background image

Lewica wczoraj i dziś

Nowe lewicowe ortodoksje wymierzone są przeciwko fundamentalnym instytucjom 
Zachodu

Roger Scruton - jeden z najwybitniejszych żyjących filozofów europejskich i uważny 
obserwator polskiego życia intelektualnego - został poproszony przez redakcję "Europy" 
o opis "stanu posiadania" dzisiejszej lewicy. W swoim tekście przypomina, że upadek 
komunizmu nie był przez lewicowych ideologów z Zachodu postrzegany "jako porażka, 
lecz szansa na zmianę etykietek. (...) Przedstawiciele zachodniej inteligencji przestali 
nazywać się marksistami, maoistami czy nawet socjalistami (...) i związali się z nowymi 
ruchami: feminizmem, wyzwoleniem gejów, walką o prawa zwierząt". 

W 1989 roku było w Polsce zapewne niewielu przekonanych socjalistów i mało kto 
odczuwał szacunek dla prosowieckich sympatii zachodnich intelektualistów. Bohaterami 
dnia stali się Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Kształtująca się klasa polityczna na 
wyścigi dystansowała się od komunistycznego dziedzictwa i wszystkich nikczemnych 
aktów zdrady, dzięki którym komuniści prosperowali. 
Dzisiaj sprawy przedstawiają się zupełnie inaczej. Oczywiście nie ma wielu 
marksistowskich rewolucjonistów, w Polsce ani gdziekolwiek indziej, postkomuniści 
stanowią jednak realną siłę w polskim życiu politycznym, lewicowi intelektualiści nadają 
ton w mediach, a na uniwersytetach zwycięża zideologizowane myślenie amerykańskiej 
lewicy. Polacy zaczynają dostrzegać, że w miejsce każdej zarzuconej lub obalonej 
lewicowej ortodoksji pojawią się dwie nowe. Intelektualista z opinią konserwatysty, 
tradycjonalisty czy prawicowca będzie wkrótce narażony w Polsce na równie wielkie 
ryzyko, jak dzisiaj jest w Ameryce. 
Nowe lewicowe ortodoksje nie są szczególnie antykapitalistyczne, nie interesują się też 
zbytnio takimi kwestiami jak własność prywatna, hierarchia polityczna czy spuścizna 
przeszłości. Wymierzone są przeciwko fundamentalnym instytucjom społeczeństwa 
zachodniego: małżeństwu i rodzinie, religii i chrześcijaństwu, narodowi i kulturze 
narodowej, tradycyjnym programom w szkolnictwie, starym chrześcijańskim cnotom 
samoograniczania się. Wartości te niekoniecznie wprost się podważa, ale będą 
stopniowo marginalizowane, w imię "postmodernistycznej" ideologii, która uznaje więzi 
narodowe, religijne i społeczne za podstawowe przyczyny konfliktu i nierówności. Nawet 
w Polsce obrońca tradycyjnego porządku chrześcijańskiego musi liczyć się z tym, że 
zostanie uznany za elitarystę, zwolennika patriarchatu, homofoba czy po prostu 
parszywca przez liberalną elitę, która mieni się stróżem wolności jednostki i praw 
człowieka. 

Aby zrozumieć tę nową sytuację, musimy sobie uprzytomnić, że rok 1989 przez 
większość lewicowych intelektualistów postrzegany był nie jako porażka, lecz szansa na 
zmianę etykietek. Ledwo upadł komunizm, a przedstawiciele zachodniej inteligencji 

1

background image

przestali nazywać się marksistami, maoistami czy nawet socjalistami. Szybko uznali 
proletariat za byt fikcyjny i związali się z nowymi ruchami: feminizmem, wyzwoleniem 
gejów, walką o prawa zwierząt i całą chmarą innych ataków na "burżuazyjną" 
normalność. W tym właśnie okresie lewicowi intelektualiści zaczęli doczepiać "post" 
przed określeniami, które do tej pory ich definiowały, byli więc teraz poststrukturalistami 
jak Jacques Derrida, postsytuacjonistami jak pisarze związani z francuskim 
czasopismem "Tel Quel", postmodernistami jak Richard Rorty i Jean-Fran?ois Lyotard. 
Sugerowano, że tylko ignoranci i ludzie mało wyrafinowani pozostają wierni starym 
lewicowym ideologiom. Świat nie stoi w miejscu i okres nowoczesny - kiedy to ludzie 
mieli prawo być marksistami, maoistami i socjalistami - odszedł do lamusa. "Krytycznie 
myśląca osoba", jak Lenin zdefiniował kiedyś intelektualistę, stała się teraz 
"postmodernistą", czyli człowiekiem, który patrzy na swoje dawne poglądy z rodzajem 
ironii, zwalniającej go od obowiązku przepraszania za nie. 
Była to wygodna poza, jeśli ktoś - na przykład Eric Hobsbawm, którego marksizujące 
historie rewolucji przemysłowej mają status podręczników szkolnych - poświęcił znaczną 
część swojego życia obronie Międzynarodówki Komunistycznej, usprawiedliwianiu 
zbrodni Lenina i agitacji na rzecz "ruchu pokojowego", którego jedynym celem było 
rozbrojenie państw zachodnich w obliczu zagrożenia sowieckiego. W całym zachodnim 
świecie intelektualiści rewidowali swój program, dystansując się od dawnych przekonań 
przez pokazanie, że żadne poglądy nie mają racji bytu, że niemożliwe są "wielkie 
narracje", jak to ujął Fran?ois Lyotard w swoich książkach o kondycji "ponowoczesnej". 
W 1997 r. Stéphane Courtois zredagował i wydał w Paryżu "Czarną księgę komunizmu", 
w której udokumentował ogrom komunistycznych zbrodni i udział francuskich 
intelektualistów w ich usprawiedliwianiu. Książka wywołała wielkie oburzenie 
francuskiego establishmentu. Uznano za szczyt złego smaku przypominanie ludziom o 
ich zaangażowaniu w wydarzenia, wobec których oni demonstrują ironiczny dystans. 
Courtois nazywano człowiekiem naiwnym, reakcyjnym, prenowoczesnym, wierzył 
bowiem w istnienie "obiektywnej" historii, mimo że postmodernizm pokazał, iż czegoś 
takiego być nie może. Odkąd my, intelektualiści, zmieniliśmy postawę wobec historii, 
historia również uległa zmianie. Zbrodnie komunistyczne to złudzenie, które lęgnie się w 
głowach burżuazyjnych myślicieli: załóż postmodernistyczne okulary, a iluzja zniknie, w 
jej miejsce pojawi się natomiast klarowny i uporządkowany krajobraz, w którym lewicowi 
intelektualiści jak zawsze odegrali heroiczną i niezastąpioną rolę. 

Najciekawszym przypadkiem zmiany etykietek na lewicy są amerykańskie uniwersytety. 
Marksistowsko-leninowski bełkot z lat 60. i 70. został zastąpiony przez 
"postmodernistyczną" lirykę, podpierającą się głównie francuskimi autorytetami: nihilisty 
Michela Foucaulta, zaciemniacza Jacques'a Derridy i podstępnego Alaina Badiou, 
którego deliryczne majaczenia mają za cel ubranie ideologicznej doktryny w 
nieprzeniknione szaty uczoności. Mimo dziwnego i często pozbawionego sensu języka te 
nowe autorytety - których intelektualne korzenie sięgają ruchu rewolucyjnego z lat 60. - 
wciąż lokują się na lewicy, zastygłe w postawie opozycji wobec tradycyjnego porządku, 
instytucji i wartości cywilizacji zachodniej. Derrida zawdzięcza swoją wpływowość 

2

background image

"dowodowi" na to, że znaczenie jest niemożliwe - być może to prawda w kontekście jego 
nonsensownego pisarstwa, on jednak zastosował swoją teorię do kanonu literatury 
zachodniej, aby obalić jej pretensje do roli autorytetu. Z kolei Foucault zawdzięcza swoje 
wpływy - przypuszczalnie nawet większe niż Derridy - innemu wywrotowemu 
"dowodowi". Wykazał mianowicie, że rodzina, system prawny, tradycyjne formy 
poznania, miłość heteroseksualna - słowem, to wszystko, co utrzymuje naszą cywilizację 
przy życiu - to tylko maski służące zagarnianiu władzy. Żaden wcześniejszy myśliciel nie 
wydał tak jawnego pozwolenia na łamanie wszelkich zasad, może poza 
przewodniczącym Mao, którego "Czerwona książeczka" była lekturą obowiązkową w 
Paryżu za czasów młodości Foucaulta. 

Eksmarksiści z lewego brzegu Tamizy, np. Julia Kristeva, często lądują na 
amerykańskich uniwersytetach, gdzie są nagradzani najwyższymi zarobkami tudzież 
zasypywani zaszczytami i nagrodami za swoje pisarstwo, które w przypadku Kristevy nie 
wyróżnia się niczym oprócz ogólnej opozycyjności. Jak pokazał Roger Kimball w książce 
"Tenured Radicals", w której dokumentuje upadek wydziałów humanistycznych 
amerykańskich uniwersytetów, wolność akademicka i brak narzucanego centralnie 
programu nauczania sprawiły, że uczelnie padają łatwym łupem ideologicznych inwazji. 
Inny skutek to tworzenie nowych przedmiotów, których jedyną rolą jest walka z 
dziedzictwem zachodniej kultury - women's studies, feminist studies, gay studies i setki 
innych. Poststrukturaliści i postmoderniści z Francji nadają tym kierunkom polor 
uczoności, tak samo jak marksizm nobilitował szydercze paradoksy Lenina swoją pełną 
jadu błyskotliwością. Studenci płacą grube tysiące dolarów za przywilej poznawania tych 
przedmiotów, aby się dowiedzieć, że cywilizacja zachodnia, która stworzyła uniwersytety, 
jest zmazą na obliczu ludzkości, lecz nie przyswajają sobie aparatu pojęciowego lub 
choćby takiej zdolności posługiwania się zrozumiałą ludzką mową, która pozwoliłaby im 
obronić tę tezę przed krytyką ze strony konserwatystów. Nie odczuwają jednak potrzeby 
jej bronienia, ponieważ w coraz większym stopniu wyklucza się konserwatystów ze 
środowiska akademickiego. I słusznie, bo przecież znani są ze swoich "uprzedzeń", 
braku szacunku dla "zasad bezstronności w nauce" i niewybaczalnego zwyczaju 
przypominania nowej generacji lewicowców o zbrodniach popełnionych przez dawne 
pokolenia lewicy. 

Zasięg oddziaływania amerykańskich uniwersytetów jest bardzo szeroki i już teraz 
odczuwa się w Polsce nacisk na zmianę programów akademickich w kierunku 
amerykańskim, żeby "nadążyć za postępami wiedzy", poprzez włączenie do programu 
takich przedmiotów jak feminist studies, gay studies i nabierającej coraz większego 
impetu nauki o nazwie wiktymologia. Polacy bronią swojej narodowo-katolickiej kultury 
bardzo powściągliwie, traktują postmodernistyczne zapędy z pobłażliwością, chociaż nie 
mają całkowitej pewności, czy te brednie są konieczną ceną za pożytki płynące z 
posiadania kapitalistycznej gospodarki. 
W tej dziedzinie, podobnie jak w wielu innych, Polacy biorą od Ameryki to, co złe, nie 
zauważając tego, co dobre. Amerykanie, którzy szybko wytwarzają przeciwciała na 

3

background image

wszystkie swoje moralne schorzenia, przeżyli w ostatnich latach konserwatywne 
odrodzenie, jeśli nawet nie na uniwersytetach, to przynajmniej w czasopismach 
polityczno-społecznych, instytutach badawczych i mass mediach. Takie czasopisma jak 
"Commentary", "The National Interest", "National Review", New Criterion" i wiele innych 
nieustannie poddają lewicowe ortodoksje krytycznej analizie, a The Heritage Foundation, 
The American Enterprise Institute i inne prawicowe instytuty badawcze oferują 
schronienie prawicowym intelektualistom, w tym także Radkowi Sikorskiemu z Polski. 
Żona Sikorskiego, Ann Applebaum, podjęła niedawno temat zbrodni komunistycznych. 
Jej książkę o Gułagu spotkał diametralnie inny los niż "Czarną księgę komunizmu" 
Stéphane Courtois - nawet historycy akademiccy uznali ją za rzetelną, a autorka 
otrzymała prestiżową Nagrodę Pulitzera. 
To w Ameryce ludzie zaczęli kwestionować ideologię feministyczną i antyokcydentalizm 
nowego establishmentu akademickiego. W Ameryce można się nawet śmiać z lewicy - 
może nie na uniwersytetach, ale na pewno w prasie, jak pokazał na przykład 
P. J. O'Rourke serią przezabawnych komentarzy. To doskonałe, bo lewicowcy boją się 
śmiechu jak diabeł święconej wody. 
Odnoszę jednak wrażenie, że Polacy wolniej wytwarzają antyciała. Prawda: jest kąśliwy 
jak osa Ryszard Legutko i krąg związanych z nim sceptycznych myślicieli. Istnieją 
poważne czasopisma katolickie takie jak "Więź" i "Tygodnik Powszechny". Jest 
intelektualna spuścizna Lublina Karola Wojtyły i Krakowa księdza Tischnera. Tu i ówdzie 
podejmuje się w mediach próby obrony tradycyjnych wartości przed nawałą 
postmodernistycznej ironii. Nie da się jednak uciec od konstatacji, że 15 lat po upadku 
komunizmu lewica znowu rośnie w siłę, nie tylko na amerykańskich uniwersytetach, ale 
także w Polsce, gdzie dzięki silnej tradycji narodowo-katolickiej doznała najbardziej 
spektakularnej klęski. 
Lewicowe hasła - oczywiście - nie są już te same co kiedyś. Teraz w roli wroga nie 
występuje kapitalizm, wielkie korporacje czy własność prywatna, lecz religia, rodzina, 
cywilizacja zachodnia. Motywy, które się za tym kryją, pozostają jednak niezmienne - 
odrzucenie zwyczajnych procesów życia społecznego, mechanizmów reprodukcji 
społecznej, dyscypliny i ładu, umożliwiającego przekazywanie dziedzictwa kultury z 
pokolenia na pokolenie. Cel, który definiuje lewicę, przedstawia się według mnie 
następująco: emancypacja teraźniejszości od przeszłości. To obiecywał Lenin, 
przypuszczając napaść na prawo i własność. To obiecywał Sartre w swoim ataku na 
burżuazyjną rodzinę. To lansował Foucault w kłamliwych "historiach" ludzkich instytucji, 
rzekomo co do jednej zbudowanych na fundamencie opresji. To obiecują feministki, 
odrzucając społeczeństwo "patriarchalne". 

Jeśli zatem chcemy zrozumieć ten nowy rodzaj transatlantyckiej lewicowości, musimy 
dostrzec, że jego zasadniczy nurt stanowi ruch na rzecz "wyzwolenia gejów". Aby 
homoseksualizm stał się normą - łącznie z wprowadzeniem "małżeństw gejowskich" - 
tradycyjna rodzina musi utracić ten status. O to przez całe życie walczył Foucault, nie 
tylko celem nobilitacji swego drapieżnego homoseksualizmu, ale także dlatego, że 
postrzegał rodzinę jako nierozerwalnie splecioną z tymi instytucjami - od własności 

4

background image

prywatnej po burżuazyjne prawo - dzięki którym pojęcie autorytetu jest wpisane w 
codzienną rzeczywistość. (Por. zwłaszcza trzytomową "Historię seksualności" 
Foucaulta). Nowa ideologia gejowska jest bluźnierstwem przeciwko temu, co w Polsce 
ma charakter sakramentalny. Odrzuca ona nie tylko wspólne dziedzictwo zachodniej 
kultury, ale również pokorną akceptację tego, że celem pożycia płciowego jest płodzenie 
dzieci. Mimo to niewielu konserwatystów ośmiela się dzisiaj krytykować kulturę gejowską 
lub zwracać uwagę, że stanowi ona zagrożenie dla cywilizacji zachodniej już nadwątlonej 
przez ogólny klimat folgowania indywidualnym zachciankom. W Polsce, gdzie walka o 
cywilizację zachodnią toczyła się bardziej na serio niż gdzie indziej, ruch wyzwolenia 
gejów nie jest postrzegany we właściwym świetle, to znaczy jako spadkobierca starego 
lewicowego przekonania, że porządek burżuazyjny należy obalić i rozkuć jego ofiary z 
kajdan. 

przeł. Tomasz Bieroń 

"Polacy bronią swojej narodowo-katolickiej kultury bardzo powściągliwie, traktują 
postmodernistyczne zapędy z pobłażliwością, chociaż nie mają całkowitej pewności, czy 
te brednie są konieczną ceną za pożytki płynące z posiadania kapitalistycznej 
gospodarki" - uważa Scruton. Tak więc może niebawem dojść do sytuacji, w której to 
"lewicowość" stanie się podstawowym wyróżnikiem języka polskich intelektualistów. A 
"intelektualista z opinią konserwatysty, tradycjonalisty czy prawicowca będzie w Polsce 
narażony na równie wielkie ryzyko, jak dzisiaj jest w Ameryce".

Roger Scruton, ur. 1944, filozof. Założyciel Conservative Philosophy Group, której 
działalność wpłynęła na zmianę klimatu opinii publicznej w Wielkiej Brytanii w latach 70. i 
80., autor licznych książek. W Polsce wydano m.in.: "Intelektualiści nowej lewicy", 
"Przewodnik po filozofii dla inteligentnych", "Co znaczy konserwatyzm", "Zachód i cała 
reszta".

ROGER SCRUTON filozo

5