background image

 

 

background image

 

                                                           

ROZDZIAŁ 1 

Są  mężczyźni,  którzy  wkraczają  w  życie  kobiety  i  odmieniają  je  na  zawsze.  Kimś 

takim stał się dla mnie Edward Cullen - nie zagościł w moim życiu na stałe, choć pojawiał się 

w nim kilkakrotnie. 

Oboje  wychowywaliśmy  się  w  urzędniczym  osiedlu  Trenton,  zwanym  potocznie 

„Miasteczkiem”.  Domy  były  tam  wąskie  i  stłoczone,  podwórka  maleńkie,  a  mieszkańcy 

jeździli  wyłącznie  amerykańskimi  samochodami.  Dzielnicę  zamieszkiwała  głównie  ludność 

pochodzenia  włoskiego,  osadników  węgierskich  i  niemieckich  było  tylko  tylu,  aby  zapobiec 

powstaniu kulturowej enklawy. Pizzę nazywano tam calzone, a niemal wszyscy grali w toto-

lotka.  Zresztą,  jeśli  już  komuś  przyszło  mieszkać  w  Trenton,  „Miasteczko”  stanowiło  chyba 

najlepsze miejsce na założenie rodziny. 

Kiedy byłam mała, zazwyczaj nie bawiłam się z Edwardem Cullenem. Starszy o dwa 

lata chłopak mieszkał dwie przecznice dalej, a moja matka wbijała mi do głowy:  

– Unikaj chłopaków Cullen. To dzikusy. Słyszałam wiele plotek o tym, co wyczyniają z 

dz

iewczynami, kiedy zdybią je w odludnym miejscu.  

– A co wyczyniają? – spytałam wówczas z zaciekawieniem.  

– Lepiej żebyś nie wiedziała – odparła matka. – To potworne rzeczy, o których nawet 

strach rozmawiać. 

Już  od  pierwszego  takiego  ostrzeżenia  zaczęłam  patrzeć  na  Edwarda  Cullena  z 

mieszaniną  lęku  i  chorobliwej  ciekawości,  graniczącej  niemal  z  fascynacją.  Jakieś  dwa 

tygodnie po tej rozmowie, gdy miałam sześć lat, na miękkich nogach i ze ściśniętym gardłem 

poszłam z nim do garażu jego ojca, skuszona obietnicą nie znanej mi dotąd zabawy. 

Miniaturowy  garaż  Cullenów  stał  na  tyłach  domu,  w  samym  kącie  podwórka. 

Wyglądał żałośnie. Przez maleńkie, pokryte zaciekami okienko do środka wpadało niewiele 

światła.  Powietrze  było  zatęchłe,  przepełnione  smrodem  zleżałego  kurzu,  zużytych  opon  i 

smarów.  A  ponieważ  stary  Cullen  nigdy  się nie  dorobił  samochodu, garaż  służył  do  innych 

celów.  Ojciec  bił  tam  synów  paskiem,  oni  sami  regulowali  swoje  porachunki,  natomiast 

Edward 

zaprowadził mnie do garażu, żeby pokazać mi nową zabawę, w pociąg. 

A jak się ona właściwie nazywa? - zapytałam na wstępie. 

- Ciuchcia - 

odparł chłopak. 

Zaczął  tam  i  z  powrotem  przełazić  na  czworakach  między  moimi  nogami,  ciągle 

zaczepiając głową o krótką, różową spódniczkę. 

Ty jesteś tunelem, a ja pociągiem - wyjaśnił. 

Ten fakt  zapewne  sporo mówi  o moim  charakterze.  Chociażby  to,  że lekceważyłam 

dobre rady. Albo że odznaczałam się nadmierną ciekawością. Niewykluczone, że świadczy 

nawet  o skłonnościach  do  buntu  bądź  dowodzi  znudzenia.  A  może taką  rolę  wyznaczył  mi 

background image

 

los.  W  każdym  razie  wówczas  ta  jednostronna  zabawa  szybko  mi  zbrzydła,  ponieważ  bez 

przerwy  musiałam  być  owym  tunelem,  podczas  gdy  pragnęłam  choć  raz  przejąć  rolę 

pociągu. 

Dziesięć lat później Edward Cullen ciągle mieszkał dwie przecznice ode mnie. Wyrósł 

na  drągala  o  paskudnym  usposobieniu,  a  jego  czarne  oczy  raz  przypominały  dwa  szkliste 

węgielki,  kiedy  indziej  zaś  okruchy  najsmakowitszej  czekolady.  Na  piersi  wytatuował  sobie 

orła i paradował w wąskich dżinsach, ciasno opinających mu się na szczupłych pośladkach. 

Szybko zyskał reputację chłopaka o szybkich rękach i zwinnych palcach. 

Moja najlepsza przyjaciółka, Jane Molnar, zdradziła mi kiedyś, iż słyszała, że Cullen 

ma język niczym jaszczurka. 

- Jasny gwint! - 

syknęłam. - A cóż to niby może znaczyć? 

Tylko tyle, że lepiej się z nim nie zetknąć sam na sam, bo wtedy przekonasz się na 

własnej skórze. Gdyby cię dopadł gdzieś na uboczu... No, wiesz, byłabyś załatwiona. 

Od  czasu  tej  zabawy  w  pociąg  rzadko  widywałam  Cullena.  Mogłam  się  jednak 

domyślać,  że  znacznie  poszerzył  swój  repertuar  metod  wyzysku  seksualnego.  Nic  więc 

dziwnego,  że  uniosłam  wysoko  brwi  i  pochyliłam  się  ku  Alice,  mając  nadzieję  usłyszeć  to 

najgorsze. 

Chyba nie mówisz o prawdziwym gwałcie, prawda? - spytałam szeptem. 

Mówię  o  prawdziwej  żądzy!  Jeśli  wpadniesz  mu  w  oko,  to  koniec.  Wcześniej  czy 

później cię dopadnie. 

Pomijając  fakt,  że  w  wieku  sześciu  lat  moje  „sklepienie  tunelu”  zostało  niby 

przypadkiem  wybadane  palcami  „pociągu”,  byłam  nie  tknięta.  Postanowiłam  zachować 

czystość do ślubu albo przynajmniej do czasu ukończenia college’u. 

Daj  spokój,  jestem  dziewicą  -  oznajmiłam  takim  tonem,  jakbym  ujawniała  jakąś 

rewelację. - On na pewno nie chce mieć do czynienia z dziewicami. 

Wręcz  przeciwnie,  gustuje  w  dziewicach!  Podobno  dotyk  jego  paluszków  może 

każdą dziewicę zmienić w ckliwą, zaślinioną idiotkę. 

Dwa  tygodnie  później  Edward  Cullen  wkroczył  do  cukierni,  w  której  pracowałam 

codziennie po szkole. Nazywała się „Tasty Pastry” i mieściła przy alei Hamilton. Kupił rurkę z 

kremem czek

oladowym, zaczął opowiadać swoich planach zaciągnięcia się do marynarki, a 

cztery  minuty  po  zamknięciu  sklepu  zdarł  ze  mnie  majtki  i  wziął  mnie  na  zimnej  posadzce 

„Tasty  Pastry”,  za  szklaną  gablotą  pełną  ekierek  polewanych  czekoladą.  „Kiedy  spotkałam 

go  na

stępnym  razem,  byłam  już  o  trzy  lata  starsza.  Jechałam  wtedy  buickiem  ojca  do 

centrum  miasta  i  ze  zdumieniem  spostrzegłam  Cullena  przed  bramą  zakładów  mięsnych 

Giovichinniego.  Wdepnęłam  pedał  gazu  i  szarpnęłam  kierownicą.  Wóz  podskoczył  na 

background image

 

krawężniku, a prawy błotnik trafił dokładnie w tyłek Edwarda. Zatrzymałam wóz i wysiadłam, 

żeby ocenić uszkodzenia.  

– Coś ci się stało? 

Leżał  jak  długi  na  chodniku i  nie mógł  oderwać wzroku od  moich kolan  widocznych 

spod krótkiej spódniczki. 

Chyba złamałaś mi nogę. 

- To dobrze 

– odparłam. 

Odwróciłam się na pięcie, wsiadłam z powrotem do buicka i pojechałam dalej. 

Tłumaczę  sobie  ten  incydent  jakąś  chwilową  niepoczytalnością,  a  na  swoje 

usprawiedliwienie mogę dodać, że od tamtej pory nikogo więcej nie potrąciłam. 

 

* * * 

 

Każdej  zimy  po  całej  alei  Hamilton  hulał  ostry  wiatr,  z  impetem  uderzał  w  witryny 

sklepów  i  szumiał  groźnie,  napotykając  na  swej  drodze  latarnię  bądź  narożnik  budynku. 

Latem zaś nad ulicą wisiało ciężkie, nieruchome powietrze, przesycone wilgocią i wyziewami 

aut.  Silnie  falowało  nad  rozgrzanym  betonem  i  nadtapiało  asfalt  jezdni.  Grały  cykady, 

śmieciarki z łoskotem opróżniały pojemniki, a nad wszystkimi boiskami do baseballu w całym 

stanie bez przerwy unosiły się chmury kurzu. Dla mnie były to nieodłączne elementy życia w 

New Jersey. 

Tego  popołudnia  postanowiłam  zlekceważyć  zwykłe  sierpniowe  ostrzeżenia  o 

zwiększonym  stężeniu  ozonu  w  powietrzu,  który  błyskawicznie  wysuszał  mi  gardło, 

opuściłam  składany  dach  mojej  mazdy  miaty  i  wyruszyłam  w  drogę.  Ustawiłam  nawiew 

zimnego  powietrza  na  maksimum  wciskając  pedał  gazu  niemal  do  podłogi,  śpiewałam  na 

cały  głos  z  Paulem  Simonem,  którego  piosenki  nadawano  przez  radio.  Kosmyki 

ciemnoblond, długich do ramion włosów  wiatr wpychał mi do ust. Swoje żarliwe, niebieskie 

oczy 

ukryłam za ciemnymi okularami marki Oakley. 

W tę niedzielę byłam umówiona na obiad  w domu rodziców. Kiedy jednak stanęłam 

pod światłami  i  zerknęłam  we wsteczne  lusterko,  zaklęłam  pod  nosem. Parę  metrów  z  tyłu 

dostrzegłam  beżowego  sedana  Mike’a  Grubera.  Pospiesznie  opuściłam  głowę  i  oparłam 

czoło na kierownicy.  

– Jasna cholera! – powtórzyłam. 

W  szkole  średniej  chodziłam  z  Gruberem  do  jednej  klasy.  Już  wtedy  był  nadętym 

bubkiem  i  takim  pozostał.  Na  moje  nieszczęście  ten  nieużytek  teraz  mnie  prześladował. 

Za

legałam ze spłatami rat za mazdę, a Gruber był agentem firmy ścigającej dłużników. 

background image

 

Pół  roku  wcześniej,  kiedy  kupowałam  samochód,  wszystko  wyglądało  inaczej. 

Przeprowadziłam  się  właśnie  do  nowego  mieszkania,  jako  premię  otrzymywałam  darmowe 

wejściówki na mecze Rangersów. A potem wszystko wzięło w łeb. Zwolniono mnie w ramach 

redukcji  etatów.  Urwały  się  dochody,  straciłam  konto  typu  A-1  oraz  możliwość  brania 

kredytów bez ograniczeń. 

Zgrzytając  zębami,  ponownie  zerknęłam  w  lusterko,  po  czym  zaciągnęłam  ręczny 

hamulec.  Mike 

przypominał  zjawę:  zawsze  znikał,  kiedy  tylko  chciałam  się  z  nim 

skontaktować. Postanowiłam więc wykorzystać tę ostatnią szansę dogadania się. Wysiadłam 

z  samochodu,  przeprosiłam  faceta,  który  stanął  między  naszymi  autami,  i  podeszłam  do 

wozu Grubera.  

– Isabella Swan! – powitał mnie z autentyczną radością i udawanym zdumieniem w 

głosie. – Cóż za niespodzianka! 

Oparłam się obiema dłońmi o dach i pochyliłam do otwartego okna jego samochodu.  

– Mike, jadę właśnie na umówiony obiad z moimi rodzicami. Chyba nie będziesz taki 

podły i nie zabierzesz mi wozu sprzed ich domu, prawda? To byłoby naprawdę niegodziwe.  

– Przecież ja jestem podły, Bells. Znasz mnie. Jakże inaczej mógłbym się utrzymać w 

tym fachu? Po mnie można się spodziewać wszystkiego. 

Za

paliło  się  zielone  światło.  Kierowca  wozu  stojącego  za  Gruberem  niecierpliwie 

nacisnął klakson.  

– Może jednak zdołamy się jakoś dogadać? – podsunęłam.  

–  A  czy  warunkiem  tego  porozumienia  może  być  zrzucenie  przez  ciebie  wszystkich 

ciuchów? 

Miałam  straszną  ochotę  chwycić  go  za  nos  i  ze  trzy  razy  przekręcić  energicznie  w 

lewo  i  prawo,  aż  zacznie  kwiczeć  jak  zarzynane  prosię.  Ale  w  tym  celu  musiałabym  go 

dotknąć. Lepiej było trzymać się w ryzach.  

– Pozwól mi jeszcze dziś korzystać z samochodu, a obiecuję, że jutro z samego rana 

osobiście odstawię go na wasz parking.  

–  Nic  z  tego  –  warknął  Gruber.  –  Jesteś  cholernie  przebiegła.  Już  od  pięciu  dni 

próbuję odebrać ci tę mazdę. 

No to jeszcze jeden wieczór nie zrobi ci większej różnicy. 

Ale  mam  nadzieję  otrzymać  też  dowód  wdzięczności.  Chyba  rozumiesz,  o  co  mi 

chodzi? 

Na chwilę mnie zatkało. 

Wybij to sobie z głowy. Zabieraj wóz. Możesz go wziąć choćby zaraz. Jeśli mam być 

szczera, wolę iść stąd na piechotę do domu rodziców. 

background image

 

Gruber spod półprzymkniętych powiek gapił się na mój biust. Kupuję staniki rozmiaru 

36B,  czyli  dość  duże,  ale  nie  mam  jakichś  nadzwyczaj  wybujałych  piersi  jak  na  swoje  170 

centymetrów  wzrostu.  Tego  dnia  byłam  ubrana  w  czarne  elastyczne  szorty  i  bardzo  luźną 

bluzkę z dzianiny. Nigdy bym nie pomyślała, że taki strój można uznać za wyzywający. Ale 

widocznie Lenny był innego zdania. 

Jego  uśmiech  poszerzał  się  stopniowo,  zyskałam  nawet  okazję  się  przekonać,  że 

brak mu jednego zęba trzonowego. 

Chyba  mógłbym  zaczekać  do  jutra.  Ostatecznie  chodziliśmy  przecież  do  jednej 

klasy. 

- Owszem. 

Nie zdołałam z siebie wydusić niczego więcej. 

Pięć minut później skręciłam z alei Hamilton w ulicę Roosevelta, dwie przecznice od 

domu moich rodziców. Natychmiast odebrałam ten sam bezdźwięczny zew, który jak magnes 

przyciągał  mnie  zawsze  do  „Miasteczka”.  Z  osiedla  na  kilometr  emanowała  rodzinna 

atmosfera,  człowieka  ogarniało  poczucie  bezpieczeństwa,  wrażenie  bezgranicznej  miłości, 

przytulności,  tradycyjnego  domowego  ciepła.  Zegar  na  desce  rozdzielczej  auta  pokazywał, 

że spóźniłam się już siedem minut. Ostatecznie jednak dotarłam bez większych przygód. 

Zaparkowałam przy krawężniku i popatrzyłam z daleka na wąski, piętrowy bliźniak z 

werandą  obudowaną  kratownicą  z  listewek  i  osłoniętą  aluminiowym  daszkiem.  Przykryta 

je

dnospadzistym dachem z brązowej dachówki połówka domu należąca do rodziny Swanów 

była  pomalowana  na  żółto  -  nieodmiennie  tak  samo  od  czterdziestu  lat.  Po  obu  stronach 

wylanego  cementem  ganku  rosły  okazałe  krzewy  kaliny,  a  w  skrzynkach  rozmieszczonych 

wzdłuż balustradki werandy kwitły pelargonie. Bliźniak miał typowy rozkład: na dole od frontu 

salon,  dalej  jadalnia,  a  kuchnia  od  tyłu;  na  piętrze  łazienka  oraz  trzy  sypialnie.  Cała  ta 

niewielka  przestrzeń,  choć  zawsze  wypełniona  kuchennymi  zapachami  i  przeładowana 

meblami, w moich wspomnieniach nieustannie tętniła życiem. 

Otworzyły się frontowe drzwi i stanęła w nich mama. 

-  Isabella! 

–  zawołała.  –  Czemu  jeszcze  siedzisz  w  samochodzie  i  nie  wchodzisz? 

Obiad  gotowy.  Chyba  wiesz,  jak  ojciec  się  złości,  kiedy  wszystko  stygnie.  Odlałam  już 

ziemniaki, a pieczeń wyjęta z pieca wyschnie na wiór. 

W „Miasteczku” rodzinne posiłki wydawały się rzeczą świętą. Jak Księżyc krąży wokół 

Ziemi,  a Ziemia  wokół  Słońca,  tak  życie każdej  rodziny  w  osiedlu koncentrowało się  wokół 

bry

tfanki  z  pieczenią.  Od  tak  dawna,  jak  tylko  sięgam  pamięcią,  ukoronowaniem  dnia 

powszedniego  moich  rodziców  był  ów  kilogram  pieczonego  mięsa,  stawianego  na  stole 

dokładnie o godzinie szóstej po południu. 

Za plecami mojej matki pojawiła się w drzwiach babcia Mazurowa. 

background image

 

Też muszę sobie kupić parę czegoś takiego - zauważyła, taksując spojrzeniem moje 

szorty. 

–  Nie  muszę  się  jeszcze  wstydzić  swoich  nóg.  –  Zakasała  spódnicę  i  popatrzyła 

krytycznie  na  chude  łydki.  –  I  co  o  tym  myślicie?  Jak  bym  wyglądała  w  takich  gatkach 

rowerzysty? 

Babcia  Mazur  ma  kościste,  wypukłe  kolana  przypominające  gałki  od  drzwi.  Może 

kiedyś  jej  nogi  były  zgrabne,  ale  wiek  zrobił  swoje:  skóra  się  pomarszczyła,  mięśnie 

zwiotczały. Mimo to mogłaby chodzić w szortach, gdyby tylko zechciała. Według mnie życie 

w New Jersey ma tę olbrzymią zaletę, że nikogo tu nie dziwią nawet starsze damy w strojach 

nastolatek. 

Ojciec, który w kuchni porcjował pieczeń, głośno parsknął z pogardą. 

-  Spodenki  rowerzysty! 

–  mruknął  i  z  donośnym  klaśnięciem  uderzył  się  w  dłonią  w 

czoło. – Też mi pomysł! 

Dwa  lata  wcześniej,  kiedy  zarośnięte  tłuszczem  arterie  zmusiły  dziadka  Mazura  do 

przeniesienia  się  na  wielką  ucztę  z  pieczeni  w  niebiosach,  babcia  zamieszkała  razem  z 

moimi rodzicami i wyglądało na to, że zostanie tu już do końca. Ojciec znosił jej obecność z 

zadziwiającą mieszaniną klasycznego stoicyzmu i mało taktownych pomruków. 

Pamiętam,  jak  kiedyś  opowiadał  mi  o  psie,  którego  miał  w  dzieciństwie. Wynikało  z 

tych  opowieści,  że  był  to  najbrzydszy  i  najstarszy  pod  słońcem  kundel  o  doszczętnie 

zapchlonej mózgownicy. Całkowicie odporny na wszelkie zakazy, sikał gdzie popadnie. Zęby 

mu się psuły, dziąsła ropiały, tylne łapy wykręcał artretyzm, a pod skórą na bokach falowały 

grube zwały tłuszczu. Któregoś dnia dziadek Swan zaciągnął kundla za garaż i tam zastrzelił. 

Podejrzewałam,  że  teraz  ojcu  śniło  się  po  nocach,  iż  w  podobny  sposób  rozprawia  się  z 

babcią Mazurową. 

Powinnaś sobie kupić elegancką garsonkę – powiedziała mama, stawiając na stole 

miseczki z zielonym groszki

em oraz marynowaną cebulką. – Masz już trzydziestkę, a wciąż 

się  ubierasz  jak  te  smarkate  podfruwajki.  Myślisz,  że  w  ten  sposób  znajdziesz  sobie 

porządnego męża? 

Nie szukam męża. Jednego już miałam i na razie mi wystarczy. 

A to dlatego, że wzięłaś sobie za męża taki koński zad – wtrąciła babcia. 

Trudno się było z  nią nie zgodzić.  Mój  były  mąż faktycznie przypominał  koński  zad, 

zwłaszcza  wtedy,  gdy  przyłapałam  go  in  flagrante  delicto  z  Joyce  Barnhardt  na  stole 

kuchennym. 

Słyszałam, że syn Loretty York wyprowadził się od swojej żony – oznajmiła mama. – 

Pamiętasz Erica Yorka? 

Dobrze wiedziałam, do czego zmierza, dlatego postanowiłam uciąć temat w zarodku. 

background image

 

Nie zamierzam się umawiać z Yorkiem – oznajmiłam stanowczo. – Wybij to sobie z 

głowy. 

- A co ty masz przeciwko niemu? 

York 

prowadził małą firmę drobiarską. Był gruby i łysiejący. Może stanowiło to dowód 

mojego  snobizmu,  ale  nie  potrafiłam  sobie  wyobrazić  żadnych  romantycznych  chwil  w 

towarzystwie faceta, który całymi dniami patroszy i porcjuje kurczaki. 

Matka nie dawała jednak za wygraną. 

W  porządku.  A  co  powiesz  o  Berniem  Kuntzu?  Spotkałam  go  ostatnio  w  pralni, 

rozpytywał  mnie,  jak  ci  się  powodzi.  Odniosłam  wrażenie,  że  jest  tobą  zainteresowany. 

Mogłabym go zaprosić na kawę i ciasto. 

Wcześniejsze  doświadczenia  sugerowały,  że  matka  już  to  uczyniła,  a  teraz  jedynie 

krążyła wokół boiska, na lewo i prawo rozdając widzom cukierki. 

Nie  chcę  rozmawiać  na  temat  Berniego  –  odparłam.  –  Muszę  wam  powiedzieć  o 

czymś znacznie ważniejszym. Przynoszę złe wieści... 

Odwlekałam  tę  chwilę  jak  najdłużej.  Setki  razy  obmyślałam  sposób  wyznania  im 

prawdy. 

Mama szybko uniosła obie dłonie do twarzy. 

- Pewnie masz guz na piersi! 

Do tej pory nie było jeszcze w naszej rodzinie przypadku raka piersi, ale ona bardzo 

się go bała. 

Nie, nic z tych rzeczy. Mam problemy z pracą. 

- Jakie problemy? 

Takie, że ją straciłam. Zostałam zwolniona w ramach redukcji etatów. 

- Zwolniona! 

– Mama głośno westchnęła. – Nie mogę w to uwierzyć. Tak bardzo się 

cieszyłaś z tej posady. 

Skupowałam  przecenioną  damską  bieliznę  dla  sieci  handlowej  E.E.  Martina  z 

siedzibą  w  Newark,  mieście  jakże  odmiennym  od  reszty  New  Jersey,  zwanego  przecież 

Stanem Ogrodów. W gruncie rzeczy to matka bardzo się cieszyła z mojej posady, uważała ją 

za  niezwykle  eksponowaną,  podczas  gdy  naprawdę  jeździłam  tylko  po  całym  wschodnim 

wybrzeżu,  targując  się  o  najniższe  ceny  nylonowych  majteczek.  Niestety,  E.E.  Martin  nie 

okazał się wysłannikiem fortuny. 

Nie ma się czym przejmować – oświadczyła po chwili. – W handlu bielizną zawsze 

będzie zapotrzebowanie na zdolnych ludzi. 

Nieprawda. Nigdzie nie mogę znaleźć pracy. 

Nie wyjaśniałam  już,  że jest  to  wręcz  niewykonalne  dla kogoś, kto  pracował  w  sieci 

E.E. Martina. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, że moje stanowisko upodobniło 

background image

 

mnie  do  trędowatej.  Zimą  wyszła  na  jaw  wielka  afera  łapówkarska  Martina,  niemal 

natychmiast  dziennikarze  okrzyknęli  go  szefem  olbrzymiej  szajki  złodziejskiej.  Cały  zarząd 

firmy oskarżono o stosowanie praktyk niezgodnych z prawem, sieć została wykupiona przez 

spółkę  Baldicott  Inc.,  ja  natomiast,  choć  nie  byłam  ani  za  grosz  winna,  zaczęłam  być 

traktowana jak rabuś przyłapany na gorącym uczynku. 

Już od pół roku jestem bez pracy. 

Od  pół  roku?  Dlaczego  o  niczym  nie  mówiłaś?  Nawet  własnej  matce  bałaś  się 

pr

zyznać, że wylądowałaś na bruku? 

Jeszcze  nie  wylądowałam  na  bruku.  Chwytam  się  dorywczych  zajęć,  wszelkiego 

rodzaju papierkowej roboty... 

To prawda, że coraz bliżej byłam tego „bruku”. Zostawiłam swoje wizytówki chyba we 

wszystkich  firmach  w  Trenton  i  na

jbliższej  okolicy,  z  nabożeństwem  czytywałam  wszelkie 

ogłoszenia  w  prasie.  Wcale  nie  byłam  wybredna,  godziłam  się  zarówno  na  posadę 

telefonistki,  jak  i  pomocnika  hycla,  niemniej  przyszłość  widziałam  w  czarnych  kolorach. 

Zazwyczaj  mi  powtarzano,  że  mam  zbyt  dobre  wykształcenie  jak  na  zwykłe  stanowisko 

biurowe,  natomiast  brak  mi  doświadczenia  do  objęcia  funkcji  kierowniczej.  Ojciec  w 

zamyśleniu nałożył sobie drugą porcję pieczeni. Przez trzydzieści lat pracował na poczcie i 

skorzystał z możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę. Teraz zaś dorabiał na pół etatu 

jako kierowca taksówki. 

Spotkałem  wczoraj  twojego  kuzyna,  Kajusza  –  rzekł.  –  Właśnie  szuka  kogoś  do 

pracy w biurze. Powinnaś do niego zadzwonić. 

No tak, właśnie o takiej karierze marzyłam przez całe życie - o papierkowej robocie 

dla  Kajusza

.  Spośród  wszystkich  moich  krewnych  jego  uważałam  za  najgorszego,  za 

prawdziwego karalucha, erotomana i zboczeńca, autentyczną kupę łajna. 

Ile płaci? – zapytałam. 

Ojciec wzruszył ramionami. 

Pewnie najniższą stawkę. 

Cudownie.  Otrzymałam  wręcz  wymarzoną  propozycję  dla kogoś,  kto  znajduje  się  w 

skrajnej  desperacji.  Parszywy  szef,  parszywa  robota,  parszywa  płaca.  Zyskiwałam  za  to 

nieograniczone możliwości dalszego użalania się nad sobą. 

A  co  najważniejsze,  miałabyś  do  nas  bardzo  blisko  –  wtrąciła  mama  –  mogłabyś 

codziennie wpadać na obiad. 

Pokiwałam smętnie głową, zastanawiając się, czy nie lepiej od razu wbić sobie nóż w 

oko. 

 

background image

10 

 

Promienie  słoneczne  przesączały  się  przez  szczelinę  między  zasłonami  w  mojej 

sypialni. 

Klimatyzator  zamontowany  w  oknie  sąsiedniego  saloniku  pojękiwał  żałośnie,  co 

oznaczało,  że  już  od  rana  żar  leje  się  z  nieba.  Zielonkawoniebieski  wyświetlacz  cyfrowy 

zegara  elektronicznego  w  radioodbiorniku  swym  blaskiem  informował,  że  minęła  godzina 

dziew

iąta. Kolejny dzień zaczął się bez mojego udziału. 

Z  głośnym  westchnieniem  zsunęłam  się  z  łóżka  i  podreptałam  do  łazienki.  Później 

poczłapałam  do  kuchni  i  stanęłam  przed  lodówką,  mając  nadzieję,  że  w  ciągu  nocy 

nawiedziły  ją  jakieś  dobre  duszki.  Po  chwili  otworzyłam  drzwi  i  spojrzałam  na  puste  półki. 

Niestety, nic jadalnego w magiczny sposób nie wyklonowało z resztek masła rozmazanego w 

pudełku  i  nie  wyłoniło  się  z  białego  osadu  szronu  na  zamrażalniku.  Pół  słoika  majonezu, 

butelka  piwa,  kilka  kromek  ciemneg

o  chleba  pokrytego  niebieskawą  pleśnią,  marne resztki 

zmrożonej na kamień sałaty zapakowane w obślizgły, brązowy papier i torebkę foliową oraz 

pudełko  pokarmu  dla  chomików  dzielnie  chroniły  mnie  przed  coraz  bliższym  widmem 

głodowej śmierci. Przez chwilę się zastanawiałam, czy dziewiąta rano to dobra pora na piwo, 

ale  zaraz 

przyszło  mi  do  głowy,  że  w  Moskwie  jest  teraz  chyba  czwarta  po  południu,  a  to 

przecież pora najlepsza. 

Wypiłam pół butelki piwa i  w posępnym nastroju przeszłam do saloniku. Odchyliłam 

zas

łonkę  i  spojrzałam  na  parking  przed  blokiem.  Moja  mazda  zniknęła.  Mike  musiał  wstać 

dzisiaj  wcześnie.  Niezbyt  mnie to zaskoczyło,  lecz  mimo to  poczułam  wyraźne  ściskanie w 

dołku. Mogłam się już uznać za całkowitego straceńca. 

Zresztą  to  jeszcze  nie  było  najgorsze.  Przypomniałam  sobie,  że  uległam  podczas 

deseru i obiecałam matce, że skontaktuję się z Kajuszem. 

Polazłam  pod  prysznic,  a  pół  godziny  później  wyszłam  z  łazienki  w  takim  nastroju, 

jakbym  miała  gigantycznego kaca. Wbiłam  się  w  rajstopy  i  garsonkę,  żeby  dalej  odgrywać 

rolę przykładnej córki. 

Mój chomik, Rex, spał w najlepsze w swoim słoiczku po zupie, w klatce stojącej pod 

stołem  kuchennym.  Wsypałam  mu  trochę  pokarmu  do  miseczki  i  kilka  razy  cmoknęłam 

głośno.  Rex  otworzył  czarne  perełkowate  ślepka,  ziewnął  szeroko,  wysunął  pyszczek, 

obwąchał  miseczkę  i  zaraz  zniknął  z  powrotem  w  słoiku.  Wcale  mu  się  nie  dziwiłam. 

Próbowałam tego pokarmu na śniadanie poprzedniego dnia i byłam daleka od zachwytu. 

Zamknęłam  mieszkanie  i  poszłam  ulicą  St.  James  na  parking  firmy  Blue  Ribbon, 

handlującej  używanymi  samochodami.  Od  razu  w  oko  wpadła  mi  nova  wyceniona  na  500 

dolarów.  Wielkie  płaty  rdzy  i  niezliczone  wgniecenia  karoserii  utrudniały  zaliczenie  jej  do 

klasy  pojazdów  osobowych,  nie  mówiąc  już  o  jakimkolwiek  pokrewieństwie  z  pierwotną 

marką chevroleta. Ale sprzedawca zaczął się zastanawiać, gdy zaproponowałam za nią mój 

background image

11 

 

telewizor  i  magnetowid,  kiedy  zaś dorzuciłam  mikser  i kuchenkę mikrofalową,  pozostało mi 

jedynie podpisać dokumenty i uregulować opłaty rejestracyjne oraz podatek. 

Wyprowadziłam  novą  z  placu  i  pojechałam  prosto  do  biura  Kajusza.  Skręciłam  na 

parking  na rogu Hamilton i  Olden,  a wyjmując kluczyki  ze stacyjki,  błagałam  w  duchu  tego 

grata, żeby się nie rozsypał w miejscu publicznym. Zaraz jednak zaczęłam się modlić, żeby 

przypadkiem  nie  natknąć  się  na  kogoś  znajomego.  Szybko  wysiadłam  i  niemal  biegiem 

pokonałam drogę do przeszklonych drzwi, obok których w witrynie duży biało-niebieski napis 

głosił:  „Kajusz  Swan,  Firma  Poręczycielska”.  Poniżej,  mniejszymi  literami,  obiecywano 

całodobowe  usługi  na  terenie  wszystkich  stanów.  W  biurze,  ulokowanym  między  pralnią 

chemiczną  „Troskliwa  Opieka”  a  barem  szybkiej  obsługi  „U  Fiorellego”,  Kajusz  Swan 

oferował  swe  usługi  drobnym  przestępcom  -  awanturnikom  i  rozrabiakom,  facetom 

obwinionym  o  znęcanie  się  nad  żoną,  zakłócanie  porządku,  kradzież  samochodu, 

prowadzenie  po  pijanemu  czy  napad  na  sklep.  Firma  zajmowała  dwa  skromne 

pomieszczenia  o  ścianach  wyłożonych  tanią  orzechową  boazerią  i  z  brązową  wykładziną 

dywanową na  podłodze.  Pod  ścianą sekretariatu  przyciągała wzrok  modna  duńska kanapa 

obita brunatnym skajem. W rogu 

pokoju stało metalowe biurko z plastikowym blatem, na nim 

nowoczesny wielofunkcyjny aparat telefoniczny oraz terminal komputerowy. 

Sekretarka  Kajusza 

siedziała  nisko  pochylona  nad  jakimiś  dokumentami,  nawet  nie 

podniosła głowy. 

Czym mogę służyć? – zapytała. 

Nazywam się Isabella Swan, chciałam porozmawiać z moim kuzynem, Kajuszem. 

- Isabella! 

– Kobieta błyskawicznie się wyprostowała. – Nazywam się Irina Hale. Moja 

młodsza siostra, Rosalie, chodziła z tobą do jednej klasy. Matko Boska... Mam nadzieję, że 

nie musisz płacić kaucji w sądzie. 

Od  razu  ją  rozpoznałam,  zresztą  była  podobna  do  Rosalie,  tylko  trochę  grubsza, 

bardziej  okrągła  na  twarzy.  Miała  kruczoczarne,  grubo  polakierowane  włosy,  gładką 

oliwkową cerę i delikatny meszek na górnej wardze. 

Nie.  Jedyna  rzecz,  którą  naprawdę  muszę,  to  jak  najszybciej  zdobyć  jakieś 

pieniądze – odparłam. – Podobno Kajusz poszukuje kogoś do pracy biurowej. 

Wczoraj już przyjęliśmy dziewczynę. Między nami mówiąc, nie masz czego żałować. 

To  paskudna  robota.  Za  minimalną  stawkę  musiałabyś  po  całych  dniach  skakać  przed 

regałem  z  dokumentami. W  mojej  ocenie,  jeśli  już  się  godzisz  spędzać  po  parę  godzin  na 

klęczkach, to lepiej znajdź pracodawcę, który lepiej za to płaci. 

Po  raz  ostatni  spędziłam  parę  godzin  na  klęczkach  jakieś  dwa  lata  temu,  kiedy 

wypadły mi szkła kontaktowe. 

background image

12 

 

Wiesz  co?  Jeśli  naprawdę  tak  bardzo  potrzebujesz  pracy,  to  spróbuj  namówić 

Kajusza

, żeby ci zlecił szukanie dłużnika. Na tym można nieźle zarobić. 

- Ile? 

Dziesięć  procent  wpłaconej  kaucji.  –  Irina  wyciągnęła  z  szuflady  teczkę  z 

dokumentami. 

– Ta sprawa wpłynęła wczoraj. Wyznaczono kaucję w wysokości stu tysięcy 

dolarów,  a  gość  nie  stawił  się  na  wezwanie  do  sądu.  Gdybyś  go  odnalazła  i  ściągnęła, 

zarobiłabyś dziesięć tysięcy. 

Chwyciłam się krawędzi biurka, żeby nie upaść. 

Dziesięć tysięcy za odnalezienie faceta? Nie bujasz? 

No  cóż.  Czasami  tacy  ludzie  skutecznie  się  ukrywają,  czasami  nawet  sięgają  po 

br

oń. Na szczęście to zdarza się dość rzadko. – Zaczęła przerzucać papiery. – Ten facet jest 

tutejszy. Morty Beyers zajął się już tą sprawą, więc część wstępnej roboty została wykonana. 

Są tu fotografie, notatki... 

- A dlaczego Beyers nie prowadzi dalej posz

ukiwań? 

Nagły atak wyrostka robaczkowego. Wczoraj, pół godziny przed północą, zabrała go 

karetka. Leży w szpitalu imienia świętego Franciszka, z drenem w brzuchu i plastikową rurką 

w nosie. 

Byłam  daleka  od  tego,  aby  źle  życzyć  Morty’emu,  ale  odczuwałam  coraz  silniejsze 

podniecenie  perspektywą  przejęcia  jego  obowiązków.  Nie  tylko  kusiła  mnie  wysokość 

honorarium,  lecz  także pewien  prestiż  związany  z  tym  zawodem.  Z drugiej  strony  tropienie 

drobnych  przestępców  wydawało  mi  się  podłym,  a  w  dodatku  byłam  tchórzem  i  możliwość 

doznania jakichkolwiek uszczerbków cielesnych działała odstraszająco. 

Moim zdaniem nie powinnaś mieć większych kłopotów ze znalezieniem tego faceta 

–  powiedziała  Irina.  –  Zapewne  wystarczyłoby  pogadać  z  jego  matką.  A  gdyby  zrobiło  się 

gorąco, zawsze mogłabyś się szybko wycofać. Rzekłabym, że nie masz nic do stracenia. 

Jeśli nie liczyć mojego życia. 

- Sama nie wiem... Odstrasza mnie perspektywa ewentualnej strzelaniny. 

Nie przesadzaj, każda robota niesie ze sobą jakieś ryzyko. Wszyscy musimy się z 

tym  oswoić.  Zresztą,  według  mnie,  samo  życie  w  New  Jersey  jest  już  dla  człowieka 

wyzwaniem,  jeśli  wziąć  pod  uwagę  zanieczyszczenie  środowiska,  piratów  drogowych  czy 

uzbrojonych schizofreników. Cóż to za różnica, który wariat weźmie cię na muszkę? 

Wyznawałam  w  przybliżeniu  identyczną  filozofię.  No  i  te  dziesięć  tysięcy  było 

cholernie kuszące. Mogłabym uregulować wszystkie swoje długi i wreszcie wyjść na prostą. 

- Dobra 

– oznajmiłam. – Zajmę się tym. 

Najpierw musisz porozmawiać z kuzynem. – Irina obróciła się na krzesełku w stronę 

drzwi do drugiego pokoju i zawołała głośno: - Hej! Kajusz! Ktoś przyszedł do ciebie! 

background image

13 

 

Kajusz 

miał czterdzieści pięć lat i był mi równy wzrostem, tyle tylko, że nosił buty na 

bardzo grubej zelówce. Mimo że szczupłej budowy, ciało miał dziwnie miękkie, jakby w ogóle 

pozbawione  kośćca.  Gustował  w  pantoflach  o  spiczastych  noskach  i  panienkach  o 

spiczastych  piersiach,  a  także  ciemnoskórych  młodzieńcach.  Jeździł  ekskluzywnym 

cadillakiem seville. 

- Bells 

chciałaby się zająć tropieniem naszych dłużników – oznajmiła Irina, gdy tylko 

Kajusz 

otworzył drzwi. 

-  Nie  ma  mowy,  to  zbyt  niebezpieczne 

–  odparł  szybko.  –  Większość  naszych 

agentów  zbierała  doświadczenia  w  firmach  ochroniarskich.  Poza  tym  musiałabyś  znać 

podstawowe przepisy z zakresu egzekwowania prawa. 

Mogę się błyskawicznie z nimi zapoznać – powiedziałam. 

- W takim razie porozmawiamy, jak to zrobisz. 

Ale ja już teraz potrzebuję pracy. 

- To nie moje zmartwienie. 

Doszłam do wniosku, że z nim trzeba pogrywać ostro. 

Więc niech to będzie twoje zmartwienie,  Kajusz, bo inaczej umówię się na długą i 

szczerą rozmowę z Lucille. 

Miałam  na  myśli  jego żonę,  chyba  jedyną  kobietę w  „Miasteczku”, która jeszcze nic 

nie wiedziała o upodobaniach seksualnych Kajusza. Być może secjalnie starała się niczego 

nie  dostrzegać,  a  mnie  wcale  się  nie  uśmiechała  rola  kogoś,  kto  jej  na  siłę  otworzy  oczy. 

Rzecz  jasna, gdyby  mnie o cokolwiek  zapytała,  wówczas...  Ale to byłaby  już  zupełnie inna 

sytuacja. 

Zamierzasz mnie szantażować? Swojego kuzyna? 

Zostałam przyparta do muru. 

Kajusz 

odwrócił się do sekretarki. 

Daj jej parę spraw cywilnych. Takich, które można załatwić przez telefon. 

Ale  mnie  zależy  na  tej  robocie.  –  Wskazałam  mu  teczkę  na  biurku  Iriny.  – 

Chciałabym zarobić dziesięć tysięcy. 

- Nic z teg

o, tu chodzi o zabójcę. Nigdy bym się nie zgodził poręczyć za jego kaucję, 

gdyby  facet  nie  mieszkał  w  „Miasteczku”.  Zrobiło  mi  się  żal  jego  matki.  To  sprawa  nie  dla 

ciebie, śmierdzi na kilometr. 

Cholernie potrzebuję forsy, Kajusz. Daj mi szansę, a przyciągnę ci tego faceta pod 

drzwi. 

Już to widzę – burknął. – Nawet nie chcę go więcej oglądać na oczy. Uznałem, że 

jestem  na  sto  tysięcy  do  tyłu.  Nie  wysłałbym  po  niego  nawet  zawodowca,  a  co  dopiero 

takiego żółtodzioba jak ty. 

background image

14 

 

Irina 

spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ironicznie. 

Można by odnieść wrażenie, że musi zapłacić tę kaucję z własnej kieszeni. Wystawi 

rachunek towarzystwu ubezpieczeniowemu i tak wyjdzie na swoje. 

Daj mi tydzień, Kajusz – powiedziałam. – Jeśli nie ściągnę faceta w ciągu tygodnia, 

przekażesz sprawę komu innemu. 

Nie dam ci nawet pół godziny. 

Zaczerpnęłam głęboko powietrza, pochyliłam się ku niemu i szepnęłam do ucha: 

Wiem  wszystko  o  Madam  Zaretski,  jej  skórzanych  strojach  i  łańcuchach.  Wiem 

również o chłopcach, a nawet o kaczce. 

Chyba mowę mu odjęło, bo tylko gapił się na mnie, tak silnie zagryzając wargi, że aż 

pobielały.  Trafiłam  w  punkt.  Lucille  pewnie  by  go  obrzygała  od  stóp  do  głowy,  gdyby  się 

dowiedziała,  co  wyczyniał  z  tą  kaczką.  A  potem  o  wszystkim  opowiedziałaby  swemu  ojcu, 

Harry’emu „Toporowi”, ten zaś bez wahania obciąłby Kajuszowi kutasa. 

A więc kogo mam szukać? – zapytałam, jak gdyby nigdy nic. 

Kajusz 

podniósł teczkę z biurka i wręczając miją, oświadczył: 

- Edwarda Cullena. 

Serce  podeszło  mi  do  gardła.  Wiedziałam  już,  że  Edward  był  zamieszany  w 

zabójstwo.  W  całym  „Miasteczku”  huczało  od  plotek,  „Trenton  Times”  w  najdrobniejszych 

szczegółach  opisywało  przebieg  strzelaniny.  Tytuły  w  gazetach  krzyczały:  PRACOWNIK 

MIEJSKICH  SŁUŻB  PORZĄDKOWYCH  ZASTRZELIŁ  BEZBRONNEGO  CZŁOWIEKA. 

Zdarzyło  się  to  ponad  miesiąc  temu  i  od  tego  czasu  inne,  ważniejsze  sprawy  (jak  choćby 

rekordowa wygrana w toto-

lotka) zajęły miejsce na pierwszych stronach dzienników. Niezbyt 

się tym interesowałam, odniosłam wówczas wrażenie, że chodziło o wypadek nieumyślnego 

spowodowania  śmierci  podczas  wykonywania  obowiązków  służbowych.  Nie  wiedziałam 

nawet, że Cullen został oskarżony o morderstwo. 

Kajusz 

od razu spostrzegł moją reakcję. 

Sądząc po twojej minie, wnioskuję, że go znasz. 

P

rzytaknęłam ruchem głowy. 

Owszem. Sprzedawałam mu rurki z kremem, jeszcze przed maturą. 

Irina 

jęknęła głośno. 

Złotko, połowa dziewcząt z New Jersey sprzedawała mu... rurki z kremem. 

background image

15 

 

ROZDZIAŁ 2 

W barze Fiorellego kupiłam  sobie puszkę lemoniady  i  popijałam  ją,  wracając powoli 

do 

samochodu.  Usiadłam  za  kierownicą,  odpięłam  dwa  górne  guziki  czerwonej  jedwabnej 

bluzki  i  pospiesznie  ściągnęłam  rajstopy,  bo  zrobiło  się  naprawdę  gorąco.  Następnie 

otworzyłam teczkę. Na wierzchu leżały dwa zdjęcia - pierwsze chyba z rodzinnego albumu, 

prz

edstawiające  Cullena  w  brunatnej  skórzanej  kurtce  i  dżinsach,  drugie  zapewne  z  akt 

policyjnych, gdyż Edward był na nim w białej koszuli i krawacie. Niewiele się zmienił, może 

trochę  wyszczuplał.  Twarz  zrobiła  mu  się  bardziej  pociągła,  o  lekko  wystających  kościach 

policzkowych. Pojawiła się też nowa blizna, przecinająca na ukos prawą brew - zapewne to z 

jej  powodu  na  obu  fotografiach  miał  lekko  przymknięte  prawe  oko.  Robiło  to  niezbyt 

przyjemne wrażenie, Cullen nabierał groźnego wyglądu. 

Uzmysłowiłam  sobie,  że  ten  facet  wykorzystał  moją  naiwność  aż  dwukrotnie.  Po 

zajściu  na  posadzce  cukierni  ani  razu  nie  zadzwonił,  nie  przysłał  mi  kartki,  nie  powiedział 

nawet jednego słowa. A najgorsze było to, że wówczas bardzo pragnęłam, żeby zadzwonił. 

Jane 

Molnar  miała  całkowitą  rację  co  do  natury  Edwarda  Cullena:  jak  mnie  już  zdobył,  to 

koniec. 

Teraz  to  nie  ma  żadnego  znaczenia,  powtarzałam  w  duchu.  W  ciągu  minionych 

jedenastu lat widziałam Edwarda trzy, może cztery razy, zawsze z daleka. Cullen cokolwiek 

dla  mnie  znaczył  jedynie  w  przeszłości,  musiałam  rozdzielić  młodzieńcze  uczucia  od 

rzeczywistości. Miałam konkretne zadanie do wykonania, proste i oczywiste. Nie wyszłam z 

domu po to, aby rozdrapywać stare rany. Odszukanie Cullena nie mogło mieć nic wspólnego 

z odwetem, m

iało służyć jedynie uzyskaniu godziwego honorarium. Tylko tyle, nic więcej. Ale 

mimo to ciągle coś mnie ściskało za gardło. 

Zgodnie  z  danymi  personalnymi  komendy  policji,  Cullen 

zajmował  mieszkanie  w 

jednym  z  nowych  bloków  niedaleko  wylotu  autostrady  Route  1.  Chyba  stamtąd  należało 

zacząć  poszukiwania.  Wcale  się  nie  łudziłam,  że  go  zastanę  w  domu,  mogłam  jednak 

popytać sąsiadów i sprawdzić, czy wyjął listy ze skrzynki. 

Odłożyłam  teczkę  na  drugie  siedzenie,  z  niechęcią  wsunęłam  z  powrotem  stopy  w 

pantofle i 

przekręciłam kluczyk w stacyjce, ale nic się nie zadziało. Z wściekłością huknęłam 

pięścią w kolumnę kierownicy i aż jęknęłam z zaskoczenia, kiedy to pomogło. 

Dziesięć  minut  później  wjechałam  na  parking  pod  domem,  w  którym  mieszkał 

Edward.  Wszystkie  budynk

i  osiedla  były  identyczne,  jak  spod  sztancy:  jednopiętrowe,  z 

czerwonej  cegły.  W  każdym  znajdowały  się  po  dwie  klatki  schodowe,  które  prowadziły  na 

galerie, a więc z każdej wchodziło się do ośmiu mieszkań: czterech na parterze i czterech na 

background image

16 

 

piętrze. Wyłączyłam silnik i zaczęłam w myślach przypisywać lokalom numery. Wyszło mi na 

to, że Cullen mieszka na parterze, od tyłu budynku. 

Jeszcze  przez  chwilę  siedziałam  za  kierownicą,  gdyż  nagle  poczułam  się  strasznie 

głupio.  A  jeśli  mimo  wszystko  Edward  był  w  domu?  Jak  powinnam  się  zachować  w  takiej 

sytuacji? Zagrozić, że poskarżę się jego matce, jeśli nie pójdzie ze mną grzecznie? Faceta 

oskarżano o morderstwo. Musiał mieć sporo na sumieniu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że 

zrobi  mi  jakąś  krzywdę,  niemniej  czułam  wokół  siebie  atmosferę  śmiertelnego  zagrożenia. 

Wmawiałam  sobie,  że  przecież  do  tej  pory  żadne  trudności  nie  zniechęcały  mnie  do 

wcielenia w życie swoich postanowień... czego przykładem mogło być małżeństwo z Dickiem 

Orrem, tym końskim zadkiem. Na to wspomnienie skrzywiłam się boleśnie. Teraz za żadne 

skarby nie potrafiłam zrozumieć, jak mogłam wyjść za faceta o imieniu Dickie. 

Dobra,  dość  tego  rozpamiętywania,  postanowiłam.  Trzeba  się  zająć  Cullenem. 

Zajrzeć  do  skrzynki  na  listy,  sprawdzić  mieszkanie.  Jeśli  będę  miała  szczęście  (a  może 

raczej pecha, w zależności, jak na to patrzeć) i Edward otworzy mi drzwi, wymyślę naprędce 

jakieś kłamstwo i ucieknę stamtąd. A potem zadzwonię na policję i zostawię gliniarzom całą 

brudną robotę. 

Pomaszerowałam  asfaltowym  chodnikiem  i  obejrzałam  uważnie  skrzynkę  na  listy 

przymocowaną do ściany obok wejścia na klatkę. We wszystkich przegródkach znajdowały 

się  jakieś  koperty,  ale  w  części  Cullena  leżało  ich  więcej  niż  gdzie  indziej.  Tym  śmielej 

wkroczyłam  na  galerię  i  zapukałam  do  drzwi  jego  mieszkania.  Nikt  nie  odpowiedział. 

Poczułam się zaskoczona. Zapukałam jeszcze raz, głośniej, ale wciąż nie było odpowiedzi. 

Przeszłam  więc  na  tyły  budynku  i  przeliczyłam  okna:  cztery  pierwsze  należały  do  sąsiada 

Edwarda

, cztery następne wychodziły z jego lokalu. We wszystkich rolety były opuszczone. 

Podkradłam  się  bliżej  i  zachowując  ostrożność,  spróbowałam  zajrzeć  do  środka  między 

krawędzią rolety a framugą okna. Przyszło mi do głowy, że gdyby w tej chwili ktoś wyjrzał z 

mieszkania  na  zewnątrz,  pewnie  bym  narobiła  w  majtki  ze  strachu.  Na  szczęście  nikt  nie 

wyjrzał,  ale  ku  mojej  rozpaczy  nie  zdołałam  też  niczego  dojrzeć.  Wróciłam  na  galerię  i 

zaczęłam  kolejno  pukać  do  pozostałych  mieszkań  na  parterze.  W  dwóch  sąsiednich  także 

nikt nie odpowiad

ał, tylko pierwsze drzwi od wejścia do klatki otworzyła jakaś starsza kobieta. 

Szybko  się  dowiedziałam,  że  mieszka  tu  od  sześciu  lat,  lecz  dotąd  nawet  nie  widziała 

Cullena

. Utknęłam w martwym punkcie. 

Wróciłam do samochodu i usiadłam za kierownicą, zachodząc w głowę, co powinnam 

teraz  zrobić.  Między  domami  osiedla  nie  było  żywej  duszy  -  znikąd  nie  dolatywał  dźwięk 

włączonego telewizora, ani jedno dziecko nie bawiło się na podwórku, nawet psy nie biegały 

po trawnikach. Pomyślałam, że skoro na pierwszy rzut oka nie widać na tym osiedlu cieplej, 

rodzinnej atmosfery, to zapewne mieszkańcy niewiele wiedzą o sobie nawzajem. 

background image

17 

 

Niespodziewanie  na  parking  wjechał  sportowy  wóz.  Minął  mnie  szerokim  łukiem  i 

zatrzymał się na wprost wejścia do budynku. Kierowca siedział przez dłuższą chwilę w aucie, 

aż zaczęłam nabierać podejrzeń, że jest to ktoś, kto również zamierza czatować na Cullena. 

Ale ponieważ  nie miałam  nic  do  roboty,  postanowiłam  cierpliwie czekać.  Dopiero  po  pięciu 

minutach  otworzyły  się  drzwi  samochodu.  Wysiadł  jakiś  mężczyzna  i  ruszył  energicznym 

krokiem w stronę wejścia do budynku. 

Kiedy  pojawił  się  na  galerii,  otworzyłam  szeroko  oczy  ze  zdziwienia.  Był  to  bowiem 

kuzyn Edwarda

, „Krętacz” Cullen. Nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia, pamiętałam 

tylko, że za czasów mego dzieciństwa wszyscy wołali na niego „Krętacz”. Mieszkał wówczas 

w śródmieściu, niedaleko szpitala imienia świętego Franciszka. Po całych dniach szwendał 

się razem z Edwardem. Z całej siły zacisnęłam kciuki, miałam bowiem nadzieję, że „Krętacz” 

przyjechał, aby się skontaktować z którymś z sąsiadów Edwarda. Zaraz jednak przyszło mi 

do  głowy,  że  być  może  będzie  chciał  się  zakraść  przez  okno  do  mieszkania  kuzyna. 

Cieszyłam się już na myśl, że przyłapię go na próbie włamania, kiedy tamten bez obaw wyjął 

klucze z kieszeni, otworzył drzwi i zniknął w środku. 

Czekałam w napięciu. „Krętacz” pojawił się z powrotem po dziesięciu minutach, niósł 

stylonową  torbę  podróżną.  Pospiesznie  wsiadł  do  samochodu  i  wyjechał  na  ulicę. 

Odczekałam  chwilę,  żeby  nie  wzbudzać  jego  podejrzeń,  i  ruszyłam  za  nim.  Jechałam 

kilkadziesiąt  metrów  z  tyłu.  Serce  waliło  mi  jak  młotem  i  tak  silnie  zaciskałam  dłonie  na 

kierownicy,  że  aż  kostki  mi  pobielały,  gdyż  odzyskałam  nadzieję  na  zdobycie  owych 

dziesięciu tysięcy dolarów. 

Dotarłam  za  „Krętaczem”  do  ulicy  State.  Kiedy  wprowadził  wóz  na  podjazd, 

pojechałam  dalej,  skręciłam  w  następną  przecznicę  i  zatrzymałam  za  rogiem.  Kiedyś  w  tej 

okolicy  mieszkali  lepiej  sytuowani  obywatele,  domy  były  obszerne,  piętrowe,  pooddzielane 

szerokimi  trawn

ikami.  Ale  w  latach  sześćdziesiątych,  w  dobie  forsowanej  przez  liberałów 

polityki  szybkiego  rozwoju  taniego  budownictwa  komunalnego,  wystarczyło,  aby  jeden  z 

mieszkańców  sprzedał  dom  rodzinie  czarnoskórych,  a  ceny  tutejszych  posiadłości  zaczęły 

gwałtownie  spadać  i  najdalej  po  pięciu  latach  wszystkie  posesje  przy  ulicy  State  zmieniły 

właścicieli.  Budynki  szybko  popadły  w  ruinę,  większość  podzielono  na  kilka  lokali.  Teraz 

ogródki  były  zachwaszczone,  a  szyby  w  oknach  zarośnięte  brudem.  Niemniej  w  ostatnich 

lat

ach, ze względu na bliskość centrum miasta, podjęto wielką akcję doprowadzania całej tej 

dzielnicy do porządku. 

„Krętacz”  wyszedł  z  domu  po  kilku minutach.  Nadal  był  sam,  ale  nie  niósł  już  torby 

podróżnej. Przeczuwałam, że wpadłam na właściwy trop. Zaczęłam się zastanawiać, jakie są 

szansę  na  to,  że  Edward  Cullen  przebywa  w  tym  domu  i  właśnie  wyjmuje  z  torby  swoje 

rzeczy.  Nie miałam  bowiem  wątpliwości,  że kuzyni  nadal  działają w  zmowie.  Roztrząsałam 

background image

18 

 

dwa  wyjścia:  mogłam  albo  już  teraz  zawiadomić  policję,  albo  dalej  śledzić  „Krętacza”. 

Gdybym  ściągnęła  gliny,  a  Edwarda  nie  byłoby  w  tym  domu,  wyszłabym  na  idiotkę  i  przy 

następnej  okazji  zapewne  nie  mogłabym  już  liczyć  na  pomoc  policji.  Z  drugiej  strony  nie 

miałam  wielkiej  ochoty  bawić  się  w  prywatnego  detektywa.  Nie  była  to  robota  dla  mnie, 

człowieka z ulicy, który podstępem wymusił zlecenie od kuzyna. 

Przez dłuższy czas obserwowałam dom, żywiąc nadzieję, że Joe wyjdzie choćby na 

przechadzkę,  przez  co ja nie musiałabym  udawać spacerowiczki.  Spoglądając na  zegarek, 

odczuwałam  coraz  silniejszy  głód.  Do  tej  pory  przecież  opróżniłam  jedynie  butelkę  piwa. 

Jeszcze raz obrzuciłam spojrzeniem duży dom. Gdyby mi się powiodło i zdołałabym wykonać 

to zadanie, nędzne drobniaki na dnie mojej portmonetki zastąpiłby gruby plik banknotów. To 

był odpowiedni motyw do działania. 

Zaczerpnęłam  głęboko  powietrza,  otworzyłam  drzwi  i  ostrożnie  wysiadłam  z 

samochodu.  Musisz  to  zrobić,  nakazywałam  sobie  w  myślach.  Nic  prostszego,  nie  ma  co 

trząść portkami. Edwarda na pewno nie ma w tym domu. 

Ruszyłam pewnym krokiem w stronę wejścia, bez przerwy mamrocząc do siebie pod 

nosem. Bez wahania wkroczyłam do holu. Rozmieszczone tuż za drzwiami skrzynki na listy 

wskazywały,  że  budynek  podzielono  na  osiem  mieszkań.  Do  wszystkich  wchodziło  się  z 

odrap

anej klatki schodowej. Skrzynki były oznaczone nalepkami z nazwiskiem lokatora, ale 

nie znalazłam wśród nich Cullena. Poza tym przy skrzynce z numerem 201 nie było żadnego 

nazwiska. 

Nie  mając  lepszego  pomysłu,  postanowiłam  zapukać  do  drzwi  owego  tajemniczego 

mieszkania.  Ruszyłam  schodami,  czując  nagły  przypływ  adrenaliny  do  krwi.  Zanim  jeszcze 

stanęłam  przed  wejściem  do  lokalu  na  pierwszym  piętrze,  puls  jak  oszalały  łomotał  mi  w 

skroniach. Wmawiałam sobie, że to zupełnie normalne w tych okolicznościach. Wzięłam parę 

głębszych oddechów i wykonując automatyczne ruchy, jak nakręcona, zapukałam do drzwi. 

Dopiero  po  chwili  uświadomiłam  sobie,  że  to  moja  dłoń  powędrowała  ku  górze  i  uderzyła 

kilkakrotnie. 

Usłyszałam jakiś ruch wewnątrz mieszkania. Ktoś tam był, spoglądał na mnie przez 

wizjer. Czyżby jednak Cullen? Nagłe dotarło do mnie znaczenie tego faktu. Dech zaparło mi 

w  piersiach,  żołądek  podszedł  do  gardła.  Przez  głowę przemknęły  pytania:  Co ja tu robię? 

Dlaczego nie zajmuję się tym, co potrafię, czyli handlem damską bielizną? Co wiem na temat 

chwytania zabójców? 

Przede wszystkim nie myśl o nim jak o mordercy, ofuknęłam się w myślach. To tylko 

stuknięty  łobuziak,  przypadkiem  ten  sam,  który  sprowadził  cię  z  drogi  cnoty  i  wypisywał 

wulgarne  hasła  na  ścianie  męskiej  toalety  w  barze  „Mario  Sub”.  Przygryzłam  wargi  i 

zmusiłam  się  do  przymilnego  uśmiechu  dedykowanego  człowiekowi  obserwującemu  mnie 

background image

19 

 

zza  drzwi,  wmawiając  sobie  zarazem,  iż  żaden  stuknięty  łobuziak  nie  powinien  zwietrzyć 

niebezpieczeństwa ze strony takiej słodkiej idiotki, na jaką muszę wyglądać. 

Sekundy  wlokły  się  niemiłosiernie.  Niemalże  słyszałam  obracane  w  ustach 

przekleństwa,  które  musiały  towarzyszyć  podejmowaniu  decyzji  o  otwarciu  przede  mną 

drzwi.  Uniosłam  rękę  i  ostrożnie  pomachałam  dłonią  przed  wizjerem,  starając  się  jeszcze 

bardziej  sprawiać  wrażenie  kogoś  niewinnego.  Wiedziałam  już,  że  to  Edward  musi  się 

znajdować w mieszkaniu, więc tym bardziej mi zależało na odegraniu roli idiotki. 

Wreszcie stuknął odsuwany rygiel, drzwi otworzyły się gwałtownie  i stanęłam oko w 

oko z Edwardem Cullenem. 

Przyjął postawę obronną i niezbyt uprzejmie warknął: 

- Czego? 

Trochę  się  zmienił  od  czasu  naszego  ostatniego  spotkania.  Był  szerszy  w  barach, 

niecierpliwie  przewracał  oczyma,  a  na  jego  wargach  błąkał  się  cyniczny  uśmieszek. 

Sądziłam,  że  ujrzę  człowieka,  który  mógł  dopuścić  się  zbrodni  w  afekcie,  tymczasem 

spoglądałam na zbira zdolnego popełnić morderstwo z obojętnością zawodowca. 

Zaczerpnęłam  głęboko  powietrza  i  starając  się  opanować  drżenie  głosu, 

powiedziałam: 

- Szukam Edwarda Juniaka... 

Pomyliła się pani. Tu nie ma żadnego Juniaka. 

Udając zakłopotanie, uśmiechnęłam się szerzej. 

- Przepraszam... 

Odwróciłam  się  bez  pośpiechu  i  zrobiłam  już  krok  w  stronę  schodów,  kiedy  nagle 

Edwarda 

olśniło: 

Oczom nie wierzę! Isabella Swan! 

Barwa  jego  głosu  i  śpiewny  akcent  obudziły  moje  wspomnienia.  Podobnym  tonem 

mój  ojciec  pokrzykiwał  na  psa  Smullensów,  kiedy  ten  ośmielał  się  podnosić  łapę  przy 

wypielęgnowanym  krzaku  hortensji  przed  naszym  domem.  Ale  ja  się  nie  boję  takiego 

po

krzykiwania,  oznajmiłam  sobie w  duchu.  A  ponadto  nigdy  nas  nie łączyły  żadne  głębsze 

uczucia. Jeśli będę o tym pamiętała, pójdzie mi łatwiej. 

-  Edward  Cullen... 

–  odezwałam  się  z  udawanym  zaskoczeniem.  –  Co  za 

niespodzianka! 

Edward 

zmarszczył brwi. 

-  Tak, 

pewnie  taka  sama,  jak  wówczas,  kiedy  omal  mnie  nie  przejechałaś  na 

chodniku. 

Nie chciałam  teraz  wszczynać  kłótni,  poczułam się zobowiązana do  udzielenia paru 

słów wyjaśnień, choć niezbyt mi zależało, aby te kłamstwa zabrzmiały przekonująco. 

background image

20 

 

To był wypadek. Niechcący przydepnęłam pedał gazu i... 

Przestań  zalewać.  Specjalnie  wjechałaś  na  chodnik,  chciałaś  mnie  przejechać. 

Mogłaś mnie wtedy zabić. – Oparł się ramieniem o futrynę, wychylił na zewnątrz i rozejrzał 

po korytarzu. - 

To może mi powiesz, co naprawdę tutaj robisz? Czyżbyś widziała artykuły w 

gazetach i doszła do przekonania, że moje życie nie jest jeszcze wystarczająco spieprzone? 

Cały mój misterny plan w jednej chwili wziął w łeb. 

Sądzisz,  że  choć  trochę  mi  zależy  na  twoim  popieprzonym  życiu?  –  syknęłam.  – 

Pracuję  dla  mego  kuzyna,  Kajusza.  Złamałeś  warunki  poręczenia  wyznaczonej  przez  sąd 

kaucji. 

Brawo, Stephanie. Co za opanowanie! 

Edward 

uśmiechnął się chytrze. 

- I Kajusz 

przysłał ciebie, żebyś mnie zaciągnęła na komendę? 

A co? Uważasz, że to zabawne? 

Owszem,  nawet  bardzo.  I  muszę  ci  powiedzieć,  że  to  doskonałe  ubarwienie 

doskwierającej mi nudy. Ostatnio nie miałem zbyt wielu powodów do śmiechu. 

To  przynajmniej  mogłam  zrozumieć.  Gdyby  tu  chodziło  o  dwadzieścia  lat  mojego 

życia, też nie byłoby mi wesoło. 

Musimy porozmawiać. 

Tylko szybko. Spieszę się. 

Skalkulowałam  błyskawicznie,  że  mam  jakieś  czterdzieści  sekund  na  to,  aby  go 

przekonać do oddania się w ręce policji. Postanowiłam więc sięgnąć od razu po najcięższe 

argumenty i uderzyć w jego silne poczucie więzi rodzinnych. 

Pomyślałeś o swojej matce? 

Coś jej grozi? 

Podpisała  umowę  poręczycielską  i  będzie  musiała  spłacić  te  sto  tysięcy  kaucji. W 

tym  celu  na  pewno  zastawi  dom.  A  co  powie  wszystkim  znajomym?  Że  jej  syn,  Edward, 

okazał się zbyt wielkim tchórzem, aby stanąć przed sądem? 

Mina mu zrzedła. 

Tracisz  czas.  I  tak  nie  wrócę  do  aresztu.  Nigdy  bym  już  nie  wyszedł  z  pudła, 

najwyżej  by  mnie  wynieśli  martwego.  Chyba  wiesz,  jaki  los  czeka  byłego  gliniarza  w 

więzieniu?  Żadnych  perspektyw.  A  jeśli  mam  być  z  tobą  całkiem  szczery,  to  jesteś  chyba 

ostatnią osobą, której pozwoliłbym zgarnąć taką kupę forsy z wycofanej kaucji. W głowie ci 

się przewróciło. Nigdy nie zapomnę, że chciałaś mnie przejechać tym cholernym buickiern. 

Powtarzałam  sobie  w  myślach,  że  mało  mnie  obchodzi  nie  tylko  los  Cullena,  lecz 

także  jego  zdanie  o  mnie.  Mimo  to  poczułam  się  urażona.  Gdzieś  w  głębi  serca  żywiłam 

jednak  nadzieję,  że  Edward  wspomina  mnie  z  sympatią.  Na  końcu  języka  miałam  pytanie, 

background image

21 

 

dlaczego ani razu do mnie n

ie zadzwonił po tym zajściu za ladą cukierni. Ale zdusiłam je w 

sobie i krzyknęłam: 

Bo w pełni sobie zasłużyłeś na to, żeby cię przejechać! Poza tym ledwie cię trąciłam 

błotnikiem. Skręciłeś sobie nogę w kostce tylko dlatego, że chciałeś uskoczyć i się potknąłeś! 

Masz szczęście, że cię wówczas nie zaskarżyłem. 

To ty masz szczęście, że nie wrzuciłam wstecznego biegu i nie przejechałam ci po 

nodze, kiedy leżałeś na chodniku! 

Cullen 

uniósł wzrok do nieba i rozłożył szeroko ręce. 

Naprawdę muszę już iść. Nie mam czasu na wysłuchiwanie tych wytworów babskiej 

logiki... 

Babskiej logiki? To ma być żart? 

Cofnął się o krok, pospiesznie nałożył lekką sportową kurtkę i sięgnął po stojącą na 

podłodze stylonową torbę. 

Muszę się stąd wynosić – oznajmił. 

Dokąd? 

Za  pasek  spodni  wsunął  duży  czarny  pistolet.  Delikatnie  odsunął  mnie  na  bok, 

wyszedł na korytarz, zamknął drzwi i schował klucze do kieszeni. 

To już nie twój interes. 

Posłuchaj – odezwałam się, idąc za nim po schodach. – Może i jestem żółtodziobem 

w t

ej branży, ale na pewno nie postradałam zmysłów i nie będę siedziała cicho. Obiecałam 

Kajuszowi

,  że  cię  sprowadzę,  i  Bóg  mi  świadkiem,  iż  zamierzam  dopiąć  swego.  Możesz 

zwiewać, dokąd ci się żywnie podoba, a ja i tak cię odnajdę i zrobię wszystko, żebyś stanął 

przed sądem. 

Co  za  stek  bzdur!  Aż  nie  mogłam  uwierzyć,  że  to  ja  powiedziałam.  I  tak  miałam 

kolosalne szczęście, że go odnalazłam już przy pierwszej próbie. Ale żeby go zaciągnąć do 

sądu, musiałabym znaleźć Edwarda związanego, zakneblowanego i jeszcze  pozbawionego 

przytomności. Zresztą nie jestem pewna, czy nawet w takim wypadku „dopięłabym swego”. 

Cullen 

wyszedł tylnymi drzwiami na podwórze i ruszył w stronę nowego, sportowego 

auta stojącego przy ścianie budynku. 

Możesz  się  nie  trudzić  zapamiętywaniem  numerów  rejestracyjnych  –  rzucił  przez 

ramię. – To pożyczony wóz. Mam drugi, zaparkowany o godzinę jazdy stąd. I nie próbuj mnie 

śledzić. Zwieję ci w śródmieściu. Masz to jak w banku. 

Rzucił stylonową torbę na przednie siedzenie i wstawił nogę do środka, jakby chciał 

usiąść  za  kierownicą,  lecz  znieruchomiał  nagle  i  oparł  się  ramieniem  o  dach  samochodu. 

Chyba  po  raz  pierwszy  od  chwili,  kiedy  zapukałam  do  drzwi  mieszkania,  przyjrzał  mi  się 

uważnie.  Zdołałam  już  opanować  pierwszą  falę  wściekłości,  więc  odwzajemniłam  mu  się 

background image

22 

 

twardym  spojrzeniem.  Uzmysłowiłam  sobie  jednak,  że  mam  przed  sobą  gliniarza,  takiego 

Cullena

, jakiego nigdy dotąd nie znałam. Krótko mówiąc: dojrzałą wersję Edwarda, jeśli coś 

takiego  w  ogóle  istniało.  Ale  zaraz  pomyślałam,  że  jest  to  raczej  ten  sam  Cullen,  tylko  ja 

teraz patrzę na niego innym wzrokiem. 

Podobają mi się twoje delikatnie podkręcone włosy – odezwał się w końcu. – Pasują 

do twojego charakteru. Mnóstwo energii i niemal zupełny brak opanowania. Jesteś cholernie 

seksowna. 

- A co 

ty możesz wiedzieć o moim charakterze? 

Na pewno mogę coś powiedzieć o tym, czy jesteś cholernie seksowna. 

Poczułam, że się rumienię. 

To niezbyt uprzejme, że mi przypominasz o tamtym zdarzeniu. 

Masz rację – odparł z uśmiechem. – I pewnie masz także rację w sprawie wypadku. 

Chyba rzeczywiście zasłużyłem na to, żeby mnie przejechać. 

Mam to traktować jak przeprosiny? 

Nie.  Ale  następnym  razem,  gdy  będziemy  się  bawili  w  pociąg,  dam  ci  potrzymać 

latarkę. 

 

Dochodziła  już  pierwsza,  kiedy  wróciłam  do  biura  Kajusza.  Opadłam  ciężko  na 

krzesło  przed  biurkiem  Iriny  i  pochyliłam  głowę  w  bok,  wystawiając  twarz  na  podmuchy 

chłodnego powietrza z klimatyzatora. 

Uprawiałaś jogging? – spytała Irina. – Jeszcze nie widziałam kogoś tak spoconego 

od czasu prezydentury Nixona. 

W moim samochodzie nie działa nawiewnik. 

- To masz darmowy narkotyk. A co z Cullenem

? Złapałaś jakiś trop? 

Właśnie  dlatego  wróciłam.  Potrzebuję  pomocy.  Chwytanie  zbiegów  okazało  się 

trudniejsze,  niż  sądziłam.  Chciałabym  porozmawiać  z  kimś,  kto  ma  doświadczenie  w  tej 

robocie. 

Znam  pewnego chłopaka.  Jest  leśnikiem,  nazywa się  Jacob  Carlos  Manoso.  Jego 

rodzice  pochodzą  z  Kuby.  Służył  w  oddziałach  specjalnych,  a  teraz  czasami  pracuje  dla 

Kajusza.  Ma  na  swoim  koncie  takie  wyczyny,  o  jakich  inni  agenc

i  mogą  tylko  marzyć.  Co 

prawda czasem go ponosi, ale tak to już jest ze wszystkimi geniuszami. 

- Jak go ponosi? 

Nie zawsze przestrzega pewnych reguł. 

- To znaczy? 

Działa jak Clint Eastwood w roli „Brudnego Harry’ego” – wyjaśniła Irina. – Tyle tylko, 

że po Clincie Eastwoodzie to nie my musimy tuszować niektóre sprawy. 

background image

23 

 

Wybrała numer z pamięci aparatu telefonicznego, połączyła się z pagerem Manoso i 

zostawiła wiadomość. 

Nic  się  nie  martw  –  oznajmiła  z  uśmiechem.  –  Ten  facet  wyjaśni  ci  wszystko,  co 

powinn

aś wiedzieć. 

Mniej  więcej  godzinę  później  zasiadłam  razem  z  Manoso  przy  stoliku  w  zacisznej 

śródmiejskiej kawiarni. Proste, długie czarne włosy miał zebrane w kitkę z tyłu głowy. Jego 

bicepsy wyglądały tak, jakby zostały wyrzeźbione z granitowych bloków i tylko zamaskowane 

rękawami mundurowej koszuli. Miał jakieś 180 cm wzrostu i wygląd człowieka, którego lepiej 

omijać wielkim łukiem. Oceniłam go na 28 lat. 

Odchylił się na krzesełku do tyłu i uśmiechnął przyjaźnie. 

-  Uff! 

–  stęknął.  –  Irina  powiedziała,  że  mam  cię  wprowadzić  w  tajniki  chwytania 

różnych szumowin. Podobno potrzebujesz szybkiego przeszkolenia. Skąd ten pośpiech? 

Widzisz tego brązowego chevroleta przy krawężniku? 

Odwrócił głowę i popatrzył za okno. 

- Owszem. 

To mój wóz. 

Ledwie zauważalnie przytaknął ruchem głowy. 

Zatem potrzebujesz forsy. Coś jeszcze? 

Względy osobiste. 

Chwytanie zbiegów to niebezpieczna robota, więc lepiej, żeby te względy osobiste 

były naprawdę cholernie ważne. 

A z jakich powodów ty się tym zajmujesz? 

Rozłożył ręce. 

To najlepiej potrafię. 

Trafna odpowiedź, pomyślałam, znacznie lepsza od mojej. 

Może któregoś dnia i ja będę w tym dobra. Ale na razie zależy mi przede wszystkim 

na stałym zajęciu. 

Jaką sprawę dostałaś od Kajusza? 

- Edwarda Cullena. 

Odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać tak donośnie, że prawie zadygotały cienkie 

ściany kafejki. 

Nie  mogę!  To  jakiś  żart?  Naprawdę  zamierzasz  schwytać  tego  bufona?  Tu  nie 

chodzi o jakiegoś szczeniaka z ulicy.  Cullen jest cholernie sprytny  i bardzo dobry  w swoim 

fachu. 

Rozumiesz, co mam na myśli? 

Według Iriny ty jesteś jeszcze lepszy. 

Ale ty to nie ja. Nigdy nie będziesz tak dobra, słodziutka. 

background image

24 

 

Gdyby  mi  dopisywał  humor,  stwierdziłabym,  że całkowicie straciłam  cierpliwość.  Ale 

byłam naprawdę w pieskim nastroju. 

Więc pozwól, że ci coś wyjaśnię – rzekłam cicho, pochylając się niżej nad stolikiem. 

– Straciłam pracę. Zabrano mi wóz za nie spłacone raty, moja lodówka świeci pustkami i lada 

dzień dostanę nakaz eksmisji z mieszkania. W dodatku muszę chodzić w za małych butach. 

Szkoda mi czasu na wysłuchiwanie morałów. Masz zamiar mi pomóc czy nie? 

Manoso uśmiechnął się chytrze. 

To  może  być  nawet  zabawne.  Coś  w  rodzaju:  „Profesor  Higgins  i  Eliza  Doolittle 

robią czystki w Trenton”. 

Jak mam się do ciebie zwracać? 

- Tak jak 

wszyscy: „Leśnik”. 

Wziął  ze  stolika  kartonową  teczkę  z  dokumentami  Cullena.  Pospiesznie  przebiegł 

spojrzeniem tekst umowy poręczycielskiej. 

Zrobiłaś już coś w tej sprawie? Sprawdziłaś jego mieszkanie? 

Stoi  puste,  ale  dopisało  mi  szczęście  i  odnalazłam  Cullena  w  budynku  przy  ulicy 

State. Właśnie wychodził. 

- I co? 

Odjechał. 

-  Cholera 

–  syknął  „Leśnik”.  –  Czy  nikt  ci  nie  powiedział,  że  powinnaś  była  go 

zatrzymać? 

Poprosiłam go uprzejmie, żeby pojechał ze mną na policję, ale odparł, że nie ma na 

to najmniejszej ochoty. 

Znowu odpowiedział mi gromki rechot. 

Pewnie nawet nie pomyślałaś, żeby zabrać broń? 

Sądzisz, że powinnam mieć pistolet? 

To wcale nie byłby zły pomysł – odparł, wyraźnie rozbawiony. Po raz drugi popatrzył 

na kopię umowy. – Cullen wykończył niejakiego Ziggy’ego Kuleszę. Zabił go ze służbowego 

rewolweru kalibru 11,43 milimetra, strzelił prosto między oczy z bliskiej odległości.  – Uniósł 

głowę i popatrzył na mnie. – Umiesz się posługiwać bronią? 

Nie. Zawsze starałam się trzymać od niej z daleka. 

Pocisk z takiego rewolweru robi z przodu maleńki, okrągły otworek, a z tyłu wyrywa 

dziurę średnicy dużego ziemniaka. Strzał między oczy oznacza, że w promieniu paru metrów 

wszystko  jest  zabryzgane  resztkami  mózgu  ofiary.  Głowa  tego  Ziggy’ego  musiała 

eksplodować niczym jajko w kuchence mikrofalowej. 

Bomba. Cieszę się, że mi to przybliżyłeś ze szczegółami. 

Znów odpowiedział szerokim uśmiechem. 

background image

25 

 

Odniosłem wrażenie, że chcesz znać takie szczegóły. – Z powrotem odchylił się na 

oparcie  krzesła  i  skrzyżował  ręce  na  piersi.  –  Zapoznałaś  się  dokładnie  z  okolicznościami 

zabójstwa? 

Jeśli  wierzyć  artykułom  z  gazet,  których  wycinki  Morty  Beyers  dołączył  do  akt  w 

teczce, wydarzyło się to późnym wieczorem, nieco ponad miesiąc temu, w bloku przy ulicy 

Shawa.  Cullen 

wracał  ze  służby  i  pojechał  z  wizytą  do  Carmen  Sanchez.  Według  jego 

zeznań Carmen chciała z nim porozmawiać w jakiejś sprawie, którą się zajmował. Podobno 

drzwi  otworzył  mu  właśnie  Kulesza  i  natychmiast  sięgnął  po  broń.  Cullen  przysięgał,  że 

dzia

łał  w  obronie  własnej.  Ale  sąsiedzi  Carmen  zeznali  co  innego.  Kilka  osób  wybiegło  na 

korytarz, słysząc odgłosy strzelaniny, i zastali Cullena z dymiącym jeszcze rewolwerem nad 

ciałem  ofiary.  Któryś  z  sąsiadów  ogłuszył  go  i  wezwał  policję.  Żaden  ze  świadków  nie 

przypomina sobie, aby Ziggy trzymał broń w ręku. Policja nie znalazła też żadnych dowodów, 

że  był  uzbrojony.  Cullen  zeznał,  iż  w  mieszkaniu  Carmen  przebywał  jeszcze  jakiś 

mężczyzna.  Trzech  świadków  potwierdziło,  że  także  dostrzegli  sylwetkę  nie  znanego  im 

człowieka. Ale gość musiał się ulotnić przed przybyciem patrolu. 

A co z tą Carmen? – zapytał „Leśnik”. 

Nikt jej nie widział tamtego wieczoru. Ostatnia notatka ukazała się w prasie tydzień 

po zabójstwie i do tego czasu kobieta się nie odnalazła. 

Ma

noso pokiwał głową. 

Coś jeszcze? 

- Nie, to wszystko. 

Ten  facet,  którego  Cullen  zabił,  pracował  dla  Benito  Ramireza.  Coś  ci  mówi  to 

nazwisko? 

- Chodzi o tego boksera? 

To  nie  jest  zwykły  bokser,  ale  prawdziwy  dynamit  ringu  w  wadze  ciężkiej. 

Najsłynniejszy  obywatel  Trenton  od  czasu,  kiedy  Waszyngton  przepędził  stąd  hesjańskich 

najemników.  Trenuje  w  sali  gimnastycznej  przy  ulicy  Starka.  Kulesza  kręcił  się  wokół 

Ramireza jak mucha nad padliną, niekiedy stawał na deskach do sparingu. Nic dziwnego, że 

Ramire

z traktował go jak kumpla czy osobistego ochroniarza. 

Nie słyszałeś żadnych plotek na temat powodów, dla których Cullen zabił Kuleszę? 

„Leśnik” przekrzywił głowę i popatrzył na mnie z ukosa. 

Nie. Ale musiał mieć jakiś cholernie ważny powód. Cullen zawsze był opanowany, a 

jeśli gliniarz chce komuś zalać sadła za skórę, znajdzie setki różnych sposobów. 

Jak widać, nawet opanowany gliniarz może popełnić błąd. 

Mylisz się, kochana. Ktoś taki, jak Cullen, nie popełnia błędów. 

Więc co to może oznaczać? 

background image

26 

 

Że powinnaś działać bardzo ostrożnie. 

Znowu coś mnie ścisnęło w dołku. Chyba wreszcie dotarło do mnie, że nie będzie to 

egzotyczna przygoda, która błyskawicznie przyniesie mi spory dochód. Schwytanie  Cullena 

naprawdę wyglądało na trudne, a już zaciągnięcia go przed sąd w ogóle nie mogłam sobie 

wyobrazić. To fakt, że za nim nie przepadałam, ale moja niechęć do Edwarda nie była aż tak 

wielka, bym z radością myślała o wsadzeniu go na resztę życia za kratki. 

I co, nadal masz zamiar go szukać? – zapytał „Leśnik”. 

Nie odpowiedziałam. 

Jeśli  nie ty,  to  zajmie się  tym  ktoś  inny  –  dodał.  –  Musisz  sobie  wbić  do  głowy  tę 

zasadę.  Poza  tym  nie  wolno  ci  się  kierować  żadnymi  osądami.  Masz  do  wykonania 

konkretne  zadanie,  ściągnąć  gościa  do  aresztu.  Trzeba  wierzyć  w  nasz  wymiar 

sprawiedliwości. 

- A ty w niego wierzysz? 

Chroni nas przed anarchią. 

- Za Cullenem 

można zgarnąć duże honorarium. Jeśli jesteś taki dobry, i to dlaczego 

Kajusz 

nie przekazał ci od razu tej sprawy? Czemu zwrócił się; z tym do Morty’ego Beyersa? 

- P

ewnie miał swoje powody. 

Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć na temat Cullena? 

Jeśli  faktycznie  zależy  ci  na  zdobyciu  tego  honorarium,  musisz  najpierw  odnaleźć 

faceta. Krążą plotki, że sąd i policja nie należą do jego największych zmartwień. 

- M

am przez to rozumieć, że ktoś wydał na niego wyrok? 

„Leśnik” wyciągnął dwa palce, jakby to była lufa rewolweru. 

- Bach! 

Można wierzyć tym plotkom? 

Wzruszył ramionami. 

Powtarzam tylko to, co słyszałem. 

Robi się coraz bardziej śmierdzące – oznajmiłam cicho. 

Na to też ci nie wolno zwracać uwagi. Masz robić swoje: odnaleźć faceta i postawić 

go przed sądem. 

Sądzisz, że temu podołam? 

- Nie. 

Gdyby próbował mnie odwieźć od tej roboty, powiedziałby co innego. 

Czy mogę zatem liczyć na twoją pomoc? 

-  Tak  d

ługo,  dopóki  zachowasz  to  w  tajemnicy.  Wolałbym,  żeby  nikt  nawet  przez 

sekundę nie posądzał mnie o uczynność. 

Przytaknęłam ruchem głowy. 

background image

27 

 

- Zgoda. Od czego zaczynamy? 

Najpierw  przydałoby  się  zdobyć  trochę  wyposażenia.  Tymczasem  będę  musiał  ci 

przybliżyć najważniejsze przepisy prawa. 

Mam nadzieję, że to wszystko nie będzie zbyt kosztowne. 

No cóż, za mój czas i wiadomości nie zapłacisz ani grosza, bo mi się spodobałaś. 

Poza tym zawsze marzyłem o odegraniu roli profesora Higginsa. Ale para kajdanek kosztuje 

czterdzieści dolarów. Masz kartę kredytową? 

Niemal  już  zapomniałam,  jak  ona  wygląda.  Jednemu  z  sąsiadów  odsprzedałam 

prawie  całą  swoją  biżuterię  i  nowiutką  kanapę  z  saloniku,  żeby  uregulować  debet  z  karty 

kredytowej.  Resztę  cenniejszych  sprzętów  oddałam  za  tego  brązowego  wraka.  Została  mi 

jeszcze skarbonka z drobniakami na czarną godzinę, którą do tej pory udawało mi się ocalić 

przed  rozbiciem.  Liczyłam  na  to,  że  z  resztek  oszczędności  zdołam  opłacić  przynajmniej 

wstępną  kurację  ortopedyczną,  kiedy  w  końcu  wierzyciele  zdecydują  się  połamać  mi  obie 

nogi. 

Teraz jednak doszłam do wniosku, że tych drobnych pewnie by nawet nie starczyło 

na solidne szyny. 

Mam odłożonych parę groszy – powiedziałam. 

 

Rzuciłam dużą, czarną skórzaną torbę na podłogę i ciężko opadłam na krzesło przy 

stole  w  jadalni  rodziców.  Wszyscy,  to  znaczy  ojciec,  mama  i  babcia  Mazurowa  czekali  z 

niecierpliwością na moją relację ze spotkania z Kajuszem. 

Spóźniłaś  się  dwanaście  minut  –  zganiła  mnie  matka.  –  Już  nasłuchiwałam  syren 

policyjnych. 

Ale chyba nie przydarzył ci się żaden wypadek, prawda? 

Miałam pilne zajęcia. 

Już dzisiaj? – Spojrzała na ojca i dodała karcącym tonem: - Była pierwszy dzień w 

pracy, a twój kuzyn już kazał jej zostać po godzinach. Powinieneś z nim porozmawiać, Frank. 

Nie musiałam zostawać po godzinach. Mam ruchomy czas pracy. 

Twój  ojciec  pracował  na  poczcie  przez  trzydzieści  lat  i  ani  razu  się  nie  spóźnił  na 

obiad. 

Mimo woli wyrwało mi się głośne westchnienie. 

- I czemu tak wzdychasz? 

– zapytała szybko mama. – A po co ci taka wielka torebka? 

Kiedy ją sobie kupiłaś? 

Dzisiaj.  Będę  miała  sporo  rzeczy  do  noszenia,  dlatego  potrzebowałam  nowej, 

większej torby. 

Jakich  znowu  rzeczy!  Przecież  obejmujesz  posadę  w  biurze,  przy  archiwizacji 

danych. 

background image

28 

 

Zrezygnowałam z tej posady. Mam inną robotę. 

A cóż to za praca? 

Obficie  polałam  swój  kawałek  pieczeni  keczupem,  z  trudem  powstrzymując  kolejne 

westchnienie. 

- Agenta dochodzeniowego 

– odparłam. – Będę pełnić funkcję prywatnego agenta. 

-  Agent  dochodzeniowy? 

–  powtórzyła  matka  z  niedowierzaniem.  –  Frank,  czy  ty 

rozumiesz, o co tu chodzi? 

- Owszem 

– mruknął ojciec. – Łowca nagród. 

Mama szybko przyłożyła obie dłonie do policzków i uniosła oczy do nieba. 

- Isabella

!... Co ludzie sobie pomyślą? Przecież to nie jest zajęcie dla wykształconej, 

młodej damy. 

Znalazłam  uczciwą  i  dobrze  płatną  pracę  –  odparłam.  –  To  coś  podobnego  do 

policjanta albo prywatnego detektywa. 

Dopiero  po  chwili  dotarło  do  mnie,  że  rodzice  żadnej  z  tych  funkcji  nie  otaczali 

szczególnym szacunkiem. 

A cóż ty możesz wiedzieć o ściganiu przestępców? 

Zasady są proste. Kajusz przekazuje mi dokumenty, a ja muszę odnaleźć człowieka 

i zaprowadzić na najbliższy posterunek policji. 

- Jakie dokumenty? 

– dopytywała się ciekawie mama. 

Dotyczące ludzi, którzy nie stawili się na wezwanie do sądu. 

To może i ja się zaciągnę jako łowca nagród?  – wtrąciła babcia Mazurowa.  – Też 

bym chciała zarobić trochę pieniędzy. Mogłabym ścigać przestępców razem z tobą. 

Tylko tego brakowało... – jęknął ojciec. 

Ale mama nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. 

To pewnie będziesz się też musiała nauczyć kamuflować. W tym zawodzie często 

trzeba  występować  w  przebraniu.  –  Ponownie  spojrzała  na  ojca.  –  Jak  myślisz,  Frank, 

potrzebny jej będzie kamuflaż? Czy to nie jest dobry pomysł? 

Poczułam,  że  mimo  woli  zagryzam  zęby,  starałam  się  ze  wszystkich  sił  nad  sobą 

zapanować.  Zachowaj  spokój,  powtarzałam  w  duchu.  Zarazem  przyszło  mi  do  głowy,  że 

mam dobry trening przed zaplanowaną na jutro rozmową z matką Edwarda Cullena. 

 

Pani  Cullen 

okazała  się  ucieleśnieniem  niepisanych  norm  życia  w  „Miasteczku”, 

przypominała  iście  tytaniczną  gospodynię  domową.  Przy  niej  moja  matka  musiałaby 

wyglądać jak niedożywiona sprzątaczka. Chyba u samego pana Boga nie było czyściejszych 

szyb w oknach, bielszego zlewu kuchen

nego i nie podawano tak wspaniałego pasztetu. Pani 

Cullen 

nie  opuściła  ani  jednej  niedzielnej  mszy  w  kościele,  dorabiała  na  pół  etatu  jako 

background image

29 

 

kasjerka  na  stacji  kolejowej.  Od  samego  spojrzenia 

jej czarnych oczu ciarki przeszły mi po 

grzbiecie. Błyskawicznie nabrałam podejrzeń, że nie dowiem się niczego o jej najmłodszym 

synu,  postanowiłam  jednak  realizować  kolejne  punkty  swego  planu.  Nie  miałam  nic  do 

stracenia. 

Ojciec  Edwarda 

należał  do  tego  rodzaju  mężczyzn,  których  da  się  przekupić 

pięciodolarówką czy najtańszą paczką papierosów, ale on nie żył już od dawna. 

Z  samego  rana  zdecydowałam  się  odegrać  rolę  profesjonalistki.  Włożyłam  beżową 

lnianą  garsonkę,  wbiłam  się  w  rajstopy  i  szpilki,  przypięłam  nawet  do  uszu  ocalałą  parę 

moich  ulubionych  kolczyków  z  perłami.  Zaparkowałam  przy  krawężniku,  odważnie 

wkroczyłam po schodach na ganek i zapukałam do drzwi. 

Proszę, proszę... – powitała mnie pani Cullen, od stóp do głowy mierząc tym samym 

spojrzeniem, które dotychczas było  zarezerwowane  dla ateistów  i  bandytów.  –  Kogo my  tu 

mamy, i to o tak wczesnej porze?... Naszą nową, uroczą łowczynię nagród. – Zadarła brodę 

o parę centymetrów wyżej. – Słyszałam już o twojej nowej pracy. Niczego się ode mnie nie 

dowiesz. 

-  Pani  Cullen

,  naprawdę  muszę  odnaleźć  Edwarda.  Nie  stawił  się  na  wezwanie  w 

sądzie... 

Widocznie miał ku temu ważne powody. 

Najważniejsze! Poczuł się winny. 

Może  na  wszelki  wypadek  zostawię  pani  swoją  wizytówkę.  Zdążyłam  je  wczoraj 

zamówić... 

Zaczęłam  grzebać  w  torebce,  przerzucając  kajdanki,  lakier  do  włosów,  szczotkę, 

latarkę... Przechyliłam ją, żeby zajrzeć do środka, i ciężki rewolwer wypadł na zieloną grubą 

wycieraczkę przed drzwiami. 

Masz  nawet  broń!  –  zauważyła  pani  Cullen.  –  Do  czego  ten  świat  zmierza?  Czy 

twoja  matka  wie,  że  chodzisz  po  ulicach  z  rewolwerem?  Bo  ja  mam  zamiar  ją  o  tym 

powiadomić. Zaraz do niej zadzwonię i powiem o wszystkim! 

Kobieta zrobiła zdegustowaną minę i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. 

No proszę, skończyłam trzydziestkę, a ona zamierza poskarżyć na mnie mojej matce. 

Takie  rzeczy 

zdarzają  się  tylko  w  „Miasteczku”.  Podniosłam  rewolwer  i  wrzuciłam  go  z 

powrotem  do  torebki.  Dopiero  wtedy  znalazłam  wizytówki.  Wsunęłam  jedną  z  nich  w 

szczelinę między drzwiami a futryną i pojechałam do domu rodziców, chciałam się bowiem 

skontaktować  telefonicznie  z  Jasperem,  innym  moim  kuzynem,  który  chyba  wiedział 

wszystko o wszystkich w „Miasteczku”. 

- Szukaj wiatru w polu 

– oznajmił Jasper. – To przebiegły facet, na pewno zdobył już 

sztuczne wąsy i perukę. Był gliniarzem, zna właściwych ludzi. Nie wątpię, że wie również, jak 

background image

30 

 

załatwić  lewe  prawo  jazdy  oraz  kartę  ubezpieczenia  społecznego  i  zacząć  życie  od  nowa. 

Poddaj się, nigdy go nie odnajdziesz. 

Ale  moja  intuicja  i  skrajna  desperacja  nie  pozwalały  mi  zrezygnować.  Zadzwoniłam 

więc do Emmetta Gazarry, który także służył w policji, a już od dzieciństwa należał do grona 

moich najlepszych przyjaciół. Był nie tylko wspaniałym kumplem, lecz w dodatku ożenił się z 

moją  kuzynką,  Shirley  „Płaczką”.  Tylko  tej  jednej  decyzji  Emmetta  nie  potrafiłam  nigdy 

zrozumieć, ale ponieważ małżeństwo przetrwało jakoś jedenaście lat, więc pewnie coś ich ze 

sobą łączyło. 

W  rozmowie  z  Gazarrą  nie  musiałam  się  bawić  w  zbędne  ceregiele,  od  razu 

przeszłam  do  sedna  sprawy.  Pokrótce  przedstawiłam  charakter  zlecenia  Kajusza  i 

zapytałam, czy wiadomo coś nowego o tamtej strzelaninie. 

Gdybym  nawet  wiedział  coś  konkretnego,  i  tak  bym  ci  nie  powiedział  –  odparł 

Emmett. 

– Jeśli chcesz brać zlecenia od Kajusza, to twój interes, ale w tym wypadku poproś 

go, żeby ci przydzielił inną sprawę. 

Za późno. Podjęłam już decyzję. 

- Sprawa Cullena cuchnie na kilometr. 

Każdy podobny wypadek w New Jersey cuchnie na kilometr. Doszłam do wniosku, 

iż należy się do tego przyzwyczaić. 

Lecz  jeśli  oskarża  się  gliniarza  o  popełnienie  morderstwa,  to  robi  się  naprawdę 

poważna sprawa. Tu, u nas, wrze jak w ulu. A sytuację pogarsza jeszcze fakt, że wszystkie 

wyniki  dochodzenia  przemawiają  przeciwko  Cullenowi.  Świadkowie  zastali  go  na  miejscu 

zbrodni z dymiącym jeszcze rewolwerem. On sam zeznał, że Ziggy pierwszy sięgnął po broń, 

lecz  nigdzie  nie  znaleziono  pistoletu,  nie  było  śladów  od  kul  na  ścianach  korytarza,  nie 

stwierdzono osadu prochu na dłoniach i koszuli denata. Prokurator nie miał wyboru, musiał 

oskarżyć  Cullena.  A  jakby  tego  wszystkiego  było  mało...  oskarżony  nie  stawił  się  przed 

sądem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka atmosfera panuje w całym  wydziale. Wystarczy, 

że  na  korytarzu  padnie  nazwisko  Cullena,  a  wszyscy  natychmiast  dają  nura  do  swoich 

pokojów.  Nikt  nie  przyjmie  tego  z  radością,  jeżeli  zaczniesz  teraz  od  nowa  rozgrzebywać 

sprawę.  Boję  się  nawet,  że  gdy  na  serio  rozpoczniesz  poszukiwania  Cullena,  szybko 

skończysz dyndając na jakiejś gałęzi w środku lasu. 

Lecz jeśli go odnajdę, zarobię dziesięć tysięcy dolarów. 

To już lepiej zacznij grać w toto-lotka, będziesz miała większe szansę na zdobycie 

tej sumy. 

- Z tego, co wiem, Cullen 

miał się spotkać z Carmen Sanchez, ale kobiety nie było w 

mieszkaniu. 

Nie tylko jej tam nie było w chwili zabójstwa, ale całkiem zapadła się pod ziemię. 

background image

31 

 

- I do dzisiaj nic o niej nie wiadomo? 

Nie. Ale też specjalnie jej nie szukano. 

A co z tym drugim facetem, który według Cullena znajdował się także w mieszkaniu, 

z owym tajemniczym świadkiem? 

Również zniknął. 

Pokręciłam nosem, próbując zebrać myśli. 

Nie sądzisz, że to dziwne? 

Owszem, co najmniej zastanawiające. 

A może Cullen został wystawiony? 

Miałam wrażenie, że Emmett na drugim końcu linii wzruszył ramionami. 

Mogę wyznać tylko tyle, iż moja intuicja gliniarza podpowiada mi, że nie wszystko w 

tej sprawie do siebie pasuje. 

Co on teraz zrobi? Wstąpi do Legii Cudzoziemskiej? 

Pewnie  przyczai  się  gdzieś  i  będzie  próbował  odzyskać  utraconą  perspektywę 

długowieczności. Ale raczej skończy się jedynie na staraniach. 

Z ulgą przyjęłam to, że nie tylko ja jestem podobnego zdania. 

Masz jakieś sugestie? 

Nic z tych rzeczy, które byłbym ci gotów powiedzieć. 

Daj spokój, Emmett. Naprawdę potrzebuję pomocy. 

W słuchawce rozległo się głośne westchnienie. 

Na  pewno  nie  warto  go  szukać  u  krewnych  i  przyjaciół.  Jest  na  to  za  sprytny. 

Jedyne,  co  mi  teraz  przychodzi  do  głowy,  to  próba  odnalezienia  Carmen  Sanchez  i  tego 

faceta,  który  ponoć  był  wówczas  w  jej  mieszkaniu  razem  z  Ziggym.  Na  miejscu  Cullena 

próbowałbym  się  jakoś  z  nimi  skontaktować,  albo  po  to,  by  zyskać  dowód  swojej 

niewinności, albo w celu ich uciszenia, żeby nie mogli świadczyć w sądzie przeciwko mnie. 

Nie mam jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. Skoro policja nie może odnaleźć tej pary, to 

i ty masz na to niewielkie szansę. 

Podziękowałam  mu  uprzejmie  i  odłożyłam  słuchawkę.  Szukanie  tych  dwojga  było 

chyba  niezłym  pomysłem.  Nie  przejmowałam  się  zanadto,  że  według  Gazarry  jest  to 

niewykonalne.  Wykombinowałam,  że  gdybym  wpadła  na  trop  Carmen  Sanchez, 

prawdopodobnie ruszyłabym tą samą drogą, co Cullen, a wówczas moglibyśmy się spotkać 

po raz drugi. 

Tylko  od  czego  powinnam  zacząć?  Od  mieszkania  Carmen.  Trzeba  było 

porozmawiać  z  jej  sąsiadami,  pewnie  potrafiliby  wskazać  jej  znajomych  i  przyjaciół.  Co 

jeszcze?  Warto  było  również  zobaczyć  się  z  tym  bokserem,  Benito  Ramirezem  -  jeśli  on  i 

background image

32 

 

Ziggy  pozostawali  w  bliskim  kontakcie,  to  może  Ramirez  także  wiedział  coś  o  Carmen 

Sanchez. Niewykluczone, że mógłby ponadto zidentyfikować owego tajemniczego świadka. 

Wzięłam  sobie  z  lodówki  puszkę  lemoniady,  a  z  szafki  w  kuchni  paczkę  suszonych 

fig. Postanowiłam na początku porozmawiać z Ramirezem. 

background image

33 

 

ROZDZIAŁ 3 

Ulica Starka zaczyna się nad samą rzeką, przechodzi kilkadziesiąt metrów na północ 

od  ratusza  i  biegnie  ze  dwa  kilometry  w  kierunku  północno-wschodnim.  Ciągną  się  wzdłuż 

niej  pon

ure,  dwupiętrowe  kamienice,  w  znacznym  stopniu  zrujnowane;  pełno  tam 

podrzędnych sklepików, barów i rozmaitych spelunek. Większość budynków przerobiono na 

wielorodzinne  domy  komunalne.  Tylko  nieliczne  pomieszczenia  są  tam  klimatyzowane,  a 

ponieważ w mieszkaniach panuje ścisk, podczas upałów mieszkańcy gromadzą się na ulicy i 

w  bramach,  szukając  odrobiny  cienia.  Lecz  o  dziesiątej  trzydzieści  przed  południem  ulica 

sprawiała wrażenie wyludnionej. 

Za pierwszym razem minęłam salę gimnastyczną. Dopiero później, gdy sprawdziłam 

adres  na  kartce  wyrwanej  z  mojej  książki  telefonicznej,  zawróciłam  i  jadąc  wolniej, 

wypatrywałam  numerów  kamienic,  wpadł  mi  w  oko  czarny  napis  na  szybie  w  drzwiach, 

informujący, że znajduje się tu Miejska Sala Treningowa. Budynek nie wyróżniał się niczym 

szczególnym, ale bywalcom z pewnością nie był potrzebny żaden szyld. Nie miałam zresztą 

złudzeń, że przychodzą tu starsze panie w ramach kuracji odchudzającej. Musiałam jednak 

przejechać jeszcze kilkadziesiąt metrów, zanim znalazłam wolne miejsce do zaparkowania. 

Zamknęłam samochód na klucz, zarzuciłam torebkę na ramię i ruszyłam chodnikiem. 

Nie  dość,  że  moje  spotkanie  z  panią  Cullen  nie  przyniosło  żadnego  rezultatu,  to  jeszcze 

teraz musiałam się męczyć  w  lnianej garsonce i butach na obcasach. Czułam się głupio  w 

tym otoczeniu, ale z drugiej strony zaczynała mnie bawić moja rola. Myślałam już, że chyba 

nie  ma  nic  piękniejszego  od  brzęku  kajdanek  zatrzaskiwanych  na  rękach  jakiegoś 

złodziejaszka, który postanowiłby mnie tutaj napaść. 

Sala  gimnast

yczna  zajmowała  środkową  część  budynku,  sąsiadowała  z  nią  stacja 

naprawy samochodów „A & K”. Szerokie wrota garażu były uchylone i kiedy znalazłam się na 

wprost nich, usłyszałam dobiegające ze środka ciche pojękiwania i niedwuznaczne szelesty. 

W  jednej  chwili  przez 

głowę  przemknęły  mi  setki  różnych  myśli,  dała  o  sobie  znać  cała 

spuścizna wychowania w New Jersey. Chyba powinnam jakoś zareagować, doszłam jednak 

do wniosku, że dyskrecja jest najcenniejszą zaletą. Toteż zacisnęłam mocniej wargi i szybko 

poszłam dalej. 

W  brudnym  oknie  na  drugim  piętrze  budynku  po  drugiej  stronie  ulicy  mignęła  jakaś 

mroczna sylwetka, ten ruch przyciągnął moją uwagę. Ktoś mnie obserwował. Nic dziwnego, 

pomyślałam. Dwukrotnie przejechałam pustą ulicą, a dziś z samego rana urwał mi się tłumik, 

więc  ryk  silnika  novej  musiał  wstrząsnąć  wszystkimi  szybami  w  oknach.  Miałam  najlepszy 

przykład, jak może wyglądać „kamuflaż” w tego rodzaju działalności. 

background image

34 

 

Drzwi  sali  gimnastycznej  zaprowadziły  mnie  do  niewielkiego  holu  ze  schodami 

wiodącymi na piętro. Ściany miały kiedyś biurowy, szarozielony kolor, teraz niemal całkowicie 

ginący  pod  wymalowanymi  farbą  z  aerozolu  napisami  oraz  smugami  dwudziestoletniego 

brudu.  Panował  tu  nieprzyjemny  zaduch,  odór  uryny  bijący  z  piwnic  mieszał  się  z 

docierającym  z  góry  smrodem  potu  wyciskanego  z  nie  domytych  męskich  ciał.  Na  piętrze 

otwierała się rozległa przestrzeń, ale i tu panował podobny brud i smród. 

Na matach w przeciwległym końcu sali paru osiłków ćwiczyło elementy walki wręcz. 

Stojący  pośrodku  bokserski  ring  był  pusty.  Przyszło  mi  do  głowy,  że  o  tej  porze  tutejsi 

bywalcy są zajęci rabowaniem sklepów bądź kradzieżą samochodów. Nie zdążyłam jednak 

skonkretyzować  swoich  podejrzeń,  gdyż  nagle  wszelki  ruch  na  sali  ustał.  Jeśli  na  ulicy 

czułam się nieswojo, to teraz doznałam wrażenia, którego nie sposób opisać. Spodziewałam 

się  ujrzeć  mistrza  sportowego,  otoczonego  aurą  profesjonalizmu,  tymczasem  zastałam 

gromadę ciemnych typków, gapiących się na mnie podejrzliwie, z wyraźną wrogością. Byłam 

zwykłą  ignorantką  z  ulicy,  w  dodatku  białą,  która  ośmieliła  się  zakłócić  rytm  treningu 

czarnoskórych  sportowców.  Gdyby  martwa  cisza,  jaka  nagle  zapadła,  była  nieco  bardziej 

namacalna,  pewnie odwróciłabym  się na  pięcie i  pognała z  powrotem  po  schodach,  jak  po 

spotkaniu z przerażającym upiorem. 

Uśmiechnęłam się szeroko (bardziej po to, żeby nie zemdleć w progu sali, niż z chęci 

oczarowania tych facetów) i poprawiając torebkę na ramieniu, powiedziałam głośno: 

- Szukam Benito Ramireza. 

Z ławki pod ścianą uniosła się istna góra mięśni. 

- To ja. 

Musiał  mieć  ponad  190  centymetrów  wzrostu.  Odznaczał  się  miękkim,  jedwabistym 

głosem i pełnymi wargami, po których zdawał się błądzić rozmarzony uśmiech. Ten kontrast 

byłby nawet komiczny, gdyby nie lodowate, wyrachowane spojrzenie jego oczu. 

Ru

szyłam w tamtą stronę i śmiało wyciągnęłam rękę. 

- Isabella Swan. 

- Benito Ramirez. 

Dotyk  jego  dłoni  także  był  miękki,  delikatny,  bardziej  przypominał  pieszczotę  niż 

uścisk na powitanie. Ciarki przeszły mi po plecach. Spoglądałam w półprzymknięte, niemal 

b

ezdenne oczy, zastanawiając się nad pobudkami bokserów. Do tej pory uważałam ten sport 

za wyładowanie agresji, lecz sądziłam, że zawodnicy dążą przede wszystkim do zwycięstwa, 

które  nie  musi  się  przecież  wiązać  ze  zmaltretowaniem  przeciwnika.  Ale  błyski  w  oczach 

Ramireza  podpowiadały  mi,  że  ten  człowiek  byłby  gotów  zabić.  W  matowoczarnych 

źrenicach czaiło się coś, co upodobniało je do czarnych dziur, w których wszystko znika i nic 

nie może się wydostać, jakby to było siedlisko samego diabła. I do tego tajemniczy uśmiech - 

background image

35 

 

połączenie  ironii  z  pogardą,  całkowite  zaprzeczenie  złudnej  uprzejmości,  niemalże  dowód 

chorobliwej  nienawiści  do  wszystkiego.  Wrażenie  było  tak  niezwykłe,  że  przyszło  mi  do 

głowy, iż jest to jedynie wystudiowana poza służąca odstraszaniu przeciwników w ringu. W 

każdym razie i mnie obleciał strach. Chciałam uwolnić swą dłoń z jego uścisku, lecz Ramirez 

silniej zacisnął palce. 

No więc, Isabello Swan – rzekł tym swoim jedwabistym głosem – czym mogę pani 

służyć? 

Pracując  dla  E.E.  Martina  nauczyłam  się  odpowiednio  traktować  podobnych  ludzi, 

trzymać  nerwy  na  wodzy  i  zachowując  pozory  uprzejmości,  rzeczowo  załatwiać  sprawy. 

Zależało mi na tym, aby moja mina i ton głosu przekonały Ramireza, że nie jestem do niego 

wrogo nastawiona. Musiałam też dobrać właściwe słowa. 

Jeżeli puści pan moją rękę, będę mogła dać panu wizytówkę – powiedziałam. 

Uśmiech  ani  na  chwilę  nie  zniknął  z  jego  warg,  choć  teraz  wydał  mi  się  bardziej 

wyrazem  rozbawienia  i  zaciekawienia  niż  pogardy.  Sięgnęłam  do  torebki  po  wizytówkę  i 

wręczyłam mu ją. 

„Prywatny agent dochodzeniowy” – odczytał na głos i uśmiechnął się szerzej. – To 

strasznie poważny tytuł dla takiej małej dziewczynki. 

Już  od  dawna  nie  uważałam  siebie  za  małą  dziewczynkę,  ale  przy  nim  można  się 

było tak poczuć. Mam 170 centymetrów wzrostu i budowę ciała odziedziczoną po Mazurach, 

rodzinie  węgierskich  rolników.  Pewnie  doskonale  bym  się  nadawała  do  pracy  na  polach 

papryki, prowadzenia pługa za koniem i rodzenia co roku dzieci z takim wysiłkiem, jak kura 

znosząca jajka. W dodatku odznaczam się skłonnościami do tycia, toteż co jakiś czas muszę 

sobie narzucać dietę, lecz i tak nie udaje mi się zbić wagi poniżej 60 kilogramów. Może nie 

jestem potężnie zbudowana, lecz na pewno daleko mi do małej dziewczynki. 

- Szukam Edwarda Cullena

. Nie widział go pan? 

Ramirez pokręcił głową. 

- Nie znam Cullen

. Wiem tylko tyle, że zastrzelił Ziggy’ego. – Obejrzał się na kolegów. 

– Czy któryś z was widział ostatnio Cullena? 

Żaden nie odpowiedział. 

-  Podobno  tamtego  dnia  w  mieszkaniu  znajdowa

ł  się  jakiś  mężczyzna,  który  był 

świadkiem zabójstwa i który później zniknął. Nie podejrzewa pan, kto to mógł być? 

Znów odpowiedziała mi cisza. 

-  A  co  z  Carmen  Sanchez? 

–  nie  dawałam  za  wygraną.  –  Zna  ją  pan?  Czy  Ziggy 

kiedykolwiek opowiadał panu o niej? 

Zadajesz strasznie dużo pytań – odparł Ramirez. 

background image

36 

 

Staliśmy  naprzeciwko  dużego  okna  we  frontowej  ścianie  sali.  Kierowana  jakimś 

instynktem spojrzałam na budynek po drugiej stronie ulicy. Po raz drugi dostrzegłam ciemną 

sylwetkę w tym samym oknie na drugim piętrze. To musi być mężczyzna, pomyślałam. Nie 

mogłam tylko stwierdzić, czy jest biały, czy ciemnoskóry. Ale to miało najmniejsze znaczenie. 

Ramirez delikatnie pociągnął mnie za rękaw żakietu. 

Napijesz  się  coca-coli?  Mamy  tu  automat  z  napojami.  Mogę  ci  też  zafundować 

lemoniadę. 

Dziękuję,  ale  zostało  mi  jeszcze  sporo  spraw  do  załatwienia,  trochę  się  spieszę. 

Gdyby pan spotkał Cullena, proszę dać mi znać. 

Większość takich małych dziewczynek ogarnia strach, kiedy mistrz bokserski chce 

je zaprosić na lemoniadę. 

Ale ja się do nich nie zaliczam, pomyślałam. Dla mnie temu mistrzowi bokserskiemu 

po  prostu  brakuje  paru  klepek.  Takiej  dziewczynce,  jak  ja,  zwyczajnie  nie  odpowiada 

atmosfera panująca na sali gimnastycznej. 

Z przyjemnością napiłabym się z panem lemoniady – odparłam – al.e umówiłam się 

już na wcześniejszy lunch. 

Jasne, z paczką suszonych fig. 

To  nie  jest  najlepszy  pomysł,  żeby  biegać  po  tej  okolicy  i  zadawać  pytania.  Więc 

może lepiej posiedzisz ze mną i odprężysz się trochę. Randka ci nie ucieknie. 

Niespokojnie przestąpiłam z nogi na nogę, próbując zachować fason. 

Mówiąc  szczerze,  to  spotkanie  w  interesach.  Jestem  umówiona  z  sierżantem 

Gazarrą. 

A w to już nie uwierzę – powiedział Ramirez. Jego uśmiech stał się mniej przyjazny, 

a  w  jedwabistym  g

łosie  zabrzmiały  ostre  tony.  –  Chyba  od  początku  mnie  okłamujesz  w 

sprawie tego wcześniejszego lunchu. 

Strach ścisnął mnie za serce, z wielkim trudem przychodziło mi panować nad sobą. 

Ramirez  bawił  się  ze  rnną  w  kotka  i  myszkę,  odgrywał  przedstawienie  ku  uciesze  swoich 

kumpli. Zapewne nie spodobało mu się to, że odrzuciłam jego propozycję, postanowił  więc 

ratować swój honor. 

Ostentacyjnie spojrzałam na zegarek. 

Przykro  mi,  że  pan  odbiera  to  w  ten  sposób,  ale  naprawdę  mam  się  spotkać  z 

Gazarrą za dziesięć minut. Na pewno będzie wściekły, gdy się spóźnię. 

Zrobiłam krok do tyłu, ale Ramirez błyskawicznie chwycił mnie za kark. Zacisnął palce 

z taką siłą, że mimowolnie skrzywiłam się z bólu. 

Nie puszczę cię teraz, Isabello Swan – szepnął groźnie. – Mistrz jeszcze z tobą nie 

skończył. 

background image

37 

 

Na sali gimnastycznej zapadła przytłaczająca cisza. Nikt się nawet nie poruszył, nikt 

nie  miał  odwagi  wystąpić  w  mojej  obronie.  Popatrzyłam  na  twarze  zgromadzonych 

mężczyzn, lecz napotkałam jedynie puste, zaciekawione spojrzenia. Pomyślałam, że nie ma 

co liczyć na jakąkolwiek pomoc, i poczułam nagle pierwsze ukłucia panicznego strachu. 

Zniżywszy  głos  do  tego  samego  poziomu,  co  złowieszczy  szept  Ramireza, 

oznajmiłam: 

Przyszłam tu jako przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości, mając nadzieję uzyskać 

informacje, które pomogą mi schwytać Edwarda Cullena. Nie dałam panu żadnych powodów 

do traktowania mnie w ten sposób. Wykonuję tylko swoje obowiązki służbowe i mam prawo 

oczekiwać respektu. 

Ramirez przyciągnął mnie do siebie. 

-  Ale  powinn

aś  też  coś  wiedzieć  o  naturze  mistrza  bokserskiego  –  syknął.  –  Po 

pierwsze nikt nie ma prawa mówić mistrzowi o respekcie. A po drugie powinnaś się domyślić, 

że mistrz zawsze zdobywa to, na czym mu zależy.  – Potrząsnął mną lekko.  – Czyżbyś nie 

wiedziała jeszcze, czego mistrz może od ciebie chcieć? Mistrz pragnie, żebyś była dla niego 

miła, laleczko. To ty powinnaś czuć przed nim respekt. – Ostentacyjnie zajrzał mi za dekolt. – 

Nie zaszkodzi też okazać trochę strachu. No co, boisz się mnie, suko? 

Chyba  każda  kobieta  o  współczynniku  IQ  przekraczającym  dwadzieścia  musiałaby 

się bać Benito Ramireza. 

Zachichotał tak, że włosy nieomal zjeżyły mi się na głowie. 

A więc jednak się boisz! – sepnął głośno. – Czuję to. Z daleka bije od ciebie strach. 

Jeszcze  trochę  i  będziesz  miała  mokre  majtki.  Zresztą  może  już  są  mokre?  Może 

powinienem to sprawdzić? 

Mimo  wszystko  postanowiłam,  że  wyjmę  rewolwer  z  torebki  dopiero  wtedy,  kiedy 

zawiodą wszelkie inne środki. Zresztą jedna dziesięciominutowa lekcja nie uczyniła jeszcze 

ze 

mnie strzelca wyborowego. To nic, powtarzałam w duchu, przecież nie zależy mi na tym, 

żeby  do  kogokolwiek  strzelać.  Pragnęłam  jedynie  uwolnić  się  z  uścisku  Ramireza  i  czym 

prędzej  stamtąd  zwiewać.  Ostrożnie  wsunęłam  dłoń  do  torebki  i  wymacałam  pistolet, 

za

cisnęłam palce na zimnej kolbie. 

A może jednak go wyciągnąć? - przemknęło mi przez myśl. Wymierzyć w Ramireza i 

zrobić  groźną  minę.  Tylko  czy  byłabym  zdolna  nacisnąć  spust?  Nie  potrafiłam  sobie 

odpowiedzieć,  miałam  jednak  spore  wątpliwości.  Nawet  nie  przypuszczałam,  że  w  ogóle 

będę zmuszona rozważać taką ewentualność. 

Mówię  po  raz  ostatni.  Proszę  mnie  puścić  –  syknęłam.  –  Nie  mam  zamiaru  tego 

powtarzać. 

background image

38 

 

Nikt  nie  będzie  dyktował  mistrzowi,  co  ma  robić!  –  ryknął  Ramirez,  wykrzywiając 

usta w grymasie wściekłości. 

Opadła  jego  maska.  Patrząc  mu  w  oczy,  odniosłam  wrażenie,  że  nagle  dojrzałam 

prawdziwy charakter tego człowieka - zionął nienawiścią tak przerażającą, tak ohydną, że aż 

graniczącą z niepoczytalnością. 

Błyskawicznie  chwycił  mnie  za  bluzkę  na  piersiach.  Trzask  pękającego  materiału 

zagłuszył nawet mój głośny krzyk. 

W takich chwilach człowiek reaguje instynktownie, robi pierwszą rzecz, jaka przyjdzie 

mu do głowy. Prawdopodobnie tak samo postąpiłaby prawie każda kobieta na moim miejscu. 

Wzięłam  szeroki  zamach  i  walnęłam  Ramireza  w  głowę  skórzaną  torbą.  Nosiłam  w  niej 

rewolwer, kajdanki i sporo innych rzeczy, które łącznie musiały ważyć ze trzy kilogramy. 

Uskoczył w bok, a ja rzuciłam się w kierunku schodów. Ale nie zdążyłam zrobić nawet 

dwóch  kroków,  kiedy  złapał  mnie  od  tyłu  za  włosy  i  pociągnął  w  głąb  sali,  jakbym  była 

szmacianą lalką. Potknęłam się i runęłam twarzą na podłogę. Mimo że zdążyłam wyciągnąć 

ręce i nieco zamortyzować upadek, nagle zabrakło mi tchu w piersiach. 

Pojęłam, że to Ramirez okrakiem usiadł mi na plecach. Znów chwycił mnie za włosy i 

szarpnięciem poderwał głowę do góry. Natychmiast sięgnęłam do torebki, lecz nie zdążyłam 

wyciągnąć rewolweru. 

Huk wystrzału rozbrzmiał gromkim echem w całej sali, z brzękiem posypało się szkło. 

Zaraz padły kolejne strzały, jakby ktoś postanowił od razu opróżnić cały magazynek. Wszczął 

się  rwetes,  padły  okrzyki.  Mężczyźni  rzucili  się  do  szatni.  Ramirez  skoczył  za  nimi.  Nie 

czekałam na zaproszenie, przywierając całym ciałem do podłogi zaczęłam pełznąć w stronę 

wyjścia.  Kiedy  wreszcie  poderwałam  się  z  parkietu,  nogi  miałam  jak  z  waty.  Skoczyłam  w 

kierunku  schodów,  wyciągając  ręce  do  poręczy,  lecz  już  na  drugim  stopniu  straciłam 

równowagę,  zjechałam  niczym  na  nartach  i  ciężko  grzmotnęłam  pośladkami  o  linoleum  w 

holu na dole. Pozbierałam się szybko i wypadłam na ulicę zalewaną potokami słonecznego 

żaru.  Rajstopy  miałam  porwane,  z  rozciętego  kolana  sączyła  się  krew.  Stanęłam  przed 

drzwiami,  kurczowo  zaciskając  palce  na  klamce  i  usiłując  złapać  oddech,  kiedy 

niespo

dziewanie  ktoś  mnie  chwycił  za  rękę.  Aż  podskoczyłam  i  krzyknęłam  głośno.  To  był 

Edward Cullen.. 

Na  miłość  boską!  –  syknął,  odciągając  mnie  na  chodnik.  –  Nie  stój  jak  słup  soli! 

Rusz się wreszcie! 

Nie miałam pewności, czy aż do tego stopnia wpadłam Ramirezowi w oko, by teraz 

rzucił się za mną w pościg, byłoby jednak skrajną głupotą stać tu dalej i próbować się o tym 

przekonać.  Pobiegłam  więc  za  Cullenem,  chociaż  ciągle  brakowało  mi  tchu,  a  wąska 

spódnica utrudniała stawianie większych kroków. Na pewno Kathleen Turner zrobiłaby z tej 

background image

39 

 

ucieczki  wspaniałą  scenę  do  jakiegoś  filmu,  tyle  że  nie  wypadłabym  na  niej  urzekająco.  Z 

nosa  mi  kapało,  a  ślina  ciekła  po  brodzie.  Głośno  postękiwałam  z  wysiłku  i  chlipałam  z 

przerażenia. 

Skręciliśmy  za  rogiem,  przecznicą  dotarliśmy  do  szerokiej  alei  przelotowej,  a 

przedostawszy  się na  drugą stronę,  skręciliśmy  w  jakąś wąską i  krętą uliczkę biegnącą na 

tyłach  osiedla  domków  jednorodzinnych.  Ciągnęly  się  wzdłuż  niej  szeregi  starych, 

drewnianych garaży i wypełnionych z czubkiem wielkich pojemników na śmieci. 

Z  tyłu  doleciało  nas  zawodzenie  policyjnych  syren.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  huk 

wystrzałów ściągnął na ulicę Starka co najmniej dwa wozy patrolowe. Dopiero teraz dotarło 

do  mnie,  że  powinnam  była  zostać  przy  swoim  samochodzie  i  zwrócić  się  do  gliniarzy  z 

prośbą  o  pomoc  w  ściganiu  Cullena.  W  każdym  razie  otrzymałam  dobrą  nauczkę  na 

wypadek, gdybym jeszcze kiedyś stanęła przed perspektywą brutalnego gwałtu. 

Cullen 

zatrzymał  się  nagle,  po  czym  wciągnął  mnie  do  pustego  garażu.  Na  wpół 

urwane  drzwi  były  wystarczająco  uchylone,  byśmy  bez  trudu  wśliznęli  się  do  środka, 

osłaniały nas jednak przed wzrokiem przypadkowego przechodnia. Na betonowej posadzce 

walały  się  jakieś  śmieci,  powietrze  było  ciężkie,  przesycone  wonią  smarów.  Uderzyła  mnie 

ironia  tej  sytuacji:  oto  znów,  po  wielu  latach,  znalazłam  się  sam  na  sam  z  Cullenem  w 

mrocznym garażu. Jego twarz wykrzywiał grymas wściekłości, oczy silnie błyszczały. Chwycił 

mnie za poły żakietu i pchnął plecami na ścianę z surowych desek. Aż zęby mi zadzwoniły 

od tego uderzenia. Z góry posypał się kurz. 

- Do jasnej cholery! 

– syknął przez zęby, ledwie pohamowując narastającą furię. – Co 

ty sobie wyobrażałaś, wchodząc bez żadnego zabezpieczenia do tej sali gimnastycznej?! 

Jakby  chcąc  zaakcentować  swoje  pytanie,  po  raz  drugi  grzmotnął  moimi  plecami  o 

deski. Jeszcze więcej kurzu posypało nam się na głowy. 

- Odpowiadaj! 

– rozkazał. 

Nie  czułam  jednak  bólu,  jeśli  nie  liczyć  udręki  psychicznej.  Zachowałam  się  jak 

idiotka. Nie dość, że zostałam znieważona i prawie pobita, to w dodatku  Cullen pastwił się 

nade mną. Było to równie deprymujące jak fakt, że wybawił mnie z opresji. 

Szukałam ciebie. 

No to gratuluję, znalazłaś. Ale poza tym zmusiłaś mnie do opuszczenia kryjówki, co 

zdecydowanie mniej mi się podoba. 

A  więc  to  ty  stałeś  w  oknie  na  drugim  piętrze,  z  naprzeciwka  obserwowałeś  salę 

treningową. 

Nie  odpowiedział.  Mimo  panującego  tu  półmroku  wciąż  mogłam  dostrzec  złowrogie 

błyski w jego oczach. Z całej siły zacisnęłam pięści. 

Teraz pozostało mi już chyba tylko jedno – powiedziałam. 

background image

40 

 

Wręcz nie mogę się doczekać. 

Sięgnęłam  do  torebki,  wyciągnęłam  rewolwer  i  energicznie  dźgnęłam  końcem  lufy 

jego pierś. 

Jesteś aresztowany! 

Uniósł wysoko brwi ze zdumienia. 

Masz  broń?!  To  dlaczego  jej  nie  użyłaś  przeciwko  Ramirezowi?!  Matko  Boska! 

Zamiast  tego  walnęłaś  go  torebką  w  łeb,  niczym  jakaś  pensjonarka.  Dlaczego,  do  cholery, 

nie wyciągnęłaś wtedy tego rewolweru?! 

Poczułam,  że  krew  napływa  mi  do  twarzy.  Co  miałam  mu  powiedzieć?  Wyznanie 

prawdy  wpędziłoby  mnie  w  jeszcze  większe zakłopotanie.  Poza tym  świadczyłoby  na  moją 

niekorzyść. Przecież nie mogłam się przyznać Edwardowi, że bardziej się bałam rewolweru 

niż  Ramireza,  bo  to  by  do  reszty  zdruzgotało  mój  wizerunek  w  roli  prywatnego  agenta 

dochodzeniowego. 

Cullen 

musiał się jednak błyskawicznie domyślić tejże prawdy. Jęknął zdegustowany, 

odsunął rewolwer w bok i wyjął go z mojej dłoni. 

Skoro w ogóle nie zamierzasz się posługiwać bronią, to nie powinnaś jej nosić przy 

sobie. Masz przynajmniej pozwolenie? 

- Tak. 

Byłam co najmniej w dziesięciu procentach przekonana, że całkiem legalnie weszłam 

w jej posiadanie. 

Gdzie załatwiałaś to pozwolenie? 

„Leśnik” zrobił to za mnie. 

Manoso?!  Jezu...  Pewnie  sam  ci  wydrukował  jakiś  świstek  w  swojej  piwnicy.  – 

Odchylił  bębenek,  wysypał  naboje  i  oddał  mi  rewolwer.  –  Poszukaj  sobie  innego  zajęcia.  I 

trzymaj się z dala od Ramireza. To wariat. Już trzykrotnie miał odpowiadać za gwałt, lecz za 

każdym razem oskarżenie wycofywano, ponieważ ofiary znikały bez śladu. 

Nie wiedziałam... 

Ty w ogóle jeszcze bardzo mało wiesz. 

Jego protekcjonalny  ton  zaczynał  mnie  wkurzać.  Aż  nazbyt  dobrze  zdawałam  sobie 

sprawę, że muszę się wiele nauczyć w tym fachu. Niepotrzebne mi były drwiny i pouczenia 

ze strony Cullena. 

I co stąd wynika? 

- Zrez

ygnuj z tego zlecenia. Chcesz robić karierę łowcy nagród? Proszę bardzo, nic 

nie stoi na przeszkodzie. Tylko nie praktykuj na mnie. Mam dosyć  własnych zmartwień, by 

jeszcze się kłopotać wyciąganiem cię z opresji. 

Nikt cię o to nie prosił. I bez twojej pomocy dałabym sobie radę. 

background image

41 

 

Sama nie zdołałabyś nawet oburącz wymacać swego tyłka w ciemnościach, skarbie. 

Poobcierane  dłonie  zaczynały  mnie  piec  jak  diabli,  szczypała  skóra  na  głowie,  w 

rozciętym kolanie pulsował tępy ból. Miałam straszną ochotę jak najszybciej wrócić do swego 

mieszkania i na pięć godzin wejść pod prysznic, aż wreszcie przestanę się czuć zbrukana i 

choć trochę odzyskam siły. Chciałam też uwolnić się od Cullena i zdecydować, co dalej robić. 

- Wracam do domu 

– oznajmiłam. 

Dobry pomysł – mruknął. – Gdzie zostawiłaś samochód? 

- Na rogu Starka i Tylera. 

Podszedł do drzwi garażu i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. 

W porządku, droga wolna. 

Krzepnąca krew przykleiła żałosne resztki moich rajstop do skóry pod kolanem, toteż 

ruszyłam lekko utykając. Ale byłaby to dla mnie kolejna zniewaga, gdyby Cullen spostrzegł tę 

słabość, więc po wyjściu na ulicę pomaszerowałam raźno, sykając z bólu jedynie w myślach, 

bo  wargi  zagryzałam  kurczowo.  Kiedy  dotarliśmy  do  skrzyżowania,  pojęłam,  że  Edward 

zamierza odprow

adzić mnie aż pod salę gimnastyczną. 

Nie potrzebuję eskorty – oświadczyłam. – Nic już mi nie grozi. 

On jednak zacisnął jeszcze mocniej palce na moim ramieniu i popychał dalej, jakby 

prowadził niewidomego. 

- Nie pochlebiaj sobie 

– odparł. – Kicham na to, czy ci coś zagraża, czy nie. Zależy mi 

wyłącznie na usunięciu ciebie z mojej drogi. Chcę mieć pewność, że faktycznie usiadłaś za 

kierownicą  i  odjechałaś.  Muszę  na  własne  oczy  zobaczyć  dym  z  rury  wydechowej  twojego 

auta rozpływający się na tle zachodzącego słońca. 

No  to  życzę  powodzenia,  pomyślałam.  Rura  wydechowa  novej  została  razem  z 

tłumikiem gdzieś na Route 1. 

Dotarliśmy  do  ulicy  Starka,  tu  zaś  omal  mnie  nie  zwalił  z  nóg  widok  mego 

samochodu. Nawet nie minęła godzina od czasu, kiedy wysiadłam z novej, a już miałam całe 

auto ozdobione farbą z aerozolu. Jaskraworóżowe i zielone wzorki ciągnęły się od jednego 

zderzaka  po  drugi,  a  na  każdych  drzwiach,  po  obu  stronach,  widniał  dumny  napis:  „Cipa”. 

Przyjrzałam  się  uważnie  numerom  rejestracyjnym  i  sprawdziłam,  czy  na  tylnym  siedzeniu 

leży paczka suszonych fig. Niestety, to na pewno był mój samochód. 

No cóż, czasem nieszczęścia chodzą nawet nie parami, a całymi tabunami. Ale w tej 

chwili  mało  mnie  to  obchodziło.  Byłam  skrajnie  otępiała.  Zaczynałam  się  chyba  oswajać  z 

kolejnymi poniżeniami. Odnalazłam na dnie torby kluczyki i wsunęłam je do zamka. 

Cullen 

stał  tuż  za  moimi  plecami.  Ręce  wbił  głęboko  w  kieszenie  spodni,  delikatnie 

bujał się na piętach i szczerzył zęby w promiennym uśmiechu. 

background image

42 

 

Większość  kierowców  poprzestaje  na  jakichś  szlaczkach  wzdłuż  karoserii  czy 

nalepkach nad tylnym zderzakiem. 

Wypchaj się trocinami. 

Odchylił głowę do tyłu i ryknął donośnym śmiechem. Ten rechot uznałam za następną 

zniewagę. Ale starając się trzymać fason, zawtórowałam mu głośnym chichotem. Dopiero po 

chwili otworzyłam drzwi i usiadłam za kierownicą. Wsunęłam kluczyki do stacyjki i z całej siły 

huknęłam  pięścią  w  deskę  rozdzielczą.  Nawet  się  nie  obejrzałam.  Zostawiłam  Cullena  na 

ulicy,  w  kłębach  białego,  gryzącego  dymu,  i  odjechałam  przy  wtórze  dudnienia,  które 

powinno było choć trochę ostudzić jego radość. 

 

Z  formalnego  punktu  widzenia  mieszkam  tuż  przy  wschodniej  granicy  stanowej 

metropolii,  czyli  Trenton,  ale  praktycznie  jest  to  już  sąsiednie  miasteczko,  Hamilton. 

Wynajmuję samodzielne mieszkanie w dużym bloku z czerwonej cegły, zbudowanym jeszcze 

w  czasach,  gdy  nie  projektowano  centralnej  klimatyzacji  i  nie  stosowano  jednoramowych 

okien  o kilku szybach.  Mieści  się  w  nim  osiemnaście lokali,  rozmieszczonych po  równo  na 

trzech  kondy

gnacjach.  Według  obecnych  standardów  mieszkania  są  nieciekawe,  właściciel 

budynku  nie  zbudował  na  tyłach  ani  basenu  kąpielowego,  ani  kortów  tenisowych.  Winda 

najczęściej  nie  działa.  Łazienki  są  wyłożone  musztardowożółtą  glazurą,  z  którą  gryzie  się 

prowincj

onalna, różowa ceramika toalety i zlewu. Wyposażenie kuchni trudno nawet określić 

jako wystarczające. 

Ale  stare  budownictwo  ma  też  swoje  niewątpliwe  zalety.  Przez  grube  mury  nie 

przedostają się odgłosy życia sąsiadów. Pomieszczenia są obszerne i wysokie, przez duże 

okna  wpada  mnóstwo  słońca.  Mieszkam  na  pierwszym  piętrze  od  tyłu,  skąd  rozciąga  się 

widok  na  niewielki,  zaciszny  parking.  Niestety,  budynek  powstał  również  przed  nastaniem 

powszechnej  mody  na  balkony,  ale  na  szczęście  za  oknem  mojej  sypialni  ciągnie  się 

metalowy  podest  schodów  pożarowych,  mam  więc  gdzie  rozwieszać  pranie,  spryskiwać 

kwiaty preparatami owadobójczymi bądź siadywać w parne, letnie wieczory. 

A co najważniejsze, ów budynek nie jest częścią żadnego większego kompleksu. Stoi 

samotnie pośród parterowej zabudowy. Wzdłuż ulicy ciągną się drobne zakłady przemysłowe 

i  warsztaty,  natomiast  dalej  zaczyna  się  osiedle  nowych,  luksusowych  domków 

jednorodzinnych. To wszystko sprawia, że czuję się tu prawie jak w „Miasteczku”... a może 

nawet  lepiej. 

Mojej  matce  się  nie  udało  zamieszkać  aż  tak  daleko  od  swoich  rodziców.  A 

poza tym ja mam tutaj sklep spożywczy tuż pod domem. 

Zostawiłam  samochód  na  parkingu  i  chyłkiem  przemknęłam  do  tylnego  wejścia. 

Uwolniwszy  się  od  Cullena,  nie musiałam  dłużej  udawać  odważnej,  toteż  bez  skrępowania 

utykałam,  pojękiwałam  i  klęłam  pod  nosem. Wzięłam  prysznic,  opatrzyłam  rany  i  włożyłam 

background image

43 

 

bawełnianą  bluzkę  oraz  szorty.  Na  obu  kolanach  miałam  poobcieraną  skórę,  a  stłuczenia 

zdążyły  już  przybrać  kolor  będący  mieszaniną  magenty  z  błękitem  paryskim.  Moje  łokcie 

wyglądały  niewiele  lepiej.  Czułam  się  podobnie  jak  wtedy,  gdy  w  dzieciństwie  spadłam  z 

roweru.  Jeszcze  dźwięczały  mi  w  uszach  te  radosne  okrzyki:  „Patrzcie!  Sama  jadę!”,  a  w 

chwilę później leżałam już na asfalcie z poobcieranymi kolanami oraz łokciami i czułam się 

`jak głupia. 

Ułożyłam się na łóżku na wznak, szeroko rozrzucając nogi. Zazwyczaj przyjmowałam 

taką  pozycję  do  rozmyślań,  kiedy  sprawy  się  komplikowały.  Miała  jedną  olbrzymią  zaletę: 

czekając na przebłysk geniuszu mogłam spokojnie uciąć sobie drzemkę. Ale tego popołudnia 

leżałam  i  leżałam,  czas  upływał,  olśnienie  nie  nadchodziło,  a  byłam  zbyt  podenerwowana, 

żeby usnąć. 

Bez  przerwy  wracałam  myślami  do  rozmowy  z  Ramirezem.  Nigdy  dotąd  żaden 

mężczyzna  nie  potraktował  mnie  w  ten  sposób,  nigdy  nie  zostałam  zaatakowana.  Tam,  w 

sali  gimnastycznej,  odczuwałam  jedynie  strach,  lecz  teraz,  kiedy  emocje  opadły, 

uzmysłowiłam sobie, jak bardzo jestem wrażliwa i słaba fizycznie. 

Przez  pewien  czas  się  zastanawiałam,  czy  nie  złożyć  doniesienia  na  policję, 

zrezygnowałam  jednak  z  tego  pomysłu  -  głównie  dlatego,  że  szukanie  ochrony  pod 

skrzydłami  „Wielkiego  Brata”  musiałoby  zniszczyć  mój  wizerunek  nieugiętej  agentki 

dochodzeniowej. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby „Leśnik” w podobnej sytuacji składał 

meldunek na komendzie. 

Powtarzałam  sobie  po  wielokroć,  że  i  tak  miałam  szczęście,  gdyż  dzięki  interwencji 

Cullena 

wyszłam z opresji bez większego szwanku. 

Ale za każdym razem ta myśl wydobywała mi z gardła żałosny jęk. Pomoc Edwarda 

stawi

ała mnie w nadzwyczaj kłopotliwej sytuacji. Zachowałam się niewłaściwie. Dlatego też 

pospiesznie  wracałam  do  podsumowania,  według  którego  wcale  nie  szło  mi  aż  tak  źle. 

Zajmowałam  się  tą  sprawą  dopiero  drugi  dzień,  a  już  dwukrotnie  odnalazłam 

poszukiwanego. 

To prawda, że nie zdołałam go jeszcze odstawić do aresztu, ale szybko się 

uczyłam.  Przecież  nikt  nie  oczekuje  od  studenta  pierwszego  roku  inżynierii  rewelacyjnego 

projektu mostu. Musiałam oceniać swoje postępy według podobnych kryteriów. 

Zwątpiłam też, żebym kiedykolwiek odniosła jakiś pożytek z broni palnej. Nie mogłam 

sobie  wyobrazić,  że  celuję  i  strzelam  do  Cullena.  Wszak  powinnam  mierzyć  w  nogi.  Jakie 

miałam  szansę,  aby  trafić  w  tak  mały,  ruchomy  cel?  Prawie  żadnych.  Doszłam  więc  do 

oczywistego  wniosku

,  że  potrzebna  mi  jakaś  mniej  śmiercionośna  metoda  wykonywania 

swoich  obowiązków.  Zapewne  bardziej  by  mi  odpowiadał  pojemnik  z  gazem 

obezwładniającym.  Postanowiłam  zatem  pójść  z  samego  rana  do  sklepu  z  bronią  i 

wzbogacić o taki gaz mój arsenał zawodowych sztuczek. 

background image

44 

 

Wbudowany  w  radio  zegar  pokazywał  17.50.  Przez  kilka  sekund  gapiłam  się  na 

wyświetlacz,  niezbyt  zdając  sobie  sprawę,  co  to  może  oznaczać.  Nagle  ogarnęło  mnie 

przerażenie. Dzisiaj rodzice znowu czekali na mnie z obiadem! 

Zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam do telefonu. W słuchawce panowała jednak głucha 

cisza.  No tak,  nie zapłaciłam  rachunku.  Chwyciłam  więc kluczyki  od  samochodu leżące  na 

kuchennym stole i pognałam do wyjścia. 

background image

45 

 

ROZDZIAŁ 4 

Kiedy  parkowałam  wóz  przy  krawężniku,  zauważyłam,  że  matka  czeka  przed 

drzwiami na werandzie. Wymachiwała rękoma i coś krzyczała. Nie słyszałam jej poprzez ryk 

silnika, udało mi się jednak odczytać z ruchu warg: „Wyłącz to! Zgaś go!” 

- Przepraszam 

– zawołałam po wyjściu z novej – urwał mi się tłumik. 

Musisz  oddać  wóz  do  naprawy.  Słychać  ten  huk  z  odległości  kilkuset  metrów. 

Jeszcze  przez  ciebie  pani  Ciak  znów  dostanie  palpitacji.  –  Mrużąc  oczy,  matka  obrzuciła 

samochód uważnym spojrzeniem. – Sama go tak wymalowałaś? 

Nie. Dorwali się do niego wandale z ulicy Starka. 

De

likatnie  popchnęłam  ją  w  głąb  domu,  żeby  nie  mogła  odczytać  napisów  na 

drzwiach novej. 

- Rety, jakie ty masz kolana! 

– przywitała mnie babcia Mazurowa, pochylając się, by 

dokładniej  obejrzeć  moje  zadrapania.  –  W  ubiegłym  tygodniu  w  jakimś  programie 

telewizyjnym,  chyba  w  wieczornym  talk-

show,  zebrali  całą  gromadę  kobiet  z  podobnymi 

siniakami na kolanach. Mówili, że są to typowe odciski dywanowe, ale do dzisiaj nie wiem, co 

to może oznaczać. 

- Matko Boska! 

– jęknął ojciec, nawet nie unosząc głowy znad gazety. Nie musiał nic 

więcej mówić, wszyscy doskonale rozumieliśmy, o co mu chodzi. 

To nie są odciski  dywanowe  –  poinformowałam  babcię.  –  Potknęłam się na  moim 

wałku do masowania stóp. 

Mogłam  sobie  pozwolić  na  takie  kłamstewko.  Rodzice  świetnie  pamiętali,  że 

p

rzydarzały mi się całe serie nieszczęśliwych wypadków. 

Dostrzegłam  nagle,  że  stół  w  jadalni  jest  zastawiony  najlepszym  porcelanowym 

serwisem rodziców. A to oznaczało, że kogoś oczekują. Szybko policzyłam nakrycia: było ich 

pięć. Z oczyma uniesionymi ku niebu odwróciłam się do matki. 

A jednak to zrobiłaś, mamo? 

- Co takiego? 

W  tej  samej  chwili  rozległ  się  dzwonek  do  drzwi,  potwierdzając  moje  najgorsze 

przeczucia. 

Będziemy mieli gościa  – oznajmiła matka. – Znasz go. Zresztą we własnym domu 

mogę chyba zaprosić na obiad kogo mi się żywnie podoba? 

To Bernie Kuntz. Rozpoznaję przez okno jego sylwetkę. 

Mama zadarła nieco głowę i oparła dłonie na biodrach. 

I co z tego? Masz coś przeciwko Berniemu Kuntzowi? 

Zacznijmy od tego, że... jest mężczyzną. 

background image

46 

 

W porządku. Świetnie wiem, że masz przykre doświadczenia, ale to nie znaczy, iż 

resztę  życia  powinnaś  spędzić  w  samotności.  Pomyśl  o  swojej  siostrze,  Valerie.  Od 

dwunastu lat jest szczęśliwą żoną, ma dwie wspaniałe córeczki. 

Nic z tego. Wychodzę. Przemknę się tylnymi drzwiami na podwórko. 

Upiekłam  drożdżową  babkę  z  brzoskwiniami  –  odparła  mama.  –  Jeśli  teraz 

wyjdziesz, nie będziesz miała okazji jej spróbować, a nie zamierzam zostawiać kawałka dla 

ciebie. 

Mama  potrafiła  się  chwytać każdego  argumentu,  jeśli  tylko  uważała,  że  sprawa  jest 

tego warta. Świetnie wiedziała, iż przepadam za jej drożdżowym ciastem z brzoskwiniami. To 

cecha  rodzinna,  wszyscy  Swanowie 

gotowi  są  cierpieć  katusze,  byle  tylko  nie  ominął  ich 

wyśmienity deser. 

Babcia Mazurowa uchyliła drzwi wejściowe. 

- Kto tam? 

- To ja, Bernie Kuntz. 

- A czego tu chcesz? 

Dostrzegłam przez szczelinę Berniego, miał zasępioną minę i nerwowo kołysał się na 

piętach. 

Zostałem zaproszony na obiad – onajmił nieśmiało. 

Ale babcia Mazurowa ciągle nie wpuszczała go do środka. 

-  Helen! 

–  zawołała  przez  ramię.  –  Przyszedł  jakiś  młodzieniec  i  twierdzi,  że  jest 

zaproszony na obiad. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Ubrałabym się lepiej. Przecież nie 

mogę przyjmować mężczyzn w takim stroju. 

Poznałam  Berniego,  kiedy  mieliśmy  po  pięć  lat.  Chodziliśmy  razem  do  szkoły.  W 

trzech  pierwszych klasach siadaliśmy  przy  jednym  stole w  szkolnej  stołówce,  toteż  zawsze 

będzie  mi  się  kojarzył  z  kanapkami  z  razowego  chleba  z  masłem  orzechowym  i  dżemem. 

Straciliśmy  kontakt  po  ukończeniu  podstawówki.  Słyszałam,  że  zrobił  maturę,  ale 

zrezygnował  ze  studiów  i  teraz  pomagał  ojcu  prowadzić  sklep  z  artykułami  gospodarstwa 

domowego. 

Był  średniego  wzrostu  i  średniej  budowy  ciała,  o  lekko  zaokrąglonych,  jakby 

dziecięcych  rysach.  Odniosłam  wrażenie,  że  ani  trochę  się  nie  zmienił  od  ostatniej  klasy 

podstawówki.  Był  ubrany  nienagannie,  poczynając  od  Wypucowanych  do  połysku  pantofli, 

poprzez  zaprasowane  w  kant  spodnie  PO  wyszczotkowaną  sportową  marynarkę.  Mimo  to 

chyba  nadal  borykał  się  z  różnymi  drobnymi  elementami  garderoby,  ponieważ  nawet  teraz 

metalowy uchwyt suwaka przy rozporku wystawał spod brzegu materiału, tworząc zgrzytliwy 

dysonans. 

Zajęliśmy miejsca przy stole i zaczęliśmy nakładać sobie porcje. 

background image

47 

 

Bernie  sprzedaje  różne  urządzenia  elektryczne  –  oznajmiła  mama,  podając  mi 

salaterkę  z  surówką  z  czerwonej  kapusty.  –  Całkiem  nieźle  mu  się  powodzi.  Jeździ 

pontiakiem bonneville. 

- No, no, bonneville... 

– mruknęła babcia Mazurowa. – Aż trudno sobie wyobrazić. 

Ojciec pochylał się nisko nad swoją porcją pieczonego kurczaka. On przez całe życie 

dopingował  miejscową  drużynę  Metsów,  nosił  tanią  bawełnianą  bieliznę  i  jeździł  buickiem. 

Miał  swoje  niewzruszone  zasady,  nie  należał  do  ludzi,  którzy  by  się  podniecali  karierą 

podrzędnego handlarza paradującego ekskluzywnym pontiakiem. 

Bernie popatrzył na mnie. 

A czym ty się teraz zajmujesz? 

Zaczęłam grzebać widelcem w talerzu. Miałam za sobą niezbyt udany dzień i na tym 

tle chwalenie się rolą prywatnego agenta dochodzeniowego uznałam za zbędną bufonadę. 

Pracuję na zlecenia firm ubezpieczeniowych – odparłam wymijająco. 

I co robisz? Sprawdzasz zasadność wniosków o odszkodowania? 

Raczej ściągam należności. 

Też  coś!  Isabella  jest  łowcą  nagród!  –  oświadczyła  donośnie  babcia.  –  Ściga 

przestępców! Tak samo, jak na filmach w telewizji. Ma rewolwer i kajdanki. – Odchyliła się w 

bok  i  wskazała  moją  skórzaną  torbę  leżącą  na  kanapie.  –  Widzisz?  Nosi  przy  sobie  cały 

potrzebny sprzęt. – Po chwili namysłu otworzyła torbę, wyjęła z niej kajdanki, przywoływacz i 

paczkę podpasek, po czym ułożyła to wszystko na stole. Wreszcie powiedziała z dumą: - A 

oto i rewolwer! Czyż nie jest piękny? 

Musiałam przyznać, że faktycznie robi wrażenie. Był błyszczący, z oksydowanej stali, 

a  kolbę  miał  wykładaną  grubo  nacinanymi  kawałkami  drewna  -  pięciostrzałowy  Smith  & 

Wesson,  specjalny  model  60,  kalibru  9,65  mm.  Lekki,  poręczny  i  łatwy  w  użyciu,  jak 

zachwalał  go  „Leśnik”.  W  dodatku  dużo  tańszy  od  najprostszej  broni  półautomatycznej, 

chociaż dla mnie wydatek 400 dolarów i tak był kolosalny. 

-  Wielkie  nieba! 

–  zawołała  mama.  –  Natychmiast  go  odłóż!  Niech  ktoś jej  zabierze 

ten rewolwer, zanim zdąży zrobić sobie krzywdę. 

Trudno  było  nie  zauważyć,  że  w  otwartym  bębenku  nie  ma  ani  jednego  naboju. 

Faktycznie mało się znam na broni palnej, wiem jednak, że trudno sobie zrobić krzywdę nie 

nabitym rewolwerem. 

- Nie jest nabity 

– powiedziałam. – Wyjęłam wszystkie naboje. 

Babcia  Mazurowa  chwyciła  kolbę  oburącz  i  położyła  palec  na  spuście.  Zmrużyła 

jedno oko i wymierzyła w szafę stojącą w rogu pokoju. 

- Pif! Paf! 

– zawołała. 

background image

48 

 

Ojciec z namaszczeniem skrapiał sobie sałatę oliwą, jakby w ogóle go nie obchodziło, 

co się dzieje przy stole. 

Nie  baw  się  rewolwerem  przy  stole!  –  rzekła  surowo  mama.  –  Poza  tym  obiad 

stygnie. Nie chciałabym go odgrzewać specjalnie dla ciebie. 

A po co ci rewolwer, jeśli w bębenku nie ma kul? – zwróciła się do mnie babcia. – 

Jak chcesz ścigać morderców, nosząc przy sobie nie nabitą broń? 

Bernie obserwował całą tę scenę z rozdziawionymi ustami. 

Morderców? – zająknął się nagle. 

-  Isabella  je

st  właśnie  na  tropie  Edwarda  Cullena  –  oznajmiła  z  dumą  babcia.  –  To 

morderca, który wyszedł za kaucją i nie stawił się na wezwanie w sądzie. Strzelił Ziggy’emu 

Kuleszy prosto między oczy. 

Znałem Ziggy’ego – odparł Bernie. – W ubiegłym roku kupił u rnnie wielki kolorowy 

telewizor. Takie odbiorniki źle się sprzedają, są zbyt drogie. 

Kupował u ciebie coś jeszcze? – spytałam z zainteresowaniem. – Zaglądał ostatnio 

do sklepu? 

Nie.  Ale  widywałem  go  wychodzącego  ze  sklepu  mięsnego  Sala  po  przeciwnej 

stronie 

ulicy. Zazwyczaj był w dobrym nastroju, sprawiał wrażenie człowieka pozbawionego 

większych zmartwień. 

Nikt  nie  zwracał  większej  uwagi  na  babcię  Mazurową,  która  bez  przerwy  coś 

majstrowała  przy  rewolwerze,  to  opuszczała  go  na  kolana,  to  znów  unosiła  i  mierzyła  do 

takiego  czy  innego  mebla.  Uzmysłowiłam  sobie  nagle,  że  miałam  w  torbie  również  paczkę 

nabojów. Ciarki przeszły mi po grzbiecie. 

Babciu, chyba nie naładowałaś broni, prawda? 

Oczywiście, że naładowałam – odparła. – Ale zostawiłam jedno puste miejsce, jak 

na filmie. Specjalnie po to, żeby nikogo nie postrzelić przez przypadek. 

Obróciła  rewolwer  lufą  do  dołu  i  otworzyła  bębenek,  demonstrując  brak  jednego 

naboju.  Energicznie  zatrzasnęła  bębenek  z  powrotem  i  w  tej  samej  chwili  rozległ  się 

ogłuszający  huk,  a  z  lufy  bluznął  jęzor  ognia.  Pieczony  kurczak  na  jej  talerzu  podskoczył 

wysoko w powietrze. 

Matko  Przenajświętsza!  –  zawołała  mama,  podrywając  się  na  nogi  i  przewracając 

krzesło. 

- O rety! 

– mruknęła babcia. – Chyba zostawiłam puste nie to miejsce, co potrzeba. – 

Pochyliła się nisko nad stołem,  aby  ocenić  zniszczenia,  po  czym  oznajmiła z  dumą:  -  I tak 

nieźle, jak na pierwszy kontakt z bronią. Trafiłam tego skubane prosto w kuper. 

Ojciec  zastygł  nad  talerzem.  Palce  tak  silnie  zaciskał  na  sztućcach,  że  aż  mu 

pobielały kostki, a twarz z wolna przybierała kolor czerwonej porzeczki. 

background image

49 

 

Pospiesznie  okrążyłam  stół  i  ostrożnie  wyjęłam  rewolwer  z  dłoni  babci  Mazurowej. 

Otworzyłam bębenek, wysypałam naboje i wrzuciłam je do torebki. 

Tylko  popatrz,  co  narobiłaś!  –  rzekła  karcącym  tonem  matka.  –  Stłukłaś  talerz  od 

wizytowej zastawy. I czym ja go teraz zastąpię? 

Kiedy odsunęła na bok kawałki porcelany, wszyscy w milczeniu zapatrzyliśmy się na 

idealnie okrągłą dziurę w obrusie oraz pocisk tkwiący głęboko w blacie mahoniowego stołu. 

Pierwsza oprzytomniała babcia Mazurowa. 

Jak  sobie  postrzelałam,  to  od  razu  nabrałam  apetytu  –  powiedziała.  –  Czy  ktoś 

mógłby mi podać ziemniaki? 

 

Mimo moich obaw to popołudnie w towarzystwie Berniego Kuntza okazało się nawet 

udane.  Na  sz

częście  nie  narobił  w  gacie,  kiedy  babcia  odstrzeliła  kuper  swojej  porcji 

pieczonego  kurczaka,  i  zdołał  dzielnie  przetrwać  dwie  dokładki  specjalności  mojej  mamy, 

znienawidzonej przeze mnie duszonej brukselki. Zachowywał się też nadzwyczaj uprzejmie, 

chocia

ż już od początku musiał zdać sobie sprawę, że nie zaciągnie mnie dzisiaj do łóżka, a 

cała moja rodzinka robi wrażenie stukniętej. Domyślałam się, iż powodem owej uprzejmości 

jest to, że z urządzeń domowych pozostała mi jedynie lodówka. No cóż, randki są dobre do 

umilenia  sobie  kilku  godzin  po  pracy,  ale  tylko  zdobywanie  kolejnych  klientów  pozwala 

spędzać  urlopy  na  Hawajach.  Tworzyliśmy  idealną  parę:  on  miał  do  sprzedania  taki  towar, 

jaki  ja  chciałam  kupić,  a  zachęcał  mnie  jeszcze  możliwością  uzyskania  10-procentowego 

rabatu.  Jakby  w  nagrodę  za  poświęcenie  mu  całego  popołudnia  zdradził  mi  też  cenną 

informację,  że  Ziggy  Kulesza  kupował  mięso  i  wędliny  u  Sala  Bochy,  bardziej  znanego  z 

działalności bukmacherskiej niż umiejętności porcjowania rąbanki. 

Zanotowałam ten fakt w pamięci. Na razie wydawał się bez znaczenia, ale nigdy nie 

wiadomo, jakie informacje mogą się okazać potrzebne w przyszłości. 

Wieczorem usiadłam ze szklanką mrożonej herbaty przy stole w kuchni i zaczęłam po 

raz  kolejny  przeglądać  dokumenty  sprawy  Cullena,  próbując  ułożyć  jakiś  plan  działania. 

Przygotowałam dla Rexa miseczkę prażonej kukurydzy, postawiłam ją przed sobą na stole i 

wpuściłam chomika do środka. Z przyjemnością obserwowałam, jak z błyszczącymi ślepkami 

i  poruszającymi  się  bezustannie  wąsami  upycha  sobie  te  przysmaki  w  workach 

policzkowych. 

I  co  ty  o  tym  myślisz,  Rex?  –  zagadnęłam.  –  Sądzisz,  że  kiedykolwiek  zdołam 

schwytać Cullena? 

W  tej  samej  chwili  rozległo  się  pukanie  do  drzwi.  Zarówno  Rex  jak  i  ja 

znieruchomieliśmy,  włączając  swoje  wewnętrzne  radary.  Nikogo  nie  oczekiwałam. 

Większość  moich  sąsiadów  stanowili  emeryci,  z  nikim  nie  utrzymywałam  bliższych 

background image

50 

 

kontaktów.  Nie  wyobrażałam  sobie,  kto  mógłby  mnie  odwiedzić  o  wpół  do  dziesiątej 

wieczorem. Najwyżej pani Becker, która mieszkała nade mną i czasem myliły jej się piętra. 

Pukanie  rozległo  się  ponownie.  Znowu  równocześnie  z  Rexem  obróciliśmy  głowy  w 

kierunku  wejścia.  Mieszkanie  było  wyposażone  w  stalowe  drzwi  antywłamaniowe, 

zaopatrzone w wizjer, podwójną zasuwę oraz gruby łańcuch. W czasie upałów zostawiałam 

wszystkie  okna  szeroko  otwarte,  tak  w  dzień,  jak  i  w  nocy.  Ale  drzwi  zawsze  starannie 

zamykałam.  Wydawało  mi  się,  że  sam  Hannibal  z  kawalkadą  słoni  nie  zdołałby  ich 

sforsować. Za to przez otwarte okno mógłby się tu dostać każdy głupi, który by potrafił wejść 

na piętro po drabince pożarowej. 

Pospiesznie  nakryłam  miseczkę  drucianą  siatką  do  smażenia  frytek,  żeby  Rex  nie 

mógł  mi  uciec.  Podeszłam  już  do  drzwi  i  sięgnęłam  do klamki, kiedy  pukanie nagle ustało. 

Zbliżyłam oko do wizjera, lecz nie zdołałam niczego dostrzec. Widocznie ktoś z tamtej strony 

zasłonił go palcem. Nie był to dobry znak. 

- Kto tam? 

– zapytałam. 

Zza drzwi doleciał czyjś chrapliwy chichot. Aż cofnęłam się o krok. Śmiech umilkł za 

moment i rozległo się wypowiedziane cicho moje imię: 

- Isabella. 

Natychmiast rozpoznałam melodyjny, ciepły głos Ramireza. 

Przyszedłem, żeby się z tobą zabawić, Stephanie – rzekł śpiewnie. – Jesteś na to 

przygotowana? 

Nogi  się  pode  mną  ugięły,  a  ukłucie  strachu  sprawiło,  że  na  krótko  wstrzymałam 

oddech. 

Proszę odejść albo zadzwonię na policję! 

Donikąd  nie  zadzwonisz,  suko!  Masz  nieczynny  telefon.  Przez  całe  popołudnie 

próbowałem się z tobą połączyć. 

Moi rodzice nigdy nie potrafili zrozumieć, dlaczego tak bardzo pragnę być niezależna. 

We

dług  nich  życie  w  samotności  musiało  się  wiązać  z  nieustannym  strachem.  W  tym 

względzie  nie  pomagały  żadne  moje  tłumaczenia.  W  rzeczywistości  zaś  naprawdę  rzadko 

ogarniał  mnie  strach,  a  najczęściej  wtedy,  gdy  natykałam  się  na  jakieś  ruchliwe,  szybko 

biegaj

ące,  wielonogie zwierzątka. Wyznawałam  zasadę,  że dobry  pająk  to martwy  pająk,  a 

prawa  kobiet  nie  będą  warte  funta  kłaków,  jeśli  zabronią  mi  zwrócić  się  do  mężczyzny  z 

prośbą o uśmiercenie takiego czy innego robala. Ani trochę nie przerażała mnie perspektywa 

wdarcia  się  do  mieszkania  przez  otwarte  okno  jakiejś  grupy  rozwydrzonych  skinów.  Zbyt 

dobrze wiedziałam, że podobne bandy operują niemal wyłącznie w rejonach sąsiadujących z 

dworcami kolejowymi. W tej okolicy napady i kradzieże samochodów zdarzały się naprawdę 

rzadko, a jeszcze nie słyszałam o żadnych ofiarach śmiertelnych. 

background image

51 

 

Aż  do  tej  pory  prawdziwe  przerażenie  ogarniało  mnie  wyłącznie  w  tych  nielicznych 

sytuacjach,  kiedy  budziłam  się  w  środku  nocy,  zlana  potem,  przestraszona  możliwością 

inwazji  wyśnionych  koszmarów:  czarownic,  upiorów,  nietoperzy  wampirów  czy  innych 

urojonych  stworzeń.  Uwięziona  przez  twory  własnej  wyobraźni  leżałam  wtedy  w  łóżku, 

niemal bojąc się zaczerpnąć oddechu, i czekałam, aż wszystko przeminie. W takich chwilach 

przyznawałam w duchu, iż dobrze by było mieć kogoś przy sobie, choć z drugiej strony jak 

inny śmiertelnik mógłby mi pomóc w zmaganiach z koszmarami, zakładając, rzecz jasna, że 

nie chodzi o Billa Murraya? Na szczęście jeszcze żaden z tych upiorów nie ukręcił mi głowy i 

nie  p

rzeciął  mnie  na  pół  promieniem  lasera,  nie  przeżyłam  też  wizyty  Elvisa  Presleya.  A 

najbliżej  mistycznego  oddzielenia  ducha  od  ciała  byłam  przed  czternastoma  laty,  kiedy  to 

Edward  Cullen 

przygniatał  mnie  swym  ciężarem  do  posadzki  i  zasypywał  pocałunkami  za 

gablotą pełną ekierek polewanych czekoladą. Zza drzwi ponownie doleciał głos Ramireza: 

Nie lubię zostawiać nie dokończonych spraw z kobietami, Isabello, Nie znoszę też 

kobiet, które uciekają przed mistrzem bokserskim. 

Nacisnął  klamkę,  a  mnie serce skoczyło do  gardła.  Drzwi  były  jednak  zamknięte  na 

zasuwę, toteż moje tętno szybko wróciło do rytmu przedzawałowego. 

Zaczerpnęłam  kilka  głębszych  oddechów  i  doszłam  do  wniosku,  że  najlepiej  będzie 

po  prostu  zignorować  łobuza.  Nie  miałam  ochoty  być  zamieszana  w  strzelaninę.  Ale  nie 

chciałam  też,  by  sprawy  przybrały  jeszcze  gorszy  obrót.  Starannie  pozamykałam  okna 

saloniku i dokładnie zaciągnęłam zasłony. Poszłam następnie do sypialni i przez chwilę się 

zastanawiałam, czy nie zbiec po drabince pożarowej i nie poszukać czyjejś pomocy. Byłoby 

jednak głupotą doszukiwać się w wizycie Ramireza większego zagrożenia, niż przedstawiała 

ona  w  rzeczywistości.  Wmawiałam  sobie,  że  w  gruncie  rzeczy  nic  się  nie  stało.  Nerwowo 

rozejrzałam się po sypialni. Naprawdę nic się nie stało... jeśli pominąć to, że do moich drzwi 

dobija  się  ważący  120  kilogramów  olbrzym,  zboczeniec  o  kryminalnej  przeszłości.  Aż 

zakryłam  sobie  usta  dłonią,  chcąc  powstrzymać  mimowolny  okrzyk  przerażenia.  Tylko  bez 

paniki,  skarciłam  się  w  myślach.  Na  pewno  za  parę  chwil  ciekawscy  sąsiedzi  zaczną 

wyglądać  na  korytarz  i  spłoszą  Ramireza.  Wyjęłam  rewolwer  z  torebki  i  po  raz  drugi 

podeszłam do drzwi wejściowych. Nikt już nie zasłaniał palcem wizjera, przez który roztaczał 

się  widok  na  pusty  korytarz.  Przyłożyłam  ucho  do  drzwi  i  wstrzymałam  oddech,  ale  na 

zewnątrz  panowała  cisza.  Starannie  założyłam  łańcuch  zabezpieczający,  odsunęłam  rygle 

zasuwy, uchyliłam drzwi i zerknęłam na korytarz. Nie dostrzegłam nigdzie Ramireza. Po paru 

sekundach  zdjęłam  łańcuch,  otworzyłam  drzwi  i  śmielej  wyjrzałam  na  klatkę.  Panowała  tu 

cisza i spokój. Bokser musiał już sobie pójść. 

Zwróciłam  uwagę,  że  po  zewnętrznej  stronie  drzwi  spływają  krople  jakiejś  gęstej, 

białej  cieczy.  Prawie  na  pewno  nie  była  to  ślina.  Zrobiło  mi  się  niedobrze.  Pospiesznie 

background image

52 

 

zamknęłam  drzwi,  zasunęłam  rygle  i  założyłam  łańcuch.  Wspaniale,  pomyślałam.  Pracuję 

dopiero dwa dni w tym fachu, a już trafiłam na pomyleńca, który uwalał mi spermą drzwi do 

mieszkania. Podobne rzeczy nigdy mi się nie zdarzały, dopóki pracowałam dla E.E. Martina. 

Tylko  raz  jakiś  wariat  na  ulicy  obsikał  mi  buty.  Kilkakrotnie  spotykałam  też  w  metrze 

zboczeńców  spuszczających  na  mój  widok  spodnie,  ale  takich  rzeczy  mogłam  się 

spodziewać, pracując w Newark. Nauczyłam się przyjmować je z obojętnością. Lecz zatarg z 

Ramirezem to było zupełnie co innego. Ten facet mnie przerażał. 

Aż  podskoczyłam  w  miejscu,  kiedy  nade  mną  rozległ  się  stukot  otwieranego  okna. 

Dopiero  po  chwili  uzmysłowiłam  sobie,  że to pani  Delgado wypuszcza na  noc  swego kota. 

Trzeba było wziąć się w garść. Musiałam za wszelką cenę szybko zapomnieć o Ramirezie, 

toteż  zaczęłam  w  myślach  wyliczać  przedmioty,  które  dałoby  się  jeszcze  sprzedać,  żeby 

opłacić zaległe rachunki telefoniczne. Niewiele mi tego zostało. Walkman, żelazko, kolczyki z 

perłami  będące  prezentem  ślubnym,  zegar  kuchenny  o  kształcie  pieczonego  kurczaka, 

oprawiony w ramę plakat Ansela Adamsa i dwie stojące lampy z sypialni. Miałam nadzieję, 

że  to  wystarczy  na  uregulowanie  długu.  Nie  chciałam  po  raz  drugi  znaleźć  się  w  takiej 

sytu

acji, kiedy nawet nie będę mogła zadzwonić na policję. 

Wsadziłam  Rexa  z  powrotem  do  klatki,  wymyłam  zęby,  przebrałam  się  w  nocną 

koszulę i wsunęłam pod kołdrę, zostawiwszy zapalone wszystkie światła w mieszkaniu. 

 

Następnego ranka zaraz po wyjściu z pościeli podbiegłam do drzwi i spojrzałam przez 

wizjer.  Na  korytarzu  wszystko  wyglądało  tak  jak  zwykle.  Uspokojona,  wzięłam  prysznic  i 

ubrałam się. Po całonocnej bieganinie w swoim kółku Rex spał jak zabity w puszce po zupie. 

Nalałam mu świeżej wody i wsypałam do miseczki garść tego paskudnego pokarmu. Miałam 

straszną ochotę na filiżankę kawy, ale jak na złość nie było w domu ani szczypty kawy. 

Podkradłam się do okna w saloniku i ostrożnie wyjrzałam na parking, a kiedy i tam nie 

zauważyłam Ramireza, wróciłam do wyjścia i jeszcze raz uważnie zlustrowałam przez wizjer 

korytarz.  Dopiero  wtedy  odsunęłam  rygle  i  uchyliłam  drzwi  na  całą  długość  łańcucha. 

Pociągnęłam  nosem,  lecz  nie  wyczułam  ostrej  woni  potu  boksera,  toteż  zamknęłam  drzwi, 

zdjęłam  łańcuch  i  śmielej  wyjrzałam  na  zewnątrz,  zaciskając palce  na kolbie rewolweru. W 

korytarzu  nikogo  nie  było.  Zrobiłam  parę  kroków  w  stronę  schodów  i  aż  podskoczyłam  w 

miejscu, kiedy rozległ się dzwonek windy. Omal nie zastrzeliłam pani Moyer. Przeprosiłam ją 

serdecznie,  wmawiając,  że  mój  rewolwer  to  zwykła  zabawka.  Później  zaś  pospiesznie 

zniosłam pierwszą porcję rzeczy po schodach i wrzuciłam do bagażnika samochodu. 

Zanim  Emilio  otworzył  swój  sklepik,  głód  kofeiny  stał  się  nie  do  wytrzymania. 

Zastanawiałam  się  jeszcze  nad  pamiątkowymi  kolczykami,  doszłam  jednak  do  wniosku,  że 

są one sporo warte. Zresztą nie byłam do nich aż tak bardzo przywiązana, a w chwili obecnej 

background image

53 

 

miałam  ważniejsze  sprawy  na  głowie:  musiałam  zebrać  tyle  gotówki,  żeby  starczyło  na 

pojemnik z gazem, opłacenie zaległego rachunku telefonicznego, a także na drozdżowkę z 

dużą porcją czarnej kawy. 

Poświęciłam aż pięć minut na to, aby głęboko utrwalić w pamięci to iście królewskie 

śniadanie, i pojechałam do urzędu telekomunikacji. Kiedy zatrzymały mnie czerwone światła 

n

a  skrzyżowaniu,  jakichś  dwóch  chłopaków,  którzy  stanęli  obok  w  półciężarówce,  zaczęło 

robić sobie ze mnie drwiny. Domyśliłam się po ich gestach, że nadzwyczaj przypadły im do 

gustu napisy i rysunki na karoserii mojej novej. Na szczęście ryk silnika zagłuszał ich docinki. 

Wszystko ma swoje złe i dobre strony. 

Dopiero  po  chwili  spostrzegłam,  że  budynki  wokół  mnie  znikają  w  dziwnej,  szybko 

gęstniejącej mgle. Rozejrzałam się pospiesznie. No tak, mniej więcej z tego miejsca, gdzie 

powinna  się  znajdować  rura  wydechowa  auta,  buchał  teraz  czarny,  gryzący  dym.  Bez 

namysłu  huknęłam  pięścią  w  deskę  rozdzielczą,  łudząc  się  nadzieją,  że  po  raz  kolejny 

ożywię  wskaźniki  do  działania.  I  faktycznie,  czerwona  lampka  sygnalizacji  poziomu  oleju 

zamigotała  krótko.  Dotoczyłam  się  jakoś  do  pobliskiej  stacji  benzynowej,  kupiłam  butelkę 

oleju, wlałam go do miski, lecz okazało się, że nadal jest go za mało. Musiałam więc dokupić 

drugą butelkę. 

Dotarłam  wreszcie  do  urzędu  telekomunikacji.  Tu  przekonałam  się  dobitnie,  że 

wyrównanie zaległości płatniczych i ponowne włączenie aparatu do sieci jest równie proste, 

co zdobycie złotej karty kredytowej. Musiałam naprędce wymyślić bajeczkę, że mieszkam z 

niewidomą, sparaliżowaną babcią, która przeszła już jeden zawał i dostęp do telefonu to dla 

niej  sprawa  życia  i  śmierci.  Nie  sądzę,  żeby  na  urzędniczce  wywarło  to  większe  wrażenie, 

może raczej ją rozbawiło, w każdym razie uzyskałam obietnicę, że jeszcze tego popołudnia 

ktoś zechce wcisnąć odpowiedni guzik. Kamień spadł mi z serca. Gdyby Ramirez znów się 

pojawił,  mogłabym  przynajmniej  wezwać  policję.  W  następnej  kolejności  pojechałam  po 

ćwierćlitrowy  pojemnik  z  gazem  obezwładniającym.  Skoro  niezbyt  sobie  radziłam  z  bronią, 

chciałam  zaopatrzyć  się  w  zastępczy  środek  obronny.  W  posługiwaniu  się  aerozolem  nie 

powinnam mieć żadnych kłopotów. 

Jeszcze  przed  sklepem  z  bronią  czerwona  lampka  na  desce  rozdzielczej  ponownie 

zaczęła migotać. Spod wozu nie wydobywał się jednak dym, pomyślałam więc, że wskaźnik 

poziomu  oleju  się  zaciął.  Postanowiłam  nie  zwracać  na  niego  uwagi,  tym  bardziej,  że  nie 

zamierzałam  więcej  wydawać ani  grosza na  olej.  Na razie samochód  musiał  się bez  niego 

obejść.  Jeśli  uda  mi  się  zdobyć  dziesięć  tysięcy  dolarów  nagrody,  wtedy  nawet  cały  wóz 

będę mogła wykąpać w oleju. A potem zepchnę go z pierwszego lepszego mostu. Nie wiem 

dlaczego, ale zawsze wyobrażałam sobie sprzedawców broni jako zarośniętych olbrzymów, 

noszących  czapeczki  baseballowe  i  mających  kumpli  w  gangach  motocyklistów.  W  mojej 

background image

54 

 

wyobraźni musieli też nosić takie przezwiska, jak „Bubba” albo „Billy Bob”. Ale w tym sklepie 

za  ladą  stała  kobieta  o  imieniu  Sunny,  czterdziestolatka  o  skórze  opalonej  na  kolor 

najlepszego gatunku tytoniu,  włosach  ufarbowanych  fantazyjnie  na  kanarkowożółto  i  głosie 

zdradzającym,  że  wypala  co  najmniej  dwie  paczki  papierosów  dziennie.  W  uszach  nosiła 

kolczyki  wielkości  młyńskich  kół,  była  ubrana  w  niewiarygodnie  obcisłe  dżinsy,  a  na 

paznokciach miała wymalowane miniaturowe palmy kokosowe. 

Ładna rzecz – powiedziałam, przyglądając się jej dłoniom. 

-  Maura 

z  „Pałacu  Fryzur”  specjalizuje się  w  takich rysuneczkach.  Manicure  robi  po 

mistrzowsku,  a  depilację  woskiem  potrafi  wykonać  tak,  że  ma  się  skórę  gładką  jak  kula 

bilardowa. 

Będę musiała skorzystać z jej usług. 

Proszę pytać o Maurę i powiedzieć, że przysłała panią Sunny. A czym mogę dzisiaj 

służyć? Czyżby wystrzelała już pani ostatnią paczkę nabojów? 

Nie, chciałam kupić pojemnik z gazem. 

Jaki to ma być gaz? 

To jest ich kilka rodzajów? 

Ależ  oczywiście.  Dysponujemy  całą  gamą  podobnych  wyrobów.  –  Sięgnęła  do 

stojącej  z  tyłu  szafy  i  wyjęła  z  niej  kilka  puszek  z  kolorowymi  naklejkami.  –  To  oryginalny 

produkt  firmy  „Mace”,  a  to  łzawiąca  mieszanka  pieprzowa,  najmniej  szkodliwa,  używana 

coraz  częściej,  nawet  przez  policję.  Mamy  też  znacznie  skuteczniejszy  środek  chemiczny, 

gaz  o  nazwie  „Pewna  Ochrona”.  Najdalej  w  ciągu  sześciu  sekund  powali  nawet 

stupięćdziesięciokilogramowego napastnika. Oddziałuje na system nerwowy. Wystarczy, aby 

jedna kropla padła na skórę, i człowiek pada bez czucia. Nieważne, czy jest po alkoholu, czy 

pod wpływem narkotyków. Wystarczy jedna mała kropla. 

To brzmi dość groźnie. 

Wolałabym nie sprawdzać, czy tak jest w rzeczywistości. 

Czy może spowodować śmierć? Zostawia jakieś trwałe ślady? 

Jedynym  trwałym  śladem  jest  wyraźna  luka  w  pamięci  napastnika.  Oczywiście,  w 

pierwszej  chwili  występuje  paraliż  mięśni,  ale  kiedy  działanie  gazu  przeminie,  pozostaje 

wyłącznie dotkliwy ból głowy i najwyżej kupa wymiocin do sprzątnięcia. 

Trudna decyzja. A gdybym przez nieuwagę siebie również opryskała tym gazem? 

Sunny skrzywiła się boleśnie. 

To podstawowa rzecz, której należy unikać z wszystkimi tego rodzaju środkami. 

Czasem może być trudno. 

background image

55 

 

Wcale nie. Trzeba tylko chwycić  pojemnik  w  ten  sposób  i  położyć  palec...  Zresztą 

powinna pani  mieć  już  w  tym  jakąś wprawę.  –  Po przyjacielsku poklepała moją dłoń.  –  Na 

pani miejscu wybrałabym właśnie „Pewną Ochronę”. 

Ani  trochę  nie  byłam  pewna,  czy  mam  w  tym  jakąkolwiek  wprawę.  Czułam  się  jak 

idiotka. Wielokrotnie  protestowałam  przeciwko  gromadzeniu  arsenałów  broni  chemicznej,  a 

teraz zamierzałam kupić gaz paraliżujący od kobiety, która depilowała sobie skórę woskiem. 

Mamy  kilka  rozmiarów  pojemników  z  tym  środkiem  –  zachwalała  Sunny.  –  Sama 

noszę przy sobie najmniejszy  z nich, siedemnastogramowy,  wykonany  w postaci breloczka 

do  kluczy.  Ponieważ  jest  taki  mały,  został  wyposażony  w  specjalny  przycisk  spustowy. 

Producent  dołącza  do  niego  także  ładne  skórzane  etui,  do  wyboru  w  jednym  z  trzech 

kolorów. 

- Rety. W trzech kolorach... 

Zresztą  proszę  go  wypróbować  –  zachęcała  dalej.  –  Przekona  się  pani,  jakie  to 

łatwe. 

Wyszłam przed sklep, wyciągnęłam rękę daleko przed siebie i delikatnie nacisnęłam 

błyszczący języczek. Nagły podmuch wiatru zmusił mnie do natychmiastowego odwrotu. 

No tak, trzeba również uważać na wiatr – ostrzegła Sunny. – Lepiej niech pani teraz 

wyjdzie tylnymi drzwiami, przez strzelnicę na zapleczu. 

Skwapliwie  usłuchałam  tej  rady,  a  gdy  znalazłam  się  z  powrotem  na  ulicy,  biegiem 

wskoczyłam  do  novej  i  zatrzasnęłam  drzwi,  zanim  choć  jedna  kropelka  „Pewnej  Ochrony” 

zdąży  zaatakować  mój  system  nerwowy.  Wsunęłam  kluczyki  do  stacyjki,  ale  nie  mogłam 

opanować drżenia palców. Ciążyła mi świadomość, że przymocowany do nich na łańcuszku 

kołysze się między  moimi  kolanami  pojemniczek  zawierający  gaz  sprężony  pod ciśnieniem 

prawie  10  atmosfer,  co  w  mojej  wyobraźni  równało  się  swoistej  bombie  chemicznej.  Silnik 

zapalił  od  razu,  ale  czerwona  lampka  znowu  zamigotała,  jakby  znacznie  jaśniej.  Mam  to 

gdzieś, pomyślałam; zaryzykuję. Na liście moich najważniejszych obecnie problemów olej do 

samochodu figurował daleko poza pierwszą dziesiątką. 

Włączyłam  się  do  ruchu,  usilnie  powstrzymując  się  od  sprawdzenia  we  wstecznym 

lusterku, czy nie wlokę za sobą chmury dymu. Carmen mieszkała zaledwie kilkaset metrów 

na wschód od ulicy Starka. Nie była to najbezpieczniejsza okolica, ale znałam też znacznie 

gorsze.  Pod  wskazanym  adresem  stał  budynek  z  żółtej  cegły,  na  gwałt  domagający  się 

gruntownego czyszczenia. Cztery piętra; bez windy. Na dole niewielki hol wyłożony terakotą. 

Sanchez mieszkała na pierwszym piętrze. Drzwi nadal były zaklejone policyjnymi plombami. 

Na tym samym piętrze znajdowały się dwa inne, lokale. Zadzwoniłam do pierwszych drzwi, 

ale  nikt  nie  odpowiedział.  Drugie  otworzyła  pani  Santiago,  kobieta  około  pięćdziesiątki, 

mówiąca  z  silnym  hiszpańskim  akcentem.  Na  biodrze  trzymała  niemowlę.  Czarne  gęste 

background image

56 

 

włosy nosiła gładko zaczesane do tyłu. Była ubrana w błękitny bawełniany dres, na nogach 

miała  obszywane  futerkiem  ciepłe  kapcie.  Gdzieś  z  głębi  mrocznego  mieszkania  dolatywał 

głos spikera z włączonego telewizora. Ponad jej ramieniem dostrzegłam dwie czarne główki 

starszych dzieci. Przedstawiłam się i wręczyłam kobiecie swoją wizytówkę. 

Nie  wiem,  co  mogłabym  jeszcze  dodać  do  wcześniejszych  zeznań.  Ta  Carmen 

mieszkała  tu  od  niedawna,  nikt  jej  za  dobrze  nie  znał.  Zachowywała  się  spokojnie, 

przyzwoicie. 

Nie widziała jej pani od czasu tamtego zabójstwa? 

- Nie. 

I nie domyśla się pani, gdzie ona może być? U przyjaciół? Może znajomych? 

Nie znałam jej. Nikt jej nie znał. Od policji się dowiedziałam, że pracowała w barze... 

w „Zakątku” przy ulicy Starka. Może tam czegoś się pani o niej dowie. 

Czy była pani w domu, kiedy zdarzył się ten wypadek? 

Tak. Pamiętam, że mimo późnej pory u Carmen telewizor grał wyjątkowo głośno, jak 

nigdy  przedtem.  Potem  usłyszałam,  że  ktoś  się  dobija  do  jej  drzwi.  Nie  znałam  tego 

mężczyzny,  dopiero  później  wyszło  na  jaw,  że to policjant.  Prawdopodobnie dobijał  się tak 

głośno,  ponieważ  nikt  nie  słyszał  pukania  przez  ten  ryk  telewizora. Wreszcie  padły  strzały. 

Wtedy  zadzwoniłam  na  policję.  Kiedy  odłożyłam  słuchawkę  i  podeszłam  do  drzwi, 

usłyszałam gwar głosów i jakieś zamieszanie na korytarzu. Wyjrzałam więc... 

- I co? 

Był tam John Kuzack i jeszcze paru sąsiadów. Wie pani, my tu utrzymujemy ze sobą 

dość bliskie kontakty. Nie należymy do takich, co to udają, że nic nie słyszą i o niczym nie 

wiedzą.  Może  właśnie  dlatego  nie  mieszkają  tu  żadni  narkomani.  Nigdy  przedtem  nie 

zdarzyło  się  w  naszym  bloku  coś  podobnego.  Kiedy  więc  wyjrzałam,  John  stał  nad 

nieruchomym  ciałem  tego  policjanta.  On  także  wówczas  nie  wiedział,  że  to  policjant. 

Zauważył  tylko,  że  ktoś  leży  martwy  w  progu  mieszkania  Carmen,  a  ten  facet  stoi  z 

rewolwerem w dłoni, szybko więc przejął sprawy w swoje ręce. 

- I co potem? 

Zrobiło się prawdziwe zamieszanie. W korytarzu było strasznie dużo ludzi. 

Widziała pani wśród nich Carmen? 

Nie. Ale panował nielichy tłok. Rozumie pani, wszyscy sąsiedzi chcieli zobaczyć, co 

się  stało.  Parę  osób  próbowało  ratować  postrzelonego,  ale  na  nic  to  się  zdało.  Był  już 

martwy. 

Według  państwa  zeznań  w  mieszkaniu  Carmen  przebywało  w  tym  czasie  dwóch 

mężczyzn. Czy widziała pani tego drugiego człowieka? 

background image

57 

 

Tylko przez chwilę. Nigdy przedtem go nie widywałam. Chudy, kościsty, o czarnych 

włosach  i  ciemnej  cerze,  koło  trzydziestki.  Miał  zdeformowaną  twarz,  nos  całkiem 

spłaszczony, jakby dostał silny cios patelnią. Właśnie z tego powodu go zapamiętałam. 

I co się z nim stało? 

Kobieta wzruszyła ramionami. 

Nie wiem. Chyba po prostu wyszedł, tak jak Carmen. 

- W 

takim razie spróbuję porozmawiać z Johnem Kuzackiem. 

Mieszka pod 4B. Powinien być teraz w domu, właśnie szuka sobie nowej pracy. 

Podziękowałam  pani  Santiago  i  powoli  ruszyłam  na  drugie  piętro,  zachodząc  w 

głowę,  jak  wygląda  mężczyzna,  który  jednym  ciosem  zdołał  ogłuszyć  Edwarda  Cullena. 

Zapukałam do drzwi oznaczonych numerem 4B, ale nikt nie odpowiedział. Zapukałam po raz 

drugi,  mocniej,  aż  zabolały  mnie  kostki.  Drzwi  otworzyły  się  gwałtownie  i  w  jednej  chwili 

uzyskałam odpowiedź na swoje pytanie: „Cóż to za mężczyzna?” John Kuzack musiał mieć 

ze  195  centymetrów  wzrostu  i  ważył  jakieś  110  kilogramów.  Długie  siwiejące  włosy  nosił 

zebrane  z  tyłu  w  mały  kucyk,  a  pośrodku  czoła  miał  wytatuowaną  maleńką  kołatkę.  W 

jednym ręku trzymał gazetę z programem telewizyjnym, w drugim zaś puszkę piwa. W jego 

mieszkaniu  unosiła  się  intensywna  woń  kwaśnego  potu.  Pewnie  weteran  z  Wietnamu, 

przemknęło mi przez myśl, komandos. 

- John Kuzack? 

Zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. 

- Tak. O co chodzi? 

Prowadzę  poszukiwania  Edwarda  Cullena.  Czy  mógłby  mi  pan  odpowiedzieć  na 

parę pytań dotyczących Carmen Sanchez? 

- Jest pani z policji? 

Nie, pracuję na zlecenie Kajusza Swana, który poręczył kaucję za Cullena. 

No  cóż,  niezbyt  dobrze  znałem  Carmen  Sanchez  –  mruknął.  –  Widywałem  ją  od 

czasu  do  czasu,  mówiliśmy  sobie  „dzień  dobry”  i  to  wszystko.  Sprawiała  wrażenie  dosyć 

sympatycznej.  Tamtego  dnia  wracałem  właśnie  do  domu,  kiedy  na  schodach  usłyszałem 

strzały. 

Pani Santiago z pierwszego piętra powiedziała mi, że to pan ogłuszył zabójcę. 

Owszem.  Wtedy  nie  wiedziałem  jeszcze,  że  jest  policjantem.  Widziałem  tylko 

człowieka,  który  stał  w  otwartych  drzwiach  mieszkania,  z  dymiącym  rewolwerem  w  dłoni. 

Zaraz zbiegli się sąsiedzi, a on stanowczym tonem rozkazał wszystkim się cofnąć. Uznałem, 

że trzeba wkroczyć do akcji, i walnąłem go w łeb opakowaniem sześciu butelek piwa, które 

trzymałem w ręku. 

background image

58 

 

Omal  nie  wybuchnęłam  gromkim  śmiechem.  W  raporcie  policyjnym  zapisano,  że 

Cullen 

został  ogłuszony  tępym  narzędziem,  nigdzie  nie  wzmiankowano,  że  chodziło  o 

opakowanie sześciu butelek piwa. 

Zachował się pan bardzo odważnie. 

Kuzack uśmiechnął się szeroko. 

Skąd! Odwaga nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu nie cierpię, jak mi się rozkazuje. 

A nie wie pan, co się stało z Carmen? 

- Nie. Prawdopodob

nie wymknęła się jakoś w tym zamieszaniu. 

I nie widział jej pan od tamtego czasu? 

- Nie. 

A  co  z  tym  drugim  mężczyzną,  który  przebywał  w  mieszkaniu?  Pani  Santiago 

zeznała, że miał całkiem spłaszczony nos... 

Owszem, ja też go widziałem przez chwilę, ale nic więcej nie umiem powiedzieć. 

Czy rozpoznałby pan tego człowieka? 

- Chyba tak. 

Jak pan sądzi, czy jeszcze ktoś z mieszkańców widział tego świadka i mógłby coś o 

nim powiedzieć? 

Jak pamiętam, to chyba tylko Edleman zdążył mu się lepiej przyjrzeć. 

- Gdzie on mieszka? 

Niestety,  już  tu  nie  mieszka.  W  ubiegłym  tygodniu  zginął  w  wypadku 

samochodowym.  Przechodził  przez  ulicę  na  wprost  naszego  budynku.  Sprawca  zbiegł  z 

miejsca zdarzenia. Nie było świadków. 

Poczułam nagle znajome ściskanie w dołku. 

-  Cz

y  pańskim  zdaniem  śmierć  Edlemana może mieć coś wspólnego z  zabójstwem 

Kuleszy? 

Nie umiem tego powiedzieć. 

Podziękowałam  uprzejmie  Kuzackowi  i  powoli  ruszyłam  schodami  na  dół.  Niemal  w 

głowie mi szumiało od usłyszanej nowiny. 

Dochodziło  południe  i  zrobiło  się  bardzo  gorąco.  Tego  ranka  znowu  włożyłam 

garsonkę  i  buty  na  obcasie,  żeby  sprawiać  wrażenie  osoby  godnej  szacunku  i  zaufania. 

Zostawiłam  samochód  na  parkingu  przed  domem  ze  wszystkimi  szybami  opuszczonymi, 

mając w głębi duszy nadzieję, że ktoś go ukradnie. Ale nikt się nie skusił. Chcąc, nie chcąc, 

usiadłam  za  kierownicą  i  dojadłam  resztki  suszonych  fig  wykradzionych  z  zapasów  mamy. 

Niewiele  się  dowiedziałam  o  Carmen  od  jej  sąsiadów,  ale  przynajmniej  nie  zostałam 

zaatakowana czy zrzucona ze schodów. 

N

astępnym punktem mojego planu była wizyta w mieszkaniu Cullena. 

background image

59 

 

ROZDZIAŁ 5 

Przedtem jednak zadzwoniłam do „Leśnika” i poprosiłam go o pomoc, gdyż bałam się 

samotnie włamywać do  mieszkania  Edwarda.  Kiedy  skręciłam  na  parking,  Manoso  już  tam 

czekał.  Był  ubrany  całkiem  na  czarno,  w  obcisłą  bawełnianą  koszulkę  i  spodnie  od  dresu. 

Stał w niedbałej pozie, oparty ramieniem o dach czarnego mercedesa, zaopatrzonego w tyle 

anten, że z auta dałoby się chyba nawiązać łączność z Marsem. Dojechałam na drugi koniec 

parkin

gu,  żeby  dym  z  kikuta  rury  wydechowej  nie  zmatowił  wypolerowanej  do  połysku 

karoserii jego auta. 

To twój wóz? – spytałam z daleka, jakby poza „Leśnika” nie była jeszcze dla mnie 

wystarczającym dowodem. 

Owszem. Los okazał się dla mnie łaskawy. 

Obrzucił uważnym spojrzeniem drzwi novej. 

Ładne obrazki. Czyżbyś ostatnio zostawiała samochód na ulicy Starka? 

Zgadza się. W dodatku ukradli mi radio. 

Zaśmiał się rubasznie. 

To  miłe,  że  postanowiłaś  mieć  swój  udział  w  działalności  charytatywnej  na  rzecz 

ubogich. 

Mogłabym w ramach tej działalności poświęcić nawet cały samochód, ale jakoś nikt 

się nie chce na niego połakomić. 

Jasne.  To,  że  ktoś  jest  stuknięty,  nie  oznacza  wcale,  że  zgłupiał  do  reszty.  – 

Ruchem  głowy  wskazał  mieszkanie  Cullena.  –  Wygląda  na  to,  że  gospodarza  nie  ma  w 

domu, więc pewnie będziemy musieli zrobić małe rozpoznanie terenu. 

- Czy to legalne? 

Nic podobnego, ale to my mamy prawo po naszej stronie, skarbie. Łowcy nagród nie 

muszą się kurczowo trzymać przepisów. Nie potrzebujemy nawet nakazu rewizji. 

Szybko zapiął swój czarny pas z grubego nylonu i wsunął wielkiego glocka kalibru 9 

mm  do  kabury.  Wsadził  za  pas  kajdanki  i  płynnym  ruchem  narzucił  tę  samą  czarną 

kamizelkę, którą miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania w kawiarni. 

Nie  sądzę,  żebyśmy  się  natknęli  na  Cullena  –  rzekł  –  ale  nigdy  nic  nie  wiadomo, 

trzeba być zawsze przygotowanym. 

Przyszło  mi  do  głowy,  że  powinnam  przedsięwziąć  podobne  środki  ostrożności,  ale 

jakoś  nie  mogłam  sobie  wyobrazić  kolby  rewolweru  wystającej  mi  zza  paska  spódnicy. 

Zresztą i tak nie miałoby to większego znaczenia, gdyż Joe zdążył się już przekonać, że nie 

umiem wymierzyć do niego z broni. 

background image

60 

 

Śmiało  poszliśmy  galerią  do  drzwi  mieszkania  Cullena.  „Leśnik”  zapukał  głośno  i 

przez chwilę czekał na odpowiedź. 

Czy jest tu ktoś? – zawołał. 

Ale nikt się nie odzywał. 

- I co teraz? 

– spytałam. – Zamierzasz wyważyć kopniakiem drzwi? 

Nic  podobnego.  Takie  rzeczy  pokazują  tylko  na  filmach.  W  rzeczywistości  bardzo 

łatwo mógłbym sobie złamać nogę. 

To co? Użyjesz jakiegoś wytrycha? A może wystarczy karta kredytowa? 

„Leśnik” z uśmiechem pokręcił głową. 

Ty naprawdę oglądasz zbyt dużo filmów w telewizji. – Wyjął z kieszeni klucz i włożył 

go  do  zamka. 

–  Zamiast  bezczynnie  czekać  na  ciebie,  po  prostu  poszedłem  do  dozorcy  i 

wziąłem od niego klucze. 

Mieszkanie Cullena 

składało się z saloniku połączonego z jadalnią, kuchni, łazienki i 

sypialni.  Wewnątrz  panował  porządek,  umeblowanie  było  dość  skromne.  Niewielki 

prostokątny  stół,  cztery  krzesła  z  wyściełanymi  oparciami,  duża  i  miękka  kanapa,  stolik 

kawiarniany  i  samotny  głęboki  fotel.  W  kącie  saloniku  stała  olbrzymia,  kosztowna  wieża 

stereo, a w sypialni mały, przenośny telewizor. 

Wspólnie  z  „Leśnikiem”  przeszukaliśmy  kuchnię,  wypatrując  notatnika  z  adresami. 

Dokładnie przejrzeliśmy stosik rachunków leżących obok tostera. 

W  wyobraźni  widziałam,  jak  Cullen  wraca  do  tego  domu  po  pracy,  rzuca  klucze  na 

stół  kuchenny,  zdejmuje  buty  i  zaczyna  przeglądać  korespondencję.  Aż  przeszył  mnie 

dreszcz, kiedy uzmysłowiłam sobie nagle, że Edward prawdopodobnie wyląduje za kratkami 

i nie będzie już miał okazji wkraczać do swego mieszkania. Przecież z zimną krwią zastrzelił 

człowieka, zatem groził mu nawet wyrok śmierci. Wydawało mi się to koszmarną głupotą. Jak 

mógł  zachować  się  aż  tak  lekkomyślnie?  Co  go  popchnęło  do  ostateczności?  Dlaczego  w 

ogóle ludzie popełniają tak przerażające czyny? 

-  Nie  znajdziemy  tu  niczego  ciekawego 

–  oznajmił  „Leśnik”,  uruchamiając 

automatyczną sekretarkę podłączoną do aparatu telefonicznego. 

Cześć,  napaleńcu!  –  zawołał  utrwalony  na  taśmie  kobiecy  głos.  –  Tu  Carlene. 

Zadzwoń do mnie. 

Cichy trzask obwieścił, że połączenie zostało przerwane. 

- Edwardzie Anthony Cullen 

– rozbrzmiał inny, stanowczy głos kobiecy. – Mówi twoja 

matka. Jesteś tam? Halo! Halo! 

Kolejn

y trzask. Dalej była cisza, nikt więcej nie zostawił wiadomości. Manoso odwrócił 

urządzenie  i  pokazał  mi  wybity  pod  spodem  kod  dostępu  do  pamięci  automatycznej 

sekretarki. 

background image

61 

 

Zapisz  sobie  ten  numer,  będziesz  mogła  przez  telefon  sprawdzić,  czy  ktoś  nie 

zosta

wił dla niego jakiejś wiadomości. Może tą drogą uda ci się złapać trop. 

Przeszliśmy  do  sypialni.  „Leśnik”  zaczął  wysuwać  szuflady  regału,  przekartkowywać 

książki  oraz  czasopisma  i  oglądać  fotografie  stojące  na  nocnym  stoliku.  Były  to  zdjęcia 

rodzinne, żadne z nich nie przedstawiało Carmen, nie miały więc dla nas znaczenia. Okazało 

się  też,  że  większość  szuflad  w  regale  świeci  pustkami.  Edward  zabrał  prawie  wszystkie 

swoje ubrania. To był zły znak. W głębi ducha liczyłam na to, iż jego bielizna czy skarpetki 

pomogą złapać jakiś trop. 

Wreszcie wróciliśmy do kuchni. 

Mieszkanie  zostało  wyczyszczone  –  oznajmił  „Leśnik”.  –  Nie  znajdziesz  tu  żadnej 

wskazówki  co  do  obecnego  miejsca  pobytu  Cullena.  W  dodatku  wątpię,  żeby  jeszcze 

kiedykolwiek  tu  wrócił.  Wygląda  na  to,  że  zdążył  zgarnąć  wszystko,  czego  będzie 

potrzebował. – Z haczyka przy drzwiach zdjął pęk kluczy, wręczył mi je i dodał: - Weź je. Nie 

będziesz się musiała tłumaczyć dozorcy, gdybyś chciała jeszcze raz tu wejść. 

Zamknęliśmy  za  sobą  mieszkanie  i  „Leśnik”  wsunął  pożyczony  klucz  w  szczelinę  w 

drzwiach  dozorcy.  Usiadł  za  kierownicą  mercedesa,  włożył  lustrzane  ciemne  okulary, 

rozsunął składany dach wozu, puścił z kasety głośną, dudniącą muzykę i wyjechał z parkingu 

z takim impetem, jak Batman wyruszający na podbój świata. 

Pożegnałam  go  ciężkim  westchnieniem,  z  ukosa  łypiąc  okiem  na  moją  nova.  Pod 

autem  stała  kałuża  wyciekającego  oleju.  Zaraz  za  nią  dumnie  błyszczał  w  promieniach 

słońca czerwono-złoty jeep cherokee Cullena. Mimowolnie spojrzałam na trzymane w dłoni 

klucze.  Na  wspólnym  kółku  były  przymocowane  również  kluczyki  od  samochodu.  Szybko 

zdecydowałam,  że  nie  stanie  się  nic  złego,  jeśli  sprawdzę  także  auto  poszukiwanego.  Bez 

wahania  otworzyłam  drzwi  i  zajrzałam  do  środka.  W  nowym  jeepie  czuć  jeszcze  było 

wyraźnie  zapach  lakieru  i  tapicerki.  Na  desce  rozdzielczej  nie  znalazłoby  się  chyba  ani 

odrobiny kurzu, gumowe wycieraczki na podłodze były starannie odkurzone i wyczyszczone, 

na czerwonym skaju siedzeń nie dostrzegłam nawet jednej plamki. Wóz miał pięciobiegową 

skrzynię, przełączanie napędu na cztery koła i silnik takiej mocy, że nawet laika wprawiał w 

zachwyt.  Ponadto  był  wyposażony  w  klimatyzator,  stereofoniczne  radio  z  odtwarzaczem 

kaset, dwuzakresową krótkofalówkę policyjną, telefon komórkowy i odbiornik CB. Naprawdę 

robił  olbrzymie  wrażenie.  W  dodatku  należał  do  Cullena.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  to 

niesprawiedliwe,  aby 

zabójca  jeździł  takim  cackiem,  podczas  gdy  ja  muszę  się  zadowolić 

starym gruchotem. 

Zaraz  też  pomyślałam,  że  skoro  już  siedzę  w  jeepie,  to  powinnam  przynajmniej 

uruchomić  silnik.  Przecież  to szkoda,  by  taki  piękny  wóz  stał  i  niszczał  pod gołym  niebem. 

Naprawdę  szkoda.  Zaczerpnęłam  głęboko  powietrza  i  powoli  wsunęłam  się  za  kierownicę. 

background image

62 

 

Ustawiłam sobie fotel i pochyliłam wsteczne lusterko, po czym ułożyłam dłonie na kierownicy, 

przymierzając  się  do  prowadzenia  takiego  cacka.  Przekonywałam  siebie  w  duchu,  że  na 

pewno  bym  szybko  odnalazła  Cullena,  gdybym  miała  taki  samochód.  Nie  byłam  przecież 

głupia,  a  bardzo  mi  zależało  na  wykonaniu  tego  zlecenia.  W  gruncie  rzeczy  najbardziej 

potrzebowałam dobrego auta. Zaczęłam się zastanawiać, czy umiałabym je prowadzić. Może 

warto  by  było  spróbować,  zrobić  jedną  rundę  wokół  budynku?  A  może  jeszcze  lepiej 

pożyczyć wóz na dwa lub trzy dni i porządnie go przetestować? 

Dość tego, nie będę się sama oszukiwać, pomyślałam w końcu. Przecież to jasne, że 

chodzi mi po głowie, aby ukraść samochód Cullena. A raczej nie ukraść, tylko zarekwirować, 

poprawiłam się szybko. Ostatecznie byłam łowcą nagród, toteż miałam prawo w wyjątkowych 

okolicznościach  zarekwirować  czyjeś  auto.  Pospiesznie  obejrzałam  się  na  moją  nova  i 

doszłam do oczywistego wniosku, że te okoliczności są wyjątkowe. 

W  dodatku  zabranie  samochodu  Edwarda 

stwarzało  raczej  dogodną  sytuację,  nie 

miałam bowiem wątpliwości, że jemu się to nie spodoba. A gdyby się wkurzył dostatecznie 

mocno, może wówczas popełniłby jakieś głupstwo, ułatwiając mi tym samym zadanie. 

Przekręciłam kluczyk w stacyjce, usiłując nie zwracać uwagi na to, że serce wali mi 

jak  oszalałe.  Tajemnica  sukcesu  w  tym  zawodzie  polega  na  wyczuciu  odpowiedniej  chwili, 

utwierdzałam  się  w  myślach.  Elastyczność  działania,  szybkość  w  podejmowaniu  decyzji  i 

pomysłowość to niezbędne atrybuty. Nie zaszkodziłoby jeszcze mieć jaja. 

Kilkakrotnie  odetchnęłam  głęboko  i  włączyłam  pierwszy  bieg  w  moim  pierwszym  w 

życiu  kradzionym  samochodzie.  Na  ten  dzień  przewidziałam  jeszcze  wizytę  w  barze 

„Zakątek”, gdzie pracowała Carmen Sanchez. Podejrzany lokal mieścił się przy ulicy Starka, 

dwie przecznice od sali treningowe

j w kierunku rzeki. Przez chwilę jeszcze rozważałam, czy 

nie pojechać do domu i nie przebrać się w coś wygodniejszego, postanowiłam jednak zostać 

w garsonce. Nie miało to większego znaczenia, skoro nie zamierzałam się bratać ze stałymi 

bywalcami tej spelunki. 

Znalazłam  wolne  miejsce  przy  krawężniku  kilkadziesiąt  metrów  od  baru.  Starannie 

zamknęłam  wóz  i  przeszłam  kawałek,  lecz  tylko  po  to,  by  się  przekonać,  że  lokal  jest 

nieczynny. Drzwi blokowała ciężka żelazna sztaba, wszystkie okna były szczelnie zasłonięte. 

Nikt  sobie  nie  zadał  trudu,  aby  wywiesić  kartkę  z  jakimś  wyjaśnieniem.  Nawet  specjalnie 

mnie to nie rozczarowało. Po wydarzeniach na sali gimnastycznej nie miałam wielkiej ochoty 

na  zawieranie  bliższej  znajomości  z  kolejnymi  mieszkańcami  tej  dzielnicy.  Pospiesznie 

wróciłam do jeepa i powoli przejechałam aż do końca ulicy Starka, mając nadzieję, że dojrzę 

gdzieś Cullena. Potem zawróciłam i pojechałam z powrotem. Kiedy zaś po raz piąty mijałam 

salę  treningową,  ogarnęło  mnie  znużenie,  w  dodatku  kończyła  się  benzyna.  Zatrzymałam 

background image

63 

 

samochód  i  przeszukałam  skrytkę  w  desce  rozdzielczej,  lecz  nie  znalazłam  niczego 

ciekawego. Byłam w kropce. Nie miałam ani paliwa, ani pieniędzy, ani karty kredytowej. 

Doszłam  do  wniosku,  że  jeśli  chcę  dalej  prowadzić  poszukiwania,  muszę  zdobyć 

forsę na podstawowe wydatki. Nie mogłam dłużej żyć, ssąc łapę jak wygłodniały niedźwiedź. 

Jedyne  rozwiązanie  tego  problemu  widziałam  w  kolejnej  rozmowie  z  Kajuszem.  Musiałam 

uzyskać  od  niego  jakąś  zaliczkę.  Kiedy  zatrzymały  mnie  czerwone  światła  przed 

skrzyżowaniem,  wykorzystałam  wolny  czas na  dokładne  obejrzenie telefonu komórkowego. 

Włączyłam aparat i na wyświetlaczu ukazał się jego numer. Przynajmniej ta jedna rzecz była 

pozytywna.  Mogłam  zapomnieć  o  skrupułach.  Skoro  odważyłam  się  ukraść  samochód 

Cullena

, równie dobrze mogłam też obciążyć jego rachunek telefoniczny. 

Zadzwoniłam do biura kuzyna. Odebrała Irina. 

- Czy Kajusz jest u siebie? 

– zapytałam. 

Owszem. I pewnie będzie tu siedział przez całe popołudnie. 

Wpadnę tam za jakieś dziesięć minut. Muszę z nim porozmawiać. 

Znalazłaś Cullena? 

Nie. Na razie skonfiskowałam jego samochód. 

Ze składanym dachem? 

Pospiesznie zerknęłam do góry. 

- Nie. 

- Szkoda 

– mruknęła Irina. 

Skręciłam  w  szeroką  aleję  Southard,  ustalając  w  myślach  następne  posunięcia. 

Powinnam  zdobyć  tyle  pieniędzy,  żeby  mi  starczyło  przynajmniej  na  dwa  tygodnie.  A  jeśli 

zamierzałam  wykorzystać  ten  samochód  jako  przynętę  na  Cullena,  to  warto  by  też 

zainwestować w jakieś urządzenie alarmowe. Przecież nie mogłam obserwować jeepa przez 

dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę,  nie  mogłam  ryzykować,  że  Edward  mi  go  po  prostu 

odbierze, kiedy będę spała, siedziała w toalecie czy robiła zakupy. 

Próbowałam  oszacować  wielkość  potrzebnej  zaliczki,  kiedy  niespodziewanie 

zaterkotał  telefon.  Byłam  do  tego  stopnia  zaskoczona,  że  omal  nie  wjechałam  na  chodnik. 

Poczułam  się  tak,  jakbym  została  przyłapana  na  podsłuchiwaniu,  wymyślaniu  obrzydliwych 

kłamstw  czy  też  siedziała  na  klozecie,  podczas  gdy  walą  się  ściany  łazienki.  Z  trudem 

opanowałam  irracjonalną  chęć  zatrzymania  samochodu  w  pierwszym  lepszym  dogodnym 

miejscu i rzucenia się do panicznej ucieczki. 

Zwolniłam i sięgnęłam po aparat. 

Słucham. 

Przez chwilę panowała cisza, wreszcie kobiecy głos zażądał stanowczo: 

Chcę rozmawiać z Edwardem Cullenem. 

background image

64 

 

No  i  masz  babo  placek.  Od  razu  rozpoznałam  głos  starszej  pani  Cullen,  matki 

Edwarda

. Jakby mi brakowało innych zmartwień. 

- Edwarda tu nie ma. 

A kto mówi? 

Jestem  jego  przyjaciółką.  Poprosił  mnie,  bym się zaopiekowała jego samochodem 

na jakiś czas. 

Kłamiesz!  – rzekła ostro kobieta.  – To ty,  Isabello  Swan. Wcale nie tak trudno  cię 

poznać po głosie. Czy możesz mi wyjaśnić, co robisz w samochodzie Edwarda? 

Chyba  nikt  nie  potrafi  aż  tak  dobitnie  okazywać  swej  pogardy,  jak  pani  Cullen. 

Gdybym w podobnej s

ytuacji rozmawiała z kimś innym, pewnie zaczęłabym się tłumaczyć i 

przepraszać,  ale  matka  Edwarda  należała  do  tych  osób,  które  wzbudzały  we  mnie 

bezpodstawny lęk. 

- Halo! 

– zawołałam. – Nic nie słyszę. Halo! Halo! 

Szybko wyłączyłam aparat i odwiesiłam go na miejsce. 

- Brawo, Bells 

– pochwaliłam się na głos. – To było naprawdę dobre. Wykazałaś się 

profesjonalną pomysłowością i znakomitym refleksem. 

Zaparkowałam wóz i ruszyłam energicznym krokiem do biura Kajusza. Układałam w 

myślach  zdania,  czując  zarazem,  że  krew  zaczyna  mi  krążyć  szybciej,  jakbym  zyskała 

dodatkowe siły. Wkroczyłam do środka z dumnie uniesioną głową, jak prawdziwa gwiazda, 

dałam  Irinie  znak  kciukiem  uniesionym  ku  górze,  po  czym  weszłam  do  gabinetu  kuzyna. 

Siedział zgarbiony nad biurkiem, uważnie przeglądając program wyścigów konnych. 

Cześć. Jak leci? 

- Jak krew z nosa 

– burknął. – Masz jeszcze jakieś pytania. 

Właśnie  to  mi  się  podoba  w  naszej  rodzince.  Pozostajemy  wszyscy  w  bliskim 

kontakcie, odnosząc się do siebie przyjaźnie i z wyrozumiałością. 

Potrzebuję zaliczki. Mam zbyt duże wydatki związane z realizacją twojego zlecenia. 

Zaliczki? To jakiś żart? Czyżbyś zamierzała mi poprawić humor? 

Wcale  nie  żartuję.  Skoro  mam  zdobyć  dziesięć  tysięcy  honorarium  za  schwytanie 

Cullena

, to chciałabym teraz uzyskać ze dwa tysiące zaliczki. 

Wybij to sobie z głowy. I nawet nie próbuj mnie znowu szantażować. Jeśli cokolwiek 

wygadasz  mojej  żonie,  to  mogę  się  już  uznać  za  trupa,  a  od  nieboszczyka  nie  wydębisz 

nawet złamanego grosza, spryciulo. 

Trudno b

yło odmówić mu racji. 

W porządku, nie będę cię szantażować. Za to sprawdzę, do jakiego stopnia jesteś 

chciwy. Zróbmy tak: jeśli dasz mi teraz dwa tysiące zaliczki, nie będę się domagała pełnych 

dziesięciu procent kaucji. 

background image

65 

 

A  jeśli  nie  znajdziesz  Cullena?  Czy  choć  przez  chwilę  brałaś  pod  uwagę  taką 

możliwość? 

Każdego ranka ta myśl wyrzucała mnie z łóżka. 

Na pewno go sprowadzę. 

Już  to  widzę.  Nie  gniewaj  się,  ale  pozwolę  sobie  w  to  wątpić.  I  nie  zapominaj,  że 

zgodziłem  się  dać  ci  tę  sprawę  jedynie  na  tydzień.  Jeśli  nie  znajdziesz  Cullena  do 

poniedziałku, przekażę ją komu innemu. 

W drzwiach gabinetu stanęła Irina. 

Po  co  robić  z  igły  widły?  Isabella  potrzebuje  pieniędzy?  To  dlaczego  nie  dasz  jej 

sprawy Clarence’a Sampsona? 

- Kim jest ten Sampson? 

-  To  jed

en  z  niepoprawnych  pijaczków,  naszych  stałych  klientów.  Zazwyczaj 

spokojnie wraca do domu i idzie spać, ale od czasu do czasu wstępuje w niego diabeł. 

- To znaczy? 

Na  przykład  ostatnio  usiadł  za  kierownicą  w  stanie  kompletnego  upojenia 

alkoholowego  i  spo

tkało  go  to  nieszczęście,  że  dokumentnie  zniszczył  jeden  z  wozów 

policyjnych. 

Po pijanemu zderzył się z radiowozem? 

No, niezupełnie. Postanowił skorzystać z okazji i sobie nim pojeździć, ale nie zdążył 

wyhamować przed wystawą sklepu monopolowego przy ulicy State. 

Masz zdjęcie tego faceta? 

Mogłabym  otworzyć  wystawę  z  jego  fotografiami  z  okresu  ostatniego 

dwudziestolecia.  Już  tyle  razy  poręczaliśmy  kaucję  za  Sampsona,  że  mogę  z  pamięci 

zacytować numer jego polisy ubezpieczeniowej. 

Poszłam za Iriną do sekretariatu. Z niecierpliwością czekałam, aż wybierze ze stosu 

odpowiednie dokumenty. 

Większość  pracujących  dla  nas  agentów  bierze  po  kilka  spraw  naraz  –  wyjaśniła, 

przekazując  mi  aż  kilkanaście  teczek.  –  W  ten  sposób  mogą  działać  wydajniej.  Tu  masz 

spr

awy,  którymi  się  zajmował  Morty  Beyers.  Jeszcze  jakiś  czas  będzie  musiał  spędzić  w 

szpitalu,  więc  możesz  przejąć  je  wszystkie.  Niektóre  są  dość  proste.  Powbijaj  sobie  w 

pamięć  nazwiska  tych  ludzi  i  trzymaj  pod  ręką  ich  fotografie.  W  każdej  chwili  możesz  się 

natknąć  na  którąś  z  poszukiwanych  osób, W  ubiegłym  tygodniu  Andy  Zabotsky  postanowił 

kupić  sobie  na  obiad  porcję  pieczonego  kurczaka  i  rozpoznał  w  sprzedawcy  jednego  z 

poszukiwanych. Po prostu miał szczęście. Ten gość był handlarzem narkotyków, przez niego 

stracilibyśmy kaucję w wysokości trzydziestu tysięcy dolarów. 

Nie wiedziałam, że poręczacie także za handlarzy narkotyków – zagadnęłam. –  

background image

66 

 

Sądziłam, że wasi klienci to głównie pijacy i drobni złodzieje. 

Handlarze narkotyków są dla nas źródłem dość łatwych zysków – odparła Irina. –  

Mają swoje rewiry, stałą klientelę, na której zarabiają grubą forsę. Jeśli więc nie zgłoszą się 

do  sądu,  wcześniej  czy  później  znowu  zaczną  działać  na  swoim  terenie,  zatem  łatwo  ich 

namierzyć. 

Wcisnęłam  sobie  kartonowe  teczki  pod  pachę,  obiecawszy,  że  postaram  się  jak 

najszybciej  zrobić  kopie  dokumentów  i  zwrócić  Irinie  oryginały.  Ta  historia  ze  sprzedawcą 

pieczonych  kurcząt  podziałała  mi  na  wyobraźnię.  Skoro  Andy  Zabotsky  zwyczajnie  spotkał 

poszukiwanego na ulicy, to przec

ież mnie także mogło się coś takiego przytrafić. Wszak od 

dawna  żywiłam  się  pieczonymi  kurczakami,  nawet  polubiłam  dania  serwowane  w  barach 

szybkiej  obsługi.  Wstąpiła  we  mnie  nadzieja,  iż  mimo  wszystko  może  sprawdzę  się  w  roli 

łowcy nagród. Chciałam tylko stanąć finansowo na nogi, potem mogłam już żyć z honorariów 

za odnalezienie takich pijaczków jak Sampson, licząc jedynie okazjonalnie na przypadkowe 

powodzenie w jakiejś grubszej sprawie. 

Energicznie  pchnęłam  drzwi  na  ulicę,  lecz  nagłe  przejście  z  klimatyzowanych 

pomieszczeń w skwar wiszący między budynkami odczułam jak cios obuchem w głowę. Upał 

stał  się  nie  do  zniesienia.  Falujące,  jakby  zagęszczone  powietrze  przesłaniało  błękit  nieba 

szarawą  mgiełką.  Słońce  niemiłosiernie  przypiekało  odkrytą  skórę.  Osłaniając  oczy  dłonią, 

spojrzałam  ku  górze,  jakbym  chciała  dostrzec  tę  osławioną  dziurę  ozonową,  w  mojej 

wyobraźni  przypominającą  cyklopowe  oko,  które  patrząc  na  Ziemię  emituje  jakiś  rodzaj 

śmiercionośnego promieniowania. Wiedziałam, że dziura naprawdę znajduje się gdzieś nad 

Antarktydą,  podejrzewałam  jednak,  iż  wcześniej  czy  później  musi  się  nasunąć  nad  New 

Jersey. To logiczne, skoro w naszym stanie, gromadzącym przecież wszelkie nieczystości z 

całej nowojorskiej aglomeracji, jest tak wysoka emisja formaldehydu do atmosfery. 

Otworzyłam  drzwi  jeepa  i  wsunęłam  się  za kierownicę.  Zdawałam  sobie sprawę,  że 

honorarium  za  odnalezienie  Sampsona  nie  pozwoli  mi  się  wybrać  na  Barbados,  lecz  z 

pewnością  umożliwi  zapełnienie  lodówki  produktami  nie  pokrytymi  jeszcze  pleśnią.  A  co 

ważniejsze,  dzięki  tym  pieniądzom  mogłabym  bez  przeszkód  zająć  się  poszukiwaniami 

dalszych  osób.  Kiedy  pojechałam  z  „Leśnikiem”  do  komendy  policji,  żeby  odebrać 

pozwolenie  na  broń,  uzyskałam  dość  obszerne  wyjaśnienia  spraw  proceduralnych 

związanych  z  przekazywaniem  oskarżonych  do  aresztu,  ale  samą  technikę  chwytania 

przestępców streszczano krótkim okrzykiem: „Ręce do góry!” 

Sięgnęłam  po  telefon komórkowy  i  wybrałam  numer  Clarence’a Sampsona.  Nikt  nie 

odbierał.  W  dokumentach  nie  znalazłam  żadnego  numeru  telefonu  do  jego  pracy.  Według 

raportu  policyjnego  Sampson  mieszkał  przy  ulicy  Limeing  pod  numerem  5077.  Nie 

wiedziałam,  gdzie  znajduje  się  ta  ulica,  więc  sprawdziłam  na  planie  miasta  i  ku  swemu 

background image

67 

 

zdumieniu  odkryłam,  że  jest  to  przecznica  ulicy  Starka,  biegnąca  na  tyłach  ratusza. 

Przykleiłam  zdjęcie  poszukiwanego  na  desce  rozdzielczej  i  ruszyłam  powoli  w  tamtym 

kierunku, uważnie przyglądając się mijanym przechodniom. 

Connie podpowiedziała mi na odchodnym, żeby zaglądać do wszystkich barów przy 

ulicy Starka

. Ale na liście moich ulubionych zajęć przesiadywanie w jakiejś „kryształowej sali” 

gdzieś u zbiegu Starka i Limeing znajdowało się tuż za obcinaniem sobie palców za pomocą 

tępego  noża.  Obie  czynności  wydawały  mi  się  równie  efektywne  lecz  zdecydowanie  mniej 

bezpieczne niż siedzenie w samochodzie i obserwowanie ludzi przechodzących ulicą. Jeśli 

Clarence  Sampson  rzeczywiście  spędzał  czas  w  którymś  barze,  wcześniej  czy  później 

musiał wracać do domu. 

Przejechałam kilkakrotnie interesujące mnie skrzyżowanie, wreszcie wybrałam sobie 

dogodne  miejsce  kilkadziesiąt  metrów  od  niego,  skąd  miałam  doskonały  widok  na  ulicę 

Starka i mogłam jednocześnie obserwować początkowy odcinek ulicy Limeing. Pomyślałam, 

że  ubrana  w  garsonkę,  w  tym  jaskrawoczerwonym,  błyszczącym,  nowym  aucie  będę 

przyciągała uwagę,  ale i  to nie skłoniło mnie do  wkroczenia do  „kryształowej  sali”.  Dlatego 

też opuściłam szyby i usadowiłam się wygodnie. 

Kilka minut  później  jakiś  szczeniak  z  olbrzymią  plerezą i  złotym  łańcuchem  na  szyi, 

wartym co najmniej 70

0 dolarów, stanął przed maską jeepa, przekrzywił głowę i spojrzał mi w 

twarz. Dwaj jego koledzy zatrzymali się tuż za nim. 

- Hej, laluniu! 

– zawołał. – A co ty tutaj robisz? 

Czekam na kogoś – odparłam. 

Naprawdę?! A któż to pozwala takiej eleganckiej laluni na siebie czekać? 

Jeden z jego kumpli wysunął się do przodu, cmoknął znacząco i powoli oblizał wargi. 

Kiedy  zaś  spostrzegł,  że  patrzę  na  niego,  pochylił  się  i  przeciągnął  językiem  po  przedniej 

szybie samochodu. 

Pospiesznie  sięgnęłam  do  torebki,  wymacałam  rewolwer  i  położyłam  go  wraz  z 

pojemnikiem gazu na desce rozdzielczej. Od tej pory przechodzący mężczyźni tylko zerkali 

na mnie podejrzliwie, ale nikt już nie lizał szyby jeepa. 

Około piątej  po  południu zaczęło mnie to nudzić,  spódnicę miałam  już  dokumentnie 

pogniecioną.  Wypatrywałam  Clarence’a  Sampsona,  lecz  bez  przerwy  rozmyślałam  o 

Cullenie

.  Podejrzewałam,  że  on  musi  się  znajdować  gdzieś  w  pobliżu,  podpowiadał  mi  to 

jakiś  szósty  zmysł.  Odbierałam  jego  obecność  jak  drobne  ładunki  elektryczne  pokłuwające 

mnie w skórę na karku. W wyobraźni dokonywałam oceny różnych sposobów aresztowania. 

W najprostszym scenariuszu powinnam go podejść znienacka, od tyłu, i potraktować gazem 

paraliżującym. Gdyby zaś okazało się to niewykonalne, mogłam podjąć jakąś luźną rozmowę 

background image

68 

 

i w odpowiedniej chwili użyć gazu. Nieprzytomnego zdołałabym bez trudu zakuć w kajdanki, 

a reszta byłaby już dziecinnie prosta. 

Do  szóstej  przeprowadziłam  w  wyobraźni  jakieś  czterdzieści  dwa  aresztowania  i 

byłam  wykończona.  Około  wpół  do  siódmej  oczy  zaczęły  mi  się  kleić,  ledwie  mogłam  się 

powstrzymać  przed  zaśnięciem.  Co  parę  sekund  zmieniałam  ułożenie  ciała,  próbując  się 

skupić  na  czymś  realnym.  Zaczęłam  liczyć  przejeżdżające  samochody,  powtarzałam 

bezgłośnie  słowa  hymnu  narodowego  na  zmianę  z  odczytywaniem  składu  surowcowego 

gumy do żucia, której paczkę przypadkiem znalazłam w kieszeni. O siódmej zadzwoniłam do 

zegarynki, żeby się upewnić, iż zegar w desce rozdzielczej auta Cullena chodzi dokładnie. 

Przekonywałam  się  w  myślach,  że  powinnam  przyjść  na  świat  jako  mężczyzna  i 

koniecznie  zmienić  kolor  samochodu,  jeśli  chcę  bez  zwracania  na  siebie  uwagi  działać  w 

całym Trenton, kiedy niespodziewanie w wejściu do najbliższej „kryształowej sali” pojawił się 

facet  odpowiadający  rysopisowi  Sampsona.  Pospiesznie  zerknęłam  na  zdjęcie  przyklejone 

do  deski  rozdzielczej  i  znów  popatrzyłam  na  nieznajomego.  Od  razu  zyskałam  niemal 

całkowitą  pewność,  że  to  właśnie  on.  Był  wielki  i  gruby,  z  nieproporcjonalnie  małą  głową, 

czarnymi posklejanymi włosami i skołtunioną brodą, o bardzo jasnej, bladej cerze. To musi 

być  Sampson,  pomyślałam.  Zresztą  ilu  białych,  podobnych  do  niego,  brodatych  mężczyzn 

może mieszkać w tej okolicy? 

Szybko  schowałam  rewolwer  i  pojemnik  z  gazem  do  torebki,  uruchomiłam  silnik  i 

objechałam cały kwartał, żeby się znaleźć na ulicy Limeing i zdybać faceta przed wejściem 

do  domu.  Zaparkowałam  przy  krawężniku  i  wysiadłam  z  wozu.  W  pobliskiej  bramie  stała 

gromadka nastolatków, dwie dziewczynki z lalkami „Barbie” na kolanach siedziały na murku. 

Po  przeciwnej 

stronie  ulicy  ktoś  wystawił  na  chodnik  starą  kanapę  z  porwanym  obiciem, 

jakby  brakowało  mu  przydomowego  ogródka.  Na  kanapie  siedziało  dwóch  staruszków  o 

silnie pomarszczonych twarzach, z zasępionymi minami wpatrywali się tępo przed siebie. 

Sampson  powoli  n

adchodził  chwiejnym  krokiem,  był  nieźle  zawiany.  Uśmiechał  się 

głupkowato. Kiedy podszedł bliżej, odpowiedziałam uśmiechem i zapytałam: 

- Clarence Sampson? 

- Aha 

– burknął. – Zgadza się. 

Język  mu  się  plątał,  od  jego  ubrania  zalatywało  kwaśnym  odorem,  jakby  przez 

dłuższy czas przechowywano je w jakimś wilgotnym, brudnym miejscu. 

Śmiało wyciągnęłam rękę. 

Nazywam się Isabella Swan i reprezentuję pańską firmę poręczycielską. Nie zjawił 

się pan na wezwanie w sądzie i teraz jesteśmy zmuszeni wyznaczyć drugi termin rozprawy. 

Zmarszczył brwi, wytężając pamięć, lecz już po chwili uśmiech ponownie zjawił się na 

jego wargach. 

background image

69 

 

Tak, chyba zapomniałem... 

Miałam przed sobą klasycznego przedstawiciela osobowości typu A, toteż przyszło mi 

do  głowy,  że Sampson może się  w  ogóle nie obawiać zawału spowodowanego nerwowym 

trybem  życia.  Komuś  takiemu  jak  on  prędzej  groziła  śmierć  będąca  skutkiem  ociężałości 

umysłowej. 

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. 

Nic  nie  szkodzi,  każdemu  może  się  to  zdarzyć.  Mam  tu  samochód...  –  Powolnym 

ruchem  wskazałam  stojącego  za  mną  jeepa.  –  Jeśli  nie  sprawiłoby  to  panu  kłopotu, 

moglibyśmy od razu podjechać do naszego biura i załatwić wszelkie formalności. 

Zerknął ponad moim ramieniem na wejście do budynku. 

No cóż... 

Wzięłam  go  pod  rękę  i  delikatnie  pociągnęłam  w  kierunku  auta.  Zachowywałam  się 

niczym  troskliwa  opiekunka,  jak  mała  dziewczynka  wracająca  ze  spaceru  z  olbrzymim  acz 

tępawym psiskiem. „No, bądźże posłuszny, Burku”. 

To naprawdę nie potrwa długo. 

Najwyżej trzy tygodnie. 

Przytulałam się do niego, dla zachęty wciskając biust w jego ramię. Kiedy dotarliśmy 

do samochodu, obróciłam Sampsona twarzą do niego i otworzyłam drzwi. 

Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyśmy załatwili to od razu – powiedziałam. 

Popatrzył spode łba na nowiutkie obicia jeepa. 

Ale jestem potrzebny tylko do tego, żeby wyznaczyć nowy termin rozprawy, zgadza 

się? 

Tak, oczywiście. 

A później spokojnie poczekać w celi aresztu aż do tej wyznaczonej daty. 

Ani  trochę  nie  było  mi  go  żal.  Przecież  mógł  kogoś  zabić  na  ulicy,  kiedy  usiadł  za 

kierownicą w podobnym stanie. 

Usadowiłam  go  w  jeepie  i  starannie  zapięłam  pas  bezpieczeństwa.  Następnie 

obiegłam maskę, wsiadłam z drugiej strony, uruchomiłam silnik i ruszyłam ostro, obawiając 

się, żeby w jakimś przebłysku świadomości nie nabrał podejrzeń, iż jestem łowcą nagród. Nie 

bardzo  wiedziałam,  jak  postąpić,  kiedy  już  podjedziemy  pod  komendę  policji.  Ale  na  razie 

idzie jak po maśle, pocieszałam się w myślach. Gdyby zaczął rozrabiać, zawsze mogłam go 

obezwładnić gazem. 

Na  szczęście  moje  obawy  okazały  się  bezpodstawne.  Nie  ujechaliśmy  więcej  jak 

pięćset metrów, kiedy Sampsonowi oczy zaszły mgłą, głowa opadła na piersi i już po chwili 

chrapał  z  policzkiem  opartym  o  szybę.  Zmówiłam  szybko  modlitwę,  żeby  przypadkiem  nie 

background image

70 

 

zsikał  się  w  spodnie,  nie  zwymiotował  i  nie  zrobił  niczego  z  tych  rzeczy,  jakich  można  się 

spodziewać po tego typu pijaczkach. 

Po  kilku  minutach,  kiedy  czerwone  światło  zatrzymało  mnie  przed  skrzyżowaniem, 

zerknęłam na niego ukradkiem. Sampson spał jak zabity. Do tej pory wszystko układało się 

pomyślnie. 

Moją  uwagę  przyciągnęła  stara  niebieska  furgonetka  econoline,  stojąca  u  wylotu 

przecznicy. Miała na dachu aż trzy anteny. Wydało mi się to niezwykłe, że taki stary grat jest 

wyposażony  w  rozbudowany  sprzęt  łączności  radiowej.  Wytężyłam  wzrok,  żeby  dojrzeć 

twarz  kierowcy  słabo  widocznego  za  przydymionymi  szybami  wozu  i  doznałam  dziwnego 

uczucia, aż dreszcz przebiegł mi po karku. Zapaliło się zielone światło, auta powoli ruszyły. 

Serce podeszło mi nagle do gardła, gdy przez otwarte boczne okno furgonetki spostrzegłam 

za kierownicą Edwarda Cullena, który gapił się na mnie wybałuszonymi oczami. 

Miałam  straszną  ochotę  zapaść  się  nagle  pod  ziemię  albo  stać  się  niewidzialna. 

Teoretycznie powinna mnie ogarnąć satysfakcja z tego, że po raz kolejny złapałam kontakt z 

poszukiwanym,  lecz  poczułam  się zwyczajnie zażenowana.  Tylko w  wyobraźni  bez  kłopotu 

udawało  mi  się  obezwładnić  Edwarda.  Kiedy  zaś  stawałam  z  nim  twarzą  w  twarz,  traciłam 

nagle  wszelką  pewność  siebie.  Z  tyłu  doleciał  głośny  pisk  hamulców  i  gdy  zerknęłam  w 

lusterko, spostrzegłam, że furgonetka zawraca na skrzyżowaniu i kieruje się moim śladem. 

Można się było tego spodziewać, pomyślałam. Nie sądziłam jednak, że zareaguje aż 

tak gwałtownie.  Drzwi  od mojej  strony  były  zamknięte,  lecz  na  wszelki  wypadek  jeszcze to 

sprawdziłam.  Pojemnik  z  gazem  obezwładniającym  miałam  pod  ręką.  Od  komendy  policji 

dzieliło mnie nie  więcej  jak kilometr.  Przez  chwilę się zastanawiałam,  czy  nie  zapomnieć o 

Sampsonie i nie ruszyć w pościg za Cullenem. Wszakże to on był moim głównym celem. 

Błyskawicznie  dokonałam  w  myślach  przeglądu  wszystkich  znanych  mi  sposobów 

dokonywania  aresztowań,  lecz  żaden  nie  był  zadowalający  w  tej  sytuacji.  Nie  chciałam 

dopuścić do tego, by Edward mnie dopadł, kiedy będę holować Sampsona na komendę. Nie 

zamierzałam  też  obezwładniać  Cullena  w  biały  dzień  na  środku  ulicy,  zwłaszcza  tutaj,  w 

śródmieściu.  Nie  miałam  żadnej  pewności,  czy  zdołałabym  zachować  kontrolę  nad 

przebiegiem wydarzeń. 

Przed  kolejnym  skrzyżowaniem  niebieska  furgonetka  zatrzymała  się  pięć  aut  za 

jeepem. Dostrzegłam w lusterku, że drzwi otwierają się gwałtownie i Edward rusza biegiem w 

moim  kierunku.  Zacisnęłam  palce  na  pojemniku  z  gazem  i  zaczęłam  się  modlić,  by  jak 

najszybciej zapaliło się zielone światło. Cullen był już parę kroków ode mnie, gdy samochody 

ruszyły. Zawrócił na pięcie i wskoczył z powrotem za kierownicę furgonetki. 

background image

71 

 

Stary poczciwy Clarence nadal spał jak zabity. Siedział z głową zwieszoną na piersi i 

szeroko  otwartymi  ustami,  głośno  chrapał  i  posapywał.  Skręciłam  w  lewo,  w  ulicę  North 

Clinton, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon. 

Oczywiście dzwonił Cullen. Był nieźle wkurzony. 

Kurwa mać! Co ty sobie wyobrażasz, do cholery?! – wrzasnął. 

Odstawiam  niejakiego  Sampsona  na  komendę  policji.  Byłoby  mi  bardzo  miło, 

gdybyś pojechał razem ze mną. W ten sposób znacznie byś mi ułatwił zadanie. 

Udało mi się to powiedzieć całkiem spokojnie, choć z każdą chwilą odczuwałam coraz 

silniejsze ściskanie w dołku. 

Kto ci pozwolił wziąć mój samochód?! 

- Ach, o to ci chodzi. 

Pozwoliłam sobie go zarekwirować. 

- Co takiego?! 

Pospiesznie  odwiesiłam  słuchawkę,  żeby  nie  słuchać  dalszych  przekleństw  i 

ewentualnych  pogróżek.  Kilkaset  metrów  od  komendy  furgonetka  gdzieś  zniknęła. 

Odetchnęłam  z  ulgą,  tym  bardziej,  że  obiekt  mojego  pierwszego  zadania  ciągle  spał  jak 

niemowlę. 

Komenda  główna  policji  w  Trenton  mieści  się  w  ciężkim,  graniastym,  trzypiętrowym 

gmachu z lanego betonu, którego projektant skupił się na stronie użytkowej budynku, niemal 

całkowicie  zapomniawszy  o  dopasowaniu  go  do  jakiegokolwiek  stylu  architektonicznego. 

Zapewne  bardzo  niska  pozycja  służb  porządkowych  w  hierarchii  struktur  biurokratycznych 

wpłynęła  na  to,  że  gmach  ozdobiono  jedynie  skromnymi  gzymsami,  co  zresztą  i  tak  go 

wyróżnia  spośród  otaczających,  obskurnych  budowli,  nasuwając  oczywiste  skojarzenie  z 

gliniarzem pilnującym porządku w tłumie gotowym do wszczęcia jakichś zamieszek. 

Przylegający  doń  rozległy  parking,  ogrodzony  łańcuchami,  zapewnia  wystarczająco 

dużo  miejsca  dla  radiowozów,  aut  cywilnych  i  mundurowych  pracowników  komendy  oraz 

samochodów licznie przybywających tu interesantów. 

Na  wprost  budynku,  po  drugiej  stronie  ulicy,  ciągnie  się  rząd  starych  kamienic, 

typowych dla tej części miasta, zajmowanych przez najróżniejsze drobne firmy usługowe. Na 

parterz

e od frontu mieści się tam kolejno: bezimienny podrzędny bar o silnie zakratowanych 

oknach,  gdzie  serwuje  się  dania  rybne,  sklepik  spożywczy  z  wielką  reklamą  dietetycznej 

coca-

coli,  pracownia  kapelusznicza  „U  Lydii”,  sklep  z  używanym  sprzętem  gospodarstwa 

domowego,  przed  którym  ciągnie  się  szereg  wystawionych  na  chodnik  pralek 

automatycznych, oraz kaplica jakiegoś odłamu Kościoła Dnia Siódmego. 

Wjechałam na parking, ponownie sięgnęłam po telefon i wybrałam numer dyżurnego, 

mając nadzieję, że znajdę kogoś do pomocy w odstawieniu poszukiwanego. Oficer polecił mi 

zajechać  przed  tylne  wejście  komendy  i  porozmawiać  z  pełniącym  służbę  przy  drzwiach 

background image

72 

 

policjantem.  Wycofałam  tyłem  z  parkingu,  okrążyłam  narożnik  gmachu  i  zawróciłam, 

ustawiając  jeepa  prawą  stroną  na  wprost  tylnego  wejścia.  Przy  drzwiach  nie  było  żadnego 

gliniarza,  zadzwoniłam  więc  powtórnie  do  dyżurnego,  ale  usłyszałam  w  odpowiedzi,  że  się 

nie pali. Jasne, łatwo tak mówić, pomyślałam. Dla was to przecież chleb powszedni. 

Dopiero po kilku minutach na zewn

ątrz wyjrzał „postrzelony” Carl Constanza. Znałam 

go dobrze, między innymi razem braliśmy Pierwszą Komunię Świętą. 

Podszedł bliżej i mrużąc oczy obrzucił krytycznym spojrzeniem Clarence’a. 

- Isabella Swan? 

Jak się masz, Carl. 

Uśmiechnął się szeroko. 

Mówiono mi, że masz jakieś kłopoty. 

No właśnie. 

Z tym śpiącym królewiczem? 

- Tak. Odstawiam poszukiwanego. 

Carl pochylił się nisko i zajrzał do auta. 

Nie żyje? 

Mam nadzieję, że jeszcze zipie. 

A cuchnie tak, jakby już się rozkładał. 

-  To  fakt 

–  przyznałam.  –  Warto  by  mu  zrobić  porządny  prysznic.  –  Silnie 

potrząsnęłam Sampsona za ramię i krzyknęłam mu prosto do ucha: - Pobudka! Jesteśmy na 

miejscu! 

Clarence podniósł głowę i potoczył dokoła mętnym wzrokiem. 

Gdzie jesteśmy? 

- Na komendzie policji. Wysiadaj. 

Popatrzył  na  mnie  wybałuszonymi  oczyma,  ale  chyba  wciąż  nic  do  niego  nie 

docierało. Na wpół leżał w fotelu, jak worek piasku. 

Zróbże coś – zwróciłam się do Constanzy. – Pomóż mi go wyholować. 

Carl chwycił Clarence’a pod ramiona, a ja zaczęłam nogą napierać na jego pośladek. 

Wspólnymi  siłami,  centymetr  po  centymetrze,  zdołaliśmy  wytaszczyć  półprzytomnego 

Sampsona z jeepa i postawić go na chodniku. 

Teraz już wiesz, dlaczego zostałem gliniarzem – jęknął Constanza. – Nie umiałem 

przejść obojętnie obok takich szumowin. 

Jakoś  udało  nam  się  wciągnąć  Sampsona  do  budynku  i  posadzić  na  drewnianej 

ławce  w  dyżurce,  na  wprost  pełniącego  służbę  porucznika.  Wybiegłam  z  powrotem  i 

odstawiłam samochód na ogólnodostępny parking. Nie chciałam, żeby się rzucał w oczy, bo 

jakiś nadgorliwiec mógłby go wciągnąć do rejestru skradzionych aut. 

background image

73 

 

Kiedy  wróciłam  do  dyżurki,  Clarence  był  już  bez  paska  od  spodni  i  sznurówek,  a 

wszystkie  jego  osobiste  drobiazgi  zostały  spakowane  do  papierowej  torby.  Wyglądał 

przerażająco  żałośnie.  Wykonałam  swoje  pierwsze  zlecenie,  powinnam  więc  chyba 

odczuwać  ogromną  satysfakcję,  ale  wszelką  radość  przytłumił  żal  nad  losem  tego 

nieszczęśnika. 

Odebrałam  oficjalne  potwierdzenie  odstawienia  poszukiwanego  do  aresztu, 

porozmawiałam jeszcze przez kilka minut z Carlem i wyszłam z komendy. Miałam nadzieję, 

że uda mi się wrócić do domu przed zmierzchem, ale na zewnątrz szybko zrobiło się ciemno, 

gdyż niebo zasnuły ciężkie burzowe chmury. Nie było widać ani jednej gwiazdy. Ruch uliczny 

znacznie  zelżał,  co  poprawiło  mi  nieco  humor,  gdyż  mogłam  łatwo  wypatrzyć  każdy 

samochód,  który  by  jechał  za  mną.  Uznałam  to  jednak  za  mało  prawdopodobne.  Według 

mojej oceny po raz kolejny zaprzepaściłam szansę schwytania Cullena. 

Nigdzie nie dostrzegłam  niebieskiej furgonetki.  To  jeszcze o niczym  nie  świadczyło, 

ponieważ  Joe  mógł  się  przesiąść  do  jakiegoś  innego  auta.  Niemniej  przez  całą  drogę  do 

Nottingham  bez  przerwy  zerkałam  nerwowo  we  wsteczne  lusterko.  Gdzieś  w  głębi  duszy 

byłam  przeświadczona,  że  Cullen  czai  się  gdzieś  w  pobliżu.  Ale  przynajmniej  robił  mi  ten 

zaszczyt, że nie narzucał się ze swoją osobą. Mogło to oznaczać, że zaczął mnie traktować 

choć trochę poważnie. Pocieszałam się myślą, iż w ten sposób może mi być łatwiej wcielić w 

życie któryś z wariantów obezwładnienia go. Lecz na razie nie zostawało mi nic innego, jak 

zaparkować  jeepa  przed  domem,  ukryć  się  z  pojemnikiem  gazu  w  pobliskich  krzakach  i 

czekać w nadziei, że Cullen będzie chciał odebrać swój samochód. 

background image

74 

 

ROZDZIAŁ 6 

Przed  domem,  w  którym  mieszkam,  ciągnie  się  tylko  szeroki  chodnik.  Parking 

umieszczono  na  tyłach.  Nie  jest  to  nic  specjalnego,  zwyczajny  prostokątny  plac  wylany 

asfaltem  i  podzielony  na  miejsca  postojowe.  Nikt  nie  wpadł  na  pomysł,  żeby  je  przypisać 

poszczególnym lokalom, w związku z czym obowiązuje tam prosta reguła: kto pierwszy, ten 

lepszy.  Zazwyczaj  najlepsze  miejsca  parkingowe  są  zajęte.  Obok  uliczki  dojazdowej  stoją 

trzy  wielkie  pojemniki,  jeden  na  odpadki,  dwa  pozostałe  na  surowce  wtórne.  Ten  dowód 

dbałości  o  środowisko  naturalne  nieco  szpeci  otoczenie  budynku.  Tylne  wejście  jest 

ocienione wysokim żywopłotem z wybujałych azalii, ciągnącym się niemal przez całą długość 

domu.  Azalie  wyglądają wspaniale  wiosną,  kiedy  są  obsypane  różowymi  kwiatami,  a także 

zimą, gdy pokryje je warstewka szronu skrzącego się niczym miriady gwiazd. W pozostałych 

porach roku są po prostu lepsze niż nic. 

Wybrałam  dobrze  oświetlone  miejsce  w  środkowej  części  placu,  żeby  łatwiej 

zauważyć Cullena, gdyby rzeczywiście się zjawił, aby odebrać swój samochód. Zresztą nie 

miałam  dużego  wyboru,  większość  miejsc  parkingowych  była  zajęta.  Przeważająca  część 

mieszkańców  tego  budynku  to  ludzie  starsi,  którzy  nie  lubią  przebywać  poza  domem  po 

zmroku.  Około  dziewiątej  wieczorem  na  placu  nie  ma  już  ani  jednego  wolnego  miejsca,  a 

prawie 

wszystkie okna rozjaśnia blask włączonych telewizorów. 

Rozejrzałam się uważnie, wypatrując Cullena, a następnie otworzyłam maskę auta i 

zdjęłam głowicę rozdzielacza z urządzenia zapłonowego. Stosowałam tę metodę pracując w 

New Jersey, chyba tylko dzięki niej uchroniłam się przed kradzieżą samochodu. Każdy, kto 

na  dłużej  zostawia  auto  na  parkingu  lotniska  w  Newark,  musi  się  nauczyć  zdejmować 

głowicę  rozdzielacza.  To  jedyny  sposób,  aby  zyskać  pewność,  że  samochód  wciąż  będzie 

stał na placu, kiedy przyleci się z powrotem. 

Nie  muszę  ukrywać,  że  w  wyobraźni  widziałam  już  Cullena,  który  nie  mogąc 

uruchomić  auta,  zagląda  pod  maskę,  umożliwiając  mi  w  ten  sposób  skorzystanie  z  gazu 

paraliżującego. Spokojnie poszłam w kierunku tylnego wejścia do budynku, po czym ukryłam 

się za żywopłotem z azalii, próbując opanować szybsze bicie serca. 

Rozłożyłam na ziemi gazetę i usiadłam na niej, żeby nie zabrudzić garsonki. Miałam 

ochotę  się  przebrać,  lecz  wolałam  nie  ryzykować,  że  Joe  zjawi  się  wtedy,  kiedy  będę  na 

górze. Za żywopłotem leżała sterta grubych wiórów sosnowych, dokoła walały się przeróżne 

śmieci.  Gdybym  była dzieckiem,  zapewne  bym  uznała,  że to i  tak  doskonała kryjówka.  Ale 

wyrosłam już  z tego okresu i  zwracałam uwagę na  wiele rzeczy, które kiedyś  wcale mi nie 

przeszk

adzały.  Uderzyło  mnie,  że  te  azalie  od  tyłu  wcale  nie  wyglądają  tak  ładnie,  jak  od 

strony parkingu. 

background image

75 

 

Po  chwili  na  plac  wjechał  duży  chrysler  i  wysiadł  z  niego  starszy,  siwowłosy 

mężczyzna.  Rozpoznałam  jednego  z  sąsiadów,  chociaż  nie  wiedziałam  nawet,  jak  się 

nazywa.  Powoli  dotarł  do  tylnego  wejścia  i  zniknął  wewnątrz  budynku.  Chyba  mnie  nie 

zauważył, w każdym razie nie wrzasnął: „Ratunku! Za żywopłotem ukrywa się jakaś stuknięta 

baba!” Zaczęłam więc nabierać przeświadczenia, że dobrze wybrałam punkt obserwacyjny. 

Po  jakimś  czasie  spojrzałam  na  zegarek,  była  za  kwadrans  dziesiąta.  Próżne 

wyczekiwanie  zaczynało  mi  już  doskwierać.  Byłam  głodna,  zmęczona  i  zesztywniała  od 

siedzenia na ziemi. Dobrze wiem, że są ludzie, którzy w takiej sytuacji całkowicie zajęliby się 

własnymi myślami, zaczęli układać listę najważniejszych spraw do załatwienia czy chociażby 

oddali  się  marzeniom.  Ale  mnie  takie  bezczynne  siedzenie  jedynie  ogłupiało.  Jakbym  się 

zapadała w czarną dziurę albo znajdowała poza czasem. 

O  jedenastej  ciągle  czatowałam  za  azaliami.  Nogi  mnie  już  bolały  i  musiałam 

skorzystać  z  toalety.  Ale  jakimś  sposobem  zmusiłam  się,  by  pozostać  w  ukryciu  jeszcze 

przez  półtorej  godziny.  Roztrząsałam  w  myślach  sposoby  działania,  układałam  plany. 

Wreszcie  zaczęło  padać. Wielkie,  jakby  rozleniwione  krople  deszczu  w  zwolnionym  tempie 

odbijały  się  od  liści  krzewów,  znaczyły  ciemnymi  plamkami  cały  teren  przede  mną  i 

pobudzały do życia całą gamę różnorodnych zapachów, w mej świadomości kojarzących się 

z wonią zleżałego kurzu i gęstych sieci pajęczyn. Siedziałam oparta plecami o podmurówkę 

budynku,  z  kolanami  podciągniętymi  pod  brodę.  Szeroki  gzyms  chronił  mnie  przed 

zmoknięciem, tylko z rzadka odczuwałam na skórze kropelki wilgoci. 

Już po paru minutach deszcz zelżał, krople zrobiły się mniejsze i padały gęściej, ale 

za  to  zerwał  się  lekki  wiatr.  Strumyki  wody  jęły  tworzyć  drobne,  ciemne  kałuże,  w  których 

odbijały się iskierki ulicznych łatani. Obserwowałam cierpliwie, jak deszczówka ścieka leniwie 

po błyszczącej karoserii czerwonego jeepa. 

To była wręcz wymarzona noc na to, żeby położyć się z książką do łóżka i zasłuchać 

w delikatny stukot kropel deszczu o parapet za oknem i metalową drabinkę pożarową. Za to 

strasznie paskudna  na dalsze czatowanie  w  ukryciu  za gęstym  żywopłotem.  Nasilający  się 

wiatr zaczął miotać strugami deszczu i dość szybko przemoczyłam ubranie, a wilgotne włosy 

obkleiły mi całą twarz. 

O  pierwszej  w  nocy  dygotałam  już  z  zimna,  czułam  się  koszmarnie.  Byłam  bliska 

zsikania  się  w  majtki,  miałam  wszystkiego  dosyć.  Postanowiłam  zrezygnować  z  dalszego 

czekania. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet Cullen się pokaże, w co zaczynałam poważnie 

wątpić,  to  i  tak  nie  będę  mogła  nic  zrobić.  Zresztą  nie  miałam  najmniejszej  ochoty,  żeby 

ujrzał mnie w takim stanie. 

Zamierzałam  już  wyjść  zza  żywopłotu,  kiedy  na  parking  wjechał  jakiś  samochód  i 

zatrzymał  się  w  najdalszym  końcu  placu.  Kierowca  szybko  wyłączył  reflektory.  Po  chwili 

background image

76 

 

wysiadł i tuląc głowę w ramionach, ruszył pospiesznie w kierunku czerwonego jeepa. Ale nie 

był  to  Joe,  lecz  znowu  „Krętacz”.  Oparłam  czoło  na  kolanach  i  zamknęłam  oczy. 

Zrozumiałam  nagle,  jak  bardzo  byłam  naiwna,  sądząc,  że  Edward  wpadnie  w  zastawioną 

przeze  mnie  pułapkę.  Przecież  ścigała  go  policja,  nic  więc  dziwnego,  że  w  ogóle  nie  miał 

zamiaru  się  pokazywać  w  pobliżu  mojego  domu.  Przez  chwilę  gryzłam  się  z  własnymi 

myślami,  wreszcie  postanowiłam,  że  następnym  razem  lepiej  się  zastanowię.  Od  początku 

powinnam  była  się  postawić  w  sytuacji  Cullena.  Czyż  ja  na  jego miejscu  odważyłabym  się 

ujawnić  tylko  po  to,  aby  odebrać  swój  samochód?  Oczywiście,  że  nie.  Odebrałam  więc 

kolejną  lekcję.  Należało  pamiętać  o  podstawowej  zasadzie:  za  żadne  skarby  nie  wolno 

lekceważyć  przeciwnika.  I  jeszcze  o  jednej:  trzeba  myśleć  w  tych  samych  kategoriach  co 

przestępca. 

„Krętacz”  otworzył  drzwi  auta  swoim  kluczem  i  wsunął  się  za  kierownicę.  Cicho 

zaszumiał rozrusznik. Po kilku minutach Cullen spróbował po raz drugi, także bez rezultatu. 

Wreszcie  wysiadł  i  zajrzał  pod  maskę. Wiedziałam,  że  błyskawicznie  odkryje  mój  podstęp. 

Nie  trzeba  facho

wca,  by  zauważyć  brak  głowicy  rozdzielacza.  Rzeczywiście,  po  chwili 

„Krętacz”  się  wyprostował,  zatrzasnął  maskę  i  z  wściekłością  kopnął  przednie  koło  jeepa. 

Wymamrotał  pod  nosem  jakieś  przekleństwo.  Szybko  wsiadł  z  powrotem  do  swego 

samochodu i wyjechał tyłem z parkingu. 

Podniosłam się z ziemi, rozprostowałam kości i szybko podeszłam do tylnego wejścia 

budynku. Spódnica kleiła mi się do nóg, w pantoflach chlupała woda. Ta noc nieźle dała mi 

się  we  znaki,  ale  przecież  mogło  być  gorzej.  Na  przykład  Joe  mógł  poprosić  matkę,  żeby 

zabrała jego samochód. 

Pusty  korytarz  wydawał  mi  się  jeszcze  bardziej  obcy  niż  zazwyczaj.  Podeszłam  do 

windy i wcisnęłam guzik przywołania. Woda skapująca z krawędzi mojej spódnicy, z włosów i 

z czubka nosa poczęła tworzyć niewielką kałużę na szarych kafelkach posadzki. W budynku 

znajdują  się  dwie  windy  rozmieszczone  naprzeciwko  siebie.  Nie  słyszałam,  żeby  ktoś 

wylądował  na  dnie  szybu  czy  też  zginął  w  windzie  na  skutek  zerwania  się  liny,  zdawałam 

sobie  jednak  sprawę,  że  prawdopodobieństwo  utknięcia  między  piętrami  jest  stosunkowo 

wysokie. Zwykle korzystałam ze schodów, lecz teraz postanowiłam masochistycznie ukarać 

się  za  własną  głupotę  i  wjechać  na  górę  windą.  Wreszcie  jasno  oświetlona  klatka  stanęła 

przede mną. Otworzyłam drzwi i  weszłam do środka. Bez przeszkód dotarłam na pierwsze 

piętro  i  ruszyłam  powoli  korytarzem.  Wygrzebałam  z  torebki  klucze  i  wkroczyłam  już  do 

mieszkania,  kiedy  nagle  przypomniałam  sobie  o  głowicy  rozdzielacza.  Zostawiłam  ją  na 

ziemi, za żywopłotem azalii. Tylko przez chwilę świtała mi myśl o konieczności ponownego 

wyjścia na deszcz. Natychmiast stwierdziłam, że nic jej się nie stanie. Za żadne skarby nie 

zeszłabym teraz na dół. 

background image

77 

 

Zamknęłam  zasuwkę  i  stojąc  wciąż  na  skrawku  linoleum,  którym  umownie 

zaznaczyłam  granice  przedpokoju,  pospiesznie  zrzuciłam  z  siebie  przemoczone  ubrania. 

Pantofle  były  w  opłakanym  stanie,  a  spódnicę  z  tyłu  wygniotłam  w  tak  grube  zakładki,  jak 

krzykliwe  tytuły  z  pierwszych  stron  brukowych  gazet.  Wszystkie  ciuchy  zgarnęłam  nogą  w 

bezładny stos i poszłam prosto do łazienki. 

Odkręciłam  gorącą  wodę,  szczelnie  zaciągnęłam  zasłonki  pod  prysznicem  i 

wystawiłam  plecy  na  ukłucia  ostrych  strumyków.  Wmawiałam  sobie,  że  ostatecznie  i  tak 

miałam  udany  dzień.  W  końcu  odstawiłam  jednego  poszukiwanego.  Wykonałam  pierwsze 

zlecenie. Z samego rana mogłam zainkasować od Kajusza należne honorarium. Namydliłam 

się  starannie  i  spłukałam,  później  wymyłam  włosy.  Wreszcie  ustawiłam  jeszcze  silniejszy 

strumień,  żeby  zrobić  sobie  masaż  wodny.  Stałam  pod  prysznicem  dość  długo,  mając 

nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od zmęczenia i psychicznego napięcia. Rozważałam, 

że skoro już dwukrotnie Joe wykorzystał „Krętacza” do swoich celów, to może powinnam go 

zacząć śledzić. Najgorsze było to, że nie mogłam obserwować kilku osób równocześnie. 

Nagle  moją  uwagę  przykuło  jakieś  poruszenie  za  zasłonką,  zauważalne  mimo 

pokrywających ją wzorów i ściekającej piany. Serce podeszło mi do gardła. Byłam pewna, że 

ktoś jest w mojej łazience. Przerażenie mnie sparaliżowało. Zastygłam w bezruchu, w głowie 

miałam  kompletną  pustkę.  Przypomniałam  sobie  nagle  Ramireza  i  coś  mnie  ścisnęło  w 

dołku.  Ten  łobuz  mógł  przecież  wrócić.  Jakimś  sposobem  namówił  dozorcę,  żeby  dał  mu 

klucz, albo wśliznął się chociażby przez okno. Bóg jeden raczył wiedzieć, do czego zdolni są 

tacy ludzie jak Ramirez. 

Weszłam do łazienki z torebką, lecz zostawiłam ją na koszu na brudną bieliznę, poza 

moim zasięgiem. 

Intruz  jednym  skokiem  dopadł  kabiny  i  szarpnął  zasłonkę  prysznica  z  taką  silą,  że 

potrzaskane  plastikowe  kółka  mocujące  z  brzękiem  rozsypały  się  po  całej  łazience. 

Wrzasnęłam i na oślep cisnęłam butelką szamponu, zapierając się plecami o ścianę. 

Ale nie był to Ramirez, tylko Edward Cullen. W jednej garści trzymał zmiętą zasłonkę 

prysznica, drugą dłoń kurczowo zaciskał w pięść. Pośrodku czoła szybko nabiegał mu krwią 

duży  siniak,  co  znaczyło,  że  mój  rzut  był  jednak  celny.  Do  tego  stopnia  Edward  kipiał 

wściekłością, że od razu nabrałam podejrzeń, iż moja płeć wcale nie musi mnie uchronić od 

wylądowania  w  szpitalu  ze  złamanym  nosem.  Ale i  we  mnie  zaczęła  wzbierać  furia,  byłam 

gotowa  stawić  mu  czoło.  No  bo  za  kogo  ten  łobuz  się  uważa,  skoro  śmiertelnie  mnie 

przestraszył  we  własnym  mieszkaniu  i  w  dodatku  całkowicie  zniszczył  zasłonkę  od 

prysznica? 

- Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! 

– wrzasnęłam. – Nikt ci nie wyjaśnił, do czego 

służy dzwonek przy drzwiach? Jak się tu dostałeś? 

background image

78 

 

Zostawiłaś otwarte okno w sypialni. 

Przecież siedziała w nim druciana siatka. 

Też mi przeszkoda. 

Jeśli  i  ją  zniszczyłeś,  to  zażądam  pokrycia  wszelkich  strat.  A  ta  zasłonka  do 

prysznica? Wydaje ci się, że takie zasłonki rosną na drzewach? 

Zdołałam  się  trochę  opanować,  ale  wciąż  jeszcze  mówiłam  głosem  co  najmniej  o 

oktawę wyższym niż normalnie. W gruncie rzeczy nawet niezbyt zdawałam sobie sprawę z 

tego, co mówię. Moje myśli bezładnie się szamotały między paniką a wściekłością. Ogarniała 

mnie  furia,  że  Cullen  tak  łatwo  dostał  się  do  mego  mieszkania,  a  jednocześnie  czułam 

rosnący strach, ponieważ stałam przed nim naga. 

Nie  wstydzę  się  zbytnio  nagości,  w  pewnych  okolicznościach  jest  ona  całkiem 

naturalna  - 

podczas kąpieli,  w  łóżku z  mężczyzną czy  też  u lekarza.  Ale ta sytuacja, kiedy 

stałam naga i ociekająca wodą na wprost kompletnie ubranego Cullena była dla mnie czymś 

graniczącym z sennym koszmarem. 

Zakręciłam wodę i pospiesznie sięgnęłam po ręcznik, lecz Edward wyrwał mi go z ręki 

i cisnął na podłogę za sobą. 

Daj mi ten ręcznik! – rozkazałam stanowczo. 

Najpierw wyjaśnimy sobie kilka spraw. 

Jako  chłopak  Joe  nie  poddawał  się  żadnej  kontroli.  Doszłam  do  wniosku,  że  teraz 

panuje  nad  sobą  właśnie  poprzez  ten  agresywny  styl  bycia.  Mimo  starań  nie  potrafił 

zapanować nad swoim włoskim temperamentem, lecz dokładnie odmierzał ilość okazywanej 

agresji.  Miał  na  sobie  czarną  przemoczoną  bawełnianą  koszulkę  i  dżinsy.  Kiedy  zaś  się 

odwrócił,  żeby  cisnąć  w  kąt  porwaną  zasłonkę  od  prysznica,  dostrzegłam,  iż  zza  paska 

spodni z tyłu wystaje mu kolba pistoletu. 

Nietrudno  było  sobie  wyobrazić  Cullena  dokonującego  zabójstwa  z  zimną  krwią, 

musiałam się jednak zgodzić z opiniami „Leśnika” i Emmetta Gazarry, że Edward na pewno 

nie był ani głupi, ani też porywczy. 

Stał teraz, opierając zaciśnięte pięści na biodrach. Mokre włosy przykleiły mu się do 

czoła i uszu. Na lekko zaciśniętych wargach nie było nawet cienia uśmiechu. 

Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza od mojego samochodu? Kiedy nie wiem, jak 

powinnam postąpić, zwykle przechodzę do ofensywy. 

Jeśli w tej chwili nie wyniesiesz się z mojej łazienki, zacznę krzyczeć. 

-  Isabello

,  jest  druga  w  nocy.  Wszyscy  sąsiedzi  śpią  w  najlepsze  i  z  pewnością 

poodkładali swoje aparaty słuchowe. Możesz sobie krzyczeć do woli. Nikt cię nie usłyszy. 

background image

79 

 

Nie przekonał mnie ten argument. Zawyłam jak opętana. Dałam z siebie wszystko, na 

co mnie było stać. Nie mogłam przecież pozwolić, by odczuwał satysfakcję z tego, że czuję 

się bezradna i bezbronna. 

Zapytam  cię  po  raz  drugi  –  rzekł  spokojnie.  –  Gdzie  schowałaś  głowicę 

rozdzielacza? 

Nie mam pojęcia, o czym mówisz. 

Posłuchaj, cipeńko. Przekopię całe mieszkanie do góry nogami, jeśli mnie do  tego 

zmusisz. 

Nie  mam  tej  głowicy.  W  każdym  razie  nie  mam  jej  tutaj.  Poza  tym  dla  ciebie  nie 

jestem żadną cipeńką. 

Naprawdę? – spytał ironicznie. – A niby cóż takiego zrobiłem, że nie mogłabyś nią 

dla mnie być? 

Uniosłam wysoko brwi ze zdumienia. 

- Ach, tak. Rozumiem 

– mruknął. 

Sięgnął  po  moją  torebkę,  bezceremonialnie  ją  odwrócił  i  wysypał  wszystko  na 

podłogę. Po chwili podniósł kajdanki i podszedł do mnie. 

Wyciągnij prawą rękę – nakazał. 

- Zboczeniec. 

Sama się o to prosisz. 

Błyskawicznie zatrzasnął kajdanki na moim nadgarstku. 

Silnie szarpnęłam prawą ręką do tyłu, wymierzając mu jednocześnie kopniaka, lecz o 

mało  nie  straciłam  równowagi  na  śliskich  kafelkach.  Bez  większego  trudu  uchylił  się  przed 

ciosem i szybko zamknął drugą obrączkę kajdanek wokół pręta od zasłonki prysznicowej. Aż 

jęknęłam głośno, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. 

Cullen 

odstąpił  krok  do  tyłu  i  zmierzył  mnie  przeciągłym  spojrzeniem  od  stóp  do 

głowy. 

Może teraz mi powiesz, gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza? 

Nie  umiałam  wydobyć  z  siebie  głosu,  w  jednej  chwili  opuściły  mnie  resztki  odwagi. 

Czułam, jak rumieniec wstydu wypełza mi na twarz, a strach coraz silniej ściska za gardło. 

- Wspaniale 

– rzekł Edward. – Jeśli nie chcesz, to nie mów. Możesz tu sobie stać w 

milczeniu do s

ądnego dnia. 

Pospiesznie zaczął wyrzucać ubrania z kosza na brudną bieliznę, wysypał wszystko z 

pojemnika  na  śmieci,  zajrzał  nawet  do  zbiornika  spłuczki  klozetowej.  Następnie  wypadł  z 

łazienki,  zaszczyciwszy  mnie  tylko  przelotnym  spojrzeniem.  Doskonale  słyszałam,  jak 

metodycznie, z wprawą zawodowca przeszukuje kolejne pomieszczenia. Dzwoniły sztućce w 

background image

80 

 

szufladzie kuchennego stołu, stukały wysuwane szuflady, skrzypiały otwierane drzwi szafy w 

sypialni. Od czasu do czasu nastawała cisza, przerywana jedynie jego cichymi pomrukami. 

Uwiesiłam się całym ciężarem na drążku, mając nadzieję, że zdołam go wygiąć, ale 

konstrukcja była solidna, jakby przeznaczona również do takich celów. 

Wreszcie Cullen 

pojawił się z powrotem w drzwiach łazienki. 

- Zadowolony? 

– warknęłam. – I co teraz? 

Skrzyżował ręce na piersi i oparł się ramieniem o futrynę. 

Chciałem sobie jeszcze po raz ostatni popatrzeć – rzekł, uśmiechając się złośliwie i 

wodząc wzrokiem po całym moim ciele. – Nie zimno ci? 

Postanowiłam,  że  gdy  tylko  się  uwolnię,  będę  go  tropić  bez  wytchnienia.  Przestało 

mnie  już  obchodzić,  czy  jest  winny,  czy  nie.  Gotowa  byłam  go  ścigać  do  końca  życia. 

Musiałam mu się jakoś zrewanżować. 

Idź do diabła – syknęłam. 

Uśmiechnął się szerzej. 

Masz szczęście, że jestem dżentelmenem. Znam takich, którzy w podobnej sytuacji 

bez wahania wykorzystaliby swoją przewagę. 

Nie wątpię. 

Wyprostował się i położył dłoń na klamce. 

Było mi bardzo miło. 

Zaczekaj! Chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić? 

Obawiam się, że muszę. 

A co ze mną? Mam tak stać, przykuta do drążka w łazience? 

Przygryzł wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie wyszedł i po chwili wrócił 

z przenośnym aparatem telefonicznym. 

Będę  musiał  zamknąć  drzwi,  wychodząc  z  mieszkania,  więc  lepiej  zadzwoń  do 

kogoś, kto ma drugi klucz. 

Nikt nie ma kluczy oprócz mnie! 

Na pewno coś wymyślisz. Zadzwoń na policję albo do straży pożarnej. Jak chcesz, 

możesz nawet wezwać brygadę antyterrorystyczną. 

Przecież jestem naga! 

Uśmiechnął się, puścił do mnie oko i wyszedł bez słowa. 

Usłyszałam  stuknięcie  drzwi  wyjściowych,  szczęknęła  zamykana  zasuwa.  Nie 

oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji, ale na wszelki wypadek zawołałam go jeszcze. Przez kilka 

sekund czekałam niecierpliwie, nasłuchując dobiegających z zewnątrz odgłosów. Wyglądało 

na 

to, że Cullen poszedł sobie na dobre. Mimo woli zacisnęłam mocniej palce na obudowie 

aparatu telefonicznego. No, niech Bóg ma w swojej opiece rejonowy urząd telekomunikacji, 

background image

81 

 

jeżeli  do  tej  pory  nie  podłączono  z  powrotem  mojego  numeru,  pomyślałam.  Stanęłam  na 

obudowie brodziku, żeby móc się posługiwać ręką przykutą do drążka. Powoli wyciągnęłam 

teleskopową  antenkę,  włączyłam  aparat  i  zbliżyłam  go  do  ucha.  Usłyszałam  wyraźne 

buczenie  ciągłego  sygnału  centrali.  Ogarnęło mnie  tak  silne  poczucie  ulgi,  że  omal  się  nie 

popłakałam. 

Stanęłam nagle wobec poważnego problemu: do kogo zadzwonić po pomoc? Policja i 

straż  pożarna  nie  wchodziły  w  rachubę.  Wycie  syren  i  światła  migaczy  na  parkingu  z 

pewnością by sprawiły, że zanim ekipa ratunkowa włamałaby się do mego mieszkania, przy 

drzwiach  na  korytarzu  zebraliby  się  niemal  wszyscy  sąsiedzi,  zainteresowani  przyczyną 

całego tego zamieszania. Musiałabym się gęsto przed nimi tłumaczyć. 

Dopiero  teraz  uzmysłowiłam  sobie,  że  starsi  ludzie  mieszkający  w  tym  domu 

odznaczają się pewnymi szczególnymi cechami. Wykazują wprost niezwykłą zajadłość, gdy 

dochodzi  do  zatargów  o  miejsca  na  placu  parkingowym,  i  przejawiają  olbrzymie 

zainteresowanie  wszelkimi  sytuacjami  wyjątkowymi,  graniczące  wręcz  z  niezdrową 

fascynacją.  Wystarczy,  aby  pierwsze  odblaski  migaczy  padły  na  okna  budynku,  a  każdy 

staruszek  natychmiast  podbiegnie  do  niego  i  zacznie  wyglądać  z  nosem  przyklejonym  do 

szyby. 

Nie miałam najmniejszej ochoty, aby ktokolwiek żądny sensacji miał okazję podziwiać 

mnie nagą i przykutą kajdankami do drążka zasłonki prysznicowej. 

Gdybym  zadzwoniła  do  swojej  matki,  pewnie  musiałabym  się  jak  najszybciej 

przenieść  do  innego  stanu,  gdyż  ona  nigdy  by  mi  tego  nie  darowała.  Zresztą  z  pewnością 

przysłałaby  tu  ojca,  a  jemu  także  nie  chciałam  się  pokazywać  naga.  Nie  umiałam  sobie 

wyobrazić, że w takiej sytuacji do łazienki wkracza nie kto inny, tylko mój ojciec. 

Gdybym zwróciła się o pomoc do siostry, skutek byłby dokładnie taki sam. 

I na pewno wolałabym skonać pod prysznicem, niż zadzwonić do mego byłego męża. 

Co gorsza - 

niezależnie od tego, kogo bym poprosiła o pomoc - ten ktoś musiałby się 

dostać do mieszkania po drabince pożarowej przez okno, ewentualnie wyważyć drzwi. Tylko 

jedna osoba przychodziła mi na myśl. Zacisnęłam z całej siły powieki. 

- Cholera! 

– syknęłam pod nosem. 

Nie  było  innego  wyjścia,  musiałam  zadzwonić  do  „Leśnika”.  Zaczerpnęłam  głęboko 

powietrza i wybrałam jego numer, modląc się w duchu, żeby pamięć mnie nie zawiodła. 

Mimo późnej pory podniósł słuchawkę już po pierwszym sygnale. 

- Tak? 

„Leśnik”? 

A kto mówi? 

- Isabella Swan

. Mam kłopot. 

background image

82 

 

Przez chwilę panowało milczenie. Oczyma wyobraźni widziałam, jak unosi wzrok do 

nieba i niechętnie siada w łóżku. 

Jaki znów kłopot? 

Ponownie zacisnęłam powieki. Wręcz sama nie mogłam uwierzyć, że odważyłam się 

do niego zadzwonić. 

Stoję przykuta do drążka zasłonki prysznicowej i potrzebna mi pomoc kogoś, kto by 

otworzył kajdanki. 

Znowu  przez  chwilę  panowało  milczenie,  wreszcie  rozległ  się  stuk  odkładanej 

słuchawki, połączenie zostało przerwane. 

Po r

az drugi wybrałam ten sam numer, z taką złością wciskając klawisze, że omal nie 

złamałam sobie paznokcia. 

- Tak?! 

– ponownie rozległ się głos „Leśnika”, tym razem o ton wyższy, ostrzejszy. 

Nie  odkładaj  słuchawki!  Ja  nie  żartuję.  Zostałam  uwięziona  we  własnej  łazience. 

Wejściowe drzwi mieszkania są zamknięte, a nikt oprócz mnie nie ma klucza. 

Czemu nie zadzwonisz na policję? Gliniarze uwielbiają tego typu akcje. 

Nie mam ochoty się tłumaczyć przed gliniarzami. Poza tym jestem naga. 

- Ha! Ha! Ha! 

- To wc

ale nie jest śmieszne. Ten sukinsyn, Cullen, włamał się do mego mieszkania, 

kiedy brałam kąpiel, i przykuł mnie kajdankami do drążka. 

Mam wrażenie, że zaczynasz go coraz bardziej lubić. 

No więc jak? Pomożesz mi czy nie? 

- Gdzie mieszkasz? 

- Na rogu Sai

nt James i Dunworth, mieszkanie numer dwieście piętnaście. To od tyłu 

budynku.  Cullen 

dostał  się  na  piętro  po  drabince  pożarowej  i  wszedł  przez  okno  sypialni. 

Chyba dasz radę pokonać tę samą drogę. 

W  gruncie  rzeczy  nawet  nie  mogłam  obwiniać  Edwarda  za  to,  że  mnie  przykuł. 

Przecież  na  dobrą  sprawę  ukradłam  jego  samochód.  Rozumiałam  też,  że  musiał  mnie 

pozbawić  swobody  ruchów  na  ten  czas,  gdy  będzie  przeszukiwał  całe  mieszkanie.  Nawet 

byłam  w  stanie  mu  wybaczyć,  że  zniszczył  mi  zasłonkę  od  prysznica,  chcąc  się  zapewne 

wykazać  męską  siłą,  ale  posunął  się  zdecydowanie  za  daleko,  zostawiając  mnie  w  tej 

niezręcznej sytuacji. Jeśli sądził, że w ten sposób zniechęci mnie do dalszych poszukiwań, to 

się  głęboko  mylił.  Jedynie  pobudził  we  mnie  żądzę  wzięcia  odwetu  i  jeśli  nawet  było  to 

szczeniackie  uczucie,  nie  miałam  najmniejszego  zamiaru  schodzić  mu  z  drogi.  Gotowa 

byłam ścigać go aż do samej śmierci. 

Wydawało  mi  się,  że  upłynęła  co  najmniej  godzina  takiego  stania  pod  wyłączonym 

prysznicem, kiedy w końcu usłyszałam zgrzyt zasuwy i stuk otwieranych drzwi. Zgromadzona 

background image

83 

 

w łazience gorąca para już dawno temu rozwiała się bez śladu i było mi po prostu zimno. W 

dodatku  od  długiego  trzymania  w  górze  zdrętwiała  mi  ręka.  Byłam  wykończona,  głodna  i 

zaczynał mi doskwierać silny ból głowy. 

Wreszcie „Leśnik” pojawił się w drzwiach łazienki. Poczucie ogromnej ulgi całkowicie 

przyćmiło jakikolwiek wstyd. 

Jestem ci niezmiernie wdzięczna, że przyjechałeś tu w środku nocy – powiedziałam. 

Uśmiechnął się szeroko. 

Nie mogłem przegapić okazji ujrzenia cię całkiem nagiej. 

Kluczyki od kajdanek są gdzieś w tej stercie rzeczy na podłodze. 

Odnalazł je szybko, wyjął aparat telefoniczny z moich zdrętwiałych palców i otworzył 

kajdanki. 

Wydaje mi się, że między tobą a Cullenem toczy się jakaś dodatkowa rozgrywka. 

Pamiętasz, jak po południu dałeś mi w jego mieszkaniu cały pęk kluczy? 

- Owszem. 

No więc pożyczyłam sobie jego samochód. 

Pożyczyłaś? 

Zarekwirowałam.  Lepiej?  Sam  mi  wkładałeś  do  głowy,  że  prawo  jest  po  naszej 

stronie. 

- Zgadza si

ę. 

Więc zarekwirowałam jego nowego jeepa, a on to odkrył. 

„Leśnik” uśmiechnął się ponownie i podał mi ręcznik kąpielowy. 

Czyżby nie zrozumiał, na czym polega rekwizycja? 

Powiedzmy, że niezbyt mu to przypadło do gustu. W każdym razie zostawiłam tego 

j

eepa na parkingu za domem i w celu zabezpieczenia zdjęłam głowicę rozdzielacza. 

Mogę się założyć, że to przepełniło puchar goryczy. 

Wyszłam wreszcie spod prysznica i omal nie zawyłam z rozpaczy, kiedy zobaczyłam 

swoje odbicie w lustrze. Moje włosy wyglądały tak, jakby naelektryzowano je napięciem 2000 

woltów i taki stan utrwalono lakierem. 

Powinnam była zainstalować urządzenie alarmowe w samochodzie, ale nie miałam 

na to pieniędzy. 

„Leśnik” zachichotał krótko. 

Urządzenie  alarmowe...  Cullenowi  to  się  jeszcze  bardziej  spodoba.  -  Podniósł  z 

podłogi  długopis  i  na  kawałku  papieru  toaletowego  zapisał  adres.  - W  tym  punkcie  obsługi 

pojazdów zrobią to najtaniej. 

Wyszłam z łazienki, zrzuciłam ręcznik i pospiesznie nałożyłam szlafrok. 

Słyszałam, że otworzyłeś sobie drzwi. 

background image

84 

 

Wziąłem  komplet  wytrychów.  Nie  chciałem  budzić  dozorcy  i  prosić  go  o  klucz.  - 

Podszedł  do  okna  w  sypialni,  pod  którym  krople  deszczu  błyszczały  na  parapecie,  a  wiatr 

lekko  postukiwał  wyważoną  metalową  siatką  o  framugę.  -  Lubię  się  pobawić  w  człowieka-

pająka, ale tylko wtedy, kiedy jest ładna pogoda. 

- Widzisz? Cullen 

wyłamał mi siatkę w oknie. 

Pewnie działał w pośpiechu. 

Zauważyłam, że z wielką łatwością zmieniasz swój akcent. 

Bo mam spore zdolności językowe. 

Odprowadziłam go do drzwi, żałując w głębi ducha, że ja nie potrafię z taką prostotą 

dostosowywać swojego słownictwa do sytuacji. 

 

Usnęłam  kamiennym  snem  i  pewnie  mogłabym  tak  spać  aż,  do  jesieni,  gdyby  nie 

obudziło  mnie  głośne  łomotanie  do  drzwi.  Spojrzałam  na  zegarek,  była  8.35.  Jakoś  nie 

mogłam się uwolnić od  natrętnych gości. Z ociąganiem wylazłam spod kołdry. W pierwszej 

chwili  obleciał  mnie  strach,  że  wrócił  Ramirez.  Następnie  pomyślałam,  iż  policjanci 

przyjechali mnie aresztować za kradzież samochodu. 

Błyskawicznie sięgnęłam  po stojący  na  nocnym  stoliku pojemnik „Pewnej  Ochrony”, 

narzuciłam  szlafrok  i  na  palcach  podkradłam  się  do  drzwi.  Mrużąc  jedno  oko,  ostrożnie 

zerknęłam przez wizjer na korytarz. Emmett Gazarra uśmiechał się szeroko. Był w mundurze 

i  trzymał  w  ręku  dwie  szare  firmowe  torebki  z  ciastkarni  Dunkina.  Otworzyłam  drzwi  i  z 

lubością wciągnęłam nosem powietrze. 

Trafiłeś w dziesiątkę - mruknęłam. 

-  Oto  co  znaczy  serdeczne  powitanie  - 

odparł,  ruszając  energicznym  krokiem  w 

stronę kuchennego stołu. - A co się stało z twoimi meblami? 

Właśnie zmieniam wystrój mieszkania. 

- Rozumiem. 

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Z niecierpliwością spoglądałam, jak Emmett wyjmuje 

z  jednej  torby  dwa  plastikowe  kubeczki  z  gorącą  kawą.  Pospiesznie  zdjęliśmy  z  nich 

pokrywki, rozłożyliśmy papierowe serwetki i wbiliśmy zęby w świeże ciastka. 

Byliśmy na tyle zaprzyjaźnieni, że w takiej sytuacji nie musieliśmy umilać sobie czasu 

rozmową. Zaczęliśmy od bostońskich kremówek, później sprawiedliwie podzieliliśmy między 

siebie cztery szarlotki. Chyb

a dopiero przy pączkach Emmett zwrócił uwagę na moją fryzurę. 

Na szczęście nic nie powiedział. Sama się zresztą zastanawiałam, jak teraz wygląda szopa 

na mojej głowie. Nie powiedział też ani słowa na temat bałaganu, jaki został we wszystkich 

pomieszczeniac

h po  wczorajszej działalności Cullena. Zyskałam w ten sposób czas, by się 

poczuć jak gospodyni we własnym domu. 

background image

85 

 

Trzeciego  pączka  Emmett  zjadał  już  powoli,  popijając  kawę  małymi  łyczkami. 

Wyraźnie się nim delektował. 

Słyszałem,  że  wczoraj  odstawiłaś  na  komendę  swojego  pierwszego  klienta  - 

odezwał się w końcu, przełknąwszy ostatni kęs. 

Zauważyłam,  że spogląda  łakomym  wzrokiem  na mojego pączka, toteż  pospiesznie 

przysunęłam go bliżej siebie. 

Pewnie jesteś tak głodna, że nie będziesz się chciała nim podzielić - mruknął. 

Wybij  to  sobie  z  głowy  -  odparłam.  -  Skąd  się  dowiedziałeś,  że  odstawiłam 

poszukiwanego? 

Plotki  szybko  się  rozchodzą,  a  od  dwóch  dni  jesteś  jednym  z  głównych  tematów, 

jakie chłopcy  omawiają po  służbie.  Obstawiają już  zakłady,  kiedy  Cullen  dobierze ci  się do 

tyłka. 

Serce we mnie zamarło, na chwilę zastygłam z otwartymi ustami. Przez dobrą minutę 

z niedowierzaniem gapiłam się na Emmetta, czekając, aż ciśnienie krwi wróci mi do normy, 

jeśli wcześniej nie popękają rozszerzone żyły. 

- A w jaki s

posób chcą się dowiedzieć, czy Cullen dobrał mi się do tyłka? - spytałam 

przez zaciśnięte zęby. - Skąd wiesz, czy już się nie dobrał? Może z lubością oddajemy się 

temu zajęciu dwa razy dziennie? 

Według  powszechnej  opinii  zrezygnujesz  ze  zlecenia,  gdy  to  nastąpi.  Dlatego  też 

przedmiotem zakładów jest termin twojego wycofania się z poszukiwań. 

Ty też obstawiłeś? 

Nie, bo ja wiem, że Cullen już się do ciebie dobrał w szkole średniej. Dlatego też nie 

wierzę, by kolejny taki wyczyn wpłynął na twoje zaangażowanie w sprawę. 

A skąd ty wiesz, że się do mnie dobrał przed maturą? 

- Wszyscy w szkole o tym wiedzieli. 

- Jezu... 

Z  trudem  przełknęłam  ostatni  kęs  pączka  i  duszkiem  dopiłam  kawę.  Emmett  tylko 

westchnął  głośno,  obserwując,  jak  gaśnie  promyk  nadziei  na  to,  że  podzielę  się  z  nim 

resztkami smakowitego ciastka. 

Twoja kuzynka, ta mistrzyni gderania, trzyma mnie na głodowej diecie  - wyjaśnił. - 

Na  śniadanie  serwuje  kawę  bezkofeinową,  pół  talerza  papierowych  chrupków  zalanych 

odtłuszczonym mlekiem oraz połówkę grejpfruta. 

Wymyśliła, że tak wygląda syty posiłek dla czynnego gliniarza? 

Chyba  tak.  Wyobraź  sobie,  co  czuję  każdego  ranka,  obejmując  służbę  z 

bezkofeinową kawą i  połówką grejpfruta w  żołądku.  Nie sądzisz,  że można od  tego  dostać 

choroby wrzodowej? 

background image

86 

 

Nie, jeśli będziesz się leczył prawdziwą kawą i świeżymi pączkami. 

I tak właśnie postępuję. 

W  dodatku  nosisz  przy  pasku  tak  wielką  odznakę,  że  może  służyć  za  tarczę 

chroniącą przed pociskami z broni palnej. 

Emmett 

skrzywił się boleśnie, dokończył kawę, zebrał kubeczki i z rozmachem cisnął 

je do kosza na śmieci. 

Nie mówiłabyś tak, gdybym ci nie zdradził, że obstawia się zakłady na twój tyłek. 

Masz rację - przyznałam. - Byłam złośliwa. 

Z  wyraźną  wprawą  otrzepał  serwetką  cukier  puder  ze  swojej  błękitnej  koszuli. 

Przyszło mi do głowy, że to jedna z niewielu umiejętności, jakie wyniósł z akademii policyjnej. 

Rozsiadł  się  wygodnie  i  skrzyżował  ręce  na  piersi.  Emmett  ma  prawie  180  centymetrów 

wzrostu  i  jest  bardzo  szeroki  w  barach.  Po  rysach  jego  twarzy,  niebieskich  oczach, 

jasnoblond  włosach  i  szerokim  mięsistym  nosie  bez  trudu  można  rozpoznać  słowiańskie 

pochodzenie. W  dzieciństwie  mieszkaliśmy  obok  siebie,  jego  rodzice  nadal  zajmują  dom  o 

dwie  posesje  za  domem  moich  rodziców.  Gazarra  od  wczesnej  młodości  chciał  zostać 

gliniarzem, ale porzucił wszelkie ambicje zawodowe z chwilą założenia policyjnego munduru. 

Nie  myślał  o  karierze,  wystarczyło  mu  to,  że  jeździ  wozem  patrolowym,  odpowiada  na 

wezwania i  jako pierwszy  stawia się na  miejscu jakiegoś  zdarzenia.  Z życzliwością odnosił 

się do wszystkich i był za to powszechnie lubiany, prawdopodobnie jedyny wyjątek stanowiła 

jego żona. 

Mam dla ciebie pewną informację - rzekł Emmett. - Wczoraj po służbie wpadłem do 

baru  Pina  na  piwo  i  spotkałem  tam  Gusa  Dembrowskiego.  Jest  cywem,  członkiem  ekipy 

zajmującej się zabójstwem Kuleszy. 

- Cywem? 

Inspektorem dochodzeniówki działającym po cywilnemu. 

To sprawiło, że z podniecenia aż się wyprostowałam na krzesełku. 

Mówił coś ciekawego o Cullenie? 

Potwierdził,  że  ta  Sanchez  była  płatną  informatorką,  jedynie  Cullen  miał  z  nią 

kontakt.  Nazwiska  informatorów  utrzymywane  są  w  tajemnicy.  Tylko  jeden  wyznaczony 

funkcjonariusz pozostaje z nimi w kontakcie, a wszelkie akta przechowuje w specjalnej kasie 

pancernej.  Podejrzewam,  że  w  tej  sprawie  akta  zostały  ujawnione  na  użytek  ekipy 

dochodzeniowej. 

Więc  pewnie  chodzi  o  znacznie  bardziej  skomplikowany  wypadek,  niż  można  by 

sądzić  z  pozorów.  Wygląda  na  to,  że  zabójstwo  miało  jakiś  związek  z  którąś  ze  spraw 

prowadzonych przez Cullena. 

background image

87 

 

Niewykluczone,  lecz  równie  dobrze  Cullen  mógł  mieć  zwykły  romans  z  Sanchez. 

Słyszałem, że to młoda i ładna babeczka, o gorącym, latynoskim usposobieniu. 

Ale wciąż nie wiadomo, gdzie przebywa. 

Owszem,  nadal  jej  nie  odnaleziono.  Chłopcy  z  dochodzeniówki  dotarli  nawet  do 

jakichś jej dalekich krewnych ze Staten Island, ale tam też jej ostatnio nie widziano. 

Rozmawiałam wczoraj z jej sąsiadami i dowiedziałam się, że jeden z mieszkańców 

bloku, ten sam, który widział owego tajemniczego świadka, o jakim zeznawał Cullen, zginął 

w nie wyjaśnionych okolicznościach. 

- To znaczy w jakich? 

Został potrącony przez samochód. Sprawca zbiegł z miejsca wypadku. 

Zbieżność może być zupełnie przypadkowa. 

Też chciałabym tak uważać. 

Spojrzał na zegarek i wstał od stołu. 

Muszę lecieć. 

Jeszcze jedno. Znasz „Krętacza” Cullena? 

Widuję go od czasu do czasu. 

Nie wiesz, czym się zajmuje albo gdzie mieszka? 

Pracuje w opiece społecznej, jest chyba inspektorem. A mieszka gdzieś w Hamilton. 

Irina 

powinna mieć w biurze pełną książkę telefoniczną całego okręgu. Jeśli „Krętacz” ma w 

domu telefon, bez trudu odnajdziesz jego dokładny adres. 

Dzięki. I bardzo dziękuję za świeże pączki oraz kawę. 

Odwrócił się jeszcze przy drzwiach. 

Nie potrzebujesz pieniędzy? 

Energicznie po

kręciłam głową. 

Nie. Dziękuję. 

Objął  mnie  ramieniem,  cmoknął  w  policzek  i  wyszedł.  Szybko  zamknęłam  za  nim 

drzwi,  bo  nagle  łzy  naszły  mi  do  oczu.  Takie  dowody  przyjaźni  czasami  mnie  wzruszają. 

Wróciłam do kuchni, zgarnęłam ze stołu papiery po naszej uczcie i wyrzuciłam je do śmieci. 

Dopiero  teraz,  po  raz  pierwszy  tego  ranka,  mogłam  spokojnie  rozejrzeć  się  po  całym 

mieszkaniu. Cullen 

dokładnie przeszukał każdy kąt, a wściekłość, z jaką to czynił, kazała mu 

widocznie narobić maksymalnie wielkiego bałaganu. Wszystkie szafki kuchenne były otwarte 

na  oścież,  a  ich  zawartość  walała  się  na  blatach  i  na  podłodze.  Książki  zostały  dokładnie 

zgarnięte z półek. Nawet poducha z mojego jedynego fotela wylądowała na podłodze. Cała 

sypialnia  była  zawalona  stertami  ubrań  powyrzucanych  z  szafy  oraz  szuflad  komódki. 

Ułożyłam poduchę na fotelu i pozbierałam rzeczy z podłogi w kuchni. Doszłam do wniosku, 

że porządki w pokoju mogą poczekać. 

background image

88 

 

Wzięłam  prysznic,  a  następnie  ubrałam  się  w  czarne  dżinsowe  szorty  i  bardzo 

obszerną bluzkę w kolorze khaki. Wszystkie akcesoria łowcy nagród pospiesznie zgarnęłam 

z  powrotem  do  czarnej  torebki  i  przewiesiłam  ją  przez  ramię.  Dokładnie  sprawdziłam  też 

zamknięcie  okna  w  sypialni,  powtarzając  sobie,  że  musi  się  to  stać  codzienną  czynnością, 

wykon

ywaną rano i wieczorem. Źle się czułam w roli zwierzęcia zagnanego do klatki, ale nie 

miałam  ochoty  na  dalsze  niespodziewane  wizyty  różnych  osób.  Natomiast  staranne 

zamknięcie  drzwi  wyjściowych  wydało  mi  się  czczą  formalnością.  Pamiętałam,  że  „Leśnik” 

bez 

większego trudu otworzył  je wytrychem.  Co  prawda,  nie wszyscy  odznaczali  się takimi 

samymi  umiejętnościami,  niemniej  doszłam  do  wniosku,  że  nie  zaszkodziłoby  wyposażyć 

drzwi w jeszcze jedną zasuwkę. Postanowiłam przy najbliższej okazji porozmawiać o tym z 

dozorcą. 

Pożegnałam  się  z  Rexem,  zebrałam  w  sobie  całą  odwagę  i  ostrożnie  wyjrzałam  na 

korytarz, chcąc zdobyć jeszcze pewność, że nie zjawił się tam po raz drugi Ramirez. 

background image

89 

 

ROZDZIAŁ 7 

Głowica rozdzielacza leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam: za żywopłotem azalii, 

pod samą ścianą budynku. Założyłam ją z powrotem i wyjechałam z parkingu, mając zamiar 

odwiedzić  Hamilton.  Kiedy  jednak  przejeżdżałam  obok  biura  Kajusza,  dostrzegłam  wolne 

miejsce przy” krawężniku i zahamowałam pospiesznie. Ale udało mi się zaparkować jeepa w 

wąskiej przestrzeni dopiero przy trzeciej próbie. 

Irina 

siedziała  za  swoim  biurkiem.  Trzymała  lusterko  na  wysokości  oczu  i 

pieczołowicie  zdrapywała  grubą  skorupę  tuszu  do  rzęs.  Uniosła  głowę,  kiedy  weszłam  do 

środka. 

Używałaś kiedykolwiek  tego nowego świństwa  przedłużającego rzęsy?  -  spytała.  - 

Teraz wyglądam tak, jakbym sobie obkleiła powieki szczeciną ze szczurzych ogonów. 

Machnęłam jej policyjnym zaświadczeniem przed nosem. 

Odstawiłam Clarence’a. 

Irina 

dała mi porozumiewawczy znak, zaciskając pięść i podrywając łokieć ku górze. 

- Oby tak dalej! 

- Kajusz jest u siebie? 

Nie, musiał  iść  do  dentysty.  Pewnie po  to,  żeby  naostrzyć  sobie kły.  - Wybrała ze 

stosu  teczkę  sprawy  i  wzięła  ode  mnie  zaświadczenie.  -  Ale  do  tego  szef  nie  jest  nam 

pot

rzebny. Mogę ci od ręki wystawić czek. 

Zrobiła  notatkę  na  kartce  i  wraz  z  zaświadczeniem  umieściła  ją  w  teczce,  po  czym 

odłożyła dokumenty na skraj biurka. Następnie wyjęła z szuflady staromodną, oprawioną w 

skórę książeczkę bankową i szybko wypisała mi czek. 

- Jak ci idzie z Cullenem? - 

zapytała. - Trafiłaś już na jakiś trop? 

Niezupełnie. Ale wiem na pewno, że nie wyjechał z miasta. 

-  To  twarda  sztuka  - 

mruknęła. - Spotkałam go jakieś pół roku temu, zanim jeszcze 

rozpętała  się  ta  afera.  Kupował  na  bazarze  ćwierć  kilo  łagodnego  wędzonego  sera 

włoskiego. Siłą musiałam się powstrzymywać, żeby nie wbić zębów w jego pośladek. 

Jesteś aż tak drapieżna? 

Jeszcze bardziej. Faceci w jego typie budzą we mnie zwierzę. 

Nie zapominaj, że ciąży na nim oskarżenie o morderstwo. 

Irina 

westchnęła ciężko. 

Strasznie dużo kobiet w Trenton zaleje się łzami, kiedy Cullen ostatecznie wyląduje 

w pudle. 

background image

90 

 

Wolałam na ten temat nie dyskutować, w każdym razie nie mogłam siebie zaliczyć do 

tego  grona.  Po  wydarzeniach  ostatniej  nocy  wizja  Edwarda  wsadzonego  za  kratki  w  moim 

upokorzonym mściwym sercu wywoływała jedynie uczucie błogiej radości. 

Masz pełną książkę telefoniczną okręgu z adresami? 

Irina 

ruchem głowy wskazała mi regał pod drugą ścianą. 

Leży tam. To te opasłe tomisko na trzeciej półce. 

Wiesz coś na temat „Krętacza” Cullena? 

Tyle tylko, że się ożenił z Shirley Galio. 

Okazało się, że jedyny Cullen w Hamilton mieszka przy Bergen Court pod numerem 

617.  Przeszłam  do  wielkiego  planu  miasta  rozpiętego  na  ścianie  za  biurkiem  Iriny  i 

sprawdziłam,  gdzie  znajduje  się  ta  ulica.  Przypominałam  sobie  mgliście,  że  cała  tamta 

okolica  jest  zabudowana  maleńkimi  domkami  jednorodzinnymi  o  salonach  wielkości  mojej 

łazienki. 

Widziałaś się ostatnio z Shirley? - spytała Irina. - Zrobiła się wielka jak słonica. Od 

matury  przytyła ze trzydzieści  kilogramów.  Spotkałam  ją kiedyś  w  saunie Margie Manusco. 

Musiała zestawić trzy składane krzesełka, żeby normalnie usiąść, i nosiła wypchaną torebkę 

wielkości worka żeglarskiego. Pewnie miała tam cały arsenał. Na wypadek, gdyby ktoś uznał 

ją za smakowity kąsek. 

Nie  chce  mi  się  wierzyć,  że  aż  tak  utyła.  Pamiętam,  że  w  szkole  była  jedną  ze 

szczuplejszych. 

No cóż, niezbadane są wyroki boskie. 

- Amen. 

W miasteczku było rozpowszechnione dosyć szczególne podejście do kanonów wiary 

katolickiej. W każdym razie zwykliśmy wszystkie sprawy, które nie mieściły się w kategoriach 

naszego pojmowania, przekazywać w gestię Najwyższego, a On zjawiał się pospiesznie, by 

dopasować je do wymogów szarej rzeczywistości. 

Irina 

wręczyła  mi  czek  i  wróciła  do  mozolnej  pracy  odrywania  zaschniętego tuszu  z 

rzęs lewej powieki. 

Mówię ci, jak teraz cholernie trudno jest zachować klasę - rzekła na pożegnanie. 

 

Zakład  obsługi  pojazdów  polecony  mi  przez  „Leśnika”  mieścił  się  w  długim  ciągu 

parterowych  warsztatów  stojących  wzdłuż  Route  1.  Sześć  betonowych  baraków 

przypominających  stare  bunkry  było  niegdyś  pomalowanych  na  żółto,  ale  czas  i  toksyczne 

wyziewy z autostrady odcisnęły swe piętno na ich kolorze. Prawdopodobnie projektant tego 

kompleksu  wyobrażał  go  sobie  w  otoczeniu  rozległych  połaci  wysokiej  trawy  i  kwitnących 

krzewów,  lecz  cały  teren  między  warsztatami  a  szosą  przypominał  półpustynię  usłaną 

background image

91 

 

szarymi  torbami  papierowymi  i  plastikowymi  kubeczkami,  której  monotonię  urozmaicały 

jedynie  jakieś  pozbawione  liści  badyle.  Do  każdego  z  baraków  wiódł  oddzielny  podjazd 

kończący się brukowanym placem parkingowym. 

Powoli minęłam drukarnię „Capital” oraz walcownię „A. i J.”, po czym skręciłam przed 

warsztat naprawy samochodów „U Ala”. Do środka prowadziły trzy rozsuwane wrota, niczym 

w  hangarze,  lecz  tylko  jedne  z  nich  były  otwarte.  Cały  plac  za  barakiem  zastawiono 

porozbijanymi,  zardzewiałymi  wrakami  w  różnym  stadium  demontażu,  natomiast  na  wprost 

ostatnich  drzwi  garażu,  na  placyku  ogrodzonym  drucianą  siatką  zwieńczoną  zwojami  drutu 

kolczastego, stały zaparkowane nowe modele dużych luksusowych aut. 

Przejechałam  wzdłuż  szeregu  wraków  i  zatrzymałam  jeepa  obok  nowiutkiej  czarnej 

terenowej  toyoty  z  napędem  na  cztery  koła,  wyposażonej  w  tak  grube,  baloniaste  opony, 

jakby  to  był  ciągnik  rolniczy.  Wcześniej  podjechałam  do  banku  i  zrealizowałam  czek, 

potrafiłam  więc  dokładnie  określić,  ile  mogę  przeznaczyć  na  urządzenie  alarmowe.  Nie 

miałam najmniejszego zamiaru wydawać na to choćby jednego centa więcej. Byłam zresztą 

przekonana,  że  za  tę  sumę  niczego  nie  uda  mi  się  załatwić,  lecz  mimo  wszystko 

postanowiłam spróbować. 

Zaledwie  otworzyłam  drzwi  auta,  dotkliwie  poczułam  żar  stojącego  suchego 

powietrza. Wysiadłam,  oddychając płytko,  żeby  zaabsorbować  jak  najmniej  metali  ciężkich. 

W  takiej  bliskości  autostrady  słońce  wydawało  się  zamazane,  ciężkie  od  spalin  powietrze 

rozmywało  jego  blask,  zacierało  wszelkie  szczegóły  krajobrazu.  Z  wnętrza  warsztatu 

dobiegał głośny terkot pracującej sprężarki. 

Podeszłam do drzwi garażu, ostrożnie lawirując między stosem brudnych gumowych 

węży  i  stertą  zużytych  filtrów  oleju.  W  środku  ujrzałam  kilku  mężczyzn  w 

jaskrawopomarańczowych  kombinezonach  roboczych.  Jeden  z  nich  obejrzał  się  na  mnie. 

Stał  nad  elektryczną  piłą  do  metalu  i  właśnie  poprawiał  sobie  na  włosach  fragment 

elastycznych damskich rajstop z poobcinanymi nogawkami, związanych w dwa sterczące ku 

górze  węzełki.  Zapewne  oszczędzał  w  ten  sposób  czas  na  myciu  włosów  po  zakończeniu 

pracy.  Kiedy  podszedł  do  mnie,  powiedziałam,  że  szukam  właściciela,  Ala,  on  zaś  odparł 

krótko, iż właśnie go znalazłam. 

Chciałam  zainstalować  w  swoim  samochodzie  urządzenie  alarmowe.  „Leśnik” 

polecił mi pański zakład, podobno oferuje pan bardzo atrakcyjne ceny. 

A skąd pani zna „Leśnika”? 

- Pracujemy razem. 

To w sumie daje bardzo duży zabezpieczony obszar. 

Niezbyt rozumiałam, jak należy traktować tę uwagę, ale nie chciałam nawet prosić o 

wyjaśnienie. 

background image

92 

 

- Jestem prywatnym agentem dochodzeniowym. 

I  potrzebny  alarm  w  samochodzie,  gdyż  działa  pani  w  niezbyt  przyjaznym 

otoczeniu? 

Mówiąc  szczerze,  zarekwirowałam  ten  wóz  i  mam  podstawy  przypuszczać,  że 

właściciel będzie chciał go odzyskać. 

Uśmiechnął się lekko. 

- To jeszcze lepiej. 

Podszedł szybko do regału w drugim końcu garażu i po chwili wrócił z urządzeniem w 

czarnej  plastikowej  obudowie,  mającym  w  przybliżeniu  rozmiary  sześć  na  sześć 

centymetrów. 

To  jedno  z  ostatnich  osiągnięć  w  dziedzinie  zabezpieczeń  pojazdów  -  rzekł.  - 

Czujnik  reaguje  na  zmiany  ciśnienia  powietrza.  Każda  zmiana  ciśnienia,  spowodowana 

wybiciem  szyby  czy  otwarciem  drzwi  auta,  pobudza  to  maleństwo  do  takiego  działania,  od 

którego mogą  popękać  bębenki.  -  Obrócił  aparat  w  moją  stronę.  -  Ten  przycisk  uruchamia 

alarm, układ elektroniczny zaczyna działać po dwudziestu sekundach. W ten sposób będzie 

pani miała czas na zamknięcie drzwi samochodu. Taka sama zwłoka następuje po wykryciu 

zmiany  ciśnienia  powietrza,  co  umożliwia  właścicielowi  odłączenie  automatu  przed  jego 

zadziałaniem. 

A jak się to wyłącza, jeśli już alarm został uruchomiony? 

-  Kluczem.  - 

Wręczył  mi  maleńki,  połyskujący  srebrzyście  kluczyk.  -  Oczywiście  nie 

należy go zostawiać w samochodzie, bo wtedy złodziej mógłby łatwo odłączyć alarm. 

To urządzenie jest dużo mniejsze, niż się spodziewałam. 

Jest  małe,  ale  bardzo  skuteczne.  A  co  najważniejsze,  jest  również  tanie,  gdyż 

nadzwyczaj  łatwo  się  je  instaluje.  Wystarczy  jedynie  przymocować  aparat  pod  deską 

rozdzielczą. 

- Ile kosztuje? 

Sześćdziesiąt dolarów. 

- To mi odpowiada. 

Pospiesznie wyciągnął śrubokręt z tylnej kieszeni kombinezonu. 

Proszę mi tylko pokazać, gdzie mam je umocować. 

W czerwonym jeepie cherokee, który stoi obok tego czarnego monstrum. Proszę je 

przykręcić w jakimś mało widocznym miejscu. Wolałabym uniknąć wiercenia dziur  w desce 

rozdzielczej. 

Ki

lkanaście  minut  później  jechałam  już  z  powrotem  w  kierunku  ulicy  Starka  i  byłam 

bardzo  z  siebie  zadowolona.  Miałam  urządzenie  alarmowe,  za  które  nie  tylko  zapłaciłam 

nadzwyczaj rozsądną cenę, ale które w dodatku mogłam bez większych kłopotów przenieść 

background image

93 

 

do  i

nnego  samochodu,  jaki  zamierzałam  sobie  kupić,  kiedy  już  zdobędę  honorarium  za 

odstawienie  Cullena 

do  aresztu.  Zatrzymałam  się  przed  sklepem  przy  najbliższym 

skrzyżowaniu i kupiłam sobie na lunch duże opakowanie waniliowego jogurtu oraz kartonik 

soku  po

marańczowego.  Popijałam  go  i  wracałam  bez  pośpiechu  do  miasta,  nucąc  pod 

nosem. Czułam się znakomicie w klimatyzowanym wnętrzu jeepa. Wyliczałam w myślach, że 

mam nie tylko urządzenie alarmowe i pojemnik gazu obezwładniającego, lecz także pyszny 

jogurt. Cz

ego więcej mogłam potrzebować? 

Zaparkowałam  na  wprost  wejścia  do  sali  gimnastycznej,  dopiłam  resztkę  soku, 

wzięłam  swoją  torebkę  oraz  teczkę  z  dokumentami  i  fotografiami  dotyczącymi  sprawy 

Cullena

,  włączyłam  alarm,  wysiadłam  i  zamknęłam  wóz.  Czułam  się  tak,  jakbym  machała 

czerwoną płachtą przed pyskiem rozwścieczonego byka. Chyba bardziej ostentacyjny byłby 

tylko wielki napis na przedniej szybie jeepa: „Proszę bardzo! Jak chcesz, to go sobie weź!” 

Upał sprawił, że ulica była wyludniona. Jedynie na pobliskim skrzyżowaniu sterczały 

dwie  znudzone  dziwki,  jakby  czekały  na  autobus.  Tyle  tylko,  że  ulicą  Starka  nie  kursują 

żadne  autobusy.  Wyglądały  na  zniechęcone,  pewnie  dlatego,  że  w  takim  upale  nie  mogły 

znaleźć chętnych na swoje usługi. Obie miały na głowach plastikowe czapeczki z szerokimi 

daszkami  chroniącymi  przed  słońcem  i  były  ubrane  w  porozciągane  bluzki  oraz  bardzo 

obcisłe  szorty.  Nosiły  nawet  podobne  fryzury:  krótko  przycięte  i  ufarbowane  włosy,  grubo 

polakierowane w strączki sterczące na wszystkie strony. Nie miałam pojęcia, według jakich 

kryteriów  ustalane  są  ceny  usług  prostytutek,  lecz  gdyby  zależały  one  od  wagi  kobiecego 

ciała, tym dwom ulicznicom powinno się całkiem nieźle powodzić. 

Obie  przyjęły  wyzywające  pozy,  kiedy  ruszyłam  w  ich  stronę:  oparły  pięści  na 

biodrach,  lekko  wydęły  policzki  i  gapiły  się  na  mnie  tak  wybałuszonymi  oczami,  jakby 

zobaczyły kurę znoszącą złote jajka. 

Cześć,  złotko! -  przywitała mnie z  daleka  jedna z  nich.  -  Czego  tutaj  szukasz? To 

nasze miejsce, kapujesz? 

Wyglądało na to, że różnica między przyzwoitą wychowanką „Miasteczka” a pospolitą 

ulicznicą jest dosyć ulotna. 

-  Szukam  przyjaciela,  Edwarda  Cullena.  - 

Pokazałam  im  jego  zdjęcie.  -  Nie 

widziałyście go przypadkiem w tej okolicy? 

- A niby po co go szukasz? 

- To sprawa osobista. 

- Jasne. 

- Znacie go? 

Druga nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Nie uszło to mojej uwagi. 

Może. 

background image

94 

 

Mówiąc szczerze, łączyło nas coś więcej niż przyjaźń. 

Coś więcej? To znaczy co? 

Przez tego sukinsyna zaszłam w ciążę. 

- Niczego po tobie nie wi

dać. 

Będzie widać za miesiąc. 

Na to też można zaradzić. 

Owszem,  ale  przede  wszystkim  chciałabym  odnaleźć  Cullena.  Nie  wiecie,  gdzie 

można go znaleźć? 

- Nie. 

A  znacie  może  niejaką  Carmen  Sanchez?  Pracowała  tu  niedaleko,  w  barze 

„Zakątek”. 

- Ona t

eż zaszła z nim w ciążę? 

Nie wiem, ale przypuszczam, że Cullen może być teraz z nią. 

Carmen  zniknęła  -  poinformowała  mnie  szeptem.  -  Kobietom  z  ulicy  Starka 

przytrafiają się takie rzeczy. To ryzyko środowiskowe. 

Nie chciałybyście tego bliżej wyjaśnić? 

Raczej wolałybyśmy trzymać gęby na kłódkę - wtrąciła niespodziewanie druga. - Nie 

chcemy mieć z tym nic wspólnego. Nic nie wiemy o tej brudnej sprawie. Nie mamy zresztą 

czasu na przyjacielskie pogawędki. Czeka na nas praca. 

Rozejrzałam się po ulicy, ale nie dostrzegłam dla nich żadnej „pracy”. Doszłam więc 

do wniosku, że zwyczajnie chcą się ode mnie uwolnić. Zapytałam je o imiona i dowiedziałam 

się,  iż  rozmawiam  z  Lula  oraz  Jackie. Wręczyłam  obu  po  wizytówce,  mówiąc,  że  byłabym 

wdzięczna, gdyby dały mi znać, jeśli się czegoś dowiedzą o Cullenie lub Sanchez. Chciałam 

jeszcze zapytać o tego tajemniczego świadka zabójstwa, pomyślałam jednak, że to na nic. 

Bo  niby  jak  miałabym  to  zrobić?  „Przepraszam,  czy  nie  znacie  faceta  o  płaskiej  facjacie, 

jakby ktoś go potraktował ciężką patelnią?” 

Zaczęłam następnie chodzić od bramy do bramy, rozmawiać z ludźmi siedzącymi na 

schodkach  i  sprzedawcami  ze  sklepików.  Do  czwartej  spaliłam  sobie  od  słońca  skórę  na 

nosie  i  nie  zyskałam  niczego  więcej.  Przeszłam  na  ocienioną  stronę  ulicy  Starka,  lecz  sił 

starczyło  mi  tylko  na  pokonanie  kilkuset  metrów.  Zawróciłam,  zniechęcona,  i  ruszyłam  z 

powrotem  w  stronę  jeepa.  Szerokim  łukiem  ominęłam  podejrzany  garaż  oraz  salę 

gimnastyczną.  Nie  zajrzałam  też  do  żadnego  baru,  bo  chociaż  mogłam  tam  znaleźć 

najlepsze źródło informacji, to jednak zaliczyłam je do miejsc szczególnie niebezpiecznych. 

Nie czułam się na siłach podejmować jakiekolwiek ryzyko. Prawdopodobnie przesadzałam z 

ostrożnością,  być  może  w  ciągu  dnia  klientelę  tych  spelunek  stanowili  praworządni 

obywatele,  których moja  osoba  obchodziła tyle samo  co  zeszłoroczny  śnieg.  Ale Bogiem a 

background image

95 

 

prawdą  nie  potrafiłam  siebie  zaliczyć  do  mniejszości,  a  czułam  się  mniej  więcej  tak,  jak 

czarnoskóry  zaglądający  pod  spódnice  białym  kobietom  na  protestanckich  przedmieściach 

Birmingham. 

Szłam, przyglądając się uważnie domom z naprzeciwka, a kiedy znów znalazłam się 

na osłonecznionym terenie, ponownie przebiegłam na drugą stronę ulicy. W tej części miasta 

znajdowały się niemal wyłącznie budynki mieszkalne, toteż nie zdziwiło mnie specjalnie, że 

teraz,  kiedy  po  południu  upał  stopniowo  słabł,  na  ulicy  zaczęło  się  pojawiać  coraz  więcej 

przechodniów.  Musiałam  więc  zwolnić  kroku  i  częstokroć  lawirować  między  grupami 

spacerowiczów. 

Na szczęście jeep stał dokładnie tam, gdzie go zaparkowałam, lecz na nieszczęście 

Cullen 

wcale  się  nim  nie  zainteresował.  Usilnie  starałam  się  nie  patrzeć  w  okna  sali 

gimnastycznej,  na  wypadek,  gdyby  Ramirez  obserwował  mnie  z  wysokości  pierwszego 

piętra. Już wcześniej włosy zebrałam z tyłu głowy w koński ogon, dlatego teraz czułam silne 

swędzenie  skóry  na  karku.  Zapewne  był  to  jednak  skutek  działania  słońca.  Nie  znosiłam 

żadnych  mazideł  chroniących  przed  porażeniami  słonecznymi,  polegałam  na  swoim 

przekonaniu,  iż  wielkomiejskie  wyziewy  skutecznie  odfiltrowują  groźne  promieniowanie 

powodujące raka skóry. 

Niespodziewanie z przeciwnej strony ulicy skręciła prosto na mnie jakaś kobieta. Była 

dość tęga i porządnie ubrana, gęste czarne włosy nosiła zebrane w gruby kok. 

- Przepraszam - zag

adnęła - czy pani się nazywa Isabella Swan? 

- Owszem. 

Pan Alpha chciałby zamienić z panią kilka słów. Jego biuro znajduje się na wprost, 

po drugiej stronie ulicy. 

Nie znałam nikogo o nazwisku Alpha i zależało mi na tym, by jak najszybciej zniknąć 

z  ewen

tualnego  pola  widzenia  Benito  Ramireza,  ale  kobieta  wyglądała  na  uczciwą 

katoliczkę,  toteż  postanowiłam  zaryzykować  i  pójść  za  nią.  Wkroczyłyśmy  do  budynku 

sąsiadującego  z  salą  gimnastyczną.  Kamienica  niczym  się  nie  wyróżniała  spośród 

dziesiątków  podobnych  przy  ulicy  Starka,  była  wąska,  trzypiętrowa,  a  małe  okienka  w 

zaniedbanym,  mrocznym  holu  pokrywała  gruba  warstwa  brudu.  Weszłyśmy  po  kilku 

stopniach  na  wysoki  parter.  Znajdowało  się  tu  troje  drzwi.  Jedne  z  nich  były  otwarte  na 

oścież i ze środka wypadało na korytarz chłodne powietrze z klimatyzowanego wnętrza. 

Tędy - rzekła kobieta, prowadząc przez zagracony sekretariat, w którym stała duża 

kanapa obita zielonym skajem i masywne, silnie zniszczone biurko z jasnego drewna. 

Na  małym  stoliku  w  końcu  pomieszczenia  leżała  sterta  wymiętych,  ilustrowanych 

pism  poświęconych  boksowi.  Na  wszystkich  ścianach,  którym  bardzo  by  się  przydało 

gruntowne malowanie, wisiały oprawione fotografie gwiazd tego sportu. 

background image

96 

 

Kobieta  wprowadziła  mnie  do  przyległego  gabinetu  i  zamknęła  drzwi.  Pokój  był 

urządzony  niemal  dokładnie  tak  samo  jak  sekretariat,  jedyną  znaczącą  różnicę  stanowiły 

dwa  duże  okna  wychodzące  na  ulicę.  Na  mój  widok  zza  biurka  podniósł  się  nieznajomy 

mężczyzna.  Był  ubrany  w  wypchane  spodnie  od  dresu  i  koszulę  z  krótkimi  rękawami, 

rozchełstaną pod szyją. Twarz miał głęboko pobrużdżoną zmarszczkami oraz spory, obwisły 

podbródek.  Zwalistą  sylwetkę  charakteryzowały  wyraźne  jeszcze  zarysy  niegdyś  prężnych 

muskułów,  lecz  wiek  zeszpecił  ją dość  pokaźnym  brzuszkiem,  a  czarne,  gładko zaczesane 

do  tyłu  włosy  były  gęsto  przetykane  pasemkami  siwizny.  Na  moje  oko  facet  dobiegał 

sześćdziesiątki, a życie niezbyt go rozpieszczało. 

Pochylił się nad biurkiem, wyciągając rękę na powitanie. 

Jimmy Alpha. Jestem menadżerem Benito Ramireza. 

Skinęłam sztywno głową, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. W pierwszym odruchu 

chciałam natychmiast stąd wyjść, ale uprzytomniłam sobie, że nie byłoby zbyt poważne. 

Wskazał mi miejsce w foteliku przystawionym do biurka. 

Słyszałem, że znów pojawiła się pani w tej okolicy, postanowiłem więc skorzystać z 

okazji  i  serdecznie  panią  przeprosić.  Wiem,  co  zaszło  na  sali  między  panią  a  Benito. 

Próbowałem się do pani dodzwonić, lecz aparat był odłączony. 

Te przeprosiny jedynie wywołały moją złość. 

- Brutalnego za

chowania Ramireza nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. 

Alpha wyglądał na zakłopotanego. 

Nigdy  nie  przypuszczałem,  że  napotkam  tego  rodzaju  problemy  -  rzekł.  -  Od 

początku  kariery  zależało  mi  tylko  na  tym,  by  mieć  pod  swą  opieką  przynajmniej  jednego 

znakomitego  boksera,  a  kiedy  już  takiego  znalazłem,  nabawiłem  się  przez  niego  wrzodów 

żołądka. - Z górnej szuflady biurka wyciągnął pokaźnych rozmiarów butelkę środka przeciw 

nadkwasocie.  - 

Sama  pani  widzi.  Zacząłem  kupować  to  świństwo,  gdy  go  poznałem.  - 

Pociągnął  spory  łyk  mikstury,  przycisnął  dłoń  do  piersi  i  odetchnął  głęboko.  -  Jeszcze  raz 

przepraszam. Jest mi niezmiernie przykro za to, co spotkało panią na sali treningowej. 

Nie widzę żadnego powodu, żeby pan mnie przepraszał. Przecież to nie pan zawinił. 

Chciałbym traktować to w ten sam sposób, lecz, niestety, jest to także moja wina. - 

Zakręcił  z  powrotem  butelkę,  wstawił  ją  do  szuflady  biurka,  po  czym  pochylił  się  nisko, 

opierając szeroko łokcie na blacie. - Pracuje pani dla Kajusza? 

- Tak. 

- Zn

am go jeszcze z dzieciństwa. To facet z charakterem.  

Uśmiechnął  się  przymilnie.  Odniosłam  wrażenie,  że  przed  tym  spotkaniem  zrobił 

dokładny wywiad środowiskowy. 

background image

97 

 

Szybko jednak spoważniał, przygarbił się nieco i spuścił głowę, utkwiwszy spojrzenie 

w swoich d

łoniach. 

Czasami  sam  nie  wiem,  jak  postępować  z  Benito.  On  wcale  nie  jest  taki  zły,  po 

prostu  brak  mu  ogłady.  Za  to  wspaniale  potrafi  boksować.  Dla  takiego  jak  on,  człowieka 

znikąd, ten wielki sukces ma podwójne znaczenie. 

Zerknął  na  moją  twarz,  zapewne  chcąc  się  przekonać,  czy  trafia  do  mnie  takie 

tłumaczenie.  Jęknęłam  cicho,  pragnąc  dać  mu  do  zrozumienia,  że  nadal  odczuwam 

obrzydzenie. 

Nawet  nie  chcę  próbować  wyjaśniać  jego  zachowania  -  dodał,  robiąc  jeszcze 

smutniejszą  minę.  -  Benito  coraz  częściej  postępuje  niewłaściwie.  Teraz  nie  mam  już  na 

niego żadnego wpływu. Nie słucha niczyich rad. W dodatku otoczył się ludźmi, którym boks 

odebrał resztki zdrowego rozsądku. 

To prawda. Na sali trenowała spora grupa, lecz nikt się za mną nie wstawił. 

-  Rozmawia

łem  z  nimi  o  tamtym  zajściu.  No  cóż,  kiedyś  kobiety  otaczano 

szacunkiem.  Teraz  nie  szanuje  się  nikogo  i  niczego.  Coraz  więcej  morderców, 

narkomanów... - urwał i zagłębił się we własnych myślach. 

Przypomniałam  sobie,  co  Cullen  mówił  mi  o  Ramirezie  i  kilku  ciążących  na  nim 

oskarżeniach  o  gwałt.  Widocznie  Alpha  bądź  to  usilnie  chował  głowę  w  piasek,  bądź  też 

wziął  na  siebie  zadanie  robienia  porządków  po  swym  pupilku  przynoszącym  mu  krociowe 

dochody. Wydawało mi się jednak, że bardziej pasuje do niego strusia polityka. 

Przez jakiś czas przyglądałam mu się w milczeniu. Czułam się zbyt zagubiona w tym 

obskurnym  gabinecie,  w  popadającej  w  ruinę  kamienicy,  by  spokojnie  zebrać  myśli,  a 

jednocześnie wciąż byłam do tego stopnia rozżalona, iż nie potrafiłam wydać z siebie choćby 

pomruku zrozumienia. 

Jeśli Benito będzie się jeszcze pani naprzykrzał, proszę mnie powiadomić - rzekł w 

końcu Alpha. - Nie chciałbym, żeby coś takiego się powtórzyło. 

Przedwczoraj  wieczorem  zjawił  się  pod  drzwiami  mego  mieszkania  i  usiłował  się 

dostać  do  środka.  Na  korytarzu  zachowywał  się  wyzywająco  i  zapaskudził  mi  drzwi.  Jeśli 

kiedykolwiek zobaczę go tam po raz drugi, zawiadomię policję i wniosę oskarżenie. 

Alpha był wyraźnie wstrząśnięty. 

Nic o tym nie wiedziałem. Ale nie zrobił nikomu krzywdy, prawda? 

Nie, nikogo nie pobił. 

Wyjął z szuflady biurka wizytówkę i szybko dopisał na niej ciąg cyfr. 

To mój  domowy  numer  telefonu  -  rzekł,  podając  miją.  -  Gdyby  miała  pani  jeszcze 

kłopoty,  proszę  dzwonić  o  dowolnej  porze.  Jeśli  Benito  ośmieli  się  włamać  do  pani 

mieszkania, będzie miał ze mną do czynienia. 

background image

98 

 

Nie sądzę, aby zdołał się włamać. Ale proszę go trzymać z dala ode mnie. 

Alpha zacisnął wargi i przytaknął szybkim skinieniem głowy. 

Podejrzewam, że nie wie pan nic o Carmen Sanchez? 

- Tylko to, co opisywali w gazetach. 

 

Skręciłam w lewo, w ulicę State, i niemal od razu ugrzęzłam w popołudniowym korku. 

Stłoczone samochody posuwały się w żółwim tempie. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy na 

zakupy, toteż minęłam mój dom, pokonałam jeszcze kilkaset metrów i wjechałam na parking 

przed najbliższym supermarketem. 

Stojąc w kolejce do kasy, uświadomiłam sobie nagle, że przecież Cullen także musi w 

jakiś sposób zdobywać żywność. Oczyma wyobraźni ujrzałam go wchodzącego do sklepu, z 

przyklejonymi sz

tucznymi wąsami i w wielkich ciemnych okularach na nosie. Bardzo mnie też 

ciekawiło,  gdzie  mieszka.  Może  sypia  w  tej  niebieskiej  furgonetce?  Podejrzewałam  jednak, 

że przestał z niej korzystać po tym, jak go zauważyłam za kierownicą, lecz wcale nie byłam o 

tym  przekonana.  Niewykluczone,  że  odznaczał  się  przesadną  wiarą  w  siebie.  Dysponował 

wszak  ruchomym  punktem  obserwacyjnym,  w  którym  mógł  też  nocować,  a  żywił  się 

chociażby  konserwami.  Zresztą  wszystko  wskazywało  na  to,  że  ta  furgonetka  została 

wyposażona  w  nowoczesny  sprzęt  elektroniczny.  Jeśli  obserwował  Ramireza  z  przeciwnej 

strony  ulicy,  to  równie  dobrze  mógł  zainstalować  jakieś  mikrofony  i  prowadzić  z  furgonetki 

podsłuch. 

Nie  widziałam  jednak  tego  auta  na  ulicy  Starka.  Co  prawda,  nie  szukałam  go 

specjal

nie,  lecz  z  pewnością  bym  je  zauważyła.  Niewiele  wiedziałam  o  metodach 

elektronicznego podsłuchu, ale wydawało mi się, że podsłuchujący musi przebywać gdzieś w 

pobliżu  pomieszczeń,  w  których  zainstalowano  mikrofony.  Należało  wziąć  to  pod  rozwagę. 

Być może wystarczyło odnaleźć niebieską furgonetkę, żeby przyskrzynić Cullena. 

O tej porze cały plac za domem był już zastawiony i musiałam zaparkować jeepa na 

jego  najdalszym  końcu.  W  takich  sytuacjach  nie  szczędziłam  w  myślach  przykrych  słów 

ludziom,  którzy  w  ogóle  nie  myślą  o  innych.  Zgarnęłam  z  siedzenia  naręcze  papierowych 

toreb z zakupami oraz pojemnik z sześcioma butelkami piwa i byłam tak obładowana, że do 

zamknięcia  drzwi  auta  musiałam  sobie  pomagać  kolanem.  Kiedy  zaś  szłam  w  stronę 

budynku,  a  wypchane  t

orby  obijały  mi  kolana,  niespodziewanie  przyszedł  mi  na  myśl  stary 

dowcip o jajach słonia. 

Wjechałam na piętro windą i z ulgą złożyłam wszystkie pakunki na wycieraczce, żeby 

wyjąć z torebki klucze. Otworzyłam drzwi, zapaliłam światło i przeniosłam towary do kuchni, 

po  czym  szybko  wróciłam  i  zamknęłam  zasuwę.  Następnie  posortowałam  zakupy,  jedne 

powkładałam  do  lodówki,  inne upchnęłam  w  szafce.  Cieszyła mnie świadomość,  że znowu 

background image

99 

 

mam  pewien  zapas  żywności  w  domu.  Nie  potrafiłam  się  odzwyczaić  od  wyniesionych  z 

domu  nawyków.  Każda  gospodyni  w  „Miasteczku”  była  bowiem  przygotowana  na  klęskę 

żywiołową,  nikt  tam  nie  umiał  żyć,  nie  mając  w  zapasie  stert  papieru  toaletowego  czy 

parokilogramowych puszek z mąką. 

Nawet Rex okazywał podniecenie moją aktywnością w kuchni. Obserwował mnie ze 

swojej  klatki,  stojąc  na  dwóch  nóżkach  i  opierając  maleńkie  różowiutkie  łapki  o  szklaną 

ścianę. 

Nadeszły wreszcie lepsze czasy, Rex – powiedziałam, wkładając mu do klatki spory 

kawałek jabłka. – Od tej pory możesz codziennie liczyć na świeże jabłka i brokuły. 

W  supermarkecie kupiłam  także  plan  miasta,  rozpostarłam  go  na  kuchennym  stole, 

zanim  usiadłam  do  obiadu.  Postanowiłam  jutro  z  samego  rana  podjąć  metodyczne 

poszukiwania  niebieskiej  furgonetki.  Najpierw  trzeba  było  zlustrować  całe  otoczenie  sali 

treningowej  oraz  sąsiedztwo  domu,  w  którym  mieszkał  Ramirez.  Sięgnęłam  po  książkę 

telefoniczną, lecz  znalazłam w niej aż dwudziestu trzech Ramirezów. Dwóch miało na imię 

Benito, przy trzech innych nazwiskach umieszczono tylko inicjał imienia, B. Zadzwoniłam pod 

pierwszy  wyszczególniony  numer  i  po  czwartym  sygnale odezwała się jakaś kobieta. W tle 

było słychać donośny płacz dziecka. 

Czy to mieszkanie Benito Ramireza, tego słynnego boksera? - zapytałam. 

Kobieta  odpowiedziała  ostro  kilka  słów  po  hiszpańsku.  Przeprosiłam  ją  za  kłopot  i 

przerwałam  połączenie.  Drugi  Benito  osobiście  odebrał  telefon,  ale  także  nie  był  to  ten 

Ramirez, którego szukałam. Zaczęłam więc dzwonić do wszystkich o imieniu zaczynającym 

się  na  B,  lecz  nikt  nie  podnosił  słuchawki.  Zrezygnowałam,  nie  chciało  mi  się  sprawdzać 

pozostałych  osiemnastu  abonentów.  W  głębi  serca  poczułam  ulgę,  że  nie  znalazłam  tego 

łobuza.  Nie  miałam  pojęcia,  co  mogłabym  mu  powiedzieć.  Zapewne  szybko  odłożyłabym 

słuchawkę.  Ostatecznie  chciałam  tylko  poznać  jego  adres.  Dopiero  teraz  uświadomiłam 

sobie z pełną mocą, że na samo wspomnienie o Ramirezie włosy mi się zaczynają jeżyć na 

karku.  Mogłam  jeszcze  podjąć  obserwację  sali  gimnastycznej  i  pojechać  za  nim,  kiedy 

wyjdzie po zakończonym treningu, ale nowiutki czerwony jeep zanadto rzucałby się w oczy. 

Przyszło  mi  na  myśl,  żeby  zwrócić  się  o  pomoc  do  Emmetta.  Policjanci  nie  powinni  mieć 

większych  kłopotów  ze  zdobyciem  czyjegoś  adresu.  Jęłam  się  zastanawiać,  czy  znam 

jeszcze kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc. Marilyn Truro pracowała w wydziale drogowym 

urzędu  miejskiego.  Gdybym  znała  numer  rejestracyjny  samochodu  Ramireza,  z  pewnością 

odszukałaby  jego  adres.  Przyszło  mi  też  do  głowy,  żeby  zadzwonić  do  nadzorcy  sali 

treningowej,  ale  ten  pomysł  niezbyt  mi  się  spodobał.  Nie  chciałam  wzbudzać  niczyich 

podejrzeń. 

background image

100 

 

W  końcu  jednak  pomyślałam,  że  nie  ma  się  czego  obawiać.  Postanowiłam 

zaryzykować.  Wcześniej  wyrwałam  z  książki  telefonicznej  stronę,  na  której  znajdował  się 

adres  sali,  toteż  teraz  musiałam  zadzwonić  do  informacji.  Pospiesznie  wybrałam 

podyktowany  numer.  W  słuchawce  odezwał  się  męski  głos.  Powiedziałam,  że  jestem 

umówiona na spotkanie z Benito Ramirezem, lecz zgubiłam kartkę z jego adresem. 

Już  pani  mówię  -  odparł  szybko  mężczyzna.  -  Benito  mieszka  przy  ulicy  Polkpod 

numerem  trzysta  dwadzieścia.  Nie  pamiętam  numeru  mieszkania,  ale  to  na  pierwszym 

piętrze od podwórza. Na drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem, więc powinna pani trafić bez 

kłopotu. 

Dziękuję. Jestem panu niezmiernie wdzięczna. 

Odsunęłam  od  siebie  aparat  telefoniczny  i  odszukałam  ulicę  Polk  na  planie  miasta. 

Okazało  się,  że  biegnie  skrajem  starej  części  śródmieścia,  równolegle  do  ulicy  Starka. 

Zaznaczyłam  ją  żółtym  markerem.  Miałam  więc  teraz  dwa  miejsca,  w  których  należało 

szukać  niebieskiej  furgonetki.  Mogłam  zaparkować  jeepa  w  pewnej  odległości  i  przejść 

kawałek pieszo, uważnie rozglądając się po okolicznych podwórkach i placach za garażami. 

Postanowiłam  zrobić  to  z  samego  rana,  a  gdyby  moje  poszukiwania  nie  przyniosły  efektu, 

należałoby się skupić na kolejnej sprawie, żeby znowu zdobyć trochę grosza na życie. 

Dwukrotnie  sprawdziłam  wszystkie  okna,  by  mieć  pewność,  że  są  dokładnie 

zamknięte, po czym zaciągnęłam zasłony. Zamierzałam wziąć prysznic i pójść wcześniej do 

łóżka, nie narażając się już na niespodziewane odwiedziny jakichkolwiek gości. 

Zrobiłam  porządki  w  sypialni,  starając  się  nie  zwracać  uwagi  na  pustki  w  pokoju, 

ciemniejsze prostokąty na ścianach i wyraźnie odciśnięte ślady mebli na dywanie. Wysokie 

honorarium  za  odstawienie  Cullena 

do  aresztu  miało  być  dopiero  pierwszym  krokiem  na 

długiej  drodze  ku  normalizacji  mojego  życia.  Niestety,  potrzeby  miałam  ogromne. 

Przemknęło mi przez myśl, żeby znowu zacząć szukać stałej pracy w swoim zawodzie. 

Szybko  jednak  doszłam  do  wniosku,  że  nie  warto  się  dłużej  oszukiwać.  Naprawdę 

odwiedziłam wcześniej wszelkie możliwe miejsca zatrudnienia. 

Mogłam na dłużej wcielić się w rolę agenta dochodzeniowego, lecz zdążyłam się już 

przekonać, jak bardzo ryzykowna jest ta robota. W najgorszym razie... Nie, postanowiłam w 

ogóle  nie  brać  pod  uwagę  najgorszych  sytuacji. Wolałam  się  już  przyzwyczajać  do  gróźb  i 

powszechnej pogardy, oswajać z możliwością gwałtu, zranienia czy nawet śmierci, a także z 

koniecznością zmiany sposobu myślenia, bo nigdy dotąd nawet sobie nie wyobrażałam, że 

mogę pracować i zarabiać na własną rękę. Zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała wiele 

się  nauczyć  z  zakresu  samoobrony  oraz  władania  bronią  i  poznać  różne  policyjne  metody 

dokonywania  aresztowań  i  odstawiania  poszukiwanych  do  aresztu.  Nie  miałam 

najmniejszego zamiaru upodabniać się do „Terminatora”, ale głupotą byłoby dalsze działanie 

background image

101 

 

w  stylu  Elmera  Fudda.  Gdybym  miała  telewizor,  chętnie  obejrzałabym  po  raz  kolejny  takie 

filmy, jak chociażby „Cagney i Lacey”. 

Przypomniałam  sobie  w  końcu,  że  miałam  porozmawiać  z  dozorcą,  Dillonem 

Ruddickiem, na temat założenia drugiej zasuwy do drzwi  wejściowych. Postanowiłam teraz 

zejść do niego. Stosunki między nami układały się nieźle, może dlatego, że oboje z Dillonem 

należeliśmy  do  tej  mniejszości  wśród  mieszkańców  budynku,  która  nie  musi  przeznaczać 

jednej szafki kuchennej na leki hamujące procesy starzenia. Dillon chyba nie miał żadnego 

wykształcenia,  ledwie potrafił  czytać,  ale ze śrubokrętem  czy  młotkiem w  dłoni  przeistaczał 

się w prawdziwego geniusza. Mieszkał w suterenie, gdzie prawie wcale nie docierało światło 

słoneczne,  a  korytarz  piwniczny  przed  swoimi  drzwiami  wyłożył  grubym  chodnikiem. 

Zewsząd  docierały  tam  przeróżne  odgłosy,  trzaski  i  bulgoty  z  wymienników  ciepła  bądź 

nieustanny szum wody 

w rurach, ale on utrzymywał, że jemu to nie przeszkadza, że czuje się 

tak, jakby mieszkał nad morzem. 

Cześć, Dillon - powiedziałam, kiedy otworzył mi drzwi. - Jak leci? 

Wszystko w porządku, nie narzekam. W czym mogę pomóc? 

Niepokoi  mnie  rosnąca  przestępczość.  Zastanawiałam  się  właśnie,  czy  nie  byłoby 

dobrze zaopatrzyć drzwi wejściowych w drugą zasuwkę. 

To  rozsądne  -  odparł.  -  Nigdy  za  wiele  przezorności.  Właśnie  montowałem 

dodatkowy  zamek  u  pani  Luger.  Podobno  kilka  dni  temu  wieczorem  jakiś  potężnie 

zbudowany  typek  wydzierał  się  na  korytarzu  pierwszego  piętra.  Pani  Luger  mówiła,  że 

przeżyła chwile grozy. Ty pewnie też to słyszałaś, mieszkasz przecież prawie obok niej. 

Z trudem przełknęłam ślinę. Aż za dobrze wiedziałam, o jakim „potężnie zbudowanym 

t

ypku” mówiła pani Dilłon. 

Jutro postaram się kupić jakąś porządną zasuwę dla ciebie. A teraz może napiłabyś 

się ze mną piwa? 

Wiesz, że zawsze chętnie przyjmuję takie propozycje. 

Dillon otworzył drugą butelkę, postawił na stoliku puszkę solonych orzeszków i oboje 

rozsiedliśmy się wygodnie na jego kanapie. 

 

Ustawiłam budzik na ósmą, lecz o siódmej byłam już na nogach, pchana nadzieją na 

odnalezienie niebieskiej furgonetki. Wzięłam prysznic i poświęciłam trochę czasu na ułożenie 

włosów, podsuszając żel strumieniem gorącego powietrza z suszarki. Spryskałam je nawet 

nieco  lakierem.  Kiedy  skończyłam,  moja  fryzura  wyglądała  mniej  więcej  tak,  jak  u 

rozczochranej  Cher.  To  jedna  z  moich  ulubionych  aktorek,  która  wygląda  cudownie  nawet 

wtedy, kiedy jest rozczochran

a. Nie byłam zbyt szczęśliwa, gdy się okazało, że została mi już 

tylko jedna czysta para dżinsowych szortów, ale dobrałam do nich obcisły stanik z wąziutkimi 

background image

102 

 

ramiączkami i głęboko wyciętymi miseczkami, po czym włożyłam bardzo obszerną czerwoną 

bluzkę  z  szerokim  elastycznym  golfowym  kołnierzem,  żeby  zasłaniał  mi  kark  od  słońca. W 

doskonałym  nastroju  ciasno  zawiązałam  sportowe  buty  i  zrolowałam  brzegi  białych 

skarpetek. 

Na  śniadanie  wzięłam  sobie  dużą  porcję  płatków  kukurydzianych  z  mlekiem, 

wychodząc  z  założenia,  że  skoro  są  one  polecane  w  wieku  dojrzewania,  to  i  mnie  nie 

zaszkodzą.  Zagryzłam  je  tabletką  multiwitaminy  i  wymyłam  zęby.  Na  koniec  włożyłam 

kolczyki  w  kształcie  dużych  pozłacanych  obrączek,  umalowałam  wargi  jaskrawoczerwoną 

fluoryzującą szminką i wyszłam z domu. 

Głośne  granie  cykad  zapowiadało  kolejny  słoneczny  dzień.  Nad  asfaltowym 

placykiem unosiła się mgiełka parującej rosy. Wyprowadziłam jeepa z parkingu i włączyłam 

się w strumień pojazdów na ulicy Saint James. Plan miasta rozłożyłam na drugim siedzeniu, 

przygotowałam  sobie  także  notes  do  zapisywania  adresów,  telefonów  i  różnych  innych 

wiadomości związanych z moją nową pracą. 

Kamienica,  w  której  mieszkał  Ramirez,  stała  w  środku  długiego  ciągu  podobnych 

budynków,  wąskich  i  ściśniętych,  przeznaczonych  pierwotnie  dla  robotniczej  biedoty. 

Prawdopodobnie  osiedlali  się  tu  głównie  emigranci,  Irlandczycy,  Włosi  bądź  Polacy,  którzy 

lądowali  w  Delaware,  skuszeni  możliwością  łatwego  zarobku  w  Ameryce,  i  podejmowali 

pracę  w  jednej  z  wielu  fabryk  w  Trenton.  Trudno  było  określić,  kto  teraz  tu  mieszka.  Nie 

widziałam  starców  przesiadujących  na  schodach  przed  wejściami  do  domów  ani  dzieci 

bawiących  się  na  podwórkach.  Na  przystanku  autobusowym  stały  dwie  Azjatki  w  średnim 

wieku;  silnie  przyciskały  torebki  do  brzuchów  w  obawie  przed  złodziejami  i  miały  marsowe 

miny.  Nigdzie  nie  było  niebieskiej  furgonetki,  nie  zauważyłam  też  żadnego  zaułka,  gdzie 

można by ukryć taki samochód. Nie było tu ani garaży, ani wąskich alejek na tyłach domów. 

Jeśli Cullen podsłuchiwał rozmowy Ramireza, musiał to robić z większej odległości, chyba że 

zdołał wynająć mieszkanie w sąsiedztwie boksera. 

Objechałam cały kwartał i znalazłam uliczkę osiedlową zagłębiającą się między domy. 

Ale  i  przy  niej  nie  stały  żadne  garaże.  Wąska  wstęga  asfaltu  prowadziła  bezpośrednio  na 

tyłach  kamienicy,  w  której  mieszkał  Ramirez.  Po  przeciwnej  stronie  znajdował  się  maleńki 

prostokątny  parking  na  sześć  samochodów.  Stały  na  nim  cztery  pojazdy,  trzy  stare  graty  i 

srebrzysty  porsche  ze  złotym  napisem  „Mistrz”  na  tablicy  rejestracyjnej.  Nie  dostrzegłam 

nikogo we wnętrzach pozostałych aut. 

Za  placykiem  ciągnął  się  drugi  szereg  starych  kamienic.  Stwierdziłam,  że  to 

doskonałe  miejsce  do  prowadzenia  obserwacji  czy  podsłuchu,  lecz  i  tam  nie  dostrzegłam 

nigdzie niebieskiej furgonetki. 

background image

103 

 

Dojechałam  uliczką  do  końca  i  skręciłam  w  przecznicę,  zamierzając  stopniowo 

zataczać coraz większe kręgi wokół mieszkania boksera. W dość krótkim czasie sprawdziłam 

wszystkie alejki i uliczki w całej okolicy, lecz nigdzie nie było nawet śladu Cullena. 

W  końcu  wróciłam  na  ulicę  Starka  i  tu  podjęłam  poszukiwania  furgonetki.  Kiedy 

dotarłam  do  większego  kompleksu  garaży  i  zaułków,  zaparkowałam  jeepa  i  poszłam  dalej 

pieszo.  O  wpół  do  pierwszej  miałam  już  serdecznie  dosyć  łażenia  między  brudnymi, 

cu

chnącymi  garażami.  Z  nosa zaczynała mi  schodzić  skóra,  włosy  kleiły  się do  spoconego 

karku, a pasek ciężkiej torebki boleśnie wrzynał mi się w ramię. 

Zanim  dotarłam  z  powrotem  do jeepa, rozbolały  mnie jeszcze nogi,  stopy  paliły  tak, 

jakbym  chodziła  po  rozżarzonych  węglach.  Oparłam  się  ramieniem  o  drzwi  auta  i 

sprawdziłam,  czy  faktycznie  podeszwy  butów  nie  nadtapiają  się  od  upału.  Wreszcie 

zauważyłam,  iż  Lula  oraz  Jackie  znowu  sterczą  na  swoim  posterunku  przy  pobliskim 

skrzyżowaniu, i pomyślałam, że nie zaszkodzi po raz drugi z nimi porozmawiać. 

Ciągle szukasz Cullena? - zapytała Lula. 

Przesunęłam ciemne okulary na czubek czoła. 

Widziałyście go? 

Nie. Nawet nie słyszałyśmy o nim ani jednego słowa. Facet się gdzieś zaszył. 

I nie widziałyście też jego furgonetki? 

Nic nie wiem o żadnej furgonetce. Ostatnio Cullen jeździł czerwono-złotym jeepem, 

takim  samym  jak  twój...  -  Oczy  jej  się  nagle  rozszerzyły.  -  Cholera!  Czy  to  nie  jest 

przypadkiem jego samochód? 

Powiedzmy, że go pożyczyłam. 

Lula uśmiechnęła się tajemniczo. 

Chcesz  powiedzieć,  że  ukradłaś  wóz  Cullena?  Skarbie,  przy  najbliższej  okazji  ten 

facet przerobi ci tyłek na kotlet siekany. 

Kilka  dni  temu  widziałam  go  za  kierownicą  niebieskiej  furgonetki  econoline.  Cały 

dach  nad  szoferką  miała  najeżony  różnymi  antenami.  Nie  zauważyłyście  jej  gdzieś  w  tej 

okolicy? 

Niczego takiego nie widziałyśmy - wtrąciła Jackie. 

Spojrzałam na nią przelotnie i ponownie zwróciłam się do Luli: 

A ty? Nie widziałaś tej niebieskiej furgonetki? 

Może wreszcie powiesz nam prawdę? Rzeczywiście zaszłaś w ciążę? 

Nie, ale mogłam zajść. 

Pominęłam milczeniem fakt, że było to przed czternastu laty. 

- Zatem o co tu chodzi? Dlaczego poszukujesz Cullena? - 

dopytywała się ciekawie. 

background image

104 

 

Pracuję na zlecenie firmy, która poręczyła za jego kaucję. Cullen jest poszukiwany 

przez policję. 

Nie bujasz? Naprawdę ścigasz go dla forsy? 

Owszem, dla dziesięciu procent sumy, którą wyznaczono jako kaucję. 

Niezła fucha - oceniła Lula. - Może i ja bym zmieniła zawód? 

Lepiej  skończ  te  pogawędki  i  zacznij  się  rozglądać  za  jakimś  klientem,  bo  inaczej 

twój chłop porachuje ci wszystkie kości - burknęła Jackie. 

Wróciłam  do  domu,  zjadłam  drugą  porcję  chrupek  kukurydzianych,  po  czym 

zadzwoniłam do matki. 

Przygotowałam wspaniałą duszoną kapustę - oznajmiła. - Nie wpadłabyś do nas na 

obiad? 

Brzmi bardzo zachęcająco, ale mam sporo pracy. 

Naprawdę?  I  są  to  tak  pilne  zajęcia,  że  zrezygnujesz  ze  smakowitej  duszonej 

kapusty? 

- Niestety, tak. 

Co to za praca? Ciągle szukasz chłopaka Cullenów? 

- Owszem. 

Powinnaś  sobie  znaleźć  lepsze  zajęcie.  Widziałam  ogłoszenie  w  witrynie  salonu 

piękności Clary, że poszukują pomocnicy do mycia włosów. 

W tle rozległy się jakieś nawoływania babci Mazurowej. 

-  Ach,  tak  - 

powiedziała  mama. - Dziś rano dzwonił ten  bokser, z którym się miałaś 

spotkać,  Benito  Ramirez.  Ojciec  był  bardzo  podekscytowany.  Mówił,  że  to  taki  miły  i 

kulturalny młody człowiek. 

Czego chciał? 

Próbował się z tobą skontaktować, ale twój telefon był odłączony. Ojciec powiedział 

mu, że już ci naprawili aparat. 

Miałam ochotę walić głową w ścianę. 

Benito Ramirez to parszywa świnia. Jeśli jeszcze raz zadzwoni, w ogóle z nim nie 

rozmawiajcie. 

Przez telefon wydawał się taki kulturalny... 

No pewnie, pomyślałam, to najkulturalniejszy bandzior i gwałciciel  w całym Trenton, 

który teraz już wiedział, że może do mnie dzwonić o dowolnej porze. 

background image

105 

 

ROZDZIAŁ 8 

W piwnicach bloku, w którym mieszkam, znajdowała się kiedyś pralnia, lecz obecny 

właściciel nie robił nic, aby przywrócić te pomieszczenia do stanu używalności. Dlatego też 

musiałam wozić brudne ciuchy do najbliższej pralni publicznej, znajdującej się kilometr dalej, 

już w Hamilton. Nie były to jakieś dalekie wyprawy, niemniej sprawiały kłopot. 

Wepchnęłam  do  torebki  kartonowe  teczki  z  dokumentami,  które  otrzymałam  od 

Connie,  zarzuciłam  ją  na  ramię,  a  następnie  wytaszczyłam  pojemnik  z  brudną  bielizną  na 

kory

tarz. Starannie zamknęłam drzwi i doholowałam pojemnik do samochodu. 

W gronie automatycznych pralni samoobsługowych „Super Suds” wcale nie była taka 

zła.  Obok  budynku znajdował  się niewielki  parking  dla klientów,  a po  sąsiedzku urządzono 

barek  przekąskowy,  gdzie  można  było  kupić  doskonałe  kanapki  z  pieczonym  kurczakiem, 

jeśli  tylko  ktoś  miał  wystarczająco  dużo  gotówki  przy  sobie.  Ja  jej  nie  miałam,  toteż  w 

niewesołym  nastroju  wrzuciłam  bieliznę  do  bębna pralki,  nasypałam  proszku,  wrzuciłam  do 

szczeliny ćwierćdolarówkę i rozłożyłam na stoliku dokumenty, żeby się z nimi zapoznać. 

Pierwsza  teczka  dotyczyła  sprawy  niejakiego  Lonniego  Dodda,  którego  z  miejsca 

zaliczyłam  do  najłatwiejszych  obiektów.  Ten  dwudziestodwulatek  mieszkał  w  Hamilton  i 

został  oskarżony  o  kradzież  samochodu.  Po  raz  pierwszy  miał  stanąć  przed  sądem.  Z 

automatu  w  holu  pralni  zadzwoniłam  do  Iriny,  aby  się  upewnić,  że  Dodd  nadal  jest 

poszukiwany. 

Zapewne znajdziesz go w garażu przy domu, powinien się grzebać w silniku auta - 

usłyszałam. - To nie pierwsze jego wykroczenie, kilkakrotnie zarobił już grzywnę. Tacy jak on 

wychodzą  z  założenia,  iż  nikt  im  nie  będzie  dyktował,  co  mają  w  życiu  robić.  Uważają,  że 

jedynym  ich  grzeszkiem  jest  kradzież  paru  samochodów,  a  to  przecież  nic  wielkiego,  toteż 

n

ie zadają sobie trudu, aby stawić się w sądzie. 

Podziękowałam  Irinie  za  te  informacje  i  wróciłam  do  stolika.  Postanowiłam,  że  gdy 

tylko  pranie  dobiegnie  końca,  pojadę  pod  adres  widniejący  w  dokumentach  i  spróbuję 

odnaleźć tego Dodda. 

Kiedy  bęben  pralki  skończył  wirować,  przeniosłam  swoje  rzeczy  do  suszarki  i 

spakowałam  teczki  z  dokumentami  do  torebki.  Usiadłam  z  powrotem  i  zaczęłam  się  tępo 

gapić  przez  wielkie  panoramiczne  okno  na  ulicę,  gdy  niespodziewanie  ujrzałam  niebieską 

furgonetkę.  Byłam  tak  osłupiała,  że  zastygłam  na  parę  sekund  z  rozdziawionymi  ustami. 

Stałam  się  niezdolna  do  jakiegokolwiek  ruchu,  podczas  gdy  powinnam  była  zareagować 

natychmiast.  Samochód  zniknął  mi  z  pola  widzenia,  dostrzegłam  jednak  błysk  tylnych 

czerwonych świateł, gdy hamował przed pobliskim skrzyżowaniem. 

background image

106 

 

Dopiero teraz zerwałam się na nogi. Chyba wyfrunęłam z pralni, gdyż nie pamiętam, 

aby  moje  stopy  się  stykały  z  płytami  chodnika.  Z  takim  impetem  ruszyłam  z  parkingu,  że 

spod opon strzeliły kłęby dymu z rozgrzanej gumy. Dojeżdżałam już do skrzyżowania, kiedy 

nagle zajazgotał alarm. W pośpiechu zapomniałam go wyłączyć. 

Ryk  syreny  rzeczywiście  był  ogłuszający,  aż  bolały  od  niego  bębenki.  Kluczyk  od 

urządzenia  alarmowego  wisiał  na  kółku  razem  z  pozostałymi,  a  te  tkwiły  w  stacyjce.  Bez 

namysłu wdepnęłam hamulec, zatrzymując jeepa na środku ulicy. Poniewczasie zerknęłam 

we wsteczne lusterko, ale na szczęście nikt za mną nie jechał, bo już miałabym się z pyszna. 

Pospiesznie wyłączyłam alarm i ruszyłam dalej. 

Dostrzegłam furgonetkę Cullena  kilkadziesiąt  metrów  z  przodu.  Skręciła w  prawo.  Z 

podniecenia kurczowo zaciskałam palce na kierownicy, lawirując między innymi pojazdami. 

Ale kiedy skręciłam śladem furgonetki, jej już nigdzie nie było widać. Zaczęłam więc krążyć 

po  uliczkach  osiedla

,  rozglądając  się  uważnie  na  wszystkie  strony.  Zdegustowana,  miałam 

już  ochotę  zrezygnować  z  dalszych poszukiwań, kiedy  dostrzegłam  niebieski  wóz  na  placu 

na tyłach restauracji Manniego. 

Skręciłam w alejkę i zatrzymałam jeepa, blokując wyjazd. Przez chwilę gapiłam się na 

furgonetkę,  nie  mając  pewności,  co  należy  teraz  zrobić.  Nie  wiedziałam  nawet,  czy  Cullen 

nie siedzi  za kierownicą. Równie dobrze mógł się ułożyć do snu  w przedziale pasażerskim 

auta, jak też siedzieć przy stoliku w restauracji i zamawiać bułkę z tuńczykiem. Postanowiłam 

zaparkować nieco dalej i rozejrzeć się po okolicy. Doszłam do wniosku, że jeśli Edwarda nie 

będzie  w  samochodzie,  ukryję  się  za  którymś  z  aut  i  użyję  gazu,  kiedy  tylko  zbliży  się  do 

furgonetki. 

Pojechałam  dalej,  wstawiłam  jeepa  na  wolne  miejsce  cztery  wozy  za  furgonetką  i 

wyłączyłam  silnik.  Odwróciłam  się,  aby  sięgnąć  po  torebkę,  gdy  niespodziewanie  drzwi 

otworzyły  się  gwałtownie  i  zostałam  brutalnie  wyciągnięta  na  zewnątrz.  Zatoczyłam  się  i 

uderzyłam głową w szeroką pierś Edwarda. 

- Mnie szukasz? - 

zapytał ostro. 

A  sądziłeś,  że  zrezygnuję?  -  odparłam  zaczepnie.  -  Nie  licz  na  to,  nigdy  się  nie 

poddam. 

Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, zagryzając lekko wargi. 

Wierzę.  Najchętniej  powaliłabyś  mnie  na  chodnik  i  przejechała  po  mnie  kilka  razy 

tam  i  z  powrotem...  Tak  jak  kiedyś.  Podobało  ci  się  wtedy?  A  może  obiecano  ci  jakąś 

nagrodę za odstawienie mnie żywego lub martwego? 

Nie  widzę  powodów,  dla  których  miałabym  się  przed  tobą  tłumaczyć.  Wykonuję 

zlecenie, nie kieruję się pobudkami osobistymi. 

background image

107 

 

Naprawdę?  Nie  dość,  że  naprzykrzałaś  się  mojej  matce,  ukradłaś  mój  wóz,  to 

jeszcze teraz rozpowiadasz, że zaszłaś ze mną w ciążę! Zawsze mi się zdawało, iż zajście w 

ciążę  jest  sprawą  cholernie  osobistą!  Jezu,  czy  nie  wystarczy,  że  jestem  oskarżony  o 

popełnienie morderstwa? Za kogo siebie uważasz? Za tajemniczego mściciela? 

- Przesadzasz. 

Wcale  nie  przesadzam,  po  prostu  mam  już  tego  dość.  Cierpliwość  ma  swoje 

granice, a ty stanowisz kres mojej. Poddaję się. Możesz sobie zatrzymać samochód, jakoś to 

przeżyję. Tylko nie wieszaj nad szybą zbyt wielu bibelotów i zmieniaj olej, kiedy zacznie się 

palić czerwona lampka. - Rzucił tęsknym spojrzeniem w kierunku jeepa. - Mam nadzieję, że 

nie korzystasz zbyt często z telefonu. 

Oczywiście, że nie. 

Opłaty za niego są diabelnie wysokie. 

Nie musisz się tym martwić. 

- Cholera - 

syknął. - Że też wszystko musiało mi się zwalić na głowę. 

Spróbuj sobie wmówić, że to tylko stan przejściowy. 

Popatrzył na mnie uważnie. 

Podobasz  mi  się  w  tym  stroju.  -  Błyskawicznie  wsunął  palec  za  brzeg  bluzki, 

odciągnął ją i ostentacyjnie zajrzał mi za dekolt - Staniczek też masz bardzo seksowny. 

Coś  ścisnęło  mnie  za  żołądek.  Wolałabym  to  nazwać  „nagłym  ukłuciem  strachu”, 

byłam  jednak  przekonana,  że  „śmiertelne  przerażenie”  znacznie  lepiej  oddawało  stan 

faktyczny. 

Nie bądź wulgarny. 

Niby dlaczego? Czyżbyś już  zapomniała,  że przeze mnie zaszłaś w ciążę? Chyba 

mam  prawo  choć  trochę  się  z  tobą  spoufalić?  -  Przysunął  się  bliżej.  -  I  ta  szminka  też 

doskonale pasuje. Ja

skrawa czerwień... Bardzo wyzywająca... 

Pochylił się i nieoczekiwanie pocałował mnie. 

Zdawałam sobie sprawę, że powinnam mu wymierzyć kopniaka w krocze, ale rozbroił 

mnie tym pocałunkiem. Edward Cullen naprawdę wiedział, jak to należy robić. Z początku był 

d

elikatny, jakby ostrożny, lecz z czasem  wkładał w pocałunek coraz więcej żaru... Odsunął 

się i  uśmiechnął  szeroko,  chcąc  mi  widać  udowodnić,  że  zawsze  zdoła  mnie owinąć  sobie 

wokół palca. 

- To jest to! 

Śmierdzi ci z ust. 

Szybko sięgnął ponad moim ramieniem i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. 

Nie życzę sobie, abyś mnie śledziła. 

Czyżbyś nauczył się czytać w myślach? 

background image

108 

 

Jeszcze nie, ale i tak zamierzałem cię co nieco powstrzymać. - Odszedł parę kroków 

i  wrzucił  kluczyki  do  wielkiego  pojemnika  na  śmieci.  -  Życzę  pomyślnych  łowów  -  rzucił, 

kierując się w stronę furgonetki. - Tylko nie zapomnij dokładnie wytrzeć buty, jak będziesz z 

powrotem wsiadała do mego samochodu. 

- Zaczekaj! - 

krzyknęłam. - Mam do ciebie kilka pytań. Chciałabym poznać szczegóły 

tego zabójstwa, chciałabym usłyszeć, co masz do powiedzenia na temat Sanchez Carmen. 

Czy to prawda, że wyznaczono nagrodę za twoją głowę? 

On jednak bez słowa wsiadł do furgonetki i szybko wyjechał na ulicę. 

Obejrzałam  dokładnie  wielki,  przemysłowy  pojemnik  na  śmieci,  który  miał  ponad 

półtora metra wysokości, dwa szerokości i co najmniej trzy metry długości. Wspięłam się na 

palce  i  zajrzałam  do  środka.  Był  wypełniony  w  jednej  czwartej  i  cuchnęło  z  niego  padliną. 

Nigdzie nie dostrzegłam kluczyków od samochodu. 

Prawdop

odobnie  każda  gęś  na  moim  miejscu  zalałaby  się  łzami,  natomiast 

prawdziwa łowczyni nagród sięgnęłaby do torebki po zapasowe kluczyki. Nie mając wyboru, 

przyciągnęłam do pojemnika dwie drewniane skrzynki po warzywach i weszłam na nie, żeby 

mieć lepszy widok. Większość odpadków była spakowana w plastikowe worki, lecz niektóre z 

nich popękały przy wyrzucaniu i wokół nich walały się jakieś nadgryzione kromki chleba, kulki 

ziemniaczanego puree, fusy po kawie, spieczone tłuste resztki z patelni i wszelakiego typu 

nierozróżnialna breja, a liście sałaty rozpływały się w pierwotną organiczną maź. 

Nie  wiadomo  skąd,  moje  myśli  zdominowało  stare  jak  świat  powiedzenie:  z  prochu 

powstałeś...  i  obrócisz  się  w  cuchnącą  zupę  podstawowych  składników  chemicznych.  Bez 

względu na to, czy chodziło o kota, czy o surówkę z białej kapusty, ostateczny kres materii 

ożywionej wyglądał tak samo nieciekawie. 

Dokonałam  w  myślach  przeglądu  wszystkich  bliżej  mi  znanych  osób,  lecz  nie 

znalazłam  nikogo,  kto  byłby  gotów  wleźć  za  mnie  do  tego  pojemnika  i  wyciągnąć  stamtąd 

kluczyki. Nie zostało mi więc nic innego, jak stwierdzić: raz kozie śmierć. Przełożyłam nogę 

przez krawędź i usiadłam na brzegu pojemnika, zbierając w sobie resztki odwagi. Wreszcie 

powoli,  krzywiąc  się  z  obrzydzenia,  ostrożnie  zjechałam  do  środka.  Byłam  gotowa  pobić 

rekord skoku wzwyż, gdybym tylko złowiła najcichsze popiskiwanie myszy. 

Puszki  zazgrzytały  mi  pod  nogami,  potem  rozległo  się  mrożące  krew  w  żyłach 

mlaskanie.  Poczułam,  że  się  obsuwam,  toteż  zacisnęłam  kurczowo  palce  na  krawędzi 

pojemnika. Mimo to oparłam się ramieniem o brudną blaszaną ściankę. Zacisnęłam powieki, 

tłumiąc pod nosem przekleństwa. 

Znalazłam  stosunkowo  czyste  foliowe  opakowanie  po  chlebie  i  traktując  je  jak 

plastikową  rękawiczkę,  zaczęłam  ostrożnie  przerzucać  worki  ze  śmieciami.  Panicznie  się 

bałam,  że  stracę  równowagę  i  runę  twarzą  w  jakieś  resztki  tortu  czekoladowego  czy 

background image

109 

 

cielęcego móżdżka w winnym sosie. Zdumiała mnie ilość wyrzucanej żywności, świadomość 

przerażającego marnotrawstwa tak samo pobudzała do wymiotów, jak odrażający fetor, który 

mnie otaczał, dławił oddech w gardle i zdawał się przywierać lepkim brudem do skóry. 

Wydawało mi się, że minęła cała wieczność, zanim w końcu odnalazłam kluczyki do 

połowy  zatopione  w  jakiejś  żółtobrązowej  półpłynnej  mazi.  Nie  widziałam  nigdzie  pieluch, 

pozostawało  więc  się  łudzić,  że  jest  to  wylana  musztarda.  Walcząc  z  coraz  silniejszymi 

mdłościami, zanurzyłam rękę w tej brei i wyciągnęłam kluczyki. 

Wstrzymując oddech, wyrzuciłam je z pojemnika na asfalt, po czym, nie tracąc czasu, 

sama  wygramoliłam  się  na  zewnątrz.  Brzegiem  foliowego  opakowania  postarałam  się  jak 

najdokładniej  wytrzeć  kluczyki.  Niemal  całkowicie  odzyskały  swój  metaliczny  blask,  gdy 

oceniłam w końcu, że znowu nadają się do użytku. Następnie zdjęłam buty i posługując się 

jednym  palcem  ściągnęłam  skarpetki.  Dokonałam  gruntownego  przeglądu  swojej  odzieży, 

lecz  poza  wyraźnymi  smugami  na  bluzce  po  sosie  z  gatunku  „Tysiąc  Wysp”  nie  odkryłam 

niczego budzącego podejrzenia. 

Obok  pojemnika  leżała  sterta  starych  gazet.  Wybrałam  ze  środka  kilka  pism 

sportowych  i  starannie  zakryłam  nimi  całe  siedzenie  jeepa,  na  wypadek,  gdybym  jednak 

przeoczyła jakieś zabrudzenia na szortach. Rozłożyłam też gazety na podłodze pod drugim 

fotelem i ustawiłam na nich upaćkane buty, a obok położyłam skarpetki. 

Przelotnie  spojrzałam  na  pierwszą  stronę  ostatniej  gazety  i  mój  wzrok  przykuł 

krzykliwy tytuł: „Ofiara strzelaniny  w centrum miasta”, pod którym widniała fotografia Johna 

Kuzacka.  Rozmawiałam  z  nim  w  środę,  a  dzisiaj  był  piątek;  trzymałam  w  ręku  wczorajszą 

gazetę.  Z  zapartym  tchem  przeczytałam  relację z  wypadku.  Okazało  się,  że  Kuzack  został 

zastrzelony  w  środę  późnym  wieczorem,  przed  wejściem  do  budynku,  w  którym  mieszkał. 

Dowiedziałam  się z  artykułu,  że był  bohaterem wojny  wietnamskiej,  odznaczonym  orderem 

„purpurowego  serca”,  niezwykle  barwną  postacią,  powszechnie  lubianą  przez  sąsiadów. 

Niestety, do wczoraj policja ani nie znała jeszcze motywów zbrodni, ani  nie miała żadnego 

podejrzanego. 

Oparłam  się  ramieniem  o  karoserię  jeepa,  próbując  się  oswoić  z  myślą  o  nagłej 

śmierci  Kuzacka.  Kiedy  z  nim  rozmawiałam,  zrobił  na  mnie  wrażenie  człowieka  niezwykle 

pogodnego,  kipiącego  energią.  I  on  także  musiał  zginąć.  Najpierw  Edleman  został 

przejechany, a teraz zastrzelono Kuzacka. Spośród trzech osób, które widziały tajemniczego 

świadka w mieszkaniu Sanchez, przy życiu pozostała już tylko jedna. Na samo wspomnienie 

o losie czekającym panią Santiago i jej dzieci ciarki przeszły mi po plecach. 

Starannie złożyłam gazetę i wsunęłam ją do bocznej kieszeni torebki. Postanowiłam, 

że  zaraz  po  powrocie  do  domu  zadzwonię  do  Emmetta  Gazarry  i  porozmawiam  z  nim  na 

temat bezpieczeństwa pani Santiago. 

background image

110 

 

Przez  całą  drogę  czułam  bijący  od  siebie  smród  odpadków,  wolałam  jednak  nie 

opuszczać szyb auta, musiałam zachować wzmożoną ostrożność. 

Wjechałam  na  parking  przed  pralnią  i  pobiegłam  boso  po  swoje  rzeczy.  Wewnątrz 

znajdowała  się  tylko  jedna  osoba,  nieznajoma  starsza  pani,  która  siedziała  przy  stoliku  w 

samym kącie sali. 

Kiedy tylko wbiegłam do środka, uniosła szybko głowę i skrzywiła się z niesmakiem. 

Och, mój Boże! Cóż tak śmierdzi? 

Poczułam, że się rumienię. 

- To pewnie z ulicy - 

odparłam. - Ten odór wpadł do środka, kiedy otworzyłam drzwi. 

- To okropne! 

Pociągnęłam  nosem,  ale  nie  czułam  niczego  szczególnego,  jakby  w  odruchu 

samoobrony  mój  zmysł powonienia całkowicie się wyłączył.  Zerknęłam  na swoją bluzkę na 

piersi. 

A może ma pani na myśli ten zapach sosu „Tysiąc Wysp”? 

Kobieta jednak zasłoniła sobie twarz poszewką od poduszki. 

Od tego smrodu robi mi się niedobrze. 

Szybko  wrzuciłam  swoje  rzeczy  do  kosza  i  wyszłam  stamtąd  w  pośpiechu.  Kiedy 

zatrzymały mnie czerwone światła przed skrzyżowaniem, poczułam nagle, że łzy napływają 

mi  do  oczu.  Ogarnęły  mnie  złe  przeczucia.  Na  szczęście  nikogo  nie  było  na  parkingu  i 

zdołałam  niepostrzeżenie  dotrzeć  do  tylnego  wejścia.  W  holu  i  windzie  także  nikogo  nie 

spotkałam,  kiedy  zaś  drzwi  otworzyły  się  na  piętrze,  ostrożnie  wyjrzałam  na  korytarz. 

Odetchnęłam  z  ulgą,  gdy  i  tu  nikogo  nie  zauważyłam.  Dotaszczyłam  kosz  z  bielizną  pod 

drzwi,  wpadłam  do  mieszkania,  rozebrałam  się błyskawicznie,  szybko spakowałam  ubrania 

do czarnego plastikowego worka na śmieci i dokładnie go zawiązałam. 

Wskoczyłam  pod  prysznic.  Trzy  razy  się  namydlałam  i  spryskiwałam  włosy 

szamponem,  po  czym  starann

ie  się  spłukiwałam.  Wreszcie  wyszłam  z  kąpieli,  włożyłam 

czyste ubrania i na próbę zastukałam do mieszkającej po sąsiedzku pani Woleskiej. 

Zaledwie otworzyła mi drzwi, szybko zasłoniła sobie nos dłonią. 

- Rety! - 

mruknęła. - Co tak śmierdzi? 

Właśnie i  ja  się nad tym  zastanawiałam  -  odparłam. - Wygląda na to,  że ten  fetor 

dochodzi z naszego korytarza. 

Jakby ktoś tu podrzucił zdechłego psa. 

Westchnęłam ciężko. 

Odniosłam podobne wrażenie. 

Ze  spuszczoną głową  wróciłam  do  swego mieszkania.  Musiałam  powtórzyć  pranie  i 

kąpiel,  ale  skończyły  mi  się  drobne.  Nie  zostawało  nic  innego,  jak  wyprać  rzeczy 

background image

111 

 

własnoręcznie, w domu rodziców. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szósta, wypadało więc 

zadzwonić do matki i uprzedzić ją, że mimo wszystko wpadnę dziś do nich na obiad. 

Kiedy  tylko  zatrzymałam  wóz  przy  krawężniku,  mama  jakby  wiedziona  szóstym 

zmysłem  stanęła  w  drzwiach  domu.  Dochodziłam  do  przekonania,  że  nigdy  nie  ujdzie  jej 

uwagi ta chwila, gdy któraś z córek pojawi się w promieniu kilkuset metrów. 

Nowy samochód? - zagadnęła. - Bardzo ładny. Skąd go masz? 

W  jednym  ręku  niosłam  plastikowy  worek  na  śmieci,  w  drugim  ledwo  mogłam 

utrzymać ciężki kosz na bieliznę. 

Pożyczyłam od przyjaciela. 

Od którego? 

Nie znasz go. Chodziliśmy razem do szkoły. 

No cóż, dobrze jest mieć takich przyjaciół. Powinnaś go zaprosić na kawę i ciasto. 

Przeszłam obok niej, kierując się prosto do piwnicy. 

Przywiozłam brudne ubrania. Nie masz nic przeciwko temu, żebym je tu wyprała? 

Nie,  skądże.  A  cóż  to  za  okropny  smród?  Czuć  od  ciebie  tak,  jakbyś  wpadła  do 

pojemnika na odpadki. 

Przez  przypadek  wpadły  mi  do  śmieci  kluczyki  od  samochodu  i  musiałam  je 

wygrzebywać. 

Nie rozumiem, jak mogło ci się przydarzyć coś podobnego. Jeszcze nie słyszałam, 

żeby komuś przez przypadek wpadły kluczyki do pojemnika na śmieci. A ty słyszałaś o takim 

wypadku? Na pewno nie. Tylko ciebie spotykają same najgorsze nieszczęścia. 

Z kuchni wyjrzała babcia Mazurowa. 

Czy ktoś zwymiotował nam pod drzwiami? 

- Nie, to Isabella 

tak śmierdzi - usłużnie wyjaśniła mama. - Grzebała się w śmieciach. 

A  co  ty  tam  robiłaś?  Szukałaś  zwłok?  Widziałam  w  telewizji  taki  film,  na  którym 

gangsterzy  wysmarowali  całe  pomieszczenie  krwią  zabitego,  a  jego  ciało  poćwiartowali  i 

porozrzucali na żer szczurom. 

Szukała kluczyków od samochodu - odpowiedziała za mnie mama. - Podobno przez 

przypadek wpadły jej do pojemnika. 

Kiedy  po  obiedzie  wstaliśmy  od  stołu,  najpierw  zadzwoniłam  do  Emmetta  Gazarry, 

potem  zaś  wpakowałam  do  pralki  drugą  porcję  moich  rzeczy  i  dokładnie  wyszorowałam  w 

zlew

ie buty oraz kluczyki. Starannie spryskałam wnętrze jeepa lizolem i opuściłam wszystkie 

szyby. W  takiej  sytuacji  urządzenie  alarmowe  było  całkowicie  bezużyteczne,  nie  wierzyłam 

jednak,  by  Joe  się  odważył  zabrać  samochód  spod  domu  moich  rodziców.  Po  raz  kolejny 

wzięłam prysznic i przebrałam się w te ubrania, które do tego czasu zdążyły wyschnąć. 

background image

112 

 

Byłam tak poruszona śmiercią Johna Kuzacka, że postanowiłam wracać wcześniej do 

domu, żeby nie przemykać z parkingu po zmroku. Ledwie zdążyłam zamknąć za sobą drzwi 

mieszkania,  kiedy  zadzwonił  telefon.  Ze  słuchawki  popłynął  czyjś  silnie  stłumiony  głos,  do 

tego stopnia niewyraźny, że aż odruchowo nią potrząsnęłam, jakby miało to poprawić jakość 

połączenia. 

Strach  nie  podlega  prawom  logiki.  Jest  oczywiste,  że  nikt  nikomu  nie  może  zrobić 

krzywdy  przez  telefon.  Niemniej  wtuliłam  głowę  w  ramiona,  gdy  tylko  zrozumiałam,  że  to 

dzwoni Ramirez. 

Po  chwili  szybko  odłożyłam  słuchawkę.  Kiłka  sekund  później  telefon  zadzwonił 

ponownie,  nie  odebrałam  jednak,  lecz  wyszarpnęłam  wtyczkę  kabla  z  gniazdka  w  ścianie. 

Niezwykle była mi potrzebna automatyczna sekretarka, ale nie mogłam sobie pozwolić na jej 

zakup, dopóki nie zdobędę kolejnego honorarium. Dlatego też postanowiłam z samego rana 

zająć się sprawą Lonniego Dodda. 

 

Obudziło mnie jednostajne bębnienie deszczu o podest drabinki pożarowej za oknem 

sypialni.  Cudownie,  pomyślałam,  tylko  tego  mi  jeszcze  brakowało,  jakbym  nie  miała 

wystarczająco dużo kłopotów. Wysunęłam się spod kołdry i odchyliłam zasłonkę, lecz widok 

silnie  zachmurzonego 

nieba,  zapowiadającego  całodniowe  opady,  pozbawił  mnie  resztek 

nadziei.  Plac  parkingowy  przypominał  błyszczącą  taflę  lodu,  która  odbijała  słabe  refleksy 

świateł ulicznych latarń. Aż po horyzont ciągnęła się zwarta powłoka ciemnoszarych chmur, 

wiszących nisko nad ziemią. Deszcz jak gdyby zmieniał cały widok za oknem w czarno-biały. 

Wykąpałam się, włożyłam dżinsy i bawełnianą bluzkę, ale nie suszyłam włosów. Nie 

było sensu zajmować się fryzurą, skoro zaraz po wyjściu na dwór miała zostać zniszczona 

przez  wilg

oć.  Zjadłam  śniadanie,  wymyłam  zęby  i  na  poprawę  humoru  nałożyłam  sobie 

cienką  warstwę  turkusowego  cienia  do  powiek.  Na  tę  pogodę  bez  żalu  włożyłam  jeszcze 

mokre  buty,  które  ucierpiały  w  pojemniku  na  śmieci.  Pochyliłam  się  nisko  i  pociągnęłam 

nosem.  Nie  cz

ułam  już  smrodu,  najwyżej  ledwie  uchwytną  woń  gotowanego  mięsa.  W 

każdym razie doszłam do wniosku, że nie powinnam wzbudzać szczególnych podejrzeń. 

Przejrzałam rzeczy w torebce, chcąc się upewnić, że jest tam wszystko, czego mogę 

potrzebować,  czyli  kajdanki,  ciężki  klucz  francuski,  latarka,  rewolwer,  paczka  zapasowej 

amunicji (co prawda, niezbyt przydatna, skoro już zapomniałam, jak się ładuje broń, będąca 

jednak dość poręcznym przedmiotem, gdybym musiała rzucić czymś ciężkim za uciekającym 

przestępcą). Dołożyłam do tego jeszcze teczkę z dokumentami sprawy Dodda oraz składaną 

parasolkę  i  paczkę  markiz  orzechowych  na  wypadek,  gdybym  zgłodniała.  Wyciągnęłam  z 

szafy  gruby,  czarno-

czerwony  płaszcz  przeciwdeszczowy  z  goreteksu, który  kupiłam sobie, 

background image

113 

 

kiedy  jeszcze 

zaliczałam  się  do  nieźle  zarabiającej  klasy  średniej.  Tak  wyekwipowana 

zeszłam na parking. 

W takie dni powinno się zasiadać w fotelu, okrywać nogi kocem, czytać jakąś dobrą 

książkę i zajadać najlepsze lody czekoladowe. Na pewno nie był to dobry dzień na ściganie 

przestępców.  Niestety,  znowu  brakowało  mi  forsy,  toteż  nie  mogłam  sobie  pozwolić  na 

luksus wyboru najlepszej pogody na wykonanie zlecenia. 

Lonnie  Dodd  mieszkał  przy  ulicy  Barnesa  pod  numerem  2115.  Rozłożyłam  plan 

miasta i odnalazłam ten adres. Hamilton liczy znacznie mniej mieszkańców, lecz zajmuje w 

przybliżeniu  trzy  razy  większy  obszar  niż  Trenton,  a  na  planie  wygląda  jak  wielki  plaster 

babki  z  bakaliami,  po  brzegach  nadgryziony  przez  myszy.  Okazało  się,  że  ulica  Barnesa 

biegnie  na  samym  skraju  mia

sta,  wzdłuż  torów  kolejowych,  za  którymi  zaczyna  się  już 

Yardville, a więc daleko na południowych krańcach aglomeracji. 

Pojechałam  aleją  Chambersa,  potem  skręciłam  w  ulicę  Broad  i  dotarłam  nią  do 

Apollo,  od  której  odchodzi  ulica  Barnesa.  Niebo  trochę  się  przejaśniło,  nie  miałam  więc 

kłopotów  z  odczytaniem  numerów  mijanych  domów.  Im  bardziej  się  zbliżałam  do  numeru 

2115, tym silniejsze ogarniało mnie przygnębienie. Wygląd tutejszych posiadłości pogarszał 

się  w  zastraszającym  tempie.  Bliżej  skrzyżowania  stały  okazałe  domy  jednorodzinne, 

zadbane  i  eleganckie,  pooddzielane  rozległymi  trawnikami,  szybko  jednak  znalazłam  się  w 

okolicy zamieszkanej przez ludzi o najniższych dochodach, wreszcie wjechałam do dzielnicy 

biedoty. 

Dom  oznaczony  numerem  2115  stał  niemal  na  samym  końcu  ulicy.  Trawnik,  który 

niegdyś  oddzielał  go  od  jezdni,  zmienił  się  w  klepisko  porośnięte  wybujałymi  chwastami. 

Frontowe  podwórze  zdobił  całkowicie  zardzewiały  rower  i  stara  pralka  bez  pokrywy.  Dom 

przypominał  drewnianą  ranczerską  chatę  postawioną  na  podmurówce  z  polnych  kamieni, 

prędzej  należało  go  określić  mianem  szopy  niż  domu.  W  moim  pojęciu  taka  budowla 

nadawała  się  tylko  do  hodowli  kur  bądź  świń.  Jedno  z  okien  od  frontu  było  zabite  krzywo 

przyciętą  płytą  pilśniową.  Prawdopodobnie  mieszkańcy  chcieli  się  zasłonić  przed  wzrokiem 

wścibskich sąsiadów, by w spokoju raczyć się najtańszym piwem i planować swoje drobne 

przestępstwa. 

Przez chwilę siedziałam w aucie, wreszcie stwierdziłam, że raz kozie śmierć. Deszcz 

nieustannie  bębnił  o  dach  jeepa  i  spływał  strugami  po  przedniej  szybie.  Sięgnęłam  po 

szminkę, żeby choć w ten sposób podnieść się nieco na duchu. Niewiele to pomogło, toteż 

poprawiłam  cienie  na  powiekach  i  upudrowałam  sobie  policzki.  Uważnie  obejrzałam  się  w 

lusterku. Nie ma co, i tak nie 

zrobię się na piękność, pomyślałam. Po raz ostatni zerknęłam 

na fotografię Dodda, nie chciałam bowiem popełnić jakiejkolwiek pomyłki. Wrzuciłam kluczyki 

do  torebki,  naciągnęłam  kaptur  na  głowę  i  wysiadłam.  Kiedy  pukałam  do  drzwi,  ożyła  we 

background image

114 

 

mnie  nadzieja,  że  nikogo  nie  zastanę  w  domu.  Dokuczliwe  opady  oraz  wygląd  tego 

domostwa i całej okolicy przyprawiał mnie o dreszcze. Pomyślałam, że jeśli zapukam po raz 

drugi i też nikt nie odpowie, uznam to za wyrok boski i czym prędzej się stąd wyniosę. 

Nikt nie odpowied

ział na moje pukanie, usłyszałam jednak szum spuszczanej wody w 

toalecie,  zyskałam  więc  pewność,  że  ktoś  jest  w  domu.  Rozzłoszczona,  kilkakrotnie 

huknęłam pięścią w drzwi. 

Proszę otworzyć! - zawołałam. - Przywiozłam pizzę! 

W  wejściu  stanął  chudy,  kościsty  chłopak  z  ciemnymi,  posklejanymi  włosami  do 

ramion. Był zaledwie parę centymetrów wyższy ode mnie. Chodził boso i bez koszuli, miał na 

sobie  tylko  parę  zaplamionych  dżinsów  o  postrzępionych  nogawkach,  z  nie  zapiętym  do 

końca  rozporkiem.  Ponad  jego  ramieniem  dostrzegłam  fragment  -  straszliwie  zagraconego 

pokoju. Z wnętrza domu buchnęło zatęchłe powietrze, cuchnące kocimi sikami. 

Nie zamawiałem żadnej pizzy - powiedział. 

- Lonnie Dodd? 

Zgadza się. O co chodzi z tą dostawą pizzy? 

Skłamałam, żeby pan w końcu otworzył mi drzwi. 

- Po co? 

Jestem  asystentką  Kajusza  Swana,  który  poręczył  za  pana  kaucję  wyznaczoną 

przez  sąd.  Nie  stawił  się  pan  na  rozprawie,  toteż  konieczne  jest  wyznaczenie  nowego 

terminu posiedzenia sądu. 

Mam to w dupie. Nie obchodzą mnie żadne terminy posiedzeń. 

Deszcz  spływał  strumieniami  z  mojego  płaszcza.  Czułam,  że  mam  już  całkowicie 

przemoczone nogawki spodni i chlupie mi w butach. 

To zajmie tylko parę minut. Byłabym wdzięczna, gdyby pojechał pan ze mną. 

Kłamiesz. Swan nie ma żadnych asystentek. Zatrudnia tylko jedną babkę z wielkimi, 

sterczącymi  cyckami  i  paru  zawszonych  łowców  nagród...  Bez  obrazy,  lecz  nawet  mimo 

płaszcza przeciwdeszczowego widzę,  że nie  jesteś  tą lalunią ze sterczącymi  cyckami,  a to 

oznacza, że musisz być łowcą nagród. 

Błyskawicznie  chwycił  moją  torebkę,  zerwał  mi  ją  z  ramienia,  po  czym  wysypał  jej 

zawartość  na  brudny  chodnik  za  drzwiami.  Rewolwer  z  głośnym  łomotem  wylądował  na 

podłodze. 

-  Oho!  - 

mruknął  Dodd.  -  Mogłabyś  mieć  spore  nieprzyjemności,  gdyby  gliniarze 

zobaczyli, co nosisz w torebce. 

Przekrzywiłam lekko głowę i popatrzyłam na niego z ukosa. 

Czyżbyś zamierzał ich o tym poinformować? 

A co, zły pomysł? 

background image

115 

 

Sądzę, że byłoby jednak lepiej, gdybyś włożył jakąś koszulę oraz buty i pojechał ze 

mną do miasta. 

Dla mnie to wcale nie byłoby lepiej. 

Jak chcesz. Oddaj mi w takim razie moje rzeczy i zaraz stąd zniknę. 

Rzadko udawało mi się mówić bardziej szczerze. 

Niczego ci nie oddam. Wydaje mi się, że teraz są to już moje rzeczy. 

Miałam straszną ochotę wymierzyć mu solidnego kopniaka w jaja, ale on był szybszy. 

Pchnął  mnie  z  całej  siły,  aż  poleciałam  do  tyłu  i  z  impetem  walnęłam  pośladkami  o 

cementowy chodnik, rozchlapując błoto na wszystkie strony. 

Zmiataj stąd! - warknął. - Bo jak nie, to ci coś odstrzelę z twojej własnej pukawki! 

Z hukiem  zatrzasnął  drzwi,  usłyszałam  szczęk  zamykanej  zasuwy.  Podniosłam  się i 

wytarłam  dłonie  o  poły  płaszcza.  Wprost  nie  mogłam  uwierzyć,  że  dałam  się  załatwić  jak 

głupia, przez co straciłam torebkę z całą zawartością. O czym ja myślałam? 

No  cóż,  miałam  świeżo  w  pamięci  Clarence’a  Sampsona,  tymczasem  Lonnie  Dodd 

ani trochę nie przypominał tamtego opasłego pijaczyny. Powinnam się była przygotować na 

tego  rodzaju  przyjęcie  -  stanąć  trochę  dalej,  poza  jego  zasięgiem,  i  mieć  w  pogotowiu 

pojemnik z gazem, a nie trzymać go w torebce. 

Naprawdę musiałam się jeszcze wiele nauczyć. Nie tylko brak mi było umiejętności, 

ale co gorsza, również właściwego nastawienia. Chyba „Leśnik” próbował mi to wytłumaczyć, 

tyle tylko, że wówczas nic do mnie nie docierało. Powtarzał przecież, iż zawsze należy być 

przygotowanym do obrony. Kiedy się idzie ulicą, trzeba zachowywać czujność, bez przerwy 

widzieć wszystko, co się dzieje dookoła. Jeśli się o tym zapomni, można stracić życie. Kiedy 

zaś  dokonuje  się  aresztowania  poszukiwanego,  człowiek  musi  brać  pod  uwagę  najgorsze 

ewentualności. 

Wtedy  uważałam,  że  to  niepotrzebne  dramatyzowanie  sytuacji.  Teraz  zaś  mogłam 

jedynie stwierdzić, iż były to bardzo cenne rady. 

Noga  za  nogą  wróciłam  do  jeepa,  lecz  stanęłam  przy  drzwiach  auta,  w  myślach 

złorzecząc  zarówno  Doddowi  jak  i  E.E.  Martinowi.  Dorzuciłam  do  tego  parę  nieuprzejmych 

myśli pod adresem Ramireza oraz Cullena i z wściekłością kopnęłam oponę. 

- No i co?! - 

krzyknęłam do nie ustającego deszczu. - Co zamierzasz teraz począć, ty 

babski geniuszu dochodzeniowy?! 

Na  pewno  nie  mogłam  stąd  odjechać  bez  Lonniego  Dodda  skutego  kajdankami  i 

wpakowanego na tylne siedzenie jeepa. Rzecz jasna, potrzebowałam pomocy. Miałam dwa 

wyjścia, mogłam zadzwonić na policję albo do „Leśnika”. Gdybym jednak ściągnęła tu gliny, 

mogłabym  się  narazić  na  kłopoty  związane  z  moim  rewolwerem.  Pozostawał  więc  tylko 

„Leśnik”. 

background image

116 

 

Zacisnęłam  powieki.  Cholernie  nie  chciało  mi  się  do  niego  dzwonić.  Zdecydowanie 

wolałabym  sama  załatwić  tę  sprawę.  Musiałam  przecież  udowodnić  wszystkim,  że  umiem 

sobie radzić w trudnych sytuacjach. 

„Pycha zawsze wiedzie do upadku” - mruknęłam pod nosem. 

Niezbyt  wiedziałam,  jak  należy  interpretować  ten  cytat,  ale  wydał  mi  się  cholernie 

adekwatny. 

Wzięłam  kilka  głębszych  oddechów,  otrząsnęłam  wodę  i  błoto  z  płaszcza,  po  czym 

wsunęłam się za kierownicę i wybrałam numer „Leśnika”. 

- Tak? 

Znowu mam kłopoty. 

I znowu jesteś naga? 

Nie, całkowicie ubrana. 

- Szkoda. 

Namierzyłam  poszukiwanego  w  jego  domu,  ale  nie  miałam  dość  szczęścia,  żeby 

dokonać aresztowania. 

Czy mogłabyś wyjaśnić, na czym polegał ten brak szczęścia przy aresztowaniu? 

Wyrwał mi torebkę i wyrzucił za próg. 

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. 

I podejrzewam, że nie zdołałaś utrzymać przy sobie broni? 

Niestety, nie. Mogę się tylko pocieszać, że rewolwer nie był nabity. 

Ale miałaś naboje w torebce? 

Chyba tak, kilka mogło się zawieruszyć między innymi rzeczami. 

Gdzie teraz jesteś? 

Siedzę w jeepie przed domem tego faceta. 

I  pewnie  chciałabyś,  żebym  tam  przyjechał  i  przekonał  gościa,  iż  powinien 

zachowywać się grzecznie. 

- Owszem. 

Masz  szczęście,  że  jeszcze  nie  wywietrzała  mi  z  głowy  rola  Henry’ego  Higginsa. 

Jaki to adres? 

Podyktowałam mu nazwę ulicy oraz numer domu i odwiesiłam aparat, mając ochotę 

kląć na własną głupotę. W pewnym sensie sama wcisnęłam broń do ręki przestępcy, a teraz 

wzywałam  „Leśnika”,  by  posprzątał  bałagan,  jaki  został  po  mojej  radosnej  działalności. 

Musiałam błyskawicznie nabrać rozumu; szybko się nauczyć nabijać ten cholerny rewolwer i 

skutecznie  nim  posługiwać.  Jeśli  nawet  brakowało  mi  odwagi,  by  strzelić  do  Cullena,  to 

byłam niemal pewna, że nacisnęłabym spust, mierząc do Lonniego Dodda. 

background image

117 

 

Z  niecierpliwością  spoglądałam  na  zegar  wmontowany  w  deskę  rozdzielczą  jeepa. 

Ale  minęło  zaledwie  dziesięć  minut,  gdy  na  końcu  ulicy  dostrzegłam  czarnego  mercedesa 

„Leśnika”  -  smukły,  połyskujący  samochód,  który  sprawiał  takie  wrażenie,  jakby  krople 

deszczu w ogóle się go nie imały. 

Wysiedliśmy  z  aut  równocześnie.  „Leśnik”  miał  na  głowie  czarną  czapeczkę 

baseballową i ubrany był też na czarno, w dopasowane dżinsy oraz sportową koszulkę. Na 

biodrach  miał  szeroki  nylonowy  pas,  z  przywiązaną  po  kowbojsku  do  uda  kaburą,  z  której 

wystawała  kolba  rewolweru.  Na  pierwszy  rzut  oka  można  by  go  wziąć  za  funkcjonariusza 

policyjnych oddziałów specjalnych. Szybko narzucił na koszulkę kamizelkę kuloodporną. 

Jak się nazywa ten facet? - spytał. 

- Lonnie Dodd. 

Masz jego zdjęcie? 

Cofnęłam się do jeepa, wyjęłam z teczki fotografię Dodda i wręczyłam ją „Leśnikowi”. 

O co jest oskarżony? 

O kradzież samochodu. Miał stanąć przed sądem po raz pierwszy w życiu. 

- Jest sam? 

- Chyba tak, ale nie wiem tego na pewno. 

Czy dom ma wyjście od tyłu? 

Też nie wiem. 

A więc sprawdźmy to. 

Poszliśmy  ścieżką  prowadzącą  wokół  narożnika  domu,  przedzierając  się  przez 

wysoką trawę. Bez przerwy zerkałam na okna od frontu, usiłując wypatrzyć jakieś poruszenie 

za nimi. Przestałam się już martwić o zniszczone ubranie, nie ono było teraz najważniejsze. 

Przede  wszystkim  zal

eżało  mi  na  ujęciu  Dodda.  Zdawałam  sobie  jednak  sprawę,  że 

przemokłam do suchej nitki, odnosiłam wrażenie, że siedzę w  wannie. Podwórze na tyłach 

domu  okazało  się  jota  w  jotę  podobne  do  frontowego:  wybujałe  chwasty,  zardzewiała 

huśtawka,  dwa  pojemniki  na  śmieci,  z  których  przesypywały  się  odpadki,  a  pourywane  i 

pogięte pokrywy leżały na ziemi. Na tę stronę wychodziły kuchenne drzwi domu. 

„Leśnik”  chwycił  mnie  za  rękę  i  pociągnął  pod  ścianę,  żebyśmy  nie  byli  widoczni  z 

okien domu. 

Zostań  tu  i  obserwuj  drzwi,  ja  wejdę  od  frontu.  Tylko  nie  udawaj  bohaterki.  Jeśli 

zobaczysz tego faceta wybiegającego na podwórze, zejdź mu z drogi. Jasne? 

Otarłam wodę skapującą mi z czubka nosa. 

Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam. 

- W znacznym stopniu to moja wina. C

hyba nie traktowałem cię zbyt poważnie. Jeśli 

naprawdę  zamierzasz  kontynuować  to  zajęcie,  będziesz  potrzebowała  kogoś  do  pomocy, 

background image

118 

 

zwłaszcza  podczas  aresztowań.  Poza  tym  musimy  poświęcić  znacznie  więcej  czasu  na 

omówienie sposobów traktowania poszukiwanych. 

Krótko mówiąc, potrzebny mi partner. 

Dokładnie tak, potrzebny ci partner. 

Odszedł  szybko  i  zniknął  za  rogiem,  odgłos  jego  kroków  utonął  w  szumie  deszczu. 

Wstrzymałam oddech, wytężając słuch. Dobiegło mnie głośne pukanie do frontowych drzwi i 

urywane st

rzępy wymiany zdań. 

Ze  środka  padła  jakaś  ostra  odpowiedź,  ale  nie  zrozumiałam  ani  słowa.  Później 

nastąpiła  seria  różnych  głośnych  hałasów,  których  nie  umiałam  dokładnie  zinterpretować. 

Usłyszałam  głośne  ostrzeżenie  „Leśnika”,  że  zamierza  wyważyć  drzwi,  potem  trzask 

pękających desek, czyjś okrzyk. Wreszcie padł pojedynczy wystrzał. 

Nagle  kuchenne  drzwi  otworzyły  się  z  hukiem  i  na  zewnątrz  wypadł  Lonnie  Dodd. 

Rzucił  się  pędem  przez  podwórze,  zaraz  jednak  skręcił  w  stronę  sąsiedniej  posesji.  Nadal 

miał  na  sobie  tylko  dżinsy.  Gnał  na  oślep  przez  deszcz,  wyraźnie  ogarnięty  paniką.  Byłam 

częściowo  ukryta  za  rogiem  domu,  nic  więc  dziwnego,  że  przebiegł  tuż  obok  mnie,  nie 

odwróciwszy  nawet  głowy.  Spostrzegłam  połyskujący  srebrzyście  rewolwer  wetknięty  za 

pasek jego 

spodni. To mnie rozwścieczyło. Jakbym nie dość jeszcze wycierpiała, ten łobuz 

zamierzał teraz uciec z ukradzioną mi bronią. Na moich oczach przepadał wydatek czterystu 

dolarów, z którego nawet nie zdążyłam się jeszcze nauczyć strzelać. 

Nie  mogłam  do  tego  dopuścić.  Krzyknęłam  na  „Leśnika”  i  rzuciłam  się  w  pogoń  za 

Doddem.  Zdołał  odbiec  zaledwie  kilkanaście  metrów,  ponieważ  był  bosy  i  ślizgał  się  na 

mokrej ziemi. Ja zaś miałam na nogach sportowe obuwie. W pewnej chwili stracił równowagę 

i  upadł  na  kolana,  a  ja wskoczyłam  mu z  całym  impetem na  plecy.  Oboje zwaliliśmy  się  w 

błoto.  Dodd  aż  jęknął  głośno,  przygnieciony  do  ziemi  ciężarem  moich  57  kilogramów.  (No, 

niech będzie 58, ale na pewno ani grama więcej). 

Zanim  zdążył  złapać  oddech,  wyrwałam  mu  zza  paska  broń,  chociaż  nie  kierował 

mną instynkt samoobrony, a zwyczajna chęć odzyskania swojej własności. Bo przecież to był 

mój rewolwer! Poderwałam się na nogi i wymierzyłam go w Dodda, ściskając kolbę oburącz, 

żeby nie wysunęła mi się z roztrzęsionych palców. Niestety, zapomniałam sprawdzić, czy w 

bębenku zostały jeszcze jakieś naboje. 

Leż spokojnie! - wrzasnęłam. - Wystarczy jeden ruch, a odstrzelę ci dupsko! 

Kątem  oka  złowiłam  sylwetkę  „Leśnika”  wychodzącego  na  podwórze.  Zbliżył  się 

szybko, bezceremonialnie ukl

ęknął Doddowi na plecach, z wprawą skuł mu ręce kajdankami 

i jednym szarpnięciem postawił na nogi. 

Ten  sukinsyn  mnie  postrzelił  -  rzekł.  -  Dasz  wiarę?  Zostać  postrzelonym  przez 

jakiegoś  podrzędnego  złodziejaszka!  -  Pchnął  Dodda  w  kierunku  ścieżki  prowadzącej  na 

background image

119 

 

ulicę.  -  Specjalnie  włożyłem  kamizelkę  kuloodporną!  I  myślisz,  że  ten  kretyn  strzelił  mi  w 

pierś? Nic podobnego. To ścierwo było tak przerażone, że nawet nie mogło utrzymać w ręku 

broni i postrzeliło mnie w nogę. Niech to szlag trafi! 

Odruchowo spo

jrzałam na jego udo i omal nie zemdlałam. 

Biegnij  z  powrotem  i  zadzwoń  na  policję  -  rzekł  „Leśnik”.  -  Zawiadom  także  Ala. 

Niech tu przyjedzie i odholuje mój wóz. 

Na pewno dasz sobie radę? 

To płytka rana, dziecino. Nie ma się czym przejmować. 

Odnalazłam telefon w domu Dodda, przeprowadziłam niezbędne rozmowy, po czym 

pozbierałam swoje rzeczy, wrzuciłam je do torebki i wyszłam na ulicę, żeby zaczekać razem 

z  „Leśnikiem”.  Na szczęście Dodd  zachowywał  się cicho  jak  trusia.  Leżał  na  trawniku przy 

jezdni, t

warzą w błocie, my zaś usiedliśmy na krawężniku. „Leśnik” starał się zbagatelizować 

swoją  ranę,  oznajmił,  że  bywało  już  znacznie  gorzej.  Ja  jednak  widziałam,  że  ukradkiem 

krzywi się z bólu. 

Podciągnęłam kolana pod brodę, objęłam je rękoma i z całej siły zaciskałam szczęki, 

żeby  nie  było  słychać  głośnego  dzwonienia  zębami.  Usiłowałam  też  zachować  pogodny 

wyraz  twarzy  i  sprawiać  wrażenie  równie  stoicko  spokojnej  jak  on,  aby  przynajmniej  w  ten 

sposób  dodać  mu  otuchy.  Ale  w  środku  dygotałam  niczym  galareta.  Serce  waliło  mi  jak 

oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z piersi. 

background image

120 

 

ROZDZIAŁ 9 

Pierwszy  zjawił  się  patrol  policyjny,  później  przyjechała  karetka,  wreszcie  Al. 

Złożyliśmy  wstępne  zeznania  i  „Leśnik”  został  szybko  zabrany  do  szpitala,  natomiast  ja 

pojechałam za wozem patrolowym na komendę. 

Dochodziła już piąta po południu, kiedy dotarłam do biura Kajusza. Poprosiłam Irinę, 

żeby  wystawiła  dwa  odrębne  czeki,  na  pięćdziesiąt  dolarów  dla  mnie,  a  na  resztę  dla 

„Leśnika”.  Wolałabym  nie  brać  ani  grosza  honorarium  za  tę  sprawę,  ale  na  gwałt 

potrzebowałam forsy, żeby kupić i podłączyć do mego telefonu automatyczną sekretarkę. 

Marzyłam o tym, by jak najszybciej wrócić do domu, wziąć gorącą kąpiel, przebrać się 

w suche ubrania i przyrządzić sobie ciepły posiłek. Wiedziałam jednak, że za nic nie będzie 

mi  się  chciało  wychodzić  po  raz  drugi,  toteż  pojechałam  najpierw  do  sklepu  ze  sprzętem 

elektronicznym prowadzonego przez Kuntza. 

Bernie kucał na podłodze i przyklejał metki z cenami do budzików, które wyjmował z 

olbrzymiego karto

nu. Aż uniósł brwi ze zdumienia, kiedy ujrzał mnie wchodzącą do sklepu. 

-  Potrzebna  mi  automatyczna  sekretarka  - 

powiedziałam.  -  Ale  mogę  na  nią  wydać 

najwyżej pięćdziesiąt dolarów. 

Bluzkę  i  spodnie  miałam  stosunkowo  suche,  ale  przy  każdym  kroku  z  mych  butów 

wyciskało się sporo wody. Gdziekolwiek stąpnęłam, pozostawały wyraźne błotniste kałuże. 

Bernie  jednak  udał,  że  tego  nie  widzi.  Natychmiast  się  wcielił  w  rolę  wytrawnego 

sklepikarza i postawił na ladzie dwa różne modele, jakie mogłam kupić za tę cenę. Spytałam 

krótko, który z nich mi doradza, i ten właśnie wybrałam. 

Płacisz kartą kredytową? 

Nie. Dostałam właśnie od Iriny czek na pięćdziesiąt dolarów. Zgodzisz się, abym go 

przepisała na ciebie? 

Oczywiście, nie ma sprawy. 

Z  miejsca,  w  którym  stałam,  przez  witrynę  rozciągał  się  doskonały  widok  na 

znajdujący  się po  drugiej  stronie ulicy  sklep mięsny  Sala.  Co prawda,  nie można  stąd  było 

dostrzec żadnych szczegółów, jedynie tafle przydymionych szyb w panoramicznych oknach, 

na których czarno-złotymi literami była wymalowana nazwa, oraz wielkie przeszklone drzwi z 

tabliczką głoszącą: „Otwarte”. Wyobraziłam sobie, jak Bernie musi spędzać długie godziny za 

ladą, gapiąc się bezmyślnie na tamten sklep. 

Mówiłeś, że Ziggy Kulesza robił czasem zakupy u Sala? 

-  Oc

zywiście.  Można  tam  dostać  wszelkie  rodzaje  wędlin  i  mięsa,  a  nawet  świeże 

ryby. 

Tak słyszałam. A nie wiesz, co Ziggy kupował? 

background image

121 

 

No  cóż,  trudno  powiedzieć.  Nie  widziałem,  żeby  wynosił  siaty  wypchane 

wieprzowiną. 

Schowałam automatyczną sekretarkę pod płaszczem i wybiegłam do samochodu. Po 

raz ostatni rzuciłam okiem na witryny sklepu mięsnego i wyprowadziłam wóz na jezdnię. 

Z  powodu  ulewy  ruch  na  ulicach  był  niewielki,  toteż  monotonne  bębnienie  deszczu, 

szum  wycieraczek  i  rozmazane  ogniki  tylnych  czerwonych 

świateł  innych  aut  szybko 

sprawiły, że popadłam w otępienie. Prowadziłam automatycznie, bez przerwy myśląc o ranie 

odniesionej przez „Leśnika”. Doszłam do wniosku, że oglądanie poranionych ludzi w telewizji 

i ujrzenie tego samego na własne oczy to dwie zupełnie różne rzeczy. „Leśnik” powtarzał, że 

rana  nie  jest  groźna,  lecz  dla  mnie  sam  fakt,  że  został  postrzelony,  był  wprost  nie  do 

zniesienia  - 

tym  bardziej,  że  strzelano  z  mojego  rewolweru.  Koniecznie  musiałam  się 

nauczyć  posługiwać  bronią,  lecz  zarazem  całkowicie  wygasł  we  mnie  zapał  do 

wykorzystywania jej podczas aresztowań. 

Wjechałam  na  parking  i  ustawiłam  wóz  jak  najbliżej  budynku.  Włączyłam  alarm, 

wysiadłam i powlokłam się schodami na górę. Przemoczone buty  zdjęłam tuż za drzwiami, 

swoją torebkę i automatyczną sekretarkę położyłam na stole w kuchni. Najpierw otworzyłam 

sobie piwo, później zadzwoniłam do szpitala i zapytałam o stan „Leśnika”. Powiedziano mi, 

że  został  odesłany  do  domu  po  opatrzeniu  rany.  Przynajmniej  ta  jedna  wiadomość  była 

dobra. 

Opcha

łam się krakersami z masłem orzechowym, przepłukałam gardło drugim piwem 

i podreptałam do sypialni. Zrzuciłam przesiąknięte wodą ubranie i obejrzałam się dokładnie, 

nabrawszy  podejrzeń,  że  moja  skóra  zaczyna  porastać  pleśnią.  Co  prawda,  nie  zdołałam 

sprawd

zić  wszystkiego  szczegółowo,  ale  na  odkrytych  częściach  ciała  nie  dostrzegłam 

pleśni.  Widocznie  dopisało  mi  szczęście.  Pospiesznie  przebrałam  się  w  nocną  koszulę  i 

znalazłam jeszcze siły, by nałożyć czyste majtki, zanim padłam do łóżka. 

Obudziłam  się,  nie  wiadomo  czemu,  z  bijącym  mocno  sercem.  Dopiero  po  chwili 

uzmysłowiłam  sobie,  że  dzwoni  telefon.  Po  ciemku  wymacałam  słuchawkę,  spoglądając  z 

niedowierzaniem  na  budzik, który  pokazywał  drugą w  nocy. W pierwszej  chwili  przyszło mi 

do  głowy,  że  umarł  ktoś  z  rodziny,  babcia  Mazurowa  lub  ciocia  Sophie.  Nie  mogłam  też 

wykluczyć, że ojciec znowu dostał ataku kamieni nerkowych. 

Spodziewając się najgorszego, mruknęłam do mikrofonu: 

Słucham. 

Nikt  nie  odpowiedział.  Dopiero  po  paru  sekundach  złowiłam  czyjś  głośny,  chrapliwy 

oddech, pociąganie nosem, wreszcie cichy jęk. 

- Nie! - 

rozległ się błagalny kobiecy głos. - O Boże! Nie! 

background image

122 

 

Po  chwili  rozległ  się  przerażający  wrzask.  Błyskawicznie  odsunęłam  słuchawkę  od 

ucha.  Oblał  mnie zimny  pot, kiedy  zrozumiałam,  co to za odgłosy.  Cisnęłam  słuchawkę na 

widełki i zapaliłam nocną lampkę. 

Wstałam  z  łóżka  na  miękkich  nogach  i  powlokłam  się  do  kuchni.  Rozpakowałam 

automatyczną sekretarkę i ustawiłam ją na zadziałanie już po pierwszym sygnale. Nagrałam 

lakoniczną informację: „Proszę zostawić  wiadomość”. Nie podałam nawet swego nazwiska. 

Następnie poszłam do łazienki, wymyłam zęby i położyłam się z powrotem. 

Znowu  zadzwonił  telefon.  Szybko  włączył  się  automat.  Usiadłam  w  pościeli  i 

wytężyłam słuch. Z głośnika popłynął dziwnie śpiewny, jakby rozmarzony męski głos: 

- Isabella! Isabella! 

Odruchowo zakryłam sobie usta ręką, lecz mimo to z gardła wyrwał mi się cichy jęk 

przerażenia.  Zdołałam  go  stłumić  na  tyle,  że  chyba  bardziej  przypominał  głośniejsze 

westchnienie. 

Kto  ci  pozwolił  się  rozłączać,  suko!  -  warknął  mężczyzna.  -  Straciłaś  najlepszy 

moment.  A  trzeba  było  posłuchać,  do  czego  mistrz  jest  zdolny,  żebyś  wiedziała,  na  co 

możesz wkrótce liczyć. 

Rzuciłam się biegiem do kuchni, lecz nim zdążyłam przerwać połączenie, ponownie 

rozległ się kobiecy głos. Musiała to być młoda dziewczyna. Ledwie mogłam rozróżnić słowa, 

gdyż wyrzucała je z siebie między kolejnymi spazmami histerii, przez zaciśnięte zęby. 

To było... wspaniałe... - wyznała silnie łamiącym się głosem. - O Boże... Pomocy!... 

Jeste

m ranna... On mi zrobił... coś strasznego... 

Przycisnęłam  widełki  i  natychmiast  zadzwoniłam  na  policję.  Odtworzyłam  zapis 

rozmowy  i  wyjaśniłam,  że  telefonowano  z  aparatu  Ramireza.  Podałam  też  adres  boksera. 

Przedyktowałam następnie swój numer, gdyby ktoś chciał skontrolować autentyczność tego 

połączenia.  Po  odłożeniu  słuchawki  zaczęłam  łazić  w  kółko  po  mieszkaniu  i  sprawdzać 

zamknięcie  okien  oraz  drzwi.  W  duchu  dziękowałam  Bogu,  że  zdecydowałam  się  założyć 

dodatkową zasuwkę. 

Po  raz  kolejny  zadzwonił  telefon  i  włączyła  się  sekretarka,  ale  nie  padło  ani  jedno 

słowo. Wyczuwałam jedynie dziwne pulsowanie jakiegoś obłąkanego zła emanującego z tej 

ciszy. Domyślałam się, że to znów Ramirez, który tym razem tylko nasłuchuje, jakby chciał 

się  napawać  moim  przerażeniem.  Dopiero  później  usłyszałam  w  tle  silnie  stłumiony,  jak 

gdyby odległy szloch kobiety. Z taką siłą wyrwałam wtyczkę kabla telefonicznego z gniazdka, 

że aż na podłogę posypały się okruchy połamanej plastikowej obudowy. Zwymiotowałam do 

zlewu w kuchni. Na s

zczęście miałam w domu większy zapas foliowych toreb na śmieci. 

 

* * * 

background image

123 

 

 

Obudziłam  się  o  pierwszym  brzasku  i  z  ulgą  powitałam  wstający  dzień.  Deszcz 

przestał padać. Było tak wcześnie, że nawet ptaki jeszcze nie śpiewały, a ulicą Saint James 

nie przejeżdżały żadne samochody. Odnosiłam wrażenie, że cały świat jak gdyby wstrzymał 

oddech, czekając, aż słońce w pełnej okazałości ukaże się nad horyzontem. 

Z mej pamięci wypłynęły wspomnienia ostatniej nocy. Nie musiałam odtwarzać zapisu 

z  automatycznej  sekretarki, 

by  przypomnieć  sobie  wszelkie  szczegóły.  Z  jednej  strony 

miałam straszną ochotę złożyć oficjalną skargę, z drugiej zaś, jako świeżo upieczony łowca 

nagród, musiałam się troszczyć o swoją wiarygodność i budować odpowiedni wizerunek. Nie 

mogłam przecież szukać pomocy gliniarzy za każdym razem, kiedy poczuję się zagrożona, a 

jednocześnie oczekiwać, że będą mnie traktowali jak równorzędnego partnera. Złożyłam już 

meldunek  o  prawdopodobnym  napastowaniu  kobiety,  czego  dowody  zostały  utrwalone  na 

taśmie automatycznej sekretarki. Postanowiłam zatem chwilowo na tym poprzestać. 

Pomyślałam  jednak,  że  w  ciągu  dnia  muszę  koniecznie  zadzwonić  do  Jimmy’ego 

Alphy. 

Zamierzałam się zwrócić do „Leśnika” z prośbą o lekcję strzelania, ale ponieważ już z 

mego powodu odniósł ranę postrzałową, musiałam skorzystać z nauk Gazarry. O tej porze 

Emmett 

z  pewnością  był  na  służbie,  zadzwoniłam  więc  na  komendę  i  zostawiłam  mu 

wiadomość, by w wolnej chwili skontaktował się ze mną telefonicznie. 

Włożyłam  sportową  bluzkę  oraz  szorty  i  mocno  zawiązałam  buty  do  biegania. 

Jeszcze nie tak dawno - 

wychodząc z założenia, że rodzaj wykonywanej przeze mnie pracy 

wymaga  zachowania  zgrabnej  sylwetki  - 

intensywnie  uprawiałam  jogging,  ale  ostatnio  po 

prostu  nie  miałam  na  to  czasu.  Teraz  stwierdziłam  jednak,  że  koniecznie  muszę  się 

przewietrzyć. 

Zbiegłam po schodach i wypadłam frontowymi drzwiami na ulicę. Zaczerpnęłam kilka 

głębszych  oddechów  i  wyruszyłam  na  swoją  pięciokilometrową  trasę,  którą  starannie 

wyznaczyłam  tak,  by  z  daleka  omijać  nie  tylko  wzniesienia  terenu,  lecz  również  wszelkie 

piekarnie i cukiernie. 

Po  przebiegnięciu  pierwszego kilometra  poczułam  się  wręcz  fatalnie.  Nie  należę  do 

tych osób, które z łatwością łapią drugi oddech. Moje ciało nie jest stworzone do biegania, o 

wiele  bardziej  pasuje  d

o  wnętrza  luksusowego  auta.  Kiedy  więc  dotarłam  do  końca  pętli  i 

wybiegłam  z  powrotem  na  ulicę,  kilkaset  metrów  od  domu,  byłam  cała  zlana  potem,  z 

trudnością  łapałam  powietrze.  I  tak  oceniłam,  że  poszło  mi  nieźle,  toteż  ostatni  odcinek 

pokonałam  sprintem.  Stanęłam  przed  wejściem  do  budynku  i  zgięłam  się  wpół,  żeby 

zaczekać, aż zniknie mgła przed oczyma. Czułam się tak cholernie dobrze, iż ledwie stałam 

na nogach. 

background image

124 

 

Właśnie  w  tej  chwili  przy  krawężniku  zatrzymał  się  wóz  patrolowy  i  wysiadł  z  niego 

Gazarra. 

-  O

debrałem  twoją  wiadomość  -  powiedział.  -  Rany,  wyglądasz  tak,  jakbyś  miała 

zaraz wyzionąć ducha. 

Biegałam. 

Czy zamiast tego nie powinnaś pójść do lekarza? 

Mam  bardzo wrażliwą  skórę,  zawsze się tak czerwieni  podczas wysiłku.  Słyszałeś 

już o „Leśniku”? 

Ze  wszelkimi  szczegółami.  Naprawdę  jesteś  głównym  tematem  plotek.  Słyszałem 

nawet,  jak  byłaś  ubrana,  kiedy  wylądowałaś  na  plecach  Dodda.  Chodzi  mi  o  to,  że  miałaś 

całkiem przemoczoną bluzkę, do suchej nitki. 

Kiedy zaczynałeś służbę w policji, też miałeś opory przed korzystaniem z broni? 

Skądże. Stykałem się z bronią od dzieciństwa. W podstawówce miałem wiatrówkę, 

często  chodziłem  na  polowania  z  ojcem  lub  wujem  Waltem.  Przypuszczam,  że 

odziedziczyłem zakorzeniony pogląd, iż broń palna jest jednym z wielu narzędzi niezbędnych 

do życia. 

Czy  gdybym  chciała  nadal  pracować  dla  Kajusza,  to  według  ciebie  powinnam 

chodzić uzbrojona? 

To  zależy  od  rodzaju  sprawy,  nad  którą  pracujesz.  Jeśli  tylko  prowadzisz 

rozpoznanie czy zbierasz informacje, to broń ci niepotrzebna. Jeśli zaś wyruszasz w pościg 

za jakimś czubkiem, to raczej powinnaś ją zabrać. Masz pistolet? 

Rewolwer,  Smith  &  Wesson,  kalibru  9,65  milimetra.  „Leśnik”  udzielił  mi 

dziesięciominutowej  instrukcji  na  temat  korzystania  z  niego,  lecz  nadal  nie  umiem  się 

przełamać. Nie miałbyś ochoty dać mi paru lekcji na strzelnicy? 

Mówisz poważnie? 

Jak najzupełniej. 

Skinął głową. 

Słyszałem też o telefonach, które odbierałaś w ciągu nocy. 

Coś się wyjaśniło? 

Dyżurny  wysłał  patrol  pod  ten  adres,  ale  gdy  chłopcy  przyjechali,  Ramirez  był  w 

domu sam. Mówił, że wcale do ciebie nie dzwonił. Ta kobieta się nie zgłosiła. Mimo wszystko 

możesz złożyć skargę o naprzykrzanie się przez telefon. 

Pomyślę nad tym. 

Umówiłam się z nim i ciągle dysząc ciężko, podreptałam schodami na górę. Zaraz po 

wejściu do mieszkania zapasowym kablem podłączyłam telefon i uruchomiłam automatyczną 

sekretarkę,  włożywszy  do  niej  świeżą  kasetę.  Następnie  poszłam  pod  prysznic.  Była  już 

background image

125 

 

niedziela.  Kajusz 

dał  mi  tylko  tydzień,  który  właśnie  dobiegał  końca,  lecz  niewiele  się  tym 

przejmowałam.  Gdyby  nawet  przekazał  dokumenty  sprawy  komuś  innemu,  i  tak  bym  nie 

zrezygnowała z poszukiwania Cullena. Sytuacja odmieniłaby się dopiero wtedy, gdyby inny 

agent  odstawił  Edwarda  do  aresztu,  postanowiłam  jednak  do  tego  czasu  deptać  mu  po 

piętach. 

Gazarra  zgodził  się  spotkać  ze  mną  na  strzelnicy  na  tyłach  sklepu  Sunny  po 

zakończeniu służby, o czwartej po południu. Miałam więc mnóstwo czasu na poszukiwania. 

Zaczęłam  od  okrążenia  domu,  w  którym  mieszkała  matka  Edwarda.  Później  sprawdziłam 

adresy  bliższych  i  dalszych  krewnych,  powoli  przejechałam  też  ulicą  wzdłuż  jego  domu. 

Zwróciłam  uwagę,  że  moja  nova  ciągle  stoi  na  parkingu.  Następnie  zrobiłam  kilka  rund 

ulicami  Starka  oraz  Polk.  Nie  dostrzegłam  nigdzie  ani  furgonetki,  ani  też  niczego,  co  by 

wskazywało na bliską obecność Cullena. 

W końcu zajechałam przed budynek, w którym popełniono zbrodnię, objechałam róg i 

skręciłam  na  tyły.  Po  tej  stronie  ciągnęła  się  wąska,  zaniedbana,  pełna  dziur  alejka 

dojazdowa.  Nie  stał  przy  niej  żaden  samochód.  Z  domu  wychodziły  na  alejkę  tylko  jedne 

drzwi. Po jej przeciwnej stronie ciągnął się szereg domków jednorodzinnych. 

Zaparkowałam jeepa tuż przy ścianie bloku, zostawiwszy tylko tyle miejsca, by drugi 

pojazd  mógł  się  jeszcze  przecisnąć  alejką.  Wysiadłam  i  zadarłam  głowę,  usiłując 

zlokalizować  na  pierwszym  piętrze  okna  mieszkania  Carmen  Sanchez.  Natychmiast  mnie 

uderzył  widok  dwóch  ziejących  mrocznymi  jamami,  silnie  okopconych  otworów  okiennych. 

Pojęłam błyskawicznie, że pożar strawił mieszkanie pani Santiago. 

Drzwi  prowadzące  na  tyły  domu  były  otwarte  na  oścież,  w  powietrzu  wisiał  kwaśny 

odór  spalenizny.  Usłyszałam  jakieś  hałasy  wskazujące  na  to,  że  ktoś  pracuje  w  ciasnym 

korytarzyku wiodącym do głównego holu budynku. 

Omijając ciemne kałuże pokrytej sadzą wody, podeszłam do wyjścia. Stojący tuż za 

drzwiami śniady wąsaty mężczyzna obejrzał się na mnie, obrzucił spojrzeniem czerwonego 

jeepa i wskazując ruchem głowy w głąb budynku, rzekł ostro: 

Tu nie wolno parkować. 

Podałam mu swoją wizytówkę. 

- Szukam Edwarda Cullena

. Jest ścigany za niestawienie się w sądzie na rozprawie 

wstępnej. 

Kiedy widziałem go po raz ostatni, leżał nieprzytomny na korytarzu. 

Był pan świadkiem zabójstwa? 

Nie. Poszedłem tam dopiero wtedy, gdy zjawiła się policja. Mieszkam na poddaszu, 

gdzie nie dociera zbyt wiele odgłosów. 

Jeszcze raz spojrzałam na osmalone otwory okienne. 

background image

126 

 

Co się stało? 

Spaliło  się  mieszkanie  pani  Santiago.  W  piątek,  a  raczej  już  w  sobotę,  gdyż  była 

druga w nocy. Dzięki Bogu, że nikogo nie było w środku, pani Santiago nocowała wówczas u 

córki, opiekowała się swoją wnuczką. Zwykle to córka przywozi dzieciaka tutaj, ale w piątek 

na szczęście było inaczej. 

Wiadomo już, z jakiego powodu wybuchł pożar? 

Mogło  być  tysiąc  różnych  przyczyn.  W  tym  budynku  nie  wszystkie  instalacje  są  w 

należytym stanie. Może gdzie indziej bywa gorzej, ale sama pani widzi, że blok nie jest nowy. 

Osłaniając  oczy  dłonią,  jeszcze  raz  spojrzałam  w  górę  i  zaczęłam  się  zastanawiać, 

czy trudno byłoby wrzucić jakiś ładunek zapalający przez otwarte okno sypialni. Zapewne dla 

kogoś  wprawnego  nie  przedstawiało  to  większych  trudności.  A  przecież  o  drugiej  w  nocy 

pożar  wywołany  w  sypialni  zagraconego  mieszkania  musiał  wywołać  katastrofalne  skutki. 

Gdyby Santiago znajdowała się w środku, pewnie nie miałaby szans wyjść z tego z życiem. Z 

tej strony nie było ani balkonów, ani też drabiny pożarowej. Z całego budynku można się było 

ewakuować  tylko  jedną  drogą:  klatką  schodową  do  głównego  wyjścia.  Niemniej  wszystko 

wskazywało  na  to,  że  w  dniu  zabójstwa  ani  Carmen  Sanchez,  ani  tajemniczy  świadek  nie 

wyszli z bloku na parking od frontu. 

Odwróciłam  się  na  pięcie  i  powiodłam  wzrokiem  po  oknach  stojących  naprzeciwko 

domków  jednorodzinnych.  Nie  byłoby  źle  porozmawiać  z  ich  mieszkańcami,  pomyślałam. 

Wróciłam  więc  do  jeepa,  objechałam  z  powrotem  bloki  zaparkowałam  wóz  w  sąsiedniej 

przecznicy. Zaczęłam kolejno pukać do drzwi, zadawać pytania i pokazywać zdjęcie Cullena, 

ale  wszędzie  otrzymywałam  podobne  odpowiedzi.  Nikt  nie  rozpoznawał  mężczyzny  z 

fotografii  i  nikt  nie  zauważył  niczego  podejrzanego  -  zarówno  tej  nocy,  kiedy  popełniono 

zbrodnię, jak i przedwczoraj, gdy wybuchł pożar. 

Dotarłam wreszcie do drzwi domku stojącego dokładnie na wprost okien mieszkania 

Carmen  Sanchez.  Otworzył  mi  przygarbiony  staruszek  uzbrojony  w  masywny  kij 

baseballowy.  Miał  wielkie  wory  pod  oczami,  długi  haczykowaty  nos  i  odstające  uszy  tej 

wielkości, że pewnie bał się wychodzić z domu podczas silniejszego wiatru. 

- Trenuje pan odbicia? - 

spytałam zaczepnie. 

- Nig

dy za wiele ostrożności. 

Przedstawiłam się i zapytałam, czy nie widział Cullena. 

Nie. W ogóle go nie znam. Poza tym mam ciekawsze zajęcia, niż gapienie się przez 

okno  na  sąsiedni  budynek.  Zresztą  tego  wieczoru,  kiedy  popełniono  zbrodnię,  i  tak  bym 

nic

zego nie zauważył. Było całkiem ciemno. A ja nie mam już najlepszych oczu. 

Przecież  wzdłuż  uliczki  stoją  latarnie  -  zagadnęłam.  -  Moim  zdaniem  na  tyłach 

budynku powinno być dosyć widno. 

background image

127 

 

Tamtej nocy latarnie się nie paliły. Mówiłem już o tym gliniarzom, którzy rozpytywali 

w sąsiedztwie. Te cholerne latarnie rzadko kiedy się palą. Łobuzy strzelają do nich z procy i 

tłuką żarówki. Dobrze pamiętam, że wtedy też się nie świeciły, bo wyglądałem, zaciekawiony 

panującym  tam  zgiełkiem.  Nie  można  było  oglądać  telewizji  przez  to  wycie  syren  wozów 

patrolowych i karetki. Po raz pierwszy wyjrzałem, kiedy tuż pod moim oknem stanęła wielka 

ciężarówka  z  naczepą  chłodniczą...  jakby  robili  tu  dostawę  do  sklepu.  A  ten  łobuz 

zaparkował dokładnie na wprost moich okien. Mówię pani, że czasy zmieniają się na coraz 

gorsze.  Nikt  nikogo  nie  szanuje.  Kierowcy  często  zostawiają  ciężarówki  i  furgonetki 

dostawcze w tej alejce i odwiedzają znajomych. Powinno się tego zabronić. 

Współczująco pokiwałam głową. Przyszło mi na myśl, iż dobrze się składa, że mam 

rewolwer,  bo  gdybym  ciągle  miała  do  czynienia  z  takimi  świrusami,  na  pewno  strzeliłabym 

sobie w łeb. 

Mężczyzna widocznie potraktował moje skinienie jako wyraz zachęty, gdyż z zapałem 

mówił dalej: 

Wkrótce potem zjawił się drugi samochód, niewiele mniejszy, ale tym razem był to 

furgon  policyjny.  Gliniarze  również  stanęli  pod  moim  oknem  i  nie  wyłączyli  silnika.  Chyba 

mają zbyt duże rezerwy paliwa. 

I jeszcze wtedy nie zaczął pan podejrzewać, że dzieje się coś dziwnego? 

Już  mówiłem,  że  było  całkiem  ciemno.  Po  ścianie  tamtego  budynku  mógłby  się 

wspinać choćby i King Kong, a ja i tak bym go nie dostrzegł. 

Podziękowałam mu i wróciłam do jeepa. Dochodziło południe i zrobiło się nadzwyczaj 

parno.  Pojechałam  do  baru  mego  kuzyna,  Rooniego,  kupiłam  dobrze  schłodzone 

opakowanie sześciu butelek piwa i skierowałam się z powrotem na ulicę Starka. 

Lula i Jackie, jak poprzednio, wytrwale strzegły swego posterunku na skrzyżowaniu. 

Było  spocone  i  wymęczone  upałem,  lecz  mimo  to  ochoczo  nagabywały  przechodzących 

tamtędy  mężczyzn,  niedwuznacznymi  gestami  zachęcając  do  korzystania  z  ich  usług. 

Zaparkowałam  w  pobliżu,  wysiadłam,  ostentacyjnie postawiłam  opakowanie pokrytych rosą 

butelek na masce auta, odkapslowałam jedną z nich i zaczęłam pić. 

Lula zerknęła na mnie łakomym wzrokiem. 

Czyżbyś postanowiła tym piwem nas odciągnąć z naszego skrzyżowania? 

Uśmiechnęłam się. Na swój sposób polubiłam te dziewczyny. 

Pomyślałam, że pewnie chce wam się pić. 

Do diabła. Usycham z pragnienia. - Lula podeszła szybko, wzięła ode mnie butelkę i 

zaczęła  pić  łapczywie.  -  Sama  nie  wiem,  po  cholerę  marnuję  czas  na  ulicy.  Nikt  nie  ma 

ochoty się pieprzyć w taki upał. 

Jackie także podeszła. 

background image

128 

 

Nie powinnaś tego robić - mruknęła ostrzegawczo. - Twój chłop się wścieknie. 

- Mam  go w dupie. 

Stary, obleśny sutener. Widziałaś kiedyś, żeby stał tak jak my w 

pełnym słońcu na ulicy? 

Nie  słyszałyście  nic  o  Cullenie?  -  zagadnęłam.  -  Nie  wydarzyło  się  tu  nic 

podejrzanego? 

Nie widziałam go - odparła Lula. - Ani tej niebieskiej furgonetki. 

A może słyszałyście coś o Carmen? 

- Niby co? 

Nie pojawiła się w tej okolicy? 

Lula  miała  na  sobie  nadzwyczaj  obcisły  stanik,  z  którego  piersi  dosłownie  jej 

wypływały.  Z  wyrazem  ulgi  na  twarzy  przeciągnęła  zimną  butelką  po  swoim  dekolcie. 

Przyszło  mi  do  głowy,  że  to  na  nic;  do  schłodzenia  tak  obfitego  biustu  potrzeba  by  całego 

kontenera suchego lodu. 

Nie, nic nie słyszałam o Carmen. 

Nagle coś mi zaświtało. 

Czy ona często spędzała czas w towarzystwie Ramireza? 

Wcześniej czy później każda na niego trafia. 

I ty również się z nim zadajesz? 

Nie.  On  ćwiczy  swoje  magiczne  sztuczki  tylko  na  młodych,  niedoświadczonych 

dzierlatkach. 

A gdyby chciał się z tobą zabawić, poszłabyś z nim? 

Złotko, czy myślisz, że można Ramirezowi czegokolwiek odmówić? 

Słyszałam, że on maltretuje kobiety. 

Mnóstwo  facetów  wyżywa się na  kobietach  -  wtrąciła Jackie.  -  Czasami  po  prostu 

muszą sobie ulżyć. 

-  A  niekiedy  im  odbija  - 

odparłam. - Można trafić na zupełnego pomyleńca. Właśnie 

słyszałam, że Ramirez jest stuknięty. 

Lula 

podejrzliwie zerknęła na okna sali gimnastycznej na pierwszym piętrze budynku 

po przeciwnej stronie ulicy. 

-  To  prawda  - 

mruknęła.  -  Niezły  z  niego  szajbus.  Przeraża  mnie.  Jedna  z  moich 

przyjaciółek zgodziła się pójść do niego i ostro ją pokaleczył. 

- Poka

leczył? Nożem? 

Nie, stłuczoną butelką od piwa. Odtłukuje samą szyjkę, a potem... No wiesz, robi to 

ostrym szkłem. 

Zimno mi się zrobiło, wręcz doznałam chwilowego zawrotu głowy. 

Skąd wiesz, że Ramirez wyprawia takie rzeczy? 

background image

129 

 

Słyszy się to i owo. 

- Ludz

ie gadają, co im ślina na język przyniesie  - wtrąciła Jackie. - Powinni trzymać 

gęby na kłódkę. Jeśli usłyszy o tym ktoś obcy, można mieć poważne kłopoty. Ale ludzie sami 

są sobie winni, powinni się najpierw zastanowić, nim zaczną rozpowiadać takie plotki. Ty też 

trzymaj się od tego z daleka. Ja nie mam zamiaru tego wysłuchiwać. Ani mi się śni. Wracam 

na  skrzyżowanie.  Kiedy  się  sama  przekonasz,  co  jest  dla  ciebie  dobre,  także  zastosujesz 

podobną metodę. 

Chrzanisz. Ja aż za dobrze wiem, co jest dla mnie dobre, a mimo to muszę stać jak 

kołek pod latarnią, prawda? - burknęła Lula, oddalając się za przyjaciółką. 

Uważaj na siebie - rzuciłam za nią. 

Ktoś  taki  jak  ja  nie  musi  specjalnie  na  siebie  uważać  -  odparła.  -  Nie  dam  sobie 

jeździć po głowie. Wszyscy wiedzą, że z Lulą lepiej nie zadzierać. 

Wstawiłam  resztę  piwa  na  siedzenie,  usiadłam  za  kierownicą  i  zatrzasnęłam  drzwi. 

Uruchomiłam  silnik,  włączyłam  nawiewnicę na  pełną  moc i tak  ustawiłam  wszystkie wyloty, 

by strumienie chłodnego powietrza biły mi prosto w twarz. 

- Ruszaj, Isabello - 

mruknęłam do siebie. - Weź się w garść. 

Ale  nie  było  to  takie  proste.  Serce  waliło  mi  jak  młotem,  przerażenie  ściskało  za 

gardło. Zrobiło mi się strasznie żal tej dziewczyny, której nawet nie znałam, a która musiała 

strasznie 

wycierpieć.  Miałam  ochotę  uciekać jak  najdalej  od  ulicy  Starka  i  już  nigdy  się nie 

pojawiać w tej okolicy. Nawet nie chciałam znać dalszych szczegółów, pragnęłam się uwolnić 

od  tego  przemożnego  strachu  dopadającego  mnie  w  najmniej  oczekiwanych  chwilach. 

Z

acisnęłam  kurczowo  palce  na  kierownicy,  pochyliłam  głowę  i  spojrzałam  na  okna 

pierwszego  piętra  najbliższej  kamienicy,  gdzie  mieściła  się  sala  treningowa.  Coraz 

silniejszym  strachem  napawała  mnie  myśl,  że  nikt  dotąd  nie  odważył  się  zaskarżyć 

Ramireza, prze

z co ten łajdak mógł ciągle maltretować kolejne dziewczyny. 

Rozwścieczona,  wyskoczyłam  z  samochodu,  zatrzasnęłam  za sobą drzwi  i  poszłam 

szybko  w  kierunku  wejścia  do  sąsiedniego  budynku,  w  którym  znajdowało  się  biuro  Alphy. 

Wbiegłam  na  górę,  przeskakując  po  dwa  schodki  naraz.  Jak  burza  przemknęłam  przez 

sekretariat i wpadłam do gabinetu menadżera z takim impetem, że drzwi z hukiem odbiły się 

od ściany. 

Alpha podskoczył na krześle. 

Podeszłam do jego biurka, oparłam się dłońmi o jego krawędź i pochyliwszy się nisko, 

rzuciłam mu prosto w twarz: 

Dziś  w nocy dzwonił do mnie pański bokser. Wyżywał się na jakiejś dziewczynie i 

chciał,  żebym  wszystko  słyszała  przez  telefon.  Wiem,  że  był  już  kilkakrotnie  oskarżony  o 

brutalny  gwałt,  wiem  także,  iż  lubuje  się  w  maltretowaniu  kobiet.  Nie  mam  pojęcia,  jakim 

background image

130 

 

sposobem udawało mu się dotąd uniknąć aresztowania, ale proszę przyjąć do wiadomości, 

że  wyczerpał  swój  limit  szczęścia.  Albo  go  pan  powstrzyma,  albo  ja  to  zrobię.  Pójdę  na 

policję,  przedstawię  całą  sprawę  dziennikarzom,  powiadomię  bokserską  komisję 

dyscyplinarną. 

Proszę  tego  nie  robić,  ja  się  wszystkim  zajmę.  Przysięgam,  że  go  powstrzymam. 

Zaciągnę go do psychiatry. 

- I to jeszcze dzisiaj! 

Tak, dzisiaj. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby mu pomóc. 

Nie  wierzyłam  w  ani  jedno  jego  słowo,  ale  nie  miałam  nic  więcej  do  powiedzenia. 

Zrobiłam  zwrot  na  pięcie  i  wyszłam  stamtąd  równie  szybko,  jak  weszłam.  Na  schodach 

zaczerpnęłam  kilka  głębszych  oddechów,  żeby  móc  przejść  przez  ulicę  z  udawanym 

spokojem,  gdyż  byłam  spięta  do  granic  wytrzymałości.  Uruchomiłam  silnik  i  starając  się 

trzymać nerwy na wodzy, pojechałam w stronę śródmieścia. 

Było jeszcze dość  wcześnie, ale straciłam wszelką ochotę do dalszych poszukiwań. 

Samochód  jak  gdyby  sam  kierował  się  w  stronę  mego  domu  i  zanim  się  obejrzałam, 

wjechałam  już  na  parking.  Zamknęłam  wóz,  weszłam  schodami  na  górę,  podreptałam  do 

sypialni i rzuciłam się na wznak na łóżko. 

Obudziłam  się  o  trzeciej  w  znacznie  lepszym  nastroju.  Podczas  snu  mój  umysł 

widocznie  gorączkowo  pracował  i  zdołał  znaleźć  jakieś  zakamarki,  w  których  upchnął  tę 

kolejną  porcję  przygnębiających  wrażeń.  Co  prawda,  wciąż  jeszcze  tkwiły  w  mej 

świadomości, lecz nie były już tak natarczywe i nie przyprawiały o zawroty głowy. 

Zrobiłam sobie kanapkę z masłem orzechowym i dżemem, odkroiłam kęs dla Rexa, a 

jedząc  połączyłam  się  telefonicznie  z  domowym  aparatem  Cullena  i  przesłałam  kod, 

nakazujący automatycznej sekretarce odtworzyć nagrane rozmowy. 

Najpierw  wysłuchałam  oferty  zakładu  fotograficznego,  który  obiecywał  Cullenowi 

osiem  zdjęć  za  cenę  dwóch,  jeśli  tylko  zgodzi  się  pozować.  Później  dzwonił  ktoś,  kto 

stanowczo  chciał  sprzedać  Edwardowi  jakieś  żarówki.  Wreszcie  wiadomość  zostawiła 

Charlene,  czyniąc  parę  nieprzyzwoitych  propozycji,  przy  czym  dyszała  ciężko,  potem  zaś 

albo 

przeżyła  wyjątkowy  orgazm,  albo  niechcący  nadepnęła  kotu  na  ogon.  Tak  się 

nieszczęśliwie  złożyło,  że zagrała taśmę  do końca,  toteż  nie  zostały  zarejestrowane żadne 

inne  telefony.  Zresztą  to  mi  i  tak  wystarczyło,  niezbyt  miałam  ochotę  wysłuchiwać  czegoś 

wi

ęcej. 

Sprzątałam  w  kuchni,  kiedy  zadzwonił  telefon.  Natychmiast  włączyła  się 

automatyczna sekretarka. 

Słyszysz  mnie,  Isabello?  Jesteś  w  domu?  Widziałem  dzisiaj,  jak  ucinasz  sobie 

pogawędkę z Lula i Jackie. Popijałyście razem piwo. To mi się nie podoba, Isabello. Dostaję 

background image

131 

 

mdłości.  Mam  wrażenie,  że  lubisz  te  dziwki  bardziej  ode  mnie.  A  zarazem  ogarnia  mnie 

wściekłość,  bo  nie  chcesz  tego,  co  mistrz  ma  ci  do  zaoferowania.  Może  wyślę  ci  prezent, 

Isabello

. Postaram się, aby dostarczono go pod twoje drzwi, kiedy będziesz spała. Podoba ci 

się  ten  pomysł?  Wszystkie  kobiety  uwielbiają  prezenty,  a  zwłaszcza  takie,  jakie  rozdaje 

mistrz. Niech to będzie niespodzianka, Isabello. Coś przeznaczonego wyłącznie dla ciebie. 

Przetrawiając jeszcze te słowa, które padły z głośnika, pospiesznie sprawdziłam, czy 

mam w torebce nabity rewolwer oraz zapasową amunicję. Błyskawicznie wybiegłam z domu. 

Zajechałam  pod  sklep  Sunny  dokładnie  o  czwartej  i  zaczekałam  na  parkingu,  aż  zjawi  się 

Emmett

. Przyjechał kwadrans później. 

Był już bez munduru, ale nosił swój prywatny rewolwer w kaburae przy pasie. 

A gdzie twoja broń? - zapytał. 

Bez słowa poklepałam torebkę. 

Czyżbyś nosiła ją stale przy sobie? W New Jersey to poważne wykroczenie. 

- Mam pozwolenie. 

Pokaż. 

Wyjęłam z portfelika stosowny dokument. 

-  Ale  to  jest  pozwolenie  na  posiadanie  broni,  a  nie  na  jej  noszenie  podczas 

wykonywania obowiązków służbowych - zauważył Emmett. 

„Leśnik” mówił, że to mi wystarczy. 

I ma zamiar ci zawsze towarzyszyć, kiedy będziesz kogokolwiek poszukiwała? 

No cóż, wydaje mi się, że on dość luźno interpretuje niektóre przepisy prawa. Więc 

jak, aresztujesz mnie? 

Nie, ale takie wykroczenie będzie cię trochę kosztowało. 

Wypiszesz mandat na dychę? 

Dychę to możesz zapłacić za parkowanie w niewłaściwym miejscu. Mnie zaś jesteś 

winna duże piwo i pizzę. 

Musieliśmy przejść przez sklep, chcąc skorzystać ze strzelnicy na zapleczu. Emmett 

uiścił  konieczne  opłaty  i  kupił  pudełko  nabojów.  Poszłam  w  jego  ślady.  Wybudowana  na 

tyłach strzelnica miała wielkość niedużej sali bilardowej. Mieściło się tam siedem stanowisk 

pooddzielanych  przepierzeniami  sięgającymi  do  piersi.  Dowiedziałam  się,  że  odległość 

między pulpitem strzeleckim a tarczą, która przedstawiała zarys ludzkiej sylwetki uciętej na 

wysokości  kolan,  z  namalowanymi  koncentrycznymi  kołami  w  okolicy  serca,  to  dystans. 

Pierwsza  reguła  zachowania  na  strzelnicy  głosiła,  aby  pod  żadnym  pozorem  nie  kierować 

broni w stronę człowieka zajmującego sąsiednie stanowisko. 

W  porządku,  zacznijmy  od  samego  początku  -  rzekł  Gazarra.  -  Twój  rewolwer  to 

Smith & Wesson, model specjalny kalibru 9,65 milimetra. To broń pięciostrzałowa, przez co 

background image

132 

 

zaliczana  jest  do  kategorii  małych  rewolwerów.  Widzę,  że  masz  naboje  z  pociskami  o 

miękkim  płaszczu,  których  głównym  zadaniem  jest  wywołanie  u  postrzelonego  maksimum 

bólu  oraz  cierpienia.  Jeśli  popchniesz  kciukiem  do  przodu  ten  mały  zameczek,  otworzysz 

bębenek  i  będziesz  mogła  wtedy  nabić  broń.  Do  każdego  cylindra  włóż  jeden  nabój  i 

zatrzaśnij  bębenek  z  powrotem.  Nigdy  nie  rób  tego,  trzymając  palec  na  spuście.  Człowiek 

przestraszony  lub  zaskoczony  odruchowo  zgina  palce  i  bardzo  łatwo  mogłabyś  się  wtedy 

sama postrzelić. Najlepiej trzymaj palec wskazujący wyprostowany i ułożony wzdłuż komory 

rewolweru,  a  połóż  go  na  spuście  dopiero  wtedy,  kiedy  będziesz  gotowa  do  strzelania. 

Dzisiaj  pokażę  ci  podstawową  pozycję  strzelecką.  Rozstaw  lekko  stopy,  na  szerokość 

ramion,  stań  pewnie  na  piętach,  chwyć  kolbę  obiema  dłońmi,  układając  lewy  kciuk  na 

prawym,  i  wyprostuj  ręce.  Popatrz  na  tarczę,  powoli  unieś  broń  i  wymierz  ją  do  celu.  Na 

czubku lufy znajduje się muszka, a u jej nasady szczelina. Musisz tak wymierzyć, by środek 

celu znajdował się dokładnie na linii muszki i szczeliny. Strzelać z rewolweru można na dwa 

sposoby,  albo  tylko  naciskając  spust,  albo  naciskając  go  i  jednocześnie  odciągając  kurek, 

wtedy jest lżej. 

Kolejno  demonstrował  mi  wszystkie  czynności,  robiąc  to  powoli,  aby  rewolwer  nie 

wypalił. Wreszcie otworzył bębenek, wysypał naboje na pulpit, położył broń obok nich i cofnął 

się o krok. 

- Masz j

akieś pytania? 

- Nie. Przynajmniej na razie. 

Wręczył mi ochraniacze na uszy. 

No to do dzieła. 

Pierwszy strzał oddałam tylko naciskając spust i pocisk trafił w koncentryczne koła na 

tarczy.  Opróżniłam  w  ten  sposób  cały  bębenek,  ponownie  naładowałam  rewolwer  i 

spróbowałam  strzelać,  odciągając  kciukiem  kurek.  Przy  tej  metodzie  było  mi  nieco  trudniej 

utrzymać broń w prostej linii, lecz i tak pociski trafiały w tarczę. 

W  ciągu  pół  godziny  zużyłam  cały  swój  zapas  amunicji,  a  strzelanie  wychodziło  mi 

coraz  gorze

j,  gdyż  rozbolały  mnie  mięśnie  rąk.  Kiedy  jeszcze  korzystałam  z  sali 

gimnastycznej,  zazwyczaj  stosowałam  ćwiczenia  na  mięśnie  brzucha  i  nóg,  ponieważ 

chciałam zahamować odkładanie się tłuszczu na udach oraz biodrach. Teraz, na strzelnicy, 

tamte  ćwiczenia  na  nic  mi  się  nie  przydawały,  gdyż  mięśnie  górnych  partii  ciała  miałam 

wyraźnie słabiej rozwinięte. 

Emmett 

wcisnął guzik i tarcza podjechała do stanowiska. 

Całkiem nieźle, kowboju. 

Zdecydowanie łatwiej mi się strzela, gdy tylko naciskam spust. 

- To pewni

e dlatego, że jesteś kobietą. 

background image

133 

 

Masz czelność mówić takie rzeczy, kiedy stoję przed tobą z rewolwerem w ręku? 

Przed wyjściem ze sklepu kupiłam nową paczkę amunicji i wraz z bronią wrzuciłam ją 

do torebki. Przyszło mi do głowy, że skoro od paru dni jeżdżę kradzionym samochodem, to 

chyba nie ma się co przejmować groźbą oskarżenia o noszenie rewolweru bez specjalnego 

zezwolenia. 

I co? Zasłużyłem na tę pizzę? - zapytał Emmett. 

- A Shirley? 

Jest na przyjęciu dobroczynnym. 

Z dziećmi? 

Nie, odwiozła je do teściowej. 

I chcesz zrezygnować z diety? 

Czyżbyś próbowała się wykręcić sianem? 

Jestem w sytuacji bezdomnej staruszki żebrzącej na peronie dworca. Moje zasoby 

gotówkowe wynoszą dwanaście dolarów i trzydzieści trzy centy. 

W takim razie ja ci postawię pizzę. 

Dobra. Zresztą chciałabym z tobą pogadać, mam kłopoty. 

Dziesięć  minut  później  zajęliśmy  miejsca  w  pizzerii  Pina.  W  śródmieściu  jest  kilka 

włoskich restauracji, ale Pino serwuje najlepszą pizzę. Co prawda, słyszałam, że nocami po 

zapleczu lokalu gr

asują karaluchy wielkości dobrze spasionych kotów, ale nigdy mnie to nie 

zniechęciło  do  odwiedzania  tej  znakomitej  pizzerii.  Ciasto  było  tu  zawsze  chrupiące  z 

zewnątrz i puszyste w środku, sosy wyśmienite, domowej roboty, a przyprawy tak dobrane, 

że  jakimś  magicznym  sposobem  natychmiast  usuwały  z  człowieka  wszelkie  ślady 

zmęczenia.  Z  salą  jadalną  sąsiadował  niewielki  bar,  ulubione  miejsce  spotkań  gliniarzy 

schodzących ze służby. O tej porze jednak kolejkę w barze tworzyli głównie ludzie kupujący 

pizzę na wynos. 

Zajęliśmy  miejsca  na  sali,  zamówiliśmy  pizzę  i  poprosiliśmy  o  dwa  piwa.  Stolik 

zakrywała  cerata  w  biało-czerwoną  szachownicę,  na  środku  stały  dwa  słoiczki,  jeden  z 

mieloną  papryką,  drugi  z  tartym  parmezanem.  Ściany  lokalu  były  wyłożone  grubo 

polakiero

wanymi panelami boazeryjnymi, nad nimi ciągnęły się szeregi oprawionych w ramki 

fotografii  znanych  obywateli  włoskiego  pochodzenia.  Do  nielicznych  wyjątków  należały 

zdjęcia Franka Sinatry oraz Benito Ramireza. 

Co to za kłopoty? - spytał Gazarra. 

-  Dwa.  Pierwszym  moim  problemem  jest  Edward  Cullen

.  Spotkałam  go  już 

czterokrotnie  od  czasu,  kiedy  podjęłam  się  wykonać  zlecenie  dla  Kajusza,  i  ani  razu  nie 

zdołałam zrobić nic w celu obezwładnienia go i odstawienia do aresztu. 

Boisz się go? 

background image

134 

 

- Nie, ale odczuwam l

ęk przed korzystaniem z rewolweru. 

Więc zrób to kobiecym sposobem, użyj gazu i potem nałóż mu kajdanki. 

Łatwo  powiedzieć,  pomyślałam.  Jak  można  użyć  gazu  obezwładniającego  wobec 

mężczyzny, który ci wpycha język do ust? 

Zamierzałam  tak  postąpić,  ale  za  każdym  razem  Joe  okazywał  się  szybszy  ode 

mnie. 

Chcesz  mojej  rady?  Daj  sobie  spokój  z  Cullenem.  Jesteś  nowicjuszką,  a  on 

zawodowcem,  ma  za  sobą  kilka  lat  służby  w  policji.  Powszechnie  uważa  się  go  za 

spryciarza, na pewno nie jest taki, jak pospolici prze

stępcy. 

Tak się składa, że nie mogę zrezygnować z tego zlecenia. Czy mógłbyś sprawdzić, 

do  kogo  należy  ten  samochód?  -  Pospiesznie  zapisałam  na  serwetce  numer  rejestracyjny 

niebieskiej furgonetki. - 

Może to coś wyjaśni. Chciałabym też wiedzieć, czy Carmen Sanchez 

miała samochód, a jeśli tak, to czy nie został odstawiony na parking policyjny. 

Upiłam spory łyk piwa i rozsiadłam się wygodnie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy sala 

się zapełniła. Otaczał nas gwar rozmów. Wszystkie stoliki były zajęte, w wejściu stała nawet 

grupka oczekujących na wolne miejsca. W taki upał nikomu się nie chciało gotować w domu. 

- A jaki jest ten drugi problem? - 

spytał Emmett. 

Najpierw musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz. 

Jezu. Zaszłaś w ciążę? 

Spojrzałam na niego, unosząc wysoko brwi. 

Skąd ci to przyszło do głowy? 

Zrobił głupią minę. 

Nie wiem, tak jakoś skojarzyłem. Shirley ciągle mnie tym straszy. 

Gazarra  doczekał  się  już  czwórki  dzieci,  najstarsze  miało  dziewięć  lat,  najmłodsze 

dopiero  roczek.  Shirley  rodziła samych chłopców,  a co  jeden zapowiadał  się na  większego 

urwisa. 

Nie, nie jestem w ciąży. Chodzi o Ramireza. 

Pokrótce opowiedziałam mu o wszystkim. 

Powinnaś  złożyć  na  niego  oficjalną  skargę  -  rzekł  Emmett.  -  Dlaczego  nie 

zawiadomiłaś policji od razu po tym, jak cię napadł na sali treningowej? 

Czy „Leśnik” w takiej sytuacji złożyłby meldunek? 

Ty nie jesteś „Leśnikiem”. 

- Owszem, ale chyba rozumiesz, do czego zmierzam. 

Więc po co mi o tym opowiedziałaś? 

Po to, żebyś wiedział, od czego zacząć dochodzenie, gdybym nagle zniknęła. 

background image

135 

 

- Matko Boska - 

syknął. - Jeśli sądzisz, że Ramirez jest aż tak groźny, to zwróć się do 

policji o ochronę. 

-  Nie  mam  zaufania  do  policyjnej  ochrony.  Poza  tym  jakie  argumenty 

przedstawiłabym w sądzie? Ze Ramirez obiecał mi przysłać jakiś prezent? Obejrzyj się tylko. 

Co tam widzisz, na ścianie? 

Emmett 

zerknął przez ramię i westchnął ciężko. 

No tak, fotografia Ramireza wisi między zdjęciami Franka Sinatry i Papieża. 

Nie podejrzewam, aby spotkało mnie coś złego. Po prostu musiałam się przed kimś 

wygadać. 

W takim razie umówmy się, że jeśli jeszcze będzie ci się naprzykrzał, natychmiast 

dasz mi znać. 

Skinęłam głową. 

A kiedy będziesz sama w domu, zawsze trzymaj pod ręką nabity rewolwer - ciągnął 

Gazarra.  - 

Nie  bałabyś  się  go  użyć  przeciwko  Ramirezowi,  gdybyś  została  do  tego 

zmuszona? 

- Sama nie wiem. Raczej nie. 

Zmienili  mi  rozkład  patroli,  będę  teraz  pełnił  służby  w  ciągu  dnia,  ale  możemy  się 

spotykać na strzelnicy za sklepem Sunny codziennie o wpół do piątej. Biorę na siebie koszty 

amunicji  i  opłaty.  Jedyny  sposób  na  pokonanie  lęku  przed  bronią  palną  to  jak  najczęstsze 

ćwiczenia w strzelaniu. 

background image

136 

 

ROZDZIAŁ 10 

Wróciłam  do  domu  o  dwudziestej  pierwszej  i  nie  mając  nic  lepszego  do  roboty 

postanowiłam  gruntownie  posprzątać  mieszkanie.  Automatyczna  sekretarka  nie 

zarejestrowała  ani  jednej  wiadomości,  nie  znalazłam  też  żadnej  podejrzanej  paczki  przed 

swoimi drzwiami. Zrobiłam porządek w klatce Rexa, odkurzyłam dywan, wymyłam kafelki w 

łazience i przetarłam środkiem czyszczącym te nieliczne meble, jakie mi zostały. Skończyłam 

o  dziesiątej.  Po  raz  kolejny  sprawdziłam  zamknięcie  okien  i  drzwi,  wzięłam  prysznic  i 

poszłam do łóżka. 

Obudziłam się o siódmej całkiem wypoczęta. Spałam jak zabita. Automat dołączony 

do  telefonu  nadal  wskazywał,  że  nie  było  żadnych  połączeń.  Na  zewnątrz  ćwierkały  ptaki, 

słońce  jasno  świeciło  i  nawet  dostrzegłam  odbicie  swojej  twarzy  w  błyszczącej  obudowie 

tostera. Ubrałam się w szorty oraz bluzkę i nastawiłam ekspres do kawy. Kiedy rozsunęłam 

zasłony w saloniku, widok za oknem niemalże zaparł mi dech w piersi. Na błękitnym niebie 

nie  zauważyłam  ani  jednej  chmurki,  a  powietrze  wciąż  było  rześkie  i  wilgotne  po  ostatnich 

opadach.  Ogarnęła  mnie  nieodparta  chęć  poobcowania  ze  sztuką,  toteż  zaśpiewałam  na 

głos:  „Wzgórza  ożywa-a-ają  na  dźwięk  tej  muzyki...”  Okazało  się  jednak,  że  nie  pamiętam 

dalszego tekstu. 

Wróciłam do sypialni i energicznym ruchem odsunęłam zasłonę. Widok Luli wiszącej 

za oknem zmroził mi krew w żyłach. Była przywiązana do drabinki pożarowej i wyglądała jak 

nadm

uchana gumowa lalka. Wyciągnięte ku górze ręce miała wykręcone pod nienaturalnym 

kątem, głowa zwisała nisko na piersi, a nogi podciągnięto jej tak, żeby siedziała na podeście 

drabiny  i  nie  spadła.  Była  całkiem  naga  i  silnie  zakrwawiona.  Pasma  zakrzepłej  krwi 

posklejały  jej  włosy  i  czarnymi  smugami  ciągnęły  się  wzdłuż  ud.  Od  zewnątrz  zasłonięto  ją 

prześcieradłem, żeby nikt z parkingu nie zauważył nagiego ciała na drabinie. 

Zawołałam imię Luli i sięgnęłam do klamki. Serce waliło mi tak, że aż miałam mroczki 

p

rzed oczyma. Pospiesznie otworzyłam okno, wychyliłam się do polowy i zaczęłam szarpać 

węzły liny, którą dziewczyna była przymocowana. 

Lula  się  nie  ruszała,  nie  wydawała  z  siebie  żadnego  dźwięku,  a  ja  byłam  zbyt 

zdenerwowana, by móc sprawdzić, czy jeszcze oddycha. 

Wszystko będzie w porządku - wymamrotałam nieswoim głosem; czułam silny ucisk 

w gardle, a w piersi coś paliło jak żywy ogień. - Zaraz sprowadzę pomoc. - Chlipnęłam raz i 

drugi, próbując opanować szloch. - Tylko nie umieraj. Boże, Lula, nie umieraj. 

Odwróciłam się, żeby pobiec do telefonu i zadzwonić po karetkę. Pośliznęłam się na 

dywanie  i  huknęłam  na  podłogę,  lecz  nawet  nie  poczułam  bólu.  Do  tego  stopnia  byłam 

przerażona,  że podreptałam  na  czworakach  do salonu,  ale nie mogłam sobie przypomnieć 

background image

137 

 

nu

meru  pogotowia  ratunkowego.  W  głowie  miałam  kompletną  pustkę,  zdawało  mi  się,  że 

lada  moment  wpadnę  w  histerię.  Czułam  się  zagubiona  i  bezradna  w  obliczu  tej 

niespodziewanej tragedii. 

W końcu połączyłam się z centralą, podałam swój adres i wykrzyczałam, że Lula wisi 

nieprzytomna  na  drabince  pożarowej  za  oknem  mej  sypialni.  We  wspomnieniach  ujrzałam 

Jackie Kennedy, wijącą się na podłodze limuzyny i usiłującą ratować męża trafionego kulami 

zamachowca.  Nie  zdołałam  opanować  łez,  płakałam  nad  losem  Luli,  Jackie  Kennedy,  a 

także swoim - nad losem wszelkich ofiar przemocy. 

Rzuciłam  się  do  kuchennego  stołu,  w  panice  szukając  w  szufladzie  noża,  wreszcie 

znalazłam go na suszarce nad zlewem. Nie miałam pojęcia, jak długo dziewczyna siedzi tak 

przywiązana  do  drabinki,  ale  myślałam  jedynie  o  tym,  że  nie  pozwolę  jej  tam  zostać  ani 

minuty dłużej. 

Pobiegłam  z  nożem  do  sypialni  i  roztrzęsionymi  rękoma  zaczęłam  odcinać  węzły 

krępujące  dziewczynę.  W  końcu  Lula  osunęła  mi  się  w  ramiona.  Była  chyba  ze  dwa  razy 

cięższa  ode  mnie,  ale  jakimś  cudem  zdołałam  ją  wciągnąć  przez  okno  do  środka.  Instynkt 

podpowiadał  mi,  żeby  uciekać,  szukać  jakiegoś  bezpiecznego  schronienia.  Uspokoiło  mnie 

dopiero przybierające stopniowo na sile wycie syren. Wreszcie policjanci zastukali do drzwi 

mieszkan

ia. Nawet nie pamiętam, jak wpuściłam ich do środka, choć przecież musiałam to 

zrobić. Prawdopodobnie byłam strasznie rozhisteryzowana, gdyż pierwszy gliniarz wziął mnie 

za rękę, zaprowadził do kuchni i posadził przy stole. Pojawił się też ktoś w białym fartuchu. 

Co się stało? - zapytał policjant. 

Znalazłam ją na drabince pożarowej - wyjaśniłam. - Kiedy odsunęłam zasłonkę, ona 

już tam była. - Mówiłam urywkami zdań, ponieważ serce waliło mi jak młotem i zęby dzwoniły 

o siebie, toteż spazmatycznie łapałam powietrze wielkimi haustami. - Siedziała przywiązana 

do drabinki. Przecięłam sznury nożem i wciągnęłam ją do środka. 

Lekarz  zawołał  przez  okno  sypialni,  żeby  sanitariusze  wnieśli  nosze.  Rozległ  się 

głośny zgrzyt odsuwanego na bok łóżka, widocznie potrzeba było więcej miejsca. Strasznie 

się  bałam  zapytać,  czy  Lula  jeszcze  żyje.  Oddychałam  głęboko,  tak  silnie  zaciskając 

splecione palce, że prawie cała krew mi z nich odpłynęła. Mimo woli głęboko wbijałam sobie 

paznokcie w skórę. 

Lula tu mieszkała? - zapytał policjant. 

Nie,  mieszkam  sama.  Nie  znam  jej  adresu.  Nawet  nie  wiem,  jak  się  właściwie 

nazywa. 

Zadzwonił  telefon,  odruchowo  sięgnęłam  po  słuchawkę.  Rozmówca  szepnął  mi 

prosto do ucha: 

Otrzymałaś mój prezent, Isabello? 

background image

138 

 

Poczułam  się  tak,  jakbym  dostała  nagle  silny  cios  w  żołądek.  Przez  chwilę  nie 

wiedziałam, co robić, wreszcie błyskawicznie oprzytomniałam. Wcisnęłam klawisz  zapisu w 

automatycznej sekretarce i obróciłam pokrętłem wzmocnienia, żeby gliniarze mogli słyszeć tę 

rozmowę. 

- O jakim prezencie pa

n mówi? - spytałam. 

Nie udawaj, doskonale wiesz. Widziałem, że ją znalazłaś i wciągnęłaś przez okno do 

sypialni. Obserwowałem cię. Mogłem wejść i wziąć cię w nocy, kiedy smacznie spałaś, lecz 

wolałem,  żebyś  najpierw  zobaczyła  Lulę.  Chciałem  ci  pokazać,  jak  potrafię  zaspokoić 

kobietę,  żebyś  wiedziała,  czego  się  spodziewać.  Przemyśl  to  sobie,  suko.  Spróbuj  sobie 

wyobrazić, jak to może boleć i jakimi słowami najlepiej błagać o litość. 

Widzę,  że  lubi  pan  zadawać  ból  kobietom  -  powiedziałam,  szybko  odzyskując 

spokój. 

Bo czasami kobiety bardzo to lubią. 

Postanowiłam przejąć inicjatywę. 

- A co z Carmen Sanchez? 

Jej także zrobił pan krzywdę? 

Nie taką, jaką zamierzam wyrządzić tobie. Bo wobec ciebie mam specjalne plany. 

- No to na co pan czeka? 

Nawet  mnie  sam

ą  zaskoczył  ten  zaczepny  ton.  Wcale  nie  zamierzałam  udawać 

specjalnie  odważnej.  Po  prostu  ogarnęła  mnie  zimna,  skalkulowana,  niepohamowana 

wściekłość. 

Teraz są tam gliny, suko. Nie myślisz chyba, że przyjdę do ciebie, żeby wpaść im w 

łapy. Dopadnę cię, kiedy będziesz sama, w najmniej oczekiwanym momencie. Muszę zyskać 

pewność, że będziemy mieli mnóstwo czasu tylko dla siebie. 

Połączenie zostało przerwane. 

- Jezus, Maria! - 

szepnął policjant. - Ten facet zwariował! 

Wie pan już, kto dzwonił? 

Domyślam się. 

Wyjęłam  kasetę  z  automatu  i  na  nalepce  zapisałam  swoje  nazwisko  oraz  datę 

nagrania. Ręce wciąż mi się trzęsły do tego stopnia, że napis wyszedł ledwie czytelny. 

W  salonie  rozległa  się  seria  trzasków  z  głośnika  włączonej  krótkofalówki,  z  sypialni 

dociera

ły stłumione głosy lekarza i sanitariuszy. Działało to na mnie uspokajająco, odnosiłam 

wrażenie,  że  wszystko  wokół  mnie  wraca  do  normy.  Spojrzałam  na  siebie  i  dopiero  teraz 

zauważyłam,  że  całą  bluzkę  mam  zaplamioną  krwią  Luli.  Ciemne  smugi  były  widoczne 

zar

ówno  na  moich  rękach  i  przedramionach,  jak  i  na  bosych  stopach.  Rozejrzałam  się 

dokoła. Ślady krwi widniały też na słuchawce telefonu, na podłodze, blacie kuchennym przy 

zlewie. 

background image

139 

 

Dowódca patrolu wymienił porozumiewawcze spojrzenia z lekarzem. 

-  Pewnie  chcia

łaby  pani  zmyć  z  siebie  tę  krew  -  mruknął  mężczyzna  w  białym 

fartuchu. - 

Radziłbym jak najszybciej pójść pod prysznic. 

Wchodząc do sypialni, rzuciłam okiem na Lulę. Dziewczyna leżała przypięta pasami 

do noszy, była przykryta białym prześcieradłem i grubym kocem, ale twarz miała odsłoniętą. 

Co z nią? - spytałam. 

Pierwszy sanitariusz, wypychając już nosze z pokoju w kierunku drzwi  wyjściowych, 

rzucił lakonicznie: 

Żyje. 

Kiedy  wyszłam spod prysznica, sanitariuszy i  lekarza już nie było, zostali tylko dwaj 

u

mundurowani  gliniarze  z  patrolu.  Podoficer,  który  rozmawiał  ze  mną  w  kuchni,  stał  na 

środku  salonu  i  porozumiewał  się  półgłosem  z  jakimś  cywilem.  Obaj  sporządzali  notatki. 

Ubrałam  się  błyskawicznie,  nawet  nie  pomyślałam,  żeby  wysuszyć  włosy.  Chciałam  jak 

n

ajszybciej złożyć zeznania i mieć to z głowy. Pragnęłam pojechać do szpitala i sprawdzić, 

jak się miewa Lula. 

Cywil  okazał  się  inspektorem  dochodzeniówki,  nazywał  się  Dorsey.  Widywałam  go 

kilka razy,  prawdopodobnie w  barze u Pina.  Był  średniego  wzrostu,  szczupły  i  wyglądał  na 

czterdziestoparolatka.  Miał  na  sobie  koszulę  z  krótkimi  rękawami,  jasne spodnie  i  sandały. 

Zauważyłam u niego w kieszonce na piersi kasetę z mojej automatycznej sekretarki. A więc 

pierwszy  krok  został  zrobiony.  Opowiedziałam  mu  o  incydencie  na  sali  treningowej, 

świadomie  pomijając  nazwisko  Cullena.  Chciałam,  żeby  myślał,  iż  pomógł  mi  nie  znany 

mężczyzna.  Gdyby  bowiem  ekipa  śledcza  zyskała  dowód  na  to,  że  Joe  nadal  przebywa  w 

mieście, mogłabym się pożegnać ze zleceniem. A ja wciąż miałam nadzieję na odstawienie 

Cullena do aresztu i zdobycie honorarium. 

Dorsey wszystko pieczołowicie zapisywał, zerkając od czasu do czasu na podoficera 

z  patrolu.  Nie  okazywał  po  sobie  zdziwienia.  Doszłam  do  wniosku,  że  jeśli  przez  wiele  lat 

pełni się służbę w policji, to chyba już nic nie jest w stanie człowieka zaskoczyć. 

Kiedy  gliniarze  sobie  poszli,  szybko  wyłączyłam  ekspres  do  kawy,  starannie 

zamknęłam  okno  w  sypialni,  chwyciłam  torebkę  i  tuląc  głowę  w  ramionach,  wyszłam  na 

korytarz.  Sprawdziły  się  moje  najgorsze  podejrzenia,  musiałam  przejść  obok  grupki 

zaciekawionych  sąsiadów.  Była  tam  i  pani  Orbach,  i  pan  Grossman,  pani  Feinsmith  i  pan 

Wolesky, a także inni, którym nie miałam odwagi spojrzeć w oczy. Strasznie chcieli wiedzieć, 

co się stało, a ja nie miałam ani czasu, ani nastroju do tego, by udzielać im szczegółowych 

wyjaśnień. 

background image

140 

 

Spuściwszy  nisko  głowę,  bąknęłam  jakieś  zdawkowe  przeprosiny,  przecisnęłam  się 

korytarzem  i  pobiegłam  schodami  do  wyjścia,  mając  nadzieję,  że  nie  będą  mnie  ścigać. 

Wypadłam na parking i pospiesznie wskoczyłam za kierownicę jeepa. 

Pojechałam  ulicą  Saint  James  do  Olden,  przecięłam  aleję  Trenton  i  skręciłam  w 

Starka.  Mogłam  wybrać  prostszą  drogę  do  szpitala  świętego  Franciszka,  ale  chciałam  po 

drodze  zabrać  Jackie.  Jadąc  ulicą  Starka,  rzuciłam  przelotne  spojrzenie  na  okna  sali 

treningowej. Z mojego punktu widzenia Ramirez był już skończony. Gdyby i teraz udało mu 

się  jakimś  cudem  uniknąć  aresztowania,  musiałby  mieć  ze  mną  do  czynienia.  A  ja  byłam 

gotowa obciąć mu kutasa tępym nożem, gdybym go spotkała na swej drodze. 

Ujrzałam  Jackie  wychodzącą  z  pobliskiego  baru,  gdzie  zapewne  jadła  śniadanie. 

Zahamowałam z piskiem opon i zawołałam przez uchylone drzwi: 

- Wskakuj! 

A co się stało? 

Lula jest w szpitalu. Ramirez ją dopadł. 

Boże... - szepnęła dziewczyna. - Tego się obawiałam, miała złe przeczucia. Jak ona 

się czuje? 

Nie  wiem  dokładnie.  Z  samego  rana  znalazłam  ją  przywiązaną  do  drabinki 

pożarowej  za  moim  oknem.  Ramirez  ją  tam  zostawił  jako  ostrzeżenie  dla  mnie.  Kiedy 

zabierała ją karetka, była nieprzytomna. 

Stałyśmy  razem,  kiedy  przyszli  po  nią.  Lula  nie  chciała  iść,  ale  nikt  nie  ma  prawa 

czegokolwiek odmówić Ramirezowi. Jej chłop stłukłby ją na kwaśne jabłko... 

I tak została pobita do nieprzytomności. 

Znalazłam  wolne  miejsce  na  parkingu  przy  alei  Hamilton,  kilkadziesiąt  metrów  od 

tylnego  wejścia  do  szpitala.  Włączyłam  alarm,  zamknęłam  wóz  i  obie  z  Jackie  ruszyłyśmy 

energicznym  krokiem.  Dziewczyna  musiała  być  znacznie  cięższa  ode  mnie,  lecz  gdy 

stanęłyśmy  przed  kontuarem  recepcyjnym,  nawet  nie  oddychała  szybciej.  Pewnie  wyrobiła 

sobie znakomitą formę, stercząc po całych dniach na świeżym powietrzu. 

Niedawno  przywieziono  tu  karetką  dziewczynę  o  imieniu  Lula  -  oznajmiłam 

pielęgniarce. 

Ta przyjrzała mi się badawczo, następnie przeniosła wzrok na Jackie, która miała na 

sobie  jaskrawozielone  skąpe  szorty,  odsłaniające  niemal  do  połowy  jej  pośladki,  zwykłe 

piankowe klapki oraz króciutką obcisłą bluzeczkę w kłującym, różowym kolorze. 

Jesteście jej krewnymi? - spytała podejrzliwie. 

Lula nie ma tu żadnych bliskich. 

Musimy znać jej dane personalne do akt. 

Mogę podyktować - zaoferowała Jackie. 

background image

141 

 

Kiedy  formalności  dobiegły  końca,  poproszono  nas,  byśmy  usiadły  na  ławce  i 

zaczekały.  Siedziałyśmy  w  milczeniu,  bez  zainteresowania  przeglądając  stare  pisma 

ilustrowane  i  obserwując  ludzkie  tragedie,  których  dowody  były  aż  nadto  widoczne  w 

poczekalni. Po upływie pół godziny znowu zapytałam o Lulę i dowiedziałam się, że jeszcze 

robią  jej  prześwietlenia.  Spytałam  więc,  ile  to  może  potrwać,  lecz  pielęgniarka  nie  umiała 

odpowiedzieć.  Obiecała jednak,  że gdy  tylko  coś  będzie  wiadomo,  wyjdzie do  nas któryś  z 

lekarzy. Powtórzyłam to Jackie, ta jednak tylko mruknęła zniechęcona: 

- Tak, czekaj tatka latka... 

Czułam narastający głód kofeiny, poprosiłam więc ją, by została w poczekalni, sama 

zaś  wyruszyłam  na  poszukiwanie  kafeterii.  Powiedziano  mi,  żebym  się  kierowała  wzdłuż 

ciemnych  śladów  wydeptanych  na  podłodze,  a  na  pewno  trafię  do  jakiegoś  baru. 

Zapakowałam  cały  kartonik  kanapkami  i  dwoma  dużymi  kubkami  z  kawą,  a  po  namyśle 

dokupiłam  jeszcze  dwie  pomarańcze,  wychodząc  z  założenia,  że  witaminy  pomogą  nam 

zachować  zdrowie  i  dobrą  formę.  Wracając  korytarzem,  pomyślałam,  że  to  prawie  tak, 

jakbym  pamiętała  o  włożeniu  czystych  majtek  na  wypadek,  gdybym  miała  zginąć  w 

katastrofie samochodowej. No cóż, przezorności nigdy za wiele. 

Lekarz zjawił się dopiero po następnej godzinie. 

Spojrzał  uważnie  na  mnie,  potem  na  Jackie,  która  nerwowo  obciągnęła  bluzeczkę  i 

usiłowała zakryć pośladki nogawkami szortów. Ale jej wysiłki były daremne. 

Czy panie są krewnymi poszkodowanej? - zwrócił się do Jackie. 

Mniej więcej. Jak ona się czuje? 

Jest  w  kiepskim  stanie,  ale  rokowania  są  dobre.  Straciła  mnóstwo  krwi  i  doznała 

wstrząsu  mózgu.  Na  całym  ciele  ma  wiele  ran,  które  trzeba  pozszywać  i  opatrzyć. 

Przewieźliśmy ją na oddział chirurgiczny. Na pewno potrwa to jakiś czas, zanim znajdzie się 

na sali ogólnej. Sądzę, że nie ma sensu tu czekać, mogą panie przyjść za dwie godziny. 

Nie ruszę się stąd na krok - oznajmiła Jackie. 

P

rzez  dwie  godziny  nikt  się  nami  nie  interesował.  Zjadłyśmy  wszystkie  kanapki,  a 

ponieważ nie było ich zbyt wiele, rozprawiłyśmy się też z pomarańczami. 

Wcale  mi  się  to  nie  podoba  -  mruknęła  w  końcu  Jackie.  -  Nie  cierpię  takich 

przybytków. Wszystko tu cuchnie konserwowanym zielonym groszkiem. 

Widzę, że chyba dużo czasu spędzałaś w szpitalach. 

- Taki los. 

Nie  zamierzała  niczego  więcej  wyjaśniać,  a  ja  wolałam  się  nie  dopytywać.  Znowu 

zaczęłam  się  rozglądać  na  wszystkie  strony  i  zauważyłam  Dorseya  rozmawiającego  z 

pielęgniarką  w  recepcji.  Energicznie  potakiwał  głową,  zapisując  jej  odpowiedzi  na  swoje 

background image

142 

 

pytania.  W  końcu  pielęgniarka  ruchem  głowy  wskazała  nas  i  po  chwili  Dorsey  ruszył  w  tę 

stronę. 

- Co z Lula? - 

zapytał. - Są jakieś wieści? 

Zabrali ją na chirurgię. 

Przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie. 

Nie  zdołaliśmy  jeszcze  odnaleźć  Ramireza.  Nie  wie  pani,  gdzie  on  może 

przebywać? Może powiedział coś ciekawego, zanim uruchomiła pani zapis w automatycznej 

sekretarce? 

Mówił, że widział, jak wciągam Lulę przez okno do sypialni. Widział też policjantów 

w moim mieszkaniu. Musiał obserwować dom z bliskiej odległości. 

Prawdopodobnie dzwonił z aparatu w samochodzie. 

Przyznałam mu rację. 

Oto moja wizytówka - rzekł, zapisując na odwrocie ciąg cyfr. - A to domowy numer. 

Jeśli  zobaczy  pani  Ramireza  bądź  odbierze  kolejny  telefon  od  niego,  proszę  mnie 

natychmiast powiadomić. 

Nie  sądzę,  żeby  łatwo  było  mu  się  ukryć  -  powiedziałam.  -  Jest  miejscowym 

bożyszczem. Prawie każdy go rozpozna. 

Kiedy Dorsey chował długopis do wewnętrznej kieszeni marynarki, dostrzegłam kolbę 

rewolweru wystającą mu z podramiennej kabury. 

W tym mieście jest wiele osób, które zrobią wszystko, żeby ukryć Benito Ramireza i 

zapewnić mu ochronę. Mieliśmy z tym już kilkakrotnie do czynienia. 

Możliwe,  ale  do  tej  pory  nie  zdobyliście  dowodu  w  postaci  utrwalonej  na  taśmie 

rozmowy. 

Zgadza się. Ta kaseta w znaczący sposób zmienia sytuację. 

- Niczego nie zmienia - 

wtrąciła Jackie, gdy Dorsey odszedł. - Ramirez zrobi to, co mu 

się spodoba. Nikt nie wystąpi przeciwko niemu tylko dlatego, że stłukł jakąś dziwkę. 

My  wystąpimy  -  powiedziałam  stanowczo.  -  Możemy  go  powstrzymać.  Namówimy 

Lulę, żeby złożyła zeznania. 

- Na pewno - 

bąknęła Jackie. - Widzę, że jeszcze mało wiesz. 

Dopiero o trzeciej pozwolo

no nam zobaczyć Lulę. Nie odzyskała przytomności i leżała 

na  oddziale intensywnej  terapii. Wyznaczono każdej  z  nas  dziesięciominutowe odwiedziny. 

Trzymając dłoń leżącej bez czucia dziewczyny, obiecałam jej solennie, że wszystko dobrze 

się skończy. Kiedy mój czas dobiegł końca, powiedziałam Jackie, że nie będę na nią czekać, 

ponieważ mam umówione spotkanie. Ona zaś rzekła stanowczo, że nie ruszy się ze szpitala, 

dopóki Lula nie otworzy oczu. 

background image

143 

 

Zjawiłam  się  na  strzelnicy  pół  godziny  przed  przyjazdem  Gazarry.  Uiściłam  opłatę, 

kupiłam paczkę nabojów i zajęłam miejsce na stanowisku. Najpierw poćwiczyłam strzelanie z 

równoczesnym  odwodzeniem  kurka  palcem,  później  skupiłam  się  na  trafianiu  w  wybrany 

punkt tarczy. Wyobrażałam sobie, że stoję naprzeciwko Ramireza. Celowałam mu prosto w 

serce, krocze, w nos. 

Eddie  przyjechał  na  strzelnicę  o  wpół  do  piątej.  Postawił  na  pulpicie  przede  mną 

drugą  paczkę  amunicji  i  zajął  sąsiednie  stanowisko.  Zanim  zużyłam  drugą  porcję  nabojów, 

czułam się już wyśmienicie i nie miałam żadnych oporów przed korzystaniem z broni palnej. 

Ostatnich pięć kul zostawiłam w bębenku rewolweru i schowałam go z powrotem do torebki. 

Poklepałam Emmetta po ramieniu i pokazałam na migi, że wychodzę. 

Pospiesznie  wsunął  swego glocka  do kabury  i  ruszył  za mną.  Zatrzymaliśmy  się na 

parkingu, żeby zamienić parę słów. 

Słyszałem  przez  radio,  jak  rano  wzywali  patrol  do  ciebie  -  rzekł  Gazarra.  - 

Przepraszam,  że  nie  mogłem  przyjechać,  byłem  zajęty.  Rozmawiałem  też  na  komendzie  z 

Dorseyem.  Powiedział,  że  zachowywałaś  się  bardzo  spokojnie,  włączyłaś  zapis  w 

automatycznej sekretarce, kiedy zadzwonił Ramirez. 

Trzeba było mnie widzieć pięć minut wcześniej. Nie mogłam sobie przypomnieć, że 

numer pogotowia ratunkowego to dziewięćset jedenaście. 

Nie przyszło ci do głowy, żeby wyjechać na jakiś czas? 

Owszem, zaświtała mi taka myśl. 

Cały czas nosisz rewolwer w torebce? 

Ależ skąd! Przecież to by było wbrew przepisom. 

Emmett 

westchnął ciężko. 

Tylko  nie  pokazuj  go  nikomu,  dobra?  I  zadzwoń  do  mnie,  jak  coś  się  wydarzy. 

Gdyb

yś chciała, możesz zamieszkać u nas na tak długo, jak będzie trzeba. 

Dziękuję. 

Sprawdziłem  ten  numer  rejestracyjny,  który  mi  dałaś.  To furgonetka  ściągnięta  na 

parking  policyjny  za  pozostawienie  jej  w  niedozwolonym  miejscu.  Właściciel  nigdy  się  po 

nian

ie zgłosił. 

Ja jednak widziałam Emmetta za kierownicą tego auta. 

Widocznie pożyczył ją sobie. 

Uśmiechnęliśmy  się  oboje  na  myśl,  że  Joe  posługuje  się  wozem  wykradzionym  z 

policyjnego parkingu. 

- A co z Carmen Sanchez? 

Ma samochód? 

Gazarra wyciągnął z portfela zapisaną kartkę. 

background image

144 

 

Zapisałem  jego  markę,  kolor  i  numer  rejestracyjny.  Nie  został  zarekwirowany  ani 

odstawiony  na  parking.  Może  chcesz,  żebym  odwiózł  cię  do  domu  i  sprawdził,  czy  w 

mieszkaniu jest wszystko w porządku? 

Nie,  dziękuję.  Pewnie  z  połowa  mieszkańców  budynku  do  tej  pory  koczuje  w 

korytarzu i czeka na mój powrót. 

Dreszczem  przejęła  mnie  myśl,  że  w  całym  mieszkaniu  zostały  ślady  krwi  Luli. 

Czekała  mnie  uporczywa  walka  z  przerażającymi  dowodami  dzieła  Ramireza.  Pamiętałam, 

że  ślady  krwi  są  na  słuchawce  telefonu,  ścianach,  blacie  kuchennym  i  na  podłodze. 

Obawiając się, że te ciemne smugi mogą znów wywołać u mnie histerię, wolałam podjąć z 

nimi walkę w samotności i nie okazywać przed nikim, jak bardzo się boję. 

Zdołałam zaparkować jeepa i przekraść się do wejścia, nie zauważona przez nikogo. 

Wybrałam  doskonałą  porę.  W  korytarzu  na  piętrze  także  nikt  na  mnie  nie  czekał.  Chyba 

rzeczywiście  wszyscy  sąsiedzi  siedzieli  teraz  przy  obiedzie.  Wsunęłam  rewolwer  za  pasek 

szortów i ściskając w dłoni pojemnik z gazem, ostrożnie przekręciłam klucz w zamku. Serce 

waliło mi jak młotem. Przestań się wygłupiać, powtarzałam  w myślach; wejdź normalnie do 

domu, najwyżej sprawdź pod łóżkiem, czy nie czai się tam jakiś gwałciciel, a następnie włóż 

gumowe rękawiczki i zabierz się do pracy. 

Zaledwie stanęłam  w  przedpokoju,  dotarło do mnie,  że ktoś jest  w  mieszkaniu.  Coś 

się  gotowało  w  kuchni.  Dolatywało  stamtąd  ciche  bulgotanie,  dzwonienie  talerzy  i  szum 

odkręconej  wody.  Po  chwili  złowiłam  też  charakterystyczne  skwierczenie  rozgrzanego 

tłuszczu na patelni. 

- Halo! - 

zawołałam, ściskając oburącz kolbę wymierzonego przed siebie rewolweru. 

Poprzez łomotanie pulsu w skroniach ledwie mogłam słyszeć własny głos. - Kto tu jest? 

Z kuchni wyjrzał Cullen. 

To ja. Odłóż tę pukawkę, musimy porozmawiać. 

Jezu!  Nie  sądzisz,  że  jesteś  cholernie  bezczelny?  Nie  przyszło  ci  do  głowy,  że 

mogłam cię postrzelić w progu mego mieszkania? 

Nie, jakoś o tym nie pomyślałem. 

Sporo ćwiczyłam. Naprawdę osiągam już niezłe wyniki na strzelnicy. 

Bez słowa przeszedł obok mnie, zamknął drzwi i zasunął rygiel zasuwy. 

Domyślam się, że na widok takiego strzelca wyborowego ci papierowi faceci z tarcz 

strzelniczych od razu leją po nogach. 

- Co robisz w moim mieszkaniu?! 

Szykuję obiad. - Jak gdyby nigdy nic ruszył z powrotem w stronę kuchni. - Dotarły do 

mnie plotki, że miałaś dziś wyczerpujący dzień. 

background image

145 

 

Nie  potrafiłam  zebrać  myśli.  Dosłownie  łamałam  sobie  głowę,  jak  go  dopaść,  a  on 

spokojnie  czekał  w  moim  mieszkaniu.  Miał  nawet  czelność  odwrócić  się  do  mnie  tyłem. 

Przecież mogłam bez trudu wpakować mu kulę w zadek. 

Chyba nie zamierzasz strzelać do nieuzbrojonego człowieka - rzucił, jakby czytał w 

moich myślach. - Tutaj, w New Jersey, żaden sąd nie spojrzy na to łaskawym okiem. Możesz 

mi wierzyć, co nieco wiem na ten temat. 

No dobra,  nie zastrzelę cię,  pomyślałam, tylko potraktuję gazem  obezwładniającym. 

Nawet się nie zorientujesz, co cię powaliło na podłogę. 

Cullen 

spokojnie  wrzucił  na  patelnię  porcję  siekanych  pieczarek  i  zaczął  mieszać. 

Moje  nozdrza  p

ołaskotał smakowity zapach. Obrzuciłam łakomym spojrzeniem duszącą się 

mieszaninę  cebuli,  zielonej  i  czerwonej  papryki  oraz  pieczarek.  Niemal  natychmiast 

poczułam  wzmożone  wydzielanie  soków  trawiennych,  skutecznie  tłumiących  we  mnie 

mordercze zapędy. 

Jakby 

wbrew swej woli zaczęłam się przekonywać w duchu, że warto odłożyć użycie 

gazu na później i wysłuchać argumentów Cullena, zdawałam sobie jednak sprawę, że moje 

prawdziwe  motywy  są  zdecydowanie  bardziej  przyziemne.  Byłam  głodna  i  zmęczona,  do 

tego  Ramir

ez  wzbudzał  we  mnie  znacznie  silniejszy  strach  niż  Cullen.  Mówiąc  szczerze, 

choć może wyda się to dziwne, czułam się znacznie bezpieczniejsza, kiedy Joe był razem ze 

mną w mieszkaniu. 

Na wszystko przyjdzie kolej, pomyślałam. Najpierw zjemy obiad. Gaz mogę zostawić 

na deser. 

Edward 

spojrzał na mnie badawczo. 

Nie masz ochoty porozmawiać na ten temat? 

O  czym  tu  gadać?  Ramirez  skatował  Lulę  prawie  na  śmierć  i  zostawił  ją 

przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem. 

Ramirez  jest  jak  pasożyt,  który  żywi  się  ludzkim  strachem.  Widziałaś  go 

kiedykolwiek na ringu? Kibice kochają go za to, że trzyma się na dystans, dopóki sędzia nie 

nakaże mu przystąpić do walki. Bawi się ze swoim przeciwnikiem. Uwielbia widok krwi. Lubi 

zadawać  rany.  I  przez  cały  czas  tym  swoim  miękkim,  jedwabistym  głosem  obraża 

przeciwników, opowiada im ze szczegółami, ile naprawdę są warci, jak im się dostanie i jak 

mają  go  błagać  o  nokaut,  kiedy  będą  już  mieli  dosyć.  Podobnie  postępuje  z  kobietami. 

Podnieca  go  wyraz  przerażenia  na  ich  twarzach,  grymas  bólu.  Można  by  pomyśleć,  że 

każdej chciałby na zawsze zostawić po sobie znak. 

Położyłam torebkę na blacie. 

Wiem o tym. Rzeczywiście dobrze mu wychodzi zastraszanie innych i wymuszanie 

błagań o litość. Rzekłabym, że ma obsesję na tym punkcie. 

background image

146 

 

Cullen 

zmniejszył gaz pod patelnią. 

Chciałem cię odstraszyć, ale nie przyniosło to żadnego skutku. 

Pozbyłam  się  strachu.  Mam  wrażenie,  że  przekroczyłam  jakąś  granicę  i  już  nie 

umiem się bać. - Rozejrzałam się po kuchni i spostrzegłam ze zdumieniem, że Joe pościerał 

ślady krwi. - Wyszorowałeś całą kuchnię? 

Sypialnię także, ale mimo moich wysiłków będziesz musiała oddać dywan do pralni. 

Dzięki. Jeśli mam być szczera, miałam już dość na dzisiaj widoku krwi. 

Było aż tak źle? 

Owszem.  Ten  łobuz  zrobił  jej  z  twarzy  krwawą  miazgę,  z  trudem  ją  rozpoznałam. 

Poza tym krwawiła... na całym ciele. - Coś mnie ścisnęło za gardło, głos znowu mi się zaczął 

łamać. Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w podłogę. - Jasna cholera... 

Wstawiłem do lodówki butelkę wina. Może jednak odłożysz ten rewolwer i wyjmiesz 

dwa kieliszki? 

Dlaczego nagle stałeś się dla mnie taki miły? 

Bo jesteś mi potrzebna. 

- O rety! 

Nie to miałem na myśli. 

Ja też nie o tym myślałam, powiedziałam tylko: O rety! Co pichcisz? 

Sos  do  steków.  Zacząłem  przygotowywać  dopiero  wtedy,  kiedy  wjechałaś  na 

parking.  - 

Napełnił  kieliszki  winem  i  podał  mi  jeden.  -  Mieszkasz  w  dość  spartańskich 

warunkach. 

Straciłam  pracę  i  nie  mogłam  sobie  znaleźć  innej.  Musiałam  sprzedać  prawie 

wszystkie meble, żeby jakoś przeżyć. 

I dlatego zdecydowałaś się brać zlecenia od Kajusza? 

Nie miałam większego wyboru. 

Zatem ścigasz mnie dla pieniędzy, a nie z pobudek osobistych. 

Na początku robiłam to wyłącznie dla forsy. 

Poruszał się po mojej kuchni tak, jakby mieszkał tu od dawna - wyjął talerze z szafki, 

rozstawił  je  na  stole,  podał  z  lodówki  przygotowaną  wcześniej  surówkę  w  salaterce. 

Doznawałam mieszanych uczuć, z jednej strony czułam się upokorzona, wręcz znieważona, 

z drugiej zaś byłam dumna, że usługuje mi mężczyzna. 

Joe  nałożył  na  talerze  po  jednym  wielkim  steku,  podzielił  na  porcje  mieszaninę 

duszonych  jarzyn,  po  czym  wyjął  z  piekarnika  ziemniaki  upieczone  w  aluminiowej  folii. 

Doprawił surówkę na ostro, polał steki sosem do pieczeni, zamknął piekarnik i wytarł ręce w 

ścierkę. 

- A czemu teraz robisz to z pobudek osobistych? - 

zapytał. 

background image

147 

 

Przykułeś mnie kajdankami do drążka od zasłonki prysznicowej, a potem zmusiłeś 

do  grzebania  w  śmieciach  w  poszukiwaniu  kluczyków  od  samochodu!  Za  każdym  razem, 

kiedy cię spotykam, robisz wszystko, żeby mnie poniżyć! 

A jednak wrzuciłem do śmieci kluczyki od swojego samochodu, a nie twojego. - Upił 

nieco wina i spojrzał mi prosto w oczy. - W końcu ukradłaś mój wóz. 

Był mi potrzebny do realizacji planu. 

Aha.  Pewnie  zamierzałaś  mnie  ogłuszyć,  kiedy  się  zjawię,  żeby  go  zabrać  z 

parkingu. 

Mniej więcej. 

Przeniósł oba talerze na stół. 

Podobno Macy poszukuje kogoś do pomocy w swoim salonie fryzjerskim. 

Jakbym słyszała moją mamę. 

Cullen 

uśmiechnął się i odkroił kęs mięsa. 

Miałam za sobą wyczerpujący dzień, kieliszek wina i smakowity obiad błyskawicznie 

poprawiały  mi  samopoczucie.  Siedzieliśmy  naprzeciwko siebie,  jedząc  w  milczeniu,  niczym 

małżeństwo  z  wieloletnim  stażem.  Szybko  rozprawiłam  się  ze  swoją  porcją  i  rozsiadłam 

wygodnie na 

krześle. 

Może powiesz wreszcie, do czego ci jestem potrzebna? 

Oczekuję współpracy, a w  zamian postaram się, abyś otrzymała to honorarium za 

odstawienie mnie do aresztu. 

Słucham z wytężoną uwagą. 

Carmen Sanchez była policyjną informatorką. Tamtego wieczoru siedziałem w domu 

i  oglądałem  telewizję,  kiedy  zadzwoniła  z  prośbą  o  pomoc.  Powiedziała,  że  ją  zgwałcono  i 

pobito,  że  potrzebuje  pieniędzy  oraz  jakiegoś  bezpiecznego  schronienia,  za  co  obiecała 

dostarczyć mi sporo nadzwyczaj ciekawych informacji.  Kiedy  zapukałem do jej mieszkania, 

otworzył  mi  Ziggy  Kulesza,  Carmen  nie  było  nigdzie  w  zasięgu  wzroku.  Znajdował  się  tam 

jeszcze  jeden  facet,  którego  później  policja  uznała  za  nie  zidentyfikowanego  świadka. 

Wychylił się z sypialni i  widocznie mnie rozpoznał, gdyż zawołał  ze strachem w głosie: „To 

gliniarz! Otworzyłeś drzwi jakiemuś pieprzonemu kapusiowi!” Ziggy błyskawicznie sięgnął po 

broń i nacisnął spust, ja również dobyłem rewolweru. Strzeliłem na ślepo i Kulesza padł na 

podłogę.  Nie  wiem,  co  się  później  działo.  Odzyskałem  przytomność  na  korytarzu.  Tamten 

facet zniknął, Carmen Sanchez także. Zniknął też pistolet Kuleszy. 

Jak to możliwe, iż Ziggy chybił z tak małej odległości? Zastanawiające jest też, że 

policja nie znalazła na korytarzu żadnego śladu po pocisku. 

Sam nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Wygląda na to, że jego broń po prostu nie 

wypaliła. 

background image

148 

 

I chciałbyś odnaleźć Carmen, żeby potwierdziła twoje alibi? 

Nie  sądzę,  aby  mogła  jeszcze  złożyć  jakiekolwiek  zeznania.  Podejrzewam,  że 

Ramirez ją pobił, a następnie wysłał Kuleszę i tego drugiego, by dokończyli dzieła. Ziggy od 

dawna  zajmował  się  sprzątaniem  po  brudnej  robocie  Ramireza.  Kiedy  się  pełni  służbę  na 

ulicach  miasta,  człowiek  wysłuchuje  setek  różnych  plotek.  Nie  jest  żadną  tajemnicą,  że 

Ram

irez  uwielbia  pastwić  się  nad  kobietami.  Zdarzało  się,  że  kobiety,  które  po  raz  ostatni 

widywano w jego towarzystwie, następnie znikały bez śladu. Moim zdaniem albo zbytnio się 

na  nich wyżywał,  albo  też  wysyłał  swoich pomocników,  by  dokończyli  dzieła i  zatarli  ślady. 

Zwłoki  w  jakiś  sposób  usuwano,  a  dopóki  nie  odnaleziono  ciał,  nie  było  dowodów 

przestępstwa. Jestem przekonany, że Carmen leżała już martwa w swojej sypialni, kiedy do 

niej przyjechałem. Właśnie dlatego Ziggy się przestraszył i sięgnął po broń. 

Z  budynku  jest  tylko  jedno  wyjście  -  wtrąciłam  -  a  nikt  nie  widział,  żeby  Sanchez 

wychodziła czy też ktoś wynosił jej zwłoki... 

Ale okno jej sypialni wychodzi na tyły. Jest tam alejka dojazdowa... 

I myślisz, że ów tajemniczy wspólnik Kuleszy po prostu wyrzucił ciało przez okno - 

dokończyłam za niego. 

Cullen 

wstawił talerze do zlewu i włączył ekspres do kawy. 

Muszę  znaleźć  tego  faceta,  który  mnie  rozpoznał.  Kuleszy  broń  wyleciała  z  ręki, 

kiedy  upadł  na  podłogę.  Widziałem  to  wyraźnie.  Po  tym,  jak  zostałem  ogłuszony,  tamten 

drugi  facet  musiał  ją  schwycić,  dać  nura  do  sypialni,  wyrzucić  zwłoki  Carmen  przez  okno  i 

samemu wyskoczyć. 

Byłam tam. Piętra są dość wysokie, taki skok groziłby połamaniem nóg. 

Edward 

wzruszył ramionami. 

A  może  zdołał  się  jakoś  prześliznąć  przez  tłum,  który  szybko  zebrał  się  na 

korytarzu? Mógłby się wówczas wymknąć tylnymi drzwiami na alejkę, zabrać zwłoki Carmen 

i odjechać. 

Powiedz  mi  jeszcze,  jak  sobie  wyobrażasz  zdobycie  przeze  mnie  honorarium  w 

wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. 

Jeśli pomożesz mi udowodnić, że zastrzeliłem Kuleszę działając w samoobronie, po 

prostu pozwolę ci się odstawić do aresztu. 

Już nie mogę się doczekać tej chwili. 

Tylko Ramirez może mnie doprowadzić do tego faceta. Zacząłem go obserwować z 

ukr

ycia,  ale  bez  rezultatu.  Tak  się  fatalnie  złożyło,  że  utraciłem  zdolność  swobodnego 

poruszania się po mieście. Nie mam już do kogo zwrócić się o pomoc. Muszę coraz więcej 

czasu poświęcać na szukanie kryjówek, zamiast na poszukiwanie tego świadka. Zresztą nie 

background image

149 

 

tylko  czasu  mi  brakuje,  ale  również  pomysłów.  Jesteś  chyba  jedyną  osobą,  której  nikt  nie 

będzie podejrzewał o to, że mi pomaga. 

Dlaczego sądzisz, iż zechcę ci pomóc? Może skorzystam z pierwszej nadarzającej 

się okazji, żeby cię skrępować i odstawić na policję? 

Nie zrobisz tego, ponieważ jestem niewinny. 

Ale to już twój problem, nie mój - odparłam zaczepnie. 

Mówiąc szczerze, wcale tak nie myślałam. W głębi serca zaczynało mi być go trochę 

żal. 

W takim razie sprecyzuję stawkę, o jaką się toczy gra. W czasie, gdy będziesz mi 

pomagała odnaleźć tego faceta, ja będę cię chronił przed Ramirezem. 

Miałam już na końcu języka, że nie potrzebuję żadnej ochrony, ale na szczęście się 

pohamowałam. W gruncie rzeczy potrzebowałam wszelkiej możliwej ochrony. 

- A je

śli Dorsey przymknie Ramireza i ten przestanie mi już zagrażać? 

Nie  łudź  się.  Natychmiast  wyjdzie  za  kaucją  i  będzie  jeszcze  bardziej  na  ciebie 

rozwścieczony. Ma w tym mieście bardzo wielu wpływowych przyjaciół. 

W jaki sposób zamierzasz mnie ochraniać? 

Po prostu będę strzegł twojej dupci, słodziutka. 

Nie zgodzę się na to, byś spał w moim mieszkaniu. 

Mogę spać w furgonetce. Jutro rano założę tu instalację podsłuchową. 

- Czemu nie dzisiaj? 

Jeśli  wolisz,  mogę  to  zrobić  jeszcze  dzisiaj,  ale  moim  zdaniem  tej  nocy  nic  ci  nie 

grozi. Ramirez wyraźnie chce cię przestraszyć. Zawsze tak postępuje przed walką. A z tobą 

zamierza chyba stoczyć pełnych dziesięć rund. 

Przyznałam  mu  rację.  Ramirez  już  kilkakrotnie  mógł  bez  większych  przeszkód 

włamać się do mieszkania przez okno sypialni, wyraźnie odwlekał jednak tę chwilę. 

Jeśli nawet się zdecyduję ci pomóc, to nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć 

powiedziałam.  -  Sądzisz,  że  policja  do  tej  pory  nie  wyczerpała  wszystkich  dostępnych 

metod? Może ten facet jest już w Argentynie? 

Na pewno nie. Ukrywa się w mieście i systematycznie morduje ludzi, którzy mogliby 

go rozpoznać. Zabił już dwóch sąsiadów Carmen i podjął nieudaną próbę usunięcia ze swej 

drogi trzeciego świadka, tej kobiety. Ja także figuruję na jego liście, ale do tej pory nie zdołał 

mnie odnaleźć, ja zaś nie mogę wychylić nosa z kryjówki, bo policja depcze mi po piętach. 

Nagle zrozumiałam. 

A więc chcesz mnie użyć jako przynęty. Postanowiłeś mnie wystawić Ramirezowi i 

liczysz na to, że zanim skończy wypróbowywać wszelkie znane mu sposoby tortur, tobie uda 

się  zdobyć  potrzebne  informacje.  Nisko  się  stoczyłeś,  Cullen.  Wiem,  że  nie  możesz  mi 

background image

150 

 

wybaczyć, iż kiedyś cię potrąciłam na chodniku, nie sądzisz jednak, że z tego typu odwetem 

chcesz się posunąć trochę za daleko? 

Nie  myślałem  o  żadnym  odwecie.  Jeśli  mam  być  szczery...  podobasz  mi  się.  - 

Uśmiechnął  się  rozbrajająco.  -  W  innych  okolicznościach  zapewne  podjąłbym  próbę 

naprawienia wyrządzonej ci kiedyś krzywdy. 

Zaraz zemdleję. 

Wiesz co? Kiedy cała ta sprawa się wyjaśni, będziemy musieli wspólnie popracować 

nad wykorzenieniem tego paskudnego cynizmu, który wszedł ci w krew. 

Masz  czelność  prosić  mnie,  bym  ryzykowała  swoje  życie,  żeby  pomóc  ci  ocalić 

własny tyłek? 

Już podjęłaś ogromne ryzyko, sprzeciwiłaś się stukniętemu sadyście, który uwielbia 

gwałcić i maltretować kobiety. Jeżeli pomożesz mi odnaleźć tego faceta i wydobyć na światło 

dzienne jego powiązania z Ramirezem, wówczas skutecznie pozbędziemy się ich obu. 

Trudno było mu nie przyznać racji. 

Założę  mikrofony  w  przedpokoju  i  w  sypialni,  żeby  móc  słyszeć  wszystko,  co  się 

dzieje w całym mieszkaniu... z wyjątkiem łazienki  - podjął Cullen. - Nie są zbyt czułe,  więc 

jeśli zamkniesz drzwi  łazienki, nie wyłowią stamtąd żadnych odgłosów. Kiedy zaś będziesz 

wychodziła z domu, ukryjemy mikrofon pod twoją bluzką, a ja będę czuwał w furgonetce. 

Zaczerpnęłam głęboko powietrza. 

I  obiecujesz,  że  pozwolisz  mi  zgarnąć  honorarium  za  odstawienie  cię  do  aresztu, 

jeśli uda nam się odnaleźć tamtego faceta? 

Obiecuję. 

Mówiłeś,  że  Carmen  była  policyjną  informatorką.  Jakiego  rodzaju  wiadomości 

dostarczała? 

Najróżniejsze  plotki,  jakie  do  niej  dotarły.  Głównie  chodziło  o  drobnych  handlarzy 

narkotyków  i  członków  tutejszego gangu.  Nie  wiem,  jakie  informacje  chciała  mi  udostępnić 

tamtego wieczoru. Nie zdążyła niczego powiedzieć. 

Nawet nie wiedziałam, że w mieście działa jakiś gang. 

Kierują nim emigranci z Jamajki, a na ich czele stoi Striker. Mieszka w Philly. Macza 

swe palce w każdej większej transakcji narkotykowej w Trenton. W dodatku sprytnie dobiera 

sobie ludzi, trudno na nich cokolwiek znaleźć. Dostarczają to świństwo do miasta szybciej niż 

nadążą  sprzedawać,  a  co  gorsza,  nie  znamy  nawet  głównych  dróg  przerzutowych. 

Ostatniego  lata  mieliśmy  dwanaście  przypadków  śmiertelnych  z  powodu  przedawkowania 

heroiny.  Narkotyki  są  w  mieście  tak  powszechnie  dostępne,  że  handlarze  nawet  nie 

zawracają sobie głowy dzieleniem proszku na pojedyncze dawki. 

I sądzisz, że Carmen miała jakieś informacje o Strikerze? 

background image

151 

 

Przez chw

ilę Cullen spoglądał na mnie w skupieniu. 

-  Nie  - 

odparł  w  końcu.  -  Myślę,  że  chciała  mi  coś  zdradzić  na  temat  Ramireza. 

Prawdopodobnie wpadło jej coś w ucho, kiedy się z nią zabawiał. 

background image

152 

 

ROZDZIAŁ 11 

Telefon  zadzwonił  punktualnie  o  siódmej  rano.  Usłyszałam,  że  włączyła  się 

automatyczna sekretarka, a po chwili z głośnika doleciał głos Cullena: 

Najwyższa  pora  wstawać,  złotko.  Za  dziesięć  minut  będę  u  ciebie  i  zacznę 

instalować sprzęt. Możesz od razu nastawić kawę. 

Włączyłam  ekspres,  wymyłam  zęby  i  zdążyłam  założyć  strój  do  joggingu.  Edward 

zjawił  się  już  po  pięciu  minutach,  przyniósł  dużą  skrzynkę  z  narzędziami.  Miał  na  sobie 

koszulę z krótkimi rękawami i naszywką na kieszonce z napisem: „Zakład usługowy Longa”. 

Czym się zajmuje ta firma? - spytałam. 

- Wszel

kiego typu usługami, jakich zażądasz. 

Aha, rozumiem. To kamuflaż. 

Zdjął ciemne okulary, położył je na blacie kuchennym i nalał sobie kawy. 

Ludzie  nie  zwracają  większej  uwagi  na  takich  instalatorów,  najwyżej  zapamiętują 

kolor służbowego kombinezonu, nic poza tym. A jeśli odpowiednio rozegra się sprawę, takie 

ubranie zapewni człowiekowi wstęp niemal do każdego budynku. 

Także  nalałam  sobie  kawy  i  zadzwoniłam  do  szpitala,  żeby  się  dowiedzieć  o  stan 

zdrowia  Luli.  Powiedziano  mi,  że  jej  życiu  nie  zagraża  już  niebezpieczeństwo  i  że 

przewieziono ją z oddziału intensywnej terapii na salę ogólną. 

Chyba  powinnaś  z  nią  porozmawiać  -  rzekł  Cullen,  gdy  odłożyłam  słuchawkę.  - 

Upewnić się, że złoży zeznania. Wczoraj wieczorem policja przymknęła Ramireza, odbyło się 

w

stępne  przesłuchanie  w  sprawie  domniemanego  gwałtu  z  pobiciem.  Ale  już  jest  na 

wolności, nawet nie była potrzebna kaucja, wystarczyło jego pisemne oświadczenie. 

Odstawił kubek z kawą, otworzył skrzynkę narzędziową i  wyjął  z niej śrubokręt oraz 

dwa gniazdka sieciowe. 

Przypominają  zwyczajne  gniazdka,  takie  same,  jakie  masz  zamontowane  w 

mieszkaniu - 

wyjaśnił - ale w tych pod obudową są ukryte mikrofony z nadajnikami. Lubię z 

nich  korzystać,  gdyż  nie  trzeba  w  nich  wymieniać  baterii.  Są  zasilane  prądem  z  sieci.  To 

najskuteczniejsze rozwiązanie. 

Włożył gumowe rękawice, odkręcił gniazdko w pokoju i zaczął odłączać przewody. 

W  furgonetce  mam  sprzęt  umożliwiający  rejestrację  podsłuchu.  Jeśli  Ramirez 

włamie się do ciebie albo zacznie dobijać do drzwi, będziesz musiała działać błyskawicznie. 

Najlepiej  by  było  zająć  go  rozmową  czy  też  w  inny  sposób  zmusić  do  ujawnienia 

interesujących  nas  faktów  bez  zbędnego  narażania  się  na  pobicie.  Trzeba  podjąć  pewne 

ryzyko. 

Pospiesznie założył gniazdko na swoje miejsce i przeszedł do sypialni. 

background image

153 

 

Musisz  pamiętać  o  dwóch  rzeczach.  Nie  włączaj  radia,  bo  wtedy  zagłuszysz 

wszelkie  odgłosy.  Poza  tym,  jeśli  będę  musiał  spieszyć  ci  z  pomocą,  wejdę  po  drabince 

pożarowej  i  przez  okno  do  sypialni.  Dlatego  też  trzymaj  stale  zaciągnięte  zasłony,  żeby 

Ramirez nie zauważył mnie przedwcześnie. 

Myślisz, że dojdzie do tego? 

Mam nadzieję, że nie. Może uda ci się coś wyciągnąć z niego przez telefon. Tylko 

nie zapominaj nagrywać wszystkich rozmów. 

Schował  śrubokręt  do  skrzynki,  po  czym  wyjął  rolkę  plastra  oraz  urządzenie  w 

plastikowej obudowie, w przybliżeniu wielkości paczki gumy do żucia. 

To miniaturowy nadajnik. Jest zasilany dwiema bateriami litowymi, które wystarczają 

na piętnaście godzin ciągłej pracy. Przekazuje dźwięki zbierane przez zewnętrzny mikrofon 

kontaktowy.  Waży  tylko  dwieście  gramów,  a  kosztuje  około  tysiąca  dwustu  dolarów.  Więc 

postaraj się go nie zgubić i nie wchodź z nim pod prysznic. 

Może Ramirez  będzie  się zachowywał  porządnie,  skoro już  postawiono go w  stan 

oskarżenia. 

- Ni

e sądzę, aby on w ogóle potrafił odróżnić dobro od zła. 

A co zaplanowałeś na dzisiaj? 

Chciałbym,  żebyś  znowu  pojechała  na  ulicę  Starka.  Teraz,  gdy  już  nie  musisz 

polować  na  mnie,  może  skoncentrujesz  się  na  doprowadzeniu  Ramireza  do  wściekłości. 

Zmuś go, żeby wykonał następne posunięcie. 

Dostaję dreszczy na samo wspomnienie ulicy Starka. To jedno z moich ulubionych 

miejsc. Co miałabym tam robić? 

Pokręć  się  trochę,  zrób  wrażenie,  zadawaj  kłopotliwe  pytania,  jednym  słowem 

spróbuj podziałać ludziom na nerwy. Do tej pory całkiem nieźle ci to wychodziło. 

Znasz Jimmy’ego Alphę? 

Wszyscy w mieście go znają. 

Co o nim sądzisz? 

Mam  mieszane  uczucia.  W  dotychczasowych  kontaktach  ze  mną  zachowywał  się 

bez  zarzutu.  Uważałem  go  za  świetnego  menadżera  bokserskiego.  W  każdym  razie  z 

powodzeniem  wylansował  Ramireza.  Załatwiał  mu  najciekawsze  walki,  ściągał  najlepszych 

trenerów. - Cullen pociągnął łyk kawy. - Tacy ludzie jak Jimmy Alpha przez całe życie marzą 

o  wykreowaniu  wielkiej  gwiazdy  pokroju  Ramireza,  ale 

większość  z  nich  nie  ma  na  to 

żadnych szans.  Być  menadżerem  Ramireza to prawie tak, jak  wylosować zwycięski  los na 

loterię  wart  milion  dolarów...  Nawet  lepiej,  bo  Ramirez  przynosi  ciągłe  dochody.  To  istna 

kopalnia  złota.  Całe  nieszczęście  polega  na  tym,  że  Ramirez  jest  ponadto  zboczeńcem  i 

wariatem. Mimowolnie Alpha znalazł się między młotem a kowadłem. 

background image

154 

 

Odniosłam podobne wrażenie. Według mnie, jeśli już się trafiło na zwycięski los, to 

warto przymknąć oczy na wyraźne skazy charakteru pupilka. 

Zwłaszcza  teraz,  kiedy  mistrz  zaczął  wygrywać  naprawdę  duże  pieniądze.  Alpha 

zajmuje  się  nim  od  wielu  lat,  został  jego  menadżerem,  gdy  o  młodym  chłopaku  z  ulicy 

jeszcze nikt nie słyszał. A teraz, kiedy Ramirez podpisał kontrakt na transmisje telewizyjne ze 

swoich wa

lk i jest powszechnie znany, Alpha naprawdę może liczyć na milionowe zyski. 

Zatem według ciebie Alpha wie o wszystkim? 

Owszem,  chociaż  trudno  go  obarczać  jakąkolwiek  odpowiedzialnością.  -  Edward 

spojrzał na zegarek. - O tej porze Ramirez zazwyczaj wraca ze swej trasy biegowej. Później 

zjada  śniadanie  w  barze  naprzeciwko  sali  gimnastycznej  i  rozpoczyna  trening.  Rzadko 

kończy go przed czwartą po południu. 

Tak długo trenuje? 

Nie przemęcza się. Nie jestem pewien, czy poszłoby mu równie łatwo, gdyby musiał 

z  kimś  walczyć  jak  równy  z  równym.  Połowa  jego  walk  jest  ukartowana,  dwaj  ostatni 

przeciwnicy wzięli grubą forsę za to, żeby mu się podłożyć. W najbliższych planach Ramirez 

ma  jeszcze  jedną  podobnie  opłaconą  walkę,  dopiero  za  trzy  tygodnie  czeka  go  ciężka 

przeprawa z Lionelem Reeseyem. 

Dobrze się orientujesz w kalendarzu rozgrywek bokserskich. 

To prawdziwie męski sport, jeden na jednego, gra pierwotnych instynktów. Podobnie 

jak seks... który wyzwala w człowieku dziką bestię. 

Nie mogłam się opanować i warknęłam głucho jak lwica. Cullen odwrócił się, wziął z 

patery pomarańczę i zaczął ją powoli obierać. 

Widzę,  że  wzbudziłem  w  tobie  zainteresowanie.  Pewnie  już  nie  pamiętasz,  kiedy 

ostatnio miałaś do czynienia z tą bestią. 

Dziękuję, napatrzyłam się na nią aż za wiele. 

Słoneczko, chyba nie rozumiesz, o czym mówię. Zasięgnąłem języka i dobrze wiem, 

że nie prowadzisz żadnego życia towarzyskiego. 

Pokazałam mu jednoznacznie, co o tym myślę, i burknęłam: 

Wsadź sobie gdzieś życie towarzyskie. 

Cullen 

uśmiechnął się szeroko. 

Sprawiasz wrażenie nadzwyczaj sprytnej, ale postępujesz głupio. W każdym razie, 

jeżeli kiedyś zapragniesz wyzwolić we mnie tę bestię, daj mi tylko znać. 

Tego było już za wiele. Gdybym miała pod ręką pojemnik z gazem, natychmiast bym 

obe

zwładniła  tego  gbura.  Może  nawet  nie  odstawiłabym  go  na  policję,  ale  zdążyłabym  się 

nacieszyć widokiem Cullena tarzającego się we własnych wymiocinach. 

background image

155 

 

Muszę  uciekać  -  rzekł  nagle.  -  Jedna  z  sąsiadek  widziała,  jak  wchodziłem,  a  nie 

chciałbym ci przysporzyć wątpliwej reputacji, zostając zbyt długo w mieszkaniu. Przyjedź na 

ulicę Starka koło dwunastej i pokręć się tam ze dwie godziny. Nie zapomnij nadajnika. Będę 

cię obserwował z ukrycia. 

Miałam  sporo  czasu,  toteż  postanowiłam  pobiegać.  Wcale  nie  poszło  mi  lepiej  niż 

poprzednio, ale przynajmniej nie natknęłam się na Emmetta Gazarrę i nie wzbudziłam jego 

niepokoju widokiem astmatyczki na łożu śmierci. Później zjadłam śniadanie, wzięłam długą, 

odświeżającą  kąpiel  i  zaczęłam  snuć  plany  dotyczące  rozdysponowania  honorarium  za 

odstawienie Cullena do aresztu. 

Wyciągnęłam  z  szafy  sandały,  włożyłam  czarną elastyczną  minispódniczkę i  bardzo 

obszerną jaskrawoczerwoną bluzkę, z tak głęboko wyciętym dekoltem, że nie trzeba się było 

specjalnie  wysilać,  żeby  dostrzec  koronkowy  brzeg  mego  stanika.  Później  natapirowałam 

włosy  i  grubo  je  polakierowałam.  Namalowałam  sobie  przesadnie  wielkie  cienie  na 

powiekach, silnie przyczerniłam rzęsy, nałożyłam grubą warstwę czerwonej szminki na wargi 

i  wybrałam  największe,  najcięższe  kolczyki  z  mojej  skromnej  kolekcji.  Wreszcie 

pomalowałam  paznokcie  lakierem  pasującym  odcieniem  do  koloru  szminki  i  sprawdziłam 

efekt końcowy w lustrze. 

Wyglądałam jak doświadczona prostytutka. 

Była  dopiero  jedenasta,  wyruszyłam  jednak  wcześniej,  ponieważ  chciałam  jak 

najszybciej wykonać to głupie zadanie, a później odwiedzić jeszcze Lulę w szpitalu. Miałam 

nadzieję, że zdołam bezpiecznie wrócić do domu, żeby czekać na telefon od Ramireza. 

Zaparkowałam jeepa kilkadziesiąt metrów od sali treningowej i ruszyłam chodnikiem z 

ciężką torebką przewieszoną przez ramię oraz palcami zaciśniętymi na pojemniku z gazem 

obezwładniającym.  Tuż  przed  wyjściem  zauważyłam,  że  pudełko  nadajnika  jest  doskonale 

widoczne pod bluzką, toteż chcąc nie chcąc wsunęłam je za majtki. A niech ci się serce kroi, 

łobuzie, pomyślałam. 

Furgonetka  stała  przy  krawężniku,  niemal  na  wprost  wejścia  do  sali  gimnastycznej. 

Nieco  bliżej,  przy  skrzyżowaniu,  trzymała  swój  posterunek  Jackie.  Obrzuciła  mnie 

zdecydowanie bardziej podejrzliwym wzrokiem niż zazwyczaj. 

- Co z Lula? - 

spytałam. - Byłaś dziś u niej? 

Przed  południem  nie  wpuszczają  odwiedzających  do  szpitala.  Zresztą  nie  mam 

czasu na wizyty. Chyba rozumiesz, że muszę zarabiać na życie? 

Dzwoniłam  do  szpitala  i  powiedziano  mi,  że  jej  życiu  nie  zagraża 

niebezpieczeństwo. 

Wiem, przenieśli ją na salę ogólną. Będzie musiała tam zostać przez kilka dni, bo 

ma jeszcze jakiś krwotok wewnętrzny, ale powinna z tego wyjść. 

background image

156 

 

Znasz jakieś miejsce, gdzie mogłaby się ukryć po opuszczeniu szpitala? 

-  Nigdzie 

nie będzie bezpieczna,  chyba  że pójdzie po  rozum  do  głowy.  Najlepiej  by 

było, gdyby zeznała na policji, że pobił ją ktoś spoza miasta, jakiś biały zboczeniec. 

Zerknęłam  na  stojącą  dalej  furgonetkę.  W  wyobraźni  złowiłam  głośny  jęk  rozpaczy 

siedzącego w wozie Cullena. 

Nie uważasz, że ktoś wreszcie musi powstrzymać Ramireza? 

A  dlaczego  to  ma  być  Lula?  -  odparła  Jackie.  -  Poza  tym  co  z  niej  za  świadek 

oskarżenia?  Myślisz,  że  ludzie  są  gotowi  uwierzyć  dziwce?  Pomyślą,  że  dostała  to,  na  co 

zasłużyła,  i  że  pewnie  stłukł  ją  jej  alfons  i  zostawił  za  twoim  oknem  ku  przestrodze.  Mogą 

dojść do wniosku, iż próbowałaś działać na własną rękę, nie płacąc nikomu działki, dlatego 

potrzebna ci była taka nauczka. 

Czy widziałaś dzisiaj Ramireza? Jest na sali treningowej? 

Nie  wiem.  Staram  się  go  w  ogóle  nie  dostrzegać.  Dla  mnie  Ramirez  jest 

niewidzialny. 

Mogłam  się  tego  spodziewać  po  Jackie.  Zresztą  miała  chyba  rację  w  kwestii 

wiarygodności Luli jako świadka oskarżenia. Ramirez mógł wynająć najlepszego adwokata w 

naszy

m  stanie  i  nawet  nie  musiałby  się  specjalnie  wysilać,  żeby  zdyskredytować  zeznania 

dziewczyny. 

Ruszyłam  dalej  ulicą.  Znów  zadawałam  te  same  pytania:  Czy  ktoś  widział  ostatnio 

Carmen Sanchez? A może widziano ją w towarzystwie Ramireza tego wieczoru, kiedy zginął 

Kulesza? 

Nie,  nikt  jej  nie  widział.  Nikt  też  nie  miał  pojęcia,  czy  cokolwiek  ją  łączyło  z 

Ramirezem. 

Spędziłam  w  ten  sposób  całą  godzinę,  wreszcie  postanowiłam  przejść  na  drugą 

stronę  ulicy  i  zrzucić  nieco  tego  brudu  pod  stopy  Jimmy’ego  Alphy.  Tym  razem  spokojnie 

weszłam do jego biura i zaczekałam cierpliwie, aż sekretarka zapowie mu moją wizytę. 

Nie wyglądał na zaskoczonego, prawdopodobnie obserwował mnie z okna. Oczy miał 

silnie  podkrążone,  jakby  nie  przespał  całej  nocy,  borykając  się  z  trudnymi  do  rozwiązania 

problemami. Stanęłam przed jego biurkiem i przez dobrą minutę w milczeniu spoglądaliśmy 

sobie w oczy. 

Wiesz już o Luli? - zapytałam w końcu. 

Alpha przytaknął ruchem głowy. 

Jimmy,  on  jej  omal  nie  zabił.  Okaleczył  ją,  pobił  do  nieprzytomności  i  zostawił 

przywiązaną  do  drabinki  pożarowej  za  moim  oknem.  Następnie  zadzwonił  i  spytał,  czy 

odebrałam  jego  prezent.  Powiedział  też,  że  mogę  się  spodziewać  jeszcze  gorszego 

traktowania z jego strony. 

background image

157 

 

Alpha, który początkowo rytmicznie kiwał głową, pod koniec mojej wypowiedzi zaczął 

energicznie kręcić nią przecząco. 

Rozmawiałem z nim - odparł. - Benito przyznał, że spędził wieczór w towarzystwie 

Luli  i  że  potraktował  ją  trochę  za  ostro,  przysięgał  jednak,  że  wyszła  od  niego  w  pełni  sił. 

Uważa, że ktoś ją pobił później, jakby specjalnie chciał zwalić winę na niego. 

Ale  to  ja  rozmawiałam  z  nim  przez  telefon  i  na  pewno  się  nie  przesłyszałam. 

Nagrałam całą rozmowę. 

Twierdzi, że nie dzwonił do ciebie. 

- I ty mu wierzysz? 

Dobrze  wiem,  że  trochę  go  ponosi  w  kontaktach  z  kobietami,  za  bardzo  stara  się 

udowodnić swoją męskość. Wiem też, że ma fioła na punkcie okazywania mu zbyt małego 

szacunku. Ale nie wyobrażam sobie, aby był zdolny przywiązać nagą dziewczynę do drabinki 

pożarowej, nie mogę uwierzyć, żeby chciał cię zastraszyć przez telefon. Na pewno żaden z 

niego Einstein, ale też nie jest kompletnym idiotą. 

Tu  nie  chodzi  o  jego  inteligencję,  Jimmy.  On  jest  chory.  Wyczynia  przerażające 

rzeczy. 

Alpha przeciągnął palcami po włosach. 

Sam  nie  wiem.  Może  i  masz  rację?  Posłuchaj,  zrób  mi  przysługę  i  przez  pewien 

czas trzymaj się z daleka od ulicy Starka. Policja przeprowadzi śledztwo w sprawie pobicia 

Luli.  Zaczekajmy  na  wyniki...  Będę  musiał  się  z  nimi  pogodzić,  ale  tymczasem  mam  na 

głowie przygotowania do kolejnej walki. Za tydzień Benito zmierzy się z Tommym Clarkiem. 

Nie  jest  to  zbyt  groźny  przeciwnik,  ale  z  pewnością  nie  wolno  go  lekceważyć.  Bilety  już 

sprzedano,  ludzie  czekają  na  ciekawy  pojedynek.  Boję  się,  że  jeśli  Benito  cię  zauważy, 

wypadnie z rytmu pr

zygotowań. I tak niezwykle trudno zmusić go do regularnych treningów... 

Temperatura  w  pokoju musiała  sięgać  czterdziestu  stopni,  lecz  po  Alphie  nie  widać 

było  zmęczenia,  miał  tylko  niewielkie  ciemne  plamy  na  koszuli  pod  pachami.  Ja  na  jego 

miejscu  ociekałabym  potem.  Tym  bardziej,  że  musiałabym  stawić  czoło  wizji  obrócenia  się 

wspaniałych perspektyw w kompletne fiasko. 

Oznajmiłam,  że  wykonuję  pilne  zadanie  i  nie  mogę  się  trzymać  z  daleka  od  ulicy 

Starka.  Bez  pośpiechu  wyszłam  z  biura  Alphy,  przystanęłam  na  półpiętrze,  usiadłam  na 

schodach i rozłożywszy nogi, powiedziałam do swoich majtek: 

Jasna cholera! Strasznie źle znoszę takie rozmowy. 

Miałam  nadzieję,  że  Cullen  słucha  tego,  siedząc  w  zaparkowanej  naprzeciwko 

furgonetce. Nie umiałam sobie jednak wyobrazić, jak bym to odebrała na jego miejscu. 

Edward 

zapukał  do  moich  drzwi  o  wpół  do  jedenastej  wieczorem.  Przyniósł 

opakowanie z sześcioma butelkami piwa, ciepłą pizzę oraz turystyczny telewizor. Nie był już 

background image

158 

 

w  firmowym  stroju  zakładu  usługowego,  z  powrotem  miał  na  sobie  dżinsy  i  bawełnianą 

koszulkę. 

Jak będę musiał spędzić jeszcze jedną noc w tej cholernej furgonetce, to pewnie się 

ucieszę z perspektywy zamknięcia w areszcie. 

Kupiłeś pizzę u Pina? 

A czy w tym mieście można gdzieś jeszcze dostać porządną pizzę? 

Nie bałeś się wejść do sklepu? 

Skorzystałem z dostawy na telefon. - Rozejrzał się wokoło. - Gdzie masz gniazdko 

antenowe? 

- W saloniku. 

Postawił  pizzę  oraz  piwo  na  podłodze,  wetknął  wtyczkę  kabla  antenowego  do 

gniazdka i wyjął z kieszeni pilota. 

Nikt nie dzwonił? 

- Nie. 

Odkapslował dwie butelki. 

Jeszcze wcześnie. Ramirez woli uprawiać swój proceder nocą. 

Rozmawiałam z Lula. Nie chce zeznawać. 

- Wcale mnie to nie dziwi. 

Usiadłam na podłodze przy pudełku z pizzą. 

Słyszałeś moją rozmowę z Jimmym Alpha? 

Każde słowo. W coś ty się ubrała, do diabła? 

Postanowiłam wyglądać na ladacznicę, miałam nadzieję przyspieszyć w ten sposób 

bieg wydarzeń. 

Jezu, faceci tak się na ciebie gapili, że zapominali o bożym świecie. Kilku wjechało 

na chodnik, kiedy 

spacerowałaś ulicą. A gdzie ukryłaś nadajnik z mikrofonem? Na pewno nie 

przykleiłaś go pod bluzką, gdyż niechybnie bym go zauważył. 

Wetknęłam za majtki. 

- Jasne - 

mruknął Cullen. - Jak go odzyskam, to dam do pozłoty i oprawię w ramki. 

Upiłam nieco piwa i sięgnęłam po kawałek pizzy. 

Jak odebrałeś słowa Alphy? Myślisz, że dałoby się go zmusić do składania zeznań 

przeciwko Ramirezowi? 

Zaczął  przerzucać  kanały,  aż  trafił  na  transmisję  z  meczu  baseballowego  i  przez 

chwilę w milczeniu patrzył w ekran. 

-  To 

zależy  od  tego,  ile naprawdę  wie.  Jeśli  rzeczywiście  z  uporem  chowa głowę  w 

piasek, to może nawet nie znać podstawowych faktów. Po twoim wyjściu był u niego Dorsey, 

ale dowiedział się jeszcze mniej niż ty. 

background image

159 

 

Czyżbyś założył również podsłuch w gabinecie Alphy? 

Nie, wysłuchałem najświeższych plotek w barze Pina. 

Został już tylko jeden, kawałek pizzy. Oboje spojrzeliśmy na siebie podejrzliwie. 

Uważaj, bo pójdzie ci w biodra - rzekł Cullen. 

Pewnie miał rację, ale byłam głodna, więc sięgnęłam po niego bez wahania. 

Zostawiłam go parę minut po pierwszej i położyłam się spać. Noc przeszła spokojnie, 

a  kiedy  obudziłam  się  rano,  na  automatycznej  sekretarce  nie  było  nagranych  żadnych 

wiadomości. Miałam właśnie zamiar włączyć ekspres do kawy, kiedy na parkingu za oknem 

zaczął  wyć  alarm.  Pospiesznie  chwyciłam  klucze  i  wypadłam  z  mieszkania.  Zbiegłam  do 

wyjścia, przeskakując po trzy stopnie naraz. Drzwi jeepa były szeroko otwarte, ale nikogo nie 

zauważyłam  w  pobliżu.  Uciszyłam  alarm,  włączyłam  ponownie  urządzenie,  zamknęłam 

samochód i spokojnie wróciłam na górę. 

Cullen 

krzątał  się  po  kuchni.  Już  na  pierwszy  rzut  oka  dostrzegłam,  że  z  takim 

wysiłkiem stara się zachować spokój, iż omal nie dostał apopleksji. 

Nie chciałam, żeby ktoś ukradł twój samochód, dlatego założyłam w nim urządzenie 

alarmowe - 

rzekłam. 

Nie  chrzań!  Wcale  cię  nie  martwiło,  czy  ktoś  go  ukradnie.  Chodziło  ci  o  mnie. 

Założyłaś ten cholerny alarm w moim cholernym samochodzie, żebym nie mógł potajemnie 

odebrać swojej własności! 

W każdym razie spisał się znakomicie. Po co majstrowałeś przy naszym wozie? 

To  nie  jest  nasz  wóz,  tylko  mój.  Jedynie  na  pewien  czas  pozwoliłem  ci  z  niego 

korzystać. Chciałem zrobić zakupy na śniadanie. 

Czemu więc nie skorzystałeś z furgonetki? 

Ponieważ chciałem pojeździć moim samochodem. Przysięgam, że gdy to wszystko 

dobiegnie końca, przeprowadzę się na Alaskę. I mało mnie obchodzi, co będę musiał w tym 

celu poświęcić, skupię się tylko na tym, by dzieliła nas jak największa odległość. Czuję, że 

jeśli jeszcze kiedyś spotkam cię na mojej drodze, natychmiast trafię za kratki pod zarzutem 

morderstwa z premedytacją. 

Daj spokój, Cullen. Jesteś taki nerwowy, jakbyś lada chwila miał dostać menstruacji. 

Naucz  się  brać  życie  z  przymrużeniem  oka.  Przecież  to  tylko  alarm  samochodowy. 

Powinieneś być mi wdzięczny, że wydałam na niego własne pieniądze. 

No właśnie, że też dotychczas o tym nie pomyślałem. 

Rozumiem, miałeś ostatnio tyle zmartwień na głowie. 

Rozległo się pukanie do drzwi. Oboje na chwilę zastygliśmy w bezruchu. 

Edward opr

zytomniał pierwszy i pociągnął mnie do drzwi wejściowych. Zerknął przez 

wizjer, po czym odsunął mnie na krok i szepnął do ucha: 

background image

160 

 

- To Morty Beyers. 

Pukanie rozległo się ponownie. 

Nie  może  cię  tu  zobaczyć  -  odparłam  szeptem.  -  Należysz  do  mnie.  Z  nikim  nie 

zamierzam się dzielić forsą. 

Cullen 

skrzywił się boleśnie. 

Będę pod łóżkiem, gdybyś mnie potrzebowała. 

Wróciłam  do  drzwi  i  sama  spojrzałam  przez  wizjer.  Nigdy  przedtem  nie  widziałam 

Morty’ego Beyersa, ale facet, który stał na korytarzu, wyglądał dokładnie tak, jakby uciekł z 

sali operacyjnej zaraz po wycięciu ślepej kiszki. Miał koło czterdziestki, ewidentną nadwagę, 

papierowoszarą cerę i stał oparty ramieniem o ścianę, trzymając się rękoma za brzuch. Silnie 

przerzedzone, niemal bezbarwne włosy nosił zaczesane na pokaźną łysinę, silnie błyszczącą 

się od kropelek potu. 

Otworzyłam drzwi. 

-  Morty  Beyers  - 

rzekł,  wyciągając  rękę  na  powitanie.  -  A  pani  to  zapewne  Isabella 

Swan. 

Czy nie powinien pan jeszcze przebywać w szpitalu? 

-  Ostre  zapalenie  wyrostka  w

ymaga  jedynie  krótkiego  zabiegu.  Wracam  do  pracy. 

Lekarze doszli do wniosku, że nic mi nie dolega. 

Sprawiał  jednak  wrażenie  człowieka,  który  cierpi  na  wszystkie  dolegliwości  tego 

świata, o ile, rzecz jasna, nie spotkał się na schodach z wampirem. 

- Nadal o

dczuwa pan bóle brzucha? 

Tylko wtedy, gdy się próbuję wyprostować. 

W czym mogę pomóc? 

-  Kajusz 

poinformował  mnie,  że  przekazał  pani  wszystkie  teczki  z  dokumentacją 

prowadzonych przeze 

mnie spraw. Pomyślałem, że skoro już się dobrze czuję... 

- Chce je pa

n odebrać? 

Właśnie. Przykro mi, że nie zdołała pani zbyt wiele na nich zarobić. 

Wcale nie było tak źle. Odstawiłam dwóch poszukiwanych na policję. 

Przytaknął ruchem głowy. 

Ale nie miała pani szczęścia z Cullenem? 

- Niestety, nie. 

Mógłbym przysiąc, że to jego wóz stoi na parkingu przed pani domem. 

Wykradłam go. Miałam zamiar obezwładnić Cullena, kiedy się zjawi, żeby odebrać 

swój samochód. 

I ukradła pani jego jeepa? Nie do wiary. To znakomity pomysł. 

Zachichotał, ale szybko oparł się z powrotem o ścianę i przycisnął dłonie do brzucha. 

background image

161 

 

Może pan usiądzie na minutę? Nie chce się pan czegoś napić? 

Nie,  dziękuję.  Muszę  wracać  do  pracy.  Chciałem  tylko  odebrać  dokumenty  i 

fotografie. 

Pobiegłam do kuchni, wyciągnęłam z szuflady wszystkie teczki i szybko wróciłam do 

drzwi. 

Proszę bardzo. 

Dzięki - mruknął, wpychając plik teczek pod pachę. - I ma pani zamiar jeszcze przez 

jakiś czas korzystać z tego samochodu? 

No cóż, sama nie wiem... 

Ale gdyby natknęła się pani na Cullena, z pewnością ogłuszyłaby go i odstawiła do 

aresztu? 

Tak, oczywiście. 

Uśmiechnął się. 

Na  pani  miejscu  zrobiłbym  to  samo,  wcale  bym  nie  zrezygnował  tylko  dlatego,  że 

minął  wyznaczony  mi  tydzień.  Nawiasem  mówiąc,  Kajusz  jest  gotów  wypłacić  honorarium 

każdemu,  kto  dostarczy  zaświadczenie  o  schwytaniu  poszukiwanego.  Będę  próbował 

szczęścia na swój sposób. Jeszcze raz dziękuję. 

Proszę uważać na siebie. 

- Dobrze. Tym razem skorzystam z windy. 

Zamknęłam  drzwi,  przesunęłam  rygiel  zasuwki  i  założyłam  łańcuch.  Kiedy  się 

odwróciłam, Cullen stał już w przejściu do sypialni. 

Jak sądzisz? Domyślił się, że tu jesteś? - zapytałam. 

Gdyby  się  domyślił,  to  już  bym  miał  rewolwer  przytknięty  do  głowy.  Nie  lekceważ 

Beyersa, wcale nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Poza tym wyjątkowo rzadko bywa tak 

uprzejmy,  jak  podczas rozmowy  z  tobą.  To były  gliniarz.  Został  wylany  ze służby  za to,  że 

domagał  się  łapówki  od  każdej  napotkanej  prostytutki.  Koledzy  zwykli  go  nazywać  Morty 

„Dziurkacz”, ponieważ był gotów wetknąć fiuta w każdą napotkaną na swej drodze dziurę. 

Wygląda więc na to, iż doskonale się rozumieją z Kajuszem. 

Podeszłam do okna i wyjrzałam na parking. Beyers oglądał z zaciekawieniem wnętrze 

jeepa,  przytykając  nos  do  szyby.  Sprawdził  kolejno  zamknięcie  wszystkich  drzwi  i  klapy 

ba

gażnika, później zapisał coś na jednej z kartonowych teczek. Wreszcie wyprostował się i 

podejrzliwie  rozejrzał  dookoła.  Jego  uwagę  przyciągnęła  niebieska  furgonetka.  Wolno 

podszedł do niej i także przycisnął nos do szyby, usiłując coś wypatrzyć przez przydymione 

szkło. Po chwili wdrapał się na przedni błotnik i osłaniając oczy dłonią, próbował zajrzeć do 

kabiny  przez  przednią  szybę.  Następnie  cofnął  się  o  parę  kroków  i  obrzucił  fachowym 

background image

162 

 

spojrzeniem anteny na dachu. Zapisał na teczce numer rejestracyjny auta. W końcu obejrzał 

się nagle, zadzierając głowę, toteż szybko odskoczyłam od okna. 

Pięć minut później ponownie rozległo się pukanie do drzwi. 

Zaciekawiła mnie ta furgonetka, która stoi na parkingu - rzekł. - Zwróciła pani na nią 

uwagę? 

Chodzi o tę niebieską, z licznymi antenami na dachu? 

Owszem. Nie wie pani, czyj to wóz? 

Nie, ale widuję ją przed domem już od pewnego czasu. 

Tak  samo  starannie  zamknęłam  drzwi,  lecz  obserwowałam  Beyersa  przez  wizjer. 

Przez chwilę stał na korytarzu, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zapukał do drzwi 

pani  Woleskiej.  Pokazał  jej  zdjęcie  Cullena  i  zadał  półgłosem  kilka  pytań.  Wreszcie 

podziękował uprzejmie, wręczył kobiecie swoją wizytówkę i odszedł. 

Wróciłam do okna, lecz tym razem Beyers nie pojawił się na parkingu. 

Zdaje się, że będzie łaził od drzwi do drzwi - mruknęłam. 

Cierpliwie wyglądałam przez okno, aż wreszcie zauważyłam, że pokuśtykał do swego 

samochodu.  Jeździł  granatowym,  najnowszym  modelem  forda  escorta  wyposażonego  w 

telefon  komórkowy.  Bez  pośpiechu  wycofał  wóz  z  parkingu  i  włączył  się  do  ruchu  na  ulicy 

Saint James. 

Cullen 

siedział w kuchni, penetrując wnętrze mojej lodówki. 

Beyers  naprawdę  może  nam  przysporzyć  wielu  kłopotów  -  rzekł.  -  Wystarczy,  że 

sprawdzi nazwisko właściciela furgonetki i poskłada do kupy parę informacji. 

- Co to oznacza dla ciebie? 

Pewnie  będę  się  musiał  wynieść  z  Trenton  i  poszukać  sobie  jakiegoś  innego 

pojazdu.  - 

Wyjął  z  lodówki  kartonik  soku  pomarańczowego  i  paczkę  ciemnego  chleba  z 

rodzynkami.  - 

Zapisz  to na  mój  rachunek.  Nie  mam  czasu  do  stracenia.  -  Ruszył  w  stronę 

wyjścia,  lecz  przystanął  w  drzwiach.  -  Obawiam  się,  że  na  razie  będziesz  musiała  sobie 

radzić sama. Nie wychodź z domu, dokładnie zamykaj drzwi i nie otwieraj nikomu, a nic ci się 

nie stanie. Albo, jeśli wolisz, jedź ze mną, lecz gdyby policja złapała nas razem, zostałabyś 

oskarżona o pomoc w ukrywaniu przestępcy. 

Zostanę tutaj. Nic mi się nie stanie. 

Obiecaj, że nie będziesz wychodziła z domu. 

Dobra, obiecuję. 

Niektóre obietnice składa się tylko po to, by ich nigdy nie dotrzymać. Ta była właśnie 

z tego rodzaju. Wcale nie zamierzałam siedzieć jak mysz pod miotłą i bezczynnie czekać na 

Ramireza.  Chciałam  stać  się  świadkiem  realizacji  jego  gróźb.  Pragnęłam,  by  cały  ten 

background image

163 

 

koszmar zakończył się jak najszybciej i bokser wylądował za kratkami. Poza tym zależało mi 

na honorarium, marzyłam, by wreszcie wrócić do normalnego życia. 

Wyjrzałam  jeszcze  przez  okno,  aby  sprawdzić,  czy  Cullen  już  sobie  poszedł, 

następnie  chwyciłam  torebkę  i  wybiegłam  z  mieszkania.  Wróciłam  na  ulicę  Starka  i  jak 

poprzednio zaparkowałam nie opodal sali gimnastycznej. Czułam się trochę nieswojo, mając 

w  perspektywie  chodzenie  po  ulicy  bez  osłony  Edwarda,  toteż  zostałam  w  samochodzie. 

Dokładnie zamknęłam drzwi i zasunęłam szyby. Byłam pewna, że Ramirez musi rozpoznać 

czerwonego jeepa, uznałam więc, iż jest to wystarczająca przynęta. 

Co pół godziny włączałam na krótko nawiewnicę, żeby odświeżyć nieco powietrze w 

samochodzie  i  przerwać  monotonię  bezczynnego  oczekiwania.  Kilkakrotnie  zauważyłam 

czy

jąś  sylwetkę  w  oknie  gabinetu  Jimmy’ego  Alphy,  za  to  sala  treningowa  sprawiała 

wrażenie wymarłej. 

O wpół do pierwszej Alpha wyszedł na ulicę i zapukał w szybę auta. 

Opuściłam ją szybko. 

Wybacz,  że  tu  stanęłam,  Jimmy,  ale  naprawdę  bardzo  mi  zależy  na  odnalezieniu 

Cullena

. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. 

Zmarszczył brwi. 

Nie rozumiem cię. Gdybym to ja poszukiwał Cullena, obserwowałbym jego krewnych 

i znajomych. Czemu więc uparcie wracasz na ulicę Starka i rozpytujesz wszystkich o Carmen 

Sanchez? 

Mam  swoją  teorię  na  temat  tego,  co  się  wydarzyło.  Według  mnie  Benito  pobił 

Carmen, podobnie jak teraz Lulę, a później chyba się przestraszył i wysłał Ziggy’ego z tym 

drugim facetem, żeby zrobili porządek i na dobre zamknęli jej usta. Prawdopodobnie Cullen 

zastał  ich  przy  tej  robocie.  Kulesza  wpadł  w  panikę,  sięgnął  po  broń  i  Cullen  zabił  go  w 

samoobronie,  dokładnie  tak,  jak  później  zeznał  na  policji.  Jakimś  sposobem  Carmen  i  ten 

drugi  facet  zniknęli  z  miejsca  zbrodni,  zabierając  broń  Kuleszy.  Jestem  przekonana,  że 

Cullen 

podjął poszukiwania na własną rękę, dlatego uważam, że wcześniej czy później musi 

się tu pojawić. 

To czyste szaleństwo! Skąd ci wpadła do głowy ta zwariowana teoria? 

Wysnułam ją na podstawie zeznań Cullena. 

Alpha skrzywił się z obrzydzeniem. 

A  co  miał  zeznawać  w  takiej  sytuacji?  Powiedzieć  prawdę,  że  chciał  się  pozbyć 

Kuleszy?  Ramirez  to  bardzo  łatwy  cel,  powszechnie  jest  znany  z  tego,  że  dość  ostro  się 

obchodzi z kobietami. Wiadomo także, iż Ziggy wykonywał jego polecenia, dlatego też Cullen 

mógł bez trudu ułożyć tę bajeczkę. 

background image

164 

 

A  co  z  tym  tajemniczym  mężczyzną?  To  również  musiał  być  facet  wykonujący 

polecenia Ramireza. 

- Nic mi o tym nie wiadomo. 

Świadkowie utrzymują, że miał nos tak płaski, jak po uderzeniu ciężką patelnią. To 

raczej szczególna cecha... 

Alpha uśmiechnął się przebiegle. 

Nie w tej okolicy. Co drugi tutejszy łobuziak chodzi ze złamanym nosem. - Spojrzał 

na  zegarek.  - 

Idę  na  lunch.  Pewnie  ci  tu  gorąco,  w  pełnym  słońcu.  Może  przynieść  ci  coś 

zimnego do picia? Na 

przykład wodę mineralną. A może zjadłabyś kanapkę? 

Nie,  dziękuję.  Ja  też  wkrótce  zrobię  sobie  przerwę  na  lunch.  W  dodatku  muszę 

skorzystać z toalety. 

W moim biurze jest ubikacja. Poproś Lornę o klucz, powiedz, że wyraziłem zgodę. 

Poczułam się niemal zaszczycona tym, że Alpha łaskawie pozwolił mi skorzystać ze 

swojej  toalety,  wolałam  jednak  nie  ryzykować  spotkania  z  Ramirezem,  zwłaszcza  w 

mrocznym korytarzu budynku. 

Po  raz  ostatni  rozejrzałam  się  po  ulicy  i  wyruszyłam  na  poszukiwanie  jakiegoś 

przytulneg

o  baru.  Pół  godziny  później  zaparkowałam  z  powrotem  w  tym  samym  miejscu. 

Czułam  się  znacznie  lepiej,  chociaż  nuda  dotkliwie  dawała  mi  się  we  znaki.  Po  drodze 

kupiłam sobie książkę, szybko się jednak przekonałam, że nie sposób równocześnie czytać i 

pocić się intensywnie, szczególnie wtedy, gdy nie można powstrzymać pocenia. 

Do trzeciej strąki wilgotnych włosów obkleiły mi cały kark i czoło, bluzka lepiła się do 

pleców,  a  każdy  oddech  wymagał  niewspółmiernie  wielkiego  wysiłku.  Do  tego  nogi  mi 

zdrętwiały i zaczął dokuczać nerwowy tik lewej powieki. 

Ramirez  nadal  się  nie  pokazywał.  Nieliczni  przechodnie  przemykali  chyłkiem,  po 

ocienionej  stronie  ulicy,  i  szybko  znikali  we  wnętrzu  tego  czy  innego,  zadymionego  baru. 

Byłam  chyba  jedyną  osobą  mającą  odwagę  siedzieć  w  rozgrzanym  przez  słońce 

samochodzie. Nawet staruszkowie i łobuziaki poznikali z bram na okres największego upału. 

W  końcu  wysiadłam  z  auta,  ściskając  w  dłoni  pojemnik  z  gazem.  Z  ogromną  ulgą 

rozprostowałam kości, wręcz nie mogłam się nacieszyć powrotem do pozycji pionowej. Przez 

parę  sekund  dreptałam  w  miejscu,  potem  obeszłam  samochód  i  zrobiłam  kilka  skłonów, 

dotykając  palcami  czubków  butów.  Dopiero  teraz  się  przekonałam,  że  na  zewnątrz  wieje 

leciutki  wiaterek.  Co  prawda,  powietrze  było  gęste  od  spalin  oraz  innych  toksycznych 

wyziewów  i miało taką temperaturę, jakby buchało z drzwiczek otwartego pieca, niemniej z 

radością powitałam te orzeźwiające podmuchy. 

Oparłam  się  ramieniem  o  drzwi  jeepa  i  wystawiając  plecy  do  wiatru,  zaczęłam 

odklejać od skóry wilgotną bluzkę. 

background image

165 

 

Niespodziewanie  w  drzwiach  hotelu  „Grand”  pojawiła  się  Jackie.  Popatrzyła  wzdłuż 

ulicy  i  leniwym  krokiem ruszyła  w  moją stronę, zmierzając z  powrotem  na  swój  posterunek 

przy skrzyżowaniu. 

Wyglądasz,  jakby  cię  przypiekano  na  wolnym  ogniu  -  powiedziała,  wyciągając  w 

moją stronę puszkę coca-coli. 

Pospiesznie  ją  otworzyłam,  upiłam  nieco  chłodnego  napoju,  po  czym  przytknęłam 

zimną puszkę do rozpalonego czoła. 

Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba. 

Tylko nie myśl, że zrobiłam to z litości nad tobą. Nie chciałabym, żebyś wyciągnęła 

nogi,  siedząc w  taki  upał  w  samochodzie,  bo  wówczas ta część ulicy  Starka zyskałaby  złą 

sławę.  Natychmiast  rozeszłaby  się  plotka,  że  było  to  morderstwo  na  tle  rasowym,  a  ja  nie 

znalazłabym już ani jednego białego klienta do końca życia. 

Nie martw się, nie umrę. Zresztą Bóg by mi wybaczył, gdybym niechcący pozbawiła 

cię tego żałosnego zajęcia. 

Tylko  bez  morałów.  Na  razie  białe  chłopaczki  gotowe  są  wykładać  forsę  za  mój 

ponętny zadek. 

Jak się miewa Lula? 

Jackie obojętnie wzruszyła ramionami. 

Na razie tylko robi dobrą minę. Prosiła, abym ci podziękowała za kwiaty. 

Mały dziś ruch na ulicy. 

Jackie zerknęła szybko na okna sali treningowej. 

I dzięki Bogu. 

Odwróciłam głowę i także spojrzałam na okna pierwszego piętra kamienicy. 

Lepiej, żeby nikt nie widział, iż rozmawiałaś ze mną. 

Masz rację. Muszę wracać do pracy. 

Postałam jeszcze kilka minut przy samochodzie, popijając drobnymi łykami coca-colę. 

Kiedy  zaś się odwróciłam,  żeby  wsiąść  z  powrotem  do  auta,  aż  jęknęłam  głośno na  widok 

stojącego przy mnie Ramireza. 

Przez cały dzień czekałem, aż wysiądziesz z samochodu - rzekł. - Widzę, że jesteś 

zaskoczona,  iż  tak  cicho  się podkradłem.  Nawet  nie słyszałaś,  że ktoś się  zbliża,  prawda? 

Już zawsze tak będzie między nami. Będę się pojawiał nieoczekiwanie, a gdy mnie w końcu 

zauważysz, nie zdążysz zrobić najmniejszego ruchu. 

Zaczerpnęłam  głęboko  powietrza,  chcąc  uspokoić  łomoczące  serce.  Odzyskawszy 

nieco panowanie nad sobą, zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu: 

Co spotkało Carmen? Ona też nie słyszała, jak się do niej zbliżałeś? 

background image

166 

 

No  cóż,  byliśmy  umówieni  na  randkę.  Carmen  dostała  to,  o  co  się  od  dawna 

napraszała. 

- Gdzie ona teraz jest? 

Wzruszył ramionami. 

Nie wiem. Zniknęła po tym, jak Ziggy został zastrzelony. 

A ten drugi facet, który był z Kuleszą tamtego wieczoru? Kto to jest? Co się z nim 

stało? 

- Nic o nim nie wiem. 

Przecież obaj działali na twoje polecenie. 

Czemu  nie  pójdziesz  ze  mną  na  górę?  Moglibyśmy  spokojnie  omówić  te  sprawy. 

Albo wybierzmy 

się na przejażdżkę. Mam porsche’a. Pewnie chciałabyś się przejechać takim 

pięknym wozem? 

- Niespecjalnie. 

A  ty  znów  swoje,  znowu odmawiasz  mistrzowi.  Czyżbyś  zapomniała,  że mistrzowi 

nie należy niczego odmawiać? On tego bardzo nie lubi. 

Wróćmy do Ziggy’ego i jego przyjaciela, tego faceta ze złamanym nosem... 

Byłoby znacznie ciekawiej porozmawiać o mistrzu, o tym, jak zamierza nauczyć cię 

szacunku, jak chce ci wbić do głowy, żebyś już nigdy niczego mu nie odmawiała. - Podszedł 

tak blisko, że ciepło bijące od jego ciała sprawiło, iż rozgrzane powietrze na ulicy wydało mi 

się nagle całkiem chłodne. - Chyba powinienem ci najpierw dać posmakować bólu, zanim cię 

przelecę. Co o tym myślisz? Lubisz, jak ci się sprawia ból, suko? 

Miałam tego dość, musiałam się od niego uwolnić. 

Niczego mi nie zrobisz. Twoje pogróżki ani mnie nie odstraszają, ani nie podniecają. 

Kłamiesz. 

Błyskawicznie otoczył mnie ramieniem i ścisnął tak mocno, że mimo woli krzyknęłam 

z bólu. 

Uniosłam  nogę  i  z  całej siły  kopnęłam go w  krocze.  Niemal  w  tej  samej chwili  mnie 

uderzył.  Nawet  nie  zauważyłam,  kiedy  podniósł  rękę.  Huknął  mnie  tak  silnie,  że  aż 

zadzwoniło  mi  w  uszach,  a  głowa  odskoczyła  do  tyłu.  Poczułam  krew  na  wardze. 

Zamrugałam  szybko,  chcąc  odzyskać  ostrość  widzenia.  Kiedy  tylko  mgła  rozwiała  mi  się 

przed  oczyma,  walnęłam  Ramireza  prosto  w  twarz  trzymanym  w  ręku  pojemnikiem  gazu 

obezwładniającego. 

Zawył  głośno  i  odskoczył  ode  mnie,  zasłaniając  oczy  dłońmi.  Dzikie  wycie  szybko 

przeszło w charczenie i kasłanie, Ramirez zachwiał się raz i drugi, wreszcie opadł na kolana i 

zaczął  pełzać  na  czworakach.  Ze  zdumieniem  spoglądałam  na  niego,  jakbym  miała  przed 

sobą zranione zwierzę - olbrzymiego, rozwścieczonego, lecz poskromionego bawołu. 

background image

167 

 

Na ulicę wypadł Jimmy Alpha, za nim wybiegła jego sekretarka. Pojawił się też jakiś 

nie znany mi mężczyzna, który szybko uklęknął obok Ramireza, objął go ramieniem i zaczął 

powtarzać,  żeby  głęboko  oddychał,  że  za  minutę  wszystko  przejdzie  i  znów  poczuje  się 

dobrze. 

Alpha i jego sekretarka podbiegli do mnie. 

- Jezus, Maria! - 

syknął Jimmy, wpychając mi w rękę chusteczkę do nosa. - Nic ci się 

nie stało? Nie doznałaś żadnych poważniejszych obrażeń? 

Przyłożyłam  chusteczkę  do  ust,  żeby  zahamować  krwawienie,  i  szybko 

przeciągnęłam językiem po zębach, chcąc sprawdzić, czy któregoś nie straciłam. 

Nie, wszystko w porządku. 

- Bardzo mi przykro - 

rzekł Alpha. - Nie zdawałem sobie sprawy, że z nim jest aż tak 

źle,  że  tak  brutalnie  odnosi  się  do  kobiet.  Przepraszam  w  jego  imieniu.  Sam  nie  wiem,  co 

robić. 

Nie byłam w nastroju do wysłuchiwania tych żałosnych przeprosin. 

Możesz zrobić dla niego bardzo wiele - odparłam. - Zaprowadzić go do psychiatry, 

zamknąć w odosobnieniu, albo zaciągnąć do weterynarza i kazać wykastrować. 

Pokryję  wszystkie  koszty  -  zaproponował  szybko.  -  Jeśli  chcesz,  zawiozę  cię  do 

lekarza. 

W  pierwszej  kolejności  zamierzam  się  udać  na  policję.  Złożę  oficjalną  skargę  i  w 

żaden sposób nie zdołasz mnie odwieźć od tego zamiaru. 

Może  przemyśl  to  jeszcze  -  rzekł  błagalnym  tonem.  -  Przynajmniej  zaczekaj,  aż 

odzyskasz równowagę. Nie zdołam go już wybronić, jeśli wpłynie kolejna skarga. 

background image

168 

 

ROZDZIAŁ 12 

Szarpnięciem otworzyłam drzwi jeepa i usiadłam za kierownicą. Ostrożnie wykręciłam 

na  środek  jezdni  i  minęłam  ich  powoli,  żeby  nikogo  nie  potrącić.  Dopiero  później 

przyspieszyłam. Ani razu nie obejrzałam się do tyłu. Dopiero gdy zatrzymały mnie czerwone 

światła  przed  skrzyżowaniem,  pochyliłam  wsteczne  lusterko  i  obejrzałam  się  w  nim.  Górną 

wargę  miałam  głęboko  rozciętą,  z  rany  ciągle  sączyła  się  krew.  Stłuczenie  na  kości 

policzkowej zaczynało z wolna sinieć. 

Z  wściekłością  zacisnęłam  palce  na  kierownicy,  ze  wszystkich  sił  starając  się 

zachować spokój. Dojechałam na południe aż do ulicy State, skręciłam w nią i skierowałam 

się w stronę alei Hamilton. Dopiero tutaj poczułam się w znajomym, bezpiecznym otoczeniu, 

gdzie  mogłam  przystanąć  i  się  zastanowić.  Wjechałam  na  parking  przed  supermarketem  i 

przez  jakiś  czas  siedziałam  za  kierownicą.  Powinnam  złożyć  na  policji  oficjalną  skargę  na 

Ramireza,  lecz  całym  sercem  tęskniłam  do  przytulnego  zacisza  własnego  mieszkania.  Nie 

byłam zresztą pewna, jak na komendzie zinterpretują ten incydent z Ramirezem. To prawda, 

że wcześniej mi groził, ale siedząc w samochodzie naprzeciwko wejścia do sali treningowej 

ewidentnie go sprowokowa

łam. Nie było to najmądrzejsze z mojej strony. 

Od  chwili,  kiedy  bokser  niespodziewanie  pojawił  się  obok  mnie,  wciąż  byłam  silnie 

zdenerwowana.  Dopiero  tu,  na  śródmiejskim  parkingu,  zaczęłam  się  powoli  opanowywać. 

Powróciło  uczucie  wycieńczenia  i  dał  o  sobie  znać  ból.  Odczuwałam  dokuczliwe  palenie 

skóry twarzy, bolały mnie też ramiona, ale na szczęście puls z wolna powracał do normy. 

Nie  oszukuj  się,  stwierdziłam  w  końcu,  i  tak  nie  masz  zamiaru  jechać  dziś  na 

komendę policji. Wygrzebałam z dna torebki wizytówkę Dorseya, gdyż przyszło mi do głowy, 

że będzie to najbezpieczniejszy sposób pożalenia się na swój los. Wybrałam numer telefonu, 

a gdy włączyła się automatyczna sekretarka, podałam swoje nazwisko i poprosiłam, żeby do 

mnie oddzwonił.  Nie  chciałam  mówić,  o co chodzi.  Bałam  się,  że nie dam  rady  dwukrotnie 

relacjonować szczegółów zajścia. 

Wysiadłam  z  jeepa,  weszłam  do  sklepu  i  kupiłam  paczkę  mrożonego  soku  z 

winogron. 

Miałam wypadek - oznajmiłam sprzedawcy. - Rozcięłam sobie wargę. 

Może powinna pani pójść do lekarza? 

Naderwałam opakowanie i przytknęłam kostkę lodu do opuchniętej rany. 

- Och! - 

jęknęłam. - Teraz już znacznie lepiej. 

Wróciłam do auta, uruchomiłam silnik i wrzuciłam wsteczny bieg. Zaledwie ruszyłam, 

huknęłam  w  maskę  wjeżdżającego  na  parking  samochodu.  Przed  oczyma  mi  pociemniało, 

background image

169 

 

miałam wrażenie, że tonę. Proszę cię, Boże, szepnęłam w duchu, oby tylko nie było silnego 

wgniecenia. 

Wysiadłam  z  jeepa  równocześnie  z  kierowcą  tamtego  wozu.  Oboje  zaczęliśmy 

szacować  straty.  Na  szczęście  jego  samochód  w  ogóle  nie  ucierpiał.  Nie  było  żadnego 

wgniecenia,  zarysowanego  lakieru,  nawet  smugi  na  grubej  warstwie  woskowej  pasty. 

Natomiast  prawy  tylny  błotnik  jeepa  wyglądał  tak,  jakby  ktoś  wypróbowywał  na  nim  tępy 

otwieracz do konserw. 

Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie. 

Jakaś sprzeczka? - zapytał. 

Nie, miałam wypadek. 

Więc to chyba nie jest pani szczęśliwy dzień. 

Ostatnio w ogóle nie miewam dobrych dni. 

Ponieważ  to  ja  spowodowałam  wypadek,  ale  jego  samochód  w  ogóle  nie  ucierpiał, 

zapisaliśmy  tylko  nawzajem  numery  naszych  polis  ubezpieczeniowych.  Zerknęłam  po  raz 

ostatni na błotnik jeepa i przeszył mnie dreszcz grozy. Mimo woli zaczęłam się zastanawiać, 

czy samobójstwo nie byłoby lepsze od przyznania się do winy przed Cullenem. 

Rozległo się brzęczenie telefonu. Wskoczyłam z powrotem za kierownicę i sięgnęłam 

po aparat. Dzwonił Dorsey. 

Chcę  złożyć  oficjalną skargę na  Ramireza  -  oznajmiłam.  -  Uderzył  mnie pięścią  w 

usta. 

Gdzie to się stało? 

- Na ulicy Starka. 

Zrelacjonowałam  mu  przebieg  zajścia,  nie  zgodziłam  się  jednak,  by  przyjechał  do 

mego mieszkania i  spisał  zeznanie. Wolałam  nie ryzykować,  że natknie się tam  na  Joego. 

Obiecałam, że jutro wpadnę do komendy i podpiszę oświadczenie. 

Wzięłam  prysznic  i  otworzyłam  pudełko  lodów  na  kolację.  Regularnie  co  dziesięć 

minut wyglądałam na parking, wypatrując Cullena. Postawiłam jeepa w odległym kącie placu, 

gdzie nie docierało zbyt wiele światła. Postanowiłam, że jeśli uda mi się w spokoju przeżyć tę 

noc,  z  samego  rana  pojadę  do  warsztatu  Ala  i  poproszę  go  o  błyskawiczne  usunięcie 

wgniecenia. Nie miałam jedynie pojęcia, czym zapłacę za tę naprawę. 

Oglądałam  telewizję  do  jedenastej,  wreszcie  poszłam  do  łóżka.  Przeniosłam  klatkę 

Rexa do  sypialni,  żeby  mieć jakieś towarzystwo.  Ramirez  nie  dzwonił,  ale  Cullen  także się 

nie pokazał. Sama nie wiedziałam, czy powinnam z tego powodu odczuwać ulgę, czy też być 

zawiedziona. Nie miałam pojęcia, czy Joe jest gdzieś w pobliżu i prowadzi nasłuch, zgodnie 

z  umową  zapewniając  mi  ochronę,  dlatego  też  ułożyłam  pod  ręką,  na  nocnym  stoliku, 

pojemnik z gazem, przenośny aparat telefoniczny oraz rewolwer. 

background image

170 

 

Telefon zadzwonił o wpół do siódmej rano. 

Pora wstawać - oznajmił Cullen. 

Zerknęłam na budzik. 

Żartujesz? Przecież to prawie środek nocy. 

Byłabyś  już  na  nogach  co  najmniej  od  godziny,  gdybyś  musiała  spać  w  ciasnym 

wnętrzu nissana sentry. 

Skąd wytrzasnąłeś tego nissana? 

Odstawiłem  furgonetkę  do  przemalowania  i  usunięcia  wszystkich  anten  z  dachu. 

Udało mi  się też  skombinować nowe tablice rejestracyjne. Właściciel  warsztatu  wypożyczył 

mi  na  dzisiaj  inny  wóz.  Przyjechałem  po  zmroku  i  zaparkowałem  na  ulicy  Mapie,  na  tyłach 

parkingu za twoim domem. 

Zatem ochraniałeś mnie w nocy? 

Przecież nie mogłem przepuścić takiej okazji i nie podsłuchać, jak się rozbierasz i 

kładziesz do łóżka. Co to za dziwne turkotanie rozlegało się przez całą noc? 

Rex biegał w swoim kółku. 

Zdawało mi się, że jego klatka stała w kuchni. 

Nie  miałam  odwagi  się  przyznać,  że  czułam  się  osamotniona  i  bezbronna,  dlatego 

skłamałam: 

Wyszorowałam  zlew  w  kuchni,  a  on  nie  znosi  zapachu  środków  czyszczących, 

dlatego przeniosłam go na noc do sypialni. 

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. 

Przełożę to na swój język - odezwał się wreszcie Joe. - Byłaś przerażona, czułaś się 

samotna, więc postanowiłaś spędzić noc w towarzystwie chomika. 

No cóż, przeżywam trudne chwile. 

Nie musisz się tłumaczyć. 

Byłam  przekonana,  że  wyjechałeś  z  Trenton  w  obawie  przed  dociekliwością 

Beyersa. 

I  chyba  tak  zrobię.  W  tym  samochodzie  jestem  widoczny  z  daleka.  Mam  odebrać 

furgo

netkę o szóstej wieczorem, wtedy wrócę. 

- W takim razie, do zobaczenia. 

Trzymaj się, łowco skalpów. 

Położyłam  się  z  powrotem,  ale  dwie  godziny  później  obudziło  mnie  wycie  alarmu  w 

samochodzie. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i pospiesznie rozsunęłam zasłonki. 

Morty  Beyers  właśnie  skutecznie  uciszał  alarm,  waląc  w  plastikową  obudowę  urządzenia 

kolbą rewolweru. 

- Beyers! - 

wrzasnęłam, otworzywszy okno. - Co pan wyrabia, do cholery?! 

background image

171 

 

Moja żona mnie zostawiła i odjechała naszym escortem. 

- Co z tego? 

Potrzebny mi inny samochód. Najpierw chciałem wziąć auto z wypożyczalni, ale w 

porę przypomniałem sobie o tym jeepie Cullena. Zaoszczędzę w ten sposób trochę forsy, a 

jednocześnie będzie mi łatwiej go odnaleźć. 

Na  Boga,  Beyers!  Przecież  nie  może  pan  tak  po  prostu  wziąć  sobie  z  parkingu 

czyjegoś auta! To jest kradzież! Chce pan zostać uznany za złodzieja samochodów? 

- Nic mnie to nie obchodzi. 

A skąd pan wziął kluczyki? 

Stamtąd,  skąd  i  pani,  z  mieszkania  Cullena.  Znalazłem  zapasowy  komplet  w 

szufladzie komody. 

Nie ma pan prawa postępować w ten sposób. 

Bo co? Wezwie pani policję? 

Bóg pana za to pokarze! 

Mam go gdzieś. 

Beyers usiadł za kierownicą, przesunął sobie fotel i zaczął majstrować przy radiu. 

Arogancki  łobuz,  pomyślałam.  Nie  tylko  zamierzał  ukraść  mi  samochód,  ale  w 

dodatku  szykował  go  tak,  jak  chciał  się  nim  posługiwać  przez  dłuższy  czas.  Chwyciłam 

pojemnik z gazem, wypadłam na korytarz i pognałam na dół. Byłam bosa, w samej nocnej 

koszuli  z  olbrzymim  wizerunkiem  myszki  Miki,  a 

pod  spodem  miałam  jedynie  skąpe 

majteczki. Ale w tej chwili nie dbałam o swój wygląd. 

Z impetem wypadłam przez tylne drzwi i byłam już na chodniku, kiedy dostrzegłam, 

że Beyers opiera stopę na pedale gazu i przekręca kluczyk w stacyjce. Niemal w tej samej 

chwili  oślepił  mnie  intensywny  rozbłysk,  przy  wtórze  ogłuszającego  huku  drzwi  i  elementy 

karoserii  jeepa  wyleciały  w  powietrze  niczym  snop  iskier  fajerwerków.  Gdzieś  spod  silnika 

buchnęły  płomienie  i  błyskawicznie  ogarnęły  cały  wóz,  przemieniając  go  w  jaskrawożółtą 

kulę ognia. 

Byłam tak osłupiała, że nie potrafiłam się ruszyć z miejsca. Stałam z rozdziawionymi 

ustami i spoglądałam na ten nieoczekiwany efekt, dopóki wokół mnie nie zaczęły spadać na 

ziemię części płonącego pojazdu. 

Z  oddali  doleciało  zawodzenie  syren.  Mieszkańcy  wysypywali  się  z  budynku  i 

przystawali obok mnie, patrząc na płomienie pochłaniające jeepa. Rozległa się kolejna, tym 

razem  słabsza  eksplozja. W  pogodne  niebo  buchnął  słup  gęstego  czarnego  dymu,  a  mnie 

uderzyła prosto w twarz fala nieznośnego żaru. 

Nie  było  najmniejszych  szans,  żeby  uratować  Morty’ego  Beyersa.  Nawet  gdybym 

zareagowała  błyskawicznie,  nie  zdołałabym  się  zbliżyć  do  samochodu.  Zresztą  Beyers 

background image

172 

 

prawdopodobnie  zginął  w  momencie  wybuchu,  a  nie  spłonął  w  pożarze.  Dopiero  teraz 

do

tarło do mnie, że eksplozja nie mogła być dziełem przypadku. Wszystko też wskazywało 

na to, że pułapka została przygotowana dla mnie. 

Dostrzegałam  tylko  jeden  pozytywny  efekt  takiego  obrotu  spraw  -  nie  musiałam  się 

już martwić, w jaki sposób powiedzieć Cullenowi o wgnieceniu na prawym tylnym błotniku. 

Cofnęłam  się  o  parę  kroków,  wreszcie  przecisnęłam  przez  tłumek  gapiów  i 

przeskakując  po  dwa  stopnie  naraz,  pobiegłam  z  powrotem  do  mieszkania.  Nieostrożnie 

zostawiłam  drzwi  otwarte  na  oścież,  kiedy  wybiegałam  na  parking,  toteż  teraz  uważnie 

przeszukałam  wszystkie  pomieszczenia,  trzymając  rewolwer  w  pogotowiu.  Gdybym  w  tej 

chwili  trafiła  na  faceta,  który  usmażył  Morty’ego  Beyersa,  nawet  przez  moment  nie 

zawracałabym  sobie  głowy  gazem  obezwładniającym,  wpakowałabym  mu  kulkę  prosto  w 

brzuch, nauczyłam się już bowiem, że brzuch to najłatwiejszy i najbardziej oczywisty cel. 

Zyskawszy  pewność,  że  w  mieszkaniu  nikt  na  mnie  nie  czeka,  ubrałam  się 

pospiesznie.  Szybko  posłałam  łóżko  i  przejrzałam  się  w  lustrze  w  łazience.  Na  policzku 

pozostał  mi  tylko  niewielki  siny  ślad,  a  rozcięcie  wargi  było  ledwie  widoczne,  opuchlizna 

zeszła bez śladu. Za to eksplozja jeepa sprawiła, że wyglądałam tak, jakbym zaglądała przez 

drzwiczki w palenisko rozgrzanego do czerwoności pieca. Brwi i włosy wokół twarzy miałam 

opalone, pozostała z nich tylko szarawa szczecinka długości milimetra. Efekt był porażający. 

Uzmysłowiłam sobie jednak, że nie mam co narzekać - przecież to ja mogłam się usmażyć w 

tym  samochodzie  albo  też  leżeć  porozrywana  na  kawałeczki  pod  żywopłotem  z  azalii. 

Włożyłam sportowe buty i ponownie zbiegłam na parking. 

Cały plac i przylegająca doń ulica były zastawione samochodami strażackimi, wozami 

policyjnymi  i  karetkami  pogotowia.  Gliniarze  zdążyli  już  otoczyć  teren  żółtymi  taśmami, 

oddzielającymi  tłum  gapiów  od  dymiących  szczątków  jeepa.  Na  asfalcie  ciemniały  wielkie 

kałuże  wody  pokrytej  płatami  sadzy,  a  powietrze  było  przesycone  ostrym  swądem 

spalenizny. Ten widok przyprawiał o mdłości. Zauważyłam Dorseya rozmawiającego z jakimś 

policjantem w mundurze. On również mnie dostrzegł i ruszył szybko w moją stronę. 

Mam bardzo złe przeczucia na temat tego wypadku - powiedział. 

Znał pan Morty’ego Beyersa? 

- Tak. 

To on był w jeepie. 

- Cholera. Jest pani tego pewna? 

Rozmawiałam z nim tuż przed eksplozją. 

Aha, to wyjaśnia, dlaczego ma pani osmalone brwi. O czym rozmawialiście? 

-  Kajusz 

dał  mi  tylko  tydzień  na  odnalezienie  Cullena.  Mój  czas  minął  i  Morty  miał 

przejąć sprawę ode mnie. Właśnie rozmawialiśmy na ten temat. 

background image

173 

 

-  Gdyby  s

tała  pani  przy  samochodzie,  to  eksplozja  i  z  pani  zrobiłaby  spieczonego 

hamburgera. 

Stałam  mniej  więcej  tutaj,  w  tym  miejscu.  Mówiąc  szczerze,  wrzeszczeliśmy  na 

siebie. Doszło do pewnej... różnicy zdań. 

Podszedł do nas policjant, niosąc pogiętą tablicę rejestracyjną. 

Znalazłem  ją  za  pojemnikami  na  śmieci.  Chce  pan,  żebyśmy  sprawdzili,  do  kogo 

należał ten wóz? 

Wzięłam od niego tę tablicę. 

- Szkoda fatygi - 

wtrąciłam. - Jeep należał do Edwarda Cullena. 

Coś takiego! - zdumiał się Dorsey. - Ta sprawa robi się coraz bardziej interesująca. 

Pospiesznie  doszłam  do  wniosku,  że  muszę  trochę  nagiąć  swoje  zeznania  do 

rzeczywistości,  gdyż  policja  może  mieć  odmienne  zdanie  na  temat  dopuszczalnych  metod 

pracy łowcy nagród oraz inaczej interpretować pojęcie rekwizycji. 

To  było  tak  -  powiedziałam.  -  Odwiedziłam  matkę  Cullena  i  dowiedziałam  się,  że 

Edward 

był bardzo rozżalony, iż jego nowy jeep musi stać bezużytecznie na parkingu. Wie 

pan, akumulator szybko się rozładowuje i silnik niszczeje, gdy samochód nie jest używany. I 

tak, od słowa do słowa, na jej prośbę zgodziłam się przez jakiś czas pojeździć tym wozem. 

Korzystała pani z samochodu Cullena, bo poprosiła panią o to jego matka? 

Zgadza  się.  Joe  chciał,  żeby  to  ona  z  niego  korzystała,  ale  pani  Morelli  nie  lubi 

siadać za kierownicą. 

- Jest pani nadzwyczaj uczynna. 

- Mam to we krwi. 

- Co dalej? 

Opowiedziałam mu o tym, jak to żona zostawiła Beyersa, zabierając jego samochód, 

jak  postanowił  ukraść  jeepa  i  popełnił  wielki  błąd,  wyrażając  się,  że  „ma  Boga  gdzieś”,  po 

czym wóz eksplodował. 

I sądzi pani, że Bóg się obraził, zesłał piorun i pokarał Beyersa? 

Można to i tak wytłumaczyć. 

Kiedy  przyjedzie  pani  na  komendę,  żeby  spisać  raport  na  temat  zajścia  z 

Ramirezem, porozmawiamy również w tej sprawie. 

Przyglądałam się jeszcze przez jakiś czas krzątaninie służb porządkowych, wreszcie 

wróciłam  do  mieszkania.  Nie  miałam  ochoty  patrzeć  na  to,  co  zrobią  ze  spalonymi 

szczątkami Morty’ego Beyersa. 

Do  południa  siedziałam  sztywno  przed  telewizorem,  dokładnie  zamknąwszy  okno  w 

sypialni  i  zaciągnąwszy  zasłony.  Przez  ten  czas  tylko  parę  razy  poszłam  do  łazienki,  żeby 

sprawdzić w lustrze, czy brwi zaczynają mi już odrastać. 

background image

174 

 

O  dwunastej  ponownie  odsłoniłam  zasłony  i  odważyłam  się  zerknąć  na  parking  w 

dole.  Szczątki  jeepa  zostały  już  usunięte,  na  placu  pozostało  jedynie  dwóch 

umundurowanych gliniarzy z patrolu. Odniosłam wrażenie, że wypełniają jakieś formularze i 

szacują straty na użytek właścicieli pojazdów, które ucierpiały wskutek eksplozji. 

Przedpołudniowe  programy  telewizyjne  podziałały  na  mnie  jak  wzmocniona  dawka 

środka  znieczulającego,  poczułam  się  znów  gotowa  do  działania.  Wzięłam  prysznic  i 

ubrałam się, usilnie odpychając od siebie wszelkie myśli dotyczące zamachów bombowych i 

usuwania niewygodnych świadków. 

Musiałam  pojechać  na  komendę  policji,  ale  nie  miałam  czym.  W  portmonetce 

znalazłam  zaledwie  parę  groszy.  Moje  konto  bankowe  było  puste,  a  o  odzyskaniu  kart 

kredytowych  nie  miałam  co  marzyć.  Nie  pozostawało  nic  innego,  jak  wykonanie  kolejnego 

łatwego zlecenia. 

Zadzwon

iłam do Iriny i powiedziałam jej, co spotkało Morty’ego Beyersa. 

-  Kajusz 

się  wścieknie,  zasoby  jego  zleceniobiorców  coraz  bardziej  się  kurczą  - 

odparła  Irina.  -  „Leśnik”  jeszcze  nie  wyleczył  rany  postrzałowej,  a  tu  już  Beyers  całkiem 

zniknął ze sceny. To przecież nasi dwaj najlepsi agenci. 

Rzeczywiście sytuacja się skomplikowała. Na szczęście Kajusz może jeszcze liczyć 

na mnie. 

W słuchawce na dłużej zapanowała cisza. 

Ale ty nie miałaś nic wspólnego z wypadkiem Morty’ego, prawda? 

Skądże,  sam  sobie  zgotował  taki  los.  Nie  masz  jakiejś  łatwej  sprawy  pod  ręką? 

Znowu doskwiera mi brak gotówki. 

Owszem.  Mam  pewnego  ekshibicjonistę,  który  nie  stawił  się  w  sądzie,  a 

poręczyliśmy za niego kaucję w wysokości dwóch tysięcy dolarów. Wcześniej już trzykrotnie 

wy

rzucali  go  z  różnych  domów  starców.  Obecnie  mieszka  w  wynajętym  lokalu  gdzieś  na 

obrzeżach miasta. - W tle usłyszałam szelest przerzucanych papierów. - O, już mam... Niech 

to diabli! Facet mieszka pod tym samym adresem, co ty! 

Jak się nazywa? 

- William Earling, zajmuje mieszkanie numer 3E. 

Chwyciłam torebkę i wybiegłam na korytarz. Popędziłam schodami na drugie piętro i 

zastukałam  do  drzwi  oznaczonych  numerem  3E.  Otworzył  mi  starszy  mężczyzna. 

Natychmiast zrozumiałam, że to poszukiwany we własnej osobie, ponieważ był golusieńki. 

- Pan Earling? 

Zgadza, się. Chyba jestem jeszcze w dobrej kondycji, prawda, kurczaczku? Czy mój 

instrument nie robi na tobie żadnego wrażenia? 

background image

175 

 

Chociaż  nakazywałam  sobie  w  myślach,  żeby  nie  spuszczać  wzroku,  zdradliwe 

spojrzenie s

amo obsunęło się w dół. Jego „instrument” nie tylko nie robił wrażenia, facet miał 

obrzydliwie pomarszczoną skórę na brzuchu. 

Tak, rzeczywiście. Jest się czego bać - mruknęłam, wręczając mu swoją wizytówkę. 

Pracuję na  zlecenie  Kajusza  Swana,  który  poręczył  za pana  kaucję.  Nie stawił  się pan  w 

sądzie,  panie  Earling,  toteż  teraz  muszę  zabrać  pana  do  śródmieścia,  żeby  można 

wyznaczyć następny termin rozprawy. 

Do  diabła,  wszystkie  rozprawy  sądowe  to  zwykła  strata  czasu  -  odparł  staruch.  - 

Skończyłem  siedemdziesiąt  sześć  lat.  Jaki  jest  sens  pakować  do  aresztu 

siedemdziesięciosześcioletniego faceta tylko za to, że chwali się przed innymi swoją formą? 

Według mnie było to jednak pożądane. Widok nagiego Earlinga mógł każdą kobietę 

skłonić do całkowitej abstynencji seksualnej. 

Ja jednak muszę pana zabrać do miasta, więc proszę się w coś ubrać. 

Ubrania nie są mi do niczego potrzebne. Właśnie tak przyszedłem na ten świat i tak 

samo zamierzam z niego zejść. 

Nie mam nic przeciwko temu, lecz w tej chwili wolałabym, aby się pan ubrał. 

Nie ma mowy. W takim towarzystwie mogę przebywać tylko nago. 

Błyskawicznie wyciągnęłam kajdanki i skułam go bez większego trudu. 

Precz z brutalnością policji! - wrzasnął. - Brutalność policji! 

Muszę pana rozczarować, lecz nie jestem policjantką. 

Więc kim? 

Łowcą nagród. 

Precz z brutalnością łowców nagród! - zawył. 

Zajrzałam  do  szafy  w  przedpokoju,  znalazłam  długi  płaszcz  przeciwdeszczowy, 

zapakowałam w niego Earlinga i dokładnie pozapinałam guziki. 

Nigdzie  się  stąd  nie  ruszę  -  oznajmił  stanowczo,  przyciskając  do  brzucha  skute 

kajdankami ręce. - Nie zmusi mnie pani do wyjścia z domu. 

Posłuchaj,  dziadku!  -  syknęłam.  -  Albo  pójdziesz  spokojnie,  na  własnych  nogach, 

albo obezwładnię cię gazem paraliżującym i wywlokę nieprzytomnego za nogi. 

Wręcz  sama  nie  mogłam  uwierzyć,  że  zdolna  byłam  odezwać  się  w  ten  sposób  do 

starszego mężczyzny, w dodatku mojego sąsiada. Zrobiło mi się wstyd, ale wytłumaczyłam 

sobie szybko, że przecież stawką jest czek na dwieście dolarów. 

-  Tylko  nie  z

apomnij  zamknąć  drzwi  -  mruknął  Earling.  -  Nie  chcę,  żeby  sąsiedzi 

myszkowali mi po szafkach. Klucze leżą na stole w kuchni. 

Znalazłam pęk kluczy i z radością spostrzegłam, że przy jednym z nich wisi breloczek 

ze znakiem firmowym buicka. 

background image

176 

 

- Jeszcze jedno. N

ie ma pan nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali do śródmieścia 

pańskim samochodem? 

Może  być,  jeśli  mi  obiecasz,  że  nie spalisz  za  dużo  benzyny.  Mam  dość  skromną 

emeryturę. 

Odstawiłam Earlinga na komendę i pospiesznie załatwiłam formalności, bacząc pilnie, 

żeby nie napotkać Dorseya. W drodze powrotnej wpadłam do biura i odebrałam czek, który 

natychmiast  zrealizowałam  w  najbliższym  banku.  Zaparkowałam  wóz  Earlinga  jak  najbliżej 

tylnego  wyjścia  z  budynku,  żeby  nie  miał  kłopotów  z  odnalezieniem  go,  kiedy  wyjdzie  z 

aresztu. Poza tym nie chciałam już nigdy więcej widzieć na oczy tego obleśnego starucha. 

Wbiegłam  na  górę  i  zadzwoniłam  do  rodziców,  po  drodze  układając  w  myślach 

stosowną wymówkę. 

Czy  tata  jeździ  dzisiaj  taksówką?  -  spytałam.  -  Chętnie  skorzystałabym  z  jego 

pomocy. 

Nie, dziś ma wolne, jest w domu. A dokąd chciałabyś pojechać? 

- Na osiedle przy autostradzie Route 1. 

W tym miejscu nie mogłam skłamać. 

- Teraz? 

- Tak. - 

Ostentacyjnie westchnęłam głośno. - Jak najszybciej. 

Przygotowałam pyszne paszteciki z mięsem. Nie wpadłabyś do nas na obiad? 

Nawet  sama  przed  sobą  nie  potrafiłam  się  przyznać,  jak  wielką  mam  ochotę  na  te 

paszteciki  - 

o wiele większą niż na mężczyznę do łóżka, porządny samochód, chłodną noc 

czy też nowe brwi. W ogóle na jakiś czas wolałabym się wycofać z dorosłego życia. Byłoby 

wspaniale, gdyby znów mama się mną zajmowała, nalewała mleka do szklanki i uwalniała od 

dokuczliwych  codziennych  obowiązków.  Ale  ponieważ  było  to  niemożliwe,  musiałam  się 

zadowolić  tymi  kilkoma  godzinami  spędzonymi  w  zagraconym  domku  wypełnionym 

kuchennymi zapachami. 

To brzmi bardzo zachęcająco - odparłam. 

Tata  wjechał  na  parking  po  piętnastu minutach.  Omal  się  nie  zakrztusil,  kiedy  mnie 

zobaczył. 

Dziś  rano  zdarzył  się  wypadek  na  tym  placyku  -  wyjaśniłam.  -  Jakiś  samochód 

stanął w płomieniach, a ja znalazłam się za blisko. 

Podałam  mu  adres  i  poprosiłam,  by  po  drodze  zatrzymał  się  jeszcze  przed  stacją 

benzynową. Pół godziny później wysiadłam przy parkingu przed domem Cullena. 

Powiedz mamie, że przyjadę na szóstą - rzekłam. 

Tata spojrzał krytycznym wzrokiem na pstrokatą nova, po czym przeniósł spojrzenie 

na trzymane przeze mnie bańki oleju silnikowego. 

background image

177 

 

Może jeszcze zaczekam i zobaczę, czy uda ci się zapalić. 

Wlałam  do  miski  olejowej  trzy  pełne  butelki,  sprawdziłam  poziom  oleju  i  z  daleka 

pokazałam  ojcu,  że  wszystko  w  porządku.  Ciągle  nie  odjeżdżał.  Usiadłam  za  kierownicą, 

huknęłam  z  całej  siły  pięścią  w  deskę  rozdzielczą,  przekręciłam  kluczyk  w  stacyjce  i 

uruchomiłam silnik. 

- Widzisz?! Zapala, przy pierws

zej próbie! - zawołałam. 

Ojciec  jednak  miał  nadal  sceptyczną  minę,  prawdopodobnie  myślał  o  tym,  że 

koniecznie powinnam sobie kupić nowego buicka. W jego mniemaniu buicków nie imały się 

takie straszne rzeczy, jakie spotkały nova. Wyprowadziłam wóz z parkingu, zatrzymałam się 

obok taksówki, pomachałam ojcu na pożegnanie i pokazałam na migi, że skręcam w Route 

1. Poprowadziłam gruchota w stronę warsztatu, gdzie montowano używane tłumiki. Minęłam 

motel  Howarda  Johnsona  o  jaskrawopomarańczowym  dachu,  olbrzymią  bazę  spedycyjną, 

następnie rozległe wesołe miasteczko. Inni kierowcy omijali mnie szerokim łukiem, jakby nie 

mieli  odwagi  się  zbliżyć  do  mojego  ryczącego  i  plującego  dymem  potwora.  Dziesięć 

kilometrów  dalej  odetchnęłam  z  ulgą  na  widok  żółto-czarnej  tablicy  zakładu  naprawczego 

pojazdów. 

Założyłam ciemne okulary, żeby ukryć za nimi osmalone brwi, lecz mimo to mechanik 

przyjmujący  zlecenia  popatrzył  na  mnie,  marszcząc  czoło  ze  zdumienia.  Wypełniłam 

odpowiedni druczek, przekazałam mu kluczyki od samochodu i zajęłam wygodne miejsce w 

poczekalni  przeznaczonej  dla  opiekunów  niedomagających  aut.  Po  trzech  kwadransach 

wyruszyłam w drogę powrotną. Niewielką smugę dymu spostrzegłam za sobą jedynie wtedy, 

kiedy ruszałam ze skrzyżowania, a czerwona lampka na desce rozdzielczej zamigotała tylko 

parę razy. Doszłam do wniosku, że i tak jest lepiej, niż oczekiwałam. 

Jak zwykle mama zaczęła tyradę, zanim jeszcze wkroczyłam na werandę. 

Za  każdym  razem,  gdy  cię  widzę,  wyglądasz  coraz  gorzej.  Zadrapania  i  siniaki,  a 

teraz  jeszcz

e  te  opalone  włosy  i...  O  mój  Boże!  Co  się  stało  z  twoimi  brwiami?  Ojciec 

powiedział mi tylko, że wybuchł jakiś pożar na parkingu przed twoim domem. 

To prawda. Samochód się zapalił. Na szczęście nic mi się nie stało. 

Widziałam reportaż  w telewizji  -  wtrąciła babcia  Mazurowa,  zatrzymując się tuż  za 

plecami  mamy.  - 

Podobno  eksplodowała  bomba,  z  samochodu  nie  było  co  zbierać.  A  w 

środku  usmażył  się  jakiś  facet,  gość  o  nazwisku  Beyers.  Po  nim  podobno  też  niewiele 

zostało. 

Babcia  miała  na  sobie  obszerną  różowo-pomarańczową  bawełnianą  bluzę,  z 

nieodzowną  chusteczką  do  nosa  wystającą  z  rękawa,  oraz  jasnobłękitne  obcisłe  szorty, 

śnieżnobiałe tenisówki i długie skarpety zrolowane tuż nad kostkami. 

Podobają mi się te spodenki - powiedziałam. - Mają uroczy kolor. 

background image

178 

 

Wyobraź sobie, że w tym stroju poszła dziś przed południem na pogrzeb! - zawołał z 

kuchni ojciec. - 

Musiała pożegnać Tony’ego Mancuso. 

Mówię ci, to dopiero było coś! - oznajmiła babcia Mazurowa. - Przyszła cała grupa 

weteranów  wojennych.  Najpiękniejszy  pogrzeb  miesiąca.  A  Tony  wyglądał  naprawdę 

wspaniale. Pod szyją miał jedwabny krawat haftowany w końskie łby. 

Do tej pory odebraliśmy już siedem telefonów - dodała mama. - Musiałam wszystkim 

wyjaśniać, że zapomniała dziś rano wziąć swoich pigułek. 

Babc

ia ze złości zazgrzytała zębami. 

Bo  tu  nikt  się  nie  zna  na  modzie,  nigdy  nie  można  włożyć  czegoś  odmiennego.  - 

Spojrzała na swoje szorty i zapytała: - Co o tym myślisz? Mogę w nich wyjść na wieczorny 

spacer? 

Oczywiście, ale ja na wieczór włożyłabym czarne. 

Uważam dokładnie tak samo. Przy najbliższej okazji będę musiała kupić sobie takie 

same gatki, tylko czarne. 

Około  ósmej  wieczorem,  nasycona  pysznym  obiadem  i  przepełniona  wrażeniami  z 

tego  zagraconego  domku,  byłam  gotowa  podjąć  na  nowo  próbę  samodzielnej  egzystencji. 

Opuściłam więc rodzinne pielesze, zaopatrzona w drugą porcję smakowitych pasztecików, i 

pojechałam z powrotem do swego mieszkania. 

Przez  większą  część  dnia  unikałam  rozmyślań  dotyczących  zamachu  bombowego, 

ale teraz nadeszła w końcu pora stawić czoło rzeczywistości. Ktoś próbował mnie zabić, a na 

pewno  nie  był  to  Ramirez.  Jemu  bowiem  zależało  wyłącznie  na  zadawaniu  bólu  i 

wysłuchiwaniu błagalnych próśb o litość. To prawda, że postępowanie Ramireza budziło we 

mnie  wstręt  i  przerażenie,  ale  w  znacznym  stopniu  można  je  było  przewidzieć.  To  było 

dobrze znane zło, wywodzące się z szaleństwa wiodącego ku zbrodni. 

Ale  podłożenie  bomby  w  samochodzie  stanowiło  dowód  zupełnie  innego  rodzaju 

niepoczytalności,  było  efektem  celowego,  dobrze  skalkulowanego  działania.  Miało  na  celu 

tylko jedno: usunięcie z tego świata przeszkadzającej komuś, wścibskiej osoby. 

Z  jakiego  powodu  chciano  mnie  zabić?  -  rozmyślałam.  Dlaczego  komukolwiek 

miałoby zależeć na mojej śmierci? Już sam wydźwięk tych pytań, na które nie znajdowałam 

odpowiedzi, mroził mi krew w żyłach. 

Zaparkowałam nova mniej więcej pośrodku asfaltowego placyku, zachodząc w głowę, 

czy  jutrzejszego  ranka  starczy  mi  odwagi,  by  przekręcić  kluczyk  w  stacyjce.  Służby 

porządkowe  usunęły  już  szczątki  jeepa  i  poza  ciemniejszymi  plamami  oraz  spękaniami 

nawierzchni  parkingu  trudno  było  dostrzec  jakieś  wyraźniejsze  ślady  porannej  tragedii. 

Zwinięto żółte policyjne taśmy, usunięto wszelkie porozrzucane części spalonego pojazdu. 

background image

179 

 

Zaraz  po  wejściu  do  mieszkania  zauważyłam,  że  lampka  sygnalizacyjna 

automatycznej  sekretarki  mruga  jak  oszalała.  Okazało  się,  że  Dorsey  dzwonił  aż  trzy  razy, 

szukając  ze  mną  kontaktu.  Mówił  nadzwyczaj  ostrym  tonem.  Znalazłam  też  wiadomość  od 

Berniego,  który  zapraszał  mnie  do  odwiedzenia  swego  sklepu,  gdyż  organizował 

posezonową  wyprzedaż.  Kusił  dwudziestoprocentową  zniżką  cen  mikserów  i  robotów 

kuchennych,  obiecując  poczęstować  wytwornym  daiquiri  pierwszych  dwudziestu  klientów. 

Chyba oczy mi zabłysły na wspomnienie o tym daiquiri. Miałam jeszcze trochę gotówki, toteż 

perspektywa  okazyjnego  kupna  miksera  także  wydała  mi  się  kusząca.  Później  zadzwonił 

Jimmy Alpha, jeszcze raz przepraszał mnie serdecznie i wyrażał nadzieję, że nie odniosłam 

zbyt poważnych obrażeń wskutek brutalnego potraktowania przez Ramireza. 

Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta. Nie miałam już szans zdążyć do sklepu 

Berniego  przed  zamknięciem.  Posmutniałam,  gdyż  byłam  przekonana,  że  łyk  daiquiri 

natychmiast rozjaśniłby mi umysł i pozwolił odgadnąć, kto zamierzał wysłać mnie na tamten 

świat. 

Włączyłam telewizor i zapatrzyłam się na ekran, lecz moje myśli błądziły daleko. Nie 

mogłam  się  uwolnić  od  ciągłego  szacowania  potencjalnych  zamachowców.  Spośród 

poszukiwanych,  których  do  tej  pory  odstawiłam  do  aresztu,  w  rachubę  wchodził  jedynie 

Lonnie Dodd,  lecz  on  nadal  przebywał  za kratkami.  Najpewniej  zamach bombowy  był  więc 

powiązany  z  zabójstwem  Kuleszy.  Widocznie  kogoś  zaniepokoiło  moje  zainteresowanie  tą 

sprawą. Nie umiałam sobie jednak wyobrazić, żeby ktoś się zaniepokoił aż do tego stopnia, 

by podjąć próbę zamachu na moje życie. Wszak w grę wchodziło zwyczajne morderstwo. 

Doszłam więc do wniosku, że prawdopodobnie przeoczyłam jakiś szczegół dotyczący 

Carmen Sanchez, Kuleszy bądź Cullena... albo też owego tajemniczego świadka. 

S

topniowo  zaczęły  mnie  ogarniać  najgorsze  przeczucia.  Jak  wynikało  z  tego 

pobieżnego  przeglądu,  stanowiłam  śmiertelne  zagrożenie  tylko  dla  jednego  człowieka  - 

Edwarda Cullena. 

O  jedenastej  zadzwonił  telefon.  Zdążyłam  podnieść  słuchawkę,  zanim  włączyła  się 

automatyczna sekretarka. 

Jesteś sama? - zapytał Edward. 

Zawahałam się na moment. 

- Tak. 

Skąd to wahanie w twoim głosie? 

A jak ty byś się czuł na moim miejscu, gdybyś tylko cudem wyszedł cało z zamachu 

na twoje życie? 

Ktoś próbował cię zabić? 

- Nie inaczej. 

background image

180 

 

Od razu zrobiło mi się gorąco. 

- To tak, jak i mnie. 

Idę na górę. Czekaj przy drzwiach. 

Wsunęłam pojemnik z gazem za pasek szortów i zakryłam go bluzką. Zaczekałam z 

okiem przytkniętym do wizjera i otworzyłam drzwi, kiedy tylko Edward pojawił się w korytarzu. 

On także z  dnia na  dzień wyglądał  coraz  gorzej. Włosy  miał  za długie i  posklejane,  a jego 

twarz pokrywał z pozoru tygodniowy zarost, chociaż Cullen nie golił się najwyżej od dwóch 

dni. Przybrudzone dżinsy i sprana bawełniana koszulka nadawały mu wygląd ulicznika. 

Zamknął  za  sobą  drzwi  i  przekręcił  rygiel  zasuwki.  Z  posępną  miną  otaksował 

wzrokiem moją rozciętą wargę, siniaki na policzku oraz ramionach i osmalone brwi. 

Nie masz ochoty porozmawiać o tym, co się stało? 

Rozcięta  warga  i  siniaki  są  dziełem  Ramireza.  Wpadliśmy  na  siebie  na  ulicy,  ale 

wyszłam  z  tego  zwycięsko.  Potraktowałam  go  gazem,  po  czym  zostawiłam  leżącego  na 

jezdni i wymiotującego na asfalt. 

- A brwi? 

No cóż, to trochę bardziej skomplikowana historia. 

Przez chwilę spoglądał na mnie w milczeniu. 

I nie zamierzasz mi jej wyjaśnić? - zapytał w końcu. 

Dobrą  nowiną  jest  to...  że  nie  musisz  się  już  martwić  poczynaniami  Morty’ego 

Beyersa. 

A złą? 

Wyjęłam  z  kuchennej  szafki  powgniataną  tablicę  rejestracyjną  i  wręczyłam  mu  ją 

mówiąc: 

To wszystko, co ocalało z twojego samochodu. 

Z  wyraźnym  przerażeniem  wpatrywał  się  w  ten  prostokąt  z  blachy.  Opowiedziałam 

mu  szybko  o  powtórnej  wizycie  Beyersa,  zamachu  bombowym  i  trzykrotnym  telefonicznym 

wezwaniu Dorseya. 

Po  krótkim  zastanowieniu  doszedł  do  tego  samego  wniosku,  który  i  mnie  poraził 

wcześniej: 

To nie była robota Ramireza. 

Muszę  przyznać,  że  gdy  ułożyłam  w  myślach  listę  ewentualnych  zamachowców, 

twoje nazwisko znalazło się na pierwszym miejscu. 

Naprawdę? Co najwyżej rozpatrywałem tę ewentualność w wyobraźni. Kogo jeszcze 

umieściłaś na swojej liście? 

- Lonniego Dodda, ale on nadal siedzi w areszcie. 

background image

181 

 

Czy wcześniej ktoś ci groził śmiercią? Może twój były mąż lub któryś z kochanków? 

Nie zalazłaś ostatnio nikomu za skórę? 

Stwierdzi

łam, że nawet nie mam ochoty odpowiadać na te obraźliwe pytania. 

W porządku. Zatem uważasz, iż zamach miał związek z zabójstwem Kuleszy? 

- Tak. 

Boisz się? 

- Owszem. 

To dobrze, ponieważ zaczniesz działać ostrożniej. 

Bez pytania otworzył lodówkę, znalazł paszteciki, które dostałam od mamy, i zjadł je 

wszystkie na zimno. 

Musisz też zachować ostrożność w rozmowie z Dorseyem - dodał. - Jeśli odkryje, że 

działamy wspólnie, oskarży cię o pomoc i ukrywanie przestępcy. 

Ja  zaś  nabieram  coraz  silniejszych  podejrzeń,  że  zawarłam  z  tobą  umowę,  która 

zupełnie nie leży w moim interesie. 

Z trzaskiem otworzył puszkę piwa. 

Jeśli  wciąż  marzysz  o  o  tych  dziesięciu  tysiącach  dolarów  honorarium,  to  musisz 

zaczekać, aż pozwolę ci się odstawić do aresztu. A ja się na to nie zgodzę, dopóki nie mogę 

udowodnić  swej  niewinności.  Gdybyś  więc  chciała  się  wycofać  z  naszej  umowy,  po  prostu 

daj mi znać, ale musisz pamiętać, że w takim wypadku możesz zapomnieć o forsie. 

Niezbyt kusząca perspektywa. 

Energicznie pokręcił głową. 

Otwarcie przedstawiam ci sprawę. 

Już kilkakrotnie mogłam cię obezwładnić gazem. 

Nie sądzę. 

Błyskawicznie  sięgnęłam  po  pojemnik,  lecz  nim  zdążyłam  go  wycelować  w  jego 

twarz, Joe jednym ruchem ręki wytrącił mi go z dłoni. 

To się nie liczy - powiedziałam. - Spodziewałeś się, że to zrobię. 

Spokojnie dojadł ostatniego pasztecika i wstawił talerz do zlewu. 

Zawsze się spodziewam takiej reakcji. 

- I co teraz poczniemy? 

Spróbujemy dalej działać tak samo. Wygląda na to, że ktoś traci cierpliwość. 

- Nie znos

zę być czyimś celem. 

Ale chyba nie masz zamiaru zalać się łzami z tego powodu, prawda? 

Rozsiadł się przed telewizorem, sięgnął po pilota i zaczął przerzucać kanały. Po chwili 

oparł się plecami o ścianę i wyciągnął jedną nogę, sprawiał wrażenie wymęczonego. Przez 

background image

182 

 

pewien  czas  oglądał  jakiś  program  rozrywkowy,  ale  szybko  głowa  opadła  mu  na  piersi, 

zaczął oddychać wolniej i głębiej. 

Widzisz? Teraz mogłabym cię obezwładnić gazem - szepnęłam. 

Uniósł szybko głowę i nie otwierając oczu, uśmiechnął się przebiegle. 

To nie w twoim stylu, cipeńko - mruknął. 

 

Kiedy wstałam o ósmej, nadal spał na podłodze przed telewizorem. Przestąpiłam nad 

nim i wybiegłam na swoją trasę joggingu. A gdy wróciłam, siedział w kuchni, popijał kawę i 

czytał gazetę. 

Napisali coś na temat zamachu bombowego? - spytałam. 

Jest reportaż i zdjęcie na trzeciej stronie. Stwierdzili, że przyczyny wybuchu nie są 

jeszcze  znane.  Poza  tym  nie  ma  nic  ciekawego.  - 

Spojrzał  na  mnie  znad  krawędzi 

rozpostartej  gazety.  - 

Znowu  dzwonił  Dorsey  i  zostawił  wiadomość  na  kasecie.  Może 

powinnaś jednak sprawdzić, o co mu chodzi? 

Wykąpałam  się  szybko,  włożyłam  czyste  ubranie,  nasmarowałam  poparzoną  skórę 

twarzy kremem aloesowym i nalałam sobie kawy do filiżanki. Pobieżnie przejrzałam gazetę, 

popijając kawę małymi łyczkami, w końcu zadzwoniłam do Dorseya. 

Otrzymaliśmy już wyniki analiz z laboratorium - oznajmił. - Nie ulega wątpliwości, że 

została  podłożona  bomba.  To  robota  zawodowca.  Co  prawda,  teraz  w  każdej  bibliotece 

można  dostać  książkę  ze  szczegółowym  opisem  konstrukcji  takiej  bomby.  Gdyby  komuś 

bardzo zależało, mógłby nawet zmontować głowicę jądrową. W każdym razie chciałem panią 

o tym zawiadomić. 

Sprawdziły się moje podejrzenia. 

I nadal nie domyśla się pani, kto mógłby przygotować taki zamach? 

- Nie. 

- A Cullen? 

- Nie jest to wykluczone. 

Obiecała pani zajrzeć do mnie wczoraj. 

Chyba  strzelał  w  ciemno.  Zapewne  się  już  domyślał,  że  go  unikam  i  że  za  całą  tą 

sprawą  kryje  się  coś  dziwnego,  ale  nie  wiedział  jeszcze  co.  Miałam  ochotę  powiedzieć: 

„Zatem witamy w naszym towarzystwie, Dorsey!” 

Postaram się wpaść dzisiaj. 

To proszę się bardzo postarać. 

Odłożyłam  słuchawkę  i  pospiesznie  uniosłam  filiżankę  do  ust.  Po  chwili  oznajmiłam 

posępnym tonem: 

Dorsey chce, żebym przyjechała na komendę. 

background image

183 

 

- Porozmawiasz z nim? 

Nie,  bo  będzie  zadawał  mnóstwo  kłopotliwych  pytań,  na  które  nie  będę  umiała 

odpowiedzieć. 

Powinnaś dziś rano znów się pokazać na ulicy Starka. 

Wykluczone. Mam parę spraw do załatwienia. 

- Jakich spraw. 

- Osobistych. 

Popatrzył na mnie, marszcząc brwi. 

Muszę załatwić to i owo... tak na wszelki wypadek - mruknęłam. 

- Na jaki wypadek? 

Machnęłam ręką w geście zniecierpliwienia. 

Na  wypadek,  gdyby  coś  mi  się  stało.  Przez  ostatnich  dziesięć  dni  próbował  mnie 

zastraszyć zawodowy sadysta, a teraz w dodatku trafiłam na listę obiektów zainteresowania 

piromana maniaka. Po prostu strach mnie obleciał, rozumiesz? Muszę zaczerpnąć oddechu, 

Cullen

, spotkać się z paroma osobami, choć na krótko pomyśleć o moim życiu prywatnym. 

Wyciągnął rękę i delikatnie zerwał płatek przesuszonej skóry z mego nosa. 

- Nic ci nie grozi - 

powiedział łagodnym tonem. - Doskonale rozumiem, że się boisz. 

Ja też się boję. Ale racja jest po naszej stronie, w związku z czym musimy wygrać tę rundę. 

Poczułam  się  głupio,  kiedy  tak  niespodziewanie  Joe  zaczął  się  do  mnie  odnosić 

życzliwie, podczas gdy ja myślałam bez przerwy o wyprzedaży w sklepie Berniego, na której 

można było otrzymać darmową lampkę daiquiri. 

Jak  masz  zamiar  udać  się  na  to  prywatne  spotkanie,  skoro  jeep  wyleciał  w 

powietrze? 

Odebrałam swoją nova z naprawy. 

Skrzywił się z niesmakiem. 

Ale chyba nie zostawiłaś jej na noc na parkingu przed domem? 

Wyszłam z założenia, iż zamachowiec nie wie, że to mój samochód. 

Zaraz zemdleję! 

Na pewno nie muszę się niczego obawiać. 

Tak, ja też jestem tego pewien. Ale na wszelki wypadek zejdę z tobą i upewnię się 

jeszcze bardziej. 

Zgarnęłam  swoje  rzeczy,  sprawdziłam  zamknięcie  okien  i  przewinęłam  kasetę  w 

automatycznej  sekretarce.  Cullen 

czekał  przy  drzwiach.  Wyszliśmy  razem  przed  dom  i 

stanęliśmy niepewnie przed upstrzonym farbami chevroletem. 

background image

184 

 

Nawet  gdyby  zamachowiec  wiedział,  że  to  twój  samochód,  musiałby  być 

skończonym  idiotą,  żeby  po  raz  drugi  próbować  tego  samego  -  oświadczył  Edwrad.  - 

Statystycznie rzecz biorąc, drugi zamach niemal zawsze ma zupełnie inny przebieg. 

To wyjaśnienie było całkiem logiczne, nie pomogło mi jednak w otworzeniu drzwi auta 

i nie uspokoiło walącego jak oszalałe serca. 

Dobra, nie ma się co zastanawiać - burknęłam. - Raz kozie śmierć. 

Cullen 

położył się na asfalcie i zajrzał pod spód auta. 

Widzisz tam coś? - spytałam niecierpliwie. 

Ogromną kałużę oleju. 

Podniósł  się  z  powrotem  i  otrzepał  ręce.  Otworzyłam  maskę  i  sprawdziłam  poziom 

oleju  - 

miska  znowu  była  prawie  pusta.  Wlałam  do  otworu  dwie  butelki  płynu  i  ze  złością 

zatrzasnęłam maskę. 

Tymczasem Edward 

wyjął kluczyki z zamka w drzwiach, usiadł za kierownicą i wsunął 

je do stacyjki. 

Odsuń się - nakazał stanowczo. 

Nic z tego. To mój samochód i ja go uruchomię. 

Jeśli którekolwiek z nas ma się przenieść na tamten świat, to lepiej, abym to był ja. I 

tak grozi mi krzesło elektryczne, jeżeli nie odnajdziemy tego cholernego faceta. Więc odejdź 

stąd i nie zawracaj mi głowy! 

Po  chwili  przekręcił  kluczyk  w  stacyjce.  Nic  się  nie  zadziało.  Spojrzał  na  mnie 

badawczo. 

Czasami trzeba walnąć pięścią w deskę rozdzielczą, żeby rozrusznik zadziałał. 

Edward 

ponownie  przekręcił  kluczyk  i  energicznie  walnął  pięścią  w  deskę.  Silnik 

zakrztusił  się  raz  i  drugi,  wreszcie  zaskoczył.  Z  rury  wydechowej  buchnął  kłąb  dymu,  ale 

szybk

o się rozwiał. 

Cullen 

spuścił głowę, zamknął oczy i stuknął otwartą dłonią w kierownicę. 

- Cholera - 

syknął. 

Podeszłam bliżej i przez okno spojrzałam mu prosto w twarz. 

Czy mam wyjąć ścierkę do wytarcia siedzenia? 

Ale  śmieszne!  -  Wysiadł  z  auta  i  przytrzymał  otwarte  drzwi.  -  Chcesz,  żebym 

pojechał za tobą? 

Nie, dziękuję. Dam sobie radę. 

Będę na ulicy Starka, gdybyś mnie potrzebowała. Kto wie... może ten gość pojawi 

się dzisiaj na sali treningowej? 

background image

185 

 

Już  z  daleka  spostrzegłam,  że  przed  wejściem  do  sklepu  Berniego  wcale  nie  stoi 

długa  kolejka  chętnych.  Pocieszyłam  się,  że  w  takim  razie  mogło  jeszcze  zostać  trochę 

obiecanego daiquiri. 

Proszę, proszę! - zawołał Bernie na mój widok. - Kogóż tu widzimy?! 

Odebrałam twoją wiadomość o wyprzedaży mikserów. 

Zatrzymałem  dla  ciebie  tego  małego  robocika  -  rzekł,  poklepując  czule  kartonowe 

pudło, które postawił na ladzie. - Można go używać nawet do mielenia orzechów, kruszenia 

kostek lodu, przygotowywania znakomitej papki bananowej, no i oczywiście do sporządzania 

koktajli, w tym również wybornego daiquiri. 

Spojrzałam  na  nalepkę  z  ceną  przyklejoną  na  kartonowym  opakowaniu.  Mogłam 

sobie pozwolić na taki wydatek. 

-  Kupiony  - 

powiedziałam.  -  Czy  teraz  mogłabym  dostać  obiecaną  próbkę  tego 

wybornego daiquiri. 

- Ma si

ę rozumieć. 

Bernie zaniósł mikser do kasy, zapakował go i przeliczył pieniądze. 

- Jak leci? - 

zapytał, obrzucając podejrzliwym wzrokiem moje osmalone brwi, a raczej 

to miejsce, w którym jeszcze niedawno miałam brwi. 

Bywało lepiej. 

Może daiquiri pomoże ci przetrwać trudne chwile? 

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. 

Zauważyłam,  że  po  drugiej  stronie  ulicy  Sal  myje  witryny  swego  sklepu.  Niewysoki, 

pulchny i lekko łysiejący, w śnieżnobiałym fartuchu rzeźnika prezentował się całkiem nieźle. 

Krążyły plotki, że na boku prowadzi nielegalną działalność bukmacherską, ale nie było to nic 

wielkiego. W każdym razie chyba nie miał nic wspólnego ze sprawą Kuleszy. Nagle w mojej 

głowie zrodziło się pytanie: z jakich powodów ktoś taki jak Kulesza miałby przyjeżdżać aż tu, 

przez  pół  miasta,  żeby  robić  zakupy  u  Sala?  Uzmysłowiłam  sobie,  jak  mało  wiem  o  życiu 

Ziggy’ego. Informacja o tym, że kupował mięso i wędliny u Sala była chyba jedynym godnym 

uwagi faktem, jaki do tej pory poznałam. Może Kulesza obstawiał u niego jakieś zakłady? A 

może po prostu łączyła ich przyjaźń? Może byli w jakiś sposób spokrewnieni? Przyszło mi do 

głowy, że Sal znał Carmen i że wie coś o tajemniczym świadku ze złamanym nosem. 

Rozmawiałam  jeszcze  z  Berniem  przez  kilka  minut,  zastanawiając  się  bez  przerwy, 

czy warto wpaść do Sala i zadać mu parę pytań. Obserwowałam nielicznych klientów, którzy 

odwiedzali sklep rzeźnika. Stwierdziłam w końcu, że mogę także coś kupić na obiad, a przy 

okazji trochę się tam rozejrzeć. 

Obiecałam Berniemu, że wkrótce wpadnę do niego na dłuższą pogawędkę, po czym 

wyszłam na ulicę. 

background image

186 

 

ROZDZIAŁ 13 

Wkroczyłam do sklepu mięsnego i stanęłam przy długiej ladzie, na której piętrzyły się 

stosy kotletów i racji pieczeniowych, a w miskach stały różne rodzaje mięsa mielonego. Sal 

uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - Czym mogę służyć? 

Byłam  po  przeciwnej  stronie,  u  Kuntza,  kupowałam  mikser...  -  uniosłam  do  góry 

zapakowane pudło - ...i właśnie pomyślałam sobie, że skoro już tu jestem, mogłabym sobie 

coś kupić na kolację. 

- Na co ma pan

i ochotę? Na parówki? Świeżą rybę? A może kawałek kurczaka? 

Niech będzie ryba. 

Mam świeżutkie flądry, przywieziono je dziś rano z wybrzeża New Jersey. 

Ciekawe, czy nie świecą w ciemnościach? - pomyślałam. 

Doskonale. Poproszę porcję na dwie osoby. 

Na 

zapleczu z hukiem otworzyły się drzwi, do środka wdarł się głośny warkot silnika. 

Po chwili drzwi zamknięto i znowu zapadła cisza. 

W korytarzu obok chłodni pojawił się mężczyzna, na widok którego serce podskoczyło 

mi do gardła. Facet miał nie tylko złamany nos, ale całą twarz dziwnie spłaszczoną... jakby 

naprawdę otrzymał silny cios ciężką patelnią. Nie miałam żadnej pewności, gdyż tylko Cullen 

mógł  go  zidentyfikować,  nabrałam  jednak  podejrzeń,  że  jest  to  poszukiwany  przez  nas 

tajemniczy świadek. 

W  pierwsz

ym  odruchu  chciałam  podskoczyć  z  radości  i  wydać  z  siebie  triumfalny 

okrzyk,  zaraz  jednak  przyszło  otrzeźwienie,  że  raczej  powinnam  obrócić  się  na  pięcie  i 

czmychać  stamtąd  czym  prędzej,  dopóki  jeszcze nie zawisłam  na  haku między  mrożonymi 

świńskimi zadkami. 

Przywiozłem zamówiony towar - odezwał się nieznajomy do Sala. - Mam go wstawić 

do chłodni? 

Tak.  I  zabierz  te  dwie  skrzynki,  które  stoją  za  drzwiami.  Jedna  z  nich  jest  pełna, 

będziesz musiał wziąć wózek. 

Sal wrócił szybko do ważenia filetów z flądry. 

Jak  pani  zamierza  przyrządzić  te  ryby?  -  spytał.  -  Można  je  usmażyć  na  patelni, 

upiec  w  brytfance  czy  nawet  udusić.  Mnie  najbardziej  smakują  obsmażone  w  mące  na 

maśle. Palce lizać. 

Po chwili znowu rozległ się trzask zamykanych drzwi na zapleczu. 

- Kto t

o był? - zapytałam. 

Louis, kierowca hurtownika z Philly. Dostarcza mi świeże mięso. 

A jaki towar zabiera z chłodni? 

background image

187 

 

Ochłapy. Sprzedaję je za grosze hodowcom psów. 

Zagryzłam  wargi,  powstrzymując chęć  jak  najszybszego opuszczenia sklepu.  Byłam 

już przekonana, że odnalazłam tajemniczego świadka. Niemal wszystkie mięśnie mi dygotały 

z podniecenia, kiedy z powrotem siadałam za kierownicą novej. Ogarnęło mnie przemożne 

poczucie ulgi. Byłam bezpieczna! Co więcej, zyskałam perspektywę uregulowania wszystkich 

moich  długów.  Udało  mi  się!  Teraz,  kiedy  odnalazłam  poszukiwanego  faceta,  mogłam 

zapomnieć  o  strachu.  Wystarczyło  odstawić  Cullena  do  aresztu  i  zapomnieć  o  sprawie 

zabójstwa  Ziggy’ego  Kuleszy.  Mogłam  zejść  ze  sceny,  wymazać  swoje  nazwisko  z  listy 

obiekt

ów  zainteresowania  maniaka  podkładającego  bomby!...  Zostawał  tylko  problem 

Ramireza.  Miałam  jednak  nadzieję,  że  zdołam  go  skutecznie  usunąć  ze  swojej  drogi  na 

bardzo, bardzo długo. 

Przypomniałam  sobie,  iż  staruszek  mieszkający  naprzeciwko  bloku  Carmen  zeznał, 

że  tamtego  wieczoru  zakłócił  mu  spokój  warkot  wielkiej  ciężarówki  chłodni.  Byłam  gotowa 

przyjmować zakłady, że chodziło o ten sam wóz, który dziś dostarczył mięso do sklepu Sala. 

Nie mogłam jeszcze tego stwierdzić z całą pewnością, dobrze by było po raz drugi obejrzeć 

dokładnie  alejkę  dojazdową  na  tyłach  budynku.  Podejrzewałam  jednak,  że  jeśli  Louis 

zaparkował dostatecznie blisko ściany domu, mógł bez trudu zeskoczyć z okien pierwszego 

piętra  na  dach  ciężarówki.  Później  wystarczyło  tylko  ukryć  zwłoki  Carmen  w  chłodni  i 

spokojnie odjechać. 

Nie wiedziałam jeszcze, co z tym wszystkim miał wspólnego Sal. Być może o niczym 

nie  wiedział,  tylko  nieświadomie  wyrządzał  przysługi  Kuleszy  oraz  Louisowi,  którzy 

wykonywali rozkazy Ramireza i usuwali ślady jego bestialstwa. 

Zza  kierownicy  samochodu  miałam  doskonały  widok  na  witryny  sklepu  mięsnego. 

Wsunęłam kluczyk do stacyjki i ostrożnie popatrzyłam w tamtym kierunku. Dostrzegłam, że 

Sal  i  Louis  rozmawiają  żywiołowo.  Louis  wydawał  się  spokojny,  za  to  Sal  gestykulował 

s

zeroko,  jakby  krzyczał  na  tamtego.  Postanowiłam  więc  zaczekać  jeszcze  chwilę. Wkrótce 

Sal  odwrócił  się  plecami  do  kolegi  i  podniósł  słuchawkę  telefonu.  Nawet  z  tej  odległości 

mogłam dostrzec, że wykrzykuje coś z wyraźną wściekłością. Wreszcie cisnął słuchawkę na 

widełki  i  obaj  mężczyźni  poszli  na  zaplecze  sklepu.  Po  paru  sekundach  ujrzałam  ich  na 

rampie dostawczej, niosących duży blaszany pojemnik na mięso. Ustawili go przy drzwiach 

zaparkowanej  tyłem  do  sklepu  ciężarówki,  po  czym  Louis  szybko  wrócił  do  środka.  Chwilę 

później zjawił się z powrotem, dźwigał na ramieniu jakiś duży pakunek, przypominający wielki 

zmrożony udziec wołowy. Obaj mężczyźni umieścili go w pojemniku i wstawili do chłodni, po 

czym  Sal  wyniósł  z  zaplecza  drugi  identyczny  pojemnik.  Louis  rozejrzał  się  uważnie  po 

rampie,  zerknął  też  w  głąb  pomieszczeń  sklepu.  Serce  podeszło  mi  do  gardła,  odniosłam 

bowiem  wrażenie,  iż  dostrzegł  mnie  obserwującą  ich  zza  szyby  samochodu.  Kiedy 

background image

188 

 

energicznym  krokiem  ruszył  z  powrotem  do  sklepu,  pospiesznie  zacisnęłam  palce  na 

pojemniku z gazem obezwładniającym. Lecz tamten jedynie przekręcił klucz w zamku drzwi 

wejściowych i powiesił na nich tabliczkę z napisem: „Zamknięte”. 

Tego się nie spodziewałam. Co oni knują? - zachodziłam w głowę. Sala nigdzie nie 

widziałam, sklep został zamknięty, a przecież był to dzień powszedni. Kilka sekund później 

zgasło  światło  i  Louis  ponownie  wyszedł  na  rampę.  Gdzieś  w  głębi  mej  duszy  zrodziło  się 

najgorsze  przeczucie,  stopniowo  podsycające  przerażenie,  a  ów  strach  nakazał  mi  śledzić 

zagadkowego typka. 

Uruchomiłam  silnik  i  podjechałam  do  najbliższego  skrzyżowania.  Wkrótce  na  ulicę 

wyjechała  także  wielka  biała  ciężarówka  chłodnia  z  numerami  rejestracyjnymi  ze  stanu 

Pensylwania. Szybko włączyła się do ruchu i pokonała kilkaset metrów, następnie skręciła w 

aleję  Chambersa.  Z  olbrzymią  przyjemnością  przekazałabym  śledzenie  furgonu  Cullenowi, 

ale nie miałam jak się z nim skontaktować. Prawdopodobnie przebywał w północnej części 

miasta,  w  okolicach  ulicy  Starka,  my  zaś  podążaliśmy  na  południe.  Jeśli  nawet  Joe  miał 

aparat telefoniczny  w  furgonetce,  to nie znałam  jego numeru,  poza tym  i  tak  nie miałabym 

skąd zadzwonić, chyba że nastąpiłaby jakaś przerwa w podróży. 

Dotarliśmy  do  Whitehorse,  gdzie  ciężarówka  skręciła  w  szosę  numer  206.  Ruch 

pan

ował  tu  umiarkowany,  mogłam  więc  dość  łatwo  zachowywać  tę  samą  prędkość, 

trzymając się kilkadziesiąt metrów za chłodnią. Ale tuż za skrzyżowaniem z drogą numer 70 

czerwona  lampka  na  desce  rozdzielczej  zamigotała  kilkakrotnie  i  rozjarzyła  się  na  dobre. 

Zakl

ęłam pod nosem. Zjechałam na pobliski parking, w rekordowym tempie wlałam do miski 

dwie butelki oleju, z hukiem zatrzasnęłam maskę i pojechałam dalej. 

Rozpędziłam  nova  do  stu  czterdziestu  kilometrów  na  godzinę,  starając  się  nie 

zwracać  uwagi  na  coraz  głośniejsze  wycie  silnika  oraz  zdumione  spojrzenia  kierowców  w 

pojazdach, które wyprzedzałam.  Zaledwie po  paru minutach  zdołałam  dogonić  ciężarówkę. 

Louis  chyba  zanadto  się  nie  spieszył,  gdyż  utrzymywał  stałą  prędkość,  tylko  dziesięć 

kilometrów  na  godzinę  powyżej  dopuszczalnego  limitu.  Odetchnęłam  z  ulgą  i  zajęłam  z 

powrotem  dogodne  miejsce  na  pasie  za  nim.  Modliłam  się,  żeby  nie  jechał  gdzieś  daleko, 

gdyż  na  tylnym  siedzeniu  zostało  mi  jedynie  półtorej  butelki  oleju.  W  Hammonton  Louis 

skręcił  w  boczną  drogę prowadzącą  na  wschód.  Tutaj  było znacznie mniej  pojazdów,  toteż 

musiałam sporo zwiększyć dzielący nas dystans. Jechaliśmy pośród niewysokich wzgórz, na 

których ciągnęły się pola uprawne porozdzielane wąskimi pasami lasów. Pokonawszy jakieś 

dwadzieścia  kilometrów,  Louis  skręcił  w  wąską,  wysypaną  żwirem  alejkę,  wiodącą  ku 

zardzewiałemu  barakowi  z  falistej  blachy,  przypominającemu  stary  wojskowy  magazyn.  Na 

jego  frontowej  ścianie  ciągnął  się  złuszczony  napis  informujący,  że  jest  to  „Chłodnia 

Przystani  Rybackiej  P

achetco  Met”.  W  dali,  za  barakiem,  dostrzegłam  dwa  drewniane 

background image

189 

 

pomosty  z  kołyszącymi  się  przy  nich  łodziami  oraz  przestrzeń  otwartego  oceanu.  Słońce 

skrzyło się na grzbietach niewysokich fal. 

Minęłam  zabudowania  i  pokonawszy  jeszcze  kilometr,  zawróciłam,  ponieważ  droga 

kończyła  się  ślepo  nad  szerokim  rozlewiskiem  rzeki  Mullico.  Wracając  przejechałam 

znacznie  wolniej  wzdłuż  przystani.  Ciężarówka  stała  zaparkowana  przy  szerokiej  rampie, 

prowadzącej  bezpośrednio  do  wylotu  najbliższego  pomostu.  Louis  i  Sal  siedzieli  na  tylnym 

zderzaku  chłodni,  jak  gdyby  na  kogoś  czekali.  Oprócz  nich  w  sąsiedztwie  magazynu  nie 

zauważyłam  żywej  duszy.  Mimo  że  był  środek  lata,  ta  niewielka  przystań  rybacka  ożywała 

prawdopodobnie tylko w czasie weekendów. 

Przypomniałam  sobie,  że  kilka  kilometrów  wcześniej  mijaliśmy  małą  stację 

benzynową, i doszłam do wniosku, iż będzie to najlepszy punkt obserwacyjny. Gdyby któryś 

z mężczyzn wracał z przystani do miasta, musiałby przejeżdżać obok niej. Poza tym na stacji 

benzynowej  z  pewnością  był  automat  telefoniczny,  mogłam  więc  podjąć  próbę 

skontaktowania się z Cullenem. 

Stacja  musiała  sobie  liczyć  sporo  lat.  Tworzyły  ją  przedpotopowe  dystrybutory 

zamontowane na betonowych postumentach. Koślawa tablica umieszczona nad pierwszym z 

nich  reklamowała  żywą  przynętę  na  ryby  i  tanie  paliwo.  Za  brukowanym  placykiem  stała 

obszerna  buda  zbita  z  desek,  w  której  dziury  łatano  sprasowanymi  blaszanymi  kanistrami 

oraz  najróżniejszymi  kawałkami  pilśni.  Na  szczęście  tuż  przy  wejściu  do  tej  ruiny  wisiał  na 

ścianie automat telefoniczny. 

Zaparkowałam  na  tyłach  rudery,  ustawiając  nova  w  taki  sposób,  że  była  prawie 

niewidoczna z drogi, po czym przeszłam na stację, ciesząc się z możliwości rozprostowania 

nóg. Zadzwoniłam pod swój numer telefonu, gdyż nic innego nie przychodziło mi do głowy. 

Po pierwszym sygnale rozległ się trzask uruchamianej automatycznej sekretarki i usłyszałam 

własną, nagraną na kasecie zapowiedź. 

Jesteś tam? - zapytałam głośno. 

Nikt nie odebrał. Po krótkim namyśle przedyktowałam ciąg cyfr wybitych na obudowie 

automatu  i  dodałam,  że  gdyby  ktokolwiek  chciał  się  ze  mną  skontaktować,  przez  pewien 

czas będę czekała pod tym numerem. 

Zamierzałam  już  wracać  do  chevroleta,  kiedy  zauważyłam  na  drodze  pędzącego  z 

dużą  prędkością  srebrzystego  porsche’a  Ramireza.  No,  no,  robi  się  coraz  ciekawiej, 

pomyślałam.  Oto  bowiem  na  przystani  Pachetco  Inlet  odbywało  się  niezwykłe  spotkanie 

rzeźnika,  zabójcy  oraz  boksera.  Niewielkie  były  szansę  na  to,  że  cała  trójka  wybiera  się 

wspólnie  na  ryby.  Gdyby  to  ktoś  inny  pojechał  w  stronę  wybrzeża,  a  nie  Ramirez,  z 

pewnością  podążyłabym  za  nim,  żeby  z  bliska przyjrzeć się  owej  grupie.  Ale  w  tej  sytuacji 

bałam się, że bokser może rozpoznać moją nova. Zresztą nie był to jedyny powód mojego 

background image

190 

 

wahania. Ramirez w pewnym stopniu osiągnął swój cel. Już sam widok jego auta przyprawił 

mnie  o  dreszcz  przerażenia,  zasiewając  jednocześnie  w  sercu  poważne  wątpliwości  co  do 

tego, czy zdołałabym po raz drugi stanąć przed nim twarzą w twarz. 

Niedługo  później  porsche  znów  pojawił  się  na  drodze,  zmierzając  z  powrotem  w 

kierunku autostrady. Przez przydymione szyby nie mogłam dostrzec, kto jest w środku, ale 

był  to  wóz  dwumiejscowy,  toteż  co najmniej  jeden  z  mężczyzn  musiał  zostać  na  przystani. 

Miałam nadzieję, że był to Louis. Po raz kolejny zadzwoniłam pod swój numer i tym razem 

zostawiłam bardziej jednoznaczną wiadomość, syknęłam z naciskiem: 

Zadzwoń do mnie! 

Powoli zaczynało się ściemniać, kiedy telefon w końcu zadzwonił. 

Gdzie jesteś? - zapytał Cullen. 

Na wybrzeżu, przy stacji benzynowej na obrzeżach Atlantic City. Znalazłam twojego 

świadka. Ma na imię Louis. 

Jest tam z tobą? 

Nie, został nieco dalej, na przystani rybackiej. 

Pospiesznie  zrelacjonowałam  mu  najważniejsze  wydarzenia  dnia  i  opowiedziałam 

szczegółowo, jak ma tu dojechać. Kupiłam sobie w automacie przed stacją puszkę coca-coli, 

żeby zabić jakoś czas oczekiwania. 

Zmierzchało  już  na  dobre,  kiedy  Joe  zatrzymał  swoją  furgonetkę  przed  stacją.  Od 

chwili wyjazdu Ramireza po bocznej drodze nie przejechał żaden samochód, a już na pewno 

nie prześliznęła się obok mnie wielka ciężarówka. Przyszło mi do głowy, że być może Louis 

wypłynął  łodzią  w  morze  i  zechce  spędzić  tam  całą  noc.  Nie  widziałam  bowiem  innego 

powodu, dla którego dostawcza chłodnia miałaby tyle czasu stać przed magazynem. 

A więc przypuszczasz, że ten facet ciągle jest na przystani? - zapytał Cullen. 

Tak mi się wydaje. 

A Ramirez nie pokazał się po raz drugi? 

Zaprzeczyłam ruchem głowy. 

Rozejrzę się tam dokładnie. Zaczekaj tutaj. 

Nie miałam najmniejszego zamiaru czekać choćby jednej minuty dłużej, znudziła mi 

się  bezczynność.  Poza  tym  nie  ufałam  do  końca  Cullenowi.  Odznaczał  się  paskudnym 

zwyczajem robienia ponętnych obietnic, po czym znikał na dłużej z mojego życia. 

Pojechałam  za  furgonetką  aż  na  przystań.  Ciężarówka  stała  nadal  w  tym  samym 

miejscu.  Louisa nie było widać  nigdzie  w  pobliżu.  Pomosty  i kołyszące  się przy  nich łodzie 

tonęły w ciemnościach. Cały ten niewielki port „Pachetco Inlet” sprawiał wrażenie wymarłego. 

Wysiadłam z novej i podeszłam do kabiny furgonetki. 

background image

191 

 

-  A  mnie 

się  zdawało,  że  miałaś  zaczekać  przy  stacji  -  mruknął  Edward.  -  Razem 

przypominamy jakąś cholerną paradę. 

Doszłam  do  wniosku,  że  możesz  potrzebować  mojej  pomocy  w  spotkaniu  z 

Louisem. 

Cullen 

wysiadł  z  auta  i  stanął  obok  mnie,  w  półmroku  wyglądał  na  dosyć  groźnego 

desperata. Uśmiechnął się jednak szeroko, a jego białe zęby stworzyły nienaturalny kontrast 

z policzkami pokrytymi ciemnym zarostem. 

Kłamczucha. Martwiłaś się tylko o swoje dziesięć tysięcy dolarów. 

Owszem, to także. 

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, niczym dwoje przeciwników. 

Wreszcie  Cullen 

sięgnął przez otwarte okno do kabiny i zdjął z oparcia fotela swoją 

kurtkę.  Wyjął  z  jej  wewnętrznej  kieszeni  półautomatyczny  pistolet  i  wetknął  go  za  pasek 

spodni. 

No cóż, w takim razie poszukajmy razem mojego świadka. 

Podeszliśmy do ciężarówki i zajrzeliśmy do kabiny. Wóz był zamknięty, wewnątrz nikt 

nie siedział. Na placu przed magazynem nie stał żaden inny samochód. 

Wieczorną  ciszę  zakłócał  jedynie  cichy  plusk  fal  rozbijających  się  o  bale  umocnień, 

stukot  burt  łodzi  o  deski  pomostów  i  poskrzypywanie  lin.  Całą  przystań  tworzyły  cztery 

odrębne  strefy  cumowania,  z  których  każda  liczyła  czternaście  stanowisk,  po  siedem  z 

każdej strony jednego pomostu. Nie wszystkie z nich były zajęte. 

Po cichu obeszliśmy całą przystań, odczytując nazwy wymalowane na burtach łodzi i 

wypatrując  jakichkolwiek  śladów  życia.  Mniej  więcej  w  połowie  długości  drugiego  pomostu 

Cullen 

przystanął nagle i wskazał mi rufę dużej motorówki, na której widniała nazwa: „Mewa 

Sala”. 

Szyb

ko zeskoczył na jej pokład i ruszył w stronę dziobu. Bez wahania poszłam w jego 

ślady.  W  części  rufowej  na  pokładzie  walał  się  różnorodny  sprzęt  wędkarski:  dziesiątki 

wszelkiego typu  wędek, wielkie siatkowe podbieraki  na  długich tyczkach,  ościenie i  bosaki. 

Drzwi  kajuty  były  od  zewnątrz  zamknięte  na  skobel  i  kłódkę,  co  oznaczało,  że  w  środku 

nikogo  nie ma.  Edward 

wyjął z kieszeni ołówkową latarkę i przy jej świetle usiłował  zajrzeć 

przez okienko do wewnątrz. Ja także przytknęłam nos do szyby. Łódź musiała służyć przede 

wszystkim do większych połowów, gdyż była urządzona niemal po spartańsku, przypominała 

kuter rybacki. Większą część kajuty również zajmował różnorodny sprzęt wędkarski, zamiast 

luksusowego  wyposażenia,  jakiego  można  by  się  spodziewać  po  zewnętrznym  wyglądzie 

łodzi, w środku wzdłuż burt ciągnęły się jedynie szerokie ławki dla amatorów wędkarstwa. W 

kącie  kajuty  piętrzył  się  pokaźny  stos  puszek  od  piwa  oraz  turystycznych  talerzyków  i 

background image

192 

 

sztućców.  Natomiast  listwy  ławek  i  pokład  były  miejscami  pokryte  dość  grubą  warstwą 

białego proszku, połyskującego w świetle latarki. 

Niezły bałaganiarz z tego Sala - mruknęłam. 

Jesteś pewna, że Louis nie odjechał razem z Ramirezem? - spytał Edward. 

Tego  nie  wiem,  wszystkie  szyby  porsche’a  były  przydymione.  Ale  to  tylko 

dwumiejscowy wóz, zatem jeden z nich musiał tu zostać. 

I drogą nie przejeżdżał żaden inny samochód? 

- Nie. 

Może skierował się w przeciwną stronę? 

Nie ujechałby zbyt daleko. Kilometr dalej droga kończy się ślepo nad rzeką. 

Nisko  na  niebie  świecił  księżyc,  jego  srebrzysta  poświata  roziskrzała  grzbiety  fal. 

Oboje równocześnie  obejrzeliśmy  się na  ciężarówkę stojącą  przed  magazynem.  Sprężarka 

chłodni pomrukiwała cicho w nocnej ciszy. 

Trzeba dokładniej obejrzeć ten wóz - zdecydował Cullen.  

Podeszliśmy  z  powrotem  do  auta.  Edward  zaczął  z  uwagą  odczytywać  wskazania 

umieszczonych na zewnątrz zegarów. 

- Na ile jest ustawiona? - 

spytałam. 

Minus pięć stopni. 

Po co aż tak nisko? 

Cullen 

zeskoczył z podwozia i ruszył w kierunku drzwi skrzyni. 

A jak myślisz? 

Czyżby chcieli coś zamrozić? 

Mnie się też tak wydaje. 

Wrota  chłodni  były  zabezpieczone  ciężką  sztabą,  w  której  uchwycie  wisiała  duża 

kłódka. Joe zważył ją w dłoni. 

Nie jest tak źle - mruknął do siebie. 

Skierował się energicznym krokiem do furgonetki i po chwili wrócił z piłką do metalu. 

Rozejrzałam  się  nerwowo  dookoła,  gdyż  niezbyt  uśmiechała  mi  się  perspektywa 

schwytania na gorącym uczynku włamywania się do cudzego pojazdu. 

Nie  można  tego  zrobić  w  inny  sposób?  -  zapytałam,  przekrzykując  głośny  zgrzyt 

ciętego żelaza. - Nie masz jakiegoś wytrycha? 

Tak  będzie  szybciej  -  odparł  spokojnie  Edward.  -  Uważaj  tylko,  czy  nie  kręci  się 

gdzieś w pobliżu jakiś strażnik. 

Błyskawicznie poradził sobie z kłódką, odrzucił ją za siebie, zdjął sztabę i pociągnął 

skrzyd

ło  ciężkich  drzwi  chłodni.  Wewnątrz  panowały  nieprzeniknione  ciemności.  Cullen 

złapał się uchwytu, postawił stopę na zderzaku i wskoczył do środka. Uczyniłam to samo. Po 

background image

193 

 

omacku  odnalazłam  w  torebce  swoją  latarkę.  Mroźne,  zatęchłe  powietrze  zatykało  dech  w 

piersiach.  Omietliśmy  wąskimi  promieniami  światła  pokryte  szronem  ściany.  Spod  sufitu 

zwieszały  się  wielkie  haki  rzeźnicze.  Tuż  za  drzwiami  stał  zamknięty  blaszany  pojemnik, 

który Louis z Salem wynieśli przed południem ze sklepu. Drugi, identyczny, lecz pusty, stał 

nieco dalej, zdjęta pokrywa była oparta o ścianę chłodni. 

Poświeciłam w głąb skrzyni, a następnie skierowałam promień latarki na podłogę. Z 

gardła wyrwał mi się cichy okrzyk, kiedy dostrzegłam w jej blasku Louisa. Leżał na wznak, z 

szeroko rozrz

uconymi rękoma i niewiarygodnie rozszerzonymi, wpatrującymi się tępo przed 

siebie  oczami.  Cienka  strużka  krwi,  jaka  pociekła  mu  z  nosa,  zamarzła  na  policzku.  W 

przedniej  części  jego  roboczych,  drelichowych  spodni  ciemniała  wielka  plama  tak  samo 

zamarzniętej  uryny.  Pośrodku  czoła  mężczyzny  widniał  nieduży,  okrągły  otwór  wlotowy  po 

kuli. Ciało Sala spoczywało tuż obok. Miało taką samą ranę w głowie, a na twarzy zabitego 

malował się podobny wyraz skrajnego osłupienia. 

- Cholera! - 

syknął Cullen. - Znowu nie dopisało mi szczęście. 

Do  tej  pory  trupy  widywałam  jedynie  namaszczone  olejkami  i  ubrane  odświętnie  do 

pochówku. Włosy miały starannie uczesane, policzki ubarwione różem, a oczy zamknięte, co 

miało sugerować udanie się na wieczny odpoczynek. Nigdy dotąd nie miałam okazji patrzeć 

na człowieka zabitego strzałem między oczy. Pewnie dlatego żołądek natychmiast podszedł 

mi do gardła i odruchowo zakryłam usta dłonią. 

Cullen 

szybko pociągnął mnie za rękę w stronę drzwi. 

Tylko  nie  zwymiotuj  w  środku  -  rzekł,  zeskakując  na  wysypany  żwirem  plac  i 

pociągając mnie za sobą. - Mogłabyś zatrzeć ślady na miejscu zbrodni. 

Zaczerpnęłam  kilka głębszych  oddechów,  przywołując  się  do  porządku.  Joe  położył 

mi dłoń na karku. 

Dobrze się czujesz? 

Energicznie przytaknęłam ruchem głowy. 

Tak, dobrze... Po prostu... zaskoczył mnie ten widok... 

Muszę przynieść parę rzeczy z furgonetki. Zostań tutaj. Nie wchodź z powrotem do 

chłodni i niczego nie dotykaj. 

Nie  miał  się  o  co  martwić,  nawet  wołami  nie  zaciągnięto  by  mnie  po  raz  drugi  do 

środka. 

Po chwili wrócił z niewielkim łomem i dwoma parami gumowych rękawiczek. Podał mi 

jedną  z  nich.  Oboje  założyliśmy  je  na  dłonie,  lecz  tylko  Edward  wskoczył  z  powrotem  na 

skrzynię. 

Poświeć na Louisa - polecił, kucając przy ciele zabitego. 

- Co zamier

zasz zrobić? 

background image

194 

 

Muszę odnaleźć broń Kuleszy. 

Po chwili się wyprostował i rzucił mi niewielki pęk kluczyków. 

Nie był uzbrojony, ale miał w kieszeni spodni te kluczyki. Sprawdź, czy któryś z nich 

nie pasuje do zamka w drzwiach kabiny. 

Dość  szybko  udało  mi  się  otworzyć  prawe  drzwi  szoferki.  Wsunęłam  się  na  fotel 

pasażera  i  obejrzałam  zawartość  schowka  w  desce  rozdzielczej  oraz  skrzynki  pod 

siedzeniem kierowcy. Nie znalazłam jednak pistoletu. Kiedy wróciłam na tył samochodu, Joe 

mocował się z zamknięciem drogiego pojemnika. 

W kabinie nie ma żadnej broni - poinformowałam. 

Przymarznięta  pokrywa  w  końcu  odskoczyła  i  Joe  zajrzał  do  środka,  przyświecając 

sobie latarką. 

- I co? - 

spytałam, zniecierpliwiona. 

Zerknął na mnie z ukosa i odparł dziwnie spiętym głosem: 

- To Carmen. 

Po raz kolejny musiałam stoczyć walkę z silną falą mdłości. 

Myślisz,  że przez  cały  ten  czas zwłoki  Carmen  spoczywały  w  chłodni  na  zapleczu 

sklepu Sala? 

Na to wygląda. 

Po co ją tam ukryli? Nie bali się, że ktoś odkryje prawdę? 

Cullen wzru

szył ramionami. 

Prawdopodobnie  czuli  się  całkiem  bezkarni,  być  może  Sal  robił  takie  rzeczy  już 

wcześniej. Jeśli parokrotnie ci się coś uda, szybko nabierasz przekonania, że tak musi być 

zawsze. 

Od razu przychodzą mi na myśl te pozostałe kobiety, które  poprzednio zniknęły  w 

okolicach ulicy Starka. 

No  właśnie.  To  by  wskazywało,  że  Sal  jedynie  czekał  na  dogodną  chwilę,  żeby 

wyrzucić zwłoki Carmen do morza. 

Nie bardzo tylko rozumiem, co go łączyło z tą sprawą. 

Joe założył z powrotem pokrywę na pojemnik. 

Ja  też  nie,  ale  przypuszczam,  że  teraz  będzie  łatwo  namówić  Ramireza  do 

udzielenia wyjaśnień. 

Wytarł dłonie o swoje dżinsy i na nogawkach zostały wyraźne białe smugi. 

Co  to  za  świństwo?  -  zapytałam.  -  Czyżby  Sal  rozsypał  puder  dla  niemowląt  albo 

jakiś proszek dezynfekujący? 

Cullen 

zerknął na swoje spodnie, a następnie obejrzał rękawiczki. 

Nie zwróciłem na to uwagi. 

background image

195 

 

Taki  sam  proszek  był  rozsypany  na  pokładzie  motorówki.  Teraz  dotknąłeś  się 

pokrywy i wytarłeś ręce o nogawki. 

- Jezu... - 

szepnął, wpatrując się w swoje dłonie. - Jasna cholera! 

Ponownie  zdjął  pokrywę,  przeciągnął  palcem  po  wewnętrznej  stronie  obrzeża,  a 

następnie dotknął języka i ostrożnie posmakował białego proszku. 

To jest śnieg! 

- Chyba raczej szron? 

Nie zrozumiałaś, tak się określa czystą heroinę. 

Jesteś pewien. 

Miałem już z nią do czynienia. 

Mimo ciemności dostrzegłam jego uśmiech. 

Wiesz  co,  skarbie?  Chyba  odkryliśmy  kuter  przerzutowy  -  rzekł.  -  Do  tej  pory 

sądziłem, że chodzi jedynie o maskowanie wyczynów Ramireza, ale teraz nie jestem już tego 

pewien. Chyba cała ta grupa zajmowała się handlem narkotykami. 

- Co to jest kuter przerzutowy? 

To  łódź  motorowa  wykorzystywana  do  odbierania  towaru  z  pokładu  większego 

statku  w  procesie  przemytu  narkotyków.  Heroinę  produkuje  się  głównie  w  Afganistanie, 

Pakistanie i Birmie. Najczęściej jest ona przerzucana przez północną Afrykę do Amsterdamu 

czy  innego  europejskiego  portu.  Jeszcze  do  niedawna  rozładowywano  ją  bezkarnie  pod 

okiem celników  na  lotnisku Kennedy’ego.  Ale gdzieś od  roku zaczęły  napływać  informacje, 

że coraz większe transporty docierają statkami do Port Newark. Zarówno Agencja do Walki z 

Narkotykami  jak  i  Służby  Celne  organizowały  kilkakrotnie  wielkie  akcje,  za  każdym  razem 

bez  większego  rezultatu.  -  Uniósł  do  góry  palec  wysmarowany  białym  proszkiem.  -  Teraz 

znamy  już  przyczynę.  Zanim  statek  zawinął  do  portu,  przemytnicy  zdążyli  przeładować 

kontrabandę na mniejsze łodzie. 

- Czyli kutry przerzutowe - 

wtrąciłam. 

Właśnie.  Kutry  odbierały  towar  ze  statku  na  pełnym  morzu,  po  czym  zawijały  do 

jakiejś  zacisznej  przystani,  takiej  jak  ta,  gdzie  nie  pojawiają  się  inspektorzy  celni.  Moim 

zdaniem tutaj przeładowywano narkotyki do blaszanych pojemników na mięso. Widocznie w 

trakcie jednej z takich operacji pękła któraś torba z heroiną. 

Aż  nie chce  mi  się  wierzyć,  że  pozostawiono tak  ewidentne  ślady  przemytniczego 

procederu. 

Cullen 

odchrząknął głośno. 

No cóż, jeśli się wystarczająco długo ma do czynienia z narkotykami, stają się dla 

człowieka  czymś  zupełnie  naturalnym.  Nie  uwierzyłabyś,  jakie  ilości  towaru  ludzie  potrafią 

zostawiać w całkiem widocznych miejscach, garażach czy piwnicach. Poza tym łódź rybacka 

background image

196 

 

należała  do  Sala,  ale  trudno  zakładać,  że  on  sam  zajmował  się  organizacją  przerzutów. 

Musiał  się  jakoś  zabezpieczyć  na  wypadek  przechwycenia  kontrabandy,  chociażby  tym,  iż 

pożyczył  komuś  łódź  na  wyprawę  wędkarską  i  nie  miał  zielonego  pojęcia,  że  zostanie  ona 

wykorzystana do przemytu narkotyków. 

Myślisz, że między innymi z tego powodu jest tak wiele heroiny w Trenton? 

-  Niewyklucz

one.  Jeśli  ma  się  do  dyspozycji  taką  dużą  łódź  motorową,  można 

odbierać  ogromne  ładunki,  eliminując  w  ten  sposób  kurierów.  Łatwiej  też  o  wielkie  zyski. 

Ceny  u  ulicznych  handlarzy  stopniowo  maleją,  za  to  można  kupować  coraz  czyściejszy 

proszek. 

- I coraz wi

ęcej narkomanów ląduje na tamtym świecie. 

- To prawda. 

Tylko czemu Ramirez miałby zastrzelić ich obu, Louisa i Sala. 

Może postanowił spalić za sobą mosty. 

Cullen 

zaczął wodzić promieniem latarki po kątach chłodni, wreszcie odszedł w głąb. 

Niemal  całkowicie  straciłam  go  z  oczu  w  ciemnościach.  Słyszałam  jednak  popiskiwanie 

gumowych podeszew jego butów o blaszaną podłogę. 

- Czego tam szukasz? - 

zapytałam. 

Tego cholernego pistoletu. Chyba jeszcze do ciebie nie dotarło, że nadal nie mam 

się  jak  oczyścić  z  zarzutów.  Mój  świadek  nie  żyje.  Jeśli  nie  uda  mi  się  odnaleźć  broni 

Ziggy’ego, wciąż będzie wisiała nade mną groźba oskarżenia o morderstwo. 

- Pozostaje jeszcze Ramirez. 

Który wcale nie musi być bardzo chętny do składania zeznań. 

Sądzę,  że  przesadzasz.  Mogę  zaświadczyć,  że  jedynie  Ramirez  był  w  stanie 

popełnić tu dwa zabójstwa, w dodatku udało nam się odkryć ślady przemytniczej działalności 

całej grupy. 

Ale to jedynie wyjaśnia, czym tak naprawdę zajmował się Ziggy Kulesza, natomiast 

w niczym nie zmie

nia faktu, że z pozoru zastrzeliłem bezbronnego człowieka. 

„Leśnik”  by  ci  wytłumaczył,  że  powinieneś  pokładać  większe  zaufanie  w  nasz 

wymiar sprawiedliwości. 

Przecież on sam go całkowicie lekceważy. 

Nie chciałam pakować Edwarda do  więzienia za przestępstwo, którego nie popełnił, 

ale nie zamierzałam też pozwolić mu nadal bawić się w „Ściganego”. W gruncie rzeczy nie 

był  złym  chłopakiem  i  choć  może  nie  odważyłabym  się  przed  nikim  do  tego  przyznać,  to 

jednak  myślałam  o  nim  z  pewną  dumą.  Przyszło  mi  na  myśl,  że  gdy  cała  ta  sprawa  się 

wyjaśni,  będzie  mi  brakowało  jego  nadskakiwania  czy  choćby  towarzystwa  w  pustym 

mieszkaniu. To prawda, że czasami działał mi jeszcze na nerwy, lecz jednocześnie przy nim 

background image

197 

 

odczuwałam  niezwykłą  więź  partnerstwa,  która  w  znacznym  stopniu  tłumiła  moją 

wcześniejszą złość na niego. Niemniej trudno mi było uwierzyć, że wobec nowych, odkrytych 

przez  nas  dowodów,  nadal  grozi  mu  pobyt  w  więzieniu.  Najwyżej  mógł  utracić  posadę  w 

policji. W mojej ocenie było to znacznie łatwiejsze do zniesienia, niż długotrwałe ukrywanie 

się przed wymiarem sprawiedliwości. 

Sądzę,  że  jednak  powinniśmy  zawiadomić  policję  i  zostawić  to  wszystko  w  ich 

rękach  -  powiedziałam.  -  Przecież  nie możesz  się tak  ukrywać do  końca życia.  Co z  twoją 

matką? Jak chociażby zamierzasz uregulować rachunek za telefon? 

Telefon?  Niech  cię  diabli  wezmą,  Isabello.  Chyba  nie  nabiłaś  zbytnio  tego 

rachunku? Prosiłem cię o to. 

Zawarliśmy  porozumienie.  Miałeś  się  dać  odstawić  do  aresztu,  kiedy  odnajdziemy 

owego tajemniczego świadka. 

- N

ie sądziłem jednak, że odnajdziemy jego zwłoki. 

- To niczego nie zmienia. 

Posłuchaj,  Stephanie.  Myślisz,  że  tak  dobrze  jest  mi  z  tobą  w  twoim  mieszkaniu? 

Poza tym to zwykła strata czasu. Oboje dobrze wiemy, iż nie dam ci się wziąć siłą. Możesz 

zapracować  na  swoje  honorarium  tylko  i  wyłącznie  za  moim  przyzwoleniem.  Więc  nie 

odgrywaj ważniaka i bądź cicho. 

Nie podoba mi się takie postawienie sprawy, Cullen. 

Promień latarki zatańczył po ścianach i Joe odwrócił się w stronę drzwi. 

- Nic mnie to nie obchodz

i, czy ci się podoba, czy nie. Jestem w paskudnym nastroju. 

Mój  świadek  nie  żyje,  a  ja  nigdzie  nie  mogę  znaleźć  tego  cholernego  pistoletu. 

Prawdopodobnie Ramirez znowu zdoła się wykręcić sianem i wszystko spadnie na mnie, ale 

do tego czasu zamierzam jednak 

pozostać w ukryciu. 

I  naprawdę  uważasz,  że  takie  postępowanie  leży  w  twoim  interesie?  A  jeśli  jakiś 

gliniarz  rozpozna  cię  na  mieście  i  zastrzeli?  Ponadto  zapominasz,  że  ja  podjęłam  się 

wykonać to zlecenie i ani myślę z niego rezygnować. W ogóle nie powinnam była zawierać z 

tobą żadnych układów. 

Teraz już nie ma czego żałować - odparł. 

A jak ty byś postąpił na moim miejscu? 

Nie zgodziłbym się na  żaden układ, ale ty to nie ja. Możesz jedynie pomarzyć, że 

jesteś  kimś  podobnym  do  mnie.  Nigdy  się  nie  zdobędziesz  na  taką stanowczość,  jaka jest 

nieodzowna do tej roboty. 

Chyba mnie nie doceniasz. Potrafię jednak działać szybko i sprawnie. 

Cullen 

parsknął pogardliwie. 

background image

198 

 

Jesteś miękka jak z plasteliny, urocza i słodziutka, a kiedy cię choć trochę rozgrzać, 

dopiero stajesz się wyśmienitym kąskiem! 

Mowę mi odjęło, wprost nie mogłam uwierzyć  własnym uszom. A ja tu przed chwilą 

myślałam  o  nim  z  uczuciem,  szukałam  jakiegoś  bezpiecznego  wyjścia  z  zagmatwanej 

sytuacji. 

Szybko się uczę, Cullen. Faktycznie na początku popełniłam kilka błędów, ale teraz 

jestem już gotowa zaciągnąć cię siłą na policję. 

Już to widzę! Co masz zamiar zrobić? Postrzelić mnie? 

Sarkazm w jego głosie był całkowicie nie na miejscu. 

Nie powiem, żeby ta perspektywa wcale mnie nie kusiła,  ale nie muszę sięgać po 

broń. Wystarczy, że zamknę cię w tej chłodni, ty arogancki palancie! 

Mimo  ciemności  dostrzegłam,  iż  oczy  mu  się  rozszerzyły  ze  zdumienia.  Nie  zdążył 

jednak zareagować, nim z hukiem zatrzasnęłam ciężkie drzwi ciężarówki. Dopiero po chwili 

rozległo  się  łomotanie  pięściami  i  jakieś  stłumione,  dzikie  wrzaski,  ale  było  już  za  późno. 

Zdążyłam porządnie zamknąć drzwi i zabezpieczyć je ciężką sztabą. 

Ustawiłam  temperaturę  chłodni  na  minus  dziesięć  stopni.  Pomyślałam,  że  warto 

zabezpieczyć  trupy  przed  szybkim  rozkładem,  a  taki  chłód  powinien  jedynie  ostudzić 

Edwarda

,  nie  zmieniając  go  jeszcze  w  sopel  lodu  w  czasie  drogi  powrotnej  do  Trenton. 

Wdrapałam  się  do  wysokiej  szoferki  i  uruchomiłam  silnik.  Bez  większego  kłopotu 

wyprowadziłam ciężarówkę z placu i skręciłam w kierunku autostrady. 

Pokonawszy mniej więcej połowę trasy, zatrzymałam się przy budce i powiadomiłam 

Dorseya,  że  wiozę  poszukiwanego  Cullena,  wolałam  jednak  nie  podawać  przez  telefon 

żadnych  szczegółów.  Oświadczyłam  jedynie,  że  powinnam  zajechać  przed  tylne  wejście 

komendy najpóźniej za trzy kwadranse i że byłoby mi nadzwyczaj przyjemnie, gdyby czekał 

tam na mnie. 

Skręciłam  z  autostrady  i  pojechałam  ulicą  North  Clinton.  Dotarłam  pod  komendę 

dokładnie  w  wyznaczonym  czasie  i  odetchnęłam  z  ulgą,  kiedy  snopy  świateł  z  reflektorów 

ciężarówki wyłowiły z półmroku sylwetki Dorseya oraz dwóch umundurowanych policjantów. 

Wyłączyłam  silnik,  kilkakrotnie  zaczerpnęłam  głęboko  powietrza,  żeby  opanować 

rozdygotane nerwy, i wysiadłam z kabiny ciężarówki. 

Nie wiem, czy wystarczy dwóch ludzi - oznajmiłam. - Obawiam się, że Cullen może 

dostać ataku szału. 

Inspektor spoglądał na mnie z tak zmarszczonym czołem, że brwi nieomal zlewały mu 

się z linią włosów. 

Przywiozła go pani w chłodni?! 

- Owszem. Zre

sztą nie jest sam. 

background image

199 

 

Jeden  z  policjantów  nieostrożnie  zdjął  sztabę  i  odryglował  drzwi,  toteż  Cullen 

wyskoczył ze środka jak z katapulty i rzucił się na mnie. Złapał mnie wpół, powalił na ziemię i 

oboje potoczyliśmy się po asfalcie, wrzeszcząc na siebie wniebogłosy. 

W  końcu  policjantom  jakoś  udało  się  go  odciągnąć,  lecz  Edward  nadal  przeklinał  i 

ciskał wyzwiskami, szeroko wymachując rękoma. 

Dostanę  cię!  Zobaczysz!  -  wrzeszczał.  -  Kiedy  tylko  stąd  wyjdę,  dobiorę  ci  się  do 

dupy! Jesteś nawiedzoną wariatką! Stanowisz zagrożenie dla normalnych ludzi! 

Z  budynku  wybiegli  dwaj  następni  gliniarze  i  dopiero  we  czterech  zdołali  wciągnąć 

Cullena 

do środka. Dorsey wziął mnie pod rękę i mruknął: 

Może niech pani lepiej tu zaczeka, aż trochę mu przejdzie ta furia. 

Jakby 

od niechcenia otrzepałam sobie kolana. 

Boję się, że to potrwa zbyt długo. 

Przekazałam  Dorseyowi  kluczyki  od  ciężarówki  i  udzieliłam  obszernych  wyjaśnień 

dotyczących przemytu narkotyków oraz Ramireza. Zanim skończyłam, Edwarda szczęśliwie 

odnotowano  do  ares

ztu,  mogłam  więc  wejść  do  dyżurki  i  odebrać  od  pełniącego  służbę 

oficera zaświadczenie o odstawieniu poszukiwanego. 

Dochodziła  już  północ,  gdy  wreszcie  dotarłam  do  swego  mieszkania.  Jedyna  rzecz, 

jakiej mogłam żałować, to butelka daiquiri, która została razem z przecenionym mikserem w 

novej.  Cholernie  przydałby  mi  się  łyk  czegoś  mocniejszego.  Zamknęłam  drzwi  i  cisnęłam 

ciężką torebkę na blat kuchenny. 

Wciąż  walczyłam  ze  sprzecznymi  uczuciami  w  sprawie  Cullena.  Wcale  nie  byłam 

pewna,  czy  postąpiłam  słusznie.  W  końcu  liczyły  się  dla  mnie  nie  tylko  pieniądze,  jakie 

miałam  za  niego  otrzymać.  Kierowała  mną  dość  dziwna  mieszanina  pragnienia  zemsty  za 

liczne zniewagi z głębokim przekonaniem, iż Edward zdoła się sam wybronić. 

W mieszkaniu panowała cisza i spokój, wszędzie zalegały głębokie cienie. Przejście 

do saloniku oświetlała jedynie wąska smuga światła wpadającego z przedpokoju. Ale teraz 

ciemność nie wzbudzała już we mnie lęku. Wypełniłam swoje zadanie. 

Moje  myśli  powędrowały  ku  przyszłości.  Rola  łowcy  nagród  okazała  się  trochę 

bardziej  skomplikowana,  niż  początkowo  przypuszczałam.  Miałam  jednak  na  swoim  koncie 

pewne sukcesy, a w ciągu minionych dwóch tygodni wiele się nauczyłam. 

Po południu upał zelżał i temperatura spadła do dwudziestu dwóch stopni, wreszcie 

b

yło  czym  oddychać.  W  sypialni  zasłony  były  zaciągnięte,  lecz  poruszały  nimi  delikatne 

podmuchy wiaterku. Aż uśmiechnęłam się na myśl, że wreszcie będzie przyjemnie tu spać. 

Zrzuciłam buty i przysiadłam na brzegu łóżka, gdyż nagle ogarnęło mnie przemożne 

zm

ęczenie. Jednocześnie coś nie dawało mi spokoju, chociaż nie potrafiłam określić, co to 

może być. Przypomniałam sobie nagle, że zostawiłam torebkę na blacie kuchennym i serce 

background image

200 

 

zabiło  mi  mocniej.  Przestań  się  wygłupiać,  zganiłam  siebie  w  myślach;  jesteś  sama  w 

zamkniętym mieszkaniu,  a jeśli  ktoś będzie próbował  się tu dostać po  drabince  pożarowej, 

co wydaje się bardzo mało prawdopodobne, i tak zdążysz pobiec do kuchni i chwycić broń. 

Ale ów dziwny niepokój nadal mnie nie opuszczał. 

Zerknęłam jeszcze raz w stronę okna, poruszających się z lekka na wietrze zasłon, i 

nagle  strach  ścisnął  mnie  za  gardło.  Kiedy  wychodziłam  z  domu,  zostawiłam  okna 

zamknięte, a teraz do sypialni wpadało świeże powietrze. Okno było otwarte! Jezu, ktoś się 

tu włamał! - przemknęło mi przez myśl i serce we mnie zamarło. Nie byłam zdolna nawet się 

poruszyć. 

Ktoś  był  w  moim  mieszkaniu...  A  może  tylko  czekał  na  zewnątrz,  na  drabince 

pożarowej? Przygryzłam  wargi,  żeby  powstrzymać okrzyk  przerażenia.  Dobry  Boże,  oby  to 

tylko nie był Ramirez! Ktokolwiek, byle nie Ramirez! Serce łomotało mi jak oszalałe, żołądek 

podchodził do gardła. 

Miałam  dwa  wyjścia:  rzucić  się  natychmiast  do  wyjścia  albo  spróbować  ucieczki  po 

drabince  pożarowej.  Oczywiście  zakładałam,  że  zdołam  nakłonić  swe  mięśnie  do  wysiłku. 

Doszłam  szybko  do  wniosku,  że  Ramirez  przyczaił  się  zapewne  gdzieś  w  mieszkaniu, 

wstałam więc i powoli podeszłam do okna. Wstrzymując oddech, błyskawicznie rozsunęłam 

zasłonki. Okno było zamknięte. Tylko w górnej części szyby widniała idealnie okrągła dziura, 

wystarczająco  duża,  by  włamywacz  mógł  wsunąć  przez  nią  rękę  i  otworzyć  sobie  zamek. 

Właśnie przez ten otwór wpadały do środka podmuchy chłodnego powietrza. 

Robota zawodowca, pomyślałam. Więc może to wcale nie Ramirez? Może włamania 

dokonał  ten  zwariowany  staruszek  z  drugiego  piętra?  Wcześniej  onieśmieliła  go  moja 

bezwzględność, to też postanowił wziąć teraz odwet, zakradł się do mieszkania i zamknął za 

sobą okno. Wyjrzałam na zewnątrz. Nikt się nie czaił na drabince pożarowej, mogłam więc 

tędy uciec. 

Trzeba zadzwonić na policję i złożyć raport o włamaniu, pomyślałam. Cofnęłam się do 

nocnego  stolika  i  podniosłam  słuchawkę  telefonu,  lecz  panowała  w  niej  głucha  cisza. 

Cholera!  Widocznie  ktoś  wyciągnął  wtyczkę  z  gniazdka  w  kuchni.  Zdrowy  rozsądek 

podpowiad

ał  mi,  że  muszę  jak  najszybciej  stąd  uciekać.  I  to  po  drabince  pożarowej.  Już! 

Teraz! 

Wróciłam do okna i sięgnęłam do klamki. Nagle usłyszałam za plecami jakiś szelest, 

przez skórę poczułam bliską obecność włamywacza. Dostrzegłam też odbitą w szybie jego 

s

ylwetkę, kiedy stanął w przejściu, w smudze światła wpadającego z przedpokoju. 

-  Isabello!  - 

usłyszałam  wypowiadane  szeptem  swoje  imię  i  włosy  stanęły  mi  dęba, 

poczułam  się  jak  bohater  kreskówek  porażony  prądem  elektrycznym.  -  Zaciągnij  zasłony  i 

odwróć się do mnie, tylko powoli, bez żadnych gwałtownych ruchów. 

background image

201 

 

Posłusznie  wykonałam  polecenie  i  zamrugałam  szybko,  usiłując  przebić  wzrokiem 

półmrok.  Wydawało  mi  się,  że  rozpoznaję  głos  mężczyzny,  nie  mogłam  jednak  zrozumieć, 

czego on chce ode mnie. 

- Co ty tutaj robisz? - 

spytałam niepewnym głosem. 

- Dobre pytanie. 

Zapalił światło. Nie pomyliłam się, był to Jimmy Alpha. Mierzył do mnie z rewolweru. 

Sam je sobie zadaję od pewnego czasu - rzekł. - Jak mogło do tego dojść? Przecież 

jestem uczciwym obywatelem, za

wsze starałem się robić tylko to, co dobre. 

- Czynienie dobra jest nadzwyczaj chwalebne. 

Co się stało z twoimi meblami? 

Przeżywam trudny okres. 

Współczująco pokiwał głową. 

Więc pewnie mnie zrozumiesz. - Uśmiechnął się blado. - Iz tego powodu zaczęłaś 

pracować dla Kajusza? 

- Tak. 

Zawsze uważałem, że ja i Kajusz jesteśmy do siebie bardzo podobni. Obaj robimy 

wszystko, co tylko możliwe, żeby utrzymać się na fali. Podejrzewam, że ty również masz coś 

podobnego w naturze. 

Nie  miałam  zbytniej  ochoty  rozmawiać  na  temat  Kajusza,  wolałam  jednak  nie 

dyskutować z facetem, który trzyma mnie na muszce. 

- Tak. Chyba tak. 

- Lubisz boks? 

- Nie. 

We

stchnął głośno. 

Każdy  menadżer  przez  całe  życie  marzy  o  wylansowaniu  jakiejś  wielkiej  gwiazdy. 

Większości nigdy się to nie udaje. 

- Ale ty masz swego mistrza, Benito Ramireza. 

Zaopiekowałem  się  nim,  gdy  był  jeszcze  chłopcem,  miał  zaledwie  czternaście  lat. 

Przeczucie mi podpowiadało, że on jest inny niż cała reszta. Odznaczał się wielkim talentem. 

Był ambitny, miał atomowe uderzenie. 

Nie zapomnij dodać, że ma też nie po kolei w głowie, pomyślałam. 

Przekazałem  mu  wszystko,  co  wiedziałem  o  boksie.  Poświęciłem  cały  swój  czas. 

Dbałem, żeby prawidłowo się odżywiał i kupowałem mu ubrania, kiedy nie miał grosza przy 

duszy. Po

zwalałem mu nawet nocować w swoim biurze, gdy jego matka zaczęła robić dzikie 

awantury. 

Aż wyrósł na prawdziwego mistrza - wtrąciłam. 

background image

202 

 

Uśmiechnął się, ale wciąż niezbyt pewnie. 

Ziściły się moje marzenia. Zaowocował wysiłek, jaki włożyłem w jego wyszkolenie. 

Zaczynałam pojmować, do czego on zmierza. 

Tyle tylko, że Benito wymknął ci się spod kontroli. 

Jimmy oparł się ciężko ramieniem o futrynę. 

Właśnie,  wymknął  mi  się  spod  kontroli.  Jakby  specjalnie  chciał  wszystko 

zniweczyć... zaprzepaścić swoje osiągnięcia, roztrwonić pieniądze... Teraz już w ogóle mnie 

nie słucha, nie mam na niego wpływu. 

I co zamierzasz z tym począć? 

Alpha ponownie westchnął ciężko. 

To  mój  podstawowy  problem.  Jedynym  rozwiązaniem  było  dokonanie  radykalnej 

zmiany.  Nie  miałem  innego  wyjścia,  jak  zgarnąć  cały  możliwy  szmal  i  się  wycofać.  Już 

rozumiesz,  co  chcę  powiedzieć?  W  moim  pojęciu  radykalna  zmiana  oznaczała 

zainwestowanie wszystkich dochodów, jakie przynosił mi Ramirez. Musiałem jedynie wybrać, 

w  co  najlepiej  zainwestować.  Brałem  pod  uwagę  hodowlę  kurcząt,  sieć  pralni 

samoobsługowych,  a  nawet  sklep  mięsny.  Zresztą  nadarzyła  się  okazja  odkupić  taki  sklep 

naprawdę tanio, ponieważ obecny właściciel popadł w tarapaty, narobił długów. 

Mówisz o Salu? 

Zgadza,  się.  Sal  ostatnio  miał  coraz  większe  kłopoty.  W  dodatku  jeszcze  ty 

pojawiłaś się na scenie i odkryłaś powiązania Sala z Louisem. Mimo wszystko sądzę, że da 

się jeszcze z tego wybrnąć. 

Nie wiedziałam, że Sal mnie zna. 

Myślisz, złotko, że tak trudno cię rozpoznać? Przecież masz całkiem spalone brwi. 

A zatem Sal się przejął tym, że zauważyłam Louisa w jego sklepie? 

Owszem.  Zadzwonił  do  mnie,  ja  zaś  kazałem  mu  pojechać  razem  z  Louisem  na 

przystań i tam zaczekać. Jutro ma nastąpić duży przerzut, postanowiłem więc wrobić Louisa 

w  przemyt  narkotyków,  gdyż  przysparzał  mi  samych  kłopotów.  Niczego  nie  umiał  zrobić 

porządnie.  Najpierw  dopuścił  do  tego,  żeby  ludzie  zauważyli  go  w  mieszkaniu  Carmen, 

musiał więc się pozbyć niewygodnych świadków. Ale zdążył usunąć tylko dwóch, w dodatku 

ciągle  nie  mógł  odnaleźć  Cullena.  Kiedy  zaś  rozpoznał  jeepa  Cullena  na  parkingu  przed 

twoim domem, nawet do łba mu nie przyszło, że ktoś inny może nim jeździć. No i skończyło 

się na tym, że usmażył Morty’ego Beyersa. Tego było już dla mnie za wiele, postanowiłem go 

usunąć ze sceny. 

Dlatego  też  pożyczyłem  wóz  od  Ramireza  i  pojechałem  na  przystań,  ale  gdy 

spostrzegłem twój  samochód na  stacji  benzynowej,  zaświtał  mi  genialny  pomysł.  Odkryłem 

bowiem sposób na bezpieczne wycofanie się z interesu. 

background image

203 

 

Nie n

adążałam za tokiem jego myśli, wciąż nie mogłam zrozumieć, co go łączyło z tą 

szajką. 

- Z jakiego interesu? - 

zapytałam. 

Z całego tego cholernego szamba. Widzę,  że  nie  wszystko jeszcze o  mnie wiesz. 

Cały  swój  czas  poświęciłem  boksowi,  nie  myślałem  nawet  o  tym,  żeby  się  ożenić,  założyć 

rodzinę.  W  moim  życiu  nie  liczyło  się  nic  oprócz  boksu.  Kiedy  człowiek  jest  młody,  to 

wszystko  gra,  powtarza  sobie,  że  ma  jeszcze  mnóstwo  czasu  na  inne  rzeczy.  Dopiero 

później  uprzytamnia  sobie  nagle,  że  jest  już  za  późno.  Szokiem  dla  mnie  było  odkrycie 

prawdy,  że  mój  najlepszy  zawodnik  jest  sadystą.  Okazał  się  szaleńcem.  Ma  coś 

poprzestawiane w głowie i ja już nic nie mogę na to poradzić. Kiedy  więc zrozumiałem, że 

jego kariera wisi na włosku, zebrałem wszystkie zarobione pieniądze i zacząłem je pakować 

w nieruchomości. Wtedy właśnie odwiedził mnie pewien facet z Jamajki i przekonał, że zna 

lepszy  i  wydajniejszy  sposób  inwestowania  pieniędzy.  Narkotyki.  Musiałem  tylko  wyłożyć 

forsę,  jego  ludzie  zajęli  się  dystrybucją  towaru,  a  ja  mogłem  prać  nielegalne  dochody 

poprzez organizację walk Ramireza. Po krótkich targach doszliśmy do porozumienia. Moim 

najważniejszym zadaniem było za wszelką cenę uchronić Benito przed więzieniem, aby cały 

ten  interes  kręcił  się  jak  najdłużej.  Teraz  zaś  wyniknął  inny  problem.  Zgromadziłem  kupę 

forsy,  ale  nie  mogłem  się  wycofać  z  tej  umowy.  Jamajczycy  powiesiliby  mnie  za  jaja, 

rozumiesz? 

- Striker - 

szepnęłam. 

Właśnie,  ten  cholerny,  przebiegły  czarnuch.  Jest  diabelnie  chciwy.  Dlatego  też, 

kiedy zdecyd

owałem się wrobić Louisa i zobaczyłem ciebie na stacji benzynowej, zaświtał mi 

w głowie inny plan. Postanowiłem załatwić Sala i Louisa w taki sposób, żeby wyglądało to na 

robotę  Strikera.  Specjalnie  rozsypałem  worek  najlepszego  towaru  na  pokładzie  łodzi  i 

wewnątrz  chłodni,  żeby  podsunąć  gliniarzom  wersję,  iż  chodziło  o  porachunki  handlarzy 

narkotyków.  W  ten  sposób  mogłem  wyeliminować  wszystkich,  którzy  wiedzieli  o  moich 

powiązaniach, zarazem czyniąc z siebie osobę nazbyt ryzykowną do dalszej współpracy ze 

S

trikerem.  A  najpiękniejsze  jest  to,  że  dzięki  twojemu  dochodzeniu  Sala  i  Louisa  łatwo 

powiązać  z  wyczynami  Ramireza.  Jestem  pewien,  że  podczas  wizyty  na  komendzie  nie 

omieszkałaś  powiedzieć  glinom,  iż  widziałaś  samochód  Ramireza  jadący  w  kierunku 

przystani. 

W  takim  razie  nie  rozumiem,  po  co  się  tu  włamałeś  i  trzymasz  mnie  teraz  na 

muszce. 

Nie mogę dopuścić do tego, by Ramirez składał zeznania. Nie chcę ryzykować, że 

zostanie uznany za takiego durnia, na jakiego wygląda, albo też policja mu uwierzy, że tego 

background image

204 

 

wieczoru  pożyczałem  od  niego  samochód.  Dlatego  mam  zamiar  się  go  pozbyć,  ty  go 

zabijesz w samoobronie. Wtedy nie będzie już ani Benito, ani Sala, ani Louisa. 

- A co ze 

Isabellą? 

Nie będzie także Isabelli. 

Wyjął  z  kieszeni  przenośny  telefon  i  podłączył  go  do  gniazdka  przy  moim  łóżku. 

Pospiesznie wybrał jakiś numer. 

- To ja - 

rzekł, kiedy po drugiej stronie linii ktoś odebrał. - Mam dla ciebie dziewczynę, 

która cię bardzo interesuje. 

Przez chwilę milczał, widocznie słuchał odpowiedzi rozmówcy. 

-  Isabella  Swan  - 

wyjaśnił.  -  Jest  sama  w  domu  i  czeka  na  ciebie.  Tylko  uważaj, 

Benito,  żeby  nikt  cię  nie  zauważył.  Najlepiej  zakradnij  się  do  jej  sypialni  po  drabince 

pożarowej. 

Przerwał połączenie, odłączył aparat i schował go do kieszeni. 

To samo spotkało Carmen? - zapytałam. 

Chryste, Carmen trzeba było dobić z litości. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało jej 

się wrócić do domu. Zanim zdążyliśmy się zorientować, ona zawiadomiła już Cullena. 

- I co teraz? 

Alpha oparł się ramieniem o ścianę. 

- Zaczekamy razem. 

A kiedy Ramirez już się tu zjawi? 

Dam  mu trochę  czasu,  żeby  zrobił  swoje,  a  następnie  zastrzelę  go  z  twojej  broni. 

Zanim przyjedzie policja, ty także zdążysz się już wykrwawić na śmierć. Nikt nie będzie mnie 

o nic podejrzewał. 

Mówił to zupełnie poważnie. Zamierzał przyglądać się obojętnie, jak Ramirez będzie 

mnie gwałcił i masakrował, później zaś, upewniwszy się, że jestem dostatecznie poraniona i 

nie mam szans przeżycia, chciał zastrzelić swego pupilka. 

Pokój  zawirował  mi  przed  oczyma.  Nogi  się  pode  mną  ugięły  i  mimowolnie 

przysiadłam na brzegu łóżka. Opuściłam głowę między kolana, mając nadzieję, że nagły atak 

słabości  szybko  minie.  Z  mojej  pamięci  wypłynął  widok  posiniaczonej,  skatowanej  Luli, 

nasilając jeszcze paniczny strach. 

Wreszcie  mdłości  ustały,  ale  serce  waliło  mi  tak  mocno,  że  odnosiłam  wrażenie,  iż 

tętniący puls kołysze całym moim ciałem. Musisz coś zrobić! - nakazałam sobie w myślach. 

Szukaj ratunku! Nie siedź i nie czekaj bezczynnie na przyjście Ramireza! 

Dobrze się czujesz? - zapytał Alpha. - Wyglądasz marnie. 

Nadal siedziałam zgięta wpół. 

Chyba się zaraz porzygam - mruknęłam. 

background image

205 

 

To może lepiej idź do łazienki. 

Z uporem trzymając głowę między kolanami, pokręciłam nią anemicznie. 

Zaraz mi przejdzie, muszę tylko złapać oddech. 

Usłyszałam,  że  Rex  zaczął  biegać  w  swoim  kółeczku.  Nie  miałam  jednak  odwagi 

zerknąć w stronę klatki, gdyż uzmysłowiłam sobie, że popatrzyłabym na ulubionego chomika 

po raz ostatni w życiu. To zabawne, do jakiego stopnia człowiek żyjący w samotności może 

się  przywiązać  nawet  do  takiego  małego  stworzonka.  Strach  ponownie  ścisnął  mnie  za 

gardło, kiedy pomyślałam, że Rex już wkrótce zostanie sierotą. Ta nowa fala przerażenia jak 

gdyby mnie zmobilizowała. Zrób coś! - powtórzyłam w myślach. Nie czekaj bezczynnie! 

Odmówiłam  w  duchu  krótką  modlitwę,  zacisnęłam  zęby,  poderwałam  się  z  łóżka  i 

dałam  nura  przed  siebie.  Alpha  niczego  się  nie  spodziewał.  Trafiłam  go  bykiem  prosto  w 

brzuch. 

Nad moją głową rozbrzmiał huk wystrzału, rozległ się głośny brzęk trzaskającej szyby 

w  o

knie.  Gdybym  była  trochę  bardziej  zaprawiona  w  walce,  zapewne  wykorzystałabym 

moment  zaskoczenia  i  wymierzyła  draniowi  tęgiego  kopniaka  w  jaja,  ale  kierowała  mną 

panika,  a  łomoczący  w  skroniach  puls  zdawał  się  tłumić  wszelkie  myśli.  Rzuciłam  się  do 

drzwi i 

pognałam przed siebie, wymachując szeroko rękoma. 

Zdołałam  pokonać  całą  długość  saloniku  i  byłam  już  na  wprost  wejścia  do  kuchni, 

kiedy  za  mną  rozległ  się  drugi  wystrzał.  Poczułam,  jakby  prąd  elektryczny  przeszył  moją 

nogę.  Wrzasnęłam  z  bólu  i  tracąc  równowagę  zatoczyłam  się  do  kuchni.  Błyskawicznie 

wsunęłam  rękę  do  torebki,  panicznie  usiłując  wymacać  mój  rewolwer.  Alpha  stanął  w 

drzwiach. Uniósł broń i wymierzył we mnie. 

- Przykro mi - 

rzekł. - Nie zdołasz uciec. 

Czułam  piekielny  ból  w  zranionej  nodze,  a  serce  waliło  mi  jak  młotem. 

Niespodziewanie łzy napłynęły do oczu. Zacisnęłam palce na kolbie rewolweru, zamrugałam 

szybko, żeby odzyskać ostrość widzenia, i nacisnęłam spust. 

background image

206 

 

ROZDZIAŁ 14 

Deszcz  postukiwał  rytmicznie  w  parapet  za  oknem,  dziwnie  współbrzmiąc  z  cichym 

terkotaniem  kółka,  w  którym  biegał  Rex.  Upływał  czwarty  dzień  od  chwili,  kiedy  zostałam 

zraniona, i ból w nodze nie był już tak dokuczliwy, chociaż wciąż go odczuwałam. 

Za to leczenie urazu psychicznego przebiegało znacznie wolniej. Nadal budziły mnie 

koszmary  senne  i  ciągle  się  bałam  przebywać  sama  w  mieszkaniu.  Po  zastrzeleniu 

Jimmy’ego Alphy zdołałam się doczołgać do telefonu i zawiadomiłam policję, zanim straciłam 

przytomność.  Na  szczęście  patrol  zjawił  się  w  samą  porę  i  przyłapał  Ramireza  w  trakcie 

wspinania  się  po  drabince  pożarowej  do  okna  mojej  sypialni.  Szybko  odstawiono  go  do 

aresztu,  ja  zaś  wylądowałam  w  szpitalu.  Spotkał  mnie  znacznie  lepszy  los  niż  Alphę.  On 

zginął na miejscu, ja odniosłam jedynie ranę postrzałową. 

Na  moim  koncie  bank

owym  zostało  zdeponowane  dziesięć  tysięcy  dolarów.  Nie 

zdążyłam jeszcze wydać ani centa, powstrzymywało mnie przed tym siedemnaście szwów, 

jakie  mi  założono  na  pośladku.  Podjęłam  stanowczą  decyzję,  że  po  ich  zdjęciu  zrobię  coś 

zupełnie  irracjonalnego,  na  przykład  wybiorę  się  na  tygodniowy  odpoczynek  na  Martynice, 

zrobię sobie tatuaż albo ufarbuję włosy na czerwono. 

Aż podskoczyłam w łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Dochodziła siódma po 

południu,  nie  oczekiwałam  niczyjej  wizyty.  Ostrożnie  pokuśtykałam  do  przedpokoju  i 

zerknęłam  przez  wizjer.  Omal  nie  krzyknęłam  na  widok  Edwarda  Cullena.  Był  ubrany  w 

sportową kurtkę i  dżinsy.  Zdążył  się starannie ogolić  i  przystrzyc  włosy.  Gapił  się prosto w 

wizjer, uśmiechając chytrze. Na pewno wiedział, że patrzę na niego, i chyba się zastanawiał, 

czy będę miała odwagę otworzyć mu drzwi. Pomachał mi ręką. Przypomniała mi się podobna 

sytuacja  sprzed  dwóch  tygodni,  tyle  tylko,  że  wówczas  to  ja  stałam  przed  wejściem  do 

mieszkania, w którym się ukrywał. 

Odsunęłam zasuwkę, ale nie zdjęłam łańcucha. Uchyliłam drzwi i zapytałam: 

- O co chodzi? 

Nie wygłupiaj się, wpuść mnie - rzekł Edward. 

- Po co? 

Bo przyniosłem ci pizzę, a jeśli spróbuję wsunąć pudełko przez szczelinę, to cały ser 

zjedzie z placka na karton. 

- To pizza od Pina? 

Oczywiście, że tak. 

Ostrożnie przeniosłam ciężar ciała na lewą nogę. 

Dlaczego przychodzisz do mnie z pizzą? 

background image

207 

 

Sam nie wiem, po prostu miałem na to ochotę. No więc jak, otworzysz te drzwi czy 

mam sobie pójść? 

Jeszcze nie zdecydowałam. 

Na jego 

wargi powoli wypełznął chytry uśmieszek. 

Boisz się mnie? 

- No... Tak. 

Uśmiech poszerzył się jeszcze trochę. 

I słusznie. Zamknęłaś mnie w chłodni  z trzema truposzami. Wcześniej czy później 

będziesz musiała mi za to zapłacić. 

- Ale jeszcze nie dzisiaj? 

Nie. Dziś ci nic nie grozi. 

Przymknęłam  drzwi,  zdjęłam  łańcuch  i  wpuściłam  Cullena  do  mieszkania.  Położył 

pudełko  z  pizzą  na  blacie  kuchennym,  obok  postawił  opakowanie  z  sześcioma  butelkami 

piwa i odwrócił się do mnie. 

Wygląda na to, że chodzenie sprawia ci jeszcze trochę trudności. Jak się czujesz? 

Dobrze.  Na  szczęście  kula  wyszarpała  jedynie  trochę  tłuszczu  z  mego  tyłka  i 

wyładowała resztę swojej energii na ścianie w przedpokoju. 

Edward 

spoważniał nagle. 

A jak się naprawdę czujesz? 

Do  dzisiaj  nie 

wiem, jak on to robi, ale zawsze udaje mu się skutecznie wytrącić mi 

broń  z  ręki.  Nawet  jeśli  jestem  przygotowana  i  bardzo  się  pilnuję,  on  i  tak  wykręci  kota 

ogonem,  ominie  zasieki,  zada  jedno  czy  drugie  podchwytliwe  pytanie  i  zmusi  mnie  do 

odsłonięcia nawet najskrytszych uczuć. Wcale nie przekonała mnie jego poważna mina, za 

to  piorunujący  skutek  odniósł  wyraz  szczerej  troski,  jaki  dostrzegłam  w  jego  oczach,  oraz 

autentyczny niepokój wyczuwalny w tonie głosu. 

Przygryzłam  silnie  wargi,  ale  nie  zdołałam  powstrzymać  łez,  które  wbrew  mej  woli 

pociekły mi po twarzy. 

Cullen 

otoczył mnie ramionami i przytulił do siebie. Po chwili oparł policzek na moich 

włosach i delikatnie pocałował w czubek głowy. 

Staliśmy tak przez jakiś czas. Ogarnęło mnie tak błogie poczucie ulgi, że gdyby nie 

ból z nodze, pewnie bym zasnęła w ramionach Edwarda. Wreszcie czułam się bezpieczna i 

mogłam zapomnieć o wstrząsających przeżyciach. 

Czy  odpowiesz  mi  szczerze,  jeżeli  zadam  bardzo  poważne  pytanie?  -  mruknął  w 

końcu nad moim uchem. 

Może. 

Pamiętasz, jak bawiliśmy się w garażu mego ojca? 

background image

208 

 

Aż za dobrze. 

A później, kiedy odwiedziłem cię w ciastkarni? 

- Jeszcze lepiej. 

Dlaczego  byłaś  zawsze  taka  uległa?  Naprawdę  silnie  oddziaływał  na  ciebie  mój 

urok? 

Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam mu w oczy. 

Podejrzewam,  że  bardziej  kierowała  mną  ciekawość  połączona  z  dziedzicznymi 

skłonnościami do buntu. 

Wolałam nie wspominać o prawdziwej burzy hormonów we krwi. 

Czyżbyś więc w jakimś stopniu obciążała odpowiedzialnością także siebie? 

- Oczy

wiście. 

Uśmiechnął się ponownie. 

A gdybym chciał się z tobą kochać tutaj, na blacie kuchennym... Czy wówczas także 

wzięłabyś na siebie choć trochę winy? 

Jezu! Mam na tyłku założonych siedemnaście szwów! 

Westchnął z rezygnacją. 

Czy  w  takim  razie  mogę  cię  prosić,  byśmy  po  tylu  latach  zostali  wreszcie 

przyjaciółmi? 

Nie spodziewałam się takiego pytania od faceta, który parę dni temu wrzucił kluczyki 

od samochodu do pojemnika na śmieci. 

Nie wykluczam takiej możliwości. Ale nie oczekujesz chyba, że spiszemy jakiś pakt i 

przypieczętujemy go własną krwią? 

Nie. Wystarczy, że opijemy go piwem. 

To mi się podoba. 

Świetnie.  Skoro już  doszliśmy  do  porozumienia,  to  właśnie  zaczyna  się transmisja 

meczu, a ty masz mój telewizor. 

Wiedziałam.  Mężczyźni  zawsze  się  kierują  najniższymi  pobudkami  -  mruknęłam, 

zabierając pudełko z pizzą do sypialni. 

Edward 

poszedł za mną, niosąc piwo. 

- A jak sobie radzisz z siadaniem? 

Podkładam sobie nadmuchane koło ratunkowe. Jeśli zaczniesz się z tego śmiać, to 

przysięgam, że tym razem cię obezwładnię gazem. 

Zdjął kurtkę i podramienną kaburę z pistoletem, powiesił je na klamce drzwi sypialni, 

włączył telewizor i zaczął przerzucać kanały. 

Mam  dla  ciebie  garść  najświeższych  wiadomości  -  rzekł.  -  Jesteś  gotowa  ich 

wysłuchać? 

background image

209 

 

- Jeszcz

e pół godziny temu zapewne odpowiedziałabym, że nie, ale teraz, przy pizzy, 

gotowa jestem na wszystko. 

Nie kłam, złotko. To nie pizza tak na ciebie działa, lecz obecność mężczyzny. 

Spojrzałam na niego, marszcząc czoło. On jednak udał, że tego nie dostrzega. 

Po  pierwsze,  jeśli  wierzyć  raportowi  koronera,  zasłużyłaś  na  specjalną  nagrodę  w 

rodzaju  złotej  strzały  Robin  Hooda.  Wpakowałaś  Alphie  pięć  pocisków  w  serce,  wszystkie 

kule  trafiły  w  promieniu  trzech  centymetrów.  To  wręcz  szokujący  rezultat,  zwłaszcza  jeśli 

wziąć pod uwagę, że przy okazji rozstrzelałaś wszystkie śmieci ze swojej torebki. 

Podał  mi  odkapslowaną  butelkę  piwa  i  opiliśmy  ten  „szokujący  rezultat”,  chociaż 

miałam dość mieszane uczucia, bo przecież chodziło o zabicie człowieka. Okazywanie dumy 

wydawało  mi  się  całkiem  nie  na  miejscu,  ale  nie  odczuwałam  też  nawet  cienia  smutku. 

Chyba dominował w mym sercu zwyczajny żal. 

Myślisz, że to wszystko mogło się zakończyć inaczej? - spytałam cicho. 

Nie. Z pewnością by cię zabił, gdybyś nie strzeliła pierwsza. 

To prawda. Jimmy Alpha był gotów mnie zamordować z zimną krwią. Nie miałam co 

do tego najmniejszych wątpliwości. 

Cullen 

pochylił się w stronę telewizora, kierując całą swą uwagę na kolejną zagrywkę. 

Ale Howard Barker zdołał odbić rzuconą piłkę. 

-  Cholera  - 

syknął  Edward  i  ponownie  spojrzał  na  mnie.  -  A  teraz  to,  co  najlepsze. 

Zakładając  u  ciebie  podsłuch,  zostawiłem  kieszonkowy  dyktafon  ukryty  za  słupkiem 

ogrodzenia  parkingu.  Włączałem  go  tylko  wtedy,  kiedy  nie  mogłem  osobiście  prowadzić 

nasłuchu.  Zamierzałem  odtworzyć  kasetę  wieczorem,  żeby  się  dowiedzieć,  co  zaszło  w 

czasie mojej nieobecności. Wyobraź sobie, że starczyło taśmy na utrwalenie twojej rozmowy 

z Jimmym Alpha. Zostało zarejestrowane całe jego wyznanie, zakończone strzelaniną. 

- Rewelacja! 

Czasami przeraża mnie moja własna przebiegłość - mruknął. 

Tym razem cię uchroniła przed wylądowaniem za kratkami. 

Oderwał sobie porcję pizzy, po czym starannie pozbierał palcami kawałki cebuli oraz 

papryki, które zsunęły się z wierzchu na kartonowe opakowanie. 

Nie tylko uwolniono mnie od wszelkich podejrzeń i przywrócono do służby w policji, 

lecz  w  dodatku  przyznano  odszkodowanie.  Pistolet  Kuleszy  był  w  pojemniku  na  mięso, 

razem ze zwłokami Carmen. A ponieważ leżał w niskiej temperaturze, doskonale się na nim 

zachowały odciski palców. Co więcej, technicy z laboratorium znaleźli nawet ślady krwi. Nie 

ma  jeszcze  wyników  analizy  kodu  genetycznego,  lecz  już  wstępne  badania  wykazały 

zgodność grupy z krwią Kuleszy, co potwierdziło moje zeznania, że w chwili zabójstwa Ziggy 

był uzbrojony. W komorze znaleziono pustą łuskę po pocisku wystrzelonym dużo wcześniej, 

background image

210 

 

co także się zgadzało z moimi przypuszczeniami, że pistolet Kuleszy po prostu nie wypalił. 

Gdy Ziggy upadł na podłogę, broń wysunęła mu się z ręki i Louis musiał ją zabrać, uciekając 

z mieszkania. Później widocznie doszedł do wniosku, że lepiej się jej pozbyć. 

Zaczerpnęłam  głęboko  powietrza  i  zadałam  pytanie,  które  nie  dawało  mi  spokoju 

przez ostatnie trzy dni. 

- A co z Ramirezem? 

Wylądował w areszcie i został poddany obserwacji psychiatrycznej bez możliwości 

uwolnienia  za  kaucją.  Teraz,  kiedy  Alpha  zniknął  ze  sceny,  parę  kobiet  zdecydowało  się 

wreszcie złożyć zeznania obciążające Ramireza. 

Poczułam tak ogromną ulgę, że na moment całkowicie zapomniałam o bólu. 

- Jakie masz plany? - 

zapytał Edward. - Zamierzasz nadal pracować dla Kajusza? 

Jeszcze nie  zdecydowałam  -  mruknęłam,  zagłębiając zęby  w  pizzy.  -  Raczej  tak - 

dodałam po chwili. - Prawie na pewno tak. 

A gwoli ścisłości... Chciałem cię przeprosić za ten wiersz, który nasmarowałem przy 

wejściu na stadion, kiedy byliśmy jeszcze w szkole średniej. 

Serce we mnie zamarło. 

Napisałeś wiersz na ogrodzeniu stadionu?! 

Nie odpowiedział, tylko z wolna lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach. 

Sądziłem, że wiedziałaś o tym. 

Wiedziałam tylko o sprośnościach, jakie wypisywałeś w toalecie baru „Mario Sub”. 

- Aha. 

I teraz mi mówisz, że w dodatku oczerniłeś mnie w jakimś wierszyku na ogrodzeniu 

stadionu?! Czyżbyś chciał jeszcze dodać, że ujawniłeś w nim, co się wydarzyło za gablotą z 

ekierkami?! 

Czy mogę wyznać na swoją obronę, iż był to strasznie marny wiersz? 

Miałam ochotę mu przykopać, ale poderwał się na nogi i odskoczył, zanim zdążyłam 

się podnieść ze swego koła ratunkowego. 

Minęło już tyle lat! - zawołał, robiąc uniki przed moimi bezradnymi wymachami rąk. - 

To naprawdę nieładnie, żywić tak długo zapiekłą urazę! 

Jesteś ostatnim łajdakiem, Cullen! Zwykłym draniem! 

Możliwe - odparł. - Ale dzięki mnie miałaś... najlepszą pizzę! 

 

 

background image

211