background image

H

ANS

-

GEORG

 

GADAMER

, T

EKST

 

I

 

INTERPRETACJA

Problemy   hermeneutyki   zostały   początkowo   rozwinięte  w   poszczególnych   naukach, 

zwłaszcza   w   teologii   oraz  prawie,  na końcu zaś  także  w naukach  historycznych.  Ale już  w 
niemieckim  romantyzmie  był  głęboko zakorzeniony  pogląd, że rozumienie i interpretowanie 
wchodzi   w  grę   nie  tylko   przy  utrwalonych   w  piśmie   ekspresjach  życia,   jak  to  sformułował 
Dilthey, ale dotyczy ogólnego stosunku ludzi do siebie nawzajem oraz do świata. Zyskuje to wyraz 
nawet  w   słowach   pochodnych,   jak   choćby   w   słowie  zrozumienie.  W   języku   niemieckim 
rozumienie oznacza także:  mieć  zrozumienie dla czegoś.  Zdolność rozumienia jest podstawową 
dyspozycją człowieka, która realizuje się w jego współżyciu z innymi, a w szczególności dokonuje 
się na drodze języka oraz rozmowy. Dlatego roszczenie hermeneutyki do uniwersalności pozostaje 
poza wszelkim wątpieniem.

Z   drugiej   strony   językowa   natura   procesu   porozumienia   między  ludźmi   stanowi   wręcz 

nieprzezwyciężalną   przeszkodę,   którą   również   niemiecki   romantyzm   jako   pierwszy   ocenił 
pozytywnie w jej metafizycznym znaczeniu. Została ona sformułowana w zdaniu: individuum est 
ineffabile. 
Zdanie to mówi o pewnej granicy antycznej ontologii (nie można go jednak odnaleźć 
w średniowieczu). Dla świadomości romantycznej natomiast oznacza, że język nigdy nie dociera do 
ostatecznej,  niedającej   się   rozwikłać   tajemnicy   indywidualnej   osoby.   Oddaje   to   trafnie 
usposobienie epoki romantycznej i wskazuje na funkcjonowanie języka podług własnych praw, 
które określają nie tylko jego granice, ale także jego znaczenie dla  wykształcenia jednoczącego 
ludzi common sense.

Dobrze jest przypomnieć sobie te wcześniejsze dzieje  poruszanej przez nas problematyki. 

Rozwijająca się na początku romantyzmu metodologiczna świadomość nauk historycznych oraz 
silny nacisk, jaki wywierał przykład  pełnych sukcesów nauk przyrodniczych, doprowadziły do 
tego, że refleksja filozoficzna ograniczyła  powszechność  doświadczenia hermeneutycznego do 
naukowych form jego przejawiania się. Ani u Wilhelma Diltheya, który poszukiwał ugruntowania 
nauk   humanistycznych   w   świadomej   kontynuacji   idei   Friedricha   Schleiermachera   oraz   jego 
romantycznych przyjaciół, ani u neokantystów, którzy w swojej transcendentalnej filozofii kultury 
oraz   filozofii   wartości   zajmowali   się   epistemologicznym   uprawomocnieniem   nauk 
humanistycznych,   nie   była   jeszcze   widoczna   cała   pełnia   podstawowego   doświadczenia 
hermeneutycznego. W ojczyźnie Kanta i niemieckiego idealizmu mogło to być nawet  jeszcze 
wyraźniejsze niż w krajach, w których dominującą rolę w życiu publicznym odgrywały les lettres. 
W końcu jednak refleksja filozoficzna przybrała wszędzie podobny kierunek.

Zatem   mój   punkt   wyjścia   polegał   na   krytyce   idealizmu  i   metodologizmu   epoki   teorii 

poznania. W szczególności  ważne pozostawało dla mnie pogłębienie przez Heideggera  pojęcia 
rozumienia i uczynienie go egzystencjałem, to znaczy podstawowym określeniem kategorialnym 
ludzkiego  Dasein.  Był  to impuls  motywujący mnie do krytycznego przezwyciężenia dyskusji 
metodologicznych oraz do rozwinięcia problematyki hermeneutycznej, która uwzględniała już nie 
tylko samą jakąkolwiek bądź naukę, ale również doświadczenie sztuki i doświadczenie historii. 
Heidegger  z zamiarem krytycznej i polemicznej analizy rozumienia  oparł się na wcześniejszej 
stylistyce, mówiącej o kole hermeneutycznym, zachowując je w jego pozytywności oraz czyniąc 
pojęciem w swojej analityce Dasein. Nie można jednak zapominać, że nie chodzi tutaj o kolistość 
jako   metafizyczną   metaforę,   ale   o   strukturę   pojęcia   logicznego,  które   w   teorii   dowodu 
naukowego   zajmuje   swoją   odrębną  pozycję   jako   nauka   o  circulus   vitiosus.  Pojęcie   koła 
hermeneutycznego   wyraża   zatem   fakt,   że   w   obszarze   rozumienia   nie   ma   miejsca   na   żadne 
wyprowadzanie czegoś jednego z czegoś drugiego, a logiczny błąd kolistości dowodzenia nie jest 
żadnym   błędem   rozumienia,   lecz   stanowi   właściwy   opis  jego   struktury.   Mówienie   o   kole 
hermeneutycznym jako czymś różnym od ideału wnioskowania logicznego zapoczątkował w ślad 
za Schleiermacherem Dilthey. Jeśli przy tym uwzględni się rzeczywisty dystans, jaki dzieli pojęcie 
rozumienia   od   zwyczaju   językowego,   wówczas   mowa   o   kole   hermeneutycznym   wskazuje   w 
istocie   na   strukturę   samego   bycia-w-świecie,   to   znaczy   na   zniesienie   podziału   na   podmiot   i 
przedmiot, leżące u podstaw Heideggerowskiej transcendentalnej analityki Dasein. Tak jak ten, kto 
wie,   jak  używa   się   narzędzia,   nie   czyni   go   przedmiotem,   ale   pracuje   wraz   z   nim,   tak   też 
rozumienie, w którym Dasein rozumie samo siebie w swym byciu oraz w świecie, nie jest żadnym 
zajmowaniem   stanowiska   wobec   określonych   przedmiotów  poznania,   lecz   samym   byciem-w-

1

background image

świecie  Dasein. Hermeneutyczna nauka o metodzie w wydaniu Diltheyowskim  przekształca się 
tym samym w hermeneutykę faktyczności, którą wyznacza Heideggerowskie pytanie o bycie i 
która podważa historyzm oraz teorię Diltheya.

Jak   wiadomo,   Heidegger   porzucił   z   czasem   całkowicie  pojęcie   hermeneutyki,   ponieważ 

dostrzegł,   że   inaczej   nie  mógłby   wyrwać   się   ze   sfery   wpływów   transcendentalnej   refleksji. 
Filozofując, próbował dokonać zwrotu [Kehre], odchodząc od pojęcia tego, co transcendentalne, i w 
związku  z tym  popadał coraz bardziej w taką oszczędność języka,  że  wielu jego czytelników 
odnajdywało w owym filozofowaniu  więcej   poezji   niż   filozoficznego   myślenia.   Uważam   to 
jednak za błąd,

1

 a jednym z moich zamierzeń było poszukiwanie dróg, na których można uczynić 

wyrazistą mowę Heideggera o byciu, które nie jest byciem bytu. Prowadziło mnie to coraz bardziej 
ku historii klasycznej hermeneutyki  i zmuszało, bym poprzez jej krytykę wysunął jakiś nowy 
pogląd. Mój punkt widzenia zdaje się być taki, że żaden język pojęć, również Heideggerowski 
tak zwany „język  metafizyki”, nie będzie stanowił dla myślenia jakiegoś zniewalającego czaru, 
jeśli tylko ten, kto myśli, powierzy siebie językowi, a to oznacza, że wda się w dialog z innymi 
myślącymi i z inaczej myślącymi. Pierwotny fenomen języka usiłowałem zatem ująć w dialogu, 
akceptując dokonaną przez Heideggera krytykę  pojęcia podmiotu,  w której  wykazał  on jego 
substancjalne podłoże. Stanowiło to zarazem hermeneutyczne przekształcenie dialektyki, którą 
niemiecki idealizm ponownie rozwinął jako metodę spekulatywną, w sztukę żywego dialogu, w 
jakim   dokonywał   się   sokratejsko-platoński   ruch   myśli.   Co   nie   oznacza,   że   miała  ona   być 
dialektyką czysto negatywną, wszak dialektyka  grecka zawsze świadoma była swej zasadniczej 
nieskończoności.   Dzięki   temu   okazywała   się   środkiem   naprawczym  wobec   ideału 
metodologicznego dialektyki nowożytnej, realizującej się w idealizmie absolutu. Z tego samego 
powodu   odnajdywałem   strukturę   hermeneutyczną   bynajmniej   nie   w   doświadczeniu 
dokonującym się w nauce, ale w doświadczeniu sztuki i w doświadczeniu samej historii, które są 
przedmiotem tak zwanych nauk humanistycznych. Dla dzieła sztuki, bez względu na to, jak bardzo 
wydawałoby  się   ono  pewnym   faktem   historycznym,   a   tym   samym  możliwym  przedmiotem 
naukowego badania, ważne jest, żeby samo coś nam mówiło – i to tak, aby to jego mówienie nigdy 
nie   mogło   wyczerpywać   się   w   pojęciach.   Również  w   doświadczeniu   historii   ideał 
obiektywności  badań   historycznych   stanowi   tylko   jedną,   i   to   drugorzędną,   stronę  problemu, 
albowiem   wyodrębnienie   samego   doświadczenia   historycznego   sprawia,   że   tkwimy   wewnątrz 
pewnego dziania się, nie wiedząc, co nam się przytrafia, a to, co się  wydarzyło,  chwytamy 
dopiero patrząc wstecz. Zgodnie z tym każda teraźniejszość musi napisać historię na nowo.

To samo podstawowe doświadczenie dotyczy w końcu filozofii i jej dziejów. Można się go 

nauczyć nie tylko na  przykładzie Platona, który pisał jedynie dialogi, a nie teksty  dogmatyczne. 
Również to, jak mawia Hegel, co w filozofii spekulatywne i co leży u podstaw jego traktowania 
historii filozofii, pozostaje, jak sądzę, ciągłym wyzwaniem dla kogoś, kto chce przedstawić to, co 
spekulatywne,   metodą  dialektyczną.   W   ten   sposób   starałem   się   po   prostu   zachować 
niewyczerpywalność wszelkiego doświadczenia sensu i wyciągnąć dla hermeneutyki wnioski z 
Heideggerowskiego rozpoznania centralnego znaczenia skończoności.

Spotkanie z francuską filozofią stanowi dla mnie w tej sytuacji prawdziwe wyzwanie. W 

szczególności Derrida argumentował przeciwko późnemu Heideggerowi z powodu niezerwania z 
logocentryzmem metafizyki. Kiedy Heidegger pyta o istotę prawdy albo o sens bycia, mówi ciągle 
językiem   metafizyki,   który   ujmuje   sens   poniekąd   jako  obecny  i  możliwy  do  odnalezienia. 
Dlatego bardziej radykalny byłby tu Nietzsche. Jego pojęcie interpretacji nie oznacza odkrywania 
sensu, który jest, ale jego ustanawianie w służbie  woli mocy.  Dopiero wówczas logocentryzm 
metafizyki byłby rzeczywiście przezwyciężony. Ta dokonywana przede wszystkim przez Derridę 
kontynuacja poglądów Heideggerowskich, która chce być ich radykalizacją, musi konsekwentnie 
odrzucić w całości interpretację i krytykę Nietzschego dokonaną przez Heideggera. Nietzsche nie 
byłby  ekstremum zapomnienia o byciu, kulminującym w pojęciu  wartości oraz oddziaływania, 
lecz prawdziwym przezwyciężeniem metafizyki, której Heidegger pozostawałby wierny wówczas, 
kiedy o bycie, o sens bycia pytałby tak, jak o jakiś dający się odnaleźć logos. Nie wystarczy zatem 

1

 Por. zbiór moich studiów poświęconych późnemu dziełu Heideggera: Heideggers Wege, Tübingen 1983. Przedruk w: Hans-Georg 

Gadamer, Gesammelte Werke, t. 3, Tübingen 1987.

2

background image

fakt, że sam późny Heidegger w celu uniknięcia języka metafizyki rozwinął swój osobliwy, na 
wpół   poetycki   język,   który  z   każdą   pracą   wydawał   się   inny   i   każdemu   stawiał   zadanie 
indywidualnego   nieustającego   przekładu   tego   języka.   Problem   może   stanowić   dobór 
odpowiednich słów. Zadanie zostało jednak postawione i jest to zadanie rozumienia.

Jestem świadom – a w konfrontacji z francuskimi kontynuatorami świadom całkowicie – że 

moje próby  przetłumaczenia  Heideggera świadczą o moich ograniczeniach  i pokazują przede 
wszystkim, jak mocno tkwię korzeniami w romantycznej tradycji Geisteswissenschaften oraz ich 
humanistycznym   dziedzictwie.   Ale   właśnie   w   stosunku   do  tradycji  historyzmu,  za   którą 
podążałem,   poszukiwałem  krytycznego   punktu   odniesienia.   Już   wcześniej   Leo   Strauss  w 
opublikowanym tymczasem, prywatnym liście do mnie

zauważył, że dla Heideggera orientacyjnym 

punktem krytyki  był Nietzsche, a dla mnie Dilthey. Radykalność Heideggera wyróżniałaby się 
chyba   tym,   że   jego   krytyka   fenomenologicznego   neokantyzmu   w   Husserlowskim   wydaniu 
faktycznie pozwalała mu ujrzeć w Nietzschem kres tego, co nazywa historią zapomnienia bycia. 
Jest to jednak stanowisko wybitnie krytyczne, które przecież nie cofa się przed Nietzschego, ale 
wychodzi   poza   niego.   We   francuskim   naśladownictwie   Nietzschego   brak   mi   ujęcia 
eksperymentowania myślenia Nietzschego w jego własnym znaczeniu. Tylko dlatego, jak mi się 
wydaje,   to   naśladownictwo  doprowadza do wniosku, że ekstremizm  Nietzschego przewyższa 
radykalnością doświadczenie bycia, które Heidegger starał się odkryć przed metafizyką. W istocie 
w Heideggerowskim obrazie Nietzschego tkwi głęboka dwuznaczność. Podąża on za nim aż do 
krańcowego punktu i właśnie tam dostrzega nie-istotność [Un-Wesen] dzieła metafizyki, ponieważ 
samo bycie za sprawą wartości oraz przewartościowania wszelkich wartości staje się w rzeczy 
samej pojęciem wartości na usługach woli mocy. Heideggerowska próba pomyślenia bycia daleko 
wykracza poza takie rozpłynięcie się metafizyki w myśleniu aksjologicznym albo lepiej: cofa się 
ona znów przed samą metafizykę, nie zadowalając się, tak jak Nietzsche, ostatecznym aktem jej 
samozniesienia. Takie retrospektywne pytanie nie znosi pojęcia logosu oraz jego metafizycznych 
implikacji,   ale   rozpoznaje   jego   jednostronności,   a   zarazem  powierzchowność.  Dlatego 
rozstrzygające znaczenie ma fakt, że bycie nie znika w swoim pokazywaniu-się [Sich-Zeigen], lecz 
z taką  samą źródłowością, w jakiej się pokazuje, także skrywa się  i umyka. Jest to źródłowy 
pogląd,   który   po   raz   pierwszy  wysunął   Schelling   przeciwko   logicznemu   idealizmowi   Hegla. 
Heidegger   podjął   go   ponownie,   używając   zarazem   swojej  pojęciowej   siły,   jakiej   brakowało 
Schellingowi.

Tak więc starałem się ze swej strony nie zapominać  o granicach tkwiących w każdym 

hermeneutycznym   doświadczeniu   sensu.   Jeśli   napisałem   zdanie:   „Bytem,   który  może   być 
rozumiany, jest język

3

, wówczas chodziło w nim o to, że tego, co jest, nigdy nie można zrozumieć 

do końca. Wszystko, czym dysponuje język, wykracza zawsze poza to, co przyjmuje formę zdania. 
Rozumiane ma być to, co przybiera postać języka – ale zawsze brane jest ono przecież jako 
coś,   brane-w-swej-prawdzie  [wahr-genom-men].  Jest   to   wymiar   hermeneutyczny,   w   którym 
bycie  pokazuje się. Hermeneutyka faktyczności  oznacza zmianę  sensu hermeneutyki. W podjętej 
przeze mnie próbie opisania  tych problemów kierowałem się bez reszty doświadczeniem sensu 
dokonującym się w języku, po to jednak, aby wskazać na ustanowione w nim granice. Bycia ku 
tekstowi, na które  się   orientowałem,   nie   można   z   pewnością   podejmować  z radykalnością 
granicznego  doświadczenia bycia  ku śmierci  –  podobnie   niemające   ostatecznej   odpowiedzi 
pytanie  o sens dzieła sztuki i sens historii, w której uczestniczymy, nie jest równie pierwotnym 
fenomenem, jak zadany ludzkiemu Dasein problem własnej skończoności. Mogę zatem zrozumieć, 
że późny Heidegger (Derrida tutaj przypuszczalnie by się z nim zgodził) stał na stanowisku, że w 
istocie   nie  opuściłem   zaczarowanego   kręgu   fenomenologicznej   immanencji,   którą 
konsekwentnie   do   końca   zachował   Husserl  i   która   była   podstawą   mojej   neokantowskiej 
przeszłości.  Jestem w stanie także zrozumieć, że tę metodologiczną immanencję spodziewa się 
rozpoznać w akceptacji koła  hermeneutycznego. Tak naprawdę jego przerwanie wydaje  mi się 

2

  Correspondence concerning „ Wahrheit und Methode  “ –  Leo  Strauss and Hans-Georg Gadamer,  „Independent Journal of 

Philosophy", t. 11/1978, s. 5-12.

3

 H.-G. Gadamer, Prawda i metoda, dz. cyt., s. 429. [Przyp. tłum.]

3

background image

czymś   niewykonalnym,   a   nawet   prawdziwie   bezsensownym.   Albowiem   owa   immanencja 
pozostaje, zresztą tak jak u Schleiermachera i jego następcy Diltheya, niczym innym jak pewnym 
opisem tego, czym jest rozumienie. Od czasów Herdera rozpoznajemy zaś w rozumieniu coś więcej 
niż metodologiczny sposób postępowania, który odkrywa istniejący sens. Z uwagi na obszerność 
tego, czym jest rozumienie, koło obejmujące rozumiejącego i to, co rozumie, może pretendować 
do prawdziwej uniwersalności  i właśnie tutaj znajduje się punkt, w którym zamierzam iść za 
podjętą   przez   Heideggera   krytyką   fenomenologicznego   pojęcia   immanencji,   tkwiącego   w 
ostatecznym   uzasadnieniu  transcendentalnym   Husserla

4

  Dialogiczny   charakter   języka,  który 

próbowałem wydobyć,  porzuca punkt wyjścia  sytuujący się w subiektywności  podmiotu,  jak 
również punkt wyjścia mówiącego w jego nakierowaniu na sens. To, co wychodzi na jaw w 
mówieniu, nie jest wyłącznie utrwaleniem zamierzonego sensu, ale stale ponawianą próbą, czy też 
lepiej, ustawicznie powtarzającym się usiłowaniem, wdania się w coś oraz wdania się z kimś. To 
jednak oznacza  wystawienie się na coś. Mówienie jest w tak niewielkim stopniu samym tylko 
uzewnętrznianiem oraz eksponowaniem naszych przesądów, że to ono raczej samo się naraża – 
wystawia na własne wątpienie jak na zarzut kogoś innego. Któż nie miał takiego doświadczenia – 
zwłaszcza wobec  kogoś, kogo chce się przekonać – że dobre argumenty, jakie  się ma, a tym 
bardziej dobre argumenty,  które przeciwko  komuś przemawiają, przenikają do słowa. Sama 
tylko  obecność kogoś, kogo spotykamy,  zanim jeszcze  otworzył  usta,   pomaga   odkryć   oraz 
pokonać   własną   stronniczość  i   zamknięcie.   To,   co   staje   się   tutaj   dla   nas   doświadczeniem 
dialogicznym,   nie   ogranicza   się   do   sfery   argumentów  i   kontrargumentów,   w   których 
wymianie   i   łączeniu   wyczerpuje   się   sens   każdej   konfrontacji.   Wspomniane   doświadczenia 
świadczą o tym, że tkwi tutaj raczej coś innego – potencjalność innobytu, by tak rzec, która 
usytuowana jest ponad każdym porozumieniem i dotyczy tego, co wspólne. Dla Hegla innobyt 
pozostaje granicą, której nie  przekracza. Rozpoznał on wprawdzie spekulatywną zasadę, która 
panuje   w  logosie,  a   nawet   przedstawił   ją   w   dramatycznym   spiętrzeniu:   rozwinął   strukturę 
świadomości i samopoznania innobytu jako dialektykę uznania i zaostrzył ją aż do formy walki na 
śmierć   i   życie.   Podobnie   psychologiczna   przenikliwość   Nietzschego   odnalazła   we   wszelkim 
poświęceniu oraz ofierze substancję woli mocy: „Nawet w niewolniku istnieje wola mocy”. To, że 
owo napięcie samowyrzeczenia się i samoutwierdzenia rozciąga się na sferę argumentów  oraz 
kontrargumentów, a przez to na dyskusję przedmiotową, jest poniekąd jej przypisane, ale właśnie 
w tym  momencie  Heidegger rozpoznaje w owym  napięciu  logocentryzm  greckiej   ontologii   i 
określa mój punkt widzenia.

Widoczna staje się tutaj granica greckiego pierwowzoru, którą Stary Testament, Paweł, Luter i 

ich współcześni wskrzesiciele ukazali przede wszystkim w sposób krytyczny. W znanym odkryciu 
sokratejskiego dialogu jako podstawowej formy myślenia wymiar dialogu, o którym była mowa, 
zupełnie   nie   został   pojęciowo   uświadomiony.   Świetnie   harmonizuje   to   z   faktem,   że   pisarz   o 
poetyckiej wyobraźni i sile językowego wyrazu, taki jak Platon, potrafił opisać  charyzmatyczną 
postać swojego Sokratesa w taki sposób, że sam bohater oraz towarzyszące mu erotyczne napięcie 
naprawdę się ukazują. Ale jeśli ów Sokrates w swoim sposobie prowadzenia rozmowy opiera się 
na argumentowaniu, przekonuje innych o ich wiedzy pozornej i przez to stara się ich uświadomić, 
wówczas   zakłada   jednocześnie,   że   logos   wspólny   jest   wszystkim,   a   nie   jest   jego   prywatną 
własnością.   Mówiliśmy   już,   że   głębia   zasady   dialogicznej  ujawniła   się   w   świadomości 
filozoficznej dopiero w epoce zmierzchu metafizyki, w epoce niemieckiego romantyzmu, a w 
naszym   stuleciu   ponownie   zyskała   na   ważności   w   obliczu   podmiotowej   jednostronności 
idealizmu. Pytam  w związku z tym, jak zapośrednicza się wspólnota sensu, która powstaje w 
rozmowie, oraz nieprzenikliwość inności drugiej osoby, a także czym jest w ostateczności język: 
mostem   czy   granicą.   Mostem,   przez   który   komunikujemy   się  nawzajem   i   który   nad 
przepływającym nurtem inności nadbudowuje tożsamości, czy też granicą, która wyznacza nasze 
samowyrzeczenie się i odbiera możliwość wyrażenia i oddania w pełni siebie.

W ramach tej ogólnej problematyki pojęcie tekstu stanowi specyficzne wyzwanie. I znów 

jest to coś, co łączy nas z naszymi francuskimi kolegami lub wręcz przeciwnie – od nich oddziela. 

4

 Już w 1959 roku próbowałem to pokazać w poświęconym Heideggerowi artykule pt. Vom Zirkel des Verstehens. Zob. H.-G. 

Gadamer, Gesammelte Werke, t. 2, Tübingen 1986, s. 57 i nast.

4

background image

W każdym razie moją intencją było zmierzenie się na nowo z tematem Tekst i interpretacja. Jak 
się   ma   tekst   do   języka?   Co   można   przenieść   z   języka  mówionego   do   tekstu?   Czym   jest 
porozumienie między mówiącymi i co oznacza, że teksty mogą być nam dane jednakowo, albo co 
oznacza, że we wzajemnym porozumieniu wychodzi na jaw coś takiego, jak tekst będący dla nas 
wszystkich tym samym tekstem? W jaki sposób pojęcie  tekstu mogło zyskać tak uniwersalny 
wymiar? Dla każdego,  kto przypomni sobie filozoficzne tendencje naszego stulecia,  stanie   się 
oczywiste, że chodzi tu raczej o coś więcej niż o refleksję nad metodologią nauk filologicznych. 
Tekst jest czymś więcej niż nazwą obszaru przedmiotowego badań literackich. Interpretacja jest 
czymś więcej niż techniką naukowej wykładni tekstów. Oba pojęcia zasadniczo zmieniły w XX 
wieku swe znaczenie w całym naszym obrazie świata i poznania.

Z   pewnością   to   przesunięcie   wiąże   się   z   rolą,   jaka  w   naszym   myśleniu   przypadła 

tymczasem   fenomenowi  języka.  Ale  to tylko   wypowiedź  tautologiczna.   Fakt, że  język  zajął 
centralne   miejsce   w   filozofii,   łączy   się   raczej   z   przemianą,   której   uległa   ona   w   ostatnich 
dziesięcioleciach.  To,  że ideał  poznania  naukowego, za którym  podążała  nauka  współczesna, 
wychodził od modelu matematycznej struktury przyrody, tak jak rozwinął go w swej mechanice 
Galileusz, oznaczało właśnie, że językowa interpretacja świata, to znaczy doświadczenie świata 
językowo   osadzone  w   świecie   przeżywanym,   przestała   stanowić   już   punkt  wyjścia   w 
formułowaniu  problemów  oraz w dążeniu  do  wiedzy i że istotę nauki można wyjaśnić oraz 
skonstruować  na podstawie praw racjonalnych. Tym samym  język naturalny,  choć zachowuje 
własny   sposób   widzenia   i   mówienia,   traci   swój   oczywisty   prymat.   Logiczną   kontynuacją 
implikacji tego nowożytnego matematycznego przyrodoznawstwa było zastąpienie w nowoczesnej 
logice i teorii nauki ideału języka ideałem notacji jednoznacznej. Zatem jeśli  tymczasem język 
naturalny ponownie usytuował się w centrum filozofii jako coś uniwersalnego, to fakt ów należy 
do struktury doświadczeń granicznych, które wiążą się z uniwersalnością naukowego podejścia 
do świata.

Nie oznacza to jedynie powrotu do codziennych doświadczeń i ich językowej sedymentacji, 

które znamy jako główny wątek greckiej metafizyki i których logiczne analizy prowadziły do logiki 
arystotelesowskiej oraz do grammatica speculativa. Uświadamiany jest teraz raczej nie ich rezultat 
logiczny, ale język jako język oraz jego schematyzacje dostępu do świata jako takiego, i dzięki 
temu   pierwotne   perspektywy   ulegają   przesunięciu.   W   tradycji   niemieckiej  oznaczało   to 
ponowne podjęcie idei romantycznych –  Schlegla, Humboldta i innych. Problemów języka 
nie  brali pod uwagę ani neokantyści, ani pierwsze pokolenie fenomenologów. Pośredni świat 
języka [Zwischenwelt der Sprache] stał się tematem dopiero dla drugiego pokolenia, na przykład dla 
Ernsta Cassirera, a już w pełni dla Martina  Heideggera, za którym poszedł przede wszystkim 
Hans Lipps. W świecie anglosaskim coś podobnego ujawniało się w procesie, który zapoczątkował 
Wittgenstein, wychodząc od myśli Russella. Nie chodzi tu jednakże tak bardzo o filozofię 
języka,   budowaną   na   gruncie   językoznawstwa  porównawczego.   Raczej   o   ideał   pewnej 
konstrukcji języka, który należy do ogólnej teorii znaku, niż o zagadkowy  związek między 
myśleniem a mówieniem.

Tak   więc   z   jednej   strony   mamy   teorię   znaku   oraz  lingwistykę,   które  doprowadziły   do 

naukowych rezultatów  poznawczych dotyczących sposobów funkcjonowania i budowy systemów 
językowych oraz systemów znaków, z drugiej, teorię poznania, która realizuje tezę, że język w ogóle 
umożliwia  dostęp do świata. Obie dziedziny współdziałają ze sobą po to,  aby ukazać w nowym 
świetle   przesłanki   filozoficznego  uprawomocnienia naukowego dostępu do świata. Ich założenie 
głosiło, że podmiot w metodologicznej samopewności opanowuje   rzeczywistość  doświadczenia 
środkami racjonalnej konstrukcji matematycznej i wyrażają w zdaniach twierdzących. Dzięki temu 
spełnia swoje właściwe zadanie poznawcze i kulminuje w języku matematyki, za sprawą którego 
przyrodoznawstwo przybiera postać powszechnie ważną. Pośredni świat języka jest, zgodnie z tą 
ideą, wyłączony poza  nawias. Skoro teraz staje się on świadomy jako taki, wychodzi  na jaw fakt 
zasadniczego   zapośredniczenia   wszelkiego   dostępu  do   świata.   Tym   samym   oczywiste   staje   się 
nieprzekraczalność  językowego schematu świata. Mit samowiedzy, która w swojej  apodyktycznej 
samopewności podniesiona została do rangi  źródła oraz podstawy uprawomocnienia wszelkiej 
ważności, i w ogóle ideał ostatecznego uzasadniania, o który spierał się aprioryzm z empiryzmem, 
tracą swoją wiarygodność w odniesieniu do priorytetu oraz niezbywalności systemu języka,  w 

5

background image

którym artykułuje się wszelka wiedza. Za sprawą Nietzschego nauczyliśmy się wątpić w ugruntowanie 
prawdy w bezpośredniej   pewności   samowiedzy.   Dzięki   Freudowi   poznaliśmy  zdumiewające 
odkrycia   naukowe,  które   owo   wątpienie  traktowały poważnie,   a za  sprawą  fundamentalnej 
krytyki pojęcia świadomości, dokonanej przez Heideggera, zrozumieliśmy pojęciowe przesądy, które 
pochodzą z greckiej filozofii logosu i które w epoce nowożytnej przesuwały ku centrum  pojęcie 
podmiotu. Wszystko to nadaje  prymat językowej naturze  naszego doświadczenia świata. Właściwym 
wymiarem   tego,   co   dane,   okazuje   się,   w   przeciwieństwie   do   iluzji   samowiedzy   oraz  naiwności 
pozytywistycznego pojęcia faktów, pośredni świat języka.

Zrozumiały   stał   się   odtąd   awans   pojęcia   interpretacji.  Jest   to   słowo,   które   pierwotnie 

odnosiło   się   do   relacji  pośredniczącej,   do   funkcji   pośrednika   między   mówiącymi   różnymi 
językami, to znaczy do tłumacza, i stamtąd zostało przeniesione na czynność tłumaczenia trudno 
zrozumiałych  tekstów  w ogóle.  W momencie,  w którym  świadomość  filozoficzna  rozpoznała 
pośredni   świat   języka   w   jego  predeterminującym   znaczeniu,   również   w   filozofii   interpretacja 
musiała   zająć   pewną   kluczową   pozycję.   Kariera   słowa  interpretacja  rozpoczęła   się   wraz   z 
Nietzschem i stała się poniekąd wyzwaniem dla wszelkiego pozytywizmu. Czy istnieje to, co dane, 
które jest pewnym punktem wyjścia  poznania zmierzającego ku temu, co ogólne, ku prawu, 
regule, i znajdującego w tym swoje spełnienie? Czy to, co  jest, nie stanowi w istocie rezultatu 
interpretacji? Interpretacja rodzi nigdy niezrealizowane zapośredniczenie między  człowiekiem a 
światem,   i   o   tyle   właśnie   jest   ona   jedyną  rzeczywistą   bezpośredniością   oraz   realnością 
sprawiającą,  że   rozumiemy   coś   jako   to   coś.   Wiara   w   zdania   protokolarne  jako   fundament 
wszelkiego poznania nie przetrwała długo  nawet w Kole Wiedeńskim

5

. Uzasadnienie poznania 

także  w   dziedzinie   nauk   przyrodniczych   nie   może   uniknąć   hermeneutycznej   konsekwencji, 
zgodnie z którą tego, co dane, nie da się oddzielić od interpretacji

6

.

Dopiero w jej świetle coś staje się faktem a obserwacja  okazuje się zdolna coś wyrażać. 

Krytyka Heideggera jeszcze  radykalniej zdemaskowała fenomenologiczne pojęcie świadomości 
jako dogmatyczne oraz – podobnie jak Scheler – uczyniła to również w odniesieniu do pojęcia 
czystego  postrzegania.   W   samym   tak   zwanym   postrzeganiu   odkryto  zatem   hermeneutyczne 
rozumienie czegoś jako czegoś. To jednak oznacza w ostatecznym rozrachunku, że interpretacja nie 
jest jakąś dodatkową procedurą poznania, lecz tworzy pierwotną strukturę bycia-w-świecie.

Czy jednak znaczy to, że interpretacja jest wnoszeniem sensu, a nie jego odnajdywaniem? 

Jest to pytanie  postawione, jak wiadomo, przez Nietzschego, i decyduje ono  o randze oraz 
zasięgu hermeneutyki, a także o zarzutach wysuwanych przez jej przeciwników. W każdym 
razie  należy stwierdzić,   że  dopiero  z  punktu  widzenia  pojęcia  interpretacji  pojęcie  tekstu 
konstytuuje się jako centralne w strukturze językowości; charakterystyczne dla pojęcia tekstu 
jest   to,   że   tekst   tylko   w   kontekście   interpretacji   oraz  z   jej   punktu   widzenia   jest   tym,   co 
rzeczywiście dane, co ma być rozumiane. Odnosi się to także do dialogicznego  porozumienia, 
kiedy można ponownie podjąć sporne wątki,  a  dzięki   temu   intencja   rozmówców   zmierzać 
będzie   do  wiążącego   sformułowania.   Proces   taki   kończy   się   zapisem  protokolarnym.   W 
podobnym  sensie interpretator jakiegoś  tekstu stawia pytanie, co on właściwie zawiera. Jeśli 
każdy,  kto   pyta   w   ten   sposób,  żąda   bezpośredniego   potwierdzenia  własnych   przewidywań, 
wówczas odpowiedź może być  pełna uprzedzeń i przesądów. Ale w takim powoływaniu się na 
to, co zawarte w tekście, tekst pozostaje przecież trwałym punktem odniesienia w porównaniu z 
problematycznością,  dowolnością   albo   co   najmniej   wielością   możliwości   interpretacyjnych 
odnoszących się do niego.

Ma  to  znów   swoje  potwierdzenie   w  historii  samego  słowa.   Pojęcie  tekst  weszło   do 

języków  nowożytnych  w dwóch kontekstach. Po pierwsze, jako tekst pisma, którego wykładni 
dokonuje się w kazaniu i nauce Kościoła. Tekst stanowi wówczas podstawę wszelkiej egzegezy, a 
ta z kolei  zakłada prawdy wiary. Drugie naturalne użycie słowa tekst  spotykamy w związku z 
muzyką. Chodzi o tekst pieśni, muzycznej interpretacji słowa i wobec tego również nie jest to nic 
danego z góry, ale coś, co powstaje w trakcie wykonywania pieśni. Te dwa naturalne sposoby 

5

  Por. Moritz Schlick, Über das Fundament der Erkenntnis, w:  tegoż, Gesammelte Aufsätze 1926-1936, Wien 

1938, s. 290-295, 300-309.

6

  Należałoby   tu   wskazać   na   nowsze   teorie   nauki,   do   których  odwołuje   się   Joel   C.   Weinsheimer   w   pracy 

Gadamer's Hermeneutics – A Reading of Truth and Method, Yale 1985.

6

background image

użycia  słowa tekst odsyłają – i to oba właśnie – do zwyczaju językowego późnoantycznych 
prawników   rzymskich,   którzy   według   kodyfikacji   justyniańskiej   odróżniali   tekst   prawa  od 
problematyczności jego wykładni i zastosowania. Odtąd słowo tekst zyskało popularność wszędzie 
tam, gdzie coś sprzeciwiało się włączeniu do doświadczenia i gdzie cofnięcie się ku temu, co 
rzekomo dane, miało pomagać w zrozumieniu.

Metaforyczne mówienie o księdze przyrody opiera się na tym samym

7

. Jest to księga, której 

tekst napisany został ręką Boga, a badacz jest powołany, by go odszyfrować, względnie dzięki swej 
interpretacji uczynić czytelnym i zrozumiałym. A zatem hermeneutyczne odniesienie do pojęcia 
tekstu odnajdujemy w konkretnym zastosowaniu wszędzie tam, i tylko tam, gdzie z wyjściowym 
domniemaniem sensu  przystępuje się do jakiejś faktyczności, która nie spełnia  bezkonfliktowo 
oczekiwań odnośnie do tego sensu. Jak mocno splecione są ze sobą język i interpretacja, w pełni 
pokazuje fakt, że również tekst przekazany przez tradycję nie zawsze jest dla interpretacji z góry 
dany. Często  interpretacja prowadzi wręcz do krytycznej rekonstrukcji tekstu. Jeśli wyjaśni się 
wewnętrzny związek tekstu i interpretacji, osiągnie się wówczas pewną korzyść metodyczną.

Wynika ona z obserwacji poczynionych odnośnie do języka i polega na założeniu, że tekst 

musi być rozumiany jako pojęcie hermeneutyczne. Chodzi o to, że na tekst nie  spogląda się z 
perspektywy   gramatyki   i   lingwistyki,   to  znaczy nie traktuje się go jak produkt ostateczny, 
którego   powstawanie   czyni   się   przedmiotem   analizy   z   zamiarem  wyjaśnienia   mechanizmu 
funkcjonowania języka jako takiego, niezależnie od wszelkich przekazywanych treści. Z punktu 
widzenia hermeneutycznego – który jest punktem widzenia każdego czytelnika – tekst jest tylko 
wytworem pośrednim [Zwischenprodukt], pewną fazą w procesie porozumienia, która jako taka 
uwzględnia oczywiście także  pewną abstrakcję, mianowicie jej wyodrębnienie oraz utrwalenie 
jako fazy właśnie. Ale owa abstrakcja zmierza w całkowicie przeciwnym kierunku niż kierunek 
obrany przez lingwistę. Lingwista nie chce wkraczać w porozumienie co do danej sprawy, która w 
tekście przybiera formę językową, lecz pragnie naświetlić funkcjonowanie języka jako takiego, o 
czymkolwiek by on mówił. Tematem czyni on nie to, co w nim jest przekazywane, ale to, jak 
jest w ogóle możliwe  zakomunikowanie czegoś i jakimi dokonuje się to środkami  symbolizacji 
oraz interpunkcji.

Analizie hermeneutycznej natomiast zależy jedynie na zrozumieniu tego, co wypowiedziane. 

Funkcjonowanie języka stanowi tutaj tylko warunek wstępny. Za punkt wyjścia  przyjmuje się 
więc, że jakaś wypowiedź jest zrozumiała  akustycznie, albo że pismo daje się odszyfrować, 
dzięki czemu możliwe staje się w ogóle zrozumienie tego, co  w tekście powiedziane bądź 
napisane. Tekst musi być czytelny.

I ponownie zwyczaj językowy dostarcza nam ważnej  wskazówki. Mówimy w pewnym 

roszczeniowym   sensie  o   czytelności   tekstu,   gdy   chcemy   przez   to   wyrazić   najmniejszą 
klasyfikację w ocenie stylu  albo w ocenie przekładu. Jest  to   naturalnie   mówienie   przenośne. 
Czytelność tekstu sprawia jednak, że rzeczy stają się w pełni jasnymi, tak jak to często dzieje się 
w przekładach: jej negacją jest nieczytelność, która zawsze oznacza, że tekst jako komunikat 
pisemny nie spełnił swego zadania: nie umożliwił odbiorcy samodzielnego zrozumienia. Dlatego 
zawsze spoglądamy z wyprzedzeniem na sens tego, co w tekście powiedziane. Dopiero od tego 
momentu postrzegamy i kwalifikujemy tekst jako czytelny.

Z doświadczenia pracy filologicznej dobrze znane jest zadanie sporządzenia czytelnego tekstu. 

Wiadomo jednak, że owo zadanie stawia się zawsze, wychodząc już od pewnego zrozumienia 
tekstu. Tylko tam, gdzie tekst jest już  odszyfrowany i jako taki nie daje się bezproblemowo 
przekształcić w coś zrozumiałego, lecz stawia opór, stawia się pytanie o to, co właściwie zawiera, 
i czy odczytanie przekazu względnie wybrana wersja lektury były słuszne. Potraktowanie tekstu 
przez filologa, który sporządza jakiś czytelny tekst, odpowiada zatem całkowicie ujęciu nie tylko 
akustycznemu, dokonującemu się w bezpośrednim przekazie audytywnym. Mówimy wtedy, że 
usłyszano   by,   gdyby  można   było   zrozumieć.   Podobnie   istnieje   niepewność   w   akustycznym 
zrozumieniu   jakiejś   ustnej   wiadomości   i   niepewność   co   do   sposobu   odczytywania.   W   obu 
wypadkach  następuje sprzężenie zwrotne. Przedrozumienie, antycypacja sensu, a tym  samym 

7

  Por. Erich Rothacker,  Das „Buch der Natur". Materialien und  Grundsätzliches zur Metapherngeschichte.  Aus dem 

Nachlass herausgegeben von W. Perpeet, Bonn 1979.

7

background image

wszelkiego rodzaju okoliczności,  które nie występują w samym tekście, odgrywają swoją rolę w 
jego rozumieniu. Staje się to w pełni jasne, jeśli chodzi  o tłumaczenie z języka obcego. Jego 
opanowanie jest tutaj tylko warunkiem wstępnym. Jeśli w wypadku tłumaczenia mówi się w ogóle 
tekście, to dlatego, że ma on być nie tylko zrozumiały, lecz także przetłumaczony na inny język. 
Przybiera formę  tekstu  wówczas, gdy to, co powiedziane, nie  podlega po prostu rozumieniu, ale 
staje   się  przedmiotem  [Gegenstand]   –  stoi   przed   różnymi   możliwościami   oddania  w   języku 
docelowym  
tego,   co   pomyślane.   I   znów   mamy   tu   pewien   kontekst   hermeneutyczny.   Każde 
tłumaczenie, nawet tak zwany przekład dosłowny, jest rodzajem interpretacji.

Tak więc, reasumując, można powiedzieć, że to, co tematyzuje lingwista, gdy abstrahuje od 

porozumienia co do  danej sprawy, stanowi dla samego porozumienia jedynie  ostatni przedmiot 
możliwego zainteresowania. Proces porozumienia niesie ze sobą coś, co w przeciwieństwie do 
lingwistyki jest wręcz zapomnieniem języka, które obejmuje  formalne elementy mowy czy też 
tekstu. Tylko wtedy, gdy porozumienie jest zakłócone, to znaczy, gdy zrozumienie się nie udaje, 
powstaje pytanie o dosłowne brzmienie tekstu i wówczas autonomicznym zadaniem może być 
sama jego rekonstrukcja. W zwyczaju językowym rozróżniamy wprawdzie brzmienie i tekst, ale 
nieprzypadkowo oba określenia zawsze mogą występować zamiennie. Także w języku greckim 
mówienie   i   pisanie   łączy   się   w   pojęciu  grammatike.  Rozszerzenie   pojęcia   tekstu   jest   raczej 
uzasadnione hermeneutycznie. Czy to ustnie, czy to pisemnie, w każdym  wypadku zrozumienie 
tekstu zależy od komunikatywnych  warunków, które wykraczają poza sam tylko utrwalony sens 
tego, co powiedziane. Mówiąc wprost: fakt, że w ogóle wraca się do brzmienia dosłownego albo 
do tekstu jako takiego, musi być zawsze umotywowany wyjątkowością sytuacji porozumienia.

Można to prześledzić równie wyraźnie na przykładzie dzisiejszego użycia słowa tekst, jak i na 

przykładzie jego historii. Bez wątpienia istnieje pewien poziom zaniku tekstu, i wtedy z pewnością 
trudno byłoby mówić o tekście, jak w wypadku osobistych notatek sporządzonych przez kogoś 
w celu wspomożenia pamięci. Problem tekstu pojawi się  tutaj tylko wówczas, gdy pamięć nie 
wystarcza, gdy notatka jest obca oraz niezrozumiała i dlatego wymaga cofnięcia się  do układu 
znaków, a więc do tekstu. Notatka nie jest  jednakże w ogóle tekstem, ponieważ będąc tylko 
śladem pamięci, znika w powtórzeniu tego, co zawarte w zapisie.

Również inny ekstremalny przypadek porozumienia nie uzasadnia mówienia o tekście. Jest to 

na przykład komunikat naukowy, zakładający z góry określone warunki porozumienia. Wyznacza 
je adresat tekstu. Chodzi tu o fachowca. Podobnie jak notatka ma wartość tylko dla jej autora, tak 
również komunikat naukowy, chociaż opublikowany, nie jest przeznaczony dla wszystkich. Jest 
zrozumiały   tylko   dla  kogoś   dobrze   zaznajomionego   ze   stanem   oraz   językiem  badań.   Jeśli 
warunek ten zostanie spełniony, czytelnik nie będzie w ogóle powracał do tekstu jako takiego. 
Uczyni to  tylko wówczas, gdy wyrażona opinia wyda  mu się zbyt  niewiarygodna i będzie 
zmuszony zapytać: czy nie zaszło tu  jakieś nieporozumienie? – Inaczej, rzecz jasna, sytuacja 
wygląda dla historyka nauki, dla którego jednakowe świadectwa naukowe są prawdziwymi tekstami 
właśnie dlatego, że wymagają interpretacji, i dlatego, że interpretator nie jest ich adresatem. Musi 
więc   specjalnie   pokonać   dystans,   jaki  istnieje   między   nim   a   pierwotnym   czytelnikiem. 
Wprawdzie pojęcie pierwotnego czytelnika, jak pisałem gdzie indziej

8

, jest w najwyższym stopniu 

niejasne, to być może w trakcie rozwoju analizy zyska określoność. Z tego samego powodu nie 
będzie się w ogóle mówiło o tekście jakiegoś listu, jeśli  jest się jego adresatem. Do pisemnej 
sytuacji   rozmowy,   by  się   tak   wyrazić,   włączamy   się   bez   przeszkód   wówczas,   gdy  nie   ma 
szczególnych zakłóceń rozumienia, w obliczu których konieczny staje się powrót do tekstu 
źródłowego. Pisemna rozmowa wymaga więc w zasadzie spełnienia takiego samego warunku 
podstawowego, jaki obowiązuje  w   żywym   dialogu.   Zarówno   ta   pierwsza,   jak   i   ten   drugi 
wyrażają dobrą wolę wzajemnego rozumienia się. Tak więc dobra wola występuje wszędzie tam, 
gdzie porozumienia się poszukuje. Otwarta pozostaje kwestia, na ile taka sytuacja ma miejsce 
także wtedy, gdy nie zakłada się żadnego określonego odbiorcy czy też kręgu odbiorców, ale 
anonimowego czytelnika – albo kiedy tekst chce zrozumieć nie  jego adresat, tylko ktoś obcy. 
Pisanie listu, tak jak każda inna forma, podejmuje próbę dialogu i podobnie jak w bezpośrednim 

8

  Por.  przede  wszystkim  Prawda i  metoda,  dz. cyt,  s. 360,  a w szczególności s. 363, gdzie użyte jest następujące 

sformułowanie: „Pojęcie pierwotnego czytelnika stanowi całkowicie nieprzejrzystą konceptualizację”.

8

background image

kontakcie językowym czy też we wszelkich typowych  pragmatycznych  sytuacjach  działania 
jedynie zakłócenie  w porozumieniu będzie wywoływało zainteresowanie głębokim sensem tego, 
co powiedziane.

W każdym razie piszący, analogicznie do uczestnika rozmowy, próbuje zakomunikować, co 

ma   na   myśli,   a   to   zawiera   uprzedzające   spojrzenie   na   kogoś   drugiego,   z   kim  dzieli   pewne 
założenia i na którego zrozumienie liczy. Odbiorca podejmuje to, co powiedziane, w sposób, w 
jaki jest to pomyślane, to znaczy rozumie myśl dzięki temu, że ją uzupełnia i konkretyzuje, a nie 
bierze dosłownie w jej  abstrakcyjnym  znaczeniu. I to jest także powód tego, że  w listach, 
nawet tych kierowanych do dobrze znanego odbiorcy, pewnych rzeczy i tak nie można wyrazić 
tak jak w bezpośredniej rozmowie. Za dużo jest bowiem tego, co umyka, a co w bezpośredniości 
dialogu współtworzy prawdziwe zrozumienie, ale przede wszystkim w rozmowie istnieje zawsze 
możliwość   replikowania,   wyjaśnienia   albo  obrony swoich  myśli.   Znamy   to  zwłaszcza  dzięki 
sokratejskiemu   dialogowi   oraz   platońskiej   krytyce   pisma.  Logoi  wyrwane   z   procesu 
porozumienia,   a   to   odnosi   się   naturalnie  do   całego   pisma,   wystawione   są   na   nadużycie   i 
niezrozumienie, ponieważ pozbawione zostały naturalnej korektury żywego dialogu.

Nasuwa się tutaj pewien istotny, centralny dla teorii  hermeneutycznej wniosek. Jeśli każdy 

zapis jest tego rodzaju  ograniczeniem, wówczas ma to znaczenie dla intencji  samego pisania. 
Ponieważ piszącemu znana jest problematyczność wszelkiego pisma, stale kieruje uprzedzające 
spojrzenie na odbiorcę, chcąc zyskać jego zrozumienie sensu.  Tak jak ma to miejsce w żywej 
rozmowie, w której dzięki  wymianie zdań pragnie się osiągnąć porozumienie, a to  z kolei 
oznacza, że szuka się słów oraz dobiera się do nich  akcent oraz gestykulację, oczekując, że 
przemówią do drugiej osoby, tak też w pisaniu, które nie może współ-podzielić się [mit-teilen]  
żadną  aktywnością,  ponieważ  utrwala, horyzont interpretacji i zrozumienia musi otwierać  się 
poniekąd w samym  tekście. Pisanie jest czymś  więcej niż samym  tylko  utrwalaniem tego, co 
powiedziane. Wprawdzie każde pismo odsyła z powrotem do pierwotnej wypowiedzi, ale musi ono 
również spoglądać przed siebie, albowiem celem każdej wypowiedzi zawsze jest porozumienie 
z odbiorcą.

Tak na przykład mówimy o tekście protokołu, ponieważ od samego początku pomyślany jest 

jako dokument, a to oznacza, że należy powrócić do tego, co w nim zapisane. Właśnie dlatego 
wymaga on szczególnego zapisu oraz podpisu partnera. To samo odnosi się do wszelkich umów 
handlowych i dyplomatycznych.

Doszliśmy tym samym do pewnego ogólnego pojęcia, które  leży u podstaw dowolnej struktury 

tekstów i zarazem pokazuje  ich usytuowanie w kontekście hermeneutycznym: każdy  powrót do 
tekstu – wszystko jedno, czy chodzi przy tym o tekst rzeczywisty, utrwalony na piśmie, czy tylko o 
powtórzenie   tego,   co   było   powiedziane   w   rozmowie   –   ma   na   uwadze  pewną  prawiadomość 
[Urlamde], 
to, co pierwotnie obwieszczone albo oznajmione i co powinno uchodzić za jednolite pod 
względem sensu. Zadanie każdego pisma jest wyznaczone właśnie przez fakt, że owe wiadomości 
mają   być   zrozumiane.  Tekst   powinien   utrwalić   pierwotną   informację   tak,   aby   jej   sens  był 
jednoznacznie zrozumiały. Zadanie piszącego równa się tutaj zadaniu osiągnięcia przez czytelnika, 
adresata,  interpretatora,   takiego   właśnie   porozumienia,   to   znaczy   sprawienia,   by   zapisany   tekst 
ponownie   przemówił.   Dlatego   czytanie   i   rozumienie  to  przywracanie  wiadomości  jej  źródłowej 
autentyczności. Zadanie interpretacji pojawia się zawsze wtedy, gdy sporna pozostaje treść tego, co 
napisane, oraz gdy ważne jest, by osiągnąć poprawne zrozumienie wiadomości. Wiadomość nie jest 
jednak   tym,   co   mówiący,   względnie   piszący   pierwotnie   powiedział,   ale   tym,   co   chciałby 
powiedzieć, gdybym ja był jego pierwotnym partnerem rozmowy. Problem hermeneutyczny wiąże się 
na przykład z interpretacją rozkazów, gdyż powinny być one wykonywane zgodnie z ich intencją  
(a nie  dosłownie). Merytorycznie zawarte jest to w stwierdzeniu  mówiącym, że tekst nie jest 
danym przedmiotem, lecz pewną fazą w realizacji procesu porozumienia.

Ten ogólny stan rzeczy daje się szczególnie dobrze zilustrować na przykładzie kodyfikacji 

prawnej i odpowiednio na przykładzie hermeneutyki prawnej. Nie na darmo hermeneutyka prawna 
ma pewnego rodzaju funkcję modelową. Przejście do formy pisanej oraz ciągłe powoływanie się na 
tekst jest w tym wypadku szczególnie widoczne. Ustanowione prawo służy w istocie od początku 
załagodzeniu   albo  uniknięciu   sporu.   Dlatego   powrót   do   tekstu   jest   tu   zawsze   uzasadniony, 
zarówno dla tego, kto sprawiedliwości poszukuje, dla stron, jak i dla kogoś, kto sprawiedliwość 

9

background image

reprezentuje,   czyli   dla   sądu.   Właśnie   dlatego   szczególnie  pożądane   jest   formułowanie   praw, 
prawnie obowiązujących umów czy też prawnie ważnych decyzji, a zwłaszcza ich utrwalenie na 
piśmie.   Postanowienie   albo   umowę   należy   tak  formułować,   aby   ich   sens   prawny   wynikał 
jednoznacznie  z tekstu i aby uniknąć nadużycia czy też przekręcenia. Celem  dokumentacji  jest 
właśnie to, by powiodła się autentyczna interpretacja, chociaż sami autorzy, prawodawcy albo 
sygnatariusze   umowy,   są   nieuchwytni.   Sformułowanie   pisemne  musi   więc   od   początku 
uwzględniać przestrzeń interpretacyjną powstającą dla  czytelnika  tekstu, który ma się do niego 
dostosować. Chodzi tu ciągle o to, wszystko jedno, czy  w proklamacji  prawa, czy przy jego 
kodyfikacji,   aby   uniknąć  sporu,   wykluczyć   nieporozumienia   i   nadużycia   oraz   umożliwić 
jednoznaczne   zrozumienie.   W   przeciwieństwie   do  samej   tylko   proklamacji   prawa   albo   do 
aktualnie zawieranej  umowy utrwalenie na piśmie ma na celu jedynie poczynienie  dodatkowych 
zabezpieczeń.   Również   tutaj   pozostaje   jednak  pewna   przestrzeń   służąca   zgodnej   z   sensem 
konkretyzacji, którą interpretacja powinna zapewnić w celu praktycznego zastosowania.

Roszczenie do ważności, z jakim stanowi się prawo, skodyfikowane albo nie, sprawia, że jest 

ono   niczym   tekst.   Prawo   oraz   jego   ustanawianie   stale   wymaga   zatem   interpretacji   w   celu 
praktycznego   zastosowania,   a   to   oznacza  z   drugiej   strony,   że   interpretacja   realizuje   się   w 
każdym  praktycznym   zastosowaniu.   Dlatego   orzecznictwu   sądowemu,   przypadkom 
precedensowym czy też dotychczasowemu zastosowaniu przysługuje zawsze funkcja kreatywno-
prawna. Przykład prawniczy pokazuje zatem z egzemplaryczną  jasnością, jak bardzo napisanie 
jakiegoś tekstu z góry odniesione jest do interpretacji, to znaczy do trafnego i zgodnego co 
do sensu zastosowania. Należy stwierdzić, że problem hermeneutyczny w dyskursie ustnym  i 
pisemnym  jest w zasadzie taki sam. Chodziłoby tu na przykład o przesłuchanie świadków. 
Nie są oni z reguły wtajemniczeni w szczegóły śledztwa oraz zabiegi ustalania wyroku. Pytania 
trafiają więc do nich wraz z abstrakcyjnością tekstu, i tego samego rodzaju jest odpowiedź, jakiej 
mają udzielić.  Oznacza to, że funkcjonuje ona niczym  wypowiedź pisemna,  co ujawnia się w 
niezadowoleniu, z jakim świadek przyjmuje  pisemny protokół zeznania. Nie może  wprawdzie 
zanegować   tego,   co   powiedział,   ale   również   nie   chciałby   tego  pozostawiać   w   izolacji   i 
najchętniej   sam   by   to   natychmiast  zinterpretował.   Zadanie   zapisu,   a   więc   protokołowania, 
uwzględnia   to   o   tyle,   o   ile   przy   odtwarzaniu   tego,   co  faktycznie powiedziane, protokół 
intencji   znaczeniowej  mówcy   powinien   być   jak   najwierniejszy.   W   podanym  przykładzie 
zeznania świadka widać z drugiej strony, jak pisemna procedura (względnie komponenty pisma 
w procedurze) oddziałuje zwrotnie na sposób potraktowania rozmowy. Świadek ograniczony do 
swojego zeznania jest już w pisemnym ustaleniu wyników śledztwa, by tak rzec, izolowany. 
Coś  podobnego  odnosi  się do  przypadków,  w których można przekazać pisemnie obietnicę, 
rozkaz   albo  pytanie;   przekaz   powoduje   pewne   odizolowanie   od   pierwotnej   sytuacji 
komunikacyjnej oraz musi wyrażać źródłowy sens w formie pisemnej. Cofnięcie się do pierwotnej 
sytuacji przekazu pozostaje we wszystkich tych sytuacjach oczywiste.

Pierwotną   sytuację   przekazu   można   oddać   również   przez  dodatkową   interpunkcję,   którą 

tymczasem wynalazło pismo w celu ułatwienia adekwatnego zrozumienia. Tak na przykład znak 
zapytania   jest   wskazówką   co   do   sposobu,   w   jaki  zapisane   zdanie   musi   być   właściwie 
wyartykułowane. Dobry hiszpański zwyczaj obramowywania zdania pytającego przez dwa znaki 
zapytania w sposób przekonujący unaocznia podstawową intencję znaczeniową tego zdania. Już na 
początku   lektury   wiadomo,   jak   należy   przeczytać   odpowiednią   frazę.   Zbyteczność   takich 
interpunkcyjnych środków pomocniczych, które w ogóle nie istniały w wielu dawnych kulturach, 
potwierdza z drugiej strony, jak nawet dzięki surowemu tekstowi zrozumienie jest bądź co bądź 
możliwe.  Samo tylko następowanie po sobie znaków pisma bez interpunkcji stanowi poniekąd 
komunikacyjną abstrakcję doprowadzoną do skrajności.

Bez wątpienia istnieje wiele form językowych zachowań  komunikacyjnych, w których nie 

można podporządkować pierwotnej sytuacji rozmowy. Chodzi o teksty, o ile można je oczywiście 
uznać za teksty,  które są odseparowane od  swojego adresata – jak na przykład prezentacja 
literacka. W samym procesie komunikacyjnym stawiają one jednak opór tekstualizacji. Chciałbym 
wyróżnić trzy ich formy, aby na tej podstawie odnieść się do tekstu dostępnego zapisowi w sposób 
szczególny, albo inaczej: do tekstu wypełniającego  swe rzeczywiste powołanie w formie tekstu. 
Tymi trzema formami są: antyteksty, pseudoteksty oraz pre-teksty. Mianem antytekstów określam 

10

background image

takie   formy   mówienia,   które   sprzeciwiają   się   tekstualizacji,   ponieważ   dominuje   w   nich 
sytuacyjny kontekst rozmowy. Zalicza się do nich na przykład każdy rodzaj żartu. Fakt, że nie 
myślimy o czymś poważnie i oczekujemy, że zrozumiane będzie to jako żart, ma z pewnością 
swoje miejsce w procesie komunikacji i znajduje tam również swoją sygnalizację: w intonacji 
lub w towarzyszącej żartowi gestykulacji albo w towarzyskiej grze czy też czymkolwiek innym. 
Wiadomo jednak, że żartobliwej uwagi, właściwej w danej chwili, nie sposób  powtórzyć. Coś 
podobnego odnosi się do innej, wręcz klasycznej formy wzajemnego porozumienia, mianowicie 
do ironii.  Istnieje tutaj  klarowny towarzyski  warunek wstępnego   porozumienia,   który   określa 
użycie ironii. Ten, kto mówi coś przeciwnego do tego, co ma na myśli, ale może być pewien, że 
przez to będzie rozumiane coś, co pomyślane, znajduje się w funkcjonującej wedle pewnych reguł 
sytuacji porozumienia. Na ile takie udawanie, niebędące żadnym udawaniem, możliwe jest także 
w   formie   pisemnej,   zależy  od   stopnia   komunikacyjnego   porozumienia   wstępnego   oraz  od 
panującej   co   do   niego   zgody.   Użycie   ironii   było   znane   już  na   przykład   we   wczesnym 
społeczeństwie arystokratycznym, łącznie z jej ciągłym wkraczaniem na obszar pisma. Do  tego 
aspektu należy użycie klasycznych  cytatów, często  w zniekształconej formie. Chodziło tu o 
pewną społeczną solidarność, w tym wypadku lepsze opanowanie podstaw  kształcenia, a więc 
określony   interes   klasowy   oraz   jego  akceptację.   Gdzie   zaś   stosunki   pomiędzy   warunkami 
porozumienia   nie   są   równie   jednoznaczne,   przeniesione   w   formę   pisemną   stają   się   już 
problematyczne. Użycie ironii stanowi więc często wyjątkowo trudne zadanie hermeneutyczne, 
a przypuszczenie, że chodzi o ironię, pozostaje trudne do uzasadnienia. Nie bez racji powiada się, 
że zrozumienie czegoś jako ironii jest częstokroć niczym innym jak aktem rozpaczy interpretatora. 
Niezrozumienie   ironii   w   stosunkach  towarzyskich   powoduje   natomiast   wzbudzające   sensację 
zerwanie porozumienia. Żart albo ironia mogą być użyte  tylko tam, gdzie przyjmuje się pewną 
uniwersalną płaszczyznę porozumienia. Dlatego porozumienie między ludźmi tylko w niewielkim 
stopniu   może   być   ponownie   nawiązane   wtedy,   gdy   ktoś   swój   ironiczny   sposób   wyrażania 
przekształci w sformułowanie jednoznaczne. Jeśli również i to  byłoby możliwe, wówczas tak 
ujednoznaczniony sens pozostawałby zanadto w tyle za sensem komunikacyjnym mowy ironicznej.

Jako drugi rodzaj tekstów sprzecznych z duchem tekstu wymieniłem pseudoteksty. Mam tu na 

myśli zwyczaj mówienia, a także pisania, który włączył w swój zakres elementy w rzeczywistości 
zupełnie nienależące do procesu przekazywania sensu, ale stanowiące coś w rodzaju materiału 
wypełniającego, służącego retorycznemu przerzucaniu pomostów nad potokiem mowy. Retorykę 
można zdefiniować  przez wskazanie, że jest ona tym, co w mowie nie wyraża  przedmiotowej 
treści wypowiedzi, a więc sensu przekazywanego przez tekst, i co pełni, w ustnej bądź pisemnej 
wymianie   zdań,   funkcję   czysto   rytualną   i   funkcjonalną.   Jest  to,   by   tak   rzec,   pozbawiona 
znaczenia część składowa języka, którą traktuję tutaj jako pseudotekst. Każdy zna ów fenomen, 
gdy na przykład podczas tłumaczenia jakiegoś  tekstu na inny język pojawiają się trudności w 
rozpoznaniu oraz właściwym potraktowaniu materiału wypełniającego mowę, który sam w sobie 
jest zrozumiały. Tłumacz dostrzega sens w tym materiale i eliminuje go przez odtworzenie 
właściwego przepływu informacji zawartych w przekazanym mu do tłumaczenia tekście. Na tę 
trudność  narażony   jest   każdy   tłumacz,   co   nie   przeczy   temu,   że  z pewnością należałoby 
znaleźć   ekwiwalent   takiego   materiału   wypełniającego,   choć   celem   przekładu   jest   w   istocie 
jedynie sens samego tekstu i dlatego jego prawdziwe  zadanie, o ile jest sensowny, polega na 
rozpoznaniu oraz  wyeliminowaniu takiego wypełniającego puste miejsca materiału.  Zawczasu 
należy   tu   jednak   zaznaczyć,   że   materiał  ten   jest   całkiem   czymś   innym   we   wszystkich 
tekstach  o   prawdziwej   wartości   literackiej,   które   poznamy   i   które   nazywam   tekstami 
eminentnymi.   Właśnie   w   nim   tkwi   ujawniająca   się   na   najrozmaitszych   poziomach   granica 
przekładalności tekstów literackich.

Jako trzecią formę tekstów sprzecznych z duchem tekstu  rozważę  pre-teksty.  Tak określam 

wszystkie   wypowiedzi  komunikacyjne,   których   zrozumienie   nie   ziszcza   się   w   przekazywaniu 
zawartego w nich sensu, ale w których wyraża się coś ukrytego. Pre-teksty są więc tekstami, które 
interpretujemy, wskazując na coś, czego one akurat na uwadze nie mają. To, co zawierają, jest 
jedynie  pozorem,  za   którym  skrywa  się  sens,  a   zadaniem   interpretacji   pozostaje   tym   samym 
rozpoznanie pozoru oraz ustalenie tego, co w istocie jest wyrażane.

Takie   pre-teksty   występują   na   przykład   w   kształtowaniu  opinii   publicznej,   które   nosi 

11

background image

zabarwienie   ideologiczne.  Pojęcie   ideologii   sugeruje   właśnie   to,   że   nie   rozpowszechnia   się 
prawdziwej informacji, lecz propaguje się skrywający się za nią interes, któremu służy ona jako 
pozór.   Krytyka  ideologii   polega   zatem   na   sprowadzaniu   wypowiedzi   do   zamaskowanych 
interesów,   dajmy   na   to   interesów   klasy  burżuazyjnej   w   kapitalistycznej   walce   ekonomicznej. 
Również   samo   stanowisko   ideologiczno-krytyczne   mogłoby   być  podobnie   krytykowane   jako 
ideologiczne, jeśli reprezentuje  interesy antyburżuazyjne czy jakiekolwiek inne, a tym  samym 
maskuje własną pozorność. Wspólną motywacją  powrotu do ukrytego interesu byłoby zerwanie 
porozumienia,  to, co  Habermas  nazywa  zakłóceniem  komunikacji.  Zakłócona  komunikacja  to 
zakłócona   możliwa   zgoda  oraz  możliwe   porozumienie,   powodujące   konieczność   powrotu  do 
prawdziwego sensu, jakby jego odszyfrowywanie.

Innym przykładem interpretacji będącej demistyfikacją pozorów jest rola, jaką w nowoczesnej 

psychologii głębi odgrywa marzenie senne. Doświadczenia snu są przecież w istocie nietrwałe. 
Logika życia na jawie w znacznej mierze traci w nich swą moc. Co nie wyklucza faktu, że od logiki 
zaskoczeń   właściwej   marzeniom   sennym   nie   może   również  pochodzić   jakaś   bezpośrednia 
inspiracja znaczeniowa, w pełni porównywalna z inspiracją znaczeniową płynącą z nielogiczności 
bajki. W istocie literatura o narracji w stylu marzeń sennych utrwaliła się jako baśń, na przykład w 
niemieckim romantyzmie. Chodzi w niej jednak o pewną jakość estetyczną, której doświadcza się 
w grze fantazji sennych i która może naturalnie uzyskać pewną interpretację estetyczno-literacką. 
Ten sam fenomen marzenia sennego staje się natomiast przedmiotem zupełnie innego rodzaju 
interpretacji, jeśli za fragmentami marzeń sennych pragnie się odsłonić jakiś rzeczywisty sens, 
który w sennych fantazjach  tylko się skrywa, ale daje się odszyfrować. Z punktu  widzenia 
psychoanalizy nadaje to wspomnieniom sennym ogromne znaczenie. Z pomocą objaśniania snów 
udaje się psychoanalizie uruchomić pewien asocjacyjny dialog i w końcu, znosząc blokady, 
uwolnić   pacjenta   od   jego  neurozy.  Jak wiadomo,  proces  tak zwanej  analizy przebiega  przez 
skomplikowane   stadia  rekonstrukcji  pierwotnej  tekstu  sennego  oraz   jego   interpretacji.   Jest   to 
wprawdzie zupełnie  inny sens niż ten  zamierzony  przez śniącego albo wyczytany  ongiś przez 
interpretatorów marzeń sennych, którzy rozwiewali niepokój doświadczenia sennego dzięki jego 
objaśnieniu. Chodzi  tu jednak o totalne  zakłócenie  procesu porozumienia  opierającego się na 
zgodzie, które nazywamy neurozą i które powoduje konieczność powrotu do tego, co zamierzone, 
oraz interpretację pozoru.

Taką  samą  strukturę   ma,  jak  wiadomo,   psychopatologia  życia   codziennego.   Niewłaściwe 

działania stają się nagle zrozumiałe za sprawą powrotu do aktów nieświadomych. Raz jeszcze 
powtarza   się   tu   motywacja   cofnięcia   się,  z   powodu   przypadkowości,   to   znaczy 
niepojmowalności błędnych działań, ku temu, co nieświadome. Staje się ono dzięki oświeceniu 
zrozumiałe i traci coś irytującego, co w sobie miało.

Związek między tekstem a interpretacją, będący tematem niniejszego studium, ujawnia się 

więc   tutaj   w   pewnej  szczególnej   formie,   którą   Ricoeur   nazywa   hermeneutyką  podejrzeń   – 
hermeneutic   of   suspicion.  Błędem   jest   jednak   uprzywilejowanie   przypadków   zakłóconego 
zrozumienia jako normalnego przypadku rozumienia tekstu

9

.

Celem dotychczasowej analizy było pokazanie, że związek między tekstem a interpretacją 

zmienia się zasadniczo, jeśli chodzi o tak zwane teksty literackie. We wszystkich uwzględnianych 
dotąd przypadkach, w których  całość motywów   poddawała   się   interpretacji,   a   przez   to   coś 
konstytuowało się w procesie komunikacji jako tekst, zarówno interpretacja, jak i sam tak zwany 
tekst   były   integrowane  w   proces   porozumienia.   Tekst   odpowiadał   dosłownemu  znaczeniu 
wyrażenia  inter-pres,  które oznacza kogoś, kto  wtrąca się do rozmowy. W pierwszym rzędzie 
oznacza więc prafunkcję tłumacza usytuowanego pomiędzy mówiącymi różnymi językami, który 
dzięki   swojej   integracji   umożliwia  komunikację   oddalonym   od   siebie   nawzajem.   Ktoś   taki 
potrzebny jest zarówno we wskazanym przypadku przezwyciężania bariery języka obcego, jak też 
wówczas, gdy  w tym samym języku występują zakłócenia w porozumieniu,  tak że identyczność 
wypowiedzi osiąga się w powrocie do języka, a to równa się jego potencjalnemu potraktowaniu 
jako tekstu.

9

 Por. Hans-Georg Gadamer, The Hermeneutics of Suspicion,w. G. Shapiro, A. Sica (red.), Hermeneutics, Questions and 

Prospects, Amherst 1984.

12

background image

Obcość   czyniąca   tekst   niezrozumiałym   powinna   być  zniesiona   przez   interpretatorów. 

Interpretator mówi pomiędzy, jeśli tekst (mowa) nie jest w stanie spełnić swego powołania bycia 
słuchanym i zrozumianym. Interpretator nie ma żadnej innej funkcji niż ta, aby wraz z osiągnięciem 
porozumienia zupełnie zniknąć. Mowa interpretatora nie jest więc tekstem, ale tekstowi służy. Nie 
oznacza to jednak, że wkład interpretatora w sposób odbioru tekstu znika całkowicie; znika nie 
tematycznie, nie jako tekst, przedmiotowo, ale w tekście. Tak można w najogólniejszych zarysach 
scharakteryzować  relację między tekstem a interpretacją.  Ujawnia się tu bowiem strukturalny 
moment hermeneutyczny, który zasługuje na oddzielne potraktowanie: owo mówienie pomiędzy 
samo   ma   strukturę   dialogiczną.   Tłumacz  pośredniczący   między   dwojgiem   rozmówców   nie 
doświadcza niczego innego poza swoim dystansem w stosunku do obu stanowisk, jakby pewnego 
rodzaju przewagę nad obopólną stronniczością. Jego pomoc w porozumieniu nie ogranicza się 
zatem do poziomu czysto lingwistycznego, ale  zmienia się zawsze w pośrednictwo rzeczowe i 
jest próbą  porównania prawa i granic obu stron.  Mówiący pomiędzy  staje się  negocjatorem. 
Wydaje mi się, że analogiczny stosunek zachodzi także między tekstem a czytelnikiem.  Jeśli 
interpretator przezwycięża  to, co w tekście obce,  i dzięki temu dopomaga czytelnikowi w 
jego zrozumieniu, wówczas jego wycofanie się nie jest zniknięciem w sensie negatywnym, ale 
staje   się   wchłonięciem   w   proces   komunikacji,   tak   że   przestaje   istnieć   napięcie   pomiędzy 
horyzontem  tekstu   a   horyzontem   czytelnika   –   co   nazwałem  stapianiem   się   horyzontów 
[Horizontverschmehung].  
Odległe horyzonty,  tak jak różnorodne stanowiska, rozpływają się 
jedne w drugich. Zrozumienie tekstu zmierza więc ku temu, aby czytelnika ujęło to, co mówi tekst, 
który właśnie dzięki temu znika.

Ale oto istnieje literatura: teksty, które nie znikają, lecz wystawione są na każde rozumienie o 

normatywnym roszczeniu i oczekują każdego przyzwolenia, by przemówić na nowo. Co jest ich 
cechą charakterystyczną? Cóż oznacza to dla mówienia pomiędzy interpretatora, że teksty mogą 
istnieć właśnie tu oto

10

?

Moja teza brzmi: one są prawdziwie tu oto zawsze tylko dzięki powrotowi do nich samych. 

Oznacza to więc, że  stanowią tekst w źródłowym i właściwym sensie. Słowa,  które dopiero w 
powrocie do samych siebie są właśnie  tu oto, realizują prawdziwy sens tekstów, by tak rzec, z 
siebie samych: one mówią. Teksty literackie są takimi tekstami, których należy podczas czytania 
słuchać niczym głosu, choć być może jedynie słuchem wewnętrznym, tekstami, które, gdy są 
wygłaszane, to nie tylko się ich wysłuchuje, ale  wewnętrznie współwypowiada. Zyskują swoje 
prawdziwe   istnienie   w   możliwości   ich   zapamiętania,  par   coeur.  Wówczas   żyją   w   pamięci 
rapsodysty, chórzysty, lirycznego pieśniarza. Niczym napisane w duszy są w drodze do pisma i 
dlatego zupełnie nie dziwi, że w kulturach czytelniczych tak scharakteryzowane teksty nazywa 
się literaturą.

Tekst literacki jest nie tylko zapisem mowy, która się dokonała, nie wskazuje on z powrotem 

na słowo już  wypowiedziane. Ma to hermeneutyczne konsekwencje. Interpretacja przestaje być 
jedynie środkiem odtwarzania pierwotnej wypowiedzi. Tekst literacki to tekst szczególny właśnie 
dlatego, że nie odsyła z powrotem do jakiegoś pierwotnego aktu językowego, lecz ze swej strony 
wszelkie powtórzenia i akty językowe wyznacza; żadne mówienie nie jest w stanie nigdy całkowicie 
wypełnić dyktatu, którym jest  tekst poetycki. Spełnia on również pewną funkcję normatywną, 
która nie wskazuje ani na pierwotne mówienie, ani  na intencje mówiącego, ale która powstaje 
bezpośrednio  w tekście samym, zaskakując i przerastając nawet samego poetę, jak choćby w 
chwili szczęścia z powodu twórczego spełnienia.

Nie na darmo słowo  literatura  otrzymało znaczenie wartościujące, tak że przynależność do 

literatury stanowi pewien wyróżnik. Tekst tego rodzaju nie jest samym tylko utrwaleniem mowy, 
ma natomiast własną autentyczność. Podczas gdy mowa polega na tym,  że słuchający słucha 
poniekąd poprzez nią i kieruje się bez reszty na to, co ona mu przekazuje, tutaj sam język zjawia się 
w sposób osobliwy.

Nie jest łatwo właściwie ująć ową samoprezentację  słowa. Oczywiście również w tekście 

literackim słowa  zachowują swoje znaczenie oraz przechowują sens mowy,  która coś wyraża. 

10

 Por. przede wszystkim Gesammelte A bhandlungen zur Literaturtheorien, w: H.-G. Gadamer, Gesammelte Werke, t. 8, 

dz. cyt.

13

background image

Tekst literacki z natury nie narusza prymatu treści, który przysługuje każdemu mówieniu, a nawet 
odwrotnie,   potęguje   go   tak   bardzo,   iż   odniesienie   do  rzeczywistości   tego,   co   mówił,   zostaje 
zawieszone. Z drugiej strony nie może wysuwać się na pierwszy plan Jak wypowiedzianej treści. W 
przeciwnym  razie mówilibyśmy nie o sztuce słowa, ale  o sztuczności,  nie o brzmieniu,  które 
prowadzi niczym melodia, ale o poetyzującej imitacji albo też mówilibyśmy nie o stylu, którego 
autentyczną  jakość podziwiamy,  lecz o manierze, która przeszkadza. Pomimo to tekst literacki 
domaga się, by stał się obecny w swojej językowej postaci  oraz by spełniał nie tylko funkcję 
komunikacyjną.  Musi być  nie   tylko   czytany,   musi   być   również   słuchany   –  choć  najczęściej 
jedynie słuchem wewnętrznym.

Dopiero wówczas słowo w pełni uobecnia się w tekście literackim. Czyni obecnym nie tylko to, 

co   wypowiedziane,  ale   także   siebie   w   swojej   zjawiającej   się   rzeczywistości  brzmieniowej. 
Podobnie jak styl, jako pewien sprawczy czynnik, współtworzy dobry tekst, a przecież nie wysuwa 
się  na   pierwszy   plan   niczym   jakiś   stylistyczny   ornament,   tak  również   rzeczywistość 
brzmieniowa słowa i mowy jest nierozerwalnie związana z przekazywaniem sensu. Z drugiej wszak 
strony, gdy mowę określa antycypacja sensu, tak że pomijając jej przejawianie się, wczytujemy i 
wsłuchujemy się bez reszty w przykazywany sens, wówczas samoprzejawianie się każdego słowa 
w jego brzmieniu oraz melodia brzmieniowa mowy mają swoje znaczenie także dla tego, co przez 
słowa wypowiedziane. Powstaje osobliwe napięcie między kierunkiem, ku któremu zmierza sens 
mowy, a jej samoprezentacją. Każdy z członów mowy, każde pojedyncze słowo, które wpisuje się 
w sensowną całość zdania, samo jest pewnego rodzaju sensowną całością, o ile za sprawą swojego 
znaczenia przywołuje jakąś myśl. Jeśli przy tym realizuje się we własnych granicach, a nie tylko 
służy   jako  środek   pozostającego   do   odgadnięcia   sensu   mowy,   wówczas  może   się   rozwinąć 
różnorodność sensu za sprawą własnej  siły wyrazu słowa. O konotacjach, które współbrzmią, 
mówi się wówczas, gdy w jakimś tekście literackim słowo pojawia  się  we właściwym  sobie 
znaczeniu.

Poszczególne słowo jako nośnik swojego znaczenia oraz jako współnośnik sensu mowy jest 

przy tym tylko jej abstrakcyjnym momentem. Wszystko należy postrzegać w większej całości 
syntaksy.  W tekście literackim jest to  wszelako syntaksa, która niekoniecznie i nie tylko jest 
syntaksą   zwyczajnej   gramatyki.   Tak   jak   mówca   korzysta  z   syntaktycznych   swobód,   które 
słuchacz   mu   przyznaje  dlatego,   że   nadąża   za   wszelkimi   modulacjami   oraz   gestykulacjami 
mówienia,   tak   też   tekst   poetycki   posiada   –   na  wszystkich   ujawnianych   poziomach  –  własne 
syntaktyczne przestrzenie wolności. Tworzy je rzeczywistość brzmieniowa, dopomagając całości 
tekstu w osiągnięciu wzmożonej siły wyrazu. Z pewnością już w obszarze zwykłej prozy widać, 
że mówienie  [die Rede]  nie jest  pisaniem [Schreibe],  a wykład żadnym odczytem, to znaczy 
żadnym  paper.  Odnosi   się   to   tym   bardziej   do   literatury   w   wyższym   sensie   tego   słowa. 
Przezwycięża ona abstrakcyjność bytu pisanego nie tylko za sprawą czytelności tekstu, to znaczy 
zrozumiałości jego sensu. Tekst literacki ma raczej pewien autonomiczny status. Jego językowa 
obecność jako obecność tekstu  wymaga powtórzenia brzmienia oryginalnego, ale tak, żeby  nie 
odwoływało się ono aż do źródłowego mówienia, lecz uprzedzająco spoglądało na nowy idealny 
dyskurs.   Splot   znaczeniowych   odniesień   nigdy   całkowicie   nie   wyczerpuje   się   w   relacjach 
zachodzących między podstawowymi znaczeniami słów. To właśnie współwystepujące relacje 
znaczeniowe, które nie są zintegrowane z teleologią sensu, zapewniają wypowiedzi literackiej jej 
bogactwo.   Z   pewnością   nie   wyszłyby   one   na   jaw,   gdyby   całość   mowy,   by   tak  rzec,   nie 
przytrzymywała   przy   sobie,   nie   zapraszała   do   zatrzymania   i   nie   zachęcała   czytelnika   albo 
słuchacza   do  stania   się   kimś,   kto   wciąż   słucha   i   słucha.   Ale   owo   stawanie   się   słuchającym 
pozostaje pomimo to, jak każde słuchanie,  słuchaniem czegoś – słuchaniem ujmującym to, co 
usłyszane, jako sens mowy.

Trudno powiedzieć, co jest tu przyczyną,  a co skutkiem;  czy  przyczyną  tą  jest zyskanie 

bogactwa znaczeniowego,  które zawiesza swoją funkcję komunikacyjną oraz swoją  referencję i 
czyni tekst tekstem literackim, czy jest na odwrót – tak że rezygnacja z odtwarzania rzeczywistości, 
która  wyróżnia tekst jako poezję, to znaczy jako samoprzejawianie  się języka, pozwala dopiero 
ujawnić   się   bogactwu   znaczeniowemu   mowy   w   całej   pełni?   Jedno   i   drugie   jest   jak   widać 
nieoddzielne i zależeć będzie od każdorazowego wkładu językowego fenomenu w całość sensu, 
tak jak wkład ten  mierzy się w różny sposób na skali wypełniającej przestrzeń  między prozą 

14

background image

poetycką a czystą poezją.

Jak skomplikowaną rzeczą jest scalenie mowy w jedność i wkomponowanie w całość jej części 

składowych, to znaczy słów, widać wyraźnie na przykładzie pewnego skrajnego przypadku, gdy 
słowo w swojej wieloznaczności aspiruje do bycia samodzielnym nośnikiem sensu. Coś takiego 
nazywamy  grą   słów.  Nie   można   zaprzeczyć,   że   używana   często   jedynie   jako   ozdobnik 
pozwalający   zabłysnąć   intelektowi  mówcy,   ale   całkowicie   podporządkowana   jego   intencji 
znaczeniowej, może ona stać się samodzielna. W konsekwencji  intencja znaczeniowa mowy jako 
całości traci nagle swoją  przejrzystość. Spoza całości brzmienia przebija wówczas  ukryta całość 
różnorodnych, a nawet przeciwstawnych znaczeń. Hegel mówił w takim wypadku o dialektycznym 
instynkcie  języka, a Heraklit rozpoznał w grze słów jednego z najważniejszych świadków swej 
naczelnej myśli, że to, co przeciwstawne, jest w istocie tym samym. Ale to jest filozoficzny sposób 
mówienia. Chodzi tu o przerwanie naturalnego ciągu znaczeniowego mowy, które dla myślenia 
filozoficznego okazuje się  twórcze, ponieważ język zmuszony jest w ten sposób do  porzucenia 
swoich   bezpośrednich   znaczeń   przedmiotowych  i   przyczynienia   się   do   powstania   myślowych 
odzwierciedleń. Wieloznaczności tkwiące w grach słownych stanowią najbardziej zwarte formy 
przejawiania się tego, co spekulatywne, które ujawniają się w sprzecznych sądach. Jak mówił Hegel, 
przedstawieniem tego, co spekulatywne, jest dialektyka.

Jeśli  chodzi o tekst  literacki,  to sprawa  wygląda  inaczej, i  to  z następującej  przyczyny: 

funkcja gry słów koliduje po prostu z pełną treści wieloznacznością słowa poetyckiego. Znaczenia 
współistniejące   ze   znaczeniem   podstawowym  ofiarowują   językowi   jego   literackie   bogactwo, 
dzięki   temu  jednak,   że   podporządkowują   się   jedności   sensu   mowy,  pozwalając   innym 
znaczeniom tylko pobrzmiewać. Gry  słów nie są zwykłymi grami wielowymiarowości czy też 
poliwalencji   słów,   z   których   składa   się   mowa   poetycka   –  w   nich   raczej   ścierają   się 
samodzielne jednostki sensu. Ale przez to gra słów burzy jedność mowy i pragnie być rozumiana w 
jakimś wyższym, poddanym refleksji kontekście znaczeniowym. Dlatego użycie gier słownych 
albo słownych kalamburów, jeśli są zbyt częste, będzie nawet irytować, gdyż burzą one jedność 
mowy. Siła ekspresji gry słów okazuje się nieszczególnie skuteczna w pieśni albo w poemacie 
lirycznym,   a   zatem   wszędzie   tam,   gdzie  przeważa melodyczna  figuracja języka.  Naturalnie 
odmiennie jest w wypadku mowy dramatycznej, tu bowiem scenę  opanowuje przeciwieństwo. 
Chodziłoby o stychomytię czy też samozniszczenie bohatera, które ujawniają się w słownej grze 
imienia bohater [Held]

11

. Jeszcze inaczej jest tam, gdzie mowa poetycka nie tworzy ani strumienia 

narracji,   ani   linii  melodycznej,   ani   akcji   dramatycznej,   ale   świadomie   rozpływa   się   w   grze 
refleksji, do której należy wręcz burzenie oczekiwań co do mowy. W liryce typowo refleksyjnej 
gra  słów  jest  więc   w  stanie  pełnić  funkcję  twórczą.   Można  odwołać  się  tu na przykład  do 
hermetycznej liryki Paula Celana. Ale i tutaj należy zapytać, czy droga takiego  refleksyjnego 
obciążania słów nie musi się w końcu stać  drogą nie do przebycia. Uderza bowiem fakt, że na 
przykład Mallarme stosuje grę słów zarówno w szkicach prozatorskich, jak i w Igitur, ale niewiele 
gra słowami tam, gdzie chodzi o pełne brzmienie elementów dzieła poetyckiego. Strofy Salut są z 
pewnością   wielowarstwowe   i   odpowiadają  wyobrażeniom   co  do  sensu   na   tak   różnorodnych 
poziomach,  jak   poziom   toastu   i   poziom   życiowego   bilansu,   unosząc   się   między   szampanem 
pieniącym się w kieliszku a śladem fal, które wzbija statek życia. Ale oba wymiary znaczeniowe 
można urzeczywistnić w tej samej jednostce mowy jako ten sam melodyczny gest języka

12

.

11

 Por. Max Warburg, Zwei Fragen zum Kraty fos, „Neue philologischc Untersuchungen", 5, Berlin 1929.

12

 Oto sonet Mallarmego, o którym pisze Gadamer:

Rien, cette écume, vierge vers 
A ne désigner que la coupe; 
Telle loin se noie une troupe 
De sirénes mainte a I’envers

Nous naviguons, ômes divers 
Amis, moi déjà sur la poupe 
Vous l’avant fastueux qui coupe 
Le flot de foudres el d’hivers;

Une ivresse belle m’engage 
Sans craindre même son tangage 
De porter deboul ce salut

15

background image

Podobne rozważania dają się odnieść do metafory. Jest ona w wierszu tak bardzo uwikłana w 

grę brzmienia, sens słowa i mowy, że zupełnie nie zauważa się jej jako takiej. Brak w niej bowiem 
w ogóle prozy języka potocznego.  Nawet w prozie poetyckiej metafora w niewielkim stopniu 
spełnia   jakąś   funkcję.   Znika   poniekąd   w   pobudzeniu   duchowego   oglądu,   któremu   służy. 
Właściwym obszarem panowania metafory jest raczej retoryka. W niej naprawdę smakuje  się 
metaforę. W poetyce natomiast teoria metafory w niewielkim tylko stopniu zasługuje na poczesne 
miejsce, tak samo jak teoria gier słownych.

Dygresja   ta   poucza,   jak   wieloaspektowe   i   jak   odmienne,  jeśli   chodzi   o   literaturę,   jest 

współdziałanie głosu i sensu, tak  w mowie,  jak i w piśmie. Stawia się pytanie, jak w ogóle 
międzymowę interpretatora można ponownie wprowadzić do tekstów poetyckich. Odpowiedź na 
nie   może   być   tylko  radykalna.   W   odróżnieniu   od   innych   tekstów   tekst   literacki  nie   jest 
odseparowany od wtrąceń interpretatora, ale towarzyszy mu jego ustawiczne  współmówienie. 
Można to pokazać na przykładzie struktury czasowości przysługującej wszelkiej mowie. Jednakże 
kategorie  czasowe, których  używamy  w związku z mową  i sztuką językową,  niosą ze  sobą 
szczególną trudność. Mówi się w nich o obecności, a nawet, jak uczyniłem to wcześniej, o 
samoprezentacji  słowa   poetyckiego.  Istnieje   jednak   pewien   paralogizm,   jeśli  chce   się   taką 
obecność rozumieć jako aktualność tego, co obecne, z punktu widzenia języka metafizyki albo z  
punktu widzenia pojęcia obiektywizacji. Nie jest to aktualność, która przysługuje dziełu literackiemu,  
nie przysługuje ona w ogóle żadnemu tekstowi. 
Język i pismo polegają zawsze na ich przesłaniu. 
One nie są, lecz coś mają na myśli i jest tak również wówczas, gdy to, co pomyślane, zawarte jest 
tylko  w   zjawiającym   się   słowie.   Mowa   poetycka   dokonuje   się  tylko   w   procesie   mówienia, 
względnie samej lektury, to znaczy, ona nie jest tu oto, nie będąc zrozumianą.

Czasowa  struktura   mówienia   i   czytania   stanowi   niezbadany   obszar   problemowy.   To,   że 

czysty schemat następowania po sobie nie może być zastosowany do mówienia oraz czytania, 
stanie   się   od   razu   jasne,   gdy   spostrzeżemy,   że   w   ten   sposób   opisuje   się   nie   czytanie,   ale 
sylabizowanie. Kto musi przy czytaniu sylabizować, czytać  po prostu nie umie. Podobnie jak z 
cichym  czytaniem, tak  rzecz się ma z głośnym odczytywaniem. Dobre odczytywanie oznacza 
przekazanie komuś innemu harmonii znaczenia i brzmienia tak, żeby on ożywił to dla siebie oraz w 
sobie.  Odczytuje   się  komuś,   a to  oznacza,   że  skierowuje  się  ku  niemu.  On należy do tego. 
Odczytywanie oraz dyktowanie  powstają  dialogicznie.  Nawet czytanie na głos, gdy czyta  się 
tylko sobie, powstaje dialogicznie, albowiem należy możliwie najlepiej pogodzić brzmienie ze 
zrozumieniem sensu.

Sztuka recytacji nie jest zasadniczo niczym innym. Wymaga tylko szczególnej umiejętności, 

gdyż słuchacze są  anonimową zbiorowością, a tekst poetycki mimo to domaga  się zaistnienia w 
każdym słuchaczu bez wyjątku. Znamy zjawisko podobne do sylabizowania podczas czytania, jest 
to   tak   zwane   wyrecytowywanie.   Znów   nie   jest   to   mówienie,  lecz   rozwleczone   nanizywanie 
kolejnych fragmentów sensu.  Mówimy o tym w języku niemieckim, kiedy dziecko uczy się  na 
pamięć wierszy i ku radości rodziców je recytuje.

Prawdziwy mistrz albo artysta recytacji uobecnia natomiast całość językowej treści, podobnie 

jak aktor, który słowa  swojej roli, jakby odnalezione w mgnieniu oka, musi na nowo powołać do 
życia. Nie może to być następstwem oderwanych fragmentów mowy, lecz całości złożonej z sensu i 
brzmienia, która w sobie samej jest tutaj oto. Zatem idealny mówca nie uobecni się wcale, jedynie 
tekst, który sam musi być w pełni  osiągalny niczym dla ślepca, niebędącego w stanie zobaczyć 
gestykulacji mówcy. Goethe powiedział ongiś: „Nie ma przyjemności większej i czystszej ponad 
to, kiedy z zamkniętymi oczami, naturalnym głosem, możemy nie deklamować,  lecz recytować 

Solitude, récif, étoile 
A n’importe ce qui valut 
Le blanc souci de notre toile.

Szczegółowa interpretacja problemów, które z perspektywy hermeneutycznej  wiersz ten wywołuje, znajduje się w 
pracy: Uwe Japp, Hermeneutik, München 1977, s. 80-83. Wyróżniono tam (na podstawie Rastiera) trzy poziomy: jest to 
skrajna forma „nasyconej analizy", salut rozumie się tutaj już niejako Gruss [pozdrowienie], lecz jako Rettung [ratunek, 
zbawienie], a weisse Sorge [białą troskę] jako Papier [papier] – nigdzie w tekście nie spotkamy takich wykładni, nawet w 
odnośnym vierge vers. Jest to przykład metody bez prawdy.

16

background image

fragment sztuki Szekspira

13

Można zapytać, czy w ogóle możliwa jest recytacja każdego rodzaju 

tekstu poetyckiego, na przykład poezji medytacyjnej. Problem ten ujawnia się również w historii 
liryki jako gatunku. Liryka  chóralna i w ogóle wszelka pieśń, która zaprasza do  wspólnego 
śpiewania, jest czymś całkowicie różnym od tonacji elegijnej. Wydaje się ostatecznie, że poezję 
medytacyjną można wykonywać tylko samotnie.

W każdym razie schemat następstwa jest tu zupełnie nie na miejscu. Przypomina się coś, co w 

nauczaniu  łacińskiej  prozodyki  nazywa  się konstruowaniem.  Uczący się łaciny  ma  odnaleźć 
czasownik, a następnie podmiot i od tego momentu artykułować cały zasób słów aż do momentu 
nagłego   połączenia   elementów   pod   względem   sensu.   Arystoteles   opisał   ongiś   wstrząsanie 
zamarzniętą   cieczą   jako  nagłą   zmianę.   Podobnie   jest   z   nagłością   rozumienia,   gdy 
nieuporządkowane   fragmenty   słów   krystalizują   się   w   sensowną   jedność   całości.   Słuchanie, 
podobnie jak czytanie, ma  wyraźnie tę samą czasową strukturę rozumienia,  której  cyrkularny 
charakter zalicza się do najstarszych odkryć retoryki i hermeneutyki.

Odnosi się to do wszelkiego słuchania oraz czytania, ale  w wypadku tekstów literackich 

sytuacja   jest   bardziej   skomplikowana.   Chodzi   wszak   nie   tylko   o   wyłuskanie   informacji 
przykazywanej   przez   tekst.   Nie   podąża   się   niecierpliwie   i   poniekąd   nieomylnie   ku 
ostatecznemu   sensowi,  wraz   z   uchwyceniem   którego   ogarnia   się   całość   informacji.   Z 
pewnością również tutaj istnieje coś takiego jak nagłe rozumienie, w którym przebłyskuje 
jedność struktury. W tekście poetyckim jest tak samo jak w artystycznym obrazie. Relacje 
znaczeniowe są rozpoznawane – chociaż być może w sposób niejasny i fragmentaryczny. Ale 
w   obu   wypadkach   zawiesza   się   odniesienie   obrazu  do   rzeczywistości.   Jedyną   obecnością 
pozostaje   tekst   ze  swym  kontekstem  znaczeniowym.  Jeśli wygłaszamy  albo  czytamy  tekst 
literacki, jesteśmy kierowani z powrotem ku  relacjom znaczeniowym i brzmieniowym, które 
wyrażają  strukturę   całości,   i   to   nie   jednorazowo,   ale   stale.   Przewracamy   kilka   kartek 
wstecz, zaczynamy od nowa, na nowo czytamy, odkrywamy nowe konteksty znaczeniowe, a 
to,   co   znajdzie   się   na   końcu,   nie   jest   pewną   siebie  świadomością zrozumienia rzeczy, 
wraz z którą tekst odkłada się na bok. Odwrotnie: wnika się w tekst coraz głębiej, im bardziej 
związki sensu i brzmienia  przedostają  się  do  świadomości.  Nie  pozostawiamy  tekstu  poza 
sobą, ale wkraczamy w niego. Jesteśmy wówczas w nim w środku, tak jak każdy, kto mówi, 
jest   wewnątrz   słów,  a   nie   zachowuje   dystans,   potrzebny   komuś,   kto   używa  jakiegoś 
narzędzia, bierze je i odkłada. Mówienie o używaniu słów jest zatem szczególnie mylące. 
Nie   dotyczy  ono   rzeczywistego   mówienia,   lecz   traktuje   mówienie   bardziej   jako   używanie 
leksykonu obcego języka. A zatem  jeśli chodzi o rzeczywiste mówienie  trzeba  zasadniczo 
ograniczyć mówienie o regułach i wzorcach. Odnosi się to tym bardziej do tekstu literackiego. 
Jest on prawdziwy nie dlatego, że mówi to, co każdy by powiedział, ale dlatego, że zawiera 
nową,  jedyną  w  swoim  rodzaju rację,  która  wyróżnia go jako dzieło sztuki. Każde słowo 
posadowione jest tak, że wydaje się prawie niezastąpione, i w pewnym  stopniu niezastąpione 
jest rzeczywiście.

Dilthey   był   tym,   który   w   rozwoju   idealizmu   romantycznego   wytyczył   pierwsze   punkty 

orientacyjne w tej  dziedzinie. W obronie współczesnego mu monopolizmu myślenia kauzalnego 
zamiast o związku przyczyny i skutku mówił o związku oddziaływań [Wirkungszusammenhang], 
a więc o pewnym związku, który istnieje między samymi skutkami (bez uszczerbku dla tego, że 
wszystkie one mają swe przyczyny).  Wprowadził on pojęcie  struktury,  które zyskało później 
uznanie, i pokazał, że rozumienie struktur przybiera z konieczności formę kolistą. Wychodząc od 
muzycznego   słuchu,   którego   reprezentacyjnym   przykładem   jest   za   sprawą   swej   ekstremalnej 
bezpojęciowości muzyka absolutna, ponieważ wyklucza wszelką teorię odbicia, mówił o skupianiu 
się   w   pewnym   punkcie   centralnym   oraz   stematyzował   temporalną   strukturę   rozumienia.   W 
podobnym sensie mówi się w estetyce, zarówno w odniesieniu do tekstu literackiego, jak i obrazu, 
wytworze [das Gebilde]. W nieokreślonym znaczeniu wytworu tkwi to, że coś rozumiane jest 
nie podług swej uprzednio zaplanowanej gotowej treści, ale że zostało to ukształtowane w swojej 
formie poniekąd od wewnątrz oraz być może w trakcie dalszego kształtowania. Jasne jest, że 
zrozumienie tego pozostaje osobnym zadaniem. Chodzi o to, aby to, czym jest wytwór, zbudować 

13

 Zob. Shakespeare und kein Ende, w: Johann Wolfgang von Goethe, Sämtliche Werke, Artemis-Gedenkausgabe, t. XIV, s. 757.

17

background image

w   sobie,   skonstruować   coś,   co   nie   jest  skonstruowane   –  a   to   znaczy,   że   wszelkie   próby 
konstrukcyjne  ustawicznie podejmuje się na nowo. Podczas gdy jedność  rozumienia i czytania 
realizowana   jest   w   rozumiejącej  lekturze,   gdy   językowy   fenomen   całkowicie   pozostaje   na 
uboczu,   w   tekście   literackim   stale   coś   współmówi   i   uobecnia   zmieniające   się   konteksty 
znaczeniowe oraz brzmieniowe. Istnieje czasowa struktura ruchu, nazywamy ją zatrzymaniem 
[Verweilen], która wypełnia taką obecność i która powinna wchodzić do każdej międzymowy 
interpretacji. Żaden tekst poetycki nie przemówi bez gotowości czytelnika do tego, by zmienić się 
całkowicie w słuch.

Na zakończenie jako ilustracja niech posłuży pewien znany przykład. Jest to zakończenie 

wiersza Mörikego Auf eine Lampe

14

. Fragment ten brzmi: „Was aber schön ist, selig scheint es in 

ihm selbst”.

Był on przedmiotem dyskusji między Emilem Staigerem a Martinem Heideggerem. Nas 

interesuje tutaj jedynie jako pewien egzemplaryczny przypadek. W wierszu tym spotykamy grę 
słów o pozornie najbardziej trywialnej  pospolitości:  es scheint  można rozumieć jako:  jak się 
zdaje,  dokei,  videtur,   il  semble,   it  seems,  pare  
itd.  To  prozaiczne   rozumienie  tego  zwrotu 
oddaje sens i znajdywało  także swych obrońców. Można jednak dostrzec,  że  nie jest ono 
zgodne z zasadą, która rządzi tą strofą, oraz pokazać, dlaczego es scheint oznacza świeci [es 
leuchtet], splendet.  
Przede wszystkim daje się tutaj stosować zasada hermeneutyczna, że przy 
niejednoznacznościach decyduje szerszy kontekst. Każda możliwość dwojakiego rozumienia jest 
zaś impulsem do interpretacji. Rozstrzygający pozostaje fakt, że pojęcie piękna odnosi się tutaj 
do lampy. Jest to wymowa wiersza jako całości,  którą należy zrozumieć do końca. Lampa, 
która   nie  świeci,   ponieważ   jest   staromodna   i   wisi   zapomniana  w  domu   uciech 
[Lustgemachs], 
otrzymuje tutaj swoją świetność, gdyż jest dziełem sztuki. Nie można wątpić, że 
das Scheinen dotyczy lampy, która świeci, choć nikt jej nie używa.

Leo Spitzer w bardzo uczonym przyczynku do tej  dyskusji bliżej opisał literacki gatunek 

takiej   poezji   traktującej   o   przedmiotach   i   przekonująco   wskazał   na   jej  historycznoliterackie 
miejsce. Heidegger ze swej strony słusznie podkreślił związek pojęciowy między schön scheinen, 
który pobrzmiewa w znanym  zwrocie Hegla o zmysłowym przejawianiu się idei. Ale istnieją 
również immanentne podstawy interpretacji. Właśnie ze wspólnego oddziaływania brzmienia i 
znaczenia słów wynika przejrzysta instancja rozstrzygająca. Tak jak w strofie, w której głoski 
zaczynające się na literę tworzą pewien trwały układ („was aber schön ist, selig scheint es in ihm 
selbst”), albo tak jak  metryczna  modulacja   strofy tworzy  melodyczną  jedność  frazy (akcent 
metryczny leży na: schön, selig, scheint, in, selbst), tak brak jest miejsca dla refleksyjnej irrupcji, 
którą  byłoby prozaiczne  wydaje się [es scheint].  Oznaczałoby to  raczej wdarcie się do języka 
poematu   prozy   kolokwialnej,  ciągle   zagrażające   nam   zafałszowanie   poetyckiego   rozumienia. 
Albowiem na ogół mówimy prozą, jak ku swojemu zaskoczeniu dowiedział się Molierowski pan 
Jourdain.   Do   skrajnie   hermetycznych   form   stylistycznych   doprowadziło  współczesną   poezję 
właśnie pragnienie uchronienia się  przed ingerencją prozy. Tutaj, w wierszu Mörikego, takie 
zafałszowanie nie jest zupełnie niemożliwe. Czasem język tego wiersza zbliża się do prozy (wer 
achtet   sein?).  
Ale  położenie   strofy  w   całości,   fakt   mianowicie,   że   stanowi   ona   zakończenie 

14

 Wiersz Mörikego brzmi:

 Na pewną lampę

Nie zdjęta jeszcze, piękna lampo, zdobisz 
To wnętrze, na łańcuszkach zawieszona, 
U stropu półzapomnianego domu uciech. 
Na twojej czaszy marmurowej, której kraj 
Bluszcz wieńczy z brązu złotozielonego, 
Radosne dzieci tworzą krąg taneczny. 
Jak wdzięczne to! wesołe, a łagodny duch 
Powagi przecież formę tę opływa – 
Twór sztuki niewątpliwy. Kto go ceni? 
Lecz co jest piękne, starcza samo sobie.

(Przełożył Andrzej Lam)

Dyskusja między Emilem Staigerem a Martinem Heideggerem, do której nawiązuje tu Gadamer, została udokumentowana 
w: Emil Staiger, Die Kunst der Interpretation, München 1971, s. 28-42.

18

background image

wiersza, nadaje jej pewien osobliwie gnomiczy  charakter. I rzeczywiście, wiersz przez swoją 
wymowę ilustruje, dlaczego blask tego wersu nie jest wskazaniem, tak jak banknot albo informacja, 
lecz sam posiada wartość. Świecenie nie tylko jest rozumiane, ale promieniuje całością fenomenu 
lampy,   która   wisi   w   zapomnianym   pokoju,   niezauważona   i   nigdzie   poza   tym   wierszem   nie 
zaświeci. Wewnętrzny słuch usłyszy tutaj odpowiedniki schön selig oraz scheinen selbst – aż 
wreszcie selbst, którym kończy się i cichnie rytm, pozwala naszym wewnętrznym słuchem usłyszeć 
echo gasnącego wzruszenia. Pozwala, by naszemu wewnętrznemu wzrokowi ukazało się milczące 
rozchodzenie się światła, które nazywamy świeceniem. Tak więc intelekt nasz pojmuje nie tylko 
to, co powiedziane jest tutaj o pięknie i co oznacza autonomię dzieła sztuki, które nie zależy od 
żadnego kontekstu użycia – nasz słuch i nasze rozumienie słyszy blask piękna jako jego prawdziwą 
istotę. Interpretator, który podał swoje racje, znika – tekst przemawia sam.

Przełożył Piotr Dehnel

19