background image

CANDACE   SCHULER 

 
 

DZIECKO DESI 

background image

ROZDZIAŁ 1 

 
-  Wracaj do domu, Desi - powiedział cicho doktor Craig. 
Siedziała  w  jego  gabinecie  zupełnie  zdezorientowana,  ogłuszona 

wiadomością, którą jej przed chwilą zakomunikował. 

-  Wracaj  do  domu  i  przemyśl  sobie  wszystko,  nim  cokolwiek 

postanowisz - powtórzył. - Tylko Ŝeby to nie trwało zbyt długo. Zadzwoń do 
mnie za parę dni i powiedz, co zdecydowałaś. 

-  Czy... czy to pewne? - z trudem wykrztusiła Desi. 

Jej ogromne fiołkowe oczy patrzyły na niego błagalnie. 

-  Hmm  -  odchrząknął  z  zakłopotaniem  doktor  Craig.  -  Nie  ma  jeszcze 

wyników testu, ale sądzę, Ŝe tak. 

Ręka  Desi  instynktownie  powędrowała  na  brzuch,  jakby  juŜ  wyczuwała 

nieistniejące  jeszcze  zaokrąglenie.  Na  jej  gładkim  czole  pojawiła  się 
zmarszczka niepokoju i zdziwienia. 

-  Jesteś zaskoczona, prawda? 
-  Tak...  to  znaczy  niezupełnie  -  przyznała  niechętnie.  Czuła  się  jak 

ostatnia idiotka. - Zdawałam sobie, oczywiście, sprawę, Ŝe to moŜe być to, 
ale  tak  naprawdę...  -  Milczała  przez  chwilę,  po  czym  podjęła:  -  Wiem,  Ŝe 
wydam  się  panu  bardzo  naiwna,  doktorze,  ale  ja  ani  przez  chwilę  nie 
myślałam,  Ŝe  to...  Nie!  To  znowu  nie  tak.  Ja,  po  prostu,  nie  chciałam 
wiedzieć. Łudziłam się. Wymyślałam tysiące innych powodów, Ŝe właściwie 
to  zawsze  miesiączkowałam  nieregularnie  i  Ŝe  wcale  nie  miałam  rano 
mdłości, i... i Ŝe przecieŜ to był tylko tam ten jeden raz. - Zarumieniła się na 
wspomnienie szalonego weekendu sprzed paru tygodni. 

Mój BoŜe! Jak mogłam być aŜ tak naiwna - pomyślała. 
-  Wiedziałam, Ŝe coś jest nie tak - ciągnęła – ale wmawiałam sobie, Ŝe to 

jakieś kobiece problemy. Nawet bałam się, czy to aby nie rak. - Uniosła głowę 
i  popatrzyła  na  doktora.  -  W  pewnym  sensie  ulŜyło  mi  po  tym,  co  mi  pan 
powiedział. W końcu od tego, Ŝe się jest w ciąŜy, nikt nie umiera, prawda? - 
zaśmiała się krótko, urywanym, nerwowym śmiechem, w którym czaiła się 
histeria.  

- No cóŜ, dziękuję, Ŝe poświęcił mi pan tyle czasu, doktorze. - Wstała z 

krzesła i sięgnęła po torebkę. Sztywnymi palcami niezdarnie poprawiła szal 
i  wygładziła  nieistniejące  zmarszczki  na  obszernym,  ręcznie  robionym 
swetrze. 

Doktor  Craig  podniósł  się  zza  biurka  i  podszedł  do  Desi.  Serdecznym 

gestem ujął jej drŜące dłonie. 

-  Zadzwoń do mnie za parę dni - powiedział z troską w głosie. - Musisz 

podjąć decyzję jak najszybciej. Nie zostało ci duŜo czasu. Niedługo będzie 
juŜ za późno na zabieg. 

- Nie! - przerwała mu Desi, przecząco kręcąc głową. - Nie mogłabym tego 

zrobić. To znaczy, ja... Nie! - powtórzyła stanowczo, wyrywając ręce z dłoni 
doktora. 

- Na razie nic nie mów - uspokajał ją doktor Craig. -Przemyśl to dobrze, 

background image

Desi. Jesteś młoda, wszystko przed tobą. Wiem, to brzmi trywialnie, ale nie 
pozwól, aby jedna pomyłka zrujnowała całe twoje Ŝycie. 

- To nie była pomyłka! - zaprotestowała z gwałtownością, która zaskoczyła 

ją samą. - Przyznaję, Ŝe nie byłam rozsądna ale... - urwała. Nie potrafiła mu 
tego  wytłumaczyć.  Nie  potrafiła  opowiedzieć  o  wszystkim  temu  miłemu, 
Ŝ

yczliwemu człowiekowi, który znał ją od dziecka i który teraz patrzył na 

nią z niepokojem i troską. 

Po prostu nie mogła traktować tej ciąŜy jako pomyłki. To oznaczałoby, Ŝe 

wszystko, co wydarzyło się tamtego pamiętnego dnia, teŜ było pomyłką. A 
przecieŜ  to  nie  prawda!  Doskonale  zdawała  sobie  sprawę  z  tego,  co  robi  i 
wiedziała, dlaczego to robi. No, moŜe nie do końca -przyznała uśmiechając 
się  w  duchu.  Ani  przez  sekundę  nie  pomyślała,  jakie  mogą  być 
konsekwencje.  To  prawda,  nie  była  rozsądna,  ale  nigdy,  przenigdy,  nie 
nazwie tego pomyłką! 

-  Czy  wobec  tego,  ojciec  dziecka...  -  głos  doktora  przerwał  jej 

rozmyślania. - Czy zamierzacie się pobrać? 

-  Pobrać  się?  -  Zaskoczona  Desi  zatrzymała  się  na  progu  gabinetu.  - 

Niestety, obawiam się, Ŝe ślubu nie będzie. On nic nie wie, a ja wcale nie 
zamierzam mu o tym powiedzieć - dodała uśmiechając się. 

- AleŜ Desi! - oburzył się doktor Craig. - On ma prawo wiedzieć. 
- Nie w tym przypadku - wyjaśniła spokojnie. - Nie mamy wobec siebie 

Ŝ

adnych  zobowiązań.  Nic  sobie  nie  obiecywaliśmy  i  niczego  od  niego  nie 

oczekuję. To tylko moje dziecko i moja sprawa, jasne? 

-  Jak uwaŜasz, Desi - zgodził się niechętnie. 
W jasnych oczach Desi pojawił się wyraz, który dobrze znał. Upór, duma, 

a  moŜe po prostu  ambicja.  Doktor  Craig  znał  ją  nie  od  dziś  i  wiedział,  Ŝe 
jest  silna.  W  dzieciństwie  pomogło  jej  to  przejść  bez  słowa  skargi  przez 
okres rozbitych nosów, siniaków i stłuczonych kolan, później zaś przez długą 
i  bolesną  rekonwalescencję  po  wypadku  samochodowym.  Nie  wątpił,  Ŝe  i 
tym razem Desi da sobie radę. 

-  Pomyśl o tym, co ci powiedziałem - spróbował raz jeszcze. 
Desi przecząco pokręciła głową. 
-   No dobrze, uparciuchu. Poproś pielęgniarkę o skierowanie. 
-   Skierowanie? Jakie skierowanie? - zdziwiła się Desi. 
-  Nadal mieszkasz w San Francisco, nieprawdaŜ? 

Przytaknęła. 

-  Wobec  tego  potrzebny  ci  jakiś  miejscowy  lekarz  -wyjaśnił.  -  Nie 

będziesz  chyba  jeździła  150  kilometrów  do  mnie  na  wizyty.  Szczególnie  w 
ostatnich miesiącach. To nie najlepszy pomysł. Poza tym, potrzebny ci jest 
ktoś na miejscu w razie jakichś problemów. Oczywiście, nie ma powodu do 
obaw - dodał pośpiesznie, widząc zaniepokojoną minę Desi. - Jesteś młoda i 
zdrowa, a w San Francisco jest wielu dobrych lekarzy. Zgodzisz się jednak, 
Ŝ

e nigdy nie powinno się niepotrzebnie ryzykować. 

- Ma pan rację, doktorze. 
Opuściła gabinet doktora Craiga zaopatrzona w adresy dwóch połoŜników, 

background image

recepty  na  witaminy  i  długą  listę  tego,  co  powinna,  a  czego  nie  powinna 
robić  kobieta  w  ciąŜy.  Wsunęła  to  wszystko  do  torby  i  skierowała  się  w 
stronę  zaparkowanego  po  przeciwnej  stronie ulicy  błękitnego, sportowego 
samochodu. 

Wcale nie odczuwam tego, Ŝe jestem w ciąŜy -stwierdziła, szarpiąc się z 

opornym  dachem  samochodu.  Wręcz przeciwnie, nigdy  przedtem  nie czuła 
się tak lekka, rześka i pełna Ŝycia. Niestety, dotyczyło to jedynie fizycznego 
samopoczucia. W uczuciach Desi panował zupełny chaos. 

Jak  mogła  być  tak  głupia,  tak  naiwna!  Po  prostu,  nie  wierzyła,  Ŝe  coś 

takiego  moŜe  się  jej  przydarzyć.  Nawet  nie  brała  takiej  moŜliwości  pod 
uwagę.  CiąŜa  była  ostatnią  rzeczą,  o  jakiej  pomyślała  w  związku  z  tym,  co 
zaszło w tamten pamiętny weekend, sześć tygodni temu. 

Spójrzmy  prawdzie  w  oczy  -  wykrzywiła  się  do  swojego  odbicia  w 

lusterku. Narobiłaś głupstw, a teraz się boisz. 

UwaŜnie  przyjrzała  się  swojej  twarzy.  Tak,  bała  się.  I  to  bardzo. 

Widziała to w swoich szeroko otwartych oczach o rozbieganym spojrzeniu. 

To  wszystko  stało  się  zbyt  nagle  -  pomyślała.  Nie  była  na  to 

przygotowana.  Potrzebowała  czasu,  by  pogodzić  się  z  tą  niespodziewaną 
zmianą w swoim Ŝyciu, ale wiedziała, Ŝe moŜe zwlekać z podjęciem decyzji. 
Chciała, czy nie, była w ciąŜy. 

Spojrzała  na  swoje  dłonie  nerwowo  zaciśnięte  na  kierownicy.  Kawa. 

Muszę napić się kawy - postanowiła. I moŜe coś zjem. Ostatnio, jak nigdy, 
dopisywał jej apetyt. Teraz juŜ wiedziała, jaki był tego powód. 

Prowadziła  ostroŜnie,  jakby  nabrzmiały  brzuch  juŜ  utrudniał  jej  ruchy. 

Zaparkowała  przed  swoją  ulubioną  restauracją  „Stagnaro".  Sala  świeciła 
pustką.  Desi  wybrała  stolik pod  oknem,  z  widokiem  na zacumowane przy 
nadbrzeŜu  łodzie  rybackie.  Lubiła  przyglądać  się  ptakom  czatującym  na 
rzucane  im  przez  rybaków  resztki.  Przychodziła  tu  kiedyś  z  ojcem,  jako 
mała  dziewczynka.  Nazywało  się  to  „dorosłe  lunche".  Tylko  oni  dwoje. 
Desi i ojciec. 

- Poproszę kawę - zwróciła się do kelnerki. - Nie, przepraszam, herbatę - 

poprawiła się szybko. Przypomniała sobie, Ŝe przecieŜ kobiety w ciąŜy nie 
powinny  pijać  kawy.  -  Gorącą  herbatę  i  sałatkę  z  tuńczyka.  I  poproszę  o 
dodatkową  porcję  masła  -  dodała.  Czytała  kiedyś,  Ŝe  produkty  mleczne  są 
szczególnie wskazane w jej stanie. 

Jadła wolno, popijając gorącą herbatą. Jednocześnie próbowała spokojnie 

przeanalizować  swoje  obawy.  Czego  właściwie  się  bała?  Co  ją  tak 
przeraŜało? 

No  cóŜ,  po  pierwsze  nie  miała  pojęcia  o  wychowywaniu  dzieci.  Nie,  to 

nie  to.  Obawa,  Ŝe  straci  pracę?  W  środowisku,  w  którym  się  obracała, 
nikogo  nie  zaszokuje  wiadomość,  Ŝe  jest  w  ciąŜy.  Co  najwyŜej,  będą  się 
dziwić,  Ŝe  nie  zdecydowała  się  na  zabieg.  Większość  jej  koleŜanek  tak 
właśnie by zrobiła. CzyŜ nie było to najrozsądniejsze wyjście dla samotnej 
kobiety? Właściwie, dlaczego by nie? 

Spróbowała raz jeszcze rozwaŜyć i taką moŜliwość. Nie, zabieg odpadał. 

background image

Nie  potrafiłaby  się  na  to  zdobyć.  W  takiej  sytuacji  jedyne,  co  jej 
pozostawało,  to  urodzić  dziecko  i  wychowywać  je  samotnie.  MoŜliwość 
oddania  noworodka  do  adopcji  zupełnie  nie  wchodziła  w  grę.  Nie  mogła 
nawet o czymś takim myśleć, a co dopiero zrobić to. Choć  moŜe  i  byłoby  to 
całkiem rozsądne rozwiązanie. 

Rozsądne  -  pomyślała  z  rozbawieniem.  Cała  ta  historia,  od  początku  do 

końca,  daleka  była  od  rozsądku.  Choćby  fakt,  Ŝe  była  teraz  tu,  w  Santa 
Cruz. Gdyby kierowała się rozsądkiem, powinna była udać się do jakiegoś 
lekarza w San Francisco, a nie pędzić do Santa Cruz. 

Ale tu, w rodzinnym miasteczku Desi, był doktor Craig, którego znała od 

dzieciństwa. Bała się, Ŝe jej problemy to coś powaŜnego i chciała poradzić 
się człowieka, któremu ufała. Nie zastanawiając się wsiadła do samochodu i 
przejechała prawie sto kilometrów, by usłyszeć to, co mógł jej powiedzieć 
pierwszy lepszy ginekolog w San Francisco. 

Przyjazd  do  Santa  Cruz  był  nie  tylko  nielogiczny,  ale  takŜe 

niebezpieczny.  To  niewielka  mieścina  i  wszyscy  się  tu  znają.  Gdyby 
zobaczył  ją  ktoś  ze  znajomych,  szkoda  gadać.  Na  pewno  podzieliłby  się  tą 
nowiną  z  jej  rodzicami,  a  wtedy  matka  Desi  zadzwoniłaby  do  niej  z  pyta-
niem,  co  sprowadziło  ją  do  Santa  Cruz  i  dlaczego  nie  odwiedziła  rodziny. 
Oczywiście, wtedy musiałaby uciec się do kłamstwa. Nie była w tym dobra, 
choć  moŜe  przez  telefon  udałoby  się  jej  wymyślić  jakieś  przekonywające 
łgarstwo. Zresztą, wcześniej czy później, i tak wszystko by się wydało. 

Desi  robiło  się  nieswojo  juŜ  na  samą  myśl,  by  powiedzieć  rodzicom 

prawdę. Nie bała się scen, łez i wymówek w rodzaju: jak mogłaś zrobić nam 
coś takiego? Taki wstyd! Mama, z pewnością, byłaby zatroskana o zdrowie 
jej  i  dziecka.  Dla  braci  to  nic  szokującego.  Ot,  po  prostu,  część 
współczesnej obyczajowości, ale najbardziej obawiała się rozczarowania na 
twarzy ojca. 

Desi,  jako  jedyna dziewczynka z czworga  dzieci, była oczkiem  w  głowie 

pana Westona. Choć miała juŜ dwadzieścia cztery lata, wiedziała, Ŝe ojciec 
wciąŜ  myśli  o  niej  jako  o  swojej  maleńkiej  córeczce.  Co  innego,  gdyby  ta 
ciąŜa była następstwem długotrwałego narzeczeń-stwa lub gdyby Desi miała 
zamiar  poślubić  ojca  swojego  dziecka.  O  tak,  wtedy  wszystko  byłoby  duŜo 
prostsze. Ale wyznać, Ŝe spodziewa się dziecka, bo spędziła z nieznajomym 
męŜczyzną  jeden  szalony  weekend!  Nawet  jej  braciom  trudno  byłoby 
pogodzić się z tym. Nie wtedy, kiedy w grę wchodziła ich jedyna siostra. 

- Coś jeszcze? - Z ponurych rozmyślań wyrwał Desi głos kelnerki. 
- Nie, dziękuję. - Przecząco pokręciła głową. - Tylko rachunek. 
Wychodząc  z  restauracji  kątem  oka  zerknęła  na  swoje  odbicie  w  szybie. 

Wysoka,  szczupła  kobieta,  z  szopą  ognistorudych  włosów  związanych  na 
czubku głowy w modny koński ogon. 

Nic  a  nic  się  nie  zmieniłam  -  pomyślała  ze  zdziwieniem.  Wyglądam 

dokładnie tak samo, jak przed wyjściem z domu dziś rano. 

Wykręciła  się  bokiem,  szukając  jakichś  zmian  w  swojej  sylwetce,  które 

wskazywałyby na jej stan, ale niczego nie dostrzegła. No, moŜe tylko przytyła 

background image

odrobinę  w  talii,  a  piersi  stały  się  pełniejsze,  cięŜsze  i  bardzo  wraŜliwe  na 
dotyk  -  znak,  który  wiele  wyjaśniał.  Oczywiście,  gdyby  chciała  go 
zauwaŜyć. 

Westchnęła cięŜko i ruszyła w stronę samochodu. Nagle zapragnęła znaleźć 

się  jak  najszybciej  w  swoim  przytulnym  mieszkanku  na  California  Street, 
zagrzebać się w pościeli i serdecznie sobie popłakać.  

Nie  ujechała  daleko.  Zawróciła  do  Santa  Cruz.  Pewnie  jedzą  obiad  - 

pomyślała. Rodzice i najmłodszy brat Desi,  Court.  Tak bardzo chciała być 
teraz  z  nimi  i  podzielić  się  swoją  radością.  Tak,  właśnie  radością,  którą 
odczuła, kiedy doktor Craig powiedział jej, Ŝe będzie miała dziecko. 

Będę miała dziecko. Jego dziecko - powiedziała głośno. 
Stop!  Nie  podniecaj  się  tak  -  napomniała  samą  siebie  surowo,  parkując 

przed  bramą  rodzinnego  domu  Westonów  na  West  Cliff  Drive.  Nim 
wysiadła,  przez  chwilę  patrzyła  na  połyskującą  w  promieniach  zimowego 
słońca  zatokę.  Na  plaŜy  paru  zapalonych  miłośników  surfingu  oczekiwało 
na silniejszy podmuch wiatru. 

Twardziele  -  pomyślała  Desi  z  uśmiechem.  Choć  świeciło  słońce,  był 

dopiero luty i woda w zatoce była lodowata. Desi wiedziała coś o tym, bo nie 
tak dawno sama dokonywała podobnych wyczynów. Było to w czasach, kiedy 
usiłowała dorównać we wszystkim swoim starszym braciom. 

Kiedy  to  było!  -  westchnęła,  wysiadając  z  samochodu.  Obeszła  dom 

dookoła, kierując się do tylnego wejścia. 

- Mamo! - zawołała otwierając drzwi. - Tato! Jest tam kto? 
-  Tutaj  -  odpowiedział  jej  głos  matki.  Towarzyszyło  mu  skrzypnięcie 

odsuwanego w pośpiechu krzesła. W drzwiach pojawiła się pani Weston. 

- Właśnie kończymy obiad, Desi, kochanie. Jadłaś juŜ? 
- Tak. Sałatkę z tuńczyka. Jakąś godzinę temu, w „Stagnaro". 
-  Sałatka  z  tuńczyka?  Nie  nazwałabym  tego  obiadem.  -  Pani  Weston 

podeszła  do  córki i  uścisnęła  ją  serdecznie  na  powitanie.  -  Chodź,  zjesz  z 
nami i powiesz, czemu zawdzięczamy tę nieoczekiwaną przyjemność? 

- AleŜ mamo! Myślałby kto, Ŝe wcale was nie odwiedzam. 
-  Nie  widzieliśmy  cię  od  BoŜego  Narodzenia  -  odezwał  się  ze  swojego 

miejsca przy stole pan Weston. 

Desi podeszła do ojca i pocałowała go na powitanie. 
- Cześć, tato. 
- Usiądź, Desiree - przynagliła ją pani Weston. - Courtland poda ci czysty 

talerz. Courtland! Przestań się opychać i przynieś siostrze nakrycie. 

Court skrzywił się lekko na dźwięk swego imienia, ale posłusznie spełnił 

polecenie matki. 

-  Proszę, Desiree - powiedział, stawiając przed nią talerz i uśmiechając się 

złośliwie. Wiedział, Ŝe podobnie jak on sam, Desi nie cierpi swego imienia w 
pełnym brzmieniu. 

Pani Weston, w ostatnich tygodniach ciąŜy, miewała bardzo romantyczne 

nastroje,  co  znalazło  odbicie  w  imionach,  jakie  nadała  czwórce  swojego 
potomstwa.  Młodzi  Westonowie  nie  przepadali  za  swoimi  imionami  i 

background image

zwykle uŜywali ich skróconej formy. Pełnym imieniem zwracała się do nich 
jedynie matka. 

-  Dziękuję 

ci, 

Courtlandzie 

odcięła 

się 

bratu 

Desi. 

Ciekawe, czy to upodobanie do romantycznych imion 

jest dziedziczne? - pomyślała. Czy jej dziecko skończy jako, nie daj BoŜe, 

jakiś Rhett, lub Scarlet? Roześmiała się rozbawiona tym przypuszczeniem. 

-  Co cię tak rozśmieszyło? - zainteresował się pan Weston. 
- Nic takiego, tatku - odpowiedziała Desi. - Pomyślałam sobie, czy ja teŜ, 

podobnie jak mama, nadam swojemu dziecku jakieś dziwne imię. 

- Dziwne?! - obruszyła się pani Weston. - Wszyscy macie bardzo piękne 

imiona. 

-  O  tak  -  wtrącił  Court.  -  Bardzo  piękne  imię.  Właśnie  to,  czego 

potrzebuje taki gość, jak ja. 

- Courtland! - surowo upomniała syna pani Weston i juŜ szykowała się, 

by wygłosić dłuŜszą tyradę, ale przerwał jej głos męŜa. 

- Skąd ci to przyszło do głowy, Desi? 
Desi odłoŜyła widelec i wbiła wzrok w talerz. 
-  Przyjechałam do Santa Cruz, by poradzić się doktora Craiga - zaczęła 

cicho, ze spuszczoną głową. - Myślałam, Ŝe to jakieś kobiece sprawy. Bałam 
się, czy to nie  jest rak. 

-  Desiree,  kochanie!  -  Pani  Weston  zerwała  się  z  krzesła  i  podeszła  do 

córki. 

- Ale okazało się, Ŝe wcale nie jestem chora - ciągnęła Desi. - Po prostu, 

jestem w ciąŜy. 

-   O rany! - wykrzyknął Court. 
-  Cicho  bądź,  Courtland!  -  upomniała  syna  pani  Weston,  po  czym 

zwróciła się do Desi - Jesteś pewna? Który to miesiąc? Czy my go znamy, 
skarbie? 

-   Kiedy ślub? - wtrącił się Court. 
-  Nie  będzie  Ŝadnego  ślubu  -  stanowczo  oświadczyła  Desi.  Z  obawą 

popatrzyła na ojca. 

- Nie będzie ślubu? - powtórzyła niepewnie pani Weston. - AleŜ, Desiree, 

a  dziecko?!  Z  pewnością...  -  zaczęła,  po  czym  urwała.  Zmarszczyła  brwi. 
Nagle na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. - Och, skarbie. On nie chce się 
z tobą oŜenić, czy tak?  

-  Mamo,  jesteś  niesamowita!  To  nie  on  nie  chce  się  ze  mną  oŜenić,  ale 

właśnie ja. To ja nie chcę ślubu. 

- Nie chcesz ślubu? - nie rozumiała pani Weston. -Ale, Desiree... 
- Mamo! On nawet nie wie, Ŝe jestem w ciąŜy. 
- Oczywiście, Ŝe nie wie. PrzecieŜ ty sama dopiero co dowiedziałaś się o 

tym.  No  to  wszystko  jasne  -  odetchnęła  z  ulgą  starsza  pani.  -  Kiedy  mu 
powiesz, on... 

- Mamo! Wysłuchaj mnie do końca, proszę. Ja wcale nie chcę wychodzić 

za mąŜ. On nic nie wie, a ja nie zamierzam mu o niczym mówić. 

- Nie zamierzasz mu o niczym mówić?! 

background image

-  Nie  sądzisz,  Ŝe  ten  męŜczyzna  ma  prawo  wiedzieć  -  odezwał  się 

milczący do tej pory pan Weston. 

-  Nie, tatku - Desi zwiesiła głowę i zacisnęła dłonie. 
-  On...  my...  My  nie  jesteśmy  ze  sobą.  Ta  ciąŜa  to  zupełny  przypadek. 

Wcale się tego nie wstydzę. Bardzo chciałabym, Ŝebyście mnie zrozumieli. 
On mnie do niczego nie zmusił i... i ja... nie byłam pijana, ani nic takiego. 
Cieszę  się,  Ŝe  będę  miała  dziecko.  Bardzo  chcę  je  urodzić.  Bardzo  - 
powtórzyła nie podnosząc wzroku. 

Usłyszała skrzypienie odsuwanego krzesła. Jest tak rozgoryczony, Ŝe nie 

moŜe znieść mojego widoku - pomyślała z Ŝalem. 

Myliła  się.  Pan  Weston  wcale  nie  wyszedł  z  pokoju.  Stanął przy  krześle 

Desi i delikatnie pogłaskał jej schyloną głowę. 

-  Jedno  pytanie,  Desi  -  powiedział  cicho,  patrząc  na  nią  zatroskanym 

wzrokiem. - Czy kochasz tego męŜczyznę? 

- Tak. Tak, tatku. Nie chcę tego, ale nic nie mogę na to poradzić. Kocham 

go - odpowiedziała Desi. 

background image

ROZDZIAŁ 2  

 
Kochała Jake'a Lancinga od prawie sześciu lat. Od tamtego pamiętnego 

lata, kiedy to jej najstarszy brat, Zek, załatwił jej pracę na planie Gorączki. 

Desi  była  właśnie  po  pierwszym  roku  studiów  na  uniwersytecie 

kalifornijskim. Nie szło jej najlepiej. Trzykrotnie zmieniała wydziały, nie 
mogąc znaleźć takiego, który by jej odpowiadał. Matka radziła jej kierunek 
nauczycielski, ale Desi nie bardzo podobał się ten pomysł. Jej prawdziwą 
miłością był teatr, choć sama nie rwała się na scenę. Tak naprawdę, to sama 
nie  wiedziała,  co  chciałaby  robić  w  Ŝyciu.  Była  natomiast  pewna,  Ŝe  po 
wakacjach  nie  wróci juŜ  na  uniwersytet.  Ze  swoich  problemów  zwierzyła 
się  Zekowi,  który  dzięki  swoim  powiązaniom  ze  światem  filmu,  był 
kamerzystą,  załatwił  jej  pracę  na  planie  filmu,  który  właśnie  kręcono.  W 
ten  sposób,  jak  Ŝartobliwie  podkreślał,  będzie  ją  miał  na  oku,  a  Desi 
będzie  mogła  spokojnie  pomyśleć  o  przyszłości.  Tak  to  znalazła  się  na 
planie Gorączki jako „dziewczyna do wszystkiego". Jej głównym zajęciem 
stało  się  przynoszenie  kawy,  papierosów,  poszukiwanie  zagubionych 
skryptów.  Praca  nie  była  zbyt  absorbująca,  toteŜ  większość  czasu  Desi 
spędzała  przyglądając  się  innym.  Wkrótce  odkryła  swoje  przeznaczenie. 
Kiedy patrzyła, jak zręczne palce charakteryzatorów wyczarowują całkiem 
nowe twarze, wiedziała, Ŝe to właśnie pragnęłaby robić przez resztę swego 
Ŝ

ycia. 

Wtedy teŜ pojawił się na planie On. Wielki Jake Lan-cing. Oczywiście, w 

tamtych  dniach  nie  był  jeszcze  tak  sławny.  Miał  dwadzieścia  sześć  lat  i 
była  to  jego  pierwsza  powaŜna  rola,  ale  od  razu  widać  było,  Ŝe  Jake 
Lancing  ma  talent.  Kiedy  kręcono  scenę  z  jego  udziałem,  cała  ekipa 
przerwała  swoje  zajęcia,  by  przyglądać  się  zdjęciom,  a  kiedy  skończył, 
wszyscy bili mu brawo, oczarowani grą młodego aktora. 

Do  scenariusza  dopisano  kolejne  sceny  i  znacznie  rozbudowano  rolę 

Jake'a.  Dalej  wszystko  potoczyło  się  błyskawicznie.  Kiedy  Gorączka 
weszła  na  ekrany  kin,  Jake  otrzymał  nominację  do  Oskara  za  najlepszą 
rolę drugoplanową i choć nie udało mu się wtedy zdobyć złotej statuetki, 
było  to  nie  lada  wyróŜnienie  dla  młodego,  nikomu  nie  znanego  aktora. 
Zresztą dwa lata później wręczono mu kolejną nominację i tym razem Jake 
Lancing został uznany za najlepszego aktora roku. 

W tym samym czasie Desi równieŜ robiła karierę. Kiedy skończyło się 

tamto pamiętne lato, nie wróciła juŜ na uniwersytet. Zapisała się do szkoły 
dla kosmetyczek, zdobyła dyplom i pewnego dnia zjawiła się u tego samego 
charakteryzatora, którego pracę podziwała na planie Gorączki. 

Evan  Prince  roześmiał  się,  kiedy  Desi  oświadczyła  mu,  Ŝe  chce  z  nim 

pracować. Zgodził się ją zatrudnić jedynie przez wzgląd na długoletnią przyjaźń 
z Zekiem. Nigdy nie Ŝałował tej decyzji. Desi miała prawdziwy talent i była przy 
tym bardzo pracowita. Kiedy w dwa lata później opuszczała zespół Prince'a, by 
zacząć pracę na własną rękę, Evan z dumą podkreślał, Ŝe była jego protegowaną. 
Dwa  do  trzech  razy  w  roku  zdarzało  im  się  pracować  wspólnie.  Evan  często 

background image

wybierał  Desi  jako  swoją  asystentkę,  kiedy  powierzano  mu  charakteryzację  w 
jakimś filmie. Sama Desi zaś chętnie pracowała pod kierunkiem Evana. Ciągle 
jeszcze  nie  czuła  się  na  siłach,  by  sprostać  zadaniom  stojącym  przed 
charakteryzatorem odpowiedzialnym za całość. Ale zawsze był przecieŜ kolejny 
film. 

-  A  wtedy  ja  zatrudnię  ciebie  jako  mojego  asystenta  -  śmiejąc  się 

powtarzała Prince'owi. 

Tymczasem  pracowała  dorywczo,  krąŜąc  pomiędzy  Los  Angeles  i  San 

Francisco,  gdzie  zamieszkała  na  stałe  po  opuszczeniu  rodzinnego  Santa  Cruz. 
Bywało, Ŝe odwiedzała teŜ i inne miejsca, zaleŜnie od tego, gdzie zawiodła ją 
praca.  Niektóre  z  nich  ciekawe  i  egzotyczne,  inne  posępne  i  ponure.  Panama 
City zapisało się w jej pamięci,  jako nieco posępne, choć niewątpliwie intere-
sujące  miasto.  Sześć  upalnych  tygodni,  spędzonych  na  bezustannym 
poprawianiu  makijaŜu,  który  w  wysokiej  temperaturze  zdawał  się  spływać 
aktorom z twarzy, w chwilę po nałoŜeniu. 

Za to wczesna jesień w Vermont była cudowna. 
Choć  nie  udało  jej  się  nigdy  pracować  nad  Ŝadnym  z  filmów  Lancinga, 

Desi  z  zainteresowaniem  śledziła  karierę  młodego  aktora.  Było  nie  było, 
swoją przygodę z kinem oboje zaczęli na planie tego samego filmu. 

Wszystko,  co  nakręcono  z  udziałem  Jake'a,  widziała  co  najmniej 

dwukrotnie. Jest przecieŜ świetnym aktorem -powtarzała sobie. Nie opuściła 
równieŜ  Ŝadnego  z  coraz  częstszych  występów  Lancinga  w  programach 
Johnny'ego  Carsona,  czy  Merva  Griffina.  Oczywiście  tylko  dlatego,  Ŝe  Jake 
był taki zabawny i zawsze ją rozśmieszał. 

UwaŜała jednak, Ŝeby nie zdradzić się ze swoim zainteresowaniem przed 

Zekiem lub Evanem, którzy z łatwością mogliby zaaranŜować jej spotkanie 
z ulubionym aktorem. 

Tak  to  prawie  przez  sześć  lat  podziwiała  i  kochała  Jake-'a  Lancinga.  I 

nagle  pewnego  listopadowego  wieczora  Jake  zjawił  się  w  jej  Ŝyciu.  Bez 
ostrzeŜenia,  tak  po  prostu  ni  z  tego,  ni  z  owego,  usiadł  obok  niej  w 
samolocie z Los Angeles do San Francisco. 

Start opóźniał się. Desi niespokojnie wierciła się w swoim fotelu. Była 

zmęczona  i  chciała  jak  najszybciej  znaleźć  się  w  ciepłym  łóŜku.  Wtedy 
właśnie otworzyły się drzwi samolotu i od razu powód opóźnienia stał się 
oczywisty. Na pokład wszedł z pewną siebie miną nie kto inny tylko sam 
Wielki  Jake  Lancing.  Teraz,  w  wieku  trzydziestu  dwóch  lat,  był  jeszcze 
przystojniejszy, niŜ kiedy zaczynał karierę. Desi widziała, jak uwodzicielsko 
uśmiechnął  się  do  stewardessy  podając  jej  bilet.  ZbliŜył  ciemną  czuprynę 
do  blond  główki  dziewczyny  i  szepnął  jej  coś  na  ucho.  Dziewczyna 
zachichotała  zadowolona.  Jake  ruszył  wzdłuŜ  przejścia,  zdając  się  nie 
dostrzegać  zaciekawionych  spojrzeń  współpasaŜerów.  Desi  była  chyba 
jedyną osobą na całym pokładzie, która nie patrzyła na niego.  

Siedziała  z  zaciśniętymi  powiekami  udając  sen.  Nie  potrafiła  wyjaśnić 

dlaczego.  Sama  nie  wiedziała.  W  całym  samolocie  były  tylko  dwa  wolne 
miejsca,  w  tym  jedno  właśnie  obok  niej  i  bała  się,  Ŝe  Jake  mógłby  wy-

background image

czytać  z  jej  oczu,  jak  bardzo  pragnęła,  by  usiadł  właśnie  tam.  Kretynka!  - 
pomyślała z gniewem. PrzecieŜ to tylko facet! Nie bądź głupia! 

Usłyszała,  jak  męŜczyzna  siada  w  fotelu  obok,  a  w  chwilę  później 

poczuła jego rękę na swoim udzie. Gwałtownie otworzyła oczy. 

-  Cco...?  -  zaczęła  oburzona,  ale  wtedy  jej  wzrok  napotkał  ciemne 

spojrzenie,  które  oczarowało  miliony  kobiet  na  całym  świecie  i  gniewne 
słowa zamarły jej na ustach. 

Jake uśmiechnął się. 
-  Przepraszam  -  powiedział  miękko,  choć  jego  ton  wcale  nie  był 

skruszony - nie chciałem pani budzić, ale tak  się składa,  Ŝe  siedzi  pani  na 
moim pasie. 

Desi  opuściła  wzrok.  Rzeczywiście.  Część  pasa  od  fotela  Jake'a 

zaplątała się pod jej nogą. 

-  Och!  To  ja  przepraszam.  Myślałam,  Ŝe...  -  urwała  i  oblała  się 

ciemnym rumieńcem. 

- O tak, wiem, co sobie pani pomyślała - uśmiechnął się rozbawiony jej 

zawstydzeniem. - Wy, kobiety, zawsze macie takie kosmate myśli. 

-  Kosmate  myśli!  No  wie  pan!  -  oburzyła  się  Desi.  -Ja...  ja  tylko...  - 

zaplątała się. W  zasadzie, to on miał rację. 

- Myślała pani, Ŝe próbuję się do niej dobierać, nieprawdaŜ? 
- No cóŜ, właśnie tak - przyznała niechętnie. 
- A więc, mam rację, co do kobiet. 
-  HejŜe! Chwileczkę! - Desi poczuła się zobowiązana,  by  stanąć  w  obronie 

własnej płci. - Ciekawe, co pan by sobie pomyślał, gdybym to ja nagle połoŜyła 
rękę na pańskiej nodze? 

MęŜczyzna  uwaŜnym  spojrzeniem  obrzucił  szczupłą  twarzyczkę  Desi,  jej 

ogromne, fiołkowe oczy i szopę ognistorudych włosów zwiniętych w kok na czubku 
głowy. 

-  Pomyślałbym sobie... pomyślałbym, Ŝe szczęściarz ze mnie - powiedział 

cicho, przenosząc wzrok na jej smukłe ciało. 

Nie zobaczy wiele - uśmiechnęła się Desi w duchu. Miała na sobie ubranie, 

które nazywała swoim strojem roboczym, a na które składały się luźne dŜinsy, 
adidasy i workowata tunika spięta w talii szerokim paskiem. Mimo to czuła, jak 
Jake  rozbiera  ją  spojrzeniem  i  widzi  nawet  małe,  ciemnoczerwone  znamię  na 
lewym  biodrze.  Ponownie  oblała  się  rumieńcem.  Tym  razem  nie  tyle  z 
zaŜenowania, ile z dumy, poniewaŜ wiedziała, Ŝe mu się podoba. Spuściła oczy 
w obawie, by nie wyczytał z nich tego. 

-  Prawdziwy szczęściarz - powtórzył ledwie dosłyszalnym szeptem. 
Rumieniec na twarzy Desi pogłębił się. Przeklinała w duchu tę swoją jasną 

cerę  i  skłonność  do  rumieńców.  Nigdy  przedtem  nie  przeszkadzało  jej  to  tak 
bardzo,  ale  teŜ  i  nigdy  do  tej  pory  nie  zaleŜało  jej  aŜ  tak  bardzo,  by  sprawiać 
wraŜenie  chłodnej,  opanowanej  osoby.  Nie  potrafiła  panować  nad  swoimi 
emocjami. Wszystko, co czuła miała wypisane na twarzy. Zadowolenie, Ŝe mu się 
podoba  i  odrobinę  zaŜenowania,  Ŝe  cieszy  się  z  tego  faktu,  ale  przede 
wszystkim, o zgrozo, poŜądanie, jakie  w niej wzbudzał pieszczotliwy szept 

background image

męŜczyzny. Głos, który oczarował miliony kobiet. 

On  doskonale  zdaje  sobie  sprawę  z  wraŜenia,  jakie  na  tobie  zrobił,  nie 

myśl,  Ŝe nie  - ostrzegał  ją  jakiś  wewnętrzny  głos.  -  Te  wszystkie  sztuczki 
wytrenował  aŜ  do perfekcji. Te namiętne spojrzenia, czuły szept. To tylko 
gra. 

Wiedziała  jednak,  Ŝe  to  nieprawda.  Urok  Jake'a,  podobnie  jak  i  jego 

talent,  były  całkowicie  naturalne.  Zresztą,  i  tak  nie  miało  to  teraz 
większego znaczenia. 

Zachowujesz się jak idiotka! - napominała samą siebie surowo. - Jakbyś 

miała czternaście lat, a nie dwadzieścia cztery. 

-  Zawstydziłem  cię?  -  głos  Jake'a  przerwał  jej  rozmyślania.  - 

Przepraszam, nie chciałem. 

Wyciągnął rękę i delikatnie ujął Desi pod brodę zmuszając, by podniosła 

wzrok i spojrzała na niego. 

-  Przepraszam - powtórzył. - Naprawdę nie chciałem cię zawstydzić. 
Desi zamrugała oczami ze zdziwieniem. 
-  Ale 

ja 

wcale 

się 

nie 

wstydzę 

powiedziała 

cicho. 

Mówiła  prawdę.  Kiedy  dotknął  jej  twarzy,  zniknęło  gdzieś zawstydzenie. 
Wypełniało  ją  słodkie  poŜądanie.  Pragnęła  go.  Czytał  to  z  jej  szeroko 
otwartych, fiołkowych oczu. 

-  O tak! Widzę. Widzę, Ŝe juŜ się nie wstydzisz. 
Przesunął  kciukiem  po  twarzy  Desi,  zatrzymując  palec  na  jej  dolnej 

wardze i odchylając  ją odrobinę.  Wysunęła czubek języka i polizała palec. 
MęŜczyzna zesztywniał i wstrzymał oddech. Jego dłoń przycisnęła się do jej 
twarzy.  Udzieliło  mu  się  jej  podniecenie.  Tym  razem  juŜ  celowo  rozchylił 
jej  wargi,  a  róŜowy  języczek  Desi  wyszedł  mu  na  spotkanie,  pieszcząc 
palec Jake'a krótkimi muśnięciami. 

Dłoń ześlizgnęła się na jej szyję. Desi przymknęła oczy, nie mogąc juŜ 

dłuŜej  znieść  płonącego  poŜądaniem  spojrzenia.  Tak  bardzo  pragnęła 
dotknąć  Jake'a,  ale  brakowało  jej  odwagi.  Zacisnęła  dłonie  i  odchyliła 
głowę do tyłu, poddając się jego pieszczotom. 

-  Przepraszam  -  przerwał  im  głos  stewardessy.  Ręka  Jake'a  niechętnie 

wróciła  na  poręcz  fotela.  -  śyczy  pan  sobie  coś  do  picia,  panie  Lancing? 
MoŜe kawy? 

-  Coś  do  picia?  -  W  głosie  Jake'a  brzmiało  zdziwienie.  On  teŜ 

zapomniał, gdzie się znajdują. - A tak. Brandy, jeśli moŜna prosić. 

- Oczywiście, panie Lancing. Coś dla pani? 
Desi  spojrzała  na  stewardessę  zaskoczona.  Więc  to  tylko  sen.  Piękny 

sen. Szkoda, Ŝe tak krótko trwał. Jake lekko dotknął jej ramienia. 

-  Napijesz się czegoś? 
Desi uśmiechnęła się do niego. 
- Tak, Jake. Poproszę o wódkę z lodem. 
-  Widzę,  Ŝe  wiesz,  jak  się  nazywam  -  powiedział  Jake,  kiedy 

stewardessa  odeszła  po    zamówione  drinki  -  ale  ja  jeszcze  nie  znam 
twojego imienia. Kim jesteś, moja piękna nieznajoma? 

background image

Kimkolwiek  zechcesz,  Ŝebym  była  -  chciała  odpowiedzieć.  Zamiast 

tego rzuciła krótko: 

-  Desiree. 
Choć  dla  wszystkich  swoich  znajomych  i  przyjaciół  była  Desi,  jemu 

przedstawiła  się  pełnym  imieniem.  Chciała,  Ŝeby  z  nim  wszystko  było 
inaczej. 

-  Tak  po  prostu,  Desiree?  -  zdziwił  się  Jake.  Ujął  jej  dłoń.  -  A 

nazwisko? Masz tylko samo imię? - nalegał.  

-  Tak - odpowiedziała cicho. - Tylko imię. 
A więc sen trwał. Stewardessa przerwała go na krótką chwilę. Gdyby jednak 

teraz  powiedziała  Jake'owi,  jak  się  nazywa,  zniszczyłaby  wszystko 
bezpowrotnie.  Czuła  to.  Gdyby  wyznała  mu,  Ŝe  nazywa  się  Desi  Weston,  na 
pewno  spytałby  ją  o  Zeka,  a  potem  zaczęłoby  się  wymienianie  wspólnych 
znajomych, zwykła rozmowa przypadkowych współtowarzyszy podróŜy. 

A przecieŜ ich spotkanie nie było przypadkowe. To przeznaczenie zetknęło 

ich  ze  sobą.  Dwoje  nieznajomych,  którzy  pragną  siebie.  Dokładnie  tak,  jak  to 
sobie wymarzyła. 

- Po prostu Jake i Desiree - powtórzyła, uśmiechając się ciepło. 
- Dobrze - kiwnął głową. - Jake i Desiree. - Uniósł jej dłoń do swoich ust i 

pocałował. 

Desi  przyglądała  mu  się  spod  zmruŜonych  powiek.  JakiŜ  to  piękny 

męŜczyzna  -  pomyślała  z  podziwem.  To  niesprawiedliwe.  MęŜczyzna  nie 
powinien być taki piękny. Ciemne, brązowe oczy, osłonięte gęstymi rzęsami i 
to  uwodzicielskie,  wszystkowiedzące  spojrzenie.  Proste,  ciemne  brwi  przecięte 
niewielką  blizną  w  kształcie  półksięŜyca,  która  tylko  dodawała  im  uroku. 
Klasyczny w swoim rysunku nos i silnie zarysowana szczęka, zakończona lekko 
wysuniętym  do  przodu  podbródkiem.  Ale  niezaprzeczalnie  najlepszym 
elementem  w  twarzy  Jake'a  były  jego  usta,  wąskie,  o  nieco  pełniejszej  dolnej 
wardze, zdradzające zmysłową naturę ich posiadacza. 

Jake  całował  czubki  jej  palców,  nie  spuszczając  z  jej  twarzy  namiętnego 

spojrzenia.  Było  tak,  jakby  kochał  się  z  nią.  śadne  z  nich  zdawało  się  nie 
pamiętać,  gdzie  się  znajdują.  Otaczali  ich  ludzie,  ale  oparcia  foteli  były  tak 
wysokie,  Ŝe  Desi  miała  wraŜenie,  Ŝe  są  zupełnie  sami.  Jake  siedział 
zwrócony do niej twarzą, z ramieniem przerzuconym przez oparcie fotela, 
osłaniając ich oboje przed ewentualnymi ciekawskimi. Tak bardzo pragnęła 
być z nim gdzieś, gdzie mogliby naprawdę się kochać. Nie dbała o to, Ŝe 
jest  to  ich  pierwsze  spotkanie,  Ŝe  właściwie  się  nie  znają  i  nie  powinna 
pozwalać mu na te pocałunki, ani go do nich zachęcać. Czuła się tak, jakby 
znali się od wieków i jakby pragnęła go przez całe swoje Ŝycie. 

W  pewnym  sensie  tak  właśnie  było.  W  najskrytszych  marzeniach,  do 

których  nie  chciała  przyznać  się  nawet  sama  przed  sobą.  W  snach,  z 
których  budziła  się  cała  rozpalona i  których nie pamiętała  rankiem.  Teraz 
wracało  to  słodkie,  obezwładniające  uczucie.  Pragnęła,  by  Jake  ją 
pocałował, by jego usta znalazły się na jej wargach. Spojrzała w jego oczy i 
wiedziała, Ŝe on równieŜ tego chce. 

background image

Nadeszła  stewardessa  z  drinkami,  ale  Jake  nie  wypuścił  dłoni  Desi  ze 

swoich  rąk.  PołoŜył  ją  sobie na  kolanach,  przyciskając  lekko,  jakby  chciał 
upewnić się, Ŝe jej ręka pozostanie tam, podczas gdy on zajmie się trunka-
mi. Ten gest był zresztą całkowicie zbyteczny. Nic nie zmusiłoby jej teraz 
do przesunięcia dłoni. 

Jake podał jej szklankę i zgasił górne oświetlenie nad fotelami. Rozerwał 

opakowanie z migdałami, które stewardessa dołączyła do drinków i włoŜył 
migdał w wyczekująco otwarte usta Desi. Pochwyciła go chciwie, śmiejąc 
się cichutko z radości. 

Siedzieli  w  półmroku,  trzymając  się  za  ręce  i  karmiąc  migdałami.  Z 

niecierpliwością oczekiwali chwili, kiedy znajdą się zupełnie sami.  

Nagle  kabina  samolotu  rozbłysła  światłami.  Przez  głośniki  rozległ 

siągłos  stewardessy  nakazującej  pasaŜerom,  by  zgasili  papierosy  i  zapięli 
pasy.  W  dole  jarzyły  się  światła  Międzynarodowego  Portu  Lotniczego  w 
San Francisco. 

Zarówno  Jake,  jak i Desi  mieli  jedynie podręczne torby.  Szybko  minęli 

więc  rozdraŜniony  tłum  kłębiący  się  wokół  taśmy  z  bagaŜami  i  wyszli 
przed  budynek  w  poszukiwaniu  taksówki.  Desi  kątem  oka  zauwaŜyła 
zaciekawione spojrzenia innych pasaŜerów. 

-  Głodna? 

spytał 

Jake, 

kiedy 

juŜ 

siedzieli 

taksówce. 

Instynktownie  wyczuła,  Ŝe  tym  pytaniem  dawał  jej  moŜliwość  odwrotu. 
Gdyby przytaknęła, pewnie zawiózłby ją na kolację do jakiegoś modnego, 
pełnego  ludzi  lokalu,  a  potem  rozstaliby  się  jak  dwoje  obojętnych  sobie 
przygodnych znajomych. Nie wahała się ani przez chwilę. 

-  Nie,  nie  jestem  głodna  -  odpowiedziała.  Dobrze  wiedziała,  co  teraz 

nastąpi i chciała tego. Bardziej niŜ czegokolwiek w Ŝyciu. 

Jake przysunął się do niej bliŜej. Objął ją ramieniem. Nie pocałował jej. 

Jeszcze  nie.  Czuła,  Ŝe  bardzo  tego  pragnie,  ale  czeka,  aŜ  będą  zupełnie 
sami.  Nie  dziwiło  jej,  Ŝe  zna  jego  myśli.  A  moŜe  tylko  jej  się  tak 
wydawało. NiewaŜne. 

Przytuliła  się  do  Jake'a.  Kiedy  ją  obejmował,  byłą  bezpieczna  i 

szczęśliwa.  Nie  Ŝądała  niczego  więcej.  To  jej  wystarczyło.  W  powietrzu 
unosił  się  zapach  wody  kolońskiej  pomieszany  z  ostrą  wonią  skórzanej 
marynarki,  o  którą  opierała  policzek  i  ledwie  wyczuwalnym  zapachem 
brandy. Kwintesencja męskości - pomyślała. 

Zapach, który juŜ zawsze będzie się jej kojarzył z tym męŜczyzną i z tą 

cudowną nocą. 

Wypuścił ją z objęć tylko na krótką chwilę, kiedy taksówka zatrzymała 

się przed hotelem. Boy, który rozpoznał Jake'a, ruszył w ich kierunku, by 
pomóc przy bagaŜach, ale Jake powstrzymał go unosząc rękę. 

- Nie, dziękuję. Damy sobie radę- uśmiechnął się. 
Ujął  dłoń  Desi  i  weszli  do  środka.  Od  tej  chwili  wszystko  było  jak  we 

ś

nie.  Stała  przy  jego  boku  lekko  oszołomiona,  ale  bynajmniej  nie 

zaŜenowana  sytuacją,  ani  teŜ  domyślnym  uśmiechem  portiera,  kiedy 
podawał  Jake'owi  klucz.  Nic  dziwnego,  Ŝe  wszyscy  się  im  przyglądają  - 

background image

myślała. Jake Lancing jest znanym aktorem. 

Zdziwiłaby  się  pewnie,  gdyby  wiedziała,  Ŝe  to  nie  tylko  popularności 

Jake'a  zawdzięczają  to  zainteresowanie.  Nawet  najbardziej  zatwardziały 
cynik  uśmiechnąłby  się  z  rozmarzeniem  widząc  tę  parę.  Wysokiego, 
młodego męŜczyznę zaborczo obejmującego drobną, szczupłą dziewczynę 
wpatrzoną  w  niego  zakochanym  spojrzeniem  ogromnych,  fiołkowych 
oczu. 

Jake  otworzył  pokój  i  cofnął  się,  przepuszczając  Desi  przed  sobą.  Z 

cichym  trzaskiem  zamknęły  się  drzwi.  Byli  sami.  MęŜczyzna  zapalił 
lampkę  nocną  i  zdjął  marynarkę.  Po  raz  pierwszy  od  momentu,  kiedy 
ujrzała  go  wchodzącego  do  samolotu,  Desi  poczuła  się  trochę  nieswojo. 
Nie dlatego,  Ŝe była z nim  tu,  w  jego pokoju.  Pragnęła tego. Niczego nie 
była  tak  pewna,  jak  tego,  Ŝe  chce  być  tu  z  nim.  Więc  dlaczego?  - 
zapytywała samą siebie. Co powinna teraz zrobić? Rozebrać się i połoŜyć 
na łóŜku? A moŜe zaczekać, aŜ on uczyni pierwszy krok? 

Stała  na  środku  pokoju,  nerwowo  ściskając  w  rękach  torebkę.  Czekała 

na jakiś znak. Jake wyciągnął rękę. 

Wyjął torebkę z zaciśniętych palców Desi i połoŜył ją na krześle. 
- Napijesz się czegoś, nim... - znacząco zawiesił głos. 
-  Nnie...  jja...  -  wyjąkała  niepewnie  Desi.  A  moŜe  on  chce  się  czegoś 

napić - przeleciało jej przez myśl i szybko dodała: - Ale jeśli ty chcesz, to 
proszę bardzo, nie krępuj się mną. Ja... - urwała. Do licha! Zachowuje się 
jak  stuprocentowa  idiotka!  Nerwowo  poprawiła  kołnierzyk  koszuli,  po 
czym  jej  ręce  znowu  powędrowały  w  górę,  tym  razem  wciskając  w 
zwinięty na czubku głowy kok nieposłuszne kosmyki. Cienki materiał napiął 
się  na  jej  pełnych  piersiach.  Z  gardła  męŜczyzny  wyrwał  się  cichy  jęk 
rozkoszy.  Wyciągnął  dłoń  i  delikatnie  pogładził  kuszącą  krągłość, 
pocierając  kciukiem  o  nabrzmiałą  sutkę.  Świat  zawirował  i  przez  chwilę 
Desi bała się, Ŝe upadnie. Podtrzymały ją silne ramiona. 

- Nie chcę drinka - powiedział Jake z ustami przy jej uchu. - Chcę ciebie, 

moja Desiree. 

- Ja teŜ ciebie chcę, Jake - odpowiedziała unosząc głowę i ofiarowując 

mu rozchylone usta. 

I  wtedy  ją  pocałował.  Tak  długo  czekała  na  tę  chwilę.  Otoczyła 

ramionami  jego  szyję  i  zanurzyła  palce  w  ciemnej,  gęstej  czuprynie. 
Chciała go dotykać całego, jego piersi, ramion, pleców... Ale Jake trzymał 
ją  przy  sobie  tek  blisko,  Ŝe  nie  mogła  spełnić  tego  pragnienia.  Całował  ją 
zachłannymi,  krótkimi  pocałunkami,  pieszcząc  wargi,  język,  zęby. 
Jednocześnie  jego  dłonie  przesunęły  się  po  plecach  Desi,  zatrzymując  się 
na kształtnym, jędrnym tyłeczku. Przywarł do niej mocno, tak, Ŝe wyraźnie 
odczuła, jak bardzo jej pragnie. Palce Desi zacisnęły się na jego szyi. Z jej 
ust  wyrwało  się  ciche  westchnienie.  Jake  uniósł  ją  lekko  z  podłogi.  Nogi 
Desi  posłusznie  owinęły  się  wokół  jego  bioder.  Zrobił  kilka  szybkich 
kroków i opadł plecami na łóŜko, przyjmując na siebie cięŜar jej ciała. 

Na krótką chwilę ich usta rozłączyły się. Desi leŜała oddychając cięŜko, 

background image

z  twarzą  ukrytą  na  ramieniu  Jake'a.  Poczuła  jego  ręce na swoich  włosach. 
Serce  męŜczyzny  biło  mocno  i  szybko,  tuŜ  obok  jej  własnego  i  kiedy  tak 
leŜała  wtulona  w  jego  ciało,  znów  w  jej  nozdrza  uderzył  ten  specyficzny 
zapach  wody  po  goleniu  zmieszanej  z  innymi  woniami.  Zapach 
męŜczyzny. 

Rozchyliła  usta  i  ostroŜnie  przeciągnęła  językiem  po  jego  skórze.  Jake 

jęknął cicho i zacisnął dłoń na włosach Desi. 

-  Desiree - szepnął błagalnie. 
Jest  taki  piękny  -  pomyślała  patrząc  na  niego.  Taki  piękny  i  dobry.  I 

silny. Wiedziała, Ŝe taki właśnie jest, choć nie umiałaby wyjaśnić, skąd ta 
pewność. Po prostu, wiedziała i kropka. Tej nocy naleŜał tylko do niej. 

-  O  czym  myślisz?  -  spytał  zaintrygowany  rozmarzonym  spojrzeniem 

Desi. 

- O tym, jaki ty jesteś piękny - odpowiedziała. 
- Dobry BoŜe, Desiree! MęŜczyźni nie są... - zaczął. 
-  Ty  jesteś  -  przerwała  mu  Desi,  kładąc  dłoń  na  jego  ustach.  -  Jesteś 

najpiękniejszym  męŜczyzną,  jakiego  kiedykolwiek  widziałam  i  dzisiejszej 
nocy jesteś mój. Cały mój - dodała uśmiechając się. Jej dłoń przesunęła się 
na  pierś  Jake'a.  Powoli  rozpięła  górny  guzik  u  jego  koszuli.  -  Chcę  cię 
zobaczyć całego - szepnęła. 

Powoli  rozpinała  mu  koszulę,  delikatnie  pieszcząc  szeroką,  muskularną 

pierś.  PołoŜyła  dłoń  na  klamerce  paska  od  spodni.  Czuła,  jak  wstrzymał 
oddech  w  oczekiwaniu  na  to,  co  teraz  nastąpi,  ale  oto  ręce  Desi  powędro-
wały na klamerkę jej własnego paska. Rozpięła go i odrzuciła na podłogę, 
po  czym  szybko,  jakby  w  obawie,  Ŝe  za  chwilę  opuści  ją  odwaga,  by  to 
uczynić,  schwyciła  za  brzeg  tuniki  i  jednym  ruchem  ściągnęła  ją  przez 
głowę. Jedwabny, koronkowy biustonosz, zawiązywany na mikroskopijne 
kokardki,  intrygująco  kontrastował  z  resztą  jej  stroju.  Podkreślał 
nieskazitelną biel skóry, szczupłe ramiona i zaskakująco pełne piersi. Desi 
wolno uniosła ręce i rozwiązała pierwszą kokardkę. Jake leŜał na  wznak, 
uwięziony pomiędzy jej udami i patrzył, jak rozbierała się dla niego. Jego 
ciemne  oczy  płonęły  z  poŜądania.  Pod  tym  spojrzeniem  palce  Desi 
zadrŜały i zaplątały  się  we  wstąŜki drugiej  kokardki.  Bezradnie  pokręciła 
głową. 

- Nie przerywaj, Desiree - poprosił cicho. - Rozpalasz mnie. 
-  Nie  dam  rady.  Zrób  to  sam  -  zachęciła  go,  pochylając  się,  by  ułatwić 

mu  to  zadanie.  Jedną  ręką  odgarnęła  włosy  do  tyłu,  drugą  zaś  oparła  na 
piersi męŜczyzny dla utrzymania równowagi. 

Zdawać by się mogło, Ŝe upłynęła wieczność, nim Jake rozsupłał drugą 

kokardkę.  Na  czoło  wystąpiły  mu  kropelki  potu.  Cierpliwie  rozplątywał 
delikatne  wstąŜeczki,  walcząc  z  pragnieniem,  by  jednym  szarpnięciem 
rozprawić się z oporną częścią garderoby. Wreszcie tasiemki puściły. Została 
juŜ  tylko  jedna,  ostatnia  kokardka  przytrzymująca  miseczki  biustonosza, 
ale z nią nie było tyle kłopotu. I oto jedwabne cudo zsunęło się z ramion 
Desi,  odsłaniając  doskonałe  w  swoim  kształcie  piersi  zakończone 

background image

maleńkimi  brązowymi  sutkami,  które  sterczały  dumnie  w  oczekiwaniu  na 
dotknięcie męŜczyzny.  

Jake  nie  potrzebował  specjalnego  zaproszenia.  Uniósł  głowę  i  chciwie 

zacisnął usta na nabrzmiałej sutce. Jednocześnie przekręcił się na bok, tak, 
Ŝ

e Desi znalazła się pod nim.  Podczas gdy  jego  wargi  i  język pieściły  jej 

piersi, zręcznymi ruchami rąk uwolnił ich ciała z reszty ubrania. Rozchylił 
szczupłe uda Desi i wszedł w nią. 

Przyjęła  go  z  uległością  i  namiętnością,  która  zaskoczyła  ją  samą. 

Pragnęła go tak, jak nikogo przedtem. Chciała, by kochał ją, choćby tylko 
przez tę jedną, jedyną noc. 

Kocham  cię.  Kocham  cię,  Jake  -  pragnęła  szeptać  mu  do  ucha,  ale 

wiedziała,  Ŝe  nie  oczekiwał  takich  słów.  Chciał  jedynie  jej  ciała,  jej 
namiętności, a nie miłości. 

I  tak  było  przez  prawie  dwa  dni  i  dwie  noce.  Czterdzieści  osiem 

cudownych  godzin  spędzonych  z  męŜczyzną,  którego  pokochała  od 
pierwszego wejrzenia sześć lat temu. 

Tak musiało się stać i to musi mi wystarczyć - powiedziała sobie twardo 

tamtego  niedzielnego  poranka,  kiedy  obudziła  się  sama  w  pustym, 
hotelowym  pokoju  i  na  stoliku  obok  łóŜka  znalazła  wyrwaną  z  notesu 
kartkę,  na  której  Jake  skreślił  parę  słów  poŜegnania.  To  musi  mi 
wystarczyć - powtórzyła, walcząc z dławiącym ściskaniem w gardle - bo to 
jest wszystko, co on moŜe mi dać. 

background image

ROZDZIAŁ 3  

 
-  Teddie!  Teddie!  -  Desi  dobijała  się  do  frontowych  drzwi,  usiłując 

przekrzyczeć dobiegającą ze środka  muzykę.  Tego  ranka  był  to  Pavarotti. 
Teddie twierdził, Ŝe muzyka bardzo dobrze robi jego roślinkom. 

- Teddie, pospiesz się! To ja, Desi! Musisz mi pomóc! 
Drzwi otworzyły się i na progu stanął szczupły, młody męŜczyzna ubrany 

w  obcisłe,  białe  dŜinsy  i  jasnoŜółty,  kaszmirowy  pulower.  Miał  modnie 
przystrzyŜone  i  starannie  ułoŜone  blond  włosy.  Opaloną  na  ciemny  brąz 
szyję otaczał gruby, złoty łańcuch, a na małym palcu lewej ręki połyskiwał 
diamentowy pierścionek. Cały Teddie - uśmiechnęła się w duchu Desi. 

-  Mogłaś  zostawić  część  zakupów  w  samochodzie  -  zauwaŜył  z 

niezadowoleniem Teddie, biorąc torby z jej rąk. 

-  Tak właśnie zrobiłam. Na dole jest tego więcej - poinformowała go. - 

Bądź tak dobry i pójdź po nie, a ja zajmę się Stephanie. 

Teddie  wyciągnął  dłoń  i  delikatnie  dotknął  zawiniątka,  które  trzymała 

przy piersi. 

- A jak się miewa moja maleńka księŜniczka? - zagruchał. - Czy dobrze 

bawiła się na spacerku? 

-  O  tak!  -  odpowiedziała  za  córkę  Desi.  -  A  teraz  właśnie  zmoczyła 

pieluszkę i trzeba ją przewinąć. 

- Nie stój tak! - Teddie zrobił przeraŜoną minę. -Musisz ją natychmiast 

przewinąć. Biedactwo, moŜe się przeziębić. No, rusz się - przynaglił Desi. 
-  Zajmę  się  resztą  zakupów  i  wstawię  samochód  do  garaŜu  -  zaofiarował 
się, wyciągając rękę po kluczyki. 

- Są w samochodzie - powiedziała Desi, kierując się ku schodom. 
-  Czy  nie  mówiłem  ci  tysiące  razy,  Ŝebyś  nie  zostawiała  kluczyków  w 

stacyjce? - zganił ją Teddie. - W ten sposób zachęcasz złodziei. Zobaczysz, 
Ŝ

e któregoś dnia zostaniesz... 

- Bez samochodu - zakończyła za niego Desi śmiejąc się. - W porządku, 

Teddie. Masz rację. To bardzo nieostroŜne z mojej strony. Obiecuję, Ŝe się 
poprawię. 

Teddie nie spuszczał z niej surowego spojrzenia. 
-  No  dobrze,  juŜ  dobrze.  Naprawdę  postaram  się  pamiętać,  Ŝeby  nie 

zostawiać kluczyków w  samochodzie - zapewniła go. 

Teddie  wyszedł,  mrucząc  pod  nosem,  Ŝe  tak  roztrzepanym  i 

bezmyślnym osobom nie powinno się powierzać pod opiekę niemowląt. 

Od  narodzin  Stephanie  Desi  coraz  częściej  miała  wraŜenie,  jakby 

mieszkała  z  matką.  Teddie  opiekował  się  nie  tylko  dzieckiem,  ale  i  nią 
samą. To miało, oczywiście, i swoje dobre strony. 

Kiedy  oznajmiła  mu,  Ŝe  spodziewa  się  dziecka  i  spytała  go,  jako 

właściciela domu, czy wobec tego będzie mogła nadal tu mieszkać, Teddie 
zmarszczył brwi. 

- Muszę porozmawiać z Larrym - odpowiedział krótko. Larry był jego 

przyjacielem i współlokatorem. 

background image

W  kilka  dni  później  Desi  została  zaproszona  na  drinka  do  apartamentu 

gospodarzy i wtedy właśnie się zaczęło. Zamiast alkoholu poczęstowano ją 
szklanką soku pomarańczowego, poniewaŜ, jak stwierdził autorytatywnym 
tonem Teddie, alkohol szkodzi dziecku. Przez kolejne miesiące ciąŜy, Desi 
znalazła  się  prawie  całkowicie  pod  opiekuńczymi  skrzydłami  obu 
męŜczyzn. To Teddie pomagał jej malować i urządzać pokój dziecinny. W 
swojej  skrzynce  na  listy  bezustannie  znajdowała  „cudowne"  przepisy  na 
„koktajl  -  zdrowie"  i  artykuły  z  gazet  dotyczące  opieki  nad  dzieckiem,  w 
których co waŜniejsze fragmenty podkreślone były czerwonym flamastrem. 
To właśnie Larry zawiózł ją do szpitala, kiedy zaczęły się bóle, a później 
powiadomił jej rodziców, Ŝe na świat przyszła kolejna rudowłosa istotka. 

Obaj  przyjaciele  zajmowali  się nią i  noworodkiem  z takim oddaniem i 

miłością,  Ŝe  matka  Desi,  która  przyjechała  do  San  Francisco,  by  pomóc 
Desi,  delikatnie  sugerowała,  czy  jeden  z  nich  nie  jest  aby  ojcem  dziecka. 
Desi ciągle jeszcze nie mogła przestać się z tego śmiać. Tylko ktoś taki, jak 
jej  matka  mógł  wpaść  na  podobny  pomysł.  Wystarczyło  przecieŜ  tylko 
spojrzeć na obu męŜczyzn, Ŝeby od razu zorientować się, Ŝe Ŝaden z nich nie 
mógłby być niczyim ojcem. Chyba Ŝe poprzez adopcję. 

Roześmiała  się,  przypominając  sobie  zafrasowaną  minę  pani  Weston. 

Jej śmiech obudził Stephanie. 

-  No  tak.  Nie  przeszkadzały  ci  samochody  ani  Pavarotti,  za  to  teraz 

przeszkadza ci, Ŝe mama się śmieje - Ŝartobliwie droczyła się z córeczką. - 
Ciekawe,  dlaczego?  -  pytała  dziecka,  które  wpatrywało  się  w  nią  szeroko 
otwartymi oczami. 

Oczy  Jake'a  -  pomyślała  Desi,  chyba  po  raz  setny.  Bezpośrednio  po 

narodzinach  oczy  Stephanie  były  niebieskie,  jak  to  bywa  u  większości 
noworodków.  Wkrótce  jednak  pociemniały  i,  w  istocie,  przypominały 
ciemnobrązowe oczy ojca. 

Desi  westchnęła  cięŜko.  Tyle  razy  postanawiała  sobie,  Ŝe  nie będzie o 

tym  myśleć.  Jake  naleŜał  do  przeszłości.  Jednak  nie  było  jej  łatwo 
zapomnieć o człowieku, który dał jej Stephanie. 

-  Chodź, mój skarbie - uśmiechnęła się do córeczki. 
-   ZałoŜymy  czystą  pieluszkę  i  zrobimy  sobie  coś  do  jedzenia.  Mama 

jest głodna, a ty? 

Cokolwiek moŜnaby powiedzieć na temat Teddiego, jednego nie moŜna 

mu  było  odmówić.  Miał  wyśmienity  gust.  Kuchnia  była  dosyć  wąska, 
bardziej długa niŜ szeroka, za to z duŜym oknem. Ściany pokryto białymi 
tapetami  w  brązowo-białą  kratę,  a  w  oknie  zawieszono  białe  firanki  z 
bawełnianej  klockowej  koronki.  Na  dębowych  szafkach  połyskiwały  białe 
porcelanowe  uchwyty,  ręcznie  malowane  w  błękitne  niezapominajki. 
Całość  wieńczył  imponujący  Ŝyrandol  w  kształcie  ogromnych  kielichów 
kwiatowych. 

-  Czy nie jest jej w tym za zimno? - spytał Teddie, wchodząc do kuchni 

z ostatnią partią zakupów. 

Desi  spojrzała  na  Stephanie,  która  leŜała  na  kocyku,  wpatrując  się 

background image

zafascynowanym  wzrokiem  w  poruszaną  przez  wiatr  paprotkę.  To  coś,  o 
czym kręcąc nosem wspominał Teddie, było krótką, jasnoŜółtą koszulką z 
napisem  „Stworzona  do  tańca",  prezent  od  siedemnastoletniego  wujka 
Courta. 

-  Trochę  świeŜego  powietrza  jej  nie  zaszkodzi  -  uśmiechnęła  się, 

obciągając koszulkę na wypiętym brzuszku dziecka. 

- Powinnaś włoŜyć jej sweterek - zatroszczył się Teddie. 
- PrzecieŜ jest ciepło. Nic jej nie będzie - uspokajała go Desi. 
Wróciła do rozpakowywania zakupów. Wiedziała, Ŝe Teddiemu chodziło 

nie tyle o to, Ŝe Stephanie jest ubrana za lekko, ile o sposób, w jaki ubierała 
dziecko. Pierwszym podarunkiem, jaki otrzymała od niego po narodzinach 
Stephanie,  była  bardzo  piękna  i  równie  droga  koronkowa  sukienka  do 
chrztu. Gdyby to od niego zaleŜało, reszta ubranek Stephanie wyglądałaby 
podobnie.  Teddie  był  zdania,  Ŝe  małe  dziewczynki  powinno  się  stroić  w 
koronki i falbaneczki. 

- Mimo to, uwaŜam... 
-  Teddie!  -  przerwała  mu  zniecierpliwiona  Desi.  Doceniała  jego 

troskliwość, ale chwilami miała jej dość. -Przestań się tak nad nią trząść. 
Nic jej nie będzie, uwierz mi. 

- No cóŜ, jesteś jej matką - z urazą w głosie stwierdził Teddie. Jego ton 

wyraźnie  dawał  do  zrozumienia,  Ŝe  z  tego  faktu  nic  dobrego  dla  dziecka 
wyniknąć nie moŜe. 

No  tak!  Masz  ci  babo  placek!  A  teraz  się  obraził  -  jęknęła  w  duchu 

Desi. Wyjęła butelkę z podgrzewacza i podała mu ją ze słowami: 

-  Czy  mógłbyś  nakarmić  Stephanie?  Muszę  sprawdzić,  kto  do  mnie 

dzwonił. 

Wiedziała, Ŝe Teddie niczego nie lubił bardziej, niŜ zajmować się małą. 
Przeszła do sypialni i włączyła automatyczną sekretarkę. Telefon musiał 

dzwonić  cały  ranek  -  pomyślała.  Pierwsza  dzwoniła  matka  Desi.  Bez 
Ŝ

adnego  szczególnego  powodu.  Ot  tak,  Ŝeby  spytać,  co  słychać.  Kolejny 

telefon  był  z  gabinetu  pediatry.  Przypominał  o  cotygodniowej  wizycie 
kontrolnej. Dwa telefony z agencji, dotyczące pracy i, jako ostatnia, krótka 
wiadomość od Evana Princea. 

-  Jak się masz, skarbie? Mam coś dla ciebie. DuŜa rzecz. Zadzwoń do 

mnie... 

Dalej  następował  numer  zaczynający  się  od  cyfr  212.  Kierunkowy  na 

Nowy Jork. Nie miała pojęcia, Ŝe Evan jest w Nowym Jorku. 

Zatrzymała taśmę  i z  impetem  rzuciła  się  na  łóŜko.  Praca! DuŜa rzecz! 

LeŜała  na  wznak,  wpatrując  się  w  ni-skazitelną  biel  sufitu,  a  w  uszach 
dźwięczały  jej  słowa  Evana:  „Mam  coś  dla  ciebie.  DuŜa  rzecz".  Przez  jej 
ciało przeleciał miły dreszczyk podniecenia. DuŜa rzecz! 

Desi nie mogła doczekać się chwili, kiedy wróci do pracy. Tęskniła za 

filmem.  Stephanie  miała  juŜ  prawie  sześć  tygodni,  a  Desi  przestała 
pracować  na  długo  przed  urodzeniem  dziecka.  Przeszła  zatrucie  ciąŜowe. 
Od  czasu  do  czasu  trafiały  jej  się  wprawdzie  jakieś  dorywcze  zajęcia  w 

background image

rodzaju  lekcji  makijaŜu  czy  pokazów  mody.  Choć  były  one  stosunkowo 
dobrze płatne, nie mogły równać się z pracą na planie. 

- DuŜa rzecz - powiedział Evan. Ten sam Evan, który kiedyś wyraził się 

o  zaproszeniu  na  kolację  do  Białego  Domu  jako  o  nudnym  towarzyskim 
obowiązku.  Skoro  teraz  uŜył  słów:  duŜa  rzecz,  musiało  to  być  coś 
naprawdę ekstra. 

Przez  głowę  przelatywały  jej  tysiące  pomysłów.  Sławne  nazwiska  i 

duŜo, duŜo pieniędzy. Usiłowała przypomnieć sobie wszystkie plotki, jakie 
ostatnio  słyszała.  No  tak!  To  juŜ  prawie  cztery  miesiące,  jak  wypadła  z 
obiegu. W tej branŜy to bardzo długo. Wszystko mogło się zdarzyć. 

Usiadła na łóŜku i sięgnęła po telefon. 
- Sherry - Netherland Hotel - oznajmił głos w słuchawce. - Czym mogę 

słuŜyć? 

- Poproszę z panem Evanem Princem. Nie znam numeru jego pokoju. 
Teddie wsunął głowę przez uchylone drzwi sypialni. 
-  PołoŜyłem 

Stephanie 

do 

łóŜeczka- 

poinformował 

ją. 

Desi podziękowała mu skinieniem głowy. 

-  Przykro  mi,  ale  telefon  w  pokoju  pana  Prince'a  nie  odpowiada.  Czy 

chce pani zostawić wiadomość? 

-  Tak.  Proszę  powiedzieć  mu,  Ŝe...  -  urwała.  Spojrzała  na  zegarek. 

Druga trzydzieści, a więc w Nowym Jorku jest teraz wpół do szóstej. - Czy 
ktoś  mógłby  sprawdzić,  czy  pana  Prince'a  nie  ma  w  hotelowym  barze?  - 
poprosiła. Znając przyzwyczajenia Evana, tam właśnie naleŜało go szukać 
o  tej  porze  dnia.  Evan  nigdy  nie  zapominał  o  popołudniowej  szklaneczce 
sherry. 

-  Do  licha,  Evan!  -  skarciła  go  Ŝartobliwie.  -  Jak  mogłeś  zostawić  mi 

taką wiadomość?! 

-  Ach,  to  ty,  Desi,  skarbie  -  ucieszył  się  Evan.  -  Jak  to  miło,  Ŝe 

dzwonisz. Jak się miewa nasza śliczna mamusia? 

- Dobrze, dziękuję. 
- A maleństwo? Co u niego? 
- To dziewczynka. Stephanie ma się znakomicie. A teraz moŜe powiesz 

mi wreszcie... 

- Racja!  Dziewczynka. Jak  mogłem zapomnieć! Mam tu nawet jej zdjęcie. 

Wysłałaś mi je, nieprawdaŜ? -draŜnił się z nią. Doskonale wiedział, Ŝe Desi 
umiera z ciekawości, by usłyszeć coś bliŜej na temat pracy, którą miał dla niej. - 
Choć, prawdę mówiąc, patrząc na tę fotografię trudno określić, czy to chłopak, 
czy dziewczynka. Zupełnie łysa. Mógłbym przysiąc, Ŝe to chłopiec. 

-  Nikt  ci  nie  kaŜe  przysięgać  -  obraziła  się  Desi.  Tylko  taki  dyletant,  jak 

Prince,  mógł  wziąć  Stephanie  za  chłopca.  -  A  co  do  włosów,  jest  ich  coraz 
więcej. I są rude. 

- A więc, kolejny rudzielec w rodzinie - westchnął z udaną rezygnacją Evan. 

-  Nazwałaś  ją  Stephanie?  Rzadkie  imię,  choć  pasuje  do  Weston.  Stephanie 
Weston. Świetnie brzmi. 

Evan  nie  potrafił  ukryć  swojej  ciekawości.  Stephanie  wcale  nie  było 

background image

niezwykłym imieniem i on doskonale o tym wiedział. Najwyraźniej usiłował 
wyciągnąć z niej coś na temat ojca dziecka. 

- Pewnie dlatego je wybrałaś, co? - dopytywał się. 
-  Lubię  to  imię  -  odpowiedziała  pozornie  obojętnym  tonem  Desi.  -  Nie 

kierowałam się Ŝadnym szczególnym powodem. 

Akurat!  Jake  Lancing  miał  na  drugie  Stephen.  Sprawdziła  to.  Jacob Stephen 

Lancing. Ojciec Stephanie. ChociaŜ w taki sposób chciała zaznaczyć łączące tych 
dwoje pokrewieństwo. Teraz jednak nie była pewna, czy dobrze zrobiła. Evan 
nie  był  pierwszą  osobą,  która  próbowała  powiązać  imię  jej  córki  z 
męŜczyzną, który był ojcem dziecka. 

Teddie i Larry otwarcie rozprawiali o kaŜdym Stephenie, jakiego znała. 

Nawet  Court  wspominał  coś  o  jakimś chłopaku imieniem Steve, z którym 
Desi spotykała się  będąc  w szkole  średniej,  przebąkując,  Ŝe  „stara  miłość 
nie rdzewieje". Wszyscy wkoło zgadywali, kto moŜe być ojcem Stephanie. 

Zresztą, co tam! Niech sobie zgadują. Ona sama nigdy się przed nikim 

nie wygadała. Tego była pewna. 

Wracając do tej pracy, o której wspominałeś... - spróbowała raz jeszcze - czy 

byłbyś tak dobry i powiedział mi... 

Postanowiono  sfilmować  Narzeczoną  diabla  -  oświadczył  Evan 

uroczystym szeptem. 

Jego nastrój udzielił się Desi, która automatycznie zniŜyła głos. 
-  Narzeczoną  diabła?  -  powtórzyła  z  niedowierzaniem.  -  Ale 

przecieŜ... - zabrakło jej słów. 

Narzeczona diabła, napisana przez nikomu nieznaną starszą panią, była 

ksiąŜką roku. Wszystkie wielkie wytwórnie  filmowe  walczyły  o  prawa  do 
sfilmowania tego bestsellera, ale, jak niosła wieść, Dorota Heller nie chciała 
sprzedać swojej powieści. 

Nie dalej, jak w zeszłym tygodniu, Desi oglądała autorkę w programie 

Godzina z gwiazdą. Szczupła, krucha dama o arystokratycznym wyglądzie, 
ubrana  w  elegancką czarną  suknię.  I  te  wspaniałe klejnoty!  Dorota  Heller 
miała  na  sobie  niewiarygodnej  wręcz  wielkości  rubiny:  naszyjnik, 
kolczyki, bransoletkę i liczne pierścienie zdobiące obie dłonie starszej pani. 

-  Są  najprawdziwsze  -  oznajmiła  z  dumą,  pokazując  je  publiczności.  - 

Dostałam  je  od  mojego  świętej  pamięci  męŜa,  kiedy...  -  urwała,  po  czym 
wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem: - CóŜ, powiedziałabym wam, ale ten 
młody  człowiek  mówił  mi,  Ŝe  wszystkie  te  programy  są  cenzurowane. 
Zresztą, opisałam to w mojej ksiąŜce. 

-  Kto zakupił prawa? - dopytywała się Desi. – Która wytwórnia? 
Było  powszechnie  wiadomo,  Ŝe  Dorota  Heller  jako  jeden  z  głównych 

warunków sprzedaŜy postawiła prawo do absolutnej kontroli nad kręconym 
na podstawie jej ksiąŜki filmem. 

-  Ta  ksiąŜka,  to  całe  moje  Ŝycie  -  powtarzała  -  i  tylko  ja  wiem,  jak 

naleŜy ją interpretować. 

Jak dotychczas Ŝadna z wielkich wytwórni nie chciała zgodzić się na tak 

duŜą  ingerencję  autorki.  Desi  nie  zdziwiła  się  więc  wcale,  kiedy  usłyszała 

background image

odpowiedź Evana: 

- To Ŝadna z wielkich wytwórni. NiezaleŜny producent. Ktoś, kto dopiero 

startuje w tej branŜy. 

- śartujesz? Nie! Ty nigdy nie Ŝartujesz. Ale kto? -nalegała. 
- Na razie, to tajemnica. Dopóki nie obsadzą tytułowej roli. Nie mogę ci 

powiedzieć. - Evan uwielbiał tajemnice. - Ale mogę ci wyjawić, Ŝe rozwaŜa 
się  moŜliwość,  by  charakteryzację  powierzyć  właśnie  tobie.  Jesteś 
zainteresowana? 

-  Czy  jestem  zainteresowana?!  Evan!  Ja?  Naprawdę  ja?  A  ty?  Czy  nie 

zamierzasz... no,  rozumiesz... - zaplątała się Desi. 

-  CóŜ,  będziemy  musieli  wymyślić  dla  mnie  jakąś  nową  funkcję.  Tym 

razem to ja wystąpię jako twój asystent. 

- Och, Evan! - Desi nie wierzyła własnym uszom. -Kiedy zaczynamy? I 

gdzie? W Nowym Jorku? - Czy będzie mogła zabrać ze sobą Stephanie? 

-  Nowy  Jork?  -  zdziwił  się  Evan.  -  Nie  czytałaś  ksiąŜki?  Jeszcze  nie 

zdecydowano, gdzie będziemy kręcić, ale część zdjęć na pewno zrobi się w 
San Francisco. 

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Nie muszę martwić się, co zrobić ze 

Stephanie.  Nie  chciałabym  rozstawać  się  z  nią  na  długo  -  dodała 
usprawiedliwiająco. Bała się, Ŝe Evan mógłby źle zrozumieć powody, jakie 
nią  kierowały.  Nie  chciała,  by  odniósł  wraŜenie,  Ŝe  dziecko  jest  dla  niej 
waŜniejsze od kariery, chociaŜ tak właśnie było. Ale przecieŜ nikt nie musi 
o tym wiedzieć - pomyślała. W świecie filmu nie patrzono chętnym okiem 
na młode matki. 

-  Nie potrzebujesz  się  tłumaczyć  - przerwał  jej  Evan.  -  Oczywiście,  nie 

muszę  ci  chyba  mówić,  Ŝebyś  nikomu  nie  wspominała  o  tym,  co  ci  przed 
chwilą powiedziałem. Nawet Stephanie, jasne? - zaŜartował. 

- Tak jest, sir! 
-  A  więc  do  zobaczenia  za  dwa  tygodnie  -  poŜegnał  ją  i  rozłączył  się, 

nim zdąŜyła mu odpowiedzieć. 

Narzeczona  diabła!  Czy  to  nie  cudowne!  KsiąŜka  roku!  Powieść,  o 

którą  walczyły  największe  wytwórnie  Hollywoodu.  Ciekawe,  kto  był  tym 
niezaleŜnym producentem, który zakupił prawa do sfilmowania bestsellera. 
Zastanawiała się, czy przypadkiem nie był to sam Evan Prince. Był na tyle 
sławny,  Ŝe  nie  miałby  problemów  ze  znalezieniem  sponsorów.  Ale  czy 
wtedy  mógłby  zagwarantować  autorce  absolutną  kontrolę  nad  kręconym 
filmem? Nie! To musiał być ktoś, kto miał własne pieniądze. Ale kto? 

Desi  podeszła  do  biurka  i  zaczęła  przerzucać  leŜące  tam  szpargały  w 

poszukiwaniu  notesu  z  telefonami.  Znalazłszy  go  wróciła  na  łóŜko  i 
sięgnęła po słuchawkę. 

Zadzwoni do Zeka. Musiała podzielić się z kimś radosną nowiną, a Zek, 

który sam pracował w filmie, najlepiej ją zrozumie. Poza tym, moŜe słyszał 
coś na temat tego niezaleŜnego producenta. 

Niecierpliwie wykręciła numer, po czym nie czekając aŜ ktoś się zgłosi, 

odłoŜyła słuchawkę. Nie mogła zadzwonić do Zeka. Evan powiedział, ani 

background image

mru  mru.  Udusiłby  ją  gołymi  rękami,  gdyby  cała  historia  wyszła  na  jaw 
przez jej gadulstwo. 

Zerwała się z łóŜka. Musi to komuś powiedzieć, albo pęknie. 
-  Mamusia  będzie  sławna  -  szepnęła,  pochylając  się  nad  łóŜeczkiem 

ś

piącego dziecka. 

Stephanie spała zwinięta w kłębek. Teddie nie tylko załoŜył jej śpioszki, 

ale  równieŜ  otulił  kołderką.  Na  wierzch  połoŜył  jeszcze  kocyk,  jakby  za 
oknem co najmniej szalała śnieŜyca. 

Ach,  ten  Teddie!  -  Desi  pokręciła  głową.  Zsunęła  kocyk  i  kołderkę, 

zostawiając  dziecko w  samych  śpioszkach.  Delikatnie  pogłaskała  maleńką 
główkę. 

Stephanie  była  taka  słodka,  niewinna  i  taka  bezbronna.  W  oczach  Desi 

zakręciły  się  łzy.  Zamrugała  powiekami, zawstydzona, Ŝe tak roztkliwił ją 
widok śpiącego maleństwa. Nigdy nie sądziła, Ŝe będzie ją aŜ tak kochać. 

Stephanie  była  wcześniakiem.  Urodziła  się  w  siódmym  miesiącu  i 

waŜyła zaledwie dwa i pół kilo. Kiedy lekarz, który odbierał poród, połoŜył 
na jej brzuchu noworodka, Desi rozpłakała się z radości. Wtedy teŜ, po raz 
pierwszy  od dłuŜszego czasu,  zapragnęła, by  Jake był przy niej. By  mógł 
zobaczyć tę cudowną, maleńką istotkę, którą wspólnie stworzyli, usłyszeć 
jej pierwszy płacz. 

MoŜe  była  to  jej  własna  wina,  Ŝe  Jake  nie  towarzyszył  jej  przy 

narodzinach  dziecka.  Kto  wie,  moŜe  gdyby  się  z  nim  skontaktowała... 
MoŜe  gdyby  spotkali  siew  maju,  zeszłego  roku,  na  placu  Ghirardelli'ego, 
wszystko potoczyłoby się inaczej. 

Desi  długo  walczyła  ze  sobą,  nim  podjęła  taką  decyzję.  RozwaŜała 

wszystkie  za  i  przeciw.  Nawet  była  juŜ  ubrana  do  wyjścia.  Tamtego 
majowego  ranka,  kiedy  wyznaczył  jej  spotkanie.  Ale  potem  raz  jeszcze 
przeczytała  pozostawioną  przez  Jake'a  kartkę.  Właściwie  nie  musiała  jej 
czytać. Znała na pamięć kaŜde słowo: 

„Byłaś  wspaniała,  moja  piękna,  tajemnicza  damo.  Było  nam  razem 

cudownie.  Wracam  z  Alaski  w  maju.  Spotkajmy  się  przy  fontannie  na 
placu Ghirardelli'ego, 30 maja, w południe." 

Tylko tyle. Nawet się nie podpisał. Mimo to, kusiło ją, by stawić się na to 

spotkanie.  Pragnienie  ujrzenia  go  raz  jeszcze  było  silniejsze  od  rozsądku. 
Jednak kiedy stanęła przed lustrem i popatrzyła na swoje odbicie, opuściła ją 
odwaga. 

Z lustra patrzyła na nią obrzmiała twarz kobiety w zaawansowanej ciąŜy, 

w  dodatku  cierpiącej  na  zatrucie  ciąŜowe.  I  co  miała  mu  powiedzieć? 
Witaj,  Jake,  skarbie!  Mam  dla  ciebie  niespodziankę.  Będziemy  mieli 
dzeicko?! 

Dobry  BoŜe!  Tego  nie  mogła  zrobić.  Oczami  wyobraźni  widziała,  jak 

Jake  odwraca  od  niej  zagniewaną  twarz.  Zresztą,  czy  mogłaby  go  wtedy 
winić? 

Tysiące  razy  zadawała  sobie  to pytanie.  Codziennie.  Niemal  od  chwili, 

kiedy dowiedziała się, Ŝe nosi jego dziecko. Ich dziecko. 

background image

-  Moje  dziecko  -  szepnęła,  pochylając  się  nad  łóŜeczkiem,  by 

pocałować ciepły od snu policzek. – Moja córeczka. Moja śliczna, maleńka 
Stephanie. Tylko moja. 

Na  palcach  wyszła  z  pokoju,  ostroŜnie  zamykając  za  sobą  drzwi. 

Problem  w  tym,  Ŝe  mimo  wszystko  miała  Ŝal  do  Jake'a.  On  teŜ  tam  był. 
Dlaczego więc tylko ona miała ponosić konsekwencje ich lekkomyślności. 
Jake  powinien  był  ją  odszukać,  kiedy  nie  zjawiła  się  na  wyznaczone 
spotkanie.  To  co,  Ŝe  praktycznie  nic  o  niej  nie  wiedział.  To  prawda,  nie 
chciała  mu  powiedzieć,  jak  się  nazywa,  ani  gdzie  mieszka  i  co  robi. 
Wiedział jedynie, Ŝe ma na imię Desiree i Ŝe jej włosy są rude. 

-  Prawdziwy z ciebie rudzielec - powtarzał, napawając się widokiem jej 

smukłego,  gładkiego  ciała.  -  Mówią,  Ŝe  rudowłose  są  bardzo  namiętne, 
wiesz – szepnął jej do ucha. 

Desi  roześmiała  się  rozbawiona.  Była  to  kwestia  z  jednego  z  jego 

wczesnych filmów. A potem kochali się... 

Takie  właśnie  wspomnienia  rozpalały  jej  nienawiść.  Jeśli  rzeczywiście 

było mu z nią tak dobrze, jeśli wtedy nie kłamał, to dlaczego jej nie szukał? 
Nie znalazł jej, to znaczy, Ŝe nawet nie próbował jej znaleźć, a skoro tak, 
nic dla niego nie znaczyła. Ot, po prostu, krótka, miła przygoda. Postój w 
drodze na Alaskę. 

Ona teŜ tak właśnie będzie go pamiętać - postanowiła twardo. CzyŜ nie 

wiedziała, od pierwszej chwili, Ŝe to tylko sen. Marzenie, które nie mogło 
się spełnić. 

Oddałaby  wszystko,  by  móc  o  nim  zapomnieć.  Niestety,  wspomnienia 

wracały.  Za  kaŜdym  razem,  kiedy  włączyła  telewizor,  czy  sięgnęła  po 
gazetę. Za kaŜdym razem, kiedy spoglądała w ciemne oczy swojej maleń-
kiej córeczki. 

background image

ROZDZIAŁ 4 

 

-   Nie, Evan! Nie, nie i jeszcze raz, nie! - upierała się Desi. - Nie mogę. Nie 

pytaj, dlaczego. Po prostu, nie mogę. 

Evan siedział wygodnie rozparty w fotelu i przyglądał się jej ze spokojem. Nie 

nalegał, by wyjawiła mu powód swojej decyzji. Evan nie miał zwyczaju nalegać. 
Poza  tym  miotająca  się  po  pokoju  Desi  stanowiła  naprawdę  uroczy  obrazek. 
Rozwiany,  ogniścierudy  włos,  zarumieniona  twarz  i  rzucające  gniewne 
spojrzenia ogromne fiołkowe oczy. Prawdziwa tycjanowska piękność. 

Gdyby  jeszcze  zaczęła  się  normalnie  ubierać  -  westchnął  Evan.  W  tych 

spodniach z podwiniętymi nogawkami i koszuli ze starszego brata wyglądała jak 
chłopak. 

Trzeba  przyznać,  Ŝe  macierzyństwo  jej  słuŜy  -  zauwaŜył,  oceniając  szczupłą 

sylwetkę  Desi  okiem  znawcy.  Zdumiewające  zjawisko,  zwaŜywszy,  Ŝe  jeszcze 
niespełna  dwa  miesiące  temu  była  wielka  jak  przysłowiowa  szafa 
trzydrzwiowa i równie wdzięczna jak hipopotam. 

Evan przeniósł spojrzenie na bawiące się u jego stóp dziecko. Ciekawe, 

kto jest ojcem? - pomyślał chyba po raz setny tego popołudnia. Ktokolwiek 
by to nie był, trzeba przyznać, Ŝe udało mu się spłodzić śliczne maleństwo. 
Choć  Evan  nie  przepadał  za  dziećmi,  znał  się  na  urodzie.  Stephanie  była 
naprawdę ładnym dzieckiem. 

LeŜała  teraz  na  kocyku,  wymachując  pulchnymi  rączkami.  Jej  drobną 

twarzyczkę otaczała aureola rudych loczków. Wykapana Desi z wyjątkiem 
wielkich  ciemnobrązowych  oczu.  Za  cały  strój  miała  na  sobie  mikrosko-
pijne  szorty  i  ciemnoczerwoną  podkoszulkę.  Desi  najwyraźniej  ubierała 
swoją córkę w tym samym stylu co siebie. Nie mógł zrozumieć, jak kobieta 
mieszkająca w tak pięknym i stylowym wnętrzu mogła tak zaniedbywać się, 
jeŜeli chodzi o stroje. PrzecieŜ, gdyby tak ubrać ją  w suknię, szpilki, a na 
szyję sznur pereł, to... 

-  Evan!  Czy  słyszysz,  co  do  ciebie  mówię?  –  głos  Desi  przerwał  te 

rozmyślania. 

Stała  przed  nim  na  szeroko  rozstawionych  nogach,  z  rękami  opartymi 

na biodrach i mierzyła go surowym spojrzeniem. 

-   Jak  najbardziej,  skarbie  -  odpowiedział  Evan  uprzejmym  tonem.  - 

Powiedziałaś, Ŝe nie przyjmiesz tej pracy. 

-   Tak. To znaczy, Ŝe nie mogę jej przyjąć. 
-   A  widzisz.  Słuchałem  bardzo  uwaŜnie.  Wiesz,  do  kogo  ona  jest 

podobna - zaczął, patrząc na dziecko. 

-   Do mnie - warknęła Desi. 
-   Nie  musisz  się  tak  złościć,  moja  piękna.  Chciałem  tylko  powiedzieć, 

Ŝ

e  Stephanie  wygląda  jak  barokowy  amorek.  CzyŜ  nie  takie  słowa 

chciałaby usłyszeć kaŜda matka o swoim dziecku? 

-  Akurat! Umierasz z ciekawości, kto jest jej ojcem - oskarŜyła go Desi. 

- Tak, jak i cała reszta. 

Evan obojętnie wzruszył ramionami. 

background image

-   Chyba to nic dziwnego - odpowiedział spokojnie. Evan był dumny z 

tego, Ŝe nikomu nie udało się nigdy go sprowokować. 

-   MoŜe  i  masz  rację  -  niechętnie  przyznała  Desi  -  ale  robi  mi  się 

niedobrze,  ilekroć  ktoś  usiłuje  wyciągnąć  ze  mnie,  kim  jest  ojciec 
Stephanie. To tylko moja sprawa. 

-   No i, oczywiście, tego męŜczyzny. 
Desi odwróciła się, by ukryć napływające jej do oczu łzy. 
-  Nie! 

To 

tylko 

moja 

sprawa 

powtórzyła 

twardo. 

Przestraszona Stephanie zaniosła się głośnym płaczem. 

-  No  i  widzisz,  co  narobiliśmy  -  powiedziała,  patrząc  na  Evana  z 

wyrzutem.  Podniosła  płaczące  dziecko  z  podłogi.  -  JuŜ,  juŜ.  Cicho. 
Mamusia  wcale  nie  jest  na  ciebie  zła.  No  juŜ,  nie  płacz  -  powtarzała, 
kołysząc maleństwo w ramionach i przytulając swoją własną, mokrą od łez 
twarz do ciepłego, pachnącego pudrem dla niemowląt policzka Stephanie. 
- Bądź grzeczną dziewczynką. Przestań płakać. 

Do  licha!  Była  na  siebie  zła  za  te  łzy.  Ostatnio  byle  co  mogło 

wyprowadzić ją z równowagi. 

-  Przepraszam,  Evan.  Kiedy  Stephanie  płacze,  zawsze  się  rozklejam  - 

powiedziała,    uśmiechając  się  przepraszająco.  -  To  chyba  klasyczny 
przypadek depresji pociąŜowej. Przepraszam. 

Evan poprawił się w fotelu i sięgnął po swoją sherry. 
-  To  nic  takiego.  -  Ze  zrozumieniem  pokiwał  głową.  -  Nie  bierz  sobie 

tego do serca. Wszystko rozumiem. 

-   Och, Evan, chciałabym, Ŝeby tak było - westchnęła cięŜko. 
-   Więc dlaczego nie powiesz mi o tym, hm? - zachęcił ją. 
Desi przecząco pokręciła głową. 
-   No,  Desi.  Dalej.  Powiedz  wujkowi  Evanowi  -  nalegał.  -  Dlaczego 

odrzucasz największą szansę w twoim Ŝyciu? 

-  Nie,  Evan.  Proszę.  -  Patrzyła  na  niego  błagalnym  wzrokiem.  -  Nie 

mówmy o tym więcej. Nie mogę przyjąć tej oferty. Po prostu, nie mogę i 
nie ma o czym mówić. 

-  Myślę, Ŝe naleŜą mi się jakieś wyjaśnienia. 
-  Nie! 
Evan  dopił  sherry  i  odstawił  szklaneczkę.  Wstał  i  wolnym  krokiem 

przeszedł się po pokoju. Desi obserwowała go uwaŜnie, wiedząc, Ŝe to nie 
koniec  tej  dyskusji  i  Ŝe  Evan  zbiera  siły,  przygotowując  się  do  kolejnego 
ataku. 

Jest  taki  elegancki,  wytworny  -  pomyślała.  Wzór  angielskiego 

dŜentelmena.  Prosta  sylwetka,  ciemnoblond  włosy,  lekko  przyprószone 
siwizną, wąsik i nienaganne maniery. Ubrany równieŜ tak, jakby znajdował 
się w Anglii. Szyty na miarę garnitur, biała koszula i, oczywiście, krawat, w 
dyskretne  prąŜki.  Patrząc  na  niego  nikt  by  nie  pomyślał,  Ŝe  za  oknem 
ś

wieciło wyjątkowo ciepłe, jak na tę porę roku, słońce. 

-  Czy to z powodu Doroty Heller? - spytał Evan, zatrzymując się przed 

Desi. - Rozumiem, Ŝe jest trochę ekscentryczna, ale wydawało mi się, Ŝe ci 

background image

się spodobała. 

-  O tak. To cudowna, czarująca osoba - odpowiedziała Desi szczerze. 
Spotkali się w Todish Grill na lunchu. Evan, ona i Dorota Heller. Miała 

być ich czwórka, ale trzeci z zaproszonych przez Evana gości spóźniał się. 
Zaczęli więc bez niego. 

-   Przypominasz  mi  mnie  za  młodu  -  oświadczyła  Dorota,  uśmiechając 

się  do  Desi  znad  lampki  szampana.  -  Tylko,  Ŝe  ja,  oczywiście,  byłam 
brunetką i miałam większy biust. Młode kobiety, w dzisiejszych czasach są 
takie płaskie. Nie wspominam juŜ nawet o reszcie. Skóra i kości. ChociaŜ te 
rude  włosy  duŜo  dają  -  dodała,  pochylając  się  lekko  w  stronę  Desi.  - 
MęŜczyźni lubią rude kobiety. MoŜesz wiele zyskać, jeśli jesteś rozsądna i 
bystra  -  ciągnęła.  -  Rudym  kobietom  duŜo  rzeczy  uchodzi  płazem.  Ci 
biedni  głupcy  myślą,  Ŝe  rude  włosy  oznaczają  duŜy  temperament.  Nawet 
ten przystojniak, Jake, ma słabość do rudowłosych kobiet. 

-  Jake?  -  podchwyciła  Desi.  -  Jaki  Jake?  -  spytała  cicho,  choć 

doskonale znała odpowiedź. 

-  No  jak  to,  jaki  Jake?  Jake  Lancing,  oczywiście!  Doprawdy!  - 

obruszyła się Dorota. - Sądziłam, Ŝe kaŜda kobieta w tym kraju zna to imię. 

-  A  tak.  Jake  Lancing.  Czy  on  gra  w  tym  filmie?  -  głos  Desi  zadrŜał 

lekko. 

-  Jasne.  Jest  przecieŜ  gwiazdą,  moja  droga  -  poinformowała  ją  starsza 

pani.  -  No  i,  oczywiście,  producentem  tego  filmu.  Czy  coś  się  stało?  - 
zaniepokoiła  się,  widząc  pobladłą  twarz  Desi.  -  Evan!  Szybko!  Wody!  To 
biedne dziecko zaraz zemdleje. 

-  Nie, nie. Nic mi nie jest. Naprawdę - uspokajała ją Desi. - Nie trzeba, 

Evan.  Wszystko  w  porządku.  To  tylko  nagła  słabość.  Chyba  powinnam 
wrócić  do domu,  zanim on... - ugryzła się w język. O mało co nie powie-
działa,  zanim  Jake  się  tu  zjawi.  To  na  niego  czekali.  -  Zanim  mi  się 
pogorszy - dokończyła. Wstała sięgając po torebkę. 

-  Było 

mi 

bardzo 

miło, 

Doroto. 

Dziękuję 

za 

drinka 

i... i bardzo mi przykro, Ŝe nie mogę zostać na lunchu. 

Prawie biegiem opuściła salę, w obawie, Ŝe natknie się na wchodzącego 

Jake'a. Jake Lancing! Tajemniczy producent! Jak Evan mógł jej to zrobić! 

To proste - pomyślała. Evan o niczym nie wiedział. 
No tak, wczoraj jeszcze o niczym nie wiedział, ale dzisiaj? Znała Evana. 

Nie  wyjdzie  z  tego  pokoju,  dopóki  nie  wydusi  z  niej  prawdziwego 
powodu, dla którego odmówiła pracy na planie Narzeczonej diabła. 

-  Chciałabym,  Ŝebyś  mi  coś  powiedział  -  zaczęła  niepewnie,  unikając 

jego  wzroku.  Starała  się  nadać  swemu  głosowi  moŜliwie  najbardziej 
obojętne  brzmienie.  -  Czy  Jake  Lancing  wiedział,  Ŝe  chcesz  powierzyć 
charakteryzację właśnie mnie? 

-   Nie sądzę. Jako dyrektor artystyczny tego filmu mam wolną rękę, co 

do  ludzi,  z  którymi  chcę  pracować.  Zresztą  wątpię,  Ŝeby  go  to 
interesowało. Dlaczego pytasz? 

-   Tak  sobie  -  skłamała.  Odetchnęła  z  ulgą.  A  więc  Jake  o  niczym  nie 

background image

wiedział. Jej tajemnica była bezpieczna. 

-   Jake  Lancing  -  powtórzył  wolno  Evan.  Na  jego  twarzy  pojawił  się 

domyślny uśmieszek. 

Desi juŜ otwierała usta, by spytać go, co miały znaczyć te słowa, ale po 

chwili  wahania,  zrezygnowała.  Evan  przyglądał  się  uwaŜnie  dziecku, 
jakby  w  brązowych  oczach  Stephanie  szukał  potwierdzenia  dla  swoich, 
domysłów. 

-   Nawet nie wiedziałem, Ŝe się znacie - zauwaŜył mimochodem. 
-   Wcale  nie  -  burknęła  Desi.  W  duchu  modliła  się,  by  Evan  zmienił 

temat. 

-   Nie zaprzeczaj. To ja, wujek Evan, zapomniałaś? -Usiadł obok niej na 

kanapie i  wziął  ją  za  rękę. -  Nie  rozumiem,  jak to się stało,  Ŝe  wcześniej 
tego nie spostrzegłem. Te oczy... 

-   Stephanie ma ciemne oczy i nie ma w tym nic dziwnego. Mój ojciec ma 

takie oczy - broniła się słabo Desi. -Ty teŜ masz ciemne oczy. Mnóstwo ludzi 
ma ciemne oczy. - PołoŜyła dziecko na kocyku. - Popilnuj jej przez chwilę, 
dobrze?  Zrobię  herbatę  -  powiedziała  i  nim  zdąŜył  odpowiedzieć, 
schroniła  się  w  kuchni.  Bała  się,  Ŝe  jeszcze  moment  i  Evan  wyczyta 
prawdę z jej twarzy. 

Jej  sekret  nie  był  bezpieczny.  Skoro  Evan  tak  łatwo  się  domyślił, 

wkrótce domyślą się i inni. Stephanie  miała oczy Jake'a,  a tę twarz znała 
cała  Ameryka.  Czy  wobec  tego,  kaŜdy,  kto  spojrzy  na  Stephanie,  będzie 
wiedział, Ŝe to jego córka?! 

Bzdura!  Jesteś  niespełna  rozumu,  Desi  Weston  -  zgromiła  samą  siebie. 

Evan zgadł, bo zna ciebie i Jake'a. Zresztą, sama jesteś sobie winna. Po co 
była ta wczorajsza histeria. Uciekłaś, jakby się paliło. Na sam dźwięk jego 
imienia. To właśnie dlatego Evan zaczął coś podejrzewać, a nie z powodu 
ciemnych  oczu  Stephanie.  Jej  zachowanie  w  restauracji,  a  potem  ta 
kategoryczna odmowa pracy na planie Narzeczonej diabła. I to bez podania 
Ŝ

adnej  istotnej  przyczyny.  No  i  jeszcze  niechętne  odburkiwania  w 

odpowiedzi  na  uwagi  dotyczące  wyglądu  dziecka.  Tak.  Wszystko  to 
ułatwiło  Evanowi  zgadywanie.  Właśnie  tego  określenia  powinna  uŜyć. 
Evan  zgadł.  Bo  przecieŜ  nie  mógł  stwierdzić,  kto  jest  ojcem  Stephanie, 
jedynie na podstawie wyglądu małej. 

MoŜe gdyby inaczej rozegrała całą tę sytuację, gdyby podała mu jakiś w 

miarę  sensownie  brzmiący  powód  swojej  odmowy...  Mogła  przecieŜ 
powiedzieć, Ŝe nie podoba jej się autorka. Wszystko jedno, co. 

-  Jake  ma  na  drugie  Stephen  -  zauwaŜył  Evan  pozornie  obojętnym 

tonem, kiedy Desi weszła do pokoju z herbatą. 

-  A, tak. Rzeczywiście - przytaknęła. Nie było sensu zaprzeczać. 
Wcisnęła odrobinę soku z cytryny do filiŜanki Evana, po czym zajęła się 

własną. Dolała mleka i obficie posłodziła napój. „Herbatka dla karmiących 
matek".  Tak  ochrzcił  go  kiedyś  Evan,  dodając,  Ŝe  to  profanacja  tak 
wspaniałego napoju, jakim jest herbata. 

-  Ciasteczko? - zaproponowała, podsuwając  mu talerzyk,  ale  Evan nie 

background image

dał się zwieść. 

-  Czy Jake coś podejrzewa? - dopytywał się ciekawie. 
-  Śmiem  wątpić,  czy  mnie  w  ogóle  pamięta  -  odpowiedziała  Desi, 

uśmiechając  się  kwaśno.  -  Nie  patrz  tak  na  mnie,  Evan.  Nie  potrzebuję 
współczucia.  Doskonale  wiedziałam,  w  co  się  pakuję.  No,  moŜe  nie  do 
końca - dorzuciła, patrząc na śpiące na kocyku dziecko. 

-  Jake  powinien  mieć  więcej  rozsądku  -  wybuchnął  Evan.  -  Uwodzić 

niewinne dziewczęta! 

-  Evan!  Proszę  cię,  daj  spokój!  Nie  pasujesz  do  roli  oburzonego  ojca 

niewinnej dziewicy, którą zresztą wcale nie byłam - roześmiała się. 

-  CóŜ,  mimo  wszystko,  jestem  zbulwersowany  zachowaniem  Jake'a. 

Zostawić cię z nieślubnym, niechcianym dzieckiem... 

-  To  nie  było  tak,  Evan  -  przerwała  mu  Desi.  -  Stephanie  wcale  nie  jest 

niechcianym  dzieckiem.  Nieślubnym,  zgadzam  się,  ale  nie  niechcianym. 
Pragnęłam jej od pierwszej chwili, kiedy dowiedziałam się, Ŝe jestem w ciąŜy. 
Bardzo chciałam mieć to dziecko. Jeśli ktoś stracił coś w tym całym układzie, 
to nie ja, a właśnie Jake - zakończyła twardo. 

-  Nie rozumiem - w głosie Evana brzmiała irytacja. 
-  Jake nigdy nie dowie się, Ŝe ma córkę - wyjaśniła spokojnie. - Nigdy nie 

zobaczy, jakie piękne dziecko stworzyliśmy razem. Czasami czuję się winna, Ŝe 
nic mu nie powiedziałam. 

-  Dlaczego więc nie powiesz mu teraz? 
-  Nie,  Evan.  Tak  postanowiłam.  JuŜ  dawno.  Jeszcze  zanim  urodziła  się 

Stephanie - odpowiedziała Desi, zaciskając dłonie. - Tak jest lepiej, wierz mi. 

-  Ale... 
-  Czy sądzisz, Ŝe nie myślałam o tym, Ŝeby mu powiedzieć! - wybuchnęła. - 

Miliony razy. Ale za kaŜdym razem dochodziłam do tego samego wniosku: nie. 
Zresztą Jake Lancing nie lubi dzieci. Słyszałam to na własne uszy.  Powtarza to 
przy kaŜdej okazji. Zawsze kiedy Jake występuje w jakimś programie, pytają go 
o tamte dwie sprawy o uznanie ojcostwa i... 

-  Tak się składa, Ŝe wiem coś o tym - przerwał jej Evan. - Kiedy ta Philips 

zaszła w ciąŜę, Jake był akurat za oceanem. Kręciliśmy wtedy Nocny lot. A co 
do  tej  drugiej sprawy,  Jake  dobrowolnie  zobowiązał  się płacić  na  utrzymanie 
tamtego dziecka. 

-  Naprawdę? - zdziwiła się Desi. - Ale przecieŜ tamta kobieta przegrała 

sprawę  w  sądzie,  to  znaczy  nie  potrafiła  dowieść,  Ŝe  to  właśnie  Jake  jest 
ojcem jej dziecka. 

-  Nie było Ŝadnej sprawy. Wiedziała, Ŝe przed sądem nie miałaby szans. 

Z  tego  co  mi  wiadomo  o  tej  osobie,  podobne  sprawy  mogłaby  wytoczyć 
tuzinowi innych facetów - skrzywił się. 

-  Więc dlaczego Jake płaci jej na to dziecko? - nalegała Desi. 
-  Płacił. Ta kobieta niedawno wyszła za mąŜ. 
-  Tak, ale... 
-  No  cóŜ.  -  Na  twarzy  Evana  pojawiło  się  zakłopotanie.  -  Jake...  to  jest, 

chciałem powiedzieć, Ŝe istniała taka moŜliwość, Ŝe to on mógł być ojcem. 

background image

Spotykał się wtedy z tą kobietą. W kaŜdym bądź razie, mówię ci to wszystko, 
bo to, Ŝe Jake popełnił w swoim Ŝyciu kilka omyłek, wcale nie  oznacza,  Ŝe 
powinien zostać potępiony. 

-  CzyŜby? A to dziecko, na które płacił? 
-  Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli? 
-  Czy  Jake  je  odwiedzał?  Biedactwo!  W  gazetach  pisano  o  nim:  to 

dziecko.  Pewnie  Jake  nawet  nie  zainteresował  się,  czy  to  chłopiec,  czy 
dziewczynka. 

-  Hm.  To  całkiem  zrozumiałe.  To  nie  było  jego  dziecko.  Ta  okropna 

kobieta przyznała się, kiedy wychodziła za mąŜ. 

-  Chyba masz rację - poddała się Desi - ale i tak najbardziej szkoda mi 

w  tym  wszystkim  tamtego  maleństwa.  Nie  pozwolę,  by  podobna  historia 
spotkała moją Stephanie! 

-  Dlaczego miałoby tak być? - zdziwił się Evan. -Nie ma najmniejszej 

wątpliwości,  Ŝe  to  dziecko  Jake'a.  -  Popatrzył  na  śpiącą  dziewczynkę.  - 
Wystarczy spojrzeć. 

-  Nie,  Evan.  To  nie  wystarczy.  Domyśliłeś  się  prawdy  na  podstawie 

wielu róŜnych rzeczy, a nie jedynie koloru jej oczu. Stephanie jest podobna 
do  mnie  i  do  mojej  matki,  i  to  wszystko,  co  moŜna  powiedzieć  patrząc  na 
nią. 

-  Nie sądzisz chyba, Ŝe Jake nie rozpozna swoich własnych oczu w tej 

twarzyczce? - zaprotestował Evan. 

-  MoŜe tak, moŜe nie. A nawet gdyby, to co z tego? Nie kocha matki. 

Czy  wobec  tego  pokochałby  córkę?  Czy  przyjąłby  ją  jak  swoje  dziecko? 
Nie. Jake nigdy nie dowie się o istnieniu Stephanie - oświadczyła zdecydo-
wanie.  -  Jeszcze  herbaty?  -  Wyraźnie  dawała  mu  do  zrozumienia,  Ŝe  ten 
temat uwaŜa za zamknięty. 

-  Ale 

czy 

mogłabyś... 

zaczął 

niepewnie 

Evan. 

Desi  z  przesadną  ostroŜnością  odstawiła  dzbanek  z  herbatą.  Chętnie 
rozbiłaby mu go na głowie, ale Stephanie spała, a Desi nie chciała obudzić 
dziecka. 

-  Nie,  nie  mogłabym.  Cokolwiek  zamierzałeś  powiedzieć,  odpowiedź 

brzmi:  nie.  Posłuchaj  mnie  uwaŜnie,  drogi  przyjacielu.  Jesteś  moim 
przyjacielem, prawda? Inaczej w ogóle bym ci tego nie mówiła. Słuchasz? 

Evan przytaknął w milczeniu. 
-  Wracając  do  Jake'a  Lancinga.  Ta  sprawa  w  niczym  nie  róŜni  się  od 

tamtych dwóch niesmacznych historii, o których tyle się mówiło i pisało. 
Byliśmy ze sobą... akurat wtedy, kiedy mogłam zajść w ciąŜę, chociaŜ... - 
głoś  zadrŜał  jej  lekko  -  nie  sądzę,  abym  mogła  to  udowodnić.  Stephanie 
jest  wcześniakiem.  W  kaŜdym  razie,  wątpię,  aby  Jake  mnie  pamiętał. 
Poderwał mnie w samolocie i... pojechaliśmy do jego hotelu. Kropka. 

-  Desiree - zaczął Evan ciepłym głosem. Na jego twarzy malowało się 

współczucie  pomieszane  z  zaskoczeniem.  Nie  sądził,  Ŝe  Desi  naleŜała  do 
kobiet określanych jako łatwe. Pójść do hotelu z obcym męŜczyzną?! 

-  Nie wiem, co powiedzieć. 

background image

Desi poklepała go po ramieniu. 
-   Przepraszam, Evan. Przykro mi, Ŝe cię rozczarowałam, ale chcę, Ŝebyś 

zrozumiał, dlaczego nie mogę przyjąć tej pracy. 

-  Chyba zaczynam rozumieć - powiedział wolno, sięgając po filiŜankę. 

- Muszę napić się herbaty. 

-  Ach, wy Anglicy! - uśmiechnęła się Desi. - Herbata - lek na wszystko. 
-  Nonsens - Ŝachnął się. - Po prostu pomaga w myśleniu. 
-  A nad czym, jeśli moŜna wiedzieć, tak rozmyślasz? 
-  Sądzę, Ŝe powinnaś, mimo wszystko, przyjąć tę pracę. 
Desi  poparzyła  na  niego  szeroko  otwartymi  oczami.  CzyŜby  się 

przesłyszała? 

-  Posłuchaj mnie, Desi, zanim powiesz: nie. 
-  JuŜ mówiłam, Ŝe nie przyjmę tej pracy. 
-  To  największa  szansa  w  twoim  Ŝyciu,  skarbie  -  ciągnął  Evan, 

ignorując  jej  protesty.  -  Największa.  Coś  takiego  zdarza  się  tylko  raz. 
Zastanów  się,  Desiree  -nalegał.  -  Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  ile  to  dla 
ciebie znaczy? Desiree, moja miła, przez cały ten czas pracowałaś na taką 
szansę i teraz chcesz wszystko zaprzepaścić. 

-  Proszę cię, Evan. Ja to wszystko rozumiem, wierz mi. Ale przecieŜ... - 

urwała, bezradnie rozkładając ręce. Nic nie było dla niej tak waŜne, jak jej 
mała  córeczka.  Ani  kariera,  ani  nawet  Jake.  Tylko  jak  wyjaśnić  to 
Evanowi?  Skoro  musi  odrzucić  szansę  zdobycia  sławy,  by  chronić  swoje 
dziecko, nie ma wyboru. 

-   Chronić Stephanie? - obruszył się Evan. - Dobre sobie! I to przed jej 

własnym ojcem! MoŜe powiesz mi, jak Jake mógłby skrzywdzić Stephanie. 
PrzecieŜ  on  nawet  nie  wie  o  jej  istnieniu.  I  nie  dowie  się,  chyba,  Ŝe  od 
ciebie.  Wiesz,  co  myślę?  -  Przysunął  się  bliŜej.  Patrzył  teraz  prosto  we 
fiołkowe oczy  Desi.  -  Myślę,  Ŝe  chcesz  chronić przede  wszystkim  siebie. 
Boisz się spotkania z nim. Boisz się stanąć z nim twarzą w twarz. Boisz się, 
Ŝ

e  nie  będzie  cię  pamiętał  i,  jednocześnie,  obawiasz  się,  Ŝe  sobie 

przypomni. Tak? 

-  Tak - przyznała cicho, po dłuŜszej chwili. - Masz rację, Evan. Jestem 

przeraŜona.  Nie  wiedziałabym,  jak  się  zachować.  Co  zrobić?  Co 
powiedzieć? 

-  Nie mów nic - poradził. 
-  Jak to? Nie rozumiem. 
-  Po prostu, zdaj się na los - wyjaśnił. - MoŜliwe, Ŝe on wcale ciebie nie 

pamięta.  Nie  sądzę,  Ŝeby  tak  było,  ale  nigdy  nie  wiadomo.  W  takim 
przypadku nie masz nic do stracenia. 

-  A jeśli on pamięta? 
-  To co? Czy zrobiłaś mu coś złego? Pamięta miłą przygodę ze śliczną 

dziewczyną. 

-  Miłą 

przygodę 

powtórzyła 

Desi 

drwiąco. 

Evyn skrzywił się nieznacznie. 

-  Próbuję ci wytłumaczyć, Ŝe powinnaś zaczekać, aŜ on zrobi pierwszy 

background image

krok i zachować się dokładnie tak samo. JeŜeli on będzie udawał, Ŝe cię nie 
zna,  tym  lepiej  dla  ciebie.  I  wcale  nie  ma  potrzeby,  Ŝebyś  wspominała  o 
Stephanie. Ode mnie Jake na pewno niczego się nie dowie - zakończył. 

Czekał na jej decyzję. 
-  Wiesz  co,  Evan.  Zaparzę  świeŜą  herbatę.  Ta  juŜ  zupełnie  wystygła  - 

powiedziała Desi wstając i sięgając po dzbanek - a potem... - zawiesiła głos. 
- Potem, porozmawiamy o Narzeczonej diabła - dodała z uśmiechem. 

background image

ROZDZIAŁ 5 

 

O  BoŜe!  Dlaczego  pozwoliła  przekonać  się  Evanowi  i  przyjęła  tę  pracę?! 

Kiedy  siedziała  w  swoim  przytulnym  mieszkanku,  popijając  herbatę  i 
rozmawiając z Evanem, wszystko wydawało się takie proste. 

-   Postępujesz rozsądnie - pochwalił ją, a ona przytaknęła skwapliwie. 
Teraz wcale nie była tego pewna. śarliwie pragnęła znaleźć się z powrotem w 

swoim  własnym  mieszkaniu  albo  w  domu  rodziców,  w  Santa  Cruz.  Wszystko 
jedno  gdzie.  Byleby  z  daleka  od  Los  Angeles  i  Jake'a  Lancinga,  który  lada 
chwila  pojawi  się  w  drzwiach.  Przed  sekundą  słyszała  jego  charakterystyczny 
ś

miech  na  schodach.  Pozostali  równieŜ  go  słyszeli.  Kamerzyści,  ludzie  od 

charakteryzacji, kostiumów, inni aktorzy. Rozmowy toczyły się dalej, ale oczy 
wszystkich obecnych skierowane były na drzwi. Czekano na Jake'a. Bez niego 
całe to przyjęcie było niewaŜne. 

Nie potrafię. Nie dam rady - jęczała w duchu Desi. Musiała być szalona, 

kiedy zgodziła się przyjąć tę pracę. Spociły się jej dłonie. Serce jak oszalałe 
tłukło  się  o  Ŝebra.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  za  chwilą  wyskoczy  jej  z  piersi. 
Wytarła ręce o nogawki spodni i odetchnęła głęboko. Nic nie pomagało. 

-  Evan, zabierz mnie stąd! - zacisnęła palce na jego ramieniu. - Jja... nie 

mogę. Nie potrafię. 

-  Spokojnie, skarbie - uspokajająco pogłaskał ją po ręce. - Zaraz będzie 

po  wszystkim.  Jeszcze  chwilka.  Postaraj się  uspokoić.  O  właśnie!  A oto i 
Jake. 

Jake Lancing, jak na gwiazdora przystało, wkroczył do studio, trzymając 

pod ręce dwie piękne kobiety. Dorota Heller, w wytwornej czarnej kreacji 
od  Chanel,  przystrojona  w  nieodłączne  rubiny,  przy  jego  prawym  boku. 
Drugą towarzyszką aktora była młoda, ładna brunetka. 

-  Bardzo  ładna  brunetka  -  zdąŜyła  zauwaŜyć  Desi,  nim  schroniła  się  za 

plecy Evana. Miała nadzieję, Ŝe moŜe Jake wcale jej nie spostrzeŜe. Nerwowo 
przerzucała  przybory  do  makijaŜu.  W  zawieszonym  nad  stolikiem  lustrze 
mogła obserwować to, co działo się za jej plecami. 

Jake, jak zawsze, wyglądał wspaniale. Wydawał się moŜe nieco wyŜszy 

i  szczuplejszy,  niŜ  go  pamiętała.  Miał  teŜ  krótsze  włosy.  Pewnie  takiej 
fryzury wymaga rola - pomyślała. Szkoda. Podobały jej się tamte loczki na 
jego szyi i nad uszami. Przy krótko ostrzyŜonych włosach jego twarz miała 
surowy,  twardy  wyraz.  Za  to  oczy...  Oczy  Jake'a  miały  ten  sam  ciepły, 
ciemnobrązowy kolor, który codziennie oglądała w maleńkiej twarzyczce 
swojej córki. 

Nagle  z przeraŜeniem  uświadomiła sobie, Ŝe  właśnie patrzy  prosto  w te 

oczy.  Jake  stał  za  nią  i  intensywnym  wzrokiem  wpatrywał  się  w  odbitą  w 
lustrze twarz Desi. 

Poznał ją! Dostrzegła to w jego spojrzeniu. Poznał ją i ucieszył się z tego 

spotkania. Nie! To tylko jej marzenia. To ona chciała widzieć radość na jego 
twarzy. Więc co to były za uczucia? Zaskoczenie? Ból? Gniew? 

Ale  Jake  był  zbyt  dobrym  aktorem,  by  dać  się  przyłapać.  Bez  trudu 

background image

potrafił panować nad swoimi uczuciami. Z lustra spoglądały na nią chłodno 
nieprzyjazne oczy nieznajomego. 

-  Zrób  to  samo  -  powiedział  Evan.  Jeśli  on  będzie  udawał,  ty  teŜ 

udawaj. 

Desi odwróciła się gwałtownie. Stali teraz twarzą w twarz. 
-  A  to  jest  Desiree  Weston,  nasza  charakteryzatorka  -przedstawił  ją 

Evan, tak jakby nie miał najmniejszego pojęcia, Ŝe znają się aŜ za dobrze. 

-  Miło mi cię poznać. Desiree, tak? 
-  Wolę Desi - odpowiedziała. Była zupełnie spokojna i wcale nie drŜał 

jej  głos.  Nie  mogła  sią  temu  nadziwić.  Nie  zadrŜała  równieŜ  doń,  którą 
podała mu na przywitanie i, o dziwo! była sucha. 

To  niesamowite!  -  pomyślała,  kiedy  duŜa,  ciepła  dłoń  zamknęła  się  na 

jej  drobnej  rączce.  Tak,  jakbyśmy  się  nigdy  przedtem  nie  spotkali.  Chyba 
mi się udało - pogratulowała sobie w duchu. 

W  tym  właśnie  momencie  Jake  pochylił  się  i  jego  usta  musnęły 

policzek Desi w krótkim pocałunku. 

-  Witaj w naszej małej rodzince - powiedział.  
Rodzince?! Czy specjalnie zaakcentował to słowo? 
CzyŜby się czegoś domyślał? 
Desi poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. O nie! Tylko nie to! Nie 

mogę się zarumienić - modliła się w myślach. Niestety, na obu policzkach 
Desi wykwitły ogniste rumieńce. 

Być moŜe Jake nawet by tego nie zauwaŜył, gdyby nie jego ciemnowłosa 

towarzyszka. 

-  Widzisz,  coś  narobił!  -  wykrzyknęła  z  przesadną  troskliwością.  - 

Biedna  dziewczyna,  aŜ  się  zarumieniła  ze  wstydu.  Coś  takiego!  Nie 
sądziłam,  Ŝe  w  tej  branŜy  są  jeszcze  kobiety,  które  to  potrafią  -  dodała 
złośliwie. 

Jake obrzucił uwaŜnym spojrzeniem zaczerwienioną twarz Desi. 
-  Przepraszam  -  powiedział  głosem,  w  którym  wcale  nie  było  słychać 

skruchy. - Nie chciałem cię zawstydzić. 

Naprawdę? - pytały jej oczy. 
-  Tto  nic  takiego  -  wydusiła  po  dłuŜszej  chwili.  -  Osoby  o  rudych 

włosach bardzo łatwo się rumienią. Z byle powodu - dodała z naciskiem. 

Jake  uśmiechnął  się  z  przymusem,  ale  jego  oczy  nie  śmiały  się. 

Błyszczały gniewem. 

Dlaczego? Dlaczego miałby być na nią zły? - zastanawiała się. Nie miał 

Ŝ

adnego  powodu.  To  nie  on  obudził  się  w  pustym  pokoju  hotelowym 

tamtego  niedzielnego  poranka  przeraŜony,  zagubiony,  noszący  w  swoim 
łonie ich wspólne dziecko. Odszedł, nawet o tym nie wiedząc. A teraz ma 
jeszcze  czelność  rzucać  jej  oskarŜające  spojrzenia?!  Jak  śmie!  O,  jak 
bardzo go nienawidziła! 

-  Jake? - usłyszała słodki głosik brunetki. - Jake, kochanie, czekają na 

nas. 

-  Ale nie poznałaś jeszcze panny... panny... 

background image

-  Weston - powiedziała Desi. - Desi Weston. 
-  A  tak.  Desi  Weston,  to  jest  panna  Audrey  Ferris.  Audrey  zagra 

tytułową rolę w Narzeczonej diabła. 

-  Tak, słyszałam. Nie rozpoznałam pani wcześniej, panno Ferris, bo jest 

pani jeszcze ładniejsza niŜ na ekranie - wyznała Desi szczerze. 

Wysoka,  zgrabna,  opalona  na  ciemny  brąz  aktorka  rzeczywiście 

wyglądała duŜo korzystniej niŜ w swoich filmach. Ubrana była w elegancką 
jedwabną suknię z olbrzymim dekoltem odsłaniającym obfity biust. Długie 
kruczoczarne włosy spływały fałami na nagie ramiona aktorki. 

-  Dzień za dniem  to  mój ulubiony  serial – ciągnęła  Desi.  - Staram  się 

nie stracić Ŝadnego odcinka. 

Audrey  Ferris  zmierzyła  ją  chłodnym  spojrzeniem  wielkich  złotych 

oczu,  po  czym  przeniosła  wzrok  na  twarz  Jake'a.  CzyŜby  domyślała  się 
czegoś? 

Ma oczy jak kot - pomyślała Desi. Czuła, Ŝe ona i piękna panna Ferris 

nie  będą  przyjaciółkami.  W  kocich  oczach  aktorki  nie  było  Ŝyczliwości. 
Niechęć  to  moŜe  trochę  zbyt  mocne  określenie.  Raczej  niepewność,  wy-
zwanie. 

-  Miło  mi  panią  poznać,  panno  Wesley  -  powiedziała  Audrey, 

wyciągając  wypielęgnowaną  doń  o  długich,  jaskrawo  pomalowanych 
paznokciach. 

-  Weston - poprawiła Desi - ale proszę mówić mi Desi. 
-  Oczywiście,  Weston  -  uśmiechnęła  się  Audrey,  biorąc  Jake'a  pod 

ramię. - Desi. Pasuje do ciebie. To takie... chłopięce. Nie sądzisz, Jake? 

-  Skoro  ty  tak  twierdzisz.  Chodźmy  dalej,  Audrey,  kochanie.  Musimy 

przywitać się ze wszystkimi. Doroto? 

-  Chłopięce!  TeŜ  coś!  -  prychnęła  Desi  ze  złością.  Obróciła  się  i 

spojrzała  w  lustro.  No  tak.  Nie  wystroiła  się  na  dzisiejsze  przyjęcie,  choć 
ubrała  się  z  nieco  większą  niŜ  zwykle  starannością.  Ciemnozielone 
sztruksowe  spodnie  wpuściła  w  wysokie  zamszowe  botki.  Zielona 
podkoszulka  wystawała  spod  brunatno-zielonej  marynarki  pamiętającej 
lepsze czasy. Włosy splotła w warkocz, a twarz pozostawiła bez makijaŜu. 
W  tym  stroju  czuła  się  swobodnie.  Nazywała  go  swoim  ubraniem 
roboczym.  Tak  ubrana  mogła  pracować  bez  strachu,  Ŝe  zabrudzi  się 
szminką czy pudrem. 

-  Właśnie teraz, kiedy  zrobiło się tak ciekawie - poskarŜyła się starsza 

pani. - Tylko czekałam, jak te dwie pannice skoczą sobie do oczu. Zresztą, 
trudno im się dziwić -  dodała,  uśmiechając  się do Jake'a zalotnie.  -Jesteś 
stanowczo zbyt przystojny, drogi chłopcze. 

-  Straszna z ciebie flirciara, Doroto. 
-  Straszna? Dobre sobie! A ja juŜ miałam nadzieję. No cóŜ - westchnęła 

z  udanym  Ŝalem  -  chyba  muszę  jeszcze  potrenować.  Ale  nie  teraz. 
Umieram z pragnienia. Inni pewnie teŜ, tylko wstydzą się do tego przyznać. 
Rusz się, chłopcze. Trzeba otworzyć szampana. 

-  Suka! - rzuciła Desi przez zaciśnięte zęby. 

background image

-  Kto? Dorota? - uśmiechnął się Evan. 
0  Nie bądź taki dowcipny, Evan. Dobrze wiesz, o kim mówię. Audrey 

Ferris.  ChociaŜ  starszej  pani  teŜ  niczego  nie  brakuje  -  dodała 
odwzajemniając  uśmiech,  po  czym  znów  jej  czoło  przecięła  zmarszczka 
gniewu. - Chłopięcy wygląd! Wstrętna, zadufana w sobie... 

-  Nie kończ! - przerwał jej Evan. - Nie znoszę, jak kobiety przeklinają. 
-  ... aktorka! - wypaliła Desi. Patrzyła na niego niewinnym fiołkowym 

spojrzeniem. - Myślałeś, Ŝe powiem coś brzydkiego? 

-  Z tobą nigdy nic nie wiadomo, skarbie. 
Obojętnie wzruszyła ramionami. Kątem oka obserwowała, co działo się 

przy  barze.  Jake  otworzył  pierwszą  butelkę  szampana  i  ceremonialnie 
napełnił kieliszek Doroty Heller. 

-  Widzisz, to wcale nie było takie straszne – odezwał się Evan. 
-  Co  takiego?  -  Desi  nie  odrywała  wzroku  od  rozbawionej  grupki  po 

przeciwnej stronie sali. 

-  Twoje spotkanie z Jake'iem. 
Czy  rzeczywiście?  -  zamyśliła  się.  W  pewnym  sensie  Evan  miał  rację. 

Na  początku  trochę  się  bała  i  było  jej  odrobinę  głupio,  ale  później  to 
minęło. Z drugiej jednak strony, było duŜo, duŜo gorzej, niŜ przypuszczała. 
Myślała,  Ŝe  serce  pęknie  jej  z  Ŝalu,  kiedy  Jake  zmierzył  ją  chłodnym, 
nieprzyjaznym  spojrzeniem.  Tak,  jakby  byli  sobie  zupełnie  obcy.  Jakby 
tamten  cudowny,  szalony  weekend  nigdy  się  nie  zdarzył.  Dwa  wspaniałe 
dni, pełne miłości, której owocem była Stephanie. 

Oczywiście, Jake o tym nie wiedział. MoŜe więc nie miała prawa teraz 

go osądzać? Dlaczego, w takim razie, on wydawał na nią wyrok? Dlaczego 
patrzył na nią z gniewem i wyrzutem? 

-  Desi? 
Uniosła gowę. Jej oczy napotkały zatroskany wzrok Evana. 
-  Masz rację, Evan - uspokoiła go. - To wcale nie było takie straszne. 
-  Cieszę się - odpowiedział krótko. 
Desi wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. 
-  Wiem,  Evan.  I  dziękuję  -  uśmiechnęła  się  z  wdzięcznością.  -  Chodź, 

spróbujemy tego szampana, zanim Dorota wszystko wypije. 

-  Kto  tu  mówi  o  mnie?  -  spytała  starsza  pani,  wyrastając  nagle  przy 

boku Evana. Towarzyszył jej kelner z tacą pełną kieliszków. 

-  Chcemy  spróbować  tego  wspaniałego  trunku,  nim  ty  sama  wszystko 

wypijesz - zaŜartowała Desi. 

-  Chyba nawet mnie by to się nie udało. Tyle tego. - Machnęła ręką w 

stronę  baru.  -  ChociaŜ  naprawdę  się  staram.  Proszę,  częstujcie  się.  - 
Wzięła z tacy kieliszek i podała go Desi. 

-  Jesteś pewna, Ŝe nie zabraknie dla ciebie?  
Dorota zignorowała tę uwagę. 
-  Ty takŜe, mój drogi - powiedziała zwracając się do Evana. - No to, na 

zdrowie!  Jake  zamówił  tego  całe  mnóstwo,  a  szampan  nie  powinien  stać 
zbyt długo, bo wietrzeje. 

background image

Unieśli kieliszki. Dorota z aprobatą pokiwała głową. 
-  Jake ma świetny gust, nie uwaŜasz? - mrugnęła do Desi. 
-  We  wszystkim?  -  mruknęła  Desi,  rzucając  wymowne  spojrzenie  w 

stronę baru, gdzie stał Jake z uwieszoną na jego ramieniu Audrey Ferris. 

-  No tak! Audrey powinna wiedzieć, Ŝe Jake nie lubi nachalnych kobiet 

-  uśmiechnęła  się  złośliwie.  -  Szczególnie  w  tak  zwanych  publicznych 
miejscach. 

Desi roześmiała się. Dorota Heller miała naprawdę ostry języczek. Nic 

dziwnego, Ŝe jej powieść wzbudziła tyle protestów. 

-  Obawiam  się,  Ŝe  Audrey  nie  darzy  mnie  sympatią  -  napomknęła 

mimochodem Desi. 

-  Nie zwracaj na nią uwagi - poradziła jej starsza pani. - Ja zamierzam 

ją ignorować. 

Desi zakrztusiła się szampanem. 
-  AleŜ, Doroto! Myślałam, Ŝe ją lubisz. To ty chciałaś, Ŝeby właśnie ona 

dostała tę rolę. 

-  Tak, ja - przyznała Dorota - bo Audrey to świetna aktorka i pasuje do 

tej  roli.  Nie  znaczy  to  wcale,  Ŝe  muszę  ją  lubić.  To  wstrętna,  mała 
intrygantka. 

-  Doroto!  -  wykrzyknął  Evan  z  oburzeniem  w  głosie.  -  Powinnaś 

uwaŜać na to, co mówisz. 

-  NiewaŜne!  -  Starsza  pani  niedbale  machnęła  ręką.  -  Jesteś  taki  sam, 

jak  mój  świętej  pamięci  małŜonek.  Richard  zawsze  powtarzał,  Ŝe  mam 
niewyparzoną  gębę.  Choć  prawie  nigdy  się  nie  mylę  -  dodała  patrząc  na 
Audrey. - Hm, trudno jej się dziwić. 

Zamyśliła się na chwilę. 
-  Wiesz co, Evan. Mam pomysł. Znajdź sobie jakąś słodką aktoreczkę i 

zabaw  się  trochę.  No,  ruszŜe  się  -  przynagliła  go.  -  Chcę  pogadać  z  Desi 
jak kobieta z kobietą, a ty nam przeszkadzasz. 

Evan  skłonił  się  z  przesadną  galanterią  i  posłusznie  odszedł.  Zostały 

same. 

-   A teraz, moja droga, muszę gdzieś usiąść - westchnęła starsza pani. - 

Nie  mam  juŜ  tyle  sił,  co  kiedyś.  -  Ujęła  Desi  pod  ramię,  kierując  się  w 
stronę ustawionych pod ścianą foteli. - Chciałabym, Ŝebyś zaspokoiła moją 
ciekawość w jednej sprawie. 

-  Jeśli potrafię. 
-  Powiedz  mi,  jak  długo  znasz  Jake'a  Lancinga  i  dlaczego  oboje 

udajecie, Ŝe wcale się nie znacie? 

-  A...  aleŜ  Doroto!  -  wyjąkała  zaskoczona  Desi.  Nerwowo  rozejrzała  się 

dookoła,  czy  nikt  nie  usłyszał  słów  starszej  pani.  -  Ja  wcale  go  nie  znam  - 
skłamała. - Tylko ze słyszenia. 

-  Desi!  Czy  mama  nie  mówiła  ci,  Ŝe  to  nie  ładnie  oszukiwać  starszych?  - 

spytała Dorota surowo. 

-  Nie jesteś taka stara. Jesteś najmłodszą osobą na tej sali - zaprotestowała 

Desi. 

background image

-  Nie  podlizuj  się.  Nic  ci  to  nie  da  -  poinformowała  ją  starsza  pani. -  No, 

chyba, Ŝebyś była przystojnym, młodym człowiekiem. 

-  Lub  niekoniecznie  takim  młodym.  Wystarczy,  Ŝe  przystojnym  - 

poprawiła Desi. 

Dorota westchnęła cięŜko i upiła szampana. 
-  Tak,  to prawda  - przyznała.  -  Nigdy  nie  miałam  dość siły, by oprzeć się 

tym draniom, bez względu na ich wiek. Oczywiście, zanim poznałam Richarda. 
Mój  małŜonek  sprałby  mnie  na  kwaśne  jabłko,  gdyby  dowiedział  się,  Ŝe  go 
zdradziłam.  Nie,  Ŝeby  był  chorobliwie  zazdrosny.  Tylko  odrobinę  zaborczy  w 
swojej miłości. 

-   A czy zdradziłaś go kiedyś? - zaciekawiła się Desi. Była prawie pewna, Ŝe 

musiało  tak  się  stać.  Dorota  Heller  nie  naleŜała  do  uległych,  posłusznych 
kobieciątek. Kochała ryzyko i niezaleŜność. 

-  CóŜ raz, czy dwa, byłam tego bardzo bliska. -Starsza pani uśmiechnęła się 

do wspomnień - ale udało mi się nad tym zapanować. Wiem, jak postępować 
z  męŜczyznami.  Poza  tym,  Richard,  kiedy  się  gniewał,  był  wspaniały.  ZałoŜę 
się, Ŝe Jake teŜ - dodała z porozumiewawczym mrugnięciem. 

Desi przecząco pokręciła głową. 
-   Oj, Doroto, Doroto. Nie rezygnujesz tak łatwo, prawda? 
-  Nigdy! - oświadczyła starsza pani. - No, więc jak to bywa z Jake'iem? 
-  Nie rozumiem, o czym mówisz? 
-  Trudno.  Wcześniej  czy  później  i  tak  wszystko  wyjdzie  na  jaw.  O! 

Właśnie tu idzie! 

-  Doroto, mój aniele! Gdzie ty się podziewasz? Ktoś chce cię poznać - 

powiedział  Jake  podchodząc.  Kiwnięciem  głowy  przywołał  stojącego 
nieopodal  młodego  męŜczyznę.  -  Doroto,  to  jest  Michael  Ballard,  który 
zagra.. 

-  Toniego! 
Michael Ballard uśmiechnął się odsłaniając równe, bardzo białe zęby. 
-  Tak. Ale skąd pani wiedziała? 
-  Mój  drogi  chłopcze,  wyglądasz  kropka  w  kropkę  jak  mój  Toni.  Te 

same oczy, uśmiech... 

Desi z zainteresowaniem przyglądała się Ballardowi. Był starszy, niŜ jej 

się  z początku  wydawało.  Po  trzydziestce,  choć  na  pierwszy  rzut  oka  nie 
dałaby mu więcej niŜ dwadzieścia cztery, pięć lat i, rzeczywiście, przypo-
minał jej Toniego z ksiąŜki Doroty. Właśnie tak go opisała. Ciemnoblond 
włosy, piwne oczy i czarujący uśmiech. Tony był jednym z konkurentów 
Doroty i ta znajomość omal nie zakończyła się ślubem. Ale wtedy właśnie 
w jej Ŝyciu zjawił się Richard. 

-  Mój  kieliszek  jest  pusty  -  powiedziała  Dorota,  wstając  z  krzesła.  - 

Powinnam  teŜ  coś  zjeść,  zanim  szampan,  który  wypiłam,  uderzy  mi  do 
głowy.  Chodźmy,  Michael.  Poszukamy  czegoś do  jedzenia,  a przy okazji 
opowiesz  mi,  jak  zamierzasz  zagrać  tę  rolę.  -  Wsunęła  dłoń  pod  ramię 
Ballarda. - Bądź dla niej wyrozumiały, mój chłopcze - uśmiechnęła się do 
Jake'a na odchodnym. 

background image

Zapadła krępująca cisza. 
-  Co ona chciała przez to powiedzieć? – zaŜądał wyjaśnień Jake. 
Desi podniosła głowę i popatrzyła na niego uwaŜnie. W ciemnych oczach 

męŜczyzny błyszczał gniew. 

-  Nie  wiem  -  odpowiedziała  cicho,  postanawiając  w  duchu,  Ŝe będzie 

spokojna  i  nie  da  mu  się  sprowokować.  Przypomniała  sobie  rady  Evana. 
Udawaj – mówił Evan. Rób to samo, co on. 

Łatwo  powiedzieć!  Jake  stał  odwrócony  plecami  do  sali,  zasłaniając 

Desi przed wzrokiem innych. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę. Zupełnie 
tak samo, jak wtedy, w hotelu Regency, kiedy objął ją i przytulił. Powinna o 
tym jak najszybciej zapomnieć. To juŜ przeszłość. Wszystko skończone! 

Poczuła, jak palce Jake'a zaciskają się na jej ramieniu. 
-  Co  ona  chciała  przez  to  powiedzieć?  -  nalegał.  -  Coś  ty  jej 

naopowiadała? 

Desi  nie  mogła  zrozumieć,  dlaczego  jest  taki  zły.  Poza  tym, 

zdenerwowanie  Jake'a  zaczynało  się  jej  udzielać.  Jeszcze  chwila  i 
wybuchnie.  Wyrzuci  z  siebie  to  wszystko,  co  dręczyło  ją  przez  długie, 
samotne  miesiące.  Nie  spodziewała  się,  Ŝe  Jake  tak  zareaguje.  MęŜczyźni 
tacy,  jak  on,  których  zawsze  otaczały  kobiety,  zazwyczaj  traktowali  te 
sprawy  bardzo  lekko.  Czym  w  końcu  była  dla  niego?  Jeszcze  jedną 
przygodą, niczym więcej. Obojętność. Niechęć. Tego oczekiwała. To by jej 
nie zdziwiło. Ale gniew? Dlaczego?! 

-  Nie  rozumiem,  o  co  ci  chodzi,  Jake?  -  powiedziała  miękko.  -  Nic  jej 

nie mówiłam... - urwała, bo męŜczyzna schwycił ją za ramiona i potrząsnął 
nią mocno. Omal nie upuściła trzymanego w ręku kieliszka z szampanem. 

Jake! Na litość boską! Przestań! 
Rozejrzała  się  dookoła,  ale  nikt  nie  zwracał  na  nich  uwagi.  Patrząc  z 

boku, moŜna by pomyśleć, Ŝe toczą przyjacielską pogawędkę. 

-  Nie  rozglądaj  się  tak.  Twój  kochanek  nic  ci  nie  pomoŜe.  Jest  zbyt 

zajęty Melanią. 

-  Mój  kochanek?  -  powtórzyła  Desi  zaskoczona.  Patrzyła  na  niego 

szeroko  otwartymi,  niewinnymi  oczami.  Dorota  miała  rację  -  przeleciało 
jej  przez  myśl.  Jake,  kiedy  się  gniewał,  stanowił  naprawdę  wspaniały 
widok.  Mocno  zaciśnięte  szczęki,  ciemne  oczy  rzucające  gniewne  błyski. 
PrzeraŜający i jednocześnie wspaniały. 

-  Nie  udawaj  niewiniątka,  Desiree.  Doskonale  wiesz,  o  kim  mówię. 

Evan Prince, twój kochanek. 

-  Evan? - Mmój kkochanek - wyjąkała. - Chyba oszalałeś! 
Ale Jake jej nie słuchał. 
-  Dlatego  właśnie  dostałaś  tę  pracę,  nieprawdaŜ?  Bo  jesteś  jego 

kochanką! 

Desi podskoczyła jak oparzona. 
-  Dostałam tę pracę wyłącznie dlatego, Ŝe mam talent! 
-  O  tak!  Wiem  coś  o  tym.  Rzeczywiście,  jesteś  wyjątkowo 

utalentowana. Kto jak kto, ale ja mogę coś niecoś na ten temat powiedzieć, 

background image

czyŜ nie tak? - ciągnął pozornie obojętnym tonem. 

MoŜna  by  pomyśleć,  Ŝe  opowiada  jej  o  ksiąŜce,  którą  niedawno 

przeczytał,  gdyby  nie  jego  oczy.  Jak  to  moŜliwe,  Ŝeby  te  piękne  oczy 
patrzyły tak zimno i z taką pogardą? - pomyślała. Czuła, jak krew napływa 
jej do twarzy. Nie był to rumieniec wstydu. Była wściekła. Nie posiadała się 
ze złości. 

-  Ty draniu! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ty podły draniu! 
Jej  ręka  uniosła  się  ku  twarzy  Jake'a,  ale  on  był  szybszy.  Złapał  ją  za 

dłoń, nim ta dosięgnęła jego policzka. 

-  Powiem  ci  coś,  Desiree  -  powiedział  wolno  -  i,  dobrze  ci  radzę, 

zapamiętaj to sobie. Ten film to całe moje Ŝycie. Nic nie jest waŜniejsze od 
niego. Jasne? 

Przytaknęła.  Wiedziała o tym.  Ten film był jego szansą,  by  udowodnić, 

Ŝ

e  Jake  Lancing  to  coś  więcej  niŜ  tylko  przystojna  twarz  i  ładne  ciało. 

Szansą,  by  wejść  na  rynek  filmowy  jako  producent  i  reŜyser.  Ale  co  to 
miało wspólnego z jej osobą?! 

-  Jasne? - nalegał. 
-  Tak. Jasne. I co z tego? - rzuciła drwiąco.  
Jake poczerwieniał z gniewu. 
-  Powiem  ci,  co  z  tego!  -  wybuchnął.  -  NiewaŜne,  czy  jesteś,  czy  nie 

jesteś kochanką Prince'a. 

-  Nie jestem - przerwała mu Desi. 
-  Nie obchodzi mnie to - ciągnął, ignorując jej słowa. - Jedyne, na czym 

mi  zaleŜy,  to  ten  film.  Nie  pozwolę,  by  cokolwiek,  czy  ktokolwiek  mi 
przeszkodził. A juŜ na pewno nie jakaś mała wyrachowana dziwka! 

-  Nazwał  ją  wyrachowaną  dziwką?!  Jak  on  śmiał  tak  o  niej 

powiedzieć!  Nie  ma  prawa  jej  osądzać!  A  on  sam?  Gdzie  wtedy  był? 
Niewiniątko! 

-  I jeśli okaŜe się, Ŝe nie dajesz sobie rady, wywalę cię bez namysłu - 

zakończył. 

-  O to się nie martw - warknęła. - Jeśli chcesz, moŜesz sprawdzić moje 

referencje. 

  Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Nagle spojrzenie Jake'a 

złagodniało. Jego wargi ułoŜyły się, by wymówić jej imię, a dłoń uniosła się, 
by pieszczotliwie pogłaskać ją po policzku. 

-  Do  diabła  z  tym!  -  zaklął  cicho.  Opuścił  rękę,  okręcił  się  na  pięcie  i 

odszedł bez słowa. 

Desi  patrzyła  za  nim.  Wygląda  jak  myśliwy  rozglądający  się  za  kolejną 

ofiarą - przeleciało jej przez myśl. Jake podszedł do pierwszej kobiety, jaka 
znalazła  się  na  jego  drodze.  Powiedział  coś  i  objął  ją  ramieniem.  Tak 
objęci ruszyli w stronę baru. Dorota, która równieŜ obserwowała tę scenę, 
pytająco  poparzyła  na  Desi.  Desi  instynktownie  wyprostowała  ramiona  i 
rozciągnęła  wargi  w  wymuszonym  uśmiechu.  Wszystko  gra  -  mówiła  jej 
mina. 

Ale daleko jej było do śmiechu. Cała drŜała z tłumionej wściekłości. Jak 

background image

on  mógł  coś  takiego  pomyśleć?!  A  co  dopiero  powiedzieć.  śe  niby  ona  i 
Evan...  Wstrętne!  Obrzydliwe  plotki!  Evan  był  jednym  z  jej  najlepszych 
przyjaciół. Poza tym był w wieku jej ojca. 

Odstawiła trzymany w ręku kieliszek. Miała szczerą chęć, by rzucić nim 

w  Jake'a.  Kątem  oka  dostrzegła,  jak  Dorota  podeszła  do  stojącego  przy 
barze  Evana  i  powiedziała  mu  coś  na  ucho.  Evan  zmarszczył  brwi, 
popatrzył na Desi zatroskanym wzrokiem i wolno ruszył w jej stronę. 

O  nie!  -  pomyślała Desi.  Muszę  zaraz stąd  wyjść.  Jeśli  Evan podejdzie 

do  mnie  i  zacznie  coś  mówić,  na  pewno  się  rozpłaczę.  Chwyciła  torebkę  i 
skierowała się ku wyjściu. 

-  Wszystko w porządku, skarbie? - spytał Evan, zastępując jej drogę. 
-   Tak. Jak najbardziej - zmusiła się do uśmiechu. -Muszę zadzwonić do 

mamy  i  sprawdzić,  jak  sobie  daje  radę  ze  Stephanie.  Pierwszy  raz 
zostawiłam ją samą na całą noc. Chyba przeŜywam to bardziej niŜ mała. 

-  Na pewno nic ci nie jest? - Nie tak łatwo było zwieść Evana. - Chyba 

nie zdenerwowałaś się tą rozmową z Jake'iem? 

-  AleŜ skąd - skłamała gładko. - Tylko... Jake zrobił mi nieprzyzwoitą 

propozycję. 

Lepiej,  Ŝeby  Evan  myślał  sobie,  Ŝe  Jake  przystawiał  się  do  niej,  niŜ 

gdyby miał dowiedzieć się o rzeczywistym przebiegu tej rozmowy. 

Brwi Evana zbiegły się w grymasie zdziwienia. 
-  Nie znałem go od tej strony. - Uspokajająco poklepał Desi po plecach. 

Wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. - Wobec tego do zobaczenia 
w hotelu. - Pochylił się i pocałował ją w pobladły policzek. - Jedź ostroŜnie, 
skarbie. Wiesz, jacy są kierowcy z Los Angeles. 

Desi  przytaknęła.  Nie  mogła  wydobyć  z  siebie  głosu.  Jakaś  ogromna 

kula  dławiła  ją  w  gardle.  Bez  słowa  wyciągnęła  ramiona  i  objęła 
męŜczyznę w serdecznym uścisku. 

-  Dziękuję - wykrztusiła. - Będę ostroŜna. 
Wychodząc dostrzegła jeszcze pełne wyrzutu spojrzenie Jake'a. 

background image

ROZDZIAŁ 6 

 
To był naprawdę cięŜki miesiąc. Zarówno dla Desi, jak i dla reszty ekipy. 

Sześć pierwszych tygodni prac nad Narzeczoną diabła spędzili w studio, w 
Los  Angeles.  Teraz  kręcili  w  San  Francisco,  a  wkrótce  mieli  udać  się  do 
Sonomy,  gdzie  postanowiono  osadzić  akcję  filmu.  Do  tego  celu  Dorota 
zgodziła się udostępnić swoją imponującą posiadłość. Ogromny, stary dom 
i otaczające go winnice. Ten sam dom, do którego, prawie pół wieku temu, 
Richard Heller przywiózł swoją świeŜo poślubioną małŜonkę. 

Jake nie pozwalał nikomu na chwilę wytchnienia. Sam zresztą takŜe się 

nie  oszczędzał.  Był  nie  tylko  producentem  i  reŜyserem  filmu.  Odtwarzał 
równieŜ  główną  postać  męską.  Desi  nie  widziała  w  tym  nic  dziwnego. 
Chciał zrobić dzieło doskonałe pod kaŜdym względem, a to oznaczało, Ŝe 
sam  musi  wszystkiego  dopilnować.  WłoŜył  w  to  przedsięwzięcie,  bez 
mała, wszystko, co posiadał. Talent, sławę i pieniądze. Wielu ludzi tylko 
czekało, aŜ podwinie mu się noga, by móc powiedzieć z lekcewaŜeniem: 
Jake Lancing? A, to jeden z tych przystojniaków - aktorów. Powinien był 
się tego trzymać, a nie brać się za coś, co przekracza jego moŜliwości. 

Ale  Desi  wiedziała,  Ŝe  Jake  pokaŜe,  na  co  go  naprawdę  stać.  Narzeczona 

diabła  będzie  niewątpliwie  największym  sukcesem  kasowym  roku. 
Romantyczna  historia  miłosna  z  elementami  sensacji.  No  i,  oczywiście, 
sam  wielki  Jake  Lancing  w  jednej  z  głównych  ról.  Jego  kreacja  Richarda 
Hellera  to  prawdziwy  majstersztyk  i  z  pewnością  przyniesie  mu  kolejną 
nominację do Oskara. 

Jednak  niezaprzeczalnie  największym  atutem  filmu  było  to,  Ŝe 

reŜyserował  go  właśnie  Jake.  Instynkt  podpowiadał  mu,  jak  naleŜy  zagrać 
poszczególne  sceny  i  umiał  przekonać  innych  do  swoich  pomysłów.  Cała 
ekipa  podziwiała  jego  talent  i  była  gotowa  do  największych  poświęceń. 
Aktorzy, kaskaderzy, garderobiane i technicy dawali z siebie wszystko, bo 
wiedzieli, Ŝe ten film jest tego wart. Jake sprawił, Ŝe uwierzyli w to. Potrafił 
pokazać  im,  Ŝe  biorą  udział  w  tworzeniu  czegoś  wyjątkowego.  Nawet 
Audrey Ferris nie oszczędzała się. Zdawała sobie sprawę, Ŝe ten film zrobi 
z niej gwiazdę. 

Choć  czyniła  to  niechętnie,  Desi  musiała  przyznać,  Ŝe  Audrey  była 

ś

wietną aktorką. Kiedy stawała przed kamerami, w jakiś cudowny sposób 

z  rozkapryszonej,  wiecznie  nadąsanej  gwiazdki  stawała  się  wspaniałą, 
młodą  Dorotą  Heller.  Nadal  jednak  Desi  nie  udawało  się  zaprzyjaźnić  z 
aktorką. MoŜe dlatego, Ŝe Audrey odnosiła się do niej z niechęcią. Desi za 
nic nie przyznałaby się, nawet sama przed sobą, Ŝe jest zazdrosna. Ale taka 
była prawda. Umierała z zazdrości, Ŝe Jake tak wiele czasu spędza z piękną 
Audrey. No i te sceny  miłosne. Za kaŜdym razem, kiedy Jake brał aktorkę w 
ramiona, ręce Desi mimowolnie zaciskały się w pięści. 

Stała  teraz  oparta  o  krzesło  Doroty,  trzymając  w  ręku  parasol  i  patrzyła  na 

Audrey i Michaela Ballarda. Jake czuwał nad aktorami. Podpowiadał, zachęcał, 
osłaniał  przed  ciekawskimi.  Choć  dzień  był  dŜdŜysty  i  od  zatoki  wiał  zimny 

background image

wiatr, nie odstraszało to gapiów. Turyści i tubylcy tłoczyli się za ustawionymi 
przez  policję  barierkami,  podekscytowani,  Ŝe  mogą  zobaczyć  z  bliska,  jak  się 
kręci prawdziwy film. Aktorom jednak zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. 
Stali  w  deszczu.  Michael  w  prochowcu  i  rybackim  kapeluszu,  Jake  zaś 
jedynie w cienkiej koszuli i dŜinsach. Audrey ze zmoczonymi przez bezustannie 
siąpiący kapuśniaczek włosami wyglądała słodko i niewinnie. 

-  Jest  jeszcze  ładniejsza,  niŜ  ja  w  jej  wieku  -  zauwaŜyła  Dorota,  głośno 

wydmuchując zakatarzony nos. 

-  Nie powinnaś siedzieć tu, na deszczu. Jesteś przeziębiona  -  powiedziała 

Desi szeptem. 

Jake wściekał się za kaŜdy niepotrzebny hałas podczas kręcenia. JuŜ kiedyś 

zrobił  jej  za  to  potworną  awanturę.  Nie  było  zresztą  w  całej  ekipie  nikogo,  kto 
choć raz nie  ściągnąłby  na  siebie  jego  gniewu.  Ten  jeden  raz  w zupełności 
wystarczał. Desi nie miała Ŝyczenia, by podobna sytuacja powtórzyła się. 

-   To  nic  takiego.  Trochę  kataru  -  zaprzeczyła  Dorota.  -  Zresztą  wcale  nie 

pada. To tylko mgła. 

-  No to chociaŜ przyniosę ci gorącej herbaty i aspirynę. Wyglądasz, jakbyś 

miała gorączkę. 

-  Bzdura!  -  powiedziała  Dorota,  kichając  w  chusteczkę,  ale  Desi  juŜ 

odeszła. 

Po chwili była z powrotem. 
-   Proszę,  weź  to.  -  PołoŜyła  tabletkę na  otwartej dłoni  Doroty. -  I nie 

spieraj się ze mną. Jake będzie wściekły, jak się rozchorujesz. 

-  Nigdy  nie  choruję  -  z  godnością  oświadczyła  starsza  pani,  ale 

posłusznie połknęła aspirynę, popijając gorącą herbatą. 

-  Nie  załoŜyła  swoich  rubinów  -  zauwaŜyła  Desi,  patrząc  na  dłonie 

Doroty  owinięte  wokół  parującego  naczynia.  Zresztą  nie  pasowałyby  do 
ciepłych,  wełnianych  spodni  i  grubego  płaszcza,  nie  wspominając  o 
szaliku w biało-czerwone pasy i czerwonej czapeczce naciągniętej głęboko 
na uszy. 

Ten  wiatr  jest  okropny  -  pomyślała,  otulając  się  płaszczem.  To  cud,  Ŝe 

Audrey  nie  zsiniała  z  zimna.  Szykowny,  krótki  płaszczyk  z  futrzanym 
kołnierzykiem,  który  miała  na  sobie  aktorka  nie  stanowił  najlepszej 
ochrony  przed  przeszywającym  chłodem.  Jake  takŜe  nie  był  ubrany 
odpowiednio  do  pogody.  W  samej  koszuli  i  do  tego  z  gołą  głową.  Ktoś 
powinien coś z tym zrobić! 

-  Koniec! -usłyszała jego głos. 
Na planie skończono zdjęcia. Jake zarzucił ciepły koc na ramiona Audrey 

i  szybkimi  ruchami  rozcierał  jej  zmarznięte  ciało.  Zdawał  się  nie  zwracać 
uwagi, Ŝe sam stoi na deszczu w jednej tylko koszuli. 

Rozpadało  się  na  dobre.  Nawet  Dorota  musiała  przyznać,  Ŝe  to  coś 

więcej, niŜ tylko mgła. 

-  Byłaś wspaniała, Audrey, skarbie. Wspaniała - chwalił aktorkę Jake. 

- Michael teŜ. Oboje byliście cudowni. Idź teraz do przyczepy, przebierz się 
w coś suchego i napij się gorącej kawy. - Pocałował ją w czoło i popchnął 

background image

lekko w stronę, gdzie ustawiono przyczepy, będące garderobami aktorów. 

-  Panno Weston! - warknął. - Proszę tu przyjść. 
Desi westchnęła cięŜko i podała Dorocie parasol. 
Właśnie  tak  Jake  traktował  ją  przez  ostatnie  dwa  miesiące.  Grzecznie, 

chłodno, bezosobowo. 

-  Trzeba poprawić makijaŜ pannie Audrey przed kolejną sceną. 
Desi  juŜ  otwierała  usta,  by  powiedzieć  mu,  Ŝe  sama  o  tym  wie,  ale 

spojrzała  na  twarz  Jake'a  i  rozmyśliła  się.  Jake  był  wyraźnie  zmęczony. 
Miała chęć wyciągnąć dłoń i pogłaskać jego zmarszczone czoło. 

Od pamiętnej awantury na przyjęciu zachowywał się wobec niej prawie 

nienagannie.  Czasami  wydawało  jej  się,  Ŝe  tamto  nieprzyjemne  zajście 
wcale  nie  miało  miejsca.  Jake  traktował  ją,  jakby  nie  spotkali  się  nigdy 
przedtem,  jakby  nie  było  tamtego  szalonego  weekendu.  ChociaŜ,  raz  czy 
dwa  przyłapała  go,  jak  przyglądał  jej  się  uwaŜnie,  kiedy  myślał,  Ŝe  ona 
tego nie widzi. 

Za  pierwszym  razem  myślała,  Ŝe  Jake  patrzy  zupełnie  na  kogoś  innego. 

NiemoŜliwe,  Ŝeby  to  właśnie  na  nią  patrzył  z  taką  czułością  i  tęsknotą. 
Nawet  specjalnie  się  wtedy  obejrzała,  by  zobaczyć,  na  kogóŜ  to  on  tak 
tęsknie spogląda,  ale nikt  za  nią  nie  stał. Kiedy  obróciła  się  z powrotem, 
Jake udawał zajętego rozmową ze swoim asystentem. Pomyślała wtedy, Ŝe 
moŜe to wyobraźnia płata jej takie figle. 

W  jakiś  czas  później  sytuacja  powtórzyła  się.  Tym  razem  była  pewna, 

Ŝ

e Jake patrzy właśnie na nią. Ale dlaczego? 

-  Czy  słyszała  pani,  co  powiedziałem,  panno  Weston?  -  jego  głos 

przywołał ją do rzeczywistości. 

-  Przepraszam - powiedziała cicho. 
-  Musi pani zrobić Audrey cały makijaŜ na nowo. Proszę dać jej kwadrans 

na kawę, a potem moŜe pani zaczynać. I niech się pani postara nie zdenerwować 
jej tym razem, dobrze? - dodał i odszedł, nie czekając na odpowiedź. 

Nawet  nie  dał  jej  szansy,  Ŝeby  odeprzeć  zarzuty  Audrey.  Ciekawe,  co  ona 

znowu wymyśliła? 

-  Co zrobiłaś tym razem, Ŝeby wyprowadzić z równowagi naszą gwiazdę? - 

spytała Dorota z szelmowskim uśmieszkiem. 

-  Nie mam pojęcia. - Desi obojętnie wzruszyła ramionami. - Pewnie znowu 

ź

le zrobiłam jej oko. 

Spojrzała na zegarek i wygodnie wyciągnęła się na krześle obok starszej pani, 

sięgając  po  kubek  z  herbatą.  Postanowiła,  Ŝe  da  Audrey  dokładnie  piętnaście 
minut, a potem wejdzie do przyczepy aktorki i umaluje ją, starając się nie zrobić 
nic,  co  mogłoby  dać  Audrey  pretekst  do  kolejnej  skargi.  Zresztą  to  i  tak  bez 
znaczenia. śeby nie wiem jak się starała, Audrey Ferris i tak była niezadowolona. 
A to nie podobała jej się fryzura, to znowu Desi nie połoŜyła wystarczająco róŜu 
na  jej  blade  policzki.  Chwilami  Desi  miała  szczerą  chęć  przyłoŜyć  aktorce 
lokówką, wyjść trzasnąwszy drzwiami i nigdy juŜ tam nie wrócić. 

Oczywiście, nigdy tego nie zrobi. Pracowała z wieloma aktorami i aktorkami i 

doskonale  wiedziała,  Ŝe  ich  zachowanie  wypływa  z  braku  poczucia 

background image

bezpieczeństwa. Z obawy, Ŝe nie są w stanie sprostać wymaganiom stawianym 
im  przez  reŜysera  i  widownię.  Ze  strachu  przed  starością  i  przemijaniem.  Z 
tysiąca innych powodów. Zbywała więc złośliwe docinki Audrey pobłaŜliwym 
uśmiechem i nie dawała się sprowokować. Gdyby otwarcie pokłóciła się z 
aktorką,  wiedziała,  Ŝe  Jake  właśnie  ją  obarczyłby  winą.  Wytknąłby  jej,  Ŝe 
jest zbyt młoda, niedoświadczona i nie nadaje się do zawodu. 

-  Do  diabła!  Weston!  -  rozległ  się  gniewny  głos  Jake'a.  -  Dlaczego 

Audrey jeszcze nie gotowa? 

Desi  popatrzyła  na  niego  ze  zdziwieniem.  Odstawiła  kubek  z  herbatą  i 

podeszła do Jake'a. 

-  No, słucham, panno Weston. 
-  AleŜ, Jake - zaczęła Dorota, ale Desi gestem uniesionej w górę dłoni 

nakazała jej milczenie. 

-  Powiedział  pan,  Ŝebym  dała  pannie  Audrey  kwadrans  na  kawę  - 

odpowiedziała  spokojnie.  -  Minęło  dopiero  dziesięć  minut  -  dodała 
wymownie spoglądając na zegarek. 

-  Niech  pani  nie  będzie  taka  mądra  -  warknął.  -Wszystko  gotowe  do 

kolejnej sceny. Niech się pani pospieszy. 

Desi nie ruszyła się z miejsca. Stała, patrząc na niego spod zmruŜonych 

powiek. Tego juŜ było za wiele! Zmarzła i była przemoczona tak, jak cała 
reszta ekipy. Jego zachowanie przekraczało wszelkie dopuszczalne granice. 

-  Powiedziałem,  Ŝeby  się  pani  pospieszyła  -  powtórzył  cicho.  W  jego 

oczach zapaliły się iskierki gniewu. 

Nagle  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  Jake  robi  to  specjalnie.  Celowo  stara  się 

wywołać  awanturę.  Wolno  wyprostowała  zaciśnięte  dłonie  i  odetchnęła 
głęboko. 

-  JuŜ idę, panie Lancing. Jake złapał ją za ramię. 
-  A dokąd to? 
Desi  popatrzyła  na  niego  ze  zdziwieniem.  O  co  mu  chodzi?  PrzecieŜ 

wiedział dobrze dokąd. Sam wydał jej to polecenie. Na końcu języka miała 
ciętą  odpowiedź,  ale  powstrzymała  się.  Jake  wyglądał  tak  mizernie.  Pod 
oczami rysowały się mu głębokie, fioletowe cienie. 

On  wcale  nie  chce  mi  dokuczyć  -  pomyślała.  Jest  tylko  bardzo 

zmęczony.  Wszystko  na  jego  głowie.  Cały  ten  film.  Nie  powinnam  brać 
jego  zachowania  do  siebie.  Jake  potrzebuje  kogoś,  na  kim  mógłby  się 
wyładować  -  tłumaczyła  sobie,  ale  wewnątrz,  aŜ  kipiała  ze  złości,  Ŝalu, 
urazy.  Poza  tym,  kiedy  stał  tak  blisko  niej,  nie  potrafiła  opanować 
ogarniającego ją podniecenia. 

-  Dokąd idziesz? - powtórzył Jake. 
Popatrzyła mu prosto w oczy. 
-  Do przyczepy panny Ferris - odpowiedziała spokojnie. - Tak, jak mi 

pan kazał. Nie pamięta pan? - dodała, kładąc nacisk na słowo: pan. 

Twarz Jake'a rozjaśnił uśmiech. 
-  Zmieniłem zdanie. Najpierw zajmiemy się moją charakteryzacją. Tak 

będzie szybciej. Proszę iść do mojej przyczepy. 

background image

Ale  Desi  stała  w  miejscu.  Nie  dlatego,  Ŝe  wciąŜ  trzymał  rękę  na  jej 

ramieniu.  Łatwo  mogłaby  ją  strząsnąć.  Jake  nie  spuszczał  wzroku  z  jej 
twarzy i to właśnie jego spojrzenie nie pozwalało jej się ruszyć. Patrzył na 
nią czułym, tęsknym wzrokiem, tak jakby na coś czekał. Ale na co? Na co 
czekał?! 

Poczuła, jak opuszcza ją gniew. Stali tak wpatrzeni w siebie, milcząc. I 

wtedy ciszę rozdarło potęŜne kichnięcie. Czar prysł. 

-  A  ty  co  tu  robisz na tym  deszczu?  -  zdziwił się  Jake.  Dopiero  teraz 

zauwaŜył obecność Doroty. - Dlaczego nie jesteś w przyczepie? 

-  Dorota jest przeziębiona - wtrąciła Desi. 
-  Wcale  nie  jestem  przeziębiona  -  zaprotestowała  starsza  pani  i 

kichnęła ponownie. 

-  A  to  co?  -  rzucił  Jake  oskarŜające  PołoŜył  dłoń  na  czole  Doroty. 

Gniewnie zmarszczył brwi. - Chyba masz gorączkę - powiedział. 

Desi dotknęła policzka starszej pani. Był rozpalony i suchy. 
-  Zanosi  się  na  to,  Ŝe  poleŜysz  sobie  w  łóŜeczku.  A  nie  mówiłam  - 

dodała z wyrzutem. 

-  Zaprowadź  ją  do  przyczepy  -  powiedział  Jake,  patrząc  na  Desi. 

Spojrzał  na  zegarek,  potem  na  niebo.  -Nakręcimy  jeszcze  tylko  tę  jedną 
scenę  i  fajrant.  Pada  coraz  bardziej.  A  więc,  czekam  na  panią  w  mojej 
przyczepie, panno Weston - dodał. 

-  Przez chwilę myślałam, Ŝe się pogodzicie i padniecie sobie w ramiona 

- mruknęła Dorota, kiedy Desi towarzyszyła jej do przyczepy. 

Desi popatrzyła na nią uwaŜnie. Odpowiedziało jej niewinne spojrzenie 

błękitnych oczu starszej pani. 

-  Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy. 
-  PoŜerał  cię  wzrokiem,  a  ty,  moja  droga,  wcale  nie  miałaś  nic 

przeciwko temu. Wręcz przeciwnie. Sprawiało ci to przyjemność. Zresztą, 
trudno ci się dziwić - zachichotała. - Byłabyś głupia, gdybyś... 

-  Masz stanowczo zbyt bujną wyobraźnię - przerwała jej Desi, uciekając 

przed badawczym spojrzeniem starszej pani. 

-  Akurat!  -  prychnęła  Dorota.  -  Nie  mogę  pojąć,  dlaczego  obydwoje 

uwaŜacie, Ŝe. powinniście ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Nawet ślepy 
domyśliłby się, Ŝe coś jest między wami. Ale skoro tak postanowiliście. .. 
- obojętnie wzruszyła ramionami. 

-  Ukrywać swoje prawdziwe uczucia? – powtórzyła Desi zaskoczona. 
Jakie znowu uczucia? Co dostrzegły bystre oczy starszej pani? O jakich 

uczuciach  mówiła?  Jakie  uczucia  miał  dla  niej  Jake  poza  obojętnością  i 
chłodną uprzejmością?! 

-  Do  diabła!  Gdzie  ona  się  podziewa?  Weston!  -  dotarł  do  jej  uszu 

gniewny głos Jake'a. - Nigdy jej nie ma, kiedy jest mi potrzebna. 

Tym słowom towarzyszyło głośne trzaśnięcie drzwiami. Desi pospiesznie 

opuściła  ciepłe  schronienie  i  biegiem  ruszyła  do  przyczepy  Jake'a. 
Zapukała i nie czekając na odpowiedź otworzyła drzwi. 

-  Cieszę  się,  Ŝe  jednak  znalazła  pani  dla  mnie  chwilkę  czasu,  panno 

background image

Weston - powiedział sucho, zaciągając zamek w spodniach. 

Desi  stała  w  otwartych  drzwiach  przyglądając  się  mu  zafascynowanym 

wzrokiem. Trafiła na moment, kiedy Jake właśnie się ubierał. Miał na sobie 
jedynie  spodnie.  Desi  z  trudem  przełknęła  ślinę  przez  ściśnięte  gardło. 
Przed  oczami,  jak  Ŝywy,  stanął  jej  tamten  ranek.  Wtedy  równieŜ  był 
półnagi.  Stał  oświetlony  promieniami  wpadającego  przez  szparę  w 
zasłonie  słońca.  OstroŜnie  wciągał  spodnie,  starając  się  nie  narobić  zbyt 
wiele hałasu. Nie chciał jej budzić. Ale Desi wcale nie spała. Obudziła się, 
gdy  poczuła  puste  miejsce  obok  siebie  w  łóŜku.  Wyciągnęła  rękę  przez 
sen,  by  dotknąć  jego  ciała  i  jej  dłoń  natrafiła  na  pustkę.  Ocknęła  się 
natychmiast. Odszedł! - przeraziła się. Jest niedziela rano, a on odszedł. Bez 
słowa poŜegnania. 

-  Jake? - Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Łzy napłynęły jej 

do oczu. 

-  Śpij - usłyszała jego szept. - Jeszcze bardzo wcześnie. 
Otworzyła  oczy.  Jake  stał  przy  łóŜku.  Promienie  słońca  padały  na  jego 

nagie barki. 

-  Jake!  -  powtórzyła  z  radością,  siadając  na  łóŜku.  -Myślałam,  Ŝe 

odszedłeś. 

-  Jeszcze  nie,  ale  wkrótce  będę  musiał.  Mój  samolot  odlatuje  o  ósmej 

trzydzieści. 

-  A która teraz? 
Spojrzał na fosforyzującą tarczę stojącego na stoliku zegara. 
-  Szósta. 
-  A  więc  masz  ponad  dwie  godziny.  -  Uśmiechnęła  się.  Nie  była 

zaskoczona. Wiedziała, Ŝe Jake musi dziś odejść. Powiedział jej, Ŝe jest w 
trakcie zdjęć do nowego filmu. Leciał właśnie na kolejne ujęcia, na Alaskę. 

-  Dwie  godziny  -  powtórzył  za  nią  Jake,  siadając  na  łóŜku.  -  To 

mnóstwo czasu. Mnóstwo. 

Zafascynowana  patrzyła,  jak  jego  dłonie  pieszczą  jej  nagie  piersi.  Oczy 

płonęły mu poŜądaniem, a jego dłonie były tak gorące, Ŝe parzyły jej skórę. 

-  Mmmmm,  tak  mi  dobrze  -  mruczała.  Pozwoliła  opaść  powiekom  i 

przeciągnęła się leniwie, poddając się pieszczotom Jake'a. A potem zasnęła 
z  policzkiem  przytulonym  do  piersi  męŜczyzny,  podczas  gdy  jego  ręka 
delikatnie głaskała jej włosy. Kiedy obudziła się ponownie, była sama. 

-  MoŜe  wreszcie  zamknie  pani  te  drzwi,  panno  Weston  -  głos  Jake'a 

wyrwał ją z zamyślenia. 

-  Przepraszam - powiedziała cicho. Posłusznie zamknęła drzwi. 
-  W porządku.  A teraz do roboty. - Jake usiadł przed lustrem  z  ręcznikiem 

owiniętym dookoła szyi. - I niech się pani pospieszy. Czekają na nas - warknął. 

Desi przytaknęła i otworzyła walizeczkę z przyborami do makijaŜu. DrŜały 

jej ręce. 

Tylko spokojnie - napomniała samą siebie surowo. Robiłaś to juŜ tyle razy. To 

nic takiego. Absolutnie nic. 

Niestety,  im  bardziej  starała  się  to  sobie  wmówić,  tym  bardziej  oczywiste 

background image

stawało się, Ŝe to nieprawda. Pragnęła go. Pragnęła Jake'a, jak nigdy przedtem. 
AŜ do bólu. Mocno zacisnęła powieki. 

-  Czy wszystko w porządku? - Jak gdyby przez grubą kotarę dotarł do niej 

jego zaniepokojony głos. - Desiree? 

Na dźwięk swego imienia Desi otworzyła oczy. Pędzelek wypadł jej z dłoni. 

Nazwał ją Desiree! 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  zaraziłaś  się  od  Doroty?  Nie  masz  przypadkiem 

gorączki? - Dotknął jej zarumienionego policzka. 

-  Nie - przecząco potrząsnęła głową. - Wszystko w porządku. 
Palce Jake'a wolno przesunęły się po jej twarzy. 
-  Desiree, Desiree - powtarzał jej imię. 
Pochylił się i pocałował delikatnie usta Desi. Jego wargi były tak czułe, tak 

słodkie  i  tak namiętne.  Całował  ją  zupełnie  tak,  jak  wtedy,  w  hotelu.  Tak,  jak 
wtedy,  dotykał  jej  ciała.  MoŜe,  mimo  wszystko,  nie  była  mu  obojętna?  - 
pomyślała z nadzieją. 

Pieszczoty stawały się coraz bardziej natarczywe. Jego podniecenie udzieliło 

się Desi. Przysunęła się do niego bliŜej. Jeszcze bliŜej. 

-  Jake - szepnęła - Jake. 
-   Myślałem  o  tobie  -  powiedział  stłumionym  głosem. -  O tym,  jak mi 

było z tobą dobrze. - Jego ramiona obejmowały ją ciasno. - WyobraŜałem 
sobie twoje włosy rozrzucone na poduszce. 

-  Och, Jake!  -  Nie  wierzyła  w  to,  co  się  działo.  W  to,  Ŝe  trzymał  ją  w 

ramionach, całował i pieścił. Było dokładnie tak, jak to sobie tysiące razy 
wyobraŜała.  Jake  trzymający  ją  w  objęciach  i  wyznający  jej  swoją  mi-
łość... 

Tylko  Ŝe  on  wcale  nie  powiedział,  Ŝe  ją  kocha!  -uzmysłowiła  sobie 

nagle.  Pragnął  jej.  PoŜądał.  Ona  teŜ  chciała  tego  zbliŜenia.  Chcieli  się  ze 
sobą kochać. Więc nic się nie zmieniło. Nadal nie mogła powiedzieć mu o 
Stephanie. CzyŜ Jake nie powiedział pierwszego dnia, kiedy spotkali się na 
przyjęciu, Ŝe najwaŜniejszą rzeczą w jego Ŝyciu jest ten film? Wobec tego, 
jak  naleŜy  rozumieć  jego  zachowanie  teraz?  Była  zupełnie  zdezorien-
towana  i,  niestety,  całkowicie  bezwolna.  Czuła,  Ŝe  jeszcze  chwila  i  nie 
będzie potrafiła mu się oprzeć. 

-  Jake!  -  PołoŜyła  dłonie  na  piersi  męŜczyzny  i  odepchnęła  go  lekko, 

ale zdecydowanie. - Jake! Wszyscy czekają. A ja nie umalowałam jeszcze 
Audrey. 

Jake prawie natychmiast wypuścił ją z objęć. Gdyby rzeczywiście coś do 

niej  czuł,  coś  więcej,  niŜ  tylko  poŜądanie,  nie  zrezygnowałby  tak  łatwo  - 
przeleciało jej przez głowę. 

-  Masz rację - powiedział. - To nie pora na miłość. Zapomnij o tym, co 

tu przed chwilą zaszło. To szaleństwo. Dałem się ponieść fantazji. Lepiej 
juŜ  idź  do  Audrey.  Jeśli  będzie  narzekać,  powiedz  jej,  Ŝe  to  ja  cię 
zatrzymałem. 

-  Ale... twój makijaŜ - zaczęła niepewnie. 
Powiedz Evanowi, Ŝeby tu przyszedł. Niech wreszcie zarobi na tę pensję, 

background image

którą mu co miesiąc płacę. A teraz, bierzmy się do pracy, panno Weston - 
uciął, odwracając się do niej plecami. 

background image

ROZDZIAŁ 7 

 
-  Widzę,  Ŝe  w  końcu  zdecydowałaś  się  przyjść  -  burknęła  na  jej  widok 

Audrey. - Czekam na ciebie juŜ od godziny. 

-  Przepraszam  -  odpowiedziała  cicho  Desi,  przystępując  do  nakładania 

makijaŜu,  który  miał  uczynić  z  Audrey  Ferris,  aktorki,  Dorotę  Heller,  symbol 
seksu z lat dwudziestych. 

-  Więcej  róŜu  -  automatycznie  zaŜądała  Audrey.  Powtarzała  to  za  kaŜdym 

razem, bez względu na starania Desi. 

-  Obawiam się, Ŝe musisz juŜ skończyć tego papierosa. - Desi zignorowała jej 

uwagę i sięgnęła po szminkę. 

Audrey kilkakrotnie zaciągnęła się, po czym bardzo powolnym ruchem zdusiła 

niedopałek w stojącej przed nią popielniczce. Desi z trudem powstrzymała chęć, 
by rozmazać jaskrawoczerwoną szminkę na zadowolonej z siebie twarzy aktorki. 
Zachowanie  Audrey,  po  tym  co  wydarzyło  się  w  przyczepie  Jake'a,  to  juŜ, 
doprawdy, za wiele.  Jednak  udało  jej  się  jakoś  pohamować  gniew.  Audrey 
nie  jest  tego  warta,  Ŝebym  przez  nią  miała  stracić  tę  pracę  -  pomyślała. 
Sprawnymi  ruchami  pędzelka  rozprowadziła  pomadkę  na  ustach  aktorki. 
Ktoś zapukał do drzwi. 

-  Dwie minuty, panno Ferris. 
Desi szybko domalowała pieprzyk pod lewym okiem Audrey. 
-  Skończone! - oświadczyła. Cofnęła się nieco i fachowym spojrzeniem 

oceniła  swoje  dzieło.  Aktorka  wyglądała  prześlicznie.  Jest  piękna  i  dobrze 
jej w kaŜdym makijaŜu - pomyślała z zazdrością. 

Audrey wstała z krzesła i podeszła do lustra. Skrupulatnie obejrzała swoją 

twarz. 

-  Dziękuję - rzuciła łaskawie w stronę Desi. Wyszła z przyczepy. 
No  cóŜ,  cała  Audrey.  -  Desi  obojętnie  wzruszyła  ramionami  patrząc  w 

lustro.  Jej  twarz  była  bledsza  niŜ  zazwyczaj.  Miała  podkrąŜone  oczy  i 
obrzmiałe wargi. 

-  Wyglądasz jak śmierć - wykrzywiła się do swego odbicia. 
Miała wszystkiego serdecznie dosyć. Jake'a, Audrey i tego całego filmu. 

Najchętniej  spakowałaby  rzeczy,  wyjechała  stąd  i  nigdy  nie  wróciła. 
Wiedziała  jednak,  Ŝe  nie  moŜe  tego  zrobić.  Oznaczałoby  to  koniec  jej 
kariery. 

Dlaczego  pozwoliła  mu  się  pocałować?  Czy  i  bez  tego  nie  było  jej 

wystarczająco  trudno.  A  teraz,  za  kaŜdym  razem,  kiedy  będzie  robiła  mu 
makijaŜ,  będzie  myślała  o  tym,  jak  trzymał  ją  w  ramionach  i...  Dosyć!  -
postanowiła twardo. - Nie będę o nim myślała! 

Nieprawda!  Wystarczy,  Ŝeby  na  ciebie  spojrzał  -draŜnił  się  z  nią  jakiś 

wewnętrzny głos, którego nie potrafiła zagłuszyć. 

Dlaczego  Jake  mnie  pocałował?  -  zastanawiała  się.  Była  pewna,  Ŝe  jego 

uczucia  były  szczere.  Pragnął  jej  równie  silnie,  jak  ona  jego.  Co  wtedy 
powiedział? śe to nie pora na miłość? Co oznaczały te słowa? 

Spojrzała  w  lustro,  jakby  w  swojej  twarzy  szukała  odpowiedzi  na  te 

background image

wszystkie dręczące ją pytania. Na próŜno. Obojętnie wzruszyła ramionami i 
wyszła na zewnątrz, by przyglądać się kolejnej kręconej scenie. 

Jake  i  Audrey,  a  raczej  Richard  i  Dorota  stali  pod  dachem  jednego  z 

olbrzymich  magazynów  portowych.  Ona  wymachiwała  rękami  i  gorączkowo 
starała się coś mu wytłumaczyć, on zaś mierzył ją gniewnym wzrokiem. 

Desi  nie  bardzo  orientowała  się,  do  której  części  filmu  naleŜy  ta  scena. 

Zawsze  podziwiała  umiejętność  przeskakiwania  z  jednej  sceny  w  całkiem 
inną,  co  aktorom  zdawało  się  przychodzić  bez  najmniejszego  trudu.  Ko-
lejność  scen  przy  pracy  nad  filmem  była  całkowicie  dowolna.  I  tak,  na 
przykład,  kłótnia  kochanków  poprzedzała  scenę,  w  której  byli  oni  dopiero 
sobie  przedstawieni.  Aby  zagrać  to  naprawdę  dobrze,  aktorzy  musieli  po-
siadać wyjątkową wręcz zdolność koncentracji. 

-  Jest kropka w kropkę taki, jak mój Richard, kiedy się złościł - odezwała 

się  zza  pleców  Desi  Dorota,  patrząc  na  Jake'a.  -  JuŜ  od  samego  patrzenia 
dostałam gęsiej skórki. 

-  Zobaczysz,  jaki  będzie  zły,  kiedy  dojrzy  cię  stojącą  na  deszczu  - 

powiedziała  Desi.  Ujęła  starszą  panią  pod  ramię,  chcąc  odprowadzić  ją  z 
powrotem do ciepłej przyczepy. 

-  Zaczekaj  chwilę.  Teraz  będzie  najlepszy  moment  -  zaprotestowała 

Dorota. 

Desi posłusznie zwróciła głowę w kierunku dwojga aktorów. 
Jake,  a  raczej  Richard,  zakończył  sprzeczkę  z  ukochaną  porywając  ją  w 

ramiona i zamykając jej usta namiętnym pocałunkiem. Dłonie Desi zwinęły 
się  w  pięści  i  poczuła  znajome  ściskanie  w  dołku.  Choć  niechętnie  to 
przyznawała, zŜerała ją zazdrość. 

Audrey-Dorota  początkowo  usiłowała  wyrwać  się  z  objęć  męŜczyzny. 

Drobnymi  piąstkami  uderzała  go  po  szerokiej,  muskularnej  piersi,  ale 
stopniowo  jej  gniew  słabł  i  po  krótkiej  walce  poddała  się,  otaczając 
ramionami  szyję  filmowego  kochanka.  W  tym  momencie  kaŜda  obecna  na 
planie kobieta westchnęła głęboko. Nie wyłączając Desi. 

Głupia,  głupia,  głupia  -  złościła  się  w  duchu.  To  mogłaś  być  ty.  Gdyby 

nie te twoje idiotyczne skrupuły, właśnie teraz kochałabyś się z nim w jego 
przyczepie. 

-  Koniec! - głos asystenta reŜysera przerwał ciszę. 
Aktorzy wolno i jakby niechętnie przerwali pocałunek. Desi zazdrosnym 

okiem patrzyła, jak stali w miejscu, wciąŜ jeszcze obejmując się ramionami. 

-  Dobra  dziewczynka  -  powiedział  Jake,  uśmiechając  się  do  swojej 

partnerki.  -  Wspaniała  scena.  –  Nie  wypuszczając  jej  z  objęć,  ruszył  w 
kierunku przyczep. - To wszystko na dzisiaj. Fajrant! - rzucił w stronę kamer. 

Za plecami Desi rozległo się potęŜne kichnięcie. 
-  Chodźmy! - Desi odwróciła się do Doroty. - Powinnaś jak najszybciej 

połoŜyć  się  do  ciepłego  łóŜka,  zanim  rozchorujesz  się  na  dobre.  -  Nie 
chciała widzieć, czy Jake wejdzie za Audrey do jej przyczepy, czy teŜ nie. 

Nim jeszcze znalazły się w hotelu, było oczywiste, Ŝe Dorota nie powinna 

zostać  bez  opieki.  Miała  rozpalone  policzki,  błyszczące  oczy,  a  do 

background image

uporczywego kichania dołączył głuchy, suchy kaszel. 

-  Masz  tu  gdzieś  termometr?  -  spytała  Desi,  rozglądając  się  po 

błękitnoszarym hotelowym pokoju. 

-   Nigdy nie był mi potrzebny - zachrypiała Dorota. 
-   No dobrze, siądź tu na chwilę. - Desi lekko popchnęła starszą panią w 

stronę łóŜka, sama zaś sięgnęła po walizkę Doroty. Otworzyła szafę i zaczęła 
pakować jej ubrania. 

-   Zabieram cię do siebie - oświadczyła - i nie próbuj się ze mną spierać. 

Nic  ci  to  nie  da.  Nie  zostawię  cię  tutaj  samej.  Pokój  hotelowy  to  nie 
miejsce  na  chorowanie.  Potrzebna  ci  gorąca  herbata,  aspiryna  i  opieka,  a 
tego ostatniego nie moŜna oczekiwać od pokojówki. 

Dorota  była  zbyt  słaba,  Ŝeby  protestować.  Kiedy  wchodziły  do  domu 

Desi, w korytarzu natknęły się na Teddiego. 

-  Teddie,  to  jest  Dorota  Heller.  Doroto,  to  mój  gospodarz,  Teddie 

Moffet - przedstawiła ich sobie Desi. 

-  Ta Dorota Heller od Narzeczonej diabła! - ucieszył się Teddie. 
-  Ta  sama  -  wyręczyła  Dorotę  Desi.  -  Wybacz,  Teddie,  ale  Dorota  jest 

przeziębiona i powinna jak najszybciej połoŜyć się do łóŜka. Zaprowadzę ją 
na górę i zaraz zejdę po Stephanie, dobrze? 

-  W  porządku,  Desi  -  odpowiedział  męŜczyzna,  znikając  za  drzwiami 

swego mieszkania. 

-  Tędy  -  wskazała  Dorocie  sypialnię.  -  Łazienka  jest  obok,  a  czyste 

ręczniki znajdziesz w szafce z lustrem. A potem, szybko pod kołdrę. Zrobię 
ci coś do jedzenia, na pewno jesteś głodna. 

-  Byle to nie był rosół - zawołała za nią Dorota. 
Kiedy po paru minutach Desi zajrzała do sypialni, starsza pani leŜała juŜ 

w pościeli, pokasłując w koronkową chusteczkę. Desi ustawiła tacę z kolacją 
na  stoliku  przy  łóŜku.  Zgodnie  z  Ŝyczeniem  Doroty  nie  był  to  rosół,  ale 
apetycznie  pachnąca  jajecznica  z  grzankami,  podana  na  eleganckich 
porcelanowych talerzykach w ręcznie malowane róŜyczki. 

-  A teraz zmierzymy ci temperaturę. Otwórz buzię -Desi włoŜyła w usta 

starszej pani termometr. 

-  Kim  jest  Stephanie?  -  spytała  Dorota,  jak  tylko  Desi  uwolniła  ją  od 

termometru. 

-  No tak, trzydzieści osiem i trzy kreski - pokiwała głową Desi, ignorując 

pytanie. - Weź te tabletki - podała jej dwie małe białe pigułki i jedną większą 
pomarańczową. 

-  Co to? - starsza pani patrzyła podejrzliwie. 
-  Aspiryna i witamina C. Na pewno ci nie zaszkodzą. - Desi dopilnowała, 

aby lekarstwo zostało połknięte. 

-  Kim jest Stephanie? - Dorota nie rezygnowała. 
Desi  westchnęła  cięŜko.  Chyba  będzie  musiała  powiedzieć  jej  prawdę. 

Nie ma innego wyjścia. Nie sądziła, aby udało jej się wywieść w pole kogoś 
takiego jak Dorota. Poza tym, miała juŜ dość ukrywania Stephanie. Chciała 
pochwalić  się  swoją  małą  córeczką,  pokazać  jej  zdjęcia.  Do  tej  pory  nie 

background image

powiedziała  nikomu  z  ekipy,  Ŝe  ma  dziecko.  Bała  się,  Ŝe  ta  wiadomość 
dotrze  do  Jake'a,  a  on  zacznie  coś  podejrzewać.  Ale  teraz  czuła,  Ŝe  nie 
potrafi juŜ dłuŜej utrzymać tego faktu w tajemnicy. 

-  Stephanie to moja córeczka - oświadczyła z dumą. 
Starsza pani szeroko otworzyła oczy i o mały włos nie upuściła trzymanej 

w ręku filiŜanki z herbatą. 

Jeden zero - pomyślała Desi. Tym razem to mnie udało się ją zaskoczyć. 
-  Nie  wiedziałam,  Ŝe  byłaś  męŜatką  -  wolno  powiedziała  Dorota, 

odzyskując równowagę. 

Desi przysiadła na skraju łóŜka. 
-  Nie  byłam.  I  nie  jestem.  Poza  tym,  nie  jestem  równieŜ  zaręczona  i  z 

nikim  się  nie  spotykam.  Mieszkamy  ze  Stephanie  same  -  dodała, 
uprzedzając  ewentualne  pytania.  -  To  wszystko,  co  mam  w  tej  sprawie  do 
powiedzenia  i  byłabym  ci  wdzięczna,  gdybyś  zachowała  to  dla  siebie, 
dobrze? 

Dorota kiwnęła głową. 
-  Jasne - odpowiedziała, sięgając po grzankę. - Czy powiesz mi, ile ona 

ma lat? 

-  Oczywiście, Stephanie wkrótce skończy cztery miesiące. 
-  Czy  to  ona?  -  Bystre  oczy  starszej  pani  zatrzymały  się  na  stojącej  na 

stoliku przy łóŜku fotografii. 

Desi przytaknęła. 
-  Śliczne maleństwo. Podobna do ciebie. 
-  Dziękuję.  -  Uśmiechnęła  się  Desi  podnosząc  się.  -Jeśli  niczego  ci  juŜ 

nie trzeba, pozwolisz, Ŝe zostawię cię teraz samą na parę minut. Muszę zejść 
do  Teddiego  po  małą.  Teddie  jest  dekoratorem  wnętrz  i  pracuje  w  domu. 
Uwielbia  Stephanie  i  często  zajmuje  się  nią  pod  moją  nieobecność.  Jest 
moim przyjacielem, ale to wszystko -wyjaśniła. 

-  To oczywiste. Od razu widać, Ŝe nie jesteś w jego typie - powiedziała 

Dorota z szelmowskim uśmiechem. 

Desi w pośpiechu zbiegała po schodach. Za kaŜdym razem, kiedy wracała 

do domu po spędzonym na planie dniu, nie mogła doczekać się spotkania ze 
swoją małą córeczką. Stephanie rozwijała się bardzo szybko i Desi Ŝałowała 
kaŜdej  chwili,  kiedy  nie  mogły  być  razem.  Trudno,  musiała  przecieŜ 
zarabiać na Ŝycie. Poza tym, kochała równieŜ i swoją pracę. 

-  Była  grzeczna  jak  aniołek  -  powiedział  Teddie,  otulając  dziecko 

troskliwie kocykiem, jakby czekała je podróŜ przez całe miasto. 

Desi  popatrzyła  czule  na  swoją  maleńką  córeczkę.  Oto  jej  prawdziwa 

radość.  Jej  maleństwo,  które  sprawiło,  Ŝe  Ŝycie  nabrało  sensu.  Wszystko 
wydawało się łatwiejsze, lepsze. 

-  Witaj,  skarbie.  -  Delikatnie  pogładziła  policzek  dziecka.  -  Mamusia 

bardzo się za tobą stęskniła. Dziękuję, Teddie. Nawet nie wiesz, jaka jestem ci 
wdzięczna,  za  wszystko,  co  dla  nas  robisz.  Za  twoją  przyjaźń.  Chciałabym 
móc ci się w jakiś sposób zrewanŜować. 

-  No cóŜ - zaczął wolno Teddie. 

background image

-  Tak?  -  podchwyciła.  Teddie  odmawiał  przyjęcia  pieniędzy  za  opiekę 

nad  Stephanie.  PrzecieŜ  wiesz,  Ŝe i tak po  całych dniach siedzę  w domu - 
powiedział jej. Desi obdarowała go więc drzewkiem figowym i najnowszym 
albumem Pavarottiego, ale to było nic, w porównaniu z jego zasługami. 

-  Chciałbym,  Ŝebyś  przedstawiła  mnie  Dorocie  Heller.  Narzeczona 

diabła to chyba najlepsza powieść, jaką czytałem - wypalił Teddie. 

-  Tylko tyle? - zdziwiła się Desi. - Nie ma sprawy. Na razie Dorota jest 

trochę przeziębiona i musi poleŜeć w łóŜku, ale jak tylko poczuje się lepiej, 
zaproszę  was  z  Larrym  na  kolację,  dobrze?  Zrobię  coś  meksykańskiego  - 
dodała, kierując się ku schodom. - Dam wam znać, kiedy - obiecała. 

background image

ROZDZIAŁ 8 

 
Kolacja była udana. Desi spodziewała się, Ŝe goście przypadną sobie do 

gustu i nie pomyliła się. Dorota i Teddie odkryli pokrewieństwo dusz. Przez 
cały  wieczór  przerzucali  się  ploteczkami  o  wspólnych  znajomych.  Desi 
zaśmiewała się do łez. Rozchmurzył się nawet zwykle milczący Larry. Być 
moŜe naleŜało to przypisać nie tylko urokowi osobistemu starszej pani, ale 
przede  wszystkim  działaniu  szampana,  który  Dorota  zakupiła  jako  swój 
udział  w  przygotowaniach  do  przyjęcia.  Desi  protestowała  nieśmiało,  gdyŜ 
zamierzała  podać  do  kolacji  meksykańskie  piwo,  które  jej  zdaniem  lepiej 
pasowało do menu, ale Dorota nie chciała o tym słyszeć. 

-  Bzdura!  -  oświadczyła  nie  znoszącym  sprzeciwu  tonem.  -  Szampan 

pasuje do wszystkiego. - I zamówiła całą skrzynkę. 

-  AleŜ nas będzie tylko czworo! - jęknęła Desi. 
-  Nie musimy przecieŜ wypić wszystkiego od razu - uspokajała ją starsza 

pani. - Dolejesz sobie trochę do soku pomarańczowego przy śniadaniu jutro 
rano. - Zręcznym ruchem otworzyła butelkę, napełniła kieliszek i podała go 
Desi. - Trzymaj. Wypij to w wannie. Zobaczysz, jak dobrze ci to zrobi. Od 
razu poprawi ci się humor. Aha, i ubierz się w coś ładnego - dodała. 

Sama wyglądała bardzo elegancko w czarnej, satynowej sukni od Halstona 

z nieodłącznymi klejnotami zdobiącymi jej szyję i ręce. 

Desi,  za  radą  starszej  pani,  wolno  popijała  szampana,  szykując  się  na 

przyjęcie. WłóŜ coś ładnego - powiedziała Dorota. Ciekawe, czy jedwabne, 
luźne spodnie i taka sama, króciutka kamizelka pasują do tego określenia. Na 
wierzch  narzuciła  powiewne  kimono  z  wyhaftowanym  na  plecach 
egzotycznym  kwiatem.  Umalowała  się  bardzo  starannie,  podkreślając 
niecodzienny  kolor  swych  oczu  szarościami  i  błękitem.  Rozpuściła  włosy, 
pozwalając, by kurtyną ogniścierudych loków opadały jej na ramiona. 

RównieŜ Stephanie została ubrana odświętnie. Wprawdzie nie w Ŝadne z 

koronkowych cudeniek podarowanych jej przez Teddiego, ale w zapinany na 
czerwone kokardki kaftanik, kupiony na Chinatown za jedyne pięć dolarów. 

-  No i jak? - spytała Desi, okręcając się przed Dorotą. Smukła, zgrabna 

młoda kobieta, trzymająca na ręku roześmiane niemowlę. 

-  Cudownie!  -  szczerze  wykrzyknęła  starsza  pani.  -  Szkoda,  Ŝe  on  nie 

moŜe tego widzieć. 

-  On  nawet  się  nie  domyśla  -  powiedziała  cicho  Desi,  po  czym  juŜ 

weselszym tonem dodała: - A czego oczy nie widzą, tego sercu nie Ŝal, czyŜ 
nie tak? 

Mina  Doroty  świadczyła  wyraźnie,  Ŝe  wcale  się  z  tym  nie  zgadza,  ale 

nim  zdąŜyła  cokolwiek  powiedzieć,  w  przedpokoju  rozległ  się  gong 
oznajmujący przybycie gości. 

-  Czy mogłabyś otworzyć? - poprosiła Desi. - Muszę zajrzeć do kuchni. 
RównieŜ goście przybyli w odświętnych strojach. Po raz pierwszy Teddie 

zaaprobował wygląd Stephanie. 

-  Prześliczna!  -  pochwalił.  -  Prawdziwa  księŜniczka.  Moja  maleńka 

background image

księŜniczka - gruchał czule do dziecka. 

Po  kolacji  Stephanie  została  grupowo  ukołysana.  Dorośli  rozstali  się 

dopiero  o  trzeciej  nad  ranem.  Dorota  miała  słuszność,  zakupując  większą 
ilość  szampana.  Poszła  prawie  połowa  skrzynki.  Wreszcie  Teddie  i  Lany 
chichocząc udali się na dół. 

Następnego dnia rano, kiedy Desi, z trudem tłumiąc ziewanie, wkroczyła 

do  kuchni,  zastała  juŜ  tam  Dorotę.  Starsza  pani  siedziała  przy  stole 
popijając szampana i karmiąc Stephanie jajkiem na miękko. 

-  Doprawdy,  dziwię  ci  się  -  skrzywiła  się  Desi  wymownie  patrząc  na 

stół. 

-  Stephanie  była  głodna,  więc  postanowiłam  ją  nakarmić  -  wyjaśniła 

Dorota. 

-  Nie,  mam  na  myśli  tego  szampana.  JuŜ  na  sam  widok  robi  mi  się 

niedobrze. 

-  Nie trzeba było tyle pić. 
-  Ty wypiłaś tyle samo, a moŜe nawet więcej - poskarŜyła się Desi. 
-  Ale ja mam mocną głowę. - Uśmiechnęła się Dorota. - Wygląda na to, 

Ŝ

e młodzi ludzie dzisiaj nie potrafią pić. 

Desi odwzajemniła uśmiech. 
-  Czasem wydaje mi się, Ŝe my w ogóle nie  potrafimy Ŝyć. 
Jej słowa były  jak najbardziej szczere. Dorota zaskoczyła ją juŜ niejeden raz. 

Szczególnie w ostatnim tygodniu, kiedy zamieszkały razem. Nie tylko w rekordo-
wym tempie wyleczyła się z przeziębienia i potrafiła wypić  niewiarygodną  ilość 
szampana.  Bardzo  szybko  zaprzyjaźniła  się  z  Teddiem  i  Larrym  i  całkowicie 
oczarowała matkę Desi. Doskonale dawała sobie radę z dzieckiem, okazując 
duŜo  cierpliwości,  czego  trudno  raczej  jest  się  spodziewać  po  prawie 
osiemdziesięcioletniej  osobie.  Ale,  co  najwaŜniejsze,  nie  pisnęła  nikomu  ani 
słówka o tym, Ŝe Desi ma dziecko. 

-  Czy mówiłam ci juŜ, jak bardzo się cieszę, Ŝe jesteś tu z nami? - spytała Desi, 

kładąc rękę na dłoni starszej pani. 

-  Akurat!  Masz  przeze mnie  tylko  same  kłopoty  -odpowiedziała  Dorota,  ale 

policzki pokraśniały jej z zadowolenia. 

Desi po raz pierwszy widziała, jak Dorota Heller oblewa się rumieńcem. 
-  Naprawdę - zapewniła ją. - Wspaniale dajesz sobie radę ze Stephanie i nic 

nie  powiedziałaś  Jake'owi...  to  znaczy,  chciałam  powiedzieć,  nikomu  z  ekipy. 
Jestem ci bardzo wdzięczna. Nie chciałabym, Ŝeby on... oni -poprawiła się szybko 
- czegoś się domyślili. 

-  To  Jake  jest  ojcem  Stephanie,  prawda?  -  powiedziała  wolno  Dorota, 

uwaŜnie patrząc na twarz Desi. 

Desi milczała. 
-  Tak - odezwała się po chwili. - Czy to aŜ takie oczywiste? 
Dorota  wzruszyła  ramionami  i  wsunęła  kolejną  porcję  jajka  do 

wyczekująco otwartej buzi dziecka. 

-  Nie, to wcale nie jest oczywiste. Gdyby nie mnóstwo innych, na pozór 

błahych faktów, nigdy bym się nie domyśliła. Na przykład, to imię. Akurat 

background image

przypadkiem wiem, Ŝe Jake ma na drugie Stephen. No, i te oczy. Stephanie 
ma jego oczy. Ale przede wszystkim wiele dało mi do myślenia to, w jaki 
sposób go traktujesz. Patrzysz na niego z takim oddaniem i miłością. Nawet 
wtedy,  kiedy  on  wścieka  się  na  ciebie  zupełnie  bez  powodu.  Nie  jestem 
jeszcze taka stara, Ŝeby nie rozpoznać tego uczucia, kiedy widzę je wypisane 
na czyjejś twarzy. To dotyczy i Jake'a - dodała. 

-  Jake'a? AleŜ on wcale mnie nie kocha! - zdziwiła się Desi. 
-  Nonsens! - zniecierpliwiła się Dorota. - Ten męŜczyzna wprost poŜera 

cię wzrokiem. I jest bardzo zazdrosny. -  Zachichotała cicho. - Nie podoba 
mu się, kiedy Evan, lub ktokolwiek inny, zbliŜa się do ciebie. Dam głowę, 
Ŝ

e  musi  być  bardzo  zakochany.  Myślałam,  Ŝe  w  końcu  pogodziliście  się, 

wtedy, na planie. 

Desi popatrzyła na nią pytająco. 
-  Spędziłaś w jego przyczepie dosyć duŜo czasu, a kiedy wyszedł, jego 

makijaŜ wcale nie był skończony. 

-  To nie miłość. To tylko zmysły. Chuć. - Uśmiechnęła się z przymusem. 
-  Czasem  z  poŜądania  rodzi  się  miłość  -  zauwaŜyła  delikatnie  starsza 

pani.  -  Tak  było  ze  mną  i  z  Richardem.  Pragnął  mnie  na  długo  przedtem, 
zanim mnie pokochał. 

-  Z nami jest zupełnie inaczej - powiedziała cicho Desi. Z przeraŜeniem 

uzmysłowiła  sobie,  Ŝe  po  policzkach  płyną  jej  łzy.  -  Przepraszam,  Doroto. 
Nie  myśl,  Ŝe  jestem  takim  mazgajem.  -  Otarła  oczy.  -  Zresztą,  między 
Jake'iem i mną wszystko skończone. 

Wstała od stołu i podeszła do zlewu.  Zmoczyła chusteczkę  i  wytarła  nią 

twarz. 

-  Za  to  mam  Stephanie.  Zawsze  będę  mu  wdzięczna  za  moją  małą 

córeczkę, ale wszystko skończone - powtórzyła, uśmiechając się przez łzy. - 
O ile moŜna tak powiedzieć o czymś, co właściwie nigdy się nie zaczęło. 

-  To  nieprawda.  Nie  moŜesz  tak  mówić  -  zaprotestowała  Dorota.  -  Ty 

nadal go kochasz. I to bardzo. - Wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Desi, zmuszając 
ją, by usiadła. - Opowiedz mi wszystko. Będzie ci lŜej. 

I  Desi  opowiedziała  Dorocie  całą  historię.  Jak  ujrzała  Jake'a  po  raz 

pierwszy, ponad sześć lat temu i zakochała się w nim. Jak przez cały ten czas 
ś

ledziła jego karierę nieomal dzień po dniu. O tym, jak spotkała go tamtego 

pamiętnego  wieczora  w  samolocie  do  San  Francisco  i  jak  było  jej  z  nim 
dobrze. Mówiła o tym, co czuła, kiedy doktor Craig powiedział jej, Ŝe będzie 
miała dziecko i jak bardzo pragnęła tego dziecka. Jaka była szczęśliwa, kiedy 
pierwszy  raz  trzymała  Stephanie  w  ramionach  i  jak  bardzo  brakowało  jej 
wtedy Jake'a. 

Próbowała wytłumaczyć Dorocie, dlaczego dała się namówić na przyjęcie 

pracy na planie Narzeczonej diabla i ile to dla niej znaczyło. Przyznała, Ŝe nie 
spodziewała  się,  jakie  okaŜe  się  to  trudne.  Widzieć  go  codziennie, 
rozmawiać z nim, dotykać go i nie móc wyznać mu prawdy. Zdawała sobie 
sprawę, co stałoby się, gdyby świat dowiedział się o Stephanie, nieślubnym 
dziecku  Wielkiego Jake'a  Lancinga.  Nie  ma  prawa  naraŜać  Stephanie na  to 

background image

wszystko. Na gniew Jake'a, który nie chce tego dziecka. 

- Skąd wiesz, Ŝe tak właśnie jest? - zdziwiła się Dorota. 
-  Jego opinia na temat dzieci jest powszechnie znana. Tamte dwie sprawy 

o uznanie ojcostwa i jego reakcja... 

-  Bzdura!-  ucięła  starsza  pani.  -  To  nie  były  jego  dzieci.  To  tak 

oczywiste, jak to, Ŝe Stephanie jest jego córką. Tamte sprawy o niczym nie 
ś

wiadczą. 

-  MoŜe i tak - niechętnie przyznała Desi - ale jednego jestem pewna. Jake 

nie kocha matki Stephanie. Pragnie jedynie mojego ciała, a ja nie zgodzę się 
na Ŝadne kompromisy. 

Dorota popatrzyła na nią pytająco. 
-  Znam  Jake'a  na  tyle,  Ŝeby  wiedzieć,  jak  bardzo  jest  ambitny  i  dumny. 

Wy  z  Evanem  nazwalibyście  go  pewnie  człowiekiem  honoru.  Evan 
powiedział  mi,  Ŝe  Jake  przez  długi  czas  płacił  na  utrzymanie  jednego  z 
tamtych  dzieci,  poniewaŜ  istniała  taka  moŜliwość,  Ŝe  mogłoby  to  być  jego 
dziecko. Nie chcę, aby podobna sytuacja powtórzyła się. Nie chcę, Ŝeby Jake 
myślał  o  mnie  to  samo,  co  o  tamtych  kobietach.  Nawet  gdyby  naprawdę 
uwierzył  w  to,  Ŝe  Stephanie  jest  jego,  nie  poślubiłabym  męŜczyzny,  który 
mnie  nie  kocha.  Nie  zniosłabym  tego,  Ŝe  on  oŜeniłby  się  ze  mną  jedynie 
dlatego, Ŝe jestem matką jego dziecka. 

-  Skąd  ta  pewność,  Ŝe  on  cię  nie  kocha?  Zachowuje  się,  jakby  był 

zakochany.  Wścieka  się,  to  prawda,  ale  to  dlatego,  Ŝe  jest  o  ciebie 
zazdrosny. 

-  To nie zazdrość - gorzko zaśmiała się Desi. - To coś zupełnie innego. 

Chodzi  o  moją  pracę.  Jake  czeka  na  najmniejszy  błąd,  najdrobniejszą 
omyłkę.  On  uwaŜa,  Ŝe  ja  nic  nie  potrafię  i...  i  Ŝe  dostałam  tę  pracę,  bo 
sypiam  z  Evanem.  -  Jej  oczy  znów  napełniły  się  łzami.  -  Powiedział  to, 
wtedy,  na  przyjęciu.  WyobraŜasz  sobie!  Czy  tak  zachowuje  się  zakochany 
męŜczyzna? 

Starsza  pani  milczała,  szukając  właściwych  słów.  Desi  zrozumiała  brak 

odpowiedzi jako przejaw zakłopotania. 

-  Przepraszam,  Doroto.  Nie  chciałam  się  tak  rozkleić.  Jestem  ci  bardzo 

wdzięczna,  Ŝe  mnie  wysłuchałaś  i  dziękuję  za  nakarmienie  małej  - 
podniosła dziecko z kolan starszej pani. - Muszę ją teraz ubrać – urwała i 
zerknęła na zegar - sama teŜ powinnam się juŜ zbierać, inaczej na pewno się 
spóźnimy.  Jake  -  głos  zadrŜał  jej  lekko,  gdy  wymawiała  jego  imię  -  Jake 
chce w tym tygodniu zakończyć zdjęcia w San Francisco. 

Dorota połoŜyła rękę na ramieniu Desi. 
-  Jestem zdania, Ŝe powinnaś mu o wszystkim powiedzieć, moja droga. 

Miał ostatnio duŜo kłopotów. Sama wiesz, jak waŜny jest dla niego ten film. 
Jake chce udowodnić, Ŝe jest czymś więcej, niŜ tylko przystojnym aktorem. 
Rozumiesz,  o  co  chodzi.  Myślę,  Ŝe  powinnaś  wybaczyć  mu  jego 
zachowanie w ostatnich tygodniach i dać mu jeszcze jedną szansę. Powiedz 
mu o Stephenie -  nalegała. 

-  Nie - w głosie Desi brzmiało silne postanowienie. 

background image

-  Nie mogę, nie potrafię. Proszę, nie patrz tak na mnie, Doroto. Wiem, Ŝe 

jest  mu  teraz  niełatwo.  Wystarczy  spojrzeć  na  niego...  Ale  musisz  obiecać 
mi, Ŝe ty równieŜ nic mu nie powiesz. 

Starsza pani niechętnie kiwnęła głową. 
-  Obiecaj mi to. 
-  Obiecuję. 
Przez  następnych  kilka  dni  Desi  miała  przeczucie,  Ŝe  zdarzy  się  coś 

waŜnego. Nie dlatego, Ŝe nie wierzyła Dorocie. Wiedziała jednakŜe, Ŝe Jake 
był  ulubieńcem  starszej  pani.  Przypominał  jej  ukochanego  męŜa.  Poza  tym 
Dorota  była  święcie  przekonana,  Ŝe  Desi  popełnia  błąd,  ukrywając  przed 
Jake'iem  istnienie  Stephanie.  Wszystko  to  razem  wzięte  sprawiało,  Ŝe  Desi 
była ciągle zdenerwowana i spodziewała się najgorszego. 

Jej obawy nie były całkiem bezpodstawne. Któregoś dnia zauwaŜyła, jak 

Dorota  konferuje  nad  czymś  po  cichu  z  Evanem.  Evan  takŜe  uwaŜał,  Ŝe 
Desi  źle  robi,  nie  chcąc  powiedzieć  Jake'owi  o  dziecku.  Powtarzał  jej  to 
przy kaŜdej okazji. 

-  Nie  doceniasz  go,  moja  droga.  Jake  jest  odpowiedzialnym 

człowiekiem. Nie zostawiłby kobiety w potrzebie. 

-  Ja nic od niego nie potrzebuję - upierała się Desi. 
-  Ty nie, ale pomyśl o Stephanie - odpowiedział spokojnie Evan. - Poza 

tym, czy nie uwaŜasz, Ŝe twoja córka ma prawo wiedzieć, kto jest jej ojcem. 
Pewnego dnia sama cię o to zapyta, a wtedy... Co jej odpowiesz? 

Desi postanowiła, Ŝe pomyśli nad tym, kiedy juŜ dojdzie do takiej sytuacji. 

Zanim  to  nastąpi,  minie  jeszcze  duŜo  czasu.  Stephanie  jest  jeszcze  bardzo 
malutka.  Tymczasem  zaś...  Było  nie  było,  zarówno  Evan,  jak  i  Dorota 
obiecali jej, Ŝe nie pisną ani słowa. Tak więc jej tajemnica  była bezpieczna. 
Ale czy aby na pewno? Choć Desi wierzyła swoim przyjaciołom, nie mogła 
pozbyć się podejrzenia, Ŝe coś tam knują za jej plecami. 

-  Panno  Weston!  -  usłyszała  wołanie  Jake'a.  -  Panno  Weston,  gdzie  się 

pani podziewa? 

-  Jestem - odpowiedziała, stając za nim. 
Odwrócił  się  gwałtownie  i  choć  nie  mogła  wyczytać  tego  z  jego  twarzy, 

wiedziała, Ŝe go zaskoczyła. Miękkie buty na gumowej podeszwie maskowały jej 
kroki. 

-  Czy Audrey i Michael są juŜ gotowi do kolejnej sceny? 
To pytanie było zupełnie zbyteczne. Zarówno Audrey, jak i Michael znajdowali 

się  w  zasięgu  jego  wzroku,  zaledwie  parę  metrów  dalej,  pogrąŜeni  w 
rozmowie z dwójką innych aktorów i asystentem reŜysera. Czekali na Jake'a. On 
teŜ brał udział w tej scenie. Było oczywiste, Ŝe są gotowi. 

Ale nie dla niego! - pomyślała uśmiechając się. 
-  Czy powiedziałem coś zabawnego? 
Uśmiech  zgasł,  a  jego  miejsce  zastąpił  obojętny  wyraz  twarzy,  który  tak 

pracowicie studiowała przed lustrem przez ostatnie dni. Tylko w ten sposób moŜe 
się obronić przed Jake'iem, a takŜe przed sobą. 

-  Nic takiego. Coś mi się przypomniało. To nie ma nic wspólnego z... 

background image

-  Wszystko, co tu się dzieje, jest moją sprawą - przerwał jej aroganckim tonem. 

- Radzę, Ŝeby zapamiętała pani to sobie na przyszłość, panno Weston. 

-  Dobrze,  panie  Lancing  -  powiedziała  Desi,  spuszczając  głowę.  -  Postaram 

się zapamiętać. 

Nieoczekiwanie jego twarz rozjaśnił uśmiech. 
-  Wierzę - powiedział miękko, obrzucając ją czułym spojrzeniem. Uniósł rękę 

tak, jakby zamierzał dotknąć jej zarumienionego policzka. 

Wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Czuła, Ŝe chce ją o coś prosić. Odezwij się! 

Poproś mnie o to! - zaklinała go w duchu. Cokolwiek by to nie było, obiecuję, Ŝe 
się zgodzę. 

- Coś jeszcze?- spytała na głos. 
-  Nie, nic. MoŜe pani odejść - odpowiedział obojętnym tonem, ale kiedy 

odwróciła  się,  połoŜył  jej  rękę  na  ramieniu.  -  Chwileczkę.  Niech  pani 
zapomni  o  tym,  co  przed  chwilą  mówiłem.  Ostatnio  jestem  trochę 
poddenerwowany. 

Tak  bardzo  chciałabym  móc  go  nienawidzieć  -  pomyślała.  Wtedy 

wszystko byłoby takie proste. 

Jednak  nie  potrafiła  nienawidzieć  Jake'a. Potrafiła  jedynie  go kochać.  Z 

kaŜdym  dniem  bardziej  go  kochała,  bez  względu  na  to,  co  powiedział,  czy 
teŜ jak ją potraktował. 

Jestem  masochistką.  Pragnę  męŜczyzny,  który  nic  do  mnie  nie  czuje  - 

powtarzała  sobie.  Dobry  BoŜe!  Chyba  nie  wytrzymam  do  końca  i  rzucę  tę 
pracę. Jest mi coraz trudniej patrzeć na niego, rozmawiać z nim. Kocham go, 
pragnę  z  nim  być,  a  w  zamian  otrzymuję  jedynie  obojętność  i  chłodną 
uprzejmość. Nic nie jest warte, abym tak cierpiała. 

Ale  przecieŜ  za  miesiąc  czy  dwa  wszystko  się  zmieni.  Dzisiaj  kończą 

zdjęcia  w  San  Francisco  i  cała  ekipa  przenosi  się  dó  Sonomy.  Tam  w 
posiadłości  naleŜącej  do  Doroty  Heller  będą  kręcić  finałowe  sceny 
Narzeczonej  diabła.  Najdalej  za  dwa  miesiące  film  będzie  gotowy  i  jeśli 
wszystko pójdzie dobrze, juŜ nigdy nie będzie musiała pracować z Jake'iem 
Lancingiem.  Próbowała  uśmiechnąć  się  na  myśl  o  tym,  ale,  o  dziwo,  ta 
perspektywa wcale jej nie cieszyła. 

Obojętnie  wzruszyła  ramionami.  Kręcono  właśnie  ostatnią  tego  dnia 

scenę.  Za  chwilę  technicy  przystąpią  do  składania  i  pakowania  sprzętu, 
który wieczorem wyruszy do Sonomy. Powinna zrobić to samo ze swoimi 
przyborami. Nie będą jej potrzebne, aŜ do poniedziałku rano. 

Desi  z  niecierpliwością  oczekiwała  tego  weekendu.  Dorota  była  juŜ 

spakowana i bezpośrednio po zakończeniu zdjęć ruszała do Sonomy. 

-  Muszę  wszystkiego  dopilnować  -  wyjaśniła.  -  Sprawdzić,  czy 

przygotowano pokoje, wywietrzono pościel i, oczywiście, czy nie zabraknie 
szampana. Chcę, Ŝebyś zatrzymała się u mnie. śadnych protestów. Nawet nie 
chcę słyszeć o niczym innym. Kto jak kto, ale ty na pewno nie będziesz spać 
w  hotelu  -  nalegała.  -  NaduŜywałam  twojej  gościnności  prawie  przez  cały 
miesiąc. Zresztą w pobliŜu nie ma Ŝadnego przyzwoitego hotelu - dodała. 

Gdyby  okoliczności  były  inne,  Desi  cieszyłaby  się  z  moŜliwości 

background image

spędzenia  paru  tygodni  w  przepięknej  posiadłości  Hellerów.  Z  pewnością 
było  to  fascynujące  miejsce,  choć  Dorota  wyraŜała  się  o  nim  „ta  stara 
chałupa".  Desi  wiedziała,  Ŝe  oprócz  niej  starsza  pani  zaprosiła  jeszcze  parę 
osób z ekipy, by zatrzymały się w jej domu. 

-  Nie  zapomnij  zapakować  kilku  elegantszych  sukienek  -  napomknęła 

mimochodem.  -  Do  kolacji  przebieramy  się  w  wieczorowe  stroje.  Nie 
uwaŜasz, Ŝe Jake wspaniale będzie wyglądał w smokingu? 

No  właśnie,  Jake.  On  takŜe  został  zaproszony  przez  Dorotę,  by  na  czas 

zdjęć zamieszkać w rezydencji. Czy wytrzymam z nim pod jednym dachem 
przez  dwadzieścia  cztery  godzinę  na  dobę?  -  przeraziła  się  Desi.  Pracować, 
jeść i... spać, zaledwie o parę kroków od niego. 

No cóŜ, będzie musiała to wytrzymać. Nie miała innego wyjścia. Zresztą 

nie  będą  sami.  Dorota  teŜ  tam  będzie.  I  Evan.  Nie  wydawało  się 
prawdopodobne,  aby  Jake  próbował  wyłamywać  drzwi  do  jej  pokoju,  bez 
względu  na  to,  jak  namiętnym  wzrokiem  patrzył  na  nią  chwilami,  kiedy 
sądził, Ŝe nikt tego nie widzi. Nie w domu pełnym ludzi. 

A  ty?  -  zapytywała  samą  siebie.  Co  powstrzyma  ciebie  przed  tym,  Ŝeby 

którejś bezsennej nocy nie zakraść się pod drzwi jego pokoju? 

JuŜ teraz podniecała ją myśl, Ŝe będą nocować pod tym samym dachem, 

oddaleni  zaledwie  o parę kroków.  Wydawało się to trochę dziwne po tym, 
jak się do niej ostatnio odnosił, ale tak właśnie było. 

- Koniec! - donośny głos asystenta reŜysera wpadł przez otwarte drzwi do 

przyczepy,  gdzie  Desi  zajęta  była  pakowaniem  przyborów  do  makijaŜu.  Z 
westchnieniem  ulgi  zatrzasnęła  wieko  metalowej  kasetki  i  sięgnęła  po 
torebkę. 

-  Do  zobaczenia  w  poniedziałek  -  zawołała  do  Doroty,  spiesząc  do 

zaparkowanego nieopodal samochodu. 

background image

ROZDZIAŁ 9 

 
-   Dobranoc,  mój  aniołku  -  szepnęła  pieszczotliwie,  głaszcząc  rudą 

główkę i otulając śpiące maleństwo kołderką. 

Teraz  mogła  sama  się  wykąpać,  a  moŜe  raczej  wziąć  szybki  prysznic  i 

połoŜyć się do łóŜka. Miała za sobą cięŜki dzień, a jutro rano czekała ją jazda 
do Santa Cruz. Zabierała Stephanie na weekend do dziadków. Minęło sporo 
czasu od ich ostatniego spotkania. Prawie miesiąc. 

Weszła  do  łazienki,  odkręciła  wodę  i  przystąpiła  do  codziennej  toalety. 

Umyła głowę i postanowiła połoŜyć odŜywkę na włosy. Kiedy mieszkała u 
niej Dorota, nie miała czasu na takie ablucje. PoniewaŜ nie czuła się jeszcze 
senna,  zdecydowała,  Ŝe  nie  zaszkodziłby  jej  pedicure.  Przy  okazji  obejrzy 
sobie telewizję. Dziś wieczór powinno być coś dobrego. 

Wysuszyła  włosy  i  związała  je  z  tyłu  róŜową  wstąŜką.  Owinęła  się 

szlafrokiem  i  nalała  sobie  lampkę  szampana.  Wróciła  do  salonu,  włączyła 
telewizor i wygodnie wyciągnęła się na kanapie. Opierając stopy na niskim 
stoliku, przystąpiła do wypróbowywania nowego lakieru firmy Revlon. 

Popijając  szampana  i  oglądając  stary  film  z  Fredem  Astaire'm  i  Ginger 

Rogers pomalowała paznokcie trzykrotną warstwą lakieru, zgodnie z ulotką 
na  buteleczce.  Właśnie  zastanawiała  się,  czy  nie  nalać  sobie  kolejnego 
drinka, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. 

Kto  to  moŜe  być?  O  tej  porze?  -  pomyślała  z  rozdraŜnieniem.  Stąpając 

ostroŜnie na piętach, by nie rozmazać lakieru, podeszła do drzwi. 

-   Teddie?  -  spytała,  zerkając  przez  judasz.  -  Jake?!  -zdziwiła  się, 

uchylając drzwi. 

-  Dobry wieczór, panno Weston - powiedział. 
-  Dobry wieczór, Jake - powtórzyła jego imię. 
To  było  wszystko,  co  zdołała  z  siebie  wydusić.  Jego  wizyta  była 

całkowitym zaskoczeniem, a jednocześnie Desi nie dziwiła się wcale. Tyle 
razy  wyobraŜała  sobie  tę  scenę.  Tyle  razy  układała  sobie  w  myślach 
rozmowę z nim. Teraz jednak stała, wpatrując się w niego szeroko otwartymi 
oczami i nie potrafiła wydusić ani jednego słowa. 

Ubrany był podobnie, jak pamiętała go z ich pierwszego spotkania. Szare, 

eleganckie  spodnie,  biała  koszula  i  ta  sama  czarna,  skórzana  marynarka. 
Pachniał tą samą wodą po goleniu. 

-  Czy  zamierzasz trzymać  mnie tu całą noc?  -  zaŜartował,  obrzucając  ją 

uwaŜnym spojrzeniem. 

Desi nerwowo poprawiła rozchylone poły szlafroka. 
-  AleŜ nie. Przepraszam. Wejdź, proszę - odpowiedziała szybko. Głos jej 

lekko drŜał. 

Jake wyminął ją i wszedł do mieszkania. Przez ułamek sekundy jego ręka otarła 

się o jej piersi. Desi cofnęła się gwałtownie, niezdarnie balansując na piętach. 

-  Wszystko w porządku? - Na jego twarzy pojawiło się zatroskanie. Wyciągnął 

dłoń, by pomóc jej utrzymać równowagę, ale Desi odskoczyła jak oparzona. 

-  To nic takiego - zapewniła go pośpiesznie. Pokazała na swoje stopy. 

background image

-  Co takiego robisz? - Uśmiechnął się. 
-  Po prostu, pomalowałam paznokcie i nie chcę, Ŝeby lakier mi się rozmazał - 

poinformowała go chłodno. 

Czego chce? Po co tu przyszedł? - zastanawiała się. 
-  Czy masz do mnie jakąś sprawę? - spytała 
-  Nie. Nie do ciebie - zaprzeczył. - Chodzi mi o Dorotę. Chciałem się z nią 

zobaczyć. Gdzie ona jest? 

-  Dorota?  -  zdziwiła  się  Desi.  -  Dorota  pojechała  do  Sonomy,  jak  tylko 

skończyliście zdjęcia. 

-  Pojechała do Sonomy? - Zawahał się na moment. - JuŜ? 
-  Tak. Powiedziała, Ŝe musi schłodzić szampana, nim wszyscy zwalimy jej 

się  na  głowę  -  uśmiechnęła  się.  Ciekawe,  czego  chciał  od  Doroty.  -  Czy  to  coś 
waŜnego? 

-  WaŜnego? - powtórzył, nie spuszczając wzroku z jej ust. 
Desi cofnęła się instynktownie. 
-  No, ta sprawa, w której chciałeś, chciał się pan widzieć z Dorotą. Czy to 

coś waŜnego? 

-  Nie.  To  znaczy  tak-  poprawił  się  szybko.  Z  trudem  oderwał  oczy  od  jej 

twarzy.  -  To  waŜne  -  powtórzył.  -Powiedziała,  Ŝe  chce  porozmawiać  o 
scenariuszu.  O  tych  scenach,  które  mamy  kręcić  w  Sonomie.  Prosiła,  Ŝebym 
wpadł tu dziś wieczorem. 

-  Dorota umówiła się z panem tutaj? - Desi z niedowierzaniem pokręciła 

głową. - PrzecieŜ  musiała wiedzieć, Ŝe jej tu nie będzie. Nie umawiałaby się 
z panem tutaj, gdyby... - urwała nagle. Chyba zaczynała wszystko rozumieć. 
To nawet do niej podobne - pomyślała. Dorota specjalnie zaprosiła go tutaj. 
Desi  miała  tylko  nadzieję,  Ŝe  starsza  pani  dotrzymała  słowa  i  nie  powie-
działa mu o Stephanie. To jasne, Ŝe mu nie powiedziała. Gdyby wiedział, nie 
stałby  tu  tak  spokojnie.  Byłby  wściekły.  Miotałby  się  po  pokoju  i... 
Właśnie! Pokój! 

Rozejrzała  się  dookoła,  szukając  śladów,  które  mogłyby  zdradzić 

istnienie  Stephanie.  Pastelowy  kocyk  leŜał  zwinięty  na  fotelu,  ale  równie 
dobrze  mógł  naleŜeć  do  dorosłej  osoby.  DuŜo  bardziej  obawiała  się  o 
zdjęcia,  rozstawione  w  całym  salonie.  Na  szczęście  nie  były  to  jedyne 
fotografie.  TuŜ  obok  znajdowały  się  podobizny  rodziców  i  braci,  a  takŜe 
Evana i Teddiego. MoŜe więc Jake nie zwróci na nią uwagi. A nawet gdyby, 
to zawsze mogła powiedzieć, Ŝe Stephanie to jej siostrzenica. Poza tym Jake 
nie będzie tu długo. Zaraz sobie pójdzie. 

-  Jak pan widzi, Doroty tu nie ma - odezwała się lekko drŜącym głosem. 

- Musiała zapomnieć, Ŝe się z panem umówiła. Chyba trzeba będzie odłoŜyć 
tę rozmowę na później - dodała, taktownym zawieszeniem głosu dając mu 
do zrozumienia, Ŝe powinien się juŜ poŜegnać. 

Jake zignorował ten znak. 
-  Dorota bardzo nalegała. MoŜe wspominała coś na ten temat? 
-  Nie - Desi przecząco pokręciła głową. - Nie przypominam sobie. 
Stała  teraz  na  wprost  Jake'a  wpatrzona  w  ciemne,  płonące  poŜądaniem 

background image

oczy. To śmieszne - przeleciało jej przez myśl, Ŝe takie ciemne oczy mogą 
tak błyszczeć, a przy tym wydawać się jeszcze ciemniejsze. 

Jake  pochylił  się  lekko  w  jej  stronę,  jakby  chciał  wziąć  ją  w  ramiona. 

Desi  szybko  opuściła  wzrok,  tym  samym  uwalniając  się  od  działania 
niewidzialnej siły, która przyciągała ją do tego męŜczyzny. 

-  MoŜe  Dorota  zostawiła  tu  gdzieś  swój  scenariusz  -  wykrztusiła.  - 

Poszukam w jej pokoju. 

Jake kiwnął głową. 
-  Poczekam tutaj. 
-  Zaraz wracam. 
W  pokoju,  który  zajmowała  starsza  pani,  nie  było  scenariusza.  Desi 

doskonale  o  tym  wiedziała,  ale  potrzebny  był  jej  pretekst,  Ŝeby  wyjść  z 
pokoju, zanim sama rzuciłaby się w ramiona Jake'a. Metodycznie wysuwała 
szufladę po szufladzie w poszukiwaniu nie istniejącego maszynopisu. 

Dlaczego on tu przyszedł? - zastanawiała się. Czy rzeczywiście zaprosiła 

go  Dorota,  choć  dobrze  wiedziała,  Ŝe  jej  tu  nie  będzie?  To  całkiem 
prawdopodobne. Ale przecieŜ Dorota obiecała jej, Ŝe nie powie mu o Stepha-
nie, a starsza pani naleŜała do osób dotrzymujących słowa. Skoro więc to nie 
sprawka  Doroty,  co  robił  w  jej  salonie  Jake  Lancing?  Czy  naprawdę 
spodziewał  się  zastać  tu  Dorotę,  czy  moŜe  było  odwrotnie?  Czy  Jake 
wiedział, Ŝe Dorota pojechała juŜ do Sonomy? 

Pomyślała  o  tym,  co  zdarzyło  się  pewnego  dnia  w  jego  przyczepie. 

Czasem  z  poŜądania  rodzi  się  miłość  -  przypomniała  sobie  słowa  starszej 
pani. Czy to było moŜliwe? Czy Jake przyszedł tu, by spotkać się właśnie z 
nią, a cała ta historia z Dorotą i scenariuszem była tylko pretekstem? 

Serce  zabiło  jej  radośnie.  Przyszedł  tu  dla  niej!  Ale  czy  to  coś  zmienia? 

Nadal nie mogła powiedzieć mu o Stephanie. 

Z trzaskiem zasunęła ostatnią szufladę, po czym wysunęła ją powtórnie i wyjęła 

własną kopię scenariusza. Musi jakoś wytłumaczyć tak długą nieobecność. 

Po  drodze  zajrzała  do  pokoiku  Stephanie.  Dziecko  spało  spokojnie.  Desi  na 

palcach podeszła do łóŜeczka i poprawiła zrzuconą kołderkę. 

Twój  tatuś  tu  jest  -  szepnęła  do  śpiącego  maleństwa.  Wyciągnęła  rękę  i 

delikatnie pogłaskała policzek Stephanie. Był gorący, a czerwone loczki na szyjce 
dziecka lekko wilgotne. CzyŜby była chora? Ale Stephanie. smacznie spała, a jej 
odech  był  równy  i  spokojny.  Na  razie  nie  było  powodu  do  obaw,  jednak  Desi 
postanowiła  obserwować  dziecko  przez  parę  kolejnych  dni.  MoŜliwe,  Ŝe  mała 
zaraziła się od Doroty. 

-  Nie znalazłam scenariusza Doroty - oświadczyła, wchodząc do salonu - ale 

przyniosłam  mój...  -  urwała.  Wyglądało na to, Ŝe Jake zasnął.  Na  wpół leŜał na 
kanapie. Ciemną głowę oparł na satynowych poduszkach. 

-  Dorota  wspominała  coś  o  jednej  ze  scen  -  powiedział,  otwierając  oczy. 

Sięgnął  po  trzymany  przez  Desi  maszynopis  i  zaczął  przerzucać  gęsto  zapisane 
kartki. - MoŜe sobie przypomnę, przeglądając scenariusz. 

Stała obok, przyglądając się mu niechętnym wzrokiem. Oczekiwała, Ŝe kiedy 

powie mu, Ŝe nie znalazła kopii, Jake poŜegna się i wyjdzie. Jego pobyt tutaj był 

background image

zagroŜeniem dla Stephanie i dla samej Desi. Przede wszystkim dla niej. JuŜ 
samo patrzenie na niego było niebezpieczne. 

-  Proszę  usiąść,  panno  Weston  -  rzucił  Jake,  nie  podnosząc  oczu  znad 

maszynopisu. 

-  Mam na imię Desi - poprawiła go. 
-  Niech będzie, a więc Desiree... 
-  Desi - powtórzyła z naciskiem. Nie nazywaj mnie Desiree - błagały go 

jej oczy. JuŜ lepiej mów do mnie panno Weston. Desiree przypominało jej o 
chwilach szczęścia, które spędziła w jego ramionach. 

-  Desiree  -  powtórzył  miękko  Jake,  obserwując  ją  uwaŜnie.  OdłoŜył 

maszynopis. Kartki zsunęły się z oparcia kanapy i z szelestem rozsypały po 
podłodze, ale Ŝadne z nich nie zwróciło na to uwagi. 

-  Chodź tutaj - wskazał jej miejsce obok siebie. 
Desi  wahała  się  przez  chwilę.  Wzbierające  w  niej  poŜądanie  toczyło  z 

góry skazaną na przegranie bitwę ze zdrowym rozsądkiem. Zdawała się nie 
pamiętać  o  ostrych  słowach  i  bolących  oskarŜeniach.  To  było  takie  proste. 
Wystarczyło  tylko  osunąć  się  obok  niego  na  kanapę  i  zatonąć  w  głębinie 
jego ciemnych oczu. 

CzyŜbyś  juŜ  zapomniała,  co  stało  się  ostatnim  razem,  kiedy  kazałaś 

zamilczeć rozsądkowi - ostrzegał ją jakiś wewnętrzny głos. Jeśli potrzeba ci 
czegoś, co odświeŜy twoją pamięć, to za ścianą śpi czteromiesięczne niemowlę. 

ChociaŜ bardzo kochała swoją maleńką córeczkę, nie była przygotowana 

na to, by powtórzyła się podobna historia. Co prawda, brała tabletki. Lekarz 
przepisał  jej  na  uregulowanie  miesiączkowania,  ale  czy  to  wystarczająca 
wymówka, by dać się ponieść Ŝądzom?! 

Poza tym nie była juŜ tą samą Desi, która uległa mu wtedy, w samolocie. 

Nie  będzie  niewolnikiem  swojej  słabości  do  niego.  Ma  na  to  zbyt  wiele 
dumy i ambicji. PrzecieŜ nic się nie zmieniło. Jake nadal jedynie jej poŜąda. 
Co  będzie  z  tego  miała?!  Tylko kilka  chwil  przyjemności,  a potem  będzie 
jeszcze bardziej cierpiała. 

-  Desiree - powtórzył Jake. 
-  Potrafię  rozpoznać  zakochanego  męŜczyznę  -  mówiła  Dorota.  On  jest 

bardzo w tobie zakochany. Czy rzeczywiście? - zastanawiała się Desi. MoŜe 
starsza pani miała rację i poŜądanie mogło zrodzić miłość. 

Jake wyciągnął rękę i chwycił za pasek jej szlafroka. 
-  Jake, proszę- zaczęła Desi. 
-  Desiree  -  przerwał  jej,  powtarzając  cicho  jej  imię,  tak  jakby  wiedział, 

co  to  dla  niej  znaczyło.  Szarpnął  lekko  i  Desi,  chcąc  nie  chcąc,  opadła  na 
miękkie oparcie kanapy. 

-  Nie, Jake, proszę. Nie, nie całuj mnie - prosiła odpychając go, ale ani w 

jej słowach, ani w jej gestach nie było przekonania. 

-  Czy  pozwolisz,  abym  cię  pocałował?  -  szepnął.  -Tak  bardzo  chcę  cię 

całować. Kochać się z to... 

-  Nie! - przerwała. - To niczego nie rozwiąŜe, Jake. Nie zmieni twojego 

stosunku do mnie. 

background image

-  On  juŜ  się  zmienił  -  powiedział.  Jego  dłonie  delikatnie  głaskały 

ramiona Desi. 

-  Naprawdę? Kiedy? - zachrypiała. Z wraŜenia zaschło jej w gardle. 
-  Obserwowałem  cię  cały  czas  na  planie.  Jesteś  bardzo  dobra  w  swojej 

pracy. Bardzo dobra. Prawdziwa profesjonalistka. Wiem teŜ, Ŝe Evan wcale 
nie jest twoim kochankiem. Przynajmniej obecnie. 

-  Nigdy nim nie był - wtrąciła. 
-  Nigdy? - Ręce Jake'a dotknęły jej twarzy. 
-  Nigdy - powtórzyła cicho. - Evan jest dla mnie jak ojciec. 
-  Cieszę  się  -  powiedział  Jake,  pochylając  się  nad  nią.  -  Bardzo  się 

cieszę. 

-  Jake... Jake - próbowała powstrzymać go Desi. -Nie powinniśmy... 
-  Wiem  -  odpowiedział  chrapliwie.  -  Wiem,  ale  nie  potrafię  się 

powstrzymać. 

Trzymał  ją  blisko,  ale  jego  ramiona  nie  krępowały  jej  ruchów.  MoŜe 

gdyby próbował objąć ją mocniej, Desi próbowałaby się wyrywać. Ale on 
tulił ją do siebie, jakby była najdroŜszą mu istotą. 

-  Chcę  cię  tylko  tak  trzymać  -  powiedział  cicho.  Na  szyi  czuła  jego 

gorący  oddech.  -  Tak  mi    z  tobą  dobrze.  Kiedy  jesteś  tak  blisko.  Kiedy 
trzymam cię w ramionach. Jesteś taka słodka - szepnął całując jej skórę. 

Ale do Desi jego słowa nie docierały. Tak była oszołomiona i podniecona 

bliskością jego ciała. Dotknięciem jego warg na swojej szyi. Dłonie oparła 
na szerokiej piersi. Przez cienki materiał koszuli czuła, jak mocno bije mu 
serce i jak płonie jego ciało. To szaleństwo -pomyślała. Oboje byli szaleni. 
PrzecieŜ  to  niczego  nie  rozwiąŜe, nie  zmieni.  Ale było  jej tak dobrze.  Usta 
Jake'a znalazły się na jej piersi. Poczuła, jak krew napływa jej do twarzy, a 
oczy  przesłania  mgła.  Tak  długo  czekała  na  tę  chwilę.  Minęło  juŜ  tyle 
długich miesięcy, od kiedy ostatni raz była z męŜczyzną. 

Tylko ten jeden raz - obiecywała sobie. Ten jeden, jedyny raz. 
-  Jake - szepnęła tuląc do piersi ciemną czuprynę. - Jake... 
Zamknął  jej  usta  pocałunkiem.  PołoŜył  ją  na  kanapie.  Nie  protestowała. 

Otoczyła ramionami jego szyję, oddając pocałunki. 

I  nagle  było  tak,  jakby  zniknęło  gdzieś  tych  jedenaście  miesięcy,  które 

upłynęły od tamtego pamiętnego weekendu w Regency Hotel. Zapomniała 
o bólu, cierpieniu, pustce, o ostrych słowach. 

-  WyobraŜałem  sobie  tę  chwilę  tyle  razy,  ale  mówiłem  ci  juŜ  o  tym, 

prawda? - mruczał Jake z  twarzą w jej włosach. 

Desi  nie  dostrzegła,  jak  niechętnie  uczynił  to  wyznanie.  Kochała  go, 

pragnęła i cieszyła się, Ŝe on odwzajemnia te uczucia. 

-  Myślałem  o  tym,  jak  gładka  jest  twoja  skóra  i  jak  cudownie  pachną 

twoje włosy. - Rozchylił szlafrok na jej piersiach. - Nie będziesz juŜ dłuŜej 
mnie odpychała, prawda Desiree? Moja słodka Desiree. 

Jego gorący oddech prawie parzył jej skórę. 
-  Nie - szepnęła omdlewającym głosem - Nie będę, Jake, nie będę... 
Uśmiechnął  się,  ucieszony  jej  słowami.  Pochylił  głowę  i  delikatnymi 

background image

muśnięciami  języka  pieścił  jej  nabrzmiałą  sutkę.  Desi  cicho  jęknęła  z 
przepełniającej ją rozkoszy. 

-  Och, Desiree. Powiedz mi, czego pragniesz? Powiedz. 
-  Jake! Och, Jake! Proszę... - powtarzała nieskładnie. Zacisnęła palce na 

dłoni, którą trzymał na jej piersi i przesunęła ją w kierunku brzucha, a potem 
niŜej i jeszcze niŜej. 

Jake zręcznie rozsupłał pasek jej szlafroka. 
Desi leŜała nieruchomo, z napięciem wpatrując się w twarz pochylonego 

nad  nią  męŜczyzny.  Jake  przyglądał  jej  się  z  czułością.  Wyciągnął  rękę  i 
delikatnie przeciągnął palcami po jej nagim ciele. 

Przymknęła oczy, poddając się tej pieszczocie. Potem powtórzył to samo, 

tym razem całując ją całą. Jej gładkie czoło, szyję, ramiona i piersi, płaski 
brzuchu i wreszcie maleńkie ciemnoczerwone znamię na jej lewym biodrze. 

-  Dzięki  temu  wiem,  Ŝe  jesteś  prawdziwa  -  powiedział  jej  wtedy,  w 

hotelu. - Gdyby nie ta drobna skaza, bałbym się, Ŝe jesteś tylko snem. 

Roześmiała  się,  a  on  uciszył  ją  pocałunkiem.  Och,  Jake!  Jake!  - 

powtarzała wtedy. 

Teraz  równieŜ  powtarzała  jego  imię.  Niby  jakąś  modlitwę,  czarodziejskie 

zaklęcie.  Powtarzała  je  aŜ  do  końca,  kiedy  to  zagryzła  wargi  aŜ  do  bólu,  by 
stłumić jęk rozkoszy i mocno zacisnęła palce na ramionach męŜczyzny. 

-  Powiedz mi, Desiree - nalegał. - Powiedz, czego chcesz. 
-  Ciebie - szepnęła. - Ciebie, Jake. 
Poderwała  się  z  kanapy  i  sięgnęła  do  guzików  na  jego  koszuli,  ale  ręce 

drŜały jej tak mocno, Ŝe nie mogła dać sobie z nimi rady. Jake niecierpliwie 
odsunął  jej dłonie i po chwili był juŜ nagi. Desi wyciągnęła ręce i otoczyła 
nimi szyję męŜczyzny. 

-  Och, Desiree, Desiree - powtarzał w zapamiętaniu, kiedy dąŜyli oboje ku 

tak długo oczekiwanemu spełnieniu. 

A  potem,  leŜała  w  bezpiecznym  schronieniu  jego  ramion,  tuląc  spocone, 

drŜące ciało męŜczyzny. 

-  Jake? - szepnęła. - Och, Jake. To było... ty byłeś... 
-  Oboje  byliśmy  cudowni  -  dokończył.  Uniósł  się  lekko  na  łokciach  i 

popatrzył  uwaŜnie  w  twarz  Desi.  -  Zawsze  było  nam  ze  sobą  dobrze.  Od 
pierwszego  razu.  Coś  takiego  nie  zdarza  się  codziennie.  Kiedy  tu  dzisiaj 
przyszedłem, nie sądziłem, Ŝe tak to się skończy. 

-  Ja równieŜ - przyznała. 
-  Ale  to  nie  znaczy,  Ŝe  się  z  tego  nie  cieszę  -  dodał  uśmiechając  się.  - 

Przyszedłem tutaj, Ŝeby z tobą porozmawiać. Przeprosić za to, co mówiłem o 
tobie  i  Evanie.  Nie  miałem  racji,  a  nawet  gdyby  coś  między  wami  było,  nie 
miałem prawa tak się zachować. W kaŜdym razie chcę jeszcze raz powtórzyć, 
Ŝ

e przychodząc tutaj, nie zamierzałem... tak tego rozegrać. Skoro jednak tak się 

stało,  myślę,  Ŝe  oboje  powinniśmy  wyciągnąć  z  tego  wnioski  na  przyszłość  - 
zakończył, patrząc na nią z uśmiechem. 

Pocałował  ją  delikatnie  w  policzek,  udając,  Ŝe  nie  dostrzega  jej  pytającego 

spojrzenia. Usiadł na brzegu kanapy i sięgnął po ubranie. 

background image

Desi leŜała przyglądając mu się nieufnie. 
-  Wyciągnąć wnioski z czego? - zaczęła niepewnie. 
-  Z tego, Ŝe jest nam ze sobą tak dobrze - wyjaśnił, schylając się po koszulę. - 

To nie zdarza się często. Jedna para na sto, co ja mówię, na tysiąc - poprawił się - 
jest tak zgrana. Byłoby zbrodnią to zmarnować - puścił do niej oczko. 

Ale Desi nie potrafiła zdobyć się na uśmiech. Nawet nie próbowała. Usiadła 

naciągając szlafrok. Była rozgoryczona. 

A  więc  to  tak?  Tylko  tyle  dla  niego  znaczyła!  Fascynujący,  porywający  seks. 

Jedna  para  na  tysiąc!  Czuła  się  upokorzona  i  poniŜona  jego  zachowaniem.  Czy 
było to po niej widać? Czy mógł wyczytać to z jej twarzy? 

Najpewniej  nie,  bo  stał  teraz  na  wprost  niej,  uśmiechając  się  z 

zadowoleniem. 

Przepraszam, co  mówiłeś? - powiedziała cicho, zdając sobie sprawę, Ŝe 

Jake przed chwilą o coś ją zapytał. 

-  Pytałem, czy nie pojechałabyś ze mną jutro do Sonomy? - powtórzył. 
-  Jutro?  Nie,  przepraszam,  ale  jutro  nie  mogę.  Umówiłam  się  z 

rodzicami, Ŝe na weekend przyjadę do Santa Cruz. 

Jake popatrzył na nią dziwnie. CzyŜby rozczarowała go jej odmowa? 
-  Przepraszam  -  powtórzyła  wstając  i  kierując  się  do  przedpokoju. 

Stephanie  w  kaŜdej  chwili  mogła  się  obudzić  i  zacząć płakać.  Powinna  jak 
najszybciej się go stąd pozbyć. 

-  Hm, chętnie zaprosiłabym cię, Ŝebyś został na noc, ale... ale muszę jutro 

wcześnie wstać i... cóŜ, jest juŜ bardzo późno. 

-  Tak - zgodził się. Z jego twarzy zniknął ten dziwny wyraz, którego nie 

potrafiła  rozszyfrować.  Zastąpił  go  gniew.  -  Masz  rację.  Późno  juŜ  - 
powtórzył.  Rozejrzał  się  dookoła.  -  GdzieŜ,  u  diabła,  podziała  się  moja 
marynarka? 

Jest  wściekły  -  pomyślała.  Co  on  sobie  właściwie  wyobraŜa?  To  ona 

miała prawo być na niego zła. To dziwne.  Wcale nie czuła gniewu. Tylko 
rozgoryczenie i pustkę. 

-  Jest  tutaj  -  powiedziała  spokojnie,  podnosząc  z  podłogi  marynarkę 

Jake'a. 

Myliłaś  się,  Doroto  -  przeleciało  jej  przez  głowę.  A  ja  miałam,  niestety, 

rację. To tylko zmysły. Nic więcej. 

CzyŜbym  nadal  go  kochała?  -  zapytywała  samą  siebie.  Czy  to  moŜliwe, 

abym po tym wszystkim nadal go kochała? 

-  Desi? 
Spojrzała na niego zdumiona. Nazwał ją tak po raz pierwszy. 
-  Tak? 
-  śyczę  dobrej  zabawy  w  Santa  Cruz  -  powiedział  miękko.  Ujął ją  pod 

brodę  i  złoŜył  na  jej  czole  delikatny  pocałunek.  -  Do  zobaczenia,  w 
poniedziałek - uśmiechnął się i wyszedł. 

Przez  dłuŜszą  chwilę  Desi  nie  mogła  ruszyć  się  z  miejsca.  Stała  cięŜko 

oparta  o  drzwi.  Dlaczego  to  zrobił?  Dlaczego  ją  pocałował?  Nie  jak 
kochanek, raczej jak stary, dobry przyjaciel. 

background image

No cóŜ, jeden problem rozwiązany - pomyślała. Na jedno pytanie znała juŜ 

odpowiedź. Nadal kochała Jake'a. 

background image

ROZDZIAŁ 10 

 

-  Desi,  skarbie,  jaka  miła  niespodzianka!  -  wykrzyknęła  na  jej  widok 

Dorota,  podnosząc  się  od  fortepianu.  Grała  właśnie  coś  w  duecie  z 
Michaelem Ballardem. 

Starsza  pani  wyglądała  bardzo  elegancko  w  czarnej  sukni  od  Halstona, 

którą  Desi  pamiętała  z  przyjęcia.  Rubiny  zastąpiła  imponującym  sznurem 
pereł, kilkakrotnie owiniętym wokół jej szyi.     

-  Witaj, moja droga - powtórzyła Dorota, całując ją w oba policzki. 
-  Wyglądasz cudownie, Doroto. - Uśmiechnęła się Desi, odwzajemniając 

serdeczny uścisk starszej pani. 

-  śałuję,  ale  nie  mogę  tego  samego  powiedzieć  o  tobie.  Wyglądasz  na 

zmęczoną. 

-  Bo jestem - przyznała Desi. 
-  Nie myśl o tym. Usiądź, proszę. Właśnie mieliśmy napić się kawy. To 

cię  na  pewno  oŜywi.  Kawa  z  odrobiną  brandy.  Specjalność  drogiego 
Richarda. Jake, podaj Desi filiŜankę. 

-  Dziękuję, Doroto, ale nie chcę kawy - zaoponowała Desi. Wzięła z rąk 

Jake'a filiŜankę i odstawiła ją na stolik obok. 

Wchodząc do salonu,  zerknęła na niego ukradkiem.  To jedno spojrzenie 

wystarczyło,  by  zupełnie  się  rozkleiła.  Jake  wyglądał  tak  wspaniale  w 
czarnym, wytwornym smokingu. 

-  Więc moŜe samą brandy? - zaproponowała Dorota. 
-  Nie, dziękuję - Desi przecząco pokręciła głową. -Najchętniej zjadłabym 

coś, jajko albo kanapkę. Nie miałam nic w ustach od południa. Chciałabym 
teŜ jak najszybciej się połoŜyć. Jestem zupełnie wykończona. 

-  Przyjechałaś prosto z Santa Cruz? 
-  To  nie  tak  daleko.  Około  trzech  godzin.  Poza  tym,  nie  jechałam  bez 

przerwy.  Musiałam  przecieŜ  zostawić  Ste...  -  ugryzła  się  w  język  i 
popatrzyła  na  Jake'a,  ale  on  zdawał  się  nie  zauwaŜać  jej  zakłopotania.  - 
Musiałam  wstąpić  na  chwilę  do  domu,  Ŝeby  zostawić  Teddiemu  klucze  - 
dokończyła. 

-  Teddie? - podchwycił Jake. - Kim jest Teddie? - spytał niby obojętnie, 

ale jego czoło zmarszczyło się gniewnie. 

-  Teddie  to  mój  gospodarz  -  wyjaśniła.  -  Mieszka  na  dole  i  zwykle 

opiekuje się moim mieszkaniem, kiedy wyjeŜdŜam na dłuŜej. 

-  To ten dekorator wnętrz, prawda? - wtrąciła szybko Dorota. - Poznałam 

Teddiego  no  i,  oczywiście,  jego  przyjaciela,  kiedy  korzystałam  z 
gościnności  Desi.  Czarujący  chłopcy  -  dodała  z  niedwuznacznym 
uśmiechem. 

Jake rozchmurzył się. 
-  Ach tak. Rozumiem. 
Desi  stała  ze  spuszczoną  głową  i  nie  dostrzegła  tej  znaczącej  wymiany 

spojrzeń  pomiędzy  starszą  panią  i  Jake'iem.  Cieszyła  się  w  duchu,  Ŝe  nikt 
nie skomentował jej wcześniejszego przyjazdu. Spodziewano się jej przecieŜ 

background image

dopiero  jutro  rano.  Pierwotnie  planowała  nocleg  w  San  Francisco.  Dzięki 
Bogu, Ŝe nikt nie zapytał jej, dlaczego zmieniła plany. 

Ukradkiem  zerknęła  w  stronę  Jake'a.  To  on  był  powodem  tej  nagłej 

decyzji.  Myślała  o  nim  przez  cały  weekend.  Podczas  gdy  państwo 
Westonowie  cieszyli  się  wnuczką,  Desi  spacerowała  po  plaŜy  i  rozmyślała. 
Ciekawe, jak zachowa się Jake, po tym, co zaszło piątkowej nocy? 

-  Zobaczymy,  co  się  da  zrobić,  jeśli  chodzi  o  tę  kolację  -  powiedziała 

Dorota wstając. 

-  Nie rób sobie kłopotu - zaoponowała Desi. - Tylko pokaŜ mi, gdzie jest 

kuchnia. 

-  Nonsens! Wcale nie zamierzam robić ci kolacji własnoręcznie. Powiem 

Gercie, to moja gospodyni, Ŝeby przygotowała  coś do  jedzenia  i przyniosła 
ci  na  górę.  Zjesz  w  łóŜku.  To  najlepsze  lekarstwo  na  zmęczenie.  A 
tymczasem posiedź tu sobie spokojnie. Zaraz wracam i pokaŜę ci, gdzie jest 
twój pokój. 

-  Czy  dobrze  się  bawiłaś  w  Santa  Cruz?  -  spytał  Jake,  zajmując 

opuszczone  przez  Dorotę  miejsce.  -  Co  słychać  w  domu?  Wszystko  w 
porządku? 

-  O  tak  -  odpowiedziała  cienkim  głosikiem  Desi.  Siedziała  ze 

spuszczoną  głową,  ale  czuła,  Ŝe  Jake  przygląda  się  jej  uwaŜnie.  -  Rodzice 
mają się dobrze. 

-  A bracia? - pytał dalej. 
-  Brat - poprawiła. śałowała, Ŝe nie przyjęła proponowanej przez Dorotę 

kawy.  Przynajmniej  byłoby  czym  zająć  drŜące  ręce.,  -  Tylko  najmłodszy, 
Court, mieszka jeszcze z rodzicami, Ash jest gdzieś w Nevadzie, a Zek kręci 
jakiś film szpiegowski w Nowym Jorku. 

-  Zek Weston? To twój brat? - odezwała się Audrey ze swojego miejsca 

przy kominku.. 

Desi  spojrzała  na  aktorkę.  Audrey  siedziała  skulona  w  kąciku 

ogromnego  starego  fotela.  Bardziej  niŜ  kiedykolwiek  przypominała  teraz 
sytego, zadowolonego z siebie kota. Miała na sobie jedną z tych jedwabnych, 
mocno  wydekoltowanych  sukien,  które  nosiła  z  takim  upodobaniem.  Nic 
dziwnego  -  pomyślała  Desi  z  zazdrością.  Wygląda  w  nich  wyjątkowo 
korzystnie. 

-  Tak - potwierdziła. - Zek to mój najstarszy brat. 
-  Nie jesteście do siebie podobni. No, moŜe z wyjątkiem włosów. 
-  Zek  jest  bardziej  podobny  do  ojca,  tylko  włosy  mamy  wszyscy  po 

mamie. 

Spojrzała  na  drzwi.  GdzieŜ  się  podziewa  ta  Dorota!  -  niecierpliwiła  się. 

Było  jej  trochę  głupio  w  starych,  wyblakłych  dŜinsach  i  dresowej  bluzie, 
kiedy pozostali byli tacy wystrojeni. Poza tym, dawało o sobie znać zmęcze-
nie.  Nie  czuła  się  na  siłach,  by  sprostać  rozmowie  z  Jake'iem.  Nawet 
brzdąkający coś cicho na fortepianie Michael zaczynał ją denerwować. 

-  Gdzie Evan? - spytała, uświadamiając sobie nagle, Ŝe brakuje go wśród 

gości Doroty. 

background image

-  Chory - odpowiedział jej Jake. 
Desi  zadrŜała  na  dźwięk  jego  głosu  tuŜ  przy  jej  uchu.  Co  się  ze  mną 

dzieje? - pomyślała z rozdraŜnieniem. Zerknęła na niego ukradkiem, ale Jake 
zauwaŜył to spojrzenie i uśmiechnął się rozbawiony jej zakłopotaniem. Desi 
czym prędzej odwróciła głowę w drugą stronę. 

- Chyba zaraził się od Doroty - ciągnął nie zraŜony jej zachowaniem. 
-  Kto tu o mnie plotkuje? - odezwała się starsza pani, stając w drzwiach. 
-  Mówiłem  właśnie  Desi,  Ŝe  zaraziłaś  biednego  Evana  katarem  - 

powtórzył  Jake,  porozumiewawczym  uśmiechem  dając  do  zrozumienia,  Ŝe 
musiało to nastąpić w wielce podejrzanych okolicznościach. 

-  Biedny  Evan!  Akurat!  -  prychnęła  Dorota.  -  Szczęściarz  z  niego,  jeśli 

zaraził się w taki sposób. 

-  Jeden zero dla Doroty - powiedział Michael. 
-  Chodźmy,  moja  droga.  -  Starsza  pani  kiwnęła  głową  w  stronę  Desi.  - 

Gerta  smaŜy  juŜ  dla  ciebie  swój  wspaniały  omlet.  Będzie  gotowy,  nim  się 
rozpakujesz. Gdzie są twoje walizki? 

Zostały w samochodzie, ale wcale ich nie potrzebuję. Rozpakuję się rano. 

Wszystko,  czego  mi  trzeba,  mam  tu  -  wyjaśniła  Desi,  pokazując  na  duŜą, 
skórzaną torbę, którą trzymała przewieszoną przez ramię. 

Dorota obrzuciła ten bagaŜ podejrzliwym spojrzeniem. 
-  Mam  nadzieję,  Ŝe  przywiozłaś  jakieś  eleganckie  stroje?  -  spytała 

ostroŜnie. 

-  O tak - uśmiechnęła się Desi. 
Pokoje  gościnne  znajdowały  się  na  piętrze.  Prowadzące  tam  schody 

wyścielone  były  grubym,  ciemnoczerwonym  dywanem  i  zaopatrzone  w 
solidne,  szerokie  poręcze,  które  z  powodzeniem  mogłyby  słuŜyć  dzieciom 
za ślizgawkę. 

-  To  bardzo  piękny  dom,  Doroto  -  powiedziała  Desi,  przyglądając  się 

misternie  rzeźbionym  filarom.  -  Nie  mogę  doczekać  się,  kiedy  będę  mogła 
obejrzeć go za dnia. 

- Oprowadzę cię jutro. - Dorota nie ukrywała, Ŝe pochwały Desi sprawiły 

jej przyjemność. - A oto jesteśmy na miejscu. - Otworzyła drzwi. - Mój drugi 
z kolei, najlepszy pokój gościnny. 

-  Nic  nie  mów.  Pozwól,  Ŝe  zgadnę.  To  Jake  dostał  ten  najlepszy, 

prawda? 

-  Naturalnie - przyznała starsza pani, bynajmniej tym nie zaŜenowana. 
-  Jest  prześliczny  -  oświadczyła  Desi,  rozglądając  się  po  pokoju 

zachwyconym wzrokiem. 

Kremowe  ściany,  ozdobione  jasną  boazerią,  sprawiały,  Ŝe  w  pokoju  było 

widno nawet teraz, kiedy za oknami zapadł juŜ zmierzch. Ciemny, błyszczący 
lakierem  parkiet  przykryty  był  przepięknym,  owalnym  dywanem.  Na  środku 
ustawiono  ogromne  łoŜe,  przykryte  kremową,  koronkową  narzutą.  W  oknach 
wisiały takie same zasłony. 

-  Jeśli  tak  wygląda  drugi  z  kolei,  najlepszy  pokój  gościnny  w  twoim 

domu,  nie  potrafię  sobie  nawet  wyobrazić,  jak  wspaniały  musi  być  ten 

background image

najlepszy. 

-  Jest  większy  -  uśmiechnęła  się  Dorota.  -  I  ma  oddzielną  łazienkę.  Ty 

dzielisz  łazienkę  z  Audrey.  To  te  drzwi  -  wskazała.  -  Radzę  ci,  Ŝebyś  teraz 
wzięła prysznic i przebrała się w koszulę nocną. Za chwilę przybędzie twoja 
kolacja - dodała, popychając Desi w stronę łazienki. 

Posłusznie skorzystała z dobrodziejstw gorącego prysznica i przebrała się 

w krótką, jedwabną koszulkę. 

-  Jesteś taka śliczna - westchnęła na jej widok Dorota. - Nie mogę pojąć, 

dlaczego z takim uporem nosisz te okropne męskie ciuchy. 

-  Nie zapominaj, Ŝe  mam aŜ trzech braci - powiedziała Desi, kładąc się 

na  łóŜku.  -  Jako  dziecko  często  donaszałam  ubrania,  z  których  wyrośli. 
Poza tym, męskie ciuchy są bardzo wygodne. Mama robiła mi kiedyś z tego 
powodu  wymówki,  ale  w  końcu  znudziło  jej  się.  Zresztą,  moja  praca 
wymaga takiego stroju. 

-  A jak się miewa twoja matka? 
-  Dobrze. Masz od niej pozdrowienia. 
-  A Stephanie? 
-  Była ostatnio trochę przeziębiona. 
-  Na  pewno  zaraziła  się  ode  mnie.  O  mój  BoŜe!  -przeraziła  się  starsza 

pani. 

-  To  nic  takiego  -  pośpiesznie  zapewniła  ją  Desi.  -Trochę  kataru.  Nie 

zostawiłabym jej, gdyby to było coś powaŜnego. Nie martw się, nic jej nie 
jest. 

Ktoś zapukał do drzwi. 
-  To pewnie Gerta z twoją kolacją - powiedziała Dorota, podchodząc do 

drzwi. 

Do  pokoju  wszedł  Jake.  Przed  sobą,  w  wyciągniętych  rękach,  trzymał 

tacę. 

-  Powiedziałem  Gercie,  Ŝe  ją  wyręczę - oświadczył. -  I  tak  szedłem  na 

górę. 

Postawił  tacę na  kolanach  Desi.  Przez  chwilę  ich  spojrzenia  zetknęły  się. 

Na  twarzy  męŜczyzny  pojawił  się  czuły  uśmiech.  Desi  zarumieniła  się 
lekko. 

-  Dziękuję - powiedziała cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. 
-  Wygląda  wspaniale  -  stwierdził  Jake,  patrząc  na  omlet,  ale  Desi 

doskonale wiedziała, Ŝe nie miał na myśli kolacji. 

-  O  tak  -  potwierdziła  nie  podnosząc  wzroku.  Ona  takŜe  nie  mówiła  o 

omlecie. 

-  Chodźmy  juŜ,  drogi  chłopcze  -  odezwała  się  od  drzwi  Dorota.  - 

Zostawmy Desi z jej omletem, póki jeszcze nie ostygł. 

Jake zgiął się przed starszą panią w Ŝartobliwym ukłonie. 
-  Zawsze na twoje rozkazy, pani. 
-  Akurat! Zawsze! Tylko, kiedy ci tak wygodnie -roześmiała się Dorota. 
Jake podał jej ramię i ruszyli do drzwi. 
-  Doroto!  -  Zatrzymał  ich  głos  Desi.  Było  coś,  co  musiała  wiedzieć. 

background image

Natychmiast.  -  Zaczekaj  jeszcze  mi  nutkę,  dobrze?  Chciałabym  z  tobą 
porozmawiać. W cztery oczy - dodała. 

Jake zrozumiał aluzję. 
-  Słodkich snów, Desiree - powiedział, zamykając za sobą drzwi. 
Dorota podeszła do łóŜka Desi. 
-  O co chodzi? - spytała konspiracyjnym szeptem. 
-  Czy zaprosiłaś Jake'a do mojego mieszkania w zeszły piątek? 
-  Nie. SkądŜe - szczerze zdziwiła się starsza pani. -A co, odwiedził cię? 
-  Tak - w głosie Desi brzmiała nie skrywana radość. A więc nie kłamał! 

Rzeczywiście  przyszedł,  Ŝeby  zobaczyć  się  z  nią!  Dorota  i  scenariusz  były 
tylko pretekstem. 

-  I co? - nalegała Dorota. 
-  I... Ach, nic takiego - udała obojętność Desi. 
-  Nic takiego! Myślałby kto, Ŝe to prawda! - skrzywiła się starsza pani. - 

Nie jestem taka głupia, moje dziecko. - Pochyliła się w stronę Desi i ujęła 
ją  pod  brodę.  Popatrzyła  uwaŜnie  we  fiołkowe  oczy.  -  Kochaliście  się, 
prawda? 

Desi oblała się ciemnym rumieńcem. 
-  Ttak - wyjąkała. 
-  CóŜ,  nie  masz  się  czego  wstydzić.  Wręcz  przeciwnie.  -  Uśmiechnęła 

się. - Nic dziwnego, Ŝe Jake chodzi dumny jak paw. Wiedziałam, Ŝe coś się 
stało. NajwyŜszy czas. 

-  To nic nie zmienia, Doroto. - Desi ze smutkiem pokiwała głową. - Ani 

niczego nie dowodzi. 

-  Bzdury  pleciesz!  -  zniecierpliwiła  się  starsza  pani.  -  Jake  nadal  cię 

pragnie.  Wymyśla  róŜne  preteksty,  Ŝeby  się  z  tobą  spotkać.  CzyŜ  nie  tak? 
Powiedział ci, Ŝe to ja go zaprosiłam, Ŝebyś go wpuściła. 

-  Tak, ale ja wpuściłam go, jeszcze zanim to powiedział - wyznała Desi 

niechętnie. 

-  To jasne. Jesteś rozsądną kobietą - pochwaliła ją Dorota. - No, moŜe nie 

zawsze  -  dodała  po  chwili.  -Rozumiem,  Ŝe  nie  powiedziałaś  mu  o 
Stephanie? 

Desi przecząco pokręciła głową. 
-  No  cóŜ,  moja  droga.  Na  twoim  miejscu  nie  zwlekałabym  z  tym  - 

poradziła. - Im dłuŜej będziesz czekała, tym trudniej będzie ci to wyznać. 

-  Jeszcze  nie  wiem,  czy  w  ogóle  mu  powiem.  To,  Ŝe  kochaliśmy  się, 

niczego nie zmienia. Aha - przypomniała sobie - przepraszał mnie za to, co 
mówił o mnie i Evanie, ale... 

-  A widzisz! - przerwała jej Dorota. - Zmienił zdanie. 
-  Ale  nadal  traktuje  mnie  jedynie  jako  partnerkę  do  łóŜka.  -  Zacisnęła 

palce na krawędzi tacy. 

-  Myślę, Ŝe się mylisz, ale to co ja sądzę o tej sprawie jest najmniej waŜne. 

Istotne  jest  twoje  zdanie.  I  tylko  on  potrafi  je  zmienić  -  stwierdziła  starsza 
pani.  -  Oczywiście  o  ile  dasz  mu  szansę  -  dodała  po  chwili.  -  No  cóŜ, 
wystarczy  juŜ  dobrych  rad.  Jedz,  zanim  ten  omlet  zupełnie  wystygnie.  - 

background image

Wstała i podeszła do drzwi. - Naprawdę myślę, Ŝe powinnaś dać mu jeszcze 
jedną szansę - rzuciła wychodząc z pokoju. 

Desi sięgnęła po widelec. Dzięki ci, Gerto - pomyślała. MoŜe kolacja choć na 

chwilę odwróci jej myśli od Jake'a. 

Ciekawe, co sprawiło, Ŝe Jake zmienił swój stosunek do niej - zastanowiła się, 

po przełknięciu ostatniego kęsa. - CzyŜby Dorota miała rację? Czy to dlatego, Ŝe 
znowu  się  kochali?  Dobrze  pamiętała,  jaki  był  zły,  kiedy  wychodził  od  niej.  A 
moŜe  tylko  tak  się  jej  zdawało.  Pocałował  ją  przecieŜ  na  dobranoc  jak...  No 
właśnie, jak kto? 

Ze zdziwieniem pokręciła głową. A moŜe on tylko tak udaje, Ŝeby jeszcze raz 

wślizgnąć się do jej łóŜka? MoŜe to jedynie gra? Nie! BoŜe, spraw, Ŝeby tak nie 
było! 

Usłyszała szum wody. To pewnie Audrey. Odstawiła tacę na stojący przy łóŜku 

stolik i zgasiła lampkę. Przykryła się kołdrą i zamknęła oczy. 

Następnego ranka obudziła się późno. Za oknem głośno śpiewały ptaki, a przez 

szparę w zasłonach wpadały promienie słońca. Spojrzała na zegarek i aŜ usiadła. 
Dziewiąta trzydzieści! Jake będzie wściekły! 

Wstała  i  szybko  pobiegła  do  łazienki.  Delikatnie  zapukała  do  drzwi. 

Odpowiedziała jej cisza. No tak, Audrey pewnie juŜ dawno jest na nogach. I cała 
reszta. 

Weszła do łazienki. Związała włosy w węzeł na czubku głowy, wzięła szybki 

prysznic  i  na  powrót  włoŜyła  koszulkę.  Szlafrok,  wraz  z  resztą  ubrań,  nadal 
znajdował  się  w  bagaŜniku  samochodu.  Zastanawiała  się,  czy  nie  zaczekać,  aŜ 
ktoś zlituje się i przyniesie jej walizki na górę, czy moŜe lepiej ubrać się w to, co 
miała na sobie wczoraj i samej zejść po nie do samochodu. 

Wróciła do pokoju i zdrętwiała. W fotelu pod oknem siedział Jake. Słońce 

połyskiwało na jego ciemnych włosach. Ubrany był w jasne, obcisłe dŜinsy i 
błękitną  bluzę.  Stroju  dopełniały  włoŜone  na  gołe  stopy  adidasy.  Nigdy 
dotąd nie widziała go ubranego tak swobodnie. 

-  Wyglądasz cudownie - powitał ją, uśmiechając się szeroko. 
-  Jake!  -  wykrzyknęła,  nerwowo  obciągając  kusą  koszulkę.  -  Co  ty  tu 

robisz? 

-  Usłyszałem, Ŝe juŜ wstałaś, więc przyniosłem ci walizki. - Kiwnięciem 

głowy wskazał stojące przy łóŜku torby. 

-  Podsłuchiwałeś pod drzwiami? 
-  No cóŜ, tak - przyznał się niechętnie. - Chciałem z tobą porozmawiać. 

W cztery oczy - dodał, wstając z fotela i podchodząc do niej. 

-  Mógłbyś to zrobić w kaŜdej chwili. Nie musiałeś przychodzić do mojego 

pokoju - powiedziała, cofając się. 

-  Nie da rady. Ten dom jest pełen ludzi. 
-  I 

myślisz, 

Ŝ

oni 

nie 

wiedzą, 

Ŝ

tu 

jesteś? 

Uśmiechnął się podchodząc bliŜej. 

-  Chyba,  Ŝe  ty  im  powiesz.  Wszyscy  jedzą  śniadanie  na  werandzie. 

Mamy śliczny dzień. 

-  Czy trochę nie za późno na śniadanie? - zdziwiła się. Zdjęcia miały się 

background image

zacząć wcześnie rano i... 

-  Nie ma dzisiaj zdjęć - poinformował ją. 
-  Ale dlaczego? 
-  Dlaczego co? - obrzucił ją uwaŜnym spojrzeniem. 
-  Dlaczego nie ma zdjęć? - wyjąkała. 
-  A...  o  to  chodzi.  Jedna  z  cięŜarówek  wiozących  sprzęt  zepsuła  się 

gdzieś między San Francisco a Sonomą. Tak więc jesteśmy dziś na wagarach 
- roześmiał się. 

-  To miło. 
-  O tak! - Wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał ją po szyi. - Bardzo miło 

- powtórzył. 

Desi  obciągnęła  koszulkę  i  zrobiła  jeszcze  jeden  krok  do  tyłu.  W  jego 

obecności  czuła  się  zupełnie  bezbronna  i  bezwolna.  Nie  moŜe  sobie  na  to 
pozwolić. Nie teraz. Nie tutaj. Nie w tym domu. 

Kolanami oparła się o brzeg łóŜka. Ręce męŜczyzny popchnęły ją lekko. 

Opadła  na  poduszki.  Nie  mogła  się  bronić.  Pod  króciutką  koszulką  była 
całkiem naga. 

-  Jjake... pproszę - wyjąkała. 
-  Proszę co? - droczył się z nią. 
-  Przestań! 
-  PrzecieŜ nic nie robię. 
Uniosła głowę  i spojrzała  w  ciemne  śmiejące  się oczy.  Patrzył  na  nią  z 

taką czułością. 

-  Ale jeśli będziesz tak na mnie patrzeć... - zawiesił głos. 
-  Jak, Jake? 
-  Tak jak moja Desiree - odpowiedział, pochylając się nad nią i biorąc ją 

w ramiona. - Moja Desiree. Moja słodka Desiree - szepnął i pocałował ją. 

Jego  język  wślizgnął  się  do  jej  ust  Poczuła  jak  cały  drŜy.  Otoczyła  go 

ramionami,  zanurzając  palce  w  ciemnej,  gęstej  czuprynie.  Dłoń  Jake'a 
delikatnie  pieściła  jej  długie,  szczupłe  uda,  posuwając  się  coraz  wyŜej  i 
wyŜej... 

Nagle  dłoń  męŜczyzny  znieruchomiała.  Uniósł  głowę,  nadsłuchując 

uwaŜnie. 

-  Co się stało? - zdziwiła się Desi. 
-  Ciiii - zaniknął jej usta pocałunkiem. 
Z łazienki dobiegał głośny szum wody. Trzasnęły drzwi szafki. Audrey?! 
-   Jake, puść mnie! - Desi poruszyła się nerwowo. 
-  Dlaczego?  Wstydzisz  się,  Ŝe  jesteś  tu  ze  mną?  -  droczył  się  z  nią.  -  No 

dobrze,  juŜ  dobrze.  I  tak  przyszedłem  tu  po  to,  Ŝeby  z  tobą  porozmawiać.  - 
Niechętnie  wypuścił  ją  z  ramion.  PołoŜył  palec  na  widocznym  spod  krótkiej 
koszulki ciemnoczerwonym znamieniu na jej lewym biodrze. - Zapamiętam sobie, 
Ŝ

e w tym miejscu skończyliśmy. Następnym razem zacznę stąd. 

-  Nie będzie Ŝadnego następnego razu - powiedziała Desi rumieniąc się. 
-  O tak. Na pewno będzie. I to nie tylko jeden. Mnóstwo razy - zapewnił ją. 
-  Nie,  Jake!  -  Desi  gwałtownie  zerwała  się  z  łóŜka.  -  Nie  wiem,  dlaczego 

background image

pozwoliłam  ci...  -  urwała  zawstydzona.  Odwróciła  się  do  niego  plecami, 
skrywając  zarumienioną  twarz.  -  Powiedziałeś,  Ŝe  przyszedłeś  tu,  Ŝeby  ze  mną 
porozmawiać - przypomniała mu. 

-  Atak. 
Jake wstał z łóŜka i podszedł do niej. PołoŜył rękę na jej ramieniu. 
-  Spójrz na mnie, Desiree - poprosił. 
-  Desi - poprawiła go automatycznie. 
-  Dla  mnie  zawsze  będziesz  Desiree.  Spójrz  na  mnie  -  powtórzył  z 

naciskiem. 

Odwróciła się i popatrzyła na twarz męŜczyzny. Malowała się na niej czułość 

i troska. 

-  DuŜo myślałem od naszego ostatniego spotkania - zaczął powaŜnym tonem. - 

Widzę,  Ŝe  myliłem  się  bardzo  co  do  ciebie.  Evan  nie  jest  twoim  kochankiem  i 
nigdy nim nie był. 

-  JuŜ mi to mówiłeś. 
-  Tak? - Z zakłopotaniem zmarszczył brwi i przeciągnął ręką po czole. - 

Wiesz, jesteś bardzo dobra w swoim zawodzie. Masz talent. 

-  Dziękuję, ale to takŜe juŜ mi mówiłeś. 
-  Widzisz,  było  mi  bardzo  trudno  zrozumieć,  dlaczego  poszłaś  ze  mną 

wtedy  do  łóŜka...  tak  szybko.  Teraz  wiem,  Ŝe  źle  cię  oceniłem.  Nie  jesteś 
jedną z tych... no, łatwych panienek. Teraz to rozumiem. 

-   A wtedy? 
-  Desiree,  wybacz  mi.  Myliłem  się  co  do  ciebie.  Wiem,  Ŝe  byłem  w 

stosunku do ciebie niegrzeczny. 

Desi nie wierzyła własnym uszom. Czy to rzeczywiście Jake Lancing stał 

tu  przed  nią  ze  skruszoną  miną  i  przepraszał?  W  kącikach  jej  ust  czaił  się 
uśmiech. 

-  Jeśli chcesz, będę na kolanach prosił cię o wybaczenie - ciągnął Jake. - 

Wybacz mi, proszę, Ŝe byłem takim... takim... 

-  Głupcem - podpowiedziała. 
-  Tak,  głupcem  -  zgodził  się  z  nią.  -  Zachowywałem  się  jak  kompletny 

dureń.  Czy  myślisz,  Ŝe  moglibyśmy  zacząć  wszystko  od  nowa?  -  spytał, 
obejmując ją i przyciskając do piersi. - Przekonać się, czy to, co nas wiąŜe, 
to coś powaŜnego. Coś więcej, niŜ tylko poŜądanie? -Delikatnie pogłaskał ją 
po pośladkach. - Nie mówię, Ŝe to nie jest przyjemne, ale... 

-  Jeszcze  mnie  nie  przeprosiłeś  -  przerwała  mu  Desi,  wyrywając  się  z 

uścisku. - Zdaje się, Ŝe wspominałeś coś o padaniu przede mną na kolana? - 
draŜniła się z nim. 

-  Jesteś bezlitosna! - jęknął Jake, klękając na podłodze. 
-  Nie! Jake, nie! Ja tylko Ŝartowałam - zaprotestowała. 
-  Wstawaj! Przebaczam ci. - Otoczyła ramionami szyję męŜczyzny. 
A więc Dorota miała rację - przeleciało jej przez myśl. PoŜądanie moŜe 

być początkiem miłości, a przynajmniej przyjaźni. Teraz wszystko zaleŜało 
tylko  od  niej  samej.  Powinnam  powiedzieć  mu  o  Stephanie  -  pomyślała. 
Skoro  mamy  zacząć  wszystko  od  nowa.  Ale  jeszcze  nie  w  tej  chwili.  Nie 

background image

teraz,  kiedy  czuła  się  tak  szczęśliwa.  Potem,  kiedy  nadejdzie  odpowiedni 
moment.  Wtedy  powiem  mu  o  naszej  maleńkiej  ślicznej  córeczce  - 
postanowiła. 

-  Przebaczam  ci,  Jake.  Wszystko  ci  przebaczam  -  szepnęła,  zanim  usta 

męŜczyzny  zmusiły  ją  do  milczenia.  I  mam  nadzieję,  Ŝe  ty  równieŜ  mi 
przebaczysz - modliła się w duchu. 

background image

ROZDZIAŁ 11 

 
Jake niechętnie oderwał usta od warg Desi. 
-  Lepiej przestańmy, nim będzie za późno - powiedział. 
-  Dlaczego? - chciała wiedzieć Desi. 
-  PoniewaŜ wszyscy na nas czekają. Mówiłem ci, Ŝe dzisiaj jesteśmy na 

wagarach. Dorota postanowiła pokazać nam swoje słynne piwnice z winem. 
Obecność  obowiązkowa.  -  Delikatnie  pocałował  zdziwione  oczy  Desi.  - 
Przysłała mnie tu po ciebie. 

-  Czy mam przez to rozumieć, Ŝe wszyscy doskonale wiedzą, Ŝe jesteś tu, 

w moim pokoju? 

-  Uhm... - Uśmiechnął się Jake. 
-  Ty  draniu!  Wydawało  mi  się,  Ŝe  mówiłeś,  Ŝe  nikt  nie  będzie  o  tym 

wiedział,  chyba,  Ŝe  sama  im  powiem!  Zepsułeś  mi  doszczętnie  opinię!  - 
udawała oburzoną Desi. - Co sobie o mnie pomyśli Dorota?! 

-  Co sobie Dorota pomyśli? śe w końcu nabrałem rozumu i zrobiłem to, 

co powinienem juŜ dawno zrobić. 

-  Jak  ona  to  ujęła  w  Narzeczonej  diabła?„...łóŜko  zakołysało  się 

gwałtownie pod cięŜarem splecionych w ciasnym uścisku ciał". 

-  Nie  jesteś  tu  aŜ  tak  długo  -  zaprotestowała  Desi,  oblewając  się 

ciemnym rumieńcem. 

-  Wystarczająco długo - przerwał jej Jake. Otoczył ją ramionami. - Skoro 

więc twojej opinii i tak nic juŜ nie uratuje, moŜe byśmy tak skończyli to, co 
zaczęliśmy? -spytał miękko, prowadząc ją w stronę łóŜka. 

-  Nie, nie - opierała się Desi. 
-  Dlaczego? Czy wiesz, co oni tam sobie na dole myślą? 
-  Niech  sobie  myślą,  co  chcą,  ale  ja  ciągle  jeszcze  mogę  spojrzeć 

Dorocie w oczy z czystym sumieniem. 

-  Dorota nie dba o czyste sumienie. CzyŜbyś nie czytała jej ksiąŜki? 
-  Jake! Przestań! - Desi schroniła się za drzwiami łazienki. - Wyjdź stąd! 

Muszę  się  ubrać.  Mamy  przecieŜ  zwiedzać  te  piwnice  z  winem, 
zapomniałeś? 

-  Mógłbym ci pomóc - zaproponował. - Wiesz przecieŜ, jak znakomicie 

radzę sobie z guzikami. 

-  O tak! Wiem coś o tym - roześmiała się Desi. - Ale teraz idź juŜ sobie. 

No, dalej. 

-  Dobrze, juŜ dobrze. - Jake niechętnie ruszył do drzwi. - Idę. Ale wrócę 

tu  jeszcze  -  rzucił  z  ręką  na  klamce  -  kiedy  zapadnie  zmrok  i  będziesz 
zupełnie sama, bezbronna. Wtedy nikt nie usłyszy twoich błagań o litość. 

-  A kto mówi, Ŝe będę błagała o litość? - odcięła się Desi. 
-  Zobaczymy.  -  Tajemniczo  uśmiechnął  się  Jake,  zamykając  za  sobą 

drzwi. 

Po chwili Desi usłyszała, jak oddala się korytarzem pogwizdując wesoło. 

Ona  równieŜ  była  we  wspaniałym  humorze.  Wszystko  będzie  dobrze  - 
powtarzała z radością. - Wszystko będzie dobrze. 

background image

-  Miałaś rację, Doroto - powiedziała na głos. Miałaś rację. 
Otworzyła  walizkę  w  poszukiwaniu  odpowiedniego  stroju.  śadnych 

dŜinsów  ani  podkoszulków.  Nie  dzisiaj.  Dzisiaj  czuła  się  cudownie  lekka, 
radosna.  Czuła  się  kochana.  To  co,  Ŝe  Jake  nie  powiedział,  Ŝe  ją  kocha. 
Desi  wiedziała,  Ŝe  tak  jest.  Szkoda,  Ŝe  to  nie  wieczór  -  pomyślała  z  Ŝalem. 
Mogłaby  wtedy  nałoŜyć  tę  jedwabną  suknię  i  rozpuścić  włosy.  Jake  ma 
słabość  do  rudych  kobiet  -  powiedziała  kiedyś  Dorota.  To  świetnie  - 
roześmiała się Desi na cały głos - bo ja właśnie jestem ruda! 

Zdjęła  koszulę  i  wygrzebała  z  walizki  swój  ulubiony  komplet  bielizny. 

Jedwabne błękitne majteczki i taki sam, przeźroczysty biustonosz. MoŜe to 
i  prawda,  Ŝe  ubiera  się  jak  chłopak,  ale  pod  męskim  strojem,  kryją  się 
podniecające  dowody  na  potwierdzenie  jej  płci.  MoŜliwe,  Ŝe  Jake  będzie 
miał  okazję  się  o  tym  przekonać.  W  piwnicach  z  winem  jest  zazwyczaj 
mnóstwo  mrocznych  zakamarków,  gdzie  dwoje  ludzi  moŜe  się  niby  to 
przypadkiem zgubić. 

Postanowiła  nie  związywać  włosów.  Jake  powiedział,  Ŝe  lubi  ją  z 

rozpuszczonymi. Jak to było? „Podniecają mnie twoje włosy, kiedy kaskadą 
złotorudych loków okrywają twoje ramiona i plecy". 

Energicznymi ruchami szczotki rozczesywała włosy, aŜ nabrały połysku. 

Odrzuciła je do tyłu i przejrzała się w lustrze. Zmarszczyła czoło. Czegoś w 
tym wszystkim brakuje - pomyślała. Przez dłuŜszą chwilę patrzyła na swoje 
odbicie, po czym jej twarz rozjaśnił uśmiech. JuŜ wiedziała! Rozpięła górne 
guziki koszuli, tak Ŝe przez powstałą szparkę widać było koronkowe brzegi 
biustonosza. 

-  Całkiem  nieźle,  panno  Weston  –  powiedziała  uśmiechając  się  do 

swego odbicia. - Niby nic, ale robi wraŜenie. 

No  i  z  czego  się  tak  cieszysz?  Nic  się  nie  zmieniło.  Nadal  nie 

powiedziałaś mu o Stephanie! - pomyślała z goryczą. 

Ale  powiem!  -  postanowiła  twardo.  Odwróciła  się  od  lustra,  jakby  nie 

mogła juŜ dłuŜej znieść widoku swojej uśmiechniętej twarzy. Powie mu. JuŜ 
wkrótce. Kiedy tylko będą sami i kiedy upewni się, Ŝe Jake ją kocha. Tylko, 
kiedy  to  będzie?  Za  tydzień,  za  miesiąc?  I  jak  ma  mu  to  powiedzieć?  A 
propos,  Jake,  zapomniałam  ci  powiedzieć,  Ŝe  jesteś  ojcem?...  Nie! 
Stanowczo nie tak. Wiedziała, Ŝe musi to zrobić jak najprędzej. Jeszcze dziś. 
No, moŜe jutro... Tak. Jutro będzie najlepiej. Dzisiaj była taka szczęśliwa. 

Wychodząc  z  pokoju  zabrała  tacę  z  wczorajszą  kolacją  i  zaniosła  ją  do 

kuchni. 

-  Wszyscy  są  na  werandzie.  Czekają  na  panią,  panno  Weston  - 

poinformowała ją Gerta, odbierając tacę z jej rąk. 

Desi  przez  dobrą  chwilę  błądziła  po  domu.  Zawędrowała  do  biblioteki, 

potem  do  jadalni.  Wreszcie,  kierując  się  odgłosami  rozmowy,  trafiła  na 
werandę. Odetchnęła głęboko i wyszła na zalany słońcem taras. 

-  Dzień  dobry,  moja  droga  -  powitała  ją  Dorota.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe 

dobrze ci się spało. 

-  O tak. Dziękuję, Doroto - odpowiedziała Desi, rozglądając się dookoła. Byli 

background image

tam wszyscy. Dorota, Michael, jak zwykle bardzo elegancka Audrey i... on. Jake. 
Ich spojrzenia zetknęły się przez moment. Desi szybko odwróciła wzrok, by ukryć 
zadowolenie. - Dzień dobry wszystkim i przepraszam za spóźnienie. 

-  Usiądź  i  napij  się  kawy  -  zaproponowała  starsza  pani.  -  A  moŜe  wolisz 

herbatę? Evan przywiózł, więc myślę, Ŝe nadaje się do picia. 

-  Poproszę herbatę - odpowiedziała Desi, podchodząc do stołu. - Witaj, Evan. 

- Pochyliła się i pocałowała go w policzek. - Jak się czujesz? 

-  Nieźle.  Całkiem  dobrze,  dziękuję.  -  Uśmiechnął  się  Evan.  -  A  ty,  mój 

skarbie? 

-  W  porządku.  -  Odwzajemniła  jego  uśmiech  Desi,  zerkając  nieśmiało  w 

stronę Jake'a. Jake wskazał jej wolne krzesło obok siebie. - Czuję się naprawdę 
wspaniale, Evan - powtórzyła. 

background image

ROZDZIAŁ 

 
Piwnice  z  winem  w  posiadłości  Doroty  Heller nie były  tak  mroczne,  jak 

się  tego  spodziewała.  Tego  dnia  ustawiano  tam  kamery  i  reflektory  i 
wszędzie plątało się mnóstwo ludzi. 

Mimo  to,  Jake'owi  udało  się  znaleźć  dla  nich  kryjówkę  za  wysokimi, 

zapełnionymi butelkami półkami. 

-  Cii - powiedział do zaskoczonej Desi i pociągnął ją za sobą, poczas gdy 

reszta grupy ruszyła dalej. 

-  Cudowny pomysł. Jak na to wpadłeś? - Uśmiechnęła się Desi. 
-  W Narzeczonej diabła jest podobna scena - wyjaśnił jej szeptem Jake. 

Jego  palce  niecierpliwie  rozpinały  guziki  jej  koszuli.  Desi  wsunęła  dłonie 
pod bluzę męŜczyzny i delikatnie pieściła jego gładką skórę. 

Podnieca  mnie  sposób,  w  jaki się ubierasz  -  mówił  cicho. - Na zewnątrz 

niby  nic,  ale  przez  cały  ranek  mam  przed  oczami  ten  skrawek  koronki, 
wystający spomiędzy rozpiętej koszuli. Zrobiłaś to specjalnie, prawda? 

-  Tak - wyznała, śmiejąc się z zadowoleniem. 
Jake  uporał  się  z  guzikami  i  jego  dłoń  wyłuskała  z  biustonosza  pełną 

pierś Desi. 

-  Desiree - szepnął, kładąc drugą dłoń na jej pośladkach i przyciągając ją 

do  siebie.  -  Przy  tobie  czuję  się  jak  wiecznie  nie  zaspokojony  smarkacz.  - 
Roześmiał się głośno. 

-  Ciii - uciszyła go przestraszona, Ŝe odkryją ich kryjówkę. - Zobaczysz, 

Ŝ

e nas przyłapią, jak się tu obści-skujemy, niby para nastolatków. 

W odpowiedzi Jake przytulił ją jeszcze mocniej. 
-  Desi?  Jake?  Gdzie  jesteście?  -  przerwał  im  głos  Doroty.  -  Muszą  tu 

gdzieś  być  -  mówiła  starsza  pani  sztucznie  podniesionym  głosem. 
Doskonale  wiedziała,  gdzie  są  i  co  robią  i  chciała  dać  im  czas,  by 
doprowadzili do porządku swój wygląd, nim nadejdą inni. 

Jake niechętnie wypuścił Desi z ramion. 
-  Lepiej  się  pospiesz  -  ponaglił  ją  drŜącym  od  śmiechu  szeptem.  - 

Nadchodzą. 

Byłoby  szybciej,  gdybyś  przestał  mi  pomagać  -Ŝartobliwie  uderzyła  go 

po  rękach,  próbując  jednocześnie  odgarnąć  właŜące  jej  do  oczu  włosy.  - 
Słyszałeś? Przestań natychmiast! 

-  Jake? - głos starszej pani był coraz bliŜej. - Desi? Jesteście tam? 
Pytaniom towarzyszyło stukanie wysokich pantofli Audrey. 
-  Nie rozumiem - mówiła aktorka. - Szli zaraz za mną. 
-  Pozapinałaś się juŜ? - spytał cicho Jake, całując Desi w ucho. 
Odepchnęła go lekko. 
-  Tak. Ale to wcale nie twoja zasługa. Równo? 
-  Wyglądasz prześlicznie - zapewnił ją. 
Wolno wychylili się zza półek. 
-  Wpadło  jej  coś  do  oka  -  wyjaśnił  głośno  Jake.  Nie  oczekiwał,  Ŝe  mu 

uwierzą, ale wcale go to nie obchodziło. 

background image

Oczy  Desi  były  w  zupełnym  porządku.  Błyszczały  radością  i 

podnieceniem, z czułością i oddaniem wpatrzone w twarz Jake'a. Wyglądała 
jak kobieta, która przed chwilą całowała i była całowana przez ukochanego 
męŜczyznę. Ciemna czupryna Jake'a była zdradziecko zwichrzona, a na jego 
twarzy  malowały  się  duma  i  satysfakcja  męŜczyzny,  który  dopiero  co 
przeŜył przyjemne chwile z wybranką swego serca. 

-  Idziemy  dalej,  dzieci  -  zarządziła  Dorota.  –  Teraz  czeka  nas  

najprzyjemniejsza część wycieczki, a mianowicie, degustacja win. 

Grupa  ruszyła  naprzód.  Starsza  pani  wsunęła  dłoń  pod  ramię  Desi, 

odciągając ją nieco na bok. 

-  Powinnaś poprawić koszulę - szepnęła jej na ucho. 
Desi spojrzała za wzrokiem Doroty i oblała się ciemnym rumieńcem. W 

pośpiechu  pozapinała  koszulę  na  niewłaściwe  guziki.  Szybko  naprawiła 
pomyłkę. 

-  Teraz  lepiej.  -  Uśmiechnęła  się  starsza  pani.  -  Czy  mogę  juŜ 

pogratulować Jake'owi? 

-  Pogratulować? 
-  śe został szczęśliwym ojcem, oczywiście. 
-  Och, 

nie. 

Jeszcze... 

jeszcze 

mu 

nie 

powiedziałam. 

Dorota popatrzyła na nią surowo. 

-  Radziłabym  ci  dłuŜej  z  tym  nie  zwlekać.  Nie  chciałabyś  chyba,  Ŝeby 

dowiedział się o tym od kogoś innego. Szczególnie teraz. 

-  Masz rację - westchnęła cięŜko Desi. Byłoby fatalnie, gdyby dowiedział 

się o wszystkim od kogoś obcego. 

To  właśnie  ona  powinna  mu  powiedzieć.  Gdyby  tylko  potrafiła  znaleźć 

odpowiednie słowa i gdyby starczyło jej odwagi. 

 
Tego  wieczora,  kiedy  Jake  po  cichu  wślizgnął  się  do  jej  pokoju, 

postanowiła, Ŝe oto nadeszła odpowiednia chwila, by wyznać mu prawdę. 

-  A  nie  mówiłem,  Ŝe  zjawię  się  po  ciebie,  kiedy  zapadnie  zmrok  - 

zaŜartował, zdejmując szlafrok i wsuwając się obok niej, pod kołdrę. 

Pod  szlafrokiem  był  całkiem  nagi.  Ona  równieŜ.  Spodziewała  się  tej 

wizyty i czekała na niego. 

-  Nikt nie usłyszy twojego błagania o litość - szepnął, tuląc ją do siebie. 
-  Wcale nie będę o nic błagała - odpowiedziała ze śmiechem Desi. 
A  jednak  nie  dotrzymała  tego  postanowienia.  Tej  nocy  z  jej  ust  wiele 

razy  wyrwały  się  głośne  westchnienia i  jęki  rozkoszy.  Nie słyszał ich nikt 
poza Jake'iem, dla którego były one niby najpiękniejsza muzyka. 

O  świcie,  kiedy  przez  chmury  przedarły  się  pierwsze  promienie  słońca, 

kochali się jeszcze raz, ale kiedy Jake na palcach opuścił pokój Desi, nadal 
nie wiedział nic o Stephanie. 

Dzisiaj  -  postanowiła  twardo,  rozprowadzając  fluid  na  twarzy  Audrey. 

Dzisiaj mu powiem. Jak tylko skończą zdjęcia. Nie będzie łatwo, ale musi to 
zrobić. Nie ma innego wyjścia. Jake musi się dowiedzieć. 

-  Hej, uwaŜaj! O mało co nie wydłubałaś mi oka! 

background image

-  Przepraszam, Audrey. 
-   I  pośpiesz  się.  Chcę  jeszcze  zapalić.  Desi  odłoŜyła  trzymaną  w  ręku 

pomadkę. 

-  Lepiej zapal juŜ teraz, a usta zrobię ci później. 
Audrey  sięgnęła  po  papierosy.  Zapaliła  jednego,  po  czym  wstała  od 

stolika i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. 

Jest bardzo zdenerwowana  - pomyślała  ze zdziwieniem  Desi, patrząc na 

aktorkę.  To  śmieszne,  nie  sądziła,  Ŝe  ta  scena  moŜe  wyprowadzić  z 
równowagi tak doświadczoną aktorkę, jaką była Audrey Ferris. 

Kręcono  właśnie  jedną  z  najtrudniejszych  części  filmu.  Richard, 

doprowadzony  do  ostateczności  przez  draŜniącą  się  z  nim  bezustannie 
Dorotę, zaciąga ją do ciemnej piwnicy z winem podczas, gdy na górze, w sa-
lonie odbywa się wielkie przyjęcie. 

-  To  właśnie  był  nasz  pierwszy  raz  -  wyznała  Dorota  z  rozmarzonym 

uśmiechem na twarzy. 

Audrey-Dorota próbuje wyrwać się z objęć Richarda i wtedy męŜczyzna 

niechcący rozrywa cienką szyfonową sukienkę. 

-  Za cały strój zostały mi tylko te perły – mówiła starsza pani, podczas 

prób. - Jak zamknę oczy, ciągle jeszcze czuję, jak boleśnie ugniatały mnie 
w plecy. 

Tego  dnia  te  same  perły  ozdabiały  szyję  Audrey.  Okręcone  dwukrotnie 

wokół szyi aktorki, opadały prawie do krawędzi krótkiej sukienki. 

-  Za  czasów  mojej  młodości  taki  strój  uwaŜany  był  za  bardzo  śmiały  - 

poinformowała  ich  Dorota.  -  Na  takie  dziewczęta  jak  ja  mówiono,  Ŝe  są 
nowoczesne. 

-  I wcale się nie zmieniłaś - zaŜartował Jake. 

Starsza pani uśmiechnęła się z zadowoleniem. 

-  W  porządku!  Wszyscy  zejść  z  planu  –  zawołał  głośno.  -  Gotowa?  - 

spytał podchodząc do Audrey. 

Uspokajająco poklepał ją po ramieniu. 
-  Prawie - odpowiedziała aktorka. Zdusiła niedopałek. 
Desi  sprawnymi  ruchami  pędzelka  poprawiła  jej  makijaŜ  i  umalowała 

usta. 

-  Jake? - Odwróciła się w stronę męŜczyzny z pytającym spojrzeniem. 
-  MoŜe  tylko  odrobina  pudru  -  pochylił  się  lekko,  a  Desi  szybka 

przeciągnęła puszkiem po jego twarzy. 

Nie  potrzebował  niczego  więcej.  Wygląda  wspaniale  -  pomyślała.  To  ta 

biała  koszula  i  wytworny,  czarny  smoking.  Ciemne  włosy  miał,  zgodnie  z 
panującą  w  latach  dwudziestych  modą,  gładko  sczesane  do  tyłu,  co 
nadawało mu wygląd gangstera. 

Tworzyli z Audrey piękną parę - niechętnie przyznała Desi. 
-  Cisza na planie! - obwieścił głos asystenta reŜysera. - Zaczynamy! 
I nagle nie była to juŜ tylko para aktorów, ale Richard i Dorota, sami,  w 

ciemnej, pełnej wina piwnicy. MęŜczyzna ciągnął opierającą się dziewczynę 
w zaułek między półkami. 

background image

Nasze miejsce - pomyślała Desi. 
Narzeczeni kłócili się. On nalegał. Ona przecząco kręciła głową. Ruszyła 

w  stronę  schodów.  Richard  wyciągnął  rękę  i  złapał  ją  za  ramię,  by 
powstrzymać  przed  odejściem.  Cienki  materiał  sukni  pękł  z  cichym  trza-
skiem.  Stała  przed  nim  na  wpół  naga,  zbyt  dumna,  by  zakryć  swe  piersi 
przed  jego  wzrokiem.  Powiedziała  coś,  co  zabrzmiało  jak  wymówka,  ale 
Richard  zignorował  jej  słowa.  Ponownie  wyciągnął  rękę  i  dotknął  nagiego 
ramienia Doroty. Z jego piersi wyrwał się cichy jęk. 

Desi odwróciła głowę. Płonące poŜądaniem oczy i to ciche westchnienie 

na powrót przemieniły Richarda w Jake'a. Jej Jake'a, który teraz trzymał w 
ramionach inną kobietę. Była zazdrosna. 

Głupia!  -  zganiła  samą  siebie  w  duchu.  Jesteś  beznadziejnie  głupia.  To 

przecieŜ  jego  zawód.  Całując  Audrey,  Jake  po  prostu  wykonuje  swoją 
pracę. Ale choć doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nie mogła patrzeć, 
jak jej męŜczyzna kocha się z inną kobietą. 

-  Koniec ujęcia! - oznajmił asystent reŜysera. 
Jake  prawie  natychmiast  poderwał  się  z  podłogi.  Pomógł  wstać  Audrey, 

zakrywając jej nagość płaszczem kąpielowym, który podał mu ktoś z ekipy. 
W  jego  ruchach  nie  było  ociągania  się.  Zachowywał  się,  jak  przystało  na 
profesjonalistę, ale Desi tego nie widziała. Była juŜ na schodach. 

-  Świetna  scena,  Audrey,  skarbie.  Byłaś  cudowna  -usłyszała  jego  głos, 

chwalący aktorkę. 

-  Przy  tobie,  Jake,  to  nie  trudne  -  odpowiedziała  mu  Audrey  lekko 

drŜącym  głosem,  który  nadał  jej  słowom  intymne  brzmienie.  -  Przy  tobie 
wszystko staje się łatwe. 

Jake  roześmiał  się,  przyjmując  tę  uwagę  jako  Ŝart.  Reszta  ekipy 

zawtórowała mu, ale Desi wcale nie było do śmiechu. Przed oczami wciąŜ 
miała obraz Jake'a tulącego w ramionach inną kobietę. 

-  Przerwa na lunch - zarządził Jake. 
Wszyscy  rzucili  się  ku  schodom.  Na  zalanej  słońcem  werandzie  Gerta 

rozstawiła zimne przekąski. 

-  Desi!  -  zawołał  Evan  podchodząc  do  stołu.  -  Telefon  do  ciebie.  To 

Teddie. Jest bardzo zdenerwowany. Zdaje się, Ŝe to coś ze Stephanie. Czeka 
na linii juŜ od dziesięciu minut. 

-  Stephanie?  - przeraziła  się  Desi.  - Mój  BoŜe!  Co  jej  się stało?  Gdzie 

jest aparat? 

Evan wskazał jej drogę do biblioteki. 
Tam będziesz mogła spokojnie porozmawiać. 
-  Teddie?!  Co  się  stało?  -  Przycisnęła  ucho  do  słuchawki.  Wyraźnie 

słyszała  rozpaczliwy  płacz  dziecka.  -Czy  wezwałeś  doktora  Marshalla? 
Zostawiłam  ci  jego  numer  na  stoliku  przy  aparacie.  ...Nie,  to  wcale  nie 
twoja wina, Teddie. To ja jestem wszystkiemu winna. Nie powinnam była 
jej zostawiać. ...Zachowaj spokój. JuŜ jadę. 

OdłoŜyła słuchawkę. 
-  Stephanie  była  trochę  przeziębiona,  jak  wyjeŜdŜałam,  a  teraz  wygląda 

background image

na to, Ŝe jej się pogorszyło - wyjaśniła Evanowi. - To znaczy, Teddie sądzi, 
Ŝ

e  to  przeziębienie.  Mówił,  Ŝe  płakała  cały  ranek.  Och,  Evan!  Nie 

powinnam  była  jej  zostawiać.  Moje  maleństwo  jest  chore,  a  ja  tu  ko...  - 
urwała.  O  mało  co  nie  powiedziała  „kocham  się  z  Jake'iem".  Ogarnęło  ją 
poczucie winy. -Muszę natychmiast wracać do domu. 

-  Desi, skarbie - uspokajał ją Evan. - PrzecieŜ to nie twoja wina, Ŝe mała 

jest przeziębiona.  To  stałoby się  niezaleŜnie  od  tego,  czy  byłabyś  tam,  czy 
tutaj. 

-  Ale  jestem  jej  matką.  Powinnam  była  zostać.  Czułam,  Ŝe  coś  jest  nie 

tak,  ale  zlekcewaŜyłam  to.  Katar.  Nic  wielkiego,  powiedziałam  sobie  i 
popędziłam do Sonomy. Moje biedactwo! Ona jest taka drobniutka. Muszę 
się spakować. Przepraszam, Evan. - Wybiegła z pokoju. 

Evan  nawet  nie  próbował  jej  powstrzymać.  Na  górze  Desi  pospiesznie 

pakowała swoje rzeczy. Głupia! Jak mogła zostawić Stephanie, skoro wie-
działa, Ŝe dziecko jest chore! Ale nie, ona musiała zadbać o swoją karierę, o... 
o swego męŜczyznę. To właśnie było w tym wszystkim najgorsze. Zostawiła 
chore dziecko, by ruszyć w ślad za facetem, na którym jej zaleŜało. 

I  nawet nie była pewna, czy on ją zechce! 
Była  taka  szczęśliwa  wczoraj  i  dziś  w  nocy.  Ani  przez  sekundę  nie 

pomyślała o Stephanie. Zastanawiała się jedynie, jak wytłumaczyć Jake'owi, 
Ŝ

e jest ojcem czteromiesięcznego dziecka. Tak jakby się tego wstydziła. 

-  Evan  powiedział  mi,  Ŝe  Stephanie  jest  chora.  –  Do  pokoju  zajrzała 

zaniepokoją Dorota. - Co jej jest? 

Desi z trudem domknęła walizkę. 
-  Nie wiem - odpowiedziała drŜącym głosem. Do oczu napłynęły jej łzy. 

- Teddie mówił, Ŝe mała ma gorączkę i... słyszałam jej płacz w słuchawce. 
Powiedział,  Ŝe  zupełnie  nie  potrafi  jej  uspokoić.  Och,  Doroto,  nie  miałam 
pojęcia, Ŝe ona jest taka chora! 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie  miałaś,  moja  droga  -  powiedziała  starsza  pani, 

obejmując ją serdecznie - Wiem, Ŝe jesteś dla Stephanie dobrą matką i nigdy 
nie zostawiłabyś chorego dziecka. 

-  Jeśli... jeśli stanie się jej coś złego, chyba się... 
-  Nonsens! - przerwała jej Dorota. - Nic jej nie będzie. To z pewnością 

jedna z tych... no, jak je tam zwą... chorób wieku dziecięcego. Zobaczysz, 
Ŝ

e nic jej nie będzie - powtórzyła z przekonaniem w głosie. - Nim dojedziesz 

do San Francisco, małej juŜ się polepszy. 

-  Dziękuję,  Doroto  -  powiedziała  Desi,  uśmiechając  się  blado.  -  Ty 

zawsze potrafisz mnie pocieszyć. - Sięgnęła po walizki. 

-  Co mam powiedzieć Jake'owi? 
Desi wahała się przez chwilę, po czym oświadczyła: 
-  Powiedz mu całą prawdę. 
-   Prawdę? Jesteś pewna, Ŝe tego chcesz? 
-  No...  nie.  O  tym,  Ŝe  jest  jej  ojcem  powinien  dowiedzieć  się  ode  mnie, 

czyŜ nie tak? - Desi zastanowiła się. - JuŜ wiem! Powiedz mu, Ŝe ktoś z mojej 
rodziny  zachorował  nagle.  To  będzie  nawet  zgodne  z  prawdą.  I...  powiedz 

background image

mu, Ŝe zadzwonię do niego. 

Droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Przez cały czas męczyły ją 

przeraŜające  wizje.  Stephanie  u  progu  najgorszego.  Stephanie  w  szpitalu. 
Jej drobne ciałko obleczone w jedną z tych okropnych, zawiązywanych z tyłu 
szpitalnych  koszul.  Kroplówka.  Namiot  tlenowy.  Lekarze,  ze  smutkiem 
kiwający głowami. 

Przestań!  -  rozzłościła  się  sama  na  siebie.  Wszystko  będzie  dobrze. 

Dorota  miała  rację.  Przyjedziesz  do  domu,  a  tam  okaŜe  się,  Ŝe  choroba 
Stephanie  juŜ  minęła.  Maleństwo  na  pewno  śpi  sobie  smacznie  w  swoim 
łóŜeczku, a Teddiemu będzie głupio, Ŝe cię niepokoił bez powodu. 

Jednak, nie było dobrze. A przynajmniej, nic na to nie wskazywało. JuŜ na 

schodach usłyszała rozpaczliwy płacz Stephanie. 

-  Dzięki Bogu, Ŝe jesteś! - ucieszył się Teddie na jej widok. Wyszedł na 

spotkanie Desi z płaczącym maleństwem w ramionach. 

Desi ostroŜnie wzięła córeczkę z jego rąk. 
-  Ma gorączkę? 
-  Nadal taką samą. Nie spadła, ale teŜ nie podniosła się. Jak myślisz, czy 

to dobry znak? - spytał z nadzieją Teddie. 

-  Hm, to chyba dobrze. Dzwoniłeś do doktora Marshalla? 
-  Nie  na  wiele  się  przydał  -  w  głosie  Teddiego  pojawiła  się  niechęć.  - 

Powiedział, Ŝe moŜe być wiele róŜnych powodów, całkowicie niegroźnych, 
ale jeŜeli gorączka nie ustąpi do rana, masz go zawiadomić. 

-  Powiedział,  Ŝe  to  nic  groźnego?  -  powtórzyła  Desi,  siadając  w  fotelu. 

Zamiast  smoczka  wsunęła  w  buzię  płaczącego  dziecka  czubek  małego 
palca. 

Prawie  natychmiast  Stephanie  uspokoiła  się  i  z  zadowoleniem  zaczęła 

ssać palec matki. 

-  Dobra dziewczynka - pochwaliła maleństwo Desi. - Mój aniołek. 
-  Przestała płakać? - zdziwił się Teddie. - Jak ty to zrobiłaś? Płakała cały 

dzień, z krótkimi przerwami, i byłem zupełnie bezradny. 

-  Nie mam pojęcia - odpowiedziała mu równie zdziwiona Desi. - MoŜe 

to  instynkt?  A  moŜe  po  prostu  Stephanie  stęskniła  się  za  swoją  mamusią. 
Tak, kochanie? - Uśmiechnęła się do dziecka. - Tęskniłaś za mną? Chciałaś, 
Ŝ

eby mamusia wróciła do domku? I widzisz, mama wróciła. Jest tu z tobą i 

maleństwo  juŜ  nie  płacze.  Ale,  ale...  cóŜ  to  takiego?  -  wykrzyknęła  i 
poruszyła  trzymanym  w  buzi  dziecka  palcem,  delikatnie  obmacując 
dziąsełka. - Zdaje się, Ŝe rosną nam ząbki! 

-  Ząbki? I dlatego Stephanie ma gorączkę i bez przerwy płacze? - zdziwił 

się Teddie. 

-  Z niektórymi dziećmi tak właśnie bywa - wyjaśniła Desi. Jednocześnie 

odetchnęła  z  ulgą.  -  Poza  tym,  nie  zapominaj,  Ŝe  Stephanie  ma  trochę 
katarku. To jeszcze pogorszyło sytuację. NieprawdaŜ, mój aniołku? - Czule 
ucałowała  główkę  maleństwa.  -  ZałoŜę  się,  Ŝe  fatalnie  się  czujesz.  -  Teraz, 
kiedy  wiedziała,  Ŝe  nic  nie  grozi  jej  dziecku,  zdenerwowanie  minęło.  - 
Dawałeś jej jakieś lekarstwa? 

background image

-  Tylko  łyŜeczkę  tej  aspiryny  dla  niemowląt,  którą  masz  w  łazience. 

Doktor mówił, Ŝe moŜe pomóc na gorączkę. 

-  Kiedy to było? 
-  Jakieś..  -  Teddie  spojrzał  na  zegarek  -  jakieś  trzy  godziny  temu. 

Próbowałem  ją  teŜ  wtedy  nakarmić,  Ŝeby  nie  dawać  jej  lekarstwa  na  pusty 
Ŝ

ołądek, ale niewiele zjadła. 

-  Dzięki,  Teddie.  Jesteś  prawdziwym  skarbem.  Nie  wiem,  co  bym  bez 

ciebie zrobiła. I przepraszam za kłopot. 

-  Jaki  tam  kłopot  -  Teddie  niecierpliwie  machnął  ręką.  -  Wszystko  dla 

mojej maleńkiej księŜniczki - powiedział, delikatnie głaszcząc zarumieniony 
od płaczu policzek dziecka. - Cieszę się, Ŝe juŜ jest lepiej. 

-  KsięŜniczka równieŜ jest ci bardzo wdzięczna - uśmiechnęła się Desi. - 

Postaram  się,  Ŝeby  podobna  sytuacja  nigdy  więcej  juŜ  się  nie  powtórzyła. 
Od  teraz  będziemy  podróŜowały  razem.  -  Przytuliła  dziecko  do  piersi.  - 
Razem, albo wcale - powtórzyła zdecydowanym tonem. - Dam jej jeszcze 
jedną  porcję  aspiryny  i  posmaruję  dziąsełka  balsamem.  To  powinno 
złagodzić swędzenie. MoŜe uda mi się ją ukołysać. Tobie teŜ przydałoby się 
trochę  snu  -  dodała  patrząc  na  Teddiego.  -Wyglądasz,  jakbyś  tego 
potrzebował. 

-  Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc? 
-  Dziękuję, Teddie. Dam sobie radę. 
Przeszła  do  łazienki.  Podała  dziecku  łyŜeczkę  aspiryny  w  płynie  i 

posmarowała bolące dziąsełka specjalnym balsamem. Lekarstwa pomogły na 
tyle,  Ŝe  Desi  udało  się  podgrzać  zostawioną  przez  Teddiego  w  lodówce 
kaszkę. 

-  A teraz nakarmimy mojego aniołka i połoŜymy do łóŜeczka, dobrze? - 

Uśmiechnęła się do dziecka. 

Ale  Stephanie  wcale  nie  chciała  spać.  Za  kaŜdym  razem,  kiedy  Desi 

próbowała  ułoŜyć  ją  w  łóŜeczku,  zanosiła  się  głośnym,  rozpaczliwym 
płaczem. 

-  No juŜ, juŜ. Wszystko będzie dobrze. 
Desi zrezygnowała z walki i usiadła w fotelu. Bujała się lekko i śpiewała 

kołysanki, aŜ wreszcie, zmęczone płaczem dziecko usnęło. 

Zatrzymała  rozbujany  fotel  i  przez  chwilę  siedziała  nieruchomo. 

Delikatnie pogładziła maleńki policzek. Stephanie spała. 

-  Chodźmy, 

mój 

skarbie. 

Desi 

ostroŜnie 

podniosła 

się z fotela. - PołoŜymy cię do twojego łóŜeczka. 

Właśnie zamykała pokój dziecinny, kiedy ktoś alarmująco zadzwonił do 

drzwi.  Otworzyła  szybko,  w  obawie,  by  dzwonek  nie  obudził  z  takim 
trudem uśpionej Stephanie. 

-  Jake?! 
Stała  w  otwartych  drzwiach,  wpatrując  się  w  niego  ze  zdumieniem.  Co 

Jake robił w San Francisco? PrzecieŜ powinien był być teraz w Sonomie! 

I  wtedy  nagle  zdała  sobie  sprawę  z  przeraŜającej  prawdy.  Ktoś  musiał 

powiedzieć  mu  o  Stephanie!  To  było  jedyne  logiczne  wytłumaczenie  jego 

background image

obecności tutaj. Bo przecieŜ nie jechałby za nią do San Francisco, Ŝeby robić 
jej wymówki, Ŝe bez uprzedzenia opuściła plan? 

Dobry BoŜe! Co robić? Co powiedzieć? Jak sprawić, Ŝeby ją zrozumiał?! 
-  Jake?! - powtórzyła niepewnie. 
-  Czy mogę wejść? - poprosił. 
Desi była zbyt zdenerwowana, Ŝeby zwrócić uwagę na proszący ton jego 

głosu. 

-  Och, tak. Przepraszam. Proszę, wejdź. Siadaj. 

Jake opadł na kanapę. Oparł głowę o satynowe poduszki. 

Jest  zmęczony  -  pomyślała  Desi  patrząc  na  niego.  Zmęczony  i  chyba 

zaskoczony.  No  cóŜ,  kto  by  nie  był,  na  wieść,  Ŝe  jest  ojcem 
pięciomiesięcznego dziecka?! 

-  Czy... czy napijesz się czegoś? - spytała. 
Nie  mogła  zrozumieć  jego  zachowania.  Dlaczego  nic  nie  mówi?! 

Dlaczego nie pytają o Stephanie?! 

-  MoŜe filiŜankę kawy? - zaproponowała. 
Czy  napijesz  się  czegoś?  To  były  jego  słowa.  Wtedy,  w  tamten  szalony 

weekend, w pokoju hotelowym, kiedy stała przed nim niepewna, spłoszona. 
Teraz juŜ się go nie bała, ale niepewność pozostała. 

Powinnam była sama mu o wszystkim powiedzieć -pomyślała z Ŝalem. Jak 

tylko  dowiedziałam  się,  Ŝe  jestem  w  ciąŜy,  powinnam  była  go  odnaleźć  i 
powiedzieć mu. 

-  MoŜe kawy  - głos Jake'a przerwał te rozmyślania.  - Muszę  zachować 

zdolność rozsądnego myślenia. 

O tak! Potrzebowali tego oboje. Ruszyła do drzwi. 
-  Zaczekaj - Jake podniósł się z kanapy. - Pomogę ci. 
-  Nie!  -  zaprotestowała  ostro.  -  Nie,  dziękuję  -  powtórzyła,  juŜ 

spokojniej. - Dam sobie radę. Poza tym... moja kuchnia jest strasznie mała 
i...  -  zaplątała  się.  Pośpiesznie  opuściła  pokój.  Miała  nadzieję,  Ŝe  Jake  nie 
pójdzie za nią. 

Jej modlitwy zostały wysłuchane, toteŜ miała chwilkę czasu, by wziąć się 

w  garść.  Podczas  gdy  parzyła  się  kawa,  Desi  zrobiła  kilka  kanapek.  Nie 
jadła od rana. On pewnie teŜ. Poza tym, łatwiej im będzie rozmawiać, kiedy 
będą  mieli  pełne  Ŝołądki.  Wtedy  człowiek  łagodnieje,  przypomniała  sobie 
stare porzekadło. 

Ustawiła naczynia na tacy i wróciła do salonu. Jake zerwał się z kanapy, 

by jej pomóc. 

-  Wiem, Ŝe to nie najlepsza pora - zaczął niepewnie. - Wiem, Ŝe bardzo 

martwisz  się  chorobą  matki,  ale  musiałem  przyjechać.  Chciałem  być  przy 
tobie.  Jesteś  zdziwiona,  wiem  -  ciągnął  w  odpowiedzi  na  zaskoczone 
spojrzenie  Desi  -  ale  nawet  w  połowie  nie  tak,  jak  ja  sam.  Kiedy 
wyjechałaś  tak  nagle,  bez  uprzedzenia,  uświadomiłem  sobie,  ile  dla  mnie 
znaczysz.  Zrozumiałem,  dlaczego  było  nam  ze  sobą  tak  wspaniałe  w  łóŜ-
ku... i dlaczego nie mogłem o tobie zapomnieć. - Delikatnie ujął jej twarz w 
obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy. - To dlatego, Ŝe cię kocham. 

background image

Desi  milczała.  Na  jej  twarzy  malowało  się  bezgraniczne  zdumienie. 

Matka? O co mu chodziło? Dlaczego mówił ojej matce?! 

-  Desiree,  czy  mnie  słuchasz?  Przed  chwilą  powiedziałem,  Ŝe  cię 

kocham! 

-  Tak, słucham cię - odpowiedziała wolno. Dopiero teraz dotarły do niej 

słowa Jake'a. Powiedział, ze ją kocha?! 

-  Och, Jake! - To było wszystko, co zdołała wykrztusić. Łzy napłynęły jej 

do oczu. - Och, Jake! 

-  Hej!  Nie  ma  powodu  do  płaczu.  -  Uśmiechnął  się,  czule  całując  jej 

oczy, a potem usta. - Desiree - szepnął. 

Gdyby tylko wiedział! Gdyby wiedział! 
-  Nie...  nie.  Och,  Jake!  -  Przymknęła  oczy,  z  rozkoszą  oddając  się  jego 

pocałunkom. 

Otoczyła ramionami szyję męŜczyzny. Ręce Jake'a owinęły się wokół jej 

ciała. Tulił ją w czułym uścisku. 

- Desiree, moja słodka Desiree - szepnął. - Nie wiem, dlaczego tak długo 

zwlekałem. Dlaczego nie potrafiłem ci tego wcześniej powiedzieć. 

-  Miałeś  wiele  problemów.  -  Desi  ze  zrozumieniem  pokiwała  głową.  - 

Wiem, ile znaczy dla ciebie twój film. 

-  Tak.  Film.  Ale  ty  jesteś  najwaŜniejsza.  Kiedy  wyjechałaś  tak  nagle,  z 

początku byłem wściekły. Właśnie z powodu filmu. 

-  A potem? 
-  A potem Dorota powiedziała mi, jak bardzo przejęłaś się tym telefonem 

i  Ŝe  ktoś,  Ŝe  twoja  matka  zachorowała  i  musiałaś  wyjechać.  Wtedy 
zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym, 
tylko jak bardzo chcę być z tobą. Próbowałem cię odszukać. Dzwoniłem do 
twoich rodziców. Pomyślałem, Ŝe pewnie pojechałaś prosto do Santa Cruz, 
ale  nikt  nie  odbierał  telefonu,  a  w  szpitalach  teŜ  nie  umieli  mi  pomóc. 
Przypomniałem  sobie,  Ŝe  Dorota  opowiadała  kiedyś,  Ŝe  przyjaźnisz  się  ze 
swoim  gospodarzem,  więc  przyjechałem  tutaj.  Nawet  nie  wiesz,  jaką 
odczułem ulgę, kiedy zobaczyłem na podjeździe twój samochód -przytulił ją 
mocniej. 

-  Ale, Jake, to wcale nie moja matka jest chora. Dorota nie powiedziała, 

Ŝ

e chodzi o moją matkę, prawda? Zresztą - zawahała się - to niewaŜne. 

Patrzyła  mu  prosto  w  oczy  i  wiedziała,  Ŝe musi  powiedzieć  mu  prawdę. 

Teraz albo nigdy! 

-  Jake, spójrz na mnie - poprosiła. 
-  Tak,  juŜ  pamiętam.  Dorota  nie  mówiła  wyraźnie,  Ŝe  to  twoja  matka 

jest chora, chyba źle zrozumiałem, ale... 

-  Nie chodziło o moją matkę, Jake - przerwała mu. -To... och, Jake. Nie 

wiem,  jak  ci  to  powiedzieć.  Powinnam  to  była  zrobić  juŜ  dawno  temu. 
Powinnam  była,  ale...  nie  mogłam.  Nie  wiedziałam,  jak...  To...  to  moja 
córka jest chora - wyjąkała. 

-  Twoja  córka?  -  Jake  zdawał  się  nie  rozumieć  jej  słów.  -  Masz 

dziecko?! 

background image

-  Tak - potwierdziła. Wzięła głęboko oddech. - To takŜe i twoje dziecko, 

Jake. 

-  Moje dziecko? - Popatrzył na nią chłodno. - Co przez to rozumiesz? 
-  To, co powiedziałam. To takŜe twoje dziecko. Jake wstał. 
-  Czy mogłabyś to jaśniej wytłumaczyć? 
-  W...  w  zeszłym  roku,  wtedy,  w  listopadzie,  zaszłam  w  ciąŜę  - 

powiedziała  cicho.  -  Urodziło  się  dziecko.  Twoje  dziecko  -  dodała, 
podnosząc  na  niego  wzrok.  -  Maleńka,  śliczna  dziewczynka.  Nazwałam  ją 
Stephanie. Stephanie Louise. 

-  I  moŜe  jeszcze  oczekujesz,  Ŝe  powinienem  się  teraz  ucieszyć?  -  spytał 

drwiąco. 

-  Nie... wcale nie oczekiwałam, Ŝe się ucieszysz. Sama nie wiedziałam, 

czego  mogę  się  spodziewać.  -  Westchnęła  cięŜko.  -  Nie,  to  nie  tak. 
Myślałam, Ŝe pewnie będziesz zły, zaskoczony tą wiadomością.., 

Jake złapał ją za ramiona i potrząsnął mocno. 
-  Zły!  Zaskoczony!  -  powtarzał,  nie  posiadając  się  z  wściekłości.  - 

Dlaczego,  u  diabła,  zwlekałaś  z  tym  tak  długo?  Dlaczego  nie  powiedziałaś 
mi o tym wcześniej? Dlaczego? 

Desi  siedziała  ze  spuszczoną  głową.  Bała  się  spojrzeć  mu  w  oczy.  W  te 

same  oczy,  które  jeszcze  parę  minut  temu  patrzyły  na  nią  z  czułością  i 
miłością. 

- Wolałaś zaczekać z tym, aŜ mnie zupełnie usidlisz? AŜ wyznam ci, Ŝe cię 

kocham. Czy tak? 

-  Nie, Jake! Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - Nie! Ja... 
-  Czego  się  spodziewałaś?  śe  powiem:  O!  Jak  to  miło!  Zawsze 

marzyłem o córeczce! 

-  Proszę, 

Jake. 

Nie 

krzycz 

tak 

prosiła. 

Ona 

ś

pi. 

Ale  było  juŜ  za  późno  na  ostrzeŜenia.  Przez  ścianę  doleciało  ich  ciche 
kwilenie.  Desi  odczekała  chwilę  w  nadziei,  Ŝe  moŜe  Stephanie  na  powrót 
uśnie, ale na próŜno. Kwilenie przeszło w Ŝałosny płacz. 

-  Muszę do niej pójść. Ząbkuje i ma trochę gorączki - rzuciła wybiegając 

z pokoju. 

-  No  juŜ,  juŜ,  kochanie.  Ciii...  mamusia  jest  tutaj.  -Wyjęła  dziecko  z 

łóŜeczka i kołysała w ramionach. Kiedy i to nie pomagało, wsunęła palec w 
wykrzywioną płaczem buzię maleństwa. Prawie natychmiast płacz umilkł i 
Stephanie z zadowoleniem zaczęła ssać palec matki. 

-  Mój 

biedny 

aniołek. 

Zaraz 

damy 

dziecku 

lekarstwo. 

Z córeczką w ramionach ruszyła do łazienki. Jake poszedł za nią. Stojąc z 
załoŜonymi rękami w drzwiach łazienki przyglądał się, jak Desi, siedząc na 
wannie, smarowała dziąsła dziecka fioletowym płynem. 

-  Jest podobna do ciebie - odezwał się nieoczekiwanie. 
-  Tak,  ale  ma  twoje  oczy  -  Desi  starała  się  nadać  swemu  głosowi 

obojętne brzmienie. 

-  Naprawdę? Nie zauwaŜyłem. 
-  Wcale tego nie oczekiwałam - mruknęła.  

background image

Podała Stephanie kolejną porcję aspiryny i wróciła do pokoju dziecinnego, 

gdzie ułoŜyła śpiące dziecko w łóŜeczku. 

-  Mówiłaś, Ŝe jak ją nazwałaś? - spytał, kiedy pochyliła się, by poprawić 

kołderkę. 

-  Stephanie  -  odpowiedziała  Desi  miękko.  Delikatnie  pogłaskała 

zaczerwieniony od płaczu maleńki policzek. 

-  Stephanie, a dalej? 
-  Weston. 
-  A kogo podałaś jako jej ojca? 
Chodzi  mu  o  metrykę  urodzenia  -  uświadomiła  sobie.  To  nie  było  łatwe. 

Nienawidziła samą siebie za to, co zrobiła, ale wtedy wydawało jej się, Ŝe 
tak będzie najprościej. PrzecieŜ gdyby podała Jake'a Lancinga jako ojca, nie 
obyłoby  się  bez  skandalu.  Nie  chciała,  aby  ta  sprawa  trafiła  na  łamy 
wszystkich gazet w kraju. 

-  Więc jak? Kogo podałaś? - Jake nalegał, by odpowiedziała. 
-  Ojciec nieznany - powiedziała cicho. 
-  Co? 
-  Nieznany. Napisałam: ojciec dziecka nieznany -powtórzyła, patrząc na 

niego  z  gniewem.  -  A  czego  się  spodziewałeś?  Wiesz  dobrze,  co  działoby 
się, gdybym wymieniła twoje imię! 

-  No  cóŜ,  to  rozwiązuje  jeden  problem.  -  Na  twarzy  Jake'a  pojawił  się 

odpychający grymas. 

-  Co takiego masz na myśli? - spytała podejrzliwie. 
-  Oszczędzi mi to sprawy sądowej, by zmienić metrykę dziecka. 
A więc nie wierzył jej! Nie wierzył, Ŝe Stephanie jest jego dzieckiem. No 

tak! A czegóŜ innego mogła oczekiwać?! Nagle odezwała się w niej uraŜona 
ambicja. 

-  Nie  będziesz  miał  w  ogóle  Ŝadnych  kłopotów  -  oświadczyła.  -  Być 

moŜe umknęło to twojej uwadze, ale wcale cię o nic nie prosiłam. 

Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy goryczy i Ŝalu. Gwałtownie odwróciła 

głowę.  Nie!  Nie  będę  płakać  -  postanowiła,  z  trudem  przełykając  ślinę  przez 
ś

ciśnięte płaczem gardło. Nie będę płakać, ani tłumaczyć, ani prosić! 

Kiedy spojrzała na niego ponownie, jej oczy były zupełnie suche. 
-  Myślę,  Ŝe  lepiej  będzie,  jak  juŜ  sobie  pójdziesz,  Jake  -  powiedziała 

spokojnie. 

-  O nie! Nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, co knujesz. 
-  Nic  nie  knuję.  Mówiłam  ci,  Ŝe  niczego  od  ciebie  nie  chcę.  Gdyby  było 

inaczej,  czy  czekałabym  tak  długo?  Stephanie  ma  prawie  pięć  miesięcy.  Pięć 
miesięcy, Jake! Gdybym miała zaskarŜyć cię o alimenty, zrobiłabym to zaraz po 
jej urodzeniu. 

-  A kiedy to właściwie było? 
-  Dziesiątego lipca. Wcale nie zamierzam cię o nic... - urwała. 
Prawie widziała te cyfry w jego myślach. Przez krótką chwilę na twarzy Jake'a 

pojawiło się coś, jakby rozczarowanie, ale zaraz zastąpił je gniew. 

-  A  więc  byłaś  juŜ  w  ciąŜy,  wtedy,  kiedy  pozwoliłaś,  bym  zabrał  cię  do 

background image

hotelu? 

-  Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, zapominając, Ŝe postanowiła niczego mu nie 

tłumaczyć. - Stephanie jest wcześniakiem. 

-  Zaplanowałaś  to  sobie,  tak?  -  ciągnął  Jake,  ignorując  jej  słowa.  -  Czy 

myślałaś  o  tym  wcześniej,  czy  przyszło  ci  to  do  głowy  dopiero  w  samolocie? 
Pomyślałaś,  Ŝe  głupotą  byłoby  przepuścić  taką  okazję,  co?  No,  odpowiedz. 
Ciekawi mnie, jak uknułaś ten cały plan.  

-  Niczego  nie  uknułam!  Musisz  mi  uwierzyć,  Jake!  Stephanie  jest 

wcześniakiem. 

- Za kogo ty mnie uwaŜasz?! Za kompletnego idiotę! -  wybuchnął.  -  Mój 

BoŜe, Desiree! To chyba najstarsza sztuczka na świecie! 

-  To nie Ŝadna sztuczka! Stephanie jest wcześniakiem - powtarzała, ale 

Jake jej nie słuchał. Był zbyt wzburzony. 

-  Czy  naprawdę  myślałaś,  Ŝe  mnie  w  to  wrobisz?  śe  tak  się  ucieszę  z 

nowiny, Ŝe mam córkę, Ŝe nie będę zadawał Ŝadnych pytań? Jeśli czytujesz 
gazety,  powinnaś  wiedzieć,  Ŝe  nie  ty  pierwsza  próbujesz  takich  sztuczek. 
Próbowały tego duŜo bardziej doświadczone dziwki od ciebie i nie udało im 
się! 

-  Tego juŜ za wiele, Jake! Za duŜo sobie pozwalasz. -  Desi 

zacisnęła 

dłonie  w  pięści,  aŜ  do  bólu.  –  Stephenie  jest  twoją  córką  -  powiedziała 
wolno,  akcentując  kaŜde  słowo.  Chciała  być  pewna,  Ŝe  Jake  dobrze  ją 
zrozumie.  -  MoŜesz  w  to  uwierzyć  lub  nie.  Wcale  mi  na  tym  nie  zaleŜy  - 
skłamała. 

-  A więc przyjmij do wiadomości, Ŝe w to nie wierzę -  rzucił gniewnie. 
-  W  porządku.  Twoja  strata.  To  ty  na  tym  tracisz,  nie  my  -  powtórzyła. 

Głos drŜał jej lekko. Czuła, Ŝe jeszcze chwila i straci panowanie nad sobą. - 
Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał juŜ sobie pójść, Jake. 

-  Dopiero, kiedy dowiem się, co knujesz! 
-  Mówiłam ci juŜ, Ŝe nic. Nic! Słyszysz mnie? Nic! Moja córka nazywa 

się Stephanie Weston. Weston! I nie jesteś nam potrzebny! Nie chcemy cię! - 
wołała, walcząc ze łzami. - Idź juŜ sobie! Proszę... 

-  Desiree - Jake wyciągnął rękę i lekko dotknął ramienia Desi. 
Desi  odsunęła  się  gwałtownie.  Czuła,  Ŝe  jeszcze  chwila  i  zupełnie  się 

rozklei.  Będzie  płakała  i  prosiła  go,  by  pozwolił  sobie  wszystko 
wytłumaczyć. 

-  Proszę  cię,  idź  juŜ  -  powtórzyła  cicho.  -  Nie  mam  ci  nic  więcej  do 

powiedzenia. 

Jake wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Desi stała nieruchomo na 

ś

rodku  pokoju,  nasłuchując  uwaŜnie.  Słyszała  jego  kroki  na  schodach,  a 

potem  głucho trzasnęły  frontowe drzwi.  I wtedy  właśnie coś  w  niej pękło. 
Coś,  co  dusiła  w  sobie  przez  cały  ten  czas.  Przez  długie  samotne  miesiące 
ciąŜy,  trudny  poród  i  pierwsze  tygodnie  Ŝycia  jej  przedwcześnie 
narodzonego maleństwa. I przez te ostatnie tygodnie, na planie Narzeczonej 
diabła, 
kiedy to udawała przed sobą, Ŝe Jake jest jej zupełnie obojętny. 

Nagle  opuściły  ją  siły.  Opadła  na  krzesło.  Całym  jej  ciałem  wstrząsały 

background image

gwałtowne łkania. Płakała długo, aŜ zabrakło jej łez. 

Przez  krótką  chwilę  miała  to,  o  czym  tak  długo  marzyła,  czego 

najbardziej  pragnęła,  o  czym  śniła.  Jake  powiedział  jej  te  trzy 
najwspanialsze  na  świecie  słowa,  które  tak  bardzo  chciała  usłyszeć  z  jego 
ust. A potem straciła go. Czułe, kochające oczy stwardniały w lodowatym, 
potępiającym  spojrzeniu.  Nazwał  ją  podstępną  dziwką!  Och,  dlaczego?! 
Dlaczego nie powiedziała mu wcześniej?! Dlaczego?! 

Z trudem podniosła się z krzesła. Otarła mokrą od łez twarz i zajrzała do 

pokoju dziecinnego. Musiała zobaczyć swoje dziecko. Swoją jedyną ostoję. 

-  No  cóŜ,  tatuś  nas  nie  chce  -  powiedziała  pochylając  się  nad  śpiącym 

maleństwem. - Ale nic się nie martw, mój aniołku. Damy sobie radę bez mego. 
Jakoś do tej pory nam się to udawało, prawda? 

background image

ROZDZIAŁ 13 

 

Desi z trudem otworzyła oczy. W głowie kołatała się jej tylko jedna myśl: 

uciszyć ten hałas, nim obudzi on Stephanie. 

Wyciągnęła rękę w poszukiwaniu budzika, ale jej dłoń natrafiła na tacę z 

zimną  herbatą  i  nie  dojedzonymi  kanapkami.  Przez  dobrą  chwilę  była 
zupełnie zdezorientowana. Potem wszystko sobie przypomniała. 

LeŜała na sofie, w ubraniu, skulona pod małym dziecinnym kocykiem, a 

ten hałas, który ją obudził to nie budzik, ale dzwonek do drzwi. 

Wstała  z  sofy  i  owijając  się  ciaśniej  kocykiem  Stephanie,  podeszła  do 

drzwi. 

-  Przestań. Dziecko śpi - powiedziała, uchylając je odrobinę. Odsunęła z 

czoła opadający jej na oczy kosmyk włosów i popatrzyła na Jake niechętnie 
spod obrzmiałych od płaczu powiek. 

-  Idź sobie. - Chciała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale przeszkodziła 

jej w tym jego stopa. 

-  Desiree, musimy porozmawiać. 
-  JuŜ rozmawialiśmy. - Z całej siły naparła na drzwi. - Idź sobie. 
Błagam cię, idź sobie - zaklinała go w duchu. Nie zaczynajmy od nowa. 

Pozwól mi o tobie zapomnieć. 

-  Musimy porozmawiać - powtórzył z uporem Jake.  
Desi milczała. Z całej siły napierała na drzwi, ale on nie rezygnował. 
-  Będę tak stał całą noc, jeśli mnie nie wpuścisz. Desi niechętnie uchyliła 

drzwi odrobinę szerzej. 

-  Słucham - burknęła. 
-  Czy mogę wejść? 
-  JuŜ  wszedłeś.  -  Cofnęła  się,  chowając  ręce  pod  kocem,  w  obawie,  Ŝe 

same wyciągną się, by pogłaskać zmęczoną twarz męŜczyzny. 

Ciemne  oczy  patrzyły  na  nią  z  wyrazem,  którego  nie  potrafiła 

rozszyfrować. Nic mnie to nie obchodzi - pomyślała. Nic a nic - powtarzała 
w duchu, ale dobrze wiedziała, Ŝe to nieprawda. 

-  Czego chcesz? - spytała burkliwie. 
Stała  odwrócona  do  niego  plecami,  oparta  o  framugę  okna.  Patrzyła  na 

tonące w mroku miasto. 

-  Porozmawiać z tobą. 
-  O czym? - Zdawała sobie sprawę, Ŝe jest nieuprzejma, ale była to jej 

jedyna  broń  przeciwko  niemu.  Wolno  odwróciła  się  od  okna.  Jake  stał 
przed  nią.  Wyciągnął  dłoń  i  delikatnie  dotknął  zapuchniętej  od  płaczu 
twarzy Desi. 

-  Płakałaś - powiedział cicho. 
Przez krótką chwilę stała nieruchomo, pozwalając mu na tę pieszczotę, po 

czym odsunęła się gwałtownie, jakby dotyk jego ręki parzył jej skórę. 

-  To takie dziwne? - rzuciła ostro, patrząc na niego z gniewem. 
To był błąd.  Nie powinna była  w ogóle spoglądać w te oczy.  Były  pełne 

zdumienia i... bólu? Nie chciała wiedzieć, Ŝe on cierpi. W tej chwili miała 

background image

dosyć swoich własnych problemów. 

-  A  czego  oczekiwałeś?  -  ciągnęła  gorzko.  Usiadła  w  fotelu  i  ciaśniej 

okręciła się kocem. - Nie co dzień ktoś nazywa mnie kłamczuchą i dziwką. 

Jake jęknął cicho. Nerwowo przeczesał palcami ciemną czuprynę. 
-  Przepraszam za tamte słowa, Desiree. Oddałbym wszystko, by móc je 

cofnąć. 

Desi w milczeniu przyglądała się swoim dłoniom. 
-  Czy po to przyszedłeś? - spytała po chwili. - śeby mnie przeprosić? 
-  Między innymi. 
-  Tak? 
-  Desiree, musimy porozmawiać. Jeździłem bez celu ulicami, nie  wiem, 

jak  długo.  Myślałem  o  tym  wszystkim,  co  mi  powiedziałaś.  Musimy 
porozmawiać jeszcze raz. Spokojnie. Rozsądnie. 

-  O czym? - udawała, Ŝe nie rozumie. 
-  O tobie, o mnie, o Stephanie. 
-  Nie!  -  Gwałtownie  poderwała  się  z  fotela.  Koc  spadł  na  podłogę.  - 

Nie,  nie  i  jeszcze  raz  nie!  To  wszystko,  co  mam  ci  do  powiedzenia. 
Stephanie  jest  twoją  córką,  ale  wcale  nie  zamierzam  błagać  cię,  byś  w  to 
uwierzył. Nie zamierzam... - urwała, bo oto nagle Jake znalazł się tuŜ przy 
niej. Trzymał ją za ramiona i potrząsał nią mocno. Patrzyła na niego szeroko 
otwartymi ze zdumienia oczami. W gardle dusił ją płacz. 

Nie będę płakać. Nie będę - powtarzała w duchu. Zacisnęła powieki, by 

powstrzymać napływające do oczu łzy. 

-  Desiree, spójrz na mnie. 
Desi  wolno  rozchyliła  powieki.  Jake  z  napięciem  wpatrywał  się  w  jej 

twarz. Widziała, Ŝe bardzo chce jej uwierzyć. 

-  Dlaczego  nie  przyszłaś  na  tamto  spotkanie  pod  fontanną?  -  spytał, 

jakby była to teraz najwaŜniejsza sprawa. 

-  Pod fontanną? - wyjąkała zdziwiona. 
-  Czekałem na ciebie na placu Ghirardelli'ego. Wtedy, w  maju.  Czekałem 

cały dzień, a potem  kolejny, na wypadek, gdyby coś ci się pomyliło. Ale ty 
się nie zjawiłaś. 

-  Czekałeś? 
-  Jak  idiota!  Godzinami.  Powtarzałem  sobie,  Ŝe  na  pewno  przyjdziesz. 

PrzecieŜ było nam  ze  sobą tak dobrze,  Ŝe to nie  mogła być  jedynie krótka 
przygoda. -Potrząsnął nią znowu. - Dlaczego? Dlaczego nie przyszłaś? 

-  Chciałam przyjść - odpowiedziała cicho Desi, patrząc prosto w ciemne, 

przepełnione  bólem  oczy  męŜczyzny.  Tak  bardzo  pragnęła,  by  Jake  jej 
uwierzył. Od tego zaleŜało całe jej Ŝycie. - Naprawdę chciałam -powtórzyła 
z naciskiem. - Nawet byłam juŜ gotowa do wyjścia, ale... 

-  Ale co? 
-  Byłam  wtedy  w  szóstym  miesiącu  ciąŜy...  Wielka  jak  szafa  i  na 

dodatek  miałam  zatrucie  ciąŜowe.  Spuchłam  jak  balon...  Poza  tym,  nie 
wiedziałabym,  co  mam  ci  powiedzieć.  I  jak  zareagujesz  na  mój  widok. 
Nawet  nie  miałam  pewności,  czy  tam  w  ogóle  będziesz!  -  urwała.  Czuła 

background image

dławiące ściskanie w gardle. Nie potrafiła juŜ dłuŜej panować nad sobą. Z 
oczu trysnęły długo powstrzymywane łzy. 

-  Byłam... taka tłusta i brzydka i... i pomyślałam, Ŝe znienawidzisz mnie 

za to, Ŝe zaszłam w ciąŜę. 

Jakę otoczył ją ramionami i przyciągnął do piersi. 
-  Och  kobiety,  kobiety!  -  westchnął  cicho.  –  Nigdy  nie  mógłbym  cię 

nienawidzić, Desiree. Mogę cię tylko kochać - dodał z twarzą wtuloną w jej 
włosy. 

Przez dłuŜszą chwilę stała tak, zupełnie zdezorientowana. 
Czy naprawdę powiedział, Ŝe ją kocha?! Tak bardzo pragnęła usłyszeć te 

słowa  z  jego  ust,  Ŝe  teraz  bała  się,  czy  to  nie  własna  wyobraźnia  płata  jej 
figle. 

Ale  przecieŜ  trzymał  ją  w  objęciach,  a  jego  dłoń  delikatnie  głaskała  jej 

włosy. 

-  Dla mnie nigdy nie będziesz brzydka - szeptał. - Bez względu na to, w 

jak  zaawansowanej  będziesz  ciąŜy.  śałuję,  Ŝe  nie  mogłem  cię  wtedy 
widzieć. Wtedy, kiedy nosiłaś w swoim łonie nasze dziecko. Moją córkę. 

Desi  uniosła  głowę  i  popatrzyła  na  niego  przez  łzy.  Powiedział:  moją 

córkę?! 

-  Och, Jake! A więc mi wierzysz? 
-  Tak.  Wierzę  ci.  -  Uśmiechnął  się  ciepło.  Patrzył  na  nią  z  czułością. 

Gdzieś na samym dnie jego ciemnych oczu błyszczały łzy. - W głębi duszy 
przez  cały  czas  chciałem  ci  wierzyć.  Kiedy  powiedziałaś  mi  o  Stephanie, 
tak  bardzo  pragnąłem,  Ŝeby  to  było  moje  dziecko.  Wiedziałem,  Ŝe  nie 
naleŜysz do kobiet, które skłamałyby w  takiej  sprawie.  Wiedziałem,  ale...  - 
Potrząsnął głową i skrzywił się, tak jakby to, co miał powiedzieć, sprawiało 
mu ból. - Chodzi mi o tamte dwie historie... Tamte kobiety, które twierdziły, 
Ŝ

e urodziły moje dzieci. Myślę, Ŝe to dlatego byłem taki wściekły. 

-  Och, Jake! - Desi otoczyła ramionami szyję męŜczyzny. - Przepraszam. Tak 

mi  przykro.  Powinnam  była  od  razu  ci  wszystko  powiedzieć.  Jak  tylko 
dowiedziałam się, Ŝe jestem w ciąŜy. Powinnam była... - powtarzała, okrywając 
jego twarz drobnymi, krótkimi pocałunkami. 

-  Tak. Powinnaś była - zgodził się z nią Jake. - To oszczędziłoby nam obojgu 

wiele  cierpienia.  Straciliśmy  tyle  czasu,  a  mogliśmy  być  razem  duŜo,  duŜo 
wcześniej. 

-  Chciałam ci powiedzieć. Naprawdę, ale bardzo się bałam. 
-  Mnie? 
-  No...  nie,  ale...  Nie  wiem,  jak  to  powiedzieć  -  zaplątała  się.  -  Wszystko 

dlatego,  Ŝe  kochałam  cię  od  tak  dawna.  Od  tamtego  lata,  kiedy  zagrałeś  w 
Gorączce i... 

-  Gorączka! AleŜ wtedy musiałaś jeszcze być strasznie smarkata? - zdziwił 

się Jake. - Nawet mnie nie znałaś. 

-  W pewnym sensie, znałam cię. Pracowałam na planie Gorączki. Jako goniec - 

wyjaśniła.  -  Zek  załatwił  mi  tę  pracę.  To  właśnie  wtedy  ujrzałam  cię  po  raz 
pierwszy i... zakochałam się w tobie. Wiem, to brzmi strasznie głupio, ale... 

background image

-  Mówisz,  Ŝe  pracowałaś  w  Gorączce!  Nie  pamiętam  cię.  -  Jake  pokręcił 

głową. 

-  Bo niby skąd! Nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Wmawiałam sobie, 

Ŝ

e  to  tylko  zadurzenie,  Ŝe  to  minie,  a  potem,  ni stąd,  ni  zowąd,  spotykam  cię  w 

samolocie.  Wiesz,  kiedy  obudziłam  się  wtedy  w  hotelu,  sama,  bałam  się,  Ŝe 
potraktowałeś mnie jak krótką, nic nie znaczącą przygodę. Spodziewałam się 
tego, Ŝe weźmiesz mnie za dziwkę. Jake skrzywił się. 

-  Czy nigdy mi tego nie wybaczysz? 
-  Tu  nie  ma  nic  do  wybaczania.  CóŜ  innego  mogłeś  pomyśleć? 

Poderwałeś mnie w samolocie, a ja poszłam z tobą do twojego hotelu i... no 
wiesz. - Zarumieniła się. 

-  Nic dziwnego, Ŝe potraktowałeś mnie jak dziwkę. 
-  Nigdy, ani przez chwilę nie pomyślałem tak o tobie -  zaprzeczył.  -  A 

juŜ  na  pewno  nie  w  tamten  weekend.  To  były  najpiękniejsze  dni  w  moim 
Ŝ

yciu. Byłem szczęśliwy  będąc  z  tobą, kochając  się  z tobą...  Przez  te  sześć 

miesięcy,  które  spędziłem  potem  na  Alasce,  tylko  myśl  o  tobie  ratowała 
mnie  przed  zamarznięciem  -  uśmiechnął  się.  -  Nie  mogłem  doczekać  się 
chwili,  kiedy  wreszcie  skończymy  zdjęcia  i  będę  mógł  wrócić  do  ciebie  - 
urwał.  Popatrzył  z  czułością  na  zarumienioną  twarz  Desi.  -  Byłaś  zbyt 
przestraszona, bym mógł wziąć cię za dziwkę. One są bardzo pewne siebie i 
duŜo  mówią  na  temat  swoich  przygód.  Ty  nie  chciałaś  nawet  podać  mi 
swego nazwiska. 

-  A później? 
-  Co później? - powtórzył, nie rozumiejąc jej pytania. 
-  Na  przyjęciu,  przed  rozpoczęciem  zdjęć  do  Narzeczonej  diabła,  no  i 

potem, wiesz. 

-  Byłem  zaskoczony.  Nie  spodziewałem  się,  Ŝe  jeszcze  kiedyś  się 

spotkamy  -  tłumaczył.  -  Wmówiłem  sobie,  Ŝe  tamto  było  tylko  zwykłą 
przygodą, Ŝe nic dla mnie nie znaczyłaś. I wtedy właśnie znów cię ujrzałem. 
Byłaś z Evanem Princem. Chłodna, opanowana i... tak samo piękna, jak cię 
zapamiętałem. Byłem wściekły. Zaślepiała mnie zazdrość. 

-  Naprawdę? Byłeś o mnie zazdrosny? - ucieszyła się Desi. 
-  I to jak! Nie mów, Ŝe tego nie zauwaŜyłaś? 
-  Pewnie  z  tego  samego  powodu.  -  Uśmiechnęła  się.  -  Ja  teŜ  byłam 

zazdrosna - wyznała. 

-  Ty? - zdziwił się Jake. - O kogo? 
-  O Audrey. 
-  Audrey?! 
-  Tak.  Ona  jest  taka ładna.  Elegancka,  zadbana,  bardziej  w twoim  typie 

niŜ ja. Za kaŜdym razem, kiedy ją całowałeś na planie... 

-  AleŜ to tylko część mojej pracy! 
-  To właśnie sobie powtarzałam, ale cóŜ... 
-  Nawet  jej  nie  lubię.  Powinnaś  raczej  obawiać  się  Doroty  jako  swojej 

rywalki. 

Desi roześmiała się. 

background image

-  O!  To  by  się  jej  na  pewno  spodobało!  Będę  musiała  jej  to  po...  - 

urwała zaskoczona spojrzeniem Jake'a. 

Ciemne  oczy  męŜczyzny  płonęły  poŜądaniem.  Jake  pochylił  się  i 

pocałował jej rozchylone usta. 

-  Och, Jake! - szepnęła. - Jake! Kocham cię. Nigdy juŜ nie będę niczego 

przed tobą ukrywała. Nigdy! Ja... 

-  Ciii... - Zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Przytulił ją mocniej, a 

jego dłoń zamknęła się na jej pełnej piersi. 

-  Wyjdziesz za mnie, prawda? - spytał, odrywając usta od warg Desi. - 

PrzecieŜ chcesz, Ŝeby Stephanie miała ojca. 

Jake  prosi  ją  o  rękę!  -  ucieszyła  się,  ale  po  chwili  jej  radość  przygasiły 

dalsze słowa męŜczyzny. „Chcesz, Ŝeby Stephanie miała ojca" powiedział. CóŜ 
to znaczy?! CzyŜby Jake chciał się z nią oŜenić tylko ze względu na Stephanie?! 

-  Desiree? Pytałem cię, czy za mnie wyjdziesz? 
-  Och, Jake! Ja... nie wiem. 
-  Nie wiesz?! Jak to, ty nie wiesz?! 
-  Nie  wyjdę  za  ciebie  jedynie  dlatego,  Ŝeby  Stephanie  miała  ojca.  To  nie 

byłoby  dobre  ani  dla  niej,  ani  dla  mnie.  Dla  ciebie  równieŜ.  W  końcu 
znienawidziłbyś nas obie. 

-  Cicho.- Ręka Jake'a zakryła jej usta. 
-  Ale... 
-  Powiedziałem,  Ŝebyś przez  chwilę była  cicho.  Zanim  powiesz  coś  jeszcze, 

chcę, Ŝebyś wysłuchała uwaŜnie tego, co ci powiem. 

Desi kiwnęła głową. 
-  Kocham  cię,  Desiree.  Gdyby  tak  nie  było,  nie  prosiłbym,  Ŝebyś  za  mnie 

wyszła.  Zaopiekowałbym  się  Stephanie.  Zabezpieczyłbym  jej  przyszłość,  ale 
nigdy nie wiązałbym się z kobietą, której nie kocham. Nawet dla dobra mojego 
własnego dziecka. Zrozumiałaś? 

-  Tak. 
-  Dobrze. A teraz spytam cię jeszcze raz. Wyjdziesz za mnie? 
-  Tak, Jake! Tak! 
Ramiona męŜczyzny objęły ją w mocnym uścisku i uniosły w górę. 
-  Gdzie sypialnia? - spytał drŜącym z podniecenia głosem. 
-  Tędy - pokierowała jego krokami. - Teraz na lewo. Drugie drzwi. 
Zatrzymał się przy łóŜku. OstroŜnie postawił Desi na podłodze. Milczeli, 

w  pośpiechu  zdejmując  ubranie.  Po  chwili  stali  juŜ  naprzeciw  siebie 
zupełnie nadzy. Jake wyciągnął ręce i zanurzył je we włosach Desi. 

-  Zawsze  zdumiewa  mnie,  Ŝe  pod  tymi  męskimi  ciuchami  jesteś  taka 

kobieca. 

Delikatnie pieścił jej piersi, plecy, biodra. 
-  Jesteś  absolutnie  doskonała  -  mruczał.  -  Jak  moŜesz  ukrywać  takie 

piękne ciało! 

-  Nie  jestem  tak  doskonała,  jak  mówisz  -  droczyła  się  z  nim  Desi.  - 

Mam jedną skazę, nie pamiętasz? 

A tak. - Ucałował ciemnoczerwone znamię na jej lewym biodrze. 

background image

-  Jake! - westchnęła głęboko. Owinęła ręce wokół szyi męŜczyzny. 
Nagle do ich uszu doleciał cichy płacz dziecka. Przez chwilę nasłuchiwali 

uwaŜnie, w nadziei, Ŝe moŜe Stephanie na powrót zaśnie, ale płacz stawał się 
coraz głośniejszy. Desi rozejrzała się w poszukiwaniu szlafroka. 

-  Zostań tu - powstrzymał ją Jake. - Ja do niej pójdę. 
-  Nie  bądź  niemądry  -  zaprotestowała.  -  Pewnie  trzeba  będzie  zmienić 

pieluszkę i... ona właśnie ząbkuje. Jest trochę marudna. 

-  Czy  myślisz,  Ŝe  nie  potrafię  poradzić  sobie  z  jednym  małym 

dzieckiem? - Jake udawał obraŜonego tym brakiem zaufania. 

-  Tak - szczerze odpowiedziała Desi. 
-  Nie radziłbym ci się o to zakładać - uśmiechnął się. -  Moja siostra  ma 

czwórkę dzieciaków. Jestem więc wykwalifikowaną niańką. 

-  A pieluszki? 
-  To  Ŝadna  filozofia.  -  Popchnął  ją  lekko  w  kierunku  łóŜka.  -  Zaczekaj 

tam na mnie. Zaraz wracam. 

Odpowiedziała mu uśmiechem. Nie spierała się dłuŜej. Pewnie za chwilę 

będzie wołał o pomoc - pomyślała. Nie dawała mu więcej niŜ pięć minut. 

Skrzypnęły drzwi do pokoju Stephanie. Płacz ucichł. Pewnie Jake wziął ją 

na  ręce  -  domyśliła  się  Desi.  Przez  cienką  ścianę  słyszała  jego  głos, 
przemawiający czule do dziecka. Minęło pięć minut, potem dziesięć, a Jake 
nie wzywał pomocy. MoŜe naprawdę potrafi zmienić pieluszkę! 

Desi połoŜyła się na łóŜku. Jest zupełnie tak, jakbyśmy byli małŜeństwem 

- uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ona czeka na niego w ciepłej pościeli. On 
zajmuje się płaczącym dzieckiem. 

Zrobię wszystko, aby był ze mną szczęśliwy - postanowiła głośno. 
UłoŜyła  się  wygodnie  pod  kołdrą,  słuchając  dobiegającego  zza  ściany 

głosu Jake'a. Słynny amant, który ze szklanego ekranu łamał serca milionom 
kobiet,  czule  przemawiający  do  pięciomiesięcznego  niemowlęcia.  Oczy 
Desi napełniły się łzami szczęścia. 

 
-  Nie poczekałaś na mnie - szepnął jej do ucha Jake, wślizgując się pod 

kołdrę. 

Desi zamrugała oczami. 
-  Chyba  zasnęłam  -  przyznała.  Odwróciła  się  w  stronę  męŜczyzny  i 

przytuliła policzek do jego muskularnej piersi. - Trochę to trwało - poskarŜyła 
się sennym głosem. 

-  Stephanie chciała ze mną porozmawiać. 
-  Jest za mała, Ŝeby mówić. 
-  Wcale nie! - poinformował ją z dumą. - Postanowiliśmy, Ŝe Stephanie 

pojedzie z nami jutro do Sonomy skończyć zdjęcia. 

-  Naprawdę? Mówisz serio? Jake potakująco kiwnął głową. 
-  Myślałam, Ŝe... nie lubisz dzieci - zaczęła niepewnie. 
-  Kto ci to powiedział? 
-  Ty sam. No... moŜe nie bezpośrednio. Popatrzył na nią zdziwiony. 
 

background image

-  Chodzi mi o tamte sprawy, no wiesz, o ustalenie ojcostwa - wyjaśniła. 
-  Nigdy nie powiedziałem, Ŝe nie lubię dzieci. Zaprzeczyłem jedynie, Ŝe 

tamta  dwójka  jest  moja.  A  skoro  juŜ  o  tym  mowa,  to  musisz  wiedzieć,  Ŝe 
przepadam  za  dzieciakami.  Szczególnie  za  rudymi  -  dorzucił  uśmiechając 
się.  -  Chciałbym  mieć  ich  chociaŜ  tyle,  co  moja  siostra.  Mówiłem  ci  juŜ 
chyba, Ŝe ona ma czwórkę. 

-  Tak  -  przytaknęła  Desi.  -  Czwórkę?  To...  duŜa  rodzina,  jak  na  dwoje 

pracujących ludzi. Mnóstwo obowiązków. 

-  O to się nie martw - szepnął przytulając ją. - Znajdziemy dla nich nianię 

i  będą  mogły  podróŜować  z  nami.  To  znaczy,  o  ile  Narzeczona  diabła  nie 
zrobi klapy i... 

-  Narzeczona diabła nie zrobi klapy - przerwała mu Desi. - To wspaniały 

film. Będzie największym przebojem roku. Jestem tego absolutnie pewna. 

-  Hej!  -  Roześmiał  się  Jake.  -  Czy  naprawdę  chcesz  teraz  rozmawiać  o 

interesach? 

-  Nie - powiedziała wolno. 
-  To mnie pocałuj - zaŜądał. 
Desi posłusznie spełniła to Ŝądanie, ofiarując mu siebie z radością. 
-  Desiree! - powiedział cicho Jake, biorąc ją w ramiona. 
Palce  Desi  konwulsyjnie  zacisnęły  się  na  jego  plecach.  Powtarzała  jego 

imię,  kiedy  tuląc  ją  do  siebie  szeptał  jej  do  ucha  najpiękniejsze  zaklęcia 
miłosne. 

-  Jake! Och, Jake! Mój kochany! - prawie krzyczała. 
LeŜeli,  obejmując  się  ciasno  ramionami.  Powoli  wracali  do 

rzeczywistości. 

-  Myślę, Ŝe masz rację - odezwał się nieoczekiwanie Jake. 
-  Tak? - Desi uniosła głowę, by spojrzeć na niego. 
-  Stephanie naprawdę ma moje oczy - stwierdził z dumą. 
-  Ach ty! - śartobliwie uderzyła go po Ŝebrach. 
-  A  teraz,  pora  spać,  moja  słodka  Desiree.  -  Delikatnie  pogłaskał  ją  po 

plecach.  -  Czeka  nas  cięŜki  dzień.  Jazda  do  Sonomy.  Muszę  skończyć 
Narzeczoną  diabła  przed BoŜym  Narodzeniem.  Czy chcesz,  abyśmy spędzili 
ś

więta z twoją rodziną? Moglibyśmy wziąć tam ślub. Myślę, Ŝe to będzie cichy 

ś

lub  -  ciągnął.  -  Tylko  najbliŜsza  rodzina i paru przyjaciół,  co ty na to? Czy 

twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu, by wyprawić nam wesele? Nie 
daliśmy  im  zbyt  wiele  czasu...  A  moŜe  lepiej  niech  się  tym  zajmie  mój 
sekretarz? 

-  Mmmmm - mruknęła Desi. 

Jake potrząsnął nią lekko. 

-  HejŜe, kobieto! Planujemy nasze wesele. Nie śpij! 
-  Mmm.  To  wspaniały  pomysł.  Weźmiemy  ślub  na  BoŜe  Narodzenie,  a 

moja mama urządzi prawdziwy bal. 

JuŜ zasypiali, kiedy nagle Desi poderwała się gwałtownie. 
- O mój BoŜe! - jęknęła. 
-  Co? Co się stało? - zaniepokoił się Jake. 

background image

-  Moja matka! 
-  Co twoja matka? Chodzi o wesele? 
-  Nie,  to  nie  to.  Rodzice  będą  szczęśliwi,  Ŝe  się  pobieramy,  wierz  mi. 

Chodzi  tylko  o  to,  Ŝe  ta  wiadomość  spadnie  na  nich  jak  grom  z  jasnego 
nieba  -  wyjaśniła  Desi.  -  Nie  mają  pojęcia,  Ŝe  w  moim  Ŝyciu  jest  jakiś 
męŜczyzna,  a  co  dopiero  ktoś  taki  jak  ty.  Wielki  Jake  Lancing!  Wszystkie 
przyjaciółki mamy pękną z zazdrości - zachichotała. 

-  Hm  -  Jake  nie  podzielał  jej  wesołości.  -  Chyba  musieli  się  jednak 

czegoś domyślać - urwał i wymownie spojrzał w stronę pokoju Stephanie. 

-  Och, to było prawie rok temu. - Delikatnie pogłaskała go po policzku. 

SpowaŜniała.  -  JuŜ  wtedy  powinnam  była  ci  powiedzieć  -  zaczęła  cicho.  - 
Miałeś  prawo  wiedzieć,  Ŝe  będziesz  ojcem.  Nie  powinnam  była  pozwolić, 
Ŝ

eby  fałszywa  ambicja  i  uraŜona  duma  powstrzymały  mnie  przed 

wyznaniem  ci  prawdy.  Przepraszam  cię,  Jake.  Czy  kiedykolwiek  mi 
wybaczysz? 

Jake ucałował jej drobną dłoń. 
-  Oboje  popełniliśmy  błędy,  Desiree.  Ale  to  juŜ  przeszłość.  Dziś 

zaczniemy wszystko od nowa, zgoda? - uśmiechnął się. 

-  Zgoda - odpowiedziała. 
Wsunęła  palce  w  gęstą  ciemną  czuprynę,  przyciągając  jego  twarz  ku 

swoim wargom. 

-  Chcesz  przypieczętować  naszą  umowę  pocałunkiem?  -  domyślił  się 

Jake. Patrzył na nią z czułością i miłością. 

-  I  to  niejednym.  -  Ręce  Desi  objęły  szyję  męŜczyzny.  -  Mnóstwem, 

mnóstwem pocałunków – szeptała mu do ucha. 

Jake otoczył ją ramionami i delikatnie oparł jej głowę o poduszki. Usta Desi 

rozchyliły się oczekująco. Jego pocałunki są takie słodkie - pomyślała. Przytuliła 
się  mocno do silnego muskularnego ciała. Pragnęła być tak blisko niego,  jak  to 
tylko moŜliwe. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. 

Jake na krótką chwilę oderwał usta od warg Desi. 
-  Czeka  nas  długie  Ŝycie  wypełnione  pocałunkami  -  powiedział  uroczyście, 

nim schylił głowę, by zapomnieć się w słodkim szaleństwie.