background image

Fiodor Dostojewski

Biedni ludzie

Tłumaczył

Andrzej Stawar

(ji14)

background image

Ach, ci bajarze. Żeby choć który napisał coś 

pożytecznego,   miłego,   przyjemnego  –  gdzie 
tam,  grunt   ci  po  prostu  spod  nóg  wykopują. 
A ja bym im zabronił pisania. Bo do czego to 
podobne: czytasz... zamyślasz się mimo woli – 
a potem już przeróżne androny lezą do głowy; 
doprawdy,   zabroniłbym   im   pisać;   tak   czy 
owak, po prostu zabroniłbym.

Ks. W. F. Odojewski

*

8 kwietnia

Najdroższa Warwaro Aleksiejewno!
Byłem wczoraj szczęśliwy, niezmiernie szczęśliwy, szczęśliwy nad wyraz. 

Choć raz w życiu usłuchał mnie uparciuch. Budzę się o ósmej wieczorem 
(pani   wie,   że   wróciwszy   z   urzędu   lubię   przespać   się   godzinkę   lub   dwie), 
wydobyłem świecę, przygotowuję papier, temperuję pióro i nagle mimocho-
dem   podnoszę   oczy   —   doprawdy,   aż   mi   serce   zaczęło   skakać   z   radości! 
A więc pani jednak zrozumiała, czego chciałem, czego pragnęło moje serce! 
Widzę, brzeżek firanki w oknie pani jest zagięty i przymocowany do doniczki 
z balsaminą, zupełniutko tak, jak wtedy napomknąłem; zaraz też wydało mi 
się, że twarzyczka pani mignęła w oknie, że i pani patrzyłaś na mnie ze swego 
pokoiku, że o mnie myślałaś. Jakżeż mi jednak było przykro, moje serdeńko, 
że nie mogłem dojrzeć twojej miłej twarzyczki! A był czas, kochanie, kiedy 
i myśmy wszystko widzieli! Starość nie radość, moja droga. Ot i teraz wciąż 
jakby mąci mi się w oczach; ledwie trochę popracuję wieczorem, napiszę coś 
niecoś, a już rankiem oczy czerwienieją, łzy płyną, aż wstyd przed obcymi. 
Jednakże w mej wyobraźni zajaśniał twój, aniołku, uśmieszek, poczciwiutki, 
życzliwy, a tak mi na sercu jak wtedy, kiedy pocałowałem panią, Wareńko, 
pamiętasz   aniołeczku?   Wiesz   co,   kochanie,   wydało   mi   się   nawet,   żeś   mi 
paluszkiem pogroziła. Czy tak, psotnico? Koniecznie opisz to, proszę, szcze-
gółowo w liście.

* Książę Włodzimierz Fiodorowicz Odojewski (1803—1869), pisarz i działacz społeczny.

- 2 -

background image

No i co, Wareńko, z tym pomysłem o firance? Arcymiłe, nieprawdaż? Czy 

siedzę przy pracy, czy kładę się spać, czy się budzę, wiem już, że pani tam 
myśli o mnie, pamięta, a i sama jest zdrowa i wesoła. Gdy pani opuści firankę 
—   to   znaczy:   żegnaj,   Makarze  Aleksiejewiczu,   czas   spać!   Gdy   podniesie: 
dzień dobry, Makarze Aleksiejewiczu, jak się panu spało? Albo: jak tam pań-
skie zdrowie, Makarze Aleksiejewiczu, bo co do mnie, to chwała Bogu jestem 
zdrowa   i   dobrej   myśli.  Widzisz,   duszko   moja,   jak   to   zręcznie   obmyślone, 
nawet listów nie trzeba. Sprytnie, nieprawdaż? A przecież wszystko to ja wy-
myśliłem. A co, czy nie znam się na tych rzeczach, Warwaro Aleksiejewno?

Muszę pani zakomunikować, Warwaro Aleksiejewno, serdeńko, że spałem 

całą noc doskonale, wbrew oczekiwaniu, z czego jestem bardzo zadowolony, 
chociaż na nowych mieszkaniach po przeprowadzce zawsze jakoś się nie śpi 
— coś niby tak, a przecie nie tak. Wstałem dziś wesoły jak szczygieł — miło, 
rześko! Co to dzisiaj, kochanie, za piękny ranek. Otworzono u nas okienko: 
słońce   świeci,   ptaszki   ćwierkają,   powietrze   tchnie   wiosennymi   zapachami, 
cała przyroda się ożywia, a wszystko inne odpowiednie do tego — wszystko 
jak   należy,   po   wiosennemu.   Dziś   nawet   pomarzyłem   dość   przyjemnie   — 
a marzenia wszystkie tylko o pani, Wareńko. Porównałem panią z ptaszkiem 
niebieskim, stworzonym na radość ludziom i gwoli ozdoby natury. Zaraz też 
pomyślałem, że i my, ludzie żyjący w troskach i kłopotach, powinniśmy rów-
nież zazdrościć beztroskiemu i niewinnemu szczęściu ptaków niebieskich — 
a  i o innych podobnych rzeczach myślałem, to znaczy wciąż robiłem takie 
odległe porównania. Mam taką książkę, Wareńko, w której podobne rzeczy 
szczegółowo   są   opisane.   Do   tego   prowadzę,   kochanie,   że   przecież   bywają 
różne   marzenia.   Ot,   mamy   wiosnę,   to   i   myśli   wszystkie   takie   przyjemne, 
wyraźne, dowcipne i marzenia przychodzą tkliwe; a wszystkie różowej bar-
wy. Dlatego też dziś to wszystko napisałem; a zresztą wszystko to wziąłem 
z książki. Tam autor wyjawia takie same życzenia w wierszykach i pisze:

Czemu nie jestem ptakiem, drapieżnym ptakiem!

No itd. Są jeszcze inne myśli, e, co tam! Ale gdzież to, Warwaro Aleksie-

jewno, chodziliśmy dzisiaj rano? Jeszczem nawet nie wybierał się do urzędu, 
a pani, zupełnie jak ptaszek wiosenny, już wyfrunęłaś z pokoju i przeszłaś 
przez podwórze taka wesolutka. Jakżeż mi było radośnie patrzeć na panią! 
Ach, Wareńko, Wareńko! Proszę się nie smucić, łzy na smutek nie pomagają. 

- 3 -

background image

Wiem o tym, moja droga, wiem z własnego doświadczenia. Teraz pani taka 
spokojna, a i zdrowie cokolwiek się poprawiło. No, a co z pani Fiodorą? Ach, 
cóż to za dobra kobieta! Proszę mi napisać, Wareńko, jak żyjecie z sobą teraz, 
czy pani ze wszystkiego zadowolona? Fiodora trochę opryskliwa, ale na to 
proszę nie zważać, Wareńko, Bóg z nią. Ona jest taka dobra.

Pisałem już pani o tutejszej Teresie, również dobra i pewna kobieta. I jak-

że niepokoiłem się o nasze listy! W jaki sposób będą przekazywane? A tu na 
nasze szczęście Bóg zesłał Teresę. Kobieta dobra, łagodna i potulna, ale nasza 
gospodyni jest po prostu bez litości, zdziera ją pracą jak jaką ścierkę.

A w jakie ja tu wertepy wpadłem, Warwaro Aleksiejewno! Ale mieszka-

nie! Dawniej przecież, pani wie, mieszkałem jak odludek: spokój i cisza, jak 
mucha leciała, było słychać. Tutaj krzyk, hałas, rwetes! Ale pani jeszcze nie 
wie, jak tu wszystko urządzone. Proszę sobie wyobrazić na przykład długi 
korytarz, zupełnie ciemny i brudny. Po prawej stronie ślepa ściana, a po lewej 
drzwi rzędem, niby numery w hotelu. No i wynajmują te numery, a każdy 
z nich składa się z jednego pokoju, w którym mieszkają po dwie i po trzy 
osoby. O porządku nie ma co mówić — istna arka Noego! Zresztą, zdaje się, 
ludzie  nieźli,   wszyscy   tacy  wykształceni,  uczeni.   Jest   tu  urzędnik  (pracuje 
gdzieś przy literaturze), człowiek oczytany, opowiada o Homerze, Brambeu-
sie

*

  i  różnych  innych  autorach,  mówi  o  wszystkim,  mądry   człowiek.  Mie-

szkają też dwaj oficerowie i ciągle grają w karty. Mieszka miczman, mieszka 
Anglik — nauczyciel. Proszę poczekać, już ja panią ubawię; w następnym 
liście opiszę ich wszystkich w sposób satyryczny, to jest tak, jakimi są rze-
czywiście ze wszystkimi szczegółami. Gospodyni nasza to bardzo mała i nie-
chlujna  staruszka,  cały   dzień  chodzi  w  pantoflach  i  szlafroku  i  cały  dzień 
krzyczy na Teresę. Ja, mieszkam w kuchni, ale właściwie to jest tak: tuż obok 
kuchni znajduje się jeden pokój (a muszę pani zaznaczyć, że kuchnię mamy 
czystą, widną i bardzo ładną), pokoik niewielki, taki sobie skromny kącik... 
To jest, żeby jeszcze lepiej powiedzieć: kuchnia jest wielka, o trzech oknach, 
a wzdłuż poprzecznej ściany ma przegródkę, tak że wypada jak gdyby jeszcze 
jeden pokój, numer dodatkowy, a wszystko przestronne, wygodne i okno jest, 
i wszystko, co potrzeba — słowem, wszystkie wygody. Taki jest mój kącik, 

*  Pseudonim Józefa Sękowskiego (1800—1858), pisarza rosyjskiego pochodzenia pol-

skiego.

- 4 -

background image

ale proszę nie myśleć, kochanie, że to niby coś takiego i że jest w tym jakiś 
ukryty   sens   —   że   niby   kuchnia!   To   znaczy,   wprawdzie   mieszkam   w   tym 
pokoiku za przegródką, ale to nic, mieszkam sobie oddzielnie od wszystkich, 
swobodnie i po cichutku. Wstawiłem sobie łóżko, stół, komodę, dwa krzesła, 
powiesiłem ikonę. Prawda, że bywają mieszkania lepsze, ale wygoda to rzecz 
główna, a ja robię to wszystko dla wygody i proszę nie myśleć, że z jakiegoś 
innego   powodu.   Pani   okienko   jest   akurat   naprzeciwko   przez   podwórze   — 
podwórze wąziutkie, jak panią przypadkiem ujrzę, to i weselej mi, biedakowi; 
no i taniej. U nas tutaj najtańszy pokój z życiem kosztuje trzydzieści pięć 
rubli asygnatami. Nie na moją kieszeń. A za swoje mieszkanie płacę siedem 
rubli asygnatami i za stół pięć rubli srebrem, razem dwadzieścia cztery i pół

*

, 

a  dawniej  płaciłem okrągłe  trzydzieści,  ale za  to  dużo sobie  odmawiałem; 
herbatę pijałem nie zawsze, a tu i na herbatę, i na cukier zaoszczędzam. Bo, 
wie pani, moja droga, nie pić herbaty jakoś nie wypada; wszyscy tu są ludzie 
zamożni, więc po prostu wstyd. Tylko ze względu na obcych piję ją, Wareń-
ko, dla pozoru, dla fasonu — bo mnie tam wszystko jedno, nie jestem wyma-
gający. Weźmy pod uwagę, że trochę pieniędzy kieszonkowych też potrzeba, 
jakie takie buciki, odzież; czy dużo zostanie? Ot i cała moja pensja. Ja tam 
nie sarkam i jestem zadowolony. Mam tyle, ile mi trzeba. Wystarcza mi od 
kilku lat, a bywają również i gratyfikacje. No, żegnaj, mój aniele. Kupiłem 
pani dwie doniczki z balsaminkami i geranią — niedrogo. A pani może i reze-
dę lubi? Rezeda jest też, proszę napisać, ale wie pani — wszystko jak naj-
szczegółowiej   opisać.   Proszę   jednak   nie   pomyśleć   czegoś   niepotrzebnego 
i nie podejrzewać nic złego, żem najął taki pokój. Tylko wygoda mnie do tego 
skłoniła   i   tylko   wygoda   mnie   skusiła.   Ja   przecież   pieniądze   oszczędzam, 
odkładam, pieniążki się mnie trzymają, serdeńko. Proszę nie zważać na to, że 
jestem taki cichuteńki, że mucha mnie skrzydłem przetrąci. Nie, serdeńko, nie 
jestem ciemięga i charakter posiadam zupełnie taki, jak przystoi człowiekowi 
statecznemu i zrównoważonemu. Żegnaj, aniołku, żegnaj. Rozpisałem się nie-
mal na dwóch arkuszach, a tu dawno już czas do urzędu.

Całuję paluszki pani i pozostaję uniżonym sługą i najwierniejszym przyja-

cielem.

Makary Diewuszkin

* W latach 1840—1850 rubel srebrny odpowiadał 3 rb. 50 kop. asygnatami.

- 5 -

background image

P. S. Proszę tylko o jedno: odpowiadaj, aniele mój, jak najszczegółowiej. 

Przesyłam przy tym Wareńce funcik cukierków, proszę je zjeść i niech służą 
na zdrowie, ale, na miłość boską, proszę się nie troszczyć o mnie i nie mieć 
do mnie żalu. Żegnaj więc, serdeńko.

8 kwietnia

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Wie pan, że będziemy się musieli wreszcie całkiem pokłócić? Przysięgam, 

dobry Makarze Aleksiejewiczu, że jest mi nawet przykro przyjmować pańskie 
podarunki. Wiem, ile one pana kosztują wyrzeczeń, ile pan musi odmawiać 
sobie najpotrzebniejszych rzeczy. Ileż to razy mówiłam panu, że mi nic, ale to 
nic nie trzeba; że nie mogę odwdzięczyć się za dobrodziejstwa, którymi mnie 
pan dotychczas obsypywał. I na cóż mi te doniczki? Balsaminki — jeszcze 
rozumiem, ale po co gerania? Dość powiedzieć nieostrożnie jedno słówko, 
jak na przykład o tej geranii, a pan zaraz kupi. Przecież to na pewno drogo 
kosztuje? A jakie cudne kwiaty! Pąsowe z krzyżykami. Gdzie to pan zdobył 
taką   śliczną   geranię?   Postawiłam  ją   pośrodku   okna,   na   najwidoczniejszym 
miejscu. Na podłodze postawię ławkę, a na niej jeszcze ustawię kwiaty; tylko 
niechże się sama wzbogacę. Fiodora nie może się nacieszyć. Mamy teraz ist-
ny raj w pokoiku, czysto, jasno! Ale po co cukierki? Doprawdy, zaraz z listu 
odgadłam, że tam u pana coś nie w porządku: i raj, i wiosna, i zapachy się 
unoszą, i ptaszki ćwierkają. A nuż tu i wiersze będą, myślę sobie. Doprawdy, 
Makary  Aleksiejewiczu,   tylko   wierszy   brakuje   w   pańskim   liście!   Tkliwe 
uczucia, marzenia w różowych barwach — wszystko jest. O firaneczce nawet 
nie myślałam; widać zaczepiła się sama, gdy przestawiałam doniczki. Dobrze 
panu tak!

Ach, Makary Aleksiejewiczu, niech pan mówi, co chce i jak chce, oblicza 

swoje dochody, żeby mnie oszukać, żeby wskazać, że idą wyłącznie na wła-
sne pana potrzeby, nic się przede mną nie ukryje i nie zatai. Jasne, że pozba-
wiasz się dla mnie niezbędnych rzeczy. Skąd panu przyszło do głowy wynająć 
takie mieszkanie? Przecież pana niepokoją, ciasno tam, niewygodnie. Pan lubi 
samotność, a co się tam nie dzieje wkoło pana! A przecież mógłby pan o wie-
le lepiej żyć, sądząc z pensji. Fiodora powiada, że dawniej mieszkałeś pan 

- 6 -

background image

bez porównania lepiej niż obecnie. Czyżbyś całe swe życie przeżył w samot-
ności,   wyrzeczeniach,   bez   radości,   bez   przyjacielskiego   życzliwego   słowa, 
najmując kąty od obcych ludzi? Ach, zacny przyjacielu, jakże mi pana żal! 
Niechże   pan,   Makary   Aleksiejewiczu,   chociaż   oszczędza   swoje   zdrowie! 
Powiadasz, że oczy ci słabną, więc proszę, nie pisz przy świecach; po co pi-
sać, Pańska gorliwość w pracy bez tego zapewne znana jest zwierzchnikom.

Raz jeszcze błagam: proszę nie trwonić na mnie tyle pieniędzy. Wiem, że 

mnie pan lubisz, ale przecież sam nie jesteś bogaty... Ja również wstałam dziś 
wesoła. Było mi tak dobrze. Fiodora pracowała już dawno, a i dla mnie robotę 
dostała. Tak się ucieszyłam; zeszłam tylko na dół kupić jedwabiu i wzięłam 
się do pracy. Przez cały ranek było mi tak lekko na duszy i byłam bardzo we-
soła. A teraz znowu same czarne myśli, smutno — żal w sercu.

Ach, co się też stanie ze mną, jaki będzie mój los! Najcięższe to, że jestem 

w takiej niepewności, że nic przed sobą nie widzę, że nawet przewidzieć nie 
mogę, co się ze mną stanie. Aż strach bierze spojrzeć w przeszłość. Tam takie 
udręki, że serce pęka na samo wspomnienie. Lata całe narzekać będę na złych 
ludzi, którzy mnie zgubili.

Zmierzcha się. Czas do pracy. Chciałabym panu o wielu rzeczach napisać, 

ale nie mam kiedy, robota pilna. Trzeba się śpieszyć. Naturalnie, listy — dobra 
rzecz: nie przykrzy się tak. Ale dlaczego pan sam nigdy do nas nie wstąpi? 
Dlaczego, Makary Aleksiejewiczu? Przecież  ma  pan teraz blisko, a i trochę 
wolnego   czasu   się   znajdzie.   Proszę   zajść!  Widziałam   pańską  Teresę.   Ona, 
zdaje się, taka chora; zrobiło mi się żal i dałam jej dwadzieścia kopiejek. Aha, 
omal   nie   zapomniałam:   proszę   koniecznie   napisać   o   swoim   trybie   życia. 
Jakich ludzi ma pan wkoło siebie i czy żyje pan z nimi w zgodzie? Chciała-
bym to wszystko wiedzieć. Proszę pamiętać i koniecznie napisać. Dzisiaj to 
już umyślnie zagnę brzeg. Proszę się kłaść wcześniej spać, wczoraj widziałam 
u pana światło do północy. No, żegnam. Dzisiaj i smutno, i nudno, i przykrzy 
się! Widocznie taki już dzień! Żegnam — pańska

Warwara Dobrosiełowa

- 7 -

background image

8 kwietnia

Wielce szanowna Warwaro Aleksiejewno!
Tak, serdeńko, kochanie moje, widocznie taki już dzionek wypadł na moją 

nieszczęsną  dolę! Więc  zażartowała  sobie  pani, Warwaro Aleksiejewno,  ze 
mnie, staruszka, zresztą sam jestem winien, sam winien! Nie należy na sta-
rość, z resztkami włosów na głowie, wdawać się w amury i kalambury... Jesz-
cze i to powiem, serdeńko: dziwny bywa niekiedy człowiek, bardzo dziwny. 
Jak to się czasem rozpisze, rozgada — święci pańscy! A co z tego wychodzi, 
co wynika? Zupełnie nic nie wynika, a wychodzi taka brednia, że uchowaj 
mnie,   Panie!   Ja   się,   serdeńko,   nie   gniewam,   tylko   przykro   mi   wspominać 
o tym  wszystkim,   przykro,   że   napisałem   do   pani   tak   górnolotnie   i   głupio! 
Idąc dziś do urzędu zadzierałem dumnie nosa; jasność taka była w mym ser-
cu, a w duszy ni stąd, ni zowąd święto. Co za radość! Do akt zabrałem się 
gorliwie — ale co z tego później wyszło! Później, gdym się tylko rozejrzał, 
wszystko już było po dawnemu: szaro, ciemniuteńko. Te same kleksy z atra-
mentu, te same stoły i akta i nawet ja pozostałem taki sam, jak byłem — więc 
po cóż było dosiadać pegaza? Z czego to wszystko się wzięło? Że słoneczko 
wyjrzało i niebo zrobiło się lazurowe! Czyżby z tego? I jakie tam nadzwy-
czajne aromaty, jeżeli pod oknami na naszym podwórzu różne różności się 
zdarzają! Z głupoty widocznie wydało mi się wszystko takie. Bo przecież tra-
fia się niekiedy, że człowiek zabłądzi we własnych uczuciach i gada od rze-
czy. A wszystko to nie z czego innego, tylko ze zbytecznej, głupiej gorącości 
serca. Do domu nie przyszedłem, lecz przywlokłem się: ni stąd, ni zowąd 
głowa mnie rozbolała. Widocznie wszystko z tego samego pochodzi. (Plecy 
mi zawiało czy co?) Ucieszyłem się wiosną jak ostatni głupiec i poszedłem 
w letnim płaszczu. A co do moich uczuć, to mylisz się, droga pani. Wynurze-
nie ich błędnie zostało przyjęte. Ożywiała mnie przyjaźń ojcowska, jedynie 
czysta, ojcowska przyjaźń, Warwaro Aleksiejewno, albowiem w gorzkim sie-
roctwie pani zastępuję jej rodzonego ojca. Mówię to z głębi duszy i z czyste-
go serca, jak krewny. Bądź co bądź jestem pani, chociaż daleki, ale zawsze 
krewny,  według  przysłowia:  dziesiąta  woda   po  kisielu,  ale  jednak   krewny, 
a obecnie najbliższy krewny i opiekun; albowiem tam, gdzie pani najbliżej 
miałaś prawo szukać opiekuństwa i obrony, znalazłaś zdradę i krzywdę. A co 
do wierszyków, to powiem, że nie wypada mi na starość uprawiać wierszopi-

- 8 -

background image

sarstwa. Wiersze to bzdury! Za wierszyki teraz nawet w szkołach dzieci biją... 
tak, moja droga.

A co mi tam pani pisze, Warwaro Aleksiejewno, o wygodzie, o spokoju 

i różnych różnościach? Dziecko drogie, nie jestem wymagający i wybredny, 
nigdy nie mieszkałem lepiej niż teraz, więc po cóż mi grymasić na starość? 
Jestem syty, ubrany, obuty, gdzież tu bawić się w jakieś kaprysy! Nie pocho-
dzę z hrabiów! Ojciec mój nie był szlachcicem, a z całą swą rodziną miał 
mniej dochodów niż ja. Nie jestem delikatniś! Zresztą, prawdę powiedziaw-
szy, to na dawnym mieszkaniu było mi bez porównania lepiej, było o wiele 
swobodniej,   kochanie.   Oczywiście,   obecne   moje   mieszkanie   jest   również 
dobre, nawet pod niektórymi względami weselsze, i jeśli pani chcesz, bardziej 
urozmaicone. Nie narzekam na nie, ale mi żal dawnego. My, starzy, to znaczy 
ludzie w latach, do starych rzeczy przyzwyczajamy się jak do rodziny. Miesz-
kanko to było takie maleńkie, ściany były... zresztą, co tu gadać! — ściany 
były jak wszystkie ściany, nie o ściany chodzi, tylko wspomnienia o tym, co 
było, wzbudzają we mnie melancholię... Dziwna rzecz — było ciężko, a wspo-
mnienia są jak gdyby przyjemne. Nawet to, co było złe, na co gniewałem się 
niekiedy, jak gdyby oczyszcza się we wspomnieniach ze złego i staje w wy-
obraźni w powabnych kształtach. Ze staruszką, nieboszczką gospodynią moją, 
Wareńko, żyliśmy spokojnie. Tę moją staruszkę wspominam teraz z uczuciem 
smutku! Dobra była kobiecina i niedrogo brała za mieszkanie. Robiła stale na 
długich drutach kołdry z rozmaitych ścinków; tym tylko była zajęta. Światło 
było wspólne, więc pracowaliśmy przy jednym stole. Miała wnuczkę Manię 
— pamiętam ją od dziecka, teraz to trzynastoletnia dziewczynka. Była taka 
wesoła, zbytnica, wciąż nas rozśmieszała, i mieszkaliśmy tak we troje. Nieraz 
podczas długiego zimowego  wieczoru siadaliśmy  przy okrągłym stole, pili 
herbatę, a potem do roboty. Staruszka, żeby się Mani nie przykrzyło i żeby 
zbytnica nie psociła, opowiadała bajki, a jakie to były bajki! Nie tylko dziec-
ko, ale rozumny, dojrzały człowiek mógł się zasłuchać. Co tu gadać! Ja sam 
czasem zapalę sobie fajeczkę i zasłucham się tak, że zapomnę o własnej robo-
cie. A dziecko, zbytnica nasza, zamyślała się, podpierała sobie rączką różowe 
policzki, rozchylała śliczne usteczka i jeżeli jest w bajce coś strasznego, tuli 
się a tuli do staruszki. A nam lubo było patrzeć na nią — ani się obejrzysz, 
a tu   świeca   się   wypaliła   i   często   nie   słychać,   jak   wścieka   się   na   dworze 
wicher i zamieć szaleje. Dobrze się nam mieszkało, Wareńko, i przemieszka-

- 9 -

background image

liśmy tak razem bez mała dwadzieścia lat. — A cóż to się tak rozgadałem! 
Pani może nie podoba się ta materia, a mnie też wspominać nielekko, zwłasz-
cza teraz, o zmierzchu. Teresa krząta się koło czegoś, mnie boli głowa i plecy 
trochę bolą. A i myśli też jakieś dziwne, jak gdyby i one bolały; smutno mi 
dzisiaj,   Wareńko.   —   Co   też   droga   pani   pisze?   Jakże   ja   do   pani   przyjdę: 
Kochanie moje, co ludzie na to powiedzą? Przecież podwórze trzeba będzie 
przejść, swoi zauważą, będą pytali — zaczną się gadania, zaczną się plotki. 
Nadadzą   sprawie   zupełnie   inny   sens.   Nie,   mój   aniołku,   lepiej   będzie,   gdy 
zobaczę   panią   jutro   na   wieczornym   nabożeństwie,   to   będzie   rozumniejsze 
i dla nas mniej szkodliwe. Proszę nie potępiać mnie za to, że napisałem taki 
list; po przeczytaniu widzę, że wszystko tu jest bez związku. Stary człowiek 
ze mnie, Wareńko, niewykształcony; za młodu się nie uczyłem, a teraz do 
głowy nic nie wejdzie, nawet gdybym chciał się jeszcze uczyć. Przyznaję, 
dziecino, że nie jestem artystą i nie umiem opisywać; bez uwag i drwin innych 
wiem, że jeżeli zechcę coś napisać bardziej wymyślnego, naplotę bzdurstw. 
Widziałem   panią   dziś   w   oknie,   widziałem,   gdy   pani   opuszczała   roletę. 
Żegnam,   żegnam,   niech   panią   Bóg   ma   w   swojej   opiece.   Żegnaj,  Warwaro 
Aleksiejewno!

Pani bezinteresowny przyjaciel

Makary Diewuszkin

P. S. Ja tam, moja droga, satyr o nikim teraz nie piszę. Jestem za stary, 

Warwaro Aleksiejewno, żeby zęby szczerzyć po próżnicy, a i ze mnie zaczną 
się śmiać, w myśl naszego przysłowia: kto pod kim dołki... sam w nie wpada.

9 kwietnia

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu! Jak panu nie wstyd, mój przy-

jacielu   i  dobroczyńco,   Makary  Aleksiejewiczu,   martwić   się   tak   i  kaprysić. 
Czyżbyś   się   pan   obraził?  Ach,   ja   tak   często   bywam   nieostrożna,   ale   nie 
myślałam, że pan potraktuje moje słowa jako uszczypliwy żart. Proszę być 
pewnym, że nigdy się nie ośmielę żartować z pańskich lat i z pańskiego cha-
rakteru. Zdarzyło się to z powodu mojej lekkomyślności, a bardziej jeszcze 
dlatego, że  się nudzę,  a do czego to człowiek  nie bywa zdolny z nudów? 

- 10 -

background image

Sądziłam, że pan sam w swoim liście chciałeś trochę pożartować. Zrobiło mi 
się strasznie smutno, gdy spostrzegłam, żeś pan ze mnie niezadowolony. Nie, 
kochany   przyjacielu   i   dobroczyńco,   mylisz   się   podejrzewając   mnie   o   brak 
uczucia   i   niewdzięczność.   Serce   moje   potrafi   ocenić   to   wszystko,   coś   dla 
mnie zrobił obroniwszy mnie od złych ludzi, ich prześladowań i nienawiści. 
Zawsze będę Boga błagać za pana i jeżeli moja modlitwa dojdzie do Boga, 
i niebo ją wysłucha, będzie pan szczęśliwy.

Czuję się dziś bardzo źle. Dreszcze i gorąco ogarniają mnie na przemian. 

Fiodora bardzo się niepokoi o mnie. Pan niepotrzebnie krępuje się nas odwie-
dzić,  Makary  Aleksiejewiczu. Co  komu  do tego! Jesteś naszym znajomym 
i sprawa   skończona!...   Żegnam,   Makary   Aleksiejewiczu.   Nie   mam   teraz 
o czym pisać, właściwie nie mogę; bardzo się źle czuję, proszę nie gniewać 
się na mnie i nie wątpić o moim stałym szacunku i przywiązaniu, z którymi 
mam honor pozostać

wierna i uniżona pańska sługa

Warwara Dobrosiełowa

12 kwietnia

Wielce szanowna Warwaro Aleksiejewno!
Ach,   serdeńko,   co   się   stało   z   panią?   Zawsze   mnie   pani   tak   nastraszy. 

W każdym  liście   piszę,   żebyś   się   strzegła,   ciepło   ubierała,   nie   wychodziła 
w czasie niepogody, była we wszystkim ostrożna — a pani, kochanie moje, 
wcale mnie nie słuchasz. Ach, ptaszyno moja, postępujesz zupełnie jak dziec-
ko! Przecież jesteś słabiutka jak słomka. Wiem o tym dobrze. Lada wiaterek 
przyprawia panią o chorobę, więc należy się strzec, dbać o siebie, unikać nie-
bezpieczeństwa   i   nie  narażać   przyjaciół   na  cierpienie   i  smutek.  Wyjawiłaś 
pani życzenie zapoznać się szczegółowo z moim trybem życia i całym oto-
czeniem. Z radością śpieszę spełnić to życzenie, kochana moja. Zacznę od 
początku, serdeńko, tak będzie składniej. Przede wszystkim schody w naszym 
domu są bardzo odpowiednie, zwłaszcza frontowe — czyste, jasne, szerokie, 
wszędzie żelazo i mahoń — za to o kuchennych nie ma co mówić: kręcone, 
mokre, brudne, z połamanymi stopniami, a ściany tak zasmarowane, że ręka 

- 11 -

background image

lepi się przy oparciu. Na każdym piętrze stoją skrzynie, krzesła, połamane 
szafy, wiszą szmaty, okna powybijane, pełno szaflików z pomyjami, ze śmie-
ciem, ze skorupami od jaj i rybimi pęcherzami — zapach fatalny... słowem, 
nieładnie.

Opisałem już rozkład pokoi, nic mu nie można zarzucić — wygodne to, 

prawda, ale jest w nich jakoś duszno; nie znaczy to, żeby brzydko pachniało, 
tylko, jakby to powiedzieć, zalatuje jakąś ostro-słodką stęchlizną. Pierwsze 
wrażenie nieprzyjemne, ale to nic, wystarczy pobyć u nas dwie minuty, a mi-
nie, nawet człowiek nie poczuje, jak zapach minie, przestaje się go czuć, bo 
człowiek sam nim przesiąka i ubranie przesiąka, i ręce, i wszystko — więc się 
przywyka. Czyżyki ciągle u nas umierają. Miczman kupuje już piątego, ale 
mrą w naszym powietrzu i tyle. Kuchnię mamy dużą, obszerną, jasną. Ranka-
mi co prawda, gdy smażą ryby i wołowinę, jest trochę czadu, no i zachlapane 
wszędzie, ale za to wieczorem istny raj. W naszej kuchni wisi zawsze stara 
bielizna na sznurkach, a że mój pokój blisko — prawie przylega do kuchni — 
więc zapach bielizny trochę mi przeszkadza, ale to nic, człowiek do wszys-
tkiego się przyzwyczai.

Od wczesnego rana, Wareńko, rozpoczyna się u nas krzątanina: wstają, 

chodzą, stukają; to wstają wszyscy ci, którzy muszą — ten do urzędu, ten tak 
sobie, wszyscy zaczynają pić herbatę. Samowary należą do gospodyni, jest 
ich zwykle za mało, więc czekamy w kolei: gdy się ktoś pcha poza kolejką ze 
swoim czajnikiem, zaraz mu głowę zmywają. Ot i ja wpadłem za pierwszym 
razem, a zresztą, po co o tym pisać! Wtedy to poznałem się ze wszystkimi. 
Najpierw zaznajomiłem się z miczmanem, bardzo szczery, wszystko mi opo-
wiedział: o ojcu, matce, o siostrze, która wyszła za ławnika w Tule, i o mie-
ście Kronsztadzie. Obiecał mi we wszystkim protekcję, zaraz poprosił do sie-
bie na herbatę. Odnalazłem go w tym pokoju, w którym u nas zwykle w karty 
grają. Tam mi dali herbaty i koniecznie chcieli, abym siadł z nimi do hazardo-
wej gry. Nie wiem, czy się śmieli ze mnie, czy nie, ale sami całą noc w karty 
grali, a kiedy ja wyszedłem, też grali. Kreda, karty, cały pokój zadymiony, aż 
w oczy szczypie; nie grałem, więc zrobiono mi uwagę, że gadam o filozofii. 
Potem przez cały czas nikt już ze mną nie rozmawiał, z czego, prawdę mó-
wiąc, byłem bardzo zadowolony. Nie pójdę już do nich, toż tam hazard, czysty 
hazard! Bywają też zebrania wieczorne u tego urzędnika, który pracuje przy 

- 12 -

background image

literaturze. No, tam jak należy, skromnie, niewinnie i delikatnie; wszystko 
w delikatnym stylu.

Muszę Wareńce powiedzieć jeszcze mimochodem, że nasza gospodyni to 

wstrętna kobieta, a przy tym istna wiedźma. Pani zna Teresę. Jakaż ona jest 
w istocie? Chuda jak oskubane, wątłe kurczę... W całym domu tylko dwoje 
służby: Teresa oraz Faldoni

*

, służący gospodyni. Nie wiem, może on ma jesz-

cze jakieś inne imię, ale odpowiada, gdy go wołać tym imieniem; wszyscy go 
tak nazywają. Jest to jakiś Czuchoniec, rudy, krzywy, z perkatym nosem, gru-
bianin, ciągle się kłóci z Teresą, omal się nie biją. Ogólnie mówiąc, nie cał-
kiem mi się tu dobrze mieszka... Tego, żeby wszyscy razem od  razu  poszli 
w nocy spać i uspokoili się — tego nigdy nie bywa. Zawsze gdzieś siedzą 
i grają w karty, a czasem takie się rzeczy  dzieją, że wstyd opowiadać. Teraz 
już trochę przywykłem, ale dziwie się, jak ludzie z rodzinami mogą mieszkać 
w takiej Sodomie. Cala rodzina biedaków wynajmuje pokój od naszej gospo-
dyni, ale nie obok innych numerów, lecz po drugiej strunie w kącie, oddziel-
nie. Ludzie spokojni. Nikt nic o nich nie słyszy. Mieszkają w jednym pokoju, 
przegrodzili go sobie przepierzeniem. On jest jakimś urzędnikiem bez posady, 
wydalony za coś siedem lat temu. Nazywa się Gorszkow, siwiutki i drobny; 
chodzi w tak zabrudzonym i wytartym ubraniu, że przykro patrzeć; daleko 
gorsze od mojego! Nieszczęsny taki, wątły. Spotykamy się niekiedy na kory-
tarzu. Kolana mu drżą, ręce drżą, głowa drży, pewno po jakiejś chorobie, Bóg 
jeden wie; jest nieśmiały, wszystkich się boi, chodzi boczkiem! Ja bywam 
niekiedy skrępowany, ale on o wiele gorzej. Rodzina jego składa się z żony 
i trojga dzieci. Starszy chłopiec zupełnie podobny do ojca, również chorowi-
ty. Żona musiała być kiedyś wcale niebrzydka, widać to i teraz; chodzi biedna 
w jakichś łachmanach. Słyszałem,  że zadłużyli się u gospodyni, ona jakoś 
bardzo na nich niełaskawa. Słyszałem, że sam Gorszkow ma jakieś nieprzy-
jemności, z powodu których stracił posadę... proces, nie proces, sąd, nie sąd, 
pozostaje pod jakimś śledztwem czy coś w tym rodzaju — nie mogę powie-
dzieć   ściśle.   Jacyż   oni   biedni,   jacy   biedni,   mój   ty   Boże!  W  ich   pokojach 
zawsze cicho i spokojnie, jak gdyby tam nikt nie mieszkał. Nawet dzieci nie 
słychać. Nie  zdarza  się, żeby kiedykolwiek dokazywały lub bawiły się, a to 

* Aluzja do romansu sentymentalnego Nicolas Germain Leonarda (1744—1793), pisarza 

francuskiego. Romans ten (Lettres de deux amants de Lyon) przetłumaczony został na rosyjski 
w roku 1804 pt. Teresa i Faldoni.

- 13 -

background image

już bardzo zły znak. Pewnego dnia wieczorem przechodziłem koło ich drzwi 
i jakoś akurat w tej chwili zapanowała w domu niezwykła cisza; usłyszałem 
chlipanie, potem szept, potem znowu chlipanie, zupełnie jak gdyby ktoś pła-
kał, ale tak cicho i tak żałośnie, że mi serce pękało, i potem myśl o tych bie-
dakach nękała mnie przez całą noc, że nawet zasnąć porządnie nie mogłem.

No, żegnam, Wareńko, moja mała najdroższa przyjaciółko. Opisałem wszy-

stko, jak umiałem. Przez cały dzisiejszy dzień myślę tylko o pani i z twego 
powodu, kochanie, serce mi się kraje. Wiem przecież, moja droga, że nie masz 
ciepłego okrycia. A już te wiosny petersburskie, wiatry i deszcze ze śniegiem 
na przemian — po prostu znieść tego nie mogę, Wareńko! Taka miła, urozma-
icona pogoda, że uchowaj Boże! Proszę się nie gniewać za takie pisanie, brak 
mi daru słowa. Wareńko, zupełnie brak stylu. Żeby choć jaki taki był! Piszę, 
co do głowy wpadnie, aby panią rozweselić czymkolwiek. Przecież gdybym 
się czegokolwiek uczył, to co innego; ale czegóż to ja się uczyłem? Złamanego 
grosza nikt na to nie wydał. 

Pani stały i wierny przyjaciel

Makary Diewuszkin

25 kwietnia

Wielce szanowny Makarze Aleksiejewiczu!
Spotkałam się dziś z moją cioteczną siostrą Saszą! Straszne! I ona zginie, 

biedna! Dowiedziałam się też z boku, że Anna Fiodorowna stale się o mnie 
wywiaduje.  Widocznie   nigdy   nie   przestanie   mnie   prześladować.   Mówi,   że 
c h c e   m i   p r z e b a c z y ć , zapomnieć o całej przeszłości i że bezwarunko-
wo odwiedzi mnie sama. Powiada, że pan nie jesteś moim krewniakiem i że 
ona jest mi bliższa, że nie ma pan żadnego prawa mieszać się w nasze rodzin-
ne stosunki, że powinnam się wstydzić i że to nie wypada żyć tak z pańskiej 
łaski i na pańskim utrzymaniu... Powiada, że zapomniałam jej dobrodziejstw, 
a ona mnie i matkę wybawiła może nawet od głodowej śmierci, karmiła nas 
i poiła, i wykosztowywała się na nas z górą dwa lata, a prócz tego wszystkiego 
darowała nam dług. Nawet matki nie oszczędziła! Ach, gdyby biedna mama 
wiedziała, co oni ze mną zrobili! Bóg widzi!... Anna Fiodorowna mówi, że 

- 14 -

background image

z głupoty nie umiałam utrzymać swego szczęścia, że sama prowadziła mnie 
do niego, że wszystkiemu innemu nie jest winna i że ja sama nie potrafiłam, 
a może i nie chciałam bronić swej czci. A któż tu winien, Boże wielki! Ona 
mówi, że pan Bykow ma zupełną rację i że nie można się żenić z każdą, któ-
ra... ale po co pisać! Boleśnie słuchać takiej nieprawdy, Makarze Aleksiejewi-
czu! Nie wiem, co się teraz ze mną dzieje. Drżę, płaczę, szlocham; list ten 
dwie godziny pisałam. Myślałam, że ona przynajmniej poczuwa się do winy 
wobec mnie, tymczasem pokazało się, czym jest naprawdę! — Na Boga, przy-
jacielu, jedyny mój dobroczyńco, proszę się nie niepokoić. Fiodora zawsze 
przesadza,   nie   jestem   chora.   Zaziębiłam   się   tylko   wczoraj   trochę,   idąc   na 
Wołkowo na nabożeństwo żałobne po matce. Dlaczego nie poszedł pan razem 
ze mną? Tak pana prosiłam. Ach, biedna, biedna moja matko, gdybyś mogła 
wstać z grobu, gdybyś mogła widzieć, co oni ze mną zrobili!...

W. D.

20 maja

Kochana moja Wareńko!
Posyłam pani trochę winogron; powiadają, że są dobre dla ozdrowieńców, 

a i doktor zalecił dla ugaszenia pragnienia, więc jedynie dla ugaszenia pra-
gnienia. Wyraziła pani niedawno życzenie co do różyczek, więc je obecnie 
przesyłam.   Czy   tylko,   kochanie,   masz   apetyt   —   oto   najważniejsza   rzecz. 
Zresztą, dzięki Bogu, wszystko przeszło i skończyło się, i nieszczęścia nasze 
również   całkiem   się   kończą.   Złóżmy   dziękczynienie   niebiosom.  A  co   się 
tyczy książek, to do tego czasu znikąd ich zdobyć nie mogę. Mówią, że jest 
tu jedna dobra książka i bardzo górnym stylem pisana; mówią, że dobra, nie 
czytałem, a tutaj bardzo chwalą. Prosiłem, żeby mi ją pożyczono. Obiecano 
mi. Tylko czy pani zechce czytać? Pani jest taka wybrednisia pod tym wzglę-
dem. Trudno dogodzić; już ja panią znam, ptaszyno moja. Dla pani trzeba by 
pewno samej poezji, wzdychań, amorów, no — wydostanę i poezję, wszystko 
wydostanę; jest tu kajecik z przepisanymi wierszami.

Mnie się dobrze powodzi. Niech się kochanie o mnie nie martwi, a to, co 

mówiła o mnie Fiodora, to głupstwo; proszę jej powiedzieć, że nakłamała, 

- 15 -

background image

koniecznie   proszę   jej   to   powiedzieć,   tej   plotkarce...  Wcale   nie   sprzedałem 
swego   nowego   wicmunduru.   Bo   i   po   co,   osądź   pani   sama,   po   co   miałem 
sprzedawać? Powiadają, że wypada na mnie czterdzieści rubli srebrem graty-
fikacji, więc po co mundur sprzedawać? Nie martw się, serdeńko. Jakaż ona 
podejrzliwa, ta Fiodora, jaka podejrzliwa. Pohulamy sobie jeszcze, ptaszyno. 
Tylko, aniołku, wyzdrowiej, na miłość boską, wyzdrowiej, nie martw starusz-
ka. Kto to pani mówił, że schudłem? To potwarz, znów potwarz! Zdrowiuteńki 
jestem, roztyłem się tak, że mi aż wstyd; syty jestem po uszy i zadowolony. 
Byle tylko pani była zdrowsza. No, do widzenia, aniołku mój, całuję wszyst-
kie paluszki i pozostaję na zawsze wierny przyjaciel

Makary Diewuszkin

P. S. Ach, kochanie moje, cóż to pani znów wypisuje?... O czym pani roi! 

Jakże ja mogę odwiedzać panią tak często?  Pytam, w jaki sposób?  Chyba 
wykorzystać ciemność nocy; a tu teraz i nocy prawie nie ma; taki czas nastał. 
Ja i tak, serdeńko, aniele mój, w czasie choroby, kiedy pani była w malignie, 
prawie że jej nie opuszczałem, ale już sam nie wiem nawet, jakem to zrobił, 
lecz później przestałem przychodzić, bo zaczęto się nami interesować i rozpy-
tywać. I tak już tu plotki jakieś chodzą. Ufam Teresie; ona nie jest gadatliwa, 
ale jednak proszę sama osądzić, co będzie, gdy się o nas wszystkiego dowie-
dzą; co pomyślą i co powiedzą o nas wtedy? Proszę więc wziąć serduszko 
w karby,   poczekać   do   wyzdrowienia,   a   urządzimy   sobie  rendez   vous  poza 
domem.

1 czerwca

Najmilszy Makarze Aleksiejewiczu!
Tak pragnę zrobić panu jakąś przyjemność za wszystkie kłopoty, związane 

z opieką nade mną, za pańską miłość do mnie, że zdecydowałam się nareszcie 
na nudne szukania w komodzie i znalazłam mój kajet, który przesyłam panu. 
Zaczęłam w nim pisać jeszcze w szczęśliwym okresie mego życia. Rozpyty-
wał pan tak często, jak mi się dawniej żyło, o matkę, o Pokrowskiego, o mój 
pobyt u Anny Fiodorowny i wreszcie o moje niedawne nieszczęścia, tak nie-
cierpliwie pan pragnął przeczytać ten kajet, w którym, Bóg wie na co, umyśli-

- 16 -

background image

łam spisywać niektóre momenty mojego życia, że spodziewam się moją prze-
syłką zrobić panu dużą przyjemność. Jakoś smutno mi było to jeszcze raz 
odczytywać. Wydaje mi się, że jestem dwa razy starsza niż wtedy, kiedy pisa-
łam w tym kajecie ostatnie słowo. Pisałam to w różnych okresach mego życia. 
Do   widzenia,   Makarze  Aleksiejewiczu.   Strasznie   mi   smutno   teraz,   często 
męczy mnie bezsenność. Bardzo nudna rekonwalescencja.

W. D.

I

Miałam zaledwie czternaście lat, kiedy umarł mój ojczulek. Dzieciństwo 

było najszczęśliwszym okresem mego życia. Rozpoczęło się ono nie tutaj, 
lecz daleko, na głuchej prowincji. Ojczulek był rządcą ogromnego majątku 
księcia P. w guberni t-kiej. Mieszkaliśmy w jednej z książęcych wsi spokojnie 
i   szczęśliwie.   Byłam  ogromnie   żywym  dzieckiem,   cały   dzień   biegałam  po 
polach,   lasach,   ogrodzie   i  nikt   się   o  mnie   nie  troszczył.  Ojciec   był  ciągle 
zaprzątnięty   interesami,   matka   zajmowała   się   gospodarstwem.   Nie   uczono 
mnie niczego, a ja byłam bardzo z tego zadowolona. Zdarzało się, że rankiem 
wybiegałam nad staw, do lasu, na sianokosy albo do żniwiarzy. Nic to, że 
słońce piecze, że zabiegnę sama nie wiem jak daleko od wsi, że podrapię się 
o   gałęzie,   że   porozrywam   sukienkę.  W  domu   się   gniewano,   ale   nic   sobie 
z tego nie robiłam.

Zdaje mi się, że byłabym szczęśliwa nie wyjeżdżając przez całe życie ze 

wsi i mieszkając na jednym miejscu. Tymczasem dzieckiem jeszcze musiałam 
opuścić rodzinne strony. Miałam zaledwie dwanaście lat, kiedyśmy się prze-
nieśli do Petersburga. Ach, z jakim żalem wspominam naszą smutną wypro-
wadzkę. Rzewnie płakałam żegnając się ze wszystkim, co mi było drogie. 
Pamiętam, że rzuciłam się ojcu na szyję i ze łzami błagałam, żeby jeszcze 
pozostać choć trochę na wsi. Ojciec krzyknął na mnie, matka płakała; mówi-
ła; że tak trzeba, że interesy tego wymagają. Stary książę P-ski umarł. Spad-
kobiercy wymówili ojcu posadę. Ojciec miał trochę pieniędzy w Petersburgu, 
którymi obracali znajomi. Miał nadzieję poprawić swoje interesy, uważał, że 
jego obecność w Petersburgu jest niezbędna. Wszystkiego tego dowiedziałam 

- 17 -

background image

się później od matki. Zamieszkaliśmy na Petersburskiej Stronie aż do śmierci 
ojca.

Jakże trudno było przyzwyczaić się do nowego życia! Przyjechaliśmy do 

Petersburga jesienią. Kiedyśmy opuszczali wieś, dzień był tak jasny, ciepły, 
słoneczny; kończyły się roboty w polu; gumna zawalone już były ogromnymi 
stertami zboża, zlatywały się stada krzykliwego ptactwa, wszystko było jasne 
i wesołe, a tu, gdyśmy wjeżdżali do miasta, deszcz, zgniła jesienna śreżoga, 
niepogoda,   błocko   i   tłum   nieznanych,   niegościnnych,   niezadowolonych 
i gniewnych ludzi. Urządziliśmy się jako tako. Pamiętam, że wszyscy krzątali 
się, zaopatrywali nowe gospodarstwo, mama nie miała wolnej chwili, wszy-
scy   o   mnie   zapomnieli.   Smutno   mi   było   wstawać   rano   po   pierwszej   nocy 
w nowym mieszkaniu. Okna nasze wychodziły na jakiś żółty parkan. Na ulicy 
stale było błoto. Przechodniów mało, a wszyscy mocno opatuleni; wszystkim 
było tak zimno.

A w domu całymi dniami panowała straszna nuda i melancholia. Nie mie-

liśmy prawie krewnych i bliższych znajomych. Z Anną Fiodorowną ojciec się 
poróżnił (był jej coś winien). Dosyć często przychodzili ludzie z interesami. 
Zwykle sprzeczali się, hałasowali, krzyczeli. Po każdej takiej wizycie ojciec 
stawał się bardzo niezadowolony i zły. Często godzinami chodził zachmurzo-
ny z kąta w kąt i z nikim słowa nie zamieniał. Matka w takich chwilach bała 
się z nim mówić i milczała. Siadałam wówczas w kąciku z książką, cicho, 
spokojnie; bywało tak, że nie śmiałam się nawet poruszyć.

W trzy miesiące po naszym przyjeździe do Petersburga oddano mnie na 

pensję. Strasznie mi było smutno z początku u obcych ludzi. Wszystko było 
takie oschłe, nieprzytulne, wychowawczynie takie krzykliwe, uczennice takie 
kpiące, a ja byłam taka dzikuska. Surowo i wymagająco! Wszystko odbywało 
się w wyznaczonych godzinach, wspólny stół, nudni nauczyciele, wszystko to 
z początku dręczyło mnie i rozdrażniało. Spać nawet nie mogłam. Przepłaka-
łam nieraz całą noc; noc długą, nudną i zimną. Niekiedy wieczorami wszyscy 
powtarzają albo przygotowują lekcje, a ja siedzę sobie nad rozmówkami albo 
nad słówkami, boję się poruszyć i myślę o naszym domowym kąciku, o ojcu, 
mamie i staruszce niani, o jej bajkach. Och, jakże smutno! Najmniejszą bła-
hostkę w domu wspominam z przyjemnością. Myśli płyną i płyną: jakby to 
dobrze było w domu! Siedziałabym razem z moimi w małym pokoiczku, koło 

- 18 -

background image

samowara; byłoby tak dobrze, ciepło, swojsko. Jakżebym gorąco teraz objęła 
mamę, myślę  sobie,  mocno,  mocno,  serdecznie; jak  najserdeczniej! Myślę, 
myślę i zaczynam płakać cicho z tęsknoty, dławiąc łkanie w piersiach, słówka 
nie idą do głowy. Lekcji na jutro się nie nauczę. Całą noc śni mi się nauczy-
ciel, madame i koleżanki. Całą noc we śnie kuję lekcje, a na drugi dzień nic 
nie umiem. Każą klęczeć, dadzą tylko jedno danie. Byłam jakaś smutna, mar-
kotna. Z początku wszystkie panienki śmiały się ze mnie, dokuczały mi, prze-
szkadzały, gdym wydawała lekcje, szczypały, kiedyśmy parami szły na obiad 
albo na herbatę, bez powodu skarżyły się na mnie damie klasowej. Za to, co 
za raj, gdy w sobotę wieczorem przychodziła po mnie niania. W szale radości 
rzucałam  się  w  objęcia  staruszki.  Ubiera  mnie,  otula,  nie  może  po  drodze 
nadążyć za mną, a ja gadam, gadam i opowiadam jej bez końca. Do domu 
przychodzę wesoła, rozradowana, ściskam swoich mocno, jakby po dziesię-
cioletniej rozłące. Rozpoczyna się gadanina, rozmowy, opowiadania. Witam 
wszystkich, śmieję się, chichoczę, biegam i skaczę po całym domu. Z ojcem 
wszczynamy poważną rozmowę o nauce, o nauczycielach, o francuskim języ-
ku i gramatyce Lhomonda

*

, wszyscy jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi. Jesz-

cze teraz, gdy to wspominam, radość mnie ogarnia. Z całych sił starałam się 
uczyć, żeby zadowolić ojca. Wiedziałam,  że wydaje na mnie ostatni grosz 
i Bóg jeden wie, jak się zmaga z losem. Ojciec stawał się z każdym dniem 
coraz bardziej ponury, niezadowolony i zły, charakter zupełnie mu się zmie-
nił, interesy się nie udawały, długów było moc. Matka bała się zapłakać, ode-
zwać nawet, żeby nie rozgniewać ojca; zaczęła niedomagać, coraz bardziej 
chudła,   chudła   i   zaczęła   brzydko   kasłać.   Nieraz   przychodzę   z   pensji,   a   tu 
wszyscy mają takie smutne twarze. Matka cicho płacze, ojciec się gniewa. 
Rozpoczynają się zarzuty i wymówki. Ojczulek powiada, że nie ma ze mnie 
pociechy ani radości, że wydaje na mnie ostatnie pieniądze, a ja do tej pory 
nie mówię po francusku; słowem, wszystkie zawody i nieszczęścia skrupiały 
się na mnie i mamie. A jakże można było męczyć biedną mamę? Serce pęka-
ło, gdy patrzyłam na nią: policzki i oczy zapadły się, cerę miała taką suchot-
niczą. Mnie dostawało się najwięcej. Zaczynało się zawsze od głupstw, a koń-
czyło Bóg wie na czym! Często nie rozumiałam nawet, o co chodzi. Czego 
mi nie wypominano!... I język francuski, i to, że jestem głupia, i że nasza 

* Charles François Lhomond (1727—1794) — autor cenionej za swą zwięzłość i przej-

rzystość gramatyki francuskiej, której powszechnie używano w pierwszej połowie XIX w.

- 19 -

background image

przełożona jest niezdarną i głupią kobietą, nie dbającą o naszą moralność, że 
do tej pory ojciec nie może znaleźć posady, że gramatyka Lhomonda jest zła, 
a Zapolskiego

*

 o wiele lepsza, że wyrzucono na mnie bez pożytku wiele pie-

niędzy, że nie mam serca i jestem jak z kamienia. Słowem, ja, biedaczka, 
mimo że starałam się z całej siły kuć słówka i rozmówki, wszystkiemu byłam 
winna i za wszystko odpowiedzialna! Nie znaczy to jednak, żeby ojciec mnie 
nie kochał: nie widział świata poza matką i mną. Tak, tylko miał już taki cha-
rakter.

Zmartwienia, rozgoryczenia, niepowodzenia wyczerpały ostatecznie bied-

nego   ojca,   stał   się   podejrzliwy   i   zgryźliwy,   często   bywał   bliski   rozpaczy; 
zaczął zaniedbywać zdrowie: przeziębił się nagle i zachorował. Cierpiał nie-
długo i umarł tak niespodziewanie, że wszyscyśmy nie mogli przez kilka dni 
ochłonąć po tym ciosie. Matka popadła w jakieś odrętwienie; bałam się nawet 
o jej umysł. Zaraz po śmierci ojca wypłynęli jak spod ziemi, tłumnie, wierzy-
ciele. Oddałyśmy im całe nasze mienie. Nawet sprzedałyśmy nasz domek na 
Petersburskiej Stronie, który ojciec kupił w pół roku po naszym przeniesieniu 
się do miasta. Nie wiem, jak zaspokojono resztę wierzycieli, ale my zostały-
śmy   bez   dachu   nad   głową,   bez   oparcia,   bez   środków   do   życia.   Choroba 
wyczerpywała matkę, nie miałyśmy co jeść, nie było z czego żyć, przed nami 
była zagłada. Skończyłam wtedy zaledwie czternaście lat. Wówczas to odwie-
dziła nas Anna Fiodorowna. Twierdziła zawsze, że niby jest obywatelką ziem-
ską i naszą daleką krewną. Matka również mówiła, że to krewna, chociaż bar-
dzo daleka. Za życia ojca nigdy nas nie odwiedzała. Zjawiła się u nas ze łzami 
w   oczach,   mówiła,   że   los   nasz   żywo   ją   obchodzi,   wyraziła   nam   głębokie 
współczucie z powodu śmierci ojca i naszego ciężkiego położenia; dodawała, 
że ojciec był sam sobie winien, za dużo brał na siebie, miał wielkie plany i za 
bardzo   ufał   swoim   siłom.  Wyraziła   chęć   bliższego   zapoznania   się   z   nami 
i przedkładała  by zapomnieć wzajemne przykrości, a kiedy mama odpowie-
działa, że nigdy nie czuła do niej nienawiści, rozpłakała się i zaprowadziła 
matkę do cerkwi, gdzie zakupiła nabożeństwo żałobne za duszę kochaneczka 
(tak się wyraziła o ojcu). Następnie pojednała się solennie z mamą.

Po długich wstępach i przedmowach, przedstawiwszy w jaskrawych bar-

* Mikołaj Zapolski (?—1894) — nauczyciel, wykładowca literatury rosyjskiej, autor licz-

nych prac z tego zakresu.

- 20 -

background image

wach nasze ubóstwo, sieroctwo, bezradność i beznadziejność naszego położe-
nia, zaproponowała, byśmy, jak sama się wyraziła, przytuliły się u niej. 
Mama dziękowała, ale długo nie mogła się zdecydować, jednakże nie miały-
śmy innego wyjścia i nie można się było inaczej urządzić, więc powiedziała 
w końcu Annie Fiodorownie, że 

Z

 wdzięcznością przyjmuje jej propozycję. 

Mam żywo w pamięci ranek, gdy przeprowadzałyśmy się z Petersburskiej 
Strony na Wyspę Wasilewską. Ranek był jasny, suchy, mroźny. Matka płaka-
ła, mnie było strasznie smutno, serce mi pękało z żalu, duszę dręczyła jakaś 
niewytłumaczona, straszna troska... Ciężkie to były czasy. … . . . . . . . . . . . . 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

II

Z początku, dopókiśmy się z mamą nie przyzwyczaiły do nowego miesz-

kania, było nam u Anny Fiodorowny dziwnie smutno i straszno. Anna Fiodo-
rowna mieszkała we własnym domu na szóstej linii. Cały dom miał zaledwie 
pięć porządnych pokoi. Trzy zajmowała Anna Fiodorowna i moja cioteczna 
siostra Sasza, sierota bez ojca i matki, którą Anna Fiodorowna wychowywała, 
w jednym pokoju myśmy mieszkały, ostatni pokój zajmował biedny student 
Fokrowski, lokator Anny Fiodorowny. Anna Fiodorowna żyła bardzo dostat-
nio, bogaciej, niż można było przypuszczać; ale dochody jej były tak samo 
zagadkowe jak zajęcie. Zawsze się śpieszyła, zawsze miała kłopoty; wyjeż-
dżała i wychodziła z domu po kilka razy w ciągu dnia, ale co ona właściwie 
robiła, o co się kłopotała i dlaczego się kłopotała, tego nigdy nie mogłam 
odgadnąć. Znajomości miała obszerne, różnorodne. Wiecznie do niej przyjeż-
dżali goście, Bóg wie jacy, i zawsze z interesami i na chwileczkę. Skoro tylko 
zadzwonił dzwonek, mama zabierała mnie do naszego pokoju. Gniewało to 
strasznie Annę Fiodorownę, mówiła bez przestanku, że jesteśmy za dumne, że 
jesteśmy dumne ponad stan, że nie mamy z czego być dumne, gadała całymi 
godzinami. Nie rozumiałam wtedy tych zarzutów i dopiero teraz zrozumiałam 
albo przynajmniej domyślam się, dlaczego mama nie mogła się zdecydować, 
by zamieszkać u Anny Fiodorowny. Była to zła kobieta i ciągle nam dokucza-
ła. Do dziś dnia jest dla mnie tajemnicą, dlaczego właściwie zaprosiła nas do 
siebie. Z początku była dla nas nawet dość uprzejma, dopiero gdy zobaczyła, 

- 21 -

background image

że jesteśmy bez opieki i nie mamy gdzie się podziać, ujawniła swój prawdzi-
wy   charakter.   Później   zrobiła   się   dla   mnie   bardzo   uprzejma,   nawet   jakoś 
ordynarnie   uprzejma,   aż   przypochlebna,   ale   z   początku   cierpiałam   razem 
z mamą.   Ciągle   wypominała   nam   swoje   dobrodziejstwa,   wiecznie   gadała 
o nich. Obcym ludziom przedstawiała nas jako swoje ubogie krewne, pozba-
wione opieki, wdowę i sierotę, które z miłosierdzia i dla miłości chrześcijań-
skiej przygarnęła. Przy stole śledziła oczyma każdy kąsek, któryśmy brały do 
ust, a jeżeliśmy nie jadły, to znowu zaczynała się historia: widzicie, gryma-
szą! Wybaczcie, czym chata bogata, tym rada, na więcej nas nie stać! Ciągle 
wymyślała na ojczulka, mówiła, że chciał być lepszy od innych, a wszystko 
skończyło się marnie: puścił z torbami żonę i córkę, a gdyby nie znalazła się 
dobroczynna krewna, dusza chrześcijańska, miłosierna, to prawdopodobnie, 
jak Bóg na niebie, zginęłybyśmy z głodu na ulicy. Czego ona nie wygadywa-
ła! Bardziej jeszcze wstrętne niż gorzkie było jej gadanie. Mama nieustannie 
płakała, zdrowie jej pogarszało się z dnia na dzień, gasła w oczach, a mimo to 
pracowałyśmy od rana do nocy. Brałyśmy zamówienia do domu, szyłyśmy. 
Nie podobało się to bardzo Annie Fiodorownie i ciągle nam powtarzała, że 
nie chce mieć w domu magazynu mód. Ale trzeba się było przecież ubrać, 
trzeba   było   odkładać   na   nieprzewidziane   wydatki,   trzeba   było   koniecznie 
mieć   własne   pieniądze.   Na   wszelki   wypadek   oszczędzałyśmy;   miałyśmy 
nadzieję, że uda nam się stamtąd wyprowadzić. Ale mama straciła przy pracy 
resztę zdrowia, co dzień była słabsza; widocznie choroba, jak robak, toczyła 
ją   i   spychała   do   grobu.   Widziałam   wszystko,   wszystko   czułam,   wszystko 
przecierpiałam, wszystko to działo się w moich oczach.

Płynęły dni za dniami i wszystkie były do siebie podobne. Żyłyśmy spo-

kojnie, jakby nie w mieście. Anna Fiodorowna, w miarę tego jak uświadamia-
ła   sobie   swoją   władzę,   przycichała   powoli.   Zresztą   nikt   nigdy   nie   myślał 
sprzeciwiać się jej. Pokój nasz był oddzielony od jej mieszkania korytarzem, 
a obok nas mieszkał, jak już wspominałam, Pokrowski. Uczył Saszę francu-
skiego i niemieckiego, historii i geografii — wszystkich nauk, jak mówiła 
Anna   Fiodorowna;   dostawał   za   to   mieszkanie   z   utrzymaniem.   Sasza   była 
nader pojętna, chociaż żywa i psotna; miała wtedy trzynaście lat. Anna Fiodo-
rowna wspomniała mamie, że nieźle by było, żebym i ja zaczęła się uczyć, bo 
nie skończyłam przecież pensji. Mama zgodziła się z radością, i przez cały 
rok uczyłam się razem z Saszą.

- 22 -

background image

Pokrowski był młodzieńcem biednym, bardzo biednym; zdrowie nie po-

zwalało mu chodzić systematycznie na wykłady, toteż tylko z przyzwyczajenia 
nazywano   go   u   nas   studentem.   Prowadził   się   skromnie,   spokojnie,   tak   iż 
z naszego pokoju wcale nie było go słychać. Wyglądał bardzo dziwacznie, 
chodził  i kłaniał  się  tak  niezdarnie, mówił  tak dziwnie,  że  z początku  nie 
mogłam patrzeć na niego bez śmiechu. Sasza nieustannie dokazywała, szcze-
gólnie w czasie lekcji. A on był na dobitkę popędliwy, wciąż się gniewał. 
Lada drobnostka wyprowadzała go z równowagi, krzyczał, skarżył się na nas 
i często, nie skończywszy lekcji, szedł rozgniewany do swego pokoju. U sie-
bie zaś przesiadywał całymi dniami nad książką. Miał dużo książek drogich 
i rzadkich. Dawał jeszcze u kogoś lekcje i otrzymywał pewną zapłatę; jak tyl-
ko zdobył trochę pieniędzy, zaraz szedł i kupował sobie książki.

Z czasem poznałam go lepiej. Był bardzo dobrym, szlachetnym człowie-

kiem; najlepszym z tych, których zdarzyło mi się poznać. Mama szanowała 
go bardzo. Potem stał się moim najlepszym przyjacielem, rozumie się — po 
mamie.   Z   początku   ja,   taka   duża   dziewczyna,   dokazywałam   tak   samo   jak 
i Sasza; czasem całymi godzinami łamałyśmy sobie głowy nad tym, jak go 
rozgniewać   i   wyprowadzić   z   równowagi.   Gniewał   się   w   sposób   strasznie 
śmieszny, co bawiło nas nadzwyczajnie. (Wstydzę się, kiedy to sobie przypo-
mnę.) Pewnego razu rozdrażniłyśmy go czymś prawie do łez i wyraźnie sły-
szałam, jak szepnął: „Złe dzieci”. Zmieszałam się nagle, zrobiło mi się wstyd, 
smutno, było mi go żal. Pamiętam, że zaczerwieniłam się powyżej uszu i pra-
wie ze łzami zaczęłam go prosić, żeby się uspokoił, nie przejmował naszymi 
głupimi figlami, on jednak zamknął książkę i nie dokończywszy lekcji poszedł 
do swojego pokoju. Cały dzień dręczyła mnie skrucha. Nie do zniesienia była 
dla mnie myśl, że my, dzieci, naszym okrucieństwem doprowadziłyśmy go do 
łez. Widać czekałyśmy na te łzy, widać chciałyśmy ich, a więc potrafiłyśmy 
wyczerpać  zupełnie  jego  cierpliwość,  a więc  gwałtem  zmuszałyśmy   go do 
tego, żeby on, biedny, nieszczęśliwy, nie mógł zapomnieć o swoim smutnym 
losie. Wyrzuty sumienia, smutek i skrucha nie dały mi spać przez całą noc. 
Powiadają, ze skrucha sprowadza ulgę — przeciwnie. Nie wiem, jak to się 
stało, że do mego smutku domieszała się ambicja. Nie chciałam, żeby Pokrow-
ski uważał mnie za małą dziewczynkę. Miałam już wtedy piętnaście lat.

Od tego dnia natężałam wyobraźnię, układając tysiące planów, jak by tu 

- 23 -

background image

zmusić Pokrowskiego, by zmienił o mnie zdanie. Ale byłam często płochliwa 
i nieśmiała, toteż w tej sytuacji nie mogłam się na nic zdecydować i ograni-
czałam się do marzeń. (Bóg tylko wie, jakie to były marzenia!) Przestałam 
tylko psocić razem z Saszą. A on przestał się na nas gniewać; ale za mało tego 
było dla mojej ambicji.

Teraz powiem kilka słów o pewnym najdziwniejszym i najbardziej zajmu-

jącym i najnieszczęśliwszym człowieku, jakiego w życiu widziałam. Mówię 
o nim w tym właśnie miejscu moich pamiętników, bo do owego czasu nie 
zwracałam na niego uwagi. Teraz jednak zaczęło mnie interesować wszystko, 
co się tyczyło Pokrowskiego.

Niekiedy przychodził do nas brudny, źle ubrany, siwiuteńki, niezgrabny, 

pomarszczony staruszek, najdziwniejsza istota, jaką widziałam w życiu. Na 
pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że się czegoś wstydzi, jak gdyby 
siebie. Dlatego tak się jakoś kulił i wykrzywiał; robił takie grymasy i gesty, 
że z wszelką pewnością można go było wziąć za niespełna rozumu. Zdarzało 
się,   że   przyszedłszy   do   nas   stawał   przy   oszklonych   drzwiach,   nie   śmiejąc 
wejść do mieszkania. Gdy ktoś z nas przechodził koło niego, czy to Sasza, 
czy jedna ze służących, o której wiedział, że jest dla niego przychylniejsza, 
zaczynał dawać znaki, wabić do siebie i jeżeli tylko kiwnęło mu się głową 
i przywołało — umówiony znak, że w domu nie ma nikogo obcego i że może 
wejść,  gdy  zechce   —  dopiero  wtedy   staruszek   otwierał   po  cichutku  drzwi 
uśmiechając się radośnie i trąc z zadowoleniem ręce szedł do pokoju Pokrow-
skiego. Był to jego ojciec.

Później poznałam dokładnie całą historię tego biednego staruszka. Praco-

wał kiedyś w jakimś urzędzie, był zupełnie pozbawiony zdolności i zajmował 
najgorsze, najmniej płatne stanowisko. Po śmierci pierwszej żony (matki stu-
denta Pokrowskiego) postanowił ożenić się po raz drugi i ożenił się z miesz-
czanką. Nowa żona wywróciła w domu wszystko do góry nogami, nie dawała 
nikomu odetchnąć; wszystkich wzięła w garść. Student Pokrowski był wtedy 
dziesięcioletnim dzieckiem. Macocha znienawidziła go. Ale małemu Pokrow-
skiemu los sprzyjał. Obywatel ziemski Bykow, który znał urzędnika Pokrow-
skiego i był kiedyś jego protektorem, zaopiekował się dzieckiem i umieścił je 
w jakiejś szkole. Bykow interesował się nim dlatego, że znał kiedyś jego mat-
kę,   którą   obdarzała   dobrodziejstwami  Anna   Fiodorowna,   kiedy   tamta   była 

- 24 -

background image

jeszcze małą dziewczynką, i ona to wydała ją za mąż za urzędnika Pokrow-
skiego. Pan Bykow, przyjaciel i bliski znajomy Anny Fiodorowny, powodo-
wany wspaniałomyślnością, dał narzeczonej pięć tysięcy rubli posagu. Co się 
stało z tymi pieniędzmi — nie wiadomo. To opowiadała mi Anna Fiodorowna, 
sam zaś student Pokrowski nie lubił wspominać o swoich rodzinnych stosun-
kach. Mówiono mi, że matka Pokrowskiego była bardzo ładna; wydaje mi się 
dziwne, dlaczego tak marnie wyszła za mąż, za takiego nic nie znaczącego 
człowieka... Umarła młodo, w cztery lata po ślubie.

Ukończywszy  nauki  początkowe  Pokrowski  wstąpił  do jakiegoś  gimna-

zjum, a potem na uniwersytet. Pan Bykow, często bywający w Petersburgu, 
i tutaj nie przestawał się nim opiekować. Z powodu nadwerężonego zdrowia 
Pokrowski   nie   mógł   studiować   na   uniwersytecie.   Pan   Bykow   zapoznał   go 
z Anną Fiodorowną, sam go jej polecił. W ten sposób Pokrowski został przy-
jęty   na   mieszkanie   z   wiktem,   mając   w   zamian   obowiązek   uczenia   Saszy 
wszystkiego, co należy.

Stary Pokrowski na skutek okrucieństwa żony oddał się najgorszemu nało-

gowi i prawie zawsze był nietrzeźwy. Żona go bijała, kazała mu mieszkać 
w kuchni i doprowadziła go do tego, że przyzwyczaił się do bicia i złego ob-
chodzenia i już się na to nie skarżył. Był to człowiek jeszcze nie bardzo stary, 
ale z powodu złych nałogów prawie że niepoczytalny. Jedyną oznaką szla-
chetnych uczuć ludzkich była w nim ogromna miłość do syna. Mówiono, że 
młody Pokrowski jak dwie krople wody podobny  był do swojej nieboszczki 
matki.   Czyżby   to   wspomnienie   poprzedniej,   dobrej   żony   zrodziło   w   sercu 
upadłego starca taką bezgraniczną miłość do syna? Staruszek nie umiał o ni-
czym innym mówić, tylko o synu i odwiedzał go regularnie dwa razy w tygo-
dniu. Częściej przychodzić nie śmiał, bo młody Pokrowski nie znosił ojcow-
skich odwiedzin. Brak szacunku dla ojca był bez wątpienia jego największą 
wadą. Zresztą staruszek bywał niekiedy najnieznośniejszym stworzeniem na 
świecie. Przede wszystkim był niesłychanie ciekawy, po drugie — bezmyśl-
nymi i bezsensownymi pytaniami przeszkadzał co chwila synowi w pracy, 
a wreszcie — przychodził czasami pijany. Syn po trochu oduczał ojca od jego 
wad, od ciekawości i nieustannego gadulstwa i doprowadził do tego, że staru-
szek słuchał go jak wyroczni i nie śmiał po prostu otworzyć ust bez pozwole-
nia.

- 25 -

background image

Biedny starzec nie mógł się dość napatrzyć i nacieszyć swoim Pietią, jak 

nazywał syna. Przychodząc do niego w odwiedziny, prawie zawsze wyglądał 
jakiś zakłopotany i onieśmielony. Był to prawdopodobnie skutek niepewno-
ści, jak go syn przyjmie. Zwykle nie od razu decydował się wejść i jeżeli tra-
fił na mnie, to bywało, że przez jakieś dwadzieścia minut rozpytywał: jak tam 
Pietią? czy zdrów, w jakim nastroju? czy nie ma jakiego ważnego zajęcia? Co 
mianowicie  robi?  Może pisze  albo oddaje się  rozmyślaniom?  Dopiero gdy 
uspokoiłam go i dodałam otuchy, decydował się wreszcie wejść. Cichutko, 
ostrożniuteńko otwierał drzwi i wsuwał do pokoju głowę, a gdy widział, że 
syn się nie gniewa, że kiwnął mu głową, wówczas wchodził do pokoju. Zdej-
mował paltocinę i kapelusz, który był zawsze pomięty, dziurawy, z oberwa-
nym rondem — wieszał na haczyku; wszystko to robił cicho, bez szelestu; 
siadał potem gdzieś na krzesełku i nie spuszczał oczu z syna: śledził każdy 
jego ruch, starając się zgadnąć, w jakim usposobieniu jest dziś Pietia. Jeżeli 
syn był choć trochę nie w humorze, a staruszek to dostrzegł, wstawał i zaczy-
nał wyjaśniać: „Cóż, Pietia, ja tak tu na chwileczkę. Chodziłem daleko, sze-
dłem tędy, wstąpiłem odpocząć”. A potem w milczeniu pokornie brał swoją 
paltocinę, kapelusz, znów po cichutku otwierał drzwi i wychodził, uśmiecha-
jąc się z trudem, aby ukryć nagromadzony w duszy ból i nie dać go odczuć 
synowi.

Ale kiedy zdarzyło się, że syn przyjął ojca dobrze, staruszek nie posiadał 

się z radości. Zadowolenie uwidaczniało się na jego twarzy, w jego gestach 
i ruchach. Jeżeli syn odezwał się do niego, starzec unosił się lekko na krześle 
i odpowiadał cicho w sposób uniżony, prawie nabożny, starając się dobierać 
jak najwyszukańsze wyrazy. Nie miał jednak daru słowa: zawsze mieszał się 
i wystraszał, tak że nie wiedział, co ma zrobić z rękami i nogami,  z  całym 
sobą, i później jeszcze długo szeptał do siebie odpowiedź, jakby chcąc się 
poprawić. Jeżeli udało mu się odpowiedzieć dobrze, wówczas prostował się, 
poprawiał na sobie kamizelkę, krawat i frak, przybierając wygląd pełen god-
ności. Zdarzało się, że nabierał tyle otuchy i tak dalece posuwał swą śmia-
łość, że wstawał z krzesła, cichutko podchodził do półki z książkami, brał 
pierwszą lepszą i zaczynał ją czytać nie zważając, jaka to książka. Robił to 
wszystko z pozorami spokoju, zimnej krwi, z miną, jakby to gospodarowanie 
w   książkach   syna   było   dlań   rzeczą   codzienną,   jak   gdyby   taka   łaskawość 
synowska nie była dla niego niczym niezwykłym. Raz zdarzyło mi się jednak 

- 26 -

background image

widzieć, jak się biedak przestraszył, kiedy Pokrowski poprosił go o nierusza-
nie książek. Zmieszał się, z pośpiechem postawił książkę na półce do góry 
nogami, potem chcąc się poprawić, postawił ją kartkami na zewnątrz; uśmie-
chał się, czerwienił i nie wiedział, jak ma naprawić swój występek. Pokrow-
ski swymi radami oduczał ojca od złych nałogów i gdy tylko widział go trzy 
razy z rzędu w trzeźwym stanie, przy następnych odwiedzinach dawał mu 
dwadzieścia pięć kopiejek, pół rubla albo i więcej. Kiedy indziej kupował mu 
trzewiki, chustkę na szyję albo kamizelkę. Staruszek chodził wtedy w nowych 
rzeczach   dumny   jak   kogut.   Czasami   zachodził   do   nas.   Przynosił   dla   mnie 
i Saszy ptaszki z piernika, jabłka, a cały czas rozmawiał o Pieti. Prosił nas, 
żebyśmy   się   pilnie   uczyły,   słuchały   go,   i   mówił,   że   Pietia   jest   niezwykle 
dobrym, wzorowym i w dodatku bardzo uczonym synem. Zaczynał wtedy tak 
zabawnie mrugać lewym okiem, tak się śmiesznie wykrzywiał, że nie mogły-
śmy wytrzymać i śmiałyśmy się z niego serdecznie. Mamusia lubiła go bar-
dzo. Staruszek nienawidził Anny Fiodorowny, chociaż w jej obecności zacho-
wywał się zawsze jak trusia.

Wkrótce przestałam się uczyć u Pokrowskiego. Po dawnemu uważał mnie 

za małą, psotną dziewczynkę i stawiał w jednym rzędzie z Saszą. Bolało mnie 
to bardzo, ponieważ z całej siły starałam się naprawić moje dawniejsze postę-
powanie. On jednak nie widział tego. Drażniło mnie to coraz więcej. Poza 
lekcjami nigdy nie rozmawiałam z Pokrowskim. Nie mogłam zresztą mówić, 
czerwieniłam się i mieszałam, a potem płakałam w kącie ze złości,

Nie wiem, jak by to się skończyło, gdyby do naszego zbliżenia nie pomo-

gła pewna okoliczność. Pewnego razu, kiedy mamusia siedziała u Anny Fio-
dorowny, weszłam cichutko do pokoju Pokrowskiego. Wiedziałam, że nie ma 
go w domu, i nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy wejść do jego pokoju. 
Dotychczas nawet nie zaglądałam do niego, chociaż mieszkaliśmy obok siebie 
od roku. Serce biło mi wtedy bardzo silnie, tak silnie, jakby chciało wysko-
czyć   z   piersi.   Rozejrzałam   się   po   pokoju   z   jakąś   szczególną   ciekawością. 
Pokój   Pokrowskiego   był   bardzo   skromnie   umeblowany;   porządek   nie   był 
wzorowy.   Na   ścianach   wisiało   pięć   długich   półek   z   książkami.   Na   stole 
i krzesłach leżały  papiery. Książki i papiery! Wpadła mi do głowy dziwna 
myśl i jednocześnie ogarnęło mnie jakieś dotkliwe uczucie przykrości. Zda-
wało mi się, że Pokrowskiemu nie dość było mojej przyjaźni, mego kochają-

- 27 -

background image

cego serca. Był wykształcony, a ja głupia i nic nie umiałam, nic nie czytałam, 
ani jednej książki... Z zazdrością patrzyłam na długie półki, które się uginały 
pod ciężarem książek. Owładnęła mną zgryzota, melancholia i jakaś wście-
kłość. Od razu postanowiłam, że przeczytam jego książki, zachciało mi się 
przeczytać wszystkie jak najprędzej. Nie wiem, ale może myślałam, że jak 
nauczę   się   tego   wszystkiego,   co   on   umie,   będę   godniejsza   jego   przyjaźni. 
Rzuciłam się do pierwszej półki; nie myśląc, nie zatrzymując się, chwyciłam 
rękoma pierwszy z brzegu zakurzony, stary tom i czerwieniąc się, blednąc, 
drżąc ze wzruszenia i strachu zabrałam skradzioną książkę do siebie, postana-
wiając przeczytać ją w nocy, kiedy mama zaśnie.

Ale jakże mi było przykro, kiedy przyszedłszy do siebie, prędko otworzy-

łam książkę i zobaczyłam jakieś stare, na pół zbutwiałe i zjedzone przez roba-
ki dzieło łacińskie. Wróciłam nie tracąc czasu. Jeszcze nie zdążyłam postawić 
książki na półce, gdy usłyszałam hałas na korytarzu i czyjeś bliskie kroki. 
Pośpieszyłam się, ale nieznośne książki były tak ciasno poustawiane, że kiedy 
wyjęłam jedną, same ścisnęły się tak, że nie starczyło miejsca dla ich dawnej 
towarzyszki. Nie miałam dość siły, żeby wcisnąć książkę. Jednakowoż po-
pchnęłam książki z rozmachem. Zardzewiały gwóźdź, na którym wisiała pół-
ka, zdawał się czekać specjalnie na tę chwilę, żeby się złamać — i złamał 
się. Półka zleciała jednym końcem w dół. Książki z hałasem wysypały się na 
podłogę. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Pokrowski.

Muszę   zaznaczyć,   że   nie   znosił,   by   ktokolwiek   gospodarował   w   jego 

posiadłościach. Biada temu, kto dotknął jego książek. Proszę sobie wyobrazić 
moje przerażenie, kiedy wszystkie książki, małe, duże, wszelkich formatów, 
wszelkiej wielkości i grubości, runęły z półki i rozleciały się pod stół, pod 
krzesła i po całym pokoju. Chciałam uciekać, ale już było za późno. Skończo-
ne, pomyślałam, wszystko skończone. Przepadłam, zginęłam. Dokazuję, swa-
wolę jak dziesięcioletnie dziecko; jestem głupia dziewczynka. Duża i głupia... 
Pokrowski   rozgniewał   się   strasznie.   „Tylko   tego   jeszcze   brakowało!   — 
krzyknął. — Czy pani nie wstyd takie głupstwa wyprawiać?... Kiedy się pani 
wreszcie ustatkuje?!” I rzucił się do zbierania książek. Schyliłam się, żeby 
mu pomóc. „Nie trzeba, nie trzeba! — krzyknął. — Lepiej by pani zrobiła nie 
wchodząc tam, gdzie nie proszą”. — Ułagodzony jednak trochę moim pokor-
nym gestem, mówił dalej już ciszej, dawnym strofującym tonem, wykorzystu-

- 28 -

background image

jąc swe dawne prawa nauczyciela: „Kiedyż pani spoważnieje, zastanowi się? 
Proszę spojrzeć na siebie, przecież nie jest pani już dzieckiem, małą dziew-
czynką,   przecież   skończyła   już   pani   piętnaście   lat”.   Tu   chcąc   widocznie 
sprawdzić słuszność swych słów, że nie jestem już małą, spojrzał na mnie 
i zaczerwienił się po uszy. Nie rozumiałam, stałam przed nim i patrzyłam na 
niego zdumiona, z rozwartymi oczyma. Pokrowski wstał, podszedł z zażeno-
waną miną do mnie, zmieszał się strasznie, coś powiedział, zdaje się, że za 
coś przepraszał, może za to, że dopiero teraz zauważył, jaka duża ze mnie 
dziewczyna. Wreszcie zrozumiałam. Nie pamiętam, co się wtedy ze mną dzia-
ło: zmieszałam się, straciłam głowę, zaczerwieniłam się jeszcze bardziej niż 
Pokrowski, zakryłam twarz rękoma i wybiegłam z pokoju.

Nie wiedziałam, co mam z sobą robić, gdzie się podziać ze wstydu. Już 

choćby to, że zastał mnie w swoim pokoju!... Przez trzy dni nie mogłam na 
niego spojrzeć. Czerwieniłam się do łez, najstraszniejsze i najśmielsze myśli 
krążyły mi po głowie. Jedną z nich, najszaleńszą, było, że chciałam pójść do 
niego, wyjaśnić mu wszystko, przyznać się do wszystkiego, opowiedzieć mu 
wszystko otwarcie i przekonać, że postąpiłam nie jak głupia dziewczynka, 
lecz   w   dobrym   zamiarze.   Byłam  zupełnie   zdecydowana   iść   do   niego,   ale, 
chwała Bogu, nie starczyło mi odwagi. Wyobrażam sobie, co bym narobiła! 
Dzisiaj jeszcze ogarnia mnie wstyd na to wspomnienie.

W parę dni potem mama niebezpiecznie zachorowała. Już od dwóch dni 

nie wstawała  z  łóżka — trzeciej nocy była rozgorączkowana i bredziła. Nie 
spałam już jedną noc, doglądając mamy, siedziałam przy jej łóżku podając 
wodę, a w oznaczonych godzinach lekarstwa. Drugiej nocy byłam zupełnie 
przemęczona. Chwilami morzył mnie sen, ciemniało mi w oczach, kołowało 
się w głowie i lada chwila gotowa byłam upaść ze zmęczenia, ale słabe jęki 
mamy budziły mnie, wzdrygałam się zbudzona na moment, a później obez-
władniał mnie znowu sen. Męczyłam się. Nie wiem — nie mogę sobie przy-
pomnieć — jakiś straszny sen, jakaś okropna zjawa nawiedziły moją rozstro-
joną głowę w męczącej chwili walki snu z czuwaniem. Ocknęłam się przera-
żona.  W  pokoju   było   ciemno,   lampka   nocna   dogasała,   jej   błyski   to   nagle 
oświetlały pokój, to ledwie, ledwie błądziły po ścianach, to zupełnie nikły. 
Zaczęłam   się   czegoś   lękać,   ogarnęło   mnie   jakieś   przerażenie;   wyobraźnia 
moja podniecona była strasznym snem; smutek ściskał mi serce. Zerwałam 

- 29 -

background image

się   z   krzesła   i   mimo   woli   krzyknęłam   pod   wpływem   jakiegoś   dręczącego 
i strasznie ciężkiego uczucia. W tej chwili otworzyły się drzwi i Pokrowski 
wszedł do pokoju.

Pamiętam tylko, że ocknęłam się na jego rękach. Ostrożnie posadził mnie 

na fotelu, podał szklankę wody i zasypał pytaniami. Nie pamiętam, co mu 
odpowiedziałam. „Pani jest chora, pani jest bardzo chora — powiedział bio-
rąc mnie za rękę. — Pani ma gorączkę, gubi się pani, nie szanuje swego zdro-
wia; proszę się uspokoić, położyć, zasnąć. Za dwie godziny, obudzę panią, 
proszę się trochę uspokoić. Proszę się położyć, proszę się położyć!” — po-
wtarzał nie pozwalając mi odpowiedzieć choćby jednym słowem. Zmęczenie 
pozbawiło mnie reszty sił, słabość oczy mi zamykała. Ułożyłam się w fotelu 
z postanowieniem, że tylko na pół godziny, a przespałam do rana. Pokrowski 
obudził mnie dopiero wtedy, kiedy trzeba było dać mamie lekarstwo.

Nazajutrz, kiedy odpocząwszy trochę w ciągu dnia, przygotowywałam się 

znowu do czuwania przy mamie, z mocnym postanowieniem niespania tym 
razem, o jedenastej zapukał Pokrowski. Otworzyłam. „Pani nudno tak samej 
siedzieć — powiedział — przyniosłem książkę, proszę wziąć, będzie trochę 
mniej nudno”. Wzięłam; nie pamiętam, jaka to była książka, wątpię, czy do 
niej zajrzałam, chociaż nie spałam całą noc. Dziwne wewnętrzne wzruszenie 
nie   pozwalało   mi   zasnąć.   Nie   mogłam   usiedzieć   na   miejscu;   kilkakrotnie 
wstawałam z fotela i zaczynałam chodzić po pokoju. Całą moją istotę prze-
pełniało jakieś wewnętrzne zadowolenie. Tak się cieszyłam z zainteresowania 
Pokrowskiego. Dumna byłam z tego, że się niepokoił i troszczył o mnie. Całą 
noc przemyślałam i przemarzyłam. Pokrowski nie przyszedł więcej. Wiedzia-
łam, że nie przyjdzie, i zgadywałam, jaki będzie przyszły wieczór.

Następnego wieczoru, kiedy w domu wszyscy już spali, Pokrowski otwo-

rzył   drzwi   i   zaczął   ze   mną   rozmawiać   stojąc   w   progu   swego   pokoju.   Nie 
pamiętam dzisiaj ani słowa z tego, cośmy sobie wówczas powiedzieli; pamię-
tam tylko, że się bałam, mieszałam, gniewałam się na siebie i niecierpliwie 
oczekiwałam   końca   rozmowy,   chociaż   pragnęłam   jej   przez   cały   dzień   ze 
wszystkich sił i układałam sobie pytania i odpowiedzi... Tego wieczoru roz-
poczęła się nasza przyjaźń. Przez cały czas choroby mateczki spędzaliśmy co 
noc po kilka godzin razem. Powoli pokonałam swoją nieśmiałość, chociaż po 
każdej naszej rozmowie miałam się jeszcze o co gniewać na siebie, Zresztą 

- 30 -

background image

z tajoną   radością   i   dumą   zadowolenia   widziałam,   że   zapomina   przy   mnie 
o swoich nieznośnych książkach. Przypadkowo w żartach zgadało się o tym, 
jak   spadły   z   półki.   Dziwna   to   była   chwila,   byłam   jakoś   zbytnio   otwarta 
i szczera; porwał mnie zapał i dziwne wzruszenie i wyznałam mu wszystko... 
to, że chciałam się uczyć i coś umieć, że gniewałam się o to, że uważają mnie 
za   małą   dziewczynkę,   za   dziecko...   Powtarzam,   że   byłam  w   przedziwnym 
nastroju ducha, serce mi topniało, w oczach miałam łzy, nie zataiłam niczego 
i opowiedziałam mu wszystko, wszystko — że żywię dla niego przyjaźń, że 
pragnę go kochać, żyć z nim w serdecznej zgodzie, że chciałam go pocieszyć 
i uspokoić. Patrzył na mnie jakoś dziwnie, zmieszany  i  zdumiony, i nie po-
wiedział ani słowa. Zrobiło mi się nagle strasznie przykro i smutno. Zdawało 
mi się, że mnie nie rozumie, a może śmieje się ze mnie. Rozpłakałam się na-
gle jak dziecko, załkałam, nie mogłam się powstrzymać, jak gdyby w jakimś 
ataku. Chwycił mnie za ręce, całował je, przyciskał do piersi, uspokajał mnie 
i pocieszał; był bardzo wzruszony. Nie pamiętam, co do mnie mówił, ale ja 
i płakałam, i śmiałam się, i znowu płakałam, rumieniłam się, nie mogłam sło-
wa wymówić z radości. Zresztą pomimo wzruszenia zauważyłam, że Pokrow-
ski wciąż jest jeszcze jakiś zmieszany i nienaturalny. Zdaje się, że z wielkim 
zdumieniem  patrzył   na   moje   uniesienie,   na   mój   entuzjazm,   na   taką   nagłą, 
gorącą, płomienną przyjaźń. Może z początku był tylko zaciekawiony; póź-
niej   niezdecydowanie   zniknęło,   z   takim   samym   prostym   i   bezpośrednim 
uczuciem jak ja przyjmował moje przywiązanie, moje zainteresowanie nim, 
moje życzliwe słowa i odpowiadał na wszystko takim samym zainteresowa-
niem, tak samo przyjaźnie i życzliwie, jak szczery przyjaciel i rodzony brat. 
Zrobiło mi się tak miło i dobrze. Nie kryłam się z niczym, niczego nie taiłam, 
on to widział i z każdym dniem coraz bardziej się do mnie przywiązywał.

Doprawdy, że nie pamiętam, o czym mówiliśmy w tych męczących, a za-

razem słodkich godzinach naszych spotkań, nocą, przy drżącym świetle nocnej 
lampki, tuż przy łóżku mojej biednej chorej mamy... O wszystkim, co przy-
chodziło na myśl, co wyrywało się z serca, prosiło o wypowiedzenie — i by-
liśmy prawie szczęśliwi. Och, były to smutne i jednocześnie radosne czasy; 
wspominam   je   z   żalem   i   z   radością.  Wspomnienia   i   smutne,   i   radosne   są 
zawsze meczące; przynajmniej dla mnie; ale nawet ta męka jest słodka, a kie-
dy sercu staje się ciężko, boleśnie, wspomnienia odmładzają je i ożywiają, 

- 31 -

background image

jak po upalnym dniu w spokojny wieczór krople rosy ożywiają i odmładzają 
biedny, wątły, spalony upałem kwiatek.

Mateczka wracała do zdrowia, ale ja w dalszym ciągu czuwałam przy jej 

łóżku. Pokrowski dawał mi książki; czytałam je z początku, żeby nie zasnąć, 
następnie   uważnie,   w   końcu   z   chciwością;   nieoczekiwanie   ukazało   mi   się 
wiele tego, co było mi dotąd niewiadome i nie znane. Nowe myśli i nowe 
wrażenia wartkim strumieniem spłynęły do mego serca. Im więcej wzruszeń, 
im więcej niepokoju i wysiłku kosztowało mnie przyjmowanie nowych wra-
żeń, tym były mi one milsze, tym rozkoszniej wstrząsały moją duszę. Nagle 
stłoczyły   się   w   moim   sercu,   nie   dając   mu   odpocząć.   Jakiś   dziwny   chaos 
zamącił   całą   moją   istotę.  Ale   ten   nacisk   duchowy   nie   mógł   i   nie   miał   sił 
wyprowadzić mnie całkiem z równowagi. Byłam zbyt marzycielska i to mnie 
uratowało.

Wyzdrowienie mamy przerwało nasze wieczorne spotkania i długie rozmo-

wy; czasami udawało nam się zamienić ze sobą po parę słów, często pustych 
i mało znaczących, ale było mi przyjemnie nadawać wszystkiemu specjalne 
znaczenie i specjalną wartość. Życie moje stało się pełne, byłam szczęśliwa, 
spokojnie i cicho szczęśliwa. Tak upłynęło kilka tygodni.

Pewnego razu zaszedł do nas stary Pokrowski, długo z nami gadał, był 

niezwykle   wesoły,   rzeźki   i   rozmowny;   śmiał,   się,   żartował   po   swojemu, 
a w końcu wyjaśnił zagadkę swego dobrego humoru i oznajmił nam, że za 
tydzień wypadają urodziny Pieti i że z tego powodu musi odwiedzić syna; że 
włoży nową kamizelkę i że żona obiecała kupić mu nowe buty. Słowem, sta-
ruszek był zupełnie szczęśliwy i plótł, co mu ślina na język przyniosła.

Dzień jego urodzin! Myśl o tym nie dawała mi spokoju ani dniem, ani 

nocą. Zdecydowałam, że muszę przypomnieć Pokrowskiemu o mojej przyjaź-
ni i coś mu podarować. Ale co? W końcu wpadłam na pomysł, że kupię mu 
książki. Wiedziałam, że chciał mieć wszystkie dzieła Puszkina w najnowszym 
wydaniu,   i   postanowiłam   mu   je   kupić.   Własnych   pieniędzy   zarobionych 
robótkami miałam trzydzieści rubli. Pieniądze te odłożyłam na nową suknię. 
Zaraz  posłałam  naszą   kucharkę   Matrionę  dowiedzieć   się,   ile   kosztuje   cały 
Puszkin. Katastrofa! Jedenaście tomów i dodatkowy koszt oprawy wynosił co 
najmniej  sześćdziesiąt   rubli.  Skąd  wziąć  pieniądze?  Myślałam i  myślałam, 
i nie mogłam się na nic zdecydować. Mamy nie chciałam prosić. Oczywiście 

- 32 -

background image

mama niewątpliwie by mi pomogła; ale wtedy wszyscy by się w domu dowie-
dzieli o naszym podarunku, a oprócz tego wtedy ten prezent byłby jak gdyby 
wynagrodzeniem za cały rok pracy Pokrowskiego. Chciałam w tajemnicy przed 
wszystkimi   zrobić   mu   niespodziankę.  A  za   jego   pracę   nade   mną   chciałam 
zostać mu na zawsze dłużną i spłacać ten dług jedynie przyjaźnią. W końcu 
znalazłam wyjście z tych trudności.

Wiedziałam,   że   u   antykwariuszy   w   Gościnnym   Dworze   można   często 

kupić książki za pół ceny, jeżeli się tylko potargować, i to książki mało znisz-
czone, często prawie nowe. Postanowiłam, że pójdę do Gościnnego Dworu. 
Tak się stało. Nazajutrz trzeba było coś kupić dla nas i dla Anny Fiodorowny. 
Mama była niezdrowa, Annie Fiodorownie na szczęście nie chciało się iść, 
toteż w końcu wszystkimi poleceniami obarczono mnie i poszłam z Matrioną.

Na szczęście dość prędko znalazłam Puszkina, i to nawet w pięknej opra-

wie. Zaczęłam się targować. Z początku zażądali więcej niż w sklepie; w koń-
cu udało mi się, chociaż z trudnością, kilka razy odchodząc, zmusić kupca 
do obniżenia ceny aż do dziesięciu rubli srebrem. Jakże radośnie targowałam 
się!... Biedna Matriona nie mogła zrozumieć, co się ze mną dzieje i co mi 
strzeliło do głowy, żeby kupować tyle książek. Wtem klęska! Cały mój kapitał 
wynosił trzydzieści rubli asygnatami, a kupiec w żaden sposób nie chciał już 
zniżyć ceny. W końcu zaczęłam go błagać. Prosiłam go, prosiłam, aż w końcu 
uprosiłam. Ustąpił, ale tylko dwa i pół rubla, zaklinał się, że robi to tylko dla 
mnie, że  jestem taka ładna  panienka; nikomu  innemu  nie zrobiłby  takiego 
ustępstwa. Brakowało mi dwa i pół rubla, chciało mi się płakać z gniewu. 
Pomógł mi w tym zmartwieniu zupełnie niespodziewany wypadek.

Niedaleko ode mnie przy drugim straganie z książkami spostrzegłam sta-

rego Pokrowskiego. Skupiło się koło niego czterech czy pięciu antykwariu-
szy, którzy go szarpali na wszystkie strony i zawrócili mu zupełnie w głowie. 
Każdy podsuwał mu swój towar. Czegóż mu nie proponowali i czego on nie 
próbował   kupić!   Biedny   staruszek   stał   wśród   nich   zahukany,   nie   wiedząc 
zupełnie, co ma wybrać spomiędzy proponowanych książek. Podeszłam do 
niego   i   spytałam,   co   tu   robi.   Staruszek   bardzo   się   ucieszył   ze   spotkania; 
kochał mnie bezgranicznie, może nie mniej niż Pietię. „Kupuję Pietii książki 
— odpowiedział. — Toż niedługo jego urodziny, a on lubi książki, więc dla 
niego kupuję...” Staruszek zawsze tłumaczył się zabawnie, a teraz w dodatku 

- 33 -

background image

był bardzo zmieszany. O cokolwiek zapytał, wszystko kosztowało rubla, dwa, 
trzy ruble srebrem; o większe książki już nawet nie pytał, spoglądał tylko na 
nie, przerzucał karty, obracał w rękach i oddawał z powrotem. „Nie, nie, to 
drogo — mówił półgłosem — ale może coś z tego” — i zaczynał przeglądać 
cieniutkie zeszyciki, śpiewniki, kalendarze; wszystko to było bardzo tanie. 
„Po   co   pan   to   kupuje   —   spytałam  —   to   wszystko   straszne   głupstwa”.   — 
„Ach, nie — odpowiedział — niech pani tylko spojrzy, jakie to ładne książki; 
bardzo, bardzo ładne!” I ostatnie słowo przeciągnął tak żałośnie, że zdawało 
mi się, iż zapłacze z żalu, że ładne książki są drogie, i oto z bladych jego 
policzków spadnie łza na czerwony nos. Spytałam, ile ma pieniędzy. „O, tu 
mam — tu biedaczyna wyjął wszystkie swoje pieniądze, zawinięte w zatłusz-
czony papier gazetowy — ot, pół rubla, dwadzieścia kopiejek i tyleż miedzią”. 
Od razu go pociągnęłam do mego antykwariusza. „Te jedenaście tomów kosz-
tuje zaledwie trzydzieści dwa i pół rubla, ja mam trzydzieści; niech pan doda 
dwa i pół i kupimy wszystkie te książki, i razem je podarujemy”. Staruszek 
oniemiał z radości, wysypał wszystkie swoje pieniądze i księgarz objuczył go 
całą naszą wspólną biblioteką. Mój staruszek nakładł książek do wszystkich 
kieszeni, resztę wziął w ręce i pod pachę i zabrał do siebie, dawszy mi słowo, 
że nazajutrz przyniesie je w sekrecie do mnie.

Nazajutrz   staruszek   przyszedł   do   syna,   posiedział   u   niego   jak   zwykle 

godzinkę, a potem zaszedł do nas i z arcykomiczną i tajemnicza miną przy-
siadł   się   do   mnie.   Początkowo   zacierał   ręce,   pełen   dumy   i   zadowolenia 
z posiadania   jakiejś   tajemnicy   obwieścił   mi,   że   wszystkie   książki   zostały 
arcysekretnie przeniesione do nas i stoją pod opieką Matriony w kąciku kuch-
ni. Następnie rozmowa zeszła na oczekiwaną uroczystość. Potem staruszek 
rozwodził się nad tym, jak będziemy wręczać prezent, i im bardziej zagłębiał 
się w tym przedmiocie, im więcej o nim mówił, tym jaśniej zdawałam sobie 
sprawę, że ciąży mu na duszy coś, o czym nie śmie, a nawet boi się mówić. 
Czekałam i milczałam. Ukryta radość i zadowolenie, wyrażające się w dziw-
nych jego ruchach, grymasach i mruganiu lewym okiem, zniknęły. Staruszek 
stawał się coraz bardziej niespokojny i smutniejszy, i wreszcie nie wytrzymał.

„Proszę   posłuchać   —   zaczął   pokornie   półgłosem   —   proszę   posłuchać, 

Warwaro Aleksiejewno... wie pani co, Warwaro Aleksiejewno?... — staruszek 
był strasznie zmieszany. — Gdy nadejdzie dzień jego urodzin, pani weźmie 

- 34 -

background image

dziesięć książek i odda mu je od siebie, a ja wezmę jedenastą i oddam także 
osobiście, to jest w swoim imieniu. W taki sposób pani będzie miała co poda-
rować i ja będę miał; oboje będziemy mieli coś do podarowania”. Tu staruszek 
zmieszał się i zamilkł. Spojrzałam na niego: w lękliwym oczekiwaniu czekał 
na mój wyrok. „A dlaczego pan nie chce żebyśmy razem dali mu prezent, 
Zachariaszu Pietrowiczu?” — „A tak, Warwaro Aleksiejewno, a tak... przecież 
ja tego...” — staruszek zmieszał się, zaczerwienił, utknął w środku zdania 
i nie mógł ruszyć z miejsca.

„Widzi pani, Warwaro Aleksiejewno — objaśnił w końcu — ja czasem 

pozwalam sobie na swawolę, to jest, chciałem pani oznajmić, że ja prawie 
zawsze pozwalam sobie  na  to, zawsze to robiłem... mam złe przyzwyczaje-
nia... to jest, wie pani, bywa tak, że zimno na dworze, zdarzają się czasem 
takie różne nieprzyjemności albo tak jakoś robi się smutno lub zdarzy się coś 
niedobrego, więc nie wytrzymuję i czasem zabawię się i wypiję niekiedy za 
wiele. Pietia bardzo tego nie lubi. Wtedy wie pani, Warwaro Aleksiejewno, 
gniewa   się,   wymyśla   mi   i   prawi   różne   morały.   Więc   moim   podarunkiem 
chciałbym   mu   dowieść,   że   się   poprawiam   i   zaczynam   żyć   porządnie,   że 
oszczędzam,   żeby   mu   kupić   książkę,   długo   oszczędzałem,   gdyż   pieniędzy 
prawie nigdy nie mam, chyba że czasem Pietia coś da. On wie o tym. A więc 
teraz dowie się, jaki zrobiłem użytek z pieniędzy i że wszystko to robię tylko 
dla niego jednego”.

Zrobiło mi się strasznie żal staruszka. Nie namyślałam się długo. Staruszek 

patrzył  na mnie  niespokojnie.  „Proszę  posłuchać,  Zachariaszu  Pietrowiczu, 
pan da mu wszystkie książki”. — „Jak to — wszystkie?  Co to znaczy — 
wszystkie książki?” — „No tak, wszystkie książki”. — „I od siebie?” — „Od 
siebie”. — „Wyłącznie od siebie? To jest w swoim imieniu?” — „Tak jest, 
w swoim imieniu...” Tłumaczyłam mu to, zdaje się, bardzo jasno, ale staruszek 
długo nie mógł tego zrozumieć.

„No tak — mówił zamyślając się — tak! To będzie bardzo ładnie, to było-

by niezwykle ładnie, ale jakże z panią, Warwaro Aleksiejewno?” — „No, ja 
nic mu nie dam”. — „Co?! — zawołał staruszek niemal z przerażeniem. — 
Pani nic Pieti nie da, nie chce mu pani żadnego prezentu wręczyć?” Staruszek 
przestraszył się i w tej chwili, zdaje się, gotów był cofnąć swoją propozycję 
po to, żebym i ja miała coś do wręczenia jego synowi. Poczciwy był starowi-

- 35 -

background image

na! Zapewniłam go, że i ja chciałabym dać jakiś prezent, ale nie chcę pozba-
wić  go  przyjemności.   „Jeżeli   syn  pański   —  dodałam —  ucieszy   się   i pan 
będzie zadowolony, to i ja będę się cieszyć, gdyż będę czuła w głębi serca, 
jakbym   mu   sama   wręczyła   podarunek”.   To   uspokoiło   staruszka   zupełnie. 
Został u nas jeszcze dwie godziny, ale przez cały ten czas nie mógł usiedzieć 
na miejscu, wstawał, swawolił, hałasował, zbytkował z Saszą, całował mnie 
ukradkiem, szczypał w rękę i po kryjomu stroił miny do Anny Fiodorowny. 
W końcu Anna Fiodorowna wyrzuciła go za drzwi. Słowem, staruszek z za-
chwytu tak się rozruszał, jak mu się to może nigdy w życiu nie zdarzyło.

W ów uroczysty dzień zjawił się punktualnie o jedenastej, prosto z nabo-

żeństwa, we fraku przyzwoicie pocerowanym i rzeczywiście w nowej kami-
zelce i butach. W obu rękach niósł po paczce książek. Siedzieliśmy wówczas 
w salonie Anny Fiodorowny i piliśmy kawę (była niedziela). Staruszek zaczął, 
zdaje   się,   od   tego,   że   Puszkin   był   bardzo   dobrym  rymotwórcą,   następnie, 
jąkając się i płacząc, przeszedł nagle do tego, że trzeba żyć porządnie i jeżeli 
człowiek nie prowadzi się przyzwoicie, to znaczy, że hula, że złe nałogi gubią 
i   niszczą   człowieka;   wyliczył   kilka   zgubnych   przykładów   nieopanowania 
i zakończył tym, że od jakiegoś czasu poprawił się zupełnie i obecnie prowadzi 
się przykładnie i porządnie. Że i przedtem czuł słuszność przestróg syna, że 
to wszystko dawno czuł i zapisał sobie w duszy, ale teraz rzeczywiście zaczął 
się powściągać. Na dowód tego daje synowi książki kupione za składane przez 
siebie w ciągu długiego czasu pieniądze.

Słuchając biednego staruszka nie mogłam powstrzymać się od łez i śmie-

chu:   ależ   umiał   kłamać   w   razie   potrzeby!   Książki   zaniesiono   do   pokoju 
Pokrowskiego i ustawiono na półce. Pokrowski od razu domyślił się prawdy. 
Staruszka zaproszono na obiad. Tego dnia wszyscy byliśmy bardzo weseli. Po 
obiedzie graliśmy w fanty, w karty; Sasza rozdokazywała się, ja jej w niczym 
nie ustępowałam. Pokrowski był wobec mnie pełen atencji i szukał sposobno-
ści, by pomówić ze mną sam na sam, ale ja unikałam tego. Był to najpiękniej-
szy dzień w ciągu czterech lat mego życia.

A teraz nastąpią ciężkie, smutne wspominki: rozpocznę opowieść o moich 

czarnych dniach. Z tego powodu może pióro moje porusza się wolniej, jak 
gdyby   odmawiało   dalszego   pisania.   Dlatego   może   z   taką   przyjemnością 
i miłością przebiegłam pamięcią najdrobniejsze szczegóły z mego maleńkiego 

- 36 -

background image

życia w jego szczęsnych dniach. Dni te były krótkie; na ich miejsce przyszło 
cierpienie, które Bóg wie kiedy się skończy.

Nieszczęścia moje rozpoczęły się od choroby i śmierci Pokrowskiego.
W  dwa   miesiące   po   opisanych   tu   przeze   mnie   wypadkach   zachorował. 

W ciągu   tych   dwóch   miesięcy   niestrudzenie   rozmyślał   nad   tym,   jak   sobie 
urządzić życie, nie miał bowiem dotąd określonego stanowiska. Jak wszyscy 
suchotnicy nie rozstawał się do ostatniej chwili z nadzieją, że będzie żył bar-
dzo długo. Proponowano mu gdzieś posadę nauczyciela, ale do tego zajęcia 
czuł wstręt. Pracować w urzędzie nie mógł ze względu na chorobę. Przy tym 
na pierwszą pensję trzeba byłoby długo czekać. Krótko mówiąc, Pokrowski 
widział przed sobą same niepowodzenia; tracił wiarę w siebie. Zdrowie się 
pogarszało, ale on tego nie spostrzegał. Nadeszła jesień. Codziennie wycho-
dził w lekkim paletku załatwiać swoje sprawy, prosić i błagać o posadę, co go 
wewnętrznie bardzo męczyło; przemoczył nogi, przemókł na deszczu i w koń-
cu musiał się położyć do łóżka, z którego już nie wstał więcej... Umarł późną 
jesienią, w końcu października.

Przez cały czas choroby prawie nie opuszczałam jego pokoju, pielęgnowa-

łam go, usługiwałam. Często nie spałam całymi nocami. Rzadko bywał przy-
tomny, nieraz bredził; opowiadał Bóg wie co o swojej posadzie, o swoich 
książkach, o mnie, o ojcu... i tu dowiedziałam się wiele o okolicznościach jego 
życia, których przedtem nie znałam i nawet się nie domyślałam. W pierwszym 
okresie jego choroby domownicy patrzyli na mnie jakoś dziwnie. Anna Fio-
dorowna kiwała głową. Ale ja popatrzyłam wszystkim prosto w oczy i prze-
stali potępiać moje współczucie dla Pokrowskiego — przynajmniej mama.

Czasami   Pokrowski   mnie   poznawał,  ale   zdarzało   się   to  rzadko.   Prawie 

cały czas był nieprzytomny. Czasem całą noc długo z kimś rozmawiał nieja-
snymi, mrocznymi słowami i ochrypły jego głos brzmiał w ciasnym pokoju 
głucho jak w grobie; ogarniał mnie wtedy lęk. Zwłaszcza ostatniej nocy był 
jakby opętany szałem; strasznie cierpiał, żalił się, jęki jego raniły mi duszę. 
Wszyscy w domu byli jacyś przerażeni, Anna Fiodorowna modliła się ciągle, 
żeby go Bóg prędzej zabrał do siebie. Wezwano doktora. Doktor powiedział, 
że chory nad ranem umrze niezawodnie.

Stary Pokrowski całą noc przesiedział w korytarzu, pod samymi drzwiami 

pokoju syna; tu położono mu jakąś rogóżkę. Wchodził co chwila do pokoju; 

- 37 -

background image

strasznie   było   patrzeć   na   niego.   Był   tak   przybity   bólem,   że   wydawał   się 
zupełnie nieprzytomny i pozbawiony rozumu. Głowa mu się trzęsła ze stra-
chu. Drżał cały i ciągle coś szeptał do siebie, jakby dysputował sam ze sobą. 
Zdawało mi się, że oszaleje z boleści.

Przed świtem staruszek zmęczony bólem zasnął kamiennym snem na swo-

jej rogóżce. O ósmej syn zaczął konać; obudziłam ojca, Pokrowski był zupeł-
nie przytomny i pożegnał się z nami wszystkimi. Zadziwiające! Nie mogłam 
płakać, ale dusza rwała mi się na strzępy.

Najbardziej jednak wyczerpały mnie i udręczyły jego ostatnie chwile. Pro-

sił o coś długo, długo, zdrętwiałym językiem, a ja nie mogłam nic zrozumieć 
z jego słów. Serce pękało mi z bólu. Niepokoił się całą godzinę, czegoś się 
żalił, usiłował dać jakiś znak swymi stygnącymi rękami. A potem zaczynał 
znów prosić żałośnie, zachrypłym, głuchym głosem. Ale słowa jego były tylko 
nie powiązanymi dźwiękami i znowu nic nie mogłam zrozumieć. Przyprowa-
dzałam   do   niego   wszystkich   domowników,   dawałam   mu   pić,   ale   on   tylko 
smutno kiwał głową. W końcu zrozumiałam, o co mu chodzi. Prosił, żeby 
podnieść firanki i otworzyć okiennice. Widocznie chciał po raz ostatni popa-
trzeć na dzień, na świat boży, na słońce. Odsunęłam firanki, ale rozpoczyna-
jący się dzień był ponury i smętny jak biedne, gasnące życie umierającego. 
Słońca nie było. Chmury zakryły niebo mglistą zasłoną: było dżdżyste, ciemne 
i   smutne.   Drobny   deszcz   pryskał   w   szyby,   zmywając   je   potokami   zimnej, 
brudnej wody; było mglisto i ciemno. Do pokoju ledwo przedostawały się 
promienie szarego dnia i ledwo przezwyciężały drżące światło lampki palącej 
się pod obrazem. Umierający spojrzał na mnie smutno i pokiwał głową. Po 
chwili umarł.

Pogrzebem zajęła się Anna Fiodorowna. Trumnę kupiono jak najprostszą 

i wynajęto   wóz.   Wszystkie  rzeczy   i  książki   zmarłego   Anna   Fiodorowna 
zatrzymała   na   pokrycie   kosztów.   Staruszek   sprzeczał   się   z   nią,   hałasował, 
odebrał jej książki, ile tylko mógł; napchał nimi wszystkie kieszenie, nałożył 
ich sobie w kapelusz, gdzie tylko mógł, przez całe trzy dni obnosił się z nimi 
i nawet wówczas nie rozstał się z książkami, gdy trzeba było iść do cerkwi. 
Przez wszystkie dni był jak bezprzytomny, jakby odurzony i z jakąś dziwną 
zapobiegliwością stale krzątał się koło trumny: to poprawił nieboszczykowi 
wianuszek, to zapalał i usuwał świece. Widać było, że myśli jego nie mogą na 

- 38 -

background image

niczym spocząć. Na nabożeństwie w cerkwi nie było ani mamy, ani Anny 
Fiodorowny; mama była chora, Anna Fiodorowna, choć gotowa już do wyj-
ścia, pokłóciła się ze starym Pokrowskim i została w domu. W cerkwi byłam 
tylko ja jedna i staruszek. W czasie nabożeństwa napadł mnie jakiś strach — 
jakby przeczucie przyszłości. Ledwo mogłam wytrzymać w cerkwi. W końcu 
trumnę zamknęli, zabili, postawili na wozie i powieźli. Odprowadziłam ją tyl-
ko do końca ulicy. Woźnica pojechał kłusem. Staruszek biegł za nim i gorzko 
płakał; płacz drżał i urywał się w biegu. Biedak zgubił kapelusz i nie zatrzy-
mał się, żeby go podnieść. Głowa mu mokła na deszczu, zerwał się wiatr; 
zlodowaciały śnieg siekł i kłuł po twarzy. Staruszek jak gdyby nie czul niepo-
gody i z płaczem przebiegał z jednej strony wozu na drugą. Poły starego sur-
duta niby skrzydła powiewały na wietrze. Ze wszystkich kieszeni sterczały 
mu książki; w rękach miał jakąś ogromną księgę, którą mocno trzymał. Prze-
chodnie zdejmowali czapki i żegnali się. Inni zatrzymywali się i dziwowali 
biegnącemu  starcowi. Co  chwila wypadały  mu  w błoto książki  z kieszeni. 
Zatrzymywano go, pokazywano mu zgubę; podnosił ją i znów puszczał się 
w pogoń   za   trumną.   Na   rogu   ulicy   przyczepiła   się   do   niego   jakaś   stara 
żebraczka, by razem towarzyszyć pogrzebowi. W końcu wóz skręcił za róg 
i znikł   z   moich   oczu.   Poszłam   do   domu.  W  strasznej   udręce   rzuciłam   się 
mamie na szyję. Ściskałam ją mocno, mocno, całowałam, łkałam i tuliłam się 
do niej z lękiem, jakby starając się utrzymać w objęciach moją ostatnią przy-
jaciółkę   i   nie   oddać   jej   śmierci...  Ale   śmierć   już   stała   nad   biedną   mamą. 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

11 czerwca

Jakże   jestem   panu   wdzięczna   za   wczorajszy   spacer   na  Wyspy,   Makary 

Aleksiejewiczu! Jak tam ładnie, jak świeżo, jaka tam zieleń. Już tak dawno 
nie   widziałam   zieleni;   w   czasie   choroby   stale   mi   się   zdawało,   że   muszę 
umrzeć i że pewno umrę; może więc pan sądzić, czego wczoraj doznałam, jak 
się czułam! Niech się pan na mnie nie gniewa, że byłam wczoraj taka dumna. 
Było mi bardzo dobrze i lekko, ale w najpiękniejszych chwilach smutno mi 
czegoś. A to, że płakałam, to głupstwo, sama nie wiem, czemu płaczę. Odczu-

- 39 -

background image

wam   wszystko   boleśnie,   wszystko   mnie   rozstraja,   wrażliwość   moja   jest 
chorobliwa.  Blade,  bez  obłoków niebo,  zachód  słońca,  cisza  wieczorna  — 
wszystko to — sama już nie wiem, ale byłam wczoraj w nastroju takim, że 
odczuwałam wszystko w sposób ciężki i męczący, serce miałam pełne udręki 
i dusza domagała się łez. Ale po co ja to wszystko panu piszę? Wszystko to 
trudno własnemu sercu wypowiedzieć, a opowiedzieć komuś jeszcze trudniej. 
Ale pan może mnie zrozumie. — I smutek, i śmiech! Jaki pan jest naprawdę 
dobry, Makary Aleksiejewiczu! Wczoraj patrzył pan tylko w moje oczy, chcąc 
wyczytać  w  nich,  co  odczuwam,   i  zachwycał   się  pan  moim zapałem.   Czy 
to krzaczek, czy aleja, czy smuga wody, pan już tam jest, stoi pan i patrzy 
w oczy, jakby mi dobra swoje pokazywał. Dowodzi to, że pan ma dobre serce, 
Makary Aleksiejewiczu. Toteż kocham pana za to. No, do widzenia. Znowu 
jestem   dzisiaj   chora.   Przemoczyłam   sobie   na   wczorajszym   spacerze   nogi 
i przeziębiłam się; Fiodora także chora na coś, więc obie niedomagamy. Pro-
szę o mnie nie zapominać i częściej zachodzić.

Pańska

W. D.

12 czerwca

Ptaszyno moja, Warwaro Aleksiejewno!
Myślałem, kochanie, że mi pani wszystko wczorajsze wierszami opisze, 

a napisałaś tylko zwykłą karteczkę. Mówię o tym dlatego, że chociaż napisa-
łaś na kartce mało, ale za to niezwykle pięknie i słodko. I przyroda, i rozmaite 
obrazki wiejskie, i wszystko inne o uczuciu — słowem, wszystko to pani bar-
dzo ładnie opisała. A co do mnie, to nie mam talentu. Choćbym dziesięć stro-
nic,   nagryzmolił,   nic   z   tego   nie   wyjdzie,   nic   nie   opiszę.   Próbowałem  już. 
Piszesz mi, kochana moja, że jestem człowiek dobry, niezłośliwy, niezdolny 
skrzywdzić bliźniego, rozumiejący objawioną w przyrodzie łaskę Boga, i róż-
nymi innymi pochwałami obsypujesz mnie pani. Wszystko to prawda, dzie-
cinko, wszystko to zupełna prawda; jestem rzeczywiście taki, jak pani mówi, 
sam o tym wiem, ale gdy się przeczyta coś takiego, jak pani pisze, to mimo 

- 40 -

background image

woli   robi   się   miło   na   sercu,   a   potem  nadchodzą   przykre   rozmyślania.  Ale 
niech dziecinka posłucha, opowiem coś, kochanie moje.

Zacznę od tego, że miałem zaledwie siedemnaście latek, kiedy wstąpiłem 

do   służby   urzędniczej,   i   oto   niedługo   minie   trzydzieści   lat   mojej   kariery 
urzędniczej. Nie ma co mówić, zdarłem już dosyć wicmundurów, zmężnia-
łem, zmądrzałem, przyjrzałem się ludziom; żyłem, mogę powiedzieć, naży-
łem się na świecie, toteż chcieli mnie raz nawet przedstawić do krzyża. Pani 
może nie uwierzy, ale ja naprawdę nie kłamię. Ale cóż, serdeńko, znaleźli się 
przy tym wszystkim źli ludzie! A ja powiem, moja droga, że chociaż jestem 
ciemnym człowiekiem może, to serce mam takie jak każdy człowiek. A czy 
wie Wareńka, co mi zły  człowiek zrobił?  Aż wstyd  powiedzieć, co zrobił; 
raczej proszę zapytać, dlaczego to zrobił? Ot dlatego, że jestem cichutki, że 
poczciwi na ze mnie i człek spokojny. Nie podobałem się im, więc huzia na 
mnie. Zaczęło się od tego, że „można powiedzieć, Makary Aleksiejewiczu, że 
pan   to   a   to”,   potem   było:   „Makarego  Aleksiejewicza,   można   powiedzieć, 
szkoda nawet pytać”. A w końcu teraz powtarzają: „To już na pewno Makary 
Aleksiejewicz!” Ot, widzi kochana pani, jak to poszło: wszyscy na Makarego 
Aleksiejewicza; tyle tylko potrafili zrobić, że Makary Aleksiejewicz stał się 
człowiekiem przysłowiowym w całym naszym urzędzie. Ale mało tego, że 
zrobili   ze   mnie   osobę   przysłowiową   i   omal   nie   wyzwisko,   dobrali   się   do 
moich włosów, butów, munduru, całej postaci; wszystko, według ich zdania, 
wszystko należy przerobić! A powtarza się to każdego bożego dnia od niepa-
miętnych czasów. Przyzwyczaiłem się, bo się do wszystkiego mogę przyzwy-
czaić, bo jestem spokojnym człowiekiem, bo jestem skromnym człowiekiem; 
ale za co to wszystko? Co ja komu złego zrobiłem? Awans komu przechwyci-
łem czy co? Oczerniłem kogokolwiek przed przełożonymi? Nagrodę wyże-
brałem? Intrygę jaką przygotowałem czy co takiego? Grzechem by było, gdy-
byś pani coś podobnego pomyślała, serdeńko. Gdzie mi do tego wszystkiego! 
Niechże   kochanie   moje   tylko   pomyśli:   czy   ja   naprawdę   jestem   zdolny   do 
intryg i niezdrowej ambicji?  Dlaczegóż więc, pożal się Boże, owe napaści 
na mnie? Przecież pani uważa mnie za porządnego człowieka, a jesteś bez 
porównania lepsza niż oni wszyscy. Bo i jakaż jest największa obywatelska 
cnota? W niedawnej prywatnej rozmowie wyraził się Eustachy Iwanowicz, że 
najważniejsza obywatelska cnota to umieć nabić sobie trzos. Mówił to żartem 
(wiem, że to był żart), ale wniosek z tego taki, że nie należy być nikomu cię-

- 41 -

background image

żarem; a ja nie jestem nikomu ciężarem. Mam swój kawałek chleba, że tylko 
suchy  kawałek  chleba,  a  czasem  nawet czerstwy, ale  zdobywam go  pracą, 
uczciwie i spożywam w sposób godny. Ale cóż począć! Sam przecież wiem, 
że niewiele robię swym przepisywaniem, mimo to jestem z tego dumny: pra-
cuję w pocie czoła. Cóż w tym takiego, że przepisuję? Cóż to, grzech przepi-
sywać czy co? Wciąż gadają, że przepisuję! „On niby, przepisuje”. No i co 
w tym takiego hańbiącego? Charakter pisma mam taki czytelny, ładny, przy-
jemny, aż miło spojrzeć, i jego ekscelencja jest zadowolony; przepisuję mu 
najważniejsze papiery. No, stylu nie mam. Sam wiem, że go nie mam, tego 
przeklętego stylu; dlatego też nie powiodło mi się w urzędzie, nawet i do 
pani, serdeńko, piszę po prostu, bez żadnych wymysłów, jak mi się w sercu 
układa... Wiem o tym wszystkim, jednakowoż gdyby wszyscy zaczęli tworzyć, 
to któż by przepisywał? Takie pytanie stawiam i proszę panią o odpowiedź. 
Rozumiem przecież, że jestem potrzebny, że nie można się beze mnie obejść, 
więc nie mam co głupstwami zbijać się z pantałyku. No, niechże sobie będzie 
szczur, jeżeliście podobieństwo stwierdzili! Ale szczur ten jest potrzebny, ale 
szczur ten pożytek przynosi, ale szczura poważają, ale szczur ten otrzymuje 
nagrodę — oto, jaki jest szczur. Zresztą dosyć o tych sprawach, moje kocha-
nie,   przecież   nie   o   tym   chciałem   mówić,   tylko   tak   poniosło   mnie   trochę. 
Zresztą przyjemnie oddać sobie od czasu do czasu sprawiedliwość. Do widze-
nia, kochanie moje, serce moje, pocieszycielko moja zacna! Zajdę na pewno 
do pani, zajdę, odwiedzę panią, gwiazdeczko moja. A tymczasem proszę się 
nie nudzić. Przyniosę pani książkę. No, do widzenia, Wareńko.

Serdecznie życzliwy

Makary Diewuszkin

20 czerwca

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu! Piszę do pana naprędce, śpie-

szę   się,   wykończyłam  bowiem  na   termin   robotę.   Sprawa   jest   taka.   Można 
zrobić dobry sprawunek. Mówiła mi Fiodora, że jej dobry znajomy sprzedaje 
wicmundur,   zupełnie   nowiusieńki,   spodnie,   kamizelkę   i   czapkę   i,   mówią, 
wszystko bardzo tanio, więc może by pan kupił. Przecież nie jesteś pan obec-

- 42 -

background image

nie w potrzebie, a i pieniądze masz. Sam pan mówiłeś, że masz. Naprawdę 
proszę spojrzeć na siebie, w jakim pan ubraniu chodzi. Wstyd! Wszystko łata-
ne. Nowego munduru pan nie masz, wiem, chociaż zapewniasz, że masz. Bóg 
wie, gdzieś pan go się pozbył. Więc proszę mnie posłuchać i kupić. Proszę to 
dla mnie zrobić; jeżeli mnie pan lubi, niech pan kupi.

Dostałam w prezencie od pana bieliznę; proszę posłuchać, Makary Alek-

siejewiczu, pan się przecież rujnuje. To nie żarty, tyle na mnie wydać. Strach, 
ile pieniędzy! Ach, jak je pan lubi trwonić! Ja nic nie potrzebuję, wszystko 
to było zupełnie zbyteczne. Wiem, jestem tego pewna, że pan mnie lubisz, 
naprawdę   zbyteczne   jest   przypominać   mi   to   podarunkami,   a   ciężko   mi   je 
przyjmować od pana, wiem przecie, ile to pana kosztuje. Proszę raz na za-
wsze przestać, słyszy pan? Proszę o to i zaklinam. Prosisz mnie pan, Makary 
Aleksiejewiczu, o przysłanie dalszego ciągu pamiętnika, prosisz, żebym go 
dokończyła. Sama nie wiem, jak napisałam nawet tyle, co zostało napisane. 
Nie mam siły mówić teraz o przeszłości, nawet myśleć o niej nie chcę. Strasz-
no mi się robi od tych wspomnień. Najciężej mówić mi o mojej biednej matce, 
która zostawiła swoje biedne dziecko na łup tym potworom. Serce krwią mi 
broczy na samo wspomnienie. To wszystko jest jeszcze takie świeże, nie zdą-
żyłam się jeszcze nie tylko uspokoić, ale nawet opamiętać, chociaż minął już 
przeszło rok od tamtego czasu. Ale pan wie wszystko.

Mówiłam panu o obecnych zamysłach Anny Fiodorowny. Oskarża mnie 

o niewdzięczność i odrzuca wszelkie zarzuty o spółdziałanie z panem Byko-
wem. Wzywa mnie do siebie; mówi, że uprawiam żebraninę, że zeszłam na 
złą drogę. Mówi, że jeżeli do niej wrócę, to ona podejmie się załatwić całą 
sprawę   z   panem  Bykowem  i   zmusi   go   do   naprawienia   winy   wobec   mnie. 
Twierdzi, że pan Bykow chce mi dać posag. Bóg z nim! Dobrze mi tutaj, 
z panem i z  moją  poczciwą  Fiodorą,  która  swoim  przywiązaniem  do mnie 
przypomina mi nieboszczkę nianię. Pan, chociaż jesteś moim dalekim krew-
nym, zasłaniasz mnie swoim nazwiskiem. A tamtych nie znam; jeżeli będę 
mogła, zapomnę o nich. Czego oni jeszcze ode mnie chcą? Fiodora mówi, że 
to wszystko plotki i że w końcu zostawią mnie w spokoju. Daj to Boże!

W. D.

- 43 -

background image

21 czerwca

Serdeńko, dzieciątko moje!
Chcę pisać, a nie wiem, od czego zacząć. Przecież to dziwne, serdeńko, że 

żyjemy z sobą tak przyjaźnie. Mówię to dlatego, że nigdy nie spędzałem dni 
w takiej radości. Zupełnie jakby Bóg pobłogosławił mnie domem i rodziną! 
Dzieciątko moje śliczne, co to tam pani opowiada o tych czterech koszulkach, 
które jej posłałem. Przecież były pani potrzebne — dowiedziałem się od Fio-
dory. Dla mnie, serdeńko, zrobić pani przyjemność to niezwykłe szczęście, to 
moja radość, więc proszę mnie zostawić w spokoju, proszę mi nie dokuczać 
i nie oponować. Nigdy mi się nic takiego nie przydarzyło, dzieciątko. Przecież 
ja obecnie w świat wszedłem. Po pierwsze, żyję w dwójnasób, bo pani miesz-
ka, ku mojej wielkiej radości, bardzo blisko mnie; po drugie, zaprosił mnie 
dzisiaj na herbatę jeden z lokatorów, sąsiad mój Rataziajew, ten sam urzęd-
nik, u którego bywają wieczorki autorskie. Dzisiaj zebranie; będziemy czytać 
utwory. Oto jak teraz żyjemy, dzieciątko. No, żegnam. Napisałem to wszystko 
bez żadnego widocznego celu, a tylko po prostu dlatego, żeby powiadomić 
panią, jak mi się teraz dobrze powodzi. Kazała mi pani przez Teresę powie-
dzieć, że potrzebuje kolorowego jedwabiu do wyszywania, kupię, dziecinko, 
kupię. Jutro będę miał rozkosz zadowolić panią w zupełności. Wiem, gdzie 
się to kupuje. A tymczasem pozostaję

Szczery pani przyjaciel

Makary Diewuszkin

22 czerwca

Wielce szanowna Warwaro Aleksiejewno!
Powiadamiam   panią,   iż   zdarzyło   się   u   nas   w   mieszkaniu   nieszczęście, 

naprawdę, naprawdę godne współczucia. Dzisiaj o piątej godzinie rano umarł 
mały synek Gorszkowa. Nie wiem tylko na co, szkarlatyna jakaś czy coś, Bóg 
to wie! Odwiedziłem tych Gorszkowów. Dzieciątko moje, tam dopiero bieda! 
A jaki nieporządek! I nic dziwnego: cała rodzina mieszka w jednym pokoju, 
poprzegradzanym dla przyzwoitości parawanikami. Już i trumienka stoi; taka 
zwykła, ale dosyć ładna trumienka; kupił gotową; chłopczyk miał dziewięć 

- 44 -

background image

lat,   mówią,   że   rokował   nadzieje.   Żałość   bierze   na   nich   patrzeć,  Wareńko. 
Matka nie płacze, ale taka smutna, biedaczka. Może im lżej będzie, że jedno 
ubyło;   pozostało   jeszcze   dwoje;  jedno   przy   piersi   i  maleńka   dziewczynka, 
mająca trochę więcej niż sześć lat. Doprawdy, czy to przyjemność widzieć, 
jak cierpi dziecko, i to rodzone, a nie móc mu niczym pomóc! Ojciec siedzi 
w starym, wyszmelcowanym fraku na złamanym krzesełku. Ciekną mu łzy, 
ale może nawet nie z bólu, a tak z przyzwyczajenia oczy ropieją. Dziwak taki. 
Stale się czerwieni, gdy się do niego odezwać, miesza się i nie wie, co ma 
odpowiedzieć.   Maleńka   dziewczynka,   córeczka,   stoi   oparta   o   trumnę,   taka 
biedaczka smutna, zamyślona! Nie lubię, Wareńko kochanie, gdy się dziecko 
zamyśla; niemiło patrzeć! Koło niej, na podłodze, leży jakaś lalka z gałganów 
— nie bawi się nią, trzyma paluszek na ustach; stoi sobie, nawet się nie poru-
szy. Gospodyni dała jej cukierka; wzięła, ale nie zjadła.

Smutne, Wareńko, co?

Makary Diewuszkin

25 czerwca

Kochany Makarze Aleksiejewiczu! Zwracam panu książkę. Jest to wstrętna 

książczyna, nie warto jej nawet brać do ręki. Skąd pan wykopał taki skarb? 
Bez żartów — czyżby panu podobały się takie książki? Obiecano mi pożyczyć 
w tych dniach coś do czytania. Jeżeli pan chce, to się i z panem podzielę. 
A teraz do widzenia. Naprawdę nie mam czasu pisać.

W. D.

26 czerwca

Miła Wareńko! Sprawa wygląda tak, że ja, dzieciątko, rzeczywiście nie 

czytałem tej książki. Prawda, przeczytałem trochę, widzę, że błazeństwa napi-
sane  dla  rozśmieszenia  ludzi,  więc   myślę:  cóż,  może   to  naprawdę   wesołe, 
może spodoba się Wareńce, więc wziąłem i wysłałem ją pani.

Rataziajew   obiecał   mi   dać   coś   naprawdę   literackiego   do   przeczytania, 

- 45 -

background image

więc   będzie   dziecinka   miała   książki.   Rataziajew   to   mądra   sztuka   —   sam 
pisze, och, jak on pisze! Pióro takie zamaszyste, stylu po prostu nadmiar, to 
znaczy   w   każdym   najgłupszym,   najzwyczajniejszym,   codziennym   słowie, 
jakie mógłbym czasem Faldoniemu albo Teresie powiedzieć, w takim nawet 
słowie ma styl. Bywam u niego na wieczorkach. Palimy tytoń, a on nam czy-
ta; czyta do godziny piątej, a my słuchamy. Specjały; nie literatura! Przepięk-
ne, kwiaty, po prostu kwiaty; z każdej stronicy bukiet można złożyć! A jaki 
on przystępny, dobry, uprzejmy. No, czymże ja jestem w porównaniu z nim, 
czym? Niczym. On jest człowiek z reputacją, a ja co? Po prostu nie istnieję; 
a on  nawet   dla  mnie   jest  grzeczny.  Przepisuję   mu   coś  niecoś.   Niech  tylko 
Wareńka nie myśli, że to jest jakiś podstęp, że on właśnie dlatego okazuje mi 
życzliwość, że ja mu przepisuję. Proszę nie zważać na plotki, serdeńko, pro-
szę tylko nie zważać na podłe plotki! Nie, ja to robię sam, z własnej woli, 
żeby mu zrobić przyjemność; a że on jest dla mnie życzliwy, to już dlatego, 
żeby mi zrobić przyjemność. Znam się, serdeńko, na delikatnym postępowa-
niu. To dobry, bardzo dobry człowiek i nie mający sobie równego pisarz.

A literatura to dobra rzecz, Wareńko, bardzo dobra; dowiedziałem się tego 

od nich trzy dni temu. Wzniosła to rzecz. Krzepi serce ludzkie, poucza, i róż-
ne inne rzeczy o tym wszystkim w książce ich napisano. Bardzo dobrze napi-
sano.   Literatura   to   obraz,   to   pewnego   rodzaju   obraz   i   zwierciadło;   wyraz 
namiętności, subtelna krytyka, budujące nauki i dokument. To wszystko poją-
łem od nich. Powiem otwarcie, serdeńko, człowiek siedzi między nimi, słucha 
(tak jak każdy z nich, nawet fajkę palę), a jak zaczną ścierać się i dyskutować 
o różnych sprawach, to po prostu pasuję, wtedy tu, serdeńko, oboje — i ja, 
i pani — musimy po prostu spasować. Tu jestem głupcem nad głupcami; wstyd 
mi samego siebie, tak iż cały wieczór myślę, jakby tu choć pół słóweczka 
wtrącić do ogólnej rozmowy, a tego pół słóweczka jak na złość nie ma. A żal, 
Wareńko, samego siebie, że się jest nie do tego i nie taki; to znaczy się we-
dług  przysłowia: „Jakiegoś  mnie,  Boże,  stworzył,  takiego mnie  masz”.  Bo 
co ja teraz w wolnym czasie robię? Śpię jak głupiec skończony. A przecież 
zamiast  niepotrzebnego  spania   można  by  się   zająć  czymś  przyjemnym;   na 
przykład siąść i popisać. I dla siebie pożyteczne, i dla innych dobrze. A po-
patrz   tylko,   serdeńko,   ile   oni   zarabiają,   odpuść   im,   Boże!  Weźmy   choćby 
Rataziajewa — ile on zarabia! Co dla niego znaczy napisać arkusz. Przecież 
on w niektóre dni po pięć pisywał, a bierze, jak mówi, po trzysta rubli za 

- 46 -

background image

jeden arkusz. Za jakąś anegdotkę albo za coś ciekawego zaraz kładź na stół 
pięćsetkę, choćbyś miał pęknąć — ale dawaj, a jeżeli nie, to innym razem 
i tysiączek do kieszeni włożymy! Tak to jest, Warwaro Aleksiejewno! Ma on 
na przykład u siebie kajecik wierszyków, a wierszyki takie niewielkie — sie-
dem tysięcy, serdeńko, proszę pomyśleć, żąda. A przecież to nieruchomość, 
dom pierwszorzędny! Mówi, że dają mu pięć tysięcy, a on się nie zgadza. 
Namawiam go, tłumaczę, mówię, bierz pan od nich te pięć tysięcy, pluń na 
nich. Przecież pięć tysięcy to pieniądz! Nie, mówi, dadzą te oszusty siedem. 
Taki już obrotny!

Ale jeśli już o tym mowa, to przepiszę pani urywek z Włoskich namiętno-

ści. Tak się nazywa jego dzieło. Niechże Wareńka przeczyta i sama osądzi.

—„...Włodzimierz drgnął, a namiętności wściekle w nim zabulgotały i krew 

zawrzała.

— Hrabino — zawołał — hrabino! Czy pani wiesz, jak straszna jest ta 

namiętność, jak bezgraniczne szaleństwo? Nie, marzenia moje nie oszukały 
mnie! Kocham, kocham, pełen zachwytu, zapału, szaleństw! Wszystka krew 
twego męża nie zaleje wściekłego, wrzącego zachwytu duszy mojej! Marne 
przeszkody  nie powstrzymają piekielnego  ognia, pożerającego mą  znużoną 
pierś. O Zenaido! Zenaido!

— Włodzimierzu! — szepnęła nieprzytomnie hrabina pochylając się ku 

jego ramieniu.

— Zenaido! — krzyknął w zachwycie Smielski.
Z piersi jego ulotniło się westchnienie. Na ołtarzu miłości wybuchnął jas-

nym płomieniem pożar i pożerał piersi nieszczęsnych męczenników.

— Włodzimierzu!  — szepnęła  z  upojeniem hrabina. Pierś  jej falowała, 

policzki płonęły, oczy gorzały...

Dokonał się nowy okropny związek!  … . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po upływie pół godziny do buduaru żony wszedł stary hrabia.
— Cóż, duszko, czy nie kazać nastawić samowaru dla drogiego gościa? — 

powiedział klepiąc żonę po policzku”.

- 47 -

background image

No a teraz pytam, serdeńko, co pani o tym sądzi? Prawda, trochę za swo-

bodne, bez kwestii, ale za to piękne. Już co piękne, to piękne. A teraz pozwól 
pani, że przepiszę urywek z opowiadania Jermak i Zulejka.

Proszę sobie wyobrazić, serdeńko, że dziki i srogi zdobywca Syberii, Jer-

mak, zakochał się w Zulejce, wziętej do niewoli córce króla Syberii, Kuczuma. 
Jest to, jak pani widzi, zdarzenie wzięte wprost z czasów Iwana Groźnego. 
Oto rozmowa Jermaka z Zulejką.

„— Kochasz mnie, Zulejko! O, powtórz, powtórz!...
— Kocham cię, Jermaku! — szepnęła Zulejka.
— Błogosławię was, niebo i ziemio! Jestem szczęśliwy!... Dałyście mi to 

wszystko, ku czemu już od chłopięcych lat rwał się mój niespokojny duch. 
A więc tu wiodłaś mnie, gwiazdo moja przewodnia, a więc dlatego przywio-
dłaś mnie tutaj, za Kamienny Pas. Całemu światu pokażę moją Zulejkę i lu-
dzie, te wściekłe potwory, nie ośmielą się mnie winić. O, gdybyż oni zrozu-
mieli   tajemne   cierpienie   jej   tkliwej   duszy,   gdybyż   potrafili   dojrzeć   cały 
poemat w jednej łezce mojej Zulejki.  O, zezwól  mi pocałunkami zetrzeć tę 
łezkę, daj mi wypić tę niebiańską łezkę... o, nieziemska!

— Jermaku — powiedziała Zulejka — świat jest zły, ludzie niesprawie-

dliwi. Będą nas ścigać, potępią nas, mój miły Jermaku. Cóż pocznie biedna 
dziewica — wychowana wśród rodzinnych śniegów Syberii, w jurcie swego 
ojca — w waszym zimnym, lodowatym, bezdusznym, samolubnym świecie? 
Ludzie nie zrozumieją mnie, mój upragniony i kochany.

— Wtedy wzniesie się nad nimi i świśnie szabla kozacka! — wykrzyknął 

Jermak błądząc dziko oczyma”.

Cóż   pocznie   teraz   Jermak,   Wareńko,   gdy   się   dowie,   że   jego   Zulejkę 

zarżnięto?   Ślepy   starzec   Kuczum   chcąc   zadać   śmiertelny   cios   Jermakowi, 
który pozbawił go berła i korony, przekradł się korzystając z ciemnej nocy 
i nieobecności Kozaka, do jego namiotu i zabił swoją córkę.

- 48 -

background image

„— Lubię ścierać żelazo na kamieniu! — krzyknął Jermak w szale wście-

kłości,  ostrząc  swój  stalowy  nóż  o  szamański  kamień.  —  Łaknę  ich krwi, 
krwi! Piłować ich trzeba, piłować!!!”

I po tym wszystkim Jermak, nie mogąc przeżyć swojej Zulejki, rzuca się 

do Irtysza, i na tym się wszystko kończy.

A oto na przykład taki mały urywek, rodzaj żartobliwego opisu, skreślony 

tylko dla rozśmieszenia.

„— Czy znacie Iwana Prokopowicza Żełtopuza? To ten, który ugryzł w no-

gę Prokopa Iwanowicza. Iwan Prokopowicz jest człowiekiem gwałtownego 
charakteru, ale rzadkich cnót; przeciwnie, Prokop Iwanowicz nadzwyczaj lubi 
rzodkiew z miodem. Otóż kiedy się jeszcze poznajomił z Pelagią Antonow-
ną... A czy państwo znają Pelagię Antonownę? To ta, która zawsze kładzie 
spódnicę na wywrót”.

Toż to, Wareńko, po prostu boki zerwać można. Tarzaliśmy się ze śmie-

chu, kiedy nam to czytał. Taki już jest, odpuść mu, Boże. Zresztą, dziecinko, 
chociaż to wszystko jest trochę fantazyjne, bardzo figlarne, ale niewinne, bez 
śladu wolnomyślicielstwa i liberalnych idei. Trzeba zaznaczyć, że Rataziajew 
doskonale się prowadzi i dlatego jest świetnym pisarzem, nie takim jak inni 
pisarze.

A jednak naprawdę przychodzi niekiedy do głowy... a jeślibym sam cokol-

wiek napisał, co wtedy będzie? Ot, na przykład dajmy na to, że nagle ni z tego, 
ni z owego ukazałaby się w świecie książeczka pod tytułem: Poezje Makarego 
Diewuszkina!
  No co by mój aniołeczek wtedy powiedział? Jak byś to pani 
przyjęła, co byś o tym myślała? O sobie rzeknę, dziecinko, że jeśliby się kiedy 
ukazała moja książka, to już bym się na pewno nie śmiał pokazać na New-
skim. Przecież co by to było, gdyby każdy mówił: oto idzie twórca literatury, 
poeta Diewuszkin, to rzeczywiście jest sam Diewuszkin! Co ja bym wtedy na 

- 49 -

background image

przykład zrobił z mymi butami? Zaznaczę mimochodem, dziecinko, że buty 
prawie zawsze mam połatane, a i zelówki, prawdę mówiąc, odstają niekiedy 
nieprzyzwoicie. Jak by to wyglądało, gdyby się wszyscy dowiedzieli, że autor 
Diewuszkin nosi łatane buty? Co by powiedziała jakaś diuszessa-komtessa, 
gdyby to zobaczyła? Może nie zauważyłaby tego, bo jak mi się zdaje, kom-
tessy nie zajmują się butami, a do tego urzędniczymi (bo przecież buty butom 
nierówne), ale opowiedziano by jej wszystko; właśnie przyjaciele by mnie 
wydali. Rataziajew pierwszy by wydał, on bywa u hrabiny B, mówi, że jest 
tam stałym gościem i bez ceremonii. Mówi, że ona jest taka milusia, taka lite-
racka dama. Numer z tego Rataziajewa!

Ale   dosyć   już   o   tym,   przecież   piszę   to   wszystko,   aniołeczku   mój,   dla 

śmiechu, żeby panią rozweselić. Żegnaj, serce moje. Dziś nabazgrałem dużo, 
ale to dlatego, że jestem w najweselszym nastroju ducha. Obiadowaliśmy dzi-
siaj wszyscy razem u Rataziajewa, figlarze z nich, dziecinko, i postawili takie 
romańskie wino... ale po co o tym pani pisać! Tylko proszę sobie nie pomy-
śleć czego o mnie. Ja sobie tak tylko. Książki przyślę, na pewno przyślę... 
Chodzi tu z rąk do rąk utwór Paul de Kocka, tylko że Paul de Kock nie dla 
pani

*

... Ani, ani — nie nadaje się dla pani Paul de Kock. Opowiadają o nim, 

dziecinko, że doprowadza wszystkich petersburskich krytyków do szlachetne-
go oburzenia. Posyłam pani funcik cukierków — kupiłem je specjalnie dla 
pani. Proszę jeść i wspominać mnie przy każdym cukierku. Proszę tylko nie 
gryźć karmelków, lecz ssać, bo ząbki rozbolą. A może pani lubi cykatę? Pro-
szę napisać. No, do widzenia. Niech Bóg ma panią w swej opiece, serdeńko. 
Pozostaję zawsze wiernym pani przyjacielem.

Makary Diewuszkin

27 czerwca

Szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Fiodora   mówi,   że   jeśli   zechcę,   to   pewni   ludzie   chętnie   zajmą   się   mną 

i wystarają   się   dla   mnie   o   bardzo   dobrą   posadę   guwernantki   w   pewnym 

* Paul de Kock (1794—1871) — pisarz francuski, niezwykle popularny w swoim czasie 

autor licznych powieści, który uważany był za pisarza „niemoralnego”.

- 50 -

background image

domu. Co pan o tym myśli, przyjacielu mój, pójść czy nie? Oczywiście nie 
będę panu wtedy ciężarem, a i posada, zdaje się, dobra; ale z drugiej strony, 
straszno jakoś iść do obcego domu. Są to jacyś obywatele ziemscy. Zaczną się 
o mnie dowiadywać, rozpytywać, ciekawić się — i co ja im wtedy powiem? 
Jestem przy tym taki odludek, dzikus, nie lubię się ruszać z miejsca. Jakoś 
lepiej tam, gdzie się człowiek przyzwyczaił. Choć nawet bieduje, ale zawsze 
lepiej. Przy tym ten wyjazd i Bóg wie, co to za posada będzie, może każą mi 
po prostu dzieci niańczyć. A i ludzie tacy jacyś, w ciągu dwóch lat zmieniają 
trzecią guwernantkę. Proszę mi poradzić, Makary Aleksiejewiczu, na litość 
boską, wziąć to zajęcie czy nie? Ale dlaczego pan nigdy sam do mnie nie 
wpadniesz? Rzadko się pokazujesz. Tyle tylko, że widujemy się w niedzielę 
na mszy. Jakiż z pana odludek! Zupełnie taki jak ja. A przecież jestem pana 
prawie że krewną. Nie lubi pan mnie, Makary Aleksiejewiczu. A mnie czasem 
samej bardzo smutno. Niekiedy, zwłaszcza o zmroku, siedzę sama, samiuteń-
ka.   Fiodora   wyjdzie   gdzieś.   Siedzi   się,   myśli,   wspomina   całą   przeszłość, 
i radosną, i smutną — wszystko przesuwa się przed oczyma, wszystko miga 
jak we mgle. Ukazują się znajome twarze (widzę je prawie na jawie), najczę-
ściej widzę mamę... A jakie ja miewam sny! Czuję, że zdrowie mi się zepsuło, 
jestem taka słaba; ot dzisiaj, kiedy wstałam rano z łóżka, zrobiło mi się słabo; 
a do tego męczy mnie taki brzydki kaszel. Czuję, wiem, że niedługo umrę. 
Któż mnie pochowa? Kto pójdzie za moją trumną? Kto mnie pożałuje? Może 
wypadnie umrzeć w obcym miejscu, w obcym domu, na cudzych śmieciach... 
Boże mój, jakież smutne jest życie, Makary Aleksiejewiczu. Dlaczego karmi 
mnie pan ciągle, przyjacielu mój, cukierkami? Nie wiem, doprawdy, skąd pan 
bierze tyle pieniędzy? Ach, przyjacielu mój, proszę oszczędzać pieniądze, na 
miłość boską, niech je pan oszczędza... Fiodora sprzedaje dywanik, który ja 
wyszyłam;   dają   za   niego   pięćdziesiąt   rubli   asygnatami.   To   bardzo   dużo; 
myślałam, że będzie mniej. Fiodorze dam trzy ruble, a sobie uszyję sukienkę, 
taką prościutką a ciepłą. Dla pana zrobię kamizelkę, sama zrobię i materiał 
wybiorę ładny.

Fiodora   zdobyła   mi   książkę,  Opowieści   Biełkina,  którą   panu   posyłam, 

jeżeli zechce pan czytać. Proszę tylko jej nie poplamić i nie trzymać długo; 
książka pożyczona, utwór Puszkina. Dwa lata temu czytałam te opowiadania 
razem z mamą i teraz bardzo mi smutno było czytać je powtórnie. Jeżeli pan 
ma jakiekolwiek książki, to proszę mi je przesłać — ale tylko w tym wypad-

- 51 -

background image

ku, o ile nie pochodzą od Rataziajewa. On dałby na pewno swoje dzieła, o ile 
coś drukował. Jakże mogą podobać się panu te rzeczy, Makary Aleksiejewi-
czu? Takie głupstwa... No, do widzenia. Zagadałam się. Gdy jestem smutna, 
chętnie paplę o czymkolwiek. To jest lekarstwo; zaraz robi się lżej, zwłaszcza 
gdy wypowiem wszystko, co ciąży na sercu. Do widzenia, do widzenia, przy-
jacielu mój!

Pańska

W. D.

28 czerwca

Serdeńko, Warwaro Aleksiejewno!
Dosyć tych zmartwień! Jak pani nie wstyd! Jakże tak można, aniołeczku 

mój, skąd takie myśli przychodzą? Pani nie jesteś chora, zupełnie, serdeńko, 
nie jesteś chora; kwitniesz, naprawdę kwitniesz; jesteś trochę blada, ale kwit-
niesz. I cóż to za sny i widzenia miewasz pani. Wstyd, dziecino, trzeba z tym 
skończyć; niech pani plunie na te sny, po prostu plunie. Dlaczego ja sypiam 
dobrze? Dlaczego ze mną nic się nie dzieje? Proszę mi się kiedy przyjrzeć, 
serdeńko. Żyję sobie, śpię spokojnie, zdrowiuteńki jestem, zuch nad zuchy; 
przyjemnie spojrzeć. Dosyć, dosyć tego, serdeńko, proszę się wstydzić. Pro-
szę się poprawić. Przecież ja znam pani główkę, serdeńko. Niech się tylko 
cokolwiek stanie, a pani już zaczyna marzyć i tęsknić nie wiadomo do czego, 
proszę to dla mnie zrobić i przestać. Pójść między ludzi? — Nigdy! Nie, nie 
i nie. Co pani przychodzi do głowy? Co się z panią dzieje? I to jeszcze na 
wyjazd! Nie, kochana, nie pozwolę, uzbroję się we wszystkie siły przeciw 
takiemu zamiarowi. Sprzedam stary frak, w jednej koszuli będę chodził po 
ulicach, a pani nie będzie u nas biedy cierpieć. Nie, Wareńko, nie; już ja panią 
znam. To głupstwo, zupełne głupstwo. A jeżeli co jest słuszne, to tylko to, że 
Fiodora wszystkiemu winna; to widocznie jest głupia baba, wmówiła w panią 
to wszystko. Niechże jej kochanie moje nie wierzy. Bo pani przecież na pew-
no nie wiesz jeszcze o wszystkim... To jest głupia, swarliwa, niedorzeczna 
baba; toć i swego nieboszczyka męża wyprawiła na tamten świat. A może roz-
gniewała panią czymkolwiek? Nie, nie, maleńka, za nic w świecie. A ze mną 
co wtedy będzie, co ja pocznę? Nie, miła Wareńko, proszę sobie to wybić 

- 52 -

background image

z głowy. Czego pani u nas brak? My nie posiadamy się z radości patrząc na 
panią, pani nas lubisz, więc proszę sobie mieszkać tam spokojniutko; proszę 
szyć albo czytać, albo zresztą i nie szyć — wszystko jedno, byleby tylko z na-
mi pozostać. Proszę samej osądzić, do czegóż by to było podobne wtedy?... 
Dostanę dla pani książek, a potem pojedziemy znowu gdziekolwiek na spacer. 
Tylko, kochanie, dosyć już tego; trzeba zmądrzeć i nie szaleć z powodu bła-
hostek. Przyjdę do pani, i to niedługo, ale pani w zamian za to niech przyjmie 
moje   szczere,   otwarte   wyznanie:   niedobrze,   serdeńko,   bardzo   niedobrze! 
Naturalnie, nie jestem uczonym człowiekiem, sam wiem o tym, żem nieuczo-
ny, że moja nauka nie była warta złamanego grosza, ale nie do tego prowadzę; 
nie o mnie tu idzie, ale niech pani mówi, co chce, za Rataziajewem muszę się 
ująć. To mój przyjaciel, dlatego stanę w jego obronie. Pisze pięknie, bardzo, 
bardzo, bardzo pięknie pisze. Nie zgadzam się z panią i w żaden sposób nie 
mogę się zgodzić. Pisane kwieciście, zwięźle, figlarnie, są różne myśli; bar-
dzo piękne. Może nie była pani w odpowiednim nastroju przy czytaniu, gnie-
wała się pani na Fiodorę albo może coś innego pani przeszkadzało. Nie, pro-
szę przeczytać z uczuciem, najlepiej, kiedy jest pani zadowolona i w wesołym, 
miłym nastroju, ot na przykład z cukierkiem w ustach, wtedy proszę przeczy-
tać. Nie zaprzeczę (któż by temu przeczył), istnieją pisarze lepsi od Rataziaje-
wa, nawet dużo lepsi, ale oni są dobrzy i Rataziajew jest dobry; oni piszą 
pięknie i on pisze pięknie. On pisze na swój sposób, tak sobie, dla siebie pisze 
i bardzo dobrze robi, że pisze. No, do widzenia, dziecinko, nie mogę więcej 
pisać; muszę się śpieszyć, mam robotę. Niech dziecinka pamięta, niech się 
uspokoi, niech zostaje z Bogiem, a ja pozostaję

wiernym pani przyjacielem

Makary Diewuszkin

P. S. Dziękuję za książkę, droga moja, przeczytam i Puszkina; a dziś wie-

czorem zajdę do pani bezwarunkowo.

Drogi mój Makarze Aleksiejewiczu!
Nie, mój przyjacielu, nie, ja nie mogę pozostać między wami. Namyśliłam 

się i zrozumiałam, że robię głupstwo nie przyjmując takiej dobrej kondycji. 
Tam będę miała, w najgorszym razie, pewny kawałek chleba; postaram się 

- 53 -

background image

zaskarbić sobie względy obcych ludzi, a jeżeli będzie trzeba, zmienię nawet 
swój  charakter. Prawda,  boleśnie i ciężko  jest być między  obcymi, szukać 
przyjaźni obcych, maskować się i zmuszać, ale Bóg mi pomoże. Nie można 
być wiecznie odludkiem. Bywały już ze mną takie wypadki. Pamiętam, kiedy 
byłam jeszcze mała i uczęszczałam na pensję. Zdarzało mi się, że w domu 
przez całą niedzielę dokazuję, skaczę, aż czasem mama zgromi, nic to, nic nie 
szkodzi, miło na sercu, jasno w duszy. Zbliża się wieczór, napada mnie śmier-
telny smutek; dziewiąta — trzeba wracać na pensję,  a tam wszystko obce, 
zimne, surowe, guwernantki w poniedziałki takie złe, po prostu serce się ści-
ska i na płacz się zbiera; chowam się w jakimś kąciku i popłaczę samiuteńka, 
ukrywam łzy — powiadają, leniwa; a ja przecież nie dlatego płakałam, że 
trzeba się było uczyć... No i cóż? Przyzwyczaiłam się i potem, kiedy opusz-
czałam pensję, też płakałam żegnając się z koleżankami. A i niedobrze postę-
puję, że jestem ciężarem dla was obojga. Myśl o tym jest męką dla mnie. 
Opowiadam panu wszystko otwarcie, bo przyzwyczaiłam się do szczerości z 
panem. Czyż ja nie widzę, jak Fiodora co dzień raniutko wstaje, bierze się do 
prania i pracuje do późna w nocy? A stare kości lubią spoczynek. Czyż ja nie 
widzę, że pan się dla mnie rujnuje, ostatnią kopiejkę wyciąga z kieszeni i na 
mnie traci? To nad pańskie siły, przyjacielu mój. Pisze pan, że sprzeda reszt-
ki, a nie zostawi mnie w nędzy. Wierzę, przyjacielu mój, wierzę w pańskie 
dobre serce, ale pan to tak teraz mówisz. Teraz masz pan pieniądze, których 
się   nie   spodziewałeś,   dostałeś   gratyfikację;   ale   potem?   Pan   sam  wiesz,   że 
jestem wiecznie chora, nie mogę tak pracować jak pan, chociażbym chciała 
z całego serca, a i robotę nie zawsze można dostać. Co mi pozostaje? Męczyć 
się z żalu, patrząc na was oboje, mili moi? W czym mogłabym być dla was 
pożyteczna?   I   do   czego   jestem   panu   taka   niezbędna,   mój   przyjacielu?   Co 
dobrego panu uczyniłam? Jestem  tylko przywiązana do pana z całej duszy, 
kocham pana mocno, całym sercem, ale gorzki mój los: umiem kochać i mogę 
kochać, i tylko tyle, a nie umiem stworzyć nic dobrego, odpłacić się wam za 
wasze   dobrodziejstwa.   Niech   mnie   pan   nie   zatrzymuje   więcej,   niech   pan 
pomyśli   i  powie   mi   swoje   ostateczne   zdanie.   Pozostaję   w   oczekiwaniu   na 
odpowiedź

kochająca

W. D.

- 54 -

background image

1 lipca

Głupstwo, głupstwo, Wareńko, po prostu głupstwo! Zostawić panią samą, 

to zaraz Bóg wie czego pani nie wymyśli. I to źle, i tamto fatalnie! A ja teraz 
widzę, że wszystko głupstwo. Czego pani u nas brakuje, proszę powiedzieć. 
Kochamy panią, pani nas kocha, jesteśmy wszyscy zadowoleni i szczęśliwi; 
czegóż   więcej   trzeba?  A  co   będziesz   robiła   między   obcymi   ludźmi?   Pani 
z pewnością nie wie jeszcze, co to znaczy obcy człowiek... Proszę z łaski swo-
jej zapytać mnie, a opowiem, co to jest obcy człowiek. Znam ja go, kochanie, 
dobrze znam; zdarzało się, że jadłem jego chleb. Niedobry on jest, Wareńko, 
niedobry, tak niedobry, że serca ci nie starczy, bo szarpać je będzie wymówka-
mi, naganą i złym spojrzeniem. A u nas dobrze pani, ciepło — jak w gniazd-
ku. A i my przecież będziemy się czuli jak bez głowy. Cóż my poczniemy bez 
pani, co ja, stary, robić będę wtedy? Pani nie jest nam potrzebna? Niepoży-
teczna? Jakże niepożyteczna? Osądź sama, serdeńko, czy nie jesteś dla mnie 
pożyteczna. Jesteś dla mnie ogromnie pożyteczna. Masz na mnie błogosła-
wiony wpływ... Na przykład teraz myślę o pani i robi mi się wesoło. Niekiedy 
piszę do pani list, w którym wykładam wszystkie swoje uczucia, i dostaję 
szczegółową   odpowiedź.   Sprawiłem   pani   garderobę,   zrobiłem   kapelusik, 
a jeżeli zdarza się jakieś polecenie od pani, to i polecenie spełniam... Nie, jak-
że pani może być niepożyteczna? A co ja sam jeden będę robił na starość, na 
co się przydam? Pani pewnie o tym nie pomyślała, Wareńko? Nie, właśnie 
o tym  proszę   pomyśleć   —  na   co   on,  prawdę   powiedziawszy,  zda   się   beze 
mnie. Przyzwyczaiłem się do pani, kochanie moje... I co z tego wszystkiego 
wyjdzie? Pójdę nad Newę i koniec. Naprawdę, tak się skończy, Wareńko; co 
ja   mam   bez   pani   do   roboty?  Ach,   serdeńko   moje,   Wareńko.   Chcesz   pani 
widocznie, żeby mnie powieźli na Wołkowo, żeby za moją trumną szła tylko 
stara żebraczka, żeby mnie tam piaskiem zasypali, odeszli i zostawili samego. 
Grzech tak myśleć, dziecinko, naprawdę grzech, jak Boga kocham, grzech. 
Odsyłam pani książkę, Wareńko, przyjaciółko moja, i jeżeli zapytasz o moje 
zdanie, to odpowiem, że nigdy w życiu nie zdarzyło mi się czytać takich pięk-
nych   książek.   Sam  siebie   pytam  obecnie,   dziecinko,   jak   to   mogło   być,   że 
byłem do tej pory takim niezgułą, przebacz mi, Boże! Co ja robiłem? Z jakiej 
puszczy przychodzę? Przecież ja nic nie umiem dziecinko, zupełnie nic nie 
umiem. Powiem Wareńce po prostu, że nie jestem uczony; czytałem dotych-

- 55 -

background image

czas mało, bardzo mało, prawie że nic nie czytałem; Obraz człowieka, bardzo 
mądre dzieło, czytałem, Chłopca wygrywającego różne kawałki na dzwonkach 
czytałem i oprócz tego  Żurawie Ibikusa  —  oto wszystko i więcej nic nigdy 
nie czytałem. Teraz w książce pani przeczytałem Poczmistrza

*

. Muszę powie-

dzieć dziecince, że przecież zdarza się, iż człowiek żyje, a nie wie o tym, że 
tuż pod bokiem ma książkę opisującą jego życie kropka w kropkę. I czego się 
przedtem sam nawet nie domyślał, to obecnie, gdy zacznie czytać taką książ-
kę, przypomni sobie wszystko, rozpozna i dopowie. A w końcu oto dlaczego 
jeszcze polubiłem paniną książkę: zdarzy się jakiś utwór, czytasz go i czytasz, 
i czasem, choćbyś pękł, nic nie zrozumiesz. Ja, na przykład, jestem tępy, już 
z natury jestem tępy i nie mogę czytać bardzo poważnych dzieł; a to czytasz 
— jakbyś sam napisał, zupełnie jakbym na przykład wziął własne serce, jakie 
ono tam jest, wywrócił na nice, pokazał je ludziom i opisał szczegółowo, ot 
co! I jakie wszystko proste, Boże mój, co tu mówić? Chyba i ja tak bym napi-
sał, dlaczegóż bym nie miał napisać? Przecież ja to sam czuję, zupełnie to 
samo, jak w książce, i znajdowałem się czasem w takich samych warunkach, 
jak   na   przykład   ten   biedak,   Samson  Wyrin   niby.  A  ileż   jest   między   nami 
takich Samsonów Wyrinów, takich biedaków nieszczęsnych! I jak zgrabnie 
wszystko   opisane!   Byłem   bliski   płaczu,   dziecinko,   kiedy   przeczytałem,   że 
rozpił się grzesznik, pamięć stracił, w nałóg wpadł, przez cały dzień śpi pod 
baranicą i ból ponczykiem zalewa, i płacze żałośnie, ocierając oczy brudną 
połą,  kiedy  wspomina  zbłąkaną  owieczkę,  swoją  córkę Dunię.  Nie,  to jest 
naturalne! Proszę to przeczytać, jakież to naturalne! To żyje! Sam widziałem, 
wszystko to dzieje się naokoło mnie; chociażby Teresa! Po co daleko szukać! 
Weźmy chociażby naszego biednego urzędnika — przecież to również może 
być   Samson  Wyrin,   tylko   nazywa   się   inaczej   :  G o r s z k o w .   Zwykła   to 
sprawa, dziecinko, może się zdarzyć i pani, i mnie. I hrabia, co mieszka na 
Newskim albo na Nabiereżnej, i jemu się to może przytrafić, tylko zdawać się 
będzie, że jest inaczej, bo u nich wszystko ma swój ład, według swego wyż-
szego tonu; ale i z nim będzie to samo, wszystko się może zdarzyć, i ze mną 
może się zdarzyć to samo. Ot, jak sprawy stoją, dziecinko, a pani chce jeszcze 
od nas odejść; byłoby to grzechem, Wareńko. Chcesz i siebie, i mnie zgubić! 

* Trudno ustalić, czy wszystkie tytuły lektur Diewuszkina są autentyczne. Żurawie Ibiku-

sa  to zapewne ballada Schillera pod tym tytułem  (Kraniche des Ibikus),  Poczmistrz  zaś — 
opowiadanie Puszkina z cyklu Opowieści Biełkina (Stancjonnyj smotritiel).

- 56 -

background image

Ach, gwiazdeczko moja, proszę porzucić, na Boga, te wszystkie myśli i nie 
męczyć   mnie   na   próżno.   No,   gdzież   pisklę   słabiutkie   moje,   nie   opierzone 
jeszcze, znajdzie sobie samo pokarm, obroni się przed zgubą i ochroni przed 
łotrami! Dosyć, Wareńko, proszę się poprawić i nie słuchać głupich rad i na-
gabywań, a książeczkę swoją proszę jeszcze raz przeczytać, z uwagą przeczy-
tać, będzie to z korzyścią dla pani.

Mówiłem z Rataziajewem o  Poczmistrzu.  Powiedział mi, że to wszystko 

przestarzałe,   że   teraz   książki   wydają   z  obrazkami   i  różnymi   opisami,   a   ja 
doprawdy nie bardzo mogłem dojść do ładu, co on takiego wywodził. Zakoń-
czył na tym, że Puszkin jest dobry, że rozsławił świętą Ruś, i dużo mi jeszcze 
o   nim   naopowiadał.   Tak,   bardzo   dobrze,   Wareńko,   bardzo   dobrze;   proszę 
przeczytać książkę jeszcze raz uważnie, proszę posłuchać mej rady i uszczę-
śliwić tym starego. A wtedy sam Bóg panią nagrodzi, kochana moja, na pewno 
nagrodzi.

Szczery pani przyjaciel

Makary Diewuszkin

Szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Fiodora przyniosła mi dzisiaj piętnaście rubli srebrem. Jakże się biedaczka 

ucieszyła, gdy dałam jej trzy! Piszę w pośpiechu. Kroję obecnie kamizelkę 
dla   pana   —   śliczności   materiał   —   żółciutki   w   drobne   kwiatki.   Przesyłam 
panu książkę; są w niej tylko różne opowiadania; przeczytałam z nich nie-
które; proszę przeczytać jedno pod tytułem  Szynel

*

 Namawia mnie pan do 

teatru. Czy nie będzie to za drogo? Chyba gdzieś na galerię. Bardzo dawno 
nie byłam już w teatrze, prawdę mówiąc, nie pamiętam kiedy. Boję się tylko, 
czy ten projekt nie wypadnie za drogo. Fiodora tylko głową kiwa. Mówi, że 
zacząłeś zupełnie nad stan żyć, a i ja sama to widzę, ileż pan wydał na mnie 
jedną! Proszę pamiętać, przyjacielu mój, żeby nie było jakiego nieszczęścia. 
Fiodora i tak mi już opowiedziała o jakichś pogłoskach, że miał pan zatarg 
z gospodynią z powodu nie zapłaconej należności; bardzo się o pana boję. 

*  Mowa o słynnym opowiadaniu Gogola, którego bohaterem jest urzędniczyna Akakij 

Akakiewicz Baszmaczkin. Dostojewski w Biednych ludziach w osobie Diewuszkina rozwija 
jak gdyby i kontynuuje temat gogolowski.

- 57 -

background image

No, do widzenia, bo mi się śpieszy. Mam trochę zajęcia: zmieniam wstążki na 
kapeluszu.

P. S. Wie pan, jeżeli pójdziemy do teatru, to włożę nowiutki kapelusz, a na 

ramiona czarną mantylę. Czy to będzie ładnie?

7 lipca

Wielce szanowna Warwaro Aleksiejewno!
...Otóż ja w dalszym ciągu o wczorajszym. Tak, kochanie, i nas wtedy nie-

dorzeczności się czepiały. Zakochałem się w tej aktoreczce, po uszy zakocha-
łem, to jeszcze by nic, ale najdziwniejsze, żem jej prawie zupełnie nie widział 
— w teatrze byłem tylko raz jeden, a mimo to zadurzyłem się. Sąsiadowało 
wtedy ze mną pięciu hałaśliwych młodych ludzi, przez ścianę. Zbliżyłem się 
do nich, mimo woli się zbliżyłem, chociaż dotąd zawsze trzymałem się od 
nich w przyzwoitej odległości. Ale nie chcąc się odróżniać od nich, potakiwa-
łem im we wszystkim. Co oni mi nie naopowiadali o tej aktoreczce! Co wie-
czór, gdy tylko było w teatrze przedstawienie, cała kompania — na rzeczy 
niezbędne nie mieli nigdy pieniędzy — cała kompania szła na galerię i bez 
przestanku oklaskiwała i wywoływała tę aktorkę, po prostu opętani! A potem 
spać nie dadzą; całą noc o niej gadają, każdy nazywa ją swoją Głaszą, wszy-
scy w niej zakochani, wszyscy mają te same marzenia, ten sam niebieski mig-
dałek   w   głowie,  W  rezultacie   podjudzili   mnie,   bezbronnego,   byłem  wtedy 
bardzo   jeszcze   młodziutki.   Sam   nie   wiem,   jakim   sposobem   znalazłem   się 
razem z nimi na galerii czwartego piętra. Widzieć widziałem tylko kawałe-
czek kurtyny, ale za to słyszałem wszystko. Aktoreczka miała rzeczywiście 
piękny głos, dźwięczny, słowiczy, miodowy, Popuchły nam ręce od klaskania, 
wywoływaliśmy, wywoływali! Słowem, o mało nie zabrano się do nas, jedne-
go nawet wyprowadzono. Przyszedłem do domu — chodzę jak otumaniony! 
W kieszeni miałem tylko rubla, a na pensję trzeba było czekać jeszcze z dzie-
sięć dni. I co powiesz, serdeńko? Nazajutrz, przed pójściem do biura, wstąpi-
łem do perfumerii francuskiej i za cały swój kapitał kupiłem jakieś perfumy 
i pachnącego mydła — sam nie wiem, po co wszystko kupiłem. Nie jadłem 
nawet obiadu w domu, tylko chodziłem pod jej oknami. Mieszkała na New-
skim, na czwartym piętrze. Przychodzę do domu, odpocznę godzinkę i znowu 

- 58 -

background image

na Newski, byle tylko pod jej oknami chodzić. Półtora miesiąca łaziłem w ten 
sposób — włóczyłem się za nią. Brałem co raz powozik i wciąż przejeżdża-
łem pod jej oknami tam i z powrotem. Zrujnowałem się, wpadłem w długi, 
potem przestałem się kochać, znudziło mi się. Oto, dziecinko, co może zrobić 
aktoreczka z przyzwoitego człowieka! Zresztą byłem wtedy młodziutki, bar-
dzo młodziutki!...

M. D.

8 lipca

Wielce szanowna moja Warwaro Aleksiejewno!
Spieszę zwrócić książkę, którą mi pani pożyczyła szóstego bieżącego mie-

siąca, i jednocześnie chcę się w tym liście wytłumaczyć przed panią. Źle, ser-
deńko, źle, żeś mnie do takiej ostateczności doprowadziła. Muszę powiedzieć 
dziecince, że każdy stan został przez najwyższego z góry ludziom oznaczony. 
Temu przeznaczono nosić generalskie szlify, tamtemu być radcą tytularnym, 
jednemu rozkazywać, drugiemu pokornie i w bojaźni wykonywać rozkazy. 
Wszystko obliczono odpowiednio do zdolności człowieka. Jeden jest zdolny 
do   tego,   inny   do   czegoś   innego,   a   zdolności   sam   Bóg   ustanowił.   Pracuję 
w urzędzie już około trzydziestu lat; służbę pełnię bez zarzutu, nie piję, nie 
zarzucono   mi   nigdy   żadnych   nieporządków.   Jako   obywatel  w   mej   własnej 
świadomości uważam, iż mam pewne wady, ale zarazem posiadam i cnoty. 
Zwierzchność mnie ceni, a nawet jego ekscelencja jest zadowolony ze mnie; 
a choć dotychczas nie raczył okazywać mi szczególnych oznak przychylno-
ści, to jednak wiem, że jest ze mnie zadowolony. Pismo mam dość wyraźne 
i ładne, litery stawiam niezbyt duże, ale też i niezbyt małe, zbliżone cokolwiek 
do kursywy, ale w każdym razie mogące zadowolić nawet wybredny gust; 
bodaj że tylko jeden Iwan Prokofiewicz pisze tak jak ja. Doczekałem siwych 
włosów;   do   żadnych   występków   się   nie   poczuwam.   Naturalnie   mniejsze 
grzeszki były, ale kto ich nie ma. Grzeszą wszyscy, nawet pani grzeszy, ser-
deńko! Ale co do wielkich przewinień i zuchwalstw — nigdy tego mi nie 
wytykano, jakiegoś wykroczenia przeciwko ustawom albo naruszenia porząd-
ku publicznego — nie, o to nigdy nie byłem posądzony, tego nigdy nie było; 
obiecano nawet krzyżyk — ale cóż! To wszystko powinnaś pani była wie-

- 59 -

background image

dzieć w sumieniu swym i on powinien był również wiedzieć o tym, skoro już 
zabiera się do opisywania, to powinien był wiedzieć wszystko

*

. Nie, tego nie 

oczekiwałem od pani, serdeńko, nie, Wareńko, właśnie od pani nigdy tego nie 
oczekiwałem.

Jak to! Więc po tym wszystkim nawet żyć nie wolno spokojnie w swoim 

kąciku — jaki on tam jest, taki jest — nie wolno żyć spokojnie, nie mącąc 
wody, jak powiada przysłowie, nie zaczepiając nikogo, w bojaźni bożej, zna-
jąc własną naturę, dbając, by się komuś nie narazić, aby do twej własnej nory 
nie wdarli się obcy ludzie i nie zaczęli podglądać: jak ty tam żyjesz u siebie 
w domu, że masz na przykład ładną kamizelkę, że masz co trzeba z bielizny, 
że masz trzewiki, czym one są podzelowane, co jesz, co pijesz, co przepisu-
jesz? Przypuśćmy nawet, że ja sam, gdy widzę, że bruk zły, to czasem prze-
chodzę na paluszkach, że oszczędzam obuwie! Ale po cóż pisać o bliźnim, że 
znajduje się bardzo często w takiej biedzie, że nie pija herbaty? Jak gdyby 
wszyscy koniecznie musieli pijać herbatę! A czy ja patrzę komuś w usta, co 
on też tam teraz gryzie? Czy ja kogoś obrażałem w ten sposób? Nigdy, ser-
deńko, po co miałbym kogoś obrażać, kiedy mnie nie zaczepiają! Dam pani 
następujący przykład, Warwaro Aleksiejewno, co to znaczy: pracujesz, czło-
wieku, przykładasz się gorliwie, zwierzchność cię szanuje (jak by tam było, 
a jednak szanuje) — a tu nagle, ni z tego, ni z owego pod samym twoim no-
sem, bez żadnego widocznego powodu ktoś wysmaży paszkwil. Prawda to, że 
kiedy człowiek każe sobie uszyć coś nowego, cieszy się, nie śpi, cieszy się — 
z jaką rozkoszą, na przykład, wzuwa się nowy trzewik — to wszystko prawda, 
sam tego doznałem, ponieważ przyjemnie jest oglądać własną nogę w cien-
kim, eleganckim obuwiu — to zostało nader prawdziwie opisane! Mimo to 
jestem naprawdę zdziwiony, jak mógł Fiodor Fiodorowicz puścić płazem taką 
książkę i nie ująć się za sobą. Prawda, dostojnik to jeszcze bardzo młody, od 
czasu do czasu lubi pokrzyczeć, ale dlaczego nie ma pokrzyczeć? Dlaczego 
nie natrzeć uszu, gdy trzeba? Przypuśćmy i to na przykład, że daje się burę 
tak sobie, dla fasonu — czasem i dla fasonu nie zawadzi; trzeba uczyć, trzeba 
nastraszyć; dlatego też — niech to, Wareńko, pozostanie między nami — bez 
nastraszenia człowiek nic nie będzie robił, tylko szukał okazji, aby figurować 
na liście urzędników, a od roboty chyłkiem uciec. A ponieważ są różne rangi, 

*  Cały ten fragment listu Diewuszkina to jego krytyka opowiadania Gogola  Szynel, a 

zarazem i motywacja psychologiczna postaci Diewuszkina.

- 60 -

background image

a   każda   ranga   wymaga   przecież   mycia   głowy   odpowiedniego   do   rangi,   to 
rzecz naturalna, że i fason mycia ma swoją rangę — zwykła rzecz! Przecież 
na tym świat stoi, serdeńko, że my wszyscy jeden przed drugim zadajemy 
tonu, że każdy z nas komuś daje burę. Przecież bez tych wszystkich środków 
ostrożności świat nie mógłby istnieć i nie byłoby żadnego porządku. Dziwi 
mnie to prawdziwie, jak mógł Fiodor Fiodorowicz taką obelgę płazem puścić!

A po co pisać to wszystko? Na co to wszystko potrzebne? Czy ktoś z czy-

telników płaszcz mi każe za to zrobić czy co? Kupi mi może nowe trzewiki? 
Nie, Wareńko, przeczyta i zażąda jeszcze dalszego ciągu. Człowiek czasem 
się kryje, kryje się starannie, kryje to, czego nie ukradł, boi się nosa pokazać 
—   dlatego   że   obawia   się   plotek...   Dlatego   że   paszkwil   można   zrobić   ze 
wszystkiego — a tu raptem literatura obrabia całe twoje obywatelskie, rodzin-
ne życie, wszystko wydrukowane, przeczytane, wyśmiane, przesądzone! Chy-
ba niedługo nie będzie się można na ulicy pokazać; przecież tu tak wszystko 
zostało   pokazane,   że   urzędnika   po   samym   chodzie   poznają   na   ulicy.   No, 
niechby się autor na samo zakończenie trochę poprawił, niechby umieścił na 
przykład po tym punkcie, jak mu tam papierki na głowę sypali: że było nie 
było, z tym wszystkim to człowiek cnotliwy, dobry obywatel, nie zasługiwał 
na takie obejście ze strony kolegów, znał posłuch wobec przełożonych (można 
by dodać jakiś przykład), źle nikomu nie życzył, w Boga wierzył oraz umarł 
(jeżeli już gwałtem chce, żeby umarł) opłakiwany powszechnie. A najlepiej to 
nie trzeba było go zmuszać, żeby  umarł biedaczysko, lecz  zrobić  tak, aby 
płaszcz się odnalazł, aby Fiodor Fiodorowicz, to znaczy — co ja gadam — 
aby ów generał, dowiedziawszy się szczegółowo o jego cnotach, poprosił go 
do swojej kancelarii, dał mu wyższy stopień służbowy i dobre uposażenie, tak 
że widzi pani, jak by to było: zło byłoby ukarane, a cnota by triumfowała, 
koledzy zaś, kanceliści, zostaliby z niczym. Ja na przykład zrobiłbym to w ten 
sposób — a co tu mamy, co tu jest osobliwego, co tu jest dobrego? Jakiś bez-
myślny przykład z codziennego podłego życia. Moja złota, jakże pani mogła 
mi przysłać taką książkę! Wszak to książka szkodliwa, to jest po prostu nie-
prawdopodobne, nie mogło się nawet zdarzyć, aby był na świecie taki urzęd-
nik. Nie, Wareńko, ja wniosę zażalenie, wniosę formalne zażalenie.

Oddany sługa

Makary Diewuszkin

- 61 -

background image

27 lipca

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Wypadki   ostatnie   oraz   ostatnie   listy   pana   uderzyły   mnie,   przestraszyły, 

wprowadziły  w zdumienie, a opowiadanie Fiodory wyjaśniło mi wszystko. 
Ale po cóż było wpadać od razu w taką rozpacz, pogrążać się w taką prze-
paść,  w  jaką pan się pogrążyłeś, Makary Aleksiejewiczu. Wyjaśnienia pana 
zupełnie mnie nie zaspokoiły. Widzisz pan teraz, czy nie miałam racji, gdy 
chciałam   przyjąć   to   miejsce,   które   mi   proponowano?   W   dodatku   ostatnia 
moja przygoda przestrasza mnie nie na żarty. Powiada pan, że pańska miłość 
do mnie kazała panu zataić to przede mną. Już wówczas wiedziałam, jak wie-
le panu zawdzięczam, pomimo zapewnień, że wydajesz na mnie tylko swoje 
zapasowe pieniądze, które jak mówiłeś, leżały na wszelki wypadek w lombar-
dzie. Teraz, gdy się dowiedziałam, że pan wcale nie posiadałeś pieniędzy, że 
tylko przypadkowo dowiedziawszy się o moim żałosnym stanie i wzruszony 
nim, postanowiłeś wydać całą swoją pensję, wybrawszy ją z góry, i sprzedałeś 
nawet swoje ubranie, wtedy gdy ja byłam chora — teraz, gdy się to wszystko 
okazało, znalazłam się w tak dręczącej sytuacji, że dotychczas nie wiem, jak 
mam to przyjąć i co mam o tym wszystkim myśleć. Ach, Makary Aleksieje-
wiczu! Powinieneś był ograniczyć się do pierwszych dobrodziejstw, do któ-
rych skłoniło pana współczucie, miłość rodzinna, a nie wydawać pieniędzy na 
rzeczy niepotrzebne. Zdradziłeś naszą przyjaźń, Makary Aleksiejewiczu, dla-
tego że nie byłeś ze mną szczery. Obecnie, kiedy widzę, że pańskie ostatnie 
grosze poszły na stroje, na cukierki, na spacery, na teatr oraz na książki, gorz-
ko płacę za to wszystko, żałując swego karygodnego wietrznictwa (ponieważ 
przyjmowałam od pana wszystko nie troszcząc się o pana); a wszystko to, czym 
chciał mi pan zrobić przyjemność, przemieniło się teraz dla mnie w zmartwie-
nie i pozostawiło po sobie jedynie niepotrzebny żal. Widziałam zatroskanie 
pana w ostatnich czasach i chociaż sama z obawą czegoś oczekiwałam, Maka-
ry Aleksiejewiczu, nigdy mi nawet do głowy nie przyszło, że może wydarzyć 
się to, co teraz się wydarzyło. Jak to! Jak pan mogłeś upaść na duchu do tego 
stopnia! Co sobie teraz o panu pomyślą ci, którzy pana znają, co oni powie-
dzą? Pan, którego ja i wszyscy szanowali za poczciwość, skromność i rozsą-
dek,   teraz   nagle   wpada   w   wstrętny   nałóg,   którego   dotychczas   u   pana   nie 
zauważono. Nie mogę wypowiedzieć, co się działo ze mną, gdy dowiedzia-

- 62 -

background image

łam się od Fiodory, że znaleziono pana nietrzeźwego na ulicy i że policja 
przywiozła pana do mieszkania! Osłupiałam ze zdumienia, pomimo iż oczeki-
wałam czegoś niezwykłego, dlatego że pan gdzieś zniknął przez cztery dni. 
Ale czyś pomyślał, Makary Aleksiejewiczu, co powiedzą pańscy zwierzchni-
cy, gdy dowiedzą się o prawdziwej przyczynie nieobecności pana?  Powia-
dasz, że wszyscy się z pana śmieją, że wszyscy dowiedzieli się o naszym sto-
sunku, że mnie również sąsiedzi pańscy wymieniają w swoich drwinach. Pro-
szę na to nie zwracać uwagi, proszę się, na miłość boską, uspokoić, Makary 
Aleksiejewiczu. Przeraża mnie również tamta historia z oficerami, słyszałam 
coś o niej piąte przez dziesiąte. Proszę mi wyjaśnić: co to wszystko znaczy? 
Piszesz pan, iż obawiałeś się wywnętrzyć przede mną, obawiałeś się stracić 
mą przyjaźń wskutek tych zwierzeń, że byłeś w rozpaczy nie wiedząc, w jaki 
sposób pomóc mi podczas choroby, że sprzedałeś wszystko, aby mi pomóc 
i nie puścić do szpitala, że zadłużyłeś się tak dalece, jak tylko było można, i że 
masz co dzień nieprzyjemności z gospodynią — ale ukrywając to wszystko 
przede mną, poszedłeś złą drogą. Obecnie przecież i tak dowiedziałam się 
o tym wszystkim. Krępowałeś się pan powiedzieć mi prawdę, że to ja byłam 
przyczyną pańskiej nieszczęsnej sytuacji, a teraz postępowaniem swoim spra-
wiłeś mi dwa razy tyle zmartwienia. Wszystko to zdumiewa mnie, Makary 
Aleksiejewiczu.  Ach,   drogi   przyjacielu,   nieszczęście   to   choroba   zaraźliwa, 
ludzie nieszczęśliwi i biedni powinni wystrzegać się siebie wzajemnie, aby 
się jeszcze bardziej nie zarazić. Przyniosłam panu nieszczęścia takie, jakich 
nie zaznałeś nigdy w swym życiu skromnym i samotnym. To mnie męczy, to 
mnie zabija.

Proszę mi teraz opisać otwarcie to wszystko, co się działo z panem, jak 

mogłeś się zdecydować na taki postępek i, o ile można, proszę mnie uspokoić. 
Do pisania o mym spokoju zmusza mnie obecnie nie ambicja, lecz moja przy-
jaźń do pana i miłość, której nic nie wyrwie z mego serca. Żegnam. Czekam 
pańskiej odpowiedzi z niecierpliwością. Miałeś pan o mnie bardzo złe mnie-
manie, Makary Aleksiejewiczu.

Kochająca pana serdecznie

Warwara Dobrosiełowa

- 63 -

background image

28 lipca

Najdroższa Warwaro Aleksiejewno!
Teraz, gdy wszystko jest już skończone, kiedy wszystko wraca po trochu 

do dawnego trybu, powiem pani, serdeńko, co następuje: martwisz się pani 
tym, co ludzie sobie o mnie pomyślą, wobec czego pośpieszam wyjaśnić pani, 
Warwaro Aleksiejewno, że moja ambicja droższa mi jest nad wszystko. Wsku-
tek tego oraz donosząc pani o moich nieszczęściach i o tych wszystkich nie-
porządkach, zawiadamiam, że spośród mych zwierzchników nikt się o niczym 
nie dowiedział i nikt się o niczym nie dowie, toteż wszyscy oni będą mnie 
szanować   po   dawnemu.   Obawiam   się   tylko   jednego:   obawiam   się   plotek. 
Gospodyni ciągle na mnie krzyczy, a obecnie, kiedy dzięki pani dziesięciu 
rublom spłaciłem jej część długu, ogranicza się tymczasem do pomrukiwania; 
co zaś tyczy reszty, to oni niczego sobie, nie trzeba tylko żądać od nich poży-
czek, a poza tym niczego sobie. Aby zakończyć moje wyjaśnienia, dodam, 
serdeńko, że szacunek pani dla mnie uważam za najważniejszą rzecz na świe-
cie,   i   tym  się   jedynie   pocieszam   w   moich   chwilowych   kłopotach.   Chwała 
Bogu, minął już pierwszy cios i pierwsze zatargi, a nie uważasz mnie za wia-
rołomnego   przyjaciela   i   egoistę   z   tego   powodu,   że   trzymałem   panią   przy 
sobie i oszukiwałem nie będąc w stanie się z nią rozstać, kochając panią jako 
mego aniołeczka. Obecnie wziąłem się gorliwie do pracy i obowiązki swoje 
zacząłem spełniać porządnie. Eustachy Iwanowicz, gdym koło niego przecho-
dził, nie powiedział mi złego słowa. Nie będę ukrywał przed panią, serdeńko, 
że zabijają mnie długi oraz fatalny stan mojej garderoby, ale to wszystko nic 
nie znaczy i błagam również, niech pani nie wpada w rozpacz. Przysłałaś mi 
pani pół rubla. Wareńko, ta półrublówka przebiła mi serce! Więc do tego teraz 
doszło, tak to, tak. Wypada teraz, że to nie ja, stary głupiec, pani, memu anioł-
kowi,   pomagam,   ale   pani,   sierotka   moja,   biedulka,   mnie   pomaga!   Fiodora 
dobrze zrobiła, że zdobyła pieniądze. Co do mnie, tymczasem nie mam żad-
nych nadziei, serdeńko, jeśli się jednak pojawią, to szczegółowo o wszystkim 
napiszę. Ale plotki, plotki — oto co mnie niepokoi najbardziej. Żegnaj mi, 
mój aniołku. Całuję pani rączkę i błagam o wyzdrowienie. Nie mogę pisać 
szczegółowo, dlatego że śpieszę się do urzędu, ponieważ starannością i gorli-
wością   chcę   wymazać   wszystkie   me   winy   tyczące   zaniedbań   służbowych; 

- 64 -

background image

do jutra odkładam dalszą opowieść o wszystkich wydarzeniach i o wypadku 
z oficerami

Z szacunkiem i miłością serdeczną

Makary Diewuszkin

28 lipca

Droga Wareńko!
Ach, Wareńko, Wareńko! Teraz to wina jest już po stronie pani i na pani 

sumieniu. Liścik pani zbił mnie ostatecznie z pantałyku, zdumiał i dopiero 
teraz, gdym wolnym czasem wniknął do wnętrza serca mego, dopiero teraz 
ujrzałem,   że   miałem   rację,   miałem   zupełną   rację.   Nie   mówię   już   o   mojej 
awanturze (niech ją tam, niech ją), mówię o tym, że panią kocham i że kochać 
panią nie jest nierozsądkiem z mej strony, wcale nie jest nierozsądkiem. Pani 
jeszcze nie wie o niczym, serdeńko; gdyby pani wiedziała, skąd to wszystko 
pochodzi, dlaczego ja powinienem panią kochać, to mówiłaby pani do mnie 
zupełnie   inaczej.   Mówi   pani   to   wszystko   tak,   z   rozsądku,   ale   przekonany 
jestem, że w sercu masz zupełnie co innego. Serdeńko drogie, właściwie sam 
nie   wiem  i   nie   pamiętam   dokładnie,   jak   to   było   z   tymi   oficerami.   Muszę 
zauważyć, aniołku drogi, że przedtem żyłem w okropnym pomieszaniu. Pro-
szę sobie wyobrazić, że przez cały miesiąc wisiałem, że się tak wyrażę, na 
nitce. Sytuacja moja była arcynieszczęśliwa. Chowałem się przed panią, cho-
wałem się również w moim mieszkaniu, ale gospodyni moja narobiła wrzawy 
i krzyku. Mniejsza o nią. Niechby tam sobie krzyczała, podła baba, ale po 
pierwsze — wstyd, a po wtóre, że ona, Bóg ją wie w jaki sposób, dowiedziała 
się o naszym stosunku i zaczęła o nim takie rzeczy wykrzykiwać na cały dom, 
ażem struchlał i zasłoniłem sobie uszy rękoma. Rzecz w tym, że inni nie tylko 
nie zasłaniali uszu, ale, przeciwnie, nadstawiali je. Teraz, serdeńko, nie wiem, 
gdzie się podziać...

Właśnie to, mój aniołku, to wszystko, cały ten zbieg wszelkich nieszczęść 

dobił   mnie   zupełnie.   Nagle   słyszę   od   Fiodory   dziwne   rzeczy,   że   do   pani 
mieszkania wszedł niegodny awanturnik i obraził panią niegodną propozycją; 
że on panią obraził, obraził głęboko, widzę to po sobie, serdeńko, dlatego że 

- 65 -

background image

sam poczułem się głęboko obrażony. Tutaj to, mój aniołeczku, potknąłem się, 
tu właśnie straciłem głowę i poczułem się zupełnie zgubiony. Wareńko, droga 
przyjaciółko,   z   jakąś   niesłychaną   wściekłością   wypadłem   z   mieszkania 
i chciałem biec do tego awanturnika! Nie wiedziałem, co robić, ponieważ nie 
chcę,   ażeby   krzywdzono   panią,   mego   aniołka.   No,   było   smutno!   Akurat 
deszcz zaczął padać, plucha, melancholia okropna!... Chciałem już wracać... 
I tu upadłem, serdeńko. Spotkałem Jemelkę, Jemeliana Ilicza, jest urzędni-
kiem, właściwie był urzędnikiem, a teraz już nie jest urzędnikiem, bo go od 
nas wydalono. Nie wiem, co on teraz właściwie robi, obija się tam i sam. 
Poszliśmy z nim razem. Tu — no czy to panią bawi, Wareńko, czytać o nie-
szczęściach   przyjaciela,   jego   utrapieniach   oraz   pokusach   cierpianych   prze-
zeń?   Na  trzeci  dzień  wieczorem Jemelka  mnie  podbechtał   i poszedłem do 
tego oficera. O adres zapytałem naszego stróża. Prawdę mówiąc, dawno już 
miałem tego zucha na oku; obserwowałem go jeszcze wtedy, gdy mieszkał 
u nas   w   domu.   Obecnie   widzę,   że   popełniłem  nieprzyzwoitość,   dlatego   że 
kiedym się kazał zameldować, byłem całkiem nieswój. By tak prawdę rzec, 
Wareńko, nic nie pamiętam. Pamiętam tylko, że miał u siebie bardzo wielu 
oficerów albo może mi się tylko w oczach dwoiło — Bóg to raczy wiedzieć. 
Nie  pamiętam  również,   co  mówiłem,   wiem  tylko,  że  w  mym  szlachetnym 
oburzeniu mówiłem bardzo dużo. No i wtedy i właśnie mnie przepędzono, 
zrzucono   mnie   ze   schodów,   to   znaczy   —   niezupełnie   zrzucono,   tylko   tak 
wypchnięto. Pani wiesz, Wareńko, w jakim stanie wróciłem; ot i wszystko. 
Naturalnie pozwoliłem sobie ubliżyć, ambicja moja bardzo ucierpiała, lecz 
przecież z obcych nikt o tym nie wie, nikt prócz pani nie wie o niczym, a to 
przecież tak, jakby nic nie było. Może to naprawdę tak jest, co pani o tym 
myśli, Wareńko? Wiem tylko na pewno, że w zeszłym roku Aksenty Osipo-
wicz zrobił u nas w ten sam sposób zamach na osobę Piotra Pietrowicza, ale 
zrobił to w sekrecie, w sekrecie to zrobił. Zawołał go do stróżówki, widzia-
łem to wszystko przez szparę; w stróżówce to się już z nim należycie rozpra-
wił, ale w sposób przyzwoity, bo przecież nikt tego prócz mnie nie widział. 
A ja się nie liczę, to znaczy, chciałem rzec, że nie opowiadałem o tym nikomu. 
A po tej historii Piotr Pietrowicz i Aksenty Osipowicz byli tacy jak gdyby 
nigdy nic. Widzi pani, Piotr Pietrowicz jest taki ambitny, więc nie powiedział 
o tym nikomu, toteż obecnie kłaniają się sobie i podają ręce. Nie przeczę, 
Wareńko, nie śmiałbym przeczyć, że upadłem nisko, a najokropniejsze to, że 

- 66 -

background image

straciłem we własnych oczach, ale pewnie było mi już tak sądzone od urodze-
nia, taki był mój los, a pani sama wie, że losu nic nie odmieni. Masz pani 
dokładny opis moich nieszczęść i biedy, wszystko takie, że i bez czytania na 
to samo wychodzi. Jestem trochę niezdrów, kochanie, i pozbawiony zupełnie 
polotu uczuć. A teraz świadczę się przywiązaniem, miłością i szacunkiem

i pozostaję jej pokornym sługą

Makary Diewuszkin

29 lipca

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Przeczytałam obydwa pańskie listy i aż westchnęłam. Posłuchaj, przyja-

cielu: albo ukrywasz pan jeszcze coś przede mną i opisałeś mi tylko część 
doznanych nieprzyjemności, albo... doprawdy, Makary Aleksiejewiczu, w pań-
skich listach znać jeszcze ciągle jakiś nastrój... Proszę przyjść do mnie, na 
miłość boską, proszę do mnie przyjść, proszę posłuchać mnie i przyjść do nas 
na obiad. Zupełnie nie wiem, jak się panu żyje, jak pan ułożył swoje sprawy 
z gospodynią. Nie piszesz mi o tym wszystkim ani słowa, zupełnie tak, jakbyś 
to przemilczał rozmyślnie. A więc do widzenia, przyjacielu; proszę koniecznie 
zajść do nas dzisiaj. Najlepiej byś pan zrobił, gdybyś przychodził codziennie 
do nas na obiady. Fiodora świetnie gotuje. Do widzenia.

Pańska

Warwara Dobrosiełowa

1 sierpnia

Kochanie moje, Warwaro Aleksiejewno!
Panią cieszy, serdeńko, że Bóg dał pani z kolei możność odpłacenia za 

doznane dobro i okazania mi wdzięczności. Wierzę w to, Wareńko, i wierzę 
w dobroć anielskiego serduszka pani, i nie mówię tego jako wyrzut — proszę 
mi tylko nie wytykać, jak wówczas, że się tak zaplątałem na stare lata. No, 
zgrzeszyłem, co robić, jeśli pani koniecznie chcesz, że to grzech; ale wysłu-

- 67 -

background image

chiwanie tych rzeczy od pani kosztuje mnie dużo. Proszę nie gniewać się na 
mnie za to, że ja to mówię, bo serce mam zbolałe. Biedni ludzie są kapryśni, 
tak już ustanowiła natura. Czułem to i dawniej. Biedny człowiek jest bardzo 
wymagający,   inaczej   jakoś   patrzy   na   świat   boży,   na   każdego   przechodnia 
patrzy z ukosa i wodzi wokół smutnym wzrokiem oraz nasłuchuje każdego 
słowa, czy to przypadkiem nie o nim tam mówią? Czemu, na przykład, jest 
taki niepozorny? Co właściwie czuje? Jak, na przykład, będzie wyglądał z tej 
strony, a jak z innej? Każdy to wie, Wareńko, że biedny człowiek jest gorszy 
od łachmana, że u nikogo nie wzbudzi szacunku, co by tam pisano — co by ci 
bazgracze   pisali   —   a  biednemu   człowiekowi   będzie   się   zawsze   działo  tak 
samo. A dlaczego wszystko będzie po dawnemu? A dlatego, że w biednym 
człowieku wszystko powinno być według nich na wywrót, że nie powinien 
mieć w sobie nic godnego szacunku, ani krzty ambicji. Ot, choćby Jemelian 
opowiadał mi, że kiedy zbierano na niego składkę, to za każdą, za każdą dzie-
siątkę robiono mu rodzaj oficjalnych oględzin. Oni myślą, że dają mu swoje 
dziesiątki za darmo — ale nie, zapłacili przecież za to, że się im pokazuje 
biednego człowieka. W czasach dzisiejszych, kochanie, nawet dobrodziejstwa 
świadczy się w jakiś dziwny sposób... może zresztą i dawniej robiono to w ten 
sam sposób, kto wie? Albo nie umieją tego zrobić, albo też są majstrami pier-
wszej klasy — to jedno z dwojga. Może pani nie wiedziałaś o tym wszystkim, 
no to proszę! Jeżeli idzie o inne kwestie, to ja pasuję, ale w tej materii jestem 
znawcą. A dlaczego biedny człowiek myśli o tym i skąd wie to wszystko? 
Skąd?...  A  z   własnego   doświadczenia.   Skąd   wie,   na   przykład,   że   tuż   pod 
bokiem  ma   takiego   jegomościa,   który   idzie   gdzieś   do   restauracji  na   obiad 
i mówi do siebie: co ten tam będzie jadł dzisiaj, ten hołysz urzędniczyna? Ja 
będę jadł  sauté-papillote,  a on — może kaszę nie omaszczoną. A co mu do 
tego, że ja będę jadł kaszę nie omaszczoną? Są tacy ludzie, Wareńko, są tacy, 
którzy   myślą   tylko   o   tym.   Chodzą   sobie   tacy   nieprzyzwoici   paszkwiliści 
i wypatrują, czy stąpasz po kamieniach całą stopą, czy na palcach, że takiemu 
a takiemu urzędnikowi, w takim to a takim wydziale, radcy tytularnemu, z bu-
tów wyłażą gołe palce, że rękawy na łokciach ma przetarte — potem opiszą 
to wszystko i wydrukują takie paskudztwa! A co to ciebie obchodzi, że mam 
wytarte łokcie? Pani mi wybaczy ordynarne słowo, ale powiem, że biedny 
człowiek ma na tym punkcie takie samo poczucie wstydu, jak — żeby powie-
dzieć   na   przykład   —   pani   ma   wstyd   dziewiczy.   Przecież   pani,   proszę   mi 

- 68 -

background image

wybaczyć ordynarność, nie będzie się przy wszystkich obnażać — tak samo 
i biedny człowiek nie lubi, żeby mu zaglądano do jego nory i badano, jakie 
tam są jego rodzinne stosunki, ot co! A po co było wówczas, Wareńko, krzyw-
dzić mnie pospólnie z moimi wrogami, nastającymi na honor i ambicję uczci-
wego człowieka!...

Nawet w urzędzie siedziałem dzisiaj niby jaki miś, niby oskubany wróbel, 

że sam o mało nie spaliłem się ze wstydu. Wstyd mi było, Wareńko. Natural-
nie, człowiek upada na duchu, kiedy mu przez ubranie gołe łokcie świecą, 
a guziki wiszą na jednej nitce. A jak na złość miałem wszystko w takim wła-
śnie nieporządku. Mimo woli człowiek upada na duchu. Co tam!... Sam Stie-
pan Karłowicz zaczął ze mną dziś rozmawiać w sprawach służbowych, mówi, 
mówi, a potem jakby niechcący dodaje: „Ech, drogi Makary Aleksiejewiczu...” 
— nie dopowiedział  do końca, o czym myślał,  ale ja już go zrozumiałem 
i zarumieniłem się, aż mi łysina poczerwieniała. Właściwie to nic takiego, ale 
niepokoi mnie to, swoją drogą, i nasuwa mi ciężkie myśli. Czyżby się o czymś 
zwiedzieli? A gdyby tak, Boże uchowaj, czegoś się dowiedzieli! Przyznam 
się, że podejrzewam, bardzo podejrzewam jednego człowieka. Przecież dla 
tych złoczyńców to drobiazg. Wydadzą, sprzedadzą za nic całe twoje prywat-
ne życie, nie ma dla nich nic świętego.

Teraz wiem, czyja to sprawka: to sprawka Rataziajewa. Ma znajomych 

w naszym wydziale i z pewnością wśród rozmowy powtórzył wszystko z do-
datkami lub też może nawet opowiedział u siebie w urzędzie i stamtąd to 
przyszło do nas. U nas w mieszkaniu wszyscy, ale to wszyscy wiedzą i palca-
mi pokazują sobie okno pani, a ja wiem, na co wskazują. Wczoraj, gdy posze-
dłem do pani na obiad, to wszyscy powłazili w okna, a gospodyni powiedziała, 
że niby zeszedł się diabeł z niemowlęciem, oraz przezwała panią nieprzyzwo-
icie. Ale to wszystko głupstwo w porównaniu z podłym zamiarem Rataziaje-
wa, żeby umieścić panią i mnie w swojej literaturze i opisać nas w subtelnej 
satyrze; sam to opowiadał, a mnie powtórzyli dobrzy ludzie od nas. Nie mogę 
o niczym myśleć, kochanie, nie mogę nic postanowić. Nie ma co ukrywać, 
zgrzeszyliśmy,   rozgniewaliśmy   Pana   Boga,   aniołku   mój.   Chciała   mi   pani 
przesłać jakąś książkę na nudy. A niechże ją, tę książkę! Co tam książka! Buj-
da drukowana. Powieść to bzdura napisana dla bzdury, próżniakom do czy-
tania.   Proszę   mi   wierzyć,   kochanie,   proszę   wierzyć   memu   długoletniemu 

- 69 -

background image

doświadczeniu. I co tam, jeżeli panią zagadną o jakiegoś Szekspira, że tam 
w literaturze niby jest jakiś Szekspir — ten cały Szekspir to też bzdura, gruba 
bzdura i to wszystko napisane tylko dla paszkwilu!

Oddany

Makary Diewuszkin

2 sierpnia

Wielce szanowny Makary Aleksiejewiczu!
Niech się pan nie niepokoi. Bóg da, że wszystko się jakoś ułoży. Fiodora 

wydostała skądsiś całą masę roboty dla nas obydwu, zabrałyśmy się wesoło 
do  pracy, może  wszystko  da się  jeszcze  naprawić.  Fiodora  podejrzewa,  że 
wszystkie moje ostatnie przykrości są nie bez udziału Anny Fiodorowny, ale 
teraz wszystko mi jedno. Czuję się dzisiaj niezwykle wesołą. Chce pan poży-
czyć pieniędzy — niechże pana Bóg przed tym uchowa! Nie ujdzie pan nie-
szczęścia, gdy później trzeba będzie  oddawać. Proszę  raczej  z  nami  bliżej 
żyć, proszę przychodzić do nas częściej i nie zwracać uwagi na gospodynię. 
Co się tyczy pozostałych pańskich wrogów i ludzi nieżyczliwych, to pewna 
jestem, Makary Aleksiejewiczu, że pan się męczy nieuzasadnionymi podej-
rzeniami. Mówiłam przecież zeszłym razem, że styl pański jest bardzo nie-
równy. No, żegnam pana, do widzenia. Oczekuję pana u siebie koniecznie.

Pańska

W. D.

3 sierpnia

Aniołeczku mój, Warwaro Aleksiejewno!
Spieszę pani donieść, życie moje, że zrodziły się dla mnie pewne nadzieje. 

Piszesz   mi,   córuchno,   aniołeczku,   żebym   nie   zaciągał   pożyczek.   Ptaszyno 
moja, bez nich się nie obejdzie, przecież już i tak jest źle ze mną, a nuż pani 
coś się przydarzy! Pani jesteś słabiutka, piszę to dlatego, że muszę koniecznie 
pożyczyć. Ale ciągnę dalej.

- 70 -

background image

Zwrócę pani uwagę na to, że w urzędzie siedzę obecnie obok Jemeliana 

Iwanowicza. To nie ten Jemelian, którego pani zna. Ten jest, podobnie jak 
i ja, radcą tytularnym, obaj jesteśmy bodajże najstarszymi urzędnikami w na-
szym wydziale. To dobra, bezinteresowna dusza, ale strasznie nierozmowny 
i ponury, jak niedźwiedź. Doskonały urzędnik, pismo ma prawdziwie angiel-
skie; pisze, prawdę mówiąc, nie gorzej ode mnie — słowem, człowiek zgod-
ny. Zbliżyć się tośmy się nigdy nie zbliżyli; rozmawiałem z nim tylko tyle, ile 
zwyczaj wymaga: „dzień dobry” i „do widzenia” albo jak mi był potrzebny 
scyzoryk, to zdarzało się, żem go poprosił: „Pozwól pan scyzoryk, Jemelianie 
Iwanowiczu!” — słowem, mówiliśmy tylko o tym, co przy naszej pracy było 
konieczne. A dzisiaj on odzywa się do mnie: „O czym to się pan tak zamyśli-
łeś, Makary Aleksiejewiczu?” Widzę, że człowiek dobrze mi życzący, więc 
zwierzyłem mu się: tak a tak, powiadam, Jemelianie Iwanowiczu; to znaczy, 
że  nie powiedziałem mu  wszystkiego i, broń Boże,  nigdy wszystkiego  nie 
powiem, nie ważę się na to po prostu, ale zwierzyłem się mu trochę, że oto 
jestem w ciężkim położeniu i temu podobne. „Mógłbyś pan pożyczyć, przyja-
cielu, choćby u Piotra Pietrowicza — powiada Jemelian Iwanowicz — poży-
czałem już u niego, procent bierze nieduży, nie nadto obarczający”. Aż serce 
podskoczyło we mnie z radości. Myślę sobie, jeśli Bóg go natchnie, to mi 
dobroczyńca Piotr Pietrowicz pożyczy, obliczam już, że można by i gospodyni 
zapłacić, i pani dopomóc, i samemu się oporządzić, bo to aż wstyd. W biurze 
strach się pokazać, nie licząc już tego, że nasi kpiarze śmieją się ze mnie. Bóg 
z nimi! Ale przecież jego ekscelencja też niekiedy przechodzi obok naszej 
kancelarii; gdyby tak, broń Boże, kiedy spojrzał na mnie i zauważył, że nie 
jestem   przyzwoicie   ubrany!  A  dla   niego   to   rzecz   najważniejsza:   czystość 
i porządek. Nie powie ani słówka, ale ja chyba umrę ze wstydu — ot co będzie. 
W wyniku tego wszystkiego, umocniwszy się na duchu i schowawszy wstyd 
do dziurawej kieszeni, udałem się pełen nadziei i na wpół żywy z oczekiwa-
nia do Piotra Pietrowicza. No i co? Wareńko, wyobraź sobie, skończyło się 
wszystko bzdurnie. Piotr Pietrowicz był zajęty. Rozmawiał z Teodozym Iwa-
nowiczem. Podszedłem do niego z boku i pociągnąłem za rękaw: „Piotrze 
Pietrowiczu — powiadam — Piotrze Pietrowiczu”. Obejrzał się, a ja ciągnę: 
że tak a tak, powiadam, trzydzieści rubli itd. Z początku nie zrozumiał, o co 
mi chodzi, a potem kiedy mu wszystko wyłożyłem, roześmiał się i nic — mil-
czy. Zwróciłem się do niego jeszcze raz z tym samym. A on do mnie: „Masz 

- 71 -

background image

pan zastaw?” — i wetknął nos w swoje papiery, pisze, nawet nie spojrzy na 
mnie. Zmieszałem się trochę. „Nie — mówię — Piotrze Pietrowiczu, nie mam 
zastawu” — i wyjaśniam mu, że jak będzie pensja, to oddam, na pewno oddam, 
jemu przede wszystkim oddam. W tej chwili ktoś go odwołał, ja zaczekałem, 
aż wrócił i — zaczął temperować pióro, tak jakby mnie nie widział. A ja cią-
gle swoje: „Czy — powiadam — Piotrze Pietrowiczu, nie można by czegoś 
w jakiś sposób...?” Milczy, jakby nie słyszał, a ja stoję, stoję, aż w końcu 
myślę sobie: spróbuję go po raz ostatni, i pociągnąłem go za rękaw. Żeby 
choć słowo powiedział — nic, zatemperował pióro i zaczął pisać. Widzisz, 
kochanie, może są to godni ludzie, ale dumni wszyscy, bardzo dumni, gdzie 
mi   tam   się   z   nimi   równać.   Dlatego   napisałem  Wareńce   o   tym   wszystkim. 
Jemelian Iwanowicz również się roześmiał i pokiwał głową, ale za to dodał 
otuchy. Jemelian Iwanowicz to bardzo  porządny  człowiek. Obiecał polecić 
mnie jednemu, co mieszka na Wyborskiej i również pożycza na procent, jakiś 
urzędnik czternastej klasy. Jemelian Iwanowicz mówił, że ten to da na pewno; 
pójdę tam jutro — co, aniołeczku? Jak pani myśli? Jeżeli nie pożyczę, będzie 
nieszczęście. Gospodyni o mały włos nie wyrzuciła mnie z mieszkania, nie 
chce  mi  dawać obiadów. Buty  mam bardzo  liche,  brak guzików  i różnych 
innych rzeczy. Co to będzie, jeśli ktoś ze zwierzchników zauważy taką nie-
przyzwoitość? Nieszczęście, Wareńko, po prostu nieszczęście.

Makary Diewuszkin

4 sierpnia

Drogi Makary Aleksiejewiczu!
Niech pan, na miłość boską, pożyczy, jak tylko można najprędzej, trochę 

pieniędzy. W obecnym pańskim położeniu za nic nie prosiłabym pana o po-
moc, ale gdyby pan wiedział, w jakiej ja jestem sytuacji. W żaden sposób nie 
mogę pozostać dalej w tym mieszkaniu. Miałam okropne przykrości — gdyby 
pan wiedział, jaka jestem wzburzona i poruszona! Proszę sobie wyobrazić, 
drogi przyjacielu: dziś rano wchodzi do nas jakiś nieznajomy człowiek, w po-
deszłym wieku, niemal starzec, w orderach. Zdziwiłam się nie rozumiejąc, 
czego chce od nas. Fiodory nie było, poszła do sklepiku. Zaczął się rozpyty-

- 72 -

background image

wać, jak ja żyję, co robię, i nie czekając na odpowiedź powiedział, że jest 
wujem tamtego oficera, mówił, że bardzo gniewa się na swego siostrzeńca 
z powodu jego złego zachowania i za to, że osławił nas na cały dom; powie-
dział również, że jego siostrzeniec jest smarkaczem i wartogłowem i że on 
gotów wziąć mnie pod swoją opiekę, radził mi, żebym nie słuchała młodych 
ludzi, dodał, że współczuje mi jak ojciec i że żywi dla mnie ojcowskie uczu-
cia oraz że gotów jest dopomóc mi we wszystkim. Rumieniłam się, nie wie-
działam, co mam myśleć o tym wszystkim, nie śpieszyłam jednak z podzięko-
waniami.  Wziął   mnie   siłą   za   rękę,   poklepał   po   policzkach,   powiedział,   że 
jestem ładniutka i że jest  bardzo  zadowolony  z tego, że  mam dołeczki  na 
policzkach. (Bóg wie, co mi nagadał!) A wreszcie chciał mnie pocałować, 
mówiąc, że jest już stary (był taki wstrętny!). Wtem nadeszła Fiodora. Zmie-
szał   się   trochę   i   znów   zaczął   gadać,   że   czuje   dla   mnie   szacunek   za   moją 
skromność i obyczajność i że bardzo pragnie, żebym nie uważała go za obce-
go. Następnie odwołał Fiodorę i pod jakimś dziwnym pretekstem chciał jej 
dać ileś tam pieniędzy. Ma się rozumieć, Fiodora ich nie przyjęła. Wreszcie 
zabrał   się   do  domu,   powtórzywszy   raz  jeszcze   swoje   zapewnienia,   powie-
dział, że jeszcze raz przyjdzie do mnie, i obiecał, że przyniesie mi kolczyki 
(zdaje mi się, że sam był bardzo zmieszany). Radził mi zmienić mieszkanie 
i polecał mi pewien piękny lokal, który on ma na oku, a który nic mnie nie 
będzie   kosztował,   powiedział,   że   bardzo   mnie   polubił,   bo   jestem   uczciwą 
i rozsądną   dziewczynką,  radził,  żebym  się  wystrzegała   zepsutej   młodzieży, 
a w końcu oznajmił mi, że zna Annę Fiodorownę i że ta kazała mi powiedzieć, 
że odwiedzi mnie osobiście. Wtedy zrozumiałam wszystko. Nie wiem, co się 
ze mną działo, pierwszy raz w życiu byłam w podobnym położeniu; straciłam 
panowanie nad sobą: zawstydziłam go doszczętnie. Fiodora pomogła mi i nie-
mal że wygnała go z mieszkania. Zdecydowałyśmy, że to wszystko robota 
Anny Fiodorowny, bo skądże by się o nas dowiedział.

Teraz zwracam się do pana, Makary Aleksiejewiczu, i błagam o pomoc. 

Na miłość boską, niechże mnie pan nie opuszcza w tej sytuacji. Niechże pan 
pożyczy choć trochę pieniędzy, nie mamy się za co wyprowadzić, a zostać 
w tym mieszkaniu nie możemy w żaden sposób. Fiodora radzi to samo. Po-
trzebujemy co najmniej dwadzieścia pięć rubli; zwrócę je panu, zarobię. Fio-
dora ma w tych dniach dostać dla mnie robotę, tak że nawet gdyby pana miały 
powstrzymać wielkie procenty, to proszę się nie wahać, proszę się na wszyst-

- 73 -

background image

ko godzić, a nie pozostawiać mnie, na miłość boską, bez pomocy. Kosztuje 
mnie to dużo, że muszę pana teraz niepokoić, gdy pan sam znajduje się w ta-
kim położeniu, ale pan jest moją jedyną nadzieją! Pomyśl o mnie, Makary 
Aleksiejewiczu, i niech panu Bóg pomoże.

W. D.

4 sierpnia

Ptaszyno moja, Warwaro Aleksiejewno!
Te wszystkie nieoczekiwane ciosy wstrząsają mną! Te straszne nieszczę-

ścia zabijają we mnie odwagę! Pomijając już, że ta zbieranina, ci pieczenia-
rze, ci staruchowie niegodni pani, mego aniołeczka, chcą powalić panią na 
łoże boleści, pomijając już to wszystko, ale oni i mnie chcą zgubić, ci piecze-
niarze. I zgubią, przysięgnę na to, że zgubią. Raczej mi tu skonać na miejscu, 
niżbym miał pani nie dopomóc! Jeśli ja nie pomogę pani obecnie, to będzie to 
moja śmierć, śmierć najprawdziwsza, ale znowu gdy pani pomogę, to odleci 
pani ode mnie jak ta ptaszyna z gniazdeczka, którą chcą zadziobać sowy, dra-
pieżne ptaszyska. Dręczy mnie to. Ale pani, Warwaro Aleksiejewno, jesteś 
również okrutna. Jakże to może być? Panią męczą, krzywdzą, a pani się jesz-
cze tym trapisz, że trzeba mnie niepokoić, i obiecujesz odpracować dług, co 
oznacza przy jej słabym zdrowiu, że obiecujesz po prostu się zabijać, żebym 
ja mógł zapłacić w terminie. Proszę tylko pomyśleć, Wareńko, o czym pani 
opowiada! A po co pani ma szyć, pracować, męczyć i tak już skołataną głów-
kę, psuć śliczne oczęta i marnować zdrowie? Ach Wareńko, Wareńko, ptaszy-
no moja, ja już do niczego nie jestem zdatny, sam wiem, żem do niczego nie-
zdatny,   ale   postaram   się   zrobić   tak,   że   się  do   czegoś   przydam.   Przemogę 
wszystko, postaram się o dodatkowe zajęcie, będę przepisywał papiery róż-
nym literatom, pójdę do nich, pójdę, sam nastręczę się im, wiem, że poszuku-
ją dobrych przepisywaczy, ale pani, kochanie nie pozwolę się zamęczać, nie 
pozwolę   spełnić   jej   zgubnych   zamiarów.   Na   pewno   pożyczę,   aniołku  mój, 
raczej umrę, niżbym miał nie pożyczyć. Piszesz mi pani, żebym się nie bał 
wielkiego procentu; nie będę się bał, obecnie nie zlęknę się niczego! Popro-
szę o czterdzieści rubli asygnatami, to nie jest zbyt wiele. Wareńko, jak pani 

- 74 -

background image

myśli? Czy można mi od razu zaufać na słowo czterdzieści rubli? To znaczy, 
chciałem   powiedzieć,   czy   uważasz   mnie   pani   za   zdolnego   do   wzbudzenia 
ufności od pierwszego wejrzenia? Czy moja fizjonomia może od pierwszego 
wejrzenia wywołać korzystne wrażenie? Proszę sobie przypomnieć, aniołku, 
czy jestem zdolny wzbudzić zaufanie. Jak tam pani po sobie sądzi? Wiesz 
pani — odczuwa się taki strach, chorobliwy strach, tak jest, po prostu choro-
bliwy! Z  tych  czterdziestu  rubli  odkładam  dla pani  dwadzieścia  pięć,  dwa 
ruble srebrem dla gospodyni za mieszkanie, a resztę przeznaczam na swoje 
wydatki.   Widzi   pani,   gospodyni   należałoby   dać   więcej,   nawet   koniecznie 
trzeba dać więcej, ale jeżeli obliczysz moje wszystkie potrzeby, kiedy wy-
obrazisz sobie dokładnie całą sprawę, to zobaczysz, że w żaden sposób nie 
mogę dać więcej, a więc nie ma co o tym gadać i wzmiankować. Za srebrnego 
rubla kupię buty, nie wiem nawet, czy w starych będę mógł iść jutro do biura. 
Konieczną byłaby  także chustka na szyję, bo stara ma  już rok prawie, ale 
ponieważ obiecała mi pani skroić ze starego fartuszka nie tylko chusteczkę, 
lecz i półkoszulek, więc nie będę teraz myślał o chustce. A więc mamy buty 
i chusteczkę,  a  teraz,  moja  przyjaciółko,  idą  guziki. Zgodzi się  pani,  moja 
kruszynko, że nie mogę zostać bez guzików, a tutaj omal że połowa rzędu się 
rozsypuje. Aż drżę cały, kiedy pomyślę, że jego ekscelencja mógłby zauwa-
żyć taki nieporządek i powiedzieć... właśnie, co mógłby powiedzieć! Nawet 
nie usłyszę, serdeńko, co on powie, bo umrę ze wstydu, skonam na miejscu, 
wezmę i umrę, już na samą myśl o tym, umrę! Och, serdeńko! Po zaspokoje-
niu tych wszystkich koniecznych potrzeb pozostanie mi jeszcze trzyrublówka, 
to będzie na życie i na pół funcika tytuniu, bo ja bez tytuniu nie umiem żyć, 
a już od dziewięciu dni nie brałem fajki do ust. Prawdę mówiąc,  kupiłbym 
i tak, a pani wcale o tym nie powiedział, ale sumienie by mnie gryzło! Prze-
cież u pani bieda, obywasz się pani bez najniezbędniejszych  rzeczy,  a ja tu 
napawam się różnymi przyjemnościami; opowiadam to pani dlatego właśnie, 
aby mnie wyrzuty sumienia nie trapiły. Wyznam pani otwarcie, Wareńko, że 
jestem w nader okropnym położeniu, to znaczy, że naprawdę nigdy jeszcze 
nie byłem w takim. Gospodyni pogardza mną, nikt mnie nie szanuje, braki 
okropne, długi, co zaś do biura, gdzie i dotychczas dzięki braci urzędniczej 
nie miałem słodkiego życia — teraz nawet mówić nie warto! Ukrywam się 
starannie, ukrywam wszystko przed wszystkimi, serdeńko, sam się kryję, do 
biura wchodzę chyłkiem, chyłkiem, stronię od wszystkich. Na tyle mi tylko 

- 75 -

background image

starczy   siły   ducha,   aby   pani   przyznać   się   do   tego   wszystkiego.  A  jak   nie 
dadzą pieniędzy? Chociaż nie, Wareńko, lepiej już nie myśleć, nie zabijać się 
takimi myślami zawczasu! Piszę to dlatego, żeby panią ostrzec, niech pani 
sama nie rozmyśla o tych rzeczach i nie męczy się złymi myślami. Ach, mój 
Boże, co się z panią stanie wtedy! Prawda i to, że w takim wypadku nie opu-
ścisz tego mieszkania i ja będę z panią — nie, ja już wtedy nie wrócę, ale zgi-
nę, po prostu przepadnę gdzieś! Ot, rozpisałem się, a tu trzeba by się ogolić, 
zawszeć to przyzwoiciej, a przyzwoitość trzeba zawsze zachowywać. No, daj 
nam Boże! Pomodlę się i w drogę.

M. Diewuszkin

5 sierpnia

Najdroższy Makary Aleksiejewiczu!
Niech pan już choć nie wpada w rozpacz! I tak dosyć zmartwień. Posyłam 

panu trzydzieści kopiejek srebrem; więcej nie mogę w żaden sposób. Proszę 
sobie kupić, czego panu najbardziej potrzeba, żeby choć do jutra jakoś prze-
żyć. Nam tu nic prawie nie zostało, a nie wiem, co będzie jutro. Smutne to, 
Makary Aleksiejewiczu! Zresztą proszę się nie smucić; nie udało się, więc 
cóż robić! Fiodora mówi, że to jeszcze nie jest żadne nieszczęście, że może-
my tymczasem pozostać na tym samym mieszkaniu, że nawet gdybyśmy się 
wyprowadziły, to by wszyscy gadali, wzięli nas na języki, w dodatku zaś i tak 
nas znajdą, jeśli zechcą. A jednak niedobrze, że tu zostaję teraz. Gdyby mi nie 
było tak smutno, napisałabym coś panu.

Jaki pan masz dziwny charakter, Makary Aleksiejewiczu! Zanadto wszyst-

ko bierzesz do serca, przez to będziesz zawsze najnieszczęśliwszym człowie-
kiem. Czytam wszystkie pańskie listy z uwagą i widzę, że w każdym liście 
męczysz się z mego powodu i że troszczysz się o mnie tak, jak nigdy się nie 
troszczyłeś o siebie. Naturalnie każdy powie, że pan masz dobre serce, ale ja 
powiem, że zbyt dobre. Makary Aleksiejewiczu, daję panu przyjacielską radę. 
Jestem panu wdzięczna, bardzo wdzięczna za wszystko, coś pan dla mnie zro-
bił, odczuwam to całym sercem; proszę teraz osądzić, jak ja muszę się czuć, 
gdy   widzę,   że   i   teraz,   po   tym   wszystkim,   coś   pan   wycierpiał   —   a   czego 

- 76 -

background image

byłam mimowolną przyczyną — kiedy widzę, że i teraz żyje pan tylko tym, 
czym i ja żyję: moimi radościami, moimi zmartwieniami, moim sercem! Jeże-
li się tak mocno bierze wszystkie cudze sprawy do serca, tak mocno współ-
czuje wszystkiemu, doprawdy jest z czego być najnieszczęśliwszym człowie-
kiem. Przestraszyłam się dzisiaj spojrzawszy na pana, gdyś zaszedł do mnie 
po biurze. Byłeś pan taki blady, zrozpaczony, wyglądałeś jak cień — a to 
wszystko dlatego że bał się pan opowiedzieć mi o swoim niepowodzeniu, żeś 
bał się przestraszyć mnie i zmartwić, gdy zaś ujrzałeś, że ja omal się nie roze-
śmiałam, to kamień spadł panu z serca. Makary Aleksiejewiczu, proszę się 
nie smucić, nie wpadać w rozpacz — proszę być rozsądniejszy. Błagam pana 
o to, zaklinam! Zobaczysz pan, że wszystko będzie dobrze, wszystko zmieni 
się  na  lepsze,  a  panu  trudno  będzie  żyć  martwiąc  się  ciągle  i bolejąc  nad 
cudzym bólem. Żegnaj mi, przyjacielu; błagam, niech pan się o mnie zbytnio 
nie niepokoi.

W. D.

5 sierpnia

Ptaszyno moja, Wareńko!
Jak to dobrze, aniołeczku mój, jak to dobrze! A więc zdecydowała pani, iż 

to nie jest żadne nieszczęście, że nie mogłem zdobyć pieniędzy. To dobrze, co 
się pani tyczy, jestem spokojny i szczęśliwy. Jestem nawet kontent, że nie 
porzucasz mnie, starca, że pozostajesz w tym samym mieszkaniu. A gdyby 
tak całą prawdę rzec, to powiem, że serce moje napełniło się radością, kiedy 
zobaczyłem, że pani tak ładnie napisała o mnie w swym liście i oddała moim 
uczuciom   należną   im   pochwałę.   Nie   mówię   tego  z  pychy,   ale   dlatego   że 
widzę, jak mnie pani lubi, jeżeli tak się o mnie troszczy,  a  zresztą, co tam 
teraz mówić o mnie, o moim sercu! Serce swoją drogą, ale oto każe mi pani, 
serdeńko, żebym nie był małego ducha. Tak, aniele, wiem sam, że nie wolno 
być małodusznym, ale swoją drogą, niechże pani sama powie, w jakich ja 
butach   pójdę   jutro   do   zajęcia?   Ot   co,   serdeńko;   przecież   od   jednej   takiej 
myśli można skonać. A najważniejsze, moja droga, że się dręczę nie z powo-
du siebie; mnie tam wszystko jedno, mogę podczas trzaskającego mrozu cho-

- 77 -

background image

dzić bez butów i płaszcza, wszystko przecierpię, wszystko zniosę; ja to nic, 
jestem prostym, nic nie znaczącym człowiekiem — ale co na to ludzie powie-
dzą? Co powiedzą moi wrogowie, co powiedzą te wszystkie złe języki, kiedy 
wyjdę bez płaszcza? Przecież to właściwie dla ludzi nosi się płaszcz i buty. 
W danym wypadku buty są mi potrzebne, duszyczko moja, dla podtrzymania 
mego honoru, mego dobrego imienia — w dziurawych trzewikach traci się 
jedno i drugie, proszę mi wierzyć, serdeńko, proszę wierzyć memu wielolet-
niemu doświadczeniu, proszę słuchać mnie, starego, znającego świat i ludzi, 
a nie jakichś tam pisarczyków i bazgrołów.

Nie opowiedziałem jeszcze pani szczegółowo, co to dziś było naprawdę, 

co dziś zniosłem. A tyle dziś przecierpiałem, tyle zniosłem w jeden ranek, że 
ktoś inny przez cały rok tyle nie  zniesie. Było to tak: poszedłem do niego 
raniutko, żeby go zastać, no i żeby nie spóźnić się do biura. Dziś był taki 
deszcz, taka chlapanina. Zawinąłem się w płaszcz, ptaszyno moja, idę, a cią-
gle myślę: przebacz mi, Boże, moje grzechy, a daj spełnienie życzeń. Przesze-
dłem koło ...skiej cerkwi, przeżegnałem się, ukorzyłem za grzechy i wspo-
mniałem  sobie,   iż   niegodna   to   sprawa   z   Panem  Bogiem  zawierać   umowy. 
Zagłębiłem się w sobie. Nie chciało mi się na nic patrzeć i tak poszedłem 
naprzód, nie patrząc drogi. Ulice były puste, a jak się kogo spotkało, to każdy 
taki zajęty, gniewny, zatroskany, i nic dziwnego, tak rano i na taką pogodę 
kto by tam chodził na spacer. Zrównała się ze mną gromada usmarowanych 
robotników, chłopiska zepchnęły mnie! Napadła mnie nieśmiałość i strach; 
o tych pieniądzach, to, prawdę mówiąc, nie chciało mi się nawet myśleć — 
albo, albo! Przy samym Woskresieńskim moście odpadła mi podeszwa, tak że 
sam już nie wiem, na czym poszedłem dalej. A tu jeszcze spotkałem się z na-
szym pisarzem Jermołajewem, wyprężył się, stanął, wodzi za mną oczyma, 
zupełnie jakby prosił o wódkę. Ech, braciszku, pomyślałem,  co za wódka, 
jaka tam wódka! Zmęczyłem się strasznie, stanąłem, odpocząłem trochę i po-
wlokłem się dalej. Rozglądałem się umyślnie za czymś, do czego można by 
się przyczepić myślami, rozerwać się, nabrać otuchy, ale nie, do niczego nie 
mogłem przyczepić myśli — w dodatku zabłociłem się tak, że aż samemu 
zrobiło mi się wstyd. W końcu zobaczyłem z daleka żółty, drewniany dom 
z pięterkiem,  w rodzaju belwederu. No tak, myślę, to jest tak, jak właśnie 
mówił Jemelian Iwanowicz, dom Markowa. (To ten sam Markow, złociutka, 
który pożycza na procent). Straciłem głowę, wiedziałem przecież, że to dom 

- 78 -

background image

Markowa, a pomimo to zapytałem budnika: czyj to, bracie, dom; a budnik, 
okropny grubianin, odpowiada jak z łaski, jakby się na kogo gniewał, cedzi 
słowa przez zęby, ale jednak mówi, że to dom Markowa. Wszyscy ci budnicy 
są tacy niedelikatni, ale co mnie obchodzi budnik? A jednak wrażenie było 
bolesne   i   nieprzyjemne;   słowem,   jedno   z   drugim,   we   wszystkim   znajdzie 
człowiek podobieństwo do swego położenia, tak zawsze bywa. Przeszedłem 
się trzy razy po ulicy koło domu, ale im więcej chodzę, tym gorzej ze mną. 
Nie, myślę sobie, nie pożyczy! Nie zna mnie, sprawa jest drażliwa, nie mam 
pociągającego wyglądu... No, myślę, jak los zdarzy, aby tylko nie żałować 
straconej okazji, za próbę nie zjedzą mnie przecież — no i powolutku otwo-
rzyłem furtkę. Aż tu nowa bieda; przyczepił się do mnie parszywy, głupi pie-
sek   podwórzowy,   ze   skóry   wyłazi,   rozszczekał   się!   Droga   moja,   takie   oto 
podłe, maleńkie zdarzenia rozwścieczą nieraz człowieka, nawodzą na niego 
nieśmiałość i niweczą całą obmyśloną z góry stanowczość; więc wszedłem do 
domu na  wpół żywy i jak na złość nie rozpoznałem w mroku, co tam jest 
takiego u progu. Stąpnąłem i potknąłem się o jakąś babę, a ta przelewała mle-
ko ze  szkopka do dzbanka  i rozlała  je. Głupie babsko  zaczęło wrzeszczeć 
i skrzeczeć; a dokąd leziesz, a czego tutaj chcesz, cała litania wyzwisk. Muszę 
zaznaczyć, że w podobnych wypadkach zawsze mi się coś takiego zdarzało, 
widać, to mi już sądzone, że zawsze muszę o coś zaczepić. Na hałas wyszła 
stara wiedźma oraz Czuchonka-gospodyni. Idę prosto do niej. „Czy tu miesz-
ka — powiadam — Markow?” — „Nie”. Przystanęła, obejrzała mnie dokład-
nie. — „A pan co chce od niego?” Wyjaśniam jej, że tak a tak, Jemelian Iwa-
nowicz, no i reszta, powiadam, że mam interes. Starucha zawołała na córkę, 
weszła córka, spora dziewczyna, bosa. „Zawołaj ojca! Jest na górze u lokato-
rów   —   proszę   pana”.  Wszedłem.   Pokój   niczego   sobie,   na   ścianach   wiszą 
obrazy, same portrety jakichś generałów, kanapa, okrągły stół, rezeda, balsa-
miny. Myślę, czy nie wynieść się, pókim cały, wyjść czy co? Omal nie ucie-
kłem. Lepiej, myślę, przyjść jutro, pogoda będzie lepsza i sam to jakoś prze-
czekam, a dzisiaj mleko wylane i ci generałowie tak jakoś gniewnie na mnie 
patrzą... Przysunąłem się już do drzwi, kiedy on wszedł. Taki sobie, siwiutki, 
oczki złodziejskie, w wyświeconym szlafroku, przepasany sznurem. Poinfor-
mował się, po co do niego przyszedłem; tak a tak, Jemelian Iwanowicz, mó-
wię, czterdzieści rubli, taka sprawa — ale  nie skończyłem. Po jego oczach 
widziałem, że sprawa przegrana. „Nie — powiada — nie mam pieniędzy, a ma 

- 79 -

background image

pan jaki zastaw czy co?” Zacząłem mówić, że nie mam zastawu, że Jemelian 
Iwanowicz — słowem, wyjaśniam mu, co potrzeba. Wysłuchał wszystkiego. 
„Nie — powiada — co tam Jemelian Iwanowicz, ja nie mam pieniędzy”. No, 
myślę sobie, wszystko wiedziałem i przeczułem, ale, Wareńko, lepiej by było, 
gdyby się ziemia pode mną rozstąpiła, zimno mi się zrobiło, nogi znierucho-
miały, mrówki przeszły po plecach. Patrzę na niego, a on na mnie tak patrzy, 
jakby mówił: „No cóż, bracie, idź sobie, nie masz tu co robić!” Gdyby to było 
w innych okolicznościach, to bym się całkiem zawstydził. „No a panu na co 
potrzebne pieniądze?” (oto o co zapytał). Otworzyłem usta, żeby nie stać jak 
słup, ale on nawet słuchać nie chciał. „Nie — powiada — ja bym z przyjem-
nością, ale nie mam pieniędzy”. Tłumaczyłem mu, tłumaczyłem, że niedługo 
mu to oddam, oddam w terminie, oddam nawet przed terminem, niech bierze, 
jaki chce, procent, oddam, na Boga. W tym momencie wspomniałem o pani, 
droga moja, o wszystkich pani nieszczęściach i biedach, wspomniałem nawet 
półrublówkę pani... „Ależ nie — powiada — co tam procenty, gdyby tak był 
zastaw! Nie mam pieniędzy, jak Boga kocham, nie mam, ja bym z przyjemno-
ścią...” — Bogiem się jeszcze świadczył.

No,   wtedy   już   wyszedłem,   nie   pamiętam,  w   jaki   sposób   przeszedłem 

Wyborską, jak trafiłem na most Woskresieński — zmęczony byłem straszli-
wie, przeziębnięty, tak że do biura stawiłem się dopiero na godzinę dziesiątą. 
Chciałem się nieco oczyścić z błota, ale woźny Sniegirow powiedział, że nie 
można, że mogę popsuć szczotkę, a szczotka, mój panie, powiada Sniegirow 
jest rządowa. Oto jacy się oni się teraz zrobili, serdeńko; w oczach tych panów 
stałem się bodaj gorszy od ścierki, którą oni sobie nogi wycierają. Wareńko, 
przecież   to   mnie   zabija!   Nie   brak   pieniędzy   mnie   zabija,   ale   te   wszystkie 
niepokoje życiowe, te wszystkie szepty, uśmieszki, żarciki. A tu ni stąd, ni 
zowąd jego ekscelencja zechce zasięgnąć o mnie informacji — och, serdeńko, 
moje złote czasy dawno minęły. Dzisiaj przeczytałem wszystkie listy pani, 
serdeńko. Smutno mi! Żegnam, droga, niech panią Bóg ma w swej opiece.

M. Diewuszkin

P. S. Wareńko, chciałem opisać pani moje zmartwienia w sposób na wpół 

żartobliwy, tylko że jakoś mi się te żarty nie udają. Chciałem pani ugodzić... 
Zajdę do pani, zajdę na pewno.

- 80 -

background image

11 sierpnia

Warwaro Aleksiejewno!
Ptaszyno moja, serdeńko! Zginąłem, zginęliśmy oboje razem, zginęliśmy 

bez nadziei. Moja reputacja, ambicja, wszystko, wszystko stracone. Jestem 
zgubiony i pani jest zgubiona, serdeńko, bezpowrotnie zgubiona wraz ze mną. 
Ja, to ja doprowadziłem panią do zguby. Ścigają mnie, serdeńko, pogardzają, 
robią ze mnie pośmiewisko. Gospodyni zaczęła mi po prostu wymyślać; dziś 
wrzeszczała na mnie i wrzeszczała, łajała i łajała, potraktowała jak ścierkę; 
a wieczorem   na   zebraniu   u   Rataziajewa   zaczął   ktoś   głośno   czytać   brulion 
pewnego listu, który napisałem do pani i który przez nieuwagę wypadł mi 
z kieszeni.   Serdeńko,   jakież   z   tego   były   drwiny.   Obgadywali   nas,   zdrajcy, 
wyśmiewali się, chichotali. Wszedłem do nich i przedstawiłem wiarołomstwo 
Rataziajewa, powiedziałem mu, że jest zdrajcą. Rataziajew odpowiedział, że 
ja sam jestem zdrajcą, że zajmuję się różnymi konkietami, i powiada do mnie: 
„Krył się pan przed nami, Lowelasie”; teraz wszyscy nazywają mnie Lowela-
sem

*

; nie mam już innego imienia. Czy pani słyszy, aniołku drogi, czy pani 

słyszy — wszyscy wiedzą o wszystkim, wiedzą o pani, moje kochanie, oraz 
o wszystkim, co się u pani dzieje. Nie koniec na tym. Nawet Faldoni też idzie 
teraz z nimi ręka w rękę: posłałem go dzisiaj do wędliniarni, żeby mi coś 
przyniósł; nie chce iść, i tyle. „Mam — powiada — robotę!” — „Przecież 
jesteś obowiązany” — powiadam. — „Wcale nie — powiada — nie jestem 
wcale obowiązany; kiedy pan mojej pani nie płaci pieniędzy, to ja wcale nie 
jestem obowiązany”. Nie mogłem znieść obelg od tego ciemnego chłopa i po-
wiedziałem mu „durniu”, a on na to: „Dureń powiedział”. Myślę, że powie-
dział mi to grubiaństwo po pijanemu, i mówię: „Widzę, że jesteś pijany, głupi 
chłopie”. A on na to: „Pan mi zafundowałeś? Sam pan nie masz na wódkę; 
wypraszasz dziesiątki od jakiejś tam”. I dodał jeszcze: „Patrzcie go, a jeszcze 
pana udaje!”

Ot,   serdeńko,   do   czego   doszło.   Po   prostu   wstyd   żyć,   Wareńko   droga! 

Jestem niby napiętnowany, gorzej niż jakiś włóczęga  bez paszportu. Ciężkie 
to nieszczęście — zgubiony jestem, jestem po prostu zgubiony, zgubiony bez 
ratunku!

M. D.

* Lowelas (Lovelace), bohater sentymentalnego romansu Richardsona Clarissa Harlowe

Z czasem utworzono od tego imienia rzeczownik pospolity, oznaczający uwodziciela.

- 81 -

background image

13 sierpnia

Kochany Makary Aleksiejewiczu!
Wszystkie nieszczęścia walą się nam na głowę, już nie wiem, co począć. 

Co  z  nami  będzie?  Na  mnie  polegać  nie można:  wczoraj oparzyłam  sobie 
lewą rękę żelazkiem, upuściłam przypadkowo, skaleczyłam się i oparzyłam, 
wszystko razem. Pracować nie mogę w żaden sposób. Fiodora choruje już 
trzeci dzień. Jestem niespokojna, udręczona. Posyłam panu trzydzieści kopie-
jek srebrem. Są to już prawie nasze ostatki, a Bóg widzi, że chciałabym pana 
wspomóc w potrzebie. Chce się wprost płakać ze złości. Żegnaj, przyjacielu! 
Ucieszyłby mnie pan bardzo, przychodząc dzisiaj.

W. D.

14 sierpnia

Makary Aleksiejewiczu! Co się z panem dzieje? Pan się chyba Boga nie 

boi! Pan mnie doprowadzi do obłędu. Jak panu nie wstyd, przecież gubisz 
siebie,   proszę   pomyśleć   o   swojej   reputacji.   Człowiek   uczciwy,   szlachetny, 
ambitny — co to będzie, gdy się wszyscy o tym dowiedzą? Przecież będziesz 
musiał umrzeć ze wstydu. Czy nie żal panu swoich siwych włosów? Czy nie 
boisz się Boga? Fiodora powiedziała, że więcej już panu pomagać nie będzie, 
ja również nie będę już pieniędzy dawała. Widzisz, pan, Makary Aleksiejewi-
czu, do czego mnie doprowadzasz. Pewno myślisz, iż mnie to wszystko jedno, 
że pan się źle prowadzisz; nie wie pan jeszcze, co ja z powodu pana cierpię. 
Nie mogę przejść spokojnie po schodach, wszyscy patrzą na mnie, pokazują 
palcem i mówią takie okropne rzeczy; tak, wprost powiadają, że spiknęła się 
z pijakiem. Czy to przyjemnie słuchać? Gdy pana przywożą, to wszyscy loka-
torzy wytykają pana z pogardą. Oto, mówią, przywieźli tego urzędnika. Nie 
mogę powiedzieć, jak mi wstyd za pana! Przysięgam, że się stąd wyniosę. 
Pójdę za pokojówkę, za praczkę, a tu dłużej nie zostanę. Pisałam, żebyś pan 
do mnie przyszedł, anie przyszedłeś. Widocznie moje łzy i prośby  nic nie 
znaczą, Makary Aleksiejewiczu! A skąd pan zdobyłeś pieniądze? Na Boga, 
proszę się strzec, przecież pan się zgubisz jak nic, a jakiż to wstyd, jaka hań-
ba! Wczoraj gospodyni nie chciała pana wpuścić, musiałeś w sieni nocować; 

- 82 -

background image

wiem wszystko. Gdybyś pan wiedział, jak mi było ciężko, kiedym dowiedzia-
ła się o tym wszystkim. Proszę do mnie przyjść, będzie panu weselej: poczy-
tamy sobie razem, pogadamy o przeszłości. Fiodora opowie o swoich poboż-
nych pielgrzymkach. Przez wzgląd na mnie niechże pan, mój drogi, mnie nie 
gubi i siebie nie gubi. Przecież ja żyję tylko dla pana, tylko dla pana tu zosta-
łam, a pan się tak zachowuje! Niech pan będzie człowiekiem szlachetnym, 
twardym w nieszczęściu; proszę pamiętać, że ubóstwo nie hańbi. Po co wpa-
dać w rozpacz: to wszystko przecież minie z czasem! Bóg da, wszystko się 
naprawi,   tylko   proszę   się   teraz   trzymać   w   karbach.   Posyłam  dwadzieścia 
kopiejek. Proszę sobie kupić tytuniu lub co tam pan zechce. Tylko na miłość 
boską, proszę nie obracać tego na złe. Proszę przyjść do nas, przyjść koniecz-
nie. Może będzie panu wstyd, jak poprzednio, ale proszę się nie wstydzić; to 
fałszywy   wstyd.   Oby   tylko   pan   objawił   szczerą   skruchę.   Miejmy   w   Bogu 
nadzieję. On wszystko naprawi.

W. D.

19 sierpnia

Warwaro Aleksiejewno, serdeńko! Wstydzę się, najdroższa Warwaro Alek-

siejewno, wstydzę się niezmiernie..: A zresztą, cóż w tym wszystkim dziwne-
go,   ptaszyno?   Czemu   nie   mam   rozweselić   swego   serca?  Wtedy   nie   myślę 
wcale o swoich podeszwach, ponieważ podeszwa to głupstwo, zawsze pozo-
stanie   zwykłą,   podłą   i   brudną   podeszwą.   Buty   również   głupstwo!   Mędrcy 
greccy chadzali bez butów — po cóż my mamy cackać się z takim niegodnym 
przedmiotem? Po co mnie znieważać, po cóż pogardzać mną w takim razie? 
Ej, serdeńko, serdeńko, ma też pani co pisać! Zaś Fiodorze proszę powiedzieć, 
że z niej niespokojna, bzdurna awanturnica, a w dodatku baba głupia, niewy-
powiedzianie głupia. Co zaś tyczy się mojej siwizny, to tutaj mylisz się rów-
nież, moja droga, dlatego że ja wcale nie jestem taki stary, jak pani myślisz. 
Jemelian kłania się pani. Piszesz, iż rozpaczałaś i płakałaś, ja na to odpisuję, 
iż również płakałem i rozpaczałem. Na zakończenie życzę pani najlepszego 
zdrowia i szczęścia, a co się mnie tyczy, to ja również cieszę się zdrowiem 
i pomyślnością i pozostaję przyjacielem mego aniołeczka.

Makary Diewuszkin

- 83 -

background image

21 sierpnia

Szanowna, droga przyjaciółko, Warwaro Aleksiejewno!
Czuję, że zawiniłem, czuję się winnym przed panią, ale żadnej korzyści 

z tego, że tak czuję, nie ma, możesz tam sobie pani mówić, co chcesz. Czu-
łem to jeszcze dawniej, jeszcze przed mym postępkiem, pomimo to upadłem, 
upadłem z pełnym poczuciem własnej winy. Serdeńko, ja nie jestem zły ani 
zatwardziałego serca, na to zaś, aby rozedrzeć pani serduszko, ptaszyno moja, 
trzeba być ni mniej, ni więcej, tylko tygrysem krwiożerczym, ja zaś mam ser-
ce baranka, jak pani wiadomo, nie mam żadnych krwiożerczych popędów; 
a więc, drogi aniołku, nie jestem całkowicie winien mego występku, albowiem 
nie zawiniłem ani sercem, ani myślami swymi; a w takim razie nie wiem, co 
tu zawiniło. To bardzo niejasna sprawa, serdeńko. Przysłała mi pani trzydzie-
ści kopiejek srebrem, następnie dwadzieścia kopiejek; serce mi się ścisnęło, 
gdy patrzałem na pani sieroce pieniążki. Oparzyła pani sobie rączkę, wkrótce 
nie będzie pani miała co jeść, a piszesz, żebym żebym sobie kupił tytuniu. 
Jakżeż miałem postąpić w takim wypadku? A może już po prostu bez wyrzutu 
sumienia, niby zbój jaki, zacząć panią grabić, panią, mą drogą sierotkę! Tu 
właśnie   upadłem  na   duchu,   serdeńko,  to   znaczy,   z   początku,   czując   mimo 
woli, że do niczego się nie nadaję i że jestem niewiele więcej wart od własnej 
podeszwy, zacząłem uważać, że to nieprzyzwoicie traktować siebie jak coś, 
co ma wielkie znaczenie, a przeciwnie — zacząłem się uważać za coś nie-
przyzwoitego, w pewnym stopniu nawet niegodnego. Skoro zaś straciłem sza-
cunek dla siebie, skorom pogrążył się w zaprzeczaniu sobie zalet i godności 
własnej, to już niech wszystko przepada i tak mam przed sobą upadek, upa-
dek nieunikniony! Tak los postanowił, ja tu nie jestem nic winien. Z początku 
wyszedłem, aby się odświeżyć. Tutaj już wszystko zbiegło się razem: przyro-
da była taka zapłakana, deszcz, zimno, no i Jemelian się jakoś napatoczył. 
Wareńko, on wszystko, co miał, zastawił, już wszystko mu się gdzieś zapo-
działo, a gdym go spotkał, to przez dwie doby ani ziarnka maku nie miał 
w ustach, chciał już zastawić to nawet, czego już w żaden sposób zastawić nie 
można, dlatego że zastawów takich nie przyjmują. No, cóż było robić, Wareń-
ko, ustąpiłem bardziej ze względów ludzkości niż z własnego popędu. Tak 
powstał grzech, serdeńko. Jakeśmy razem płakali! Wspominaliśmy panią. To 
człowiek nader dobry, bardzo dobry, bardzo tkliwego usposobienia. Ja, ser-

- 84 -

background image

deńko, wszystko to odczuwam; jeżeli przytrafiają mi się takie różne przypad-
ki, to dlatego, że bardzo to wszystko odczuwam. Wiem, jak bardzo jestem 
pani   obowiązany,   ptaszynko   moja!   Poznawszy   panią,   przede   wszystkim 
poznałem lepiej siebie, a panią zacząłem kochać; przed panią, aniołku drogi, 
byłem samotny,  raczej   spałem,   niż   żyłem  na  świecie.   Oni,  ci  moi   zgubcy, 
mówili, że nawet twarz mam okropną, i brzydzili się mną, więc ja sam zaczą-
łem  się  sobą  brzydzić; powiadali,  że  jestem tępy,  zacząłem  naprawdę  sam 
myśleć, że jestem tępy, a gdy pani się zjawiła, to całe moje ciemne życie roz-
jaśniło się serce i dusza moja, odzyskałem spokój duchowy i przekonałem się, 
iż nie jestem gorszy od innych; jeśli nie olśniewam niczym, nie mam poloru, 
nie mam fasonu, to przecież jestem człowiekiem, jestem człowiekiem z serca 
i z myśli. Ale teraz czując, że jestem ścigany przez los, że jestem przezeń 
poniżony,   zaprzeczyłem   sobie   własnej   godności,   a   udręczony   moimi   nie-
szczęściami, upadłem na duchu. A więc ponieważ pani teraz już wie o wszyst-
kim, serdeńko, błagam ze łzami w oczach, żebyś nie zajmowała się dalej tym 
przedmiotem; albowiem serce moje się rozdziera i coraz bardziej mi gorzko 
i ciężko.

Zapewniając o mym szacunku pozostaję pani wiernym

Makarym Diewuszkinem

3 września

Nie dokończyłam swego ostatniego listu, Makary Aleksiejewiczu, dlatego 

że trudno mi było pisać. Przychodzą na mnie często takie chwile, kiedy chęt-
nie   pozostaję   sama,   chcę   się   smucić,   tęsknić   bez   świadków;   chwile   takie 
zaczynają mnie nachodzić coraz częściej. We wspomnieniach mych jest coś 
dla mnie tak nieodgadnionego, pociągającego mnie bezwiednie tak silnie, iż 
nieraz po kilka godzin z rzędu bywam niewrażliwa na wszystko, co mnie ota-
cza, i zapominam zupełnie o teraźniejszości. W moim życiu obecnym nie ma 
nic ciężkiego, przykrego czy też przyjemnego, co by nie przypominało mi 
czegoś podobnego z moich dawnych lat, a najczęściej z dzieciństwa, mojego 
złotego dzieciństwa. Zawsze jednak, gdy miną te chwile wspomnień, robi mi 
się   ciężko.  Staję  się   coraz  słabsza:  marzycielskie   usposobienie  wyczerpuje 
mnie, a zdrowie moje i bez tego ciągle się pogarsza.

- 85 -

background image

Ale dzisiejszy ranek, świeży, jasny, wspaniały, jakich niewiele bywa tutaj 

na jesieni, ranek ten ożywił mnie i powitałam go z radością. A więc mamy już 
jesień! Jakże lubiłam jesień na wsi! Byłam jeszcze dzieckiem, a już tak wiele 
odczuwałam.   Bardziej   niż   ranki   lubiłam   jesienne   wieczory.   Pamiętam,   iż 
o dwa kroki od naszego domu, u stóp góry, znajdowało się jezioro. Jezioro to 
— zdaje mi się, iż widzę je teraz przed sobą — było takie szerokie, równe, 
jasne, czyste niby kryształ. Podczas cichych wieczorów jezioro było również 
spokojne: najmniejszego szmeru wśród drzew rosnących na brzegach, woda 
nieruchomiała niby lustro. Świeżość! Chłód! Rosa zaczyna opadać na trawy, 
w   nadbrzeżnych   chatach   zjawiają   się   światła,   zaczynają   spędzać   bydło   — 
w takiej to chwili wyślizgiwałam się z domu po cichutku, aby popatrzeć na 
moje jezioro; często, bywało, zapatrzę się zupełnie. Rybacy zapalili wiązkę 
chrustu nad samym brzegiem jeziora, a światło rozlewa się po wodzie daleko! 
Niebo jest chłodne, niebieskie, na widnokręgu namotane ogniste, czerwone 
pasma, pasma te stają się coraz bledsze i bledsze: zjawia się księżyc; powie-
trze takie dźwięczne, czy przestraszony ptaszek sfrunie, czy trzcina zadźwię-
czy   poruszona   przez   leciutki   wietrzyk   albo   rybka   pluśnie   w   wodzie   — 
wszystko słychać. Z niebieskiej wody wstaje blada mgła, delikatna i przezro-
czysta. Dal zaczyna ciemnieć: świat jak gdyby zatapia się we mgle, a w pobli-
żu wszystko odznacza się wyraźnie, niby rzeźbione dłutem — łódka, brzeg, 
wyspy, jakaś zapomniana beczka, którą porzucono przy samym brzegu, led-
wo-ledwo   kołysze   się   na   wodzie.   Gałązka   wierzbiny   z   pożółkłymi   liśćmi 
zaplątała się w trzcinie, trzepoce gdzieś skrzydłami zapóźniona czapla, zanu-
rza się w chłodnej wodzie, znów się otrząsa i ginie we mgle — patrzyłam, 
słuchałam, było mi dziwnie, było mi dobrze. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, 
małym dzieckiem...

A tak lubiłam jesień — późną jesień, gdy już z pola sprzątnięto zboże, 

ukończono wszystkie roboty, gdy już w chatach zaczynają prząść, gdy wszy-
scy   już   oczekują   zimy.   Wszystko   wtedy   staje   się   posępniejsze,   niebo   się 
chmurzy, żółte liście wyściełają ścieżki na skraju obnażonego lasu, bór grana-
towieje, sinieje, zwłaszcza wieczorem, gdy rozściele się wilgotna mgła i drze-
wa  migają  spoza  tej mgły   niby  olbrzymy, niby  straszne,  potworne widma. 
Czasem,   spóźniona   podczas   przechadzki,   odbiję   się   od   innych,   idę   sama, 
śpieszę. — straszno! Drżę jak liść, myślę, że tylko patrzeć, a ukaże się ktoś 
okropny spoza tej dziupli; tymczasem wicher przechodzi po lesie, huczy, szu-

- 86 -

background image

mi, wyje tak jakoś żałośliwie, zrywa chmurę liści z obeschniętych gałązek, 
kręci   nimi   w   powietrzu,   a   za   nim   długim,   szerokim,   hałaśliwym   stadem, 
z niezwykłym, przenikliwym krzykiem leci ptactwo, tak że niebo czernieje 
i zdaje się być całe pokryte ptakami. Robi się strasznie i nagle jakby słychać 
było czyjś głos, jakby ktoś szeptał: „Uciekaj, dziecko, uciekaj, nie spóźnij się, 
tutaj   zaraz   będzie   strasznie,   uciekaj,   dziecko,   uciekaj!”   Przerażenie   ściska 
serce, uciekam, uciekam tak szybko, że oddech rwie się w piersi. Przybiegam 
do domu zdyszana; w domu gwarno, wesoło, rozdają nam, dzieciom, prace: 
łuskanie grochu albo wytrząsanie maku. Wilgotne drzewo trzeszczy w piecu; 
mama wesoło dogląda naszej żwawej roboty; stara niania Uliana opowiada 
gadki o dawnych czasach lub okropne bajki o czarownicach i nieboszczykach. 
My, dzieci, przyciskamy się jedno do drugiego, a wszyscy mają uśmiech na 
ustach. Nagle milkniemy... Sza! Jakiś hałas, jak gdyby ktoś stukał. Gdzie tam! 
To hałasuje kołowrotek starej Frołowny. Ile z tego było śmiechu! A później, 
w nocy, nie śpimy ze strachu; przychodzą jakieś okropne sny. Budzę się, nie 
śmiem się nawet ruszyć, aż do świtu nie śmiem nawet drgnąć pod kołdrą. 
Rankiem wstaję świeża jak kwiatek. Patrzę w okno, zamróz objął całe pole, 
delikatny jesienny szron zawisnął na obnażonych konarach; lód cienki niby 
papier powlókł wódę na jeziorze; z jeziora wstaje biały opar, ptactwo hałasuje 
głośno.   Słońce   rozsiewa   wokół  jasne   promienie,   które   rozbijają  cienki   lód 
niby szkło. Jasno, wesoło, radośnie. W piecu znów trzeszczy ogień; przysia-
damy się do samowara; a przez okno wpatruje się w nas zziębnięty przez noc 
nasz czarny pies Połkan i przychylnie macha ogonem. Chłopek przejeżdża na 
wozie zaprzężonym w żwawego konika, jedzie po drzewo do lasu. Wszyscy 
są   tacy   zadowoleni,   tacy   weseli.  W  stodołach   mamy   dużo   zboża;   wielkie, 
pokryte słomą sterty złocą się w słońcu, aż miło na nie popatrzeć! Wszyscy są 
spokojni, wszyscy są rozradowani, Bóg dał urodzaj; wszyscy wiedzą, że chle-
ba wystarczy; chłop wie, że rodzina jego i dzieci będą syte; stąd też wieczora-
mi rozlegają się dźwięczne pieśni dziewcząt i odgłosy zabawy, dlatego też 
w święto Pańskie wszyscy modlą się w domu bożym ze łzami wdzięczności 
w oczach. Ach, jak złote było moje dzieciństwo!...

Ot i teraz, uniesiona wspomnieniami, rozpłakałam się jak dziecko. Przy-

pominam sobie wszystko tak żywo, tak żywo, cała przeszłość stoi przede mną 
tak wyraziście, a teraźniejszość taka mętna, taka ciemna... Czym to się wszy-
stko skończy, czym się skończy to wszystko? Wie pan, mam jakieś przekona-

- 87 -

background image

nie, jakąś pewność, że umrę tej jesieni. Jestem chora, bardzo chora. Często 
myślę o tym, że umrę, ale pomimo to nie chce mi się — nie chcę tu  leżeć, 
w tej ziemi. Może znowu się położę do łóżka, jak wtedy na wiosnę, a ja jesz-
cze naprawdę nie zdołałam wyjść z tamtej choroby. Teraz więc jest mi bardzo 
ciężko. Fiodora gdzieś sobie poszła na cały dzień, siedzę sama jedna. A od 
pewnego czasu boję się pozostawać sama; wciąż mi się zdaje, że w pokoju 
wraz ze mną jest jeszcze ktoś, że ktoś rozmawia ze mną; zwłaszcza jeżeli się 
o czymś zamyślę, a potem nagle ocknę z tego myślenia, to robi mi się wtedy 
straszno. Oto dlaczego napisałam panu taki długi list; kiedy piszę, to mi jakoś 
przechodzi.   Żegnam   pana;   kończę   list   dlatego,   że   nie   mam   ani   czasu,   ani 
papieru. Z pieniędzy otrzymanych za suknie moje i kapelusz pozostał mi tylko 
jeden srebrny rubel; dobrze pan zrobił dając gospodyni dwa srebrne ruble, 
przynajmniej ucichnie na jakiś czas. Proszę sobie jakoś oporządzić ubranie. 
Żegnam  pana.   Jestem   tak   zmęczona;   nie   rozumiem,   dlaczego   zrobiłam  się 
teraz taka słaba: najmniejsza praca mnie męczy. Gdyby się nawet teraz zda-
rzyła jakaś robota — czy będę mogła pracować? To mnie właśnie zabija.

W. D.

5 września

Ptaszyno moja, Wareńko!
Dzisiaj, aniołku drogi, doznałem wielu wrażeń. Przede wszystkim przez 

cały   dzień   bolała   mnie   głowa.   Wyszedłem,   żeby   się   trochę  przewietrzyć, 
przespacerować po Fontance. Wieczór był ciemny, wilgotny. O szóstej już się 
zmierzcha — jak to teraz bywa! Deszczu nie było, ale za to była mgła wcale 
nie gorsza od porządnego deszczu. Po niebie sunęły chmury szerokimi pa-
smami. Mnóstwo ludzi chodziło po wybrzeżu, a ludzie ci, jakby naumyślnie, 
mieli jakieś straszne twarze, mogące przyprawić o przygnębienie; pijani chło-
pi, perkate baby-Czuchonki w długich butach, bez chustek na głowie, robotni-
cy, woźnice, kolega urzędnik za jakimś interesem, łobuziaki, jakiś czeladnik 
ślusarski   w   pasiastym   kaftanie,   wynędzniały,   scherlały,   z   twarzą   umazaną 
smarami, z zamkiem w ręku; wysłużony żołnierz, wysoki na sążeń (wyczeku-
jący amatora, który by chciał kupić scyzoryk lub brązowy pierścionek) — 

- 88 -

background image

taka tam była publiczność. Widocznie była taka pora, że inna publiczność nie 
zjawiała   się.   Fontanka   to   przecież   kanał   spławny;   jest   tam   takie   mnóstwo 
barek, że aż trudno zrozumieć, gdzie to wszystko się może pomieścić. Na 
mostach   siedzą   kobiety,   sprzedają   wilgotne   pierniki   i   zgniłe   jabłka,   same 
brudne, mokre babska. Nudno spacerować po tej Fontance. Pod nogami wil-
gotny granit, z boku domy wysokie, czarne, okopcone; pod nogami mgła, nad 
głową również mgła. Wieczór dzisiejszy był taki smutny, taki ciemny.

Kiedym powrócił na Grochową, zmierzchało się zupełnie. Zaczęto zapalać 

latarnie. Dawno nie byłem na Grochowej — nie miałem jakoś  sposobności. 
Ale to rojna ulica. Jakie tam bogate sklepy, magazyny; wszystko błyszczy 
i płonie: materiały, kwiaty za szybą, kapelusiki z różnymi wstążkami. Pomy-
ślałby kto, że to zostało rozłożone tak tylko, dla ozdoby; ależ nie, są przecież 
ludzie, którzy kupują to wszystko i obdarzają tym swoje żony... Bogata ulica. 
Na Grochowej mieszka dużo niemieckich piekarzy; widocznie są to ludzie 
bardzo zamożni. A ile tam karet przyjeżdża co chwila; jakież to bruki mogą 
wytrzymać?   Takie   wspaniałe   powozy,   szkła   niby   lustro,   wewnątrz   jedwab 
i aksamit, lokaje szlacheccy w epoletach, ze szpadami. Zaglądałem do wszy-
stkich   karet:   siedzą   tam   damy,   wszystkie   takie   wystrojone,   może   hrabiny 
i księżne. Widocznie była taka godzina, że wszyscy się spieszyli na bale i na 
przyjęcia. Ciekawa to rzecz zobaczyć z bliska taką księżnę i w ogóle jakąś 
dostojną damę; musi to być bardzo przyjemnie; a ja nie widziałem nigdy, chy-
ba że jak teraz rzucę okiem w głąb karety. Wspomniałem wtedy o pani. Ach, 
ptaszyno moja droga! Gdy wspomnę teraz o pani, serce me boleje. Dlaczego 
pani jest taka nieszczęśliwa, Wareńko! Aniołku drogi! Czyś gorsza od tam-
tych? Uważam panią za osobę piękną, dobrą, wykształconą; dlaczego to przy-
padł pani tak nieszczęsny los? Dlaczego to zawsze się tak musi zdarzyć, że 
dobry człowiek bywa opuszczony, a innemu znowu szczęście się samo napra-
sza! Wiem, serdeńko, wiem, że niedobrze jest tak myśleć, że to wolnomyśl-
ność; lecz mówiąc szczerze, czemuż to jednemu jeszcze w łonie matki kukuł-
ka szczęście wykukała, a inny wychodzi w świat boży prosto z sierocińca? 
Przecież często bywa tak, że szczęście przypada głupiemu Iwanowi. Tyś głupi 
Iwan, ale grzeb się w ojcowskich kabzach, pij, jedz, wesel się, a wy tam jeden 
z drugim oblizujcie się tylko, do tego zdatni jesteście, moi bracia! Grzech tak 
myśleć,   serdeńko,  grzech   wielki,  ale   tak   jakoś   mimo   woli   grzech   pada   na 
duszę. Przecież i pani mogłaby jeździć w takiej karecie, gwiazdeczko moja. 

- 89 -

background image

Generałowie szukaliby łaskawych spojrzeń pani — nie jakiś tam urzędniczy-
na, chodziłabyś pani nie w płóciennej, lichej sukienczynie, ale w złocie i jed-
wabiu,   byłabyś   wcale   nie   taka   chudziutka,   nie   taka   mizerna   jak   teraz,   ale 
świeżutka, rumiana, pełna jak figurynka z cukru. A ja wówczas byłbym szczę-
śliwy   tym   tylko,   że   chociaż   z   ulicy   spojrzałbym   w   jasno   oświetlone   pani 
okna, ujrzałbym może cień pani na firance i byłoby mi wesoło na samą myśl, 
że ptaszyna moja jest tam szczęśliwa i wesoła. A teraz co! Nie mówię już 
o tym, że źli ludzie panią zgubili, to jeszcze byle hultaj, wycirus krzywdzi 
ciebie. Że już frak leży na takim dudku niby ulany, że patrzy na ciebie przez 
złotą lornetkę, to już takiemu bezwstydnikowi wszystko wolno i trzeba pobła-
żliwie słuchać jego nieprzyzwoitych bajań. Czy nie tak? A skąd to wszystko 
pochodzi? Dlatego że jesteś sierotą, dlatego że jesteś bezbronną, dlatego że 
nie masz przyjaciela dość silnego, który by stanowił solidną podporę. A cóż 
to są za ludzie, co to za człowiek i czy można nazwać człowiekiem takiego, 
którego nic nie kosztuje skrzywdzić sierotę? Łajdaki po prostu, a nie ludzie, 
łajdaki — uchodzą tylko za ludzi, a w rzeczywistości nie są nimi: co do tego, 
to jestem pewien. Oto jacy w gruncie oni są; jeżeli idzie o mój sąd w tym 
względzie, to ten kataryniarz, którego spotkałem dziś na ulicy Grochowej, 
prędzej może wzbudzić szacunek dla swej osoby niż tamci. Ten przynajmniej 
chodzi przez cały dzień, morduje się, wyczekuje marnego grosza na pożywie-
nie, ale przynajmniej sam jest sobie panem, sam siebie żywi. Nie chce prosić 
o jałmużnę, ale pracuje, jak nakręcona maszyna, dla przyjemności ludzi — ot, 
macie, jak mogę, uprzyjemniam wam życie. Nędzarz bo nędzarz, to prawda, 
ale nędzarz szlachetny, męczy się, ziębnie, ale bądź co bądź pracuje, po swo-
jemu, ale zawsze pracuje. Jest wiele uczciwych ludzi, serdeńko, którzy choć 
niewiele zarabiają wedle miary i pożytku swojej pracy, ale przed nikim nie 
czapkują, u nikogo chleba nie wypraszają. Ja tak samo, całkiem jak ów kata-
ryniarz, to znaczy całkiem inaczej jak on, ale po swojemu, na modłę szlachet-
ną, na modlę szlachecką, względnie tak samo jak i on pracuję w miarę swoich 
sił. Wielkiej pociechy ze mnie nie ma, co prawda; o tym nie ma nawet co 
gadać.

Zacząłem mówić o tym kataryniarzu dlatego, że miałem dziś sposobność 

odczuć podwójnie swą biedę. Zatrzymałem się i popatrzyłem na kataryniarza, 
różne myśli lazły mi do głowy; więc zatrzymałem się, by się trochę rozerwać. 
Stałem ja, stali jacyś woźnice, dziewczyna i maleńka dziewczynka, całkiem 

- 90 -

background image

zamorusana. Kataryniarz przystanął przed czyimiś oknami, zauważyłem jakąś 
dziecinę, chłopczyka wyglądającego na dziewięć lat; mógłby to być ładniutki 
chłopczyk,  ale   wyglądał   bardzo   chorowicie,   cherlaczek,   w  jednej   koszulce 
i jeszcze czymś, stoi omal że nie bosy i otwarłszy usteczka słucha muzyki — 
ot, wiek dziecięcy! Zapatrzył się, jak u Niemca lalki tańczą, ręce i nogi mu 
skostniały, drży, gryzie koniec rękawa. Zauważyłem, że ma w rękach papie-
rek.   Przechodził   obok   jakiś   pan   i   rzucił   kataryniarzowi   maleńką   monetę. 
Moneta upadła prosto do tego pudełeczka z przegródką, gdzie był wyobrażony 
Francuz tańczący z damami. Zaledwie moneta zadźwięczała, gdy ów chłop-
czyna zadrżał, obejrzał się wokół nieśmiało i pomyślał widocznie, że to ja 
dałem pieniądz. Podbiegł do mnie, rączyny mu drżą, głos drży, wyciągnął do 
mnie papierek i powiada: „List”. Rozwinąłem papierek — wszystko niby od 
dawna znane: Szanowny dobroczyńco, matka umierająca, troje dzieci głoduje, 
pomóż  nam,  a   skoro  umrę,  to  za   to,  żeś  pamiętał   o  moich   pisklętach,  nie 
zapomnę o tobie na tamtym świecie... Cóż sprawa jasna, zjawisko życiowe, 
a czy ja mogę im co dać? No i nie dałem nic. A tak mi go było żal! Chłopczyna 
biedny, zsiniały z zimna, na pewno głodny i wcale nie kłamie; znam się na 
tym. Tylko to jedno niedobre, po co te podłe matki nie pilnują takich dzieci 
i wysyłają je półnagie, z papierkiem w ręku na takie zimno. Może tamta głu-
pia baba pozbawiona jest zupełnie charakteru, nie ma kto o nią zadbać, więc 
siedzi podwinąwszy nogi — może naprawdę chora. Należałoby jednak zwró-
cić się tam, gdzie trzeba; może po prostu hultajka — umyślnie wysyła głodne, 
scherlałe dziecko, by oszukiwało ludzi i wpędzało się w chorobę. A czego się 
może nauczyć biedny malec chodząc z takimi karteczkami? Tyle, że serce mu 
stwardnieje. Chodzi, biega, prosi, ludzie przechodzą, nie mają czasu. Serca ci 
ludzie mają kamienne, słowa ich okrutne: „Precz! Uciekaj! Bajdurzysz!” Oto 
co   słyszy   to   dziecko,   serce   jego   kamienieje;   biedny,   zahukany   chłopczyna 
drży na próżno na zimnie, niby ptaszek, który wypadł z rozbitego gniazdka. 
Ręce i nóżki mu ziębną, traci dech, tylko patrzeć, a zacznie kaszleć; nie trzeba 
długo czekać na chorobę, choroba niby złowrogi gad dopełznie do jego piersi, 
ani obejrzy się, a już śmierć nad nim stoi; leży bez pomocy, bez opieki, gdzieś 
tam w smrodliwym kącie, ot i całe życie. Oto jakie ono bywa, to życie! Ach, 
Wareńko, jakie to męczące słyszeć prośbę w imię Chrystusa, przejść obok 
i rzec nic nie dając: „Niech Pan Bóg opatrzy”. Czasem taka żebranina to nic 
(a różne   bywają   te   żebraniny,   złotko):   bywa   prośba   długa,   przeciągła,   wy-

- 91 -

background image

uczona, wyraźnie żebracza; takiemu można jeszcze nic nie dać, nie jest to 
takie dręczące, bo to stary żebrak zawodowy, od niepamiętnych czasów przy-
zwyczajony do tego, on przetrwa i wie, jak przetrwać. Ale bywa też żebranina 
niewprawna, brutalna, straszna, tak jak teraz na przykład. Gdym był wziął od 
chłopca papierek, zaraz odezwał się jakiś żebrak, stał pod parkanem i prosił 
tylko niektórych przechodniów, a do mnie powiedział: „Panie, daj grosz na 
rany Chrystusa!” — ale mówił takim urywanym grubym głosem, aż wzdry-
gnąłem się od jakiegoś strasznego uczucia, ale nie dałem nic, nic nie miałem. 
W dodatku zaś ludzie bogaci nie lubią, aby biedacy skarżyli się głośno na zły 
los — niepokoją, stają się natrętni! Tak, nędza zawsze jest natrętna; może jęki 
głodnych przeszkadzają spać.

Mówiąc otwarcie, serdeńko, to zacząłem pani opisywać to wszystko po 

części dlatego, by sprawić ulgę sercu, a w znacznej mierze dlatego, aby dać 
pani wzór pięknego stylu moich utworów. Z pewnością pani sama uświada-
mia to sobie, serdeńko, że od pewnego czasu kształtuje mi się styl. Ale teraz 
napadła mnie taka melancholia, że jąłem do głębi duszy roztkliwiać się wła-
snymi myślami, a chociaż sam wiem, serdeńko, że to współczucie do niczego 
nie doprowadzi, jednak w pewnym względzie przynajmniej oddam sobie spra-
wiedliwość. W gruncie rzeczy, najdroższa, człowiek często poniża siebie bez 
żadnego powodu, uważa, że niewart złamanego grosza, że jest szmata. A gdy-
by tak wyrazić się porównawczo, to wszystko to może pochodzi stąd, iż ja 
sam  jestem zastraszony   i  zahukany,  niby   tan  biedny  chłopiec,  który   prosił 
mnie o jałmużnę. Teraz, na przykład, będę mówił figuralnie, serdeńko, proszę 
mnie posłuchać: zdarza się często, droga moja, iż rankiem, śpiesząc na służ-
bę, zagapię się na miasto, jak to ono budzi się, wstaje, dymi, wre, huczy. Cza-
sem patrząc na taki widok człowiek skuli się w sobie, jakby dostał od kogoś 
prztyczka w ciekawy nos, no i pójdzie dalej swoją drogą, cichszy od wody, 
niższy od trawy, machnąwszy ręką. A teraz popatrzcie no, co tam w tych czar-
nych, okropnych, wielkich kamienicach się wyrabia, wejrzyjcie w to wszyst-
ko, a wtedy osądźcie sami: czy to było słusznie tak nisko się cenić i wpadać 
w niegodną konfuzję? Zauważyła pani, Wareńko, że ja mówię nie wprost, ale 
symbolicznie. Lecz zobaczmy, co się dzieje w tych domach. Tam, w jakimś 
zadymionym kącie, w wilgotnej norze, która w potrzebie uchodzi za mieszka-
nie, jakiś czeladnik budzi się z nocnego snu; przez całą noc śniły mu się, na 
przykład, trzewiki, które wczoraj nieumyślnie zakrajał, jak gdyby takie wła-

- 92 -

background image

śnie świństwo powinno śnić się człowiekowi. Ale przecież to rzemieślnik — 
szewc, można by mu więc wybaczyć, że myśli wciąż o tym samym przedmio-
cie. W domu piszczą głodne dzieci i żona; a nie tylko szewcy budzą się w ten 
sposób, moja droga. Mniejsza z tym, nie warto by nawet pisać o tym, ale 
wynika stąd następująca okoliczność, serdeńko: w tym samym domu, o piętro 
wyżej albo niżej, w złoconych pokojach te same trzewiki przyśniły się może 
w nocy arcybogatemu panu, może trzewiki zrobione w inny sposób, innego 
fasonu, ale jednak trzewiki, albowiem w sensie, w jakim ja to rozumiem, my 
wszyscy,   droga   moja,   stajemy   się   trochę   szewcami.  A  wszystko   to   byłoby 
jeszcze nic, źle tylko jest z tym, że obok tego bogatego pana nie ma człowie-
ka, który by mu szepnął na ucho: „Dość, przestań myśleć tylko o sobie, żyć 
tylko dla siebie, przecieżeś nie szewc, dzieci masz zdrowe, żona nie prosi 
o jadło, obejrzyj się wokół siebie, czy nie zobaczysz bardziej godnego przed-
miotu twych trosk niż własne trzewiki!” Oto co chciałem powiedzieć alego-
rycznie. Być może, Wareńko, myśli te są zbyt swobodne, ale te myśli czasem 
się   zjawiają,  czasem nadchodzą  i  niekiedy,  wówczas  już  wbrew  mej  woli, 
gorącym słowem wytryskują z serca. I dlatego było od rzeczy uważać, że się 
nie jest wartym złamanego grosza, wystraszyć się szumu i grzmotu! Zakończę, 
serdeńko, tymi słowy: może pani pomyśli, że mówię same oszczerstwa lub 
też że to jakaś chandra napadła mnie, lub też ściągnąłem te rzeczy z jakiejś 
książki? Nie, serdeńko, proszę być innego zdania — to co innego, oszczer-
stwem gardzę, żadna chandra mnie nie opadła, z żadnej książki nic nie ściąg-
nąłem, ot co!

Przyszedłem   do   domu   w   smutnym   nastroju   ducha,   zasiadłem   do   stołu, 

zagrzałem sobie wody w czajniku i zabierałem się do wypicia paru szklanek 
herbaty.   Nagle  patrzę:   do  pokoju   wchodzi   Gorszkow,   nasz   biedny   lokator; 
jeszcze rankiem zauważyłem, że ciągle jakoś kręci się koło lokatorów i wy-
raźnie chce do mnie podejść. Mimochodem rzeknę, serdeńko, że ich życie 
przedstawia się bez porównania gorzej niż moje. Gdzie tam! Żona, dzieci! 
Nie wiem, co bym począł, gdyby mi tak przyszło być na miejscu Gorszkowa. 
No więc wchodzi mój Gorszkow, kłania się, jak zawsze na rzęsach ropieje mu 
łezka, szura nogami i słowa nie może wyrzec. Posadziłem go na krześle, zła-
manym co prawda, ale innego nie było. Zaproponowałem herbatki. Długo się 
wypraszał, usprawiedliwiał, wreszcie wziął jednak szklankę, zaczął pić bez 
cukru, a gdym go namawiał, by wziął cukier, znowu zaczął przepraszać: długo 

- 93 -

background image

się opierał, wymawiał, wreszcie włożył do szklanki najmniejszy kawałeczek 
i jął zapewniać, że herbata jest niezwykle słodka. Ot, do jakiego unicestwie-
nia doprowadza ludzi nędza! „No, jakżeż tam, mój przyjacielu?” — rzekłem 
mu. — „Ano, tak a tak, dobrodzieju mój, Makary Aleksiejewiczu, pomóż pan, 
na litość boską, okaż pomoc nieszczęsnej rodzinie; żona, dzieci nie mają co 
jeść; cóż pocznę ja, ojciec”. Chciałam coś powiedzieć, ale on mi przerwał: 
„Makary Aleksiejewiczu, ja tu się jakoś boję wszystkich, to znaczy nie tyle, 
żebym się bał, ale tak po prostu krępuję się, wszyscy oni to ludzie dumni 
i hardzi. Ja bym, powiada, dobrodzieju mój, pana nie fatygował, wiem, że sam 
miałeś przykrości, wiem, że nie możesz mi dać wiele, ale choć cokolwiek 
pożycz; dlatego zaś ośmieliłem się pana prosić, że wiem o pańskim dobrym 
sercu, że sam pan byłeś w potrzebie i doświadczyłeś nieszczęść, i dlatego ser-
ce pańskie zdolne jest do współczucia”. Zakończył niby na tym: „Proszę prze-
baczyć moje zuchwalstwo i mój brak wychowania, Makary Aleksiejewiczu”. 
Odpowiedziałem mu, że chciałbym z całej duszy, ale nic nie mam. „Makary 
Aleksiejewiczu, serdeńko — powiada do mnie — nie proszę o wiele, ale to 
a to — tutaj cały poczerwieniał — żona, dzieci, głód — choćby z dziesięć 
kopiejek”.  Tu  ścisnęło mi się serce. Gdzie tam, myślę sobie, ileż oni mnie 
prześcignęli. Miałem wszystkiego dwadzieścia kopiejek na swoje najpilniej-
sze potrzeby. „Nie, drogi, nie mogę, bo to a to” — powiadam. „Dobrodzieju, 
Makary Aleksiejewiczu, ile pan może — powiada — chociaż dziesięć kopie-
jek”. No i wyjąłem z pudełka, i oddałem mu własne dwadzieścia kopiejek, 
zawsze to dobry uczynek, serdeńko! Ach, jaka tam nędza! Rozgadałem się 
z nim. „Jakże to — pytam — popadłeś pan w taką nędzę, a będąc w takiej 
nędzy wynajmujesz pokój za pięć rubli srebrnych?” Wyjaśnił mi, że pokój 
wynajął przed pół rokiem, a pieniądze zapłacił z góry za trzy miesiące, potem 
zaś   wypadły   biedakowi   takie   okoliczności,   że   ani  rusz.   Myślał,   że  sprawa 
jego jakoś się skończy w tym czasie. Sprawę ma bardzo nieprzyjemną. Widzi 
pani, on znajduje się teraz pod sądem, prawuje się z jakimś kupcem, który 
oszukał skarb na dostawach; oszustwo zostało wykryte, kupca oddali pod sąd, 
a   on   wplątał   Gorszkowa   w   swoją   złodziejską   aferę.   Prawdę   zaś   mówiąc, 
Gorszkow   zawinił   tylko   zaniedbaniem,   niewybaczalnym   niedopatrzeniem 
interesów skarbowych. Sprawa wlecze się już kilka lat. Wszystko sprzysięgło 
się przeciw Gorszkowowi. „W haniebnych sprawach, o które mnie posądzają 
— powiada Gorszkow — nic a nic nie jestem winien, nie jestem winien ani 

- 94 -

background image

oszustwa, ani kradzieży”. Sprawa ta mocno  go  zapaskudziła, wydalono go 
z urzędu, a chociaż nie znaleziono specjalnej winy, ale zawsze aż do zupełne-
go   uniewinnienia   nie   może   wyprawować   od   kupca   jakiejś   poważnej   sumy 
pieniędzy, która na niego przypada, a którą mu kwestionuje sąd. Ja mu zresztą 
wierzę, ale sąd nie chce mu wierzyć na słowo; sprawa zaś jest taka, pełna 
takich kruczków i węzłów, że chyba przez sto lat nie da się rozplątać. Zaled-
wie się trochę rozplącze, a tu kupiec robi nowy kruczek, a jeszcze nowy. Ser-
decznie współczuję Gorszkowowi, droga moja, cierpię z nim razem. Czło-
wiek pozostaje bez pracy, wobec niepewnej sytuacji nie chcą go nigdzie przy-
jąć.   Co   mieli   zaoszczędzonego,   to  przejedli;  sprawa   bardzo   ciemna,   a  żyć 
trzeba; tymczasem ni stąd, ni zowąd zupełnie niepotrzebnie rodzi się dziecko 
— nowe wydatki; synek zachorował — wydatki; umarł — wydatki; żona cho-
ruje, Gorszkow sam ma jakąś zastarzałą chorobę — słowem, ucierpiał, ucier-
piał niezmiernie... Zresztą, jak powiada, w tych dniach oczekuje przychylnego 
wyroku w swej sprawie i co do tego, teraz nie ma żadnej wątpliwości. Żal mi 
go bardzo, serdeńko, bardzo mi go żal! Dodałem mu otuchy. To człowiek za-
strachany, zahukany, szuka opieki, więc dodałem mu otuchy. Żegnam panią, 
serdeńko, Bóg z panią, pozostań w zdrowiu, ptaszyno najdroższa! Gdy wspo-
mnę o pani, jak gdybym lek jaki przyłożył na chorą duszę, a chociaż cierpię 
z powodu pani, cierpienie to przychodzi mi łatwo.

Pani szczery przyjaciel

Makary Diewuszkin

9 września

Droga Warwaro Aleksiejewno!
Piszę   do  pani   nie   panując  nad   sobą.   Jestem  cały   wzburzony   strasznym 

zdarzeniem. Aż mi się w głowie kręci. Czuję, że wszystko kręci się koło mnie. 
Ach, droga moja, co ja teraz pani opowiem! Ot, tego nie przeczuwaliśmy. 
Nie,   nie   wierzę,   żebym   tego   nie   przeczuwał;   wszystko   to   przeczuwałem. 
O tym wszystkim zawczasu serce mi mówiło. Nawet niedawno śniło mi się 
coś podobnego.

Oto co się stało! Opowiem pani nie dobierając stylu, tak tylko, jak mi Pan 

- 95 -

background image

Bóg w duszę włożył. Poszedłem dziś do biura. Przyszedłem, siedzę, piszę. 
A trzeba   pani   wiedzieć,   kochanie,   że   i   wczoraj   też   pisałem.   Otóż   wczoraj 
podszedł   do   mnie   Timofiej   Iwanowicz   i   osobiście   był   łaskaw   wydać   mi 
instrukcję, że — mianowicie, akt jest pilnie potrzebny. „Proszę przepisać — 
powiada — Makary Aleksiejewiczu, czysto, prędko i starannie: dziś idzie do 
podpisu”. Muszę zaznaczyć, aniołku, że wczoraj byłem jakiś nieswój, na nic 
mi się nawet patrzeć nie chciało; smutek, przygnębienie takie mnie ogarnęło! 
W sercu zimno, w duszy ciemno; ciągle o pani myślałem, moja biedna. No 
więc   zacząłem   przepisywać;   przepisywałem   czysto,   dobrze,   tylko   —   nie 
wiem, jak to pani dokładnie określić — czy sam nieczysty mnie otumanił, czy 
też jakimiś tajemnymi wyrokami z góry mi to było sądzone, czy też po prostu 
tak się stać musiało: dość, że opuściłem cały wiersz; sens wyniknął Bóg wie 
jaki, po prostu — wcale nie było sensu. Z aktem wczoraj spóźnili się i dali go 
do podpisania jego ekscelencji dopiero dzisiaj. Ja, jakby nigdy nic, zjawiam 
się dzisiaj o zwykłej godzinie i siadam obok Jemeliana Iwanowicza. Muszę 
zaznaczyć   drogiej   pani,   że   od   niedawna   stałem   się   dwa   razy   bardziej   niż 
przedtem nieśmiały i wstydliwy. W ostatnich czasach nawet nie patrzyłem na 
nikogo. Niech tylko czyj stół zaskrzypi, a ja czuję się na wpół martwy. Otóż 
właśnie   dziś   siadłem   sobie   skromnie,   cichutko,   tak   że   Jefim  Akimowicz 
(zawadiaka, jakiego dotąd świat nie widział!) powiedział na cały głos: „Cze-
muż to, Makary Aleksiejewiczu, siedzisz pan taki u-u-u?” I zrobił przy tym 
taką minę, że wszyscy będący w pobliżu mnie i niego wybuchnęli śmiechem 
pod moim adresem. No i zaczęli używać na mnie! Zatkałem uszy, oczy przy-
mrużyłem, siedzę sobie, ani drgnę. Taki to już mój zwyczaj; prędzej się od-
czepią. Nagle słyszę hałas, bieganinę, zamieszanie; słyszę — czy mnie uszy 
nie mylą? — wołają mnie, wołają Diewuszkina. Zadrżało mi serce w pier-
siach, i sam już nie wiem, czego się zląkłem: wiem tylko, że tak się przestra-
szyłem, jak mi się nigdy jeszcze w życiu nie zdarzyło. Przyrosłem do krzesła 
— jakby nigdy nic, jakby to nie o mnie chodziło. Ale znowu zaczęli, coraz 
bliżej   i   bliżej.   Oto   nad   samym   moim   uchem:   „Diewuszkin,   Diewuszkin! 
Gdzie Diewuszkin?” Podnoszę oczy, przede mną Eustachy Iwanowicz. „Ma-
kary Aleksiejewiczu  —  powiada  — do  jego ekscelencji,  prędko! Aleś  pan 
piwa nawarzył z tym aktem!” Tylko tyle powiedział, ale to dosyć, serdeńko, 
prawda, że dosyć było powiedziane. Zmartwiałem, skamieniałem, straciłem 
przytomność, idę; po prostu poszedłem na pół martwy. Prowadzą mnie przez 

- 96 -

background image

jeden pokój, przez drugi pokój, przez  trzeci pokój do gabinetu — stanąłem 
przed jego ekscelencją! Nie mogę pani ściśle zdać sprawy, o czym wówczas 
myślałem. Patrzę, stoi jego ekscelencja, około niego oni wszyscy. Zdaje się, 
że się nie ukłoniłem, zapomniałem. Wystraszyłem się tak, wargi mi się trzęsą 
i nogi się trzęsą. A były po temu powody, kochanie. Po pierwsze, wstyd; kie-
dy spojrzałem na prawo  w lustro, to na sam widok, jaki tam zobaczyłem, 
można było zwariować. A po wtóre, zawsze postępowałem tak, jakby mnie 
wcale nie było na świecie, tak iż nie wiadomo nawet, czy jego ekscelencja 
wie o moim istnieniu. Może słyszał kiedy mimochodem, że w swym urzędzie 
ma Diewuszkina, ale nic bliższego o nim nie wiedział.

Zaczął gniewnie: „Jakże to, mój panie! Akt potrzebny, pilny, a pan go psu-

jesz! Jakże to...” — tu jego ekscelencja zwrócił się do Eustachego Iwanowi-
cza. I słyszę tylko dochodzący do mnie dźwięk słów: „Niedbalstwo! Naraża-
cie na nieprzyjemności!” Otworzyłem jakoś usta. Chciałem prosić o przeba-
czenie i nie mogłem, uciec — nie śmiałem i wtenczas... wtenczas, serdeńko, 
zdarzyło się coś takiego, że nawet teraz ledwie pióro mogę utrzymać ze wsty-
du. Mój guzik — niech go diabli porwą — guzik, który wisiał tylko na nitce, 
nagle urwał się, odskoczył, odbił się kilka razy (musiałem go niechcący o coś 
zaczepić), zadzwonił i potoczył się, przeklęty, prosto, prościusieńko pod sto-
py jego ekscelencji, i to w chwili ogólnego milczenia! Takie było całe moje 
usprawiedliwienie, cała moja odpowiedź, wszystko, co miałem do powiedze-
nia jego ekscelencji! Następstwa były okropne. Jego ekscelencja natychmiast 
zwrócił uwagę na moją osobę i na moja ubranie. Przypomniałem sobie, com 
widział w lustrze: zacząłem szukać guzika! Całkiem zgłupiałem, schyliłem 
się, chcę podnieść guzik — ten toczy się, kręci, nie mogę go schwytać — sło-
wem, odznaczyłem się również pod względem zręczności. Tu czuję już, że 
resztki sił mnie opuszczają, że już wszystko, wszystko stracone! Cała moja 
reputacja stracona, przepadłem z kretesem! A tu ni z tego, ni z owego w obu 
uszach Teresa i Faldoni, i jak mi dzwonić nie zacznie!... W końcu złapałem 
guzik, wstałem, wyprostowałem się; kiedyś dureń, to stałbyś chociaż spokoj-
nie  na   baczność!  Ale  gdzie  tam!   Zacząłem  przykładać   guzik  do  urwanych 
nitek, jakby od tego miał się przyczepić, w dodatku jeszcze się uśmiecham! 
Jego ekscelencja z początku się odwrócił, potem znów na mnie spojrzał — 
słyszę, jak mówi do Eustachego Iwanowicza: „Jakże to!... Popatrz pan, w ja-
kim on jest stanie!... Jakże on!... Co też on!...” Ach, moja droga, co tu gadać. 

- 97 -

background image

„Jakże on! Co też on!...” — Odznaczyłem się! Słyszę, Eustachy Iwanowicz 
mówi: „Dotąd bez zarzutu, zupełnie bez zarzutu; sprawuje się wzorowo, pen-
sja wystarczająca, wedle przepisu...” — „No, dopomóż mu pan w jakiś spo-
sób — mówi jego ekscelencja. — Dać mu zaliczkę!... — „Kiedy wybrał — 
wybrał za taki a taki okres z góry. Widocznie takie warunki; a sprawuje się 
dobrze   bez   zarzutu,   zupełnie   bez   zarzutu”. A  ja,   mój   aniele,   płonąłem  jak 
w ogniu piekielnym! Konałem! „No — mówi , jego ekscelencja głośno — 
przepisać to na nowo jak najprędzej; panie Diewuszkin, proszę tu podejść, 
proszę przepisać na nowo bez błędu, a poza tym...” — tu jego ekscelencja 
zwrócił się do pozostałych, wydał różne polecenia i wszyscy się rozeszli. Jak 
tylko się rozeszli, ekscelencja spiesznie wyjmuje portfel, a z niego sturublów-
kę. ,,Proszę — powiada — czym mogę, traktuj pan to, jak chcesz...” — i wci-
snął mi w rękę. Ja, mój aniele, drgnąłem, aż mi się cała dusza wstrząsnęła; nie 
wiem, co się ze mną działo; chciałem schylić się do jego rączki. A on aż się 
cały zaczerwienił, mój kochaneczek, i — tu już ani o włos nie odbiegam od 
prawdy, moja droga — wziął moją niegodną rękę i potrząsnął nią, tak jest, 
wziął i potrząsnął nią, jakby równemu sobie, jak takiemu jak on generałowi

*

. 

„Idź pan już — powiada — czym mogę... Błędów proszę nie robić, a tym 
razem jakoś to ujdzie”.

Teraz,   kochanie   moje,   tak   oto   postanowiłem:   panią   i   Fiodorę   proszę, 

a gdybym miał dzieci, to im też rozkazałbym, żeby się modliły do Pana Boga, 
i to tak mianowicie: choćby nawet za rodzonego ojca miały nie modlić się, 
niech za jego ekscelencję modlą się codziennie i do końca życia. Powiem 
jeszcze, serdeńko, a mówię to uroczyście — proszę mnie uważnie słuchać, 
kochanie — przysięgam, że chociaż umierałem z duchowej zgryzoty w srogie 
dni naszych niepowodzeń, patrząc na panią, na pani nieszczęście, i na siebie, 
na moje poniżenie i moje niedołęstwo, mimo to wszystko przysięgam pani, że 
nie tak są mi drogie te sto rubli, jak to, że jego ekscelencja mnie, nędzarzowi, 
pijakowi,  rękę  moją  niegodną  raczył  uścisnąć!  Tym  zwrócił  mnie  samemu 
sobie. Postępkiem tym wskrzesił mego ducha, życie moje na wieki słodszym 
uczynił i jestem mocno przekonany, że jakkolwiek grzesznym przed Wszech-
mogącym, modlitwa moja o szczęście i powodzenie ekscelencji dojdzie do 
Jego tronu.

* W Rosji carskiej poszczególnym rangom cywilnym odpowiadały stosowne rangi woj-

skowe.

- 98 -

background image

Serdeńko! Jestem teraz strasznie rozstrojony, strasznie wzburzony! Serce 

mi bije, jakby chciało wyskoczyć z piersi. I cały jak gdybym osłabł. Posyłam 
pani czterdzieści pięć rubli w asygnatach, dwadzieścia rubli daję gospodyni, 
sobie zostawiam trzydzieści pięć: za dwadzieścia naprawię ubranie, a piętna-
ście   zostawię   na   przeżycie.   Dopiero   teraz   wszystkie   te   wrażenia   poranne 
wstrząsnęły   całym   moim   jestestwem.   Położę   się.   Jestem   zresztą   spokojny, 
zupełnie spokojny. Tylko w duszy coś kołacze i słychać tam w głębi, jak drży, 
trzęsie się, porusza. Przyjdę do pani, a teraz jestem po prostu pijany wszystki-
mi tymi wrażeniami... Bóg wszystko widzi, moje serdeńko, ptaszyno moja 
najdroższa.

Pani przyjaciel

Makary Diewuszkin

10 września

Mój drogi Makary Aleksiejewiczu!
Niewymownie   cieszę   się   z   pańskiego   szczęścia   i   umiem  ocenić   dobro-

dziejstwo pańskiego zwierzchnika, przyjacielu. A więc odpocznie pan teraz 
po tylu zgryzotach. Tylko, na Boga, proszę znowu nie wydawać niepotrzebnie 
pieniędzy. Proszę żyć skromnie, możliwie najskromniej, i począwszy od dzi-
siejszego dnia proszę zacząć odkładać choć cośkolwiek, żeby nowe nieszczę-
ścia nie zaskoczyły pana znowu nie przygotowanego. O nas, na Boga, proszę 
się nie niepokoić. Ja i Fiodora jakoś wyżyjemy. Po co pan nam przysłał tyle 
pieniędzy, Makary Aleksiejewiczu? Nam wcale nie potrzeba. Jesteśmy zado-
wolone i z tego, co mamy. Co prawda, wkrótce będą nam potrzebne pieniądze 
na przeprowadzkę z tego mieszkania, ale Fiodora spodziewa się odebrać od 
kogoś dawny, zastarzały dług. Zresztą zostawiam sobie dwadzieścia rubli na 
najważniejsze potrzeby. Pozostałe odsyłam panu z powrotem. Proszę oszczę-
dzać   pieniądze,   Makary   Aleksiejewiczu.   Żegnam   pana.   Proszę   teraz   żyć 
w spokoju, zdrowiu i weselu. Napisałabym więcej, ale jestem strasznie zmę-
czona;   wczoraj   cały   dzień   nie   wstawałam  z   łóżka.   Dobrze,   iż   pan   obiecał 
przyjść. Proszę mnie odwiedzić, bardzo proszę, Makary Aleksiejewiczu.

W. D.

- 99 -

background image

11 września

Miła moja Warwaro Aleksiejewno!
Błagam panią, moja najdroższa, proszę nie rozłączać się ze mną teraz, kie-

dy jestem zupełnie szczęśliwy i ze wszystkiego zadowolony. Ptaszyno moja! 
Proszę nie słuchać Fiodory, a ja zrobię wszystko, czego pani będzie sobie 
życzyć; będę się dobrze sprawował, już choćby tylko przez sam szacunek dla 
jego   ekscelencji,   będę   się   sprawował   dobrze   i   akuratnie;   znowu   będziemy 
pisywali do siebie szczęśliwe listy, będziemy sobie wzajemnie zwierzać nasze 
myśli, nasze radości, nasze troski, jeżeli będą troski; będziemy sobie razem 
mieszkać   zgodnie   i   szczęśliwie.   Zajmiemy   się   literaturą...   Aniołku   mój! 
W moim losie wszystko się odmieniło, i wszystko — na lepsze. Gospodyni 
stała się bardziej zgodna, Teresa rozumniejsza, nawet Faldoni jest teraz jakoś 
bardziej do rzeczy. Z Rataziajewem pogodziłem się. Sam z radości poszedłem 
do niego. To naprawdę dobry chłopak, serdeńko, a co o nim mówiono złego, 
wszystko to były brednie. Wykryłem teraz, że wszystko to było podłym osz-
czerstwem. On nie miał nawet zamiaru nas opisywać; sam mi to mówił. Czy-
tał mi nowy utwór. A że mnie wtedy nazwał Lowelasem, to przecież w tym 
nie ma nic nieprzyzwoitego i to nie jest obelga: on mi to objaśnił. To jest 
wzięte dosłownie z obcego języka i znaczy:  f i l u t - c h ł o p a k , mówiąc zaś 
ozdobniej, bardziej po literacku:  c h ł o p a k   z d o l n y   d o   w s z y s t k i e -
g o , nie inaczej. To był niewinny żarcik, mój aniołku. A ja, nieuk, obraziłem 
się przez moją głupotę. Ale teraz już go przeprosiłem... I pogoda dziś taka 
nadzwyczajna, Wareńko, taka śliczna. Co prawda z rana był mały przymro-
zek, szronu naniosło jak przez sito. To nic. Za to powietrze odświeżyło się 
trochę. Chodziłem kupować trzewiki i kupiłem sobie nadzwyczajne. Przesze-
dłem się po Newskim. Przeczytałem „Pszczółkę

*

. Tak, ale zapominam opo-

wiedzieć pani o najważniejszym.

Widzi pani:
Dziś rano rozmawiałem z Jemelianem Iwanowiczem i z  Aksentym Mi-

chajłowiczem o jego ekscelencji. Tak, Wareńko, nie ze mną, jednym obszedł 
się tak łaskawie. Nie mnie jednemu wyświadczył dobrodziejstwo, a z dobroci 
serca słynie na cały świat. Z wielu stron wychwalają go i leją łzy wdzięczno-

* Mowa tu o gazecie „Siewiernaja pczeła”,  „Pszczoła Północna”, wydawanej w Peters-

burgu w latach 1825— 1864.

- 100 -

background image

ści. Wychowywał u siebie pewną sierotę. Raczył ją urządzić: wydał ją za mąż 
za człowieka znanego, za urzędnika do specjalnych poruczeń, który pozostał 
przy   jego ekscelencji.  Syna pewnej  wdowy  umieścił  w jakiejś  kancelarii  i 
wyświadczył wiele innych dobrodziejstw. Ja, kochanie moje, uznałem za swój 
obowiązek i moje trzy grosze dorzucić i na cały głos wszystkim opowiedzia-
łem   o   jego   postępku;   wszystko   im   opowiedziałem,   niczego   nie   zataiłem. 
Wstyd schowałem do kieszeni. O jakim tu wstydzie, o jakiej ambicji może 
być   mowa   w   takich   okolicznościach!   Więc   na   cały   głos.   Niechaj   zasłyną 
postępki jego ekscelencji! Mówiłem porywająco, z zapałem i nie rumieniłem 
się wcale, przeciwnie. Dumny byłem, że mogę coś takiego opowiedzieć. Opo-
wiedziałem o wszystkim (o pani tylko przezornie nic nie mówiłem, serdeń-
ko), o mojej gospodyni, o Faldonim, o Rataziajewie, o butach, o Markowie — 
wszystko opowiedziałem. Ten i ów chichotał nawet, co prawda wszyscy chi-
chotali. Ale to pewnie tylko w moim wyglądzie coś śmiesznego dostrzegli, 
a może śmiali się z moich butów — tak, to na pewno z moich butów. Bo nie 
mogliby tak postąpić ze złej woli. Ot, po prostu młodość, a może dlatego, że 
to ludzie bogaci, ale ze złej woli w każdym razie nie mogliby wyśmiewać się 
z mej przemowy. A żeby coś o jego ekscelencji... nie, na pewno tak nie mogli 
postąpić.   Nieprawdaż,   Wareńko?   Dotychczas   jeszcze,   serdeńko,   nie   mogę 
jakoś przyjść do siebie. Te wszystkie zajścia wstrząsnęły mną. Czy pani ma 
drzewo? Proszę się nie przeziębiać, pani tak łatwo o to. Zabijasz  mnie, ser-
deńko, swymi smutnymi myślami. Ja tak Boga proszę za panią, tak proszę 
Boga. Nie wiem, czy pani posiadasz wełniane pończoszki. Proszę pomyśleć, 
a gdyby czegoś było potrzeba, to, na miłość boską, proszę nie ubliżać mnie, 
staremu. Proszę iść prosto do mnie. Złe czasy już minęły. O mnie proszę się 
nie niepokoić. Przed nami wszystko takie jasne, dobre.

A smutne były czasy, Wareńko. No, niech tam, już minęły. Gdy lata miną, 

i  za  tymi czasami westchniemy. Pamiętam swoje młode lata. Co za różnica. 
Nieraz nie było nawet kopiejki. Chłodno, głodno, ale wesoło. Rankiem czło-
wiek przejdzie się po Newskim, spotka ładną buzię i wesół na cały dzień. 
Dobre,   dobre   to   były   czasy,   serdeńko.   Dobrze   żyć   na   świecie,   Wareńko. 
Zwłaszcza   w   Petersburgu.   Ze   łzami   w   oczach   kajałem   się   wczoraj   przed 
Panem Bogiem, prosząc, żeby mi przebaczył wszystkie moje grzechy w tych 
smutnych czasach: szemranie, liberalne myśli, rozpustę i hazard. Z rozczule-
niem wspominałem w modlitwie o pani. Pani jedna, mój aniołku, krzepiłaś 

- 101 -

background image

mnie, pocieszałaś mnie, dawałaś dobre rady i wskazówki. O tym będę zawsze 
pamiętał. Wszystkie listy pani dziś wycałowałem, ptaszyno moja. No, do wi-
dzenia, serdeńko. Powiadają, że jest tu gdzieś niedaleko ubranie na sprzedaż. 
Więc dowiem się czegoś bliższego. Do widzenia, aniołeczku. Do widzenia.

Oddany pani całą duszą

Makary Diewuszkin

15 września

Drogi Makary Aleksiejewiczu!
Jestem strasznie wzburzona. Proszę posłuchać, co się u nas stało. Przeczu-

wam coś fatalnego. Sam osądź, mój nieoceniony przyjacielu: pan Bykow jest 
w Petersburgu. Fiodora go spotkała. Jechał dorożką, kazał stanąć, sam pod-
szedł do Fiodory i zaczął się dopytywać, gdzie mieszka. Ta z początku nie 
chciała nic mówić. Potem on, uśmiechając się, powiedział, że wie, kto u niej 
mieszka (widocznie Anna Fiodorowna wszystko mu opowiedziała). Wtenczas 
Fiodora nie wytrzymała i z miejsca na ulicy zaczęła mu robić wyrzuty, wy-
mówki, powiedziała mu, że jest człowiekiem niemoralnym i że on jest przy-
czyną wszystkich moich nieszczęść. Odpowiedział, że kiedy grosza brak, to 
rozumie się, że człowiek jest nieszczęśliwy. Fiodora powiedziała mu, że ja 
umiałabym zapracować sobie na życie, mogłabym wyjść za mąż lub wreszcie 
miejsce sobie  jakieś  znaleźć,  ale  teraz  szczęście moje na  zawsze  stracone, 
a przy tym jestem chora i wkrótce umrę. Na to on zauważył, że jestem jeszcze 
zbyt młoda, że mam jeszcze zielono w głowie i że nasze cnoty wypłowiały 
(jego własne słowa). Myślałyśmy z Fiodorą, że nie zna naszego adresu, aż 
tu nagle,  wczoraj, ledwie wyszłam na targ po zakupy, wchodzi  do nas, do 
pokoju; zdaje się, że nie miał ochoty zastać mnie w domu. Długo rozpytywał 
Fiodorę o nasz tryb życia, wszystkiemu się u nas przyglądał; obejrzał moją 
robotę, w końcu zapytał: „Co to za urzędnik, z którym się znacie?” Akurat 
wtedy przechodził pan przez podwórko; Fiodora pokazała mu pana; spojrzał 
i uśmiechnął się. Fiodora prosiła go, żeby sobie poszedł, powiedziała mu, że 
i tak jestem chora ze zgryzoty i że będzie mi bardzo nieprzyjemnie widzieć 
go u siebie. Milczał przez chwilę; powiedział, że tylko tak sobie przyszedł, 

- 102 -

background image

i chciał dać Fiodorze dwadzieścia pięć rubli; ta, rozumie się, nie przyjęła. Co 
by   to  miało   znaczyć?   Po  co   on   był  u   nas?   Nie   mogę   zrozumieć,   skąd   on 
wszystko o nas wie. Gubię się w domysłach. Fiodora mówi, że jej szwagierka 
Aksinia, która przychodzi do nas, zna się z praczką Anastazją, a stryjeczny 
brat Anastazji jest stróżem w tym departamencie, gdzie służy znajomy krew-
nego Anny Fiodorowny. Czy więc tą drogą nie przedostała się jakaś plotka? 
Zresztą bardzo możliwe, że Fiodora się myli; nie wiemy, co o tym sądzić. 
Czyżby miał zamiar znowu przyjść do nas? Sama ta myśl mnie przeraża. Kie-
dy Fiodora mi to wszystko wczoraj opowiedziała, tak się przestraszyłam, że 
omal nie straciłam przytomności ze strachu. Czego im jeszcze potrzeba? Znać 
ich teraz nie chcę. Po co się wtrącają do mnie, biednej? Ach, jak ja się teraz 
strasznie boję: wciąż myślę, że lada chwila wejdzie Bykow. Co się ze mną 
stanie? Co jeszcze mi los  gotuje? Na Boga, proszę natychmiast przyjść do 
mnie, Makary Aleksiejewiczu. Proszę przyjść, na Boga, proszę przyjść.

W. D.

18 września

Droga Warwaro Aleksiejewno!
Dzisiejszego  dnia  zdarzyło  się   u  nas   coś  niewypowiedzianie   smutnego, 

niczym   nie   wytłumaczonego   i   nieoczekiwanego.   Nasz   biedny   Gorszkow 
(musi   pani   zwrócić   na   to   uwagę,   serdeńko)   został   zupełnie   uniewinniony. 
Wyrok dawno już zapadł, a dziś Gorszkow poszedł, żeby usłyszeć ostateczną 
rezolucję. Sprawa zakończyła się dla niego zupełnie pomyślnie. Jeżeli nawet 
zawinił niezaradnością i brakiem przezorności — to wszystko mu wybaczo-
no. Zasądzono uzyskać na jego korzyść poważną sumę od kupca, tak że jego 
sytuacja obecnie znacznie się poprawiła, honor został oczyszczony i wszystko 
poszło ku lepszemu — słowem, spełniły się pełni jego życzenia. Dzisiaj przy-
szedł do domu o trzeciej. Zmieniony nie do poznania, blady jak płótno, wargi 
mu się trzęsą, ale uściskał żonę i dziecko. My wszyscy tłumnie poszliśmy do 
niego winszować mu. Był bardzo wzruszony naszym postępkiem, kłaniał się 
wokół, po kilka razy ściskał rękę każdemu z nas. Wydało mi się nawet, że 
wyrósł jakoś i wyprostował się i że nie ma już owej łezki w oczach. Biedny, 
taki był wzruszony, ani chwili nie mógł ustać na miejscu: brał do rąk wszyst-

- 103 -

background image

ko,  co  mu  się   nawinęło,  potem znów  odrzucał,  bez   ustanku  się   uśmiechał 
i kłaniał, siadał, wstawał, znowu siadał, mówił Bóg wie co. Powiada na przy-
kład: „Honor mój, honor, dobre imię, moje dzieci” — i jak to mówił! Nawet 
rozpłakał się. Większość z nas też miała łzy w oczach. Rataziajew, widocznie 
chcąc mu dodać otuchy, powiedział: „Co  tam, ojczulku, po honorze, kiedy 
pusto w komorze: pieniądze, ojczulku, pieniądze to grunt; za nie trzeba Bogu 
dziękować” — i poklepał go po ramieniu. Wydawało mi się, że Gorszkow się 
obraził, to jest, nie żeby mu wprost okazał swe niezadowolenie, tylko jakoś 
dziwnie popatrzył na Rataziajewa i zdjął jego rękę ze swego ramienia. A daw-
niej by tego nie było, kochanie. Zresztą różne bywają charaktery. Ja, na przy-
kład, w tej chwili takiej radości nie okazałbym dumy, moja jedyna; przecież 
niekiedy człowiek kłania się niepotrzebnie, nie z powodu czego innego, tylko 
w napadzie dobroci, z nadmiernej miękkości serca... ale, zresztą, nie o mnie 
tu chodzi. „Tak — powiada — pieniądze też  dobre, chwała  Bogu, chwała 
Bogu!...” I potem przez cały czas, kiedyśmy u niego byli, powtarzał: „Chwała 
Bogu, chwała Bogu!...” Jego żona zadysponowała obiad wykwintniejszy i ob-
fitszy. Gospodyni im gotowała. Nasza gospodyni to do pewnego stopnia rów-
nież dobra kobieta. A przed obiadem Gorszkow nie mógł  usiedzieć na miej-
scu. Wchodził do każdego pokoju, czy go kto prosił, czy nie. Wejdzie sobie, 
uśmiechnie się, przysiądzie na krześle, powie coś, a czasami nic nie powie — 
i odejdzie. U miczmana nawet wziął karty do rąk; posadzili go na czwartego. 
Pograł trochę, pomylił się w grze, trzy czy cztery razy zadał kartę i przestał 
grać. „Nie — powiada — przecież ja tylko tak — powiada — ja tylko tak” — 
i   wyszedł.   Mnie   spotkał   na   korytarzu,   wziął   za   obie   ręce,   spojrzał   prosto 
w oczy, ale tak jakoś dziwnie; uścisnął mi rękę i odszedł, ciągle uśmiechając 
się, ale jakoś poważnie, dziwnie się uśmiechał, jak nieżywy. Jego żona pła-
kała z radości; tak wesoło u nich było, po świątecznemu. Prędko zjedli obiad. 
A po obiedzie mówi do żony: „Wiesz, co, kochanie, położę się trochę” — 
i poszedł do łóżka. Zawołał do siebie córeczkę, położył jej rękę na głowie 
i długo, długo gładził dziecko po głowie. Potem zwrócił się do żony: „A co 
z Pietią? Pietia nasz — powiada — Pietia?...” Żona przeżegnała się i odpo-
wiada, że przecież Pietia już umarł. „Tak, tak, wiem wszystko, Pietia jest teraz 
w królestwie niebieskim”. Żona widzi, że on sam jakiś nieswój, że to, co się 
zdarzyło, do głębi nim wstrząsnęło, więc powiada mu: „Spróbuj zasnąć, mój 
drogi”. — „Tak, dobrze, ja zaraz... ja troszkę...” — tu odwrócił się, poleżał 

- 104 -

background image

trochę, znów się odwrócił i chciał coś powiedzieć. Żona nie dosłyszała i za-
pytała: „Co, mój kochany?” — A on nie odpowiada. Poczekała trochę, no, 
myśli sobie, usnął, i wyszła  na godzinkę do gospodyni. Po godzinie wróciła 
— widzi, mąż jeszcze się nie obudził i leży sobie, ani drgnie. Myślała, że śpi, 
usiadła i zaczęła coś robić. Opowiada, że trwało to jakieś pół godziny, a ona 
tak się pogrążyła w rozmyślaniach, że nawet nie pamięta, o czym myślała, 
mówi tylko, że całkiem zapomniała o mężu. Ale nagle się ocknęła na skutek 
jakiegoś uczucia trwogi; przeraziła ją przede wszystkim grobowa cisza w po-
koju. Popatrzyła na łóżko i widzi, że mąż leży wciąż tak samo. Podeszła do 
niego, odrzuciła kołdrę — a on już zimny. Umarł serdeńko, umarł Gorszkow, 
umarł nagle, jakby w niego piorun strzelił. A dlaczego umarł — Bóg to raczy 
wiedzieć. Mnie to tak przeraziło, Wareńko, że dotąd nie mogę się opamiętać. 
Jakoś nie chce się wierzyć, żeby tak po prostu człowiek mógł umrzeć. Taki, 
biedaczysko,   nieszczęśnik   Gorszkow!  Ach,   co   za   los,   co   za   los!   Żona   we 
łzach, wystraszona. Dziewczynka wcisnęła się gdzieś w kąt. Zamieszanie tam 
u nich teraz takie, będą przeprowadzać dochodzenie lekarskie czy coś... nie 
mogę pani tego na pewno powiedzieć. Tylko żal, ach, jaki żal! Smutno pomy-
śleć, że tak w istocie nie wie się ani dnia, ani godziny... I za nic człowiek 
ginie...

Oddany

Makary Diewuszkin

19 września

Wielce szanowna Warwaro Aleksiejewno!
Śpieszę   panią   powiadomić,   że   Rataziajew   znalazł   mi   pracę   u   pewnego 

autora. Przyjechał jakiś do niego, przywiózł mu taki gruby rękopis — chwała 
Bogu, dużo roboty. Tylko tak nieczytelne pismo, że nie wiem, jak zacząć, 
a potrzebne w krótkim czasie. Wszystko pisane o czym takim, że prawie nie 
można zrozumieć... Umówiłem się po czterdzieści kopiejek od arkusza. Piszę 
o tym wszystkim dlatego, moja droga, że będą teraz dodatkowe pieniądze... 
No, a teraz do widzenia, serdeńko. A ja zabieram się do roboty.

Pani wierny przyjaciel

Makary Diewuszkin

- 105 -

background image

23 września

Mój drogi przyjacielu, Makary Aleksiejewiczu!
Już trzeci dzień nie pisałam do pana, mój drogi przyjacielu, miałam bardzo 

dużo kłopotów, dużo obaw.

Trzy dni temu był u mnie Bykow. Byłam sama. Fiodora gdzieś wyszła. 

Otworzyłam mu i tak się przestraszyłam, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. 
Czułam, że zbladłam. Wszedł swoim zwyczajem z głośnym śmiechem, wziął 
krzesło i usiadł. Długo nie mogłam się opamiętać, wreszcie usiadłam w kącie 
nad   robotą.  Wkrótce   przestał   się   śmiać.   Zdaje   się,   że   był   uderzony   moim 
wyglądem. Tak schudłam w  ostatnich czasach; policzki i oczy mi zapadły, 
byłam blada jak chusta... rzeczywiście, trudno mnie poznać temu, kto mnie 
widział przed rokiem. Długo i uważnie patrzył na mnie, wreszcie znów się 
rozweselił. Powiedział coś do mnie; nie pamiętam, co mu odpowiedziałam, 
i znowu się zaczął śmiać. Siedział u mnie całą godzinę; długo rozmawiał ze 
mną; rozpytywał o to i o owo. W końcu, przed pożegnaniem, wziął mnie za 
rękę i powiedział (piszę to panu słowo w słowo): „Warwaro Aleksiejewno, 
między   nami   mówiąc,  Anna   Fiodorowna,   pani   krewniaczka,   a   moja   dobra 
znajoma i przyjaciółka, to bardzo podła kobieta. (Tu nazwał ją jeszcze pew-
nym   nieprzyzwoitym   słowem).   Stryjeczną   siostrę   pani   sprowadziła   na   złą 
drogę i panią zgubiła. Co do mnie, to w tym wypadku okazałem się łajda-
kiem; ale cóż, takie jest życie”. Tu roześmiał się na cały głos. Potem zauwa-
żył, że nie umie się pięknie wysławiać i że to najważniejsze, co trzeba było 
wyjaśnić   i   o   czym   obowiązek   szlachetności   nie   pozwala   mu   milczeć,   już 
wyjaśnił, i że w krótkich słowach przystępuje do reszty spraw. Tu oświadczył 
mi, że prosi o moją rękę, że uważa za swój obowiązek przywrócić mi reputa-
cję, że jest bogaty, że zawiezie mnie po ślubie do swojej wsi w stepie, że chce 
tam polować na zające; że już nigdy więcej nie przyjedzie do Petersburga, bo 
w Petersburgu jest obrzydliwie, że ma tu, w Petersburgu, jak się wyraził sam, 
gałgana siostrzeńca, którego przysiągł  pozbawić spadku, i specjalnie w tym 
celu, to jest chcąc mieć prawnych spadkobierców, stara się o moją rękę, że to 
najważniejsza przyczyna jego zalotów. Potem zwrócił uwagę, że mieszkam 
bardzo biednie i nic dziwnego, że jestem chora mieszkając w takiej dziurze, 
przepowiedział   mi   niechybną   śmierć,   jeżeli   jeszcze   miesiąc   tu   pozostanę; 
powiedział, że w Petersburgu są brzydkie mieszkania, a w końcu spytał, czy 
mi czego nie potrzeba.

- 106 -

background image

Byłam   tak   oszołomiona   jego   propozycją,   że   rozpłakałam   się,   sama   nie 

wiem dlaczego. Łzy moje uznał za objaw wdzięczności i powiedział mi, że 
zawsze był przekonany, iż jestem dobrą, wrażliwą i wykształconą panną, ale 
że zresztą nie wcześniej zdecydował się na ten krok, nim się dowiedział ze 
wszystkimi szczegółami o moim obecnym prowadzeniu się. Tu zaczął się roz-
pytywać o pana, powiedział, że słyszał o wszystkim, że jest pan człowiekiem 
o szlachetnych zasadach, że on ze swej strony nie chce być pańskim dłużni-
kiem i czy wystarczy panu pięćset rubli za wszystko, co pan dla mnie zrobił. 
A kiedy mu wyjaśniłam, że za to, co pan zrobił dla mnie, żadnymi pieniędzmi 
nie   można   zapłacić,   powiedział   mi,   że   to  wszystko   głupstwo,   wszystko  to 
romanse, że jestem jeszcze młoda i czytuję wiersze, że romanse gubią młode 
dziewczęta, że książki tylko obniżają moralność i że on nie znosi żadnych 
książek; radził mi przeżyć jego lata i dopiero sądzić o ludziach. „Wtenczas — 
dodał — i ludzi pani pozna”. Następnie powiedział, żebym się dobrze namy-
śliła nad jego propozycjami, że byłoby bardzo przykro, gdybym tak ważny 
krok zrobiła bez zastanowienia, dodał, że brak zastanowienia i porywy gubią 
niedoświadczoną   młodość,   ale   że   on   bardzo   sobie  życzy   z  mojej   strony 
pomyślnej odpowiedzi; że w końcu w przeciwnym wypadku będzie zmuszony 
ożenić się w Moskwie z kupcówną, dlatego że, powiada, poprzysiągł pozba-
wić gałgana  siostrzeńca  spadku.  Gwałtem zostawił  mi  na  krosnach  pięćset 
rubli, na cukierki, jak powiedział; dodał, że na wsi będę wyglądać jak pączek 
w maśle, że ptasiego mleka mi nie będzie brakowało, że ma teraz mnóstwo 
kłopotów, że cały dzień chodził za interesami i że teraz wstąpił do mnie mię-
dzy jednym interesem a drugim. Z tym wyszedł. Długo myślałam, wiele prze-
myślałam, męczyłam się myślami, mój przyjacielu, wreszcie się zdecydowa-
łam. Mój przyjacielu, wyjdę za niego, powinnam zgodzić się na jego propo-
zycję.   Jeśli   ktoś   może   uwolnić   mnie   od   mojej   hańby,   wrócić   dobre   imię, 
odegnać ode mnie biedę, niedostatki i nieszczęścia w przyszłości, to jedynie 
on. Czego mam jeszcze oczekiwać od przyszłości, czego się spodziewać od 
losu? Fiodora mówi, że nie wolno mi omijać swego szczęścia; powiada — 
cóż w takim razie nazywać szczęściem? Ja w każdym razie nie znajduję dla 
siebie innej drogi, mój nieoceniony przyjacielu. Co mam począć? I tak pracą 
sobie   zupełnie   zdrowie   popsułam,   a   stale   pracować   nie   mogę.   Iść   między 
ludzi?   —   uschnę   ze   zgryzoty,   a   przy   tym   nikomu   nie   dogodzę.   Z   natury 
jestem chorowita i dlatego będę zawsze komuś ciężarem. Naturalnie i teraz 

- 107 -

background image

nie idę do raju — ale cóż mam począć, mój przyjacielu, cóż mam począć? 
Jakiż mam wybór?

Nie prosiłam pana o radę. Chciałam to sama przemyśleć. Decyzja, którą 

pan teraz przeczytałeś, jest niezmienna i niezwłocznie zakomunikuję ją Byko-
wowi,   który   i   tak   domaga   się   szybkiej   ostatecznej   decyzji.   Powiedział,   że 
jego interesy nie znoszą zwłoki, że musi wyjechać i że nie może dla drobno-
stek odkładać interesów. Bóg raczy wiedzieć, czy będę szczęśliwa, losy moje 
spoczywają   w   Jego   świętej   nieprzeniknionej   mocy,   ale   się   zdecydowałam. 
Mówią, że Bykow to dobry człowiek; będzie mnie szanował, może i ja go 
będę szanować. Czegóż więcej oczekiwać od naszego małżeństwa?

Powiadamiam pana o wszystkim, Makary Aleksiejewiczu. Jestem pewna, 

że pan odczuje cały mój żal. Proszę mnie nie odwodzić od mego zamiaru. 
Wysiłki pańskie będą daremne. Proszę zważyć we własnym sercu wszystko, 
co   mnie  zmusiło   tak   postąpić.   Bardzo   się   lękałam   na   początku,   ale   teraz 
jestem spokojniejsza. Co mnie czeka — nie wiem. Będzie, co będzie, co Bóg 
zdarzy!...

Przyszedł   Byków,   rzucam   list   niedokończony.   Chciałam   jeszcze   panu 

dużo rzeczy powiedzieć. Bykow już jest tutaj!

23 września

Droga Warwaro Aleksiejewno!
Śpieszę odpowiedzieć, serdeńko, śpieszę pani oświadczyć, kochanie, że 

jestem zdumiony. Wszystko to jakoś tak... Wczoraj pochowaliśmy Gorszko-
wa. Tak to, tak, Wareńko, tak, tak, Bykow postąpił szlachetnie; tylko jakby tu 
rzec, moje kochanie, więc pani się zgadza? Naturalnie, we wszystkim wola 
boska, tak, tak, bez wątpienia, tak być musi, to jest i w tym musi być bez wąt-
pienia wola boska; i opatrzność Stwórcy Niebieskiego jest, ma się rozumieć, 
błogosławiona i niezbadana, i los także, los również... Fiodora podziela też 
pani zdanie. Naturalnie, będzie pani teraz szczęśliwa, serdeńko, będziesz żyć 
w   dostatku,   ptaszyno   moja,   moja   prześliczna,   mój   aniołeczku   —   tylko   że 
widzi Wareńka, jakże to można tak prędko?... Tak, interesy... pan Bykow ma 
interesy, kto ich nie ma i on też je mieć może... Widziałem go, jak wychodził 
od pani. Okazały, okazały mężczyzna; nawet bardzo okazały mężczyzna. Tyl-

- 108 -

background image

ko że wszystko to jakoś tak... nie o to chodzi, że to okazały mężczyzna, ale ja 
jestem teraz jakiś nieswój. Jakże my  teraz będziemy pisać do siebie listy? 
A ja, a ja, jakże tak sam jeden zostanę? Ja, aniołeczku mój, wszystko ważę, 
ważę, jak pani mi tam napisałaś, w swoim sercu ważę to wszystko, te przy-
czyny. Kończyłem już przepisywać dwudziesty arkusz, aż tu spadły na mnie 
te wypadki! Kochanie moje, odjeżdżasz, a więc trzeba będzie porobić różne 
zakupy,   buciki,   ubranie,   a   ja   właśnie   znam   pewien   sklep   na   Grochowej: 
pamiętasz pani, jak go opisywałem? Nie! Jakże to, serdeńko, co pani robi! 
Przecież nie możesz teraz jechać, to niemożliwe, wykluczone. Przecież pani 
musisz porobić duże zakupy i powóz wynająć. Przy tym i pogoda teraz nie-
ładna, proszę popatrzeć: deszcz leje jak z cebra, i to taki mokry deszcz, a przy 
tym...   i   to   jeszcze,   że   będzie   pani   zimno,   mój   aniołeczku,   serduszku   pani 
będzie   zimno!   Przecież   pani   się   boisz   obcego   człowieka,   a   jednak   chcesz 
jechać. A ja jakże tak sam zostanę? Tak! Fiodora mówi, że czeka panią wiel-
kie szczęście... to narwana baba, która chce mnie zgubić. Czy pójdziesz na 
wieczorne nabożeństwo, serdeńko? Poszedłbym, żeby popatrzeć na panią. To 
prawda, kochanie, bezwzględna prawda, że jesteś panną wykształconą, cnotli-
wą i wrażliwą, tylko on niech lepiej ożeni się z kupcówną! Jak pani sądzi, 
kochanie? Niech już lepiej żeni się z kupcówną! Jak się ściemni, to wpadnę 
do pani na godzinkę, Wareńko. Stanowczo przyjdę dziś do pani na godzinkę. 
Teraz pani oczekujesz Bykowa, a kiedy Bykow sobie pójdzie, to wtenczas... 
Proszę czekać, serdeńko, wpadnę...

Makary Diewuszkin

27 września

Przyjacielu mój, Makary Aleksiejewiczu!
Pan Bykow powiedział, że koniecznie muszę mieć trzy tuziny koszul z ho-

lenderskiego płótna. Trzeba więc jak najprędzej znaleźć bieliźniarki do dwóch 
tuzinów, a czasu mamy bardzo mało. Pan Bykow jest zagniewany, mówi, że 
z tymi szmatkami strasznie dużo ambarasu. Ślub nasz za pięć dni, a nazajutrz 
po ślubie odjeżdżamy. Pan Bykow śpieszy się, mówi, że na głupstwa nie nale-
ży dużo czasu marnować. Jestem zmęczona tymi kłopotami i ledwie się trzy-
mam na nogach. Strasznie dużo spraw do załatwienia, a doprawdy lepiej by 

- 109 -

background image

było, gdyby się bez tego wszystkiego obeszło... I jeszcze jedno: zabrakło nam 
koronek i blondyny, więc trzeba dokupić, bo pan Bykow mówi, że nie chce, 
żeby jego żona chodziła jak kucharka, i że ja stanowczo powinnam „utrzeć 
nosa wszystkim obywatelkom”. Tak się wyraża. A więc, Makary Aleksiejewi-
czu, proszę łaskawie zwrócić się do madame Chiffon na Grochowej i poprosić 
ją, po pierwsze, żeby przysłała do nas bieliźniarki, a po drugie, żeby sama 
się pofatygowała.   Jestem  dziś   chora.  W  naszym nowym mieszkaniu  zimno 
i straszne nieporządki. Ciocia pana Bykowa ledwie dyszy ze starości. Oba-
wiam się, żeby nie umarła przed naszym wyjazdem, ale pan Bykow mówi, że 
to nic, odżyje. U nas w domu okropne nieporządki. Pan Bykow z nami nie 
mieszka, więc cała służba rozbiega się, Bóg wie dokąd. Zdarza się, że tylko 
Fiodora  nam  usługuje,  a   kamerdyner  pana  Bykowa,  który   ma   wszystkiego 
pilnować, już trzeci dzień nie wiadomo gdzie się podziewa. Pan Bykow przy-
jeżdża co rano, wciąż się złości i wczoraj pobił rządcę domu, o co miał nie-
przyjemności z policją... Nie miałam przez kogo nawet listu posłać do pana. 
Wysyłam   pocztą   miejską.  Ale!   Omal   nie   zapomniałam   o   najważniejszym. 
Proszę powiedzieć madame Chiffon, żeby koniecznie zmieniła blondyny, sto-
sownie do wczorajszego wzoru, i żeby sama przyjechała pokazać mi nowy 
wyrób. I niech pan powie jeszcze, że rozmyśliłam się co do pelerynki, trzeba 
ją będzie wyszywać dżetami. I jeszcze jedno: żeby monogramy na chustecz-
kach były haftowane na bębenku, słyszy pan? Na bębenku, a nie przez kanwę. 
Proszę nie zapomnieć, że na bębenku! Ach! Byłabym zapomniała! Na litość 
boską, niech pan jej powie, żeby listki na pelerynie wyszyto do góry, wąsiki 
i ciernie kordonkiem, a potem obszyć kołnierz koronką. Proszę, niech pan to 
powtórzy, Makarze Aleksiejewiczu!

Pańska

W. D.

P. S. Tak mi przykro, że wciąż pana zamęczam swymi zleceniami. Oneg-

daj również biegał pan cały ranek. Ale cóż robić! U nas w domu zupełny cha-
os, a ja jestem cierpiąca. Więc proszę nie mieć do mnie żalu, Makary Aleksie-
jewiczu. Tak mi smutno! Ach, co to będzie, mój przyjacielu, mój miły, dobry 
Makary Aleksiejewiczu! Boję się nawet spojrzeć w moją przyszłość. Ciągle 
coś przeczuwam i żyję ciągle jak odurzona.

P. S. Na Boga, mój przyjacielu, proszę czegoś nie zapomnieć z tego, com 

- 110 -

background image

panu teraz mówiła. Wciąż się obawiam, żeby się pan w czym nie pomylił. 
Proszę pamiętać: na bębenku, a nie na kanwie.

W. D.

27 września

Szanowna pani Warwaro Aleksiejewno!
Wszystkie pani zlecenia spełniłem akuratnie.  Madame  Chiffon mówi, że 

sama myślała, żeby haftować na bębenku, że tak będzie przyzwoiciej czy coś 
takiego, już nie wiem, nie mogłem dobrze zrozumieć. I jeszcze jedno: pani 
tam napisała o falbance, otóż ona i o falbance mówiła. Tylko że ja, serdeńko, 
zapomniałem,   co   mi   mówiła   o   falbance.   Pamiętam   tylko,   że   bardzo   dużo 
mówiła, taka wstrętna baba. A cóż to ważnego? Przecież ona sama wszystko 
pani   opowie.   Ja,   serdeńko   moje,   całkiem   się   zaplątałem.   Dziś   nawet   nie 
byłem w urzędzie. Ale kochanie moje niepotrzebnie wpada w rozpacz. Dla 
pani spokoju  gotów jestem wszystkie  sklepy  oblecieć.  Piszesz  mi  pani, że 
boisz się spojrzeć w przyszłość. A toż dziś o siódmej wszystkiego się pani 
dowiesz.  Madame  Chiffon sama do pani przyjdzie. Więc proszę nie wpadać 
w rozpacz, być dobrej myśli, serdeńko, kto wie, może wszystko ułoży się jak 
najlepiej — ot co! Więc tego... ja wciąż o tej przeklętej falbance — och, niech 
ją, tę falbankę! Miałbym ochotę wpaść do pani, aniołeczku, wielką ochotę, ja 
już i tak dwa razy podchodziłem do bramy pani domu. Ale Bykow ciągle... to 
jest, chcę powiedzieć, że pan Bykow ciągle taki zagniewany, wiec jakoś nie 
tego... No, ale co tam!

Makary Diewuszkin

28 września

Szanowny panie Makary Aleksiejewiczu!
Na miłość boską, niech pan biegnie natychmiast do jubilera. Proszę mu 

powiedzieć, żeby nie robił kolczyków z perłami i szmaragdami. Pan Bykow 
mówi, że to za bogato, że to się będzie rzucać w oczy. Jest rozgniewany, mó-

- 111 -

background image

wi, że i tak już został uderzony po kieszeni, że go obdzieramy, wczoraj zaś 
powiedział, że gdyby wiedział zawczasu o takich wydatkach, to by się nie 
wiązał. Powiada, że jak tylko weźmiemy ślub, zaraz wyjeżdżamy, że gości 
nie będzie i żebym nie liczyła na zabawę i tańce, bo do świąt jeszcze daleko. 
Tak mówi! A Bóg widzi, czy mi to wszystko potrzebne! Przecież pan Bykow 
sam wszystko zamawiał. Nie śmiem mu nic odpowiedzieć: on taki popędliwy. 
Co ze mną będzie?

W. D.

28 września

Kochanie moje, Warwaro Aleksiejewno!
Ja — to jest, jubiler mówi, że dobrze; chciałem najpierw o sobie powie-

dzieć, że rozchorowałem się i nie mogę wstać z łóżka. Właśnie teraz, kiedy 
tyle kłopotów i brak czasu, przyplątało się to przeziębienie, niech je licho 
porwie! Zawiadamiam panią również, że w dodatku do wszystkich moich nie-
szczęść jego ekscelencja raczył być surowym, na Jemeliana Iwanowicza bar-
dzo się gniewał i krzyczał tak, aż w końcu okropnie się zmęczył, biedaczek. 
Otóż komunikuję pani to wszystko. I chciałem pani jeszcze coś napisać, tylko 
że boję się panią znużyć. Przecież ja, serdeńko, jestem człowiek głupi, prosty, 
piszę sobie jak popadnie, więc, być może, że pani coś tam nie tego — no, ale 
co tam!

Oddany

Makary Diewuszkin

29 września

Droga moja Warwaro Aleksiejewno!
Widziałem się dziś z Fiodorą, ptaszyno moja. Fiodora mówi, że już jutro 

pani ślub, a pojutrze pani wyjeżdża i że pan Bykow już wynajmuje konie. 
O jego ekscelencji już mówiłem pani, serdeńko. I jeszcze jedno: rachunek ze 
sklepu na Grochowej sprawdziłem, wszystko się zgadza, tylko że bardzo dro-

- 112 -

background image

go. Ale za co pan Bykow gniewa się na panią? No, życzę pani szczęścia, ser-
deńko. Cieszę się, tak, będę się cieszył, jeżeli pani będzie szczęśliwa. Przy-
szedłbym do cerkwi, serdeńko, ale nie mogę, w krzyżu mnie boli. Otóż ja cią-
gle o listach: któż je teraz będzie pani odnosić, kochanie? Tak! A Fiodorze 
wyświadczyła pani wielkie dobrodziejstwo. Bardzo dobrze postąpiłaś, moja 
przyjaciółko, bardzo dobrze. To dobry uczynek! A za każdy dobry uczynek 
Pan Bóg nam błogosławi. Dobre uczynki nie pozostają bez nagrody i cnotę 
zawsze,   wcześniej   czy   później,   sprawiedliwość   boża   uwieńczy.   Kochanie! 
Chciałbym pani dużo napisać; tak, o każdej godzinie, o każdej minucie tylko 
bym pisał, wciąż bym pisał. Pozostała mi jeszcze jedna książka pani,  Opo-
wieści Biełkina
, więc wiesz co, serdeńko, proszę mi jej nie zabierać, tylko mi 
ją podarować, ptaszyno moja. To nie dlatego, żebym miał tak wielką ochotę ją 
czytać. Ale sama pani wiesz, serdeńko, zbliża się zima, wieczory będą długie, 
smutno będzie, więc warto coś przeczytać. Ja, serdeńko, przeprowadzę się 
teraz do pani dawnego mieszkania, będę je wynajmował u Fiodory. Za nic nie 
rozstanę się teraz  z  tą zacną kobietą; przy tym ona taka pracowita. Wczoraj 
oglądałem szczegółowo opuszczone mieszkanie pani. Krosienka pani, a na 
nich robota, jak ją pani zostawiła, tak też stoi nietknięta w kącie. Przygląda-
łem się robocie pani. Zostały też różne skrawki. Na jeden z moich liścików 
zaczęła pani nawijać nitki. W stoliku znalazłem kawałeczek papieru, a na nim 
napisane:   „Drogi   Makary  Aleksiejewiczu!   Śpieszę...”   —   i   tyle.  Widocznie 
ktoś pani przeszkodził w najciekawszym miejscu. W kącie za parawanem stoi 
łóżeczko pani... Ptaszyno moja!!! No, żegnam, żegnam, na Boga, proszę mi 
coś jak najprędzej na ten list odpowiedzieć.

Makary Diewuszkin

30 września

Nieoceniony przyjacielu, Makary Aleksiejewiczu!
Stało się.  Los  mój  się  spełnił:  nie  wiem,  jaki  on będzie,  ale  posłuszna 

jestem woli boskiej. Jutro wyjeżdżamy. Żegnam pana po raz ostatni, mój nie-
oceniony przyjacielu, dobroczyńco, mój drogi! Proszę się o mnie nie martwić, 
niech pan będzie szczęśliwy, pamięta o mnie, a błogosławieństwo boże spły-
nie na  nas! Będę  często pana  wspominać  w myślach i modlitwach moich. 

- 113 -

background image

Więc skończyły się te czasy! Niewiele radości wniosę w nowe życie ze wspo-
mnień minionych dni; tym droższe mi będzie wspomnienie o panu, tym droż-
szy będziesz memu sercu. Pan jesteś jedynym moim przyjacielem. Tutaj tylko 
pan jeden mnie kochałeś. Przecież ja wszystko widziałam, przecież ja wie-
działam, jak pan mnie kocha! Jeden mój uśmiech uszczęśliwiał pana, jeden 
wiersz   mojego   listu.  Teraz   musi   pan   odwyknąć   ode   mnie!   Jakże   pan   sam 
jeden tu zostanie! Z kim pan tu zostanie, nieoceniony, jedyny przyjacielu! 
Zostawiam panu książkę, krosienka, zaczęty list; kiedy pan będzie patrzeć na 
te zaczęte wiersze — proszę w myśli dalej czytać wszystko to, co byś pan 
chciał przeczytać lub usłyszeć ode mnie, wszystko, co bym panu napisała; 
a czego teraz bym panu nie napisała! Proszę wspominać pańską biedną Wareń-
kę, która pana tak mocno kochała. Wszystkie listy pańskie zostały w komo-
dzie u Fiodory, w górnej szufladzie. Piszesz pan o swojej chorobie, a pan 
Bykow nigdzie mnie dziś nie puszcza. Będę pisać do pana, mój przyjacielu, 
obiecuję, ale przecież Bóg tylko wie, co się może zdarzyć. A więc pożegnajmy 
się  teraz  na  zawsze,  mój  przyjacielu,  moje  serce,  mój  drogi, na  zawsze!... 
Och, jak chętnie bym teraz uściskała pana! Żegnam pana, mój drogi przyja-
cielu, żegnam, żegnam. Niech pan będzie szczęśliwy, niech pan będzie zdrów. 
Zawsze się będę modlić za pana. O, jakże mi smutno, jak ciężko mi na duszy. 
Pan Bykow mnie woła. Kochająca pana na wieki

W.

P. S. W mojej duszy teraz tak pełno, tak pełno łez... łzy mnie gniotą, dła-

wią. Żegnam pana. Boże, jak smutno!

Proszę pamiętać, proszę pamiętać o pańskiej biednej Wareńce.

Wareńko,   kochanie,   moja   ptaszyno,   moja   najdroższa!   Zabierają   panią, 

odjeżdża pani. Niechby mi raczej teraz serce z piersi wyrwali miast zabierać 
mi   panią!   Jakże   to!   Płaczesz   pani   i   odjeżdżasz?!   Oto   właśnie   odebrałem 
liścik, cały łzami zakapany; widać nie chce się pani jechać, widać gwałtem 
panią zabierają, widać żałujesz mnie, widać kochasz mnie pani! Jakże więc, 
z kimże pani teraz pozostaniesz? Tam serduszku pani będzie smutno, nudno 
i zimno. Tęsknota je wyssie, smutek na pół przełamie. Pani tam umrze, panią 

- 114 -

background image

tam do ziemi wilgotnej położą, nie będzie nawet nikogo, kto by zapłakał po 
pani! Pan Bykow wciąż będzie polował na zające... Ach, kochanie, kochanie 
moje! Na co się zdecydowałaś? Jak mogłaś na taki krok się zdecydować? Co 
pani zrobiłaś, co pani zrobiłaś, co pani ze sobą zrobiłaś? Przecież tam do gro-
bu   panią   wpędzą,   oni   tam   panią   zadręczą,   aniołeczku.   Przecież,   serdeńko, 
jesteś słabiutka jak piórko! A gdzieżem ja był? Na cóż ja, głupiec, gapiłem 
się?   Widzę,   dziecko   psoci,   dziecko   po   prostu   główka   boli!   Zamiast   żeby 
wprost — to nie! — dureń, o niczym nie myślę, nic nie widzę, jakby to wcale 
mnie nie tyczyło, i jeszcze po falbankę latałem!... Nie, Wareńko, ja wstanę!... 
Do jutra może wyzdrowieję, to wstanę... Ja, serdeńko, rzucę się pod koła, nie 
puszczę pani! Ach, nie, cóż to takiego doprawdy? Jakim prawem dzieje się to 
wszystko? Wyjadę za panią, pobiegnę za pani karetą, jeżeli mnie nie zabie-
rzesz, i będę biec co sił, póki ducha nie wyzionę. A czy pani wiesz, co jest 
tam, dokąd jedziesz? Może tego nie wiesz, więc proszę mnie zapytać! Tam 
step, moja droga, tam step, nagi step, goły jak moja dłoń! Tam są tylko tępe 
baby i głupi chłopi-pijacy. Tam teraz liście z drzew opadły, tam deszcz, tam 
zimno — a pani tam jedzie! No, pan Bykow ma tam co robić, będzie polował 
na zające, a pani co? Chcesz pani być obywatelką ziemską, serdeńko? Ależ, 
mój cherubinku! Proszę tylko popatrzeć na siebie — czy pani jest podobna do 
obywatelki ziemskiej?... Jakże to możliwe, Wareńko! Do kogóż ja będę pisać 
teraz listy, serdeńko? Tak! Proszę to wziąć pod uwagę, kochanie: do kogóż on 
teraz będzie listy pisać? Komuż ja teraz będę mówić: serdeńko, kogóż będę 
nazywał tym miłym imieniem? Gdzież ja panią odnajdę potem, mój aniołecz-
ku? Umrę. Wareńko, na pewno umrę, moje serce nie wytrzyma takiego nie-
szczęścia! Kochałem panią jak ten świat boży, kochałem jak rodzoną córecz-
kę,   wszystko   w   pani   kochałem,   serdeńko,   najdroższe   moje!   Żyłem   tylko 
dla pani jednej! I pracowałem, i pisałem akta, i chodziłem, i spacerowałem, 
i obserwacje   swe   przelewałem   na   papier   w   formie   przyjacielskich   listów, 
wszystko to dlatego, że pani, serdeńko, mieszkałaś tuż, naprzeciwko, w po-
bliżu. Pani może o tym nie wiedziała, a wszystko tak właśnie było! Proszę 
posłuchać,   serdeńko,   proszę   się   zastanowić,   ptaszyno   moja   mila:   jakże   to 
może być, żebyś pani od nas wyjechała? Moja droga, przecież pani nie wolno 
odjechać,   to   niemożliwe,   po   prostu   to   niepodobieństwo!   Przecież   deszcz 
pada, pani taka słabiutka, przeziębisz się. Pani kareta przemoknie, na pewno 

- 115 -

background image

przemoknie. Połamie się zaraz za rogatką, na pewno się połamie. Przecież tu 
w Petersburgu karety wyrabiają fatalne. Znam ja tych wszystkich karetników, 
im chodzi tylko o to, żeby był fasonik, żeby byle jak zabaweczkę zmajstro-
wać, a niesolidnie! Przysięgam, że niesolidnie robią! Ja, serdeńko, na kolana 
padnę   przed   panem  Bykowem  i   udowodnię   mu,   wszystko   mu   udowodnię! 
I pani mu udowodnisz, kochanie, pani mu na zdrowy rozsądek udowodnisz! 
Proszę powiedzieć, że jechać pani nie może, że pani zostaje!... Ach, czemu on 
się nie ożenił z kupcówną w Moskwie! Niechby już lepiej z nią się ożenił! 
Kupcówna byłaby lepsza dla niego, o wiele bardziej by mu odpowiadała, już 
ja wiem dlaczego! A ja bym panią tu u siebie trzymał. Bo i czymże Bykow 
jest dla pani, serdeńko? Skądże raptem stał się pani tak miły? Może dlatego, 
że kupił pani tę falbankę, może dlatego? A cóż to znaczy falbanka? Po co fal-
banka? Przecież to, serdeńko, bzdury! Tu chodzi o życie ludzkie, a przecież 
falbanka, serdeńko, to szmatka, tak serdeńko, falbanka to szmacisko, i tyle! 
A toż ja sam zaraz, jak tylko dostanę pensję, nakupię pani falbanek, kupię, 
serdeńko, wiem o pewnym znanym magazynie, ot, tylko niech pani pozwoli 
pensji się doczekać, cherubinku mój. Wareńko! Ach, Boże, Boże! A więc sta-
nowczo odjeżdżasz pani w step z panem Bykowem, odjeżdżasz bezpowrotnie! 
Ach, serdeńko! Nie, pani mi jeszcze napiszesz o wszystkim, a jak odjedziesz, 
to i stamtąd proszę list napisać. Boć, aniele mój niebiański, to będzie ostatni 
list, a przecież to być nie może w żaden sposób, żeby ten list miał być ostatni! 
Bo jakże tak nagle, akurat koniecznie ostatni. Nie, ja będę pisał, a i pani niech 
pisze... A ja, bo stylu teraz zaczynam nabierać... Ale, moja droga, co tam styl! 
Toż ja teraz nie wiem nawet, co piszę, zupełnie nie wiem i nie odczytam, 
i stylu nie poprawię, piszę tylko, żeby pisać, tylko żeby jak najwięcej pani 
pisać... Ptaszyno, kochanie moje, serdeńko moje!

- 116 -