background image

Og Mandino 
Największy sukces świata 
Wydawnictwo MEDIUM 1996 
Przełożył Tadeusz Mieszkowski 
 
 
 
A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników  
i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to  
jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu.  
Łukasz 19, 2-3 
 
Bardzo prostą i elementarną prawdą jest to, że życie, los i  
szczęście każdego z nas i w większym lub mniejszym stopniu tych,  
którzy są z nami związani, zależy od naszej znajomości reguł gry.  
THOMAS HUXLEY 
 
 
Dedykuję z miłością mojemu drugiemu ojcu i mojej drugiej matce  
Johnowi i Ricie Langom 
 
 
Rozdział pierwszy 
 
Muszę cię z góry ostrzec.  
Słowa, które zamierzasz przeczytać, mogą położyć kres twojemu  
życiu.  
Napisano, że bezużyteczne życie jest o wiele gorsze niż wczesna  
śmierć. Jeżeli twoje życie, odkąd twoja matka wydała cię na świat,  
upływa pośród niepowodzeń i frustracji, zgryzot i utyskiwań, klęsk  
i użalania się nad samym sobą, to powiadam ci, że powinieneś  
skończyć z tą nędzną egzystencją, i to zaraz, natychmiast, i  
rozpocząć budowanie nowego życia, nowego bytu, wypełnionego  
miłością i dumą, osiągnięciami i pokojem umysłu. Powiem więcej -  
nie tylko powinieneś, ale możesz to uczynić!  
Powiem jeszcze więcej - nie tylko możesz, ale chcesz, założywszy,  
że przyjmiesz i wykorzystasz bezcenne dziedzictwo, którym  
zamierzam podzielić się z tobą.  
Mam na imię Józef.  
Żałuję, że nie jestem utalentowanym pisarzem, w pełni panującym  
nad swoim dumnym językiem, tylko urzędnikiem, przez całe życie  
prowadzącym rejestry i księgi rachunkowe. Mimo to, nie bacząc na  
moje liczne niedoskonałości, muszę zapisać to, co wiem o Zacheuszu  
Ben Joszua, dla dobra niezliczonych przyszłych pokoleń i jako znak  
wskazujący im drogę w poszukiwaniu lepszego życia. Jego historia  
i, co ważniejsze, jego dar dla ludzkości, nie mogą być pogrzebane  
pod nieprzychylnymi piaskami pustyni, wraz z kośćmi tych spośród  
nas, którzy znali, kochali i tak wiele nauczyli się od tej  
niezwykłej istoty Bożej.  
Zacheusz został osierocony, kiedy miał pięć lat.  
Rówieśnicy drwili z jego zdeformowanego ciała - dużej głowy i  
szerokich ramion osadzonych na beczkowatym tułowiu na cienkich,  
krótkich nogach.  
Nie ukończył żadnej szkoły. Cenne lata młodości spędził na  
wyczerpującej pracy od wschodu do zachodu słońca, uprawiając  
ziemię i zbierając jej owoce na rozległych farmach Heroda.  

background image

Mimo to stał się najbogatszym człowiekiem w całym Jerychu,  
nabywając w końcu tytuły własności do przeszło połowy obszarów  
ziemi uprawnej w promieniu pół dnia marszu.  
Jego dom, otoczony wysokimi palmami i drzewami daktylowymi,  
przewyższał pod względem wielkości i wspaniałości dawny zimowy  
pałac Heroda, który później stał się własnością jego pogardzanego,  
słabego syna.  
Wybitny grecki myśliciel, spotkawszy Zacheusza u szczytu jego  
kariery, po powrocie do Aten powiedział swoim uczonym kolegom, że  
wreszcie poznał kogoś, kto podbił świat i kto nawet nie jest  
świadomy swoich osiągnięć.  
U schyłku życia Zacheusz przyjął stanowisko, które ściągnęłoby  
pogardę i nienawiść na każdego innego, kto by je przyjął, co  
zresztą stało się udziałem jego poprzedników, ale miłość i  
szacunek tak wielu ludzi, którzy zawdzięczali mu zmianę swojego  
życia na lepsze, nigdy nie wygasła.  
Pod koniec życia doświadczył czegoś, co uważam za cud, chociaż  
nigdy przedtem nie wierzyłem w cuda. Świadkowie tamtego  
niezwykłego wydarzenia nie umieli w żaden sposób wytłumaczyć tego,  
co widzieli - a właśnie okoliczności owego cudu mogą zmienić i  
zmienią twoje życie, tak jak stało się to w przypadku wielu innych  
osób.  
Jeśli chcesz, niech ci się wydaje, że nie czytasz moich słów, lecz  
ich słuchasz.  
Wyobraź sobie, że złożyłeś swoją zmęczoną głowę na moich kolanach,  
jak niegdyś składałeś ją na kolanach rodziców. W tym dniu,  
podobnym do innych, zmagałeś się z przytłaczającymi cię  
przeciwnościami, aby zdobyć choć trochę spokoju i bezpieczeństwa  
dla siebie i dla tych, którzy cię kochali i darzyli zaufaniem.  
Pozwól, że rozetrę ci siniaki, jakich nabawiłeś się w zmaganiach  
owego dnia, i podzielę się z tobą skarbem jednej z ludzkich  
mądrości - mądrości, z której możesz korzystać, aby z martwego i  
bezbronnego liścia, zdanego na każdy podmuch wiatru, przekształcić  
się w dumną ludzką istotę, zdolną do godnego życia, jaką pragniesz  
się stać.  
Nade wszystko, bądź cierpliwy i wysłuchaj mnie do końca.  
Spotkaliśmy się, ty i ja, nie bez powodu. Któż może wiedzieć,  
jakie plany ma wobec nas Bóg? Któż może odsłonić tajemnicę,  
dlaczego w tym momencie swojego życia czytasz tę właśnie książkę,  
a nie inną?  
Czy jesteś gotowy porzucić dotychczasowe życie i wkroczyć na nową  
drogę?  
Czy nie jest tak, że masz w tej chwili niewiele do stracenia, a  
wszystko do zyskania?  
Pozwól, że jako pokorny i samozwańczy wykonawca testamentu  
Zacheusza, przekażę ci bezcenny zapis dotyczący jego majątku.  
Co zaś uczynisz z tym niezwykłym dziedzictwem... zależy wyłącznie  
od ciebie.  
 
 
Rozdział drugi 
 
 Mówi się, że pamięć jest jedynym prawdziwym skarbcem, w którym  
złożone są wszystkie klejnoty naszych minionych lat. Jeżeli tak,  
to niewątpliwie moim najcenniejszym klejnotem jest to, że znałem i  
służyłem człowiekowi, którego imię w języku naszego ludu znaczy  

background image

"sprawiedliwy" lub "niewinny" - Zacheuszowi.  
Spotkałem go dawno temu, kiedy obaj byliśmy jeszcze młodzi, na  
zatłoczonym rynku w Jerychu. Na plecach czułem wciąż uderzenia  
chłosty, jaką sprawił mi mój ojczym. Siedziałem na kamiennej ławce  
pełen żalu nad sobą i troski o przyszłość, kiedy po raz pierwszy  
zobaczyłem Zacheusza. Dźwigał na plecach kilka belek z cedrowego  
drzewa, tak długich i ciężkich, że z trudem utrzymywał równowagę i  
szedł zygzakiem, stwarzając zagrożenie dla przechodniów, którzy mu  
wygrażali i złorzeczyli.  
Był zgięty niemal w pół pod tym potwornym ciężarem, ale kiedy  
przechodził koło mnie, ze zdumieniem usłyszałem, że śpiewa. I o  
czym to, pomyślałem, ten nieszczęśnik może śpiewać? Nagle, tuż  
przede mną, potknął się o kamień i upadł przygnieciony ciężkimi  
belkami.  
Będąc w tak ponurym nastroju, nie miałem ochoty zajmować się  
cudzym nieszczęściem, ale kiedy żaden z przechodniów nie spojrzał  
nawet na leżącego nieruchomo Zacheusza, w końcu podbiegłem do  
niego i zacząłem usuwać olbrzymie drewniane kłody, które go  
przygniatały. Jego twarz była cała we krwi. Ukląkłem przy nim i  
skrajem mojej tuniki otarłem głęboką ranę na jego czole. Wreszcie  
poruszył się mamrocząc słowa, których nie zrozumiałem. Jakaś  
uczynna kobieta z pobliskiego straganu z owocami przyniosła dzban  
wody i szmatę i dopiero kiedy obmyliśmy jego twarz, poruszył  
powiekami i otworzył oczy. Po chwili usiadł. Uśmiechnął się do  
mnie szeroko i potarł z zakłopotaniem czoło; z podziwem patrzyłem,  
jak grają mu pod skórą potężne bicepsy.  
- Powiedzieli, że nie uniosę siedmiu belek - odezwał się ponuro.  
- Co takiego?  
- Sprzedawcy drewna - wyjaśnił - powiedzieli mi, że żaden  
człowiek, a już na pewno nikt mojej postury, nie uniesie siedmiu  
takich belek na raz, ale nie chciałem im wierzyć. Skąd można  
wiedzieć, czego się zdoła dokonać, dopóki się nie spróbuje?  
Kiedy stanął chwiejnie na nogach, z trudem powstrzymałem się od  
śmiechu. Ubrany w stosowny kostium, byłby doskonałym klownem w  
niejednym wędrownym cyrku, jakie przejeżdżały przez nasze miasto.  
Całą jego postać tworzyły głównie głowa, ramiona i ręce, reszta  
ginęła w tunice opadającej do ziemi. Był wzrostu siedmio - albo  
ośmioletniego chłopca, chociaż na pewno miał przynajmniej tyle lat  
co ja, czyli szesnaście.  
Zbliżył się do mnie, położył swoje silne ręce na mojej piersi,  
spojrzał na mnie dużymi brązowymi oczami pełnymi wdzięczności i  
powiedział głębokim, silnym głosem:  
- Dziękuję, przyjacielu, niech ci Bóg błogosławi.  
Skinąłem głową i odszedłem. Po dwudziestu krokach jednak wiedziony  
ciekawością spojrzałem za siebie i... nie mogłem uwierzyć własnym  
oczom. Ten chłopak układał kłody jedna na drugą, tak żeby znowu  
wziąć je na plecy! Głupiec! Podbiegłem do niego - sam nie wiem  
dlaczego - i powiedziałem:  
- Człowieku, czy ty naprawdę chcesz znowu zrobić to, co  
niemożliwe?  
Z hałasem rzucił na stos ostatnią, siódmą belkę i wyprostowany, z  
rękami na biodrach, uważnie wpatrując się we mnie przez dłuższą  
chwilę odrzekł łagodnie:  
- Nic nie jest niemożliwe, chyba że ktoś pogodzi się z tym, że  
jest niemożliwe.  
Chwilę się wahałem, po czym usłyszałem swoje własne słowa:  

background image

- Pomogę ci. Nie mam nic specjalnego do roboty. Weź te postronki i  
zwiąż belki razem na obu końcach, tak żebym ja mógł nieść z jednej  
strony, a ty z drugiej.  
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic się nie  
odezwał. Kiedy związaliśmy mocno belki, on ujął je z przodu, ja z  
tyłu. Nieśliśmy te potworne kłody, ze względu na mnie często  
zatrzymując się dla odpoczynku, aż na skraj miasta. Tam, na drodze  
do Fazaelis, razem ustawiliśmy jego pierwszy przydrożny stragan. W  
ciągu kilku miesięcy sprzedawaliśmy tylko jedno-dorodne i soczyste  
figi, które obaj zbieraliśmy z małego poletka, jakie Zacheusz  
kupił po pięciu latach ciężkiej harówki.  
Przez następne co najmniej pół wieku nigdy zanadto nie oddalaliśmy  
się od siebie - zawsze, ilekroć zaistniała taka potrzeba, gotowi  
spieszyć sobie nawzajem z pomocą. Prawdziwych przyjaciół nigdy nie  
zdobywamy przypadkiem, są oni zawsze darem od Boga.  
 
 
Rozdział trzeci 
 
Jerycho, otoczone ze wszystkich stron martwą pustynią i szarymi,  
kamienistymi wzgórzami jest zielonym rajem urodzajnych równin  
zasilanych w wodę przez wiele źródeł i akweduktów. Tak wysoko  
cenione są owoce tego skrawka ziemi, że kiedyś Marek Antoniusz  
ofiarował Kleopatrze wszystkie tutejsze plantacje drzew  
balsamowych wraz z przyległymi terenami. Uwodzicielska królowa  
sprzedała je potem Herodowi, który aż do końca swoich dni czerpał  
olbrzymie zyski z owego nabytku.  
Kiedy Archelaos, syn Heroda, został odsunięty przez Rzym od  
władzy, Jerycho i cała Judea znalazły się pod rządami rzymskich  
prokuratorów. Owi dostojnicy, zwykle z wojskową przeszłością, nie  
dbali o rozwój gospodarki, ściągając tylko jak największe podatki  
od wszelkich zbiorów. Tak więc z każdym rokiem Zacheusz zagarniał  
coraz więcej królewskich ziem, powiększając swój początkowo  
niewielki zagajnik drzew figowych. Ponieważ prowadziłem jego  
księgi, pamiętam czasy, kiedy zatrudniał ponad dwa tysiące  
parobków, nie mówiąc o około trzystu robotnikach pracujących przy  
montowaniu straganów, które postawiliśmy zarówno w mieście, jak i  
poza jego murami.  
W miarę jak interesy Zacheusza coraz bardziej kwitły, jego  
zaufanie i wiara w moje zdolności i mój rozum pogłębiały się, aż w  
końcu staliśmy się sobie bliżsi niż wielu rodzonych braci. Idąc za  
moją radą, wybudował tutaj, w Jerychu, pierwszy magazyn na  
bawełnę. Po pewnym czasie zastąpił go wielki pałac z przylegającym  
doń składem towarów długim na ponad 1200 łokci. Nawet w  
Jerozolimie nie było tak wielkiego magazynu.  
Moje wspomnienia z tamtego okresu są nadal tak żywe, jak  
dzisiejszy wschód słońca. W nieustannym pochodzie ciągnęły do  
naszych doków ładunkowych karawany kupców z całego świata,  
nabywając nasze produkty rolne za złoto i srebro albo wymieniając  
je na własne, egzotyczne i bardzo poszukiwane towary z odległych  
krain. Oliwa, wino i ceramika nadchodziły często od Marka  
Filiciusza z Rzymu. Z Crespi na Sycylii przysyłano biżuterię i  
żywy inwentarz. Malthus z Etiopii dostarczał szylkretu i  
pikantnych przypraw dla bogatych kobiet w Jerychu, natomiast Lino  
z dalekiej Hiszpanii zawsze przysyłał wyroby ze złota i sztaby  
żelaza. Germanie dostarczali futer i szlifowanego bursztynu;  

background image

dywany i rzadkie perfumy oraz skóry otrzymywaliśmy od Diona z  
Persji, a Wo Sang Pi przysyłał nam z dalekiego Szanghaju bele  
lśniącego jedwabiu.  
Karawany opuszczały zaś nasze miasto ze skrzyniami owoców, workami  
daktyli, belami bawełny, miodem, flaszkami oliwy, bananami, henną,  
trzciną cukrową, winogronami, kukurydzą, figami i najwyżej  
cenionym balsamicznym olejkiem - wszystko to rosło na ziemi  
Zacheusza. Nieustannie też powiększał on swój majątek, a jego  
magazyny zaczęły w końcu zaopatrywać w towary kupców z całego  
cywilizowanego świata.  
Dla mieszkańców Jerycha Zacheusz był zawsze człowiekiem bardziej  
godnym szacunku niż wielu potentatów handlowych, którzy  
natarczywie oferowali swoje towary. Dla biednych i cierpiących,  
zarówno młodych jak i starych, skazanych przeważnie na życie w  
nędzy i pustce z powodu okoliczności, na które nie mieli żadnego  
wpływu, mój pan stał się światłem nadziei, dobroczyńcą, który  
ratował ich przed głodem, niósł pomoc w chorobach i był ich  
wybawcą w najgorszych przeciwnościach losu.  
Na początku drugiego roku naszej znajomości, kiedy farmy Zacheusza  
były jeszcze nieliczne i małe, polecił mi, jako swojemu zaufanemu  
buchalterowi rozdzielić ogromną część naszych wszystkich zysków,  
bo aż połowę wśród potrzebujących. W miarę jak nasze interesy się  
rozwijały, coraz więcej biedaków w mieście było sytych i  
odzianych; wybudowano schroniska dla ludzi starszych i dla sierot;  
z Egiptu i Rzymu sprowadzono lekarzy, by opiekowali się kalekami i  
chorymi; zatrudniono także nauczycieli dla młodzieży.  
Najnędzniejszych żebraków i bezdomnych włóczęgów wyciągano z  
rynsztoka i roztaczano nad nimi opiekę, aż odzyskiwali swoją  
utraconą godność. Nawet ja, choć biegły w tej dziedzinie, nie  
potrafię ocenić, ile złota i srebra wydano ani ile istnień  
ludzkich zostało uratowanych dzięki niezwykłej szczodrobliwości  
mojego pana.  
W odróżnieniu od bogaczy, którzy pozwalali na to, żeby ich wielkie  
akty dobroczynności rozgłaszano po całym kraju, Zacheusz działał  
bez rozgłosu i z wielką skromnością. Nawet kiedy pewien sławny  
uczony z Aten, dowiedziawszy się, czego Zacheusz dokonał w ciągu  
niespełna trzydziestu lat, powiedział, że jest to niewątpliwie  
"największy sukces świata", pamiętam, jak Zacheusz zaczerwienił  
się i wzruszył swoimi szerokimi ramionami. Jego odpowiedź na takie  
pochwały była zawsze taka sama. Zostało mu dane znacznie więcej  
dóbr materialnych, niż zasługuje na to jakikolwiek pojedynczy  
człowiek, i on tylko służy Bogu niewielką pomocą, aby przynajmniej  
w drobnej części odwdzięczyć się za wszystko, czym Bóg go  
obdarzył.  
Zacheusz rządził swym królestwem, jak z uśmiechem nazywał swoje  
wszystkie farmy, łagodną, ale silną ręką.  
Tylko jedna tragedia zmąciła te pierwsze dziesięciolecia  
pomyślności i ostatecznie jeszcze bardziej zbliżyła nas do siebie,  
jeżeli było to w ogóle możliwe.  
Jakie dziwne jest to, że smutek może silniej niż szczęście  
połączyć dwa serca.  
 
 
Rozdział czwarty 
 
W czasach, kiedy imperium Zacheusza się rozrastało, widywaliśmy  

background image

się ze sobą bardzo rzadko. Ja byłem zwykle w jednym z jego  
magazynów, sporządzając inwentarz, nadzorując wysyłkę towarów czy  
kontrolując rachunki. On natomiast nieustannie podróżował od farmy  
do farmy, pomagając naszym zarządcom w rozwiązywaniu wielu różnych  
problemów i bardzo często po prostu pracując na polu z  
robotnikami. To był szczęśliwy człowiek. Kochał swoją pracę.  
Wieczorami, ponieważ obaj nie byliśmy żonaci, zawsze jedliśmy  
razem obiad, wykorzystując te chwile wytchnienia na omawianie  
naszych interesów i czynienie planów na przyszłość.  
Nigdy nie zapomnę pewnego wieczoru, kiedy Zacheusz w milczeniu  
siedział przy stole ledwie coś skubiąc z talerza, i tylko od czasu  
do czasu odpowiadał skinieniem głowy na moje uwagi. To niezwykłe  
zachowanie trwało podczas całego posiłku, aż w końcu nie mogąc już  
znieść tego dłużej spytałem:  
- Zacheuszu, co się stało?  
Podniósł głowę i spojrzał bez wyrazu w moim kierunku, ale nic nie  
odrzekł.  
- Jakieś poważne kłopoty na którejś farmie? - nalegałem dalej. -  
Gdzie byłeś dzisiaj?  
- Na północy - odpowiedział cicho.  
- I jak bawełna Rubena i trzcina cukrowa Jonatana zniosły  
zmniejszoną ilość wody?  
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Obaj spodziewają się przewyższyć  
rekordowe plony z ubiegłego roku.  
I znowu zapadło milczenie. Nigdy przedtem nie zachowywał się wobec  
mnie w ten sposób.  
- Źle się czujesz? - zapytałem w końcu.  
Potrząsnął głową. Znowu milczenie. Jestem uparty. Postanowiłem  
przeczekać. Mógłbym tak siedzieć przy stole aż do wschodu słońca,  
by w końcu wyznał, co go trapi.  
Ale nie czekałem długo. Z bolesnym jękiem Zacheusz nagle zerwał  
się z miejsca i stanął przede mną unosząc swoją tunikę i  
odsłaniając cienkie jak u dziecka nogi.  
- Spójrz na mnie, Józefie! - zawołał. - Spójrz na tę straszliwą  
imitację ciała mężczyzny! Popatrz na tę głowę, tak wielką, że  
wystarczyłaby dla dwóch ludzi, i już łysiejącą. Widzisz te ramiona  
i ręce, i tę dziwacznie zaokrągloną klatkę piersiową, i teraz  
popatrz - popatrz - na te nędzne cienkie trzciny, które muszą  
podtrzymywać tę całą szpetotę. Jestem zaprawdę kpiną z rasy  
ludzkiej, zamknięty w tej straszliwej klatce pokręconego ciała, z  
której nie ma ucieczki aż do samej śmierci. Więzień na zawsze - w  
więzieniu bez drzwi! Dlaczego Bóg mnie tak potraktował, Józefie?  
Osunął się na łoże i ukrył twarz w dłoniach. Płakał. Byłem zbyt  
wstrząśnięty, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Przez cały czas, odkąd  
byliśmy razem, temat jego zdeformowanego ciała wypłynął tylko  
dwukrotnie, i to wówczas, gdy wypiliśmy przy obiedzie więcej niż  
zwykle wina. O ile pamiętam, w jednym i drugim przypadku  
rozpocząłem rozmowę od sugestii, że nadszedł już czas, aby wziął  
sobie żonę, z którą dzieliłby swoje szczęście i za każdym razem ze  
smutnym uśmiechem odpowiadał, że żadna kobieta przy zdrowych  
zmysłach nie chciałaby zaręczyć się z połową mężczyzny i na  
dodatek tak szpetnym.  
Zaręczył się? 
Łagodnie dotknąłem jego ramienia.  
- Zacheuszu, czy nie spędziłeś dzisiaj sporo czasu ze starym  
Jonatanem?  

background image

Popatrzył na mnie uważnie przez rozstawione palce.  
- Byliśmy razem większą część dnia. Dlaczego pytasz?  
- Jak się miewa jego urocza córka, Lea? Myślę, że z roku na rok  
staje się coraz piękniejsza.  
Zacheusz odwrócił wzrok.  
- Józefie, jesteśmy razem tak długo, że nasze serca są dla nas  
wzajemnie jak otwarte księgi. Sprzedałbym wszystkie moje farmy,  
żeby tylko mieć Leę za żonę - westchnął.  
- A co ona czuje?  
- Cóż mogę wiedzieć na pewno? Jest zawsze dla mnie uprzejma i  
miła, kiedy odwiedzam jej ojca, ale czy nie należy spodziewać się  
po niej takiego zachowania wobec bogatego mężczyzny, właściciela  
ziemi z której utrzymuje się cała jej rodzina? A co by było,  
gdybym odważył się poprosić jej rodziców, aby pozwolili mi  
porozmawiać z nią o małżeństwie, a ona przyjęłaby moje  
oświadczyny? Czy nie poślubiłaby mnie tylko ze względu na  
bezpieczeństwo i dobrobyt, jakie mógłbym;jej zapewnić? Czy mogłaby  
kiedykolwiek pokochać mężczyznę w takiej... takiej klatce? -  
wykrzywił usta, wymownym gestem pokazując na siebie.  
- Zacheuszu - powiedziałem, wstając - nigdy, odkąd pracujemy  
razem, nie mówiłem ci nieprawdy.  
- Wiem.  
- Proszę, posłuchaj mnie. Dawno temu, kiedy po raz pierwszy  
zobaczyłem cię na rynku, litowałem się nad tobą. To uczucie trwało  
jednak krótko, ponieważ szybko uświadomiłem sobie, że jesteś  
bardziej mężczyzną, niż ja byłem nim kiedykolwiek. Stopniowo,  
widząc, jak wielkich dokonujesz cudów, osiągając kolejne sukcesy,  
ujrzałem w tobie olbrzyma, doskonałego w swojej postaci. Nadal  
widzę cię takim, zaślepiony, jeśli chcesz tak uważać, twoimi  
rozlicznymi talentami, twoją odwagą, inteligencją, współczuciem  
dla innych i twoją wielką siłą - nie tylko twych ramion, ale i  
twej duszy. Zacheuszu, na moje życie, jestem pewien, że Lea widzi  
cię dokładnie takim samym, jakim ja cię widzę.  
Pobrali się jeszcze tego roku. Cztery lata później przenieśli się  
do pałacu, który zbudował dla niej Zacheusz. Minęło następnych  
dwanaście miesięcy i właśnie wtedy, gdy oboje pogodzili się już,  
że nigdy nie będą cieszyli się potomstwem, Lea oznajmiła, że  
spodziewa się dziecka.  
Zacheusz był oczywiście przekonany, że jego pierworodnym dzieckiem  
będzie syn. W tym okresie, jeżeli byliśmy razem, z trudem udawało  
mi się nakierować rozmowę na sprawy zawodowe. Przyszły ojciec już  
teraz robił imponujące plany co do swojego dziedzica: stadnina  
arabów najczystszej krwi, nauczyciele z Rzymu, Koryntu i  
Jerozolimy, którzy mieli zapewnić mu stosowną edukację, specjalny  
pokój w pałacu wypełniony wyłącznie zabawkami. Pewnego dnia jego  
syn miał zostać największym właścicielem ziemskim w całej Judei,  
ze sztabem sług na każde skinienie i najbardziej wpływowymi ludźmi  
na świecie jako przyjaciółmi.  
- Popatrz na to, Józefie - powiedział do mnie pewnego ranka,  
otwierając małe puzderko z wypolerowanego orzechowego drewna i  
wyjmując z jego wyłożonego jedwabiem wnętrza subtelnie rzeźbiony  
przedmiot z kości słoniowej, mniejszy niż moja pięść. Od lat byłem  
znawcą artystycznych wyrobów z kości słoniowej i po jej barwie i  
strukturze mogłem nawet rozpoznać, czy pochodzi od słoni  
afrykańskich, czy chińskich. W tym przypadku była to niewątpliwie  
rzeźba chińska, wykonana z niezwykłą dbałością o każdy detal i  

background image

przypominająca miniaturową klatkę. Wewnątrz, na dnie klatki,  
kołysał się tam i z powrotem mały ptaszek, także z kości  
słoniowej.  
- Ileż miesięcy pracy musiało kosztować zrobienie tego cuda -  
zauważyłem z podziwem. - Czy zdajesz sobie sprawę, że to cacko  
zostało uformowane z jednego kła i artysta wykonał je z takim  
mistrzostwem, że tego małego ptaszka wewnątrz wyrzeźbił od środka,  
nie naruszając niezliczonych cienkich pręcików tworzących klatkę?  
Nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego! To jest warte  
majątek!  
- Szczerze współczuję temu ptaszkowi - ze smutnym uśmiechem  
powiedział Zacheusz, delikatnie przesuwając małą białą klatkę po  
swoim policzku. - Jak widzisz, nie ma żadnego wejścia do jego  
więzienia.  
- Skąd masz ten skarb?  
- To jest dar od naszego przyjaciela z karawany, Wo Sang Pi, dla  
mojego przyszłego syna.  
- Dla twojego syna? - zapytałem zaskoczony.  
- Tak, dla mojego syna. To jest grzechotka, Józefie grzechotka,  
którą moje dziecko będzie się bawiło w tych rzadkich chwilach,  
kiedy sam nie zdołam się z nim bawić, zmuszony wyjechać z pałacu.  
Łzy płyną mi z oczu, kiedy to piszę, bo tej grzechotki nigdy nie  
dotknęły małe dziecięce rączki ani też marzenia i plany Zacheusza  
dotyczące jego syna nigdy się nie ziściły. Niemowlę, chłopiec,  
urodziło się martwe, a jego matka, piękna, delikatna Lea, nie  
przeżyła porodu.  
Następne dwanaście miesięcy po tym wydarzeniu były bolesnym  
okresem dla nas wszystkich, znajdujących się w najbliższym  
otoczeniu Zacheusza. Zamknął się w swojej wielkiej sypialni i  
zerwał wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym, także ze mną.  
Tylko Szemer, pierwszy służący wynajęty przez Leę, gdy wprowadziła  
się do pałacu, mógł przynosić mu posiłki i świeżą odzież, a kiedy  
pytaliśmy go o stan naszego pana, potrząsał tylko głową i  
odchodził.  
Pewnego dnia, kiedy ślęczałem nad moimi księgami handlowymi i  
rachunkami, poczułem na ramieniu twardą, dobrze znajomą dłoń.  
- Witaj, buchalterze - cicho powiedział Zacheusz. Jego głos i  
spojrzenie były takie jak dawniej, zanim spotkała go tragedia.  
- Witam cię, panie! Cieszę się, że wróciłeś.  
Skinął głową w stronę otwartej księgi.  
- Czy wciąż mamy zyski?  
- Większe niż kiedykolwiek.  
- To tylko potwierdza moje słowa, które powtarzam od dawna,  
Józefie. Twój wkład w przedsięwzięcie jest równie cenny jak mój,  
jeżeli nie większy.  
- Doceniam twoją uprzejmość, Zacheuszu - odpowiedziałem - ale to  
tylko świadczy o twojej wspaniałomyślności. Począwszy od  
pierwszego przydrożnego straganu, wszystko zostało zbudowane  
dzięki twojej przedsiębiorczości i wytrwałości. Byłem i jestem  
tylko twoim użytecznym narzędziem i poczytuję to sobie za  
zaszczyt. Wszyscy, którzy wiele osiągnęli, tak jak ty, potrzebują  
takich jak ja, aby wykonywali ich polecenia.  
Zacheusz pogłaskał mnie po głowie.  
- Józefie, powiedz mi, proszę, jak sądzisz, ile mieszka w tym  
mieście dzieci, które nie obchodziły jeszcze swoich dziesiątych  
urodzin?  

background image

Otworzyłem usta ze zdumienia.  
- I-i-ile dzieci... dziesiątych urodzin?  
- Tak.  
Muszę przyznać, że przez krótką chwilę brałem pod uwagę możliwość,  
iż tragiczna strata, jaką poniósł Zacheusz, i długie miesiące  
odosobnienia odbiły się fatalnie na jego umyśle. Wreszcie  
odpowiedziałem:  
- Pewnie ze dwa tysiące.  
- Bardzo dobrze. Chciałbym, żebyś w całym mieście ogłosił, że te  
wszystkie dzieci i ich rodzice są zaproszeni na przyjęcie, które  
odbędzie się na dziedzińcu naszego pałacu za cztery dni, siódmego  
dnia miesiąca Nisan. Żaden buchalter nie utrzymałby się na swojej  
posadzie, gdyby nie miał pamięci do dat.  
- Siódmy dzień miesiąca Nisan - powiedziałem, jąkając się - czy to  
w tym dniu... rok temu... kiedy... kiedy...?  
-... kiedy straciłem rodzinę, Leę i syna? Jesteś dokładny, jak  
zwykle, drogi przyjacielu. - W jego ciepłym głosie nie wyczuwało  
się smutku ani użalania się nad sobą. - Józefie, wydamy przyjęcie  
urodzinowe w dzień urodzin mojego syna nie tylko na jego cześć,  
ale na cześć każdego dziecka w Jerychu. Większość z nich nigdy  
uroczyście nie obchodziła rocznicy swojego przyjścia na ten świat.  
Weź z naszego skarbca tyle ile potrzebujesz, aby poczynić  
odpowiednie przygotowania. Wszyscy zostaną ugoszczeni po królewsku  
i każde dziecko otrzyma na własność jakąś zabawkę.  
- Dwa tysiące! Ależ to pochłonie fortunę! - zawołałem.  
- Sprawi to nam niewielki kłopot. A pomyśl tylko, co będzie to  
znaczyło dla każdego z tych dzieci.  
I tak siódmego dnia miesiąca Nisan rozległy marmurowy dziedziniec  
przed pałacem Zacheusza stał się placem zabaw wypełnionym po  
brzegi dziećmi, które śmiały się, biegały i krzyczały z radości,  
objadając się przy okazji smakołykami, których wiele z nich  
przedtem nigdy nie widziało ani nie próbowało. I nikt nie cieszył  
się z tego święta bardziej niż Zacheusz. Śmiał się z występów  
wynajętych błaznów, pomagał dzieciom wsiadać do wózków ciągnionych  
przez osiołki, rzucał różnokolorowe piłki pod nogi tańczących  
dzieci i namawiał nieśmiałych rodziców, żeby bawili się razem ze  
swymi pociechami. Wreszcie z wypiekami na twarzy, ciężko dysząc,  
usiadł obok mnie i obserwował zabawę, oklaskami wyrażając swoją  
radość ze szczęścia, które widział przed sobą.  
Później, kiedy tłum się zmniejszył, do miejsca, gdzie  
siedzieliśmy, podbiegł mały chłopaczek, trzymający palce w ustach.  
Zacheusz wyciągnął ręce i mały śmiało usiadł mu na kolanach.  
- Jak masz na imię, mój synu? - zapytał.  
- Nataniel.  
Z ust Zacheusza wydobył się cichy okrzyk. Opanował się jednak  
szybko i powiedział:  
- To bardzo ładne imię. Gdybym miał syna, nazwałbym go Nataniel.  
Malec roześmiał się i mocniej przytulił się do Zacheusza, głośno  
żując łodygę trzciny cukrowej.  
- Powiedz mi, Natanielu - Zacheusz podniósł chłopca wysoko,  
patrząc prosto w jego duże brązowe oczy - gdyby jakieś twoje  
życzenie mogło się dzisiaj spełnić, czego byś pragnął?  
Chłopiec spoważniał i zmarszczył czoło, intensywnie myśląc;  
rozejrzał się wokół siebie, wycierając ręką umorusaną twarz, po  
czym wskazał na pałac.  
- Podoba ci się ten wielki dom. - Zacheusz zaśmiał się. - Ale  

background image

gdybym ci go oddał, to gdzie bym mieszkał?  
Malec potrząsnął niecierpliwie głową.  
- Nie, nie... to białe... to białe...  
- Te białe ściany? - zapytał Zacheusz, wzrokiem zwracając się do  
mnie o pomoc w zrozumieniu chłopca.  
Nataniel znowu wskazał na pomalowane ściany pałacu. Potem,  
pozostając w ramionach Zacheusza, obrócił się i wskazał w kierunku  
pobliskich murów miasta, prześwitujących przez liście dwóch palm.  
- Brudne ściany... brudne ściany.  
- Aha! - roześmiał się Zacheusz. - Teraz rozumiem.  
Chciałbyś, żeby mury miasta były tak białe i czyste, jak ściany  
mojego domu!  
Malec energicznie skinął głową.  
Zacheusz odwrócił się do mnie i nie mógł nie zauważyć, że z trudem  
powstrzymuję się od śmiechu.  
Rzadko zdarzało mi się widzieć mojego pana tak ożywionego.  
- Panie, musisz zrozumieć - parsknąłem śmiechem - że życzenia  
należą do jednej z niewielu przyjemności biedaków, ale nie mają  
oni pojęcia, ile kosztuje zrealizowanie ich życzeń.  
Zacheusz potrząsnął głową.  
- Józefie, życzenie jest pierwszym krokiem do spełnienia. Gdybyśmy  
najpierw czegoś sobie nie życzyli, nigdy byśmy niczego nie  
osiągnęli.  
Zacheusz postawił Nataniela na ziemi, przycisnął jego głowę do  
swojej piersi i pocałował go w czoło.  
- Twoje życzenie będzie spełnione, Natanielu. Na twoją cześć i na  
cześć wszystkich dzieci w Jerychu mury zostaną pomalowane na  
biało.  
I tak się stało. Po kilku tygodniach, gdy Zacheusz wystarał się o  
zgodę zupełnie zaskoczonej miejskiej starszyzny i rzymskiego  
centuriona, stacjonującego w Jerychu, brudne terakotowe mury  
otaczające miasto zostały przez ponad pięciuset robotników  
pomalowane na biało po obu stronach, a nawet od góry.  
Odtąd każdego roku, siódmego dnia miesiąca Nisan, dzieci Jerycha  
były podejmowane przez Zacheusza na dziedzińcu jego pałacu, a mury  
miasta na jego koszt malowano na biało.  
Ponieważ nigdy nie zaznałem błogosławieństwa posiadania własnej  
rodziny, w końcu przyjąłem uprzejme zaproszenie Zacheusza, żebym  
zamieszkał razem z nim w pałacu. I tak, w miarę upływu lat, obaj  
starzeliśmy się, coraz bardziej upodabniając się do siebie, jak  
dwie sosny rosnące na szczycie góry, które - wystawione na te same  
wiatry i deszcze - stają się w końcu tak podobne, jak lustrzane  
odbicie.  
Nasze interesy nadal przynosiły zyski i znakomicie się rozwijały,  
aż pewnego dnia złożył nam niespodziewaną wizytę nowo mianowany  
rzymski prokurator Judei.  
 
 
Rozdział piąty 
 
Poncjusz Piłat był niskiego wzrostu, ale miał w sobie coś, co  
budziło szacunek dla jego stanowiska. Ze swoją ciemną cerą i  
krótko ostrzyżonymi siwymi włosami był typowym rzymskim oficerem,  
od wypolerowanego napierśnika aż do nabijanych srebrnymi guzami  
butów. Duże krople potu na twarzy i szyi były jedyną skazą, która  
zakłócała jego imponujący obraz władcy, kiedy dumnie kroczył przez  

background image

nasz pałacowy dziedziniec, z rękami założonymi do tyłu, przez cały  
czas rozmawiając z Zacheuszem, podczas gdy dowódca miasta,  
centurion Marek Krispus, i ja szliśmy za nimi w milczeniu.  
Obszedłszy pałac i magazyn, zasiedliśmy w cieniu atrium, gdzie  
Szemer nalał nam do srebrnych pucharów wybornego białego wina.  
Piłat pierwszy podniósł swój puchar.  
- Twoje zdrowie, Zacheuszu. Z tego, co byłeś łaskaw mi pokazać,  
rozumiem, dlaczego wielu uważa ciebie za najbogatszego człowieka w  
Jerychu. Wprost niewiarygodne osiągnięcie jak na jedno życie. Ile  
masz lat, Zacheuszu?  
Zacheusz upił mały łyk wina i uśmiechnął się.  
- Jestem już u schyłku życia, prokuratorze, ale w sercu wciąż  
jestem dzieckiem. Obawiam się, że - podobnie jak inni - chciałbym  
żyć długo, nie starzejąc się. Wkrótce będę obchodził swoje  
sześćdziesiąte szóste urodziny.  
Piłat z podziwem potrząsnął głową.  
- Jesteś niezwykłym człowiekiem, Zacheuszu. Pod względem swoich  
dokonań niewątpliwie dorównujesz sławnemu kupcowi z Damaszku,  
który jest znany jako największy kupiec świata.  
- Znałem Hafida przez wiele lat. Jego niezliczone karawany  
handlowe często przeładowywały towary w naszych składach.  
- Twój pałac jest wspaniały, a twój magazyn nie ma sobie równego,  
nawet w Rzymie.  
Zacheusz wzruszył ramionami.  
- Moje bogactwo nie znajduje się tutaj, panie. Ono jest tam, poza  
pałacem, na farmach, tam, gdzie rosną drzewa figowe i daktylowe,  
krzewy bawełny i trzcina cukrowa, ale nawet to wszystko byłoby  
bezwartościowe bez mojego największego kapitału - lojalnych ludzi,  
którzy pielęgnują rośliny i drzewa z miłością i troską. Czułbym  
się najbardziej zaszczycony, gdybym mógł pokazać ci, panie, moje  
skarby, jeśli tylko zechcesz spędzić tutaj z nami dwa albo trzy  
dni.  
Piłat podniósł obie ręce.  
- To nie będzie potrzebne. Mój poprzednik, Waleriusz Gratus, zadał  
sobie wiele trudu, aby dostarczyć mi wyczerpujące sprawozdania z  
twoich wszystkich osiągnięć. Rzym jest ci wielce wdzięczny za  
twoje ogromne świadczenia podatkowe, które w tak znacznym stopniu  
przyczyniają się do utrzymywania przez nas pokoju w całym  
imperium. Powiedz mi, skoro mieszkasz tutaj, w Jerychu, czy musisz  
płacić także podatki na świątynię w Jerozolimie?  
- Oczywiście. Cesarz otrzymuje to, co mu się należy, ale to samo  
dotyczy Boga.  
Widziałem, jak Piłat zacisnął szczęki, i z rosnącym przeczuciem  
niebezpieczeństwa słuchałem dalszej rozmowy tych dwóch silnych  
mężczyzn. Jaki był cel przybycia prokuratora? Prokuratorzy rzadko  
składali takie wizyty, zwłaszcza w Judei, woląc pozostawać w  
swojej wystawnej rezydencji w Cezarei, z wyjątkiem świąt, kiedy  
pojawiali się w Jerozolimie z dodatkowymi oddziałami wojska, aby  
nie tracić kontroli nad licznymi tłumami wiernych.  
Wydawało się, że Zacheusz czyta w moich myślach.  
- Czujemy się zaszczyceni twoją wizytą, panie. Gratus, przez te  
wszystkie lata, gdy sprawował w Judei władzę namiestnika, ani razu  
nie zaszczycił swoją obecnością naszego domu.  
Piłat zignorował ukryte w słowach Zacheusza pytanie i wskazał na  
mały odcinek muru miejskiego, który prześwitywał przez liście  
drzew palmowych.  

background image

- Czy to nie są te mury miasta, które, jak mówią twoi rodacy,  
zostały w cudowny sposób zrównane z ziemią wiele lat temu?  
- To nie te mury - wyjaśnił Zacheusz. - Chodzi o mury starego  
miasta, położonego na północ od obecnego. Kiedy nasz lud uciekł z  
niewoli w Egipcie, ponad czternaście stuleci temu, wędrował potem  
przez wiele lat, zanim przeszedł przez Jordan i przybył na te  
zielone równiny w poszukiwaniu swojej ojczyzny. Mieszkańcy Jerycha  
potraktowali ich wrogo i zamknęli przed nimi bramy miasta, ale  
wtedy Bóg pouczył naszego przywódcę, Jozuego, co ma zrobić, żeby  
pokonać wroga wewnątrz miasta.  
- Plan bitwy...? Od waszego Boga? - Piłat nie ukrywał szyderstwa w  
głosie.  
- Tak można to nazwać. Każdego dnia nasz lud, spełniając rozkazy  
Boga, maszerował wokół murów miasta za siedmioma kapłanami  
grającymi na trąbach z rogów baranich. Po jednym okrążeniu wszyscy  
powracali do pobliskiego obozu. Siódmego dnia nasze wojsko  
okrążyło mury siedem razy i pod koniec siódmego okrążenia wszyscy  
zwrócili się w stronę miasta. Kiedy kapłani zagrali na trąbach,  
ludzie podnieśli ręce i wydali gromki okrzyk, a wtedy kamienie się  
zatrzęsły i zaczęły pękać, aż potężne mury runęły na ziemię. Tak  
miasto zostało zdobyte i doszczętnie spalone. Niedaleko stąd można  
jeszcze oglądać jego ruiny. Większa część tego muru wokół nowego  
miasta została zbudowana przez Heroda na początku jego królewskich  
rządów.  
- Bardzo interesujące - powiedział Piłat, podnosząc swój puchar na  
znak, żeby Szemer napełnił go winem. - Rozumiem, że ta biała,  
błyszcząca farba pokrywająca teraz mur to twoje dzieło. Pochwalam  
takie poczucie obywatelskiej dumy, Zacheuszu. Kiedy od Jerozolimy  
jedzie się przez te wyludnione krainy, wielką przyjemność sprawia  
widok tego lśniącego bielą muru wśród zieleni farm, z których  
większość należy do ciebie. Jerozolima powinna mieć takiego  
wspaniałomyślnego dobroczyńcę.  
Zacheusz zmarszczył brwi.  
- Jerozolima nie potrzebuje żadnej ozdoby. Tam jest Świątynia i  
tam jest Bóg. To wystarczy.  
Piłat zmrużył oczy.  
- Jest tam także Antonia, rzymska twierdza.  
Zacheusz uśmiechnął się i skinął głową.  
- Któż mógłby o tym zapomnieć?  
Wstrzymałem oddech. Przebieg rozmowy stawał się niebezpieczny.  
Wreszcie prokurator hałaśliwie postawił puchar na stole i zwrócił  
się do swojego milczącego podwładnego, Marka Krispusa.  
- Centurionie - powiedział - może winieneś poinformować naszego  
gospodarza o celu naszej wizyty.  
Marek był człowiekiem uprzejmym i dobrze wychowanym. Od lat często  
mieliśmy z nim do czynienia i zawsze traktowaliśmy go z należytym  
szacunkiem. Nachylił się ku Zacheuszowi i w jego oczach mogłem  
wyczytać strach przed Piłatem. Jego głos był niewiele głośniejszy  
niż szept.  
- Panie, znasz zapewne tutejszego głównego poborcę podatkowego?  
- Samuela? Któż mógłby nie znać przełożonego celników, zwłaszcza  
odkąd regularnie odprowadza z mojego skarbca tyle mojego złota i  
srebra. Tak, znam go bardzo dobrze. Byliśmy przyjaciółmi przez  
wiele lat, mimo że mam niskie mniemanie o jego profesji i mimo  
kłopotów, jakich przysparzał mnie i mojemu buchalterowi.  
Marek uśmiechnął się z przymusem.  

background image

- Samuel jest ciężko chory i poprosił o zwolnienie go ze  
stanowiska przełożonego poborców podatkowych w tym okręgu.  
Zacheusz splótł ręce.  
- To smutna wiadomość. Jest on dobrym człowiekiem, dobrym mężem i  
ojcem i wiernie czci swojego Boga, pomimo zawziętości, jaką musiał  
okazywać, żeby wytrwać na tym stanowisku. Był także uczciwy we  
wszystkich sprawach, jakie z nim załatwialiśmy, a uczciwy poborca  
podatkowy to rzadkość granicząca z cudem. Będzie mi go brakowało.  
Czy czcigodny prokurator wybrał już kogoś na jego następcę?  
Zanim Marek zdążył odpowiedzieć, Piłat podniósł się niecierpliwie  
i położył rękę na ramieniu Zacheusza.  
- Wybrałem ciebie, panie, abyś zajął miejsce Samuela jako głównego  
dzierżawcy podatkowego Rzymu w tym mieście!  
Zacheusz cofnął się gwałtownie, jak gdyby otrzymał silny cios.  
Pamiętam tylko, że w tym momencie serce zaczęło walić mi jak  
młotem. Twarz Zacheusza zszarzała; z oczami utkwionymi w Piłata,  
przecząco potrząsał głową.  
- Chyba nie mówisz tego poważnie, panie. Nigdy nie podjąłbym się  
tak odrażającego zajęcia skierowanego przeciwko moim rodakom,  
nawet gdybym cierpiał głód. Dlaczego przyszedłeś do mnie z tą  
propozycją, skoro jest tylu innych, którzy lizaliby twoje buty za  
taką możliwość zapełnienia swojej sakiewki. Dlaczego ze wszystkich  
ludzi wybrałeś właśnie mnie?  
Piłat spokojnie usiadł na krześle i podniósłszy prawą dłoń,  
szeroko rozstawił palce.  
- Z wielu powodów, Zacheuszu. Po pierwsze - powiedział, dotykając  
kciuka - jesteś uczciwy. Po drugie - kontynuował, odginając mały  
palec - znasz się na interesach i finansach. Żaden z około  
sześćdziesięciu poborców podatkowych w mieście nie ośmieliłby się  
czegokolwiek przed tobą ukryć. Następnie, jesteś już bogaty i  
pieniądze nie stanowią dla ciebie wielkiej pokusy.  
Zacheusz, który zawsze wysłuchiwał każdego do końca, teraz  
przerwał prokuratorowi. Zniżając głos, jak gdyby starał się  
wyjaśnić coś ważnego dziecku, powiedział:  
- Być może nie rozumiesz, panie, ponieważ dopiero co przybyłeś do  
Judei, że wśród naszego ludu nie ma bardziej poniżającego sposobu  
zarabiania na życie niż ściąganie podatków dla cesarza od własnych  
rodaków. Tylko nierządnica i pastuch mają gorszą od nich reputację  
i w naszej religii mówi się, że poborca podatkowy nie może nawet  
liczyć na przebaczenie ze strony Boga. Dlaczego miałbym poświęcać  
szacunek każdego obywatela Jerycha i narażać na szwank mój związek  
z Bogiem, biorąc na siebie, w moim sędziwym wieku, obowiązek,  
którego nienawidzę i którego nigdy nie mógłbym spełniać z czystym  
sumieniem? Z całym należnym tobie, panie, szacunkiem, proszę cię,  
żebyś poszukał przełożonego celników gdzie indziej.  
Mój pan podniósł się, jak gdyby dając do zrozumienia, że dyskusję  
uważa za zakończoną, ale prokurator nadal siedział, z ustami  
wykrzywionymi uśmiechem.  
- Zacheuszu, ja znalazłem już mojego celnika. Wiem o twoich  
niezliczonych dobrodziejstwach i cudach, jakich dokonałeś dla tego  
miasta. Jesteś niewątpliwie najbardziej kochanym człowiekiem w  
Jerychu, a twoje czyny świadczą wymownie, że darzysz swoich  
współobywateli wielką miłością.  
Piłat przerwał, jak gdyby starannie dobierając słów.  
- A teraz zapytuję ciebie - czy wolałbyś, ty albo twój Bóg, żebym  
wybrał na przełożonego celników kogoś innego, kogoś, kto może  

background image

tolerować rozboje i nadużycia, które, jak wiemy, zdarzają się przy  
ściąganiu podatków? Na pewno zdajesz sobie sprawę, jak licznych  
sposobów mogą używać nieuczciwi i bezczelni celnicy, aby uczynić  
życie obywatela trudnym do zniesienia, pomimo naszych wysiłków, by  
ukrócić ich działania. Czy nie stać cię na złożenie tej  
niewielkiej ofiary, aby uczynić życie wielu ludzi bardziej  
znośnym, niż jest obecnie? A może należysz do tych, którzy łatwo  
dają coś innym tylko wtedy, kiedy nie wymaga to od nich żadnego  
poświęcenia czy wyrzeczeń?  
Tak więc ten człowiek, który najmniej ze wszystkich obywateli  
Jerycha nadawał się na to stanowisko, został przełożonym celników  
w mieście. Ostatecznie mieszkańcy miasta otrząsnęli się po  
pierwszym szoku, jakiego doznali na wieść o tej nominacji, a  
Zacheusz, przekazawszy mi wszystkie codzienne sprawy związane z  
prowadzeniem jego interesów, zaangażował się w nowe zajęcie z taką  
gorliwością, jaką przejawiał w swoim każdym przedsięwzięciu.  
Nieuczciwych i zachłannych celników zwalniano natychmiast, kiedy  
tylko przyłapano ich na gorącym uczynku. Na wszystkich właścicieli  
farm i przedsiębiorstw nakładano sprawiedliwe podatki. Zacheusz,  
sprawując ciągłą kontrolę, mógł mieć pewność, że niewielu, jeżeli  
w ogóle ktokolwiek, było oszukiwanych czy źle traktowanych przez  
podlegających mu celników.  
Zacheusz pełnił ten niewdzięczny urząd przez ponad cztery lata,  
które pozostawiły głęboki ślad w jego duszy. Coraz częściej  
zastanawiał się nad swoim życiem, myśląc nawet o śmierci, jak  
gdyby połączenie się z jego ukochaną Leą, spoczywającą w  
marmurowym grobowcu za pałacem, było dla niego pocieszeniem i  
ulgą.  
Któż mógł przewidzieć, że pewnego dnia mój, liczący sobie wówczas  
siedemdziesiąt jeden lat, ukochany pan, wdrapie się na drzewo  
sykomory albo że konsekwencje tego pozornie niedorzecznego czynu  
zupełnie zmienią resztę jego życia?  
 
 
Rozdział szósty 
 
Opuszczony pałac Heroda w Jerychu dawno już przejęły władze  
rzymskie; mieściły się w nim różne instytucje rządowe. W jednej z  
dużych byłych sal jadalnych, pod którą zawsze stał na warcie jakiś  
ponury legionista, Marek Krispus urządził sobie centrum  
dowodzenia, skąd czujnym okiem kontrolował życie miasta. Do pomocy  
miał nieduży kontyngent żołnierzy, których dostarczył mu Poncjusz  
Piłat.  
Także tutaj mieściło się biuro przełożonego poborców podatkowych.  
Zatrudniało co najmniej dwunastu urzędników, którzy przyjmowali co  
dzień od miejscowych poborców podatkowych zebrane pieniądze,  
liczyli je i raz na tydzień przygotowywali ich wysyłkę do skarbca  
Piłata w twierdzy w Jerozolimie. Stąd z kolei pieniądze były  
transportowane do Rzymu pod strażą Witeliusza, legata  
stacjonującego w Antiochii, do którego wpływały wszystkie dochody  
z prowincji.  
Ponieważ byłem akurat służbowo u zarządcy jednego z naszych  
wielkich straganów z owocami, nie opodal pałacu, postanowiłem  
zrobić Zacheuszowi niespodziankę i odwiedzić go. Drzwi do jego  
biura były zamknięte i kiedy chciałem zapukać, usłyszałem gniewne  
głosy dobiegające z wewnątrz. Z niezwykłą u mnie dyskrecją  

background image

cofnąłem się sprzed drzwi i usiadłem na najbliższej ławce. Za  
chwilę drzwi gwałtownie się otworzyły i jakaś wysoka postać  
przebiegła obok mnie w takim pośpiechu, że zaledwie zdołałem  
uchwycić spojrzeniem tył szarej tuniki i pochyloną głowę i  
usłyszeć echo jej szybkich kroków na marmurowej posadzce.  
- Złodziej! Rabuś! Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!  
Zacheusz stał w drzwiach swojego biura, wygrażając wielką pięścią  
za uciekającym mężczyzną. Na mój widok uśmiechnął się i skinął  
głową, żebym wszedł do środka, po czym zamknął drzwi.  
- Jakieś kłopoty? - zapytałem, kiedy usiedliśmy.  
- Zawsze z tymi samymi - westchnął. - Ci, którzy pobierają podatki  
na drogach, są cierniem w moim boku. Żerują nawet na pielgrzymach  
udających się do Jerozolimy na święta, upokarzają ich, kontrolując  
zawartość każdego bagażu, a nawet zmuszają ich do płacenia  
dodatkowych należności za dary, jakie ci biedacy niosą do świątyni  
z okazji Paschy. To jest najgorszy okres w roku. Powinienem mieć  
tysiąc par oczu, by upilnować chciwych celników. Ten, którego  
właśnie widziałeś, nałożył tak wysoki podatek na pewną  
pielgrzymującą rodzinę, że nie mogła go zapłacić. Czy wiesz, co  
wtedy zrobił? Ostatecznie zgodził się tych nieszczęśników  
przepuścić, ale pod warunkiem, że zamienią swojego zdrowego osła  
na jego własnego, starego i chorego! Na szczęście zdobyli się na  
odwagę, by zawiadomić mnie o tym przestępstwie, i kiedy przyjdą  
tutaj dzisiaj po południu, otrzymają pełną rekompensatę.  
Podniósł małą sakiewkę, która, jak wywnioskowałem z jej ciężaru,  
była wypełniona monetami.  
- Józefie - zawołał, przymykając oczy - co ja tu robię?! Wszak  
mógłbym spędzić tę resztę życia, która mi jeszcze pozostała, wśród  
moich pięknych zielonych pól, pod błękitnym niebem, wdychając  
aromaty balsamu i daktyli.  
- Jesteś tutaj, Zacheuszu, aby bronić tych, którzy sami nie mogą  
obronić siebie. Czy nie przypominałeś mi o tym przy każdej okazji  
w ciągu tych kilku ubiegłych lat?  
Potrząsnął głową i westchnął.  
- Czy ja jestem stróżem brata mojego?  
- Zawsze nim byłeś, Zacheuszu, i nigdy się nie zmienisz.  
Zacheusz nachmurzył się i szybko zmienił temat.  
- Opowiedz mi o naszych farmach. Czy ten zachodni akwedukt został  
oczyszczony?  
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, rozległo się głośne pukanie do drzwi.  
- Wejść! - zniecierpliwionym głosem zawołał Zacheusz.  
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął młody mężczyzna,  
przyodziany tylko w przepaskę na biodrach. Zasapany, z trudem  
łapał oddech.  
Zacheusz zerwał się i podskoczył do młodzieńca.  
- Co się stało, Aaronie? Coś z twoim ojcem? Jego ojciec - wyjaśnił  
Zacheusz, zwracając się do mnie - jest celnikiem na drodze z  
Perei. To dobry człowiek.  
Zacheusz poprowadził młodego człowieka do ławki, podał mu czarkę z  
wodą i pogładził go pocieszająco po karku.  
- A teraz powiedz mi, synu, co sprowadza cię tutaj w takim stanie?  
- Mój ojciec kazał mi zawiadomić ciebie, panie, jak najszybciej.  
- Zawiadomić? O czym zawiadomić? Został obrabowany? Spotkało go  
jakieś nieszczęście?  
- Nie, nie, mój ojciec miewa się dobrze i przesyła ci, panie,  
pozdrowienia. Ale chciał ci powiedzieć, że właśnie był świadkiem  

background image

cudu. Ślepiec, który codziennie siedzi blisko budki celnika,  
prosząc przechodzących o jałmużnę, odzyskał wzrok za sprawą tego  
proroka z Galilei, którego nazywają Jezusem.  
- I twój ojciec widział to na własne oczy?  
- Tak. To wydarzyło się kilka kroków od jego budki.  
- Jak to się stało? Czy ojciec opowiedział ci o tym?  
Młodzieniec skinął głową i wziął głęboki oddech.  
- Powiedział, że Jezus i jego zwolennicy przeszli już przez  
rogatki, kiedy ślepiec zawołał za nim: "Synu Dawida, zmiłuj się  
nade mną".  
Zacheusz zbladł.  
- Powiedział: "Synu Dawida"?  
- Tak. I kiedy Jezus to usłyszał, zawrócił, podszedł do miejsca,  
gdzie siedział ślepiec, i zapytał, co może dla niego zrobić, a  
wtedy tamten odrzekł, że chciałby odzyskać wzrok, i Jezus  
odpowiedział: "Przejrzyj; twoja wiara cię uzdrowiła".  
- I co wtedy? - zapytał niecierpliwie Zacheusz, pochylając się w  
stronę Aarona.  
Aaron wzruszył ramionami i uśmiechnął się.  
- Ślepiec skoczył na równe nogi i zawołał, tak żeby wszyscy obecni  
przy tym wydarzeniu słyszeli, że widzi, a kiedy Jezus ze swoimi  
ludźmi oddalił się, pobiegł za nim.  
Zacheusz w milczeniu wpatrywał się w swoje ręce, aż wreszcie  
odezwałem się:  
- Któż to jest ten Jezus, Zacheuszu?  
- Nie słyszałeś, Józefie? To młody człowiek z Nazaretu, który  
wskrzesił z martwych Łazarza w pobliskiej Betanii, zaledwie kilka  
miesięcy temu.  
- Czarownik?  
Zacheusz spojrzał na mnie dziwnie.  
- Nie, nie sądzę. Gdzie on teraz jest, Aaronie?  
- Razem ze swoimi zwolennikami i ze ślepcem, który odzyskał wzrok,  
ruszyli dalej. Są na drodze do Jerycha. Minąłem ich, kiedy biegłem  
tutaj z tą wiadomością. Będą w mieście mniej więcej za godzinę.  
- Dziękuję ci, Aaronie, i dziękuję twojemu ojcu. Powiedz mu ode  
mnie, że ma wspaniałego syna.  
Kiedy Aaron wyszedł, Zacheusz zaczął przemierzać pokój tam i z  
powrotem, z rękami założonymi do tyłu i z pochyloną głową. Setki  
razy widziałem go zachowującego się w ten sposób w chwilach, kiedy  
starał się rozwiązać trudny problem, których nie brakowało w  
naszych interesach. Zawsze twierdził, że lepiej mu się myśli,  
chodząc albo wykonując jakąś pracę fizyczną, niż siedząc. Teraz  
jego krok cechowała sprężystość, jakiej dawno u niego nie  
widziałem. Nawet jego oczy błyszczały, a posępne zmarszczki na  
twarzy, które pojawiły się na niej po niedawnych tragicznych  
wydarzeniach, jakby się wygładziły.  
- Dlaczego tak na mnie patrzysz, Józefie?  
- N-n-nie wiem, panie. Wydajesz mi się jednak jakiś odmieniony.  
- Czy masz jakieś plany na dzisiejsze popołudnie?  
- Są jeszcze w pobliżu trzy stragany, które powinienem  
skontrolować.  
Machnął ręką.  
- Zrobisz to jutro. Wyjdźmy na ulicę i znajdźmy zacienione miejsce  
pod jakimś drzewem, gdzie będziemy mogli poczekać na tego Jezusa.  
Chciałbym zobaczyć człowieka, który może przywrócić ślepcowi wzrok  
i ożywić martwego.  

background image

- Człowieka? Zacheuszu, człowiek nie może dokonywać takich czynów.  
To jest albo oszust, który razem ze swymi wspólnikami wprowadza  
ludzi w błąd, albo... albo...  
Zacheusz milczał, czekając, aż dokończę zdanie. Nie wiedziałem  
jednak, co powiedzieć.  
- Chodź, Józefie - uśmiechnął się. - Bądźmy naocznymi świadkami  
tego, co się wydarzy.  
 
 
Rozdział siódmy 
 
Wielkie karawanowe szlaki z Syrii, na północy, do Arabii, na  
wschodzie, spotykają się i łączą na zachodnich krańcach Jerycha, a  
dalej, przechodząc w szeroką, zbudowaną przez Rzymian, kamienną  
drogę, przecinają centrum miasta. Na zachodniej granicy główna  
droga miasta znowu staje się brudna i zapuszczona, wijąc się w  
górę zakosami, aż do oddalonej o co najmniej sześć godzin marszu  
Jerozolimy.  
Kiedy przyszliśmy do głównej drogi, czekały już tam tłumy ludzi.  
Długim karawanom handlowym, które zawsze widać było na szlakach  
komunikacyjnych, towarzyszyły wielkie rzesze pielgrzymów z Perei i  
Galilei, udających się do Świętego Miasta na Paschę. Nigdy dotąd  
nie widziałem takich tłumów stojących po obu stronach drogi i z  
natężeniem wypatrujących pojawienia się Jezusa od wschodniej  
strony miasta.  
Zacheusz przystanął obok jakiejś młodej pary. Kobieta trzymała w  
ramionach śpiącą dziewczynkę.  
- Na co tutaj czekacie? - zapytał.  
Kobieta mocniej przycisnęła dziecko do piersi i odsunęła się od  
Zacheusza, którego najwidoczniej rozpoznała, ale mężczyzna  
natychmiast mu odpowiedział:  
- Chcemy zobaczyć cudotwórcę, panie, człowieka, którego nazywają  
Jezusem z Nazaretu. Powiedzieli nam, że na pewno będzie tędy  
przechodził w drodze do Jerozolimy na Paschę. Nasza córka urodziła  
się ułomna. Nie potrafi nawet stać o własnych siłach. Może Jezus  
pobłogosławi ją i uzdrowi, jeżeli będziemy mieli szczęście, że nas  
zauważy. Ale tutaj są takie tłumy...  
Zacheusz wyciągnął coś spod swojej tuniki i dał młodej matce.  
- To dla małej - powiedział, dotykając lekko ramienia kobiety. Nie  
potrzebowałem pytać, co jej wręczył. Do moich obowiązków należało  
pilnować, aby niewielka sakiewka, którą Zacheusz nosił przy sobie,  
była zawsze wypełniona złotymi monetami.  
Ludzie stali teraz stłoczeni co najmniej w trzech szeregach wzdłuż  
całej drogi, jak okiem sięgnąć, i nie było sensu iść dalej w tym  
nieznośnym upale. Zatrzymaliśmy się za starym drzewem sykomory,  
którego sękate i rozłożyste gałęzie sięgały wysoko ponad drogą i  
dostarczały nam przyjemnego cienia, kiedy wmieszaliśmy się w ten  
hałaśliwy tłum, który zniecierpliwiony oczekiwaniem zaczął teraz  
ubliżać każdej wiejskiej rodzinie pielgrzymującej do Jerozolimy.  
- Dlaczego oni tak postępują? - westchnął Zacheusz, potrząsając  
gniewnie głową. - Dlaczego wciąż wydajemy na świat takie  
nieokrzesane dusze, które nie potrafią inaczej zrekompensować  
sobie własnych wad, niż przez pomniejszanie i wyśmiewanie cudzych  
talentów, a nawet stroju innych? Kiedy wreszcie ludzie uświadomią  
sobie, że wszyscy jesteśmy równi w oczach Boga?  
- Tłum nie myśli, Zacheuszu. Oni, jako zbiorowość, są zdolni do  

background image

czynów, których żaden z nich oddzielnie nigdy by nawet nie ważył  
się popełnić.  
- Tak. Wiem. Ciekaw jestem, jak potraktują Jezusa.  
Z daleka, od wschodniej strony, wkrótce usłyszeliśmy okrzyki,  
które stopniowo przechodziły w radosne i coraz głośniejsze wiwaty.  
Tłum w pobliżu nas zaczął wolno przesuwać się w stronę ulicy.  
Kobieta obok mnie, ciągnąca za rękę małego chłopca, zaczęła  
krzyczeć, kiedy wzdłuż drogi rozległy się głosy:  
- Idzie, idzie!  
Stanąłem na palcach, aby lepiej widzieć, porwany teraz gorącym  
entuzjazmem tłumu wobec człowieka, o którym dotychczas nawet nie  
słyszałem.  
Zacheusz pociągnął mnie za tunikę.  
- Widzisz go, Józefie? Czy już się pojawił?  
Mój pan, z powodu niskiego wzrostu, mógł zobaczyć tylko plecy  
stojących przed nim osób, ale wiedziałem, że nigdy nie wykorzysta  
swojego urzędu, aby zapewnić sobie lepsze miejsce. Mogłem najwyżej  
starać się być jego oczami.  
- Tak, tak - zawołałem, przekrzykując ogólny hałas. - Teraz go  
widzę! Jest chyba o jakieś sto kroków od nas, idzie na czele dużej  
grupy, uśmiecha się i macha ręką do ludzi.  
- Jak wygląda? Powiedz, proszę!  
- Wysoki, góruje ponad tłumem. Włosy ciemnobrązowe, luźno  
opadające na ramiona. Ma brodę. Idzie z wysoko uniesioną głową.  
Ubrany jest w białą tunikę, a na ramionach, nawet w taki upał, ma  
czerwoną szatę. Teraz jest chyba pięćdziesiąt kroków od nas. Jakaś  
młoda dziewczyna właśnie wyrwała się z tłumu i wręczyła mu kwiat.  
A teraz jakaś kobieta podniosła dziecko wysoko nad głową i woła  
coś do niego. Przestał machać ręką i uśmiechać się, ale idzie  
dalej...  
Odwróciłem się i spojrzałem w bok. Szarpanie mojej tuniki ustało,  
a Zacheusz zniknął mi z oczu! Dwaj mężczyźni ze śmiechem  
pokazywali rękami ku górze. Spojrzałem tam - i zobaczyłem  
Zacheusza! Wspinał się na naszą cienistą sykomorę, coraz wyżej i  
wyżej, a gdy dosięgnął najniższej, grubej gałęzi, przeszedł po  
niej tak daleko, aż znalazł się bezpośrednio nad zbliżającą się  
grupą. Byłem zbyt zaskoczony, aby zawołać do niego, i, muszę  
przyznać, wielce zakłopotany tym nierozważnym postępowaniem,  
zważywszy na jego wiek i pozycję. Ale zaraz znowu skupiłem uwagę  
na Jezusie, który przechodził akurat na wprost mnie. Wyglądał na  
młodszego, niż sądziłem, a kiedy obrócił się w moją stronę,  
zobaczyłem, że jego twarz i szyja były spalone słońcem, a jego  
oczy płonęły blaskiem.  
Jezus przeszedł pod gałęzią sykomory i po dziesięciu czy więcej  
krokach zatrzymał się, obrócił i spojrzał w górę, mrugając oczami  
na niecodzienny widok starego mężczyzny niebezpiecznie  
balansującego na drzewie. Tłum zamilkł. Jezus wskazał na postać  
nad swoją głową i powiedział głośno, tak by wszyscy mogli słyszeć:  
- Zacheuszu, pośpiesz się i zejdź z drzewa; dzisiaj jeszcze  
zatrzymam się w twoim domu.  
Ze ściśniętym gardłem, nie mogąc opanować łez, patrzyłem, jak mój  
pan, zszedłszy z drzewa, niezdarnie podchodzi na swoich cienkich  
nogach, aby uścisnąć młodego kaznodzieję.  
Byli oczywiście tacy, którzy dziwili się, dlaczego Jezus  
postanowił zatrzymać się na odpoczynek w domu celnika, grzesznika,  
jak niektórzy szemrali między sobą; inni zaś, łącznie ze mną, byli  

background image

zupełnie zaskoczeni faktem, że jezus znał imię Zacheusza.  
Większość jednak wydawała radosne okrzyki, kiedy Zacheusz,  
przedstawiwszy mnie Jezusowi, oddalił się razem z nim, a jego  
towarzysze rozeszli się do domów przyjaciół.  
Ku mojemu wielkiemu żalowi nie mogłem spędzić nawet chwili z  
Zacheuszem i Jezusem. Kiedy wróciłem do pałacu, czekał na mnie  
posłaniec z wiadomością, że karawana Malthusa przybyła z Etiopii  
na dwa dni przed wyznaczonym terminem i właśnie wyładowuje towary  
w naszym magazynie, tak że zmuszony byłem tam pozostać do późna w  
nocy.  
Chociaż od Szemera dowiedziałem się, że obaj spędzili ze sobą  
wiele godzin w orzeźwiającym chłodzie atrium, sam Zacheusz nie  
mówił mi wiele o przebiegu tego spotkania, a ja nigdy go nie  
pytałem, uważając, że gdyby zechciał, sam wszystko by mi  
przekazał. Wystarczy powiedzieć, że po wizycie Jezusa usposobienie  
Zacheusza stało się pełne łagodności i spokoju, czego nie  
widziałem od czasu jego szczęśliwych dni małżeństwa.  
Jego pogodny nastrój nie trwał jednak długo, i to właśnie ja  
okazałem się tym, kto zburzył ten nastrój. Pewnego ranka byłem w  
magazynie, aby nadzorować dużą dostawę zielonych fig  
przeznaczonych do wysyłki do Damaszku, kiedy setnik Marek Krispus  
przekazał mi tę wstrząsającą wiadomość. Pobiegłem do pałacu i  
zastałem Zacheusza przy śniadaniu.  
Kiedy wszedłem do jadalni, powitalny uśmiech szybko zniknął z jego  
twarzy.  
- Stało się coś złego - zauważył, nim zdążyłem się odezwać.  
Skinąłem głową, nie mogąc znaleźć słów, aby mu przekazać tę wieść.  
- Mów, Józefie - powiedział. - Przynajmniej nie usłyszę tego na  
pusty żołądek.  
Wciągnąłem głęboko powietrze.  
- Jezus nie żyje!  
- Co?  
- Jezus nie żyje - powtórzyłem.  
- Jak to się stało? - zapytał cichym głosem.  
- Ukrzyżowali go za bunt przeciw Rzymowi.  
- Poncjusz Piłat?  
- Tak, przy pomocy arcykapłanów, którzy twierdzili, że Jezus był  
tylko fałszywym Mesjaszem, który zwodził lud.  
Zacheusz przycisnął rękę do piersi i zamknął oczy. Widziałem, jak  
jego usta się poruszają. Pochyliłem się nad stołem i położyłem mu  
rękę na ramieniu. Potem usłyszałem jego słowa:  
- Czy to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia?  
- Czy to wszystko? Wszystko? Czy to nie jest aż nazbyt dużo?  
Otworzył wreszcie oczy i zobaczyłem, że pojawiły się wokół nich  
zmarszczki, które były zapowiedzią uśmiechu. Dlaczego się  
uśmiechał? Pogładził moją rękę, jak gdyby pocieszając mnie, i  
rzekł:  
- Grób, do którego złożono jego ciało - ten grób okaże się pusty.  
- Pusty? Co ty mówisz?  
- Okaże się pusty - powtórzył niemal szeptem.  
- Skąd wiesz?  
Znowu pogładził moją rękę.  
- Jezus powiedział mi to zaledwie dwa tygodnie temu, kiedy razem  
siedzieliśmy w atrium.  
 
 

background image

Rozdział ósmy 
 
W godzinę po otrzymaniu ode mnie wiadomości o Jezusie Zacheusz  
wysłał do Poncjusza Piłata w Jerozolimie posłańca z listem,  
zawierającym rezygnację z funkcji przełożonego celników. List,  
który przepisałem na pergaminie, sygnowany przez Zacheusza,  
zawierał krótką informację, że od tej chwili nie może on dalej  
służyć Rzymianom w żadnej formie i pod żadnymi warunkami.  
Kiedy skończyłem przepisywać list, chciałem opuścić jadalnię,  
ponieważ w tym dniu miałem do załatwienia wyjątkowo dużo spraw.  
- Zostań, Józefie - zawołał za mną Zacheusz. - Mamy dzisiaj  
jeszcze wiele do zrobienia, nim słońce zajdzie.  
Zacząłem wyjaśniać, że zalegam już z innymi obowiązkami,  
spodziewając się, że to zrozumie, ale on z niezwykłą stanowczością  
kazał mi zostać na miejscu.  
Usiadł naprzeciw mnie, od czasu do czasu z grymasem bólu kładąc  
rękę na tunice okrywającej jego pierś. Wydawało się, że nawet  
oddychanie sprawia mu wielką trudność.  
- Jesteś chory, Zacheuszu? Coś cię boli?  
Próbował się uśmiechnąć.  
- Moje stare serce - powiedział ochrypłym głosem - przypomina mi,  
że przeżyło już lata swojej służby... zresztą ja chyba także.  
- Czy mam posłać Szemera po lekarza?  
- Nie, nie, czeka nas zbyt wiele pracy. A teraz wysłuchaj mnie  
uważnie, Józefie. Jak wiesz, zawsze twierdziłem, że moim  
najcenniejszym kapitałem są ludzie, których zatrudniam w moich  
magazynach, na straganach i na farmach. Ich wszystkich trzeba  
zawiadomić, że począwszy od dnia dzisiejszego, nie pracują już dla  
mnie, ale dla siebie. Niech nasi urzędnicy natychmiast przygotują  
niezbędne dokumenty, przepiszą tytuły własności farm i składów na  
tych, którzy swoją sumienną pracą w tak wielkim stopniu  
przyczynili się do sukcesu każdego przedsięwzięcia.  
Jestem pewien, że zachowałem się wówczas głupio, zrywając się na  
równe nogi i krzycząc:  
- Chcesz wszystko oddać? Przeszło pięćdziesiąt lat życia  
poświęconego pracy...?!  
Zacheusz poczekał cierpliwie, aż usiądę z powrotem.  
- Niczego nie oddaję. Każdy, kto otrzyma moją własność, musi  
zapłacić pewną cenę. Myślę, że jeden grosz wystarczy - uśmiechnął  
się - aby transakcja była legalna. Ten pałac zatrzymamy, ty, ja i  
Szemer, jako nasz dom na resztę życia. To jest i tak o wiele za  
dużo, jak na nasze skromne potrzeby, ale obawiam się, że jesteśmy  
za starzy i zbyt przyzwyczajeni do naszego trybu życia, aby  
zapuszczać korzenie w jakimś innym miejscu.  
- Dlaczego, Zacheuszu? Dlaczego to robisz?  
- A dlaczego nie? Nie mam żadnego spadkobiercy, podobnie jak ty.  
Dlaczego nie mielibyśmy doświadczyć tej wielkiej radości  
obdarowania tylu zasługujących na to ludzi, dopóki jeszcze żyjemy?  
A ile ziemi będzie potrzebował każdy z nas, kiedy zamknie oczy?  
- Ale ty i ja mamy jeszcze przed sobą wiele szczęśliwych lat...  
- Józefie, człowiek powinien się wycofywać, będąc u szczytu  
powodzenia, a nie czekać do chwili, kiedy świat zacznie patrzeć na  
jego wysiłki ze współczuciem. Aha! Jeszcze jedno. Ile pieniędzy  
mamy w naszym skarbcu?  
- I-i-ile? Co najmniej pół miliona denarów w srebrze.  
- A wartość towarów w naszych magazynach?  

background image

- Co najmniej ćwierć miliona denarów.  
Zacheusz potarł ręką brodę i przymknął oczy.  
- Wszyscy trzej moglibyśmy dostatnio żyć przez dwadzieścia lat  
albo dłużej za pięćdziesiąt tysięcy denarów, zgodzisz się ze mną,  
Józefie?  
- Na pewno, panie.  
- A dodatkowe sto tysięcy pokryłoby na wiele lat wydatki związane  
z przyjęciami dla dzieci, a także koszty utrzymania w czystości  
murów miasta, nieprawdaż?  
Jakakolwiek dyskusja z Zacheuszem nie miała sensu.  
- Tak, panie.  
- Doskonale. Sprzedaj wszystkie towary z magazynów, ale tylko za  
srebro. Potem weź pieniądze uzyskane ze sprzedaży oraz wszelkie  
zasoby, jakie mamy w naszym skarbcu, odliczywszy sto pięćdziesiąt  
tysięcy denarów, i dopilnuj, żeby wszystko zostało rozdzielone  
między biednych w Jerychu.  
To było ponad moje siły. Ukryłem twarz w dłoniach i próbowałem się  
opanować.  
- Chcesz, żebym rozdał sześćset tysięcy srebrnych denarów -  
sześćset tysięcy srebrnych denarów dla biednych?!  
- Właśnie.  
- Uczynisz ich wszystkich bogaczami.  
- Na jak długo? Tydzień, miesiąc? I dlaczego nie? Każdy powinien  
być bogaty, choćby przez jeden dzień, tak żeby mógł uświadomić  
sobie, że bogactwo wcale nie jest idealnym stanem, jak większość  
ludzi uważa. I tak jak nie będziemy potrzebowali wiele ziemi,  
kiedy oddamy ostatnie tchnienie, nie będzie nam także potrzebne to  
całe srebro. Radujmy się uśmiechniętymi twarzami dzieci Bożych,  
dopóki możemy je jeszcze widzieć.  
Następne dziesięć dni okazały się najbardziej pracowite w całym  
moim życiu. Nasz magazyn był wreszcie pusty; certyfikaty własności  
zostały dostarczone nowym i szczęśliwym właścicielom każdej farmy,  
składu i przydrożnego straganu, a dwadzieścia trzy srebrne monety  
przekazano każdej biednej rodzinie w mieście.  
- Wszystko załatwione - zameldowałem w końcu Zacheuszowi przy  
obiedzie. - Z wyjątkiem tego domu, naszego pustego magazynu i  
pieniędzy, które kazałeś odłożyć, jesteśmy pozbawieni wszelkich  
aktywów.  
- Czy odczuwasz z tego powodu jakiś niepokój, Józefie?  
- Nie niepokój, ale smutek, Zacheuszu. Będzie mi brakowało mojej  
pracy, moich kłopotów, moich obowiązków, moich codziennych zajęć.  
Nie czuję się już potrzebny ani użyteczny i boję się myśleć o  
przyszłości, nie wiem, czym wypełnię dni, które mi jeszcze  
zostały.  
Zacheusz skinął głową.  
- Rozumiem cię i podzielam twoje uczucia. Jakie żałosne jest to,  
że człowiek staje się tak dalece niewolnikiem swojej pracy czy  
swojej kariery, że zapomina, iż został stworzony, aby cieszyć się  
tym pięknym światem, i szybko staje się ślepy na cuda natury,  
które dzieją się na jego oczach każdego dnia. Kiedy ostatnio  
oglądałeś zachód słońca?  
- Nawet nie pamiętam.  
- No widzisz! Chodź, wejdźmy na dach i cieszmy się widokiem słońca  
zachodzącego za brunatne góry. Pozwólmy sobie na ten luksus, na  
który nigdy nie mają czasu bogaci i zapracowani ludzie.  
Potem rozeszliśmy się do naszych pokojów, ale nie mogłem zasnąć.  

background image

Pomimo pocieszających słów Zacheusza, byłem przekonany, że nasze  
życie, jego i moje, stanie się jednym pasmem monotonnych dni  
spędzanych na liczeniu oliwek na starym drzewie w atrium albo na  
obserwowaniu kształtów obłoków przepływających nad naszymi  
głowami.  
Jakże się myliłem...  
 
 
Rozdział dziewiąty 
 
Pewnego dnia wczesnym rankiem zostałem wyrwany z niespokojnego snu  
przez głos Zacheusza, powtarzającego moje imię. Jak na kogoś, kto  
dotychczas zawsze kąpał się, ubierał, jadł śniadanie i odbywał  
poranny spacer na długo przedtem, zanim ja wstałem z łóżka, było  
to zachowanie tak dziwne, że jego wołanie przeraziło mnie. Będąc  
jeszcze w półśnie, pobiegłem nie ubrany do jego sypialni.  
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu Zacheusz siedział w łóżku.  
Wskazując na mnie, powiedział ze śmiechem:  
- Józefie, popatrz na siebie. Czy wraz z wiekiem stajesz się coraz  
bardziej zapominalski, czy to tylko troska o mnie spowodowała, że  
straciłeś poczucie wstydu, które cechowało cię przez całe życie?  
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Podał mi swoją szatę.  
- Owiń się nią, zanim chłód poranka przeniknie twoje stare kości.  
Zrobiłem jak mi kazał, i walcząc z resztkami snu, usiadłem na  
skraju jego łóżka.  
- Mój wierny przyjacielu, obaj, ty i ja, przetrwaliśmy.  
Doświadczyliśmy zarówno niepowodzeń, jak i sukcesów, i nigdy nie  
pozwoliliśmy, aby jedne czy drugie nas przytłoczyły.  
- Tak, panie - odpowiedziałem, dotykając ręką jego czoła, żeby się  
upewnić, czy przyczyną tego niezwykłego porannego wezwania nie  
jest silna gorączka. Czoło miał jednak chłodne.  
- Posłuchaj mnie uważnie, wierny buchalterze - kontynuował, nie  
zwracając uwagi na mój gest. - Kiedy obudziłem się dziś przed  
wschodem słońca, nie mogłem zejść z tego łoża. Pozostałem w nim aż  
do tej pory nie dlatego, że moje słabe nogi odmówiły mi  
posłuszeństwa, ale dlatego, że w moim umyśle trwał jeszcze sen,  
który właśnie przeżyłem. W tym śnie nie widziałem żadnych  
przedmiotów, osób czy twarzy, jak zazwyczaj bywa w takich sennych  
majaczeniach. Zobaczyłem natomiast wielką jasność, wychodzącą  
jakby z olbrzymiej gwiazdy, i usłyszałem głos: "Zacheuszu,  
Zacheuszu, za wcześnie odszedłeś w stan spoczynku. Twoja praca tu,  
na Ziemi, nie jest jeszcze zakończona! Podnieś się ze swego łoża i  
przestań użalać się nad sobą! Idź z twoim przyjacielem Józefem  
służyć tym, którzy czekają za drzwiami twego domu!".  
- Nie rozumiem snów i ich symboliki, panie. Co to znaczy?  
Zacheusz wzruszył ramionami.  
- Któż to może wiedzieć? Nasz magazyn jest teraz pusty, a nasze  
składy i farmy są w rękach tych, którzy byli moimi najbardziej  
lojalnymi i kompetentnymi pracownikami. Karawany ze wszystkich  
stron świata nie rozładowują już towarów w naszych dokach, a  
kupcy, którzy uwiązywali swoje wielbłądy za naszymi murami, w  
oczekiwaniu na audiencję u mnie, teraz szukają pomocy gdzie  
indziej. Co więcej, całe moje bogactwo zostało rozdane ubogim i  
wiem bardzo dobrze, że już krążą po mieście pogłoski, iż stary  
celnik musi być bliski śmierci. Któż zatem, Józefie, byłby na tyle  
głupi, aby stać pod naszymi drzwiami, na opustoszałym dziedzińcu,  

background image

i w jakim celu?  
- Nie wiem, Zacheuszu.  
- I co znaczył ten dziwny głos w moim śnie, oznajmiający mi, że  
jeszcze nie zakończyłem mojej pracy tu, na Ziemi? Ty, lepiej niż  
ktokolwiek, wiesz, czego dokonałem. Osiągnąłem każdy cel w moim  
życiu, mimo że straciłem moich najbliższych, czemu nie byłem  
zdolny zapobiec. Jestem pogodzony ze sobą i ze światem - i czekam  
teraz na rozstanie się z moją ostatnią własnością.  
- Twoją ostatnią własnością...?  
Uśmiechnął się.  
- Moim ostatnim tchnieniem.  
Zacheusz podniósł się sztywno z posłania, wsunął nogi w sandały i  
pośpiesznie zawiązał rzemienie. Potem narzucił na siebie lekką  
tunikę, potknął się, lecz zaraz ruszył w stronę drzwi. Laska,  
której ostatnio zaczął używać, stała w kącie, ale kiedy podałem mu  
ją, pokręcił odmownie głową.  
- Chodź, Józefie, zobaczmy, czy mój sen był prawdziwy. Przekonajmy  
się, czy gorący wiatr pustyni przyniósł pod nasze drzwi coś więcej  
niż biały piasek i suche zielsko.  
Wreszcie stanęliśmy przed masywnymi drzwiami z brązu, które były  
odlane według projektu Lei, dawno temu, jeszcze zanim oboje  
przeprowadzili się do pałacu.  
- Otwórz drzwi, Józefie - rozkazał. - Nie odwlekajmy tego dłużej.  
Chwyciłem za ciężką gałkę u drzwi. Poczułem opór. Dopiero po  
chwili drzwi powoli, ze zgrzytem zawiasów zaczęły ustępować.  
Oparłem się całym ciałem o zdobione kwiatowym wzorem skrzydło  
drzwi i silnie je popchnąłem.  
Drzwi otworzyły się na oścież.  
Czekaliśmy w niepewności, aż nasze oczy przyzwyczają się do  
jaskrawego światła dnia.  
- Patrz! - zawołał Zacheusz. - Patrz!  
Przysłoniłem dłonią oczy i spojrzałem w kierunku wskazanym przez  
Zacheusza. Wiele lat temu, aby usprawnić transport nie kończącym  
się pochodom karawan, które zdążały do naszych magazynów, Zacheusz  
wynajął dużą grupę miejskich biedaków, dobrze im zapłacił i kazał  
zbudować brukowaną drogę, szeroką na czterdzieści łokci,  
prowadzącą od centralnej ulicy miasta bezpośrednio do pałacu i  
magazynu położonego na północ od głównego szlaku. Ta droga była  
teraz zatłoczona ludźmi. Wszyscy szli w naszą stronę, a ich  
szeregi ciągnęły się od strony miasta tak daleko, że nie mogłem  
objąć ich wzrokiem!  
- Dokąd oni zmierzają, Zacheuszu?  
Zacheusz roześmiał się.  
- Ta droga kończy się tutaj, Józefie.  
- Ale po co oni tu idą? Przecież już rozdaliśmy im cały majątek.  
Nie mamy nic więcej, co moglibyśmy jeszcze dać.  
Zacheusz wzruszył ramionami i podszedł do marmurowej balustrady  
przy szerokich schodach, które prowadziły w dół na dziedziniec.  
- Czy życie nie nauczyło cię, mój przyjacielu, żeby nigdy nie  
martwić się tym, co nieuniknione? Wkrótce dowiemy się, o co im  
chodzi.  
Jak długi różnobarwny wąż, ten wolno sunący w naszą stronę tłum  
zbliżył się wreszcie na tyle, że mogliśmy go słyszeć. Odgłos  
zbliżającej się ciżby ludzkiej przypominał mi najbardziej  
szarańczę spadającą na pole bawełny.  
- Boisz się, józefie?  

background image

- A ty nie, Zacheuszu? Wejdźmy do środka, dopóki nie jest za  
późno, i zaryglujmy drzwi. Będziemy tam bezpieczni.  
Odwróciłem się, mając nadzieję, że Zacheusz pójdzie za mną. On  
jednak złapał mnie za tunikę i przyciągnął łagodnie do siebie.  
- Józefie, czy nie mówiłem ci, że w obliczu sytuacji, która grozi  
klęską, nie można ustępować?  
Potrząsnąłem z zakłopotaniem głową.  
- Nigdy niepotrzebna mi była taka nauka. Kiedy ci służyłem, zawsze  
w sytuacjach ryzykownych przedstawiałem sprawę tobie i ty  
rozwiązywałeś problem.  
- Co nie przynosi mi zaszczytu. Nasze najlepsze cechy charakteru  
mogą zaniknąć, tak samo jak nasze muskuły, jeżeli pozostają  
bezczynne. Kiedy rozmyślam o mojej przeszłości, uświadamiam sobie,  
jak bardzo zaniedbywałem wiele swoich obowiązków wobec moich  
podwładnych przez zbytnią apodyktyczność, która tłumiła ich wiarę  
w siebie i ich własną inicjatywę. Wiem, że w końcu udało mi się  
przekonać was wszystkich, że ten świat jest pełen możliwości i że  
Bóg daje każdemu ptakowi pożywienie, ale obawiam się, że nie  
ostrzegłem ciebie i innych, iż Bóg nie wrzuci pożywienia do  
twojego gniazda.  
- Nie rozumiem.  
- Józefie, w moim sędziwym wieku uświadomiłem sobie w końcu, jak  
bardzo byłem głupi i ile cennego czasu zmarnowałem, użalając się  
nad sobą z powodu mojej brzydoty, zamiast być dumny i wdzięczny za  
wszystko, czego udało mi się dokonać, korzystając z tego, co mam.  
Podobnie jak wielu innych, pozwoliłem, by zaślepiła mnie zawiść i  
litość nad sobą, i nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby policzyć,  
ile w życiu osiągnąłem. Teraz jestem przekonany - kontynuował - że  
życie to tylko zawody, tutaj, na Ziemi, zawody, w których nikt nie  
musi być przegrany, bez względu na swoją sytuację czy stan.  
Wierzę, że każdy może cieszyć się owocami zwycięstwa, ale jestem  
tak samo pewny, że podobnie jak w przypadku innych rodzajów  
sportu, nie można uczestniczyć w tym tajemniczym akcie życia z  
nadzieją na sukces, jeżeli nie rozumie się kilku prostych zasad.  
- Zasad? Zasad życia? Znam, oczywiście, Dziesięć Przykazań i  
słyszałem o Dwunastu Tablicach Prawa Rzymskiego, a także o  
Kodeksie króla Babilonii, Hammurabiego, ale nigdy dotąd nie  
słyszałem nic o zasadach życia - nawet z twoich ust. Kto je  
sformułował i czym one są...?  
Tłum dotarł do bramy pałacu i wlewał się już na dziedziniec.  
Wzdrygnąłem się na ten widok - farmerzy, pasterze, rybacy, cieśle,  
ludzie ulicy; ludzie w różnym wieku - matki z niemowlętami przy  
piersi, kaleki niesieni przez silnych młodych mężczyzn ubranych  
tylko w skórzane przepaski, nagie i brudne dzieci trzymające się  
nóg rodziców, ślepcy prowadzeni przez przewodników albo jadący na  
wózkach, jaskrawo wymalowane nierządnice, młode pary, wyraźnie  
głodne i zrezygnowane, trzymające się za ręce. Wyglądało to tak,  
jak gdyby wszyscy biedni, nieszczęśliwi i nieprzystosowani ludzie  
z całego Jerycha połączyli się, szukając schronienia na naszych  
schodach.  
- Witaj, dobroczyńco! Witaj, dobroczyńco! - wołali.  
- Słyszysz ich? - krzyknąłem do ucha Zacheuszowi. - Chcą więcej  
jałmużny! Powiedz, że nie masz już nic więcej, co mógłbyś im dać,  
i odpraw ich!  
- Nie mogę tego zrobić, Józefie. To są moi bracia i moje siostry.  
To są także twoi bracia i twoje siostry.  

background image

- Nie mam braci ani sióstr! - zawołałem. - Niech idą do swojej  
biedy, powiedz im to, zanim ten tłum nas zaleje i odbierze  
tąresztę, która nam jeszcze została. To jest cała armia -  
przynajmniej dziesięć tysięcy ludzi, a nas jest tylko dwóch -  
dwóch starych mężczyzn.  
Zacheusz nie zwracał na mnie uwagi. Podniósł obie ręce z dłońmi  
zwróconymi w stronę tłumu. Nagle zapadło milczenie, nawet dzieci  
przestały krzyczeć.  
- Czego chcecie ode mnie?  
Z naszego dogodnego miejsca obserwacji, wznoszącego się kilka  
łokci ponad poziomem dziedzińca, widzieliśmy, jak tysiące głów  
obracało się to w jedną, to w drugą stronę w nerwowym  
zakłopotaniu. Wydawało się, że nikt nie ma odwagi odpowiedzieć.  
Zacheusz cierpliwie czekał. Po chwili zapytał:  
- Po co do mnie przyszliście, akurat dzisiaj?  
Znowu zapanowała cisza, nie pamiętam, jak długa, zanim tłum się  
rozstąpił, aby przepuścić mężczyznę z siwymi włosami i brodą,  
ubranego w ciemnoniebieską szatę i podpierającego się grubym  
kijem.  
Zacheusz pierwszy rozpoznał tego człowieka.  
- To Ben - hadad!  
Ben - hadad był niewątpliwie najbardziej ukochanym patriarchą w  
mieście. Jak daleko sięgam pamięcią, jeszcze w czasach, kiedy nasz  
interes walczył o przetrwanie, można go było znaleźć, od zachodu  
do wschodu słońca, w cienistej bramie prowadzącej do bazaru, gdzie  
jego syn wystawiał i sprzedawał bogate i barwne sztuki materiału,  
zwanego adamaszkiem. W miarę upływu lat Ben - hadad stał się takim  
samym znakiem rozpoznawczym miasta, jak akwedukty i bramy. Zawsze  
siedział w kucki na swoim dywanie, z półprzymkniętymi oczami,  
obserwując świat i zmieniające się wokół pory roku. W przeszłości  
często ludzie wybierali go na swojego przedstawiciela do rozmów z  
legatem rzymskim w Antiochii, zwłaszcza w przypadkach, kiedy  
najemnicy rzymscy źle traktowali miejscowych kupców. Jego misje  
zawsze kończyły się sukcesem.  
Dwaj młodzi mężczyźni podbiegli do czcigodnego starca, żeby pomóc  
mu w uciążliwej dla niego wspinaczce po marmurowych schodach.  
Powiedział coś do nich krótko - nie słyszałem jego słów - i obaj  
młodzieńcy szybko wrócili na swoje miejsca w tłumie.  
Kiedy powoli wchodził do nas po kamiennych schodach, słychać było  
stukot jego kija, na którym się opierał co krok, aby zebrać siły.  
Tłum obserwował go w pełnej wyczekiwania ciszy.  
 
 
Rozdział dziesiąty  
 
Witajcie! - powiedział Ben - hadad, unosząc ku nam swój kij.  
- Witaj w naszym domu, panie! - odparł Zacheusz. - Już dawno  
straciłem wszelką nadzieję, że kiedykolwiek przyjmiesz moje  
niezliczone zaproszenia, by spożyć z nami obiad. I oto zjawiasz  
się teraz, stary przyjacielu, kiedy niewiele mam do zaofiarowania,  
przyprowadzając ze sobą więcej gości, niż mogę pomieścić pod swoim  
dachem.  
Ben - hadad uśmiechnął się, ocierając szczupłymi palcami pot z  
czoła.  
- Nie przyszliśmy tutaj, aby się pożywić. Przynajmniej nie takim  
pokarmem, jaki trafia do żołądka.  

background image

- Mówiłem ci. Oni czegoś chcą! - szepnąłem Zacheuszowi do ucha.  
Tłum, w pełnym skupienia milczeniu, przybliżył się do schodów,  
wypełniając dziedziniec tak szczelnie, że nie było widać nawet  
skrawka kamiennej posadzki.  
- To dla mnie wielka przyjemność i zaszczyt gościć cię wreszcie  
tutaj, Ben - hadadzie, bez względu na cel twojej wizyty.  
Obaj się uścisnęli, po czym Ben - hadad cofnął się i powiedział  
powoli i głośno, tak żeby wszyscy słyszeli:  
- Zacheuszu, twoje imię i twój sukces są znane w całym kraju, a  
nawet w całym świecie. Ale my, obywatele Jerycha, darzymy cię  
największym szacunkiem nie ze względu na twoją światową sławę, ale  
dlatego, że w ciągu tylu lat zawsze służyłeś nam wszystkim pomocą.  
Przez pół wieku mieliśmy szczęście ogrzewać się ciepłem twojej  
miłości, którą okazywałeś nam w swoich miłosiernych uczynkach.  
Podszedłem bliżej do Zacheusza, ale nie znalazłem w sobie dość  
odwagi, by dać mu jakiś ostrzegawczy znak.  
- Umrzeć i zostawić swoje bogactwo do podziału dla innych -  
kontynuował Ben - hadad - to prawdziwa istota egoizmu, cechującego  
zwykle ludzi zamożnych, którzy za życia nie ofiarowali nikomu  
nawet jednego grosza. Twoje postępowanie, Zacheuszu, było zupełnie  
inne, o czym świadczyło wsparcie, jakiego bezustannie udzielałeś  
potrzebującym i bezradnym. Ponadto dzieliłeś się nie tylko swoim  
złotem i srebrem, ale także samym sobą. Mądra dobroczynność nigdy  
nie była łatwa. Niewiele jest warta jałmużna, jeżeli nie  
towarzyszą jej dobre myśli obdarowującego, zostało bowiem  
napisane: "Błogosławiony jest nie ten, kto karmi biednych, ale  
ten, kto szanuje biednych". Trochę szacunku i odrobina życzliwości  
są często więcej warte niż złoto.  
Zacheusz pochylił głowę, nie wiedząc, co odpowiedzieć na takie  
słowa pochwały.  
- Jesteśmy bogaci tylko przez to, co dajemy innym, i jesteśmy  
biedni tylko przez to, co zatrzymujemy dla siebie - rzekł w końcu.  
- A więc, zaprawdę, jesteś najbogatszym z ludzi.  
- Zbytnio przeceniasz moje skromne starania - zaprotestował  
Zacheusz. - Jest dziś tutaj wielu, którzy ofiarowali więcej! Każdy  
gest życzliwości jest aktem miłosierdzia. Ale proszę, powiedz mi,  
panie, by zaspokoić moją ciekawość, co sprowadza ciebie i tak  
wielu mieszkańców miasta do moich drzwi?  
Ben - hadad odwrócił się i podniósł swój kij w stronę tłumu. Kiedy  
zapadło milczenie, powiedział:  
- Zacheuszu, mówi się, że jeżeli chcesz zasiać coś, co ma  
przetrwać tylko dni, zasiej kwiaty. Jeżeli chcesz zasiać coś, co  
ma przetrwać lata, zasiej drzewa. Jeżeli chcesz zasiać coś, co ma  
przetrwać wieczność, zasiej idee. Ci ludzie przyszli tu dzisiaj  
prosić cię, abyś zaszczepił im sekrety sukcesu, które umożliwiły  
ci w ciągu twego życia wspiąć się na sam szczyt góry. Wszyscy  
znamy historię twojej kariery - kontynuował. - Wiemy, że wcześnie  
straciłeś matkę i ojca i musiałeś ciężko pracować, podczas gdy  
inne dzieci chodziły do szkoły. Chcąc rozbudzić w swoich dzieciach  
nadzieję i ambicję, rodzice opowiadają im teraz wieczorami, przy  
świetle domowego ogniska, jak zdołałeś pokonać te i wiele innych  
przeszkód, łącznie z ułomnością własnego ciała, i osiągnąłeś  
największy sukces świata. Ale jest coś, czego nie mogą przekazać  
swoim dzieciom, ponieważ tego nie wiedzą!  
Wstrzymałem oddech. Byłem pewny, że Zacheusz także.  
Ben - hadad uderzał końcem swojego kija o marmurową posadzkę.  

background image

- A więc, nie potrafią oni powiedzieć swoim dzieciom, w jaki  
sposób udało ci się osiągnąć tak wiele! Tobie - sierocie bez  
wykształcenia, najbiedniejszemu z biednych - którego ułomność,  
wybacz mi, proszę, budziła śmiech i szyderstwo. Jeżeli ktokolwiek  
miałby być z góry skazany na żebracze życie w nędzy i poniżeniu,  
to byłbyś nim właśnie ty. Jakże więc, Zacheuszu, potrafiłeś  
uczynić swoje życie tak wspaniałym, podczas gdy inni, obdarzeni  
przez Boga zdrowiem, wykształceniem i mądrymi radami swoich  
rodziców, niczego w życiu nie osiągnęli? Jak to jest, że tak wielu  
ludzi, którzy mieli znacznie lepsze niż ty warunki osiągnięcia  
sukcesu i bogactwa, żyje z dnia na dzień, nie wiedząc, czy  
nazajutrz zdobędą jakąkolwiek strawę? Czy istnieją jakieś  
specjalne zasady, które stosowałeś w swoich tak wielu zyskownych  
przedsięwzięciach? Czy istnieją jakieś tajemnice powodzenia,  
dostępne tylko nielicznym? Czy są jakieś specjalne drogowskazy lub  
ukryte ścieżki, prowadzące do lepszego życia, a niedostępne dla  
całych rzesz ludzi, którzy każdego dnia zmagają się z losem,  
walcząc zaledwie o przetrwanie?  
- Są pewne zasady - szepnął Zacheusz, jakby na wpół do siebie.  
Ben - hadad podniósł głowę.  
- Co powiedziałeś, panie?  
- Zasady - powtórzył Zacheusz. - Zasady życia - powiedział z  
wahaniem, jak gdyby te słowa z trudem przechodziły mu przez  
gardło.  
- Nie rozumiem.  
- Właśnie dzisiaj powiedziałem Józefowi, że doszedłem do wniosku,  
iż życie to nic innego jak zawody - ale jak w każdych innych  
zawodach sportowych, obowiązują tu pewne zasady, które należy  
stosować, aby częrpać z nich przyjemność. Ponadto, jeżeli  
przestrzegamy tych zasad, nasze szanse na wygraną wielokrotnie  
wzrastają. Niestety, smutne to, ale większość ludzi jest tak  
zaabsorbowana samą walką o przetrwanie, że nawet nie ma okazji  
nauczyć się tych kilku prostych przykazań koniecznych do  
osiągnięcia sukcesu - sukcesu, który, nawiasem mówiąc, niewiele ma  
wspólnego ze sławą czy złotem.  
Starzec podszedł bliżej do gospodarza.  
- Ja, Zacheuszu, uważam się za wykształconego, ale nigdy  
dotychczas nie słyszałem o takich przykazaniach. Czy zostały one  
spisane, tak żeby wszyscy mogli z nich korzystać?  
- Nie, nie zostały spisane, Ben - hadadzie.  
- Ale ty je znasz.  
- Myślę, że znam większość tych zasad, których nauczyłem się w  
twardej szkole życia.  
- Czy to ten młody prorok, Jezus, o którym teraz mówią, że powstał  
z martwych - czy to on nauczył cię niektórych z owych przykazań,  
kiedy odwiedził cię przed swoim aresztowaniem i straceniem?  
Zacheusz uśmiechnął się.  
- Nie, znałem je już przedtem. Po naszej długiej wspólnej rozmowie  
nie uznałem jednak, aby nie zgadzał się z którą kolwiek z tych  
zasad.  
Ben - hadad bacznie przypatrywał się Zacheuszowi.  
- Jestem pewien, Zacheuszu, że nie zamierzasz zabrać ze sobą do  
grobu tak bezcennego skarbu. Skoro dzieliłeś się z nami swoją  
osobą przez tyle lat, to czy nie podzielisz się z nami także owymi  
zasadami sukcesu? Czyż każdemu nie przysługuje prawo do zmiany  
swojego życia na lepsze?  

background image

Zacheusz przymknął oczy i stał bez ruchu. W tłumie rozległy się  
pomruki, aż wreszcie mój pan otworzył oczy i skinął głową na znak  
zgody.  
Kiedy okrzyki radości umilkły, powiedział:  
- Uporządkowanie myśli zajmie mi trochę czasu, zanim spiszę je na  
pergaminie przy pomocy Józefa, ale uczynię to.  
Ku mojemu zaskoczeniu Ben - hadad potrząsnął przecząco głową.  
- Nie, nie, pojedynczy, spisany na pergaminie egzemplarz twoich  
przykazań sukcesu nie wystarczy. Spójrz na te tysiące ludzi, które  
potrzebują pomocy i przewodnictwa. Czy każdy z nich nie powinien  
mieć dostępu do twoich słów, tak aby mógł przyswoić je sobie i  
wyryć w swoim sercu, w umyśle i w duszy?  
- Sporządzenie kopii dla każdego mieszkańca miasta zajęłoby całe  
lata - przerwałem, tracąc kontrolę nad sobą. - Wymagasz rzeczy  
niemożliwej do spełnienia, Ben - hadadzie!  
Zacheusz położył mi rękę na ramieniu i przyciągnął mnie ku sobie.  
- Pamiętasz, Józefie, już dawno powiedziałem ci, że nie ma rzeczy  
niemożliwych, chyba że sam uznasz, iż są one niemożliwe?  
- Ależ, panie - zaprotestowałem - w jaki sposób twoje słowa mogą  
dotrzeć do tych tłumów ludzi, tak żeby wszyscy z nich skorzystali?  
To naprawdę jest niemożliwe, nawet dla ciebie!  
Zacheusz poklepał mnie pocieszająco po plecach i wskazał na  
odległe mury miasta, błyszczące bielą farby w jasnym słońcu.  
- Począwszy od dzisiejszego popołudnia będę ci dyktował to, co  
według mojego przekonania powinno się znaleźć w zbiorze Przykazań  
Sukcesu. Chociaż są to bardzo proste prawdy, będzie to jednak dla  
mnie długi i trudny proces, ponieważ, jak wiesz, lepiej posługuję  
się rękami niż słowem. Mimo to, z twoją pomocą, dokonamy tego.  
Kiedy praca nad ich właściwym sformułowaniem zostanie zakończona i  
będę zadowolony z rezultatu, każemy je namalować wielkimi  
czerwonymi literami na wewnętrznej ścianie białego muru, tuż nie  
opodal zachodniej bramy, tak by jak najwięcej mieszkańców miasta,  
jeśli tylko zechcą, mogło na nie codziennie spoglądać. I będzie to  
mój ostatni dar dla nich, mój testament dla wszystkich, którzy  
wołają o pomoc, mój mały spadek dla świata, który dał mi o wiele  
więcej, niż zasłużyłem.  
- To będzie monumentalne przedsięwzięcie - wykrztusiłem.  
- Ale warte wysiłku - powiedział - jeżeli dzięki temu zmienimy  
choć jedno życie.  
I tak się stało, że pięćdziesiąt dni po złożonej przez Zacheusza  
obietnicy jego słowa pojawiły się na zachodnim murze Jerycha,  
napisane w języku aramejskim - języku prostych ludzi. Każdego dnia  
przychodziły tu wielkie tłumy, a nawet zatrzymywały się  
przybywające z daleka karawany, aby przeczytać na własne oczy i  
nauczyć się, w jaki sposób można przemienić dni beznadziejnego  
mozołu w czas spełnienia i pokoju.  
Kiedy zapytałem Zacheusza, dlaczego napisał tylko dziewięć  
przykazań, jego odpowiedź była krótka:  
- Ponieważ Bóg dał nam Dziesięć Przykazań i nie można nikogo  
narażać na pokusę zupełnie niedorzecznego porównania tych dwóch  
zbiorów zasad. Przestrzeganie dziesięciu Praw Bożych - dodał -  
zapewni nam wstęp do nieba. Przestrzeganie dziewięciu Przykazań  
Sukcesu może dać każdemu przedsmak nieba tu, na Ziemi.  
 
 
Rozdział jedenasty 

background image

 
Pierwsze przykazanie sukcesu  
 
Musisz pracować każdego dnia, jak gdyby zależało od tego twoje  
życie.  
Nie zostałeś stworzony do życia w bezczynności. Nie możesz jeść,  
pić, bawić się czy kochać od wschodu do zachodu słońca. Praca nie  
jest twoim wrogiem, ale przyjacielem. Gdyby wszelki rodzaj pracy  
został ci zakazany, upadłbyś na kolana i błagał o rychłą śmierć.  
Nie musisz kochać zadań, które wykonujesz. Nawet królowie śnią o  
innych zajęciach. Ale musisz pracować i bieg twojego życia określa  
nie to, co robisz, ale sposób, w jaki wykonujesz swoją pracę. Ten,  
kto nieumiejętnie posługuje się młotem, nigdy nie wybuduje pałacu.  
Możesz pracować niechętnie albo możesz pracować z przyjemnością;  
możesz pracować jak człowiek albo pracować jak zwierzę. Nie ma  
jednak pracy tak prymitywnej, żebyś jej nie mógł uszlachetnić; nie  
ma pracy tak poniżającej, żebyś nie mógł w nią tchnąć duszy; nie  
ma pracy tak nudnej, żebyś nie mógł jej ożywić!  
Zawsze wykonuj wszystko, czego od ciebie wymagają, i jeszcze  
więcej. Wynagrodzenie cię nie ominie.  
Wiedz, że istnieje tylko jedna pewna metoda osiągnięcia sukcesu, a  
jest nią ciężka praca. Jeżeli nie chcesz zapłacić tej ceny za  
swoją niezwykłość, przygotuj się na życie w szarzyźnie i  
niedostatku.  
Współczuj tym, którzy cię znieważają i pytaj, dlaczego oddajesz  
tak dużo w zamian za tak niewiele. Ci, którzy dają mniej,  
otrzymują mniej.  
Nigdy nie ulegaj pokusie oszczędzania sobie wysiłku, nawet jeżeli  
miałbyś trudzić się dla innych. Osiągniesz taki sam sukces, jeżeli  
ktoś inny płaci ci za pracę, którą wykonujesz dla siebie. Zawsze  
staraj się pracować najlepiej, jak potrafisz. Co teraz zasiejesz,  
później przyniesie ci plon.  
Bądź wdzięczny za swoją pracę i za to, czego od ciebie wymaga.  
Gdyby nie było dla ciebie pracy, choćby wydawała się najbardziej  
odpychająca, nie mógłbyś ani tyle jeść, ani znajdować przyjemności  
w odpoczynku, ani tak spokojnie spać, nie byłbyś tak zdrowy ani  
nie mógłbyś cieszyć się uśmiechami wdzięczności tych, którzy  
kochają cię za to, kim jesteś, a nie za to, co robisz.  
 
 
Rozdział dwunasty 
 
Drugie przykazanie sukcesu  
 
Musisz się nauczyć, że dzięki cierpliwości możesz kierować swoim  
przeznaczeniem.  
Wiedz, że im większa jest twoja cierpliwość, tym pewniejsza jest  
twoja nagroda. Żadne wielkie osiągnięcie nie jest możliwe bez  
cierpliwej pracy i oczekiwania.  
Życie nie jest wyścigiem. Żadna droga nie wyda ci się zbyt długa,  
jeżeli będziesz przemierzał ją z rozwagą i bez pośpiechu. Unikaj  
jak zarazy każdego powozu, który zatrzymuje się, aby zaproponować  
ci szybką podróż do bogactwa, sławy i władzy. Życie poddaje nas  
tylu próbom, nawet w najlepszym okresie, że takie pokusy mogą cię  
zniszczyć. Nie ustawaj. Idź. Potrafisz wytrwać.  
Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoc jest słodki. Cierpliwość  

background image

pozwoli ci przezwyciężyć każdą przeszkodę i przetrwać każdą  
porażkę. Dzięki cierpliwości możesz kierować swoim przeznaczeniem  
i osiągnąć to, czego chcesz.  
Cierpliwość jest kluczem do zadowolenia - twojego i tych, którzy  
muszą z tobą żyć.  
Musisz zrozumieć, że nie możesz przyspieszyć swojego sukcesu, tak  
samo jak lilie polne nie mogą zakwitnąć przed właściwą dla nich  
porą. Czy zbudowano by jakąkolwiek piramidę, gdyby nie układano  
kamiennych bloków pojedynczo, jeden na drugim? Jakże nieszczęśliwi  
są ci, którym brak cierpliwości. Czyż rany nie goją się powoli i  
stopniowo?  
Każda bezcenna cecha, którą mędrcy uważają za niezbędną do  
osiągnięcia sukcesu, jest bezużyteczna, kiedy brakuje  
cierpliwości. Odwaga pozbawiona cierpliwości może cię zabić.  
Ambicja bez cierpliwości może zniszczyć najbardziej obiecujące  
kariery. Niecierpliwe dążenie do bogactwa oderwie cię tylko od  
twojej chudej sakiewki, a wytrwanie w czym kolwiek, pozbawione  
cierpliwości, nigdy nie jest możliwe. Któż może się ostać, któż  
może wytrwać bez oczekiwania, które nieodłącznie temu towarzyszy?  
Cierpliwość jest wielką siłą. Korzystaj z niej dla wzmacniania  
ducha, łagodzenia swoich obyczajów, tłumienia gniewu, zapominania  
o urazach, zwalczania pychy, powściągania języka, panowania nad  
swoją ręką, a w odpowiednim czasie te wszystkie dobre cechy  
odnajdziesz w życiu, na które zasługujesz.  
 
 
Rozdział trzynasty 
 
Trzecie przykazanie sukcesu 
 
 Musisz starannie wytyczyć swój kurs, bo w przeciwnym razie  
będziesz wiecznie dryfował.  
Nauczyłeś się, że bez wytężonej pracy nigdy nie osiągniesz  
sukcesu. Podobnie, nie osiągniesz go bez cierpliwości. Ktoś może  
jednak pracować pilnie i okazywać większą cierpliwość niż Hiob, a  
mimo to nigdy nie wzniesie się ponad przeciętność, jeżeli nie  
sporządzi planów i nie określi celów.  
Żaden statek nie podniesie kotwicy i nie rozwinie żagli, jeśli nie  
ma określonego miejsca przeznaczenia. Żadna armia nie rozpocznie  
bitwy bez strategicznego planu gwarantującego jej zwycięstwo.  
Żadne drzewo oliwne nie zakwita bez obietnicy przyszłych owoców.  
Żaden postęp w życiu nie jest możliwy bez wytyczenia celów.  
Życie to zawody, w których uczestniczy niewielu zawodników, ale  
którym przygląda się wielu widzów. Widzowie - to koczownicy,  
którzy wędrują przez życie bez marzeń, celów i planów - nawet na  
dzień jutrzejszy. Nie współczuj im. Ich brak wyboru to ich własny  
wybór. Przyglądanie się zawodom z trybun jest bezpieczne. Czy ten,  
kto nie bierze udziału w zawodach, może się potknąć, może upaść,  
może być wygwizdany?  
Czy jesteś zawodnikiem? Jako zawodnik nie możesz przegrać. Ci,  
którzy wygrywają, zdobywają owoce zwycięstwa, ale ci, którzy są  
przegrani dzisiaj, nauczyli się bardzo cennej lekcji - że jutro  
los może się do nich uśmiechnąć.  
Czego oczekujesz od życia? Zanim się na coś zdecydujesz, zastanów  
się długo i poważnie, możesz bowiem osiągnąć to, do czego dążysz.  
Czy jest to bogactwo, władza, ładny dom, spokój umysłu, ziemia,  

background image

szacunek, stanowisko? Jakiekolwiek cele wybierzesz, utrwal je w  
swojej pamięci i nigdy od nich nie odstępuj. Oczywiście, nawet to  
może nie wystarczyć, bo życie nie jest sprawiedliwe. Nie wszyscy,  
którzy ciężko i cierpliwie pracują i którzy mają cele, osiągną  
sukces. Ale bez tych trzech elementów porażka jest nieunikniona.  
Nie zaniedbuj żadnej szansy na sukces. A jeżeli poniesiesz  
porażkę, próbuj dalej.  
Naszkicuj swoje plany już dzisiaj. Zadaj sobie pytanie, gdzie  
znajdziesz się za rok od dnia dzisiejszego, jeżeli będziesz  
kontynuował to, co robisz teraz. Potem zastanów się, gdzie chcesz  
być na swojej drodze do bogactwa, stanowiska czy innego celu, o  
jakim marzysz. Następnie zaplanuj, co musisz uczynić w ciągu  
dalszych dwunastu miesięcy, aby osiągnąć swój cel.  
I wreszcie wprowadź w życie swój plan!  
 
 
Rozdział czternasty 
 
Czwarte przykazanie sukcesu CZWARTE PRZYKAZANIE SUKCESU 
 
Musisz być przygotowany na ciemność, kiedy wędrujesz w blasku  
słońca.  
Pamiętaj, że żadna sytuacja nie trwa wiecznie. W twoim życiu są  
różne pory, tak samo jak w przyrodzie. Ani dobre, ani złe okresy w  
twoim życiu nie będą trwały wiecznie.  
Nie planuj na okres dłuższy niż jeden rok. W życiu, tak jak na  
wojnie, dalekowzroczne plany są bez znaczenia. Wszystko zależy od  
tego, w jaki sposób odpowie się na nieoczekiwane i niemożliwe do  
przewidzenia ruchy przeciwnika i jak pokieruje się całą kampanią.  
Twoim przeciwnikiem, jeżeli nie jesteś odpowiednio przygotowany,  
mogą być cykle życia, tajemnicze rytmy wzlotów i upadków, jak  
przypływy i odpływy oceanów na plażach świata. Wysoka i niska  
fala, wschód i zachód słońca, bogactwo i ubóstwo, radość i rozpacz  
- na wszystkie te zjawiska przychodzi odpowiedni czas.  
Żałuj bogacza, który pędzi na wysokiej fali tego, co wydaje mu się  
nieskończonym pasmem wielkich sukcesów. Kiedy nadchodzi  
katastrofa, okazuje się zupełnie nie przygotowany i popada w  
kompletną ruinę. Zawsze bądź przygotowany na najgorsze.  
Żałuj biedaka, który ugina się pod falą przypływu kolejnych  
porażek i nieszczęść. W końcu rezygnuje z wszelkich prób właśnie  
wtedy, kiedy fala się odwraca i sukces sam wyciąga do niego ręce.  
Nigdy nie rezygnuj.  
Zawsze miej wiarę, że warunki się zmienią. Chociaż będzie ci  
ciężko na sercu, twoje ciało będzie posiniaczone, a twoja sakiewka  
pusta, i nie znajdzie się nikt, kto by cię pocieszył - nie załamuj  
się. Tak jak wiesz, że słońce wzejdzie, bądź też przekonany, że  
twój czas niepowodzeń musi się skończyć. Zawsze tak było. I zawsze  
tak będzie.  
I jeżeli twoja praca, twoja cierpliwość i twoje plany zesłały ci  
pomyślność, poszukaj tych, którzy są na dole, i podnieś ich.  
Przygotuj się na swoją przyszłość. Może nadejść dzień, kiedy to,  
co zrobiłeś dla innego człowieka, ktoś inny uczyni także dla  
ciebie.  
Pamiętaj, że nic nie jest wieczne, ale ponad wszystko ceń sobie  
miłość, jaką otrzymujesz od innych. Ona będzie trwała także  
wówczas, gdy twoje złoto i zdrowie już przeminą.  

background image

Musisz jednak planować nawet utratę tej miłości, wiedząc, że  
pewnego dnia znajdziesz się, już na całą wieczność, w miejscu,  
gdzie nie ma żadnych cyklów, wzlotów i upadków, żadnego bólu i  
smutku, a przede wszystkim - żadnych porażek.  
 
 
Rozdział piętnasty 
 
Piąte przykazanie sukcesu 
 
Musisz się uśmiechać w obliczu przeciwności losu, aż przeminą.  
Będziesz o wiele mądrzejszy, kiedy uświadomisz sobie, że  
przeciwności losu nigdy nie są stałym udziałem człowieka. Jednak  
sama ta mądrość nie wystarczy. Trudności i porażki mogą cię  
zniszczyć, jeśli cierpliwie czekasz, aż twój los się odmieni.  
Traktuj je tylko w jeden sposób.  
Witaj je radośnie, z otwartymi ramionami!  
Ponieważ to zalecenie przeczy wszelkiej logice czy rozsądkowi,  
jest najtrudniejsze do zrozumienia i przyswojenia.  
Niech łzy, które wylewasz z powodu swoich niepowodzeń, przemyją ci  
oczy, tak żebyś mógł zobaczyć prawdę. Pomyśl, że ten, kto walczy z  
tobą, zawsze wzmacnia twoje siły i doskonali twoje umiejętności.  
Twój przeciwnik jest zawsze, w końcu, twoim najlepszym  
pomocnikiem.  
Przeciwności losu są w twoim życiu deszczem, zimnym, posępnym i  
nieprzyjaznym. Jednak w porze deszczów rodzą się lilie, róże,  
daktyle i granaty. Któż może przewidzieć, jaki wspaniały owoc  
wydasz po doświadczeniu piekącego żaru utrapień i ulewnego deszczu  
cierpienia? Nawet pustynia rozkwita po burzy.  
Przeciwności losu są także naszym największym nauczycielem. Twoje  
zwycięstwa niewiele cię nauczą, ale kiedy jesteś popychany,  
dręczony i doznajesz porażek, wówczas zdobywasz wielką wiedzę,  
ponieważ dopiero wtedy poznajesz swoją prawdziwą istotę, stajesz  
się bowiem wolny przynajmniej od tych, którzy ci pochlebiają. A co  
z twoimi przyjaciółmi? Kiedy osaczają cię przeciwności losu, wtedy  
najlepiej możesz się przekonać, ilu naprawdę ich masz.  
Pamiętaj zawsze, nawet w najczarniejszych chwilach, że każda  
porażka jest tylko krokiem na drodze do sukcesu, każde odkrycie  
fałszu kieruje cię w stronę prawdy, każde doświadczenie eliminuje  
jakąś pokusę popełnienia błędu i każda przeciwność losu będzie  
tylko przez jakiś czas przesłaniała twoją drogę prowadzącą do  
pokoju i spełnienia.  
 
 
Rozdział szesnasty 
 
Szóste przykazanie sukcesu 
 
Musisz pamiętać, że plany są tylko mrzonkami, nie działaniami.  
Ten, którego ambicja pełznie przy ziemi, zamiast wzbijać się  
wysoko, ten, kto jest zawsze niepewny, kto gra na zwłokę, zamiast  
działać, daremnie zmaga się z niepowodzeniami.  
Czy nie jest nierozważny ten, kto widząc przed sobą falę  
przypływu, nie czyni nic, aby nie pochłonął go ocean? Czy nie jest  
głupcem ten, kto mając szansę polepszenia swojego losu, zastanawia  
się tak długo, aż wreszcie zamiast niego tę szansę wykorzysta ktoś  

background image

inny?  
Tylko działanie nadaje życiu siłę, radość, cel. Świat będzie  
zawsze mierzył twoją wartość według czynów, jakich dokonujesz.  
Któż może ocenić twoje talenty według myśli, jakie przychodzą ci  
do głowy, czy według uczuć, jakie przeżywasz? I w jaki sposób  
zademonstrujesz swoje zdolności, jeżeli zawsze jesteś widzem, a  
nigdy zawodnikiem?  
Nie trać otuchy. Pamiętaj, że działanie i smutek są odwiecznymi  
przeciwieństwami. Kiedy twoje muskuły się napinają, twoje ręce  
pracują, nogi się poruszają, a twój umysł zaabsorbowany jest  
zadaniem, które akurat wykonujesz, wtedy nie masz czasu na  
użalanie się nad sobą i na wyrzuty sumienia. Działanie jest  
balsamem, który uleczy każdą ranę.  
Pamiętaj, że cierpliwość jest sztuką ufnego czekania na życie, na  
jakie zasługujesz, spełniając dobre uczynki, ale działanie jest  
siłą, która umożliwia spełnianie dobrych uczynków. Nawet długi  
czas oczekiwania na zasłużony sukces wydaje się krótszy, kiedy  
wypełniony jest działaniem.  
Nikt nie będzie działał za ciebie. Twoje plany pozostaną tylko  
snem próżniaka, jeżeli nie obudzisz się i nie zaczniesz walczyć z  
siłami, które cię pomniejszają. Podjęcie działania jest zawsze  
niebezpieczne, ale siedzenie i czekanie, aż sukcesy same do ciebie  
przyjdą, może zakończyć się tylko porażką.  
Całe życie, od kołyski do grobu, naznaczone jest niepewnością.  
Śmiej się z twoich wątpliwości i krocz do przodu. A jeżeli zamiast  
pracy chcesz mieć jak najwięcej wolnego czasu, nie trać otuchy. Im  
więcej pracujesz, im więcej możesz zrobić i im bardziej jesteś  
zajęty, tym więcej będziesz miał wolnego czasu.  
Działaj, bo inaczej sam będziesz przedmiotem działania innych.  
 
 
Rozdział siedemnasty 
 
Siódme przykazanie sukcesu 
 
Musisz oczyścić umysł z pajęczyn, zanim staniesz się ich więźniem.  
Umysł stanowi odrębny byt i sam może stworzyć niebo z piekła albo  
piekło z nieba.  
Dlaczego stale wspominasz miłość, którą z powodu własnej głupoty i  
lekkomyślności utraciłeś dawno temu? Czy te myśli ułatwią ci dziś  
rano trawienie?  
Dlaczego stale bolejesz nad swoimi porażkami? Czy łzy podniosą  
dzisiaj twoje kwalifikacje w pracy, którą podjąłeś, by utrzymać  
swoją rodzinę?  
Dlaczego stale masz przed oczami twarz tego, kto cię skrzywdził?  
Czy z myślą o słodkiej zemście będziesz lepiej spał tej nocy?  
Nieżyjący przyjaciele, nieudane przedsięwzięcia, raniące słowa,  
bezpodstawne urazy, stracone pieniądze, nie zaleczone smutki, nie  
osiągnięte cele, zniszczone ambicje, zawiedzione nadzieje -  
dlaczego przechowujesz ten cały niepotrzebny kram, jak gdyby miał  
jakąkolwiek wartość? Dlaczego pozwalasz, aby takie pajęczyny hańby  
i niesławy zapełniały strych twojego umysłu, nie pozostawiając  
miejsca na jasną, dobrą myśl o dniu dzisiejszym?  
Wymieć te tragiczne rekwizyty przeszłości, które nagromadziły się  
przez wiele lat. Jeżeli tylko na to pozwolisz, ich rozkładające  
się wnętrzności sparaliżują w końcu twoją wszelką aktywność.  

background image

Zdolność zapominania jest cnotą, a nie wadą.  
Ale z drugiej strony nie wystarczy wiedzieć, że dzień wczorajszy,  
z jego wszystkimi błędami i troskami, jego cierpieniem i łzami,  
przeminął na zawsze i nigdy już nie wyrządzi ci krzywdy. Musisz  
także wierzyć, że nie masz żadnego wpływu na dzień jutrzejszy, w  
którym być może czekają cię nowe strapienia i pomyłki - dopóki  
znowu nie wzejdzie słońce. Możesz kształtować według własnego  
życzenia tylko tę chwilę, która właśnie trwa.  
Nigdy nie pozwól, aby dzień jutrzejszy rzucał cień na dzień  
dzisiejszy. Szaleństwem jest spodziewać się czegoś złego, zanim to  
zło nadejdzie. Nie trać czasu na myślenie o czymś, co może się  
nigdy nie wydarzyć. Zajmuj się tylko teraźniejszością. Ten, kto  
zawczasu martwi się nieszczęściami, cierpi podwójnie.  
Zapomnij o przeszłości i pozwól, żeby Bóg troszczył się o  
przyszłość. On jest o wiele doskonalszy od ciebie.  
 
 
Rozdział osiemnasty 
 
Ósme przykazanie sukcesu 
 
 
Musisz ulżyć swemu brzemieniu, jeśli chcesz osiągnąć swoje  
przeznaczenie.  
Jakże różnisz się teraz od noworodka, którym byłeś kiedyś.  
Przyszedłeś na świat z niczym, ale przez wiele lat, aby czuć się  
bezpiecznym, obciążyłeś się tak ciężkim bagażem, że twoja wędrówka  
przez życie stała się karą, zamiast być przyjemnością.  
Uwolnij się od tego ciężaru - i to od dzisiaj. Prawdziwą wartość  
człowieka mierzy się według tego, do jakich celów nie chce dążyć.  
Wielkie błogosławieństwa życia już są w tobie albo w twoim  
zasięgu. Otwórz oczy na prawdę, zanim przejdziesz obok skarbów,  
których szukasz. Miłość, spokój umysłu i szczęście są klejnotami,  
których wartości nie mogą podnieść ani obniżyć żadne dobra  
materialne, żaden majątek w ziemi czy w złocie.  
Jaką nagrodą są złoto, jedwabie i pałace, jeżeli ich posiadanie  
niszczy szczęście, które na ślepo przyjąłeś za rzecz oczywistą?  
Największym kłamstwem jest powiedzenie, że pieniądze i majątek  
mogą napełnić twoje życie radością. Jeżeli bogactwo stanowi część  
twojego bagażu, to jesteś biedny, ponieważ będziesz, ni mniej, ni  
więcej, tylko osłem uginającym się pod ciężarem złota, które  
musisz dźwigać, dopóki śmierć nie uwolni cię od tego ciężaru.  
Spośród wszystkich zbędnych rzeczy, które posiadasz, spośród  
wszystkich przyjemności, którymi się cieszysz, nie wyniesiesz z  
tego świata więcej niż ze snu. Bogactwo przyjmuj niechętnie do  
swego domu, ale nigdy do swego serca.  
Nie zazdrość temu, kto posiada wielkie majątki. Ich ciężar byłby  
dla ciebie zbyt kłopotliwy, tak samo jak jest dla niego. Nie  
poświęciłbyś, tak jak on, zdrowia, spokoju, honoru, miłości i  
sumienia, aby je osiągnąć. Cena jest tak wysoka, że cała  
transakcja staje się w końcu wielką stratą.  
Uprość swoje życie. Ten jest najbogatszy, kto zadowala się  
najmniejszym.  
 
 
Rozdział dziewiętnasty 

background image

 
Dziewiąte przykazanie sukcesu  
 
Nie wolno ci zapominać, że zawsze jest później, niż myślisz.  
Pamiętaj, że czarny wielbłąd śmierci jest ciągle blisko. Niech  
zawsze towarzyszy ci myśl, że nie będziesz żył wiecznie. Na tym  
polega ironia życia, że właśnie ta świadomość pozwoli ci smakować  
radość każdego nowego dnia, zamiast ubolewać nad ciemnością twoich  
nocy.  
Każdy z nas umiera, z godziny na godzinę, od chwili, kiedy  
przyszedł na świat. Zdając sobie z tego sprawę, patrz na rzeczy z  
odpowiedniej perspektywy, a wtedy zobaczysz, że owe góry, które ci  
zagrażają, to tylko mrowiska, a owe bestie, które chcą cię pożreć,  
to tylko komary.  
Niech śmierć będzie twoim towarzyszem życia, ale nigdy się jej nie  
bój. Strach przed śmiercią tak paraliżuje wielu ludzi, że nie  
pozwala im żyć. Współczuj im. W jaki sposób mogą się dowiedzieć,  
że szczęście śmierci jest przed nami ukryte, abyśmy mogli lepiej  
znosić życie?  
Wyobraź sobie, że jesteś wezwany do wieczności już dzisiaj.  
Opłakuj teraz, kiedy jeszcze możesz, ten dzień wspólnej zabawy z  
twoją rodziną, który obiecałeś jej w zeszłym tygodniu, i jeszcze  
wcześniej, dzień miłości i radości, na który nigdy nie miałeś  
czasu, goniąc za pieniędzmi. I teraz oni mają twoje złoto, to  
prawda, ale nigdy nie zobaczą już, choćby na moment, twojego  
uśmiechu.  
Opłakuj teraz, kiedy twoje serce jeszcze bije, kwiaty, których  
nigdy nie powąchasz, dobre uczynki, których nigdy nie spełnisz,  
matkę, której nigdy nie odwiedzisz, muzykę, której nigdy nie  
posłuchasz, smutki, których nigdy nie ukoisz, zadania, których  
nigdy nie dokończysz, marzenia, których nigdy nie zrealizujesz.  
Pamiętaj, że zawsze jest później, niż myślisz. Zapisz sobie  
głęboko w umyśle to ostrzeżenie nie po to, żebyś się smucił, ale  
żebyś nie zapominał, że dzień dzisiejszy może być jedynym, co ci  
pozostało.  
Naucz się żyć razem ze śmiercią, ale nigdy przed nią nie uciekaj.  
Jeżeli bowiem umrzesz, będziesz z Bogiem. A jeżeli żyjesz, On jest  
z tobą.  
 
 
Rozdział dwudziesty 
 
- Nie wiem - westchnął Zacheusz, wskazując rzędy starannie  
napisanych czerwonymi literami wyrazów przy czym wszystkie  
przykazania oddzielone były od siebie mniej więcej o łokieć. -  
Jest tutaj prawda, którą każdy może zobaczyć, ale czy oni  
rozumieją, że samo przeczytanie tych zdań nie będzie miało żadnego  
wpływu na ich życie, jeżeli nie zechcą działać zgodnie z nimi?  
- Działaj, bo inaczej sam będziesz przedmiotem działania innych? -  
powiedziałem, cytując ostatni wiersz szóstego przykazania.  
Zacheusz skinął głową. Obaj siedzieliśmy w naszym ulubionym  
otwartym powozie, który musiał się na chwilę zatrzymać w pobliżu  
zachodniej bramy z powodu wielkich tłumów zgromadzonych przed  
murem, przybywających tu zresztą codziennie przez ostatni miesiąc.  
- Posłuchaj tej niezwykłej melodii... - rzekł Zacheusz.  
- Oni czytają przykazania na głos - wyjaśniłem. - Kiedy jeden  

background image

skończy pierwsze, następny zaczyna drugie i tak dalej...  
Pokazałem lejcami w kierunku dobrze ubranego, młodego mężczyzny  
stojącego blisko muru.  
- Spójrz na niego, panie. Spisuje nasze słowa na pergaminie. A tam  
stoi drugi, trzeci - wszyscy piszą.  
- To bardzo dobrze i słusznie - odparł Zacheusz - ale tym uczonym  
należałoby uświadomić, że słowa na papierze są równie bezsilne, co  
słowa na murze, jeżeli nie przełoży się ich na czyny.  
Obserwowaliśmy falujący tłum, ludzi różnych zawodów i stanów,  
kiedy w pewnej chwili Zacheusz wskazał na grupę sześciu starszych  
mężczyzn głośno dyskutujących przed murem.  
- Zasady, które tu spisałem, są bardzo proste, ale może jednak nie  
wszystkim wydają się dość jasne. Muszą być dostosowane do ludzi,  
którym mają służyć. Czuję, że powinienem stanąć przed murem, jak  
nauczyciel przed tablicą, i wyjaśnić sens każdego przykazania.  
- Chyba nie doceniasz ich inteligencji.  
- Nie, nie w tym rzecz. Chodzi mi o ich nastawienie. Większość z  
nich musiała borykać się z losem tak długo, że obawiam się, iż  
wyzbyła się wszelkiej ambicji, aby polepszyć swoje życie. Ludzie,  
którzy stracili siłę woli, mają jeszcze dużo siły fizycznej, ale  
na co zdadzą się muskuły, jeśli nie ma już żadnych pragnień?  
Obawiam się, że oni czytają to, co napisałem, ze względu na  
oryginalny sposób przedstawienia tego tekstu na murze, ale szybko  
wrócą do swojego dawnego stylu życia, starych przyzwyczajeń i  
nawyków myślowych.  
- Zacheuszu, gdyby tak było, nie widziałbym tutaj codziennie,  
kiedy tędy przechodzę, ciągle tych samych twarzy. Ci ludzie nie  
tylko czytają twoje słowa - oni uczą się ich na pamięć!  
- Dobrze, dobrze. Jeżeli tylko...  
- Co się stało, panie?  
- Spójrz, Józefie - szepnął do mnie, pokazując do tyłu, na oddział  
rzymskiej konnicy w sile co najmniej trzydziestu jeźdźców,  
jadących dwójkami w naszym kierunku. Na ich czele, na siwku,  
jechała znajoma postać w hełmie na głowie i napierśniku, jakby  
przygotowana do bitwy.  
- Piłat!  
Zacheusz drgnął.  
- Ci ludzie mają miecze w ręku, jak gdyby spodziewali się jakiegoś  
niebezpieczeństwa. Jak sądzisz, co tym razem sprowadziło tutaj  
prokuratora z Jerozolimy?  
Nie musieliśmy długo czekać na wyjaśnienie sprawy. Za oddziałem  
konnicy jechały trzy długie wozy, każdy ciągniony przez sześć koni  
i załadowany drabinami. Na każdym wozie jechało co najmniej  
dwunastu żołnierzy.  
Tłum niechętnie cofnął się w milczeniu, kiedy wozy zatrzymały się  
przy murze. Żołnierze zeskoczyli na ziemię, szybko wyładowali z  
wozów drabiny i oparli je o mur. W tym czasie legioniści, nie  
zsiadając z koni, obserwowali tłum.  
Zacheusz ścisnął mnie za ramię i wskazał na trzeci wóz, gdzie  
żołnierze przelewali białą ciecz z dużego miedzianego zbiornika do  
wiader.  
- Oni będą bielić nasz mur, Józefie.  
- Ale nasz mur tego nie potrzebuje.  
- Ten kawałek najwyraźniej potrzebuje - odpowiedział smutno,  
wskazując ręką w kierunku fragmentu muru, gdzie spisane były  
Przykazania Sukcesu.  

background image

Kiedy ludzie stojący na czele tłumu zorientowali się wreszcie w  
zamiarach żołnierzy, wybiegli naprzód, krzycząc: "Nie! Nie! Nie!"  
- aż legioniści ostrzegawczo podnieśli miecze nad ich głowami.  
- Jeżeli ich nie powstrzymamy, Józefie, dojdzie do rozlewu krwi -  
wymamrotał Zacheusz, z trudem wysiadając z powozu.  
Z drżeniem posuwałem się tuż za Zacheuszem, torującym sobie drogę  
przez tłum, który, rozpoznawszy go, zaczął wznosić okrzyki na jego  
cześć. Kiedy Piłat odwrócił się i zobaczył nas, jak zmierzamy w  
jego stronę, zsiadł z konia i zdjął hełm. Z rękami na biodrach i  
szeroko rozstawionymi nogami prokurator pogroził w naszym kierunku  
pięścią i zawołał:  
- Ty mały staruchu, tym razem za daleko się posunąłeś z tym swoim  
malowaniem muru!  
- Dlaczego? - spokojnie zapytał Zacheusz. - Co jest w tym tak  
strasznego?  
Teraz Piłat potrząsnął pięścią w stronę zapisanej czerwonymi  
literami ściany.  
- Prawa Rzymu są wystarczające dla tego... tego motłochu!  
- Ale na tym murze nie zostały spisane prawa. To są tylko zasady,  
proste zasady, których stosowanie może zapewnić lepsze i  
szczęśliwsze życie. Wiele z nich przypomina myśli największych  
mędrców Rzymu czy Aten. Dlaczego tutaj potępiasz to, co jest  
przedmiotem czci i szacunku w twoim własnym kraju?  
Piłat podszedł bliżej i odkaszlnął tak, że jego ślina wylądowała  
na twarzy Zacheusza. Mój pan nawet nie drgnął.  
- Powinienem cię stracić - ryknął prokurator - za zdradę stanu, ty  
niewierny celniku, ty żałosna imitacjo człowieka!  
- Za co?  
- Sam wiesz, za co.  
- Z tego samego powodu, z jakiego ukrzyżowałeś Jezusa?  
Piłat zbladł.  
- Jesteś agitatorem, tak samo jak on. Podburzasz ludzi fałszywymi  
obietnicami życia, jakiego nigdy nie zaznają. Spójrz na nich!  
Ciemni, brudni, chorzy, bez środków do życia! Kto cię upoważnił do  
udzielania im rad? I co im powiesz, jeżeli twoje lekarstwo ich nie  
uleczy? Co im podsuniesz innego, jeżeli twoje magiczne zasady  
okażą się nieskuteczne? Może rewoltę? Może oznajmisz im, że w  
istocie to Rzym stanowi prawdziwe źródło ich problemów i że cesarz  
ponosi winę, iż muszą jeść suchy chleb? Jesteś niebezpiecznym  
człowiekiem, Zacheuszu. Zwodzisz ludzi słodkimi pokusami, a w ich  
sytuacji pójdą za każdym, kto będzie na tyle głupi, żeby stanąć na  
ich czele. Ty... i ten Jezus!  
Zacheusz uśmiechnał się.  
- Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem...  
- Dosyć! - zawołał Piłat i zwrócił się do żołnierzy czekających  
koło drabin, z wiadrami i szmatami w rękach. Dał znak i żołnierze  
zaczęli wchodzić po drabinach przystawionych do muru.  
Nagle, przy wtórze głośnych okrzyków, jakiś młody człowiek  
wyskoczył z tłumu i zaczął szarpać za dolny szczebel jednej z  
drabin, po której wspinał się żołnierz. Dwaj legioniści  
natychmiast zeskoczyli z koni i podczas gdy jeden z nich złapał  
młodzieńca z tyłu za ramiona, drugi wbił mu miecz głęboko w  
brzuch. Potem pokazał tłumowi, przez który przebiegł jęk rozpaczy,  
skrwawiony miecz, jak gdyby ostrzegając każdego, kto ośmieliłby  
się zbliżyć.  
Zacheusz, utykając, podbiegł do leżącego młodzieńca, w ogóle nie  

background image

zważając na dwóch żołnierzy z wzniesionymi do góry mieczami.  
Ukląkł i ostrożnie ujął w ręce głowę chłopca. Na długo pozostanie  
w mojej pamięci płacz Zacheusza.  
Zanim zapadła noc, Przykazania Sukcesu zniknęły bez śladu, a mur w  
pobliżu zachodniej bramy był znowu biały. Piłat powrócił ze swoimi  
ludźmi do Jerozolimy.  
 
 
Rozdział dwudziesty pierwszy 
 
Odkąd Zacheusz zrzekł się swoich funkcji, oddał farmy i składy i  
rozdzielił majątek między biednych, nasz tryb życia uległ zmianie.  
Teraz on spał aż do południa, a ja po niespokojnej nocy wstawałem  
skoro świt i, z braku lepszego zajęcia, chodziłem po ulicach  
Jerycha.  
Nazajutrz po straszliwym postępku Piłata, z niepojętych dla mnie  
powodów, nogi same poniosły mnie po brukowanej drodze, ku  
zachodniej bramie. Słońce wzeszło już nad majaczącymi w oddali  
górami. O tak wczesnej godzinie na ulicy oprócz mnie nie było  
nikogo. Nigdy nie zapomnę tego poranka.  
Na połyskującej świeżą białą farbą powierzchni muru widniały  
napisane czerwonymi literami, dokładnie takimi samymi jakie były  
tu jeszcze wczoraj, Przykazania Sukcesu!  
Pamiętam, że upadłem na kolana, zupełnie oszołomiony i  
zdezorientowany. Pocierałem oczy aż do bólu, myśląc, że jest to  
tylko złudzenie optyczne, rezultat gry świateł. Czyżbym miał  
jakieś przywidzenia? Czy tak podziałały na mnie tragiczne  
wydarzenia wczorajszego dnia? Usłyszałem kaszel i poderwałem się  
na równe nogi. Jakaś postać, odziana w niebieską szatę, z głową  
opuszczoną, jakby w głębokiej modlitwie, szła w moim kierunku.  
- Ben - hadad! - zawołałem. - To ty?  
Starzec zwolnił.  
- Józef? Co robisz na tej drodze o tak wczesnej porze? Jesteś  
ranny? Napadli cię rabusie i zabrali ci sakiewkę?  
- Spójrz, Ben - hadadzie! - zawołałem, wskazując na mur. - Powiedz  
mi, że moje oczy nie zwodzą mnie. Co tutaj widzisz?  
Jego zachowanie potwierdziło, że to, co ujrzałem, nie było  
złudzeniem. Łzy zaczęły toczyć się po jego pokrytej zmarszczkami  
twarzy, kiedy powoli osuwał się na kolana obok mnie.  
- To cud, Józefie, cud! I pomyśleć, że doczekałem w swoim życiu  
takiego dnia! Już po raz drugi Bóg wybrał mury Jerycha, aby  
zapewnić nas, że nie jest obojętny na dążenie ludzi do lepszego  
życia. Ale popatrz tam, Józefie, popatrz! - wyszeptał, wskazując  
miejsce na murze, gdzie kończyło się Dziewiąte Przykazanie  
Sukcesu. - Tam jest coś dodane do słów naszego przyjaciela,  
Zacheusza!  
- Niemożliwe - zawołałem, znowu przecierając oczy. - Niemożliwe!  
- Czy twój pan znał dziesiąte przykazanie, którego nie chciał  
napisać?  
- Nie jestem pewien. Któregoś dnia, kiedy pracowaliśmy, wspomniał,  
że jest dwadzieścia albo trzydzieści zasad i wszystkie są ważne,  
ale uważał, że dziewięć wystarczy, aby wziąć udział w zawodach  
życia z wszelkimi szansami na zwycięstwo. A liczba dziesięć, jak  
powiedział, jest zarezerwowana dla Przykazań Bożych.  
- Ale teraz mamy tu dziesięć - wyszeptał Ben - hadad z zapartym  
tchem.  

background image

- Tak, i dziesiąte napisane jest identycznymi czerwonymi literami  
i w takim samym stylu jak pozostałe dziewięć! Muszę się  
pospieszyć. Muszę donieść o tym Zacheuszowi...!  
- Poczekaj - powiedział Ben - hadad, chwytając mnie za rękaw. -  
Zanim pójdziesz, odczytajmy razem to Dziesiąte Przykazanie  
Sukcesu. W końcu niecodziennie można wspólnie doświadczać cudu.  
I tak, trzymając się za ręce, odczytaliśmy słowa...  
 
 
Rozdział dwudziesty drugi 
 
Dziesiąte przykazanie sukcesu 
Nie usiłuj nigdy udawać nikogo innego, bądź zawsze sobą.  
Być tym, kim jesteś, i stać się tym, kim możesz być - oto sekret  
szczęśliwego życia.  
Każda istota ma różne talenty, różne pragnienia, różne możliwości.  
Bądź sobą. Starając się być kimś innym, niż naprawdę jesteś, to  
nawet jeżeli wprowadzisz w błąd cały świat, będziesz dziesięć  
tysięcy razy gorszy, niż gdybyś był niczym.  
Nigdy nie trać sił na pokazanie siebie lepszym, niż jesteś, aby  
się komuś przypodobać. Nigdy nie wkładaj fałszywych masek, aby  
pochlebić swojej próżności. Nigdy nie staraj się, żeby cię  
oceniano według twoich dokonań, bo przestaną cię cenić ze względu  
na ciebie samego.  
Zobacz, jak żyją rośliny i zwierzęta w naturalnym środowisku. Czy  
krzew bawełny urodzi choć jedno jabłko? Czy na drzewie granatu  
wyrośnie pomarańcza? Czy lew próbuje fruwać?  
Tylko człowiek, jedyny spośród wszystkich żyjących stworzeń, z  
głupim uporem stara się być kimś innym, niż powinien być zgodnie  
ze swoim przeznaczeniem, dopóki życie nie unaoczni mu, że znajduje  
się nie na swoim miejscu. Tacy ludzie to życiowi bankruci,  
wiecznie goniący za bardziej zawrotną karierą, której nigdy nie  
osiągną, jeżeli nie obejrzą się za siebie.  
Nie możesz wybrać swojego powołania. Twoje powołanie wybiera  
ciebie. Zostałeś obdarzony szczególnymi umiejętnościami, które  
należą tylko do ciebie. Wykorzystaj je, bez względu na to, jakie  
one są, i przestań stroić się w cudze piórka. Utalentowany woźnica  
może zdobyć dużo złota i zyskać sławę. Ale niech próbuje zbierać  
figi, a zginie z głodu.  
Nikt nie może cię zastąpić. Pamiętaj o tym i bądź sobą. Nie masz  
obowiązku odnosić sukcesów. Masz tylko obowiązek być wierny samemu  
sobie.  
Staraj się jak najpełniej wykorzystać swoje zdolności w  
dziedzinie, którą najlepiej znasz, a wtedy poczujesz w głębi  
duszy, że osiągnąłeś największy sukces świata.  
 
 
Rozdział dwudziesty trzeci 
 
Moje stare serce biło jak oszalałe, a nogi były zupełnie bez  
czucia, kiedy wracałem do pałacu. Gdyby wystraszony Szemer nie  
podtrzymał mnie, kiedy otworzyłem frontowe drzwi, niechybnie  
upadłbym na kamienną posadzkę.  
Chciał poprowadzić mnie do najbliższej ławki w atrium, ale nie  
pozwoliłem na to. Wziąłem kilka głębokich oddechów, aż wreszcie  
udało mi się wykrztusić:  

background image

- Gdzie jest pan? Śpi jeszcze?  
- Nie, panie. Wstał wcześnie i spożył już śniadanie.  
Czy jesteś głodny, panie?  
Potrząsnąłem przecząco głową.  
- Gdzie jest teraz?  
Szemer wskazał na tył pałacu.  
- Powiedział, że idzie do ogrodu. Zapewne znajdziesz go, panie, w  
pobliżu grobu Lei. Ostatnio spędza tam wiele czasu.  
Miałem teraz uczucie, jakby moje nogi zostały zaatakowane przez  
rój szerszeni, a ostre bóle przeszywały mi ręce i piersi. Ale  
chwiejnym krokiem udało mi się przebyć długi korytarz i wyjść  
przez tylne drzwi prowadzące do ogrodu. Od grobu Lei dzieliła mnie  
odległość ponad stu łokci. Osłaniały go cztery drzewa oliwne, ale  
już z daleka zobaczyłem Zacheusza, który siedział na obrzeżu  
marmurowego grobowca, oparty plecami o jego boczną ścianę.  
Nawet z tej odległości nie mogłem zachować milczenia. Z trudem  
utrzymując równowagę i starając się znaleźć przy nim jak  
najszybciej, wykrzyknąłem:  
- Zacheuszu, Zacheuszu, przynoszę ci radosną wiadomość! Wydarzył  
się cud! Cud! Nie uwierzysz, póki nie zobaczysz na własne oczy!  
Z każdym krokiem ból w mojej piersi gwałtownie się nasilał.  
- Zacheuszu, panie, musisz tam pójść. Spiesz się! Twoje słowa...  
Przykazania Sukcesu... mur...  
Jego oczy były zamknięte. Ukląkłem przy nim i kiedy dotknąłem jego  
splecionych dłoni, żeby go obudzić, zrozumiałem, że mój pan już  
nigdy nie otworzy oczu. Pochyliłem się nad nim i dotknąłem  
policzkiem jego zimnych palców, które natychmiast się rozwarły i  
wypadł spomiędzy nich mały, biały przedmiot, rozbijając się o  
kamienną płytę.  
Schyliłem się i spośród odłamków leżących na kamieniu wydobyłem  
małą figurkę ptaka misternie wyrzeźbioną z kości słoniowej -  
jedyna zabawka, która jeszcze pozostała, dziecięca grzechotka,  
którą widziałem tylko raz, dawno, dawno temu. Pocałowałem ją i z  
moich oczu popłynęły łzy - ale nie łzy żalu, lecz radości.  
Ten mały ptaszek wreszcie wyzwolił się ze swojej ziemskiej klatki  
- tak samo jak mój ukochany pan.