background image

F

ELIETON

 

           

 

Pie

śń

 

wyp

ędzonych

 

wuodcinkowy  niemiecki  film  telewizyjny  (fabularny) 
reżysera Kaia Wessela „Die Flucht" („Ucieczka") oglądało 

w marcu kilkanaście milionów Niemców i zrobiło się o tym 
filmie  bardzo  głośno,  gdyż  problem  niemieckich  wypędzo-
nych to ostatnio gorący kartofel  niemiecko-polskich stosun-
ków. Film, jak cała propaganda tzw. ziomkostw, fałszuje his-
torię, gdyż tuszuje aspekt fundamentalny: że główną przyczy-
ną tych wypędzeń był niemiecki totalitaryzm, który rozpętał 
II  Wojnę  Światową  realizując  swą  żądzę  agresji  paneuro-
pejskiej. Możemy tylko ubolewać, że film jest artystycznie do-
bry, ale tak to już bywa — dobre filmy „ rozliczeniowe" czę-
sto  sprzedają  kłamstwo.  Exemplum  dwa  świetne  filmy 
"bezpieczniackie"  —  „Psy"  Pasikowskiego  i  „Zycie  na 
podsłuchu"  
Donnersmarcka  —  które  wciskają  widzom 
nonsensowny  „kit"  o  cynicznych,  lecz  wewnętrznie  bardzo 
przyzwoitych,  gotowych  do  pełnej  duchowej  metamorfozy 
funkcjonariuszach  czerwonych  represyjnych  służb.  Tylko 
patrzeć  jak  ktoś  zaproponuje  nam  pomnik  „szlachetnego 
esbeka"  
(czyli  w  Polsce  majora  Hodysza  plus  kilku  jego 
kolegów)  tudzież  muzeum  niezweryfikowanych  „rasowych 
psów",  
analogicznie  do  muzeum  niemieckich  uchodźców 
wypędzonych  przez  polskich  grabieżców,  które  lansuje 
blondaryjka Eryka S. 

Literatura i historiografia zajmują się wypędzeniami od daw-

na, gdyż od niepamiętnych czasów gromady ludzkie są wypę-
dzane  przez bliźnich.  Archaiczne  „wędrówki ludów"  często 
były efektami gwałtu; również  średniowieczne ekspulsje Ży-
dów z zachodniej Europy to klasyczne  masowe  wypędzenia. 
Zawsze będące tragedią dla wypędzanych. Franciszek Karpiń-
ski, rymopis doby rozbiorów, pisał w „Pieśni mazurskiej": 

" .............   wypędzony, 

Porzucił dom, stodoły, 

Uciekł  prawie  goły  ".  Jeden  uciekł, 

drugiego  wywieziono  zapakowawszy  do  bydlęcego  wagonu 
(jak  setki  tysięcy  Polaków  z  Kresów).  Niemców  przegonił  z 
naszych  „ziem  odzyskanych"  totalitaryzm  sowiecki,  ale 
detonatorem  był  tu  totalitaryzm  niemiecki,  inicjator  wojny. 
Polacy  byli  jedynie  pionkiem  tego  tasowania  map  przez 
tytanów piekła. I zgodnie z losem pionków być może zapłacą 
kiedyś  cenę  najwyższą,  którą  będzie  utrata  terytorium  dzisiaj 
jeszcze  polskiego.  Faustowski  bohater  mojej  powieści 
„Dobry"  (1990)  tłumaczył  swemu  Mefistofelesowi, 
Heldbaumowi,  że  w  postkomunistycznej  Europie  Niemcy 
prędzej czy później wyciągną łapy po " wschodnie landy ", by 
je rewindykować: „Marzą o tym! Nie zrezygnują. Mowa, iż to 
cywilizowany kraj zachodni, to mowa trawa, o tyłek ją potłuc. 
Sojusznicze  wiązy,  humanizm,  kultura,  cywilizacja  i  te  pe,  to 
retoryka kłamców i debilów. Szwaby nigdy nie zrezygnują!".
 

Według uniofobów realna groźba wygląda tak: widząc nie-

możność  rewindykowania  za  pomocą  militaryzmu,  „Szwa-
by"  
działają  za  pomocą  paneuropeizmu,  czyli  likwidowania 
granic  i  suwerenności  narodowej  w  ramach  kołchozu  UE. 
Pożywkę  dla  takich  spekulacji  (być  może  słusznych)  dają 
przesłanki wielce intrygujące (jak fakt, że Niemcy są głów-
nym płatnikiem netto, ergo głównym sponsorem Unii Euro- 

pejskiej, a czy Niemiec to idiota bezsensownie vel bezintere-
sownie  dokładający  do  interesu?),  tudzież  przesłanki  bul-
wersujące (jak dwie bardzo nieostrożne wypowiedzi kancle-
rza Schródera na zjazdach ziomkostw i wypędzonych: „Bądź-
cie cierpliwi, ja wam zwrócę wschodnie landy. Zaufajcie mo-
jej metodzie!"; „Siedźcie  cicho, póki  Polska nie wejdzie  do 
Unii, potem sama wpadnie nam w łapy").
 

Siedzieli cicho, a kiedy Polska weszła — rozpętali grom-

ką  hecę  z  „wypędzeniami",  z  muzeum  tej  niemieckiej 
traumy,  i  z  masowymi  żądaniami  Powiernictwa  Pruskiego, 
odwołującego  się  do  trybunałów  w  Strasburgu  i  do  polskich 
sądów. Jeden polski werdykt już zapadł (mieszkańcy mazur-
skiej  wioski  mają  się  wynieść  i  oddać  swój  dobytek  Niem-
com!!!) — ten bezczelny „proeuropejski"  werdykt pokazał, 
że idzie „koniec żartów". Tu ciekawostka erudycyjna: pierw-
szym  „żartownisiem",  pomysłodawcą  wypędzenia  Niemców 
(aż  20  milionów!)  w  jakieś  zadupie  świata,  był  mister 
Morgenthau,  sekretarz  skarbu  prezydenta  Roosevelta, 
perswadujący,  że  sprawców  morderczej  wojny  światowej 
trzeba ukarać. Ergo: Stalin, realizując przesiedlenia, czerpał 
z  „planu  Morgenthaua  "  —  planu,  którego  Biały  Dom  się 
koniec końców wystraszył, a którym Kreml się zachwycił. 

Na koniec warto wspomnieć, że Polacy — nie dość, iż ma-

ją u siebie sporo renegatów (publicystów, jurystów, akademi-
ków itp.), salonowców biorących berliński żołd, vulgo: lob-
bystów  Bundesrepublik  Deutschland  —  mają  zero  adwoka-
tów za Odrą, chociaż Frau Angela Merkel stara się być niby 
muzyka lekka, łatwa i przyjemna: taktycznie łagodzi emocje 
retoryką  antyrewindykacyjną.  Nawet  tak  inteligentny  histo-
ryk  jak  Ernst  Nolte  wypowiada  się  za  „słusznymi  prawami 
Niemców". 
Inteligentny, gdyż jako jeden z pierwszych wska-
zał całkowitą paralelność ludobójstwa  hitlerowskiego  i stali-
nowskiego (całkowitą prócz liczb — bolszewia wymordowa-
ła  dużo  więcej  ludzi  niż  hitlerowcy),  i  jako  jeden  z  pierw-
szych zanegował wyjątkowość Shoah, wskazując liczne inne 
holocausty i tłumacząc bezpodstawność prawa „ narodu rze-
komo  wybranego
" (sic!) do uzurpowania sobie tytułu szcze-
gólnych ofiar. Wskutek tego został odsądzony od czci i wia-
ry przez „politycznie poprawnych " historiozofów. Dzisiaj ten 
człowiek, niestety, mówi, iż muzeum wypędzonych jest ko-
nieczne,  bo  „nadszedł  czas,  by  uhonorować  niewinne  nie-
mieckie ofiary 
", a ziemie trzeba Niemcom zwracać, bo „pod-
stawowym prawem człowieka jest prawo do zwrotu bezpraw-
nie odebranej własności". 
Szkop to jednak Szkop. A Rusek 
to Rusek. Kto nam zwróci Kresy? 

Prędzej niż dobry los zwróci nam prapolskie Kresy wschod 

nie — grozić nam będzie krwawa wojna niemiecko-żydows- 
ka nad Wisłą. Jedni i drudzy bowiem chcą zwrotu. Ci zwrotu 
ziemi, tamci zwrotu mienia, gdyby więc jakieś usłużne sądy 
przyznały jednym i drugim to prawo w wymiarze przez nich 
oczekiwanym (czyli de facto Polskę likwidującym) — zwro 
ty mogłyby się na siebie co i rusz nakładać, budząc gwałtow 
ny spór triumfatorów o dobra zrewindykowane. Obejrzeliby 
śmy hekatombę, drugi cud nad Wisłą.

       NIEZALE

ŻNA

 

GAZETA POLSKA 

Warszawa, 4 maja 2007 r.

 

63

 

 

WALDEMAR

 

ŁYSIAK