background image

1 | 

S t r o n a

 

 

Jacques Maritain "Trzej reformatorzy, Luter, Kartezjusz, Rousseau", 

wyd. Fronda, 2005 

 

 
DRAMAT DUCHOWY 

3.  Marcinem  Lutrem  targały  przeciwności.  Został  obdarzony 
naturą realistyczną, a jednocześnie liryczną, potężną, impulsywną, 
odważną  i  bojową,  uczuciową  i  chorobliwie  wrażliwą.  Ten 
gwałtownik  miał  w  sobie  wiele  dobroci,  szlachetności,  miękkości, 
a  równocześnie  niepohamowaną  pychę  i  bezgraniczną  próżność. 
Rozum  nie  odgrywał  u  niego  wielkiej  roli.  Jeśli  przez  inteligencję 
rozumiemy  zdolność  chwytania  tego,  co  ogólne,  rozróżniania 
istoty  rzeczy,  posłusznego  zdążania  wzdłuż  subtelnych  szlaków 
rzeczywistości  -  to  Luter  inteligentny  nie  był.  Można  wręcz 
powiedzieć,  że  był  ograniczony.  Charakteryzował  go  przesadny 
upór.  Luter  w  niezwykłym  stopniu  posiadał  zmysł  konkretności, 
inteligencję  praktyczną,  przebiegłość  oraz  spryt,  zdolność 
spostrzegania  zła  u  innych,  sztukę  wynajdywania  tysiąca 
sposobów wyjścia z kłopotliwej sytuacji i druzgotania przeciwnika. 
Jest to tak zwana przez filozofów cogitativa, zmyślność. 

 
Luter  wstąpił  do  zakonu  „nie  tyle  pociągnięty,  co  porwany".  Jak  sam  mówi,  impulsem  była  śmierć 
przyjaciela zabitego w pojedynku i gwałtowna burza, w której o mały włos sam nie stracił życia. Zdaje 
się, że początkowo żył regularnym życiem zakonnym. Był mnichem tyleż żarliwym1, co niespokojnym 
i  niezrównoważonym2.  W  czasach,  gdy  większość  kleru,  szczególnie  w  Niemczech,  reprezentowała 
bardzo niski poziom intelektualny, Luter opowiedział się za prądem reformatorskim. Nie pozwalał, jak 
sam mówi, by mu gęba zarosła pajęczyną. Śmiało więc krytykował wszelkie nadużycia. W wieku 25 lat 
został  profesorem  Uniwersytetu  w  Wittenberdze,  cztery  lata  później  był  już  doktorem  świętej 
teologii. Stanowisko magistra pchnęło go od razu w duszną atmosferę dysput i zmieniło jego zapał w 
arogancję  i  zarozumiałość3.  Ze  skażonej  scholastyki,  którą  studiował,  wziął  jedynie  cały  arsenał 
teologicznych słów i niebywałą zręczność zwodniczej argumentacji. 

To, kim stał się później, nie powinno zaciemniać nam pierwotnego wyobrażenia o nim, jako gorliwym 
zakonniku, poszukującym z rozmachem doskonałości, którą ślubował. 

Wydaje  się,  że  w  życiu  duchowym  Luter  szukał  przede  wszystkim  „pociech  uczuciowych". 
Przywiązywał  się  namiętnie  do  doświadczalnego  smaku  pobożności,  do  tej  odczuwanej  pewności, 
którą  Bóg  zsyła  duszom,  aby  je  pociągnąć  ku  sobie,  lecz  której  również  może  pozbawić.  Lutrowi 
chodziło o to, by się czuć w stanie łaski - jak gdyby łaska sama w sobie była przedmiotem odczuwania. 
Twierdzenie teologów, że w chwili, gdy grzech jest zmazany, łaska przenika do duszy, doprowadzało 
go „do rozpaczy, do zwątpienia w Bogu, we wszystko, czym Bóg jest i co posiada". 

 
Działo  się  tak,  gdyż  Luter  nie  doświadczał  w  sobie  tej  doskonałej  czystości  łaski.  Gwałtowna, 
mistyczna  tęsknota  w  niespokojnej  duszy,  wypaczając  wszystkie  wskazania  mistyków,  przemieniała 
się  w  brutalną  żądzę  rozkoszowania  się  swoją  własną  świętością.  Luter  zakosztował  tych  ukrytych 
owoców łaski Chrystusowej. Wszedł do duchowego ogrójca Kościoła. Od samego początku wypaczało 

background image

2 | 

S t r o n a

 

 

się jego życie wewnętrzne. Człowiek w najwyższym i wysublimowanym porządku rzeczy stawał się dla 
niego de facto czymś bardziej interesującym niż Bóg. 

 
Dążąc  do  cnót  i  doskonałości  chrześcijańskiej,  Luter  opierał  się 
jedynie na swoich własnych siłach, bardziej im ufał niż łasce. W ten 
sposób  sam  praktykował  pelagianizm,  który  zarzucał  następnie 
katolikom,  a  z  którego  właściwie  nigdy  się  nie  wyzwolił.  W  życiu 
duchowym był faryzeuszem, liczącym jedynie na swoje uczynki5. W 
tym  czasie  można  u  niego  zauważyć  wybitne  cechy  skrupulanta: 
wyrzucał  sobie  i  poczytywał  za  grzechy  wszystkie  pierwsze 
poruszenia  zmysłowości,  starał  się  zdobyć  świętość  wolną  od 
najmniejszego  śladu  ludzkiej  słabości...  Jednocześnie  dręczy  go 
pyszne  spojrzenie  duszy  zwróconej  ku  samej  sobie.  Gdy  tylko 
Sakrament  Pokuty  zgładzi  grzech,  Luter  uważa  się  za  lepszego  od 
innych.  „W  głupocie  swojej  nie  mogłem  zrozumieć,  dlaczego  po 
akcie  skruchy  i  spowiedzi  miałem  uważać  się  za  grzesznika 
podobnego do innych i nie stawiać siebie nad nimi". 

 
Nadchodzi noc, NOC ZMYSŁÓW. Jest ona tym ciemniejsza, im duszy bardziej potrzeba oczyszczenia. 
Marcin  Luter  traci  wszelką  odczuwalną  pociechę,  pogrąża  się  w  otchłań  niepokoju.  Próżność  i 
przewrotność  w  swoim  ludzkim  sercu  widzi  z  bezlitosną  jasnością.  Wydaje  mu  się,  że  gmach 
doskonałości, który własnymi rękoma próbował wznieść, za chwilę runie na niego, zwróci się przeciw 
niemu, aby go oskarżyć. Noc ta mogłaby przynieść oczyszczenie. Jest to, być może, chwila, w której 
trzeba swój los wybrać na wieczność. Co czyni Luter? Nie opuszcza samego siebie, nie pogrąża się w 
Bogu, nie mówi strwożonemu sercu słów św. Augustyna: „Vis fugere a Deo, fugę in Deum". Pogrąża 
się i ucieka w czyn. Ogłusza się szaloną pracą. 
„Potrzebuję  właściwie  dwóch  sekretarzy  -  pisze  w  1516  r.  do  Langa,  przeora w  Erfurcie  -  cały  dzień 
jestem  prawie  wyłącznie  zajęty  pisaniem  listów...  Jestem  kaznodzieją  w  klasztorze  i  refektarzu:  co 
dzień wołają mnie do parafii, bym tam głosił kazania. Jestem regentem studiów, wikarym okręgu, a 
więc jedenastokrotnym przeorem'4*. Jestem kwestarzem ryb w Leitzkau, mandatariuszem w Torgau 
w procesie parafialnego kościoła Herzbergu. Jestem lektorem św. Pawła, zbieram notatki o Psałterzu. 
Rzadko kiedy mam czas, by odmówić pacierz i odprawić Mszę”. 
Trawiąca  duszę  zła  gorączka  pozostawia  mu  coraz  mniej  sił.  Trzy  lata  później  przyzna  się:  „Jestem 
człowiekiem,  który  daje  się  wciągnąć  w  towarzystwo,  ulega  pijaństwu,  żądzom  ciała"'.  W  kazaniu  o 
stanie małżeńskim, z tego samego okresu, mówi: „Nie mam w sobie nic z tego, co potrzebne jest do 
życia  w  po-wściągliwości"8.  Czyżby  w  krytycznym  momencie  przełomu  wpadł  w  jakiś  ciężki  grzech 
wewnętrzny?  Nic  sądzę.  Na  pewno  jednak  upadł  wewnętrznie,  zwątpił  w  łaskę.  Kiedy  człowiek 
zaczyna  poznawać  rany  i  nędzę  synów  Adama,  wąż  szepcze  mu  do  ucha:  „Zgódź  się  z  tym,  czym 
jesteś,  niedoszły  aniele,  poronione  stworzenie;  zadaniem  twoim  jest  czynić  zło,  skoro  sama  twoja 
istota  jest  zła".  Pokusa  duchowa  poprzedza  inne.  Luter  przestaje  walczyć.  Oświadcza,  że  walka  jest 
niemożliwa.  Pogrążony  całkowicie  w  grzechu,  a  raczej  w  tym,  co  za  grzech  uważa,  daje  się  ponieść 
prądowi. Ostatecznie dochodzi do wniosku, że pożądliwości nie da się zwalczyć. 
 
4. Czyżby klasyczne dzieje upadłego mnicha?10. Kult Pisma Św., pragnienie mistycznego wyzwolenia 
nie  opuszczają  go.  W  rzeczywistości  jest  już  na  progu  oswobodzenia,  pełnymi  żaglami  prze  ku 
świętości.  W  tej  chwili  pojawia  się  Luter-reformator,  który  odkrywa  Ewangelię.  Ewangelia  go 
wyzwala, objawia mu się wolność chrześcijańska. Co widzi w Ewangelii i u św. Pawła? Potwierdzenie 
swojej  tezy,  że  POŻĄDLIWOŚĆ  JEST  NIE  DO  ZWALCZENIA.  Luter  utożsamia  pożądliwość  z  grzechem 
pierworodnym.  Grzech  pierworodny  pozostaje  w  nas  niezgładzony  na  zawsze,  uczynił  nas  złymi  do 
szpiku  kości,  skażonymi  w  samym  rdzeniu  naszej  natury.  Bóg,  dając  nam  swoje  prawo,  wymaga  od 
nas niemożliwości. Ale oto Chrystus zapłacił za nas i okrył nas Swoją sprawiedliwością. On jest ZA NAS 

background image

3 | 

S t r o n a

 

 

sprawiedliwym.  Usprawiedliwienie  jest  czymś  zewnętrznym  w stosunku  do  nas,  którzy  pozostajemy 
przesiąknięci  grzechem  do  szpiku  kości.  Ono  nie  daje  nam  nowego  życia,  które  byłoby  naprawdę 
naszym  własnym.  Okrywa  nas  tylko  sobą,  niczym  płaszczem.  Nic  nie  należy  czynić,  aby  być 
zbawionym.  Przeciwnie,  chęć  współdziałania  z  czynnością  jest  brakiem  wiary,  zaparciem  się  Krwi 
Chrystusowej, potępieniem. 
 
Odtąd „niebo się otwiera". Zegnajcie udręki i wyrzuty! UCZYNKI SA ZUPEŁNIE ZBYTECZNE, ZBAWIENIE 
OSIĄGA  SIC  TYLKO  PRZEZ  WIARĘ,  a  dokładniej  przez  ufność  w  Chrystusie.  „Pecca  fortiter,  et  crede 
firmius"13,  Grzesz,  jak  człowiek  odważny,  wierz  jeszcze  mocniej,  a  będziesz  zbawiony. 
Teraz  Luter  posiada  już  doktrynę.  Jest  przywódcą  szkoły14,  mistrzem  i  prorokiem.  Do  swej  myśli 
bierze to, co w ówczesnych Niemczech jest pożądliwością, niezaspokojoną zmysłowością, rozpaczliwą 
goryczą, pomieszaną z nadziejami reformy, wzniosłymi i szczerymi, lecz czerpiącymi swe sold raczej z 
humanizmu  i  erudycji  niż  z  nadprzyrodzonej  wiary.  Widać  wyraźnie,  że  doktryna  ta  wyrosła  z 
wewnętrznego doświadczenia Lutra. Oczywiście, należy wziąć pod uwagę źle zrozumianą lekturę św. 
Augustyna,  wpływ  konfliktu  między  augustianami  konwentualnymi  a  augustianami  ścisłej 
obserwancji,  a  przede  wszystkim  oddziaływanie  prądu  teologicznego,  zwanego  augustiańskim. 
Wszystko to jednak jest drugorzędne. 
 
Dusza  Lutra,  teraz  już  spustoszona,  szukać  będzie  odtąd  w  wierze  zbawiającej  bez  uczynków,  w 
wierze,  która  nie  jest  już  cnotą  teologiczną16,  lecz  ludzkim  porywem  ufności,  rozpaczliwie 
naśladującym  cnotę  wiary;  szukać  będzie  w  tej  WIERZE  -  UFNOŚCI,  czyli  stanie  euforii  duchowej, 
którego  już  nie  znajduje  w  odczuwalnym  smaku  łaski,  a  który  pozostaje  dla  niej  nadal  celem 
istotnym17.  Nauka  Lutra  wyraża  przede  wszystkim  jego  stany  wewnętrzne,  przygody  duchowe  i 
tragiczne  dzieje.  Rezygnując  ze  zwycięstwa  nad  sobą,  ale  nie  rezygnując  ze  świętości,  Luter 
przemienia swój poszczególny przypadek w prawdę teologiczną, swój własny stan faktyczny, w prawo 
powszechne. Pragnąc jednocześnie moralnego bezpieczeństwa i wolności synów Królestwa, uwalnia 
się - tak mu się przynajmniej wydaje — od wszelkich wyrzutów sumienia. Traci raz na zawsze wiarę w 
skuteczność  uczynków,  otwierając  się  na  ufność  Chrystusa.  W  rezultacie  jest  tylko  faryzeuszem  na 
opak, skrupulantem wyzwolonym z więzów. 
 
Nieszczęśnik jest przekonany, że ufa tylko i wyłącznie Bogu, a nie sobie. Nie chce uznać, że człowiek 
może rzeczywiście i wewnętrznie uczestniczyć w sprawiedliwości Jezusa Chrystusa i Jego łasce, która 
—  według  niego  -  zawsze  pozostaje  czymś  zewnętrznym  w  stosunku  do  nas  i  nie  może  w  nas 
wzbudzić  dającego  życie  aktu18.  Zamyka  się  w  sobie  na  zawsze,  staje  się  sam  dla  siebie  jedynym 
punktem  oparcia.  To,  co  przede  wszystkim  stało  się katastrofą  jego osobistej  doskonałości,  podnosi 
do godności doktryny: CENTRUM ŻYCIA RELIGIJNEGO UMIESZCZA NIE w BOGU, LECZ W CZŁOWIEKU. 
Jego  życie  wewnętrzne  osta-tecznie  się  wywróciło,  gdy  po  rozpętaniu  burzy  o  odpusty,  Luter 
przeciwstawił swoje „ja" Papieżowi i Kościołowi. 
 
5.  Dalszy  ciąg  był  nieunikniony.  Wśród  wstrząsów  i  burz  życia,  które  z  niebywałym  wprost 
powodzeniem  oparło  się  potędze  Kościoła,  wstrząsnęło  od  podstaw  państwem  niemieckim  i 
chrześcijańskim,  zachowując  przy  tym  jakąś  tęsknotę  do  lepszego  losu,  Luter  ulega  siłom  instynktu, 
stopniowo  poddaje  się  prawu  ciała19.  Złość,  oszczerstwo,  nienawiść  i  kłamstwo,  opilstwo,  obsesja 
brudu i sprośności20, wszystko to przelewa się przez brzegi, zawsze jednak w „duchu i prawdzie", w 
życiu,  w  świętości  ewangelicznej,  w  dobrej  woni  wolności  chrześcijańskiej.  Oto,  co  Luter  głosi  z 
kazalnicy:  „Tak  jak  nie  w  mojej  mocy  leży  nie  być  mężczyzną,  tak  też  nie  ode  mnie  zależy,  żyć  bez 
kobiety"(s).  Pod  pozorem  przyniesienia  ulgi  w  dźwiganiu  nieznośnych  ciężarów  i  ułatwienia  cnoty, 
rozpętał szaleństwo zmysłowości. Aby pobudzić zakonnice do szukania mężów, rozsiewał w żeńskich 
klasztorach  wezwania  zrodzone  z  plugawej  wyobraźni21.  „Wszyscy  jesteśmy  święci"-  dodaje'6'.  Ale 
gdy chodzi o posty i umartwienia - „tego rodzaju świętość mogą mniej więcej codziennie praktykować 
psy i świnie". 
 

background image

4 | 

S t r o n a

 

 

Gdy  gryzie  go  sumienie,  zadaniem  wiary-ufności  jest  je  uspokoić  -  a  nie  zawsze  jest  to  łatwe.  Co 
należy  czynić  w  chwilach  zbyt  ciężkiego  niepokoju,  kiedy  diabeł  drażni  człowieka,  podsycając  ogień 
sumienia?  „Poszukaj  sobie  czym  prędzej  odpowiedniego  towarzystwa  albo  zacznij  pić,  grać,  gadać 
głupstwa, szukaj rozrywki. Trzeba... nawet czasem zgrzeszyć z nienawiści i pogardy dla diabła, aby nie 
dawać  mu  możliwości  wzbudzania  w  nas  skrupułów  z  byle  powodu.  Jeśli  człowiek  zanadto  boi  się 
grze-chu  -jest  zgubiony...  Ach,  gdybym  mógł  wreszcie  znaleźć  jakiś  porządny  grzech  i  nabrać 
szatana"23. Można również wzniecić w sobie gwałtowny gniew, wyobrazić sobie Papieża „pokrytego 
wstrętnymi ranami i robactwem"'7'. Jeśli w takim stanie nie można się modlić, to można przynajmniej 
złorzeczyć24. Jednak nie skutki należy tu podkreślić, lecz zasadę. Ukrywa się ona w życiu duchowym 
Lutra. Olbrzymia katastrofa, jaką Reformacja stała się dla ludzkości, jest tylko wynikiem wewnętrznej 
próby, której nie przeszła dusza zakonnika, bo zabrakło mu pokory. Jego upadek dokonał się najpierw 
na  wyżynach  ducha;  tam  toczyła  się  walka  i  nastąpiła  klęska.  Luter  opowiadał,  że  widział  i  wzywał 
niezliczoną ilość szatanów, które mu groziły i argumentowały przeciw niemu. W swoich początkach i 
założeniach dramat Reformacji był dramatem duchowym, walką ducha. 
 
Tak  musiało  być.  Posiew  rewolucji  antychrześcijańskiej  został  rzucony  w  świat  przez  człowieka 
zaślubionego  doskonałości,  poświęconego  Bogu,  naznaczonego  na  wieczność  znamieniem 
kapłaństwa.  On  miał  skazić  Ewangelię.  „Accipe  potestatem  sacrificandi  pro  vivis  et  mortuis".  Zbyt 
dobrze  rozumiemy,  dlaczego  w  dzień  swojego  wyświęcenia  przy  tych  słowach  biskupa  pragnął,  aby 
ziemia  go  pochłonęła,  dlaczego  tak  wielkie  przerażenie  ogarnęło  go  na  wstępie  Kanonu  Mszy,  że 
prawie  uciekł  od  ołtarza;  w  ostatniej  chwili  powstrzymał  go  mistrz  nowicjuszy'9'.  Serce  jego  -  jak 
mówi - krwawiło, gdy czytał rozprawy teologów o Kanonie Mszy świętej.. 
„Ryba  psuje  się  od  głowy"  —  Maurras  słusznie  lubi  to  przysłowie.  Można  się  zgodzić  z  Ernestem 
Seilliere,  gdy  mówi  powołując  się  na  Jana  Jakuba  Rousseau,  że  współczesny  świat  wywodzi  się  z 
MISTYCZNEJ HEREZJI. O ileż jednak jest to prawdziwsze, gdy chodzi o Lutra. Wszystko zaczyna się od 
ducha; w głębi duszy kilku osób, w życiu owego sous - które, jak mówi Arystoteles, niczym nie jest w 
swej  objętości,  niczym  w  swej  masie  —  w  nim  to  ukształtowały  się  wszystkie  wielkie  zda-rzenia 
współczesnych  dziejów.  Cela,  w  której  Luter  kłócił  się  z  diabłem,  piec,  przy  którym  Kartezjusz  miał 
swój  słynny  sen,  miejsce  w  lasku  Vincennes,  gdzie  Jan  Jakub  Rousseau  u  stóp  dębu  zrosił  swą 
kamizelkę  łzami,  odkrywając  dobroć  Człowieka  naturalnego  —  oto miejsca  narodzin  współczesnego 
świata. 
 
JEDNOSTKA A OSOBA 
 
6. To, co przede wszystkim uderza w fizjonomii Lutra, to EGOCENTRYZM; coś o wiele subtelniejszego, 
coś głębszego i ważniejszego niż zwykły egoizm. To EGOIZM METAFIZYCZNY. Własne „ja" Lutra staje 
się  w  praktyce,  zwłaszcza w  dziedzinie  duchowej,  środkiem  ciążenia  wszechrzeczy.  „Ja"  Lutra  to  nie 
tylko  jego  spory  i  przemijające  namiętności.  Jest  to  własne  „ja"  stworzenia,  niepodzielna  treść 
jednostki  ludzkiej.  Reformacja  wyzwoliła  ludzkie  „ja"  w  dziedzinie  duchowej  i  religijnej,  tak  jak 
Odrodzenie  (mam  tu  na  myśli  ukrytego  ducha  nurtującego  Odrodzenie)  pozbawiło  więzów  ludzkie 
„ja" w porządku działania naturalnego i zmysłowego. 
Gdy  tylko  Luter  wypowiedział  posłuszeństwo  Papieżowi  i  zerwał  jedność  z  Kościołem,  jego  „ja", 
pomimo wewnętrznych niepokojów, zaczyna górować nad wszystkim. Wszelka reguła „zewnętrzna", 
wszelka  „heteronomia",  jak  powie  Immanuel  Kant,  staje  się  odtąd  nieznośną  zniewagą  „wolności 
chrześcijańskiej". 
„Nie godzę się — pisze w czerwcu 1522 r. - aby moja nauka mogła podlegać jakiemukolwiek osądowi, 
nawet anielskiemu. 
Kto  nie  przyjmie  mojej  nauki,  nie  może  zostać  zbawionym.  „Ja"  Lutra  jest  centrum,  wokół  którego 
powinna  krążyć  cała  ludzkość.  Czyni  on  z  siebie  człowieka  uniwersalnego,  w  którym  wszyscy  mają 
znaleźć wzór. Stawia siebie na miejscu Jezusa Chrystusa. 
 

background image

5 | 

S t r o n a

 

 

7. Zauważyliśmy już, że nauka Lutra nie jest niczym innym, jak upowszechnieniem jego własnego „ja", 
rzutowaniem  tego  „ja"  na  świat  prawd  wiecznych.  Omawiany  z  tej  perspektywy  ojciec 
protestantyzmu tym różni się od innych wielkich twórców herezji, że ich punktem wyjścia był przede 
wszystkim  błąd  dogmatyczny,  fałszywy  pogląd  doktrynalny.  Bez  względu  na  psychologiczne 
pochodzenie herezji, ich przyczyna leży w odchyleniu intelektualnym. Osobiste przygody ich twórców 
o tyle tylko posiadają znaczenie, o ile przyczyniły się do tego odchylenia. U Lutra rzecz ma się inaczej. 
Ważne  jest  jego  życie,  jego  dzieje.  Doktryna  przychodzi  potem  jako  dodatek.  Luteranizm  nie  jest 
systemem  opracowanym  przez  Lutra,  jest  on  przejawem  jego  indywidualności.  Podobnie  u  Jana 
Jakuba  Rousseau  -  jest  to  sposób  działania  wybitnie  romantyczny.  Tym  też  tłumaczy  się  olbrzymi 
wpływ  „reformatora"  na  naród  niemiecki.  Dlatego  też  taki  luteranin,  jak  Seeberg,  rozpływa  się  w 
podziwie  nad  tym  naprawdę  DEMONICZNYM  człowiekiem,  nad  tą  kolosalną  postacią  nadczłowieka, 
którego  chęć  osądzenia  byłaby  bluźnierstwem.  Kwestią  jest  jednak,  czy  każde  wylanie  duszy  jest 
piękne  i  dobre  samo  w  sobie,  czy  wystarczy,  że  rzeka  zalewa  wsie,  abyśmy  jej  za  to  mieli  być 
wdzięczni? 
Jeśli  zechcemy  szukać  transpozycji  dogmatycznej  tego  egocentryzmu,  to  znajdziemy  ją  w  pewnych, 
najbardziej znamiennych rysach teologii luterańskiej. 
Luterański  dogmat  o  pewności  zbawienia'12'  jest  jedynie  przeniesieniem  na  jednostkę  i  jej 
subiektywny  stan  tej  absolutnej  pewności  obietnic  Bożych,  która  była  dotąd  przywilejem  Kościoła  i 
jego  misją(.  Ponieważ  dla  duszy  katolika  Bóg  był  centrum,  nie  potrzebowała  ona  wiedzieć  z  całą 
pewnością niczego prócz tajemnic wiary, prócz tego, że Bóg jest miłością i że jest miłosierny. A jeśli 
zsyłał  na  nią  znaki  swego  umiłowania,  dusza  posługiwała  się  tymi  przeżyciami  nie  tyle,  aby  badać 
samą siebie i osądzać swój stan wobec Boga, ile aby tym silniej żyć niedoskonałą pewnością nadziei. 
Lecz  dusza  heretyka  załamałaby  się  w  niepokoju,  gdyby  nie  posiadała  doskonałej  pewności  stanu 
łaski, w jakim się znajduje. Stałaby się ona bowiem centrum i szukałaby bezpiecznego schronienia w 
sprawiedliwości,  którą  się  pokrywa,  nie  zaś  w  otchłani  miłosierdzia  Tego,  który  ją  stworzył. 
 
W  jaki  sposób  można  wytłumaczyć  fakt,  że  doktryna  zbawienia  pochłania  całą  teologię  luterańską, 
jeśli nie przyznając, że tja" człowieka stało się de facto zagadnieniem centralnym tej teologii Dla Lutra 
jedno zagadnienie góruje nad resztą: uniknąć sprawiedliwego gniewu Wszechmogącego, choć naszą 
naturę  zatruwa  pożądliwość  nie  do  zwalczenia.  Dla  nas  zaś,  chociaż  nasze  zbawienie  jest  istotnie 
ważne, to jednak nie po to, by umknąć szatanowi, ale by oglądać oblicze Boga; nie po to, by wyrwać z 
ognia  nasze  własne  jestestwo,  ile  dla  miłości  Tego,  którego  kochamy  bardziej  niż  samych  siebie. 
Teologia katolicka jest podporządkowana Bogu i dlatego jest przede wszystkim nauką spekulatywna. 
Teologia  luterańską  istnieje  dla  stworzenia,  dlatego  też  dąży  do  celu  praktycznego.  Luter,  który 
wypędza miłość, a zatrzymuje mimo wszystko bojaźń służalczą, każe obracać się nauce o Bogu wokół 
skażenia  ludzkiego.  A  jednak,  czy  ludzkie  zbawienie  nie  jest  dziełem  Boga  i  Jego  Syna  Chrystusa? 
Bądźmy  ostrożni,  gdyż  według  teologii  luterań-skiej,  łaska  jest  w  stosunku  do  nas  czymś  całkowicie 
zewnętrznym. Człowiek jest szczelnie zamknięty w granicach swojej natury i nigdy nie zdoła przyjąć w 
siebie  ziarna,  które  by  uczyniło  z  niego  uczestnika  życia  Bożego.  Jako  dziecko  gniewu,  nie  zdoła 
dokonać aktu substancjalnie nadprzyrodzonego. Wszystko, co czyni, ma posmak szatański. „Twierdzę, 
że zarówno w człowieku, jak i w szatanach siły duchowe zostały przez grzech nie tylko skażone, lecz 
całkowicie  zniszczone.  Pozostał  w  nich  tylko  znieprawiony  rozum  i  zbuntowana,  przeciwna  Bogu 
wola,  której  jedynym  dążeniem  jest  walka  z  Bogiem.  „Pobożność  prawdziwa,  miła  Bogu,  tkwi  w 
uczynkach cudzych (uczynkach Chrystusa), a nie w naszych. Czy akt wiary usprawiedliwiającej, biorący 
w  nas  początek,  może  jednocześnie  pochodzić  od  Boga  i  od  Chrystusa  działającego  w  nas?  W 
rzeczywistości  jedynie my sami  chwytamy  za  płaszcz Chrystusa,  aby „nim  zakryć  całą  naszą  hańbę". 
Używamy  naszej  „zręczności,  przeskakując  z  grzechu  naszego  na  sprawiedliwość  Chrystusa,  i  w  ten 
sposób jesteśmy równie pewni, że posiadamy świętość Chrystusa, jak jesteśmy pewni tego, że nasze 
ciało należy do nas". 
Pelagianizm  rozpaczy!  Sam  człowiek  musi  więc  dokonywać  swego  zbawienia,  zmuszając  się  do 
bezgranicznej  ufności  w  Chrystusa.  Gdy  tylko  natura  ludzka  odrzuci,  jako  niepotrzebny  dodatek 
teologiczny, płaszcz łaski, który jest dla niej niczym, a przeniesie na siebie wiarę-ufność, natychmiast 

background image

6 | 

S t r o n a

 

 

stanie  się  tą  piękną  wyzwoloną  bestią,  której  niechybny  a  ciągły  postęp  zachwyca  dziś  cały  świat. 
I  właśnie  w  osobie  Lutra  i  w  jego  nauce,  na  płaszczyźnie  ducha  i  życia  religijnego  stajemy  się 
świadkami triumfu egotyzmu. 
 
8.  A  przecież  sprawa Lutra  ukazuje  nam  w  całej okazałości  jeden  z  problemów,  z  którym  na  próżno 
szamocze się współczesny, człowiek. Jest to problem INDYWIDUALIZMU i OSOBOWOŚCI. Spójrzcie na 
kantystę,  który  czepia  się  kurczowo  swojej  autonomii,  na  protestanta  dręczonego  troską  o  swoją 
wolność  wewnętrzną,  na  nietzscheanistę,  który  przygotowuje  się  do  karkołomnego  skoku  ponad 
dobro i zło, na freudystę pielęgnującego swoje kompleksy i sublimującego swoje libido, na myśliciela, 
który  przygotowuje  na  najbliższy  kongres  filozoficzny  najnowszą  koncepcję  świata,  na  bohatera 
superrealizmu, który wprowadza się w trans i pogrąża w senną otchłań, na ucznia Andre Gide'a, który 
z  bolesną  żarliwością  przegląda  się w  lustrze  swojej dowolności  — wszyscy  ci biedni  ludzie  gonią  za 
własną  osobowością  i  wbrew  obietnicy  Ewangelii  pukają,  a  nikt  im  nie  otwiera,  szukają,  a  nie 
znajdują. 
Patrzcie, z jaką uroczystą nabożnością współczesny świat ogłosił święte prawa jednostki i jaką cenę za 
to  zapłacił.  A  jednak  nigdy  wielkie,  bezimienne  potęgi  Państwa,  Pieniądza,  Opinii  nie  panowały 
bezwzględniej  nad  jednostką.  Na  czym  zatem  polega  tajemnica?  Nie  ma  żadnej  tajemnicy. 
Współczesny  świat  miesza  po  prostu  dwa  pojęcia,  które  rozróżniała  starożytna  mądrość:  miesza 
INDYWIDUALNOŚĆ i OSOBOWOŚĆ. 
Czego  nas  uczy  filozofia  chrześcijańska?  Twierdzi  ona,  że  OSOBA  to  „pełny,  indywidualny  byt  o 
naturze intelektualnej, rządzący swoimi czynami", sui iuris, autonomiczna we właściwym tego słowa 
znaczeniu.  Zatem,  pojęcie  OSOBY  stosuje  się  do  bytów,  które  posiadają  to  coś  Boskiego,  czym  jest 
duch.  W  ten  sposób  są  one,  każda  sama  w  sobie,  światem  wyższym  od  całego  świata  materii.  Są 
światem duchowym i moralnym, który w ścisłym znaczeniu nie jest częścią wszechświata, a którego 
tajemnica  jest  niedostępna  nawet  przyrodzonemu  spojrzeniu  aniołów.  Pojęcie  osoby  stosuje  się  do 
bytów, które, stawiając sobie własny cel, zdolne są same określać środki i wprowadzać, dzięki swojej 
wolności, w porządek wszechrzeczy cały szereg nowych wydarzeń, do bytów, które mogą powiedzieć 
na  swój  sposób  fiat  —  stań  się,  i  staje  się.  Ich  godność,  ich  osobowość  to  właśnie  trwanie  duszy 
niematerialnej,  jej  władcza  niezależność  od  znikomego  kalejdoskopu  i  mechanizmu  zja-wisk 
umysłowych. Toteż św. Tomasz uczy, że „osoba" oznacza to, co najszlachetniejsze i najwznioślejsze w 
całej 

naturze: 

„Persona 

significat 

id, 

quod 

est 

perfectissime 

in 

tota 

natura. 

Natomiast  pojęcie  „indywiduum"-jednostki  -jest  wspólne  człowiekowi,  zwierzęciu,  roślinie, 
mikrobowi i atomowi. Osobowość opiera się na trwaniu duszy ludzkiej (trwaniu niezależnym od ciała i 
udzielonym ciału, które jest podtrzymywane w bycie przez samo trwanie dusz). Indywidualność jako 
taka  -  głosi  filozofia  tomistyczna  -jest  oparta  na  własnych  wymaganiach  materii,  która  jest  zasadą 
ujednostkowienia. Materia jest zasadą podziału, ponieważ musi zajmować miejsce i posiadać pewną 
ilość tak, że to, co jest TUTAJ, będzie się różniło od tego, co jest TAM. Stąd, jako jednostki, jesteśmy 
zaledwie  fragmentami  materii,  częścią  wszechświata,  punktem  tej  wielkiej  sieci  sił  i  wpływów 
fizycznych,  kosmicznych,  roślinnych  i  zwierzęcych,  etnicznych,  atawistycznych,  dziedzicznych, 
ekonomicznych  i  historycznych,  których  prawa  nami  rządzą.  Jako  indywidualności,  podlegamy 
gwiazdom, jako osoby - panujemy nad nimi. 
 
9. 

Czym 

jest 

współczesny 

indywidualizm?  Pomyłką, 

nieporozumieniem,  wywyższeniem 

indywidualności  udającej  osobę  i  jednoczesnym  poniżeniem  prawdziwej  osobowości.  W  porządku 
społecznym  ustrój  współczesny  poświęca  OSOBĘ  na  rzecz  JEDNOSTKI:  daje  jej  powszechne 
głosowanie, równość praw, wolność sądu. OSOBĘ zaś pozostawia samotną, nagą, bez żadnej ochrony 
społecznej. Pozostawia na pastwę wszystkich sił zagrażających życiu duszy, na bezlitosne a sprzeczne 
reakcje walczących ze sobą żądz i interesów, na nieskończoną zachłanność wytwarzanej i zużywanej 
energii. 
Do  wszystkich  pożądliwości  i  skaz,  jakie  każdy  człowiek  posiada  ze  swojej  natury,  dzisiejsze 
społeczeństwo dorzuca ciągłe podniety zmysłowe, olbrzymi napór wszelkiego rodzaju błyskotliwych i 
złośliwych  błędów,  którym  pozwala  swobodnie  krążyć  po  przestworzach  inteligencji,  i  mówi  do 

background image

7 | 

S t r o n a

 

 

każdego  spośród  biednych  synów  ludzkich,  pogrążonych  w  tym wirze:  Jesteś  wolną  jednostką,  broń 
się, zbaw się sam" Jest to cywilizacja zabójcza. 
Skoro jednostka jako taka jest tylko częścią, to zostanie ona całkowicie wcielona do całości społecznej 
i  istnieć  będzie  tylko  dla  państwa.  Wówczas  drogą  naturalną  indywidualizm  doprowadzi  do 
despotyzmu  monarchicznego  Thomasa  Hobbesa,  do  despotyzmu  demokratycznego  Jana  Jakuba 
Rousseau  lub  do  despotyzmu  Państwa-Opatrzności  i  Państwa-Boga  Georga  Wilhelma  Friedricha 
Hegla. 
Według  zasad  św.  Tomasza,  wręcz  przeciwnie:  będąc  przede  wszystkim  JEDNOSTKA,  człowiek 
potrzebuje pomocy swoich bliźnich dla dopełnienia swej specyficznej działalności. Jest więc dopiero 
w  drugim  rzędzie  JEDNOSTKĄ  W  państwie,  częścią  społeczności.  Jest  podporządkowany  dobru 
społeczności jako dobru całości, dobru wspólnemu, które jako taki jest BARDZIEJ BOSKIE. Gdy chodzi 
natomiast  o  przeznaczenie  człowieka  jako  OSOBY,  stosunek  odwraca  się  i  społeczność 
podporządkowana  jest  temu  przeznaczeniu.  Każda  osoba  ludzka  jest  bowiem  podporządkowana 
bezpośrednio,  jako  swemu  ostatecznemu  dobru,  Bogu,  Celowi  ostatecznemu  i  „ogólnemu 
odrębnemu Dobru" całego wszechświata30. Z tego tytułu, zgodnie z porządkiem miłości, nie powinna 
przedkładać niczego ponad siebie, prócz Boga3'. Toteż bycie osobą, o ile urzeczywistnia się w bycie, o 
tyle  czyni  z  niego  (pominąwszy  inne  zależności)  niezależną  CAŁOŚĆ,  nie  zaś  część.  Tak  więc,  każda 
indywidualna  osoba,  jako  jednostka,  część  społeczności,  istnieje  dla  społeczności  i  powinna  w  razie 
potrzeby poświęcić dla niej swoje życie. Ale jako dla osoby, której celem jest Bóg, społeczność istnieje 
dla  niej,  daje  jej  dostęp  do  życia  moralnego,  duchowego  i  do  dóbr  boskich,  dostęp,  który  jest 
właściwym celem osobowości. Tylko ten porządek może zapewnić wspólne dobro całej społeczności. 
Tak  więc,  chrystianizm  utrzymuje  i  wzmacnia  strukturę  moralną  i  hierarchiczną  państwa,  i  nie 
piętnuje poddaństwa32 jako stanu sprzeciwiającego się ze swojej natury prawu przyrodzonemu. Ale 
powołuje  i  sługę,  i  pana  do  jednego  nadprzyrodzonego  przeznaczenia,  do  jednego  świętych 
obcowania. Z każdej duszy w stanie łaski czyni przybytek żyjącego Boga. Uczy nas, że niesprawiedliwe 
prawa  nie  są  prawami  i  że  należy  odmówić  posłuszeństwa,  gdy  rozkaz  zwierzchnika  sprzeciwia  się 
rozkazowi  Boga.  Opiera  prawo  i  stosunki  prawne  nie  na  wolnej  woli  jednostek,  lecz  na 
sprawiedliwości  należnej  osobom.  Państwo  chrześcijańskie  jest  zatem  równie  gruntownie  ANTYIN-
DYWIDUALI STYCZNE, jak i gruntownie PERSONALISTYCZNE. 
Tak  zróżnicowane  pojęcia  jednostki  i  osoby,  wprowadzone  w  dziedzinę  stosunków  człowieka  z 
państwem  na  płaszczyźnie  zasad  metafizycznych,  zawierają  rozwiązanie  licznych  zagadnień 
społecznych.  Jeśli  wspólne  dobro  społeczeństwa  nie  jest  tylko  zwykłą  sumą  korzyści  własnych 
wszystkich jednostek33, nie jest ono również tylko dobrem własnym całości w oderwaniu, jest ono - 
jeśli można tak się wyrazić - DOBREM WSPÓLNYM CAŁOŚCI I CZĘŚCI, zatem powinno ponownie być 
rozdzielone między  te części,  już  nie  tylko  jako części,  lecz  jako  przedmioty  i osoby.  Skądinąd  -  a  to 
dotyczy  celu  życia  politycznego  -  skoro  doskonałość  ziemska  i  doczesna  zwierzęcia  rozumnego 
urzeczywistnia  się  w  społeczeństwie,  lepszym  ze  swej  natury  niż  jednostka,  to  jednak  przez  samą 
swoją  istotę  społeczeństwo  winno  zabezpieczyć  swoim  członkom  warunki  sprawiedliwego  życia 
moralnego, życia prawdziwie ludzkiego, a dążyć do dobra doczesnego, które jest jego bezpośrednim 
przedmiotem,  szanując  jednocześnie  istotne  podporządkowanie  tego  dobra  dobru  duchowemu  i 
wiecznemu, do którego zmierza każda osoba ludzka. Ponieważ w rzeczywistości, przez łaskę Stwórcy, 
to  dobro  duchowe  i  wieczne  nie  jest  zwykłym  celem  religii  naturalnej,  lecz  w  swej  istocie  celem 
nadprzyrodzonym  -  wejściem  przez  widzenie  w  samą  radość  Boga  —  społeczność  ludzka 
sprzeniewierza  się  sprawiedliwości,  grzeszy  przeciwko  sobie  i  swoim  członkom,  jeśli,  mimo 
dostatecznego  przedstawienia  prawdy,  nie  chce  uznać  Tego,  Który  jest  Drogą  szczęśliwości. 
 
10.  W  porządku  duchowym  rozróżnienie między  indywidualnością  a  osobą  jest  niemniej  potrzebne. 
W  swojej  znakomitej  książce  o.  Reginald  Garrigou-Lagrange  wykazał  znaczenie  tego  rozróżnienia: 
„Człowiek będzie w pełni OSOBĄ, per se substinens i per se operans, tylko w miarę opanowania życia 
zmysłów  i  namiętności,  przez  życie  rozumu  i  wolności;  inaczej  pozostanie,  tak  jak  zwierzę,  zwykłą 
jednostką, niewolnikiem warunków, okoliczności; wciąż w pogoni za czymś innym, będzie niezdolny 
do kierowania sobą; będzie tylko częścią, nie mogąc stać się całością... 

background image

8 | 

S t r o n a

 

 

Rozwijać swoją INDYWIDUALNOŚĆ - to żyć samolubnym życiem namiętności, robić z siebie centrum 
wszystkiego,  by  stać  się  w  końcu  niewolnikiem  tysiąca  przemijających  dóbr,  które  dają  nam  marną, 
chwilową radość. 
OSOBA natomiast rośnie w silę. Podobnie jak dusza wznosi się ponad świat zmysłowy, wiąże się coraz 
ściślej przez rozum i wolę z tym, co stanowi życie ducha. 
Filozofowie  przeczuli,  a  święci  zrozumieli,  że  pełny  rozwój  naszej  osoby  polega  na  zagubieniu  jej 
niejako  w  osobie  Boga.  Bo  tylko  On  posiada  ją  w  pełnym  tego  słowa  znaczeniu.  On  jest  zupełnie 
niezależny  w  swej  istocie  i  działaniu.  Jak  jeszcze  jest  nieczysta  i  ułomna  osobowość  mędrców!  Ile 
marnego  gipsu  na  surowej  masce  stoika!  Przywileje  osoby  -  czyste  życie  rozumu  i  wolności,  czysta 
sprawność  umysłu,  samowystarczalna  w  czynie  i  w  bycie,  tak  głęboko  są  zagrzebane  w  naszej 
cielesnej indywidualności, że aby je wyswobodzić i aby wydać owoc Boży, trzeba nam paść w ziemię i 
obumrzeć.  Dopiero  wtedy  poznamy  swoje  własne  oblicze,  gdy  przyjmiemy  biały  kamień,  na  którym 
Bóg  napisał  nasze  nowe  imię.  Prawdziwie  doskonałą  osobowość  posiadają  tylko  święci. 
Święci  w  pewnym  sensie  otrzymali  z  łaski  to,  co  Bóg  posiada  z  natury;  mianowicie  niezależność 
wobec całego stworzenia, nie tylko wobec świata ciał, ale i wobec świata duchów. „Święci posiadają 
swoje  panowanie,  swój  blask,  swe  zwycięstwo,  swą  chwałę  i  nie  potrzebują  wcale  wielkości 
cielesnych  lub  duchowych  tam,  gdzie  nie  są  z  nimi  związani,  gdyż  one  nic  im  nie  dodają  ani  nie 
ujmują;  widzi  ich  Bóg,  widzą  ich  aniołowie,  a  nie  ciała  lub  ciekawe  umysły;  Bóg  im  wystarcza. 
Czy zadaniem świętych było „rozwijać swoją osobę"? Znaleźli ją, nie szukając, bo szukali tylko samego 
Boga. Zrozumieli, że ich osoba, nawet jako istota wolna, jest samą zależnością w stosunku do Boga. 
Zrozumieli,  że  powinni  oddać  w  ręce  Boga,  którego  duch  sprawia  w  nich  synostwo  Boże,  nawet  to 
panowanie  wewnętrzne  nad  czynami,  którego  człowiek  nie  zrzeknie  się  wobec  ludzi  i  aniołów. 
„Zrozumieli, że Bóg powinien się stać ich drugim »ja«, bardziej wewnętrznym dla nich niż ich własne 
»ja«,  że  Bóg  jest  bardziej  nimi  niż  oni  sami  sobą,  bo  jest  nimi  w  stopniu  najwyższym".  Dlatego  też 
„usiłowali stać się czymś z Boga, quid Dei". Przybity jestem do krzyża wraz z Chrystusem. Żyję nie ja, 
lecz Chrystus żyje we mnie. Chociaż w porządku bytu święci zachowują jaźń odrębną od jaźni Boga, 
„w  porządku  działania,  poznania  i  miłości  w  pewien  sposób  zamienili  swoje  własne  »ja«  na  Boską 
jaźń.  Wyrzekli  się  wszelkiej  osobowości  lub  niezależności  wobec  Boga,  rozumiejąc,  że  Pierworodny 
spośród  nich,  ich  wieczysty  wzór  nie  posiadał  osobowości  ludzkiej,  lecz  samą  Boską  Osobowość 
Słowa, w której trwała Jego ludzka natura. 
Oto  jest  tajemnica  naszego  ludzkiego  życia,  której  nie  zna  współczesny  świat.  Zdobywamy  swoją 
duszę  pod  warunkiem,  że  ją  tracimy.  Konieczna  jest  całkowita  śmierć,  zanim  się  odnajdziemy.  I  gdy 
jesteśmy zupełnie ogołoceni, straceni, wyrwani do szczętu z samych siebie, wtedy wszystko należy do 
nas,  którzy  należymy  do  Chrystusa.  I  Chrystus  sam,  i  Bóg  sam  jest  naszym  dobrem. 
Lecz  jeśli  pokusimy  się  o  znalezienie  naszej  duszy,  jeśli  jako  centrum  obieramy  sobie  własne  „ja", 
wtedy  trwonimy  naszą  majętność  i  oddajemy  się  we  władanie  ślepym  siłom  wszechświata. 
 
11. Zarówno historia Lutra, jak i Jana Jakuba Rousseau jest świetną ilustracją tej tezy. Luter bowiem 
nie wyzwolił osoby ludzkiej, on ją wykoleił. Wyswobodził natomiast materialną indywidualność, którą 
określiliśmy jako człowieka-zwierzę. Czy nie stwierdza się tego w jego własnym życiu? Z wiekiem jego 
energia  coraz  mniej  pochodzi  z  duszy,  a  coraz  więcej  z  temperamentu.  Wstrząsają  nim  wielkie 
pożądania  i  gwałtowne  pragnienia,  podsycane  instynktem  i  uczuciem,  a  nie  rozumem.  Władają  nim 
namiętności,  rozpętuje  burzę  wokół  siebie,  niszcząc  każdą  przeszkodę  i  każdą  „zewnętrzną" 
dyscyplinę.  Posiada  serce  pełne  sprzeczności  i  rozterek,  i  uważa  jeszcze  przed  Fryderykiem 
Nietzschem,  że  życie  jest  w  swej  istocie  TRAGICZNE.  Luter  to  typ  współczesnego 
indywidualizmu(prototyp czasów nowożytnych - jak powie Johann Gottlieb Fichte). W rzeczywistości 
jednak  jego  osobowość  rozpadła  się,  zatraciła  się.  Jest  wiele  słabości  ducha  w  całej  tej  wrzawie. 
Aby  wyzwolić  istotę  ludzką,  Luter  przede  wszystkim  zerwał  śluby  zakonne.  „Radosna  nowina"  -  jak 
mówił  Adolf  Harnack  -  którą  zwiastował  chrześcijaństwu,  wywołała  natychmiast  w  Niemczech 
epidemię  rozpaczy37.  Niemieccy  protestanci  chcą,  abyśmy  uznali  WIELKOŚĆ  Lutra.  Możemy  uznać 
wielkość materialną, wielkość ilościową, wielkość zwierzęcą, ale nigdy nie uznamy wielkości ludzkiej! 
Pomieszanie tych dwóch porządków wielkości lub sił, pomieszanie jednostki z osobą tkwi u podstaw)' 

background image

9 | 

S t r o n a

 

 

germanizmu.  Rozumiemy  już,  dlaczego  tylu  Niemców  wyobraża  sobie  pojęcie  osoby  pod  postacią 
huraganu, byka lub słonia. To pomieszanie pojęć tłumaczy również, dlaczego we wszystkich wielkich 
postaciach  protestanckich  Niemiec,  jak  Gotthold  Ephraim  Lessing,  Johann  Gottlieb  Fichte,  wciąż  się 
odnawia stare źródło ducha Lutra. Johann Gottlieb Fichte nazywa Lutra „Niemcem par excellence", co 
jest  słuszne  w  tym  stopniu,  w  jakim  Reformacja  zdołała  odłączyć  Niemcy  od  świata  katolickiego. 
Szczęśliwy  ten  naród,  który  zespolił  się  mistycznie,  nie  przez  indywidualność  cielesną,  lecz  przez 
osobowość  promieniejącą  duchem  Bożym.  Przykładem  takiej  prawdziwej  osobowości,  cudem 
prostoty  i  prawości,  czystości  i  mądrości,  pokory  i  wielkoduszności,  zatracenia  siebie  w  Bogu,  była 
Joanna d'Arc. 
 
ROZUM A WOLA 
 
12.  Jest  jeszcze  inny,  uderzający  rys  w  postaci  Lutra.  Luter  jest  człowiekiem  całkowicie  i 
systematycznie opanowanym przez władze afektywne i pożądawcze. Jest on typem woluntarystycz-
nym. Charakteryzuje go potęga w działaniu. 
Wszyscy  historycy  podkreślają  jego  namiętną  energię,  nazywają  go  „chrześcijańskim  Odynem, 
prawdziwym Torem". 
Nie  chodzi  tutaj  jednak  o  wolę  w  jej  specyficznie  ludzkim  znaczeniu.  Chodzi  o  wolę  w  znaczeniu 
ogólnym,  chodzi  o  to  pojęcie,  które  starożytni  nazywali  Pożądaniem,  uczuciami  pożądawczymi 
(appetitus concupiscibilis), a głównie uczuciami bojowymi (appetitus irascibilis). 
 
„Słowa  jego  to  jak  gdyby  utarczki"-  powiedziano  o  nim.  Nic  nie  zdoła  go  powstrzymać.  Luter  znany 
jest  z  porywczych  wyzwań.  „Chociażby  było  tylu  diabłów  w  Wormsie,  co  dachówek,  pójdę". 
„Widziałem i wyzywałem niezliczone rzesze szatanów. Książę Jerzy nie równa się szatanowi. Gdybym 
miał coś do roboty w Lipsku, wjechałbym na koniu do Lipska, chociażby ulewa książąt Jerzych padała 
dziesięć  dni  z  rzędu".  Dzięki  nadzwyczajnej  sile  wyobraźni  i  słowa  Luter  musiał  być  interesującym 
rozmówcą  -  rubasznym,  często  grubiańskim  i  niewątpliwie  wstrętnym,  ale  nieodpartym.  Słusznie 
zauważył  Jacques-Benigne  Bossuet:  „Posiadał  on  siłę  dowcipu,  namiętność  mowy,  żywą  i  burzliwą 
elokwencję, która porywała i zachwycała narody; śmiałość niezwykłą, gdy widział, że go popierano i 
oklaskiwano,  postawę  władczą,  przed  którą  drżeli  jego  uczniowie".  Jednocześnie  w  wyjątkowym 
stopniu  obdarzony  był  bogatą  uczuciowością,  która  stanowi  poetycki  i  serdeczny  czar  nastroju  - 
Gemuth. Mamy wiele dowodów jego poufałości, dobroduszności, łagodności. Luter, podobnie jak Jan 
Jakub  Rousseau,  a  prawdopodobnie  nawet  znacznie  bardziej,  obdarzony  był  silną  naturalną 
religijnością.  Modlił  się  długo,  chętnie  na  głos,  z  wielką  obfitością  słów,  która  zachwycała  ludzi. 
Rozczulał  się  nad  polami,  nad  sklepieniem  nieba.  Płacze  nad  znalezionym  w  śniegu  fiołkiem,  który 
mimo  jego  starań  nie  odżył.  Pełen  jest  głębokiej  melancholii.  Jest  to  jego  największa  i  najbardziej 
ludzka 

cecha. 

 
To  straszna  melancholia  Saula.  I  gdybyśmy  nie  mieli  pewności,  że  wieczne  przeznaczenie  zarówno 
Saula,  jak  i  Lutra  zależy  od  niezbadanego  sądu  Boga,  bylibyśmy  skłonni  widzieć  w  niej  melancholię 
tych,  dla  których  LEPIEJ  BYŁOBY,  ŻEBY  się  WCALE  NIE  URODZILI.  Ten  człowiek,  który  wzniecił 
rewolucję nad światem, uspokajał się pod wpływem muzyki, pocieszał się, grając na flecie. Złe duchy - 
jak mówi - uciekały przed tym instrumentem. 
Wszystko  to  wynika  z  tej  samej  przyczyny,  czyli  z  całkowitej  przewagi  Uczucia  i  Pożądliwości.  Gdy 
napór  instynktu  i  sił  uczuciowych  opanowany  jest  przez  ducha,  wtedy  daje  on  człowiekowi 
niezrównane bogactwa materialne i afektywne, które mogą być użyte dla życia duchowego. Pewnego 
romantyzmu  można  doszukać  się  na  przykład  u  Henryka  Suso  -  lecz  jego  pojęcie  życia  pozostaje  do 
gruntu racjonalne, uporządkowane, katoliclde. Inaczej u Lutra. U niego to wola naprawdę i w sposób 
bezwzględny  posiada  prymat,  a  samo  pojęcie  życia  jest  naruszone.  Można  powiedzieć  o  Lutrze,  że 
jest pierwszym wielkim Romantykiem. 

background image

10 | 

S t r o n a

 

 

13. Z tą postawą duchową łączył się głęboki antyintelektualizm. Nie bez znaczenia było wykształcenie 
filozoficzne  w  duchu  Williama  Ockhama  i  nominalizmu,  które  Luter  otrzymał.  Pozwolę  sobie 
zacytować tutaj kilka charakterystycznych tekstów. 
Posłuchajmy  najpierw,  co  Luter  mówi  o  Arystotelesie  i  o  św.  Tomaszu.  „Arystoteles  jest  niecnym 
przedmurzem papistów. W stosunku do teologii jest tym, czym ciemności są dla światła. Jego etyka 
jest najgorszym wrogiem łaski. Jest to zjełczały filozof, smarkacz, którego należy umieścić w chlewie 
lub  w  stajni  dla  osłów*,  bezwstydny  oszczerca,  komediant,  najsprytniejszy  uwodziciel  umysłów. 
Gdyby nie istniał cieleśnie, uważałbym go bez skrupułów za prawdziwego diabła". Co się zaś tyczy św. 
Tomasza - „nie rozumiał on nigdy ani jednego rozdziału czy to Ewangelii, czy Arystotelesa". Luter „ma 
zupełne  prawo,  tzn.  całkowitą  swobodę  chrześcijanina  odrzucić  i  wyprzeć  się  go".  „Słowem, 
niepodobieństwem  jest  zreformować  Kościół  bez  wyrwania  z  korzeniami  teologii  i  filozofii 
scholastycznej wraz z prawem kanonicznym"'33'. „Sorbona, matka wszelkich błędów - mówił Luter w 
1539  i.  —  dała  złą  definicję,  twierdząc,  że  jeśli  coś  jest  prawdziwe,  to  jest  prawdą  dla  filozofii  i  dla 
teologii;  to,  że  potępiła  tych,  którzy  podtrzymywali  przeciwne  zdanie,  jest  bezbożnością  z  jej 
strony"'34'.  Toteż  fakultet  paryski  jest  przeklętą  „synagogą  diabła,  najokropniejszą  nierządnicą 
intelektualną,  która  kiedykolwiek  istniała  pod  słońcem,  prawdziwą  bramą  piekielną",  itd.'35'.  Nie 
lepiej są potraktowani teologowie z Louvain. Są to „grubiańskie osły, przeklęte maciory, bluźniercze 
brzuchy,  epikurejskie,  heretyckie  i  bałwochwalcze  świnie,  stęchłe  kałuże,  przeklęty  odwar 
piekielny"'36'. Czy Luter ma tu pretensje do jakiegoś systemu w szczególności? Nie. Raczej do filozofii 
w ogóle. „Myśli, że szczekając na filozofię, hołd Bogu składa... Filozofii należy się uczyć tylko tak, jak 
się  uczy  sztuk  szkodliwych,  tzn.  aby  je  niszczyć,  tak  jak  się  człowiek  dowiaduje  o  błędach,  aby  je 
prostować"'37'. Od niego właśnie Carlstadt już w 1518 r, zapożyczył tę piękną myśl, że „logika nie jest 
nigdzie  potrzebna  w  teologii,  gdyż  Chrystus  nie  potrzebuje  wymysłów  ludzkich"'38'.  Kto  by  śmiał 
przykuć wolnego chrześcijanina, jakim jest doktor Luter, do zasady sprzeczności? Argumentacja była 
dla  niego  tylko  niewybredną  walką,  w  której  był  mistrzem.  Chodziło  w  niej  o  zmiażdżenie 
przeciwnika,  wszystko  jedno  jakimi  środkami.  „Gdy  zechcę  pisać  -  mówił  cynicznie  do  Filipa 
Hesseńskiego  -  dam  sobie  doskonale  radę,  a  Waszej  Mości  pozwolę  się  pogrążyć"'39'.  Reformator 
wypowiada  wojnę  nie  tylko  filozofii,  ale  przede  wszystkim  rozumowi.  Rozum  posiada  wartość 
wyłącznie w porządku pragmatycznym. Bóg dał nam rozum tylko po to, „aby rządził tu na ziemi, tzn. 
posiada  on  władzę  tworzenia  praw  i  rozkazywania  w  zakresie  takich  spraw  życiowych,  jak  picie, 
jedzenie,  ubranie,  również  i  w  zakresie  dyscypliny  zewnętrznej  i  uczciwości"'.  Ale  w  rzeczach 
duchowych jest nie tylko „ślepotą i ciemnością", ale jest naprawdę „diabelską k... Rozum może tylko 
bluźnić  i  pozbawiać  czci  to,  co  Bóg  powiedział  i  stworzył"*42'.  Jest  on  „najdzikszym  wrogiem 
Boga"(43). „Anabaptyści mówią,  ze  rozum  jest  pochodnią...  I  jakież  to  rozum ma  roztaczać  światło? 
Chyba podobne do tego, jakie by roztaczał brudny śmieć wsadzony do latarni”. A w ostatnim kazaniu, 
wypowiedzianym w Wittenberdze pod koniec swego życia: „Rozum to jest największa k... diabelska; z 
natury  swojej  i  sposobu  bycia  jest  szkodliwą  k...;  jest  prostytutką,  prawdziwą  k...  diabelską,  k... 
zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość... Rzuć jej w 
twarz  plugastwo,  aby  ją  oszpecić.  Rozum  jest  utopiony  i  powinien  być  utopiony  w  Chrzcie... 
Zasługiwałby  na  to,  ohydny,  aby  go  wyrzucono  w  najbrudniejszy  kąt  domu,  do  wychodka"38. 
Pogarda  Lutra  dla  rozumu  jest  zresztą  zgodna  z  jego  ogólną  nauką,  dotyczącą  natury  ludzkiej  i 
grzechu  pierworodnego.  Według  Lutra,  grzech  zepsuł  samą  istotę  naszej  natury,  i  jest  to  zło 
ostateczne.  Łaska  i  Chrzest  pokrywają,  ale  nie  zmazują  grzechu  pierworodnego.  Można  więc  co 
najwyżej  uważać,  że  rozum  gra  czysto  praktyczną  rolę  w  życiu  i  w  sprawach  ludzkich,  ale  niezdolny 
jest  do  poznania  prawd  podstawowych.  Każda  nauka  spekulatywna,  każda  metafizyka  jest 
mamidłem,  a  używanie  rozumu  w  sprawach  wiary,  chęć  stworzenia  zwartej  nauki  o  dogmacie  i  o 
danych  objawionych,  czyli  teologii,  tak  jak  ją  rozumieli  scholastycy,  dzięki  rozumowaniu  i  przy 
pomocy filozofii, jest OHYDNYM ZGORSZENIEM. 
Tak więc, w sposób dosłowny i całkowicie sprzeczny z istotnym ich znaczeniem, tłumacząc wyjątki, w 
których  autorzy  duchowni  mówią  o  unicestwieniu  władz  przyrodzonych,  wypaczając  myśl  mistyków 
niemieckich, tak samo jak teksty św. Pawła i Ewangelii, Luter, ten zgniły chrześcijanin, oświadcza, że 
wiara  jest  SPRZECZNA  z  rozumem.  „Rozum  jest  sprzeczny  z  wiarą"'45',  pisał  w  1536  roku.  A  trochę 

background image

11 | 

S t r o n a

 

 

później:  „Rozum  jest  bezpośrednio  przeciwstawny  wierze,  toteż  należy  go  poniechać;  u  wierzących 
musi  on  być  zabity  i  pogrzebany..."'46'.  Zacytowałem  te  teksty,  ponieważ  chciałem  uchwycić  u 
samych jego początków, w jego właściwym tonie i autentycznej jakości, ten fałszywy mistycyzm anty 
intelektualistyczny, który miał w dziewiętnastym stuleciu, w bardziej wyrafinowanych formach zatruć 
tyle umysłów. 
W  gruncie  rzeczy,  na  230  lat  przed  Janem  Jakubem  Rousseau,  Luter  przyniósł  ludzkości 
oswobodzenie. Uwolnił człowieka od intelektu, od tego męczącego, nie dającego spokoju przymusu 
ciągłego myślenia, i to myślenia logicznego. Oswobodzenie to należy jednak ciągle od nowa zaczynać, 
bo „rozum nigdy nie jest całkowicie zniszczony w tym życiu".  
 
14.  Znamy  dobrze  ów  klasyczny  problem,  w  obliczu  którego  stawia  nas  Luter.  Jest  to  zagadnienie 
intelektualizmu  i  woluntaryzmu.  Luter  tkwi  u  źródła  współczesnego  woluntaryzmu.  Aby  tego 
szczegółowo  dowieść,  należałoby  podkreślić  następstwa  pesymizmu  anty  intelektualistycznego,  o 
którym mówiłem. Skoro rozum jest odstawiony w najbrudniejszy kąt domu, trzeba, aby druga władza 
duchowa - wola, była tym bardziej wywyższona, jeśli nie w teorii, to przynajmniej w praktyce. Tak też 
u  Lutra  przerośnięte  poczucie  własnego  „ja"  jest  w  swojej  istocie  poczuciem  woli,  poczuciem 
REALIZACJI  WOLNOŚCI  -jak  powie  z  czasem  filozofia  niemiecka.  Należałoby  również  podkreślić 
egocentryzm Lutra i pokazać, w jaki sposób własne „ja" staje się dla niego centrum - oczywiście nie w 
znaczeniu  kantowskim  -  wskutek  roszczenia  inteligencji  ludzkiej,  która  chce  być  miarą  rzeczy 
intelektualnie  zrozumiałych,  ale  wskutek  roszczenia  woli  indywidualnej,  oddzielonej  od 
powszechnego ciała Kościoła, która chce stanąć sama w obliczu Boga i Chrystusa, aby zapewnić sobie 
przez swą ufność usprawiedliwienie i zbawienie. 
 
Niech mi będzie wolno wskazać sposób, w jaki Luter wprowadza mistykę jaźni i woli. Jego doktryna o 
nicości  uczynków  nie  jest dziełem kwietystycznego  błędu.  Luter  nie  tylko  nie  wyolbrzymia  prymatu, 
który  teologia  katolicka  przyznaje  kontemplacji,  ale  przeciwnie,  czuje  wstręt  do  życia 
kontemplacyjnego.  W  jego  nauce  zjednoczenie  z  Bogiem  przez  miłość  jest  niemożliwe,  zatem  w 
praktyce religia ogranicza się do służby bliźniemu. Krótko mówiąc, czyny i uczynki nic nie są warte dla 
zbawienia. Z tego punktu widzenia są złe i skażone. Ale są dobre, diabelsko dobre w życiu doczesnym. 
Skoro nie mogą być podporządkowane Bogu, to mogą być podporządkowane realizacji woli ludzkiej. 
Jan  Jakub  Rousseau  jest  marzycielem,  Luter  jest  człowiekiem  czynu.  Nie  mówi  jak  Jan  Jakub:  Nie 
mogę oprzeć się swoim skłonnościom, ale nie jestem zły, jestem dobry wobec Ciebie, Boże, jestem z 
natury  dobry.  Mówi:  grzech  Adamowy  zepsuł  mnie  w  mojej  naturze,  jestem  podły,  mocno  grzeszę, 
ale  ufam  Tobie,  Boże,  i  takiego,  jakim  jestem,  bierzesz  mnie  i  zbawisz,  okrywając  mnie  płaszczem 
Twego 

Syna. 

 
Posłuchajmy lepiej słów samego Lutra. Gdy zgrzeszyliśmy - Jezus Chrystus pochyla się, pozwala, aby 
grzesznik WSKOCZYŁ mu na plecy i ratuje go w ten sposób od śmierci i stróża więziennego" - oto do 
czego  służy  Chrystus.  „Co  za  pociecha  dla  pobożnych  dusz  ubierać  Go  w  ten  sposób  i  ubierać 
grzechami  moimi,  twoimi,  grzechami  całego  świata  i  patrzeć  na  Niego,  jak  niesie  wszystkie  nasze 
grzechy!".  „Kiedy  zobaczysz,  że  twoje  grzechy  przylegają  do  Niego,  będziesz  wówczas  ochroniony 
przed  grzechem,  śmiercią  i  piekłem"'50*.  Chrześcijaństwo  to  właśnie  ciągłe  ćwiczenie  się  w 
odczuwaniu, że nie masz grzechu, chociaż grzeszysz, bo twoje grzechy zepchnięte są na Chrystusa'5". 
- Wystarczy wyznawać Baranka, który gładzi grzechy świata, a grzech nie będzie w stanie oderwać nas 
od Niego, chociaż byśmy grzech cielesny popełnili tysiąc razy w ciągu jednego dnia lub dokonali tyluż 
zabójstw'10.  Czy  nie  jest  dobrą  nowiną,  gdy  do  tego,  kto  jest  pełen  grzechów,  Ewangelia  powiada: 
ufaj  i  wierz,  a  odtąd  wszystkie  twoje  grzechy  są  ci  odpuszczone?  Konto  zamknięte,  grzechy 
przebaczone. Już nie ma na co czekać'52'. „Od chwili, kiedy poznasz, że Chrystus niesie twoje grzechy, 
staje się On - zamiast ciebie - grzesznikiem"'53'. „A ty stajesz się ukochanym dzieckiem, wszystko, co 
robisz,  jest  dobre"'5'".  Zaiste,  PRAKTYCZNIE  jest  mieć  Chrystusa.  „Jestem  wśród  was  jak  sługa"  - 
powiedział  Pan  -  „Ach!  Prawdę  mówisz,  Zbawicielu  ludzi,  służ  mi  więc  teraz  i  okryj  mnie  Twoim 
płaszczem".  Za  tym  wołaniem  Lutra  do  Baranka,  który  zbawia,  za  jego  porywami  ufności  i  wiarą  w 

background image

12 | 

S t r o n a

 

 

przebaczenie grzechów kryje się harde stworzenie ludzkie, doskonale radzące sobie w błocie, w jakim 
pogrążył je grzech Adama. Poradzi ono sobie w świecie, pójdzie za pragnieniem mocy, za instynktem 
imperialistycznym, za prawem tego świata, który jest jego światem, będzie czyniło SWOJA WOLĘ W 
świecie.  Bóg  będzie  tylko  sprzymierzeńcem,  współpracownikiem,  potężnym  towarzyszem.  
 
U kresu ukażą się formy woluntaryzmu prawdziwie szalone, np. u niektórych dzisiejszych pluralistów 
angielskich  albo  u  Wincentego  Lutosławskiego,  który  woła,  tak  bardzo  podziwiając  siebie: 
„Niemożliwe jest, abym został stworzony", który patrzy na Boga, jak na zwyczajną siłę sprzymierzoną 
i stowarzyszoną z jego wolą: „Mamy prawie ten sam cel - pisze — stąd wielu wspólnych wrogów". U 
Lutra  można  szukać  źródła  tych  dwóch  wielkich  idei,  które  wydają  się  zrośnięte  ze  sobą  w  historii 
filozofii:  idei  RADYKALNEGO  ZŁA,  która  przejdzie  do  filozofii  niemieckiej wraz  z Jakubem  Boehmem, 
Immanuelem  Kantem,  Friedrichem  Wilhelmem  Schellingiem,  Arturem  Schopenhauerem,  i  idei 
PRYMATU WOLI, która narzuci się tej właśnie filozofii przede wszystkim wraz z Immanuelem Kantem, 
Johannem  Fichtem,  Arturem  Schopenhauerem  -  tak  jakby  Pesymizm  i  Woluntaryzm  były 
metafizycznie  dwoma  dopełniającymi  się  obliczami  tej  samej  myśli.  Z  drugiej  strony,  szeroki  prąd 
współczesnej myśli,  głównie  francuskiej,  biorący swój  początek w  Odrodzeniu  i Kartezjuszu,  a  nie  w 
Lutrze,  pójdzie  w  kierunku  przeciwnym  i  nie  mniej  błędnym,  w  kierunku  RACJONALIZMU  i 
OPTYMIZMU,  wraz  z  Nicolasem  Malebranchem,  Gottfriedem  Wilhelmem  Leibnizem,  filozofią 
oświecenia.  Jan  Jakub  Rousseau,  którego  metafizyka  bynajmniej  nie  krępuje,  potrafi  połączyć 
optymizm  z  antyintelektualizmem.  Nigdy  jednak  w  filozofii  współczesnej  Rozum  i  Wola  nie  zdołają 
pogodzić  się  ze  sobą,  a  konflikt  między  tymi  dwiema  władzami  duchowymi  będzie  rozdzierał 
świadomość współczesnego człowieka.  
 
15.  Starożytni  wiedzieli,  że  rozwiązanie  tego  problemu  dotyczy  całego  życia  ludzkiego.  Dlatego  też 
poświęcili  mu  najsubtelniejsze  wywody  metafizyczne.  W  nadziei,  że  znajdzie  się  odważny  czytelnik, 
który  zniesie  dwie,  trzy  strony  o  charakterze  trochę  bardziej  technicznym,  spróbuję  streścić  w 
zwięzłej  syntezie  naukę  św.  Tomasza  dotyczącą  tego  zagadnienia1'5'.  Intelekt  sam  w  sobie,  w 
porządku czystych hierarchii metafizycznych, jest szlachetniejszy i wyższy niż wola. Chociaż intelekt i 
wola patrzą pod kątem niematerialnym na byt i na dobro, to jednak traktują każde z nich pod innym 
kątem  widzenia.  Przedmiotem  intelektu  jest  sama  istota  dobra  w  jego  strukturze  intelektualnej  i  w 
jego  prawdzie.  W  swoim  charakterze  czysto  formalnym  jest  on  prostszy,  bardziej  abstrakcyjny, 
czystszy  i  klarowniejszy,  doskonalszy  duchowo  niż  przedmiot  woli,  którym  jest  dobro  pożądane, 
wzięte w jego konkretnym istnieniu, a nie w jego PRZYCZYNIE rozumnej. 
Dowodem na to jest fakt, że kiedy nasz umysł z konieczności musi posługiwać się zmysłami, to jednak 
w swym dążeniu ku poznawalnemu w miarę możności pozostawia za sobą wyobrażenia, podczas gdy 
wola porywa z sobą naszą naturę uczuciową ku temu, co miłuje. 
Zatem każdy porządek bierze swój początek w rozumie. Słowo jest na początku dróg Bożych, a Duch 
Miłości w Bogu pochodzi od Słowa, jak w człowieku wola pochodzi od zrozumienia. Dlatego też nasza 
szczęśliwość  w  samej  swojej  istocie  będzie  polegała  na  WIDZENIU  Boga.  W  widzeniu  tym  sam  byt 
Boga będzie stanowił jedno z intelektem ludzkim w porządku poznawczym, a miłość i rozkosz w woli 
będą tylko następstwem poznania. W ten sposób u kresu okaże się w człowieku prymat metafizyczny 
Intelektu nad Wolą. 
 
W  porządku  prawd  spekulatywnych  i  czystego  poznania  rozum  króluje  wszechwładnie,  do  tego 
stopnia,  że  nauka  wtedy  dopiero  jest  doskonała,  jeśli  całkowicie  abstrahuje  od  wszelkiego 
subiektywnego  względu,  aby  oddać  się  zupełnie  pod  władzę  przedmiotu.  Również  i  w  porządku 
praktycznym  słuszność  działania  wymaga  poznania  prawdziwego:  rozum  jest  najbliższą  regułą 
naszego  postępowania  i  każdy  akt  wewnętrzny  duszy,  zawierający  ład  i  nakaz,  należy  do  rozumu. 
 
16.  A  jednak,  jeśli  weźmiemy  pod  uwagę  rozum  i  wolę  już  nie-  same  w  sobie,  lecz  w  stosunku  do 
rzeczy  bardziej  lub  mniej  doskonałych,  których  mogą  one  dosięgnąć,  to  hierarchia  może  być 
odwrócona, a wola może stać się wyższą od intelektu. Dzieje się tak dlatego, że według wielkich słów 

background image

13 | 

S t r o n a

 

 

Arystotelesa:  „bonum  et  malum  sunt  in  rebus,  verum  et  falsum  in  mente).  Wola  dąży  do  swego 
przedmiotu takiego, jakim jest sam w sobie, w swoim istnieniu i własnym sposobie bycia. Intelekt zaś 
dąży  do  swego  przedmiotu  takiego,  jakim  on  jest  w  nim,  pod  postacią,  jaką  on  mu  nadaje, 
przyciągając go i wchłaniając w siebie, by się nim stać niematerialnie. 
Stąd,  jeśli  chodzi  o  rzeczy  od  nas  wyższe,  wola,  która  nas  do  nich  skłania,  jest  szlachetniejsza  od 
intelektu,  który  je  niejako  w  nas  wciąga.  Toteż  rzeczy  materialne,  które  są  niższe  od  duszy,  a  które 
rozum musi uduchowić, aby poznać, lepiej jest znać niż kochać. Natomiast Boga lepiej jest kochać, niż 
znać,  szczególnie  w  obecnym  życiu,  w  którym  jest  On  znany  tylko  przez  pryzmat  mnogości  i 
materialności  naszych  pojęć.  Dlatego  też  mądrość  Ducha  św.  jest  wyższa  od  mądrości  filozoficznej, 
tak jak niebo jest wyższe ponad ziemię. W mądrości tej Bóg jest poznawany nie przy pomocy pojęć 
różnorodnych, lecz na mocy zjednoczenia dokonanego przez miłość. 
 
Skądinąd,  jeśli  w  dziedzinie  praktycznej  weźmiemy  pod  uwagę  nie  prawdy  ogólne,  które  kierują 
działaniem,  ale  zastosowania  konkretne  naszego  czynu,  to  zobaczymy,  że  św.  Tomasz  przypisuje 
znaczeniu  woli  tak  wielką  przewagę,  że  część  moralna  Summy  Teologicznej  wydaje  się  jakby 
namagnetyzowana  przez  Wolę,  tak  jak  część  metafizyczna  przez  Rozum.  Nastawienie  Akwinaty  jest 
bardziej  intelektualistyczne  niż  Jana  Dunsa  Szkota  w  dziedzinie  poznania,  a  o  wiele  mniej 
intelektualistyczne,  jeśli  chodzi  o  działanie.  Od  woli  zależy  UŻYTKOWANIE  naszej  działalności  i  całe 
nasze dążenie ku Celowi ostatecznemu. Zatem, przez wolę, a nie przez rozum jesteśmy DOBRZY lub 
ŹLI. To wola właśnie przez swą wolność, przez swoją władczą obojętność w stosunku do wszelkiego 
dobra  stworzonego  sprawia,  że  nasza  dusza  jest  zamkniętym  niebem,  które  może  wprawić  w  ruch 
jedynie Bóg, i dokąd przenika wyłącznie spojrzenie Boga i spojrzenie kapłańskie Chrystusa. Od woli i 
od jej ogólnej, z góry założonej prawości zależy prawda praktycznego poznania, która kieruje wolą w 
każdym  konkretnym  przypadku.  Ponieważ  bezpośrednim  przedmiotem  umysłu  jest  tylko  to,  co 
ogólne, a więc czysty przedmiot umysłowej spekulacji, może on sądzić o tym, co należy czynić, a więc 
o tym, co poszczególne i przypadkowe, tylko w zależności od prawości woli. Należy więc pojmować 
prawdę  rozumu  praktycznego,  którego  zadaniem  jest  NIE  POZNANIE,  A  KIEROWANIE,  już  nie  jako 
zgodność z tym, co jest rzeczą per conformitatem ad rem, lecz jako zgodność z prawym pragnieniem, 
per  conformitatem  ad  appetitum  rectum.  Stąd  wynika,  że  w  porządku  działania  i  poznania  tego,  co 
ma  być  dokonane  w  poszczególnym  przypadku,  wola  —  zdaniem  Kajetana  —  nagina  umysł  według 
swego  upodobania  i  że  sąd  praktyczny  oraz  nakaz  rozumu  mogą  być  dobre  w  sposób  trwały  tylko 
wtedy, gdy pożądanie jest od podstaw naprostowane przez cnoty moralne. 
 
17. W rezultacie św. Tomasz wskazuje na dwie dopełniające się w każdym umyśle czynności. Są one z 
gruntu  różne,  równie  wymagające  i  pochłaniające.  Jedna  to  czynność  całkowicie  zwrócona  w 
kierunku  przedmiotu,  żyje  tylko  dla  niego  -  to  umysł.  Druga  czynność,  całkowicie  zajęta  dobrem 
podmiotu  lub  rzeczy,  z  którymi  podmiot  stanowi  jedno,  ze  swojej  natury  zmierza  tylko  ku  temu 
dobru, żyje tylko dla niego - to wola. Każda z nich ma przewagę w swojej dziedzinie, jedna w sposób 
bezwzględny w poznaniu, druga pod pewnym tylko względem w działaniu. Biada ludzkości, jeśli jedna 
pochłonie wszystko kosztem drugiej! Ludzkość czysto i wyłącznie woluntarystyczna pogardzi prawdą i 
pięknem, i stanie się tym potworem moralizmu i fetyszyzmu, o którym pewne pojęcie daje nam Jan 
Jakub Rousseau, Lew Tołstoj czy William James. Ludzkość całkowicie i wyłącznie intelektualna gardzi 
sprawami wiecznymi, cóż ją obchodzi jej własny byt? Upaja się tym, co widzi, staje się metafizycznym 
lub  estetycznym  monstrum.  Bez  wątpienia,  im  silniej  zdolności  człowieka  ciągną  go  w  pewnym 
kierunku,  tym  trudniej  mu  utrzymać  równowagę.  PIĘKNE  NIEBEZPIECZEŃSTWO  geniuszu  jest  stale 
przerażającym  ryzykiem.  Aby  inteligencja  takiego  św.  Tomasza  z  Akwinu,  tak  silnie  pociągana  przez 
radość czystego  poznania, mogła  rosnąć  po  prostej  linii  świętości,  trzeba  było  na  to  jego  niezwykłej 
mocy cnót moralnych, które zapewniły prawość woli.. 
 
Doktryna  ta  wyjaśnia  sprzeczne  ze  sobą  nadużycia  absolutnego  intelektualizmu  i  absolutnego 
moralizmu.  Jednocześnie  godzi  pomiędzy  sobą,  wrastając  ponad  poglądy  Johanna  Wolfganga 
Goethego  lub  Barucha  Spinozy,  Lwa  Tołstoja  lub  Jana  Jakuba  Rousseau,  wszystko,  co  było  w  nich  z 

background image

14 | 

S t r o n a

 

 

prawdy.  Dzieje  się  tak  dlatego,  że  nauka  ta  -  i  tylko ona  -  szanuje  naturę  i własne  prawa  intelektu  i 
woli,  nie  czyniąc  z  poruszeń  pożądania,  zgodnie  z  poglądami  racjonalizmu  -  pojęć  mętnych,  ani  z 
czynności 

intelektu, 

zgodnie 

filozofiami 

uczucia 

zniekształceń 

rzeczywistości. 

Doktryna  ta  wyjaśnia  w  szczególności  podwójny  fakt  doświadczalny,  godny  uwagi  z  powodu  swego 
znaczenia praktycznego. Z jednej strony można stwierdzić, że brak prawdy, szczególnie gdy chodzi o 
wielkie  prawdy  metafizyczne  i  religijne,  pociąga  za  sobą  zwykle,  w  przeciętnym  stanie  cywilizacji, 
bezład  moralny  i  upadek  woli  jednostek  oraz  wielkie  katastrofy.  Również  danie  ludzkości  wielkich 
doktryn  filozoficznych  jest  często  bardziej  skuteczne  dla  reformy  obyczajów  niż  najgorętsze 
nawoływania  do  cnoty,  umotywowane  względami  higieny  i  dobra  społecznego.  Ale  przecież  siła 
intelektu i cnota nie zawsze idą w parze. Nie trzeba się tym gorszyć, że tyle szlachetnych i wrażliwych 
dusz posiada tak słaby sąd, że tyle jasnych i uczonych głów ma tak niski poziom moralny, że tylu jest 
ludzi  cnotliwych  nie  dość  sprytnych,  a  tylu  spryciarzy  wcale  nie  cnotliwych.  Jeśli  przyjąć,  że  wielkie 
prawdy spekulatywne, które rządzą działaniem, są nam znane, prawość naszego praktycznego sądu o 
naszym moralnym POSTĘPOWANIU zależy nie od przenikliwości rozumu spekulatywnego i głębokości 
wiedzy,  lecz  od  naprostowania  woli  w  stosunku  do  naszych  osobistych  celów,  które  są  zasadami 
naszych  czynów.  Naprostowanie  to  może  być  doskonałe  u  człowieka,  który  ma  błędny  sąd  o  roli 
władzy  w  państwie  lub  o  różnicy  między  istotą  a  bytem,  o  poprawności  sylogizmu  darapti  lub 
baralipton  albo  o  oczyszczeniu  namiętności  za  pomocą  tragedii,  chociaż  wszystkie  te  zagadnienia 
same w sobie niewątpliwie są pierwszorzędnej wagi. 
Dlatego  też  Św.  Tomasz  uczy,  że  cnoty  moralne  mogą  istnieć  bez  takich  cnót  intelektualnych,  jak 
mądrość,  nauka  i  sztuka,  ale  nie  mogą  istnieć  bez  zrozumienia  pierwszych  zasad  i  bez  roztropności, 
która się zresztą z nimi łączy. Tak więc wszyscy ludzie cnotliwi muszą używać rozumu, „usus rationis 
viget  in  omnibus  virtuosis,  lecz  tylko  quantum  ad  ea,  quae  sunt  aegenda  secundum  virtutem”),  w 
stosunku  do  spraw,  które  leżą  na  linii  moralności.  Zarówno  głowy  pełne  mrzonek,  jak  i  filisterskie, 
mogą  posiadać  prawdziwe  cnoty.  W  naszej  epoce  jest  to  nie  lada  pociecha  filozoficzna. 
Tomistyczna  doktryna  rozumu  i  woli  wykazuje,  dlaczego  każda  filozofia,  oparta  na  bezwzględnej 
przewadze  woli  lub  uczucia,  będzie  się  skłaniać  w  sposób  naturalny  ku  subiektywizmowi;  dlaczego 
zarazem  detronizuje  wolę  z  jej  własnej  dziedziny  i  niejako  oddaje  ją  na  służbę  sił  afektywnych 
niższych oraz instynktu, gdyż wola zawdzięcza swoją metafizyczną szlachetność i swoje uduchowienie 
tylko temu, że jest pożądaniem zakorzenionym w intelekcie; dlaczego wreszcie tego rodzaju filozofia, 
czerpiąca swe światło i dyrektywy ze ślepej siły, jeśli potrafi narzucić się części ludzkości, jest dla niej 
źródłem  klęsk.  „Na  początku  był  Czyn":  hasło  to,  z  którego  panteistyczny  Faust  jest  taki  dumny, 
widnieje na sztandarze śmierci. 
 

ZASADA IMMANENCJI 

18. Błąd wkrada się w ludzkie umysły zawsze na skutek jakiejś prawdy, którą zniekształca. W samym 
sercu luterańskiej Reformacji musi tkwić jakieś zasadnicze złudzenie, które należy odszukać. Najlepiej 
zapytać o to samych protestantów. 

Ich  zdaniem,  istota  Reformacji  to  wystąpienie  Ducha  przeciwko  Autorytetowi,  wewnętrznej  energii 
człowieka  panującego  nad  swoim  sądem  -  przeciw  martwym  ideom  i  kłamliwym  konwencjom 
narzuconym z zewnątrz. W Lutrze Thomas Carlyle widzi „człowieka istniejącego przez siebie samego, 
prawdziwego,  oryginalnego,  SZCZEREGO".  „Z  fałszywymi  papieżami  -  pisze  ten  naiwny  heglista  -  i  z 
wierzącymi nie posiadającymi żadnego własnego sądu, z szarlatanami, którzy chcą rządzić naiwnymi - 
cóż możecie osiągnąć? Tylko nędzę i nieszczęście... Widzę, jak — począwszy od protestantyzmu, aż do 
naszych czasów - w całym tym dziele rewolucyjnym, dzikim, przygotowuje się błogosławiony skutek: 
nie  zburzenie  czci  bohaterów,  lecz  raczej coś,  co  nazwałbym  całym  światem  bohaterów.  Jeśli  słowo 
»bohater«  znaczy  CZŁOWIEK  SZCZERY,  dlaczego  każdy  z  nas  nie  mógłby  być  bohaterem?"  Dlaczego 
wszyscy  szczerzy  czytelnicy  Thomasa  Carlyle'a  nie  są  bohaterami?  Dlaczego  SZCZEROŚĆ  tchórza  nie 
czyni  z  niego  męczennika?  Urywek,  który  zacytowałem,  stanowi  dobrze  skondensowaną  pigułkę 

background image

15 | 

S t r o n a

 

 

współczesnej  naiwności  angielskiej,  lecz  zatrzymam  się  jedynie  nad  wskazówkami,  które  w  danej 
chwili  są  nam  potrzebne.  Są  to  wielkie  idee,  które  luterański  błąd  zamienił  w  złudzenia.  Są  to  idee: 
WOLNOŚCI, WEWNETRZNOŚCI, DUCHA. 

Dotarliśmy  do  sedna  błędu  IMMANENTYZMU.  Polega  on  na  tym,  że  wolność,  wewnętrzność  i  duch 
stoją ze swej natury w sprzeczności z „nie-ja". Błąd ten to zerwanie między WEWNĄTRZ a ZEWNĄTRZ. 
Prawdy i życia należy więc szukać jedynie wewnątrz jednostki ludzkiej. Wszystko, co pochodzi w nas z 
tego, co nie jest nami, czyli z INNEGO, jest zamachem na ducha i na szcZEROść(sa>. Wszystko, co jest 
ZEWNĘTRZNE W stosunku do nas, jest zniszczeniem i śmiercią naszego wnętrza. I każdy środek, który 
zdrowy  rozsądek  uważa  za  łącznik  pozwalający  na  komunikowanie  się  między  sobą  strony 
wewnętrznej  i  zewnętrznej,  jest  w  rzeczywistości  „pośrednikiem",  który  je  dzieli.  Zatem,  według 
współczesnego  indywidualizmu  protestanckiego,  Kościół  i  Sakramenty  oddzielają  nas  od  Boga. 
Podobnie  według  współczesnego  subiektywizmu  filozoficznego  -  czucie  i  pojęcie  oddzielają  nas  od 
rzeczywistości.  Nie  mówię,  że  Luter  sformował  taką  zasadę!  Jego  osobiste  pojęcie  życia  było  aż  do 
przesady dogmatyczne i autorytatywne, i on sam wcale nie był liberałem. Lecz twierdzę, że to on w 
praktyce zaszczepił tę zasadę myśli współczesnej, pod bardzo szczególną postacią, jeszcze całkowicie 
teologiczną. Luter przeciwstawił Wiarę uczynkom, Ewangelię Zakonowi i fałszując w rzeczywistości tę 
samą  Wiarę,  od  której  jedynie  spodziewał  się  zbawienia,  pseudo-wiarę  heretycką,  która  z 
konieczności  musiała  zredukować  się  powoli  do  tego,  czym  jest  u  wielu  dzisiejszych  protestantów, 
mianowicie: do porywu rozpaczy i ufności w coś niewiadomego, a pochodzącego z głębi własnej jaźni. 

Ten  współczesny  mit  immanencji,  wraz  z  wywyższeniem  godności  ducha,  opiera  się  na  całkowitej 
nieznajomości  prawdziwej  natury  ducha.  W  świecie  materialnym  -  tak,  w  świecie  działania 
udzielającego  się,  otrzymywać  od  kogoś  innego,  otrzymywać  z  zewnątrz,  to  tylko  „znosić".  Jest  to 
więc  na  pewno  sprzeczne  z  żywotną  spontanicznością,  ponieważ  mamy  tu  właśnie  do  czynienia  ze 
światem  przedmiotów  martwych,  niezdolnych  do  doskonalenia  się.  Są  one  tylko  miejscami,  przez 
które  przechodzą  i  przemieniają  się  różne  rodzaje  energii  wszechświata.  Lecz  w  świecie  duchowym 
otrzymywać od kogoś innego to w pierwszym rzędzie bez wątpienia „znosić", ale tylko jako warunek 
konieczny; w istocie swej jednak jest to działać, doskonalić się wewnętrznie i okazywać niezależność 
właściwą temu, co naprawdę żywe. Gdyż właściwością rzeczy duchowych jest to, że nie są szczelnie 
zamknięte w swoim poszczególnym bycie, że mogą wewnętrznie powiększać się o byt, który nie jest z 
nimi. Jeśli prawo obiektywizmu, prawo bytu nadane jest intelektowi, to w tym celu, by intelekt mógł 
sam się udoskonalić w działaniu, które jest jakością czysto niematerialną, w działaniu, w którym to, co 
stanowi  przedmiot  innego,  jako  taki,  staje  się  własną  doskonałością  intelektu.  Jeśli  prawo 
ostatecznego  Celu,  prawo  Dobra  nadane  jest  woli,  to  po  to,  abyśmy,  gdy  miłość  zjednoczy  nas  ze 
Sprawcą  wszelkiego  dobra,  podążając  za  Jego  prawem,  które  stało  się  prawem  naszym,  stali  się 
posłusznymi  najgłębszej  i  najbardziej  wewnętrznej  naszej  skłonności.  Taka  jest  właściwa  tajemnica 
immanentnej  działalności  -  doskonałe  uwewnętrznienie  przez  poznanie  i  przez  miłość  tego,  co  jest 
inne, albo tego, co pochodzi od INNEGO niż my. 

W  porządku  rzeczy  jeszcze  bardziej  transcendentnym  wobec  jeszcze  głębszej  tajemnicy  -  tajemnicy 
działania  Ducha  Stworzyciela  na  duchy  stworzone  -  Luter  wyodrębnia  również  nieodwołalnie  NAS 
SAMYCH  od  tego,  co  „inne",  naszą  nawę  duchową  od  oceanu,  który  w  nią  uderza.  Z  naszej 
sprawiedliwości czyni zewnętrzną powłokę, pod którą w dalszym ciągu spełniamy złe uczynki, dlatego 
że  „uczynki  ludzkie,  nawet  gdy  są  pozornie  piękne  i  wydają  się  prawdopodobnie  dobrymi,  są 
grzechami śmiertelnymi", podczas gdy uczynki Boga, chociażby były zawsze brzydkie i wydawały się 
złymi, są pełne wiecznej zasługi. 

„Nie  zważa  on  wcale  -  mówi  Jacąues-Benigne  Bossuet  -  że  dobre  uczynki  ludzkie  są  równocześnie 
uczynkami  boskimi,  gdyż  Bóg  swoją  łaską  wytwarza  je  w  nas"41.  Słowa  te  mówią  wszystko,  gdyż 
niezmierzony Bóg, który jest w głębi wszelkiej rzeczy, i który panuje nad bytem, działając w każdym 

background image

16 | 

S t r o n a

 

 

stworzeniu  tak,  jak  to  odpowiada  naturze,  którą  mu  dał,  powoduje  w  duchach  działanie  duchowe, 
według  sposobu  właściwego  duchom,  z  całą  spontanicznością,  wewnętrznością  i  swobodą,  która 
przystoi  ich  naturze.  Absurdalny  ekscentryzm  luterański  na  próżno  sądzi,  że  wszystko  oddaje  łasce. 
Uważając,  że  niemożliwością  jest,  aby  uczynek  ludzki  był  zarazem  dziełem  Bożym,  stawia  w 
rzeczywistości zasadę rozpętanego naturalizmu, który w przeszło dwa wieki potem zniszczy wszystko 
w  myśli  zachodniej,  zanim  rozkwitnie  jako  współczesny  immanentyzm.  Nie  chodzi  już  nawet  o 
kwestię  zamieszkiwania  Osób  Boskich  w  naszej  duszy,  ale  o  to,  że  skurczyła  się  ona  w  swojej 
samotności, że stała się niedostępną temu wszystkiemu, co nie jest nią samą. 

19. Reformator, a wraz z nim cały współczesny świat, potyka się o dwie tajemnice. Jedna to tajemnica 
działań Boskich, druga zaś to tajemnica immanentnej działalności i pojemności istot duchowych. To, 
co dotąd było przezroczyste, gdy przyjmowało się te tajemnice, staje się ciemne z chwilą, gdy się je 
odrzuca.  Ze  spraw  ducha  odtąd  będzie  się  rozumiało  tylko  to,  co  przypadkowe  i  uboczne: 
warunkowość  materialną  i  ludzką.  Magisterium  intelektualne  ludzkie  lub  Boskie,  Kościół  i  dogmat 
objawiony,  autorytet  obiektywnego  bytu  i  prawa  moralnego  ostatecznie  rozumie  się  tylko  jako 
przymus zewnętrzny i mechaniczny, narzucony naturze, która znosi go jako gwałt. Odtąd konflikt jest 
otwarty. 

Natomiast  po  Lutrze,  ze  względu  na  dobro  publiczne  i  dla  uniknięcia  anarchii,  następuje  w 
protestanckich  Niemczech  reakcja  władzy,  w  najbardziej  despotycznej  formie  społecznej.  Czy  może 
być  gorszy  przymus  zewnętrzny  niż  przymus  książąt  nadających  prawa  w  dziedzinie  duchowej  i 
przymus kościołów oddzielonych od Ducha Chrystusowego? Czy może być nauka bardziej materialna i 
zmechanizowana  niż  scholastyka  protestancka?  Czy  może  być  formalizm  bardziej  przytłaczający  niż 
formalizm martwej teologii „supernaturalizmu", opartego nie na Prawdzie pierwszej, lecz na ludzkim 
rozumie  pastorów,  opłacanych  przez  Państwo  dla  wykładania  Pisma  Św.?  Czy  może  być  większy 
ciężar  niż  ich  moralność  i  ów  dekalog,  który  przerażał  Lutra,  a  który  rzeczywiście  jest  przerażający, 
gdy wewnętrzna zasada Łaski już nam nie udziela ani siły, ani skłonności, aby się do niego stosować? 

Lecz duch Lutra wciąż torował sobie podziemną drogę dla nowych przewrotów i nowych kryzysów. I 
zależnie od tego, jak świat i myśl współczesna go przyjmie, będzie je bez przerwy minował i pożerał, 
gdyż materia jest słaba wobec każdego ducha, wszelkie zakazy materialne hamują go tylko na pewien 
czas.  ISTOTNY  konflikt  między  duchem,  autorytetem  Ewangelii  a  Zakonem,  podmiotem  a 
przedmiotem,  tym,  co  wewnętrzne,  a  tym,  co  transcendentne,  jest  konfliktem  specyficznie 
protestanckim,  który  nie  ma  znaczenia  w  porządku  rzeczy,  szanującym  rzeczywistości  duchowe. 
Modernizm próbował na próżno przenieść ten konflikt w świadomość katolicką. 

Na  mocy  zasady  immanencji,  ponieważ  każdy  wkład  z  zewnątrz  jest  odtąd  uważany  za  przymus  i 
gwałt, trzeba będzie wreszcie wszystko zamknąć w naszym umyśle, aby już nic nie miał do otrzymania 
z zewnątrz. Należy wszystko zamknąć w człowieku, nie wyłączając Boga. Człowiek będzie ostatecznym 
ewolucyjnym  szczytem,  na  jakim  natura,  będąca  zresztą  uśpioną  myślą,  w  której  staje  się  Bóg, 
dochodzi do samoświadomości. 

Wielkie  „dzikie  dzieło  rewolucyjne,  począwszy  od  protestantyzmu,  aż  do  naszych  czasów" 
przygotowuje w ten sposób jako „błogosławiony skutek" najzwyklejszy nonsens. 

Obiecuje ono rozumowi spokój tylko w sprzeczności, rozpala w nas powszechną wojnę. Rewolucja ta 
wszystko  zaogniła,  nic  nie uleczyła.  Pozbawiła  nas  ona  nadziei  w  obliczu  wielkich  problemów, które 
sama  stworzyła,  a  które  już  wcześniej  zostały  rozwiązane  przez  Chrystusa  i  jego  Doktorów.  Skoro 
jednak  ludzkość  nie  była  wierna  ich  nauce, te  same  problemy  na  nowo, od  blisko  czterech wieków, 
zaczęły dręczyć serce ludzkie, jak anielskie narzędzia tortur. 

background image

17 | 

S t r o n a

 

 

 

*Wersja przez przypisów!!!  

 

ΧΡΙΣΤΙΑΝΟΣ