background image

Teresa Stylińska z Turynu / 30.03.2010

Świat

Pasja Chrystusa, pasja człowieka

Wystawianie Całunu to wydarzenie wielkie i rzadkie: przez 
ostatnich sto lat miało miejsce tylko pięć razy. Dlatego gdy za 
kilka dni Całun zostanie ponownie udostępniony, Turyn spodziewa 
się dwóch milionów pielgrzymów.

Turyńskie Duomo – czyli katedra pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela – od połowy stycznia 
zamknęła podwoje. Nie odprawia się nabożeństw, nie mają wstępu turyści. Przed wejściem wśród 
desek i rur kręcą się robotnicy. Paru karabinierów w panterkach i zabawnych kapelusikach stoi na 
straży. 
 
Nawet czas Wielkiej Nocy nic nie zmieni. Drzwi Duomo otworzą się dopiero w sobotę 10 kwietnia. 
Rano odprawiona zostanie msza – a potem próg katedry przekroczą pierwsi z dwóch milionów 
spodziewanych pielgrzymów. Przyjdą, by osobiście przeżyć spotkanie z Całunem Turyńskim, 
najsłynniejszą relikwią chrześcijaństwa. 
 
Czy Całun, na którym odbity jest zarys ciała mężczyzny – wysokiego, szczupłego, z długimi 
włosami i brodą – wraz ze śladami doznanych ran, jest rzeczywiście tym płótnem, w które przed 
złożeniem do grobu zawinięto ciało Jezusa? Tej kwestii Kościół katolicki nie rozstrzyga, 
pozostawiając ją indywidualnemu odczuciu i osądowi wiernych. Kościół jedynie podkreśla, że Całun 
stanowi wyraz cierpienia Chrystusa, a jednocześnie jest narzędziem ewangelizacji. „To wyraz 
miłości Boga i grzechu człowieka. Odbicie umęczonego ciała Ukrzyżowanego, świadczące o tym, 
jak bardzo człowiek zdolny jest do zadawania cierpienia i śmierci swemu bliźniemu, ukazuje 
cierpienie, jakiego w każdej epoce doświadczają niewinni” – mówił Jan Paweł II. 
 
Ocalony z ognia  
 
W całym Turynie nie ma chyba ani jednego kościoła, w którym nie przypominano by 
o największym skarbie tego miasta. W każdym umieszczono pomniejszone kopie albo zdjęcia 
Całunu. W wielu znajduje się reprodukcja słynnego zdjęcia twarzy, którą w 1898 r. wykonał 
fotograf Secondo Pia. Było to zdjęcie nie tylko pierwsze, ale też przełomowe, bo ujawniło, że obraz 
utrwalony na płótnie stanowi negatyw. Ten właśnie wizerunek patronuje również najnowszej 
świątyni Turynu – kościołowi Santo Volto, czyli Świętego Oblicza, zaprojektowanemu przez 
znanego szwajcarskiego architekta Mario Bottę. 
 
– Ludzie są rozczarowani, gdy uświadamiają sobie, że Całun wiszący w Duomo, choć naturalnej 
wielkości, to tylko kopia – opowiada don Giancarlo Garbiglia, proboszcz Duomo, który na czas 
przygotowań przeniósł się do pobliskiego kościoła Spirito Santo. – Boleję, że nie można na stałe 
pokazywać oryginału. Ale z przyczyn oczywistych to niemożliwe. 
 
Przez cztery lata proboszczowania w Duomo, don Giancarlo każdy dzień zaczyna od pójścia do 
Całunu. Nie ogląda go oczywiście, ale sprawdza, czy wszystko jest w porządku. 
Czasy, kiedy Całun można było bez przeszkód oglądać, to bardzo odległa przeszłość. Wystawiano 
go na widok publiczny w hrabstwie Edessy i w Konstantynopolu, a także w średniowiecznej Francji, 
dokąd trafił przypuszczalnie za sprawą templariuszy. Do takich relikwii podchodzono wówczas 
z wielką czcią, ale i z większą swobodą. A i samo płótno z pewnością było w lepszym stanie. Nie 
tylko czas pozostawia ślady – również wypadki losowe. Najgorszym był pożar, który w 1532 r. 
wybuchł w klasztorze w Chambery, stolicy Sabaudii. Pod wpływem wysokiej temperatury zaczął się 
topić relikwiarz, w którym znajdował się Całun; krople płynnego srebra przepaliły tkaninę. Polanie 
go wodą, choć w dobrym celu, też zrobiło swoje. 
 
Szkody udało się naprawić. Siostry klaryski, które sprawowały pieczę nad Całunem, uszkodzone 
miejsca pracowicie pocerowały i załatały, a całość dla wzmocnienia podszyły płótnem. Te właśnie 
zabiegi, zdaniem części naukowców, mogły stać się przyczyną późniejszych rozbieżności 
w określeniu czasu powstania Całunu. 

background image

 
Na cud natomiast zakrawa, że udało się uratować go z pożaru, który w nocy z 11 na 12 kwietnia 
1997 r. strawił część turyńskiej katedry. Całun ocalał dzięki odwadze Mario Trematore, kapitana 
straży pożarnej: nie bacząc na płomienie i groźbę zawalenia się stropu, rozbił on gablotę 
mieszczącą płótno. A były to, bagatela, cztery centymetry pancernego szkła... Jak tego dokonał? 
„Weź młot. Nie bój się. Uderz ponownie” – miał usłyszeć wewnętrzny głos (cytat za: Alfred J. Palla, 
„Całun turyński”). 
 
Ilu z nas nie dożyje...  
 
W czasach najnowszych Ostensione – jak po włosku określa się wystawianie Całunu – to 
wydarzenie wielkie, uroczyste i rzadkie. Przez ostatnich sto lat miało miejsce zaledwie pięć razy: 
w roku 1931, 1933, 1978, 1998 i 2000. A zawsze był po temu ważki powód. W 1978 r. mijało 400 
lat od sprowadzenia Całunu do Turynu, który, decyzją księcia Emanuela Filiberto, stał się nową 
stolicą Sabaudii. Rok 1998 to setna rocznica powstania wspomnianej fotografii. A rok 2000 – to 
Wielki Jubileusz Kościoła. 
Po tym ostatnim nieformalnie przyjęto, że kolejne Ostensione odbędzie się dopiero w 2025 r. Ale 
życie zweryfikowało założenia. Kościół oparł się wprawdzie sugestiom, aby wystawić Całun w 2006 
r., przy okazji olimpiady zimowej w Turynie, lecz nie oparł się zbiorowym prośbom turyńczyków, 
którzy przed dwoma laty wyruszyli do Watykanu w wielkiej, sześciotysięcznej pielgrzymce, 
z arcybiskupem Turynu kardynałem Severino Poletto i przedstawicielami władz miasta na czele. 
 
– Ojciec święty przychylił się do prośby, jaką kardynał Poletto złożył w imieniu wielu ludzi – 
wyjaśnia monsignore Giuseppe Ghiberti, przewodniczący stałego diecezjalnego komitetu ds. 
Całunu i zarazem wiceszef komitetu organizacyjnego Ostensione. – Prosili oni, aby nie musieli tak 
długo czekać na wystawienie. Ilu z nas mogłoby go nie dożyć... 
 
W dawnych czasach taką decyzję wspólnie podejmowali papież i głowa dynastii sabaudzkiej – 
rządzącej Piemontem, a po zjednoczeniu Włoch całym krajem. Przez ponad 500 lat Całun stanowił 
własność Sabaudów, którzy w 1453 r. kupili go we Francji od Małgorzaty de Charny. Ale w 1983 r. 
Umberto II, ostatni król Włoch, tuż przed śmiercią przekazał go papieżowi. Od tej pory w rękach 
papieża spoczywają najważniejsze decyzje: o wystawieniu czy poddaniu Całunu badaniom. Na co 
dzień funkcję opiekuna płótna sprawuje arcybiskup Turynu. 
 
Zwodnicze łaty  
 
Już po pożarze, w 2002 r., płótno poddano gruntownej konserwacji. Uczestniczył w niej prof. 
Bruno Barberis, matematyk, dyrektor Międzynarodowego Centrum Sindonologicznego, które 
skupia około 50 uczonych z całego świata i z różnych specjalności. – To była niesłychanie delikatna 
praca – wspomina dziś. – Tym trudniejsza, że gdy pojawiały się problemy, decyzja, co zrobić, 
musiała zapaść natychmiast. Tkanina była bardzo zabrudzona i zanieczyszczona. Odkryto na 
przykład, że pod każdą łatą znajdują się resztki materiału ze zwęgleniami, skutek pożaru 
w Chambery. Musieliśmy je usunąć, bo mogły być niebezpieczne dla reszty płótna. 
 
W ramach konserwacji odpruto także obszycie Całunu i zmieniono jego ułożenie: nie jest już 
zrolowany, jak dotąd, lecz rozpostarty na całej długości. Pojemnik, w którym się znajduje, został 
wypełniony argonem. – Dzięki temu – mówi prof. Barberis – tkanina nie powinna żółknąć ani 
ciemnieć. 
 
Profesor uważa, że najwyższy czas na ponowne kompleksowe badania. Do tej pory zrobiono je 
tylko raz: w 1978 r., gdy na 120 godzin przekazano Całun w ręce 50-osobowej grupy uczonych. Ci 
mierzyli go, poddawali oględzinom i analizom, badali plamy krwi. – Chcielibyśmy móc to 
powtórzyć, bo przez 30 lat pojawiło się mnóstwo nowych technik badawczych – mówi prof. 
Barberis. – Taką prośbę przekazano Stolicy Apostolskiej. 
Te badania nie mają nic wspólnego z podjętą w 1988 r. próbą określenia czasu powstania Całunu 
przy użyciu metody tzw. datowania radiowęglowego. Czy płótno pochodzi z czasów Chrystusa, czy 
też zrobiono je później, zapewne w średniowieczu? Znalezienie odpowiedzi na to fundamentalne 
pytanie powierzono naukowcom z laboratoriów w Oksfordzie, Zurychu i Tucson. Ich ustalenia – że 
Całun powstał w średniowieczu, między rokiem 1260 a 1390 – dla wielu były tyleż szokujące, co 
jednoznaczne i ostateczne. Do czasu, gdy Raymond Rogers, chemik z laboratorium w Los Alamos 
i uczestnik badań z 1978 r. zwrócił uwagę, że pobrane do badań wycinki tkaniny zawierały 
naniesione później łaty i cery. Wiek Całunu, według Rogersa, mieści się w bardzo szerokim 
przedziale 1300-3000 lat. 
 
Nowe tajemnice  
 
Mogłoby się wydawać, że na tak skrupulatnie przebadanym płótnie nie da się już wypatrzeć nic 

background image

nowego. Tymczasem ujawnia on ciągle nowe tajemnice. Najnowsza z nich to odkrycie Barbary 
Frale, włoskiej historyk, która jesienią 2009 r. poinformowała o odkryciu napisu, stanowiącego 
rodzaj świadectwa zgonu w trzech używanych w Palestynie językach: po łacinie, aramejsku 
i grecku. Ich istnienie ujawniło dopiero badanie komputerowe – dowód, że prof. Barberis ma rację, 
gdy mówi o potrzebie wypróbowania nowych technik badawczych. 
 
Napis na Całunie powstał, według Barbary Frale, nieprzypadkowo. W Palestynie ciała ludzi, na 
których wykonano wyroki śmierci – a takim był Jezus – wydawano rodzinom dopiero po roku. 
Konieczne było zatem zapisanie ich personaliów na płótnie grobowym. Czas zatarł część napisu, 
ale badaczka odcyfrowała m.in. litery, które składają się na słowa „Jezus Nazarejczyk” – a tak go 
nazywano. Gdyby Całun sfabrykowano w średniowieczu, określenie „Nazarejczyk” nie mogłoby się 
pojawić, bo wówczas nie tylko od dawna nie było w użyciu, ale wręcz, jako eksponujące ludzką 
stronę istoty Jezusa, trąciło herezją. 
 
Zadania udowodnienia czarno na białym, że Całun jest dziełem późniejszym, ostatnio wziął na 
siebie Luigi Garlaschelli, chemik z uniwersytetu w Pawii: postanowił sporządzić kopię przy użyciu 
średniowiecznych technik. Studenta-ochotnika zawinięto więc w płótno, które natarto farbą, 
a później poddano obróbce – przypalano, gotowano i polewano wodą. Rzeczywiście, utrwalił się na 
nim zarys ciała. Na eksperymencie – sfinansowanym, jak się okazało, przez włoskie 
stowarzyszenie ateistów – badacze nie zostawili jednak suchej nitki. – Rezultat jest daleki od 
oryginału – ocenia prof. Barberis. – Na przykład Garlaschelli, aby odmalować rany, użył ochry. Ale 
tam, gdzie w oryginale na płótnie jest twarz, barwy w ogóle nie ma. Na Całunie najważniejsze są 
ślady krwi. 
Skarb miasta  
 
Zorganizowanie Ostensione – to ogromne przedsięwzięcie. Diecezja i władze lokalne wszystkich 
trzech szczebli (miasto, prowincja i region Piemontu), które wspólnie tworzą 12-osobowy komitet 
organizacyjny, wyciągnęły wnioski z poprzednich wystawień, gdy przed Duomo tworzyły się wielkie 
kolejki, a ludzie czekali godzinami. W tym roku nie tylko można, ale i trzeba wcześniej 
zarezerwować dzień i godzinę. Poza 2 maja, bo w tym dniu Duomo odwiedzi jeden tylko gość – 
Benedykt XVI. 
 
Do obsługi Ostensione – towarzyszenia pielgrzymom, pomocy dla chorych i niepełnosprawnych – 
zgłosiło się 4 tys. wolontariuszy (40 z nich ma ponad 85 lat). Wśród tych 4 tys. jest Polak, 22-letni 
Tomek Twardziłowski, student teologii warszawskiego UKSW i seminarium w Turynie. Wybrał je 
właśnie dla pracy przy Ostensione. – Dawniej niewiele o Całunie wiedziałem, bo dla młodego 
człowieka Turyn to Fiat i Juventus – opowiada. – Ale gdy dwa lata temu po raz pierwszy znalazłem 
się w katedrze, doznałem olśnienia. 
 
Nawet przy Ostensione czas kryzysu daje o sobie znać. – Mamy dwa razy mniej środków niż 
podczas poprzednich wystawień – ubolewa Fiorenzo Alfieri, wiceburmistrz Turynu i przewodniczący 
komitetu. – Główne ich źródło to dwie fundacje bankowe. Trochę pieniędzy dołożyło miasto. Ale 
musimy szukać sponsorów. Unia Europejska? Nie prosiliśmy, bo na inicjatywy religijne Europa 
pieniędzy nie daje. 
 
Szukanie sponsorów nie jest łatwe, bo, według zgodnej opinii wszystkich moich rozmówców, Turyn 
jest mocno zlaicyzowany. Religię uważa się tu za sprawę prywatną. – Zupełnie inaczej niż 
w Mediolanie, gdzie wielcy przedsiębiorcy wspierają Kościół hojnie i otwarcie – tłumaczy Marco 
Bonatti, który jest szefem biura prasowego przy trzecim już Ostensione. – W Turynie duże firmy, 
nawet jeśli mają pewien wkład, raczej się z tym nie obnoszą. 
 
Passio Christi, passio hominis  
 
Całun jednak, jako największy skarb Turynu, mobilizuje opinię publiczną. Gdy płonęła katedra, 
dookoła zgromadziło się pół miasta. – Ludzie płakali i stali całą noc – wspomina Maria Teresa 
Martinengo z dziennika „La Stampa”. – Widać było, jak bardzo Turyn kocha Całun. 
 
I miasto też po trosze liczy na wzajemność. – Ostensione przypomni Turyn światu – mówi 
wiceburmistrz Alfieri. – To szansa na zmianę naszego wizerunku. Chcemy pokazać miasto, które 
stawia na kulturę i rozwija się w różnych kierunkach. Mamy za sobą wielką historię, Turyn to nie 
tylko motoryzacja. 
 
Od paru tygodni w całym mieście widnieje logo Ostensione: oblicze z Całunu, a nad nim słowa 
„Passio Christi, passio hominis”. – Względy duchowe są na pierwszym miejscu – podkreśla 
monsignore Ghiberti. – A liczy się także wymiar ekumeniczny, bo na Ostensione chce przybyć 
wielu naszych braci, zwłaszcza prawosławnych. Wielka jest siła tego daru, którego wezwanie 
rozbrzmiewa w życiu tylu ludzi.