background image

Rozdział 22.

Gdyby ktokolwiek pięć, dziesięc lat temu powiedział Dez 

McDermott. -Będziesz siedziała w średnim budynku biurowym w 
centrum Manhattanu, który faktycznie będzie należał do 
zmiennokształtnego wilka, dzieki czemu będziesz mogła dyskutować o 
hybrydowym problemie.- 
Miałby duże szanse że Dez umieściłaby go w 
psychiatryku.

Ale jednak była tu i robiła to.

-Co masz na myśli mówiąc że oni nie chcą nam pomóc?

Dez wzieła filiżanke kawy podaną przez jej męża Mace'a.

- Dzieki kotku.-powiedziała ziewając zanim skupiła swoją uwagę na 
zachmurzonego Niles'a Van Holtz'a. Niles? Co to wogule jest za imie 
Niles?
- Oni muszą nam pomóc- upierał się. Wyglądał uroczo kiedy był 
zdezorientowany.
- Tak, prubowałam tej logiki. Tak jak i Crush. Powiedzieli nie. 
Właściwie to co powiedzieli brzmiało tak Powiedz im pierdolcie się, ale 
wiesz.... Brooklyn'skie niedźwiedzie.

Pociągneła łyk kawy, bardzo potrzebując zastrzyku kofeiny. 

Nienawidziła nocnych marków, a okazało się że nidźwiedzie są nimi 
trzymali ją i Crusha czekających godziny zanimzechcieli z nimi 
rozmawiać. Mimo tego że nie była optymistką, Dez miała poczucie tego 
co było dość dramatyczne. Normalnie nic ją to nie obchodzi, ale lubiła 
Blayne. Miała dużo więcej energi niż Dez mogła normalnie znieść, ale 
była zawsze i w każdej chwili gotowa zaopiekować I zadbać o syna Dez, 
Marcus'a. Ale Crush powiedział Dez, że tak dlugo, jak Blayne była 
chroniona przez tego rosyjskiego faceta, Novi-cośtam, powinno być z nią 
w porzątku.

Miała nadzieje że Crush miał rację, ponieważ ona naprawde 

cieszyła się z niedowierzania na twarzy Niles'a Van Holtz'a i rozpaczy 
jego kuzyna Urlich'a. A gdyby okazałao się że Blayne nie była bezpieczna, 
czuła by się winna jak diabli.

-Wygląda na to, że bede musiał z nimi sam porozmawiać- 

powiedział Niles, brzmiąc dość wyniośle.

-Lepiej weź ze sobą wsparcie. Wyczułam że będzie ich cieszyć 

robienie ci krzywdy. Muszę powiedzieć......niedźwiedzie i wilki? Nie 
wiesz o całej tej nienawiści.

background image

Młodszy Van Holtz spojżał po przez duży stół konferencyjny na 

kuzynkę Sissy, Dee-Ann. Wilczyca którą najmniej obchodzi Blayne niż 
kogokolwiek innego w tym pokoju. Kiedy Urlich spojżał na nią, wypuściła 
rozdrażnione westchninie i ściągneła ze stołu nogi, które miała od samego 
początku spotkania, jednocześnie z powrotem relaksując się w drogim 
fotelu, popijając kawę i częstując się pączkami które ktoś przyniósł.

-Czy zamierzasz coś zrobić?- zażądał Urlich.
-Tak- odpaliła Dee-Ann- Odchodzę. Widzisz? To ja wychodząca 

na zewnątrz- Drzwi zatrzasneły się za nią, a Mace wzioł kawe z reki Dez 
do czego miał tendencje i popijął ją.

-Po prostu dla twojej informacji- powiedział do Urlich'a, dając 

Dez jedne z jego słynnych uśmiechów- Dee znana jest ze zmagania się z 
aligatorem w swoim dom w Tennessee, kiedy się nudzi, więc może warto 
otym pamiętać, zanim ją naprawdę wkurzysz, Ozdobny Piesku.

Urlich patrzył na Mace'a z dobrą minutę zanim zapytał:
-Jeszcze raz kim ty jesteś?
Wiedząc że niewiele jeszcze może obraźić jej męża, Dez 

odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.

*******************

Dee-Ann maszerowała korytarzem w stronę windy. Nie wiele ją 

wkurzało. W przeciwieństwie do reszty kobiet w jej rodzinie, ona nie 
gniewała się na każdy drobiazg. Jaki w tym sens? Ale Urlich Van Holtz 
grał na jej cholernych nerwach.

-Ty!
Dee zamarła gdy coś twardego i ciężkiego udeżyło ją w tył 

głowy. Z kłami na zewnątrz, odwróciła się, ale natychmiast zatrzymała się, 
gdy zdała sobie sprawę że to jej kuzynka w ciąży. To nie była dziecko-
rękawiczka sprawa poniweaż Jassie Ann była w ciąży, które trzymała Dee 
od uderzenia małej suki, to dlatego że dzikie psy były znane z tego że są 
bardzo niestabilne w czasie ciąży. Obronna, bardzo emocjonnalna i 
najwyraźniej szybka do rzucania się. A suki stojące za Jessie wyglądały 
jakby nie miały zamiaru się angażować chyba że Dee zrobi pierwszy krok. 
Normalnie Dee nie myślałaby nad tym po raz kolejny. Ale Smitty uczynił 
swoje żądania naprawde jasno. Nie czepiamy się psów.....bez względu na 
to jak bardzo mogą się o to prosić.

A dobry Pan wiedział że Jassie Ann prosiła sie o to.
-To twoja wina- Jasse Ann ciągneła histerię nad bezradnym 

pudlem. Czy ona też adoptowała Blayne? Ile kobiet kundle potrzebuja w 

background image

swoim życiu tak wogóle?- Przez ciebie Blayne jest uwięziona na 
strasznym terytorium niedźwiedzi. Przez ciebie.

-Musisz trzymać się z daleka od tego Jessie Ann.
-Mam na imię Jessica, suko!- Jassie warkneła, ruszając do przodu, 

jej brzuch na czele i jej suki przyglądajace sie jej, wiedząc że Dee nie 
zrobi niczego co mogło zaszkodzić w przyszłości dziecku jej kuzynki.

Na szczęście jednak,  Sissy Mae i Ronnie Lee wskoczyły przed 

Jessie Ann z rękoma na ramionach suki. 

-Jessie Ann, myślałam że o tym rozmawiałyśmy- błagała Ronnie.
Jessie wskazała oskarżycielsko palcem na Dee
-Ty! Ty zaczipowałaś ją jak jak...
-Jak kundla rotowniczego którym jest?

Sissy i Ronnie Lee spojżały na Dee szerokimi oczyma i Jessie pchneła 
pare w jej stronę, opadającą na Dee. Ale zanim pazury, kły i pięści mogły 
się połączyć Smitty tam był chwytając jego psa pod pachami i przenosząc 
ją.

-Porozmawiamy o tym później kuzynko- rzucił przez ramie zanim 

zniknoł w łazieńce z jego przeklętą i plująca partnerką.

-Co?- Dee pękła, gdy zdała sobie sprawę że Sissy i Ronnie nadal 

patrzyły na nią, zoburzeniem co było zaskakujące gdyż celem obydwu 
kobiet przez całe życie wydawało się torturowanie  Jessie Ann Ward.

-Wiem, że ten ton nie jest skierowany do mnie kuzynko- 

stwierdziął Sissy unosząc brew. A Dee wzieła to za wyzwanie którym 
było, ale Ronnie Lee szybko staneła między nimi.

-Nie, nie wszyscy, nie tutaj.
Sissy skrzyżowała ręce na piersi.
-Lepiej dowiedz sie jak rozwiązać ten problem Dee Ann. Albo ma 

zamiar stać się prawdziwie kurwa marudna. Ten mały WilkoPies ma dużo 
przyjaciół i tak sie składa, że ja jestem jednym z nich.

Świetnie. Ktos obwinia ją o ten bałagan.
Decydując że była już zmęczona grając miłą z tym wszystkim

     Dee skierowała się do windy.

     SiBiL