background image

Kornel Makuszyński
Duch zapomniany

I

Pan   Walenty   Zięba   nazywał   się   wprawdzie   jak   ptaszek, 
ptaszka jednak nie przypominał, w każdym razie nie małego 
ptaszka.  Był podobny  raczej do  marabuta,  wiadomo  zaś, że 
marabut nie jest ptaszkiem przystojnym. Tedy i pan Zięba był 
chudy, łysy i zawsze zamyślony. O czym myślał? Któż to wie? 
Nikt nie wie, co się dzieje w główce małej zięby, któż tedy 
może   wiedzieć,   co   się   odbywa   w   potężnej   i   do   tego   łysej 
głowie wielkiego Zięby. Należy zaś wiedzieć, że głowy łyse, 
utraciwszy   niemałą   troskę   myślenia   o   włosach,   myślą   tym 
gwałtowniej o  sprawach  wielkiej  wagi  i wielkiego  znaczem. 
Pomijam   już   to,   że   pan   Zięba,   człowiek   ze   wszech   miar 
sympatyczny   i   otoczony   dokoła   szacunkiem,   jak   dom 
parkanem,   wytężał   niezwykle   machinę   mózgu,   aby   jak 
najlżejszym   uczynić   ciężar,   który   od   lat   wielu   dźwigał   na 
głowie; bo jak kangur, zwierzę miłe i daleko skaczące, nosi 
rodzinę swoją w worku brzucha, tak człowiek żonaty, chociaż 
łysy,  dźwiga  na  na  głowie.  Pan  Zięba  dźwigał  na  niej  żonę 
wspaniałą i córkę piękną, ozdobę dziewic.
 

Żona   pana   Zięby   była   to   kobieta   pulchna,   tak   że   gdyby   ci, 
plugawy   czytelniku,   przyszła   niepojęta   dla   umie   ochota   do 
tknięcia palcem na przykład jej zasobnego biustu, rozwiązły 
twój palec, nie znalazłszy oparcia, grzązłby w nadobnym jej 
ciele,   jak   w   cieście.   Przypominała   ogromni,   ciastko,   zwane 
pączkiem.   Łagodna   na   pozór,   była   to   kobieta   o   złej   gębie. 
Kiedy zaczynała mówić, uciekał z domu mąż, z kuchni służą 
ca, z kamienicy stróż, z gniazd jaskółki, z podwórza wróble, z 
dachu kot, z bramy pies, z rogu ulicy policjant. Jeśli to było w 
nocy,   zrywał   się   wicher   i   wył   w   kominie.   Gwiazdy   gasły. 
Ludzie   mieli   złe   sny.   Małe   dzieci   dostawały   konwulsji. 
Suchotnicy  w promieniu kilku ulic  umierali. Ludzie  nerwowi 
wyskakiwali   na   bruk   z   czwartego   piętra.   Kobiety   pobożne 
odmawiały modlitwę za konających.
 

Owa tedy niewiasta urodziła pannę Helusię Ziębiankę. Jak lilia 
jest   aniołem   wśród   kwiatów,   tak   ta   słodka   panienka   była 
aniołem wśród dziewic. Skromna była tak, że aż się rumieniła 
na widok małych piesków, wesoło i niewinnie figlujących, i na 
widok koguta, kiedy się starał o omlet dla niej właśnie. Bladła 
i rumieniła się na przemian, kiedy ujrzała nagą rzeźbę; wstyd 
ją otaczał purpurowym ramieniem, kiedy wchodziła naga do 
wanny, tak czyste były i liliowe myśli tej słodkiej panienki.
 

Uwielbiała ją pani Ziębina i uwielbiał ją pan Zięba, dziwiąc się 
tajemnie w duszy kosmatej i bezwłosej głowie, jak się to stać 
mogło, aby taka dzieża ciasta, jak jego połowica, mogła wydać 

background image

na   świat   tę   figurkę   śliczną   i   tak   niewinną,   jak   pierwszy 
promień   słońca.   Mógł   o   tym   rozmyślać   jednakże   bardzo 
rzadko,   był   bowiem   zajęty   robieniem   interesów,   wielkich   i 
solidnych,   albowiem   kobieta   gadająca   i   nawet   nad   wszelki 
wyraz pyskata miewa czasem chwile wytchnienia, w których 
się  odżywia  jak   lokomotywa,  węgiel  pożerająca,   aby  mogła 
jechać dalej. Także i panienka niewinna, chociaż anioł, musi 
żywić niewinność swoją, a tym bardziej ją odziewać, aby nie 
było nic widać. Interesy pana Zięby były czyste i uczciwe, jak 
zresztą   wszystkie   interesy   na   świecie,   nie   można   bowiem 
zastanawiać się długo nad nieuleczalnym maniactwem pewnej 
kategorii ludzi, dlatego nazwanych prokuratorami, że dla nich 
najuczciwszy interes ma w sobie ziarnko złodziejstwa. Gdyby 
tym oszalałym ludziom pozostawić zupełną wolność działania, 
wtedy trzy czwarte ludzkości siedziałoby w kryminale jedynie 
za doskonałą pomysłowość albo za dobry żart. Bo czy jest to 
zbrodnią,   czy   też   tylko   dowcipnym   pomysłem   zrobić   taki 
interes, w którym jeden człowiek wytłumaczy drugiemu, żeby 
od   niego   kupił   takie   akcje   za   milion,   które  nie   będą   warte 
dziurawego  buta  w  ostatnim  dniu  miesiąca.  Czy  nie  jest  to 
żartem   wybornym   i   godnym   śmiechu   sprzedawanie 
przyjacielowi swemu dwóch wagonów kawy, ktoira nigdy nie 
wyrosła   i   nie   wyrośnie,   z   czego   potem   ten   przyjaciel   ma 
zabawne zmartwienie?
 

Pan   Zięba   pod   tym   względem   był   człowiekiem   bardzo 
dowcipnym i wiele takich niewinnych urządzał kawałów, są to 
zaś   rzeczy,   które   należy   popierać   z   narodowego   punktu 
widzenia, aby najdowcipniejszym ludziom na świecie, Żydom, 
pokazać, że można się nazywać Zięba i mieć dowcipną głowę 
do dowcipnych interesów.
 

Taka tedy miła rodzina mieszkała w w Warszawie przy ulicy 
Pięknej   w   domu   własnym,   który   był   gniazdkiem   gromadki 
Ziębów.
 

Nie wszystko jednak zostało o niej powiedziane. Szczegół o 
tej   rodzinie   najważniejszy   zostanie   dopiero   po 
wyszczególnieniu   jej   generaliów   wymieniony.   Oto   wiadome 
było   powszechnie,   że   pan   Walenty   Zięba   był   spirytystą, 
znanym wśród wielu głośnym miłośnikiem szukania związków 
z zaświatem. Może dlatego tak wychudł, może dlatego miał 
filozoficznie   ponurą   minę   marabuta,   może   dlatego   w 
odpowiednim   oświetleniu   miał   wygląd   mumii   egipskiego 
kapłana, który się suszy w grobie od czterech tysięcy lat.
 

Pan Zięba chodził z seansu na seans i napełniony był duchami. 
W jego domu działy się cuda, o których mówiono nabożnym 
szeptem.   Pani   małżonka   mówiła   na   ten   temat   głośno   i 
szeroko: ponieważ nie mam do dyspozycji trzystu lat, podczas 
których zdołałbym jako tako nieudolnie streścić to, co zdołała 

background image

na   ten  temat  wypowiedzieć  pulchna  kobieta,  mogę  tylko  w 
idealnym skrócie podać leitmotiv jej narzekań:
 

...Tylko   taki   bęcwał,   jak   ty,   potrafi   trupy   sprowadzać   do 
domu...   Stuka   to,   puka,   potem   całą   noc   oka   nie   mogę 
zmrużyć...   Krzesła   trzeszczą   i   z   szafą   dzieją   się   jakieś 
historie...   Żebyś   przynajmniej   się   przytulił,   żebym   wtedy 
wiedziała, ze nie jestem sama... Akuratnie! Oj! Większa byłaby 
pociecha   ze   zmory,   niż   z   ciebie...   A   niech  sobie   chodzą   po 
domu... Ta przynajmniej z tego korzyść, ze cię czasem jakiś 
nieboszczyk po głowie czymś zdzieli... Czasem i mądry duch 
się zjawi Ale ty się kiedy doczekasz, ze i ja umrę ze strachu 
albo Helusia dostanie konwulsji, biedne dziecko!...
 

Helusia, biedne dziecko, bardzo pobożna, duchów się nie bała 
i drżała tylko na mysi, ze gdyby się Jej nagle taki duch ukazał, 
umarłaby ze wstydu, bo duchy mają takie dziwne zwyczaje, ze 
przychodzą   wtedy,   kiedy   człowiek   leży   w   łóżku,   same   zaś 
pewnie są me ubrane, bo po co takiemu ubranie!?
 

Pan   Zięba   podniósł   tylko   oczy   ku   niebu   i   pełnym   tkliwości 
spojrzeniem  błagał swoje  duchy znajome  i  nieznajome,  aby 
przyszły, a jeden - najmocniejszy - aby mu żonę udusił albo, 
uniósłszy ją na wysokość dziesięciu tysięcy metrów, upuścił ją 
potem   przez   nieuwagę   Widocznie   jednak   mały   to   był   dla 
duchów interes, bo pani Zięba żyła i mówiła.
 

Mówiła   tez   wiele   i   nadobnie,   kiedy   w   czarny   dzień,   bo   w 
piątek,   miał   się   odbyć   wielki   seans   u   pana   Zięby.   Przyszło 
dwóch głośnych aktorów, jeden wielki literat, jeden doktor od 
wariatów i jeden ginekolog, poza tym słynne medium, szewc z 
Solca. Pan Zięba był szczęśliwy i promienny, bo z szewcem 
tym nikt jeszcze seansów nie urządzał, a on go wynalazł i on z 
niego  zrobił  sławę  Piekielny  ten  szewc,  brat  diabła  i   kuzyn 
czarownicy, odczuwał straszliwą trwogę, wiedząc, ze ma być 
czeluścią,   z   której   się   dobędzie   nadprzyrodzone,   był   blady, 
miał czystą duszę i brudne łapy.
 

Seans udał się znakomicie. Jeden duch rozbił flakon i stukał 
palcami   w   szybę,   drugi,   jakiś   figlarz,   pociągnął   za   brodę 
ginekologa, a panu Ziębie chciał koniecznie włożyć palec do 
ust, trzeci przyniósł bukiecik fiołków aż z Radomia, fotografię 
nieznajomej zmarłej i polano sosnowego drzewa z Taszkientu. 
Wszystko to jednak są drobiazgi mało ciekawe.
 

Szewc jęczał, jakby go bito  kopytem po głowie lub na nagi 
brzuch   lano   gorącą   smołę.   Wtedy   ukazał   się   duch   wielki   i 
potężny   Zaświecił   się,   zbliżał,   chodził   i   krążył.   Pana   Ziębę 
pogładził   po   głowie,   nosem   oparł   się   o   nos   znakomitego 
pisarza.  Niczego  nie  tłukł,  niczego  nie  rozbijał.  Był   to   duch 
duchów, duch wspaniały, uroczysty i dostojny.
 

Patrzyli w mego wszyscy zachłannie, rozgorzałymi oczyma, z 
całą   siłą   wzroku,   szczęśliwi,   ze   jest,   że   go   zacny   szewc 

background image

wywołał   z   zaświatów,   że   go   przywiódł   tu,   do   nich,   potęgą 
nieśmiertelną do ich śmiertelnych zmysłów. Cisza była taka, 
że   było   słychać,   jak   kwiaty   więdną   (!)   w   kryształowym 
dzbanku. Serca biły mocno, zęby szczękały metalicznie. Był to 
jednak   duch   przyjazny   i   dobry   W   struchlałe   serca   wstąpiła 
odwaga i miłość Wywoływacze duchów kochają swoje dzieci, 
swoje duchy.
 

Ten duch szedł prosto od strony fortepianu do nich, zawrócił, 
po czym, przywołany wysiłkiem woli, poszedł znów ku nim. A 
szewc spał. Duch płynął.
 

W tej chwili słowa, zahaczając o zęby, jak o zadzierzysty płot, 
wypadły w strzępach z ust aktora.
 

- Duchu, kim jesteś!!! 

Jak szmer dalekiej fontanny, jak wiew zefiru, jak bzyk muchy, 
ułapionej   przez   pająka,   jak   głos   dalekiej   fletni,   jak   szelest 
traw, (a szewc spał, psia jego mać), popłynęło ku nim:
 

- Jestem duchem Aleksandra Wielkiego... 

Serca   się   poderwały   w   nich   jak   Bucefał,   "Jego"   koń,   i 
cwałowały przez długą chwilę, zanim pobite tym imieniem jak 
piorunem, uspokoiły się w swojej mizernej małosci, i zanim 
znów ktoś zdołał przemówić:
 

- Powiedz, duchu, czy ci jest źle, czy czy dobrze, że tu do nas 
przychodzisz?
 

- Jest mi bardzo złe - szepnął duch. 

- Czy możesz nam powiedzieć, czemu ci jest źle? 

- Tego nikt z was pojąć nie może. 

- Czy dlatego może, że nie otrzymałeś chrztu świętego? 

- Nie! Moje zmartwienie jest w Indiach... 

- W Indiach!... - szepnęły w nich serca - co to może znaczyć7 

Spojrzeli po sobie gorejącymi oczyma, tylko psychiatra patrzył 
wciąż   w   stronę   ducha,   który,   szeleszcząc   szeptem,   krążył 
dokoła Nagle psychiatra szepnął cicho.
 

- Aleksander Wielki był kulawy! 

I o dziwo! Kiedy wszyscy spojrzeli w stronę ducha, on nagle 
zaczął chromać, nieznacznie, łagodnie ale chromał, oddalając 
się.
 

- Duchu! Stan! - krzyknął za nim aktor i, nawykły do szerokich 
gestów,   wzniósł   rękę,   jakby   mówił   do   ducha   Hamleta   i 
przerwał łańcuch Duch przystanął, ale szewc wstrząsnął się 
nagle w drgawkach i zaczął udawać niepotrzebnie świętego 
Wita Dmuchnięto mu w gębę i zbudził się Najbardziej pijany 
szewc budzi się około poniedziałku, a ten nie był pijany.
 

W tej chwili cos upadło w stronę fortepianu i cos serdecznie, 
rzewnie,   głęboko   jęknęło   Zafalowała   portiera   u   drzwi   i 
wszystko umilkło.
 

- Jezus Maria! Co to takiego? - rzekł cicho pan Zięba. 

background image

Nikt  nie   odpowiadał   Wszyscy  zbledli   i   wszyscy  spojrzeli   na 
nieszczęsnego   szewca   zgoła   jak   na   krawca.   Jak   mogło   się 
zbudzić to kopyto tak nie w porę!
 

- Szewska robota! - rzekł literat. 

- W najlepszej chwili! - płakał prawie ginekolog. - Uważaliście, 
jak przystanął na rozkaz On!  Aleksander Wielki  A  skąd pan 
wiedział ze Aleksander Wielki był kulawy? To ciekawe... I on 
kulał. Cuda, cuda.
 

Chcieli rozpoczynać seans na nowo, ale szewc nie chciał. Był 
zmęczony i przerażony, obiecał na przyszły tydzień.
 

Pan Zięba został sam. 

II

Kiedy człowiek zostaje sam, wtedy nigdy nie wiadomo, z kim 
pozostał   Powinno   się   przypuścić   ze   łajdak   pozostał   z 
łajdakiem   Można   się   pomylić   dwa   razy   na   sto.   Dlatego 
człowiek   samotny   zawsze   odczuwa   trwogę,   że   jest   w 
niewyraźnym lub zgoła niebezpiecznym towarzystwie.
 

Panu   Ziębie   było   tez   cokolwiek   nieswojo.   Historia   ze 
wspaniałym   duchem   rozklekotała   mu   nerwy,   czuł   się   nieco 
zmęczony Zgasił światła, tak ze tylko mała lampka świeciła 
spod   seledynowego   abażuru   Pan   Zięba   odpoczywał, 
pomyślawszy przez chwilę ze zgrozą, ze opodal czuwa jego 
jego żona, i pomyślawszy tkliwie bardzo, ze w białym swym 
łóżeczku śpi już jego córka Godzina był dość pozna, spokojna 
ulica nie robiła wrzasku.
 

Pan Zięba zapalił cygaro i siedział bezmyślnie, puszczając dym 
na   pokój   Nagle   nastawił   uszu   Coś   zaszeleściło   w   stronie 
fortepianu, więc odłożywszy cygaro na popielniczkę, na poły 
uniósł się z fotela i spojrzał bystro najpierw w stronę okna, 
czy   jest   zamknięte   i   czy   wiatr   nie   budzi   szelestów,   potem 
świdrującymi oczyma w tę stronę, w której coś mąciło ciszę. 
Szelest   ustał,   tylko   wisząca   na   ścianie   makata   nieco   się 
wzdęła,   jak   obwisły   żagiel   wzdyma   się   niewidocznie   pod 
podmuchem lekkiego wietrzyku.
 

Dusza załopotała w panu Ziębie i nagle padł na niego strach, 
jakby był zwyczajną ziębą, na którą spadł jastrząb.
 

Wydęta fałda i makaty wyrównała się i spoza niej dobywać się 
począł  mglisty  kształt, dotąd  za  makatą  ścieniony jak  stary 
papier,   teraz,   kiedy   się   spoza  nie)   wyślizgnął,  powolutku  z 
każdą chwilą pełniejący jak obłok.
 

- Matko Koska! - jęknął pan Zięba. 

Włosy jego jak żołnierze, swobodnie i leniwie odpoczywający 
w   leżącej   pozycji,   nagle   poderwani   gromką   komendą, 
podniosły   się,   i   stanęły   wyprostowane.   Nie   robiło   to   zbyt 
wielkiego zgiełku, pan Zięba bowiem był łysy, więc tylko kępki 

background image

w   dolnych   częściach   głowy   dały   dowód,   ze   czują   i   są 
przygotowane na najgorsze.
 

- Kto tu?... - krzyknął pan Zięba głosem, który starał się być 
groźny,   a   sam   się   boi.   Gdyby   kuropatwa   chciała   przerazić 
strzelca, właśnie takiego narobiłaby wrzasku.
 

- Kto tu? - powtórzył pan Zięba i poderwawszy się, jak gdyby 
ktoś w nagle dźgnął w plecy, podskoczył i stanął w pozycji 
obronnej za fotelem.
 

Nikt nie odpowiedział. 

Panu Ziębie głos uciekł w głąb przełyku i dławił go tam jak ość 
karasia, ryby złośliwej, która lubi stawać ością w gardle Na 
czoło  wytrysnęły  wielkie  krople  potu,  ręce  mu  drżały.  Oczy 
stanęły słupem i patrzyły nadmiernie rozszerzone, jak obłok 
szary seledynem lampy dziwacznie zabarwiony, rozwijał się, 
pęczniał i zaczął przybierać kształty ludzkie.
 

-   Aleksander   Wielki!   -   jęknęła   dusza   w   Ziębie   i   bezgłośnie 
zawyła ze strachu.
 

Ludzie, z duchami obcujący, są zazwyczaj odważni, każdy się 
boi z osobna, lecz razem zebrani są dzielni i patrzą śmiało w 
oczy   piekielne.   Wprawdzie   duch,   gdyby   był   niespokojnej 
natury,   mógłby   zebrać   wszystkich   uczestników   seansu   w 
wiązkę jak cebule i tłuc długo głową o głowę, zanim by ich nie 
porozbijał.   Nie   zdarzyło   się   jednak,   by   duch   przekroczył 
granice   przyzwoitości.   Dać   komuś   w   pysk   albo   dotkliwie 
uszczypnąć,  to   duchy   lubią,   nie  można  powiedzieć,   ale   to   i 
wszystko.   Pan   Zięba   wiedział   to   z   seansów   i   przywykł   do 
zagrobowych   manier.   Znaleźć   się   jednak   w   obliczu   ducha 
samemu, samemu jak palec, to mu się, rzecz prosta, dotąd nie 
zdarzyło   Nikt   nigdy   nie   wie,   co   duchowi   może   przyjść   do 
głowy   Dodawszy   do   tego   niesamowitość   spotkania, 
roztrzęsione   nerwy,   późną   noc,   to   wszystko   starczyło,   aby 
pana   Ziębę   napełnić   trwogą,   zgoła   obłąkaną   Jak   kiedy   kto 
wsadzi rękę do klatki pełne] ptactwa, a ono czyni w klatce wir 
i   tłucze  się  rozpaczliwie  na   wszystkie  strony,  nieszczęsne  i 
przerażone taki oto widok, przeraźliwie rzewny, przedstawiało 
wnętrze głowy nieszczęsnego pana Zięby Myśli skakały w nim 
jak   pchły   Jedna  wołała,  aby   zapalić  światło   Była   to   myśl  z 
rozpaczy   ogłupiała,   gdyż   kontakt   elektryczny   znajdował   się 
poza   widmem,  gdyby   zaś   był   nawet  na   odległość  ręki,   pan 
Zięba nie mógłby go dotknąć, gdyż czuł się jak sparaliżowany 
Druga   myśl,   nieco   mądrzejsza,   wołała:   "Ziębo,   uciekaj,   na 
Boga. uciekaj!" I ta myśl była tylko z pozoru mądrzejsza, gdyż 
nogi pana Zięby me były bynajmniej w lepszym stanienie ręce 
zresztą tylko  bity przez  całą młodość w  samo ciemię  idiota 
może myśleć, ze ucieknie przed duchem.
 

Wołała myśl trzecia "Na kolana, na kolana i proś go o łaskę!" I 
uklęknąć nie można i nie ma czym prosić, gdyż głos opuścił się 

background image

ku żołądkowi, co po dziwnym jego wzburzeniu, pan Zięba czuł 
wyraźnie
 

Wreszcie  zjawiła  się  myśl  dwudziesta  piąta,  która  szeptała: 
"Nie bój się, przecież to Aleksander Wielki Chciał zostać, tak 
mu się podobało Taki duch nie jest duchem złoczyńcy. Jest to 
duch   wielkiego   ducha(!)...   Przemów   do   niego,   przemów... 
Patrz,   patrz!   zbliża   się   łagodnie...   Na   Boga...   jest 
uśmiechnięty..."
 

Jak człowiek, co drogocenną rzecz ratując przed zatratą, nagle 
i   bez   namysłu   wsadza   rękę   w   ogień   i   wyrywa   mu   ją   z 
czerwonej jego gardzieli, jak nurek skacze w ton i wynosi z 
niej złotą monetę, tak pan Zięba skoczył w przepaść własną i 
gdzieś z żołądka, za włosy chwyciwszy jak topielca, wydobył 
swój głos. Z trudem niezmiernym przepchał go przez spuchłe i 
nagle wyschłe gardło i przemówił. Nie był to jego głos, jakiś 
obcy   i   nieznany,   trochę   nieprzytomny,   jakby   pijany,   ale 
zawsze glos. Wróciła mu też władza w rękach, więc wzniósł 
rękę prawą, jak szermierz szpadę przed twarzą i tak się nią 
zasłonił.
 

Duch przystanął przed nim w odległości trzech kroków. Był to 
wyraźny zarys długiego, chudego nieco człowieka; rozpoznać 
można było na tym chmurzystym ciele coś jakby twarz, oczy, 
nos   i   usta.   Widmo   było   wysokie,   lecz   ni   stąd,   ni   zowąd 
potrafiło   się   skurczyć   jak   chmura.   Ręce   miało 
nieprawdopodobnie długie, falujące i zdawało się, że może je, 
jeśli zechce, wydłużyć w nieskończoność. Bystro tedy pojął, 
trwogą na nic pobity pan Zięba, że głupio będzie, jeśli będzie 
się cofał i zasłaniał fotelem, czy też biurkiem. Nie spuszczając 
więc z widma szeroko, zajęczą modą wytrzeszczonych oczu, 
pan Zięba rzekł:
 

- Duchu, czy jesteś tym, który tu dziś był?... 

- Tak! - zaszeleścił duch. 

- W imię Ojca i Syna... 

- I Ducha Świętego!... - dokończył duch. 

Pan Zięba odetchnął. To był duch dobry. Nagle jednak myśl 
bystra ze świstem przeleciała mu przez głowę:
 

-   Jeśli   jesteś   duchem   wielkiego,   pogańskiego   króla,   jak 
możesz znać modlitwę chrześcijan?
 

Aż się zdumiał własną odwagą. 

- A któż panu powiedział, że ja jestem poganin? 

- Przecież, duchu, mówiłeś sam... przecież Aleksander Wielki?! 
Usta   ducha   rozszerzyły  się   w   uśmiechu  tak,   że   przedzieliły 
cały kształt głowy, jakby cięciem noża na dwie połowy. Duch 
widocznie  umiał  się  śmiać  "od  ucha  do  ucha",  choć  ich  nie 
było widać.
 

- Aleksander Wielki? Tak mówiłem? Ach, prawda... Ale ja nim 
nie jestem, panie Ziębo.
 

background image

"Panie Ziębo?" Jezus Maria! Nieśmiertelność wie o nim. 

Pan Zięba zdumiał się i strwożony, i zachwycony. 

- Duchu! skąd znasz moje nazwisko? 

-  Z  tabliczki  na  drzwiach!  -  odrzekł  duch.  -  Czemu  pan  tak 
drży, drogi panie? Jeśli się pan boi duchów, to po co ich pan 
wzywa?   Po   co   pan   robi   seanse?   Niech   pan   usiądzie   sobie 
spokojnie i pogada sobie ze mną, bo jestem tu z pańskiej winy 
i muszę tu pozostać...
 

- Pozostać?... -jęknął Zięba. 

- Niedługo. Musi pan sprowadzić tego złodzieja szewca... 

- A cóż szewc... 

- Ten łajdak się zbudził, fuszer obrzydliwy, zanim miałem czas 
stąd wyjść.
 

- A inaczej nie można? 

-   Nie,   panie   Ziębo,   kto   mnie   sprowadził,   musi   mnie 
odprowadzić. Muszę przejść przez tę małpę jeszcze raz.
 

- Jeszcze dziś? 

-   Dziś?   Nie   wiem,   czy   się   to   zrobi...   Niech   pan   chwilę 
poczeka...
 

Duch się nagle skurczył i na chwilę zaniemówił, po upływie 
kilku sekund rozprężył się znowu.
 

- Niemożliwe. Pańskie cudowne medium jest pijane jak świnia 
i pije dalej. Nie można go będzie wprowadzić w trans.
 

- I duch tu zostanie? - krzyknął pan Zięba z rozpaczą. 

- Mogę tu, mogę gdzie indziej, wolę jednak tutaj. Przenocuję 
sobie  u   pana  gdzieś  za  tapetą  albo   na   lampie,  a   jutro   pan 
sprowadzi tego łajdaka. Niech pan siada.
 

- Dziękuję! - rzekł śmiertelnym głosem pan Zięba i zapadł się 
w fotel jak w trumnę.
 

Duch   wił   się   po   pokoju   jak   obłok,   jakby   szukał   miejsca, 
wreszcie przylgnął do skórzanej kanapy i napełnił ją sobą. Nie 
można  było   określić  ściśle,  czy   siedzi,   czy   leży,   widać  było 
tylko, że kanapa pełna jest ducha, pełna chmurzystej, wciąż 
drżącej materii.
 

- Ja oka nic zmrużę! - szepnął rzewnie pan Zięba. 

- Ja nie śpię nigdy! rzekł duch. 

Pana Ziębę strach już odleciał. Duch nie wydawał się straszny. 
Ile razy o nim pomyślał, w mózgu mu mu się lodowe robiły 
igiełki, kiedy zapominał o tym, że przed nim leży (czy siedzi?) 
duch, rozmawiał z nim tak, jakby człowiek pijany rozmawiał 
ze swoim przywidzeniem.
 

Co więcej! Perspektywa, ze mu ten duch będzie  siedział na 
karku   przez   kilkanaście   godzin,   ze   przebył   za   jego   sprawą 
chwilę   śmiertelnego   strachu,   nagle   uczyniła   mu   go 
niesympatycznym  Miał   wrażenie,   ze   biedny,   me   zaproszony 
krewny   najechał   mu   dom   Równocześnie   niesłychane 
zdarzenie napełniło go dumą Wprawdzie nikt nie uwierzy w 

background image

nieprawdopodobną opowieść l słusznie może rzec: "Urżnięty 
byłeś, panie Ziębo!" -jednak pogadanka z duchem, który jest 
rozmowny i od którego wiele ciekawych można się dowiedzieć 
rzeczy, była zbyt nęcąca, aby przeklinać los i ducha Zresztą z 
duchem   zawsze   lepiej   być   dobrze.   Toteż   pan   Zięba   pytał 
pokornie.
 

- To pan nie jest duchem Aleksandra Wielkiego? 

Duch zaskrzeczał jak żaba. 

- Co? co to znaczy!!! - przeraził się Zięba 

- Nic. Zaśmiałem się z tego, ze pan mówi do mnie przez pan. 

- Jeśli nie wolno... 

- Ależ wolno, wolno, tylko, ze już od tego odwykłem. 

- To pan już dawno, jakby to powiedzieć... 

-   Jak   dawno   umarłem?   trzy   lata   temu.   A   co   do   tego 
Aleksandra Wielkiego, to widzi pan, to jest taki kawał.
 

- Jak to kawał? Czy wypada? 

-   Zaraz   panu   wytłumaczę,   niech   pan   jednak   zrobi   mi   małą 
przyjemność.
 

- Ależ proszę! 

- Obok pana leży zgasłe cygaro, niech je pan zapali i puszcza 
dym w moją stronę Bardzo kiedyś lubiłem cygara. Niechże pan 
zapali
 

Pan Zięba drżącymi rękoma zapalił cygaro i dmuchał w stronę 
kanapy.
 

- Czy tak dobrze? 

- Doskonale. Miło jest na ziemi. 

- A tam? - zapytał pan Zięba ze śmiertelną powagą. 

- Gdzie? 

- No tam, gdzie pan za grobem? 

- Tam? Panie, tam jest okropnie! 

- Nie może być! 

- Może być, bo ja tam byłem, a pan nie. Ale kiedy pan będzie, 
to się pan przekona.
 

Pan Zięba krzyknął nagle. 

- Kiedy ja umrę?! 

- A diabli pana wiedzą! 

- To pan nie wie? 

- Niby skąd? Skąd ja mam wiedzieć, czy pan ma kamienie w 
nerkach,   czy   sklerozę?   Pan   myśli,   że   "tam"   nie   mają 
większego zmartwienia, niż to, kiedy umrze pan Zięba? Przede 
wszystkim   to   ich   obchodzi,   że   sami   umarli.   Jest   to 
świadomość dość przykra, żeby się nie interesować cudzym 
zmartwieniem.
 

- A dlaczegóż tam jest tak źle? 

- Źle, nieźle, tylko ciasno i nudno. Duchy na seansach nie chcą 
o tym mówić, bo jakbyście się wszystkiego dowiedzieli nikt by 
z   duchami   nie   gadał.   Ponieważ   zaś   dla   biednego   ducha 

background image

wycieczka na ziemię jest rozrywką, jak dla pana wycieczka na 
wieś, więc stroją miny i robią z tego tajemnicę.
 

- A pan mi powie? 

- Puść pan jeszcze dymu, to powiem, zresztą przyjął mnie pan 
tak serdecznie... Nigdy mi nie było tak dobrze: leżę na kanapie 
i   palę   doskonałe   cygaro.   Nigdy   w   życiu   nie   paliłem   tak 
wybornego cygara.
 

- Nie mógł pan? 

- Byłem profesorem uniwersytetu, proszę pana. 

Pan Zięba mimo woli skłonił głowę. 

- Patrzcie! patrzcie! - szepnął. 

-   Pan,   panie   Zięba,   zachwycił   mnie   tym,   że   się   pan   nie 
przestraszył ducha.
 

- Panie, ja się bardzo nastraszyłem. 

-   Ale   już   to   panu   przeszło.   To   bardzo   ładnie.   Tylko   głupi 
człowiek boi się ducha, który mu nic złego nie może zrobić.
 

- I pan nic złego me może zrobić? 

- Mogę kogoś najwyżej bardzo nastraszyć, potłuc meble, stłuc 
lustro, mało co więcej, zawsze zresztą byłem spokojny.
 

- Inni? Jak się zdarzy. Znam jednego ducha, który na ziemi był 
wydawcą. To nieprzyjemne indywiduum, ubrdał sobie, ze musi 
zawsze kogoś obdzierać ze skóry, więc próbuje to robić także 
jako  duch,   nie  ma  wprawdzie  siły  ani   zębów,  ani   paznokci, 
więc  ludzie  mają  tylko  nieprzyjemne,  bolesne  sny.   Są  tez  i 
furiaci.   Łazi   taki   po   domu,   wywraca   meble,   gasi   światło, 
odkręci   kran   wodociągu,   podstawia   nogę,   tak   że   człowiek 
łamie nogę. ciska człowieka pod automobil, nastawia mylnie 
kolejowe zwrotnice. Takie psie figle jednym słowem. Na ogół 
jednak   duchy   są   spokojne,   Zmęczone   to,   wymizerowane, 
zziębnięte, więc nie ma ochoty do awantur.
 

- Mój Boże, jak mi was żal! 

- Bóg zapłać za dobre słowo. Pan jest dobry człowiek, panie 
Ziębo. Czy mogę pana prosić o jeszcze jedną przysługę?
 

- Ależ proszę bardzo! 

- Cygaro się dopala Ale czy to nie butelka koniaku stoi tam na 
biurku?
 

- Tak, to koniak. 

- Niech pana moja prośba nie zdziwi. Tu przy mnie stoi stolik. 
Niech   pan   naleje   trochę   koniaku   na   talerzyk   i   postawi   na 
stoliku, tuż przy mnie.
 

Z   największą   chęcią,   ale   co   panu   z   tego   przyjdzie,   biedny 
duchu!
 

Coś   w   każdym   razie.   Nie   mogę   wypić,   to   przynajmniej 
powącham.
 

Pan Zięba wszystko to spełnił uczciwie i z daleka, zbytnio się 
nie zbliżając.
 

Duch westchnął głęboko. 

background image

- Doskonały koniak! - rzekł z rozczuleniem. 

- Może by rozpylić! - zapytał Zięba rozrzewniony. 

- Niech pan nie psuje biednego ducha! - roześmiał się duch. - 
Ale pije mój szewc, niechże sobie i ja użyję.
 

- Niech panu pójdzie na zdrowie - rzekł Zięba. 

- Niewiele by mi to pomogło! - westchnął duch. - Wracając 
jednak do rzeczy niech się pan moim prośbom nie dziwi.
 

Ale   kariera   ducha   nie   jest   do   pozazdroszczenia;   to   bardzo 
smętne zajęcie.
 

- Czemu! czemu! - pyta zachłannie pan Zięba. 

-   Przeludnienie  raczej  przcduchowienie,  to   pierwszy  kłopot. 
Opuszcza nieznośna dusza ciało i co! Nie ma się gdzie podziać, 
lata wciąż w ziemskiej atmosferze. A Ponieważ od początku 
świata   straszliwa   liczba   tego   tałatajstwa   opuściła   ziemię, 
mech pan sobie wyobrazi miły ścisk. Wprawdzie ja się mogę 
zrobić cienki, jak kartka papieru, ale zbyt wygodne to nie jest. 
Dawne   duchy   zajęły   najlepsze   miejsca,   każdy   następny 
spychany jest na stronę biegunów, z czego pan łatwo pozna, 
że   sprawa   ze   "zgrzytaniem   zębów"   jest   oczywiście   nie 
przesadzona. Ścisk i fatalne warunki życia, oto przyjemność. 
Toteż   z   rozkoszą   wracamy   na   ziemię   byle   kto   chciał   nas 
sprowadzić. Ot widzi pan szewc zawołał, a ja przyszedłem.
 

- Lecz czemu jako Aleksander Wielki? 

- Mundus vult decipi. Prawdziwe duchy wielkich ludzi, dawno 
w wieczności zasiedziałe, mają miłe życie. Mieszka sobie taki 
nad   Indiami  albo   nad   Morzem  Śródziemnym,  to   mu  dobrze 
Myśli pan, ze taki się kiedy ruszy? Może go pan sto lat wołać, 
nawet   się   nie   obejrzy.   Więc   tylko   my,   biedacy,   musimy 
urządzać najrozmaitsze kawały i kiedy i  kiedy kto wróci na 
ziemię   to   udaje   zaraz   jakiegoś   znacznego   nieboszczyka.   Ja 
jestem specjalistą w roli Aleksandra Wielkiego. Jeden pisarz 
wojskowy, którego tramwaj na śmierć przejechał, gra zawsze 
Napoleona,   jeden   krawiec   wyspecjalizował   się   nie   wiem 
czemu, jako Dante, pomyśl pan co za obrzydliwy kawał, jako 
Dante.   Cezara   odgrywa   jakiś   guwerner   nikt   nie   chce 
ryzykować   Newtona   i   Humboldta,   bo   do   tego   potrzeba 
specjalnych wiadomości i nie można się kompromitować, bo 
tych   wywołują   wciąż   tylko   ludzie   uczeni.   Mamy   natomiast 
bardzo zmyślnego poetę i  jest to sprytny młodzieniec który 
dość   fałszywie,   lecz   bezczelnie   naśladuje   Słowackiego.   Ten 
chłystek dyktuje na seansach całe poematy, nie można tylko 
szelmy  nauczyć,   że   cezura   wypada   w   trzynastozgłoskowym 
wierszu   po   siódmej   a   w   jedenastozgłoskowym   po   piątej   - 
zawsze pomyli.
 

- Niesłychane! 

- Co robić, drogi panie? Rozpacz i nędza. 

- I tak bez nadziei? 

background image

- Cos się musi stać, bo tak długo me wytrzymamy. Jakoś to już 
natura  obmyśli,  ale   na   razie  jest  nieszczególnie...   Niech  no 
pan trochę doleje koniaku, bo ten już zwietrzał... Ok, co to?! 
Ktoś tu idzie.
 

Zięba porwał się z fotela 

- To moja żona! Boże drogi! Trzecia godzina... Niech pan... 

Ducha już nie było, spłynął pod kanapę i nie zostało po nim 
śladu.
 

Zanim weszła pani Ziębina, wszedł najpierw jej pysk. 

-   Sam   z   sobą   gadasz!?   O   trzeciej   w   nocy?   Spać   nie   dasz 
nikomu o tej porze? Helusia płacze, bo myśli, żeś zwariował. A 
to   co?   Naturalnie   koniaczek!   Najpierw   duchy,   potem 
koniaczek, a ty tam śpij sama jak nieboszczyk w grobie, bo 
Walus sobie z buteleczką - żebyś skonał za moje zmartwienie.
 

-   Ciszej,   na   Boga,   ciszej!   -   szepnął   struchlały   pan   Zięba   i 
spojrzał w stronę kanapy.
 

- Ciszej? A dlaczego ciszej? Niech pan Bóg chociaż usłyszy, 
niech  wie,  kogo  mi  dał,   obym  była  tego  nie  doczekała.  Idź 
spać natychmiast!
 

- Idę, tylko sprzątnę. 

- Jeśli cię za pięć minut me będzie... 

- Będę, będę, przysięgam, ze będę. 

- Miła kobiecinka - rzekł duch - wyłażąc spod kanapy. 

-   Czy   wróciłby  pan  na   ziemię,   gdyby   pan  był   mną?  -   rzekł 
smutno pan Zięba.
 

- Zastanowiłbym się - szepnął duch - Ale niech pan już idzie, 
biedny człowieku. Tak, tak! U nas nie jest najgorzej.
 

- Panie! - rzekł z determinacją Zięba. 

- Jestem na usługi... 

- Czy "tam" małżeństwa żyją razem w dalszym ciągu? 

-   Były   pod   tym   względem  próby,   ale   się   skończyły   źle.   Do 
ucieczki   ma   pan   obszar   zbyt   wielki   i   można   tak   zginąć   w 
tłumie, ze jedno drugiego nie znajdzie przez milion lat!
 

- Bóg jest wielki! - westchnął pan Zięba. 

-   Więc   niech   pan   idzie   Ja   tu   sobie   chwilę   pobędę,   zanim 
koniak nie straci aromatu, potem się trochę przejdę To jest 
moje rodzinne miasto. Pójdę nastraszyć trochę tego doktora, 
co mnie leczył przed śmiercią. Nie jestem złośliwy, ale on dziś 
ucieknie po nocy z domu.
 

- A potem? 

- Potem powrócę Znajdzie mnie pan jutro w fortepianie, a pod 
wieczór niech pan przyprowadzi szewca. Dobranoc panu.
 

- Dobranoc. 

III

background image

Żółty   jak   cytryna,   roztrzęsiony,   rozgorączkowany   po 
bezsennej nocy, pan Zięba pojechał nazajutrz rano na Solec, 
gdzie   mieszkał   i   gdzie   łatał   buty   i   życie   dzielny   i   władzą 
piekielną   obdarzony   szewc   Zastał   go   w   domu,   obejrzał   i 
poczuł, ze ma z rozpaczy łzy w oczach Szewc spał na barłogu z 
głową   obandażowaną   Przywiozło   go   pogotowie   z   szynku, 
gdzie   mu   jego   przyjaciel,   stolarz,   na   wygodniejsze   i 
najbardziej   modne   robiący   trumny,   rozbił   głowę   butelką 
doskonałej firmy O tym, by z dziurą w głowie iść na seans, nie 
było   mowy   Szewc   mógł   tak   poleżeć   z   tydzień   Pan   Zięba 
zdrętwiał Bał się wracać do domu, ze jednak bał się me tylko 
ducha, ale i żony, wrócić musiał.
 

Zapukał lekko w wieko fortepianu Miał wrażenie, ze puka w 
czarną trumnę, pytając Jej lokatora, czy można wejść?
 

- Czy pan tu jest? - szepnął 

Struny brzęknęły cichutko, tak niesamowicie, ze się pan Zięba 
cofnął przerażony.
 

-   Jestem,  jestem  Dzień  dobry  panu  Nie  wyłażę,  bo   za  dnia 
mnie pan nie zobaczy. Był pan u szewca?
 

- Byłem, ale z szewcem jest nieszczęście rozbili mu głowę, nie 
będzie mógł przyjść.
 

- Oj, od razu wiedziałem, ze to świnia. Przykra rzecz. 

- I co teraz będzie? 

- Cóż ma być? posiedzę u pana kilka dni. 

- Ależ to niemożliwe. 

-   Panie  Ziębo,  czy   ja   się  napraszałem  do   pańskiego  domu? 
Niech pan szczerze odpowie...
 

-   Tak,   ja   to   wiem,   ja   pana   bardzo   przepraszam,   ale   ja 
zwariuję.
 

- Dlaczego!! Czy robię panu cokolwiek przykrego lub choćby 
niemiłego?
 

- Nie to Pan jest nadzwyczajnie sympatyczny, ale ja mimo to 
zwariuję   Pańska   obecność   mnie   rozstraja   To   niezwykłe 
położenie Niech pan sobie wyobrazi tę ciągłą świadomość, że 
się ma u siebie takiego, ze tak powiem dziwnego gościa.
 

- Rozumiem, ale cóż ja na to poradzę!! Zniknę panu z oczu, nie 
będzie mnie pan widział! Nie dam znaku życia.
 

- To i cóż z tego, kiedy ja będę wiedział! 

- Trudno, niech się pan stara zapomnieć. 

- Nie zapomnę! Ja oszaleję! 

W fortepianie ucichło, duch widocznie myślał. 

- Proszę pana, panie Ziębo, słyszy pan? 

- Słyszę! 

- Zróbmy ugodę ja opuszczę pańskie mieszkanie i będę trochę 
krążył po mieście, kiedy zaś pan uśnie i cały dom uśnie. mech 
pan   pozwoli,   ze   powrócę.   Odżałuje   pan   kroplę   koniaku   i 
zawsze mi pan zostawi miseczkę, gdzieś wysoko, na piecu na 

background image

przykład, aby nikt nie dojrzał A ja panu  przysięgam, ze się 
panu odwdzięczę. Zgoda!
 

- Niech będzie, niech będzie, pomyślę, zrobię! - szeptał szybko 
pan Zięba - Ale teraz niech pan prędko ucieka z fortepianu. 
Moja córka idzie grac ćwiczenia.
 

-   Boże   jedyny!   -   jęknął   duch   i   struny.   Coś   zaszeleściło   i 
dźwięknęły cichutko kryształowe szkiełka elektrycznej lampy. 
Pan   Zięba   podniósł   oczy,   słusznie  bowiem  osądził,   ze   duch 
przeniósł się  na  lampę,  tym  prawdopodobniej,  ze się  z  niej 
nagle zerwały wszystkie siedzące na mej muchy Nic jednak 
nie zobaczył.
 

- Niech Jej pan nie przestraszy! - syknął groźnie w powietrze i 
wybiegł, jak człowiek, który zaczyna wariować metodycznie, 
wedle podręcznika.
 

Unikał  domu,  wymyślał  tysiączne  interesy,  wił  się,  byle  nie 
wracać   przed   wieczorem.   Nie   wiedział,   czy   duch   "jest   w 
domu", czy go gdzieś poniosło. Wieczorem nie odchodził na 
krok od żony i córki, lecz wciąż nasłuchiwał, Nagle się zrywał i 
przykładał ucho do drzwi.
 

Pani   Ziębina   kręciła   głową   podejrzliwie   i,   patrząc 
porozumiewawczo na córkę, znacząco dotykała palcem czoła.
 

- Czego nasłuchujesz? 

- Myślałem, że złodzieje... 

- Szafa w drugim pokoju trzeszcza i cała parada. Ale pewnie, 
jak się kto z duchami zadaje...
 

- Milcz! - krzyknął blady pan Zięba. 

I był straszna tak, ze ciężkie słowo  zawisło na ustach pani 
Ziębiny zachwiało się i padło na dywan bez szelestu.
 

Trzeciego   dnia   jednakże   było   gorzej   Córeczka   malowała 
akwarelą słoik od musztardy i jabłko jako martwą naturę. pani 
Ziębina przerabiała kapelusze. Zięba czytał gazetę. Było około 
dwunastej.   Nagle   w   pokoju   obok   coś   dzwięknęło,   coś   się 
rozsypało.
 

- Jezus, Maria! co to? - zduszonym głosem rzekła pani. Pan 
Zięba był blady jak trup.
 

- Idź. zobacz, czego stoisz, jak malowany?... 

Pan Zięba był bledszy od trupa i ani drgnął. 

- Nie pójdziesz? 

- Nie! - jęknął. 

Spojrzała na mego z pogardą i poszła sama. błysnęło światło i 
pani  Ziębina  wszczęła  wrzask.  Po  chwili  przeniosła  szczątki 
deserowego   talerzyka,   pachnące   koniakiem   Pan   Zięba 
zmartwiał.
 

- Musiało zlecieć z pieca... Kto to postawił na piecu? Dlaczego 
to pachnie jakąś wódką?
 

background image

Mówiła   tak   długo,   długo   Pan   Zięba   milczał   i   tylko   patrzał 
smutno i z wyrzutem w otwarte do straszliwego pokoju drzwi 
Nagle odskoczył jak przypieczony ogniem.
 

- Przepraszam pana... to przez nieuwagę!... - szepnęło mu nad 
uchem.
 

- Jutro pójdziesz do doktora! - rzekła pani Ziębina. 

A ponieważ Helusia zaczęła płakać, poszli spać. Pani zapalała 
w   nocy   trzy   razy   światło,   bo   mąż   majaczył.   Od   dnia 
następnego  zaczął  się  w  tym  domu  sądny  dzień.  Pan  Zięba 
widocznie  był   tknięty  na   rozumie.  Kiedy  nikogo  nie   było  w 
pokoju,  gadał  do  palmy,  do  pustego  krzesła,  raz  do  środka 
wazonu, raz do pieca, głowę w gorę zadarłszy. Pani Ziębina 
podglądała   przez   dziurkę   od   klucza,   coraz   bardziej 
zaniepokojona,   zdarzało   się   jednak   coś,   co   ją   przejęło 
strachem. Oto jednego dnia maź raniutko poszedł do salonu 
skradając się na palcach, i zaczął szeptać do fortepianu. To już 
było, to jej nie dziwiło. Lecz pan Zięba nagle nerwowo zapalił 
cygaro   i,   paląc   je   jak   furiat,   wdmuchiwał   dym   do   wnętrza 
fortepianu, uniósłszy nieco jego pokrywę.
 

Pani Ziębina przeżegnała się z trwogą. 

Tego dnia stało się jednak cos nierównie okropniejszego niż 
dmuchanie do wnętrza fortepianu, coś co z krzykiem wybiegło 
na   schody,   zaniepokoiło   dom   cały   i   rozległo   się   dalekim 
echem, tak ze na piątej ulicy o niczym innym nie mówiono, 
tylko o zdarzeniu u państwa Ziębów.
 

Oto kiedy służąca zacna, pilna i pracowita, tłumok szlachetny 
z dziobami na gębie imieniem Katarzyna, weszła w godzinę 
potem z miotłą i szczotką do salonu, zmieniona została w słup 
soli, naturalnie nie tej z biblijnej opowieści, tylko z gorszego 
gatunku słup soli bydlęcej. Oto nie opodal okna, naprzeciwko 
pustego fotelu, wisiała "sama" w powietrzu szeroko rozłożona 
płachta gazety, a jej stronice powoli się od wracał) również 
"same". Kiedy szczotka wypadła z przerażonych rąk pobożnej 
Katarzyny i sprawiła niejaki harmider, gazeta (W imię Ojca i 
Syna) - gazeta "sama" szybko się złożyła i "poszła" w drugi 
kąt salonu. Tam położyła się na kanapie. Tylko człowiek, który 
słyszał   ryk   przerażonego   czymś   osła,   tylko   człowiek,   który 
słyszał wrzask dzikiego człowieka, kiedy go mają wrzucić do 
kotła, aby z niego zrobić potrawkę na wesele murzyńskiego 
króla,   taki   tylko   człowiek   może   sobie   z   wielkim   trudem 
wyobrazić   jaki   wrzask   podniosła   Katarzyna,   dziobaty,   lecz 
miły zresztą kocmołuch.
 

Przez   dwie   godziny   omawiano   te   diabelskie   sztuki   we 
wszystkich   kuchniach   i   na   wszystkich   tylnych   schodach,   i 
ciągle ktoś się zegnał krzyżem świętym Kamienica zamieniła 
się w piekło Pod wieczór opowiadano, ze gazeta swoją drogą, 
ale   i   inne   dzieją   się   tam   historie   Kucharka   opowiadała,   ze 

background image

kiedy pan Zięba wychodzi, to paltot z wieszaka leci i sam się 
wpycha na ramiona, a kiedy zapomniał teki z papierami, to 
sama za nim poleciała przez okno, tak ze on nie zszedł jeszcze 
ze schodów, a ona już na dole, przy bramie na niego czekała.
 

Tego więc wieczora mówił pan Zięba radosnym szeptem do 
kanapy.
 

- Jutro przyjdzie szewc! 

- Ach, jaka szkoda - odpowiedziała kanapa. 

- Panie, to mnie ocali przed obłędem! 

- Nie chciałbym się narzucać, bardzo pana polubiłem... Panie 
Ziębo!...
 

- Słucham, mów pan prędko. 

- Usługa za usługę Pan dziś zapowiedział, ze pan wychodzi na 
wieczór, tak?
 

- Tak, pan widocznie dziś nie opuszczał mego domu, jeśli pan 
to podsłuchał.
 

W  istocie,  ale  u  pana  dzieją  się  tak  ciekawe  rzeczy,  ze  się 
temu z ciekawością przyglądam.
 

- I co z tego? 

- Chciałbym - dla pańskiego dobra oczywiście - aby pan udał 
tylko, ze pan wyszedł - zaszemrała kanapa, "pełna ducha" - 
Niech się pan ukryje.
 

- Po co? 

-   Co   by   to   było   za   przedstawienie,   gdybym   panu   z   góry 
opowiedział   treść!!   Czy   nie   racja?!   Niech   pan   tu   będzie   "u 
mnie!"   około   dziesiątej   Tylko   odwagi,   przyjacielu!   Pańska 
żona leży!?
 

- Dzięki Bogu, leży, jest chora. 

- Wszystko w porządku. 

Około dziesiątej pan Zięba poczuł, że go coś ciągnie za połę 
surduta. Coś koło niego zamajaczyło.
 

- To pan! - szepnął 

- Konkurencji nie mam w tym domu. Nikt nie wie, ze pan jest 
w domu?
 

- Nikt. 

- Niech pan idzie na palcach do pokoju panny, zdaje mi się, 
Heleny.
 

Pan Zięba przystanął. 

- Mojej córki?... Co to znaczy?... Co pan wie?... 

- Więcej niż pan. 

Szli obaj jak duchy. Kiedy stanęli przy drzwiach panny Helusi, 
duch szepnął:
 

- Ja tam wejdę przez szparę, a pan niech patrzy przez dziurkę 
od klucza.
 

Pan   Zięba   spojrzał   i   byłby   omdlał,   ale   chciał   wiedzieć 
wszystko więc dlatego tego nie zrobił Lilia, anioł, kwiatuszek 
śliczny siedział na kolanach bardzo miłego porucznika artylerii 

background image

ciężkiej Pan porucznik zaś widocznie przez pomyłkę uważał ją 
za armatę i badał uczciwie czy jest w zupełnym porządku.
 

Pan  Zięba  chciał  płakać  ale  nie  mógł.  Powlókł  się  do  stałej 
siedziby ducha, do pokoju z fortepianem i tam legł na kanapie 
jak trup.
 

- Zajął mi pan kanapę! - rzekł nagle duch. 

Pan   Zięba   poczuł   do   niego   nienawiść   tak   gwałtowną,   że 
skoczył z trampoliny swej rozpaczy w zbałwaniony ocean furii 
i gniewu.
 

- Łotrze, łeb ci roztrzaskam! - krzyczał. 

- Niech pan spróbuje  to me tak łatwo, bo wszystko ciężkie 
przeze mnie przeleci, jak przez powietrze. Czego pan krzyczy? 
Czy ja jestem oficerem? Czy ja to zrobiłem?
 

Pan Zięba zapadł znowu w rozpacz jak w miękkie bagno. Miał 
łzy w oczach.
 

- W swoim pokoju, w swoim domu! - szeptał smutno, z czego 
wynikało ze panienka powinna przynajmniej pójść do pokoju 
oficera, jeśli chciała zachować przyzwoite maniery.
 

Ale ja panu to wynagrodzę! - rzeki duch. 

- Moja córka! moja córka! - jęczał Zięba. 

- Pańska żona za to zapłaci! 

Zięba ożył nagle. 

- Moja żona? jak? 

- Chodź pan za mną! 

Zięba podniósł się jak zahipnotyzowany, i szedł bezwolnie za 
szarym ogromnym cieniem.
 

- Otwórz pan cicho te drzwi, abyś widział cud. 

Zięba otworzył je jak złodziej. Pani Ziębina z głową owiązaną 
ręcznikiem   leżała   na   łożu.   Nocna   lampka   sączyła   z   siebie 
światło wodniste i skąpe. Zięba stanął za portierą i patrzał.
 

Duch   szedł   ku   pani   Ziębinie,   po   drodze   wywrócił   krzesło   i 
wtedy pani ta spojrzała. Duch urósł straszliwie aż pod powałę, 
nadął się jak potworna kiszka i zacharczał tak straszliwie że 
panu   Ziębie   mrówki   przebiegła   po   krzyżu.   Pani   Ziębina 
wytrzeszczyła oczy, usiadła na łożu i krzyknęła. Krzyknęła tak 
straszliwie, że kawałek tynku oderwał się od pułapu, ale nie 
dokończyła krzyku. Z pokoju panienki ktoś wybiegł szybko, ale 
w przeciwną pobiegł stronę. Krzyk urwał się w połowie, jak 
ucięta nożem, pani Ziębina czyniła z gardłem i ustami jakieś 
nieprawdopodobne sztuki, jak człowiek, który się dławi. I nic 
nie   pomogło.   Z   paszczą   na   oścież   otwartą   trwała   tak. 
skamieniała.
 

- Gotowa! - rzekł duch. 

Pan   Zięba   wyszedł   z   ukrycia   nieśmiało.   Żona   spojrzała   na 
niego jak na drugiego ducha. I nie przemówiła.
 

- Co się jej stało? - zapytał cicho pan Zięba. 

- Zaniemówiła. To potrwa czas dłuższy. 

background image

- Nie może być! I to jej nie odejdzie?! 

- Chyba nie! 

Pan   Zięba   spojrzał   na   ducha   tak   serdecznie,   z   takim 
rozrzewnieniem w oczach, że się duch uśmiechnął.
 

- Pójdźmy wypalić cygaro - rzekł figlarnie - A jutro idź pan po 
szewca.
 

- Duchu najdroższy! - rzeki Zięba - ja pana nie wypuszczę! 

I   chciał  go  uściskać  ale  chwycił  w  ramiona  tylko  wieszadło 
które stało właśnie w "ciele" miłego ducha.