background image

MILITARNE    SEKRETY

PODZIEMNY ŚWIAT

Gór 

Sowich

WYDANIE ROZSZERZONE

RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER

MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)

Projekt i 

wykonanie okładki: Tomasz Supcziński
Korekta: Anna Piekarowicz
Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski
Copyright © 2002 by Mariusz 
Aniszewski
Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków
ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3
WYDAWNICTWO TECHNOL
30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4 tel. (012) 633-72-07 lub 509-371-
564 e-mail: wydawnictwo@technol.anv.pl internet: www.technol.anv.pl 
Kraków 2006. Wydanie II (rozszerzone)
Druk: Drukarnia Technet
30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A
tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78
http://www.technet.krakow.pl
Informacje  na temat innych publikacji Wydawnictwa TECHNOL 
znaleść można na naszej stronie internetowej: www.technol.anv.pl

WSTĘP

Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozja-

śnić mroki tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich 

podziemny świat. Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to 

takiego ten Olbrzym? Jest to gigantyczne przedsięwzięcie techniczno-

background image

budowlane o nieznanym dokładnie przeznaczeniu, które w latach 1943-

1945 realizowane było na terenie Gór Sowich.

Dziś określa się je mianem „Lochów Walimia", choć tak naprawdę sam

Walim niewiele z lochami ma wspólnego, bowiem roboty budowlane 

realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni, 

jak i pod powierzchnią okolicznych gór.

Kwatera Hitlera czy zakłady zbrojeniowe? Laboratoria czy schrony dla 

wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i 

będzie możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić 

tajemnice Gór Sowich.

Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich 

kolegów i przyjaciół nie szczędziło sił i środków, biorąc udział w 

ciężkich pracach terenowych. To właśnie dzięki nim stało się możliwe 

pokonanie tak wielu zawałów, odkrycie nowych nieznanych dotąd 

fragmentów podziemi oraz dokonanie dokładnej inwentaryzacji obiektów 

podziemnych i naziemnych. Ponadto, dzięki życzliwości wielu osób, 

zaistniała możliwość skorzystania z wielu nieznanych dotąd faktów 

dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim im dziękuję.

Natomiast moje specjalne podziękowania winien jestem człowiekowi, 

który przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat naj-

większych tajemnic Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie

z nich mogę ujawnić.

WPROWADZENIE

Mniej więcej pośrodku rozległego pasma Sudetów, w tzw. Sudetach 

Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opawską), 

leżą Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomiędzy 

Wałbrzychem a Przełęczą Srebrnej Góry na długości ponad 25 km. Od 

północnego zachodu Góry Sowie ograniczone są Górami Wałbrzyskimi 

(w rejonie Doliny Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od 

background image

południowego zachodu Doliną Włodzicy, a od wschodu (poprzez Uskok 

Brzeżny) graniczą z krainą geograficzną, której polska nazwa brzmi 

Dolny Śląsk, niemiecka natomiast Niederschlesien.

Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów poro-

śniętych w części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzysty-

wanych pod uprawy.

Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych 

szczytach, stromych zboczach, od których odchodzą krótkie grzbiety 

poprzecinane głębokimi dolinami licznych potoków. Jednak to nie potoki, 

lecz wody podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa 

będzie w tej książce. Tworzą one bowiem specyficzny układ cieków i żył 

wodnych, który okazał się idealny dla niemieckich planów związanych z 

Górami Sowimi. Ważne dla owych zamierzeń było również doskonałe 

ukształtowanie terenu, a także jego stosunkowo rzadkie zaludnienie oraz 

bogate zaplecze surowcowe (węgiel kamienny i energia elektryczna). 

Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz kolei, pozwalała na łatwe 

dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejonów gór. Umożliwiały one 

wywiezienie w głąb Rzeszy sporych ilości ładunku, bez niepotrzebnego i 

kłopotliwego zwracania na to uwagi osób postronnych. A ponieważ 

nowych dróg oraz torowisk nie trzeba było budować, to i nagłe 

„uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie 

niezauważalne.

Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego 

terenu jest sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez 

Mariusza Kisiela doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się, 

że Góry Sowie są częścią składową potężnego węzła łączności o kry-

ptonimie „Rüdiger", który swoim zasięgiem obejmował FHQ Riese. W 

jego skład wchodzą: przyłącza dla pociągów specjalnych w tunelach 

kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca oraz co najmniej dwie 

background image

centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w nieustalonej 

lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele-

graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania 

stwierdzają, iż ważnym elementem związanym z powyższym tematem 

były również stacje wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka. 

W tym ustronnym rejonie Gór Sowich życie toczyło się spokojnie aż 

do pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami 

przejął pewien człowiek niepozornej postury - nazywał się Adolf Hitler. 

Pod jego rządami omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień 

uprzemysłowienia i stały się trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym 

Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec. Pod koniec 1944 roku miały 

one również zostać jedynym miejscem, do którego nie dotrze zawierucha 

wojenna, a zlokalizowany tam przemysł będzie mógł funkcjonować bez 

zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbrojeniowym. A działo się 

w Górach Sowich wiele, bardzo wiele... 

Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser - 

niemal każda górska miejscowość ma „swoją" kopalnię, sztolnię czy też 

szyb wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do 

ulokowania na nim wielu zakładów zbrojeniowych, których byt w głębi 

Rzeszy był już zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i 

oddalone od teatru działań wojennych Góry Sowie „wpadły w oko" 

strategom z Naczelnego Dowództwa. Pojawił się „stwór", który do życia 

potrzebował dobrych dróg, kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza 

surowcowego, wielkiej ilości wody, niewielu świadków i zwartych, 

gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł właśnie tutaj - w Górach 

Sowich - rozpoczął bez przeszkód swój wzrost, osiągając ostatecznie 

adekwatne do nazwy rozmiary. Był naprawdę OLBRZYMI

CZĘŚĆ I

background image

OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH       

Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze 

III Rzeszy położyły duży nacisk na zapewnienie sobie odpowiednich 

warunków bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych 

systemów podziemnych kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie 

zbudowano trzy schrony: dla Führera, Bormanna i Brigadeführera 

Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie prawie każdy bardziej 

znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron przeciwlotniczy. 

W szczególności zaś lubowali się w nich: Hitler, Göring i Bormann. 

Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny schron zarówno pod 

rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod Norymbergą. Co 

ciekawe, wzdłuż drogi z Karinhall do Berlina stały w regularnych 

odstępach potężne, żelbetowe bunkry, aby w razie nalotu Göring mógł się 

natychmiast schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu Pracy - Robert 

Ley - gdy zobaczył skutki trafienia ciężkiej bomby w schron publiczny, 

interesował się tylko grubością jego stropu. Wynikało to z faktu, że 

posiadał podobny w swojej posiadłości na przedmieściach. Hitler 

przesadnie dbał o własne życie, np. uwielbiał szybką jazdę samochodem, 

dopóki nie zobaczył skutków wypadku drogowego. Wtedy momentalnie 

zakazał swojemu kierowcy przekraczania prędkości 80 km/h. Fiihrer 

lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił specjalną 

czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali. 

W jego samolocie zamontowano specjalną pancerną kabinę-kapsułę ze 

spadochronem, w której odbywał podróż. Do samolotu tego Hitler i tak 

bał się wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf 200 Condor z chowanym 

podwoziem, a nowości techniczne go przerażały. Jak wiemy Führer 

posiadał także sobowtórów.

Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler 

planował się udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych 

background image

schronów. Grubość ich stropów rosła wraz ze zwiększającym się 

wagomiarem bomb i w 1945 roku osiągnęła około 8 metrów żelbetonu, 

często pokrytego 2-3  metrową warstwą ziemi.  Podobnie rzecz miała się 

z  naczelnymi   dowództwami  armii.   Wybudowano   dla  nich  wiele 

polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w pobliżu 

kwater Führera.   W rejonie  Berlina  powstały  kwatery  dla OKW, w 

Dahlem, Zossen oraz w Wünsdorf dla Naczelnego Dowództwa Wojsk 

Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berlinie dla 

OKM.  Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego kierowania 

siłami zbrojnymi III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w 

Zossen. Powstał tam cały zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które 

na zewnątrz przypominały domki mieszkalne, tymczasem były połączone 

siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w Zossen wykorzystywano przez 

całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszczególnych kampanii 

wojennych powstawały coraz to nowe kwatery - np. dla kierowania 

działaniami wojennymi na zachodzie powstały aż cztery zespoły kwater:

I

- w górach Taunus - zamek Ziegenberg (kryptonim Adlerhorst) dla

Hitlera i Dowództwa Sił Zbrojnych, zamek Kransberg dla OKL oraz

schrony w pobliżu Giesen (kryptonim Gisela) dla OKH. Kompleks ten

zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale 

zamaskowanych, potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano 

dopiero w grudniu 1944 roku, podczas ofensywy w Ardenach,

II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg), 

III   - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów do-

wództw,

IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla 

Führera i jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg 

(kryptonim Forsterei) dla OKH.

W trakcie działań wojennych przeciw Grecji i Jugosławii Naczelne 

background image

Dowództwo oraz Führer przebywali w pociągach specjalnych, ukrytych 

w tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część 

dowództwa przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych 

korzystano także w początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzie-

ckim. Wtedy też w okolicy Spały powstały dwa żelbetowe schrony 

mające chronić pociągi specjalne przed skutkami nalotów. Miały one po 

380 m długości, 15 m szerokości i 10 m wysokości. Grubość żelbetu 

dochodziła do 3 m. Wewnątrz, obok peronu, znajdowały się pomie-

szczenia do pracy i odpoczynku. 

W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie 

ZSRR, w Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną 

wielką i najbardziej chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw. 

Wilczy Szaniec. W skład tego kompleksu wchodziło siedem grup 

schronów, przewidzianych dla wszystkich naczelnych organów państwa.

1  W lesie koło Gierłoży zlokalizowano główny zespół schronów, w 

których przebywał Führer, jego otoczenie i OKW. W skład zespołu 

wchodziło kilkanaście żelbetowych bunkrów, przy czym główny bunkier 

Führera miał strop o grubości blisko 8 m. Poza tym powstało tam wiele 

baraków i budowli pomocniczych. W pobliżu, na południe od szosy 

Giżycko-Kętrzyn, znajdowało się lotnisko polowe.

2  W lesie koło miejscowości Przystań (w pobliżu Węgorzewa) 

znajdowała się kwatera polowa wojsk lądowych - Anna. W jej skład 

wchodziło kilka bunkrów i baraków a także schrony mieszczące 

urządzenia techniczne (siłownia, ciepłownia itd.). Łączyła się bez 

jakiejkolwiek granicy z kwaterą wojsk kwatermistrzowskich - Quelle — 

która także miała kilkanaście żelbetowych schronów o grubości stropów 

2 i 4 m.

3 W pobliżu jeziora Śniardwy, koło miejscowości Ruciane, zloka-

lizowano kwaterę główną dowództwa wojsk lotniczych - Robinson.

background image

4  Polowa kwatera dowódcy SS i policji mieściła się w miejscowości 

Mamerki, gdzie powstało także kilka żelbetowych bunkrów.

5  Polowa   kwatera   szefa   kancelarii   Rzeszy   ulokowana   została 

w schronach koło wsi Radzieje.

6  Polowa kwatera Ministra Spraw Zagranicznych miała swoją sie-

dzibę na zamku Sztynort.

Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i 

drutem kolczastym, wzmocnione patrole bez przerwy przeczesywały 

okolicę, zaś wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki 

bezpieczeństwa.

Ponadto w Winnicy na Ukrainie powstała tymczasowa kwatera główna 

(kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej i kaukaskiej. 

Składała się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków, 

rozproszonych po lesie. Do kierowania operacjami przeciwko Aliantom, 

w przypadku ich lądowania we Francji, przygotowano dwie kwatery 

główne, z których jedna położona była koło Soissons (kryptonim W2, 

czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu kolejowym w 

miejscowości Margival (W3). Poza tym jeszcze jedna kwatera 

znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie 

znamy natomiast dokładnej lokalizacji kwatery o kryptonimie Brunhildę. 

Prawdopodobnie mieściła się koło Metz, tuż przy granicy Francji z 

Luksemburgiem. Inne mniej znane kwatery znajdowały się w Pullach 

koło Monachium (S3 Siegfried), w zamku Kessheim koło Salzburga oraz 

w Bad Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba luksusowa rezydencja 

Führera istniała w alpejskiej miejscowości Obersalzberg (S3 Serail), 

gdzie obok wspaniałego domku wypoczynkowego na szczycie 

„prywatnej góry" Hitlera - Zugspitze - wybudowano niewielki zamek, 

umeblowany bogato w stylu kajutowym. Prowadząca do zamku szosa 

(jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do wykutego w skale 

background image

szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego Gniazda - 

tak bowiem nazwano ów zamek.

Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz 

wybudowania dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one 

znajdować w Turyngii oraz na Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną 

kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w największej tajemnicy w 

dolinie Jonasza (Jonastal). Z braku oryginalnych dokumentów cały ten 

obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec wojny został on 

częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w 1947 roku 

stacjonujące w dolinie wojska radzieckie dokonały ostatecznego 

zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się 

odnaleźć część dokumentacji technicznej obiektu z 1945 roku, którą 

wykonało lokalne biuro geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji 

tej wynika, że zinwentaryzowano wówczas 2 135,8 m sztolni (z których 

620 m było obetonowanych) i 817 m wyrobisk poprzecznych. Puste 

przestrzenie między betonem zapełniano żużlem. Ściany i sufity miały 

być zaizolowane supremą a następnie otynkowane. Planowano tam 

elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z zewnę-

trznego zbiornika. W pobliżu obiektu powstały dwie centrale 

telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę 

prowadzono do kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na 

nadchodzące wojska amerykańskie. Do środka tego gigantycznego 

obiektu prowadziło aż 25 wejść. Warto też dodać, że istnieją pewne 

przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto  wiele transportów z 

drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na wystrój 

przyszłej kwatery. Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne, 

kwatera ta wymieniana jest jako jedno z przypuszczalnych miejsc ukrycia 

Bursztynowej Komnaty.

Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest 

background image

nieco bardziej skomplikowana. Do dziś bowiem nie udało się precyzyjnie 

określić jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej 

wymieniany jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie 

możemy natomiast stwierdzić czy obiekty rejonu Walim - Głuszyca miały 

także należeć do kwatery, czy też planowano wykorzystać je dla potrzeb 

przemysłu zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty 

jako S3 Riese, to znaczy kwatery, ale może to być tylko sprytny wybieg, 

który miał na celu ukrycie lokalizacji supertajnych zakładów 

Wunderwaffe. Nie wiemy tego na pewno, dlatego też musimy brać pod 

uwagę obie możliwości. 

W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:

„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20 

czerwca 1944 roku poinformowałem, że przy rozbudowie jego 

głównej kwatery pracuje aktualnie 28 tys. robotników... 

Według mojego pisma do adiutanta Hitlera do spraw 

Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku na budowę 

schronów w Kętrzynie wydano 36 min RM, na schrony w 

Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów 

Olbrzym (Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do 

wykonania tych budów potrzeba było, według mojego pisma, 

257 tys. m   betonu zbrojonego stalą, wykonano 213 tys. m  

tuneli, 58 km dróg z sześcioma mostami i 100 km rurociągów. 

Tylko sam projekt 'Olbrzym' pochłonął więcej betonu niż w 

1944 roku przyznano ludności cywilnej na budowę schronów".

Cytuję ten tekst, podobnie jak wszyscy inni piszący o podziemiach Gór 

Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go 

dlatego, żeby uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono w 

„Olbrzyma". Gdy trwała wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu 

potęgi, do kierowania swoją machiną wojenną wystarczały im skromne" 

background image

bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała się ku końcowi i nie 

było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację 

projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne 

kilkakrotnie! Dlaczego? Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszystko 

na to wskazuje.

CZĘŚĆ II

BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

W 1943 roku stało się dla Niemców jasne, że ich przewaga w po-

wietrzu należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równo-

cześnie prowadzić równorzędnej walki na rozległym teatrze działań 

wojennych oraz skutecznie bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami 

Aliantów. Zapewnienia Goringa, że żaden obcy samolot nie pojawi się 

nad terenem Niemiec, można już było spokojnie włożyć między bajki. 

Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie było w stanie tego 

zmienić.

Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpo-

częciu wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna 

sytuacja swego rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali 

Brytyjczycy. Po kilku miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na 

niemieckie miasta i zakłady zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty 

miały miejsce już w 1939 roku, jednak były to sporadyczne przypadki, 

jako że Bomber Command posiadało w tamtym czasie bardzo ograni-

czoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940 roku RAF 

rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia do 

inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką 

Brytanię (operacja Lew Morski - niem. Seelöwe), wiosną 1940 roku 

bombowce brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i 

background image

fabryki samolotów. Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały 

się jednak nieskuteczne. Ponieważ niemiecka obrona przeciwlotnicza 

zadawała Aliantom wielkie straty, zimą 1942 roku wydano rozkaz do 

rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na niemieckie miasta. Głównym 

wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur Harris, dowódca 

Bomber Command. Jego samoloty swój pierwszy „występ" miały nad 

Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał 

miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał w pełni grozę 

nalotów dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Hamburgu, gdzie 

między 24 lipca a 3 sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7 

nalotów, które zrównały miasto z ziemią. Straty w Hamburgu 

oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld USD. Trzeba jednak 

uczciwie przyznać, że to właśnie Hamburg ujawnił wszelkie braki w 

systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dostatecznej 

ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały 

w początkowym okresie wojny dobrych, nocnych samolotów 

myśliwskich, zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych 

alianckich bombowców. Alianci tymczasem coraz częściej i skuteczniej 

obracali w puch niemieckie miasta i przemysł. Ginęły więc miasta, 

dziesiątki tysięcy ludzi, płonął ich dobytek. Sytuacja uległa poprawie w 

latach 1944-1945, jednak mimo że straty Aliantów rosły, nie zaprzestali 

oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich częstotliwość. W nocy z 

16 na 17 lutego 1945 roku angielskie lotnictwo dokonało największej 

masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami Drezna 

zginęło ponad 200 tys. ludzi. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem ten typowo 

terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strategicznego.

Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy 

kwietnia 1945 roku i spowodowała ogromne zniszczenia w ich zwartej 

zabudowie. Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w 

background image

95,6%. Sam Berlin przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak 

lotnictwo Aliantów działało nie tylko nad miastami. Alianccy dowódcy 

uważali, że należy także walczyć z przemysłem. Niemcy potrafili jednak 

dobrze chronić swoje zakłady zbrojeniowe. Dużo fabryk umieszczono w 

betonowych schronach i doskonale zamaskowano. Zabezpieczenia te  

spowodowały,  że  ówcześnie  stosowane  bomby musiały przejść 

ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku produkowano 

bomby 2000-funtowe (910 kg.), to w 1945 roku używano już 

„potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie 

wzrastała także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osią-

gnęła ona wartość około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla 

ludności cywilnej około 4 m. W ten sposób ciężko było jednak za-

bezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów zbrojeniowych i straty w 

niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły. 

Pierwszym większym i udanym nalotem na fabryki zbrojeniowe było 

zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942 

roku. Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż 

systematycznie wzrastał zasięg bombowców. Wizytujący w listopadzie  

1943  roku zakłady Junkersa,  naczelny dowódca Luftwaffe - Hermann 

Göring — wydał rozkaz przeniesienia części taśm produkcyjnych do 

koszar w Zittau oraz do budowanej w górach nad Łabą podziemnej 

fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa Rzeszy rozpoczęli 

dokładne penetrowanie całych Niemiec w poszukiwaniu kopalń, jaskiń i 

tuneli nadających się do uruchomienia w nich produkcji zbrojeniowej. 

Prace adaptacyjne w tych obiektach należały do Centralnego Urzędu 

Planowania (Zentrale Planung), działającego od października 1943 roku.

W pobliżu Monachium i koło Gendorf, w lasach wschodniej Bawarii, 

powstały dwa wielkie zakłady Messerschmitta. Przykładowo w Gendorf 

(kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i 

background image

35 m wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a 

w środku na 8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262 

powstała także w kopalni piasku porcelanowego w Kahla w Turyngii. 

Zakłady wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę 

REIMAHG im Kahla. Był to skrót od nazwy: REIchs Marschall Hermann 

Göring, a ich kryptonim brzmiał Lachs. Podziemne wyrobiska zakładów 

miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90 000 m2, w których 

produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały też 

montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i 

Schwarzt w Tyrolu (wyrobiska kopalni miedzi), Oberammengau 

(kryptonim Cerusit), Jenbach (kryptonim Almandin), Igling, Engeln,  

Kaufening  (kryptonim Fritz)  oraz Augsburgu (kryptonim Arno). 

Kolejną wielką montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt 

Georgen koło Gusen. Podlegała ona WVHA der SS  i nosiła kryptonim 

B5 Bergkristall. Montowano w niej odrzutowe Me 262. 

Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa spe-

cjalnego są, wspomniane już wcześniej, zakłady Junkersa w górach nad 

Łabą niedaleko Dessau (dah). Zbudowano je w górskiej dolinie wewnątrz 

stosunkowo niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów 

prowadziło 6 tuneli, z których dwa były przelotowe i miały po 1 800 m 

długości. Dodatkowo do obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu. 

Przekrój tuneli był prostokątny o wymiarach: 12,5 x 7 m. Obiekt składał 

się z sieci równoległych komór połączonych chodnikami. Ogólna 

kubatura wynosiła ponad 5 mln m3, powierzchnia około 700 000 m2. 

Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał bezpieczeństwo przed 

bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego załoga składała 

się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks (pod kryptonimem Reh), 

przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej kopalni 

potasu w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in. 

background image

fabrykę samolotów Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę 

silników BMW oraz zakłady Siemensa.

Wszystkie te prace spowodowały, że Aliantom nie udało się zatrzymać 

produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku 

wyprodukowano w Niemczech blisko 25 tys. sztuk samolotów, to w 1944 

roku, w czasie największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.

W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze 

dalej. Oto plan „programu Geilenberga":

2 8 zakładów destylatorni (zlokalizowanych w kamieniołomach i w 

stokach gór w Niemczech środkowych i Austrii) miało produkować 

półfabrykat wyjściowy do dalszej obróbki w ilości 648 tys. ton rocznie. 

Zakłady te miały kryptonim Offen I-VIII.

6  4 rafinerie zlokalizowane w sztolniach i jaskiniach, które miały 

przerabiać ropę przygotowaną wcześniej w destylatorniach. Rafinerie te 

nosiły kryptonim Dachs i mieściły się w: Jakobsberg w Westfalii (Dachs 

1), Ebensee w Austrii (Dachs 2), Havlickuv Brod w Czechach (Dachs 3), 

Osterode w Górach Harzu (Dachs 4). Fabryki te miały rozpocząć pracę w 

styczniu 1945 roku i produkować 564 tys. ton paliwa rocznie.

7  Taube - zakład krakingowy o produkcji 276 tys. ton zlokalizowano 

w sztolni w Ebensee w Austrii.

8  Kuckkuck - zakład produkcji benzyny syntetycznej o wydajności 

240 tyś. ton zbudowano w Górach Harzu wewnątrz góry Kohnstein.

9  Meise - zakład katalizy o produkcji 158 tys. ton w Górach Harzu.

10 Zakład produkcji benzyny syntetycznej o kryptonimie Schwalbe i 

wydajności 1 min ton. Został zlokalizowany w starym kamieniołomie 

koło Neuenrade.

Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw 

płynnych pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca. 

Zdołano uruchomić bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto 

background image

jeszcze dodać, że plan ten był ostatnią deską ratunku dla przemysłu 

niemieckiego. Alianci tymczasem mieli przygotowany plan całkowitego 

zniszczenia przemysłu paliw płynnych w Rzeszy (poprzez 

bombardowania), do realizacji którego potrzebowali 25 pogodnych dni.

Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo 

budowanymi podziemiami,  wykorzystano istniejące  stare kopalnie, 

jaskinie, piwnice zamkowe, piwnice browarów, tunele metra i kolei a 

także wszelkie inne „podziemne pustki". Samych tylko tuneli kolejowych 

wykorzystano około 50. Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:

1  Auerhahn - tunel w Tuttlingen,

2  Birkhahn - tunel w Wiesenstein,

3  Dompfaff - tunel w Bleicht,

4  Eisvogel - tunel w Oberndorf i wiele innych.

Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browaru 

Hansa w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w 

Plauen. Sztolnie w kamieniołomach w Lammle dały tymczasem 

schronienie zakładom o kryptonimie Obsidian I i Obsidian II, zaś stare 

sztolnie w Rottleberode zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podzie-

miach twierdzy Erfurt ulokowano  zakłady o kryptonimie Tanne, 

natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben Emael swoją pracę 

rozpoczęły zakłady o kryptonimie Maiglocken.  W Litomierzycach w 

Czechach zlokalizowano potężny kompleks zbrojeniowy, mający 

produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do 

różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o 

kryptonimie Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są 

to tylko wybrane przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk 

zbrojeniowych.

Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli 

Vergeltungswaffe. Ich montownie byty bowiem szczególnie pilnie 

background image

tropione przez Aliantów i niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17 

na 18 sierpnia 1943 roku ponad 600 bombowców RAF-u, pod 

dowództwem płk J. H. Searby'ego, dokonało nalotu na ośrodek badań 

rakietowych w Peenemunde na wyspie Uznam. W wyniku poczynionych 

zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących w końcowej 

fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz 

rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa, 

podjęto decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W 

miejscowości Blizna, na istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o 

kryptonimie Heidelager. Wkrótce zaczęto przeprowadzać na nim próbne 

odpalenia rakiet V-2, dowożonych z głównej montowni w Górach Harzu. 

Tam bowiem, w wapiennym masywie góry Kohnstein koło Nordhausen, 

wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o kryptonimie Dora. 

Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle tunele, 

oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi komorami w 

liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymiary: 

12,5 x 8,5 m. Wiele komór podzielono dodatkowo na dwie kondygnacje, 

na górnej urządzając biura i magazyny. W północnej części wyrobisk, 

noszących nazwę Nordwerke i obejmujących komory 1-27, 

zlokalizowano linię montażu latających bomb V-l, natomiast w części 

południowej produkowano rakiety V-2. W części tej (w tunelu A) 

przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i gotowych rakiet, a 

w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której przesuwał się 

podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15 km, 

powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m Wewnątrz rozlokowano 

ponad 20 tys. najnowocześniejszych obrabiarek i agregatów 

wymagających szczególnych warunków mikroklima-tycznych. Aby 

sprostać tym wymogom, powstało 12 szybów wentylacyjnych, które 

zapewniały cogodzinną wymianę powietrza w obiekcie. Nowoczesne 

background image

urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą temperaturę 17°C i 

wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie sprawiały, 

że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.

Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych 

obiektów jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykła-

dowe kompleksy miały mieć następujące parametry:

•B11 Eber-251 tys.m2,

• B12 Kaolin - 600 tys. m2.

B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko 

20-krotnie większy od znanych obecnie podziemi w Górach Sowich. Miał 

to być także największy ze wszystkich podziemnych obiektów 

zbrojeniowych podległych WVHA der SS.  Gwoli ścisłości, jeden z 

dwóch największych, bowiem wszystko wskazuje na to, że drugim z 

owych gigantów miał być... S3 Riese!

Z zakładami Dora powiązany był inny podziemny zakład firmy Borsig 

w Düseldorfie, który produkował zbiorniki napędowe i nosił kryptonim 

Berta. Głowice bojowe produkowano w fabryce Laura we Frankfurcie, 

płynny tlen powstawał w fabryce o kryptonimie Helene w Puchheim, zaś 

zapalniki wytwarzano w Rothenstein koło Jeny (kryptonim Albit). 

Wymienione tutaj zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i 

pracowały nieprzerwanie aż do końca wojny. W efekcie dawały one 

Führerowi tysiące rakiet, którymi dokonywano ataków „odwetowych" za 

zniszczone niemieckie fabryki i miasta.

Omówione dotychczas niemieckie podziemne fabryki nowych broni 

nie zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była 

budowana we wnętrzu wzgórza koło Eperlecques, 30 km na południe od 

Dunkierki. Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w 

Wizernes, w żelbetowym bunkrze o średnicy 90 m, natomiast w Watten, 

Wizernes, Predefin, Siracourt, Rinxent i Lottinghen budowano wyrzutnie. 

background image

Ponadto powstawała też baza radarowa dla przyszłych wyrzutni, która 

miała się znajdować w Predefin. Natomiast niedaleko Eperlecąues, we 

wnętrzu niewielkiego wzniesienia obok Mimoyecques, powstawał jeden z 

najtajniejszych obiektów III Rzeszy. Budowano tam mianowicie 

gigantyczną działobitnię nowej superbroni V-3. Obiekt nosił kryptonim 

Wiese.

Warto tutaj dodać, że cały mechanizm powstawania nowych fabryk 

zbrojeniowych dla Broni Odwetowych (Vergeltungswaffe) oraz tzw. 

Cudownych Broni (Wunderwaffe) podlegał WVHA der SS, czyli Głów-

nemu Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W" 

dzielił się na:

1 Przedsięwzięcia A - budowa podziemnych obiektów różnego 

przeznaczenia o kryptonimach Al, A2, A3 itd.,

2 Przedsięwzięcia B - budowa podziemnych obiektów specjalnego 

przeznaczenia o kryptonimach B1, B2, B3 itd.,

3 Przedsięwzięcia S - tzw. budowy specjalne, tzn. kwatery główne i 

fabryki broni specjalnych o kryptonimach S1, S2, S3 itd.

Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1. 

Przedsięwzięcia A:

1  A5 Heinrich - Rottleberode,

2  A6 Wilhelm - Wansleben,

3  A8 Goldfisch - Obrigheim.

2. Przedsięwzięcia B:

1  B1 Zement - Ebensee,

2  B2 Malachit - Langenstein,

3  B8 Bergkristall — St. Georgen,

4  B11 Eber — Niedersachsenwerfen,

5  B12 Kaolin - Wolffleben. 

background image

3. Przedsięwzięcia S:

1  S3 Riese - Bad Charlottenbrunn,

2  S3 Olga - Jonastal,

3  S3 Serail — Obersalzberg,

4  S3 Siegfried - Pullach,

5  S3 Rüdiger - Waldenburg/am Schl.

Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo 

ważne obiekty powiązane z kwaterami. Jak już wspomniałem, na liście 

kodowej podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się 

ponad 800 pozycji, z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukoń-

czone i prowadzące produkcję. Ogółem wybudowano 13 mln m2 

powierzchni fabryk z planowanych 94 mln. To właśnie dzięki tym 

poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko rosła, mimo 

wzrastających bombardowań.

W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną 

rolę wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te 

znajdowały się poza zasięgiem alianckich bombowców, od samego 

początku wzbudzały zainteresowanie kierownictwa Sztabu Myśliwskie-

go. Mało tego, po pewnym czasie ziemie te zaczęto nawet określać 

mianem „schronu Rzeszy", co chyba najlepiej świadczy o roli jaką im 

wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej III Rzeszy. Kiedy 

rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na Dolny Śląsk 

zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w 

październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys. 

przesiedleńców - tzw. Luftkriegsbetroffene. Na tereny te rozpoczęto też 

przenoszenie ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym 

personelem (październik 1943 roku     ponad 12 tys. pracowników). 

Szczególną rolę przywiązywano do jak najszybszego uruchomienia 

produkcji w przeniesionych z Essen do Głuszycy zakładach koncernu 

background image

Kruppa (bwn). Miano w nich produkować podzespoły do Me 262.

Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie 

Dolnego Śląska:

1 Afra- Jawor,

2  Balthasar - Strzegom,

3  Beate — Namysłów,

4  Birnbaum - Twierdza Kłodzko,

5  Eisenglanz — Leśna,

6  Else - Zgorzelec,

7 Lehm —Bolków,

8  Seehund - Sobótka,

9  Sylvinit - Kowary,

10 Trude —Nysa,

11 Willemit - Grochów, koło Kłodzka.

Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie, 

bowiem wiele z powstających nie posiadało jeszcze kodów. Piechowice, 

Mieroszów, Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu 

przykłady. Podobnie ma się sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit 

AG w Ludwikowicach Kłodzkich.

Ponadto na terenie Dolnego Śląska zlokalizowano jeszcze co najmniej 

kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji 

mamy tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać 

to na liście kodów, gdzie obok kodu fabryki pozostaje puste miejsce na 

jej lokalizację. Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie 

udało się trafić na ich ślad.

Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca 

wojny niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię 

Czerwoną dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie prze-

kształciły ten rejon w jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności 

background image

cywilnej. Urządziły tu również dziesiątki skrytek dla wszelkiego rodzaju 

dóbr materialnych, zdobytych zarówno na podbitych narodach jak i 

przewiezionych z terenów Rzeszy.

Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmaso-

wanych nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie 

udało się złamać potęgi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który 

właśnie w okresie największego nasilenia nalotów osiągnął najwyższy 

poziom produkcji, dając armii broń do dalszego prowadzenia walki. 

Trzeba także przyznać, że nie byłoby to możliwe bez ogromnych ofiar i 

wyrzeczeń, wyjątkowo zdyscyplinowanego społeczeństwa niemieckiego 

oraz bez sprowadzenia najważniejszych gałęzi przemysłu pod ziemię, 

dzięki czemu nie przerwał on produkcji ani na jeden dzień, co w 

warunkach, w jakich to realizowano, jest naprawdę zadziwiające.

CZĘŚĆ III

POCZĄTKI BUDOWY

Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na 

powierzchni około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych 

należały: Wielka Sowa (Hohe Eule), Włodarz (Wolfsberg), Jedlińska 

Kopa (Saalberg), Moszna (Mulenberg), Soboń (Ramenberg), Osówka 

(Sauferhöhen), Ostra (Spitzenberg), wzniesienia Działu Jawornickiego 

(Mittelberg),  Gontowa  (Schindelberg) oraz pas wzniesień, który ciągnie 

się od Gontowej aż po Włodykę, Książówkę i Tyńcową. Ponadto prace 

prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o nazwie Wilk 

(Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres 

prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie podziemnych 

wyrobisk we wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych 

żelbetowych budowli.

Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na 

pewno) i co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi 

background image

kompleksami w Górach Sowich są:

1 Włodarz,

2 Osówka,

3 Jugowice Górne,

4 Soboń,

5 Rzeczka,

6 Sokolec,

7  oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ.

Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych komple-

ksów: na górze Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypu-

szczenia, że kompleks na górze Wielka Sowa to gotowy i całkowicie 

ukończony system. Ponadto, na terenie objętym budową znajdują się 

jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one jednak 

związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o pod-

ziemnych tunelach w Głuszycy.

Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub 

budowli które znajdowały się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Chodzi 

tutaj o takie miejscowości jak: Walim (Wüstewaltersdorf), Rzeczka 

(Dorfbach), Głuszyca (Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec 

(Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen), Zimna Woda (Kaltwasser), Kolce 

(Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule), Ludwikowice Kłodzkie 

(Ludwigsdorf) oraz Książ (Fürstenstein). Rozmieszczenie wszystkich 

kompleksów w Górach Sowich, lokalizację obozów oraz zasięg 

poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.

Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego 

Śląska w zasadzie juz około 1940. Wtedy to, w związku z masowym  

wcielaniem obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na 

tereny Dolnego Śląska pierwsze transporty polskich jeńców wojennych. 

Wraz z upływem czasu liczba robotników zaczęła wzrastać. Dla 

background image

przykładu, 25 września 1941 roku przebywało tam 96 836 robotników,  

zaś 15 sierpnia 1944 roku było ich już 256 996. Ogromną część wśród 

pracujących stanowili jeńcy wojenni, którzy na mocy Konwencji 

Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z 

przemysłem zbrojeniowym. Kiedy zatem zapadła decyzja o rozpoczęciu 

prac budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie 

brakowało.  W początkowym okresie budowy ( wiosna 1943 roku) 

kierownictwo  przedsięwzięcia podporządkowane zostało specjalnie 

utworzonej w tym celu spółce akcyjnej o nazwie Śląska Wspólnota 

Przemysłowa (Schlesische Industriegemeinschaft AG). To właśnie ona 

zaczęła wykorzystywać rzesze skierowanych w ten rejon robotników. 

Kierownictwo spółki miało swoją siedzibę w Jedlinie Zdroju. Struktura 

organizacyjna spółki przedstawiała się następująco: na jej czele stał 

Hatwig, któremu podlegała placówka o nazwie Frontführung. Była ona  

zarazem właściwym kierownictwem budowy i poprzez komendantów 

zarządzała obozami robotników. Z Pomocą wydziału sanitarnego (pod 

kierownictwem  Oberwachtführera  Lachmanna) miała także zapewnić 

robotnikom opiekę   lekarską. Siedziba  Frontführung  mieściła   się w 

Walimiu, a szefem owej placówki był Kramer. Własnego lekarza do 

nadzorowania obozów kierownictwo uzyskało dopiero 9 lutego 1944 

roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb spółki oddano znaczną 

część przybywających na Śląsk robotników, a w listopadzie 1943 roku 

rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów w Górach 

Sowich.  Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein-

schaftlager),  w większości zlokalizowane w budynkach zakładów 

włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to 

następujące obozy:

1  Lager I im Wüstewaltersdorf (Walim),

2  Lager II im Dörnhau (Kolce),

background image

3  Lager III im Wüstegiersdorf (Głuszyca),

4  Lager IV im Ober Wüstegiersdorf (Głuszyca Górna).

W początkowym okresie w obozach tych miało przebywać około 5 200 

robotników.

Obóz nr 1 założono w piętrowym budynku przędzalni Websky GmbH. 

Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio 

oraz Polacy, Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z 

okupowanych terenów ZSRR. Obóz posiadał dwie filie. Pierwsza 

mieściła się w starej kuchni przędzalni Websky. Przebywało tam 40 

Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją siedzibę w restauracji 

Gasthaus zum Bergfrieden.

Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie 

przebywali głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego 

obozu pracowali przy pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie 

dróg.

Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki 

włókienniczej (obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.

Natomiast obóz nr 4 w Głuszycy Górnej ulokowano w budynkach 

fabryki włókienniczej, koło wiaduktu kolejowego linii kolejowej 

Wałbrzych-Kłodzko. Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.

Według stanu na koniec marca 1944 roku w obozach spółki 

przebywało ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przed-

sięwzięcia budowlanego ich liczba wzrastała szybko i docelowo miała 

osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy jednak do tego nie doszło, 

bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne Dowództwo wydało 

rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację Todta (OT). 

Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko to 

działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował 

prace w Górach Sowich. Szefem tego departamentu został inż. Xavier 

background image

Dorsch z Ministerstwa Rzeszy ds. Zbrojeń i Produkcji Zbrojeniowej. 

Kierownictwo techniczne budowy powierzono majorowi Wehrmachtu - 

Anthonowi Dalmusowi     natomiast sprawy finansowe przejął SS 

Hauptsturmführer Karl Maria Hettlage. Tymczasem Naczelnym 

Dyrektorem całości był minister przemysłu i zbrojeń III Rzeszy – Albert 

Speer. Warto w tym miejscu dodać, że ludzie ci nigdy nie stanęli przed 

sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po wojnie Xavier Dorsch 

był współwłaścicielem dużego biura konstrukcyjnego, Karl-Otto Saur 

(zastępca A   Speera) prowadził w Monachium biuro dokumentacji 

technicznej i uczestniczył w produkcji rakiet, zaś Karl Maria Hettlage był 

sekretarzem w bońskim ministerstwie finansów. Jedynie Albert Speer 

został skazany na 20 lat więzienia jako główny zbrodniarz

wojenny.

W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych 

więźniów KL Gross Rosen, wyznaczono osobę odpowiedzialną za 

dostarczanie ich w rejon budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz 

Schmelter. Siedziba generalnego zarządu budowy - której kryptonim w 

pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung RIESE Sonderbauforhaben im 

Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie urzędował także 

kierownik budowy - inż. Oberhahm. Wkrótce po przejęciu budowy przez 

OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.

Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach Sowich, 

jest technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest 

to o tyle ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie 

wykorzystywanych wcześniej rozwiązań technicznych. Część z nich była 

w latach wojny absolutną nowością i trzeba było wielu lat rozwoju myśli 

technicznej, aby zaczęto je stosować powszechnie.

Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze 

trzeba było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A 

background image

wyglądało to mniej więcej tak.

Pierwsze transporty więźniów (zima 1943 roku) skierowane zostały do 

budowy obozów dla dalszych tysięcy niewolników, którzy mieli 

niebawem przybyć w Góry Sowie. Z cegły i pustaków stawiano muro-

wane, piętrowe baraki dla obsługi technicznej z OT, straży z SS oraz z 

przeznaczeniem na najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, magazyn i 

revier. Były to zazwyczaj budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi, 

na betonowych fundamentach, stawiano drewniane baraki dla więźniów. 

Abram Kajzer - były więzień - zapamiętał je następująco:

„Było to dość długie pomieszczenie, jak zresztą wszystkie inne. 

Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach 

korytarza było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały 

się zupełnie puste, numerowane pokoje, bez prycz, bez 

stołków, tylko ściany z dwoma oknami". 

Warto zauważyć, że opisane baraki do złudzenia przypominają żelbe-

towe budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach 

budowano także bardziej prymitywne obiekty - tzw. fińskie celty Były to 

okrągłe baraki na betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza 

tym często zdarzało się, że więźniów lokowano w zwykłych namiotach 

lub wręcz w jamach wygrzebanych w ziemi.

Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł 

czas na przygotowanie placu budowy. Więźniów zatrudniono przy 

wyrębie lasów i regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac, 

polegała na obudowywaniu fragmentów koryta kamienno-betonowym 

murem oraz budowie przepustów, małych tam i punktów czerpania wody. 

W tym samym czasie inne grupy robocze plantowały i równały zbocza 

gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na nim tory kolejki wąskotorowej. 

Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie nią do wszystkich rejonów 

budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w Głuszycy Górnej i 

background image

Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać tzw. główna 

droga ruchu. Biegła ona z budowanego właśnie dworca dla pociągów 

specjalnych (w Kolcach) przez Osówkę, Mosznę, Włodarz do Jugowic 

oraz poprzez odgałęzienie także na Soboń i dalej do Głuszycy. Komanda 

robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem. 

Następnie układano kamienny bruk; kamienia było sporo, bowiem 

właśnie zaczęto drążyć podziemia. Zaczęły też powstawać żelbetowe 

magazyny i platformy - tam swoją pracę rozpoczęły potężne betoniarki o 

pojemności 3-4 tys. litrów. Cementu był ogrom - jego składy 

zlokalizowano na platformach obok betoniarek. Leżał w równych, 

wielkich jak dom stertach, worek przy worku. Zaraz obok, w ogromnych 

żelbetowych zbiornikach (o przekroju trapezu), zgromadzono duże ilości 

piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją, natomiast kruszywo 

powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-młyny do 

kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny 

tłuczeń.

Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany; 

powstały setki mniejszych lub większych wykopów, w których 

„wyrastały" różnorakie budowle. Obok, w uprzednio przygotowanych 

rowach, inne grupy robocze kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz 

kanalizację i wodociągi (sprawne do dziś). W kompleksie Osowka 

rozpoczęto budowę specjalnej platformy wyciągowej, która poruszała się 

po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był transport kruszywa z 

położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z betoniarkami 

Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do zbocza 

i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym. 

Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec. 

Powoli w lesie „wyrastały" nowe magazyny, bunkry, wartownie i bu

dynki obsługi. Rosły składy cementu, piasku i kruszywa oraz hałdy

background image

urobku z podziemi, w których dniem i nocą trwały gorączkowe prace.

Wydłużały się też podziemne labirynty...

Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże 

wybranie z platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej 

platformy, przy pomocy pneumatycznych świdrów i donaritu - materiału 

wybuchowego produkowanego w pobliskiej fabryce amunicji firmy 

Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich - drążyło się tunel. Z reguły 

nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m, przy czym poboczne 

otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia zasięgu 

wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było 

gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie 

opadł pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando 

odpowiedzialne za załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi, 

metalowymi tykami strącali wiszące u stropu, poruszone wybuchem 

skały. Kiedy skończyli (a koniec często był tragiczny, bowiem powstawał 

zawał grzebiący dziesiątki osób), na ich miejsce wkraczali ładowacze. Do 

stojących z tyłu wagoników przerzucali oni urobek. Dla lepszego 

załadunku kamienia, przed wybuchem stawiano na przodku stalową 

płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się dużo lepiej, 

a przede wszystkim szybciej. Po oczyszczeniu tunelu z urobku, na 

przodek znowu wchodzili wiertacze. Długimi na 2 metry świdrami 

nawiercali ścianę, zakładali donarit i... koniec. Czas na drugą zmianę, 

która wchodziła na przodek gotowy do odstrzelenia. Kilkanaście metrów 

dalej inne komanda kładły tory kolejki, wzmacniały tunel drewnianą 

obudową oraz na wbitych w stropy i ściany kołkach montowały instalację 

elektryczną do oświetlenia oraz do odpalania nowych ładunków. W tym 

samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka metrów, zgodnie z postępem 

prac na przodku, zawieszony u stropu rurociąg o średnicy około 500 mm. 

Było nim tłoczone do podziemi powietrze, w celu wentylacji.

background image

Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali, 

to pod lub nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak 

samo po prawej i po lewej stronie, a następnie wybierano skałę między 

nimi.  W ten sposób uzyskiwano komorę o wymaganej wielkości. W 

gotowych już odcinkach korytarzy i komór kolejne ekipy rozpoczynały 

betonowanie. Montowano szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton 

przygotowywany przez betoniarki na powierzchni. Beton podawany był 

do podziemi specjalnym rurociągiem. Ciśnienie w rurach uzyskiwano 

poprzez podłączenie go do wielkich kompresorów, które stały obok wejść 

do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi przez główny tunel lub szyb. W 

większych halach stosowano podwójny strop, którego zadaniem było 

wygłuszenie i amortyzacja. Z kolei w betonowych podłogach hal 

tworzono głębokie kanały, w których miały następnie   biec   wszelkie   

instalacje   niezbędne   do   funkcjonowania obiektu. W kilku 

kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych 

oraz transportowych.  Natomiast w każdym wylotowym tunelu, po jego 

dwóch stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe 

wartownie. Miały one bronić obiekt przed wtargnięciem do niego osób 

niepowołanych oraz zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz 

więźniów, którzy w nim pracowali. 

Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:

„W okolice Głuszycy przywieziono mnie i innych na po-

czątku grudnia 1942 roku. Byliśmy pierwszym transportem, 

który tam umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało 

mi jako jedyna pamiątka po tamtych ciężkich czasach, mam 

numer 48, co może świadczyć, że przed nami nie było tam 

żadnych więźniów. Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam 

budynek istnieje do dziś, ale nazwy zakładu w tej chwili nie 

pamiętam). Z Wałbrzycha przywieziono nas traktorami na 

background image

odkrytych przyczepach. W transporcie było około 200 osób. W 

samej fabryce dywanów, w której nas skoszarowano, 

znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie Polacy 

i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami 

robotnicy innych narodowości. Wydaje mi się, że nie. Z czasem 

dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w 

marcu 1943 roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie 

należy jednak oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na 

oko". 

Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek 

był nie opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie 

dostawaliśmy tylko czarną kawę. Wojska w tym czasie nie było 

zbyt dużo. Przy bramie, jak pamiętam, stał jeden umunduro-

wany i uzbrojony wartownik.

Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943 

roku - pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg. 

Plantowaliśmy teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy 

oraz dowoziliśmy ręczną kolejką szynową gruz i piach. Inni 

robotnicy pracowali przy innych pracach. Podczas pracy 

pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to przeważnie ludzie 

już nie pierwszej młodości. Nad planowością wykonania robót 

czuwało kilku niemieckich majstrów.

Na początku marca 1943 roku zostałem zabrany z 42 innymi 

więźniami do pracy przy drążeniu tunelu w górach. Tunel 

zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy 

nas tam zabrano, mieliśmy przed sobą tylko ścianę litej skały i 

stopniowo, poprzez użycie dynamitu i wiertarek spalinowych, 

wchodziliśmy w głąb góry.

Praca wyglądała w ten sposób, że nawiercaliśmy otwory 

background image

wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z 

lontem i detonowaliśmy. Następnie wybieraliśmy rękoma 

powstały gruz do kolib (wózki na szynach) i przewoziliśmy na 

zgniatarki. Stamtąd kamień transportowano do budowy dróg. 

Po około tygodniu drążenia w tej górze można już było wejść 

w głąb tunelu. Po wykopaniu około 10 m tunelu zabezpiecza-

liśmy strop drewnianymi ślepiami. Przychodząc do pracy 

mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit również był 

przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia były 

zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu 

tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały 

podczas drążenia kamień, jak już pisałem, ładowano na koliby, 

które sprowadzano po szynach w dół. Puste już wózki pchano 

pod górę ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy 

kilkaset metrów tunelu; ciężko mi dokładnie określić ile tego 

było, ale dużo. Po miesiącu pracy w tunelu przeniesiono nas do 

pracy przy budowie mostów i torów wokół góry. (...)

Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu 

tunelu w drugiej  górze w połowie  1944 roku. Ale trwało to 

krótko, bo około dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko 3 

lub 4 osoby (w środku tunelu, a był on już dosyć długi). 

Pracując przy drążeniu tunelu w tej górze miałem ciekawy 

przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory wiertarką spa-

linową pod dynamit, nagle, z otworu zaczęła tryskać woda. 

Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już 

w tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować 

to miejsce i wyznaczono inny kierunek kopania tunelu. Kilka 

dni   później   przeniesiono   mnie   znowu   do   budowy   dróg 

i mostów.

background image

Po pracy w obozie rozmawialiśmy nieraz między sobą, gdzie 

kto pracował. Słyszałem, że niektórzy pracowali przy drążeniu 

tunelu pionowo od wierzchołka góry w głąb. W tym przypadku 

robotnicy, którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wycią-

garki, którymi wciągali wózki na szczyt góry. Niestety w tej 

chwili nie pamiętam już kto gdzie pracował i co to były za pra-

ce. W każdym bądź razie pracowało tam wielu więźniów, wielu 

narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele mniejszych i 

większych obozów".

W tym samym czasie na powierzchni powstawały tzw. budowle 

główne. Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obie-

ktu. W zasadzie żadna z tych budowli nie została w całości ukończona. 

Podobnie było z podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które 

znamy, bowiem wiele, jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za 

zawałami mogą posiadać obudowę żelbetową i być w znacznym stopniu 

wykończone.

Na terenie budowy w Górach Sowich zaangażowanych było ponad 40 

specjalistycznych firm. Przedstawiam tutaj pełny wykaz tych firm z 

wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała. 

1.  Budowa sztolni: Sanger und Laninger, Kemma und Co., Sager und 

Wörner, Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer, Tebe, 

Lenz, Ackermann, Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin, 

Gepperdt, Hotze, Krauss, Wayss und Freytag, Deutsche Hoch und 

Tiefbaugessellschaft, Messinger oraz włoska firma Ghiseri.

2.  Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.

3.  Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma 

und Co.

4.  Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.

5. Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke, 

background image

Pischel.

6.  Regulacja rzek i potoków: Lingen.

7. Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.

8.  Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).

9.  Maszyny i osprzęt: Krupp AG.

10. Demontaż: Websky.

Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który 

prowadził roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z 

reguły do jednego kompleksu.

Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zorientować 

się w typach powstających obiektów.

Na „Wielkiej Budowie" możemy rozpoznać kilka rodzajów obiektów, 

które miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budowle 

główne. Do obiektów tych zaliczymy: „Kasyno", „Siłownię", podziemne 

przejście z „Kasyna" do szybu w kompleksie Osówka, żelbetowe budynki 

budowane w kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego 

przeznaczenia powstałe przy wlotach sztolni nr 1 i 4 w kompleksie 

Włodarz, centralę telekomunikacyjną w Rzeczce oraz wszystkie budynki 

techniczne powstałe na terenie wsi Jugowice Górne. Ponadto należą do 

nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak i zamknięte), 

przepompownie, przepływki przy drogach, tamy, przepusty, studzienki, 

rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze 

wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część 

torowisk po zakończeniu budowy miała być przebudowana na drogi) oraz 

kamienno-żelbetowe obudowy rzek i potoków.

Drugim typem są tzw. budowle pomocnicze, czyli wszelkie magazyny 

materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę 

itd.), fundamenty betoniarek, kruszarek kamienia, urządzeń 

przeładunkowych i kompresorów, platformy wyciągowe na Osówce i 

background image

Soboniu, sieć kolejek wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami i 

wiaduktami, magazyny sprzętu budowlanego (świdrów, łopat, kilofów, 

taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie, stolarnie, tartaki itd.) oraz 

warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz środków trans-

portu. Do budowli tych zaliczymy także wszystkie żelbetowe platformy, 

na których przygotowywano beton oraz wiele mniejszych obiektów. 

Wszystkie obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania 

budowy i po jej zakończeniu miały zostać rozebrane, a teren po ich 

lokalizacji uporządkowany i zrekultywowany. Trzeba dodać, że do 

zespołu budowli pomocniczych należy także zaliczyć (choć fakt ten jest 

makabryczny) wszystkie funkcjonujące na terenie budowy obozy 

koncentracyjne i pracy przymusowej. Po zakończeniu prac miały być one 

zlikwidowane, zaś więźniowie -jako „wtajemniczeni" - mieli być 

wymordowani.

Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk 

obrony przeciwlotniczej (w Głuszycy i Sierpnicach). W skład tej grupy 

wchodzą: „duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy warto-

wnie w kompleksie Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i 

Książu oraz bunkier w Kolcach. Warto też dodać, że w skład systemu 

obrony wchodziła również wieża widokowa zlokalizowana na szczycie 

góry Wielka Sowa, na której umieszczono punkt obserwacyjny obrony 

przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym znaczeniu dla Olbrzy-

ma zaliczymy jeszcze jeden, który, na swój sposób, spełniał bardzo 

ważną rolę. W jego wnętrzu dbano bowiem o dobre samopoczucie 

esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek więźniów. 

Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten 

mieścił kasyno oraz dom publiczny.

Na terenie budowy prowadzono zakrojone na szeroką skalę prace 

ziemne. Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w 

background image

związku z przyszłym maskowaniem gotowych już obiektów, a także 

zacieraniem śladów po pracach budowlanych.

CZĘŚĆ IV

HIMMELSTRASSE - CZYLI

OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na 

placu budowy pojawiły się charakterystyczne żółto-brązowe mundury 

pracowników Organizacji Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w bu-

dowie wszelkich obiektów specjalnego przeznaczenia, to i w Górach 

Sowich prace nabrały tempa.

Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano 

czerpać z KL Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie 

budowy obozem. KL Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku z 

filii KL Sachsenhausen, na zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie 

Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się około 1,5 km od wsi Rogo-

źnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych lagrów III Rzeszy. 

Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący na targanym 

huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz. Od samego 

początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na 

terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się zakładanie na 

zewnątrz obozu macierzystego (Stammlager) obozów filialnych 

(Aussenkommando), których liczba szybko rosła i pod koniec wojny 

przekraczała sto. W zasadzie pierwsze transporty więźniów w Góry 

Sowie nie pokrywają się czasowo z przejęciem budowy przez 

Organizację Todta.  Już  w  zimie   1943  roku  w  omawiany rejon 

skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za zadanie 

przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów 

narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz 

background image

greckiej. Te rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później 

znaleźli się tam także jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na 

terenie Gór Sowich przebywało w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów 

wysłanych ze stanu osobowego KL Gross Rosen. Nie można jednak 

wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo więcej obcej 

siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w 

tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojennych. Wszystkim 

obozom na terenie budowy nadano wspólną nazwę - przypuszczalnie w 

celach dezorientacji i utajnienia - która brzmiała Arbeitslager (AL) Riese. 

Nie precyzowała dokładnie lokalizacji poszczególnych obozów, których 

na pewno było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia. 

Rozległy obszar budowy spowodował, że obozy rozrzucone były po 

całym terenie. Znajdowały się one w następujących miejscach:

1.  Tannhausen (Jedlinka) - dawny obóz nr 5 Śląskiej Wspólnoty 

Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono jeszcze 

dwa obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie 

jest obecnie znana,

2. Wüstegiersdorf (Głuszyca) - dawny obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty 

Przemysłowej,

3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),

4.  Dörnhau (Kolce) - dawny obóz nr 2 Śląskiej Wspólnoty

Przemysłowej,

5. Lärche (koło Głuszycy),

6. Märzbachtal (koło Głuszycy),

7.  Kaltwasser (Zimna Woda),

8. Säuferwasser (koło Głuszycy),

9.  Wolfsberg (góra Włodarz),

10. Erlenbusch (Olszyniec),

11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),

background image

12. Falkenberg (Sokolec),

13. Fürstenstein (Książ).

Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich 

zostało ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został 

zlikwidowany pod koniec 1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do 

końca wojny. Komendantem AL Riese był SS Hauptsturmführer Albert 

Lüdkemeyer, który miał swoją siedzibę w Głuszycy. Poza wymienionymi 

wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka innych. Nie wchodziły 

jednak w skład AL Riese. Były to:

 Wüstewaltersdorf (Walim),

 Eule (Sowina),

 Hausdorf (Jugowice),

 oraz trzy obozy o nazwie Waldlager I, II, III - o których lokalizacji 

mamy tylko mgliste pojęcie.

Istniało również kilka małych, tymczasowych komand roboczych, 

zlokalizowanych w prowizorycznych barakach, gdzieś na górskich 

zboczach. Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na 

górze Włodarz, na południowych stokach góry Moszna oraz ruiny po 

barakach typu celta na południowo-wschodnim zboczu Działu Jawor-

nickiego (niemiecka nazwa tego obozu brzmiała Stenzelberg).

Teraz przyjrzyjmy się bliżej, jak wyglądały wyżej wymienione obozy 

AL Riese i co do dziś z nich pozostało.

4.  KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i 

maja 1944 roku w zabudowaniach produkcyjnych firmy Websky, na 

pograniczu Jedliny Górnej i Głuszycy. Brak jest danych co do 

administracji obozu, wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi 

greccy i węgierscy, a nieco później zaczęły napływać transporty Żydów 

polskich i Żydów z państw Europy Zachodniej. Ostatni udokumentowany 

transport przybył do obozu 30 kwietnia 1945 roku. Więźniowie pracowali 

background image

przy różnych robotach budowlanych. Śmiertelność w obozie była 

wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten temat. Obóz 

wyzwolono w maju 1945 roku.

8.  KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na 

terenie fabryki włókienniczej, w której poprzednio mieścił się obóz nr 3 

Śląskiej   Wspólnoty   Przemysłowej.   Lagerführerem   komanda   był 

SS-Scharführer Schwarz. Na terenie obozu zlokalizowano centralny 

magazyn żywności oraz odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw. 

Zentralverpflegunglager. W obozie przebywało około 1 000 więźniów, 

głównie Żydów polskich i węgierskich. Wykonywali prace związane z 

działalnością obozu, jako centrum administracyjnego dla pozostałych 

obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy jak: Messinger, Sager und 

Worner, Fix, Krupp AG, Websky, Holzmann, Schalhorn, Lenz oraz 

Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy dla firmy 

Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka, choć 

na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8 

maja 1945 roku.

10. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok 

wytwórni żwiru, tuż przy stacji kolejowej Głuszyca Górna. Obóz ten 

składał się z co najmniej 11 baraków. Przebywali w nim głównie Żydzi 

polscy, czescy, słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez 

obóz przeszło również 21 transportów skierowanych do innych obozów. 

Więźniowie zatrudnieni byli przy obróbce kamienia, przeładunku 

materiałów budowlanych, pracach stolarskich i budowie kolejki wąsko-

torowej. Pracowali dla firm: Lenz, Holzmann, Steinhage i Schallhorn. 

Śmiertelność w tym obozie była bardzo wysoka, głównie za sprawą epi-

demii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945 roku - zorganizowano na 

jego terenie szpital dla chorych więźniów.

14. KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jenie-

background image

cki dla żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów. 

Jesienią 1943 roku jeńcy przystąpili do urządzania pomieszczeń dla 

robotników przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona 

długość około 100 m i trzy kondygnacje wysokości, Można więc przyjąć, 

że obóz powstał jesienią 1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty 

Przemysłowej. Jednakże zimą 1944 roku - w związku z licznymi 

zachorowaniami na tyfus obóz został zamknięty i po zakończeniu 

kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL 

Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku 

obóz zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy. 

Przeszli przez niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich 

obozów.

Komendantem obozu był SS-Unterscharführer Wolf. Dzienny stan 

obozu wynosił od 1 000 do 1 400 więźniów, głównie Żydów. Ponadto 

przez obóz przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo 

wysoka śmiertelność. Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła 

większość więźniów z Gór Sowich. To właśnie w Kolcach powstał 

kompleks masowych grobów, w liczbie 25. Pochowano tam minimum 

1943 osoby. Wysoka śmiertelność w obozie spowodowana była przera-

żającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na trzecim piętrze hali, 

gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie, którzy tam 

przebywali, byli zupełnie nadzy i otrzymywali zmniejszone racje 

żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:

„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa mo-

czu. Pływały w nim drewniaki i mniej lub bardziej roz-

puszczone kawałki kału. Tuż przy pryczach, a także między 

nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w najbardziej nieprawdo-

podobnych pozach, najczęściej na brzuchu, rozkraczone, z 

twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów leżały 

background image

również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki 

życia".

Jak wspomina Adam Lau - więzień przebywający w obozie od lutego

1945 roku - wiosną 1945 roku umierało około 70 osób dziennie,

przeważnie z głodu. On sam tydzień przed wyzwoleniem zaczął

puchnąć. Po wyzwoleniu musiał opuścić obóz ze względu na epidemię

tyfusu. Przewieziono go do Pragi, gdzie przeleżał w beznadziejnym

stanie 6 miesięcy. Więźniowie tego obozu pracowali dla OT oraz firm:

Krause, Putzer, Schallhorn i Arthur Becker Tiefbau AG. Ich 

podstawowymi zajęciami były roboty budowlane i transportowe, a pod 

koniec wojny także demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak 

wspomina Abram Kajzer:

„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części 

baraków, maszyny, rury i szyny... Dziś pracowałem w innej 

grupie, u Madziara, w tunelu nr 4. Demontujemy urządzenia 

tunelu, wyrywamy olbrzymie, ciężkie rury i składamy je przed 

tunelem (...)".

Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorga-

nizowano w obozie szpital dla byłych więźniów. 

15. KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w 

wąskiej dolinie Marcowego Potoku Dużego, około 200 m przed jego 

połączeniem z  Marcowym Potokiem Małym. W terenie zachowały się 

resztki kamiennych umywalni i fundamenty baraków. W obozie 

przebywali więźniowie z kilku państw - głównie Żydzi węgierscy i 

polscy -   którzy   pracowali   dla   firm:   Otto   Trebitz,   Argo   

Waldenburg, Mülhausen oraz Weiden. Byli wykorzystywani przy 

budowie  drogi w górach, wykonywaniu podziemnych tuneli 

(prawdopodobnie w kompleksie Soboń) oraz innych pracach 

budowlanych. Co do śmiertelności, to brak szczegółowych danych, ale z 

background image

pewnością była ona wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.

16. KL Lärche. Powstał około połowy października 1944 roku na

zalesionym zboczu góry Soboń - stąd jego nazwa Lärche (Modrzew)

Składał się z baraków zbudowanych z cienkiej dykty. Przebywali w nim

więźniowie przeniesieni tu z likwidowanego obozu KL Kaltwasser.

Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z admi-

nistracją. W Larche znaleźli się wszyscy funkcyjni i esesmani z KL

Kaltwasser. Więźniowie pracowali dla firm: Butzer, Holzmann, Argo

Waldenburg i Lingen przy budowie ujęć wodnych oraz na bocznicy

kolejowej na zboczu Sobonia. Śmiertelność, podobnie jak i w innych

obozach, była bardzo wysoka. Nie rozstrzygnięto do końca sprawy

ewakuacji obozu, bowiem część więźniów skierowano do KL Dörnhau,

a część przewieziono do KL Flössenburg. Jednak przyjmuje się, że obóz

istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.

21. KL Kaltwasser - zlokalizowano na północ od zabudowań fabryki

Karla Tommka w Głuszycy. Pozostałości po obozie widoczne są przy

drodze biegnącej przez wieś Zimna Woda. Założony został w sierpniu

1944 roku. Obóz składał się z pięciu baraków oddalonych od siebie

o około 50 m i otoczonych drutem kolczastym. Wartownicy SS po

czątkowo stali wewnątrz obozu, jednak później zostali przeniesieni

za druty. Jednym z komendantów obozu był esesman o przezwisku

„Gołębiarz". Jego ulubionym miejscem bicia była czaszka ofiary.

Przyjmuje się, że w obozie przebywało od 1 000 do 10 000 więźniów,

przeważnie Żydów łódzkich. Byli zatrudniani do karczowania lasów,

budowy nasypów kolejki wąskotorowej, przy regulacji rzek i potoków

oraz do prac transportowych na terenie kompleksu Soboń. Śmiertelność

w obozie była bardzo duża, ale obecnie nie jest możliwe ustalenie jej

wysokości. Obóz został zlikwidowany w grudniu 1944 roku (ostatni

transport więźniów do KL Larche odszedł 18 grudnia 1944) i tę datę

background image

przyjmuje się za dzień rozwiązania obozu. Natomiast według M.C.K.

całkowita ewakuacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku, wcześniej

oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów.

23. KL Säuferwasser. Powstał w maju lub czerwcu 1944 roku na

zboczu wzgórza obok strumienia o nazwie Kłobia, około 250 m na
południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z 
kilkunastu baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi 
węgierscy, czescy i polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w 
okolicy sztolni nr 3, zachowały się do dziś fundamenty po barakach, mała 
oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki kanalizacji. Więźniowie 
pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w kompleksie 
Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów 
była bardzo wysoka, np. znany jest przypadek oberwania się całej ściany 
w jednej z podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów 
oraz wielu Niemców. Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.

29. KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był naj-

większym obozem w systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej 

nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na początku maja 1944 roku i składał 

się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt zbudowanych z pilśniowych 

płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po budowlach 

obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani  ścieków   oraz  

kilku  betonowych  baraków.  Według  zebranych dokumentów i zeznań 

świadków ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf 

Kugelmeyer - człowiek o stalowych oczach i jednej ręce bezwładnej. 

Jego poprzednik - o przezwisku „Szewc" - miał około 50 lat i 

zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie przebywali wyłącznie 

Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22 listopada 1944 

roku 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli, 

pracach transportowych oraz budowlanych na terenie kompleksu 

Włodarz przez takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze,  

Geppardt,  Jank, VDM oraz szereg innych (kooperujących z Baustelle), 

których było blisko 40. Warto dodać, że więźniowie pracowali w 

komandach o podwójnych nazwach. Jedną nazwę używano w obozie, a 

background image

drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-kommando. 

Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich obozów 

AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar. 

Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen 

oraz do KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem 

przeniesieni do KL Dörnhau.

30. KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja i 

czerwca 1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego  Alfreda Sprotte, 

który z ramienia NSDAP (jako Kreislagerführer) nadzorował wszystkie 

obozy w powiecie wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież 

strażniczych, ogrodzonych drutem kolczastym. Przebywało w nim około 

600-700 więźniów, głównie Żydów z wielu krajów europejskich.

Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalo-

wane na kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu 

przybyła jakaś nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS i dokonała 

selekcji więźniów. Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni. 

Do egzekucji na szczęście już nie doszło.

Więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli i przygotowywaniu infra-

struktury budowlanej w bliżej nieokreślonym kompleksie w Górach 

Sowich. Byli także zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w 

nieustalonym miejscu.

Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał 

miejsce 21 kwietnia 1945 roku, jednak -jak zeznaje Arnold Mostowicz — 

jeszcze po 30 kwietnia w obozie przebywali ludzie. Na Poparcie tego 

faktu Mostowicz wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł 

kawałek gazety, w której była mowa o samobójstwie Führera. Tak więc 

na początku maja 1945 roku musiał mieć miejsce jeszcze jeden transport 

do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja 1945 roku - podawana przez ITS 

Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo prawdopodobna. 

background image

Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia, tj. do 9 

maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:

„Przed przyjściem Armii Czerwonej, pewnego dnia wieczo-

rem, dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a 

nocna nie poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a 

załoga SS zniknęła".

31. KL Tannhausen Zentralrevier (Zentralkrankenrevier) - mieścił się

w 4 murowanych barakach (2 dalsze pozostały w budowie) przy drodze

z Jedlinki do Głuszycy. Został założony w czerwcu 1944 roku

i stanowił Centralny Szpital Obozowy dla ciężko chorych więźniów

kompleksu AL Riese. W szpitalu przebywało jednocześnie około 1 000

chorych, rozlokowanych w jasnych, czystych pokojach, w których

znajdowały się prycze i piece. Mimo że nigdzie nie pracowali, ich

położenie było bardzo trudne. Mieli bowiem zmniejszone racje żywno

ściowe, gdyż w opinii władz niemieckich obóz był bezproduktywny.

Leczenie polegało na leżeniu w łóżku, jako że brak było jakichkolwiek

lekarstw i środków opatrunkowych. Po wojnie zlokalizowano w nim

szpital Blumenau dla byłych więźniów. Należy jeszcze dodać, że szpital

ten nie miał nic wspólnego z KL Tannhausen, który był odrębnym

obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.

33. KL Falkenberg - powstał w kwietniu lub maju 1944 roku

u podnóża góry Gontowa. Obóz podzielony był na dwie części.

W pierwszej przebywali Żydzi greccy, którzy mieszkali w małych

namiotach, natomiast w drugiej mieszkali w barakach Żydzi polscy

i węgierscy. Dopiero pod koniec lipca 1944 roku uruchomiono kuchnię

obozową, a zimą urządzenia sanitarne. Pierwszym więźniem-lekarzem,

który został dopuszczony do leczenia więźniów, był dr Bronisław Rubin

przybyły z transportem więźniów z Płaszowa. W leczeniu pomocą

służyli mu również sami więźniowie, którzy zaopatrzyli apteczkę w

background image

wazelinę, materiały opatrunkowe itd. Dla uzyskania salicylu gotowano 

korę z wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali 

lancety, szyny i kule. Do szycia ran używano zaś igieł z warsztatu 

krawieckiego. Ze strony Niemców nie było żadnej pomocy. Śmiertelność 

wśród więźniów niestety szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo 

selekcje przeprowadzane przez SS pod kierownictwem SS 

Obersturmführera dr Heinricha Rindfleischa. Po przeniesieniu z 

Majdanka pełnił w obozach AL Riese funkcję szefa służby sanitarnej. Oto 

jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:

„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüstegiersdorf 

młody lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku 

chorych, lecz ograniczał się do kilku pytań lub wydania kilku 

poleceń i odebrania raportów, które musiałem składać 

biegiem".

Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix, 

Wayss und Freytag, Seidenspiner, Urban, Dybno oraz Deutsche Hoch 

und Tiefbaugesellschaft. Oto jak opisuje spotkanie z więźniami tego 

obozu Fritz Kirschte:

„Zobaczyłem grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów, 

których eskortowali wrzeszczący, pozbawieni wszelkich lu-

dzkich uczuć esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicru-

tami i drewnianymi pałkami w rękach".

Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się 

precyzyjnie ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do 

KL Mauthausen i KL Bergen Belsen.

36. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na 

południe od zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne 

rozbieżności dotyczą wyglądu obozu. Udało się jednak ustalić, że po-

czątkowo więźniowie zamieszkiwali w okrągłych, zbudowanych z dykty 

background image

barakach (tzw. fińskich celtach). Spali na siennikach ułożonych 

bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną jesienią 1944 roku postawiono 

duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.

Niewiele wiadomo także o władzach obozowych, ale udało się ustalić 

nazwiska kilku esesmanów z załogi obozu. Byli nimi: Krieger, Schwerk, 

Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak 

danych o ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów 

polskich, węgierskich i greckich. Pracowali dla kilku firm, min,: Pischel, 

Kemma, Singer und Müller, Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca 

obejmowała drążenie tuneli, obróbkę kamienia i prace budowlane na 

terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar jednak nie ulega 

wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w związku 

z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane, 

zaś więźniowie przewiezieni do KL Flössenburg Jednakże, po 

ustabilizowaniu się frontu, do Książa przywieziono nową grupę więźniów 

i roboty wznowiono. Ostatecznie przerwano je dopiero w pierwszych 

dniach maja 1945 roku, a więźniów wywieziono prawdopodobnie w rejon 

Walimia i tam pozostawiono. Oczywiście chodzi tu o tych więźniów, 

którzy nie brali udziału w maskowaniu podziemi, bowiem tych 

przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego niezbadanych 

podziemiach. 

Na tym przykładzie możemy zakończyć prezentację obozów AL Riese, 

istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór 

Sowich. Jak już pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze 

kilka innych obozów.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Wüstewaltersdorf to nic 

innego, jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza 

nim w okolicy Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów 

pracy. O ich lokalizacji niewiele wiadomo. Jeden z nich miał się 

background image

znajdować przy drodze Walim - Jugowice i składał się z około 20 ba-

raków ogrodzonych naelektryzowanym drutem kolczastym. Więźniowie 

mieszkali także w ziemiankach pobudowanych w okolicznych lasach. Oto 

co zeznał E. Szenkowski:

„(...) mieszkaliśmy w norach wydłubanych w ziemi. Zbudo-

wano je jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m 

wiodły w głąb góry małe lochy, a w nich była tylko dwuoso-

bowa prycza i garść słomy. Tych nor było około 20. Teren 

wokół nich odgrodzono prowizoryczną zaporą z drutu kolcza-

stego. My, ludzie, jak krety mieszkaliśmy w ziemi (...)".

Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali 

przy drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach. 

Warunki życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych 

tam więźniów (byłych powstańców warszawskich) po dwóch tygodniach 

zostało zaledwie kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia 

w obozie i spotykając się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli 

,jak muchy". Likwidacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku. Zdrowych 

więźniów wywieziono do Bawarii, chorych pozostawiono swojemu 

losowi, skazując ich de facto na śmierć.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Hausdorf (Jugowice) 

został założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego 

jego budowę rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na 

terenie  Jugowic  znajduje  się  kilkanaście  żelbetowych,  piętrowych 

baraków      pozostałość po obozie      a wybudowanie ich wymagało 

czasu. Obóz znajdował się przy drodze do Walimia. Lagerführerem był 

esesman o przezwisku Szewc. Uchodził za człowieka wymagającego i 

surowego — poprzednio „szefował" w KL Wolfsberg. w obozie 

przebywało kilka tysięcy więźniów z Polski, ZSRR, Francji oraz 

Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy 

background image

budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice. 

Ponadto w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce 

Alfreda Humberta przy produkcji silników samolotowych Około 120 

włoskich i czeskich fachowców z dziedziny górnictwa pracowało przy 

drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni byli kontaktu z innymi 

więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku. Ewakuację 

obozu rozpoczęto w marcu 1945 roku, nakazując zdrowym więźniom 

wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz zlikwidowano 9 maja 

1945 roku. Udało się ustalić, że w Jugowicach znajdowała się też siedziba 

SS, SD i III Amt Abwehra, ochraniających teren budowy. 

Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej 

Poznanym miejscem pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej 

lokalizacji ani nie posiadamy żadnych danych na jego temat. Wiemy 

tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na pewno nie 

należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne ślady. 

Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.

Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest 

raport lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich, 

datowany na 27 maja 1944 roku. Jest w nim mowa o obozie noszącym 

nazwę Stenzelberg. Według śladów na powierzchni góry (położonej na 

południe od Chłopskiej Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz. 

Widoczne są okrągłe płyty betonowe, na których stały baraki typu celta  

oraz resztki  kanalizacji.   Jednak  nie  możemy jednoznacznie stwierdzić 

czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy też ruiny jakiegoś nieznanego, 

zupełnie innego obozu.

Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodo-

bnie były to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy 

drodze na zboczu Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o 

nieznanej nazwie.

background image

Na terenie Gór Sowich istniało co najmniej kilkanaście małych, 

prowizorycznie urządzonych obozów bez nazwy, które nadawały się do 

szybkiego przeniesienia w inne miejsce, w związku z postępem prac 

budowlanych. Były to często kilkudziesięcioosobowe komanda o na-

zwach tworzonych od nazwisk ich dowódców.  Po ich działalności (a 

raczej bytności) nie zostały żadne ślady i obecnie nie jest możliwe 

odnalezienie miejsc, w których komanda owe przebywały.

Podsumowując. Instytucje odpowiedzialne za zapewnienie budowie w 

Górach Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały 

szereg obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej oraz wiele 

luźnych komand roboczych. Przebywali w nich więźniowie, jeńcy 

wojenni oraz robotnicy przymusowi, którzy pod nadzorem specjalistów z 

OT prowadzili zakrojone na szeroką skalę prace, zarówno na powierzchni 

jak i pod powierzchnią Gór Sowich.

W kontekście opisu robót prowadzonych w Górach Sowich nie można 

również nie wspomnieć o unikalnym wręcz systemie różnych 

zabezpieczeń. Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru 

realizowanych tam zadań. Dla zapewnienia „ochrony" kontr-

wywiadowczej  powołano  specjalną placówkę      III Amt Abwehra - 

liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również agenci SD i 

Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w 

pobliżu terenów budowy - zabroniono jej nawet opuszczania domów w 

czasie wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunęło się 

do tego stopnia, że oficerom dowodzącym oddziałami wartowniczymi w 

podziemiach wolno było się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu 

tunelu, który był strzeżony przez ich oddział. Komanda robocze nosiły 

podwójne nazwy, inne w czasie pracy w podziemiach, inne w obozie. 

Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę wspominał, że w 

kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów, 

background image

wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym 

stopniem. Plany robót znało prawdopodobnie wąskie grono z 

kierownictwa budowy i kilku wyższych funkcjonariuszy wojska i SS. 

Poza wspomnianymi już ograniczeniami, ludność miejscowa miała także 

zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia oraz przyjmowania gości 

spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło około 4 tys. 

żołnierzy Waffen-SS z oddziałów SS-Totenkopf (oddziały wartownicze z 

obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do 

podziemi. Jak wspomina E. Szenkowski przed tunelem zawsze stało 

dwóch żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzali wszystkie 

osoby wchodzące i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet 

pracownikom OT, mimo że byli oni ogólnie znani. Podobnie troskliwą 

opieką otaczano komanda pracujące pod ziemią. Wejście do tunelu przez 

osobę postronną oraz kontakt z pracującymi pod ziemią ludźmi było 

praktycznie niemożliwe. Na całym terenie budowy rozstawione były 

posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które 

pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym 

bardziej go opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem 

nawet zastrzelenia tych, którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch 

wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało ponad miesiąc w wałbrzyskim 

więzieniu tylko za to, że zwykła dziecięca ciekawość zaprowadziła ich w 

pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół całego terenu budowy 

rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co jednak 

okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie 

zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały 

jedynie na wpół zasypane i zarośnięte krzakami transzeje oraz ruiny 

bunkrów-schronów przeciwlotniczych. Niestety nie udało się odtworzyć 

w całości rozlokowania tych stanowisk. Znajdowały się bowiem 

przeważnie na odsłoniętych zboczach górskich, które obecnie 

background image

wykorzystuje się pod pola uprawne.

Dzień powszedni więźnia był niekończącą się męką i katorgą, pasmem 

cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach 

urągających wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostępnych wspomnień 

świadków tamtych wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd 

takiego „normalnego" dnia na budowie. Najlepiej określić by ją można 

stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i łez.

Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi - 

potrzebom organizacji wykonywanych robót. Dzień powszedni na 

budowie, w przybliżeniu, wyglądał następująco: rozpoczynał się 

zazwyczaj o godzinie czwartej rano, dosyć brutalną pobudką, na którą 

składały się krzyki i bicie. Więźniowie byli następnie wyganiani na plac 

apelowy, gdzie stali niezależnie od pogody do godziny szóstej rano. W 

tym czasie obozowi kapo przygotowywali wszystkie bloki do apelu 

porannego. Komanda robocze formowane były zgodnie z przysłanym na 

dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy. Szeregi więźniów 

wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas apelu. 

Rozpoczynało się doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie, 

ostateczne równanie szeregów, co trwało aż do pojawienia się na placu 

Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung, 

Mützen ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze 

raz przeliczał szeregi i w końcu podawał komendę: Abmarsch! 

Lageraltester rozkazywał: Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch! 

Apel był skończony.

Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały 

najczęściej 10-cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym 

miejscu dodać, że długość dnia roboczego na różnych odcinkach budowy 

nie była taka sama. O ile komanda pracujące na powierzchni 

obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o tyle komanda drążące 

background image

podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy zmiany). Na 

powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się 

codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na 

Apelplatzu. Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda   

panująca danego dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina 

Abram Kajzer:

„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej 

rano na apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej 

nitki. Łudziliśmy się, że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o 

to w duchu Boga, ale to nic nie dało. Deszcz lał przez cały 

dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do ciał. Przestało 

skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć 

łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy 

krył się w lesie, pod drzewem i szczękał zębami".

Od godziny siódmej do dwunastej trwała nieprzerwana praca, której 

towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci 

ostatni, jak zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od 

esesmanów i kapo. Od godziny dwunastej do trzynastej trwała przerwa na 

obiad. Składał się z zabarwionej wody o jakimś nierozpoznanym smaku. 

Komanda „spożywały" zupę, a następnie szybko powracały na miejsce 

pracy. Ta trwała już do zmroku. Słaniające się na nogach szeregi 

niewolników wracały do obozu w zupełnych ciemnościach. Jeszcze przy 

bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od ciosu pałką, zadanego 

przez wściekłego kapo. Obok bramy stał bowiem Lagerführer i razem z 

Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu czekała na nich, jak 

zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie, około 

godziny dwudziestej trzeciej, zmordowani ludzie padali, jak kłody, na 

wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich 

kolejny dzień pracy, męki, a być może... śmierci.

background image

Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy", 

musimy jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych) 

rzeczach, a mianowicie: jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub 

raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o ubiór więźnia, to nie było tutaj 

jakichś specjalnych norm. Więźniowie w przeważającej części byli ubrani 

w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe pasy. Pod spodem nosili 

cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i wszy, za 

„posiadanie" których groziła notabene kara śmierci. Na nogach nosili 

drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie 

noszono przez cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną 

zimą. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili 

więźniowie, przebywający w tych kilku podartych łachmanach na 

trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:

„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie 

rady przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypa-
lane żywym ogniem. Chodzę boso. Moje drewniane trepy są 
całkiem zdarte, pasiasta bluza za ciasna, toteż w odstępach 
między guzikami prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny 
wiatr. Drżę z głodu i zimna". 

Więźniowie, ryzykując nierzadko życiem, próbowali radzić sobie na 

różne sposoby. Pod bluzę wpychali papier z worków po cemencie, zaś na 

nogach obwiązywali sobie drutem kolczastym kawałki desek, aby tylko 

nie chodzić boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie 

przemrożonymi stopami po ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały 

dzień w lodowatej wodzie potoku, przy jego regulacji. Do wyżej 

opisywanych ubiorów dodawano jeszcze najrozmaitsze cywilne ubrania z 

wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia kategorii więźnia, np. 

Żydzi - żółty).

Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od 

"jadłospisu" stosowanego we wszystkich innych obozach. Na śniadanie 

podawano jedynie miskę kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę o 

background image

smaku, np. grochówki, w której pływały kawałeczki rozgotowanych 

ziemniaków lub brukwi. Często też dodawano odrobinę nadpsutego 

końskiego mięsa. Na kolację więzień otrzymywał ponownie zupo-

podobną wodę i około 250 gramów chleba (kilogramowy bochenek 

przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny i kiełbasy. 

Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała 

400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący pracę przewidzianą dla 

dobrze odżywionego siłacza, padali jak muchy z głodu i wyczerpania. 

Znane są przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę 

jedzono regularnie), co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie 

jaki panował na budowie.

Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie 

zapewniono żadnych, nawet elementarnych, warunków higieny. Wię-

źniowie nie mieli się gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma się 

zatem co dziwić, że w końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu, 

która pochłonęła około 7 tys. ofiar.

„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały 

bok, na którym leżał, palił go i swędział, obsypany pulchnymi. 

bąblami. Nad siennikiem ujrzał coś, co przypominało opar 

unoszący się nad mokradłem. Zjawisko to wywoływały 

dziesiątki tysięcy, a może miliony skaczących pcheł".

    O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były 

najczęściej umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułma-

nów. Po kilku dniach jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub 

trafiali do któregoś z masowych grobów, jakże licznych na terenie 

budowy. Najczęstszym powodem śmierci było wyczerpanie. Wielu 

umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę głodową czy też zwykłe 

przeziębienie,  które w warunkach obozu najczęściej  kończyło się w 

krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami ciała 

background image

więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły, 

aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie 

przedstawiał już żadnej  wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że 

wartość siły roboczej firmy przeliczały w markach - 5 RM za robotnika 

wykwalifikowanego i 4 RM za zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę  

firmy   wnosiły   do   Głównego   Urzędu   Administracyjno--

Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport lekarza obozowego 

AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na terenie „Wielkiej 

Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy zdawali 

sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały na 

budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:

„LagerArzt AL Riese                                      Wüstegiersdorf 

26.01.45 r.

SS Standortarzt Gross Rosen
Wpłynęło 06.02.45 r.
Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od 
26.12.44 do 25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do 
lekarza garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa

l/wielkość obsady wojskowej

7/192/62

1

2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie

23

3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie

135

II. Więźniowie .

l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie

7140

2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45                                       3496

3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie                                       29750

4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45                             0

5/liczba lekarzy                                   63

background image

6/liczba pielęgniarzy                          56

7/liczba lekarzy-więźniów                 60

8/liczba pielęgniarzy-więźniów        66

9/przeciętne obłożenie szpitala        3 216

W   relacjonowanym   okresie   liczba   zachorowań   wśród więźniów 

znacznie wzrosła. Należało się spodziewać, ze zimna pora roku przyczyni 

się do tego szczególnie. Dochodzi do tego szczególna    nieodporność     

na     choroby     więźniów     nie przyzwyczajonych   do   tego   surowego 

klimatu.    Warunki zakwaterowania  w  obozach  bardzo  poprawiły   się. 

Przede wszystkim dba się o to, aby więźniowie nie musieli już leżeć na 

podłodze. Baraki są wszędzie ogrzewane, poza tym więźniowie mają 

przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono szczepienia większości 

więźniów. Pozostałe szczepienia wykonywane są na bieżąco. Urządzenia 

sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Latryny w niektórych obozach 

usytuowane  są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało. Zawszenie 

obozów jest duże. Urządzenia  służące  do  odwszawiania  są 

niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO 

NIEWYSTARCZAJĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych 

narzędzi do drobnych zabiegów chirurgicznych. Jedynym sposobem 

leczenia wielu więźniów jest zalecanie leżenia w łóżku. Centralny szpital 

w Tannhausen jest całkowicie obłożony i dysponuje obecnie jedynie 

prowizoryczną salą operacyjną.  Wszystkie lżejsze ale i 

BEZNADZIEJNE przypadki kierowane są do szpitala w Dörnhau. 

Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne 

warunki. W kuchniach prowadzonych przez OT nie stwierdzono 

uchybień.

LagerArzt SS 

Obersturmführer

 podpis nieczytelny"

background image

Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym, 

ze więźniowie chodzili prawie nadzy, głodni do nieprzytomności, brudni 

i schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie - 

okrucieństwu i zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo 

oraz każdego, kto miał jakąkolwiek władzę nad nimi. Ta właśnie 

przeszkoda była najtrudniejsza do pokonania. Do historii przeszły już 

nazwiska takich sadystów, jak np. SS Unterscharführer Lüdecke który 

zabijał więźniów młotkiem czy też Maxa Krause - zwanego Krwawym 

Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa pałka Wielkim 

okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który 

rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego 

przerzucania zwałów śniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu 

przypłaciło ten „pomysł" życiem.

Nie sposób wymienić tutaj każdego, znęcającego się nad więźniami i 

dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni 

Świadek - T. Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów 

założyło się o to, czy uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć 

więźnia na pół (!!!). Zwycięzca miał otrzymać skrzynkę wódki. 

Więźniów zabijano drewnianymi styliskami łopat, duszono poprzez 

stawanie na kołku przyłożonym do szyi, zakłuwano bagnetami, topiono w 

beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu kończono ich 

życie strzałem w tył głowy. Według świadków i istniejących 

dokumentów dziennie umierało około 50 więźniów. Możemy więc sobie 

wyobrazić, jakim piekłem była sowiogórska budowa. Dokładna liczba 

ofiar przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona. 

Przypuszcza się, że zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba 

może być znacznie większa. Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około 

20 tys. więźniów, których skreślono z ewidencji KL Gross Rosen w 

grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon AL Riese, dokąd nigdy nie 

background image

dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:

„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia 

zniknęło tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmu-

jącemu meldunki esesmanowi, na co ten odparł, że meldunek 

jest prawdziwy. Wydarzenie to było szeroko komentowane przez 

esesmanów, że ilość więźniów zmniejszyła się o taką wysoką 

liczbę". 

Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych 

wśród SS wywnioskował,  iż transportu tego pozbyto się poprzez 

wprowadzenie go do jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.

Z kolei Pan Czesław  S.  z Bytomia tak wspomina swój pobyt w 

Górach Sowich w latach wojny:

„Byłem więźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerführerem 

był niewysoki  oficer  SS,  z którego twarzy me schodziło 

rozbawienie.  Jeździł zawsze po terenie budowy na koniu z 

małokalibrowym karabinkiem w ręce i strzelił śrutem do 

więźniów,   którzy   na   uboczu   załatwiali   swoje   potrzeby 

fizjologiczne. Kiedyś był zapalonym myśliwym i teraz tak 

sobie polował. Moim hauptkapo był Wilhelm Weiss, który 

wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W obozie był też 

jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest. Starał się 

go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli. 

Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak 

widziałem jej ogrom. Mnóstwo wejść do sztolni przy drogach 

prowadzących poziomo wzdłuż pasma górskiego, na kilku 

poziomach. Urobek wywożono lorami z podziemi. Lory 

toczyły się same w dół i nabierały niebezpiecznej szybkości. 

Toteż przy każdym wózku był hamulcowy. Byli to żydowscy 

chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były zepsute 

background image

hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie lub 

po prostu butami. Codziennie było kilka wykolejeń i często 

hamulcowi ginęli pod zwałami kamienia, ciężko rannych zaś 

dobijano. Ja też przez pewien czas byłem hamulcowym. Była to 

najlżejsza praca. W podziemia puste lory ciągnęły lokomotywy. 

W pobliżu wejść do drążonych korytarzy stały potężne 

kompresory tłoczące powietrze do sztolni.  Od nich odbiegały 

grube rury. Hałas był okropny.  Wewnątrz,  mimo  urządzeń  

ssących  i tłoczących powietrze, widoczny w świetle lamp 

kamienny pył wdzierał się do płuc i wywoływał paroksyzmy 

kaszlu. Z głównych korytarzy odchodziły boczne. Często u 

sufitu korytarza wiercono otwory, a stamtąd nowe korytarze 

prowadziły w głąb góry. Można było do nich wejść po drabinie 

albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku praca 

wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz 

przy pomocy młotów pneumatycznych. Nadzorowali  to   

włoscy   strzelniczy  z   firmy  Ghiseri.  My borowaliśmy kilka, 

czasem kilkanaście otworów. Włosi umieszczali ładunki. 

Strzelano, potem wchodzili ładowacze. Najpierw długimi 

tykami stukali w sklepienie, aby strącić luźno wiszące 

kamienie. Często nie tylko ogromny głaz, ale cały wyraźny 

wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy widziałem 

jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc ludzi. 

Urobek ładowaliśmy na lory i wierciliśmy dalej. Całe ciało 

wibrowało. Z podziemi wychodziliśmy jak pijani, na całym 

ciele kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach. 

Na plecach i w pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu 

nie wytrzymywało tego wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy 

po pracy do obozu kilka trupów. Każdego dnia schodziły z gór 

background image

żałobne karawany. Przy wejściu do obozu „przybijaliśmy" 

drewniakami.   Szlaban  otwierał  śliczny,  żydowski  chłopiec 

w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich tam zawsze 

kilku.  Wszyscy byli piękni,  z długimi włosami,  starannie 

uczesani. Obok szlabanu stała wartownia, a w niej roześmiani 

esesmani.  Młodzi,  wypasieni,  rumiani...  Potem ci rumiani 

zniknęli i zastąpili ich starsi, często inwalidzi...  Esesmani 

wylewali ze swoich menażek nadmiar jedzenia do stojącego 

obok baraku administracyjnego korytka, do którego pchali się 

zgłodniali więźniowie. Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż 

świnie,  kiedy  wybieraliśmy  resztki   do  ust.   Głód  skręcał 

wnętrzności.   Rzeczywiście,  ginęły  w  nas  resztki  człowie-

czeństwa.   Jednej   nocy  nie  pozwolono  mi  usnąć,  rzężący 

w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku ciasnoty, 

był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego 

podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wysta-

jący mu spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed 

śmiercią zjeść. Chleba przesiąkniętego przedśmiertnym potem, 

obrzydliwego ale chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł, 

wyciągnąłem mu ten kawałek chleba i  skrycie połykałem 

dużymi kęsami. Obrzydzenie przyszło potem. I wstyd, że 

byłem jak ta hiena cmentarna...  Mówiłem o Wilhelmie 

Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To 

znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił 

mocno, żeby nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak, 

żeby mu niczego nie uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił 

mnie też kapo Schranck, którego nazywano szafą. To było po 

tym, jak chciałem zabić kapo Kulę i wykoleiłem na niego lorę z 

kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod ręki kapo Schrancka 

background image

mało kto wychodził żywy. Kiedyś do wyładowywania cementu 

Schranck ustawił małego chłopca. To było ponad siły tego 

dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement, kapo 

krzycząc, że to sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie 

rozrobili cement z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać 

szybko schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do 

nieprzytomności.  Schranck wygładzał zaprawę na żywym 

ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle oficer SS, zanim 

„plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że 

zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle 

pokornej gębie Schrancka. Chłopiec zmarł w drodze do obozu. 

Kiedyś kapo Schranck załatwiał się w krzakach i wypatrzył go 

jadący na koniu Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego 

tyłka, ale śrut trafił Schrancka w jądra. Kapo zwijał się z bólu 

na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla swego 

ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale 

kazał go zanieść do izby chorych i tam wykastrować... Co 

ładniejszy żydowski chłopak za olbrzymie szczęście poczy-

tywał sobie być wybranym na kochanka jakiegoś funkcjona-

riusza obozowego. Przeważająca część funkcyjnych więźniów 

miała swego młodego przyjaciela. Bywało, że cały harem. Po 

znudzeniu się jednym wymieniali na innego swoje, jak mówili, 

„pupki".  Tylko jeden  nie  poddał  się.  Na  niedwuznaczną 

propozycję napluł w twarz samemu blokowemu. Widzący to 

apelowy zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On 

odmówił. Kazano więc wychłostać opornego. Bił go stary 

kapo, niegdyś dyrektor węgierskiego banku. Kapo był chudy, a 

chłopak jak na swoje  14  lat wyjątkowo  dobrze rozwinięty i 

muskularny. I w końcu 14-latek wpadł w szał i pobił bijącego. 

background image

Rzucili się na niego inni kapo i zabiliby chłopaka, gdyby nie 

przeszkodził temu Wilhelm.  Pod koniec  1944 roku racje 

żywnościowe zmniejszyły   się   tak,   że   ludzie   zaczęli   

częściej   umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to 

chodziło. Szkoda było na nas kul".

Przygotowania do ewakuacji obozów podległych komendantowi AL 

Riese rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła 

na zachód realizując plany tzw. Ofensywy Styczniowej. Wtedy właśnie 

komendant KL Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu. 

Jednak po  15  lutego   1945  roku front na Dolnym Śląsku ustabilizował 

się i pozostał w niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło 

stąd duże zamieszanie, wydano wiele sprzecznym rozkazów i, co 

najważniejsze, wstrzymano ewakuację wielu obozów lub ograniczono się 

tylko do ewakuacji części więźniów. Tak właśnie stało się w Górach 

Sowich. Początkowy etap ewakuacji z Gór Sowich miał charakter 

porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do szpitala w Kolcach, a 

front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku leżących 

blisko siebie obozach, na przełomie stycznia i lutego zlikwidowano 

znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg przez co dalsza, 

szybka ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie 

udało się dokładnie ustalić przebiegu ewakuacji więźniów AL Riese. Nie 

wiadomo też ilu więźniów opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie 

akcji oraz w ilu transportach i do jakich obozów dotarli. Nie budzące 

wątpliwości dane posiadamy tylko o trzech transportach, które miały 

miejsce na przełomie lutego i marca. 25 lutego do KL Flössenburg 

przybył transport 3 059 więźniów, złożony z więźniów KL Wolfsbergu i 

KL Falkenbergu, w którym było 256 ofiar śmiertelnych. KL Mauthausen 

przyjął 3 marca 2 048 więźniów ewakuowanych z KL Wolfsberg. Jeszcze 

tego samego dnia zostali oni przeniesieni do Ebensee i umieszczeni w 

background image

komando Solway.

Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więź-

niów z transportu zebranego  we wszystkich obozach AL Riese. 

Posiadamy także pewne dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej. Ta 

przez Trutnov dotarła do KL Bergen Belsen. Wyruszyła ona 

prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu Włodarza i 19 lutego, po 

dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana została do 

składu, który dostarczył ją do KL Bergen Belsen. W omawianej kolumnie 

znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na 

terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same 

prace, co przed ewakuacją. Teraz więźniowie pracowali głównie przy 

likwidacji firm, demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów, 

bądź całych podziemi, które ze względu na swoją zawartość nie mogły 

wpaść w ręce Sowietów. Jednak nie wszystko zostało wywiezione. 

Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów budowlanych, które 

wpadły w ręce Armii Czerwonej. Jeszcze przed rozpoczęciem operacji 

maskowania, do Wiednia wyjechało kierownictwo budowy. Na dwa dni 

przed wkroczeniem Sowietów Niemcy opuścili   teren   budowy,   

pozostawiając   własnemu   losowi   tysiące konających więźniów. Dla 

nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utworzono na terenie Głuszycy kilka 

szpitali. Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie.  Do niesienia 

pomocy lekarskiej przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych,

gdyż stan kilkuset osób uniemożliwiał  ich przetransportowanie.  W 

utworzonych szpitalach jeszcze do początku 1946 roku przebywało 600 

chorych. Były to szpitale: Blumenau - kontynuacja szpitala o nazwie 

Zentralrevier w Jedlince, Banhof - na terenie byłego obozu Schötterwerk, 

Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej nazwie, Schule i 

Kinderheim - zlokalizowane w budynkach przy ulicy Grunwaldzkiej. Po 

likwidacji trzech pierwszych, pozostałych chorych przeniesiono w lecie 

background image

1945 roku do najlepiej urządzonych szpitali - Stohr i Kinderheim. W 

szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.

CZĘŚĆ V

WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945 

powstało na i pod powierzchnią Gór Sowich. Poszczególne kompleksy 

można podzielić na trzy zasadnicze grupy:

2 Część centralną (STREFA I), w której zlokalizowane są kompleksy 

Włodarz, Osówka, Jugowice Górne, Soboń, Rzeczka i Moszna,

4 Część zewnętrzną (STREFA II), w której zlokalizowane są kom-

pleksy: Sokolec i Wielka Sowa oraz fabryka zbrojeniowa o 

kryptonimie Mölke Werke w Ludwikowicach Kłodzkich w masywie 

góry Włodyka,

5  Podziemia Zamku Książ.

Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną infor-

macje o innych, występujących w interesującym nas rejonie obiektach 

podziemnych. Zatem... do dzieła!

CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz - część naziemna

Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów spośród 

wszystkich istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął 

duże obszary lasu, głównie na północno wschodnich zboczach góry 

Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni prowadzono wiele prac 

ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych budowli. 

Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w 

background image

Olszyńcu doprowadzono kolejkę wąskotorową, której tory biegną 

zakosami po zboczach Jedlińskiej Kopy i Włodarza, kończąc się stacją 

przeładunkową na północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na 

budowę prowadzi gęsta sieć torowisk, gdyż kolejka była głównym 

źródłem transportu na teren budowy na Włodarzu. Ponadto do celów 

zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z innymi kompleksami 

wybudowano kamienną drogę, która biegnie z Jugowic przez Włodarz, 

Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku ze 

zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza 

wybudowano duży zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbu-

dowano cały system ujęć wodnych i podziemnych rurociągów. Obok 

wspomnianej już stacji przeładunkowej zlokalizowano ciąg baraków i 

magazynów na materiały budowlane, w których znajdują się części 

osprzętu elektrycznego, kabli, cegieł oraz tysiące worków skamieniałego 

cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano też 

składowisko piasku i żwiru. Dziś na tym miejscu jest sporej wielkości 

góra usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków, 

na poboczu, leżą potężne, żelbetowe stropice, które były używane do 

obudowy stropu w podziemnych halach. Drugi, wielki skład materiałów 

zlokalizowano na południowym krańcu budowy. Na betonowych 

platformach leży tam kilkanaście tysięcy skamieniałych worków cementu 

oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy skład znajduje się nad dużym 

wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych barakach 

zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cementu. W wielu miejscach 

napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na 

całym terenie kompleksu zlokalizowano też dwa duże wysypiska 

kamienia, pochodzącego z drążonych podziemi.

Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazy-

nów. Główne usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy, 

background image

obok stert cementu. Na jego terenie hałda ma kilkanaście metrów 

wysokości i wygląda naprawdę potężnie. Niewielka hałda znajduje się 

także na wprost wlotu sztolni nr 3, a kolejna, nieco większa, na przeciwko

tzw. „Żabnika" obok sztolni nr 4. Na hałdzie tej wykonano kilka 

wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów pod baraki. Za 

hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na których 

stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygotowujące 

beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje 

zakończenia tory kolejki, która transportowała od stojących w tym 

miejscu kruszarek zmielony kamień, używany do zagęszczania betonu. 

Obok kruszarek stoją wielkie fundamenty po ładowarkach i innych 

urządzeniach technicznych.

Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z 

nich wylano już ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami a 

platformami wybudowano ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu 

sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na betonowych podstawach 

spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia. Natomiast 

poniżej platformy wybudowano zbiornik wody do chłodzenia owych 

kompresorów, od którego wykopano rów biegnący aż do żelbetowych 

baraków obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wy-

konano kilka wykopów oraz fundament pod barak, od którego biegnie 

niewielkiej głębokości rów w okolice sztolni nr 1.

Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży, 

żelbetowy bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami i 

usypano wiele pryzm ziemi. W kilku wykopach rozpoczęto wylewanie 

fundamentów. Platformy po barakach znajdują się także obok wlotu 

sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi dziwna, żelbetowa budowla - 

przypominać może zarówno rampę przeładunkową kolejki jak i jakiś 

magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok niej 

background image

wylano betonowy, ośmiokątny fundament. Jego przeznaczenie jest także 

niewyjaśnione. Pomiędzy drogą a północnym ciągiem magazynów, w 

dolinie potoku, wykonano także kilka wykopów, a obok rozgałęziających 

się w tym miejscu torów kolejki stoją fundamenty po ładowarkach. 

Natomiast na samych torach umiejscowiono kanał naprawczy dla 

parowozów i wagoników. W pobliżu wlotów sztolni nr 1 i 4 wykonano 

dwa wykopy, w których mieścić się miały główne budowle kompleksu. 

Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o długości około 80 m, 

szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15 m. Piszę 

prawdopodobnie, bowiem przez wiele lat do wykopu tego zwożono 

śmieci, przez co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając 

głębokość 15 m, opieram się na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który 

wykop ten widział jeszcze przed zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu 

rozpoczęto wylewanie fundamentów; jeden z nich miał podobno kilka 

metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m ponad warstwę śmieci. Na 

dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe fragmenty muru 

lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów 

dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu 

sztolni nr 4. Ma on długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość 

około 10 m. W wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie 

dużego fundamentu pod nieznaną budowlę. Obecnie część wykopu zalana 

jest wodą, która stała się miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też 

wzięła się nazwa - Żabnik. Na południowym krańcu kompleksu, na 

wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny baraków po nieznanym obozie, 

którego więźniowie pracowali na terenie Włodarza lub Moszny. Na 

terenie kompleksu wykonano wiele mniejszych wykopów, rowów, 

pryzm, składów materiałów oraz niewielkich betonowych fundamentów. 

Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną 

lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu 

background image

Włodarz.

Kompleks Włodarz - część podziemna

Na północno-wschodnich zboczach góry znajduje się największy z 

dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System 

składa się z czterech sztolni, które leżą na wysokości 585-590 m n.p.m. i 

biegną równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2 

o 80 m, 2-3 o 80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu  

wchodzą wyrobiska  chodnikowe i komorowe.   W każdej ze sztolni, w 

odległości około 50 m od wejścia, wykuto po dwie leżące po 

przeciwnych stronach wartownie. Stan zaawansowania Prac nad nimi jest 

różny - od początkowej fazy drążenia komory, aż do etapu obetonowanej 

wartowni w sztolni nr 4.

Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek 

obwałów przy wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.

Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo nie-

bezpieczny obwał. Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawalony 

gnijącą obudową, pod którą stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego 

odcinka, po około 50 m, dochodzimy do wartowni. Ta po stronie lewej 

jest w większości już obetonowana. Z części betonu nie zdjęto nawet 

szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli. Komora 

po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory 

leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania 

stropu. Dalej, po około 80-100 m dochodzimy do „szachownicy" tuneli i 

wyrobisk, na które składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9 tuneli 

równoległych do nich i 4 poprzeczne. W prawo mamy tunel A, którym 

posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi głowami pojawiają 

się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego

poziomu. W końcowym odcinku tunelu A szybiki te mają prawie 10  m 

background image

wysokości i po kilka poziomych drewnianych pomostów, zamocowanych 

na wbitych w skałę wiertłach. Te ostatnie połączone są drabinkami, które 

do dziś stoją na pomostach. Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i 

skręcimy w prawo, po kilku metrach natrafimy na wodę. Im dalej 

będziemy próbowali się poruszać, tym będzie głębsza. Musimy zatem 

wracać.

W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po 

pewnym czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa w tunelu 

D. Idąc nim prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej 

więcej 50 m dochodzimy do krzyżówki. Tam kończy się nasze 

zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie idąc w prawo dotrzemy do 

miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z powierzchni. To 

wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek 

lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, do-

cieramy do dosyć dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr 

2. Po wpłynięciu i pokonaniu około 50 m docieramy do komór wartowni. 

W Prawej komorze natrafiamy na ciekawą rzecz. Otóż na głębokości 

około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po materiale wybuchowym - 

donaricie. Za wartownią jest niewielki zawał, za którym jest już sucho i 

możemy wyjść na powierzchnię.

Wracamy pontonem aż do tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m 

dopływamy do czegoś, co... zapiera nam dech w piersiach. Wpływamy 

bowiem na prawdziwe podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m 

szerokości 9 m i wysokości ponad 10 m zalana jest do głębokości 1 5 m 

krystalicznie czystą i piekielnie zimną wodą. Doskonale widać w niej 

leżące na dnie różne przedmioty, służące kiedyś budowniczym Na końcu 

hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej tajemniczych 

zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale 

omawiającym działalność SGP KRET.

background image

Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z 

potężnych żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej 

zalana w całym systemie. Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m. 

Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero drążyć. Gotowa jest jedna 

komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o poziom I podziemi 

w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej ciąg 

tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej 

się między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie 

ciąg korytarzy biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez 

liczne szybiki, którymi zsypywano na stojące na dole wagoniki urobek z 

górnego poziomu. Ponadto fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami 

A i B oraz nad tunelem D przy zalanej hali, gdzie dodatkowo górne 

korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary korytarzy górnego 

poziomu są o wiele większe od korytarzy poziomu dolnego. Przeważnie 

ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby uzyskać wymiary 

dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między tymi poziomami, 

ale trzeba byłoby jeszcze poszerzać dolny tunel. Widzimy tutaj 

podobieństwo tych tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu 

Osówka, gdzie podziemia są jakby o jeden stopień wyżej - mają już 

wyburzony strop.

Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i śred-

nicy 4 m. Jest w połowie zablokowany przez zator z gałęzi, liści i ziemi. 

Długość korytarzy w kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, powierzchnia 

10 710 m2, natomiast kubatura: 31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3 

poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .

Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy 

wejściach istnieją obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są przeszkodą 

w swobodnej penetracji podziemi.

Kompleks Włodarz - badania

background image

W podziemiach kompleksu Włodarz nasze szczególne zainteresowanie 

wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej 

przedłużeniem sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą do 

najcięższych w całym „Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne i 

wiedzie przez głęboką wodę i wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak 

wyzwanie.

Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993 

roku oraz w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków 

skał (kilof, młot, przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka 

metrów za siebie. Po paru dniach udało się nam odsłonić kilka metrów 

chodnika wychodzącego nieco poza obrys hali. Niestety, kończy się on 

przodkiem. Dalsze prace przerwało pojawienie się w wykopie wody, 

która przesiąka ze wspomnianego „Jeziora Łabędziego".

Podczas rozkopywania zawału natrafiliśmy na sporo części sprzętu 

budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu 

wraz z odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe 

odcinki). Może to świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w 

tym odcinku podziemi. Wystające z zawału w jednym miejscu pogięte 

szyny kolejki zdają się to potwierdzać. Obecnie prace w tym rejonie 

możliwe będą chyba dopiero po osuszeniu podziemi, jednak aby tego 

dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy zawały w sztolni nr 1. Blokują 

one bowiem odpływ wody z kompleksu, „zalewając" go do głębokości 

1,7 m w rejonie wartowni. Bez osuszenia podziemi ciężko będzie 

całkowicie spenetrować zawał i wyjaśnić tajemnicę Włodarza. Według 

wszelkich znaków zawał ten kryje dostęp do dalszych, dużych partii 

podziemi oraz sztolni nr 5 - największego mitu kompleksu Włodarz. 

Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „siedzący" w 

temacie Gór Sowich.

Tak się złożyło, że jako jeden ze szczęśliwców miałem okazję widzieć 

background image

fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona 

prowadzi. A prowadzi w bardzo ciekawe miejsca. Sztolnia ta dochodzi do 

systemu podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek 

badawczy, a dalej biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw. 

„Centrum". Cóż to takiego owo „Centrum"? Jest to duży podziemny 

kompleks ulokowany wewnątrz Góry Moszna który pełni rolę głównego 

skrzyżowania w podziemnych Górach Sowich. Do niego schodzą się 

wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy Możemy więc 

stwierdzić, że odkrycie wejścia do „Centrum" rozwiąże tajemnice 

„Olbrzyma". Tak, o ile oczywiście ktoś kiedyś zainwestuje odpowiednią 

sumę pieniędzy, aby zlokalizować i odkopać wloty sztolni 

(prawdopodobnie dwóch) prowadzące do „Centrum" lub do zamasko-

wanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę szybu windowego.

Wiadomo, że kompleksy podziemi wykuto na różnych poziomach i że 

w szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na 

różnych poziomach. Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają 

przejście między kompleksami, np. z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w 

„Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już prosta droga do Rzeczki.

Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych 

sztolni Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też 

nie znam odchylenia kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za 

to, że posiada połączenie poprzez korytarz komunikacyjny i wąską 

sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami oraz że właśnie 

dlatego podziemny Włodarz zalany jest dziś wodą. Niech o prawdziwości 

tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr 1 

przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona 

następujący napis: A II. Wyjaśniam, że jest to tabliczka z numerem 

sztolni, a konkretnie z numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang 

(wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten tunel sztolnią nr 1, ale w 

background image

rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza. Tunelem nr 

1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser" 

zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę

(patrz ryc. 39).

Kompleks Osówka - część naziemna

Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszystkich 

kompleksów w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części 

naziemnej jak i podziemnej.

Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejonie 

podziemi, wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych pojedynczych 

obiektów rozrzuconych po lesie w promieniu około 1 km od szczytu 

góry.

Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej 

pozostałościom po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na 

przedpolu kompleksu Osówka, we wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym 

budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej znanych obozów 

sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w nim magazyn 

zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się 

wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów 

specjalnych. Fakt ten sugeruje zamiar rozbudowy podziemi aż pod rejon 

wsi. Obok wykopów umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami 

naprawczymi dla kolejek wąskotorowych, które kursowały na Osówkę i 

Soboń. Fundamenty oraz resztki nasypów kolej pozostały po nich do 

dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna się szeroka, 

brukowana droga, biegnąca przez cały kompleks oraz dalej przez Mosznę 

aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i 

cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano. 

Zanim droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki 

background image

wąskotorowej, która zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej 

szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano główną część budowy. Idąc tą 

drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie duże wykopy, pryzmy 

gleby i splantowane platformy pod budowę jakichś obiektów. Przy 

drodze znajduje się także niewielki kamieniołom - jak się niedawno 

okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb 

lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie 

wlotów sztolni.

W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów 

zatrudnionych przy budowie kompleksu o nazwie KL Saüferwasser Dziś 

pozostały po nim fundamenty baraków i ujęcia wody. Nad wlotem sztolni 

nr 3 wykonano duży wykop, poszerzający wlot do sztolni lub 

przygotowany pod obiekt nieznanego przeznaczenia.

Obok torowiska kolejki, która transportowała urobek ze sztolni nr 3 na 

pobliskie  usypisko  w  dolinie potoku Kłobia,  stoi fundament 

kompresora. Jest usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do 

najbliższego wlotu sztolni (nr 3) jest około 250 m. Tymczasem naprzeciw 

fundamentu droga jest mocno poszerzona - niestety nie wiadomo w jakim 

celu. Około 300 m dalej zlokalizowano główne usypisko kamienia z 

podziemi. Zajmuje ono całą dolinę potoku i jest naprawdę potężne. 

Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod zwałów kamienia 

wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?

Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urzą-

dzeniu wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu 

góry do poziomu „górnej" budowy. Pomiędzy wlotem sztolni nr 2 a hałdą 

stoi fundament ze schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje sil tam 

również gruba, żelbetowa płyta nieznanego przeznaczenia. Tworzy ona 

na potoku swego rodzaju most. Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się 

niewielki skład cementu, natomiast po drugiej stronie drogi stoją 

background image

fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po 

niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.). 

Znajduje się tam także fundament po nieznanym urządzeniu, pryzmy 

gleby oraz krótkie wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1 leży 

betonowy, otwarty zbiornik przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomiędzy 

sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże fundamenty po stacji kompresorów, 

zaopatrujących podziemia w powietrze. Około 300 m dalej, na zboczu, 

wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie. Są to jakby betonowe 

klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna konstrukcja 

znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie 

naprzeciw opisywanej budowli.

Jeżeli chodzi o tzw. część dolną, to w zasadzie już wszystko. O wiele 

ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...

Tory kolejki wąskotorowej, biegnącej od wsi Kolce, wznoszą się na 

wysokość około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części 

budowy na Osówce. Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się 

bezpośrednio nad podziemiami na kilka bocznych torowisk, docierają-

cych do wszystkich najważniejszych części budowy.

Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w 

samym środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni 

około 680 m2 i kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym - 

ściany o grubości 0,5 m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o 

grubości 0,6 m ma kształt koryta, jako że był on przygotowywany do 

maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier posiada 8 połączonych ze sobą 

pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien. Jedna ze ścian jest 

zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze rozbudowy obiektu. 

Potwierdzeniem tego jest rozległy wykop obok budowli, w którym miano 

wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14 

m szerokości. Wśród ludności miejscowej funkcjonują aż 3 nazwy, jakimi

background image

określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno". 

Nazwy rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie, 

jak w wielu innych przypadkach również dla tego obiektu nie udało się 

określić przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia 

mieszkalne dla obsługi technicznej gotowego obiektu lub był 

przygotowany na pomieszczenia produkcyjno -laboratoryjne. Nie 

możemy jednak stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością. Poniżej 

„Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano ciąg sześciu żelbetowych 

zbiorników przeznaczonych do magazynowania piasku i żwiru. Mają one 

łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5 m. Część z nich jest 

wypełniona piaskiem i kruszywem. Pod zbiornikami usytuowano na kilku 

poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki, kruszarki, być 

może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do 

przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do 

podziemi. Na jednej z platform zmagazynowano kilka tysięcy worków 

cementu. Obok nich stoi wielka bryła zastygłego nie wykorzystanego 

betonu. Pomiędzy "Kasynem" a zbiornikami znajduje się wejście do 

podziemnego tunelu o wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie 

około 8°. Tunel ten miał łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część 

tunelu ma wylot w betonowym pomieszczeniu, przykrytym żelbetową 

płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie ma kształt nieforemnego 

sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy. Wykonano tylko 

wykop, dochodzący do szybu Na podstawie jego wewnętrznego kształtu 

przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym biegłyby różne 

kable łączące „Kasyno" z podziemiami. Jego wymiary są bowiem zbyt 

małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza, że 

mieli to być najważniejsi ludzie w Rzeszy.

Na tej samej platformie, gdzie zmagazynowano worki cementu, stoi 

żelbetowy magazyn, do którego dochodził tor kolejki. Wokół magazynu 

background image

znajdują się rozległe składy cegieł, rur kamionkowych i innych elemen-

tów ceramicznych używanych na budowie. Od głównego toru poprowa-

dzono też boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wycią-

gowej. Po platformie pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po 

zboczu betonowe podstawy, po których się poruszała. Na linii nasypu 

platformy widzimy m.in. ślady po wiadukcie kolejki wąskotorowej, która 

kursowała nad platformą. Prowadziła do najbardziej tajemniczej budowli 

systemu - „Siłowni".

„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego 

monolitu prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone 

obecnie zejścia, świadczące o kilkupiętrowej głębokości obiektu. Cała 

dostępna jego część połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni 

są też doskonale widoczne elementy hydrauliki przemysłowej: rury 

kamionkowe, studzienki i śluzy. Do środka budowli prowadzą jeszcze 

dwa ciekawe otwory. Pierwszy z nich przypomina szyb windy, natomiast 

drugi jest bez wątpienia klatką schodową. Jak głęboko sięga ta budowla i 

co kryją niedostępne od 1945 roku dolne poziomy Siłowni? To dwa 

pytania, na które wciąż brak jednoznacznej odpowiedzi.

Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym 

sterczące z niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po 

wojnie miały one po 4-5 m wysokości, ale niestety zostały w latach 50. 

ścięte przez szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.

Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace 

ziemne - wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli, 

a około 450 m od szczytu Osówki wybudowano dwukkomorowy zbiornik 

na wodę o pojemności 350 m3. Zbiornik zasilany był w wodę 

rurociągiem biegnącym przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy. 

Ślady wykopów wskazują,  że miał zaopatrywać w wodę cały rejon 

budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także fundamenty po kilku 

background image

barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół magazynów 

zlokalizowano także na wschód od „Kasyna", gdzie przy zakończeniach 

torowisk znajdują się duże składowiska piasku i ceramiki budowlanej. Na 

brzegu lasu stoi duża ceglana budowla z zakratowanymi oknami, o 

nieznanym przeznaczeniu. Nieco głębiej w lesie, przy punkcie węzłowym 

szlaków, zbudowano niewielki zbiornik na wodę. Obok tego miejsca, w 

świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a cały 

teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z 

Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono 

po zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów 

kolejki. Na platformie w zboczu góry wybudowano niewielki żelbetowy 

magazyn, w którym prawdopodobnie przechowywano materiał 

wybuchowy używany na budowie. Magazyn zamykano pancerno-

betonowymi drzwiami. Dziś pozostały po nich jedynie zawiasy i... 

wspomnienia.

Jak już nadmienialiśmy, zaopatrzenie kompleksu Osówka w materiały 

budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją 

bocznicę na stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę 

poprowadzono przez Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej 

kolei widać filary po wiadukcie kolejki wąskotorowej), dalej do Kole 

obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu budowy.

Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w 

Głuszycy. Jak widać kompleks Osówka w swojej naziemnej części jest 

najbardziej rozległym i zaawansowanym w budowie kompleksem Mimo 

to nie daje nam odpowiedzi na pytanie: jak miała ostatecznie wyglądać 

naziemna część obiektu budowanego wewnątrz góry?

Kompleks Osówka - część podziemna

Przy leśnej drodze Kolce-Walim, w dolinie, którą płynie potok Kłobia, 

background image

znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu 

podziemnego w Górach Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na 

południowych stokach niepozornej góry o nazwie Osówka. Dość trudno 

odnaleźć ją w przewyższających masywach Włodarza, Sobonia i Moszny. 

Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze góry kryje potężny 

system, ustępujący swoimi rozmiarami tylko podziemiom Włodarza.

System składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza (większa) 

obejmuje sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska 

chodnikowe. Druga część to sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej 

części podziemi o około 500 m i tworzy osobny system niepołączony z 

częścią główną. Wyrobiska sztolni leżą na następujących wysokościach: 

nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy poziom dostępny z 

wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim zawałem. O 

wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa 

poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokruszonej 

skały. W miejscu tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż, 

spływająca do uskoku woda wsiąka w niego, co wydaje się naturalne, 

natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w położonej niżej war-

towni po owej wodzie nie ma już śladu.

Teraz wejdźmy do środka.

Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast 

zimą natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się 

i częściowego zamarzania pary wodnej (efekt ruchu turystycznego) 

naszym oczom ukazuje się prawdziwie bajkowy świat. Duże i małe, 

cieniutkie jak szpilki i grube jak drzewa, wiszące i sterczące ze spągu 

lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście polecam zwiedzanie 

podziemi szczególnie zimą - to doprawdy niezapomniane przeżycie.

Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel 

biegnący od komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzimy 

background image

wszystkie fazy budowy, od małych tuneli aż po gigantyczne hale o 

wymiarach boiska sportowego. Doskonale wyeksponowane są tunele o 

przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw części dolnej, 

potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów. 

Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczy-

niono, powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m. 

Takie hale wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obeto-

nowane; jedna w całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego 

szalunku i dziś tworzy on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w 

nieco węższe tunele. Tunel sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw. 

uskoku i wartowni. Pod nogami szumi woda. Spływa w kierunku uskoku. 

Dochodzimy do niego. Dziś jest zagruzowany i przykryty schodami, ale 

kiedyś, aby dostać się do wartowni trzeba było się nieco 

pogimnastykować.

Schodzimy do wartowni. Jest niemal całkowicie ukończona. Dosko-

nale widoczne są podwójne żelbetowe stropy nad komorami, działające 

niczym poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano 

pancerne płyty, które były dodatkowo chronione przez obudowę 

przeciwodłamkową (mowa o schodkach z betonu naokoło płyty). 

Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały stan. Okienka strzelnic 

znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do siebie 

przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia 

strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.

Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia. Po 

drodze mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym 

powietrze do tunelu. Jeszcze kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie 

światła.

Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą 

halę w stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w 

background image

kierunku Włodarz-Soboń oraz Rzeczka. Można tam także podejść od 

spodu pod szyb wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną komorę, 

położoną dokładnie pod tzw. „Siłownią". Wszystko wskazuje, że stąd 

właśnie zamierzano wykuć szyb łączący oba te miejsca.

Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdo-

podobnie nie będzie udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m 

od głównych wyrobisk. Kiedy idziemy na Osówkę drogą z Kolc, w 

pewnym momencie ją mijamy - jest to wybranie w zboczu z drewnianymi 

stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem skromności i 

samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w 

której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed 

nami sztolnię rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż, 

sztolnia ma razem z bocznymi chochlikami długość około 120 m i dwie 

ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją do wysokości 90 cm i 60 

cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast bardzo skutecznie 

przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości 

90 cm.

Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m, 

powierzchnia 6 700 m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod 

względem górniczym (pomijając prace zabezpieczające) jest dobry i przy 

penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego zagrożenia.

Kompleks Osówka - badania

Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992 

roku od przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne 

technicznie, ale bardzo męczące fizycznie. Po prostu trzeba było 

przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić wlot sztolni, aby woda 

wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o możliwość 

spenetrowania tunelu, co też powiodło się 28 sierpnia 1992 roku Po 

background image

przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam 

obniżyć poziom wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po ponownym 

osunięciu się ziemi) poziom wody w tunelu oscyluje w granicach 80 cm. 

Innymi słowy, aby swobodnie penetrować tunel ponownie należałoby 

oczyścić obwał.

Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty 

przy tzw. uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas 

znacznie więcej skał do przerzucenia, a do tego prace utrudniały 

ciemności oraz lejąca się na głowy woda, pochodząca z żyły wodnej 

odsłoniętej w czasie drążenia chodników w latach 1943-1945. Jednak 

uporczywe przekopywanie zawału, powoli dawało efekty. Byliśmy coraz 

głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się szalunki (belki i 

deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zalewająca 

ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie 

są pewne szanse, aby jeszcze raz zmierzyć się z uskokiem, tym razem z 

pomocą techniki. Piszę „pewne szanse", bowiem gospodarz obiektu do 

końca nie jest zdecydowany czy prowadzić prace badawcze, czy też 

zadowolić się stanem obecnym. Stan obecny to efekt „dziwnej" adaptacji 

obiektu, w wyniku której, co prawda ułatwiono przejścia głównymi 

tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano rumoszem skalnym 

wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie utrudniając 

dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłumacząc to chęcią 

szybkiego otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie 

zaprzepaszczono przy tym ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.

Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest 

niedostępna od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży 

zawał, który powstał gdzieś między 1945 a 1950 rokiem  w wyniku 

wysadzenia części nie obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata 

do wnętrza izby bojowej można było zaglądać jedynie przez nieco 

background image

uchylone okienko strzelnicy. Można też było obejrzeć sobie leżącą 

naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to samo.

18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym posta-

nowieniem jej zbadania. Skąd wzięła się szansa? Otóż, izba bojowa po-

siada (oprócz otworu strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju 

prostokąta o wymiarach mniej więcej 25 x 40 cm, przez który miały z 

niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na Piotra, najszczuplejszego.

Po kilku minutach przeciskania (otwór jest długi na około 1 m), Piotr 

oznajmił o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie 

ma nic poza pustą skrzynką narzędziową i dwoma budowlanymi 

„koziołkami". Tajemnica przestała być tajemnicą.

Z kolei w maju i czerwcu 1998 roku postanowiliśmy wyjaśnić jedną z 

zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około 

4 x 5 m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu, 

bowiem ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały, 

które powinny tu być. Po wykonaniu wykopu o wymiarach 2 x 3 m i 

głębokości 2,5-3,0 m, dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy 

już przebić. Fakt ten bardzo nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone 

różnymi technikami (m.in. przez radiestetów) wskazywały na istnienie w 

tym miejscu zejścia do podziemnej części obiektu. Ponadto z tego 

właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy biegnie on 

faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć 

wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...

Kompleks Jugowice Górne - część naziemna

System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część 

naziemną. Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć 

dróg i torowisk. Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejo-

wego na trasie Świdnica-Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane 

background image

połączenie do Walimia, które zaopatrywało w materiały kompleks 

Rzeczka. Sama stacja była też punktem przeładunkowym dla materiałów 

używanych na budowie w górach. Po wojnie znajdowało się na niej dużo 

sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu technicznego). 

Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bocznicy kolejowej na 

stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowadzono kolejkę 

wąskotorową do kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych 

Jugowicach (około 200 m za wiaduktem kolejowym; wybudowano basen, 

prawdopodobnie na potrzeby przebywającej na terenie kompleksu załogi. 

Uregulowano też płynący przez wieś strumień Jaworzynka, którego 

brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym murem. Wzdłuż drogi na 

terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi technicznej. Baraki, to 

raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków 

zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były 

to piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 

12 m. Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną 

oraz elektryczność. Część pomieszczeń wykończono płytkami 

ceramicznymi. Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z 

nich pustaków, częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary 

trzymające stropy. W efekcie, baraki stały się ruiną. 

W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację 

końcową kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład mate-

riałów budowlanych. Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamienia-

łego cementu oraz duże ilości metalowego osprzętu używanego na 

budowie. Stoi tam także fundament po dużym baraku magazynowym. Na 

zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla robotników 

przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały 

jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił 

nazwę Hausdorf i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.

background image

Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, 

wymienić należy fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu 

sztolni nr 2, fundament po takim samym urządzeniu, stojący na wybraniu 

przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz fundament po baraku, który 

stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed sztolnią nr 4 

znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że 

stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy 

jednak nip więcej o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest 

duża hałda kamienia z podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, 

znajdują się przed wlotami sztolni nr 6 i 7. W związku ze zwiększonym 

ruchem samochodowym,  drogę biegnącą przez wieś poszerzono i 

utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono betonowymi 

murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek. Na 

wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy, 

wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię. 

Zbiornik jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być 

częściowo zasilany wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do 

niego z okolicznych betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza 

Włodarza i Jedlińskiej Kopy.

Kompleks Jugowice Górne - część podziemna

Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system 

Jugowice nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, 

do 1992 roku udało się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 

6) i to jedynie częściom. Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu 

pozostawały niedostępne. Dopiero badania prowadzone przez SGP KRET 

pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść i doprowadziły do spe-

netrowania większości z nich.

Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu 

background image

wzgórza o wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego. 

System można podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie 

nr 1-5, do drugiej zaś sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na 

wysokości 486-495 m n.p.m., natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wy-

sokości 492-495 m n.p.m.

Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie. 

Sama sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m 

i kończy się przodkiem.

Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 

31 października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama 

sztolnia ma 109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W 

końcowym odcinku wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga 

poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z odejściem do sztolni nr 4 tworzy system 

wyrobisk chodnikowych o łącznej długości około 230 m. Wyrobiska   są  

w   stanie   surowym,   częściowo   wzmocnione   drewnianą obudową. W 

kilku tunelach stoi woda - około 30 cm. Jest jej szczególnie dużo w 

rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.

Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00 

wierceniach otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie 

potwierdziły, że sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się 

możliwe po przekopaniu zawału na jej wlocie na wybraniu w rejonie tzw. 

piekarni. Nieubłaganie nasuwają się pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4, 

w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze niedostępny? Co takiego 

kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, w którym 

szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość 

sztolni nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od 

największych tuneli znanych nam obecnie. W sztolni występują 

pomalowane farbą fosforową słupy, stojące na wlocie do tunelu, 

niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w biało-czerwone pasy 

background image

mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet samochody 

ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi przez 

całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, 

co wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.

Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie 

jak ona ma zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-

3 m.

Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie 

sztolni nr 5. W zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości 

około 3 m w kierunku wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że 

sztolnie te miały stanowić zwartą całość.

Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie 

systemu Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 

492 m n.p.m., nr 7 - 495 m n.p.m.

Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie 

korytarz przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której 

zamontowano stalowe drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi 

korytarz jest zawalony na odcinku około 5 m. Tuż za zawałem znajdują 

się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i pierwsze. Jednak za 

nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m, która 

dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał 

ten utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy 

około 5-6 m i głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były 

próby dostania się do tunelu poprzez wykonanie szybu.

Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w syste-

mie Jugowice. Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim 

rozkopaniu przez koparkę około dziesięciometrowego, zawalonego 

odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu zawału natrafiono na 

skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki wąsko-

background image

torowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku 

sztolnia posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się 

on na bocznych ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe 

części. Pod stropem wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają 

stropu. Końcowy odcinek o długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 

2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości. Odcinki sztolni przed i za 

betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe, cała sztolnia 

pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas 

nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku 

odkryto starą gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, 

aby w sztolni był pożar, na co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana 

warstwa „sadzy".

Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi 

około 460 m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 

4 200 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, 

choć w kilku miejscach są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi 

o wartości poznawcze, to podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i 

w zasadzie niczym od innych się nie różnią. Jedynie wyrobiska między 

sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, choć przeszkodą będzie tu dosyć 

trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu ciągle obsypującej się ze 

zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez SGP KRET w 1992 

roku.

Kompleks Jugowice Górne - badania

Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie 

przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede 

wszystkim wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami 

„wykopkach".

24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo 

background image

szybko udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się 

zaraz przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie 

szybko „skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!

31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokona-

liśmy penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączo-

nego z nią systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników 

natrafiliśmy na zawał odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy 

więc przekopu, jednak zaraz się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale 

zawał wygląda „paskudnie" i mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz 

obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces był i tak ogromny.

Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostę-

pna od wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy

ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,

usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,

mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch

dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie

łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale

worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.

Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia

nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.

Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a 

my już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i 

można wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i 

wodzie, częściowo otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. 

Podobnie jak 1 zawał, który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego 

- tędy nie przejdziemy.

Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami 

Jest 31 października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty 

szelkami i liną do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być 

background image

ponoć szybem wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie 

przekonać „dzięki" grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski, 

czego osobiście doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-

tym metrze. Niestety, tędy również nie dostaniemy się do podziemi.

Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w 

miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół 

jest spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?

Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem 

„robimy" zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło. 

Wiadro za wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian: 

łopata, kilof i przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na 

miejscu i dopiero w kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co 

chwilę wzmocnić belką obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać 

drabinę. Blokowisko skał jest coraz większe i ciaśniejsze. W końcu 

stajemy w miejscu.

Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: 

albo my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i 

prześwitów między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - 

prowadzącą do tunelu. Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro 

tunel jest zawalony. Zawał jest potężny.  Skupiamy na nim wszystkie 

nasze siły i możliwości, lecz po dwóch tygodniach odpuszczamy. Bez 

koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a później jego obudowania - 

nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie tyłów i zrobienie miejsca 

na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak ciasno, że nie da się 

tam nic zrobić.

Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. 

Ale już nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka 

staje przed zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na 

opór, ześlizguje się z niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest 

background image

nerwowa. W poprzek tunelu z zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz 

otwarte do połowy stalowe drzwi. Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 

6 zbudowano standartową śluzę gazową - dwie żelbetowe przegrody, 

dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop tunelu między nimi 

zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka podjeżdża 

pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o 

głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie 

nowego szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do 

tunelu pozostało nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary 

scenariusz: łopata, kilof, przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące 

plecy i najważniejsze - „wspaniałe" letnie słońce. Na porośniętej trawą 

łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z nieba, pot na plecach, 

odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec sierpnia dojdzie do 

8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 metrów - lecz 

dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała się 

twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, 

nie dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu, 

szyb wytrzymał do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom 

nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały się nasze nadzieje na wejście do 

tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!

W czerwcu   1998   roku   postanowiliśmy   ostatecznie   rozwiązać 

tajemnicę sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne 

jest rozkopanie zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się 

koparka Fadroma i mozolnie, godzina po godzinie,  odkrywała wielką 

tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu góry, pojawił się olbrzymi wykop.  

Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów  sześciennych skalnego 

gruzu - krajobraz iście księżycowy.

17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił 

się funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał 

background image

nasze prace. Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem  do 

środka tunelu. Trochę krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy 

przestępcami. Uznano nas za szkodliwy element, przedstawiono nam 

wiele bardzo poważnych zarzutów oraz grożono poważnymi konse-

kwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście przełożeni dzielnych 

Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku. Niemniej, 

zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo-

podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych 

tajemnic Gór Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono 

młody las. A chyba nie ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasami 

Państwowymi o to, aby pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.

Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym 

wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy historia, 

jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie 

ma prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, 

szybkie zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni 

nr 6 oraz nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No 

cóż, może to prawda, a może nie...

Kompleks Soboń - część naziemna

W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty 

ziemne prowadzono głównie w rejonie szczytu góry, w promieniu około 

500 m. Zaopatrzenie w materiały budowlane odbywało się przy pomocy 

kolejki wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej 

przez Kolce na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od 

szczytu góry) od głównego toru odchodziło odgałęzienie do kompleksu 

Soboń. Torowisko kolejki okalało cały rejon budowy i dochodziło w 

dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego źródeł zlokalizowano główny 

skład materiałów budowlanych. W miejscu tym powstała wielotorowa 

background image

bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku. O tym,  jak 

było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:

„Pracuję w nocy przy kipowaniu. Co godzinę nadchodzi

pociąg składający się z 16 wagonów z zamarzniętym 

piaskiem.

Po wykipowaniu piasku i wyrównaniu terenu przesuwani

za pomocą knypli szyny. Gdy tylko skończymy prace przy

jednym pociągu, już nadchodzi następny i znów bierzemy 

się

za kilofy".

Do jakich celów gromadzono tak wielkie ilości piasku, że w miejscu 

jego składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co 

na Soboniu, nie nagromadzono na pozostałych budowach. Oprócz piasku, 

na platformie poniżej, złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki 

skład cementu zlokalizowano też na platformie bliżej szczytu góry, 

niedaleko zbiornika na wodę.

Dla potrzeb komunikacji wybudowano drogę biegnącą z rejonu 

budowy (zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy 

była natomiast druga droga, biegnąca w kierunku Moszny - miała 

połączyć kompleks Sobonia z pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę 

odbywało się z położonego około 100 m poniżej bocznicy niewielkiego 

stawu oraz ze zbiornika na szczycie góry, o pojemności 350 m3, 

zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach Włodarza. 

Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku powyżej 

bocznicy. Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.

Należy dodać, że system transportowo-komunikacyjny kompleksu 

zamierzano rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i torowiskami 

budowano nowy tor kolejki biegnący ponad drogą, po zboczu Jagodzińca. 

Na terenie kompleksu zlokalizowano trzy główne usypiska kamienia z 

background image

podziemi. Pierwsze znajduje się około 50 m obok wlotu sztolni nr 1, 

drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie (największe) zlokalizowano 

między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi Zimna Woda. W 

rejonie bocznicy i składu materiałów budowlanych ulokowano 

najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej 

składu piasku powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on 

trapezowy przekrój, a po dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na 

wprost rowu zlokalizowano dużą stację urządzeń technicznych, typu 

ładowarka-dźwig. Powyżej tego miejsca powstała betonowa   śluza   lub   

pochylnia   wyładunkowa   sypkich   materiałów z kolejki. Jej tor biegnie 

tuż nad nasypem, na którym owa śluza powstała. Pomiędzy torem a 

drogą, znajduje się betonowy fundament po baraku warsztatowym, a 

zaraz obok stoją ceglane ruiny niewielkiego murowanego   budynku.   

Poniżej   betonowego   rowu   widać   ślady po istniejących tam dwóch 

betonowych budowlach. Około 100 m na północny-zachód od tego 

miejsca (po drugiej stronie drogi) zlokalizowano drugą, mniejszą 

bocznicę. Dokonywano tam napraw lokomotywek i wagoników. 

Świadczą o tym kanały naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela 

niewielki mur oporowy. Obok torowiska znajduje się także fundament po 

baraku warsztatowym, w którym pracowały komanda naprawcze.

Około 150 m dalej, na trójkątnej platformie obok torowiska, 

rozpoczęto budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki basen 

z wystającymi z dna podstawami pod urządzenia techniczne. 

Przeznaczenie tej budowli nie jest znane. Kilka metrów obok stoi 

fundament po, najprawdopodobniej, murowanym budynku.

Szeroko zakrojone prace, głównie ziemne, prowadzono także na zbo-

czach wzgórza, w którym drążono podziemia. Idąc torowiskiem od 

bocznicy na południowy-wschód, docieramy do miejsca, gdzie w prawo 

odchodzi krótki, boczny tor. Wybudowano tu jednokondygnacyjny, 

background image

żelbetowy bunkier o wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi 

na około 50 m wykop w kształcie litery T. W swojej środkowej części 

wykop jest dwukrotnie głębszy niż na skrzydłach. Poniżej niego 

rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów pod duże, żelbetowe 

budynki.  Ślady wskazują na zamiar wybudowania  8-9 tego typu 

konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto już 

stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej  wokół Sobonia. Są 

to jednopiętrowe budowle, mające 24,4 m długości oraz 11,5 m 

szerokości. W rejonie wykopów znaleźć można ślady maskowania robót, 

które wykonywano dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu 

na specjalnych słupach  (ich podstawy widać obok bunkra) drobnej 

metalowej siatki, z wplecionymi plastikowymi, różnokolorowymi liśćmi. 

Drugim sposobem było sadzenie wokół budowli kilkunastoletnich drzew, 

wkopywanych w ziemię w wielkich, betonowych donicach. W 

opisywanym rejonie znajduje się około 100 drzew posadzonych w ten 

sposób.

W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10 

drzew oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku, poniżej 

wlotu sztolni, wybudowano małą ceglaną wartownię, natomiast na 

zboczu ponad sztolnią zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100 

m od niego stoi na niewielkiej platformie fundament po kompresorze, a 

300 m dalej, za hałdą, przy samym torze kolejki, znajduje się ujęcie wody 

w postaci hydrantu. Obok leży fundament po ceglanym budynku. Dalej 

tor kolejki krzyżuje się z nowo budowaną drogą, a jeszcze dalej 

zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego toru, które kończy się 

ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm gleby. 

Tymczasem na zboczu wzgórza położonego pomiędzy Włodarzem a 

Moszną, nieco powyżej  szczytu Sobonia, wykonano duży wykop. 

Prawdopodobnie zamierzano tu wybudować zbiornik wodny

background image

lub przepompownię.

Z gotowych budowli należy jeszcze wymienić małą, ceglaną 

wartownię, wybudowaną przy trasie, wzdłuż Marcowego Potoku Dużego 

do Głuszycy. Ponadto przy drodze biegnącej zboczami Jagodzińca do 

Głuszycy, na jej pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się 

ruiny nie znanego z nazwy obozu.

Kompleks Soboń - część podziemna

Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masy-

wie Włodarza, kryje w swoim wnętrzu najmniej chyba znany podziemny 

system. Jego tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony w samym 

sercu góry, w środku gęstego lasu. Ludziom, nie znającym dobrze terenu, 

bardzo trudno odnaleźć w labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą, 

prowadzącą do wlotów tuneli.

Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę z 

trzech kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim zboczu 

na wysokości 650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-

zachodnim zboczu na wysokości 648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na 

południowo-wschodnim stoku na wysokości 652 m n.p.m. Wszystkie 

wloty leżą przy wybudowanej w czasie wojny kamiennej drodze, 

biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni zasłonięte są 

obwałami oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować. 

Szczególne problemy sprawia odnalezienie wlotu sztolni nr 1, a jest to 

jedyne wejście, którym można dostać się do środka, co też ..czynimy".

Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto 

jesteśmy w tunelu. Biegnie on w kierunku południowo-wschodnim i ma 

216 m długości. Początkowy odcinek jest „klasyczny": trochę wody, 

wszechobecne błoto, co kawałek kilka metrów obudowy, siady instalacji 

elektrycznej i torów kolejki. Dopiero po około 100 m zadają się 

background image

poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej stronie, na drugim 

skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach 3 x 2,5 m, 

posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to 

proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie 

tunel, leżący naprzeciw sztolni nr 2, poszerza się i zyskuje czworoboczny 

przekrój. Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.

Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego 

skrzyżowania w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze 

sztolnią nr 2. W miejscu tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m, 

będący efektem niewielkiej różnicy w poziomach, przy kuciu tuneli z obu 

stron. Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m. Sztolnia ma wlot przy tej samej 

drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia natrafiamy na 

naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz, 

natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawianego zawału, 

idąc ze sztolni nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do 

głębokości 1 m.

W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad 

wspomnianym zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.

Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie 

góry), leży wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to 

około 350 m na północ od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z 

powodu zbyt małej grubości skał nad stropem, początkowy odcinek 

(około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można wykluczyć) został 

wysadzony, tworząc niewielkiej głębokości podłużne zapadlisko z 

widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście ostatnich 

metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika Grupy 

Badawczej „Góry Sowie" z lat 1975-77, czyli okresu, kiedy podjęto 

próbę pokonania wspomnianego zawału):

„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3, 

background image

natrafiając na sztucznie wywołane zawały. W jednym z 

nich znajduje się niewielki metalowy zbiornik. Natomiast 

w ostatni zawał, do którego udało się dotrzeć, ale którego 

ze względów technicznych nie udało się przejść, wchodzą 

tory kolejki wąskotorowej oraz przewody elektryczne".

Zawał ten jest jednym z najciekawszych, z jakimi się spotykamy, a 

równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że 

coś się za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co? 

Warto tutaj dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z 

Krakowa. Ma, jak dotąd, niezłe wyniki.

Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m, 

powierzchnia 1 900 m2 a kubatura 4 000 m3. W wielu pomieszczeniach 

znajduje się woda. Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry 

choć w kilku miejscach powstały niewielkie obwały na skutek wietrzenia 

popękanych już od wybuchów skał. Ciekawostką tych podziemi jest 

występowanie w nich kilku luźno leżących fragmentów żelbetowego 

monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.

Kompleks Rzeczka - część naziemna

W kompleksie Rzeczka teren budowy właściwie objął tylko dolinę 

między Małą Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele. 

Przed wlotami sztolni powstała jedna wspólna dla tuneli platforma, 

kończąca się od strony Walimia niewielką hałdą. Jej skromność wynika z 

faktu, że część urobku wywieziono samochodami do Olszyńca i dalej, np. 

na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano go do budowy Dziś oprócz 

skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po moście, który sięgał 

aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody Na tych 

właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II 

wojny światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem, 

background image

że jest to most... amerykański!

Wyżej wymieniona platforma ma około 10 m szerokości i ponad

100 m długości. W kierunku Rzeczki biegnie od niej nasyp torowiska

kolejki wąskotorowej - wywożono nim część urobku na pobliskie 

niewielkie usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma 

(prawdopodobnie stał na niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o 

średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3 znajdują się betonowe fundamenty 

kompresorów. Na drugim brzegu rzeki Walimki są też ruiny po ceglanych

budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco niżej, około

200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po 

tartaku oraz bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi 

tylko na 3-4 m, ale za to szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na małej 

rzeczce, tak potężny most, którego grubość sięga blisko 50 cm? Powody 

są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w zboczu góry Ostra, 

przygotowano wybranie pod kolejną, czwartą sztolnię systemu Rzeczka, 

toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek i 

samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu 

odwadniającego o wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie 

niewidoczny z drogi, właśnie dzięki szerokości mostu. Tunel po około 20 

m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ prawdopodobnie 

prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez

studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych, 

nieznanych dotąd wyrobisk.

Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m 

powyżej wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza 

(odcinek drogi, toru?) oraz duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące do 

jednego z zawałów w hali, między sztolnią nr a 3. W tym miejscu 

znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny, obecnie zasypany.

Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w 

background image

rejonie podziemi, to już w zasadzie wszystko. Nieco dalej, na początku 

wsi, wybudowano dużą i jak na owe czasy super nowoczesną centralę 

telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem Oberbauleitung 

Riese a Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym, już w samej 

Rzeczce, istnieją fundamenty po bliżej nierozpoznanych barakach oraz 

znajduje się jedna ze studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-

Osówka.

System Rzeczka jest chyba najsłabiej rozbudowanym na powierzchni 

systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada 

żadnej gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o 

początku ich budowy.

Kompleks Rzeczka - część podziemna

Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka. 

Jawnym, dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy 

przejeżdżając, zawiesza na nim, a ściślej mówiąc na wejściach do niego, 

wzrok. Wejścia położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to 

bardzo stromej góry Ostra, między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na 

wysokości 557-559 m n.p.m.

Jest to najmniejszy z obecnie znanych systemów, oczywiście jeżeli nie 

bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za 

dwoma zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy 

wejścia, oddalone od siebie o około 40 m. Tunele główne biegną 

równolegle i są połączone poprzecznymi halami.

Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy 

żelbetową wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po 

prawej stronie,  jest wybetonowana wnęka, a po kilku metrach 

dochodzimy do całkowicie obetonowanej komory o długości 33 m, 

szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m.  Komora posiada podwójny, 

background image

betonowy strop i fundament z rowkami na przewody. Hala łączy się z 

tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze jedno połączenie z 

betonową halą. Tworzy je krótki tunel, odchodzący od sztolni pod kątem 

prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim samym kątem. 

W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m, całkowicie 

zalany wodą i wypełniony przegnitymi resztkami obudowy, przez co 

niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą 

podłogą, na którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się możliwe 

dzięki pracom prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w 

Walimiu.

Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze 

wszystkich znanych obecnie hal.  Jej wymiary są imponujące: długość 

około 80 m, szerokość 8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 posiada w 

swojej  środkowej  części (z lewej  strony) dwie komory we wstępnej 

fazie drążenia. Miały się tam znajdować wartownie. Właściwie nie są to 

komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia, którym daleko jeszcze do 

wymiarów wartowni.

Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w śro-

dkowej części przegrodzona zawałem. Za nim łączy się z tunelem nr 2, na 

wysokości obetonowanej hali. Komora jest nie obudowana i ma 

następujące wymiary: długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m. 

Sztolnia nr 3 dochodzi też do opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie 

trzy tunele. Niestety, nie możemy w pełni podziwiać jej  ogromu, bowiem 

w środkowej części (na wprost tunelu nr 2) przegrodzona jest zawałem, 

na który składa się nie wybrana część urobku, mogąca zakrywać  wlot  do 

dalszej   części  wyrobisk.   Tak  więc  pomiędzy sztolniami nr 2 i 3  

istnieje tylko wąskie przejście pod stropem, w dodatku niezbyt 

bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się 

zawał liniowy o długości 12-15 m. Powstał przez wysadzenie warstwy 

background image

skał między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się 

kryje? Nie. Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby 

tunel biegł dalej.

Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest 

dostępna dla zwiedzających. Całkowita długość wyrobisk kompleksu 

Rzeczka wynosi 500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m . 

Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry.

Kompleks Rzeczka - badania

Prace badawcze w podziemiach kompleksu Rzeczka podjęliśmy 

pomiędzy styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowaniu 

obiektu, okazało się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty". 

Najpierw dokonaliśmy przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1. 

Warto było spróbować, gdyż zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych 

części podziemi. Przerzucenie około dwóch ton skał i rumoszu, pozwoliło 

stwierdzić, że tunel kończy się ponad wszelką wątpliwość przodkiem, a 

sam zawał powstał poprzez odpalenie stropowej części chodnika. 

Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze oraz resztki łopaty i 

kilofa. 

Jeżeli chodzi o dwa pozostałe miejsca, to... niestety, zabrakło nam 

czasu. Zaczęła się bowiem adaptacja obiektu dla celów turystycznych i 

dla eksploratorów nie było już miejsca. Co ciekawe, pomimo 

posiadanych sił i środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc, 

choć wie o nich każde dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownictwo 

obiektu, lecz mimo ze taka akcja sprowadziłaby nowe rzesze turystów (a 

co za tym idzie dodatkowe pieniądze), nie podjęto żadnych działań, 

mogących wyjaśnić choćby jedną z tajemnic kompleksu Rzeczka. W tym 

przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia i samego szybu 

wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o 

background image

przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.

Kompleks Moszna - część naziemna

Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo 

mało poznany, a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG 

KRET badań, nie udało się natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami 

sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia w zboczach nie były niestety 

tymi, których szukaliśmy.

Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie 

niewielkiego kamieniołomu, na wschodnich zboczach góry Moszna. 

Istnieją tam ślady po torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w 

kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam też zlokalizowana mała hałda, 

obok której stoi fundament po ładowarce oraz niewielkie fundamenty 

prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w zboczu dwa 

wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypo-

minające wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami, 

znajduje się głęboka na około 4 m, betonowa studzienka.

Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie, 

którego budowę rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na 

Soboń. Ponadto w dolinie potoku, między Włodarzem a Moszna, wy-

budowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi (w zboczu góry) 

wykonano dwa wybrania, których boczne ściany obłożono kamieniem.

Kompleks Moszna - badania

Pod nazwą kompleksu „Moszna" kryje się rejon góry Moszna wraz ze 

wszystkimi śladami na powierzchni, mogącymi świadczyć o istnieniu w 

tym miejscu obiektu podziemnego.

Prace w tym rejonie rozpoczęliśmy od sprawdzenia przekopem 

jednego z wybrań, w którym zamontowano tzw. „futrynę". Po wykonaniu 

głębokiego wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje 

background image

w tym miejscu tunel.

W  kwietniu   1997   roku  przystąpiliśmy   do   przekopania jednego z 

dwóch wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry 

Moszna. Wybrania te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają 

obłożone kamiennym murem boczne ściany i do złudzenia przypominają 

wloty sztolni. Po przebraniu około 2 m gruzowiska, nie udało nam się ani 

zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o istnieniu tunelu. Sprawa ta 

wymaga dalszych badań. Gdyby bowiem w tym miejscu miało nie być 

tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzowisko. Twardy, 

skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie 

całą górę Gontową oraz część doliny potoku bez nazwy, spływającego z 

południowych zboczy Wielkiej Sowy do Ludwikowic Kłodzkich. W 

trakcie budowy wykonywano głównie prace ziemne, a budowle stałe 

dopiero rozpoczęto stawiać.

Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica 

utwardzając jej nawierzchnię oraz budując cały system studzienek i 

przepustów odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4 

budowano od podstaw drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu 

styku obydwu dróg postawiono mur oporowy o długości 47 m. Jego 

zadaniem było umocnienie skarpy, na stromym w tym miejscu stoku.

Zaopatrzenie kompleksu w materiały budowlane odbywało się za 

pomocą kolejki wąskotorowej. Biegła ona z bocznicy kolei normalno-

torowej w Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu o 

około 3 km. W Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż 

do poziomu sztolni nr 3 i 4 za pomocą platformy, poruszającej się po 

background image

szynach ułożonych na stoku góry. Była to taka sama platforma jak na 

Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki wyżej, na poziom sztolni 

nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach sztolni i służyły do 

wywożenia urobku na hałdy oraz transportu materiałów budowlanych do 

sztolni.

W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budo-

wlanych. Pierwsze zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie 

zmagazynowano pewne ilości worków cementu oraz kruszyna Drugie 

składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów sztolni nr 1 i 

2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków ska-

mieniałego cementu.

W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi 

Przed wlotami sztolni nr 3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne 

usypisko znajduje się przy drodze Sowina-Sierpnica około 200 m od 

wlotów sztolni nr 1 i 2.

Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry. 

Istniały tam także wszelkiego rodzaju warsztaty i baraki techniczne. Przy 

budowie kompleksu pracowali więźniowie KL Gross Rosen, dla których 

obóz zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie   

Kłodzkich.   Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały 

jedynie fundamenty pod kompresory, znajdujące się w dolinie poniżej 

wlotu sztolni nr 3. Jeżeli chodzi o budowle naziemne w kompleksie, to w 

zasadzie żadnej nie „wydźwignięto" powyżej fundamentów. Największe 

zgrupowanie obiektów powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1 

i 2, przy drodze Sowina-Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów 

pod fundamenty, a kilka już wybetonowano. Kilka wykopów powstało 

również na zboczu powyżej sztolni nr 3.

To w zasadzie wszystko, co można obecnie napisać na temat naziemnej 

części kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na 

background image

powierzchni systemów w Górach Sowich.

Kompleks Sokolec - część podziemna

Około 5 km od centralnej części budowy, wewnątrz góry Gontowa - 

najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) -  istnieje 

jeden z mniej znanych podziemnych kompleksów. W nomenklaturze 

badaczy nosi nazwę „Sokolec". Jego mała popularność wynika 

prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na uboczu całej Wielkiej Budowy, 

przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o pozostałych 

kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.

Podziemia Sokolca (leżące w tzw. Strefie Zewnętrznej) przez wielu 

badaczy wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojenio-

wym zlokalizowanym we wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się 

mieć rację bytu z kilku powodów. Po pierwsze: Włodyka leży dużo bliżej 

niż np. Osówka. Po drugie: kolejka wąskotorowa łączyła kiedyś Gontową 

z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi Włodyki jest bardzo 

blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na 

Włodyce) zlokalizowany był właśnie w miejscu rozgałęzień kolejki. W 

jedną stronę biegła ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą prosto 

na Włodykę. Zresztą kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na 

samej górze Włodyce, tylko sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa, 

Księżówka) i „kierował się" w stronę Gontowej.

Powróćmy jednak do podziemi Sokolca. Składają się z co najmniej 

dwóch zespołów. Tzw. poziom I tworzą dwie sztolnie, mające wloty na 

północnym zboczu góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze 

łączącej Sowinę z Sierpnicą. Do podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma 

ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m trafiamy na wielki zawał, jaki 

powstał na skrzyżowaniu sztolni z wyrobiskami wartowni. Aby go 

obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy 

background image

ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk 

chodnikowych, gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi 

stemplami. Po drodze mijamy hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną 

o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy do końca wyrobisk i skręcamy w 

lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się do wyjścia. Znowu 

mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała część 

chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m. Jeżeli mamy wodery, 

wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2. 

Wyrobiska tej części są w stanie surowym, nie stwierdzono także 

istnienia szybu transportowego lub wentylacyjnego. Ze względu na 

bardzo kruchy piaskowiec (w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie 

wietrzenie, podziemia są bardzo niebezpieczne. Istnieje w nich dużo 

obwałów, zwłaszcza na skrzyżowaniach chodników. Ciągle też powstają 

nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że będąc w środku, słyszy się 

niemal sypiący ze stropu gruz. Dlatego zdecydowanie odradzam 

zwiedzanie tego systemu. Nie ma w nim nic ciekawego, a cena, jaką 

przyjdzie za tę „przyjemność" zapłacić, może być wysoka.

O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II 

(oddalonym od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580 

m n.p.m. Odległość miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom 

prowadzonym w 1994 roku przez SGP KRET, udało się po części 

wyjaśnić ich tajemnicę. Szczególnie interesująca jest sztolnia nr 3. Już 

sama wielkość wybrania i platformy przed jej wlotem zapowiadają, że nie 

jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni dochodził podwójny tor 

kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego korytarza. 

Tymczasem...

Grupie Poszukiwawczej KRET udało się rozkopać zawał przed wlotem 

sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak, 

że jego spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż 

background image

myśleliśmy - już po około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki 

zawał. Sterczały z niego duże stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z 

niego też woda. Świadczyć to może o dużej długości tunelu i jego 

całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam pod dużym ciśnieniem 

woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego zawału wiąże się 

obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi i raczej nie będzie 

prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika 

3,5 m a wysokość 3 m.

Natomiast jeszcze przed pracami przy sztolni nr 3, dokonana została 

penetracja sztolni nr 4. Jej wlot został wysadzony w powietrze w czasie 

maskowania obiektu. Świadczą o tym resztki lontów znalezione podczas 

odkopywania zawału oraz wyraźnie widoczne w tunelu przemieszczenie 

powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe 

wymiary, tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m szerokości. Jej długość razem 

ze zniszczoną częścią wylotową zamyka się w 100 m.

Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia 

zachowała (jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wypo-

sażenie. Na całej długości tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym 

że na przodku nie są to tory na podkładach drewnianych, lecz wymienne 

zestawy o długości 5 m, połączone metalowymi kształtownikami. 

Montowano je na przodku tylko na okres wybierania świeżego urobku i 

po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka metrów 

za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma 

do przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny jak dotąd, 

oryginalny, zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!

W prawym, górnym rogu tunelu, na wbitych w strop drewnianych 

kołkach zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu 

świeże powietrze. Dziś rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym 

miejscu wznosi się pod strop, trzymany jedną nieco mocniejszą obejmą. 

background image

Zerwany został prawdopodobnie siłą wybuchu. Rurociąg składa się z 

pięciometrowych odcinków rury o średnicy 500 mm, połączonych ze 

sobą na wcisk.

 W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane 

podczas jego budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części 

osprzętu elektrycznego. Niestety, sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do 

zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem górotworu w wyniku 

eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle się 

pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w 

1995 roku powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.

Całkowita długość znanych tuneli kompleksu Sokolec wynosi 860 m. 

Ich powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m

3

.

W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla 

Niemców nie było ważne w jakiej skale kuto podziemia. Skoro wszystko 

miało być obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku. 

Liczyło się miejsce.

Kompleks Sokolec - badania

Prace badawcze w kompleksie Sokolec należą do najlżejszych i 

zarazem najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto 

podziemia. Jest nim piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko 

wietrzejący i rozkładający się zarówno na „fajny" piasek, jak i „prze-

klęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu przekopu, 

konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego) i 

oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.

24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania i 

wykonaniu wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze 

tunelu - tunel stał się rzeczywistością. Okazało się, iż jest w 

nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną zawartością. Nie chodzi tu 

background image

oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko (a może aż) o 

torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i 

elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał znać o 

sobie piaskowiec - z hukiem i trzaskiem powodował kolejny zawał. 

Szczęście, że zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.

Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy 

"wykopki" przy wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny, 

zlokalizowany w 1991 roku przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplo-

zyjne), niestety nie został przez odkrywców „zdobyty". Czyżby 

„Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej tunel aż po 

strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.

Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie 

wody ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że 

po 10 m w sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu 

stwierdziliśmy, iż jest on zalany prawie do połowy swej wysokości. 

Mimo to, rozpoczęliśmy przebieranie zawału. Po ciężkiej pracy udało 

nam się odsłonić z zawału jeden stempel, przerzucić około 2 ton 

ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału tryska woda! 

Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i należy 

go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.

Obecnie, aby ostatecznie zbadać sztolnię nr 3, trzeba zaangażować 

ciężki sprzęt (koparka), szeroko odsłonić wlot tunelu, wybrać muł z jego 

początkowego odcinka i bardzo ostrożnie zacząć przebierać zawał, mając 

nadzieję, że woda nie przebije się przez niego w sposób niekontrolowany. 

Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.

Kompleks Wielka Sowa - ogólnie

Kolejnym rejonem prac, prawdopodobnie zlokalizowanym w tzw. 

Strefie Zewnętrznej, jest obszar masywu Wielkiej i Małej Sowy. 

background image

Wnioskować tak można z faktu, iż więźniowie pracujący w rejonie 

Sokolca, na bocznicy przeładunkowej, rozdzielali materiały budowlane 

na dwie części (zezname świadka). Ta mniejsza część "wędrowała" 

platformami na Gontową. Natomiast, zdecydowanie większa część 

Materiałów ładowana była na ciężarówki i transportowana prosto do 

Sowiej Doliny, gdzie w czasie wojny Niemcy prowadzili wielką, 

podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w rzeczywistości 

to w masywie Wielkiej Sowy należałoby oczekiwać istnienia 

gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem 

pośrednim na istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień 

nie udało się ustalić zakresu robót wykonywanych przez komando Eule. 

Takie komando istniało, tyle tylko, że nie wiadomo co robiło. A może 

budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche Eule"? Jeżeli tak było, 

to nie wykonało swojej pracy dokładnie do końca, bowiem na 

powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne ślady, 

wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy 

drodze opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam 

można klamry do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe worki 

cementu oraz drobne elementy techniczne, charakterystyczne dla budowy 

podziemnego obiektu. Kilka małych hałd znajduje się także w rejonie 

Łąki Sikorskiego. W dolinie Sowiego Spławu wybudowano niewielki 

zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie potoku 

Walimka wybudowano  kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik,  sieć  

rurociągów  oraz  przebudowano  drogę trawersującą zbocza masywu. 

Natomiast, w samej Sowiej Dolinie powstał duży zbiornik na wodę i 

kilka studzienek zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia 

podziemi jest odnalezienie na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego 

odcinka nasypu, po którym poruszała się kolejka wąskotorowa 

(znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkładach). Udało  

background image

się  odkryć  kilka bardzo  ciekawych małych tuneli, wchodzących do 

wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały 

badania, są to stare wyrobiska górnicze pochodzące z XIX wieku i nie 

kryją żadnych tajemnic. Na wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich 

tuneli poszukiwawczych (najdłuższy ma 70 m) o nieregularnym 

przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył kwarcowo-

barytowych.   Łączna   długość   wyrobisk   nie   przekracza 200 m. 

Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.

W Kompleks Wielka Sowa - badania

W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy 

całą górę wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie... 

jeszcze raz wzdłuż i wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani 

jednego tunelu z lat 1943-1945. Ich maskowanie jest perfekcyjne choć 

kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już na ich tropie...

Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko - 

zaczynamy czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni. 

Jesteśmy  zaskoczeni.   W  twarde  dno  wchodzi  kamionkowa rura o 

średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A „bulgot" słychać dalej...

Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni), 

przynajmniej dla nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo', 

może nie tyle tunel, co szczelinę między skałami. Rozkopanie poszło nam 

bardzo sprawnie do momentu, gdy stwierdziliśmy, że owa szczelina 

przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co robić? Szybka 

decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc", głowa 

powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na 

początku brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej 

jest już znośnie - aż do 27 metra - gdzie powstał zawał.

Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opada. 

background image

Jesteśmy przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,, 

gruz, błoto, błoto, błoto i wciąż przybywa wody. Jest jej za mało, aby 

pompa ją wessała, a za dużo, aby siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.

- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" -

pyta Piotr.

Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze 

świeży odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię 

(dziękujemy!). Następuje chwila konsternacji, potem szybki powrót do 

domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie straszne błoto - żółte, lepkie i 

ciężkie. Tunele ciasne, nieregularne, kończą się obwałami. Gdy 

wychodzimy na zewnątrz, wyglądamy jak wielkie kule błota. Niestety, 

znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele 

to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).

W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy 

około 5 m. Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki 

(kantówki) oraz stalowe pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie 

wzrosło, gdy zeszliśmy na dno wykopu - okazało się wybetonowane. 

Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy wykopki. Czyścimy beton z 

ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i znowu rozczarowanie 

To nie zamaskowany szyb a zwykły fundament, pospiesznie wylany i 

niedokończony.

Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować 

jeszcze jedno ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło, 

wycieka woda, słowem jest interesująco.  Przydałaby  się  koparka, ale 

niestety koszty...

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka 

amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich 

background image

był kompletny, należy również kilka słów poświęcić kompleksowi 

zbrojeniowemu w Miłkowie.

W jego skład wchodziła fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka 

prochu Dynamit AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych 

wyrobiskach nieczynnej kopalni węgla kamiennego Wenceslaus oraz w 

wydrążonej przez więźniów części podziemnej we wnętrzu góry 

Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po pierwsze: 

Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli 

podlegało de facto AL Riese. Po drugie: znaczna część produkcji 

materiałów wybuchowych z Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką 

Budowę. To właśnie z podziemi Włodyki pochodził donarit - materiał 

wybuchowy, którym drążono tunele Olbrzyma. Po trzecie: na terenie 

fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie ona poprzez 

podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma. 

Po czwarte: rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się 

właśnie w stronę Sokolca, który prawdopodobnie miał stanowić pod-

ziemne zaplecze magazynowe dla obydwu fabryk.

Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki 

zbrojeniowe. Ich lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i 

wyrobisk kopalni, zamkniętej jeszcze w latach 30. z powodu częstych 

wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło 151 górników). 

Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów

dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano 

liczne schrony, bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach 

ziemią i małymi drzewkami. Do wszystkich tych obiektów 

doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony był przez 

liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.

Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część 

kompleksu. Nie ma o tym żadnych wzmianek. Wiadomo natomiast, że 

background image

podziemia te istnieją. Zeznania więźniów pracujących na powierzchni 

mówią o gigantycznych tunelach we Włodyce, w których ginęły tysiące 

ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż nieraz widziała ludzi 

pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do szybu 

windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem wyglądali 

upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo 

wlokło się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników 

prochu.

Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit 

AG. Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych wlotów 

tuneli leży w tzw. gorącej strefie. Do dnia dzisiejszego cały masyw 

Włodyki jest bowiem wprost naszpikowany amunicją różnego kalibru i 

wszelkie prace w tym rejonie są zdecydowanie niewskazane. Podobnie 

rzecz się ma z penetracją wyrobisk kopalni. Tutaj metan jest najlepszym 

strażnikiem.

Niestety, nie mogę, tak jak to robiłem przy opisach innych komple-

ksów, podać danych liczbowych dotyczących podziemi, bowiem ich po 

prostu nie znam. Przynajmniej na razie.

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania

W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszelkie 

prace terenowe są bardzo ryzykowne. Z powodu ogromnych wprost ilość 

amunicji artyleryjskiej zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej w 

marcu 1997 roku podjęliśmy próbę przekopu jednego z wklęśnięć w 

zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu. Niestety mimo 

przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze 

przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.

Podobnie rzecz się miała z penetracją sztolni o polskiej nazwie 

background image

Wacław I (niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb 

wentylacyjny, udało się nam zbadać jej przebieg na długości około 200 

m. Do połowy długości jest ona obudowana betonem, ciąg dalszy to 

obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą, około 50 m od przodka, 

po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdopodobnie kryją 

dostęp do dalszych chodników. Zawały są jednak na tyle niebezpieczne, 

że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto 

ryzykować.

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Jeżeli chodzi o naziemną część kompleksu zamku Książ, to prace w 

nim prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w 

promieniu około 1 km. W zamku prowadzono roboty polegające na 

przebudowie części pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych 

celów. Niestety, w wyniku tej przebudowy bardzo ucierpiało wyposa-

żenie zamku - m.in. w sali Krzywej, Konrada i w hallu Bolka zerwano 

zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej części zamku wzmocniono 

drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto przebudowę dużych sal 

na mniejsze pokoje, prawdopodobnie dla żołnierzy pułku ochrony 

Führera.

Z drugiego poziomu piwnic zamkowych wykuto do pierwszego po-

ziomu podziemi szyb klatki schodowej. W związku z tymi pracami, w 

jednym z pomieszczeń na parterze zamku ustawiono kompresor, niszcząc 

przy okazji piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.

Na głównym tarasie przed zamkiem, obok wlotu szybu wenty-

lacyjnego, zlokalizowano skład materiałów budowlanych, natomiast 

przed budynkiem biblioteki zbudowano tajemniczy, żelbetowy zbiornik, 

w którym, jak mówią świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby 

background image

jakieś próby z uranem?

Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji 

kolejowej   Wałbrzych- Szczawienko   poprowadzono   do   kompleksu 

torowisko kolejki wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego 

parkingu i amfiteatru, do rejonu podziemi. Obok parkingu na zalesionym 

wzgórzu zbudowano dwa duże zbiorniki na wodę, zasilane ze studni 

głębinowych w rejonie Lubiechowa. Natomiast rejon samego parkingu 

zajmował obóz koncentracyjny KL Furstenstein. Tuż za parkingiem 

zlokalizowano także dużą przepompownię. Jednak zdecydowanie 

najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki rodu von 

Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą 

komorę, do której doprowadzono z powierzchni 9 okrągłych otworów o 

średnicy około 500 mm. Otwory dają jednoznaczne skojarzenie, że 

przeznaczeniem budowli była stacja wentylacyjna  dla jakiegoś dużego, 

podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane 

studzienki, niestety, obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je 

oczyścić?

Po drugiej stronie zamku znajdowały się wloty trzech sztolni, toteż na 

platformie przed sztolniami powstało kilka baraków magazynowych oraz 

kilka fundamentów pod urządzenia techniczne. Nieco poniżej, na zboczu 

góry, rozpoczęto budowę niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której 

wykopano rów w kierunku rzeki Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie 

oddalonej od trzech pozostałych - nie ma żadnych budowli. Jest tam 

natomiast duża hałda,  sięgająca aż do rzeki Pełcznicy. Po przeciwnej 

stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie Stary Książ, wokół 

którego istnieją ślady po nierozpoznanych pracach. Równie ciekawy jest 

głęboki wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach niemieckich całe 

zamkowe wzgórze miało zostać odcięte od świata, a dojazd do zamku 

możliwy tylko poprzez podziemne tunele. Tunel dla samochodów miał 

background image

biec od strony Świebodzic, natomiast tunel kolejowy od strony tzw. Łuku 

Świebodzickiego. W rejonie tym można znaleźć pewne ślady po 

prowadzonych pracach.  Są one widoczne m.in. w odsłonięciu, gdzie 

przemieszane warstwy ziemi i skał świadczy o ingerencji człowieka w 

głąb zbocza.

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

Podziemia pod zamkiem Książ składają się z nieznanej dokładnie 

liczby poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy: 

pierwszy na głębokości 15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m 

pod dziedzińcem, położonym na wysokości 399 m n.p.m. Tunele wykute 

zostały w zlepieńcu kulmowym.

Do podziemi poziomu pierwszego wchodzimy wejściem, znajdującym 

się na tarasie bogini Flory. Zaraz za wejściem dostrzegamy wylot 

strzelnicy wartowni ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy 

wartownię i skręcamy w prawo. Idąc tunelem mijamy wejście do windy, 

łączącej poszczególne kondygnacje zamku z podziemiami oraz szyb 

klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.

Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana 

część chodnika, dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamko-

wych podziemi, który obecnie jest całkowicie zagruzowany. Tunel 

dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził, wspomniany wyżej, szyb 

aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie komory znajduje się 

jeszcze jedno dojście z tarasu bogini Flory, obecnie zamurowane. 

Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powierzchnię 

180 m2 i kubaturę 400 m3.

Podziemia poziomu pierwszego są obecnie całkowicie niedostępne z 

racji ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej 

PAN. Jako jedyne znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki 

background image

stopień wykończenia, co świadczyć może o wysokim zaawansowaniu 

budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni dolotowych oraz 

sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię-

kszono do rozmiarów hal (5 m wysokości i 5,5 m szerokości). Ponadto w 

podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o 

wymiarach 13 x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby, 

Pełniące następujące zadania:

2  szyb nr 1 - o średnicy 5 m - miał pomieścić windę oraz urządzenia 

wentylacyjne,

4  szyb nr 2 - o średnicy 3,5 m - służyć miał celom wentylacyjnym, 

natomiast w trakcie budowy podawano nim do podziemi beton,

5  szyb nr 3 - o średnicy 0,7 m - wykonany był tylko do podawania 

betonu.

Podziemia zamku Książ są doskonałym przykładem na to, jak pra-

wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach 

Sowich, gdyby je ukończono.

Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4 

100 m2, a kubatura sięga 14 200 m

3

.

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odna-

jdujemy za Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie 

sztolnie wydrążone w skale gnejsowej. Wloty sztolni znajdują się na 

wysokości 480 m n.p.m. Jedyne możliwe wejście znajduje się przy 

drodze, za zakładami. Tunel ma wymiary 2,5 x 3 m. Od głównego 

chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska poprzeczne, a po około 100 m 

sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod kątem prostym. Tuż przed 

background image

skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy niewielkie, ceglane 

komory. Znaczna część sztolni nr 1 posiada obudowę z żelbetowych 

prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni nr 2, 

wydrążono komory na wartownię. W miejscu tym istnieje dziś wielki 

zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita długość 

wyrobisk wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr. 

Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókien-

niczego nr 1. Zespół ten składa się z dwóch sztolni połączonych wyro-

biskami poprzecznymi. Wiemy o tym dzięki zachowanemu w Urzędzie 

Gminy w Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez 

Wojsko Polskie podczas penetracji podziemi. Po spenetrowaniu, wloty do 

obiektu zostały wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa 

się prawdopodobnie z dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na 

zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z powodu zawałów systemie był 

penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się przy drodze 

leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W 

zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Na początku XX wieku, pomiędzy Wałbrzychem a Jedlina Zdrój,

powstał jeden z najdłuższych tuneli kolejowych na dzisiejszych
ziemiach polskich. Ma długość 1 612 m. W jego skład wchodzą dwa
równoległe tunele, połączone kilkoma poprzecznymi chodnikami
technicznymi. Lewy tunel (tak go nazwijmy) posiada niewielką komorę
w której wykuto na powierzchnię góry szyb wentylacyjny o głębokości
80 m.

Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu 

powstał schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel 

poszerzono i obudowano żelbetem (cały tunel posiada obudowę ceglano-

kamienną). Co kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się 

wnęki techniczne oraz wyloty systemu odwadniającego! Wszystko niby 

background image

pasuje, tyle tylko, że podobne tunele-schrony, istniejące w innych 

miejscach, posiadają znacząco rozbudowane zaplecze techniczne dla 

pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i pomieszczeń. 

Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma. Pozostaje tylko 

możliwość, że wloty do zaplecza zamurowano. Jest to wielce 

prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest sprawa 

centrali telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej lokalizację w 

rejonie tunelu potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast w terenie 

nie ma po niej śladu. Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko, że bardzo 

enigmatyczny. W 1996 roku w wyniku prac terenowych udało się nam 

odkryć bardzo interesujący tunel, zakończony komorą z zalanym szybem, 

prowadzącym prawdopodobnie do centrali i zaplecza technicznego 

schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, badający szyb, 

potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które 

kierują się prosto w stronę tunelu.

Inne

Poza  wymienionymi   wcześniej   podziemiami  w  Głuszycy  oraz

tunelem-schronem, na interesującym nas terenie znajduje się wiele

innych, nie związanych z II wojną światową obiektów podziemnych.

Są to następujące budowle:

1  „Silberloch" - kopalnia srebra na Przełęczy Walimskiej,

2  tzw. sztolnia uranowa na zboczu Strażowej Góry,

3 kopalnia węgla kamiennego koło Sierpnicy,

4  nieznane z nazwy wyrobiska kopalniane w Jedlinie Zdroju,

5  sztolnia poszukiwawcza w rejonie Lasocina,

6  tajemnicze obiekty podziemne na południowo-wschodnich zboczach 

masywu Wielkiej Sowy - prawdopodobnie kopalnie rud srebra,

7  kopalnie rud srebra w Złotym Lesie,

background image

8  kopalnia barytu w Bystrzycy Górnej,

9  kopalnie barytu „Augusta" w Kamionkach,

11 sieć wyrobisk pokopalnianych zagłębia węglowego Wałbrzych--Nowa 

Ruda-Jugów-Jedlina.

Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich. 

Przedstawiłem Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć zdaję 

sobie sprawę, że jest to zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry 

Sowie.

Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyją-

tkiem podziemi Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.

Nieco inaczej przedstawia się sprawa z budowlami naziemnymi. Przez 

wszystkie powojenne lata były one narażone na działanie różnych 

czynników atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej 

ludności, która dokonała wielu poważnych zniszczeń. Dziś większość jest 

w stanie ruiny. Oparły się jedynie masywne, żelbetowe bunkry i 

fundamenty urządzeń technicznych. Najgorzej wyglądają  budowle 

ceglane, zdewastowane całkowicie w wyniku odzyskiwania z nich cegieł 

i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś opuszczone i 

zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny mech, 

przez co proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym 

jest fakt, że zaplanowano oczyszczenie wszystkich obiektów z roślinności 

i odpowiednie oznakowanie całego terenu tak, aby każdy mógł  bez 

przeszkód dotrzeć do tych ciekawych i unikatowych przykładów 

niemieckiej myśli technicznej i budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II 

wojny światowej.

W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:

Jacek Duszczak

Andrzej Hercuń

background image

Dariusz Korólczyk

Mariusz Mirosław

Piotr Rodziewicz

Paweł Rodziewicz

Andrzej Stasiak

Robert Stonkus

Grzegorz Urbański

Tomasz Witkowski

Andrzej Wojtoń

Piotr Zagórski

oraz

MARIUSZ ANISZEWSKI

Uczestniczyło w nich także kilku innych naszych kolegów, którzy 

dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skalnego 

gruzu w poszukiwaniu nowych tuneli.

CZĘŚĆ VI

PO WOJNIE

12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój 

znacząco wpłynął na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch 

tygodniach walk armie sowieckie znalazły się w samym sercu Śląska, 

zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie sowietów skiero-

wane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów i 

Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie 

rozpoczęły jedną z ostatnich, wielkich operacji ofensywnych tej wojny - 

operację berlińską - zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem 

nie liczyć walk o Wrocław, to na terenie tym panował niczym 

niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia operacji 

opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii 

Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej zdobycie. 8 

background image

maja 1945 roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując 

zadania operacji praskiej i prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej 

sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie tereny Dolnego Śląska. 

Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego 

zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny 

wokół tych miast. Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem 

Wielkiej Budowy, nikt nie bronił Walimia, Głuszycy, setek ton specjali-

stycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności... Rosjanie dostali 

wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego, 

co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie 

bardzo, jako że schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan 

napotykano na każdym pobojowisku. Tak więc i w tym przypadku nie 

robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu (z inicjatywy 

więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i 

wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów, 

którzy przetrwali sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na 

krawędzi śmierci. Niestety, mimo starań lekarzy sowieckich oddelego-

wanych do tej pracy wielu byłych więźniów niedługo cieszyło się 

wolnością. Miesiące morderczej pracy, chorób, bicia, głodzenia zrobiły 

swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci nie-

szczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły 

także tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim 

osadnikom w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukcesywnie 

Niemcach.

Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co 

działo się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddziały 

wojska wybrane ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej przeczesują  

rejon   Wielkiej   Budowy   w   poszukiwaniu   ukrytych   dóbr 

materialnych, pobierają próbki ziemi, aby ustalić w niej zawartość rudy 

background image

uranu, starają się dotrzeć do wysadzonych podziemi. Mimo że przedsię-

wzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa nadal i polega na 

regularnej grabieży sprzętu technicznego oraz materiałów budowlanych 

pozostawionych na budowie. Dzień i noc na wschód podążają transporty 

cementu, cegieł, stali, rozebranych torów kolejki wąskotorowej, instalacji 

elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkiego, co dla 

wyzwoleńczej Armii Czerwonej i ludu uczciwie pracującego przedstawia 

jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja 

przyjrzyjmy  się  raportowi  S.   Styczyńskiego  (pełnomocnika 

Ministerstwa Kultury i Sztuki d/s rewindykacji dóbr zrabowanych w 

Polsce) dotyczącemu postępowania Sowietów na zamku Książ:

„(...) gospodarka Rosjan przez cały 1945 rok, jeżeli chodzi 

o ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym 

wywożeniu rzeczy cenniejszych, co jednak nie miało 

charakteru zorganizowanej akcji. Wywożono meble, 

dywany, obrazy, rzeźby itd. Dopiero w styczniu 1946 roku 

zjechała komisja złożona z wyższych oficerów kwatery 

marszałka Rokossowskiego, która dokonała przeglądu 

całości... W kilka dni później rozpoczął się zorganizowany 

wywóz na wielką skalę, który w lutym objął bibliotekę, w 

marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju w 

barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych rucho-

mości dokładnie łamiąc wszelkie meble, wyrąbując drzwi, 

okna, wyrywając parkiety, boazerie i malowidła tak, że 

wnętrza kompletnie spustoszone przedstawiają stan 

kompletnej ruiny, szczęśliwie jak dotąd chronionej przez 

nieuszkodzony dach. W tym stanie zamek został w 

początkach czerwca przekazany władzom polskim".

Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i pałaców 

background image

Dolnego Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo 

wysoko rozwinięty na tych terenach przemysł oraz komunikacja Właśnie 

wtedy demontuje się i wywozi do Rosji jedną linię torów z odcinka 

Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do ruiny dolnośląski 

przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie słyszał. Razem z 

Sowietami rabunek prowadzą setki band szabrowników kradnących to 

wszystko, czego nie wywiozła Armia Wyzwoliciela. Szczególnie 

tragicznie los obchodzi się z Wielką Budową która przeżywa prawdziwy 

najazd złodziei oraz „legalnie" działających firm, zajmujących się 

odzyskiem materiałów budowlanych. Inż. I. Gisges wspomina:

„Przypomniały mi się lata 1945-47 kiedy to na własną 

rękę organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych 

zakamarków, opuszczonych zamków, dziwnych 

schronów, podziemi, a nawet starych stodół zapchanych 

różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w 

Wałbrzychu, a zapasów było brak. Walim stanowił wtedy 

kopalnię materiałów i urządzeń nie tylko dla energetyki. 

Przywieźliśmy stamtąd m.in. kilka samochodów samych 

tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza profilowego i 

rur kamionkowych...".

A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:

„W miejscowości Jugowice natrafiliśmy na wykopany 

otwór imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów 

kupa żelastwa i materiałów, w szopie kilkadziesiąt 

silników elektrycznych, niezabezpieczony magazyn 

wszelkich typów amunicji. Tam urządziliśmy sobie 

strzelanie z Panzerfaustów. Stwierdzam, że otwór ten był 

już częściowo zasypany prawdopodobnie przez 

wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w 

background image

Walimiu był wybudowany duży schron (!) obok stosy 

amunicji, granatów, Panzerfaustów. Aż strach ogarnia na 

myśl, że podpali to ktoś niepowołany. A dostęp ma 

każdy".

 Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze w 

latach 1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy 

eksplozji. Jest wielce prawdopodobne, że walimskie podziemia mogły 

służyć przez jakiś czas za kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam 

wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim działała jedna z najliczniejszych 

grup Werwolfu, licząca około 150 osób. Jej dowódcą był esesman 

Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred Kramer, 

Kreisgruppe - dowódca Helmuth Nowak i Panzergruppe - dowódca 

Elsner, która dokonywała wszelkich akcji dywersyjnych. Dla porównania 

działająca w powiecie jeleniogórskim grupa Paula Schmidta liczyła około 

20 osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7 

osób.

O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowie-

dzieć się z serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w 

Słowie Polskim:

„Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziem-

nego miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny 

sposób zbadane. Mieszkańcy Głuszycy często na własną 

rękę udają się na poszukiwania rzekomo ukrytych tam 

skarbów, ale w swych wędrówkach dochodzą jedynie do 

głównego tunelu. Bocznych tuneli nikt dotychczas nie 

zbadał. Przygodnych poszukiwaczy skarbów odstraszają 

groźne bunkry i pogłoski o zaminowaniu przejść".

Dobiegają końca burzliwe lata 40. Podziemia są już lepiej znane. 

Armia Czerwona nie znalazła w nich złota ani uranu i w efekcie straciła 

background image

nimi zainteresowanie. Nie stracili go natomiast szabrownicy. Nieprzer-

wanie penetrują podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się 

oderwać, odkuć, podnieść i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom 

jest w cenie. Jednak poza nimi niewielu jest śmiałków gotowych 

zmierzyć się z Olbrzymem, i tylko czasami komendanci okolicznych 

posterunków MO polecali wysadzić wejście do tego czy innego tunelu 

lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ ginęło im pasące się 

tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po zęby w 

znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...

Pojawiają się w końcu pierwsze osoby próbujące rozwikłać tajemnicę 

„walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor. 

Radek, który wraz z trzema kompanami prowadzi oględziny budowy. 

Jednak ppor Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal 

pozostaje tajemnicą. Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w 

1948 roku w niewyjaśnionych okolicznościach wylatuje w powietrze 

jedno z wejść do podziemi Sokolca, co jeszcze bardziej utajnią ten 

kompleks.

Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego. 

Dopiero w sierpniu 1954 roku na terenie Gór Sowieh pojawia się 

kilkuosobowa grupa wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni 

nr 2 w kompleksie Jugowice. To właśnie tej grupie zawdzięczamy 

błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego narosło tyle 

nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu po-

jawia się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała 

na tym terenie i czego dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczyna-

niach następnej ekipy. Ta zawitała na te tereny 23 lipca 1964 roku.

Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie 

ostateczne rozwiązanie zagadki walimskich lochów oraz zebranie mate-

riału dowodowego o zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyniku 

background image

zakrojonych na szeroką skalę prac ekipie dr Wilczura udało się 

zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy oraz zebrać 

wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią-

żających dowodów należą niewątpliwie odkryte w kilku miejscach ma-

sowe groby więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz ze-

znania naocznych świadków zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur 

Żołnierzowi Polskiemu w kilka dni po zakończeniu wyprawy:

„Wyprawa w  Góry  Sowie wzbogaciła naszą wiedzę o 

hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia, 

wzbogaciła naszą wiedzę o sposobach technicznych 

eksterminacji. (...) Góry Sowie to klasyczny przykład 

współpracy kapitału i przemysłu niemieckiego z SS. (...) 

Świadkowie obliczają że przy budowie labiryntów i 

urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm. 

Istnieją jednak dowody, które pozwalają przypuszczał,  że  

ta,  w  Górach  Sowich przygotowywano kwaterę Hitlera i 

kwaterę dla OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w 

których prowadzono roboty tunelowe, drążono góry i 

budowano naziemne urządzenia   obowiązywał   zakaz 

przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z sąsiedniej 

wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy". 

Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego 

terenu panów Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych  w Jugo-

wicach, których zeznania okazały się bezcenne przy odtwarzaniu 

wyglądu budowy i warunków na niej panujących. Niestety do wielu 

rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą bardzo złej atmosfery 

panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że poczynaniami 

członków wyprawy interesowało się KGB i SB, co bardzo utrudniało 

wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku planowane 

background image

rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim. 

Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do 

tego stopnia, że zainteresowanie Wielką Budową znikło na kilka lat. 

Walerian Skrzypczak tak oto wspomina:

„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na 

stację w Walimiu transport więźniów w pasiakach z 

jakiegoś obozu, ale z jakiego nie wiem. Wagonów tych 

było 5. Ilu więźniów przywieziono również dokładnie nie 

wiem. Więźniowie ci zaczęli budować baraki najpierw w 

Walimiu a później w Jugowicach. Więcej transportu koleją 

z więźniami do pracy w   Walimiu nie przychodziło. Z 

opowiadań Niemców zamieszkałych wtedy w  Walimiu, 

którzy kontaktowali się z  pracownikami   OM  wiem,   że   

ogółem   miało   być   tam zatrudnionych co najmniej 38 

tys. ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince

w zamku, i chyba ono tylko mogło być zorientowane 

jakiego rodzaju miały być te budowle i czemu miały służyć. 

Sami Niemcy snuli różne domysły na temat prowadzonych 

prac w głębi gór, jedni mówili, że miała to być jakaś 

fabryka prochu a inni, że miała to być kwatera główna 

Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy 

gestapowcy z  Kętrzyna,   gdzie  poprzednio  taka kwatera  

się  mieściła. Z niedożywienia i złych warunków 

higienicznych wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus 

zmarło około 700 osób a na cmentarzu  w  Walimiu   

znajdują  się   trzy  masowe   groby, w których pochowano 

zmarłych. Pracowali także w Walimiu jeńcy włoscy, 

których zmarło około 22 osoby. Niezależnie od tego 

pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a także cywilni 

background image

robotnicy włoscy, minerzy którzy wysadzali chodniki w 

skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy budo-

wach w Walimiu, znajdował się w Jugowicach, które za 

czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten 

znajdował się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także 

obóz więźniarski w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace 

były ściśle izolowane, na drogach wiodących do góry, 

gdzie prowadzono roboty, stały tablice ostrzegawcze, 

grożące karą śmierci za wejście na teren budowy. Niemcy 

mówili także, że w Głuszycy istniało krematorium, ale 

,gdzie nie wiem.  Mój pracodawca Szymura nie mówił mi 

nigdy o tym, aby malował jakieś kotły wewnątrz 

pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".

 Latem 1972 roku w Walimiu pojawił się pchor. Jerzy Cera Dyspo-

nując ludźmi i sprzętem, rozpoczął dokładne badania nad walimskimi 

podziemiami. Przez kolejnych pięć lat Jerzy Cera przybywał w Góry 

Sowie i prowadził inwentaryzację budowy. Owocem tych wypraw stała 

się obszerna praca dyplomowa, która bardzo dokładnie, jak na owe czasy, 

przedstawiała wygląd budowy oraz problematykę więźniów pracujących 

w jej kompleksach. Poza tym Jerzy Cera zainteresował się szczególnie 

kompleksem Jugowice, gdzie też rozpoczął prace ziemne. Niestety, nie 

udało mu się odkryć żadnych rewelacji i poza inwentaryzacją kompleksu 

nic nowego nie odkrył.

Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upalne 

lato 1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca 

zmierzyć się z Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci 

Politechniki Wałbrzyskiej, kieruje Piotr Kruszyński, późniejszy 

pracownik Centralnego Archiwum Gross Rosen, autor wielu prac o 

Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się jeszcze dwaj 

background image

interesujący ludzie: Tadeusz Słowikowski i Andrzej Nowicki, których 

chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasadzie 

do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich 

występujących, co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwenta-

ryzacji budowli naziemnych, ekipa podjęła próbę przekopania zawału 

przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie Soboń. Próba zakończyła się w 

zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu udało im się dotrzeć do 

kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego zawałem. Zawału 

jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy, że 

wchodzą w niego poderwane wybuchem tory kolejki oraz przewody 

elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą 

Badawczą Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej, 

Podjęła jeszcze jedną próbę rozebrania zawału w kompleksie Soboń - tym 

razem na zawalonym odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się 

nim dotrzeć do zawalonej części chodnika. Niestety, żadnych rewelacji 

nie odkryto. W trzecim roku prowadzenia badan na terenie pór Sowich, 

ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła już poważny zespół badawczy. W 

jego skład wchodzili studenci Politechniki Wałbrzyskiej, górnicy  i  

ratownicy  z  Wałbrzycha,  przedstawiciele  LOK,   delegat Zakładu 

Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg 

badań na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele anomalii 

geofizycznych wskazujących na istnienie podziemnych próżni, czyli 

pomieszczeń, korytarzy lub tuneli, o których dotychczas jeszcze nie  

wiedziano.  W tym samym  czasie na terenie  stacji kolejowej w 

Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono na drewniane paki 

z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że nie są to 

paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zakończenia 

działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawałów. 

Podstawiono koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono na 

background image

caliznę skalną, ponad wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani 

oskardem.

Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry Sowie. 

Na placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który nadal 

prowadził prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie. 

Związane to było z jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów 

rozpoczął pracę w C. A. Gross Rosen w Wałbrzychu. Jego wieloletnia 

praca zaowocowała w 1989 roku wydaniem przez C. A. Gross Rosen 

broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, która jest 

bardzo konkretnym, pobawionym sensacji i fantazji wydaniem 

prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.

W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem 

1985 roku ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła 

pracę przy zawale na wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po 

wykonaniu głębokiego przekopu prace przerwano ze względu na 

obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad wlotem sztolni.

W roku 1991 podjęto jeszcze jedną próbę zgłębienia tajemnic budowy. 

Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kompleksie 

Głuszyca oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole. Wyniki 

badań pozwalają przypuszczać, że w pobliżu KL Dörnhau w Kolcach 

znajduje się kilka nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga 

dalszych prac terenowych.

Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:

„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym 

czasie przed tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja 

stały obrabiarki różnego rodzaju. M.in. rozpoznałem 

kolosa-betoniarkę sporo narzędzi, wewnątrz znaleźliśmy 

dwa motory dieslowskie masę drutu zbrojeniowego i masę 

drewna. Do wewnątrz wchodziło się po torach 

background image

wąskotorówki. Od Niemców w cywilu niczego nie można 

się było dowiedzieć. Nigdy nikt w okresie moich 19 lat 

pobytu tutaj nie wpadł na minę, nie słyszałem aby 

komukolwiek cos się stało. Od pana Stroińskiego, 

mieszkańca Walimia, słyszałem, że w lochach zamku 

hitlerowskiego są pancerne drzwi, których nie można 

otworzyć. Nie pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także 

powiedziała mi o tych drzwiach".

Wczesną wiosną 1992 roku powstała Sowiogórska Grupa Poszuki-

wawcza KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.

Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam 

odkryć przez 4 lata działalności:

1 czerwiec-sierpień 1992 - prace przy odkopaniu i inwentaryzacji 

sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,

2 sierpień-paździemik 1992 - inwentaryzacja Olbrzyma,

3 24 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 1 i 3 w 

kompleksie Jugowice Górne,

4 31 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 2 w 

kompleksie Jugowice Górne,

6 styczeń-luty 1993 - prace w kompleksie Rzeczka, gdzie po 

oczyszczeniu zawału na przedłużeniu sztolni nr 1 wyjaśniamy kolejną 

zagadkę; stwierdzamy ponad wszelką wątpliwość, że zawał kończy 

się przodkiem, a nie jak wielu uparcie twierdziło dalszym ciągiem 

korytarza, do których, co ciekawe, niejeden z nich kiedyś wchodził,

7  luty-czerwiec 1993 - inwentaryzacja Olbrzyma,

8  czerwiec 1993 - realizacja dla potrzeb TVP SA filmu o Górach 

Sowich,

9  lipiec 1993 - rozkopanie zawału przy sztolni nr 7 w kompleksie 

Jugowice Górne,

background image

10 lipiec-październik 1993 - prace przy zawale sztolni nr 6 w kompleksie 

Jugowice Górne,

11 listopad 1993 - odkopanie szybu w kompleksie Jugowice Górne,

12 grudzień 1993 - marzec 1994 - prace na zawale w kompleksie

Włodarz,

13 marzec-kwiecień 1994 - prace poszukiwawcze na terenie kompleksu 

Wielka Sowa,

14 kwiecień 1994 - pierwsze prace przy sztolni nr 4 w kompleksie

Jugowice Górne,

15 kwiecień-maj 1994 - prace przy uskoku w kompleksie Osówka,

16 24 wrzesień 1994 - odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie Sokolec,

17 kwiecień-maj 1995 - ostateczne odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie 

Jugowice Górne,

18 lipiec 1995 - odkopanie pancernych drzwi oraz dalsze prace na 

zawale przy sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne, niestety 

ciągle bez rezultatu,

20 wrzesień 1995 - działalność SGP KRET zostaje zawieszona.

Po zawieszeniu działalności powstała nowa grupa badawcza o nazwie 

THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:

1 wrzesień-listopad 1995 - prace przy starych kopalniach srebra na 

Wielkiej Sowie. Pierwsza informacja o tzw. „CENTRUM",

2 marzec-sierpień 1996 - prace badawcze w rejonie lokalizacji centrali 

telefonicznej „Rüdiger", m.in. odkrycie tunelu z szybem (niestety 

zalanym), wgląd w tajne plany kompleksu Włodarz.

3 wstępne badania terenowe (odkop zawału) na terenie fabryki w 

Miłkowie,

4 lato-jesień 1997 - prace na Siłowni w kompleksie Osówka,

5 jesień-zima 1997 - prace badawcze w podziemiach Osówki (m.in. 

prace na betonowej hali,

background image

6  18 stycznia 1998 - penetracja dotychczas niedostępnej drugiej 

wartowni,

7  wiosna 1998 - wznowione zostają prace badawcze w kompleksach 

Osówki i Jugowic Górnych,

8  druga (konkretna) wzmianka o „CENTRUM",

9  maj-czerwiec 1998 -prace przy „tajemnicach" Kasyna,

10 czerwiec-lipiec 1998 - prace badawcze na sztolni nr 4 w kompleksie 

Jugowice Górne.

CZĘŚĆ VII

ZAGADKI

W chwili, gdy Wilhelm Keitel podpisywał akt bezwarunkowej

kapitulacji Trzeciej Rzeszy, w ludzkich umysłach zaczynały powstawać

pierwsze opowieści o Górach Sowich i ich tajemnicach. W myśl

założenia, że to, co jest nieznane, musi być tajemnicze i nieprawdo

podobne, wymyślano różne nowe teorie o wielokilometrowych 

korytarzach, podziemnych komnatach pełnych złota i kosztowności oraz

o przeznaczeniu „Wielkiej Budowy". W poniższym rozdziale zebrane

zostały wszystkie znane nam historie dotyczące sowiogórskich pod

ziemi.

"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu 

się natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał 

samochód. Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to 

ostrzegali - jeśli otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku 

minutach pełnej ostrych zakrętów jazdy wiedział, że udaje 

się gdzieś w otaczające Walim góry. Samochód stanął, 

uniosło go kilka par rąk. Położono go na drewnianej 

podłodze. Po chwili podłoga drgnęła. Jechali nowym 

background image

samochodem. W końcu samochód zatrzymał się, kazano 

mu wysiąść. Dwóch ludzi wzięło go pod ręce, szli długo, a 

za każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Pod stopami 

była gładka, betonowa powierzchnia. Gdy odwiązali mu 

oczy stwierdził, że znajduje się w jakimś podziemnym 

tunelu wyposażonym w wiele  skomplikowanych 

urządzeń technicznych. Kazano mu poddać konserwacji i 

wybielić duży kocioł. Praca trwała trzy dni, a przez cały 

czas pilnowało go dwóch esesmanów. Nie wolno mu było 

rozmawiać ani patrzeć na przechodzących obok ludzi. Po 

trzech dniach SS z tym samym co poprzednio 

ceremoniałem odwiozło go do domu".

To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nasuwa 

się tylko jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego 

podziemia?

 „Opowiadał mi pewien felczer, Niemiec, że jednej nocy

przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów. 

Ludzie ci byli potwornie owrzodzeni, a właściwie były to 

ślady jakiś ogromnych poparzeń skóry".

Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadcze-

niach Hiroszimy - mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy 

choroby popromiennej. Czyżby jednak bomba atomowa?

Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy 

umocnień Wału Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza w 

Kętrzynie - wspomina o 70 wagonach dziennie, które przywoziły setki 

maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one potrzebne rzekomemu 

miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone pytanie: 

Czy plotki na temat mającego tu powstać atomowego miasteczka 

podziemnego to prawda? Czerwona twarz Dalmusa robi się blada, a 

background image

szare, stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz 

nerwowym ruchem i dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest 

prawda, plany podziemnego miasta widziałem w głównym biurze OT w 

Berlinie i mogę na to przysiąc.

W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energe-

tycznych o grubości od 60 do 120 mm? Dalmus, inżynier przecież, mówi, 

że takich kabli jeszcze w swym życiu nie widział!!! 

Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:

„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali 

na północny-zachód i mówili, że za tymi górami jest 

Waldenburg, a za nimi wielki zamek, w którym mieści się 

ich kwatera.

Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi 

betonowy tunel, którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą 

kolejką przyjeżdżają do nich na inspekcję ich 

szefowie".

A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi 

prawdę, to dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z 

drugiej jednak strony, wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak 

długiego tunelu - w końcu to ponad 20 km! Znane jest wprawdzie 

zeznanie jednego z więźniów, który pod koniec wojny szedł do pracy na 

przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry, ale 20 km to już 

chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia takiego 

chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km. Przy 

siedmiu metrach postępu prac dziennie, to około... 8 lat. Tak więc 

wszystko jest chyba jasne?

„W grudniu 1944 roku zapędzono nas do niezwykle 

ciężkiej pracy. Nosiliśmy olbrzymie, ponad 

dwustukilogramowe rury, z których układano rurociąg. 

background image

Później dowiedzieliśmy się, że Niemcy tą drogą tłoczą w 

głąb tuneli płynny beton. Rurociąg pracował dzień i noc".

W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne 

bunkry, które dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich 

budowli? W którym kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy 

na Włodarzu? A może na Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie? 

Kto wie?

„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po 

zapadnięciu zmroku na ulicach Walimia pojawiły się 

patrole złożone z SS i SD. Tuż przed jedenastą rozległ się 

warkot silników. Na ulicy pojawiła się jadąca z dużą 

prędkością kolumna ciężarówek, wiozących ukryty pod 

wysoko upiętymi plandekami ładunek. Kolumna jechała 

gdzieś w okolice wlotów sztolni. Nasz obserwator nie spał 

tej nocy. Tuż przed świtem zawarczały znowu silniki. 

Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie, nie było 

także przykrywających ładunek plandek".

A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:

„Żołnierze obstawili wieś. Przez blisko dwie godziny 

ludzie słyszeli hałas silników ciężarówek, które 

przejeżdżały przez wieś i kierowały się w góry. Po jakimś 

czasie nastąpiła seria potężnych wybuchów. Wydawało 

się, że grzmią całe góry, że Niemcy za pomocą dynamitu 

chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś o świcie. 

Ciężarówki nie powróciły z gór".

Tyle cytat, a nam jakoś dziwnie pasuje do tej opowieści jeszcze jedna 

historia, mówiąca o osobliwym wydarzeniu.

W połowie lat 60. do redakcji Żołnierza Wolności nadszedł list od 

byłego partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach 

background image

Sowich. Zetknął się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem 

wprowadzenia owej kolumny do podziemi. Wejście następnie 

wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie zasadzonymi 

drzewami, przywiezionymi w beczkach. Niemiec chciał wskazać 

Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych 

okolicznościach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te 

relacje mówią o jednym transporcie, który przybył drogą od strony 

Dzierżoniowa i został wprowadzony do jednej ze sztolni, 

prawdopodobnie w rejonie Wielkiej Sowy. Niestety, nie wiemy nic na 

temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto Wrocławia", czy 

depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu coś z 

rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... " 

Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadko-

wie zwracają też uwagę na o wiele większy obiekt budowany w Sowiej 

Dolinie,   bezpośrednio   schodzącej   spod   szczytu   Wielkiej   Sowy. 

Przebywający w tym rejonie na robotach pan Kosma, mówi, że na po-

czątku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała kolumna ciężarówek. 

Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie Niemcy 

prowadzili wielką budowę. Podobne transporty kierowały się także do 

podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie 

udało się nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w 

dokumentach, jak i w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu 

w masywie Wielkiej Sowy.

Tuż przed zakończeniem wojny na terenie Baustelle, miał miejsce 

jeszcze jeden ciekawy wypadek. Otóż, żołnierze niemieccy, którym 

powierzono eskortowanie samochodu z dokumentacją obozową, po 

przełamaniu frontu polostawili samochód na polu minowym, uprzednio 

oczywiście odpowiednio go zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się 

do  niewoli,   wskazali   to   miejsce.   Wojsko   ściągnęło  ciężarówkę 

background image

zawierającą dokumentację obozową wraz z planami Walimia oraz 

dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk zeznaje:

   „Po ściągnięciu samochodu z pola minowego, 

stwierdziłem że zawartość konwojowanego przez ujętych 

esesmanów samochodu   stanowiły   materiały   

zawierające   pełną  dokumentację założeniową wraz z 

planami Walimia, planami zatrudnienia więźniów   oraz   

dokumenty  personalne  niemieckiej załogi. Z 

dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera 

Lüidecke. Dokumenty te przekazałem w całości 

Wojskowej Komendzie m. Wrocławia Jak sobie 

przypominam dokumenty te  opatrzone  były 

hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą 

numeracją. Wśród tych dokumentów widziałem nazwiska, 

stopnie i przydziały służbowe niemieckich członków 

załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy więźniów. 

Wspomniane dokumenty, gdyby stały się dostępne, dla 

OKBZH we Wrocławiu stanowiłyby stuprocentowy 

materiał dowodowy dotyczący tego zagadnienia".

Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich 

zaginął. Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się 

już nigdy.

Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybu-

chów. Właśnie tej nocy jeden z mieszkańców Walimia postanowił zrobić 

sobie wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami 

zakołysała się ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna 

w panice ukrył się w krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku 

idzie kilka postaci. Szli gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków 

od niego. Zapalili latarki. W świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna 

background image

zauważył, że wszystkie mundury są mocno zakurzone. - Docierały do 

niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez Niemców: No nareszcie 

koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüstewaltersdorf mogli słyszeć 

wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło się 

jasno mężczyzna stwierdził, że znajduje się blisko jednego z wejść do 

podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy, 

że ów człowiek zetknął się, prawdopodobnie, z jedną z grup Werwolfu, 

wysadzającą partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga. 

Niestety, nie udało się nam ustalić, o które podziemia chodzi.

Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w 

1945 roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz, 

że wszyscy bali się okropnie wychodzić z domów, bo jak mówi:  Werwolf 

maskował niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą. 

Prawdą jest, że w powiecie wałbrzyskim działała wtedy jedna z 

najliczniejszych grup tej organizacji i na pewno robiła „coś" w 

walimskich podziemiach.  A przecież miejscowa ludność wiedziała, co 

znajduje się w górach. Trudno bowiem było utrzymać w tajemnicy 

prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak uchylić choć 

rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co 

spotkało pewnego Niemca, który za próbę zdrady tajemnic podziemi w 

Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamiętano także o 

znalezionym w okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka 

mężczyźnie - zginął od ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były 

zupełnie nagie. Warto tutaj dodać, że zostawianie nagich zwłok było 

typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym okresie (aż do dnia 

dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w pobliżu 

Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkrycia 

tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.

Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamo-

background image

witych opowieści o skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w 

przepastnych magazynach Niemcy zgromadzili ogromne ilości artykułów 

żywnościowych. W pierwszych latach po wojnie, kiedy z wyżywieniem 

na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród Niemców i 

Polaków, znajdowała chętnych słuchaczy. Inne wersje mówiły o wielkich 

składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd.   

Inni wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych, 

tak szumnie okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej 

odważni próbowali natrafić na ślad, prowadzący do podziemnego 

skarbca. Szukano robotników, majstrów i wszystkich mających coś do 

powiedzenia o walimskich podziemiach. Obdarzeni wyobraźnią, gotowi 

byli wędrować podziemnymi tunelami do Wałbrzycha, Świdnicy a nawet 

do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na dzień. Ktoś słyszał w 

górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś wreszcie 

widział w lesie dym. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał suszące się na drzewie 

mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na 

gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej, 

gdy w Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor. 

Radek. Ci z mieszkańców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor. 

pokazał im jakiś plan - zaznaczone były wszystkie budynki, drogi i 

wejścia do podziemi. Pamiętają także, że na planie widać było dwa 

wejścia do podziemi, zlokalizowane  na   zboczach  Wielkiej   Sowy.   

Ludzie,  mieszkający w czasie wojny w Walimiu, wiedzieli, że w tamtym 

rejonie są strzeżone wejścia do podziemi, tymczasem po wojnie zniknęły 

one z powierzchni ziemi. Wejścia miały się znajdować na południowym 

stoku góry... czyżby więc jednak Sowia Dolina?

Z osobą wspomnianego już inż. Anthona Dalmusa - majora Wehrma-

chtu, jednego z najważniejszych ludzi na budowie - związane są bardzo 

ciekawe wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kiero-

background image

wnictwo budowy) do Niemiec, ale osiedlił się w Głuszycy. Tam przez 

kilka powojennych lat pracował w zakładach włókienniczych. Chętnie 

rozmawiał o budowie z władzami i udzielił wielu ważnych informacji, 

dotyczących wyglądu budowy.

Oto, jak według niego, wyglądałaby kwatera główna w tym rejonie: w 

Kolcach miał powstać duży dworzec kolejowy, od którego doskonałe 

drogi asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfikacji. 

Specjalne lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu 

Wielkiej   Sowy  obok  drogi Walim-Dzierżoniów. Główne budynki 

kwatery usytuowano na powierzchni, pod 1,5 metrową warstwą ziemi i 

betonu. Z chwilą ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego szybkobieżne 

windy  zjeżdżałyby wraz z dostojnikami  do podziemi.  Tam miały 

znajdować się wielkie elektrownie, a specjalne rurociągi dostarczałyby 

świeżą wodę. Przed niespodziewanymi nalotami chronić miały duże 

stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu kilometrów wokół 

Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi miastami i 

ośrodkami  dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi 

450 żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej 

tajemnicy na trasie Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-

Królewiec-Kętrzyn. Nocami specjalne brygady OT kopały rów i układały 

kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej ziemi. Ponadto 

wszystkie kompleksy miały być połączone tunelami w których kursowały 

kolejki elektryczne.

Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał 

nigdy zastrzeżeń i nie posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do 

tego stopnia poczuł się bezpieczny, że postanowił sprzedać polskim 

władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata 50. 

było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propo-

zycję odrzucono. Co gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkry-

background image

wając jego wojenną przeszłość. Dalmus zniknął z dnia na dzień, po prostu 

zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii, jednak nam wydaje 

się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwidowany za zdradę 

przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek, 

przez UB.

Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do 

powiedzenia na temat budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej 

Niemki, kochanki jednego z oficerów niemieckich, zatrudnionych na 

budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka innych osób, 

znających część tajemnic budowy. Inni, mniej ważni, dostawali listy z 

ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce 

zamieszkania. Wobec takiej sytuacji, do dziś pozostało bardzo niewielu 

ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Niestety nie żyją już 

panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach, którzy 

swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką 

Budowę. Niestety, nie żyje już większość więźniów, którzy przetrwali 

sowiogórskie piekło i składali zeznania przed GKBZHwP w roku 1964. 

Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu niewiele wiedzą. Być 

może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u którego po 

śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu 

państwa, znaleziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to 

legitymacja SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie 

panującej na tym terenie nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę 

dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc o strażniku Gór Sowich i 

niesłusznie oczerniając tego człowieka. Zamieszczone później 

sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na 

zawsze pozostanie strażnikiem sowiogórskich skarbów i esesmanem. Jak 

się okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko 

zaświadczeniem o pracy na terenie Rzeszy w latach wojny.

background image

Swego czasu wśród miejscowej ludności krążyła opowieść o kilku 

niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i 

nigdy nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza 

jeżeli chodzi o rzeczy nieznane. Autor osobiście słyszał niesamowitą 

opowieść o kilometrowych tunelach, w których stoją całe pociągi 

cennych rzeczy, snutą przez pewnego mieszkańca Walimia w jednej z 

piwiarni. Co ciekawe, ów człowiek, jak twierdził, może bez problemu 

wskazać miejsce, gdzie znajduje się wejście do owych tuneli. Na prośbę, 

aby to uczynił, zasłonił się złym stanem zdrowia (chyba po alkoholu) i 

brakiem czasu.

Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP, 

nadano sprawie Gór Sowich duży rozgłos, pisząc m.in. o zawalonych 

wejściach i niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do 

Konsulatu Generalnego PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez 

Bernharda P. Oto treść tego listu:

„W połowie 1950 roku zetknąłem się w lokalu z 

górnikiem pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w 

podpitym stanie. Zapytał  mnie   skąd pochodzę,  więc  

powiedziałem, że z Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał 

się bardziej poufały i zaczął mi sugerować, że zapewne 

zostałem stamtąd wyrzucony przez Polaczków. Zataiłem, 

że opuściłem Górny Śląsk dobrowolnie jeszcze przed 

wojną i potakiwałem mu kiedy wyzywał na Ruskich i 

Polaczków. W pewnym momencie zaczął mówić o 

Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobowiązany do 

pracy na terenie budowy w charakterze sztygara i 

odpowiadał za stanowiskowy postęp robót. W wielu 

chodnikach magazynowano amunicję, granaty, pięści 

pancerne i bomby lotnicze. W miejscu gdzie 

background image

zamontowano drzwi pancerne znajduje się wiele skrzyń z 

zamku księcia von Pless, który koło Wałbrzycha miał 

zamek na wysokiej górze. Czy stamtąd coś wydobyto nie 

mógł mi powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany 

i ponad dwa lata spędził w więzieniu. Teraz już nie 

pamiętam jak się nazywał ale wiem, że miał krótkie 

niemieckie nazwisko. Całą tą sprawę przyjąłem jako 

bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby kłamał. 

Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.

Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard 

Pióretzki 

P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu, 

Drezna Lipska, Sudetów. Tego on dowiedział się od SS 

gdyż był mężem zaufania NSDAP. Czyżby więc skarbiec 

Rzeszy zlokalizowano właśnie w Górach Sowich? Wiele 

wskazuje, że tak "

Równie sensacyjne są historie poszczególnych kompleksów. Krąży o 

nich niezliczona  ilość,  nieprawdopodobnych wręcz, opowieści. 

Przedstawię je poniżej, opisując każdy kompleks osobno.

Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia. 

Wspomina on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdu-

jący się ponad 3 km w głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno 

miejsce, w którym zawał zamyka dalszą drogę, a gdzie możliwe jest 

występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o zawał na przedłużeniu 

dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono całą ścianę, 

tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi. 

Niestety, trudności techniczne w postaci wielotonowych odłamków 

skalnych uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945 

roku  właśnie   stamtąd  wydobywał  się  na  powierzchnię   charakte-

background image

rystyczny, mdły zapach rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o 

nim jeden ze świadków, który znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele 

wskazuje, że właśnie w podziemiach Włodarza zamknięto skazując na 

straszną śmierć kilka tysięcy więźniów z transportów, których losu nie 

znamy:

„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami 

wyprowadziły kilka tysięcy odzianych w strzępy ubrań 

szkieletów. Kolumny ruszyły w głąb Gór Sowich. Jedno 

jest pewne. Te ostatnie kilka tysięcy więźniów nigdy nie 

dotarło do stacji w Jugowicach, ani nie przeszło przez 

Walim".

Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w 

1938 roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś 

prace pod nadzorem SS. Jak ustaliliśmy, wyżej opisywany fakt miał 

miejsce nie na Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie 

faktycznie wydobywano rudę uranu. Niemniej nie możemy z całą 

pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu Włodarza nie prowadzono 

żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.

W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany 

kompleks Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna 

historia. W zasadzie jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie 

jest, opisywany już dokładnie, zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez 

Jerzego Cerę w latach 70., w którym natrafiono na ślady istnienia 

dalszych tuneli, być może wykończonych w całości.

Stosunkowo dużo ciekawych informacji udało nam się zebrać na temat 

następnego kompleksu o nazwie Osówka. Zdecydowanie najbardziej 

tajemniczym obiektem naziemnym tego kompleksu jest tzw. Siłownia, 

żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny 

tylko na jednym poziomie. O istnieniu dalszych poziomów świadczą 

background image

zawalone klatki schodowe, szyb windy oraz kanały o głębokości 

przekraczającej głębokość dostępnego poziomu:

„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich 

otworów. Plut. czołgał się 8 m w głąb. Dalszą drogę 

odcięła mu woda. Próbne sondowanie wykazało, że woda 

sięga jeszcze głębokości kilkunastu metrów (patrz akapit 

poniżej). Otwór, o którym mowa skierowany jest mniej 

więcej pod kątem 45

w głąb budowli. Istnieją pewne 

przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się 

idealnie pod omawianą budowlą są z nią połączone".

Do relacji tej idealnie pasuje wiadomość, jaką przekazał nam Piotr 

Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza świecę 

dymną. Po kilku minutach dym buchnął z kilkunastu otworów na jej 

powierzchni. Kilka dni później jego kolega, przebywający w podziemiach 

Osówki, mówił mu, że podziemia są zadymione tłustym, żółtawym 

dymem, takim samym jak dym ze świecy dymnej. Człowiek ten nie 

wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby więc istniało 

połączenie między Siłownią a podziemiami? Jeżeli tak, to byłaby to 

niemała sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się 

konieczne oczyszczenie szybu klatki schodowej, jako że jest to jedyne 

miejsce rokujące nadzieję na odkrycie czegoś ciekawego. Jak bowiem 

wiadomo, każde schody dokądś prowadzą, w tym przypadku do wnętrza 

Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.

Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, dopro-

wadziły do bardzo ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu 

klatki schodowej oraz wybraniu zalegającego w niej gruzu okazało się, iż 

jest ona połączona z szybem domniemanej windy. Szyb windy, mający 

początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe pomieszczenie o 

średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią 

background image

kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu 

wychodzą liczne rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku 

możliwości technicznych nie dokonano gruntownego zbadania dna 

pomieszczenia. Wstępne badania wykazały, że jest wybetonowane i 

posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów 

stalowych średnicy 30 mm.

Ciekawostką jest fakt, że uderzenia młotem w ściany okrągłego 

pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało 

między nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za uskokiem, w 

niezbadanych jeszcze tunelach.

Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe 

studnie o średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie 

pozwala stwierdzić, że mają po kilkanaście metrów głębokości. 

Przeprowadziliśmy także kilka doświadczeń ze świecami dymnymi. 

Zaowocowało to ustaleniem ciekawych połączeń w systemie Kamion-

kowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania, które prawdopo-

dobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.

Dużo interesujących miejsc znajduje się także w części podziemnej 

kompleksu. Na przykład, do dziś nie zbadano dokładnie dna szybu 

wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż 

trzech stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu? 

Podobnie ma się sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał 

między poziomami tuneli w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele 

jest niemal pewne, a to z racji wody, która spływając z górnego poziomu 

ginie w nim całkowicie, nie wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie 

miała innego odpływu, już dawno zalałaby wartownię pod strop, 

tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od miejsca wsiąkania wody 

dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam moment powstania 

zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku w trakcie 

background image

maskowania podziemi. Wersja ta funkcjonuje wszędzie do dnia 

dzisiejszego, jednak my dotarliśmy przy pomocy Piotra Kruszyńskiego 

do zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego 

człowieka penetrującego po wojnie podziemia Osówki. W lipcu 1945 

roku, kiedy ów człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze 

światło (!), a wszystko wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka 

godzin temu. Leśniczy zeznaje, że był w rejonie wartowni i nie widział 

żadnego zawału. Widział natomiast tunel biegnący prosto w głąb góry, w 

który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od tunelu odchodziły w obu 

kierunkach boczne tunele i hale. Jak twierdzi, ze strachu nie penetrował 

całego labiryntu. Wspomina także, że po zajęciu budowy przez Rosjan 

został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik po 

kompleksie. Kiedy Rosjanie poznali system, szybko zrezygnowali z jego 

pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko.  Leśniczy był jednak  

ciekaw  co  tam  robią i  podpatrzył, że ze sztolni nr 2 wychodzi na 

powierzchnię taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz 

że wynoszą ze środka dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra. 

Co ciekawe, jeden pojemnik niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy. 

Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś możemy tylko przypuszczać, że 

były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki ziemi, do badań na 

obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później leśniczy 

znowu odwiedził rejon wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący 

dalszą drogę a jednocześnie sztucznie łączący obydwa poziomy 

podziemi.

Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wyposażenie. 

W jakim bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybudowano aż 

dwie ceglano-betonowe tamy z urządzeniami hydraulicznymi? Nam 

nasuwa się tylko jedno przypuszczenie. Sztolnia nr 3 miała służyć jako 

punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym fakt, że tuż nad 

background image

wejściem do niej wykonano dużych rozmiarów wykop pod 

nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna wersja sugeruje, 

że w trakcie budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w 

związku z tym budowę przerwano, a tamy postawiono, aby regulować 

wypływ wody na powierzchnię. Na przykład tylko nocą.

Kompleks Jugowice jest sam w sobie sensacyjną historią - żaden inny

nie wprowadził tyle zamieszania. Stało się tak z powodu niedostępności

wnętrza kompleksu do penetracji. Dopiero nasze prace w ostatnich

latach wyjaśniły większość niewiadomych. Według mieszkającego

w pobliżu sztolni pana Milanowskiego, te słynne stalowe drzwi w szto

lni nr 6 były po wojnie otwarte! Przed nimi, natomiast, leżały na powie

rzchni dwie stalowe szafy pancerne zawierające jakieś papiery. Jakie,

nie wiadomo. Szafy zabrano na złom w latach 50. Poza tym, aż do

wczesnych lat 50. większość wejść była dostępna i sama natura doko

nała ich zawalenia. Od wojny była zamaskowana tylko sztolnia nr 4,

która wydaje się być centralną w całym systemie. Podobnie jak odkryty

Przez nas szyb wentylacyjny na zboczu Chłopskiej Góry. Bardzo cieka

wy szczegół podaje pan Maciejewski w swojej pracy o górach. Jak

Pisze: W ciągu czterech miesięcy od zbudowania pierwszego baraku

więźniowie wykuli 18 otworów w skałach. No cóż, my dotychczas

zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przyp-

uszczenia, ale gdzie pozostałe?

Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według 

pewnej relacji, w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór 

Sowich, penetrowała m.in. podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas 

prosto jedną ze sztolni, minęli po kolei sześć poprzecznych hal, a dalej 

nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy tylko dwa poprzeczne ciągi hal, 

a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć - zbadaliśmy go dokładnie i 

ponad wszelką wątpliwość kończy się przodkiem. Pozostaje zatem tylko 

background image

zawał na przedłużeniu sztolni nr 2. Jego przekopanie może wnieść wiele 

nowego do kształtu podziemi w tym kompleksie. Nasza grupa na razie 

nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze jedno 

osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym 

mostem naprzeciw platformy pod sztolnię nr 4. Istniejący w nim zawał 

może doprowadzić do rozwiązania tajemnicy kompleksu, ponieważ tunel 

biegnie prosto pod znane nam podziemia, które prawdopodobnie miał 

odwadniać.

Wiele tajemnic kryje w sobie także nieco oddalony od serca budowy 

kompleks Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko 

4 wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje 

mówią aż o 11 wejściach zgrupowanych na trzech poziomach. Gdzie 

zatem szukać pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do 

niektórych sztolni można dostać się za pomocą ceglano-betonowych 

studzienek z powierzchni ziemi. My dodamy jedynie, że faktycznie 

zlokalizowaliśmy kilka takich studzienek, leżących poza zasięgiem 

znanych podziemi. Co ciekawe, studzienki są zagruzowane, lecz mimo to 

słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej głębokości. Czy 

sięgają do podziemi? Tylko ich oczyszczenie może dać odpowiedź na to 

pytanie.

A teraz ciekawostka. Od wielu mieszkańców tych okolic słyszeliśmy o 

pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urządzenia 

do... wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta 

Pani. My osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród 

miejscowej   ludności  bardzo   często  prowadzi do wymyślania 

opowieści pozbawionych jakichkolwiek realnych podstaw. 

Na koniec warto dodać, że w rejonie kompleksu Sokolec istnieje 

jeszcze jedna sztolnia, której kształt i historia owiane są tajemnicą. 

Chodzi o zlokalizowaną przy dolnych hałdach u podnóża góry sztolnię, 

background image

powstałą prawdopodobnie  w  latach  50.   Według  naszych ustaleń 

próbowano tam eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod 

nadzorem KGB i UB żołnierze karnego batalionu. Do dziś żyje niewielu 

żołnierzy tego batalionu. Wejście do sztolni jest obecnie zamurowane ze 

względu na wzmożone promieniowanie. Niestety, nie udało nam się 

znaleźć powiązania tej sztolni z wyrobiskami z okresu wojny, choć nie 

jest wykluczone,  że jest to jedna ze  sztolni kompleksu  Sokolec, 

rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w 

rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go 

należy szukać w pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej 

wysokości.

Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związa-

nych jest z zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której 

stoi. W zasadzie do dnia dzisiejszego nie ustalono ostatecznie ilości 

poziomów podziemnych wyrobisk. Znane są dwa poziomy, jednak może 

być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są jeszcze nie odkryte 

pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu, aby 

spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały 

charakter amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej 

zawartości tych tuneli jest po prostu nietaktem. Nie zadano sobie też 

trudu sprawdzenia całego szybu transportowego - w bezmyślny sposób 

zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano szybu windy, choć na jej 

tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że zamek ma 5 

pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w 

których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym 

poziomie podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał 

wieloletni opiekun zamku, niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione 

wiosną 1945 roku i obok nich posadzono bluszcz, którego gałęzie pnąc 

się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku. W okresie 

background image

zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono pewne prace 

poszukiwawcze, podobnie jak i wcześniej czyniła to Armia Czerwona. 

Nie doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdzających istnienia 

podziemnych skrytek, ani je negujących. A przecież z analizy 

dokumentacji zamku i zeznań świadków jednoznacznie wynika, że nie 

wszystkie pomieszczenia zamku zostały dokładnie zbadane, Czy te 

wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel? Jeżeli tak, to kto 

miał interes, aby tajemnice zamku nie zostały odkryte? Nie wiadomo.

Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w 

skałach, na których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi  z KL 

Fürstenstein pod nadzorem OT, a obóz mieścił się w okolicy dzisiejszego 

parkingu. Niewiele natomiast wiadomo o tym, że w dolinie rzeki 

Pełcznicy istniał drugi obóz. Przebywali tam górnicy z Donbasu, 

zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe, górnicy nie pracowali w 

znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o nazwisku 

Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych 

górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatru-

dniano tych kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje) 

zlikwidowano pod koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy 

sprowadzono pana Weissa do podziemi stwierdził, że obok jednego z 

bocznych korytarzy znajdowało się duże pomieszczenie. Dziś jest tam 

gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że kiedy 26 lutego 1945 roku 

opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był obetonowany. Na to 

samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z OT - który 

wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych 

okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszcze-

nia, które obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów 

pracujących przy betonowaniu chodników zlikwidowano. W miejscu, 

wskazanym przez tych dwóch panów, przeprowadzono w latach 80. 

background image

próbne odwierty, jednak na głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i 

trzeba było przerwać prace. Kilka metrów dalej ściana, gdzie dokony-

wano odwiertu, kończy się. Grubość betonu nie przekracza tam 60 cm. 

Dlaczego więc kilka metrów dalej beton ma już ponad 1,5 m grubości? 

Oto słowa człowieka, który był w czasie wojny zatrudniony w OT jako 

kierowca:

„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane, 

takie jak cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze 

siedział mój szef, sierżant SS, poczciwy człowiek. 

Materiały dowoziłem na dziedziniec zamku, z którego 

wybito szyb do podziemi. W czasie rozładunku musiałem 

opuścić samochód. Myślę, że dlatego, bym nie widział 

więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego razu, 

a było to w ostatnich tygodniach wojny, jak zawsze 

poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę 

oddalił się i wrócił z wiadomością, że w kursie powrotnym

zabierzemy pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku, 

gdzie  w  dużym  pomieszczeniu  leżała  masa  

drewnianych, izolowanych papą skrzyń. Miały napisy w 

języku niemieckim — Ostrożnie!!! Cenny ładunek!!! oraz 

wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste. Sierżant 

powiedział, że jeżeli chcę, to mogę pogrzebać w nich. 

Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic 

w nich nie znalazłem. Potem zaczął się załadunek. 

Wszystkie skrzynie wywieźliśmy na leśną polanę i 

spaliliśmy. Sierżant mówił, abym jak najszybciej 

zapomniał o tym wydarzeniu, gdyż skrzynie zawierały 

ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i 

lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich 

background image

dniach wojny sierżant ostrzegł mnie, że SS likwiduje 

wszystkich mających związek z tymi skrzyniami. 

Uciekłem ".

Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam 

ustalić, pod koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z 

cennymi rzeczami, a w momencie zajęcia zamku przez Armię Czerwoną 

po transportach tych nie pozostał nawet najmniejszy ślad Należy 

przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w podziemnych komorach, w 

metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście lat temu T. 

Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic 

zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku. 

Niestety, była już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych 

podziemi dotrzeć można przez kilka zamaskowanych studzienek 

znajdujących się na zalesionym zboczu.

„Byłem wtedy strażnikiem na parkingu. Zajechał 

mercedes z niemieckimi  tablicami.  Wysiadło 4 

eleganckich panów. Spytałem jak  długo  pozostaną na 

zamku.  Odpowiedzieli, że jakieś 4-5 godzin, bo chcą 

odpocząć i posiedzieć na tarasie. Czas płynął powoli. 

Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś 

taki niespokojny, więc poszedłem na zamek. Niestety nikt 

tam nie widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad 

dwie godziny i zacząłem się denerwować. Zaczęło się 

ściemniać, gdy Niemcy wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli 

do samochodu - zabłądziliśmy - rzucił jeden z nich i bez 

słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie pytanie - 

czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych 

studzienek?" 

Do podziemi - twierdzi pan Słowikowski - można dostać się np. Przez 

background image

kolektor ściekowy.  Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono 

go w najmniej dogodnym terenie, pod skalnym masywem zamkowego 

wzgórza. Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki 

Pełcznicy. Nasuwa się pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie 

poprowadzono w tym miejscu, dlaczego poprowadzono go pod dwoma 

hipotetycznymi tunelami kolejowymi dochodzącymi do zamku. Komu na 

tym zależało, bo przecież z kolektora, przy niewielkim wysiłku, można 

przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż kolektora biegnie  tor 

kolejki wąskotorowej.  Można stąd wywieźć przedmioty o dużym 

ciężarze i objętości. A propos tuneli kolejowych, to chodzi 

przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi 

miały dojeżdżać pociągi specjalne. Tunele mają biec od torów linii 

kolejowej Wrocław-Wałbrzych, a ich wloty mają znajdować się w rejonie 

tzw. Łuku Świebodzickiego i obok stacji Wałbrzych Szczawienko. W 

rejonie Łuku faktycznie istnieje odcinek zbocza góry nienaturalnie płaski 

z młodym drzewostanem, zbudowany, jak wykazały badania, z luźnych 

skalnych okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod 

ostrym kątem - idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do 

takiej oto opowieści: żołnierz Wehrmachtu jechał na urlop pociągiem do 

Wałbrzycha.  W  Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał 

wszystkim, aby przesiedli się na lewą stronę i pod żadnym pozorem nie 

patrzyli w prawo. Żołnierz pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał 

w jakby tunel zbudowany z siatki maskującej rozpostartej nad wąską w 

tym miejscu doliną. Wtedy właśnie ukradkiem zerknął w prawo. 

Zobaczył kilka rzędów wagoników kolejki wąskotorowej, wypełnionych 

urobkiem oraz wlot tunelu w zboczu. Czyżby jednak prawda?

Z tunelem tym związana jest jeszcze jedna historia: pod koniec wojny z

kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km 

trasy zapadł się pod ziemię. Jedno jest pewne. Pociąg ten nigdy nie dotarł 

background image

do Wałbrzycha. Na 61,1 km była bocznica, z której tor prowadził tunelem 

do podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z 

lokomotywy, dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz 

dwóch wagonów z nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch 

wagonach? Czy złoto Wrocławia? Bardzo możliwe.

Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą 

stronę rzeki przerzucony był most pneumatyczny (!), którym Niemcy 

mogli toczyć nawet wózki kolejki wąskotorowej. Most ten, a także to co 

tam  robiono,   chronione  było   największą tajemnicą.   Wawrzyszek 

zeznaje ponadto, że pod koniec wojny w podzamkowych tunelach ukryto 

wiele transportów napływających z całych Niemiec. Mówiło się 

wówczas, że w skrzyniach zgromadzono skarby kultury francuskiej, w 

tym Bibliotekę Narodową z Paryża. A na koniec taka oto ciekawostka 

(czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold - naukowiec przeprowa-

dzający doświadczenia z medycyny lotniczej, w tym testy w kabinach 

ciśnieniowych — wspomina:

„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany. 

Ewakuowano nas na Śląsk, do zamku baronowej. Nie 

pamiętam jak się  nazywał. W podziemiach zamku 

próbowałem lotu w rakiecie. Badałem swoje reakcje. 

Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".

Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie, 

bo go to nie interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono 

produkcję jakiś części do samolotów. Było to na krótko przed za-

kończeniem wojny.

A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający 

się na front, nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy 

zostali zaproszeni przez SS na kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz 

oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu nie tknął. Kiedy zobaczył, 

background image

że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął udawać, że z nim 

także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z innymi zupełnie 

nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w nieznanym kierunku. 

Uciekł wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z 

Górami Sowimi, skoro razem z więźniami pogrzebano tam także 

strażników?

Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac i 

zbrodni. Z każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach, 

niszczeją budowle naziemne, umierają świadkowie. Coraz trudniej nam 

odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc. Czy zdążymy? Jedno jest 

pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym tematem jak 

Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić 

Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w sposób 

racjonalny je wytłumaczyć. Za dużo bowiem narosło mitów, 

nieporozumień i kłamstw, nie przynoszących nikomu pożytku, a często 

prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co działo się na ich terenie w 

latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny światowej 

i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba 

w końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie 

wojny nazywano Górami Śmierci...

CZĘŚĆ VIII

ZAKOŃCZENIE

Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z naj-

większych tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybi-

tniejsi badacze historii wojskowości, techniki fortyfikacyjnej i poszuki-

wacze skarbów. Każdy z nich znajduje w Górach Sowich „coś" dla 

siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę budowy i jej przeznaczenie, 

background image

miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy i dokonują 

inwentaryzacji, poszukiwacze  skarbów pędzą za „nieznanym".  Są i tacy, 

którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się rozwikłać 

tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od 

szeregu lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej Budowy, staram 

się dotrzeć do nowych tajemnic, tuneli i... skarbów. A do odkrycia zostało 

jeszcze wiele - bardzo wiele. Poza ostatecznym wyjaśnieniem 

przeznaczenia przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym, koniecznie trzeba 

rozkopać i zinwentaryzować wszystkie zawały, które zagradzają dziś 

dostęp do tajemnic. Są to:

1 zawał w podziemiach kompleksu Osówka - tzw. uskok,

2 zawał sztolni nr 4 w kompleksie Osówka,

3 zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego nr 2 w kompleksie

Osówka,

4 zawał w sztolni nr 1 w kompleksie Włodarz,

5 zawał (po zlokalizowaniu) sztolni nr 5 w kompleksie Włodarz,

6 zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Soboń,

7 zawał w sztolni nr 2 w kompleksie Rzeczka,

8 zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego w kompleksie Rzeczka,

9 zawał w sztolni nr 4 w kompleksie Jugowice Górne,

10 zawał w sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne,

11 zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Sokolec,

12 zawały sztolni fabryki zbrojeniowej Mölke-Werke,

13 zawał na wlocie tunelu kolejowego prowadzącego do podziemi 

kompleksu Książ,

14 odgruzowanie obiektu tzw. Siłowni w kompleksie Osówka,

15 lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu 

Moszna,

16 lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu 

background image

Wielka Sowa

17 oraz wiele pomniejszych zawałów i osuwisk.

Aby zadanie to stało się wykonalne, potrzebne są pieniądze i to,

niestety, niemałe. Potrzebni są sponsorzy, aby prowadzić trudne prace

terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.

Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryza-

cji oraz biorąc udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem 

sobie prywatne zdanie na temat przeznaczenia Olbrzyma. Otóż uważam, 

że zespół kompleksów zlokalizowanych w Górach Sowich miał stanowić 

(po ukończeniu budowy) gigantyczny kompleks zbrojeniowy, który 

poprzez kompleks Sokolca byłby połączony z istniejącymi już 

zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku Książ miał być 

natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym 

opieram swoje przemyślenia? Porównując plany podziemi Włodarza, 

Osówki, Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się 

w oczy ich „inność". Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne 

obiekty. Z jednej  strony proste sztolnie, regularne skrzyżowania, 

monotonia powtarzających się przecznic i hal, a z drugiej strony 

nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby wind i 

klatek schodowych. Te obiekty nie mogą służyć temu samemu 

Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki 

V-2 o kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba 

wszystko. Te same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.

Mieczysław Mołdawa w  swojej  pracy pt:   Gross Rosen,  obóz 

koncentracyjny na Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:

"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach 

przy budowie ukrytych w Górach Sowich zakładów 

zbrojeniowych podlegających Luftwaffe (broń rakietowa) 

i mających służyć programowi Riese. Dla tego programu 

background image

założono w 1944 roku szereg komand polowych do 

drążenia wyrobisk pod hale tunelowe podziemnych 

fabryk".

Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:

„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z 

ośrodkiem studiów broni powietrznych oraz inspekcją 

specjalną (Sonderinspektion) budowy fabryk 

podziemnych w masywie Gór Sowich. Komando małe 

założone w 1944 roku. powiązane z pobliskim komandem 

Wustegiersdorf budującym kompleks zbrojeniowy (...)".

Myślę, że jest to, jak do tej pory, najbardziej wiarygodna i sensowna 

charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.

CZĘŚĆ IX

KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?

Najbardziej prawdopodobna wersja „wydarzeń", choć wydaje się, że 

także najbardziej... błędna. Podstawą rozpowszechniania tej wersji są 

opublikowane wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa, 

którzy właśnie o „Riese" piszą jako o nowej kwaterze głównej budowanej 

w górach koło Wałbrzycha. Pozornie wszystko pasuje, bowiem właśnie w 

górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek Książ, gdzie właśnie 

powstawała kwatera główna, natomiast „Riese" wcale nie jest 

zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by 

pasowało: w górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd. 

Ale i o tym wspomina Albert Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej 

w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.

Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych 

background image

budowano? Jedną, dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą 

fantazją badaczy twierdzi nawet, że wszystkie podziemia rejonu Walim - 

Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór podobnego zespołu z 

rejonu Kętrzyna. Co więcej, niektórzy już nawet podzielili podziemia dla 

poszczególnych organów, i tak np.: Rzeczka przypadła Goebelsowi,

Włodarz miał być dla Goeringa a Osówka dla Hitlera. Fantazja ludzka

nie zna granic.

SCHRONY DLA WOJSKA?

Wersja szeroko propagowana we wczesnych latach powojennych przez 

przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podziemia 

"Riese" miały służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej armii. 

Totalna bzdura - nikt przy zdrowych zmysłach nie "zapychałby" 

podziemi wojskiem, gdyż w ten sposób przestawało być mobilne i nie 

posiadało kontaktu z rzeczywistością.  Chyba, że miałyby to być schrony 

przeciwatomowe ...

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

Wersja raczej nierealna. Nikt normalny nie buduje centrum bada-

wczego, którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy 

wojna zbliża się ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze, że pod 

koniec 1944 roku wydał rozkaz przerwania wszystkich budów, których 

ukończenie przewidziano po 1945 roku. Może to sugerować, że „Riese" 

miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to nie do końca odpowiada 

prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią o 1948 roku, co 

świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".

BROŃ ATOMOWA?

Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli 

przyjąć, że „Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia, 

background image

budowanego w Sudetach z wielkim rozmachem, a w jego skład 

wchodziły m.in.:

1 zakłady elektroniki rakietowej w Litomierzycach,

2 zakłady wzbogacania ciężkiej wody w Mieroszowie,

3 zakłady wzbogacania uranu w Kowarach,

4 zakłady systemów rakietowych w Górach Izerskich,

6 i być może zakłady-montownie broni „A" w Walimiu i Głuszycy.

Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowadzeniu 

w Góry Sowie grupy fizyków i chemików ze Skandynawii, którzy 

podobno prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i jak sądzę - 

jedyne możliwe do zrealizowania. Jak wiadomo w marcu 1944 roku w 

związku z nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który 

pod dowództwem gen. Erharda Milcha zajmował się budową nowych, 

najczęściej podziemnych zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z 

narad Sztabu Myśliwskiego mówi o rozpoczęciu pod koniec 1943 roku 

budowy 6 wielkich zespołów fabryk dla przemysłu lotniczego.  „Riese"  

zaczęto  budować  również pod koniec   1943  roku - czyżby zbieg 

okoliczności?

VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?

Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich 

jedni mówią o lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2  ale tek 

naprawdę nie ma żadnego znaczenia co miało być produkowane Rakiety 

czy samoloty - nie istotne, ważne, że miała to być produkcja zbrojeniowa.

V-7?

Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora 

background image

Witkowskiego i jego „bardzo interesujących" informacji (ciekawe skąd?) 

o wszelkiego rodzaju latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach. 

Jednak wartość tych informacji jest, powiedzmy, dyskusyjna.

Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twier-

dzi, że w Ludwikowicach Kłodzkich, w dawnej kopalni Venceslaus 

istniał wielki ośrodek badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka" 

(żelbetowa konstrukcja w kształcie wielokąta służąca do testowania 

startujących z niej obiektów dyskoidalnych).

Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt 

znajduje się w Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym 

innym jak chłodnią (zdjęcia obiektu do wglądu na stronach: 220-221).

Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatun-

kowy, to ja nie mam nic więcej do dodania.

WUNDERWAFFE?

 Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla 

jednych miała to być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń 

wysokich temperatur lub broń radiologiczna, jeszcze inni wspominają o 

działach elektromagnetycznych lub o wielkich działach, czołgach i 

rakietach, które swoimi wagomiarami miały rozstrzygnąć losy wojny. Ale 

zejdźmy na ziemię. Niemcy, owszem, byli wizjonerami przyszłości  - 

wymyślili i wyprodukowali bronie naprawdę fantastyczne - ale...bez 

przesady.

Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to | 

on oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować 

jakąkolwiek nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć,   poza tym, 

trzeba by przeznaczyć na to niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę 

materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli żadnej z tych rzeczy. 

Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace nad wieloma 

background image

rodzajami nowych broni, jednak w większości jedynym ich efektem było 

wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie budowy 

prototypu. Gdzie więc byłby sens budowy tak wielkim nakładem sił i 

środków skomplikowanych technicznie zakładów produkujących ową 

Wunderwaffe, skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku 

zapaleńców? Poza tym, to nie Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę 

1945 roku na polu bitwy, tylko setki nowych Tygrysów, Messer-

schmittów i U-bootów.

Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia, 

co do przeznaczenia „Olbrzyma", jednak rozsądek podpowiada, że tylko 

produkcja zbrojeniowa mogła tutaj wchodzić w rachubę. Natomiast 

podziemia Zamku Książ bez wątpienia miały stanowić część składową 

nowej kwatery głównej Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to 

przypuszczenia, na których poparcie nie mamy niestety dowodów, 

bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek dokumentacji 

technicznej dotyczącej Gór Sowich. Wielu uważa, że dokumentacja ta 

została zniszczona, jednak bardziej prawdopodobne jest jej utajnienie z 

bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak 

przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może 

stał się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze 

długo nie poznamy prawdy.

CZĘŚĆ X

NA SZLAKU

Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku marty-

rologii. Poprowadzi on nas przez całą, główną część sowiogórskiej 

budowy.

Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej 

samej, na której wyładowywano transporty więźniów pędzonych do 

background image

pracy w górach. Idziemy drogą w kierunku Wałbrzycha i przed rzeką 

Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze, gruntownie przebudo-

wywanej jeszcze podczas wojny. Więźniowie układali kostkę, budowali 

przepusty i studzienki, aby droga była zdolna do przyjmowania ciężkich 

transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był 

do wysadzenia, o czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i 

po około 200 m, po lewej stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i 

wysoki na 5 m (w części centralnej) mur oporowy. Mur wykonany został 

w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie strumień Jaworzynka - 

przy jego regulacji pracowali więźniowie. Również po stronie lewej, ale 

nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie 

nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca 

na Włodarz. Po minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez 

typową, polską wieś, z walącymi się zagrodami, dziurawymi płotami i 

ogólnym nieporządkiem. Po około 20 minutach marszu dochodzimy do 

drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim 

ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On 

także powstał w czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej 

stronie, za rzeką, pojawiają się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej 

o wymiarach 46 x 16m. Baraki te - posiadające m.in. ogrzewanie, 

wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie  inne wygody - zostały  

zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że trzeba było je 

wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi 

betonowy fundament wartowni. Mijamy most na Jaworzynce i po kilku 

minutach, tym razem po lewej, znowu widzimy ruiny baraków, jeden o 

wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi 

znajduje się niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle 

pod górę. Po prawej stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny 

dwóch kolejnych baraków  i po prawej  podobnie.  Jesteśmy w centrum 

background image

kompleksu Jugowice. Dochodzimy do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo 

przez kamienny mostek w polną drogę. Od razu przed naszymi oczami 

wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej znajdują się wloty sztolni nr 

1, 2 i 3. Obok hałdy stoi fundament po kompresorze. Idziemy dalej, 

mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny baraku i dwie niewielkie 

hałdy. Przystańmy teraz na moment przed wlotem sztolni nr 7. W roku 

1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się do środka. 

Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około 100 m 

ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w 

lesie stoją ruiny sześciu baraków obsługi technicznej kompleksu Włodarz 

-jesteśmy już na terenie tego kompleksu. Baraki te także zostały zupełnie 

zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się 

ruiny największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego 

Wolfsberg. Był wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach 

więźniów. Obóz ten pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą 

przez około 500 m, mijamy resztki zabudowań obozu, dalej posuwamy 

się w kierunku Walimia. Około kilometr za obozem zaczynamy ostre 

podejście pod górę, za którą leży Walim. Na górze tej od strony Walimia 

mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości. Szlak wiedzie nas przez 

miasteczko główną drogą i mimo że jest to szlak martyrologii, nie 

przechodzi przez położony nieco   na   uboczu,   przy   żółtym   szlaku,   

cmentarz   ofiar   zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów 

zamęczonych w fabrykach zbrojeniowych Walimia oraz przy budowie w 

górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak 

skręca w prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi 

kompleksu Rzeczka. Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po 

drodze ruiny tartaku, filary mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki 

ceglanych baraków obsługi. Przed wlotem tuneli postawiono  mały, 

kamienny obelisk ku  czci więźniów, którzy oddali życie przy drążeniu 

background image

tuneli. Obecnie podziemia są udostępnione dla turystów, natomiast na 

platformie przed tunelami odtworzony został plac budowy. Przywieziono 

m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i wielkie żelbetowe 

stropice. Udało się odnaleźć kilka wagoników kolejki wąskotorowej - 

ustawiono je na kilkunastometrowym odcinku torowiska. Idziemy w 

kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po 

lewej, na wzniesieniu, stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym. To 

zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w 

czasie wojny. Była to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co 

chyba najlepiej świadczy o ważności sowiogórskiej budowy. Około 500 

m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu skręcamy w prawo. Szlak 

prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po około 15 

minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie 

polną drogą, wśród rzadko rozrzuconych zabudowań kolonii o nazwie 

Rzeczka Górna lub Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25 

minutach dochodzimy do węzła szlaków turystycznych, przecinających 

całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek, zbiornik wody dla 

kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi przez 

ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w 

lewo i schodzi nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym 

dziwnego, bowiem idziemy po nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta 

sieć oplatała teren budowy. W pewnym momencie zauważymy po lewej 

stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o trapezowym prze-

kroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale 

zamaskowany, potężny bunkier. To Kasyno. Obok niego widać betonowy 

fundament stacji kolejki oraz wejście do podziemnego tunelu - przejścia 

pod zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach 

drogi (torowiska), mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej. 

Wśród drzew jest mogiła. Tu leży jeden z tych, którzy za wielką 

background image

przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w podziękach i 

kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już sił, 

aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.

Szlak skręca w lewo, w dół. Po chwili docieramy do wielkiego beto-

nowego monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść 

któregoś z otworów. Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty 

zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni schodzimy w dół, tuż obok nasypu, 

po którym poruszała się platforma wyciągowa. Jesteśmy już na dole.  

Obok drogi widzimy podstawy owej platformy (cztery słupy).Skręcając 

ze szlaku w lewo,  po około 200 m docieramy do udostępnionych dla 

zwiedzających podziemi Osówki. Koniecznie trzeba je zobaczyć.

Wracamy drogą w dół. Mijamy podmokłą dolinę potoku Kłobia i tu 

znajdowała się część obozu Saüferwasser.  Dużo ciekawszy widok mamy 

jednak po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście 

to uprzednio zawalone, zostało rozkopane w lecie 1992 roku przez SGP 

KRET. Idziemy szeroką, brukowaną drogą i co kilkadziesiąt metrów   

mijamy   studzienki   odwadniające.   Droga  jest   doskonale zdrenowana. 

Kilometr dalej wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga 

biegnie do Kole. Szlak wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi. 

Z lewej widzimy budynek fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital 

Dörnhau. Dalej przechodzimy obok głębokich wykopów,  częściowo  

zalanych wodą.  W tym miejscu budowano podziemny dworzec dla 

pociągów specjalnych, które miały przybywać w ten rejon. Za wykopami 

trzeba skręcić w prawo i po krótkim podejściu jesteśmy na kolejnym 

cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni przez  faszystów  

więźniowie.  Ku  ich  czci  wzniesiono pomnik. Po wyjściu z cmentarza 

szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W 

miasteczku tym, obok wiaduktu kolejowego, stoją obecnie opuszczone 

zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4 

background image

dla robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji 

PKP, w którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec. 

Przeszliśmy cały szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba 

najciekawszym szlakiem prowadzącym przez Góry Sowie.

Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mogą 

bez większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy, 

Dzierżoniowa i Wałbrzycha, zarówno do Jugowic jak i do Kole i 

Walimia. Do 1989 roku istniało jeszcze jedno dogodne połączenie, 

chodzi o linie kolejową ze Świdnicy do Jedliny Zdrój. Niestety, ze 

względów finansowych zostało ono zlikwidowane. Nie zlikwidowano 

natomiast połączenia Wałbrzych-Kłodzko, które doprowadzi nas do 

Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na terenie Gór 

Sowich istnieje dobrze rozbudowana baza noclegowa, na którą składają 

się:

2  w Rzeczce cała sieć pensjonatów prywatnych i domów wypoczyn-

kowych (Rzeczka, Borsuk, Krokus, Bartek, Warszawianka),

3 w Zagórzu Śląskim Dom Wycieczkowy Gawra, schronisko mło-

dzieżowe oraz hotel TKKF nad Jeziorem Bystrzyckim, 

5  w Walimiu nocować można w kilku domach wczasowych oraz 

jeździe „U Huberta", w Sokolcu - pensjonaty Wisła oraz Zachęta.

Ponadto o noclegi nietrudno u wielu miejscowych gospodarzy. 

Niektórzy turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,

gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych 

gałązkach". Są i tacy zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do 

takiego noclegu potrzebne są cieple, puchowe śpiwory i odrobina 

doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec chciałbym prosić o 

kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego 

ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.

Świdnica, 2001 

background image

KALENDARIUM BUDOWY

1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje  w Rogoźnicy kl

                        Gross Rosen

1942

- Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.

1943.03

- Początek budowy obozu w Jugowicach.

1943.06.06     - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze 

Skandynawii

1943.06.10     - Początek ofensywy bombowej Aliantów.

1943.06

- Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross 

Rosen

1943.11

- Początek transportów robotników dla potrzeb Śląskiej 

Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.

1943.12

- Powstaje obóz w Głuszycy.

1944.01

- Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek 

drążenia tuneli.

1944.04

- Przejęcie budowy przez Organisation Todt.

1944.04.22  -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL 

Falkenberg

1944.05    - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL 

Wolfsberg, KL Tannhausen.

1944.06

- Powstają obozy KL Erlenbusch, KL Dörnhau, KL 

Märzbachtal

i Zentralrevier im Tannhausen.

1944.08

- Powstaje obóz KL Kaltwasser.

1944.09.22      - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.

1944.09.29    - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór 

gazowych.

1944.10

- Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.

background image

1944.10.19   - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór 

gazowych.

1944.12

- Wysianie w rejon Gór Sowich transportu 20 tys. więźniów, 

których los pozostaje nieznany. 

1944.12.18    - Likwidacja obozu KL Kaltwasser. 

1945.01.14     - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa 

Styczniowa), w KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.

1945.02.14      - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand 

roboczych do

KL Mauthausen, KL Flössenburg i   KL Bergen-Belsen - około

                       6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche. 

1945.02.17      - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy 

przybywa

grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.

1945.02.26      - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek 

prac

maskujących.

1945.03

- Likwidacja obozu AL Hausdorf.

1945.04

- Okres demontażu i maskowania robót w Górach  Sowich.

1945.05.08     - Pierwsze jednostki Armii Czerwonej zajmują Góry Sowie 

1945.05.10  - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese. 

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

(Opracował: Mariusz Kisiel)

Poniższy rozdział ma na celu przybliżenie czytelnikowi problemu 

łączności telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż 

właściwie można już tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na 

stronach internetowych problem ten jest poruszany bardzo marginalnie, a 

niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny. Marginalnie przede 

background image

wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą 

dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów 

archiwalnych, które znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle, 

aby pokusić się o rzeczowe stwierdzenia.

Prace inwentaryzacyjne (terenowe) są utrudnione poprzez liczne 

przypadki demontażu sieci telekomunikacyjnych, co miało miejsce zaraz 

po wojnie. Za proceder ten odpowiedzialne były różne firmy oraz szereg 

„przedsiębiorczych" obywateli. Raporty z prowadzonych demontaży, 

zachowane w archiwach, z różnych względów nie zawsze są 

„wiarygodnym dokumentem". Pracami często kierowali bowiem ludzie 

niedoświadczeni w branży łączności, a tym samym nieświadomie 

przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich rela-

cjach - na których opiera się część współczesnych badaczy (autorów) - 

napotkać można przeinaczenia i błędy, będące zasadniczo konsekwencją 

nieznajomości tematu.

Wraz z rosnącym zainteresowaniem projektem „Riese", pojawiały się 

nowe, sensacyjne wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem 

błędnego tłumaczenia materiałów archiwalnych dostępnych w Polsce. 

Język techniczny zasadniczo różni się od potocznego, oprócz tego sta-

rzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do konwer-

sacji. Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często 

nic nie mówią badaczom tematu lub też mówią nie to, co powinny. 

Nierzadko bowiem przypisuje się im zupełnie inne znaczenie, co wynika 

właśnie z nieznajomości języka technicznego (niemieckiego) z lat 30. i 

40.

Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpre-

tacji, a wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku 

Ochsenkopftunnel (tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na 

zboczu Wołowca. Otóż, odkrycie sztolni zostało szybko powiązane z 

background image

węzłem łączności Rüdiger. W konsekwencji zaczęły się pojawiać 

informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała być umieszczona naj-

ważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za sprawą 

pewnego dokumentu archiwalnego, w postaci mapy z zaznaczonym 

węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.

Pamiętam dobrze atmosferę, jaka towarzyszyła odkryciu sztolni. 

Mariusz Aniszewski  (wraz ze  swoją grupą) po odkopaniu sztolni 

znaleźli na jej końcu szyb o głębokości około 15 m. Był on suchy i widać 

w nim było pomosty wykonane do komunikacji. Pomiędzy tymi 

pomostami porozkładane były drabiny. Ze względu na brak sprzętu, który 

konieczny był do ewentualnego opuszczenia się na dno szybu, penetrację 

odłożono na następny dzień. Tymczasem po przybyciu grupy (następnego 

dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po same brzegi. Ze względu 

na trudne warunki (bardzo duże zamulenie wody i przeszkody w postaci 

podestów), poczynione próby nurkowania nie przyniosły żadnych 

rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekulacje na temat tego 

zdarzenia. Ale jak tu nie spekulować, skoro podczas suchego lata szyb o 

średnicy około dwóch metrów i głębokości około 15 m w ciągu 

kilkunastu zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz 

niespotykana; matka natura czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie 

poznaliśmy odpowiedzi jak to się stało i co kryje zalany szyb; stan wody 

raz się podnosi innym razem opada. Pozostawmy jednak domysły i wątki 

sensacyjne...

W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i 

fakty z prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnienia. 

A zagadnieniem tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejonie Gór 

Sowich. Temat ten, zignorowany przez wiele lat, wbrew pozorom, może 

dać szereg ciekawych wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez 

Riese.

background image

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH

W III RZESZY

Dobrze rozwinięta i elastyczna sieć telekomunikacyjna jest niezbędna 

do zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowo-

dzenia zarówno na szczeblach wojskowych jak i cywilnych. Brak 

sprawnej łączności, a tym samym przekazu informacji, często był 

przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno w polityce, jak i w działaniach 

wojennych.

W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunika-

cyjnych sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost). 

Sytuacja zmieniła się diametralnie w 1937 roku, kiedy to w Zarządzie 

Dowództwa  Wehrmachtu utworzono dział łączności informacyjnej. 

Jednostka ta podlegała szefowi służb łączności lądowej, zaś do jej zadań 

należała koordynacja i ujednolicenie systemów łączności w kraju, a także 

zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w szczególności 

zaś pomiędzy Fuhrerem a poszczególnymi dowództwami. Na realizację 

tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe oraz duża ilość 

kadry pracowniczej. Na wypadek konieczności obrony III Rzeszy 

zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.

Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i po-

czątkowo sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od 

1940 roku, kiedy to Wehrmacht otrzymał zgodę na wojskowe wykorzy-

stanie sieci telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.

Od 1937 roku Poczta Rzeszy stanęła przed koniecznością intensyfika-

cji swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych 

sił i środków szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie 

wysiłku  nastąpiło  po   przejęciu   sieci  telekomunikacyjnych Czech i 

Austrii oraz podczas przygotowań do wojny z Polską. Powstało wtedy 

około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które sfinansował Wehrmacht. 

background image

Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przy-

gotowań ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja 

działań rozbudowy sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespoty-

kaną. W ciągu tylko jednego roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i 

napowietrznych. Na ukończeniu było zaś dalszych 1 300 km kabli. 

Dodatkowo zbudowano 10 central i 35 stacji wzmacniakowych, dla 

zapewnienia  dobrej jakości  połączeń  na znacznych  odległościach. 

Przejęto też sieć telekomunikacyjną Poczty Polskiej, która w wyniku 

działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po 

dokonaniu niezbędnych napraw, dostosowano ją do potrzeb Poczty 

Rzeszy. Nastąpiła też całkowita zmiana w planowaniu dalszego rozwoju 

łączy z defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konieczność 

dalszych  inwestycji.   Poczta  Rzeszy  rozważała  możliwość budowy 

kabli koncentrycznych na kierunku wschód-zachód. W owych czasach 

była to technologia bardzo nowoczesna i o wiele wydajniejsza od 

dotychczas stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była 

bowiem kilkakrotnie większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku 

rozpoczęto prace budowlane dla takiej właśnie linii, lecz zostały one 

przerwane w związku ze zbliżającym się końcem III Rzeszy.

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU 

PRZED WYBUCHEM WOJNY

Pierwszy telefoniczny kabel dalekosiężny FK 34 na trasie Plauen--

Wrocław o długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał 

w latach 1927-1929. W związku z budową FK 34 na terenie miasta 

wybudowano w pomieszczeniach miejscowej poczty stację roboczą 

(centralę telefoniczną).

W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program 

budowy kabli dalekosiężnych (międzymiastowych). 28 lipca 1936 roku 

Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do tego 

background image

programu budowę kabla FK 221 na trasie Legnica-Koźle o długości 

208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i wysokie koszty 

budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221 

zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości 

150 km).

W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM) 

położenie kabla FK 221 na brakującym odcinku Biechów-Koźle. Zadanie 

to otrzymuje najwyższy stopień pilności ze względu na przewidywane 

wykorzystanie tego kabla w związku z „Planem Białym" czyli agresją na 

Polskę. Ze względu na nasilające się kłopoty materiałowe budowa się 

przeciąga.

14 grudnia 1937 roku na naradzie z udziałem Niemieckiego Towa

rzystwa Kabli Dalekosiężnych (DFKG) stwierdza się konieczność

ułożenia FK 221 na odcinku Biechów-Koźle do 15 sierpnia 1938 roku.

Budowa tego odcinka została ukończona w terminie, jednak ze względu

na braki w wyposażeniu stacji wzmacniakowej Świdnica I, kabel jest

początkowo używany w ograniczonym zakresie.

W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW 

żąda od Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK 

221 Zw. Brzeg-Biechów do Nysy. 15 lipca 1938 roku OKW żąda od 

Ministerstwa Poczty ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-

Wrocław o długości 73,5 km. Ułożenie nowego 114 parowego kabla w 

tej relacji miało na celu zwiększenie przepustowości łączy - istniejący na 

tym odcinku kabel FK 26 przestał być wystarczający. Pod presją 

zbliżającego się ataku na Polskę OKW żąda od Ministerstwa Poczty 

układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada 1938 roku OKW zleca 

Ministerstwu Poczty (w ramach specjalnZ programu budowy 1939/1940) 

budowę kabla FK 285 na odcinku Jelenia Góra-Kamienna Góra-

Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica. 

background image

Dnia 9 stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa 

przebiega na linii Gryfów-Jelenia Góra-Kamienna Góra-Świebodzice-

Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Świebodzice-Świdnica. Z 

początkiem 1940 roku następuje wstrzymanie prac przy budowie FK 285.

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-

cniakowej w Świdnicy (Schweidnitz) w późniejszym okresie zwanej 

Świdnica I (Verst A I). Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja nr 

8-10 (Bismarckstrasse). W części naziemnej przypomina dom wielo-

rodzinny, natomiast część podziemna,  znacznie większa powierzchniowo 

od naziemnej, przeznaczona jest na pomieszczenia robocze i wszelkie 

urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający dwa 

niezależne zasilania energii elektrycznej wraz ze stacją transformatorów, 

własny generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską, własną 

studnię, stację filtrów powietrza na wypadek ataku gazowego i 

gazoszczelny system ochrony pomieszczeń technicznych. Wyposażenie 

zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku - świadczą o tym 

daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urządzeń, 

takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatniania 

powietrza. Obiekt jest wybudowany według standardów Deutsche 

Reichspost obowiązujących w czasie pokoju, niemniej jednak jest on 

bardzo dobrze zabezpieczony przed bombardowaniem z powietrza, 

atakiem gazowym oraz przed odcięciem od mediów zewnętrznych, takich 

jak energia elektryczna i woda. W przypadku odcięcia energii 

elektrycznej  pierwszy  ciężar zasilania obiektu przejmują baterie 

akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory 

zasilają najważniejsze .urządzenia do czasu załączenia się, co zresztą 

następuje automatycznie, potężnego agregatu prądotwórczego 

background image

napędzanego dwunastocylindrowym silnikiem Diesla firmy Deuth   

Emisja spalin wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z 

kominów budynku tak, aby me wzbudzać podejrzeń osób obserwujących 

obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna jest też praca agregatu 

umieszczonego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i 

odpowiednio wygaszonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura 

budynku - nie odbiegająca od ogólnych norm budownictwa cywilnego w 

tym rejonie - zapewnia dodatkowy kamuflaż wespół z ogrodem 

założonym nad częścią podziemną stacji wzmacniakowej. Inaczej 

mówiąc, ten bardzo ważny obiekt łączności przy ul. Bismarckstrasse w 

żaden sposób nie wyróżnia się niczym szczególnym ani też nie przyciąga 

uwagi nawet wprawnego i dobrze poinformowanego obserwatora, 

zapewniając mu całkowitą anonimowość.

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II          (RZECZKA)

26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW 

przedstawia plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:

1  FK 81b - na trasie Liberec-Świdnica,  

2  FK 82 - na trasie Wrocław-Świdnica-Szumprek-Opawa o długości 

237 km ..

FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem 

FK 81 a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie 

została nigdy ukończona.

Budowa FK 82 - najprawdopodobniej związana z planem agresji na 

Związek Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na 

terenie Dolnego Śląska, a tym samym na kierunku wschód-zachód. 

Wszystkie te działania powodują duży wzrost znaczenia węzła Świd-

nickiego i wymuszają kolejne inwestycje w jego infrastrukturę. 

Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Ministerstwa 

Poczty z 1937 roku) powoduje potrzebę budowy kolejnej stacji 

background image

wzmacniakowej. Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka 

(Dorfbach) około 25 kilometrów od Świdnicy. Dokładna data oddania jej 

do użytku nie jest znana. Na podstawie postępów prac przy budowie linii 

kablowych można jednak określić przypuszczalny termin uruchomienia 

owej stacji na przełom lat 1941-1942.

Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst 

A II) w Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy, 

częściowo zagłębionej w ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak 

zachowania jakichkolwiek względów bezpieczeństwa i ochrony urządzeń 

poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda pomieszczeniu, ale 

nie posiadającym żadnej klasy odporności, ewidentnie sugeruje 

konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak 

nadzwyczajna sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu na 

budowę lub wykończenie właściwego do tego celu obiektu oraz dużą 

pewnością, że obiekt ten nie będzie celem żadnych ataków w najbliższym 

okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania docelowych 

Pomieszczeń przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej. Tym 

bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy 

bezpieczeństwa dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako 

obiekty całkowicie podziemne o dużej klasie odporności (nie mniejszej 

niż Schweidnitz I) zarówno na ataki gazowe jak i bombowe Tymczasem 

w przypadku Rzeczki nie można mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu, 

zaś porównując ją do stacji wzmacniakowej w Świdnicy wygląda 

dosłownie jak piwnica do przechowywania ziemniaków! Wieloletni, 

nieżyjący już pracownik PPTiT - pan Tadeusz Krawczyk - tak 

relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:

„Pod koniec 1945 roku otrzymałem polecenie objęcia 

kierownictwa nad stacją wzmacniakową Świdnica II w 

miejscowości Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak 

background image

zbudowany z pustaków - była to część socjalna stacji 

wzmacniakowej przewidziana dla obsługi. Część 

techniczna znajdowała się natomiast w prowizorycznej 

piwnicy obok baraku, gdzie były wszelkie urządzenia 

stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym. 

Budynek był w stanie nienaruszonym a wszystkie 

urządzenia cały czas pracowały. Pieczę nad nimi 

sprawowali niemieccy pracownicy Poczty Rzeszy, których 

byłem przełożonym do czasu wymiany ich na polskich 

pracowników. Początkowo ruch na łączach był bardzo 

niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie 

urządzenia zostały zdemontowane i wywiezione do 

centralnej Polski - o ile dobrze pamiętam mówiło się o 

Tarnowie. Nam przysłano wojskową przewoźną stacje 

wzmacniakową, taką na przyczepie. Później obok baraku 

powstał budynek nowej stacji a barak po jakimś czasie 

rozebrano, pozostały po nim tylko fundamenty i obok 

niego niewielka piwnica, w której pierwotnie była stacja 

wzmacniakową".

Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacnia-

kowej była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na 

Związek Radziecki czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą 

wersję, wydaje się, że prace rozpoczęto zbyt późno, aby ukończyć je na 

czas. Pierwotnie plan ataku przewidywał ofensywę na 15 maja 1941 roku, 

jednak   w   związku   z   interwencją   Hitlera   na   Bałkanach w 

Jugosławii i Grecji termin przesunięto na 22 czerwiec 1941 roku. Nie 

mniej jednak plan był przygotowany i podpisany przez Hitlera już 18 

września 1940 roku. Opóźnień w planowanych inwestycjach nie można 

raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym czasie takie 

background image

kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla 

inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta 

miała służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie 

powinno dziwić, bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie 

według znanych dokumentów nikt jej jeszcze nie planował. Gorączkowy 

pośpiech przy uruchamianiu linii kablowej FK 82 i samej stacji 

wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie zrzucić na 

karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji 

na ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt pozostawienia stacji 

Schweidnitz II w prowizorycznych pomieszczeniach do końca wojny, 

nawet biorąc pod uwagę fakt, że Dolny Śląsk był w zasadzie do końca 

terenem względnie bezpiecznym.

Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą 

że na koniec 1944 roku był w pełni ukończony bunkier łączności dla 

stacji wzmacniakowej Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze 

urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc w najbliższej okolicy, bo w 

zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa okolica wchodzi w 

grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia się 

paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczonych na 

stacje wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka należy 

wyeliminować (!) ze względu na niemieckie przepisy dotyczące 

bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny mówiły one wyraźnie, że tego 

typu obiekty mają być osobnymi budowlami, zagłębionymi w ziemi i 

odpowiednio zabezpieczonymi przed atakami z ziemi i powietrza.

RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

W świetle znanych w Polsce dokumentów archiwalnych węzeł łącz-

ności o kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapowo. 

Pierwszy etap w jego historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy 

background image

topograficznej z naniesionym dużym okręgiem sygnowanym rzymską 

cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy telefonicznych i 

teleksowych. Mniejsze okręgi obrysowują dwa tunele kolejowe 

przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo 

niemieckie sztaby oraz sam Hitler często wykorzystywali ruchome 

punkty dowodzenia w postaci pociągów specjalnych, czyli mobilnych 

kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo specjalne 

schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd) 

czy w Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem 

wojny i koniecznością coraz większej mobilności zaniechano ich 

budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące budowle w postaci tuneli 

kolejowych. Rozwiązanie takie było mniej kosztowne i bardziej 

uniwersalne. Problem włączenia ruchomych kwater w ogólnokrajową 

sieć teletechniczną rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposobów. 

W tunelu, do części gdzie miał zatrzymywać się pociąg specjalny, 

doprowadzano  kabel  telefoniczny,  który  był zakończony  głowicą 

kablową. Do niej obsługa wagonu łączności dopinała specjalnie przygo-

towany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym miejscem 

w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:

1  Ochsenkopftunnel niedaleko Wałbrzycha wydrążony pod górą Kleine 

Ochsenkopf. W polskiej literaturze kolejowej góra znana jest pod 

nazwą Mały Kozioł, zaś na mapach turystycznych oznaczana jest jako 

Mały Wołowiec,

2  tunel pod Przełęczą Kowarską nieopodal miejscowości Ogorzelec 

(niemiecka nazwa Dittersbach).

Do obu tuneli doprowadzono kable, które zakończono głowicami 

umieszczonymi w hermetycznie zamykanych skrzynkach, dodatkowo 

zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku 

tunelu pod Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na 

background image

dworcu kolejowym w Jedlinie Zdrój (Bad Charlottenbrunn), gdzie 

przewidywano zakwaterowanie części sztabu. Przyłącz ten najprawdo-

podobniej znajdował się w pomieszczeniu zawiadowcy stacji, w chwili 

obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała pewnością. 

Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dale-

kosiężne o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony 

łączności ruchomych kwater, posiadające urządzenia telefonii wielo-

krotnej umożliwiały zestawienie kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych. 

Łączem sztywnym nazywa się połączenie od punku do punktu, czyli np. 

tunel Ochsenkopf- Naczelne Dowództwo Wermachtu, bez konieczności 

łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po drodze. Upraszczając 

ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący sposób: 

obsługa w wagonie łączności po wybraniu połączenia z Naczelnym 

Dowództwem Wermachtu otrzymywała je bez ingerencji w to połączenie 

obsługi central po trasie połączenia. W praktyce oznaczało to, że o takim 

połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą, 

dodatkowo dla bezpieczeństwa i ochrony przed ewentualnym 

podsłuchem np. gdyby ktoś próbował wpinać się bezpośrednio na 

głowice kablowe w poszczególnych centralach lub stacjach wzma-

cniakowych, przez które takie połączenia przechodziły, sygnał był 

kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych na archiwalnej 

mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój jednakowo.

Zestawiono łącznie 38 połączeń telefonicznych i 20 teleksowych z 

najważniejszymi  urzędami  III  Rzeszy  oraz  centrami łączności w 

różnych miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich to łącza 

do różnego rodzaju central telefonicznych wojskowych i cywilnych. Taka 

konfiguracja oznacza bardzo elastyczny system połączeń, który daje 

praktycznie nieograniczone możliwości porozumiewania się różnymi 

drogami, np. na wypadek zniszczenia części tych obiektów lub linii 

background image

kablowych je łączących. Rozmowę w takim przypadku można 

przeprowadzić  dowolną drogą obejściową. Poniżej przedstawiony jest 

pełny wykaz połączeń wraz z tłumaczeniem nazw kodowych.

4 łącza tel. do OKW         Naczelne Dowództwo Wermachtu
6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne  w  Berlinie,  lokalizacja
                                         nieznana
2 łącza tel. do Annabu

centrala   telefoniczna   OKH   w   obiekcie

                               Zeppelin w Zossen koło Berlina,    wydzielona   

część   tej                                                                                    centrali 
obsługiwała FHQ        
1 łącze  tel. do DV Hochland

centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Donau centrala telefoniczna lokalizacja nieznana
1 łącze tel. do DV Hessen

centrala telefoniczna w Gizen

1 łącze tel. do DV San

          centrala telefoniczna w Rzeszowie

1 łącze tel. do DV Schlesien

centrala telefoniczna w Mysłowicach

5 łączy tel. do LV 1000           centrala telefoniczna OKL w 
Berchtesgaden
10 łączy tel. do LV Irene planowana centrala telefoniczna OKL w 
obiekcie Riese                                                                               podaje się 
także miejscowość Szczawienko
1 łącze tel. do FA Freiburg

centrala telefoniczna w Świebodzicach

1 łącze tel. do FA Glatz           centrala telefoniczna w Kłodzku
łącze tel. do FA Schweidnitz

centrala telefoniczna w Świdnicy

łącza tel. do FA Breslau centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel. 
do OT Breslau

                              Organizacja Todta we Wrocławiu

5 łączy telex, do OKW

          Naczelne Dowództwo Wermachtu

1 łącze telex, do Kürfurft kwatera   główna   Luftwaffe   w   Wildpark
Werder koło Poczdamu
1 łącze telex, do Annabu centrala   telefoniczna   OKH   w   obiekcie 
Zeppelin w                                             

                                       

Zossen koło 

Berlina
1 łącze telex, do AA. Berlin

Ministerstwo Spraw Zagranicznych w 

Berlinie
1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau      Naczelne Dowództwo Garnizonu 
Wrocław
2 łącza telex, do Irene

            planowana centrala telefoniczna OKL  w 

obiekcie Riese                                                 podaje się także  
miejscowość Szczawienko
2 łącza telex, do LV 1000

  centrala telefoniczna OKL w 

Berchtesgaden
1 łącze telex, do DV Hochland    centrala telefoniczna
1 łącze telex, do Seftern planowana centrala OKM w ramach Riese

background image

1 łącze telex, do RKzl. Berlin           Kancelaria Rzeszy w Berlinie
1 łącze telex, do RKzl. Munchen

Kancelaria Rzeszy Monachium

2 łącza telex, do DNB Berlin

           Niemiecka Agencja Prasowa w 

Beninie 
1 łącze telex, do Prop. Min.

           Ministerstwo Propagandy

Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów, 

co  jakiś czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w 

tajemnicy lokalizacji tychże obiektów.

Przyłącz telefoniczny w wraz z głowicą w tunelu koło Ogorzelca został 

zdemontowany na początku lat 90. Podobny los spotkał kabel w 

Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastąpiło. W 

chwili obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł 

nastąpiło włączenie przyłączy z tuneli kolejowych do sieci 

ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio wyposażonym węzłem była, 

FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak nie był to węzeł 

wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności powinna 

przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku 

innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam. 

Logicznym posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali 

głównej FHQ Riese, ale ta według dokumentów była jeszcze w pla-

nowaniu.

Kolejnym dokumentem archiwalnym, w którym pojawia się Rüdiger, 

jest Stand der Anlagen FHQ, pochodzący z archiwum w Londynie. Z 

tego dokumentu, przygotowanego najprawdopodobniej na odprawę 

dotyczącą łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu 

wzrasta do roli węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się 

z niego, że w skład Riidigera miały wchodzić dwie centrale telefoniczne, 

pierwsza główna, planowana o pojemności 600 numerów telefonicznych i 

45 teleksowych, nie posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona 

w lipcu  1945 roku. Druga 300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi 

zlokalizowana w Książu była w trakcie budowy, planowany termin jej 

background image

uruchomienia określono na grudzień 1944 roku. Można przypuszczać, że 

została ukończona w planowym terminie, a następnie była ewakuowana 

lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii Radzieckiej. 

Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały dla 

laika, centrala w Książu miała obsłużyć pomieszczenia w zamku i jego 

okolicy - przewidziano tu możliwość podłączenia 300 linii telefonicznych 

dla użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy 

miało nastąpić najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową 

Świebodzice (Freiburg). Co do pierwszej z nich można powiedzieć, że 

mając dwukrotną pojemność była przeznaczona dla większej ilości 

użytkowników. Gdzie zatem mogła być umiejscowiona? Odpowiedź w 

zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem, gdzie występowało 

największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery 

dowodzenia poszczególnych rodzajów wojsk, zwykle skupiane w 

niedalekiej odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało 

takie zadanie, tutaj należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak 

ważnym miejscem miał być kompleks „Riese" piszą autorzy książki pt. 

„Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i Dietera Zeigerta.

„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie 

górskim pośrodku Dolnego Śląska miały powstać 

podziemne, chroniące przed bombami kwatery robocze i 

mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe, 

ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy, 

a także dla ich pracowników pomocniczych i oddziałów 

zabezpieczenia (...)".

19

Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z 

Führerem na czele. Takie skupisko dowódców i urzędników generuje 

duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że 11 maja 1944 roku Ministerstwo 

Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli łącznikowych 

background image

(OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją 

wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje 

pozostawione po wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wprowadzenia 

ich na stacje wzmacniakowe w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały 

ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc pętlę wokół Gór Sowich! 

Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek awarii lub 

sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach 

wybudowano komorę kablową (przełączalnię), przez którą przechodził 

OFK n. Analogiczną kom|ę kablową wybudowano w Kolcach dla OFK 

III. Obiekty tego typu występują w miejscach, gdzie zachodzi potrzeba 

odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności od potrzeb i sytuacji, 

zazwyczaj jednak takie obiekty powstają na łączach strategicznych. 

Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać łącza. 

Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci, 

np. sieci Poczty Rzeszy i sieci wojskowych lub specjalnych. W 

przypadku stwierdzenia awarii lub sabotażu w takich komorach 

kablowych zestawiano drogi obejściowe niezależnie od central  i stacji 

wzmacmakowych, w przypadku przejecia jakiegoś obiektu przez 

dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności. Samo zaś ułożenie 

kabli łącznikowycn OFK II i OFK III świadczy o planowanej lokalizacji 

sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując 

znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese 

miała być ulokowana w Górach Sowich. Właściwym miejscem byłyby 

okolice stacji wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie 

międzymiastowe i można było bez problemu włączyć się do sieci 

ogólnokrajowej. Dodatkowo, dzięki kablom OFK I i OFK II 

otrzymywano niezależne połączenie ze stacją wzmacniakową i centralą w 

Świdnicy. Jak wspomniałem wcześniej - według informacji otrzymanych 

ze źródeł niemieckich - taki obiekt powstał i był gotowy do montażu 

background image

okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą informacją 

jest  to,  że  według  standardów  ówcześnie  panujących w budownictwie 

łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie mniej niż 16 metrów, 

posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne. 

Oczywiście musiał być obiektem w pełni niezależnym od źródeł energii i 

wody dostarczanych z zewnątrz, w pełni odpornym na ataki bombowe i 

gazowe. W jego wnętrzu przewidziano miejsce dla centrali telefonicznej, 

dalekopisowej, stacji wzmacniakowej, pomieszczeń do pracy i 

wypoczynku załogi oraz wszelkich urządzeń niezbędnych do jego 

funkcjonowania, czyli pomieszczenia agregatu, stacji filtrów, zbiorników 

paliwa oraz ujęcia wody w postaci studni głębinowej. Łączna 

powierzchnia znanych obiektów tego typu zawiera się pomiędzy 1 000 a 

2 500 m2. Wśród znanych obecnie budowli na terenie kompleksu 

„Riese" taki obiekt o takim zaawansowaniu budowlanym jednak nie 

występuje. Oznaczać to może, jeśli uwierzymy archiwalnym źródłom 

niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny 

praktycznie nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro 

planowano, a nawet wykonano część kompleksów w sposób gotowy do 

użytku - a takie informacje dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała 

też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na dzień dzisiejszy niewiele o niej 

wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20 parowym pomiędzy stacją 

wzmacniakową  Rzeczka   a   centralą  miejską  w   Walimiu, 

wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli 

wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie 

zachowały się żadne znane dokumentacje techniczne ich budowy. Z 

relacji, jaką otrzymałem od byłego pracownika Poczty Polskiej, 

biorącego udział w uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele 

background image

wynikało. Wspominał, ze po wojnie do utrzymania i konserwacji sieci 

telefonicznej   (kabli   międzymiastowych   pomiędzy poszczególnymi 

stacjami wzmacniakowymi) zatrudniano Niemców, a konkretnie byłych 

pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne 

połączenia z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta 

mogła wynikać ze struktury podziału uprawnień. Pracownicy Deutsche 

Reich Post zajmowali  się  konserwacją linii będących własnością poczty, 

natomiast linie do obiektów militarnych były w gestii wojskowych służb 

łączności. We wspomnieniach pojawiła się informacja o przerwanym 

kablu na terenie stacji, który wychodził w stronę kompleksu Rzeczka. 

Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego budynku 

stacji wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej  

strony.  Próbowano zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na 

jego drugim końcu mogą znajdować się cenne dla Poczty Polskiej 

urządzenia. Próby jednak, z braku odpowiedniego sprzętu i trudnego 

terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią o wydzieraniu z ziemi 

zaraz po wojnie różnego rodzaju okablowania, także teletechnicznego z 

rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak 

szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały 

budowę. Nie bardzo można się też oprzeć na archiwalnych dokumentach 

Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, które są mało precyzyjne i w 

większości opisują majątek przejmowany z magazynów, wspominając 

jedynie pobieżnie o pracach ziemnych, podczas których odzyskiwano 

wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb wojskowych 

oddelegowanych do pozyskiwania kabli telefonicznych także nie 

rozjaśniają sytuacji z powodu fragmentarycznie przeprowadzonych prac i 

na niewielkich odcinkach.

OKRES POWOJENNY

background image

Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje 

przejęta przez Pocztę  Polską i użytkowana wraz z poniemiecką 

infrastrukturą do 2000 roku. Ze względu na zastąpienie kabli daleko-

siężnych światłowodami pod koniec lat 90. stacja wzmacniakowa zostaje 

wycofana z eksploatacji. Ciekawostką jest fakt wykorzystywania do 

końca jej pracy urządzeń zainstalowanych w 1939 roku, takich jak 

agregat prądotwórczy czy stacja uzdatniania powietrza oraz wszystkich 

kabli dalekosiężnych przejętych po III Rzeszy.

1. Charakterystyka FK 34

Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden -  Bautzen

- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica - 

Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau,  Gryfów, 

Świebodzice, Wrocław 

Pojemność kabla: 

Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita), 

FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)

FK 34b: Dresden - Wrocław (98a) - 288,0 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1927 - 1929

Oddany do użytku:

19 lipca 1927 roku: Plauen – Dresden

1927 rok: Świebodzice – Wrocław

19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice 

2. Charakterystyka FK 221

Przebieg: Legnica - Snowidza k/ Jawora - Strzegom - Świdnica – Piława - 

Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy)  - 

Pakosławice-Korfantów-GłogówekWiększych - Koźle 

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle 

background image

Pojemność kabla: 

Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),

FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka) 

FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1937 - 1938

Oddany do użytku:

12 lipca 1938 roku: Legnica – Świdnica

15 sierpnia 1938 roku: Świdnica – Koźle

18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg

3. Charakterystyka FK 256 

Przebieg: Legnica - Wrocław 

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław 

Pojemność kabla: 114 par

Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a) 

Okres budowy: 1938-1939 

Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku 

Koszt budowy: 1 960 000 RM

4. Charakterystyka FK 82

Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa 

Ruda - Kłodzko i Szumprek - Opawa później przedłużony do 

Koźla

Stacje wzmacniakowe:   Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa 

Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa) 

Długość kabla: FK 82 - 237,0 km

Okres budowy: 1941 - 1942

Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku 

Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836 

000 RM

(za odcinek Świdnica Szumprek)  

background image

5.

Charakterystyka OFK II

Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów - 

Jugowice

- Walim - Rzeczka

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 25,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

6.

Charakterystyka OFK III

Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca - 

Kolce

- Rzeczka 

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka 

Pojemność kabla: 63 pary 

Długość kabla: OFK II - 32,0 km 

Okres budowy: 1944 rok 

Oddany do użytku: brak danych 

Koszt budowy: brak danych

Przypisy:

1  Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wyda-

wnictwo Colori, Warszawa 2001

4  Kowalski Jacek, Kudelski J. Robert, Rekuć Zbigniew, Tajemnica 

„Riese", Biuro Odkryć, Łódź 2002

Skróty i Tłumaczenia

background image

Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy 

PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych 

FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy) 

RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy 

DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych 

PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf

FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera

.

Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną 

Zdrój pod górą Wołowiec BIBLIOGRAFIA

1. Adamczewski Leszek, Złowieszcze Góry, PDW Ławica, Warszawa 

Poznań 1992

2. Antkowiak Włodzimierz, Nie odbyte skarby przewodnik dla 

poszukiwaczy, COMER, Toruń 1991

3.  Bartek J. Marek., Joanna Szczepankiewicz, Słownik nazewnictwa 

krajoznawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994

4.  Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa 

1990

5. Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań 

1974

6. Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR 

1990

7. Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR 

1987

8. Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu 

koncentracyjnego Gross Rosen w Głuszycy /943-1945/, Studia nad 

faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980

9. Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj, 

Warszawa 1989

10. Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty 

background image

Przemysłowej w Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad 

faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980

11. Konieczny Alfred, Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese 

w świetle nowych dokumentów. Studia nad faszyzmem i zbrodniami 

hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987

12. Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962

13. Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985

14. Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR 

1990

15. Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-

1945, Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wro-

cław 1974

16. Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa 

1986

17. Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś, 

MON, Warszawa 1978

18. Słownik geografii turystycznej Sudetów, tom 11, „Góry Sowie. Wyda-

wnictwo I-BIS, Wrocław 1995

19. Sukmanowska Anna, Stolarczyk Stanisław, Tańcząc na wulkanie, 

Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991

20. Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

21. Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW 

1970

22. MSW Biuro C, Informator o nielegalnych, antypaństwowych 

organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w 

latach

1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993

23. Cykl artykułów Jerzego Cery z „Gazety Robotniczej" zatytułowany 

Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974

background image

24. Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego": 

1  Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy, 27 października 1947

2  W przepastnych korytarzach odkryto 6 drzemiących motorów 

Diesla 28 października 1947

3  10 milionów worków cementu pozostało jeszcze z olbrzymich 

zapasów jakie nagromadzono w Głuszycy, 29 października 1947

4  „Akcja Adolfa" i luksusowe oranżerie na kamienistych zboczach 

głuszyckiej góry, 30 października 1947

5  Co przygotowywał Hitler w Głuszycy, 1 listopada 1947

SPIS TREŚCl

WSTĘP

WPROWADZENIE

CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY

CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I 

ŚMIERCI

CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

    CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz-część naziemna
Kompleks Włodarz-część podziemna
Kompleks Włodarz-badania
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka - część podziemna
Kompleks Osówka-badania
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Kompleks Jugowice Górne – badania
Kompleks Soboń - część naziemna
Kompleks Soboń-część podziemna
Kompleks Rzeczka - część naziemna
Kompleks Rzeczka-część podziemna
Kompleks Rzeczka – badania
Kompleks Moszna - część naziemna

background image

Kompleks Moszna - badania

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Kompleks Sokolec - część podziemna

Kompleks Sokolec – badania

Kompleks Wielka Sowa – ogólnie

Kompleks Wielka Sowa-badania

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka 

amunicj i Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie – 

badania  

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Inne

CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE

CZĘŚĆ VII – ZAGADKI

CZĘŚĆ VIII – ZAKOŃCZENIE

CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?

SCHRONY DLA WOJSKA?

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

BROŃ ATOMOWA?

background image

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?

V-7?

WUNDERWAFFE?

CZĘŚĆ X - NA SZLAKU

KALENDARIUM BUDOWY

DANE LICZBOWE „RIESE"

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU 

PRZED WYBUCHEM WOJNY

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

OKRES POWOJENNY

BIBLIOGRAFIA 

PLANY I ZDJĘCIA.                                                  

SPIS TREŚCI