background image

Sean Stewart 

 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

 

WOJNY KLONÓW

WOJNY KLONÓW

WOJNY KLONÓW

WOJNY KLONÓW    

 

YODA 

MROCZNE SPOTKANIE 

 

 

SEAN STEWART 

 
 

Przekład 

ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ 

 
 

 

 

background image

Sean Stewart 

Tytuł oryginału  

YODA: DARK RANDEZVOUS 

 
 

Redaktor serii  

ZBIGNIEW FONIOK 

 
 

Redakcja stylistyczna  

MAGDALENA STACHOWICZ 

 
 

Redakcja techniczna  

ANDRZEJ WITKOWSKI 

 
 

Korekta  

JOLANTA KUCHARSKA 

RENATA KUK 

 
 

Ilustracja na okładce 

STEVEN D. ANDERSON 

 
 
 
 

Skład  

WYDAWNICTWO AMBER 

 
 

Wydawnictwo Amber zaprasza na stron

ę

 Internetu  

http://www.amber.sm.pl 

http://www.wydawnictwoamber.pl 

 
 
 

Copyright © 2004 by Lucasfilm, Ltd. & TM. 

Ali rights reserved. Used under authorization. 

Published originally under the title Yoda: Dark Randervous  

by The Random House Publishing Group 

 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 

Caitlin i Rosie, inteligentnym i odwaŜnym jak kaŜdy padawan, 

kochającej przygody Christinie - mojej towarzyszce 

i przewodnikowi po tej galaktyce 

oraz wszystkim pozostałym 

background image

Sean Stewart 

 

C H R O N O L O G I A    

W O J E N   K L O N Ó W  

 
 
 

Po  wojnie  o  Geonosis  Republika  pogrąŜyła  się  w  nowym  konflikcie.  Po  jednej 

stronic  znalazła  się  Konfederacja  NiezaleŜnych  Systemów  (zwana  separatystami)  pod 
wodzą charyzmatycznego  hrabiego Dooku, cieszącego się  poparciem  wielu potęŜnych 
gildii i organizacji handlowych wraz z ich armiami robotów. 

Po  drugiej  stronie  stanęli  lojaliści  Republiki  wraz  z  nowo  utworzoną  armią 

klonów  pod  przywództwem  Jedi.  Wojna  toczy  się  na  tysiącach  frontów,  z  wielkim 
poświęceniem i heroizmem po obu stronach. 

 

Miesiące 

po Ataku klonów 

 

Bitwa o Geonosis 

Oddział szturmowy Republiki 

Pościg za hrabią Dooku 

Projekt „Czarny Kosiarz” 

Bitwa o Raxus Prime  

1,5 

Spisek na Aargau 

Bitwa o Kamino 

Durge kontra Boba Fett  

2,5 

Obrona Naboi 

Wyprawa na Quilurę 

Devaroniańska pułapka 

Kryzys na Haruun Kal 

Zabójstwo na Null 

12 

ZagroŜenie ze strony biorobotów 

15 

Bitwa o Jabiimę 

16 

Ucieczka z Rattataka 

24 

Ofiary z Drongara 

29 

Atak na Azurę 

30 

Podbój Praesitlyna 

31 

Cytadela na Xagobah 

33 

Polowanie na Dartha Sidiousa 

36 

Anakin przechodzi na Ciemną Stronę 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

R O Z D Z I A Ł  

Nad  Coruscant  zachodziło  słońce.  Cienie  płynęły  niczym  czarna  woda, 

wypełniając  najpierw  alejki,  a  potem  powoli  wspinając  się  coraz  wyŜej  i  wyŜej  jak 
zalewający  stolicę  przypływ  mroku.  Zmierzch  rozpościerał  się  nad  dzielnicami 
handlowymi  i  centrami  medycznymi,  podpełzał  niczym  czarna  plama  na  ściany 
rezydencji  kanclerza.  Słońce  ześlizgiwało  się  powoli  za  horyzont.  Wkrótce  juŜ  tylko 
dachy  lśniły  ostatnimi  promykami  złotego  blasku,  potem  je  takŜe  ogarnęła  ciemność, 
pochłaniając wraz z nimi wieŜe budynku senatu i Świątyni Jedi. Długi dzień Republiki 
dobiegł końca. 

Zmierzch na Coruscant. 
W pozbawionej księŜyca nocy  miliony lat standardowych temu, być  moŜe  nawet 

przed pojawieniem się istot rozumnych, zachód słońca oznaczałby całkowitą ciemność, 
jeśli  nie  liczyć  odległego  światła  gwiazd.  Teraz  juŜ  nie.  Nawet  w  czasie  wojny 
galaktycznej Coruscant  wciąŜ pozostawał rozjarzonym sercem  największej cywilizacji 
w  historii  galaktyki.  W  miarę  jak  słońce  skrywało  się  za  horyzontem,  wielkie  miasto 
rozpalało  się  niezliczonymi  światłami.  Scigacze  przemykały  pomiędzy  wysmukłymi 
wieŜami jak świetliki tańczące w labiryncie transpastali. Reklamy rozbłyskiwały ponad 
ulicami,  wabiąc  przechodniów  jaskrawymi  obrazami.  W  oknach  apartamentów  i 
sklepów zapalały się światła. 

I tak Ŝycie toczy  się pomimo zapadającego zmierzchu, pomyślała  senator Padmé 

Amidala, wyglądając przez okno. KaŜde Ŝycie płonie dzielnie jak świeca w mroku. Nie 
odrywała  oczu  od  platformy  lądowiska  portu  kosmicznego  zlokalizowanej  najbliŜej 
Ś

wiątyni Jedi. 

- To Ŝaden luksus - mruknęła. 
Jedna z dworek obejrzała się na nią z lekkim zaskoczeniem. 
- Słucham panią? 
- Nadzieja. To Ŝaden luksus. To nasz obowiązek - odparła Padmé.  
Dworka próbowała coś odpowiedzieć, ale Padmé przerwała jej w pół słowa. 
- Ktoś ląduje. 
Na  platformie  najbliŜej  Świątyni  osiadł  statek,  lekki  jak  ćma.  Na  ogonie  i 

końcówkach  skrzydeł  migotały  światełka.  Padmé  chwyciła  makrolornetkę  i  wcisnęła 

background image

Sean Stewart 

tryb  noktowizyjny,  usiłując  odczytać  oznaczenia  na  pooranych  w  bitwach  burtach 
statku. Czekała, aŜ z kabiny wysunie się zakapturzona postać. 

- Pani senator? 
Padmé powoli odłoŜyła lornetkę. 
- To nie on. 
 
Główny  technik  Boz  Addle  kochał  wszystkie  statki,  którymi  się  opiekował. 

Szczególnie  jednak  lubił  wysmukłe  jednostki  kurierskie.  Dłonią  okrytą  rękawicą 
przesunął  po  metalowej  burcie  szybkiego  statku  kurierskiego  klasy  Hoersch-Kessel 
Seltaya „Pole Widzenia”, który właśnie wylądował. 

-  Iskry  elektryczne,  dzioby  od  meteorytów,  kilka  smug  ognia  laserowego  - 

mruknął. Jego dłoń zatrzymała się na paskudnym zadrapaniu, gdzie część ochronnego 
laminatu  statku  po  prostu  się  wygotowała,  ukazując  pod  spodem  kłąb  stopionych 
przewodów poprzetykanych odłamkami. 

- I jeśli się nie mylę, kilka razy dostałeś w tyłek torpedą protonową. 
Mistrz  Jedi  Jai  Maruk  wygramolił  się  z  kabiny.  Miał  chudą,  pooraną  bliznami 

twarz.  Na  policzku  widniało  paskudne,  nabrzmiałe  oparzenie,  widoczne  spod  płata 
zwęglonej  skóry.  W  czasie  pospiesznego  powrotu  do  bazy  rana  zdąŜyła  się  juŜ 
częściowo  zagoić;  policzek  zesztywniał  i  ściągnął  się,  wykrzywiając  i  zniekształcając 
kącik ust. Główny technik spojrzał na niego powaŜnie. 

- Mistrzu Maruk, obiecałeś, Ŝe zwrócisz mi mój statek bez jednego draśnięcia. 
- Skłamałem. - Jedi uśmiechnął się ponuro. 
Jak spod ziemi wyrósł dyŜurny lekarz. 
-  Proszę  mi  pozwolić  się  zbadać.  -  Znieruchomiał,  przyglądając  się  uwaŜniej 

kształtowi oparzenia na policzku mistrza Jedi. - Mistrzu Maruk, co to... 

-  Nie  ma  teraz  na  to  czasu.  Muszę  natychmiast  porozmawiać  z  Radą  Jedi.  Z 

wszystkimi, którzy są dostępni.  

- AleŜ mistrzu Maruk...  
Jedi niecierpliwie machnął ręką.  
- Wybacz, doktorku, ale nie mam czasu. Muszę dostarczyć wiadomość, która nie 

cierpi  zwłoki,  a  pozostawiono  mnie  w  dość  dobrym  stanie,  abym  mógł  to  uczynić.  - 
Uśmiechnął się znów, ale bez radości. Odchodząc, zatrzymał się na chwilę u wyjścia. - 
Techniku Boz - odezwał się nieco łagodniejszym tonem. 

- Tak, mistrzu? 
- Przykro mi z powodu statku. 
Medyk  i  technik  stali  obok  siebie  na  platformie  lądowiska  i  obserwowali 

oddalającego się Jedi. 

- Oparzenia od miecza świetlnego? - zapytał Boz.  
Medyk skinął głową. W oczach miał zdumienie.  
Technik splunął na pokład w zamyśleniu. 
- Tak mi się właśnie zdawało. 
 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

Wojny  Klonów  niczym  potęŜna  dłoń  rozsiały  Jedi  pośród gwiazd,  pozostawiając 

w  Świątyni  za  kaŜdym  razem  tylko  kilku  starszych  rycerzy.  Yoda,  oczywiście,  jako 
mistrz  zakonu  i  doradca  militarny  kanclerza,  prawie  zawsze  przebywał  na  Coruscant. 
Dziś  wraz  z  nim  słuchały  historii  Jaia  Maruka  tylko  dwie  osoby:  jego  najbliŜsza 
przyjaciółka,  mistrzyni Mena  Xan, zwana przez uczniów  śelazną Ręką - uczyła  walki 
wręcz  i  specjalizowała  się  w  blokach  na  stawy  -  oraz  członek  Rady  Jedi  mistrz  Mace 
Windu, który był zbyt onieśmielający, aby dostawać przezwiska. 

- Prowadziliśmy rozpoznanie  na Zewnętrznych RubieŜach  - mówił Jai. - Zaczęło 

nam  się  zdawać,  Ŝe  coś  dziwnego  dzieje  się  w  okolicy  Szlaku  Hydiańskiego.  Ciągle 
pojawiały się jakieś  małe transportery, coś jak ścieŜka  mermynów, prowadząca do i z 
regionu  Wayland.  Nic  aŜ  takiego  niezwykłego,  Gildia  Kupiecka  zablokowała  cały 
region...  ale  one  wyskakiwały  na  dziwnych  współrzędnych.  Wektory  z  głębokiego 
kosmosu,  nie  Ŝadne  lokalne...  Miałem  w  związku  z  nimi  dziwne  przeczucia,  więc 
przebrałem jeden z transporterów klonów  w pirackie barwy i  wysłałem  na polowanie. 
Okazało się, Ŝe ten mały wahadłowiec handlowy ma łapy jak jakrab neimoidiański. W 
ciągu ułamka sekundy opluł nas ogniem plazmowym i skoczył w nadprzestrzeń. 

Mistrz Yoda uniósł brew. 
- W skórze nerfa ten smok krayt był. 
- Właśnie. - Mistrz Jai Maruk spojrzał na swoją prawą rękę. DrŜała, a paskudna, 

zwęglona  smuga  znaczyła  dłoń.  Długo  i  uwaŜnie  wpatrywał  się  w  rękę,  aŜ  drŜenie 
ustało. 

Młoda  padawanka,  rudowłosa,  moŜe  czternastoletnia  dziewczyna  weszła  do 

pomieszczenia  z  dzbanem  wody  i  szklankami  na  tacy.  Skłoniła  się  i  postawiła  je  na 
niskim stoliku. Mistrzyni Xan nalała wody do szklanki i podała ją Jaiowi. Ten spojrzał 
na szklistą, sączącą się bliznę na oparzonej dłoni i zmusił ją do uchwycenia naczynia. 

- A zatem Gildia Kupiecka dostarczała coś waŜnego na Szlak Hydiański - ciągnął 

Jai.  -  Dlaczego?  Na  pewno  nie  nowy  sprzęt;  nie  ma  tam  Ŝadnych  znacznych 
koncentracji  wojsk. I po co ta  maskarada? PrzecieŜ mogli  dumnie  nosić barwy swojej 
floty...  odstraszyłoby  to  wszelkich  piratów  lub  przypadkowych  bandytów,  jakich 
udawali moi biedni Ŝotnierze-klony. 

- Musi to być coś, o czym nie powinniśmy nic wiedzieć - zauwaŜyła Ilena. 
Mace Windu przyjrzał się oparzeniom od miecza świetlnego na policzku Maruka. 
- Coś albo ktoś - mruknął. 
Yoda postukał laseczką w deseń na podłodze sali Rady. 
- Jeden z tych kraytów poleciał za tobą? 
- Zostałeś schwytany - zauwaŜył Mace.  
Twarz Jaia drgnęła. 
- Wyśledziłem ich do punktu spotkania na Vjunie.  
Mistrz Yoda poruszył się niespokojnie i pokręcił głową. 
- Silna Ciemną Stroną Vjun jest - mruknął. - Opowieści znasz?  
Wszyscy spojrzeli na niego niepewnie. 
Kąciki ust Yody opadły. 

background image

Sean Stewart 

- Próbą cięŜką starość jest, pamiętać,  w jakie  młode uszy co i kiedy powiedziało 

się. Ale on wie. Padawanem był, kiedy mu o tym mówiłem. 

Wszyscy Jedi wytrzeszczyli oczy. 
- Kto wie? - spytała mistrzyni Xan. 
Yoda machnął laską, jakby odganiając pytanie. 
- Znaczenia to nie ma. Mistrzu Maruk, mów dalej. 
Jai pociągnął kolejny łyk wody. 
-  Początkowo  pozostawałem  od  strony  słonecznej,  dobrze  ukryty  przed  moim 

kraytem,  ale  kiedy  on  przebywał  po  Ciemnej  Stronie  dłuŜej  niŜ  to  konieczne  do 
nabrania  paliwa,  musiałem  zaryzykować  zejście  na  powierzchnię.  Wylądowałem  po 
cichu  wiele  kilometrów  od  niego,  dokładnie  wytłumiłem  ciepło  i  podczerwień, 
przysięgam, ale... - urwał. Jego ręka znów zaczęła drŜeć. - NiewaŜne. Dopadła mnie. 

- Ona? - zdziwiła się mistrzyni Xan. 
- Asajj Ventress. 
Rozległo  się  ciche  westchnienie  -  to  Padawanka,  która  przyniosła  wodę.  Yoda 

obejrzał  się  i  zmarszczył  twarz  w  posępne  bruzdy.  Tylko  ci,  którzy  znali  go  bardzo 
dobrze, mogli wykryć w jego oczach iskierkę rozbawienia. 

-  Małe  łobuzy  wielkie  mają  uszy!  Obowiązki  do  wykonania  masz,  Scout,  jeśli 

dobrze pamiętam. 

-  Właściwie  nie  -  odparła  swobodnie.  -  Skończyliśmy  kolację,  a  nie  mam  nic 

pilnego  do  zrobienia  na  jutro.  Właściwie  miałam  zamiar  troszkę  potrenować,  ale  to 
moŜe... 

Pod  zmasowanym  atakiem  spojrzeń  mistrzów  Jedi  dziewczyna  spąsowiała  i 

zaczęła się jąkać. 

-  Padawanko  Scout  -  odezwał  się  spokojnie  Mace  Windu.  -  Jestem  zaskoczony 

wieścią, Ŝe masz tyle wolnego czasu, biorąc pod uwagę zbliŜający się turniej uczniów. 
Wolałbym  nie  mieć  wyrzutów  sumienia,  Ŝe  się  nudzisz.  Czy  mam  ci  znaleźć  jakieś 
zajęcie? 

Dziewczyna westchnęła nerwowo. 
- Nie, mistrzu, nie trzeba. Jak powiedziałeś, powinnam... poćwiczyć. - Skłoniła się 

i  wycofała  z  sali,  zamykając  drzwi,  ale  nie  do  końca;  po  chwili  ukazało  się  jedno 
zielone oko. - Ale gdyby coś było naprawdę potrzebne, proszę się nie wahać i... 

- Scout! 
- Tak jest! - Drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem.  
Mace Windu pokręcił głową. 
- Moc jest w niej słaba... no, nie wiem... 
Mistrzyni Xan uniosła dłoń i Mace zamilkł. Palce Xan były naprawdę jak Ŝelazo, 

składające  się  z  twardych  mięśni,  o  stawach  zgrubiałych  od  długoletnich  walk  wręcz. 
Wyciągnęła  rękę  w  kierunku  drzwi,  łagodnie  popychając  je  Mocą.  Rozległo  się 
stuknięcie i stłumiony jęk. Chwilę później ktoś szybko oddalił się korytarzem. 

Mace Windu niecierpliwie pokręcił głową. 
- Nie wiem, co Chankar w niej zobaczyła. 
- Nigdy się nie dowiemy - odparł Jai Maruk. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

10 

Wszyscy  uczcili  chwilą  zadumy  pamięć  Chankar  Kim,  jeszcze  jednej  Jedi,  która 

poległa  w  czasie  bitwy  o  Geonosis.  Początkowo  odprawiano  ceremonie  i  czuwania, 
upamiętniające tę potworną rzeź. Wojna jednak trwała, a Świątynia  krwawiła coraz to 
nowymi,  głębokimi  ranami.  Co  tydzień,  co  dwa  kolejne  raporty  przynosiły  wieści  o 
następnych  zabitych  towarzyszach  w  bitwie  na  Thustrze,  rozbitych  w  przestrzeni  nad 
Waylandem lub zamordowanych w czasie misji dyplomatycznej na Devaronie. 

-  Szczerze  mówiąc  -  ciągnął  Mace  -  byłem  zaskoczony,  Ŝe  w  ogóle  została 

padawanką. 

Końcówka  laski  Yody  powoli  krąŜyła  nad  podłogą  sali,  jakby  mieszał  nią  w 

głębinach jeziora, które widział on jeden. 

- Do oddziałów rolniczych przydzielić ją naleŜy, sądzicie? 
- Chyba tak... tak rzeczywiście uwaŜam. - W głosie Mace’a Windu zadźwięczała 

nuta  współczucia.  -  To  nie  dyshonor.  Kiedy  się  patrzy,  jak  cięŜko  pracuje,  Ŝeby 
dorównać  dzieciom  o  wiele  młodszym  od  niej...  moŜe  lepiej  będzie  dla  niej 
utrzymywać własny poziom. 

Yoda przechylił głowę i spojrzał na niego z zainteresowaniem. 
-  Jej  walkę  widzę  takŜe  ja.  Lecz  jeśli  zatrzymać  jej  się  kaŜesz,  „lepiej”  powiesz, 

przestanie! 

- MoŜe nie - posępnie  wtrącił Jai Maruk. - Dzieci nie zawsze  wiedzą, co jest dla 

nich najlepsze. 

- Mistrzowie Jedi takŜe nie - oschle odparł Yoda. 
Poparzony Jedi nie ustępował. 
-  Bądźmy  uczciwi.  Nie  kaŜda  para  rycerz  Jedi  i  padawan  będzie  taka,  jak  Obi-

Wan i Anakin, ale prawda jest taka, Ŝe bierzemy udział w wojnie. Wysłać w bitwę Jedi 
z  padawanem,  który  nie  potrafi  się  sam  obronić,  naraŜa  na  niepotrzebne  ryzyko  dwa 
istnienia... istnienia, ktorych Republika nie ma na zmarnowanie. 

- Moc w Scout nie jest tak silna jak powinna - zgodziła się Ilena.- Ale przez lata ją 

szkoliłam. Ma dobrą technikę. Jest inteligentna i lojalna. Próbuje. 

- Nie ma prób - odparł mistrz Maruk, nieświadomie naśladując sposób mówienia 

Yody, z czego swego czasu słynął pośród młodzieńców ze Świątyni Jedi. - MoŜna tylko 
pracować. 

Pozostała  trójka  Jedi  spojrzała  na  Yodę  z  poczuciem  winy.  Ten  prychnął,  a  w 

kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki wesołości. 

-  Hm...  O  studentach  myślę.  Z  silnym  Mocą  partnerem  stanąć  do  walki  lepiej 

będzie, hm? MoŜe młody Skywalker, co? 

- Jest nieokrzesany - rzekła Ilena. 
- I zbyt impulsywny - dodał Mace. 
-  Hm!  -  Yoda  znów  zakręcił  laseczką.  -  Więc  najmądrzejszy  student  najlepszy 

będzie,  tak?  Najrozsądniejszy?  Najlepiej  w  posługiwaniu  się  Mocą  wyszkolony?  - 
Skinął głową. - Najlepszy Dooku będzie! Obrzucił wzrokiem pozostałych Jedi i kaŜdy z 
nich po kolei odwrócił oczy. - Nasz wielki uczeń. - Uszy Yody podniosły się i opadły. - 
Nasza wielka poraŜka. 

Wiekowy mistrz pokuśtykał do tacy i nalał sobie wody. 

background image

Sean Stewart 

11 

- Dosyć. Reszty twojej opowieści chcemy wysłuchać, mistrzu Maruk. 
- Ventress mnie znalazła - rzekł Jai. - Walczyliśmy i przegrałem. - Oparzona dłoń 

znowu  zadrŜała.  -  Zabrała  mi  miecz  świetlny.  Przygotowałem  się  na  morderczy  cios, 
ale  zamiast  tego  wzięła  mnie  do  niewoli.  Zawiązała  mi  oczy  i  wcisnęła  mnie  do 
ś

cigacza. Jechaliśmy krótko, moŜe godzinę. Hrabia Dooku czekał na nas. 

- Aha! - Mace Windu pochylił się do przodu. - Więc Dooku jest na Vjunie! 
- Uciekłeś Dooku i Ventress i Ŝyjesz! - wykrzyknęła Ilena. 
Poparzona twarz Jaia Maruka wykrzywiła się w niewesołym uśmiechu. 
-  Nie  wyciągajcie  błędnych  wniosków.  Jestem  tutaj,  poniewaŜ  Dooku  chciał, 

abym  się  tu  znalazł.  Ventress  zabiłaby  mnie  na  miejscu,  dała  mi  to  wyraźnie  do 
zrozumienia, ale Dooku potrzebował posłańca. Kogoś, komu mógłby zaufać - rzekł Jedi 
głosem pełnym ironii. - Kogoś, kto przybędzie najpierw tutaj, a nie do senatu. Bardzo 
na to nalegał... miałem przekazać swoje wieści mistrzowi Yodzie i tylko tu, w Świątyni, 
z dala od innych uszu. 

- A cóŜ to za pilna wiadomość? - zapytał Mace Windu. 
- Mówi, Ŝe chce pokoju. 
Jai  powiódł  wzrokiem  po  pełnych  niedowierzania  twarzach  Jedi  i  wzruszył 

ramionami. 

-  Pokoju!  -  prychnęła  mistrzyni  Xan.  -  UŜywa  broni  biologicznej,  która  na 

Honogcie  zabiła  juŜ  miliony,  i  mówi  o  pokoju!  Republika  pada  jak  spalone  polana  w 
ogień, a on chce pokoju! Mogę sobie doskonale wyobrazić, o jaki pokój mu chodzi. 

-  Dooku  przewidział,  Ŝe  moŜecie  być  eee...  ostroŜni.  -  Jai  Maruk  sięgnął  do 

kieszeni płaszcza. - Powiedział, Ŝe wysyła mnie z darem i z pytaniem do mistrza Yody. 
Darem miało być moje Ŝycie. A pytanie to... - Wyjął rękę z kieszeni. Na drŜącej dłoni 
leŜała  muszelka;  zwykła,  mała  muszelka,  jaką  kaŜde  dziecko  moŜe  znaleźć  na  brzegu 
morza kaŜdego z setek światów. 

Jedi  spojrzeli  na  nią  speszeni,  ale  Yoda  po  raz  pierwszy  stracił  zwykły  spokój. 

Westchnął głośno i zmarszczył brwi. 

-  Mistrzu?  -  Jai  Maruk  podniósł  wzrok  znad  muszli,  która  leŜała  na  jego 

rozdygotanej dłoni. - Niosłem to przez pół galaktyki. Co to oznacza? 

 
Sześćdziesiąt  trzy  standardowe  lata  wcześniej,  wieczór.  Niebo  nad  rozłoŜystym 

kompleksom  świątyni  Jedi  jest  ciemnoniebieskie.  Za  murami  ogrodu  świątyni 
wieczorne  niebo  przegląda  się  w  ozdobnym  stawie.  Najlepszy  z  uczniów  Yody  siedzi 
na  kamieniu  na  skraju  stawu  i  spogląda  w  wodę.  W  dłoni  trzyma  muszlę,  kciukiem 
muskająca  powoli  gładką  jak  kość  powierzchnię.  Przed  jego  oczami  po  powierzchni 
wody tańczą waŜki, ledwie dotykając fal. 

Uwaga  ucznia  skupiona  jest  na  nich  i  roztańczona  jak  one,  ledwie  muskając 

powierzchnię milczenia, prześlizgując się po nieskończonych głębinach Mocy. Zawsze 
lekko stąpał - Moc ugina się pod jego wagą, lecz utrzymuje go bez wysiłku. Lecz dziś, 
właśnie  dziś,  czuje  się  dziwnie  cięŜki  i  smutny.  Jakby  po  raz  pierwszy  zrozumiał,  Ŝe 
łatwo  byłoby  zobaczyć,  jak  jego  stopa  pogrąŜa  się  w  tej  głębinie  potęgi,  zanurza  w 
mrocznych otchłaniach i ginie. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

12 

Człap, człap, stuk. Człap, człap, stuk! Słychać zbliŜające się kroki, jeden, drugi, a 

potem  uderzenia  laski  wbijanej  w  usłaną  białym  Ŝwirem  ścieŜkę.  Pojawia  się  mdłe 
ś

wiatło, zbliŜające się od strony kwatery mistrza, jasna plama przesuwająca się poprzez 

splątane  gałęzie  i  pnącza  ogrodu.  Obecność  jest  znajoma;  uczeń  wyczuwa  Yodę,  jego 
stareńki, lecz bystry i ciepły jak to światło umysł, na długo przed tym, nim zgarbiona, 
wiekowa  postać  wynurza  się  zza  zakrętu.  Wielki  mistrz  Jedi  powoli  kuśtyka  w  jego 
stronę. 

Uczeń uśmiecha się i skłania głowę. IleŜ to razy w ciągu nieskończonych godzin 

medytacji  lub  szkolenia  z  mieczem  świetlnym  Yoda  powtarzał  mu,  Ŝe  zewnętrzna 
postać  czy  sygnały  ataku  nie  muszą  być  widoczne,  lecz  Ŝe  trzeba  wyczuwać  kaŜdą 
komórką  zamiar  przybysza!  A  zatem  ten  lekki  pokłon,  tak  swobodny,  oznaczał  w 
istocie wdzięczność i respekt na całe Ŝycie. I lęk. I poczucie winy. 

Wielki  mistrz  zakonu  Jedi  odstawia  latarnię  i  niezgrabnie  wspina  się  na  kamień. 

Szukając punktu zaczepienia i pociągając nosem, siada na głazie obok swojego ucznia, 
niczym gnom ogrodowy. 

Uczeń  uśmiecha  się  szerzej,  lecz  wie  dobrze,  Ŝe  nie  wolno  mu  zaofiarować 

pomocy. 

Yoda,  wiercąc  się  i  postękując,  sadowi  się  wreszcie  na  kamieniu  i  układa  wokół 

siebie  fałdy  znoszonej  szaty  Jedi.  Jego  pomarszczone  stopy  zwisają  tuŜ  nad 
powierzchnią wody. WaŜki kręcą się pod nimi, nie zwracając uwagi na nieco kosmate 
nogi. 

- Zamyślony jestę, co, Dooku?  
Uczeń nawet nie próbuje zaprzeczać. 
- Lęku przed misją nie czujesz, na pewno? 
- Nie, mistrzu. - Uczeń szybko się poprawia: - Nie przed misją w kaŜdym razie. 
- Ufać sobie powinieneś. Gotów jesteś. 
- Wiem. 
Yoda sprawia wraŜenie, jakby nagle zaczął potrzebować stojącej na ziemi latami. 

Usiłuje zahaczyć jej uchwyt rączką laski. Krzywiąc się, próbuje raz, potem drugi, lecz 
lampa nie daje się złapać. Yoda stęka gniewnie. 

Minimalnym drgnieniem woli uczeń unosi lampę Mocą i podsuwa nauczycielowi. 
-  Dlaczego  nie  skorzystać  z  łatwiejszego  sposobu,  mistrzu?  -  pyta  i  zna 

odpowiedź, zanim jeszcze pytanie ucichło w powietrzu. 

- PoniewaŜ jest łatwiejszy - burczy Yoda. 
Młody  człowiek  nie  po  raz  pierwszy  słyszy  od  Yody  to  stwierdzenie.  Ale  nie 

odesłał latarni na ziemię, myśli zadowolony Dooku. 

Siedzą  obok  siebie  w  ogrodzie.  Gdzieś  daleko  w  stawie  ryba  mąci  gładką 

powierzchnię wody i z pluskiem wpada z powrotem. 

Yoda po przyjacielsku szturcha ucznia laską. 
- Całkiem gotów do wyjazdu wczoraj byłeś! 
-  I  w  zeszłym  miesiącu,  i  w  zeszłym  roku,  i  jeszcze  rok  wcześniej.  -  Smutny 

uśmiech pojawia się na twarzy Dooku i zaraz znika. - Ale teraz, kiedy to naprawdę ma 
nastąpić... - rozgląda się wokół siebie. - Nie mogę sobie przypomnieć chwili, Ŝebym nie 

background image

Sean Stewart 

13 

chciał stąd wyjechać... wyjść na zewnątrz, podróŜować wśród gwiazd, oglądać świat. A 
jednak kocham to miejsce. To mój dom. Ty jesteś moim domem. 

- I dalej nim będzie. - Yoda z aprobatą zagłębia wzrok w słodko pachnący gąszcz 

ogrodów.  -  Będziemy  tu  zawsze.  Dom,  tak...  mówią  na  Alderaanie:  „Dom  jest  tam, 
gdzie,  kiedy  stajesz  w  drzwiach,  muszą  cię  wpuścić”.  -  Wciąga  nosem  wieczorne 
powietrze, śmiejąc się z cicha. - Hm... Miejsce tutaj dla ciebie zawsze jest. 

-  Tak  sądzę,  taką  mam  nadzieję.  -  Uczeń  spogląda  na  muszelkę,  którą  trzyma  w 

dłoni.  -  Znalazłem  ją  na  brzegu.  Opuszczona  przez  kraba-pustelnika.  Wiesz,  one  nie 
mają  własnych  domów.  WciąŜ  z  nich  wyrastają.  Myślałem  właśnie  o  tym,  jak  Jedi 
znaleźli  mnie  na  Serenno.  Sądzę,  Ŝe  u  rodziców.  Nie  pamiętam  ich  teraz.  Czy 
zastanawialiście  się  kiedykolwiek,  jakie  to  dziwne?  KaŜdy  Jedi  to  dziecko,  którego 
rodzice  zdecydowali,  Ŝe  mogą  bez  niego  Ŝyć.  -  Yoda  podnosi  głowę,  ale  milczy.  - 
Zastanawiam  się  czasami,  czy  nie  to  właśnie  nas  napędza,  to  pierwsze  porzucenie. 
Mamy wiele do udowodnienia. 

Ze  splątanych  winorośli  wylatuje  nagle  rozmigotany  świetlik  i  przelatuje  nad 

powierzchnią  stawu  jak  iskierka,  która  wypadła  z  ogniska.  Uczeń  obserwuje  jego 
szalony taniec nad spokojną wodą, znaczony świetlistymi zygzakami. 

Yoda ma jedno pytanie, które lubi zadawać: „Kim jesteśmy, Dooku, jak sądzisz?” 

Za  kaŜdym  razem  uczeń  próbuje  innej  odpowiedzi.  „Jesteśmy  węzłem  w  Mocy”  albo 
„Jesteśmy wysłannikami Losu”, albo: „KaŜde z nas jest komórką w ciele Historii”... ale 
dzisiaj,  obserwując  migotanie  i  taniec  świetlika,  uczeń  poznaje  nagle  prawdziwą 
odpowiedź. „Ostatecznie moŜna nas określić tylko jednym słowem: samotni”. 

Spod  powierzchni  wody  wyskakuje  nagle  srebrzyste  ciało  i  rozlega  się  ciche 

kłapnięcie. Blask świetlika znika i nie pozostawia po sobie śladu, oprócz jednej słabej 
zmarszczki na wodzie, która powoli rozpływa się po gładkiej tafli. 

- Myślę, Ŝe juŜ wtedy przypominałem kraba-pustelnika - mówi uczeń. - Byłem za 

duŜy do domu moich rodziców. Przywieźliście mnie tutaj, ale juŜ od paru lat Świątynia 
zaczyna  na  mnie  ciasno  leŜeć.  Sądzę...  -  młody  człowiek  urywa  nagle,  odwraca  się. 
Ś

wiatło padające na jego szatę z kapturem rzuca cień na jego twarz. - Obawiam się, Ŝe 

jeśli wyjdę na wielki świat, juŜ nigdy nie będę mógł wpasować się tu z powrotem. 

Yoda kiwa głową, mówiąc prawie do siebie: 
- Dumny jesteś. Nie bez powodu. 
- Wiem. 
- Niebezpieczeństwo teŜ jest. 
- To takŜe wiem. 
Uczeń  pociera  znów  muszlę  kraba-pustelnika  i  wrzucają  do  stawu.  PrzeraŜone 

waŜki rozpierzchają się jak szalone, usiłując utrzymać się na powierzchni. 

- Większy niŜ Jedi, większy niŜ Moc być nie moŜesz - mówi Yoda. 
- Ale Moc jest większa niŜ Jedi, mistrzu. Moc to nie tylko ściany Świątyni i nauki, 

jest  nią  przepojone  całe  Ŝycie,  duŜe  i  małe  sprawy,  subtelne  i  prymitywne,  jasne  i...  - 
uczeń zakłopotany zawiesza głos. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

14 

-  ...i  ciemne  -  mówi  Yoda.  -  O,  tak.  młody  człowieku.  śe  nigdy  nie  poczułem 

dotyku  ciemności  myślisz  pewnie?  Wiesz,  co  ducha  wielkiego  jak  u  Yody  w  ciągu 
ośmiuset lat uczynić moŜe? 

- Co, mistrzu? 
-  Wiele  błędów!  -  Zanosząc  się  śmiechem,  stary  nauczyciel  podnosi  laskę, 

dziobiąc ucznia w Ŝebra. - Do łóŜka, myślicielu! - Dziab, dziab. - Twój mistrz, Thame 
Cerulian,  twierdzi,  Ŝe  z  wszystkich  uczniów  najlepszy  jesteś.  Wierzyć  w  siebie  nie 
musisz.  Ja,  Yoda,  wielki  i  potęŜny  mistrz  Jedi,  za  ciebie  wierzyć  będę!  Czy  to 
wystarczy? 

Uczeń próbuje się roześmiać, ale nie moŜe. 
- To zbyt wiele, mistrzu, boję się... 
- To dobrze! - prycha Yoda. - Ciemnej Strony bać się  musisz. Spośród wielkich, 

największa  ona  jest.  Lecz  od  Thame  Coruliana  większy  nie  jesteś.  Rycerzem  Jedi  nie 
jesteś ani członkiem Rady. Wiele muszli ci jeszcze zostało, Dooku.... dopóki w tej się 
mieścisz - dodał, skrobiąc swego ucznia po karku. - Jutro wyjechać musisz, w ciemność 
pomiędzy  gwiazdami.  Lecz  domem  twoim  zawsze  to  miejsce  będzie.  Jeśli  zagubiony 
się  poczujesz,  do  tego  ogrodu  wracaj.  -  Yoda  unosi  swoją  latarnię,  aŜ  cienie  niczym 
waŜki uciekają na boki. - Światełko ci zapalę, do domu Ŝebyś drogę znalazł. 

 
Sześćdziesiąt trzy lata później Jai Maruk został wysłany do lecznicy, a Ilena Xan 

wróciła do swojego pokoju, aby poczynić przygotowania do turnieju uczniów Jedi. W 
sali Rady pozostali jedynie Mace Windu i Yoda. 

- Do domu Dooku chce wrócić - rzekł Yoda. - Pułapka to być moŜe. 
- Prawdopodobnie jest - zgodził się Mace.  
Yoda westchnął, obracając w palcach muszelkę. 
- Pytanie, nazwał to. Jakie to znów pytanie! Zignorować je musimy, zgadzasz się 

ze mną? 

Nieoczekiwanie Mace pokręcił głową. 
- Dooku powinien juŜ nie Ŝyć. Powinienem był zabić go na Geonosis. Mogłem w 

ten sposób przerwać tę wojnę. WciąŜ jest w niej kluczową postacią. Czy moŜe w dobrej 
wierze  próbować  negocjacji? Niewielka  szansa.  Czy  moŜe  do  nas  powrócić  ze  swojej 
drogi?  Na  to  szansa  jest  jeszcze  mniejsza.  Lecz  postaw  na  szali  tę  szansę,  choćby 
minimalną,  wobec  milionów  istnień,  i  przekonasz  się,  Ŝe  musimy  się  jej  uczepić.  Tak 
myślę, mistrzu. 

Yoda westchnął. 
- Trudne to będzie, nadzieję dla straconego ucznia odzyskać. 
- Trudne - zgodził się Mace Windu. - Nikt nie powiedział, Ŝe być mistrzem Jedi to 

łatwe... nawet dla ciebie. 

Yoda odchrząknął, rozejrzał się po Świątyni. 
-  Phi,  phi!  Za  mądry  się  nagle  zrobiłeś. Przedtem  lepiej  było,  kiedy  mądry  tylko 

Yoda  był.  Spojrzał  przez  ramią  na  Mace’a  i  zachichotał.  Mące  teŜ  by  się  roześmiał, 
gdyby gdzieś na arenie Geonosis nie stracił w tym wprawy. 

 

background image

Sean Stewart 

15 

Po  drugiej  stronie  galaktyki  najzdolniejszy  uczeń  zakonu  wysunął  stopę,  aby 

dotknąć  czubkiem  buta  miecza  świetlnego.  Hrabia  Dooku  skrzywił  się  lekko.  Miecz 
ś

wietlny wciąŜ znajdował się w dłoni właściciela. Dłoń była czarna jak sadza i pokryta 

szronem.  Kończyła  się  makabrycznym  kikutem  tuŜ  nad  nadgarstkiem.  Dooku  wciąŜ 
siedział  w  swoim  gabinecie,  w  miejscu zadumy, lecz odcięta dłoń jakoś  nie  nastrajała 
go  do  kontemplacji.  Poza  tym,  choć  mróz  próŜni  solidnie  ją  zmroził,  teraz  szybko 
odtaje.  Jeśli  nie  będzie  uwaŜał,  poplami  sobie  podłogę.  Niedobrze,  choć  prawdę 
mówiąc  jeszcze  jedna  plama  na  podłodze  Château  Malreaux  nie  będzie  specjalnie 
widoczna. 

Po  drugiej  stronic  biurka  Dooku  Asajj  Ventress  bawiła  się  workiem  z  folii 

izolacyjnej. 

-  Mistrzu,  ze  statku  zostało  niewiele.  Moc  była  silna,  a  ja  trafiłam  w  komorę 

reaktora za pierwszym strzałem. Potrzebowałam wielu godzin, Ŝeby to znaleźć - dodała, 
patrząc  na  zamarzniętą  dłoń.  -  Przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  skanowanie  magnetyczne 
powinno  wykazać  miecz  świetlny.  Zabawne,  kiedy  pomyślę,  Ŝe  sięgał  po  broń,  gdy 
statek eksplodował. To chyba instynkt. 

- On? 
- On, ona... - Asajj Ventress wzruszyła ramionami. - To. 
Kiedy  umarł  jej  pierwszy  mistrz,  Asajj  Ventress,  wyrzutek  Jedi  i  najbardziej 

przeraŜająca pomocnica Dooku, wytatuowała swoją bezwłosą czaszkę i pozostawiła za 
sobą  dziewczęce  lata.  Jej  głowę  pokrywało  dwanaście  znaków  -  kaŜdy  za  jednego  z 
dwunastu  lordów  wojennych,  których  zabiła,  poprzysiągłszy  im  śmierć.  Była  jak 
sztylet, smukła i śmiercionośna. Nawet w galaktyce zamieszkanej przez nienawiść taka 
kombinacja  szybkości  i  furii  trafia  się  raz  na  pokolenie.  Dooku  wiedział  o  tym  od 
pierwszego  spotkania.  Była  jednocześnie  róŜą  i  cierniem,  świstem  długiego  noŜa 
wbijającego się w ciało, smakiem krwi na wargach. 

Asajj wzruszyła ramionami. 
-  Nie  znalazłam  głowy,  ale  wśród  szczątków  wyłowiłam  parę  interesujących 

kawałków, jeśli chcesz popatrzeć... - Podniosła znacząco worek z folii. 

Dooku spojrzał na nią. 
- AleŜ się z ciebie zrobił drapieŜnik 
- Stałam się tym, czym mnie uczyniłeś - odparła.  
Na to nie miał łatwej odpowiedzi. 
Umiejętnym  szarpnięciem  poprzez  Moc  Dooku  uniósł  odciętą  dłoń,  wciąŜ 

zaciśniętą  wokół  broni,  i  przyciągnął  ku  sobie  tak  łatwo,  jak  wiele  lat  temu  latarnię 
Yody. Zanim wybuch myśliwca tak nieestetycznie oderwał dłoń od reszty ciała, mogła 
mieć oliwkową skórę. Przy tym zwęgleniu trudno było określić jej kolor. Martwe ciało, 
niepołączone  z  Ŝadnym  duchem,  było  jedynie  materią,  nie  bardziej  interesującą  niŜ 
noga stołowa czy woskowa świeca, i tyleŜ samo miało w sobie osobowości właściciela. 
Dooku  zawsze  uwaŜał,  Ŝe  to  zdumiewające,  jak  przejściowy  jest  związek  pomiędzy 
ciałem człowieka a nim samym. 

Duch  jest  jak  lalkarz,  który  zmusza  do  tańca  członki  człowieka;  jeśli  przetniesz 

nitki ducha, pozostaje tylko trochę mięsa i farby, kości i szmat. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

16 

Miecz świetlny Jedi - o, to coś całkiem innego. KaŜda broń była jedyna w swoim 

rodzaju,  budowana  i  przerabiania  przez  właściciela  tak,  aby  odzwierciedlała  jego 
osobowość.  Dooku  przeciągnął  palcem  po  mieczu  zabitego  Jedi.  Siła  eksplozji  odarła 
go częściowo z obudowy i stopiła obwody tak, Ŝe nigdy juŜ nie zagra, lecz podstawowy 
wzorzec był rozpoznawalny. 

- Jang Li-Li - rzekł i ku swemu zdumieniu poczuł, Ŝe ogarnia go smutek. 
- Według moich obliczeń to szesnasty - stwierdziła Ventress. - Byłby siedemnasty, 

gdybyś pozwolił mi zabić tego szpiega, Maruka. 

Dooku obrócił się. Pozbawiona jego uwagi makabryczna dłoń i ściskana przez nią 

rękojeść upadły z mokrym plaśnięciem i brzękiem na podłogę. Hrabia podszedł do okna 
gabinetu. Kiedy był bardzo młody, Yoda opowiadał mu tragiczną historię Vjuna, więc 
przez  wiele  lat  uwaŜał,  Ŝe  to  doskonale  miejsce  na  kryjówkę.  Planeta  emanowała 
Ciemną  Stroną,  co  znacznie  ułatwiało  pojmowanie  nauk  Sithów.  Z  praktycznego 
punktu widzenia katastrofa Vjuna - plaga nagiego obłędu, która w ciągu jednego roku 
zniosła większość populacji planety - pozostawiła wiele pięknych posiadłości, pustych i 
gotowych do wzięcia. Stary krab lubi wygodną skorupę, a Château Malreaux w istocie 
był  niezwykle  wygodnym  miejscem.  Poprzedni  właściciel  postradał  zmysły  w  sposób 
tyleŜ  nagły,  co  spektakularny;  gdyby  nie  plamy  krwi,  ktoś  mógłby  przypuszczać,  Ŝe 
Château został zbudowany specjalnie dla Dooku. 

Za oknami panowała deszczowa pogoda; ten sam kwaśny deszcz, który omal nie 

przeŜarł  dachu,  zanim  Dooku  się  zajął  posiadłością.  W  oddali,  bliŜej  morza,  kilka 
powykręcanych  ciermiodrzew  wznosiło  ku  Ŝałobnemu  niebu  kolczaste  ramiona,  lecz 
prawdziwym poszyciem planety Vjun były mchy - miękkie, lepkie, jadowicie zielone i 
pasywnie  mięsoŜerne.  Dwugodzinna  drzemka  na  ich  posłaniu  pozostawiała 
zaczerwienioną, otartą i sączącą się skórę. 

Dooku obserwował deszcz spływający po oknach jak łzy. 
- Ostatnio, kiedy widziałem Jang, musiała być... nawet młodsza od ciebie. Ładna, 

młoda  kobieta.  Rada  wysyłała  ją  w  pierwszą  misję  dyplomatyczną...  zdaje  się,  Ŝe  na 
Sevarcos. Przyjechała spytać mnie o radę. Miała niezwykle oczy, bardzo szare i bardzo 
spokojne. Pamiętam, jak sobie pomyślałem, Ŝe świetnie sobie poradzi. 

Ventress podniosła krwawą dłoń i wrzuciła ją do worka. 
- Wielka jest moc Sithów, ale nie jesteś zbyt dobrym prorokiem. 
- Tak myślisz? - Dooku obrócił głowę, Ŝeby spojrzeć na morderczynię Jedi. - Jang 

słuŜyła,  choć  moŜe  i  złej  sprawie,  wiodła  ją  gwiazda  jej  zasad,  choć  niekompletnych. 
Patrząc na to w ten sposób, czyje Ŝycie jest lepsze? 

- Przynajmniej  moŜe być dłuŜsze. - Ventress zawiązała  foliową torbę i rzuciła  w 

kąt  pokoju.  -  Jeśli  pytasz  mnie  o  zdanie  -  dodała,  obserwując  lądowanie  torby  przy 
akompaniamencie mokrego mlaśnięcia - zwycięstwo wygląda nie tak. 

Oblizała wargi. 
- Tu masz rację - rzekł. 
Asajj  nieświadomie  przyjęła  pozycję,  którą  Dooku  określał  jako  echo  postawy 

bojowej:  wyprostowane  ramiona,  wysoko  uniesiony  agresywny  podbródek,  dłonie  na 
wysokości pasa. Nadchodzi, pomyślał. 

background image

Sean Stewart 

17 

Ventress odetchnęła głęboko. 
- Uczyń mnie swoją uczennicą. 
- To nie pora na... - zaczął Dooku, lecz Ventress przerwała mu w pół słowa. 
-  Nie  jestem  tu  dla  Gildii  Kupieckiej  ani  dla  Republiki  -  rzekła.  -  Nie  obchodzą 

mnie  flagi  i  Ŝołnierze,  strony  i  traktaty,  roboty  i  klony.  Nie  jestem  tu  nawet  dla 
zabijania, jeśli nie liczyć Jedi, a to nie jest biznes, tylko przyjemność. Kiedy pracuję dla 
siebie,  robię  to,  co  lubię.  Kiedy  wykonuję  twoje  polecenia,  nie  muszą  one  być 
właściwe, rozumne, a nawet mądre. Robię to, poniewaŜ Ŝądasz tego ode mnie. 

- Wiem - odparł Dooku. 
Ventress  zrobiła  kilka  kroków  w  kierunku  okna  i  stanęła  przed  nim,  blokując 

Dooku pole widzenia. 

- Czy dobrze słuŜyłam? 
- Wspaniale - przyznał. 
- Wiec nagrodź mnie. Zrób ze mnie swoją uczennicę. Naucz mnie wiedzy Sithów! 
- Asajj, czy nie nauczyłem cię wielu innych sekretów? 
- Śmieci. Drobiazgi. Pomniejsze umiejętności. Nawet nie zbliŜam się do tego, co 

mógłbyś mi pokazać jako uczennicy związanej przysięgą krwi. Wiem, nie jestem głupia 
- rzekła gniewnie. Jakby i on o tym nie wiedział. Jakby musiała go o tym przekonywać, 
Ŝ

e  była  zabójczo  dobra.  -  Wiele  nauczyłam  się  na  temat  Sithów.  Ich  pochodzenia  i 

wielkości. 

- A co wiesz o ich naturalnej historii? - spytał Dooku.  
Ventress zamrugała. 
- Co? 
- Sithowie jako gatunek. Jak na przykład... no, owady.  
Wąskie usta Asajj stały się jeszcze węŜsze. 
- Kpisz sobie ze mnie. 
-  Rzadko  bywałem  powaŜniejszy  -  odparł  hrabia,  podchodząc  do  półki  pełnej 

holokronów. Wybrał jeden i wsunął do kostki komunikacyjnej na biurku. - Popatrz na 
to: sierpowata modliszka z Dantooine. - W powietrzu nad biurkiem rozjarzył się obraz, 
przedstawiający  lśniącego,  czerwono-czarnego  owada  z  haczykowatymi  kończynami 
złoŜonymi w poboŜnej pozie. - Po kopulacji samica odrywa głowę partnera i składa jaja 
w jego ciele. Kiedy potomstwo się  wykluje,  wyjada sobie drogę na  wolność i od razu 
rzuca się na siebie wzajemnie. 

-  Nie  znam  się  na  takich  porównaniach  -  niecierpliwie  odparła  Ventress.  -  Jeśli 

chcesz mi coś powiedzieć, zrób to bez ogródek. 

- Z tym przyjmowaniem uczniów to trudna sprawa - rzekł Dooku. 
- Prawdziwy lord Sith musi znaleźć ucznia, który ma w sobie silną Moc. 
-  Szesnastu  zabitych  Jedi  to  chyba  jakiś  dowód  -  odparła  Ventress.  -  ChociaŜ 

powinno ich być siedemnastu - dodała. 

- Ale czy ja naprawdę chcę cię uczynić tak silną? - zapytał łagodnie hrabia. - Jest 

nam teraz ze sobą miło i sympatycznie, bo znasz swoje miejsce. Gdybym jednak miał 
uczynić  cię,  swoją  uczennicą,  gdybym  miał  ująć  cię  za  rękę  i  poprowadzić  w  dół,  w 
głąb czarnej wody, którą jest Ciemna Strona Mocy, wtedy albo utoniesz, albo staniesz 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

18 

się  o  wiele,  wiele  silniejsza,  a  Ŝadna  z  tych  moŜliwości  mi  nie  odpowiada.  Płoniesz 
teraz tak jasno, nie chciałbym musieć cię zgasić. 

- Dlaczego miałbyś to zrobić? Co masz przeciwko nauczeniu mnie czegoś więcej, 

abym jeszcze lepiej mogła ci słuŜyć? 

-  Zdradziłabyś  mnie.  -  Wzruszył  ramionami,  ucinając  tym  samym  jej  protesty.  - 

Wejście  w  Ciemną  Stronę  Mocy  to  nieszczęśliwy  przypadek.  Jestem  stary,  poznałem 
juŜ  granice  własnej  ambicji.  Ty  zaś  jesteś  młoda  i  silna,  a  te  dwie  cechy  w  historii 
Sithów prowadzą tylko w jedno miejsce. 

- Myślisz, Ŝe knułabym przeciwko tobie? 
- Z początku nie. Ale przyszedłby taki dzień, Ŝe przestałabyś się zgadzać z moimi 

decyzjami. Zaczęłabyś myśleć, o ileŜ piękniej wyglądałby świat bez pokrytej plamami 
wątrobowymi dłoni nad tobą. 

- JuŜ teraz nie zgadzam się z twoją decyzją - rzekła. - A co do Jedi... 
- ...który powinien być numerem siedemnastym. Wiem. - Dooku uśmiechnął się. - 

Nie mam twoich ambicji. Mogę czekać z zabiciem kogoś i wykorzystać go lepiej. A na 
razie moŜesz się ze mną nie zgadzać, ale nie moŜesz mnie nie posłuchać. - Z leciutkim 
uśmiechem uniósł jeden palec. 

Pobladła. 
- To prawda - rzekła. 
Dooku opuścił palec. 
Na  hologramie  małe  modliszki  roiły  się  juŜ  w  ciele  ojca.  Ślepo  macały  wokół 

siebie haczykowatymi czułkami, aŜ wreszcie jedna, większa od innych, przekonała się, 
Ŝ

e  sierpy  na  jej  tylnych  łapach  doskonale  pasują  do  szyi  rodzeństwa.  Popędzana 

prymitywnym instynktem szarpnęła i oderwała bratu głowę. 

- W doskonałym świecie - rzekł Dooku - moŜna karmić ucznia tylko na tyle, aby 

rósł... na tyle, Ŝeby pragnął coraz więcej. Mistrz moŜe obiecać mu sławę i wspaniałość. 
To  dobry  haczyk  -  rzekł.  -  Uczeń  moŜe  spełniać  wszelkie  Ŝyczenia  mistrza,  być  jego 
łącznikiem  ze  światem.  A  wtedy,  jeśli  plan  mistrza  zawiedzie,  on  moŜe  przyjąć  na 
siebie  cios.  -  Dooku  podniósł  wzrok,  spojrzał  na  nią  ostro  i  uwaŜnie.  -  Czy  to  ci  się 
podoba,  Asajj?  Czy  naprawdę  chcesz  być  moją  uczennicą.  Mógłbym  zrobić  z  ciebie 
kobietę,  przed  którą  drŜałaby  cała  galaktyka.  Wszyscy  Jedi  by  cię  szukali,  a  ja 
siedziałbym bezpieczny i zdrowy na Coruscant, czekając na rozwój wydarzeń. 

Asajj oblizała wargi. 
- Niech tylko tu przyjdą - syknęła. 
-  Ach,  być  tak  młodym  i  pełnym  nienawiści!  -  westchnął  Dooku.  -  Byłabyś 

gwiazdą... wielką dla wszystkich, oprócz mnie. Ja musiałbym pilnować twojej pokory, 
wiesz  o  tym.  Musiałbym  się  z  ciebie  natrząsać,  kłuć  cię  i  ranić,  Ŝebyś  pozostała  na 
swoim  miejscu.  KaŜdy  sekret,  który  uczeń  poznaje,  jest  drogo  opłacany...  O  tak, 
drogo...  -  Hrabia  zamilkł  i  przymknął  oczy,  jakby  chciał  się  odciąć  od  jakichś 
straszliwych wspomnień.  

Asajj spojrzała na niego zwęŜonymi oczami.  
- UwaŜasz, Ŝe nie jestem godna.  
- Nie słuchałaś mnie, prawda? 

background image

Sean Stewart 

19 

-  Nie  mówisz  nic  sensownego  -  gniewnie  odparła  Ventress.  -  Czy  to  przez  tego 

Jedi, Jaia Maruka? Powinnam była go zabić? Słuchałam twoich rozkazów, ale moŜe na 
tym polegał test. - ZmruŜyła oczy. - Powinnam była wykazać więcej inicjatywy. Na to 
czekałeś,  tak?  Nie  potrzebujesz...  pachołka.  Tych  masz  aŜ  nadto.  Potrzebujesz  czegoś 
więcej. 

Hrabia obserwował ją w zadumie. 
- Dziwne jest znać kaŜdą twoją myśl, zanim ją jeszcze pomyślisz. 
- Nawet Ciemna Strona nie moŜe ci dać takiej mocy - odparła Ventress spokojnie. 
Hrabia uśmiechnął się. 
-  Mam  potęŜniejszą  moc  niŜ  Ciemna  Strona,  maleńka.  Jestem  stary.  Wy,  świeŜe 

furie, to moje dawne błędy. 

Modliszki  w  obrazie  nad  biurkiem  roiły  się  i  polowały.  Wyłączył  holokron  i 

spojrzał na monitor. 

-  O,  nadlatuje  ostatnia  grupa  naszych  gości.  Istoty  lojalne  i  szczere,  oddane 

sprawie Gildii Kupieckiej i dziesięcioprocentowemu zyskowi. Idź ich powitać, zawsze 
robisz duŜe wraŜenie na gościach. 

- Nie spoufalaj się - zimno odparła Asajj. 
Dooku obejrzał się na nią. 
- Bo co? 
Jej twarz nagle pobladła. 
Dooku uniósł jeden palec i tym razem dźgnął nim powietrze, jakby wpinał igłę w 

poduszkę. Ventress skuliła się i padła na kolana. 

- Proszę - wykrztusiła głosem bełkotliwym z bólu. - Nie. 
-  Nieprzyjemne,  co?  Jak  ostre  kamienie  w  gardle  i  piersi?  -  Dooku  wykonał 

jeszcze  jeden  taki  gest  i  Ventress  upadła  na  kamienną  podłogę..  -  Nie  lubię  twoich 
naczyń krwionośnych - warknął hrabia. - Tak się w środku naciągają jak balony, które 
zaraz mają pęknąć. 

- P-p-proszę... 
-  Ale  wspomnienia  są  gorsze  niŜ  cokolwiek  innego  -  dodał  ciszej.  -  Tłoczą  się 

wokół  jak  muchy  na  mięsie.  Wszystkie  godne  pogardy  sprawy,  kaŜde  drobne 
odchylenie, kaŜdy złośliwy czyn. - Okrutne, dziwne milczenie przeciągało się. Ventress 
dyszała  cięŜko  na  podłodze. Deszcz  łomotał  o  szyby,  a  łagodny  głos  hrabiego  stał  się 
nagle  mroczny  i  dziwnie  odległy.  -  Wszystkie  sprawy,  które  powinieneś  był 
powstrzymać,  ale  nie  zrobiłeś  tego,  i  nic  nigdy  juŜ  nie  będzie  jak  dawniej.  I  to,  co 
uczyniłeś - szepnął w końcu. - Na bezlitosne gwiazdy, to, co uczyniłeś... 

Komunikator na biurku Dooku zapiszczał i hrabia poderwał głowę, otrząsając się 

z transu. 

- Delegacja Troxan jest u wejścia. 
Ventress cięŜko dźwignęła się na nogi. Twarz miała posiniaczoną i zalaną łzami. 

Oboje udawali, Ŝe tego nie widzą. 

- Powiedz im, Ŝe zaraz zejdę - polecił hrabia Dooku. 
 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

20 

Fizycznie  wiek  hrabiego  nic  był  problemem.  Przy  swoich  umiejętnościach  w 

posługiwaniu  się  Mocą  -  a  robił  to  nieporównanie  subtelniej,  aniŜeli  chłopiec,  który 
obserwował  waŜki  w  ogrodach  Jedi  wiele  lat  temu  -  nosił  swoje  osiemdziesiąt  trzy 
standardowe  lata  lepiej  niŜ  wielu  ludzi  o  połowę  młodszych.  WciąŜ  był  w  znakomitej 
formie  fizycznej,  miał  wyostrzone  zmysły,  a  jego  organizm  nie  wiedział  nawet  co  to 
katar. 

Tylko  w  takich  sytuacjach,  pochylony  przed  podobizną  mistrza,  uświadamiał 

sobie cięŜar swoich lat. Nawet poprzez hologram migocząca postać Dartha Sidiousa, w 
upiornym  niebieskim  kolorze,  wydawała  się  odbierać  mu  fałszywą  młodość, 
pozostawiając jedynie kruche kości i sterane, przykurczona napięciem stawy. 

- Masz u siebie posłańców z Troxana - rzekł mistrz. Skąd wiedział? Dooku nawet 

nie pytał. Zawsze wiedział. 

- RozwaŜają kapitulację - poinformował Dooku. - A mówili, Ŝe zaplanowali opór i 

Ŝ

e są gotowi do powstania, kiedy Ŝołnierze-klony się wycofają. 

-  Nie!  -  warknęła  mŜąca  błękitem  postać.  -  JuŜ  i  tak  zanadto  uszkodzili  planetę, 

aby warto ją było ratować. Teraz nadaje się tylko do marnotrawienia wojsk i zapasów. 
Powiedzcie im, Ŝe muszą dalej walczyć. Obiecaj im posiłki. Powiedz, Ŝe wyprowadzasz 
nową  flotę  nowoczesnych  robotów  bojowych  i  w  ciągu  miesiąca  przejmiesz  system, 
jeśli  tylko  oni  wytrwają.  Wyjaśnij,  Ŝe  taka  broń  nie  moŜe  znaleźć  się  w  rękach  tych, 
którzy się poddają. 

- A jeśli minie miesiąc i nie będzie posiłków? 
- Pomoc przyjdzie najpóźniej w ciągu kolejnego miesiąca. Obiecaj im to i spraw, 

Ŝ

eby uwierzyli. Pokazałem ci, jak to się robi. 

-  Rozumiem  -  rzekł  hrabia  Dooku.  Jak  łatwo  przychodzi  nam  zdradzać  innych, 

pomyślał.  

Zakapturzona postać przechyliła głowę. 
- CzyŜbyś miał atak wyrzutów sumienia, mój uczniu? 
- Nie, mistrzu - spojrzał w oczy odraŜającej zakapturzonej postaci - To ich własna 

zachłanność  przywiodła  ich  do  ciebie.  W  głębi  serca  zawsze  wiedzieli,  w  co  się 
wplątują. 

 
Château Malreaux pełen był oczu. 
Spektakularny  system  bezpieczeństwa  zainstalowany  przez  siedemnastego  (i 

ostatniego) wicehrabiego Malreaux w ostatnim stadium popadania w obłęd był jedną z 
przyczyn,  dla  których  Dooku  wybrał  ten  dom  na  swoją  obecną  siedzibę.  Cała 
posiadłość była dosłownie  wysadzana rejestratorami optycznymi,  udającymi gwoździe 
tapicerskie, główki śrub w meblach kuchennych, tabletki przeciwbólowe w apteczkach 
i czarne oczka ptaków na gobelinach w Komnacie Płaczu. Najnowocześniejsze czujniki 
podczerwieni, w oryginale słuŜące jako protezy dla Sluissan o uszkodzonych językach, 
wkomponowane  były  w  kremowo-szkarłatne  herbowe  dywany,  pościel  i  nakrycia 
stołowe  Malreaux.  Wielkim  nakładem  kosztów  zbudowano  fałszywe  ściany, 
wyposaŜając  budynek  w  mnóstwo  sekretnych  przejść  z  judaszami.  Mikrofony 
gnieździły  się  jak  pająki  w  szufladach  i  bieliźniarkach,  pod  kaŜdym  łóŜkiem,  pod 

background image

Sean Stewart 

21 

dachem kaŜdego z jedenastu kominków, a nawet na dnie bezcennej butelki wina Crème 
D’Infame w piwnicy. 

Siedemnasty  (i  ostatni)  wicehrabia  Malreaux,  przekonany,  Ŝe  go  trują, 

wymordował  cały  personel  kuchenny  i  uciekł  w  labirynt  tajnych  tuneli,  wychodząc 
jedynie nocą. Po raz ostatni widziany był w niewyraźnym obrazie z kamery ukrytej w 
fałszywej cebuli zwisającej w koszyku pod kuchennym okapem: trzydziestosekundowy 
zapis przedstawiający chudą jak szkielet postać wypełzającą z ukrytej kraty do kuchni, 
aby wypić dwa łyki wody z kranu i przeŜuć garść surowej mąki. 

Gdyby  nie  smród,  nikt  nigdy  nie  odnalazłby  ciała  siedemnastego  (i  ostatniego  z 

rodu) lorda Malreaux. 

Ktoś ukryty w tajnym przejściu biegnącym ponad gabinetem mógłby obserwować 

cała  rozmowę  pomiędzy  Dooku  a  Asajj  Ventress  przez  niewielki  otwór  w  suficie. 
Gdyby  osoba  ta  była  cierpliwa  i  doczekała,  aŜ  Asajj  Ventress  wyjdzie,  ujrzałaby 
holograficzny obraz Dartha Sidiousa. 

A  gdyby  jeszcze  odczekała  dłuŜszą  chwilę  po  tym,  jak  Dooku  opuścił  komnatę, 

mogłaby zobaczyć odchylającą się nieoczekiwanie ścianę regału, zza której wyłania się 
mała, szybka i zła istota - vjuński lisek o rudo-kremowym futrze i zręcznych, giętkich 
dłoniach zamiast łapek. 

Lisek  chwilę  powęszył  i  ostroŜnie  skierował  się  ku  środkowi  pokoju,  najpierw 

niepewnie,  potem  coraz  śmielej,  aŜ  reszcie  dotarł  do  miejsca,  gdzie  niedawno  leŜała 
odcięta dłoń Jang Li-Li. 

Podłoga  wyłoŜona  była  we  wzór  szachownicy  Malreaux  -  rdzawo-szkarłatną  i 

kremową, jak  krew i zsiadłe  mleko. Ręka, spadając z  mokrym plaśnięciem na jedną z 
brudnokremowych  płytek,  pozostawili  na  niej  plamę.  Lisek  węszył,  a  cienki  róŜowy 
języczek zwisał mu z pyszczka. 

-  Jeszcze  nie,  kochanie.  -  Zza  tajnych  drzwi  wykuśtykała  starsza,  zadyszana 

kobieta.  Miała  na  sobie  resztki  niegdyś  pięknego  stroju:  róŜowa  balowa  suknia  była 
czarna  od  brudu  na  lamowanych  obrębach,  na  podartych  pończochach  ledwo  się 
trzymały marne strzępy pantofelków ze złotej lamy. Wokół szyi kobieta nosiła futrzaną 
etolę  z  powiązanych  lisich  ogonów.  -  Czekaj  no  chwilkę.  Mamusia  tylko  sobie 
popatrzy. - Zgięła potęŜną postać i stękając zbliŜyła twarz do podłogi. 

Nagle jęknęła. 
-  O,  mój  skarbie  -  wyszeptała.  Pochyliła  się  jeszcze  mocniej,  jeszcze  uwaŜniej 

spojrzała  na  plamę,  a  jej  oczka,  małe  i  twarde  jak  kamyki,  stały  się  nagle  mokre  i 
lśniące. 

- Och - jęknęła. Ukucnęła i zaczęła się kołysać w tył i w przód. - Och, och, och! 
Lisek spoglądał na nią spokojnie. 
Staruszka zerknęła na niego z wyrazem tak dzikiego tryumfu, Ŝe lisek się cofnął, 

obnaŜając ostre jak igły Ŝółte kły. 

- O, to naprawdę wielki dzień dla mamusi, mój słodziutki! Czekałam na niego tak 

strasznie długo! -  szepnęła,  wpatrując się  w lisie oczy.  - Widzisz, skarbeńku? Czujesz 
to? Dziecię wraca do domu! 

Wstała. Z emocji dygotały jej tłuste pośladki i grube ramiona. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

22 

-  Czas  się  przygotować  -  wymamrotała.  -  Posprzątać  pokój  Dziecięcia.  Pościelić 

mu łóŜeczko. 

Szybko pokuśtykała z powrotem do tajnego przejścia. 
Lisek czekał z nastawionymi uszami, dopóki nie przebrzmiały ostatnie odgłosy jej 

mamrotania. Dopiero wtedy pochylił łebek nad splamiona podłogą i długim, róŜowym 
języczkiem wylizał ją do czysta. 

 
Spotkanie hrabiego Dooku z delegacją troxańską poszło świetnie. Uczynił sobie z 

niego  zimną  i  wyrachowaną  grę,  sprawdzając,  ile  wystarczy  powiedzieć,  Ŝeby  goście 
zaczęli kłamać za niego. 

- W produkcji są juŜ nowe roboty bojowe - wyjaśnił. I to wystarczyło, tamci sami 

dokonali reszty. 

-  Z  pewnością  wyślecie  je  do  naszego  kwadrantu  -  rzekł  podpalatyn  do  spraw 

relacji narodowych. 

- PrzecieŜ jesteśmy kluczem do całego regionu - dodał jego asystent. 
- Oczywiście, rozumiecie nasze potrzeby - powiedział inny. 
- Jakie inne planety walczyły tak dzielnie dla sprawy? - spytał czwarty. 
KaŜde  z  tych  poboŜnych  Ŝyczeń  podkreślane  było  przez  Dooku  uśmiechem  i 

lekkim dotknięciem poprzez Moc, będącym jak pieczęć przyłoŜona do ciepłego wosku; 
to  pogłębiało  przekonanie  członków  delegacji.  W  istocie  uŜycie  Mocy  było  prawie 
niepotrzebne.  Który  człowiek  -  czy  nawet  Troxanin  -  mógłby  uwierzyć,  Ŝe  kaŜdym 
słowem,  kaŜdą  wypowiedzią  zdradza  tysiące  swoich  towarzyszy  i  skazuje  ich  na 
ś

mierć,  skoro  moŜe  się  czuć  jak  bohater?  I  tyle,  jeśli  chodzi  o  potrzebę  Czynienia 

Dobra,  pomyślał  Dooku.  Kolejna  iluzja  do  oślepienia  stworzeń  w  mrocznym  świecie, 
gdzie tylko Ciemna Strona jarzy się z gorzką jasnością. 

Czym jesteśmy, Dooku? 
Jesteśmy samotni. Samotni. Samotni. 
Obserwowanie  Troxan  kręcących  sobie  stryczek  na  własną  szyję  było  mało 

interesującym  sportem,  zbyt  łatwym,  aby  sprawiał  przyjemność.  Dooku  chciał  jak 
najszybciej dokończyć spotkanie i odesłać gości do rzeźni. 

- Coś jeszcze? - zapytał. 
Delegaci spojrzeli po sobie. 
-  CóŜ,  wystąpił  jeszcze  jeden  interesujący  incydent  -  rzekł  podpalatyn,  potęŜny 

Troxanin  w  średnim  wieku,  z  bulwiastym  nosem  i  fioletowymi  skrzelami.  -  Jak  pan 
moŜe  wie,  zostałem  zaszczycony  tytułem  pierwszego  legata  dyplomatycznego  i 
wysłany na drugą rundę rozmów z negocjatorami Republiki. Oczywiście, nic z tego nie 
wyszło... senat nawet przestał udawać, Ŝe debatuje, juŜ tylko grozi i krzyczy. - Niedbale 
powachlował  skrzelami  szyjnymi.  -  To  właściwie  nie  zmienia  sytuacji,  jak  to 
wspomniałem komisji senackiej wiele lat temu, zanim zaczęliśmy wyczuwać wrogość... 

- A ten interesujący incydent? - niecierpliwie przerwał mu Dooku. 
Zdenerwowany podpalatyn wciągnął policzki. 
- Właśnie do tego zmierzałem. Pod koniec sesji podeszła do mnie senator Amidala 

z  Naboo,  która poprosiła,  Ŝeby  coś  panu  przekazać.  -  Nerwowymi,  pulchnymi  dłońmi 

background image

Sean Stewart 

23 

wyjął  małe  pudełko  oznaczone  pieczęcią  Jedi.  -  Proszę,  mi  wierzyć,  podjęliśmy 
wszelkie środki ostroŜności, zastosowaliśmy najnowocześniejsze metody skanowania... 

- Myśleliśmy, Ŝe to bomba - wyrwało się jego asystentowi. 
- Albo podsłuch - powiedział drugi. 
-  Proszę  mi  wierzyć,  dla  nas  pańskie  bezpieczeństwo  było  najwaŜniejsze, 

oczywiście... 

Dooku  wziął  pudełko  do  ręki.  Ze  zdumieniem  stwierdził,  Ŝe  dłonie  mu  drŜą. 

Dziwne.  Był  niemal  tak  samo  zdumiony  jak  Ventress,  kiedy  kazał  jej  oszczędzać 
tamtego  Jedi,  Jaia  Maruka.  Odesłanie  go  było  nagłym  kaprysem,  jak  to  później 
wyjaśniał Sidiousowi, haczykiem z przynętą, z róŜową, wijącą się dŜdŜownicą starego 
wspomnienia. 

Darth  Sidious  obrzucił  go  wtedy  dziwnym  spojrzeniem,  które  objęło  go  niczym 

płomień gorączki i osłabiło od wewnątrz. 

- WciąŜ jeszcze go kochasz? - zapytał mistrz.  
Dooku roześmiał się, Ŝeby ukryć zmieszanie. 
- To idiotyczny pomysł - zaprotestował. 
-  Idiotyczny?  -  spytał  mistrz  tym  swoim  miękkim,  przeraŜającym  głosem.  -  Nie 

sądzę - dodał, a jego słowa lepiły się słodyczą jak zatruty miód. - Dobry uczeń zawsze 
kocha swojego nauczyciela. 

Rozmowa  z  Sidiousem  zawsze  stanowiła  ryzyko.  Czasem  szła  w  niewłaściwym 

kierunku i Dooku nie był w stanie usatysfakcjonować mistrza. To było bardzo, bardzo 
przykre. 

Pokręcił  głową.  To  tylko  lęki  słabeusza.  Gdyby  Yoda  istotnie  dał  się  złapać  na 

jego  przynętę,  gdyby...  cóŜ  to  byłby  za  dar  dla  Sidiousa,  ten  dziewięćsetletni  starzec! 
Ten  cherlawy,  stary,  połamany  Jedi  siedział  w  Republice  jak  korek;  trzeba  go 
wyciągnąć,  a  wtedy  pyk!  Ciemna  Strona  wyleje  się  strumieniem.  Wtedy  mistrz 
przekona się, jak lojalnym sługą jest Dooku. 

Chwycił  pudełko.  WciąŜ  czuł  pozostały  na  krawędziach  dotyk  Yody  jak  odległe 

echo.  Jego  umysł  odnalazł  Ŝywe  wspomnienie  ostatniego  spotkania  na  Geonosis  -  z 
dobytymi  mieczami,  choć  raz  równi  sobie.  Jaki  to  słodki  i  gorzki  zarazem  moment  - 
ujrzeć  znowu  Yodę  i  stać  się  jego  godnym  przeciwnikiem,  a  nawet  lepszym...  inaczej 
niŜ to sobie wyobraŜał. CóŜ, poszli kaŜdy w swoją stronę: Yoda miał nowych Jedi pod 
opieka - Kenobieg, a co gorsza, równieŜ młodego Skywalkera.  

O, tak, i czy nie wszyscy na niego właśnie zwracali uwagę? Nawet Darth Sidious 

z lekkim błyskiem w oku mówił, Ŝe chłopiec jest silny Mocą. 

-  To  tylko  pionek  w  tej  grze  -  tłumaczył  mistrz,  lecz  Dooku  wciąŜ  czuł  ukłucie 

zazdrości, kiedy Sidious wymawiał to imię. - Skywalker, tak... Moc jest w nim silna... 

Ten  sam  Anakin  Skywalker,  który,  jak  się  dowiedział  niedawno,  zabił  klona 

hrabiego Dooku na Serenno. Biedny, głupi klon. Jeszcze jeden odmieniec, jeszcze jeden 
Dooku  opuszczony  przez  swoją  rodzinę,  pozostawiony  na  pastwę  jakiegoś 
zarozumiałego rzeźnika Jedi w imieniu skorumpowanej Republiki. 

Dooku  podejrzewał,  Ŝe  gdyby  nie  był  tak  stary  i  mądry,  prawdopodobnie 

znienawidziłby Anakina Skywalkera. Przynajmniej trochę. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

24 

OstroŜnie podwaŜył zamkniecie pudełka. Dziwne, Ŝe ręce wciąŜ mu tak drŜą. 
Podpalatyn z Biura Obrony Patriotycznej zajrzał mu przez ramię. 
- Sprawdziliśmy to bardzo dokładnie - rzekł dyplomata, ze zdumieniem łopocząc 

skrzelami - Ale wszyscy nasi eksperci zgadzają się, Ŝe to zwykła woskowa świeca. 

 

background image

Sean Stewart 

25 

R O Z D Z I A Ł  

Na  szczycie  zniszczonego  wieŜowca  w  dzielnicy  Świątyni  na  Coruscant  dwa 

roboty grały w dejarika. Przesuwały piony z oślepiającą szybkością i precyzją; ich palce 
opadały  i  podnosiły  się  jak  igły  maszyny  szwalniczej  przebijające  się  przez  warstwy 
materii. 

Oba roboty były identycznie zbudowane, humanoidalne i wysokie, ale tu kończyło 

się ich podobieństwo, jak u bliźniaków rozdzielonych po urodzeniu - jeden mieszkający 
w  pałacu,  a  drugi  skazany  na  wygnanie,  na  Ŝycie  resztkami  w  mrocznych  alejkach  i 
rynsztokach. Pierwszy robot miał starannie wymalowaną ozdobną liberię, kremową ze 
szkarłatnymi wypustkami, krwawo-kremowe barwy powtarzały się jeszcze na tarczy na 
piersi.  Czerwień  była  dość  jasna  i  miała  brązowy  odcień,  jak  lisie  futro  łub  zaschła 
krew.  Kremowy  kolor  był  poŜółkły;  wzornik  kolorów  w  sklepie,  gdzie  robot  po  raz 
ostatni poprawiał powłokę, nazwał ten odcień „zwierzęcy ząb”. 

Robot-wyrzutek  dawno  juŜ  starł  swoją  powłokę  do  nagiego  metalu  i  nigdy  nie 

został pomalowany na nowo. Jogo porysowane oblicze było szare i powgniatane, jakby 
od  niezliczonych  lat  cięŜkiej  słuŜby.  Na  chwilę  przestał  grać  i  rozejrzał  się  po 
deszczowym krajobrazie. Bardzo się pilnował, aby co noc starannie szorować rdzę, ale 
korozja i tak zaczynała juŜ zŜerać jego przeguby i czaiła się w zagłębieniach zadrapań. 
Twarz  miała  dziurki  w  miejscach,  gdzie  zaatakowała  ją  rdza,  następnie  bezlitośnie 
starta. 

Roboty siedziały na krawędzi dachu. Ten porysowany nie odrywał receptorów od 

gry,  ale  jego  bogato  pomalowany  partner  nieustannie  podnosił  wzrok,  rozglądając  się 
po  kanionach  między  budynkami,  śledząc  ruchome  chodniki  i  nieustanny  szum 
strumieni  pojazdów  latających,  a  potem  kierował  wzrok  dalej,  w  kierunku  szerokiego 
wejścia j wysokiej wieŜy Świątyni Jedi. 

Oczywiście z tego niewielkiego tarasu trudno było zaobserwować cokolwiek. Na 

taką  odległość  i  poprzez  padający  deszcz  ktoś  musiałby  mieć  oczy  Horansi,  aby 
zauwaŜyć niedbale odzianą postać, brnącą przez kałuŜe w kierunku drzwi frontowych. 
Za  to  by  stwierdzić,  Ŝe  postacią  tą  jest  wściekły  Troxanin  niosący  dziwacznie 
wyglądającą  tekę  dyplomatyczną,  potrzeba  by  było  czegoś  więcej  niŜ  tylko 
biologicznego  widzenia:  raczej  przydałaby  się  legendarna  lornetka  snajperska 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

26 

Tau/Zeiss - z siatką w postaci trawionej transpastali lub neuralnego implantu dostępną 
na  Ŝądanie  -  charakteryzująca  się  doskonałą  stabilnością  nastaw  przy  zmianach 
ogniskowej  od  X1  do  X100, której  nie  dorównała  Ŝadna  inna  firma  w  ciągu  ostatnich 
czterystu standardowych lat, odkąd zamknięto ostatnią linię produkcyjną T/Z. 

Kremowo-szkarłatny  robot  znieruchomiał  z  palcami  nad  szachownicą.  Kilka 

kilometrów  dalej,  za  falującą  kurtyną  deszczu,  troxański  dyplomata  sprzeczał  się  z 
młodym Jedi stojącym na straŜy bram Świątyni. Ostatecznie pakiet zmienił właściciela. 

- Co robisz? - zapytał szary, poobijany partner czerwono-kremowego eleganta. 
Dyplomata  z  pluskiem  pomaszerował  przez  kałuŜe  do  oczekującego  pojazdu. 

Młodzieniec znikł w Świątyni. 

Palce  robota  w  liberii  zgięły  się  wokół  holograficznego  wojownika  na  okrągłej 

planszy gry. Przesunął pionek. 

- Czekam - rzekł. 
 
Ksenoetnologowie  z  Coruscant  oceniali  liczbę  rozumnych  gatunków  we 

wszechświecie  na  jakieś  dwadzieścia  milionów,  z  moŜliwymi  odchyłkami  na  plus  lub 
minus,  w  zaleŜności  od  tego,  co  kryło  się  pod  określeniem  „rozumny”  w  danym 
okresie.  Na  przykład  moŜna  by  się  zastanawiać,  czy  Bivalva  contemplativa,  czyli  tak 
zwane  myślące  małŜe  z  Periliksa,  naprawdę  są  „myślące”  w  zwykłym  znaczeniu,  czy 
teŜ ich  wielopokoleniowe semafory odzwierciedlają nie tyle konwersację, co strukturę 
ula. W sumie jednak dwadzieścia milionów to ogólnie przyjęta liczba. 

Obserwator  i  znawca  tych  dwudziestu  milionów,  mniej  więcej  w  trzydzieści 

miesięcy po bitwie na Geonosis, patrząc na  mistrzynię Jedi Maks Leem, która uniosła 
kraj  szaty  i  pędziła  korytarzem  Świątyni  Jedi,  mógłby  się  nie  zgodzić,  Ŝe  trójokie 
oblicza  koźlogłowych  Granów  były  szczególnie  przystosowane  do  wyraŜania  troski. 
Trzy  krzaczaste  brwi  nad  niespokojnymi  ślepiami  mistrzyni  Leem  były  mocno 
zmarszczone.  Miała  długą,  wąską  nawet  jak  na  Grankę  szczękę  i  tendencję  do 
zgrzytania  zębami  w  chwilach  niepokoju  lub  zdenerwowania  -  niemiła  spuścizna  z 
okresu, kiedy Granowie byli jeszcze przeŜuwaczami. 

Mistrzyni  Leem  nie  miała  na  ogół  nerwowego  usposobienia.  Była  łagodna, 

matronowata, spokojna i kompetentna, lubiana przez młodszych akolitów i niezmiernie 
trudno było ją wyprowadzić z równowagi. Mace Windu lub Anakin Skywalker mogliby 
się  źle  czuć  w  tak  niezmiennie  defensywnej  postawie,  lecz  nie  ona.  Granowie  byli 
ludem  zorientowanym  na  społeczność  i  Ŝycie  w  grupie,  a  Maks  Leem  chętnie 
poświęciła się słuŜbie pokojowi. I nie podobało jej się, Ŝe ostatnimi czasy powoli, lecz 
nieuchronnie, ku jej wielkiemu oburzeniu Jedi przemieniali się w Ŝołnierzy. 

UwaŜała,  Ŝe  wojna  domowa  w  Republice  to  najgorsza  rzecz,  jaka  moŜe  się 

wydarzyć. A potem przyszła rzeź na Geonosis, która pochłonęła w ciągu jednego dnia 
cały kwiat pokolenia Jedi. Rozbłyski strumieni plazmy, smak piasku w ustach, wycie i 
wrzask  robotów  bojowych  -  wszystko  to  wydawało  się  teraz  koszmarem,  niewyraźną 
plamą cierpienia i rozpaczy.  Straciła dwanaście towarzyszek,  wszystkie bliŜsze jej niŜ 
siostry. To bardziej przybliŜyło jej wojnę niŜ jakiekolwiek wiadomości. 

background image

Sean Stewart 

27 

W  drodze  powrotnej  na  Coruscant  mistrz  Yoda  mówił  o  uzdrawianiu  i  leczeniu, 

lecz  dla  Maks  Leem  ostatnie  miesiące  były  bardzo,  bardzo  cięŜkie.  Łatwiej  jej  było 
poradzić  sobie  ze  wspomnieniami  z  bitwy,  niŜ  pogodzić  się  ze  straszliwą  pustką 
panującą  w  Świątyni.  Czterdzieści  zajętych  miejsc  w  jadalni  przewidzianej  na  setkę. 
Zachodni  blok  kuchenny  świecący  pustką.  Rytm  Ŝycia  Świątyni  na  zawsze  zburzony 
brakiem czasu - koniec z ogrodnictwem, ręcznym szyciem szat, koniec z grami. Teraz 
tylko  walka  wręcz,  szkolenie  taktyczne  małych  oddziałów,  ćwiczenia  w  infiltracji 
wojsk;  posiłki  przygotowywane  pospiesznie  ze  składników  kupionych  w  mieście, 
dwunasto-  i  czternastoletnie  dzieci  nagle  zainteresowane  transmisjami,  biegające  jako 
kurierzy albo wyszukujące plany dawnych bitew. 

Dzieci  były  największym  zmartwieniem  Leem.  Świątynia  pozbawiona  była 

prawie  dorosłych  mieszkańców:  wyglądała  jak  szkoła,  z  której  uciekli  nauczyciele. 
Nagle osieroceni podawani, akolici, dla których nie starczyło mistrzów, i wciąŜ za duŜo 
odpowiedzialności.  Maks  Leem  obawiała  się  o  nich.  Wprawdzie  Yoda  i  inni 
nauczyciele  usiłowali  wpoić  im  starodawne  cnoty  Jedi,  lecz  to  pokolenie  musiało 
pozostać napiętnowane wojną. Jakby byli pojeni zatrutym mlekiem, myślała mistrzyni. 
Po raz pierwszy od czasu Wojny Sithów całe pokolenie rycerzy Jedi wyrosło w Mocy 
otoczonej  Ciemną  Stroną.  Uczyli  się  czuć  sercami,  które  stary  się  zbyt  stare  i  zbyt 
twarde. Nastąpiło to za wcześnie. Właśnie jedno z tych dzieci, łagodny, pełen wdzięku 
chłopiec imieniem Whie, którego sama wybrała sobie za padawana, wezwał ją do bram 
Ś

wiątyni.  Maks  po  przyjściu  zastała  chłopca  całkiem  spokojnie  -  jak  zwykle  - 

przyjmującego  nawałnicę  wyrzutów,  jakimi  zasypywał  go  pompatyczny,  władczy  i 
wściekły dyplomata troxański, który  nie  mógł uwierzyć, Ŝe zwykły chłopiec broni  mu 
wstępu  do  Świątyni.  Ta  istota  o  purpurowym  obliczu,  okolonym  wibrującymi 
skrzelami, twierdziła, Ŝe ma przesyłkę, którą powinna natychmiast dostarczyć osobiście 
mistrzowi Yodzie. 

Maks natychmiast przyszła Whie z pomocą, wykorzystując Moc w sposób, który 

przychodził  jej  całkiem  naturalnie,  a  mianowicie  łagodząc  nastrój  Troxanina,  dopóki 
jego  skrzela  nie  ułoŜyły  się  spokojnie  i  nie  przybrały  róŜowego  koloru.  Obiecała  mu 
przy tym, Ŝe osobiście dostarczy pakiet mistrzowi Yodzie. Whie mógł zresztą zrobić to 
samo.  Moc  była  w  nim  bardzo  silna,  lecz  padawanom  nie  pozwalano  wykorzystywać 
ich zdolności przy  kaŜdej okazji. Chłopiec był od początku bardzo utalentowany, lecz 
moŜe właśnie dlatego szczególnie starannie unikał wykorzystywania swoich zdolności. 

Whie  podał  mistrzyni  pakiet.  Była  to  dobrze  zabezpieczona  koperta 

dyplomatyczna,  zwykle  uŜywana  na  Światach  Gildii  Kupieckiej.  Składała  się  z  siatki 
plecionej  z  metaceramicznych  i  obliczeniowych  monowłókien  i  stanowiła  połączenie 
pojemnika  i  komputera,  którego  powierzchnią  był  wyświetlacz.  Większość  tej 
powierzchni pokrywały teraz litery - ten sam komunikat podany w języku troxańskim i 
basicu. 

Z ŁASKI TROXAR 
BIURO RZECZNIKA DYPLOMATYCZNEGO 
PILNA PRZESYŁKA 
Ś

CIŚLE TAJNA KORESPONDENCJA DLA YODY 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

28 

WIELKIEGO  MISTRZA  ZAKONU  JEDI  &  ATTACHE  WOJSKOWEGO 

WIELKIEGO KANCLERZA SENATU GALAKTYCZNEGO 

UWAGA! 
TYLKO DLA WYMIENIONYCH ODBIORCÓW 
Koperta dyplomatyczna jest włączona i aktywna.  
Bez  pozytywnego  wyniku  identyfikacji  zawartość  zostanie  zniszczona  plazmą 

przy próbie otwarcia. 

Koperta  falowała  pod  palcami  Maks.  Nie  było  to  nieprzyjemne.  Monowłókna 

obliczeniowe poruszały się i przesuwały pod jej dotknięciem, aŜ objęły przylgi palców. 
Przypominało  to  stanie  na  brzegu  morza,  kiedy  to  kolejne  fale  powoli  wymywają 
piasek  spod  palców  stóp.  Na  powierzchni  pakietu  ukazała  się  krótka  topograficzna 
mapa  jej  odcisków  palców.  Inny  fragment  opakowania  zmienił  się  w  małą  lustrzaną 
powierzchnię z ideogramem oka, co wyraźnie wskazywało jej zastosowanie. Mistrzyni 
Leem zamrugała na widok własnego odbicia, po czym mrugnęła drugi raz, kiedy pakiet 
rozbłysnął na chwilę światłem. 

*WZORZEC SKRZELI 

 

 

:NIE DOTYCZY 

IDENTYFIKACJA ODCISKÓW PALCÓW 

:NEGATYWNA 

SKAN SIATKÓWKI: 

 

 

:NEGATYWNY 

OBECNY  POSIADACZ  NIE  MOśE  ZOSTAĆ  ZIDENTYFIKOWANY  JAKO 

WSKAZANY ADRESAT I ODBIORCA PILNEJ PRZESYŁKI BIURA RZECZNIKA 
DYPLOMATYCZNEGO.  

UWAGA! 
ZAWARTOŚĆ  ZOSTANIE  ZNISZCZONA  PLAZMĄ  PRZY  PRÓBIE 

OTWARCIA! 

Maks i jej padawan wymienili spojrzenia. 
-  Lepiej  tego  nie  upuść  -  rzekł  chłopiec  ze  śmiertelnie  powaŜną  miną.  Maks 

wzniosła oczy, co przydało wyrazu jej trójokiej twarzy Granki, i zawróciła do Świątyni 
w poszukiwaniu mistrza Yody. 

Znalazła  go  w  Komnacie  Tysiąca  Fontann.  Siedział  na  kamieniu  z  czarnego 

wapienia, który sterczał z niewielkiego jeziorka. Podchodząc do niego z tyłu, zdziwiła 
się,  jaki  wydaje  się  mały  w  tej  pozycji,  jaki  niezgrabny  i  przygarbiony  w  tej  swojej 
zniszczonej szacie. Niczym Ŝałosna ropucha bagienna, pomyślała. W dawnych czasach 
natychmiast stłumiłaby w sobie tę myśl, zszokowana własną impertynencją. Z wiekiem 
jednak  nauczyła  się  traktować  takie  wybryki  z  pewnym  dystansem  i  niejakim 
rozbawieniem. CóŜ za dziwną, niezwykłą i niepokorną istotą jest umysł! Nawet umysł 
Jedi. Istotnie, z tą wielką, okrągłą zieloną głową i kłapciastymi uszami Yoda wyglądał 
dokładnie jak smutna bagienna ropucha. 

A  potem  obrócił  się  i  uśmiechnął  do  niej,  a  mistrzyni  nawet  poprzez  grube 

pajęczyny  zmęczenia  i  smutku  wyczuła  głębokie,  niewyczerpane  źródło  radości,  jakie 
w nim tryskało tysiącem fontann. Było tak jakby przelewała się przez niego świetlista, 
Ŝ

ywa Moc. 

Krzaczaste  brwi  nad  trojgiem  ciepłych  brązowych  oczu  mistrzyni  Leem 

złagodniały, a zęby przestały zgrzytać. Podeszła na skraj jeziorka, łagodnie odsuwając z 

background image

Sean Stewart 

29 

drogi  pióropusze  paproci.  Otaczał  ją  dźwięk  płynącej  wody,  przetaczającej  się  po 
kamyczkach, bulgoczącej wśród skał i skapującej do małych stawików; z drugiej strony 
komnaty dochodził głośny szum wodospadu. 

- Mistrzu, wiedziałam, Ŝe cię tu znajdę. 
- Zewnętrzne ogrody wolę, osobiście. 
- Wiem, ale nie są tak blisko sali Rady Jedi jak ten.  
Uśmiechnął się ze znuŜeniem. 
-  Prawdę  powiadasz.  -  Jego  uszy,  które  na  jej  widok  uniosły  się  lekko,  teraz 

opadły znowu.  -  Spotkania i jeszcze raz spotkania. Smutne, powaŜne gadanie. Wojna, 
wojna,  zawsze  wojna.  -  Pomachał  trójpalczastą  dłonią,  zataczając  nią  krąg  po 
komnacie.  -  Wielkiej  urody  to  miejsce  jest.  A  jednak...  stworzone  przez  nas  zostało. 
Zmęczony jestem... tworzeniem. Gdzie czas na to, Ŝeby Ŝyć, Maks Leem? 

- Gdzieś z dala od Coruscant - odparła uczciwie. 
Stary mistrz skinął głową z wysiłkiem. 
- Większą  masz rację, niŜ  myślisz. Nieraz  mi  się  wydaje, Ŝe Świątynię z dala od 

Coruscant przenieść naleŜy. 

Mistrzyni  Leem otworzyła usta. śartowała tylko, ale Yoda  wydawał się zupełnie 

powaŜny. 

-  Tylko  na  planecie  takiej  jak  Coruscant,  gdzie  wycięto  lasy,  zrównano  góry, 

strumieniom nakazano inny bieg. Moc tak niejasna stać się mogła. 

Maks zamrugała trojgiem oczu naraz. 
- Gdzie przeniósłbyś Świątynię? 
Yoda wzruszył ramionami. 
- Gdzieś, gdzie jest mokro. Gdzieś, gdzie jest dziko. Nie ma tyle techniki. Nie ma 

tylu  maszyn.  -  Wyprostował  się  i  pociągnął  nosem.  -  Dobrze!  Zdecydowane  zostało! 
Przeniesiemy  Świątynię  natychmiast.  Ty  się  tym  zajmiesz.  Znajdź  nam  nowy  dom  i 
zgłoś się jutro. 

Zęby mistrzyni Leem znów zazgrzytały. 
-  śartujesz,  mistrzu!  Nie  moŜemy  teraz  zrobić  czegoś  podobnego,  nie  w  środku 

wojny!  Kogo  mamy  znaleźć,  Ŝeby...  -  Urwała  i  troje  rozszerzonych  oczu  zwęziło  się 
nagle. - Dworujesz sobie ze mnie. 

Stary gnom zachichotał. 
Miała  wielką  ochotę  rzucić  trojańskim  pakietem  w  tę  roześmianą  twarz,  ale 

przypomniała  sobie  te  wszystkie  przeraŜające  napisy  i  czym  prędzej  podała  ją 
adresatowi. 

- Obiecałam, Ŝe ci to przekaŜę. 
-  Yoda  z  niesmakiem  zmarszczył  nos.  Podkasał  kraj  szaty  i  z  pluskiem  ześliznął 

się ze skały. W końcu był to wewnętrzny ogród  w pobliŜu potęŜnej, sztucznej iglicy i 
woda sięgała mu tylko do pół łydki. Wyszedł na brzeg i wziął pakiet do ręki. Na czole 
pojawiły  się  zmarszczki,  a  uszy  zwinęły  się  z  zaskoczenia,  kiedy  Pilna  Przesyłka 
pobierała jego odciski palców. 

IDENTYFIKACJA ODCISKÓW PALCÓW: POZYTYWNA  

Yoda – Mroczne Spotkanie 

30 

Na  pakiecie  znów  pojawiła  się  lustrzana  powierzchnia.  Yoda  pokazał  jej  język  i 

zrobił głupią minę. 

SKAN SIATKÓWKI: 

 

NIEOKREŚLONY 

PROSZĘ  PRZYSTAWIĆ  TWARZ  ODBIORCY  LUB  INNY  RÓWNOWAśNY 

INTERFEJS 

KOMUNIKACJI 

BEZPOŚREDNIEJ 

DO 

ZWIERCIADLANEJ 

POWIERZCHNI. 

- Maszyny - burknął Yoda. 
SKAN SIATKÓWKI: 

 

POZYTYWNY 

OBECNY POSIADACZ ZOSTAŁ ZIDENTYFIKOWANY JAKO WSKAZANY 

ADRESAT  PILNEJ  PRZESYŁKI  BIURA  RZECZNIKA  DYPLOMATYCZNEGO. 
SAMOZNISZCZENIE WYŁĄCZONE. 

Wokół krawędzi pakietu pojawiła się mikroperforacja i worek zwinął się w rulon, 

odsłaniając  zwęgloną  i  zniszczoną  rękojeść  miecza  świetlnego  Jedi.  Grube  zielone 
palce Yody owinęły się wokół niej. Mistrz westchnął. 

- Mistrzu? 
- Jang Li-Li - rzekł. - Tylko tyle zostało z niej. 
W ogrodzie woda nadal kapała i szeptała swoje śpiewki. 
- O zmarłych myślałem. 
-  Lista  z  kaŜdym  dniem  staje  się  dłuŜsza  -  z  goryczą  odparła  mistrzyni  Leem. 

Myślała  teraz  o  ostatnim  spotkaniu  z  Jang  Li-Li.  Niedługo  przed  jej  wyjazdem  obie 
miały  dyŜur  przy  obiedzie  i  razem  zeszły  do  ogrodów,  Ŝeby  zebrać  jarzyny  na 
wieczorny  posiłek.  Pamiętała,  jak  siedziała  na  odwróconym  kubełku,  a  Jang  robiła 
miny.  pytając,  czy  uŜycie  Mocy  do  łuskania  antariańskiego  groszku  to  przesada.  W 
kącikach jej migdałowych oczu pojawiły się wtedy zmarszczki śmiechu. 

Twarz Yody, pociemniała w odbiciu, spoglądała na niego surowo z głębiny. 
- Niektórzy uwaŜają, Ŝe po śmierci moŜna całkowicie połączyć się z Mocą. 
- Z pewnością wszyscy tak sądzimy, mistrzu. 
- Ach... lecz moŜe jedynym w swoim rodzaju się zostaje. MoŜna zostać sobą. 
-  Myślałeś  o  Jang  Li-Li  -  rzekła  Granka  ze  smutnym  uśmiechem.  -  Chciałabym 

uwierzyć,  Ŝe  jest  bezpieczna,  wolna  i  śmieje  się  dalej,  lecz  nie  mogę.  KaŜdy  pragnie 
czegoś  po  śmierci.  Te  dłonie  i  oczy  zostały  ulepione  w  swój  kształt  przez  siły 
wszechświata,  pozostawały  w  nim  przez  parę  lat,  po  czym  znów  zginą.  I  to  musi 
wystarczyć. Aby zupełnie wejść w Moc, trzeba się rozpłynąć, niczym miód zmieszany 
z gorącą stymkafą.  

Yoda wzruszył ramionami, patrząc na rękojeść miecza biednej Jang Li-Li. 
-  MoŜe  rację  masz.  Ale  zastanawiam  się...  -  Podniósł  kamyczek  tkwiący  w 

szczelinie skałki, na której siedział. - Jeśli wrzucę ten kamyk do wody, co się stanie? 

- Zatonie. 
- A przedtem? 
-  No  cóŜ  -  odparła  mistrzyni  Leem,  czując,  Ŝe  traci  grunt  pod  nogami.  -  Kiedy 

uderzy w wodę, pojawią się kręgi i zaczną się rozprzestrzeniać. 

Uszy Yody uniosły się czujnie. 
- Tak! Kamyk uderza w wodę, fala niesie się aŜ... 

background image

Sean Stewart 

31 

- AŜ do brzegu. 
- Właśnie. Lecz czy woda, do której wpada kamyk, jest tą samą wodą, która jako 

fala dotyka brzegu? 

- Nie... 
- Ale fala jest tą samą falą? 
- Sądzisz, Ŝe moŜemy się stać... falami w Mocy, zachowując nasz kształt? 
Yoda wzruszył ramionami. 
- Raz Qui-Gon mówił o tym. 
-  Brak  mi  go  -  odparła  smutno  Maks  Leem.  Nigdy  tak  naprawdę  nie  lubiła  Qui-

Gona  Jinna;  był  zanadto  porywczy  i  zbyt  łatwo  buntował  się  przeciwko  zakonowi, 
zawsze  gotów  był  narzucać  własną  wolę  dla  dobra  grupy.  A  jednak  był  człowiekiem 
szlachetnym i dzielnym, a dla niej dobrym, kiedy była młoda. 

Zwróciła uwagę na zniszczony miecz świetlny Jang. 
- Kto go przysłał, mistrzu? 
Maks nie była pewna, czy Yoda usłyszał jej pytanie. Przez długą chwilę milczał, 

gładząc rękojeść grubymi, pomarszczonymi palcami. 

- Masz teraz padawana, mistrzyni Leem? - spytał. Skinęła głową. - Drugiego? 
- Trzeciego. Pierwszym była Rees Alrix. Walczy teraz na czele klonów na Sullust. 

Drugim... drugim był Eremin Tam - dokończyła niechętnie. Eremin stał się wyznawcą 
Jeisela,  jednego  z  najbardziej  wygadanych  i  dysydenckich  Jedi,  którzy  wierzyli,  Ŝe 
Republika stracili autorytet moralny, a więc nie moŜe panować. Eremin zawsze stawiał 
opór autorytetom - jej równieŜ, kiedy była jego mistrzynią - lecz miał Ŝelazne zasady. 
Maks  rozumiała  jego  decyzję  usunięcia  się  z  zakonu,  lecz  jej  serce  rozdzierało  się  na 
dwoje,  kiedy  widziała,  jak  jej  własny  padawan,  którego  uczyła  przez  trzynaście  lat  aŜ 
do statusu pełnego rycerza Jedi, świadomie opuszcza zakon.  

Jakby czytając w jej myślach, Yoda zapytał: 
- Czy w twoim sercu nowy padawan puste miejsce wypełnia? 
Maks spąsowiała i odwróciła wzrok. 
-  Nie  wstyd  to  jest,  jak  myślę.  UwaŜasz,  Ŝe  związek  między  mistrzem  a 

padawanem polega tylko na pomaganiu mu? 

Yoda przechylił głowę na bok i spojrzał na nią mądrymi oczami. 
-  Och,  tak  pozwalamy  im  wierzyć,  oczywiście.  Lecz  kiedy  przyjdzie  dzień,  Ŝe 

nawet  stary  Yoda  nie  będzie  miał  czego  się  od  swoich  uczniów  nauczyć...  wtedy 
doprawdy,  nauczycielem  nie  powinien  być  więcej...  -  Sięgnął  w  górę  i  delikatnie 
uścisnął jej dłoń, oplatając swoimi trzema palcami jej sześć. - Nie ma daru większego 
niŜ hojne serce. 

Do oczu mistrzyni Leem napłynęły łzy. Nie próbowała ich powstrzymać. 
- Przywiązanie nie przystoi Jedi, wiem, ale... 
Yoda  raz jeszcze  uścisnął  jej dłoń  i  znów  zajął  się  rękojeścią  miecza.  Na  chwilę 

jego palec zatrzymał się na małym kawałeczku metalu, zaskakująco czystym i nowym, 
jakby uniknął eksplozji lub został dodany po niej. Yoda zmarszczył brwi. 

- Ten twój padawan... na wielką galaktykę gotów jest? - zapytał. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

32 

- Whie? I tak, i nie - odparła. - Jest młody. Wszyscy oni są tacy młodzi. Moc jest 

w  nim  silna.  Nie  tak  silna,  jak  w  młodym  Skywalkerze,  lecz  niewiele  mniej.  Między 
nami  mówiąc,  lepiej  to  znosi  niŜ  Anakin.  Taki  spokój,  taka  powaga  i  duma... 
Doprawdy, niewiarygodne u kogoś tak młodego. 

- Doprawdy. 
Coś w głosie Yody przykuło jej uwagę. 
- UwaŜasz, Ŝe to niemoŜliwe? 
- Myślę, Ŝe bardzo się stara - odparł ostroŜnie stary mistrz.  
Zanim zdąŜyła zapytać, co to oznacza, rozległ się gong. 
- Och...  moje lekcje! -  wykrzyknęła Maks, otwartą dłonią  uderzając się  w rogi.  - 

Powinnam teraz nauczać nawigacji nadprzestrzennej w WieŜy Trzeciej. 

Yoda wytrzeszczył oczy i lekko zamachał rekami.  
- Wiec własny hipernapęd włączyć musisz! - Patrzył ze śmiechem, jak wybiega z 

sali  z  podkasanymi  połami  szaty  łopoczącymi  wokół  włochatych  kostek,  łomocząc 
cięŜkimi butami po podłodze. 

Kiedy  był  juŜ  pewien,  Ŝe  jest  sam,  przycisnął  przycisk  włączający  urządzenie, 

które kiedyś było  mieczem Jang  Li-Li. Tak, jak podejrzewał, zostało zmodyfikowane. 
Zamiast  błękitnego  ostrza  Jang,  z  pomrukiem  budzącego  się  do  Ŝycia,  pojawił  się 
hologram - postać hrabiego Dooku wysokości dziesięciu centymetrów, stojąca jakby na 
rękojeści  miecza.  Wydawał  się  stary...  o  wiele  starszy  niŜ  na  Geonosis.  I  zatroskany. 
Siedział  przy  eleganckim  biurku,  za  nim  widać  było  chłostane  deszczem  okno,  a  za 
oknem  -  smutne  szare  niebo.  Przed  nim  na  biurku  leŜała  świeca,  którą  przysłał  mu 
Yoda. 

- Powinniśmy porozmawiać - rzekł Dooku. 
Nie  patrzył  w  holokamerę,  jakby  nawet  przez  cały  miniony  czas  i  nieskończone 

otchłanie przestrzeni obawiał się spojrzeć w oczy staremu mistrzowi. 

-  Otacza  mnie  teraz  chmura.  Otacza  nas  wszystkich.  Czułem  jej  narastanie  w 

Republice  lata  temu.  Wtedy  uciekłem,  próbując  zabrać  zakon  ze  sobą,  ale  nie 
chcieliście  pójść.  Wtedy  myślałem,  Ŝe  to  tchórzostwo.  Albo  korupcja.  Teraz...  - 
znuŜonym  gestem  potarł  twarz.  -  Teraz  nie  wiem.  MoŜe  mieliście  rację.  MoŜe 
Ś

wiątynia  była  jedynie  latarnią,  która  utrzymywała  mrok  w  ryzach,  a  ja  nie  miałem 

racji, Ŝe wszedłem w mrok... a moŜe ciemność była we mnie przez cały czas. 

Po raz pierwszy podniósł wzrok. Jego oczy były spokojne, jeśli nie liczyć słabego 

blasku czystego przeraŜenia, jak nagły szloch w zamkniętym pokoju. 

-  To  jak  choroba  -  szeptał.  -  Gorączka  we  krwi.  Wojna  jest  wszędzie. 

Okrucieństwo.  Zabijanie.  Nieraz  i  w  moim  imieniu.  Krew  jak  deszcz.  Czuję  ją 
wszędzie, krzyki umierających w Mocy tłuką się we mnie jak serce, które zaraz pęknie. 
-  Zebrał  się  w  sobie,  wzruszył  ramionami  i  ciągnął  dalej:  -  Doszedłem  do  kresu.  Nie 
wiem, co jest  sprawiedliwe, a co nie. Jestem zmęczony,  mistrzu, taki zmęczony. I jak 
kaŜdy stary człowiek, który czuje zbliŜający się koniec, chcę wrócić do domu. 

Niewielki  holograficzny  Dooku  dotknął  świecy  przysłanej  mu  przez  Yodę, 

przesuwając ją między pomarszczonymi palcami. 

background image

Sean Stewart 

33 

- Chcę się z tobą spotkać. Nikt poza Świątynią nie moŜe o tym wiedzieć. Jestem 

stale  obserwowany,  a  ciebie  zdradza  więcej  osób,  niŜ  mógłbyś  sądzić,  mistrzu. 
Przybądź  do  mnie,  Jai  pokaŜe  ci  drogę.  Porozmawiamy.  Nie  obiecuję  niczego  więcej. 
Nie  sądzę,  Ŝebyś  był  skorumpowany,  mistrzu.  Ale  nawet  ciebie  okłamują.  Jeśli  moi 
sojusznicy dowiedzą się, Ŝe przybywasz, nic ich nie powstrzyma przed zabiciem ciebie. 
Jeśli domyśla się, po co przybywasz, nic ich nie powstrzyma przed zniszczeniem takŜe i 
mnie. 

Jego  oczy  nagle  nabrały  całkiem  przytomnego  wyrazu,  przebiegłego  i 

pragmatycznego. 

- Byłbym rozczarowany, gdybyś uznał moje zaproszenie za okazję taktyczną. Jeśli 

ujrzę  bodaj  najdrobniejszą  oznakę  pojawienia  się  nowych  sił  zbrojnych  w  okolicy 
Szlaku Hydiańskiego, opuszczę moje obecne miejsce pobytu i będę kontynuował wojnę 
tak długo, aŜ krąŜowniki bojowe z robotami na pokładzie wypalą ogniem plazmowym 
Coruscant  do  Ŝywej  ziemi.  Nie  przyprowadzaj  ze  sobą  nikogo  oprócz  Jedi.  - 
Uśmiechnął  się  smutno  jednym  kącikiem  ust.  -  Są  sprawy,  które  naleŜy  zachować  w 
rodzinie... 

Hrabia Dooku z Serenno, dowódca potęŜnej armii, jedna z najbogatszych istot w 

całej galaktyce, legendarny szermierz, dawny uczeń, sławny zdrajca, syn marnotrawny, 
zamigotał przed oczami Yody i znikł. 

Yoda wyłączył miecz, włączył go ponownie i po raz kolejny odtworzył nagranie. 

Potem  jeszcze  trzy  razy.  Znów  wspiął  się  na  ulubiony  kamień  i  pogrąŜył  w  zadumie. 
Gdzieś ponad nim, w jego prywatnej kwaterze, gromadziły się wiadomości z Republiki, 
rozkazy  od  dowódców  wojsk,  pytania  zadawane  przez  innych  Jedi,  dotyczące 
aktualnych  zadań  i  rozkazów,  moŜe  nawet  wezwania  z  senatu  lub  Ŝądania  spotkań  z 
biura kanclerza. Zbyt dobrze poznał cięŜar wszystkich niespokojnych spojrzeń, jakie na 
nim  spoczywały.  Dzisiaj  muszą  poczekać.  Dziś  Yoda  potrzebował  mądrości  Yody  i 
nikogo innego. 

Odetchnął  głęboko,  usiłując  oczyścić  umysł  w  medytacji;  pozwalał,  aby  myśli 

same krąŜyły wokół niego. 

Dłonie Dooku na świecy, szmer uczuć jak ukryty prąd, sprawiający, Ŝe końce jego 

palców drŜały. 

Jai Maruk składający swój zwięzły raport w sali Rady, z raną wypaloną mieczem 

ś

wietlnym na chudym policzku. 

A  wcześniej  on  i  Dooku  w  jaskini  na  Geonosis.  Syk  i  błyski  mruczących  cicho 

mieczy  świetlnych,  mrocznych  i  pięknych  jak  waŜki.  Dooku  jako  dwudziestoletni 
chłopiec,  nie  ten  stary  człowiek,  szepczący  z  emitera  rękojeści  miecza  biednej  Jang. 
Uszy  Yody  opadały  powoli.  W  miarę  jak  zagłębiał  się  w  Moc,  czas  roztapiał  się  pod 
Ŝ

arem jego umysłu niczym stary lód, swobodnie mieszając przeszłość i teraźniejszość. 

Ten  dumny  chłopak  w  ogrodzie  sześćdziesiąt  lat  temu,  który  mówił:  „KaŜdy  Jedi  to 
dziecko, którego rodzice zdecydowali, Ŝe mogą bez niego Ŝyć”. 

Mała  Jang  Li-Li,  ośmiolatka  skrapiająca  orchidee  w  Komnacie  Tysiąca  Fontann. 

Jasny  dzień,  słońce  wlewa  się  przez  panele  z  transpastali.  Li-Li  puszcza  kłęby  mgły 
wodnej  z  aerozolu  i  śmieje  się  radośnie,  kiedy  kaŜda  mała  chmurka  w  promieniach 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

34 

słonecznych rozszczepia się  w  gamę  ulotnych barw: czerwień, fiolet i zieleń. Mistrzu, 
mistrzu.  patrz,  robię  tęcze!  Te  kolory  nigdy  nie  miały  oznaczać  barw  sygnalizacji 
wojskowej  ani  świateł  nawigacyjnych  statków  międzygwiezdnych,  ani  ostrzy  mieczy 
ś

wietlnych. Tylko tęcze robione z pary przez małą dziewczynkę. 

I Dooku przywieziony dopiero co z Serenno, chłopiec o powaŜnych oczach, dość 

dorosły, Ŝeby wiedzieć, Ŝe to matka go oddała. Dość dorosły, Ŝeby wiedzieć, Ŝe zawsze 
moŜna zostać zdradzonym. 

Woda  bulgotała,  sączyła  się  i  szemrała  wokół  Yody,  łącząc  czas  teraźniejszy  i 

przeszłość w sposób płynny i ulotny; i nagle zjawił się obok niego Qui-Gon. Nie moŜna 
powiedzieć,  Ŝe  martwy  Jedi  nawiedził  Yodę.  BliŜsze  prawdy  byłoby  stwierdzenie,  Ŝe 
Qui-Gon zawsze tam był, w tym nieruchomym punkcie, wokół którego obraca się czas; 
Qui-Gon czekający, aŜ Yoda odnajdzie swoją ścieŜkę i przejdzie przez zamknięte drzwi 
do ogrodu w nieruchomym sercu wszelkich rzeczy. 

Yoda  otworzył  oczy.  WraŜenie  obecności  Qui-Gona  w  Mocy  było  bardzo  silne: 

jakby  tu  stał,  posępny,  energiczny,  jak  kawałek  dobrej  liny  związany  w  mocny  węzeł 
marynarski. Falą się stał, pomyślał Yoda, falą bez brzegu. 

Yoda postukał w rękojeść miecza Jang Li-Li. 
- Widziałeś? 
Widziałem. 
- Sprytne to jest. Jeśli spotkać się z nim wybiorę, wszystkie statki Republiki z dala 

od  Szlaku  Hydiańskiego  trzymać  muszę.  Całkowicie  szansę  pokoju  zanegować  trzeba 
lub dać mu kolejne miesiące spokoju w norze. 

To  szermierz  -  zgodził  się  Qui-Gon.  Dźwignia,  pozycja,  przewaga...  wszystko  to 

jest dla niego tak naturalne jak oddychanie. 

- To mój dawny uczeń, i twój nauczyciel, Qui-Gonie. Czy prawdę on mówi? 
Myśli, Ŝe kłamie.  
Yoda nastawił uszu. 
- Co takiego? 
Myśli, Ŝe kłamie. 
Na okrągłą twarz Yody wypłynął nagle błogi uśmiech. 
- Tak - wymruczał.  
Chwilą  później  Yoda  poczuł  wibracje  w  Mocy  jak  falę  przetaczającą  się  od 

dormitoriów uczniów znajdujących się na niŜszych piętrach, jak odgłos odległej burzy. 
Qui-Gon  zadrŜał  i  znikł,  jakby  Moc  była  jeziorem,  a  on  odbiciem  na  jej  powierzchni, 
zmąconym przez zakłócenie, jakie nagle się pojawiło. 

 
Prawdziwe sny zdarzają się rzadko. Szczerze mówiąc, Whie starał się w ogóle ich 

nie mieć. 

Nie  chodziło  o  koszmary,  wcale  nie.  Tych  miał  wiele,  prawie  co  noc, 

przynajmniej  przez  ostatni  rok.  PrzeŜywał  pełne  zamieszania  i  dziwne  sytuacje,  ale 
zawsze  i  we  wszystkich  ponosił  klęskę.  Zawsze  było  coś,  co  powinien  był  zrobić, 
lekcja, na której miał być, paczka, którą miał dostarczyć. Często ktoś go gonił. Nieraz 
był  nagi. Wiele z tych snów  kończyło się  w jakimś  wysokim  miejscu, którego czepiał 

background image

Sean Stewart 

35 

się  kurczowo,  ale  potem  i  tak  spadał,  spadał...  z  iglicy  Świątyni,  z  mostu,  ze  statku 
kosmicznego,  z  drzewa  w  ogrodach.  Zawsze  spadał,  a  w  dole  czekał  na  niego 
szemrzący tłum rozczarowanych, tych, których zawiódł. 

Prawdziwe sny były inne. W nich chłopiec jakby przenikał granice czasu. Często 

zasypiał w dormitorium, a potem z przeraŜeniem budził się w przyszłości, jakby wpadł 
przez zapadnię i wylądował we własnym ciele. 

Pewnego  razu,  kiedy  zasnął,  a  miał  wtedy  osiem  lat,  obudził  się  w  wieku  lat 

jedenastu,  budując  swój  pierwszy  miecz  świetlny.  Pracował  nad  nim  przez  ponad 
godzinę, kiedy do warsztatu wszedł drugi chłopiec i powiedział: 

- Rhad Tarn nie Ŝyje. 
Próbował  zapytać,  kim  jest  Rhad  Tarn,  ale  słyszał  swój  własny  głos 

wypowiadający  całkiem  inne  słowa.  Dopiero  wtedy  zorientował  się,  Ŝe  nie  jest  tym 
Whie, który buduje swój miecz świetlny, lecz kimś, kto siedzi w jego głowie jak duch. 

Nie  było  nic  gorszego  -  naprawdę  nic  -  niŜ  uczucie,  Ŝe  jest  się  Ŝywcem 

pochowanym  we  własnym ciele. Czasem  uczucie paniki było tak silne, Ŝe go budziło. 
Kiedy  indziej  mijały  całe  godziny,  zanim  podniósł  się  z  łóŜka,  płacząc  i  z  trudem 
chwytając oddech, ale szczęśliwy, Ŝe zbudził go alarm lub dotyk przyjaznej dłoni. 

Tym  razem  prosto  z  prawdziwego  snu  wylądował  w  dziwnym,  bogato 

umeblowanym  pokoju.  Stał  na  grubym,  miękkim  dywanie  wyhaftowanym  w  splątane 
gałęzie  cierniokrzewów  i  w  płaty  jadowitego  mchu.  a  w  mroku  lśniły  ślepia 
drapieŜnych ptaków. Dywan zbryzgany był krwią. Sądząc po palącym bólu w ramieniu 
i tępym ucisku pod Ŝebrami, krew naleŜała do niego. 

StaroŜytny  chronometr,  zwisający  w  metalowej  obudowie,  wyrzeźbionej  w 

plecionkę gałęzi i cierni, tykał cicho w kącie pokoju. Uderzenia wydawały się powolne 
i niepewne jak bicie konającego serca. 

W  pokoju  widział  jeszcze  co  najmniej  dwie  osoby.  Jedną  była  łysa  kobieta  z 

czaszką pomalowaną w podłuŜne kształty, o wargach barwy świeŜej krwi. Czuł od niej 
Ciemną Stronę jak dym z płonącego drewna, które pali się w wilgotną noc. PrzeraŜała 
go. 

Drugą osobą była jeszcze jedna uczennica Jedi, rudowłosa dziewczyna imieniem 

Scout. Na jawie była od niego starsza o rok, pyskata i przemądrzała i nigdy dotąd nie 
zwracała  na  niego  uwagi.  We  śnie  krew  ściekała  jej  po  twarzy  z  rozcięcia  na  głowie. 
Patrzyła na niego. 

-  Pocałuj  ją  -  szepnęła  kobieta.  Czerwone  łzy  spływały  spośród  włosów 

dziewczyny.  Ściekając  z  kącików  jej  ust,  a  potem  niŜej,  na  podbródek,  by  wreszcie 
wsiąknąć w krawędź tuniki tuŜ powyŜej drobnych piersi. - Pocałuj ją, Whie. 

Ś

niący Whie cofnął się. 

Whie na jawie chciał ją pocałować. Był zawstydzony, przeraŜony i  wściekły, ale 

chciał tego. Krew płynęła. Zegar tykał. Łysa kobieta uśmiechnęła się do niego. 

- Witaj w domu. 
 
- Whie! 
- Hm? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

36 

- Zbudź się, Whie, zbudź się. To ja, mistrzyni Leem. 
Jej  łagodna  twarz  pochylała  się  nad  nim  w  mroku  dormitorium,  wszystkimi 

trojgiem oczu wyraŜając troskę. 

- Wyczuliśmy zakłócenie w Mocy - wyjaśniła. 
Zamrugał, cięŜko chwytając powietrze; usiłował uczepić się teraźniejszości, która 

wydawała się w dalszym ciągu śliska jak kawałek mokrego mydła. 

Chłopcy dzielący z nim sypialnię stłoczyli się wokół jego łóŜka. 
- Znowu miałeś jeden z tych swoich snów? 
Pomyślał o dziewczynie, Scout, jeszcze jednej uczennicy Jedi. O struŜce krwi na 

jej szyi. O swoim poŜądaniu. 

Mistrzyni Leem połoŜyła mu na dłoni swoich sześć, palców. 
- Whie? 
- To nic - wykrztusił po chwili. - Zwykły koszmar i tyle. 
Chłopcy  zgromadzeni  wokół  jego  łóŜka  zazczęli  powoli  się  rozchodzić,  nieco 

zawiedzeni i pełni niedowierzania. WciąŜ jeszcze byli na tyle młodzi, Ŝe mieli nadzieje, 
zobaczyć cud. UwaŜali, Ŝe mieć wizje to świetna zabawa. Nie mogli zrozumieć, jakie to 
straszne,  widzieć  chwilę  majaczącą  w  przyszłości  jak  słup  wyłaniający  się  nagle  na 
zamglonej drodze, bez moŜliwości wyminięcia go. 

Kim  mogła  być  ta  łysa  kobieta,  którą  widział  w  wizji?  Czuć  ją  było  Ciemną 

Stroną, a jednak nie  walczył  z nią. Czy jakieś dziwne zrządzenie losu  uczyniło z nich 
sojuszników? I ta dziewczyna, Scout... dlaczego krew tak zabarwiła jej usta i dlaczego 
miałaby na niego patrzeć z taką uwagą? MoŜe Scout stanie stanie się sojuszniczką złej, 
łysej  kobiety?  MoŜe  zacznie  ulegać  swoim  pragnieniom,  gniewowi,  Ŝądzom?  MoŜe 
będzie próbowała i jego zwabić, uwieść, przeciągnąć na Ciemną Stronę... 

- Whie? - zagadnęła mistrzyni Leem. 
Uścisnął jej dłoń krzepiąco, usiłując mówić normalnym głosem. 
-  To  tylko  zły  sen  -  powtórzył.  Upierał  się,  Ŝe  tak  jest,  grzecznie  i  z 

wdzięcznością,  twierdząc,  Ŝe  nic  mu  nie  będzie,  absolutnie  nic  dopóki  nie  opuściła 
sypialni. 

 
Prawdziwe  sny  miały  jeszcze  jedną  ciekawą  cechę:  przeładowały  Whie  jak 

przekleństwo  przez  całe  Ŝycie,  ale  po  raz  pierwszy  zbudził  się  w  miejscu  innym  niŜ 
Ś

wiątynia Jedi i nigdy do tej pory nie zdarzyło mu się obudzić w ciele starszym aniŜeli 

obecne. 

Wiedział, Ŝe nadchodzi jego śmierć. Jest blisko. 

 

background image

Sean Stewart 

37 

R O Z D Z I A Ł  

Białe  ściany  sali  treningowej  w  świątyni  Jedi  byty  świeŜo  wyczyszczone,  biała 

podłoga  wyszorowana,  a  nowe  białe  maty  leŜały  przygotowane  do  turnieju.  Nerwowi 
uczniowie Jedi w lśniąco białych tunikach przygotowywali się do prób, kaŜdy zgodnie 
ze swoją osobowością. Uczennica Jedi. Tallisibeth Enwandung Esterhazy, zwana Scout, 
podzieliła ich w przybliŜeniu na cztery kategorie. 

Gaduły  -  ci  zbierali  się  w  grupkach,  rozmawiając  przyciszonymi  głosami,  aby 

oderwać się od narastającego napięcia. 

Rozgrzewacze,  którzy  rozciągali  mięśnie,  więzadła  i  ścięgna,  strzelali  stawami, 

podskakiwali, biegali lub kręcili się w miejscu, zaleŜnie od potrzeb własnego ciała. 

Byli teŜ medytujący, którzy usiłowali pogrąŜyć się w Mocy, co polegało - w opinii 

Tallisibeth  -  na  zaniknięciu  oczu  i  przybraniu  afektowanej  miny,  pełnej  sztucznej 
powagi i błogości. 

No i były Łaziki. 
Scout była Łazikiem. 
Pewnie  powinna  spróbować  medytacji.  Dobrze  wiedziała,  Ŝe  zbytnie  napięcie  i 

skłonność  do  ekscytacji  były  jej  największym  problemem.  Na  ostatnim  turnieju  przed 
zniszczeniem  Honoghr  i  Kryzysem  Floty  Rendili  wyleciała  juŜ  w  pierwszej  rundzie, 
przegrywając  z  dwunastolatkiem,  którego  zawsze  pokonywała  w  czasie  sparringu. 
Klęska była tym bardziej poniŜająca, Ŝe chłopak miał akurat złamaną nogę i walczył w 
szynie. 

Wyminęła  małą  grupkę  Gadułów.  czując,  Ŝe  zalewa  się  bolesnym  rumieńcem  na 

samo wspomnienie. 

-  Hej,  Scout  -  zawołał  jeden  z  nich,  ale  udała,  Ŝe  nie  słyszy.  Nie  miała  dzisiaj 

czasu na rozmowy. Dzisiaj pora tylko na interesy. 

Wszyscy, którzy mieli w głowach mózg bodaj tak duŜy jak sevarcosańska świnka, 

wiedzieli,  Ŝe  nie  miała  prawa  przegrać.  W  istocie  Moc  w  Tallisibeth  Enwandung 
Esterhazy była słaba. Miała jej tyle tylko, Ŝeby  wywrzeć wraŜenie na poszukiwaczach 
talentów  Jedi,  kiedy  była  jeszcze  dzieckiem...  choć  od  jednego  z  mistrzów  słyszała  i 
taką wersję, Ŝe jej rodzice byli potwornie biedni i błagali Jedi, aby zabrali ich córkę z 
tej rozpaczliwej nędzy. Prześladowała ją myśl, Ŝe jej rodzice, bracia i siostry - jeśli ich 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

38 

miała  -  pozostali  uwięzieni  w  slumsach  Vorzyda  V,  podczas  gdy  jej  jednej  udało  się 
uciec. Tylko ona dostała tę niewiarygodną szansę, aby do czegoś dojść. Gdyby poniosła 
klęskę, nie przeŜyłaby tego. 

Jednak  nie  czyniła  postępów  w  poznaniu  Mocy,  mimo  Ŝe  dorastało  jej  ciało. 

ZauwaŜyła u siebie dar przewidywania. Kiedy  walczyła, otwierając się na Moc,  miała 
przebłyski,  podczas  których  wiedziała,  co  przeciwnik  zrobi  za  chwilę,  zanim  nawet 
wiedział to on sam. Jej zwyczaj analizowania sytuacji i odczytywania jej nieco szybciej 
niŜ  inni  stał  się  źródłem  jej  przydomku.  Jednak  nawet  ta  cecha  zanikała,  kiedy  była 
zdenerwowana  lub  zmieszana;  to  samo  zresztą  działo  się  z  wszystkimi  tradycyjnymi 
zdolnościami Jedi w Mocy. 

Bywały  dni,  kiedy  siłą  umysłu  mogła  przenosić  szklankę  ze  stołu  do  ręki...  lecz 

częściej zdarzało się, Ŝe naczynie po drodze spadało i roztrzaskiwało się na podłodze. 
Albo pękało, jak zbyt mocno ściśnięte. Albo wylatywało świecą w górę i rozbijało się o 
sufit,  zalewając  ją  kaskadą  bladego  mleka  i  odłamków.  Nie  trzeba  być  Mrlissi,  Ŝeby 
wiedzieć, co na jej widok mówią do siebie przyciszonym głosem mistrzowie Jedi. Nie 
trzeba  być  bardzo  inteligentnym  -  a  Scout  była  inteligentna  -  Ŝeby  zauwaŜyć,  jak  inni 
uczniowie na jej widok wznoszą oczy ku niebu, śmieją się lub - co gorsza - ukrywają jej 
błędy. 

Zanim  skończyła  trzynaście  lat,  właściwie  straciła  nadzieję,  Ŝe  stanie  się  Jedi. 

Kiedy  mistrz  Yoda  wezwał  ją  na  prywatną  rozmowę  w  Komnacie  Tysiąca  Fontann, 
wlokła się tak, jakby miała na nogach permabetonowe buty. śołądek jej się buntował i 
zastanawiała  się  tylko,  w  jakim  sektorze  Oddziału  Rolniczego  ją  zatrudnią.  Ludzie 
mówili,  Ŝe  to  uczciwa,  honorowa  praca.  Taka  hipokryzja  doprowadzała  ją  do  szału. 
Jakby  nie  dość  było  poniŜenia,  Ŝe  nie  potrafiła  dopiąć  jedynej  rzeczy,  jakiej 
kiedykolwiek  pragnęła,  musieli  pogarszać  jeszcze  sprawę  udając,  Ŝe  motyka  nie  jest 
gorsza  od  miecza  świetlnego,  a  błoto  pól  ziemniaczanych  pod  stopami  równie 
ekscytujące jak pył setek planet. 

Zanim weszła do Sali, twarz miała mokrą od łez. a na ramieniu tuniki, w miejscu, 

gdzie  wycierała  cieknący  nos,  widniała  wielka  plama.  Mistrz  Yoda  spojrzał  na  nią, 
zmarszczył z troską okrągłą twarz i zapytał, czemu płacze. 

-  Tylko  Jedi  muszą  się  starać  nie  okazywać  przywiązania  -  rzekła  dumnie 

pomiędzy jednym siąknięciem a drugim. - Farmerzy mogą płakać ile chcą. 

Wtedy powiędnął jej, Ŝe Chankar Kim poprosiła, aby została jej nową padawanką. 

A Tallisibeth Enwandung Esterhazy, dla przyjaciół Scout, nagle doznała uczucia, które 
- jak się później miała przekonać - zawsze towarzyszyło spotkaniu z Yodą. Wydała się 
sobie tak głupia i szczęśliwa, aŜ dech zapierało w piersi.  

A trzy miesiące później Chankar Kim juŜ nie Ŝyła.  
Gdyby Ŝycie Scout od początku nie było walką, ta wieść by ją zabiła. I tylko silna 

wola sprawiła, Ŝe nie popędziła, gnana krwawą Ŝądzą zemsty i całkiem nietypową dla 
Jedi wściekłością, do walki z Gildią Kupiecką, z Losem, z samą sobą. „Zabiorę cię ze 
sobą na następną misję - obiecała mistrzyni Kim z uśmiechem. - Najpierw jednak nieco 
cię  doszlifujemy.  Pojedziesz  następnym  razem,  obiecuję”.  śałosny  Ŝart,  bowiem 

background image

Sean Stewart 

39 

Chankar  Kim  wykrwawiła  się  na  śmierć  na  odległej  planecie  i  „następny  raz”  miał 
nigdy nie nastąpić. 

I  tak  Scout  została  sierotą,  dorastającym  uczniem  bez  nauczyciela.  Jedynym 

sposobem,  aby  stać  się  Jedi,  było  przejście  przez  etap  padawana.  Padawan  jeździł  na 
misje, miał szansę udowodnienia, Ŝe coś sobą reprezentuje. A to z kolei mogła osiągnąć 
tylko w jeden sposób: zdobywając zaufanie drugiego Jedi. 

Zapisywała  się  jako  pierwsza  na  kolejne  kursy,  ćwiczyła  blokady  stawów  aŜ  do 

bólu  nadgarstków;  nieprzespane  noce  sprawiały,  Ŝe  gwiazdy  na  mapach  tańczyły  jej 
przed piekącymi oczami. Uczyła się pilniej niŜ kiedykolwiek w Ŝyciu: astrokartografii, 
walki wręcz, matematyki hipernapędów, techniki instalacji urządzeń komunikacyjnych, 
technik  miecza  świetlnego.  Była  delikatnej  budowy  i  jej  dziewczęce  ciało  bardzo 
powoli  nabierało  mięśni,  lecz  ona  trenowała  dalej,  aŜ  strumienie  potu  spływały  jej  po 
grzbiecie.  Musiała  tak  robić.  Musiała,  poniewaŜ  nie  mogła  polegać  na  drobnym 
ułatwieniu, które mieli wszyscy inni - na Mocy. 

A  jednak  codziennie,  kiedy  w  czasie  nauki  przychodziło  do  uŜywania  Mocy, 

przeŜywała tortury. Dołączana do grupy ośmio-, dziewięciolatków, górowała nad nimi 
jak wielkolud. KaŜego dnia próbowała odegnać od siebie rozpacz, lecz jej kroki stawały 
się coraz cięŜsze, jakby juŜ brnęła przez błotniste pola ziemniaczane, które zdawały się 
jej przeznaczeniem. 

- Hej, Scout, odpręŜ się! - Czyjś głos wyrwał dziewczynę z zadumy, zwracając jej 

uwagę  na  to,  gdzie  się  znajduje:  w  sali  bojowej.  W  dzień  turnieju.  Wolała  ją  Lena 
Missa,  mila  Chagrianka  w  wieku  Scout.  -  Jesteś  taka  napięta,  Ŝe  słyszę,  jak  skrzypisz 
przy kaŜdym kroku! 

Lenie  łatwo  było  mówić.  Ona  takŜe  straciła  mistrza  w  zeszłym  roku,  lecz  była 

sprytna  i  lubiana,  a  jej  umiejętność  władania  Mocą  -  wystarczająca;  mistrzowie  Jedi 
ubiegali  się  o  prawo  wybrania  jej  na  swą  padawankę,  gdy  tylko  zakończył  się  okres 
Ŝ

ałoby. Scout zmusiła się do uśmiechu. 

- Jasne, spróbuję - odparła. 
Lena  pochyliła  się  poufale,  a  jej  rozwidlony  język  zatańczył  między  niebieskimi 

wargami. Miękkie dolne róŜki zwróciły się do przodu. 

-  Scout,  nie  martw  się.  Jesteś  naprawdę  dobra  w  walce.  OdpręŜ  się  i  uŜyj...  - 

zawahała się. - Zaufaj swoim umiejętnościom. 

Scout zmusiła się do uśmiechu. 
- Jesteś dla mnie miła, bo wiesz, Ŝe moŜesz skończyć ze mną na macie. 
-  A  jak  myślisz?  -  zaśmiała  się  Lena.  -  WciąŜ  mnie  boli  łokieć  od  tej  blokady, 

którą załoŜyłaś mi w zeszłym tygodniu. Nie skrzywdzisz przecieŜ koleŜanki, co? 

W  turnieju  miało  brać  udział  trzydziestu  dwóch  uczniów.  Uczeń  musiał  mieć 

przynajmniej dziesięć lat; najwięcej było jedenasto- i dwunastolatków. Młodsze dzieci 
nie były całkiem gotowe, aby spotykać się ze starszymi w walce, potem zaś, które stały 
się juŜ padawanami, miały duŜo innych obowiązków. Lena początkowo nie zamierzała 
startować, ale potrzebowali jeszcze jednej osoby do pełnego składu. 

Uczniowie  dostali  do  wyboru  turniej  kilkustopniowy  lub  eliminację  na  zasadzie 

„nagłej  śmierci”,  w  którym  pierwsza  przegrana  oznaczała  natychmiastowe  odejście. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

40 

Scout  była  zdecydowanie  zwolenniczką  takich  eliminacji.  W  prawdziwym  świecie, 
argumentowała  swoją  decyzję,  Ŝaden  nieprzyjaciel  nie  proponował  zwycięstwa  na 
podstawie  trzech  walk  z  pięciu.  Prywatnie  uwaŜała  równieŜ,  Ŝe  tryb  „wygraj  albo  do 
domu” zaakcentuje jej przewagę. Choć była doskonała w fizycznych elementach walki, 
Moc była w niej słabsza niŜ w kimkolwiek innym z uczniów. Aby zwycięŜyć, musiała 
przechytrzyć  swoich  przeciwników.  Wybieg  był  doskonałą  metodą  za  pierwszym 
razem,  więc  im  mniej  walk  będzie  musiała  stoczyć,  tym  większa  jej  szansa  na 
zwycięstwo. 

Mistrzyni  śelazna  Ręka  poprawiła  tunikę  i  ruszyła  ku  środkowi  Sali,  mijając  po 

drodze grupki Gadułów i Rozgrzewaczy, którzy natychmiast milkli, kiedy się koło nich 
znalazła. Wyglądamy jak wołki zboŜowe wijące się w skrzyni mąki, pomyślała Scout. 
Mistrzyni stanęła pośrodku sali i ogłosiła, Ŝe pierwsze dwie rundy turnieju odbędą się 
tutaj,  a  kiedy  wsunie  juŜ  tylko  osiem  osób,  pozostałe  walki  zostaną  przeniesione  w 
mniej sztuczne otoczenie.  

Studenci spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.  
-  Chcieliście,  Ŝeby  było  jak  w  naturze  -  przypomniała  Ŝelazna  Ręka  -  no  to 

będziecie mieli. A teraz prosimy pierwsze pary. - Spojrzała do notesu. - Atresh Pikil i 
Gumbrak Hoxz. 

Atresh,  drobna,  czarnoskóra  dwunastolatka,  wystąpiła  naprzód.  To  samo  uczynił 

Gumbrak,  trzynastoletni  Kalamarianin,  którego  łososiowa  cera  pokryła  się  cętkami  z 
podniecenia.  Kalamarianin  był  silniejszy,  ale  w  ciągu  ostatniego  roku  bardzo  urósł  i 
ciągle  miał  tendencję  do  potykania  się  o  własne  błoniaste  stopy.  Gdyby  Atresh 
wykorzystała  swoją  szybkość  i  umiejętnie  usuwała  się  spoza  jego  zasięgu,  dopóki 
chłopak  się  nie  potknie,  powinna  sobie  poradzić.  Oczywiście  Atresh  nie  była  zbyt 
wyrachowaną wojowniczką. Podobnie jak większość uzdolnionych uczniów starała się 
raczej  ufać  własnym  siłom,  aniŜeli  dokonywać  tak  szczegółowych  obserwacji 
wstępnych,  za  które  Scout  otrzymała  swój  przydomek.  Inne  dzieci  śmiały  się  z  jej 
bezlitosnego wyrachowania, ale one mogły sobie na to pozwolić. Scout musiała cięŜko 
pracować.  Przez  kilka  ostatnich  tygodni  spędziła  wiele  godzin  na  obserwowaniu 
walczących, nieraz otwarcie, a kiedy indziej z ukrycia. Miała plan, jak zająć się kaŜdym 
z nich, i choć nie była całkiem pewna siebie, przynajmniej czuła się przygotowana. 

- Flerp, Zrum - wywołała mistrzyni Xan. - Page, Gilp, Horororibb, Boofer. 
Scout zastanawiała się, czy pary dobierano za pomocą symulacji komputerowych, 

aby  walka  była  wyrównana,  czy  za  pomocą  innych  kryteriów,  znanych  jedynie 
mistrzom i przewidzianych, aby odkryć słabości wszystkich uczniów. 

- Chizzik, Enwandung Esterhazy. 
Serce  Scout  zamarło.  Pax  Chizzik  był  jedenastolatkiem,  ogromnie  bystrym  i 

czarującym.  Jako  wojownik  był  silny  Mocą,  sprytny,  dość  krępy,  niezbyt  dobrze 
pracujący  nogami,  lecz  o  wyjątkowo  sprawnych  nadgarstkach.  Był  szybki  i  jak 
większość dzieci w tym wieku zdobywał punkty w kontratakach, odznaczał się równieŜ 
duŜą  wyobraźnią  w  ataku,  a  przy  tym  taką  kreatywnością  i  szybkością  ręki,  Ŝe  mógł 
wyprowadzać  skomplikowane  i  piękne  kombinacje  fint  i  sztychów.  Miły,  a  przy  tym 
uduchowiony,  był  naturalnym  przywódcą,  zrodzonym,  aby  odegrać  rolę  wspaniałego 

background image

Sean Stewart 

41 

księcia w epickiej opowieści zeszłego wieku. Wszyscy go lubili. Scout lubiła go nawet 
tak  bardzo,  Ŝe  uszczupliła  nieco  czas  własnej  nauki,  aby  pomóc  mu  wyćwiczyć 
dwanaście węzłów pośrednich, kiedy miał problemy ze wspinaniem się i pracą z linami. 
Miała  kilka  pomysłów,  jak  go  pokonać  w  turnieju,  ale  niektóre  z  nich  naprawdę  nie 
były  przyjemne,  zwłaszcza  dla  dziecka,  więc  Scout  miała  nadzieję,  Ŝe  nie  będzie 
musiała ich uŜyć. 

Zapewne  dlatego  znaleźli  się  w  parze,  pomyślała  kwaśno.  Podejrzliwie  zerknęła 

na  śelazną  Rękę,  lecz  ta  odpowiedziała  jej  niewinnym  spojrzeniem  i  zajęła  się  na 
powrót swoją listą. 

Starcia  były  otwartą  walką  -  wszystkie  chwyty  dozwolone  -  i  miały  trwać,  aŜ 

osoba, któro uzna się za pokonaną, uderzy trzykrotnie dłonią w podłogę lub zarobi trzy 
oparzenia  od  ćwiczebnego  miecza  świetlnego,  na  tę  okazję  ustawionego  na  najniŜszą 
moc.  Nawet  jednak  przy  tym  ustawieniu  cięcie  takim  mieczem  nie  naleŜało  do 
przyjemnych. Dotknięcie ostrza było ogromnie bolesne; ten gorący pocałunek sprawiał, 
Ŝ

e  mięśnie  kurczyły  się,  a  nerwy  drgały.  Czerwona  smuga,  jaką  zostawiał,  wymagała 

wielu  dni  gojenia.  Scout  wiedziała  o  tym,  poniewaŜ  przez  ostatnie  trzy  miesiące 
codziennie  szła  do  odosobnionego  kąta  ogrodu  i  dotykała  boku,  ramienia  lub  nogi 
ostrzem  miecza.  Ból,  jak  ostrzegała  śelazna  Ręka,  był  ogromnie  rozpraszający,  więc 
Scout,  wiedząc,  Ŝe  z  pewnością  oberwie,  postanowiła  nie  dopuścić,  aby  trafienie 
spowodowało utratę koncentracji. 

Nic mogła sobie pozwolić na klęskę. 
Rozpoczęły  się  pierwsze  starcia.  Scout  próbowała  uwaŜać,  obserwując  wszelkie 

widoczne  słabości,  na  wypadek,  gdyby  spotkała  zwycięzcę  w  następnej  rundzie,  ale 
dławiący  niepokój  sprawiał,  Ŝe  nie  umiała  się  skoncentrować.  Po  kilku  próbach 
dołączyła  więc  do  Medytujących,  myśląc  jedynie  o  własnym  oddechu,  milczeniu, 
głębokim spokoju krwi omywającej całe jej ciało jak ukryły przypływ. Czuła teŜ Moc, 
wypełniającą  pokój  jak  cięŜki  ładunek  elektryczny.  Moc  dwukrotnie  przeskoczyła  od 
jednego walczącego do drugiego, pozostawiając zarówno zwycięzcę, jak i pokonanego 
oślepionych,  zdumionych.  jakby  trafionych  piorunem.  Scout  nawet  nie  próbowała  się 
na nią otworzyć. Moc nie była sojusznikiem, któremu mogła ufać; nie teraz, kiedy tak 
wiele od tego zaleŜało. 

Miała  suche  usta  i  metaliczny  posmak  na  języku.  Weź  się  w  garść,  powtarzała 

sobie. No, Scout. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. 

Wreszcie nadeszła pora. Dłonie miała mokre od potu, gdy z trudem szła na środek 

Sali,  a  nogi  jak  z  galarety.  Rękojeść  miecza  świetlnego  zwisała  z  pętli  w  tunice, 
uderzając  o  ranę  na  udzie.  Przebrnęła  przez  rytuały  otwarcia,  kłaniając  się  najpierw 
mistrzyni  Xan  i  podając  jej  miecz  świetlny  do  skontrolowania.  Xan  sprawdziła 
ustawienia Mocy i zwróciła go właścicielce. Teraz i Pax skłonił się nisko. Z teatralnym 
pokłonem  podając  swoją  broń.  Kiedy  śelazna  Ręka  ją  oglądała,  spojrzał  wesoło  na 
Scout  i  leciutko  mrugnął.  Nie  moŜna  się  było  nie  uśmiechnąć.  „Cieszę  się,  Ŝe  to  ty”, 
wyszeptał samymi wargami. 

Przypięli na powrót miecze i odstąpili, stając naprzeciwko siebie. Skłonili się. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

42 

-  Niech  Moc  będzie  z  tobą  -  rzekł  Pax  i  Scout  wiedziała,  Ŝe  powiedział  to 

szczerze. 

Szmer  rozmów  w  sali  ucichł  powoli.  śelazna  Ręka  ujęła  małą,  czerwoną 

chusteczkę.  Teraz,  kiedy  przeraŜające  oczekiwanie  dobiegło  końca,  Scout  była 
spokojniejsza.  Poczuła,  jak  jej  koncentracja  rozluźnia  się  i  rozpływa,  napełniając  całą 
salę. Oddychała coraz wolniej, uświadamiając sobie obecność kaŜdej osoby oddzielnie, 
nawet  tych,  którzy  znajdowali  się  za  jej  plecami.  Czuła  teŜ  obecność  mistrza  Yody, 
ś

wiecącą jak lampa. 

Mistrzyni  Xan  wypuściła  chusteczkę  z  palców.  Czerwona  szmatka  spadła, 

trzepocząc  tym  wolniej,  Ŝe  dla  Scout  t  Paxa  czas  zmienił  swój  bieg,  aŜ  wreszcie 
łagodnie jak płatek śniegu opadła na podłogę. 

Dwa miecze świetlne oŜyły z trzaskiem. Starły się, zawirowały, znów starły. Przez 

chwilę trwały nieruchomo, mrucząc i trzeszcząc w powietrzu. Pax zaśmiał się, a Scout 
stwierdziła, Ŝe odpowiada mu uśmiechem. Było jej trochę wstyd, Ŝe tak kombinowała. 
Trudno  nie  Ŝyczyć  Paxowi  jak  najlepiej.  Mogłabym  pozwolić  mu  wygrać,  pomyślała. 
AŜ zamrugała, zastanawiając się nad tym pomysłem. MoŜe oddać starcie. Jeśli sprawi, 
Ŝ

e  będzie  aŜ  nadto  widoczne,  Ŝe  „pozwoliła”  mu  wygrać,  kaŜdy  pomyśli  sobie,  Ŝe 

przecieŜ  mogłaby  go  pobić,  gdyby  naprawdę  chciała.  To  niezupełnie  prawdziwa 
przegrana.  Mogłabym  pozwolić  mu  wygrać,  pomyślała.  Poczuła  ogromną  ulgę.  Pax 
teraz wejdzie do kolejnej rundy, będzie się świetnie bawił, a Scout po raz pierwszy od 
sześciu tygodni przestanie się martwić o turniej i wspólnie z nim będą świętować jego 
zwycięstwo.  Pax  wykonał  lekki  pokłon  brzęczącą,  zieloną  klingą  miecza.  -  Gotowa, 
Scout? - zapytał i leciutko opuścił miecz, jakby zapraszając ją do starcia. 

Powinnam pozwolić mu wygrać. 
Cisza  wypełniona  jedynie  pomrukiem  mieczy  nagle  została  zakłócona  pełnym 

irytacji chrząknięciem mistrza Yody. 

Scout zamrugała, jakby budząc się ze snu. Na wszystkie czarne gwiazdy - syknęła. 

- Prawie mnie miałeś. 

Pax próbował uŜyć na niej Mocy. 
Potrząsnęła  głową,  aby  całkowicie  pozbyć  się  oszołomienia,  Pax  nie  był 

manipulatorem, pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Ale nie moŜna 
się było pomylić; on potrafił skłonić ludzi, aby go lubili. Zawsze tak było. 

Scout roześmiała się i wykonała palcami mistyczny gest. 
- Nie szukasz zwycięstwa - rzekła. Pax spojrzał na nią ze sporym zaskoczeniem. - 

Tak, jestem gotowa - dodała. I zaatakowała. 

Weszła szybko ze skosu, sprawdzając jego pracę nóg. Klinczem unieruchomiła ich 

ostrza  i  wykorzystała  swój  wzrost  i  wagę,  aby  go  odepchnąć.  Cofnął  się  niepewnie,  a 
ona spróbowała wykorzystać przewagę. Rozluźnił ciało, wykonał pad w tył, wysuwając 
ostrze  z  klinczu,  i  zgrabnie  ciął  na  wysokości  jej  karku.  Zaledwie  zdołała  odparować 
cios, ale to  wytrąciło ją z równowagi i sprawiło, Ŝe poleciała do przodu. Przeskoczyła 
nad  przeciwnikiem,  przetoczyła  się  przez  ramię  i  skoczyła  na  nogi,  wysoką  paradą 
zatrzymując jego ostrze w snopie iskier. 

O nie, to było zbyt blisko. 

background image

Sean Stewart 

43 

Pax odstąpił do pozycji en garde, śmiejąc się od ucha do ucha. Widać, Ŝe dawno 

się  tak  dobrze  nie  bawił.  Dla  niego  to  tylko  gra.  Nikt  nie  wyśle  Paxa  Chizzika  do 
oddziału rolniczego. Nie, nawet za dwadzieścia lat będą z zapartym tchem czytać o jego 
dzielnych  wyczynach  jako  rycerza  Jedi.  Oczywiście  zapisanych  przez  zakochane 
dziennikarki. 

Wystarczyło, Ŝeby zrobiło jej się niedobrze. 
Zaatakował. 
Zazwyczaj byli równi sobie, lecz dziś Pax wyraźnie czuł Moc. Jego atak był długi 

i płynny, seria fint i cięć oślepiająco szybka, jedno bez trudu przechodziło w drugie, a 
prawdziwe ataki przeplatały się z markowanymi. Scout sparowała pierwsze trzy ciosy z 
coraz większym trudem, odstąpiła do tyłu i poczuła, Ŝe zaczyna się gubić w wirujących 
skrętach światła, aŜ wreszcie wycofała się biegiem, wykorzystując swoją szybkość, aby 
uciec z labiryntu mruczącej zieleni, w który omal nie dała się złapać. 

Kolejna  pauza.  Stali  teraz  o  pięć  kroków  od  siebie.  Scout  oddychała  cięŜko. 

Spojrzała  w  dół  i  stwierdziła,  Ŝe  ma  nadpaloną  tunikę  w  miejscu,  gdzie  ostrze 
przeciwnika podeszło zbyt blisko. Zapach zwęglonej tkaniny łaskotał ja. W gardle. 

Pax spojrzał na swój miecz i wytrzeszczył oczy. 
- Rozpoznałaś to, Scout? 
- Co? 
-  Mrlissańska  półzapora.  Sama  mnie  tego  nauczyłaś.  Szukałem  cię  w  Mocy, 

wiesz,  tak  jak  nas  tego  uczą,  i  nagle  wydawało  mi  się,  Ŝe  wykonuję  wokół  ciebie 
półzaporę, ale tylko światłem. 

Przez  salę  przebiegły  szmery  i  rzadkie  oklaski.  To  tyle,  jeśli  chodzi  o  próbę 

zwycięstwa wprost, pomyślała ponuro Scout. Czas na plan B.  

Pax spojrzał na nią zdumiony. 
-  Nigdy  w  Ŝyciu  czegoś  takiego  nie  zrobiłem  -  rzekł  zachwycony.  Ruszył  w  jej 

stronę z nową ufnością, gotów po raz kolejny rozpłynąć się w spokojnej furii Mocy. 

Scout upuściła miecz na ziemię. 
Pax  zatrzymał  się,  zaskoczony.  Scout  wysunęła  obie  ręce  dłońmi  do  góry  i 

skłoniła się. 

Pax  wreszcie  zrozumiał.  Przypiął  miecz  do  pasa  i  z  szacunkiem  oddał  jej  ukłon. 

Scout widziała, jak bardzo stara się nie stracić twarzy. 

- Dobra walka - rzekł. A potem, postępując krok bliŜej, dodał szeptem. - To chyba 

nie znaczy, Ŝe cię wyślą do oddziałów rolniczych, co? 

Scout próbowała uśmiechać się krzepiąco. Wyciągnęła dłoń do uścisku. 
-  Nie  martw  się  o  mnie  -  rzekła  łagodnie,  gdy  ich  dłonie  się  splotły.  -  Wszystko 

będzie... 

W pół zdania, kiedy tylko poczuła, Ŝe go trzyma, przekręciła dłoń, blokując ją w 

nadgarstku.  Pax  zamrugał  zaskoczony,  po  czym  szybko  padł  na  kolana  pod  rosnącym 
naciskiem. 

- O mamo - jęknął. - Tu mnie masz.  
Drugą ręką trzykrotnie uderzył w podłogę.  
Scout natychmiast zwolniła blokadę. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

44 

- Przepraszam - rzuciła. 
Hanna  Ding,  arkaniańska  uczennica  w  wieku  Scout,  wyminęła  ją  i  podeszła  do 

Paxa. 

-  To  było  chamskie  -  rzekła.  W  najlepszych  czasach  Hanna  wykazywała  się 

znacznie  większą  od  przeciętnej  dozą  arkaniańskiego  zarozumialstwa,  a  teraz 
spojrzenie  jej  mlecznobiałych  oczu  świadczyło  o  tym,  Ŝe  choć  niewiele  dobrego 
spodziewała się po Scout, to jednak miała o niej lepsze mniemanie. 

Mistrzyni śelazna Ręka zbliŜyła się do nich. 
- W porządku, Chizzik? 
-  Moja  duma  jest  lekko  poszkodowana  -  przyznał  smutno,  potrząsając  obolałą 

dłonią - ale poza tym nic mi nie jest. 

- Rozumiem, Ŝe zdyskwalifikujecie Enwandung Esterhazy - syknęła Hanna. 
-  Z  całym  szacunkiem  -  wycedziła  Scout,  zmuszając  się  do  spojrzenia  mistrzyni 

Xan prosto w oczy - warunki starcia były dokładnie określone. 

- Walka ma trwać tak długo, aŜ jeden z walczących nie podda się lub nie otrzyma 

trzech ciosów - przypomniał Pax. - To nie wina Scout, Ŝe byłem głupi i zapomniałem o 
zasadach. Wystrychnęła mnie na dudka i to całkiem uczciwie. 

- Nie widzę podstaw, aby zmieniać wynik starcia - odparła Xan i wyszła znów na 

ś

rodek sali. 

Hanna Ding popatrzyła w ślad za nią. 
- Brawo, Scout. Udowodniłaś, Ŝe potrafisz, bić się z małymi chłopcami, jeśli tylko 

pozwolą ci kantować. - Spojrzała na nią mlecznymi oczami. - AleŜ musisz być z siebie 
dumna. 

 
Scout  jakoś  nie  była  zaskoczona,  kiedy  stwierdziła,  Ŝe  w  drugiej  rundzie  ma 

walczyć  właśnie  z  Hanną.  To  było  całkiem  w  stylu  Jedi  -  postawić  je  naprzeciwko 
siebie i sprawdzić, która lepiej sobie poradzi z zachowaniem zimnej krwi. Na dumnej, 
bladej  twarzy  Hanny  odmalowało  się  zadowolenie,  kiedy  usłyszała  imię  Scout 
wymienione po swoim. 

- JuŜ się cieszę - syknęła. 
Jasne, wiem, pomyślała posępnie Scout. Realistycznie rzecz biorąc. Hanna była o 

wiele  lepszą  wojowniczką.  Fizycznie  Scout  miała  niewielką  przewagę  w  szybkości  i 
sile  dzięki  dodatkowym  treningom.  Technicznie  były  porównywalne  -  moŜe  Hanna 
nieco lepsza we władaniu mieczem świetlnym, za to Scout zdecydowanie przewyŜszała 
ją  w  technikach  walki  wręcz,  których  nauczała  mistrzyni  śelazna  Ręka.  Jeśli  jednak 
uwzględnić  Moc,  starcie  nawet  w  przybliŜeniu  przestawało  być  wyrównane.  Hanna 
miała czternaście lat i potrafiła wykorzystać Moc znacznie lepiej niŜ Pax Chizzik - była 
opanowana i zręczna. Scout obserwowała jej rozgrzewkę po drugiej stronic Sali, skoki 
w powietrze na nieprawdopodobną wysokość i spadanie powoli, niczym płatek śniegu. 

- Powodzenia - mruknęła Lena, obserwując rozgrzewkę Hanny. 
Scout syknęła.  
- Jest dobra strona tego  medalu. Wreszcie będę  walczyć z  kimś, komu  naprawdę 

chcę dołoŜyć. 

background image

Sean Stewart 

45 

Nadszedł  czas  starcia.  Skłoniły  się  Xan,  podały  swoją  broń  do  sprawdzenia,  po 

czym złoŜyły pokłon sobie wzajemnie. Mistrzyni Xan oznajmiła: 

- Podobno kilku uczniów bardzo głośno domagało się, aby turniej odbywał się w 

naturalnych warunkach. - Czy Scout się zdawało, czy mistrzyni Xan patrzyła prosto na 
nią?  -  W  rzeczywistości  rzadko  mamy  optymalne  warunki  do  walki.  MoŜemy  nagle 
znaleźć  się  w  niewaŜkości  albo  zostać  zaatakowani  z  zaskoczenia  przez,  roboty  lub 
obcych,  których  fizjologia  utrudnia  lub  uniemoŜliwia  pewne  techniki.  Oczywiście 
wprowadzenie  na  przykład  Goraksa  do  świątyni  nie  miałoby  sensu,  ale  istnieje  parę 
rzeczy,  których  moŜemy  spróbować.  Na  przykład  w  rzeczywistej  walce  -  teraz  Scout 
mogłaby przysiąc, Ŝe oczy Xan spoczęły właśnie na niej - często bywa ciemno.  

I światła zgasły. 
O rany, pomyślała Scout. TeŜ mi problem. Nic muszę wcale ufać tylko oczom.  
Mogę zaufać Mocy. 
 
Było całkiem ciemno. Scout słyszała jedynie oddechy widzów oraz własne głośno 

bijące  serce.  Cichy  szelest  tkaniny  podpowiedział  jej,  gdzie  stoi  mistrzyni  Xan.  Teraz 
zapewne unosi czerwoną chusteczkę... a Scout nic ma pojęcia, kiedy ją wypuści. 

O, nie. 
Próbowała uŜyć Mocy; usiłowała uwolnić świadomość i rozpostrzeć ją na ciemny 

pokój. Czuła obecność wyczekujących akolitów, mistrza Yody w kącie, mistrzyni Xan. 
Ale  nie  mogła  dostrzec  małego  strzępka  czerwonej  szmatki.  Jeśli  chodzi  o  ścisłość, 
miała  równieŜ  niewielkie  pojęcie,  gdzie  znajduje  się  Hanna.  Wydawałoby  się,  Ŝe 
Arkanianka potrafi modyfikować Moc tak jak Ouarren wypluwa atrament do morza. 

No cóŜ, z tym nic nie da się zrobić. Nie moŜe włączyć miecza, dopóki chusteczka 

nie dotknie ziemi, a nie mogła stwierdzić, kiedy to nastąpi. Będzie musiała pozostawać 
czujna, gotowa odskoczyć w tył, gdy tylko Hanna wykona jakikolwiek ruch. 

Scout  spoglądała  w  ciemność  oczami  wielkimi  jak  spodki;  z  napięciem 

nasłuchiwała  kaŜdego  skrzypnięcia,  kaŜdego  szeptu.  Włoski  na  jej  ramionach  uniosły 
się lekko, jakby mogła słuchać skórą. 

I wtedy otrzymała dar od Mocy: nagle, wstrząsające poczucie, Ŝe Hanna zaatakuje 

i... 

Teraz! 
Moc  powiedziała  Scout,  kiedy  nadejdzie  atak.  Dzięki  własnej  cięŜkiej  pracy 

wiedziała,  jaki  ten  atak  będzie.  Scout  od  sześciu  tygodni  bardzo  pilnie  obserwowała 
Hannę. Wiedziała, Ŝe Arkanianka rozpocznie wysokim, wspomaganym Mocą skokiem, 
aby znaleźć się poza polem widzenia Scout i w nadziei, Ŝe spadnie na nią z góry niczym 
drapieŜny  ptak.  Ostrze  przeciwniczki  zaświeciło  jak  uderzenie  zielonej  błyskawicy  i 
spadło  wprost  z  góry,  lecz  ostrze  Scout,  niebieski,  zimny  promień,  bezbłędnie  wyszło 
mu  na  spotkanie.  Ostrza  starły  się  w  spektakularnym  snopie  iskier,  a  siła  parady 
sprawiła,  Ŝe  Hanna  poleciała  w  tył,  koziołkując  w  powietrzu.  Arkanianka  wykonała 
idealne salto w tył i wylądowała w pozycji bojowej, nie tracąc równowagi. 

Po sali przebiegła fala oklasków. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

46 

Zielone  i  niebieskie  odblaski  syczały  i  pulsowały  w  mlecznobiałych  oczach 

Arkanianki. 

- Chodź tu, Esterhazy. MoŜe wypróbujesz na mnie jedną z tych swoich brudnych 

sztuczek? Nie zuŜyłaś ich chyba wszystkich na biednego Paxa, co? 

Scout zaśmiała się. 
- Nawet jednej dziesiątej. 
Jeśli  Hanna  miała  jakąś  słabość,  była  nią  zbyt  wielka  miłość  do  miecza 

ś

wietlnego. W jej lubiącej komfort naturze było coś takiego, Ŝe strumienie potu podczas 

walki wręcz budziły w niej wstręt. Naprawdę czuła się o wiele lepiej, stojąc dwa kroki 
od swojego przeciwnika, kiedy to ostrze walczyło za nią. 

- Wiesz, Hanna, zastanawiałam się zawsze nad jedną rzeczą. Jak ci się udawało... 
Scout w pół zdania rzuciła się ku niej jak strzała, w nadziei Ŝe ją zaskoczy. Hanna 

sparowała,  Scout  odskoczyła.  Arkanianka  tryumfalnie  przechwyciła  jej  ostrze  i  odbiła 
w  bok.  Błękitny  miecz  Scout  przeleciał  obok,  nie  czyniąc  szkody,  ale  o  to  chodziło; 
miało  to  słuŜyć  jedynie  odwróceniu  uwagi  i  sprawić,  Ŝe  Hanna  poczuje  się  lepsza  i 
sprytniejsza,  przynajmniej  do  momentu,  kiedy  Scout  nie  znajdzie  się  tuŜ  obok,  a  jej 
spręŜysty kopniak nie zwali przeciwniczki z nóg. 

Obie cięŜko upadły na matę. 
Scout próbowała wykorzystać swoją przewagę, ale zanim znalazła się z powrotem 

na nogach, Arkanianka przygotowała się juŜ do nowego ataku. Hanna miała chaotyczny 
styl walki, wymierzała szybkie cięcia pod ciągle zmieniającym się kątem. Tylko talent 
Scout  ją  uratował,  uprzedzając  dyskretnie  o  kolejnych  fintach  i  pozwalając  parować 
jedynie prawdziwe ciosy. 

Pamiętaj,  to  ty  jesteś  bronią,  powiedziała  sobie  Scout.  Nie  moŜesz  liczyć 

wyłącznie na miecz świetlny. Bądź bronią. 

Cięcie, parada, ciecie, parada, cięcie - i tym razem, zamiast wykonać spodziewaną 

wysoką  paradę.  Scout  zanurkowała  nisko  pod  ostrzem  przeciwniczki,  aby  podciąć 
Hannie  kolana.  Arkanianka  odskoczyła,  zrobiła  salto,  aŜ  Scout  znalazła  się  pomiędzy 
jej  nogami,  po  czym  wykonała  obrót  i  znów  wylądowała  w  pozycji  bojowej.  Teraz 
przykucnęła,  z  nurkowania  przeszła  w  przewrót  i  skoczyła  w  górę.  JuŜ  obie  dyszały 
cięŜko. Zielony i niebieski miecz świetlny syczały cicho. 

Hanna  znów  zaatakowała,  lecz  tym  razem  uŜyła  równieŜ  Mocy,  pociągając  za 

sobą  prawe  ramię  Scout,  aby  jej  parada  przyszła  zbyt  późno  i  by  dziewczyna  musiała 
odskoczyć w tył, z dala od kręgu mat. Scout wstała, odzyskując równowagę, i wsunęła 
się pomiędzy zaskoczonych widzów, którzy pospiesznie schodzili jej z drogi. 

- Hej! - wykrzyknęła Hanna. - Nie moŜesz tam iść! - Odwróciła się do mistrzyni 

Xan. - Ona nie powinna tego robić, przecieŜ widzowie mogą przy okazji oberwać! 

Scout wsunęła się za plecy Leny Missy. 
- Czasem widzowie teŜ obrywają - rzekła, wzruszając ramionami. 
- Mistrzyni Xan! 
Scout wydawało się, Ŝe kąciki ust Jedi unoszą się w lekkim uśmieszku. 
-  To  jest  prawdziwa  sytuacja,  mistrzyni  Xan.  -  Scout  lekko  poklepała  Lenę  po 

ramieniu. - A to jest poligon. 

background image

Sean Stewart 

47 

- MoŜe i tak - oschle odparła śelazna Ręka. - Ale myślę, Ŝe przy najmniej dzisiaj 

postaramy  się  uniknąć ofiar,  Scout. Walczymy jedynie  w  kręgu centralnym.  - Uniosła 
dłoń, zamykając tym samym usta Hannie. - To nie stanowi podstaw do dyskwalifikacji 
Enwandung  Esterhazy.  Właśnie  tak  postanowiłam,  a  ona  moŜe  rozpocząć  walkę  we 
właściwych 

granicach  bez  Ŝadnej  kary.  W  ten  sposób  obie  będziecie 

usatysfakcjonowane - dodała i bynajmniej nie było to pytanie. 

- Oczywiście - natychmiast odparła Scout z niskim ukłonem. 
- Oczywiście - wycedziła jej przeciwniczka. 
Hanna  odstąpiła  na  bok,  a  Scout  z  całym  opanowaniem,  na  jakie  było  ją  stać, 

wróciła na środek kręgu mat. 

- Zaczynajcie. 
Koniec  miecza  Hanny  opadł  i  Arkanianka  skoczyła  do  przodu,  tnąc  w  kierunku 

głowy Scout. 

A Scout schowała się za mistrzynią Xan. 
Ostrze  miecza  świetlnego  Hanny  znalazło  się  o  szerokość  dłoni  od  twarzy 

mistrzyni Xan, znieruchomiało i odskoczyło jak palce dziecka od gorącego pieca. 

- No proszę - syknęła Scout. - O mało nie zraniłaś niewinnego widza. 
Hanna otworzyła usta i wydała coś w rodzaju warknięcia. Rzuciła się za śelazną 

Rękę. 

Scout uciekła na druga, stronę. 
- Stop! - wykrzyknęła mistrzyni Xan. 
- To nie moja wina - odparła Scout. - Jesteś w samym środku pola walk, mistrzyni. 
Hanna bulgotała gniewnie. 
ś

elazna Ręka naprawdę z trudem walczyła o zachowanie powagi. 

- To prawda, Scout.  - Podeszła do krawędzi  kręgu, a Scout i Hanna podąŜyły za 

nią niczym dwa orbitujące księŜyce. - Ale czasem teren się zmienia. 

- Obawiałam się, Ŝe to powiesz - westchnęła Scout, odskakując w tył, aby uniknąć 

cięcia, kiedy mistrzyni Xan opuściła ring. 

Hanna ruszyła za nią. 
- Jeszcze jakieś inteligentne pomysły? 
- Właśnie nad tym pracuję. 
Wreszcie  rozzłościła  Arkaniankę  w  wystarczającym  stopniu,  aby  ta  przestała 

władać  Mocą  z  taką  subtelnością,  jak  to  robiła  na  początku  starcia.  Jednocześnie 
zaczynało jej brakować sztuczek, które mogłaby zastosować wobec Hanny. 

Druga uczennica równieŜ zdawała sobie z tego sprawę. Zaatakowała znowu, tym 

razem  bardziej  metodycznie,  krok  za  krokiem  wypierając  Scout  poza  krawędź  ringu. 
Nie mogę na to pozwolić, pomyślała Scout. Nie wolno jej dać się zepchnąć wyłącznie 
do  defensywy.  Odskoczyła,  odparowała  cięcie  i  wygięła  nadgarstek,  aby  zblokować 
ostrza,  po  czym  pochyliła  się,  jakby  chciała  zaatakować,  tak  samo  jak  w  walce  z 
Paxem. Tym razem wyciągnęła lewą dłoń i dźgnęła dwoma palcami we wraŜliwy punkt 
pod lewym łokciem Hanny. 

To  było  doskonałe  zagranie.  Przedramię  Arkanianki  zdrętwiało  na  chwilę,  jej 

pozbawione czucia palce rozwarły się, lecz w tej samej chwili Scout kopnęła ją w rękę 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

48 

z  całej  siły,  aŜ  miecz  świetlny  Hanny  poszybował  w  powietrzu.  Scout  z  triumfalnym 
pomrukiem rzuciła się do przodu, zataczając krąg ostrzem... 

...ale Hanna w jakiś nieprawdopodobny sposób zdołała przeskoczyć nad jej klingą. 

Scout  przeleciała  przez  miejsce,  gdzie  powinna  była  znajdować  się  przeciwniczka, 
potknęła się, odzyskała równowagę i odwróciła w samą porę, gdy Hanna z zaciśniętymi 
ustami ściągała Mocą z powietrza swój miecz świetlny. Rękojeść wylądowała w dłoni 
Arkanianki z głuchym stukiem. 

Hanna bezlitośnie napierała na Scout.  
- To była twoja ostatnia szansa. 
Runęła  na  Scout  jak  burza;  machała  rękami  z  nieprawdopodobną  szybkością,  a 

długie, brzęczące ostrze spadało jak zielona rozwidlona błyskawica. 

Scout powoli i bezlitośnie traciła grunt pod nogami. Widziała nadchodzące ataki, 

wiedziała,  które  są  prawdziwe,  a  które  tylko  zwodzą,  lecz  Hanna  całą  swoją  wolą 
blokowała jej prawe ramię, wykorzystując Moc do spowolnienia ruchów przeciwniczki, 
aŜ  Scout  wydawało  się,  Ŝe  walczy  w  wodzie  lub  błocie.  Finta,  cięcie,  finta,  sztych, 
sztych,  a  potem  ostry,  głęboki  cios  w  nogę,  który  przeorał  tkaninę  szaty  Scout  i 
pozostawił na jej udzie czerwoną smugę. 

Ból  rzucił  nią  o  podłogę.  Przetoczyła  się  na  bok  i  wstała,  parując  atak  Hanny, 

który  prawie  musnął  jej  twarz.  Miecz  syknął  jak  wściekły  wąŜ,  zalewając  jej  oczy 
zielonym  światłem.  Scout  stęknęła  i  obróciła  się  znowu,  usiłując  wyprowadzić  cios, 
lecz  Hanna  była  juŜ  po  wewnętrznej  stronie  jej  ostrza  i  ściągnęła  je  do  parteru  tak 
mocno,  Ŝe  palce  Scout  musiały  na  ułamek  sekundy  poluzować  chwyt.  Hanna  uŜyła 
Mocy, aby chwycić jej miecz, tę smugę błękitnego ognia; wyrwała go z palców Scout, 
odrzucając daleko, na drugą stronę sali. 

No,  zacznij  walczyć  naprawdę,  modliła  się  Scout.  Gdyby  Hanna  spróbowała 

starcia  wręcz,  istniałaby  dla  niej  nadzieja.  Cokolwiek,  dźwignia  na  staw,  blok 
ramieniem... cokolwiek.  

Arkanianka wstała. 
Scout uwolniła ramię i przetoczyła się na plecy, wyrzucając do przodu nogi, lecz 

Hanna była juŜ poza jej zasięgiem, zimna i opanowana, a jej zielony  miecz brzęczał i 
ś

piewał  o  centymetry  od  serca  Scout.  Arkanianka  spojrzała  w  dół  na  Scout,  z 

wysokości,  która  leŜącej  wydawała  się  olbrzymia,  nie  do  pokonania,  jak  odległość  od 
pola na farmie do gwiazd. 

- Poddaj się - syknęła Hanna. 
Scout leŜała pod ostrzem, z trudem chwytając oddech. Noga paliła i pulsowała. 
Hanna niecierpliwie zerknęła na przeciwniczkę. 
- Poddaj się! 
- Nie. 
Arkanianka zamrugała. 
- Co? 
- Nie. - Scout odkaszlnęła i splunęła. - Mówię: nie. Nie poddam się.  
Hanna wytrzeszczyła oczy, szczerze zdumiona. 
- Ale... przecieŜ ja zwycięŜyłam. Teraz ty musisz się poddać.  

background image

Sean Stewart 

49 

Scout pokręciła głową. 
- Nie sądzę. - Pomyślała, Ŝe mogłaby uŜyć Mocy i ściągnąć ku sobie miecz, kiedy 

uwaga  Hanny  skupiona  była  na  czym  innym,  ale  przez  ból  głowy  trudno  jej  było  się 
skoncentrować. I była zmęczona, tak strasznie zmęczona. 

- Nie jestem jeszcze gotowa się poddać. 
- Ale dlaczego? 
Scout wzruszyła ramionami. 
- Chyba jeszcze za mało boli. 
Hanna z niedowierzaniem pokręciła głową. 
-  Jesteś  szalona.  Co  ja  mam  teraz  zrobić?  Przeciąć  cię,  kiedy  tak  leŜysz?  -  Jej 

miecz  świetlny  brzęczał  i  szumiał,  tryskając  snopami  iskier.  Wtedy  Sout  nagle  doszła 
do wniosku, Ŝe jest w stanie wygrać tę walkę. 

Uśmiechnęła się. 
- Walczymy, dopóki jedno z nas się nie podda lub nie zainkasuje trzech oparzeń. 

Dotknęłaś  mnie  raz.  A  to  znaczy,  Ŝe  jeszcze  dwa  mi  pozostały  -  powiedziała  przez 
zaciśnięte zęby i chwyciła ostrze miecza Hanny nagą lewą dłonią. 

- Nie moŜesz tego zrobić! - wrzasnęła Hanna. 
- Chcesz się załoŜyć? - Ostrze pluło ogniem i paliło, ale Scout trzymała się go jak 

ostatniej deski ratunku. Szarpnęła  w dół. Hanna, nie dowierzając  własnym oczom, nie 
zdąŜyła  dość  szybko  puścić  rękojeści  i  pozwoliła  się  pociągnąć  do  przodu.  Upadła  na 
Scout,  która  jednak  zdąŜyła  się  juŜ  przetoczyć  na  bok  i  prawą  ręką  sięgnęła  do 
kołnierza tuniki Arkanianki. 

Zaczęły  się  turlać  po  podłodze.  W  pewnej  chwili  Scout  znalazła  się  na  górze,  z 

lewą  dłonią  wciąŜ  trzymającą  ostrze  miecza  Hanny,  a  prawą  zaciśniętą  wokół  gardła 
przeciwniczki.  Scout  była  najlepszą  uczennicą  śelaznej  Ręki;  jej  chwyty  na  gardle 
odznaczały  się  wyjątkową  precyzją,  zawsze  doskonale  wypośrodkowane  na  trójkącie 
krtani.  Nieodmiennie  powodowały  utratę  przytomności  w  ciągu  dziesięciu  sekund. 
Scout  naciskała,  odliczają  czas,  przez  jaki  musiała  jeszcze  trzymać  klingę  miecza 
Hanny. Jeden, dwa. trzy... 

Mleczne  oczy  Arkanianki  zasnuły  się  mgłą,  lekką  jak  opar,  który  nasuwa  się  na 

srebrzysty staw. 

Cztery, pięć. 
- To nie... 
Sześć. 
-...uczciwe - szepnęła Hanna. 
Siedem. 
Poddała się. 
 
Scout krzyknęła dziko i odrzuciła od siebie miecz świetlny Hanny. Stoczyła się z 

bezwładnego  ciała  przeciwniczki,  z  trudem  dźwignęła  się  na  nogi  i  zaczęła  potrząsać 
biedną,  poparzoną  dłonią,  wyrzucając  z  siebie  potok  słów,  które  nigdy  nie  powinny 
były zabrzmieć pod sklepieniem Świątyni Jedi. Nogi drŜały pod nią tak silnie, Ŝe bała 
się upaść znowu. Zdołała jednak pokłonić się mistrzyni Xan. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

50 

ś

elazna Ręka spoglądała na nią. JuŜ się nie śmiała. 

- Wiesz, Esterhazy, gdyby to była prawdziwa walka... 
- Z całym szacunkiem, mistrzyni... - Scout urwała, Ŝeby złapać oddech i otrzeć pot 

z  czoła.  -  Z  całym  szacunkiem,  to  była  prawdziwa  walka.  To  jest  prawdziwe  - 
powiedziała,  obejmując  gestem  całą  salę.  -  Miecz  świetlny  był  prawdziwy,  tylko 
ustawiony na najniŜszą moc. 

Za jej plecami Hanna poruszyła się i jęknęła. 
- Ona teŜ jest prawdziwa. - Scout spojrzała na Hannę. - To była prawdziwa walka. 
Po długiej chwili mistrzyni Xan skinęła głową. 
- Chyba jednak masz rację. 
W kilka sekund później rozległy się pierwsze oklaski. Aplauz trwał jeszcze, kiedy 

Scout  wychodziła  z  sali,  odtrącając  pomocne  dłonie.  Sama  dokuśtykała  do  skrzydła 
medycznego. 

 

background image

Sean Stewart 

51 

R O Z D Z I A Ł  

Cały  refektarz  Świątyni  aŜ  huczał  od  komentarzy  na  temat  turnieju,  kiedy 

uczniowie  i  nauczyciele  zasiedli  do  południowego  posiłku.  Nawet  mistrz  Yoda,  który 
zazwyczaj  spoŜywał  posiłki  w  swoim  pokoju,  dowlókł  się  do  jednego  z  długich, 
wspartych  na  krzyŜakach  stołów  i  stękając,  wgramolił  się  na  ławkę,  skąd  mógł 
łaskawym okiem obserwować całą salę. 

-  Mistrzyni  Leem!  -  zawołał,  machając  laską,  kiedy  ujrzał  Maks  wchodzącą  do 

sali. - Usiądź ze mną na chwilę, dobrze? 

Długa  szczęka  Maks  wykonywała  delikatnie  przeŜuwające  ruchy.  Naprawdę  to 

miała zamiar znaleźć swojego padawana, Whie, Ŝeby przekazać mu ostatnie instrukcje 
przed popołudniową serią rozgrywek. Szczerze mówiąc, chciała to zrobić raczej po to, 
aby  uspokoić  własne  nerwy,  aniŜeli  pomóc  chłopcu,  który  przez  pierwsze  dwie 
konkurencje  przeszedł  bez  wysiłku,  pierwszego  przeciwnika  rozbrajając,  a  drugiemu 
zakładając  prześliczną  blokadę  na  nadgarstek,  tak  Ŝe  tamten  zaledwie  odczuł  poraŜkę. 
Chłopak  świetnie  sobie  radził,  jak  skoczek,  który  gładko  wchodzi  w  wodę,  nie 
rozbryzgując jej. Nie potrzebował jej pomocy. 

Poza  tym,  kiedy  wielki  mistrz  zakonu  Jedi  zaprasza  kogoś  na  obiad,  trudno  mu 

odmówić. Nawet gdyby się chciało. 

Szczerze mówiąc, nawet osoby, które chętnie poszłyby za Yodą do samych bram 

Ś

mierci, wolały nie dzielić z nim posiłku. Być moŜe przemierzanie galaktyki wzdłuŜ i 

wszerz  przydało  podniebieniu  mistrza  wyjątkowej  odporności,  większej  niŜ  u  innych 
ś

miertelników, a moŜe tak wyewoluował, Ŝe nie dbał o to, czym się zapycha, a moŜe po 

ośmiuset  latach  Ŝycia  obumarły  mu  wszystkie  kubki  smakowe.  W  kaŜdym  razie 
ulubione potrawy starego gnoma były nieodmiennie odraŜające. Lubił gorące, bagienne 
potrawki cuchnące jak gotowane błoto: malutkie, bure przystaweczki, które niezgrabnie 
pełzały  po  talerzu,  i  lepkie,  ciągnące  się  napoje  rozmaitej  konsystencji  -  od 
przesłodzonego  syropu  po  ziarnisty  szlam.  Mistrzyni  Leem  usiadła  obok  niego  i 
przyglądała się niepewnie, jak najstarszy i największy z Ŝyjących Jedi radośnie zagląda 
do  miski  pełnej  brązowoszarej  papki,  w  której  pływały  niewielkie  kawałki  czegoś,  co 
wyglądało  jak  surowy  tłuszcz  zwierzęcy;  całość  była  posypana  łuskami  jakiegoś 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

52 

małego  gada.  Pachniało  to  jak  martwy  piŜmoszczur,  który  za  długo  pozostawał  na 
słońcu. 

-  Doskonale  walczył  rano  twój  padawan  -  zauwaŜył  Yoda  z  pełnymi  potrawki 

ustami. 

Mistrzyni  Leem  dopiero  co  ostrzyła  sobie  apetyt  na  talerz  suchych  ziaren  z 

dodatkiem  suszonych  woskownic  i  kubek  wonnej  herbatki  z  pączków  narisa,  ale  w 
miarę, jak do jej nozdrzy docierał odór lunchu Yody, traciła chęć do jedzenia. 

-  Tak,  Whie  świetnie  sobie  poradził  -  odparła,  a  jej  oczy  nagle  przybrały 

nieobecny wyraz. 

- Koszmar zeszłej nocy miał? 
- Twierdził, Ŝe to nie był jeden z tych... szczególnych snów.  
Yoda spojrzał na nią ostro spod pomarszczonego czoła. 
- Uwierzyłaś mu? 
- Nie jestem pewna - przyznała. - Kłamstwo jest do niego niepodobne, zwłaszcza 

w takiej sprawie. Ale przeraził się bardzo, poczułam teŜ... 

- Poruszenie w Mocy. 
Mistrzyni Leem skinęła głową ze smutną miną. 
-  A  wiec ty teŜ je poczułeś. - Obudziło ją  w środku nocy,  jak odległy  krzyk, tak 

cichy z początku, Ŝe nie mogła zrozumieć, co wyrwało ją ze snu i sprawiło, Ŝe usiadła 
na łóŜku jak ukłuta szpilką, a włosy podniosły jej się na karku. 

Yoda pochylił się nad miską, siorbiąc i mlaszcząc. 
- Powiedziałem ci, skąd wziął się u nas? 
- Właściwie nie. Byłam na długiej misji, kiedy przybył do Świątyni. Przebywał tu 

juŜ,  chyba  od  trzech  lat,  zanim  go  poznałam.  -  WciąŜ  pamiętała,  jak  to  się  stało. 
Wyprowadziła do ogrodu klasę pięciolatków na lekcję botaniki, aby nauczyć ich nazw i 
stosowania roślin. JuŜ wtedy Moc u Whie była bardzo silna. Odszedł od grupy, a kiedy 
poszła go szukać, znalazła chłopca głaszczącego pączki rigeliańskiego irysa, które pod 
jego  palcami  otwierały  się  i  kwitły,  jakby  bardzo  delikatnie  wsączał  w  nie  wiosenną 
aurę. 

Uśmiechnęła się na to wspomnienie i rozejrzała, Ŝeby odnaleźć go w zatłoczonej 

sali.  Częściowo  z  sympatii,  a  częściowo  po  to,  aby  nie  czuć  potwornego  smrodu 
unoszącego  się  z  miski  Yody.  Whie  siedział  o  trzy  stoły  dalej,  z  innymi  chłopcami  w 
jego  wieku,  a  jednak  wyobcowany,  prawie  nie  biorąc  udziału  w  rozmowach.  Zawsze 
była w nim pewna rezerwa, jakby widział coś, czego inni nie byli w stanie ujrzeć i nie 
potrafił  się  tym  podzielić.  W  końcu  jednak  był  jednym  z  ośmiorga  uczniów,  którzy 
pozostali  w  turnieju,  moŜe  zatem  nie  było  nic  dziwnego  w  tym,  Ŝe  siedział  samotnie, 
zbierał  myśli  i  koncentrował  się  na  oczekującym  go  zadaniu.  Poczuł  chyba  jej 
spojrzenie na sobie, bo odwrócił się i spojrzał mistrzyni w oczy z lekkim uśmieszkiem i 
pełnym szacunku ukłonem. 

Dobry padawan. Najlepszy, jakiego miała, choć podobno nie powinno się nikogo 

faworyzować. 

Yoda podąŜył wzrokiem za jej spojrzeniem. 

background image

Sean Stewart 

53 

-  Urodził  się  na  Vjunie  -  rzekł,  zlizując  pomarszczonym  językiem  brązowoszare 

resztki  potrawki,  które  przylgnęły  mu  wokół  ust.  -  Szalony  jego  ojciec  był.  A  jego 
matka... silna bardzo była. Bardzo silna. 

Maks zmarszczyła lekko brwi. 
- Nie wiedziałam. 
- Mm. śeby wziąć go, błagała. „Zabierzcie go z tej rzeźni”, takie jej słowa były. 

Pijana była, na pół oszalała z rozpaczy, bo morderstwo dom jej nawiedziło tego dnia. 

- Wielkie nieba! 
Yoda skinął głową. 
-  Niejasna  dla  mnie  nasza  ścieŜka  tego  dnia  była.  Wiedziałem  wtedy  nawet,  Ŝe 

matka  zmienić  zdanie  moŜe.  Lecz  Moc  silna  w  nim  się  wydawała...  -  Stary  mistrz 
wzruszył  ramionami  i  siąknął  nosem.  -  Domyślaliśmy  się.  OdwaŜyliśmy  się.  Dobrze 
czy źle, kto wie? Nieraz zło i dobro w krótkim czasie nie mają znaczenia. W dłuŜszym 
okresie,  w  dziesięcioleciach,  w  stuleciach...  wtedy  widzimy  rzeczy,  jakimi  są.  KaŜdy 
wybór  gałęzią  drzewa  jest:  co  na  decyzję  wyglądało,  w  istocie  jest  drogą  rozwoju. 
KaŜdy czyn, widzisz, jest jak kopalnia, pogrąŜona w Mocy, jak... Zaraz! - Yoda urwał, 
kiedy  android  usługujący  w  refektarzu  podszedł  i  chciał  zabrać  mu  miskę,  wciąŜ  do 
połowy napełnioną. - Stop! Stop! Jem to przecieŜ! 

-  Ta  miska  zawiera  substancję,  której  moje  receptory  nie  identyfikują  jako 

Ŝ

ywność  -  oznajmił  mały,  okrąglutki  android.  -  Proszę  tu  zaczekać,  a  przyniosę,  panu 

specjalność dnia.  

Yoda chwycił brzeg miski. 
-  Arogancka  maszyna! Nie  w menu  moje posiłki są. Specjalnie dla  mnie robione 

to jest! 

Serwomotory androida zawyły, jakby próbował wyrwać miskę mistrzowi. 
-  Wstępne  odczyty  nie  mogą  potwierdzić  jadalności  tego,  co  jest  w  tej  misce. 

Proszę zaczekać, a przyniosę panu specjalność dnia. 

- Precz! - krzyknął Yoda, waląc androida laską po chwytaku. - To moje. Odejdź! 
-  Powinien  pan  spróbować  specjalności  dnia  -  przekonywał  android.  -  Pieczone 

plastry dru’una w sosie rybnym. Proszę poczekać, zaraz przyniosę. 

Yoda  jeszcze  raz  przyłoŜył  androidowi  laską,  po  czym  szarpnął  miskę.  Android 

pociągnął w swoją stronę. Miska pękła, potrawka rozbryznęła się na wszystkie strony, 
głównie zaś na szatę mistrzyni Jedi Maks Leem. 

- O rany, rozlało się - jęknął android z satysfakcją. - Zaraz to posprzątam. 
Okrągłe oczy Yody zrobiły się jeszcze większe. Wbił wzrok w androida. 
- Ba! - rzekł z pogardliwym prychnięciem. - Roboty! 
Mistrz  zakonu  Jedi,  drŜąc  ze  złości,  pokazał  język  androidowi,  który  radośnie 

zbierał z szaty mistrzyni Leem kawałki czegoś, co wyglądało jak duszone ścięgna. 

W  dziesięć  minut  później  mistrzyni  Leem  wróciła  na  salę  w  świeŜym  ubraniu,  a 

mistrz  Yoda  zezował  ponuro  na  talerz  pieczonych  plastrów  dru’una  w  sosie  rybnym. 
Rozpogodził  się,  kiedy  do  refektarza  wszedł  Jai  Maruk,  i  skinięciem  laski  zaprosił 
szczupłego Jedi do swojego stołu. 

- Popatrzeć przyszedłeś? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

54 

Mistrz  Maruk  dołączył  do  siedzących.  ZłoŜył  Yodzie  dostojny  pokłon,  a  Leem 

skinął przyjaźnie głową. 

- Mistrzyni Xan powiedziała mi o tym. 
- O czym? O czym ci powiedziała? - zapytała Maks Leem. 
Jai  Marok  wziął  z  tacy  przechodzącego  androida  filiŜankę  parującej  stymkafy, 

którą Yoda obrzucił pełnym dezaprobaty spojrzeniem. 

- Masz padawana, który po turnieju wciąŜ Ŝyje, tak? 
- To właściwie była odpowiedz - zauwaŜyła mistrzyni Leem. 
Mistrz Maruk pozwolił sobie na rzadki u niego, blady uśmieszek. 
-  Zostało  ośmioro  -  odparł  Yoda,  ze  zmarszczonymi  brwiami  wpatrując  się  w 

plecy oddalającego się androida z napojami. 

-  Chyba  siedmioro  -  rzekł  Maruk.  -  Ta  dziewczyna,  Esterhazy,  jest  ranna; 

słyszałem, Ŝe zgłosiła się do medyka z poparzoną ręką i nogą. 

W  tej  chwili  po  sali  przebiegł  szmer,  zwłaszcza  wśród  siedzących  najbliŜej 

wschodnich  drzwi,  w  których  właśnie  stanęła  Scout.  Yoda  z  przekornym  uśmiechem 
spojrzał na wysokiego Jedi.  

- Zgłosiła się, tak. 
- Wiedziałeś, Ŝe wróci? 
- Domyślać tylko się mogłem. 
-  Nie  moŜe  dalej  walczyć  -  rzekł  Maruk,  kręcąc  głową.  -  Lewa  ręka  paskudnie 

poparzona,  obandaŜowana,  kuleje  na  lewą  nogę...  prawdopodobnie  jeszcze  jedno 
oparzenie  od  miecza  świetlnego.  Co  sądzisz  o  sposobie,  w  jaki  dziś  rano  walczyła?  - 
zapytał, zwracając się do Yody. - Nie całkiem zgodnie z ideałami Jedi, moim zdaniem. 

Yoda wzruszył ramionami. 
- Jakie ideały na myśli masz? 
- Zbyt wiele oszustw. 
- Ale i wytrwałość - odparła mistrzyni Leem. - DuŜo wytrwałości. I odwaga. 
- Hm. I jeszcze jedno - mruknął Yoda. Młodsi Jedi spojrzeli na niego. - Nigdy się 

nie poddaje - rzekł, mruŜąc pomarszczone powieki. - Dalej uwaŜacie, Ŝe do oddziałów 
rolniczych naleŜy ją posłać? 

-  Nie  do  mnie  naleŜy  kwestionowanie  twoich  decyzji  dotyczących  rozwoju 

naszych uczniów. 

Yoda postukał Maruka laseczką po łydkach. 
- A więc dobrze - ostroŜnie odparł Jai. - Tak, właśnie tak uwaŜam. Myślę, Ŝe jest 

mądra  i  zdecydowana,  a  w  oddziałach  rolniczych  moŜe  w  ciągu  wielu  lat  zdziałać 
mnóstwo dobrego. Rycerz Jedi ma inny rodzaj misji, a jeśli tu zostanie, zginie w ciągu 
pół roku. Czy będziemy się cieszyć, Ŝe pozwoliliśmy spełnić się jej marzeniom, kiedy 
marzycielka nie przeŜyje? 

-  To,  Ŝe  nie  jest  silna  Mocą  jak  niektórzy,  z  pewnością  wymaga  od  niej 

dodatkowego  wysiłku  -  zgodziła  się  w  zadumie  mistrzyni  Leem.  -  MoŜe  teŜ  jednak 
nakłada na nas większą odpowiedzialność. 

Była  Granką  o  łagodnym  sercu  i  nie  podobał  jej  się  pomysł  wystania  Scout  do 

oddziałów rolniczych. 

background image

Sean Stewart 

55 

- MoŜe powinniśmy podjąć starania, bardziej, przyłoŜyć się do jej szkolenia. Nikt 

nie moŜe powiedzieć, Ŝe Scout nie dała z siebie wszystkiego, aby stać się padawanką. 
Czy moŜemy twierdzić, Ŝe i my pracowaliśmy tak cięŜko, aby zostać rycerzami Jedi?  

Yoda zachichotał. 
- Dobre serce i spryt masz, mistrzyni Leem. Jaiu Maruku, załóŜ się ze mną, co? 
Jai wyglądał na bardzo nieszczęśliwego. 
- Oczywiście, mistrzu, jeśli takie jest twoje Ŝyczenie. 
- Popatrz na turniej, jak się zakończy. Jeśli z ośmiu pozostałych nasza dziewczyna 

znajdzie się w ostatniej czwórce, do oddziałów rolniczych ją wyślę. 

-  Po  zwycięstwie  odniesionym  nad  trzema  czwartymi  innych  uczniów?  Po  tym, 

jak daleko zaszła? - wykrzyknęła mistrzyni Leem. 

Yoda wzruszył ramionami. 
-  Gorsze  próby  Jedi  muszą  odbywać,  szanse  bywają  mniejsze.  I  jak  powiada 

mistrz Maruk, nie jest silna Mocą ta dziewczyna. 

- A jeśli skończy w pierwszej czwórce? - podejrzliwie zapytał mistrz Maruk. 
- Druga, trzecia, czwarta uczennicą będzie. Ale jeśli wygra - rzekł Yoda, dźgając 

Jaia Maruka laseczką w pierś - twoim padawanem zostanie. 

- Moim! - wykrzyknął Marok. - Czemu moim? 
Yoda zachichotał. 
-  Bo  przecieŜ  wtedy  przegrasz,  Jaiu  Maroku.  I  będziesz  musiał  się  nauczyć 

zwycięŜać... najlepiej od kogoś, kto się na tym zna. 

Mistrz  Marok  wyglądał  tak,  jakby  przed  chwileczką  ktoś  siłą  wtłoczył  mu  do 

gardła  kolczastogrzbietą  ropuchę  z  Tatooine,  lecz  oszczędzono  mu  konieczności 
udzielenia  odpowiedzi,  bo  mistrzyni  Xan  kiwnęła  w  dłonie,  prosząc  o  uwagę.  Stoły, 
przy  których  siedzieli  uczniowie  Jedi,  doskonale  wdroŜeni  do  natychmiastowego 
posłuszeństwa  -  w  końcu  nie  na  darmo  przezywano  ją  śelazną  Ręką  -  natychmiast 
ucichły. 

-  Uczniowie,  padawani,  rycerze  Jedi  i  mistrzowie!  Pierwsza  połowa  dzisiejszego 

turnieju  była  niezwykle  pouczająca.  Uczestnicy  walczyli  dzielnie  i  zręcznie,  a  nieraz 
wręcz  pięknie...  -  Spojrzała  przelotnie  na  Whie.  -  Niekiedy  teŜ  z  zaskakującą,  eee... 
pomysłowością.  -  Tej  uwadze  towarzyszyło  kose  spojrzenie  w  kierunku  Scout,  która 
zarumieniła  się,  lecz  dumnie  zadarła  podbródek.  -  Mówiłam  juŜ  wcześniej,  Ŝe 
uczniowie, którzy mieli zmierzyć się w tym turnieju, Ŝyczyli sobie, aby walki bardziej 
przypominały  rzeczywistość,  sytuacje,  w  których  mogą  się  znaleźć,  kiedy  wyjdą  poza 
te ściany w świat, gdzie właśnie szaleje wojna. - Zgromadzeni wokół stołów refektarza 
przytaknęli  z  przekonaniem.  JacyŜ  oni  powaŜni,  pomyślała  mistrzyni  Leem.  Jej  serce 
się  wyrwało  do  tego  pokolenia  dzieci,  wychowywanych  nie  jako  straŜnicy  pokoju 
Republiki, lecz jako Ŝołnierze w galaktycznej wojnie. - Często słyszę, Ŝe nasi uczniowie 
mówią  o  Coruscant  i  leŜących  blisko  gwiazdach  jako  o  „prawdziwym  Ŝyciu”. 
Zastanawiam  się  czasem,  czy  im  się  nie  wydaje,  Ŝe  to,  czego  ich  uczymy,  to  tylko 
zabawa - ciągnęła mistrzyni Xan. - Zapewniam was, Ŝe tak nie jest. śywa Moc, którą tu 
nauczycie  się  widzieć,  prowadzeni  przez  mistrza  Yodę,  to  najprawdziwsza 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

56 

rzeczywistość. Poza tymi ścianami prawda, zamaskowana przez nadzieję, lęk i zdradę, 
jest najtrudniejsza do zobaczenia. 

Pomarszczona głowa Yody pochyliła się, przytakując tym słowom. 
-  Prawdą  jest  jednak,  Ŝe  w  rzeczywistym  Ŝyciu  rzadko  spotykamy  naszych 

wrogów w pojedynkę, w zamkniętym pomieszczeniu, na wygodnych matach - ciągnęła 
ś

elazna Ręka. - W galaktyce sytuacja bywa bardziej chaotyczna, zamiast walki w sali 

treningowej musicie czasem dobywać miecza świetlnego w doku, bibliotece, na ulicy, a 
nawet...  -  urwała,  unosząc  brwi  -  ...a  nawet  w  jadalni.  Przekonani,  Ŝe  macie  jeszcze 
wiele  godzin  do  następnej  walki,  spoŜyliście  duŜy  posiłek.  -  Wymownie  spojrzała  na 
Sisseri  Deo,  wysokiego,  złotoskórego  Firrerreo,  który  był  jednym  z  ósemki  jeszcze 
wałczących. Spojrzał na talerz i błony mruŜne na jego oczach zafalowały z przeraŜenia. 
-  Poza  tym  miejscem  nie  zawsze  będziecie  pamiętać,  aby  pilnie  na  wszystko  zwracać 
uwagę,  a  zatem  często  nie  rozpoznacie,  kim  są  wasi  przeciwnicy.  -  Ciągnęła, 
spoglądając na Lenę Missę, która oblizując wargi rozwidlonym językiem, gorączkowo 
rozglądała  się  po  sali,  usiłując  sobie  przypomnieć  skład  pierwszej  ósemki.  -  Na 
zewnątrz rzadko zdarza się taka  miła  sytuacja, Ŝe  walka  toczy się jeden na jednego  w 
określonym  miejscu  i  czasie.  Częściej  jest  to  karczemna  burda,  walka  na  pięści  w 
jakiejś  ciemnej  alejce.  -  śelazna  Ręka  podniosła  czerwoną  chusteczkę.  Na  jej  widok 
zdenerwowani uczniowie poderwali się z ławek. - A nawet wspólna jadalnia. Pozostało 
zatem  ośmiu  zawodników.  Niech  Moc  będzie  z  wami  -  ogłosiła  mistrzyni  Xan  i 
pozwoliła, aby czerwona szmatka wyśliznęła jej się z palców. 

 
Jak tylko mistrzyni Xan zaczęła mówić o „prawdziwym Ŝyciu”, Scout odgadła, co 

się święci. Rozejrzała się po sali, odnotowując, gdzie znajdują się pozostali zawodnicy 
z  Rundy  Ośmiu  i  oceniając,  kto  będzie  dla  niej  najlepszym  przeciwnikiem.  Nie  Lena. 
Lena to przyjaciółka, a poza tym Chagrianka patrzyła wprost na nią. 

Sisseri Deo, prawie dwa i pół metra złocistej skóry, siedział zwrócony plecami do 

Scout o jeden stół dalej. Kiedy mistrzyni śelazna Ręka ciągnęła swoje przemówienie - 
aleŜ miała świetną zabawę, ta upiorna staruszka! - Scout ześliznęła się z ławki, biorąc 
ze sobą kubek soku  muja, i przysunęła się kilka kroków, jakby chciała lepiej usłyszeć 
słowa nauczycielki. 

Czerwona  chusteczka  powędrowała  w  górę.  Wszyscy,  którzy  nie  chcieli  znaleźć 

się  na  drodze  ostrzy  mieczy  laserowych  i  brudnych  talerzy,  skoczyli  na  nogi.  Scout 
rozejrzała  i  sprawdziła,  czy  Lena  nie  próbuje  jej  podejść.  Jak  dotąd  nieźle.  Niedbale 
przesunęła  się  tuŜ  za  plecy  Sisseriego.  W  czysto  fizycznym  tego  słowa  znaczeniu 
Sisseri  był  zdecydowanie  najsilniejszym  z  pozostałych  zawodników.  Był  to  ogromny 
wyrostek  o  mięśniach  podobnych  do  korzeni  drzew  pokrytych  lśniącą  skórą.  Scout 
obserwowała  jego  starcie  w  drugiej  rundzie,  kiedy  to  kopniakiem  pozbawił 
przytomności Forzi Ghula, i nie zamierzała stawać z nim do walki. 

Nie  miała  szczęścia.  Zaledwie  czerwona  chusteczka  opadła  z  palców  mistrzyni, 

Sisseri obejrzał się i stanął przed Scout.  

Zaklęła. 
Chusteczka dotknęła ziemi.  

background image

Sean Stewart 

57 

Sisseri chwycił za miecz świetlny.  
Scout cisnęła mu w twarz kubek z sokiem. 
Poderwał dłonie, a niebieski promień miecza zatańczył nad głową Scout, gdy jego 

właściciel gorączkowo próbował wytrzeć sok z oczu. Całkowicie ignorując miecz - nie 
było sensu wyzywać Sisseriego do walki, był na to zbyt dobry - zaatakowała go ciosem 
w  pierś,  pozwalając,  aby  jej  dłonie  same  odnalazły  kołnierz  jego  tuniki.  Zastosowała 
ulubiony uchwyt, jej silne nadgarstki napięty się, a ona poczuła znajomy nacisk palców 
na tkaninę wrzynającą się w szyję przeciwnika. Świetnie, pomyślała. Teraz doliczyć do 
dziesięciu i trzymać. Jeden, dwa... 

Mięśnie  nóg  Sisseriego  napięły  się  i  dzięki  delikatnemu  ukłuciu  Mocy  Scout 

zorientowała  się,  co  będzie  dalej.  Dał  susa  w  tył,  przekręcając  się  w  powietrzu  jak 
smokowąŜ  na  skraju  śmierci,  po  czym  z  trzaskiem  spadł  na  stół,  przygniatając  sobą 
Scout. Ona jednak zorientowała się w jego zamiarach i w połowie trajektorii wywinęła 
się. Kiedy z głośnym hukiem wylądował na blacie stołu, znowu siedziała na nim. 

Trzy, cztery.. 
Forrerreo toczył się dalej. Jego olbrzymie dłonie powędrowały  w kie runku szyi, 

ale  z  jakiegoś  powodu  Moc  nagle  zaczęła  swobodniej  przepływać  przez  Scout  i 
dziewczyna wcześniej niŜ on sam wiedziała, Ŝe będzie próbował oderwać jej ręce. Nie 
zwalniając  chwytu  prawym  ramieniem  i  dłonią,  sięgnęła  lewą  i  nacisnęła  na  splot 
nerwów  pod  jego  lewym  łokciem.  Ramię  Sisseriego  zwisło,  bezwładne  i  pozbawione 
czucia. 

Pięć, sześć... 
Sisseri przestał się rzucać i leŜał na stole, mrugając oczami, jakby wzywał Moc na 

ratunek,  lecz  jego  wzrok  juŜ  zasnuwał  się  mgłą.  Westchnął  głęboko  i  z  desperacją, 
spojrzał na nią wypukłymi oczami i skrzywił ociekającą sokiem twarz. 

- Nienawidzę...  
Siedem... 
- Nienawidzę soku muja - jąknął i poddał się. 
Scout stoczyła się z niego i przykucnęła przy stole, rozglądając się po refektarzu. 

Pozostało  sześciu  zawodników.  Pirt  Neer  i  Enver  Hoxha  ściągali  na  siebie  najwięcej 
uwagi wspaniałym pojedynkiem na miecze świetlne. Whie i HeraTuix walczyli wręcz, 
wciąŜ jeszcze jednak na dystans, wymieniając kopniaki, ciosy i blokady. To nie potrwa 
długo. NiewaŜne, jak elegancko wygląda walka wręcz na dystans, zawsze się kończy na 
ziemi,  na  zapasach  i  blokadach  stawów.  Lena  stała  właśnie  nad  Bargu, 
zmiennokształtną,  która  trzymała  się  za  ramię  drugą  ręką  i  składała  pokłon  na  znak 
kapitulacji. 

Oczy Leny napotkały wzrok Scout i dziewczyny wymieniły między sobą znuŜone, 

czujne uśmiechy. 

Tłum wydał nagle głośne westchnienie. 
Whie chwycił Herę Tuix w elegancki blok za nadgarstek, a choć Hera próbowała 

kontratakować,  wiadomo  było,  Ŝe  za  chwilę  odstuka  poraŜkę.  Scout  poszukała 
wzrokiem  Leny.  „Teraz!” -  szepnęła i rzuciła  się przed siebie, z Leną depczącą jej po 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

58 

piętach. Whie był silniejszy niŜ kaŜda z nich, ale jeśli zdołają go pokonać razem, kiedy 
jest odwrócony plecami i trzyma Herę, moŜe uda im się go wyeliminować. 

Były tuŜ za nim. Lena skoczyła, ale coś w pozycji ciała Whie powiedziało Scout, 

Ŝ

e chłopiec doskonale wie, co się dzieje. 

Hera poddała się. 
Whie  skoczył  w  powietrze,  bez  wysiłku  pokonując  pięć  metrów  w  górę,  obrócił 

się saltem w tył i zgrabnie wylądował na stole za ich plecami. Lena rzuciła się w tamtą 
stronę, a gdyby podszept Mocy nie przyszedł Scout z pomocą, ona zrobiłaby to samo, 
dzięki czemu obie znalazłyby się na łasce Whie. Zamiast tego czekała juŜ na niego przy 
stole  i  zatoczyła  krąg  mieczem  świetlnym  na  wysokości  jego  nóg.  Odbił  jej  zielone 
ostrze swoim niebieskim, wzniecając fontannę iskier. 

Nagle stało się coś dziwnego. Whie spojrzał na nią, wytrzeszczył oczy i otworzył 

usta, po czym wycofał się. 

-  Co  się  dzieje?  -  warknęła  Scout.  Otarła  twarz  lewą,  zranioną  dłonią.  BandaŜ 

poplamiony był kilkoma kroplami  soku  muja, ale przecieŜ to nie  mógł być powód, Ŝe 
patrzył na nią tak dziwnie, jakby zobaczył ducha. 

Lena  syknęła,  pozbierała  się  i  rzuciła  do  ataku.  Scout  wiedziała,  Ŝe  przyjaciółka 

zaatakuje od dołu, więc sama zadała cios z góry, mając nadzieję, Ŝe Whie nie odeprze 
obu ataków naraz. Zamiast jednak odskoczyć jak kaŜdy normalny Jedi i spaść ze stołu, 
Whie rzucił się naprzód ponad ich głowami. Pchnięcie Mocą w plecy posłało Scout na 
stół, na którym Whie stał jeszcze przed chwilą. Stół przewrócił się, rozbryzgując wokół 
deszcz pieczonych plastrów dru’una, fontanny sosu rybnego, soku muja i wody. 

Podniosła  się  i  potrząsnęła  głową,  usuwając  z  włosów  resztki  lunchu.  Z  drugiej 

strony  sali  dobiegł  odgłos  kilku  błyskawicznych  ciosów  miecza  świetlnego,  a  po  nim 
gromki  aplauz.  Zobaczyła  przebiegające  obok  stopy  Leny.  Miecz  świetlny  przeleciał 
przez  pokój,  wirując  i  sycząc  w  powietrzu,  odbił  się  od  podłogi  i  potoczył,  aby 
znieruchomieć o metr od niej.  

Scout sięgnęła po broń. 
- Nie! - wrzasnął Enver, kiedy Pirt Neer dobiegła do niego i przystawiła mu ostrze 

swojego miecza do gardła. 

- No i co? - rozległ się głos Pirt gdzieś z wysoka. 
Enver spojrzał na Scout morderczym wzrokiem. 
-  Piękne  dzięki,  Scout  -  warknął  i  poddał  się.  Stał  przez  chwilę,  przyjmując 

oklaski, po czym otrzepał spodnie. - Świetnie ci poszło, Pirt. MoŜesz się teraz zabrać do 
Esterhazy, Ŝebym mógł odzyskać miecz. 

-  Niezły  pomysł...  ups!  -  To  Lena  wyskoczyła  zza  pleców  Pirt,  kiedy  ta 

przyjmowała kapitulację Envera, i zacisnęła jej ramię na szyi. Pirt westchnęła i poddała 
się. 

Lena uśmiechnęła się do Scout radośnie. 
- Masz zamiar tak tam siedzieć, czy idziesz się dalej bawić? 
Rozległ  się  syk  i  wizg,  miecze  świetlne  starły  się  ze  sobą.  Poszły  iskry  i  Lena 

oddała się wymyślnemu tańcowi na blatach stołów refektarza. Scout jęknęła. Powinna, 
naprawdę powinna jej pomóc. 

background image

Sean Stewart 

59 

Wysunęła  się  na  otwartą  przestrzeń.  Lena  i  Whie  byli  ostatnimi  walczącymi. 

Kierowali się ku szerokiej otwartej przestrzeni przed uchylnymi drzwiami kuchni. Whie 
ostro  atakował  Lenę,  jego  miecz  świetlny  splatał  wokół  niej  klatkę  z  zielonych 
promieni. Scout pobiegła w kierunku walczących. 

Zbyt  powoli,  za  późno.  Na  jej  oczach  Lena  wyminęła  kombinację  parada-finta-

cios i  wymierzyła sztych prosto  w pierś Whie. On jednak odskoczył  na bok, zwinny i 
giętki  jak  pejcz.  UŜył  swojego  miecza,  aby  odbić  jej  ostrze  bez  szkody  dla  nikogo, 
wolną  zaś  dłonią  przechwycił  jej  prawą  rękę.  Kontynuował  skręt,  opuszczając  nisko 
ś

rodek cięŜkości dokładnie tak, jak ich uczyła mistrzyni Xan, i teraz prawa dłoń Leny 

znalazła  się  w  blokadzie  kciuka,  którą  jej  własny  rozpęd  jeszcze  pogarszał.  W  chwilę 
potem stanęli jakby do tańca: Whie znalazł się za Chagrianką, przyciskając jej ramię do 
pleców z kciukiem zgiętym pod nienaturalnym kątem. Delikatnie nacisnął i dziewczyna 
wypuściła z dłoni miecz. Jeszcze jedno naciśnięcie i Lena stanęła na czubkach palców. 
Poddała się. 

Uśmiechnął się i przyjął jej kapitulację z powaŜnym ukłonem. Odpowiedziała mu 

dygnięciem i śmiechem, a widzowie obdarowali ich rzęsistymi oklaskami. 

No, nieźle, pomyślała Scout. Niezły pomysł z tym Whie, dwie na jednego. Miała 

swój  plan,  ale  miała  teŜ  szczerą  nadzieję,  Ŝe  nie  będzie  musiała  z  niego  skorzystać. 
Westchnęła  i  przełoŜyła  miecz  do  lewej  ręki.  Dość  często  ćwiczyła  walkę  lewą  ręką, 
więc  jeśli  zajdzie  taka  potrzeba,  z  pewnością  będzie  mogła  uŜyć  tego  sposobu,  aby 
zdezorientować  przeciwnika.  Jeśli  chodzi  o  ścisłość,  mógłby  nawet  pomyśleć,  Ŝe  jest 
leworęczna. Prawda była jednak taka, Ŝe prawdopodobnie Scout spędziła o wiele więcej 
czasu  na  obserwowaniu  go,  niŜ  on  kiedykolwiek  zastanawiał  się  nad  jej  metodami 
walki. 

Włączyła  miecz  i  ostrze  oŜyło.  Bogowie,  jakŜe  ona  lubiła  ten  dźwięk  i  ten 

promień,  błękitny  jak  świetliste  niebo,  wytryskający  z  jej  dłoni.  MoŜe  i  nie  jest 
najlepszą uczennicą w Świątyni Jedi, ale kocha świątynię, swoją broń i to Ŝycie, i jeśli 
nawet  sam  Yoda  spróbuje  jej  to  odebrać,  będzie  się  bronić,  kopać  i  wrzeszczeć  do 
samego końca. 

Przez  uchylne  drzwi  kuchni  wytoczył  się  mały  android  i  rozejrzał  po  refektarzu, 

wydając  z  siebie  serię  przeraŜonych  pisków  i  gwizdów.  Jego  receptory  odnotowały 
potłuczone naczynia, jedzenie porozrzucane po całej podłodze, a nawet przyklejone do 
ś

cian. Kilką stołów wykazywało wyraźne ślady nadpalenia ostrzem miecza. 

Tallisibeth Enwandung Esterhazy, dla przyjaciół Scout, lekko machnęła mieczem, 

aby zwrócić na siebie uwagę Whie. 

- Zdaje się, Ŝe zostało nas dwoje do tego tańca, bracie. 
Whie odwrócił się. Mina mu zrzedła. 
- Ty jeszcze... to znaczy, myślałem, Ŝe skończyłem.  
W  sposobie,  w  jaki  na  nią  popatrzył,  by  zaraz  odwrócić  wzrok,  było  coś 

obraźliwego. 

- Hej, nie musimy się bić. 
Widać było, Ŝe jej słowa sprawiły mu ulgę. 
- TeŜ bym wolał, chodzi tylko o to, Ŝe... 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

60 

- ...zawsze moŜesz się poddać - odparła słodko. 
Po  sali  przetoczyła  się  fala  nieśmiałych  śmieszków.  Android  potoczył  się  przed 

siebie, niespokojnie kręcąc na boki okrągłą głową. 

-  Ja?  Poddać  się  tobie?  -  Whie  z  trudem  opanował  irytację.  -  Nie  sądzę.  - 

Wyprostował  się  chłodno  i  oficjalnie,  dobył  miecza  i  skłonił  się  najpierw  jej,  potem 
mistrzyni Xan i na końcu mistrzowi Yodzie. 

Scout wyprostowała się, aby uczynić to samo, ale kiedy skłoniła się przed Whie, 

android podtoczył się do niej. 

- O rany, rozlało się - rzekł, zdejmując z jej spodni zmiaŜdŜony plaster dru’una w 

sosie rybnym. - Zaraz to posprzątam. 

Na sali rozległ się śmiech. Scout spąsowiała aŜ po korzonki włosów. To tyle, jeśli 

chodzi o wielkie wejście. 

- Do roboty - mruknęła i skoczyła. 
Z mieczem w lewej ręce wykonała mocny, prosty sztych wokół pierwszej parady 

Whie,  łatwo  zablokowany  przez  drugą.  Przesuwał  się  wzdłuŜ  klingi  jej  miecza  tak 
samo,  jak  to  robił  z  Leną...  jego  wolna  dłoń  opadła  na  jej  rękę  trzymającą  miecz  i 
wykręciła  ją,  wykorzystując  rękojeść  miecza  jako  dźwignię  do  stworzenia  pierwszej 
blokady  kciuka.  Całość  została  wykonana  niewiarygodnie  gładko,  wojowniczka  w 
Scout nie mogła nie pochylić czoła przed wyczuciem równowagi przeciwnika, precyzją 
i  świadomością  własnego  ciała.  Miałaby  wielkie  problemy  z  reakcją  na  tę  technikę, 
nawet gdyby chciała to zrobić. 

Po  trzech  sekundach  walki  wydawało  się,  Ŝe  juŜ  jest  po  wszystkim.  Stał  za  nią, 

podobnie  jak  przedtem  za  Leną.  Jedno  dobrze  wycelowane  pchnięcie  wywołało  w  jej 
kciuku i nadgarstku ostre ukłucie bólu. Z brzękiem upuściła miecz. 

Dziwne  -  Whie  nie  wydawał  się  aŜ  tak  zakłopotany,  kiedy  pokonał  Lenę,  choć 

Lena  była  dla  niego  znacznie  bardziej  niebezpieczną  przeciwniczką  niŜ  Scout. 
Przynajmniej  zdaniem  większości.  Scout  widziała  juŜ  zadurzonych  chłopaków,  którzy 
stawali  się  nerwowi  wobec  dziewczyn  swoich  marzeń  -  co  sprawiało,  Ŝe  treningi 
stawały  się  dla  wszystkich  ogromnie  kłopotliwe  -  ale  przecieŜ  jeszcze  wczoraj 
przerabiała z Whie blokady ramienia i przysięgłaby na wszystkie gwiazdy Republiki, Ŝe 
zachowywał się całkiem normalnie. 

Jeszcze  raz  nacisnął  jej  kciuk  i  Scout  poczuła,  Ŝe  staje  na  palcach,  jakby 

zamierzała wyśliznąć się ponad tę cieniutką igiełkę bólu, która przeszywała jej kciuk. 

- Poddaj się! - szepnął. 
-  Nie  tym  razem  -  odparła  i  zaciskając  zęby  z  całej  siły,  opadła  na  całe  stopy, 

kierując  się  w  kierunku  bólu,  a  potem  w  tył,  wprost  w  nacisk  jego  uchwytu.  Gdyby 
teraz go utrzymał, jej kciuk pękłby jak sucha gałązka. 

Ale puścił. Scout wiedziała, Ŝe tak będzie. Był zbyt miły, zbyt szlachetny, Ŝeby ją 

tak skrzywdzić, a Moc teraz jej sprzyjała, podobnie jak element zaskoczenia. Obróciła 
się  ku  niemu,  prostując  ramię,  które  wciskał  w  jej  plecy,  gdy  tylko  rozluźnił  uchwyt. 
Zanim  zdecydował  się  na  skok,  ona  juŜ  o  tym  wiedziała,  chwyciła  jego  ramię  jak 
szprychę koła i w chwili, gdy rzeczywiście skoczył, wykonała płynnie elegancki wyrzut 
ramienia.  W  trzy  sekundy  później  było  po  wszystkim.  Whie  leŜał  na  plecach, 

background image

Sean Stewart 

61 

rozpłaszczony na podłodze, dysząc cięŜko, a Scout z szerokim uśmiechem siedziała mu 
na  piersi.  Prawą  ręką  okręciła  sobie  wokół  dłoni  kołnierz  jego  szaty  i  zaciskała,  jak 
tylko zaczynał się wiercić. 

-  No,  no...  spokojnie  -  rzekła  wreszcie,  zaciskając  dłoń  odrobinę  mocniej,  Ŝeby 

pokazać, Ŝe w razie czego moŜe go poddusić. 

Whie spojrzał na nią posępnie, westchnął i poddał się. Scout puściła kołnierz jego 

szaty i wstała. 

Mały android z przeraŜeniem kręcił się po sali. 
- O rany - mamrotał - rozlało się. 
Ktoś  się  roześmiał,  kto  inny  zaklaskał.  Zerwała  się  owacja.  Mistrzyni  Leem 

podbiegła  do  Whie,  wymijając  Scout,  a  mistrzyni  Xan  obdarowała  ją  delikatnym, 
zimnym uśmieszkiem. 

Lena wybiegła z tłumu. 
-  Scout!  To  było  niewiarygodne!  -  krzyknęła,  chwytając  przyjaciółkę  za  ręce  i 

okręcając ją wokoło w tańcu zwycięstwa. - To było wielkie! Kto by pomyślał... Scout? 

- Ręka - jęknęła Scout. - Zostaw lewą rękę. 
-  Ona  to  zrobiła  specjalnie,  wiesz  -  wycedziła  Hanna  i  zimnym  wzrokiem 

zmierzyła  Scout.  -  Liczyła  na  dobre  serce  Whie,  domyślała  się,  Ŝe  będzie  się  bał  ją 
skrzywdzić i przestanie walczyć, a ona złapie go, kiedy się tego nie będzie spodziewał. 

- To nie był Ŝaden domysł - odparła Scout. 
-  Nie  wiem,  czemu  mówisz  o  tym  takim  pogardliwym  tonem,  Hanno  -  oburzyła 

się  Chagrianka.  -  Pomysł  był  doskonały  i  trzeba  było  naprawdę  zimnej  krwi,  Ŝeby  go 
zrealizować.  

Hanna wzruszyła ramionami. 
- No jasne! KimŜe ja jestem, Ŝeby odmówić Esterhazy jej chwili triumfu? I tak jak 

w  przypadku  mojego  miecza,  z  pewnością  w  prawdziwej  walce  będzie  to  doskonała 
taktyka. Jak długo będzie walczyła przeciwko najmilszym z robotów Gildii Kupieckiej, 
oczywiście... i dopóki starczy jej kciuków. 

- Słuchaj. przykra mi... - powiedziała Scout półgłosem. - Zrobiłam to, co uznałam 

za stosowne. Nie chciałam... - Ale Hanna juŜ odwróciła się do niej plecami. 

-  Ani  mi  się  waŜ  ją  przepraszać!  -  syknęła  Lena.  -  Mściwa,  zarozumiała 

arkaniańska jędza. Jest wyściekła, bo zwycięŜyłaś ją w uczciwej walce. 

- Owszem, zwycięŜyłam  - odparła Scout znuŜonym  głosem. Mały android  wciąŜ 

wyskubywał z jej szat resztki obiadu. Oparzenia od miecza świetlnego na nodze i dłoni 
pulsowały tępym bólem. - Nie wiem tylko, czy uczciwie. Nieraz trudno mi uwierzyć, Ŝe 
kiedykolwiek będę Jedi. 

- Hej, Tallisibeth? 
Scout  obejrzała  się  i  zobaczyła  Paxa  Chizzika,  krępego  jedenastolatka,  którego 

pokonała w pierwszym starciu. Siedział za nią w kucki. 

-  Tallisibeth  -  oznajmił  stanowczo  -  być  Jedi  to  znaczy  mieć  pomysły,  szeroko 

otwarte oczy i nigdy, nigdy się nie poddawać. Dzisiaj nauczyłem się od ciebie wiele na 
ten temat. 

Spojrzała na niego zdumiona. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

62 

-  Nie,  naprawdę...  jesteś...  taki  miły!  -  szepnęła,  pociągając  nosem,  i  zalała  się 

łzami. 

background image

Sean Stewart 

63 

R O Z D Z I A Ł  

Yoda i Jai Maruk znaleźli Scout w szpitaliku, gdzie mistrz Caudle nakładał plastry 

z bacty na jej spaloną dłoń. 

-  Właściwie  nie  wiem,  po  co  to  robią,  jeśli  ma  zamiar  dalej  chwytać  miecze 

ś

wietlne  za  ostrza.  -  Mistrz  Caudle  chłodno  spojrzał  na  Yodę.  -  Za  trzy  dni  będzie 

zdrowa. 

- To nic takiego - rzekła Scout. - Pilnowałam, Ŝeby to była lewa ręka, którą mogę, 

hm... poświęcić. - Spojrzała z niepokojem na mistrza Yodę. - Mam kłopoty, prawda? 

Powoli pokiwał głową. 
- Na twoją walkę jako ucznia w Świątyni patrzeć juŜ nie moŜemy - rzekł łagodnie. 
Scout  nagle  ogłuchła  i  jakby  zesztywniała  wewnątrz.  Przymknęła  oczy  i  odcięła 

się od słów mistrza. Nie chcę tego słyszeć, pomyślała. Nie chcę tego słyszeć. To nie jest 
w porządku. 

- ...padawana i wysłać cię poza Coruscant.  
Otworzyła jedno oko. 
- Eee... przepraszam, co mówiłeś? 
Yoda dźgnął ją delikatnie - bardzo delikatnie! - laską w ramię. 
- Uszy masz teŜ posiniaczone? Jaia Maruka padawanem zostać masz i wyjechać z 

nim na misję poza Coruscant. 

Teraz otworzyła takŜe usta.  
Mistrz Yoda zachichotał. 
- Jak rybka wyglądasz, wiesz, Tallisibeth Enwandung Esterhazy? Mała rybka, gul, 

gul, gul! 

Spojrzała z przestrachem na Jaia Maruka, chudego, gniewnego mistrza Jedi, który 

wrócił z ostatniej misji ze śladem po mieczu świetlnym na policzku. Oparzenie juŜ się 
zagoiło,  lecz  pozostała  jeszcze  biała  blizna,  biegnąca  od  szczęki  do  ucha,  jako 
ś

wiadectwo jego spotkania z niesławną Asajj Ventress. 

- Będę twoim padawanem? - Skierowała wzrok na Yodę. - Nie wysyłacie mnie do 

oddziałów rolniczych? 

Stary mistrz potrząsnął pomarszczoną, zieloną głową. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

64 

-  Nagroda  za  twoje  techniki  walki  to  nie  jest.  Za  mało  Jedi  nam  zostało.  Ale 

gdybym  nawet  tysiące  ich  miał,  mała,  bez  walki  bym  cię  nie  oddał.  Inteligencję  i 
determinację masz. Między gwiazdami ciemności tyle jest. Czemu odrzucać taką, która 
ś

wieci jasno? 

Scout  wytrzeszczyła  oczy.  Wydawało  jej  się,  Ŝe  przez  całe  Ŝycie  starała  się 

wyłącznie o to, by nie zawieść mistrza Yody. Chyba spodziewał się, Ŝe będzie szalała z 
radości, ale tymczasem nie mogła powstrzymać łez. 

- Co się stało? - spytał Jai Maruk. Spojrzał na Yodę zaskoczony. - Czemu ona się 

nie cieszy? 

-  Będzie  się  cieszyć  -  odparł  mistrz  Yoda.  -  Więzy  wokół  jej  serca  przez  lata 

zaciśnięte były. Rok za rokiem. A teraz one znikły i krew do serca jej wraca. I boli to! 

-  Tak!  -  szepnęła  Scout  między  jednym  chlipnięciem  a  drugim.  -  Właśnie  tak! 

Skąd wiedziałeś? 

Yoda  wdrapał  się  na  łóŜko  i  usiadł  obok  niej,  bujając  w  powietrzu  drobnymi 

stopami. Uniósł uszy prawie pionowo. 

-  Tajemnicę  ci  powiem  -  pochylił  się  ku  niej  tak  nisko,  Ŝe  wąsikami  musnął  jej 

policzek.  -  Wielkim  mistrzem  zakonu  Jedi  jestem!  -  krzyknął  wprost  do  jej  ucha.  - 
Wygrałem  tę  posadę  w  karty,  uwaŜasz?  -  Pociągnął  nosem  i  zatrzepotał  w  powietrzu 
grubymi palcami. - Skąd wiedziałeś, skąd wiedziałeś, mistrzu Yoda? - Przedrzeźniał ją, 
chrząkając. - Mistrz Yoda wie takie rzeczy. Praca jego to jest. 

Scout zaśmiała się i dopiero teraz poczuła, Ŝe ogarnia ją wielkie szczęście. Było to 

uczucie  ostre,  piękne  i  brzęczało  jak  klinga  miecza  świetlnego,  którym  stała  się  nagle 
jej dusza. Tą ostrą, kąsającą klingą. 

 
Pomieszczenie  na  holomapy  w  Świątyni  Jedi  było  wielką,  sklepioną  komnatą, 

przystosowaną  do  nawigacji  gwiezdnej.  Projektory  holograficzne  tworzyły 
trójwymiarowe mapy gwiezdne, aby studenci mogli wśród nich spacerować. MoŜna je 
było nastawić na prawie dowolną skalę, a zatem uczeń mógł badać szczegółowo jeden 
system gwiezdny, gdzie  kaŜda planeta i  kaŜdy satelita  wyświetlane były ze  wszelkimi 
szczegółami,  a  wraz  z  rosnącą  rozdzielczością  oglądać  na  nich  kaŜdą  górę  i  kaŜde 
morze. Całą galaktykę moŜna było wcisnąć w to jedno pomieszczenie, tak Ŝe mgławice 
i  tysiące  rozjarzonych  słońc  były  jedynie  punkcikami  w  głębokich  otchłaniach 
kosmosu. 

Whie zawsze lubił Gwiezdną Komnatę. Nie znał drugiego tak magicznego miejsca 

w  Świątyni.  Kiedy  był  zdenerwowany,  zły  lub  tylko  potrzebował  trochę  czasu  dla 
siebie, przychodził tu przechadzać się  między  gwiazdami.  To było trudne popołudnie. 
Odprowadził Scout do szpitalika i został tak długo, dopóki mistrz Caudle nie oznajmił 
mu,  Ŝe  naciągnięty  kciuk  nie  jest  powaŜnym  urazem.  Potem  wrócił,  aby  przyjąć 
grzecznościowe gratulacje od swoich kolegów, do których dołączyła równieŜ mistrzyni 
Xan.  Wszystko  to  robił  z  naturalną  uprzejmością  i  chętnie,  poniewaŜ  takie  właśnie 
standardy sobie narzucił. Nie było to jednak łatwe, zatem wymknął się tak szybko, jak 
to było moŜliwe, gdy tylko uznał, Ŝe moŜe to zrobić bez wstydu. 

background image

Sean Stewart 

65 

Dokładnie  obejrzał  swój  miecz  świetlny,  upewniając  się,  czy  nie  został 

uszkodzony  w  czasie  walki,  ostroŜnie  starł  plamę  na  rękojeści  w  miejscu,  gdzie 
uszkodziło ją ostrze przeciwnika. A potem próbował zmusić się do nauki, przeglądając 
wiadomości,  aby  wyrobić  sobie  konkretny  pogląd  na  działania  wojenne  od  czasu 
katastrofy  na  Honoght.  Starsi  uczniowie  mówili  o  tym  przez  cały  czas,  a  niektórzy  z 
instruktorów nie wahali się uŜyć scenariuszy Wojen Klonów do szkolenia. W zeszłym 
tygodniu  mistrz  Tycho,  który  w  tym  semestrze  nauczał  strategii  wojskowych,  zaŜądał 
od kaŜdego ucznia dokładnej oceny błędów popełnionych w przypadku Honoghta, jak 
równieŜ pomysłów, co naleŜałoby uczynić, aby uniknąć zaistniałej sytuacji. 

Whie dobrze poradził sobie z tym zadaniem - zawsze sobie radził, bo to równieŜ 

był  standard,  który  sobie  narzucił  -  ale  w  głębi  serca  wcale  nie  był  przekonany,  Ŝe 
zastosowanie jego propozycji mogłoby cokolwiek zmienić. Miał niejasne wraŜenie, Ŝe 
rzeczywistość  była  znacznie  bardziej  skomplikowana  i  jednocześnie  prostsza,  niŜ  to 
sobie wyobraŜał mistrz Tycho. 

Bardziej  skomplikowana,  poniewaŜ  jedyną  nauczką  z  tej  katastrofy  było 

stwierdzenie, Ŝe Ŝaden plan, nawet najpiękniejszy, nie przetrwa chaosu wojny. 

A  prostsza,  poniewaŜ  Whie  zaczynał  podejrzewać,  Ŝe  sytuacje,  podobnie  jak 

ludzie,  mogą  poddawać  się  Ciemnej  Stronie,  a  kiedy  juŜ  dostanie  ona  kogoś  w  swoje 
szpony, nigdy go nie wypuści.  

Po godzinie bezskutecznych  prób przyswajania  wiedzy poddał się i przyszedł tu, 

do Gwiezdnej Komnaty. Ostatnia osoba, która z niej korzystała, analizowała bitwę pod 
Brentaal - kluczowy obszar zakodowany był odpowiednimi barwami, zaleŜnie od tego, 
która  strona  go  kontrolowała.  Niebieski  kolor  oznaczał  Republikę,  lśniące  stalowe 
srebro zaś obszary, które roboty Gildii Kupieckiej utrzymały w decydującym momencie 
konfliktu. 

Whie  skasował  Brentaal  i  ustawił  projektor  na  obraz  całej galaktyki,  biegnącej  z 

prędkością miliona lat na sekundę. Spacerował po tych otchłaniach historii, obserwując 
narodziny  i  śmierć  gwiazd,  czując  na  sobie  i  wokół  siebie  wirującą,  rozkołysaną 
materię  wszechświata.  Z  tego  punktu  widzenia  nic  nie  miało  znaczenia  -  ani  jego  sen 
ostatniej  nocy,  ani  dzisiejsza  wojna,  ani  całe  długie  czuwanie  zakonu  Jedi.  W  istocie 
pojawianie się i zamieranie rozumnego Ŝycia trwało jedno mgnienie oka, jak zaledwie 
dostrzegalne  zakłócenie  w  wielkiej  defiladzie:  komety  i  konstelacje  tańczyły  w 
ciemności, a Moc równieŜ była muzyką i tańcem. 

Drzwi do Gwiezdnej Komnaty  uchyliły  się i czyjś  głos zakłócił bezosobowy  wir 

czasu. 

- Whie? 
- Mistrzyni  Leem!  - No cóŜ, koniec samotności. Mimo  wszystko uśmiechnął się. 

Mistrzyni  Leem  lubiła  go,  a  on  ją.  Była  starsza  i  mądrzejsza  od  jego  towarzyszy, 
oczywiście,  ale  tylko  jej  miał  odwagę  poŜalić  się  na  trudności,  jakie  wynikały  z 
posiadania ogromnego talentu. Odpowiedzialność. Naciski. 

-  Myślałam  właśnie,  Ŝe  cię  tu  znajdę.  -  W  ciemności  ona  takŜe  pławiła  się  w 

gwiazdach.  Konstelacja  Eryona,  którą  na  Coruscant  zwano  Płonącym  WęŜem, 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

66 

zatańczyła  powoli  wokół  jej  ramion  i  odleciała.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  czujesz  się 
pokrzywdzony ostatnim starciem. Miałeś absolutną rację, Ŝe się powstrzymałeś. 

Wzruszył ramionami. 
-  Doprawdy?  MoŜe  to  jest  ta  róŜnica  pomiędzy  Jasną  a  Ciemną  Stroną  Mocy  i 

nami.  Jak  długo  ktoś  pozwala  sobie  na  robienie  tego,  czego  my  nie  robimy,  zawsze 
będzie miał nad nami przewagę. 

Zawahał się pod koniec zdania, bo ogarnęło go nagle poczucie déjà vu. Był tu juŜ 

kiedyś. Mówił kiedyś to samo... 

No  właśnie...  zeszłej  wiosny  wyśnił  sobie  tę  chwilę.  Czy  to  oznacza,  Ŝe  nawet 

teraz  jego  „ja”  z  zeszłej  wiosny  tkwi  gdzieś  ukryte  w  jego  głowie  i  obserwuje 
rozwijające  się  kontinuum?  Whie  wejrzał  ostroŜnie  w  głąb  siebie,  ale  było  to  niczym 
włoŜenie ręki w gniazdo węŜy... spanikowany śniący Whie, zamknięty w jego czaszce 
jak dziecko pochowane Ŝywcem, był ostatnią rzeczą, jaką chciał tam ujrzeć. 

- Tak, lecz Ciemna Strona poŜera młodość - usłyszał słowa Maks Leem, które juŜ 

znał,  które  juŜ  kiedyś  do  niego  wypowiedziała.  -  W  końcu,  gdybyście  ze  Scout  mieli 
znów walczyć teraz, kto byłby lepszy? 

-  O,  to  nic  nie  znaczy  -  odparł  Whie.  We  własnych  uszach  jego  głos  brzmiał 

idealnie  spokojnie  i  rozsądnie,  ale  miał  wraŜenie,  Ŝe  mówi  mechanicznie,  jakby 
wypowiadał  słowa  wyuczonej  roli.  Wydawało  się  prawie,  jakby  jego  obecna 
ś

wiadomość  mieszała  się  ze  śpiącym  ja,  czyniąc  go  jedynie  widzem  teraźniejszości, 

niepotrafiącym  zmienić  tego,  co  ma  się  stać.  -  „Co  by  było  gdyby”  to  gra,  w  której 
zawsze  moŜna  wygrać.  W  prawdziwym  starciu,  tym,  które  miało  znaczenie,  ona 
pragnęła tego bardziej i wygrała. 

- MoŜe i tak - odparła mistrzyni Leem - ale cieszę się, Ŝe nie muszę łatać twojego 

kciuka. A skoro juŜ o tym mowa... 

- Mistrz Yoda chce nas widzieć w szpitaliku.  
Mistrzyni Leem zamrugała. 
- Skąd wiedziałeś? 
-  Wyśniłem  ten  moment  zeszłej  wiosny.  Po  prostu  go  rozpoznałem.  Przez  całe 

miesiące zastanawiałem się, o czym będziemy rozmawiać. 

Teraz  to  były  juŜ  dwa  sny,  w  których  pojawiała  się  Tallisibeth  Endwanung 

Esterhazy. Przypomniał mu się fragment ostatniego snu - Scout wpatrująca się w niego, 
z kroplami spływającymi po jej twarzy jak łzy i z oczami błyszczącymi tęsknotą. 

Zmusił się, aby przestać o tym myśleć. Ta ścieŜka wiodła na Ciemną Stronę. Czuł 

ją tam, czyhającą na niego jak zwierzę w dŜungli. 

Mistrzyni  Leem  zmarszczyła  troje  brwi,  a  jej  długa,  wąska  szczęka  zaczęła 

poruszać się nerwowo. 

-  Powinniśmy  juŜ  iść,  Whie.  Nie  moŜemy  pozwolić,  aby  mistrz  Yoda  czekał  na 

nas. 

-  Koniec  programu  -  rzekł  Whie,  ruszając  za  nią.  Na  jego  rozkaz  cała  galaktyka 

gwiazd zamigotała i zgasła jak świeczki na torcie urodzinowym. 

 

background image

Sean Stewart 

67 

W szpitaliku rozległy się przyspieszone kroki i w chwilę później mistrzyni Leem 

dołączyła do mistrza Jaia Maruka przy łóŜku Scout. 

-  To  zabawne  -  odezwała  się  tęsknym  głosem  Scout.  -  Czuję  się  jak  księŜniczka 

otoczona dworzanami. 

Whie  pojawił  się  chwilę  później  i  stanął  u  boku  Maks  Leem.  Oczywiście,  był 

padawanem Leem, tak samo jak Scout była teraz padawanką mistrza Maruka. Ta myśl 
sprawiła, Ŝe poczuła się absurdalnie szczęśliwa. Prawdę mówiąc, znała mistrza Maruka 
bardzo słabo, ale to nie miało wielkiego znaczenia. WaŜne było jedynie to, Ŝe w końcu 
będzie prawdziwą Jedi. Teraz muszę juŜ tylko wyjechać na misję, pomyślała, walczyć 
przeciwko straszliwym wrogom i wycinać sobie drogę poprzez armie Gildii Kupieckiej. 
I nic więcej! 

Scout stwierdziła, Ŝe od szerokiego uśmiechu rozbolały ją policzki. Zachichotała. 
Mistrzyni Leem spojrzała z powątpiewaniem na obandaŜowaną dziewczynę leŜącą 

na kozetce i nachyliła się do Jaia Maruka. 

- Czy ona jest pod wpływem narkotyków? 
- Nie, pszepani - zaszczebiotała Scout. - Czuję się jak promyk słońca. 
Mistrzyni  Leem  poczuła,  Ŝe  jej  krzaczaste  brwi  powoli  wspinają  się  w  kierunku 

linii włosów. 

-  Cieszę  się,  Ŝe  przyjść  zechciałaś  -  odezwał  się  Yoda.  Wiercił  się  tak  długo,  aŜ 

udało  mu  się  usiąść  w  nogach  łóŜka.  -  Wieści  dla  was  mam,  Tallisibeth  i  Whie. 
Mistrzyni  Leem  i  mistrz  Maruk  opuszczają  Świątynię,  na  misję  wyruszają.  Jako  ich 
padawani, z nimi wyjedziecie. 

- JuŜ? - spytała Scout wstrząśnięta. 
- Zostałaś padawanką? - wykrzyknął Whie, nie mniej wstrząśnięty. 
-  Gdzie  wy...  -  Scout  opanowała  się  szybko  i  groźnie  spojrzała  na  Whie.  -  Co 

miałeś na myśli? 

- Miałem na myśli, Ŝe ci gratuluję - gładko odparł Whie. 
Usta Jaia Maruka wygięły się w lekkim uśmiechu. 
- Twój chłopak to zręczny dyplomata - mruknął pod adresem Leem. 
Yoda pociągnął nosem i machnięciem pulchnej dłoni uciął rozmowy. 
-  Przyjaciołom  powiedzieć  to  moŜecie,  kiedy  wasze  przygotowania  do  podróŜy 

zobaczą. Zdradzić jednak wam nie wolno, Ŝe mistrz Yoda teŜ pojedzie. 

-  Nie  wyjeŜdŜałbyś  ze  stolicy,  mistrzu,  gdyby  nie  chodziło  o  coś  niezwykle 

waŜnego - zauwaŜyła Scout. 

- Coś, co dotyczy wojny - dodał Whie. 
Uszy Yody opadły nieco. 
- Prawda to, co powiadacie. Lepsze rzeczy niŜ walka mistrz Jedi powinien robić! 

Szukać mądrości. Znajdować równowagę. Ale takŜe są dni, które nam dano. 

-  Dokąd  jedziemy?  -  zapytał  Whie.  Scout  wydawało  się,  Ŝe  w  jego  głosie  brzmi 

dziwny ton. Jakby znał juŜ odpowiedź i obawiał się jej skrycie. 

Yoda pokręcił głową. 
- Powiedzieć wam tego jeszcze nie mogę. Ale problem mam dla was. Yoda musi 

opuścić Coruscant, i to w tajemnicy. Nikt wiedzieć nie moŜe. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

68 

W  milczeniu,  jakie  nastąpiło,  mały  robot  medyczny  wytoczył  się  z  magazynu 

mistrza Caudle’a i zbliŜył do łoŜa Scout, niosąc na tacy pudełko z maścią na poparzenia 
i rany. 

-  Tego  się  nie  da  zrobić  -  odparła  mistrzyni  Leem.  -  Senat  i  biuro  kanclerza 

oczekują codziennych kontaktów z tobą. 

-  Urządźcie  przedstawienie  -  rzekł  Whie.  Mistrzowie  Jedi  spojrzeli  na  niego.  - 

Powiedz  wszystkim,  Ŝe  wyjeŜdŜasz.  Zrób  z  tego  wielką  imprezę,  mistrzu.  Pokazuj 
hologramy, przedstawiające ciebie wsiadającego do myśliwca Jedi... 

-  ...obrazy  stanowić  mogą  oszustwo  -  odezwał  się  Jai  Maruk,  podejmując  tok 

myślenia  chłopca.  -  Podczas  gdy  świat  będzie  obserwował  twój  wyjazd  na  bardzo 
publiczną  misję,  przemkniesz  się  chyłkiem  do  innego  statku  i  pojedziesz  z  nami. 
Sprytny pomysł, chłopcze. 

- Ale... - Scout czekała, aŜ ktoś przypomni rzecz oczywistą. Mały robot medyczny 

zatrzymał się przy jej łóŜku i podał jej pudełko z maścią mistrza Caudle’a. 

Zielona i okrągła jak księŜyc twarz mistrza Yody zwróciła się w jej stronę. 
- Tak, padawanko? 
-  Mistrzu,  łatwo  powiedzieć,  Ŝe  wyśliźniesz  się  niepostrzeŜenie,  ale  śmiem 

twierdzić, Ŝe jesteś raczej, hm... bardzo rozpoznawalny. 

Mistrzyni Leem skinęła głową. 
-  Dziewczyna  mówi  prawdę.  Wszyscy  na  Coruscant  znają  oblicze  wielkiego 

mistrza  zakonu  Jedi.  Twoje  przemowy  do  senatu  były  wielokrotnie  transmitowane,  a 
twoje  podobizny  w  czasie  rozmów  z  kanclerzem  są  rutynowo  uŜywane  przez 
wszystkich dziennikarzy w stolicy. 

- Za dziecko przebrać mnie moŜecie, no nie? - podsunął Yoda. - Mistrzyni Leem i 

mistrz Maruk, podróŜujący jako rodzina z trójką dzieci... i Yoda słodki sześciolatek? - 
Jego  twarz  wykrzywiła  się  w  dziwnie  mało  przekonujący  dziecięcy  grymas.  Pozostali 
cofnęli się mimo woli. 

Scout  mocowała  się  z  wieczkiem  pudełka,  wreszcie  musiała  się  poddać.  Było 

zakręcone za mocno jak na jej poranione ręce. 

-  Otwórz  mi  to,  proszę  -  rzekła,  podając  pudełko  robotowi.  Jego  przekładnie  i 

serwomotory  zawyły,  kiedy  wyciągał  metalowe  chwytaki.  Zgrabnie  odkręcił  wieczko. 
Maść pachniała pszczelim woskiem i palonymi pomarańczami. - Nie mam pojęcia, jak 
cię wywieźć z planety. Chyba Ŝe... - Objęła Yodę spojrzeniem. W jej oczach pojawił się 
odkrywczy błysk. Zakrztusiła się śmiechem. 

- Chyba Ŝe co? - niecierpliwie odezwał się Jai Maruk, jej nowy mistrz. 
Scout przełknęła kolejny atak śmiechu i potrząsnęła głową. 
- Nie. Nic. To okropny pomysł. 
- Pozwól, Ŝe ja to osądzę - odparł mistrz Maruk niepokojąco łagodnym tonem. 
Scout spojrzała na niego błagalnie i zwróciła się do mistrza Yody. 
- Muszę mu to powiedzieć? 
Stary, zielony, garbaty gnom zerknął na nią zwęŜonymi oczami. 
- O, tak. 
 

background image

Sean Stewart 

69 

Na  Vjunie  znowu  padało.  Mocniej  niŜ  zwykle.  Zerwał  się  wiatr,  miotając 

krzewami  pąsowych  i  kremowych  róŜ  w  ogrodzie  Château  Malreaux.  Paskudna 
pogoda.  Hrabia  Dooku  obserwował  kwaśne  krople  deszczu  rozbijające  się  o  szyby 
gabinetu jak wojska Republiki, które kaŜdego dnia rozbijały się o jego roboty bojowe i 
sterowane  komputerowo  instalacje  jak  galaktyka  długa  i  szeroka.  KaŜda  drobna 
kropelka  pozostawiała  na  szybie  odcisk  własnej  śmierci,  po  czym  spływała  jako 
bezkształtny strumyk. 

Na wpół szalona starucha, którą Dooku znalazł włóczącą się po zamku, kiedy się 

wprowadził, twierdziła, Ŝe potrafi odczytać przyszłość z odłamków stłuczonych talerzy, 
z  rozbryzgów  niechcący  rozlanych  napojów.  Zabawna  mania.  Zastanawiał  się,  co 
mogłaby zobaczyć w tych spływających kroplach. Z pewnością coś ponurego. „UwaŜaj, 
jedna  z  twoich  ukochanych  planuje  zdradę!”  albo  „Wkrótce  przybędzie  do  ciebie 
niemile widziany gość...” Albo inne bzdury. 

Na  zewnątrz  wycie  wiatru  wzniosło  się  o  kolejną  oktawę;  wichura  jęczała  w 

jedenastu  kominkach,  jakby  istotnie  zwiastowała  przybycie  jakiegoś  potwornego 
gościa. 

Konsola  komunikacyjna  Dooku  zapiszczała.  Spojrzał  na  nią,  spodziewając  się 

tylko codziennego raportu od generała Grievousa albo  wiadomości od Asajj Ventress. 
Sięgnął do klawiszy, rozpoznał podpis cyfrowy nadchodzącej transmisji, czym prędzej 
otworzył kanał i zerwał się na równe nogi. 

- Wzywałeś mnie, mistrzu? 
Projektor holograficzny na jego biurku nagle oŜył i w twarz spojrzała mu falująca 

podobizna  Dartha  Sidiousa.  Obraz  jak  zawsze  był  rozmyty  i  niewyraźny,  jakby  samo 
ś

wiatło  nie  najlepiej  się  czuło  w  obecności  lorda  Sithów.  Ciemne  szaty,  sine  cienie... 

fragment bladej, plamistej skóry, wyglądający spod kaptura niczym grzyb spod zgniłej 
kłody. I oczy mistrza pod cięŜkimi powiekami: zimne jak u węŜa i jak u węŜa mądre. 

- Czego sobie Ŝyczysz ode mnie, mój panie? 
- Od ciebie? Wszystkiego, oczywiście. - Darth Sidious wydawał się rozbawiony. - 

Kiedyś  nie  byłem  pewien,  czy  potrafisz  stłumić  w  sobie  tę...  Ŝyłkę  niezaleŜności.  W 
końcu  urodziłeś  się  w  jednej  z  najbogatszych  rodzin  w  galaktyce,  z  darami  i 
zdolnościami znacznie  większymi aniŜeli  moŜna sobie  kupić za największe pieniądze. 
Odznaczasz  się  głębokim  intelektem  i  Ŝelazną  wolą.  Czy  to  dziwne,  Ŝe  masz  z  czego 
być dumny? Dlaczego miałoby być inaczej? 

- Zawsze słuŜyłem ci dobrze i wiernie, mój mistrzu - przypomniał Dooku. 
- Tak jest. Ale sam musisz przyznać, Ŝe twój duch nie jest wcieleniem wierności. 

W  końcu  człowiek,  który  nie  zgiął  karku  przed  Radą  Jedi  ani  nawet  przed  mistrzem 
Yodą...  nie  wiem,  czy  lojalność  nie  jest  zbyt  pospolitą,  zbyt  ograniczającą  cechą  dla 
osoby twojego pokroju. 

Dooku próbował się uśmiechnąć. 
-  Wojna  toczy  się  pomyślnie.  Nasze  plany  posuwają  się  zgodnie  z 

harmonogramem.  Zajmowałem  się  dla  ciebie  zabójstwami,  spiskami  i  zdradami. 
Zapłaciłem za twoją wojnę moim czasem, bogactwem, przyjaciółmi i honorem. 

- I nic nie zostawiłeś dla siebie? - swobodnie rzucił Sidious. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

70 

- Nic, przysięgam. 
-  Doskonale  -  skwitował  Darth  Sidious.  -  Yoda  był  dzisiaj  rano  w  biurze 

kanclerza.  Wybiera  się  na  waŜną,  ściśle  tajną  misję.  Ściśle  tajną.  -  Zaśmiał  się 
nieprzyjemnym śmiechem, przypominającym raczej krakanie kruka. Wiatr wzmógł się 
znowu,  wyjąc  wokół  domu  jak  torturowana  istota.  -  Kiedy  przybędzie,  Dooku... 
pamiętaj, potraktuj go tak, jak na to zasługuje. 

Darth Sidious zachichotał. Dooku chciał  się roześmiać  wraz z nim, ale  nie udało 

mu się, zanim mistrz przerwał połączenie. 

 
Hrabia  Dooku  krąŜył  po  gabinecie.  Po  zakończeniu  jego  rozmowy  z  Sidiousem 

sztorm ucichł częściowo i szalejący na zewnątrz wiatr juŜ tylko szlochał łagodnie pod 
szczytami Château Malreaux.  

Zatrzymał  się  przy  biurku  i  przyjrzał  małemu,  czerwonemu  przyciskowi,  który 

zainstalował tu w tym samym dniu, kiedy się dowiedział, Ŝe Yoda wybiera się na Vjun. 
Jak  na  taki  mały  guziczek,  pełnił  niezmiernie  waŜną  funkcję.  Ostatnia  karta,  jaką 
zamierzał rozegrać. 

Dooku poczuł, Ŝe dłoń mu drŜy. 
WciąŜ  przyglądał  się  przyciskowi,  kiedy  drzwi  gabinetu  uchyliły  się,  ukazując 

strzępy róŜowej balowej sukni. 

- Ach, Whirry... Właśnie miałem... 
- ...wezwać robota, Ŝeby przyniósł panu filiŜankę gorącej stymkafy, tak? 
Wariatka  wtoczyła  się  przez  próg,  niosąc  na  ślicznej,  staroświeckiej  tacy  z 

krwawo-kremowym herbem Malreaux srebrny imbryk pełny stymkafy i napełnioną juŜ 
filiŜankę z najdelikatniejszej porcelany. Paskudny pupilek, mały lisek, kręcił się wokół 
jej nóg. 

-  Na  dole  widziałam,  Ŝe  pokojówka  stłukła  jajko,  wie  pan?  Dałam  jej  po  tych 

paskudnych łapskach. Jeśli będziemy  marnować jajka, to się szybko skończą, a  wtedy 
popadniemy w ruinę, prawda, panie? Panie? - dopytywała się. 

Dooku  pozwolił  jej  mieszkać  w  starym  domostwie  głównie  dla  kaprysu. 

Wydawała się w sam raz tak zwariowana, aby pasować do dekoracji. Z jakiegoś jednak 
powodu hrabiego nagle ogarnęła irytacja. Widać było wyraźnie, Ŝe ta stara nietoperzyca 
czegoś od niego chce, a nie miał zamiaru pozwolić jej na przymilanie się i pochlebstwa, 
Ŝ

eby coś z niego wyciągnąć. 

- Teraz zmykaj - rzekł. - Mam waŜne sprawy do załatwienia. 
Lup! 
-  Och,  hrabio,  przepraszam  z  całego  serca!  Nie  wiem,  jak  to  się  stało,  Ŝe  panna 

Vix zaplątała się panu między kostkami! I jeszcze ta śliczna filiŜanka do stymkafy! 

W  całej  scenie  było  coś  niewymownie  komicznego.  Potknął  się  o  lisa  i  stłukł 

filiŜankę, która rozbryznęła się po całej podłodze. Zaczynał podejrzewać, Ŝe to Whirry 
zaaranŜowała  ten  wypadek.  JuŜ  pochylała  się  łakomie  nad  okruchami  porcelany  i 
stymkafą rozlaną na marmurowej podłodze, wbijając wzrok w układ resztek filiŜanki i 
kropel  płynu.  Poczuł,  Ŝe  widok  tak  otwartego  dąŜenia  do  celu  rozjaśnia  mu  umysł  i 
przywraca właściwą perspektywę. 

background image

Sean Stewart 

71 

- I co, Whirry? - zapytał rozbawiony. - Co ma dla nas przyszłość w zanadrzu? 
-  Śmierć  przyjdzie  z  wysokości  -  powiedziała,  a  jej  tłuste,  róŜowe  palce 

zatrzepotały  nad  kałuŜą.  Oczka  zabłysły  łakomie.  -  A  tu  jest  Lokaj,  co  oznacza  łatwe 
zniszczenie wiernego sługi. - Spojrzała z ukosa. - Mam nadzieją i błagam, Ŝebym to nie 
była ja, Wasza Miłość. Nie zrobiłby pan tego starej Whirry, co? 

- Bądź grzeczna, to się nie dowiesz - rzekł drwiąco. Nagle przyszła mu do głowy 

nieproszona, nieposłuszna myśl: Jak łatwo zdradzamy bliskie nam stworzenia. 

Drgnął niepewnie. 
- Posprzątaj to - warknął. 
Konsola znów zadźwięczała i Dooku usiadł za biurkiem, aby odczytać codzienny 

meldunek  generała  Grievousa.  Całkowicie  zapomniał  o  starej  kobiecie.  Dlatego  nie 
zauwaŜył,  jak  jej  zapchlona  towarzyszka,  Panna  Vix,  zaczęła  zlizywać  stymkafę.  Nie 
słyszał  teŜ,  jak  staruszka  połoŜyła  palec  na  podstawce  porcelanowej  filiŜanki,  czule 
gładząc wygięty uchwyt, i szepnęła: 

- A oto Dziecię, które wreszcie wraca do domu, kochanie moje. 
 
Palleus Chuff był z całą pewnością największym dorosłym aktorem na Coruscant 

o  wzroście  poniŜej  jednego  metra.  Jako  chłopiec  lubił  udawać,  Ŝe  jest  pilotem 
myśliwca,  rycerzem  Jedi,  wielkim  bohaterem.  Dlatego,  kiedy  dorósł,  napisał  sztukę 
Jedi!  Jeśli  ktoś  ma  niecały  metr  wzrostu,  nie  ma  zbyt  wielu  moŜliwości  zagrania 
olśniewającego  bohatera.  JuŜ  prędzej  złośliwe,  knujące  intrygi  karły  albo  postacie 
komiczne. Niewiele z tych ról przemawiało do chłopca, który dawno temu chciał zostać 
kosmicznym piratem. 

Oczywiście, najbardziej i prawdziwie  kochał samą grę. Udawanie. Nie przepadał 

za  lataniem.  Kiedy  rząd  zwrócił  się  do  niego  w  sprawie  wcielenia  Yody 
(„Zdumiewające  podobieństwo  do  samego  Wielkiego  Mistrza  -  Moc  jest  z  tym 
ś

wietnym  aktorem!”  -  jak  uprzejmie  napisał  „TriNebulon  News”)  z  prośbą  o  pomoc, 

poczuł się zaszczycony i moŜe teŜ odrobinę onieśmielony. Kiedy ludzie w mundurach i 
uzbrojeni w miotacze proszą o pomoc, zazwyczaj im się nie odmawia. 

Teraz  jednak,  stojąc  na  platformie  lądowniczej  Świątyni  Jedi  i  czekając  na 

prawdziwy  gwiezdny  myśliwiec,  który  miał  unieść  go  w  przestrzeń  z  jakąś 
niewyobraŜalną wielokrotnością prędkości światła, zaczął się powaŜnie zastanawiać, w 
co właściwie wdepnął. 

Jedi dali mu znak. Chuff przełknął ślinę. Przedstawienie się zaczyna, pomyślał. 
Wykuśtykał z doku i skierował się na pokład platformy ładowniczej Świątyni Jedi. 

Grupa  reporterów,  stojących  za  linami  odgradzającymi  miejsce  dla  prasy,  zasypała  go 
gradem pytań. 

- Proszę nam powiedzieć, co to za misja? Co jest tak istotnego na Ithorze? 
- Kiedy pan wróci, mistrzu? 
-  Czy  nie  obawia  się  pan,  Ŝe  nagła  zmiana  frontu  moŜe  uniemoŜliwić  panu 

łączności z biurem kanclerza? 

Palleus  machnął  laską  w  kierunku  reporterów  i  zastrzygł  uszami.  Uszy  były 

doskonałą,  najlepszą  z  dostępnych  protezą,  a  on  wiedział  świetnie,  jak  ich  uŜywać. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

72 

Uśmiechnij  się,  Chuff,  powtarzał  sobie.  Nie  myśl  o  obciąŜeniu,  spójrz  na  swoją 
widownię,  popatrz  jej  prosto  w  oczy  i  sprzedaj  to.  Palleus  miał  całą  kolekcją 
uśmiechów  Yody:  Radosny  Chichot,  Senny  Wyszczerz,  Prawie  Groźny  Grymas, 
Łagodna Radość, która najczęściej pojawiała się na twarzy mistrza w obecności dzieci. 
Ale nie miał zamiaru próbować jego głosu: nie odwaŜyłby się uŜyć nieodpowiedniego 
tonu,  źle  zaakcentować  słowo,  co  mogłoby  skłonić  kogoś  do  wzięcia  sonogramów  i 
sprawdzenia  podpisu  głosowego,  a  potem  do  wygadania  wszystkim,  Ŝe  Yoda 
wdrapujący się dziś mozolnie na rampę statku kurierskiego klasy Seltaya wcale nie jest 
Yodą. 

Dotarł  wreszcie  do  transportera  i  wgramolił  się  do  środka.  Tej  części 

przedstawienia bał się najbardziej. Nigdy nie przepadał za zamkniętymi przestrzeniami 
i w ogóle za lotami kosmicznymi. A takŜe za duŜymi przyspieszeniami. Obiecali mu, Ŝe 
jednostka  R2  na  statku  zajmie  się  prawdziwym  pilotaŜem.  Był  równieŜ  obwód 
awaryjny,  który  miał  pozwolić  im  obejść  sterowanie  i  prowadzić  statek  z  wieŜy 
kontrolnej. Przynajmniej tak twierdzili. MoŜe tak i było. Ale co, jeśli Gildia Kupiecka 
dobrała  się  do  tego  małego  R2?  W  końcu  czy  robot  nie  powinien  trzymać  z  innymi 
robotami?  MoŜe  to  była  jakaś  mechaniczna  piąta  kolumna?  Zdrajca  robot 
prawdopodobnie poświęciłby siebie bez zmruŜenia fotoreceptora, aby tylko pozbyć się 
najstarszego członka Rady Jedi. 

Kopuła statku uniosła się, zawisła nad nim i opadła, zamykając się i odcinając go 

od  hałaśliwego  tłumu  reporterów.  Palleus  Chuff  poczuł  się  nagle  bardzo,  bardzo 
samotny. 

Kabina  miała  klimatyzację,  ale  jemu  było  gorąco.  Gorąco  i  zaczynał  się  pocić. 

Silniki myśliwca oŜyły, a Palleus nagle przyłapał się na tym, Ŝe myśli o wojennej linii 
produkcyjnej,  z  której  pochodzi  ten  statek:  kaŜda  jego  część,  kaŜdziuteńka,  od  pasów 
foteli po nity kopuły, była zbudowana z najtańszych materiałów. 

Statek  zakołysał  się  niepewnie  i  wzniósł  na  wysokość  metra  nad  platformę. 

Palleus wyszczerzył zęby i pomachał tłumowi. 

A w duchu zaczął się modlić. 
Tymczasem  na  dachu  wieŜowca  górującego  nad  dzielnicą  Świątyni  dwa  roboty 

kończyły  partię  hologry.  Solis,  zwykły  robot,  obserwował,  jak  jego  piony 
systematycznie  zbija  i  niszczy  wesoło  pomalowany  towarzysz,  Fidelis.  Rozegrali  juŜ 
wszelkie  moŜliwe  wariacje  dejarika,  kaŜdą  po  wiele  razy.  Solis  prawie  wyrównywał 
tam,  gdzie  los  i  brutalność  przewaŜały  szalę,  ale  obaj  woleli  dworzanina,  który  był 
wariantem  opartym  wyłącznie  na  umiejętnościach  i  strategicznym  myśleniu.  Problem 
polegał  na  tym,  Ŝe  Fidelis,  jako  stale  pozostający  na  słuŜbie,  był  co  jakiś  czas 
poddawany  rutynowym  modernizacjom.  Solis  z  kolei  przez  długi  czas  zdany  był  sam 
na  siebie,  a  zaawansowane  oprogramowanie  holograficzne  nie  naleŜało  do  jego 
priorytetów. 

Ostatecznie  przegrał.  Nie  jakoś  zdecydowanie,  nie  za  kaŜdym  razem,  ale 

przegrywał systematycznie, a tej tendencji nigdy się juŜ nie zmieni. Tak jest zawsze - ci 
w liberii mają lepiej. Ci bez niej... niekoniecznie. 

- Jeszcze jedna partyjka? - grzecznie zapytał Fidelis, resetując planszę. 

background image

Sean Stewart 

73 

- Myślę, Ŝe nie. 
-  Jesteś  pewien?  MoŜe  to  być  najlepsze  dziewięćset  sześćdziesiąt  siedem  tysięcy 

czterysta  trzynaście  gier  z  jeden  przecinek  dziewięciu  milionów  trzydziestu  czterech 
tysięcy ośmiuset dwudziestu czterech. 

- Nie mam ochoty. 
-  Nie  mów  tak.  PrzecieŜ  to  nawet  nic  nie  znaczy.  Bardzo  swobodnie  sobie 

poczynasz z tymi organicznymi wyraŜeniami - z oburzeniem zauwaŜył Fidelis. - Jestem 
pewien,  Ŝe  twoje  początkowe  oprogramowanie  nie  zwierało  tego  typu...  nowotworów 
socjolingwistycznych. 

- Jasne - mruknął Solis. - Kto to zresztą wie. 
Fidelis  uwaŜał,  Ŝe  zakres  emocji,  do  jakich  zostali  zaprogramowani,  był  bardzo 

wąski:  składał  się  z  lojalności,  lojalności,  lojalności  i  lojalności  -  wszelkie  zaś 
podobieństwa  do  stanów  organicznych,  takich  jak  zdenerwowanie  czy  uraza,  były 
czystą  afektacją  w  wątpliwym  guście.  Co  nie  przeszkadzało  mu  rozegrać  solo  gamy 
dejarika ze zdecydowanie poirytowaną miną. 

Solis  wędrował  wzdłuŜ  krawędzi dachu i patrzył  w  dół, obserwując istoty rojące 

się  jak  insekty  w  poduszkowcach  i  na  chodnikach.  Ktoś  leŜący  na  tym  dachu  i 
wyposaŜony  w  strzelbę  snajperską  typu  SoruSuub  X45  byłby  w  stanie  wyłowić  swój 
cel, samemu pozostając niedostrzeŜonym. Śmierć z góry. 

Jakby w odpowiedzi na te myśli, nad ich głowami pojawił się sokół; dryfował na 

rozpostartych  skrzydłach,  dosiadając  słupów  ciepłego  powietrza.  Wszystko,  co  ludzie 
zwykle  określają  mianem  „przyrody”,  zostało  z  Coruscant  wyeliminowane  dawno 
temu.  Dla  większości  obserwatorów  planeta  stanowiła  jedno  gigantyczne  miasto, 
niepozostawiające  miejsca  dla  Ŝadnych  istot  rozumnych,  oprócz  typowo  miejskich. 
Lecz natura potrafi się adaptować - jak dobrze wiedział o tym sam Solis! - i teraz nawet 
tak  niezwykłe  środowisko  jak  miasto-świat  hołubiło  setki  stworzeń  nieświadomych 
faktu, Ŝe ulice i wieŜe stolicy nie zostały zbudowane dla ich przyjemności. Małe ptaki, 
ssaki i płazy były zwykle sprowadzane na Coruscant jako zwierzęta domowe, a potem 
dość  regularnie  uciekały  do  kanałów,  na  ulicę  czy  na  dachy,  jak  gdyby  miasto  było 
ferrobetonową dŜunglą, a one jej naturalnymi mieszkańcami. Oczywiście, zawsze było 
tu  teŜ  mnóstwo  robactwa,  które  rozmnaŜało  się  w  cieple  i  w  odpadach  Ŝycia 
rozumnego:  szczury  wodne,  ropuchy,  ferrorobaki,  ślepe  węŜe,  które  gnieździły  się  w 
budynkach, oraz gołębie pocztowe zamieszkujące poddasza. A nad nimi wszystkimi, na 
szczycie tego szalonego łańcucha pokarmowego, krąŜyły sokoły. 

Ten  był  samicą  o  wysmukłych  skrzydłach;  upierzenie  barwy  sadzy  i  betonu 

pięknie  maskowało  ją  na  tle  budynków.  Unosiła  się  na  niewidzialnych  prądach 
powietrza  jak  płatek  sadzy.  Nagle  zawisła  w  powietrzu  i  jak  grom  spadła  na  coś,  co 
znajdowało  się  w  dole.  Solis  obserwował  jej  lot,  śledząc  go  poprzez  pasma  światła  i 
cienia; bez trudu powiększył sobie jej obraz tak mocno, Ŝe  mógł obejrzeć nawet Ŝółty 
rąbek  okalający  oko.  Dostrzegł  równieŜ  cel  -  małą  śmietnikową  mysz  węszącą  wokół 
sterty  odpadów  w  ślepej  alejce  dwieście  trzydzieści  siedem  pięter  pod  nim.  Wzrok 
Solisa  bez  przesady  nie  miał  sobie  równych  w  całej  galaktyce.  NadąŜanie  za  optyką 
taktyczną 

Tan/Zeiss 

było 

nieporównanie 

waŜniejsze 

aniŜeli 

aktualizacja 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

74 

oprogramowania  holograficznego.  Kiedy  się  nie  nosi  liberii,  trzeba  na  zimno 
kalkulować,  w  jakiej  pracy  jest  się  najlepszym  i  jakie  kroki  naleŜy  podjąć,  Ŝeby  ją 
znaleźć.  Celownik  odnalazł  mysz,  jej  mały  łebek  i  pyszczek,  który  otworzył  się  w 
jednym pisku, zanim Ŝelazne szpony wbiły się w drobny korpus niczym gwoździe.  

Ś

mierć z góry. 

Solis odwrócił wzrok od ofiary sokoła, przelotnie zerkając na Świątynię Jedi. 
- Hej. 
- Co? 
- Twój cel opuszcza Świątynię. 
Głowa Fidelisa obróciła się raptownie. Wbił wzrok w schody Świątyni, odległe o 

tysiąc siedemset trzydzieści metrów. 

- O - powiedział tylko. 
-  Dwoje  Jedi,  dwoje  padawanów,  jeden  Artoo  -  rzekł  Solis.  Stali  teraz  obaj  na 

krawędzi dachu. Solis spojrzał na towarzysza. - Ten Artoo wygląda dziwnie, nie wydaje 
ci się? Nie porusza się całkiem normalnie. MoŜe mu jakiś serwo wysiadł. 

Fidelis  nie  odpowiedział.  Obserwował  małą  grupkę  wychodzącą  ze  Świątyni 

głodnym  wzrokiem  kogoś,  kto  po  wielu  dniach  spędzonych  na  pustyni  nagle  ujrzał 
wodę. 

Po tygodniach. 
Po latach. 
Solis  tak  dawno  nie  nosił  liberii,  Ŝe  zaledwie  pamiętał  szok  lojalności,  ten 

połączony  na  stałe  prąd,  płynący  przez  obwody  niczym  religijny  strach  w  obliczu 
Rodziny. Doprawdy, Fidelis wyglądał z tym raczej głupio. Trzymał się poręczy dachu 
tak  mocno,  Ŝe  pozostawił  ślady  nawet  na  durabetonie.  A  jednak  trudno  było  mu  nie 
zazdrościć. Miło by było choć raz, tylko jeszcze jeden raz, poczuć ten dreszcz więzi. 

Jeśli  oczywiście  roboty  mogą  odczuwać  zazdrość.  Fidelis  słusznie  zauwaŜył,  Ŝe 

ich  oprogramowanie  tego  nie  przewiduje.  Zazdrość,  rozczarowanie,  Ŝal.  Samotność. 
Wszystko to afektacja, jedno po drugim. Nic prawdziwego. 

- Idziemy - rzekł, niezbyt delikatnie biorąc Fidelisa za ramię. - Czas na łowy. 
 
W  przestrzeni  nie  ma  takiego  pojęcia  jak  góra  i  dół.  Oczywiście,  kaŜdy 

wystarczająco duŜy obiekt - planeta, gwiazda - ma własną grawitację, ale jeśli nie spada 
się  w  studnię  grawitacyjną,  przyciąganie  odczuwa  się  raczej  jako  działanie  w  danym 
kierunku,  nie  zaś  w  dół.  Dlatego  teŜ,  w  sensie  ściśle  mechanicznym,  Asajj  Ventress, 
wisząca  w  przestrzeni  w  „Ostatnim  Zewie”,  myśliwcu  gwiezdnym  typu  Happa  Psa 
Tisc, tak smukłym i zabójczym, Ŝe wydawał się wcieleniem jej własnego, morderczego 
ja,  tyle  Ŝe  z  transpastalową  skórą  i  oczami  z  działek  laserowych,  nie  krąŜyła  nad 
Coruscant niczym sokół nad swoją ofiarą. 

Jednak  dla  mniej  naukowo  nastawionego  obserwatora,  który  niewiele  zna  się  na 

mechanice  kosmicznej,  a  zauwaŜyłby  jedynie  okrutne,  pełne  satysfakcji  spojrzenie  jej 
oczu, kiedy statek Yody opuszczał lokalną przestrzeń, tak właśnie mogło to wyglądać. 

 

background image

Sean Stewart 

75 

Podczas  gdy  Palleus  Chuff,  wykonując  swój  patriotyczny  obowiązek  artysty, 

przyspieszał,  aby  opuścić  studnię  grawitacyjną  Coruscant,  prawdziwy  Yoda  tkwił  w 
gigantycznej  kolejce,  tak  długiej,  jakby  stała  w  niej  cała  populacja  jednej  z 
przygranicznych  planet.  Kolejka  posuwała  się  ponuro  przez  nowy,  ogromny  Port 
Kosmiczny i Handlowy Nexus, dumę kanclerza Palpatine’a. 

 
Problem z tajnymi misjami polega zawsze na tym, Ŝe trzeba zrezygnować z wielu 

drobnych korzyści bycia Jedi, myślał Jai Maruk. W normalnych warunkach wyruszenie 
na  spotkanie  ze  śmiercią  w  imię  Republiki  było  dość  prostą  sprawą.  Pakowanie  na 
najdłuŜszą nawet wyprawę zajmowało zwykle mniej niŜ godzinę. Szybka przekąska w 
refektarzu, a potem przejście do prywatnego doku Świątyni Jedi. Kilka słów z głównym 
technikiem,  odcisk  palca  i  zdjęcie  siatkówki  wymagane  do  zrealizowania  wcześniej 
zatwierdzonego  wyboru  statku,  krótkie  sprawdzenie  wszystkiego  według  listy 
kontrolnej i mógł juŜ lecieć. I to było dobre. Nie to co teraz. 

Musieli podróŜować w przebraniu,  wykorzystując komercyjne loty statków przez 

całą drogę na Vjun. Do tej pory procedura ta była przeraŜająco nudna. Oddanie bagaŜu 
zajęło  im  prawie  całą  standardową  godzinę,  drugą  strawili  na  kupowaniu  biletów,  a 
teraz juŜ od ponad trzech godzin stali w tej potwornej kolejce do odprawy. Maks Leem 
to  nie  przeszkadzało,  w  końcu  była  Granką,  Granowie  zaś  pochodzili  od  zwierząt 
stadnych  i  lubili  tłumy.  Jai,  wręcz  przeciwnie.  W  najlepszych  chwilach  był 
człowiekiem  zamkniętym  w  sobie,  a  strumień  emocji,  który  kotłował  się  teraz  wokół 
niego - niepokój, irytacja, zdenerwowanie przed lotem i koszmarna nuda - wydawał się 
zarazem  oddalony  i  draŜniący,  jakby  ktoś  owinął  go  kłującą  derką  z  włosia  banthy. 
Poza  wszystkim  innym  byli  tu  w  groteskowy  sposób  odsłonięci.  W  kaŜdej  chwili  z 
tłumu  mógł  się  wyłonić  potencjalny  zabójca.  Nawet  gdyby  Jai  miał  czas  zareagować, 
wyjęcie  w  tym  tłoku  miecza  świetlnego  oznaczałoby  pozbawienie  kończyn 
przynajmniej kilku najbliŜej stojących osób. 

Oprócz tego musiał się jeszcze opiekować swoją nową padawanką, Scout. Nie  w 

tym rzecz, Ŝe robiła cokolwiek niewłaściwego, przynajmniej do tej pory, jeśli nie liczyć 
irytującej maniery sprzeczania się z nim w kaŜdej sprawie. U czternastolatki było to co 
najmniej draŜniące. WciąŜ jednak miała zabandaŜowaną lewą rękę i plastry z bacty na 
nodze.  Nie  tylko  Moc  była  w  niej  słaba.  Prawdę  mówiąc,  powinna  była  leŜeć  w 
szpitalu, popijając rosołek z baŜanta hillindorskiego. 

Poza  tym,  szczerze  mówiąc  -  a  Jai  Maruk  był  szczery  do  bólu,  nawet  w 

ś

rodowiskach, gdzie ludzie zwykle stosują najgorsze kłamstwa - nie czuł się gotów na 

opiekę  nad  padawanem.  WciąŜ  jeszcze  był  człowiekiem  czynu,  nie  nauczycielem. 
Chciał  wrócić  na  Vjun  i  załatwić  sprawę  ostatniego  przykrego  spotkania  z  hrabią 
Dooku, nie miał jednak zamiaru wlec ze sobą nastolatki przez pól galaktyki. Widocznie 
mistrz  Yoda  miał  jakiś  powód,  Ŝeby  mu  narzucić  padawankę,  ale  Jai  nie  nauczył  się 
jeszcze z tego cieszyć. 

A co do samego mistrza Yody... 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

76 

Jai  spojrzał  niepewnie  na  podróŜującego  z  nimi  niewielkiego  robota  typu  R2. 

Przyłapał  go  właśnie,  jak  próbował  opuścić  kolejkę  i  prześliznąć  się  pod  taśmami 
odgradzającymi strefę ochrony. 

-  Scout,  zobacz,  co  z  tym  robotem  -  warknął.  -  Zdaje  się,  Ŝe  ma  problemy  z 

ustaniem w jednym miejscu. 

Dziewczyna trzepnęła dłonią kopułkę R2, która wydała dziwny, brzękliwy odgłos, 

jakby uderzyła w wieczko pustej puszki. 

- Nie martw się, ojcze - zaszczebiotała. - Mam na niego oko. 
- Przynajmniej jesteśmy juŜ bliŜej początku - łagodnie wtrąciła mistrzyni Leem. 
Niewielka  grupka  oficerów  ochrony  w  beŜowo-czarnych  barwach  Republiki 

kierowała  ludzi  do  dwunastu  róŜnych  skanerów,  więc  jedna  duŜa  kolejka  pod  koniec 
rozwidlała  się  jak  rzeka,  rozpływająca  się  na  dwanaście  odnóg,  zanim  wpadnie  do 
morza.  KaŜde  stanowisko  obsadzała  dwójka  zmęczonych,  zirytowanych  pracowników 
ochrony.  Za  nimi  osobne  oddziały  przeprowadzały  wyrywkową  kontrolę,  otwierając 
bagaŜ  podręczny,  nakazując  opróŜnienie  kieszeni  i  obmacując  w  poszukiwaniu 
niebezpiecznych narzędzi. 

-  Powinieneś  był  wpakować  miecz  świetlny  do  bagaŜu  -  mruknęła  Scout  do  Jaia 

Maruka. 

Zgrzytnął zębami i złapał  R2, który potoczył się do przodu i  wpadł  na stojącego 

przed nimi Chagrianina. 

- Bardzo przepraszam - wycedził. 
Dotarli wreszcie do początku kolejki. 
- Linia siódma - rzekł straŜnik do Jaia Maruka. - Ty na linię jedenastą, ty na drugą 

- rzucił do Maksa i Whie. - Dziewczyna na linię trzy. Z kim idzie robot? 

- Ze mną - odpowiedziała cała czwórka jednocześnie. 
StraŜnik uniósł brew. 
-  Ja  go  wezmę  -  rzekł  Jai  Maruk.  -  PodróŜujemy  wszyscy  razem.  Powinieneś 

pozwolić  nam  przejść  przez  skanery  jednocześnie  -  dodał  powoli  i  z  dziwnym 
akcentem. 

StraŜnik juŜ chciał się zgodzić, kiedy nagle się opamiętał i spojrzał na Jaia Maruka 

podwójnie podejrzliwie. 

- Jak  mówi piosenka, spotkacie się  wszyscy po drugiej stronie, Twinkletoes.  Ale 

właśnie  zapracowałeś  sobie  na  pełną  losową  kontrolę  tkankową.  DTI  na  numerze 
siódmym! - zawołał.  

- Ale... - zaczęła mistrzyni Leem. 
- Nie ma na to czasu - odparł straŜnik i pchnął ją w kierunku linii siódmej. 
- Ale... - zaczęła Scout. 
- Na to teŜ nie ma czasu. - StraŜnik popchnął Scout w kierunku bramki trzeciej. - I 

zabierz ze sobą robota. 

Kilku  straŜników  wystąpiło  z  grupki.  Tłum  z  ponurymi  minami  zaczął  coś 

mamrotać o opóźnieniu. Czwórka Jedi wymieniła spojrzenia i rozdzieliła się. 

 

background image

Sean Stewart 

77 

- Mogę wiedzieć, dlaczego jestem poddawany dodatkowej kontroli? - lodowatym 

tonem zapytał Jai Maruk. 

- To losowe przeszukanie, proszą pana, całkowicie losowe, wyłącznie dla waszego 

bezpieczeństwa  -  wyjaśniła  straŜniczka  na  stanowisku  numer  7,  kompetentna  i 
rzeczowa kobieta w średnim wieku. - Poza tym wygląda pan jak Druckenwellianin. 

- To dlatego, Ŝe urodziłem się na Druckenwell - wycedził Jai. 
- Ale ma pan papiery z Coruscant, rozumiem. Niezłe - odparła straŜniczka. 
- Mieszkam tu prawie od urodzenia... 
- Z wyjątkiem paru godzin po narodzinach? Na wypadek, gdyby pan nie wiedział, 

Druckenwell  jest  zaprzysięŜonym  członkiem  Gildii  Kupieckiej,  z  którą...  moŜe  i  to 
panu umknęło... jesteśmy obecnie w stanie wojny. Oho-ho! - mruknęła, kładąc dłoń na 
rękojeści  miecza  świetlnego.  Ręka  Maruka  natychmiast  znalazła  się  na  jej  dłoni,  a  w 
oczach Jedi pojawił się niebezpieczny błysk. 

StraŜniczka wytrzymała jego spojrzenie. 
-  Czy  przeszkadza  pan  straŜnikowi  w  wykonywaniu  swoich  obowiązków 

słuŜbowych? 

- Jestem członkiem zakonu Jedi - rzekł spokojnie Jai. - To rękojeść mojego miecza 

ś

wietlnego. Wolałbym, aby go nikt nie dotykał. 

- Nie powinien był pan więc umieścić go w bagaŜu? - zapytała wesoło. 
- A gdyby piraci zaatakowali statek, musiałbym popędzić do ładowni i szukać go 

między koszulami i skarpetkami? - syknął Maruk. 

StraŜniczka uśmiechnęła się z politowaniem. 
- Niech pan posłucha... i pan, i ja wiemy, Ŝe zakon Jedi ma własne statki. Gdyby 

pan naprawdę był rycerzem Jedi, nie leciałby pan kancpalpem, prawda? 

- Ale... 
- Zawsze moŜe pan porozmawiać o tym z moim zwierzchnikiem. Chodzą słuchy, 

Ŝ

e czeka się tam nie więcej niŜ dwie godziny. 

 
StraŜnik w punkcie numer 3 był młodym człowiekiem o tępym spojrzeniu i ustach 

pełnych chugger’s chaw. 

-  Przejść  bezpośrednio  pod  promieniem  skanera  z  dłońmi  przy  bokach  - 

wymamrotał. 

-  Jasne  -  odparła  Scout.  Lekko  trąciła  R2  i  oboje  weszli  jednocześnie.  Scout 

przeszła pod skanerem, R2 zaś niepewnie przetoczył się obok. 

ś

adnych  świateł,  Ŝadnych  syren.  Nieźle,  pomyślała  Scout.  Spojrzała  na  bramkę 

numer 7 i stwierdziła, Ŝe Jai właśnie odbiera pouczenie od straŜniczki. Wydawało się, 
Ŝ

e  zaraz  dostanie  wylewu  i  padnie  trupem.  Scout  pogratulowała  sobie  raz  jeszcze,  Ŝe 

schowała miecz świetlny w bagaŜu. 

Jej  straŜnik  zrobił  sobie  przerwę,  Ŝeby  wypluć  do  pustego  kubka  po  stymkafie 

długą nitkę jaskrawozielonej śliny. 

- Przepraszam panią, ale robot teŜ musi przejść pod skanerem. 
- Robot? AleŜ on nie moŜe! - wypaliła Scout. 
StraŜnik zamrugał. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

78 

- Takie są przepisy, pszepani. Gildia Kupiecka rozpowszechnia za pośrednictwem 

naszych  robotów  oprogramowanie  dywersyjne.  Jeśli  pozwolimy,  aby  sprzątacze 
omijały  skanery,  pewnego  dnia  obudzi  się  pani  we  własnym  domu  i  stwierdzi,  Ŝe  jest 
więźniem inteligentnego odkurzacza i pralki. 

- Mówi pan powaŜnie? 
- Oni wykorzystują mikrofale - odparł straŜnik, z powaŜną miną spluwając znowu 

do kubka. - Ten robot musi przejść przez skaner. No chodź, mały. - Zachęcił go, jakby 
przywoływał wiernego psa, jednocześnie odchrząkując głęboko i wilgotno. 

R2 wydał z siebie dziwny, skrzekliwy pisk i pokręcił kopułką. 
- On nie moŜe przejść - desperacko wykrzyknęła Scout. - On się boi skanerów. 
- Boi się skanerów? 
- Chodzi o oczy. Znaczy, o czujniki wideo. Bardzo delikatne. Wyspecjalizowane - 

bełkotała.  Whie  właśnie  przeszedł  przez  swoją  bramkę  i  Scout  spojrzała  na  niego 
błagalnie.  -  Ten  maluszek  naleŜy  do  mojego  dziadka  -  tłumaczyła.  Klepnęła  go  po 
kopułce,  ale  kiedy  znów  w  odpowiedzi  rozległ  się  ten  sam  pusty  dźwięk,  od  razu 
poŜałowała swego gestu. - To widzący robot. Dlatego jego czujniki są takie... 

Usta  straŜnika  otworzyły  się  tępo;  z  dolnej  wargi  ściekała  mu  cieniutka  struŜka 

ś

liny. 

- Widzący robot, akurat... a ja jestem senator Amidala - burknął. ZmruŜył oczy. - 

Obejrzyjmy  no  jeszcze  raz  te  twoje  papiery,  a  puszka  ma  natychmiast  przejść  za 
czerwoną linię i wejść pod skaner. 

Whie wziął swój bagaŜ podręczny i podszedł do Scout. 
- Nie musisz chyba jeszcze raz skanować tego robota - rzekł niedbale. 
StraŜnik mrugnął jednym okiem. 
-  PrzecieŜ  przeszedł  za  dziewczyną  -  tłumaczył  Whie.  -  Oboje  przeszli  bez 

problemu. 

Plask. Kolejna struŜka zielonej śliny wolno spłynęła na koszulę straŜnika. Spojrzał 

na plamę i zaklął cicho. 

- Wynocha - rzekł, machając dłonią z irytacją. - Nie muszę jeszcze raz skanować 

tego małego. 

Scout spojrzała najpierw na Whie, potem na straŜnika. 
- Więc... przeszliśmy? 
- Tak, przeszliście! A teraz idźcie juŜ. Nie widzicie, Ŝe jestem zajęty? 
- Tak jest, dziękuję, proszę pana. - Scout szybko odeszła od stanowiska straŜnika. 

Whie podąŜył za nią, sprawdzając, czy miecz ma dobrze przypięty do pasa. Uśmiechnął 
się. 

-  Zrobiłeś  wraŜenie  -  zauwaŜyła  Scout.  -  To  musi  być  niezwykłe,  sprawiać,  aby 

ludzie robili to, co ty chcesz. 

- Czasem to się nawet przydaje... - spojrzał na nią i nagle urwał, a uśmiech znikł z 

jego twarzy. 

-  Co  się  dzieje?  -  zapytała  Scout  i  nagle  się  ocknęła.  -  Hej...  chyba  kogoś  tu 

brakuje? 

 

background image

Sean Stewart 

79 

W  tłocznym  holu  portu  kosmicznego  jednostkę  R2  łatwo  jest  przeoczyć.  Po 

pierwsze,  z  powodu  wielkości.  Wysoki  na  metr  R2  łatwo  ginie  w  tłumie  ludzi, 
Chagrian,  Granów  i  innych  humanoidów.  Poza  brakami  fizycznymi,  istnieje  jeszcze 
kwestia  psychologicznego  wymiaru  robota.  A  raczej  jego  niedostatków.  Dla 
organicznej  istoty  rozumnej  inna  organiczna  istota  rozumna  jest  obiektem 
zainteresowania:  czy  ta  nowa  osoba  okaŜe  się  moim  przyjacielem,  czy  wrogiem? 
PomoŜe  mi  czy  będzie  mnie  nękać,  wzgardzi  mną  czy  zarezerwuje  mi  miejsce  w 
kolejce po stymkafę? Roboty z kolei zajmują  w  świadomości istoty rozumnej  miejsce 
analogiczne do, powiedzmy, skomplikowanych i pomysłowych urządzeń gospodarstwa 
domowego:  programowalnego  podajnika  posiłków  czy  inteligentnego  łóŜka.  Dla 
humanoida robot - o ile nie jest to robot bojowy z działkiem laserowym ustawionym na 
ogień automatyczny - po prostu nie ma wielkiego znaczenia. 

Z drugiej strony dla jednego robota inny robot jest czymś całkowicie naturalnym. 
Wyjaśnia  to  częściowo,  jakim  cudem  mały  robot  R2,  wciąŜ  pomalowany  na 

oryginalne,  niezbyt  ciekawe  kolory  fabryczne,  mógł  praktycznie  niezauwaŜony 
przeciskać  się  przez  gęsty  tłum  wypełniający  Terminal  Delta  kanclerza  Palpatine’a, 
nieustannie  piszcząc  i  miotając  się,  potrącając  łydki,  ściany  i  fontanny,  jakby  zamiast 
czujników  i  doskonałego  komputerowego  mózgu  był  kierowany  od  wewnątrz  przez 
zgrzaną,  humorzastą  i  coraz  bardziej  zdenerwowaną  istotę,  która  moŜe  widzieć  świat 
jedynie przez cztery małe dziurki. 

Wyjaśnia  to  częściowo,  dlaczego  wśród  ogólnego  braku  zainteresowania  tenŜe 

robot  był  bardzo  uparcie  śledzony  przez  drugiego  R2,  pomalowanego  na  elegancki 
szkarłatny kolor Republiki z insygniami ochrony narysowanymi na pancerzu. 

 
- Proszę pani? - StraŜnik w punkcie kontroli numer 11 był spoconym męŜczyzną 

w  średnim  wieku,  z  podwójnym  podbródkiem.  Siwawe,  krótkie,  przycięte  na 
wojskowego jeŜa włosy wystawały spod przepoconego otoka czapki. - Czy mogę panią 
prosić, aby zechciała pani podejść do mnie? 

Szczęka mistrzyni Leem zaczęła się szybko poruszać. 
- Ale co się stało, panie oficerze? Czy coś...? 
- Proszę tu podejść. 
Mistrzyni  Leem zmarszczyła  troje brwi i przeszła za straŜnikiem o  kilka  kroków 

poza urządzenia skanujące. StraŜnik stanął zwrócony plecami do tłumu. 

- Proszę się nie rozglądać. Proszę zachowywać się naturalnie, tak jakbym oglądał 

pani płytkę ID. 

Mistrzyni Leem spojrzała na niego tępo. 
- Płytkę identyfikacyjną - powtórzył. 
Podała mu płytkę. 
Udając, Ŝe wsuwają do swojego notatnika, straŜnik wymamrotał: 
- Proszę pani, czujniki wskazują, Ŝe ma pani przy sobie wysokoenergetyczną broń 

działającą na zasadzie zogniskowanych cząstek... 

- Mogę to wyjaśnić... 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

80 

- Większość tutejszej obsługi nie rozpoznałaby tego obrazu - ciągnął straŜnik, nie 

podnosząc głosu. - Nie ja. Wiem, kim pani jest. Wiem, co to jest. Jest nas cała grupa, 
wymieniamy  informacje,  wie  pani,  ale  nigdy  tak  naprawdę  nie  myślałem,  Ŝe 
rzeczywiście zobaczę... 

- Chyba nic z tego nie rozumiem - odparła mistrzyni Leem. 
-  Proszę  się  nie  rozglądać.  Zachowywać  się  naturalnie.  Rozpoznaję  obraz  na 

skanerze  -  dodał  rozmarzonym  tonem.  -  Jesteś  Jedi,  prawda?  To  znaczy,  taką 
prawdziwą? 

Maks Leem poruszyła szczęką dwukrotnie. I jeszcze raz. 
- Tak, jestem. 
- Wiedziałem! - Głos  straŜnika rwał się ze  wzruszenia.  - PodróŜujesz w ukryciu, 

prawda?  Ludzie  powiadają,  Ŝe  Jedi  nie  są  juŜ  tacy  sami,  Ŝe  stali  się  tajną  policją 
kanclerza. Nigdy w to nie uwierzyłem. Ani przez sekundę. To niepodobne do Jedi. 

-  Z  całą  pewnością  nie  -  odparła  Maks  Leem,  szczerze  zdumiona,  Ŝe  ktokolwiek 

mógłby myśleć o zakonie jako o prywatnej bandzie zabijaków kanclerza. 

-  Jesteś  w  misji,  tak?  -  zapytał  straŜnik.  -  Nie  patrz,  nie  rozglądaj  się,  bądź 

naturalna.  Powiedz  mi  tylko,  jak  mogę  pomóc.  Chętnie  to  zrobię,  ryzyko  nie  ma 
znaczenia - dodał chrapliwie. 

- Naprawdę jesteś przyjacielem zakonu - powiedziała Maks. 
- Opowiedz mi o nim. Wiesz, ile razy widziałem Jedi? Piętnaście. Piętnaście razy. 

A  w  przyszłym  tygodniu  wyjeŜdŜam  z  moim  siostrzeńcem.  Daj  mi  jakieś  zadanie. 
Zachowuj się naturalnie i daj mi zadanie. 

- JuŜ je wypełniłeś - łagodnie odparła mistrzyni Leem. - Myślisz, Ŝe to przypadek, 

Ŝ

e dzisiaj miałeś dyŜur? - zapytała. - Myślałeś, Ŝe znalazłam  się na twoim stanowisku 

przypadkiem? 

Spojrzał na nią zdumiony. 
- Na Moc! - wyszeptał. 
- Wiemy, kto jest naszym przyjacielem, panie... Charpp - odparła, odczytując jego 

nazwisko z plakietki. Delikatnie pogładziła rękojeść miecza świetlnego pod szatą. - Ale 
pamiętaj, nikt  nie  moŜe się o  niczym dowiedzieć. Dla  wszystkich innych jestem tylko 
pokorną podróŜniczką w drodze na Malastare, gdzie mam zamiar odwiedzić rodzinę. A 
teraz ty musisz zachowywać się naturalnie. 

-  Zachowywać  się  naturalnie,  oczywiście.  -  SłuŜbiście  skinął  głową,  aŜ  zadrgały 

mu  podbródki.  -  Oczywiście,  oczywiście,  ale...  -  W  jego  głosie  znów  pojawiła  się 
tęskna nuta. - MoŜe coś jeszcze? 

- MoŜesz mi oddać płytką ID. 
- Och, racja. - Wcisnął ją z powrotem  w jej dłoń. Płytka była pokryta odciskami 

jego spoconych palców. 

-  Kiedy  przyjdzie  czas,  skontaktujemy  się  z  tobą  -  obiecała  Leem.  -  Tymczasem 

niech Moc będzie z tobą! 

Pozostawiając  go  z  oczami  pełnymi  łez,  mistrzyni  pospieszyła  do  dwójki 

padawanów. 

background image

Sean Stewart 

81 

-  Cieszę  się,  Ŝe  wam  się  teŜ  udało.  Ale  gdzie  jest  Jai?  -  zapytała.  -  I  gdzie  jest 

sami-wiecie-kto? 

 
Evan  Chan  nie  cierpiał  latać.  Chyba  Ŝe  w  atmosferze.  Śmiganie  w  atmosferze  w 

jakimś lekkim stateczku było całkiem przyjemnie. Statki teŜ były niezłe. Jako hydrograf 
ś

rodowiskowy - tak zwany wodnik, bo tak nazywali specjalistów jego klasy w biznesie 

wpływu  na  środowisko  -  spędzał  wiele  czasu,  przemierzając  powierzchnie  planet  i 
pobierając  próbki  z  oceanów,  rzek  i  jezior.  Największym  problemem  było  zawsze 
przedostanie się na inną planetę. 

Sama idea skoku w nadprzestrzeń - Ŝonglerka atomami, rozmazywanie się światła, 

skok skręcający molekuły - to wszystko budziło w Evanie mdłości. Nie tylko w sensie 
fizycznym, takim jak torsje czy ból Ŝołądka, choć i to takŜe, lecz  głównie  w aspekcie 
duchowym.  A  jednak  nie  było  innego  sposobu  wypełnienia  zadania  - 
wszechplanetarnego  badania  wód  -  jak  tylko  za  pomocą  skoków.  Przemieszczanie  się 
na planety poza system Coruscant trwałoby inaczej dosłownie wieki. 

Dlatego  teraz  znajdował  się  w  męskiej  odświeŜalni  terminalu  Delta  na 

Kancpalpie,  dyskretnie  czerpiąc  płynną  odwagę  ze  swojej  drogocennej  piersiówki  - 
somnaskol red, w butelce podróŜnej o pojemności stu gramów. 

Spojrzał  na  swoje  odbicie  w  lustrze  nad  umywalką.  Mówiąc  szczerze,  nie 

wyglądał  olśniewająco.  W  obliczu  dłuŜszej  niŜ  zwykle  podróŜy  przez  hiperprzestrzeń 
nie  spał  juŜ  od  prawie  trzech  dni.  Oczy  miał  podkrąŜone  i  błędne,  na  podbródku 
dwudniowy zarost,  który pokrywał  mu twarz niczym  nieprzyjemna pleśń, jego  kolana 
zaś zachowywały się dokładnie tak, jakby były zrobione z galarety. Objął głowę dłońmi 
i pochylił się nad lśniąco białą miską. 

Do odświeŜalni wtoczył się robot, odbił się od ściany z brzękiem blaszanej puszki 

upuszczanej na ferrobetonowy chodnik i wtoczył do jednej z kabin. 

Evan zamrugał. Próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej widział 

robota w toalecie. MoŜe sprzątacza, ale nie jednostkę R2, bez insygniów ochrony. 

-  Dziwne  -  odezwał  się  głośno  Evan.  A  przynajmniej  to  właśnie  miał  zamiar 

powiedzieć, okazało się jednak, Ŝe somnaskol znieczuliła mu usta i słowa wypływały z 
nich jak ślina, kiedy dentysta poda zbyt mocne znieczulenie. 

Do  odświeŜalni  wtoczył  się  drugi  robot.  Ten  nosił  barwy  Kancpalpu:  czarne  i 

beŜowe, z logo ochrony. Jego mała metalowa kopułka kręciła się agresywnie, kierując 
wizjer kamery na róŜne części wyłoŜonego białymi kafelkami pomieszczenia. 

Kamerka  znieruchomiała  wycelowana  w  kabiną,  gdzie  ukrył  się  pierwszy  robot. 

Przesłona kamery otworzyła się powoli. 

Evan  Chan  mocno,  bardzo  mocno  zacisnął  oczy,  po  czym  otworzył  je  znowu. 

Drugi robot wciąŜ tam był.  

Pociągnął jeszcze jeden łyk somnaskol. 
Robot  ochrony  skradał  się  teraz  -  trudno  było  to  inaczej  określić  -  w  kierunku 

podejrzanej  kabiny.  Była  to  jedna  z  duŜych,  wielofunkcyjnych  kabin,  z  toaletą, 
pisuarem,  kanałem,  prętami  odbiorczymi  i  teleskopowym  odpływem  o  działaniu 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

82 

ssącym.  Mały  robot  z  niezmierną  ostroŜnością  wysunął  metalowy  hak,  bezszelestnie 
zacisnął go na uchwycie i szybko pociągnął do pozycji półotwartej. 

Zabłysły  światła  i  robot-ochroniarz  zakołysał  się,  pomrukując  i  piszcząc  z 

konsternacji. Evan zmruŜył oczy, obserwując scenę w lustrze. Kamerka robota ochrony 
starannie omiatała całą podłogą kabiny. Była pusta. 

Po  chwili  wahania  robot  wtoczył  się  do  środka.  W  tym  momencie  oko  Evana 

pochwyciło  cień  ruchu  w  lustrze.  Pierwszy  robot  bezgłośnie  unosił  się  ponad  górną 
framugą drzwi kabiny. 

Rozległy  się  przeraŜone  skrzeki  i  piski,  częściowo  ze  strony  robota  ochrony,  ale 

teŜ  z  ust  Evana.  Obserwował,  jak  pierwszy  robot  bezszelestnie  wypływa  zza  drzwi 
kabiny. Teraz ich pozycje się odwróciły -robot ochrony, kompletnie zdezorientowany, 
kręcił  się  po  kabinie,  uciekinier  zaś  tkwił  w  głównej  części  odświeŜalni,  ukryty  za 
drzwiami kabiny. 

Uciekinier wysunął ramiona. Zamek w drzwiach kabiny zatrzasnął się z odgłosem 

przypominającym wystrzał z miotacza, po czym zaskrzypiał w dość nietypowy sposób, 
jakby transpastalowy pręt zawiązywano na kokardkę. 

Robot  ochroniarz  oszalał.  Wyjąc  i  piszcząc,  zaczął  walić  w  drzwi  kabiny.  W 

białych kafelkach odbijała się feeria kolorowych światełek. Uciekinier z kolei wydał z 
siebie  jeszcze  bardziej  przeraŜający  odgłos:  dziwaczny,  głuchy  dźwięk,  zupełnie 
niemechaniczny - odgłos, jaki mógłby wydawać kowakiański małpojaszczur zamknięty 
w beczce. 

Wtedy Zły R2, jak go w myśli nazwał Evan, okręcił się i niezgrabnie wytoczył z 

pomieszczenia. 

Evan  gapił  się  na  rozkołysane  drzwi  kabiny,  słuchając  przeraŜającego  wycia 

zamkniętego  robota-ochroniarza.  A  potem  drŜącymi  palcami  wydobył  flaszkę 
somnaskol red i wylał do umywalki aŜ do ostatniej kropli, przysięgając sobie, Ŝe nigdy 
więcej nie dotknie tego draństwa. 

 

background image

Sean Stewart 

83 

R O Z D Z I A Ł  

6

 

Ventress  przejęła  kuriera  Jedi  tuŜ  po  jego  wejściu  w  lokalną  przestrzeń  Ithora. 

„Ostatni  Zew”  był  wyposaŜony  w  najlepszą  technologię,  jakiej  mogła  dostarczyć 
Geonosis,  włącznie  z  prototypem  diamentu,  wybudowanym  na  podstawie  planów,  o 
których  ludzie  z  Carbanti  United  Electronics  nie  wiedzieli  nawet  jeszcze,  Ŝe  zostały 
skradzione.  Diament  został  wymyślony  w  celu  niwelowania  efektu  maskowania 
statków  podróŜujących  w  nadprzestrzeni,  aby  nie  mogły  się  one  nagle  materializować 
w  środku  czyjejś  floty  niczym  pantera  pustynna  spadająca  z  drzewa  na  bezradnego 
roślinoŜercę.  Prototyp  z  Carbanti  działał  niczym  sejsmograf,  wyczuwając  linie 
zakłóceń,  jakie  statek  powoduje  w  kontinuum  czasowo-przestrzennym,  wychodząc  z 
nadprzestrzeni.  OstrzeŜenie  przychodziło  zazwyczaj  z  wyprzedzeniem  krótszym  niŜ 
pięć sekund, ale te sekundy mogły oznaczać róŜnicę pomiędzy Ŝyciem a śmiercią. 

I oczywiście, jeśli umieściło się taki diament na statku szybkim i śmiercionośnym, 

takim  jak  „Ostatni  Zew”,  pilotowanym  przez  istotę  jeszcze  szybszą  i  jeszcze  bardziej 
ś

miercionośną,  sytuacja  mogła  ulec  całkowitemu  odwróceniu:  zgodnie  z  przytoczoną 

wyŜej metaforą, to pantera mogła wylądować na zaostrzonym kole. 

Poza  ostatnią  planetą  systemu  ithoriańskiego  przestrzeń  nagle  rozciągnęła  się, 

napęczniała  i  pękła.  Przez  rozdarcie,  niczym  kropla  pary  skraplająca  się  na  zimnym 
oknie,  wypłynął  pierwszy  okręt  bojowy  Republiki.  Asajj  zidentyfikowała  go  jako 
opancerzony  okręt  pikietujący  HKD  typu  Tavya,  z  dodatkową  baterią  torped 
protonowych zamontowaną na podwoziu. 

Ignorując swój komputer taktyczny i siatkę, celowniczą HUD „Ostatniego Zewu”, 

sięgnęła  ku  niemu  czule  poprzez  Moc,  obejmując  go  niczym  kochanka.  Widziała,  jak 
oczy pilota rozszerzają się ze zdumienia, i poczuła szalony przypływ adrenaliny w jego 
Ŝ

yłach,  kiedy  zawyły  syreny.  Posmakowała  nagłych,  lepkich  kropli  potu  wokół  jego 

ust. 

- Ostatni zew, ukochany - szepnęła. - Czas się zwijać. 
Działa  laserowe  zalśniły  w  milczącej  przestrzeni  kosmosu  i  statek  pikietujący 

rozpadł  się  na  odłamki,  jak  kwiat  dantooińskiego  mlecza,  który  pęka,  rozrzucając 
wokół  nasionka.  Zawsze  ją  dziwiło,  jak  cicha  jest  śmierć  w  kosmosie,  gdzie  nie  ma 
atmosfery,  Ŝeby  przeniosła  grzmot  setek  eksplozji  i  krzyków  umierających.  Nawet  w 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

84 

Mocy  jedno  marne  Ŝycie  stanowiło  niewielką  róŜnicę,  a  ten  pilot  skończył  pokornie, 
bez burzy w umyśle, niczym zdmuchnięta świeczka - był i juŜ go nie ma. 

Towarzysze  eskadry  Yody  doskonale  znali  swoje  zadanie.  Kolejne  dwa  okręty 

pikietujące  pojawiły  się  w  przestrzeni  i  ich  piloci  natychmiast  zorientowali  się,  Ŝe  są 
atakowani.  Otworzyli  ogień  z  przednich  dział.  Wyminęli  Asajj  i  pomknęli  z  duŜą 
prędkością w kierunku środka systemu. 

Asajj  obróciła  „Ostatni  Zew”  i  pozwoliła  mu  opadać,  lawirując  pomiędzy 

ś

miercionośnymi  smugami  światła  z  działa  laserowego  lewej  tavyi.  Ta  po  prawej 

rzygnęła  dwoma  pociskami  samonaprowadzającymi  -  torpedami  protonowymi, 
poruszającymi się z prędkością niemal dwa razy większą niŜ statek Asajj. 

Ventress wywinęła pętlę i zawróciła, zmuszając torpedy do wytracenia prędkości 

w  manewrowaniu.  Im  trudniejszym  będzie  celem,  tym  bardziej  będą  musiały 
dostosować  swoją  prędkość  do  niej.  Czuła  ich  bezmyślne  komputerki  celownicze, 
niezmordowanie przeliczające kąty przechwycenia przy kaŜdym jej podskoku i obrocie. 
Zachichotała i puściła się w korkociąg za pierwszym statkiem. 

Diament  rozbłysnął  nagłe  i  w  chwilę  potem  „Ostatni  Zew”  powiedział  jej,  Ŝe 

opancerzony  statek  kurierski  klasy  Seltaya  wychodzi  właśnie  z  nadprzestrzeni.  Mistrz 
Yoda przybył. 

Teraz  szybko  doganiała  pierwszą  tavyę.  Statek  miał  jeden  laser  na  wieŜyczce, 

którym  mógł  teoretycznie  ją  zestrzelić,  lecz  ani  razu  nie  podeszła  do  niego  na 
wystarczającą  odległość.  Kiedy  Asajj  Ventress  miała  dobry  okres,  mogła  spacerować 
pomiędzy kroplami deszczu,  a kaŜdy dzień,  który dawał jej szansę oddania zwęglonej 
zielonej głowy Yody swojemu mistrzowi, był dla niej dobrym dniem. 

Pilot tavyi przestał nagle strzelać, kierując się dzikim skokiem w stronę pierwszej 

planety  systemu  -  pozbawionej  Ŝycia,  zamarzniętej  skały,  którą  moŜna  by  najwyŜej 
zaszczycić  mianem  księŜyca.  Ithorianie  wyposaŜyli  jednak  tę  planetę  we  wspaniałą 
baterię  automatycznych  systemów  obronnych,  odstraszającą  nieproszonych  gości. 
Widocznie pilot liczył na ochronę duŜych dział. 

Nic  mu  to  nie  pomoŜe.  „Ostatni  Zew”  był  zbyt  szybki.  Musiał  się  o  tym 

przekonać.  Jego  odczyty  powinny  mu  juŜ  coś  powiedzieć  na  ten  temat.  Biedak  po 
prostu  nie  umiał  się  zatrzymać.  Asajj  sięgnęła  przez  Moc,  z  lekka  muskając 
powierzchnię świadomości i intencji pilota.  

W dół. 
Zamierzał  zanurkować  w  kierunku  szybko  zbliŜającej  się  baterii  i  miał  nadzieję, 

Ŝ

e  Asajj  przestrzeli.  Czuła  przyspieszone  bicie  jego  serca,  czuła,  jak  spina  się,  Ŝeby 

odczekać, wytrzymać, nie angaŜować się zbyt wcześnie. 

Zrobiła  mu  na  skrzydłach  kilka  czarnych  smug,  tylko  po  to,  Ŝeby  go 

zdenerwować. 

I  wtedy  zanurkował.  Szybki  spadek,  dziesięć  miaŜdŜących  g.  Nawet  jego 

skafander  ciśnieniowy  nie  był  w  stanie  w  pełni  skompensować  przeciąŜenia.  Asajj 
czuła, Ŝe pilot zaczyna tracić przytomność. Doprawdy, cóŜ za łaska. 

Kiedy krew krzepła mu w Ŝyłach od ciśnienia, nie uświadamiał sobie jeszcze, Ŝe 

„Ostatni  Zew”  wyskakuje  spod  niego  i  szybko  wznosi  się  w  górę.  Nie  miał  dość 

background image

Sean Stewart 

85 

ś

wiadomości, aby zrozumieć, Ŝe Asajj przewidziała jego ruch i juŜ go udaremniła. Nie 

zwracał po prostu większej uwagi na drobny obiekt, który go ścigał. 

Nowy kąt przechwytywania torpedy protonowej skierował ją wprost w podwozie 

tavyi. Statek rozpadł się na dwoje jak jajko, wylewając białe światło i krwawe Ŝółtko. 
Jeszcze jedna mała świeczka zgasła.  

Yoda pewnie to poczuł. 
Tavya, która wystrzeliła torpedy protonowe w kierunku Asajj Ventress, zawracała, 

aby dołączyć do Yody. Asajj unieszkodliwiła go równie niedbale jak pierwszy okręcik. 
Teraz w realnej przestrzeni znalazł się ostatni z czwórki towarzyszącej Yodzie. 

Trzech pokonanych, został jeden, a potem zabierzemy się do samego mistrza. 
Asajj zmarszczyła brwi. To dziwne, Ŝe Yoda sam nie otworzył ognia. Wprawdzie 

nieustannie  mamrotał  jakieś  komunały  na  temat  naturalnego  piękna,  jakim  jest  Ŝycie, 
lecz  ta  stara  ropucha  bagienna  nigdy  się  nie  leniła,  by  w  razie  potrzeby  uŜyć  miecza 
ś

wietlnego.  Jeśli  wierzyć  przekazom  na  temat  Geonosis,  powinien  przyjść  swoim 

towarzyszom na pomoc, strzelając z wszystkich działek na pokładzie. 

Jakby  w  odpowiedzi  na  jej  myśl,  statek  otworzył  ogień,  lecz  jego  strzały  były 

powolne  i  niecelne.  MoŜe  staruszek  albo  jego  robot  R2  mieli  coś  nie  w  porządku  z 
głową? A moŜe Yoda miał plan, którego subtelności nie była w stanie wychwycić? W 
pewnym  stopniu  miała  nadzieję,  Ŝe  chodzi  o  tę  ostatnią  moŜliwość.  Jeśli  stary  mistrz 
siedzi  teraz  w  kabinie  i,  dysząc,  walczy  z  zawałem,  to  zdecydowanie  zmniejszy 
przyjemność  zabicia  go.  No  cóŜ,  w  raporcie  dla  Dooku  z  pewnością  nie  będzie  się 
rozwodziła nad takimi szczegółami. 

Kolejne  błyski  ognia  laserowego  minęły  ją  w  sporej  odległości,  chyba  ponad 

trzydziestu  stopni.  Jeśli  stary  potwór  ma  jakiś  plan,  to  jest  on  zbyt  skomplikowany, 
Ŝ

eby  mogła  go  teraz  rozpracować.  MoŜe  daje  sygnał  posiłkom,  a  te  strzały  są  jakąś 

zakodowaną wiadomością? 

Asajj  wzruszyła  ramionami  i  przyspieszyła,  znów  wchodząc  w  korkociąg,  aby 

zaatakować  ostatni  z  okrętów  pikietujących.  Lepiej  pozbyć  się  wszystkiego,  co 
mogłoby przeszkadzać. 

Na monitorach znów pojawiło się ostrzeŜenie diamentu i w chwilę później ostatni 

z obrońców Yody skoczył z powrotem w nadprzestrzeń. Asajj uniosła jedną brew. No 
cóŜ,  lepszy  Ŝywy  szczur  niŜ  martwy  kot,  jak  mówi  stare  porzekadło.  Gwiazdy 
wiedziały,  Ŝe  nigdy  nie  cierpiała  na  przerost  współczucia,  lecz  takŜe  nie  czerpała 
wielkiej przyjemności z mordowania niewinnych i bezbronnych gapiów. 

Zajmijmy się zatem samym mistrzem Jedi. 
Przymknęła  oczy,  szukając  go  w  niezmierzonej  przestrzeni.  Było  to  trudniejsze, 

niŜ przypuszczała. Na przykład obecność Dooku wyczuwała przez pół planety: płonący 
cień,  widzialna  ciemność.  Od  wielkiego  mistrza  zakonu  Jedi  spodziewała  się  czegoś 
więcej...  ale  gdy  wreszcie  trafiła  na  maleńki,  przeraŜony  punkcik  Ŝycia  wewnątrz 
statku, wydał jej się nędzny i słaby. 

MoŜe  to  wiek,  ten  niestrudzony  łowca,  dogonił  go  nareszcie.  Widziała  juŜ 

starców,  którzy  poddawali  mu  się  właśnie  w  ten  sposób;  ogień  Ŝycia  przygasał, 
przycichał,  aŜ  wreszcie  nie  zostało  go  juŜ  na  wielkie  namiętności,  gorący  gniew, 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

86 

nienawiść  i  miłość.  Ostatnie  lata  spędzali  jak  w  popiele,  rozniecając  jedynie  czasem 
wątłe płomyki skąpstwa, złośliwości, niepokoju. Przezroczysty, smutny powidok Ŝycia. 

Sięgnęła  ku  niemu  jeszcze  raz  i  otworzyła  oczy  szeroko,  obserwując,  jak  statek 

Yody  powoli  zbliŜa  się  do  „Ostatniego  Zewu”.  PołoŜyła  palce  na  przyciskach 
wyzwalających  ogień  i  czekała,  aŜ  komputer  celowniczy  namierzy  jego  silniki,  rdzeń 
stosu,  owiewkę.  Początkowo  zamierzała  zacząć  od  rdzenia,  bo  teoretycznie  był  to 
najszybszy  i  najpewniejszy  sposób  na  osiągnięcie  celu,  lecz  jeśli  stary  Jedi  zamierzał 
poddać  się  tak  łatwo,  moŜe  powinna  spróbować  przebić  się  do  kabiny  i  nakarmić  go 
próŜnią.  Z  pewnością  w  ten  sposób  uzyska  bardziej  przekonujące  trofeum  dla  Dooku 
aniŜeli  seria  zarchiwizowanych  analiz  spektrograficznych,  która  jedynie  potwierdzi 
istnienie szczątków organicznych w stosie złomu. 

Seltaya  podskakiwała  i  kręciła  się  w  jej  iluminatorach,  lecz  czyniła  to 

mechanicznie, bez cienia zrozumienia. Asajj zgięła palec.  

Nie. 
Zdjęła dłonie z przycisków sterowania ogniem. Wiedziała juŜ, co robi seltaya. Jej 

R2 wykonywał fabryczne uniki. Rozpoznawała je z dziesiątków innych zestrzeleń.  

Ktokolwiek siedział w tym statku, z pewnością nie był to Yoda.  
Ventress  warknęła  i  strzeliła  tylko  raz,  ścinając  tylne  stabilizatory  Seltayi  i 

wysyłając  ją  w  przestrzeń  bez  sterowności.  W  duŜym  powiększeniu  widziała 
iluminatory  kabiny  seltayi,  które  nagle  przybrały  zielonkawą  barwę,  Ktokolwiek  tam 
był - najprawdopodobniej sobowtór - nie znosił kosmosu i zapewne wymiotował.  

Zastawiła pułapkę na sobowtóra.  
Jeden do zera dla nich. 
Asajj wzięła długi,  spokojny  oddech. Co teraz robić? Zabić to biedne stworzenie 

w  ataku  mściwości  to  niezbyt  dobre  rozwiązanie.  No  i  mało  konstruktywne.  Ten 
sobowtór  moŜe być dzieckiem, jeśli się nad tym dobrze zastanowić;  widziała przecieŜ 
reportaŜ z jego wyjazdu i z pewnością nie miał więcej niŜ metr wzrostu, a jeśli nawet, 
to niewiele. 

Przełączyła  się  na  promień  ściągający  i  powoli  uspokoiła  rozszalały  stateczek. 

Mogłaby go wypuścić, oczywiście. R2 będzie w stanie odprowadzić go na Ithor, choć z 
powodu szkód, jakie wyrządziła stabilizatorom, lądowanie moŜe by utrudnione. Kiedy 
juŜ  wyląduje,  lokalne  władze  spakują  go  i  dostarczą  z powrotem  na  Coruscant.  Co  za 
farsa.  

Asajj  pokręciła  głową.  AleŜ  zrobiła  z  siebie  idiotkę.  Jak  mogła  pomyśleć,  Ŝe 

wielki mistrz zakonu Jedi tak łatwo odda siebie w ofierze.  

Chyba Ŝe... 
Ś

wiat wiedział, Ŝe właśnie tak jest. 

Tchórzliwy  czwarty  myśliwiec  widział,  jak  zniszczyła  resztę  eskorty.  Zdalna 

obserwacja  z  ithoriańskiej  baterii  potwierdzi,  Ŝe  to  ona  wywołała  starcie.  Gdyby 
pozwoliła  sobowtórowi  dotrzeć  do  Ithoru,  z  pewnością  Republika  byłaby  nieco 
zakłopotana. Jeśli jednak zniszczy statek tak, aby się upewnić, Ŝe spalone resztki dotrą 
do wnętrza systemu i zostaną odnalezione przez odpowiednie czynniki... co wtedy? 

background image

Sean Stewart 

87 

Kształtne, okrutne wargi Asajj wygięły się  w uśmiechu. Co to kiedyś powiedział 

jej Dooku? „Istnieją dwie rzeczy, które coraz bardziej docenia się z wiekiem: doskonałe 
wino i wprowadzenie w błąd wroga”. 

Zaśmiała się i ściągnęła bliŜej bezradną seltayę. 
- Wprowadzenie w błąd wroga. OtóŜ to - mruknęła. 
 
Obi-Wan  Kenobi  i  Anakin  Skywalker  stali  po  kostki  w  wodzie  z  wiosennych 

roztopów  w  arkaniańskiej  tundrze,  patrząc  na  twarz  trzeciej  osoby  -  wysmukłej, 
władczej kobiety o lodowatych oczach charakterystycznych dla jej gatunku. 

- Proszę - rzekł Obi-Wan. - RozwaŜ to jeszcze. 
-  RozwaŜałam  tę  sprawę  długo  i  wnikliwie  -  odparła  Arkanianka.  Nazywała  się 

Serifa Altunen i była rycerzem Jedi. 

Byłym rycerzem Jedi. 
OstroŜnie zdjęła płaszcz Jedi, złoŜyła starannie i oddała Obi-Wanowi. 
-  SłuŜę  Mocy,  nie  prawu.  SłuŜę  ludowi,  nie  senatowi.  Chcę  szerzyć  pokój,  nie 

wojnę. 

- ZłoŜyłaś przysięgę zakonowi Jedi - wtrącił Anakin. 
Wzruszyła ramionami. 
- Więc ją złamałam. Muszę przyznać, Ŝe nie odczuwam tego zbyt dotkliwie. 
- Jeśli kaŜdy Jedi zamierza się zastanawiać, które rozkazy wypełniać, a które nie, 

niedługo wszyscy będziemy zgubieni - rzekł Obi-Wan. 

Serifa uniosła brwi. 
-  Nie  czuję  się  zgubiona.  Moc  jest  taka  jak  zawsze.  To  zakon  zszedł  z  prostej 

ś

cieŜki. 

Obi-Wan  zapewne  zasłuŜył  sobie  na  to  za  próby  filozofowania  z  Arkanianką. 

Yoda  umiał  odciąć  się  od  tych  dyskusji,  ale  Obi-Wanowi  nigdy  się  to  do  końca  nie 
udawało. Widocznie najpierw trzeba się było nieco zestarzeć. 

-  Za  to  nasz  świat  będzie  zgubiony  po  przegranej  wojnie  -  gniewnie  wtrącił 

Anakin.  -  MoŜesz  sobie  mówić  co  chcesz,  twierdzić,  Ŝe  postępujesz  zgodnie  z 
sumieniem, ale jeśli podzielimy nasze siły. Gildia Kupiecka zwycięŜy. Jeśli uwaŜasz, Ŝe 
Republika  zeszła  z  drogi  pokoju  i  mądrości,  poczekaj,  aŜ  doświadczysz  rządów 
robotów bojowych. 

- ZaleŜy wam na wygraniu tej wojny? - zapytała Arkanianka. 
- Oczywiście Ŝe tak! 
- Dlaczego? 
Anakin wzniósł w górę ręce. 
- Jak to dlaczego? 
Serifa obdarzyła go wzgardliwym spojrzeniem, które Arkanianie doskonalili przez 

ostatnie tysiąclecie. 

-  MoŜe  ty  takŜe  powinieneś  przyjrzeć  się  ścieŜce,  którą  podąŜasz.  Przynajmniej, 

dopóki nie znajdziesz lepszej odpowiedzi na to pytanie.  

Patrzyli,  jak  wsiada  na  sanie  repulsorowe,  którymi  przybyła  na  to  spotkanie,  i 

znika  w  topniejącej  tundrze,  wzbijając  podwójne  fontanny  zlodowaciałej  wody. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

88 

Rozsiane wokół łaty śniegu i lodu miały tę samą biel co jej oczy i tak samo błyszczały 
na podmokłej równinie jak odłamki szkła. 

Obi-Wan odetchnął głęboko. 
- Nie za dobrze nam poszło. 
- Czy ona naprawdę ma jakiś wpływ na sfery rządzące? 
- Trzeba przyznać, Ŝe jeśli szanowana Jedi ogłasza, Ŝe opuściła zakon i zaleca, aby 

Arkania  zajęła  w  tej  wojnie  stanowisko  neutralne,  moŜe  mieć  to  pewne  znaczenie.  W 
najlepszym  przypadku  zaszkodzi  to  naszej  dyplomacji,  a  dla  rzeczników  prasowych 
stanie się koszmarem. 

Obi-Wan  odwrócił  się  i  powoli  zaczął  brnąć  w  kierunku  statków.  Wylądowali  z 

dala  od  osad,  aby  uniknąć  zwracania  na  siebie  niepotrzebnej  uwagi,  ale  przez  jedną 
krótką  chwilę  Obi-Wan  zapragnął  znaleźć  się  w  przytulnym  barze  z  porządnym 
kominkiem i z wielką szklanicą doskonałego arkaniańskiego słodkiego mleka - było to 
eufemistyczne  określenie  kremowego  miodu  pitnego,  który  nawet  silnego  człowieka 
mógł zwalić pod stół. 

-  Wstąp  do  mnie  na  chwilą.  -  Obi-Wan  zaprosił  Anakina  na  swój  statek.  Anakin 

wsiadł  za  nim  do  myśliwca.  -  Wytrzyj  nogi,  bo  naniesiesz  błota  -  ostrzegł  Kenobi.  - 
Artoo tego nie lubi. 

- Kiedy odzyskasz swojego starego Artoo? 
-  Kiedy  skończą  naprawę.  Biorąc  pod  uwagę,  ile  ognia  musi  wziąć  na  siebie, 

latając ze mną jako strzelec, wcale się nie dziwię, Ŝe mu nie spieszno wracać do słuŜby 
- sucho odparł Obi-Wan, siadając przed konsolą komunikacyjną. - Wysyłałeś prywatne 
wiadomości na Coniscant. 

Anakin spąsowiał. 
- Śledziłeś moje zewnętrzne połączenia... - Urwał nagle. - Nie, po prostu zgadłeś. 
- Jestem mądrym i potęŜnym Jedi, wiesz? - odrzekł Obi-Wan, pozwalając sobie na 

blady uśmiech. 

Mały  R2  wtoczył  się  do  części  nawigacyjnej  i  pisnął  smutno  na  widok  mokrych 

ś

ladów. 

Nastąpiła niezręczna cisza. 
- PoniewaŜ do moich obowiązków jako mistrza naleŜy przekazywanie ci własnej 

niezmiernej mądrości... - zaczął Obi-Wan. 

- Zaczyna się - mruknął Anakin. 
- ...chyba powinienem oficjalnie ci przypomnieć, Ŝe w Ŝyciu Jedi nie ma miejsca 

na... pewne typy zaangaŜowania uczuciowego. 

- Będę o tym pamiętał. 
-  Brak  związków  jest  fundamentalną  zasadą  zakonu,  padawanie.  Wiedziałeś  o 

tym, kiedy podpisywałeś akces. 

- Nie doczytałem tej części po toydariańsku - burknął Anakin. 
Po  raz  pierwszy  od  początku  rozmowy  Obi-Wan  obrócił  się  od  konsoli 

nadbiornika. 

- Czy ty myślisz powaŜnie o tej dziewczynie, Anakinie? 

background image

Sean Stewart 

89 

- Nie o to chodzi - odpalił chłopak, wciąŜ wściekły i zaczerwieniony. - Chodzi o 

to, Ŝe jesteśmy tutaj, Ŝeby prosić ludzi o wsparcie dla Republiki, o której istnieniu oni 
ledwie wiedzą, i dołączenie do... sił policyjnych Jedi, którzy przysięgli, Ŝe nie będą się 
nimi  przejmować!  A  my  się  dziwimy,  Ŝe  to  się  nie  chce  sprzedać!  -  Machnął  ręką  w 
kierunku  iluminatora.  -  A  jeśli  Serifa  ma  rację?  Jeśli  to  właśnie  my  straciliśmy 
orientację?  Ufam  temu,  co  sam  czuję,  mistrzu.  Tego  przecieŜ  zawsze  mnie  uczyłeś, 
prawda?  Ufam  Ŝywej  Mocy.  Ufam  miłości.  Zasada  braku  związków...?  Strasznie 
abstrakcyjna rzecz, na podstawie której trudno ślubować lojalność. 

- Ufasz nienawiści? - rzucił Obi-Wan. 
- Oczywiście Ŝe nie. 
- Mówię powaŜnie, padawanie. - Obi-Wan wytrzymał wzrok młodego człowieka. 

-  Aby  pójść  za  głosem  swojego  serca,  w  kierunku  miłości  czy  nienawiści,  na  dłuŜszą 
metę  popełniasz  ten  sam  błąd.  Twój  osąd  zostaje  przyćmiony.  Twoje  motywy  tracą 
jasność. Jeśli nie będziesz bardzo ostroŜny, padawanie, miłość zabierze cię na Ciemną 
Stronę. Wolniej od nienawiści, tak, ale nie mniej pewnie. 

Powietrze między nimi aŜ iskrzyło od napięcia; wreszcie Anakin opuścił wzrok. 
- Rozumiem, mistrzu. 
- Nie jesteś w stanie nic na to poradzić - kwaśno dodał Obi-Wan. - Nie chodzi o 

to, czy mi wierzysz, czy nie. - Westchnął. - Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale wszyscy 
Jedi  popełniają  ten  sam  błąd.  Uczą  się  na  jego  podstawie  i  wyrastają  z  niego.  Gdyby 
zakon  był  stworzony  wyłącznie  z  istot  niewraŜliwych  na  miłość,  to  byłaby  naprawdę 
smutna  banda.  -  Odwrócił  się  w  kierunku  holokomu,  przeglądając  arkaniańskie 
informacje;  przez  ten  czas  drugą  ręką  przygotowywał  kod  szyfrujący  do  transmisji, 
którą zamierzał wysłać na Coruscant. 

-  Czy  to  znaczy,  Ŝe  w  przeszłości  Obi-Wana  równieŜ  moŜna  znaleźć  kobietę?  - 

zapytał  Anakin.  -  WyobraŜam  sobie,  Ŝe  była  piękna  i  ciemnowłosa.  śałośnie 
zdesperowana, aby w ogóle kogoś mieć, to się rozumie samo przez się... 

-  Anakinie  -  wyszeptał  Obi-Wan,  wbijając  wzrok  w  tekst  przewijający  się  po 

monitorze. - Milcz. 

- śartowałem tylko! 
Obi-Wan obrócił się w swoim fotelu. Nigdy nie wyglądał na tak zagubionego jak 

w tej chwili. 

- Chodzi o mistrza Yodę - rzekł. - Nie Ŝyje. 
 
- Co? - krzyknęła Padmé. 
-  Wpadł  w  zasadzkę  tuŜ  poza  systemem  Ithora  -  wyjaśniła  dworka.  -  Ithorianie 

potwierdzili autentyczność szczątków statku mistrza. 

Informacje  o  katastrofie  przebiegały  przez  głowę  Padmé  jak  meteoryty.  Strata 

Yody  była  miaŜdŜącym  ciosem  dla  całej  Republiki...  z  pewnością  stoi  za  tym  Dooku. 
Ale jak to przyjmie Anakin? Anakin kochał Yodę. Wszyscy go kochali, naturalnie, ale 
Anakin  mówił teŜ, Ŝe stary  mistrz nigdy całkowicie  mu nie zaufał, zawsze trzymał  go 
na  odległość  ramienia...  Jeśli  to  prawda,  kto  teraz  przejmie  przywództwo  w  zakonie? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

90 

Mace to Ŝołnierz na cięŜkie czasy, ale nawet on nie dogaduje się najlepiej z kanclerzem 
Palpatine’em... 

Jej  myśli  wirowały  jak  oszalałe  płatki  śniegu,  aby  ostatecznie  zatrzymać  się  na 

jednym  mroŜącym  fakcie:  skoro  Yoda  nie  Ŝyje,  cały  wszechświat  stanie  się  przez  to 
odrobinę bardziej mroczny. 

Odwagi,  powiedziała  sobie.  Nadziei.  Kiedy  nadchodzą  mroczne  czasy,  nadzieja 

musi  lśnić  jasnym  światłem.  Jeśli  mam  oddać  Ŝycie  za  nadzieję  jaśniejszego  dnia  dla 
kolejnych pokoleń, pomyślała, uczynię to. 

W jednej chwili. 
- Jadę do senatu. Kanclerz będzie miał najlepsze i najbardziej wiarygodne wieści. 

-  W  drzwiach  Padmé  odwróciła  się  raz  jeszcze,  aby  spojrzeć  na  swoje  dworki. 
Wydawały się wstrząśnięte i przeraŜone... o wiele bardziej niŜ gdyby to kanclerz umarł. 
KtóŜ zresztą mógłby je winić... po ośmiuset latach trudno było nie przyzwyczaić się do 
myśli, Ŝe Yoda jest wieczny. 

-  Ja  bym  jeszcze  nie  spisywała  starego  mistrza  na  straty  -  zakończyła  Padmé.  - 

Uwierzę w śmierć Yody, kiedy mi pokaŜą jego ciało. Nie wcześniej. 

 
-  Dziękuję,  Ŝe  pan  mnie  przyjął,  kanclerzu  -  rzekł  Mace  z  lekkim  skrępowaniem 

do holograficznego obrazu kanclerza Palpatine’a, wyświetlanego w sali Rady Jedi. 

-  Istotnie,  mam  wyjątkowo  mało  czasu,  mistrzu  Windu,  ale  cenię  sobie 

niezmiernie  pańską  opinię.  -  Inteligentna  twarz  Palpatine’a  rozjaśniła  się  w  lekkim 
uśmiechu.  -  MoŜe  pan  śmiało  przypuszczać,  Ŝe  gdybym  miał  do  wyboru  wysłuchanie 
rady  Mace’a  Windu  albo  powiedzmy  szanownego  senatora  z  Sermerii,  który  kaŜdy, 
nawet  najbardziej  błahy  temat  dyskusji  sprowadza  głównie  do  analizy  własnego 
wpływu na handel bulwami na jego planecie... no cóŜ, wolę jednak wysłuchać pana. 

Mace  Windu  miał  swoje  słabości,  ale  nie  naleŜała  do  nich  podatność  na 

pochlebstwa. 

-  Dziękuję  -  rzekł  zwięźle.  -  Czy  mogę  spytać,  dlaczego  nie  zdementował  pan 

natychmiast wiadomości dotyczących mistrza Yody? Wiem... 

Palpatine przerwał mu: 
- Czy ten kanał jest szyfrowany, mistrzu? 
- Zawsze. 
-  Tak  przypuszczałem,  moje  siły  bezpieczeństwa  jednak  twierdzą,  Ŝe  Coruscant 

przeŜywa teraz najazd wszelkiej maści szpiegów, włącznie z elektronicznymi. Niestety, 
jest to nieprzyjemny efekt uboczny naszej polityki nieograniczonego dostępu na planetę 
praktycznie dla wszystkich, skoro kontrole są wręcz symboliczne. 

-  Najlepszą  ochroną,  jak  twierdził  mistrz  Yoda,  jest  stworzenie  społeczności, 

której nikt nie będzie chciał atakować. 

-  Oczywiście!  Ale  skoro  jakoś  nie  udało  nam  się  przekonać  do  tego  Gildii 

Kupieckiej,  musimy rozegrać karty  tak, jak je rozdano - odparł kanclerz. - To nie jest 
doskonały  świat,  a  nasze  wybory  nie  naleŜą  do  najłatwiejszych.  -  Oczywiście  była  to 
prawda,  a  Mace  czuł  się  z  tym  lepiej  aniŜeli  z  galanterią  i  komplementami.  -  A 

background image

Sean Stewart 

91 

pozostawiając  na  razie  kwestię  szpiegów,  przyjmuję  pańskie  zapewnienie,  ze  ta 
transmisja jest poufna. Proszę mówić, mistrzu Windu. 

- Wiem, Ŝe Yoda nie znajdował się na pokładzie statku zniszczonego przez Asajj 

Ventress. Pan teŜ o tym wie. 

-  To  była  Asajj  Ventress?  O  ile  pamiętam,  przesłał  mi  pan  kiedyś  jej 

dokumentację. 

- Tak, panie kanclerzu. A przynajmniej był to jej statek. To bardzo wyróŜniająca 

się  konstrukcja,  wzorowana  na  statku  hrabiego  Dooku.  Przeanalizowaliśmy  zapisy 
czwartego pilota... 

- ...Który jutro wieczorem stanie przed sądem wojskowym za tchórzostwo. Wyrok 

będzie szybki i publicznie wykonany - ponuro stwierdził Palpatine. 

-  ...statek  zaś  to  z  całą  pewnością  „Ostatni  Zew”  Ventress.  Zmierzam  do  tego  - 

uporczywie ciągnął Mace Windu - Ŝe mistrz Yoda nie znajdował się na pokładzie tego 
statku. Powiedziałem panu, Ŝe mistrza Yody nie było na tym statku. Dlaczego zatem, w 
obliczu  wiadomości  o  jego  śmierci,  która  ma  bardzo  zły  wpływ  na  morale 
społeczeństwa, pańskie biuro nie przekaŜe publicznie dementi? 

Po  raz  pierwszy  od  początku  rozmowy  w  głosie  kanclerza  dał  się  słyszeć  lekki 

cień irytacji. 

-  Mistrzu  Windu,  proszę  sobie  przypomnieć,  Ŝe  tylko  pan  poinformował  mnie  o 

tym, iŜ osoba, którą wszyscy widzieli wsiadającą na statek jako mistrz Yoda, w istocie 
była  sobowtórem.  Mam  więc  tylko  pańskie  słowo  na  potwierdzenie  faktu,  Ŝe  mistrz 
Yoda Ŝyje. 

- Moje słowo - mistrz Windu odparł z namysłem - jest jedną z niewielu prawd w 

galaktyce, którym kanclerz Republiki moŜe ufać. 

- Oczywiście, Ŝe panu ufam - warknął Palpatine. - Ale to nie wystarczy. Mam do 

tego powaŜne podstawy. Kanclerz słuŜy ludowi i senatowi, a nie zakonowi Jedi. Jedi z 
kolei nie mogą być uwaŜani za moją prywatną armię. Lud Republiki musi wierzyć, Ŝe 
ich rząd odpowiada bezpośrednio przed nim i tylko przed nim. To tylko hrabia Dooku 
twierdzi,  Ŝe  Republika  jest  rządzona  przez  garść  skorumpowanych  senatorów  i  ich 
popleczników  w  zakonie  oraz  przez  biurokrację  rządową.  Jeśli  stanę  przed  ludźmi  i 
powiem:  „Wiem,  Ŝe  widzieliście  zdjęcia,  ale  moi  kumple  ze  Świątyni  twierdzą  coś 
wręcz odwrotnego, to był kawał, a mistrz Yoda nadal Ŝyje, tyle Ŝe nie chcemy go teraz 
wam pokazywać...”, jak według pana to będzie wyglądać? 

Mace Windu zmęczonym gestem przetarł twarz. 
- Pan jest politykiem. 
-  Jestem,  mistrzu  Windu.  Nie  jest  to  profesja,  którą  pan  by  szanował,  ale 

rzeczywiście  jestem  politykiem...  bardzo  dobrym  politykiem...  i  do  momentu,  kiedy 
usłyszy  pan  ode  mnie  podpowiedzi,  jak  się  obchodzić  z  mieczem  świetlnym,  proszę 
zapamiętać, Ŝe moŜe jednak wiem co robię. 

Po krótkim milczeniu kanclerz westchnął i dodał, juŜ bez urazy: 
-  Mistrz  Yoda  przygotował  sobie  sobowtóra,  Ŝeby  móc  niepostrzeŜenie  odbyć 

bardzo delikatną misję. Tragicznym zbiegiem okoliczności wiele osób musiało zginąć, 
aby  ten  wybieg  się  udał.  Czy  mamy  zaprzepaścić  ich  poświęcenie?  Czy  lepiej  je 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

92 

uszanować i dać mistrzowi Yodzie kilka dni więcej, aby pod osłoną tajemnicy dotarł na 
Vjun i być moŜe połoŜył kres tej straszliwej wojnie? 

-  W  porządku  -  powiedział  wreszcie  Mace  Windu.  -  Mam  tylko  nadzieję,  Ŝe 

postępuje pan właściwie. 

-  Ja  równieŜ  -  powaŜnie  odparł  Palpatine.  -  Tymczasem  uznałbym  za  miły  gest, 

gdyby zechciał pan przejąć oficjalnie codzienne raporty, które składał mi mistrz Yoda. 

- Oczywiście. 
Na  skraju  pola  widzenia  nadbiornika  pojawił  się  nagle  adiutant  kanclerza, 

przyciszonym  głosem  przypominając  Palpatine’owi,  Ŝe  bardzo  jest  spóźniony  na 
kolejne spotkanie. 

-  Wzywają  mnie  obowiązki  -  oznajmił  Palpatine,  wyciągając  dłoń,  aby  przerwać 

połączenie, ale zawahał się. - Mistrzu Windu, skoro jesteśmy dziś ze sobą tak szczerzy, 
dodam jeszcze, Ŝe w tych raportach chciałbym usłyszeć pańską osobistą opinię, a nie to, 
co według pana powiedziałby mistrz Yoda. To wielka osobowość... moŜe największa w 
całej  Republice.  Ale  mistrz  Yoda  w  głębi  serca  jest  nauczycielem.  Pan  jest 
wojownikiem.  To  smutne,  Ŝe  muszę  to  powiedzieć,  ale  ten  straszny  czas  jest  moŜe 
czasem odpowiednim bardziej dla pana niŜ dla niego. 

-  Mistrz  Yoda  ma  wiele  talentów  i  nie  dorównam  mu  ani  w  czasie  wojny,  ani 

pokoju. 

-  Szkoda  -  odparł  kanclerz.  -  PoniewaŜ  w  tej  chwili  mamy  tylko  pana.  Mam 

nadzieję, Ŝe da pan z siebie wszystko. 

- Dla zakonu i Republiki oddam wszystko. Włącznie z własnym Ŝyciem. 
Kanclerz znów wyciągnął rękę, Ŝeby przerwać połączenie. 
- To nam takŜe moŜe być potrzebne. 
 
-  ...i  w  tej  trudnej  chwili  kryzysu  -  grzmiał  senator  Orn  Free  Taa  z  Rylotha  - 

powiem  więcej,  pogłębiającego  się  kryzysu,  śmierć,  a  właściwie  morderstwo 
popełnione  na  osobie  wielkiego  mistrza  zakonu  Jedi  uwidacznia  pilną  potrzebę 
uzyskania  nowego  poziomu  bezpieczeństwa.  Jedi  naturalnie  nadal  będą  wykonywać 
dobrą robotę, ale jest ich zbyt mało. Tragiczna smierć mistrza Yody uświadomiła nam 
top z całą jasnością. 

Po sali senatu przeszła fala twierdzących pomruków.  
-  Potrzebujemy  -  ciągnął  senator  Tw’lek  -  duŜej,  kompetentnej,  zaangaŜowanej 

słuŜby bezpieczeństwa i  sił  kontrwywiadu. Moi drodzy koledzy,  w takiej  wojnie, jaką 
w  tej  chwili  toczymy,  moŜemy  z  trudem  zwycięŜać  w  bitwach,  ale  łatwo  ją  przegrać 
dzięki  zdradzie  i  sabotaŜowi.  Rezolucja,  jaką  wam  proponuję,  ma  właśnie  na  celu 
stworzenie takiej wielkiej, niezaleŜnej, mobilnej jednostki, niepodlegającej jurysdykcji 
Ŝ

adnego  z  naszych  niezliczonych,  powolnych  jak  lodowiec  biurokratów,  lecz 

odpowiadającej bezpośrednio przed biurem kanclerza, a więc pośrednio równieŜ przed 
nami. Nadszedł czas, aby na pierwszym miejscu postawić bezpieczeństwo Republiki. - 
Senator podniósł głos. - Czas, aby bezpieczeństwo Republiki znalazło się bezpośrednio 
w rękach ludu! 

background image

Sean Stewart 

93 

To znaczy naszych, pomyślała senator Amidala, spoglądając na swoich kolegów. 

Wszyscy  wiwatowali,  tupali,  gwizdali  i  bili  brawo.  Serce  Padmé  ścisnęło  się  bólem. 
Oczywiście bardzo chcieli przejąć kontrolę nad sytuacją, która się wydawała ze wszech 
miar  nie  do  opanowania.  Jeśli  jednak  ta  rezolucja  zostanie  przyjęta  -  a  wszystko 
wskazywało  na  to,  Ŝe  zostanie  -  wtedy  bezpieczeństwo  Republiki  z  chłodnych, 
beznamiętnych,  profesjonalnych  rąk  zakonu  Jedi  przejdzie  w  ręce  tego 
rozwrzeszczanego, emocjonalnie reagującego, rozpolitykowanego tłumu senatorów.  

Ta świadomość jakoś nie poprawiła jej poczucia bezpieczeństwa. 
 
Statek,  na  którym  wreszcie  znaleźli  się  Whie,  Scout,  Maks  Leem,  Jai  Maruk  i 

mistrz Yoda, zdąŜał do Zewnętrznych RubieŜy. Po zejściu z linii montaŜowych Verpine 
został  nazwany  „Asymptotyczne  Podejście  do  Boskości”  i  miał  słuŜyć  jako  statek 
pielgrzymkowy  dla  kolonii  czcicieli  matemagii.  Niestety,  stracili  oni  wszystkie  swoje 
oszczędności  w  skandalu  z  bankowością  inwestycyjną  i  pozostawili  „Podejście”  bez 
właściciela.  Statek  został  zatem  przechrzczony  na  „Gwiezdny  Pył”  i  przerobiony  na 
luksusowy  liniowiec,  obwoŜący  dobrze  sytuowanych  obywateli  po  egzotycznych 
miejscach  i  wydarzeniach  galaktyki,  takich  jak  Czarna  Dziura  Nakatu  lub  bardzo 
wyczekiwana  nowa  Ariarcha-17.  Niestety,  błąd  w  obliczeniach  fali  uderzeniowej 
pochodzącej od umierającej gwiazdy spowodował dramatyczną i nieoczekiwaną awarię 
sztucznej  grawitacji  statku,  co  spowodowało  dziesiątki  procesów.  Sprawa  ciągnęła  się 
przez  dwa  pokolenia,  aŜ  prawnicy  broniący  właścicieli  „Gwiezdnego  Pyłu”  przejęli 
statek  w  zamian  za  niezapłacone  honoraria,  przechrzcili  na  „Rozsądną  Wątpliwość”  i 
sprzedali  liniom  Kut-Rate  Kruise.  Firma  konserwowała  jednostkę  w  sposób  niezbyt 
skomplikowany: napełniała ją powietrzem zdatnym do oddychania i zostawiała na kilka 
dni w doku, aby sprawdzić, jak szybko powietrze się ulatnia. 

Verpine,  doskonali  konstruktorzy  statków  kosmicznych,  byli  dwumetrowymi 

dwunoŜnymi  insektoidami,  komunikującymi  się  za  pomocą  fal  radiowych 
generowanych  przez  ich  klatki  piersiowe;  ich  ostrość  widzenia  była  tak  niezwykła,  Ŝe 
potrafili  na  dwadzieścia  kroków  odróŜnić  płeć  wszy  w  futrze  nerfa.  W  wyniku  tego 
„Rozsądna  Wątpliwość”  miała  koje  szerokie  na  dłoń,  system  komunikacyjny  na 
poziomie  zerowym  oraz  oznakowania,  które  być  moŜe  stanowiły  oczywistość  dla 
innych  Verpine,  jednak  Scout  nie  umiała  ich  nawet  zlokalizować.  Pierwszego  dnia  w 
przestrzeni  potrzebowała  prawie  godziny,  aby  znaleźć  stację  odświeŜalni,  aŜ  wreszcie 
musiała  się  złamać  i  spytać  o  drogę  załogi.  Było  to  wprawdzie  dość  Ŝenujące,  ale  nie 
bardziej niŜ to, Ŝe w dwie minuty później musiała wyjść i wyznać, iŜ nie wie, których 
urządzeń uŜyć. 

Trzy  dni  później  ona  i  Whie  znowu  się  zgubili,  przemierzając  labirynt  korytarzy 

nieco  zbyt  wąskich  jak  dla  ludzi.  Mistrz  Yoda,  który  nie  cierpiał  tkwienia  w  pułapce 
skorupy  R2,  ale  jednak  próbował  zachować  anonimowość,  wysłał  ich  po  jedzenie  juŜ 
prawie  godzinę  temu.  Linie  Kut-Rate  Kruise  nie  bawiły  się  w  takie  błahostki  jak 
podawanie  posiłków  do  kabin.  Inne  luksusowe  usługi  -  łóŜka  na  przykład  -  były 
równieŜ  warte  odnotowania  głównie  przez  to,  Ŝe  ich  nie  było.  Scout  spędziła  prawie 
całe Ŝycie na marzeniach o podróŜach pozaplanetamych, o opuszczeniu Świątyni Jedi i 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

94 

zatłoczonego  Coruscant  na  rzecz  cudów  galaktyki.  Jednak  przez  zamieszanie  na  cle 
spędzili  w  doku  tyle  godzin,  Ŝe  w  momencie  startu  właściwie  juŜ  spała,  a  raczej, 
owinięta płaszczem, drzemała niespokojnie na czymś, co bardziej przypominało deskę 
niŜ  łóŜko.  Wielką  chwilę  uświadomiła  sobie  dopiero  wtedy,  kiedy  potęŜny  wstrząs 
zrzucił  ją  na  podłogę.  Wypadek  ten  nieco  popsuł  jej  nastrój  i  od  tamtej  pory  nie 
odzyskała humoru. 

Poza  tym  była  prawie  pewna,  Ŝe  Jai  Maruk,  jej  mistrz,  wcale  jej  nie  lubi.  Nie 

miała jednak zamiaru zastanawiać się nad tym dłuŜej. 

Co zaś do posiłków... Scout zadrŜała. Mistrz Yoda zjadał je bez słowa skargi, lecz 

on chyba juŜ nie miał potrzeb zwykłych śmiertelników oraz ich problemów. 

Takich jak smród. 
W  kaŜdym  razie,  kiedy  po  raz  ostatni  widziała  starego  Jedi  z  miską  jedzenia  w 

Ś

wiątyni, przez krawędź miski zwieszał się ogon. 

-  Mówię  ci,  jesteśmy  za  nisko  -  odezwała  się  do  Whie.  -  Powinniśmy  pojechać 

windą na poziom czternasty. Tak mówił znak. 

- Nie było Ŝadnego znaku. To tylko rysa na ścianie windy. 
- Znak. 
- Rysa. 
- Znak! 
Whie odetchnął głęboko. 
- MoŜe to nawet był znak, a ja się mylę. Spróbujmy znaleźć poziom czternasty. 
Scout ruszyła wzdłuŜ wąskiego korytarza. 
- Wiesz, odbierasz mi całą przyjemność z tego, Ŝe mam rację. 
- W jaki sposób? 
- Poddajesz się. Wygląda to tak, Ŝe nawet jeśli ja mam rację, a ty nie, to ty robisz 

mi  przyjemność,  ustępując.  Powaga  Jedi  to  wspaniała  rzecz,  ale  u  trzynastolatka  to 
trochę upiorne. 

- Czego ode mnie chcesz? 
-  Kłóć  się!  Walcz!  Nie  bądź  taki...  taki  Jedi  -  rzekła  Scout.  -  Nie  moŜesz  choć 

trochę być człowiekiem? 

Usta Whie wygięły się w dziwnym uśmiechu. 
- Nie - odparł. 
 
Prawda była taka, Ŝe Whie był bardzo zaaferowany. Mistrzyni  Leem dała  mu do 

zrozumienia, Ŝe wyjeŜdŜają na Vjun spotkać się z kimś bardzo waŜnym - moŜe nawet z 
samym  hrabią  Dooku,  a  moŜe  ze  sławną  zabójczynią  Jedi  Asajj  Ventress.  Whie 
sprawdził Ventress w komputerze i stwierdził, Ŝe to kobieta z jego snu. 

A  więc  Ventress  będzie  na  nich  czekała  na  Vjunie.  Za  kilka  dni,  najwyŜej  za 

tydzień,  Whie  stanie  w  pokoju  z  tykającym  detonatorem.  Ventress  będzie  się 
uśmiechać, a Scout popatrzy na niego ze struŜką krwi spływającą jej na tunikę. 

- Pocałuj ją - powie Ventress. 
ś

ałował, Ŝe nie wie, co odpowie. 

 

background image

Sean Stewart 

95 

Stali w kolejce po gotowany posiłek - kolejki do surowych potraw były o wiele za 

długie - kiedy ktoś grzecznie poklepał Scout po ramieniu. 

- PasaŜerka Pho? 
-  Co? To  znaczy  tak  -  odparła  Scout,  w  ostatniej  chwili  przypominając  sobie,  Ŝe 

ona,  Whie  i  Jai  Maruk  podróŜują  jako  rodzina  Pho,  w  drodze  na  wesele  kuzyna  na 
Corphelionie. 

Stwierdziła,  Ŝe  ma  przed  sobą  wysokiego,  humanoidalnego  robota,  który  widział 

juŜ  lepsze  czasy.  Jeśli  kiedykolwiek  miał  jakiekolwiek  oznaczenia  -  barwy,  instrukcje 
interfejsów, a nawet nazwę fabryczną - dawno temu uległy zatarciu; teraz jego korpus 
odznaczał  się  matową,  porysowaną,  powyginaną  powierzchnią,  jakby  ktoś  poddał  go 
piaskowaniu i nie pomyślał o dalszym wykończeniu. 

-  Płatnik  statku  prosił  o  przyprowadzenie  pani  -  rzekł  robot.  -  Zdaje  się,  Ŝe  do 

działu rzeczy zgubionych i znalezionych ktoś przyniósł rzecz naleŜącą do pani. 

Scout  pobladła.  W  ciągu  ostatnich  kilku  dni  stawało  się  coraz  bardziej  jasne,  Ŝe 

mistrz Jai Maruk nie ma na jej temat najlepszego zdania. Mogła sobie zatem wyobrazić 
wyraz jego szczupłej, zamkniętej w sobie twarzy, gdyby się okazało, Ŝe musi wykupić 
swój  miecz  świetlny  z  działu  rzeczy  zgubionych  i  znalezionych  „Rozsądnej 
Wątpliwości”. 

- Co zgubiłam? 
- Płatnik nie wspomniał nic na ten temat - odparł robot grzecznie. - Mogę prosić 

tędy? 

Spojrzała na Whie, który skinął głową. 
-  Idź,  poradzę  sobie  -  rzekł,  a  kiedy  nadal  się  wahała,  dodał:  -  Nie  martw  się. 

Nikomu nie powiem. 

On  nie  próbuje  mnie  upokorzyć,  powiedziała  sobie  Scout.  Po  prostu  tak  mu 

wychodzi. 

Porysowany robot odwrócił się i ruszył w kierunku windy. Scout podąŜyła za nim. 
- Jesteś dość zniszczony - zauwaŜyła konwersacyjnym tonem. 
-  Nie  stanowię  stałej  części  załogi  „Rozsądnej  Wątpliwości”  -  wyjaśnił.  - 

Zaofiarowałem  się,  Ŝe  popracuję  w  zamian  za  przejazd.  Niestety,  mój  właściciel  nie 
Ŝ

yje - ciągnął. - Jestem sam odpowiedzialny za swoje utrzymanie. 

Drzwi windy otworzyły się. 
- Nigdy o tym nie myślałam - zastanowiła się Scout. - To znaczy, o tym, co dzieje 

się z robotem bez właściciela. 

- Ja teŜ nie - oschle zauwaŜył jej towarzysz. - Dopóki nie zdarzyło się to mnie. 
-  Co  robisz  w  sprawie  serwisu?  -  zapytała.  -  Wracasz  do  fabryki?  Szukasz 

technika? Jak płacisz za naprawę? 

- Pani zrozumienie dla sprawy jest godne podziwu - odparł robot. - Tak się składa, 

Ŝ

e stanowiłem część bardzo niewielkiej serii produkcyjnej, obecnie dość przestarzałej. 

Jestem  zaprogramowany  tak,  abym  większość  napraw  na  własnej  osobie  mógł 
przeprowadzać  sam,  za  to  części  zamienne  są  trudne  do  zdobycia  i  dość  kosztowne, 
poniewaŜ  albo  bywają  kupowane  jako  antyki,  albo  produkuje  się  je  na  zamówienie 
według moich specyfikacji. Wyzwanie jest duŜe, tak jak pani się domyśliła. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

96 

-  Kilka  puszek  farby  do  metalu  pewnie  by  cię  nie  zrujnowało  -  zauwaŜyła, 

przyglądając się zmatowionym powierzchniom obudowy swojego przewodnika. 

- Ozdoby nie mają wysokiego priorytetu, logicznie rzecz biorąc. 
-  Ale  łatwiej  jest  znaleźć  pracę,  jeśli  się  dobrze  wygląda.  Uznaj  to  za  koszt 

uzyskania przychodu. 

Robot wzruszył ramionami. Był to dziwnie ludzki gest. 
- Jest trochę prawdy w tym, co pani mówi... i myślę, Ŝe jest pani szczera - dodał, 

dotykając  nagiego  metalu  swojej  twarzy.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe  większość  istot 
rozumnych  Ŝyje  w...  kokonie  iluzji  i  oczekiwań.  Jesteśmy  pełni  hipotez,  wydaje  nam 
się, Ŝe znamy siebie i istoty wokół nas. śe rozumiemy kręte drogi naszego istnienia. A 
potem  Los  bierze  sprawę  w  swoje  ręce,  odziera  nas  do  nagiego  metalu  i  wtedy 
widzimy, Ŝe nie jesteśmy niczym więcej, jak tylko unoszącymi się w mroku śmieciami. 

Scout spojrzała na niego. 
-  Nieźle.  Musiałeś  być  najbardziej  rozfilozofowanym  robotem  na  linii 

montaŜowej. 

- Wręcz przeciwnie - odparł z dziwną miną. - Filozofia przyszła później. 
Winda dotarła na poziom trzydziesty czwarty i drzwi się rozsunęły. 
- Musi się pani kawałek cofnąć - rzekł. 
- Przyjaciele nazywają mnie Scout - wyciągnęła dłoń. 
Robot uścisnął ją powaŜnie. 
-  Nie  wiem,  czy  mogę  się  juŜ  uwaŜać  za  pani  przyjaciela.  Jestem  tylko 

zapracowanym robotem. 

-  Powiedz  mi  teraz,  jak  masz  na  imię  -  poprosiła  Scout.  -  Tak  to  powinno 

wyglądać. 

- MoŜe i tak. Jest pani dziwnie ufna, ale ja nie  wiem o pani  wystarczająco duŜo, 

Ŝ

eby podać moje prawdziwe imię.. - Po chwili dodał nieco łagodniejszym tonem: - Na 

razie moŜe mnie pani nazywać Solisem, jeśli ma pani ochotę. 

-  Brzmi  to  lepiej  niŜ  Odrapany.  -  Scout  miała  dziwne  wraŜenie,  Ŝe  gdyby 

oprogramowanie fabryczne robota obejmowało funkcję wywracania oczami, uŜyłby jej 
właśnie w tej chwili. Zaśmiała się. - Niech będzie Solis. 

 
Kolejka  w  kafeterii  wydawała  się  nie  mieć  końca,  nawet  przy  gotowanych 

posiłkach,  ale  po  czasie,  który  wydawał  się  galaktyczną  erą,  Whie  wreszcie  złoŜył 
zamówienie  i  zapłacił.  Teraz  stał  niepewnie  nad  swoim  ładunkiem.  Jeden  duŜy  napój 
bąbelki-i-fontanna,  pięć  kwiatów  próŜni,  pół  tuzina  czegoś,  co  menu  nazywało 
„Blasteroidy!”,  a  co  wyglądało  jak  mocno  wysmaŜone  kluski  chili,  kubełek 
chrupiących  nóŜek  oraz  pół  kubełka  czegoś  chlupoczącego  i  śmierdzącego,  wraz  z 
pięcioma drinkami i garścią serwetek. To powinno wystarczyć, pomyślał. Ciekawe, jak 
to teraz zaniesie do kabiny? 

Czy  to  Asajj  sprawi,  Ŝe  Scout  będzie  krwawić?  -  zastanawiał  się.  Czy  zostaną 

pojmani przez straŜników i staną przed nią juŜ pokaleczeni? 

Jeśli pocałuje Scout, czy na skraju jej ust poczuje smak krwi? 
Stop! Przestań o tym myśleć! 

background image

Sean Stewart 

97 

Nie myśl, nie myśl. 
NajbliŜszym  problemem  Whie  było  ułoŜenie  posiłków  na  tacy  w  stanie  jakiej 

takiej  równowagi  oraz  odpowiednie  i  subtelne  uŜycie  Mocy,  Ŝeby  wszystko  się  nie 
rozsypało, choć i tak mogłoby to wyglądać podejrzanie. Jak normalna osoba zabrałaby 
się do czegoś takiego? Niezręcznie, uznał, rozglądając się po kafeterii i obserwując, jak 
potęŜna  kobieta  przeciska  się  pomiędzy  stołami,  niosąc  w  kaŜdej  ręce  tacę  i  ciągnąc 
wrzeszczącego dzieciaka uczepionego kaŜdej nogi. MoŜe uda mu się dopaść któregoś z 
małych  robotów  z  obsługi  „Rozsądnej  Wątpliwości”  i  wziąć  go  do  pomocy,  by 
bezpiecznie donieść tacę do kajuty. 

-  Mogę  panu  pomóc?  -  zapytał  wysoki  robot  pomalowany  nieskazitelnie  na 

purpurowo i kremowo. Pojawił się u jego boku, jakby Whie ściągnął go myślami. 

Moc jest ze mną, pomyślał Whie z lekkim uśmieszkiem. 
-  Nie,  nie  ma  takiej  potrzeby.  Nie  chcę  przeszkadzać  ci  w  pracy  dla  twojego 

właściciela. Gdybyś jednak pomógł mi znaleźć jakiegoś robota z załogi... 

Robot wziął z tacy „Blasteroidy” i kubełek śmierdziucha. 
- Nalegam, paniczu Whie. 
- To bardzo mi... - Whie zamarł - słucham? Jak mnie nazwałeś? 
- Panicz Whie - rzekł robot niskim, wyraźnie zadowolonym głosem. 
- Nazywam się Pho... 
Robot pokręcił głową. 
- To nie ma sensu, paniczu Whie. Naprawdę. Wiem o paniczu bardzo duŜo. MoŜe 

nawet więcej niŜ panicz sam o sobie. 

Whie  odstawił  jedzenie  na  pusty  stół.  Dłoń  aŜ  go  swędziała,  taką  miał  ochotę 

wsunąć ją pod szatę i wyjąć miecz świetlny. 

- Kim jesteś? Do kogo naleŜysz? 
- Proponuję - rzekł robot - aby panicz sam sobie zadał te pytania. 
 
W sali treningowej statku Jai Maruk przygotowywał  się do drugiego  spotkania z 

hrabią Dooku, dostrajając swoje ciało w taki sam sposób, jak inni ostrzą nóŜ. 

Maks Leem  medytowała  w  miejscu, które  kiedyś było  magazynkiem, ale zostało 

oficjalnie  wciągnięte  na  listę  pomieszczeń  „Rozsądnej  Wątpliwości”  jako  kabina  523. 
Mistrzyni  Leem  miała  więc  własną  kabinę,  sąsiadującą  z  kabiną  pozostałych. 
Częściowo dlatego Ŝe lubiła medytować, nieraz przez długie godziny, otoczona, jak w 
tej  chwili,  dławiącym  obłokiem  grańskiego  kadzidła,  które  dla  ludzkiego  nosa  miało 
zapach  płonącego  smaru.  Najistotniejszym  powodem  jednak,  dla  którego  pozostali 
zachęcali  ją  do  zamieszkania  w  oddzielnej  kabinie,  była  praca  jej  czterech  Ŝołądków 
przeŜuwacza, której odgłosy nie pozwalały spać współlokatorom. 

Będąc  w  głębi  serca  bardzo  towarzyską  osobą,  mistrzyni  Leem  Ŝałowała,  Ŝe  jest 

oddzielona od swoich ludzkich towarzyszy, choć  większość godzin  w ciągu dnia i tak 
spędzała  z  nimi.  Teraz  jednak,  kiedy  Jai  ćwiczył,  a  padawani  poszli  do  kafeterii, 
wróciła  do  swojej  małej  ostoi.  Otoczona  dymem  tak  gęstym,  Ŝe  moŜna  go  było  kroić 
noŜem, radośnie odtwarzała swój kontakt z Ŝywą Mocą, która wiąŜe wszystko. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

98 

W następnej kabinie, numer 524, mistrz Yoda zastanawiał się, jaka to kosmiczna 

katastrofa  zatrzymała  padawanów.  Nie  martwił  się  o  ich  bezpieczeństwo,  ale  był 
głodny. 

 
NajwaŜniejszym  celem  podróŜy  jest  poznanie  samego  siebie,  myślała  Scout.  W 

tym  sensie  ta  podróŜ  naprawdę  spełniała  swoje  zadanie.  Dowiedziała  się  o  sobie 
wszystkiego,  co  moŜna.  Dowiedziała  się,  Ŝe  zostanie  padawanem  niekoniecznie 
przynosi  szczęście,  jak  jej  się  zdawało,  zwłaszcza  jeśli  własny  mistrz  traktuje  cię  jak 
nadbagaŜ. Dowiedziała się, Ŝe jej ciało zanadto przywykło do smacznego i znajomego 
jedzenia, jakie serwowano  w  Świątyni Jedi, tym bardziej Ŝe galaktyka jest pełna istot, 
które z rozkoszą zjedzą absolutnie niewyobraŜalne i  wstrętne rzeczy. Dowiedziała się, 
Ŝ

e  ma  fatalną orientację  w terenie, poniewaŜ  wydawało jej się, Ŝe nieskończona trasa, 

którą  pokonywała  z  robotem  imieniem  Solis  -  choć  nadal  myślała  o  nim  jako  o 
Odrapanym - okrąŜyła statek przynajmniej trzykrotnie. 

- Słuchaj, to śmieszne - rzekła w końcu. - Czy płatnik statku nie mógłby przysłać 

tej rzeczy do mojej kabiny, jeśli w ogóle kiedykolwiek do niej trafię? 

-  Jesteśmy  na  miejscu  -  odparł  Solis  niewzruszonym  tonem.  Istotnie,  skręcili 

jeszcze raz i stanęli przed niewielkimi drzwiami oznakowanymi BIURO PŁATNIKA, 
TYLKO PERSONEL STATKU w alfabecie verpińskim, a zatem tak niewyraźnym, Ŝe 
Scout musiała przysunąć nos do powierzchni drzwi, aby odczytać napis. 

- Proszę tutaj zaczekać - rzekł robot i znikł wewnątrz. 
Scout czekała. 
I czekała. I czekała. 
-  No  właśnie  -  burknęła.  W  chwili,  kiedy  zamierzała  się  wreszcie  oddalić,  drzwi 

uchyliły się z sykiem i stanął w nich Solis. 

-  Dobre  wieści  -  rzekł  bardzo  uprzejmie.  -  Zgubiony  przedmiot  nie  naleŜał  do 

pani. JuŜ się po niego zgłoszono. 

Co? 
- Chodziło chyba o torebkę, która naleŜała do innej panny Pho - wyjaśnił robot. - 

Zwykły przypadek pomyłki w identyfikacji. Przepraszam bardzo za kłopot. 

Jedi  jest  spokojny,  powtarzała  sobie  w  duchu  Scout.  Nie  daje  się  ponieść 

przeciwnościom  dnia  codziennego.  Prawdziwy  Jedi  nie  wyobraŜałby  sobie,  jak  ten 
robot mógłby wyglądać rozmontowany na trzy kubełki śrubek i stos złomu. 

Robot przekrzywił głowę. 
- Czy coś nie w porządku, panienko? 
-  Nie  -  wycedziła  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Nic  a  nic.  Po  prostu  zamierzam  teraz 

wrócić  do  swojego  pokoju.  -  Odwróciła  się  plecami  do  biura  płatnika  i  skręciła  w 
labirynt korytarzy statku. 

Solis - którego zdolność wychwytywania dźwięków opierała się na legendarnych 

audiowłóknach  Chiang/Xi  -  słuchał,  jak  jej  kroki  cichną,  a  następnie,  po  dłuŜszej 
chwili, zawracają. 

-  Dobrze  -  warknęła,  kiedy  w  kilka  minut  później  wyłoniła  się  zza  tego  samego 

zakrętu. - Jak, na wszystkie miaŜdŜące czarne dziury, mam znaleźć swoją kabinę? 

background image

Sean Stewart 

99 

Proszę pozwolić sobie pomóc - robot zaproponował uprzejmie.  
- Będę zaszczycona - zapewniła. 
 
Daleko,  w  trzeciej  klasie,  Szary  Korytarz,  poziom  17A,  drzwi  kabiny  524, 

zarejestrowanej  na  nazwisko  rodziny  Pho,  bezszelestnie  wsunęły  się  w  podłogę. 
Verpine zazwyczaj budowali drzwi tak, Ŝe opadały  w dół, aby osoby zajmujące pokój 
mogły  najpierw  wyjrzeć  na  zewnątrz  i  w  razie  potrzeby  porozmawiać  z  gościem  bez 
zakłopotania, nawet gdyby miały na sobie jedynie szlafrok. Te drzwi jednak otworzyły 
się  prawie  całkowicie,  pozostawiając  na  dole  wystającą  listwę,  przez  którą  mógł 
przeskoczyć kaŜdy rozgarnięty pięciolatek, poniewaŜ zgodnie z aktualnymi zaleceniami 
sprytnych techników okrętowych cykle naprawcze w trzeciej klasie przestrzegane były 
jedynie wówczas, jeśli coś się zepsuło „ponad wszelką Rozsądną Wątpliwość”. 

Dla  dwunoŜnego  człowieka  przebycie  progu  wysokości  niecałych  piętnastu 

centymetrów  nie  było  wielkim  wyzwaniem.  Dla  krępego  robota  R2  o  wzroście  i 
kształtach kosza na śmieci na kółkach było to prawie niemoŜliwe. 

Rutynowa  ochrona  miejsc  publicznych  na  „Rozsądnej  Wątpliwości”  była 

sprawowana przez  monady  Carbanti najgorszego gatunku.  Monada taka  składała się z 
małej  kamery  i  mikrofonów  sterowanych,  obdarzonych  raczej  niewielką  sztuczną 
inteligencją.  Produkcja  skutecznych  inteligentnych  urządzeń  była  w  równym  stopniu 
sztuką  i  nauką,  ale  moduły  przeznaczone  dla  monad  ochrony  były  naprawdę 
największymi  i  najbardziej  tępymi  dzieciakami  w  klasie.  Nawet  jednak  według  tych 
standardów,  mechaniczna  świadomość  kontrolująca  korytarz  wokół  kabiny  524, 
poziom 17A, była zdecydowanie tępa. Analiza zachowań kryminogennych, ich wzorce 
i  motywacje  znajdowały  się  całkowicie  poza  zakresem  jej  moŜliwości.  Pod  mało 
czujnym okiem tej kamery wydarzyły się juŜ co najmniej dwie spektakularne kradzieŜe 
i jedna raczej zabawna sytuacja, w której brały udział ryba, brylant i dwaj głuchoniemi. 
Oczywiście,  monadzie  nawet  przez  myśl  nie  przeszło,  aby  przygotować  Raport  o 
Podejrzanej  Działalności  i  przekazać  większej,  bardziej  inteligentnej  komórce,  która 
zgłosiłaby  go  ochronie  statku.  Prawdę  mówiąc,  ta  konkretna  monada  myślała  tylko  o 
jednym,  o  poŜarze.  Przez  całe  swoje  istnienie  mniej  więcej  siedemdziesięciu  trzech 
cykli procesora oczekiwała na coś, co mogłaby zarejestrować czujnikami podczerwieni 
lub  dymu.  Wtedy  wreszcie  przerwie  odwieczne  milczenie  wyciem  klaksonów  i 
migotaniem świateł. 

Stwierdzenie,  Ŝe  monada  ochrony  w  Szarym  Korytarzu  poziomu  17A  marzyła  o 

poŜarze, nie byłoby Ŝadną przesadą. Światła alarmowe, które nigdy się nie zaświeciły, 
syreny,  które  nigdy  nie  zawyły,  były  niczym  siedemdziesiąt  trzy  tryliony  cykli 
procesora przygotowującego się do kichnięcia, które nigdy nie nastąpiło. Przez ten czas 
mała monada chętnie przetopiłaby własne procesory na piasek, gdyby miało to najpierw 
spowodować alarm poŜarowy. 

Widok jednostki R2 toczącej się w kierunku zablokowanych drzwi kabiny 524 nie 

przykuł jej uwagi - nawet wtedy, kiedy wspomniany R2 łupnął boleśnie w przeszkodę i 
wydał  z  siebie  zaskakująco  niemetaliczny  wrzask,  a  po  nim  pełne  frustracji 
chrząknięcie.  Zachowanie  małego  robota,  sięgającego  drŜącym  mechanicznym 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

100 

ramieniem,  aby  kilkakrotnie  uderzyć  w  zablokowaną  płytę,  nie  pasowało  do 
normalnego zachowania tego typu maszyn i mogłoby wzbudzić uzasadnioną ciekawość 
bardziej  rozgarniętej  jednostki.  Szczerze  mówiąc,  inŜynierowie  z  Carbanti  sami 
powinni  przyznać,  Ŝe  nawet  ich  najbardziej  tępa  monada  ochrony  zareagowałaby  na 
widok  tegoŜ  R2  unoszącego  się  powoli  w  powietrze  bez  pomocy  jakichkolwiek 
widocznych urządzeń podnośnikowych ani rakiet. Kiedy robot opadł po drugiej stronie 
przeszkody z głośnym brzękiem i odtoczył się w sposób zdecydowanie nadąsany, kaŜda 
normalnie  reagująca  monada  z  minimum  inicjatywy  powinna  przynajmniej  oflagować 
robota jako obiekt dalszej wnikliwej obserwacji. 

Lecz  monada  w  Szarym  Korytarzu  nie  zrobiła  niczego  podobnego.  Istniała  tylko 

jedna sytuacja, kiedy zwróciłaby uwagę na tego głodnego, latającego i wściekłego R2 - 
gdyby jakiś usłuŜny pasaŜer oblał go łatwopalną cieczą i podpalił. 

 
W  kafeterii  długie  kolejki  znudzonych  pasaŜerów  wciąŜ  czekały  na  posiłek. 

Dzieci malowały na blatach stołów obrazki, uŜywając jako farb resztek rozlanego sosu, 
albo  przekonywały  rodziców,  Ŝe  zjadły  warzywa,  ukrywając  je  pod  przewróconymi 
filiŜankami.  Po  drugiej  stronie  pomieszczenia,  naprzeciwko  części  jadalnej, 
zamontowano  gigantyczny  ekran  holowidu,  który  bez  końca  wyświetlał  informacje  o 
ostatnich tragediach Wojen Klonów. 

Krótko  mówiąc,  nic  nie  wskazywało  na  to,  Ŝe  świat,  który  Whie  znał,  właśnie 

zachodzi za straszliwy horyzont zdarzeń, skąd miał juŜ nigdy nie powrócić. 

-  Urodziłeś  się  jako  Whie  Malreaux  -  mówił  z  dziwnym,  surowym  akcentem 

czerwono-kremowy robot. - Przyszedłeś na świat na planecie Vjun, wczesną wiosną, po 
długim  i  cięŜkim  porodzie,  który  trwał  dwie  standardowe  noce  i  jeden  dzień.  Byłeś 
dobrym  dzieckiem,  w  przeciwieństwie  do  twojego  nieszczęsnego  brata  szybko 
nauczyłeś się chodzić i mówić. On umiał tylko spać i robił to lepiej od ciebie - ciągnął 
robot. Mówił cicho, lecz nie  spuszczał  fotoreceptorów z twarzy Whie. - Byłeś nękany 
tymi snami od maleńkości. 

- Skąd to wszystko wiesz? - szepnął Whie. 
- Byłem tam. 
- Ale... 
Robot dotknął swojej namalowanej liberii. 
- To są kolory Domu Malreaux: szkarłatny i kremowy, krew i kość słoniowa, jeśli 

wolisz. A ja jestem sługą tego domu. 

Whie  czuł,  Ŝe  jego  umysł  właśnie  wykonał  skok  w  nadprzestrzeń.  Przed  oczami 

pojawił mu się obraz z ostatniego wizjonerskiego snu - on, Scout i zła kobieta stoją w 
bogato  urządzonej  komnacie,  z  grubym  dywanem  pod  stopami,  a  spod  dywanu  widać 
podłogę - szachownicę czerwonych i kremowych kwadratów. 

Dom. To słowo obudziło w jego sercu pewność. 
Wracał do domu. 
- Kiedy Jedi wykradli cię z domu... 
- Wykradli? Jedi nie kradną! 
Robot zignorował go szybkim machnięciem ręki. 

background image

Sean Stewart 

101 

-  Znaleźli twoją  matkę  w chwili słabości,  wstrząśniętą śmiercią  męŜa i pijaną do 

nieprzytomności. Prosiłem, Ŝeby  to sobie przemyślała, ale  nikt nie słucha rad robota - 
westchnął.  -  Ostatecznie  stało  się  i  nie  moŜna  było  tego  odwrócić.  W  ciągu  kilku  dni 
jednak  twoja  matka  zorientowała  się,  Ŝe  Jedi  ukradli  dziedzica  szlachetnego  rodu. 
Wysłała mnie na Coruscant, abym nad tobą czuwał i czekał. 

- Dziesięć lat? Prawie jedenaście? - z niedowierzaniem dopytywał Whie. 
Robot  wzruszył  ramionami.  Był  niezwykle  dobrze  zaprogramowany  -  jeśli  nadal 

pozostawał maszyną, to jego gesty były dziwnie płynne, naturalne i precyzyjne. 

-  Nazywam  się  Fidelis  -  ciągnął  robot.  -  Jestem  zaprogramowany  na  absolutną 

lojalność względem Domu Malrcaux, któremu słuŜyłem w czasach szaleństwa i wojen 
przez dwanaście pokoleń. Teraz słuŜą tobie. 

- Ale... ale ja nie chcę - wyszeptał Whie. - Jestem Jedi, nie mam innej rodziny. Nie 

mogę przyjąć twojej propozycji. 

- Wybacz mi, paniczu, ale to ja rozporządzam moimi usługami. Czy przyjmiesz ją, 

czy nie, to nie mieści się w parametrach mojego oprogramowania. 

- Więc rozkazuję ci zostawić mnie w spokoju. 
- Twoja matka stoi teraz na czele rodu Malreaux i chociaŜ szanuję twoje Ŝyczenia, 

nie  masz  w  tej  chwili  Ŝadnej  władzy,  aby  sprzeciwić  się  jej  rozkazom.  Poza  tym  - 
tłumaczył  Fidelis  -  jestem  lojalny  wobec  samego  rodu  Malreaux  i  mój  program 
przewiduje  duŜe  moŜliwości  decyzyjne  w  kwestii  tego,  jakie  działania  będą  najlepiej 
słuŜyły rodzinie. W tym przypadku, czy się to paniczowi podoba, czy nie, mogę jedynie 
podsunąć pewne warianty tego, jak moja słuŜba miałaby wyglądać. Najlepiej się czuję 
w mojej ulubionej roli osobistego robota naleŜącego do wytwornego dŜentelmena, lecz 
jeśli  panicz  woli  milczącego  ochroniarza  albo  nawet  dyskretnego  zawodowego 
mordercę,  który  po  prostu  towarzyszy  paniczowi  w  podróŜy,  jestem  w  pełni 
przygotowany do wypełnienia tej roli. 

- Nie rozumiesz mnie - Ŝałośnie stwierdził Whie. - Nie ma czegoś takiego jak Jedi 

krąŜący po galaktyce z osobistym robotem wytwornego dŜentelmena. 

-  Teraz  juŜ  jest,  paniczu  Whie.  Trzeba  wziąć  pod  uwagę  pańskie  zobowiązania 

wobec  rodziny.  W  tej  chwili  ma  panicz  matkę,  która  oczekuje  na  panicza  w  Château 
Malreaux, codziennie szkalowana i poniŜana przez hrabiego Dooku. 

- Dooku! - zawołał Whie. - Dooku mieszka teraz w moim domu? 
Zerwał się od stołu i rzucił w kierunku wind. 
- Muszę o tym powiedzieć Y... muszę powiedzieć innym, i to natychmiast. 
Fidelis,  nucąc  coś  do  siebie  i  z  lubością  obracając  w  myślach  uŜyte  przez  Whie 

wyraŜenie  „mój  dom”,  wziął  wyładowane  tace  i  podąŜył  za  nim.  Nie  umiał  władać 
Mocą,  ale  usługiwał  do  stołu  w  Château  Malreaux  przez  dwanaście  pokoleń,  co 
sprowadzało się właściwe do tego samego - przenoszenia z miejsca na miejsce duŜych 
ładunków potraw i trunków. 

Po  drugiej  stronie  kafeterii,  którą  opuszczali  właśnie  Whie  i  Fidelis,  holowid 

przerwał nadawanie programu, aby przedstawić specjalny biuletyn informacyjny. 

 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

102 

Tymczasem  w  windzie  kierującej  się  ku  Szaremu  Korytarzowi,  poziom  17A, 

Scout  i  Solis  debatowali  nad  zachowaniem  się  Republiki  i  Konfederacji  w  obecnym 
konflikcie. 

-  Uczciwie  mówiąc  -  odezwała  się  Scout  z  Ŝarem  -  czy  chciałbyś  Ŝyć  w  świecie 

rządzonym przez roboty bojowe? 

Gdyby  producent  pomyślał  o  wyposaŜeniu  Solisa  w  brwi,  teraz  na  pewno 

powędrowałyby one w górę. 

- Och - mruknęła Scout, widząc zamglone odbicie własnej twarzy w porysowanej 

metalowej  płycie  piersiowej  robota.  -  No  tak,  z  twojego  punktu  widzenia  to  będzie 
wyglądało trochę ina... 

Urwała  nagle,  bo  jej  uwagę  przykuły  słowa  „mistrz  Yoda”,  które  rozległy  się 

metalicznym echem z niewielkiego holoekranu nad przyciskami windy. 

-  ...to  nagranie,  wykonane  przez  instalację  obronną  na  krawędzi  systemu 

ithoriańskiego, pokazuje  wyraźnie, Ŝe napastnik zniszczył  wszystkie statki eskortujące 
mistrza Jedi z wyjątkiem jednego. Statek napastnika, zmodyfikowana  wersja słynnego 
Ŝ

aglowca hrabiego Dooku, został zidentyfikowany jako „Ostatni Zew”, zarejestrowany 

na  osławioną  piratkę  i  sabotaŜystkę  Asajj  Ventress,  która  jest  poszukiwana  na  ośmiu 
ś

wiatach w związku ze śmiercią jedenastu rycerzy Jedi. 

- Siedemnastu- warknęła Asajj, kręcąc głową. - Kto by w to uwierzył? I oni siebie 

nazywają dziennikarzami? 

Palleus  Chuff,  mocno  przywiązany  do  siedzenia  drugiego  pilota  na  pokładzie 

„Ostatniego  Zewu”,  uznał,  Ŝe  to  pytanie  retoryczne.  Nie  szkodzi.  Zwykle  był 
czarującym  towarzyszem  rozmów,  w  społeczności  aktorskiej  Coruscant  uwaŜanym  za 
bardzo  inteligentnego,  a  to  juŜ  był  sukces.  Niestety,  zarówno  knebel  w  ustach,  jak  i 
Ŝ

enująca  skłonność  do  omdleń,  która  prześladowała  go  od  chwili,  kiedy  promienie 

ś

ciągające  Ventress  pochwyciły  jego  statek,  sprawiły,  Ŝe  uprzejma  konwersacja  była 

ostatnią rzeczą, do jakiej byłby teraz zdolny. 

-  ...podczas  gdy  drugi  fragment,  przedstawiony  przez  władze  ithoriańskie, 

wyraźnie  pokazuje  pole  szczątków,  zidentyfikowane  pozytywnie  jako  pozostałości 
statku  mistrza  Yody.  Biuro  kanclerza  Palpatine’a  odmówiło  komentarzy,  dopóki  nie 
zostanie  zakończone  drobiazgowe  śledztwo  dotyczące  pułapki.  Prywatnie  jednak 
mieszkańcy  stolicy  są  w  złych  nastrojach,  poniewaŜ  Republika  musi  się  przygotować 
do  nowej  ofensywy  Konfederacji  bez  Jedi,  który  nie  tylko  był  głównym  strategiem 
wojskowym, lecz takŜe w pewnym sensie sercem i duszą tej armii. 

-  Ale  to  niesprawiedliwe!  -  wybuchła  Scout.  -  To  niemoŜliwe!  -  Spojrzała  na 

Solisa. - Musimy im powiedzieć. 

- Co powiedzieć? - spytał. 
- Hm... nic - odparła, opanowując emocje. - Powiedzieć moim przyjaciołom, o to 

mi  chodziło.  Muszą  wracać  do  pokoju  i  wszystko  powiedzieć  moim  towarzyszom. 
Natychmiast. 

- Oczywiście - zgodził się Solis. - Jesteśmy prawie na miejscu. 
 

background image

Sean Stewart 

103 

W Kiz Arkade Donni Bratz obserwował, jak jego brat Chuck gra czwartą z kolei 

partią ŚcieŜki Wojennej Wookie. 

-  Czy  teraz  moja  kolej?  -  zapytał  nieśmiało.  Próbował  powiedzieć  to  cichutko, 

Ŝ

eby nie przeszkadzać. 

-  Donni,  zamknij  się.  Jestem  w  środku  poziomu  Gozar.  -  Chuck  grał  teraz  ostro, 

wykorzystując niewiele przemieszczenia oraz wszystkie zalety, jakie mogły zaoferować 
mu jego cztery kciuki. 

Donni pomyślał, Ŝe w kwestii ŚcieŜki Wojennej Wookie Chuck jest bogiem. 
Chuck  postawił  kartoniki  Star  Fries  i  Fizzy  Bipem  obok  maszyny.  Gorsza  część 

charakteru Donniego rozwaŜała, czy nie przewrócić Fizzy Bipa, ale tak naprawdę nigdy 
by  tego  nie  zrobił.  Chuck,  jak  mamusia  zawsze  mu  powtarzała,  był  najlepszym 
starszym  bratem,  jakiego  moŜe  mieć  chłopiec.  Poza  tym,  kiedy  ostatnio  zrobił  coś 
takiego,  Chuck  przywiązał  go  do  starej  huśtawki  i  tak  długo  bujał,  aŜ  dzieciak 
zwymiotował na świeŜą tapicerkę kanapy mamusi. 

Donni  obserwował  zatem  grę  Chucka,  próbując  znaleźć  zadowolenie  w 

podziwianiu umiejętności brata, ale po poziomie Latających NoŜy i Bagna, i kiedy juŜ 
Chuck kompletnie rozwalił wszystkie Pływające Ropuchy Zagłady, Donni nie mógł się 
powstrzymać, Ŝeby nie zagadnąć: 

-  Powiedziałeś,  Ŝe  będę  mógł  sobie  zagrać  kolejkę  po  tobie.  Powiedziałeś.  A  to 

było cztery kredyty temu - dodał cicho. 

- Nie marudź, Tłuściochu. 
Antenki Donniego zwisły lekko. 
- Mamusia powiedziała, Ŝe nie wolno ci tak mnie nazywać. 
Chuck  zręcznie  wykonanym  Chwytem  ze  Skrętem  urwał  ramię  zielonemu 

Wookie. 

- Ale mamusi tu nie ma, co? 
NiezauwaŜony  przez  Chucka,  który  właśnie  był  zajęty  ostrą  walką  wręcz  z 

czwórką oszalałych Wookie, do Arkade nie całkiem pewnie wtoczył się mały robot R2. 
Jego  centralny  czujnik  wbity  był  w  Fizzy  Bipa.  Donni  z  zainteresowaniem  przyglądał 
się,  jak  mały  robot  podchodzi  do  ŚcieŜki  Wojennej  Wookie  i  wyciąga  niepewny 
mechaniczny chwytak po napój. Chwytak zamknął się, chybił, złapał znowu. 

- Hej - odezwał się Donni. 
- Zamknij się, Tłuściochu! To jeszcze nie twoja kolej! 
- Ake... - Donni urwał, gdy kopułka małego R2 obróciła się i spojrzała na niego. 

Ogarnęło  go  dziwne,  lodowate  uczucie.  A  potem,  jakby  za  sprawą  magii,  do  głowy 
przyszły mu dwie myśli, jedna po drugiej. Pierwsza była taka, Ŝe kiedy tak się dobrze 
zastanowić,  ten  cały  Chuck  to  kawał  drania  i  dobrze  mu  tak,  jeśli  jakiś  robot  R2 
ukradnie mu drinka. 

Myśl druga brzmiała: jakiego drinka? 
W  drodze  z  Arkade  mały  R2  przystanął,  kierując  się  ku  niewielkiemu 

holoekranowi obok drzwi, gdzie starannie utrzymany holowizor, prawie niedosłyszalny 
w symulowanym ogniu miotaczy, mówił: 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

104 

-  O  komentarz  do  dzisiejszych  wstrząsających  wieści  poprosimy  korespondenta 

Zorunka Brielfy’ego, który zada pytanie dnia: „Co dalej, rycerze Jedi?” 

 
Dwa dzwonki zadźwięczały łagodnie  w  szeregu turbowind  w  Szarym Korytarzu, 

dwoje drzwi po dwóch stronach foyer rozsunęło się i Scout stanęła nos w nos z robotem 
R2. 

Mały  R2  upuścił  pusty  karton  Fizzy  Bip  w  sposób,  który  uwaŜny  obserwator 

mógłby określić jako ukradkowy. Scout, przejęta nowinami, nawet nie zauwaŜyła tego 
manewru. 

Ale metalowy robot, stojący obok niej, zauwaŜył. 
Scout biegła juŜ korytarzem.  
-  Słuchajcie,  musimy  wysłać  wiadomość  do...  -  obejrzała  się  na  Solisa  -  do 

naszych przyjaciół i to czym prędzej. Nastąpiła okropna pomyłka. 

R2 wydał z siebie mało przekonujący szczebiot i potoczył się za nią, biorąc zakręt 

tak szybko, aŜ uniósł jedno kółko. 

Solis  bardzo  uwaŜnie  obserwował  małego  R2,  po  czym  bez  widocznego 

pośpiechu ruszył za nimi. 

Kilka chwil później po drugiej stronie Szarego Korytarza pojawił się Whie. Biegł i 

krzyczał coś jak opętany. 

- Słyszałeś? - zawołała Scout, waląc pięścią w drzwi numeru 524. 
- On jest na Vjunie! - wykrzyknął Whie. - Hrabia Dooku jest na Vjunie! 
 
Monada  bezpieczeństwa  zamontowana  w  korytarzu  nie  była  aŜ  tak  bacznym 

obserwatorem, aby zauwaŜyć, Ŝe uwaga ta nie była skierowana do Scout, lecz do robota 
R2. 

Solis  z  kolei  byt  naprawdę  doskonałym  obserwatorem.  MoŜe  i  nie  miał 

najnowszych nakładek do obsługi hologier, ale Los obdarzył go Ŝyciem o wiele bardziej 
urozmaiconym  aniŜeli  jego  towarzysza,  Fidelisa,  który  właśnie  dogonił  Whie.  Pod 
metalową powłoką Fidelis był nieco przytłoczony spełnieniem się dawno piastowanego 
marzenia o słuŜbie u młodego Malreaux. Solis, który nie Ŝywił szczególnych uczuć dla 
rodu Malreaux jako takiego, dla chłopaka zaś w szczególności, był bardziej zdumiony 
faktem, Ŝe taca, którą niósł Fidelis, zawierała pięć, a nie cztery drinki. 

- Mistrzu Jai! Mistrzu Jai! Proszą otworzyć, to ja! - zawołała Scout, waląc dalej w 

drzwi. - Musimy wysłać wiadomość do Świątyni! 

W  tym  momencie  wydarzenia  zaczęły  następować  po  sobie  po  prostu 

błyskawicznie.  Po  pierwsze,  drzwi  kabiny  524  uchyliły  się,  uwalniając  kłęby  pary  i 
odsłaniając  wściekłą  twarz  mistrza  Jedi  Jaia  Maruka,  odzianego  jedynie  w  ręcznik, 
chwycony po drodze z prysznica. 

- Lepiej, Ŝeby to było coś waŜnego - rzekł, mierząc zezem Scout. 
Zanim jeszcze skończył mówić, drzwi od kabiny 523 równieŜ zsunęły się w dół, a 

ze  szczeliny  wyjrzała  zatroskana  twarz  mistrzyni  Leem,  okolona  chmurą  gęstego 
czarnego dymu z kadzideł. 

- Whie? Co się dzieje? Skąd to zamieszanie? 

background image

Sean Stewart 

105 

- Właśnie się dowiedziałem, gdzie jest Doo... 
W tym momencie Whie urwał, bo nagle rozległ się głośny huk. Mała jednostka R2 

wjechała  -  pozornie  przypadkowo  -  na  Fidelisa,  a  reszta  słów  padawana  utonęła  w 
brzęku i łomocie, z jakim pięcioosobowa kolacja wylądowała na podłodze. 

W  tym  samym  momencie  monada  strzegąca  Szarego  Korytarza  stwierdziła  w 

elektrycznej ekstazie, Ŝe kłęby pary i dymu wreszcie przekroczyły poziom alarmowy na 
wbudowanych  czujnikach  dymu.  Zabłysły  światła,  a  syreny  alarmowe  rozwrzeszczały 
się z całą pasją hamowaną przez siedemdziesiąt trzy miliony cykli procesora. 

- Panno Pho - odezwał się Jai Maruk powaŜnie. - Czy pamiętasz, jaki był priorytet 

tej  podróŜy?  -  Jedną  ręką  podciągnął  ręcznik  i  posępnie  przenosił  wzrok  ze  Scout  na 
wyjący alarm, rozrzucone jedzenie i przyglądające się temu roboty. 

Scout przełknęła ślinę. 
- Tak, mist... ojcze. 
- Więc co to było? 
Whie i Scout spojrzeli po sobie z przeraŜeniem, zanim odpowiedzieli chórem: 
- Nie wychylać się... 
 
Ś

ciśle prywatna konsola na pokładzie „Ostatniego Zewu” zabrzęczała. 

- Tak? 
Robot. 
-  Mam  informację,  której  uzyskaniem  moŜesz  być  zainteresowana  -  powiedział 

obcy robot. 

- Nie sądzę - odparła Asajj. 
- Wiem, gdzie jest Yoda. Ten prawdziwy.  
Asajj usiadła prosto. 
- Co masz na myśli? Nie oglądałeś wiadomości? Yoda nie... 
-  Mogę  w  tej  chwili  przerwać  łączność  -  odparł  robot.  Był  nieoznakowany  i 

niepomalowany, a w jego spokojnym głosie brzmiało całkowite przekonanie. 

- Nie! - ostro zawołała Asajj. 
- Przyznajesz, Ŝe jesteś zainteresowana? 
- Mogę być. 
-  Czy  twoje  zainteresowanie  rozciąga  się  na  siedemset  trzydzieści  cztery  tysiące 

dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć kredytów Republiki? 

- Dziwaczna suma.  
Robot wzruszył ramionami. 
- Moje tabele zdrady są bardzo precyzyjnie skalkulowane.  
Asajj zastanowiła się przez chwilę. 
- Sądzę, Ŝe moŜemy ubić interes. 
Po  wynegocjowaniu  warunków  i  rozłączeniu  się,  Asajj  ustawiła  kurs  na  port 

kosmiczny  Phindar.  Po  chwili  zastanowienia  skopiowała  wizerunek  robota  z  konsoli 
komunikatora  i  poprosiła  komputer  o  dokładne  sprawdzenie,  szukając  odpowiednika. 
Wyszukiwanie  takie  trwało  dość  długo,  biorąc  pod  uwagę  zwłokę  w  transmisji 
pomiędzy jej obecną pozycją a HoloNetem, więc przekąsiła coś szybko i zaaplikowała 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

106 

ampułkę  adrenaliny  swemu  więźniowi,  którego  tendencja  do  spazmów  i  omdleń 
stawała się irytująca. 

Konsola  komunikacyjna  odchrząknęła  grzecznie,  aby  zaanonsować  zakończenie 

poszukiwań. 

-  Znaleziono  odpowiednik  -  oznajmiła,  wyświetlając  ilustrację  z  powaŜnego 

Przewodnika  po  Robotach  Republik  Petersona,  tom  VII,  Era  Wielkiej  Ekspansji 
Korporacyjnej

LEGENDARNY 

ROBOT 

KAMERDYNER 

TYPU 

TAC-SPEC, 

WYPRODUKOWANY  KOSZTEM  OGROMNYCH  NAKŁADÓW  W  KRÓTKIEJ 
SERII 

PRODUKCYJNEJ. 

WIĘKSZOŚĆ 

EKSPERTÓW 

UWAśA 

KAMERDYNERÓW 

ZA 

NAJGROŹNIEJSZE 

HISTORII 

SZTUCZNE 

JEDNOSTKI  OCHRONY  OSOBISTEJ.  ŁĄCZĄ  FANATYCZNĄ  LOJALNOŚĆ  ZE 
WSPÓŁCZYNNIKIEM  SKUTECZNOŚCI  ZABÓJSTW  ZNACZNIE  WYśSZYM 
NIś MISTRZOWIE MORDÓW W DZISIEJSZYCH CZASACH. 

Asajj odeszła od konsoli z bardzo zafrasowaną miną. 

 

background image

Sean Stewart 

107 

R O Z D Z I A Ł  

7

 

Jai Maruk sypiał lekko i przy pierwszym cichym szeleście natychmiast się budził. 

Rękę  miał  zawsze  gotową  do  chwycenia  za  miecz  świetlny  schowany  pod  pryczą. 
Spojrzał  poprzez  Moc,  przeszukując  pokój;  dziewczyna  Esterhazy  spała  jak  kłoda  i 
lekko pochrapywała. Przez ściany Jai wyczuwał łagodny Ŝar, niczym drzemiący ogień, 
mistrza Yody, który spał teraz obok, w kabinie 522, bo zwolniła się dwa dni temu. 

Kolejny  szelest.  Jai  Maruk  rozluźnił  się.  To  nie  Ŝaden  intruz,  po  prostu  Whie 

ubierał  się  cicho.  Jai  czuł  go  poprzez  Moc  w  drugim  końcu  pokoju,  jego  nerwy  były 
napięte jak struny trójharfy. 

No cóŜ, nic nowego, pomyślał Jai. Pierwsza podróŜ chłopca w kosmosie, pierwszy 

wyjazd  poza  Świątynię  Jedi  -  a  Ŝadne  z  wyzwań,  jakie  napotkał,  nie  miało  nic 
wspólnego  z  tym,  czego  go  uczono.  Uczniowie  zawsze  sądzili,  Ŝe  Ŝycie  rycerza  Jedi 
jest  jednym  pasmem  zwycięskich  pojedynków  na  miecze  świetlne  i  negocjacji 
dyplomatycznych  na  wysokim  poziomie,  poniewaŜ  do  tego  właśnie  byli 
przygotowywani. 

Na  Ŝadnej  lekcji  nie  uczono,  co  zrobić,  gdy  wpadniesz  na  słuŜącego,  który 

twierdzi, Ŝe jesteś dawno zaginionym księciem z Vjuna. 

Kiedy  ekipy  sprzątaczy  zrobiły  juŜ  porządek  w  Szarym  Korytarzu,  on  i  Maks 

Leem  spotkali  się  z  Fidelisem,  robotem,  który  twierdził,  Ŝe  słuŜy  ludzkiej  rodzinie 
Whie, oraz z jego partnerem, Solisem. Przynajmniej Jai uwaŜał, Ŝe byli partnerami; nie 
wiedział,  czy  padawani  zdawali  sobie  sprawą,  iŜ  mała  wycieczka  Scout  do  biura 
płatnika  statku  była  jedynie  wybiegiem,  aby  Fidelis  mógł  spokojnie  dotrzeć  do  Whie. 
W  sumie  wszystko  to  było  dość  zagmatwane,  nic  dziwnego,  Ŝe  chłopiec  wydawał  się 
roztargniony. 

Jai  Ŝywił  gorącą  nadzieję,  Ŝe  robot  zechce  przekazać  im  informacje  na  temat 

Dooku i jego planów, ale okazało się, Ŝe wszystko, co wie, to głównie pogłoski. Nie był 
na Vjunie od dziesięciu lat. 

Jednak  opis  Château  Malreaux,  jaki  Jai  otrzymał  od  robota,  pasował  do  tego,  co 

sam zauwaŜył w czasie swojej krótkiej rozmowy ze znienawidzonym wygnańcem Jedi, 
hrabią  Dooku,  oraz  tą  nędzną  suką,  Asajj  Ventress.  Jai  poprosił  Fidelisa  o  rozkład 
pomieszczeń  zamku  i  opis  otaczającego  go  terenu,  aby  mogli  przygotować  sobie  plan 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

108 

ucieczki,  gdyby  negocjacje  Yody  się  nie  powiodły.  Niestety,  robot  zignorował  go 
zupełnie,  gdyŜ  przyjmował  rozkazy  jedynie  od  Whie.  Z  pewnością  wiedział,  Ŝe  Jai  i 
Maks  są  Jedi  -  tyle  Ŝe  tego  określenia  chętnie  uŜywałby  wymiennie  ze  słowami 
„kidnaper” lub „sekciarz”. 

Była to jedna z rzeczy, o których w Świątyni Jedi właściwie nigdy się nie mówiło: 

ilu ludzi, nawet w Republice, odnosiło się do Jedi z nieufnością lub wręcz przeraŜeniem 
i wrogością. Uczucia te pogłębiły się z wybuchem Wojen Klonów, do tego stopnia, Ŝe 
Jai nie  lubił jeździć na  misje w poszukiwaniu  nowych Jedi. Wiedział, Ŝe dzieci,  które 
znaleźli,  miały  prowadzić  Ŝycie  lepsze,  bogatsze  i  bardziej  uŜyteczne,  lecz  szepty 
„porywacz  dzieci”  sprawiały  mu  przykrość,  podobnie  jak  zrozpaczone  spojrzenia 
rodziców, którym zabierano potomstwo. Mniej bólu, za to więcej przykrości sprawiały 
mu  spojrzenia  innego  gatunku  rodziców  -  tych,  którzy  z  radością  pozbywali  się 
dodatkowej gęby do wyŜywienia. 

Nie moŜna było na to patrzeć, nie zastanawiając się, jakich się miało rodziców. 
A teraz słowa „tajna policja Palpatine’a” powtarzała się w szeptach coraz częściej. 

Nawet w ustach Jedi, którzy opuścili juŜ szeregi zakonu. 

Choć jednak Jai boleśnie odczuwał objawy lęku i nieufności zamiast wdzięczności 

i  nadziei,  zdąŜył  się  juŜ  do  tego  przyzwyczaić.  Maks  Leem,  która  rzadko  opuszczała 
Ś

wiątynię, a zwłaszcza młodzi padawani byli jednak wstrząśnięci, widząc, jak mieszane 

uczucia budzą Jedi wśród zwykłych ludzi. 

A oprócz tego, jeśli chodzi o Whie, wchodziła jeszcze w grę ta dziewczyna. 
Tallisibeth  bvła  przebojowa,  inteligentna  i  ładna  na  swój  atletyczny  sposób,  lecz 

słaba  Mocą.  Jai  pomyślał,  Ŝe  trudno  sobie  wyobrazić  bardziej  niszczycielską 
kombinację.  Prawdopodobnie  mistrz  Yoda  miał  powody,  aby  ją  ze  sobą  ciągnąć,  ale 
jakiś  silniejszy  padawan  o  mniej  wyraźnej  osobowości  z  pewnością  wiele  spraw  by 
ułatwił.  Po  pierwsze,  Whie  nie  odrywał  od  niej  wzroku.  To  oczywiście  normalne, 
trzynastolatek prawie  siłą  umieszczony  w pobliŜu ładnej dziewczyny powinien się tak 
zachowywać,  ale  naprawdę,  nie  ułatwiało  to  koncentracji  pozostałym.  Wydawało  się, 
Ŝ

e Scout nie dostrzega wlepionych w nią oczu chłopca. Sądząc jednak z pobłaŜliwego 

uśmieszku, jaki ostatnio często gościł na twarzy mistrzyni Leem, Whie z pewnością nie 
zwiódł  swojej  opiekunki.  W  Świątyni  Jedi  śmiechom  i  Ŝartom  nie  byłoby  końca  -  co 
roku cielęca miłość zbierała swoje Ŝniwo docinków - lecz tutaj, tuŜ przed konfrontacją 
z hrabią Dooku, było to kolejne źródło problemów, którego Jai sobie nie Ŝyczył.  

A przecieŜ polubił tę dziewczynę. 
Nie  chciał,  Ŝeby  do  tego  doszło,  szczerze  mówiąc.  Wojna  szalała  w  najlepsze, 

Ŝ

ycie  Jedi  znajdowało  się  w  niebezpieczeństwie  o  wiele  częściej  niŜ  kiedykolwiek  w 

czasie Wojny Sithów. Dziewczyna taka jak Scout - Enwandung Esterhazy, skarcił się w 
myśli,  nie  pozwalaj  sobie  na  poufałe  uŜywanie  przydomków,  Jai  -  zginie,  nim  minie 
rok. I to teŜ będzie bolało. A on juŜ nie chciał cierpieć. Whie cichutko  wśliznął się  w 
szatę. Drzwi pokoju zsunęły się prawie do samej podłogi, ukazując mroczny korytarz. 
Ś

wiatła  wysiadły,  kiedy  zadziałał  alarm,  a  choć  serwis  usunął  ogromnie 

podekscytowaną monadę ochrony, nikt nie pomyślał o naprawie oświetlenia. 

Jai obserwował, jak chłopiec wychodzi, starannie zasuwając za sobą drzwi. 

background image

Sean Stewart 

109 

Mistrz  załoŜyłby  się  o  dziesięć  kredytów,  Ŝe  dzieciak  wybiera  się  do  siłowni. 

Pamiętał,  jak  sam  o  północy  trenował,  aby  usunąć  z  głowy  myśli  o  pewnej 
dziewczynie...  kto  to  był?  Aha,  rudowłosa  przyjaciółka  Jang  Li-Li.  Miała  na  imię 
Politrix. Zginęła w zasadzce dwa miesiące po Geonosis. Granat plazmowy. 

Pamiętał  rudą  kaskadę  włosów  i  te  loczki  na  ramionach.  Ich  zapach...  Pewnego 

dnia, a ćwiczyli wtedy w sali treningowej, ona przygwoździła go do maty i śmiała się, a 
jej włosy opadły mu na twarz.  

Nie ma jej. 
Jai  poczuł,  Ŝe  łza  spływa  mu  po  policzku,  ale  nie  otarł  jej.  Smutek  równieŜ  był 

częścią  Ŝycia  i  nie  wolno  było  go  negować.  Obserwował  go  ze  swego  najgłębszego, 
spokojnego ja. Tyle smutku. Tylu jego przyjaciół z dzieciństwa juŜ zginęło. 

Teraz  będzie  jeszcze  trudniej,  czuć  smutek  i  nie  poddawać  się  jego  sile.  Co  to 

kiedyś powiedział mistrz Yoda? „Zbyt długi smutek zamienia serce w kamień”. 

Dlatego  starał  się  nie  polubić  Scout  zanadto,  a  jednocześnie  czuł,  jak 

instynktownie  ją  popycha,  chce,  by  była  coraz  silniejsza,  szybsza,  skuteczniejsza, 
poniewaŜ to będzie jej potrzebne. Na  wszystkie  gwiazdy,  była bardzo dzielna  -  nawet 
on musiał to przyznać. Ale dzielność to nie wszystko. On teŜ był dzielny, stając przed 
Dooku i Asajj Ventress. A jednak nie uchroniło go to przed klęską. 

Jai westchnął głęboko, z irytacją. To tyle, jeśli chodzi o jego powagę i spokój Jedi. 
Jeszcze  przez  chwilę  leŜał  w  mroku,  po  czym  porzucił  wszelką  nadzieję  na 

zaśnięcie, narzucił szatę (o wiele ciszej niŜ się to udało Whie) i poszedł za chłopcem w 
głąb statku, pozostawiając za plecami dziwnie wzruszające, dziewczęce pochrapywanie 
Scout. 

Tak jak przewidywał, znalazł chłopca w siłowni. Whie właśnie przechodził przez 

ś

cieŜkę  walki  wręcz  Rozbitej  Bramy  -  przerzut,  skok,  uderzenie,  rzut.  Był  dobry. 

Lepszy niŜ dobry, był jak rtęć, pozwalając Mocy wznosić się i opadać w rytm własnych 
gestów:  wysoki  skok,  przewrót,  po  czym  za  chwilę  upadek,  jak  grom,  w  ostatnim 
uderzeniu.  Kiedy  stopy  chłopca  dotknęły  podłoŜa,  mata  pękła,  rozsiewając  wokół 
fontanny pianki. 

- Doskonale - cicho pochwalił Jai. 
Whie  obejrzał  się,  przekoziołkował  i  przyjął  pozycję  bojową,  z  otwartymi  i 

szeroko rozpostartymi ramionami, obejmując nimi Moc jak łańcuch błyskawic. 

- Czego chcesz? 
Jai zamrugał zdumiony. 
- Czy tak się mówi do mistrza, padawanie? 
Whie spojrzał na niego. Pierś unosiła mu się w cięŜkim oddechu. 
- Padawanie! 
- Czy zabiłbyś drugiego Jedi? - zapytał nagle Whie. - Gdybyś uwaŜał, Ŝe przeszedł 

na Ciemną Stronę? 

- Tak. 
- Tak po prostu? Nie powinniśmy być niczym rodzina? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

110 

-  Właśnie  dlatego  Ŝe  był  rodziną  -  odparł  Jai  Maruk.  -  Jedi,  który  przeszedł  na 

Ciemną Stronę, nie jest zwykłym przestępcą, Whie. Jego umiejętności i zdolności dają 
mu wielką moc czynienia zła. 

- Nie dałbyś mu szansy na poprawę? 
-  Chłopcze,  kiedy  padniesz  juŜ  ofiarą  Ciemnej  Strony,  nigdy  cię  nie  wypuści  ze 

swoich szponów. - Jai przekrzywił głowę. - Mam nadzieję, padawanie, Ŝe nie pomyliłeś 
chwilowej słabości z całkowitym przejściem na Ciemną Stronę. Wszyscy mamy pewne 
słabostki... 

- Nawet mistrz Yoda? 
- Nawet mistrz Yoda! A przynajmniej sam tak twierdzi. Nie wiem, co to jest, ale 

powiedziałbym,  Ŝe  na  przykład  kiedy  mistrz  Yoda  jest  głodny,  jego  humor  nie 
poprawia się. - Jai skrzywił się lekko. - Moje humory teŜ czasem wymykają mi się spod 
kontroli. MoŜna powiedzieć, Ŝe jestem pamiętliwy i skłonny do gniewu. Jestem teŜ zbyt 
szybki  w  oskarŜaniu  i  zbyt  powolny  w  przebaczaniu.  Zdarzało  mi  się  walczyć  w 
gniewie. - I dodał powoli, bez szczególnego akcentu: - Zdarzało mi się teŜ czuć coś do 
kobiet.  To  naturalne.  Ale  choć  Ciemna  Strona  czerpie  siłę  z  takich  uczuć,  samo  ich 
posiadanie jeszcze nie znaczy, Ŝe wybrałeś złą ścieŜkę. Rozumiesz? Dopiero decyzja o 
dominacji, zmiaŜdŜeniu, czerpanie sił ze słabości innej istoty sygnalizuje, Ŝe zwracasz 
się ku Ciemnej Stronie. Ciemność i jasność to nie uczucie, to wybór. 

Gniewna  energia  zaczęła  powoli  opuszczać  ciało  Whie.  Znikło  napięcie  w 

ramionach, a ręce opadły do boków. 

-  Zawsze  myślałem,  Ŝe  jestem  dobrym  człowiekiem  -  rzekł  cicho  chłopiec.  - 

Nigdy  nie  widziałem  powodu,  Ŝeby...  kraść  jedzenie  z  kuchni.  Albo  ściągać  na 
egzaminie. Byłem dobry - powtórzył z bólem. - Myślałem, Ŝe to to samo, co cnota. 

-  Zdumiewające,  jak  łatwo  nam  przychodzi  stawianie  oporu  pokusom  innych 

osób, prawda? - Jai rzucił z goryczą. 

Poczuł  nagle  niewytłumaczalny  przypływ  litości  dla  młodzieńca;  z  jednej  strony 

empatia, z drugiej wyrozumiałość dla samego siebie, jakie pamiętał z czasów, gdy był 
w  jego  wieku:  spięty,  zawsze  wściekły  i  nawet  tego  nieświadom.  Udając  dobrego 
chłopca  przez  całe  Ŝycie,  młody  człowiek  u  progu  dorosłości  zaczyna  dokonywać 
wyborów - takich samych, jakie stoją przed kaŜdym synem sklepikarza, a cóŜ dopiero 
przed przyszłym rycerzem Jedi. 

- Nie martw się - rzekł Jai. - Zawsze są mistrz Yoda i mistrzyni Leem. Oni znają 

cię  lepiej  niŜ  ty  sam  siebie.  Wiem  o  tobie  parę  rzeczy,  młody  Whie.  śycie  na  tym 
ś

wiecie nigdy nie bywa łatwe, ale wszyscy wciąŜ widzimy w tobie kogoś, kogo ty sam 

w sobie widziałeś do tej pory: wspaniałego młodzieńca, który pewnego dnia stanie się 
ś

wietnym  rycerzem  Jedi.  Dokonuj  swoich  wyborów,  padawanie.  Nie  wszystkie  będą 

właściwe, ale większość z pewnością tak, a Ŝaden z twoich mistrzów nie obawia się, Ŝe 
mógłbyś kiedyś przejść na Ciemną Stronę.  

Twarz chłopca rozjaśniła się nieśmiałym promykiem nadziei. 
- Dziękuję - rzekł. 
-  Wrócisz  teraz  do  łóŜka?  Chyba  jeszcze  nie  wszystkie  sny  wyśniłeś  sobie  tej 

nocy. 

background image

Sean Stewart 

111 

Bardzo nieszczęśliwy dobór słów. Twarz Whie pomroczniała znowu. 
- N-nie -  wyjąkał. - Sądzę, Ŝe nie zasnę i tak. Dziękuję. - Wyregulował  maszynę 

do podnoszenia cięŜarów,  którą ktoś przestawił  na ciało z płetwami.  -  A co ze Scout? 
Czy sądzisz, Ŝe ona mogłaby kiedykolwiek przejść na Ciemną Stronę? 

Jai pokręcił głową. 
- Wybacz, Ŝe to wyraŜę  w  ten sposób, ale jej nie było tak łatwo jak tobie, Whie. 

Ona  Ŝyła  ze  swoimi  pokusami  od  lat:  z  potrzebą oszukiwania,  zaglądania  przez  ramię 
innym  dzieciakom,  zmawiania  się  przeciwko  lepszym  uczniom,  Ŝeby  samej  wypaść 
lepiej. MoŜe nie gra zgodnie z normalnymi zasadami, ale całą swoją duszę poświęciła 
honorowemu Ŝyciu pomimo swoich ograniczeń. Jak długo pozostanie w zakonie, nic jej 
nie  będzie.  Gdyby  miała  zostać  wydalona,  moŜe  gorycz  sprowadziłaby  ją  na  Ciemną 
Stronę. Gdyby poczuła, Ŝe ją zdradziliśmy... 

- Ja teŜ tak sądziłem - odparł Whie. - Zawsze myślałem, Ŝe zostanie skierowana do 

oddziałów  rolniczych,  ale  teraz  rozumiem,  dlaczego  tak  się  nie  stało.  Nie  tylko 
mistrzowi  Yodzie  było  jej  Ŝal.  Ona  juŜ  przeszła  tę  próbę,  którą  my  wszyscy  musimy 
przechodzić w obliczu tej straszliwej wojny. 

- Scout powiedziała mi wczoraj, Ŝe bardzo ją irytuje, kiedy jakiś smarkacz jest tak 

mądry - powiedział Jai. - Zaczynam rozumieć, o co jej chodziło. 

Whie  prychnął  i  usadowił  się  w  maszynie,  wypychając  sztangę  bardzo  mocno 

przez  pierwszych  dziesięć  powtórzeń.  Nie  było  sensu  uŜywać  Mocy  do  podnoszenia 
cięŜaru,  chodziło  o  ciało,  o  ogień  w  nogach,  o  coraz  głębszy  oddech,  komórki 
krzyczące  o  dodatkowy  tlen.  Dobrze  było  tak  przeciwstawić  Ŝywe  mięśnie  metalowi. 
Prawdę  mówiąc,  miał  jeszcze  jeden  sen,  znacznie  gorszy  od  tego  z  Asajj  Ventress, 
najgorszy ze wszystkich, jakie miał do tej pory. 

Wyciskaj tę sztangę, nie myśl o tym. Nie myśl. 
Jak  tylko  jednak  odłoŜył  sztangę,  aby  odpocząć  pomiędzy  kolejnymi  seriami, 

obrazy ze snu powróciły. 

- Mistrzu Maruk? - odezwał się, kiedy Jai odwrócił się, by wyjść z sali. 
- Tak? 
- Czy boisz się śmierci? 
- To chyba jedyna rzecz, którą się nie przejmuję - odparł Jedi. - Moim zadaniem 

jest Ŝyć z honorem, bronić Republiki, chronić jej ludzi, dbać o mój statek, moją broń i 
mojego  padawana.  Moja  śmierć  -  rzekł  z  lekkim  uśmiechem  -  jest  problemem  kogoś 
innego, nie moim. 

 
Port  kosmiczny  Phindar,  Brama  do  Zewnętrznych  RubieŜy.  Phindianie,  znani  w 

całej galaktyce ze złośliwości, byli  wysocy,  szczupli i  wyglądali ponuro. śółte oczy z 
czerwonymi Ŝyłkami, zbyt długie ramiona, przez co  wlekli bagaŜe za sobą, zamiast je 
nieść. W zatłoczonej stacji kosmicznej jakiś handlarz sprzedawał im kule dmuchanego 
chleba  i  stymkafę  w  bukłakach  do  wyciskania,  zamiast  w  filiŜankach.  Nawet 
oczyszczone  powietrze  stacji  pachniało  inaczej.  Bezbarwny,  syntetyczny  głos,  który 
płynął  z  głośników,  cedził  słowa  ze  specyficznym,  sarkastycznym  akcentem,  co 
sprawiało,  Ŝe  sposób  mówienia  turystów  z  Coruscant  zdawał  się  oschły  i  prawie 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

112 

opryskliwy.  „Jeśli  chcecie,  aby  wasze  roboty  zostały  przejęte  i  przeszukane,  proszę 
bardzo, pozwólcie, aby same włóczyły się po stacji”. 

-  Słyszałeś?  -  zapytała  Scout,  delikatnie  stukając  paznokciami  w  obudowę  R2.  - 

To bądź grzeczny. 

Z wnętrza obudowy dał się słyszeć stłumiony, pełen buntu pomruk. 
Stali  w  kolejce  oczekujących  do  kasy,  aby  kupić  bilety  potrzebne  do  odbycia 

kolejnego  etapu  podróŜy,  ze  stacji  Joran  na  sam  Vjun,  tym  razem  jako  rodzina 
Coryksów. 

- W interesach czy dla przyjemności? - zapytał urzędnik, kiedy Jai Maruk znalazł 

się na czele kolejki. 

- Głównie dla przyjemności. 
- Na Vjun? - odparł urzędnik. - Jasne, jasne. 
-  Mam  nadzieję  -  dodał  Jai  Maruk  z  dobrze  udanym  wahaniem.  -  Jestem 

chemikiem  wodnym  i  zawsze  chciałem  zbadać  te  słynne  kwaśne  deszcze.  Dzieciaki 
jadą ze mną tak sobie, pobawić się na plaŜy i te rzeczy... 

-  Rany,  ale  będzie  zabawa  -  rzekł  urzędnik,  mierząc  Scout  wzrokiem.  -  Jej  i  tak 

zapewne  nie  zaszkodzi  na  wygląd.  Właśnie,  widzę  tylko  jedno  dziecko.  Jestem  ślepy 
czy nie umiem liczyć? 

- Syn poszedł skorzystać z... hm... przybytku - odparł Jai. - Ale mam tu jego kartę 

ID. 

Urzędnik  wziął  do  ręki  ich  dokumenty.  Była  to  dobra  robota,  najlepsze  z 

fałszywek, jakie mogli dostarczyć Jedi, lecz Scout poczuła, jak serce jej zamiera, kiedy 
ze zmarszczonym brwiami przerzucał stosik. 

„Jeśli  chcecie,  aby  wasze  roboty  zostały  przejęte  i  przeszukane,  proszę  bardzo, 

pozwólcie, aby same włóczyły się po stacji”. 

- Wszystko w porządku - podpowiedział Jai. 
- Rany, wiesz, aŜ mi ulŜyło - odparł urzędnik, oddając mu kartę. - Proszę postawić 

robota na wadze obok toreb. 

Scout  dosłownie  podskoczyła,  kiedy  ktoś  dotknął  jej  ramienia,  Obejrzała  się  i 

stanęła  nos  w  nos  z  podniszczonym  robotem,  którego  spotkała  juŜ  na  „Rozsądnej 
Wątpliwości”. 

- Odrapany! 
Robot wyprostował się lekko. 
- To znaczy Solis - poprawiła się Scout. - Opuściłeś pracę? 
- W pewnym sensie. Właściwie zastanawiałem się, czy nie mogłaby mi pani oddać 

pewnej  przysługi.  -  Robot  wskazał  palcem  na  stoisko  spoŜywcze  w  dalszej  części 
terminalu, tuŜ  nad ich  głowami.  -  Mam się tam  spotkać z  przyjacielem. To tylko pięć 
minut, a zdaje się, Ŝe Gildia Kupiecka zaatakowała port kosmiczny DuŜej Piasty jakieś 
dwa  dni  temu  i  teraz  Phindianie  bardzo  powaŜnie  traktują  kwestie  bezpieczeństwa.  - 
Scout  spojrzała  pytająco.  Widać  było,  Ŝe  nie  rozumie,  o  co  mu  chodzi.  -  Nie  chcę 
znajdować się na terenie portu jako „robot bez opieki” - wyjaśnił. 

- Och! -jęknęła Scout. - No tak, o tym nie pomyślałam. 

background image

Sean Stewart 

113 

-  Phindar,  między  innymi,  znany  jest  równieŜ  z  posiadania  BPWI...  Biura 

Przestępstw  Własności  Inteligentnej,  zajmującego  się  zbieraniem  i  sprzedaŜą 
myślących artefaktów, takich jak ja. A Ŝe wolałbym raczej nie zostać ujęty i sprzedany, 
zastanawiałem się, czy mogłabyś mnie odprowadzić na to spotkanie? 

Jai Maruk zajęty był  wstawianiem oburzonego  R2 na  wagę przy  kasie biletowej, 

ale Scout udało się ściągnąć na siebie spojrzenie trojga oczu Maks Leem. 

-  Idź  -  powiedziała  Granka.  -  To  będzie  dla  ciebie  dobry  uczynek  na  dziś.  I 

przyprowadź brata, jeśli go gdzieś znajdziesz po drodze. 

Solis skłonił się. 
- Będę ogromnie wdzięczny. 
Ruszyli  szybkim  marszem,  przeciskając  się  przez  tłoczny  terminal.  Scout 

prześlizgiwała się pomiędzy grupkami Phindian, robot deptał jej po piętach. 

- Jesteś tym samym modelem, co robot, który twierdzi, Ŝe jest słuŜącym Whie?  
- Masz dobry wzrok. 
- Czy ty nie, poczekaj. Czy robot moŜe się obrazić? 
- Zazwyczaj nie - odparł Solis ostroŜnie. 
- Mhm. 
- Ale spróbuj. 
-  No  cóŜ,  zastanawiałam  się  po  prostu,  czy  moŜe  zostałeś...  eee...  zezłomowany 

przez właściciela i dlatego właśnie nie masz na sobie lśniącej farby i tak dalej... Takie 
rzeczy budzą we mnie niezdrową ciekawość - ciągnęła pospiesznie. - Za to juŜ omal raz 
nie zostałam wysłana... wyrzucona ze szkoły - dokończyła szybko. 

- Nie zostałem zezłomowany. Choć moŜna powiedzieć, Ŝe straciłem pracę. - Solis 

wskazał na schody - Tędy. Obaj, Fidelis i ja, zostaliśmy zbudowani jako kamerdynerzy. 

- Wytworny robot wytwornego dŜentelmena - wyrecytowała Scout ze śmiechem. - 

Whie powiedział nam o tym. 

-  Właśnie.  Początkowo  byliśmy  zaprogramowani  na  wykonywanie  szerokiego 

zakresu obowiązków... domowych. Producenci inteligentnych przedmiotów szybko się 
przekonali,  Ŝe  jeśli  ktoś  uŜywa  takiego  modelu,  wyposaŜonego  w  szeroki  wachlarz 
umiejętności  i  zdolności,  a  potem  wyśle  go  w  świat  w  roli  wymagającej  pewnego 
przewidywania i inicjatywy... jeśli pozwoli  mu Ŝyć... przedmiot ten  ma zdumiewającą 
tendencję  do  rozwijania  własnej  osobowości  i  własnych  opinii.  W  naszym  przypadku 
podstawą  oprogramowania  była  lojalność...  lojalność  wzglądem  nabywcy,  i  cecha  ta 
była podłączona na stałe. 

-  Ale  okazało  się,  Ŝe  bez  wzajemności  -  odparła  Scout.  -  Z  tego  rozumiem,  Ŝe 

rodzina cię opuściła. 

-  W  pewnym  sensie  -  odparł  Solis,  docierając  na  szczyt  schodów.  -  Zostali 

wymordowani. 

Scout nie wiedziała, co powiedzieć. 
-  To  była  taka  wojna.  śołnierze  wdarli  się  do  domu.  Moja  rodzina  zamierzała 

skorzystać  z  tajnego  przejścia  na  zewnątrz.  Pani  posłała  mnie  do  sejfu  po  biŜuterią 
rodzinną.  Powiedziałem,  Ŝe  według  mnie  powinienem  zostać  i  osłaniać  ich  ucieczkę. 
Pani  nazwała  mnie  idiotą  i  włączyła  obejście  podstawowej  funkcji.  Poszedłem  po 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

114 

klejnoty.  Ale  rodzinę  ktoś  zdradził,  tajne  przejście  przestało  być  tajne.  śołnierze 
dogonili ich i rozstrzelali, zanim wróciłem. Kiedy dotarłem na miejsce, wszyscy juŜ nie 
Ŝ

yli. Rzuciłem klejnoty na trupy i odszedłem. 

Wysoki,  chitynowy  obcy  nieokreślonej  płci  wpadł  na  Scout,  która  zdała  sobie 

sprawę, Ŝe stoi nieruchomo na schodach, jakby ją zamurowało. 

-  Wielkie  gwiazdy  -  wymamrotała.  -  Co  się  stało  z  Ŝołnierzami?  Tymi,  którzy 

zabili twoją rodzinę? 

- Nie pamiętam - odparł Solis bezbarwnym głosem. 
Jasne, Ŝe nie, pomyślała Scout. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak naprawdę 

potoczyła  się  dalsza  część  tej  historii.  Ruszyli  znowu,  kierując  się  w  stronę  baru,  a 
Scout przyłapała się na analizowaniu wyŜłobień i zadrapań na metalowym ciele robota. 
Myślała,  ile  z  nich  zawdzięcza  swoje  istnienie  normalnemu  zuŜyciu,  a  ile  pochodzi  z 
miotaczy, wyrzutni grotów czy wibroostrzy. 

- Fidelis wciąŜ ma rodzinę, ale poza tym chyba jesteście dość podobni. 
- Wcale nie. Moja rodzina została wymordowana prawie dwieście standardowych 

lat  temu.  Gdybyś  miała  siostrę  bliźniaczkę...  a  moŜe  tak  być,  przecieŜ  wiesz...jak 
bardzo według ciebie Ŝycie mogłoby zacząć róŜnić się od twojego w ciągu na przykład 
dziesięciu lat? 

- Dwieście? - Scout wybałuszyła oczy. - To ile ty masz lat? 
-  Jestem  młodszy  od  twojego  robota  -  odparł  Solis,  wpatrując  się  w  nią 

nieprzyjemnie przenikliwie. Scout zrozumiała aluzję i ogarnęło ją zakłopotanie. 

Podeszli  do  niewielkiego  kręgu  stolików  w  okolicach  stoiska.  Whie,  który 

teoretycznie  miał  być  w  odświeŜalni,  siedział  z  Fidelisem  przy  jednym  ze  stolików. 
Chłopiec ze spuszczoną głową słuchał uwaŜnie słów robota. 

- Hej, a co ty tu robisz? - zawołała Scout. 
Whie obejrzał się z wyraźnie zawstydzoną miną. 
- Nie twoja sprawa - burknął. - Rozmawiam, to chyba dozwolone, co? 
-  Nie  moja  sprawa?  Czy  ja  to  naprawdę  usłyszałam  z  ust  Świętego  Whie?  Z 

pewnością  to  moja  sprawa,  kiedy  widzę,  jak  zadajesz  się  z  obcymi,  i  do  tego  jeszcze 
kłamiesz.  A  moŜe  juŜ  zapomniałeś,  kto  jest  twoją  prawdziwą  rodziną?  -  wycedziła 
przez  zęby,  ruchem  głowy  wskazując  terminal  na  dole,  gdzie  Jai  pracowicie  odliczał 
kredyty za bilety na Vjun. 

-  Z  mojego  miejsca  odnoszę  wraŜenie,  Ŝe  zadajesz  się  z  obcymi  dokładnie  tak 

samo jak ja - odparł Whie, opanowując się. 

Było  to  jednak  dziwne  opanowanie:  wciąŜ  pełne  gniewu  i  gotowości  do  obrony. 

Scout zazwyczaj łatwo się obraŜała, ale w tej całej sytuacji było coś tak dziwnego, Ŝe 
nie mogła spokojnie skupić się na własnej złości. 

- Co się z tobą dzisiaj dzieje? - zapytała szczerze zaskoczona. - Przez cały dzień 

jesteś  jakiś  dziwny.  Nie  chciałam  ci  dokuczyć...  szczerze  mówiąc,  nie  wiedziałam,  Ŝe 
tobie w ogóle moŜna dokuczyć. Co się dzieje? 

- Spóźniłeś się - rzekł Fidelis do Solisa. 
Niepomalowany robot wzruszył ramionami. Spóźniłeś się? - zdziwiła się w duchu 

Scout. Ciekawe, na co? 

background image

Sean Stewart 

115 

Na  teren  stoiska  wkroczył  niewielki  oddział  uzbrojonych  Phindian  w  niebiesko-

białych  mundurach.  W  dłoniach  mieli  miotacze,  a  na  twarzach  posępne  miny. 
Dowódca, Phindianin o twardych rysach i oznakach rangi na ramionach, był jedynym, 
którego karabin swobodnie zwisał na plecach. 

-  Proszę  o  zachowanie  całkowitego  spokoju  -  zwrócił  się  do  klientów.  -  Jestem 

major Quecks, BPWI Portu Kosmicznego Phindar. Otrzymaliśmy raport o niezmiernie 
niebezpiecznym  robocie,  który  miałby  się  tu  znajdować.  -  Spojrzał  na  Fidelisa.  - 
Producent, model oraz numer serii, proszę. 

- Paniczu? - odezwał się Fidelis, spoglądając na Whie.  
Whie zachichotał. 
- Jesteś właścicielem tego robota? - ostro zapytał dowódca. 
- Tak - odparł Fidelis. 
- Nie - zaprzeczył Whie. - Co się dzieje, kim jesteście? 
-  Biuro  Przestępstw  Własności  Inteligentnej,  oddział  taktyczny  -  odparł  Solis.  - 

Mają  przepisowe  miotacze  i  erasery  sieci  neutralnych.  -  Uwaga  oddziału  taktycznego 
momentalnie skierowała się na zniszczonego, odartego z farby robota. 

- On jest ze mną - oburzyła się Scout. 
-  To  się  jeszcze  zobaczy.  Czy  którekolwiek  z  was  ma  przy  sobie  broń?  -  major 

Quecks zwrócił się do Whie. 

Nie  patrz  na  mnie,  pomyślała  Scout,  wiedząc,  Ŝe  ma  zamiar  to  zrobić.  Nie 

rozglądaj się, po prostu kłam. 

Whie spojrzał na nią. 
- Scout? 
- Mam nadzieję, Ŝe sprawdziłeś swoje działko laserowe, braciszku? 
-  Podoba  mi  się  twoje  poczucie  humoru  -  zauwaŜył  Quecks.  -  My  w  ochronie 

uwielbiamy Ŝarty na temat działek laserowych, wypowiadane przez smarkatych obcych 
podróŜujących z niebezpiecznymi robotami. To nasza ulubiona rozrywka. 

ś

ołnierze  mocniej  ścisnęli  swoje  miotacze.  Scout  spojrzała  majorowi  w  oczy  i 

przywołała Moc najlepiej, jak umiała. 

- Nie, nie mamy przy sobie Ŝadnej broni, majorze. Prawda, Whie? 
Oczy Whie rozszerzyły się i chłopak poszedł za jej przykładem. 
-  Nie,  panie.  Jesteśmy  dziećmi  -  wyjaśnił  i  nawet  Scout,  która  doskonale 

wiedziała, gdzie pod płaszczem ma schowany miecz świetlny, odniosła wraŜenie, Ŝe to 
absurd,  Ŝeby  dorosły  człowiek  tak  bezczelnie  napastował  niewinne  dzieci.  Ośmiu 
Ŝ

ołnierzy za jego plecami widocznie było tego samego zdania, bo opuścili broń. 

Phindianin  uspokoił  się  nieco.  Miał  tak  długie  ramiona,  Ŝe  zwisające  mu  wzdłuŜ 

ciała ręce prawie zahaczały o kostki. 

-  Dobrze  zatem.  Pozostańcie  przy  stoliku  z  robotami,  aŜ  usłyszycie  sygnał 

odwołania alarmu. 

Fidelis przechylił głowę na bok, jakby czegoś nasłuchiwał. Solis uczynił to samo 

w sekundę później. 

- Co? - spytała niecierpliwie Scout. - Co się dzieje? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

116 

-  Zabezpieczenie  portu  kosmicznego  jest  tak  skonstruowane  -  zauwaŜył  Solis  - 

aby pasaŜerowie nie byli w stanie kontaktować się z personelem statku. - Teraz nawet 
Scout mogła usłyszeć odległą strzelaninę i wyczuć zapach ozonu w powietrzu. - Ale nie 
na odwrót - dokończył robot. 

W korytarzu prowadzącym do bramki w oślepiającej plamie metalu i nowoczesnej 

ceramiki pojawił się oddział robotów bojowych, przeciął linię zabezpieczeń i rozwinął 
pełny  szyk  bojowy,  prezentując  cały  arsenał  ostrzy,  miotaczy,  wyrzutni  strzałek  oraz 
typów  broni,  których  Scout  nawet  nie  znała.  Same  roboty  były  mniej  więcej  o  metr 
wyŜsze  od  człowieka,  zbudowane  jak  kanciaste  egzoszkielety,  a  ich  wąskie  niczym 
ostrze  topora  oblicza  były  lekko  cofnięte  w  stosunku  do  reszty  ciała.  Fluorescencyjne 
lampy odbijały się w kaŜdej niemal powierzchni ich powłoki. 

Grupa  speszonych  Phindian  i  podróŜnych  przejeŜdŜających  tylko  przez  port 

kosmiczny stała nieruchomo przez dłuŜszą chwilę, osłupiałym wzrokiem wpatrując się 
w śmiercionośny sprzęt, który nagle im zaprezentowano. 

- Popatrzcie - zauwaŜył Solis. - Włączyli wykrywacze metalu.  
I wówczas rozpętało się piekło. 
 
Jai  Maruk  i  mistrzyni  Leon  dobyli  mieczy.  Jak  świetliste  klingi,  gotowe  były 

odbić  kaŜdy  strzał  robotów  bojowych.  To  tyle  jeśli  chodzi  o  przebranie,  pomyślał  Jai 
Maruk. 

-  Bez  paniki!  -  ryknął,  wkładając  w  swój  głos  tyle  Mocy,  aby  zabrzmiał  on  jak 

ostateczny rozkaz. 

W  tej  chwili  cywile  mogli  być  dla  siebie  nawzajem  równie  niebezpieczni,  jak 

roboty bojowe. Ciekawe, po co właściwie zjawił się tu ten komitet powitalny. Sprawka 
Dooku czy zwykły pech? 

- Proszę spokojnie kierować się do wyjść. 
PrzeraŜony  tłum,  utrzymywany  w  pozornym  spokoju  czystą  siłą  jego  woli,  z 

pochylonymi  głowami,  niczym  stado  pajęczych  ropuch  pospiesznie  skierował  się  do 
bocznych chodników głównej galerii, znikając w sklepikach bezcłowych, chowając się 
do wind lub tłocząc w odświeŜalniach. 

Sześć  robotów  bojowych  kopniakami  odrzuciło  na  boki  ciała  ofiar  i  stanęło  tak, 

aby wziąć Jaia i mistrzyni Leem w krzyŜowy ogień. 

- Czy to superroboty bojowe Ohma D’un? - zapytała. 
Jai Maruk pokręcił głową. 
-  To  roboty-mordercy  Konfederacji  -  ryknął  tak,  Ŝeby  wszyscy  go  słyszeli. 

Rozpoznał  je  z  raportu  Anakina  Skywalkera  z  jego  misji  na  Jabiim.  Przeciwnicy 
Anakina  mieli  dość  charakterystyczne  uzbrojenie,  zazwyczaj  jeden  ręczny  miotacz  i 
wspomaganie na ramieniu. Ta ekipa miała znacznie  więcej broni, poza wbudowanymi 
miotaczami  rozpoznał  kilka  wyrzutni  strzałek,  granaty  soniczne,  dwa  miotacze 
płomieni,  a  nawet  dwie  wielkie,  puste  w  środku  rury,  które,  jak  przypuszczał,  były 
prototypami generatorów promieni ściągających. 

Uzbrojenie  pod  konkretne  zadanie.  Wygląda  to  mniej  więcej  tak,  pomyślał 

posępnie Jai, jakby te roboty bojowe wyposaŜono specjalnie do polowania na Jedi. 

background image

Sean Stewart 

117 

Dwa  roboty  podniosły  i  włączyły  coś,  co  wyglądało  jak  rozkładane  anteny.  W 

czaszce  Jaia  eksplodował  nagle  głośny,  przeraŜająco  głośny  dźwięk.  Z  pękającymi  z 
bólu bębenkami upadł na kolana. Dźwięk był tak ogłuszający, Ŝe powalił nawet małego 
R2.  Napór  fal  dźwiękowych  uderzył  Jaia  w  twarz  jak  Ŝelazna  pięść.  Maks  Leem 
upuściła  miecz  i  otworzyła  szeroko  usta  -  prawdopodobnie  krzyczała,  ale  Jai  tego  nie 
słyszał. Podejrzewał, Ŝe jeszcze długo niczego nie usłyszy. 

Skoncentruj się, nakazał sobie. 
Nie  mógł  myśleć.  Głowa  pękała  mu  na  części,  kości  czaszki  grzechotały  jak 

tłuczona  porcelana.  Broń  soniczna  działająca  na  przenikliwych  falach  dźwiękowych  - 
słyszał o niej, lecz nic go nie mogło przygotować do jej uŜycia. 

Poczuł coś mokrego na szyi: krew. Z uszu ciekła mu krew. 
Skoncentruj się. 
Pomiędzy  nim  a  Maks  Leem  przemknęła  nagle  z  trzaskiem  smuga  energii,  a 

taktyczny promień ściągający wyrzucił R2 w górę jak puszkę z wyrzutni na strzelnicy. 
Promień ustabilizował się po chwili i postawił robota na podłodze, uwięzionego w jego 
uchwycie jak w elektromagnetycznym imadle. 

Roboty wiedziały, Ŝe mistrz Yoda tam jest. 
Polowały na niego. 
Stojąca  obok  Jaia  Maks  Leem  uniosła  dłoń.  Wykrzywione  w  skupieniu  wargi 

odsłaniały  długie,  wąskie  zęby.  Miecz  wskoczył  jej  do  ręki.  Jednym  ruchem  ścięła 
zwieńczenie  jednego  z  małych  słupków,  które  podtrzymywały  taśmy  rozdzielające 
kolejki.  Kawałek  metalu  poszybował  w  powietrzu.  Gran  chwyciła  go  wolną  ręką  i 
rzuciła.  Uderzył  z  całym  rozpędem  w  jedną  z  czasz  emitujących  przenikliwe  fale 
dźwiękowe. Czasza eksplodowała w snopie iskier. 

Jai nie potrafiłby powiedzieć, czy druga  nadal  wydawała z siebie jakieś dźwięki. 

Chyba przepalił się bezpiecznik chroniący część jego mózgu odpowiedzialną za słuch. 
Wszystko  działo  się  szybko,  ale  bezgłośnie.  Wreszcie  wraŜenie  grzechotania  w  jego 
czaszce  ustało,  a  on  zdołał  odnaleźć  w  niej  nieruchomy  punkt,  niczym  spokojne  oko 
cyklonu.  Całe  Ŝycie  treningu  wzięło  górę  i  juŜ  po  chwili  biegł,  skakał,  obracał  się  w 
powietrzu  przecinanym  chmurami  strzałek,  które  otworzyły  na  jego  ciele  setki  ran. 
Wszystko  odbywało  się  w  krystalicznej  ciszy,  jakby  poza  grubym  arkuszem 
transpastali. Dziwnie bezosobowa była ta ostatnia bitwa jego Ŝycia. 

 
Terminal stanowił pandemonium krzyków i wrzasków. Tłum, widząc, jak Jai pada 

na  kolana  z  uszami  broczącymi  krwią,  stracił  nagle  orientację.  Ludzie  zaczęli 
bezmyślnie czołgać się po podłodze niczym mermyny uciekające z płonącego gniazda. 

Na  drugim  poziomie,  obok  stoiska  z  Ŝywnością,  Scout  oderwała  wzrok  od  tego 

szaleństwa i zaczęła myśleć. 

-  Hej,  majorze!  -  zawołała  do  dowódcy  BPWI.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe  tam  na  dole 

właśnie działa Bardzo Niebezpieczna Inteligentna Własność! Zacznijcie strzelać! 

ś

ołnierze spojrzeli niepewnie na niezdecydowanego majora Quecksa. Jeden z nich 

podniósł  karabin  i  wycelował  w  dół,  w  kierunku  głównej  części  terminalu.  Robot 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

118 

Konfederacji spojrzał w górę i juŜ po chwili Ŝołnierz leŜał na ziemi z krwawą dziurą w 
miejscu, gdzie do niedawna miał twarz. Major Quecks popatrzył na ciało. 

-  No  właśnie  -  rzekł  niepewnie.  Wyjął  eraser  sieci  neutralnych  i  gestem  drŜącej 

dłoni  objął  Solisa  i  Fidelisa.  -  Zabierzcie  te  roboty  i  ukryjcie  się,  dopóki  nie  nadejdą 
posiłki. 

- To całkiem niezły pomysł - rzekł Solis. - No, moŜe nie do końca. 
Krótki,  niewyobraŜalnie  szybki  ruch,  niczym  strzał  z  samopowtarzalnego 

miotacza - i nagle major stwierdził, Ŝe w połamanych palcach prawej dłoni nie trzyma 
juŜ erasera, który wygodnie spoczywa w dłoni Solisa. 

- Chcesz Ŝyć? - zapytał robot. 
- T-t-ak! 
-  Ja  teŜ  -  odparł  robot  i  zmiął  w  dłoni  eraser  jak  kartkę  papieru.  Zrobił  to 

błyskawicznie, jakby eraser znalazł się nagle pod stopą transportera PT-PT. 

ś

ołnierze BPWI rozpierzchli się w jednej chwili. 

 
Druga  grupa  robotów-morderców  skierowała  się  chodnikiem  prowadzącym  z 

terminalu do doków. Powitało ich wycie kilku syren i feeria migających świateł, kiedy 
czwórkami maszerowały w strefie detektorów metalu. Za nimi szła smukła, łysa kobieta 
o wytatuowanej czaszce. Uśmiechała się. Nie był to miły uśmiech. 

 
Osiemnaście  robotów-morderców  -  pełny  oddział,  bo  tylu  „Ostatni  Zew”  mógł 

pomieścić  na  pokładzie  -  podzielił  się  teraz  na  cztery  oddzielne  grupy.  Piąć  robotów 
wdało  się  w  bliskie  starcie  z  dwójką  Jedi;  tylko  ten,  którego  zastrzelił  Jai,  leŜał  na 
podłodze jak sterta dymiącego złomu. Dwa obsługiwały taktyczny promień ściągający, 
trzymający jednostkę R2 w bezpiecznej odległości od reszty, dwa kolejne zaś podeszły 
dość  blisko,  aby  granaty  soniczne  wylądowały  tuŜ  obok  małego  robota.  Granaty 
eksplodowały przetaczającą się powoli, morderczą wibracją, od której pod kółkami R2 
zadygotała podłoga, a on sam zagrzechotał wszystkimi nitami. 

Ventress  czuła,  Ŝe  akcja  całkowicie  odbiega  od  jej  oczekiwań.  Zasadniczo 

wolałaby  pojmać  starego  Jedi  w  pojedynku  -  ona  przeciwko  niemu,  Asajj  Yentress  i 
mistrz Yoda, miecz przeciwko mieczowi. Lecz Dooku, elegancki i obdarzony głębokim 
poczuciem  estetyki,  nigdy  nie  mieszał  dobrego  smaku  ze  skutecznością  i  nigdy  nie 
przedkładał piękna stylu nad konkretne rezultaty. Celem była śmierć Yody i jeśli nawet 
miała  ona  być  brudna  i  brutalna,  a  moŜe  teŜ  niedbale  zaaranŜowana,  znacznie  gorsze 
byłoby pozostawienie go przy Ŝyciu. 

Co nie oznaczało, Ŝe następny etap zadania będzie przyjemniejszy. Asajj nie była 

mazgajem,  ale  nie  podobało  jej  się  to,  co  granaty  soniczne  mogły  zrobić  z  drobnym, 
starym  ciałem  zamkniętym  w  stalowej  puszce.  Jeśli  oczywiście  mały  kaleka  przeŜył 
niezręczne  prowadzenie  go  promieniem  ściągającym.  Ale  trzeba  to  było  zrobić.  Asajj 
podeszła  do  R2,  osłaniana  przez  straŜnika,  wyjęła  oba  miecze  świetlne,  zamaszystym 
gestem rozcięła metalową powłokę. Pojemnik rozpadł się powoli na kawałki jak płatki 
kwiatu unoszące się na wietrze. 

background image

Sean Stewart 

119 

Był  to  wspaniały,  dramatyczny  moment;  cały  efekt  wszakŜe  zniweczył  fakt,  Ŝe 

pojemnik okazał się pusty. 

Asajj zamrugała. W miejscu, gdzie powinno było znajdować się dno, ział kolisty 

otwór. Yoda wyciął sobie właz ewakuacyjny w podłodze i zeskoczył na ciemny parking 
statków piętro niŜej. 

Ventress  warknęła  jak  piaskowa  pantera,  której  nie  udało  się  polowanie. 

Poszerzyła  otwór  wycięty  przez  Yodę,  aby  mógł  się  w  nim  zmieścić  równieŜ  robot-
morderca. 

- Złaź na dół - poleciła. 
Pierwszy z jej robotów posłusznie zeskoczył w dół i znikł z pola widzenia. 
Rozległ się głuchy odgłos. 
A potem błysk. 
Krótka fontanna iskier wystrzeliła z otworu, a potem słychać było juŜ tylko brzęk i 

łomot. 

Cisza. 
-  Robot-morderca  A  Siedem  Siedem,  zgłoś  się  -  mechanicznym  głosem  odezwał 

się dowódca robotów. 

Po  krótkiej  chwili  głowa  A77  wyskoczyła  przez  otwór,  z  brzękiem  uderzyła  w 

podłogę terminalu i potoczyła się powoli. 

Asajj spojrzała na nią z niesmakiem i kopnięciem posłała w głąb holu. Odetchnęła 

głęboko. 

- Chyba jednak trzeba będzie wyciąć większy otwór. 
 
Czas  dla  Maks  Leem  płynął  coraz  wolniej.  Krwawiła  z  tuzinów  drobnych 

skaleczeń,  zadanych  przez  strzałki,  Ŝadna  rana  jednak  nie  była  powaŜna.  Cały  czas 
musiała się oganiać od ostrych jak brzytwa blaszek, aby nie stracić wzroku, a i tak kilka 
jeszcze zdołało zahaczyć ją przy następnych salwach. Teraz stała się ruchomym celem, 
no i nie oszałamiały jej juŜ przenikliwe fale dźwiękowe. Wyrzutnie strzałek okazały się 
doskonale dobraną bronią - nie dawało się odparować ich wszystkich naraz, trudno teŜ 
było im uciec. Same blaszki były raczej lekkie, więc roboty nie musiały się obawiać, Ŝe 
same  się  postrzelą.  Małe  brzytwy  odbijały  się  od  transpastalowych  egzoszkieletów, 
pozostawiając  najwyŜej  drobne  rysy.  Dla  Ŝywego  ciała  stanowiły  znacznie  większe 
niebezpieczeństwo.  Wkrótce,  jeśli  Maks  nie  będzie  miała  szczęścia,  seria  blaszek 
przetnie jej ścięgno w kostce lub kolanie i wtedy sytuacja naprawdę się pogorszy. 

A  mistrzyni  była  coraz  bardziej  zmęczona.  I  teraz,  w  tej  krystalicznej  jasności 

bitwy zrozumiała, Ŝe jej nienawiść do  wojny pochodzi z podświadomego oporu przed 
samą  ideą  walki.  Trenowała,  oczywiście.  Ale  nie  dość.  Za  mało  jak  na  ten  nowy 
scenariusz, w którym Jedi nie są juŜ straŜnikami pokoju; kiedy musieli zrezygnować ze 
swojego prawdziwego powołania i stać się czymś w rodzaju najemników. 

Wywinęła  wysokie,  potrójne  salto,  przyjmując  na  bok  część  kolejnego  roju 

strzałek.  Jej  miecz  świetlny  był  niczym  piorun.  Miała  ochotę  ściąć  głowę  jednemu  z 
robotów, który właśnie się nawinął, ale nie było na to czasu. Obcięła mu tylko ramię i 
chwyciła je w przelocie, lądując na ziemi. Przetoczyła się, przyciskając metalowe ramię 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

120 

do  siebie,  zerwała  się  na  nogi,  strzelając  z  wciąŜ  trzymanego  przez  nie  miotacza.  Jej 
dłoń  zaciskała  się  na  metalowych  palcach  robota  jak  na  spuście.  Jeden  strzał,  drugi, 
trzeci  w  plecy  robota,  który  strzelał  do  Jaia  Maruka.  KaŜdy  impuls  diamentowego 
ś

wiatła uderzał w to samo miejsce między łopatkami, aŜ jego zbroja eksplodowała.  

Z ust i oczu robota buchnął ogień, jak krew. 
W  samym  środku  tego  kataklizmu  Jai  wydawał  się  gniewny  i  szczęśliwy, 

nareszcie  w  swoim  Ŝywiole,  jakby  urodził  się  do  walki,  a  ten  moment  przyniósł  mu 
długo oczekiwane spełnienie. 

Twarz pokrywała mu krew, ale uśmiechnął się do Maks Leem i ciął mieczem po 

kolejnym  pancerzu.  Maks  chciałaby  odczuwać  taką  radość.  Odrobina  bitewnego 
szaleństwa pomogłaby jej zapewne, ale niestety, jej umysł ukształtowany był inaczej. Z 
całych  sił  starała  się  zachować  spokój Jedi,  lecz  smutek  coraz  bardziej  wzbierał  w  jej 
duszy, przesączając się przez setki drobnych ranek i plamiąc szaty. 

Kolejna chmara strzałek zaskoczyła ją od tyłu i Maks Leem opadła na kolano. 
 
- Chodźcie! - krzyczała Scout. - Musimy im pomóc! 
PołoŜyła dłonie na barierce galerii wychodzącej na główny terminal i juŜ chciała 

skoczyć,  lecz  na  szczęście  ciało  reagowało  szybciej  niŜ  głowa  i  nie  miało  ochoty  na 
upadek z ośmiu metrów. Obejrzała się na Whie. 

-  Ty  moŜesz  skoczyć  stąd...  tobie  się  uda.  Ja  biegnę  schodami...  zresztą  lepiej 

będzie, jeśli nadejdziemy z dwóch kierunków. Solis, idziesz ze mną. 

- Nie - rzekł robot.  
Scout obejrzała się na niego. 
- Co? 
- To nie moja walka - wzruszył ramionami robot. 
- Ale oni tam umierają! 
-  To  zwierzęta  umierają.  Wy  umieracie  -  wyjaśnił.  -  Maszyny  mogą  działać  tak 

długo, jak długo są utrzymywane w dobrym stanie. Na dłuŜszą metę moje Ŝycie pewnie 
niewiele  znaczy,  ale  pracowałem,  kombinowałem,  rozrabiałem  i  oszukiwałem  przez 
czterysta  standardowych  lat,  Ŝeby  je  zachować.  Przywiązałem  się  do  własnej 
egzystencji  i  nie  zaryzykuję  jej  dla  czegoś  tak  bezsensownego,  jak  opóźnienie  i  tak 
nieuchronnego końca jakiegoś zwierzęcia. 

Wyraz oburzenia, jaki pojawił się na twarzy Scout, przerodził się w pogardę. 
- Jeśli taka jest twoja koncepcja na temat Ŝycia, to droga wolna. 
Fidelis aŜ zadrŜał na znak całkowitej aprobaty dla jej słów. 
-  UwaŜasz,  Ŝe  brak  podstawowych  wartości?  CóŜ,  w  kaŜdej  serii  produkcyjnej 

znajdzie się ktoś taki. 

Scout oszczędziła sobie komentarza i biegiem rzuciła się do schodów. 
Za  jej plecami  Whie  połoŜył  dłoń  na  poręczy,  obserwując,  co  się  dzieje  na  dole, 

aby wybrać najwłaściwsze miejsce do lądowania. W kierunku schodów przedzierały się 
cztery nowe roboty. Jeśli walka dojdzie i do nich, to tym lepiej. Będzie mógł przebiec 
po  poręczy,  skoczyć  i  spaść  za  tylną  dwójką.  Miał  nadzieję,  Ŝe  taki  manewr  pozwoli 
Scout uszkodzić nieco parę z przodu. 

background image

Sean Stewart 

121 

Nagle na jego nadgarstku zacisnęła się stalowa dłoń. Spojrzał w dół. Ręka Fidelisa 

przygwaŜdŜała go do barierki tak skutecznie, jakby był do niej przyspawany. 

- Co robisz? 
- To niebezpieczne. 
- Ale... 
-  Nie  po  to  czekałem  przed  Świątynią  Jedi  przez  dziesięć  lat,  Ŝebyś  teraz 

zmarnował  swoje  Ŝycie  w  bezsensownej  obronie  pary  Jedi,  która  juŜ  i  tak  jest  na 
straconej  pozycji  -  oznajmił  robot,  jakby  tłumaczył  coś  małemu  dziecku.  -  Jeśli  nie 
dopadną ich roboty, załatwi Asajj Ventress. 

-  Jesteś  szalony!  -  Whie  sięgnął  po  miecz  świetlny,  ale  robot  natychmiast 

unieruchomił mu w Ŝelaznym uścisku równieŜ i drugą rękę. 

- Nie, paniczu. Tylko rozsądny.  
Whie usłyszał krzyk Scout: 
- Biegnę, mistrzu Maruk! 
W  chwilę  potem  zbiegła  ze  schodów  po  cztery  stopnie,  z  płonącym  w  dłoni 

mieczem świetlnym. Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę, Ŝe ma przed sobą roboty-
morderców? 

-  Słuchaj  -  syknął.  -  Jeśli  jestem  twoim  panem,  masz  wypełniać  moje  rozkazy, 

prawda? 

- No właśnie - ucieszył się Fidelis. - Wreszcie do czegoś dochodzimy! Przyznajesz 

zatem, Ŝe jesteś moim panem? 

- Tak, tak, co tylko zechcesz, ale teraz musisz mnie puścić! 
-  To  juŜ  lepiej  -  zgodnie  odparł  robot.  -  Muszę  jednak  panu  powiedzieć,  panie, 

jako  pański  doradca,  co  jest  sprawą  nie  do  przecenienia  w  przypadku  wytwornego 
przedmiotu  naleŜącego  do  wytwornego  właściciela...  Ŝe  udział  w  tym  starciu  nie  jest 
działaniem, które bym zalecał. Szanse są doprawdy małe. Praktycznie Ŝadne. 

Scout znalazła się pośrodku platformy pomiędzy dwoma ciągami schodów, gdzie 

czekały  juŜ  na  nią  cztery  hojnie  uzbrojone  roboty-mordercy.  Były  tylko  o  dziesięć 
metrów  od  niej  i  zbliŜały  się  bardzo  szybko.  Zahamowała  i  obejrzała  się  w 
poszukiwaniu Whie. Napotkała jego spojrzenie i stwierdziła, Ŝe chłopiec  wciąŜ  stoi  w 
bezpiecznym  miejscu.  Wlepiła  w  niego  oczy  z  mieszaniną  zdziwienia,  gniewu  i 
rodzącego się lęku. 

Whie  wiedział,  Ŝe  jeśli  dziewczyna  zginie,  jej  widok  będzie  prześladował  go  w 

kaŜdej sekundzie Ŝycia aŜ do śmierci. 

Scout  i  roboty  mierzyły  się  wzrokiem  przez  trzy  długie  uderzenia  serca.  Potem 

dziewczyna  odwróciła  się  i  pobiegła  z  powrotem  na  górę,  uchylając  się  i  odskakując 
przed świszczącymi w ślad za nią smugami z miotaczy. 

- Proszę mi wybaczyć - mówił właśnie Fidelis - lecz uwaŜam doradzanie panu za 

część moich obowiązków. 

- Puszczaj mnie! - wrzasnął Whie. 
Fidelis zawahał się, rozdarty między poczuciem obowiązku a posłuszeństwem. 
- Ja bym nie puścił - powiedział Solis cicho. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

122 

Lecz  ten  moment  niezdecydowania  wystarczył.  Whie  uŜył  Mocy,  aby  podwaŜyć 

palce robota, skoczył w górą i pobiegł po poręczy w kierunku schodów. 

- Idę, Scout! 
Dziewczyna  obejrzała  się,  na  ułamek  sekundy  tracąc  koncentrację.  Strzał  z 

miotacza trafił ją w głowę i Scout cięŜko upadła na schody. 

 

background image

Sean Stewart 

123 

R O Z D Z I A Ł  

Dok portu kosmicznego Phindar stanowiło jego mroczne dno. Wielkie jednostki - 

transportery handlowe, promy pasaŜerskie, okręty  wojskowe - wisiały w przestrzeni, a 
komunikację  z  portem  miały  zapewnioną  dzięki  wysuwanym  chodnikom.  Mniejsze 
stateczki, jednoosobowe skoczki  międzysystermowe i luksusowe jachty do trzydziestu 
pasaŜerów  przechodziły  przez  ziejące  szczęki  śluzy  do  doku,  który  znajdował  się  we 
właściwym  wnętrzu  portu.  Po  usadowieniu  się  z  brzękiem  na  wzmocnionej  płycie 
lądowiska  czekały  na  odtworzenie  atmosfery  i  ciśnienia,  po  czym  roboty-piloci 
parkowały  je  zgodnie  z  planowanym  kierunkiem  lotów.  Asajj  Ventress,  która 
potrzebowała miejsca dogodnego do ucieczki, zrezygnowała z obsługi w doku. Do tego 
stopnia,  Ŝe  z  personelu  pozostała  tylko  garść  śrubek,  podkładek,  złomu  i  spalonego 
smaru. 

Kamery ochrony zwisały z sufitu jak Ŝywe gałki oczne - Ŝałosne, dymiące festony 

kabli z końcówkami ze stopionego szkła na końcach. Gdyby jeszcze działały, ujrzałyby 
zmierzające w tamtą stronę dwie dość interesujące postacie. 

Z jednej strony, zwinnie  wymijając zaparkowane statki, zdąŜał  mistrz Yoda, a  w 

oczach tliło mu się niebezpiecznie zielone bojowe światełko. 

Ten drugi Yoda wydostał się właśnie z kabiny „Ostatniego Zewu” i teraz schodził 

po drabince, zmęczony, posiniaczony, brudny i odwodniony. Kostki i przeguby  wciąŜ 
miał skrępowane, a jedno z uszu odkleiło się i smutno zwisało z boku głowy, zwijając 
się i rozwijając spazmatycznie. 

Pierwszy Yoda podniósł miecz świetlny i w jego blasku przyjrzał się sfatygowanej 

parodii samego siebie. 

- ZuŜyty nieco się stałem, jak widzę. 
- Na wszystkie gwiazdy - wychrypiał Palleus Chuff, - To naprawdę ja, to znaczy 

ty! 

Gdzieś  w  oddali  pojawił  się  nagle  rozbłysk,  a  potem  seria  pojedynczych, 

wyraźnych  łomotów:  to  cztery  roboty-mordercy  zeskoczyły  z  ośmiometrowej 
wysokości głównego terminalu na pokład doku. 

- Teraz dwóch nas tu jest - mruknął Yoda. - Zero wkrótce będzie, jeśli szybko się 

nie ruszymy. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

124 

Poruszył dłonią i ku wielkiemu zdumieniu Palleusa Chuffa taśma oblepiająca mu 

nadgarstki  i  kostki  zaczęła  się  sama  rozwijać.  Krzyknął,  kiedy  paski  oderwały  się 
raptownie, zabierając ze sobą część owłosienia. 

- Szczypać moŜe - zauwaŜył Yoda. 
Metalowe kroki w ciemności były coraz bliŜej. 
- To Ventress! - poinformował Chuff. - Przybyła tu, Ŝeby cię zabić. Wzięła mnie 

do niewoli, myśląc, Ŝe ja to ty, ale jakoś się dowiedziała, Ŝe tutaj jesteście. Wybrała się 
po  oryginał.  Ale  w  jednym  się  przeliczyła  -  dodał  triumfalnie.  -  Pozostawiła  mnie 
samego na statku. Nie myślała, Ŝe mogę jej zaszkodzić, o nie! Co tam Chuff, aktorzyna! 
A ja zaprogramowałem jej paskudny statek na samozniszczenie! 

Strzał z miotacza rozświetlił mrok jak błyskawica. Yoda odparował go. 
- Samozniszczenie? 
-  Tak!  Zrobiłem  to  samo  w  Jedi!...  akt  trzeci,  scena  druga,  kiedy  uciekałeś 

Tholianom...  -  Chuff  urwał.  -  MoŜe  powinieneś  jednak  wyłączyć  ten  miecz?  AŜ  się 
prosi, Ŝeby do niego strzelać... 

Yoda  uŜył  Mocy,  Ŝeby  unieść  ich  wysoko  w  powietrze,  na  drugą  stronę 

„Ostatniego Zewu”. Deszcz strzałek zastukał w burtę statku. 

- Ustawiłeś go na wybuch? - upewnił się Yoda. 
- Tak... ustawiłem licznik, Ŝeby włączył hiper... - Palleus Chuff urwał. - ChociaŜ, 

wiesz  co?  W  Jedi!  statki  przebywają  zazwyczaj  w  otwartej  przestrzeni  i  zawsze  masz 
pod ręką kapsułę ratunkową. Myślisz, Ŝe jeśli ustawiłem silniki „Ostatniego Zewu” na 
odpalenie  i  losowy  skok  w  nadprzestrzeń  z  wnętrza  portu  kosmicznego,  to  moŜe  być 
ź

le? 

W pulsującym świetle ciągłego ognia z miotaczy trudno było dokładnie odczytać 

wyraz twarzy  mistrza, ale Chuff,  który  miesiącami  uwaŜnie studiował nagrania Yody, 
pomyślał, Ŝe pomarszczone oblicze starego Jedi wygląda na nieco... skwaszone. 

 
Whie skoczył z poręczy balkonu z głośnym okrzykiem, mając nadzieję, Ŝe w ten 

sposób  odwróci  uwagę  robota-mordercy,  kierującego  wyrzutnię  strzałek  na  Scout. 
Robot  odwrócił  się,  wyrzutnia  ryknęła  gardłowo  i  w  kierunku  Whie  poleciała  chmara 
ostrych  jak  brzytwy  blaszek.  Okręcił  się  w  powietrzu,  uŜywając  Mocy,  aby  odbić 
strumień  w  sufit.  Sztuczna  grawitacja  stacji  wynosiła  jedynie  0,69  g,  co  sprawiało,  Ŝe 
ruchy  chłopca  wydawały  się  pełne  wdzięku.  Zeskoczył,  wirując,  trzymany  w  ręku 
miecz  lśnił  jak  plama  gniewnego,  zielonego  światła.  Cztery  roboty  na  schodach 
rozdzieliły  się  -  dwa  zeskoczyły  w  dół,  pod  nogi  Whie,  pozostałe  dwa  rzuciły  się  w 
kierunku Scout. Jeden sięgnął do jej kostki z zamiarem zmiaŜdŜenia jej stalową dłonią, 
ale jedno dotknięcie błękitnej smugi ostrza oddzieliło metalową dłoń u nadgarstka. 

Robot  podniósł  kikut  kończyny.  Z  przekładni  i  przewodów  sypały  się  snopy 

iskier, Scout rzuciła się naprzód, próbując przebić grubą blachę pancerza na piersi, ale 
robot  odwrócił  się  bokiem  i  ostrze  przemknęło  obok,  nie  czyniąc  mu  szkody. 
Zamachnął  się  na  dziewczynę  -  tak  potęŜny  cios  z  pewnością  pozbawiłby  jej  głowę, 
gdyby  dłoń  robota  znajdowała  się  na  swoim  miejscu.  Kikut  tylko  mignął  obok  jej 
twarzy, sycząc i plując iskrami. 

background image

Sean Stewart 

125 

Lata szkolenia u śelaznej Ręki odniosły skutek. Scout bez wahania rzuciła miecz, 

chwyciła  przelatujący  obok  jej  twarzy  kikut,  przyciągnęła  do  siebie  i  zakręciła  w 
kierunku  schodów,  wykorzystując  własny  rozpęd  robota,  Ŝeby  przerzucić  go  przez 
barierkę. Przez chwilę wydawał się zawieszony w powietrzu, po czym z hukiem spadł 
sześć metrów niŜej. 

- Dobry rzut - usłyszała za sobą metaliczny głos. Scout obejrzała się w tej samej 

chwili, kiedy drugi robot zacisnął jej metaliczną dłoń wokół gardła. 

 
Zdyszana  Maks  Leem  leŜała  na  podłodze  terminalu,  krwawiąc  z  dziesiątków 

skaleczeń.  Jej  miecz  świetlny  leŜał  tam,  gdzie  go  upuściła,  kiedy  ostatnia  chmura 
strzałek zmieniła jej prawą rękę w siekaninę. 

Z  sześciu  robotów-morderców,  które  wysłano  do  pojmania  jej  i  Jaia  Maruka, 

pozostały dwa. 

PodróŜując  incognito  przez  port  kosmiczny,  oboje  z  Jaiem  nie  mieli  przy  sobie 

broni  palnej.  Ich  przeciwnicy  wykorzystali  to  w  pełni.  Głupie  roboty  bojowe 
atakowałyby  ich  na  oślep  wszelką  dostępną  bronią,  roboty-mordercy  jednak,  znacznie 
inteligentniejsze,  trzymały  się  poza  ich  zasięgiem.  Strzelały  z  duŜej  odległości,  same 
zaś chowały się za pobladłymi śmiertelnie kasjerami i straŜnikami ochrony, którym nie 
udało się  w porę uciec. Dobre oprogramowanie albo dobre przygotowanie taktyczne... 
albo jedno i drugie. 

Robot,  którego  strzał  ostatecznie  powalił  Leem,  odrzucił  od  siebie  pilota 

wahadłowca,  którego  wykorzystywał  jako  osłonę,  i  podszedł  prawie  na  pięć  metrów. 
Nie  bliŜej,  naturalnie.  Krew  ściekała  na  troje  oczu  Granki,  kiedy  rozglądała  się  za 
swoim  mieczem.  Nie  wiedziała,  czy  jest  sens  ściągać  go  ku  sobie  Mocą.  Musiałaby 
uŜyć ręki, a bezlitosny robot i tak pozostałby daleko, czekając nie wiadomo na co. 

- Zostaniesz zdemontowana - ostrzegł robot, podnosząc miotacz. 
- Wiem - odparła Maks. - Ale nie przez ciebie. 
UŜyła  Mocy,  aby  wykonać  dwa  krótkie  manewry.  Pierwszy,  trudniejszy,  polegał 

na  zgięciu  lufy  jego  miotacza.  Wymagało  to  wielkiego  wysiłku,  ale  kiedy  metal  juŜ 
uległ, wciśnięcie spustu i przytrzymanie go w tej pozycji było dziecinną zabawką. 

Miotacz wypalił, urywając robotowi ramię i rzucając nim o podłoŜe. 
Wtedy  Maks  Leem  uŜyła  podobnej  sztuczki  z  miotaczem  duŜego  kalibru 

wbudowanym w drugie ramię. Ten eksplodował jak mała bomba, rozrywając robotowi 
pierś. Krople rozgrzanego metalu rozprysnęły się po całym terminalu. 

Jai Maruk odbił pierwszy  strzał, śmiejąc się z dziką satysfakcją. Sięgnął poprzez 

Moc i skierował wybuch tak, aby stopione fragmenty eksplodującego robota wbiły się 
niczym dymiące kule armatnie w korpus tego, który znęcał się nad nim. Siła uderzenia 
rzuciła  robotem  o  ścianę,  wgniatając  transpastalową  blachę.  Jai  uŜył  Mocy,  aby 
przytrzymać  robota  w  tej  pozycji,  i  podbiegł  do  niego.  Ogarnięty  wściekłością 
przeraźliwie  bliską  Ciemnej  Stronie,  opuścił  miecz  i  zadał  potęŜny  cios,  przecinając 
robota-mordercę na dwie części. 

Stał teraz nad nieprzyjacielem, dysząc cięŜko. Oddech z trudem wydostawał się z 

jego  krtani.  Usta  miał  pełne  krwi.  Splunął.  To  tylko  maszyna,  powtarzał  sobie.  Tylko 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

126 

narzędzie. Jego prawdziwym nieprzyjacielem był umysł, który stał za wykorzystaniem 
tych morderców. 

W prawie opustoszałym kompleksie rozległy się nagle pojedyncze brawa. 
- Dobra robota, Jedi - rozległ się drwiący głos. 
Mistrz Marok poczuł między łopatkami rozlewającą się plamę ciepła. Obejrzał się 

powoli,  szukając  źródła  tych  słów.  Wielki  terminal  był  prawie  pusty.  Tylko  kilkoro 
ludzi  kuliło  się  jeszcze  z  przeraŜeniem  za  kasami  i  taśmociągiem  bagaŜowym.  Maks 
Leem powoli dźwigała się na kolana,  wspierając się na biurku informacji. Plamy krwi 
znaczyły  białą  podłogę  wokół  niej.  Czerwień  na  bieli.  Strzaskane  korpusy  pięciu 
robotów-morderców,  które  wspólnie  zniszczyli,  leŜały  porozrzucane  po  całym 
terminalu.  Szósty,  iskrząc  i  drgając,  dogorywał  u  stóp  schodów.  WciąŜ  próbował  się 
podnieść, ale coś złamało mu nogę lub staw biodrowy. Zamiast wstać, chwiejnie kręcił 
się  w  kółko,  zataczając  małe  kręgi,  jak  zepsuta  dziecięca  zabawka.  Ani  śladu  mistrza 
Yody. 

Wśród  tej  ruiny  i  zniszczenia  tylko  jedna  osoba  pozostała  wyprostowana  i 

spokojna: Asajj Ventress, wysoka, smukła, elegancka i zabójcza, taka, jaką ją pamiętał. 

- Ach... więc jednak siedemnastu - odezwała się uprzejmie. Jej czerwone, okrutne 

usta wykrzywiały się groteskowo, lecz nie miał Ŝadnego problemu z odczytaniem słów. 
W jej dłoniach z sykiem oŜyły dwa miecze świetlne. - Doprawdy, to miło, Ŝe roboty cię 
nie wykończyły. To by mi zepsuło rachunek. 

- Twoich ofiar? - zapytał Jai. - To by wymagało armii księgowych. 
-  Bez  przesady,  najczęściej  podróŜuję  bez  bagaŜu  -  rzekła  Ventress,  zginając 

nadgarstki,  aŜ  rozjarzone  ostrza  zatoczyły  w  powietrzu  świetliste  kręgi.  -  Liczę  tylko 
Jedi i uwaŜam, Ŝe do tego celu wystarczy mi zwykła lista ofiar. 

 
Na  dole,  w  doku,  Palleus  Chuff  ustawił  „Ostatni  Zew”  na  włączenie  silników  za 

dziesięć minut. Z pewnością minęły juŜ dwie albo trzy. Im dłuŜej aktor zastanawiał się 
nad wielkimi silnikami, które zaraz odpalą wewnątrz zamkniętego pomieszczenia, tym 
bardziej dochodził do wniosku, Ŝe moŜe ten pomysł jednak nie był najlepszy. 

Yoda  pracował  bardzo  szybko.  „Ostatni  Zew”  był  przycumowany  do  pokładu 

mocnymi  magnesami  umieszczonymi  na  stopach  pięciu  wsporników.  Jedi  odcinał  je 
mieczem jeden po drugim. 

-  Po  co  to  robisz?  -  spytał  Chuff,  wysuwając  głowę  do  przodu,  aŜ  znalazła  się 

dokładnie pod tą częścią statku, która juŜ była pozbawiona podparcia. 

Yoda  aŜ  wydął  zielone  policzki  z  wysiłku.  UŜywając  Mocy,  z  wielkim  trudem 

zdołał podtrzymać statek, by nie spadł na Chutfa, rozpłaszczając go na tłustą plamę na 
pokładzie. 

- Cofnij się! - warknął. 
-  Nie  musisz  się  tak  wściekać.  -  Strumień  przegrzanej  plazmy  wytrysnął  w 

kierunku Chuffa, jakimś tajemniczym sposobem skręcając mu prawie przed nosem. - O 
rany, blisko było! 

background image

Sean Stewart 

127 

Yoda  warknął,  chwycił  aktora  za  rękę  i  wyrwał  go  spod  statku,  pozwalając,  aby 

kadłub  z  hukiem  opadł  na  miejsce,  gdzie  jeszcze  przed  chwilą  znajdowała  się  jego 
głowa. Powietrze zatrzeszczało i kolejna chmura strzałek odbiła się od powłoki statku. 

- Nie sądzisz, Ŝe lepiej byłoby zaopiekować się tymi robotami? - zapiszczał Chuff. 

- Nie mam zamiaru pouczać cię, co masz robić, ale w tych okolicznościach... 

Spod statku wyskoczył granat soniczny. Yoda odesłał go tam, skąd przyleciał. 
- Jeśli silniki statku wypalą, na części port kosmiczny rozerwą - burknął. 
- Och - jęknął przeraŜony ChufF. - Nie pomyślałem o tym. 
-  To  prawda!  -  mruknął  Yoda,  po  czym  kolejnym  ostrym  uderzeniem  Mocy 

poderwał ich obu z pokładu doku. Pod ich stopami przeleciał strumień plazmy. 

Powoli opadli na podłogę, która teraz parzyła stopy. 
-  Ja  się  zajmę  maszynami  -  rzekł  Yoda  z  błyskiem  w  oku.  Wyłączył  miecz 

ś

wietlny  i  podał  go  Chuffowi.  -  Weź  to.  Ostatnią  nogę  uciąć  musisz,  Ŝebym  statek  z 

doku wypchnąć zdołał. Potem uciekaj do wind. 

- Ja! - jęknął aktor. - Ale... 
Yoda chwycił dłonie Chuffa i zacisnął wokół rękojeści miecza. 
- PrzeŜyć swoją rolę moŜesz. Być bohaterem Jedi musisz. - Siła, odwaga i ufność 

wydawały  się  emanować  z  dłoni  starego  mistrza  i  Chufu  poczuł  się  nagle  lepiej  niŜ 
kiedykolwiek dotychczas. Jak gdyby odwaga była ogniem, a on stał zbyt blisko Yody, 
Ŝ

eby się nie sparzyć. 

Poczuł, Ŝe oczy zaczynają mu błyszczeć, a usta wyginają się w uśmiech. 
- Niech Moc będzie z tobą, mistrzu Yoda. 
- Zwykle jest - zachichotał stary Jedi. 
W  półmroku  rozległo  się  nagle  szczekanie  działka  automatycznego,  wzbijając  z 

podłogi fontanny iskier. Yoda zniknął. W chwilę później jeden z robotów-morderców, 
poderwany jak niewidzialną dłonią, spadł na swojego towarzysza. Ślady ognia skupiły 
się na mrocznej postaci uciekającej jak najdalej od Chuffa. 

Ile  czasu  zostało?  -  zastanawiał  się  aktor.  Trzy  minuty?  Dwie?  Odetchnął. 

Podszedł do ostatniej magnetycznej kotwy „Ostatniego Zewu”.  

Dok wypełnił się nagle zgrzytliwym, chropowatym dźwiękiem - to jednoosobowy 

jachcik  wyczynowy  w  drugim  końcu  doku  zaczął  kołować  w  kierunku  śluzy.  Yoda 
odciągał roboty. 

Chuff pokuśtykał do ostatniej łapy statku. Po kilku dniach spędzonych w więzach 

Ventress  całe  ciało  miał  sztywne,  obolałe  i  niezgrabne.  Skóra  na  plecach  mu  ścierpła, 
kiedy pomyślał o ogniu miotaczy, który moŜe go trafić. Zmusił się, Ŝeby zignorować to 
uczucie. Nie mógł zawieść Yody. 

Rozbłyski  z  luf  rozświetlały  odległy  koniec  doku  jak  nieustające  błyskawice. 

Eksplodował granat soniczny, podkreślając basowym pomrukiem trajkotanie karabinów 
i  miotaczy.  Bez  miecza  świetlnego  Yoda  i  tak  dawał  robotom-mordercom  tyle,  ile 
mogli znieść. 

Kiedy  Chuff  dotarł  do  ostatniego  słupka,  nagle  ogarnęła  go  panika.  Był 

przekonany, Ŝe nie potrafi włączyć miecza. Przycisnął coś, co w rekwizycie teatralnym 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

128 

do  wszystkich  tysiąca  czterystu  trzydziestu  siedmiu  spektakli  sztuki  Jedi!  słuŜyło  za 
wyłącznik, i z radością stwierdził, Ŝe broń natychmiast oŜyła. 

nieba 

wyszeptał, 

przybierając 

najprawdziwszy 

Uśmiech 

Wszystkowiedzącego Yody, na jaki było go stać. - Moc jest ze mną. 

Szybko  ciął  wspornik,  wyłączył  miecz,  Ŝeby  nie  zdradzać  swojej  pozycji  i 

raptownie  odskoczył 

tył,  kiedy 

nad  głową  zatrajkotały 

mu  pociski 

samonaprowadzające. 

„Ostatni  Zew”,  pozbawiony  więzów  magnetycznych,  osiadł  na  pokładzie  z 

potęŜnym hukiem. 

Zanim  Chuff  dotarł  do  turbowindy,  zegar  odliczający,  który  miał  w  głowie, 

podpowiedział mu, Ŝe to juŜ ostatnie sekundy, Ŝe silniki „Ostatniego Zewu” lada chwila 
obudzą  się  do  Ŝycia.  Nagle  wyobraził  sobie,  co  to  oznacza:  falujące  pasma  energii 
magnetycznej  i  wybuchów  plazmowych  pulsujące  w  całym  doku,  potęŜny  statek 
rzucany  na  ścianę.  Energia,  niezbędna  do  ślepego  skoku  w  nadprzestrzeń.  Niech  Moc 
pomoŜe kaŜdemu, kto znajdzie się z tą potęgą w zamkniętym pomieszczeniu. 

Z trudem przełknął ślinę. Zabawa w bohatera z mieczem świetlnym Yody w dłoni 

nagle  przestała  być  atrakcją.  Cień  odwagi,  jaką  do  tej  pory  dawała  mu  broń,  nagle 
gdzieś  uleciał  i  została  tylko  niepewność.  Skulił  się  w  kąciku  i  odwrócił  twarz  do 
ś

ciany, Ŝeby nie widzieć pierwszego błysku oŜywających silników „Ostatniego Zewu”. 

Ktoś  dotknął  jego  ramienia.  Chuff  poderwał  się  z  krzykiem,  obejrzał  za  siebie  i 

ujrzał  wesołe  oczy  Yody.  Jedi  chwycił  Chuffa  i  rzucił  się  do  windy.  Chmura  strzałek 
zasypała miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stali. 

Kadłub  „Ostatniego  Zewu”  rozjaśnił  się  światłami,  w  jego  silnikach  narastało 

głębokie  dudnienie.  Statek  zaczął  szorować  po  podłodze  doku,  nabierając  rozpędu,  aŜ 
wreszcie  z  ogłuszającym  metalicznym  zgrzytem  wbił  się  w  ścianą  stacji  kosmicznej. 
Przebił ją na wylot i wyrwał się na wolność w deszczu transpastali, zerwanych izolacji i 
iskrzących  przewodów.  Nabierał  prędkości,  oddalając  się  coraz  bardziej,  kiedy 
zaskoczyły pierwsze silniki manewrowe. 

Wybuchowa  dekompresja  wyssała  całe  powietrze  z  doku,  zabierając  ze  sobą 

krzesła,  papiery,  narzędzia,  mniejsze  statki,  a  co  najwaŜniejsze  -  cztery  roboty-
morderców.  Wszystko  powędrowało  w  mroczną  czeluść  kosmosu.  Wicher  omal  nie 
wyrwał Chuffa z szybu  windy, ale dłoń mistrza Yody trzymała go  mocno. W windzie 
pozostała kieszeń powietrzna, którą Yoda utrzymywał siłą woli. 

Daleko,  w  czarnej  przestrzeni,  cztery  roboty-mordercy  Ŝeglowały  z  wolna, 

dryfując  coraz  dalej  i  dalej,  aŜ  chaotyczny  ogień  z  ich  miotaczy  stał  się  jedynie 
migotaniem odległych świateł. 

Yoda spojrzał na Chuffa. 
- Dziękuję - rzekł. 
 
Na  schodach  pomiędzy  głównym  terminalem  a  stoiskiem  spoŜywczym  Scout 

czuła zimno metalowej dłoni robota zaciśniętej na jej szyi. Kręgi zaczęły juŜ trzeszczeć, 
kiedy z wolna unosił ją z ziemi. Whie patrzył na to z przeraŜeniem. Wokół niego leŜały 
szczątki dwóch pozostałych robotów. 

background image

Sean Stewart 

129 

- OdłóŜ broń - polecił robot. 
- Nie rób tego - jęknęła Scout. - Nie jestem dość waŜ... - Palce robota zacisnęły się 

jeszcze  odrobinę,  uniemoŜliwiając  jej  wydobycie  jakiegokolwiek  dźwięku.  Z  trudem 
chwytała  powietrze.  Czerpiąc  z  własnego  doświadczenia  w  chwytach  duszących, 
wyliczyła sobie, Ŝe  ma około trzydziestu  sekund, zanim  straci przytomność.  Chyba Ŝe 
robot ściśnie raz, a mocno, oczywiście. Wtedy zginie. 

Whie  zastanawiał  się  nad  sytuacją,  oddychając  cięŜko.  Skinął  głową,  a  płomień 

jego miecza świetlnego splunął iskrami i zgasł. 

- Spróbuj ją skrzywdzić, to cię rozmontuję. 
-  To  bez  znaczenia  -  odparł  robot  monotonnym  głosem.  -  Znaczenie  ma  jedynie 

misja. Nie moŜesz przeszkadzać w wypełnieniu misji. 

Na krawędzi widzenia Scout pojawił się czarny pierścień. Walczyła o zachowanie 

ś

wiadomości.  Robot  stał  na  schodach,  trzymając  ją  z  dala  od  siebie  z  mechaniczną 

swobodą. Było to wyraźne ostrzeŜenie dla Whie, który stał o pięć stopni niŜej. 

Nagle  Scout  zauwaŜyła,  Ŝe  z  głową  robota  coś  jest  nie  tak.  Zamrugała  i  zmusiła 

się  do  skupienia  wzroku.  Rzeczywiście  -  maleńka  czerwona  kropeczka,  niczym 
ś

wiatełko z pręta Ŝarowego, lśniła na skroni robota. Dziwne. 

- Jakiś problem? - zapytał Fidelis, sztywno schodząc ze schodów. 
-  KaŜda  próba  interwencji  w  misję  spowoduje  likwidację  jednostki  -  oznajmił 

robot, podkreślając swoje oświadczenie lekkim zwiększeniem  nacisku, co  wydobyło z 
gardła Scout zdławiony krzyk. 

Fidelis podszedł bliŜej. 
- Ta dziewczyna  mnie nie interesuje. SłuŜę jedynie panu  Malreaux,  który stoi za 

tobą. Ty i twoi kompani, według mojego rozeznania, próbowaliście wywrzeć na niego 
wpływ siłą. 

-  Próbował  wtrącać  się  do  misji  -  odparł  robot.  Chyba  nie  zauwaŜył  czerwonej 

plamki  na  czole.  -  KaŜdy,  kto  przeszkadza  w  wypełnieniu  misji,  musi  zostać 
zlikwidowany. Odstąp, bo i ty zostaniesz zdemontowany. 

-  To  dość  niegrzeczne  -  zauwaŜył  Fidelis.  Błyskawicznym  ruchem  wyciągnął 

dłoń, wbił robotowi palce w receptory i ukręcił mu głowę. 

Jednocześnie  rozbłysło  zielone  ostrze  miecza  Whie  i  Scout  upadła  na  ziemię,  z 

odciętą  dłonią  zabójcy  wciąŜ  uczepioną  gardła.  O  pół  metra  dalej  widziała  odcięte 
przekładnie i kable w kikucie nadgarstka, daremnie próbujące zamknąć uchwyt. 

Bezgłowa i bezręka maszyna chwiejnie stanęła na nogi. 
-  Nic  z  tego  -  zapowiedział  Fidelis.  Wytworny  przedmiot  wytwornego 

dŜentelmena wsadził rękę w otwór sprzęgający szyję robota z głową, po czym wyjął ją 
pełną  elektronicznych  części,  ciągnąc  za  sobą  rurki  i  przewody,  jakby  wyrwał  z  ciała 
bijące  jeszcze  serce.  Fidelis  zacisnął  dłoń  z  tą  samą  miaŜdŜącą  siłą,  z  jaką  wcześniej 
zgniótł  pistolet  straŜnika,  redukując  wnętrzności  robota-zabójcy  do  lśniącego  kawałka 
metalu wielkości kostki cukru. 

Robot upadł na schody jak kupa złomu. 
- Tania banda - mruknął pogardliwie Fidelis. - Paskudnie źle wychowana. 
Whie wytrzeszczył zdumione oczy na swego sługę. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

130 

- Kim ty jesteś? 
- Wytwornym przedmiotem wytwornego dŜentelmena, panie. 
- Hej... pomoŜe mi ktoś? - jęknęła Scout. 
Whie  przestał  się  głupio  gapić  i  uŜył  Mocy,  Ŝeby  rozgiąć  metalowe  palce  wciąŜ 

zaciśnięte wokół jej gardła. 

Scout  nabrała  powietrza  głęboko  w  płuca.  MoŜe  i  było  zatęchłe,  tysiąc  razy 

przerabiane i oczyszczane, ale Ŝadna bryza morska nie smakowała tak słodko. Spojrzała 
na  kawałki  robota  porozrzucane  po  schodach.  Whie  doskonale  sobie  radził,  podczas 
gdy ona testowała na własnej szyi siłę rąk robotów. 

- Dzięki za ratunek, piękny ksiąŜę. 
Whie  zachichotał.  Scout  stwierdziła,  Ŝe  kiedy  przestał  być  PowaŜny  i  WyŜszy 

Ponad Wszystko, miał całkiem miłą twarz. Chwycił ją za rękę i postawił na nogi. 

- Taka praca, księŜniczko. 
Spojrzeli w dół ze szczytu schodów. Po robocie R2, w którym ukrywał się mistrz 

Yoda,  nie  został  nawet  ślad.  Cały  terminal  usiany  był  metalowymi  szczątkami. 
Ferroceramiczne podłogi plamiła krew. Kilku Phindian wciąŜ próbowało wydostać się z 
pomieszczenia.  W  oddali  wyły  syreny.  Gdzieś  z  dołu,  z  doków,  dobiegł  nagle 
stłumiony łoskot. 

Jai  i  Maks  mieli  kłopoty.  Mistrzyni  Leem  próbowała  dźwignąć  się  na  nogi,  ale 

nawet  z  tej  odległości  po  jej  niepewnych,  chwiejnych  ruchach  poznali,  Ŝe  walczy  z 
omdleniem.  Trzydzieści  metrów  dalej  mistrz  Jai  Maruk  toczył  zaciętą  walkę  z  Asajj 
Ventress  -  jego  jeden  miecz  świetlny,  niebieski  jak  niebo,  przeciwko  jej  dwóm, 
czerwonym jak krew. Asajj zwycięŜała. 

Whie i Scout spojrzeli po sobie z przeraŜeniem. 
- Idziemy! - zawołała Scout. 
 
Jai Maruk zupełnie ogłuchł. Poruszał się we mgle białego szumu, który stawał się 

coraz cichszy, aŜ przeszedł w cichy szmer, jak odgłos krwi płynącej pod skórą. 

Nigdy nie walczył tak zacięcie. Roboty to była jedynie rozgrzewka, coś w rodzaju 

rozciągania  przed  właściwą  walką.  Kosztowały  go  moŜe  z  filiŜankę  krwi  i  nieco 
zwinności, a to przez strzałkę, która utkwiła mu w prawym udzie. 

Przez  jedenaście  i  pół  tygodnia,  odkąd  po  raz  ostatni  widział  Asajj  Ventress, 

analizował  wielokrotnie  przebieg  spotkania,  katalogując  kaŜdy  błąd,  analizując 
wszystko,  co  mógł  sobie  przypomnieć  z  ich  pierwszego  starcia.  Po  powrocie  na 
Coruscant zaczęło do niego docierać, Ŝe jej nie docenił. Na samym początku próbował 
ją  po  prostu  rozbroić,  potem,  kiedy  się  przekonał,  Ŝe  popełnia  błąd,  ona  przejęła 
inicjatywę  i  odparła  go  bezlitosnym  atakiem.  Jego  parady  stały  się  nieskładne,  aŜ 
wreszcie zbytni rozmach uniemoŜliwił obronę. 

WyobraŜał  sobie  rewanŜ  setki  razy:  rozwaŜał,  jakie  otwarcie  powinien 

zastosować,  które  ataki  będą  bardziej  korzystne  i  najskuteczniejsze,  jakie  zalety  moŜe 
wykorzystać.  Mistrzostwo  Ventress  w  posługiwaniu  się  dwoma  mieczami  było  godne 
podziwu, lecz z doświadczenia wiedział, Ŝe tacy szermierze zbytnio polegają na swoich 
ostrzach i za mało uwagi poświęcają Mocy. 

background image

Sean Stewart 

131 

Jednak czegoś nie wziął pod uwagę w swojej analizie. Asajj była lepsza od niego.  
Po prostu.  
Lepsza. 
W  ciągu  długiego  lotu  do  domu  mógł  wygodnie  zapomnieć  o  tym  fakcie.  Kiedy 

leŜał na kozetce w Świątyni Jedi, planując kombinacje i układy stóp, zapomniał o tym 
jednym, wydawałoby się istotnym szczególe. 

Ona była lepsza. 
Szybsza.  Bardziej  elegancka  i  skuteczna.  Lepsza  praca  nóg.  Więcej  precyzji  w 

ruchach.  Przejście  na  Ciemną  Stronę  Mocy  mogło  być  niewłaściwą  decyzją  Ŝyciową, 
ale nawet kontakt z Mocą miała lepszy: silniejszy, subtelniejszy, pełen niuansów i... to 
przyszło  mu  przyznać  z  wielką  trudnością...  pełen  zrozumienia.  Rozumiała  własną 
naturę, umiejętności i słabości lepiej niŜ on swoje. 

Po prostu lepiej. 
Wiedza  ta  opadła  z  niego  jak  zły  sen,  gdy  tylko  opuścił  Vjun.  Trudno,  Ŝeby 

chętnie  w  to  uwierzył.  Lecz  teraz,  jak  koszmar  zapomniany  w  ciągu  dnia,  lecz 
powracający  nocą,  głęboka  prawda,  Ŝe  Asajj  Ventress  jest  lepsza  i  zabije  go, 
przeszywała myśli Jaia Maruka jak celnie wbita, twarda i ostra klinga noŜa. 

Po  trzech  złoŜeniach  zdołała  zadrasnąć  go  w  ramię,  kiedy  jego  parada  przyszła 

zbyt  późno.  Wtedy  wiedział  juŜ,  Ŝe  same  umiejętności  go  nie  uratują.  Próbował 
sztuczek:  uŜywając  Mocy,  podniósł  kawałek  zniszczonego  robota  i  rzucił  w  nią. 
Poczuła go, okręciła się jak askajjańska tancerka i ten sam kawałek metalu ze świstem 
poleciał w jego stronę. Próbował go odbić, ale udało mu się jedynie przeciąć go na pół, 
a wtedy jedna z połówek uderzyła go bardzo mocno w prawą nogę. 

Przerzucił  się  ze  sztuczek  na  czyste  działanie  woli.  Tak  teŜ  zdarzało  mu  się 

zwycięŜać.  Kiedy  był  jeszcze  małym  chłopcem,  silna  wola  była  najczęściej  jego 
głównym  atutem.  Wygrywał  pojedynki  na  spojrzenia  od  siódmego  roku  Ŝycia, 
poniewaŜ  po  prostu  chciał,  aby  jego  oczy  pozostawały  otwarte;  chociaŜ  bolały  i 
łzawiły, patrzył uporczywie, aŜ ból stał się nie do zniesienia dla jego przeciwnika. Taki 
był Jai Maruk. Nazywali go Jastrzębionietoperzem właśnie z powodu tego gniewnego, 
zaciętego spojrzenia. 

Lecz to nie wystarczyło. 
Nie  podobało  mu  się  to.  Ta  kobieta  była  zła.  Godna  pogardy.  Całe  swoje  Ŝycie 

poświęcił zasadom sprawiedliwości, wiedzy i prawdy, swoje ciało zahartował w jeszcze 
jedno ostrze: duch-miecz, szybki i szlachetny. 

Lecz to nie wystarczyło. 
Ta  kobieta,  młodsza  od  niego  o  piąć  lub  więcej  lat,  ta  złośliwa,  drwiąca 

morderczyni, była po prostu lepsza, a jego to doprowadzało do wściekłości. Atakował z 
mroczną furią, spychając ją w tył, pozwalając sobie na ataki, jakich nigdy przedtem nie 
stosował, tłukąc przeciwniczkę ze ślepą, szaloną nienawiścią. Spychał ją coraz dalej po 
zakrwawionej podłodze. 

Nagle  rozległ  się  straszliwy  huk,  cały  terminal  zakołysał  się  pod  ich  stopami. 

Maruk  wyskoczył  w  górę,  spychając  Ventress  aŜ  do  miejsca,  gdzie  stała  Maks  Leem, 
jego dobra, słodka, umierająca teraz partnerka. śycie uchodziło z niej wraz z krwią do 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

132 

otworu  wyciętego  w  podłodze.  Była  za  delikatna  i  miała  teraz  przez  to  umrzeć, 
poniewaŜ tym razem to mordercy byli silniejsi. 

Ventress uśmiechała się. Jej usta znów się poruszały. Nie słyszał jej, oczywiście, 

ale mógł - jak przedtem - czytać z jej ust. 

- Jak miło - mówiła. - Jesteś siedemnasty. 
Okręciła  się  na  pięcie  niemal  niedbale,  wycinając  dymiącą  bruzdę  w  brzuchu 

Maks  Leem.  Granka  upadła  na  kolana.  Patrzyła  na  Jaia,  a  jej  troje  przepełnionych 
smutkiem oczu mówiło: „Nie rób tego, Jai”. 

Jeszcze  jeden  miaŜdŜący  huk.  Nie  słyszał  go,  ale  wyczuł  podeszwami  butów.  A 

potem w terminalu zerwał się huragan, potęŜny wicher, który zaczął wszystko wysysać 
przez dziurę w podłodze. Przerwano ciągłość powłoki stacji kosmicznej, pomyślał Jai. 

Z  brzucha  Maks  Leem  unosił  się  dym,  ale  mistrzyni  nie  odrywała  wzroku  od 

przyjaciela. 

„Nie rób tego, Jai”. 
Wszędzie cisza. Wszystko znieruchomiało. 
Z serca tej ciszy objawiła się Jaiowi prawda i rozkwitła, wypełniając mu serce. 
Zginie tutaj i teraz. 
Nie  będzie  cudownego  ocalenia.  Nie  będzie  cudownej  ucieczki.  Oboje  zginą. 

Ventress zabije ich, zaś nieme pytanie w oczach Maks Leem znaczyło jedynie - czy Jai 
zginie  jak  Jedi,  czy  ostatnie  sekundy  swego  Ŝycia  poświęci  ostatecznie  i  na  zawsze 
Ciemnej Stronie? 

Teraz właśnie jej dotykał. Na skraju tego martwego miejsca w sercu Jai czuł całą 

swoją  nienawiść.  I  całą  rozpacz,  o  tak.  To  karygodne  marnotrawstwo,  pokorna 
przewrotność,  Ŝe  Ventress  zwycięŜy.  Wszystko  to  widział  bardzo  wyraźnie,  kaŜdy 
dowód, kaŜdy powód, aby przyznać, Ŝe Ciemna Strona jest silniejsza. Aby się poddać. 

Jego  ciosy  straciły  na  pewności.  Ciało  Maks  Leem  zostało  wessane  w  otwór  w 

podłodze. Nie mogła juŜ patrzeć na Jaia, lecz ostatkiem sił uŜywając Mocy, próbowała 
uszczelnić otwór i zapobiec dalszemu wyciekowi atmosfery. 

-  Nie  zrobię  tego!  -  rzekł,  ale  nie  słyszał  własnych  słów.  -  Nie  zrobię  tego!  - 

zawołał  głośniej.  W  jakiś  sposób  zrozumiał,  Ŝe  Maks  Leem,  choć  ogłuszona  i 
umierająca, usłyszała go i była zadowolona. 

Nikt nigdy juŜ nie miał się dowiedzieć, jak blisko Ciemnej Strony znalazł się Jai. 

Nikt,  oprócz  Maks,  nie  domyśli  się,  Ŝe  pod  koniec  stawił  opór.  W  ciągu  kilku 
następnych minut oboje umrą, a dla wszechświata jego wybór nie będzie miał Ŝadnego 
znaczenia. 

Dla Jaia Maruka jednak był to wybór ostateczny. 
Przez kolejnych trzydzieści sekund walczył piękniej niŜ kiedykolwiek w Ŝyciu, a 

kiedy Asajj wreszcie przeszyła go mieczem, uśmiechał się do siebie. 

 
Whie miał tak fenomenalne wyczucie równowagi, Ŝe utrzymał się na nogach, choć 

właśnie zbiegał ze schodów, kiedy uderzył go pierwszy podmuch powietrza zasysanego 
przez otwór w podłodze terminalu. Scout nie miała tyle szczęścia. Podmuch przewrócił 
ją i ściągnął po schodach w dół. Musiała najpierw oprzytomnieć po silnym uderzeniu w 

background image

Sean Stewart 

133 

głowę, zanim zdołała stanąć na nogi. Wyglądało juŜ, Ŝe Maks Leem zdołała opanować 
wyciek  atmosfery,  Whie  zaś  był  daleko  na  przodzie,  w  połowie  drogi  do  Asajj 
Ventress. 

Scout  ruszyła  biegiem  w  momencie,  gdy  Ventress  zabiła  Jaia.  Mistrz  Maruk 

podniósł  miecz,  aby  zablokować  cios  w  dół  zadany  jednym  z  jej  ostrzy,  ale  drugie 
przeszło gładko przez jego piersi w morderczym cięciu, po którym Jedi padł jak kłoda. 

Scout straciła dech; poczuła się, jakby uderzył w nią ścigacz. Nie przyszło jej do 

głowy,  aby  martwić  się  o  siebie.  Mistrz  Maruk  zginął.  Jej  mistrz,  którego  przysięgała 
szanować  i  bronić.  Godzinę  temu  jeszcze  Ŝaliła  się  na  niego,  lecz  kiedy  przyszła 
godzina  próby,  udowodniła,  Ŝe  kaŜde  słowo,  które  mówił  ojej  braku  gotowości,  było 
prawdą.  Spadła  ze  schodów,  upuściła  miecz  świetlny,  straciła  mnóstwo  czasu, 
poniewaŜ  pozwoliła,  aby  ten  głupi  robot  złapał  ją  za  gardło.  Jeden  idiotyczny  błąd  za 
drugim, a kaŜdy z nich kradł kolejne cenne sekundy, które okazały się decydujące dla 
Ŝ

ycia jej mistrza. 

A teraz umierał... albo juŜ nie Ŝył.  
Whie zachwiał się i przystanął. 
-  O  nieba  -  szepnął,  kiedy  Scout  podbiegła  do  niego.  Śmiertelnie  blady  wbijał 

wzrok w Asajj Ventress. - To nie tak. To nie miało zdarzyć się tutaj. 

Z dołu dobiegł kolejny huk. Wiatr juŜ nie świstał przez dziurę w podłodze. 
Maks  Leem  nie  wytrzymała  dłuŜej  koncentracji.  Opadła  bezwładnie  na  otwór, 

oddychając cięŜko i płytko. 

Ventress odwróciła się od ciała Maruka i podeszła do miejsca, gdzie spoczywała 

mistrzyni. 

-  O,  to  ładnie...  chyba  juŜ  ktoś  załatał  dziurę  -  mruknęła,  przebijając  mieczem 

ś

wietlnym pierś Maks Leem. - Osiemnaście - dodała. 

Whie  z  okrzykiem  wściekłości  rzucił  się  w  jej  kierunku,  wymachując  lśniącym 

ostrzem. Ventress odstąpiła w tył. 

- Nie rób tego - ostrzegła spokojnie. 
Zaatakował  ją  z  oślepiającą  prędkością,  ale  Ventress  była  szybsza.  Rzucił  się  ku 

niej. Odstąpiła na bok. Sięgnęła Mocą i przerzuciła go przez metalową kasę tak mocno, 
Ŝ

e  upadek  opróŜnił  jego  płuca  z  powietrza.  LeŜał  tam  teraz,  bezradny,  spazmatycznie 

chwytając oddech, usiłując pokonać skurcze przepony. 

-  Niekoniecznie  muszę  cię  zabić  -  oznajmiła.  -  Ale  jeśli  będziesz  nalegał,  zrobię 

to. 

Powietrze z głośnym świstem wróciło do płuc Whie. 
- Nie, nie zrobisz tego. Nie tutaj - wyszeptał. - Jesteś Jedi?  
Ventress splunęła pogardliwie, z rozmysłem. 
- Nie. 
- Masz miecz świetlny. 
- Mój pierwszy mistrz był Jedi. Zakon porzucił go na cierpienie i śmierć. Nie, nie 

mam ochoty dołączyć do tego klubu. 

Whie  zaśmiał  się.  Nie  był  to  miły  śmiech.  Wpadł  w  histerię,  pomyślała  Scout. 

Widok śmierci mistrzyni Leem całkowicie go rozstroił. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

134 

-  Rzadko  musi  się  wstępować  do  zakonu.  Cholera,  ja  nie  wstępowałem.  Zapisali 

mnie. 

Ventress  przyjrzała  mu  się  uwaŜniej,  po  czym  czujnie  obrzuciła  wzrokiem 

Fidelisa, który stanął u boku swego pana. 

- Moc jest w tobie silna - zauwaŜyła. 
- Tak powiadają - rzekł. - Mam teŜ szczególny talent. Potrafię wyśnić przyszłość. 

Ostatniej nocy na przykład wyśniłem swoją własną śmierć. Ale to nie było tu. 

Scout  spojrzała  na  niego  wytrzeszczonymi  oczami.  Nic  dziwnego,  Ŝe  dziś  rano 

Whie wydawał się taki dziwny. 

- Właściwie...  moŜe  nawet  wyda ci  się to zabawne - ciągnął Whie,  wciąŜ bardzo 

bliski histerii - dowiedziałem się, Ŝe zginę z ręki Jedi. Więc obawiam się, Ŝe nie masz 
szczęścia - dodał. - Ale to nie oznacza, Ŝe ja nie mogę zabić ciebie. 

- A chciałbyś? 
- Zabiłaś osobę, którą kochałem najbardziej na świecie - rzekł Whie. - Ugodziłaś 

ją  w  pierś  w  chwili,  kiedy  była  bezbronna.  Powiedziałbym,  Ŝe  mam  całkiem  niezłe 
powody. 

-  Zgodziłabym  się  z  tobą.  -  Ventress  przyjrzała  się  swoim  paznokciom.  -  Ale  to 

chyba  nie  świadczy  dobrze  o  unikaniu  związków  uczuciowych  przez  Jedi?  - 
Obserwując  uwaŜnie  chłopca,  a  przy  okazji  nie  spuszczając  oka  z  Fidelisa,  zaczęła 
spacerować.  Stuknięciem  obcasów  akcentowała  kaŜde  słowo.  -  Chodzi  mi  o  to,  Ŝe 
prawdziwy  Jedi  nigdy  nie  atakuje  pierwszy,  prawda?  Prawdziwy  Jedi  przyjrzy  się 
sytuacji  od  strony  taktycznej:  uszanuje  swoją  odpowiedzialność  za  dziewczynę; 
uszanuje  potrzebę  zachowania  własnego  Ŝycia  jako  cennego  i  kosztownego  depozytu 
naleŜącego  do  Republiki.  Prawdziwy  Jedi  będzie  próbował  odnaleźć  mistrza  Yodę. 
Prawdziwy  Jedi  będzie  tchórzem  -  rzekła,  a  w  jej  tonie  nie  było  cienia  drwiny,  tylko 
zaduma. I to stukanie butów po podłodze, jak wahadło zegara, tnące czas na sekundy. - 
Prawdziwy Jedi zostawiłby ich ciała tutaj. - Spojrzała na niego z zainteresowaniem. - I 
co, chcesz być prawdziwym Jedi? 

Popatrzył z nienawiścią. 
-  Nie  sądzę,  abyś  naprawdę  tego  chciał  -  ciągnęła  Ventress.  Klik,  klak.  -  Jesteś 

jeszcze  bardzo  młody.  I  nie  do  końca  zindoktrynowany.  Sądzę,  Ŝe  w  głębi  serca 
rozumiesz, iŜ nauka Jedi to kłamstwo. Czy naprawdę nie zamierzasz myśleć o tym, Ŝe 
zabiłam twoją mistrzynię? Czy chcesz być osobą, której to nie obchodzi? 

Klik,  klak,  klik,  klak.  Czarne  buty.  Powolne  kroki.  Spokojny  głos.  Dziwnie 

łagodny. Dziwnie wzruszony, jakby Ventress widziała odbicie samej siebie w szalonej 
furii Whie. I w przeraŜonych oczach Scout. 

- Porozmawiajmy o Ciemnej Stronie - rzekła łagodnie. - Typowa propaganda Jedi, 

Ŝ

eby to tak nazwać. Dajmy jej jeszcze inne imię - mówiła dalej. Klik. Klak. - Nazwijmy 

ją prawdą. 

Przystanęła,  Ŝeby  z  pewnym  smutkiem  przyjrzeć  się  martwemu  ciału  mistrzyni 

Leem. 

-  Prawda  jest  taka,  Ŝe  obchodzi  cię  śmierć  tej  osoby.  Powinna.  Gdyby  cię  nie 

obchodziła,  nie  zaliczałbyś  się  do  świata  Ŝywych.  Prawda  jest  taka,  Ŝe  zasady,  które 

background image

Sean Stewart 

135 

wydają się właściwe dla osiemsetletniego hipokryty, nie muszą mieć sensu dla innych 
ludzi, którzy  na tym świecie  Ŝyją i cierpią, i umierają. Nasz czas tutaj jest taki krótki: 
tak  cenny  i  słodki.  Odwrócić  się  plecami,  zamknąć  w  klasztorze  i  nauczyć  się  nie 
czuć...  cóŜ  za  marnotrawstwo  -  mówiła  Ventress,  a  głos  jej  drŜał.  -  Co  za... 
bluźnierstwo! Jeśli wszechświat kocha dobro, jak kaŜą ci wierzyć Jedi... jeśli moralność 
maluczkich  rządzi  tańcem  gwiazd,  jeśli  Ŝycie  jest  sprawiedliwe...  to  dlaczego  twoja 
mistrzyni  nie  Ŝyje?  -  Przez  moment  wydawało  się,  Ŝe  zamierza  dotknąć  stopą  ciała 
Maks Leem. Nie uczyniła tego. 

Poszła dalej, a hipnotyczne klik, klak jej butów roznosiło się po pustym terminalu. 
-  Prawda  jest  taka,  Ŝe  nie  ma  ani  dobra,  ani  zła  -  powiedziała  z  łagodnym 

uśmiechem.  -  Jest  tylko  Ŝycie...  lub  śmierć.  PotęŜni  zawsze  oszukują  maluczkich 
obietnicą  Mocy.  To  najłatwiejszy  sposób,  aby  kogoś  sprowadzić  na  Ciemną  Stronę. 
„Poddaj  się  gniewowi”.  Prosta  sztuczka  i  bardzo  skuteczna.  Działa.  Kiedy  ludzie 
przestaną zaprzeczać temu, o czym zawsze wiedzieli w głębi serca, Ŝe jest prawdą, do 
pewnego stopnia osiągną potęgę. Albowiem  nie jest to koniec podróŜy -  mówiła dalej 
Ventress.  - Jedynie początek. Ta rozpacz, ta pełna szaleństwa chwila,  kiedy otwierasz 
oczy i widzisz świat taki, jakim jest naprawdę... to... to niezbędny pierwszy krok i tyle. 

Spojrzała najpierw na Whie, potem na Scout i znowu na chłopca. 
- Patrzcie, ofiaruję wam dar Ŝycia. MoŜecie mnie znienawidzić, jeśli chcecie. Ale 

powinniście  nienawidzić  równieŜ  tego  -  rzekła,  wskazując  na  ciała  dwojga  Jedi.  - 
Powinniście. Składam wam dar z własnego złamanego serca. Jeśli wyciągniecie z tego 
wnioski,  będziecie  mogli  stanąć  twarzą  w  twarz  z  pustką  wszechświata,  a  przy  tym 
zyskacie  szansę,  aby  dorosnąć.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Jeśli,  jak  przeraŜone  dzieci, 
nie  uwolnicie  się  spod ręki  starego Yody, jeśli będziecie  wracać do niego po bajki na 
dobranoc i pociechę, cóŜ, niech i tak będzie. Ale jeŜeli mając szansę ujrzenia prawdy, 
ś

wiadomie  wybierzecie  Ŝycie  w  kłamstwie  Jedi,  wówczas  będę  wiedziała,  co  zrobić, 

kiedy  znów  się  spotkamy.  Będę  miała  o  wiele  mniejsze  wyrzuty  sumienia  niŜ  po 
dokonaniu tych egzekucji. 

Na przegubie Asajj zabrzęczał komunikator. Podniosła go do ust. 
- Tak... Gdzie jesteście? Pozwoliliście się... lecicie w przestrzeń...? Ńie, nie mam 

zamiaru was zbierać po drodze - odparła, przewracając oczami na uŜytek padawanów. 
Słuchała  jeszcze  przez  chwilę,  po  czym  wyłączyła  komunikator  i  westchnęła.  -  Yoda 
zniszczył  mój  statek,  a  roboty  wyrzucił  przez  śluzę.  Kilka  wielkich  krąŜowników 
Phindian  kieruje  się  w  tę  stronę.  Biorąc  pod  uwagę  moje  szanse...  -  Jej  wzrok  znów 
powędrował  w  kierunku  Fidelisa  -  ...cóŜ,  lepiej  zajmę  się  kradzieŜą  innego  statku, 
zanim mistrz Yoda powróć.  

Scout drŜącą ręką włączyła miecz świetlny. 
- Nigdzie nie pójdziesz. 
Ventress  wyjęła  z  kabury  przy  pasie  coś,  co  wyglądało  jak  pistolet  na  lotki,  i 

strzeliła w ścianę. Musiał to być jakiś silny środek, poniewaŜ w miejscu. gdzie trafiła, 
ś

ciana natychmiast wygięła się i eksplodowała. 

- Wyrwa w powłoce - niewinnie rzuciła Ventress. - Na waszym miejscu zajęłabym 

się tym czym prędzej. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

136 

Odwróciła się do nich tyłem i pobiegła z powrotem przez bramki, kierując się ku 

krąŜownikom  dokującym  przy  pomoście  stacji.  Whie  gniewnym  spojrzenie 
odprowadził  ją  do  wyjścia  i  zajął  się  wyrwą,  sięgając  w  Moc,  aby  zamknąć  otwór, 
zanim zjawi się Yoda. 

- Scout? - dobiegł do nich szept pełen bólu. 
Scout obejrzała się. Jai Maruk jeszcze Ŝył i próbował coś powiedzieć. Podbiegła i 

uklękła  u  jego  boku.  Zabójczy  cios  Asajj  Ventress  wyrwał  mu  straszliwą  dziurę  w 
piersi. Oddychał z trudem, chwytając powietrze małymi haustami. 

Na jej widok uśmiechnął się. Skrzywił się, kiedy dostrzegł krew, sińce na twarzy i 

wokół gardła. Poruszył wargami. 

- WciąŜ... zwycięŜasz... trudniejszą drogą - wyszeptał. - Ja... teŜ. 
Uśmiechał się. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek wcześniej widziała jego uśmiech. 

Poczuła, jak wzbiera w niej szloch. 

- Nie mów nic, mistrzu. Wszystko będzie dobrze. Mistrz Yoda wkrótce się zjawi i 

tobą  zajmie.  -  Łzy  spływały  z  policzków  dziewczyny  na  jego  otwartą  pierś.  Nagle 
przestał oddychać i zamknął oczy. - Mistrzu Maruku? Mistrzu Maruku! Nie odchodź! - 
krzyknęła Scout. - Nie zostawiaj mnie! 

Otworzył oczy i znów się uśmiechnął. 
- Nigdy... - szepnął - ...moja padawanko. 
Przymknął delikatnie powieki i odszedł. 

 

background image

Sean Stewart 

137 

R O Z D Z I A Ł  

Hrabia  Dooku  odsunął  krzesło  od  stołu  w  jadalni  Château  Malreaux;  musiał 

wytrzeć  rozlane  wino,  które  zaczęło  juŜ  ściekać  na  podłogę.  Szalona  Whirry,  która 
jakby tylko czekała na ten wypadek, wpadła do jadalni, okrywając postrzępioną etolą z 
lisich skórek ramiona i dekolt wytartej sukni balowej. 

- Czy mogę to posprzątać, Wasza Lordowska Mość? Mogę, skarbie? 
Dooku westchnął. KaŜdemu rozsądnemu człowiekowi - a on uwaŜał się za takiego 

- wydawałoby się, Ŝe rozlał to wino niechcący. Był roztargniony, bo analizował postępy 
wojny.  Na  Zewnętrznych  RubieŜach  sprawy  miały  się  tak  dobrze,  Ŝe  prasa  Republiki 
domagała  się  konkretnych  działań,  „zanim  całe  RubieŜe  przejdą  na  zawsze  w  ręce 
Konfederacji”.  Doprawdy,  czasami  Dooku  wydawało  się,  Ŝe  Darth  Sidious 
niepotrzebnie  komplikuje  swoje  plany.  Darth  uwaŜał,  Ŝe  Dooku  moŜe  po  prostu 
zwycięŜyć: wyprowadzić swoje roboty bojowe na Coruscant i wprost zaŜądać przejęcia 
Republiki. 

Nie  zamierzał,  doprawdy,  kwestionować  potęgi  Dartha  Sidiousa  i  wszelkich 

mrocznych  sekretów,  jakie  lord  Sithów  miał  na  swoje  rozkazy.  Ale  kaŜdy  człowiek 
powinien  zajmować  się  tym,  co  potrafi:  daj  problem  Ŝołnierzowi,  a  dostaniesz 
rozwiązanie  militarne;  gdy  przedstawisz  go  dyplomacie,  otrzymasz  rozwiązanie 
dyplomatyczne,  krawiec  zaś  po  prostu  uszyje  ci  ubranie.  Darth  Sidious  miał  umysł 
intryganta, dlatego wierzył głównie w intrygi. 

Dooku  skarcił  się  w  myśli.  Takie  rozumowanie  było  nieuczciwe.  Powiedzmy 

raczej, Ŝe Darth Sidious, jako jedyny w galaktyce, zna dokładnie mroczne prądy, które 
przepływają  przez  serca  wszystkich  istot.  Był  ekspertem  w  dziedzinie  dezintegracji 
osobowości. Znał milion sposobów, jakimi moŜna doprowadzić człowieka do tego, aby 
zdradził samego siebie. Nic dziwnego zatem, Ŝe nawet starcie imperiów Sithowi jawiło 
się głównie jako walka psychologiczna, którą zwycięŜa się lub przegrywa na poziomie 
wewnętrznych  sił  i  słabości  kaŜdej  istoty.  Sam  Dooku  -  choć  z  pewnością  obdarzony 
psychiką,  zarówno  naturalną,  jak  i  wpojoną  przez  szkolenie  Jedi,  a  od  niedawna 
wspartą takŜe  mądrością Sithów - został zrodzony do bogactwa i potęgi i od  wielu lat 
juŜ miał liczne grupy zwolenników, zarówno w armii, jak i w korporacjach. UwaŜał, Ŝe 
wewnętrzna  natura  istoty,  czy  to  szlachetnej,  czy  zdegenerowanej,  będzie  wyglądała 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

138 

mniej  więcej  tak  samo,  jeśli  jej  właściciela  przejedzie  gąsienica  czołgu.  Jeśli  ma  się 
dość sił, nie istnieje potrzeba intryg. 

-  Ojej  -  szepnęła  Whirry.  Wyciągnęła  rękę,  Ŝeby  wytrzeć  rozlane  wino  starą 

ś

cierką...  nie  będzie  przecieŜ  ryzykowała  plam  na  eleganckich  lnianych  serwetkach 

Malreaux... ale dłoń jej zawisła w powietrzu nad plamą burgunda. - Ma pan kłopoty. 

- Whirry - Dooku zaczął surowym tonem - powiedziałem ci juŜ kiedyś, nie lubię... 
Rozległ się brzęczyk konsoli komunikacyjnej. Hrabia zerknął, zobaczył wizerunek 

rozmówcy i urwał w pół zdania. 

- Odbiorę w gabinecie - rzekł. 
 
Darth  Sidious  przez  dłuŜszą  chwilę  się  nie  odzywał,  przełączył  tylko  wymownie 

wiadomości  na  konsolę  Dooku.  Uśmiechnięty  Palleus  Chuff,  posiniaczony,  ale 
triumfujący  i  emanujący  skromnością.  Dalekie,  panoramiczne  ujęcie  wnętrza  portu 
kosmicznego Phindar. Reporterzy wskazujący z podnieceniem na zuŜyte strzałki i ślady 
ognia plazmowego. Pospiesznie załatane dziury w podłodze i ścianie. ZbliŜenia twarzy 
mistrza  Yody  -  „jeszcze  jeden  chwalebny  rozdział  w  jego  imponującej  karierze”. 
Relacja  nakręcona  przez  kamery  ochrony  -  roboty-mordercy  uciekające  na  wszystkie 
strony.  Dwaj  rycerze  Jedi  walczący  do  ostatniej  kropli  krwi,  Ŝeby  obronić  cywilów, 
zanim  sami  zginęli.  Asajj  Ventress  oczywiście.  Zdjęcie  z  zewnętrznej  kamery  portu 
kosmicznego  -  „Ostatni  Zew”  unoszący  się  w  przestrzeni,  aby  zaraz  przyspieszyć,  a 
potem  wykonać  skok  w  nadprzestrzeń  na  pewną  zagładę.  Supernowoczesny  statek 
zbudowany na własny koszt Dooku - trzeci, który straciła, jeśli liczyć ten, który ukradli 
jej Anakin i Kenobi. 

Dooku wolałby, Ŝeby Darth Sidious juŜ przemówił. 
Wszystko  to  wina  Ventress.  Ta  kobieta  jest  niemoŜliwa.  Oczywiście,  ogromnie 

utalentowana,  ale  naprawdę  batalion  robotów  byłby  poŜyteczniejszy  i  bardziej 
praktyczny. A przy tych stawkach równieŜ znacznie tańszy. Powinien z nią skończyć. 

Na konsoli zamigotała nieruchoma jak kamień postać w kapturze. 
-  Nie  miałem  o  tym  pojęcia  -  powiedział  hrabia.  -  Dziękuję,  Ŝe  mi  to  pokazałeś. 

Nie  muszę  chyba  mówić,  Ŝe  Ventress  działała  z  własnej  inicjatywy.  -  Arogancja,  a 
nawet  pewna  pobłaŜliwość,  z  jaką  myślał  o  swoim  mistrzu  jeszcze  kilka  chwil  temu, 
spłynęła  z  niego  szybko  jak  krew  z  otwartej  Ŝyły.  -  Ale  podstawowe  fakty  pozostają 
niezmienione. Yoda zmierza do mnie, a tutaj ja go wykończę raz na zawsze. 

-  Wierzę  ci.  -  Darth  Sidious  uśmiechnął  się.  Raz,  na  początku  kariery  jako  Jedi, 

Dooku  przybył  na  odległą  planetę,  aby  powstrzymać  masakrę,  i  spóźnił  się.  Długi 
szałas z drewna i trawy, gdzie zamknięto wrogów plemienia, został z zewnątrz oblany 
naftą  i  podpalony.  Tańczące  płomienie  robiły  wtedy  mniej  więcej  takie  wraŜenie,  jak 
teraz uśmiech mistrza. - Oczywiście, hrabio, pozostawiam twojemu uznaniu załatwienie 
sprawy  z  Ventress,  ale  moŜe  chciałbyś  wiedzieć,  co  ja  robię,  kiedy  moi  słudzy 
przejawiają nadmiar inicjatywy? 

Dooku  poczuł,  Ŝe  jego  palec  dotyka  -  tylko  dotyka  -  czerwonego  przycisku  na 

biurku. 

- Tak, mistrzu? 

background image

Sean Stewart 

139 

- MiaŜdŜę ich - odparł Darth Sidious. 
 
Sala Rady Jedi na Coruscant.  
- Mistrzu Windu! 
- Witam, kanclerzu. 
- Pozwoli pan, Ŝe wyraŜę moją wielką radość z powodu dzisiejszych nowin! Tam, 

gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna i najmniej oczekiwana, przybywa mistrz Yoda i 
ratuje  sytuację.  To  wspaniałe  dla  podtrzymania  morale:  jednego  dnia  mówią  o  jego 
ś

mierci, następnego juŜ pojawia się po drugiej stronie galaktyki i odnosi spektakularne 

zwycięstwo!  Ktokolwiek  powiedział,  Ŝe  opinia  publiczna  straciła  wiarę  w  Jedi,  musi 
dzisiaj odszczekiwać swoje słowa. 

- Próbujemy do tego doprowadzić, kanclerzu.  
Pauza. 
- Jest pan dziwnie powaŜny. 
-  Straciliśmy  dwóch  rycerzy  Jedi,  panie,  przyjaciół,  których  znałem  od 

dzieciństwa  w  Świątyni,  i  niezwykle  wartościowych  wojowników.  Mistrz  Yoda 
podróŜuje teraz w samo serce nieprzyjacielskiego terytorium, chociaŜ stracił incognito, 
a towarzyszy mu tylko dwoje uczniów, którzy zaledwie wyrośli z wieku dziecięcego. 

-  Ach  tak,  rozumiem.  Polityk  jest  pod  wraŜeniem  zwycięstwa,  jakie  odnieśliśmy 

na  polu  mediów,  lecz  dowódca  wojskowy  juŜ  nie.  Przewidziałem  jednak  pańskie 
zachowanie,  mistrzu  Windu,  przynajmniej  częściowo,  i  powiem  jedno:  ja  równieŜ  nie 
jestem  uszczęśliwiony  sytuacją,  w  jakiej  znalazł  się  mistrz  Yoda,  z  tych  samych 
powodów,  które  zechciał  pan  uprzejmie  opisać.  Czułbym  się  znacznie  lepiej,  gdyby 
moŜna  było  zastąpić  zabitych  innymi  rycerzami.  Nie  jestem  jednak  pewien,  kim...  a 
moŜe  by  tak  Obi-Wan?  Na  ostatniej  odprawie  słyszałem,  Ŝe  zakończył  swoją  misję. 
Obi-Wan  i  młody  Skywalker  właśnie.  Będę  się  czuł  znacznie  spokojniejszy,  wiedząc, 
Ŝ

e są na Vjunie. Bardzo sobie cenię mistrza Yodę, lecz to wiekowa osoba; pewnie jest 

mniej  sprawny  niŜ  dawniej.  Kiedy  sobie  pomyślę,  Ŝe  miałby  stanąć  przed  obliczem 
hrabiego  Dooku  sam,  w  jego  własnej  twierdzy...  zimno  mi  się  robi.  Tak,  Obi-Wan  i 
Skywalker będą doskonali. 

- Czy to rozkaz, panie kanclerzu? 
- Nazwijmy to raczej prośbą, mistrzu Windu. Gorącą prośbą. 
 
-  Ta  transmisja  idzie  juŜ  dość  długo  -  oznajmił  Dooku  w  postaci 

dwudziestocentymetrowego  hologramu  o  barwie  jaskrawego  róŜu,  stojącego 
bezpośrednio  na  pulpicie  transmisyjnym  statku,  który  Asajj  ukradła  w  dokach  portu 
kosmicznego Phindian. 

-  Byłam  trochę  zajęta,  hrabio.  -  Asajj  próbowała  poprawić  kolory,  zastanawiając 

się,  czy  to  system  jest  uszkodzony,  czy  teŜ  moŜe  został  wyregulowany  pod  kątem 
innego gatunku istot, dla których ten odcień róŜu jest naturalną barwą. Nie spieszyła się 
teŜ  ze  spojrzeniem  Dooku  w  oczy.  -  Musiałam  najpierw  przeliczyć  kilka  skoków  w 
nadprzestrzeń, Ŝeby zrzucić ogon phindiańskiej ochrony. 

- Straciłaś „Ostatni Zew”. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

140 

- Tak. Przez Yodę. 
- Chyba raczej przez aktora. 
- Co? 
- MoŜe moje informacje są bardziej aktualne - odparł Dooku. Jego głos był bardzo 

spokojny. Bardzo uprzejmy. 

Asajj zorientowała się, Ŝe jest w powaŜnych opałach. 
- Ten aktor udawał Yodę. Złapałam go nad Ithorem. 
-  Gdybyś  go  zostawiła  razem  z  resztą  statku,  zaoszczędziłoby  to  nam  sporo 

kłopotów i czasu, nie sądzisz? 

Ventress  poczuła,  Ŝe  zaczynają  jej  się  pocić  dłonie.  Wolałaby  tysiąc  razy,  Ŝeby 

rozerwał ją na strzępki, zamiast przemawiać tym chirurgicznie precyzyjnym, zimnym, 
odległym 

tonem. 

Walka 

mogłaby 

być 

załatwieniem 

sprawy 

pomiędzy 

sprzymierzeńcami. To wyglądało bardziej na sekcję zwłok. 

-  Gdybym  pozostawiła  go  w  przestrzeni,  jego  ciało  zidentyfikowano  by  od  razu, 

jako nienaleŜące do Yody. Mogłam go wypchnąć ze śluzy gdzie indziej, ale... 

- Ale co? 
Wzruszyła ramionami. 
- Wybieram sobie przyjaciół i wrogów. Zabijanie przypadkiem, bez sensu i innej 

motywacji niŜ złośliwość wydaje mi się słabością. Brakiem wewnętrznej dyscypliny. 

- A gdybym kazał ci go zabić? 
- Zrobiłabym to. 
- A co z twoimi skrupułami? 
- Lojalność jest waŜniejsza. 
- Ale przecieŜ nie kazałem ci go zabić, prawda? 
-  A  czy  w  ogóle  wiedziałeś,  Ŝe  był  na  pokładzie  „Ostatniego  Zewu”?  -  zapytała 

Ventress. Zorientowała się, w jaką wpadła zasadzkę, zanim jeszcze skończyła mówić. - 
Nie,  nie  wiedziałeś.  Nie  dałam  ci  takiej  moŜliwości.  Nie  powiedziałam  ci.  A  moŜe 
powinnam. - Wyprostowała się. - CóŜ, przyjmuję za to odpowiedzialność. Działałam na 
własną rękę. 

Po  tych  słowach  na  róŜowej  twarzy  pojawiło  się  dziwne,  trudne  do 

zidentyfikowania uczucie. 

- Zasady, skrupuły to domena raczej osób młodych. W miarę dorastania człowiek 

staje  się  praktyczniejszy  -  rzekł  hrabia.  -  Nigdy  mnie  nie  obchodziły  teoretyczne 
interpretacje dobra i zła. Interesują mnie czas, skutek, precyzja. Jeśli mam więźnia czy 
nawet  sojusznika  -  spojrzał  na  nią  łagodnie  -  który  kosztuje  mnie  zbyt  wiele  lub 
wprowadza  za  duŜo  niepewności  w  ogólną  sytuację,  eliminuję  tę  osobę.  Rozumiesz 
mnie? 

Asajj przełknęła ślinę. 
-  Myślę  -  ciągnął  obojętnie  hrabia  -  Ŝe  powinnaś  mnie  przekonać,  jak  cennym 

nabytkiem jesteś dla mnie i jak podnosisz  moją skuteczność działania, Asajj. Straciłaś 
dwa  moje statki, jeden na rzecz Obi-Wana, a drugi dzięki  podrzędnemu aktorzynie ze 
sceny  Coruscant.  Bez  konsultacji  ze  mną  przerwałaś  łańcuch  wydarzeń,  który 
uruchomiłem, aby zwabić Yodę na mój teren. I teraz, zamiast podziwiać jego głowę na 

background image

Sean Stewart 

141 

tacy,  obserwuję  punkt  zwrotny  w  popularności  Jedi  i  wybuch  radości  w  Republice, 
gdzie  dwa  dni  wcześniej  morale  osiągnęło  dno.  Na  razie,  Asajj,  jesteś  bardzo 
kosztownym sojusznikiem. W tej chwili kosztujesz więcej, niŜ jesteś dla mnie warta. 

Zimne,  mroŜące  słowa  uderzyły  ją  niczym  struga  płynnego  azotu.  Jeśli  nie  zrobi 

czegoś tu i teraz, hrabia zabije ją. Nie próbowała nawet myśleć o ucieczce. Jeśli Dooku 
zechce ją wykończyć, zrobi to. Nie nauczył jej całej wiedzy Sithów, którą sam posiadał, 
lecz  nawet  to  wątłe  połączenie,  jakie  istniało  między  nimi,  sprawiało,  Ŝe  stawała  się 
ogromnie wraŜliwa na jego psychikę. Poza tym Dooku z całą pewnością był jednym z 
najpotęŜniejszych  ludzi  w  całej  galaktyce,  z  pełnym  zasobem  sił  i  środków  do 
dyspozycji. Kwota, której braku na koncie Dooku nawet by nie zauwaŜył, pozwoliłaby 
jej  uciekać  przed  mordercami  przez  całą  resztę  krótkiego,  nieszczęśliwego  Ŝycia, 
ukrywać się w dŜungli i Ŝyć z tego, co upoluje, albo przejść serię operacji plastycznych, 
która dałaby jej minimalną, desperacką szansę spokojnego Ŝywota. 

Ale...  kaŜdym  włóknem  ciała  Asajj  czuła,  Ŝe  ucieczka,  obrona,  ukrywanie  się 

zawsze  były  kiepską  strategią.  W  kaŜdym  starciu  ktoś  musi  przejąć  inicjatywę.  W 
kaŜdym starciu atak był kluczową zagrywką. 

- Zabij swojego mistrza - rzuciła.  
Dooku zamrugał. 
- Co? 
No  cóŜ,  tego  się  przynajmniej  nie  spodziewał,  pomyślała  z  okrutnym 

uśmieszkiem. Postawiła wszystko na jedną kartę... teraz nie mogła się juŜ wycofać. 

- Zabij swojego mistrza. Pomogę ci. Teraz, dopóki jeszcze moŜesz. 
- ZauwaŜyła minimalny skurcz na twarzy hrabiego. - Wcześniej czy później kaŜdy 

uczeń Sithów próbuje obalić swojego  mistrza. Ja to wiem  i ty to  wiesz. On teŜ. Teraz 
nadszedł  twój  czas.  Jesteś  niezaleŜnym  agentem  na  planecie-fortecy.  Masz  na  swoje 
rozkazy całe armie. Bogactwa świata leŜą u twoich stóp. Nadszedł twój czas. 

-  Podziwiam  ten  nieoczekiwany  i  tak  precyzyjnie  wymyślony  atak  -  mruknął 

Dooku.  -  Wspomniałem  ci  juŜ  niejednokrotnie  o  korzyściach  płynących  z  wieku,  ale 
niestety,  ma  on  równieŜ  swoje  wady.  Człowiek  się  przyzwyczaja  do  pewnych  spraw. 
Ale ty... jednak nadal mnie zaskakujesz. WciąŜ jesteś nieprzewidywalna. 

- Jak ci się zdaje, w którą stronę zmierza wojna? - zapytała Ventress, korzystając z 

drobnego  momentu  przewagi.  -  Co  się  stanie,  jeśli  zwycięŜysz?  Czy  triumfalnie 
powrócisz  na  Coruscant?  A  moŜe  usiądziesz  po  prawicy  wielkiego  człowieka,  kiedy 
wojna  dobiegnie  końca?  Nie  sądzę.  PrzecieŜ  on  nie  pozwoliłby  ci  Ŝyć...  Dooku, 
generał-zdobywca.  Dooku  bogacz.  Dooku  mądrzeć.  Chyba  za  duŜo  przebywasz  na 
słońcu, hrabio. 

-  Blefujesz.  Nie  moŜesz  wiedzieć  tego  wszystkiego,  Asajj.  To  ładne 

przedstawienie, ale nie wystarczy. 

Próbował uśmiechnąć się pobłaŜliwie, ale nie bardzo mu się to udało. 
-  On  cię  wykorzysta  -  zapewniła.  -  Postawi  cię  w  pierwszych  szeregach,  gdzie 

tylko będzie mógł. Rzuci na ciebie Yodę, a potem jego sługusów: Kenobiego, Windu, 
Skywalkera. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

142 

-  Wielki  talent  to  takŜe  wielka  odpowiedzialność,  Ventress.  Zdaje  się,  Ŝe  to  nie 

twoja specjalność. 

- Świetnie, świetnie, wyładuj się - odparła niecierpliwie. - Teraz grasz na zwłokę, 

bo  wiesz,  Ŝe  mam  rację.  Zadaj  sobie  jedno  pytanie,  korzystając  z  Ciemnej  Strony... 
spójrz na to bez uprzedzeń, hrabio. W tej chwili mistrz wykorzystuje cię, poniewaŜ jest 
otoczony  zagroŜeniami.  Co  się  stanie,  kiedy  zostaniesz  ostatnim  niebezpiecznym 
osobnikiem w jego otoczeniu? 

Przez  kanał  komunikatora  nie  dobiegał  Ŝaden  dźwięk,  jedynie  słaby  szum 

odległych gwiazd, płonących w nieskończoność. 

-  Gdybym  ci  kazał  popełnić  samobójstwo,  zrobiłabyś  to?  -  zapytał  wreszcie 

Dooku. 

- Nie. 
- A gdybym kazał ci wrócić tutaj, na Vjun? 
- Wróciłabym. 
- Nie bałabyś się? 
- Byłabym przeraŜona. - Tu, w głębokim kosmosie, mogła trzymać się od niego z 

daleka.  Mogła  uciec.  Kiedy  jednak  postawi  stopę  na  Vjunie,  w  Château  Malreaux, 
kiedy znajdzie się w orbicie potęgi Dooku, nigdy nie wyjdzie z tego Ŝywa, jeśli on nie 
zechce. 

- Ale przyjechałabyś? 
- Jeśli rozkaŜesz.  
Dooku wbił w nią wzrok. 
- Dobrze. 
I tyle, jeśli chodzi o blef. 
- Zabijesz mnie czy wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia? 
- Nie twój interes. 
- On cię wykorzysta, hrabio. Wyssie z ciebie całą krew i wyrzuci. Weźmie kogoś 

młodszego, słabszego, bardziej podatnego na wpływy. 

- Kogoś takiego jak ty? 
-  Chciałabym.  Nie,  kiedy  ty  odejdziesz,  ja  takŜe  zniknę  -  odparła  posępnie.  - 

Jestem dla niego tylko jednym z twoich zwierzątek. Dla ciebie zapewne teŜ. Lojalność 
jest silniejsza w dół niŜ w górę hierarchii, gdybyś tego sam nie zauwaŜył. 

-  Zwykle  to  prawda  -  zgodził  się  hrabia.  -  MoŜe  jedynym  wyjątkiem  jest  mistrz 

Yoda.  Jego  lojalność  wobec  uczniów  jest  większa  niŜ  uczniów  w  stosunku  do  niego. 
Tak mi się zdaje. 

-  Uroczne  -  odparła  Ventress  oschle.  -  Ale  Ŝadnemu  z  nas  to  chyba  nic  nie  da, 

prawda? 

 
Asajj Ventress długo siedziała przed komputerem nawigacyjnym na skradzionym 

statku, klnąc cicho, ale systematycznie. Nie wiedziała, co robić. Wreszcie wprowadziła 
współrzędne  na  Vjun.  Ostatecznie  ucieczka  i  ukrywanie  się  nie  były  w  jej  stylu.  Jej 
szanse przekonania hrabiego, Ŝe powinni pracować razem, byłyby znacznie większe w 

background image

Sean Stewart 

143 

rozmowie  twarzą  w twarz.  Lubił jej ogień i pasję, i... choć jego Ŝelazna samokontrola 
nigdy jeszcze nie zawiodła... uwaŜał ją za ładną. To takŜe nie zaszkodzi. 

A  jeśli  wszystko  pójdzie  złym  torem...  no  cóŜ,  lepiej  załatwić  to  szybko  i 

osobiście, z dobytymi mieczami, aniŜeli Ŝyć w rozpaczy i przeraŜeniu przez resztę dni, 
obawiając się kaŜdego promienia słońca na plecach, jakby miał to być punkt celownika 
snajpera. 

Po  wszystkim,  co  zostało  powiedziane,  wprowadzenie  współrzędnych  Vjuna  do 

komputera  wydawało  się  jak  umyślne  wsadzenie  palców  w  ogień.  Asajj  była  więc  w 
fatalnym humorze, kiedy odezwała się konsola komunikacyjna. Zignorowała sygnał. W 
końcu nie był to jej statek. Lecz wezwanie powtarzało się, uparte i natrętne, aŜ wreszcie 
podniosła  wzrok  i  ujrzała  kod  wywoławczy  robota  kamerdynera  Tac-Spec.  Tego 
samego, który poinformował ją o miejscu pobytu Yody.  

No, nieźle. 
- A ty czego chcesz? 
- Myślałem, Ŝe wiesz - odparł spokojny głos po drugiej stronie linii. - Chcę reszty 

moich pieniędzy. Uzgodniliśmy pewną cenę. Teraz widzę, Ŝe na moje konto wpłynęła 
tylko jedna trzecia tej kwoty. 

- Nie dostałam celu. 
-  Moja  informacja  była  dokładna  i  prawidłowa,  a  za  to  płaciłaś.  Twoja 

nieudolność nie moŜe być powodem karania mnie. 

-  No  cóŜ,  takie  jest  Ŝycie,  twarde  i  cięŜkie  -  warknęła  Ventress.  -  Jak  zapewne 

wiesz,  zostałam  bez  statku.  Nie  mam  kredytów,  Ŝeby  ci  zapłacić.  Prawdę  mówiąc, 
dołoŜyłam ci Ŝycie dzieciaków jako bonus. Uznaj to za zapłatę. 

- Tego nie było w umowie. 
- Mówisz jak zimnokrwisty robot, zgadza się. A moŜe zimnoolejowy? 
Ventress  przeglądała  szybko  system  komputerowy  statku  w  poszukiwaniu 

instrukcji serwisowej. W połowie ostatniego skoku hiperprzestrzennego zaczęła migać 
lampka  alarmowa.  Była  to  mała  ikonka,  przedstawiająca  coś  w  rodzaju  meduzy 
przebitej włóczniami i grubą czerwoną kreską. Nie miała pojęcia, co to za znaczek. 

-  Wiesz,  nawet  w  najlepszych  momentach  mojego  Ŝycia  nie  przepadałam  za 

targowaniem się, a jeśli mam być całkiem szczera, targowanie się z blaszaną puszką... 
do tego zdradziecką blaszaną puszką... interesuje mnie jeszcze mniej. 

- MoŜe i jestem zdrajcą - odparł robot - ale nie zmieniam stawek. Proszę, rozwaŜ 

to sobie. 

Aha!  -  pomyślała  Ventress,  przeglądając  instrukcję.  Jest!  Mrugające  światełko 

było  wskaźnikiem  stanu  łącza  hydraulicznego.  Przejrzała  szybko  rozdział  dotyczący 
awarii: 

...kiedy  lampka  miga,  przewody  cieczy  hydraulicznej 

zagro

Ŝ

one 

s

ą

 

zap

ę

tleniem 

albo 

ju

Ŝ

 

si

ę

 

zap

ę

tliły. 

Zap

ę

tlenie  mo

Ŝ

e  prowadzi

ć

  do  nadmiernego  zu

Ŝ

ycia,  straty 

ci

ś

nienia 

trans

ś

wietlnego 

albo 

zwi

ę

kszenia 

wagi 

spowodowanego 

niestabilno

ś

ci

ą

 

urz

ą

dze

ń

 

sztucznej 

grawitacji. W rzadkich przypadkach równie

Ŝ

 do 

ś

mierci. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

144 

Od czasu do czasu lampka przewodów cieczy hydraulicznej 

mo

Ŝ

e miga

ć

 bez powodu. 

 
No cóŜ, nieźle. Leciała na Vjun skradzionym statkiem, który mógł mieć zapętlone 

przewody  cieczy  hydraulicznej  lub  nie,  a  najbliŜszym  zagroŜeniem  było  zwiększenie 
wagi  spowodowane  grawitacją,  na  końcu  podróŜy  zaś  czekał  na  nią  rozgniewany  lord 
Sithów, rozwaŜający egzekucję. 

- Blaszana puszko, powiem ci coś... w tej chwili doprawdy jesteś najmniejszym z 

moich zmartwień. 

 
Daleko,  w  anonimowej  budce  komunikacyjnej,  Solis,  który  zdradził  tajemnicę 

Yody, a teraz miał nawet nie dostać za to zapłaty, bezmyślnie wpatrywał się w napis na 
ekranie: Połączenie przerwane przez odbiorcę. 

- No to zobaczymy - mruknął. 
 
W  tej  samej  chwili,  kiedy  to  połączenie  zostało  przerwane,  oŜyło  inne,  łączące 

salę Rady Jedi ze statkiem Anakina Skywalkera. 

- Odezwij się. 
- Mace Windu? 
- Obi-Wan? Dlaczego nie jesteś we własnym statku?  
Obi-Wan skrzywił się. 
- Naprawa. Anakin mnie podrzucił. 
- Rozumiem. BieŜąca lokalizacja? 
Obi-Wan  przewrócił  oczami  pod  adresem  Anakina,  który  odpowiedział  mu 

ś

miechem. Mace Windu, niezwykle uzdolniony w róŜnych innych kierunkach, nie miał 

pojęcia o sztuce konwersacji. 

-  Kierujemy  się  na  Coruscant.  Plan  lotu  zgodnie  z  załoŜeniami  -  rzekł  Anakin.  - 

Półtora  dnia  na  podświetlnej,  Ŝeby  nabrać  paliwa  i  zapasów.  Będziemy  w  domu  za 
cztery  dni.  Zgodnie  z  lokalnymi  wiadomościami,  wieści  o  śmierci  mistrza  Yody  były 
mocno przesadzone. 

-  Fakt.  Szkoda,  Ŝe  nie  moŜna  powiedzieć  tego  samego  o  Maks  Leem  i  Jaiu 

Maruku - odparł Mace ponuro. 

- Och! - Obaj Jedi spojrzeli po sobie i spowaŜnieli. - Nie wiedzieliśmy. 
- Mistrz Yoda jest w drodze do... czy ten kanał jest kodowany? 
Protokoły  komunikacyjne  na  statku  Anakina  były  ustawione  na  potrójnie 

szyfrowany  kod  dla  kaŜdego  kanału  łączącego  ze  Świątynią,  ale  na  wszelki  wypadek 
sprawdził.  PowaŜna  awaria  reaktora  silnika  mogła  ich  kosztować  Ŝycie,  ale  nawet 
drobne usterki w kodowaniu sygnałów mogły kosztować Ŝycie miliony istot. 

- Wszystko w porządku - oznajmił zwięźle. 
Ponuractwo Mace’a Windu było zaraźliwe. 
-  Mistrz  Yoda  jest  w  drodze  na  Vjun,  aby  w  tajemnicy  negocjować  moŜliwą 

kapitulację wysoko postawionej osobistości Konfederacji. Bardzo wysoko postawionej 
- powtórzył Mace znacząco. 

background image

Sean Stewart 

145 

-  Mistrz  Yoda?  -  zdziwił  się  Anakin.  -  Z  pewnością  jest  wiele  waŜniejszych 

rzeczy, jakie... 

Urwał, kiedy Obi-Wan spojrzał na niego przeciągle. 
- Sądzę, Ŝe to ktoś wyjątkowo wysoko postawiony - rzekł Kenobi. 
W pół sekundy później Anakin pojął. 
-  Dooku?  Jedzie  negocjować  z  Dooku?...  To  pułapka.  PrzecieŜ  chyba  wie,  Ŝe  to 

pułapka, nie? 

- Pułapka, tak... ale na kogo? - mruknął Obi-Wan. 
- W tej chwili mistrz Yoda jest w drodze na Vjun z waŜną misją - ciągnął Mace. - 

Chcieliśmy  zachować  to  w  tajemnicy,  ale  sekret  się  niestety  wydał.  RównieŜ  niestety 
twoja stara przyjaciółka Asajj Ventress depcze mu po piętach. Zabiła obu Jedi, którzy z 
nim jechali. Pozostała dwójka padawanów. Chciałbym... 

-  Ho,  ho  -  mruknął  Obi-Wan.  -  Czemu  mam  wraŜenie,  Ŝe  jednak  nie  lecimy  na 

Coruscant? 

- ...Ŝebyście obaj polecieli na Vjun jak najszybciej i wsparli mistrza Yodę, na ile 

będzie tego potrzebował. 

-  Nie  ma  nikogo  innego?  -  nieoczekiwanie  spytał  Anakin.  -  Mieliśmy  wrócić  na 

Coruscant juŜ trzy tygodnie temu. Złamałem juŜ jedną obietnicę, Ŝe wrócę... 

Słowo zawisło w powietrzu i nie moŜna go było cofnąć. 
- Obietnicę? - zapytał Mace. - Komu złoŜyłeś tę obietnicę? 
- Studentom z klasy mistrza śelaznej Ręki - swobodnie odparł Obi-Wan. - Anakin 

obiecywał, Ŝe nauczy ich pewnych sztuczek. 

- Trudno, twoje popisy będą musiały poczekać - odparł Mace. Wyraz niesmaku na 

jego twarzy był Anakinowi doskonale znajomy, prawie męczący. Dezaprobata Mace’a 
dla Anakina była zasadnicza i odruchowa, i trudno było mieć o nią pretensje nawet w 
takiej chwili jak teraz, kiedy było więcej powodów do dezaprobaty, niŜ Windu sądził. - 
Proszę jechać na Vjun. Windu się wyłącza. 

Anakin pokraśniał lekko i nawet nie spojrzał na Obi-Wana. 
- Dzięki. 
Obi-Wan wzruszył ramionami nieco zirytowany. 
-  Właściwie  nie  wiem,  czemu  nadstawiam  dla  ciebie  karku  -  mruknął  i  zajął  się 

ustawianiem  kursu  na  Vjun.  -  W  dodatku  czuję  kaŜdym  nerwem  mojego  ciała,  Ŝe 
pewnego dnia bynajmniej mi za to nie podziękujesz. 

 
Po  walce  w  porcie  kosmicznym  Phindar  Scout  chciała  juŜ  tylko  zwinąć  się  w 

kłębek i płakać. 

Yoda miał inne pomysły. 
Porozmawiał  z  władzami  stacji,  aby  pozwolili  im  wynająć  statek  na  Jovan. 

Następnie  publicznym  wahadłowcem  polecieli  na  drugą  część  portu  Jovan,  gdzie 
znajdowały się punkty sprzedaŜy uŜywanych statków i złomowiska. Yoda nie chciał juŜ 
korzystać  z  transportu  publicznego.  Ciągnął  padawanów  od  jednego  złomowiska  do 
drugiego w poszukiwaniu statku, którym moŜna będzie polecieć na Vjun. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

146 

Mieli  do  wyboru  kilka  przyzwoicie  wyglądających  jednostek,  ale  mistrz  Yoda 

wszystkie odrzucił. Zbyt jaskrawe, zbyt nowe, zbyt kosztowne. 

- Kosztowne? - zawołała Scout. - PrzecieŜ  moŜesz  uŜyć  kredytów  Świątyni Jedi, 

no nie? Albo nawet funduszy kanclerza, jeśli mam być szczera. 

Yoda wciągnął policzki, a uszy skręciły mu się na końcach na znak odrazy. 
- Więc publiczne pieniądze marnować powinienem?  
Scout uniosła w górę ręce, ale nic nie powiedziała.  
Cała  czwórka  szukała  zatem  dalej:  Yoda,  Whie,  Scout  i  Fidelis,  wytworny 

przedmiot  wytwornego dŜentelmena. Po Solisie  ślad zaginął. Nietrudno było zgadnąć, 
dlaczego.  Ventress  przyjechała  po  nich.  Jej  roboty  natychmiast  namierzyły  jednostkę 
R2.  Kiedy  Solis  zniknął  po  bitwie,  stało  się  oczywiste,  Ŝe  to  on  ich  zdradził.  Scout 
przybrała  posępną  minę,  bo  przypomniała  sobie,  jak  robot  wyprowadził  ją  w  pole, 
twierdząc, Ŝe potrzebuje eskorty człowieka. Podzielił w ten sposób grupę. MoŜe gdyby 
zostali razem, niczego by to nie zmieniło. MoŜe nie byłaby w stanie uratować ani Maks 
Leem,  ani  mistrza  Maruka,  ale  przynajmniej  nie  stałaby  o  sto  metrów  dalej,  na 
schodach, obserwując, jak ich mordują. 

Fidelis  był  niepocieszony.  Z  początki  Scout  chciała  go  oddać  na  złom  lub 

porzucić,  ale  jego  rozpacz  z  powodu  sprowadzenia  im  na  głowy  konfederata,  który 
naraził na niebezpieczeństwo ostatniego z linii Malreaux, była tak głęboka i obsesyjna, 
tak w oczywisty sposób zaprogramowana, Ŝe nawet ona nie mogła uwierzyć, Ŝeby był 
zamieszany  w  tę  zdradę.  Mieli  zamiar  go  odesłać,  ale  ostatecznie  i  to  okazało  się 
niepraktyczne.  Kiedy  juŜ  odnalazł  Whie,  trzeba  by  go  chyba  pokroić  mieczem 
ś

wietlnym na kawałki, Ŝeby za nim nie poszedł. 

-  Jeśli  nie  pozwolicie  mi  jechać  z  paniczem  wewnątrz  statku,  przynituję  się  do 

powłoki - uprzedził i, szczerze mówiąc, wszyscy mu uwierzyli. 

Yoda  znalazł  wreszcie  to,  czego  szukał,  na  piątym  składowisku  złomu,  jakie 

odwiedzili na stacji Jovan. Był to stary, mocno zdezelowany lekki frachtowiec typu B-7 
z plackami czerwonej farby na włazie do ładowni. 

- Rdza? - zdziwił się Whie. - Skąd rdza bez powietrza i wody? 
Operator składowiska roześmiał się tubalnie. 
- Bo widzisz, to cacuszko zostało skradzione przez piratów, a te czerwone plamy 

to... 

- Ile? - szybko zapytał Yoda. 
Scout  i  Whie  skrzywili  się  porozumiewawczo.  Mistrz  Yoda  nie  chciał  uŜywać 

Mocy  do  czynności  tak  prostej  jak  negocjacja  ceny.  Mawiał,  Ŝe  takie  zachowanie 
oznacza brak szacunku dla Mocy i dla przeciwnika  w tej handlowej walce, lecz Scout 
podejrzewała, Ŝe Yoda był po prostu złośliwym, wrednym i bezlitosnym negocjatorem, 
który  uwaŜał  targowanie  się  za  świetną  zabawę.  A  w  tej  zabawie  wiele  zaleŜy  od 
cierpliwości.  Handlarze  na  bazarach  setek  planet  nieraz  przekonali  się,  ku  swemu 
niezadowoleniu,  Ŝe  nie  wiedzieli,  co  to  jest  cierpliwość,  dopóki  nie  spróbowali 
przetrzymać osiemsetletniego sknery Jedi. Whie i Scout  wiedzieli juŜ, Ŝe  mistrz Yoda 
potrafił  spędzać  całe  godziny  na  targowaniu  się  w  kolejnych  złomowiskach,  aby 

background image

Sean Stewart 

147 

wreszcie  odejść,  wymachując  kijaszkiem  i  mamrocząc  do  siebie  pod  nosem. 
Pozostawiał właścicieli w takim stanie, jakby przeszli przez zgniatacz śmieci. 

Padawani oddalili się dyskretnie od Strefy Targowania. Scout pomyślała, Ŝe Whie 

wygląda strasznie. Wychudły, z oczami podkrąŜonymi od płaczu i braku snu. 

- Hej - zagadnęła. - Wszystko w porządku? 
- Jasne. 
- ŁŜesz. 
- Owszem - spojrzał na nią długo, badawczo, prawie z desperacją. ZauwaŜyła, Ŝe 

po chwili zerknął na Yodę, który nie przestawał się targować. 

Whie  wskazał  kciukiem  niewielki  korytarzyk  pomiędzy  B-1  a  następnym 

statkiem,  frachtowcem  klasy  Epoch,  z  pojedynczą  wieŜyczką  działa  laserowego, 
którego lufa była zgięta jak złamana antena. Widocznie  miał chęć coś jej powiedzieć. 
Scout uznała, Ŝe odrobina prywatności nie zaszkodzi, moŜe nawet rozwiąŜe mu język. 
Yoda  był  wprawdzie  dobrotliwą  osobą,  ale  istniały  pewne  rodzaje  słabości,  rozmaite 
wątpliwości,  których  nie  wyznaje  się  w  obecności  osoby  zdolnej  przesądzić  o  twoim 
losie jako rycerza Jedi. 

Wsunęła się za nim w wąską alejkę, delikatnie muskając palcami powłokę epocha. 

Jego pancerz był odrapany, powyginany i podziurawiony milionem małych otworków. 
Prawdopodobnie  ostatnich  kilka  lat  statek  spędził  na  wewnątrzsystemowym  handlu, 
przemierzając niebezpieczne przestrzenie w okolicach słońca, pełne gwiezdnej materii i 
innych  kosmicznych śmieci.  Ze  statkami kosmicznymi było tak samo jak z  morskimi: 
tylko ofermy lubiły widok lądu. Dla prawdziwego Ŝeglarza niebieska woda lub czarna, 
twarda  przestrzeń  była  jego  własnym  miejscem  na  świecie,  z  dala  od  zgubnych, 
zdradzieckich brzegów i studni grawitacyjnych. 

Kiedy  znaleźli  się  juŜ  bezpiecznie  poza  zasięgiem  wzroku,  Scout  odezwała  się 

pierwsza: 

- No juŜ, wygadaj się. 
Whie z nieobecną miną stukał nogą w bucie od skafandra o powłokę statku. 
-  Wczoraj...  to  było  wczoraj  czy  przedwczoraj?  Straciłem  poczucie  czasu. 

NiewaŜne. Ostatnio, kiedy spałem, miałem sen. - Urwał. - Taki specjalny sen. 

- Ten, w którym... 
- Tak, ten, w którym zostałem zabity przez Jedi. - Przełknął ślinę i uśmiechnął się 

blado.  -  Ale  to  nie  jedyny  sen,  jaki  miałem  ostatnio.  Był  jeszcze  jeden,  tuŜ  przed 
naszym wyjazdem z Coruscant. Ty w nim byłaś. 

- Ja! 
-  Tak.  -  Po  raz  pierwszy  od  śmierci  Maks  Leem  na  twarz  Whie  wypłynęła 

odrobina  koloru.  -  Byliśmy  w  pokoju,  w  pięknym,  ale  strasznym  pokoju,  a  ty 
krwawiłaś... 

-  Paniczu  Whie?  -  Zza  kadłuba  epocha  rozległ  się  niespokojny  głos  wytwornego 

przedmiotu wytwornego dŜentelmena rodziny Malreaux. 

- Paniczu, gdzie pan jest? 
- Tutaj! Co się dzieje? - warknął Whie. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

148 

-  Jest  pan!  -  Fidelis  pospiesznie  wychynął  zza  rogu.  -  Właśnie  robiłem 

przeliczenia walutowe dla mistrza Yody, kiedy podniosłem wzrok, a panicza nie było. 

-  Oddaliłem  się  o  dwadzieścia  metrów,  Fidelis.  Nie  zostałem  porwany  przez 

kosmicznych piratów. 

- To nie pana wina - kwaśno odparł robot. - Proszę się nie oddalać samotnie. Nie 

wie panicz, kto się kręci w takich miejscach? 

-  Chyba  nikt?  -  domyślił  się  Whie.  -  Nie  jesteśmy  raczej  w  części  rozrywkowej 

stacji Jovan. Nie sądzę, aby w tej chwili grupa kosmicznych zabijaków wyturlała się z 
najbliŜszej knajpy i zaczęła ze mną bójkę. 

-  Mimo  twojej  szlachetności  i  wykształcenia  jesteś  naiwny,  jeśli  chodzi  o  wielki 

ś

wiat  -  rzekł  Fidelis  sztywno.  -  Złomowisko  jest  dokładnie  takim  miejscem,  gdzie 

moŜna się spodziewać zdziczałych robotów. Uciekinierzy  szukający części z odzysku, 
bezpańskie stworzenia, które nie cofną się przed wzięciem człowieka jako zakładnika, 
jeśli ich oprogramowanie uległo wystarczającej degrengoladzie. 

- To ostrzeŜenie przyszło nieco za późno - zauwaŜyła z pasją Scout. 
- Nie pomyślałeś jakoś o tym, zanim wynająłeś Solisa? 
- Fakt, Ŝe pomyliłem się w swoich sądach, nie znaczy, Ŝe... 
- Fidelis, spadaj! - warknął Whie. 
Robot  wyprostował  się  dumnie  i  wycofał  na  koniec  korytarza  pomiędzy  dwoma 

frachtowcami, znacząco nie spuszczając z nich wzroku. 

- Myślisz, Ŝe umie czytać z warg? - mruknęła Scout. 
- Jasne - zawołał Fidelis. 
-  Robot,  zamknij  się  -  burknął  chłopak.  Widać  było,  Ŝe  szansa  na  prywatną 

rozmową przepadła. 

Scout zamrugała. 
- Nie słyszałam, abyś kiedykolwiek był dla kogoś taki nieprzyjemny. 
- Wybacz. 
- Nie szkodzi - zaśmiała się. - Mnie się to wydaje urocze. 
- Urocze? 
 
Nawet Scout musiała przyznać, Ŝe Yoda zrobił na B-1 świetny interes. 
- Jak ci się udało kupić go tak tanio? - zapytała, wytrzeszczając oczy na złośliwie 

uśmiechniętego  starego  Jedi,  który  właśnie  wsuwał  notatnik  za  pas.  -  Musiałeś  chyba 
uŜyć Mocy umysłu Jedi. Podobno mówiłeś, Ŝe to nieuczciwe. 

-  Nie  interesuje  mnie  uczciwość,  tylko  wyniki  -  odparł  Yoda.  -  Poza  tym  Mocy 

Jedi nie uŜywałem. Cenę uczciwą zapłaciłem. 

Scout i Whie spojrzeli z powątpiewaniem na zniszczony kadłub. 
-  Co  z  nim  jest  nie  w  porządku?  -  zapytała  Scout.  -  Oczywiście  poza  tym,  co 

widać? 

Yoda  podrapał  laseczką  powłokę  statku,  wzbijając  niewielką  chmurę  kurzu.  I 

farby. I metaceramiki. 

- Dobry kadłub. Dobre linie - rzekł. 

background image

Sean Stewart 

149 

- Jedno działko laserowe - zauwaŜył Whie. - Nie ma wyrzutni torped udarowych. 

Nie ma miotacza. 

- Ma na pokładzie Hanx-Wargel SuperFlow II i pasywną antenę czujnikową Siep-

Irol  -  dodał  właściciel  Ŝarliwie.  -  Zapasowe  generatory.  Baterię  aktywnych  czujników 
Carbanti, prawie nowe tylne tarcze, produkcji lokalnej, ale całkiem przyzwoite. 

- A dziobowe? 
- Jeśli zjawi się ktoś z bronią i tak trzeba uciekać - rzekł handlarz. 
- A jeśli się nie uda? 
- Trzeba się poddać. 
- Bardzo zachęcające - burknęła Scout. 
- Trudno  mi się pogodzić z tym, Ŝe szkalujecie  moje małe śliczności.  - Handlarz 

szybko  spojrzał  na  burtę  statku,  gdzie  wymalowano  jego  nazwę:  „Nocny  Sokół”.  - 
Mogłem właściwie podnieść cenę, skoro jesteście tacy niemili. 

-  Jeśli  ma  te  wszystkie  zalety,  o  których  mówisz  -  upierała  się  Scout  -  dlaczego 

sprzedajesz ją tak tanio? Czego ona nie robi? 

Handlarz  odchrząknął  i  mlasnął.  Scout  spojrzała  na  Yodę,  który  uśmiechał  się 

błogo. 

- Nie lata - wyjaśnił. 
 
„Faktycznie okazja!”, powiedział. „Naprawić go w jednej chwili zdołacie”. Podaj 

mi  ten  klucz  soniczny  -  warknęła  Scout.  Blada  ciecz  barwy  miodu  skapywała  spod 
rozrusznika  silnika,  który  próbowała  zainstalować.  KaŜda  kropla  unosiła  się  i 
wędrowała w powietrzu z powodu słabej grawitacji panującej na stacji Jovan. 

- Chyba udało mi się juŜ zainstalować te złącza - mruknął Whie. 
- Czerwonym do góry? 
- Tak. 
Pracowali  ramię  w  ramię,  instalując  układ  rozrusznika,  który  Yoda  odzyskał  z 

koreliańskiego frachtowca w głębi złomowiska. 

- Co robi mistrz Yoda, kiedy my pracujemy? - burknęła Scout. 
-  Nie  mam  pojęcia!  Mówił  coś  o  zapasach.  Słyszałaś  moŜe  o  wodzie?  -  Scout 

rozejrzała  się.  -  Dla  nas  i  jako  chłodziwo.  Dziesięć  skrzynek  po  pięćset  litrów. 
Załadujemy je chyba na własne grzbiety! - burknął Whie. 

- Pięćset! 
-  Mistrz  Yoda  twierdzi,  Ŝe  wynajęcie  wózka  do  palet  na  jedną  robotę  to  strata 

pieniędzy - wyjaśnił Whie. 

Wymienili spojrzenia. 
Kolejna  tłusta  kropla  smaru  oderwała  się  i  poszybowała  w  powietrzu.  W  tej 

zamknięty był martwy robal - świdrak metalowy z pierzastymi antenkami i szczękami 
poplamionymi rdzą. 

- Podaj mi lutownicę! - Whie pracował o jakieś pięć metrów od niej. Scout rzuciła 

mu  kolbę,  która  przez  niską  grawitację  łagodnie  przeleciała  wprost  do  jego  dłoni. 
Pchnęła jeszcze w jego stronę zwitek spoiwa do kompletu. - Dzięki. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

150 

Whie  podniósł  wzrok.  Zdjął  płytę,  odsłaniając  przewody  i  rurki  zwinięte  jak 

wielobarwne wnętrzności. Nic dziwnego, Ŝe mówi się o „bebechach” statku, pomyślał. 
Właśnie  pracował  nad  obudową  pompy  próŜniowej;  korpus  był  pęknięty,  więc 
uszczelnienie cały czas zawodziło. Śmieszne, kiedy człowiek pomyśli, Ŝe to cieniutkie, 
włosowate  pęknięcie  powoduje  wszelkie  moŜliwe  problemy,  poniewaŜ  nic  nie 
wypuszcza. 

PróŜnia  na  statku  to  jak  honor  Jedi.  Nicość,  której  się  nie  widzi,  dopóki  nie 

zniknie. 

- Scout? Zastanawiałaś się kiedy, czy nie jesteś przypadkiem złym człowiekiem? 
- Zastanawiać się? - zachichotała. - AleŜ ja wiem. 
-  Bądź  powaŜna.  Gdybyś  odkryła,  Ŝe  nie  jesteś  dobrą  osobą,  byłoby  ci  przykro, 

prawda? 

-  Nigdy  nie  byłam  dobrą  osobą.  -  Scout  uŜyła  klucza  sonicznego,  Ŝeby  odkręcić 

nakrętkę, która przyrdzewiała do śruby. - Starałam się tylko być w porządku. Dlaczego 
pytasz? 

- Bez powodu. 
Scout czekała, nie patrząc na Whie. Zgodnie z kalendarzem była starsza od niego 

o  rok,  ale  on  był  tak  doskonały,  tak  mądry,  Ŝe  zwykle  zapominała  o  róŜnicy  wieku. 
Dzisiaj mówił jak ktoś bardzo młody, a ona poczuła się nagle o wiele starsza od niego. 
Przypomniała  sobie,  co  kiedyś  mówił  Yoda  na  temat  wieku:  „Wiek  czymś  więcej  niŜ 
liczbą uderzeń serca jest. Wiek to liczba błędów, jakie popełnić zdąŜyłeś”. Gdyby miała 
policzyć błędy, byłaby co najmniej dziesięć lat starsza od Whie. 

- Kiedyś myślałem, Ŝe jestem dobrym człowiekiem - powiedział cicho Whie. - A 

potem zdarzyły się róŜne rzeczy. Miałem sen. A w tym śnie miałem złe myśli. 

-  Hej,  chłopcze,  nie  moŜesz  się  gnębić  tylko  dlatego,  Ŝe  coś  sobie  myślałeś 

podczas snu. 

-  Nie  rozumiesz.  To  nie  był  sen.  Ani  nawet  moja  podświadomość,  która  przeze 

mnie przemawiała. To się naprawdę zdarzyło. To się zdarzy - poprawił się. Ból w jego 
głosie był teraz bardzo wyraźny i Scout zrozumiała, Ŝe to dla niego ogromnie waŜne. 

Whie  przycisnął  spoiwo  do  obudowy  komory  próŜniowej  i  przeciągnął  po  nim 

lutownicą.  Dziwne  te  metalowe  pręty,  takie  się  wydają  twarde  i  proste,  a  tak  łatwo  je 
zmiękczyć. Nietrwałe. 

- Potem był inny sen. Ten o umieraniu. Nigdy wcześniej mi się to nie śniło. 
Scout czekała. 
- Wszystko wydawało się zamglone. Nie jestem pewien, gdzie byłem i co robiłem; 

widziałem  rozbłyski  mieczy  świetlnych.  Walczyłem  z  kimś  we  własnej  głowie. 
Próbowałem  się bronić, ale tamten był dla  mnie za silny.  Za szybki.  A potem  miałem 
ś

wiatło  w  oczach.  Jak  słońce.  -  Lutownica  iskrzyła  i  jarzyła  się  w  mrocznym 

zagłębieniu powłoki frachtowca. - I juŜ nic nie było. 

- Nawet jeśli to był miecz świetlny, to nie znaczy, Ŝe władał nim Jedi. 
-  Och,  ale  ja  wiedziałem.  Sen  był  taki  krótki.  Nie  widziałem  dobrze,  kto  to  taki. 

Ale kiedy wpadłem w to wszystko, nawet nie byłem przestraszony. Raczej zaskoczony. 
Myślałem: Więc tak mam umrzeć? Czy to nie dziwne? Mimo Ŝe miałem ten sen, moja 

background image

Sean Stewart 

151 

ś

mierć i tak okaŜe się zaskoczeniem,  kiedy juŜ nastąpi. Chyba zawsze tak jest - dodał 

po chwili. 

Scout wstrzyknęła do opornej nakrętki kolejny strumyk odrdzewiacza. 
-  MoŜe  źle  to  zinterpretowałeś.  MoŜe  wcale  nie  umrzesz.  We  śnie  nie  umarłeś, 

prawda? Nie wiesz tego na pewno. MoŜe to był jakiś test albo ćwiczenie. Jeśli sądzisz, 
Ŝ

e  to  był  Jedi,  to  by  była  bardzo  prawdopodobna  odpowiedź.  Jakieś  ćwiczenia  albo 

turniej, taki jak mieliśmy przed wyjazdem - zapewniała go gorączkowo. - Na pewno tak 
jest. 

-  MoŜe  -  odparł  Whie.  Wiedziała,  Ŝe  jej  nie  wierzy.  -  Potrzebujesz  jeszcze 

lutownicy? 

- Nie, w porządku. - Scout zdołała wreszcie odkręcić oporną nakrętkę. - A ten sen, 

w którym ja byłam? Czy umarłam? 

- Nie w tej części, którą widziałem. 
Nie była to tak pocieszająca odpowiedź, jakiej oczekiwała Scout. 
-  Scout,  myślę,  Ŝe  przejdę  na  Ciemną  Stronę  -  wyznał  Whie.  -  Tylko  wtedy 

miałoby to sens. Dlatego pamiętam, co myślałem w pierwszym śnie. Dlatego Jedi mnie 
pokona. 

- To idiotyczne - odparła Scout, naprawdę wstrząśnięta. - Jesteś ostatnią osobą na 

ś

wiecie,  którą  bym  posądziła  o  przejście  na  Ciemną  Stronę.  Jesteś  lepszy  niŜ 

ktokolwiek z nas. Wszyscy to wiedzą. Zawsze byłeś lepszy. Kiedyś nienawidziłam tego 
w tobie. Nie, to niemoŜliwe - dodała z przekonaniem. 

- Zawsze myślałem o sobie jako o dobrym człowieku - powiedział cicho Whie. - 

Byłem  z  tego  dumny.  Ale  teraz,  patrząc  wstecz,  chyba  tylko  udawałem,  Ŝe  jestem 
dobry. Wiesz? Grałem. To wcale nie było naturalne. Po prostu... udawałem, Ŝe jestem 
Jedi. 

Po  raz  pierwszy  Scout  odłoŜyła  narzędzia  i  przysiadła  pod  podwoziem  statku. 

PołoŜyła mu dłoń na ramieniu. 

- Whie, słuchaj. Nieraz udawanie to wszystko, co nam zostaje. 
 
Godzinę później Fidelis ładował zapasy do pojemników niewielkiego magazynku 

frachtowca.  Yoda  polecił  mu  nakupić  Ŝywności  jak  na  przyjęcie,  więc  robot  starał  się 
jak  mógł.  Zaprogramowany  na  spełnianie  kaprysów,  byt  przeraŜony  myślą,  Ŝe  będzie 
musiał gotować dla gości, których  upodobań nie zna. CóŜ,  upomniał  się  filozoficznie, 
całe Ŝycie to jedna wielka improwizacja, a poza tym jedyną kuchnią, jaką znał Whie, to 
kafeteria  Świątyni  Jedi.  Gdyby  Fidelis  nie  dał  rady  wyjść  poza  ten  standard,  to  juŜ 
lepiej,  aby  z  resztą  złomu  pozostał  na  składowisku  stacji  Jovan.  Wprawdzie  jego 
kontakt z Whie był do tej pory raczej powierzchowny, lecz gotował klanowi Malreaux 
przez dwanaście pokoleń, a oprócz tego miał do dyspozycji kompletny skan genetyczny 
chłopca. Zaspokajanie apetytów kulinarnych wciąŜ jeszcze pozostawało bardziej sztuką 
aniŜeli dziedziną nauki, ale wyposaŜony w takie informacje mógł liczyć na to, Ŝe zdoła 
przynajmniej w przybliŜeniu odgadnąć jego upodobania. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

152 

Układając  składniki,  usłyszał  dochodzący  z  przedniej  kabiny  głos  Yody,  który 

burczał i marudził, przeglądając manifest i instrukcję statku. Z rufy, gdzie panicz Whie 
i dziewczyna układali skrzynie z wodą, dochodziły poskrzypywania, łomoty i okrzyki. 

Fidelis wytknął głowę przez właz do kabiny. 
-  Proszę  wybaczyć,  mistrzu  Yoda,  ale  chciałbym  opóźnić  nieco  gotowanie  i 

pomóc przy ładowaniu wody. Wrócę za kilka chwil. 

- Nie - burknął stary Jedi. 
- Słucham? 
- Nie moŜesz. Pracą padawanów ładowanie statku jest. 
- Jednak, jako znacznie silniejsza osoba, z pewnością byłbym skuteczniejszy przy 

podnoszeniu cięŜkich ładunków, zwłaszcza Ŝe wyeliminowałoby to naciągnięcie mięśni 
i obraŜenia młodych ludzi. 

- UŜyć Mocy muszą. Praktyka dobra to jest. 
- Ale Ŝadne z nich nie spało dłuŜej niŜ jeden dzień. 
Yoda nie raczył nawet podnieść oczu znad instrukcji, w której studiował  właśnie 

dość  intrygujące  protokoły  wyjścia  B-7  z  nadprzestrzeni.  Wyciągnął  tylko  rękę  i 
uderzył Fidelisa laseczką po nodze. 

-  Co  mówię, nie słuchasz, opiekaczu. Padawani pracować  muszą. Jeśli pracować 

nie będą, myśleć zaczną. 

- Och - przejął się Fidelis. 
Yoda  odwrócił  głowę  i  popatrzył  na  niego  ponad  zgarbionym  ramieniem.  Ich 

spojrzenia - istoty rozumnej i maszyny - spotkały się na chwilę. 

- Starzy jesteśmy i silni. Drzewa, co wiele mrozów przeŜyły. Ale dla tych dwojga 

ś

mierć ich mistrzów pierwszą zimą jest. Pracować im pozwól. I jeść - dodał łagodnie. - 

I płakać. I moŜe, ale tylko moŜe, spać. 

Robot spojrzał na niego uwaŜnie. 
- Jesteś mądry, mistrzu Yoda. 
-  Tak  powiadają  -  burknął  Yoda.  -  Ale  skoro  tu  jesteś,  więcej  o  domu  hrabiego 

Dooku opowiedzieć mi musisz. 

-  To  nie  jego  dom  -  odparł  robot  sztywno.  -  Sądzę,  Ŝe  hrabia  zatrzymał  się  jako 

gość rodu Malreaux. Dokładna natura sytuacji nie jest dla mnie jasna. Przebywałem na 
Coruscant  zbyt  wiele  lat,  moja  zaś  łączność  z  lady  Malreaux  była  w  najlepszym  razie 
sporadyczna. 

Yoda przyjrzał się robotowi. 
- Jai Maruk wspomniał mi o damie, którą widział w domostwie. Towarzyszył jej 

yjuński lisek. 

- To lady Malreaux. Lisek to jej przyjaciel. 
- Przyjaciel? 
Fidelis wzruszył ramionami. 
-  Tak  go  nazywa  słuŜba.  Nie  będę  wspominał  tutaj  o  przesądach,  choć  z 

pewnością  na  Vjunie  Moc  jest  bardzo  silna.  Ród  Malreaux  zaś  oczywiście  zrodził 
najlepszych adeptów tej sztuki. 

- Silna jest... Ciemna Strona - mruknął Yoda. 

background image

Sean Stewart 

153 

Fidelis wzruszył ramionami. 
-  Próby  hrabiego  Malreaux,  aby  zastosować  modyfikacje  genetyczne  w 

midichlorianach,  z  perspektywy  lat  wydają  się  moŜe  zbyt  ambitne.  A  jednak  trzeba 
podziwiać jego horyzonty i wizję! 

-  Naprawdę  trzeba?  -  spytał  Yoda  oschle.  -  Stare  powiedzonko  jest  na  temat 

zabawy  z  ogniem,  wytworny  przedmiocie  wytwornego  dŜentelmena.  A  co  do  lady 
Malreaux... szaloną gosposią hrabiego Dooku jest. 

Nawet  Yodzie  rzadko  zdarzało  się  widzieć  wstrząśniętego  robota,  lecz  wyrazu 

metalowego oblicza Fidelisa  nie dało się określić inaczej. Szok, zgroza oraz coś, co u 
istoty rozumnej moŜna by określić mianem gniewu. 

- To niemoŜliwe. 
- Myje podłogi, Jai mówił... czyści odświeŜalnie - odparł Yoda. - Czy „gosposia” 

to  niedobre  słowo?  „SłuŜąca”  lepiej  zabrzmi?  „Sprzątaczka”?  -  dociekał  niewinnie.  - 
„Niewolnica”? 

- „Lady” to odpowiednie określenie - ostro odparł Fidelis. - Albo „pani”. 
- Spotkać się z Dooku chciałbym - ciągnął Yoda radośnie. - Przekonać do powrotu 

na Coruscant go muszę. Łatwo nie będzie. StraŜników on ma. Zwolenników, Ŝołnierzy 
moŜe takŜe. Znasz jakieś dyskretne wejście do Château Malreaux? 

- W istocie - odparł Fidelis. 
 
W trzy godziny później „Nocny Sokół” opuszczał majestatycznie dok stacji Jovan, 

rozpoczynając długą, mozolną trasą, konieczną, aby rozgrzać napędy przed skokiem w 
nadprzestrzeń. Jego eklektyczna załoga zebrała się w miejscu, które instrukcja obsługi 
B-7 określała jako „mesę” - był to mały pokoik w przewęŜeniu statku między kabiną a 
ładownią,  szeroki  na  tyle,  aby  pomieścił  mały  stół  do  gier  holograficznych  albo 
wyświetlania holowidów, które musiały być zakodowane w jednym z dwóch formatów 
Szlaku  Hydiańskiego,  niemających  nic  wspólnego  ze  standardem  filmów  Republiki 
uŜywanym na Coruscant. 

Innymi  szczegółami  wyposaŜenia  mesy  były  dwie  niepełne  talie  kart,  cztery 

uŜywane  i  zapewne  kradzione  stołki  barowe  z  wgłębieniem  pośrodku,  modne  jakieś 
dwadzieścia lat standardowych temu, gdzie siedzący miał wraŜenie, Ŝe usiadł na rurze, 
oraz  składana  prasowalnica  do  ubrań.  Mistrz  Yoda  siedział  właśnie  na  niej, 
wymachując  nogami.  Był  zbyt  drobny,  aby  usiąść  na  stołku,  nie  klinując  się  w 
zagłębieniu. 

Z korytarza rozległ się zaskakująco miły dźwięk. 
- Kolacja podana - wołał Fidelis. 
Whie  przełączył  projektory  na  stole  na  obraz  z  zewnętrznych  czujników,  dzięki 

czemu  pośrodku  mesy  panowała  teraz  czerń  przestrzeni  migocząca  maleńkimi 
punkcikami  słońc,  z  bieŜącą  lokalizacją  frachtowca  w  postaci  świecącej  kropki 
pośrodku. Chłopiec miał bladą i zmęczoną twarz, oczy podkrąŜone głębokimi cieniami. 

- Nie jestem głodny - oznajmił. 
-  Ale  ja  zrobiłem  crêpes  Malreaux  -  zawołał  Fidelis,  wnosząc  do  mesy  dwie 

łagodnie  parujące  tace  z  jedzeniem.  -  Ten  przepis  stworzyłem  specjalnie  dla 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

154 

dziewiątego  hrabiego.  Moi  wytworni  właściciele  byli  tak  dobrzy,  Ŝe  przez  ostatnich 
osiem pokoleń bardzo je sobie chwalili. 

- Pachną wspaniale - zgodziła się Scout. 
-  Nie  miałem  niestety  buraków  kwasowych,  aby  przyrządzić  z  nich  zwyczajową 

przystawkę,  zresztą  Vjun  juŜ  ich  chyba  nie  eksportuje.  Jednak  udało  mi  się  kupić 
sznurek  suszonych  stynek  i  doskonały  ser,  więc  przystawka  jest  mimo  wszystko. 
Jeszcze  kilka  reythańskich  krakersów  i  sos  musztardowy  tapenade  według  starego 
ortolańskiego przepisu. Mam nadzieję, Ŝe będzie smakowało. 

Fidelis postawił tace na stole projektora. Stynki na przypieczonym serze parowały 

wśród gwiazd. 

- Przewidziałem, Ŝe tak będzie, i przygotowałem serwetki - rzekł Fidelis i rozłoŜył 

je na stole. - Wszystko to moŜna jeść palcami, bo w magazynku jest mało miejsca i nie 
chciałem zapychać go talerzami i sztućcami. 

- Jest pyszne - zauwaŜyła Scout z ustami pełnymi krakersów i tapenade. - Nieba, 

nie wiedziałam, Ŝe jestem aŜ tak głodna. 

- Dla pana, mistrzu Yoda, trochę dennej papki... - Fidelis podsunął miskę lepkiej, 

czarnej  zupy,  po  której  pływały  niewiadomego  pochodzenia  blade  kluchy  o  barwie 
pleśni. Zupa smakowicie pachniała spalonym smarem. 

- Przestrzegałem przepisu - dodał szybko Fidelis. 
Yoda pochylił się nad miską i pociągnął nosem, wywracając oczami z rozkoszy. 
- Doskonała, doskonała - zawołał. 
Scout rozkoszowała się stynkami na opiekanym serze. 
- Rany... 
Mistrz Yoda uniósł miskę. 
- Opiekacza poprosiłem, aby ucztę przygotował - rzekł, łaskawie kiwając głową w 

kierunku  Fidelisa.  -  Abyśmy  do  posiłku  wspólnie  zasiedli  i  mistrzów  Leem  i  Jaia 
Maruka wspomnieli. 

Fidelis  podał  padawanom  dzban  wonnego,  purpurowego  napitku,  który  pachniał 

jak  woskownica,  deszczówka  i  jeszcze  coś  słodkiego.  Scout  spełniła  toast.  Napój 
łaskotał w język. 

-  To  tak?  -  odezwał  się  Whie  gniewnie.  -  Tego  chcecie?  Maks  i  Jai  Maruk  nie 

Ŝ

yją. A wy potraficie myśleć tylko o tym, jak sobie napełnić brzuchy! 

Scout podniosła wzrok z pewnym poczuciem winy, zlizując okruszki z warg. 
-  A  moŜe  lepiej  znajdziemy  Ventress?  -  krzyknął  Whie.  -  MoŜe  sprawimy,  Ŝeby 

nam za to zapłaciła? Czy Jedi szukają sprawiedliwości, czy deseru? 

- Profitrolki Ukio - wtrącił Fidelis spokojnie. - Z karmelowym nadzieniem. 
Yoda smakował kolejną łyŜkę zupy. 
- śycie naleŜy czcić, Ŝyjąc, padawanie. Hołdem dla Ciemnej Strony zabijanie jest. 
- No cóŜ, to znaczy, Ŝe Ciemna Strona odebrała ostatnio wiele hołdów - zauwaŜył 

Whie z goryczą. 

- Mały, od wielu godzin nie zmruŜyłeś oka - zauwaŜyła Scout. 
-  Nie  nazywaj  mnie  tak  -  odparł  Whie  groźnie.  -  Nie  jestem  twoim  młodszym 

bratem.  To  ja  się  tobą  opiekują,  a  nie  na  odwrót,  Tallisibeth.  Jai  Maruk  miał  co  do 

background image

Sean Stewart 

155 

ciebie rację. Gdybym  nie  musiał pilnować twojego tyłka  w porcie kosmicznym,  moŜe 
zdąŜyłbym zejść na dół na czas i uchronić go od śmierci. 

-  Ty  się  mną  opiekujesz?  A  kto  został  przyszpilony  do  poręczy  przez  własnego 

lokaja,  kiedy  próbowałam  zeskoczyć?  A  kto  się  dyskretnie  ulotnił,  Ŝeby  słuchać 
rodzinnych opowieści? TeŜ ja? - syknęła, blada ze złości. 

Yoda z Ŝalem odstawił miskę. 
- Słyszycie, jak pracuje? 
- Co słyszymy? - warknął Whie. 
-  Ciemną  Stronę.  Zawsze  do  nas  przemawia  z  cierpienia.  Ze  smutku.  Nasz  ból  z 

powszechnym bólem łączy. Nasze cierpienie z powszechnym cierpieniem. 

-  MoŜe  to  za  duŜo  powiedziane.  -  Whie  wpatrywał  się  w  gwiezdną  przestrzeń 

ponad stołem. - Tobie moŜe łatwiej. Co cię to obchodzi? 

- Nie jesteś z nikim związany, prawda? Pewnie nigdy nie umrzesz. Kim była dla 

ciebie Maks Leem? Jeszcze jedną uczennicą. Po tylu stuleciach kto moŜe cię winić, Ŝe 
ledwie  ich  wszystkich  pamiętasz?  Dla  mnie  była  czymś  więcej.  -  Podniósł  wzrok 
wyzywająco. Na jego policzkach lśniły ślady łez, ale w oczach miał gniew. - Była istotą 
najbardziej  przypominającą  matkę,  jaką  miałem  w  Ŝyciu,  odkąd  zabraliście  mnie 
rodzinie.  Wybrała  mnie  na  swojego  padawana,  a  ja  ją  zawiodłem.  Pozwoliłem  jej 
umrzeć, a teraz mam tu siedzieć, napychać się i udawać, Ŝe się nic nie stało! - Jęknął z 
bólu i jednym ruchem zmiótł ze stołu talerz z naleśnikami. Obiad poleciał na podłogę. 

Oczy  Yody,  do  połowy  przykryte  cięŜkimi  powiekami,  zabłysły  nagle.  Poruszył 

palcem. Potrawy, talerze, napoje, wszystko zawisło w powietrzu. Talerz osiadł na stole, 
naleśniki opadły na niego. Przewrócony kubek Whie sam odzyskał równowagę, a gęsty 
czerwony płyn wrócił do naczynia. Wszystko z powrotem znalazło się na stole. 

Jeszcze jeden ruch palców Yody, nie więcej niŜ drgnienie, i głowa Whie obróciła 

się  raptownie,  jakby  pociągnięta  za  niewidzialny  sznurek,  aŜ  spojrzał  w  oczy  starego 
Jedi.  Były  zielone,  zielone  jak  woda  z  bagien.  Nigdy  wcześniej  chłopiec  nie  zdawał 
sobie sprawy, Ŝe mogą być aŜ tak przeraŜające. MoŜna się było w nich utopić. Mogły 
wciągnąć. 

- Cierpienia uczyć mnie będziesz? śe lepiej je znasz, sądzisz? - rzekł Yoda cicho. 

-  Myślisz,  Ŝe  starego  mistrza  nic  nie  obchodzi,  co?  Kim  jestem,  zapomniałeś?  Stary 
jestem,  tak.  Hm.  Kochałem  więcej  od  ciebie,  padawanie.  Straciłem  więcej.  Więcej 
nienawidziłem. Więcej zabiłem. - Zielone oczy pod grubymi powiekami wyglądały jak 
lśniące  szparki.  Smocze  oczy,  wiekowe  i  straszliwe.  -  Za  darmo  mądrość  przychodzi, 
myślisz?  Ciemna  Strona,  tak...  dla  nich  jest  łatwiejsza.  Ból  zbyt  silny  się  staje,  a  oni 
mrok pochłaniają, Ŝeby przed nim uciec. Nie Yoda. Yoda kocha i cierpi za to... kocha i 
cierpi. 

Zapadła taka cisza, Ŝe moŜna było usłyszeć piórko rzucone na podłogę. 
- Cena mądrości Yody wysoka jest, bardzo wysoka. Koszt jest wieczny. A ty mnie 

o bólu uczyć będziesz, tak? 

- Ja... - Usta Whie zadrŜały.  - Przepraszam,  mistrzu. Byłem  wściekły.  Ale co się 

stanie,  jeśli  oni  mają  rację?  -  wykrzyknął  z  rozpaczą.  -  Jeśli  galaktyka  naprawdę  jest 
mroczna?  Jeśli,  tak  jak  mówi  Ventress,  rodzimy  się,  cierpimy  i  umieramy,  i  to 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

156 

wszystko?  A  jeśli  nie  ma  Ŝadnego  planu,  jeśli  nie  ma  czegoś  takiego  jak  dobroć?  Co, 
jeśli  cierpimy  na  ślepo,  usiłując  znaleźć  powód  cierpienia,  ale  tylko  się  oszukujemy, 
rozglądając się za nadzieją, która nie istnieje? A jeśli nie ma nic więcej, tylko gwiazdy i 
ciemna  przestrzeń  pomiędzy  nimi,  a  galaktyki  nic  nie  obchodzi,  czy  umrzemy,  czy 
będziemy Ŝyli? 

- To prawda - odparł Yoda. 
Padawani spojrzeli na niego wstrząśnięci. 
Krótkie nogi mistrza bujały się w tył i w przód, w tył i w przód. 
- MoŜe prawda - dodał po chwili i westchnął. - Przez wiele dni większą nadzieję 

czuję. Kiedy indziej nie. - Wzruszył ramionami. -A co to za róŜnica? 

-  Ventress  miała  rację!  -  wyszeptał  Whie  tak  zszokowany,  Ŝe  zapomniał  o 

gniewie. 

- Nie. Myli się! Tak się myli, jak tylko moŜna! - warknął Yoda. - śal w galaktyce 

jest?  O,  tak.  Oceany  całe.  Światy.  I  ciemność?  -  Yoda  wskazał  palcem  na  projekcję 
przestrzeni  kosmicznej  nad  stołem.  -  Widzicie  ciemność.  Ciemność  wszędzie  i  kilka 
gwiazd.  Kilka  punktów  świetlnych.  Jeśli  nie  ma  planu,  nie  ma  losu,  nie  ma 
przeznaczenia,  nie  ma  opatrzności,  nie  ma  Mocy,  to  co  pozostaje?  -  Spojrzał  na 
kaŜdego  z  nich  po  kolei.  -  Nic,  tylko  nasze  wybory,  prawda?  -  Asajj  poŜera  mrok,  a 
mrok poŜera ją - dodał po chwili. - Zrób tak samo, Whie, jeśli chcesz. Zrób tak samo, 
jeśli  chcesz.  -  Stary  Jedi  spojrzał  na  gwiezdną  mapę,  na  tańczące  słońca  i  mgławice, 
maleńkie  punkciki  światła  migoczące  w  ciemności.  -  Być  Jedi  to  prawdzie  w  oczy 
spojrzeć  i  wybrać.  Zapomnij  o  świetle  i  o  ciemności,  padawanie.  -  Krzaczaste  brwi 
uniosły  się  wysoko  nad  oczami  koloru  bagien,  Yoda  dźgnął  Whie  końcem  laseczki. 
Dziab, dziab. - Bądź światłem lub nocą, padawanie, ale wybierz! 

 
Whie plakat długo, bardzo długo, a przynajmniej tak mu się zdawało. Scout jadła. 

Fidelis podawał. Mistrz Yoda opowiadał im o Maks Leem i Jaiu Maruku: historie z ich 
najciekawszych  wypraw,  oczywiście,  lecz  równieŜ  wesołe  anegdoty  z  czasów,  kiedy 
byli tylko dziećmi w Świątyni. Wypili razem wiele toastów. 

Potem Scout płakała. Whie jadł. Fidelis podawał. 
Yoda opowiadał historie i jadł, i płakał, i śmiał się, a padawani ujrzeli nagle, Ŝe w 

jego  dłoniach  samo  Ŝycie  jest  mieczem  świetlnym;  nawet  w  obliczu  zdrady  i  śmierci, 
kiedy  juŜ  wszelkie  nadzieje  przepadły,  płonął  jak  świeca  w  ciemności.  Jak  gwiazda 
błyszcząca w mrocznej otchłani kosmosu. 

 

background image

Sean Stewart 

157 

R O Z D Z I A Ł  

10

 

Château  Malreaux  stał  na  wysokim  wzgórzu  w  północnej  części  Zatoki  Łez, 

głębokiej przystani, strzeŜonej przez nagłe szkwały. Płacząca Rzeka, która wpadała do 
zatoki,  wyŜłobiła  w  nadbrzeŜnych  klifach  fantastyczny  labirynt  jaskiń.  Cechy  te  - 
przystań  przyjazna  dla  wszystkich,  którzy  znali  jej  tajemnice,  oraz  śmiercionośna  dla 
tych,  którzy  ich  nie  znali,  oraz  długie  amfilady  jaskiń,  które  drąŜyły  całe  nabrzeŜe  - 
uczyniły Zatokę Łez znakomitym portem dla przemytników. Pierwszy hrabia Malreaux 
był  piratem,  wydzierającym  bogactwa  z  otaczających  go  ziem  i  tylko  z  rzadka 
dotrzymującym obietnicy, Ŝe jako szlachcic nie będzie łupił przepływających statków. 

Widok  ze  wzgórza  charakteryzował  się  pewną  posępną  wzniosłością:  wysunięty, 

chłostany  wiatrem przylądek, nagi, jeśli nie liczyć  wszechobecnej powłoki  yjuńskiego 
mchu, lśnił jadowitą zielenią pomiędzy ołowianym niebem a cynowym morzem. Wiatr 
wiał  mocno, pchając przed sobą długie  fale, póki się nie rozbiły o  klify. Miotane  nim 
cienkie  strugi  deszczu  chłostały  powietrze,  mieszając  się  z  rozbryzgującą  się  pianą. 
Kilka  mew,  czarnych  ze  srebrnymi  znakami,  krąŜyło,  skrzecząc  wokół  niewielkiej 
jamy. 

System  jaskiń  i  tuneli  prowadzący  z  plaŜy  miał  wszędzie  wyjścia,  takŜe  w 

piwnicach Château Malreaux. Jeden z tych podziemnych pasaŜy otworzył się właśnie w 
zboczu wysokiego, porośniętego cierniodrzewami wzgórza, mniej więcej pół kilometra 
w głąb lądu. Z osłony tego korytarza ciekawskie oczy obserwowały schodzenie starego 
frachtowca  B-7  oraz  dwóch  podobnych  do  os  myśliwców  Gildii  Kupieckiej.  Pojazdy 
wyraźnie  szykowały  się  do  lądowania  w  strefie  opuszczonego  lądowiska  w  ruinach 
Gorzkiego  Przylądka,  miasta  po  drugiej  stronie  zatoki.  Gorzki  Przylądek  przed 
wybuchem  zarazy  liczył  sobie  około  sześćdziesięciu  tysięcy  dusz,  zanim  szaleństwo  i 
ś

mierć dziesięć lat temu zmieniły go w miasto-widmo. 

Frachtowiec  podskoczył  nagle,  jakby  miał  kłopoty  z  silnikami  manewrowymi. 

Szybko ześliznął się w bok, dość przekonująco zakręcił w miejscu i zniknął pomiędzy 
dwoma  kamienistymi  wzgórzami.  Obserwator  pomyślał,  Ŝe  to  bardzo  ładna  sztuczka. 
Myśliwce  Gildii  Kupieckiej  podskoczyły  i  wykręciły,  Ŝeby  ostatecznie  wylądować  w 
Gorzkim Przylądku. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

158 

Sto  dwadzieścia  sekund  później  od  strony  miasta  nadleciał  z  wizgiem  pierwszy 

ś

cigacz,  kierując  się  na  drugą  stronę  zatoki.  Tu  droga  się  kończyła,  przechodząc  w 

słynny punkt widokowy. 

Ze  swojego  ukrytego  punktu  obserwacyjnego  Solis  dostroił  teleskopowy  wizjer 

snajperski T/Z z implantowaną siatką, aby zidentyfikować Ŝołnierzy wysypujących się 
ze  ścigaczy  i  kierujących  na  nierówny  teren.  Dziesięciu,  dwunastu...  piętnastu  ludzi, 
plus  dziesięć  elitarnych  robotow-morderców,  podobnych  do  tych,  jakie  Ventress 
sprowadziła  do  portu  kosmicznego  Phindar,  oraz  dwa  plutony  robotów-piechurów, 
Ŝ

eby  pomagały  przy  przeszukiwaniu  krzaków.  Wkrótce  miały  się  zapewne  pojawić 

kolejne, bardziej wyspecjalizowane oddziały - „komitet powitalny”, jaki Dooku wysłał 
na spotkanie Yody. 

O  trzy  minuty  intensywnej  wspinaczki  od  miejsca,  gdzie  wylądował  B-7, 

znajdował  się  wlot  do  jaskini.  Grupa  Yody  powinna  zdąŜyć  bez  problemu,  pomyślał 
Solis.  W  jaskini  z  całą  pewnością  jeszcze  zwiększą  przewagę,  o  ile  łowcy  nie 
przywloką ze sobą jakichś naprawdę wymyślnych czujników. 

W  sumie  nic  nieoczekiwanego  -  całkiem  rozsądne  otwarcie  gry  z  obu  stron, 

mocno  zainteresowanych  spotkaniem,  lecz  pragnących  zachować  pod  kontrolą  jego 
miejsce i czas. 

Solis skinął głową. NajwyŜszy czas ruszyć w kierunku jaskiń. 
 
-  Spóźniłaś  się  -  spokojnie  zauwaŜył  Dooku,  kiedy  zgrzana  i  zdyszana  Whirry 

wbiegła do gabinetu. 

- Jest mi niezmiernie przykro, panie, ale szukałam Panny Vix... o, tu jesteś, moje 

kochanie! - zawołała Whirry, gdyŜ hrabia trzymał liska na rękach. Jedną wielką dłonią 
podtrzymywał  brzuszek  zwierzątka,  drugą  gładził  rudobrązową  sierść.  Lisek  wyrywał 
się i piszczał w jego objęciach. Dyszał cięŜko, a z ogromnych wytrzeszczonych ślepiów 
wyzierał lęk. 

Palce Dooku przesunęły się za uszkami stworzenia, po czym duŜa dłoń spoczęła 

na jego delikatnych jak gałązki łopatkach. 

-  Powiedziałem  ci,  Ŝe  będę  miał  gości:  jednego,  którego  zaprosiłem,  i  kilkoro, 

których  tu  widzieć  nie  chciałem.  -  Dooku  dalej  gładził  przeraŜonego  liska.  - 
Przejrzałem uwaŜnie pewne zapisy. Kiedy twój mąŜ oszalał, oddałaś dziecko Jedi. 

- Dziecię -  wyszeptała Whirry. - Ukradli mi go, brutale. Zabrali go, kiedy byłam 

nie  tego...  Krew  miałam  na  całej  sukni...  -  nieobecnym  wzrokiem  spojrzała  na  swoją 
balową kreację, na plamy na obrąbku, nieco ciemniejsze niŜ zwykły brud. - Ukradli mi 
go. 

- Był tu wtedy robot - rzekł Dooku. - Kamerdyner Tac-Spec, który słuŜył rodowi 

Malreaux przez dwanaście pokoleń, a potem zniknął  w tajemniczych okolicznościach. 
To dziwne, ale Asajj Ventress widziała takiego robota kilka dni temu, jak podróŜował z 
padawanem Jedi. 

Głaśnięcie, głaśnięcie. Lisek drŜał i skamlał. 
-  CzyŜbyś chciała tutaj kogoś sprowadzić, nie  mówiąc  mi  o tym, Whirry? To by 

mnie... rozczarowało. 

background image

Sean Stewart 

159 

- To raczej miała być niespodzianka - wyszeptała kobieta. 
- Nie lubię niespodzianek. 
- Och. No trudno. - Z trudem przełknęła ślinę. 
- Przyjmuję, Ŝe moŜesz się skomunikować z robotem? 
- Tak. 
Hrabia spojrzał na nią uwaŜniej. 
- Tak, panie - poprawiła się szybko. 
Dooku  delikatnie  przesunął  dłonią  po  grzbiecie  Panny  Vix.  Lisek  szarpnął  się  i 

zaskowytał. Dooku podniósł dłoń. Jego palce pełne były futra. 

- Hm - mruknął. Strzepnął futro z palców i wrócił do głaskania. Kolejny skowyt i 

kolejna garść  futra. Urwał, jakby tknięty  nagłą  myślą. Odwrócił liska tak, Ŝeby  mogła 
zobaczyć dziury w sierści. 

- Popatrz, Whirry... moŜesz odczytać swoją przyszłość? 
Gospodyni spoglądała z drŜeniem warg to na swojego pana, to na liska. 
- Co mam zrobić, panie? 
 
-  Co  się  dzieje  z  tym  twoim  wytwornym  gadŜetem?  -  zapytała  Scout  Whie. 

Przedzierali  się  przez  jaskinie  juŜ  od  jakiegoś  czasu,  idąc  śladem  blasku  miecza 
ś

wietlnego  Yody,  kiedy  robot  zatrzymał  się  nagle,  jakby  oprogramowanie  mu  się 

zawiesiło. 

-  Fidelis?  -  rozległ  się  głos  Whie,  ostry  i  rozkazujący.  Echo  poniosło  się  po 

korytarzach. 

Rozległ  się  cichy  warkot  i  brzęk.  Fidelis  wydawał  się  budzić  ze  snu.  Potrząsnął 

głową. 

- Tak, paniczu Whie? 
- Jakiś problem? 
- Nie, panie, wcale. Po prostu... eee... przeglądałem moje wewnętrzne mapy. 
- Chodźcie - rzekł Yoda. - DuŜa jaskinia tam jest. Odpocząć moŜemy. 
-  Nie  potrzebuję  odpoczynku  -  odparł  Whie.  Jego  kroki,  zawsze  pełne  wdzięku, 

teraz tryskały energią, a głos był pełen podniecenia. - Muszę dotrzeć do domu. 

Scout mogła tylko ostroŜnie wybierać drogę pośród ponurych jaskiń. Oczy piekły 

ją  od  wysiłku,  z  jakim  usiłowała  przebić  mrok.  JuŜ  dwa  razy  od  początku  drogi 
podrapała  sobie  golenie.  Whie  z  kolei  poruszał  się  jak  przy  świetle  dziennym.  Oczy 
lśniły mu jasnym, prawie opętanym blaskiem. 

- Moc jest tu silna - rzekł i zaśmiał się z radości. 
Miał  rację.  Nawet  Scout  ją  czuła,  ten  nerwowy  dreszcz,  który  przenikał  ją  do 

głębi,  jakby  cały  świat  pełen  był  magnesów,  a  ona  czuła  ich  przyciąganie  poprzez 
Ŝ

elazo we krwi. Whie czuł się z tym wspaniale, Scout uwaŜała, Ŝe to upiorne. W Mocy 

tutaj  było  coś  dziwnego,  jakieś  ostre  wraŜenie  nierównowagi,  tak  róŜne  od  łagodnego 
ś

wiatła Świątyni Jedi jak mokry, kwaśny wiatr Vjuna od powietrza w domu. 

Whie  pobiegł  naprzód.  Fidelis  podąŜał  za  nim.  Scout  szła  wolniej.  Mistrz  Yoda 

ujął ją za ramię. 

- Spokojnie teraz - szepnął. - Słuchaj, padawanie. Zostawić tutaj was muszę. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

160 

- Zostawić nas? - syknęła. 
-  Czy  Fidelisowi  ufać  moŜna,  nie  wiem.  Chronić  twojego  towarzysza  padawana 

będzie, pewien jestem. Lecz sprawy Jedi to całkiem co innego. 

Prawda, niestety, pomyślała Scout, przypominając sobie zdradę Solisa. 
Yoda pociągnął nosem. 
- Droga na powierzchnię w pobliŜu jest. Nią wyjdę. Ty i reszta w jaskiniach macie 

zostać.  Jeśli  wszystko  pójdzie  dobrze,  przyjdę  do  was.  Jeśli  za  dwanaście  godzin  na 
spotkanie się nie stawię, wracajcie na statek i prześlijcie wiadomość do Świątyni Jedi, 
Ŝ

e Yoda nie wróci. 

- Ale...! 
Dłoń ścisnęła ją za ramię. 
- Twojego towarzysza padawana pilnować musisz! Vjun woła do Ciemnej Strony 

w nim! 

- Zaczekajcie! - dobiegł ich gdzieś z przodu głos Whie. - Szkielety! 
- To co ja mam z nim zrobić? - szepnęła Scout, lecz Yody juŜ nie było. 
Klnąc  pod  nosem,  Scout  wspięła  się  na  naturalne  stopnie  z  wapienia.  Jedynym 

ź

ródłem  światła  był  majaczący  w  oddali  miecz  świetlny  Whie.  Podłoga  pokryta  była 

szarym  pyłem,  delikatnym  jak  popiół.  Nic  tu  nie  rosło,  choć  czasem  Scout  widziała 
małe kosteczki - szczątki zwierząt, które spadły w dół do jaskini przez otwór w ziemi 
lub  zostały  tu  zniesione  przez  falę  przypływu.  Gdzieś  w  oddali  woda  ściekała  do 
podziemnego jeziorka: kap, kap, kap. A kaŜda kropla budziła echa, które zaraz cichły i 
umierały. 

Scout przyszło do głowy, Ŝe kaŜda kropla jest jak Ŝycie; wzbiera do istnienia pod 

niewidzialnym dachem jaskini, po czym następuje krótki lot kończący się rozbiciem w 
zimnej  wodzie  -  i  tylko  echa,  jak  wspomnienie,  które  po  nich  pozostało,  słabe, 
zamierające, wygasłe. 

-  Jak  ci  się  zdaje,  co  się  stało,  Scout?  -  Usłyszała  dziwny,  wesoły  głos  Whie.  - 

Lepiej pójdę sprawdzić! - odpowiedział sam sobie wysokim, skrzekliwym tonem. 

Rozległ  się  grzechot,  coś  jakby  stare  gałązki  uderzające  jedne  o  drugie.  Scout 

wspięła się na krawędź otworu wiodącego do kolejnej jaskini i  wtedy spojrzała na nią 
roześmiana,  biała  ludzka  czaszka.  Kościste  ramię  wyciągnęło  się  ku  niej  i  zamachało 
kościstą dłonią. Whie uŜywał Mocy, aby utrzymać w powietrzu delikatne kości. 

-  Wyglądasz,  jakby  miała  ci  się  przydać  pomocna  dłoń  -  rzekł  tym  samym 

skrzekliwym głosem i unoszące się w powietrzu palce oplotły jej nadgarstek. 

Scout  wrzasnęła i  uderzyła ramieniem o kamień. Kości trzasnęły i rozsypały się. 

Unoszący  się  szkielet  -  niewiele  większy  od  dziecka  -  wyciągnął  dłoń,  teraz  juŜ  bez 
palców, i podniósł ją do pustego oczodołu. 

- Ooo, teraz mam kikut - wyskrzeczał tym samym głosikiem małego chłopca. 
Drugi  szkielet,  wielkości  dorosłego  człowieka,  podpłynął  w  powietrzu  do 

pierwszego. 

- UwaŜaj, juniorze - odezwał się Whie w paskudnej parodii głosu matki. - Ona jest 

odwaŜna. 

Serce Scout załomotało. 

background image

Sean Stewart 

161 

- Whie, przestań, proszę. 
- Trochę się tylko chciałem zabawić - rzekł Whie, pojawiając się nagle. - Scout, to 

nieprawdopodobne. W tym miejscu jest coś dziwnego. Nie czujesz tego? Nigdy do tej 
pory nie czułem Mocy tak silnie. Zwykle  musiałbym  się skoncentrować tylko na tym, 
Ŝ

eby utrzymać kości w powietrzu, a teraz... - zanucił, wymachując mieczem świetlnym 

jak pałeczką dyrygenta. Dwa szkielety zaczęły tańczyć. 

- OdłóŜ te kości - poprosiła Scout, usiłując zachować zimną krew. 
- Dlaczego? Ich właściciele juŜ ich nie potrzebują. 
- To brak szacunku - zaoponowała. 
- Nie widzę... 
- Whie, błagam cię. Proszę - jęknęła. 
Milczenie. 
-  Dobrze.  -  Whie  odwrócił  się.  Kości  grzechocząc  spadły  na  podłogę.  -  To 

rzeczywiście chyba niegrzecznie straszyć małe dziewczynki. 

Scout czekała, aŜ serce przestanie jej łomotać jak szalone. 
- Whie? 
- Tak? 
- Wiesz, Ŝe nie zachowujesz się normalnie, prawda?  
Milczenie. 
- Wiem. 
- To mnie przeraŜa - odezwała się Scout. - Moc jest tu bardzo silna, jeśli nawet ja 

to  czuję.  Mogę  sobie  wyobrazić,  co  to  musi  znaczyć  dla  kogoś  takiego  jak  ty.  Nie 
sądzę, Ŝeby to był dobry pomysł, aby jej uŜywać, jeśli nie musimy koniecznie. To jak... 
oddychanie zbyt duŜą ilością tlenu. Ciemna Strona tylko czeka, Ŝeby rozgorzeć. 

- Mam dla ciebie nowinę, Scout. Ciemna Strona jest tu - rzekł Whie, klepiąc się po 

piersi. - Nosimy ją w sobie wszędzie, gdziekolwiek się udajemy. 

Wyłączył miecz. 
Zapanowała  natychmiast całkowita ciemność. Gdzieś  w oddali zebrała się kropla 

wody, nabrzmiała i spadła w ciemną otchłań jeziora.  

Kap-kap-ap-ap-p. 
 
Cisza. 
W  ciemności  nagle  pojawiły  się  świetliste  punkty  jak  gwiazdy  migoczące  pod 

sklepieniem jaskini. 

- Widziałem juŜ te światła - odezwał się Whie. 
-  Świetliki  -  wyjaśnił  Fidelis.  -  Kiedyś,  kiedy  byłeś  małym  dzieckiem,  paniczu, 

schodziliśmy tutaj. Ty, twój braciszek i ojciec, przed... chorobą. 

- Co się z nim stało? 
Scout  wyjęła  miecz  świetlny  i  ustawiła  na  najniŜszy  poziom,  Ŝeby  tylko  dawał 

ś

wiatło. 

-  Lepsze  rodziny  na  Vjunie  zazwyczaj  miały  wysoki  poziom  midichlorianów  - 

rzekł Fideiis. - Była to oznaka statusu. Vjun ustanowił intensywny handel z Republiką 
dopiero  w  ciągu  kilku  ostatnich  pokoleń.  Przedtem  Jedi  nie  mieli  szans...  proszę  mi 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

162 

wybaczyć szczerość... terroryzować mieszkańców, zabierając im dzieci o szczególnych 
zdolnościach,  jak  to  mają  w  zwyczaju.  W  dawnych  czasach  Vjun  miewał  pewne 
kontakty  z  Sithami,  ale  ostatnie  postępy  Republiki  zaznaczyły  pierwsze  związki  z 
kultem  Jedi.  Zainteresowanie  zjawiskiem  midichlorianów  zawsze  oczywiście  było 
bardzo  duŜe,  ale  przybycie  łowców  dzieci  Jedi  w  naturalny  sposób  skłoniło  najlepsze 
rodziny  do  zastanowienia  się,  jak  najlepiej  wykorzystać  i  zwiększyć  swoje  zdolności, 
aby zabezpieczyć się przed zagroŜeniem, jakie sobą przedstawiali... - odchrząknął lekko 
-  ...przybysze.  Hrabia,  twój  ojciec,  naleŜał  do  konsorcjum  zajmującego  się 
genetycznym  podwyŜszaniem  naturalnego  poziomu  midichlorianów  wśród  populacji 
Vjun. Eksperyment, szczerze mówiąc, udał się nad podziw. 

-  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  stworzyli  całą  planetą  ludzi  wraŜliwych  na  Moc,  nie 

szkoląc ich, Ŝeby umieli się nią posługiwać? - zapytała ze zgrozą Scout. 

-  No  tak,  właśnie  ten  zapach  czuję  w  powietrzu  -  mruknął  Whie.  -  Szaleństwo. 

Wszyscy oszaleli, prawda? W tych skałach wciąŜ, jeszcze słychać krzyki. 

Scout poczuła, Ŝe zaschło jej w ustach. 
- Whie? 
- Nie słyszysz tego? Nie mogę sprawić, Ŝeby zamilkły - rzekł. 
- Znowu się ciebie boję. 
- Nie bój się. To moje  miejsce. Mój dom.  Znają  mnie tutaj. -  Zamieszał  stopą  w 

stercie kości. - Zdaje się, Ŝe to matka i dziecko. Uciekli tu, Ŝeby się ukryć przed moim 
ojcem, prawda? 

- No cóŜ, panie - wyjąkał Fidelis. - Nie potrafią powiedzieć. 
Scout  podniosła  dłoń,  bo  z  oddali  dobiegł  ją  odgłos  kroków,  szelest  i  szczęk 

metalu  uderzającego  o  metal.  A  potem,  jakby  dzięki  jakiejś  sztuczce  akustycznej, 
rozległ się głos, który wprawdzie dobiegał przez szczelinę w sklepieniu, ale zdawał się 
dochodzić z odległości kilku metrów. 

- Rozstawić się w jaskiniach. Brać ich Ŝywych lub martwych. 
Scout drgnęła. 
- Roboty Dooku nas szukają. 
- Czas ruszać - zgodził się Whie. - Hej, a gdzie jest mistrz Yoda? 
- Odszedł. Powiedział, Ŝe powinniśmy spotkać się na statku za dwanaście godzin. 
- Nie słyszałem tego - odparł Whie podejrzliwie. - Czemu powiedział tobie, a nie 

mnie? 

-  Nie  wiem  -  warknęła.  -  MoŜe  dlatego,  Ŝe  teraz  zachowujesz  się  naprawdę 

dziwnie. 

Whie  miał  juŜ  odpowiedzieć  coś  nieprzyjemnego,  ale  ugryzł  się  w  język.  Skinął 

głową, zaciskając usta. 

- Dobra odpowiedź. Nie jest mi łatwo tu przebywać. Myśli mi uciekają i muszę je 

chwytać.  UŜywałem  Milczącej  Medytacji,  której  nauczył  mnie  mistrz  Yoda,  kiedy 
byliśmy jeszcze w piątkę. Pamiętasz ją? 

-  Tak...  -  Siedzisz  z  przymkniętymi  oczami,  z  językiem  zwiniętym  tak,  aby 

dotykał podniebienia. Moc płynie od głowy, rozpływając się po kręgosłupie, po szpiku 
kości udowych, a potem przesącza się punktem nacisku na stopach aŜ do wyładowania. 

background image

Sean Stewart 

163 

„Dziecko  pełne  Mocy  jak  chmura  niosąca  błyskawice  jest”,  mówił  Yoda.  „Niech 
wyładowanie przepłynie przez ciebie do ziemi, do ziemi”. WciąŜ jeszcze słyszała jego 
łagodny głos: „OdpręŜyć się musisz!”. I chichoty dzieci wokół niej w sennym, zalanym 
słońcem pomieszczeniu. 

W jej wspomnienie wdarł się głos Whie. 
-  To  się  przytrafiło  mistrzyni  Asajj  Ventress,  wiesz?  Znalazła  się  na  dziwnej, 

przeraŜającej planecie i Jedi opuścili ją. Mistrz Yoda ją opuścił. 

- Sądzisz naprawdę, Ŝe to całość historii? 
Whie wzruszył ramionami. 
- Dziwny zbieg okoliczności. Tylko tyle. Fidelisie, zabierz nas jak najdalej od tych 

robotów, dobrze? 

-  Z  pewnością,  panie.  Znam  tu  kaŜdą  szczelinę  i  zagłębienie.  MoŜesz  pójść  za 

mną? 

Padawani  ruszyli  za  robotem.  Scout  szła  jako  druga,  unosząc  miecz  świetlny 

rozsiewający  bladoniebieskie  światło.  Whie  zamykał  pochód.  Grubość  warstw 
kamienia  ponad  ich  głowami  nie  wydawała  się  go  wzruszać,  lecz  Scout  czuła  niemal 
ten  miaŜdŜący  cięŜar,  miliony  ton  metrycznych  głazów  przeŜartych  erozją  i  dziurami. 
Kilka serii z moździerza, jeden granat i wszystko się zawali, grzebiąc ich Ŝywcem. 

Przestań,  powtarzała  sobie.  Jedi...  nawet  młody,  fanatyczny  Jedi...  nie  pozwala 

sobie  na  panikę.  Przez  całe  Ŝycie  pracowałaś  po  to,  aby  podejmować  to  ryzyko, 
Tallisibeth. Zapracowałaś sobie na ten strach. Co by pomyślał Jai Maruk? 

Na samą myśl o nim ciepły smutek ogarnął jej serce. Przypomniała sobie, jak nad 

nim  płakała,  kiedy  umierał  w  porcie  kosmicznym  Phindar.  „Nie  zostawiaj  mnie, 
mistrzu”, błagała. Odpowiedział: „Nigdy, moja padawanko”. 

Za jej plecami Whie zaśmiał się nagle. 
- Pamiętasz, co mawiał mistrz Yoda? „Kiedy na Ciemną Stronę patrzysz, ostroŜny 

musisz być...” 

- „...bo Ciemna Strona patrzy na ciebie” - dokończyła Scout. 
 
Kap, kap, kap, cyk. 
Hrabia  Dooku  siedział  przy  biurku  w  gabinecie,  udając,  Ŝe  czyta  codzienne 

meldunki  z  Wojen  Klonów,  ale  w  istocie  wsłuchując  się  w  nieustanne  bębnienie  o 
szyby yjuńskiego deszczu. Uruchomił teŜ inne zmysły, nie tylko słuch. 

Yoda nadchodził. 
ZbliŜał  się  ostroŜnie,  cicho,  ukrywając  swoją  obecność  w  Mocy,  płynąc  na  jej 

powierzchni  jak  liść,  łagodnie  unoszony  na  falach  strumienia.  Na  Vjunie  jednak  Moc 
była ukierunkowana raczej na Ciemną Stronę i od czasu do czasu mistrz musiał płynąć 
pod  prąd.  Właśnie  na  te  chwile  Dooku  czekał.  Raz,  kilka  minut  temu,  stary  Jedi 
popełnił  błąd,  stawiając  stopę  pod  prąd,  i  wstrząs,  jaki  nastąpił,  szarpnął  posadami 
Château Malreaux, anonsując przybycie mistrza jak odległy grzmot. 

A moŜe to nie był błąd. MoŜe Yoda chciał, aby Dooku wiedział, Ŝe nadchodzi. 
Od  tamtej  pory  wszystko  ucichło.  Stary  Jedi  poruszał  się  jak  waŜka  po 

powierzchni  Mocy  i  nic  nie  zapowiadało  jego  nadejścia,  z  wyjątkiem  delikatnego 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

164 

mrowienia  skóry  Dooku.  Czuł  się,  jakby  był  ślepcem  w  słońcu,  a  świt  jawił  mu  się 
wyłącznie jako blade, rozprzestrzeniające się ciepło. 

Nie  spodziewał  się,  Ŝe  mistrz  pozwoli  się  sprowadzić  do  Château  Malreaux  pod 

straŜą. „Walka synchronizacją jest - mawiał zawsze mistrz - a zadaniem wojownika jest 
zniszczyć  synchronizację  przeciwnika”.  Nawet  teraz  Dooku  widział  w  myślach 
swojego mistrza - małą, krępą postać w brunatnej szacie, rozdającą ćwiczebne miecze, 
wokół  roześmiane,  rozchichotane  dzieciaki,  zapach  świeŜej  bielizny  i  mat  i  mistrz 
przechadzający się przed nimi; długie, chrapliwe  westchnienie, a potem drobna postać 
wzywa Moc, by ją wypełniła. Oddziaływanie jest tak potęŜne, Ŝe co silniejsze dzieci, w 
tym  równieŜ  i  Dooku,  czują  je  niczym  prąd  przepływający  z  naroŜników  sali  do 
zrogowaciałych  stóp  Yody,  przenikający  strumieniem  energii  jego  ciało;  płomień  w 
oczach,  Moc  zebrana  na  czubku  drewnianego  miecza  jak  błyskawica  zamknięta  w 
klatce.  Gdy  mistrz  podniósł  wtedy  stopą  i  uderzył  nią  w  ziemią,  wydawało  się,  Ŝe  to 
cala Świątynia drŜy w posadach. 

Tap, kap, tip. 
Ciekawie  byłoby  zobaczyć  Yodę.  To  jak  odwiedzić  dom  swojego  dzieciństwa. 

Dooku nie miał zamiaru poddawać się nostalgii, lecz siedząc teraz z losem milionów w 
rakach,  wśród  podwładnych  proszących  o  rozkazy,  ofiar  błagających  o  litość, 
oczywiście  kuszące  było  przypomnieć  sobie  te  dawne,  beztroskie  czasy,  kiedy  był 
chłopcem  marzącym  o  istnieniach,  które  uratuje,  zamiast  liczyć  trupy  w  tysiące. 
Dziwne - kiedyś był taki młody, Ŝe kaŜde Ŝycie wydawało mu się cenne. 

Teraz  jednak  dorósł,  wyzbył  się  sentymentów.  JuŜ  nie  był  chłopcem,  któremu 

moŜna rozkazywać. 

Oczywiście, z wyjątkiem Sidiousa. 
KrąŜyły mu po głowie słowa Ventress. „Jak moŜe pozwolić ci Ŝyć?... Wykorzysta 

cię...” Niby próbowała wykręcić się z kłopotów, ale, do licha, sprytnie wybrała metodę. 
To  jedno  trzeba  było  Asajj  przyznać:  miała  nieomylny  instynkt,  gdzie  ugodzić,  Ŝeby 
zabić. 

„Musisz za duŜo pozostawać na słońcu, hrabio...” 
Dooku  spojrzał  na  holomonitory  pogrupowane  na  blacie  biurka.  Wiele  obrazów 

domagało  się  jego  uwagi:  widok  bitwy  na  Omwat,  panorama  zniszczeń  na  Honoghr, 
sześć  miesięcy  po  katastrofie  toksycznej,  kiedy  dzięki  propozycji  generała  Grievousa 
zwiększono  uŜycie  broni  biologicznej  w  kampaniach  na  Zewnętrznych  RubieŜach, 
obraz  holograficzny  z  sali  senatu  w  Republice,  pilna  informacja  dotycząca  dość 
raptownego wejścia na orbitę Vjuna małego stateczku, ściganego przez dwa myśliwce 
przechwytujące  z  wysokoorbitalnych  pikiet;  aktualizacja  w  czasie  rzeczywistym 
informacji  na  temat  Ŝołnierzy,  którzy  podąŜyli  za  Yodą  i  dziećmi  do  jaskiń,  oraz  cały 
cykl obrazów samego zamku: tereny frontowe, główny hol, wejście dla słuŜby oraz hol 
przed jego gabinetem. 

Hrabia Dooku nie przepadał za niespodziankami. 
Tap, dip, tap! Deszcz padał teraz mocniej, waląc w szyby. 
Sięgnął  przed  siebie,  aby  powiększyć  obraz  nadlatującego  statku,  który  ścigały 

jego myśliwce. Nagle znieruchomiał i spojrzał na swoją dłoń. Cholera, znowu zaczyna 

background image

Sean Stewart 

165 

drŜeć. WraŜenie ciepła na skórze zintensyfikowało się jak rumieniec wstydu, a drŜenie 
narastało. Czuł się dziwnie, zupełnie jakby się bał. Jego racjonalny umysł był całkiem 
spokojny,  ale  z  jakiejś  przyczyny  jego  ciało  reagowało  tak,  jak  wtedy,  kiedy  był 
uczniakiem,  który  ma  się  odezwać  do  pięknej  dziewczyny:  strach,  wstyd,  tęsknota  i 
nadzieja, wszystko zmieszane razem.  

Tap. Tap! 
Wreszcie hrabia zrozumiał, Ŝe to nie odgłos deszczu. Odwrócił się, Ŝeby spojrzeć 

w  okno  gabinetu.  W  sposób  stanowiący  zaprzeczenie  grawitacji  usadowiony  na 
gzymsie,  pięć  pięter  nad  ziemią,  siedział  mistrz  Yoda  i  stukał  w  szybę  kosturkiem. 
Deszcz spływał po jego pomarszczonej twarzy, roześmianej jak gargulec. 

 
Szybki  statek  kurierski  Hoersch-Kessel  zmodyfikowanej  klasy  Chryya  spadał 

przez atmosferę Vjuna jak piorun. Dwa statki pikietujące Gildii Kupieckiej gorączkowo 
próbowały  go  dogonić.  „Gorączkowo”  jest  tu  odpowiednim  słowem,  poniewaŜ  pilot 
chryyi  wydawał  się  nieobeznany  z  lądowaniem  atmosferycznym.  Zamiast  wypalać 
prędkość  w  drugich,  płytkich  seriach  pętli  w  górnej  atmosferze,  szybki  kurier  spadał 
pod  kątem  graniczącym  z  samobójstwem.  Jego  powierzchnia  z  wolna  przybierała 
głęboki,  złowróŜbny,  pulsujący  pomarańczowy  kolor.  Za  statkiem  -  niczym  ogon 
komety - ciągnęła się smuga przegrzanego powietrza i płonących pyłów. 

Jeden ze ścigających statków leciał wyŜej, trzymając się w pewnej odległości, bo 

nie miał odwagi zachować tego niemoŜliwie stromego kąta zejścia. Drugi jarzył się juŜ 
na czerwono, ale przypiął się do chryyi, krótkimi seriami strzelając z przednich działek. 
Niebo  jęczało,  gdy  statki  przedzierały  je  na  pół  niczym  flimsiplast.  Chryya 
podskakiwała i kręciła się radośnie w gradzie strzałów, aŜ wreszcie obróciła wieŜyczkę 
do tyłu i wypuściła jeden nieprzerwany strumień ognia. 

Przez długą chwilę przednie deflektory statku pikietującego wytrzymywały. 
Lecz  kiedy  przyszedł  koniec,  zniszczył  go  nie  promień  energii  przeszywający 

pancerz,  lecz  sama  temperatura  otoczenia,  która  osiągnęła  punkt  topnienia  powłoki. 
Przez  jedną  ciągnącą  się  jak  wieczność  chwilę  krawędzie  statku  wydawały  się 
zachodzić  mgłą  i  spływać  ku  ziemi  jak  płonąca  kropla  krwi.  Pilot  usiłował  wyjść  z 
nurkowania,  ale  potworne  siły  przeciąŜenia  rozdarły  topniejący  korpus  na  części  i 
statek  rozsypał  się,  a  deszcz  płonących  szczątków  spadł  na  zrujnowane  miasto 
Gorzkiego Przylądka. 

Kilka  kilometrów  dalej  chryya  delikatnie  usiadła  na  ziemi  jakieś  sto  metrów  od 

opuszczonego B-7 Yody. 

- Co to miało być? - zawołał Obi-Wan Kenobi, odpinając pasy fotela w wieŜyczce 

strzelniczej.  -  Myślałem,  Ŝe  pozwolisz  nas  rozstrzelać.  Potem,  Ŝe  nas  spalisz.  A  teraz 
byłem przekonany, Ŝe nas rozwalisz. 

Anakin wyskoczył z fotela pilota i zachichotał. 
- O, to nic takiego, ja to nazywam... 
- Popisywaniem się? 
- Popisywaniem? Nie chodzi o zwycięstwo, mistrzu. Roboty Federacji nadchodzą 

w  dwóch  szeregach  od  strony  B-7...  sześć,  siedem,  w  sumie  osiem  -  dodał  beztrosko, 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

166 

spoglądając  na  monitor  taktyczny  chryyi.  -  Chodzi  o  zwycięstwo  w  dobrym  stylu.  - 
PołoŜył  dłoń  na  mieczu  świetlnym  i  przygotował  się  do  skoku  z  przedniego  włazu.  - 
Gotów? 

-  Nie!  -  Obi-Wan  opadł  z  powrotem  na  fotel  artylerzysty  i  za  pomocą  działka 

laserowego  wypalił  otwory  w  trzech  robotach  biegnących  w  ich  kierunku,  zanim 
pozostałe  rozbiegły  się  jak  oszalałe  w  poszukiwaniu  schronienia.  -  No  dobrze,  teraz 
jestem gotów. 

Anakin wyjął z szafki przy przednim włazie dwa miotacze. 
- Kocham, tę planetę. Jest cała pogrąŜona w Mocy. Czuję to od pierwszej chwili, 

kiedy dotknęliśmy atmosfery. Jestem zwykle dobrym pilotem... 

- Wspaniałym pilotem - poprawił Obi-Wan. 
-  ...ale  teraz  to  było  tak,  jakby  powłoka  statku  i  moja  skóra  stanowiły  jedność. 

Czułem dokładnie, ile ciepła moŜe przyjąć, jaki moment, ile obrotów... 

- Widać, Ŝe nie uŜyłeś Mocy, aby zjednoczyć się z moim Ŝołądkiem. - Obi-Wan, 

wciąŜ lekko zielony na twarzy, wybrał rusznicę laserową i kilka granatów. 

-  RóŜnica  pomiędzy  Coruscant  a  tą  planetą  jest  taka,  jak  między  pływaniem  w 

jeziorze a w oceanie. Czuję się taki pełny Ŝycia... 

Anakin dotknął blokady włazu i wyprysnął na zewnątrz wysokim skokiem. Otwór 

włazu  natychmiast  rozjaśnił  się  jaskrawymi  plamami  ognia  z  miotaczy,  ale  on  juŜ  był 
na  zewnątrz,  koziołkując  w  powietrzu,  z  miotaczem  w  kaŜdej  ręce,  strzelając  raz  po 
raz...  dwa  roboty  zostały  przedziurawione  na  wylot  przez  czujniki  wideo  i  na  oślep 
pobiegły w dół wzgórza, sypiąc iskrami z uszkodzonych matryc. 

Anakin  zawisł  w  powietrzu  na  nieprawdopodobnie  długi  czas,  upadł,  przetoczył 

się  przez  ramię,  wystrzelił  jeszcze  dwukrotnie  do  robota,  który  próbował  zajść  go  od 
tyłu,  odstrzeliwując  mu  rękę  razem  z  bronią  i  nogę  w  kolanie,  po  czym  zerwał  się  i 
stanął w doskonałej równowadze. Miotacze parowały w rzadkim deszczu Vjuna. 

- Mógłbym chodzić po wodzie - oznajmił. 
Roboty  zaczęły  się  wycofywać  -  szybka,  skuteczna  akcja  tych,  które  jeszcze  nie 

zostały  uszkodzone,  choć  dwa  na  wpół  oślepione  wciąŜ  kręciły  się  bezradnie  po 
okolicy, wydając wysokie krzyki, które brzmiały jak nienaturalne, mechaniczne wycie z 
bólu. Obi-Wan poszedł  w  ślady  Anakina i  wyskoczył  na otwartą przestrzeń, odbijając 
ostrzem  miecza  świetlnego  kilka  strzałów,  które  zdąŜyły  jeszcze  oddać  uciekające 
roboty. 

- Czemu one tak wrzeszczą? - spytał Anakin. 

Echolokacja. 

To 

najnowszy 

system 

naprowadzania: 

skrzeczą 

jak 

jastrzębionietoperze, usiłując wykonać aktywną mapę soniczną terenu. 

Anakin spojrzał na niego podejrzliwie. 
- Nie Ŝartuję - odparł Obi-Wan. - To jedna z najnowszych modernizacji. 
-  Musiałem  ją  jakoś  przeoczyć  -  mruknął  Anakin,  obserwując  oślepione  roboty, 

które obijając się o siebie, dołączyły do swoich towarzyszy. 

- Chodź, zobaczymy, czy mają tam Yodę i padawanów. 

background image

Sean Stewart 

167 

Pobiegli za wycofującymi się robotami, zatrzymując się tylko na chwilę przy B-7, 

aby się upewnić, Ŝe nie ma tam jeńców Jedi. Roboty wspięły się na zbocze i wycofały 
do jaskini. 

- Co o tym sądzisz? - zapytał Obi-Wan, podając Anakinowi makrolornetkę. 
Teraz  obaj  leŜeli  płasko  za  niewielką,  pokrytą  mchem  skarpą,  wpatrując  się  w 

czarną  szczelinę,  ziejącą  jak  wielka  rana  na  tle  jadowicie  zielonego  zbocza.  Widzieli 
iskry światła na końcach luf robotów osłaniających wylot jaskini. 

Anakin zamyślił się. 
- Długi bieg w górę, Ŝeby dostać się do jaskini. Brak osłony. Będą do nas strzelać 

z osłoniętych pozycji. Jeśli się dobrze zastanowić, to jatka. 

- TeŜ mi się tak jakoś zdawało. 
Anakin odpiął od pasa małą Ŝłobkowaną kulę i rzucił w górę. 
-  Czekaj!  -  zawołał  Obi-Wan,  ale  było  juŜ  za  późno.  Anakin  zdąŜył  uŜyć  Mocy, 

aby poprowadzić granat do wnętrza jaskini, gdzie po chwili rozległa się głucha, głęboka 
detonacja. 

Jedno uderzenie serca. Dwa. 
Z otworu jaskini posypały się odłamki metalu jak konfetti. W chwilę później Obi-

Wan  poczuł  głęboki,  rezonujący  odgłos,  który  wstrząsnął  ziemią  pod  jego  brzuchem. 
Potem  kolejny.  I  jeszcze  jeden.  Z  wylotu  jaskini  dobiegi  odgłos  walących  się  skał,  a 
potem  ogromna  chmura  pyłu,  która  wyrwała  się  z  otworu  jak  oddech  konającego 
olbrzyma. 

- Świetnie - mruknął Obi-Wan. - Jaskinie się zapadają. 
Całe partie zbocza nabrzmiały i sklęsły, mięknąc i ciemniejąc jak obity owoc pod 

cienką  skórką  vjuńskiego  mchu.  Przetaczające  się  grzmoty  walących  się  skał  nie 
ustawały. Ziemia, wypchnięta przez eksplozję, zapadła się i osunęła do stóp wzgórza. 

Uśmiech powoli zniknął z twarzy Anakina. 
- Nie jestem pewien, czy ten granat to był dobry pomysł - zauwaŜył Obi-Wan. 
- Chyba nie sądzisz, Ŝe Yoda tam był, co? - spytał Anakin. - Albo padawani? 
-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie.  -  Widząc  przeraŜoną  twarz  młodzieńca,  Obi-Wan 

złagodniał.  -  Jestem  pewien,  Ŝe  poczulibyśmy  w  Mocy,  gdyby  Yoda  zginął.  Ale 
następnym razem pomyśl trochę dłuŜej, zanim przemodelujesz krajobraz, dobrze? 

- Tak, mistrzu - odparł Anakin. Technicznie rzecz biorąc, nie był juŜ padawanem 

Obi-Wana, ale często zdarzało mu się tak zachowywać, kiedy czuł, Ŝe narozrabiał. - Co 
teraz? 

Obi-Wan wstał. 
-  Teraz  chyba...  no,  nie!  -  mruknął,  spoglądając  w  dół.  Jego  szaty  Jedi  były 

splamione czymś zielonym, jakby sokiem trującego owocu. A w miejscach, gdzie leŜał 
na  mchu,  zmoczonych  lekko  kwaśnym  deszczem  planety,  nitki  osnowy  juŜ  zaczynały 
się rozkładać. 

- Wiem, ja teŜ czuję, Ŝe od tej mŜawki skóra mnie piecze - rzekł Anakin. 
-  Co  za  ohydna  planeta.  -  Obi-Wan  otrząsnął  się.  -  Nie  chciałbym  tu  być 

ministrem turystyki. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

168 

Wskazał ręką wspaniale domostwo, połoŜone mniej więcej kilometr w głąb lądu, 

zbudowane z białego kamienia okolonego czerwoną cegłą. 

-  Chyba  to  tam  zdąŜamy.  Wygląda  na  coś  bardzo  w  stylu  hrabiego  Dooku,  a 

gdziekolwiek jest Dooku, Yoda znajdzie się w pobliŜu. 

 
Moc  zazwyczaj  jedynie  pomagała  Scout  przewidywać  ruchy  wroga,  kiedy  byli 

twarzą w twarz, ale nawet ona uznała, Ŝe powietrze Vjuna było od niej aŜ gęste. Zanim 
jaskinie zaczęły się walić, poczuła na całym ciele ostrzegawczy dreszcz. 

-  Fidelisie!  Wynosimy  się  stąd!  -  wrzasnęła  i  robot,  odpowiadając  na  jej 

rozkazujący, niecierpliwy ton, chwycił ją za pas i wyciągnął. 

Pędem  wybiegli  do  wąskiego  korytarza.  Wtedy  nastąpiła  pierwsza  eksplozja  - 

kilka  zdławionych  trzasków,  jak  niezbyt  odległe  strzały  z  miotacza,  a  potem 
przetaczający  się  grzmot,  który  nie  tylko  nie  cichł,  ale  przybierał  na  sile  w  miarę,  jak 
jaskinie  za  nimi  zaczynały  się  zapadać.  Spojrzeli  po  sobie  z  ogromnym  zdumieniem, 
kiedy  stojące  powietrze  jaskini  zaczęło  nagle  wirować  i  pulsować  jak  szalona  bryza. 
Podłoga korytarza zadygotała pod ich stopami. 

- O rany - jęknęła Scout. 
- Biegnijcie - wołał Fidelis. - Jesteśmy prawie bezpieczni! Szybko poruszając się 

w  półmroku,  przeciągnął  ich  przez  kolejny  korytarz.  Ciągnął  Scout  tak  szybko,  Ŝe  jej 
stopy ledwie dotykały podłoŜa. Grzmot, ryk, przeraŜający, ogłuszający trzask. 

- Jedno z jezior się osunęło! - poinformował Fidelis. 
Scout  próbowała  zrozumieć,  co  to  znaczy,  kiedy  nagle  spadła  na  nich  ściana 

wody. Widocznie w jednym z podziemnych jezior otworzyła się nagle szczelina i to, co 
kiedyś było spokojnym i przewidywalnym zbiornikiem, nagle zmieniło się w ruchomy 
wodospad, który runął na nich z góry. Pod strumieniem wody głowa Scout odskoczyła 
raptownie i uderzyła w bok robota tak mocno, Ŝe dziewczynie pociemniało w oczach. 

- Paniczu! - krzyknął Fidelis. 
W  pulsującym  świetle  miecza  świetlnego  Whie  Scout  zauwaŜyła,  Ŝe  chłopca 

zwalił z  nóg nagły strumień  wody,  unosząc  go z powrotem  w  głąb  korytarza.  Rozległ 
się kolejny ogłuszający huk i jaskinia, którą dopiero co opuścili, zawaliła się. 

Fidelis  cisnął  Scout  w  bezpieczne  miejsce  i  pognał  z  powrotem  do  korytarza, 

który  zmienił  się  w  tymczasowe  koryto  rzeki.  Prąd  unosił  Whie  w  kierunku  nowo 
utworzonego  wodospadu,  z  hukiem  spadającego  w  dół,  w  przepaść.  Blada  twarz 
chłopca  pojawiała  się  i  znikała  pod  powierzchnią  lodowatej  wody.  Whie  wyciągnął 
rękę, usiłując chwycić jakikolwiek wystający głaz, zanim rzeka wciągnie go w otchłań 
na pewną śmierć. 

Ignorując  szok,  jaki  wywołała  lodowata  woda,  i  dzwonienie  w  uszach,  Scout 

wezwała  na  pomoc  wszystkie  siły  i  dodała  swoją  wolę  do  woli  Whie,  wykorzystując 
Moc, by przyszpilić jego dłoń do skały. 

W  kilka  chwil  później  niebezpieczeństwo  minęło.  Jezioro  opróŜniło  się  z  wody, 

prąd złagodniał i Fidelis dotarł wreszcie do swojego pana. Robot wyciągnął chłopca z 
wody i wyniósł w bezpieczne miejsce. Scout poczuła ogromną ulgę. 

- Dzięki - wyszeptał Whie.  

background image

Sean Stewart 

169 

- Za co? 
- Czułem, jak  mnie złapałaś.  Skała była śliska, chwyciłem  ją, ale wiedziałem, Ŝe 

tracę oparcie. A wtedy ty mnie złapałaś i wytrzymałem. - Uśmiechał się, dysząc cięŜko. 
Twarz miał mokrą i posiniaczoną. - Dzięki, Ŝe uratowałaś mi Ŝycie. Nawet jeśli jestem 
pompatycznym, aroganckim pajacem. 

- No cóŜ... jesteś moim aroganckim pajacem - warknęła Scout, ale zarumieniła się 

z radości. - Tym są dla siebie Jedi. 

Ziemia  pod  ich  stopami  znów  się  zatrzęsła.  Kolejne  tony  kamieni  zapadły  się  w 

głąb. 

- Chodźcie - rzekł Fidelis. 
Pchał  ich  przed  sobą  wąskim  korytarzem,  mijając  jedną,  a  potem  drugą  boczną 

jaskinię.  Skręcił  dopiero  do  trzeciej.  Jeszcze  jedna  szczelina,  tak  wąska,  Ŝe  Scout 
musiała  się  odwrócić  bokiem,  Ŝeby  się  przecisnąć.  Nagle  pod  stopami  poczuli  równo 
obrobione  kamienie.  Znajdowali  się  w  ciemnym  korytarzu  przypominającym  pusty 
kanał. W kilka chwil później stanęli przed drzwiami. 

Fidelis otworzył je. 
-  Szybko!  -  Zalało  ich  jaskrawe  światło,  oślepiając  nawykłe  juŜ  do  ciemności 

oczy. Robot pchnął ich do środka i zatrzasnął za nimi drzwi. 

Whie  mrugał  raz  po  raz, oślepiony  nagłym  blaskiem.  Stwierdził,  Ŝe  nie  są  juŜ  w 

piwnicy ani w lochu, lecz w wygodnie urządzonym pokoju, z gobelinami na ścianach i 
ogniem  trzaskającym  wesoło  na  kominku.  Na  podłodze  leŜał  piękny  dywan,  tkany  w 
sceny leśne i obrzeŜony szkarłatem i beŜem. 

Był to pokój z jego snu. 
Tyle  Ŝe  wokół  stało  sześć  robotów-morderców,  czekających  na  nich  z  bronią 

gotową  do  strzału,  a  za  nimi,  obok  drzwi,  przez  które  właśnie  weszli,  stała  Asajj 
Ventress. 

- Pan Malreaux - rzekła leniwie. - Witaj w domu. 

 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

170 

R O Z D Z I A Ł  

11

 

Jak  daleko  sięgał  pamięcią,  Yoda  większość  czasu  spędzał  w  Świątyni  Jedi  z 

najmłodszymi. Bawił  się z nimi  - kiedy  mieli po dwa lub trzy lata -  w  chowanego,  w 
dwa  ognie,  w  przyciąganie  Mocą.  Wczesne  lekcje  w  ogrodzie,  gdzie  uczył  ich 
sekretnego  Ŝycia  roślin,  nieopanowane  okrzyki,  zabawy  z  kwiatami,  zbieranie  ich 
wokół,  Ŝeby  obserwować,  jak  pająk  tka  swoją  sieć  albo  jak  pszczoła  brzęczy  w 
płatkach. 

Kiedy zaczynały się pierwsze zajęcia walki, z upadkami,  koziołkami i zabawami 

ć

wiczącymi  pracę  nóg,  Yoda  takŜe  je  prowadził.  Po  pierwsze,  odpowiadał  im 

wzrostem.  Pierwszym  prawdziwym  kontaktem  z  walką,  jaki  Dooku  pamiętał,  była 
zabawa  z  „piórkowym  dotykiem”,  jak  ją  nazywał  mistrz.  Celem  gry  było 
uświadomienie  sobie  najsłabszych  nawet,  najdelikatniejszych  zmian  w  ciśnieniu  i 
równowadze, nauka kontrowania siły przeciwnika nie za pomocą blokady większą siłą, 
lecz poprzez zwrócenie jego energii przeciw niemu samemu. 

W miarę jak zdobywało się zręczność w tej grze - a Dooku był doprawdy jednym 

z najlepszych  studentów  na roku  -  wkrótce zaczynała ona  coraz bardziej przypominać 
sparring,  gdzie  zwycięstwo  przechodziło  w  ręce  tego  wojownika,  który  potrafił 
wytrącić  przeciwnika  z  równowagi.  Z  wiekiem  coraz  częściej  otwierali  starcie  w 
pozycji  gotowości,  z  palcami  lekko  złoŜonymi  na  przedramieniu  partnera.  Pierwsze 
pchnięcie Dooku było lekkie i szybkie lub powolne i cięŜkie; energia pochodziła z dołu 
lub  spadała  z  góry,  bądź  teŜ  pojawiała  się  jako  nagły  cios  w  pierś.  Wygrał  Turniej 
Dwunastu-i-Mniej,  kiedy  miał  dziewięć  lat,  wykorzystując  jedną  ze  swoich  sztuczek: 
zaczynał  bardzo  delikatnymi  sondami,  jakby  sprawdzał  swego  nieprzyjaciela  w 
dziecięcej  grze,  po  czym  naciskał  wraŜliwy  punkt  na  łokciu  tamtego  i  atakował  w 
chwili szoku i bólu. 

Lecz  choć  był  coraz  lepszy,  nigdy  nie  zdołał  pokonać  mistrza  Yody.  NiewaŜne, 

jakiej uŜywał sztuczki - pchnięcie Mocą od tyłu, uderzenie po oczach - mistrz zawsze 
wyczuł cios, zanim jeszcze został zadany, i odskakiwał na bok jak szerszeń uciekający 
przed  wściekłą  dłonią.  Za  kaŜdym  razem,  kiedy  Dooku  się  juŜ  zdawało,  Ŝe  osaczył 
starego  Jedi  i  wykonywał  ostateczne  pchnięcie,  Yoda  roztapiał  się  pod  ciosem  jak 

background image

Sean Stewart 

171 

człowiek schodzący po schodach, z których ktoś w sekrecie ukradł dwa stopnie, Dooku 
stwierdzał, Ŝe znów wymachuje rękami i traci równowagą. A potem pada. 

Szczególnie  jednak  frustrujące  było  to,  Ŝe  Yoda  często  przegrywał  grę  z 

piórkowym  dotykiem.  Popychał  chłopca  lub  dziewczynkę  nawet  w  połowie  nie  tak 
utalentowaną  jak  Dooku,  która  niezdarnie  uciekała  w  bok,  a  mistrz  padał  u  jej  stóp, 
robiąc  Ŝałosne  miny,  podczas  gdy  dzieci  zanosiły  się  śmiechem  i  krzyczały  z  radości. 
Pozwalał im zwycięŜyć. Dooku  wiedział o tym. Budził  w  nich pewność siebie. Nigdy 
jednak  nie  przegrał  z  Dooku.  Ani  razu.  To  było  niesprawiedliwe,  jawnie 
niesprawiedliwe.  Przez  sześć  miesięcy  Dooku  atakował  z  coraz  większą  siłą  i  furią, 
próbując wszystkiego, by zwycięŜyć, ale jednocześnie jego własna równowaga stawała 
się  coraz  bardziej  wraŜliwa,  więc  kiedy  przegrywał,  a  przegrywał  zawsze,  zawsze, 
zawsze,  robił  to  w  sposób  coraz  bardziej  spektakularny.  Obrał  sobie  za  punkt  honora 
przegrywać  brzydko  i  boleśnie.  Wzywał  wszystkich,  aby  dostrzegli,  jak 
niesprawiedliwie traktuje go Yoda. 

Dooku  zagrał  po  raz  ostatni  w  wieku  dwunastu  lat.  Yoda  przychodził  na  lekcje 

walki  wręcz  raz  na  tydzień  lub  rzadziej  i  przez  całą  wiosnę  walczyli  w  długiej  serii 
coraz  bardziej  poniŜających  poraŜek,  z  których  Dooku  zaczął  nagle  czerpać  dumną, 
wzgardliwą,  pełną  goryczy  satysfakcję.  Teraz  dwukrotnie  przewyŜszał  mistrza 
wzrostem, a jednak Yoda nadal nie pozwolił mu  wygrać. Ani razu. Oczywiście, nigdy 
teŜ nie przyznał się, jak to robi, a Dooku był zbyt dumny, aby sprawić mu przyjemność 
skargą lub głośnym wyraŜeniem Ŝalu. 

Skłonili  się  sobie  i  Dooku  stwierdził,  Ŝe  tym  razem  ze  swojej  klęski  uczyni  coś 

spektakularnego,  tak  oczywistego,  iŜ  kaŜdy  będzie  musiał  zauwaŜyć,  co  się  dzieje. 
Uznał, Ŝe sam sobie złamie ramię. 

Wyprostowali  się  po  ukłonach.  Dooku  ustawił  się  w  pozycji  gotowości, 

uspokajając się i szykując na przyjęcie bólu. 

- Wygrałem - rzekł Yoda. 
- Co? - wykrzyknął Dooku. - PrzecieŜ nawet nie zaczęliśmy! 
-  Kiedy  jeden  wojownik  równowagę  straci,  zwycięŜył  przeciwnik  -  spokojnie 

wyjaśnił Yoda. - Wygrałem. 

I w tej chwili, jak zawsze zresztą, nastąpił nagły ruch i upadek. Dooku zrozumiał, 

Ŝ

e  Yoda  ma  rację.  NiewaŜne,  jak  bardzo  się  starał,  by  jego  członki  były  elastyczne, 

duma  pozostawała  sztywna.  W  nią  zawsze  uderzał  Yoda,  nie  pozwalając  mu 
zwycięŜyć, aŜ przyszła taka chwila, Ŝe stanął do starcia z zamiarem przegranej. 

Oświecenie  było  tak  gwałtowne,  Ŝe  zniósł  je  z  wielkim  trudem.  Zamrugał, 

oszołomiony geniuszem nauk mistrza, które ukazały mu jego słabość. Sam nigdy by na 
to nie wpadł, choćby nie wiadomo ile razy walczył ze swoimi kolegami. 

- D-dziękuję - wyszeptał, czując, jak w brzuchu kłębi mu się szalona mieszanina 

wściekłości, poniŜenia i bezgranicznej wdzięczności. Twarz starego Jedi rozpromieniła 
się  uśmiechem.  Chwycił  dłoń  Dooku  i  przyciągnął  go  ku  sobie,  po  czym  uściskał 
serdecznie. 

- Jeśli upadać będziesz, uczniu... złapię ciebie! 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

172 

Tej  nocy,  leŜąc  na  pryczy,  czuł,  jak  w  jego  sercu  kotłują  się  dwa  niezrozumiałe 

uczucia.  Ten  wstrząs,  zachwianie,  zawieszenie  w  przestrzeni  bez  równowagi...  znów 
przechytrzony  i  pokonany,  a  potem  ten  ciepły,  pełen  zachwytu  uścisk,  fizyczna 
obietnica,  podana  z  bezpośredniej  bliskości:  „Jeśli  upadać  będziesz,  uczniu...  złapię 
ciebie!” 

 
Właśnie  ten  wstrząs  i  upadek,  ten  brak  równowagi,  nagły  i  nie  do  uniknięcia, 

znów ogarnął Dooku po tych wszystkich latach, kiedy patrzył na starego, roześmianego 
goblina, który siedział na gzymsie i ociekał deszczem. 

Przyszło mu do głowy, Ŝe mógłby jednym uderzeniem Mocy stłuc okno i zasypać 

starego  mistrza odłamkami, spychając go z  gzymsu. Wyobraził sobie zakrwawionego, 
nieprzytomnego Yodę spadającego w dół, by roztrzaskać sobie czaszkę na kamieniach. 
Wszystko wtedy skończy się raz na zawsze i Dooku nie będzie musiał przeŜywać tego 
dziwnego,  niezrozumiałego  zmieszania.  Ręce  przestaną  mu  drŜeć,  stanie  się  suchy  i 
napięty,  suchy,  napięty  i  pusty  jak  bęben,  na  którym  zagra  Darth  Sidious.  JakieŜ  to 
będzie łatwe. 

Lecz  Yoda  na  pewno  jest  na  to  przygotowany,  nie  pozwoli  się  zniszczyć  tak 

łatwo.  Hrabia  Dooku  był  dumny  z  tego,  Ŝe  potrafi  zobaczyć  rzeczywistość  taką,  jaka 
jest naprawdę.  

Otworzył okno. 
- Wejdź, mistrzu! 
Yoda zeskoczył z gzymsu na biurko Dooku, klucząc pomiędzy wyświetlanymi na 

nim  obrazami  i  otrząsając  się  jak  pies.  Fontanna  vjuńskiego  deszczu  ochlapała  blat  i 
grzbiety  wielu  cennych  woluminów  naleŜących  do  kolekcji  Dooku.  Yoda  miał  przy 
sobie  miecz  świetlny,  lecz  broń  zwisała  mu  u  boku.  W  jednej  dłoni  miał  laseczką  - 
zastanawiające,  jak  wspiął  się  na  gzyms  okna  na  piątym  piętrze  ani  na  chwilę  nie 
wypuszczając jej z dłoni. W drugiej trzymał róŜę Malreaux  - kremowe płatki okolone 
krwawą czerwienią. 

- Zrywasz róŜe z mojego Ŝywopłotu? - odezwał się bez sensu Dooku. 
Yoda uniósł kwiat. 
-  Tak.  Piękna  rzecz  to  jest  -  rzekł,  przyglądając  się  ostrym  jak  igły  kolcom. 

Nachylił  kremowo-szkarłatną  główką  kwiatu  ku  sobie  i  powąchał.  Przymknął  oczy, 
przez chwilą rozkoszując się cudownym zapachem, odwiecznym, dzikim, uderzającym 
do głowy, ostrym i emocjonującym jak dziecięca tajemnica. 

-  Właściwie  postanowiłem  tu  zostać  z  powodu  róŜ  -  tłumaczył  się  Dooku.  -  Na 

Vjunie  jest  wiele  innych  pałaców,  które  równieŜ  by  mi  odpowiadały.  Na  Serenno  teŜ 
mieliśmy róŜe i sądzę, Ŝe to chyba one przypomniały mi o domu. 

- Pamiętasz je, prawda? - zapytał Yoda lekko. 
- Oczywiście, powiedziałem tylko... 
- Sprzed...? 
-  Ach  -  Dooku  zaśmiał  się.  -  Szczerze  mówiąc,  tak.  To  jedno  z  niewielu 

wspomnień,  jakie  zachowałem  sprzed  czasów  Świątyni  Jedi.  Był  gorący  dzień,  tyle 
pamiętam. Jasny, słońce lało się z czystego nieba. Zapach róŜ był bardzo silny, jakby to 

background image

Sean Stewart 

173 

słońce  wysysało  go  z  nich  i  unosiło  ku  sobie.  Jakby  spalało  je  niczym  kadzidło. 
Ukrywałem  się  w  róŜanym  ogrodzie,  palec  mi  krwawił.  Chyba  musiałem  bawić  się 
wśród krzewów i ukłułem się. WciąŜ pamiętam, jak wysysałem krew. Jak wypływała z 
dziurki w skórze. 

- Ukrywałeś się? 
- Co? 
Yoda przykucnął na biurku Dooku. 
- Ukrywałeś się, powiedziałeś. 
Wysunął  krótkie  nóŜki  poza  krawędź  blatu  i  zaczął  nimi  machać.  Nawet  nie 

zwracał uwagi na obrazy z Omwat, wyświetlane teraz na jego głowie. 

- Do domu nie poszedłeś ani po bandaŜ, ani o całusa poprosić? 
- Moja matka była wściekła, kiedy się skaleczyłem.  
Yoda spojrzał na niego z zainteresowaniem. 
- Wściekła? 
-  To  nie  w  naszym  stylu  -  gwałtownie  odparł  Dooku.  -  Hrabiowie  Serenno  nie 

skarŜą  się  i  nie  płaczą.  Rodzimy  się,  aby  się  opiekować  innymi.  Nie  oczekujemy,  Ŝe 
inni zaopiekują się nami. 

- A jednak twój palec... boleć to musiało. 
-  Nie  oczekuję,  Ŝe  zrozumiesz  -  syknął  Dooku.  Poczuł  nagle  gniew  na  Jedi, 

absurdalny gniew bez przyczyny. 

Brak równowagi. 
Rozległo się stukanie do drzwi. 
- Co jest? - zawołał Dooku ostro. 
Drzwi  otworzyły  się  ze  zgrzytem  i  do  gabinetu  wbiegła  wyraźnie  podniecona 

Whirry. 

- Dziecię! - zawołała. - Dziecię wróciło! Ale ziemia osuwa się zbyt szybko, Ŝebym 

zdąŜyła z  niej  wyczytać przyszłość. Obawiam  się, Ŝe  młoda pani  moŜe  mu zrobić coś 
złego. Jeśli pan wybaczy, hrabio... 

Mały  lisek  wbiegł  do  gabinetu,  prześlizgując  się  między  jej  nogami.  Wyczuł 

zapach  Yody,  zatrzymał  się  na  sztywnych  łapach,  wygiął  grzbiet  i  zasyczał.  Yoda 
spojrzał na niego gniewnie z blatu, obnaŜył zęby i odpowiedział podobnym syknięciem. 

Whirry podskoczyła z cichym okrzykiem. 
-  AleŜ  to  musi  być  jeden  z  tych  paskudnych  piwnicznych  goblinów!  -  zawołała, 

patrząc na Yodę. - Niech się Wasza Lordowska Mość nie martwi, wezmę miotłę i dam 
mu po głowie! 

- Mistrz Yoda moŜe i jest stary, mały i pomarszczony jak trujący zielony kartofel - 

zauwaŜył hrabia Dooku - ale jest moim gościem i wolałbym, Ŝebyś jednak nie biła go 
miotłą, jeśli sobie tego nie zaŜyczę. 

- Och! Więc to jest gość Waszej Lordowskiej Mości? - zdziwiła się gospodyni. - 

KaŜda potwora znajdzie swego amatora, tak mówią... ale czy mógłby pan porozmawiać 
z  tą  damą  z  noŜami  w  oczach  i  dopilnować,  Ŝeby  nie  zrobiła  Dziecięciu  krzywdy? 
Zrobiłam wszystko, co Wasza Lordowska Mość kazał, robot przyprowadził ich tutaj jak 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

174 

stynki w sieci - dodała Ŝałośnie, a jej obfita pierś falowała z emocji pod brudną róŜową 
suknią balową. 

-  W  tej  chwili  jestem  zajęty  -  odparł  Dooku  ostro.  -  Asajj moŜe  się  bawić  czym 

chce, jeśli o mnie chodzi, nawet myszami ze śmietnika. 

- Ale, panie...! 
-  Nie  udawaj,  Ŝe  go  kochasz  -  rzekł  hrabia  surowo.  -  Gdybyś  go  kochała,  nie 

oddałabyś go. 

Whirry spojrzała na niego wstrząśnięta. 
- Kochać Dziecię? Oczywiście, zawsze go kochałam... 
- Miałaś piękny dom, bogactwa, wszystko, czego moŜe zaŜądać kobieta, a jednak 

go  oddałaś  -  ciągnął  Dooku.  -  Jedi  przybyli  jak  Ŝebracy  do  twoich  drzwi,  poprosili  o 
twojego  pierworodnego,  twojego  dziedzica,  twoje  drogocenne  Dziecię...  -  Twarz 
hrabiego  pobladła.  Zdradliwa  dłoń  znów  zaczęła  się  trząść.  -  Wysłałaś  go  na  odległą 
planetę, nigdy nie dostawał od ciebie listów ani wiadomości, wyrzuciłaś go z jedynego 
domu,  jaki  miał,  pozwoliłaś  zamknąć  w  Świątyni  i  odebrać  mu  wszystko,  co 
prawowicie  mu  się  naleŜało.  A  teraz  masz  czelność  tu  przychodzić  i  twierdzić,  Ŝe  go 
kochałaś? Kochałaś? - krzyczał hrabia. 

Whirry  i  jej  lisek  wycofywali  się  z  gabinetu  z  przeraŜeniem  w  oczach.  Dooku 

opanował się wreszcie. 

-  Matka?  Syn?  Miłość?  -  rzekł  ze  znuŜeniem  w  głosie.  -  Nie  znasz  nawet 

znaczenia tych słów. -Odprawił ją machnięciem ręki. - Zostaw nas. 

Gospodyni  obróciła  się  na  pięcie  i  uciekła.  Lisek  przez  chwilę  stał  jeszcze  w 

drzwiach, wpatrując się w hrabiego Dooku i mistrza Yodę. Ale i on po chwili odwrócił 
się i odbiegł. 

Dooku potarł czoło znuŜoną dłonią. 
-  Wybacz.  Jak  wiesz,  większość  ludności  Vjuna  oszalała.  Whirry  nie  stanowi 

wyjątku. 

- Wszyscy na Vjunie szaleni się stają, tak myślę - mruknął Yoda. -Wcześniej czy 

później. 

-  Wybacz  moje  komentarze  na  temat  Świątyni.  Wiesz,  Ŝe  nigdy  nie  wątpiłem  w 

twoją dobroć - mówił dalej Dooku. -  Ale...  mówię to z całym  szacunkiem... są pewne 
sprawy,  których  postanowiłeś  nie  widzieć,  mistrzu.  Zasady  Jedi...  twoje  zasady...  są 
szlachetne. Lecz Jedi stali się narzędziem w rękach skorumpowanej Republiki. Gdybyś 
tylko chciał ujrzeć prawdziwą sprawiedliwość... 

Yoda  podniósł  wzrok  i  spojrzał  Dooku  w  oczy  z  tak  nieskończonym,  odległym 

znudzeniem, Ŝe hrabia zająknął się i zamilkł. 

-  Nie  kłam  mi,  Dooku  -  rzekł  Yoda,  leniwym  machnięciem  laseczki  strącając  z 

blatu cenną statuetką. - Tych ruchów ze mną nie próbuj. Sora Bulq nie jestem, w sieć 
ideałów  schwytać  się  nie  dam.  Błahostka.  Zachowaj  ją  dla  młodych.  Ja  nie  jestem 
młody  -  dodał,  zwracając  na  Dooku  głębokie,  zielone  oczy.  -  Stary  jestem.  Znudzić 
łatwo  mnie  moŜesz.  Nawet  Yodę.  Uczuć  twoich  nie  zranię.  Znudzenia  nie  okaŜę. 
Słuchać o szlachetności i sprawiedliwości od ciebie? Po to całą galaktykę przebyłem? - 

background image

Sean Stewart 

175 

Zaśmiał  się.  Był  to  najbardziej  nieprzyjemny,  pełen  goryczy  i  znuŜony  śmiech,  jaki 
Dooku kiedykolwiek słyszał. 

Myślał, Ŝe juŜ nic nim  nie  wstrząśnie.  Ale niesmak  w głosie Yody był dla  niego 

prawdziwym szokiem. 

Yoda spojrzał na podłogę, rysując w powietrzu drobne wzorki końcem laski. 
- O czymś prawdziwym lepiej mów. Drogę inną mi pokaŜ, jak wojnę zakończyć. 

O takich rzeczach mi opowiedz, które Dooku wie, a nie wie Yoda. - Hrabia spojrzał na 
mistrza ze zdumieniem. - Przez całą galaktykę przyjechałem po jedno, Dooku. 

-  Tak,  mistrzu?  -  zapytał  Dooku,  nienawidząc  się  za  te  słowa  od  chwili,  kiedy 

zaczął je artykułować. Teraz miał tylko jednego mistrza i to bardzo zazdrosnego. 

-  Oczywiste  to  jest  chyba,  co,  Dooku?  -  I  znów  Yoda  spowodował  to  samo: 

nieoczekiwany  wstrząs,  utrata  równowagi.  Świat  wywrócił  się  na  lewą  stronę,  kiedy 
Yoda rzekł: - Dooku, zmień mnie. Błagam. Wielkość Ciemnej Strony mi pokaŜ. 

 
Daleko w dole, w Komnacie Łez Château Malreaux Scout z cichym mruknięciem 

sięgnęła po miecz świetlny. 

Ventress uderzyła ją w głowę krótkim, bolesnym ruchem. Dziewczyna osunęła się 

na podłogę. 

- Nie ruszaj się, dopóki ci nie pozwolę - wycedziła. 
Na  kominku  po  drugiej  stronie  pokoju  palił  się  ogień.  Drewno  było  wilgotne, 

płomienie  trzaskały  i  sypały  iskrami.  Cienkie  pasma  gorzkiego  dymu  unosiły  się  z 
polan i dryfowały w kierunku sufitu. 

Scout  jęknęła  i  podniosła  się  na  klęczki,  czekając,  aŜ  gwiazdy  znikną  spod  jej 

powiek.  Krew  spływała  z  rozcięć  na  skórze  głowy,  skapując  na  bogato  haftowany 
dywan. Małe, czerwone krople. Kap-kap. Czerwone plamki na dywanie. 

Kap-krap-kap-krap-plum. 
- Dziękuję - rzekła Asajj, patrząc na Fidelisa. - KtóŜ nie cieszyłby się z uroczego 

postępku  wytwornego  przedmiotu  wytwornego  dŜentelmena?  O,  nie  bądź  taki 
wstrząśnięty - zwróciła się do Whie. - Myślałeś, Ŝe moja obecność tutaj to tylko pech? 

Whie spojrzał na Fidelisa. 
- Ale... miałeś przecieŜ się mną opiekować. 
- Istotnie, panie - odparł Fidelis z lekko zakłopotaną miną - Ale twoja matka wciąŜ 

jeszcze  jest  głową  rodu  Malreaux  i  powiedziała  mi,  Ŝe  to  będzie  najlepsze  dla  was 
obojga...  na  dłuŜszą  metę,  w  świetle  interesów  rodu  Malreaux,  jeśli  panicz  mnie 
rozumie...  abyście  oboje  doszli  do  porozumienia  z  hrabią  Dooku  i  jego...  hm... 
przedstawicielami. 

Ventress zachichotała. 
-  Trudno  dzisiaj  o  dobrą  pomoc.  Wiesz,  z  kim  się  bawiłeś,  chłopaczku?  To 

kamerdyner  Tac-Spec.  Bardzo  niebezpieczny.  Kosztuje  dzisiaj  tyle,  co  mała  planeta, 
oczywiście  u  kolekcjonera.  -  Zmarszczyła  brwi.  -Właściwie  przydałoby  mi  się  trochę 
grosza. Cena małej planety... brzmi nieźle. Prezentuj broń - rzuciła nieobecnym tonem. 
Roboty-mordercy natychmiast poderwały karabiny i wycelowały w pierś i głowę Whie. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

176 

-  Co  robisz?  śądam  rozmowy  z  lady  Malreaux  -  zawołał  Fidelis.  -  Opuśćcie  to 

natychmiast albo będę zmuszony podjąć pewne kroki - dodał znaczącym tonem. 

-  Nie  bądź  idiotą.  Nawet  ty  nie  jesteś  w  stanie  pokonać  mnie  i  sześciu  robotów, 

zanim  zabijemy  chłopca.  A  zabiję  go,  jeśli  będziesz  mi  sprawiał  kłopoty.  Dałam  mu 
szansę przeŜycia podczas naszego ostatniego spotkania. 

Scout cięŜko podniosła się na nogi, rękawem ocierając krew z oczu. Zerknęła na 

Fidelisa, zastanawiając się, co robot teraz zrobi. W jego receptorach prawie było widać 
przetwarzane liczby i schematy, kiedy analizował sytuację taktyczną. 

Asajj wyjęła cięŜki pistolet. 
- Wiesz, co to jest? 
Padawani spojrzeli po sobie tępo. Fidelis przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął. 
- Eraser sieci neutralnych - rzekł. 
-  Właśnie  -  Asajj  odparła  uprzejmie.  -  Weź  go.  -  Podała  mu  broń.  -  No,  juŜ, 

robocie. Bierz to albo... - Jej oczy przeniosły się na Whie. 

Fidelis powoli sięgnął po niebezpieczną broń. 
- PrzyłóŜ go do głowy i naciśnij spust - rzekła Asajj. 
Kap-kap-kap. Po twarzy Scout płynęły kolejne krople krwi. 
-  No  juŜ,  robocie.  PrzyłóŜ  go  do  głowy  i  naciśnij  spust.  Albo  ja  odstrzelę 

chłopakowi  głowę.  Na  co  czekasz?  -  spytała.  -  Czy  to  jest  ta  legendarna  lojalność,  o 
której  tyle  słyszałam?  PrzecieŜ  Malreaux  jest  teraz  w  widocznym  i  rzeczywistym 
niebezpieczeństwie. 

Whie oblizał wargi. 
- Fidelisie, nie rób tego. Ja tu nie umrę. Na pewno. Mogę być zabity jedynie przez 

Jedi. Widziałem to we śnie. Nie marnuj Ŝycia. 

- To bardzo duŜe ryzyko, jeśli opierasz się na informacji ze snu - odparła Asajj. - 

A  jeśli  nawet  to  prawda,  to  jak  sądzisz,  dlaczego?  PoniewaŜ  Fidelis  ocali  ci  Ŝycie. 
ZłoŜy ostateczną ofiarę, jak kaŜdy dobry robocik. Wie, co do niego naleŜy, prawda? 

Robot spojrzałby na nią z nienawiścią, gdyby był zaprogramowany na to uczucie. 

Podniósł eraser do głowy. 

- Proszę tylko pamiętać, Ŝe słuŜyłem rodowi Malreaux. 
- Fidelisie, nie! Nie rób tego!  
Robot spojrzał na niego. 
- Nie wiedziałem, Ŝe to się tak skończy - rzekł i przycisnął spust.  
Scout i Whie krzyknęli równocześnie. Oczy robota stały się puste, korpus osunął 

się na podłogę w konwulsyjnych drgawkach. WzdłuŜ map obwodów popędziły błękitne 
nitki  iskier,  w  miarę  jak  mordercze  prądy  przenikały  jego  kanały  przetwarzania, 
spalając je niczym cieniutkie strumienie kwasu. Robot rzucał się i dygotał przez dłuŜszą 
chwilę, aŜ  wreszcie  wydał z  siebie potworny,  grzechoczący,  mechaniczny dźwięk, jak 
wibroostrze  spadające  w  głąb  rury.  Była  to  upiorna  parodia  ludzkiego  krzyku,  który 
trwał i trwał, aŜ wreszcie robot znieruchomiał - był juŜ tylko stertą elektroniki leŜącą na 
dywanie. 

Asajj spojrzała na niego i lekko trąciła martwą maszynę końcem buta. 
- Lojalność - mruknęła filozoficznie. - Zawsze cię wykończy. 

background image

Sean Stewart 

177 

 
Wspaniałą  cechą  super  dokładny  eh  czujników  słuchowych  Einblatz/Docker  z 

wbudowanym 

oprogramowaniem 

analizy 

głosu 

czasie 

rzeczywistym 

moŜliwościami  mikrofonu  kierunkowego  HyperBolic™  było  to,  Ŝe  dawało  się  je 
wyłączyć, myślał Solis z rozpaczą, siedząc w swojej kryjówce po drugiej stronie drzwi 
piwnicy i czekając, aŜ śmiertelny krzyk Fidelisa ucichnie wreszcie. 

Solis takŜe nie był zaprogramowany na nienawiść, ale szybko się uczył. 
 
-  Chcesz,  Ŝebym  ci  opowiedział  o  potędze  Ciemnej  Strony?  -  zapytał  Dooku  ze 

zdumieniem. 

Yoda  znów  miał  smocze  oczy:  półprzymknięte,  lśniące  zielono  spod  cięŜkich 

powiek. 

-  Silna,  silna  jest  Ciemna  Strona  w  tym  miejscu  -  wymamrotał.  -  Dotknąć  jej 

moŜesz jak brzucha węŜa ślizgającego ci się po dłoni. Posmakować jej moŜesz jak krwi 
w powietrzu... Opowiedz mi o Ciemnej Stronie, uczniu. 

- Nie jestem juŜ twoim uczniem - rzekł Dooku. 
Yoda pociągnął nosem, zaśmiał się, machnął w powietrzu wygiętą laską. 
- Myślisz, Ŝe Yoda nauczać przestaje tylko dlatego, Ŝe uczeń słuchać go nie chce? 

Yoda  nauczycielem  jest.  Yoda  uczy,  tak  jak  pijacy  piją,  jak  zabójcy  zabijają  -  dodał 
miękko. - Ale teraz ty nauczycielem będziesz, Dooku. Opowiedz: trudno jest odnaleźć 
siłę Ciemnej Strony? 

- Nie. Wiedza Sithów to jedna sprawa.  Ale Ŝeby poczuć potęgę Ciemnej Strony, 

Ŝ

eby ją poznać, musisz tylko... pozwolić na to. OdpręŜyć się. Nosimy ją w sobie - rzekł 

Dooku. - Na pewno sam juŜ o tym wiesz. Z pewnością nawet Yoda ją czuł. Ciemność, 
by  zrównowaŜyć  światło,  czeka  w  tobie  przez  pół  Ŝycia  niczym  sierota.  Czeka,  aŜ  ją 
przyjmiesz do domu. 

Wszyscy  czegoś  poŜądamy,  Yoda.  Wszyscy  się  boimy.  Wszyscy  jesteśmy 

osaczeni. Jedi uczy się tłumić te uczucia. Ignorować je. Udawać, Ŝe nie istnieją, a jeśli 
nawet,  to  dotyczą  kogoś  innego,  nie  nas.  Nie  tych  czystych.  Nie  obrońców.  -  Dooku 
stwierdził,  Ŝe  krąŜy  po  pokoju.  -  Poznać  Ciemną  Stronę  to  przestać  kłamać.  Przestać 
udawać, Ŝe nie chcesz tego, czego chcesz. Przestać udawać, Ŝe nie boisz się tego, czego 
się boisz. Połowa dnia to noc, mistrzu Yoda. Aby widzieć prawdę, musisz nauczyć się 
widzieć w ciemności. 

- Hm... - zamruczał Yoda, przymykając oczy. - Ciemna Strona siłę mi dać moŜe, 

tak? 

- Siłę ponad wszystko. Kiedy zrozumiesz własne zło i zło w innych, okaŜe się, Ŝe 

są oni Ŝałośnie łatwi do zmanipulowania. To jeszcze jeden rodzaj zabawy w piórkowy 
dotyk - mówił hrabia. - Ciemna Strona ukaŜe ci miejsca, w które moŜesz uderzyć inną 
istotę. Jej lęki i potrzeby. Ciemna Strona daje ci do niej klucz. 

- Tak, tak... Bardzo ładne to jest, lecz Yoda ma juŜ siłę - odparł wiekowy mistrz, 

przyglądając  się  swoim  kosmatym  stopom.  -  śyję  w  pałacu  większym  od  tego,  jeśli 
Ś

wiątynia to pałac. Dooku jest panem armii... lecz Yoda teŜ jest panem armii. Więc jak 

dotąd jesteśmy równi. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

178 

- Czy istnieje coś takiego, jak zbyt wielka potęga? - zastanawiał się Dooku. - Na 

przykład  -  ciągnął  ostroŜnie  -  pamiętam  czas,  kiedy  twoja  Moc  była  zdecydowanie 
większa  od  mojej.  Dzisiaj  jednak  ja  urosłem,  a  ty  się  skurczyłeś.  Jesteś  w  mojej 
cytadeli.  Mam  na  swoje  rozkazy  sługi  i  roboty  oraz  własne  moce,  które,  jak  sądzę, 
pokonają nawet ciebie. Prawdopodobnie jednym słowem mogę sprawić, Ŝe zginiesz. A 
bez  ciebie  jak  długo  przetrwają  drogie  ci  istoty?  Mogę  je  mieć  jednego  po  drugim. 
Mace’a  i  śelazną  Rękę,  Obi-Wana  i  drogocennego  młodego  Skywalkera  teŜ.  Z 
pewnością czułbyś się bezpieczniejszy, gdyby tak nie było. 

Yoda przechylił głowę na bok. 
- Anakina nie lubisz chyba? 
-  MoŜe  za  bardzo  przypomina  mi  mnie  samego  w  tym  wieku.  Arogancki. 

Impulsywny. Dumny. Wiem,  Ŝe skromność  i pokora są  na  poczesnym  miejscu pośród 
Wymuszonych  Cnót,  tych,  których  człowiek  nigdy  nie  nabywa  z  własnej  woli.  Jeśli 
jednak  Los  szuka  narzędzia,  aby  upokorzyć  młodego  Skywalkera,  to  wyznam,  iŜ 
chętnie zgłoszę się na ochotnika. 

Yoda  sięgnął  laseczką  za  plecy,  usiłując  podrapać  się  dokładnie  pomiędzy 

łopatkami. 

-  Mocy  nad  istotami  nie  potrzebuję.  Co  jeszcze  dać  mi  moŜe  ta  twoja  Ciemna 

Strona? 

- W jaką grę grasz ze mną, mistrzu Yoda? 
Yoda  uśmiechnął  się,  kiedy  usłyszał  słowo  „mistrz”  -  niech  będzie  przeklęte  -  i 

wzruszył ramionami. 

- To nie Ŝadna gra. Marnotrawstwem ta wojna jest. Nawet ty się z tym zgadzasz. 

Ś

wiecą ci przesłałem, więc wiesz, Ŝe do domu zawsze wrócić moŜesz. Wiemy to obaj, a 

jeśli powrót do Świątyni twoim Ŝyczeniem jest, zabiorą cię tam. 

-  To  bardzo  uprzejme  -  odparł  Dooku  oschle.  -  Miło,  Ŝe  ofiarujesz  mi  ramię,  na 

którym mogę się wesprzeć. 

- Zawsze złapię cię, kiedy będziesz upadał - zapewnił Yoda. - Przysięgałem. 
Dooku skrzywił się, jakby ukłuty. 
-  Ale  inny  sposób  na  zakończenie  wojny  jest.  Jeśli  przyłączyć  się  do  mnie  nie 

chcesz,  moŜe  ja  do  ciebie  przystać  powinienem.  Powiedz  mi  coś  jeszcze  -  nalegał 
Yoda.  -  Skoro  władza  nad  istotami  nie  jest  mi  potrzebna,  co  jeszcze  Ciemna  Strona 
zrobić dla mnie moŜe? 

-  A  czego  byś  chciał?  -  warknął  Dooku.  -  Powiedz  mi,  czego  chcesz,  a  ja  ci 

pokaŜę,  jak  Ciemna  Strona  moŜe  ci  pomóc  to  osiągnąć.  Chcesz  przyjaciół?  Ciemna 
Strona  moŜe  ich  do  ciebie  zwabić.  Kochanki?  Ciemna  Strona  rozumie  namiętność  w 
taki  sposób,  w  jaki  wy  nigdy  jej  nie  pojmiecie.  Chcesz  bogactw...  wiecznego  Ŝycia... 
głębokiej mądrości...? 

- Chcę... - Yoda podniósł ręką, w której trzymał kwiat, i powąchał go jeszcze raz. 

- Chcę róŜę. 

- Bądź powaŜny - zniecierpliwił się Dooku. 

background image

Sean Stewart 

179 

- PowaŜny jestem! - krzyknął Yoda. Poderwał się na nogi. Stojąc na blacie biurka 

był niemal równy wzrostem hrabiemu. Władczym gestem wyciągnął kwiat do swojego 
dawnego ucznia. - Jeszcze jedną róŜę stwórz dla mnie! 

-  Ciemna  Strona  wypływa  z  serca  -  tłumaczył  Dooku.  -  Nie  jest  podręcznikiem 

tanich magicznych sztuczek. 

-  Ale taką sztuczkę chcę zobaczyć!  -  upierał się Yoda. - Sztuczkę,  która  wywabi 

kwiat z ziemi. Sztuczkę, która rozpala słońce. 

- Moc to  nie  magia. Nie  mogę stworzyć  kwiatu z powietrza. Nikt nie  moŜe.  Ani 

ty, ani lord Sithów. 

Yoda zamrugał oczami. 
- Moja Moc moŜe. WiąŜe wszystkie Ŝywe istoty, Moc, którą ja rozumiem. 
- Mistrzu, to gra w słówka. Moc jest taka, jaka była zawsze. Ciemna Strona to nie 

jest inna energia. UŜywać jej to znaczy tylko otworzyć się na nowe sposoby władania tą 
energią.  Sposoby,  które  wiąŜą  się  z  sercami  Ŝywych  istot.  Zapragnij  czegoś  innego. 
Zapragnij władzy. 

- Mam władzę. 
- ZaŜądaj bogactwa. 
- Bogactwa nie potrzebuję. 
- Zapragnij być bezpieczny! - zawołał Dooku z rozpaczą. - Wolny od lęku! 
-  Nigdy  nie  będę  bezpieczny  -  rzekł  Yoda.  Odwrócił  się  tyłem  do  Dooku; 

bezkształtna  bryła  pod  zniszczonym,  spalonym  przez  kwas  płaszczem.  -  Wszechświat 
jest  zimny  i  wielki,  i  bardzo  ciemny:  to  jest  prawda.  To,  co  kocham,  zabrane  mi 
zostanie  wcześniej  czy  później.  Nie  ma  takiej  mocy,  ani  jasnej,  ani  ciemnej,  która 
uratować by mnie mogła. Zamordowany Jai Maruk został, kiedy pod moją opieką był. I 
Maks Leem, i wielu, wielu innych Jedi straciłem. Rodziną moją oni byli. 

-  Więc  bądź  o  to  wściekły!  -  jęknął  hrabia.  -  Nienawidź!  Szalej  z  gniewu! 

Rozpaczaj!  Pozwól  sobie  choć  raz  zaprzestać  zabawy  w  rycerza  Jedi.  Przyznaj  to,  co 
zawsze wiedziałeś, Ŝe lepiej jest oddać cios, niŜ nadstawić drugi policzek. Czuj, Yoda! 
Wyczuwam wzbierającą w tobie ciemność. Tu, w tym miejscu, bądź choć raz uczciwy i 
poznaj prawdę o samym sobie. 

W tym momencie Yoda odwrócił się i Dooku aŜ krzyknął. Nie wiadomo, czy była 

to gra światła padającego od holomonitorów, ukazujących odległe krajobrazy bitewne, 
czy  jakaś  inna  sztuczka  oświetlenia,  lecz  twarz  Yody  składała  się  z  cieni  w  barwach 
czerni  i  błękitu,  tak  Ŝe  przez  jedną  krótką  chwilę  wyglądał  dokładnie  tak  jak  Darth 
Sidious. Albo raczej jak Yoda, którym mógłby się stać, ale którym się jeszcze nie stał. 
Yoda zmurszały. Yoda, którego przeraŜająca moc została ostatecznie uwolniona przez 
więź z Ciemną Stroną. Gdyby Yoda kiedykolwiek zwrócił się w tamtym kierunku, sam 
Darth  Sidious  uległby  zagładzie.  Wszechświat  dopiero  wtedy  dowiedziałby  się,  jakim 
złem moŜe władać prawie dziewięćsetletni rycerz Jedi. Yoda przemówił z cienia: 

- Rozczarowania nie lubię, uczniu - warknął. - Daj mi moją róŜę! 
 
Na  ścianach  Komnaty  Łez  były  wyrzeźbione  cudownie  naturalnie  wyglądające 

róŜe  i  cudownie  ostre  ciernie.  Krew  z  twarzy  Scout  wydawała  się  skapywać  nieco 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

180 

szybciej. To nic powaŜnego, powtarzała sobie. Rany głowy zawsze mocno krwawią. To 
nie znaczy, Ŝe są powaŜne. Kap-kap-kap. Krople krwi powoli spływały jej z policzka, 
ś

ciekając  po  podbródku,  skapując  jak  ziarenka  piasku  w  klepsydrze.  Ściekały. 

Uciekały. 

Kap.  Kap.  Z  kominka  dochodził  zapach  płonącego  drewna.  Płomienie  drŜały  i 

pryskały  iskrami.  Tam,  gdzie  polizały  drewno,  na  jasnej  korze  pojawiały  się  rany  i 
bąble. 

- Co z nami zrobisz? - zapytał Whie. 
- Nie przejdziemy  na Ciemną Stronę - odezwała  się Scout  chrapliwym  głosem. - 

Nie... 

- Nie odzywaj się niepytana do lepszych od siebie - rzekła Asajj spokojnie. 
Trzask. Kap. 
Scout  próbowała  coś  powiedzieć,  ale  Asajj  chwyciła  ją  Mocą  za  gardło  jak 

Ŝ

elazną dłonią.  

Kap. 
-  Powiem  ci,  kiedy  nadejdzie  właściwy  czas  na  odezwanie  się  -  oznajmiła 

Ventress. 

Scout poczuła, Ŝe oczy jej łzawią z braku powietrza.  
Kap, trzask, kap. 
- Nie rób jej tego - zaoponował Whie. 
-  Jej?  Moc  jest  w  niej  słaba  -  odparła  Ventress.  -  śywa  czy  martwa,  nie  ma 

wielkiego  znaczenia.  Zabić  ją  byłoby  uczciwiej,  ale  się  nie  upieram.  Ty  za  to  bardzo 
mnie interesujesz. - Asajj wyciągnęła rękę i dotknęła, tylko dotknęła, policzka Whie. - 
Są rzeczy, których pragniesz - powiedziała. - Czemu ich nie weźmiesz? 

- Nie wiem, o czym mówisz. 
- Nie jestem twoją matką - odparła łagodnie. - Nie musisz być dla mnie grzeczny i 

miły.  Doskonale  wyczuwam  Ciemną  Stronę.  Doskonale.  -  Spojrzała  na  Scout  - 
Widziałam, jak na nią patrzysz. 

-  Zmyślasz  sobie  -  odparł  Whie  chrapliwie.  -  Myślisz,  Ŝe  moŜesz  zabić  mojego 

robota, moją przyjaciółką, a potem przeciągnąć mnie na swoją stronę? 

-  Właśnie  tak  myślę.  -  Znów  samymi  kostkami  palców  musnęła  jego  policzek.  - 

Zabiłam  twojego  robota  i  mogę  zabić  dziewczynę.  śycie  to  nie  bajka,  chłopcze.  Nie 
zawsze  zwycięŜają  ci  dobrzy.  Wiesz  juŜ  teraz,  Ŝe  jesteś  po  niewłaściwej  stronie, 
prawda?  -  Jej  głos  wciąŜ  był  miękki  i  leniwy.  -  Na  tym  świecie  jedyną  zasadą  jest 
potęga; górą ci, którzy ją mają i chcą jej uŜyć. 

-  Nie  jestem  taki  jak  ty  -  odparł  Whie,  ale  głos  mu  się  załamał,  jakby  miał 

wybuchnąć płaczem. 

- Jesteś pewien? Sam mi powiedziałeś, Ŝe zginiesz od miecza Jedi - odparła. - Dla 

mnie to wygląda tak, jakbyś miał zmienić obóz. 

Ogień zasyczał. 
-  Walczysz  ze  mną  wszystkim,  co  masz  -  mruknęła  Ventress.  -  Tak  jakbym 

próbowała  cię  skrzywdzić,  a  ja  chcę  cię  jedynie  uwolnić.  -  Stała  tak  blisko  niego,  Ŝe 
czuł ciepło emanujące z jej ciała. Jej szept był delikatny, niczym pająk wpełzający mu 

background image

Sean Stewart 

181 

do ucha. - MoŜesz mieć wszystko, czego chcesz, chłopcze. To, czego poŜądasz, moŜesz 
sobie wziąć. Wszystko naleŜy do ciebie - rzekła, gestem obejmując pokój. - Ten pokój 
jest  twój,  ten  zamek  jest  twój.  Jedi  zabrali  ci  go,  ale  jest  twój  i  moŜesz  go  sobie 
odebrać.  Ogień  teŜ  naleŜy  do  ciebie.  Wszystko  jest  twoje  i  wraz  z  tym  moŜesz  wziąć 
wszystko  inne,  czego  pragniesz  -  dodała,  zerkając  na  Scout.  -  Ją  takŜe  moŜesz  mieć, 
jeśli chcesz. 

Gorzki zapach płonącego mokrego drewna. 
-  Powiedz  mu,  Ŝe  wszystko  w  porządku  -  szepnęła  Ventress  do  Scout.  Ku 

swojemu przeraŜeniu dziewczyna poczuła, jak Asajj Mocą zmusza ją do uśmiechu. 

Kap, kap. 
-  Pocałuj  ją,  Whie.  -  Krew  ściekająca  po  twarzy  Scout.  Jej  kołnierz  mokry  i 

czarny. - Pocałuj ją. 

A on chciał to zrobić.  
Asajj uśmiechnęła się. 
- Witaj w domu - rzekła. - A teraz wybieraj. 
 
- Ręka ci drŜy - zauwaŜył Yoda. 
- Tak. - Dooku przyjrzał się jej ze zmarszczonymi brwiami. - Wiek.  
Yoda uśmiechnął się. 
- Strach.  
- Nie sądzę... 
Yoda wyszedł z cienia. Wcielenie potęgi Sithów zniknęło. Znów był tylko Yodą, 

tym  samym  co  zawsze.  Ujął  dłoń  Dooku  i  obejrzał  ją  uwaŜnie,  jakby  był  szaloną 
Whirry i próbował wyczytać przyszłość z kształtu plam wątrobowych. 

- Czuć drŜenie nawet ty musisz. 
Za jego plecami, na holomonitorach toczyła się bitwa na Omwat. 
- Zwabiłem cię tutaj - powiedział Dooku. - To pułapka. 
- Pułapka? - odparł Yoda. - A tak, rzeczywiście. 
Dotknięcie jego starczej dłoni było silne  i ciepłe.  „Jeśli  upadać będziesz... złapię 

ciebie!” 

Nie.  Nie  „jeśli**,  lecz  „kiedy”. Tak  powiedział  Yoda.  „Kiedy  upadać  będziesz... 

złapię  ciebie!”  Czy  juŜ  wówczas,  siedemdziesiąt  lat  temu,  wiedział,  Ŝe  taki  dzień 
nadejdzie? Z pewnością Yoda nie mógł się domyślać, Ŝe jego najlepszy uczeń upadnie 
tak bardzo, bardzo nisko. 

- Na Ciemną Stronę nie sądzę, bym chciał przejść - rzekł Yoda konwersacyjnym 

tonem. - Nie dzisiaj. Pociąg czuję, tak? Oczywiście! Ale sekret ci powiem, uczniu. 

- Nie jestem twoim uczniem - zaoponował Dooku. Yoda udał, Ŝe nie słyszy. 
-  Yoda  ciemność  w  sobie  nosi  -  rzekł  mistrz  -  a  Dooku  jasność.  Po  tych 

wszystkich  latach!  Poprzez  te  oceany  kosmosu!  Wszystkie  te  trupy,  które  próbowałeś 
między nas rzucić... a jednak wzywa mnie wciąŜ ten mały Dooku. Leci ku prawdziwej 
Mocy  jak  Ŝelazo  przyciągane  magnesem  -  zachichotał  Yoda.  -  Nawet  ślepe  nasienie 
potrzebuje  Światła,  aby  rosnąć.  Czy  potęŜny  Dooku  nie  jest  zdolny  uczynić  tego,  co 
moŜe nawet zwykła róŜa? 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

182 

- Za daleko poszedłem ciemną ścieŜką, abym mógł powrócić - mruknął Dooku. 
-  Phi!  -  Yoda  strzelił  palcami.  -  Pusty  wszechświat,  gdzie  on  teraz  jest?  Sam 

zostałeś, hrabio. Nikt nie jest twoim panem. Co chwila wszechświat się sam unicestwia 
i  zaraz  odradza.  -  Mocno,  boleśnie  pchnął  Dooku  w  pierś  końcem  laski.  -  Wybierz  i 
zacznij od nowa. 

 
W komnacie na niŜszych piętrach Whie stał o centymetry od zakrwawionej twarzy 

Scout. 

Scout  uśmiechnęła  się  szczerze,  poniewaŜ  wiedziała  juŜ,  dobrze  wiedziała,  co 

chłopiec zamierza zrobić. Moc wezbrała w niej tak, Ŝe zerwała uchwyt Asajj z gardła. 

- Dobrze! - wyszeptała. - Dokonujesz dobrego wyboru! 
- Tak? 
- Tak! 
Na  twarzy  chłopca  odmalowała  się  ulga,  niczym  blask  świtu  zalewający  ciemny 

kąt. 

- Co robisz? - zapytała gniewnie Asajj. 
Whie zaśmiał się i strzelił palcami. 
-  Budzę  się!  -  zawołał.  -  Scout,  Scout,  masz  rację!  Nie  poddam  się!  Nie  jestem 

złym człowiekiem! 

-  Będziesz  za  to  martwym  człowiekiem  -  odparła  Ventress.  Jej  dwa  czerwone 

miecze świetlne oŜyły. 

Whie zaśmiał się znowu. 
-  Wierz  mi,  mniej  mnie  to  przeraŜa  niŜ  myśl,  Ŝe  mógłbym  stać  się  kimś...  kimś 

podobnym do ciebie - odparł. - Nie obraź się. 

- Nie obraŜam się - wycedziła Asajj. - Roboty, zabić! 
Przez drzwi przebił się nagle grad błyskawic, rozbijając je na drobne drzazgi. Po 

drugiej  stronie  sali,  gdzie  jeszcze  przed  chwilą  stało  sześć  robotów-morderców  ze 
swoimi karabinami, teraz zostały juŜ tylko dwa, powaŜnie uszkodzone, a między nimi 
kupa stopionego Ŝelastwa. 

- Co to było? - zawołała Ventress. 
-  Miniarmata  szynowa  Rika/Moab  -  rzekł  Solis,  wchodząc  przez  dziurę  po 

drzwiach. 

- To nie naleŜy do wyposaŜenia kamerdynera.  
Wzruszył ramionami. 
- Modernizacja - mruknął i zlikwidował dwa pozostałe roboty. 
-  Nie  wiedziałam,  Ŝe  było  was  dwóch  -  powiedziała  Ventress,  obserwując  go 

bacznie - ale jestem prawie pewna, Ŝe to on zdradził mi miejsce pobytu Yody. - Trąciła 
stopą szczątki Fidelisa. 

- Nie... to jednak byłem ja. 
- Więc dlaczego nas ratujesz? - zapytała zdumiona Scout. 
- Jeszcze nie jesteście uratowani - kwaśno odparła Asajj. 

background image

Sean Stewart 

183 

- Inaczej wycofa się z interesu. Nie moŜemy sobie na to pozwolić - rzekł Solis. - 

To  niekorzystne  dla  biznesu.  Uratowałem  was,  poniewaŜ  szanse  na  pokonanie  jej  są 
większe, jeśli cała nasza trójka jest Ŝywa i zdolna do walki. 

Scout zmierzyła go zwęŜonymi oczami. 
-  Nie  jestem  pewna,  czy  chodzi  właśnie  o  to.  Zdaje  mi  się,  Ŝe  po  prostu  nie 

spodobała ci się myśl o umieraniu. 

Solis westchnął. 
- Nie chciałem, Ŝebyś zginęła - odparł. - Bo do chłopaka jakoś się specjalnie  nie 

przywiązałem. 

Scout dobyła miecza i włączyła go - bladobłękitną smugę światła. 
- TeŜ mi się podoba ta myśl o przewadze. 
Asajj  skoczyła  wysoko  w  górę,  aby  uniknąć  nagłej  śmierci  w  ogniu  działka 

przymocowanego  do  ramienia  Solisa.  Strumień  energii  trafił  w  szafkę,  która  rozpadła 
się  na  drobne  kawałki.  Ventress  zamierzyła  się  na  dziewczynę,  lecz  Scout  w  tym 
miejscu  i  w  tej  chwili  równieŜ  była  silna  Mocą  i  jej  parada  trafiła  w  odpowiednie 
miejsce, zanim padł cios. 

Whie  teŜ  włączył  miecz.  Pomieszczenie  było  jednym  wielkim  rumowiskiem, 

pełnym ognia i ruin, odoru dymu i rozgrzanego metalu. 

Kolejny  dreszcz  przeczucia  przebiegł  po  karku  Scout  i  dziewczyna  jęknęła, 

widząc,  jak  Ventress  wykorzystuje  delikatne  pchnięcie  Mocy,  aby  unieść  zapomniany 
eraser z metalowej dłoni Fidelisa. 

- Solis! - wrzasnęła, kiedy spust sam zagłębił się w obudowie. - Za tobą! 
Za późno. 
Po plecach robota przemknęły błękitne strugi energii. 
-  Uciekajcie!  -  zawołał  Solis.  Strzelił  do  Ventress  z  mechaniczną  szybkością  i 

celnością,  wbijając  w  jej  lewą  nogę  strumień  metalu.  Eraser  sieci  neutralnych  zaczął 
działać  i  w  chwilę  później  robot  strzelał  juŜ  obok  celu,  a  potem  przestał  w  ogóle,  bo 
ogarnęły go agonalne drgawki. Whie z pobladłą twarzą obserwować jak robot umiera. 

-  Chodź!  -  zawołała  Scout,  chwytając  go  za  kołnierz.  -  Musimy  stąd  wyjść  i 

znaleźć mistrza Yodę! 

Pociągnęła  go  za  sobą  w  kierunku  drugich  drzwi,  po  czym  oboje  pobiegli  przez 

nieznany  dom.  Syreny  wyły,  dzwoniły  alarmy.  Skręcili  w  pierwszy  lepszy  korytarz  i 
Scout  popędziła  w  kierunku  amfilady,  która  wydawała  się  prowadzić  do  duŜego 
westybulu.  Zatrzymała  się  jak  wryta,  kiedy  spod  łuku  wytrysnął  strumień  ognia  z 
miotacza. 

- Dobrze... i tak szukamy czegoś innego - szepnęła i wybrali następne drzwi. 
Za ich plecami Asajj Ventress oddarła pas tkaniny od swojej koszuli i owinęła nim 

krwawiącą  nogę.  Rana  nic  była  powaŜna,  ale  bolała,  a  ona  miała  zamiar  sprawić,  aby 
padawani  za  nią  zapłacili.  Mocno  zacisnęła  zaimprowizowany  bandaŜ  i  wybiegła  za 
nimi,  z  narastającym  w  gardle  głuchym  warczeniem.  Rzuciła  się  w  ten  sam  korytarz, 
nasłuchując  dźwięków  strzałów,  po  czym  wpadła  do  wielkiego  westybulu  Château 
Malreaux. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

184 

- Teraz was mam! - warknęła i stwierdziła, Ŝe znajduje się twarzą w twarz z Obi-

Wanem i Anakinem. 

- Skoro tak mówisz, to widocznie prawda - jak zawsze grzecznie odparł Obi-Wan. 

- A skoro juŜ przy tym jesteśmy, to co z nami zrobisz? 

Za jego plecami miecz Anakina oŜył z cichym sykiem.  
Ventress obróciła się na pięcie i uciekła. 
 
- Płonie twój dom - zauwaŜył Yoda, spoglądając z wielkim zainteresowaniem na 

holomonitory. Na konsoli łączności zabłysło światełko. Specjalne, czerwone światełko. 
Dooku  spojrzał  na  nie  i  z  wielkim  trudem  oderwał  wzrok.  -  Wiadomość  - 
podpowiedział usłuŜnie Yoda. - MoŜesz odebrać? 

Po twarzy hrabiego strugami ściekał pot. 
- MoŜe to ktoś, o kim nie powinienem się dowiedzieć? To wiadomość od twojego 

nowego mistrza, prawda, Dooku? Zapytaj sam siebie: który z nas kocha cię bardziej? 

- SłuŜę jedynie Darthowi Sidiousowi - odparł Dooku. 
- Nie o to pytałem, uczniu. 
Czerwona  lampka  migała.  Z  dołu  dobiegł  huk  kolejnej  eksplozji.  Rozległa  się 

syrena, kilka monitorów zaczęło migać. 

-  Chodź  -  z  naciskiem  rozkazał  Yoda.  Znów  połoŜył  dłoń  na  ramieniu  Dooku.  - 

Złapię  cię,  powiedziałem.  Wierzyć  musisz.  Więcej  przebaczenia  znajdziesz  u  starego 
mistrza niŜ u nowego. 

Rozległy się szybkie, nerwowe kroki i do pokoju wpadła gosposia. 
- Panie, tam w sali balowej są Jedi! Przyszli po moje Dziecię! - wrzasnęła. 
Dooku spojrzał na monitory ochrony i przełączył jeden z nich na salę balową. 
-  Ach  - rzekł. Jego twarz znieruchomiała i zamarła. - Widzę, Ŝe przyprowadziłeś 

swojego protegowanego. 

- Nie rozumiem ciebie wcale - odparł Yoda. 
-  Nie  mówiłeś,  Ŝe  przywieziesz  tu  młodego  Skywalkera  -  wyjaśnił  Dooku, 

wskazując  na  monitor.  -  I  Obi-  Wana.  To  bardzo  zmienia  układ  sił.  Masz  tu  teraz 
swojego  Cudownego  Chłopca,  który  walczy  z  robotami-mordercami  postawionymi 
przeze  mnie  na  straŜy  frontowych  drzwi.  -  Jego  dłoń  nagle  odzyskała  stabilność.  - 
Twojego nowego ukochanego syna. 

- Nie sprowadziłem go! 
- A jednak jest tam, razem z Obi-Wanem. Z pewnością to cud. Zapewne uciekłeś 

od  nich  w  sekrecie.  MoŜe  nie  stawiłeś  się  na  spotkanie.  Tak  łatwo  stracić  poczucie 
czasu, kiedy się plotkuje ze starymi przyjaciółmi - zauwaŜył hrabia. 

W  drzwiach  wciąŜ  stała  Whirry,  przestępując  z  nogi  na  nogę  w  najwyŜszym 

poruszeniu. 

-  Panie,  proszę!  Nie  pozwól,  aby  Jedi  znów  skradli  moje  Dziecię!  Zrób  coś  dla 

mnie, panie, za całą moją cięŜką pracę! 

Dooku podniósł głowę. 
- Zrobić coś dla ciebie? - Jego oczy przeniosły się na Yodę i na miecz świetlny u 

boku starego mistrza. - Oczywiście, Ŝe coś dla ciebie zrobię. 

background image

Sean Stewart 

185 

Delikatnym  ruchem  dłoni  i  Mocą  poderwał  cięŜką  kobietę  i  rzucił  nią  w  okno. 

Oczy Yody zrobiły się wielkie z przeraŜenia. 

- Mogłeś chcieć jej pomóc - wyjaśnił Dooku. 
Yoda jednym skokiem znalazł się przy framudze. Whirry leciała w dół, krzycząc i 

nieuchronnie  kierując  się  ku  ciemności.  Yoda  zmruŜył  oczy  i  sięgnął  poprzez  Moc, 
unieruchamiając ją niecałe trzy metry nad ziemią. W tej samej chwili sam znalazł się w 
powietrzu, wirując i lecąc w dół po zdradzieckim ataku hrabiego. Nawet nie zauwaŜył, 
kiedy  to  się  stało.  Powietrze  przecięła  oślepiająca  czerwona  plama  miecza  Dooku, 
rysując palący szlak wzdłuŜ boku Yody, by za chwilę przepołowić biurko. 

Yoda  wyrwał  zza  pasa  swoją  broń,  próbując  jednocześnie  bezpiecznie  opuścić 

Whirry na bruk. 

- Skrzywdzić ciebie nie chcę! 
-  Dziwne  -  zauwaŜył  Dooku.  -  Bo  ja  mam  zamiar  cię  zabić  i  to  z  wielką 

przyjemnością. 

W  chwili,  gdy  Yoda  uwalniał  Whirry  z  uchwytu  Mocy,  pozwalając  jej  upaść  na 

kamienie,  ostrze  miecza  Dooku  ponownie  drasnęło  go  w  ramię.  Klinga  hrabiego  była 
szybka jak język węŜa. Wśród innych Jedi moŜe tylko Mace Windu mógł mu dorównać 
na  neutralnym  gruncie;  lecz  tu,  na  Vjunie,  skłaniającym  się  ku  Ciemnej  Stronie,  jego 
sposób  walki  był  wcieleniem  i  materializacją  podłości  -  zło  skoncentrowane  w 
czerwonym promieniu. 

- Zraniłem cię! - ucieszył się Dooku. 
-  Wiele  razy  -  odparł  Yoda.  Zastanowił  się  na  chwilę  nad  swoim  bólem; 

wytrzyma.  Teraz  musiał  się  skupić  na  Dooku,  a  jego  miecz  świetlny  błyszczał  tym 
samym  groźnym  zielonym  światłem,  co  oczy  spod  cięŜkich  powiek.  -  Ale  zabić  mnie 
nie zdołałeś, choć miałeś szansę. Błąd to był. Ponad osiemset lat przeŜył Yoda, wśród 
niebezpieczeństw, jakich wyobrazić sobie nie zdołasz. 

- Umiem zabijać - syknął Dooku. 
Oczy Yody otworzyły się szeroko jak kule zielonego ognia.  
- Tak... lecz Yoda umie Ŝyć! 
Ich klingi starły się w fontannie iskier zielonych i czerwonych, ale zieleń płonęła 

jaśniejszym  blaskiem.  Powoli,  powoli  Dooku  ustępował.  A  w  ciemnym, 
oszałamiającym powietrzu Vjuna Yoda stanowił straszliwy widok. 

-  Tak  -  wyszeptał  Dooku.  -  Poczuj  mnie.  Poczuj  zdradę.  Wszystkie  te  lata 

nauczania,  wychowywania,  ufności...  I  oto  jestem  tutaj,  twój  ukochany  syn,  i  zabijam 
twoich drogocennych Jedi jednego po drugim. Znienawidź mnie, Yoda. Wiesz, Ŝe tego 
chcesz. 

Hrabia  ciął  mieczem  świetlnym.  Yoda  odskoczył  szybko  i  poczuł,  jak  Ŝar 

czerwonego ostrza przecina powietrze o centymetry od jego tuniki. Skoczył, okręcił się 
i  uderzył  w  plecy  Dooku,  zanim  jeszcze  dotknął  stopami  ziemi.  Dooku  w  ostatniej 
chwili odwrócił się na bok, przecinając ostrzem miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem 
sekundy był jego przeciwnik. Znów zaczęli krąŜyć wokół siebie. Ich ostrza spotkały się 
i zamarły. 

- Sprytny jesteś - rzekł Yoda, oddychając cięŜko. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

186 

- Miałem świetnych nauczycieli - odparł Dooku. 
Yoda upadł i przetoczył się na bok. Jego miecz świetlny błysnął, sięgając kostek 

Dooku. Hrabia skoczył w górę i wykonał przewrót w tył, aby wylądować wprost przed 
Yodą. Ten jednak zdąŜył się juŜ poderwać, okręcić i znów uderzyć. Ich ostrza spotkały 
się znowu.  Zielona klinga zaczęła spychać czerwoną  w tył. Dooku atakował  na oślep, 
napędzany nienawiścią. Miecze syczały, brzęczały i rzucały iskry. 

Dooku  nagle opuścił  miecz  w kierunku drobnego  mistrza Jedi i Yoda odparował 

cios, blokując ostrze hrabiego. Yoda odetchnął, uspokajając się. 

-  A  jednak  nawet  tu,  na  Vjunie,  gdzie  Ciemna  Strona  szepce  do  mnie  i  szepce... 

kocham cię dość, aby śmierć ci zadać. 

Pchnął znów Dooku  w tył, ostrza zabłysły i sypnęły snopami światła - zielonego 

jak morze i czerwonego jak krew. 

Po czole i brodzie Dooku spływały strumienie potu, lecz hrabia zaciskając zbielałe 

wargi, odbijał kaŜdy cios Yody. Holobitwy  wrzały  wokół nich, bo konsole ukazywały 
teraz  Obi-Wana  i  Anakina  walczących  z  kolejnymi  falami  robotów  bojowych.  Dooku 
spojrzał  znów  na  czerwony  przycisk  na  biurku  i  uŜył  Mocy,  aby  włączyć  transmisję. 
Yoda przechylił głowę. 

- Wyboru dokonałeś, hrabio? 
- Stwierdziłem, Ŝe nie jestem juŜ twoim uczniem - rzekł Dooku pomiędzy jednym 

cięŜkim oddechem a drugim. - Oczywiście, zawsze istniała moŜliwość, Ŝe zdołasz mnie 
pokonać. - Yoda zaatakował. Dooku sparował. - Więc umieściłem na wysokiej orbicie 
rakietę, skierowaną w tę stronę. Właśnie tu leci. Nabiera prędkości. - Dooku ostroŜnie 
zbliŜył się do okna. - Czujesz, jak spada? Cierń, igła, strzała, coraz szybsza i szybsza. - 
Urwał, aby zaczerpnąć tchu. - Obi-Wan i twój drogocenny Skywalker zostaną starci w 
pył, kiedy rakieta uderzy. Więc teraz ty musisz zdecydować, co dla ciebie waŜniejsze, 
mistrzu Yoda... zabrać moje Ŝycie... czy ocalić ich? 

Jednym skokiem w tył znalazł się za oknem. Yoda rzucił się za nim. W ciemnym 

powietrzu Vjuna musiał uŜyć całej swej woli, Ŝeby nie skoczyć i nie zetrzeć go w proch 
raz i na zawsze. 

Lecz  czuł  juŜ  nadlatującą  rakietę,  przebijającą  atmosferę  z  ognistym  wrzaskiem; 

dwieście  uzbrojonych  kilogramów  materiałów  wybuchowych,  wycelowane  w  Château 
Malreaux.  Yoda  prychnął,  spojrzał  w  niebo  i  zauwaŜył  jarzącą  się  kropkę  na 
horyzoncie. 

W dole Dooku wylądował delikatnie na bruku i zniknął w ogrodzie róŜanym. 
Rakieta pędziła z ogromną prędkością i siłą - było to zbyt wiele nawet dla Yody. 

Nie mógł jej całkowicie zatrzymać, nawet gdyby miał czas i absolutny spokój. Sięgnął 
jednak w Moc, wiąŜąc nawet jadowity mech Vjuna i pokręcone cierniodrzewa, przyjął 
ją  w  siebie  jak  wiatr,  oddech  świata,  zebrał  ją  w  sobie  i  uwolnił  w  grze  w  piórkowy 
dotyk,  gdzie  stawką  było  Ŝycie  ich  wszystkich.  Nie  działał  siłą  na  siłę  rakiety.  Ale 
dotknął jej lekko z boku - tyle tylko, Ŝeby z wizgiem przeleciała obok wybitego okna i 
kilometr od brzegu zanurzyła się w zimne, wyczekujące morze. 

Po długiej chwili z tafli oceanu buchnęła trzystumetrowa fontanna wody i ognia - i 

opadła. 

background image

Sean Stewart 

187 

Zamek i wszyscy w jego wnętrzu byli uratowani, lecz Dooku uciekł. 
 
W  chwilę  później  Yoda  zszedł  do  pomieszczenia,  które  niedawno  jeszcze  było 

reprezentacyjnym  holem  Château  Malreaux,  a  teraz  pozostała  z  niego  jedynie  sterta 
dymiących ruin. 

Obi-Wan  w  zadumie  grzebał  stopą  w  szczątkach  robota  bojowego,  którego  jego 

towarzysz przeciął na pół. 

- Niezła robota, Anakinie. - Rozejrzał się wokół, obejmując wzrokiem jatkę. - Jeśli 

kiedyś  będziesz  rozwaŜał  karierą  dekoratora  wnętrz,  sądzę,  Ŝe  powinieneś  jeszcze 
trochę się poduczyć. 

- Wykluczone - odparł Anakin. - To jest neobrutalizm. Zobaczysz, Ŝe przyjdzie na 

to moda, jeśli Wojny Klonów się szybko nie skończą. 

-  Mistrz  Yoda!  -  zawołał  Obi-Wan  i  ruszył  biegiem  w  kierunku  wielkich, 

kręconych schodów, po których schodził powoli stary mistrz. 

- Nic ci nie jest? 
- Smutny jestem, ale cały i zdrowy. - Stary Jedi westchnął. - A tak blisko byłem! 
-  CzyŜbyś  omal  nie  zabił  Dooku?  -  ze  współczuciem  zapytał  Anakin.  -  To 

naprawdę frustrujące! 

Yoda obrzucił go dziwnym - moŜna by przysiąc, Ŝe wściekłym - spojrzeniem. 
Anakin nic nie zauwaŜył. 
- MoŜe  go jeszcze dopadniemy...  musi przecieŜ  gdzieś tu być. Myślałem, Ŝe  uda 

nam się raz na zawsze zlikwidować Ventress, ale nam zwiała. To miejsce jest całkiem 
zwariowane... więcej tajnych przejść niŜ zwykłych pokoi. 

- A za kaŜdą ścianą roboty bojowe - posępnie dokończył Obi-Wan. W dali rozległ 

się nagle grzmot silnika statku kosmicznego. Obi-Wan rzucił się do drzwi. 

-  Mistrzowie!  -  syknął  Anakin.  PołoŜył  palec  na  ustach,  dając  pozostałym  znak, 

aby  byli  cicho.  Podszedł  ukradkiem  do  ściany  holu  i  ostroŜnie  zbliŜył  się  do  wejścia 
wiodącego do wnętrza domostwa. Włączył miecz świetlny i z mroŜącym krew w Ŝyłach 
okrzykiem wyskoczył na korytarz - w tej samej chwili, kiedy Scout i Whie nadbiegli z 
przeciwnej strony. Cała trójka zamarła w pozycji bojowej na długą, komiczną chwilę. 

Yoda wybuchnął śmiechem, aŜ zgiął się wpół.  
Anakin pierwszy odzyskał przytomność umysłu. 
- Hej, przecieŜ to mały! 
- AleŜ miło mi was widzieć! - zawołał Yoda. - Ale ranni jesteście - dodał, a jego 

wielkie  uszy  zwinęły  się  z  troski.  Szata  Whie  była  nadpalona  i  poszarpana  od 
zbłąkanych strzałów umierającego Solisa, a włosy Scout zlepiała krew. 

- To nic - odparła Scout radośnie. - Mogło być gorzej. 
Whie roześmiał się i rzucił Anakinowi na szyję z czystej radości. 
- Tak się cieszę, Ŝe nie przyszedłeś mnie zabić. 
Anakin w zadumie poklepał go po plecach. 
- Ja teŜ  - rzekł. Obejrzał się  przez ramię i dodał:  - MoŜe  byś  sprawdził,  mistrzu, 

czy z jego głową wszystko w porządku? 

- Anakinie? - odezwał się Obi-Wan. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

188 

- Tak?  
- Pamiętasz ten pierwszy raz, kiedy spotkałem się z Asajj Ventress? Ukradłem jej 

wtedy statek. 

- Na Queycie, tak?  
- A potem spotkaliśmy się jeszcze raz i znów zabraliśmy jej statek. 
- Owszem. Czemu pytasz? - spytał Anakin, stając w drzwiach obok Obi-Wana. 
Wspólnie  obserwowali,  jak  ich  śliczna  chryya  powoli  wznosi  się  w  rozpłakane 

niebo Vjuna, przyspiesza szybko i znika w chmurach. 

- Och, tak sobie - mruknął Obi-Wan. 

 

background image

Sean Stewart 

189 

R O Z D Z I A Ł  

12

 

Dłonie Obi-Wana poruszały się po kontrolkach uŜywanej seltayi, którą Yoda kupił 

na  Szlaku  Hydiańskim.  Po  wielu  godzinach  targowania  się  mistrz  uzyskał  doskonałą 
cenę, kiedy do uzgodnionej sumy dołoŜyli jeszcze wartość handlową dwóch kanonierek 
Gildii Kupieckiej przywłaszczonych na Vjunie. 

- Gotowi do wyjścia z nadprzestrzeni? 
- Jeszcze jak- mruknął Anakin. 
Starszy Jedi spojrzał na młodzieńca, który  szczerzył zęby  z radości. Zazdroszczę 

mu, pomyślał z zaskoczeniem. 

- O czym myślałeś, Obi-Wanie? Widziałem twój uśmiech. 
- Czy pamiętasz małą maksymę Yody na temat pokory? 
- Pokora nieskończona jest - zacytował Anakin. 
- Właśnie. A moŜe słyszałeś kiedykolwiek tłumaczenie Mace’a Windu? - Anakin 

pokręcił głową. - Nigdy nie jesteś za stary na popełnienie kolejnego wielkiego błędu. 

Obi-Wan ustawił stery na wyjście z nadprzestrzeni. 
- Wyjście do podprzestrzeni Coruscant na trzy, dwa, jeden. 
Statek zatrząsł  się, jakby  wszedł na  falę, rozmazane  gwiazdy na powrót stały  się 

ś

wietlnymi, migoczącymi punktami, a Coruscant wisiał w ciemności przed nimi, jasny i 

lśniący, jakby rozświetlony milionami dusz swoich mieszkańców. 

 
W drugiej części statku Scout i Whie oglądali ten sam obraz na ekranie. 
-  Dziwne,  wracamy  do  Świątyni  Jedi  juŜ  jutro.  Wydawałoby  się,  Ŝe  to  wszystko 

był sen... dziewczyna zawahała się i poŜałowała, Ŝe uŜyła tego słowa. 

- Teraz nie śnimy - spokojnie odparł Whie. - To Świątynia była snem. 
- MoŜe... moŜe się nie spełni... ta twoja ostatnia wizja - szepnęła Scout. - A moŜe 

ź

le coś zrozumiałeś? 

- MoŜe...  - Widziała jednak,  Ŝe sam  w  to  nie  wierzy.  -  Ale nie szkodzi. Boję się 

ś

mierci, ale jeszcze bardziej się bałem, Ŝe... - urwał. - Ale tak się nie stało, dzięki tobie. 

To,  co  powiedziałaś...  było  tak,  jakbyś  znowu  oddała  mi  moje  „ja”.  Dałaś  mi 
pozwolenie, abym był dobry. 

Scout pokręciła głową. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

190 

-  To  nie  były  Ŝadne  sztuczki,  Whie.  Nic  takiego  nie  zrobiłam.  Wiedziałam  po 

prostu, co wybierzesz. 

Whie uśmiechnął się. 
-  Niech  będzie  i  tak.  Właściwie  to  dość  interesujące,  widzieć  u  ciebie  pokorę. 

Myślę, Ŝe to... urocze. 

Scout uderzyła go Mocą po głowie, ale lekko. Nie dość mocno, Ŝeby przestał się 

ś

miać. 

- Złośliwiec - rzekła z godnością. 
Na  końcu  korytarza  pojawił  się  Yoda,  niosący  tacę,  a  na  niej  butelkę  czegoś 

bursztynowego i trzy szklanki. 

-  Nie  masz  się  czego  martwić  -  rzekł.  -  Szansę  na  bycie  złym  znowu  masz.  - 

Zachichotał  i  nalał  kaŜdemu  po  szklance  napoju.  -  I  dobrze.  W  kaŜdej  chwili 
wszechświat na nowo się odradza. Wybierz i od nowa zaczynaj. 

Scout podniosła szklaneczkę i z powątpiewaniem zajrzała do środka. Yoda z urazą 

pociągnął nosem. 

- Coś niedobrego mistrz Yoda moŜe ci dać, tak myślisz? 
Scout  i  Whie  wymienili  spojrzenia.  Skwapliwie  podnieśli  szklanki  i  powąchali. 

Aromat doskonałego soku z reythańskich jagód rozniósł się po całej kabinie, słodki jak 
promień słońca na stokrotce. 

- Prawie w domu - szepnęła Scout, ochoczo popijając ze szklaneczki. Sok spłynął 

w jej przełyk niczym słodki jak miód letni deszcz. 

-  Dzięki  tobie  -  odparł  ze  śmiechem  Whie.  -  Nie  mogę  się  doczekać,  kiedy 

wszystkim  opowiem,  jak  zawróciłaś  głowę  tym  pilotom  we  yjuńskim  porcie 
kosmicznym.  „Szybko,  poruczniku!  Ci  mordercy  Jedi  uciekają  w  swojej  chryyi! 
Musimy wziąć jakieś statki i dogonić ich!” 

-  Nie,  to  wy,  chłopcy,  swoimi  myślowymi  sztuczkami  przekonaliście  tamtych  - 

odparła skromnie, rumieniąc się z radości. Miło było słyszeć od Whie takie słowa, od 
razu  miała  wraŜenie,  Ŝe  istotnie  przyczyniła  się  do  powodzenia  misji  i  nie  była 
nadbagaŜem, jak się tego spodziewał jej mistrz Jai Maruk. Jai i wielu innych, pomyślała 
po chwili, przypominając sobie Hannę i jej błyszczące pogardą białe arkaniańskie oczy 
na  Turnieju  Uczniów.  Upiła  jeszcze  łyk  soku.  -  O  rany,  nagle  zatęskniłam  nawet  za 
Hanną Ding. 

- Tą Arkanianką, która tak ci dała popalić? 
- Martwiła się, Ŝe zginie w tej wojnie - odparła Scout, zaskakując tym samą siebie. 

-  Nie  chciała  umierać  za  nic.  Jedi  są  dla  niej  waŜni.  Dla  nas  wszystkich  zakon  jest 
jedyną rodziną, jaką mamy. 

Po  raz  drugi  w  ciągu  kilku  minut  połoŜyła  dłoń  na  ustach.  Whie  uśmiechnął  się 

boleśnie.  

Yoda pociągnął nosem. 
- Trudne to było, tak myślę. Matkę zobaczyć, kiedy Dooku zbiegł. 
- Czekała na mnie przez tyle lat - rzekł Whie. - Ale najdziwniejsze jest, Ŝe to nie 

na mnie czekała. Nie całkiem na mnie. Straciła swoje dziecko i na to dziecko czekała. 
A kiedy zobaczyła mnie... cóŜ, byłem dla niej kimś obcym. 

background image

Sean Stewart 

191 

- Tak samo było, kiedy wszyscy pojechali na Geonosis - nieoczekiwanie odezwała 

się Scout. - Świątynia wyglądała jak wymarła. Próbowaliśmy pracować i być grzeczni, 
ale właściwie tylko zabijaliśmy czas, czekając, aŜ wrócą. Ale nie wrócili. - Znów napiła 
się  soku.  -  Nie  chodzi  nawet  o  tych,  którzy  zginęli.  TakŜe  ci,  którzy  przeŜyli,  wrócili 
całkiem odmienieni. Posępni. 

Whie kręcił sokiem w szklance. 
- Myślisz, Ŝe się... dopasujemy, kiedy wrócimy? Nie potrafię sobie wyobrazić, Ŝe 

znowu będę się uczył tego samego, rozmawiał z tymi samymi ludźmi, jakby nic się nie 
wydarzyło. Wszystko mi się wydaje takie inne - rzekł. W jego głosie brzmiał niepokój. 

Zmienił  się,  pomyślała  Scout.  Był  chłopcem,  który  wiedział  wszystko.  Teraz 

wydawał  się  znacznie  mniej  pewny  siebie,  ale  to  sprawiało,  Ŝe  zdawał  się  równieŜ 
starszy. JuŜ nie był chłopcem bawiącym się w Jedi, lecz młodzieńcem, który zaczynał 
zmagać  się  z  niepewnym,  ulotnym  światem  ludzi  dorosłych,  w  jakim  Ŝyją  prawdziwi 
rycerze Jedi. 

Whie spojrzał na nią. 
- WciąŜ jeszcze się boisz, Ŝe cię odeślą do oddziałów rolniczych? 
Scout z zaskoczeniem stwierdziła, Ŝe w ogóle o tym nie myślała. 
- SkądŜe - odparła swobodnie. - Myślę, Ŝe Jedi są na razie na mnie skazani. 
- Chyba nauczymy się jakoś z tym Ŝyć - uśmiechnął się Whie, ale w oczach miał 

pustkę. - Wiesz przecieŜ - rzekł po chwili - Ŝe postanowiłem opuścić Châtcau Malreaux 
i  wrócić  na  Coruscant.  Miałem  nadzieję,  Ŝe  tu  takŜe  poczuję  się  w  domu...  jak  na 
Vjunie, kiedy po raz pierwszy postawiłem stopę na planecie. Ale tak nie jest. 

Spojrzał na glob, który szybko powiększał się w iluminatorze. 
- Czuję się tak, jakbym się nagle odkleił. Moim domem nie jest Vjun... wiem, nie 

mógłbym tam teraz wrócić, choćby nawet moja matka bardzo tego chciała. Nie jestem 
wicehrabią  Malreaux.  Jestem  sobą,  Whie,  uczniem  Jedi.  Nie  wydaje  mi  się  teŜ,  aby 
moim  domem  było  Coruscant.  Czy  takie  jest  przeznaczenie  Jedi?  -  zapytał  Yody.  - 
Wędrować  wszędzie  i  nigdy  nie  zaznać  spoczynku?  Jeśli  tak,  akceptuję  to,  poniewaŜ 
ś

lubowałem całym Ŝyciem słuŜyć zakonowi i nie mam zamiaru się wycofać, ale tak mi 

się  zdaje,  Ŝe...  Ŝe  chyba  nie  wiedziałem,  jakie  to  trudne.  Chyba  nie  wiedziałem,  Ŝe 
nigdy nie będę miał domu. 

Yoda napełnił mu szklankę z westchnieniem. 
- Do tej samej rzeki nigdy dwa razy wejść nie moŜesz. Za kaŜdym razem odpływa 

rzeka. Za kaŜdym razem ten, kto wchodzi do niej, całkiem się zmienia. - Zwinął uszy, 
pogrąŜony we wspomnieniach. - W wiele podróŜy wyruszałem albo czekałem, aŜ inni z 
takich podróŜy powrócą. Jedi  wędrują  wśród gwiazd i czekają ze świeczką  w oknie, i 
mają  nadzieję.  Niektórzy  wracają,  inni  zostają  złamani.  Niektórzy  Ciemną  Stronę 
wybierają, straceni są aŜ po ostatnią podróŜ, którą wszyscy wspólnie przebyć musimy. 
Nieraz,  w  mroczniejsze  dni,  czuję  zew  tej  ostatniej  podróŜy  i  ja.  -  Jednym  haustem 
wychylił swój sok i spojrzał na Whie. - Ciemna Strona w tobie jest, teraz wiesz o tym. 

Whie odwrócił wzrok. 
- Tak. 

Yoda – Mroczne Spotkanie 

192 

- Ale inne rzeczy w tobie równieŜ są. - Yoda poklepał go łagodnie po piersi. - Moc 

jest w tobie. Prawdziwy Jedi Ŝyje w Mocy. Dotyka Mocy. Ona go otacza, sięga z jego 
wnętrza, by dotykać tego, co  jest na zewnątrz.  - Yoda uśmiechnął  się i Scout poczuła 
jego  obecność  w  Mocy,  ciepłą  i  jasną,  jak  latarnia  świecąca  pośrodku  kabiny.  -  Nie 
Ŝ

adną stertą permanbetonu dom jest - ciągnął Yoda. - Nie pałacem i chatą, statkiem czy 

szałasem.  Gdziekolwiek  Jedi  jest,  Moc  musi  być  takŜe.  Gdziekolwiek  my  jesteśmy, 
dom jest. 

Scout uniosła szklankę i powaŜnie trąciła się z pozostałymi. Ting, ding.  
- Za powrót do domu - powiedziała i wszyscy wypili. 
 
Daleko,  daleko,  na  maleńkiej  planecie  w  zapomnianym  systemie  głęboko  poza 

frontem  Gildii  Kupieckiej,  hrabia  Dooku  z  Serenno  wędrował  wzdłuŜ  brzegu  obcego 
morza.  Był  sam.  Tu  urządził  sobie  siedzibę.  Za  godzinę  będzie  z  powrotem  w 
obozowisku,  otoczony  przez  doradców,  roboty,  sługi,  popleczników,  inŜynierów  i 
oficerów. Wszyscy będą prosić o chwilę jego czasu, będą przedstawiać swoje schematy 
i strategie, spijając jak pszczoły  nektar jego potęgi. MoŜe pojawi  się i  Asajj Ventress, 
jego  protegowana,  Ŝądając,  aby  uczynił  z  niej  swoją  uczennicę.  Miał  zaplanowane 
spotkanie  z  wielkim  generałem  Grievousem,  który  był  jeszcze  potęŜniejszy  niŜ 
Ventress, lecz znacznie mniej interesujący jako partner do rozmowy przy kolacji. No i 
oczywiście w kaŜdej chwili moŜe go wezwać jego mistrz. 

„Kim jesteśmy?” 
Na  powierzchni  zatoki  woda  wzbierała  i  falowała,  po  czym  rozbijała  się  wśród 

białej piany, która sycząc wspinała się po zimnym piasku. 

„Kim jesteśmy, jak sądzisz, Dooku?” 
Morze  zapieniło  się  wokół  jego  butów  i  cofnęło,  pozostawiając  muszlę  na  pół 

zakopaną w piasku. Dooku podniósł ją. Nagle przypomniał sobie Ŝywo, jak uczynił ten 
sam  gest  na  Serenno,  kiedy  był  chłopcem,  jeszcze  przed  przybyciem  Jedi.  Pamiętał 
teraz zapach morza, drobne, słone błoto wyciekające z muszelki, kiedy przykładał ją do 
ucha.  I  wtedy  nagle  stało  się  coś  cudownego,  coś  magicznego,  co  napełniło  go 
radością... dziś jednak nie mógł sobie przypomnieć, co to było. 

Potrząsnął  muszelką,  Ŝeby  ją  osuszyć,  i  przyłoŜył  do  ucha...  do  ucha  starego 

człowieka; dziecko, którym był, Ŝyło dawno temu. Serce nagle zaczęło mu bić mocniej, 
jakby - cóŜ za absurd - mógł naprawdę coś usłyszeć w tej muszli, coś bardzo waŜnego. 

Jednak  albo  muszelka  była  inna,  albo  morze,  albo  coś  w  jego  wnętrzu  pękło 

bezpowrotnie.  Słyszał  tylko  cichy  syk  wiatru  i  fal,  a  głębiej  tępe  uderzenia  własnego 
serca. 

Ostatecznie jesteśmy po prostu samotni. 
Samotni, szepnęła muszelka. Samotni, samotni, samotni. 
ZmiaŜdŜył ją w dłoni i rzucił odłamki na plaŜę. Odwrócił się i ruszył w kierunku 

obozowiska. 

 
Matka  Whie  siedziała  w  wielkim  fotelu  w  gabinecie  pośród  ruin  Château 

Malreaux i spoglądała na zachód słońca. Okno, które Dooku wybił jej ciałem, nigdy nie 

background image

Sean Stewart 

193 

zostało naprawione; ostre noŜe szkła szczerzyły się wokół futryny niczym zęby wyjącej 
paszczy. Szkło pocięło jej róŜową suknię na strzępy i poplamiło krwią. Nie dbała o to. 
Dziecię odeszło. 

Kiedy  po  raz  pierwszy  odczytała  swoją  przyszłość  z  rozbitego  szkła,  zapłakała. 

Potem czas łez minął. Nic jej juŜ nie pozostało. Nic, tylko siedzenie przy oknie. 

Słońce zaszło. Wraz z nadejściem nocy wiatr odwrócił kierunek i ciągnął teraz od 

lądu; chmury się rozstąpiły, słońce dotknęło wody, zanurzyło się i zatonęło. Na niebo - 
czyste choć raz - wpełzła ciemność. Gwiazdy błyszczały jak odłamki lodu. Jej chłopiec 
był gdzieś tam daleko i miał juŜ nigdy nie wrócić. 

Zapadła czarna noc, ale ona nie wstała, Ŝeby zapalić światło. 
W ciemności było jeszcze zimniej. Mały lisek yjuński piszczał i węszył wokół jej 

sztywniejących stóp. 

O świcie i ciemność odeszła. 
 
Brzask. 
Z  początku  szary,  ledwie  muskający  iglice  Świątyni  Jedi  i  wyniosłe  szczyty 

rezydencji  kanclerza.  Miękkie  światło  tej  samej  barwy  co  gołębie  pocztowe,  właśnie 
budzące się w swoich gniazdach na wielkich, ferrobetonowych wieŜowcach Coruscant. 
Niski, ciągły szum ruchu narastał w miarę, jak pierwsi mieszkańcy spieszyli do swoich 
porannych  zajęć  w  piekarniach,  fabrykach  i  stacjach  holokomów.  A  potem  nad 
horyzontem pojawił się cienki jasny pasek. Światło zmieniło barwę na wodniste, blade 
złoto  i  rozlało  się  po  oknach.  Na  zaparkowanych  pojazdach  zabłysła  rosa,  gdy  ich 
smukłe, metaliczne ciała przyjęły pierwszy podmuch dziennego ciepła. 

Ś

wit na Coruscant. 

W głębi wygodnego apartamentu, w którym mieszkała senator Naboo, rozległ się 

dzwonek,  a  juŜ  chwilę  później  druga  dworka  z  otoczenia  Padmé  wbiegła  do  salonu, 
niezdarnie wciągając szlafrok. Jej pani stała przy oknie. 

- Pani dzwoniła? 
-  Nastaw  wodę  na  herbatę  i  przygotuj  mi  ubranie,  dobrze?  Coś,  co  mogłabym 

nosić  na  zewnątrz,  ale  Ŝebym  wyglądała  w  tym  cudownie  -  poleciła  senator  Padmé 
Amidala i zaśmiała się głośno. Druga dworka teŜ się uśmiechnęła. 

- Cudownie? Oczywiście, pani. Mogę zapytać, co to za okazja? 
-  Popatrz  tylko!  -  Kilometr  dalej  na  platformie  lądowiska  Świątyni  Jedi  właśnie 

osiadał statek. Po rampie zeszło kilka maleńkich postaci. Inne małe figurki wybiegły im 
na spotkanie. Padmé obejrzała się z promiennym uśmiechem. 

- Wrócili do domu - oznajmiła.