background image

TAJEMNICA ANTÓW

Słowianie pojawili się na scenie historycznej Europy najpóźniej  ze wszystkich ludów 

indoeuropejskich

1

, a problem ich etnogenezy,   którym   tutaj   niestety   bliżej   zajmować   się   nie 

możemy,   jest  ciągłe   przedmiotem   sporów   w   nauce.   Dopiero   w  VI  wieku   naszej  ery, 
kilkadziesiąt łat po upadku Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, po raz pierwszy w źródłach 
historycznych   odnajdujemy   nazwę   “Słowianie".  Za  chwilę   poznamy   te   właśnie   wzmianki. 
Uczeni od dawna nie mogą pogodzić się z brakiem Słowian u wcześniejszych pisarzy rzymskich 
i greckich, z mniejszym więc lub większym prawdopodobieństwem próbują identyfikować ze 
Słowianami różne nazwy etniczne plemion, pojawiające się w czasach starożytnych (Neurowie, 
może i Budynowie u Herodota w V wieku p.n.e., Wenetowie/Wenedowie, Lugiowie, Stawanowie 
itd. u autorów I—III wieku n.e.).

Największy   stopień   prawdopodobieństwa   posiada   stale   żywa  w   nauce   (zwłaszcza, 

choć nie tylko, w krajach słowiańskich) teza o słowiańskości Wenetów. Rozpatrzymy ten problem 
łącznie z kwestią postawioną w tytule niniejszego rozdziału: kim był lud Antów, pojawiający 
się w źródłach VI i początku VII wieku.

Wenetowie — Sklawinowie — Antowie

Niemal   dokładnie   w   połowie  VI  wieku   drugorzędny   pisarz   gockiego   lub   alańskiego 

pochodzenia Jordanes, w swym traktacie  Getica (O pochodzeniu i czynach Getów/Gotów), 
opisując — zgodnie z kanonami historiografii antycznej — wschodnią część Europy, którą, 
jeszcze w ślad za Herodotem, określił pojęciem “Scytii", napisał:

“Wewnątrz   nich   jest   Dacja,   na   kształt   diademu   uwieńczona  stromymi   Alpami 

[Jordanes   ma   na   myśli   Karpaty   —   J.   S.],  a wzdłuż ich lewego stoku, który skłania się 
ku   zachodowi,   rozsiadł   się,   poczynając   od   źródeł   rzeki  W  i   s   k   l   a,   na   niezmierzonych 
obszarach   liczny   naród   Wenedów.   A   choć   ich   imiona   zmienne   są   teraz,   stosownie   do 
rozmaitych szczepów, to przecież głównie nazywa się ich Sklawenami i Antami".

Z tej relacji wynikałoby, że Wenedowie/Wenetowie (ta pierwsza forma występowała w 

ustach   ludów   germańskich)   byli   pojęciem  nadrzędnym   i   że   dzielili   się   na   dwa   odłamy: 
Sklawinów i Antów.

Jordanes na szczęście określa siedziby Sklawinów i Antów. Siedziby Sklawinów, co 

prawda, na podstawie tych danych trudno dokładnie zlokalizować:

“[...] od miasta Nowietunum i jeziora zwanego Mursiańskim  aż do Danastru, a na 

północ   aż   do   Wiskli   [...]",  gdyż   nie   wiadomo,   gdzie   należy   szukać   na   mapie   owego 
Nowietunum   i   Jeziora   Mursiańskiego.   Jasno   jednak   wynika   z   nich,   że  wschodnią   granicą 
Sklawinów była rzeka Danaster, czyli Dniestr.

,,Antowie   zaś,   którzy   są   z   nich   najdzielniejsi,   rozciągają   się   od  Danastru   w   tym 

miejscu, gdzie wygina się Pontus [Morze Czarne — J. S.] aż do Danapru [Dniepru — J. S.]

które to obie rzeki odległe są od siebie o wiele dni drogi".

Antowie   zatem,   pokrewni   Sklawinom   ich   wschodni   sąsiedzi,   zajmowali   siedziby   na 

północ   od   Morza   Czarnego,   pomiędzy   rzekami   Dniestrem   a   Dnieprem.   Północne   granice 
Antów nie zostały określone; Sklawinowie mieli sięgać — jak to nieprecyzyjnie  stwierdził 
Jordanes — aż do Wisły.

W innym  zupełnie miejscu  Getiki  Jordanes, opisując podboje  króla  ostrogockiego 

1

Indoeuropejczycy   to   pojęcie   z   dziedziny   językoznawstwa.   Obejmuje   ludy   mówiące   językami 

spokrewnionymi   ze   sobą,   określonymi   ogólnie,   dla   zaznaczenia   ich   geograficznego   zasięgu,   terminem   języki 
indoeuropejskie. Obecnie w Europie, poza językami fińskim i węgierskim oraz językiem Pirenejskich Basków, 
mówi się wyłącznie językami indoeuropejskimi. Kolebka  języków i ludów indoeuropejskich znajdowała się 
jednak, jak się wydaje, na pograniczu Europy i Azji, bądź jeszcze dalej na wschodzie.

1

background image

Hermanaryka,   przypadające   w   przybliżeniu  na   lata   350—370,   wspomni   także   o   jego 
zwycięskiej wyprawie przeciw Wenetom, “którzy, choć kiepscy do oręża, lecz znaczni swą 
liczebnością, próbowali zrazu stawić opór". Jordanes pamiętał, że o Wenetach pisał już na 
początku swego dziełka. Tym razem jednak nieco inaczej potraktował zakres trzech pojęć 
etnicznych: Wenetowie, Sklawinowie, Antowie:

“Oni   bowiem   [...]   pochodząc   z   jednej   krwi,   trzy   obecnie   przybrali   imiona,   tj. 

Wenetowie, Antowie oraz Sklawinowie", 

dodając od siebie:
“ci, chociaż teraz za sprawą grzechów naszych wszędzie się srożą, wówczas jednak 

wszyscy słuchali rozkazów Hermanaryka".

Wielu   uczonych   odczytywało   powyższe   dane   Jordanesa   w   tym   sensie,   jakoby 

Wenetowie,   Sklawinowie   i   Antowie   byli   trzema   odłamami   jednego   ludu   —   Słowian. 
Wenetowie   byliby   odpowiednikiem   Słowian   zachodnich,   Sklawinowie   —   południowych, 
Antowie   zaś   —   wschodnich.   Co   prawda,   trudno   w  VI  wieku   mówić  o zaistnieniu już 
wśród   Słowian   tak   wyraźnych   podziałów   dialektycznych,   jakie   później   będą   znamionować 
trzy   wielkie   odłamy  Słowiańszczyzny,   niemniej   trójdzielny   podział   ówczesnej 
Słowiańszczyzny   czytelny   jest   zupełnie   nieźle   także   w   materiale   archeologicznym. 
Archeolodzy bowiem wyodrębnili na obszarach zajętych przez ludy słowiańskie w trzeciej 
ćwierci I tysiąclecia naszej ery trzy “prowincje" kulturowe, różniące się pomiędzy sobą pod 
wieloma   względami.   Pierwszą   z   nich   jest   “prowincja"   zabytków   z   ceramiką   tzw.   typu 
praskiego, z osadami z domostwami półziemiankowymi oraz z ciałopalnym obrządkiem 
pogrzebowym z urnami (popielnicami) właśnie praskiego typu. Z trzech grup kulturowych 
przypisywanych   Słowianom   była   ona   najrozleglejsza:   sięgała   na   zachodzie   do   górnej   i 
środkowej Łaby, na wschodzie do środkowego Dniepru, na południu zaś do środkowego i 
dolnego  Dunaju.   Zdaniem   niektórych   uczonych,   areał   występowania   zabytków   tej   grupy 
odpowiadałby Sklawinom Jordanesa i późniejszych autorów.

Druga   “prowincja"   kulturowa   ówczesnej   Słowiańszczyzny,   odpowiadająca   Antom 

Jordanesa, to zabytki typu Pieńkowka (nazwa od miejscowości nad Dnieprem). Będzie o nich 
jeszcze mowa w tym rozdziale. Trzecia wreszcie i ostatnia “prowincja", na którą składają się 
zabytki   odznaczające   się   specyficznymi   formami   ceramiki  i   budownictwa   mieszkalnego, 
obejmowała   północno-zachodnią   część  ówczesnego   świata   słowiańskiego,   w   przybliżeniu 
pomiędzy   dolną  Wisłą   a   dolną   Łabą.   Byłby   to   archeologiczny   odpowiednik   Wenetów 
Jordanesa.

Ta   interesująca   konstrukcja   badawcza   nie   przez   wszystkich   uczonych   została 

wszakże przyjęta. Część uczonych stoi bowiem na stanowisku, że z danych Jordanesa należy 
wyczytać   jedynie   dwupodział   Słowiańszczyzny  na   Słowian   zachodnich   (Sklawinów)   i 
wschodnich   (Antów).  Wenetowie   nie   byliby   zatem   odrębną   gałęzią   świata   słowiańskiego, 
lecz   albo   —   zgodnie   z   brzmieniem   pierwszej   z   przytoczonych   wiadomości   Jordanesa   — 
pojęciem   nadrzędnym,   obejmującym   zarówno   Sklawinów,   jak   i  Antów,   albo   —   pojęciem 
"antykwarycznym",   zaczerpniętym   przez   Jordanesa   (bądź   przez   autora,   którego   dzieło 
Jordanes   w  Getice  streszczał   —   pisarza  z   początku  VI  wieku   Kasjodora)   z   pokładów 
uczoności antycznej, nie mającym w VI wieku żadnego realnego odpowiednika.
“Problemu   weneckiego"   nie   jesteśmy   w   stanie   w   ramach   niniejszego   szkicu   nie   tylko 
rozwiązać,   lecz   nawet   wyczerpująco   zreferować.  Ludy   o   nazwie   Wenetów   występują   w 
starożytności   w   różnych   miejscach   Europy:   od  Atlantyku   do  Azji   Mniejszej,   od   Inflant   po 
wybrzeże   Morza   Adriatyckiego.   Pewne   dane   wskazują  na   to,   że   cała   nomenklatura 
wenecka   stanowi   pozostałość   po   jakimś   prastarym   ludzie,   który   rozprzestrzeniał   się   po 
niemal   całej  Europie, ustępując z  czasem miejsca innym. Nas interesują tylko  Wenetowie 
nadbałtyccy. Informacje o nich zawdzięczamy autorom rzymskim: Pliniuszowi Starszemu, 
Tacytowi oraz Grekowi  z Aleksandrii — Klaudiuszowi Ptolemeuszowi. Są to więc pierwsze 

2

background image

dwa   lub   trzy   wieki   naszej   ery.   Z   danych   wymienionych   autorów  wyłania   się   taki   mniej 
więcej   obraz:   Wenetowie   byli   znacznym  ludem   żyjącym   na   wschód   od   Wisły,   mimo 
zrozumiałego   —   w   opinii   autorów   antycznych   —   prymitywizmu   stosunków   społecznych 
prowadzili   osiadły   tryb   życia,   czym   przypominali   ludy   germańskie,   a   różnili   się   od 
koczowniczych Sarmatów.

Wbrew podnoszonym nieraz w nauce wątpliwościom, Wenetowie Pliniusza, Tacyta i 

Ptolemeusza oznaczali najprawdopodobniej Prasłowian. Nie jest więc prawdą, że Słowianie 
byli   “wielkim   nieobecnym"   starożytności.   Ukrywali   się   pod   obcą,   prastarą,   “wenecką"   (to 
znaczy   wywodzącą   się   od   dawnych   indoeuropejskich  Wenetów)   nazwą.   Także   w   czasach 
późniejszych nazwa Wenetów, nigdy — jak się wydaje — nie używana przez samych Słowian, 
oznaczała Słowian w ustach ich germańskich sąsiadów (Wenden).  Nie wydaje się, by dane 
Jordanesa o Wenetach były tylko reminiscencją antyczną, świadectwem oczytania Jordanesa 
(czy raczej:  Casjodora) w pismach autorów antycznych. Nazwa Wenetów, po  raz pierwszy 
przez Jordanesa w sposób zupełnie niewątpliwy skojarzona ze Słowianami, była nazwą żywą, 
oznaczała Słowian “oglądanych" od strony zachodniej, za pośrednictwem ludów germańskich.
Nie   wydaje   się   także,   by   dał   się   utrzymać   pogląd   o   trójpodziale  Słowiańszczyzny   na 
Wenetów,   Sklawinów   i  Antów   w   wieku  VI.  Opowiadamy   się   po   stronie   tych   uczonych, 
którzy   dostrzegają  wówczas   jedynie   Sklawinów   (Słowianie   zachodni)   i  Antów   (Słowianie 
wschodni). Słowiańszczyzna południowa rozpoczęła się dopiero wówczas kształtować; w jej 
składzie znajdą się zarówno elementy sklawińskie, jak i antyjskie.

Pozostawiając   na   uboczu   wszelkie   inne   problemy   wczesnej   historii   Słowian, 

kierujemy teraz wzrok ku Antom.

Słowianie czy Irańczycy?

Wbrew,   wydawałoby   się,   oczywistemu   świadectwu   Jordanesa  oraz   danym   innych 

autorów bizantyjskich (niektóre z nich przytoczymy wkrótce), nie ma w nauce powszechnej 
zgody także odnośnie do ludu Antów.

Nazwa nie jest słowiańska — Słowianie nigdy jej nie używali. Sytuacja w tym zakresie 

wygląda więc podobnie jak w  przypadku Wenetów. Z trzech nazw Jordanesowych jedynie 
nazwa   Sklawinowie/Sklawenowie,   stanowiąca   zlatynizowaną   formę   nazwy   Słowianie,   jest 
nazwą   rodzimą,   używaną   powszechnie   przez   samych   Słowian   (choćbyśmy   obecnie   nie 
potrafili z absolutną pewnością wyjaśnić jej pierwotnego znaczenia). Obie wszakże nazwy — 
Wenetowie   i   Sklawinowie   —   wyróżniały   się   stabilnością   i   długotrwałością:   Wenetowie   w 
starożytności   i   (zwłaszcza   wcześniejszym)  średniowieczu,   Sklawinowie/Słowianie   w 
średniowieczu i aż do  współczesności. Natomiast nazwa Antowie była efemerydą: pojawiła 
się   niemal   dokładnie   około   połowy  VI  wieku   i   wielokrotnie  odtąd   występowała   w 
piśmiennictwie bizantyjskim (tzn. — pomijając   dzieło  Jordanesa   —  zasadniczo   jedynie  w 
pismach i traktatach napisanych po grecku). Po raz ostatni zanotowano ją pod rokiem 602 i 
od tej chwili zniknęła z kart historii, pojawiając się Co najwyżej w traktatach “erudytów", już nie 
jako oznaczenie aktualne, lecz jako balast wiedzy minionej.  Oznacza to, że jedynie  przez   pól 
wieku   pojęcie   Antów   było   pojęciem   żywym,   nazwa   odpowiadała   jakiejś   konkretnej 
rzeczywistości etnicznej.

Rozpatrzmy   ważniejsze   informacje   o   Antach   płynące   ze   źródeł  pisanych. 

Chronologicznie   pierwszą   byłaby   informacja   zawarta  w  Getice  Jordanesa.   Pamiętamy,   że 
autor ten uważał Antów za najdzielniejszych spośród swej “trójki". Opisując dzieje Ostrogotów 
nad   Morzeni   Czarnym   po   śmierci   znanego   nam   już   króla   Hermanaryka,   wspomniał   króla 
Winitara (Vinitarius), usiłującego wyzwolić się spod panowania Hunów.  Winitar ów (imię to 
znaczy  tyle   co:   pogromca,   zabójca  Wenetów,   czyli   Słowian),   “pragnąc   okazać   swe   męstwo", 
wyruszył zbrojnie na lud Antów i po klęsce poniesionej w pierwszym starciu zwyciężył ich, a 
władcę (“króla") ich imieniem Boz wraz z synami i 70 naczelnikami “przybił na  krzyż dla 

3

background image

postrachu, aby ciała wiszących podwajały trwogę podbitych". Samowoli władcy gockiego nie 
ścierpiał   jego   zwierzchnik,   król   Hunów.   W   wyniku   karnej   ekspedycji   Hunów   przeciw 
Ostrogotom, Winitar poległ w bitwie, a jego lud pozostał nadal pod panowaniem huńskim.

Znany   i   często   dyskutowany   w   nauce   epizod   z   władcą   Antów  Bozem   i   jego   70 

naczelnikami, tak okrutnie zamordowanymi przez  germańskich Gotów, wyłamuje się z szeregu 
wiadomości o Antach  tym, że dotyczy czasów znacznie wcześniejszych niż połowa  VI  wieku; 
panowanie Winitara przypadałoby bowiem na czasy nie późniejsze niż pierwsza połowa V wieku. 
Czy jednak Antowie Boża byli tym samym ludem, jaki w czasach Jordanesa mieszkał pomiędzy 
dolnym   Dniestrem   a   dolnym   Dnieprem?   Zdaniem   niektórych   uczonych   należy   na   to   pytanie 
odpowiedzieć   przecząco:  Antowie   króla   Boża   byliby   w   ich   ujęciu   jakimś   ludem   sarmackim 
(irańskim), mieszkającym na północnym pogórzu Kaukazu.

Istotnie,   tam   właśnie,   na   Kaukazie,   wymienili   lud  Antów   (Anthi,  Anthiacae),   dwaj 

autorzy rzymscy z I wieku: Pomponiusz Mela i Pliniusz Starszy. Nie ulega wątpliwości, że w I 
wieku w tej okolicy nie mogło być ludów słowiańskich. Owi “starożytni" Antowie — zapewne 
lud mało znaczny i niewielki, skoro poza tym nic o nim nie wiadomo — byli niewątpliwie 
ludem  irańskojęzycznym,  prawdopodobnie   z   sarmackiej   grupy   ludów   irańskich.  Wniosek   ten 
pozornie nabiera cech pewności, gdy uwzględnimy fakt, że nazwa  Antowie  (łac. Antes,  grec, 
Antai) jest irańskiego (sarmackiego) pochodzenia i oznacza “mieszkańców pogranicza".

Wszystko   to   jednak   nie   wystarcza,   by   uznać   sarmacki   charakter  Antów   Jordanesa   i 

innych autorów  VI  wieku. Podobnie jak od  strony zachodniej Słowianie nazywani byli obcą 
nazwą Wenetów, od strony południowo-wschodniej mogła do nich przylgnąć obca, irańska nazwa 
Antów. Prawdopodobnie Słowianie nawarstwili się nad Morzem Czarnym na miejscową ludność 
sarmacką i nazwa jednego z odłamów tej ludności, Antów, została przez sąsiadów (w tym — 
przez mieszkańców Cesarstwa Bizantyjskiego) przeniesiona na ten odłam Słowian.

Na Zachodzie, w kręgu kultury łacińskiej, nazwa Antów nie  była znana, co nie dziwi 

ze względu na brak bezpośredniego kontaktu z tą odległą wschodnią gałęzią Słowiańszczyzny. 
Co innego  na Wschodzie. O Antach donoszą nam: przede wszystkim współczesny Jordanesowi 
pisarz i historyk wojen cesarza Justyniana Wielkiego — Prokopiusz z Cezarei, jego kontynuator — 
Agatiasz,   z   kolei   kontynuator  Agatiasza   —   Menander   (którego   dzieło   zachowało   się   niestety 
jedynie we fragmentach), anonimowy autor traktatu Taktyka zwany Pseudo-Maurycym, Teofylakt 
Simokattes, Teofanes zwany Wyznawcą oraz autor piszący po syryjska Jan z Efezu.  Najwięcej 
wiadomości   dostarczonych   przez   wymienionych  autorów   dotyczy   rzecz   jasna   wydarzeń 
militarnych:   wojen   Bizancjum   z   atakującymi   granice   Cesarstwa   Słowianami,   wśród   których 
niekiedy umiano wyodrębnić Antów. W dziełach Prokopiusza z Cezarei oraz w Taktyce Pseudo-
Maurycego znalazły się jednak bardzo ważne, unikalne niekiedy informacje dotyczące życia 
społecznego i kultury samych Antów.

Przede   wszystkim   nie   może   ulegać   wątpliwości   bliskie   pokrewieństwo   Antów   i 

Sklawinów, co jest najważniejszym argumentem i dowodem słowiańskości Antów. “Albowiem te 
plemiona, Sklawinowie i Antowie — pisze Prokopiusz z Cezarei — nie podlegają władzy jednego 
człowieka   [...]".   “A  także   co   się   tyczy   innych  szczegółów   —   te   same   mają,   krótko   mówiąc, 
urządzenia   i   obyczaje  jedni   i   drudzy   ci   północni   barbarzyńcy".   “Obydwa   plemiona   mówią 
jednym   językiem   niesłychanie   barbarzyńskim.   A   nawet   i   zewnętrznym   wyglądem   nie 
różnią się między sobą [...]". “Także i imię mieli z dawien dawna jedno Sklawinowie i 
Antowie; jednych i drugich [i tu — zdaje się — fantazja poniosła skrupulatnego zwykle 
Prokopiusza   —   J.S.]   zwano   bowiem   dawniej   Sporami,  sądzę   że   dlatego,   ponieważ 
rozproszeni [po grecku: sporaden — J.S.], z dala od siebie zamieszkują swój kraj".

Pseudo-Maurycy   w   swym   podręczniku   sztuki   wojennej  Taktyka  zamieścił   cały 

rozdział   zatytułowany   “Jak   należy   wojować   ze   Sklawami,   Antami   i   innymi   podobnymi 
szczepami",   rozpoczynając   go  następującym   stwierdzeniem:   “Plemiona   Sklawów   i  Antów 
podobny mają sposób życia oraz postępowania i nawykłe do wolności nie pozwalają się w 

4

background image

żaden sposób ujarzmić ani opanować, a szczególnie na własnej ziemi".

Pokrewieństwo   języka   i   obyczaju   nie   zawsze   stanowiło   wystarczającą   rękojmię 

jedności   działania.   Niekiedy   dowiadujemy   się  o   niesnaskach   pomiędzy   Sklawinami   a 
Antami.   Opowiemy  —   za   Prokopiuszem   z   Cezarei   —  jedną  historię   z   dziejów   konfliktów 
sklawińsko-antyjsko-bizantyjskich.

W walce ze Sklawinami poległ wybitny wódz bizantyjski Chilbudiusz. “W jakiś czas 

później  Antowie   i   Sklawinowie,   pokłóciwszy   się   między   sobą,   rozpoczęli   wojnę,   w   której 
Antowie   ponieśli  klęskę".   Do   niewoli   sklawińskiej   dostał   się   między   innymi   chłopiec 
antyjski   noszący   to   samo   imię   co   wspomniany   wódz   rzymski  Chilbudiusz.   Ponieważ,   jak 
skądinąd wiemy, niewola u Słowian miała inny charakter niż u Greków i Rzymian, młody 
Antyjczyk  po   pewnym   czasie   wyrósł   na   dobrego   wojownika   i   mieszkał   nadal  wśród 
Sklawinów, nie odzyskawszy jednak pełnej wolności.

Tymczasem stosunki pomiędzy Sklawinami i Antami się poprawiły, w efekcie czego 

pomiędzy   zwaśnionymi   ludami   nastał   pokój.  Antowie   napadli   na   Trację   i   wielu   Rzymian 
uprowadzili   do   niewoli.   Któryś   z   owych   Rzymian   (Prokopiusz   pisze   wyraźnie,   że   był   to 
człek bardzo niegodziwy), nie wiadomo skąd, dowiedział się o żyjącym wśród Sklawinów 
Chilbudiuszu   i   przedstawił   sprawę  swemu   panu   —  Antowi   —   w   ten   sposób,   jak   gdyby 
Chilbudiusz był właśnie owym wodzem rzymskim, o którym wszyscy myśleli, że poległ w 
bitwie. Nawet sami Sklawinowie nie wiedzą, kim jest  naprawdę   Chilbudiusz,   dlatego   — 
radził   chytry   Rzymianin   —  warto  by  wykupić   Chilbudiusza, odprowadzić  na terytorium 
rzymskie i w ten sposób zyskać łaskę cesarza.

Tak   się   też   stało.  Wykupiony   ze   sklawińskiej   niewoli   Chilbudiusz   nie   potwierdził 

wszakże   rewelacji   Rzymianina,   tylko   opowiedział   swoją   historię   zgodnie   z   prawdą.  Ant, 
który   zapłacił  prawdopodobnie   za   niego   sporo   pieniędzy,   słusznie   poczuł   się   oszukany. 
Inicjator   całej   intrygi,   ów   Rzymianin,   który   miał   nadzieje   przy   okazji   odprowadzania 
rzekomego Chilbudiusza na terytorium rzymskie sam odzyskać wolność, usiłował wmówić 
swemu antyjskiemu panu, że Chilbudiusz jedynie ze strachu przed barbarzyńcami nie chce 
wyznać prawdy.

Sprawa stała się głośna wśród Antów, “zebrali się niemal wszyscy Antowie i domagali 

się, aby sprawa stała się publiczną, obiecując sobie z tego na przyszłość wielkie korzyści, że 
dostali w swe ręce wodza rzymskiego  Chilbudiusza". W tym miejscu Prokopiusz  z Cezarei 
na   chwilę   zawiesza   opowiadanie   o   losach   Chilbudiusza  i   daje   niezwykle   cenny   wtręt   o 
ustroju społecznym i wierzeniach oraz kulturze materialnej Sklawinów i Antów. Powrócimy 
do tych informacji za chwilę.

Wiec   plemienny   Antów,   jak   pisze   Prokopiusz,   usiłował   zmusić  Chilbudiusza   do 

przyznania się, że jest on owym rzekomo poległym wodzem rzymskim. Cesarz Justynian I 
próbował   nakłonić   Antów   do   osiedlenia   się   w   pobliżu   dolnego   Dunaju   w   charakterze 
sprzymierzeńców, z zadaniem obrony przed “Hunami" czyli Awarami. “Barbarzyńcy" przystali na 
propozycję,   zażądali   jednak,   by  cesarz   zamianował   Chilbudiusza   (o   którym   uparcie 
twierdzili, że jest wodzem rzymskim) namiestnikiem. Rzekomy Chilbudiusz sam już podobno 
wreszcie zaczął głosić, że istotnie jest owym Chilbudiuszem. Kres mistyfikacji położył dopiero 
wybitny wódz rzymski Narses, który uwięził pretendenta i zabrał do Konstantynopola. Nie 
wiemy, co się z nim potem stało.

Epizod   to   może   niezbyt   ważny,   ale   rzuca   znamienne   światło   zarówno   na 

skomplikowane stosunki na pograniczu bizantyjskim w połowie VI wieku, jak również na 
wewnętrzne stosunki wśród plemion słowiańskich.

Prokopiusz   z   Cezarei   akcentuje   demokrację   panującą   u   Sklawinów   i   Antów. 

“Albowiem te plemiona [...] nie podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w 
ludowładztwie i dlatego zawsze wszystkie pomyślne i niepomyślne sprawy załatwiane bywają 
na ogólnym zgromadzeniu". Dodajmy, że słowa te — zdaniem niektórych uczonych — nakazują 

5

background image

wątpić   w   słowiańskość  Antów   króla   Boża   sprzed   stu   kilkudziesięciu   lat,   gdyż   tam   władczy 
charakter Boża nie ulega wątpliwości.

A oto jak wykształcony Grek interpretował religię pogańskich Słowian:
“Uważają   [...],   że   jeden   tylko   Bóg,   twórca   błyskawicy,   jest   panem   całego   świata   i 

składają mu w ofierze woły i wszystkie inne zwierzęta ofiarne. O przeznaczeniu nic nie wiedzą, 
ani nie przyznają mu żadnej roli w życiu ludzkim, lecz kiedy śmierć im zajrzy w oczy, czy to 
w   chorobie,   czy   na   wojnie,   ślubują   wówczas,   że  jeśli   jej   unikną,   złożą   bogu   natychmiast 
ofiarę w zamian za ocalone życie, a uniknąwszy składają ją, jak przyobiecali i są przekonani, że 
kupili sobie ocalenie za tę właśnie ofiarę. Oddają ponadto także cześć rzekom, nimfom i innym 
jakimś duchom, i składają im wszystkie ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby".

Tylko dla  oszczędności miejsca pominiemy tu obszerne wywody  Pseudo-Maurycego   o 

sposobach wojowania Sklawinów i Antów  oraz o tym, jak należy wojować z nimi. W sumie 
obraz społeczeństwa sklawińskiego i antyjskiego, choć daleki od pełni i miejscami  jak gdyby 
skażony   rozmaitymi   wpływami   dawniejszej   literatury  opisującej   ludy   barbarzyńskie, 
przedłożony   nam   przez   historyków  wczesnobizantyjskich,   zwłaszcza   Prokopiusza   z   Cezarei   i 
Pseudo-Maurycego, jest wymowny i na ogół zasługuje na wiarę.

Dlaczego jednak po roku 602 głucho w źródłach o Antach? Co się stało z silnym, jak z 

rozmaitych bezpośrednich i pośrednich danych wynika, i walecznym ludem? Jaką rolę odegrali 
Antowie  w historii tej części Europy? Jakie miejsce należy przypisać “epizodowi antyjskiemu" 
w procesie tworzenia się Słowiańszczyzny wschodniej i Rusi?

“Starożytności Antów"

Do przeszłości należą modne niegdyś w nauce radzieckiej poglądy identyfikujące Antów z 

całością plemion wschodniosłowiańskich, a nawet dopatrujące się w informacjach autorów z VI 
wieku potwierdzenia istnienia olbrzymiego “imperium antyjskiego", jakoby pierwszego państwa 
wschodniosłowiańskiego o wyraźnie zarysowanej, rozwiniętej strukturze klasowej. Owo imperium 
antyjskie miałoby być w tym ujęciu niemal bezpośrednim poprzednikiem Rusi Kijowskiej.

Historyczna rola Antów była bez wątpienia znacznie skromniejsza. Imię ich, jak wiemy, 

rychło zaginęło, podobnie jak pamięć po nich w późniejszej miejscowej tradycji ruskiej. Nie 
znaczy   to,  by   należało   Antów   w   ogóle   wykreślać   z   “pradziejów"   Rusi   i   Słowiańszczyzny 
wschodniej.

Ze względu na zupełny niemal brak wiarygodnych źródeł pisanych o wczesnych dziejach 

tej części Europy, baczną uwagę trzeba poświęcić rezultatom badań archeologicznych, imponująco 
rozwijających się w Związku Radzieckim.

Od wieku II lub III do połowy IV wieku, lub ewentualnie — reliktowo — jeszcze w głąb 

wieku V, w pasie leśnostepowym Ukrainy, wkraczając na południe w głąb pasa stepowego, aż po 
wybrzeża Morza Czarnego, rozwijała się imponująca i bardzo jednolita (co nie oznacza, że nie 
występowały lokalne warianty) kultura archeologiczna, nazywana w nauce — od nazwy jednego z 
wybitnych stanowisk badawczych — kulturą  czerniachowską. Oto jak polski  uczony Wojciech 
Szymański charakteryzuje tę kulturę:

“Epizod   czerniachowski   stanowił   dla   tych   ziem   niewątpliwy   okres   optimum 

demograficznego i zaawansowanego rozwoju gospodarczo-kulturowego. Niejednokrotnie gęsto 
obok siebie skupione, rozległe, sięgające kilku hektarów powierzchni osiedla wykazują zwykle 
ślady długotrwałego użytkowania. Podstawowe gałęzie gospodarki ich mieszkańców stanowiły: 
sprzężajne   rolnictwo  oraz hodowla — zwłaszcza bydła dużego, wystarczająco efektywne,  aby 
zabezpieczyć   byt   znacznej   liczbie   skoncentrowanej   ludności  [...].  Wysoki   poziom   osiągnęły 
rękodzieła,   pośród   nich   —   poza  obróbką   żelaza,   metali   kolorowych,   wyspecjalizowanym 
garncarstwem   —   również   zalążki   produkcji   szklarskiej.   Ożywione   kontakty   z   obszarami 
rzymskich prowincji nadczarnomorskich i nad-dunajskich potwierdzają liczne importy, w tym 
wiele   monet,   według   wszelkiego   prawdopodobieństwa   trafiających   również   do   wymiany 

6

background image

wewnętrznej".

Dodajmy, że podobna sytuacja panowała wówczas na większości ziem polskich, gdzie żyły 

ludy rozwijające tzw. kulturę przeworską. Okres jej trwania określa się niekiedy jako najbardziej 
pomyślny   dla   ziem   polskich,   przy   czym   zaznacza   się,   że   stopień  rozwoju   kulturowego 
osiągnięty   w   okresie   “przeworskim"   ziemie  polskie   miały   ponownie   doścignąć   dopiero   w 
rozwiniętym średniowieczu (!). Obie kultury, przeworska i czerniachowska, zanikły w sposób 
nagły i — jak się domyślamy — gwałtowny, przy czym okolicznością ogromnej wagi przy 
wyjaśnianiu   upadku   tych   świetnych   kultur   (szczególnie   wyraźnie   w   przypadku   kultury 
czerniachowskiej) było pojawienie się i ekspansja Hunów w drugiej połowie IV wieku.

Kim   byli   twórcy   kultur:   przeworskiej   i   czerniachowskiej?   Frapujące   to   pytanie, 

niezbędne   dla   prawidłowego   uchwycenia   procesów   etnogenetycznych  tej   części   Europy,  bez 
wątpienia   kluczowe   w   dyskusji   nad   pochodzeniem   Słowian,   dalekie   jest   jednak   w   obu 
przypadkach od rozstrzygnięcia.

Nie do utrzymania byłaby w chwili obecnej żywa niegdyś w nauce polskiej i rosyjskiej 

(radzieckiej)   teza   o   czysto   słowiańskim  charakterze   kultury   przeworskiej   i   czerniachowskiej. 
Dyskusji   nad  pierwszą   z   nich   (stanowi   ona   jeden   z   punktów   węzłowych   pradziejów   ziem 
polskich) nie możemy tutaj podejmować. Wydaje się  wszakże, że obie kultury, przeworska i 
czerniachowska, łączy także wspólna cecha — miały one charakter  polietniczny, to znaczy, że 
pod   jednoczącym   pokostem   kultury   materialnej   i   duchowej   (o   ile   ta   ostatnia   jest   w   ogóle 
czytelna   w   materiale   archeologicznym),  pod   zbliżonymi   wzorami   życia   społecznego, 
ukrywały się ludy i plemiona mówiące różnymi językami, a zatem różnego pochodzenia.

“Czerniachowcy"   nie   byli   więc   jednolitym   ludem,   lecz   ,,aglomeracją"   etniczną.  Nie 

wszystkie   elementy   składowe   kultury   czerniachowskiej   miały   wszakże   równe   znaczenie. 
Najważniejszym był zapewne element irański (sarmacki), przeważający z pewnością w strefie 
stepowej.  Oprócz  niego  jednak  w  skład  kultury  czerniachowskiej wchodziły ludy trackie (na 
południowym   zachodzie),  germańskie   (penetrujące   obszar   nadczarnomorski   z   kierunku 
północno-zachodniego), słowiańskie (na północy i północnym zachodzie).

Tam bowiem, w rejonie środkowego Dniepru i Prypeci, częściowo także jeszcze bardziej 

na północ, a zatem już w strefie leśnej Europy wschodniej, zdaniem niektórych uczonych należy 
szukać bezpośrednich przodków ludów słowiańskich. W okresie tzw. rzymskim, gdy bardziej na 
południe   rozkwitała   kultura   czerniachowska,   na   wymienionym   obszarze,   z   dala   od   żywych 
wpływów Południa, rozwijała się zupełnie odmienna od czerniachowskiej i niewątpliwie bardziej 
prymitywna kultura ludzka, nazywana przez archeologów kulturą późno- lub  postzarubiniecką 
(gdyż kontynuowała ona tradycje tzw. kultury zarubinieckiej — od miejscowości Zarubincy — z 
wieków  II  p.n.e—II  n.e.).   Stamtąd   prawdopodobnie   wywodziły   się   te   elementy   uznane   przez 
archeologów za słowiańskie, które udało się uchwycić na peryferiach kultury czerniachowskiej.

Czy   jednak   w   takiej   sytuacji   jest   w   ogóle   właściwym   mówienie  o   kulturze 

czerniachowskiej   jako   o   całości?   Otóż   tak.   Polietniczność   jest   domysłem   uczonych,   faktem 
niezbitym natomiast pozostaje zaznaczony wyżej wysoki stopień rozwoju ludności tworzącej 
kulturę czerniachowska oraz jej wysoce jednolity charakter. W jaki sposób mogło dojść do tak 
zaawansowanego   ujednolicenia

 kulturowego   różnych   części   składowych   kultury 

czerniachowskiej?   Kto   lub   co   było   tym   czynnikiem   unifikującym   różnojęzyczne   ludy? 
Odpowiedzi   na   to   pytanie   mogą   udzielić   jedynie   źródła   pisane.  Tą   siłą,   tym   czynnikiem 
organizującym   nie   mogły   być   raczej   plemiona   sarmackie,   choć   stanowiły   one 
najprawdopodobniej główną masę ludności czerniachowskiej. Same były bowiem rozbite i nie 
wykazały się w tych przynajmniej czasach większymi osiągnięciami na tym polu. Natomiast 
źródła póżnoantyczne, w sposób nie budzący raczej wątpliwości, stwierdzają istnienie w  IV 
wieku  w   północnym   Nadczarnomorzu  dużej   i   silnej   organizacji   politycznej,   założonej   i 
kierowanej  przez  germańskich  Gotów,  którzy  w  III  wieku  przybyli  nad  Morze  Czarne   znad 
Bałtyku.

7

background image

Kultura czerniachowska stanowiła według Wojciecha Szymańskiego “materialny wyraz 

znanej   ze   źródeł   pisanych   federacji   barbarzyńskiej,   uformowanej   w   III   wieku   pod 
przywództwem gockim [...], a ukoronowanej powstaniem państwa Hermanaryka w IV wieku. 
Nie wydaje się bowiem możliwe zabezpieczenie, na  tak rozległych obszarach położonych w 
newralgicznej strefie Europy, warunków stabilizacji osadniczej i wielostronnego rozwoju bez 
wytworzenia   najprymitywniejszej  bodaj   organizacji   ponadplemiennej,   a   na   temat   istnienia   tu 
wówczas   innego   czynnika   politycznego,   zdolnego   zrównoważyć   federację   gocką,   panuje   w 
źródłach całkowite milczenie".

Jedność   kultury   czerniachowskiej   doprowadziła   nawet   radzieckiego   uczonego   P.   N. 

Trietjakowa do wysunięcia efektywnej hipotezy, że w jej ramach następował proces kształtowania 
się nowej, odrębnej narodowości.

Katastrofa najazdu huńskiego obaliła panowanie Ostrogotów nad Morzem Czarnym (o 

czym wiemy ze źródeł pisanych), stanowiła kres kultury czerniachowskiej (o czym z kolei 
wiemy   dzięki   zanikowi   źródeł   archeologicznych)   i   —   o   ile   teza  Trietjakowa   nie   idzie   za 
daleko   —   przerwała   proces   kształtowania   się   narodowości   czerniachowskiej.  Panowanie 
huńskie   nie   zmieniło   wszakże   w   sposób   zasadniczy   oblicza   etnicznego   północnego 
Nadczarnomorza.  Odpłynęła   co   prawda   na   południowy   zachód,   na   obszary   Cesarstwa 
Rzymskiego, zasadnicza część ludności germańskiej (w sensie demograficznym był to jedynie 
drobny   ułamek   ludności  kultury   czerniachowskiej),   ale   pozostał   na   miejscu   element   irański 
(sarmacki), a wykorzystując pomyślny dla siebie chaos polityczny i ubytek ludnościowy, na 
obszar dawnej kultury czerniachowskiej od północy coraz żywiej i energiczniej napierać zaczęły 
plemiona słowiańskie.
Ich dziełem i archeologiczną pozostałością po nich są zabytki  typu Pieńkowka. Nie będziemy 
wchodzili w szczegóły typologii  archeologicznej. Ważne są ustalenia archeologów radzieckich 
wskazujące na miejscowy charakter tej kultury, to znaczy, że została  wytworzona nie przez 
jakiś lud w innym miejscu, a następnie   przeniesiona   na   Ukrainę,   lecz   ukształtowała   się 
dopiero w swych właściwych siedzibach.

Jakie   to   siedziby?   Najwcześniej   i   najpełniej   kultura   typu   Pieńkowka   wystąpiła   na 

obszarze pomiędzy środkowym Dnieprem i górnym Dniestrem. Zabytki tego typu występują 
jednak także,  choć zapewne nieco później, na zachód i południowy zachód od  Dniestru — w 
dorzeczu Prutu aż po dolny Dunaj, a także — z drugiej strony — na lewym brzegu środkowego 
Dniepru — nad rzekami Sułą, Psel' i Worsklą. Obszar ten odpowiada w przybliżeniu obszarowi 
zamieszkiwanemu   przez   Antów.   Jordanes,   jak   wiemy,   przydziela   Antom   siedziby   między 
Dniestrem a Dnieprem, co odpowiadałoby rdzennym obszarom kultury Pieńkowka, ale wiemy z 
dzieła   Prokopiusza   z   Cezarei,   że   ekspansja  Antów   już   około   połowy   VI   wieku   dotarła   na 
wschodzie aż do Donu na północ od Meotydy (Morza Azowskiego).  Wspólne ze Sklawinami 
napady   na   bałkańskie   prowincje   Cesarstwa   Bizantyjskiego   pozwalają   przyjąć,   że   osadnictwo 
antyjskie przesunęło się także w pobliże Dunaju. Oznaczało to znaczny wzrost terytorialny ziem 
zamieszkiwanych przez Antów.

Zwłaszcza   ceramika   i   typ   budownictwa   domowego   kultury   Pieńkowka   zdradzają 

miejscowe “czerniachowskie" pochodzenie. Na kulturę typu Pieńkowka oraz odpowiadający jej — 
jak   przyjmujemy   —   lud  Antów   można   spoglądać   dwojako.   Od   południa,   patrząc   z   punktu 
widzenia Sarmatów — głównego substratu kultury  czerniachowskiej, można by oba zjawiska 
określić jako przejaw slawizacji, ekspansji ludności słowiańskiej z dalej na północy położonego 
matecznika   słowiańskiego.   Rozpatrując   z   kolei   rzecz   z   punktu   widzenia   plemion 
słowiańskich, można problem ująć w kategoriach sarmatyzacji kultury słowiańskiej. “Kulturę 
Antów  typu Pieńkowka można rozpatrywać jako ewolucję tej części kultury czerniachowskiej, 
która ocalała po najeździe Hunów" — jak sądzi radziecki uczony W. W. Siedow.

Wiadomo, że w kulturze ludów słowiańskich, zwłaszcza wschodniosłowiańskich, dostrzec 

można   znaczny   udział   elementów   irańskich.   Dotyczy   to   zarówno   języka   (tak   w   dziedzinie 

8

background image

fonetyki, gramatyki, jak i słownictwa), wyobrażeń religijnych (irańskiego pochodzenia jest np. 
słowo ,,bóg"), jak i kultury materialnej, najłatwiej dostrzegalnej dzięki wykopaliskom. Wpływy 
te, wyraźnie koncentrujące się na południowo-wschodnim skraju świata słowiańskiego, są tego 
rodzaju, że trudno byłoby je wytłumaczyć przypadkowymi, sporadycznymi kontaktami. Musiało 
w   pewnym   okresie   dojść   do   kontaktów   stałych,   będących   rezultatem   dłuższego  sąsiedztwa   i 
kohabitacji (wspólnoty siedzib). Nie mogło to nastąpić zbyt późno, gdy ludy turskie i mongolskie 
(Hunowie,   Awarowie)   wyparły,   podporządkowały   sobie   i   zdezintegrowały   resztki   ludów 
irańskich południowo-wschodniej Europy, a jednocześnie ludy słowiańskie rozszerzyły swoje 
siedziby na wielkie obszary Europy.

Nie   mogło   także   zbyt   wcześnie   (np.   w   okresie   scytyjskim,   powiedzmy:   w   V  wieku 

p.n.e.,   gdy   żył   i   pisał   znawca   Scytów   —   Herodot   z   Halikarnasu),   gdyż   w   tym   czasie 
Słowianie  znajdowali   się  jeszcze  w   pewnym  oddaleniu  od  świata   irańskojęzycznego  i  trudno 
byłoby o żywsze kontakty.

Jedynym zatem okresem, w którym istniały warunki do stałych kontaktów, a nawet — w 

pewnym   stopniu   —   do   symbiozy   irańsko-słowiańskiej,   były   czasy,   w   których   rozwijała   się 
kultura   czerniachowska   (wieki   II/III—IV/V)   oraz   “okres   antyjski"   (wieki  VI—VII).  W tych 
okolicznościach nie może dziwić irańskie (sarmackie) pochodzenie nazwy “Antowie": nazwą tą 
prawdopodobnie   Sarmaci  określali   najbliższy   im,   skrajny   odłam   Słowiańszczyzny. 
Niewykluczone   zresztą,   że   w   składzie   związku   plemiennego  Antów   znajdowały   się,   oprócz 
Słowian, również grupy ludności sarmackiej.

Możemy jedynie domyślać się przyczyn, dla których nazwa Antów — tak nagle jak  się 

pojawiła — zniknęła ze źródeł po roku  602. “Najpewniej federacja, uwikłana w długotrwałe 
wyniszczające   walki   z   Awarami,   ustąpiła   z   pola   widzenia   Bizancjum,   zaabsorbowanego 
rozwijającą się na wielką skalę inwazją sklawińską" (W. Szymański).

Dzięki Menandrowi Protektorowi znamy pewien epizod ze stosunków antyjsko-awarskich. 

Krótko po połowie VI wieku Awarowie, ze swych siedzib położonych prawdopodobnie na terenie 
północno-wschodniego   Iranu,   pod   naporem   innych   jeszcze   nomadów   —   Turków,   rozpoczęli 
przemieszczanie   się   na   Zachód,   rychło   nawiązując   kontakt   z   Bizancjum,   Naddnieprzańscy 
Antowie stanowili przeszkodę w ekspansji.  Rozpoczęły się zatem napady Awarów na  siedziby 
Antów i zwykłe grabieże. Antowie, pragnąc ułożyć stosunki z najeźdźcami, wysłali do władcy 
Awarów (chagana) poselstwo z Medzamirem na czele. Miało ono zarazem wykupić z niewoli kilku 
współplemieńców.  Medzamir  okazał   się  złym  dyplomatą:  “będąc człowiekiem wymownym  i 
lubiącym   górnolotne   słowa,  przemawiał   do   nich   [Awarów   —   J.S.]   trochę   dumnie   i   hardo". 
Wykorzystał   to   pewien  Kutrigur   (Kutrigurowie   to   jedno   z   plemion  huńskich,   które 
podporządkowało się lub zostało podporządkowane przez Awarów) i podburzył przeciw posłowi 
chagana, argumentując to tym, że Medzamir ma wielkie wpływy wśród Antów, trzeba go zatem 
zgładzić,   aby   na   przyszłość   bez   przeszkód   najeżdżać   ich   ziemie".  Awarowie, nie bacząc na 
przywileje   poselskie,   zamordowali   Medzamira.   “Od   tego   czasu   jeszcze   więcej   niż   przedtem 
pustoszyli ziemie Antów i nie przestawali stamtąd uprowadzać ludzi i zdobyczy".

Archeologia   nie   stwierdza   jednak,   by   w   początku   VII   wieku  na   obszarach 

zamieszkałych przez Antów (zajętych przez kulturę typu Pieńkowka) nastąpiło jakieś załamanie 
czy głębsze  zmiany. Ludność antyjska w  zasadniczej swej masie trwała w  swych siedzibach. 
Chcielibyśmy rzecz jasna wiedzieć, z jakimi plemionami  ruskimi, znanymi choćby z  Powieści 
dorocznej  
tzw.   Nestora   (spisanej   wprawdzie   dopiero   w   XII   wieku,   ale   reprezentującej   w 
kwestiach podziałów plemiennych na ogól wiarygodną tradycję), można by związać Antów.

Henryk Łowmiański był zdania, że Antowie byli Siewierzanami, a poprawniej: Siewierza, 

który to termin obejmował zapewne obszary historycznie poświadczonych Polan (na prawym) i 
Siewierzan   (na   lewym   brzegu   środkowego   Dniepru).  Główny   ich   ośrodek  zlokalizował 
Łowmiański w rejonie między Kijowem a Rosią. Ten  właśnie obszar w późniejszym czasie był 
centrum Rusi Kijowskiej. I aczkolwiek wiele ogniw rozwoju plemion wschodnio słowiańskich od 

9

background image

okresu   antyjskiego   po   Ruś   Kijowską   znanych   jest   dziś   jeszcze   bardzo   słabo   bądź   w   ogóle, 
zbieżność terytorialna nie wydaje się przypadkowa. Tajemniczy Antowie odegrali pewną role w 
procesie kształtowania się Rusi.

 MĘCZEŃSTWO ŚWIĘTEGO SABY

Wizygoci w Dacji

Pod koniec pierwszej połowy III wieku mnożą się w źródłach antycznych wiadomości o 

Gotach   i   innych   plemionach   germańskich  w   rejonie   Morza   Czarnego.   Przybyli   w   bliżej   nie 
znanych   okolicznościach   znad   południowych   wybrzeży   Bałtyku   Germanie   znaleźli   się   nad 
Morzem   Czarnym   w   zupełnie   dla   siebie   obcym   otoczeniu   etnicznym   i   kulturowym,   które 
stanowili Sarmaci, Trakowie oraz zhellenizowana i zromanizowana ludność miast pontyjskich 
(nadczarnomorskich).  Nowe   warunki   bytowania,   nowe   kontakty   i   doświadczenia   wywarły 
głęboki   wpływ   na   kulturę   przybyszów.   Na  wschód   od   Dniestru   rozciągały   się   siedziby 
Ostrogotów, zwanych także niekiedy Greutungami; na zachód od tej rzeki, aż do dolnego Dunaju, 
mieszkali   Wizygoci,   inaczej   Terwingowie.   Gdy   cesarz  Aurelian   (270—275)   podjął   decyzję 
ewakuacji Dacji, stanowiącej od około półtora stulecia prowincję rzymską, Wizygoci — wraz 
z  pokrewnymi  plemionami  germańskimi  (Tajfalowie  i Gepidzi)  — stali  się nieograniczonymi 
panami tego obszaru. Pamiętać wszakże należy, że oprócz Germanów nadal mieszkali w Dacji 
przedstawiciele ludności tubylczej, zarówno zromanizowani Dakowie, jak również — tam gdzie 
sięgnęło panowanie Rzymu — tzw. wolni Dakowie oraz ludność pochodzenia sarmackiego.

Podczas gdy Ostrogoci za panowania owianego później legendą władcy Hermanaryka 

stworzyli rozległą organizację polityczną, obejmującą — przynajmniej w luźnej trybutarnej 
formie — szereg ludów sarmackich, germańskich, a nawet słowiańskich (mowa o Słowianach 
wschodnich — Antach), fińskich i bałtyjskich (Aistowie) i przypominającą swym charakterem 
despocje   orientalne,   Wizygoci   nie   zdołali   wytworzyć   w   okresie   przed   najazdem   huńskim 
podobnej organizacji, a ich ustrój polityczny utrwalił się na poziomie plemiennym. W całym 
dackim   okresie  dziejów   nie   było   wśród   Wizygotów  władzy   królewskiej,   porównywalnej   z 
władzą Hermanaryka.

Kraj   Wizygotów,   określany   przez   nich   samych   terminem  “Guthiuda",   co   oznaczało 

zarazem lud (Wizy-)Gotów i kraj przez nich zamieszkiwany, dzielił się na szereg drobnych 
plemion (w źródłach greckich nazywanych phylai, przez samych Gotów zapewne kuni), niekiedy 
tylko zrzeszających się — w zależności od zmiennych układów politycznych.  Na ich czele stali 
naczelnicy plemienni, określani przeróżnie w źródłach greckich i rzymskich  jako: archontowie, 
egzarchowie, duksowie. Obok nich źródła  wymieniają następujących przedstawicieli  możnych, 
czyli arystokracji plemienne: koryphaioi, phylarchoi, hegoumenoi, optimatoi, megistanes, phylon 
hegernones. Najczcigodniejszym i najważniejszym  wśród Wizygotów był ród Bałtów, z którego 
wywodziła się późniejsza dynastia królów wizygockich (od Alaryka I, 395—410). Początki rodu są 
zupełnie niewyraźne; nie wiadomo, czy wybijające się  w  IV wieku osobistości wizygockie 
wywodziły się z Bałtów czy nie.

Osobliwością ustroju Wizygotów w IV wieku był urząd "sędziego" (w źródłach łacińskich: 

iudex, w greckich: dikastes). Nie wiemy, jak brzmiała rodzima gocka nazwa tego urzędu; wiemy 
natomiast, że był to urząd nadrzędny w stosunku do rzeszy naczelników plemiennych i oznaczał 
przywódcę konfederacji plemion gockich. Najwybitniejszym “sędzią" wizygockim w IV wieku był 
Atanaryk, który w roku 369 niemal jak równy z równym prowadził rokowania pokojowe na 
środku granicznego Dunaju z cesarzem Walensem. Z postacią Atanaryka spotkamy się jeszcze w 
niniejszym rozdziale.

10

background image

Co wiemy o Wizygotach w Dacji?

Wizygoci   znajdują   się,   w   porównaniu   z   innymi   plemionami   germańskimi   okresu 

wędrówek   ludów,   w   uprzywilejowanej   sytuacji,  ponieważ   zachowało   się   stosunkowo   wiele 
przekazów   źródłowych  dotyczących   tego   plemienia.   Nic   w   tym   dziwnego,   skoro   przez   Dunaj 
sąsiadowali z Imperium, a często krzyżowali oręż z Rzymianami na terenie samego Cesarstwa. 
Przebywający   już   znacznie   dalej   od   granic   Cesarstwa  Ostrogoci   odbili   się   w   antycznym 
materiale źródłowym bez porównania słabiej, aczkolwiek wydaje się nie ulegać wątpliwości, 
że obiektywna rola dziejowa Ostrogotów w okresie ich samodzielnego bytu politycznego przed 
najazdem huńskim była znacznie większa niż zdecentralizowanych Wizygotów.

Goci   (a   dotyczy   to   tym   razem   obu   odłamów   plemienia)   mieli   —   w   porównaniu   ze 

współczesnymi plemionami germańskimi — jeszcze to szczęście, że stosunkowo szybko, bo w 
pierwszej połowie VI wieku doczekali się własnego historiografa w osobie samego Kasjodora — 
autora   dziejów   plemienia   w   12   księgach   (zachowanych   jedynie   w  epitomie   [streszczeniu] 
sporządzonej około 550 roku przez Jordanesa). Dla większej chwały panującego w Italii rodu 
Amalów troskliwie “skodyfikował" rodzimą gocką tradycję plemienną, w najdziwniejszy zresztą 
sposób   kojarząc   ją   z   tradycją   “uczoną"   i   włączył   poniekąd   dzieje   gockie   w   nurt   dziejów 
powszechnych. Ani Wandalowie, ani Burgundowie, ani wreszcie Herulowie czy Gepidowie nie 
wydali spośród siebie podobnego dzieła,  toteż nic dziwnego, że dzieje tych i innych plemion 
germańskich  znane   są   wyłącznie   z   relacji   autorów   “zewnętrznych",   a   zatem  w   stopniu 
znacznie gorszym niż dzieje Gotów.

Nie znaczy to oczywiście, że dzieje tych ostatnich znane są w  stopniu zadowalającym 

oczekiwania uczonych. Autorów antycznych interesowały one przecież nie dla nich samych, 
lecz jedynie o tyle, o ile splatały się i zazębiały z dziejami państwa rzymskiego. Odnotowywali 
więc   dość   pilnie   napady   gockie   na   terytorium  rzymskie,   imiona   wodzów   barbarzyńskich   i 
imperatorów rzymskich gromiących najeźdźców, a niekiedy im ulegających, podawali — ze 
zwykłą w takich przypadkach emfazą — liczby poległych i uprowadzonych w niewolę. Dzięki 
tym relacjom, uzupełnionym informacjami zawartymi w inskrypcjach (zwłaszcza w prowincjach 
bezpośrednio   dotkniętych   wojnami)   czy   na   monetach,  znana   jest   nam   —   aczkolwiek,   jak 
sądzimy, nie bez poważnych łuk — “zewnętrzna", polityczna historia Gotów.

Jak jednak żyli Goci na co dzień? Jakie były ich główne zajęcia, co stanowiło podstawę 

ich bytu? Jakie były materialne warunki ich życia? W co wierzyli i jak myśleli? Jak układały 
się   ich   stosunki   z   “autochtoniczną"   (dacką   i   dako-rzymską)   ludnością?   Na   te   i   podobne 
pytania tradycyjne źródła historyczne odpowiedzi  nam nie udzielą wcale lub udzielą jej w 
stopniu   zbyt   ułamkowym  i   w   sposób   przypadkowy.  Autorzy   posiadanych   przez   nas   źródeł, 
Kasjodora/Jordanesa nie wyłączając, tymi sprawami bowiem się  po prostu nie interesowali. 
Prawda, byli niegdyś w Rzymie tacy pisarze jak Cezar i Tacyt, którzy głębiej i dokładniej niż im 
współcześni przypatrywali się Germanom, ale gdy ci dwaj — najwięksi — żyli i pisali, Goci byli 
jeszcze   nieznaczni   i   mieszkali   zbyt   daleko   od   świata   rzymskiego,   by   przyciągnąć   na   dłużej 
uwagę, a gdy później znaleźli się całkiem blisko, zabrakło — z jednym wyjątkiem  Ammiana 
Marcellina — umysłów o horyzontach Cezara i Tacyta...

Nowoczesna historiografia nie poprzestaje jednak na danych źródeł pisanych. Należałoby 

w tym miejscu dać Czytelnikowi obszerne sprawozdanie z możliwości i osiągnięć badawczych 
pokrewnych, sąsiednich dyscyplin naukowych, które zwłaszcza w nowszych czasach znacznie 
rozszerzyły   naszą   znajomość   “wewnętrznych"   dziejów   Gotów   i   innych   plemion   okresu 
wędrówek   ludów.   Mam   na   myśli   przede   wszystkim   archeologię,   która   umożliwia   poznanie 
materialnej   kultury   ówczesnych   mieszkańców   Dacji   oraz  pozwala   m.in.   uchwycić   cechy 
zróżnicowania   kulturowego   poszczególnych   regionów   tego   kraju,   co   w   połączeniu   z   danymi 
źródeł  pisanych   pozwala   niekiedy   uściślić   zasięg   obszarów   plemiennych  i   dynamikę 
osadnictwa.   Pozwala   także,   choć   w   stopniu   jak   dotąd  raczej   niewielkim,   poznać   niektóre 
dziedziny kultury duchowej  i społecznej twórców znakomitej kultury archeologicznej zwanej 

11

background image

kulturą   Sintana   de   Mures,   będącej   “wizygockim"   odpowiednikiem  i   przedłużeniem 
południowoukraińskiej   kultury   czerniachowskiej. Obie te kultury archeologiczne, jak coraz 
powszechniej   przyjmuje   się   w   nauce,   są   wprawdzie   wieloetniczne,   to   znaczy,   że   nie   sposób 
przypisać ich po prostu temu czy innemu ludowi, na przykład Gotom, ale wydaje się nie ulegać 
bodaj wątpliwości, że odzwierciedlają one “gocki" okres w dziejach północnego i zachodniego 
Nadczarnomorza i zostały wytworzone przez ludy znajdujące się pod polityczną i organizatorską 
hegemonią Gotów.

Drugą,   wielce   obiecującą   drogą   do   gockiej   przeszłości   są   badania   lingwistyczne,   I 

znowu Wizygoci  mieli to szczęście, że wśród nich i dla nich działał i  tworzył w  IV  wieku 
biskup   Wulfila   (Ulfilas),   autor   pierwszego   germańskiego,   częściowo   dochowanego   do 
naszych   czasów

2

  przekładu  Pisma  Świętego.  Badając   tekst   wulfiliańskiego   przekładu   uczeni 

sformułowali wiele wniosków co do społeczeństwa, dla którego przekład był sporządzony.  Tak 
już bowiem jest, że język zawsze stanowi odbicie swego społeczeństwa.

Nie   podejmując   się   bliższego   przedstawienia   wyników   badań   archeologicznych   i 

językowych w interesującym nas tutaj zakresie, gdyż wymagałoby to znacznie więcej miejsca niż 
jest to tu możliwe, pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na niemal nie znany w literaturze polskiej 
zabytek,   który   rzuca   snop   światła   najcenniejszego,   gdyż   dotyczy   sytuacji   zwykłych,   prostych 
ludzi, wolnych Gotów, członków wspólnot wiejskich, i pozwala do pewnego stopnia wniknąć w 
motywy ich postępowania, krótko mówiąc: w mentalność zwykłego Wizygota w IV wieku.

Dlaczego zginął św. Saba?

W ósmym dziesięcioleciu IV wieku, a zatem wkrótce po opisywanych w nim wydarzeniach, 

został  w   języku   greckim   napisany   niedługi   utwór   hagiograficzny,   zatytułowany   w   rękopisach 
Męczeństwo świętego Saby  Gota.  Przyjrzyjmy się treści tego utworu,  którą stanowią dzieje i 
śmierć męczeńska chrześcijanina Saby.

Saba   był   rodowitym   (Wizy-)Gotem,   a   przy   tym   od   dzieciństwa   gorliwym   (dziś 

powiedzielibyśmy:   fanatycznym)   chrześcijaninem.  Był   człowiekiem   ubogim,   lecz   osobiście 
wolnym. Wiara jego była bezkompromisowa. Chrześcijanie stanowili w kraju Gotów niewielką 
grupę.

Pewnego razu możni goccy (megistanes) zwrócili się przeciw chrześcijanom i zmusili ich 

do   spożywania   mięsa   ofiarowanego  bożkom   pogańskim.   I   od   razu   spotykamy   w   utworze 
pierwszy szczegół, niezmiernie interesujący ze społecznego punktu widzenia.

We wsi, w której żył Saba, mieszkali zarówno poganie, jak i chrześcijanie. Ci ostatni byli, 

jak   wszędzie,   w   mniejszości.   Różnowyznaniowa  gmina   żyła,   jak   widać,   zgodnie,   skoro 
pogańscy   mieszkańcy   wioski,   przejęci   widocznie   troską   o   los   swoich   chrześcijańskich 
sąsiadów,   postanowili   uciec   się   do   “pobożnego   oszustwa”:   “zamyślili   sprawić,   by 
spokrewnieni   z   nimi   chrześcijanie,   podporządkowując   się   publicznej   uchwale 
prześladowców,   zjedli   kawałki   mięsa   nie   ofiarowane   bożkom   zamiast   ofiar 
bałwochwalczych,   by   w   ten   sposób   należące   do   rodziny   osoby   uchować   od   skazy,   a 
prześladowców oszukać".

Prawdopodobnie podstęp by się udał; wolno mniemać, że większość chrześcijan wioski 

zataiłaby w ten sposób oportunistycznie swe przekonania, lecz “święty Saba, dowiedziawszy 
się o tym,  nie tylko sam nie zjadł zakazanego pożywienia, lecz jeszcze wystąpiwszy na środek 
zaklinał wszystkich słowami: »Kto skosztuje  tego mięsiwa, nie może być chrześcijaninem«; i 
nie dopuścił do tego, by wszyscy oni wpadli w sidła szatana”.

Inicjatorzy podstępu, a więc pogańska część mieszkańców wioski, nie widzieli innego 

wyjścia, jak wypędzić “podżegacza" Sabę ze wsi; inaczej — rozumowali widocznie — pozostali 

2

W       słynnym   Srebrnym      Kodeksie     (Codex           argenteus),      pochodzącym  z  VI  wieku,   a 

przechowywanym w Uppsali (Szwecja).

12

background image

chrześcijanie, porwani lub onieśmieleni jego przykładem, narażeni będą na  prześladowania. Po 
pewnym   zresztą   czasie,   zapewne   gdy   niebezpieczne   zainteresowanie  megistanów   gockich 
sprawami   chrześcijan   przejściowo   osłabło,   pozwolono   Sabie   wrócić   do   wsi.  ,   Próba   sił   i 
charakterów   ponowiła   się   jednak.   Wtedy   pogańscy   wieśniacy   byli   nawet   skłonni   złożyć 
fałszywą przysięgę, iż w ich  wsi nie ma żadnego chrześcijanina. “Saba zaś znów przemówił 
śmiało i wystąpiwszy na środek zgromadzenia rzekł: »Za mnie niech nikt nie przysięga, bo ja 
jestem chrześcijaninem«”.

Działającym   w   dobrej   wierze   pogańskim   ziomkom   Saby   nie   pozostało   nic   innego 

(wystąpienie Saby odbyło się w  obecności władz),  jak   tylko   przysiąc,   że   Saba   jest   jedynym 
chrześcijaninem w wiosce. Gniew “władcy bezprawia" skierował się więc wyłącznie przeciw 
świętemu. Wezwawszy Sabę przed siebie, “zapytał stojących jako świadków, czy posiada jakiś 
majątek. Otrzymawszy odpowiedź: »Nic ponad to, co ma na sobie«, niegodziwiec wyraził się  o 
nim szyderczo: »Ten człowiek nie może ani pomóc, ani zaszkodzić«. Po tych słowach kazał go 
przepędzić".

Po raz trzeci doszło do prześladowań chrześcijan w Gocji krótko przed Wielkanocą 

372   roku.  Tym   razem   ich   zasięg   i   intensywność   miały   być   znacznie   większe.   Saba 
powędrował   do   innej   wsi,  chcąc   spędzić   dzień   wielkanocny   wspólnie   z   kapłanem 
Gutthikasem.  Nie wiemy, dlaczego tak postąpił. Może nie chciał świętować w swojej wsi, 
wśród   swoich   ,,małego   ducha"   współwyznawców,  którzy   tchórzliwie   wyparli   się   imienia 
chrześcijanina? W drodze miał widzenie: tajemnicza postać kazała mu zawrócić i udać się 
do   prezbitera   Sansalasa.  W  ten   sposób   źródło   wyjawiło   nam  imiona   dwóch   skądinąd   nie 
znanych   kapłanów   w   Gocji   i   —   co   może   jeszcze   ważniejsze   —   ukazało   rozproszenie 
mniejszości   chrześcijańskiej.  Ów   Sansalas   —   dowiadujemy   się   —   uszedł   był   przed 
prześladowaniami   na   teren   Cesarstwa   Rzymskiego,   Wielkanoc   chciał   jednak   spędzić   w 
swoim kraju, więc powrócił do Gocji. Wraz z Sabą wspólnie spędzili święta wielkanocne. .
“Lecz   oto   w   trzecią   noc   po   święcie   z   rozkazu   bezbożników  Atharid,   syn   książątka 
Rothesteosa,   z   gromadą   niegodziwych   rozbójników   wkroczył   do   owej   wsi   i   znalazłszy 
prezbitera   śpiącego   w   swym   domu   kazał   go   związać;   podobnie   skrępował   pętami   Sabę, 
wywleczonego nago z posłania".

Pominiemy tu długi opis mąk zadawanych Sabie przez prześladowców, a drobiazgowo 

opisanych   przez   hagiografa.   Nic,   oczywiście,   nie   wskórali:   święty   odważnie,   a   nawet 
zuchwale wyrzucał im ich łotrostwo. Z naszego punktu widzenia bardziej interesujące są 
drobne, uboczne szczegóły, rzucające światło na poczucie solidarności wśród uboższej części 
społeczeństwa   wizygockiego,   niezależnie   od   różnic   konfesji.   Oto,   gdy   strudzeni   oprawcy 
zasnęli,  “nadeszła   jakaś   kobieta,   która   wstała   w   nocy   by   przyrządzić   posiłek   dla 
mieszkańców domu, i rozwiązała go [tj. Sabę — J. S.]". Zapewne narażała się w ten sposób, 
ale nie słychać, by słudzy książęcy próbowali ją ukarać za wspomaganie więźnia. Dodajmy, 
że nie wiadomo, czy niewiasta była poganką, czy chrześcijanką. ,,On zaś, choć uwolniony z 
więzów, pozostał nieustraszenie na miejscu, pomagając kobiecie w tej pracy", wobec czego 
następnego dnia tortury zostały wznowione.

Ponieważ   nie   doprowadziły   one   do   żadnego   oczekiwanego   przez   prześladowców 

rezultatu,  Atharid   polecił   utopić   Sabę.   I   znów   ciekawy   szczegół:   prezbiter   Sansalas,   choć 
także   uwięziony   i   zapewne   torturowany,   zdaje   się,   że   nie   został   stracony,   a   przecież   jako 
duchowny mógł stanowić dla pogan większe zagrożenie niż człowiek prywatny i świecki — 
Saba.   Na   takie   a   nie   inne   rozłożenie   odpowiedzialności   wpłynęła   zapewne   nie   tyle 
bezkompromisowość i zuchwałość Saby, co fakt, że Sansalas — sądząc po brzmieniu imienia 
— prawdopodobnie nie był rodowitym Gotem. Zdaniem uczonych pochodził on być może z 
Azji Mniejszej. Wynikałoby z tego, że “przestępstwo" Sansalasa w oczach jego sędziów było 
mniejsze niż Saby, choć przecież w obu przypadkach jedynym  zarzutem było wyznawanie 
religii chrześcijańskiej. Uważano więc, że Saba jako Got przyjmując chrześcijaństwo obraził 

13

background image

bóstwa gockie, przez co mógł sprowadzić na swój lud nieszczęście. Słowem: stał się zdrajcą 
zasługującym   na   śmierć,   człowiekiem,   który   sam   postawił   się   poza   sakralnym   kręgiem 
plemiennym.

Zanim   jednak   Saba   dostąpił   palmy   męczeństwa,   raz   jeszcze  miał   okazję 

zamanifestować, jak gorąco jej pragnął. Otóż żołdacy,  wiodący go na miejsce kaźni, poczuli 
litość i zawahali się przez moment:

“[...] rzekli do siebie: »Uwolnijmy tego niewinnego, skąd bowiem o tym dowie się Atharid?«

A błogosławiony Saba odrzekł im na to: »Dlaczego mówicie na próżno i nie czynicie, co wam 
kazano?  Ja  widzę  to,  czego  wy nie  możecie   zobaczyć:   oto   przede   mną   stoją  w   chwale   ci, 
którzy przybyli mnie przyjąć«".

Wtedy dopiero, 12 kwietnia 372 r., zginął w wieku 38 lat utopiony w rzece Musajon 

(Buzau,   prawobrzeżny   dopływ   Seretu)   święty   Saba,   nie   dając   swym   oprawcom   szansy 
uniknięcia   popełnienia   zbrodni,   do   czego   ci   się   pod   wpływem   zwykłych   ludzkich   uczuć 
skłaniali.

Ostatni   rozdział   niedługiego   utworu   o   męczeństwie   świętego,   którego   treść   tutaj 

opowiedzieliśmy,   relacjonuje   pośmiertne   losy  doczesnych   szczątków   Saby.   Zabójcy 
pozostawili ciało nie pogrzebane,   ale   przez   pięć   dni   pozostało   ono   nie   naruszone   przez 
psy  i  dzikie   zwierzęta.   Później   zatroszczyli   się   o   nie   współwyznawcy,  a   naczelnik 
rzymskiej prowincji Scythia Minor przewiózł je na tereny Cesarstwa. Ostatecznie zwłoki 
wysłane   zostały   do   Kapadocji   (w   Azji   Mniejszej),   do   kraju,   z   którym   łączą   się 
pierwociny   chrześcijaństwa   gockiego.  Męczeństwo   świętego   Saby   Gota  —  ta   prawdziwa 
perełka   hagiografii   wczesnochrześcijańskiej   —  pod   względem   formy   jest   listem,   posianiem 
chrześcijan w   Gocji  do  chrześcijan  kapadockich, zainteresowanych  najwidoczniej  bliższymi 
danymi dotyczącymi życia nowego świętego męczennika.

Wartość poznawcza utworu

Dla nas wartość tego źródła polega nie tyle na jego warstwie hagiograficznej, co na tym, 

że   jest   to   pierwsze   w   ogóle   źródło   pozwalające   do   pewnego   stopnia   wniknąć   w   życie   wsi 
germańskiej,   dostrzec   społeczeństwo   ludzi   prostych,   wolnych   jeszcze,   ale   pozbawionych   już 
praktycznie jakiegokolwiek wpływu na losy plemienia.

Cechą może najbardziej rzucającą się w oczy jest pokojowy charakter życia gockiej gminy 

wiejskiej, w której wypadło żyć Sabie.  Stanowi to uderzający kontrast w stosunku do naszej 
wiedzy  o nieposkromionej wojowniczości Gotów, o której dziesiątki razy  czytamy w źródłach 
antycznych. Wulfila podobno celowo nie przełożył na język gocki Ksiąg Królewskich, aby nie 
stawiać przed oczami swych ziomków bohaterskich czynów dawnych Izraelitów. Wojowniczy 
bowiem z natury Goci potrzebowali jego zdaniem raczej wędzidła niż ostrogi.

Już   w   kilka   lat   po   śmierci   Saby   decydująca   wojna   Gotów   z   państwem   rzymskim 

rozgorzeje   na   nowo,   ale   relacja   bezimiennego   hagiografa   jak   migawka   nowoczesnego 
fotoreportera uchwyciła stan pokoju, wręcz bezruchu. Cały omówiony powyżej utwór stanowi, 
żeby   użyć   określenia   angielskiego   historyka   E.   A.   Thompsona,   “żywy   wizerunek 
społeczeństwa rodowego (klanowego) w działaniu".  Nic nie słychać o jakimś jednoosobowym 
zarządzaniu wsią —  źródło nie wspomina o żadnym przełożonym czy starszym wsi.  Sprawami 
wiejskimi kieruje zgromadzenie, składające się zapewne z ogółu dorosłych mężczyzn. Ubogi i 
należący niewątpliwie — jako chrześcijanin — do mniejszości wiejskiej Saba może bez przeszkód 
przedstawiać przed zgromadzeniem swoje poglądy i nie wydaje się, by organ ten miał jakieś 
możliwości przymuszania członków wspólnoty do przyłączenia się do zdania większości.

Wtem z zewnątrz nadchodzą do wioski zarządzenia skierowane  przeciw chrześcijanom. 

Ich źródłem jest wola "panów gockich", w źródle określanych terminem  megistanów. Rola 
egzekutorów  i nadzorców, ale nie prawodawców, przypadła ludziom takim jak Atharid, których 
wolno zidentyfikować z naczelnikami “małych" plemion czy okręgów gockich. Megistanowie zaś 

14

background image

to   najprawdopodobniej   przedstawiciele   “naczelnej"   rady   Gocji   —   Związku   Wizygockiego. 
Charakterystyczne, że brak w źródle wzmianki o “sędzim" — naczelniku konfederacji gockiej, 
czyli o Atanaryku, gdyż to on właśnie sprawował ten urząd w roku 372. Skądinąd wiadomo, że 
on też był głównym promotorem prześladowań, a przynajmniej takiego mniemania była cześć 
późniejszej   tradycji

3

.   Różnicowanie   odpowiedzialności   za   prześladowania   nie   było   jednak 

zamiarem autora Męczeństwa świętego Saby, skupiającego się na okolicznościach bezpośrednio 
związanych z osobą św. Saby.

Wieś jest tolerancyjna. Wyznawanie chrześcijaństwa przez Sabę i innych współziomków 

wydaje   się   nie   przeszkadzać   pozostałym.  Wspomniany   wyżej   E.   A.   Thompson   uważa,   że 
wygnanie Saby z wioski było rezultatem odmowy wzięcia udziału przez świętego w rytualnej 
uczcie, co obrażało bogów pogańskich i wykluczało odmawiającego poza nawias wspólnoty. Nie 
wydaje się to słuszne, dlaczego bowiem już wkrótce pozwolono Sabie wrócić do wsi?  Czyżby 
pogańscy bogowie mieli krótką pamięć? Dlaczego starsi wsi byli gotowi krzywoprzysięgać na 
rzecz chrześcijan? Nie wypływa też — wbrew Thompsonowi — ze źródła wniosek, że wieś w 
końcu pozostawiła Sabę własnemu losowi bez dalszych prób pomocy. Pomijając już fakt czystej 
przemocy   dobrze   niewątpliwie  uzbrojonych   drużynników   Atharida,   definitywne   pojmanie   i 
śmierć   Saby   nastąpiły   przecież   z   dala   od   rodzinnej   wsi;   nie   wiadomo   więc,   czy   ziomkowie 
świętego   w   ogóle   mogli   znać   przebieg   tragicznych   wydarzeń.  Powstaje   nawet   pytanie,   czy 
prześladowcy  celowo   nie   wybrali   chwili,   gdy   Saba   był   poza   przyjazną   mu   wsią,  do 
ostatecznego rozprawienia się z krnąbrnym chrześcijaninem.

Nie!   W   reakcji   wieśniaków   najwyraźniej   dostrzec   można   z   jednej   strony   oznaki 

solidarności   wiejskiej   spokojnych   i   zapewne  w większości niezbyt zamożnych rolników, z 
drugiej zaś — niechęć do możnych, będących w odczuciu wsi uzbrojonymi obcymi, a ponadto 
poczucie bezsiły, niemożności otwartego przeciwstawienia się woli przywódców plemiennych. 
Stąd wynika powszechna na wsi i dla niej typowa, nie pozbawiona praktycznego sensu postawa 
kunktatorska,   postawa   zwlekania,   zyskiwania   na   czasie,   by  nie   powiedzieć   wprost: 
sabotowania niemiłych wsi zarządzeń władz, “Demokracja na poziomie gminy wiejskiej, lecz 
brak jakiejkolwiek demokracji w stosunkach między wsią a władzą centralną", “społeczeństwo, w 
którym   fanatyzm   cechował   możnych,   a   humanitaryzm   —   maluczkich"   —   oto   trafnie 
podkreślone przez  E. A. Thompsona zasadnicze rysy społeczeństwa wizygockiego, które dzięki 
Męczeństwu  świętego Saby  mogliśmy poznać nieco dokładniej niż to zazwyczaj jest możliwe w 
badaniach tej odległej epoki.

Infiltracja chrześcijaństwa do Gocji

Skąd   jednak   zaciekłość   wobec   chrześcijaństwa,   jaką   okazywały   liczące   się   czynniki 

plemienne?

Saba nie był pierwszym męczennikiem gockim.
Gdy   w   siedemdziesiątych   latach   III   wieku,   w   ślad   za   wycofującymi   się   legionami 

rzymskimi cesarza Aureliana, Goci opanowywali Dację, wkraczali do kraju pogańskiego: zarówno 
autochtoni   —  Dakowie,   jak   i   pozostała   na   miejscu,   zwłaszcza   w   południowej   części   kraju, 
ludność   dako-rzymska,   były   w   swej   masie   pogańskie.  Wśród   różnych   kultów   religijnych 
reprezentowanych  w   rzymskiej   Dacji,   w   symptomatyczny   sposób   brak   pewnych   danych 
źródłowych o kulcie chrześcijańskim.

Dopiero  IV  wiek   przyniósł   wyraźniejsze   przejawy   penetracji  chrześcijaństwa   w   Dacji, 

czego   dowodem   są   takie   przedmioty,   jak  nagrobki,   lampki   nagrobne   z   terakoty,   gemmy   z 
wyobrażeniami  chrześcijańskimi   (np.   z   motywem   Dobrego   Pasterza)   i   inskrypcjami   XP 
(Chrystus),   lecz   —   odnotujmy   spostrzeżenie   E.   A.   Thompsona   —   wszystkie   te   znaleziska 

3

Wysuwany   niekiedy   pogląd   o   identyczności   postaci   Atanaryka   i   Atharida   został,   chyba   słusznie, 

zarzucony w nowszej nauce.

15

background image

pochodzą z obszarów  intensywnego osadnictwa rzymskiego. Nie odkryto natomiast, jak dotąd, 
żadnych   podobnych   zabytków   na   obszarze   Wołoszczyzny,   Mołdawii,  Besarabii   oraz   kraju 
pomiędzy Dunajem a Cisą — dokąd Rzymianie nie zdołali dotrzeć. Oznacza to, że wpływy 
chrześcijaństwa   ograniczały   się   do   zromanizowanych   obszarów   przygranicznych,   nie 
obejmując początkowo samych Wizygotów i innych plemion barbarzyńskich.

Z  IV  wieku   pochodzą   pierwsze   wzmianki   źródeł   pisanych  o chrześcijaństwie w 

Gocji.   Święty  Atanazy   w   napisanej   w   latach  319—321 mowie O  Wcieleniu Słowa  wymienił 
Gotów  wśród tych  ludów   barbarzyńskich,  do   których   dotarły  słowa  Ewangelii,  Nie  wiadomo 
jednak, czy słowa aleksandryjskiego biskupa odnoszą się właśnie do Wizygotów-Terwingów, czy 
też może do krymskiego odłamu Gotów. Na soborze powszechnym w Nicei w roku 325 pojawił 
się jakiś Teofil, biskup z Gocji; w tym przypadku nauka  przychyla się raczej do wniosku, że 
terenem jego działalności była Gocja naddunajska, choć i ewentualności krymskiej wykluczyć 
nie   można.   Jeden   z   autorów   greckich   (Philostorgius)   stwierdził  co   prawda,   że   pierwszym 
biskupem u Wizygotów był Wulfila, ale ariański ten historyk mógł mieć na myśli pierwszeństwo w 
obrębie kościoła ariańskiego.

Charakterystyczną cechą wczesnego chrześcijaństwa w Gocji  była jego różnorodność. 

W   obrębie   diaspory   chrześcijańskiej   istniały   co   najmniej   trzy   nurty:   katolicki,   ariański   i 
audiański.   Ten   ostatni   pozostał   epizodem,   chociaż   twórca   tego   odłamu,   Syryjczyk  z 
pochodzenia, Audios, skazany przez cesarza Konstancjusza II na banicję do prowincji Scythia 
Minor,   miał   nawrócić   na   swoją   formułę   wiary   wielu   Wizygotów,   a   nawet   zakładał   jakoby 
klasztory i zgromadzenia.

W   roku   341   na   synodzie   w  Antiochii   mianowano   biskupem   dla  Wizygotów   Wulfilę; 

problem   czy   jurysdykcja   Wulfili   obejmowała   również   chrześcijan   niegockiego   pochodzenia 
mieszkających   w   Gocji   (np.   jeńców   z   obszaru   Cesarstwa   Rzymskiego),   nie   da   się   stwierdzić 
jednoznacznie. Działalność Wulfili na tym stanowisku w Gocji trwała siedem lat.

W roku 348 doszło do pierwszego prześladowania chrześcijan  w Gocji. Promotorem 

akcji miał być nie nazwany z imienia “bezbożny i świętokradczy sędzia". Czy był nim w tym 
czasie już Atanaryk, wydaje się wątpliwe. W trakcie tej fazy prześladowań  ponieśli śmierć 
męczeńską przez utopienie święci Inna, Rima i Pinna.  Zanim dopełnił się ich los, męczennicy 
zdołali ponoć nawrócić wielu barbarzyńców. Siedem lat po śmierci trzech męczenników pewien 
nie znany skądinąd biskup Godda zebrał ich doczesne szczątki, przeniósł je osobiście w pewne 
(nie nazwane) miejsce  w Gocji i tam je pochował. Czy Godda był biskupem katolickim  czy 
ariańskim, nie wiadomo na pewno; raczej katolickim, gdyż Wulfila, jak już wiemy, uchodził za 
pierwszego ariańskiego biskupa w kraju Gotów. Jeżeli jednak dla katolików w Gocji utworzono 
tak wcześnie odrębne biskupstwo, to byłaby to pośrednia wskazówka, iż liczba ich musiała już 
przed   połową  IV  wieku   być  względnie   duża.   Dalsze   losy   tego   domniemanego   jedynego 
katolickiego biskupstwa wizygockiego do okresu panowania  Leowigilda  w   Hiszpanii   (568—
586) są nam zupełnie nie znane.

Rola samego Wulfili w  procesie chrystianizacji Wizygotów  była w  dawniejszej nauce 

nadmiernie wyolbrzymiana, a miano “apostoła Gotów" należy mu się jedynie w ograniczonym 
zakresie.  W  rzeczywistości  Wulfila   większego   wpływu   na   chrystianizację   zasadniczego   zrębu 
plemienia   nie   miał.   Dotknięty   osobiście   prześladowaniami   348   roku,   opuścił   wraz   z   grupą 
współwyznawców  Gocję i udał się na terytorium Cesarstwa. Przyjęci gościnnie przez  cesarza 
Konstancjusza  II,  uchodźcy osiedlili się u podnóża gór  Haemus koło Nikopolis w prowincji 
Moesia inferior, dając początek tym Goti minores (“Goci Mniejsi"), których istnienie jeszcze 
dwa   wieki   później   poświadczy   Jordanes.  Tam   też   prawdopodobnie   rozwinął   Wulfila   swą 
wiekopomną działalność translatorską i wypracował podstawy piśmiennictwa gockiego.

Problem, czy “Goci Mniejsi" i Wulfila oddziaływali aktywnie  na swych rodaków we 

właściwej,  niepodległej  Gocji   i  jaką  rolę  mogli odegrać emigranci w procesie rozkrzewiania 
tamtejszego chrześcijaństwa, należy do trudniejszych problemów wczesnych dziejów  Gotów i 

16

background image

trudno go rozstrzygnąć. Według historyka bizantyjskiego Sokratesa Scholastyka, Wulfila podjął 
akcję misyjną wśród Gotów na północ od Dunaju wówczas, gdy naczelnik plemienny Fritigern 
—   w   podzięce   za   pomoc   udzieloną   mu   przez  cesarza Walensa w   wojnie  domowej  przeciw 
Atanarykowi   —   skłonił  się   do   wyznawanej   przez   cesarza   wiary   ariańskiej   i   poprosił  o

przysłanie   do   Gocji   misjonarzy   władających   językiem   gockim.   Tak   czy   inaczej 

przenikanie chrześcijaństwa do kraju Gotów trwało, choć — co należy stwierdzić stanowczo 
—   chrystianizacja   tego   ludu   przed   najazdem   huńskim   i   przesiedleniem   się   na   terytorium 
Cesarstwa większości plemienia pod wodzą  Fritigerna nie  przybrała   większych   rozmiarów. 
Dopiero lata siedemdziesiąte IV wieku przyniosły tutaj zasadniczą zmianę, gdy wspomniana 
wojna   domowa   pomiędzy  Atanarykiem   a   Fritigernem  skłoniła   tego   ostatniego   do   otwartego 
sojuszu z Cesarstwem i czynnego popierania chrześcijaństwa.

Atanaryk, naczelnik  (iudex)  konfederacji plemion wizygockich,  być może pochodzący z 

rodu Baltów, osobowość niewątpliwie wybitna, reprezentował tendencję konserwatywną, dążąc do 
zachowania   odrębności   politycznej   i   kulturowej   Gotów   w   stosunku   do   Rzymian.  Pokój   z 
Cesarstwem, trwający — jeżeli nie liczyć incydentów — od roku 332, przetrwał do roku 367, kiedy 
to cesarz Walens podjął trzyletnią wojnę prewencyjną na terytorium gockim. Atanaryk okazał 
się wytrawnym taktykiem; wojna toczyła  się ze zmiennym szczęściem, wreszcie w 369 roku 
Walens i Atanaryk spotkali się na pokładzie statku zakotwiczonego na środku granicznego Dunaju 
(Atanaryk podobno złożył kiedyś przysięgę, że nigdy nie postawi stopy na terytorium rzymskim). 
Na   mocy  zawartego   traktatu   rozwiązano   istniejący   dotąd   formalnie   status  federatów 
(sprzymierzeńców)   w   stosunku   do   Wizygotów.   Wkrótce  potem   przeciwko   Atanarykowi 
wystąpiła   frakcja   Fritigerna,   dążąca   w   polityce   zagranicznej   do   nawiązania   ściślejszych 
kontaktów z Rzymianami, do romanizacji i otwarta na wpływy chrześcijaństwa.

W takich warunkach doszło do drugiego prześladowania chrześcijan w Gocji w latach 369

—372. Oprócz czołowego zabytku dotyczącego tego okresu — Pasji  św. Saby,  mamy jeszcze 
kilka   innych   świadectw   źródłowych.   W   zachowanym   fragmencie   ariańskiego   kalendarza 
gockiego   znajduje   się   pod   datą   29   października  następujący   zapis   (podaję   w   tłumaczeniu 
polskim):

“Pozostaje pamięć męczenników zebranych wokół księży Wereki i Batwina. Zostali oni spaleni 

w zapełnionym ludźmi kościele w kraju Gotów".

Szczęśliwym   trafem   wiadomość   ta   znajduje   potwierdzenie   i   znaczne   rozszerzenie   w 

jednym ze źródeł greckich, które pod datą 26 marca cytuje — jak się przypuszcza w nauce — 
fragment nie zachowanej gdzie indziej Pasji, z imiennym wyliczeniem 26 męczenników, na czele 
z   prezbiterami   Bathousesem   i   Ouerkasem,  spalonych   przez   pogan   za   panowania   cesarzy 
Walentyniana,   Walensa   i   Gracjana.   Źródło   podaje   nawet   imię   przywódcy   czy   naczelnika 
gockiego,   który   podpalił   świątynię:  Winguryk.   Szczątki  pomordowanych   zostały   następnie 
zebrane   przez   “królową   (basilissa)   narodu   Gotów"   imieniem   Gaatha,   chrześcijankę   i 
katoliczkę,  Pozostawiła   ona   swoje   “królestwo"   synowi  Arimirowi,   sama   zaś  udała   się   w 
towarzystwie córki Dulcilli (imię łacińskie) oraz grupy wiernych na teren państwa rzymskiego. 
Później   powróciła   do  kraju,   a   Dulcilla   dostarczyła   relikwie   do   miasta   Cyzikus.   Jeden  z 
Gotów towarzyszących Gaacie, Wella, został po powrocie ukamienowany przez Gotów, natomiast 
Dulcilla zmarła później naturalną śmiercią.

Ofiarą prześladowania padł w tym czasie także św. Nicetas —  Got i katolik. Izydor z 

Sewilli — pisarz hiszpański z VII wieku —  opowiada, że Goci pod Adrianopolem w 378 roku 
napotkali swych rodaków, “którzy uprzednio ze względu na wiarę wypędzeni zostali z ojczyzny", i 
na   próżno   usiłowali   ich   nakłonić   do   wspólnej   walki   z   Rzymianami.  Wobec   odmowy, 
wymordowali   niektórych  z   nich,   podczas   gdy   pozostali   uciekli   w   góry   i   inne   niedostępne 
miejsca,   gdzie   nie   tylko   że   wytrwali   w   swej   katolickiej   wierze,  lecz również w wierności 
wobec Rzymian.

Mimo lakoniczności i wyrywkowego charakteru źródeł trudno nie dostrzec wyjątkowego jak 

17

background image

na owe czasy zasięgu akcji antychrześcijańskiej, zainicjowanej i energicznie prowadzonej przez 
Atanaryka. Wydarzenia te odbiły się szerokim echem w ówczesnej  literaturze chrześcijańskiej; 
wspominają o nich m. in. św. Ambroży, Augustyn  i  Hieronim, a  więc  autorzy tworzący na 
Zachodzie.

W świetle powyższych wywodów intencje Atanaryka rysują się wystarczająco wyraźnie. 

Liczba wyznawców i sympatyków chrześcijaństwa wśród Gotów w Dacji stale wzrastała. Nie 
tylko   ludzie  ubodzy   w   rodzaju   św.   Saby   zaliczali   się   do   tego   grona,   lecz   nawet   —   jak 
wskazuje   przykład   “królowej"  Gaathy   —   przedstawiciele   wyższych   i   najwyższych   sfer 
społeczeństwa   wizygockiego.  Nowa   wiara,   podobnie   jak   nieco   wcześniej   w   Cesarstwie 
Rzymskim i na przykład w kilka wieków później na Słowiańszczyźnie, znajdowała się w opozycji 
wobec istniejącego wśród Wizygotów porządku społecznego.

Porządek   ten   zaś,   niezależnie   od   chrześcijaństwa,   był   w  IV  wieku   bardzo   chwiejny: 

społeczeństwo   wizygockie   znajdowało   się   na   tym   samym   mniej   więcej   etapie   rozwoju,   co 
społeczeństwo   frankijskie   pod   koniec   V  wieku,   czy   polskie   pod   koniec  X,  to   znaczy   że 
struktury   rodowe   traciły   coraz   bardziej   na   znaczeniu   i   w   perspektywie   rysował   się   ustrój 
monarchiczny i “normalny" proces tworzenia się społeczeństwa klasowego. (Najazd Hunów, 
przejście   plemienia   na   terytorium   rzymskie,   permanentny   stan   wojny   z   Rzymianami   oraz 
dalsze   wędrówki   plemienia   do   Galii   i   Hiszpanii   zahamowały   następnie   ten   rozwój, 
doprowadzając do ponownego wzmocnienia elementu rodowego, a w dalszym etapie — do 
powstania królestwa na innych niż w Dacji zasadach — demokracji wojennej, Heerkönigtum).

Do   czynnika   wewnętrznego   dołączył   się   czynnik   zagrożenia   zewnętrznego   ze   strony 

Rzymu oraz wzrost nastrojów anty rzymskich, spowodowany przebiegiem wojny w latach 369—
372. Na  chrześcijan w Gocji, obojętnie jakiej orientacji, kręgi rządzące poczęły spoglądać nie 
tylko   jako   na   czynnik   “aspołeczny",   wyłamujący   się   jak   gdyby   ze   wspólnoty   plemiennej   i 
kultowej,   lecz   także  jako   na   ekspozyturę   rzymską.   Aczkolwiek   z   pewnością   nie   wszyscy 
chrześcijanie w Gocji eo ipso byli agentami czy nawet zwolennikami władzy Rzymu (w końcu 
w   niewiele   lat   później   nawrócenie   się   większości   plemienia   na   wiarę   chrześcijańską   nie 
uczyniło z Gotów automatycznie przyjaciół Rzymu), to jednak w stosunku do sporej ich części 
posądzenia o prorzymskie sympatie na pewno nie były przesadzone.

Niewykluczone wreszcie, że oligarchia arystokratyczna, której eksponentem był Atanaryk, 

pragnęła   sztucznie   (nieświadomie   nawiązując   do   jakże   dobrze   gdzie   indziej   i   kiedy   indziej 
wypróbowanych   wzorów   postępowania   politycznego)   zepchnąć   odium   niepowodzeń   na   karb 
wyobcowanych   ze   społeczeństwa   chrześcijan.  Niechęć,   a   nawet   nienawiść   do   Rzymian   i 
rzymskiego cesarza jako motyw prześladowań w Gocji za Atanaryka wymieniają również pisarze 
współcześni   i   nieco   późniejsi.   Saba   i   inni   męczennicy   goccy  zostali   “kozłami   ofiarnymi"; 
“megistanowie,   prześladując   chrześcijan,   karali   innych   za   stworzenie   sytuacji,   jaką   oni   sami 
niechcący stworzyli" (E. A. Thompson).

 WIZYGOCI W HISZPANII

Od Tuluzy do Toledo

Spośród państw tzw. sukcesyjnych wobec Cesarstwa Rzymskiego, to znaczy założonych 

przez ludy barbarzyńskie (germańskie) na obszarach wchodzących aktualnie bądź w niedalekiej 
przeszłości w skład Cesarstwa, szczególna rola przypadła państwu Wizygotów. Po osiedleniu się 
tego  germańskiego  plemienia  w  roku  418  na   terytorium  Akwitanii   zakończył   się   trwający 
kilkanaście   lat,  a   zapoczątkowany   za   panowania   ich   władcy   Alaryka   I   (395—410),  okres 
wędrówek i poszukiwań; rozpoczęły się natomiast dzieje pierwszego, tak zwanego tuluzańskiego 
państwa   wizygockiego.  Główne   posiadłości   Wizygotów   rozciągały   się   w   tym   okresie   na 
terytorium południowo-zachodniej Galii, lecz sięgały już także  poza Pireneje, do dzisiejszej 

18

background image

Hiszpanii.  W roku  507 Wizygoci  ponieśli  jednak druzgocącą  klęskę  z  rąk Franków,  których 
monarcha   Chlodwig   okazał   się   bardziej   zręcznym   i   szczęśliwym   kontrkandydatem   do 
panowania   nad   Galią,   Interwencja   władcy   Italii,   króla   ostrogockiego   Teodoryka   Wielkiego, 
uchroniła   co   prawda   jego   wizygockich   pobratymców   przed   całkowitym   pogromem,   ale 
Wizygoci musieli zrezygnować na rzecz Franków z większości swych posiadłości galijskich, 
zatrzymując jedynie południowo-zachodni skrawek Galu, tak zwaną Septymanię.

O ile od początku VI wieku, dopóki zasadnicza część państwa wizygockiego znajdowała się 

na   terenie   Galii,   a   stolica   kraju   w   Tuluzie,   głównym   przeciwnikiem   Wizygotów   byli,   jak 
wspomniałem, Frankowie, to w ciągu tegoż wieku sytuacja zaczęła się zmieniać. Oddzielone (nie 
licząc   wizygockiej   Septymanii)   od   siebie   Pirenejami   oba   państwa   (frankijskie   i   wizygockie) 
pozostawały w pewnej izolacji względem siebie. Zresztą państwo Franków niebawem po śmierci 
Chlodwiga weszło w okres rozbicia dzielnicowego i na pewien czas straciło sporo z zaborczego 
impetu.

Bardziej od Franków niebezpieczni dla Wizygotów stawali się natomiast Bizantyjczycy. 

Cesarz Justynian I Wielki usiłował mianowicie przywrócić Cesarstwu Rzymskiemu utracone w V 
wieku   prowincje   zachodnie   i   w   dużym   stopniu   udało   mu   się   ten   rewindykacyjny   program 
zrealizować.  Wystarczy wspomnieć, że zarówno państwo Wandalów w Afryce północnej, jak 
również tak silne  za Teodoryka państwo Ostrogotów w Italii zostały podbite i przyłączone do 
Cesarstwa (pierwsze łatwo, drugie po wielu latach uporczywych i wyniszczających Italię wojen). 
W roku 552, wykorzystując wewnętrzne walki wśród Wizygotów (jedna ze zwalczających się 
frakcji wezwała Bizantyjczyków na pomoc), wojska bizantyjskie opanowały południową część 
Półwyspu   Pirenejskiego  i od tej chwili królowie wizygoccy musieli liczyć się ze stałym za­
grożeniem od strony południa. Dopiero około 625 roku udało się Wizygotom ostatecznie wyprzeć 
garnizony   bizantyjskie   z   półwyspu.  Ponieważ   —   jak   zobaczymy   —   już   znacznie   wcześniej 
Wizygoci podbili i przyłączyli do swego państwa Swebów, w tym momencie cały półwysep znalazł 
się pod panowaniem królów wizygockich.

Główny problem państwowy

Podobnie   jak   w   innych   państwach   “sukcesyjnych",   głównym  problemem   państwa 

wizygockiego było ułożenie wzajemnych stosunków pomiędzy miejscową ludnością rzymską a 
przybyszami  germańskimi.   Gdy   Wizygoci,   po   tylu   latach   wędrówek   i   wojen,  na   mocy 
traktatu zawartego z Cesarstwem Rzymskim otrzymywali na początku V wieku wspomnianą 
część   Galii,   mogło   ich  być   —   wraz   z   rodzinami   —   prawdopodobnie   około   70—80   000. 
Ludności galo-rzymskiej było wielokrotnie więcej; nawet przy przyjęciu szacunku najbardziej 
optymistycznego dla Wizygotów, tych ostatnich nie mogło być więcej w państwie przez nich 
założonym i kontrolowanym niż kilka procent. To samo dotyczy Hiszpanii.

Wizygoci (podobnie jak Ostrogoci w Italii, a przeciwnie jak Wandalowie w Afryce) jako 

— formalnie — sprzymierzeńcy (federaci) Cesarstwa, osiedlili się w Galii opierając się na 
rzymskim   systemie   kwaterunkowym   (hospitalitas).  Ustawa   cesarska   jeszcze   z   roku   398 
stanowiła,   że   jedną   trzecią   domostw   ludności   cywilnej należy oddać na potrzeby wojska. 
Teraz ustawa ta została  zmodyfikowana w   tym  istotnym  punkcie,  że  Wizygoci otrzymywali 
także określoną część gruntów z inwentarzem. Podczas jednak gdy Ostrogoci Teodoryka pod 
koniec  V  wieku   zadowolili   się  w   Italii   trzecią   częścią   domostw   i   gruntów,   to   Wizygoci 
zażądali od dotychczasowych właścicieli-latyfundystów galo-rzymskich udziału w wysokości aż 
dwóch trzecich. Trudno było oczywiście oczekiwać, że poszkodowani z entuzjazmem przyjmą tak 
poważne  straty; wydaje się jednaj że ta swoista ,,reforma rolna" w rzeczywistości wyrządziła 
właścicielom znacznie mniejsze szkody niż by to wynikało z prostego rachunku.

Utworzone przez Wizygotów państwo było państwem dualistycznym, w którym znikoma 

mniejszość etniczna, pozostająca w dodatku  początkowo  na  znacznie niższym  etapie  rozwoju 
społecznego, sprawowała władzę i politycznie zdominowała ogromną większość społeczeństwa 

19

background image

zamieszkującego granice państwa. Różnie można było układać wzajemne stosunki obydwu grup 
etnicznych.  Wandalowie,   którzy   zajęli  Afrykę   bez   jakiejkolwiek   sankcji   cesarskiej   a   prawem 
zwykłego podboju, nader bezceremonialnie traktowali tamtejszą ludność rzymską. Ostrogoci w 
Italii   ściśle   przestrzegali   prowadzonej   przez   Teodoryka   Wielkiego   zasady   swobodnego,   lecz 
nieantagonistycznego   i   autonomicznego   rozwoju   obydwu   grup   etnicznych,   obawiając   się 
najwidoczniej   zbyt   szybkiej   asymilacji   nielicznych   wojowników   germańskich   w   masie   Italo-
Rzymian i zatracenia tym samym wszelkich cech ich narodowej odrębności. Wizygoci wreszcie 
poszli inną jeszcze drogą: usuwania różnic pomiędzy Gotami i Rzymianami w celu osiągnięcia 
konsolidacji   i   jednolitości   narodowo-etnicznej   w   skali   całego   państwa.  Proces   ten,   niemal 
doprowadzony do końca w momencie rozgromienia państwa wizygockiego przez Arabów w 711 
roku, był procesem niełatwym i długotrwałym.

Wielkiej wagi przeszkodą w tym procesie były różnice religijne. Ludność galo-rzymska i 

hiszpano-rzymska wyznawała w swej masie religię katolicką, uznając duchowy prymat Stolicy 
Apostolskiej,   a   w   zakresie   doktrynalnym   uchwały   wielkich   soborów   powszechnych   w   Nicei, 
Chalcedonie   i  Efezie.   Tymczasem   Wizygoci,  podobnie   jak   i   inne   plemiona   tzw. 
wschodniogermańskie   (np.  Ostrogoci,   Wandalowie,   Burgundowie),   a   także   później 
Longobardowie,   wyznawali   ariańską   odmianę   chrześcijaństwa.   Oba   wymienione   odłamy 
chrześcijaństwa znajdowały się w najostrzejszym antagonizmie. Łatwo więc zrozumieć, że obok 
innych   motywów   niechęci   Rzymian   do   Gotów   motyw   niechęci   do   “heretyków"   —arian  był 
bardzo wyraźny i utrudniał proces społecznej integracji.

Do tego dochodził wzgląd zewnętrzno-polityczny. Zarówno Frankowie, jak i Bizantyjczycy 

(a więc dwaj najgroźniejsi polityczni wrogowie państwa wizygockiego), jak wreszcie także od 
połowy VI wieku Swebowie (z którymi Wizygoci niejednokrotnie musieli krzyżować oręż) byli 
katolikami, co oznaczało, że w przypadku konfliktu zbrojnego istniało zawsze niebezpieczeństwo 
wybuchu   poczucia   solidarności   z   katolickim   przeciwnikiem   ze   strony   katolickiej   ludności 
pochodzenia rzymskiego.

Leowigild

Pierwsze   dziesięciolecia   hiszpańskiego   (od   późniejszej   stolicy  zwanego   również 

toledańskim) państwa wizygockiego, były okresem bardzo burzliwym. Rzadko któremu władcy 
udawało się umrzeć naturalną śmiercią, najczęściej padali ofiarą skrytobójstwa lub otwartego 
mordu   politycznego,   z   czego   nawet   wręcz   wyśmiewano   się   u   Franków.   Bizantyjczycy   zajęli 
południowe wybrzeże  półwyspu i nie dawali się stamtąd wyprzeć. Swebowie przeżywali okres 
wzmożonej   aktywności   politycznej   i   byli   groźnym   przeciwnikiem,   podobnie   trudni   do 
poskromienia Baskowie  w  niedostępnych górskich  rejonach  na  północy.  Także w głębi kraju 
wystąpiły silne tendencje separatystyczne. Poszczególne prowincje dążyły do uniezależnienia 
się   od   władzy   królów   wizygockich.   Zachowane  do   dnia   dzisiejszego   monety   świadczą   o 
poważnym  kryzysie  gospodarczym   państwa.  W  takim   właśnie   trudnym   momencie   obejmował 
władzę u Wizygotów Leowigild, któremu starszy brat Liuwa I, wybrany królem w roku 567, już 
w roku następnym powierzył współrządy w państwie, a który po śmierci Liuwy (571/572) objął 
jedynowładcze  rządy  w   całym   królestwie.   Leowigild  panował prawie 20 lat (do roku 586), 
wyprowadził państwo z długotrwałego kryzysu, umocnił je, poszerzył i w poważnym stopniu 
określił jego przyszły kształt.

Nie   będziemy   tu   szczegółowo   przedstawiali   uporczywych   wojen  Leowigilda   przeciw 

wrogom zewnętrznym i wewnętrznym królestwa. Rozpoczął je od Bizantyjczyków, którym m. in. 
odebrał   ważną   Kordową.  Zdławił   opozycję   kilku   rebelianckich   prowincji  w   różnych 
częściach   półwyspu.   Pokonał   i   włączył   do   swego   królestwa   państwo   dokuczliwych   Swebów, 
pokonał także i na pewien czas wziął w karby niepokornych Basków.

Równie   zdecydowaną   politykę   prowadzał   Leowigild   wewnątrz  swego   państwa.   W 

pierwszym okresie rządów energicznie wystąpił  przeciw arystokracji wizygockiej. "Stał się on 

20

background image

nawet   dla   swego   własnego   narodu   zgubny"   —   zanotuje   niechętną  Leowigildowi   katolicką 
tradycję  kronikarz  Izydor z  Sewilli  — “ponieważ  najszlachetniejszych  i najmożniejszych albo 
kazał wytracić, albo pozbawił majątku, nienawidził ich i skazywał na wygnanie". Obcy sprawom 
wizygockim, ale dość dobrze na ogół o nich poinformowany kronikarz frankijski Grzegorz z 
Tours w ten sposób lapidarnie, choć z oczywistą przesadą, scharakteryzował dążenia Leowigilda: 
“Wytracił   wszystkich   tych,   którzy   przyzwyczaili   się   usuwać   królów   i   nie   pozostawił   u   nich 
żadnego męskiego potomka".

Nie   mniej   ważną   rolę   w   planach   Leowigilda   odgrywał   cały   zespół   posunięć   o 

charakterze   —   powiedzielibyśmy   —   ceremonialnym   i   propagandowym.  “Był   on   także 
pierwszym [znowu Izydor  z Sewilli! — J.S.], który zasiadł na tronie ubrany w królewskie 
szaty,   ponieważ   aż   do   tego   czasu   Goci   mieli   takie   same   szaty  i   zajmowali  takie   same 
miejsca jak ich królowie". Oba nowo wprowadzone   insygnia   władzy:   tron   i   ornat   królewski 
przejął Leowigild z cesarskich wzorców bizantyjskich. Syn jego i następca Rekkared koronował 
się koroną królewską; prawdopodobnie i ten szczegół wprowadzony już został przez jego ojca. 
Dalszym dowodem na celowo przez Leowigilda kształtowaną aurę “cesarskości" jego władzy jest 
budowa założonego w roku 578 miasta, nazwanego imieniem królewicza  Reccopolis, którą to 
nazwą,   jak   i   samym  miastotwórczym   zamysłem,   król   akcentował   swe   równe   cesarskim 
uprawnienia. Położone w centrum państwa, w obecnej prowincji Guadalajara, miasto pomyślane 
było być może na przyszłą stolicę  królestwa.  Jako pierwszy z władców wizygockich począł 
też Leowigild bić złote monety ze swoim własnym wizerunkiem.

Nie   zaniedbał   również   Leowigild   działalności   prawodawczej,  przeprowadzając   nową 

kodyfikację prawa państwowego.  Kodeks  poprawiony  Leowigilda nie zachował się co prawda 
osobno do naszych czasów, lecz mamy o nim pewne pojęcie dzięki późniejszemu kodeksowi 
króla Recceswinta z roku 654, w którym prawa wywodzące się z kodeksu Leowigilda oznaczane 
są jako antiqua (“dawne ustawy"). Jednym z ważniejszych postanowień kodeksu było uchylenie 
zakazu małżeństw mieszanych między Rzymianami i  Gotami, zakazu, który — jak wyraźnie 
stwierdził sam prawodawca — i tak w praktyce był często naruszany. Istnieje przypuszczenie, że 
Leowigild zrównał całkowicie Gotów i Rzymian pod względem postępowania sądowego.

Bunt Hermenegilda

Starszy   syn   Leowigilda   Hermenegild,   powołany   przez   ojca   do  współrządów   wraz   ze 

swym młodszym bratem Rekkaredem, ożenił się w 578 lub na początku 579 roku z młodziutką 
księżniczką frankijską Ingundą. Stanowiło to dalszy krok w pojednawczej od pewnego czasu 
polityce   władców   wizygockich   w   stosunku   do  osłabionego   walkami   wewnętrznymi   państwa 
Franków. Ponieważ Ingundą, jako gorliwa katoliczka, prześladowana była na dworze królewskim 
przez   królową-matkę   Galswintę,   Leowigild   powierzył  synowi   zarząd   części   swego   państwa, 
obejmującej zapewne Baeticę z Sewillą, pragnąc oddalić młodą parę od dworu.

Tymczasem Hermenegild, bądź to z własnego popędu, bądź przekonany przez żonę podjął 

decyzję przejścia na katolicyzm. Czy już w tym momencie, porzucając wiarę “państwową", 
traktował  ten   krok   jako   wyzwanie   rzucone   ojcu   i   zapowiedź   buntu,   inaczej  mówiąc:   czy   u 
podłoża konfliktu wyznaniowego legły ambicje polityczne królewicza, stojących za nim frakcji 
feudalnych czy może  sąsiednich państw zainteresowanych osłabieniem państwa wizygockiego? 
Brak na to bezpośrednich dowodów w źródłach, wydaje się jednak, że można dostrzec w całej 
sprawie   cień   dyplomacji  bizantyjskiej.   Kronikarze   najbliżej   znajdujący   się   wobec 
opisywanych   tu   wydarzeń,   a   więc   sami   Hiszpanie,   ani   słowem   nie   wspominają   o   konwersji 
Hermenegilda!

Bodaj   najbliższą   rzeczywistości   wersję   wydarzeń   przekazał   nam  w   tym   przypadku 

Grzegorz z Tours. Hermenegild “długo opierał się namowom Ingundy, w końcu wszakże dał się 
przekonać, przeszedł na katolicyzm". Gdy Leowigild się o tym dowiedział, rozpoczął rozmyślać, 
jak   by   go   doprowadzić   do   zguby.  Ten   jednak,   gdy  zorientował   się   w   ojcowskich   zamiarach, 

21

background image

przeszedł na stronę cesarza i połączył się z jego namiestnikiem, który podówczas wojował  w 
Hiszpanii.  Wtedy   Leowigild   przysłał   do   syna   posłów   i   rzekł  do niego: “Przyjdź do mnie, 
musimy porozmawiać". Ów wszakże odpowiedział: “Stanowczo nie przybędę, ponieważ jesteś mi 
wrogiem z tego powodu, że wyznaję wiarę katolicką". Wynika z tego, że to sam Hermenegild 
nadał sprawom ostrze polityczne, zawierając przeciw ojcu sojusz z Bizantyjczykami.

Na   uwagę   zasługuje   zdystansowanie   się   “oficjalnej"   historiografii   wizygockiej 

reprezentowanej przez kroniki Jana z Biclarum i Izydora z Sewilli, od Hermenegilda, choć 
mogłoby się wydawać, że jego wystąpienie byłoby świetnym przykładem cnót katolickich, a 
nawet   przy   dobrej   woli   dawałoby   się   zakwalifikować   (jak   to   uczynili   papież   Grzegorz   i 
Grzegorz   z   Tours)   w   kategoriach   męczeństwa.  Tymczasem   obaj   wymienieni   kronikarze 
hiszpańscy   (katolicy!)   traktują   wystąpienie   Hermenegilda   jako   zwykłą awanturę polityczną. 
Wstrzemięźliwość autorów hiszpańskich tłumaczymy w ten sposób, że kronikarze ci, pisząc w 
zupełnie   innych   okolicznościach   politycznych,,to   znaczy   już   po   przejściu   całego   ludu 
wizygockiego   na   katolicyzm   (zob.   niżej),   w   imię   umocnienia   autorytetu   dynastii 
przewartościowali   wydarzenia   z   lat   579—584,   zdejmując   z   postaci  Leowigilda  odium 
prześladowcy katolików.

Dopiero   w   roku   581   lub   582   Leowigild   rozpoczął   działania   zbrojne   przeciw   synowi. 

Buntownicy tracili miasta jedno po drugim; w roku 584 po dłuższym oblężeniu padła główna 
ich centrala — Sewilla. Hermenegild uszedł do Kordowy (która musiała przedtem ponownie 
zostać   zajęta   przez   Bizantyjczyków),   Leowigild   drogą   przekupstwa   nakłonił   prefekta 
cesarskiego do opuszczenia miasta, Hermenegild szukał azylu w jednym z kościołów. Nakłoniony 
przez   Rekkareda   do   zdania   się   na   łaskę   ojca,   został   najpierw   zesłany   na   wygnanie,   a   w 
Tarragonie   spotkała   go   śmierć,   prawdopodobnie   nie   bez   wiedzy,   a   może   i   z   rozkazu   ojca. 
Ingunda z synkiem pozostała w rękach Bizantyjczyków.

Synod ariański Leowigilda

Wydarzenia   z   lat   579—584   dały   wiele   do   myślenia   Leowigildowi.  Okazało   się,   że 

istniejący dotąd od początku państwowości wizygockiej model społeczeństwa dualistycznego, w 
którym w miarę upływu czasu odmienność religii stanowiła bodaj najważniejszą cechę odrębności, 
nie gwarantował stabilności państwu.  Po  wybuchu buntu podniesionego przez rodzonego syna 
dokonała   się   radykalna   zmiana   w   zakresie   tolerancyjnej   dotąd   —   religijnej   czy  kościelnej 
polityki monarchy. Około roku 584/585 — donosi Grzegorz z Tours — “wielkie prześladowanie 
dotknęło   chrześcijan  [tzn.   katolików   —   J.   S.]   w   Hiszpanii.   Wielu   zostało   skazanych   na 
wygnanie,   pozbawionych   majątku,   osłabionych   głodem,   wtrąconych   do   więzienia,   było 
biczowanych i przeróżnymi mękami pozbawionych życia".

Cóż się właściwie stało? Czy zmiana wyznania przez Hermenegilda i wybuch buntu, do 

którego zapewne przyłączyło się wielu katolików królestwa, rozpętały ślepą akcję represyjną ze 
strony państwa? Oddajmy głos źródłom hiszpańskim.

Izydor   z  Sewilli   powiada:   “Leowigild,  opanowany   fanatyzmem  ariańskiego   zabobonu, 

zarządził   przeciw   katolikom   prześladowania   i   skazał   bardzo   wielu   biskupów   na   wygnanie. 
Zniósł dochody i prawa kościołów. Przez zastraszenie doprowadził wielu do przyjęcia ariańskiej 
zarazy,   zresztą   większość   udało   mu   się   oszukać   bez   uciekania   się   do   prześladowań,   drogą 
przekupstwa   przy   pomocy  pieniędzy   i   majątków.   Ośmielał   się   nawet,   pomijając   już   inne 
splamienia poprzez swoją herezję, ponownie chrzcić katolików i to nie tylko takich z ludu, lecz 
nawet duchownego stanu...".

Jan   z   Biclarum,   którego   antykatolickie   posunięcia   Leowigilda  dotknęły   osobiście, 

dostarczył nam dalszych danych. W roku 530 — czytamy w lakonicznej relacji tego kronikarza, 
król zwołał do Toledo synod ariańskich biskupów swego państwa. Był to, o ile wiemy, jedyny 
synod   ariański   w   państwie   wizygockim.   Na   porządku  obrad   synodu   głównym,   jeśli   nie 
jedynym,   punktem   było   “przeciągnięcie   Rzymian   do   herezji   ariańskiej"   —   jak   to 

22

background image

sformułowali  w  kilka lat  później,  na  innym,  katolickim  synodzie  w  tymże Toledo,   biskupi 
hiszpańscy.   Obmyślono   i   próbowano   wprowadzić  w życie cały szereg innowacji, mających 
sprzyjać   pozyskiwaniu   katolików.  Jan   z  Biclarum   cytuje,   zdaje   się,  fragment   nie   zachowanej 
uchwały ariańskiego synodu:

“Ci, którzy przechodzą z religii rzymskiej do naszej katolickiej wiary [arianie uważali się, 

rzecz jasna, za katolików — J.S.], nie  powinni być [ponownie — J.S.] chrzczeni; raczej winni 
zostać oczyszczeni przez położenie ręki oraz zobowiązanie się do komunii, [po czym — J.S.] 
winni ofiarować chwałę Bogu przez Syna w Duchu Świętym".

Uznanie ważności katolickiego chrztu stanowiło daleko idącą  koncesję ze strony arian, 

mającą pomóc wahającym się katolikom w przełamaniu zrozumiałej bariery psychologicznej 
przed podjęciem decyzji zmiany wyznania. Nie był to zresztą jedyny przejaw dostosowywania się 
doktryny   i   obrzędowości   ariańskiej   do   gustów   i   upodobań   szerokich   warstw   ludności 
katolickiej. Dotąd arianizmowi obcy był kult świętych i ich relikwii, obecnie nagle zaczęli oni 
niejako   współzawodniczyć   z   katolikami   w   tym   zakresie.   Poseł   króla   Franków   po   powrocie   z 
Hiszpanii donosił, jaką to wyrafinowaną metodę wynalazł król Gotów, by zachwiać katolików w 
wierności i wytrwałości religijnej, a to poprzez demonstracyjne modły  odbywane jakoby przy 
grobach męczenników i w kościołach katolickich. Leowigild miał wtedy oświadczyć, iż doszedł do 
wniosku,  że   Chrystus   jest   istotnie   równy   co   do   istoty   Bogu   Ojcu   (dotąd  arianie   uznawali 
jedynie   podobieństwo,   ale   nie   równość   Chrystusa  i   Boga   Ojca),   jedynie   o   boskości   Ducha 
Świętego nadal nie jest  przekonany, gdyż w Piśmie  Świętym  brak na to dowodów. Informacja 
Grzegorza z Tours znakomicie oddaje ewolucję polityki religijnej Leowigilda, nie stroniącej jak 
widać nawet od modyfikowania samych podstaw doktryny ariańskiej.

Rekkared i III synod toledański

Rozumiemy motywy kierujące Leowigildem. Coraz trudniej było rządzić przy choćby 

tylko biernym oporze znakomitej większości poddanych — innowierców, zwłaszcza że ciągle 
trzeba było  się liczyć z niebezpieczeństwem zewnętrznym: bizantyjskim i frankijskim.   Próba 
unifikacji   Leowigilda   polegała   zatem   na   osiągnięciu   jedności   polityczno-religijnej   przez 
narzucenie katolikom religii ariańskiej — tradycyjnej religii Wizygotów. Próba co prawda nie 
powiodła   się,   ale   zasadniczy   zamysł   polityczny   Leowigilda  przejął   po   nim   jego   następca 
Rekkared.

Rekkared (586—601) już w pierwszym roku swych rządów przeszedł na wiarę katolicką. 

Dwa   następne   lata,   o   których   niemal  głucho   w   źródłach,   musiała   wypełnić   gorączkowa 
działalność anty-ariańska.  Kościoły   ariańskie  i   należące   do  nich  majątki  przekazane zostały 
katolikom.  Palono  książki   ariańskie   —   ani   jedna   nie  zachowała  się w  Hiszpanii! Zabroniono 
arianom zajmować stanowiska w służbie państwowej.

Na   początku   maja   589   roku   w   stołecznym   Toledo   zebrał   się   trzeci   z   kolei   synod 

biskupów.   Było   to   wydarzenie   szczególnej   wagi  w   dziejach   wizygockiej   Hiszpanii.   Król 
zasiadł na honorowym  miejscu wśród uczestników synodu i publicznie ogłosił dokonane  przez 
siebie uprzednio przejście na wiarę katolicką. Na wezwanie jednego z katolików — ojców synodu, 
obecni   tam   przedstawiciele   duchowieństwa   do   niedawna   ariańskiego   oraz   możnych   gockich 
publicznie poszli w ślad za królem, dokonując obowiązującego wyklęcia herezji ariańskiej.

Uchwały   synodu   podpisało   72   biskupów   bądź   osobiście,   bądź  przez   pełnomocników. 

Ośmiu   z   nich   było   dotychczas   biskupami  ariańskimi   —   po   czterech   spośród   Wizygotów   i 
Swebów.   Nie   ulega   wątpliwości,   że   tylko   część   biskupów   ariańskich   zaakceptowała  nacisk 
królewski   i   uchwały   podjęte   w   Toledo.   Nic   jednak   nie   było  w   stanie   zahamować   procesu 
katolicyzacji   społeczeństwa   wizygockiego,   a   imiona   i   dzieje   oponentów   starannie   zostały 
wymazane z kart historii przez katolicką “cenzurę". W każdym razie w roku 589 zaistniała w 
Hiszpanii   sytuacja   unikalna   w   dziejach   Kościoła;   mianowicie   w   niektórych   diecezjach 
funkcjonowało   odtąd   przez  pewien   czas   dwóch   biskupów,   jako   że   do   dawnego   katolickiego 

23

background image

dochodził teraz konwertyta — dotąd miejscowy biskup ariański  (w Walencji było nawet aż 
trzech biskupów).

Synod zakończył się dziękczynieniem dla króla. W całych  aktach synodu nie ma — 

rzecz  charakterystyczna —  ani  jednej  wzmianki  o  Hermenegildzie.  choć  jego  wystąpienie  w 
jakiś sposobna pewno przyspieszyło zwycięstwo religii katolickiej. Racja stanu przeważyła nad 
solidarnością wiary.

Po Rekkaredzie nic już w źródłach nie słychać o arianach w Hiszpanii; akcja katolicyzacji 

społeczeństwa została przeprowadzona niezwykle sprawnie i szybko. Równie szybko postępowało 
też   odtąd   ostateczne   ujednolicenie   społeczeństw   rzymskiego   i   wizygockiego   w   jedno   — 
hiszpańskie,   choć   na   ogół   nadal   z   przyzwyczajenia   nazywające   się   gockim.   Już   tylko   Żydzi 
pozostali   poza   obrębem   integracji   —   przeciw   Żydom   też   zwróci   się   ostrze   ustawodawstwa 
państwowego, które coraz wyraźniej król dzielić będzie z synodami kościelnymi. Antyżydowskie 
ustawodawstwo w państwie  późnowizygockim, znacznie bardziej bezwzględne, konsekwentne i 
zacięte niż w innych ówczesnych państwach Europy, legnie  czarną chmurą na dziejach tego 
państwa   i   ułatwi   na   początku  VIII   wieku  Arabom   —   których   Żydzi   hiszpańscy   witali   jak 
wyzwolicieli — ich błyskawiczny podbój Półwyspu Pirenejskiego.

 “NA KRAŃCACH ŚWIATA”. HISZPAŃSKIE PAŃSTWO 

SWEBÓW

In extremitate mundi et in ultimis hulus provinciae regionibus... (Na krańcach świata i w 

najdalszych regionach tej prowincji) — tymi słowami trafnie określili biskupi zgromadzeni w 
roku   561  na   synodzie   w   metropolitalnej   Bradze   (starożytna   Bracara  Augusta)   peryferyjne 
położenie swego państwa.

Nie   istniało   ono   zbyt   długo.  W  roku   409   germańscy   Swebowie  wraz   z   dwoma   innymi 

plemionami:   germańskimi  Wandalami  i irańskojęzycznymi Alanami wdarli się z Galii na 
obszar Półwyspu Pirenejskiego. W walkach z administracją rzymską i w  ostrej rywalizacji z 
innymi   plemionami   barbarzyńskimi   udało   się  Swebom   zawładnąć   najdalszą,   północno-
zachodnią częścią półwyspu. W latach 585—586 państwo ich zostało podbite i wchłonięte przez 
silniejszego   sąsiada   —   toledańskie   państwo   Wizygotów,  dzieląc   odtąd   przez   ponad   jedno 
stulecie losy tego ostatniego. O państwie założonym przez Swebów w Hiszpanii historyk fran­
cuski  L. Musset  wyraził  się  lekceważąco:  “Nic  godnego uwagi  nie  zmieniłoby się  w  historii, 
gdyby Swebowie w Hiszpanii nigdy nie  istnieli".   Prawdą   jest,   ze   “państwo   swebskie   jest 
[...]   jednym  z   najmniej   znanych   i   najmniej   znacznych   [państw   —   J.S,]   założonych   przez 
inwazje ludów germańskich" i że dwukrotnie jedynie  — około połowy  V wieku i w drugiej 
połowie wieku VI — dane było Swebom hiszpańskim odegrać liczącą się rolę polityczną w
skali   całego   Półwyspu   Pirenejskiego.   Wydaje   się   jednak,   że   dzieje
tego   plemienia   i   założonego   przez   nich   państwa   stanowią   —   zwłaszcza   z   historyczno-
porównawczego punktu  widzenia — obiekt godny bliższej uwagi.

Zanim   jednak   spróbujemy   nieco   bliżej   przyjrzeć   się   Swebom  w   Hiszpanii, 

rozpatrzymy pokrótce dawniejsze — jakże barwne! ich dzieje. Nie jest bowiem do dziś jasne, 
skąd przybyli Swebowie do Hiszpanii i jakiego plemienia byli odłamem.

Kim byli Swebowie?

W ostatni dzień roku 406, korzystając zapewne z odkomenderowania części garnizonów 

rzymskich nad Renem do walki z najazdem  Radagaisa  na  Italię, poważne  siły barbarzyńskie 
przekroczyły limes reński i wdarły się do Galii. Źródła wymieniają w związku z tym Wandalów 
i Alanów, ale wkrótce musiały się do nich przyłączyć także inne ludy, wśród nich — jakiś 
odłam Swebów. Pisarz hiszpano-rzymski Hydatius, autor kroniki świata obejmującej lata 379—
468, stwierdza, że po niecałych trzech łatach walk i plądrowania w Galii Wandalowie, Alanowie i 

24

background image

Swebowie przeprawili się — jesienią 409 roku — przez słabo strzeżone przełęcze pirenejskie do 
Hiszpanii.

Hiszpania   należała   do   tych   prowincji   rzymskich,   które   do   tego   czasu   stosunkowo 

najmniej   doświadczyły   skutków   wędrówek   ludów   i  gdzie  ponad  jedno  całe  stulecie  panował 
pokój.   Tym   cenniejszym   więc   łupem   była   dla   barbarzyńców   spokojna   i   bogata  prowincja! 
Wykorzystując   walki   wewnętrzne   w   Cesarstwie,   najeźdźcy   —   nie   zaniedbując   zwykłych 
łupiestw — rozprzestrzenili się po większej części półwyspu, pozostawiając w ręku Rzymian 
jedynie prowincję Tarraconensis. Kilkuletnie wojny doprowadziły ponoć do takiej klęski głodu, 
że w bogatej dotąd Hiszpanii doszło do wypadków ludożerstwa. Jedynie niektóre grody i miasta 
zdołały oprzeć się napastnikom, gdyż ci nie znali jeszcze sztuki oblężniczej.

W końcu zmęczyli się walkami i napadnięci, i napastnicy. W roku 411 doszło do ugody z 

Rzymianami.   Cesarz   Honoriusz   musiał  przyznać   barbarzyńcom   prawo   posiadania   —   według 
statusu   sprzymierzeńców   (federatów)   —   ziem   faktycznie   przez   nich   zajętych,   w   zamian   za 
teoretyczny   obowiązek   obrony   Hiszpanii   przeciwko   ewentualnym   dalszym   agresorom. 
Barbarzyńcy  podobno  w sposób losowy podzielili się półwyspem: Wanctalowie-Hasdingowie i 
Swebowie otrzymali Galicje (Gallaecia), przy czym Swebom przypadła przylegająca do Oceanu 
Atlantyckiego   zachodnia   część  tej   prowincji;   Wandalowie-Silingowie   opanowali   Baeticę   a 
Alanom (widocznie liczebnie i militarnie przeważającym w konfederacji) przypadły Luzytania 
i  Carthaginensis.  Na   ogół   uważa   się,   że   Swebowie,   pojawiający   się   najpierw   w   Galii, a 
następnie   w   Hiszpanii   w   towarzystwie  Wandalów   i  Alanów,  byli   odłamem   znanych   skądinąd 
naddunajskich Kwadów. Kwadowie stanowili odłam ludów  swebskich.  Zakres tego pojęcia jest 
skomplikowany  z  racji  mało  precyzyjnych  i  niewolnych  od  wewnętrznych  sprzeczności  relacji 
źródłowych, przede wszystkim zaś ze względu na zmienny, dynamiczny charakter rzeczywistości 
etniczno-politycznej,   którą   w   różnych   okresach   usiłowano   wtłoczyć   w   zakres   pojęcia 
“Swebowie".

Kłopoty z tymi Swebami! Kim oni byli naprawdę? Jeden z uczonych (F. Frahm) trafnie 

zauważył, że “od Morza Północnego i Ejdory  po Czechy i Morawy, od Alzacji po północne i 
wschodnie granice świata germańskiego nie da się wskazać takiego kraju, w którym nie byłoby 
kiedyś Swebów".

Po   raz   pierwszy   zetknął   się   ze   Swebami   i   podał   bardzo   ważne  o   nich   informacje 

Juliusz Cezar w trakcie kampanii w Galii. “Swebowie to największy i najbitniejszy lud pomiędzy 
wszystkimi   Germanami"   —   informuje   Cezar   w   nieśmiertelnych  Komentarzach  o   wojnie 
galijskiej  
i   od   trzech   pierwszych   rozdziałów  IV  księgi  tego   dzieła,   zawierających 
charakterystykę Swebów, musi do dziś  dnia rozpoczynać każdy uczony studia nad tym ludem. 
Czy jednak  Swebowie byli rzeczywiście takim zwykłym ludem, plemieniem jakich wiele było 
wówczas w Germanii?

Cezar   był   praktykiem   i   nadzwyczaj   inteligentnym   obserwatorem.   Późniejszy   odeń 

Pliniusz   Starszy   zaliczył   Swebów   wraz   z   Cheruskami,   Chattami   i   Hermundurami   do 
Herminonów.   To   już   echo  rodzimej   starogermańskiej   tradycji   etnogenetycznej,   zanotowanej 
jeszcze trochę później przez Tacyta. Według tej tradycji wszyscy Germanie mieli wywodzić się 
od   boga   Mannusa,   syna   Tuistona   “zrodzonego   z   ziemi”.   Mannus   miał   trzech   synów,   "od 
których imion najbliżsi mieszkańcy oceanu mają się nazywać Ingweonami, z środkowych okolic 
Herminonami,   a   reszta   Istweonami".  Według  geografa   Strabona,   Swebowie   byli   nadrzędnym 
określeniem   dla  następujących   plemion:   Markomanowie,   Semnonowie,   Hermundurowie, 
Longobardowie i Kwadowie.

Opinia   ta   znajduje   potwierdzenie   u   Tacyta,   w   którego  Germanii  Swebowie   zajmują 

większą część, a listę plemion swebskich autor ten znacznie powiększa. Najważniejszymi wśród 
Swebów byli, zdaniem Tacyta, Semnonowie, a oprócz Hermundurów,   Markomanów,  Kwadów, 
Longobardów (a więc ludów niewątpliwie germańskich), zaliczył on do Swebów również ludy o 
nie ustalonej względnie wprost niegermańskiej (celtyckiej? iliryjskiej?) przynależności etnicznej, 

25

background image

jak Varisków (Naristów), Marsignów i Burów, Kotynów, Osów, Estiów i tajemniczych (fińskich?) 
Sitonów oraz Germanów  północnych w Skandynawii. Ponieważ z niegermańskiego charakteru 
niektórych   z   nich   (Kotynów   i   Osów   oraz   Estiów)   sam  Tacyt   wyraźnie   zdawał   sobie   sprawę, 
wynika stąd ponad wszelką wątpliwość, że pod pojęciem Swebów rozumiał ten autor te wszystkie 
ludy germańskie lub uważane za zbliżone do Germanów, które uchroniły swą niezależność przed 
Rzymianami.   Pojęcie   Swebii   Tacyta   jest   zatem   pojęciem   geograficzno-politycznym,   nie   zaś 
etnicznym, nie oznacza konkretnego plemienia.

Wygląda   na   to,   że   nazwa   Swebów,   początkowo   oznaczająca   jedno  plemię 

zachodniogermańskie   należące   do   związku   Herminonów,  z czasem zaczęła nabierać innego 
znaczenia. Co prawda, część uczonych sądzi po prostu, że Swebowie od I wieku p.n.e. do I n.e. 
rozprzestrzenili się po rozległych obszarach Germanii, a zatem, że wszystkie ludy występujące w 
źródłach   pod   tą   nazwą   stanowią  odpryski,   odgałęzienia   jednego,   pierwotnego   ludu.   Inni 
natomiast  są zdania, że nazwa Swebów w ogóle jest pozbawiona realnego znaczenia i że dla 
autorów   starożytnych   była   jedynie   sztuczną  konstrukcją,   określeniem   zbiorczym   dla 
wszystkich Germanów z wyjątkiem nadreńskich, poznanych już bezpośrednio przez Rzymian.

Z  oryginalną   koncepcją   dotyczącą   Swebów   starożytnych   wystąpił   niedawno   uczony   z 

NRD  Karl Peschel. Według niego pojęcie Swebów nie było w ogóle pojęciem etnicznym, nie 
oznaczało konkretnego plemienia, lecz było kategorią społeczną, “jaka się ukształtowała w okresie 
po najeździe  Cymbrów w pobliżu granicy [Germanów — J.S.] z Celtami i prawdopodobnie 
pod   celtyckim  wpływem".  Początków Swebów należy dopatrywać się nie na  Zachodzie, nad 
Renem, a nawet nie nad Łabą (gdzie większość uczonych lokalizuje plemiona swebskie), lecz nad 
środkową Odrą. Rezultaty badań archeologicznych, wykorzystane przez K. Peschla, pozwalają na 
taką oto rekonstrukcję procesu kształtowania się  Swebów: “Początkowo nad środkową Odrą, 
rychło   jednak   także  nad   Salą,   środkową   Łabą   i   Hawelą   mężczyzna   w   roli   uzbrojonego 
wojownika  osiągał bezwzględną  przewagę w obrządku pogrzebowym [...].   Nowy   porządek 
społeczny,   którego   istotą   była   wspólnota   broni,   opierająca   się   na   dobrowolnym 
wzajemnym związku wierności, na zewnątrz zaś przejawiająca się w ucieleśniającej moc 
drużynie (Gejolgschajt),  zyskał szersze znaczenie, gdy grupy łabsko-germańskie [archeolodzy 
dawno już zwrócili uwagę na nadłabską prowincję kulturową w obrębie świata germańskiego — 
J.S.] z obszaru na północ od Harzu przedarły się na południowy wschód i na zachód".

W   ten   sposób   tworzyła   się   “wewnątrzgermańska"   granica   między  nadreńsko-

nadwezerskimi odłamami Germanów, które nie poszły opisaną tu drogą, a Germanami bardziej 
na   wschód   położonych   odłamów   (grupy   nadłabska   i  odrzańsko-wiślańska),   sterującymi  w 
kierunku monarchicznym. Na niewidzialnej tej granicy załamały się wszelkie próby podboju 
Germanii przez Rzymian za panowania Oktawiana Augusta.

Teza Peschla, aczkolwiek zapewne sformułowana zbyt skrajnie, zawiera, jak sądzę, wiele 

trafnych obserwacji. Niezależnie jednak, na ile nazwa Swebów w starszym okresie pozbawiona 
była etnicznej treści, w okresie późniejszym sytuacja była inna. Na początku III wieku zaczęły 
się   na   terenie   Germanii   tworzyć   związki   plemienne   nowego   typu,   wyraźnie   określone 
terytorialnie i złożone  z różnych części składowych. W południowo-zachodniej części Niemiec 
ukształtowało się wtedy plemię Alemanów, których drugą  nazwą była znana nam już nazwa 
Swebów. Dodajmy, że kraj Alemanów nosił później w ustach samych Niemców nazwę Szwabii 
— od nazwy  Swebów. Pozostałością po Swebach na terenie Niemiec środkowych, pomiędzy 
rzeką Bodę i górami Harzu, jest nazwa średniowiecznego okręgu Schwabengau.

Od któregoś z plemion swebskich, to znaczy uważających się za  swebskie (a autorytet 

Swebów był wśród plemion germańskich  rzeczywiście duży), pochodzili Swebowie hiszpańscy. 
Jak wspomniałem, część uczonych uważa, że byli oni odłamem plemienia Kwadów, zaliczanego 
do plemion swebskich. Pierwotne — za Cezara — siedziby Kwadów (i Markomanów, z którymi 
Kwadowie  i w dawnych, i w nowszych siedzibach sąsiadowali) znajdowały się nad Menem, 
skąd   w   ostatnich   latach   starej   ery   przesunęli   się  pod   naporem   Rzymian   do   Czech 

26

background image

(Markomanowie) i na obszar Moraw i Słowacji (Kwadowie). W I—II  wieku oba te swebskie 
ludy odegrały wybitną rolę w walkach z państwem rzymskim.

Pod   wpływem   takich   poglądów,   jak   referowane   powyżej,   pojawił   się   w   nauce   także 

pogląd,  iż   również   Swebowie   hiszpańscy  nie  stanowili   plemienia   we   właściwym   tego   słowa 
znaczeniu,   lecz   że   był   to   związek   wojskowo-polityczny,   konglomerat   zorganizowany  i 
reprezentowany   przez   dynastię,   doraźny   związek   składający   się  z różnorodnych odprysków 
ludów germańskich i niegermańskich. Istotnie, znamy z V wieku podobne doraźnie organizowane 
i wieloetniczne twory, które jednak charakteryzowały się krótkotrwałością i rozpadały się szybko. 
Wydaje się, że stopień konsolidacji niezbyt skądinąd trwałego państwa wymownie świadczy o 
jednolitości etnicznej Swebów, co oczywiście nie wyklucza, iż w toku długotrwałej wędrówki, a 
także na miejscu w Hiszpanii do Swebów dołączały się drobniejsze grupy innych narodowości. 
Reguła  w   takich   okolicznościach   była   niezmienna:   chętnie   przyłączano   się  do   takich   grup   i 
plemion,   które   miały   powodzenie   w   walce,   bogate   łupy,   słowem   —   gwarantujących 
pomyślność   w   wojnie   i   pokoju.   Od   plemion   niezaradnych,   pozbawionych   energicznego   kie­
rownictwa odwracali się nie tylko bogowie, lecz i ludzie, którzy  woleli szukać szczęścia pod 
szczęśliwszą gwiazdą...

Dole i niedole Swebów w Hiszpanii

Po tym może nieco zbyt obszernym ekskursie we wcześniejsze dzieje Swebów, wracamy 

do  tego   niewielkiego   ich   odłamu,  który  losy zepchnęły rzeczywiście na sam skraj ówczesnej 
Europy i świata.

Było   ich   niewielu,   nawet   na   tle   ogólnie   niskich   liczebności   wędrujących   ludów 

germańskich   (nie   mam   tu   na   myśli   Franków)  V  i  VI  wieku.   Szacunki   (o   dokładniejszych 
danych dla tej epoki nie może być oczywiście mowy) wahają się od 30—35 tysięcy do 20— —25 
tysięcy   ogółu   plemienia.   Nawet   przyjęcie   wyższego   z   tych  szacunków   odpowiada   sile   8—9 
tysięcy wojowników. To tylko pisarze antyczni mało krytycznie będą donosić o nieprzeliczonych 
armiach   barbarzyńców!   Germanie,   w   opanowanych   przez   siebie   krajach,   będą   w   ogromnej 
liczebnej mniejszości w stosunku do miejscowej zromanizowanej ludności.

Po osiedleniu się Swebów w północno-zachodniej części półwyspu przez parę lat zupełnie 

o   nich   głucho   w   źródłach,   co   niechybnie   oznacza,   że   byli   pilnie   zajęci   lokowaniem   się   i 
urządzaniem   w   nowych   siedzibach.  W   roku   416   ich   przeciwnikami   okazali   się   nie  tyle 
Rzymianie co Wizygoci, którzy znaleźli się w Galii i Hiszpanii jak gdyby z ramienia Rzymu. 
Odtąd   dzieje   Swebów   hiszpańskich   splotły   się   nierozerwalnie   z   dziejami   znacznie   od   nich 
silniejszych i liczebnie j szych pobratymców Wizygotów. Od czasu do czasu źródła (zwłaszcza 
kronika Hydatiusa) podają jakieś wydarzenie z dziejów Swebów.

I tak dowiadujemy się, że wiosną 429 roku Wandalowie, przygotowujący się właśnie pod 

wodzą   Genzeryka   do   inwazji  Afryki,   usłyszeli,   że   jakiś   oddział   Swebów   pod   przywództwem 
Hermigara  wkroczył   do   Luzytanii.   Wandalowie   wystąpili   przeciw   Swebom  i   zadali   im 
dotkliwą   klęskę   w   pobliżu   miasta   Merida.   W   trakcie  ucieczki   zginął   w   nurtach   Guadiany 
przywódca napastników.

Około połowy V wieku Swebowie osiągnęli szczyt powodzeń militarnych i politycznych. W 

roku 438 król Hermeryk podzielił się rządami z synem Rechilą. W tymże roku Swebowie napadli 
na prowincję Baetica i zadali Rzymianom poważną klęskę. W roku następnym zdobyli Meridę, a 
w   roku   440   miasto   Martylis   (Mertola   nad   Guadianą).   Po   śmierci   ojca   w   441   r.   i   objęciu 
samodzielnych rządów, Rechilą zajął Sewillę oraz całe prowincje Baetica i Carthaginensis. W roku 
446 została przeciw Swebom wysłana ekspedycja rzymska, wzmocniona oddziałami wizygockimi. 
Po klęsce Wizygotów, nieudolnie dowodzeni Rzymianie pierzchnęli w popłochu bez bitwy.

Zmarły w roku 448 Rechilą był jeszcze poganinem; jego syn  i następca Rechiar — 

już   katolikiem.   Rychło   okazało   się,   że   sukcesy   Swebów,   nie   poparte   wystarczającym 
potencjałem ludnościowym i militarnym, zbyt silnie zależały od zmiennych sojuszy i konstelacji 

27

background image

politycznych, by mogły być trwałe.

Początek   rządów   nowego   władcy   minął   pod   znakiem   sojuszu  z   Wizygotami, 

przypieczętowanego małżeństwem Rechiara z córką Teodoryka II  wizygockiego. W roku 449 
Swebowie napadli na kraj Basków, a wracając z wizyty u teścia w Tuluzie, Rechiar latem tego 
roku   spustoszył   okolice   Saragossy   i   zajął   miasto   Ilerda.  Dyplomacja   cesarska   zdołała 
doprowadzić do pokoju, a nawet skłonić  Rechiara do wycofania się z prowincji Carthaginensis. 
Wkrótce  jednak   Swebowie   (poduszczeni   z  Afryki   przez   Genzeryka)   ponownie   wpadli   do   tej 
prowincji, a w dodatku — jak gdyby w odpowiedzi na zmianę sojuszy Wizygotów, którzy pod 
rządami Teodoryka II odnowili sojusz z Rzymem — dotknęli niszczącym najazdem oszczędzaną 
dotąd   prowincję   Tarraconensis.   Próby   mediacji   ze  strony   Wizygotów   nie   dały   rezultatu, 
Swebowie najechali Tarraconensis po raz wtóry.

Tym   razem   przebrali   miarę.  Występując   z   ramienia   cesarza   i   wspomagani   przez 

Burgundów,   Wizygoci   latem   456   roku   przekroczyli   Pireneje   i   5   października   zadali 
Swebom   decydującą   klęskę   w   pobliżu   miasta  Asturica   (Astorga)   nad   rzeką   Urbicum 
(Orbigo).  Rechiar   z   resztkami   wojsk   uszedł   na   północ,   zwycięzcy   zajęli   i   złupili   stołeczną 
Bragę. W trakcie nieudanej próby ucieczki drogą morską król Rechiar wpadł w ręce Wizygotów i 
został zamordowany w więzieniu z rozkazu Teodoryka II w grudniu 456 roku.

Przez   moment   więc   panowanie   Swebów   rozciągało   się   niemal   na  cały   Półwysep 

Pirenejski,   ale   upadek   był   gwałtowny.   Kronikarz  Hydatius   w   związku  z   tymi   wydarzeniami 
napisał   wprost:   “Królestwo   Swebów   zniszczone   skończyło   się".  Tak   mogło   wyglądać  pod 
koniec   456   roku.   Nie   był   to   jednak   koniec   państwa   swebskiego   (co   prawda   nigdy   już   nie 
nabrało takiego znaczenia jak w latach czterdziestych—pięćdziesiątych V wieku).

Teodoryk mianował namiestnikiem Swebów swego klienta niskiego pochodzenia Agiulfa 

(Agiwulfa), będącego z pochodzenia Warnem; ten jednak, jak to często bywa w takich sytuacjach, 
zapragnął uniezależnić się od swego mocodawcy i rządzić samodzielnie. Niezależnie od tego, w 
górach Galicji skoncentrowały się niedobitki Swebów i obwołały władcą niejakiego Maldrasa. 
Inna   część  wyniosła   do   godności   królewskiej   równie   nieznanego   Framtę  (457—459). 
Polityczne dzieje  Swebów  stają się  bardzo nieprzejrzyste.   Maldrasowi   w   roku   457   udało   się 
zawrzeć   pokój   z   Gallaeci,   czyli   rzymskimi   mieszkańcami   Galicji,   ale   pokoju   mało   było 
wówczas w Hiszpanii. Źródła odnotowały kilka łupieżczych wypraw Swebów na Luzytanię oraz 
okolice Galicji w pobliżu rzeki Duero. W roku 459 Maldras zamordował czy kazał zamordować 
własnego brata, a w roku następnym sam został zamordowany. W roku 457 oddział Wizygotów 
skierowany przeciw uzurpatorowi Agiulfowi  pokonał go; uzurpator wkrótce został stracony w 
Oporto. W roku  458 u Swebów bawiły poselstwa Wizygotów i Wandalów — antyrzymski 
sens   tych   układów   zdaje   się   nie   ulegać   wątpliwości.   Zabiegi te zarazem świadczą, że mimo 
wszystko Swebowie stanowili nadał liczący się czynnik polityczny.

Po  śmierci   Maldrasa   dalej   nie   było   jedności   wśród   Swebów.  Część z nich obwołała 

królem Frumara (Frumarius), inna część — Rechimunda; obaj toczyli między sobą walkę o władzę 
królewską. Źródła poświadczają Rechimunda w latach 459—461; Frumar żył dłużej, bo aż do roku 
464 lub 465.

A może, jak chcą niektórzy uczeni, Rechimund był identyczny z Remismundem, który 

po śmierci Frumara objął władzę nad wszystkimi Swebami? Za rządów tego władcy doszło do 
nawiązania bliższego sojuszu z Wizygotami (465 r.) — Teodoryk II przysłał władcy swebskiemu 
żonę   a   także   symboliczny   oręż,   co   należy  zapewne   interpretować   jako   starogermański   akt 
adopcji,   a   zarazem   uznania   przez   Wizygotów   państwa  swebskiego.   Ważną   konsekwencją 
związku   z  Wizygotami   było,   jak   zobaczymy   niżej,   wzmocnienie   wpływów   ariańskich   wśród 
Swebów. W latach następnych wszakże nadal dochodziło do zadrażnień między  Wizygotami a 
Swebami. Wizygoci coraz wyraźniej traktowali Hiszpanię jako swoją wyłączną sferę wpływów. 
Ostatni znany fakt z tego okresu, to nawiązanie kontaktu pomiędzy Remismundem a cesarzem 
w roku 468. Dalszego biegu wydarzeń nie znamy, gdyż na tym samym roku urywa się kronika 

28

background image

Hydatiusa.

Wygląda   na   to,   że   dziejów   kilkudziesięciu   następnych   lat   państwa  swebskiego   nikt, 

dosłownie nikt, nie opisał współcześnie. Gdy w VII wieku Izydor z Sewilli, ogromny erudyta, 
spróbował je  odtworzyć, miał bardzo niewiele do powiedzenia. Ze sprzecznych  wyrywkowych 
danych   różnych   źródeł   nie   potrafimy   w   sposób  pełny   nawet   odtworzyć   listy   władców 
swebskich.

Izydor z Sewilli  twierdzi, że po Remismundzie  panowało u Swebów  “wielu" władców 

pozostających w herezji ariańskiej, a następnie władzę uzyskał Teodomir. Dziejopisarz Franków 
Grzegorz z Tours próbuje wyjaśnić początki religii katolickiej wśród Swebów. Pisze on, że syn 
króla   Galicji   Chararyka   ciężko   zachorował.  Król,   próbując   u   grobu   św.   Marcina   z   Tours 
bogatymi darami zjednać sobie pomoc świętego, osiągnął cel swoich próśb dopiero wtedy, gdy 
ślubował zbudować kościół pod wezwaniem św. Marcina oraz nawrócić się na wiarę katolicką. 
Wtedy też miał rozpocząć działalność wśród Swebów Marcin z Bragi, o którym będzie jeszcze 
mowa w tym rozdziale.

Chararyk nie jest potwierdzony w żadnym innym źródle i część uczonych wątpi w ogóle 

w jego historyczność. Z akt I synodu w Bradze (l V 561 r.) poznajemy natomiast imię ówczesnego 
władcy; był nim Ariamir, z którego inicjatywy synod się odbył (w trzecim roku jego panowania). 
Co prawda, także Ariamir nie jest potwierdzony w żadnym innym źródle, ale sytuacja jest 
tu inna niż w przypadku Chararyka: biskupi na synodzie nie mogli nie wiedzieć, kto i od kiedy 
jest aktualnym władcą kraju. Późniejsze kroniki Jana z Biclarum i Izydora z Sewilli wymieniają 
władcę imieniem Teodomir, poprzednika króla Mirona (570—583) i zapewne (choć dowodów na 
to   nie   ma)   jego   krewnego.   Izydor   z   Sewilli  przypisuje   Teodomirowi   zasługę   wydobycia 
Swebów z błędnej herezji ariańskiej we współpracy z Marcinem z Bragi, ale wygląda na to, że 
biskup sewilski nie miał zbyt dobrego rozeznania w historii swebskiej.

Uczeni próbowali różnych rozwiązań: identyfikowano wszystkie trzy wymienione postacie 

(Chararyka, Ariamira i Teodomira), albo niektóre z nich. W nowszej nauce dopuszcza się raczej 
ich   odrębność.   Przy   założeniu   ich   historyczności   oraz   przyjęciu   tezy,   że   jeden   panował   po 
drugim   (a   nie   równolegle),   panowanie   Chararyka  musiałoby   zakończyć   się   najpóźniej   (ze 
względu na datę I synodu w Bradze) około roku 553, Ariamir panowałby do roku najwcześniej 
561 a najpóźniej 565, po nim zaś, aż do roku 570, przypadłyby czasy Teodomira.

Dopiero postać króla Mirona rysuje się nieco plastyczniej. W dniu l czerwca 572 r., w 

drugim roku jego panowania, zebrał się  w Bradze drugi z kolei synod biskupów swebskich. W 
tymże   roku   Miron   wyprawił   się   zbrojnie   przeciw   nie   znanemu   bliżej   plemieniu   Runcones, 
żyjącemu na należącym do państwa wizygockiego  terytorium   Kantabrii   i   zajął   jego   ziemie,   z 
których jednak został wyparty dwa lata później przez króla wizygockiego Leowigilda.

W   roku   576   słyszymy   o   nowym   konflikcie   wizygocko-swebskim;   tym   razem   stroną 

aktywną  okazał  się   Leowigild  —  jeden  z  najwybitniejszych  władców  na  tronie  toledańskim. 
Miał on w tym  roku najechać granice państwa swebskiego w Galicji, lecz na prośbę Mirona 
jakoby miał się zgodzić na zawarcie pokoju. Ustępliwość Leowigilda tłumaczy się kłopotami 
jakich nie brakowało w owym czasie władcy wizygockiemu w innych częściach jego państwa.

Antywizygocki   zapewne   charakter   miała   próba   nawiązania   przez  Mirona   kontaktu   z 

merowińskim królem Burgundii Guntramem; posłowie Mirona zostali zatrzymani po drodze w 
Poitiers przez innego Merowinga — Chilperyka (580 r.) i przez rok pozostawali  w więzieniu. 
Miron usiłował wziąć aktywny udział w wojnie, jaka  wybuchła w roku 579 pomiędzy starym 
królem   a   jego   synem   Hermenegildem.   Gdy   wszakże   w   roku   583   wojsko   swebskie   pod 
dowództwem samego Mirona pojawiło się w odsieczy Hermenegildowi, Leowigildowi udało się je 
okrążyć i zmusić do odstąpienia oraz do złożenia przysięgi zależności. Rzekomo rozchorowawszy 
się w klimacie południowej Hiszpanii, do którego nie był przyzwyczajony, Miron zmarł w drodze 
powrotnej.

Następcą   Mirona   został   jego   syn   Eburyk.   Odnowił   on   zawarty  przez   ojca   stosunek 

29

background image

zależności od króla wizygockiego, co jednak  spotkało się z opozycją wewnętrzną. Przeciwko 
Eburykowi wystąpił Audeka. Młody król został odesłany do klasztoru, a Audeka pojął za żonę 
wdowę po królu Mironie. Świadczy to o tym, że  wśród Swebów zakorzeniło się już w pełni 
przekonanie o dziedzicznych   prawach   rodu   królewskiego   do   tronu.   Wkrótce   jednak   —  w 
roku   585   —   interweniował   Leowigild.   Galicja   została   spustoszona,   a   Audeka   utracił 
panowanie   i   z   kolei   on   został   osadzony  w   klasztorze.   Leowigild   zagarnął   skarb  królewski 
Swebów i uczynił Galicję szóstą prowincją swego państwa. Panowaniu wizygockiemu próbował 
stawić opór niejaki Malaryk, usiłując zyskać władzę królewską. Bunt został stłumiony, Malaryk 
— ujęty i w kajdanach dostarczony Leowigildowi.

Taki był koniec państwa Swebów w Galicji. Nic nie wiadomo  o próbach odzyskania 

niepodległości   przez   Swebów,   źródła   niczego  też   nie   wiedzą   o   jakichkolwiek   tendencjach 
separatystycznych galicyjskiej części państwa wizygockiego.

Przemiany religijne

Swebowie   hiszpańscy   kilkakrotnie   zmieniali   wyznanie,   co   na  tle   innych   plemion 

germańskich stanowi zjawisko szczególne.

W pierwszym okresie pobytu w Galicji Swebowie pozostawali  poganami, a w każdym 

razie   źródła   nic   nie   mówią   o   jakichkolwiek  śladach   infiltracji   chrześcijaństwa.   Po   raz 
pierwszy jest mowa o chrześcijaństwie przy okazji objęcia panowania przez Rechiara (448
—456); źródła wyraźnie bowiem stwierdzają, że był on katolikiem.

Jest to dość niezwykłe. Wystarczy, gdy zwrócimy uwagę na to, że Rechiar był jedynym 

w połowie V wieku katolikiem spośród wszystkich władców germańskich. Następnym, znacznie 
bardziej głośnym od Rechiara przypadkiem był frankijski Chlodwig, ale do chwili przejścia 
tego władcy na wiarę katolicką upłynie jeszcze cała połowa stulecia

4

. Okazuje się, że ani 

uprzedni sojusz z Wandalami (wśród których arianizm szerzył się znacznie wcześniej), ani 
kontakty   z   ariańskimi  Wizygotami   w   Galii   nie   wpłynęły   na   wybranie   przez   Swebów 
ariańskiej wersji chrześcijaństwa.  Prawdopodobnie na decyzję Rechiara wpłynął wzgląd na 
katolicką część mieszkańców jego państwa (Rzymian), natomiast nic nie wskazuje na to, by 
przykład Rechiara pociągnął za sobą wielu Swebów. Gdyby lud naśladował pod tym względem 
władcę, kronikarze z pewnością nie omieszkaliby odnotować tego triumfu katolickiej wiary.

Czyżby   za   rozpadem   jednolitego   dotąd   państwa   po   śmierci   Rechiara   kryły   się   także 

animozje   religijne?   W   latach   sześćdziesiątych   V  wieku   zwyciężyła   orientacja   na   sojusz   z 
Wizygotami.   Kronikarz  Hydatius   pod   rokiem   466   zanotował   wiadomość   o   ożywionej 
działalności   wśród   Swebów   niejakiego  Ajaksa, z pochodzenia  Galaty   (najprawdopodobniej   z 
Azji   Mniejszej),   gorliwego   arianina   i   wroga   wiary   katolickiej.   Bliższych   danych   o   tym 
misjonarzu ariańskim niestety nie posiadamy. Rezultaty jego działalności były jednak widoczne; 
one   to,   obok   względów   politycznych,   sprawiły,  że   większość   społeczeństwa   swebskiego 
przyjęła arianizm.

Na   pochwałę   swebskich   arian   trzeba   wszakże   zapisać,   że   pod   rządami   ariańskimi 

(podobnie   jak   poprzednio,   w   czasach   pogańskich)   Kościół   katolicki   nie   utracił   możliwości 
istnienia   i   rozwoju,   nie   widać   też   jakichkolwiek   poważniejszych   prób   zamachu   na   prawa 
katolików   w   Galicji.   Nie   ma   także   mowy   o   prześladowaniach  katolików.   Nie   mogą   tego 
obrazu   zmącić   sporadycznie   notowane  w   źródłach   wypadki   rabowania   kościołów   i   represji 
stosowanych wobec biskupów katolickich, gdyż wiele wskazuje na to, że wypadki takie miały 
charakter polityczny a nie religijny. Dotyczy to także uwięzienia w roku 460 znanego nam 
biskupa i kronikarza Hydatiusa, gdyż był on dowodnie zaangażowany politycznie w duchu 
antyswebskim.   Katoliccy   biskupi   Galicji   sprawowali   pełnię  jurysdykcji   kościelnej   na   terenie 

4

Jako ciekawostkę można przytoczyć taki oto fakt, że jeszcze w XVII  wieku  był   uczony,  który   na 

podstawie   wcześniejszej   od   Chlodwiga   konwersji   na   katolicyzm   swebskiego  Rechiara  dowodził   z   całą 
powagą pierwszeństwa Hiszpanii nad Francją w XVII wieku!

30

background image

swoich   diecezji,   mogli   aktywnie   występować   przeciw   heretykom   (np.   manichejczykom). 
Niekiedy  poszczególni katolicy z takich czy innych względów przechodzili na arianizm, ale 
zdarzało się także, że po pewnym czasie wracali na łono Kościoła katolickiego.

Jakże   inaczej   wyglądała   sytuacja   później,   pod   rządami   katolickimi!   Jeżeli   władcy 

ariańscy   w   czymś   utrudniali   pracę   Kościołowi  katolickiemu,   to   chyba   jedynie   poprzez 
niezezwalanie na zbieranie się synodów kościelnych. W każdym razie na to skarżyli się biskupi 
katoliccy zebrani wreszcie na synodzie w roku 561 (I synod w Bradze).

Krótko przed tym synodem nastąpiło przejście władcy swebskiego na katolicyzm. Wiemy, 

że władcą tym był Ariamir, znany wyłącznie z zachowanych akt synodalnych. Tradycja późniejsza, 
jak wiemy, przypisuje nawrócenie Swebów z arianizmu na katolicyzm nie Ariamirowi (którego 
nie zna), lecz Teodomirowi. Uczeni już dawno zauważyli rzecz dziwną: w aktach ani I, ani 
II  synodu   w   Bradze   (561   r.   i   572   r.)   w   ogóle   nie   mówi   się   o   arianizmie   i   ariańskiej 
przeszłości kraju, podczas gdy — zwłaszcza na synodzie w 561 r. — poświęca się dużo 
miejsca   podrzędnej   w   porównaniu   z   tamtą   sprawie   heretyckiego   ruchu   tzw.  pryscylian. 
Stanowi  to   rażący   kontrast   w   porównaniu   z   nieco   późniejszym   (589   r.)  III   synodem 
toledańskim,   na   którym   dokonało  się   uroczyste   przejście   Wizygotów   z   arianizmu   na 
katolicyzm.

Czyżby synod w Bradze nie załatwiał sprawy definitywnie? A może wzgląd na ariańskich 

poprzedników Ariamira kazał ojcom synodu milczeć na temat arian? Mało to prawdopodobne; 
sprawa  pozostaje   zagadką.   Może   dopiero   następca  Ariamira,  Teodomir  publicznie   i   wiążąco 
ogłosił konwersje ludu na katolicyzm?

Na   tym   nie   koniec.   Uzależnienie,   a   następnie   aneksja   państwa   swebskiego   przez 

Leowigilda nie pozostały bez wpływu na stosunki wyznaniowe w Galicji. Państwo wizygockie za 
panowania energicznego Leowigilda pozostawało jeszcze przy wyznaniu ariańskim, a w polityce 
tego władcy można nawet dostrzec szereg posunięć mających na celu wzmocnienie stanowiska 
kościoła   ariańskiego  w   państwie.  Polityka   ta,   jak   się   wydaje,   nie   ominęła   i   Galicji;   istnieją 
pewne poszlaki źródłowe, że w krótkim okresie kilku lat pomiędzy aneksja państwa Swebów a 
III synodem toledańskim nastąpiła świadoma i poniekąd wręcz gorączkowa arianizacja Galicji. 
Na   ogółem   dziewięciu   biskupów   ariańskich,   którzy  podpisali   uchwały   synodu   w   Toledo, 
nieproporcjonalnie dużo, bo  aż czterech, rezydowało w Galicji, a dalekie ich miejsca na liście 
zdają się świadczyć, że objęli oni swe diecezje zupełnie niedawno przed synodem.

Marcin z Bragi

Misjonarz ariański Ajaks został naturalnie skazany na  zapomnienie  przez zwycięski w 

ostatecznym rachunku Kościół katolicki (gdyby nie wzmianka Hydatiusa, w ogóle byśmy o nim 
nic nie wiedzieli), natomiast późniejszy o wiek misjonarz katolicki, Marcin z Bragi, jest postacią 
nie   najgorzej   poświadczoną   w   źródłach,   choć   nowoczesna   nauka   znacznie  sceptyczniej  od 
autorów średniowiecznych ocenia właśnie misjonarską rolę tego człowieka.

Marcin z Bragi, podobnie jak jego bardzo przezeń czczony imiennik św. Marcin z Tours 

(IV wiek), pochodził z Panonii. Odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a następnie przybył — w 
zapale  misyjnym — do Galicji. W miejscowości Dumio, leżącej w pobliżu  stolicy kraju Bragi, 
założył   klasztor.   Początkowo   byt   opatem  tego   klasztoru,   a   następnie   został   biskupem 
Dumio.   W   tym   charakterze   występował   na   I   synodzie   w   Bradze   (561   r.).   Później   został 
wyniesiony do godności metropolitalnej w Bradze i tak przewodniczył obradom II synodu (572 
r.). Zmarł prawdopodobnie 21 marca 579 roku po 23 latach sprawowania urzędu biskupiego.

Znaczenie Marcina z Bragi dla kościelnych i intelektualnych dziejów Galicji przyrównać 

można jedynie do działalności Izydora z Sewilli w Hiszpanii wizygockiej. Marcin był jedyną 
wyróżniającą się postacią w życiu intelektualnym państwa swebskiego, a przynajmniej nie znamy 
innych.

Spuścizna   pisarska   Marcina   z   Bragi   naturalnie   nie   dorównuje  pod   względem 

31

background image

ilościowym, a także pod względem szerokości zainteresowań, dorobkowi pisarskiemu Izydora z 
Sewilli. Wspomnimy jedynie o ważniejszych pismach Marcina. Na pierwszym miejscu wymienić 
należy   jego   traktat  De  correctione   rusticorum   (O   poprawie   wieśniaków)   —  zwarty   i 
przemyślany   utwór,   zawierający   najpierw   krótki   wykład   dziejów   świętych   i   nauki 
chrześcijańskiej (ot, rodzaj katechizmu), a potem — rozważania na temat genezy religii 
pogańskich   i   ich   zwalczania.  Zwraca   uwagę   nieczęste   w   owym   czasie   euhemerystyczne 
traktowanie   kultów   pogańskich.   Traktat   ma   duże   znaczenie   jako   źródło   do   poznania   stanu 
wyobrażeń religijnych ludności Galicji. W wiekach znacznie późniejszych traktat ten był nieraz 
czytywany w Europie, nawet na Wyspach Brytyjskich; tłumaczono go także na staroislandzki.

Wcześniej,   jeszcze   w   latach   opackich   w   Dumio,   Marcin   zlecił  jednemu   ze   swoich 

zakonników — Paschazjuszowi przetłumaczenie na język łaciński zbioru wypowiedzi egipskich 
pustelników, znanego w średniowieczu pod nazwą  Apophthegmata patrum  (Sentencje ojców). 
Przekład Paschazjusza, datowany na około 550 rok, składa się ze 101 rozdziałów i 358 sentencji. 
Przypuszcza się,  że sam Marcin przywiózł ze Wschodu oryginał  Sentencji,  upowszechniając tę 
popularną   w   średniowieczu   kompilację   na   Półwyspie   Pirenejskim.   Nieco   później,   już   jako 
biskup Dumio, sporządził odrębną, własną przeróbkę pod nazwą  Sentencje ojców egipskich,  
której spożytkował istniejący już przekład Paschazjusza.

Trwałą   zasługą   Marcina   jest   przypomnienie   Europie   niektórych  pism   filozoficznych 

Seneki.   Traktat   Marcina  De   ira   (O   gniewie)  ma   za   źródło   równoimienny   traktat   Seneki; 
własny   wkład   Marcina   poza   dedykacją   i   zakończeniem   sprowadza   się   do   starannej  i 
przemyślanej   aranżacji   ekscerptów   z   dzieła   rzymskiego   filozofa.  Marcin   z   Bragi   był   —   na 
przeciąg pół tysiąclecia — ostatnim pisarzem znającym dzieło Seneki.

Najbardziej   bodaj   w   średniowieczu   znanym   utworem   Marcina  z   Bragi   był   traktat 

Formule vitae honestae (Reguła życia godziwego), dedykowany królowi Mironowi. Wiele cech 
łączy   ten   utwór  z   poprzednio   wymienionym   (O  gniewie),  między   innymi   cecha   tak  mało 
oczekiwana u biskupa jak pomijanie autorytetu Pisma Świętego i pism Ojców Kościoła. Treścią 
utworu,   napisanego   —   jak   wyznaje   autor   —   dla   pouczenia   dworzan,   jest   zachęta   do   życia 
godziwego i obyczajnego, nie zaś do praktykowania głębokich cnót chrześcijańskich, dostępnych 
tylko wybranym. Godziwe postępowanie wymaga stosowania się do czterech “cnót głównych", 
którymi   są:   mądrość   (prudentia),  wielkoduszność  (magnanimitas,   fortitudo),  umiarkowanie 
(continentia,   temperantia)  i   sprawiedliwość  (iustitia).  Nimi   to   zajmuje   się   autor   w   kolejnych 
czterech   rozdziałach   —   z   tego   też   powodu   dzieło   Marcina   w   rękopisach   średniowiecznych 
występuje niekiedy pod tytułem De quatuor virtutibus (O czterech cnotach). W drugiej (krótszej) 
części   traktatu   wykazał   Marcin,   jak   przesada   w   praktykowaniu   owych   czterech   cnót  może 
doprowadzić   do   ich   wynaturzenia.  A  zatem   autor   propaguje  model   życia  godziwego,   ale   bez 
skrajności.

Oczywiście, motyw czterech cnót kardynalnych występuje w piśmiennictwie europejskim 

od czasów Platona. Przypuszcza się, że głównym źródłem, a być może nawet i wzorem także dla 
tego  traktatu   Marcina,   był   nie   zachowany   do   naszych   czasów   traktat  Seneki  De   officiis   (O 
urzędach).  
Wraz z renesansem zainteresowania dla myśli Seneki w XII wieku wzrosło także 
zainteresowanie  dla   omawianego   traktatu   Marcina   z   Bragi.   W   średniowiecznych   katalogach 
niejednokrotnie przypisywano traktat Marcina po prostu a błędnie Senece.

I jeszcze ciekawostka. Marcin Bragi ułożył także trzy znane nam utwory metryczne. 

Jednym z nich jest liczący 22 heksametry wiersz ku czci św. Marcina z Tours, przeznaczony 
zapewne   na   inskrypcję   fundacyjną   dla   kościoła   pod   wezwaniem   galijskiego  świętego, 
erygowanego w Bradze w 561 roku. Wiersz ten zawiera  jedną z najwcześniejszych wzmianek 
źródłowych   o   Słowianach,  przy  czym uszeregowanie  nazwy Słowian (Sclavus) wśród  nazw 
innych ludów wskazuje niedwuznacznie na zajmowanie przez nich w czasach Marcina z Bragi 
(nie Marcina z Tours!) siedzib w kotlinie karpackiej. Przygodnemu świadectwu Marcina z Bragi 
najnowsza nauka (np. Henryk Łowmiański) przypisuje spore znaczenie poznawcze.

32

background image

Państwo Swebów naprawdę leżało na krańcach ówczesnego świata i niewiele ważyło na 

szali dziejów powszechnych. Ostatnie zestawienia wykazują, że z całej historii swebskiej znamy 
imiona   jedynie   83   osób,   a   źródła   wspominają   jeszcze   anonimowo   o   30   dalszych.  To   bardzo 
niewiele,   nawet   uwzględniając   niedługi   czas  istnienia   samodzielnego   państwa.  Choć   na 
Półwyspie   Pirenejskim   zachowało   się   stosunkowo   sporo   nazw   germańskiego   pochodzenia, 
stanowiących najbardziej trwałą i oczywistą pozostałość po Wizygotach  i Swebach, w językach 
hiszpańskim i portugalskim uczeni stwierdzili zupełnie nieliczne zapożyczenia z języków gockiego i 
swebskiego (tego drugiego na dobrą sprawę zupełnie nie znamy), co dowodzi, że asymilacja kulturowa 
i etniczna Germanów nastąpiła wcześniej niż proces kształtowania się wymienionych języków.

Swebska przeszłość za Pirenejami została zapomniana — nikt się o nią nie upominał. 

“Średniowieczna   Portugalia   traktowała   siebie   jako   dziedzictwo   Gotów,   nie   Swebów"   — 
zauważył melancholijnie niemiecki uczony Dietrich Claude

5

.

 GOCI NA KRYMIE

Relacja posła cesarskiego

Sporą   sławą   musiały   cieszyć   sią   w   stolicy   Turcji   zainteresowania   naukowe 

Flamandczyka Ogiera-Ghiselina de Busbecq, w latach 1560—1562 posła cesarza Ferdynanda I 
przy Wysokiej Porcie. Był on nie tylko zamiłowanym przyrodnikiem (podobno to właśnie dzięki 
niemu   Europa   zachodnia   poznała   tak   dziś   pospolite  gatunki   roślin   jak   bez,   tulipan, 
kasztanowiec), ale i utalentowanym badaczem starożytności. Korzystając z pewnych ułatwień, 
wiążących   się   z   pełnioną   funkcją,   zbierał   Busbecq   na   Wschodzie   stare   greckie   rękopisy   i 
monety, a także kopiował zauważone inskrypcje.  Do wiadomości ciekawego dyplomaty raz po 
raz   dochodziły   zapewne   informacje,   że   gdzieś   daleko   w   górach   Krymu   żyją  ponoć   ludzie 
używający nadal języka “niemieckiego" i wywodzący się od starożytnych Gotów. Gotami zaś 
bardzo żywo interesowano się w XVI-wiecznej Europie. Ten, przed wiekami przemierzający całą 
bez mała Europę, głośny w źródłach późnoantycznych lud germański, choć w opanowanych przez 
siebie krajach (Italia, Francja południowa, Hiszpania) całkowicie już, i to od dawna, wymarły 
bądź   wchłonięty   przez   inne   ludy,   uchodził   w   średniowieczu   i   w   czasach   Odrodzenia   za 
protoplastę niektórych nowożytnych ludów Europy (zwłaszcza w Hiszpanii i Szwecji). Ale żeby 
“żywi" Goci mogli jeszcze istnieć gdzieś w XVI wieku? Sprawa warta była bliższego zbadania.

Już   w   połowie   XIII   wieku   flandryjski   franciszkanin   Wilhelm   Rubruk   (Ruysbroek), 

posłując   z   ramienia   króla   Francji   do   Wielkiego   Chana   tatarskiego,   zauważył,   że   pomiędzy 
Chersoniem   a   "Soldaią",   tj.   między   dzisiejszym   Sewastopolem   na   południowo-zachodnim   a 
Sudakiem   na   południowo-wschodnim   wybrzeżu   Krymu   "znajduje   się   40   miejscowości,   wśród 
których   prawie  każda  wyróżnia   się   odrębnym   dialektem   [swych   mieszkańców   —   J.S.], 
Pomiędzy nimi mieszka wielu Gotów, których językiem jest język «niemiecki»". W roku 
1436 lub krótko potem wenecki podróżnik Jozafat Barbaro, przebywając w rejonie Morza 
Azowskiego,   raz   jeszcze   wspomniał   o   “kraju   Gotów"   położonym   za   "wyspą"  Kaffa; 
mieszkańcy tego kraju nadal posługiwali się językiem "niemieckim", o czym świadczyć 

5

Na marginesie, tytułem  ciekawostki,  można  wspomnieć  o żywo niegdyś  w  części  nauki  słowiańskiej 

i   polskiej     zakorzenionym   przekonaniu o identyczności Swebów ze Słowianami (Suebi, Suevi =   Slavi). W 
bardzo  skrajnej,     wręcz   karykaturalnej     postaci,     pogląd     ten     pojawił     się     na     przykład   w   książce   M.W, 
Łukaszewicza, SarmacjoLechiaPolska. Trójlistek   słowiański, Poznań 1890, s. 115 i nast., gdzie Wandalowie, 
Goci, Swebowie występują jako odłamy Słowian. Gepidzi to Mazurzy, Alaryk  — Alan ryka.   Słowianami   byli 
także  rzecz  jasna  Wizygoci   i  Swebowie w Hiszpanii, o czym mają — zdaniem proboszcza żerkowskiego — 
świadczyć imiona ich królów i królowych: Goświęta (Galsunta, Galswinta), Rękared (Rekkared), Ręka święta 
(Recceswint),   Mir   (Miron),   Swiętyłlo   (Swintilla)   itd.   Łukaszewicz   miał,   trzeba   to   zaznaczyć,   poprzedników, 
zwłaszcza w polskiej historiografii doby baroku.

33

background image

miało, że potrafili porozumieć się z towarzyszącym podróżnikowi niemieckim służącym. 
“Rozumieli   się   zupełnie   dobrze   —   donosi   Barbaro   —   tak   jakby  rozmawiali   ze   sobą 
mieszkaniec Friulu z Florentyńczykiem".  Kwitnące na Krymie w XIV i  XV  wieku miasta 
genueńskie   (z   Kaffą   na   czele)   dobrze   znały   też   rezydujących   w   miejscowości   Mankup 
władców   państwa   nazywanego   "księstwem   Gocji"   i   niejednokrotnie   musiały   się   z   nimi 
poważnie liczyć. Mimo tych faktów sądzono w Europie, że gwałtowny podbój Krymu przez 
Turków  osmańskich w 1475 roku położył kres samodzielności politycznej  państwa Gotów i 
wszelkiej odrębności gockiej na Krymie.

Przekonaniu   temu   dał   wyraz   znakomity   polski   kronikarz   i   geograf   Maciej   z 

Miechowa. W Traktacie o obydwu Sarmacjach (pierwsze wydanie w 1517 roku) stwierdził, 
że w wyniku podboju Krymu przez Turków “Goci zostali całkowicie wyniszczeni zarówno w 
Sarmacjach, jak i w Italii, Hiszpanii i Galii i ród ich zaginął całkowicie na zawsze".

Traktat Miechowity był szeroko znany w Europie; mógł go więc znać i Busbecq. Tym 

bardziej pewnie był wdzięczny losowi, gdy pewnego razu doniesiono mu, że do stolicy Porty 
Ottomańskiej  przybyli dwaj wysłannicy z Krymu, by przedstawić sułtanowi jakąś suplikę 
swego ludu. Ponieważ, jak wspomnieliśmy, zainteresowania posła cesarskiego były znane w 
Stambule, zaproszono go wraz z owymi wysłannikami na obiad. Busbecq nie próżnował na 
tym   obiedzie,   lecz   pilnie   obserwował,   wypytywał   i   skrzętnie   notował   swoje   wrażenia   i 
wypowiedzi   rozmówców,   dostarczając   w   ten  sposób   nauce   nieocenione   świadectwo 
dowodzące, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XVI wieku w górzystych okolicach Krymu 
istniały pewne grupy ludności wywodzące się od Gotów.

Busbecq   zauważył   przede   wszystkim,   że   jego   dwaj   rozmówcy   różnili   się   znacznie 

pomiędzy sobą. Jeden z nich był wysokiego wzrostu a w wyrazie twarzy miał taką łagodność i 
dobro duszność, że można by go uważać za Flamandczyka czy Holendra. Drugi natomiast był 
zaprzeczeniem   pierwszego:   niski,   krępy,   ciemny   —  Grek   z   pochodzenia   i   języka.   I   tu 
Busbecq   poczynił   ważną   obserwację:   pierwszy   z   wysłańców,   choć   tak   "swojsko" 
wyglądający,  zapomniał  już  swego  rodzimego  języka.  Mieszkając bowiem od  dawna w 
sąsiedztwie Greków i często się z nimi komunikując, przejął ich język. Drugi natomiast — 
choć rodowity Grek — ponieważ często przebywał w okręgach czy wioskach zamieszkałych 
przez  ludność  gockiego  pochodzenia,   posiadł  w  wysokim  stopniu  sztukę posługiwania 
się jej językiem. On też z natury rzeczy stał się właściwym informatorem Busbecqa.

Okazało   się,   że   mieszkańcy   kraju,  z  którego   przybyli   wysłannicy,   są   ludem 

wojowniczym,   zamieszkującym   wiele   “okręgów".  Gdy   książę   tatarski,   któremu   lud   ten 
podlega,   ogłasza   wyprawę  wojenną,   wspomagają   go   siłą   ośmiu   tysięcy   piechurów 
uzbrojonych   w   broń   palną   (kontyngent   ten   miał   stanowić   podobno   główna  część   armii 
tatarskiej).

W dalszym ciągu rozmowa przy biesiadzie skupiała się na Tatarach i ich dziwnych 

niekiedy  dla   Europejczyka  obyczajach   kulinarnych,   przy   czym   zaznaczamy,   że   rozmówcy 
bynajmniej   nie   wyrażali   się   o   Tatarach   w   sensie   jednoznacznie   negatywnym   (co   prawda 
Stambuł nie był najbardziej odpowiednim miejscem dla otwartej krytyki krymskiego wasala i 
sojusznika   Wysokiej   Porty).  Przeciwnie:   zgodzono   się,   że   wśród   Tatarów   spotyka   się 
wybitnych mędrców. “Dlatego słusznie mówią Turcy, że inne narody mądrość mają zawartą w 
księgach; Tatarzy zaś swoje księgi pożarli i dlatego mają mądrość w piersiach".

Busbecq   zanotował   też   niektóre   niemieckie   słowa   usłyszane   z   ust   niższego   z 

wysłanników.   Najpierw   podał   szereg   wyrazów   identycznych   lub   bardzo   zbliżonych   do 
współczesnej mu .niemczyzny. Do tej kategorii zaliczył takie wyrazy, jak: Broe (chleb, Brot), 
Reghen  (deszcz,  Regen), Schwester  (siostra),  Goltz  (złoto,  Gold),  Tag  (dzień),  Handa  (ręka, 
Hand),  Boga  (łuk,  Bogen), Apel  (jabłko,  Apfel),  kommen  (przychodzić,  kommen), Salt  (sól, 
Salz),   Sune  (słońce,  Sonne)   i   kilkadziesiąt   innych.   Powitanie   “dzień   dobry"  brzmiało   u 
potomków Gotów krymskich: Knauen tag (Knauen — dobry, gut).

34

background image

Było   też   wiele   wyrazów   niezbieżnych   ze   znaną   Busbecqowi   niemczyzną. 

Językoznawcy, którzy pilnie od lat badają relację Busbecqa, stwierdzili, że niektóre z nich są 
niewątpliwie   gockiego   pochodzenia.   Zaginione   później,   bądź   występujące   w   innych   językach 
germańskich,   poza   językami:   gockim   (znanym   fragmentarycznie  z   zabytków 
późnoantycznych, zwłaszcza z przekładu niektórych  ksiąg  Biblii,  dokonanego przez gockiego 
biskupa Wulfilę [Ulfilasa]  w  IV  wieku

6

) i  krymsko-gockim,  są  najlepszym  potwierdzeniem 

wiarygodności relacji Busbecqa i faktu utrzymywania się w czasach jego tureckiego poselstwa 
reliktów żywej mowy gockiej na Krymie. Inne wyrazy zdradzają obce pochodzenie: sarmackie 
(alańskie),   mongolskie,   może   nawet   łacińskie   (jak   na   przykład   wyraz  Marzus  —   zdaniem 
Busbecqa oznaczający małżeństwo, zaślubiny, który może pochodzić od łac. Martius — marzec, 
pierwszy miesiąc wiosny).

Z kolei Busbecq podał nazwy liczebników głównych  (Ita, tua,  tria, fyder, fynf,  seis, 

sevene, athe, nyne, thiine  itd.).  Stwierdził z satysfakcją, że jego informator liczył zupełnie tak 
samo, jak "my Flandryjczycy", a odmiennie niż na przykład mieszkańcy Brabantu.
Rozmówca   Busbecqa  zaśpiewał   mu   nawet   czy   wyrecytował   w   swoim   języku   piosenkę,   której 
pierwsze słowa brzmiały następująco:

Wara wara ingdolou

 

Scu te girą Galizu 

Hoemisclep dorbiza ea.

Te trzy wiersze — podejrzewam — niejednemu już językoznawcy spędziły sen z powiek. 

Brzmią one tak niezrozumiale, że otwiera się przed badaczami szerokie pole do domysłów. Byli 
uczeni,  którzy dopatrywali się w przytoczonych wierszach tekstu... tureckiego, donoszącego o 
jakimś   kataklizmie   w   przyrodzie   (jakoby  wielka   powódź).   Uczony   włoski   Piergiuseppe 
Scardigli jest jednak zdania, że idzie o stara gocką kołysankę treści religijnej.  Możliwe, że 
rozmówca Busbecqa sam nie bardzo już rozumiał treść piosenki — stąd słowa zniekształcone 
nie do poznania. Scardigli spróbował jednak zrekonstruować pierwotne brzmienie piosenki:

Czuwaj, czuwaj aniele:

Na twoim łonie spoczywa stworzenie. 

Ześlij mu sen niebiański...

Końcową część relacji Busbecqa zajmują rozważania o charakterze — powiedzielibyśmy 

—   historycznym.  Autor   zastanawia   się,  czy   ziomków   jego   stambulskich   rozmówców   można 
traktować jako potomków dawnych Sasów czy Gotów. Jeżeli Sasów — rozumuje — to może tu 
chodzić tylko o potomków  tego odłamu plemienia  saskiego,   który   Karol  Wielki   wysiedlił   z 
Saksonii na przełomie VIII i IX wieku. Tak właśnie powstało również — zdaniem Busbecqa — 
osadnictwo niemieckie na terenie Siedmiogrodu (Sasi siedmiogrodzcy). Zapewne ,,najdzikszych" 
Sasów wolał Karol Wielki przesiedlić jeszcze dalej — właśnie na starożytny Chersones, kraniec 
ówczesnego świata

7

. Jeżeli jednak chodziłoby o potomków  Gotów — kontynuuje Busbecq — 

byłby   to   dowód,   iż   “większa  część  ziem   położonych  pomiędzy  wyspą  Gotlandią  a   obecnym 
Krymem została  niegdyś  zasiedlona  przez  Gotów.  Stamtąd  pochodzi  zróżnicowanie   Gotów   na 
Wizygotów i Ostrogotów. Stamtąd też przeciągnęli oni zwycięsko przez całą kulę ziemską".

Tyle Busbecq. Jego świadectwo jest niepodważalne, mistyfikacja — wykluczona. Ani 

sam Busbecq, ani jego informatorzy nie mogli wymyślić sobie w XVI wieku języka Gotów 
krymskich   (dopiero   współcześni   językoznawcy   stwierdzili   jego   genetyczny   związek   z 
klasycznym gockim językiem Wulfili). Nie mają racji ci, którzy uważali, że w rzeczywistości 

6

Zachował   się     on   w   słynnym   Srebrnym   Kodeksie   (Codez   argenteus)  przechowywanym obecnie w 

bibliotece uniwersytetu w Uppsali (Szwecja)

7

Oczywiście,   takie   domysły   mógł   snuć   uczony-dyplomata   w   XVI   wieku.  Jednak ani średniowieczne 

osadnictwo niemieckie na terenie Siedmiogrodu nie wywodziło się. od Karola Wielkiego, ani tym bardziej znacznie 
od niego wcześniejsze osadnictwo Gotów na Krymie.
Nie mogą nas natomiast żadną miarą zadowolić rozważania Busbecqa o genezie osadnictwa Gotów na Krymie. 
Spróbujmy więc cofnąć się o ponad tysiąc lat...

35

background image

“gocki" język zanotowany przez Busbecqa był XVI-wieczną niemczyzną a rzekomi potomkowie 
Gotów byli... sprytnymi Niemcami z miast włoskich na Krymie lub Żydami. Nie, Busbecq nie 
został wprowadzony w błąd:  naprawdę słyszał, jako jeden z ostatnich Europejczyków, resztki 
mowy gockiej na Krymie.

Burzliwe dzieje półwyspu

Krym,   zwany   w   starożytności   Chersonesem   Taurydzkim,   był   w   dawnych   czasach 

sceną   wielu   dramatycznych   wydarzeń   i   ojczyzną   wielu   ludów.  O   dramatyzm   ten 
“zatroszczyło   się"   olbrzymie   zaplecze   stepowe,   od   dawna   będące   widownią   nieustannego 
przemieszczania się kolejnych fal przybyszów. Stało się regułą. że nowe ludy panoszące się na 
stepach nadczarnomorskich wypierały dawnych mieszkańców, a swoich poprzedników, w trudno 
dostępne   góry   południowego   Krymu.   Los   taki   dotknął   m.in.   pierwotnych,   zapewne   jeszcze 
przedindoeuropejskich mieszkańców północnego  Nadczarnomorza — Taurów  (od nich to wziął 
Krym   swą   starożytną   nazwę),   a   znacznie   później   —   Scytów,   zepchniętych   do   krymskiego 
refugium przez pokrewne plemiona sarmackie.

Dobrze zazwyczaj poinformowany pisarz bizantyjski z czasów  panowania   Justyniana   I 

(VI  wiek) Prokop z Cezarei przekazał  cenną wiadomość dotyczącą genezy osad gockich na 
Krymie:

“Na wybrzeżu morskim znajduje się miejsce zwane Dory, gdzie od dawna mieszkają Goci 

— ci, którzy zamiast przyłączyć się do Teodoryka, gdy ten wyruszył do Italii

8

, dobrowolnie tam 

pozostali.  W   naszych   czasach   nadal   pozostają   oni   sojusznikami   Rzymian   [czytaj: 
Bizantyjczyków — J.S.]. Gdy cesarz tego żąda, wyruszają wraz z nim na wyprawę wojenną. Ich 
liczba [zapewne Prokop ma na myśli liczbę, wystawianych wojowników — J.S.] wynosi około 
3000;   są   oni   wybornymi   wojownikami.   Pilnie   i   zręcznie   zajmują   się   rolnictwem;   są   też 
najbardziej   gościnnymi   ze  wszystkich   ludzi   [...].   Cesarz   nie   pozwolił   budować   w   tym   kraju 
żadnych miast ni wznosić jakichkolwiek twierdz a to dlatego, że  jego mieszkańcy nie lubią 
mieszkać za murami, lecz stanowczo wolą żyć na otwartym polu".

Wydaje   się,   że   Goci   pojawili   się   na   Krymie   na   długo   przed   panowaniem   Teodoryka 

ostrogockiego,   bo   w   III   wieku.   Źródła   antyczne  przynoszą  pewne  wiadomości  o  najazdach  i 
wyprawach   pirackich   (kierujących   się   nawet   na   wybrzeża   Kaukazu   i   Azji   Mniejszej), 
podejmowanych   przez   “Gotów".   Oczywiście,   Goci   krymscy,   znajdujący   się   na   peryferii 
osadnictwa gockiego i zagubieni w górskich okolicach, znaleźli się w pewnej izolacji politycznej i 
kulturalnej   od   swoich  współbratymców,   natomiast   siłą   rzeczy   “skazani"   zostali   na   silne 
oddziaływanie   kultury   bizantyjskiej.  Wcześnie  dotarły   na   Krym   wpływy   chrześcijaństwa. 
Misjonarze, mając oparcie w greckich miastach nadmorskich, już w IV wieku potrafili nawrócić 
Gotów krymskich.

Odejście   Gotów   na   zachód   pod   wpływem   ekspansji   huńskiej   oddzieliło   definitywnie 

dzieje tej części plemienia, która pozostała w krymskim refugium, od głównego nurtu dziejów 
gockich. Rozbicie pannońskiego “państwa" Hunów w połowie V wieku przyniosło plemionom 
germańskim w Europie środkowej uwolnienie od uciążliwej zależności od stepowców; jednak 
odwrót   gromad   huńskich   po   klęsce   na   wschód   skomplikował   położenie   Gotów   krymskich. 
Wtedy właśnie, jak się wydaje, ci ostatni wycofań się w trudno dostępne rejony górskie, a część 
z   nich   (tak   zwani   Goci   —   Tetraksyci),   na   mocy   narzuconego   sobie   przez   Hunów   traktatu, 
przesiedliła   się   z   Półwyspu   Krymskiego   przez   dzisiejszą   Cieśninę  Kerczeńską   na   teren 
dzisiejszego Półwyspu Tamańskiego.

W  VI  wieku,   za   panowania   Justyniana   I,   Krym   został   włączony  w obszar wpływów 

bizantyjskich.   Tego   właśnie   okresu   dotyczy  przytoczona   wzmianka   Prokopa   z   Cezarei.   Po 

8

Mowa o królu ostrogockim Teodoryku Wielkim. Wyprawa Ostrogotów do Italii miała miejsce w roku 

488.

36

background image

śmierci Justyniana I w roku 565 wpływy bizantyjskie jednak szybko osłabły. Od końca VI do X 
wieku   Krym   i   tutejsi   Goci   podlegali   władzy   chaganów   chazarskich,  nadal   jednak  zachowali 
spory zakres samodzielności.

W 1929 roku w odległości około 20 km na wschód od Sewastopola, na miejscu zwanym 

przez   okoliczną   ludność   Eski-Kermen   (Stara   Twierdza),   archeolodzy   radzieccy   odkryli 
pozostałości umocnionej osady typu półmiejskiego. Wśród wielu innych zabytków (pozostałości 
budynków mieszkalnych i świątyń) znaleziono również płytę kamienną z zatartym wprawdzie, 
ale   jeszcze   możliwym  do   odcyfrowania   napisem   w   języku   greckim.   Inskrypcja   zawiera 
wiadomość   o   zwycięstwie   mieszkańców   miasta   i   ich   księcia   (nazywanego   z   grecka 
“toparchą")   nad   “barbarzyńcami",   to   jest   —  jak   się   powszechnie   przyjmuje   —   Chazarami. 
Wydarzenie wspomniane w inskrypcji łączy się w nauce z pewną informacją zawartą w źródle 
zwanym Relacją toparchy gockiego (identyczny z księciem, o którym mowa w inskrypcji?).

Otóż w 962 roku na “Gocję" napadli Chazarowie i zniszczyli jej stolicę. Władca tego 

kraju   szukał   pomocy   przeciw   “barbarzyńcom".   Ponieważ   Bizancjum   zajęte   było   wojną   z 
Arabami i z tej strony pomocy nie można się było spodziewać, toparchą udał się na przełomie 
962 i 963 roku po ratunek do jakiegoś władcy panującego na północ od Dunaju. Władcą tym, 
zdaniem   większości   uczonych,   był   książę   kijowski   Światosław,   syn   Igora   (945—972).   Praw­
dopodobnie wtedy to nastąpiło krótkotrwałe przejście “Gocji" pod protektorat ruski.

Stosunki pomiędzy Rusią kijowską a Gotami krymskimi układały się jednak chyba nie 

najlepiej.  Sądzimy  o  tym  nie  bez   podstaw.  W   wiekach   XI—XIII   Goci   krymscy   podlegali 
Połowcom   (w   źródłach   zachodnich   nazywanych   także   Kumanami)   —   tym   następcom 
Chazarów w panowaniu na stepach nadczarnomorskich W roku 1185 w wielkiej bitwie z 
Połowcami   poniósł   klęskę   książę   nowogrodzko-siewierski   Igor   Świętosławowicz. 
Opiewający tę wyprawę i klęskę Rusinów słynny staroruski poemat  Słowo o wyprawie Igora. 
zawiera ciekawy szczegół. Nieznany poeta każe cieszyć  się z ruskiej klęski jakimś “dziewojom 
gockim". Oto odpowiedni fragment w przekładzie Juliana Tuwima:

Już zaśpiewały nad sinym morzem

Gockie dziewoje, krasne i hoże:

Rade są klusce i sławią chana,

Cieszą się zemstą za Szarokana,

Brzęczą w ich rękach ruskie czerwieńce...

— I nam by, książę, radości więcej...

Tak   autor   poematu   (co   prawda,   wielu   uczonych   uważa,   że   jest   on   nieautentyczny   i 

stanowi zręczny falsyfikat nowożytny) potwierdza istnienie elementu gockiego na południe od 
państwa   ruskiego   (niewątpliwie   na   Krymie)   oraz   jakieś   zadawnione   widać   animozje   w 
stosunku do Rusinów.

W XIII wieku nad Krymem pojawiło się jeszcze jedno, kolejne  niebezpieczeństwo — 

Mongołowie   (Tatarzy).   W   1238   roku   Krym  został   zniszczony   przez   nowych   najeźdźców. 
Wkrótce potem pierwsza wiadomość o Gotach na Krymie dotarła — dzięki przytoczonemu 
już   opisowi   Wilhelma  Rubruka   —   do   Europy   zachodniej.   W  XIV   i  XV  wieku   źródła 
bizantyjskie   i   włoskie   (z   miast   genueńskich   na   Krymie)   często   wspominają   o   “Gotach", 
“książętach gockich" i “Gocji". Istniała również (i przetrwa pod tą nazwą nawet  do czasów 
nowożytnych) odrębna eparchia (diecezja) “Gothia" na Krymie. W XV wieku “księstwo gockie" 
ze   stolicą   w   Mankup  osiągnęło   nawet   pewną   świetność   polityczną   i   zamożność,   czego 
dowodem jest ożywiona działalność budowlana. Kres jego istnieniu położyła inwazja turecka w 
1475 roku.

Czy rzeczywiście Goci?

Pytanie   nie   jest   bynajmniej   retoryczne.   Czy   rzeczywiście   pisarze   europejscy   i 

bizantyjscy, pisząc o Gotach na Krymie, naprawdę opisywali Gotów? Czy “Goci" w późniejszym 

37

background image

średniowieczu na  Krymie  byli   Gotami   w   ścisłym,   etnicznym   tego   słowa   znaczeniu  czy   też 
nazwa ta jest tylko historyczną reminiscencją a “Goci"  w rzeczywistości byli jakimś innym 
ludem   względnie   rodzajem   określenia   zbiorowego   różnych   i   trudnych   do   zdefiniowania 
elementów etnicznych?

Branie za dobrą monetę przekazów źródeł o “Gotach" i “Gocji" na Krymie aż do  XV 

wieku, jeżeli nie dłużej, byłoby — jak się  wydaje — daleko idącym uproszczeniem. Zdaniem 
uczonego radzieckiego A. L. Jakobsona, już w  V  wieku nastąpiło zmieszanie się nielicznych 
Gotów   z   ludnością   autochtoniczną,   składającą   się  w   przeważającej   masie   z   elementów 
sarmackich   (alańskich),   może   też   greckich,   a   w   południowo-zachodniej   części   półwyspu   — 
również z potomkami Tauro-Scytów. Księstwo “Gocja", które ukształtowało się dopiero w XIII 
wieku,   miało   w   XIV   i  XV  stuleciu   dynastię   pochodzenia   bizantyjskiego   (właściwie 
armeńskiego).   Termin   “Gocja"   czy   “Księstwo   gockie"   występuje   w   źródłach   na  mocy 
pewnego konserwatyzmu nawet w czasach, gdy udział ludności prawdziwie gockiej w tej części 
Krymu   był   już   zupełnie  znikomy.   W   gockiej   nomenklaturze   na   Krymie   wolno   też,   sądzę, 
dopatrywać się pewnego snobizmu, znanego niemal całej Europie późnego średniowiecza i 
pierwszych wieków czasów nowożytnych — zjawiska zafascynowania problematyką gocką, 
swoistej “gotomanii".

Rzecz jasna, za daleko poszli ci uczeni (zwłaszcza niemieccy),  którzy   wszystkie   czy 

niemal wszystkie zabytki późnoantyczne  i średniowieczne z obszaru Krymu przypisywali po 
prostu   Gotom.  Należy   więc  odnotować   jedynie,   moim   zdaniem,   słuszny   głos   w   tej  sprawie 
wybitnego   współczesnego   archeologa   zachodnioniemieckiego   —   Joachima   Wernera.   Według 
niego   wczesnośredniowieczne   cmentarzyska   na   Krymie   (jak   Suuk-Su   w   pobliżu   Kerczu), 
powstałe   do   VII   wieku   włącznie,   można   i   należy   z   pewnością   przypisać   Gotom,   wykazują 
bowiem uderzającą zgodność układu i wyposażenia z ówczesnymi nekropolami wizygockimi w 
Kastylii,  Francji   południowej   i  ostrogockimi   w   Italii  i   Dalmacji,   a  także   —  z   tych   krajów 
naddunajskich,   gdzie   niewątpliwie   w   pewnych  okresach   przebywały   plemiona   gockie. 
Zgodności   dotyczą   zwłaszcza   orientacji   grobów   (głowa   w   kierunku   zachodnim),   rytualnego 
braku broni w grobach męskich oraz całokształtu ozdób stroju w grobach kobiecych. W VII 
wieku J. Werner  dostrzega jednak zanik cech specyficznie gockich zarówno na Krymie, jak i w 
Hiszpanii (w Italii nastąpiło to, ze względu na klęskę Ostrogotów, wcześniej).

Od   tego   mniej   więcej   czasu   nie   można   już   właściwie   mówić  o Gotach na Krymie 

jako   o   odrębnej   jednostce   plemiennej.   Z   drugiej   strony,   świadectwa   późniejsze   (z   relacją 
Ogiera de Busbecą  na czele) nie pozostawiają wątpliwości, że aż do XVI wieku (a może nawet 
jeszcze dłużej) przetrwała na Krymie nie tylko pamięć o Gotach, ale również zachowały się 
—   zapewne   w   bardziej   zapadłych   kątach   —   resztki   języka   gockiego,   a   zatem   —   resztki 
odrębności etnicznej Gotów.

Czy   przetrwały   one   do   końca   XVIII   wieku,   gdy   po   kilku   wiekach   panowania   Porty 

Ottomańskiej na Krymie, tamtejsi chrześcijanie, pod przywództwem metropolity Gocji i Kaffy 
Ignatiosa a za łaskawym przyzwoleniem imperatorowej Wszechrosji Katarzyny II, wymykając 
się   spod   szykan   tureckich,   przesiedlali   się  z Krymu w okolice miasta Mariupola (obecnie: 
Żdanow)   na   północ  od   Morza   Azowskiego?   Według   raportu   przedstawionego   rządowi 
rosyjskiemu   przez   generała   Aleksandra   Suworowa   (dowodzącego  wówczas   rosyjską   armią 
południa), z ukazu carskiego skorzystało wówczas około 31 tysięcy chrześcijan.

Niestety, nie pomyślano ani wówczas, ani później o przeprowadzeniu na miejscu bardziej 

szczegółowych   badań   dotyczących  możliwości   przetrwania   wśród   przesiedleńców   reliktów 
mowy gockiej. Wolno zresztą wątpić, by badania takie mogły przynieść jakieś rezultaty, skoro 
wspomniany   już   metropolita   Ignatios,   gdy   przyszło   mu   w   1781   roku   wygłaszać   uroczyste 
kazanie do przesiedleńców, musiał wygłosić je w języku... tatarskim, gdyż w innym wypadku nie 
byłby już zrozumiany przez swoich wiernych!

38

background image

Document Outline