background image

BENTE PEDERSEN

ZABŁĄKANE DUSZE

background image

1

Dawno temu wpadła w ręce wojowniczych przybyszów z północy. Uprowadzili ją z 

ciepłego,   rozświetlonego   Rzymu   i   powiedli   do   kraju,   gdzie   ziemia   ścięta   jest   wieczną 

zmarzliną. Do kraju, gdzie słońce stoi chłodne i nie spala ziemi na rdzawy popiół.

Nazwali ją Jumala i oddawali jej cześć.

Był to lud, który osiadł na południowych brzegach Bałtyku.

Pod   panowaniem   władcy   o   imieniu   Filimer   garstka   współplemieńców   ruszyła   na 

południe   i   w   okolicach   Morza   Czarnego   założyła   potężne   królestwo.   W   tamtych   czasach 

jednakże mężczyźni nie zapuszczali korzeni, tak jak to zawsze czyniły kobiety.

Mężczyźni prowadzili wojny i zdobywali łupy. Mężczyźni szukali podniety, nieustannie 

rzucając wyzwanie śmierci, zastawiając swój ziemski żywot za krótkotrwałą rozkosz, jaką daje 

akt odwagi.

Kobiety   rodziły   im   dzieci,   zajmowały   się   gospodarstwem,   gotowały   strawę   i   szyły 

odzienie. Życie kobiet upływało na poszukiwaniu owoców runa leśnego, szykowaniu jedzenia, 

wspólnym pilnowaniu ognia i doglądaniu dzieci. Życie kobiet to śmiech i codzienny znój. To 

świat zamknięty. Ogień, dzieci, mężowie.

Kobiety nie szukały łupów, nie marzyły o władzy, którą daje podbijanie nowych ziem. 

Krew nie wrzała w ich żyłach na myśl o walce, pocie, ciałach poległych wojowników z innego 

plemienia. Nie chciały rabować i brać niewolników. Ni łupić obcych miast.

Świat kobiet to ogień, dzieci i mężowie.

Legendy głoszą, że ten lud, a właściwie sami mężczyźni, sprzymierzył się z królem 

Wizygotów, Alarykiem, i razem z nim ruszył na Rzym w roku Pańskim 410.

Zdobył i splądrował miasto. Ceglasta, spalona słońcem ziemia spłynęła krwią.

Nasyceni walką, upojeni zwycięstwem wracali wojownicy do swoich domostw, lecz 

wielu   z   nich   nie   zatrzymało   się   w   potężnym   królestwie   na   północnych   brzegach   Morza 

Czarnego. Niektórzy nie zatrzymali się nawet na przyjaznych plażach Bałtyku.

Otworzyła się przed nimi ogromna kraina na północy świata, gdzie morze jest dzikie, a 

ziemię na głębokości sztychu łopaty skuwa wieczny lód. Znaleźli kraj wprost wymarzony do 

podbojów, zamieszkiwali go bowiem ludzie łagodni i nienawykli do walki.

Wojownicy rozbili obóz nad ogromną rzeką, która szerokim ujściem wpada do morza.

Mieli ze sobą zloty posążek kobiety z dalekiego kraju, gdzie słońce pali żywym ogniem, 

powietrze ma zapach ziół, a wiatr jest jak łagodna pieszczota.

Postawili go na wzniesieniu w gęstym, wilgotnym lesie. Stał tam przez kolejne tysiąc 

background image

lat.   Przez   tysiąc   lat   modlili   się   do   złotego   wyobrażenia   kobiety,   które   skradli   kiedyś,   by 

wykazać się odwagą godną prawdziwych mężczyzn. W kraju tak odległym, że nikt go już nie 

pamiętał.

Ta kobieta była dla nich bóstwem najwyższym. Odlana z najszlachetniejszego kruszcu, 

jakże   różna   od   bożków   z   kamienia   i   drewna.   Inna,   bo   mająca   ludzkie   rysy.   Inna,   bo 

przemawiająca do nich, wypowiadająca boskie słowa w nieznanym języku.

Składali jej ofiary. Przez stulecia znosili dla niej trofea, aż wokół poniosła się wieść o 

wielkim skarbie. Choć otaczali swą boginię ścisłą tajemnicą, zawsze znalazł się ktoś, kto nie 

potrafił utrzymać języka za zębami.

Bronili jej czci zacieklej niż życia własnych współziomków. Zdrajców i plotkarzy karali 

śmiercią. Bóstwo ze złota należało do nich, stanowiło ich sekret i odpowiedzialność. Będzie ich 

chronić,  obdarzać  szczęściem  i dostatkiem dopóty, dopóki  starczy  im sił, by  zatrzymać  je 

wyłącznie dla siebie.

Na północ od Dwiny pewna zakochana młódka opowiedziała  swemu wybranemu o 

Jumali. O ziemi u jej stóp wysłanej złotymi monetami. Niewinna i niedoświadczona, dała się 

uwieść. Opisała wojowniczemu wikingowi drogę do bogini.

Mężczyźni z zachodu znaleźli posążek i świątynię pełną skarbów. Jumali nie ruszyli, ale 

złupili świątynię. Zabrali tyle, ile byli w stanie unieść, i podzielili kosztowności między siebie.

Ich   przywódca,   Torę,   pozostał   nienasycony.   Dziewczynę,   która   powierzyła   mu 

tajemnicę, wyrzucił z pamięci, zanim dotarli do celu. Towarzysze znaczyli dla niego mniej niż 

kruszec, który można zważyć w dłoni i w którego blasku można się ogrzać. Zabił jednego i 

zabrał jego część. Skierował miecz przeciwko Gunsteinowi, ale ten zdołał umknąć.

Torę pożeglował swoim statkiem na zachód, uwożąc rozliczne skarby i historię o złotym 

posążku kobiety.

Wiele razy jeszcze wykazał się brawurą. Rozlał wiele krwi, nie licząc się zbytnio z 

ludzkim życiem. Potomność zapamiętała go pod mianem Torę Hund.

Jumala stała na wzniesieniu nad Dwiną już tysiąc lat, kiedy wieść o niej dotarła aż do 

stolicy. Do ludzi kościoła, ludzi pragnących władzy i bogactw i wyznających tę samą definicję 

męskiej odwagi, która każe zdobywać obce ziemie, mordować, grabić i zadawać gwałt. Która 

dodaje powagi i ważności powracającym ze skarbami z wypraw w odległe zakątki świata.

Jumala   pachniała   złotem.   Chytrzy   doradcy   podszeptywali,   że   pachnie   też 

bałwochwalstwem. Łatwo usprawiedliwić gwałt zadany bezbronnym.

Wysłano ludzi i nakazano im przenieść posążek do stolicy.

Wyznawcy Jumali pojęli, że muszą ratować boginię. Miejsce, w którym stała od tysiąca 

background image

lat, przestało być bezpieczne.

Lud ruszył więc w drogę, uwożąc cały swój dobytek i największą świętość. Pociągnął 

na południe, jak najdalej od cara i władzy kościoła.

Po posążku wszelki słuch zaginął.

Jumala przetrwała w opowieściach ludzi zamieszkujących północne brzegi Dwiny.

- Była obca. Przybyła z dalekiego kraju. Nic o niej nie wiedzieli. Nadali jej imię i 

oddawali  cześć.   Ona obdarzała  ich  pomyślnością.  Aż  znikła.  Przybyła  znikąd  i  odeszła  w 

nicość...

Antonia umiejętnie stosowała pauzy, dozując napięcie.

- Nie uważasz, że to piękna opowieść? - spytała, odrzucając ciemne włosy z czoła.

Raija   skinęła   głową.   Dłonie   miała   zanurzone   w   ciemnym   chlebowym   cieście,   ręce 

ubrudzone po łokcie. I białą grudkę mąki na policzku, w miejscu z którego odgarnęła niesforny 

kosmyk.

-  Dlaczego   opowiadasz   bajki?  -  spytała.   -  Nie   masz  nic  innego   do  roboty,   Toniu? 

Jeszcze nie nadszedł czas spoczynku...

Perlisty śmiech Toni wypełnił kuchnię.

Kuchnię Jewgienija.

I Raiji...

Dziwne.   Własna   kuchnia   Raiji.   Na   swój   sposób   bardziej   należała   do   niej   niż   do 

Jewgienija. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tej myśli.

- Nie dostrzegasz,  że ta historia jest o tobie, moja miła? Raiju, piękności ty moje! 

Ogłuchłaś?

Raija uśmiechnęła się bezwiednie. Tonią zawsze traktowała ją jak boginię.

- Ponieważ była obca? - spytała. - Bo nie znali jej przeszłości?

Tonią energicznie pokiwała głową. Nie ruszyła palcem, by pomóc Raiji przy cieście. 

Tonią nie miała zajęć gospodarskich w wielkim poważaniu. Nawet we własnej kuchni spędzała 

niewiele czasu.

- Jestem z krwi i kości, nie ze złota - stwierdziła Raija i nagle poczuła ucisk w żołądku. 

Jakieś światło przemknęło jej przed oczyma i znikło. Ułuda, która jedynie na moment pozostaje 

w pamięci. - Nie padłam niczyim łupem. I sądzę, iż moja przyszłość nie skrywa żadnych 

tajemnic. Pozostanę nad Dwiną całe życie, więc muszę polubić cerowanie Jewgienijowych 

koszul...

Śmiech Toni przeniknął ściany niewielkiego domku na brzegu rzeki.

- Za tysiąc lat nikt nie będzie opowiadał legend o Raiji Bykowej - dodała Raija z mocą. 

background image

Pewna siebie, stojąca mocno na ziemi w tym ogromnym kraju, z Jewgienijem u swego boku.

- Ja ułożę legendy o tobie - przekomarzała się Tonią. - Tobie na złość, Raiso, moja 

przyjaciółko!

Tonią użyła imienia w rosyjskim brzmieniu, pod którym znała Raiję miejscowa ludność. 

Poza Tonią  tylko Jewgienij   i Oleg  nazywali  ją  Raiją  i to  była jedyna nić  prowadząca do 

poprzedniego życia. Życia, którego nie pamiętała.

Był przednówek roku 1735. Dzień chylił się ku zachodowi. Oleg i Jewgienij ruszyli do 

Onegi, by zamówić nowy statek u szkutnika. Mężowie widzieli przyszłość w handlu i frachcie 

morskim. W ten sposób chcieli zapewnić byt rodzinie.

Po prawdzie niewielu ludzi w Archangielsku widziało jakąkolwiek przyszłość dla tego 

miasta założonego w 1584 roku. Ciemne chmury spowijały horyzont.

Anglicy rozpoczęli  handlową działalność w tym miejscu jeszcze wcześniej, w roku 

1553.   Kiedy   Archangielsk   zyskał   prawa   miejskie,   hamburscy   kupcy   wyparli   z   rynku 

angielskich konkurentów. Historia „Russia Company” szybko dobiegła końca.

Mieszkańców miasta niewiele to obchodziło.

Handel i tak znalazł się w rękach nielicznych, czy to Rosjan czy cudzoziemców. Zwykły 

człowiek na handlu zbożem z Niemcami nie zarobił złamanego szeląga.

Jedyne, co się zmieniało, to język, który rozbrzmiewał na nabrzeżu.

Po   wizycie   Piotra   Wielkiego   Archangielsk   otrzymał   wiele   przywilejów,   stając   się 

jedynym portem Rosji. Miasto rozkwitło, statki handlowe przemierzały Morze Białe wszerz i 

wzdłuż. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach.

Sam car tak powiedział.

Okres rozkwitu trwał krótko.

Wraz   z   założeniem   Petersburga   Rosja   zyskała   port   położony   znacznie   bliżej 

europejskich szlaków handlowych.

Piotr Wielki zapomniał o obietnicach złożonych miastu na północy. Wielcy ludzie mają 

słabą pamięć. Przez nowy ośrodek portowy przepływało trzy czwarte rosyjskiego handlu z 

zagranicą.

Archangielsk zaczął podupadać.

Piotr Wielki zmarł dziesięć lat temu, po nim rządzili Katarzyna I i Piotr II. Teraz znów 

na tronie zasiadała caryca, Anna z rodu Romanowów, tego samego rodu, który Piotr Wielki 

osadził na tronie Rosji.

Handel w rejonie Archangielska wciąż stanowił domenę nielicznych, ale w szczelnym 

dotychczas systemie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Kto miał pieniądze, mógł się poważyć na 

background image

wejście do gry. Oleg i Jewgienij zamierzali skorzystać z okazji. Uznali, że handel i fracht 

towarów to dobry interes.

Dwie młode ciemnowłose kobiety czekały na wschodnim brzegu Dwiny. Zapewnienia 

mężów traktowały z przymrużeniem oka.

Wypełniały izbę śmiechem i rozmową, w malowanej na niebiesko kuchni opowiadały 

sobie o tajemniczej, obcej bogini. Wymawiały jej imię.

Jumala.

To   słowo   brzmiało   dla   Raiji   tajemniczo,   choć   budziło   odległe   wspomnienie. 

Niewyraźne, ledwie uchwytne.

Tonią przyglądała się, jak Raija ugniata ciasto gwałtownymi ruchami, jakby dając upust 

złości. Na obliczu przyjaciółki nie widać jednak było wzburzenia. Jeśli mieszkało w niej, to 

głęboko ukryte, tak głęboko, że nawet ona nie umiała go dostrzec.

Żona Jewgienija nosiła włosy związane wstążką na karku. Nie zaplatała ich w warkocze 

ani   nie   chowała   pod   chustą,   jak   nakazywał   zwyczaj.   Tak   jak   Tonią,   Raija   kierowała   się 

własnymi zasadami.

- Wygląda, jakbyś chciała sprawić temu ciastu lanie - zauważyła cierpko Tonią. Uniosła 

nogi i oparła je o skrzynię z drewnem. Miała na sobie spodnie i buty do konnej jazdy, tak 

zresztą ubierała się najczęściej. Nie przejmowała się ludzkim gadaniem. Jak daleko sięgała 

pamięcią, ludzie zawsze o niej dużo mówili. Dotąd jednak nie słyszała słów na tyle ostrych, by 

zdołały ją zranić. Pod tym względem Antonia nie była szczególnie wrażliwa.

Oleg zapytał kiedyś, czy nie mogłaby nosić się jak kobieta. To było jeszcze przed 

ślubem, a Oleg bardzo ostrożnie i delikatnie ubrał swoją ciekawość w słowa. Odpaliła, że jeśli 

szuka baby szerokiej w biodrach i tyłku, to droga wolna.

Od tamtej pory ani razu nie wrócił do tego tematu. Dał Toni wolną rękę w kwestii 

ubioru i pozwolił żonie zająć się handlem i frachtem na lądzie. Interes przepisano na jego 

nazwisko po ślubie, ale i tak zawiadywała nim Tonią. Od śmierci ojca nic się nie zmieniło.

Antonia była silną kobietą, przed nikim nie zginała karku, od nikogo nie przyjmowała 

poleceń.

Żyła   samotnie   aż   do   chwili,   kiedy   zjawiła   się   Raija.   Z   morza   od   zachodu.   Raija 

Jewgienija. Na swój sposób jego łup.

Wielka tajemnica, której strzegli jak oka w głowie - ona, Oleg i Jewgienij.

Dopóki Raija jest szczęśliwa,  Antonia będzie milczeć, taką złożyła przysięgę  przed 

samą sobą. Ani chwili dłużej.

- A ty kiedyś coś upiekłaś? - odcięła się Raija. I obie wybuchnęły śmiechem.

background image

- Jakoś mi to nie idzie - stwierdziła Tonią, wzdychając, choć w tym westchnieniu trudno 

by było doszukać się prawdziwego żalu. Nie miała czasu, by żałować czegokolwiek w swym 

krótkim życiu. Lubiła się w pełni taką, jaką stała się przez te lata. - Wyobrażasz sobie nudny 

żywot   tych   kobiet,   które   pochylają   się   w   nabożnym   skupieniu   nad   połatanymi   koszulami 

mężów? - Tonią wzdrygnęła się na samą myśl.

-   Te,   które   nieustannie   obgadują   tę   wstrętną   Antonię   i   jej   nie   mniej   odrażającą 

przyjaciółkę Raisę? - uzupełniła Raija, sprawnie formując okrągłe bochenki. Precyzyjne ruchy 

jej dłoni dowodziły, że wypiek chleba to dla niej nie pierwszyzna. Nigdy jednak nie polubiła tej 

czynności.

- I ślinią się na myśl o Olegu i Jewgieniju - dodała Tonią. - Na pewno się ślinią. 

Zdobyłyśmy jedynych dwóch kawalerów, których warto było zdobyć, przynajmniej na wschód 

od Dwiny. Już ja się na tym znam!

Znów zaniosła się śmiechem. Tonią nigdy nie ukrywała przeszłości. Potrafiła drwić z 

samej siebie i w ten sposób wytrącać wrogom oręż z ręki.

Niełatwo poniżyć kogoś, kto nie odżegnuje się od własnych słabości.

Raija odstawiła bochenki do wyrośnięcia. Zmyła blat stołu i stolnicę, opłukała dłonie.

-   Pomyślałaś   kiedyś,   ile   wody   przepływa   kobietom   przez   ręce?   -   spytała 

niespodziewanie Antonia.

Raija   znieruchomiała.   Temu   twierdzeniu   mogła   jedynie   przytaknąć.   Kiedyś   i   jej 

podobna   myśl   przemknęła   przez   głowę.   Kiedy,   nie   wiedziała.   Tylu   rzeczy   nie   wiedziała. 

Czasami to bolało. Zupełnie jakby stała przed zamkniętymi drzwiami we własnym domu, mając 

przeświadczenie, że nie dowie się, co przed nią skrywają. Że nigdy nie znajdzie klucza.

Żyła   teraźniejszością.   Nie   mogła   patrzeć   za   siebie,   rzucać   spojrzeń   przez   ramię. 

Rozmawiać o minionym czasie. Jeden tylko istniał kierunek. Naprzód.

Nie zawsze tak było, tyle wiedziała. Tyle potrafiła odgadnąć.

Jednak żadne nici nie prowadziły wstecz, żaden przewodnik nie mógł wskazać drogi 

powrotnej. Żadnej szczeliny w murze oddzielającym ją od przeszłości.

Zupełnie nic.

Tylko ucisk w okolicach czoła, kiedy starała się przebić ciemność. Ból rozsadzający 

głowę, kiedy usiłowała poskładać w całość strzępy niespokojnych snów.

Życie Raiji rozpoczęło się w Archangielsku pięć miesięcy wcześniej. Życie zaczęło się z 

Jewgienijem, Olegiem i Antonią. I takie już zostało.

W pewnym sensie Antonia miała rację: los Raiji podobny był do losu bogini ze złota. 

Jak Jumala przybyła znikąd do krainy nad Dwiną.

background image

Jak Jumala uczyniła zeń swoją ojczyznę.

-   Spodziewam   się   dziecka   -   oznajmiła   Antonia.   Raija   odwróciła   się,   gwałtownie 

wyrwana z rozmyślań.

-   Spodziewam   się   dziecka   -   powtórzyła   Antonia   i   rozciągnęła   usta   w   szerokim 

uśmiechu.   Niebieskie   oczy   błyszczały   jak   drogie   kamienie   w   okrągłym,   żywym   obliczu. 

Kosmyki włosów nad czołem podskakiwały do taktu z całym ciałem dziewczyny wstrząsanym 

śmiechem, nad którym nie mogła zapanować. - Mała Tonią wciąż jeszcze potrafi wprawić 

niektórych w prawdziwe zdumienie - stwierdziła.

Raija usiadła. Poczuła jakiś ucisk w piersiach, sama nie wiedziała dlaczego.

Dobry Boże, miałam kiedyś dziecko? przemknęło jej przez głowę. Miałam dziecko i 

zapomniałam?

Ciemność pozostała nieprzenikniona. Nie było odpowiedzi. Pociechy w bólu, którego 

może wcale nie powinna odczuwać.

Można zapomnieć? O dziecku?

- Nie życzysz mi szczęścia? - zdziwiła się Tonią, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. 

Lubiła szokować.

Raija pokiwała głową.

-   Tak   się   cieszę!   -   rzuciła   szczerze,   ale   nerwowym   gestem   przycisnęła   dłonie   do 

brzucha.

I zrobiła krok w kierunku przyjaciółki po świeżo umytej podłodze. Nie pozwalała, by do 

kuchni wkradł się brud. Jakiś głos podszeptywał jej, że dom należy utrzymywać w czystości. 

Czasami Raija widziała twarz, która pasowała do głosu. Błysk włosów jasnych jak len, w 

następnej chwili pokrytych siwizną. I przyjazne oczy.

Nic więcej.

Raija objęła Antonię, na przemian śmiejąc się i płacząc, a przyjaciółka zrobiła to samo. 

Śmiech mieszał się z łzami.

Kiedy uwolniły się z objęć, Raija osunęła się na podłogę koło skrzyni u stóp Toni. Obie 

otarły oczy i policzki. Wciąż się śmiały, cicho i pogodnie, połączone radosną tajemnicą.

- Możesz wyobrazić sobie, jaką będę matką? - skrzywiła się Antonia.

Raija wsparła podbródek o dłonie złożone na skrzyni, wdychając zapach skórzanych 

butów Toni zmieszany z wonią suchej sosny.

Wciąż czuła ucisk w piersiach.

Starała się nie zwracać na to uwagi.

- Wspaniałą - odrzekła, starannie wymawiając każdą sylabę.

background image

-   Bądź   szczera!   -   rzuciła   Tonią   z   ostentacją,   ale   w   jej   głosie   pobrzmiewała   nuta 

przestrachu. - Strasznie się boję, Raiju! - dodała, używając prawdziwego imienia przyjaciółki. 

Nie tego, którym ochrzciła ją żartobliwie w chwili, gdy tamta przedzierzgnęła się w Rosjankę, 

stając z Jewgienijem przed ołtarzem. - Jestem taka... nieodpowiedzialna - dokończyła, a w jej 

głosie dało się wychwycić niepewność, której dotąd nie okazywała.

- Kto tak twierdzi? - zdziwiła się Raija. - Od kiedy przejmujesz się tym, co o tobie 

gadają?

Antonia wzruszyła ramionami. Wyglądała teraz jak mała, przestraszona dziewczynka. 

Szeroko rozwartymi oczyma patrzyła wprost przed siebie, w nieznane, które przerażało ją i 

pociągało zarazem.

- Jesteś radosna i pełna życia - ciągnęła Raija. - Jakże mogłabyś okazać się złą matką?

Antonia nic nie odrzekła. Nie mogła wyznać otwarcie, że pyta kobietę o większym 

doświadczeniu.

Nie mogła powiedzieć, że Raija już rodziła. Ta część życia przyjaciółki była zamknięta. 

Nie wolno o niej wspominać.

- Boję się - powiedziała Tonią. - Strasznie się boję! Nie mogę przyzwyczaić się do tej 

myśli. Czasami się raduję, zaraz potem wpadam w popłoch na myśl o obowiązkach, które mnie 

czekają. Jestem taka niezdarna, nie dam sobie rady. I boję się porodu. Nikt mnie nie przekona, 

że to nie boli! - Słowa wprost wylewały się z niej. - Boję się, Raiju, boję się!

Raija milczała. Miała w sobie odpowiednie słowa, znała ich moc, ale nie potrafiła nadać 

im kształtu. Były jak pisklęta, które nie mogą oderwać się od gałęzi i rozpostrzeć skrzydeł do 

lotu.

- Oleg wie? - spytała, a jej myśli pobiegły do męża Toni. Potężny, silny Oleg, dobry i 

godzien zaufania. Przyjaciel. Opoka.

Tonią pokręciła głową, nagle zawstydzona. Ale tylko przez chwilę.

- Jeszcze nie - odrzekła. - Nie chcę, by obchodzono się ze mną jak z chińską porcelaną. 

Wyobrażasz sobie, co uczyni, kiedy się dowie? Nie pozwoli mi ruszyć się z łóżka. I już mnie 

nie tknie. - Wzdrygnęła się. - Pomyśl, cały rok bez tych rzeczy.

Parsknęły śmiechem. Nie miały przed sobą wielu tajemnic.

Tylko tę jedną, której Raija nie dostrzegała. Mur, którego i Antonia nie chciała widzieć.

- Jesteś bezwstydnicą! Antonia pokiwała ponuro głową.

-  Sądzisz,  że  to  zaraźliwe?  Ze  zostanę bezwstydną matką? Wcale  tego  nie  pragnę. 

Dziecko zasługuje na kogoś lepszego ode mnie...

- Dziecko nie ma wyboru - ucięła Raija. - Zostało poczęte. Będziesz matką, Antonio, 

background image

czy tego chcesz czy nie. Myślisz, że inne się nie boją?

Antonia przesunęła bezwiednie opuszkami palców po haftach na rękawie bluzki. Ta 

część jej garderoby była niezwykle kobieca. Obszerna, z cienkiego materiału, z wdzięcznie 

skrojonym kołnierzem haftowanym w czerwone kwiaty. Wzory biegły wzdłuż wycięcia na 

piersiach i powtarzały się na mankietach.

- Jesteś najlepszym lekarstwem - stwierdziła Tonią. - Wiesz o tym? Nic nie wydaje się 

trudne, kiedy ty na to spojrzysz. Chciałabym patrzeć na świat twoimi oczami. Powinni wynieść 

cię na ołtarze.

- Nie zyskałabyś poparcia ojców kościoła dla tego pomysłu - odrzekła Raija.

Przyjaciółki spojrzały po sobie i jak na zamówienie wybuchły śmiechem.

- Nigdy nie zapomnę twarzy księdza, kiedy kazał ci powtórzyć dziesięcioro przykazań - 

chichotała   Tonią.   -   A   ty   wyrecytowałaś   wszystkie   po   kolei,   a   potem   zmówiłaś   pozostałe 

modlitwy. Nawet Jewgienij się zdumiał. Miał szczęście, że ksiądz zaczął od ciebie. Sam miałby 

kłopoty, by wymienić je w odpowiedniej kolejności...

Wspomnienia ze ślubu Raiji i Jewgienija. Wspomnienia, które przywoływały uśmiech 

na  twarzy.  Prawo kościelne nad Dwiną  nakazywało, by  parę młodą  wypytać o  znajomość 

modlitwy   Pańskiej   i   dziesięciorga   przykazań.   Tym,   którzy   nie   wykazali   się   odpowiednią 

wiedzą, odmawiano ślubu.

Tak przynajmniej zapisano na papierze.

W praktyce rzadko kierowano się literą prawa. Jewgienijowi nawet nie przyszło do 

głowy, by przygotować narzeczoną na tę próbę.

A ksiądz, rzecz jasna, zadał przewidziane prawem pytania.

Przez całą wieczność, która w rzeczywistości nie trwała dłużej niż kilka sekund, Raija 

spoglądała   na   niego   z   zaskoczeniem.   Antonia   mogła   przysiąc,   że   na   twarzy   duchownego 

pojawił się wyraz triumfu. I znikł, kiedy Raija spokojnym głosem odmówiła tekst modlitwy i 

wymieniła dziesięć przykazań.

Całemu światu pokazała, że nie jest niedouczoną istotą, za którą ją brali.

Antonia omal nie parsknęła. Oleg nadepnął jej na stopę, by ją od tego powstrzymać. 

Tonią przez parę dni nie mogła mu tego darować. Oleg jakoś to wytrzymał. Byłoby znacznie 

gorzej, gdyby żona naprawdę roześmiała się w kościele.

- Żebym tylko wiedziała, skąd je znam! - westchnęła Raija, powtarzając słowa, które 

wypowiedziała po ślubie.

- W każdym razie przypomniałaś sobie we właściwym momencie - rzuciła lekko Tonią. 

- Nie przejmuj się!

background image

- Też chciałabym mieć dziecko - spontanicznie dodała Raija. Dotąd o tym nie myślała. 

Jewgienij wypełniał całe jej życie.

Teraz jednak, siedząc u stóp Toni i patrząc w twarz przyjaciółki, Raija zdała sobie 

sprawę, że Jewgienij jej nie wystarczy. Że pragnie czegoś więcej poza cichym szczęściem.

Dotąd nie uświadamiała sobie, czego jej brak. Było tak, póki Tonią między radością a 

obawą nie użyła odpowiednich słów.

Teraz Raija wiedziała, czego pragnie.

Dziecka.

Jewgienij w żartach wspominał o synach. Ona nigdy dotąd nie myślała poważnie o 

potomstwie. Aż do tej chwili.

- Nic prostszego - uznała Tonią, śmiechem burząc poważny nastrój.

Raija odkryła pustkę w duszy.

Brak dziecka.

background image

2

Posiadał własny statek handlowy, którym opływał norweskie wybrzeże. Dzień świętego 

Mikołaja miał stać się początkiem życia, które właściwie nie było mu pisane.

Nie   urodził   się,   by   zostać   pryncypałem   ani   kupcem.   Rozpoczynał   jako   zwykły 

marynarz. Dawno temu. Już wtedy wyznaczył sobie cel w życiu, a w końcu dotarł do niego, 

wystarczyło tylko wyciągnąć rękę.

Własny statek. Ubogi chłopak stawał się kimś. Ciężka praca przynosiła owoce. Karmił 

się marzeniami, nadzieją, czasami nawet zaczynał wierzyć.

Statek spalił się, płomienie strawiły go do szczętu. Tamtej zimowej nocy w porcie w 

Archangielsku spłonęło siedemnaście statków. Wiatr przerzucał ogień z masztu na maszt, a 

czerwone języki znajdowały dla siebie dość pożywki. Silniejszy podmuch przeniósł pożar na 

ląd, płomienie objęły małe domki w porcie. Trzy rodziny straciły życie, wielu dach nad głową.

Koniec marzeń. Tak myślał Jewgienij. Tak by się stało, gdyby nie Raija. Nie podjąłby 

walki, nie zmierzyłby się z losem.

Raija pojawiła się wtedy, gdy skończyło się  jedno życie,  i dała początek nowemu. 

Przede wszystkim dlatego, że ocaliła go przed śmiercią. Zabronił ludziom wspominać tamto 

zdarzenie. Wciąż jednak krążyły o nim legendy - kapitan leży bez czucia na mokrym pokładzie, 

zstępuje anioł w długiej pelerynie i tamuje krew, broczącą z rozszarpanego ramienia.

Jewgienij  obawiał  się tej legendy głównie dlatego, że mogła przysporzyć Raiji złej 

sławy. Dobrze wiedział, skąd wzięła się dociekliwość popa podczas zaślubin.

Najbardziej zaś nie chciał budzić w Raiji starych wspomnień. Nowe życie zbudował na 

tym, że zapomniała o przeszłości.

Bez niej popełniłby samobójstwo.

Bez niej nie miałby po co żyć. Nie po tym, co się stało. Trzeba niezwykłej siły woli, by 

się podźwignąć z takiego nieszczęścia. Raija dała mu tę moc.

Spotykał już mężczyzn, którzy twierdzili, iż kobiety stanowią sens ich życia. Jego brat 

kiedyś   tak   się   wyraził.   Jewgienij   nigdy   wcześniej   nie   myślał   o   kobietach   w   ten   sposób. 

Mężczyzna ma pracę i towarzyszy. Wystarczy, by wypełnić cały świat.

Tak było kiedyś. Zanim poznał tę, której Aleksiej zaprzedał duszę. Pokochał tę samą 

dziewczynę, którą brat obdarzył uwielbieniem.

Raija mogła być wszystkim dla mężczyzny. Całym życiem. Tym była dla Aleksieja 

przez krótki czas, zanim nie zżarła go zawiść i nie zamieniła w istotę, która nie pragnie kochać, 

lecz posiadać.

background image

Tym była dla Jewgienija.

Wszystkim.

Sensem życia.

Samym życiem.

Raija Aleksieja. Mikkala. Reijo.

Jego Raija. Tylko jego. Tamci stanowili cienie z innej rzeczywistości.

Pojechał z Olegiem do Onegi. Zdobyli dwa niewielkie frachtowce. Uznali, że wystarczą 

na początek. Razem z Olegiem zainwestowali ostatnie oszczędności. Zrobili odważny krok. Na 

rzecz przyszłości.

- Nie  odkryjesz nowych lądów,  jeśli  boisz się  spuścić  z oczu znajome wybrzeże - 

stwierdził Oleg.

Odpowiednie słowa w ustach żeglarza. Głęboka myśl ukryta w prostym sformułowaniu.

Zrobili ten krok.

Spuścili z oczu znajome wybrzeże. Postawili wszystko na jedną kartę. Zapożyczyli się, 

nie wspominając o tym ani Antonii, ani Raiji.

Oleg zdobył się nawet na żart.

- Nie dowiedzą się, jeśli się nam powiedzie. Jak przegramy, wierzyciele wyrzucą nas z 

domów i zabiorą konie Antonii. Wtedy nasze żony poznają prawdę.

Pocieszali się tym ponurym żartem. Śmiali się niepewnie, czując ucisk w żołądku.

Znaleźli   statek,   który   po   solidnym   remoncie   mógł   służyć   ładnych   parę   lat.   Jego 

właściciel musiał się go pozbyć, nie powiodło mu się w interesach. Dostali tę jednostkę za 

półdarmo.

Teraz już dysponowali prawdziwą flotą składającą się z dwóch niedużych frachtowców 

i dwóch większych statków handlowych.

Ten wymagający przebudowy zamierzali nazwać „Antonia”. Ten drugi mieli ochrzcić 

imieniem „Raija”.

- Tonią wpadnie w złość, kiedy dowie się, że wymaga przebudowy - śmiał się Jewgienij. 

Olegowi spodobał się dowcip.

Mieli flotę. Oleg znów stanie na pokładzie. Zostanie kapitanem na „Raiji”.

- Jedna Antonia mi wystarczy - uznał.

Jewgienij obiecał sobie kiedyś, że nigdy już nie wejdzie na pokład statku i jak dotąd nie 

sprzeniewierzył   się   obietnicy.   Co   prawda   wślizgnął   się   raz   na   łódkę   przycumowaną   przy 

nabrzeżu, nigdy już jednak nie pożegluje na pełne morze. To rzecz pewna!

Był   potrzebny   na   lądzie,   ktoś   musiał   zająć   się   handlem,   przypilnować   rachunków, 

background image

rozmawiać z kupcami. Lepiej się do tego nadawał niż Oleg.

Jewgienij uważał, że na lądzie może znaleźć zajęcie godne mężczyzny bez ręki. Na 

morzu potrzeba ludzi o obu ramionach. Dysponujących pełnią męskiej siły, niezbędnej, by 

mierzyć się z wiatrem, wodą i chłodem. Tam nie byłby mężczyzną.

Nie w pełni.

Jewgienij nie umiałby żyć z takim przeświadczeniem.

Zawsze kiedy zostawiał  ją,  choćby na parę chwil,   odczuwał  lęk.  Przyglądał  się  jej 

badawczo, zanim odważył się odezwać do niej i objąć. Przy każdym powrocie do domu szukał 

czegoś   w   jej   twarzy.   Niemego   oskarżenia.   Wyrazu   oczu,   którego   przedtem   nie   było. 

Zmarszczek wokół ust i oczu. Twardości spojrzenia.

Czegoś, co powiedziałoby mu, że wie. Że zna prawdę, którą przed nią ukrywał.

Nie znajdował niczego. Jewgienij wiedział jednak, że nie przestanie szukać. Nigdy nie 

spocznie.

Wszystko zbudował na kłamstwie.

Wszystko rozpadnie się, kiedy Raija to dostrzeże.

Nie wiedział nawet, czy może ufać jej oddaniu. Promieniała radością jak małe dziecko 

na jego widok.

Pełna oczekiwania, którego Jewgienij nie rozumiał. Nie wierzył, że je kieruje ku niemu.

Stworzyła mu nad Dwiną prawdziwy dom. Nic nie wniosła, niewiele co poprzestawiała, 

ale po prostu była, wypełniała pokoje ciepłem. Jewgienij nie pojmował, jak to możliwe. Nie 

rozumiał, skąd tyle mocy w małej kobiecie. Świat wokół niej cudownie rozkwitał.

-   Dobrze   jest   wracać   do   ciebie   -   powiedział   kiedyś,   kiedy   otulił   ich   mrok.   Kiedy 

ciemność była tuż tuż za kręgiem słabego światła rzucanego przez lampę. W piecu wciąż się 

paliło. Raija dołożyła drewna. Wiedziała, że w chłodne wieczory mężowi dokucza ból.

- Źle, kiedy cię nie ma - odrzekła spokojnie. Tylko tyle, dość jednak, by poczuł wyrzuty 

sumienia. Jewgienij wiedział, że nie uczyniła tego rozmyślnie.

Raija nie skrywała uczuć. Była szczera aż do bólu.

- Zapominam, że nie mogę zajmować się wyłącznie sobą - powiedział zawstydzony jak 

mały chłopak. - Tyle lat byłem sam. Nie przywykłem do tego, że ktoś troszczy się o mnie.

Często o tym myślał, nigdy jednak nie rozmawiał z Olegiem na ten temat. Nie wiedział 

nawet, czy powinien mówić o tym Raiji.

Wypowiedziane słowa są niebezpieczne, nie można przed nimi uciec. Zlekceważył w 

życiu tyle obietnic, a przecież trudno się zmienić z dnia na dzień.

Raija nie zasługiwała na więcej kłamstw.

background image

- Nie mogę uwierzyć, że czekasz na mnie - dodał zdziwiony własną odwagą. Tym, że 

obnaża przed nią najskrytsze uczucia. - Nie mogę pojąć, że się niepokoisz...

Śmiech. Głośny i wesoły jak brzęczenie trzmiela.

- My z Tonią tańcujemy w tym czasie w Archangielsku, rzecz jasna - przerwała mu. Jej 

słowa smakowały miodem i kandyzowanym cukrem. - Cichaczem popijamy twoją wódkę i w 

ogóle o was nie pamiętamy... Śmiał się razem z nią.

-   Nie   ma   mężczyzny   w   Archangielsku,   który   odważyłby   się   zatańczyć   z   Tonią   - 

przekomarzał się. - Nikt nie chciałby narazić się na gniew Olega i spotkanie z jego twardą 

pięścią.

- A czy ktoś odważyłby się zatańczyć ze mną? - spytała i spojrzała na niego z wyrazem 

oczekiwania w rozbawionych oczach.

- Z tobą jest inaczej - przyznał Jewgienij. - Masz jednorękiego męża... Z nim większość 

da sobie radę.

Ucieszył go uśmiech Raiji. Powiedział mu, że ta myśl nie postała w jej głowie.

Usiadła z lewej strony, tak jak lubił, wsunęła się mu pod pachę. A Jewgienij popadł w 

zadumę.   Ile   to   razy   powtarzał   jej,   że   potrzebuje   mężczyzny,   który   objąłby   ją   oboma 

ramionami...

Za każdym razem bojąc się, że odpowie, iż miała takich wielu.

- Nie ma dwurękich mężczyzn, którzy daliby tobie radę - stwierdziła z taką pewnością w 

głosie, że momentalnie jej uwierzył. Przynajmniej w tej chwili, a nic więcej się nie liczyło. - 

Nie ma dwurękich mężczyzn, w których objęciach chciałabym leżeć.

Jewgienij   ścisnął   delikatnie   krągłe   ramię   dziewczyny.   Lubił,   kiedy   tak   mówiła.   Z 

początku sądził, że wypowiada te słowa, bo wie. Wie, iż są muzyką dla jego uszu.

Teraz rozumiał, że go nie zwodzi.

Raija była szczera.

Zasłużyła na kogoś, kto odwdzięczyłby się tym samym. A dostała jego...

Dostała i miłość.

Tego argumentu Jewgienij używał na swoją obronę. Miała jego serce, nikt nie byłby w 

stanie kochać jej mocniej. Oparł życie na kłamstwie, by ją zatrzymać. By dać jej szczęście. 

Takie, jakiego nie otrzymałaby w darze od nikogo innego.

-   Tonią   opowiedziała   mi   historię   o   złotej   bogini.   -   Raija   uśmiechnęła   się,   kiedy 

Jewgienij spojrzał na nią. Wtuliła się weń jeszcze mocniej.

- Więc ruszysz teraz na poszukiwanie skarbów? - zdziwił się.

Przechyliła głowę. Jej spojrzenie pokrył jakiś cień. Teraz, pomyślał Jewgienij, teraz 

background image

sobie   przypomni!   Jego   słowa   musiały   poruszyć   jakąś   delikatną   strunę.   Nic   takiego   nie 

nastąpiło. Jewgienij poczuł, jak całe ciało tężeje mu z napięcia.

- Co się stało? - spytała. Zdenerwowanie męża nie uszło jej uwagi. - Ramię, prawda? - 

Rozzłościła się. - Mówiłam ci tysiące razy. Musisz być roztropniejszy. Nie przemęczać się, nie 

wychodzić na zimne powietrze. Stąd biorą się bóle!

Jewgienij uśmiechnął się blado. Musiał zwalić winę na tę dokuczliwość, nie mógł się 

przyznać do własnych obaw.

- Ja się przemęczam? Tutaj z tobą? - udał zdziwienie. - Nie dałaś mi po temu okazji.

Ręce Raiji wślizgnęły się pod koszulę Jewgienija. Nie po to, by pieścić, wywoływać 

dreszcz na skórze i podnietę. Nie po to. Dziewczyna złożyła dłonie na bliźnie po odjętym 

ramieniu. Zmarszczyła brwi tak mocno, że prawie zetknęły się nad nasadą nosa. Używała swej 

mocy, jej dłonie emanowały niezwykłym ciepłem.

Jewgienij   nie  rozumiał,   skąd  się   brało,   ona  zresztą   też  nie.   Bał   się.   Bał   się,   że   ta 

tajemnicza umiejętność zawróci ją na drogę, którą kiedyś podążała. Tę, która nie kończy się 

urwiskiem, na którym Raija uległa wypadkowi, lecz wiedzie dalej do miejsca, skąd ją zabrał.

- Skąd przybyła? Na to pytanie Jewgienij wzdrygnął się.

- Jumala - dodała Raija, nie patrząc na męża. Nie mogła więc zobaczyć wyrazu ulgi na 

jego twarzy.

- Nie wiem - odrzekł. - Nikt tego nie wie. Tak już bywa z legendami, zaczynają się nie 

wiadomo gdzie i prowadzą donikąd. Taka jest Jumala. Przedmiot wyjęty z legend.

- Tonią twierdzi, że istniała - upierała się Raija. - Że można odnaleźć miejsce, na którym 

ją postawiono.

- Może - mruknął, czując znużenie. - Może istniała. Zdobycz wojenna. Jak wiele innych. 

Mężczyźni zawsze prowadzili jakieś wojny. Ale nie żyła naprawdę, stworzyły ją ludzkie ręce. 

Tonią   już  taka   jest,   że   musi   mieć   żywą   boginię   ze   złota.   Niczym   pośledniejszym   się   nie 

zadowoli...

- Ale słyszałeś tę opowieść? Skinął głową.

- Nie ma dziecka w tej okolicy, które by nie słyszało o niej. Złota kobieta. Bogini ze 

złota. I każde dziecko choć raz marzyło, by ją odnaleźć. Jak nie Jumalę, to chociaż skarby.

-   Który   chłopak   nie   pragnie   zostać   poszukiwaczem   skarbów?   -   powiedziała,   jakby 

sięgała do mądrości życiowych ukrytych w głębi duszy. Jewgienij milczał, czekając, co nastąpi, 

ale Raija nie dodała nic więcej.

-  Tak  się  nas  wychowuje  - odrzekł.  -  Dla  nędzarzy opowieści   o  bogactwach   mają 

szczególny urok. Słyszałem wiele historii o ludziach, którzy ruszyli szukać bogini, ale nigdy jej 

background image

nie znaleźli.

Zamilkł.

Raija   zdjęła   dłonie   z   blizny.   Ciało   Jewgienija   przenikało   przyjemne   ciepło.   Tego 

wieczora ból mu specjalnie nie doskwierał, ale ręce Raiji zawsze sprawiały cuda. Jewgienij 

skąpił jej pochwał. Nie chciał rozbudzać mocy, których żadne z nich nie pojmowało.

-   Wolałbym,   żebyś   nie   musiała   tego   robić   -   westchnął,   kiedy   zręczne   palce   żony 

zapinały mu guziki koszuli. - To cię wyczerpuje, mój aniele...

Raija wzruszyła ramionami. Tego tematu unikała jak mogła. Tak, ten akt wysysał z niej 

wszystkie siły, ale nie było niczego, czego by nie zrobiła, by ulżyć Jewgienijowi w cierpieniu. 

Żadna ofiara nie zdawała się zbyt duża.

- Co się z nimi stało? - dopytywała się. Jej myśli wciąż krążyły wokół postaci z legendy, 

którą Tonią zapłodniła jej wyobraźnię. Raija zawsze musiała mieć jakiś obiekt marzeń.

- Co się z nimi stało? - powtórzył Jewgienij, odwracając wzrok na płomienie. - Jumala 

miała wiernych strażników - dodał wolno. - Nad tymi, którzy targnęli się na jej cześć, wisiało 

przekleństwo.  Wielu   z  łowców  przygód   znikło  bez  śladu.  Mówię  to  na  wszelki   wypadek, 

gdybyś chciała spróbować...

Roześmiał się cicho i zmierzwił jej włosy.

- Nie wolno zbytnio zbliżać się do bóstwa - szepnęła Raija zamyślona. - Ani do złota - 

dorzuciła. Wyciągała konkluzje dla niej zupełnie oczywiste, dla niego niejasne. Jewgienij nie 

odważył się spytać, jakimi ścieżkami podążają myśli dziewczyny. - Po prostu znikali bez śladu? 

- nie mogła wyjść ze zdziwienia. Patrzyła na męża szeroko rozwartymi oczami.

- W głębi lądu jest wiele bagien - mówił Jewgienij. - Wiele tajemnych miejsc, uroczysk.

Znał   kunszt   trzymania   słuchaczy   w   napięciu.   Opowiadanie   historii   to   jedna   z 

umiejętności, której uczono go w dzieciństwie. Ludzie, u których się wychowywał, kochali 

opowieści   i   muzykę.   Mężczyźni   zbierający   się   wieczorami   wokół   ognia   prześcigali   się   w 

krasomówstwie.   Słowa   musiały   malować   żywy,   namacalny   obraz.   Kto   tego   nie   potrafił, 

powinien choć umieć śpiewać. Otwierać ludzkie serca rzewną piosnką o niespełnionej miłości 

lub   wzbudzać   kaskady   śmiechu   rubaszną   przyśpiewką.   Kto   nie   umiał   snuć   opowieści   ani 

śpiewać, musiał przynajmniej umieć tańczyć. Zatracić się w pląsie w kręgu rówieśników pod 

zachwyconymi spojrzeniami kobiet.

- Większość nigdy nie wracała - ciągnął. - Ludzie opowiadają straszne historie o ich 

losie. Strażnicy bogini ponoć tną ciała nieszczęśników na kawałki i rzucają padlinożercom. 

Wyłupują oczy i wyrywają języki, by śmiałkowie nie mogli powiedzieć, co widzieli. I żeby już 

nigdy nie ujrzeli nic innego. Takie tam bajanie...

background image

Twarz Raiji wyrażała odrazę.

- Jesteśmy ludem, który nie szydzi z poważnych spraw - dodał Jewgienij. - Niektórzy 

uważali ją za świętość.

- Naprawdę? Skinął powoli głową.

- Ale przecież minęła cała wieczność od chwili, kiedy zniknęła - dociekała Raija. - A 

cała wieczność i jeszcze trochę od chwili, kiedy się tu zjawiła. Czasy się zmieniają. Kościół 

zwalcza bałwochwalstwo...

Jewgienij spokojnie przyglądał się żonie.

- Legenda pozostaje żywa - odrzekł. - To prawda, minęło wiele lat od czasów, kiedy 

skradziono ją nie wiadomo gdzie i przywieziono w te okolice. Strzeżono jej przez tyle pokoleń, 

że ich liczby nie sposób zliczyć. Jeśli można utrzymać siłę legendy przez taki szmat czasu, to 

nie sądzisz, że można dochować wiary?

Raija   nie   wiedziała,   co   odpowiedzieć.   Nagle   jednak   ujrzała   tę   historię   w   innym, 

mroczniejszym świetle.

- Najwyższa pora, by na zawsze zamknąć ją w legendzie - stwierdziła, lekko pobladłszy. 

Wyobraziła sobie zmasakrowane ciała tych nieszczęśników, którzy zapragnęli spełnić chłopięce 

marzenie. Miała niezwykle żywą wyobraźnię.

Jewgienij milczał.

- Trzeba marzyć o żywych kobietach - powiedział po chwili. - A nie takich zrobionych 

ze złota czy innego zimnego kruszcu. Bogactwo należy zdobywać własnymi siłami zamiast 

karmić się marzeniami o nim.

- A bogactwo to więcej niż złoto. Raija wtuliła się całym ciałem w Jewgienija. Objęła 

go ramionami, splotła dłonie na jego szyi.

Sprawiała   wrażenie,   że   marznie   w   ciepłej   izbie.   Jewgienij   chronił   ją   przed 

niewidzialnym wrogiem. Przed jakąś nienazwaną siłą w głębi jej duszy.

W mroku życia Raiji było mnóstwo cieni, których nie sposób dotknąć i nazwać, nie 

rozproszywszy ciemności.

A tego Jewgienij nie miał ochoty czynić.

- Niewiele nam zostało? - spytała.

Potrząsnął głową. Nie zamierzał mieszać jej do interesów. Mężczyźni, których znał, nie 

dzielili swych obowiązków z żonami. Nie zamierzał przerzucać na Raiję trosk, z którymi sam 

mógł dać sobie radę.

- Będzie źle, jeśli nie dostaniemy zleceń. Jeśli nie uda się nam przewieźć więcej drewna 

i mąki na zachód.

background image

Nie odważył się wymienić kraju z nazwy. To brzmiało nieomal jak ponury żart, że ich 

przyszłość zależała od pomyślności handlu z Norwegią. Musiał się jednak przyzwyczaić do tej 

myśli. Czuł, jakby ktoś przystawił mu nóż do gardła. Przynajmniej wiedział, że wciąż żyje.

- Rzecz jasna, zastawiliście wszystko? Brązowe oczy domagały się odpowiedzi.

- Tak. Raija roześmiała się.

- Nie stracimy wszystkiego - zapewnił ją pospiesznie. - To niemożliwe.

Dziewczyna zanosiła się śmiechem.

- Nie jesteśmy na tyle szaleni!

- Lepiej postawić wszystko na jedną kartę niż nie zrobić nic.

Nie   tego   się   spodziewał.   Oczekiwał   wymówek,   tyrady   na   cześć   roztropności   i 

zapobiegliwości. Nie tego potrzebowała. Niektórzy żyją mocniej, kiedy grunt usuwa się im 

spod stóp. To, przed czym ją chronił, wywołało rumieniec na policzkach, wesołe iskierki w 

oczach.

- Nie ukrywaj przede mną niczego! Gotów był złożyć każdą przysięgę, kiedy patrzyła na 

niego w ten sposób. Szeroko rozwartymi źrenicami, pociemniałymi, miękkimi jak aksamit.

- Czy idzie dobrze, czy źle, Jewgienij, chcę wiedzieć o wszystkim. Nie jestem tak 

głupia, by nie zrozumieć. Jeśli zaś nie pojmę, wyjaśnisz mi!

Nie spuszczała z niego wzroku, póki się nie zgodził. Skinął głową, potwierdził słowami.

- Chcesz się ze mną kochać? - spytała bez ogródek. Wciąż ze spojrzeniem wbitym 

prosto w niego. Pułapka, w którą musiał wpaść.

Zacisnął palce na jej krągłym ramieniu, musnął wargami policzek, dotknął różowych 

Ust.

- Jestem zmęczony, kochana - odrzekł łagodnie, by nie poczuła się odtrącona.

Zaśmiała się cicho i ciepło. Jakby obiecywała, że nie da mu spokoju, kiedy odpocznie.

Siedzieli przytuleni do siebie, aż ogień zamienił się w żar. Wtedy wstali i położyli się w 

łóżku z drewna o złocistej barwie.

Jewgienij zamierzał sprostać oczekiwaniom żony.

background image

3

Przeczyło   to   zdrowemu   rozsądkowi,   ale   Raija   nie   mogła   wyrzucić   historii   o   złotej 

bogini z pamięci. Jumala wciąż powracała w jej myślach.

Raija nie wspomniała o tym Jewgienijowi. Jak większość mężczyzn uważał, że kobiety 

powinny zajmować się dniem codziennym. Miała zresztą niejasne przeczucie, że mąż nie lubił, 

kiedy wspominała tę legendę z dawno minionych lat.

Stała nad balią. Była sama i rzeczywiście nie miała nic innego do roboty, jak zająć się 

zwykłymi, codziennymi czynnościami. Czymś tak trywialnym jak pranie.

Powietrze wciąż było chłodne, ale łagodził je południowy wiatr. W środku dnia słońce 

słało ku ziemi ciepłe promienie, na tyle ciepłe, że miało się ochotę wystawić do nich twarz.

Raija marzła jednak, jeśli stała w miejscu. Podwinęła rękawy bluzki po łokcie, mokre 

przedramiona pokryły się gęsią skórką.

Ziemia pod balią zamieniła się w błoto. Raija nie była dobrą gospodynią. Nawet prać nie 

potrafiła. Co z tego, że rzeczy były czyste, skoro marnowała tyle wody...

Nie miała ku temu zdolności. Prace domowe zajmowały jej znacznie więcej czasu niż 

innym kobietom. Wiedziała o tym dobrze i czasami wyrzucała sobie własną niezaradność. 

Jewgienij nigdy tego nie robił. W żartach ganił ją za bałagan i zaraz chwalił za ciepło, jakim 

ożywiała dom.

Raija wolała pamiętać dobre słowa.

Zostały tylko robocze spodnie Jewgienija. Musiała trzeć je z całych sił o drewnianą 

ścianę balii, by pozbyć się plam na kolanach. Westchnęła, chciała to mieć już za sobą. Nigdy 

jednak nie skończy, jeśli będzie nieustannie zerkać na jasnoniebieskie niebo i słońce, które co 

rusz skrywało się za chmurami.

Zanurzyła ręce po łokcie. Poczuła szorstkość materiału na dłoniach.

To był obcy żaglowiec. Nigdy w życiu nie widzieli podobnego. Dostrzegli go z daleka, 

zanim jeszcze przybił do brzegu. Wiatr wydął żagiel i popchnął statek ku nim. Wyglądał jak 

drapieżne zwierzę. Jego dziób zdobiła głowa smoka.

Ten widok ją przeraził.

Nigdy dotąd nie widziała obcych. Nie ruszała się stąd, znała tylko tę nizinę i las, i rzekę, 

która   leniwie   i   szeroko   płynęła   do   zimnego   morza.   Morze   nie   było   dla   kobiet.   Łodziami 

zajmowali się mężczyźni. Tak okazałej jak ta nie mieli.

Wymieniali się uwagami, wyraźnie podekscytowani. Nie patrząc na nich, wiedziała, że 

są uzbrojeni. Wiedziała także, że będą się starać unikać walki.

background image

Obcy nie mogą tu zostać. Niech biorą co chcą i odpływają.

Czuła   przedziwne   podniecenie,   drżała.   Jakaś   dłoń   zacisnęła   się   na   jej   ramieniu. 

Gniewny głos nakazał wrócić do domu.

Zaczerwieniła się. Nie odważyła się odwrócić.

-   To   nie   jest   dobre   miejsce   dla   kobiet   -   powiedział,   nie   puszczając   jej   ramienia. 

Wiedziała, że jest przystojny. Wiedziała, nie patrząc.

Kiedy ją uwolnił, rozejrzała się wokół. Otaczali ją sami mężczyźni, nie było kobiet, 

starców ani dzieci. W domach pozamykano zasuwy.

Zbyt głęboko pogrążona w myślach nie zauważyła, że się pochowali. Dała się ponieść 

marzeniom, a to nie jest dobre. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

Co sobie o niej pomyśli?

- To mogą być kupcy - rzucił krótko, nieomal opryskliwie. Spod przymkniętych powiek 

dostrzegła jednak, że i on się zarumienił. W jego oczach zobaczyła niepokój, a nie gniew. Nie 

uważał jej za głupią gąskę. Chyba nawet ją lubił. Dotąd jednak tego nie okazywał... - To jednak 

wątpliwe - ciągnął. - Czas jarmarku minął. Powinni wracać do domu, wszak nie mamy już nic 

do sprzedania. Nic tu po nich. Nie powinni tu cumować, nie o tej porze dnia.

Zmierzchało.

-   Uważaj   na   siebie   -   poprosił.   Miał   niebieskie   oczy.   Wiedziała.   Przyjrzała   się   im 

wcześniej. Polubiła te oczy, polubiła jego. Nikt o tym nie wiedział. - Nie może stać ci się 

krzywda - dorzucił pospiesznie. Wokół mężczyźni gotowali się na przyjęcie nieznajomych. 

Wcale nie byli pewni, czy przybywają w pokojowych zamiarach.

- Tak szybko stałaś się kobietą - powiedział, nie odrywając od niej oczu. Poczuła ucisk 

w gardle. - Nie może ci się stać krzywda. Obcy nie podniesie na ciebie ręki...

Sięgnął   za   pazuchę,   wydobył   coś   i   wcisnął   jej   w   dłonie.   Żaden   mężczyzna   spoza 

rodziny nie dotykał dotąd jej skóry. Przeszył ją ogień. W dłoniach ujrzała nóż.

- Użyj go, jeśli będzie trzeba. Nie wahaj się... Zamilkł i zagryzł wargę jak mały chłopak. 

Nie jak mężczyzna o najbardziej błękitnych oczach na świecie. Bardziej błękitnych niż morze, 

Dwina i niebo.

- Potem poproszę, by... oddali mi ciebie za żonę - dodał. - Bądź ostrożna. Ani słowa o 

niej...

Skinął głową w kierunku lasu.

Zdrętwiała na samą myśl. Uważał, że nie ma rozumu?

Odwrócił się do niej plecami. Miał czarne włosy, zupełnie nie pasujące do barwy oczu. 

Nie wiedziała, dlaczego. Wiedziała jedynie, że tworzą dobraną parę. Ona też miała czarne 

background image

włosy. Ciemne jak noc, mówili. Niektórzy twierdzili, że jest ładna. Miała im wierzyć? Jeszcze 

inni posyłali jej ukradkowe spojrzenia.

Zebrała suknie i pobiegła ku domostwom. Nie chciała być pierwszą kobietą, na której 

spoczną oczy przybyszów. Słyszała, co się stało z tymi, które wpadły w ręce barbarzyńców.

Tych historii nie opowiadano dzieciom.

Dał jej nóż. Dotknął jej, spojrzał na nią. Powiedział, że poprosi, by mu ją oddali za 

żonę...

Przybysze   twierdzili,   że   mają   pokojowe   zamiary.   Chcieli   pohandlować   skórami. 

Przyjrzała się im przez szczelinę w ścianie. Wysocy mężczyźni, brodaci i potężnie zbudowani. 

Nie wyglądali na kupców, ale nie należy sądzić ludzi po pozorach.

W wiosce dobijano targu, potem wyprawiono ucztę na cześć przybyłych. Nie można 

było pozbyć się ich od razu. Pojawiły się kobiety. Na co dzień widywały jedynie ludzi z wioski. 

Ciekawe były nowych twarzy.

Ona się nie odważyła.

Czuła na sobie spojrzenie błękitnych oczu. Słał jej ostrzeżenie. Wiedziała, że właśnie 

trzyma straż w tamtym miejscu...

Nie miała pojęcia, jak zmienią wartowników, nie zwracając uwagi nieznajomych.

Czuwali dwójkami. Co noc. Nad Dwiną kręciło się teraz mnóstwo obcych ludzi, więc 

pilnowali  i  za  dnia.  Każda dwójka  spędzała  tam  jedną  trzecią  doby. Dwa  razy  dłużej  niż 

dotychczas, ale żadna ofiara nie była za mała dla bogini.

Nie mogła wpaść w obce ręce. Taką złożyli obietnicę. I zaprzysięgli, że będą milczeć.

Trzech   przybyszów   wyróżniało  się   strojem,   wyglądali   na  przywódców.   Tak   się  też 

zachowywali. To dziwne, przywódca zwykle jest jeden.

Dwóch było podobnych do siebie. Dostrzegła podobieństwo, choć widziała ich jedynie 

przez krótką chwilę.

Ten   trzeci   sprawiał,   że   zimny   dreszcz   przebiegał   jej   po   plecach.   Bała   się   go.   Nie 

wyróżniał się wyglądem, ale biło od niego lodowate zimno. Miał twarde, zawzięte, złe oblicze.

Opowiedzieli jej, że jedna z kobiet spędziła z nim noc. Znała ją, były w podobnym 

wieku. Powiedzieli, że zrobiła to dobrowolnie. Podobał się jej.

Płakała. Z tego związku nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Odpłynęli następnego wieczora, ale zatrzymali statki niedaleko lądu. Nie rozumiała, 

dlaczego tak uczynili. W zapadającym mroku nie mogli wszak stawiać żagli.

Kiedy obudziła się w nocy, zrozumiała. Takie przynajmniej miała przeświadczenie.

Wstała po cichu i wyślizgnęła się w ciemność. Noc była chłodna. W tych stronach noce 

background image

były zawsze chłodne.

Nie odważyła się zbudzić nikogo. Powiedzą, że zmyśla, że ma bujną wyobraźnię.

Stopy niosły ją do lasu ku zakazanemu miejscu. Tam gdzie wstępu nie miał nikt poza 

garstką wtajemniczonych. Ona do nich nie należała. I nigdy nie będzie. Jest przecież zwykłą 

dziewczyną.

Znała drogę. Wszystkie dzieci znały drogę. Wiedziały, dokąd prowadzi.

Słyszała ciche głosy, nie rozumiała słów. To nie był nikt z jej ludu, to nie były warty. 

Przybysze.

Doszła do skraju polany. Zobaczyła wysoki płot na niewielkim wzniesieniu. Za płotem 

dom.

Skarby, dary ofiarne. I ona.

Jumala.

Przed domem dwóch wartowników.

Stała pod drzewami, skrywała ją ciemność. Słyszała, jak przechodzą przez płot, i nie 

mogła uczynić nic, by ich powstrzymać. Nie mogła krzyczeć, bo by ją odkryli. Mogła jedynie 

patrzeć.

Dłoń Jumali ich skarci.

Jumala przegna ich strasznym głosem.

Ale nic się nie stało.

Żadna boska kara nie spadła na obcych, którzy bezcześcili święte miejsce.

Rozległ się krzyk, zwykły ludzki krzyk.

Poznała ten głos. Jego głos. Wpatrywała się w noc, wiedząc, że blask niebieskich oczu 

już zgasł. Nigdy już nie poprosi, by została jego żoną.

Pobiegła do wsi, obudziła mężczyzn, przekonała ich, że stało się najgorsze.

Zabrali broń i zniknęli w lesie.

Wciąż miała nóż, który jej dał. Wiedziała, kto jest winny. Ta, która spędziła noc z 

przywódcą.

Tej   nocy,   kiedy   jej   współziomkowie   szukali   rabusiów,   a   ci   uchodzili   ze   skarbami 

Jumali, naszyjnikiem, który zdobyli, utrącając głowę posążkowi, tej nocy zabrała czyjeś życie.

Pięknym za nadobne.

Utraciła go, zanim stał się jej oblubieńcem. Śmierć za śmierć ukochanego.

Nie poczuła się jednak lepiej.

Statki odpłynęły. Już nigdy ich nie ujrzeli.

Podwoili straże przy bogini. Rozgrzanym prętem umocowali na powrót głowę Jumali.

background image

Dopiero wtedy bogini odezwała się.

A ona, która nigdy nie miała należeć do wtajemniczonych, również usłyszała jej głos. I 

wydało się jej, że Jumala płacze.

Stała z rękoma zanurzonymi w balii. Woda była lodowato zimna, jej ręce czerwone i 

zgrabiałe. W spodniach Jewgienija ziała wielka dziura.

Raija patrzyła na nie, nic nie widząc. Powietrze ochłodziło się. Z trudem oderwała 

wzrok od powierzchni wody.

I zaraz znów na nią spojrzała. Jej serce tańczyło w oszalałym rytmie. Szybciej niż stopy 

Jewgienija, kiedy pląsami starał się przegnać pijackie odrętwienie. Coraz szybciej i szybciej...

Obrazy wciąż nie znikały, stały jej przed oczyma wyraźnie jak powietrze w mroźny 

dzień, jak północne słońce w letnią noc.

Minął dzień, a ona prała z rękami zanurzonymi w balii i...

Poczuła, jak serce truchleje, jak zimna kula uciska jej żołądek.

W spodniach Jewgienija nie było dziury, kiedy zaczęła je trzeć o ścianę balii. Przełknęła 

ślinę i spojrzała jeszcze raz. Dziura miała wielkość kobiecej dłoni.

A słońce zatoczyło łuk na niebie, kiedy tak stała, trąc Jewgienijowe portki.

Przeliczyła odległość na czas. Marzła, nie mogła podnieść ramion.

Strasznie marzła.

Przełykała ślinę raz za razem, czuła ucisk w gardle. Wargi miała suche i spękane.

Dom   stal,   tam   gdzie   stał.   Po   lewej   płynęła   Dwina   pokryta   krą.   Widziała   drogę 

prowadzącą do Archangielska. Niedługo wróci Jewgienij. Nie pojmie, że pranie zabrało jej cały 

dzień.

Tym torem biegły jej myśli.

Więc wyżęła dziurawe portki i wrzuciła do drugiej balii z czystą wodą. Nie wolno jej 

było chodzić nad rzekę. Jewgienij zabronił. Mówił, że Dwina niesie za dużo wody tam, gdzie 

lód się połamał, a kra już niepewna.

Raija skończyła pranie, wypłukała i rozwiesiła rzeczy. Przemyła balie i schowała je w 

szopie.

Potem weszła do kuchni i zaczęła szykować jedzenie. Ręce wykonywały bezwiedne 

ruchy, myśli krążyły gdzie indziej, po nieznanych ścieżkach, obcym śladem.

Sen? Czy to był sen?

Skąd miała wiedzieć!

Wszak nie spała. Stała schylona nad balią i prała przed własnym domem nad brzegiem 

Dwiny. Tu była ciałem i duszą. Choć może...?

background image

Był w niej strach, lecz jej nie obezwładniał. Już to budziło w niej większe zdumienie niż 

obrazy, które ujrzała. Poczucie, że to doznanie nie jest nowe. Coś w jej wnętrzu starało się 

zapanować nad oszalałym pulsem.

A więc zdarzało się wcześniej?

Miała już takie sny?

Niebezpieczne pytania. Stawiała je, nie spodziewając się żadnych odpowiedzi.

W   uszach   jej   szumiało,   dudniło   w   skroniach.   Raija   nie   mogła   błądzić   dłużej   w 

ciemnościach.   Stała   na   zewnątrz,   usiłując   przebić   się   przez   zbocze   ciemnej   góry,   która 

wypełniała jej wnętrze. Cierpiała.

Skąd wzięły się te obrazy? Nie pojmowała. Nie słyszała o Jumali, zanim Tonią nie 

opowiedziała jej historii o bogini z zamierzchłych czasów.

Krajobraz   wydał   się   jej   znajomy.   Raija   uznała,   że   to   miejsce   musi   znajdować   się 

niedaleko.

Powietrze   miało   ten   sam   smak.   Dwina,   ziemia   i   las   -   wszystko   było   niepokojąco 

znajome.

Tylko ludzie jacyś inni. Ubrani w skórzane suknie, bluzy i spodnie. Nawet obuwie mieli 

ze skóry. Tam nie marzła...

A on był młody, ten młodzieniec o czarnych włosach i niebieskich oczach. I przystojny.

Raija   widziała   go   wyraźnie.   Nie   znała   jego   imienia,   lecz   gdyby   ktoś   je   wymienił, 

uznałaby, że brzmi znajomo. Miała niezachwianą pewność, że tak właśnie by się stało.

Taki młody.

Za młody, by umierać.

Czy tamta pokochała innego? Czy oddano ją innemu? Raija wiedziała, że dziewczyna ze 

snu ulepiona była z twardej gliny. Nie mogła stać się zabawką w rękach mężczyzny.

Mieszała w garnku, w którym gotowały się ryby. Nie chciała myśleć o niej, nie chciała 

pamiętać   czarnych   włosów   poruszanych   wiatrem.   Loków   spływających   wzdłuż   szczupłego 

ciała. Jak skrzydła...

Przypominały jakiegoś ptaka...

Łomot   w   skroniach.   Mieszała   łyżką   tak   gwałtownie,   że   wywar   tryskał   z   garnka. 

Skwierczał na rozgrzanym blacie pieca. Gorące krople spadły na obnażone przedramiona Raiji, 

parząc ją boleśnie.

Zaklęła instynktownie.

Perkele!

I zamilkła ze zdumienia, wpatrując się w garnek. Słowo dźwięczało jej w uszach.

background image

Nie było rosyjskie.

Bóg jeden wie, skąd się wzięło, ale nie było rosyjskie.

Wyszło z mroku, wychynęło z nicości. Przebiło się przez czarną górę.

I nic nie znaczyło.

Ale upewniło ją w jednym. W tym, czego i tak się domyślała: nie jest Rosjanką.

Teraz może powtarzać to słowo, aż znajdzie kogoś, kto zna jego znaczenie. Wtedy 

pozna prawdę.

Teraz musiała uważać, by obiad Jewgienija się nie przypalił. Już wiedziała, że jest obca. 

Tutaj we własnej kuchni zyskała niezbity dowód. Kiedyś dowie się, skąd pochodzi...

Dudnienie w skroniach przesunęło się, objęło kark, potem okolice oczu. Tylko mały 

skrawek głowy nie poddawał się emocjom, ale wkrótce i to się zmieni. Raija wiedziała.

Nagle wiedziała tak wiele...

Choć nie wszystko chciała wydobyć z mroku. Wyszarpać ze zbocza czarnej góry.

Kiedy umrze, umrze na zawsze.

Ta prawda stała się dla niej aż nadto oczywista.

Nie chciała jednak myśleć, dlaczego nabrała takiego znaczenia. Nie chciała, lecz twarz 

tamtej   dziewczyny  nie   pozwalała   zapomnieć.   Też   była   młoda,   straciła   ukochanego,   zanim 

zdążyła go bliżej poznać. Zanim zdążyła pokochać go tak mocno, by mieć prawo do żałoby.

W jej żyłach płynęła jednak gorąca krew. Zabiła, by się zemścić.

Raija zakładała, że mieszkańcy wioski uznali, iż uczyniła to dla bogini. Miała nadzieję, 

że ją nagrodzili. Że dziewczynę spotkał lepszy los i godnie przeżyła resztę swoich dni.

I nigdy nie pomyślała, że nie jest tamtą dziewczyną. Nie pomyślała, że to tylko sen.

Bo to było coś innego, coś bardziej niebezpiecznego.

Coś, czego nie da się ująć w żadne granice.

Coś, co nie daje spoczynku.

Nie chciała, by to działo się z jej ciałem. Nie chciała wchodzić w czyjeś życie w innym 

czasie. Nie chciała wkradać się do czyjejś duszy.

Dlaczego?

Dlaczego właśnie ona?

Była obca w  tym  kraju.  Nie należała do  niego  tak  jak Jewgienij,  Tonią czy Oleg. 

Dlaczego   owe   przedziwne   wcielenia   nie   przytrafiały   się   prawdziwemu   dziecku   rosyjskiej 

ziemi?

Coś   wiązało   ją   z   Jumalą,   pogańską   boginią.   Zrobioną   ze   złota   ludzkimi   rękoma, 

obdarzoną mocą i wielbioną przez ludzi.

background image

Piękny przedmiot.

Raija nie słyszała o Jumali nigdy przedtem.

Teraz wiedziała, jak bogini wygląda.

Przez kilka godzin żyła pod inną postacią. Pamiętała wszystko, czego doświadczyła.

Pamiętała posążek.

Zdjęła garnek z ognia i nakryła do stołu. Usłyszała rżenie konia. Wiedziała, że Jewgienij 

oporządzi zwierzę, zanim wejdzie do domu.

Jewgienij miał w sobie tyle miłości, tyle ciepła i czułości. Troszczył się o wszystko.

O zwierzęta. O załogę na swoim statku. Ich rodziny. I o nią.

Jewgienij nie mógł wypędzić obrazów, które powstały w jej głowie. Nie mógł przegnać 

precz cieni, tak jak nie potrafił przeniknąć do wnętrza czarnej góry, którą stała się jej dusza. 

Prosił, by nauczyła się żyć w ciemności, brać dzień takim, jaki jest. Cieszyć się chwilą.

Potrafiła.

Często.

Pojawiały się jednak myśli, o których nie wiedział. Wątpliwości, o których nie mówiła. 

Niepokój, którego by nie zrozumiał. Nie dzieliła się nim, by nie ranić męża. By nie budzić w 

nim zwątpienia w prawdziwość jej uczuć. Nie powinien wątpić. Kochała go.

Kochała go aż do bólu. Prawdziwego bólu, prawdziwego ognia...

Raija podjęła decyzję, zanim Jewgienij stanął w progu. Nie mogła powiedzieć mu o tym 

doznaniu, o dziewczynie, o młodzieńcu, który padł z obcej ręki.

Nie mogła powiedzieć o ścieżkach, którymi podążała.

background image

4

Nie powiedziała ani słowa. Jewgienij nie śmiał pytać.

Na morzu nie znał trwogi. Kierował się roztropnością, ale dla żywiołów miał akurat tyle 

szacunku, że gotów był ważyć się na więcej niż większość ludzi.

Czuł szacunek dla morza, nie lęk przed nim. Niewielu rzeczy się bał.

Teraz bał się utracić Raiję.

Patrzyła na niego z drugiej  strony stołu oczyma jak dwa węgliki. Ledwie co jadła. 

Chudła. Tej jesieni, kiedy przyprowadził ją Aleksiej, miała pełniejsze kształty.

- Pragniesz mieć dzieci, Jewgienij? - spytała, odsuwając talerz z rybą i kaszą. Obok 

leżały trzy kawałki chleba. Posmarowała masłem i nagryzła tylko jeden z nich.

Złożyła dłonie pod brodą, splotła palce. Usta miała na wpół otwarte, włosy odgarnięte z 

czoła.

Nie spuszczała go z oczu. Miał wrażenie, że przeszywa go wzrokiem na wylot.

- Po co pytasz? - wyrwało mu się. - Który mężczyzna nie chce mieć potomka? Syna, 

który podtrzyma ród i poniesie dalej nazwisko...

Uśmiechnęła   się.   Tym   tak   dobrze   mu   znanym   uśmiechem,   ciepłym,   lekko 

wyrozumiałym, spokojnym, jakby pojmowała wszystkie sprawy tego świata...

- Więc chcesz? - powtórzyła, domagając się zapewnień.

- Czy to znaczy, że jesteś przy nadziei? - zapytał z napięciem. Jeśli tak, to nic po niej nie 

było widać. Żadnych znaków ociężałości, rodzącego się macierzyństwa.

Zaprzeczyła z cieniem uśmiechu na twarzy.

- Nie pytam po fakcie - powiedziała. - Najpierw chcę wiedzieć, czy tego pragniesz. 

Nigdy nie mówisz o dzieciach. Dzieci znaczą więcej dla kobiet. Niestety...

Zrobiła znaczącą pauzę.

Zawsze  tak  było,   pomyślał  Jewgienij,   ale  nic nie powiedział.  Domyślał  się,   że nie 

oczekiwała takiego komentarza.

- Myślę, że znalazłbym czas na ojcostwo - stwierdził Jewgienij. Wstrzymał oddech i 

zobaczył   światło   w   oczach   żony.   Więc   znalazł   odpowiednie   słowa.   -   Kocham   cię,   Raiju. 

Kocham cię, Raiju Raiso Bykowa. Niczego bardziej nie pragnę, niż mieć z tobą dziecko. Część 

mnie i część ciebie. Więcej z ciebie... Nie mogłoby spotkać mnie większe szczęście, mój aniele. 

Jestem ostatnim z rodu, ale to nie rzecz najważniejsza...

Nie spytała, co jest najważniejsze.

Słowa mają sens, ale nie wszystko da się wypowiedzieć. Istnieje cienka granica, której 

background image

nie wolno przekraczać.

- A ty? Chciałabyś mieć dzieci? - zapytał. On też stracił apetyt.

Nigdy nie zadał jej ważniejszego pytania i nigdy z większym napięciem nie oczekiwał 

odpowiedzi. Czuł suchość w gardle i tętnienie w skroniach.

Cisza nie miała końca.

Raija skinęła głową z powagą.

- Nie dlatego, że się nudzę - zapewniła go. - Nagle to właśnie wydało się mi właściwe. - 

Spojrzała za okno, za odległy horyzont, który niknął w gęstniejącym mroku. - Trzeba wiele 

miłości, by powołać nowe życie.

Bywała zbyt refleksyjna, nawet dla człowieka, który sam lubił oddawać się medytacjom.

- To, co nas łączy, Jewgienij, jest tak wielkie, że znajdzie się miejsce dla dzieciątka. 

Pragnę tulić to małe ciało, szukać w twarzyczce twoich rysów, odnajdywać moje. Widzieć nas 

oboje w doskonalszym kształcie... - Uśmiechnęła się zawstydzona. - Głupia gęś ze mnie, nie 

uważasz?

Potrząsnął gwałtownie głową. Wypowiedziała najpiękniejsze słowa, jakie zdarzyło mu 

się słyszeć. Co za pytanie!

- Jesteś cudowna, pani Bykowa. Niezwykła, wspaniała. Nie znam istoty mądrzejszej od 

ciebie... - Roześmiał się cicho. - Teraz ja zachowuję się głupio, ale to wszystko twoja wina. 

Kobieta nie powinna być taka piękna, tak ponętna, tak...

- Więc może powinieneś sobie poszukać innej - przerwała mu.

- Nigdy! Teraz nabrał ochoty na coś innego niż jedzenie.

- Moglibyśmy zacząć od razu - uśmiechnął się.

- Czas nie jest odpowiedni - przyznała, rumieniąc się i odwracając wzrok. Nie wyjaśniła, 

dlaczego.

To było terytorium kobiet, na które mężczyźni nie mieli wstępu. Kobiety wiedziały 

lepiej.

Kiedyś ją o to zapyta. Skąd brała tę pewność. Nie teraz, moment nie był właściwy.

Nie   powiedział,   że   ćwiczenie   czyni   mistrza,   to   by   zabrzmiało   strasznie   głupio   i 

chłopięco. Nie życzył sobie, by traktowała go jak chłopca. Dawno już stał się mężczyzną.

- Czy ktoś jeszcze wierzy w Jumalę? - spytała niespodziewanie.

Jewgienij sądził, że zapomniała o tamtej historii. Już nawet zdążył poczuć ulgę z tego 

powodu.

- Tutaj? Skinęła głową.

- Tutaj. Wszędzie. Nieważne. Czy ktoś wciąż oddaje jej cześć?

background image

- Nie sądzę - odrzekł. - To byłoby dość nierozsądne. Kościół znajduje się pod carskim 

zwierzchnictwem. Trzeba wierzyć w to, co car podaje do wierzenia.

Myśli Raiji podążały zupełnie innym torem. Nie wiedziała o tylu rzeczach, więc nie 

liczyła się w ogóle z ich istnieniem.

Jumala... Słowo miało znajome brzmienie. Musiała je kiedyś usłyszeć. Zanim jeszcze 

poznała legendę.

Wydawało się jej, że ta bogini wciąż żyje.

Może się jednak myliła...

- Znikli przed setkami lat - dodał Jewgienij ze zniecierpliwieniem.

Raija zmarszczyła brwi. To było do niego niepodobne. Rzadko pozwalał sobie na takie 

odruchy. Wyraźnie nie lubił, kiedy mówiła o Jumali. Nie lubił tej legendy, tak się zresztą kiedyś 

wyraził.

Nie wiedziała, dlaczego, ale nie pytała. Udzieliłby wymijającej odpowiedzi, tego była 

pewna.

-   Legendy   żyją   dłużej   niż   hołd   oddawany   bożkom.   Bałwochwalstwo   umiera,   jeśli 

pozbawić je obiektu czci. Ten lud odszedł, zabierając posążek. Zegnaj, bogini! Żegnaj, wiaro! 

Nie ma już wyznawców Jumali, upłynęło tyle czasu, Raiju. Pozostała legenda, może jakieś 

monety zagrzebane w miejscu, gdzie stał posążek. Nikt nie wie, gdzie to jest, a wielu próbowało 

je znaleźć. Taka próba męskości. To wielki kraj. Gdyby ktoś odnalazł miejsce kultu, ułożyłby o 

nim nową legendę. Albo pieśń. Nie znam żadnych...

Milczała, a słowa Jewgienija zapadały jej w serce. Zastanawiała się, czy sama miałaby 

jakieś szanse, gdyby zechciała ruszyć na poszukiwanie.

Coś jej podpowiadało, że nie byłaby z góry skazana na niepowodzenie.

Inni   kierowali   się   wyobraźnią.   W   niej   tkwiła   jakaś   pewność,   której   nie   potrafiła 

wyjaśnić. Nawet nie próbowała. Akceptowała ją. Bez słów.

Miała przeczucie.

Jewgienij  nie pojąłby. Dla niego liczyły się rzeczy namacalne. To, czego nie mógł 

dotknąć, nie istniało.

Jak na członka narodu, który cenił mistyczność, był nadzwyczaj przyziemny.

Musiał zrozumieć. Ujrzeć, znaleźć przyczynę. Lub odrzucić. Takie to proste.

Jewgienij   pamiętał   swego   dziadka   o   pomarszczonej   twarzy   i   mądrych   oczach.   O 

wielkich dłoniach, które ciągnęły cumy i gładziły kobiecą skórę. Kiedyś był młody, w czasach, 

które Jewgienij ledwie mógł sobie wyobrazić.

- Nie chodź śladami Jumali - ostrzegł go. - Nieroztropnie jest kraść to, co do niej należy. 

background image

Pojmujesz mnie, chłopcze?

Jewgienij skinął głową. Był młokosem i marzył o bogactwach. A kto nie marzył? Wielu 

ważyło   się   na   wyprawę   do   lasu   w   poszukiwaniu   wzgórza   ofiarnego.   Nie   zrażali   się 

przeciwnościami, nie pamiętali o daremnych usiłowaniach poprzednich pokoleń.

- Nie igraj z bogami - powiedział starzec dawno temu. Od wielu lat leżał w grobie, 

pewnie zostały już po nim same kości.

Ale jego mądrość nie przeminęła bez echa.

- Była ich bóstwem najwyższym - wyjaśnił, zaglądając w głąb Jewgienijowej duszy. - 

Nie należy odrzucać wszystkiego, co wiąże się z czasem minionym, mój chłopcze...

- Chyba nie wierzysz w te historie? - wypalił Jewgienij i roześmiał się lekceważąco. - W 

te bożki!

Dziadek milczał. Zasłaniał się wiekiem, by nie odpowiadać na wiele pytań. Zostawiał 

im pożywkę dla wyobraźni.

- Była najwyższym bóstwem. Istniały inne, Jewgienij, mój chłopcze, ale nie tak ważne. 

Numgamtaj... Przedziwny kamień. Mówili, że spadł z nieba jako dar dla ludzi. Leży gdzieś, 

niewielu wie gdzie. Niektórzy stąpają po nim, nie zdając sobie sprawy z bliskości bóstwa. Jest 

Khese, góra nad brzegiem morza. Nieliczni wiedzą, że odznacza się magiczną mocą. Młodzi 

łatwo zapominają. Odrzucają wiarę starszych... Jest Pogorme... postać zaklęta w kamieniu. 

Minisej... Kharugwaj... Posoty... Bogowie drzew. Ale Jumala jest największa z nich. Nie wolno 

chodzić jej śladami. Nie wolno zbliżać się do niej, nie należy obrażać bogini i jej ludu ani kraść 

jej skarbów...

- Nikt już nie wierzy w te bzdury! - wykrzyknął Jewgienij  ze zniecierpliwieniem i 

rezygnacją. - To są góry, kamienie i figury zrobione ręką człowieka.

-   To   bogowie.   Wciąż   znajdziesz   ich   czcicieli.   Nie   wszyscy   uciekli   przed   carem   i 

kościołem. Niektórzy zostali i utrzymali wiarę. Nigdy nie mieli bogów wyższych niż Jumala. 

Nie obrażaj bogini, Jewgieniju. Obrażasz Jumalę, szukając jej skarbów. Nie sprowadzaj na 

siebie nieszczęścia!

Oprzytomniał.

Dzięki napomnieniom dziadka.

Nie przestraszył się tych słów, ale mimo to nie wyruszył z towarzyszami.

Tamci  nie wrócili.  Ciało jednego znaleziono w bagnie.  Pozostali dwaj zniknęli  bez 

śladu.

Jewgienij nigdy już nie rozmawiał z dziadkiem na ten temat. Czuł jednak na sobie jego 

wzrok, rozumiał, co mówiły oczy starego człowieka. Czuł ulgę, że nie dołączył do przyjaciół. 

background image

Ale nie podziękował dziadkowi, tego byłoby za wiele.

Stary człowiek rozumiał.

Teraz   Raija   znalazła   się   na   niebezpiecznej   ścieżce.   Jewgienijowi   wcale   się   to   nie 

podobało.

- Musieli mieszkać niedaleko - zastanawiała się. Teraz zabrała się za rybę, choć potrawa 

wystygła,   a   sos   stężał.   Zamyślona   maczała   w   nim   kawałki   chleba   i   podnosiła   do   ust.   - 

Potrzebowali lasu, by w nim polować i ukryć posążek. Musieli mieszkać blisko rzeki i morza, 

by móc łowić ryby...

Widziała to miejsce wyraźnie, tak jak w tamtym niby - śnie.

Leżało nad morzem. U ujścia Dwiny.

Co miał powiedzieć, by ją powstrzymać? Ile musiała wiedzieć, by przerwać tę grę? 

Niebezpieczną grę.

Raija   poddawała   się   nastrojom.   Należała   do   tego   gatunku   ludzi,   który   łatwo   ulega 

opętaniu. Dotąd sądził, że zapomni. Teraz zmienił zdanie.

Ta historia mogła zostawić głębokie ślady w jej duszy.

Przestraszył się.

-   Niedobrze   jest   iść   tropem   bóstwa   -   powiedział   znużony,   jakby   powtarzał   to 

wielokrotnie, a ona nie chciała słuchać. Teraz też nie posłucha. Zrobi, co zechce. Nie mógł 

trzymać jej na uwięzi.

- Nie sądzisz, że to gdzieś w pobliżu? - upierała się. Nie chciała stracić wątku.

- Pewnie tak - westchnął zrezygnowany. Już nie chciało mu się jeść.

Zaczęło się tak dobrze. Od rozmowy o dziecku. Raija jednak uporczywie wracała do 

tamtego tematu. Jakby ją coś opętało.

Jumala.

- I tak byś nie znalazła - dodał szybko. Twarz żony przybrała wyraz zdecydowania, 

które wcale mu się nie spodobało.

Nie lubił, kiedy wysuwała podbródek. Przypominała wtedy uparte dziecko.

- Nawet nie próbuj - ciągnął. - Mogę ci tego zabronić. Napisano w prawie, że żona 

winna być posłuszna mężowi. - Roześmiał się cicho. - Ci, co spisywali te prawa, nie zakładali, 

że istnieją żony takie jak ty. Tobie niczego nie można zabronić. Lecz prośby posłuchasz?

Skinęła lekko głową.

- Więc proszę, byś nie szukała śladów Jumali. Proszę, byś trzymała się z daleka od tych 

starych, na wpół zapomnianych wierzeń.

Jewgienij nie domagał się obietnic. I dobrze, bo Raija nie mogła mu niczego obiecać. 

background image

Musiałaby skłamać.

Więc milczała.

To mu nie wystarczyło. Jewgienij wiedział, że dla spokoju ducha powinien był mocniej 

ją naciskać.

Tyle że Raija nie należała do kobiet, które poddają się presji. Raczej ucieknie, a tego 

Jewgienij nie chciał. Czuł teraz, że powinien poprosić Tonie, by została z Raiją. Wiedział, że 

Tonią ma dość własnych spraw. Kiedy Oleg wyjedzie, wszystkie obowiązki spadną na nią. Toni 

jednak też nie spodobałoby się to zauroczenie dawną legendą.

Powinien właściwie skarcić ją za to, że naopowiadała Raiji tych głupstw!

Skąd jednak miała wiedzieć, że przyjaciółka zareaguje tak impulsywnie?

- Muszę wyjechać - powiedział. - W dole rzeki odbywają się jarmarki. Trzeba kupić 

mąkę przed wyprawą na zachód. To najlepszy towar do wymiany za rybę. Może znajdziemy 

jakieś skóry i futra w dobrej cenie. W tej mierze możemy ufać wyłącznie sobie. Nie ma co słać 

zastępców, sami wiemy najlepiej, co w trawie piszczy...

To   była  długa   przemowa   spowodowana  przede   wszystkim  wyrzutami   sumienia.   Za 

często zostawiał żonę samą.

Nie tak miało być. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie to pragnął jej dać.

Dobrobyt jednak nie bierze się z niczego.

Wymaga wysiłku.

Wymaga ofiar przez jakiś czas. To smutne, lecz jakże prawdziwe.

- Długo cię nie będzie?

- Tyle, ile trzeba. Trudno to uznać za odpowiedź, ale lepszej nie miał. Niestety.

- Oleg jedzie z tobą? Skinął głową. Blat stołu stał się morzem. Pomyślał, że powinni 

siedzieć po tej samej stronie podczas posiłków. Żeby móc się dotknąć. Blat był jak nieprzebyte 

morze.

- Oleg i ja jesteśmy wspólnikami.  Razem podejmujemy decyzje i ponosimy za nie 

odpowiedzialność.

- Miałeś już nigdy nie stawać na pokładzie? - spytała łagodnie. W jej głosie nie było 

pogardy, pytała powodowana troską. Dosłyszał ten ton, choć starała się go ukryć.

I zrobiło mu się ciepło na duszy. Inni domagali się dowodów miłości. Troska Raiji 

wystarczała mu za znak.

- Będę na łodzi - odrzekł. Niektóre obietnice są rozciągliwe. - Nie wypływamy na 

morze.   Pożeglujemy   Dwiną.   A   rzeka,   choćby   nie   wiem   jak   szeroka,   nigdy   nie   stanie   się 

morzem. Rozbijesz się, na piechotę dotrzesz do brzegu...

background image

Raija roześmiała się.

Jewgienij   stroił   sobie   żarty.   Choć   dla   kogoś,   kto   urodził   się   żeglarzem,   Dwina 

rzeczywiście nie stanowiła wielkiego wyzwania.

-   Najszybszy   sposób   podróży   -   dodał,   jakby   uznał   dotychczasowe   argumenty   za 

niewystarczające. - I najtańszy. Musimy przewieźć mnóstwo mąki.

Raija pokiwała głową.

- Dobrze. Mów o mnie co chcesz, tylko nie to, że mieszam się do twoich interesów. 

Prowadź je po swojemu.

Taka jest twoja praca, przyznaję. Podejmuj decyzje. Pragnęłabym je jednak poznać, 

zanim ruszysz w drogę.

I nagle stała się podejrzliwa. Zmarszczyła brwi. Kawałek chleba, który trzymała w 

dłoni, zamieniał się w okruszki. Grudka masła przylepiła się do kciuka dziewczyny. W izbie 

było ciepło, tłuszcz topił się i spływał żółtą strugą po palcu, wzdłuż dłoni. Niedługo sięgnie 

rękawa koszuli, mankietu, zostawi plamy.

- A kiedy wypływasz? - spytała zdziwiona. Znała odpowiedź, zanim jej udzielił.

- Jutro... Nie powiedziała, że mógł zawiadomić ją wcześniej.

Nieraz mu to wypominała, a nie lubiła się powtarzać. Równie mocno nie lubiła potulnie 

kłaść uszu po sobie. Tym razem jednak tak uczyniła, notując sobie w pamięci, że po raz ostatni 

okazuje pobłażliwość.

Jewgienij zrozumiał, że milczenie żony jest groźniejsze niż wybuch złości, i na wszelki 

wypadek też się nie odezwał. W duchu obiecał sobie, że już nigdy nie okaże żonie podobnego 

lekceważenia. Musiał zrozumieć, że nie żyje sam. Że ponosi cząstkę odpowiedzialności za jej 

życie.

- Mam ci pomóc się spakować? - spytała łagodniej, niż się spodziewał.

Nie wypadało przyjąć pomocy.

- Może jednak zajmiemy się sobą... - dodała głosem, w którym brzmiało tysiąc obietnic. 

- Później, jak będziesz gotów do drogi...

Jewgienij rzucił się do pakowania. Potem nieraz wspominali tę noc. Śmiali się ciepło do 

wspomnień. Karmili tą bliskością.

Było   tak   pięknie   w   sposób   nieomal   przerażająco   graniczący   z   doskonałością. 

Doskonałości nie można powtórzyć, nie można znaleźć się jeszcze bliżej.

Przytuliła   policzek   do   szerokich   pleców   Jewgienija   nachylonego   nad   workiem 

podróżnym. Więc się nie gniewała. Nie próbowała się godzić, nie siliła się na grzeczność. Tego 

Jewgienij obawiał się najbardziej. Że bliskość będzie rodzajem wyrafinowanej kary.

background image

Taka nie była.

Przytuliła się w geście czułości, oddania i miłości.

Tylko   Bóg   wiedział,   że   Jewgienij   na   to   nie   zasługuje.   Ani   na   Raiję,   ani   na   jej 

bezgraniczne oddanie, ani na miłość. Tylko że nie zamierzał z niczego rezygnować. Nie chciał. 

Nie potrafił...

- Czy ktoś mówił ci, że jesteś cudowna? - szepnął chrapliwie, siląc się na żart.

- Już dawno nikt mi tego nie mówił - odrzekła i prześlizgnęła się, by się przytulić do 

jego piersi. Rozpięła mu kilka guzików u koszuli.

Czule obejmował ją ramieniem. Dłoń położył na karku, pod splotem ciężkich ciemnych 

włosów. Lubił wplątywać w nie palce, czuć, że wpada w pułapkę jak ryba schwytana w sieć, 

jak ptak stawiający nogę we wnyki, bez szans na ucieczkę. Lubił padać łupem...

- Kocham cię. - Powiedziała to nieomal ze śmiechem, składając szybkie pocałunki na 

gorącej skórze Jewgienija w rozpięciu koszuli. - Powinnam się złościć. Czasami zastanawiam 

się, czy pamiętasz, że żyję obok... Ale i tak cię kocham. To głupie z mojej strony. Głupie, 

głupie... Tyle że jeśli chodzi o ciebie, tak dobrze czuć się głupio. Mogę być głupia do końca 

moich dni...

-   Jesteś   niezwykle   rozsądna   -   zapewnił   ją.   -   Jeśli   twierdzisz,   że   jesteś   głupia,   to 

marzyłbym, by wszyscy byli podobni w tej głupocie do ciebie.

Natrętne myśli o tym, że może wcale nie należy do niego, utonęły gdzieś głęboko w 

podświadomości. Nie zamierzał się nimi dzielić z nikim.

- Daj mi usta! - poprosiła, rozchylając wargi w uśmiechu. Nigdy polecenie nie zawierało 

w sobie takiego ciepła, nie było tak mocno przepojone miłością.

Jewgienij posłuchał.

Pocałunek smakował masłem, rybą i Raiją. Jewgienijowi przemknęło przez głowę, że i 

ona czuje podobne zapachy. Masła, ryby i chleba razowego. I Jewgienija.

Przesuwał palcami po włosach, które były jak nici delikatnego splotu, z którego powstać 

ma najszlachetniejsza tkanina. Jedwab całego Wschodu nie mógł się z nimi równać.

Pragnął jej. Przyspieszony oddech Raiji mówił mu, że i ona go pożąda.

Dawniej zawsze czuł zażenowanie w takiej sytuacji. Ubzdurał sobie, że szczęściem 

kobiety jest poddanie się miłości.

Wolno się mylić.

I napotkać ogrom uczuć, a nie chłodny dystans. Odnaleźć ten sam żar.

Raija kochała całą sobą. A Jewgienij czuł, że nie zasługuje na taką miłość.

Ale ją odwzajemniał.

background image

Uwolniła   go   z   ubrania,   po  czym   sama   się   rozebrała.   Uczyniła   to  z  dostojeństwem 

bogini.

Jewgienij wzdrygnął się na tę myśl i odegnał ją od siebie. W nagłym przebłysku ujrzał 

posążek ze złota.

Całe to gadanie o Jumali! Teraz i jego dopadło. W najintymniejszej chwili, którą dzielił 

z Raiją. Zamknął oczy, podporządkował wszystkie zmysły miłości.

Raija   popchnęła   go   na   podłogę   wyłożoną   dywanami.   Poczuł   miękkość   futra   pod 

biodrem i przesunął się w tamtym kierunku. Podążała za nim na czworakach, sprężysta w 

ruchach jak kot na łowach, pewna zdobyczy.

Nie miał szans. Był łatwym łupem. Poddał się bez walki, położył na płask, czekając, aż 

go posiądzie.

Kładąc dłonie po obu stronach ciała Jewgienija, wślizgnęła się na niego od kostek aż po 

ramiona,   ledwie   go   dotykając,   czyniąc   prawdziwe   czary   tam,   gdzie   skóra   muskała   skórę. 

Wywołując   fale   rozkoszy   w   miejscach,   których   nie   dotykała,   które   omijała,   świadomie 

zachowując lekki dystans.

Wydał z siebie jęk bólu. I zachwytu. Jednego pomieszanego z drugim.

Włosy Raiji łaskotały go po udach, na brzuchu, na piersi...

Jedwabne nici, które mogą orać skórę jak ostre szpony ptaka. Które sprawiają, że krew 

szybciej krąży, które doprowadzają do szaleństwa...

W końcu dotknęła go. Usiadła na nim, pozwalając mu rozkoszować się widokiem jej 

ciała. Chłonąć zapach. Zabroniła się dotykać.

- Jesteś moją ofiarą - powiedziała poważnie, lecz z uśmiechem we wzroku. Z radością w 

atłasowej głębi oczu. Poznawał ją i nie poznawał zarazem.

Objęła go. Trzymała mocno w sidłach własnego pożądania i miłości.

Brała go w posiadanie.

Kiedy później, dużo później zsunęła się z niego, uczyniła to z dostojeństwem królowej. I 

pomogła mu wstać, podała dłoń, by miał w niej oparcie na tym świecie.

Okno pokryło się rosą. Wczesnowiosenna noc była chłodna.

Raija pocałowała kochanka, z przekorą ugryzła go w dolną wargę.

- Kocham cię, Jewgieniju. Kocham cię jak szalona w tym życiu!

To było dziwaczne wyznanie miłości, choć na swój sposób piękne.

Ubrała się, mimo że była już głęboka noc Jewgienij narzucił na siebie koszulę, wiedział, 

że zaśnie jak kamień.

- Kiedy wrócę, ty staniesz się moją zdobyczą - przekomarzał się. Pociągnął ją delikatnie 

background image

za włosy, by dodać znaczenia swoim słowom.

Śmiech Raiji był jak szemranie wody w strumieniu.

Zakręciła się w miejscu. Na ułamek chwili dala się zatrzymać, pozwoliła się pocałować 

w wargi czerwone, rozgrzane miłością.

- Nigdy nie będę niczyją zdobyczą - ostrzegła, uwalniając się z jego objęć. Była boso, 

miała potargane włosy i rumieńce na policzkach.

Uciekła,   zostawiając   otwarte   drzwi.   Słyszał,   jak   dokłada   drew   do   pieca   w   kuchni. 

Zawsze tak robiła przed pójściem spać. Nie lubiła chłodu.

Kochał ją.

Raija miała rację. To on był zdobyczą.

background image

5

Raija śledziła wzrokiem odpływające statki.

Pożegnali się wczesnym rankiem. Niepokoił się o nią, tak jak ona o niego. Tyle że Raija 

nie widziała żadnych powodów do niepokoju.

- Bądź dobrą żoną - powiedział, całując ją na odchodnym. - Będę myślał o tobie cały 

czas, Raiju. Będę tęsknić. Przestań zajmować się marzeniami. Zapomnij o tym posążku. To 

tylko martwy przedmiot...

Złożyła coś na kształt obietnicy, ukrywając zdziwienie.

Raija wiedziała, skąd brało się jej zainteresowanie posążkiem, ale Jewgienij nie miał 

pojęcia o dziwnych doznaniach.

Nie pojmowała więc, dlaczego wspomniał o tym. Dlaczego uznał za niezbędne, by 

napomnieć ją tuż przed wyjazdem.

Łódź przesunęła się przed jej wzrokiem. Jewgienija nie dostrzegła, widziała  jednak 

ogromną sylwetkę Olega.

Domyśliła się, że Antonia nie powiedziała mężowi o dziecku. W przeciwnym razie Oleg 

nie ruszyłby w drogę.

Tonią odwiedziła ją pod wieczór, wpadła na podwórze jak wicher. Rozsiodłała konia i 

zaprowadziła go do stajni. Wbiegła do maleńkiej izby, ciągnąc za sobą podmuch zimnego 

powietrza.

Włosy miała związane w koński ogon, luźne kosmyki zwisały przy uszach i na czole. 

Wyglądała   jak   piętnastolatka,   jeśliby   ktoś   poprzestał   na   jednym   spojrzeniu.   W   przypadku 

Antonii nigdy się tak nie zdarzało.

Była taką kobietą, na którą trzeba spojrzeć dwa razy.

Za pierwszym razem zapierała dech swą młodością i żywiołowością. Energia dosłownie 

ją rozsadzała.

Drugie   spojrzenie   potwierdzało   to,   co   ujrzało   pierwsze.   Była   pełna   życia.   Ludzie 

powiadali, że w żyłach Antonii nie płynie krew, lecz świeże powietrze. Zapewne nie mieli racji.

Żyła pełnią życia, każdym skrawkiem ciała.

Będzie stara jak góra, lecz nie przestanie zdumiewać ludzi.

- Jewgienij prosił, żebyś mnie przypilnowała? - spytała Raija.

- Tak - odparła Tonią bez ogródek. Niczego nie owijała w bawełnę. Walić prosto z 

mostu, takim kierowała się przesłaniem. Uda się, to dobrze. Nie uda się, też dobrze. Tak czy 

siak życie toczy się dalej.

background image

- Jewgienij zmył mi głowę za to, że opowiedziałam ci historię o złotej bogini.

Opadła na krzesło i ściągnęła buty do konnej jazdy, po czym zdjęła pelerynę i zwinęła ją 

w kłębek. Nie miała szacunku dla własnej garderoby, niszczyła rzeczy szybciej niż inne kobiety 

i nigdy ich nie naprawiała.

- Każde dziecko w Archangielsku o niej słyszało - prychnęła. - Raiso, nie powinnaś się 

tak ekscytować...

Raija uśmiechnęła się.

- Doprawdy?

- Co cię tak w niej pociąga? - dziwiła się Tonią. - Może ja zrozumiem, wszak jestem 

kobietą... - Wzruszyła ramionami. - Tak przynajmniej mówią - dodała, chichocząc.

- Śnię o niej - odrzekła Raija - ale nie mam zamiaru iść w las na poszukiwania. Tego, 

jak sądzę, obawia się Jewgienij. Nie wiem, dlaczego to sobie ubzdurał. Mężczyźni rozumują w 

przedziwny sposób. Chciałam mu powiedzieć,  że nigdzie  się stąd nie ruszę, ale wtedy by 

zapewne pomyślał, że postąpię dokładnie odwrotnie...

Tonią śmiała się.

-   Wielu   szukało   skarbów   Jumali   -   odezwała   się   po   chwili.   Siedziała   z   nogami 

podciągniętymi pod brodę, mała i delikatna, energicznie gestykulując. - Są tacy, co nigdy nie 

dali za wygraną. Jewgienij nie mówił ci o tym?

Raija potrząsnęła głową. Jewgienij rzadko wspominał o Jumali.

- Dusi w sobie niepokoje, ale nie odezwie się ani słowem! - uznała Antonia.

- Dlaczego oszczędzają nam szczegółów? Na to pytanie nie było odpowiedzi.

- Twierdzą, że wiąże się z nią jakieś przekleństwo... - Tonią jednocześnie rozłożyła ręce 

i wzruszyła ramionami. - Kto wie, może to wszystko bzdury, ale Jumala naprawdę istniała. 

Składali   jej   dary,   modlili   się   do   niej,   wierzyli,   że   ich   chroni.   Była  boginią,   cokolwiek   to 

znaczy...

- I?

- Zniknęła przed setkami lat, ale miejsce kultu musiało znajdować się gdzieś w tych 

okolicach. A wiara w nią trwała na tyle długo, że zostawiła po sobie głębokie ślady. - Antonia 

zniżyła głos. - Mówi się, że wciąż żyją jej wyznawcy, wciąż modlą się do niej, choć przecież jej 

lud odszedł stąd całą wieczność temu. Chodzą plotki, że ktoś pilnuje tego miejsca, gdzie stała, 

że wciąż uznaje je za święte. I że przekleństwo wisi nad tymi, którzy wyciągają rękę po skarby 

bogini. Rzeczywiście, wielu poszukiwaczy skarbów zaginęło bez wieści.

- Klątwa bogini ich zabiła? - spytała Raija z niedowierzaniem. To brzmiało niesłychanie 

naiwnie.

background image

- Lub padli z czyjejś ręki - odrzekła rzeczowo Antonia. - Przekleństwo spełnić się może 

w rozmaity sposób. Jeśli nie spadnie grom z jasnego nieba, to czemu nie skorzystać z pomocnej 

dłoni?

Raija   uniosła   kąciki   ust   w   uśmiechu.   Antonia   miała   specyficzne   poczucie   humoru, 

którym potrafiła rozładować napięcie.

- Jewgienij nie boi się chyba, że i mnie to dosięgnie? - zadziwiła się.

- Nie mam pojęcia, ale zwymyślał mnie, nie przebierając w słowach. Nie pozostaje mi 

nic innego, stwierdził, jak nie spuszczać z ciebie oka podczas jego nieobecności...

Wymieniły spojrzenia i obie jednocześnie rozłożyły ręce.

- Przynajmniej wiesz, że cię kocha - uznała Antonia. - Wiele kobiet zadowoliłoby się 

choć cząstką tego...

Miała rację. Tylko że Jewgienij powinien wykazać dość zrozumienia, by wiedzieć, że 

ona nie rzuca się na oślep w wir przygód.

Nie takich przygód.

Pytała, bo chciała znać prawdę.

Musiała poznać prawdę.

Raija nie potrzebowała opiekunki, a Tonią w dosadnych słowach zapewniła, że nią nie 

zamierza zostać.

- Jeśli ktoś potrzebuje opiekunki, to raczej ja - dodała i skuliła się jak kot przy piecu. - 

Oleg jednak nic nie wie. I jeszcze się nie domyśla...

- Nie ma prawa wiedzieć? - zdziwiła się Raija. Siedziała na podłodze, podciągnęła 

kolana i wsparła na nich podbródek. Czuła lekkie znużenie.

- Ma - odrzekła Tonią - ale nie teraz. Ja też mam prawo wyboru odpowiedniej chwili...

Raija nie zawsze dobrze rozumiała przyjaciółkę. Czasami poglądy Toni wydawały się 

jej chwiejne i nieprzemyślane, ale młoda Rosjanka rzadko zmieniała zdanie.

- Muszę przyzwyczaić się do tej myśli - dodała, jakby się broniąc. - Nie wiem, co jest 

rozsądne, póki sama nie znajdę rozwiązania. Pojmujesz?

Raija wymigała się od odpowiedzi.

- Oleg to dobry człowiek - rzekła jedynie. - Będzie wspaniałym ojcem.

- Nie czuję, że jest nas dwoje - rzuciła Antonia. Przyglądała się własnemu ciału, może tu 

i tam dostrzegała jakąś drobną zmianę albo może raczej wyobrażała ją sobie. - To wciąż ta sama 

głupia Tonią z czasów, zanim zamieszkało w niej nowe życie. Czy to nie zadziwiająca myśl? 

Zupełnie  niepojęta.  Ale tak już  jest,  inaczej  ziemia  pozostałaby  niezamieszkała.  Śmiesznie 

proste. A jednocześnie całkowicie niezrozumiałe...

background image

Przechyliła głowę w zamyśleniu.

-   Życie   to   cud   -   stwierdziła   Raija,   nie   mając   pojęcia,   skąd   bierze   te   górnolotne 

stwierdzenia. Po prostu zjawiały się znikąd.

Zgodziła się jednak ze samą sobą, jak tylko je wypowiedziała. I to było najdziwniejsze.

- Umiesz  przeklinać? - zmieniła nagle  temat i wbiła spojrzenie brązowych oczu w 

Antonię.

- Jak szewc! - Tonią nie wahała się ani chwili. - W całym Archangielsku nie znajdziesz 

nikogo lepszego ode mnie. A o co ci chodzi? Kogo chcesz zwymyślać? I z jakiej przyczyny?

-   Przypomniałam   sobie   pewne   słowo   -   powiedziała   wolno   Raija.   -   To   musi   być 

przekleństwo...

Antonia roześmiała się cicho i puściła oko do przyjaciółki.

- Chyba jesteśmy ulepione z jednej gliny. Jakie to słowo?

Raija też się uśmiechnęła, ale z pewną rezerwą.

Perkele - wyrzekła i spojrzała na Tonie z wyczekiwaniem.

- I tyle?

Raija skinęła głową. Tonią smakowała wyraz, rozbierała go na dźwięki.

Wydało się jej, iż brzmi jakoś mizernie. Sama użyłaby soczystszych określeń, a to było 

liche i słabe.

- Nie mam pojęcia - pokręciła głową. - Nie jest całkiem obce, ale i nie znajome. Masz 

pewność, że dobrze je zrozumiałaś?

- Nie miałam co rozumieć - wyjaśniła Raija. - Samo się zjawiło. Wychynęło z mroku i 

nagle jest w mojej głowie. Słowo w języku, którego nie rozumiem. Może nic nie znaczy, ale to 

zapewne moja mowa ojczysta...

- Chciałabym ci pomóc - zawahała się Antonia. Po części była to prawda, ale tylko po 

części. Tonią nie miała pewności, czy Raija powinna przebić się przez ciemność. Lepiej może, 

żeby góra w duszy przyjaciółki nigdy się nie rozwarła.

Nie wszystkie prawdy powinny wyjść na jaw. Tak przynajmniej Antonia pojmowała 

sprawy tego świata.

Życzyła Raiji jak najlepiej. Tylko tyle.

- Nie masz gdzieś Jewgienijowego likieru? - spytała. - Jestem taka bezwstydna, ale i oni 

nie mają wstydu, porzucając nas na kilka tygodni. Powinni się cieszyć, że zniknie jedynie 

zawartość paru butelek, a nie my same...

I znów się roześmiała. Plotła co ślina na język przyniesie. Znów zachowywała się jak 

dawniej, kpinami przeganiała cienie i strachy. Przynajmniej wierzyła, że to potrafi.

background image

Piękną karafkę z przezroczystego szkła wypełniał napój o barwie syropu. A potem było 

go coraz mniej, aż na dnie pozostała jedynie złocista obwódka.

Tonią i Raija chichotały coraz rzadziej. W głowach im szumiało, ociężałe położyły się 

na łóżku i zasnęły, nie rozebrawszy się, nie zamknąwszy drzwi.

Karafka stała przed kominkiem. Obok niej dwie szklanice dnem do góry.

To było to samo miejsce. Widziała je wcześniej. Drzewa porastały je gęsto, wysokie 

drzewa o zielonych igłach.

Przyszła odwilż, śnieg się topił. Rant sukni nasiąknął wodą. Człapała w śnieżnej bryi, 

złoszcząc się niepomiernie.

Przyprowadzili  jej  jakiegoś  starucha,  starszego   od jej   wujka,  tego  była  pewna.  Ale 

matka i wujek wdzięczyli się do niego. Twierdzili, że to idealna partia dla niej, wszak nie miała 

posagu.

Gdyby choć ojciec żył! Między rodami panowały waśnie, napadano na wioski.

Ojciec zginął trafiony strzałą.

A ją chcieli teraz wydać za tego bezzębnego starca.

To niepojęte, ale matka nie stanęła w obronie córki. Wręcz przeciwnie, naciskała na 

małżeństwo. Jedna gęba mniej do wyżywienia. Oto prawdziwa przyczyna...

Nie uda się im!

Prędzej się zabije!

Najpierw musi jednak z kimś się rozmówić. Nie w wiosce na oczach wszystkich. Młoda 

panna nie powinna spotykać się z mężczyznami na osobności.

Poza   tym   domyśliliby   się   wszystkiego.   Mogłaby   narobić   mu   kłopotów.   Nie   była 

odpowiednią narzeczoną dla niego, ona, panna bez posagu.

Musi zagadnąć go, kiedy wróci ze służby. Trzymał straż przy Jumali w nocy razem z 

innym młodzieńcem, który niczego nie zdradzi. Musi z nim porozmawiać jeszcze tej nocy, 

powiedzieć, jaki los jej gotują.

Błagać o pomoc. W głębi duszy nie wiedziała, czy może na nią liczyć.

Dlatego ukradła wujowi trzy monety i wsunęła do kieszeni sukni. Były ciężkie, wyrzuty 

sumienia sprawiały, że cięższe niż w rzeczywistości.

Jeśli pomoże, odłoży monety na miejsce.

Wtedy nie będzie ich potrzebować...

Musiała się z nim rozmówić.

Stali koło płotu wysokiego prawie na dwa metry, zrobionego z grubych bali zbitych tak 

ciasno, że nie było między nimi najmniejszego prześwitu.

background image

Nie widziała domu, w którym trzymano Jumalę. Jej świątyni.

Tylko szaman i jego pomocnicy mieli do niej dostęp. Do złotej bogini. Opiekunki. 

Najwyższego bóstwa.

Jumala.

Nawet książę nie wchodził do jej domu.

Dziewczynę przepełniał bezmierny szacunek, kiedy biegła przez las. Świtało, ciemność 

wokół niej nie była już tak mroczna, ale cienie drzew i tak dawały wystarczające schronienie.

Chowała się na każdy niespodziewany odgłos.

Ciarki   biegły   jej   po   plecach   na   myśl   o   tym,   że   Jumala   wie   o   wszystkim.   Co   by 

powiedziała?

Młodzieńcy usłyszeli szmer na skraju lasu. Jeden z nich podszedł bliżej  i podniósł 

kuszę. Barczysty, o lekko krzywych nogach, ale wąski w biodrach, co kazało zapomnieć o tej 

drobnej skazie na jego urodzie.

Pokazała się, bo to z nim właśnie chciała rozmawiać.

Zdziwił się, ale i ucieszył. Poznawała to po wyrazie twarzy, dość grubo ciosanej, i 

niezwykłych oczach, które zmieniały barwę jak kamienie na morskim dnie. Zazwyczaj oczy 

były jasnobrązowe. Dobrze znała wszystkie ich odcienie, po kolorze potrafiła odgadnąć myśli 

właściciela.

- To ty? - burknął, ale nie ukrywał zadowolenia. - Nie powinnaś tu przychodzić...

Chwyciła go za klapy kurty. Nigdy dotąd go nie dotykała, nigdy nie dotykała żadnego 

mężczyzny. Chciała zachować czystość - dla niego.

- Chcą mnie wydać za mąż! - krzyknęła. Powiedziała, za kogo.

Nie   mogła   widzieć   twarzy   młodzieńca,   ale   słyszała   jego   przyspieszony   oddech, 

dostrzegła napięty mięsień na szyi.

- Tak, można zrozumieć, dlaczego tak się spieszą - odrzekł po chwili.

- Odmówiłam - dodała ze wstydem i złością. On też powinien się rozgniewać. Pokazać, 

że jest właśnie taki, jakim go sobie wyobrażała.

- Nie możesz - stwierdził z mocą. - Musisz robić, co ci każą.

Oparła się o drzewo. Spojrzała na niego zawiedziona.

- Tak mało dla ciebie znaczę? - zdziwiła się. I wbiła wzrok w tę twarz, którą kochała. 

Twarz tego, który był jej pisany.

- Nie - odrzekł - ale nie mam im nic do zaofiarowania. Nie mogę się równać z tamtym.

- Więc ucieknijmy! - zaproponowała, choć wiedziała, że się nie zgodzi. Był dwa lata 

starszy. Powie, że tak nakazuje rozsądek.

background image

- Dokąd? - zapytał. - On jest stary, wkrótce umrze. Musisz wytrzymać. Jeśli dasz mu 

dzieci, to odziedziczysz po nim cały majątek. Wtedy będziesz sama decydować...

- Zaczekasz na mnie? Skinął głową w ciemności.

- Zaczekam. Drugi wartownik zbliżył się, chcąc sprawdzić, co tak zajmuje towarzysza. 

Roześmiał się bezgłośnie na widok dziewczyny.

- Więc jest was dwoje do pilnowania bogini - powiedział. - Idę do domu. Zaraz zjawią 

się nasi zmiennicy, zresztą noc jest nadzwyczaj spokojna...

Młodzieniec mu przytaknął. Zostali sami.

- Nie uciekniesz ze mną?

-   Opłaca   się   czekać   -   zdecydował   za   oboje,   nawet   nie   pytając   jej   o   zdanie.   Nie 

zastanawiając się, czym byłoby dla niej życie u boku bezzębnego, śliniącego się starca.

Tej nocy stracił wiele w jej oczach, ale nie przestała go kochać. W takim wypadku nie 

miałaby już nic. Już nic by nie zostało.

A musiała trzymać się czegoś przez resztę życia, choćby wiary, iż ta miłość była czysta. 

Że mogła zamienić się w coś pięknego.

W to warto wierzyć.

- Kochasz mnie? - spytała. Kobiety nie powinny zadawać takich pytań. Nie powinny 

naprzykrzać   się.   Tyle   razy   dał   dziewczynie   do   zrozumienia,   iż   jej   pragnie.   To   powinno 

wystarczyć.

- Tak - przyznał z ociąganiem. Nie powtórzył wyznania, wypowiedział tylko to jedno 

słowo.

Chwyciła kuszę młodzieńca. Wypuściła strzałę, która przeszyła jego ubranie, przebiła 

skórę i weszła w ciało.

Prosto w brzuch.

Siedziała, obejmując go ramionami, kiedy umierał. Trzymała go mocno, by złagodzić 

przedśmiertne drgawki.

Skonał,   lecz   jęk   wciąż   brzmiał   w   jej   uszach.   Wciąż   widziała   szkliste   spojrzenie 

gasnących oczu, w których nie mogła już odnaleźć kolorów morskich kamieni.

Z wielkim trudem wyciągnęła strzałę z ciała młodzieńca. Grot przebił skórę na wylot, 

musiała zaprzeć się i szarpnąć z całej siły. Na drzewcu zostały ślady krwi.

Podeszła do płotu. Nikt jej nie zatrzymywał, nowe warty jeszcze nie nadeszły.

Mówiono, że Jumala mści się na tych, którzy wyciągają rękę po jej skarby. Na tych, 

którzy jej urągają.

Dawno nikt tego nie uczynił. Minęło sporo łat od tamtej nocy, kiedy barbarzyńcy z 

background image

zachodu znieważyli boginię.

Dostała się za płot łatwiej, niż się spodziewała. Szaman nie zastawił żadnych pułapek. 

Szaman zresztą był prostym człowiekiem i nie uważała się za głupszą od niego. Ciekawiło ją, 

czy uznałby tę myśl za herezję.

Z zewnątrz budowla nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Dziewczyna otworzyła drzwi z pewnym nabożeństwem.

Niosła daninę. Zamierzała złożyć ofiarę.

W lewej dłoni ściskała monety ukradzione wujowi. W prawej - strzałę.

Była piękna. Inna niż sobie wyobrażała. Znacznie mniejsza.

Zawsze sądziła, że Jumala jest wielkości dorosłego mężczyzny, tymczasem figurka nie 

sięgała jej nawet do pasa.

Posążek przedstawiał kobietę w pozycji siedzącej.

Złota, naga postać trzymająca czarę w dłoniach wpatrywała się w nią błyszczącymi 

oczyma. Dziewczyna zamarła.

Drzwi nie domknęły się.

U stóp Jumali stały misy z monetami, wzdłuż ścian leżały stosy skór. Niektóre całkiem 

pogniły, w izbie unosił się stęchły zapach.

Dziewczyna przełknęła ślinę i opadła na kolana przed boskim posążkiem. Położyła trzy 

monety u stóp bogini. Nie odważyła się włożyć ich do pustej czary, nie miała śmiałości dotknąć 

Jumali. Wydało się jej to czynem bezbożnym.

Ucałowała ziemię przed Jumalą.

Wtedy usłyszała.

Bogini przemówiła do niej.

W języku, którego żaden człowiek nie rozumie. W boskim języku niepodobnym do 

niczego,   co   do   tej   pory   słyszała.   Brzmiał   jak   odgłos   nura   wiosną,   kiedy   puszcza   lód   na 

torfowiskach. Jak krzyk gdzieś pomiędzy bólem a rozkoszą.

Więc bogini wiedziała o niej. Wzrok, który spoczywał na niej, nie był pusty.

Nie odważyła się podnieść oczu.

Chwyciła strzałę i skierowała jej grot ku piersi, kurczowo ściskając drzewce. Drugi 

koniec wsparła o ziemię. Zaczerpnęła tchu i rzuciła się na ostrze.

Raija obudziła się, słysząc nieludzki głos bogini. Ostatnie dźwięki, które zabrzmiały w 

uszach umierającej.

Usiadła skulona u wezgłowia, drżąc jak bezbronny ptak. Znikąd pomocy.

Jej łkanie obudziło Antonię.

background image

- Moja głowa! - jęknęła Tonią i dopiero po chwili oprzytomniała. - Co się stało, do 

diabła? - spytała. - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła upiora.

- Tak właśnie było - szepnęła Raija, drżąc jak osika. - Nie jestem pijana, Toniu. Nie 

jestem... ale i tak nie uwierzyłabyś, gdybym...

Tonią podniosła się z trudem i przytuliła przyjaciółkę.

- Raiju - Raiso, spróbuj! Dzisiaj uwierzę we wszystko.

- Idę śladem Jumali - odrzekła Raija bezbarwnym głosem. - W ciałach kobiet, które nie 

zaznały szczęścia...

Opowiedziała całą historię, zalewając się łzami.

- To nie sen - zakończyła. - Nazwij to jak chcesz, ale to nie sen.

-   Jewgienij   wie?   -   spytała   Antonia   i   natychmiast   sama   udzieliła   odpowiedzi.   - 

Oczywiście, że nie wie. Inaczej by nie wyjechał. - Nabrała tchu. - Wierzę ci. Nie wiem, o czym 

mówisz, i jestem przerażona, ale wierzę ci.

Raija oparła się o wezgłowie.

- To mnie wyczerpuje - jęknęła - ale ona nie zrobi mi krzywdy. Nie jest niebezpieczna...

Antonia patrzyła, jak przyjaciółka zasypia. Po raz pierwszy w życiu złożyła ręce do 

modlitwy. Modliła się za Raiję.

background image

6

Antonia nie była istotą bojaźliwą,  ale czuła się niepewnie wobec zjawiska, którego 

nawet nie potrafiła nazwać.

Nie spały wiele, ani ona, ani Raija. Dużo rozmawiały.

Nad ranem Tonią ubrała w słowa myśl, która od paru godzin chodziła jej po głowie.

- Jeśli wierzysz, że żyjemy kilkakrotnie, to wyjaśnienie nasuwa się samo...

Raija spojrzała na przyjaciółkę. O co też Toni chodziło? Domyślała się, ale nie chciała 

dociekać prawdy.

-   Nie   wierzę   -   pokręciła   stanowczo   głową.   Ten   pomysł   wydał   się   jej   całkowicie 

niedorzeczny. - Nie wierzę - powtórzyła, jakby usiłowała dodać mocy słowom.

- Skąd ta pewność? - zdziwiła się Antonia. Na jej twarzy znać było trudy nieprzespanej 

nocy. - Ja jej nie mam...

Zapadło milczenie.

- Nie chcę wierzyć - przyznała Raija. - To otwiera tyle możliwości, cały wielki świat we 

mnie, i to mnie przeraża. Nie chcę wierzyć...

- Nigdy ci nie opowiadałam, jak wyglądał posążek Jumali - szepnęła Antonia, a w jej 

oczach pojawił się wyraz powagi, która zaskakiwała przez kontrast z jej zwykłą wesołością. - 

Istnieje wiele wersji - ciągnęła. - Nie znałaś ich, Raijo, a jednak opisałaś boginię.

- Owoc mojej wyobraźni...

- Niektórzy twierdzą, że posążek przedstawiał kobietę w długiej sukni z dzieckiem na 

ręku. Inni mówią, iż była to wojowniczka z oszczepem w groźnej i władczej pozie, gotowa do 

obrony swojego ludu. Są i tacy, którzy uważają, iż posąg wyobraża stojącą kobietę bez szat. - 

Zamilkła i nabrała powietrza. - Istnieje też inne przekonanie. Jumala to ponoć naga niewiasta, 

siedząca i trzymająca czarkę w dłoniach.

Raija   miała   ochotę   przycisnąć   dłonie   do   uszu   i   krzyczeć.   Krzyczeć,   by   Antonia 

przestała. By nie powiedziała ani słowa więcej.

- Wierzę w twój opis - zakończyła Tonią. Rozluźniła wstążkę na karku, wzięła jeden z 

drewnianych   grzebieni   Raiji   i   zaczęła   się   czesać.   Zamilkła,   by  przyjaciółka   mogła   głębiej 

zastanowić się nad jej słowami.

Kiedy niesforne ciemne loki ułożyły się równomiernie wokół okrągłej twarzy Antonii, 

dziewczyna nie spięła ich w koński ogon, tylko przewiązała na głowie. Długie włosy tańczyły 

wesoło wokół wstążki plecionej z niebieskich, złotych i czerwonych nici.

- Sądzę, że jesteś świadkiem - odezwała się Tonią, usuwając włosy z grzebienia. - 

background image

Walnij mnie w głowę, jeśli się nie zgadzasz. W końcu mogę mieć swoje zdanie?

- To nie był sen - powtórzyła Raija z desperacją. - Ani teraz, ani przedtem. To się działo 

naprawdę.

-   Byłaś   którąś   z   tamtych   postaci   -   dodała   Antonia  bez   cienia   wahania   w  głosie.   - 

Pomyśl! Widziałaś się? Z zewnątrz? Czy może po prostu znałaś swój wygląd?

- Ta pierwsza była niska, ciemnowłosa. - Raija nie miała wątpliwości. - Piętnaście lat, 

może młodsza. Wiem na pewno, chociaż jej nie widziałam...

A nie mówiłam? można było wyczytać z twarzy Antonii.

- Nie mogę powiedzieć, jak wyglądała ta druga. Naprawdę, Toniu!

- Pamiętasz jednak skraj sukni, mokry i ciężki. A buty?

- Nosiła trzewiki z plecionej kory brzozowej. Raija przełknęła ślinę. Nie musiała się 

zastanawiać ani chwili, odpowiedziała spontanicznie.

- A ten młodzieniec?

-   Ciemnowłosy,   krzywonogi,   wąski   w   biodrach,   brązowe   oczy,   czasami   złociste, 

kanciasta twarz... - Glos Raiji słabł z każdym wyrazem. - Nosił szeroką koszulę, skrojoną z 

jednego kawałka sukna, prostą. Wszywane rękawy, zwykłe wycięcie pod szyją bez żadnych 

ozdób... - Dziewczyna znalazła się na skraju rozpaczy. - Skąd ja to wiem, Toniu? Nie zmyślam, 

to nie wytwór wyobraźni. Mam to w głowie. Widzę, jakbym...

- ...jakbyś sama wszystko przeżyła - dokończyła Antonia.

Raija skinęła głową.

- Nikt dzisiaj nie chodzi w takim stroju.

- Dlaczego właśnie mnie się to przytrafia?

- Może są w tobie drzwi, których my nie mamy - orzekła filozoficznie Antonia. Starała 

się nie okazywać niepokoju, który dręczył jej serce. Uważała się za osobę mocno stąpającą po 

ziemi, lecz opowieść Raiji naprawdę nią wstrząsnęła. Nie było jej do śmiechu.

- Dlaczego właśnie teraz?

- Bo dałam ci klucz. - Antonia ogryzała nerwowo paznokcie. - Opowiedziałam ci o 

Jumali i obudziłam jakieś wspomnienia. Teraz sypią się jak lawina...

- Będą kolejne? Głos Raiji drżał, choć w sercu nie czuła lęku.

- A jak sądzisz? - Antonia wolała odpowiedzieć pytaniem.

Wolała  nie mieć  własnego  zdania,  nie  myśleć  o niczym. Nie  wiedziała  nawet,  czy 

odważy się powtórzyć wszystko Jewgienijowi. Raija zwierzyła się jej w zaufaniu, ale ta sprawa 

nie była zwykłą tajemnicą, niewinnym sekretem, który żona skrywa przed własnym mężem.

Antonia kierowała się dobrem przyjaciółki.

background image

I w głębi duszy nosiła przekonanie, że Jewgienij powinien wiedzieć o wszystkim.

Raija nie odpowiedziała, lecz jej milczenie starczyło Antonii za komentarz.

Przeraziła się.

- Muszę wracać do Archangielska... Słowa zawisły w powietrzu między nimi.

- Musisz wracać - powtórzyła Raija. Była znużona i ociężała. Pulsowało jej w głowie, 

bolał ją brzuch. Likier na niewiele się zdał, smakował przez chwilę jak wiele innych ulotnych 

przyjemności. Teraz jednak przyprawiał dziewczynę o mdłości. - Trzeba zająć się stajniami i 

doglądnąć interesu - dodała zdecydowanie. - Jesteś za to odpowiedzialna. Przyjdą woźnice i 

zdziwią   się,   zastawszy   zamknięte   drzwi.   Trzeba   oporządzić   zwierzęta,   wyczyścić   je   i 

nakarmić...

- A ty? Nie możesz jechać ze mną?

- Nie masz dość woźniców? Roześmiały się obie. Tonią uniosła kąciki ust, ale jej oczy 

wciąż wyrażały powagę. Zarzuciła Raiji ramiona na szyję.

- Boję się o ciebie! Jesteś mi bardzo bliska, Raiso!

- A co mogłoby mi się stać? - zdziwiła się Raija i spłynął na nią nagły spokój.

-   To   -   odrzekła   Antonia.   Nie   odważyła   się   nazwać   rzeczy   po   imieniu,   jakby 

wymówienie słowa mogło obudzić rzeczywistość, która śmiertelnie ją przerażała.

- Nie zniknę - zapewniła przyjaciółkę Raija, wyzwalając się z jej objęć. - Zostanę tutaj. 

To wygląda jak sen. Przenoszę się gdzieś, a jednocześnie pozostaję na miejscu. To, co tkwi we 

mnie, jest także gdzieś indziej w przestrzeni. Ja podróżuję jak we śnie. Wszak bezpiecznie jest 

śnić?

Antonia nie dawała się przekonać. Opowieść przyjaciółki przeraziła ją i przyprawiła o 

zimne dreszcze.

- To się dzieje naprawdę, ale w innym miejscu...

- W innym czasie - uzupełniła Antonia. Raija skinęła niepewnie głową, jakby dopiero 

teraz uświadomiła sobie ten fakt.

- Nic mi nie grozi - zapewniła. - Dam sobie radę, jeśli znów mi się to przytrafi. Minęła 

jedna doba, zanim sen się powtórzył, więc nie nadejdzie szybko. Może wcale...

Słowa dziewczyny nie brzmiały przekonująco.

- To się dzieje gdzieś w okolicy, prawda? Że też Tonią musiała wyrażać głośno te 

przypuszczenia, które Raija starała się ukryć!

- Jumala stanowi klucz do zagadki - rezonowała Antonia.

Raija całą noc snuła podobne myśli.

- Była w obu snach. Nieśmiertelna i ponadczasowa. Zanim jeszcze jej lud wywiózł ją 

background image

stąd. Musisz przygotować się na więcej...

- Nie mów w ten sposób!

- Nie uważasz, że mam rację? Raija nie odpowiedziała. Bo i po co? Wyglądało na to, że 

Tonią sama potrafiła znaleźć właściwe odpowiedzi.

- Jedź do Archangielska! - powiedziała znużona. - Położę się spać. We śnie nic mi nie 

grozi.

Spała twardo, nie śniąc o niczym, a kiedy się obudziła, zapadał wieczór. Było jej lżej na 

ciele i ciężej na duszy.

Miała nadzieję, że Antonia nie przyjedzie. Czasami trzeba rozmawiać, czasami lepiej 

milczeć. I wsłuchiwać się w ciszę.

Raija myślała o Jumali. Zastanawiała się, czy posążek może emanować taką mocą.

Rzecz zrobiona ręką człowieka.

Widziała ją.

Ale ten dźwięk...

Raija pamiętała dźwięk, tkwił w niej jak cierń.

Silny, przeszywający, upiorny - i samotny.

Jak   to   możliwe,   że   dało   się   go   usłyszeć?   Czy   skoro   ludzie   wyrzeźbili   tę   postać, 

stworzyli również głos?

Raiję dopadały czasem takie przyziemne pytania.

Nie wtedy, kiedy szła po wodę ze studni, kiedy zadawała paszę koniom i sprzątała 

stajnię, nosiła drwa i myła kubki.

Nachodziły ją później, gdy siedziała przy stole z kawałkiem chleba w dłoni i kruszyła 

go na małe kawałeczki tylko po to, by podnosić kuleczki miękiszu i wkładać je do ust.

Ta druga, ta, której twarzy Raija nie znała, też była młoda. Na tyle młoda, że dostrzegała 

jedynie prostą drogę wiodącą do celu. Zbyt niedoświadczona, aby docenić potęgę cierpliwości. 

I czasami uznać konieczność postępowania według reguł, których się nie szanuje.

Dwie młode kobiety. Pełne ognia, przepojone uczuciami.

I mężczyźni. Jeden zabity w walce. Drugi ręką ukochanej.

Też młodzi. Ciemnowłosi, przystojni.

Jumala zawsze przy nich, błyszczący cień w mroku.

Raija zastanawiała się, co też zdarzyło się później, kiedy znaleźli dziewczynę u stóp 

bogini.  Ci  wtajemniczeni,  którzy mieli  do niej dostęp. Zbrukała święte miejsce i  zapewne 

spotkała ją kara. Wprawdzie sama targnęła się na własne życie, ale łatwo mogli upozorować 

śmierć za sprawą bogini.

background image

Z pewnością nie uczynili z tej dziewczyny bohaterki. Ta pierwsza zabiła zdrajcę. Taki 

czyn łatwo usprawiedliwić. Ta druga nie mogła liczyć na wyrozumiałość własnego ludu.

Popełniła bluźnierstwo, zabijając strażnika bogini i hańbiąc święte miejsce.

A Raija... Jakiej mogła spodziewać się kary? Wszystko działo się wbrew jej woli, choć 

w istocie rozwój wydarzeń obudził w niej ciekawość tego, co jeszcze może nastąpić...

Więc   wbrew   woli,   przynajmniej   na   samym   początku.   Jednakże   podążanie   śladami 

bogini trudno uznać za objaw szacunku...

Raija odepchnęła te myśli. Nic nie może się jej przytrafić.

Wieczór   był   cichy   i   spokojny.   Wypełniła   go   zwykłymi   zajęciami.   Wzięła   się   za 

cerowanie skarpetek. Używała własnej przędzy, niezbyt dobrej jakości, miejscami cienkiej, 

miejscami   grubej.   Nie   wyrzuciła   jej,   bo   nie   uznawała   marnotrawstwa.   Po   kilku   praniach 

Jewgienij nawet nie zauważy zgrubień i węzłów.

Siedziała   w   słabym   świetle   jednej   lampy   nie   dlatego,   że   szczędziła   oleju.   Nie 

potrzebowała nic więcej, wystarczał jej ten jasny krąg, w którym mieściły się dłonie trzymające 

skarpetę, prowadzące igłę nierównym ściegiem.

Ciemność napełniała ją spokojem.

Ta ciemność była dobra i jakże odmienna od tej, która gościła w jej wnętrzu.

Naprawiła trzy pary skarpet. Olej dopalał się. Poczuła znużenie.

Przespała cały dzień, ale wciąż czuła zmęczenie. I zadowolenie. Że wszystko jest tak, 

jak przedtem. Takie zwyczajne.

Jakby sny, w których przeżywała cząstkę cudzego istnienia, w ogóle się nie zdarzyły.

Dlatego była szczęśliwa.

Na dodatek zrobiła rzecz użyteczną.

Cerowanie męskich skarpetek nie nadaje wprawdzie życiu wielkiego sensu, lecz w tej 

chwili napełniło Raiję dziecięcą radością.

Gdyby   ktoś   kazał   jej   teraz   podać   definicję   szczęścia,   powiedziałaby:   cerowanie 

skarpetek. Prosta czynność, mocno osadzona w świecie realnym.

Niczego więcej nie było jej trzeba.

Starannie sprzątnęła kuchnię, odstawiła wszystkie sprzęty na miejsce. Tak jak postępuje 

prawdziwa gospodyni.

Dobra gospodyni zajmuje się domem i rodziną. Nie drąży przeszłości, nie tyka spraw, 

które jej nie dotyczą. Raija pomyślała ciepło o Jewgieniju i zatęskniła za nim.

On też był ciemnowłosy. Jak ci młodzieńcy ze snów...

Czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

background image

Raija przestraszyła się.

Może go utraci? Jak te dwie kobiety, których okruchy życia dostrzegła przez uchylone 

drzwi do przeszłości. One też kochały gorąco, może zbyt gorąco, może mocniej niż ona kochała 

Jewgienija.

Miłość   czasami   rani.   Nie   zawsze   jest   dobra   i   łagodna   jak   ta,   która   połączyła   ją   z 

Jewgienijem. Czasami ociera się o mrok i sprawia ból. Ból, którego nie można znieść. Ból, bez 

którego nie można żyć. Miłość na ostrzu noża.

Raija rozumiała moc takiego uczucia.

Nie wiedziała, skąd bierze się to zrozumienie, ale domyślała się, że jego źródło tkwi w 

przeżyciach z przeszłości.

Ani przez chwilę nie wątpiła, że musiała przeżyć ból miłości we własnym sercu.

Teraz będzie inaczej.

Spędzą życie razem. Nikt nie rozdzieli jej z Jewgienijem. Przeżyli wspólnie zaledwie 

kilka chwil.

Jeszcze nie doczekali się dzieci.

Zimny   dreszcz   przebiegł   jej   po   plecach,   kiedy   w   nagłym   przebłysku   przypomniała 

sobie, że żadna z dwóch kobiet z przeszłości nie miała potomstwa.

Nie znała losu pierwszej dziewczyny, mogła jedynie snuć przypuszczenia, z czego nic 

dobrego wyniknąć nie mogło.

Druga zmarła młodo. Z obrazem rozbitej miłości w głowie. Z krwią ukochanego na 

rękach. Z jego krwią na strzale, która przerwała nić jej życia. Życia bez dziecka.

Głupotą jest sądzić, że miało być podobne do jej żywota...

Nie, to nie był ten wzór.

Usłyszała  go   dopiero,   kiedy  wpadł   do  kuchni.  Ciężko  oddychał,   wzrok  miał   dziki, 

policzki nie ogolone.

- Antonia! - sapnął. Nowy, inny ból przeszył Raiję.

- Co z nią? - krzyknęła przybyłemu prosto w twarz. Rozpoznała jednego z woźniców, 

ale nie pamiętała jego imienia. Było ich tak wielu, że nawet nie zaprzątała sobie tym głowy.

- Chora - odrzekł, bezradnie rozkładając ramiona. - Przyzywa ciebie.

Raija zaczęła się ubierać. Spieszyła się, naciągnęła więc tylko buty do konnej jazdy i 

narzuciła pelerynę na codzienny strój. Nie przykryła włosów chustą, nie wzięła rękawiczek. 

Siodłając konia w stajni, zorientowała się, że ma na sobie fartuch.

Zdjęła go.

- Co z Tonią? - powtórzyła spokojniej, zamykając stajenne wrota.

background image

Mężczyzna   siedział   już   na   wierzchowcu.   Wyraźnie   lepiej   czuł   się   w   towarzystwie 

zwierząt.

- Coś z brzuchem - powiedział, wzruszając ramionami. - Nie znam się na tym. Miałem 

cię przywieźć.

Dziecko! przemknęło Raiji przez głowę.

Przycisnęła pięty do boków zwierzęcia i zacisnęła dłonie na wodzach.

Dobry Boże, żeby tylko dotarła na czas! Żeby tylko nie stała się im żadna krzywda! Ani 

Toni, ani dziecku.

background image

7

Raija   nie   była   dobrym   jeźdźcem,   ale   tego   wieczora   mogłaby   iść   w   zawody   z 

najlepszymi. Ze stajni wyprowadziła konia Jewgienija.

Ten narowisty ogier nie pozwalał się dosiąść nikomu innemu poza właścicielem.

Teraz   zaś   reagował   na   najdrobniejszy   gest   Raiji,   choć   musiał   wyczuć   w   niej 

niewprawnego jeźdźca.

Zwierzęta kierują się instynktem. I może instynkt podpowiadał mu, iż chodzi o ważną 

sprawę. O ludzkie życie.

Raiji zdawało się, że końskie kopyta wystukują imię Antonii. Miała wrażenie, że ten 

rytm towarzyszy jej całą drogę na północ ku morzu, ku ujściu Dwiny.

An - to - nia - An - to - nia... - głucho odzywała się ziemia, po której wierzchowce 

pędziły galopem.

An - to - nia - An - to - nia... - i tak całą drogę do Archangielska.

I serce Raiji biło tym samym rytmem. Przepełnione strachem o los przyjaciółki.

Nie   mogli   wysłać   kogoś   bardziej   rozgarniętego?   Ten   milczek   znał   się   jedynie   na 

koniach...

No tak, tylko tego jednego nie można mu odmówić. Tonią zawsze z dumą powtarzała, 

że zatrudnia najlepszych woźniców w okolicy.

Raija rada była wiedzieć, co przytrafiło się Toni.

Powiedział, że coś z brzuchem, ale ta niejasna uwaga jedynie spotęgowała jej strach. 

Spytała, czy Antonia krwawi. Spojrzał na nią wzrokiem tak nieskończenie pustym, że nie mogła 

opanować   irytacji.   I   po   dłuższej   chwili,   kiedy   już   przestała   spodziewać   się   odpowiedzi, 

wzruszył ramionami.

Ci mężczyźni, pomyślała Raija z wściekłością.

Jej lęk wzrastał z każdą chwilą.

Pędzili w kierunku miasta. Trzymali się blisko rzeki, ale tętent kopyt zbudził wielu 

mieszkańców pobliskich osad.

Niektórzy stawali na progu małych chat i spoglądali ku cieniom przemykającym w 

półmroku.

- Kogo licho niesie? - pytali jedni.

- W kogo wódka wchodzi, z tego rozum ucieka - wzdychali drudzy.

I nikt nie rozumiał, że idzie o życie.

Antonia zatrudniała wyłącznie mężczyzn. Na jej chlebie nie było kobiet, obie siostry 

background image

wyprowadziły się do Kemu. Tonią nie zatrzymywała ich. Uważała, że ludzie nie powinni plątać 

się sobie pod nogami tylko dlatego, że łączy ich więź pokrewieństwa.

Mężczyźni wnieśli ją na pokład jednej z łodzi i położyli w chłodnym pomieszczeniu 

oświetlonym słabym blaskiem dwóch lamp. Stali  wokół niej bezradni,  pobladli  na twarzy, 

zaciskali spotniałe dłonie, nagle i boleśnie odczuwając brak kobiet w gospodarstwie.

Na widok Raiji odetchnęli z ulgą.

Antonia spoczywała na ławie przykryta dwoma w miarę czystymi derkami końskimi.

Raija zrzuciła pelerynę, nie zważając na chłód.

Podwinęła rękawy koszuli i odrzuciła w bok ciemne loki, najdłuższe upinając za uszami.

Mężczyźni śledzili jej poczynania z nadzieją. W chwili kiedy stanęła nad ich ukochaną 

Antonią, pyskatą chlebodawczynią, jedyną w swoim rodzaju, cudowną Tonią, przypomnieli 

sobie   wszystkie   historie   o   aniele   w   czarnej   pelerynie,   który   uratował   życie   Jewgienijowi. 

Marynarze z „Sankt Nikołaja” opowiadali niestworzone historie, w które mało kto wierzył. 

Nawet jeśli dać wiarę w co drugie słowo, Raija i tak zdawała się stworzeniem z innego świata...

Co może zdziałać?

Raija zdarła z Toni derki. Grzały, ale były brudne!

-  Dlaczego,   do  diaska,  położyliście   ją  tutaj? -  syknęła,  zwracając  się  do mężczyzn 

stojących półkolem. Każdemu zajrzała w oczy, nikogo nie ominęła.

I żaden nie wytrzymał jej spojrzenia. Nikt nie miał gotowej odpowiedzi, żaden nie 

spodziewał się wymówek.

Po prawdzie nie zrobili znów tak wiele. Podnieśli Tonie z wozu, przynieśli tutaj i złożyli 

na ławce. Przykryli byle czym, po to by ją ogrzać.

A ta furia ciskała teraz na nich gromy.

- Przecież gdzieś musi mieć klucz do domu? - ciągnęła Raija. - Nikt z was o tym nie 

pomyślał?

Przeszukała kieszenie Toni i znalazła klucz.

- Lepiej, żeby to zrobiła kobieta - odezwał się jeden z woźniców. W jego głosie słychać 

było zażenowanie.

Raija spojrzała nań z rezygnacją.

-   Naprawdę   sądzisz,   że   Tonią   uniosłaby   się   honorem?   Nie   uważasz,   że   zna   dotyk 

męskich rąk na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy go jej trzeba?

Poczerwienieli.

Mało kobiet pozwalało sobie na taką bezpośredniość, mało potrafiło wygarnąć prawdę, 

nie przebierając w słowach. Jak mężczyzna. Wstydzili się, słysząc podobne stwierdzenia z ust 

background image

kobiety. Na dodatek tak pięknej jak żona Jewgienija Bykowa.

- Wyjmijcie drzwi z zawiasów. Zaniesiemy ją do domu. Tutaj zamarznie, a wtedy Oleg 

pourywa nam głowy.

Raija przejęła dowództwo.

A   oni   uznali   to   bez   szemrania.   Wyjęli   drzwi   z   futryny   i   przenieśli   na   nie   Tonie, 

uważając na każdy ruch, jakby była zrobiona z kruchego materiału. Takiego, z którego wyrabia 

się   te   filiżanki   do   kawy.   Te   ze   Wschodu,   tak   cienkie,   że   wręcz   przezroczyste.   Z   taką 

delikatnością ją ponieśli.

Ich panią. Tonie.

Złożyli ją w domu Olega niedaleko portu i szybko cofnęli się do drzwi wyjściowych.

Raija   nie   pozwoliła   im   się   oddalić.   W   ostrych   słowach   oznajmiła,   iż   oczekuje 

dopełnienia wszelkich obowiązków. Trzeba oporządzić zwierzęta i stajnie. Pozamykać wierze 

je i oddać klucze. Tak jak kazała Antonia.

- I chcę wiedzieć, co zaszło! Historia nie była długa. Przyszedł nieoczekiwany ładunek 

drewna, który należało w ciągu dnia przeładować na jedną z łodzi stojących w porcie. Tonią nie 

miała żadnego z woźniców na podorędziu, więc sama wzięła się za tę robotę, łamiąc jedną ze 

swoich świętych zasad.

W   trakcie   przeładunku   sterta   drewna   na   wozie   przesunęła   się.   Tonią,   niewiele   się 

namyślając, podparła ją, po prostu rzuciła się w tamtym kierunku i przytrzymała drewno ze 

wszystkich sił. Kiedy inni pospieszyli z pomocą, nagle padła na ziemię zgięta wpół, wijąc się z 

bólu.

Trzymała się za brzuch. Nie krzyczała, ale uroniła parę łez. Widzieli, że zaciska zęby.

I kilka razy wypowiedziała imię Raiji.

Wnieśli ją do łodzi.

Nie wiedzieli, co począć.

Raija   pozwoliła   im   odejść.   Nie   wiedzieli,   co   począć...   To   takie   proste 

usprawiedliwienie. Równie tanie jak to, że ktoś nie wie, co robi.

Każdy powinien mieć choć odrobinę oleju w głowie, choćby największy prostak. Raija 

pozwoliła sobie na tę gorzką myśl.

Zdjęła ubranie z Antonii, to samo, które przyjaciółka nosiła, będąc z wizytą u niej. 

Zostawiła jedynie wstążkę we włosach, odgarnęła loki opadające na czoło.

Tonią miała krwotok. Niezbyt obfity, drobne plamy krwi poznaczyły bieliznę i spodnie 

do konnej jazdy.

Nie mogli tego nie zauważyć. Nie przyznali się ze strachu. By nie zapuścić się w te 

background image

obszary życia, których nie znali, które ich zawstydzały.

Mogłaby wykrwawić się na śmierć, a żaden z nich nie pospieszyłby z pomocą!

Raija nie ukrywała wzburzenia.

Obmyła Tonie i odziała ją w świeżą koszulę, która zapewne należała do Olega. Koszula 

sięgała Toni do kolan i Raija musiała podwinąć rękawy.

Wbrew krążącym plotkom Antonia nie miała nocnej bielizny. Pewnie nie musiała stroić 

się w koronki, by wyglądać uwodzicielsko - w przeciwieństwie do tych, którym zawdzięczała 

swą wątpliwą reputację...

Raija   pomyślała   o   tym   nie   bez   złośliwej   satysfakcji.   Gotowa   była   użyć   wszelkich 

środków w obronie przyjaciółki. Przyjaźń to święte uczucie, to coś na kształt więzów krwi. Te 

zaś nie łączyły jej z nikim, Antonia i Oleg stanowili dla niej rodzinę.

Owinęła Tonie w czyste koce i otworzyła na chwilę okno, by przewietrzyć izbę. Potem 

je zamknęła i rozpaliła pod piecem. Nagotowała zupy i trzymała ją w cieple na skraju nagrzanej 

płyty.

Usiadła na brzegu łóżka i czekała.

- To ty, Raiso? - Głos Antonii był ledwie słyszalny, chrapliwy, odmieniony.

Raija poderwała się z miejsca. Musiała przysnąć.

- Oczywiście, że to ja - odrzekła z lekką irytacją i zaraz tego pożałowała.

Pogłaskała Antonię po włosach i policzku. Poczuła ciepłe łzy na dłoni.

- Toniu, głuptasie! - powiedziała. - Boli cię? Tonią wykrzywiła twarz w półmroku. 

Zapadła już noc. Olej w lampie dopalał się, pod piecem wciąż płonął słaby ogień. Trzeba 

dołożyć drewna albo torfu, co tam jest pod ręką.

-   Chyba   się   przeliczyłam   z   siłami   -   szepnęła   Tonią.   -   Masz   wodę?   Jestem   taka 

spragniona...

Raija   przyniosła   wody.   Podniosła   szklankę   do   ust   Antonii   i   podtrzymując   głowę 

dziewczyny, pozwoliła jej zwilżyć wargi i gardło, przełknąć całą zawartość małymi łykami.

Tonią opadła na poduszki i przymknęła oczy. Jej twarz pokrywała niezwykła bladość.

Przesunęła dłońmi po kocach i położyła je na brzuchu w obronnym geście.

- Straciłam je?

- Miałaś krwotok - wyjaśniła Raija. - Nie wiem nic więcej. Nie sądzę, byś straciła 

dziecko, ale musisz uważać na siebie. Nie wolno ci tak ryzykować, Toniu! Nosisz w sobie nowe 

życie!

- Nie pomyślałam o tym. - Antonia wciąż mówiła tym samym chrapliwym szeptem. - 

Jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić - dodała, usprawiedliwiając się. Użyła tych samych 

background image

słów co kiedyś.

Teraz brzmiały pusto, całkowicie wyprane z treści. Obie miały to samo wrażenie.

- Wciąż mnie boli.

Antonia położyła dłoń z boku.

Raija nie wiedziała, czy to dobry, czy zły znak. Instynkt podpowiadał jej, że Antonia 

musi leżeć i odpoczywać.

- Twoi ludzie wpadli w popłoch - powiedziała. - Przykryli cię końską derką.

Antonia chciała się roześmiać, ale wydobyła z siebie jedynie chrapliwy kaszel, bardziej 

przypominający płacz niż śmiech.

- Chcieli dobrze - szepnęła. Zapadła cisza. Po dłuższej chwili Antonia odezwała się 

ponownie.

Cicho i niepewnie.

- Czy Oleg musi o tym wiedzieć?

- A co ty sądzisz? Tonią pokiwała wolno głową.

- Musi. Dobry Boże, będzie na mnie wściekły...

- I nie bez powodu - przerwała przyjaciółce Raija.

- Ja też się gniewam na ciebie, moja miła. Gdyby nie stan, w jakim się znajdujesz, 

wyrwałabym ci wszystkie włosy z głowy. Przewinęłabym cię przez kolano i...

- A miałam cię za wzór łagodności. - Antonia ułożyła usta na kształt uśmiechu i zasnęła.

Raija   postanowiła   dołożyć   do   pieca.   Weszła   do   kuchni   i   omal   nie   krzyknęła   z 

przestrachu. Na stołku siedział jakiś mężczyzna. Spał głową wsparty o ścianę, ściskając w dłoni 

klucz do sklepu i stajni.

Raija obudziła go. Mężczyzna nie potrafił ukryć zakłopotania.

- Co z nią? Z Tonią? W jego głosie pobrzmiewała troska. O, tak, nieraz klęli z jej 

powodu.   Śmiali   się   z   tej   kobiety   w   spodniach,   stroili   sobie   żarty   i   kłócili   się   z   nią   przy 

najmniejszej sposobności.

Ale ją kochali.

Ze szczerym oddaniem.

- Dojdzie  do siebie  - obiecała  Raija.  - Zostanę  z  nią,  odbierzecie  klucz  ode  mnie. 

Choroba Toni niczego nie zmienia, praca toczy się dalej. Możecie przysłać tu kogoś, jeśli 

chcecie się jej poradzić. Najstarszy z was przejmie obowiązki nadzorcy. Dacie sobie radę przez 

jakiś czas?

Zdumiał się niepomiernie, widząc przed sobą jeszcze jedną kobietę pokroju Antonii. Nie 

rzekł ani słowa, ale zrozumiał, co miała mu do powiedzenia. Skinął głową, zapewne w głębi 

background image

ducha poczuł się niezdarnie i głupio. Raija przestraszyła się, czy jej przemowa nie wzbudzi w 

nim sprzeciwu.

Wyszedł jednak, kłaniając się w pas i zapewniając, że będą modlić się za Antonię.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Raija zadumała się. Ciekawa była, ile z tych modlitw 

trafi do Jumali...

Noc minęła spokojnie. Raija położyła się obok Toni, nie zdejmując ubrania. Budziła się 

za każdym razem, kiedy przyjaciółka obracała się przez sen, kiedy jej wargi wymawiały jakieś 

słowo.

O świcie wstała i, nie myśląc o porannej toalecie, rozpaliła pod piecem. Przeszukała 

kuchnię w poszukiwaniu niezbędnych sprzętów.

Nie   znalazła   ich   w   tych   miejscach,   które   sama   uznałaby   za   właściwe.   Poranna 

krzątanina w domu Antonii stała się dla niej nowym przeżyciem.

Z pewnością nie ciężką pracą ani przykrym obowiązkiem.

Możliwość pomocy Toni była dla Raiji prawdziwą radością.

Traktowała ją jak siostrę, nie jak zwykłą przyjaciółkę, choć przecież łączyła je przyjaźń.

Uznawała ją za siostrę.

Nie taką prawdziwą, krew z krwi. Więź z Tonią wydawała się jej jednak mocniejsza niż 

pokrewieństwo.

Tworzyły rodzaj wspólnoty. Czasami miały wrażenie, że są tą samą istotą w dwóch 

postaciach, i ta myśl budziła w nich obu lęk. Zdarzało się, że Raija widziała w Toni kogoś 

bliższego sobie niż Jewgienij, a przecież Jewgienija kochała...

Nie znajdowała słów, by nazwać tę bliskość.

Wiedziała tylko, że Tonią wiele znaczy w jej życiu.

Wzięła się za gotowanie kaszki na wodzie. Na półce znalazła dzban z kaszą, w cebrzyku 

była woda ze studni w podwórzu.

Z zewnątrz dochodziły odgłosy budzącego się życia.

Stukot kół po wąskim kamienistym zaułku prowadzącym do portu. Głosy mężczyzn 

zdążających do pracy.

Tych nielicznych, którzy utrzymali swoje zajęcie. Nie wszystek handel upadł, kiedy car 

przeniósł łaskawy wzrok na Petersburg.

Wciąż do Archangielska zawijały statki pod cudzoziemską banderą. Wciąż w powietrzu 

przesyconym solą rozbrzmiewała obca mowa. Niektórzy płynęli na wschód wzdłuż północnych 

wybrzeży imperium.

Raija nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Zimno i lód, który nie tajał latem, 

background image

czyniły żeglugę niezwykle uciążliwą. Mądre głowy w Europie uznały jednak, że w cieplejszych 

miesiącach roku fracht północną drogą morską mógł przynieść wymierne korzyści.

Co kto lubi, pomyślała.

Kaszka gotowała się, Raija bezwiednie mieszała w garnku. Tonią potrzebowała ciepłej 

strawy, musiała się wzmocnić.

Dodała szczyptę soli i odrobinę cukru, potem znalazła talerz, napełniła go i odstawiła 

potrawę do wystygnięcia.

Zanurzyła łyżkę raz jeszcze w garnku i posmakowała kaszy. Była zbyt wodnista. Nigdy 

jej nie lubiła. Nawet kiedy była dzieckiem...

Ta myśl ją zdumiała. Wiedziała, że się nie myli. Kolejny okruch z przeszłości, który 

przeniknął przez czarną zasłonę niepamięci.

Już jako dziecko nie lubiła kaszki.

Niby nic istotnego, a jednak Raija poczuła niezwykłe podniecenie. Skrawek jej życia, 

kawałek kryształowej kuli, którą usiłowała zlepić w jedną całość.

Kiedyś tego dokona.

I nie przejmie się, że znać na niej będzie ślady połączeń i spękania.

Będzie należeć wyłącznie do niej.

Dostrzeże w niej piękno. Skończony kształt.

Już jako dziecko nie lubiła kaszki...

Ktoś zapukał do drzwi i Raija rzuciła się, by je otworzyć. Nie chciała, by ten odgłos 

zbudził Tonie. Tonią miała wypoczywać, zapomnieć o troskach.

To był ten sam mężczyzna, który poprzedniego wieczora zasnął na stołku kuchennym. 

Ten sam, który z troską wypytywał o zdrowie Antonii.

Zabrał klucz, obiecał przyjść o zmierzchu i zdać raport z całego dnia.

Raija podziękowała mu z góry.

Kiedy zatrzymał się z wahaniem na progu, Raija zapewniła go, że Tonią spokojnie 

przespała noc. I że wciąż śpi.

- Sądzisz, że prędko stanie na nogi? Brak nam naszej chlebodawczyni. Możesz to jej 

powiedzieć.

Wyrażał się tak uroczyście, jakby mówił o carycy.

- To się okaże - odrzekła ostrożnie Raija. Skoro Oleg nic nie wiedział o dziecku, nie 

uznała za stosowne, by informować woźniców o tym fakcie. - Oleg niedługo wróci. Spodoba 

mu się to, że otoczyliśmy Tonie opieką. Może spotka was za to nagroda...

Woźnica skinął głową ze zrozumieniem. Odszedł, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.

background image

Raija wzruszyła ramionami.

Ach, ci mężczyźni!

Wzięła talerz i zaniosła go do alkowy. Tonią już się obudziła.

- Powinnaś spać dłużej - napomniała przyjaciółkę Raija.

Tonią podparła się na łokciu i usiadła. Wykrzywiła twarz w grymasie, ten ruch musiał 

sprawić jej ból.

Odsunęła na bok koce i podniosła koszulę Jewgienija. Rozpoznała ją i uśmiechnęła się 

krzywo.

Na prześcieradle były plamy krwi.

Raija też je spostrzegła.

Poczuła,   jak   lód   ścina   jej   krew   w   żyłach.   Odstawiła   talerz   i   natychmiast   o   nim 

zapomniała. Świat zawirował.

Ale nie straciła panowania nad sobą.

- Krwawisz, ale tylko troszkę - powiedziała z przekonaniem, które musiała czerpać z 

innego życia, nie tego tutaj nad brzegami Dwiny u boku Jewgienija.

- Ale jednak. - Głos Antonii drżał, co rzadko się zdarzało. Szybko przykryła się kocem i 

kurczowo przycisnęła go do łona. Nie chciała patrzeć. - Nie opowiadaj mi, że tak ma być, 

Raiso. Nie może być dobrze, skoro leci krew!

- Uspokój się - odrzekła Raija. - Zmienię pościel, umyję cię i przebiorę. Będę się tobą 

opiekować. Musisz leżeć!

Antonia nie protestowała.

- Sądzisz, że stracę dziecko? - pisnęła.

- Nic nie sądzę - rzuciła opryskliwie Raija. Znalazła talerz z kaszką i wcisnęła w dłonie 

Toni. - Jedz!

A kiedy Tonią przełknęła pierwszą łyżkę strawy, Raija złagodniała. Osunęła się na 

podłogę przy łóżku i oparła czoło o ścianę.

- Nie pozwolę ci poronić! - wyrzekła z mocą. - Słyszysz, Toniu? Nie pozwolę, byś 

straciła dziecko...

background image

8

Przez kolejne dwa tygodnie Raija dowiedziała się niejednego o prowadzeniu interesów. 

Na przykład tego, że wymagają odwagi i wiary we własne siły. Zwłaszcza jeśli się jest kobietą 

w świecie zarezerwowanym niemal wyłącznie dla mężczyzn.

Konie i fracht to był świat mężczyzn.

Mężczyzn i Antonii.

Antonia leżała w łóżku. Mijały kolejne dni i tygodnie. Woźnicom nie pozostało nic 

innego jak zaakceptować, że inna kobieta zajęła miejsce chlebodawczyni.

Z początku bała się zajrzeć im w oczy.

Więc niczego nie robili tak, jak chciała.

Wtedy wpadała w złość.

Zaczynała krzyczeć, wyzywała ich od najgorszych.

Śmiali się cicho, spoglądali ukradkiem po sobie. Żartowali, że jest tak samo jak w 

domu...

Raija   stłumiła   gniew.   Przemyślała   wszystko   od   początku,   wzięła   pod   uwagę 

zastrzeżenia woźniców. Następnym razem odważyła się patrzeć im w oczy, podnosić głos i 

łajać kiedy trzeba. W końcu ją zaakceptowali.

Ta trudna próba przyniosła jej sporo satysfakcji. Miała wrażenie, że dokonała czegoś 

ważnego.

-   Kiedy   urodzę,   będziesz   mogła   przejąć   to   wszystko   -   uznała   Antonia.   Z   trudem 

wytrzymywała w łóżku, lecz Raija twardo obstawała przy swoim. Więc leżała. Krwawienia 

ustąpiły. - Założę się, że poprowadziłabyś interesy równie dobrze jak ja.

Raija usiadła, by rozsznurować botki. Prezent od Jewgienija. Sięgały jej za kostkę, 

Jewgienij z dumą opowiadał, że kobiety w Europie noszą podobne. W Niemczech, we Francji...

Stopy w nich cierpiały.

Stopy domagały się zwyczajnego obuwia, miękkich kumagów czy butów do konnej 

jazdy.

Na co dzień nie nosiła nic innego. Czasami nawet zakładała sztylpy do odświętnej 

sukni, choć Jewgienij tego nie lubił. Twierdził, że nie wypada. Ludzie gotowi pomyśleć, że jej 

skąpi na obuwie...

Więc teraz, chcąc podkreślić kobiecość i zdobyć szacunek woźniców Toni, założyła 

sznurowane botki.

Zapewne nie zwrócili na to uwagi...

background image

- To dość zajmujące, przyznaję - stwierdziła Raija, rozprostowując palce - ale długo 

bym nie wytrzymała. Nie mam twoich zdolności, Toniu. Biorę się ochoczo do nowych zadań, 

ale zapału nie starcza mi na długo... - Zamyśliła się. - Mam nadzieję, że nasi mężowie wnet 

wrócą, bo przydałaby się już jakaś odmiana...

Nie przyznała się, że niecierpliwie oczekuje powrotu Olega ze względu na Tonie, która 

coraz niechętniej reagowała na polecenia.

- Potrzebujesz czegoś? - spytała. Przyjaciółka potrząsnęła przecząco głową.

- Powinnaś lepiej się odżywiać, bo urodzisz najszczuplejsze dziecko pod słońcem!

Antonia wzruszyła ramionami.

- Zważywszy na to, którędy ma przyjść na ten świat, to może i lepiej - mruknęła.

Raija zachichotała.

- Wrócisz do stajni? - zaciekawiła się. - To znaczy do przewozów - poprawiła się.

- Po porodzie? Raija skinęła głową.

Antonia nie odpowiedziała od razu. Usiadła na łóżku i skrzywiła się. Raija udała, że 

tego nie widzi.

- A kto zajmie się wszystkim? Na Olega nie mogę liczyć. Praca na lądzie zupełnie mu 

nie odpowiada. Musi czuć pokład pod stopami!

- A dziecko?

- Przynajmniej od razu pozna zapach koni - odparowała Tonią, choć z wolna zaczęła 

sobie zdawać sprawę, że temu problemowi nie poświęciła dotąd należytej uwagi.

Pomieszczenia stajenne nie były zbyt przytulne, zwłaszcza zimą. O piastunce Tonią 

nawet nie pomyślała. Na to pozwalali sobie wyłącznie najzamożniejsi, ci, co zaliczali się do 

szlachty.

- Sama się w ten sposób wychowałam, czyż nie? - dodała wyzywająco.

- Skąd mam wiedzieć? - Raija roześmiała się. - Z pewnością znajdziesz odpowiednie 

rozwiązanie.

- Ojciec zabierał mnie do stajni, jak tylko nauczyłam się chodzić - ciągnęła Tonią. - Nikt 

poza mną nie chciał. A ja to uwielbiałam! Moje dziecko będzie takie jak ja. Nie ma nic ponad 

konie, Raiju! Nic!

Raija nie zaprzeczyła.

-   Nie   pójdzie   tak   łatwo   -   przyznała   Antonia.   Raija   zadziwiła   się   tą   nagłą   zmianą 

nastroju. Tonią zazwyczaj bagatelizowała trudności, w ogóle ich nie dostrzegała. Tym razem 

było inaczej.

- Będę musiała zaufać woźnicom. Przekazać im większość obowiązków... - Napotkała 

background image

wzrok Raiji. - Tego boję się najbardziej, Raiso! Zamknięta w czterech ścianach, nawet nie 

powącham świeżego powietrza...

I wykrzywiła się. W pierwszej chwili Raija wzięła ten grymas za komentarz do dopiero 

co wypowiedzianych słów. W następnym momencie zrozumiała, że to reakcja na ból.

Uniosła   koc,   zobaczyła   plamy   krwi   na   prześcieradle.   Znużonym   ruchem   opuściła 

przykrycie.

Spojrzała na Tonie.

- Co zrobiłaś? - spytała.

- Wstałam na chwilkę. Tonią naciągnęła na siebie koc, jakby osłaniając się nim przed 

Raiją i oskarżeniami.  Jak dziecko zbesztane przez kogoś, kto dotąd obdarzał je miłością i 

dobrocią. Jak ktoś, kto pierwszy raz spotyka się z krytyką.

Raija starała się panować nad złością. Ważyła każde słowo.

- Mocno krwawiłaś?

Tonią energicznie potrząsnęła głową. Loki fruwały w obie strony, twarz zniknęła w 

morzu włosów.

- Tylko trochę - pisnęła z przestrachem. - Zaraz się położyłam. Wtedy przestało.

- Do diaska, po co wstawałaś? - wybuchnęła Raija. Rzadko udawało się jej zachować 

spokój i opanowanie przez dłuższą chwilę. - Możesz mi to wyjaśnić? Masz wszystko, czego ci 

trzeba, a ja zawsze jestem w pobliżu. Wystraszyłaś mnie nie na żarty! Naprawdę chcesz stracić 

dziecko?

Przez kilka sekund patrzyły sobie w oczy. Nikt w ten sposób nie odzywał się do Toni. 

Zdawała sobie sprawę z własnej głupoty i nieodpowiedzialności, ale te słowa...

- Łatwo ci mówić! - krzyknęła równie porywczo jak Raija. - To ja muszę leżeć jak 

kłoda! I umierać z nudów! Musiałam wstać, rozumiesz? Po prostu musiałam!

- A o dziecku  nie pomyślałaś? - wypaliła  Raija, drżąc z emocji. - Jesteś  egoistką. 

Zapominasz o życiu, które w sobie nosisz.

- Co ty możesz o tym wiedzieć? - odparowała Tonią. Ich głosy niosły się daleko. Na 

ulicę, do sąsiednich domów.

Ludzie nie reagowali. Wszystkim zdarzało się podnieść głos. Nie zwykli tłumić emocji 

w  sobie.   Nie   wolno  czekać  zbyt   długo,   lepiej   dać  upust   złości,   zanim  zamieni   się  w  coś 

gorszego.

- Co ty, do diabła, możesz o tym wiedzieć? - powtórzyła Tonią. Z gniewem i bólem. I z 

rozczarowaniem. Nie spodziewała się podobnych oskarżeń ze strony przyjaciółki.

Chciała   urodzić   to   dziecko!   Nawet   kosztem   wolności,   zdobytej   w   trudzie   i   znoju. 

background image

Pragnęła dziecka bardziej niż czegokolwiek na tym świecie!

- Czułaś kiedyś coś podobnego? - naciskała. - Jakbyś siedziała zamknięta w ciemnej celi 

i nie mogła oddychać. Czułaś się kiedyś w podobny sposób?

Raija nie odpowiedziała na pytania.

- Już rodziłam - szepnęła. Gniew rozpłynął się bez śladu.

Była jakaś odmieniona i spokojna. Jak ktoś, kto żył wystarczająco długo, by wiedzieć, 

co to ból.

Obie otworzyły szeroko oczy. Raija położyła dłonie na ustach, jakby chciała zatrzymać 

kolejne słowa. A może tylko zwolnić ich bieg i przetrawić.

I słowa nie popłynęły szerokim strumieniem, tylko sączyły się z trudem.

Tonią patrzyła na przyjaciółkę z nabożnym podziwem. I ze strachem.

Przez ułamek sekundy pomyślała, że Raija udaje. Ze może cały czas wie o wszystkim i 

prowadzi z nimi perfidną grę.

W następnej chwili odepchnęła to przypuszczenie od siebie.

Raija nie była taka.

Zapomniała, lecz to, co pozostawało ukryte, nie przestało istnieć.

Przez ciemną zasłonę przedostawały się strzępy dawnego życia. Tonią pomyślała o 

Jewgieniju.

On straci najwięcej, kiedy Raiji wróci pamięć.

- Przepraszam - powiedziała głucho Tonią. - Nie chciałam cię zranić...

- Nie masz za co przepraszać - odrzekła Raija. Głos dziewczyny drżał z lekka, jej oczy 

zasnuły się mgłą. - Czuję, że to prawda - dodała po dłuższym milczeniu. Nie patrzyła na 

Antonię, na nic nie patrzyła. Po prostu wbiła wzrok w nieokreślony punkt. - Wiem, że to 

prawda... - Pokiwała głową z niedowierzaniem. - Co się stało? - spytała samą siebie. - Co się 

stało z moim dzieckiem?

W ścianach tego domu nie mogła spodziewać się prawdziwej odpowiedzi.

Tak   niewiele   wiedziała   o   sobie.   Tyle   tylko,   kim   jest   w   teraźniejszości.   Przeszłość 

skrywał mrok.

Nie miała pojęcia, co ją tutaj przywiodło.

To tak jakby mieszkać w wysokim domu, z którego nie widać ziemi. Nie wątpić, że 

gdzieś w dole jest fundament, i nie wiedzieć jak daleko. Nie znać pomieszczeń na niższych 

piętrach ani barwy muru. Takie domy nie istnieją.

A ona istniała. Jej życie przypominało taką budowlę. Kiedyś urodziła dziecko.

- Nie mów o tym Jewgienijowi! - Raija wymusiła przysięgę na przyjaciółce. Dobiła z 

background image

nią targu. Tak to przynajmniej wyglądało w oczach Toni. Coś za coś. - A ja nie wspomnę 

Olegowi o twojej nieroztropności!

To był dobry interes dla Toni.

Lecz nie uwolnił jej od uczucia niepokoju.

Oleg wstąpił do stajni w drodze do domu, spodziewając się zastać tam żonę. Antonia 

bywała w domu jedynie po to, by spać i jeść.

Wieści,   które   przekazali   mu   woźnice,   wywołałyby   bladość   na   licach   każdego 

mężczyzny.

Kiedy Oleg wpadł do własnej izby, na jego twarzy malowały się niepokój i gniew.

Nawet   nie   przywitał   się   z   Raiją,   ledwie   zauważył   jej   obecność.   Dwoma   krokami 

przesadził kuchnię i znalazł się w pokoju Toni.

Upadł na kolana przed łóżkiem. Chwycił Tonie za dłonie i oparł o nie czoło. Westchnął 

głęboko.

Dopiero teraz spojrzał na żonę.

- Wiesz, że napędziłaś mi strachu? - spytał cicho, a kiedy nie odpowiedziała, wybuchnął 

wściekły: - Zdajesz sobie sprawę, co uczyniłaś, kobieto? Dlaczego nie wiem o niczym? Nie 

mam prawa wiedzieć? Straciłaś dziecko?

Tonią śmiała się przez łzy. Śmiała się prosto w twarz swemu rozzłoszczonemu mężowi, 

który w gniewie rzeczywiście wyglądał nieco komicznie.

- Oleg, mój kochany! - Musiała przerwać, by zaczerpnąć tchu. Otrzeć łzy i spoważnieć. 

- Sądzisz, że zastałbyś mnie w łóżku, gdybym straciła dziecko? Mogłabym przecież wrócić do 

pracy, zamiast wyręczać się Raiją...

Potężny mężczyzna objął ją ramionami i przytulił z zadziwiającą delikatnością. Bał się!

Był śmiertelnie przerażony.

Bardziej niż na morzu w sztormową pogodę. To coś miało większe znaczenie niż jego 

życie.

-   Przytul   mnie   mocniej,   do   diabła!   -   zażądała   przyszła   matka   z   typową   dla   siebie 

bezceremonialnością.

Oleg odważył się na więcej. Przyciągnął Tonie do siebie.

A ona łasiła się do niego jak kotka łaknąca pieszczoty.

- Chyba nie osłabłeś w drodze? - przekomarzała się, zamykając ramiona na jego szyi, 

wciąż niezadowolona. - Pokaż, że wciąż drzemie w tobie siła, mój mężu. Męska siła!

Nie sposób było długo opierać się takiej prośbie.

Oleg westchnął ciężko. Złość uleciała. Gniew, który wzbudziła w nim dramatyczna 

background image

relacja woźniców, ustąpił.

Przytulił żonę mocno, tak jak tego chciała.

- Tak się bałem - szepnął, całując ją czule. - Na samą myśl, co mogło cię spotkać... Nie 

pojmuję, dlaczego nie powiedziałaś mi o dziecku...

Antonia ucieszyła się, że nie patrzył jej w oczy. Nie miała czystego sumienia.

- Wybaczysz? - spytała pokornie. Rzadko okazywała pokorę. Wyłącznie wobec Raiji. I 

Olega. - Możesz mi wybaczyć?

- Dlaczego? - dziwił się, nie odpowiadając na pytanie. - Dlaczego nie miałem prawa 

wiedzieć?

-   Ależ   miałeś!   -   odrzekła   wzburzona.   -   Nie   bądź   niemądry.   Prędzej   czy   później 

dowiedziałbyś się!

Położyła mężowi dłonie na piersi i odepchnęła go lekko od siebie. Teraz już chciała 

zajrzeć mu w twarz. Upewnić się, że jej wierzy.

- Ja też się bałam - szepnęła z niezwykłą dla siebie niepewnością. - To zupełnie nowe 

przeżycie. Z początku nie mogłam się z nim oswoić. Musiałam sama poczuć radość po to, by 

móc podzielić się nią z tobą. A wtedy jeszcze nie czułam radości...

To było trudne wyznanie i wiele ją kosztowało.

Trudne,   lecz   zgodne  z   prawdą.   Oleg   dostrzegł   to  od  razu   i   rozgoryczenie,   które   z 

początku go zaślepiło, stopiło się pod gorącym i czułym wzrokiem Toni.

Dobrze rozumiał, dlaczego tak wielu straciło rozum, zajrzawszy w te niebieskie oczy.

Które teraz prosiły go o zrozumienie.

Jakże mógłby im tego odmówić?

- Wybaczam ci z całego serca - odrzekł łagodnie i mrugnął kilka razy, by odegnać łzy. - 

Przebaczam ci, maleńka.

I pocałował ją w usta, w policzki, w powieki, które na chwilę skryły przed nim ten 

przepastny błękit.

A Tonią odrzuciła na bok koce, podciągnęła koszulę i pokazała mu brzuch.

Żadne   z   nich   nie   dostrzegło   zmiany,   ale   oboje   wpatrywali   się   weń   z   nabożnym 

skupieniem. Tonią  wzięła męża za rękę i  położyła jego dłoń na skórze,  jakby chciała,  by 

dotknął dziecięcia, które miało się narodzić.

Spełnienie marzeń obojga. Przyszłe źródło radości i trosk.

- Nie mogę uwierzyć - mruknął wzruszony i niezdarnym ruchem wygładził koszulę 

żony,   a   potem  otulił   ją  kocami.   Patrzył  na  nią   innym  wzrokiem,   w  którym   był   podziw   i 

szacunek.

background image

Wydała mu się święta...

Weszła Raija i potargała Olega po włosach.

- Lepiej, żebyś uwierzył - powiedziała szorstko, ale jej wzrok wyrażał miłość do obojga. 

- Za pół roku zostaniesz ojcem, więc zacznij o tym myśleć. W innym razie przerazisz się nie na 

żarty, kiedy niemowlę wypełni krzykiem izbę...

-  To  niemożliwe!  -  powtarzał   Oleg.  -  Matko Przenajświętsza!  Nie  mogę   uwierzyć. 

Radość mnie rozsadza!

Musiał wstać. Zaczął chodzić niespokojnie po domu i nawet nie pomyślał o tym, by 

zrzucić z siebie podróżne ubranie.

Potem zatrzymał się raptownie.

Spojrzał na Raiję, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.

- Do diabła, kobieto! - wykrzyknął i śmiechem pokrył grubiaństwo. - Nie obrazisz się na 

mnie - upewnił się, a Raija również się uśmiechnęła. - Jewgienij jest przy łodziach. Pilnuje 

rozładunku. Jeszcze zdążysz! Miałem powiedzieć ci wcześniej.

Potrząsnął głową nagle zakłopotany.

- Tacy są ojcowie - pocieszyła go Raija, szykując się do wyjścia.

- Sądzisz, że ma rację? - spytał Oleg, odwracając się do Antonii. I upewniwszy się, że 

Raija zniknęła za drzwiami, dodał: - Ona powinna wiedzieć najlepiej, nieprawdaż?

background image

9

Jewgienij tulił ją całą drogę do domu. Chłodny wiosenny dzień studził jego namiętność.

- Tęskniłem, mój aniele - powtarzał. Raija powoziła.

- Dobrze, że zaszłaś po mnie do portu. Przewróciłbym dom do góry nogami, gdybym cię 

w nim nie zastał. Pewnie bym pomyślał, że wyruszyłaś na poszukiwanie skarbów Jumali i 

zginęłaś z ręki jej strażników.

Raija   roześmiała   się.   Po   raz   pierwszy   wyznał,   dlaczego   niepokoi   się   jej   nagłym 

zainteresowaniem starą legendą.

- Dziwnie jest wracać do domu - odrzekła, delektując się bliskością męża. - Nie byłam 

w nim od tygodni. Wciąż konie i konie, i ludzie, którzy nie chcą płacić za przewóz. Nauczyłam 

się mnóstwa nowych słów...

Śmiali   się  teraz  razem.  Jewgienij   opierał   policzek  o włosy  żony. Był   nieogolony i 

brudny,   ale   Raija   nie   zwracała   na   to   uwagi.   Zamierzała   wsadzić   męża   do   balii   zaraz   po 

przyjeździe do domu.

I potrzymać go w niej, by się solidnie odmoczył.

- Jak wam poszło? - spytała.

- Za skóry musieliśmy zapłacić więcej, niż się spodziewaliśmy - przyznał. - Mąka zaś 

jest przedniej jakości. Będą mieli z czego piec chleb na norweskim wybrzeżu!

Na   chwilkę   wstrzymał   oddech.   Może   nieopatrznie   obudził   w   niej   pamięć   tym 

stwierdzeniem? Raija nie zareagowała. Niepotrzebnie się tym dręczył...

- A jeśli Oleg nie zechce płynąć na zachód? - zastanawiała się. - Ktoś musi pilnować 

Toni. Jeśli nie stać nad nią z batem, natychmiast zapomina o poczuciu odpowiedzialności.

- Wynajmiemy szypra - oświadczył Jewgienij. - Będzie nas to drożej kosztowało, ale ja 

nie stanę już na pokładzie.

Tego problemu nie musieli dotąd brać pod uwagę, ale rozwiązanie nasuwało się samo. 

Mniejszy zarobek to jedyna niedogodność.

Dom czekał. Konie prychały radośnie na widok własnej stajni. Raija musiała zabrać je 

do   Archangielska,   ale   te   dni   były   dla   zwierząt   wyłącznie   odpoczynkiem.   Nie   pracowały, 

czasami tylko zaprzęgano je do bryczki.

Trzeba było nanieść wody, a piec wydał się Raiji zupełnie obcy. Przez wiele dni z rzędu 

rozpalała pod kuchnią Toni, a każdy piec ma swoje kaprysy, które trzeba poznać, zanim się 

będzie z nim za pan brat.

W niedługim czasie kuchnia pachniała mydłem. Szyby zaparowały, z garnuszka unosił 

background image

się zbytkowny aromat kawy. Masło postawione zbyt blisko ognia niemal się roztopiło. Zupełnie 

o nim zapomnieli, kiedy Jewgienij wyszedł z kąpieli czysty i pachnący i wyciągnął do niej rękę.

Ubranie Raiji przemokło od dotyku jego parującej skóry, zanim zdążyła je zdjąć.

Podłoga   kuchni   stała   w   kałużach   wody,   kiedy   ze   śmiechem   oddali   się   miłosnym 

igraszkom.   Stara   ława   zapraszała,   by   doznali   rozkoszy   w   jej   wiekowych,   pożłobionych 

objęciach.

- Przynajmniej nie potrzebujemy ręczników - oznajmił Jewgienij, kiedy zakładał świeże 

ubranie na rozgrzane, nie do końca suche ciało.

Śmiali się oboje. Dobrze znów być razem. Tęskniła za mężem.

Nie tylko za fizyczną miłością, za pieszczotami, choć one stanowiły ważny element 

wspólnego życia. Brakowało jej czegoś więcej. Jego, Jewgienija.

- Tęskniłeś za mną? - spytała, kiedy już wynieśli balię, opróżnili, wypłukali i postawili 

na miejsce. Razem.

Obejmował ją ramieniem, a ona po raz kolejny pomyślała, iż jest do tego stworzone. 

Tak jak jej ramię układało się miękko za jego plecami, a dłoń znajdowała idealne dla siebie 

miejsce na biodrze...

- Tęskniłeś?

- Bezbrzeżnie - odrzekł.

- Ale jak? - dopytywała się. Nie dlatego, że domagała się kolejnej deklaracji miłości. 

Jewgienij składał je, nawet jeśli nie prosiła.

Po prostu chciała wiedzieć.

- Jak za tobą tęskniłem? Cóż to za pytanie? Słońce słało pożegnalne promienie przez 

płonące chmury, a niebo przybrało już barwę nocy. Było teraz granatowo - czerwone.

- Myślę o tobie - powiedział i roześmiał się. - To oczywiste. Wodzę wzrokiem za każdą 

niewysoką,   czarnowłosą   kobietą   z   nadzieją,   że   to   ty.   I   zawsze   doznaję   rozczarowania,   a 

jednocześnie i radości, że spotkałem w życiu właśnie ciebie. Inni mężczyźni nie zdają sobie 

nawet sprawy, jak bardzo powinni mi zazdrościć...

Raija wsparła głowę na piersi męża.

Uwielbiała takie chwile, w których mogła czuć pełnię oddania i przynależności.

- Opowiadam Olegowi o tobie, a on opowiada mi o Toni. Każdy mówi o własnym 

szczęściu. On nie rozumie zapewne, że można oszaleć na twoim punkcie, ja nie pojmuję jego 

uwielbienia dla Toni... Nie myśl jednak, aniele, że bujam w obłokach i zapominam o pracy. O, 

nie, w pracy kieruję się rozsądkiem. Jestem tylko szczęśliwy, bezgranicznie szczęśliwy. I mam 

zamiar takim pozostać. Jeśli tylko mi na to pozwolisz...

background image

Wcale nie zamierzała mu przeszkadzać!

-   Czy   ta   odpowiedź   cię   zadowala?   -   spytał.   Raija   otarła   policzek   o   jego   ramię, 

zamrugała i uśmiechnęła się. Ten uśmiech zawsze działał tak samo. Przywoływał słońce o 

zachodzie.

- Chciałam prawdy - odrzekła - i ją dostałam. O, tak, odpowiedź zadowoliła Raiję.

Krzyczała   głośno,   długo  i   żałośnie.   Krzyk  przeszywał  wyznawców,  mroził   krew  w 

żyłach. Gdyby dotarł do niewiernych, przeraziłby ich jeszcze bardziej.

- To świętokradztwo, że musimy to robić - mruknął jeden ze starszych, siedzących 

blisko ogniska. Ona była daleko od ognia w ostatnim kręgu. - Świętokradztwo! - powtórzył i 

splunął przed siebie.

Wokół rozległ się potakujący pomruk. - Wstyd! - powtarzano.

Ona też tak uważała. Poza tym bolały ją nogi i marzła. Od opuszczenia rodzinnych stron 

jeszcze nie jadła do syta.

Wciąż wędrowali, ani razu nie zatrzymując się w jednym miejscu dłużej niż na jedną 

noc. Nie, raz rozbili obóz na dwa dni, kiedy zachorował jeden ze starszyzny. Pochowali go 

drugiego wieczora.

I znów ruszyli w drogę W noc. W mrok.

To był zły czas, choć otarcia na stopach goiły się szybko.

Bali   się,   wokół   obozu   rozstawiali   warty.   Kapłani   nieustannie   przenosili   skrzynię   z 

miejsca na miejsce.

Tylko garstka wtajemniczonych wiedziała, gdzie się znajduje.

Tak musiało być.

Nad brzegiem morza na północy paliło się wiele ognisk. Noc była mroźna.

Tęskniła   za   ciepłym   domem,   za   wieczorami   ożywianymi   jedynie   spokojnymi 

oddechami rodziców i braci...

Teraz   dźwigała   dwie   skóry,   jedną   na   posłanie,   drugą   do   przykrycia.   Gdyby   je 

zapodziała, marzłaby jeszcze dotkliwiej.

Czasami spała z dwoma młodszymi braćmi, ogrzewała ich, otaczała opieką. To było 

uciążliwe, ale starała się ulżyć matce. W domku nad Dwiną matka harowała jak wół, a teraz 

spoczęło na niej jeszcze więcej obowiązków. Wychudła i poszarzała na twarzy, znów wypadały 

jej   zęby.   Matka   pewnie   spodziewała   się   kolejnego   dziecka.   Wtedy   zawsze   gubiła   zęby. 

Niewiele ich zostało.

Nie chciała rodzić dzieci, jeśli z tego powodu miałaby stracić zęby i urodę.

Siedziała daleko od ogniska w cieniu, tak daleko, że mogła nieomal czuć się samotna.

background image

Najstarszy brat usiadł koło niej, uśmiechnął się szeroko. Był przystojny. Podobał się 

dziewczętom.

Chichotała, kiedy wynosiły go pod niebiosa, ale w skrytości ducha przyznawała im 

rację.

Był przystojny.

Jak reszta rodzeństwa. Przyznawała to bez fałszywej skromności. Zdawała sobie sprawę 

z własnej urody, domyślała się, że chłopcy rozmawiali o niej tak, jak inne dziewczęta o jej 

bracie. Czasami złościła się z tego powodu, ale jednocześnie czuła dreszcz ekscytacji.

Ciemne oczy chłopaka spoczęły na siostrze.

- Ktoś na ciebie czeka - powiedział cicho, by nikt inny go nie usłyszał. - Tam pod 

drzewami. Ma na sobie czerwoną pelerynę...

Czuła, że policzki jej pałają, ale na szczęście było ciemno, a ognisko rzucało rdzawy 

blask.

Mężczyźni   w   czerwonych   płaszczach   składali   ofiary   Jumali,   gromadzili   skarby   dla 

bogini.

Niewielu młodzieńców dostępowało tego zaszczytu.

Urodził się, by służyć Jumali.

Jego ojciec należał do najwyższego kręgu wtajemniczonych, matka była najmłodszą 

córką szamana. O, tak, urodził się, by służyć Jumali.  Nie tylko po to, by nosić czerwoną 

pelerynę z dumnie podniesioną głową.

- Pozwolę ci spotkać się z nim w cztery oczy - powiedział brat i pociągnął ją za czarny 

kosmyk. - Nikt cię nie zobaczy, siostrzyczko.

Zniknęła bezgłośnie w mroku. Serce bilo jak oszalałe. Bala się, że go nie dostrzeże. 

Równie mocno obawiała się spotkania i tego, że zażąda za wiele.

Chrząknął, kiedy przeszła, nie zauważywszy go. Rozłożyste drzewa gęsto porastały las. 

Stał skryty pod gałęziami sięgającymi niemal do ziemi.

- Pozwolono ci przyjść?

Poczuła jego zapach. Obcy, a jednocześnie dobrze znajomy.

- Przyszłam - odrzekła śmiało, choć w sercu czaił się lęk. Miała zbyt mało lat, by ważyć 

się na cokolwiek, ale nic już nie było takie jak przedtem. Żyli niepewni, co przyniesie kolejny 

dzień. Pożądliwie szukali przeżyć.

- Czuwałem przy Jumali - oznajmił. Czuła jego ciepły oddech na policzku. - Przychodzę 

od jednej bogini do drugiej...

Przeszył ją dreszcz. Nie chciała, by porównywał ją z Jumalą. To bluźnierstwo!

background image

- Urodzisz mi dziecko - dodał i objął ją w talii.

Obóz  leżał   niedaleko.   Dziewczyna   słyszała   stłumione   głosy,   czasami   czyjś   śmiech. 

Rzadko. Nie mieli z czego się śmiać.

Lud opuścił swoje siedziby nad rzeką Dwiną, gdzie żył w pokoju przez wiele pokoleń. 

Ich   dzieje   tonęły   w   mrokach   przeszłości,   o   przodkach   krążyły   legendy,   których   nikt   nie 

podejmował się osadzić w czasie.

Wieści o Jumali dotarły do cara. Iwan Trzeci zamierzał wprowadzić w swoim potężnym 

państwie jedną wiarę. Rozesłał mnichów na wszystkie strony i polecił chrzcić poddanych.

Na północnym zachodzie mieszkało plemię, które oddawało cześć złotej niewieście, 

innym bożkom, ogniowi i wodzie, drzewom i kamieniom.

Relacje mnichów i odraza kazały Iwanowi Trzeciemu wysłać kolejnych duchownych do 

tego zapadłego zakątka królestwa. Gotował także wojsko, by żelazem wymóc posłuszeństwo.

Jeden z mnichów nie potrafił utrzymać języka za zębami.

Lud dowiedział się o żołnierzach i w pośpiechu opuścił swoje siedziby.

Zostawili wszystko i ruszyli na wschód wzdłuż wybrzeża. Szli niewielkimi grupami, 

przemykali się niepostrzeżenie przez rozległe, słabo zaludnione ziemie.

Uszli   spojrzeniom   nielicznych   mieszkańców.   Wędrowali   nocami,   kierując   się 

wskazaniami gwiazd.

Ominęli wojskowe straże.

Uciekali, by ocalić najwyższe bóstwo. By uratować siebie i jedynie prawdziwą wiarę.

Nie chcieli przyjąć religii, której nie potrzebowali. Mieli Jumalę. Po co im bóg, którego 

nie widać? Który może w ogóle nie istnieje? Jumala była wśród nich. Jumala była jedną z nich.

Mieli obowiązek ratować ją i siebie.

Nie mogli zaprzeć się wiary.

Przed wyruszeniem w drogę wstawili posążek do kadzi z wodą. Wojownicy zaprzysięgli 

wierność księciu i Jumali, po czym napili się świętej wody.

Ona nigdy nie znajdzie się tak blisko bogini, bo jest kobietą. On zaś pil wodę.

Teraz powiedział, że urodzi mu dziecko.

Pocałował ją w cieniu drzewa. Pocałował tak namiętnie, że niemal zapomniała jego 

słowa, zapomniała o bliskości obozu, o grupkach pobratymców rozsianych po całym lesie. 

Nigdy nie trzymali się razem, w ten sposób ograniczali zagrożenie do minimum.

Jego ręce dotykały jej drobnych piersi. Nawet nie wiedziała, kiedy wsunęły się pod 

materiał. Porządna dziewczyna krzyknęłaby. Przynajmniej odtrąciła natręta.

Ona oparła się o drzewo i pozwoliła, by rozpiął jej kaftan i całował nagą skórę.

background image

Słodycz przenikała jej ciało, płynęła w żyłach jak soki w drzewach na wiosnę.

To była niebezpieczna gra.

Lecz on nosił czerwoną pelerynę i pił wodę Jumali. Należał do kręgu wtajemniczonych, 

ona zaś była zwykłą dziewczyną. Stanowił najlepszą partię, jaką mogła sobie wymarzyć, i 

pożądał jej. Pragnął, by urodziła mu dzieci.

Usłyszała głuchy odgłos. Upuścił broń na ziemię. Nie potrzebował teraz broni. Był 

wystarczająco groźny bez niej.

Groźny i wspaniały.

Delikatnie skubał zębami jej skórę, obdarowywał doznaniami, których dotąd nie znała.

Dłonie oparł na krągłych biodrach dziewczyny. Wiedziała, że ma pełne kształty, jej 

przyjaciółki wydawały się chude przy niej. Czuła się z tym niezręcznie, ale chłopcy tylko za nią 

rzucali długie spojrzenia.

Teraz jego dłonie spoczęły na jej biodrach. Podniósł głowę i przysunął się, uwięził ją 

między swoim ciałem a drzewem.

Palce chwyciły skraj spódnicy i podwinęły w górę. Uczynił to tak wprawnym gestem, że 

dziewczyna nie miała wątpliwości. Nie pierwszy raz uwodził kogoś w nocnych ciemnościach.

Przycisnął ją zdecydowanie, niemal brutalnie. Zarumieniła się, może dlatego, że czuła 

bliskość jego podnieconego ciała, a może dlatego, iż bezwstydność sytuacji wydała się jej 

rozkoszna.

Gładził ręką jej uda, a potem dotykał tak, jak nikt dotąd. Czasami jedynie marzyła, by 

ktoś to zrobił, ale zawsze wstydziła się tych myśli.

Teraz tak właśnie miało być.

Pożądliwie całował jej wargi. Kurczowo trzymała go za ramiona, bala się przesunąć 

dłonie, choć pragnęła poznać jego ciało...

Na tę myśl też oblewała się rumieńcem.

Myślała, że wie.

Słyszała   kiedyś   odgłosy   w   mroku.   Śledziła   kiedyś   falowanie   ciał   spod 

półprzymkniętych powiek.

A jednak nic nie wiedziała.

Nie wiedziała, co mogą sprawić dłonie mężczyzny. Nie wiedziała, co to znaczy leżeć na 

miękkim mchu, czuć dotyk rąk na piersiach i rytmiczny puls męskości.

Nie miała pojęcia...

Potem nie pozwolił jej odejść. Rozścielił płaszcz pod drzewem, tę piękną, czerwoną 

pelerynę, i pociągnął dziewczynę na nią. Usiadł przy niej, objął ją ramionami i przemawiał 

background image

cicho. Już nie jak do dziecka, lecz jak do osoby dorosłej. Niemal jak do mężczyzny.

Od czasu do czasu całował ją, dotykał bezwiednie, jakby nie mógł rozstać się z jej 

ciałem. Znów wsunął dłonie pod kaftan, nie pozwolił zapiąć haftek.

- Jesteś taka miękka - mówił z zachwytem. - Taka piękna. Nie miałem piękniejszej.

Nie zdziwiła się. Widywała go z innym kobietami. Opowiadano sobie o jego podbojach, 

ale wszak należał do kręgu wtajemniczonych.

- Bawisz się - odrzekła. Nie potrafiła zdobyć się na mocniejszy wyrzut. - Jutro nawet na 

mnie nie spojrzysz...

- Przyglądam się tobie od tygodni - powiedział. Uśmiechnął się w ciemności. - Od lat. 

Wtedy byłaś jeszcze dzieckiem. Czekałem, aż dorośniesz. Przyszłaś na świat po to, by urodzić 

moje dziecko.

Znów to samo.

Dotknął wargami jej szyi.

Nie miała innych. Istniał tylko on. On, który zaplanował jej przyszłość. On - strażnik 

Jumali.

Znów jej zapragnął.

Opuścił   spodnie,   wsunął   się   na  nią,   podciągnął   spódnicę,   a   ona  nie   stawiła   oporu. 

Rozchylił kolanem nogi dziewczyny i wszedł w nią. Przygniatał ją całym ciałem, nie spieszył 

się.

Ugryzła go w szyję, kiedy ogarnęła ją fala nieznanej rozkoszy.

Sądziła, że umiera.

Ale wróciła do rzeczywistości, a on utonął w niej, śmiejąc się. W oczach zalśnił mu 

ogień i jakiś dziwny blask, żółty odcień w zieleni źrenicy. Miał niezwykłe oczy. Niektórzy 

twierdzili, iż są oznaką godności. Potomek szamana.

Była wyczerpana, kiedy ją przykrywał. Pozwolił jej leżeć z głową wspartą na swoim 

ramieniu. Zastanawiała się, czy innym kobietom okazuje podobną troskliwość. Czy jest dla nich 

równie czuły, kiedy je posiądzie. Kiedy je zniewoli.

To brzydkie słowo...

A jakiego miała użyć?

Nie chciał jej za żonę. Może nie była tego godna?

Nie odważyła się zapytać.

-   Powiedziałem   matce,   że   będę   z   tobą.   -   Jego   głos   dochodził   z   daleka,   jakby   z 

przeciwnej strony gór, które widzieli daleko na wschodnim horyzoncie. Z każdym dniem rosły 

w oczach, ale czekała ich długa droga, zanim je przekroczą.

background image

Teraz też nie wspomniał o małżeństwie. O domu. O rodzinie.

Mężczyźni w czerwonych pelerynach mogli zakładać rodziny. Mogli się żenić! To nie 

stanowiło żadnej przeszkody.

Zrobił się melancholijny, kiedy noc wokół zgęstniała. Punkciki ognia gasły jeden po 

drugim, na koniec został tylko jeden.

Wtedy wstał i pomógł się jej podnieść.

- Wracaj do swoich - powiedział cicho. Przytulił ją mocno, pocałował w oba policzki i 

w usta.

Już  nigdy  go  nie  zobaczyła.  Ruszył  z  innymi  wojownikami  przodem,  by zapewnić 

reszcie swobodne przejście.

Wpadli   na  grupę   zbrojnych,   którzy  rozłożyli   się   obozem.   Wszyscy   oprócz  jednego 

dostali się do niewoli i ponieśli śmierć.

On też.

Poległ chwalebnie.

Zapłakała na tę wieść. Kiedy ojciec poznał powód łez córki, wyrzucił ją z namiotu.

Matka zajęła się nią serdecznie.

- Nie wszystek umarł - powiedziała. - Urodzisz mu dziecko.

Wiedziała, że to prawda, ale nie mogła pozbyć się smutku, który opanował jej serce i 

tłumił radość z macierzyństwa.

Jumala opłakiwała poległych synów. Wznosiła skargi do bladego nieba.

Szli na wschód. Uciekali ku górom.

Raija obudziła się spocona, choć w izbie panował przyjemny chłód. Usiadła bezgłośnie, 

słyszała spokojny oddech Jewgienija u swego boku.

Nie odważyła się wstać, nie chciała budzić męża. Musiałaby opowiedzieć mu o śnie, a 

nie mogła.

Historia toczyła się dalej w innym czasie. Ludzie nosili inne szaty. Tylko Jumala była 

taka sama.

Iwan Trzeci...

Zapamiętała imię. Mogła zapytać, kiedy żył. Uzyskałaby jakąś wskazówkę.

I pamiętała ból. Niespełnioną miłość. Kolejny młodzieniec, który umarł za wcześnie. 

Kolejna dziewczyna, którą pozbawiono szczęścia.

Ból przede wszystkim.

I Jumala.

Lud uciekający, by ocalić boginię.

background image

Raija drżała. Nie lepiej było oddać posążek żołnierzom? I przyjąć wiarę, którą chcieli 

narzucić...

Wybrali bezdomność, cierpienie dzieci i starców, śmierć młodych wojowników.

Czy nie łatwiej było pozbyć się posążka?

W końcu zapadła w sen. Niedobry, męczący sen wypełniony postaciami błyszczących 

kobiet. Widziała zimny blask złota, słyszała płacz rozpaczy...

- Powiesz mi, co cię dręczy? - spytał Jewgienij. Wstali. Zjedli razem śniadanie.

- Wiem, że źle spałaś, aniele...

- Śnię - odrzekła. - Widzę cienie... Nie wiedziała, czy przyjmie te słowa za dobrą mo-

netę. Nie potrafiła kłamać.

Nie kłamała.

background image

10

Jewgienij   bił   się   z   myślami   całą   drogę   do   Archangielska.   Jechał   na   własnym 

wierzchowcu. Zmusił go do wysiłku, by rozgrzać siebie i zwierzę.

Koń biegł, parskając radośnie. Jewgienij czuł powiew cudownej swobody.

Powiedział Raiji, że niedługo wróci.

Odmówił, kiedy chciała się z nim zabrać. Myślała o tym, by odwiedzić Antonię, kiedy 

on będzie załatwiać swoje sprawy.

Nie mógł powiedzieć żonie, że wybierał się rozmówić z jej przyjaciółką.

Uwiązał konia do palika przed stajnią Toni. Choć należała do Olega, nikt nie nazywał 

jej inaczej jak stajnią Toni.

Olega   nie   było   w   domu.   Jakaś   dziewczyna   podskoczyła   z   przestrachu   na   widok 

niespodziewanego   gościa.   Jewgienij   nigdy   dotąd   jej   nie   widział.   Widać   Oleg   zatrudnił 

pomocnicę dla żony.

- Śpi? - zapytał, zdejmując czapkę. - Tonią - dodał wyjaśniająco. - Antonia...

Zupełnie jakby w domu mieszkało wiele kobiet.

- To ty, Jewgienij? - dobiegł go głos Antonii. - Zamknęli mnie. Do diabła, człowieku! 

Wejdź i pogadaj ze mną. Chyba byłeś już kiedyś w alkowie damy? Choć pewnie nie zawsze 

wchodziłeś drzwiami!

Jewgienij uśmiechnął się krzywo. Dziewczę zarumieniło się. Ile mogła mieć lat? Kiedyś 

potrafił to ocenić jednym rzutem oka. Teraz już nie. Zrobiło mu się jej żal.

-   Mam   nadzieję,   że   nie   słuchasz   tego,   co   mówi   Antonia   -   powiedział   poważnie, 

wprawiając   dziewczynę   w   jeszcze   większe   zakłopotanie.   -   Jej   słownictwo   nie   jest   godne 

naśladowania...

Wszedł do sypialni.

- Zamknij drzwi za sobą! - zakomenderowała Tonią. - Byliśmy już sami w jednej izbie i 

żadne z nas nie doznało uszczerbku - dodała i zachichotała, widząc wyraz twarzy dziewczyny. - 

Robię się prawdziwą jędzą na starość - westchnęła i poklepała brzeg łóżka.

Jewgienij przysiadł przy niej.

- Oleg przysłał mi tę małą - westchnęła. - Jeśli sądzi, że ona może go zastąpić, to się 

grubo myli. Powieszę się, zanim stanie na pokładzie!

- Szepnij mu o tym słówko - powiedział Jewgienij z uśmiechem, poklepując Tonie 

uspokajająco po ręce - a nigdzie nie popłynie. Użyj podstępu...

Zajrzała mu w oczy.

background image

- Nie pogniewasz się? Skorzystanie z usług szypra będzie was trochę kosztować...

- Uważam, że Oleg powinien być w domu, kiedy urodzi się mu syn - odrzekł spokojnie 

Jewgienij.

Tonią uśmiechnęła się. Promień słońca po burzy.

- Co cię sprowadza? - spytała prosto z mostu. - Odwiedziny u chorej? Czemu więc nie 

zabrałeś Raisy?

Jewgienij westchnął i pochylił głowę. Potem podniósł wzrok i spojrzał Toni prosto w 

oczy. Lubił imię, które nadała jego żonie. Sam chciałby go używać, ale nie potrafił. Dla niego 

była wyłącznie Raiją.

- Co się z nią dzieje, Toniu? - spytał znużonym głosem. - Wielkie nieba, co się z nią 

dzieje? Nie potrafię znaleźć przyczyny. Może ma innego? Nie, to niemożliwe... Wprawdzie nie 

była nigdy wzorem wierności, ale...

-   A  co   się   stało?  -   spytała  ostrożnie   Antonia.   Nie   chciała  skrzywdzić   przyjaciółki, 

wyjawiając jej tajemnicę.

- Nie śpi. Dziś przesiedziała pół nocy. Ja też nie spałem, ale nie pokazałem tego po 

sobie. Coś ją dręczy, Toniu. I boi się o tym ze mną rozmawiać...

- ... a ty darzysz ją takim szacunkiem, że boisz się spytać? Lękasz się, że ją stracisz, 

Jewgieniju Dymitrowiczu! Skinął głową.

- Tak. To takie proste.

- Znałeś ją przedtem... - Antonia ostrożnie badała teren.

Jewgienij spojrzał na nią zdumiony powściągliwością, z jaką wymówiła te słowa.

- Jaka była? - Antonia pomogła sobie gestami dłoni. Zawahała się, jej ruchy straciły na 

wyrazistości, jakby pytała o coś nieuchwytnego. - Nie chodzi mi o wygląd, o urodę. Wyczułeś 

w niej coś dziwnego?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Przecież uratowała ci życie. Nikt mi nie wmówi, że było inaczej. Mam na to słowo 

Olega, a jemu ufam bezgranicznie. Czasami bardziej niż sobie samej. Czy ona rozporządza 

jakimiś tajemnymi mocami?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - powtórzył Jewgienij łagodnie, jakby przemawiał do 

dziecka. Ściskał Antonię za rękę i to była w tej chwili jedyna nić łącząca go z rzeczywistością. 

Czuł, że odpływa i traci grunt pod nogami...

- Ona śni na jawie - szepnęła Antonia. To brzmiało jak herezja, za takie słowa wtrącano 

do   lochu.   Tonią   wypowiedziała   je   z   trudem   również   dlatego,   że   wciąż   nie   mogła   w   nie 

uwierzyć. Należały do świata marzeń, a ona mocno stąpała po ziemi. - Ma sny, które nam są 

background image

nieznane. Boję się, Jewgieniju! Lękam się, że to ja popchnęłam ją w tę stronę, choć pewnie nie 

jest to dziełem przypadku. Wydaje mi się, że musiało się tak stać. Musiała tu się zjawić. Raija - 

Raisa. Była tu wcześniej.

- Do diabła, co ty wygadujesz?

- Nie wiem, w jakim świecie przebywa - ciągnęła Antonia - ale nie śni. Widzi rzeczy, 

których nie powinna znać. W przeszłości... A wszystko obraca się wokół Jumali...

Tego się nie spodziewał.

- Chyba w to nie wierzysz - zaprotestował. - Ona chyba w to nie wierzy!

- Wierzy - westchnęła Tonią. - Ona to przeżywa, więc jak może być inaczej? Musiałaby 

uznać się za szaloną. Sądzisz, że oszalała?

Jewgienij nie odpowiedział od razu.

- Zawsze miała niezwykłą moc - odezwał się niechętnie po długim milczeniu. - Nie 

przypadkiem oskarżono ją o konszachty z diabłem.

- Co możesz dla niej zrobić?

Jewgienij skrył twarz w dłoniach. To niedorzeczność, pomyślał. Wszyscy zwariowali. A 

on sam był na/bardziej szalony ze wszystkich.

- Mogę to powstrzymać? - zapytał. Żadne z nich nie znało odpowiedzi. Mogli jedynie 

zgadywać   i   oboje   doszli   do  tej   samej   konkluzji.   Tonią   nie   musiała   odpowiadać.   Nawijała 

ciemne loki na palec. Ona też czuła lęk na myśl o tym, w co pogrążała się Raija. Nie taki silny 

jak Jewgienija, ale jednak czaił się w jej sercu.

Jewgienij wciąż nie mógł uwierzyć.

- Do tej pory miała trzy sny? - spytał niepewnie.

- Trzy życia - poprawiła go i uśmiechnęła się ciepło. Ze współczuciem.

- Dlaczego nic mi nie powiedziała? - rozgniewał się.

- Z tego samego powodu, dla którego ty boisz się z nią rozmawiać - stwierdziła cierpko. 

- Żeby oszczędzić ci cierpienia.

Cóż mogli jej przeciwstawić?

- Musisz to zaakceptować - dodała cicho. - Okazać wyrozumiałość, Jewgienij. Została 

tutaj ze względu na ciebie...

Jakby tego nie wiedział!

Więc może popełnił błąd?

A teraz przyjdzie zapłacić? Za to, że ją okłamał. Że uległ pokusie, by ułożyć sobie z nią 

życie...

Czy taka miała być cena?

background image

Rady   Toni   nie   miały   wielkiego   znaczenia.   W   ostateczności   sam   musiał   znaleźć 

właściwe słowa. I trafić do serca Raiji...

Zaufanie...

Nie miał pewności, czy mu ufa, i to bolało go najbardziej. Nosiła w sobie tajemnicę. 

Wolała dzielić się nią z przyjaciółką niż z nim.

To   prawda,   Raija   i   Tonią   były   sobie   bliskie.   Przyjaźń   między   kobietami   oznacza 

szczerość, której nie rozumieją mężczyźni, nienawykli rozmawiać o uczuciach.

A mimo wszystko bolał nad tym, że nie okazała mu zaufania.

- Nie bądź dla niej zbyt surowy! - poprosiła Tonią. Jewgienij spojrzał na nią zdumiony. 

Jakby to w ogóle było możliwe!

Myła   podłogę,   kiedy  wrócił.  Klęczała   i   szorowała  deski   piaskiem.   Miała   czerwone 

dłonie, więc zapewne użyła zimnej wody. Raija potrafiła być surowa dla siebie samej.

- Zdejmij buty! - poleciła. Jewgienij uśmiechnął się i posłuchał. Długo mocował się z 

butami do konnej jazdy, jedną ręką niełatwo je zdjąć.

Nie pomogła mu.

- Przeskocz - dodała, nie patrząc na niego. Szorowała z całych sił.

Jakby   pracą   usiłowała   pozbyć   się   czegoś.   Taką   miała   metodę   radzenia   sobie   z 

kłopotami. Harując do upadłego, pozbywała się złości i strachu.

- Muszę z tobą porozmawiać, Raiju - powiedział, nie ruszając się z miejsca. Stał obok 

butów, które zdjął, przy wieszaku, na którym powiesił kurtkę.

W końcu musiała podnieść wzrok. Podparła się i wyprostowała zesztywniałe plecy. 

Poważne oblicze męża zakłopotało ją.

- Muszę z tobą porozmawiać, aniele - powtórzył. Pomógł jej wstać i przytulił. Jego 

wzrok nie wyrażał nic poza bezdenną czułością.

Pocałował ją.

I objąwszy za ramię, poprowadził po świeżo umytej podłodze do alkowy.

- Musimy porozmawiać, kochana. - Nie rozumiała jeszcze, o co chodzi, póki nie dodał: - 

Byłem u Toni... Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

- Uważasz, że zmyślam? - żachnęła się.

- Nie wiem - westchnął Jewgienij. - Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale daj mi szansę 

zrozumieć.

Przyjrzała mu się uważnie, szukając nieszczerości w oczach męża. Nie znalazła.

Więc opowiedziała mu wszystko.

Opowieść   wstrząsnęła   Jewgienijem   równie   mocno   jak   za   pierwszym   razem,   kiedy 

background image

usłyszał ją z ust Toni.

- Co sama o tym sądzisz? - spytał. Raija nie patrzyła na niego, snując opowieść. Słyszał, 

jak wiele razy drżał jej głos.

Teraz zwracała się do niego o pomoc, a Jewgienij bał się powiedzieć coś, co by ją 

uraziło, co by zerwało cienką nić porozumienia i zaufania.

-   Tonią   uważa,   że   to   ja   -   odrzekła   niechętnie,   jakby   takie   tłumaczenie   było   jej 

szczególnie obce.

- Wiesz, jak one wyglądają? - zapytał. Chciał uczynić to wcześniej, ale opowieść Raiji 

tak go pochłonęła, że zapomniał.

Raija potrafiła opowiadać.

- Są młode. - Nie miała żadnych wątpliwości. - Wszystkie trzy pochodziły z prostych 

rodzin, żadna nie zajmowała znaczniejszego miejsca. I piękne. Nie mogę jednak opisać ich 

wyglądu, Jewgienij. Nie widziałam żadnej z nich. Byłam nimi...

- Widzisz innych ludzi? Świat wokół? Raija skinęła głową.

-   Wszystkie   tracą   ukochanych   -   dodała.   -   Tonią   uważa,   że   jest   w   tym   jakiś   sens. 

Rzeczywiście, historia zdaje się powtarzać. Tylko ta ostatnia, ta z dzisiejszej nocy, spodziewa 

się dziecka. Ciekawa jestem, jak potoczyły się jej dalsze losy... - Usiłowała sobie przypomnieć 

szczegóły. - I jeszcze oczy oblubieńców. Coś je łączy, pamiętam to zwykle po przebudzeniu, 

ale teraz już nie... Są tacy przystojni. I wszyscy umierają. To niesprawiedliwe!

- W tych czasach młodzi ludzie żyli krótko - stwierdził Jewgienij. - Wszystko zależało 

od szczęścia. Kto źle trafił, umierał na wojnie, której sensu nawet nie pojmował...

- Kiedy panował Iwan Trzeci? Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Pamiętam to imię. - Raija wbiła w męża spojrzenie dużych, brązowych oczu. - Z 

ostatniego snu. Iwan Trzeci wysłał wojsko, by pomogło mnichom w walce przeciwko ludowi 

Jumali...

Raija omal nie powiedziała „przeciwko mojemu ludowi”.

Ta myśl przyprawiła ją o dreszcze.

- Pewnie z dwieście pięćdziesiąt lat temu - odrzekł Jewgienij. - Jesteś pewna, aniele? 

Nie usłyszałaś tego imienia przy innej okazji?

- Był trzecim władcą, który nosił to miano? - spytała. Nie miała pewności, czerpała tę 

wiedzę z czegoś, co jest kruchsze od snu.

Jewgienij wzdrygnął się.

- Tak, to prawda. Nie opowiadał żonie o tym władcy. Antonia i Oleg zapewne też nie. 

Nikt inny. Wielu zresztą nie słyszało o tych dawnych czasach.

background image

Więc skąd wiedziała?

To był jakiś dowód. Dla obojga.

- Cierpisz? Zaprzeczyła.

- Odczuwam głęboki smutek - wyjaśniła. - Dla tych młodych dziewcząt nie ma nadziei. 

Wszystko wydaje się pozbawione sensu... - Westchnęła i objęła Jewgienija w pasie. - I dręczy 

mnie strach, że noszę w sobie żałobę po kimś, kto zmarł dawno, dawno temu... - Uchwyciła 

wzrok męża i zniżyła głos do szeptu. - Dwieście pięćdziesiąt lat? Jesteś pewny?

Skinął głową. Raija zadrżała.

- To ostatni sen... Podróżuję w czasie.  Za pierwszym razem byłam w zamierzchłej 

przeszłości. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej...

- Dwieście pięćdziesiąt lat... - Jewgienij również nie ukrywał lęku. Skoro los tak chce, to 

Raija musi przekroczyć dwa wieki, by wrócić do niego.

Jak długo to potrwa?

- Zastanawiam się, jak toczy się ich dalsze życie - mówiła Raija - ale nigdy nic się nie 

powtarza. Tylko Jumala jest ta sama. Musiałbyś usłyszeć jej krzyk!

Wzdrygnęła się bezwiednie.

- Posągi nie krzyczą - stwierdził rzeczowo.

- Ten krzyczy - nie ustąpiła. - Sam tak mówiłeś, to stanowiło część twojej legendy. Nie 

zostałaby boginią, gdyby nie było w niej czegoś nadzwyczajnego. Co za pociecha z bogini, 

która nic nie potrafi?

Jewgienij   roześmiał   się.   Więc   potrafiła   zachować   poczucie   humoru   mimo   powagi 

sytuacji. Raija śmiała się razem z mężem.

- Szkoda, że nie powiedziałaś mi o wszystkim na samym początku - uznał.

- Wtedy jeszcze bardziej lękałbyś się o mnie! Miała rację.

Wciąż się bał.

Błagał ją, by trzymała się z dala od Jumali, by nie zaprzątała sobie głowy starymi 

legendami. Lękał się, że da się skusić i wyruszy na poszukiwanie skarbów.

Powinien znać ją lepiej.

Mówił, że nie wolno tropić dawnych bożków.

Zwłaszcza takich jak Jumala, zakorzenionych w tej ziemi. Wciąż mogli przecież żyć jej 

wyznawcy. To niebezpieczne.

Lecz przecież nie wybrała sobie tego losu.

Los wybrał ją.

Historia działa się, a Raija nie miała na to żadnego wpływu. Nie mogła się jej wyrzec.

background image

Jak można wyrzec się własnego życia? Kto potrafi odrzucić bezwartościowe okruchy, 

kto potrafi przewidzieć przyszłość?

Tak właśnie było.

Tylko że te okruchy należały do kogoś innego.

To niesprawiedliwe. Nie powinna przeżywać cudzego cierpienia. Miała dość własnego, 

choć go nie pamiętała...

- Jest w tym jakiś sens - pisnęła.

- Jaki? - zapytał Jewgienij. Na całą wieczność zapamiętał odpowiedź, której udzieliła. 

Wryła się mu w pamięć, zapadła w serce, skrywała bowiem ziarno prawdy.

- Mnie się to przydarza - odrzekła. - Jestem dość silna, by z tym żyć.

background image

11

Powinien strzec Raiji, ale nie miał na to ani czasu, ani jej przyzwolenia. Uważał, że to 

byłoby poniżej jego godności. Poza tym oboje mieli dość obowiązków.

Raija powiedziała mu, że ludzie z przeszłości pojawiają się jedynie we śnie. I wtedy, 

gdy zagłębia się w myślach.

Przynajmniej rozmawiali. Pomniejszali lęk, dzieląc go między siebie.

Nie nazwany strach jest najgorszy. Odsuwali go jak najdalej.

Tego wieczora tylko na chwilę wyszedł z domu. Zajrzał do koni, zadał im obroku, 

przemawiając do nich czule. Zwierzęta potrzebują miłości tak jak ludzie. Kogoś, kto okazuje im 

troskę i ma dla nich czas. Potrafi dzielić się ciepłem.

Wszystkie żywe istoty potrzebują tego.

Chwilę go nie było...

Lecz kiedy wszedł do kuchni, od razu wyczuł zmianę.

Choć wszystko wyglądało tak jak dawniej.

Ogromny  piec   trzymał   ciepło,   błysnął   żółtymi   płomieniami,   kiedy  dokładał   kolejne 

polano. Jewgienij nie lubił marznąć, a oszczędzać można w inny sposób. Zresztą nie należeli do 

najbiedniejszych.

Garnki   wisiały   w   zwykłym   miejscu   na   hakach   pod   półką.   Raija   upodobała   sobie 

miedziane,   a   Jewgienij   sprawił   jej   takie.   Lubił   spełniać   kaprysy   żony.   Polerowała   je 

nieustannie, można się było w nich przejrzeć i zobaczyć własny, komicznie zniekształcony 

konterfekt.

Stół był uprzątnięty, firanki zwisały równymi fałdami, stołki, ława, skrzynia na drewno, 

wszystko tkwiło na właściwym miejscu.

Niczego nie brakowało.

Poza Raiją.

Jewgienij   nabrał   powietrza,   usiłując   zapanować   nad   rosnącym   zdenerwowaniem,   i 

przeszukał pozostałe pomieszczenia.

Raiji nie było w domu.

Rzucił okiem na rzeczy żony. Zabrała jedynie szal, więc nie mogła odejść daleko.

Do stajni nie poszła, pomyślał, stając na stopniach w zapadającym mroku. Był tam 

przed chwilą, zamknął za sobą drzwi.

Nosiła klucze przy pasku. Może poszła po coś do spiżarni?

Mało   prawdopodobne.   Nie   wychodziłaby   o   tej   porze.   Potrafiła   zorganizować   sobie 

background image

dzień.

Nigdzie nie widać było światełka lampy. Raija dobrze widziała w ciemności. Zauważył 

to dopiero po pewnym czasie. Miała tyle niezwykłych cech...

Zostawił otwarte drzwi i ruszył przed siebie. Bezwiednie skierował kroki nad rzekę. Nad 

Dwinę.

Pomyślność tej ziemi zależała od Dwiny. Rzeka wiodła do kraju na południu, rzeką 

spławiano drewno i towary na wybrzeże. Dwina matkowała im od kołyski aż po grób.

Jewgienij kochał rzekę. Woda zawsze była jego żywiołem, a teraz, kiedy morze się 

przed nim zamknęło, została tylko Dwina.

Całkiem  przyzwoita  namiastka.  Dwina miała w sobie  jakiś   majestat. Wydawała  się 

leniwa i spokojna, ale skrywała dzikość. Była zmienna, inna za każdym zakolem.

Rzeka jego życia zachowywała się w gruncie rzeczy jak kobieta.

Jewgienij kochał bezwarunkowo.

Zarówno rzeki, jak i kobiety.

Raija trzęsła się z zimna. Jewgienij nieomal wpadł na nią. Nie widział w ciemności tak 

dobrze jak ona. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy znalazła się na wyciągnięcie ręki.

Siedziała aa brzegu, który urwiskiem opadał ku Dwinie. Skok do wody mógł zakończyć 

się śmiercią śmiałka.

Jewgienij nie sądził, by z myślą o śmierci wybrała to miejsce, jedyne niebezpieczne 

miejsce niedaleko domu.

Obejmowała się ramionami, przykryta szalem, stopy spuściła poza krawędź obrywu. 

Jewgienij wiedział, że usiadła na litej skale, inaczej bardziej by się przestraszył tym widokiem.

Potrącił  nogą jakiś kamień i Raija odwróciła się. W ciemności jej twarz była białą 

plamą, w której połyskiwały zęby. Miała otwarte usta, jakby zastygłe w zdumieniu. I oczy 

płonące przedziwnym blaskiem. Jewgienij dostrzegł to wszystko, siadając obok i obejmując ją 

ramieniem. Raija nie zaprotestowała.

- Wyszłaś tak cienko ubrana! - ofuknął ją łagodnie.

- Wieczór jest chłodny. Nie zauważyłaś, aniele?

- Tak - odrzekła jednym słowem i położyła mu głowę na ramieniu. Spoglądała na nurt 

rzeki, wsłuchiwała się w jej cichy szum, który niósł spokój i ukojenie. Wiedziała, że zna ten 

szum   z   czasów,   które   zamknięte   były   we   wnętrzu   ciemnej   góry.   Zawsze   mieszkała   nad 

brzegiem rzeki. Rzeka uformowała jej naturę.

Błękitną i przejrzystą jak woda. Czasami dziką i wzburzoną.

- Ty też się nie ubrałeś - dodała. Wydawała się zamyślona, ale nie straciła całkowicie 

background image

kontaktu z rzeczywistością. - Będzie cię bolało...

Zapewne miała rację, ale Jewgienij nie przejmował się tym w tej chwili.

Najważniejsze, by siedzieć u boku żony i obejmować ją ramieniem. Nie w ciasnej izbie, 

ale pod bezkresnym niebem.

- Znów tam byłaś - powiedział. Nie pytał, z góry znał odpowiedź.

Głowa Raiji wsparta na jego ramieniu. Jej oddech, przyspieszony i ledwie słyszalny. 

Bicie serca, gwałtowny rytm jak stukot końskich kopyt po zmarzniętej ziemi w tundrze.

- Znów tam byłam - odrzekła bez zbytniego smutku, ale i bez radości. - Byłam tą samą 

kobietą.

Jewgienij zmartwiał.

Powiedziała „byłam”.

Więc przyjęła swój nowy los.

Jewgienij słyszał szum Dwiny, dostrzegał skąpe refleksy światła na falach. Wiedział, 

gdzie są wiry, choć ciemność skrywała je przed wzrokiem. Widział Dwinę.

I słuchał Raiji.

Widział jej opowieść.

Cichy głos dziewczyny mieszał się z szumem rzeki, aż stały się jednością. Jego żona i 

jego rzeka. Głos rzeki i głos Raiji.

Jej słowa spływały z prądem ku ujściu, ku morzu.

- Zachorowała. Pamiętam uciążliwy marsz przez góry. I ból. Urodziła dziecko...

Raija uśmiechnęła się z rozrzewnieniem i rozluźniła się. Jewgienij widział uśmiech i 

słyszał go.

Głos   Raiji   zmieniał   się,   kiedy  rozchylała  usta  w  uśmiechu.   Wypełniał   się   ciepłem, 

rozkwitał w zapadającą noc na kamieniach u jego stóp.

- Prześlicznego chłopczyka o kruczoczarnych włosach. Jego uśmiech był jak słońce w 

mroku, oczy jak promyki. Śmiał się perliście. Kochała go. Biega} wokół, mógł mieć może dwa 

lata, może mniej. Nie wiem, pamiętam jedynie radość z jego istnienia. I ból. Była chora, nie 

miała ujrzeć, jak syn dorasta i staje się mężczyzną...

Raija zaczerpnęła tchu.

Jewgienij dostrzegł, że bez powodzenia próbuje oddzielić los tamtej kobiety od swego 

własnego.

- Jego matka wciąż żyła. - Raija przyspieszyła tok opowiadania, jakby chciała to już 

mieć za sobą. - Była stara i mądra. Kochała ją i ubóstwiała chłopczyka. Wdał się w ojca, nikt w 

to  nie  wątpił.   Zwłaszcza   ona,   która   pomogła  mu  się   urodzić.   Stało się   to w  zimową  noc 

background image

rozświetloną zielonym światłem zorzy. Niebo płonęło, kiedy się rodził, tak by widział go cały 

świat. A jego oczy od początku przypominały dwa słońca. W żartach nazywali go Synem Zorzy 

Polarnej.

Raija smakowała te słowa.

Jewgienij zastanawiał się, czy pamięta zorzę polarną z dawnego życia. Na niebie Raiji 

też płonęły światła.

- Kochała go i chciała być mu matką. Ale krwawiła, chudła i słabła, a życie wyciekało z 

niej czerwonym strumykiem. - Przełknęła ślinę. - Ze wschodu nadciągnęli żołnierze. Przeszli 

przez góry, byli uzbrojeni po zęby i gotowi do walki. Lud ukrył skarby. Chłopczyk należał do 

kręgu wtajemniczonych. Przytuliła go po raz ostatni, zanim pozwoliła babce zabrać go ze sobą 

na wysepkę na bagnach, gdzie ukryli Jumalę, gęś z brązu, drewniane posążki, skarby bogini. 

Towarzyszyła im grupka mężczyzn w czerwonych pelerynach i starców, którzy mieli strzec 

Jumali. Nikt nie wiedział, gdzie to było, nawet książę nie dostąpił zaszczytu towarzyszenia 

bogini. Jej syn tak. Zaszczyt, radość mimo bólu rozstania... Ona sama nie była godna. Spłodziła 

syna ze strażnikiem Jumali, ale sama nie znaczyła nic. Poza tym wkrótce miała umrzeć. Babka 

wiedziała. Stara kobieta wiedziała wiele...

Raija wpatrywała się w ciemność.

Znajdzie to miejsce? pomyślał z przestrachem Jewgienij.

Odsunął od siebie tę myśl. To niemożliwe. Raija nie miała pojęcia o istnieniu bagien na 

wschód od Uralu.

On wiedział.

Kiedyś popłynął drogą na wschód, ale nigdy nie wspominał żonie o tamtej wyprawie.

- Ludzie Iwana, rzecz jasna - ciągnęła spokojnym głosem.

Więc wciąż znajdowali się w czasach Iwana Trzeciego. Trzeba by wiele wysiłku, by 

zmyślić taką historię. Jewgienij wiedział to doskonale i tym większe ogarniało go zdumienie.

Jej słowa nie tworzyły nowej legendy, lecz opisywały dawną rzeczywistość, którą Raija 

ujrzała na własne oczy wokół siebie. Słyszała głosy, czuła zapachy.

Po prostu była w środku zdarzeń.

- Przybyli z zachodu i południa. Rozdzielili się. Szli wzdłuż rzeki. Przeprawili się przez 

Ob, tam gdzie łączy się z Irtyszem. Choć mężczyźni gotowi byli do walki, a Jumala czuwała 

nad nimi, straciliśmy wielu. Padli, byli młodzi. Mieli rodziny. Byli starzy. Walczyli z nadludzką 

mocą. Kobiety także. Ona także. Wstąpiła w nią jakaś moc, zabierała oszczepy zabitym, wzięła 

łuk umierającego wojownika. Wyrywała strzały z ciał poległych. Jej ręce drżały, kiedy napinała 

cięciwę,   ale   szybko   odnalazła   spokój.   Przestała   słyszeć   krzyki   wokół   siebie   i   z   zimnym 

background image

wyrachowaniem przerzedzała szeregi nieprzyjaciół. W końcu zepchnięto ich nad rzekę, ocknęła 

się, słysząc jej szum. W lewym ramieniu tkwiła strzała, krew broczyła z rany. W oczach jej się 

zaćmiło. Za nią znajdowała się otchłań, poniżej rzeka. Spienione wiry zmyją krew, oczyszczą. 

Widziała nadbiegających żołnierzy, nigdzie nie dostrzegała swoich pobratymców. Nie znała ich 

losu,   musieli   rozdzielić   się  w  ferworze   walki.  Żołnierzy  było  niewielu,   śmiali   się,   mówili 

nieznanym językiem. Rozumiała jednak ten śmiech, wiedziała, co kryją obce słowa. Wciąż była 

młoda, widzieli piękną dziewczynę. Nie domyślali się nawet, iż była jeszcze piękniejsza, zanim 

życie zaczęło z niej wyciekać. Nie wiedzieli, że jest już stara duchem.

Po   policzkach   Raiji   spływały   łzy.   Roniła   je   nad   losem   kobiety   z   czasów   Iwana 

Trzeciego.

- Stalą nad brzegiem rzeki przy urwisku i słyszała jej szum. Trzymała łuk w dłoniach. 

Wyrwała strzałę z rany, ból przestał istnieć. Na drzewcu była jej krew. Trafiła najbliższego 

napastnika w szyję, krew trysnęła jak fontanna. Towarzysze rzucili się mu na pomoc. Słyszała 

krzyki dochodzące z oddali. Widziała ich czerwone dłonie. Uśmiechnęła się.

Czerwony uśmiech w bladej twarzy.

Już   nie   patrzyli   na   nią   pożądliwie.   Nie   śmiali   się   chrapliwie,   przestali   wymieniać 

sprośne uwagi. Dziewczyna odwróciła się do rzeki i położyła łuk na ziemi zbroczonej krwią. 

Nie spojrzała za siebie. Przez krótką chwilę pomyślała o tym, którego nazywano Synem Zorzy 

Polarnej. Przepełniał ją spokój. Był w dobrych rękach, należał do kręgu wtajemniczonych. 

Nigdy nie dowie się o matce. Opowiedzą mu o ojcu bohaterze, ale nigdy nie dowie się o matce. 

Może   ktoś   wspomni,   że   należała   do   najpiękniejszych   w   wiosce,   ale   to   w   końcu   nic 

nadzwyczajnego. Pragnęłaby znaczyć więcej, ale dokonała już wyboru. Właściwego wyboru. Z 

twarzą zwróconą ku niebu powiedziała: „Oddaję ci moje dziecko, Jumalo! Strzeż go. Jest twoje. 

Syn Złotej Bogini i Zorzy Polarnej”. Skacząc do wody, ujrzała twarz ukochanego, tego, któ-

remu urodziła potomka...

Raija zamilkła.

Na dłuższy czas.

- Może się spotkali - dokończyła. - Może się połączyli. Nie wiem. Nie dotknęłam nawet 

tafli wody, kiedy opowieść prysła. Z pewnością nie cierpiała,  zginęła godną śmiercią. Nie 

splugawili jej ciała. Walczyła do upadłego. Oddała swoje dziecko bogini, nie ma większej 

ofiary... - Raija drżała. - Nie mogłam wytrzymać w czterech ścianach. Musiałam tu przyjść. To 

miejsce jest podobne, ale Dwina płynie szerzej i nie tak dziko. Nie wiem, czy można by tutaj 

umrzeć, gdyby się chciało... Jewgienij przytulił ją mocno.

- Można by - odrzekł. - Gdyby się chciało. Wrócimy do domu?

background image

Pomógł jej wstać i poszli w kierunku zabudowań. Bliskość Jewgienija kazała zapomnieć 

o chłodzie nocy. Tyle że chłód był również w sercu Raiji.

Pustka po kobiecie, która wybrała śmierć przeszło dwieście lat temu.

Mogłaby nosić ten ciężar samotnie, miała dość sił. Jewgienij wiedział o tym doskonale. 

Raija przeżyła wiele, czarna góra w jej wnętrzu skrywała mnóstwo bólu i cierpienia.

Znajdował jednak pocieszenie w tym, że dzieliła się z nim tajemnicą. Wziąłby ją na 

swoje barki, ale nie potrafił. A Raija nie mogła mu jej oddać.

Tylko trochę ulżył żonie w cierpieniu.

- Nie spodziewałam się znów jej ujrzeć - powiedziała, kiedy leżeli ciasno spleceni pod 

wzorzystym wełnianym kocem o żywych kolorach. Kołdra suszyła się w szopie. Noce nie były 

już tak chłodne jak zimą. Nie potrzebowali właściwie tego koca, który Jewgienij kazał utkać, 

dowiedziawszy się, iż szlachetnie urodzeni kładą się pod przykryciem z puchu. Przynajmniej 

nie teraz, kiedy lato stało u progu.

- Ale chciałaś poznać jej dalsze losy - odrzekł Jewgienij. Sama tak się kiedyś wyraziła, 

choć może przypominanie tego było niedelikatnością z jego strony.

- To nie z tego powodu - szepnęła, jakby bojąc się, że nie są sami. - Miałam dowiedzieć 

się o walce, o żołnierzach, o ludziach, którzy poświęcili wszystko dla ratowania Złotej Bogini. 

Miałam poznać miejsce, w które ją wywieźli...

- A ona? Ta kobieta?

- Może nie ma żadnego znaczenia. Głos Raiji poniósł się żałośnie w noc.

- Nieważna - powtórzyła, jakby smakując to słowo. - Była taka dzielna. Życie wyciekało 

z jej wymizerowanego ciała czerwonym strumykami, ale się nie poddała. Do końca dochowała 

wiary w Złotą Boginię, w Jumalę. Oddała jej dziecko... To prawdziwa odwaga, Jewgieniju. 

Większa niż ta okazana na polu bitwy. Lecz nikt nie będzie o niej pamiętać. Nikt prócz mnie.

- Kto opowiadał ci o rzece Ob? - spytał Jewgienij, trąc podbródkiem o włosy Raiji. - I o 

Irtyszu?

- Nikt. - Oparła się na łokciu. - Nikt - powtórzyła. Jewgienij westchnął i przyciągnął ją 

do siebie.

- Wierzę ci - powiedział z rezygnacją. Chwilami wciąż sądził, że to zły sen. - Te rzeki 

leżą na wschód od Uralu, wysokich gór, które dzielą kraj na pół. Nie mogłaś o tym wiedzieć, 

aniele, nigdy tam nie byłaś. A jednak je ujrzałaś. Nie miałaś pojęcia o bagnach, a jednak je 

rozpoznajesz...

Pocałował ją w czoło. Było chłodne, on sam pocił się z wrażenia. Różnili się, on umierał 

ze strachu, ona przyjmowała zrządzenia losu. Nie uginała się przed nimi, była jak brzoza w 

background image

tundrze, wytrwała i odporna.

- Kocham cię, Raiju - szepnął i jeszcze raz pocałował. W pocałunku nie było pożądania, 

nie mógłby teraz posiąść jej ciała.

Nie tej nocy.

Tej nocy był opiekunem i przyjacielem.

- Będę z tobą tam, gdzie nas droga zaprowadzi.

- Tam, gdzie chce Jumala, rozumiesz już teraz? - odrzekła.

I zasnęła wsparta policzkiem na nagim torsie męża. Jak niewinne dziecko.

Jej sny były normalnymi snami.

Jewgienij miał pewność, tej nocy bowiem nie zmrużył oka. Jego myśli krążyły wokół 

opowieści Raiji.

Wokół Jumali.

background image

12

Raija trzymała się prosto, ale między jej brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. 

Usztywniała ramiona odrobinę mocniej niż przedtem i zaciskała usta. Tylko w oczach skrywał 

się cień uśmiechu.

Tonią źle znosiła ciążę. Krwawienia pojawiały się natychmiast, kiedy wstawała z łóżka. 

Mądre kobiety i jedyny w Archangielsku medyk potwierdzili diagnozę Raiji.

Jeśli chciała urodzić dziecko, musiała leżeć.

Nieodwołalnie.

Antonia nie mogła pogodzić się z tym wyrokiem.

Całe życie była jak motyl. Najszybsza tanecznica nad Morzem Białym. I najweselsza.

Teraz przykuta do łóżka i ociężała. Puchła i traciła kształty, nie mogła zobaczyć palców 

u nóg, nie podnosząc ich wysoko w górę. W końcu w ogóle nie mogła ich dźwignąć.

Antonia płakała. Raija siedziała na skraju łóżka. W porównaniu z Tonią wyglądała jak 

zwiewna trzcina, choć w istocie była mocniej zbudowana od przyjaciółki.

- Moje nogi są jak kłody drewna, Raiso! - łkała Tonią. - Jak kłody, słyszysz? Mogliby 

mnie spławić Dwiną.

Raija wyobraziła sobie ten widok i uśmiechnęła się do własnych myśli. Potem przetarła 

czoło Toni wilgotną chustką. Żar lał się z nieba, potęgując cierpienia dziewczyny. Czas dłużył 

się niemiłosiernie.

Oleg nie wracał.

A dziewka, którą najął do pomocy, nie wytrzymała i uciekła z płaczem. Nawet woźnice 

nie zdołali jej przekonać, by została. Ani prośbą, ani groźbą.

Więc znów zwrócili się do Raiji.

A   ona   po   raz   kolejny   przeniosła   się   do   Archangielska.   Tym   razem   Jewgienij   jej 

towarzyszył.

W ten sposób miał bliżej do pracy i obowiązków, ale wcale nie widywali się częściej. 

Jewgienij niechętnie przebywał z Tonią pod jednym dachem.

Dobrze  rozumiał   tę  dziewkę,   która  uciekła.   Liczył   tygodnie   i  modlił  się,  by  Tonią 

urodziła przed czasem. I by Oleg odbył najszybszy w dziejach rejs handlowy wzdłuż brzegów 

Norwegii.

Czuł złość, czuł się winny.

Powinien był ruszyć na zachód razem z Olegiem.

Nie miał prawa zatrzymywać Raiji.

background image

Nie usiadł jednak, by napisać list. Nie poprosił Olega o przekazanie wieści.

Wręcz odwrotnie, kazał mu trzymać się z daleka od fiordu Lyngen. Omijać go szerokim 

łukiem.

- Jestem gruba i brzydka! - jęczała Antonia. - Głupia gęś ze mnie. Myślę wyłącznie o 

sobie. Ale nie chcę być brzydka!

- Nie jesteś. - Raija uśmiechała się i odgarniała loki ze spoconego czoła przyjaciółki. 

Nie zamykały okien na noc, ale upał i tak dawał się we znaki. Nawet wiatr od morza nie 

przynosił ulgi. - Wyglądasz słodko, Toniu. Zaokrągliłaś się na buzi. Wszystko ustąpi, kiedy 

dziecię przyjdzie na świat. Wytrzymaj. Teraz już nie ma odwrotu... Tonią jęknęła bezsilnie.

- Kiedyś bałam się bólu! Teraz chcę już to mieć za sobą. Wreszcie zobaczyć własne 

stopy! Chce mi się rzygać, kiedy widzę swoje odbicie w szybie. Ten potwór to nie ja. Patrzę na 

tę kobietę i nie mogę pojąć, jak mogła się tak zaniedbać. I wtedy poznaję własną twarz, Raiju - 

Raiso! I płaczę, leję więcej wody niż Dwina, kiedy pękają lody!

- Płacz, jeśli ci to pomaga - odrzekła lekko Raija. Współczuła Toni, ale w żaden sposób 

nie mogła jej pomóc. - Zawsze byłaś piękna - dodała z westchnieniem. - To jeszcze nie koniec 

świata.   Wkrótce   znów   będziesz   wąska   w   talii   i   pełniejsza   w   biodrach   niż   kiedykolwiek 

przedtem. Mężczyźni oczu od ciebie nie oderwą. Wrócisz do swojej figury, moja miła!

- Nie dworuj sobie ze mnie! - łkała Tonią. - Łatwo ci mówić. Jesteś wiotka jak trzcina, 

w żadnym razie nie wyglądałabyś równie obrzydliwie jak ja!

Raija wzruszyła ramionami.

- Zobaczymy - powiedziała. - Za parę miesięcy. Wtedy ty będziesz mnie pocieszać, 

kiedy zacznę się roztkliwiać nad własną talią...

Antonia zaniemówiła. Patrzyła na przyjaciółkę i zapomniała o łzach. Pociągnęła nosem i 

zdołała się uśmiechnąć.

Znów była piękna.

Raija   nie   kłamała.   Wystarczyło,   by   Tonią   się   uśmiechnęła,   a   wszyscy   przestawali 

zwracać uwagę na cokolwiek innego.

Miała olśniewający uśmiech, jak promień słońca, które przedziera się przez deszczowe 

chmury.

- Jesteś przy nadziei? Raija skinęła głową. Przez chwilę panowała nad sobą, a potem 

wybuchła   radością   i   wpadła   w   objęcia   Toni,   która   zdążyła   już   zapomnieć   o   własnych 

problemach.

Śmiały się i płakały na przemian. Przytulały i obsypywały pocałunkami.

- Kiedy? - W końcu roku - odrzekła Raija zawstydzona i dumna.

background image

- Jewgienij wie?

Raija znów pokiwała głową. Zamrugała powiekami, by odgonić łzy.

Od dawna chciała podzielić się tą tajemnicą z przyjaciółką. Już otwierała usta, ale za 

każdym razem coś ją wstrzymywało.

Milczała.

Tonią miała dość własnych kłopotów i na dodatek zmagała się z nimi samotnie. Musiała 

zawierzyć obcym ludziom, zaufać, że potrafią pilnować interesów i doglądać zwierząt.

Oleg nie powinien był wypływać.

Tyle że szyper upił się do nieprzytomności w dzień przed rejsem. Nie starczyło czasu, 

by znaleźć zastępcę. Oleg złamał obietnicę, choć uczynił to z prawdziwą przykrością.

Antonia popłakiwała w skrytości, lecz nie dała niczego poznać po sobie. Umiała robić 

dobrą minę do złej gry, miała za sobą lata treningu.

To ona zmusiła męża do wyjazdu.

Ona zwolniła go z obietnicy.

Nie miała innych rywalek poza morzem. Tylko jej i morzu Oleg pozostawał wierny.

Nie zdąży wrócić przed narodzinami dziecka. Zdawała sobie z tego sprawę. Gorzka 

świadomość. Ale mogła z nią żyć. Teraz i Raija spodziewała się dziecka. Więź, która je łączyła, 

stała się jeszcze silniejsza.

- Co mówi Jewgienij? - spytała, czując lekkie ukłucie zazdrości. Jewgienij nie ruszy na 

morze, kiedy jego dziecko będzie przychodzić na świat.

- A jak sądzisz? - Raija uśmiechnęła się krzywo. - Zbuduje synowi zamek!

Antonia nie mogła się opanować.

- A ja powiję córkę! Tym mężczyznom tylko synowie w głowie! A kto ich, do diaska, 

urodził? Kobiety. Czyjeś córki. Oleg myśli identycznie. Ma zamiar podarować synowi całą 

flotyllę! - Tonią pogładziła się po brzuchu, w którym ruszało się nowe życie. - Ta mała dama 

kopie tak, jakby prosiła się już na ten świat. Rusza nóżkami szybciej niż Oleg tańczący w pi-

janym widzie! - Zmrużyła oczy i spojrzała na Raiję. - W ogóle się nie zmieniłaś. I będziesz tak 

wyglądać   do   końca.   Dzieciak   wyskoczy   z   ciebie,   jak   będziesz   myć   podłogę.   Nawet   nie 

zauważysz...

Raija zajrzała w głąb własnej duszy. Nie dostrzegła nic poza ciemną ścianą.

- Powiadają, że za drugim razem jest łatwiej.

Tonią zamilkła.

Wszak wiedziała. Dlaczego nie umiała trzymać języka na wodzy? Użalając się nad sobą, 

zapominała o bożym świecie.

background image

Raija uważała, że urodziła już jedno dziecko. Tonią znała prawdę.

Raija urodziła trójkę.

Pewnie, że będzie jej łatwiej. Że też musiała tak chlapać jęzorem!

- Mówię, co mi ślina na język przyniesie - ratowała sytuację. - Oleg wątpi, czy w mojej 

głowie postała choć jedna rozsądna myśl...

Raija westchnęła i pogłaskała Antonię po okrągłych policzkach.

- To nic, Toniu. Znam cię i kocham. Przywitamy twoje dziecko na tym świecie, a potem 

zaczekamy, aż wyszczuplejesz w talii.  Potem pożegnamy moją wąską kibić,  by na koniec 

powitać mojego potomka. W takiej kolejności. Będziemy płakać i śmiać się razem, będziemy 

świętować. Pomyśl, nasze dzieci będą rówieśnikami. Czy to nie cudowne?

Tonią zamyśliła się. Radowała się radością przyjaciółki. I szczęściem Jewgienija...

Przez ułamek sekundy poczuła żal, kiedy zrozumiała, że Jewgienij  jest stracony na 

zawsze. Pamiętała uczucie, którym go darzyła.

Z Olegiem nie przeżyła podobnej namiętności. Kochała go, ale ta miłość była inna, 

spokojna, opanowana... czasami nudna. Życie z Jewgienijem inaczej by wyglądało. Gdyby nie 

zjawiła się Raija...

Ale życzyła mu szczęścia. Nikt nie zasługiwał na nie bardziej, nikt więcej dla niego nie 

poświęcił.

Razem z nim dźwigali sekret. Jak szklaną kulę, której nie można wypuścić z rąk, bo 

rozsypie się w proch.

- Wszyscy dostaliśmy wiele od życia - powiedziała. Chciała wyrazić wdzięczność, ale w 

jej słowach pobrzmiewał smutek. I zwątpienie.

Spali w ciasnej kuchni, a drzwi do pokoju Toni zamykali starannie. Sama tego chciała, 

choć Raija była gotowa poświęcić dla przyjaciółki resztki prywatności.

Jewgienij bał się przez moment, że Antonia przystanie na to.

- Ona bulgoce, jak się przewraca na drugi bok - szepnął zdumiony. - Też taka będziesz?

- Nie - zapewniła go pospiesznie. Leżała na ramieniu męża jak na poduszce. Nie spała 

wiele, cały czas nasłuchiwała odgłosów z sąsiedniego pomieszczenia. - Tonią ciężko znosi 

ciążę. Twierdzi, że to kara za grzechy! - Raija westchnęła z rezygnacją. W kuchni panowała 

duchota.   Raija   miała   na   sobie   cienką   koszulę   i   przykrywała   się   prześcieradłem,   ale   skóra 

Jewgienija grzała jak piec.

To było miłe uczucie. Przez chwilę, zanim nie oblała się potem. Ale i tak nie odsuwała 

się od męża. Tak rzadko się widywali, cieszyła się każdą sekundą tej intymnej bliskości.

W końcu upał stawał się nie do zniesienia.

background image

Jewgienij śmiał się cicho. Wszystko robili cicho. Tęsknili za własnym domem, gdzie 

mogli podnosić głos, krzyczeć, dać upust namiętności. Poddać się pieszczocie słów, równie 

ekscytującej jak dotyk.

Przyjaźń zobowiązuje.

Oboje o tym wiedzieli.

I oboje kochali Tonie i Olega. Stawili się na wezwanie, nie zważając na niedogodności.

- Więc wkrótce poznamy nową, pobożną Tonie - chichotał Jewgienij.

Raija   uniosła   się   na   łokciu.   Nie   podzielała   rozbawienia   męża.   Mężczyzn   śmieszą 

zupełnie inne rzeczy.

Pocałowała go lekko, kiedy się uspokoił.

- Posiedzę trochę. Spij, musisz wstać wcześnie...

Nie   powiedział,   że   i   ona   wstaje   o   świcie.   Raija   potrzebowała   chwil   ciszy,   dobrej 

samotności. Musiała czasami zagłębić się we własnej duszy, inaczej nie byłaby sobą.

Skinął głową. Został w łóżku i tęsknił za dotykiem jej ciała. Słyszał oddech dziewczyny, 

usiadła przy stole tuż obok lawy. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć jej kolana.

Nie uczynił tego. Obrócił się tylko, by móc ją widzieć.

Potem zamknął oczy.

Raija nie patrzyła na męża.

Ruszała w podróż.

Zasnął, zanim oddaliła się w inną rzeczywistość.

W obozie panowało podniecenie. Książę Nimian zagrzewał ich do walki, do obrony 

ludu i wiary.

- Niewierni zostaną pokonani! - krzyknął wielkim głosem.

Była kobietą, ale dala się ponieść emocjom, gotowa ruszyć przeciwko kozakom Jermaka 

Timofiejewicza z gołymi rękami.

Przywódcy   ludu   sprzymierzyli   się   z   chanem   Kuczumem,   by   razem   stawić   czoło 

nawałnicy. Zagrodzić drogę tej dzikiej hordzie, która przekroczyła góry, by zdobyć ich ziemie.

Kozacy   trzymali   ich   w   okrążeniu   od   trzech   dni.   Zajęli   lasy,   rozbili   w   puch   inne 

oddziały. Jedynie ich wioska dawała odpór najeźdźcy.

Nawet ona wiedziała, skąd czerpali siłę do obrony.

Mieli Jumalę.

-   Zabrali   Pogorme   -   oznajmił   z   bólem   książę   Nimian.   Miał   zwiadowców,   którzy 

dostarczali   mu   wieści   o   ruchach   nieprzyjaciela.   Urodzeni   w   tych   lasach   przenikali 

niepostrzeżenie przez szeregi wroga.

background image

Donieśli mu, że Kozacy znaleźli kamienny posąg. Bogini Pogorme wpadła w ich ręce.

Lud burzył się przeciwko świętokradztwu.

-   Wciąż   mamy   Jumalę!   -   wrzasnął   Nimian.   Dała   się   ponieść   entuzjazmowi   tłumu 

zgromadzonemu wokół swego przywódcy.

- Oddamy naszą boginię? - spytał wyzywająco. Zwracał się do wszystkich, nie tylko do 

wojowników.

- Nie! - odkrzyknęli jak jeden mąż.

- Damy się złamać? - Nie!

- Póki Jumala pozostaje w ukryciu, nikt nas nie złamie! - zapewnił książę. - Lud Konda 

przetrwa, a ręka bluźniercy nie dotknie naszej bogini!

Krzyczeli.   Uwielbiali   swego   wodza.   Lecz   nawet   on   nie   był   godzien,   by   dotykać 

posążka.

Szaman i jego pomocnicy rozpoczęli ceremonię, która miała tchnąć ducha walki w 

wojowników.

Palili tłuszcz i siarkę.

Okolicę spowił gęsty, gryzący dym, wokół uniósł się przykry zapach.

Posążek umieszczono w wielkiej kadzi i pod nadzorem szamana napełniono go wodą.

Każdy z wojowników przysięgał na wierność księciu i wypijał kubek wody.

Boski płyn należał się tym, którzy trwali u boku przywódcy.

Pożądała tej wody. Chciała być mężczyzną i pić wodę Jumali. Święty płyn. Na widok 

bogini łzy napłynęły jej do oczu.

Nie widziała jej nigdy wcześniej. Zanim rozpoczęła się wojna, Jumala pozostawała w 

ukryciu. Tylko garstka wtajemniczonych miała do niej dostęp.

Złota niewiasta trzymająca czarkę w dłoniach nie była przeznaczona dla wszystkich 

oczu. Jej widok mógł oślepić. Tylko nieliczni nie doznawali trwogi w obliczu jej wielkości.

Kiedy nieprzyjaciele podeszli pod wioskę, jedynie Jumala mogła tchnąć nadzieję w 

serca ludu.

Zwiadowcy   donosili,   że   pozostałe   wioski   upadły.   Ludzie   poddali   się   Kozakom. 

Przymierze z chanem na nic się nie zdało. Sprzedano ich.

Pierwsza dostrzegła nieznajomego. Przeraziła się, nigdy nie była specjalnie odważna. 

Stała jak sparaliżowana, nie mogąc wykrztusić słowa.

Miał czarne, sztywne włosy, ciemną skórę, wąskie, lekko skośne oczy. Płaską twarz i 

szeroki nos.

Wyróżniał się wyglądem. Zapewne był Połowcem.

background image

Mężczyźni otoczyli go, ktoś przytknął mu sztylet do gardła. Nieznajomy wyciągnął 

przed siebie puste dłonie i uśmiechnął się.

Miał na sobie obdarte ubranie.

Powiedział, że przychodzi jako przyjaciel. Uciekł z kozackiej niewoli. Zapytał, czy są w 

stanie przeciwstawić się diabłom na końskich grzbietach.

Nie dowierzali mu, ale dali jeść. Trzymali z dala od Jumali. W końcu był Połowcem, nie 

należał do ludu Konda. Niewierny, choć wróg wspólnego wroga.

Ceremonia toczyła się dalej. Zwrócili się do Jurnali. Prosili boginię o opiekę, błagali, by 

oszczędziła im poniżenia i dała odwagę do walki.

I obiecywali,  że oddadzą życie w jej obronie. Bluźniercy nigdy nie położą ręki na 

świętym posążku.

Wzruszenie   dławiło   ją   w   gardle.   Nie   mogła   myśleć   o   niczym   innym.   Jumala   była 

wspaniała.

Pociągnęła nosem. Poczuła się głupio, kiedy odnalazł ją Walentin. Ujrzał jej łzy i otarł 

je   palcami.   Był   ledwie   chłopcem,   kiedy   Kozacy   przekraczali   góry.   Teraz   zamienił   się   w 

mężczyznę, odniósł ranę w walce wręcz. Po cięciu na policzku zostanie blizna, jeśli będzie żyć 

na tyle długo, by się zarosło.

- Boisz się? - spytał zadziornie. Zawsze przybierał taki ton, traktował życie jak jeden 

wielki żart. Nawet teraz się uśmiechał, choć niedaleko wioski stał Bogdan Briaszaga ze swoimi 

wojownikami.

- Tak - odrzekła szczerze. - A ty? Potrząsnął głową. Niedawno go ostrzygła, teraz 

widziała, że uczyniła to nieudolnie. Strzyżenie wydawało się takie łatwe, wystarczyło ciąć 

równo z krawędzią miski, ale nawet tego nie potrafiła robić dobrze. Tu i ówdzie dostrzegała 

nierówne kosmyki.

- Nie - odrzekł, a jego oczy stały się przejrzyste jak woda na torfowisku. - Jeśli zginę, to 

godną śmiercią. Jumala wszystko mi wynagrodzi.

Miał silną wiarę.  Chciałaby mieć choć odrobinę tej woli i zdecydowania. Nie była 

jednak mężczyzną. Nie wiedziała nawet, czy może nazwać się kobietą.

- Jeśli zginiesz, moje życie straci sens. Nigdy przedtem nie pozwoliła sobie na taki akt 

odwagi.

Od zawsze było wiadomo, że są sobie przeznaczeni. Od czasów dziecięcych zabaw 

przyzwyczajali się do tej myśli. Lubili się, ale czas nie sprzyjał weselu. On nie był prawdziwym 

wojownikiem. Ona nie była prawdziwą kobietą.

Może nigdy nie zostaną mężem i żoną.

background image

Dotknął   jej   policzka.   Miał   takie   dobre   ręce.   Czerwieniła   się   na  myśl,   że   mogłyby 

dotykać jej ciała. W miejscach, które czasami muskał wzrokiem.

- Znajdą ci innego, ptaszyno. Tak ją nazywał. Mówił, że jest lękliwa jak pisklę.

- Nie chcę innego, Walentin. Chcę ciebie! Uśmiechnął się.

- Jumala czuwa nad nami. Nie dostaniesz innego, ptaszyno. Żartowałem. Sądzisz, że 

pozwoliłbym na to?

Potrząsnął głową.

Lecz pod przykrywką żartu skrywał smutek i żal. Nie wierzyła mu. Tak jak nie ufała do 

końca w opiekuńczą moc bogini. Oślepił ją blask Jumali, ale nie straciła zdrowego rozsądku.

Dotknął jej włosów, nawinął jeden lok na palec wskazujący. Potem odciął kosmyk i 

schował go do skórzanego woreczka, który nosił na rzemyku na szyi.

- Jeśli Jumala mnie nie ochroni, to twój lok uczyni to na pewno.

Roześmiał się, ale jej nie pocałował.

Choć tęskniła do dotyku jego warg.

Miała tęsknić całą wieczność. Za pocałunkiem, którego nie złożył na jej ustach.

Połowiec   okazał   się   kozackim   szpiegiem.   Nagle   zniknął.   Domyślali   się,   jakie 

wiadomości zaniesie Briaszadze, porucznikowi Jermaka.

Zaufani ludzie wynieśli skrzynię z posążkiem do lasu. Towarzyszył im szaman wraz z 

kapłanami.

Wiedzieli, co oznacza zniknięcie Połowca.

Kozacy uderzyli na wioskę i brutalnie złamali opór jej mieszkańców. Przeszukali dom 

po domu.

Wszyscy domyślali się, czego szukają.

Jumali.

Ukryli ją. Jeszcze raz ocalili przed poniżeniem. Póki bogini żyje, żyć będzie duch ludu 

Konda. Nawet pod jarzmem niewiernych.

Mieli swą dumę.

Mieli swoje bóstwo.

Walentin   padł   od   miecza.   Widziała   błysk   klingi,   usłyszała   jego   chrapliwy   krzyk. 

Powstrzymała łzy. Zginął godną śmiercią. Jumala mu wynagrodzi.

Wioskę   zrównano   z   ziemią.   Wojownicy   ludu   nie   potrafili   powstrzymać   Kozaków. 

Ustępowali im w sztuce wojennej, nie mieli we krwi tej samej dzikości co oni.

Dumni mężczyźni walczyli do końca. Polegli za boginię.

Kobietom przystawiono noże do gardeł.

background image

Nie   straciła   przytomności,   kiedy  czterech  pierwszych  bezcześciło   jej   ciało.   Kolejna 

twarz rozpłynęła się w błogosławionym mroku, gdzie ból nie sięga, gdzie nic już nie ma...

Jewgienij był śmiertelnie przerażony.

Krzyki Antonii słychać było zapewne w całym Archangielsku.

Raija siedziała nieruchomo i wpatrywała się przed siebie nic nie widzącymi oczyma. 

Wyglądała jak martwa.

Cały świat legł w gruzy, zanim spostrzegł, że dziewczyna oddycha.

Szarpał ją. Klepał po policzkach, przy taszczył wiadro wody.

W końcu wymierzył jej siarczysty policzek. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek 

tak mocno uderzy kobietę.

W szklistych oczach pojawiła się oznaka życia.

Jęki Antonii wypełniały cały dom.

Wsadził głowę Raiji do cebrzyka.

Pomogło.

Warknęła na niego jak na kogoś obcego i nagle dotarły do niej dźwięki z alkowy Toni.

Skoczyła na równe nogi i wypadła z kuchni.

Jewgienij zagotował wodę, słyszał, że się przydaje. Wsadził nożyczki w ogień, wiedział 

więcej niż większość mężczyzn. Nie miał pojęcia, skąd.

Raija nawet mu nie podziękowała.

Przybiegła   po   wodę.   Warknęła,   by   poszukał   czystej   bielizny,   czegoś   do   owinięcia 

dziecka.

Przeszukał   szafy   Toni,   w   końcu   znalazł   prześcieradła,   które   Oleg   kupił   na   jakimś 

jarmarku. Zdawało mu się, że sam sprawił Raiji podobne.

Niepewnie położył je na stole.

Raija porwała je. Mruknęła coś niezrozumiałego i wybiegła.

I znów rozległy się przeraźliwe wrzaski Antonii przemieszane z przekleństwami Raiji. 

Sam nie potrafiłby kląć siarczyściej.

- Przyj, do diabła! Nie widziałaś nigdy, jak klacze się źrebią? Nawet one mają dość 

rozumu, by przeć!

I Tonią zdławiła w sobie kolejny krzyk.

Głos Raiji wydawał się teraz łagodny jak aksamit.

- Tak dobrze. Jesteś wspaniała. Widzisz, jakie to proste! Nie powstrzymuj niczego, 

pomóż dziecku. Masz dość sil. Przyj, dziewczyno!

I głos Raiji przeszedł w śmiech. Cudowny śmiech, który dotąd rezerwowała wyłącznie 

background image

dla Jewgienija w chwilach największej intymności...

Antonia jęknęła.

Wyczerpany Jewgienij opadł na krzesło.

Śmiech Raiji był jak muzyka.

Śmiech Toni jak dźwięk fujarki w klarowną noc.

I jeszcze jeden dźwięk. Silny, przeszywający głos. Śpiewak, który rozpoczyna dopiero 

swą pieśń. Wykrzykuje pierwszą zwrotkę nowego życia.

Szkoda, że nie ma Olega! Szkoda, że nie może przeżywać tego samego!

Przeraziła go myśl, że niedługo czeka go podobne doznanie. Znacznie intensywniejsze. 

Pod koniec roku, kiedy rodzić się będzie jego dziecko.

Przeogromna myśl. Bezbrzeżna. Myśl, która rozsadza głowę i przepełnia pierś.

Raija   płakała,   kiedy   wyszła   do   niego   z   dziecięciem.   Z   małą   istotą   otuloną   w 

prześcieradło.

Czarne loczki i oczy jak szparki. Mały nosek w środku czerwonej twarzyczki.

- Oto Olga, wujku Jewgieniju - powiedziała.

Olga zamrugała oczami, ale nie wydała się nim zainteresowana. Ziewnęła i zapadła w 

sen.

To była długa noc.

background image

13

Dano jej imiona Olga Walentyna. Antonia była pod wrażeniem historii, którą Raija 

opowiedziała tej nocy, kiedy urodziła się dziewczynka. Po raz pierwszy wymieniła jakieś imię.

Młodzieniec, który poszedł na śmierć, nie pocałowawszy swej ukochanej, i ofiarował 

swe życie za wiarę, boginię i swój lud - jego właśnie Antonia upamiętniła w drugim imieniu 

córeczki.

Walentyna.

Raija spędziła w domu Toni całe lato aż do jesiennego dnia, kiedy wrócił Oleg. Rejs 

zakończył się powodzeniem, Oleg zamienił towar na ryby, za które spodziewał się uzyskać 

dobrą cenę w okolicznych wioskach.

Liczne dni postne kazały ludziom wstrzymywać się od potraw mięsnych. Ryby były 

poszukiwanym towarem. Mogli zarobić sporo pieniędzy.

Dziewczynka   zauroczyła   Olega.   Ta   mała,   pulchna   istota   uśmiechająca   się   do   ojca 

bezzębnymi usteczkami stała się ośrodkiem jego świata.

Godzinami stał przy kołysce, przypatrując się śpiącej córeczce. Tańczył, trzymając ją w 

ramionach, kręcił się w pląsach, aż mała zanosiła się śmiechem, a jej czarne oczęta błyszczały 

jak dwa słońca.

- Córka to dar z nieba! - oznajmił dumnie Raiji i Jewgienijowi.

Antonia i Raija wymieniły rozbawione spojrzenia.

Jewgienij   chrząkał   znacząco,   popatrując  na  pokrytą  czarnymi  lokami   główkę,  która 

ginęła w ogromnych ramionach Olega.

- Przypominam sobie, że w kółko rozprawiałeś o synu.

Oleg oburzył się.

-   O   synu?   -   powiedział,   wywracając   oczy   ku   niebu.   -   Kim   mógłby   być   syn   w 

porównaniu z tą niebiańską istotą? Czy syn może równać się z Olgą Walentyną? Widzieliście 

kiedyś równie pięknego aniołka? Przyznajcie szczerze, istnieją śliczniejsze dzieci od mojej 

córki?

Ze   śmiechem   zapewniali   dumnego   tatę,   że   na   całej   ziemi   nie   ma   piękniejszej 

dziewczynki. Oleg zapomniał wszystko, co mówił przed jej narodzeniem. Wymazał tamten czas 

z pamięci.

Raija zaokrągliła się. Jewgienij twierdził, że bardzo jej do twarzy w stanie odmiennym.

Antonia   szczypała   się   w   zwiotczałą   skórę   na   brzuchu   i   twierdziła,   że   nie   ma 

sprawiedliwości na tej ziemi.

background image

Ona też ubóstwiała Olgę. Córeczka wynagrodziła jej wszystkie trudy połogu.

- Ja będę równie szalony? - pytał Raiję Jewgienij. - Czy to w ogóle możliwe, by twój 

rozsądny mąż zachowywał się tak dziecinnie jak ten tu mój druh i szanowany kapitan?

- Z pewnością - odpowiedziała Antonia. - Będziesz jeszcze gorszy!

-   Zobaczymy   -   stwierdziła   Raija.   -   Zobaczymy.   Najpierw   przyjdą   święta,   potem 

dziecko.

Kobiety oddaliły się z Olgą, a Oleg i Jewgienij ruszyli do portu. Mieli mnóstwo spraw 

do obgadania.

Raija asystowała Toni przy kąpieli i przewijaniu dziecka. Potem młoda matka karmiła 

Olgę   piersią,   a   Raija   czuła,   jak   serce   w   niej   rośnie   na   ten   widok.   Miała   wrażenie,   że 

doświadczyła już tej rozkoszy, jaką daje bliskość niemowlęcia.

Ale nic nie pamiętała.

Olga   nie   chciała   spać.   Kiedy   Tonią   położyła   małą   w   kołysce,   ta   gwałtownie 

zaprotestowała, otwierając szeroko oczy i machając rączkami.

- Spójrz, prawdziwe źrebię! - roześmiała się Antonia. Raija pocałowała dziewczynkę w 

miękki policzek i pieszczotliwie pogładziła po nosku. Takim samym, jaki miała Antonia, co do 

tego nie mogło być żadnych wątpliwości.

- Spróbuj zasnąć, maleńka! Ciocia Raija posiedzi w kuchni! Rano wstanie nowy dzień.

Uśmiechnęła   się   do   Toni.   Przyjaciółka   nie   zachęcała   córeczki   do   spania,   lubiła 

odkrywać coś nowego przy każdej sposobności obcowania z małą, a godzinami spoczynku nie 

bardzo się przejmowała. Każdy dzień przynosił cudowne doznania.

Zamknęła   drzwi   za   sobą.   W   kuchni   panowała   przyjemna   cisza,   przy   zamkniętych 

oknach odgłosy z ulicy ledwie tu docierały. Wystarczyło jednak rozchylić okiennice, by poczuć 

zapach morza, usłyszeć krzyk mew w porcie...

Raija wybrała ciszę.

Usiadła na ławie przy stole, skuliła się i zamknęła oczy.

Nie starała się wywołać niesamowitych snów, ale na swój sposób tęskniła do nich. Nie 

przenosiła się w tamten świat od chwili narodzin Olgi Walentyny. Minęło już sporo dni.

Wiedziała, że tam wróci...

W  wiosce   panowało  podniecenie.   Mieszkańcy   byli   znużeni   walką   i   czuwaniem.  W 

napięciu czekali na kolejny ruch żołnierzy Bogdana Briaszagi. Znużeni czekaniem. Znużeni 

jego cierpliwością.

Wiedzieli, że szuka Jumali.

Przeszedł góry, wysłany nie przez rząd, lecz przez Anglików. Chyba. Nie wiedziała 

background image

dokładnie. Nigdy nie słyszała o tym plemieniu. Ale car na pewno pałał wściekłością.

Briaszaga wciąż znajdował się w lesie, walczył i szukał Jumali.

Więc zapewne car go wysłał.

Łatwo go było poznać, nosił zbroję ze złotym orłem. Ponoć dostał ją od cara.

Niezbyt hojny ten car, uznała. Mógł mu dać całą zbroję ze złota, a nie tylko zdobić ją 

ornamentem.

Nie była nikim ważnym, posługiwała u starej kobiety należącej do najwyższego kręgu. 

Kobieta nie miała siły wychowywać wnuka. Jej syn zmarł, matka dziecka zginęła w walce z 

ludźmi Briaszagi przed wieloma laty.

Chłopczykowi ostała się wyłącznie babka. Wzrastał jak udzielny książę, choć w jego 

żyłach nie płynęła szlachetna krew. Jego matka pochodziła z ludu, za to ojciec nosił czerwoną 

pelerynę. Należał do wtajemniczonych, kto wie, może zostałby szamanem. Może dostąpiłby 

zaszczytu dotykania złotej bogini.

Mieli   pozostać   w   domach.   Obozowiska   nie   przenoszono,   ale   wszystkim   nakazano 

czuwać. Mężczyźni krążyli wokół wioski, gotowi do obrony.

Pozostali wojownicy ukryli się w lesie, czekając na kolejny ruch Briaszagi.

Rozesłali zwiadowców na wszystkie strony. Chodziły pogłoski, że Briaszaga nadejdzie 

bez swoich żołnierzy. Ze będzie się starał przekonać ich do prawdziwej wiary.

Wystarczy, by oddali swoich bogów carowi. Briaszadze.

Znaleźli Khese.

Ludzką postać wyrzeźbioną w kamieniu.

Nie mogli jej przenieść. Nie mogli ukryć i chronić.

Zresztą nie była tak ważna jak Jumala.

Obawiali się, że Briaszaga domyśla się wszystkiego. Wiele razy znalazł się blisko celu.

Niechętnie przyznawali, że choć niewierny, był godnym przeciwnikiem.

Wiedziała, że nie powinna oddalać się od domu. Stara kobieta spała, dziecko też. Wokół 

panowała niezmącona cisza.

Zamierzała kogoś poszukać.

Kogoś, kto nie leżał w zasadzce, lecz trzymał wartę nad rzeką.

Warta to nużące zajęcie. Z pewnością ucieszy się na jej widok...

Pobiegła boso. Poruszała się bezszelestnie, znała każdą ścieżkę i każde drzewo. Tu był 

jej dom, tu w okolicach Biełogorie. Nie znała innego. Najstarsi powiadali, że przybyli tu z 

północnego zachodu. Przed wielu laty. Wciąż żyli ludzie, którzy narodzili się w starym kraju. 

Teraz należeli do starszyzny.

background image

Nie   miała   odwagi   nawet   na   nich   spojrzeć.   Nie   ośmieliłaby   się   zapytać   o   ziemię 

przodków.

Wiedziała, że uciekli.

Ze byli prześladowani.

Niewierni chcieli mieczem wyplenić ich religię. Chcieli odebrać im Jumalę...

Zatrzymała się. Wielkie nieba! W lesie wcale nie było tak cicho.

Serce trzepotało jej w piersi. Nie poruszyła się. Zapanowała nad odruchem, który kazał 

jej rzucić się do ucieczki.

Słyszała szczęk oręża. Męskie głosy. Krzyki.

Odgłosy walki.

Nie  mogła  pobiec  do  wioski,  by ostrzec  mieszkańców. Musiała  myśleć  o  własnym 

ratunku.

Wczołgała się w gęstwę i usiadła. Nikt jej tutaj nie znajdzie.

Nie będą mieli czasu szukać.

Widziała rzekę. Głęboki Wagaj, rozdzielający się na wiele strumieni.

Kiedy się uspokoiła, kiedy dudnienie serca przestało głuszyć inne odgłosy, dostrzegła 

walczących.

Wojownicy z jej ludu nie mieli zbroi, tylko proste brązowe kaftany, które nie mogły 

zatrzymać strzały i ostrej klingi.

Napastników było niewielu, policzyła ich na palcach obu rąk. Wszyscy nosili pancerze.

A mimo to paru poległo, ich ciała leżały na wąskim paśmie ziemi oddzielającym rzekę 

od lasu. Nie dostrzegła ciał obrońców Jumali, barwa kaftanów zlewała się z otoczeniem.

Wrogowie zaatakowali z ukrycia. Plan się powiódł.

Zagryzała z przejęciem palce, by nie krzyknąć. Wbrew własnej woli stała się świadkiem 

krwawej łaźni.

Uderzenia mieczy były jak jękliwe bicie dzwonów. Kiedy klingi nie trafiały na siebie, 

smagały powietrze ze świstem.

Tak jej się przynajmniej zdawało. Siedziała zbyt daleko od walczących, a szum wody 

zagłuszał niektóre dźwięki.

Jeden z wojowników wyróżniał się dzielnością.

Strącili go z konia, ale wciąż stawiał zacięty opór.

Nie podobała jej się walka. Zabijanie nie jest powodem do dumy, nawet jeśli  daje 

świadectwo męskości.

Ale odczuwała rodzaj szacunku dla tego człowieka, choć nie należał do jej ludu i nie 

background image

podzielał jej wiary.

Nie poddawał się.

Nawet kiedy przyparli go do rzeki, nie chciał parolu. Ciął wściekle mieczem do końca. 

Nagle potknął się i upadł do tyłu.

Wtedy zobaczyła błysk na jego piersi.

I poznała go.

Złoty orzeł nie potrafił fruwać.

Zniknął w odmętach rzeki. W ciężkiej  zbroi nie miał najmniejszych szans. To ona 

pociągnęła go na dno. Nie dosięgnął go oręż przeciwników.

Walka ucichła.

Niektórzy z jego ludzi polegli.

Inni uciekli.

Śmierć oficera odebrała im resztki odwagi.

Wojownicy Jumali nie ścigali ich. Walka nigdy nie była dla nich celem samym w sobie.

Zabijali w obronie własnej. Zabijali tych, którzy podnosili rękę na boginię...

Nie wyszła z zarośli, póki nie upewniła się, że walka dobiegła kresu. Kiedy mężczyźni 

nad brzegiem rzeki zaczęli się śmiać i wiwatować.

Kiedy z lasu wybiegli im na spotkanie inni towarzysze. Nie wszyscy wzięli udział w 

potyczce.

Była tylko kobietą, ale nie mogła usiedzieć na miejscu. Musiała poznać, jak smakuje 

zwycięstwo!

Odnalazła  go.   Wydawał   się  zaskoczony,  ale   otoczył  ją  ramionami  i  pocałował,   nie 

bacząc na obecność innych mężczyzn. Na skraju lasu leżało ciało napastnika.

Nie zwracała na nie uwagi.

Promieniała szczęściem.

Wokół niej rozbrzmiewał śmiech. Z tych czy tamtych ust padł gruby żart, ale nie było w 

tych docinkach złośliwości.

A on nie puszczał jej z uścisku.

Kaftan przekrzywi! mu się, włosy sterczały na wszystkie strony. Nigdy nie dawały się 

ułożyć, grzywka zawsze opadała mu na oczy.

Był rozgrzany walką, czuła przez ubranie oszalały rytm jego serca. Biło szybciej niż jej 

własne, kiedy stała się świadkiem tych dramatycznych wydarzeń.

Tulił ją do serca. To było takie wspaniałe uczucie.

Pocałował ją w czoło. Odsunął jej włosy, by dotknąć wargami skóry.

background image

Nie była mu obojętna...

- To on zagonił Bogdana Briaszagę do wody - oznajmił jeden ze starszych i poklepał 

młodzieńca po ramieniu. Dziewczyna kąpała się w jego chwale.

Nie rozpoznała go wcześniej. W brunatnych kaftanach wszyscy wyglądali jednakowo.

Wyróżniał się tylko ten jeden, ten, który wpadł do wody. Bo słońce odbijało się od orła 

na piersi.

Poklepywali dzielnego wojownika po plecach, mrugali porozumiewawczo, gratulowali. 

Mówili, że zasłużył, by trzymać taki kwiatuszek w objęciach.

Stał się prawdziwym mężczyzną!

Ona zawsze uważała, że nim jest. Wcześniej dostrzegła jego wielkość.

A on rozkoszował się blaskiem chwały. Puścił dziewczynę i usiadł nad brzegiem rzeki, 

by rozsznurować buty. Potem zdjął ciężki  kaftan i stanął w samych spodniach. Szeroki w 

barach, wąski w biodrach, długonogi...

Poczuła,   że   serce   znów  zaczyna  bić   w  oszalałym  rytmie,   a   policzki   pokrywają   się 

rumieńcem.

Musnął ją wzrokiem i ułożył usta w uśmiechu. Czytał w jej myślach. Znał jej ukryte 

pragnienia. Były mu miłe.

Sprawiały, że jeszcze bardziej czuł się mężczyzną.

- Szkoda zbroi - roześmiał się zawadiacko i potoczył wzrokiem dokoła.

Spojrzeli na Wagaj. Spojrzeli na niego.

Był jeszcze młody. Wiedzieli, że jego matka owdowiała i nie doczekała się kolejnych 

synów. Po śmierci córki miała tylko jego.

Nie spodobał się im ten pomysł.

Był jednak człowiekiem, który zapędził Bogdana Briaszagę do wody.

Miał prawo to zrobić.

Patrzyli, jak skacze w nurt i znika pod powierzchnią.

Zaczęli rozprawiać o prądach. O tym, że należał do najlepszych pływaków w wiosce. 

Ale rzeka jest zimna o tej porze...

Pojawił  się,  łapczywie łapiąc powietrze.  Uśmiechał się szeroko, włosy oblepiły mu 

głowę jak czarna czapka. Pomachał do niej ręką, pozwalając unieść się prądowi.

Potem znów zanurkował.

Długo go nie było.

Tak długo, że zaczęła podejrzewać najgorsze. Wagaj zabrał go za karę.

Bogdan Briaszaga dokonał zemsty.

background image

Wtedy się pojawił.

Mężczyźni skoczyli do brzegu. Pływak coś ciągnął.

Ona się nie poruszyła.

Mężczyźni pomogli mu wydostać ciało na brzeg.

Młodzieniec nie okazywał oznak zmęczenia. Zdarł zbroję z zabitego. Podarunek od 

samego cara.

Patrzyła, jak wrzucają zwłoki do wody. Śledziła je wzrokiem, kiedy spływały z prądem.

Zbliżył się do niej otoczony wianuszkiem wojowników. Był mokry. Ciepłe powietrze 

sprawiało, że jego ciało parowało. Gibkie, sprężyste, o mięśniach jakby ciosanych z kamienia. 

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

Potem zajrzała mu w oczy. Stanął tak blisko, że mógł wyczuć, co dzieje się w jej 

wnętrzu. Gdyby byli sami, straciłaby dziewiczą czystość. Oboje o tym wiedzieli.

Inni mężczyźni też.

Wiedzieli, że tych dwoje należy do siebie.

Radowała się, że znalazła w sobie odwagę, by wyjść z lasu.

Stał   przed   nią,   trzymając   ciężką   zbroję   w   dłoniach.   Spojrzał   na   ten   drogocenny 

przedmiot, a potem rzucił go do jej stóp. Obiema dłońmi odgarnął mokre włosy.

Jego twarz nigdy nie była taka naga, nigdy nie był bardziej bezbronny. A ona nie była 

wojowniczką, nie miała w sobie nic szczególnego. Posługiwała starszej kobiecie.

Zaczerwieniła się i spuściła oczy. Jego spojrzenie domagało się zbyt wiele.

Powinna okazać skromność.

Nie udawała. Była skromną dziewczyną. W jej życiu liczył się tylko on. Nie spojrzała 

nigdy na innego mężczyznę.

Nie w ten sposób...

Uśmiechnął się. Wiedział. W jego oczach pojawiły się iskierki zrozumienia. Błyszczały 

jak ogień, miały tę samą barwę. Dziewczyna chciała uciec, schować się, ale nie mogła się 

poruszyć.

- Daruję ci zbroję Bogdana Briaszagi - powiedział uroczyście.

Zachwiała się, ale nie upadła.

To   był   najcenniejszy   przedmiot,   jaki   posiadał.   Wiedziała,   ale   poczuła,   jak   żołądek 

wywraca się jej na drugą stronę. Nie chciała zbroi! Nie chciała jej dotykać.

Nosił ją człowiek, który odszedł w śmierć...

- Poślubię cię - dodał. - Porozmawiam z twoją panią.

Nie miała rodziców ani nikogo, kto mógłby ją wyswatać. Była służącą, lecz on mimo to 

background image

pragnął pojąć ją za żonę.

Nie traktował jej jak zabawkę.

Choć mógłby, a ona zapewne by uległa. Nie miałaby wyboru.

Chciał ją poślubić.

Gdyby   odmówiła   przyjęcia   daru,   zepsułaby   wszystko.   Odrzucając   jego   miłość, 

zburzyłaby swoją przyszłość.

Wahała się. Przenosiła wzrok z młodzieńca na zbroję. Policzki jej pałały. Mężczyźni 

stanęli ciaśniej, czekając, co odpowie.

- Nie mogę przyjąć tego daru - szepnęła w końcu. Młodzieniec wyglądał jak rażony 

gromem, więc dodała pospiesznie: - Zbroja należy się kobiecie, lecz nie takiej śmiertelniczce 

jak ja. Nie zwykłej posługaczce. Darujmy ją Jumali. Do niej należy.

Kiedy podniosła wzrok, wiedziała już, że właściwie dobrała słowa.

Popatrzył na nią z dumą, objął i pocałował. Mężczyźni odwrócili się, a ich twarze 

rozjaśniły uśmiechy.

- Zbroja znajdzie się w świątyni Jumali w Biełogorie! - zadecydował.

Dużo ryzykowała.

I wygrała. Może Jumala była po jej stronie?

Antonia znalazła Raiję na ławie przy stole. Siedziała z rękoma złożonymi na piersiach i 

podkurczonymi nogami.

Wsparła głowę o ścianę. Miała otwarte oczy, ale nic nie widziała.

Nie umarła.

Nie spała.

Antonia mogła dotknąć jej, ale Raija i tak nic by nie poczuła.

W   kuchni   zjawili   się   Oleg   i   Jewgienij.   Oleg   zdumiał   się   niepomiernie,   żona   nie 

opowiadała mu wiele o przeżyciach Raiji.

Jewgienij usiadł na drugim końcu ławy. Jego twarz wyrażała lęk i niepewność.

Antonia pogładziła go po włosach, przytuliła jak matka.

- Oleg zaprowadzi konie do stajni. Zostaniecie u nas.

- Boję się! - wyszeptał Jewgienij pobladłymi wargami.

- Nie ma czego - odrzekła łagodnie. - Raija - Raisa wędruje.

background image

14

Znalazła się w próżni, gdzie nie było bólu ani tęsknoty. Nic nie było. Istniała i nie 

istniała jednocześnie. Nieskończona cisza. Spokój. Płynęła z prądem.

Siedziała długo, przyglądając się klasztorowi niedaleko Samarowa. Mnisi przybyli tutaj, 

by nawracać lud Konda. Świątynia miała stanowić centrum walki z bezbożnictwem.

Tam gdzie Irtysz wpada do Obu, miała rozegrać się bitwa o ich dusze. Między ich 

Bogiem a Jumalą.

Jej wioska wciąż płonęła. Car wysłał wojsko aż do Bieriezowa.

Żołnierze mieli jedno zadanie: wyplenić zabobon u ludów na nizinie Konda wzdłuż 

brzegów rzeki Ob. Spalić i splądrować świątynie, zniszczyć posążki bożków.

Poddani cara wzięli sobie jego polecenia mocno do serca. Złupili wszystkie wioski na 

zachodnim brzegu Obu i po obu stronach Irtysza. Od Tobolska po Bieriezowo nikt nie czuł się 

bezpiecznie.

Spalili   jej   wioskę,   zabrali   to,   co   było   w   niej   cennego.   Zabili   mężczyzn,   zgwałcili 

kobiety. Uciekła, kiedy kolejny żołdak zasnął na niej, pijany do nieprzytomności.

Nie wiedziała, co się stało z innymi. Słyszała głosy w lesie, ale bala się pokazać.

Znała imię człowieka, który zesłał im ten los. Car, rzecz jasna. Był jednak ktoś, kogo 

nienawidziła mocniej niż Piotra Wielkiego.

Grigorij Nowicki. Kapitan. Przeczesywał lasy od wielu lat, szukając skarbów i bożków.

Szukając Jumali.

Rozmawiał z ludźmi, ciągnął ich za języki. Czasami miał szczęście, nie wszyscy ludzie 

z jej ludu podążali właściwą ścieżką.

Był coraz bliżej, wiedział coraz więcej.

Niebezpieczny przeciwnik.

Niecierpliwość cara wyszła im na dobre. Przenieśli Jumalę w bezpieczne miejsce, z 

Biełogorie do lasów nad rzeką Konda.

Żołdacy cara będą szukać jej na próżno.

Póki Jumala jest bezpieczna, duch ludu Konda żyje.

Spojrzała na klasztor na północy. Widziała płomienie, które ogarniały wioskę, wolno 

zamieniając   ją   w   zgliszcza.   Pożerały   domy   ludzi,   których   znała.   Nie   wiedziała,   czy   żyją, 

żołnierze mieli ciężką rękę dla czcicieli bożków...

Zacisnęła pięści, schowana w trzcinach nad rzeką. Wiotkie rośliny delikatnie pieściły jej 

zmaltretowane ciało.

background image

Woda zmyła brud.

Nie przypuszczała, że to w ogóle możliwe. Wciąż czuła przemożny ból, ale woda zmyła 

brud. Woda łagodziła rany.

Zabrali  jej  ciało,  nie odebrali  duszy.  Obłapiali  ją rękami,  ale   nie  dotknęli   tego,  co 

najważniejsze. Nie patrzyła im w twarze, nie zapamiętała rysów, nie zajrzała w oczy.

Miała wyjść za mąż w środku lata. Od dawna przygotowywała swoje wiano. Uszyła 

suknię.

Kiedy przymknęła oczy, widziała go w szerokiej, kolorowej koszuli, zdobionej wzdłuż 

wycięcia na szyi. Ciemne włosy pasowałyby do czerwieni, do srebrnych haftów...

Widziała   czarnowłose   dzieci,   które   by   mu   urodziła.   Synów   o   lekko   kanciastych 

twarzach jak jego, córki podobne do niej. Dumnie wyprostowane... jak on. Które potrafią snuć 

marzenia, frunące na szeroko rozpostartych skrzydłach... jak ona.

Umiała marzyć.

Teraz ich wioskę ogarniały płomienie.

Wiano spłonęło. Ona siedziała w rzece. Zhańbiona.

Nie wiedziała, czy żyje, czy już umarła.

Obcy   splądrowali   ich   święte   miejsca,   uczynili   wiele   niegodziwości.   Dzieciom 

opowiadano straszne historie o żołdakach cara. Car był wcieleniem zła.

Ich lud pragnął żyć w pokoju, nienawidził wojny.

Nie miał nieprzyjaciół. Nie podniósł miecza przeciwko nikomu.

Tylko bronił świętości. Jumali.

To   było   słuszne.   Ofiarować   życie   za   boginię.   A   jednak   czuła   ból   na   myśl,   że   jej 

ukochany mógł polec w walce.

Złożyła ręce, zanurzona w wodzie. Złożyła dłonie i modliła się do Jumali.

Prosiła boginię, by zachowała go przy życiu...

Zapadła noc. Olga obudziła się dwukrotnie, została nakarmiona i znów zasnęła. Oleg i 

Jewgienij uważali, że Tonią też powinna się położyć. Karmiąca matka potrzebuje odpoczynku.

Nie posłuchała ich. Owinęła Raiję wełnianym kocem i usiadła z drugiej strony stołu. 

Czasami zapadała w niespokojną drzemkę, przeważnie jednak czuwała.

- Przymknęła trochę oczy - odezwał się Jewgienij. Bał się. Bał się, że Raija odniesie 

trwały uraz. Nie na ciele, lecz na duszy. I że ucierpi dziecko.

Zmieniła się. Nie ośmielili się jej dotknąć, kiedy patrzyła, nic nie widząc, przenikając 

ich wzrokiem.

Wtedy   była   lodowato   zimna.   Oddychała   tak   wolno,   że   musieli   wysilać   się,   żeby 

background image

usłyszeć cokolwiek. Kiedy usiłowali dopasować się do jej rytmu, dostawali zadyszki.

W ciągu nocy opuściła powieki, a jej oddech się uspokoił.

Wciąż była blada i lodowato zimna, ale regularnie wciągała powietrze.

Spała snem tak głębokim, że nie obudziła się, kiedy Jewgienij położył ją na ławie, by 

dać odpocząć skurczonym członkom.

Jedna myśl zawładnęła jego umysłem. Może oskarżenia o czarnoksięstwo, które zawisły 

nad głową Raiji w Norwegii, miały jakieś podstawy?

Nie była zła.

Jewgienij nie znał nikogo, kto dawałby bliźnim równie wiele ciepła, kogoś o większym 

sercu. A jednak różniła się od innych.

Może nie powinien odbierać jej tym, którzy ją rozumieli? Tym, którzy znali tę ukrytą 

moc i potrafili stawić jej czoło? On się wyłącznie bał.

- Trzeba sprowadzić lekarza - uznał Oleg, który bał się nie mniej niż Jewgienij. Pamiętał 

dobrze, jak Raija zatrzymała krwotok w poszarpanym ramieniu przyjaciela.

Te obrazy na trwałe wpisały się w jego pamięć. Już wtedy wiedział, że nie ma do 

czynienia ze zwykłą kobietą.

Teraz utwierdził się w tym przekonaniu.

Żadna wiedźma.

Ani anioł.

Ale też nie zwykła kobieta.

Nie wiedział, jak ją nazwać, ale chciał, by żyła.

Złożył ogromne dłonie pod stołem z obawy, by któreś tego nie dostrzegło. By ani Tonią, 

ani Jewgienij nie widzieli go w chwili słabości.

Oleg pomodlił się o życie Raiji.

Ocknęła się o poranku i nie zdziwiła się widokiem bliskich.

Jej ciało było sztywne i obce. Wydostała się z przyjemnej nicości wprost w bolesną 

rzeczywistość i przez chwilę miała ochotę wrócić do tamtego świata.

Ciało Jewgienija chroniło ją, było jak ciepły dom, który usuwa znużenie z obolałych 

członków.

- Odbyłaś podróż, Raiso - powiedziała  Tonią i pogładziła przyjaciółkę po włosach. 

Odwdzięczała się za pociechę, którą dostała, kiedy jej świat wydawał się nie do zniesienia. - 

Długo cię nie było, zaczęliśmy się martwić - szepnęła i zajrzała Raiji prosto w oczy.

Było w nich tyle treści, wspomnień z innej rzeczywistości.

Bólu innych istnień.

background image

- Nie - odezwała się Raija, obejmując wszystkich spojrzeniem. - Wielkie nieba, jak to 

dobrze znów was widzieć!

Jewgienij przytulił żonę z całych sił, jakby już nigdy nie chciał jej puścić.

Oboje wiedzieli, że nie mógł jej zatrzymać.

- Odbyłam dwie podróże - dodała po chwili. Czekali, co powie, a ona gotowa była 

podzielić się z nimi swym brzemieniem. - W dwóch postaciach. Zbliżam się do końca. Piotr 

Wielki. Panował niedawno?

Potwierdzili.

Cichym   głosem   opowiedziała   wszystko.   Szeptała,   by   nie   budzić   Olgi,   ale   również 

dlatego, że nie miała sił mówić głośniej.

Pokazała im świat, który ujrzała.

W którym zostawiła ślady stóp.

I uwierzyli.

Uznali jej odmienność. Pochodziła z obcego ludu, była piękna, ale nie tylko to różniło ją 

od innych.

Było coś jeszcze.

-   Historia   się   zmienia   -   powiedziała   zamyślona   Antonia.   Jej   podkrążone   oczy 

świadczyły o znużeniu, ale Tonią nie mogła się położyć. Nie tej nocy, kiedy Raija odbywała 

swą przedziwną wędrówkę. - Zauważyłaś?

Raija skinęła głową.

- Jedna znalazła szczęście, tak przynajmniej sądzę. Kochała go, a on chciał ją poślubić. 

Nie zginął, okrył się chwalą...

Raija potwierdziła.

Dostrzegała to równie jasno jak Tonią. Widziała i inne zależności. Wiedziała, co działo 

się w duszach tamtych kobiet.

Dokładnie to samo, co w jej własnej.

- Dziewczyna zawsze pochodzi z ubogiej rodziny - zaczęła cicho. - Jest młoda, ale 

dostrzega już potęgę i moc uczuć. To kobieta, nie dziecko. Wiem, że jest niezwykle urodziwa, 

choć nie widzę twarzy. Wcielam się w nie za każdym razem. Podróżuję w ich ciele, widzę ich 

oczyma. I mam własne dłonie, stopy. I czarne włosy.

Zamilkła, nie podnosząc oczu. Czuła w sobie bezmierną pustkę.

Jedna z nocnych wędrówek miała dobre zakończenie. Pozostałe przyniosły ból.

Ten ból wciąż dławił jej serce.

Przenikał jak ostrze włóczni sprzed stuleci, sprzed lat...

background image

Uderzyło ją, że żadna z kobiet nie należała do teraźniejszości. Nie mogła spotkać ich w 

obecnym życiu.

Trudno   przeżywać   losy   ludzkie   sprzed   wieków.   Jeszcze   trudniej   te   z   nieodległej 

przeszłości.

Wszystkie bowiem należały do świata umarłych.

- A młodzieniec? - zamyśliła się Antonia. Złożyła dłonie pod brodą. Wbiła wzrok w 

Raiję, jakby spodziewała się ujrzeć jego odbicie w oczach przyjaciółki. - Jest wciąż taki sam?

Raija zawahała się. Kątem oka dostrzegła stężałą twarz męża, wyczuła napięcie jego 

nieruchomego ciała.

Odczuwał zazdrość wobec mężczyzn, którzy zginęli przed wiekami.

Uznała to za policzek i komplement jednocześnie. Za dowód miłości.

Miłości tak wielkiej, że szuka rywali tam, gdzie są tylko cienie.

-   Zmienia   się   -   odrzekła.   -   Z   początku   myślałam,   że   się   różnią,   teraz   dostrzegam 

wspólne cechy. Są młodzi, choć odrobinę starsi od dziewczyny. Zazwyczaj umierają. Kochają 

ją,   mimo   że   czasami   nie   potrafią   okazać   uczucia.   On   nie   jest   może   przystojny,   ale   w 

nieregularnych rysach twarzy tkwi jakaś moc.

Kanciasta sylwetka, silne dłonie. Młode, prężne ciało. Ciało młodzieńca, który staje się 

mężczyzną, świadomym swej siły i uroku. Wyróżnia się w tłumie, choć nie urodą. Czarne 

włosy, sztywne i niesforne. Ma ciemną karnację, ciemniejszą niż ludzie w wiosce. Tak było za 

każdym razem, tylko ona ma skórę podobnej barwy. Pozostali są jasnowłosi. On ma grzywę 

czarną jak noc. Ona też. Jej włosy błyszczą jak skrzydła tego ptaka...

Szukała właściwego słowa i go nie znalazła. Dostrzegła niepokój Jewgienija, ale nie 

znała jego przyczyny. Poza tą jedną. Poza zazdrością wobec cieni z przeszłości.

- Kruka? - dopowiedział zadziwiająco pewnym głosem.

Raija spojrzała na niego i uśmiechnęła się Z wdzięcznością.

- Właśnie - dodała. - Czarne jak skrzydła kruka... Nie dostrzegła wyrazu ulgi na jego 

twarzy. Ledwie powstrzymał się od westchnienia...

I tym razem nie przedarła się za zasłonę ciemności.

-   Jego   oczy   mają   niezwykłą   barwę   -   ciągnęła.   Tym   razem   zwracała   się   przede 

wszystkim   do   Antonii,   jakby   tylko   kobieta   mogła   zrozumieć   te   słowa.   -   Jak   woda   na 

torfowisku. Jak kamyki na dnie morza, jak ogień. Nie wiem, jak ją opisać najtrafniej...

-  Może  jak  bursztyn?  -  spytał  Oleg   i  przyniósł   bransoletę,   którą  kiedyś   podarował 

Antonii. Położył ją na stole. Raija wzięła ozdobę do ręki i pogładziła gładką powierzchnię 

kamienia.

background image

Bransoleta mieniła się odcieniami żółci i brązów. Nieokreślonych, nieuchwytnych.

Skinęła głową.

- Jak bursztyn - zakończyła. - Ma oczy barwy bursztynu.

Odłożyła bransoletę. Jewgienij nie mógł spojrzeć żonie w oczy. Aleksiej dał jej kiedyś 

identyczną. Mógł przysiąc, że tak było. Sam pomagał młodszemu bratu znaleźć ozdobę godną 

najpiękniejszej kobiety w Finnmarku.

Trzymał wtedy bransoletę w dłoniach i zastanawiał się, jak może wyglądać kobieta, 

która zasłużyła na tak drogocenny podarek.

Uważał, że nie ma takiej na świecie.

Mylił   się.   Nie   po  raz   pierwszy,   nie   po   raz   ostatni.   Wtedy  jednak   nie  wiedział,   że 

popełnia błąd.

Teraz dorósł.

To głównie zasługa Raiji. Lub wina. Zależy jak na to spojrzeć.

Ol eg roześmiał się i spojrzał na Jewgienija. Potargał go po ciemnej grzywce, która 

nigdy nie układała się tak jak powinna.

- Czy to twój czarnowłosy wielbiciel?

- To nie ja - odrzekł ponuro Jewgienij. Zbyt ponuro jak na żartobliwą uwagę przyjaciela.

Raija spojrzała na niego długo. W jej wzroku było morze miłości i cichy żal. Jakby 

doznała zawodu.

- Nie - powiedziała - to nie Jewgienij. Zapadła cisza, w której trudno zbudować mosty.

Cisza jak przepaść o gładkich, śliskich ścianach.

-   Jeśli   Tonią   i   ja   mamy   rację...   -   zaczęła   znów   i   rzuciła   niepewne   spojrzenie   na 

przyjaciółkę.

- Nie mylimy się!

- Jeśli mamy rację - powtórzyła Raija - to odbywam wędrówkę przez świat realny. To 

nie   marzenia   ani   sny,   mogę   przysiąc.   Wiem,   co   to   znaczy   śnić.   Być   może   widzę   moje 

poprzednie wcielenia. Nie mam pojęcia, boję się nawet myśleć o tym. Boję się mieć własne 

zdanie. To się jednak kiedyś działo... - Przerwała, słowa przychodziły z trudem. - Jeśli jestem tą 

kobietą, to on zawsze stoi u jej boku. Tu go nie widzę. Więc jeśli go znałam, to w poprzednim 

życiu. Tym, którego nie pamiętam.

I znów cisza. Straszniejsza niż poprzednia.

Raija chwyciła Jewgienija za rękę. Spojrzała na niego z wdzięcznością i bezbrzeżnym 

oddaniem.

- To dobrze, że nie pamiętam. To dobrze, że mam Jewgienija. I miłość, w której nie ma 

background image

miejsca na ból.

background image

15

Raija nie wędrowała już w czasie. Nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, iż nigdy nie 

zostawiali jej samej.

Przeszła jesień, nadciągnęła zima. Świętowali Boże Narodzenie.

Okres   postu   był   trudny.   Trwał   długo,   od   czternastego   listopada   do   dwudziestego 

trzeciego grudnia, w tym czasie wstrzymywano się od potraw mięsnych.

Należało umartwiać się przed narodzeniem Chrystusa po to, by silniej radować się Jego 

przyjściem.

W ciągu roku mięso rzadko trafiało na stół, ale zakaz czynił ten brak dotkliwszym.

Jewgienij   nie   należał   do   osób   szczególnie   religijnych,   ale   postępował   jak   inni 

mieszkańcy   Archangielska.   Przeciętny   Rosjanin   stosował   się   do   nakazów   kościoła 

prawosławnego.

Poszczono cztery razy do roku: czterdzieści dni przed Bożym Narodzeniem, czterdzieści 

dni przed Wielkanocą, od pierwszej niedzieli po Świętej Trójcy do dwunastego lipca, ten okres 

trwał od ośmiu dni do sześciu tygodni, i wreszcie przez pierwsze trzy tygodnie sierpnia. Poza 

tym nie jedzono mięsa w niektóre dni, szóstego stycznia w święto Objawienia Pańskiego, dwu-

dziestego dziewiątego sierpnia na pamiątkę męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela i czternastego 

września.

Poza tym w każdą środę i piątek.

Postnych śród Jewgienij nie przestrzegał, ale w piątek w jego domu jadano wyłącznie 

ryby.

Nie   głodowano   więc   podczas   postu.   Zresztą   mięso   i   tak   zastrzeżone   było   dla 

zamożniejszych.   Czas   postu   w   pewnym   sensie   łagodził   nierówności   społeczne.   Ludzie 

przynajmniej jedli to samo.

Raija czuła ociężałość w całym ciele. Przepowiednia Antonii się sprawdziła, ciąża nie 

zniekształciła sylwetki przyjaciółki tak jak jej. Najbardziej przyszłej matce dokuczał ciężar 

noszonego dziecięcia, czuła go w kostkach, nogach, kręgosłupie.

Radowała się tym, co będzie. Jewgienij wpadał w entuzjazm, po to by za chwilę trząść 

się ze strachu. Dobitnie dał Antonii do zrozumienia, że spodziewa się jej obecności, kiedy 

skończą się święta.

Śmiertelnie się bał zostać z Raiją sam na sam, bo jakoś nie widział się w roli akuszerki.

Raija uśmiechała się na samą myśl o tym.

Antonia z pewnością nie odmówi pomocy.

background image

Jewgienij nigdy nie był bardziej blady jak w chwili, kiedy oznajmiła mu, że się zaczęło.

Spojrzał   na   nią   dzikim   wzrokiem   i   zagonił   do   łóżka.   Krzyknął,   że   jest 

nieodpowiedzialna, mówiąc mu o tym tak późno. Że sprałby ją na kwaśne jabłko, gdyby nie 

była w stanie odmiennym.

I w ogóle się nie roześmiał, gdy odpowiedziała, że nie miałby powodu, by ją sprać, 

gdyby nie była w stanie odmiennym.

Antonia zamierzała zjawić się następnego dnia. Raija wyliczyła sobie datę porodu na 

Nowy Rok, ale przecież mogła się pomylić. Dziecięciu wyraźnie się spieszyło.

Widocznie chciało urodzić się w roku 1735.

Jewgienij popędził do Archangielska, choć Raija zapewniała go, że to niepotrzebne. 

Myślała o przyjaciółce cały dzień.

Brzmiało   to   może   dziwacznie,   ale   Raiję   i   Antonię   łączyła   przedziwna   więź, 

nienamacalna, a jednak prawdziwa.

Kiedy w życiu Antonii działo się coś szczególnego, Raija wiedziała o tym, zanim padły 

słowa. Antonia szóstym zmysłem wyczuwała na odległość, że przyjaciółka potrzebuje jej rady 

lub opieki.

Jewgienij uznał, że bredzi, kiedy usiłowała mu to wytłumaczyć.

Rodził się jego syn, Raija potrzebowała pomocy.

Fachowej pomocy.

Zupełnie   zapomniał,   że   Antonia   asystowała   dotąd   tylko   przy   jednym   porodzie. 

Własnym.

Osiodłał konia i ruszył do Archangielska.

Niemal zagonił biedne zwierzę na śmierć.

Raija zastanawiała się, czy Antonia już jest w drodze. A może czeka.

Sama   nie   uważała,   by   pośpiech   był   wskazany.   Skurcze   pojawiały   się   w   rzadkich 

odstępach.

Poznała je.

Wiedziała, co oznaczają.

Wody jeszcze nie odeszły.

Wstała z łóżka, kiedy za Jewgienijem zamknęły się drzwi. Mężczyźni lubili rozprawiać 

o kobiecej skłonności do dramatyzowania. Jak przyszło co do czego, to oni wpadali w panikę.

Poród to ból. Wszystko rodzi się w bólach, po to by dostać nagrodę od życia.

Usiadła na krześle Jewgienija, tym, które stało najbliżej ognia. Trochę marzła, ale nie 

musiała dokładać do ognia. Jewgienij zadbał o wszystko.

background image

Kaflowy piec w sypialni utrzyma ciepło przez całą dobę.

Nie zmarznie. Gorszy był chłód w jej duszy.

Nie należał do niej.

Stała w środku ciżby. Było duszno, musiała wspinać się na palce, by dostrzec cokolwiek 

ponad ramionami ludzi. Najchętniej odwróciłaby głowę.

Pilnowali ich. Dziesiątki oczu nadzorowało każdy ich ruch.

Szaleństwo.

Starszyzna kazała im przyjść. Obarczyła niewiernych winą za ten niecny postępek.

Zrobili, co im kazano.

Oczekiwali kary.

Poszła za tłumem oglądać, jak żołnierze cara palą święte przedmioty. Ten obraz wryje 

się na zawsze w pamięć jej ludu i żyć będzie w legendach przekazywanych z pokolenia na 

pokolenie.

Ścisnęła dłoń młodzieńca stojącego u jej boku. Byli za młodzi, by darzyć się miłością, 

przynajmniej ona była za młoda. Tak twierdzili rodzice. Mówili, że miłość to nie to samo co 

małżeństwo.

Zresztą upatrzyli dla niej innego męża.

Kiedy dorośnie.

Pochodził z dobrej rodziny, nosił czerwoną pelerynę. Zbierał ofiary dla bogów, często 

przemierzał całą nizinę Konda.

Znała go.

Jego żona zmarła poprzedniego roku. Nie był już młody, ale twierdził, że zaczeka, aż 

ona dorośnie do zamążpójścia.

Płakała w skrytości, ale nawykła do posłuszeństwa.

Teraz, póki jeszcze była zbyt młoda, by wyjść za mąż, jej serce przepełniała miłość do 

tego, którego nie pozwalano jej kochać.

Jak wielki błąd popełniali!

On   też   ją   kochał.   Pochodził   z   biednej   rodziny,   razem   się   wychowali,   ich   domy 

znajdowały się niedaleko od siebie.

Był dla niej jak starszy brat.

Zawstydziła się, odkrywszy, że go kocha. Miłość wydała się jej odrażającym uczuciem.

Z   wolna   jednak   obraz   brata   rozpływał   się   i   niknął,   a   na   jego   miejsce   pojawił   się 

wizerunek młodego mężczyzny.

Nie znała bardziej urodziwego młodzieńca. Nie przeszkadzało jej, że ojciec naśmiewał 

background image

się z jego oczu i mówił, że mają barwę brudnej wody w kałuży. Nie przeszkadzało jej, że inne 

dziewczęta chichotały na widok jego czarnych włosów. Jej włosy też były czarne. Urodziła się 

z czupryną jak węgiel w rodzinie jasnowłosych. Minęło sporo czasu, zanim ojciec uznał ją za 

swoją. Oskarżał żonę, że przyprawiła mu rogi. Niedobre lata.

Byli stworzeni dla siebie. Takie same włosy, takie same myśli, takie same marzenia.

On też się przestraszył, kiedy poczuł miłość.

Przede wszystkim dlatego, że była taka młoda. Czynił szalone wysiłki, by wyrzucić ją z 

pamięci.

W walkach w lesie należał do najdzielniejszych.

Rodzina kazała jej zapomnieć o dziecięcym zauroczeniu. Czy nie widziała, jak mało jest 

wart?

Ze nie potrafi panować nad sobą?

Kto by chciał takiego dzikusa za męża?

Ona chciała.

Nie powiedziała tego głośno.

Spotykali się potajemnie. Ukradkiem wymieniali pocałunki.

Przysięgła, że będzie posłuszną córką i wyjdzie za mąż za tego, którego jej wyznaczono. 

Nie   zamierzała   jednak   dochować   czystości.   Stary   człowiek   nie   kupi   sobie   kobiety,   której 

przedtem nikt nie posiadł.

Spletli dłonie. Miał krótkie, silne palce. W tłumie nikt nie mógł dostrzec tej ukrytej 

pieszczoty.

Był blisko, tak blisko, że czuła się pewniej w tej strasznej chwili, kiedy żołnierze palili 

ich bogów.

Posążki, misy, skóry wyniesione ze świątyni.

Nazywali ją gontyną.

Drewniane posągi od razu zajęły się ogniem, suche drewno pękało z trzaskiem. Jeden z 

nich miał cynową twarz.

Nie wiedziała, kogo przedstawia. Może Miniseja. Może Kharugwaja lub Posoty.

Stała zbyt daleko.

Drewno płonęło, cyna topiła się.

Wiedziała, co chcą im powiedzieć. Że to nie bogowie, że można ich zniszczyć. Znikną, 

zamienią się w nicość.

Zasiali ziarno zwątpienia w jej duszy.

Choć jednocześnie czuła pogardę do nich, odrazę, którą dzieliła z całym swoim ludem.

background image

Wielkość bogów nie kryje się w posągach. Bogowie to coś więcej. To duch.

A ducha chyba nie można spalić w płomieniach?

Starszyzna wyjaśniła im wszystko. Na potajemnych spotkaniach zapewniała, że Jumala 

nie   wpadnie   w   ręce   bezbożnych.   Jumala   znaczyła   najwięcej.   To   nie   tylko   złota   postać 

trzymająca czarę.

Jumala   mówiła,   była   powierniczką   duszy   ludu   Konda.   Gdyby   ją   stracili, 

sprzeniewierzyliby się samym sobie.

Skomplikowane myśli.

Zwłaszcza dla kogoś, kto kocha zakazaną miłością.

Stos dopalił się, tłum rozszedł się. Ludzie ruszyli do kościoła, jedynego prawdziwego 

kościoła. Do którego mieli prawo i obowiązek uczęszczać.

W Bieriezowie nie oddawano już czci bożkom. Prawdziwa wiara odniosła triumf.

Stanęła   w   nawie   przeznaczonej   dla   kobiet   i   uśmiechnęła   się.   Widziała   postać 

ukochanego, wyglądał wspaniale, choć nosił przykrótką i przetartą na łokciach kurtkę.

Po nabożeństwie ruszyła do domu. Wszyscy tak robili, zwolennicy prawdziwej wiary i 

czciciele bożków. Potem niektóre domostwa pustoszały. Ludzie cichaczem wykradali się do 

lasu.

Śledziła go wzrokiem. Pozwoliła rodzicom się oddalić, tak by mogła znaleźć się u boku 

ukochanego, tak by mógł objąć ją ramieniem.

Szli razem przez las. Stworzeni dla siebie.

Głęboko w głuszy, tam gdzie mnisi nie odważyli się zapędzać, rozpoczęły się inne 

obrzędy.

Dla kręgu wtajemniczonych i ludu.

Nie było już żadnych posągów.

Najstarszy z nich objął wzrokiem zgromadzonych. Najpotężniejszy szaman w kraju 

Konda.

- Jumali tutaj nie ma. Jumala jest bezpieczna. Nikt jej nie znajdzie. Znajduje się na 

wysepce   na   bagnach,   gdzie   nikt   nie   trafi,   ani   latem,   ani   zimą.   Żaden   myśliwy   nigdy   nie 

zapuszczał się w tamte strony.

Westchnęła i ścisnęła jego rękę.

Jumala była bezpieczna.

Z   palcami   wplecionymi   w   palce   ukochanego   rozpoczęła   cichą   modlitwę.   Prosiła 

boginię, by pozwoliła jej połączyć się z ukochanym. By nie wiązała jej ze starcem.

Jumala była bezpieczna.

background image

Więc jest nadzieja. Póki bogini żyje, żyją i oni.

Może zdarzyć się cud.

Raija wiedziała, że nadszedł czas. Podniosła się z krzesła i poszła do sypialni. Podłoga 

pod krzesłem była mokra.

Uśmiechała się do siebie między skurczami. Uśmiechała się, choć szła przygięta z bólu 

do ziemi.

Za oknami zapadła noc. Jewgienij zapewne dotarł już do Archangielska.

Nie będzie długo sama. Czuła to.

Za chwilę rozlegnie się parskanie koni i skrzypienie płóz u sań. Usłyszy głosy. Antonii, 

Olega, Jewgienija.

Tupot stóp na zmrożonej ziemi.

Do środka domu wdarł się strumień zimnego powietrza.

Krzyknęła na powitanie.

Jewgienij wpadł do środka z Olgą na ręce i położył dziecko u boku żony. Usiadł przy 

niej, nawet nie zdejmując rękawiczki. Musiała mu pomóc.

Antonia   panowała   nad   wszystkim.   Uśmiechała   się,   uspokajała   Jewgienija.   On 

najbardziej tego potrzebował.

Oleg zaprowadził zwierzęta do stajni i zjawił się w izbie. To on zdjął z Jewgienija 

płaszcz z wilczych skór. Jewgienij nawet o tym nie pomyślał. Potem Oleg podniósł swoją małą 

córeczkę i stanął z nią przy piecu.

Byli przy Raiji, nikt nie pomyślał, by wyjść.

Tak miało zostać.

Antonia nie musiała pomagać.

Dziecko samo przyszło na świat. Krzyczało, zanim je obmyli.

Toni trzęsły się ręce, kiedy przecinała pępowinę. Przestały drżeć, kiedy wiązała nić, 

kiedy podniosła niemowlę, by Jewgienij mógł je obmyć.

Dorosłe dłonie na małym, niemal przezroczystym ciele.

Raija   płakała,   kiedy   przystawiała   maleństwo   do   piersi.   Płakała,   kiedy   stali   się 

prawdziwą rodziną, ona, Jewgienij i dziecko.

Jewgienij też płakał. Strumienie łez spływały po jego wychudzonych policzkach. Zmusił 

się do uśmiechu.

- Mam syna, Oleg! Nie mówiłem? Urodził mi się syn!

Antonia i Raija wymieniły spojrzenia.

Mały   ssał   mleko.   Niewiele,   dość   jednak,   by   na   jego   twarzyczce   zagościł   wyraz 

background image

zadowolenia.

Miał czarną grzywkę, czarną jak tysiąc nocy. Ciemne oczy i zadarty nosek.

Jewgienij dotknął go delikatnie.

- Wdał się w matkę - powiedział serdecznie, pełen miłości do Raiji i tego cudownego 

stworzenia. Jego dziecka. Jego syna.

Tonią wzięła go w ramiona i zaniosła do okna.

- Oto twoje królestwo, mały książę - powiedziała z uśmiechem. - To Dwina. A tam 

miasto, gdzie jest wiele statków. Nazywa się Archangielsk i leży nad Morzem Białym. Tam 

mieszka ciocia Tonią, wujek Oleg i mała Olga.

Mały skrzywił się.

Na niebie stała zorza polarna, jakiej Antonia jeszcze nie widziała. Nawet tamtej nocy, 

kiedy ona i Raija wywróciły się z wozem.

Przekraczała wszelką wyobraźnię. Ogień i lód. Zieleń, żółć i fiolet. Pokryła całe niebo.

Nawet Raija usiadła na łóżku, by ją podziwiać.

- Nie jesteś synem zorzy polarnej, to wiem na pewno - powiedziała Tonią. Pocałowała 

dziecię w czoło i podała je Jewgienijowi. A on mógłby je trzymać całą noc.

- Jesteś moim synem - oznajmił. - Nazwę cię Michaił.

background image

EPILOG

Nadeszło lato roku 1736. Zeszło wiele czasu, zanim Raija zdołała przekonać Jewgienija. 

Wciąż nie wiedział, czy dobrze robią.

- Mam dość tego lasu - powiedział z irytacją, żałując, że się zgodził.

Jechali przez cały dzień. Jewgienij uważał, że marnują czas. Zrobił to, by przestała 

suszyć mu głowę.

- Już niedaleko - odrzekła. Nigdy nie była w tym miejscu, ale rozpoznawała je. Młoda 

dziewczyna biegła przez ten las, by spotkać się z ukochanym.

Ujrzeć jego śmierć.

Znała ten las.

Polana zarosła, drzewa podeszły do wzniesienia.

Zeskoczyła z siodła i pobiegła. Jewgienij złapał wodze i przywiązał wierzchowce do 

drzewa. Ruszył powoli za żoną.

Raija zatrzymała się na środku zbocza.

- To tutaj - powiedziała z błyszczącymi oczyma. Przepełniał ją spokój, którego nie 

potrafiła   wyjaśnić.   W   tej   chwili   nie   była   wyłącznie   Raiją   Bykową,   ale   również   tamtymi 

kobietami. Razem znalazły się u źródła. Tam, gdzie się wszystko zaczęło. - Tutaj stała Jumala, 

Jewgienij.

Nie uwierzył. Jak większość mężczyzn domagał się dowodów. Zaczął grzebać w ziemi.

Lud Jumali uciekł stąd przed setkami lat. Drewno gnije szybko.

Zdawało mu się jednak, że dostrzega zarys budowli i ślady płotu.

Tam gdzie wskazywała Raija.

Na głębokości dłoni znalazł monetę. Przerwał poszukiwania, kiedy miał ich całą garść.

Cudzoziemskie monety, pokryte obcymi znakami.

Jewgienij poczuł chłód w sercu.

Odłożyli wszystkie poza pierwszą.

- Tę dostanie Michaił - oznajmiła Raija. - Nie stanie mu się z tego powodu żadna 

krzywda.

Jewgienij nic nie odrzekł. Raija była piękniejsza niż kiedykolwiek. A jej głos tchnął 

pewnością.

-   Nie   ruszę   już  na  wędrówkę,   Jewgienij   -   dodała.   Objęła   męża   w   pasie.   -   Podróż 

dobiegła kresu. Tutaj.

Stali długo.

background image

Potem zeszli do koni i odjechali. Nigdy już nie wrócili w to miejsce. Dusze pokutujące 

odnalazły spokój. Raija odwróciła się jeden jedyny raz.

- Podróż dobiegła kresu - powtórzyła.