background image

Fermy na cenzurowanym

19.02.2011

Przeciwnicy przemysłowego tuczu świń w wielkich fermach zyskali wpływowego sojusznika - 

Parlament Europejski. Część eurodeputowanych popiera pomysł, aby w krajach Unii zakazać 
działalności wielkich ferm. W Polsce znaczenie takich tuczarni nie jest jeszcze tak duże jak na 

Zachodzie, ale zajmują one coraz większą część rynku. Ich właściciele przekonują, że warunki 
hodowli świń są dobre, nawet w porównaniu z tradycyjnymi gospodarstwami.

Parlament Europejski podczas otwartej 

konferencji

 zajął się sprawą wielkoprzemysłowej hodowli świń, a 

pretekstem do dyskusji był brytyjski film "Świński interes" autorstwa Tracy Worcester, w którym 

skrytykowano zachodnie koncerny za stosowane przez nie metody tuczu trzody chlewnej. Znaczna część 
materiału została poświęcona Polsce. U nas co prawda wielkich ferm jest stosunkowo niewiele, bo około 

150 (za takie gospodarstwo uznaje się te hodowle, gdzie jest ponad 2 tys. sztuk świń o wadze ponad 30 
kg), zaś trzodę chlewną hoduje ponad 300 tys. rolników. Jednak ze względu na skalę 

produkcji

 mięsa 

ich znaczenie będzie stopniowo rosło, jeśli oczywiście wzrośnie liczba ferm przemysłowych. Z oficjalnych 
statystyk wynika co prawda, że krajowe fermy dostarczają tylko kilka procent wieprzowiny do zakładów 

mięsnych, ale trzeba mieć świadomość, że kilkaset tysięcy ton wieprzowiny, jaką importujemy, to w 
zdecydowanej większości mięso z wielkich tuczarni, głównie z Danii i Niemiec.

Jak hoduje się świnie

Tymczasem, jak twierdzą autorzy filmu prezentowanego w PE w Brukseli, a ich opinię podziela część 

eurodeputowanych, na fermach świnie są hodowane w ciężkich warunkach. Zagraża to życiu i zdrowiu 
ludzi, bo dochodzi do skażenia mięsa dioksynami (przypomniano choćby ostatnią aferę w Niemczech), 

występuje też ryzyko uodpornienia się zwierząt na antybiotyki. Istotne są też kwestie ochrony 

środowiska

, bo na fermach produkuje się ogromne ilości gnojowicy i innych odpadów. Dlatego podczas 

brukselskiej debaty padały daleko idące wnioski.
- Przemysłowe gospodarstwa powinny być zakazane w Unii Europejskiej. Nie można zezwalać na 

tworzenie nowych dużych ferm, a te, które już istnieją, trzeba stopniowo eliminować - nie miał 
wątpliwości polski eurodeputowany Janusz Wojciechowski (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy). 

Jego zdaniem, UE powinna jednocześnie zakazać importu wieprzowiny z takich ferm z krajów spoza Unii, 
zwłaszcza z obu Ameryk. - Przy tak licznej obecności gości i posłów uczestniczących w projekcji i dyskusji 

łatwiej nam będzie osiągnąć cel reformy WPR poprzez zaprzestanie finansowania hodowli 
przemysłowych, a zwiększenie wydatków i inicjatyw wspierając tradycyjne, małe i średnie gospodarstwa 

zwierzęce - wyrażał nadzieję polski eurodeputowany.
Podobną opinię przedstawił francuski poseł do PE José Bové (Zieloni/Wolne Przymierze Europejskie), 

radykalny lider rolniczych związków zawodowych, znany z organizowania wielu blokad i protestów 
przeciwko spadkowi cen produktów rolnych czy też przeciw importowi żywności spoza UE. Bové 

argumentował, że fermy szkodzą interesom rolników prowadzących hodowlę trzody w mniejszym 
zakresie, a także konsumentom, którzy spożywają mięso gorszej jakości. Ciekawy pomysł zgłosił zaś 

europoseł Czesław Siekierski (Europejska Partia Ludowa), aby dopłaty bezpośrednie dla rolników 
powiązać z 

wielkością

 hodowli - preferowani byliby ci rolnicy, którzy mają stada trzody proporcjonalne 

do wielkości posiadanej ziemi.

Jest lepiej

Nasze służby weterynaryjne twierdzą, że warunki hodowli trzody w fermach na terenie Polski są o wiele 
lepsze, niż pokazano w brytyjskim filmie. Po pierwsze, opiera się on na raporcie Najwyższej Izby Kontroli 

z 2008 r., który dotyczył okresu od początku 2004 r. do połowy 2006 roku. I wtedy rzeczywiście wielkie 
przemysłowe tuczarnie były istotnym problemem. Wskazywano m.in., że większość ferm przemysłowych 

znajduje się w północno-zachodniej Polsce, często na obrzeżach parków krajobrazowych czy rezerwatów 
lub obszarów Natura 2000. I jak wytykała NIK, tuczarnie nie przestrzegały przepisów dotyczących 

ochrony środowiska, a najbardziej bulwersujące były przypadki wylewania gnojowicy na pola czy 
zakopywanie martwych zwierząt, a nie ich utylizowanie. Na działalność tuczarni skarżyli się też 

mieszkańcy okolicznych miejscowości, m.in. na smród nie do zniesienia.
Teraz jednak, jak przekonuje inspekcja weterynaryjna, to już przeszłość, bo tuczarnie są objęte 

szczegółowym nadzorem (każda ferma jest kontrolowana dwa razy do roku, ponadto kilka razy w 
tygodniu sprawdzane są zwierzęta przeznaczone do uboju), lepiej wygląda także kwestia ochrony 

środowiska (np. gnojowica i inne odpady są wykorzystywane w biogazowniach, jakie wybudowano przy 
części ferm). Tym niemniej większość ekspertów przekonuje, że fermy wielkoprzemysłowe nie są dla nas 

najlepszym rozwiązaniem, bo jeśli zacznie ich przybywać, to spowodują bankructwo tysięcy tradycyjnych 
gospodarstw hodujących trzodę chlewną. Już w tej chwili są one w lepszej sytuacji niż zwykli rolnicy, ze 

1

background image

względu na skalę produkcji mięsa: ubojnie oferują im z tego powodu wyższe ceny skupu. Mniejszym 

producentom

, którzy najszybciej odczuwają skutki wszystkich kryzysów mięsnych i "świńskich dołków", 

trudno jest z nimi rywalizować, bo nawet zrzeszanie się w grupy 

producentów

 nie zawsze poprawia 

sytuację rolnika hodującego 100 czy 200 tuczników. A przynajmniej nie od razu. Dlatego jak najbardziej 

aktualny jest postulat wobec UE, aby wspierała tradycyjną hodowlę trzody chlewnej, inaczej zostaniemy 
skazani tylko na fermy przemysłowej hodowli świń, a Polska pójdzie w ślady Danii, gdzie produkcja 

wieprzowiny jest podobnej wielkości jak u nas, ale tam działa tylko około 3,5 tys. wielkich ferm.
Krzysztof Losz

NaszDziennik.pl

2


Document Outline