background image

 

 

 

 

background image

 

 

 

 

 

background image

 

 

R

EDAKCJA

 

Mirosław Grabowski 

 

K

OREKTA

 

Bogusława Jędrasik 

Urszula Kornobis 

 

P

ROJEKT OKŁADKI

 

Magda Kuc 

 

Z

DJĘCIE NA OKŁADCE

 

Sławomir Kamiński, Agora SA 

 

S

KŁAD

 

Dariusz Piskulak 

 

Text © copyright by Piotr Szumlewicz 

Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 

Wydanie I 

 

W

YDAWNICTWO 

C

ZARNA 

O

WCA 

S

P

.

 Z O

.

O

ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa 

e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl 

Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36 

faks (22) 433 51 51 

Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: 

www.czarnaowca.pl 

 

ISBN 978-83-7554-447-3 

 

 

background image

 

 

Wstęp - koniec złudzeń 

P

IOTR 

S

ZUMLEWICZ

 

Czy  to  możliwe,  aby  w  dużym  demokratycznym  kraju  należącym  do  Unii  Europejskiej 

największym  autorytetem,  cieszącym  się  powszechnym  szacunkiem,  była  osoba,  która 
tuszowała  skandale  pedofilskie,  chroniła  oszustów,  współpracowała  z  krwawymi  reżimami, 
kwestionowała  prawa  mniejszości  i  wspierała  dyskryminację  kobiet?  Odpowiedź  na  to 
pytanie  jest  twierdząca.  Tak.  Jest  to  możliwe.  Mowa  tutaj  o  Polsce,  a  tym  autorytetem  jest 
zmarły ponad sześć lat temu papież Jan Paweł II. 

Papież: despota czy autorytet?  

Już ponad sto pięćdziesiąt lat temu jeden z ojców założycieli myśli liberalnej, John Stuart 

Mill,  pisał  o  prawie  do  krytyki  jako  jednym  z  głównych  wyznaczników  wolnego 
społeczeństwa: „Weźmy człowieka, którego sąd istotnie zasługuje na zaufanie, i zapytajmy, 
dlaczego  mu  ufamy?  Dlatego,  że  nie  odrzucał  krytyki  swojej  opinii  i  postępowania”

1

.  Mill 

proponuje  więc  proste  kryterium  rozstrzygające  o  tym,  kogo  można  uznać  za  autorytet. 
Autorytetem  jest  nie  ten,  kto  za  takowy  uchodzi,  ale  ten,  kto  potrafi  swoimi  czynamii 
argumentami  obronić  poglądy,  które  głosi,  kto  jest  otwarty  na  dyskusję  i  chętny  do 
prezentowania swoich przekonań.  

Niniejsza książka przyjmuje krytyczną perspektywę Milla w refleksji nad życiemi dziełem 

Jana  Pawła  II.  W  powszechnym  odczuciu  polski  papież  był  autorytetem.  Niestety,z  analizy 
jego  poglądów  i  działań  wynika,  że  nie  zasługiwał  na  to  miano,  a  urzeczywistnienie 
głoszonych  przez  niego  poglądów  a  urzeczywistnienie  głoszonych  przez  niego  poglądów 
groziłoby  wprowadzeniem  w  Polsce  zasad  państwa  wyznaniowego.  Ponadto  unikał  on 
dyskusji ze swoimi oponentami, nie starał się przekonać do swoich racji tych, którzy wątpili, 
a jego pontyfikat był okresem czystek i zabijania wewnętrznej debaty w obrębie Kościoła.W 
świetle  przedstawionych  w  tej  książce  faktów  Jan  Paweł  II  był  zamknięty  na  krytyczne 
argumenty  i  dogmatyczny,  a  wiele  niewygodnych  zjawisk  związanych  z  jego  pontyfikatem 
Kościół katolicki ukrywa do dziś.  

Po  śmierci  papieża  nie  została  w  Polsce  podjęta  rzeczowa  dyskusja  na  temat  jego 

pontyfikatu.  Wciąż  zdecydowana  większość  polityków  i  dziennikarzy  ma  do  papieża 
podejście  wyznawcze.  Entuzjaści  Jana  Pawła  II  unikają  uczciwego  rozliczenia  jego 
pontyfikatu,  dbając,  aby  niewygodne  fakty  nie  przedostały  się  do  opinii  publicznej.W 
kategoriach  Milla  oznacza  to,  że  Jan  Paweł  II  nawet  pośmiertnie  zajmuje  pozycję  despoty. 
Autorytetem  dla  Milla  była  osoba,  która  w  otwartej  debacie  i  w  ogniu  krytyki  potrafiła 
obronić  swoje  dokonania.  Despota  unika  debaty  i  zamyka  usta  oponentom.  Papież  już  nie 
żyje, ale wciąż nie ma rzeczowej dyskusji na temat jego osiągnięć. Niniejsza książka stanowi 
próbę przełamania tego impasu i dokonania krytycznej analizy pontyfikatu Jana Pawła II.  

Narodziny kultu 

                                                 

1

 J.S. Mill, O wolności, przeł. A. Kurlandzka, Warszawa 1959, s. 144. 

background image

 

 

Aby  utrwalić  wizerunek  Jana  Pawła  II  jako  niekwestionowanego  autorytetu,  większość 

polskich  mediów  stosowała  różne,  niekiedy  ekwilibrystyczne  triki  chroniące  papieża  przed 
krytyką.  Warto  zwrócić  uwagę,  że  wiele  lat  przed  śmiercią  tytułowano  go  mianem  „Ojca 
Świętego”  lub  „Jego  Świątobliwości”,  stawiając  go  tym  samym  ponad  porządkiem 
demokratycznej debaty. Jego życie, poglądy, działania polityczne, a nawet śmierć, nie były w 
tym  ujęciu  częścią  porządku  ludzkiego,  lecz  przyjmowały  charakter  religijnej  misji.  Jak 
słusznie  wskazywał  Karol  Janowski  w  jednym  z  nielicznych  tekstów  krytycznych  wobec 
kultu  papieża:  „Krytyczna  refleksja  nad  fenomenem  papieża  Polaka,  rzeczowa  analiza  jego 
pontyfikatu  była  (i  nadal  jest)  tłumiona  bądź  przemilczana  i  wręcz  niedopuszczalna, 
wątpliwości potępiane, a krytyka (w tym satyra) ścigane prawnie.  

Ponadto zyskuje na mocy tendencja do lokowania jego myśli, gestów, wyrażeń w obszarze 

chronionym,  z  którego 

«nieuprawnione» 

czerpanie  jest  traktowane  z  którego 

«nieuprawnione»  czerpanie jest traktowane jako  czyn nieetyczny,  wzbudzający  obrzydzenie 
bądź uwłaczający i profanujący jego pamięć”

2

Jego  wpływ  na  społeczeństwo  badano  nie  w  kategoriach  socjologicznych,  lecz  moralno-

religijnych,  i  stąd  oparta  na  wątłych  przesłankach  teza  o  powstaniu  „pokolenia  JPII”. 
Ewolucja  postaw  Polaków,  jak  też  tym  bardziej  ich  działań,  nigdy  nie  wskazywała  na 
istnienie  czegokolwiek  w  tym  rodzaju,  a  mimo  to  poważni  naukowcy  debatowali  o 
„pokoleniu JPII”, którego głównym wyznacznikiem miała być pamięć o niedawno zmarłym 
papieżu. 

Jan Paweł II od początku pontyfikatu był przedmiotem kultu, podsycanego przez media i 

przedstawicieli wszystkich znaczących partii politycznych. Jak trafnie pisze Janowski: „Jego 
postać  adorowano,  czemu  ani  on  sam,  ani  Kościół  w  Polsce  się  nie  sprzeciwiał  (pomniki, 
nazwy  ulic,  placów  i  gór,  patron  szkół,  przyznawanie  honorowego  obywatelstwa  przez 
miasta,  specjalne  adresy  z  wyrazami  uwielbienia,  tytuły  honoris  causa  oraz  instytucje  –  w 
znacznej  mierze  finansowane  z  budżetu  państwa  –  kultywujące  jego  wielkość,  świętość  i 
dokonania). Jeszcze za życia Jan Paweł II był kreowany na istotę o nadludzkich – Paweł II był 
kreowany na istotę o nadludzkich – nieogarniętych ludzkim rozumem – cechach”

3

W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że Jan Paweł II nie tylko należał do najbardziej 

charyzmatycznych  i  medialnych  papieży  ostatnich  dekad,  ale  też  był  przywódcą  niezwykle 
zarozumiałym, który z wyraźną satysfakcją i bez żadnych oporów pielęgnował różne formy 
czci  własnej  osoby.  Polskie  media  bynajmniej  go  w  tym  bałwochwalczym  kulcie  nie 
ograniczały; przeciwnie – wręcz do niego zachęcały. Już za życia Jana Pawła II słyszeliśmy, 
że  papież  był  zarówno  wielkim  duchownym,  jak  też  osiągnął  doskonałość  na  wielu  innych 
obszarach  aktywności.  Mogliśmy  się  zatem  dowiedzieć,  że  był  wybitnym  poetą,  genialnym 
mężem stanu, największym bojownikiem o pokój, wspaniałym pedagogiem, najmądrzejszym 
filozofem  czy  niezwykle  spostrzegawczym  psychologiem.  Za  życia  obdarzono  papieża 
tyloma superlatywami, że trudno znaleźć taki obszar działania, w którym nie byłby uznany za 
niepodważalny autorytet. Kilka lat temu polscy czytelnicy mogli się nawet dowiedzieć, że Jan 
Paweł  II  był  największym  światowym  ekspertem  od  społeczeństwa  informacyjnego.  Taką 

                                                 

2

 K.B.  Janowski,  Miejsce  Kościoła  katolickiego  w  życiu  publicznym.  Rozporządzenie  Ministra  Finansów, 

http://www.astercity.net/~janowski, s. 8–10. 

3

 Tamże s. 7–8. 

background image

 

 

tezę postawiła w swojej książce Oblicza ubóstwaw społeczeństwie w swojej książce Oblicza 
ubóstwa  w  społeczeństwie  informacyjnym

4

profesor  ekonomii  Agnieszka  Szewczyk.  Nauki 

papieża  stanowią  dla  niej  przewodnik  do  zbadania  problematyki,  na  której  Jan  Paweł  II  z 
pewnością się nie znał i którą nigdy się nie zajmował. Pod tym względem autorka idzie dalej 
niż  wielu  badaczy  bloku  wschodniegoz  początku  lat  pięćdziesiątych,  którzy  co  prawda 
obowiązkowo  cytowali  wypowiedzi  Stalina  na  każdy  możliwy  temat,  ale  często  w  swoich 
publikacjach  przemycali  treści  niemające  nic  wspólnego  z  „mądrościami”  radzieckiego 
przywódcy.  

Niestety, Szewczyk nie tylko na co trzeciej  stronie obdarowuje nas  obszernym  cytatem z 

dzieł  papieża,  ale,  co  gorsza,  jej  własne  przemyślenia  i  oceny  wpisują  się  w  poetykę 
papieskich rozważań. Na dodatek przeocza ona olbrzymią literaturę na wybrany przez siebie 
temat,  ograniczając  się  jedynie  do  tradycji  katolickiej,  wyznaczonej  właśnie  przez  postać 
polskiego papieża i jego poprzedników. Stąd też w obszernej bibliografii można się natknąć 
na  dwadzieścia  osiem  dzieł  Jana  Pawła  II  i  mnóstwo  tekstów  pisanych  przez  zwolenników 
katolickiej  ortodoksji.  Najbardziej  rzeczowymi  i  najczęściej  przywoływanymi  raportami  na 
temat społeczeństwa informacyjnego są dla autorki nie społeczeństwa informacyjnego są dla 
autorki  nie  ekspertyzy  OECD  czy  Eurostatu,  ale  sprawozdania  papieskich  instytutów 
badawczych. Zamiast znanych analityków społeczeństwa informacyjnego w roli autorytetów 
pojawiają się… papieże: oprócz Jana Pawła II także Paweł VI i Pius XII. Ten przykład jest 
niezwykle reprezentatywny dla podejścia do Jana Pawła II w Polsce.  

Od lat pojawiają się zdumiewające tezy na temat osiągnięć papieża, a im jest ich więcej, 

tym  większa  jest  obawa  przed  ich  zakwestionowaniem.  Kilka  lat  temu,  gdy  wbrew 
żywionymw Polsce oczekiwaniom papież nie został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla, 
mogliśmy  usłyszeć  nieoczekiwane  słowa  pocieszenia:  nie  powinniśmy  być  rozczarowani, 
ponieważ  wielkość  papieża  przewyższa  wszelkie  ziemskie  tytuły  i  nagrody.  Nie  jest  on 
bowiem  zwykłym  śmiertelnikiem,  który,  jak  „my  wszyscy”,  ma  codzienne  bolączki  i 
problemy.  Papież  „nie  pochodzi  z  ludzkiego  świata”,  co  jednak  nie  przeszkadza  mu  być 
wielkim  poetą,  mężem  stanu,  bojownikiem  o  pokój,  wychowawcą,  etykiem,  filozofem  czy 
socjologiem.  

Niewątpliwie  jest  on  najlepszy  we  wszelkich  dziedzinach,  więc  gdyby  tylko  zechciał, 

otrzymałby  trofeum  w  każdej  specjalności.  Jednak  jako  otrzymałby  trofeum  w  każdej 
specjalności. Jednak jako istota nadprzyrodzona nie oczekuje żadnych laurów, gdyż obce są 
mu ambicje zwykłych śmiertelników. Z tej perspektywy przyznanie Nobla papieżowi jedynie 
by go uraziło, cóż bowiem znaczą nagrody za działania na rzecz ziemskiego pokoju dla istoty 
tak wielkiej jak Karol Wojtyła?  

Te z pozoru zabawne wydarzenia medialne dotyczyły jednak również spraw ważnych. Oto 

ktoś ośmielał się zwrócić uwagę, że polski papież chronił pedofilów. Jak reagowały media i 
politycy  głównego  nurtu?  Większość  lekceważyła  sprawę,  a  nieliczni,  którzy  ją  zauważali, 
prezentowali te doniesienia jako niewiarygodne sensacje.  

Niewygodne fakty dotyczące papieża były przedstawiane jako mity, a mity dotyczące jego 

rzekomej  doskonałości  we  wszystkich  możliwych  dziedzinach  –  jako  fakty.  Zarazem  głosy 
krytyczne częstokroć były infantylizowane. Czy naprawdę Jan Paweł II miał dyskryminacyjne 

                                                 

4

 A. Szewczyk, Oblicza ubóstwa w społeczeństwie informacyjnym, Warszawa 2006. 

background image

 

 

poglądy  na  temat  kobiet?  Niemożliwe,  skoro  ojciec  święty  miłował  wszystkie  kobiety. 
Ostatecznie  bezkrytyczna  aprobata  poglądów  papieża  blokowała  i  wciąż  blokuje  poważną 
debatę  nad  wieloma  problemami,  utrzymując  dyskryminacyjny  status  quo  w  odniesieniu  do 
sytuacji  kobiet,  mniejszości  ,mniejszości  seksualnych  czy  ateistów.  Podobną  strategię 
politycy i  publicyści  stosują względem  papieskich kompetencji filozoficznych. Na początku 
istnieli jeszcze wątpiący. Papież wielkim filozofem? Patriota, Polak, mąż stanu  – zgoda, ale 
filozof?  Filozof  –  odpowiadano.  Choć  nie  taki  zwyczajny  –  to  mędrzec  nad  mędrcami. 
Dopiero  gdy  zdamy  sobie  sprawę,  że  Karol  Wojtyła  osiągnął  pozycję  nadprzyrodzonego 
autorytetu,  stanie  się  dla  nas  zrozumiała  bezkrytyczna  aprobata  nauk  papieskich  i  ich 
filozoficznej treści. Jeżeli jednak przyjrzymy się im bliżej, okażą się one zbiorem banalnych i 
mało  nowatorskich  refleksji,  które  w  żadnym  wypadku  nie  mogą  konkurować  z  dorobkiem 
teoretycznym  XX-wiecznej  humanistyki.  Są  to  obiegowe  formuły,  pojawiające  się  w 
większości  wystąpień  przedstawicieli  kleru.  Trudno  jest  ich  bronić  czy  krytykować  je  z 
perspektywy filozoficznej, bo nic konkretnego nie zawierają; można ewentualnie zastanawiać 
się  nad  ich  sensem  ideologicznym  lub  religijnym.  Tymczasem  prawie  wszyscy  polscy 
politycy  i  publicyści  uznają  wystąpienia  Wojtyły  za  mowy  poruszające  najbardziej 
fundamentalne problemy filozoficzne współczesności.  

W  tej  maskaradzie  największym  winowajcą  nie  był  sam  papież,  który,  jak  każdy 

przywódca,  walczył  o  wpływy  i  władzę,  lecz  jednomyślne  polskie  elity.  Sam  papież  pod 
koniec  życia  stał  się  maskotką  mediów,  które  nim  manipulowały,  wykorzystywały  go  do 
nakręcania spirali oglądalności i czerpały radość ze zbliżeń kamery na postać umierającego, 
starego  człowieka.  Odsłaniały  najbardziej  intymne  wymiary  jego  życia,  pokazywały  jego 
słabość,  po  czym  zachęcały  do  dalszej  konsumpcji  papieża  jako  narodowego  bóstwa, 
przedmiotu  komercyjnej  czci.  Papieskie  życie  rozgrywało  się  wedle  scenariusza,  który 
niemiecki pisarz Patrick Süskind nakreślił w swojej książce Pachnidło. Jej główny bohater to 
twórca  perfum  poszukujący  idealnego  zapachu.  Gdy  wreszcie  udało  mu  się  osiągnąć 
wymarzony cel, wylał na siebie pachnącą substancję, a dziki tłum w szaleństwie rzucił się nań 
i go pożarł. 

Polskie media uległy podobnej fascynacji. Własną rzeczywistość, pełną kłamstw, cynizmu 

i okrucieństwa, starały się wzbogacić, sycąc się obrazami cierpiącego starca, którego choremu 
ciału przypisywały nadprzyrodzone atrybuty. Rzeczywisty papież w tej szalonej maskaradzie 
odgrywał drugorzędną rolę. Pod koniec życia nikt go już w Polsce nie słuchał; był on jedynie 
przedmiotem autorytarnego kultu ze strony bezkrytycznych mediów.  

Widząc ten smutny cyrk, chciałoby się zawołać, że król jest nagi, bo przecież papież nie 

miał  żadnego  z  atrybutów,  które  mu  przypisywano.  Nie  był  mężem  stanu,  lecz  przywódcą, 
który,  jak  inni  władcy,  zabiegał  o  realizację  interesów  swojego  kraju;  nie  był  wielkim 
etykiem,  ale  doktrynerskim  obrońcą  katolickiej  ortodoksji;  nie  był  wielkim  filozofem,  lecz 
jedynie  przeciętnym  komentatorem  świętego  Tomasza;  nie  był  wielkim  poetą  ani 
sportowcem.  Tryumfujący  autorytaryzm.  Niełatwo  o  krytykę  autorytaryzmu  w  kraju,  w 
którym zgodnie z panującym dyskursem autorytet stanowi skuteczne remedium na wszelkie 
problemy.  Papież  miał  wyleczyć  ludzi  z  ich  wad  i  wytyczyć  prostą,  a  zarazem  pożądaną 
moralnie  ścieżkę  postępowania.  W  jej  centrum  sytuowała  się  religia  katolicka  z  hierarchią 
kościelną  oraz  przeświadczeniem  o  istnieniu  „Pana”  i  posłusznych  mu  „wiernych”. 
Przedłużeniem  i  dopełnieniem  hierarchicznej  religii  był  model  rodziny  patriarchalnej,w 

background image

 

 

ramach której władza mężczyzny jest naturalna i  konieczna. Zachowany jest tu ten sam typ 
relacji, co między klerem i jego podwładnymi: oparte na irracjonalnych przesądach arbitralne 
panowanie. Model ów dominuje również na polu ekonomicznym, gdzie pod eufemistycznymi 
wezwaniami  do  pojednania  kryje  się  usankcjonowanie  niesprawiedliwych  stosunków 
społecznych. 

Autorytaryzm panuje zresztą nie tylko w kościele, domu i na rynku; przenika również do 

edukacji, kultury i polityki, określając mechanizmy reprodukcji społeczeństwa.  

Autorytarny dyskurs każdorazowo odwołuje się do pojmowania świata opartego na różnicy 

między  przywódcami  a  ich  wyznawcami.  Podział  ten  ma  wyczerpywać  całość  relacji 
społecznych,  ponieważ  ci,  którzy  sytuowaliby  się  poza  nim,  mogliby  zagrozić  jego 
stabilności. W każdym społeczeństwie istnieją jednak grupy opierające się istniejącemu status 
quo. Nie tylko nie akceptują one panujących autorytetów, ale też w ogóle kwestionują relacje 
podporządkowania  i  dominacji.  Przekraczają  ramy  języka  autorytarnego  i  tym  samym 
zagrażają  jego  wyłączności,  stając  się  przedmiotem  brutalnych  ataków  ze  strony  elit 
panujących.  Schemat  krytyki  jest  tutaj  bardzo  prosty  i  zarazem  nośny  społecznie.  Obrońcy 
istniejącego  ładu  każdorazowo  piętnują  jego  oponentów  jako  „innych”,  którzy  są  dla  „nas” 
zagrożeniem. Opozycja my–oni konstytuuje relację między autorytetami a ich przeciwnikami. 
Ludzie  określani  mianem  autorytetów  są  tymi  aktorami  życia  publicznego,  którzy  zyskują 
dominującą  rolę  w  społeczeństwie  właśnie  dzięki  zdefiniowaniu  i  napiętnowaniu  „obcego”. 
Główną  strategią  autorytarnej  władzy  jest  dehumanizacja  wroga  i  tym  samym  jego 
odpodmiotowienie.  Jak  pisał  Roland  Barthes:  „Jedną  bowiem  z  najbardziej  typowych  cech 
każdej  drobnomieszczańskiej  mitologii  jest  niemożliwość  wyobrażenia  sobie  Innego. 
Odmienność jest pojęciem najbardziej nieprzystającym do «zdrowego rozsądku»”5. „Inni” w 
Polsce to ludzie, którzy nie przyjmują nacjonalistyczno-katolickiego mitu z Janem Pawłem II 
jako jego głównym rzecznikiem; to ateiści, socjaliści czy antyklerykałowie. Nie ma dla nich 
miejsca  w  debacie  publicznej,  bo  oni  nie  mieszczą  się  w  „naszej”  dominującej,  narodowo-
katolickiej  tożsamości.  Jan  Paweł  II  znajduje  się  w  centrum  „naszej”  tożsamościi  dlatego 
trudno się dziwić, że polskie mediatożsamości i dlatego trudno się dziwić, że polskie media i 
politycy unikają rozmowy o jego rzeczywistej roli. Ukrywają niewygodne fakty i odmawiają 
odpowiedzi na trudne pytania, gdy te z rzadka się pojawiają. Reporterzy telewizyjni, mimo iż 
często  korzystają z zagranicznych serwisów informacyjnych, solidarnie  omijają pojawiające 
się tam komentarze dotyczące posądzeń Wojtyły o ukrywanie pedofilii czy jego podejścia do 
gejów albo  kobiet. Dwa pisma, które ośmielają się krytykować Jana Pawła  II  – „NIE” oraz 
„Fakty i Mity” – są lekceważone przez inne polskie media. Kiedy zaś ich oceny przebijają się 
do  głównego  nurtu,  opatruje  się  je  etykietką  „zwierzęcego  antyklerykalizmu”  i  „osobistej 
wrogości do Pana Boga”. Krótko mówiąc, krytyka papieża jest każdorazowo kwestionowana 
jako  nieprawomocna.  Z  tej  perspektywy  znamienny  okazał  się  proces  wytoczony  Jerzemu 
Urbanowi za znieważenie polskiego papieża. Naczelny „NIE” został skazany prawomocnym 
wyrokiem, a proces był o tyle precedensowy, że w swoim tekście Urban nie atakował samego 
papieża, tylko raczej kpił z kultu, który go otaczał. Można więc powiedzieć, że Urban został 
skazany  za  atak  na  polski  autorytaryzm  i  bałwochwalstwo.  Warto  przypomnieć,  że  o  ile 
werdykt  w  tej  sprawie  spotkał  się  z  krytyką  organizacji  broniących  praw  człowieka  (na 

                                                 

5

 R. Barthes, Mitologie, przeł. A. Dziadek, Warszawa 2000, s. 65.

 

background image

 

 

przykład Reporterów bez Granic), o tyle polskie media w zdecydowanej większości nieuznały 
tej  sprawy  za  przejaw  kryzysu  demokracji  w  Polsce.  Autorytet  papieża  okazał  się  większą 
wartością niż wolność słowa.  

Od  tamtego  czasu  niewiele  się  zmieniło.  Za  każdym  razem,  kiedy  papież  staje  się 

przedmiotem krytyki, pojawia się straszak prokuratury. Tak było tuż po śmierci papieża, gdy 
portal  www.lewica.pl  umieścił  krytyczną  analizę  dokonań  Jana  Pawła  II.  Tekst  był 
przedrukiem  z  brytyjskiego  dziennika  „Guardian”,  a  mimo  to  młodzieżówka  Prawai 
Sprawiedliwości zagroziła redakcji portalu sądem. Podobna sytuacja miała miejsce tuż przed 
beatyfikacją  papieża,  gdy  grupa  młodych  ludzi  umieściła  w  serwisie  www.youtube.com 
filmik wykpiwający Jana Pawła II. Prokuratura nie zawsze reaguje na tego typu doniesienia, 
jednak ich nagłaśnianie sprawia, że część potencjalnych krytyków papieża boi się publicznie 
głosić  swoje  poglądy.  Pod  tym  względem  Polska  zdaje  się  cofać  przed  epokę  oświecenia, 
kiedy to rozpowszechnione były różne formy satyry na ówczesne władze świeckie i kościelne. 
Dzisiaj pamflety na władze kościelne są moralnie potępiane, a czasem stają się podstawą do 
postępowania  prokuratorskiego.  Kultowi  papieża,  zarówno  za  jego  życia,  jak  i  po  śmierci, 
towarzyszy  brak  satyry  czy  kabaretu.  W  świecie  polskiego  kabaretu  wciąż  żywa  jest 
„komuna”, a papież ze swoimi zasługami w jej obalaniu pozostaje świętością, nienaruszaną 
przez  czołowych  komików  kraju.  Środowiska  artystyczne  najwyraźniej  zahibernowały  sięw 
1989 roku i jeżeli w ogóle odnoszą się do polityki, to po to, by walczyć z minionym ustrojem, 
zamiast podjąć próbę zrozumienia tego, co się stało w ciągu ostatnich lat.  

Zakaz krytyki  

Kult  papieża  odzwierciedla  autorytaryzm,  który  przenika  zdecydowaną  większość 

środowisk  medialnych  i  politycznych,  jak  też  dużą  część  społeczeństwa.  Te  postawy  były 
rozpowszechnione  już  w  minionym  ustroju,  ale  w  III  RP  wyraźnie  się  umocniły.  Obecnie 
autorytaryzm jest przekazywany w mediach, szkolnictwie, kulturze masowej, w Kościele oraz 
w  parlamencie.  Jest  obecny  w  podejściu  Polaków  do  innych  nacji,  wyznacza  strukturę 
aspiracji  i  przenika  stosunki  rodzinne.  Niestety,  przenika  on  również  do  stosunki  rodzinne. 
Niestety,  przenika  on  również  do  świadomości  nowych  pokoleń  Polaków  i  Polek.  Mówi  o 
tym  psycholog  Janusz  Czapiński,  podsumowując  swoje  badania  na  temat  najbardziej 
rozpowszechnionych postaw społecznych we współczesnej Polsce. Z jego badań wynika, że 
zaskakująco  wielu  młodych  ludzi  uważa  dzisiaj,  iż  „społeczeństwo  powinno  być 
hierarchiczne.  (…)  Takie  wyobrażenia  ładu  społecznego  Europa  miała  jakieś  sto  lat  temu. 
Jedni są panami, a drudzy mają słuchać. I, co ciekawe, wśród tych, którzy «mają słuchać», ten 
pogląd jest silniejszy niż wśród szefów, którzy «rozkazują»”

6

Ów  autorytaryzm  jest  widoczny  na  wielu  obszarach  życia  społecznego,  w  tym,  co 

szczególnie ważne, w systemie edukacji. W polskich podręcznikach papież pokazywany jest 
wyłącznie w pozytywnym świetle, uczniów nie zachęca się do dyskusji nad jego poglądami 
czy  rolą,  jaką  odegrał  w  świecie.  Kwintesencją  dominującego  w  polskiej edukacji  podejścia 
do  polskiego  papieża  było  polecenie  na  jednym  z  ostatnich  egzaminów  gimnazjalnych: 
„Uzasadnij, że Karol Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Gdyby nie fakt, że 
taka  formuła  naprawdę  pojawiła  się  na  państwowym  egzaminie,  można  by  podejrzewać  jej 

                                                 

6

J. Czapiński, Chce nam się żyć, „Polityka”, 18 lipca 2011. 

background image

 

 

państwowym  egzaminie,  można  by  podejrzewać  jej  autorów  o  ukrytą  kpinę  z  papieża. 
Tymczasem młodzi ludzie byli rozliczani z tego typu zadań, a media, nawet te liberalne, nie 
widziały w nich nic złego. Niniejsza książka nie jest wobec tego jedynie krytyką Jana Pawła 
II, ale także – być może nawet w większym stopniu – oskarżeniem polskich elit, które przez 
wiele  lat  pielęgnowały  papieskie  mity  i  ukrywały  fakty  stawiające  Jana  Pawła  II  w 
niekorzystnym  świetle.  Jeżeli  w  demokratycznym  kraju  jedną  z  podstawowych  funkcji 
mediów  jest  podejrzliwość  wobec  władzy  i  ujawnianie  jej  nadużyć,  to  polskie  środki 
masowego przekazu nie odgrywają tej roli w stosunku do władzy kościelnej.  Dla polskiego 
establishmentu  bezkrytyczny  kult  papieża  stał  się  oczywistością.  Słowa  papieża  podlegają 
egzegezie, a nie krytyce. Zgoda ponad podziałami w autorytarnej czci dla polskiego papieża 
okazała się skuteczniejszym instrumentem zamykania ust krytykom  niż otwarta cenzura. Po 
wielu latach powtarzania, że Jan Paweł II był wielkim politykiem, mężem stanu, przywódcą 
duchowym,  myślicielem,  nawet  część  krytycznych  wobec  Kościoła  dziennikarzy 
zrezygnowałaz rzeczowej analizy pontyfikatu polskiego papieża.  

Pod  tym  względem  jednym  z  negatywnych  bohaterów  niniejszej  książki  jest  też  polska 

lewica.  W  większości  krajów  zachodnich,  także  tych,  gdzie  rola  Kościoła  katolickiego  jest 
znacząca, partie lewicowe i lewicowi publicyści ostro krytykowali pontyfikat Jana Pawła II. 
Tymczasem  w  Polsce  ów  pontyfikat  nigdy  nie  stał  się  przedmiotem  debaty.  Kiedy  Joanna 
Senyszyn pozwoliła sobie na łagodną krytykę papieża, władze SLD natychmiast odcięły się 
od  jej  wypowiedzi.  Inny  bohater  niniejszej  książki,  Janusz  Palikot,  rozstał  się  z  Platformą 
Obywatelską między innymi ze względu na swoje poglądy dotyczące Kościoła. Nawet partie 
na  lewo  od  SLD,  takie  jak  Polska  Partia  Socjalistyczna  czy  Polska  Partia  Pracy,  unikały 
krytycznych  ocen  Wojtyły,  chociaż  jego  poglądy  radykalnie  odbiegały  od  lewicowych 
ideałów.  Innymi  słowy,  krytyka  papieża  w  polskich  warunkach  oznacza  banicję  z  debaty 
głównego nurtu.  

Papież „Frondy” i Radia Maryja  

Jan  Paweł  II  był  zwolennikiem  całkowitego  zakazu  aborcji  i  rozwodów,  przeciwnikiem 

wszelkich  form  legalizacji  związków  homoseksualnych,  a  nawet  uznania  aktów 
homoseksualnych  za  dopuszczalne,  bezwzględnym  przeciwnikiem  używania  środków 
bezwzględnym  przeciwnikiem  używania  środków  antykoncepcyjnych.  Współczesną  kulturę 
zachodnią określał mianem „cywilizacji śmierci”. Komunizmu nienawidził tak bardzo, że w 
walce  przeciwko  niemu  nawiązał  bliskie  kontakty  z  krwawymi  dyktatorami  Ameryki 
Łacińskiej. W gruncie rzeczy Jan Paweł II był ojcem duchowym tradycjonalistycznej polskiej 
prawicy,  rzecznikiem  „Frondy”,  PiS-u  i  innych  formacji  na  prawo  od  niego.  Jego  poglądy 
były  bliskie  ekstremalnemu  skrzydłu  polskiej  prawicy  w  rodzaju  Tomasza  Terlikowskiego 
czy Marka Jurka. Jan Paweł II nigdy też nie skrytykował Radia Maryja, za to nieraz wręcz je 
pochwalił.  Już  w  1995  roku,  trzy  lata  po  powstaniu  rozgłośni  księdza  Tadeusza  Rydzyka, 
polski  papież  powiedział  w  Rzymie:  „Ja  Panu  Bogu  codziennie  dziękuję,  że  jest  w  Polsce 
takie  radio,  co  się  nazywa  Radio  Maryja”.  Potem  jeszcze  kilkakrotnie  wypowiadał  się  na 
temat  imperium  medialnego  ojca  Rydzyka  i  nigdy  nie  odniósł  się  do  niego  niechętnie.  Pod 
tym  względem  groteskowe są starania różnych  mediów, aby ukryć sympatię Ojca Świętego 
dla  jednego  z  czołowych  polskich  ksenofobów.  Zamiast  zastanawiać  się,  dlaczego  papież 
nigdy  nawet  łagodnie  nie  zganił  najsłynniejszego  z  redemptorystów,  czołowi  dziennikarze 

background image

 

 

dowodzą,  że  Jan  Paweł  II  nie  akceptował  Rydzyka,  ponieważ  rzadko  go…  chwalił. 
Oczywiście  nie  oznacza  to,  że  Jan  Paweł  II  podzielał  wszystkie  poglądy  dyrektora  Radia 
Maryja.  Nie  ulega  wątpliwości,  że  papież  nie  był  antysemitą,  jednak  w  bardzo  wielu 
sprawach,  chociażby  w  kwestii  praw  kobiet,  gejów  i  lesbijek,  obydwaj  duchowni  mieli 
zbliżone przekonania. 

Liberałowie w odwrocie  

Bohaterowie  niniejszej  książki  nie  tylko  dowodzą,  że  polski  papież  miał  skrajnie 

konserwatywne  poglądy,  ale  też  pokazują,  z  jak  wielką  krzywdą  i  cierpieniem  wiązało  się 
urzeczywistnianie  jego  poglądów  w  niektórych  regionach  świata.  Mimo  to  w 
demokratycznym  społeczeństwie  trudno  zakazywać  głoszenia  tego  typu  przekonań  (chociaż 
tuszowanie  skandali  pedofilskich,  które  miało  miejsce  w  Watykanie  Jana  Pawła  II,  w 
porządku  demokratycznym  na  szczęście  nie  jest  akceptowane).  Można  i  należy  więc 
krytykować  Terlikowskiego  czy  Jurka,  ale  ich  poglądy  są  przynajmniej  spójne  i 
konsekwentne.  Trudno  się  dziwić,  że  te  środowiska  do  dziś  konsekwentnie  nawiązują  do 
papieskiego dziedzictwa, a papież jest dla nich niezmiennym punktem odniesienia. Znacznie 
trudniej zrozumieć publicystów „Gazety Wyborczej” czy dziennikarzy TVN24, którzy chwalą 
się  swoim  liberalizmem  i  etosem  bezstronnego  dziennikarstwa,  a  tymczasem  wobec  Jana 
Pawła II przyjmują postawę bezrefleksyjnego uwielbienia. Chociaż od śmierci papieża minęło 
już  kilka  lat,  wciąż  mamy  do  czynienia  nie  tylko  z  powszechnym  uznaniem  dla  jego 
tradycjonalistycznych  przekonań,  ale  też  z  masowym  oportunizmem  i  hipokryzją.  Kilka 
miesięcy temu w Warszawie miała miejsce dyskusja nad książką Tomasza Piątka Antypapież, 
w  której  brał  udział  znany  liberalny  publicysta  „Gazety  Wyborczej”,  Piotr  Pacewicz.W 
swoich  tekstach  publicystycznych  wielokrotnie  potępiał  on  mizoginię,  homofobię  czy 
pedofilię, a nawet ostro krytykował episkopat i politykę Kościoła. Jednak w dyskusji o Janie 
Pawle  II  cały  jego  krytycyzm,  liberalizm  i  wrażliwość  nagle  wyparowały.  Książkę  Piątka 
uznał za kiepski pamflet, a stawiane Wojtyle zarzuty patriarchatu, homofobii czy ukrywania 
pedofilii  –  za  „powierzchowne”  i  „łatwe”.  Warto  zwrócić  uwagę,  że  większość  liberalnych 
sympatyków  papieża  nie  kwestionuje  treści  formułowanych  wobec  niego  zarzutów.  Raczej 
dyskretnie  je  pomija,  dając  do  zrozumienia,  że  są  one  nieistotne  w  obliczu 
niekwestionowanych  zasług  Jana  Pawła  II  dla  Polski  i  świata.  Dotyczy  to  również  afer 
korupcyjnych.  Jak  pokazuje  w  swoim  wywiadzie  Agnieszka  Zakrzewicz,  polski  papież  był 
uwikłany  w  skandale  finansowe,  przy  których  afera  Rywina  wraz  z  aferą  hazardową  to 
drobiazgi niegodne wzmianki. 

Wiele  wskazuje  na  to,  że  papież  bronił  osób  obciążonych  zarzutami  prokuratorskimi,  a 

ludzie z jego otoczenia byli zamieszani we współpracę z mafią i pranie brudnych pieniędzy. 
Tymczasem  w  Polsce  nikt  o  tych  kwestiach  nie  wie,  nikt  się  nimi  nie  interesuje,  nikt  nie 
uważa, że mogłyby one w jakikolwiek sposób zakwestionować świętość papieża.  

Od  lat  jednym  ze  sztandarowych  haseł  Prawa  i  Sprawiedliwości  jest  walka  z  korupcją  i 

wysokie  standardy  etyczne  wśród  urzędników  publicznych.  Tymczasem  dzieje  Watykanu 
Jana  Pawła  II  to  między  innymi  historia  oszustw,  matactw  i  niejasności.  Finanse  Państwa 
Watykańskiego  w  okresie  pontyfikatu  polskiego  papieża  były  niejawne  i  niekontrolowane 
przez  żadną  zewnętrzną  instancję.  Dzisiaj  już  wiadomo,  że  wiele  milionów  euro  przeszło 
przez konta watykańskie w sprzeczności z przepisami prawa międzynarodowego lub  na ich 

background image

 

 

granicy.  Czy  w  związku  z  tym  Zbigniew  Ziobro  albo  Jarosław  Kaczyński  sformułowali 
kiedykolwiek  krytyczne  uwagi  pod  adresem  Watykanu?  Czy  dawali  wyborcom  do 
zrozumienia,  że  jeśli  chodzi  o  sposób  użytkowania  pieniędzy  publicznych,  nie  będą  się 
wzorować  na  Ojcu  Świętym?  Nic  takiego  nigdy  nie  miało  miejsca.  Gdy  w  grę  wchodzi 
papież,  nagle  walka  z  korupcją,  przestrzeganie  prawa,  przejrzystość  przepisów,  rzetelność 
urzędników  publicznych  schodzi  na  dalszy  plan.  Wszyscy  stajemy  się  dziećmi  naszego 
dobrego Ojca, na którym powinniśmy się wzorować. W podejściu polskich elit do Jana Pawła 
II ma więc miejsce swoisty skok w wiarę. Tam, gdzie zaczyna się krytyka papieża, kończy się 
krytyczne  myślenie.  Figura  skoku  w  to,  co  irracjonalne,  formuła  wiary  jako  czegoś,  co 
kwestionuje i przekracza wszelkie racjonalne argumenty, jest żywo obecna w historii filozofii 
chrześcijańskiej od Tertuliana do Kierkegaarda. Co jednak może być inspirujące na obszarze 
religii czy filozofii, na obszarze polityki i debaty publicznej jest zgubne. Porzucenie rozumu, 
wiedzy  i  argumentów  grozi  triumfem  samowoli  i  autorytaryzmu.  Tam,  gdzie  zawieszamy 
argumenty,  do  głosu  dochodzi  mniej  lub  bardziej  skrywana  przemoc  i  rządy  silniejszych. 
Nawet jeżeli Jan Paweł II i jego wyznawcy głosiliby prawdziwe i słuszne poglądy, należałoby 
je poddawać otwartej, demokratycznej debacie.  

Polskie kompleksy i papież celebryta  

Skąd ta bezrefleksyjna i zdumiewająca na pierwszy rzut adoracja Jana Pawła II? Myślę, że 

można znaleźć co najmniej dwie odpowiedzi na to pytanie. Otóż ostatecznie Polacyw papieżu 
odnajdują  kogoś  do  nich  podobnego.  Oszukiwał?  Zdarza  się  nawet  największym.  Bronił 
pedofilów?  Kto  jest  bez  grzechu.  A  poza  tym  wielcy  ludzie  przecież  nie  mogą  skrzywdzić 
dzieci.  Pewnie  te  zarzuty  wymyślili  jacyś  źli  osobnicy.  Był  homofobem?  W  sumie  geje  i 
lesbijki może faktycznie nie powinni demonstrować na ulicach. Nie lubił kobiet? Gdzie tam, 
pobłogosławił  kobietę  i  mężczyznę,  a  w  rodzinie  przecież  jakiś  porządek  musi  być. 
Współpracował  z  dyktatorami?  Najwyraźniej  w  tych  krajach  byli  oni  potrzebni.  Rządził 
instytucją  autorytarną  i  antydemokratyczną?  Po  co  demokracja,  jeżeli  przywódcą  jest  tak 
wielki  człowiek.  Jan  Paweł  II  od  ponad  sześciu  lat  nie  żyje,  ale  negatywne  skutki  jego 
pontyfikatu  wciąż  są  obecne.  Polskie  państwo  i  społeczeństwo  funkcjonuje  dzisiaj  pod 
wieloma  względami  podobnie  do  Watykanu  Jana  Pawła  II.  Z  jednej  strony  wiele  oszustw, 
afer, nieprawidłowości,  krzywdy, z drugiej – spektakularnie produkowana i podtrzymywana 
duma z wątpliwych zasług. Czołowi polscy politycy wciąż przedstawiają naszą historię jako 
pasmo bohaterskich zrywów, odwagi, patriotyzmu, troski o dobro narodu. Omijają oczywiste 
zbrodnie,  wyzysk,  niesprawiedliwość  i  autorytaryzm,  który  często  gościł  w  naszym  kraju. 
Historyczne „zasługi” Kościoła katolickiego są jeszcze straszniejsze. Setki lat prześladowań 
przedstawicieli  innych  wyznań  i  kobiet,  wsparcie  dla  różnych  form  rasizmui  despotyzmu, 
konsekwentne  zwalczanie  demokracji  i  praw  człowieka,  sprzeciw  wobec  rozwoju  nauki  i 
medycyny, konkordaty zawierane z krajami dyktatorskimi i faszystowskimi. Mimo to kolejni 
papieże  uparcie  podkreślają  ciągłość  Kościoła  i  jego  historyczne  osiągnięcia.  Jeżeli  ktoś 
ośmieli  się  zwrócić  uwagę  na  tysiące  zbrodni  w  historii  Kościoła  katolickiego,  natychmiast 
jest  spychany  w  niszę  „zwierzęcych  antyklerykałów”.  Odsłanianie  faktów  jest  piętnowane 
jako „walka z Kościołem”. Kiedy trzy lata temu Joanna Senyszyn przypomniała, że Jan Paweł 
II  tuszował  i  tolerował  pedofilię  wśród  duchownych  oraz  wspierał  reżim  chilijskiego 
dyktatora Augusta Pinocheta, „Super Express” napisał: „Senyszyn bezcześci pamięć papieża”. 

background image

 

 

Ujawnianie  niewygodnych  faktów  oznacza  obrazę  autorytetu!  W  ten  sposób  rzetelne 
dziennikarstwo jest przedstawiane jako sponiewieranie narodowej świętości. Nikt nie pyta o 
fakty i nie docieka prawdy na temat pontyfikatu Jana Pawła II. Nie ma sensu sprawdzać, czy 
zarzuty  wobec  polskiego  papieża  są  trafne.  Każda  jego  krytyka  jest  szkodliwa.  Autorytet 
polskiego papieża nie tylko więc podtrzymuje i umacnia autorytaryzm rozpowszechniony w 
polskim społeczeństwie, ale też ucisza i pacyfikuje głosy protestu wobec Kościoła.  

Drugi powód owej bezkrytycznej adoracji Jana Pawła II bierze się stąd, że był on jednym z 

nielicznych  Polaków,  którzy  osiągnęli  międzynarodowy  sukces.  Polski  papież  stanowi  więc 
szczególnie  rzadkie  dobro  i  dlatego  jest  niezwykle  pieczołowicie  chronionym  remedium  na 
kompleksy  Polaków.  Mamy  naszego  papieża,  papieża  Polaka,  więc  jesteśmy  wielkim 
narodem.  Przegraliśmy  większość  powstań,  nie  odnosimy  znaczących  sukcesów  na  arenie 
międzynarodowej,  niczym  szczególnym  się  nie  wyróżniamy,  zatem  potrzeba  nam  kogoś 
niepowtarzalnego,  kogo  nikt  nam  nie  odbierze.  Jan  Paweł  II  jako  osoba  znana  na  całym 
świecie  idealnie  wychodził  naprzeciw  narodowej  potrzebie  Polaków,  aby  móc  szczycić  się 
kimś  sławnym,  bohaterem  wyróżniającym  nas  na  tle  innych  społeczeństw.  Sam  wybór 
Wojtyły  na  papieża  był  niezwykle  zaskakujący  i  między  innymi  dzięki  temu  wywołał  w 
Polsce  olbrzymią  falę  entuzjazmu.  Już  wtedy  papież  zajął  miejsce  żywego  pomnika, 
charyzmatycznego  symbolu  naszej  narodowej  tożsamości,  idealnego  remedium  na  nasze 
narodowe kompleksy. Potrzeba autorytetu była tak wielka, że takie „drobiazgi” jak ukrywanie 
pedofilów  i  oszustów  finansowych,  współpraca  z  prawicowymi  dyktatorami  czy  skrajnie 
konserwatywne  poglądy  na  temat  życia  seksualnego  nie  miały  znaczenia.  Ciekawe,  że  tej 
autorytarnej magii ulegli nawet dygnitarze Polski Ludowej. W swoim wywiadzie Jerzy Urban 
obrazowo opowiada o tym, jak Wojciech Jaruzelski, notabene ateista, z niezwykłą atencją, by 
nie powiedzieć czcią, zwracał  się do Jana Pawła  II. Papież jest więc w Polsce celebrowany 
jako  jedna  z  nielicznych  postaci,  które  osiągnęły  światowy  sukces.  Słusznie  mówi  Urban  o 
papieżu: „To jest ten Polak, który zrobił największą karierę światową. Polska nie ma w swojej 
historii osób, które zrobiły karierę światową, i w związku z tym wszyscy ci, którzy na jakimś 
polu  coś  osiągnęli,  są  bożyszczami  narodowymi”.  Uwielbienie  dla  papieża  jest  więc 
produktem  niedowartościowanej  kultury,  kultury,  która  celebrowaniem  wielkich  jednostek 
stara  się  ukryć  swoje  kompleksy.  Polska  historia,  oparta  na  przegranych  powstaniachi 
długoletnich zaborach, jest w związku z tym głodna sukcesów, jasnych  punktów, uznanych 
przez cały świat. Polskie elity ujrzały w Janie Pawle II szansę na odnalezienie pozytywnego 
bohatera,  polityka,  którego  kariera  nie  zakończyła  się  klęską.  Inna  sprawa,  że  w  krajach 
zachodnich  papieża  rzadko  krytykowano,  gdyż  był  wygodnym  sojusznikiem  w  czasach 
zimnej  wojny.  Po  1989  roku  w  wielu  państwach  Zachodu  zaczęto  bardziej  podejrzliwie 
rozliczać  pontyfikat  polskiego  papieża.  Wyszło  na  jaw,  że  Jan  Paweł  II  byłw  większym 
stopniu  krytykowany  przez  dziennikarzy  i  polityków  zachodnich  demokracji  niż  przez  elity 
Polski Ludowej. Bezkrytycznie nastawieni do papieża polscy publicyści, artyści czy politycy 
nie  chcieli  dopuścić  do  tego,  aby  została  naruszona  „narodowa  świętość”.  Dlatego  po  1989 
roku pojawiła się nowa, nieformalna cenzura, która dotyczyła Jana Pawła II. Papież pozostał 
lekiem  na  narodowe  kompleksy  Polaków.  O  ile  stosunek  do  Adama  Małysza  czy  Roberta 
Kubicy  ewoluował  w  zależności  od  ich  sukcesów  sportowych,  o  tyle  Jan  Paweł  II  wciąż 
zajmuje niekwestionowane miejsce w panteonie wielkich Polaków. Dlatego do dziś wszelkie 

background image

 

 

próby  podjęcia  dyskusji  nad  jego  zasługami  spotykają  się  z  wrogą,  a  niekiedy  wręcz 
agresywną reakcją. 

Papież jako rzecznik Kościoła  

Papież  nie  jest  wyłącznie  ikoną  kultury  masowej  z  oryginalną  domieszką  polskiej 

zaściankowości  i  nacjonalistycznego  autorytaryzmu.  Pełni  on  do  dziś  istotne  funkcje 
polityczne.  Co  więcej,  całe  medialne  przedstawienie  wokół  Jana  Pawła  II  stanowi  jedynie 
zasłonę  dymną  dla  ofensywy  konserwatywno  zasłonę  prawicy,  której  Jan  Paweł  II 
przewodniczył. Od początku transformacji ustrojowej Kościół katolicki z papieżem na czele 
odgrywał  w  Polsce  niezwykle  istotną  rolę.  W  nowej  rzeczywistości  kościelni  hierarchowie 
doskonale odnaleźli się w roli moralnych mentorów, roszcząc sobie prawo do wyłączności w 
rozwiązywaniu  duchowych  rozterek  obywateli.  Wykorzystali  przemiany  ustrojowe  do 
zawarcia  niepisanego  paktu  z  elitami  władzy.  Kler  potępia  protesty  przeciw  panującemu 
ładowi społecznemu, w zamian zyskując wymierne korzyści w postaci wpływu na edukację 
czy  media  publiczne,  jak  też  czerpiąc  niemałe  profity  materialne.  W  tej  ideologicznej 
ofensywie  papież  odgrywał  i  wciąż  odgrywa  szczególną  rolę,  ponieważ  prezentowany  jest 
jako  ten,  który  sytuuje  się  poza  wszelkimi  interesami  i  partykularnymi  antagonizmami. 
Przedstawia  się  go  jako  wyrocznię  w  kwestii  najważniejszych  dylematów  politycznych  i 
moralnych.  W  ten  sposób  rzecznicy  nauk  papieskich  przemycają  ideologię  katolickiej 
prawicy,  ubierając  ją  w  szaty  bezstronności  i  obiektywności.  Opanowywanie  przez  Kościół 
katolicki sfery publicznej i przejmowanie kontroli nad kolejnymi instytucjami państwa staje 
się  czymś  naturalnym  i  apolitycznym.  Kiedy  Kościół  jest  atakowany  za  nadużycia  przy 
zawłaszczaniu  kolejnych  nieruchomości  albo  za  klerykalizację  przestrzeni  publicznej, 
natychmiast przywołuje się postać Ojca Świętego, zaznaczając, że on z pewnością by sobie 
takiej krytyki nie życzył. Jak można, pytają retorycznie hierarchowie kościelni, w ojczyźnie 
papieża  krytykować  Kościół?  Chociaż  papież  już  nie  żyje,  powinniśmy  przecież  utrwalać 
pamięć  o  nim  poprzez  troskę,  aby  Polska  pozostała  katolicka,  a  Kościół  nadal  w  niej 
odgrywał  dominującą  rolę.  Obdarzając  papieża  niekwestionowanym  autorytetem,  polskie 
media  i  elity  intelektualne  przypisują  klerowi  szczególną  pozycję  w  życiu  społecznym. 
Kościół  ma  wyznaczać  ramy  dla  debaty  publicznej,  dysponując  prawem  do  poddawania 
ekskomunice  wszelkich  przekonań  sprzecznych  z  katolicką  ortodoksją.  W  ten  sposób 
aktywność obywatelska zostaje radykalnie zubożona, a pluralizm i demokracja wyparte przez 
autorytarne dogmaty. W ciągu ostatnich lat w Polsce wielokrotnie ograniczana była wolność 
słowa, gdyż dzieła sztuki  czy artykuły  krytyczne wobec kleru nie mieszczą się w przekazie 
nauk papieskich.  

Niewygodne prawdy  

W niniejszej książce niewiele się mówi o pozytywnych aspektach pontyfikatu Jana Pawła 

II. Warto natomiast pamiętać, że takowe były, ale – co ciekawe – nie stały się przedmiotem 
zainteresowania  większości  jego  wyznawców.  Entuzjaści  papieża  odrzucają  część  jego 
poglądów,  które  z  perspektywy  humanistycznej  można  byłoby  uznać  za  słuszne.  Mam  na 
myśli przede wszystkim dwie kwestie. Przede wszystkim Jan Paweł II był konsekwentnym i 
zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci. Wielokrotnie wypowiadał się w tej sprawie i nie 
pozostawiał tutaj żadnej wątpliwości. Mimo to w polskiej debacie publicznej wciąż dominuje 
populistyczne poparcie dla tego niehumanitarnego rozwiązania. Przykładowo po zamachu w 

background image

 

 

Norwegii  w  lipcu  2011  roku  zdecydowana  większość  polskich  komentatorów,  wraz  z 
ministrem  spraw  zagranicznych  Radosławem  Sikorskim,  domagała  się  dla  sprawcy  kary 
śmierci.  Również  czołowi  politycy  deklaratywnie  katolickiego  Prawai  Sprawiedliwości 
często,  wbrew  poglądom  swojego  mentora,  wprost  opowiadali  się  za  poglądom  swojego 
mentora,  wprost  opowiadali  się  za  przywróceniem  kary  śmierci.  Tam,  gdzie  pojawia  się 
możliwość  krwawej  egzekucji,  okazuje  się,  że  autorytet  papieża  ma  jednak  ograniczony 
zasięg.  Druga  kwestia  dotyczy  pacyfistycznych  przekonań  papieża,  szczególnie  jaskrawo 
wyrażanych pod koniec pontyfikatu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nikomu 
nie przeszkadzała przychylność, z jaką Karol Wojtyła odnosił się do przywódców krwawych 
dyktatur  wojskowych.  Do  dzisiaj  zresztą  nawet  liberalna  prasa  milczy  na  temat  współpracy 
polskiego  papieża  z  Pinochetem  i  innymi  zbrodniarzami  z  Ameryki  Łacińskiej.  Po  upadku 
bloku  wschodniego  Jan  Paweł  II  zaczął  jednak  z  niepokojem  patrzeć  na  ekspansję  Stanów 
Zjednoczonych  na  świecie.  Trudno  powiedzieć,  jakie  były  przyczyny  zmiany  poglądów 
polskiego  duchownego.  Nie  ulega  jednak  wątpliwości,  że  papież  był  krytyczny  wobec 
amerykańskich  interwencji  w  Iraku  i  Afganistanie.  Mimo  to  polskie  elity  prawiew  całości 
poparły udział naszego kraju w działaniach wojennych. Okazało się więc, że wojenny zapał 
jest  silniejszy  niż  kult  papieża.  Również  w  sprawie  więzień  CIA  w  Polsce  przedstawiciele 
wszystkich  opcji  politycznych  solidarnie  milczą.  Biorąc  pod  uwagę  wypowiedzi  papieża  z 
ostatnich  lat  jego  życia,  można  przypuszczać,  że  raczej  nie  byłby  on  zachwycony,  iż  jego 
rodacy  i  wyznawcy  deklarują  wsparcie  dla  amerykańskich  metod  „walki  z  terrorem”. 
Nauczanie  papieża  jest  zatem  traktowane  selektywnie.  Entuzjaści  polskiego  papieża  często 
zniekształcają  jego  rzeczywistą  działalność  i  fałszywie  przypisują  mu  liczne  zasługi.  Wielu 
liberalnych publicystów trafnie wskazuje, że Jan Paweł II opowiadał się za wejściem Polski 
do Unii Europejskiej. Zapominają jednak, że pojmował on Unię jako zbiór autonomicznych 
narodów,  centralną  rolę  w  jednoczącej  się  Europie  przypisując  religii  katolickiej.  Innymi 
słowy, Jan Paweł II był przeciwnikiem pogłębionej integracji europejskiej, a ponadto odrzucał 
takie kluczowe dla większości krajów UE wartości jak pluralizm, tolerancja, prawa kobiet czy 
mniejszości  seksualnych.  Papieski  model  integracji  europejskiej  był  bliski  pojmowaniu 
Europy  przez  polityków  PiS,  czyli  ugrupowania  należącego  do  najbardziej  eurosceptycznej 
frakcji w Parlamencie Europejskim. 

W  Polsce  powszechna  jest  również  opinia,  że  Jan  Paweł  II  był  papieżem  dialogui 

ekumenizmu.Tymczasem  z  wywiadów  przeprowadzonych  w  niniejszej  książce  wyłania  się 
inny  obraz  jego  pontyfikatu.  Polski  papież  podjął  wiele  wrogich  działań  wobec  Kościołów 
protestanckich,  nie  był  zdolny  do  nawiązania  jakichkolwiek  rozmów  z  ateistami,  a  wobec 
Żydów czy muzułmanów wykonał kilka spektakularnych gestów, które jednak niewiele miały 
wspólnego  z  partnerstwem  i  uznaniem  autonomii  innych  wyznań.  Podobnie  wyglądało 
podejście  Watykanu  Jana  Pawła  II  do  kobiet.  Jak  pokazuje  Katarzyna  Nadana,  podczas 
pontyfikatu papieża Polaka rozwinął się wewnątrzkościelny ruch kobiecy, ale sam Jan Paweł 
II nie przyczynił się w żaden sposób do upodmiotowienia kobiet. Co gorsza, przyjął bardzo 
restrykcyjne  stanowisko  w  odniesieniu  do  aborcji,  rozwodów  czy  rodziny.  Trudno  więc 
uznać, że postawa papieża wobec kobiet była w jakimkolwiek sensie otwarta czynowoczesna. 
Nie  mają  też  powodów  do  wdzięczności  papieżowi  mniejszości  seksualne.W  sprawach 
światopoglądowych  polski  papież  obrał  na  ogół  bardzo  restrykcyjny  kurs.  Co  gorsza,  nie 
tylko głosił bardzo konserwatywne poglądy, ale też zmienił wizerunek Kościoła, pozbywając 

background image

 

 

się ze swojego otoczenia osób postępowych obyczajowoi o sympatiach lewicowych. Pod tym 
względem nie był to papież wszystkich katolików, lecz jedynie tych o wyraźnych poglądach 
prawicowych.  Trudno  takiego  przywódcę  uznać  za  otwartego  czy  ekumenicznego.  Jego 
wrogość  wobec  protestantyzmu  odsłania  Tomasz  Piątek,  a  Stanisław  Obirek  dowodzi,  że 
nawet względem znacznej części katolików Karol Wojtyła nie był wyrozumiały. Nie jest też 
prawdą,  że  Jan  Paweł  II  reprezentował  katolicyzm  otwarty,  w  przeciwieństwie  do 
katolicyzmu  zamkniętego,  reprezentowanego  przez  księdza  Rydzyka.  Jak  argumentuje 
Tomasz  Żukowski,  papież  sprytnie  balansował  między  różnymi  odłamami  polskiego 
katolicyzmu, ale najbliższy był mu ortodoksyjny nurt religii katolickiej. 

Z wywiadów zamieszczonych w książce wynika również, że wbrew dominującym opiniom 

polski papież nie rozumiał demokracji, pluralizmu czy dialogu. Miał opracowany niezmienny 
zbiór zasad, które chciał propagować na całym świecie. Był do tego stopnia dogmatyczny, że 
urzeczywistnienie swoich przekonań stawiał ponad wartością ludzkiego życia. Słusznie mówi 
Marek  Balicki:  „Jeżeli  gromi  się  ludzi  stosujących  prezerwatywy,  w  pewnym  sensie 
występuje się przeciwko zdrowiu i życiu, zwłaszcza w rejonach epidemii  

AIDS,  bo  obrona  tego  poglądu  prowadzi  tam  do  zwiększenia  cierpienia  i  śmierci.  A 

niestety  w  Afryce  Jan  Paweł  II  tego  poglądu  bronił.  To  jest  coś  niezrozumiałegoi 
niewybaczalnego  z  humanitarnego  punktu  widzenia”.  Podobnie  okrutne  było  stanowisko 
papieża  w  odniesieniu  do  zgwałconych  kobiet  na  terenie  byłej  Jugosławii:  wyraził  on 
sprzeciw  wobec  chęci  dokonania  przez  nie  aborcji.  Tego  typu  postawy  pokazują,  że  papież 
jako  polityk  i  filozof  był  radykalnym  antyhumanistą,  który  abstrakcyjne  idee  stawiał  wyżej 
niż ludzkie życie. W ten sposób nawiązywał on do historii Kościoła, w której przez wiele lat 
krytykowano  prawa  człowieka  jako  sprzeczne  z  doktryną  Kościoła.  Jan  Paweł  II  swoją 
postawą dowiódł, że nic na tym obszarze się nie zmieniło. Kościół nadal jest w stanie złożyć 
życie, zdrowie i szczęście realnych ludzi na ołtarzu swoich dogmatów.  

Czas najwyższy, aby polskie społeczeństwo i  jego elity zerwały chorą, toksyczną więź z 

papieżem i zobaczyły w nim człowieka, który tak jak każdy z nas może się mylić, popełniać 
błędy  i  który  podlega  racjonalnej  krytyce  w  obrębie  demokratycznego  społeczeństwa.  Jak 
pisał  niegdyś  Immanuel  Kant:  „Oświeceniem  nazywamy  wyjście  człowiekaz 
niepełnoletności, w którą popadł  z  własnej winy. Niepełnoletność to  niezdolność człowieka 
do posługiwania się swym  własnym  rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta 
niepełnoletność  wtedy,  kiedy  przyczyną  jej  jest  nie  brak  rozumu,  lecz  decyzji  i  odwagi 
posługiwania  się  nim  bez  obcego  kierownictwa”

7

.  To  wezwanie  Kanta  do  zdobycia  się  na 

odwagę  dojrzałości  myślenia  jest  w  naszym  kraju  wciąż  aktualne,  szczególniew  kontekście 
podejścia  Polaków  do  Jana  Pawła  II.  Przestańmy  zachowywać  się  jak  małe  dzieci  i 
bezrefleksyjnie iść za człowiekiem, który nie potrafił merytorycznie uargumentować swoich 
tez, a czego tym bardziej nie umieją zrobić jego autorytarni klakierzy. Piękny sen się kończy. 
Czas  sobie  uświadomić,  że  wspaniały,  święty,  mądry,  dobry  „nasz  Ojciec”  wcale  nie  był 
wielki,  że  w  niejednej  sprawie  się  mylił,  że  uczynił  dużo  złego  i  tysiące  ludzi  przez  niego 
cierpiało.  

* * * 

                                                 

7

I. Kant, Co to jest Oświecenie?, przeł. A. Landman, Toruń 1995, s. 53., s. 53. 

background image

 

 

Na  niniejszą  książkę  składa  się  piętnaście  wywiadów  z  różnymi  postaciami  polskiego 

życia  publicznego.  Są  z  różnymi  postaciami  polskiego  życia  publicznego.  Są  wśród  nich 
dziennikarze,  politycy  i  naukowcy,  przedstawiciele  różnych  wyznań  i  różnych  opcji 
politycznych. Każdy z bohaterów tej książki mówi o innym aspekcie pontyfikatu Jana Pawła 
II. Jest więc wywiad o podejściu papieża do kobiet, gejów i lesbijek, protestantów, otwartych 
katolików.  Są  wywiady  o  pedofilii,  praniu  brudnych  pieniędzy,  współpracy  Watykanuz 
krwawymi dyktatorami. Pod wieloma względami osoby, z którymi robiłem wywiady, bardzo 
się między sobą różnią. Inną wizję świata ma zdeklarowany protestant Tomasz Piątek, a inną 
przeciwny  wszelkim  religiom  Jerzy  Urban,  inaczej  ocenia  polskiego  papieża  krytyczny 
chrześcijanin Stanisław Obirek, a inaczej europosłanka Joanna Senyszyn.  

Coś jednak łączy wszystkich bohaterów tej książki. Mianowicie każdy z nich jest otwarty 

na  dyskusję  o  Janie  Pawle  II,  nie  przyjmuje  za  oczywistość  jego  autorytetu,  niechętnie 
podchodzi do wszelkich form czci i kultu. Tym, co jednoczy uczestników tego projektu, jest 
otwartość umysłu i gotowość do podjęcia dyskusji na najtrudniejsze nawet tematy. W ustroju 
demokratycznym  świętością  powinno  być  ludzkie  życie  i  zdrowie,  w  szerszym  modelu 
demokracji  –  troska  o  to,  aby  wszyscy  ludzie  mieli  zapewnione  godne  warunki  egzystencji. 
Niewątpliwie  groźny  dla  każdej  demokracji  jest  natomiast  kult  jednostki,  nawet  jeżeli 
zdecydowana większość społeczeństwa podziela jej poglądy i wizję świata. Niniejsza książka, 
będąc krytyką pontyfikatu Jana Pawła II, stanowi zarazem próbę podjęcia debaty nad osobą, 
która przez wielu Polaków była i jest uznawana za największego człowieka w historii Polski. 
W  każdym  z  wywiadów  pojawiają  się  rzeczowe,  dobrze  ugruntowane  faktograficznie 
argumenty. Jeżeli jednak rzeczywiście Karol Wojtyła był tak wielkim człowiekiem, jak na co 
dzień  słyszymy,  to  chyba  odparcie  zarzutów  pod  jego  adresem  nie  powinno  być  dla 
wyznawców problemem. Zachęcam więc do dialogu.  

* * * 

Dziękuję wszystkim bohaterom tej książki, że zgodzili się na rozmowę. Publiczna krytyka 

„narodowej  świętości”  jest  niewątpliwie  aktem  odwagi  i  jestem  wdzięczny  tym,  którzy 
przyłączyli  się  do  tego  przedsięwzięcia.  Liczę,  że  ich  rzeczowe,  merytoryczne  głosy 
przyczynią się do ożywienia dyskusji  nie tylko  nad pontyfikatem  polskiego papieża, ale też 
nad  kondycją  polskiej  przestrzeni  publicznej.  Dziękuję  również  Agnieszce  Mrozik,  której 
uwagi  z  pewnością  sprawiły,  że  książka  stała  się  lepsza,  i  wreszcie  wydawnictwu  Czarna 
Owca, a szczególnie jego prezesowi, Pawłowi Książkiewiczowi, za decyzję o publikacji. 

background image

 

 

Janusowe oblicze pontyfikatu Jana Pawła II 

W

YWIAD ZE 

S

TANISŁAWEM 

O

BIRKIEM 

 

W 2005 roku za krytykę pontyfikatu papieża został Pan ukarany zakazem kontaktówz 
mediami. Co Pan wtedy powiedział? Jak Pan wspomina tę historię?  

Precedens miał miejsce parę lat wcześniej, bodajże w 2002 roku. To była ostatnia wizyta 

Karola  Wojtyły  w  Polsce.  Tuż  przed  nią  w  „Przekroju”  ukazał  się  wywiad,  w  którym 
powiedziałem,  że  Jan  Paweł  II  jest  takim,  używając  figury  biblijnej,  „złotym  cielcem 
polskiego  Kościoła”,  to  znaczy,  że  uwaga  koncentruje  się  na  nim,  a  nie  na  tym,  co  mówi. 
Wtedy dostałem pierwszy zakaz wypowiadania się w mediach. Chciałem potem rozwinąć tę 
wypowiedź, ale zakon stanowczo zakazał mi obecności w mediach na pół roku. Uznano, że 
swoimi deklaracjami publicznymi mogę tylko pogorszyć sytuację. Po pół roku wróciłem do 
wypowiadania  się  na  tematy  Kościoła,  ale  musiałem  unikać  kontrowersji,  co  w  polskich 
warunkach  oznaczało  milczenie  na  temat  Jana  Pawła  II.  Natomiast  po  śmierci  papieżaw 
wywiadzie  dla  dziennika  „Le  Soir”  dokonałem  bardzo,  wydaje  mi  się,  wyważonej  oceny 
pontyfikatu,  mówiąc,  że  Jan  Paweł  II  przypominał  trochę  wiejskiego  proboszcza.  Ta  moja 
wypowiedź  została  odebrana  jako  wielki  skandal,  że  ośmieliłem  się  powiedzieć  coś 
obrazoburczego,  i  to  podczas  żałoby  narodowej.  Zresztą  cała  sprawa  miała  dość  komiczny 
kontekst,  gdyż  jeden  z  eurodeputowanych  rozsyłał  tłumaczenie  mojego  wywiadu  do 
biskupów i polskich mediów. Władze zakonne odebrały moją wypowiedź jako recydywę i nie 
tylko ponownie otrzymałem zakaz kontaktu z mediami, ale również pozbawiono mnie prawa 
nauczania.  Zostałem  odsunięty  od  studentów,  żeby  ich  nie  gorszyć.  W  skrócie  tak  to 
wyglądało. 

Krytykował Pan celibat w Kościele katolickim. Jakie było stanowisko polskiego papieża 
w tej sprawie?  

Rzadko wypowiadałem się krytycznie o samym celibacie. Raczej odnosiłem się do badań 

statystycznych, które wskazywały, że celibat utrudnia funkcjonowanie Kościoła. Duża część 
księży po prostu go nie praktykuje, jest związana z kobietami czy z mężczyznami. Celibat w 
praktyce  nie  jest  przestrzegany  i  Kościół  o  tym  wie.  Jego  obowiązywanie  stanowi  wyraz 
hipokryzji,  utrzymywanej  zupełnie  niepotrzebnie  i  wywołującej  dużo  cierpieniau  kobiet  i 
mężczyzn.  W  tej  sytuacji  wydawało  mi  się,  że  najwyższy  czas  porzucić  tę  praktykę 
dyscyplinarną. Debata na ten temat toczy się w Kościele już pół wieku i wierzyłem, że Sobór 
Watykański  II  zniesie  czy  ograniczy  celibat,  bo  nie  było  żadnych  racji  na  rzecz  jego 
utrzymywania.  Krytykowało  go  wielu  socjologów  religii  i  teologów  katolickich,  a  kiedy 
studiowałem  teologię,  nigdy  nie  mówiono  o  racjach  dogmatycznych  na  rzecz  utrzymania 
celibatu,  bo  ich  po  prostu  nie  ma.  Wojtyła  był  jednak  nieprzejednanym  zwolennikiem 
utrzymania  dyscypliny  celibatu  i  nie  przyjmował  do  wiadomości  oczywistych  danych 
statystycznych  z  całego  świata.  Odwoływał  się  do  doktryny  ascetyczno-moralizatorskiej, 
która  mówi,  że  każdy  ksiądz  ma  naśladować  bezżenność  Jezusa  Chrystusa.  Tymczasem 
przecież  w  Listach  świętego  Pawła  jest  powiedziane,  że  biskup  to  mąż  jednej  żony, 

background image

 

 

nienadużywający  wina.  Ten  argument  nigdy  nie  był  przypominany,  a  nawiązują  do  niego 
Kościoły protestanckie, głosząc, że kapłan powinien być żonaty. Jeżeli bowiem duchowny ma 
rozumieć problemy rodzinne, to powinien sam ich doświadczać. W moim przekonaniu polski 
papież był po prostu zwolennikiem bardzo silnego podporządkowania sobie kleru i biskupów. 
O wiele łatwiej się rządzi samotnymi mężczyznami, którzy nie mają rodzin, nie są związani 
odpowiedzialnością  wobec  innych  ludzi,  są  przywiązani  do  kontekstu  stricte  kościelnego,i 
stąd  ten  upór  rządzącego  niż  faktycznie  zatroskanego  o  dobro  Kościoła  duszpasterza.  Tak 
postrzegałem tę kwestię i tak o niej mówiłem. W tym sensie może to rzeczywiście wyglądało 
na  krytykę,  ale  tak  naprawdę  wydaje  mi  się,  że  broniłem  stanowiska  racjonalnego, 
pragmatycznego,  i  myślę,  że  po  pontyfikacie  Benedykta  XVI,  kontynuującego  linię  Jana 
Pawła II, Kościół zmieni swoje podejście do celibatu. Tym bardziej że jego obowiązywanie 
sprawia,  że  jest  coraz  mniej  księży.  Jeżeli  Kościół  chce  dalej  funkcjonować  w  miarę 
sprawnie, to musi tę dyscyplinę porzucić.  

A jakie poglądy Jan Paweł II miał w odniesieniu do kapłaństwa kobiet?  

W  tej  sprawie,  podobnie  jak  w  wielu  innych,  papież  przyjmował  bardzokonserwatywne 

poglądy, opierając je na tak zwanej wierności tradycji. To bardzo wygodny argument, który 
selektywnie  odwołuje  się  do  przeszłości.  Tymczasem  niedawno  kwestię  kapłaństwa  kobiet 
podjęły  nie  tylko  chrześcijaństwo,  ale  i  inne  wyznania.  Pierwsze  próby  regulacji  na  tym 
obszarze  miały  miejsce  w  Kościołach  protestanckich,  gdzie  stopniowo zaczęto  wprowadzać 
kapłaństwo  kobiet.  W  judaizmie  pierwsze  rabinki  reformowane  pojawiły  się  w  okresie 
międzywojennym.  Ten  postulat  zaczął  być  ostatnio  stawiany  też  w  islamie,  gdzie  kobiety 
coraz mocniej się aktywizują. Kościół katolicki i prawosławie to jedyne duże Kościoły, które 
odwołując  się  do  świętej  tradycji,  nie  popuszczają  na  tym  obszarze,  mimo  że  nie  ma 
przeszkód w samej doktrynie, bo człowiek jest najważniejszy,a zróżnicowanie seksualne nie 
decyduje  w  obdarzaniu  takimi  czy  innymi  godnościami.  Wojtyła  jednak  odnosił  się  do 
tradycji  i  upierał  się,  że  kobiety  nigdy  nie  były  kapłankami  i  tak  powinno  pozostać. 
Wskazywał  on, że Chrystus do swego grona dobrał  tylko  mężczyzn, co jest dyskusyjne, bo 
najistotniejszą  rolę  w  otoczeniu  Jezusa  odgrywały  kobiety.  Opierając  się  na  przekazach 
ewangelicznych, zauważmy, że to  kobiety mówią o zmartwychwstaniu,  kobiety są najbliżej 
Jezusa  i  nie  ma  powodów,  żeby  pomijać  tę  ważną  funkcję,  jaką  wypełniały  one  w  tamtych 
czasach,  a  tym  bardziej  zakazywać  im  jej  wypełniania  obecnie.  W  tej  kwestii  Jan  Paweł  II 
odwoływał  się  do  osobliwej  teologii,  którą  w  dużym  stopniu  zawdzięczał  swoim  którą  w 
dużym  stopniu  zawdzięczał  swoim doradczyniom, w tym  utwierdzającej  go w przekonaniu, 
że Kościół nie powinien się zmieniać. Na pewno nie miał  żadnego kontaktu z zakonnicami 
amerykańskimi,  które  od  dawna  propagują  ideę  kapłaństwa  kobiet.  Polski  papież  był 
całkowicie  niewrażliwy  na  dążenia  kobiet  i  ich  kapłaństwo  stanowiło  dla  niego  temat  tabu, 
którego w ogóle nie podejmował. Funkcję kobiet w jego nauczaniu wyznaczał patriarchalny 
paradygmat,  zgodnie  z  którym  mają  one  odgrywać  rolę  pomocniczą  i  usługową  wobec 
mężczyzn, a w żadnym stopniu partnerską.  

A jak wyglądały poglądy papieża na temat aborcji? Czy papież wniósł coś nowego w tej 
kwestii?  Czy  reprezentował  linię  Kościoła  katolickiego  i  kontynuował  dzieło 
poprzedników?  

background image

 

 

Jan  Paweł  II  częściowo  przejął  retorykę  Kościołów  protestanckich.  Myślę,  że  Wojtyła, 

który odwiedził Amerykę kilka razy, był pod wrażeniem wielkich Kościołów amerykańskich i 
ich  sukcesów  medialnych.  W  Stanach  Zjednoczonych  Kościoły  budowały  poparcie  poprzez 
wielkie  widowiska  paraliturgiczne,  w  których  radykalna  retoryka  pro  life  z  użyciem  języka 
nienawiści  była  wyraźnie  obecna.  Sądzę,  że  ona  dostarczyła  mu  amunicji  i  zachęciła  do 
pielgrzymek  po  całym  świecie  i  organizowania  podobnych  przedstawień.  Ponadto  papież 
przyjaznym  uchem  wsłuchiwał  się  w  najbardziej  konserwatywne  głosy  katolickie  na  ten 
temat,  w  tym  wspominanej  już  Półtawskiej.  Korzenie  takiego  polaryzującego, 
fundamentalistycznego myślenia są zawarte w encyklice Humanae vitae, opublikowanej już w 
1968  roku.  Powstała  ona  tuż  po  soborze,  z  którym  wiązało  się  wiele  oczekiwań  ze  strony 
katolików, liczących, że coś się zmieni, że Kościół wsłucha się w głosy i nadzieje świata, ale 
wtedy,  niestety,  Paweł  VI  zaprzepaścił  tę  szansę.  Pamiętam,  jak  wyglądała  recepcja  tego 
dokumentu. Jedyny pozytywny oddźwięk nastąpił ze strony polskiego episkopatu, a Wojtyła 
był  jednym  z  głównych  propagatorów  tej  encykliki.  Wszystkie  komentarze  z  tak  zwanego 
Pierwszego Świata, czyli całej Europy Zachodniej i USA, odniosły się do niej z ogromnym, 
niemiłym  zaskoczeniem.  O  tym  wielokrotnie  mówili  nie  tylko  antyklerykałowie,  ale  też 
biskupi, jak na przykład belgijski kardynał Gotfried Danneels, który wielokrotnie powtarzał, 
że Humanae vitae opróżniła kościoły, bo ludzie poczuli się oszukani. Chodziło mu głównie o 
wrogie podejście do środków antykoncepcyjnych, ale stosunek do aborcji i retoryka świętości 
życia nienarodzonego były częścią konserwatywnej  całości. W tej kwestii  źródłem  postawy 
papieża  była,  z  jednej  strony,  jego  bliskość  z  fundamentalistycznymi  odłamami 
chrześcijaństwa  protestanckiego  w  USA,  a  z  drugiej  –  utwierdzanie  konserwatywnego 
stanowiska Kościoła po Soborze Watykańskim II. 

Papież  Jan  Paweł  II  odmawiał  audiencji  drugim  żonom  towarzyszącym  przywódcom 
państw  lub  szefów  rządów,  jeżeli  po  rozwodzie  zawarli  oni  powtórnie  związek 
małżeński. Skąd taki rygoryzm?  

Zawsze  zaskakiwała  mnie  wysoka  ocena  Jana  Pawła  II  formułowana  przez  wielu  ludzi, 

zwłaszcza  Żydów,  nie  tylko  polskich,  ale  też  w  Izraelu,  którzy  nazywali  go  „naszym 
papieżem”.  Trudno  mi  było  ją  łączyć  z  jego  twardym  stosunkiem  do  wiernych  w  ramach 
własnej instytucji. Chodziło nie tylko o rozwodników, ale też, co jest mi szczególnie bliskie,o 
byłych księży. W czasach Soboru Watykańskiego II stosunkowo łatwo było przejść do stanu 
świeckiego.  Wojtyła  jednak  tę  drogę  wydłużył  i  utrudnił,  nie  słuchał  argumentów 
socjologicznych ani teologicznych, wciąż utrzymując, że jeżeli zrobi się mały wyłom, to cała 
zapora runie. Papież uważał, że przyzwolenie na rozwody czy zniesienie celibatu spowoduje 
zawalenie  się  doktryny,  więc  lepiej  utrzymywać  status  quo.  Z  tej  perspektywy  rozwód  czy 
odejście  od  kapłaństwa  były  postrzegane  jako  zło  i  zagrożenie  dla  jedności  doktryny 
katolickiej.  Myślę,  że  nauki  Jana  Pawła  II  opierały  się  na  dość  osobliwym  wyobrażeniu 
wierności  tradycji.  Nie  widziałbym  w  tym  jakiegoś  pogłębionego  zamysłu,  tylko  kolejny 
wyraz polskiego zamordyzmu opartego na przekonaniu, rozpowszechnionym też w PRL-u, że 
gdy lud weźmie się za twarz, to będzie on słuchał, i nie ma sensu wdawać się w subtelności 
ani dyskusje. 

Czy Jan Paweł II wpłynął na Pana wystąpienie z Kościoła? Wielokrotnie krytykował go 
Pan za to, że był to papież restauracji.  

background image

 

 

I  tak,  i  nie.  Kiedy  wstępowałem  do  zakonu,  bliskie  mi  były  treści,  które  znajdowałem  w 

wydawnictwie PAX, Znak i jezuickim wydawnictwie WAM – o historii zakonu jezuitów czy 
o  eksperymentowaniu  katolicyzmu  z  kulturą  na  całym  świecie.  W  latach  siedemdziesiątych 
miałem  wrażenie,  że  polski  katolicyzm  jest  trochę  przyczajony,  zniewolony,  ale  że  jednak 
tkwi w nim znaczny potencjał. Wydawało mi się, że jezuici mogą podjąć się czegoś takiego, i 
dlatego  tak  długo  należałem  do  tego  zakonu.  W  latach  osiemdziesiątych  wiele  czasu 
spędziłem  za  granicą,  co  utrwaliło  moje złudzenie  wobec  Kościoła,  ale  też  te  lata  pokazały 
mi,  jak  bardzo  Wojtyła  nie  przystaje  do  nadziei,  które  dzieliłem  z  jezuitami 
latynoamerykańskimi czy Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Odkryłem wtedy, że 
polski  papież  jest  uosobieniem  bardzo  małej  grupy  teologów  myślących  w  kategoriach 
restauracji,  nostalgii  za  minioną  christianitas.  Wtedy  konserwatyści  wrazz  Wojtyłą  byli 
stosunkowo marginalnym ruchem, mniej więcej takim jak dzisiaj lefebryści. Postrzegano ich 
jako  dziwactwo,  odejście  od  tego,  co  byśmy  nazwali  mainstreamowym  chrześcijaństwem. 
Swojego  odejścia  z  Kościoła  nie  wiązałbym  jednak  bezpośrednioz  Wojtyłą,  tylko  raczej  z 
mentalnością,  którą  on  reprezentował.  Myślę,  że  gdyby  wtedy  Ratzinger  został  wybrany  na 
papieża,  moja  ewolucja  wyglądałaby  podobnie,  to  znaczy  stopniowo  odchodziłbym  od 
Kościoła.  Jeżeli  jednak  papieżem  zostałby  Danneels  albo  Martini,  czyli  ktoś  z  liberalnego 
skrzydła katolicyzmu, to może moje życie potoczyłoby się inaczej. Wojtyła uosabia dla mnie 
pewien rodzaj fundamentalizmu religijnego, który jest odrzucający i tak naprawdę sprzeczny 
z istotą chrześcijaństwa. W tym sensie przyczynił się on do mojego odejścia od Kościoła. W 
Polsce Jan Paweł II uchodzi za papieża dialogu.  

Czy jego przekaz był Pana zdaniem ekumeniczny?  

Myślę,  że  to  sprawa  przereklamowana.  Ekumenizm  Wojtyły  sprowadzał  się  do 

odpustowych gestów. Papież brał udział w wielu ekumenicznych rocznicach i konferencjach, 
po których mówiono  sobie coś miłego, a potem wracał do Watykanu i  umacniał zamknięty 
model  katolicyzmu.  Doceniam  wejście  do  synagogi  i  uznanie  państwa  Izrael,  ale  jestem 
bardzo  czuły  na  te,  jak  by  to  Küng  powiedział,  zaniedbania,  niewykorzystane  szanse 
polskiego  papieża.  Dlatego  tak  ostro  oceniam  Wojtyłę,  szczególnie  czytając  teksty  braci  i 
sióstr,  którzy  odeszli  z  Kościoła  i  poszli  własną  ścieżką.  Ponadto  w  swoim  podejściu  do 
prawosławia  i  w  myśleniu  o  Rosji  Jan  Paweł  II  miał  zapędy  imperialne.  Również  jego 
myślenie  o  Polsce  jako  kraju  par  excellence  katolickim,  a  więc  bez  uwzględniania 
wielokulturowej,  wielowyznaniowej  tradycji,  było  dla  mnie  potwierdzeniem,  że  w  jego 
pojmowaniu  Kościoła  nie  ma  miejsca  na  ewangelików,  prawosławnych,  Żydów  czy 
muzułmanów.  Aby  być  ekumenistą,  nie  wystarczy  w  rocznicę  śmierci  Marcina  Lutra 
powiedzieć,  że  wielkim  był,  bo  przywrócił  Europie  Pismo  Święte.  Watykan  Jana  Pawła  II 
oddzielało od innych wyznań chociażby upieranie się przy celibacie albo przy wyjątkowej roli 
Matki  Boskiej  w  teologii.  Takie  podejście  automatycznie  oddalało  nas  od  tych,  którzy 
odrzucili celibat jako sprzeczny z chrześcijaństwem i mariologię jako przysłaniającą zbawczą 
rolę Jezusa. Mógłbym  tutaj wymieniać cały szereg spraw, dowodzących,  że nie sposób  być 
ekumenistą,  a  jednocześnie  konserwatywnym,  dogmatycznym  teologiem  katolickim.  Jak 
można wyobrażać sobie ekumenizm jako powrót do jedności z Rzymem? To jest karykatura, 
nadużycie  semantyczne  i  dlatego  nie  widzę  możliwości  pogodzenia  tych  dwóch  stanowisk. 
Gdyby Jan Paweł  II był  otwarty i ekumeniczny, przyznałby, że my, katolicy, w toku naszej 

background image

 

 

historii popełniliśmy wiele błędów, i wyciągnąłby z nich wnioski, a nie tylko okazjonalnie, w 
świetle fleszy, bił się w piersi. Inni kardynałowie, jak Sodano i Ratzinger, półgębkiem robili 
to samo, a potem wracali do punktu wyjścia i przykręcali śrubę. Za pontyfikatu Jana Pawła II 
mieliśmy  więc  do  czynienia  jedynie  z  medialnym  ekumenizmem  i  zarazem  programowym 
zamknięciem  Kościoła  na  poważny  dialog.  Prawdziwy  ekumenizm  oznaczałby  rezygnację 
Kościoła katolickiego z dominacji instytucjonalnej i z wiodącej roli papiestwa. Bez tego nie 
będzie  ekumenizmu.  XVI-wieczne  kościoły  odeszły  od  papiestwa,  bo  zobaczyły  oczyma 
swoich założycieli  nadużycia, jakie miały miejsce w katolicyzmie tamtego czasu. Kościoły, 
które pojawiły się po Soborze Watykańskim I, odeszły od Kościoła, gdyż nie uznały dogmatu 
nieomylności papieskiej. Słynny XI-wieczny rozdział Wschodu i Zachodu był spowodowany 
w  dużej  mierze  chęcią  dominacji  Rzymu.  Jeżeli  tych  rzeczy  nie  podda  się  systematycznej 
dekonstrukcji, nie będzie można rozmawiać o ekumenizmie. Dlatego ci wszyscy, którzy robią 
z Wojtyły ekumenistę, po prostu nie wiedzą, o czym mówią.  

A  jak  się  Pan  zapatruje  na  kwestię  centralizacji  władzy  w  Kościele?  Wielu  krytyków 
zarzucało  Janowi  Pawłowi  II  negatywne  zmiany  w  strukturze  Kościoła.  Czego  tyczyły 
się te zarzuty i na czym polegała centralizacja?  

Wydaje  mi  się,  że  centralizacja  była  głównym  grzechem  Wojtyły.  Sobór  Watykański  II, 

będący jednym z najważniejszych przeżyć mojego pokolenia, był szansą nademokratyzację w 
obrębie  Kościoła.  Odejście  od  centralizmu  rzymskiego  oznaczałoby  powrót  do 
wielobarwności  Kościoła  pierwszych  wieków,  gdzie  rozwój  każdej  tradycji  opierał  się  na 
rodzimych  kulturach,  jak  w  Afryce  Północnej  czy  krajach  azjatyckich,  które  przyjmowały 
impuls z katolicyzmu, ale potem go rozwijały po swojemu, bez łaciny czy rzymskiego prawa. 
Decentralizacja oznacza zgodę na to, że ludzie lokalnych Kościołów wiedzą lepiej niż wysoki 
urzędnik  watykański,  kto  będzie  dobrym  biskupem.  Pojawiły  się  więc  nadzieje,  że  biskupi 
będą wybierani przez lokalne wspólnoty i darzeni ich autorytetem.  

Natomiast  Wojtyła  zrobił  coś,  co  nie  dość,  że  jest  sprzeczne  z  trendem  soborowym,  to 

jeszcze  oznacza  powrót  do  bardzo  niedobrych,  XVI-wiecznych,  absolutystycznych  czasów, 
kiedy  Rzym  poprzez  Sobór  Trydencki  scentralizował  władzę,  wprowadził  wszędzie 
nuncjuszy,  czyli  papieskich  zauszników,  którzy  decydowali  o  nominacjach  biskupich.  Takie 
podejście w połowie XX wieku wydawało się już absolutnym anachronizmem. Jan Paweł II 
nie  tylko  utrzymał  tę  praktykę,  lecz  także  ją  umocnił,  a  nominacje  oparł  na  konkretnych 
wyborach doktrynalnych. Również w Polsce nominacje za czasów Wojtyły były nominacjami 
watykańskimi.  Do  dziś  polski  episkopat  to  kurialiści  i  karierowicze  absolutnie 
niezorientowani w realiach Polski. Dobrym przykładem jest tutaj arcybiskup Józef Michalik, 
który  opowiada  historie  nieprzystające  do  tego,  co  się  dzieje  we  współczesnym  świecie. 
Krótko mówiąc, największym grzechem Wojtyły jako papieża było dążenie do stworzenia  

Kościoła  jako  scentralizowanej  struktury  władzy,  bez  oparcia  się  na  tym,  czym  żyje  lud 

boży  na  całym  świecie.  W  naszym  kraju  ta  hierarchiczna  władza  była  mniej  dotkliwie 
odczuwana, bo niewiele  się różniła od rządów partii  w Polsce  Ludowej.  Ale już w Stanach 
Zjednoczonych  i  wielu  państwach  zachodnich  takie  podejście  było  postrzegane  jako 
anomalia.  Moim  zdaniem  to  są  absolutnie  szkodliwe  praktyki,  które  oznaczają  odejście  od 
ducha  i  litery  Soboru  Watykańskiego  II.  Tymczasem  takie  pomysły  jak  wybieralność  czy 
kadencyjność  w  obrębie  Kościoła  były  i  są  szeroko  dyskutowane,  podobnie  jak  celibat. 

background image

 

 

Niektórzy księża wskazują, że w Indiach czy Brazylii jest wystarczająco dużo duchownych, 
żeby równoważyć siłę Kościołów europejskich, w których następuje ciągły odpływ wiernych. 
Mimo  to  władza  należy  do  duchownych  z  Europy,  a  o  ich  sile  wciąż  decydują  polityka  i 
nominacje kolejnych papieży. 

A myśli Pan, że to się może zmienić w najbliższych dziesięcioleciach?  

Jako  historyk  mogę  powiedzieć,  że  Kościół  nigdy  sam  nie  podejmował  zmian.  Zmiany 

były  zawsze  wymuszane.  Myślę,  że  procesy  niezależne  od  woli  dzisiejszych  decydentów 
sprawią,  że  za  dwadzieścia  –  trzydzieści  lat  katolicyzm  będzie  inny  niż  obecnie  i  że  nie 
będziemy dyskutować o celibacie czy kapłaństwie kobiet, bo te sprawy zostaną rozwiązane. 
Już  dzisiaj  wiele  środowisk  katolickich  nie  przejmuje  się  tym,  co  myśli  papież,  tylko  po 
swojemu  rozwiązuje  lokalne  problemy,  nie  czekając  na  błogosławieństwo  Watykanu.  Te 
ruchy  są  marginalizowane  i  lekceważone  w  Polsce,  ale  sądzę,  że  układ  sił  się  zmienia. 
Papieże przez cały XIX wiek gromili wszystkich modernistów czy nowinkarzy, a na Soborze 
Watykańskim II nagle się okazało, że te nowości były wolą Boga. Zresztą Wojtyła też używał 
argumentu,  że  oświecenie  jest  wolą  Boga.  Myślę,  że  ze  zniesieniem  celibatu  czy 
wprowadzeniem kapłaństwa kobiet będzie podobnie. Kościół nie będzie miał innego wyjścia, 
jak tylko usankcjonować zmiany, które zachodzą obecnie wbrew jego woli.  

A jak pontyfikat Jana Pawła II jest oceniany w środowiskach katolickich na świecie?  

Niedawno  czytałem  książkę  Hansa  Künga,  która  jest  podsumowaniem  pięciu  lat 

Benedykta XVI i całego pontyfikatu Jana Pawła II. Nosi ona dramatyczny tytuł: Ist die Kirche 
noch  zu  retten?  (Czy  Kościół  jeszcze  można  uratować?).  Bilans  Künga,  stanowiący 
reprezentatywny  głos  teologii  otwartej,  jest druzgocący  dla Wojtyły.  Zdaniem autora polski 
papież  nie  podjął  żadnych  istotnych  problemów,  a  wiele  szans,  jakie  się  rysowały  w  latach 
siedemdziesiątych,  zaprzepaścił.  Wśród  moich  znajomych  jest  sporo  teologów 
amerykańskich,  którzy  nie  zrobili  tego  kroku  co  ja  i  nie  odeszli  od  Kościoła,  lecz  myślą 
bardzo podobnie jak ja i Küng. Widzą, że Kościół idzie w złym kierunku, ale liczą, że może 
zmieni się to w najbliższym czasie. Nie znam ludzi z kręgów Opus Dei ani fundamentalistów 
katolickich, sądzę jednak, że i te środowiska powoli zaczynają krytycznie myśleć o papieżu. 
Choć muszę podkreślić, że to właśnie polski papież umożliwił wręcz niewiarygodną karierę 
tego stowarzyszenia, które w dużym stopniu jest odpowiedzialne za obecny kurs Watykanu. 
Nawet oni próbowali przeciwstawić się nominacjom biskupim, chociażby przy okazji sprawy 
Wielgusa.  Na  świecie  niezadowolenie  z  pontyfikatu  polskiego  papieża  jest  coraz  bardziej 
powszechne, przy czym w większym stopniu niżw Polsce wypływa ono z analizy teologicznej 
i doktrynalnej jego osiągnięć. I ten bilans jest negatywny.  

A jak ocenia Pan wpływ Jana Pawła II na polski Kościół? Czy coś w nim zmienił? Jaką 
rolę w Kościele odgrywa dzisiaj pamięć o Janie Pawle II?  

Trudno  mi  o  tym  mówić,  bo  nie  mam  dystansu  czasowego.  Myślę  jednak,  że  do  Jana 

Pawła  II  pasuje  łacińskie  powiedzenie:  Corruptio  optimi  pessima  est,  czyli  „Wielkie 
dokonania  mogą  się  obrócić  w  swoje  przeciwieństwo”.  Myślę,  że  z  czymś  takim  mamy  do 
czynienia  w  przypadku  pontyfikatu  polskiego  papieża.  Dlaczego  Polacy  tak  bardzo  kochają 
Wojtyłę? Ponieważ uosabia on absolutny sukces pobratymca, Polaka, któremu się udało. Ale 
ten  sukces  ma  janusowe  oblicze.  Z  jednej  strony  Jan  Paweł  II  odniósł  wielki  sukces,  ale  z 

background image

 

 

drugiej  –  sparaliżował  myślenie,  niezależność  osądów.  Głównym  wyznacznikiem  obecnej 
kondycji  Kościoła  i  zarazem  jednym  z  powodów  mojego  rozwodu  z  Kościołem  było 
zniewolenie umysłu. Kościół Jana Pawła II złożył w ofierze wolność myślenia, decydowania 
o sobie. Nawet tak kochany przez wielu ksiądz Józef Tischner formułował sądy, że nie może 
być  demokracji  bez  Kościoła,  nie  może  być  pomyślności  kraju  bez  kościelnego 
błogosławieństwa. Tego typu nadużycia są już dziś zupełnie archaiczne. To myślenie wzięte z 
czasów przedoświeceniowych. Powrót myślenia archaicznego jest jednym z tych elementów 
dziedzictwa Karola Wojtyły, z którymi będziemy musieli poważnie się zmierzyć. Nawiasem 
mówiąc, z podobnym problemem zmaga się dzisiejsza Rosja. Podobnie wyglądała sytuacjaw 
polskiej literaturze pięknej, ale bez większego bólu i z ulgą rozeszliśmy się z para- dygmatem 
romantycznym.  Moim  zdaniem  tak  samo  trzeba  będzie  pożegnać  paradygmat  romantyczno 
średniowieczny w myśleniu o religii, ten ciężar, z którego bardzo trudno się wyzwolić, a który 
uosabiał Jan Paweł  II. Niektóre jednostki wyzwoliły się z tego wpływu,  ale pech chciał,  że 
przeważnie byli to księża, którzy wystąpili z Kościoła. Kiedyś w jednymz wywiadów Adam 
Szostkiewicz  spytał  mnie,  jaka  jest  przyszłość  przed  Kościołem,  na  co  odpowiedziałem,  że 
szansę stwarzają byli księża, podobnie jak rewizjoniści w komunizmie.  

Leszek Kołakowski tak skutecznie demaskował złudzenia komunizmu, bo przez wiele lat 

tkwił w nim po uszy. Myśmy tkwili po uszy w katolicyzmie i teraz widzimy jego nadużycia. 
Jeżeli  ktoś  tkwi  wewnątrz  Kościoła,  to  trudno  mu  skrytykować  papieża,  który  był  świętą 
krową, złotym cielcem katolicyzmu. Trzeba dużej odwagi, aby go skrytykować. 

A  jaki  nurt  polskiego  Kościoła  reprezentował  Jan  Paweł  II?  Bliższy  „Tygodnikowi 
Powszechnemu” czy Radiu Maryja?  

Myślę, że to odrobinę fikcyjna opozycja. Radio Maryja funkcjonuje jako zbiorcze hasło na 

karierę finansowo-polityczną w Kościele, a „Tygodnik Powszechny” po odejściu Turowicza 
cierpi  na  permanentny  kryzys  tożsamości.  Adam  Boniecki  jest  księdzem,  co  przeczy  idei 
„Tygodnika”  jako  pisma  ludzi  świeckich.  Jest  on  obciążony  wiernością  instytucji,  co 
ogranicza  możliwość  krytycznej  refleksji  na  łamach  pisma.  Ponadto  ludzie,  którzy  obecnie 
tworzą  „Tygodnik  Powszechny”,  są  teologicznymi  analfabetami,  a  sposób,  w  jaki  się 
wypowiadają  na  temat  Kościoła,  świadczy  o  tym,  że  są  bardziej  dziedzicami  ruchów 
oazowych  niż  „Tygodnika”  Turowicza,  Stommy  i  Pszona.  Jeżeli  im  się  nie  podoba,  że 
Katarzyna Wiśniewska pisze zupełnie niewinny tekst krytyczny o percepcji jakichś obchodów 
czy  nabożeństw  beatyfikacyjnych,  i  robią  z  tego  problem,  to  znaczy,  że  są  gdzieś  na 
obrzeżach katolicyzmu i zajmują się folklorem religijnym. W tej chwili „Tygodnik” nie jest 
więc  dla  mnie  pismem  poważnym.  Zresztą  w  ogóle  mam  wrażenie,  że  nie  ma  dla  mnie 
miejsca w polskim katolicyzmie. Chciałbym się mylić i może nowy redaktor naczelny, Piotr 
Mucharski, nawiąże do korzeni tego pisma. Jan Paweł II starał się być dobrym wujkiem dla 
wszystkich i unikał kontrowersyjnych decyzji. Chciał być dla wszystkich dobry, a zarazem, 
niby  niechętnie,  święcił  dziesiątki  własnych  pomników  i  nie  dopuszczał  do  siebie  głosów 
krytyki.  Jeżeli  był  tak  niechętny  niemalże  bałwochwalczym  formom  kultu  za  życia,  jak 
twierdzi prymas Józef Kowalczyk, to mógł powiedzieć, że mu się to nie podoba. Gdyby mu 
się  nie  podobało  Radio  Maryja,  też  mógł  o  tym  powiedzieć.  Wystarczyło  jedno  słowo,  aby 
odrzucić medium, które językiem nienawiści profanowało tak wspaniałe treści, jakie czytamy 

background image

 

 

w Ewangelii, ale nie zrobił tego. Papież prowadził więc politykę niezrażania sobie własnych 
fanów i bycia dobrym wujkiem dla wszystkich. 

Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował bardzo wielu duchownych, w tym sporo osób 
kontrowersyjnych. Jak Pan ocenia jego politykę beatyfikacyjną?  

Polityka beatyfikacyjna jest dobrą ilustracją tego, co robił polski papież. Myślę, że dążył 

do  zaludnienia  nieba  wszystkimi  możliwymi  istotami  i  był  to  jedyny  w  jego  pontyfikacie 
przejaw  uniwersalnego  katolicyzmu.  Żeby  było  jasne,  nie  ironizuję,  naprawdę  tak  uważam! 
Jeżeli  gdzieś  się  pojawili  kandydaci  na  świętych,  to  on  przyspieszał  ścieżki  beatyfikacyjne. 
Myślę, że poza tym nie było w tym wielkiego zamysłu. Jan Paweł II działał zgodnie z zasadą 
„im  więcej,  tym  lepiej”.  Nakręcał  masowy  katolicyzm,  trochę  przypominający  hinduskie 
podejście  do  religii:  im  więcej  bogów,  tym  lepiej.  Nie  pamiętam  jednak,  by  polski  papież 
beatyfikował  jakiegoś  wielkiego  intelektualistę,  myśliciela,  który  za  życia  był 
kontrowersyjny,  jak  na  przykład  Mikołaja  z  Kuzy  albo  Mistrza  Eckharta.  Nie  chciał  też 
wyświęcić misjonarzy, którzy proponowali nowe formy obecności katolicyzmu w Indiach czy 
w  Chinach,  jak  Matteo  Ricci,  albo  twórców  ciekawych  teorii,  jak  Teilhard  de  Chardin. 
Beatyfikacje należą do folkloru religijnego i nie przywiązywałbym do nich wielkiej wagi, ale 
zabrakło mi promocji wielkiego dziedzictwa intelektualnego, które ukrywa sięw katolicyzmie. 
Natomiast  myślę,  że  znamiennym  rysem  polityki  beatyfikacyjnej  Jana  Pawła  II  było 
błogosławieństwo  Piusa  IX  i  Jana  XXIII,  a  więc,  z  jednej  strony,  papieża 
antymodernistycznego,  w  moim  przekonaniu  postaci  jednoznacznie  negatywnej,a  z  drugiej 
strony  –  ikony  Kościoła  otwartego  na  świat.  Mieliśmy  więc  do  czynienia  raczej  ze  sprawną 
polityką PR-owską niż jakimkolwiek metodycznym zamysłem. Jan Paweł II nie krył swojego 
poparcia dla Opus Dei. Kanonizował też jego założyciela, Josemarię Escrivá de Balaguer.  

Jak  Pan  ocenia  tę  sympatię  papieża  dla  Opus  Dei?  Czym  było  Opus  Dei  i  skąd 
zaniepokojenie  wielu  komentatorów  bliskimi  związkami  polskiego  papieża  z  tą 
organizacją?  

Opus Dei było ucieleśnieniem autorytarnego katolicyzmu, który reprezentował Jan Paweł 

II.  Większość  nominacji  w  Ameryce  Łacińskiej  czy  w  Europie  Zachodniej  za  pontyfikatu 
polskiego papieża to byli ludzie wskazywani przez tę organizację. Opus Dei poznałem jako 
jezuita  w  Rzymie.  Wtedy,  w  latach  osiemdziesiątych,  dowiedziałem  się,  czym  ona  jest,  i 
odkryłem, że księża związani z teologią wyzwolenia i innymi postępowymi nurtami Kościoła 
zostali odsunięci od papieskiego dworu. Ich miejsce zajęli teologowie z Opus Dei,a w Rzymie 
powstał ich uniwersytet, Santa Croce, Uniwersytet Świętego Krzyża, który miał równoważyć 
wpływy jezuickiego uniwersytetu – Gregoriany. Podobna sytuacja miała miejsce w Ameryce 
Południowej,  gdzie  jezuici,  razem  z  dominikanami  i  franciszkanami,  byli  propagatorami 
teologii  wyzwolenia  i  otwartego  Kościoła,  ale  zostali  odsunięci  i  zastąpieni  ludźmi  z  Opus 
Dei.  Opus  Dei  to  forma  intelektualnego, oświeconego absolutyzmu,  która stoi w całkowitej 
sprzeczności  z  Soborem  Watykańskim  II.  Podczas  gdy  sobór  odwoływał  się  do  jedności 
sumienia i autonomii osoby ludzkiej, funkcjonariusze Opus Dei z góry narzucili wiernym, co 
mają robić, i przywrócili to wszystko, co Kościół otwarty odrzucił. Ratunkiem dla Kościoła 
jest,  według  nich,  powrót  do  zawoalowanego  intelektualnego  autorytaryzmu.  Warto  tutaj 
pamiętać, że Opus Dei powstało w najciemniejszej nocy frankizmu. I nawet jeżeli niektórzy 
mówią,  że  przyczyniło  się  do  łagodnego  przejścia  ku  demokracji,  to  w  Hiszpanii  wciąż  są 

background image

 

 

widoczne  różne  formy  kultu  Franco  wraz  z  dominującą  rolą  katolicyzmu  reprezentowanego 
właśnie  przez  Opus  Dei.  Katolicyzm  tej  organizacji  jest  atrakcyjny  dla  wielu  polskich 
polityków czy ludzi mediów, ale wyraża on najbardziej autorytarnyi niedemokratyczny nurt 
Kościoła katolickiego. 

background image

 

 

Pedofilia za zasłoną władzy 

W

YWIAD Z 

A

DAMEM 

C

IOCHEM

 

Napisał  Pan  wiele  krytycznych  artykułów  na  temat  doktryny  i  działań  Jana  Pawła  II. 
Jaki aspekt pontyfikatu polskiego papieża jest dla Pana szczególnie ważny?  

Jan Paweł II bywa często oceniany przez pryzmat swojej charyzmy w kontaktachz tłumami 

i mediami, spontaniczności. Były to jego atuty, które pozostają poza wszelką dyskusją. Same 
w  sobie  świadczą  jednak  niemal  wyłącznie  o  jego  niebagatelnych  talentach  towarzyskich  i 
aktorskich. Dla mnie o wiele ważniejsze dla oceny jego działalności pozostają innego rodzaju 
kwestie.  Interesuje  mnie  mianowicie  pytanie  o  to,  jakiej  właściwie  sprawie  służyły 
nieprzeciętne  medialne  talenty  Karola  Wojtyły.  Kim  był  jako  rzymski  papieżi  monarcha 
absolutny  Watykanu? Jaka była natura jego władzy i  jak traktował  swoich poddanych, czyli 
zwykłych katolików? 

A jak by Pan ocenił naturę władzy, którą sprawował Jan Paweł II?  

Kiedy  ktoś  mnie  pyta,  czy  cenię  Jana  Pawła  II,  to  najpierw  nasuwa  mi  się  prosta 

odpowiedź: nie cenię, bo zwykle nie darzę sympatią dyktatorów – z powodu rodzaju władzy, 
jaką  sprawują,  i  układu  sił,  w  jaki  pozwolili  się  uwikłać.  Wiem,  że  określenie  Wojtyły 
mianem dyktatora brzmi szokująco dla polskiego ucha, ale nie jest przecież żadną tajemnicą, 
że Kościół katolicki jest skrajnie autorytarną religijną instytucją, której wierni są pozbawieni 
wszelkiej  podmiotowości,  a  cała  władza  należy  do  biskupów,  z  biskupem  Rzymu,  czyli 
papieżem,  na  czele.  Jego  władza  ma  zresztą  charakter  absolutny  także  wobec  samych 
biskupów.  Nazwanie  tego  systemu  dyktaturą,  a  jego  przywódcy  dyktatorem,  uważam  za  w 
pełni  usprawiedliwione,  tym  bardziej  że  papież  jest  w  Kościele  katolickim  także  źródłem 
prawa  i  faktycznym  źródłem  wierzeń.  Jako  przywódca  Watykanu  jest  też  monarchą 
absolutnym,  ustrój  zaś  tego  państwa  ma  charakter  totalitarny,  ponieważ  nie  ma  tam 
trójpodziału władz, a wszystko i wszyscy są poddani jednej ideologii. Takie rzeczy budzą mój 
sprzeciw.  Nie  osłabia  go  bynajmniej  powoływanie  się  papiestwa  na  Ewangelię  i  rzekomą 
wolę  Chrystusa.  Moim  zdaniem  mamy  tu  doczynienia  z  nieuprawnioną  i  niczym 
nieusprawiedliwioną  uzurpacją  władzy.  Papiestwo  bardzo  wybiórczo,  wręcz  sekciarsko, 
korzysta  z  Biblii  i  tradycji  chrześcijańskiej.  Nie  jestem  w  tej  ocenie  zresztą  szczególnie 
oryginalny;  sprzeciw  wobec  uroszczeń  papiestwa,  także  w  łonie  Kościoła  katolickiego,  ma 
swoją długą historię i bogatą teraźniejszość. 

Zatem jakim władcą absolutnym był Karol Wojtyła?  

Całe  jego  rządy  były  obliczone  na  utrzymanie  tej  autorytarnej  władzy  oraz  zduszenie 

wszelkich  przejawów  krytycznej  refleksji.  Był  zatem  władcą  nie  tylko  mającym  prawo  do 
bezwzględnych  interwencji,  ale  także  z  niego  korzystającym.  Bardzo  charakterystyczny 
pozostaje dla mnie fakt, że Karol Wojtyła nigdy nie chciał rozmawiać z jakąkolwiek opozycją 
w Kościele. Nigdy nie zgodził się na spotkanie z krytycznymi teologami ani reformatorskimi 
ruchami  w  Kościele.  Oceniam  to  jako  przejaw  dyktatorskiej  pychy  i  niesłychanej  wręcz 
wyniosłości,  jak  na  kogoś,  kto  pozwalał  nazywać  siebie  „następcą  Chrystusa”,  „pasterzem 

background image

 

 

Kościoła”,  a  nawet,  o  ironio,  „sługą  sług  bożych”.  Tego  rodzaju  osoba  nie  budzi  mojej 
sympatii, raczej niechęć. Wiele mówi się o otwartości papieża na świat, na inaczej myślących. 
Jak  ocenić  taką  „otwartość”,  której  brakuje  dla  swoich,  czyli  wielu  często  wybitnych 
katolików, a która pojawia się wtedy, gdy błyskają flesze aparatów fotograficznych, gdy trwa 
wizyta  w  synagodze,  meczecie  albo  cerkwi.  Wiadomo  było,  że  spotka  się  to  z  poklaskiem 
świata, który w obecnych czasach ceni tego rodzaju gesty. Są to gesty, które niewielekosztują, 
a wiele przynoszą w wymiarze PR. To jest sprytna polityka, a nie otwartość.  

Otwartości za czasów Jana Pawła II nie było w rozdartym Kościele, czyli tam, gdzie była 

konieczna  i  gdzie  mogła  okazać  się  trudna  i  kosztowna.  Tej  otwartości  nie  było  także  dla 
najsłabszych, czyli dla dzieci, które na masową skalę padały ofiarą przestępstw seksualnych 
kleru. Zachowanie Wojtyły, podobnie jak jego poprzedników, obliczone było  na chronienie 
wizerunku  Kościoła  oraz  karier  duchownych.  Dobro  wiernych,  w  tym  dzieci,  było 
trzeciorzędne.  To  pokazuje  prawdziwą  naturę  władzy  kościelnej,  która  skupia  się  niemal 
wyłącznie na korzyściach i zyskach hierarchicznej organizacji. Dla mnie afera pedofilska jest 
istotowo  związana  ze  sposobem  sprawowania  władzy  w  Kościele,  z  autorytaryzmemi 
patriarchalną mentalnością. Karol Wojtyła był częścią tego wszystkiego, zgodził się wziąć w 
tym  udział,  wszak  bycie  księdzem,  biskupem,  papieżem  nie  jest  przymusowe.  On  jednak 
wybrał  taką  drogę  życia,  bo  widocznie  dobrze  się  w  tym  odnajdywał.  Zrobił  efektowną 
karierę  w  samym  sercu  bezwzględnej  religijnej  dyktatury.  Zatrzymajmy  się  przy 
spektakularnej  aferze  związanej  z  pedofilią.  Jeszcze  w  latach  sześćdziesiątych  Watykan 
ogłosił  słynną  instrukcję  Crimen  sollicitationis,  w  której  pojawiły  się  kwestie  związane  z 
pedofilią. Czego dotyczyły kontrowersje wokół tego dokumentu? Instrukcja opublikowana za 
czasów Jana XXIII dotyczyła sposobu reagowania na zarzuty o molestowanie seksualne przez 
duchownych.  Największe  emocje  budził  fakt  absolutnego  nakazu  milczenia,  jaki 
obowiązywał wszystkie strony kościelnych śledztw dotyczących tych kwestii, i to pod groźbą 
ekskomuniki.  Innymi  słowy,  dobry  wizerunek  Kościoła  był  uznany  za  najwyższą  wartość, 
wyższą nawet  niż dochodzenie sprawiedliwości  lub prawo kraju,  na którego terenie toczyły 
się  te  sprawy.  Dodajmy  jeszcze,  że  instrukcję  wprowadzono  w  życie  za  czasów  „dobrego 
papieża Jana”, w okresie odnowy soborowej. Czyli dobroć – dobrocią, odnowa – odnową, a 
interes hierarchii Kościoła był jak zwykle ponad wszystko.  

Jakie było podejście Jana Pawła II do Crimen sollicitationis? Czy polski papież odnosił 
się do tego dokumentu?  

Nic  mi  o  tym  nie  wiadomo.  Nie  było  zresztą  konieczności,  aby  wypowiadał  się  na  ten 

temat.  Instrukcja  została  zastąpiona  nowymi  przepisami  u  progu  XXI  wieku,  kiedy  afera 
pedofilska  eksplodowała  już  w  wielu  krajach  świata  i  wstrząsnęła  ważnymi  dla  Watykanu 
Kościołami  lokalnymi,  takimi  jak  francuski,  amerykański  czy  irlandzki.  Czy  kwestie 
związane z pedofilią pojawiały się w nauczaniu polskiego papieża? Pojawiły się wtedy, kiedy 
już  nie  mogły  się  nie  pojawić.  Mianowicie  wówczas,  gdy  światowe  media  pełne  były 
doniesień  o  masowej  seksualnej  eksploatacji  nieletnich  przez  kler  rzymskokatolicki.  Wtedy 
Jan Paweł  II  wyrażał  umiarkowane wyrazy ubolewania.  Nie było  jednak żadnej  publiczneji 
poważnej refleksji na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Wszystko sprowadzono do kwestii 
słabości poszczególnych księży, tak zwanego indywidualnego grzechu.  

background image

 

 

Czy  można  oszacować,  jaki  zasięg  miała  pedofilia  w  obrębie  Kościoła  katolickiego  za 
czasów pontyfikatu Jana Pawła II?  

Możemy mówić rzeczywiście o szacunkach w skali globalnej, pewne szczegółowe dane są 

znane tylko lokalnie, w krajach, gdzie tak zwaną aferę pedofilską dogłębnie przeorały media, 
a czasem także rządy i wymiar sprawiedliwości. Zatem te szczegółowe dane z kilku krajów 
można  przenosić  z  dużą  dozą  prawdopodobieństwa  na  skalę  ogólnoświatową,  bo  trudno 
znaleźć  powody,  dla  których  liczba  nadużyć  seksualnych  na  przykład  w  USA  miałaby  być 
znacznie  wyższa  (lub  niższa)  niż  w  Polsce,  w  której  nie  mamy  pełnych  danych,  nie  licząc 
tego,  co  sami  oszacowaliśmy  jako  tygodnik  na  podstawie  naszych  śledztw  dziennikarskich 
oraz monitoringu innych mediów. 

Jak to więc wygląda w krajach, w których dokonano pełnych oszacowań?  

Najpełniejsze dane pochodzą chyba z USA, gdzie media bezwzględnie rozliczyły Kościół i 

zmusiły  go  do  przeprowadzenia  śledztw  wewnątrzdiecezjalnych,  a  ich  wyniki  upubliczniły. 
Dane  są  wstrząsające.  Okazuje  się,  że  są  diecezje,  w  których  odsetekduchownych 
zaangażowanych  w  nielegalne  relacje  seksualne  z  nieletnimi  oscyluje  wokół  10  procent! 
Średnio za oceanem ten odsetek wynosi w przeciętnej diecezji od 6 do 9 procent. Nie znam 
innego związku wyznaniowego ani jakiejkolwiek innej instytucji, której personel miałby taki 
odsetek przestępców seksualnych. Wszystkim zainteresowanym tą tematyką polecam dorobek 
Richarda  Sipe’a,  teologa  i  psychoterapeuty  katolickiego  z  USA,  który  jest  prawdopodobnie 
najlepiej  zorientowaną  na  świecie  osobą  w  kwestiach  przestrzegania,a  raczej 
nieprzestrzegania  przez  kler  celibatu  oraz  rozmiarów  i  przyczyn  przestępczości  seksualnej 
duchownych.  Sipe  bada  te  kwestie  od  półwiecza  i  mimo  że  jest  człowiekiem  Kościoła 
katolickiego,  zachowuje  niezwykły  obiektywizm  i  trzeźwość  w  ocenach  oraz  poszukiwaniu 
przyczyn  tego  ponurego  zjawiska.  I  jeszcze  jedna  charakterystyczna  cyfra:  w  niewielkim, 
kilkumilionowym  Kościele  atolickim  w  Holandii  w  czerwcu  2011  roku  doliczono  się  1975 
ofiar przestępstw seksualnych kleru. Zachowując odpowiednie proporcje liczbowe, trzeba by 
przyjąć, że w Polsce takich osób żyje zapewne nie mniej  niż dziesięć tysięcy. Jest  to  spory 
tłum, tłum dotąd na ogół milczący i pozostający w ukryciu.  

Jedną  z  najgłośniejszych  spraw  o  molestowanie  w  obrębie  Kościoła  był  przypadek 

meksykańskiego duchownego Marciala Maciela Degollado. O co chodziło w tej aferze i jaką 
rolę odegrał w niej Jan Paweł II? Historia Maciela Degollado jest tak niesamowita, że jedyne, 
z  czym  mogę  ją  porównać,  to  dzieje  rodziny  Borgiów  w  renesansowym  Rzymie:  to  godna 
sensacyjnego  serialu  mieszanina  autorytarnej  władzy,  żądzy  wielkich  pieniędzyi  wybujałej 
seksualności. Rozkwit kariery tego meksykańskiego religijnego hochsztaplera miał miejsce za 
czasów i pod parasolem Jana Pawła II i jego ludzi. Maciel był katolickim duchownym, twórcą 
ultrakonserwatywnej  organizacji  Legion  Chrystusa  i  człowiekiemo  niesłychanym  wręcz 
talencie  do  pozyskiwania  pieniędzy,  wielkich  pieniędzy,  między  innymi  od  zamożnych 
kobiet. Jego kariera i upadek wiele mówią o tym, czym jest Kościół katolicki, a to dlatego, że 
choć atmosfera skandalu (defraudacje, łapówki, nadużycia władzy, gwałty na podopiecznych, 
kochanki,  nieślubne  dzieci)  ciągnęła  się  za  nim  od  pięćdziesięciu  lat,  mimo  to  stale 
powiększał  on  swoje  wpływy  i  władzę.  Także  to,  że  za  donosami  na  Maciela  stali  liczni 
księża, a nawet biskup, nie przeszkodziło temu człowiekowi odbierać publicznych hołdów z 
ust  Jana  Pawła  II,  który  nazywał  go  „wzorem  dla  młodzieży”.  Swoje  wpływy  Maciel 

background image

 

 

zawdzięczał między innymi księdzu Stanisławowi Dziwiszowii kardynałowi Angelo Sodano, 
a  to  zapewniało  mu  praktyczną  bezkarność  aż  do  śmierci  Wojtyły.  Legion  Chrystusa, 
korporacja religijna o wielomiliardowym majątku, był notabene fundatorem przyjęcia z okazji 
biskupiego ingresu Dziwisza. Dopiero Benedykt XVI zdecydował się zakończyć ten żenujący 
spektakl  i  pozbawił  Maciela  religijnych  funkcji,  zresztą  na  krótko  przed  jego  śmiercią. 
Szczegółowe,  szokujące  w  swej  wymowie  śledztwo  natemat  kariery  tego  do  cna 
zdemoralizowanego  „wzoru  dla  młodzieży”  przeprowadziło  poważne  amerykańskie 
czasopismo „National Catholic Reporter”. Raport z owego śledztwa ma liczne polskie wątki, 
przemilczane  przez  większość  krajowych  mediów.  Nie  dziwię  się,  nawiasem  mówiąc,  że 
mamy  taką  kiepską  demokrację  w  Polsce,  skoro  media  są  tutaj  tak  tchórzliwe  lub 
zwasalizowane.  Historia  Maciela  daje  wyobrażenie  o  stosunkach  panujących  na  dworze 
papieża Wojtyły oraz o tym, jak słabo znał się na ludziach. No, chyba że wiedział, z jakim 
typem  ma  do  czynienia,  i  akceptował  to.  I  jeszcze  jedno:  Wojtyła  uwielbiał  autorytarne, 
ultrakonserwatywne, skrajnie prawicowe organizacje, takie jak Legion Chrystusa, Komunia i 
Wyzwolenie  czy  Opus  Dei,  dobrze  się  także  czuł  w  towarzystwie  ich  wodzów.  To  chyba 
również daje do myślenia. 

W  2002  roku  w  Polsce  głośna  była  sprawa  arcybiskupa  Juliusza  Paetza.  Jakie  było 
podejście do tej sprawy Jana Pawła II?  

Wydaje  się,  że  do  Wojtyły  nie  docierały  pierwsze  doniesienia  na  temat  poznańskiego 

skandalu z molestowaniem kleryków. Według jednych zadbał o to przyjaciel Paetza z czasów 
rzymskich, 

obecny 

prymas 

Polski, 

arcybiskup 

Józef 

Kowalczyk, 

wówczas 

nuncjuszapostolski.  Włoska  prasa  o  to  samo  oskarżała  natomiast  papieskiego  sekretarza  – 
Dziwisza.  Dopiero  po  publikacji  „Faktów  i  Mitów”  z  sierpnia  2001  roku  pojawiła  się  w 
Poznaniu watykańska komisja do zbadania doniesień o molestowaniu, kilka miesięcy później 
o  sprawie  napisała  „Rzeczpospolita”  i  Paetz,  którego  nigdy  wprost  nie  nazwano  winnym, 
przeszedł  na  wcześniejszą  emeryturę.  Mieszka  w  kościelnej  rezydencji  i  dotąd  cieszy  się 
szacunkiem  wielu  swoich  kolegów  biskupów.  Długo  po  wybuchu  skandalu  brał  udział  w 
spotkaniach episkopatu i wielkich imprezach kościelnych. Dodajmy, że kwestia molestowania 
była  wyciszana  przez  innych  biskupów  poznańskich,  a  ksiądz  profesor  Tomasz  Węcławski, 
jeden  z  najwybitniejszych  polskich  teologów,  który  wspierał  molestowanych  kleryków  i 
interweniował w ich obronie, został zaszczuty i porzucił Kościół. Presja była tak silna, że ten 
odważny przecież człowiek musiał nawet zmienić nazwisko. 

Czy  istnieją  udokumentowane  przypadki,  w  których  Jan  Paweł  II  wiedział  o 
przestępstwach  pedofilii  z  udziałem  swoich  podwładnych,  ale  ukrywał  ich  z  udziałem 
swoich podwładnych, ale ukrywał ich istnienie?  

O  niczym  takim  wprost  nie  wiadomo,  choć  są  liczne  wątpliwości  co  do  rozmiarów  jego 

rzekomo totalnej niewiedzy na ten temat, na przykład w sprawie księdza Maciela.  

Niemniej jednak papież sam stał za systemem, który takie ukrywanie aprobował, a nawet 

nakazywał.  Jako  długoletni  biskup  krakowski  musiał  znać  i  zapewne  stosował  instrukcję 
Crimen  sollicitationis  i  nie  zniósł  jej  zaraz  po  objęciu  urzędu  papieskiego,  tylko  dopiero  w 
środku  afery,  w  ogniu  powszechnej  krytyki.  A  zatem  wcześniej  uważał  tę  instrukcję  za 
właściwą. Jako doświadczony zarządca Kościoła znał także rozmiary łamania celibatu przez 
księży  oraz  cierpień,  jakie  on  powoduje.  Przecież  biskupi  o  występkach  księży  wiedzą 

background image

 

 

znacznie więcej niż media i opinia publiczna, bo informowani są o sprawach, które z różnych 
powodów  nie  przeciekły  do  prasy.  Charakterystyczne  jest  to,  że  jednemu  z  głównych 
winowajców  ukrywania  pedofilii  za  oceanem,  skompromitowanemu  bostońskiemu 
kardynałowi Bernardowi Law, Jan Paweł II zaoferował bezpieczną przystań w Rzymie oraz 
członkostwo w licznych kongregacjach. Ze zrozumiałych przyczyn Jan Paweł  II szczególną 
wagę przywiązywał do Polski. 

Czy podczas pielgrzymek do rodzinnego kraju poruszał temat pedofilii i molestowania 
seksualnego?  

O  ile  wiem,  to  nie, zapewne  dlatego,  że  Polska, zresztą  zupełnie  niesłusznie,  uchodzi  za 

kraj  niedotknięty  plagą  księżych  przestępstw  seksualnych.  Tygodnik,  w  którym  pracuję,  w 
połowie 2011 roku opublikował raport na temat tego typu przestępstw. Wiadomo, że one są, 
zdarzają  się  często,  a  księża  są  traktowani  pobłażliwie  przez  przełożonych,  a  czasem  także 
przez wymiar sprawiedliwości. W wielu przypadkach Kościół przenosił księży pedofilów do 
innych parafii. 

Czy  ten  proceder  za  czasów  pontyfikatu  Jana  Pawła  II  miał  charakter  systemowy  i 
wiedziały o nim najwyższe władze kościelne, czy też były to przypadki, o których papież 
mógł nie wiedzieć?  

Oczywiście, że wiedział. To była, a bardzo często nadal jest, normalna kościelna praktyka: 

sprawców nadal jest, normalna kościelna praktyka: sprawców skandali, gdy afera jest już zbyt 
głośna,  przenosi  się  do  innej  parafii.  A  później  do  kolejnej.  Podam  jeden  przykład,  który 
obrazuje tę praktykę, bardzo dokładnie opisany przez „Fakty i Mity”, a mianowicie przypadek 
księdza  Wincentego  Pawłowicza  z  diecezji  łowickiej,  przestępcy  seksualnego  skazanego 
prawomocnym wyrokiem na karę więzienia bez zawieszenia i wytrwale przenoszonego przez 
lata  z  diecezji  do  diecezji.  Obecnie  Pawłowicz  jest  proboszczem  w  jednej  z 
rzymskokatolickich parafii w Odessie na Ukrainie.  

Nadal  ma  niczym  niezakłócony  dostęp  do  dzieci,  wiadomo,  że  podróżuje  po  Europie  w 

towarzystwie nastolatków, bywa zapraszany w Polsce na wykłady, na przykład w tym roku 
zorganizowano  z  nim  spotkanie  w  kieleckim  seminarium  duchownym.  Historia  Pawłowicza 
jest niesamowitym świadectwem cynizmu i bezduszności Kościoła. Nie mogę pojąć, dlaczego 
ogólnopolskie  media,  poza  „Faktami  i  Mitami”,  ignorują  tego  typu  przypadki.  Opisujemy 
wędrówki Pawłowicza od dziewięciu lat i nie widać końca tej historii.  

Czy  polski  papież  podjął  jakieś  działania,  aby  zapobiegać  przestępstwom  pedofilii 
popełnianym przez księży?  

Wnikliwe  badanie  przypadków  pedofilii  zlecono  Kongregacji  Nauki  Wiary,  czyli 

kardynałowi  Ratzingerowi.  Ale  trudno  to  nazwać  zapobieganiem,  raczej  nową  formą 
zarządzania  ekscesami  seksualnymi  kleru  w  Kościele.  Aby  przeciwdziałać  tego  rodzaju 
występkom,  Wojtyła  musiałby  przeorać  całą  strukturę  władzy,  czyli  de  facto  rozwiązać 
Kościół rzymskokatolicki w jego dotychczasowej formie. Wszak istotą katolicyzmu  nie jest 
jakaś określona doktryna, lecz sposób pojmowania władzy w Kościele. Albo inaczej – istotą 
jest doktryna o absolutnej władzy papiestwa. A tego Wojtyła nie chciał i nie mógł zmienić, bo 
celem jego misji było utrzymanie tej struktury w obecnej postaci. Po to go powołano i temu 
zadaniu pozostał wierny. Zresztą z wielką szkodą dla milionów katolików.  

background image

 

 

Kiedy rozpoczęły się procesy o odszkodowania dla ofiar księży pedofilów? Jak do tych 
spraw podchodził Jan Paweł II? Czy Watykan Jana Pawła II współpracował z sądami?  

Eksplozja  pozwów  nastąpiła  na  przełomie  XX  i  XXI  wieku.  Sprzyjało  jej  masowe 

ujawnianie  przestępstw  seksualnych  katolickiego  kleru  w  USA  i  panująca  tam  mentalność 
oraz praktyka sądowa pozwalająca na gigantyczne odszkodowania.  

Czy  Jan  Paweł  II  podczas  swojego  pontyfikatuprzeprosił  ofiary  pedofilii?  Jakie  było 
jego podejście do osób walczących o odszkodowania?  

Nie  przypominam  sobie  przeprosin  z  jego  strony  skierowanych  do  ofiar  przestępstw 

seksualnych  kleru.  Z  całą  pewnością  natomiast  ofiary  gwałtów  na  nieletnich  przepraszał 
Benedykt XVI. O ile wiem, Jan Paweł II nie zajmował stanowiska w sprawie odszkodowań. 

A  jak  Pan  ocenia  podejście  do  pedofilii  i  innych  przestępstw  na  tle  seksualnym  w 
ostatnich latach? Czy Benedykt XVI zmienił coś na tym obszarze?  

Za czasów Benedykta XVI kryzys się nasilił, więc musiały zostać podjęte nowe działania. 

Jednym z nich było wspomniane już przeze mnie odsunięcie Maciela, które dokonało się po 
tym,  jak  pozbawiono  władzy  osoby  rządzące  Watykanem  za  czasów  zniedołężniałego  Jana 
Pawła II. Był to krok spóźniony o kilkadziesiąt lat, ale trzeba go zapisać Ratzingerowi jako 
zasługę. Jednak poczynania niemieckiego papieża w tej materii są co najmniej dwuznaczne. 
Jednym  z  nich  jest  skandaliczna  w  swej  wymowie  próba  zrzucenia  odpowiedzialności  za 
aferę  pedofilską  na  osoby  homoseksualne.  Chodzi  o  wydany  w  grudniu  2005  roku  zakaz 
przyjmowania  do  seminariów  duchownych  mężczyzn  o  skłonnościach  homoseksualnych. 
Nawet  jeśli  ten  dokument  przygotowywano  za  czasów  Wojtyły,  to  opublikowany  został  za 
zgodą  Benedykta  XVI.  Jest  to  niczym  nieusprawiedliwione  skierowanie  uwagi  opinii 
publicznej  na  środowiska  homoseksualne  jako  rzekomo  odpowiedzialne  za  aferę  z 
przestępstwami seksualnymi w Kościele. Ta teza jest nie tylko fałszywa, ale i odrażająca, bo 
to  kolejny  homofobiczny  atak  Watykanu  na  środowisko,  które  doznało  już  tylu  krzywd  od 
Kościoła.  

Dlaczego Pana zdaniem Kościół katolicki ma tak duży problem z pedofilią?  

Kościół  rzymskokatolicki  ma  przede  wszystkim  problem  z  władzą,  a  właściwie  z 

niepohamowanym  pędem  do  władzy  absolutnej,  który  cechuje  biskupów  Rzymu.  To  ta 
bluźniercza  z  punktu  widzenia  teologii  biblijnej  miłość  do  władzy  stworzyła  ów  Kościół  w 
średniowieczu  i  oddzieliła  go  od  innych  Kościołów  chrześcijańskich.  Wydaje  mi  się,  że  w 
przypadku Kościoła katolickiego w sposób niemal idealny zrealizowało się stare powiedzenie, 
że  władza  demoralizuje,  a  władza  absolutna  demoralizuje  absolutnie.  Księża  poddawani  są 
autorytarnemu  treningowi  i  całe  życie  żyją  pod  hierarchiczną  presją,  która  wypacza  ich 
osobowości. Kształtuje się w nich poczucie wyższości wobec osób świeckich, a najsłabsze w 
całej  katolickiej  strukturze  są  właśnie  dzieci,  bo  to  one  są  na  samym  dole.  Nie  sądzę,  żeby 
osoby  uformowane  do  autorytaryzmu  były  w  stanie  zbudować  normalne  relacje  przyjaźni, 
również normalne relacje z partnerami seksualnymi. Sądzę, że te postawy władzy i dominacji 
przenoszone  są  także  na  relacje  seksualne  i  czasem  ich  wyrazem  są  właśnie  związkiz 
małoletnimi.  Dzieci  są  słabe  i  ufne,  łatwo  je  zdominować.  Widocznie  tego  totalnego 
zdominowania kogoś słabego i bezbronnego potrzebują niektórzy mężczyźni o wypaczonych 
potrzebują  niektórzy  mężczyźni  o  wypaczonych  w  seminariach  osobowościach.  Oni  mogą 

background image

 

 

być  tylko  panami  (wobec  wiernych)  lub  poddanymi  (wobec  biskupów),  nie  potrafią  być  po 
prostu czyimiś partnerami. Poza tym nie bez znaczenia jest tu oczywiście celibat. 

W jakim sensie?  

Nie w takim, w jakim rozumie się to najczęściej, to znaczy, że księża nie mogą się żenić, 

więc swoje potrzeby seksualne kierują na dzieci. Nie jestem psychologiem, ale takie stawianie 
sprawy  wydaje  mi  się  fałszywe.  Problem  jest  raczej  innego  rodzaju.  Przede  wszystkim 
wymóg  celibatu  i  totalnego  posłuszeństwa  wobec  hierarchii  sprawia,  że  do  seminariów 
duchownych  trafia  specyficzna  kategoria  osób.  Są  to  często  osoby  o  zaburzonym  poczuciu 
własnej wartości, z jakimiś problemami w sferze seksualnej. Także mężczyźni, dla których z 
różnych  względów  seminarium  lub  zakon  są  miejscem,  gdzie  można  się  schować.  Są  też 
osoby,  które  nie  potrafią  sobie  poradzić  samodzielnie  z  życiem,  więc  Kościół  jest  dla  nich 
wygodną  podpórką.  Zatem  celibat  dokonuje  już na  starcie  specyficznej  selekcji  kandydatów 
nie jest to w sumie selekcja pozytywna, choć zdarzają się oczywiście wyjątki od tej reguły. 
Problemy, z którymi młodzi  ludzie przychodzą już do seminariów, łączą się ze specyficzną 
formacją, odcięciem od świata, ideologiczną represją seksualności. No i religijnym zadęciem. 
Wszak  ksiądz  katolicki  jest  pośrednikiem  między  Bogiem  a  ludźmi.  Na  jego  słowa  Bóg 
zamienia się w opłatek. Rzymskokatolicki duchowny nie jest, jak pastor  protestancki,  sługą 
parafii, przez parafię zatrudnionym i rozliczanym. On jest panem nad wiernymi – tłumaczyć 
się musi tylko przed biskupem. To rodzi specyficzne wyobrażenia i postawy zarówno wśród 
samych  duchownych,  jak  i  wśród  świeckich.  Poza  tym  za  sprawą  celibatu  ksiądz  jest 
postrzegany przez tych bardziej ufnych wiernych jako istota aseksualna, na poły angeliczna. 
To stwarza dodatkowe pola zaufania i pokusy. 

Dlaczego Kościół zatem nie zrezygnuje z wymagania powszechnego celibatu?  

Bo to nie leży w jego interesie. Nie zapominajmy nigdy, że głównym celem Kościoła jest 

władza, a celibat jest jednym z jej narzędzi. Po to wprowadzono go w średniowieczu, zresztą 
po  trupach.  Chodziło  o  to,  aby  majątki  pozostawiane  przez  duchownych  nie  były 
dziedziczone przez ich legalne potomstwo, a także o to, aby w obliczu władzy biskupa ksiądz 
nie  miał  oparcia  w  rodzinie.  Aby  był  bardziej  poddany,  uległy  i  dyspozycyjny.  Poza  tym 
ksiądz  celibatariusz  cieszy  się  w  oczach  wiernych  nimbem  niezwykłości,  aseksualnej 
czystości – tak się poświecił dla Boga! Daje radę tak wytrzymać! To jest oczywista bujda z 
tym celibatem, bo grubo ponad połowa duchownych go łamie, jeśli nie stale, to przynajmniej 
okresowo  (według  danych  wspomnianego  już  Sipe’a),  ale  PR-owsko  było  to  bardzo 
użyteczne przez stulecia. 

Co sprawia, że w tak wielu przypadkach Watykan ukrywał księży pedofilów?  

Oczywiście  chodzi  o  wizerunek.  Trzeba  było  ratować  wiarę  w  seksualną  czystość  kleru. 

Wszystkie instytucje są zatroskane o swój wizerunek, a instytucje autorytarne są zatroskane 
podwójnie, bo zdają sobie sprawę z uzurpacji swojej władzy i jej kruchości. Proszę zwrócić 
uwagę,  że  wiele  elementów  życia  Kościoła  –  liturgia,  hierarchia,  stroje,  procesje  itp.  –  to 
szczegóły starannie zorganizowanego widowiska mającego na celu wywołać określony efekt. 
Chodzi  o  wrażenie  niesamowitości,  wyjątkowości,  wzniosłości,  tego,  co  czasem  bywa 
nazywane  atmosferą  sacrum.  Celem  tych  działań  jest  zaprezentowanie  Kościoła  i  jego 
hierarchii jako przedstawicielstwa Boga na ziemi, najwyższego autorytetu moralnego. Całe to 

background image

 

 

widowisko służy za scenografię dla teatru władzy. Zburzenie tej dekoracji, naświetlenie tego, 
co  jest  za  kotarą,  mogłoby  zniszczyć  nimb  boskości  i  niesamowitości,  niezbędny  do 
sprawowania władzy.  

Co musiałoby się stać, aby sytuacja się zmieniła?  

Mówiąc  najkrócej,  Kościół  katolicki  taki,  jaki  znamy  obecnie,  musiałby  się  rozpaść. 

Musiałby ulec demokratyzacji, a uzyskanie wolności i podmiotowości przez wiernych byłoby 
końcem rzymskiego katolicyzmu. Bo jest to instytucja, która powstała i trwa w takiej formie z 
powodu  ambicji  rzymskich  papieży.  Nie  sądzę,  aby  do  tego  rozpadu  doszło  w  najbliższym 
czasie.  Jest  zbyt  wiele  osób  i  środowisk  zainteresowanych  utrzymaniem  obecnego  stanu. 
Przede  wszystkim  hierarchia  katolicka,  główny  beneficjent  status  quo,  a  także  część 
wiernych,  skutecznie  uformowana  w  taki  sposób,  że  potrzebuje  do  życia  autorytarnej 
instytucji.  A  w  każdym  razie  gorąco  w  to  wierzy.  Wszak  autorytaryzm  jest  zaraźliwy  i  do 
pewnego stopnia przekazywany z pokolenia na pokolenie. Poza tym autorytarnego Kościoła 
potrzebuje  znacząca  część  świata  polityki  w  krajach  katolickich  oraz  część  świata  biznesu. 
Ludźmi  społecznie  i  światopoglądowo  niedojrzałymi  oraz  poddanymi  autorytarnej  władzy 
łatwiej  jest  rządzić.  Ponadto  Kościół  łagodzi  nastroje  pracowników,  pokazując  im  niebo  w 
miejsce  doczesnej  sprawiedliwości  i  odwodząc  od  wywierania  nacisków  na  prospołeczną 
modernizację. Zatem wpływowych beneficjentów duchowej przemocy jest wielu, a pośrednio 
dzięki ich ochronie także przemoc seksualna w Kościele będzie miała zapewnione trwanie w 
tej lub innej formie. 

background image

 

 

Jan Paweł II i katolicki naród polski 

W

YWIAD Z 

T

OMASZEM 

Ż

UKOWSKIM 

 

W  ciągu  ostatnich  lat  zaczęły  się  pojawiać  głosy,  że  nauki  i  działalność  Jana  Pawła  II 
stoją  w  sprzeczności  z  wartościami  współczesnej  demokracji.  Jak  Pan  ocenia  takie 
opinie? Jaka była wizja społeczeństwa polskiego papieża?  

W Polsce wybór Karola Wojtyły na papieża to było wydarzenie. Papież Polak! Pierwszy 

raz  od  lat  ktoś  spoza  Włoch.  Z  dnia  na  dzień  nieznany  kardynał  z  Krakowa  stał  się 
narodowym bohaterem. Był rok 1978, PRL trzymała się mocno, ale budowanie socjalizmu nie 
organizowało  już  zbiorowej  wyobraźni.  Zbliżał  się  wybuch  „Solidarności”.  Mówi  się,  że 
pierwsza wizyta papieża w Polsce była iskrą rzuconą na proch. Sierpień ‘80 stał się możliwy 
dzięki  temu,  że  rok  wcześniej  ludzie  się  policzyli  i  poczuli  swoją siłę.  Myślę,  że  znaczenie 
wyboru Wojtyły na papieża, a szczególnie tego, co mówił w czerwcu 1979 roku, polega na 
czym  innym.  Jan  Paweł  II  zaważył  na  sposobie  myślenia  polskiego  społeczeństwa  o  sobie 
samym. Żeby zrozumieć związek papieża z „Solidarnością”i zmianą ustroju w Polsce, warto 
cofnąć  się  do  1979  roku  i  dokładnie  posłuchać  tego,  co  wtedy  powiedział.  Jego  nauczanie 
miało  budować  pozycję  Kościoła  w  Polsce  jako  prawomocnego  przedstawiciela  narodu. 
Legitymizować  Kościół  na  mocy  katolickonarodowego  mitu.  To  był  konsekwentnie 
pomyślany  i  zrealizowany  program.  Dla  Wojtyły  naród  ukonstytuował  się  w  chwili  chrztu, 
zyskując  jednocześnie  katolicką  tożsamość,  państwowość  i  ziemię  w  granicach  etnicznych. 
Wszyscy pewnie pamiętają: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej 
tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. 
Jeślibyśmy  odrzucili  ten  klucz  do  zrozumienia  naszego  narodu,  narazilibyśmy  się  na 
zasadnicze  nieporozumienie.  Nie  rozumielibyśmy  samych  siebie”  (s.  56–57)

8

.  Wojtyła 

rozwinął  i  doprecyzował  tę  ideę.  56–57).  Wojtyła  rozwinął  i  doprecyzował  tę  ideę.  Chrzest 
był  dla  niego  mitycznym  początkiem  dziejów  Polski.  Znakiem  więzi  narodowej, 
ustanawiającym  naród  wraz  z  jego  ponadczasową  istotą,  a  więc  tym,  co  we  wspólnocie 
niezmienne i co ją konstytuuje. Podczas przemówienia na Błoniach Gnieźnieńskich Wojtyła 
mówił:  „Tu  (…)  witam  ze  czcią  (…)  początek  dziejów  Ojczyzny,  a  równocześnie  kolebkę 
Kościoła, w którym praojcowie zjednoczyli się jednością wiary z Ojcem i Synem, i Duchem 
Świętym. Witam tę więź! Ze czcią ją witam głęboką, bo sięga ona samego początku dziejów, 
a po tysiącu lat trwa niewzruszona” (s. 70). Początek Ojczyzny, więzi praojców, czyli narodu, 
początek państwa i początek Kościoła to mityczne jedno. Papież wielokrotnie wraca do tego 
wątku:  „Jesteśmy  obecni  tutaj:  w  tym  wieczerniku  naszego  polskiego  Millennium,  gdzie 
przemawia do nas z jednaką zawsze mocą tajemnicza data tego początku, od której liczymy 
historię ojczyzny i Kościoła zarazem w dziejach ojczyzny. Historię Polski zawsze wiernej” (s. 
74).  Tak  rozumiana  historia  ma  podwójny  wymiar:  powierzchnię  i  mityczny,  głęboki  sens. 
Papieża  nie  interesuje  realność,  czyli  zmiany,  które  przynosi  czas,  bo  te  dotyczą  tylko 
powierzchni.  Naród  trwa  w  swej  katolickiej  istocie  niezależnie  od  nich.  Dla  Wojtyły  rodzaj 

                                                 

8

Wszystkie  cytaty  w  wywiadzie  pochodzą  z  książki  Pielgrzymka  do  Ojczyzny.  Przemówienia  i  homilie  Ojca 

Świętego Jana Pawła II, Warszawa 1979. 

background image

 

 

więzi  narodowej  pozostaje  niezmienny  od  tysiąca  lat.  Odradza  się  dzięki  powracaniu  do 
początku, odnawianiu założycielskiego gestu chrztu, a zatem dzięki powrotowi do religijnych 
korzeni.  Naród  konstytuuje  się  z  chwilą  chrztu,  wyłaniając  z  siebie  jednocześnie  pierwszy 
organizm  państwowy.  Podczas  przemówienia  na  Błoniach  Gnieźnieńskich  papież  puścił 
wodze fantazji: „A na tym błoniu jest święty Wojciech, przemawiający do naszych praojców. 
A  może  na  tym  błoniu  Bolesław  Chrobry,  wykuwający  granice  naszej  pierwotnej 
państwowości,  Bolesław Chrobry, jednoczący to  pierwsze, piastowskie gniazdo Polaków ze 
Stolicą  Świętą”  (s.  70).  Pierwsza  ewangelizacja  jednocząca  „praojców  narodu”  łączy  sięz 
ustanowieniem  podległego  Rzymowi  polskiego  Kościoła  oraz  z  powstaniem  pierwszego 
państwa,  które  pojawia  się  niejako  w  wyniku  tych  mitycznych  zdarzeń  i  obejmuje  w 
posiadanie narodowe ziemie. Idea pierwotnej piastowskiej państwowości i jej granic sprawia, 
że  biskupi  z  tak  zwanych  ziem  odzyskanych  są  specjalnie  traktowani:  „Wielką  radość 
sprawiacie mi dzisiaj, przybywając na Jasną Górę z ziem prastarych, piastowskich,z Dolnego 
Śląska,  z  Opolszczyzny,  z  ziemi  lubuskiej”  (s.  163).  Albo  gdzie  indziej:  „Pozdrawiam  (…) 
arcybiskupa  poznańskiego,  metropolitę  i  biskupów:  szczecińskokamieńskiego,  koszalińsko-
kołobrzeskiego, a Kołobrzeg – to brzmi Tysiącleciem” (s. 70–71). Naród związany zostaje ze 
swoją ziemią, a prawa do niej okazują się wiekuiste. Zgodnie z tą logiką powojenni osadnicy 
przybywają na „prastare piastowskie ziemie”, choć przez sześćset albo siedemset lat żyli tam 
w  przeważającej  większości  ludzie,  którzy  nie  mieli  nic  wspólnego  z  najszerzej  rozumianą 
polskością.  To  samo  dotyczy  kultury:  „Kultura  polska  od  początku  nosi  bardzo  wyraźne 
znamiona  chrześcijańskie.  (…)  Chrzest,  który  w  ciągu  całego  Millennium  przyjmowały 
pokolenia  naszych  rodaków  (…)  znajdował  stale  bogaty  rezonans  w  dziejach  myśli,  w 
twórczości artystycznej, w poezji, w muzyce, dramacie, plastyce, malarstwie i rzeźbie. I tak 
jest  do  dzisiaj.  Inspiracja  chrześcijańska  nie  przestaje  być  głównym  źródłem  twórczości 
polskich  artystów.  Kultura  polska  stale  płynie  szerokim  nurtem  natchnień,  mających  swe 
źródło w Ewangelii” (s. 84–85). Jako historyk literatury nie bardzo mogę się z tym zgodzić, 
ale przecież nie chodzi o opis rzeczywistości. Wszystko to ma wszelkie cechy nacjonalizmu: i 
mityczny początek, i  niezmienna istota narodu, i  ziemie polskie niezależnie od tego, kto  na 
nich  mieszka.  Nie  przestaje  mnie  dziwić,  że  przekaz  ten  został  bezdyskusyjnie  przyjęty.  Za 
„Solidarności” i potem – po roku 1989 – nadał kierunek myśleniu o społeczeństwie, państwie 
i władzy. I do dzisiaj nie poddano go dyskusji!  

Mało kto sięga do tamtych tekstów i próbuje je analizować. 

Jak  to  możliwe,  że  u  papieża,  mieszkańca  Państwa  Watykańskiego,  przywódcy  religii 
światowej,  pojawiały  się  wątki  nacjonalistyczne?  Jak  Jan  Paweł  II  mógł  stać  się 
autorytetem dla wielu polskich nacjonalistów?  

Karol Wojtyła był przede wszystkim pragmatycznym i wyrachowanym politykiem. Uznał, 

że  Kościół  w  Polsce  zdobędzie  pozycję,  jeśli  odwoła  się  do  nacjonalistycznych  mitów. 
Postanowił  pójść  w  tym  kierunku.  Widać  tego  rodzaju  treści  nie  aż  tak  bardzo  mu 
przeszkadzały. Poza tym kontynuował politykę kardynała Stefana Wyszyńskiego.  

A jak wyglądały relacje między katolicyzmem Wyszyńskiego a katolicyzmem Wojtyły?  

W  Polsce  panuje  przekonanie,  że  Wojtyłai  Wyszyński  to  dwie  alternatywne  wizje 

katolicyzmu.  Wyszyński  miał  stawiać  na  katolicyzm  ludowy,  antyintelektualny, 
nacjonalistyczny  i  silnie  antykomunistyczny.  Przeciwstawiano  mu  Wojtyłę,  człowieka 

background image

 

 

wykształconego,  światowego,  otwartego  intelektualistę.  Rzeczywiście,  przed  wyborem  na 
papieża  Wojtyła  był  ewenementem  na  tle  polskiego  Kościoła  lat  siedemdziesiątych.  Czytał 
Maxa Schelera, był personalistą, orientował się we współczesnej literaturze filozoficznej. Na 
tle  tomistycznej  większości  wydawał  się  istotą  z  innej  planety.  Po  konklawe  wszystko  się 
jednak zmieniło. Jan Paweł  II stał się politykiem Kościoła. Jego przemówienia z 1979 roku 
były  dokładnym  powtórzeniem  idei  ze  znanego  Orędzia  biskupów  polskich  do  biskupów 
niemieckich,  a  więc  powtórzeniem  programu  sformułowanego  przez  Wyszyńskiego. 
sformułowanego  przez  Wyszyńskiego.  Z  Orędzia  pamięta  się  dziś  głównie  zdanie: 
„Przebaczamy i  prosimy o przebaczenie” (w oryginale:  „Udzielamy wybaczeniai prosimy o 
nie”). Tymczasem list uzasadniał, dlaczego biskupi mogą przemawiać i wybaczać w imieniu 
całego  narodu.  To  jego  zasadnicza  treść.  Pojawiają  się  tam  wszystkie  motywy,  o  których 
przed  chwilą  mówiliśmy:  chrzest,  ukonstytuowanie  narodu  i  państwa,  ustanowienie 
tożsamości.  Oto  próbka:  „Takie  są  dziejowe  początki  Polski  chrześcijańskiej  i  zarazem 
początki  narodowej  i  państwowej  jedności.  Na  tych  podstawach  ową  jedność  w  sensie 
chrześcijańskim,  kościelnym,  narodowym  i  zarazem  państwowym,  poprzez  wszystkie 
pokolenia rozbudowywali dalej władcy, królowie, biskupi i kapłani przez tysiąc lat. Symbioza 
chrześcijańska Kościoła i państwa istniała w Polsce od początku i nigdy właściwie nie uległa 
zerwaniu.  Doprowadziło  to  z  czasem  do  powszechnego  niemal  wśród  Polaków  sposobu 
myślenia: co «polskie», to i «katolickie». Z niego to zrodził się także polski styl religijny,w 
którym  od  początku  czynnik  religijny  jest  ściśle  spleciony  i  zrośnięty  z  czynnikiem 
narodowym”. Nawet styl podobny… I to samo przesłanie: Kościół jest reprezentantem narodu 
na mocy katolickiej istoty tego narodu. Niezależnie od jakichkolwiek realnych wyborów ludzi 
składających się na polskie społeczeństwo.  

Jak  na  list  zareagowały  władze  PRL-u?  Czy  nie  przeciwstawiały  się  ideologicznej 
ofensywie Kościoła?  

Orędzie  niesłychanie  zirytowało  Gomułkę.  Przede  wszystkim  to,  że  Kościół  publicznie  i 

bez żadnego porozumienia obsadził się w roli reprezentanta narodu. Był listopad 1965 roku. 
Władze  przygotowywały  się  do  obchodów  Tysiąclecia  Państwa  Polskiego,  Kościół  –  do 
obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Gomułka wiedział, że gra toczy się o wysoką stawkę. 
Zareagował na Orędzie zmianą sposobu mówienia. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych 
dowodził,  że  polityka  partii  realizuje  interesy  społeczne.  To  była  podstawa  legitymizacji 
socjalistycznej  władzy.  Kiedy  pojawił  się  głos  biskupów,  zmodyfikował  swoją  retorykę. 
Partia  weszła  w  spór  z  Kościołem  na  podyktowanych  przez  Kościół  zasadach:  zaczęła  się 
walka  na  nacjonalizmy.  Gomułka  wiedział,  że  argumenty  dotyczące  interesu  straciły  na 
znaczeniu,  tym  bardziej  że  sytuacja  gospodarcza  była  trudna.  Krzywa  rosła,  ale  powoli. 
Sięgnął  więc  po  opowieść  o  odwiecznym  konflikcie  polsko-niemieckim.  Naród  polski  od 
zarania  toczy  walkę  z  Niemcami.  Od  Głogowa,  przez  Grunwald  i  rozbiory  boryka  sięz 
niemieckim  zagrożeniem  –  aż  do  zbawiennego  sojuszu  ze  Związkiem  Radzieckim, 
pozwalającego  wreszcie  pokonać  niemieckiego  smoka.  Tym  samym  naród  domyka  swoją 
tysiącletnią  historię  wielkim  zwycięstwem.  Realizuje  odwieczną  potrzebę  i  rozwiązuje 
konstytutywny  problem:  polska  flaga  powiewa  nad  Reichstagiem,  ustanawiamy  etniczne 
granice na Odrze i  Nysie Łużyckiej, powracamy na odwiecznie polskie ziemie piastowskie. 
To  był  przekaz  nacjonalistyczny.  Treści  inne  niż  kościelne,  ale  mityczna  struktura  bardzo 

background image

 

 

podobna:  ustanowienie  narodu,  jego  tożsamości  i  państwa  wraz  z  konstytutywnym 
wydarzeniem,  wszystko  połączone  z  przekazem  o  „etnicznie  polskich  ziemiach”.  Moim 
zdaniem  ówczesny  spór  o  nacjonalistyczną  legitymizację  władzy  na  długie  lata  zaważył  na 
atmosferze życia publicznego w Polsce. Przygotował Marzec ‘68. Między Kościołem a partią 
nie  było  miejsca  na  ideę  obywatelstwa  ani  społeczeństwa  obywatelskiego.  Myślenie  o 
polskości  zastygło  w  kręgu  definiowania  mitycznych  tożsamości.  Po  niespełna  piętnastu 
latach Karol Wojtyła ostatecznie zamknął nas w  tym  polu.  Nic dziwnego, że po „Sierpniu” 
idee KOR-u przegrały. Na koniec ciekawostka. Wojtyła powtórzył wszystkie wątki z Orędzia, 
oprócz jednego: był bardzo ostrożny w sprawie Niemiec. Gomułka wygrał spórz Wyszyńskim 
dzięki fobiom antyniemieckim. „Prosimy o przebaczenie” było dla większości absolutnie nie 
do  przyjęcia.  W  1979  roku  papież  podkreślał  więc  wagę  powojennych  zdobyczy 
terytorialnych:  „Kołobrzeg  –  to  brzmi  Tysiącleciem”  –  mówił.  Z  pewnością  zdawał  sobie 
sprawę, że to  nonsens. Dotykamy tutaj  bardzo ciekawego zagadnienia.  Wojtyła nawiązywał 
do  wielu  wątków  propagandy  PRLu.  Brał  dobrze  zakorzenione  w  dyskursie  i  w  umysłach 
idee,  z  którymi  ludzie  byli  już  osłuchani,  i  przekształcał  je  tak,  żeby  służyły  umacnianiu 
władzy  Kościoła.  Przykładem  może  być  homilia  do  ludzi  pracy  w  Nowej  Hucie  i 
przechwycenie toposu robotnika. Oznacza to, że Wojtyła liczył się z perswazyjną siłą PRL-u. 
Naród nie był aż tak katolicki, jakby to wynikało z papieskich homilii. Papież zakładał, że nie 
można do niego trafić, homilii.  Papież zakładał,  że nie można do niego trafić, wchodząc w 
otwarty spór ze światem ukształtowanych przez socjalizm wyobrażeń, ale trzeba im schlebiać 
i próbować przy tej okazji przeforsować własne treści. 

A czy papież mówił o roli Kościoła w czasie zaborów? 

Stosunek Kościoła do zaborców nie był jednoznaczny. Naturalnie, że mówił. Jego zdaniem 

Polacy przetrwali zabory dzięki Kościołowi. Ściśle mówiąc, dzięki hierarchii. 

W 1979 roku Wojtyła poświęcił hierarchii wiele miejsca. W jego ujęciu  Kościół stwarza 

naród,  nie  tylko  powołując  go  do  życia  w  chwili  chrztu  –  jest  zarówno  depozytariuszem 
głębokiej  treści  kultury  narodowej  i  więzi  społecznej,  jak  i  tworzy  samą  tę  więź,  a  zatem 
naród,  w  każdej  chwili  dziejów.  „O  rodacy!  Jakże  gorąco  dziękuję  wspólnie  z  wami  raz 
jeszcze  za  to,  że  zostaliśmy  przed  tysiącem  z  górą  lat  ochrzczeni  –  mówił  Jan  Paweł  II.  – 
Tego  Ducha  (…)  przekazywały  po  tyle  razy  biskupie  dłonie  całym  pokoleniom  na  ziemi 
polskiej.  Tego  ducha  pragnę  wam  dzisiaj  przekazać”  (s.  306).  Z  pozoru  chodzi  o  obrzędy 
religijne,  ale  Wojtyła  nie  na  darmo  przywołuje  tysiąclecie  chrztu  Polski  i  zwraca  się  do 
słuchaczy: „O rodacy!”. Katolicyzm i życie narodowe traktuje jako sfery połączone, a posługę 
biskupów  jako  warunek  istnienia  narodu.  To  hierarchia  umożliwia  łączność  z  najgłębszymi 
pokładami  tożsamości.  Będąc  strażnikiem  katolickiej  ortodoksji,  jest  jednocześnie 
strażnikiem polskości, bo między religią a tożsamością narodową nie ma już różnicy. Rytuał 
sprawowany  przez  biskupów  i  księży  jest  nie  tylko  rytuałem  religijnym,  ale  i  rytuałem 
narodowym,  który  buduje  najważniejsze  więzi  grupowe.  Dzięki  katolickim  obrzędomi 
sakramentom  naród  powraca  do  źródeł  i  odnawia  swoją  spoistość:  „Kościół  utwierdza 
człowieka  w  jego  naturalnych  więziach  społecznych.  Historia  Polski  potwierdza  tow 
wybitnym  stopniu,  że  Kościół  w  naszej  Ojczyźnie  starał  się  na  różnych  drogach  o 
wychowanie  wartościowych  synów  i  córek  narodu”  (s.  49).  Po  prostu  katolików.  To 
konieczny, pierwszy i  najważniejszy warunek polskości.  W przemówieniu wygłoszonym  na 

background image

 

 

Jasnej Górze podczas 169 konferencji Episkopatu Polski papież rozwinął tę myśl: „Poprzez 
wyraźną strukturę hierarchiczną, jaką wówczas otrzymał Kościół w Polsce, został on mocno 
osadzony w dziejach narodu. (…)  

Znajomość historii Polski powie nam więcej: nie tylko ustrój hierarchiczny Kościoła został 

w roku 1000 zdecydowanie wpisany w dzieje narodu, ale równocześnie dzieje narodu zostały 
w  jakiś  opatrznościowy  sposób  osadzone  w  strukturze  Kościoła  w  Polsce”.  I  dalej: 
„Wówczas,  kiedy  zabrakło  własnych,  ojczystych  struktur  państwowych,  społeczeństwo  w 
ogromnej  większości  katolickie  znajdowało  oparcie  w  ustroju  hierarchicznym  Kościoła.I 
dlatego  był  on  tak  bardzo  zwalczany,  zwłaszcza  w  okresie  rozbiorów,  i  to  pomogło 
społeczeństwu przetrwać czasy rozbiorów i okupacji, to pomogło utrzymać, a nawet pogłębić 
świadomość swej tożsamości” (s. 143). Historycznie tej tezy nie da się obronić, ale stanowi 
ona ważną część katolicko-nacjonalistycznego mitu. Hierarchia urasta w ten sposób do rangi 
instytucjonalnej  emanacji  ducha  narodu  i  staje  się  gwarantem  odnawiania  katolicko 
pojmowanej  polskości.  Podporządkowanie  Rzymowi  okazuje  się  kwestią  najwyższej  wagi. 
„W  relacji  tej  [łączności  z  Rzymem]  struktura  Kościoła  w  Ojczyźnie  naszej  trwa 
nieprzerwanie  do  naszych  czasów.  (…)  Dzięki  temu  Polska  jest  katolicka.  Powiem:  dzięki 
temu  Polska  jest  Polską”  (s.  144).  Wierność  Rzymowi  jest  jednoznaczna  z  wiernością 
katolickiej istocie polskości. Wojtyła buduje tym samym alternatywę: Polska albo pozostanie 
sobą,  podporządkowując  się  katolickiej  hierarchii,  albo  skazana  jest  na  wykorzenienie,a 
właściwie  unicestwienie  wskutek  utraty  tego,  co  ją  wyróżnia  i  konstytuuje.  Posłuszeństwo 
biskupom  staje się „być  albo  nie być” narodu. Na dobrą sprawę warunkiem jego istnienia i 
odrębności. Biskupi, którzy reprezentują naród jako depozytariusze istoty polskości oraz mitu 
jej początku, uniezależniają się przy okazji od żyjących tu i  teraz Polaków, od ich decyzji i 
postaw. Episkopat okazuje się instancją nadrzędną w stosunku do państwa – PRL-u z końca 
lat siedemdziesiątych – ale przede wszystkim w stosunku do społeczeństwa. Papież rozwija tę 
myśl,  mówiąc  o  moralnych  obowiązkach  biskupów:  „Słusznie  tradycja  narodowa  upatruje 
właściwe  miejsce  świętego  Stanisława  u  podstaw  kultury  polskiej.  Episkopat  Polski, 
wpatrzony w tego swojego wielkiego protagonistę w dziejach Ojczyzny, nie tylko może, ale 
wręcz  musi  czuć  się  stróżem  tej  kultury”  (s.  150).  Sformułowanie  „stróż  kultury”  wymaga 
wyjaśnienia.  Z  perspektywy  katolickiej  episkopat  „strzeże”  kultury  polskiej,  która  zyskała 
treść w chwili chrztu. Strzegąc kultury, strzeże także „ładu moralnego”, ładu ustanowionego 
przez  Boga  i  wpisanego  w  istotę  narodu  i  jego  dzieje.  Z  perspektywy  laickiej  rzecz 
przedstawia się inaczej. „Stróżowanie” oznacza raczej ustanawianie reguł życia społecznegoi 
narzucanie ich tym, którzy nie są katolikami. Wojtyła powołuje się na świętego Stanisława, a 
więc biskupa, który w imię reguł wiary popadł w konflikt z państwem. Papież staje po jego 
stronie, a to oznacza, że w konflikcie autorytetów przyznaje rację wyłącznie utożsamionemu z 
narodem  Kościołowi.  Państwo  powinno  podporządkować  się  „ładowi  moralnemu”,  ale  to 
oznacza,  że  staje  się  strażnikiem  katolickich  prawd.  W  konsekwencji  sfera  publiczna,  która 
powinna pozostawać przestrzenią różnorodności, musi zostać poddana władzy Kościoła jako 
jedynego  wyraziciela  tożsamości  zbiorowej.  Kiedy  wybuchł  spóro  aborcję,  społeczeństwo 
obywatelskie  potraktowano  ściśle  według  wskazówek  papieża.  Półtora  miliona  podpisów  z 
żądaniem referendum trafiło do kosza. 

background image

 

 

A  jak  papież  z  tym  nacjonalizmem,  o  którym  Pan  mówił,  wpłynął  na  rozwój 
społeczeństwa  obywatelskiego  i  demokracji  w  Polsce?  Czy  w  latach  osiemdziesiątych 
umacniał ruch na rzecz demokratyzacji? 

Odpowiedź  na  to  pytanie  zawiera  się  już  w  tym,  co  powiedziałem  przed  chwilą:  w 

nauczaniu  papieża  nie  ma  miejsca  na  demokratyczną  reprezentację,  to  znaczy  władzę  ludu, 
który  decyduje  o  sobie.  Hierarchia  jest  ponad  demokracją,  tak  jak  święty  Stanisław  stał  de 
facto ponad królem. „Solidarność” przyjęła papieską opowieść o Polakach. Walczyła z PRL-
em  głównie  z  pozycji  narodowo-katolickich.  Demokratyzowała  życie  w  Polsce,  bo 
występowała  przeciw  systemowi  jednopartyjnemu,  ale  pozostała  ruchem  niezwykle 
konserwatywnym i mało demokratycznym od wewnątrz. Idea władzy jako emanacji narodu, 
którą  umocnił  Wojtyła,  miała  w  „Solidarności”  –  i  to  w  tej  pierwszej  –  większość.  Warto 
przywołać  książkę  Sergiusza  Kowalskiego  Krytyka  solidarnościowego  rozumu.  Kowalski 
analizuje sposób rozumienia władzy w pierwszej „Solidarności” i dochodzi do wniosku, że w 
pierwszej  „Solidarności”  i  dochodzi  do  wniosku,  że  ma  ono  charakter  wodzowski.  Wódz 
uosabiał grupę, traktowano go jako emanację jej ducha. Związek zawodowy rozumiano jako 
jednomyślny  kolektyw,  jednomyślny  nie  ze  względu  na  decyzje  członków,  ale  ze  swej 
mitycznie  pojmowanej  istoty.  Stąd  niewielka  odporność  na  różnice  zdań  i  skłonność  do 
tropienia  „obcych”.  Wystarczy  przypomnieć  sprawę  KOR-u  na  pierwszym  zjeździe 
„Solidarności”. Wszystko to nie zmienia faktu, że pierwszą „Solidarność” słusznie nazywano 
„czasem  karnawału”.  Ludzie  mieli  poczucie  wybuchu  wolności  i  nie  zwracali  uwagi  na 
różnice.  Współistniały  ze  sobą  bardzo  różne  sposoby  myślenia.  A  jednak  zwyciężył  ten 
narodowo-  katolicki  i  konserwatywny.  Należałoby  poważnie  postawić  pytanie:  dlaczego  tak 
się stało? Myślę, że osoba i nauczanie Jana Pawła II były jednym z ważniejszych czynników. 
Wojtyle udało się ustanowić i umocnić w Polsce pewien rodzaj dyskursu. Kiedy dyskurs ten 
stał  się  prawomocny  i  obowiązujący,  przynajmniej  wśród  „solidarnościowej”  większości, 
zaczął żyć własnym życiem i wytwarzać postawy. Wojtyła dążył do tego, żeby nadać swoim 
słowom  wyjątkową  rangę.  Kreował  się  świadomie  na  męża  opatrznościowego,  na  postać 
przybywającą prosto z mitu. Wystąpienia papieża służą budowaniu jego własnego autorytetu, 
a co za tym idzie – kapitału politycznego Kościoła. W krótkim przemówieniu na lotnisku w 
Warszawie mówił na przykład: „Dziękuję wam, że temu Polakowi, który dzisiaj przybywa «z 
ziemi włoskiej do Polski», towarzyszy na progu jego pielgrzymki po Polsce ta melodia i tekst, 
w  którym  stale  dochodziła  i  dochodzi  do  głosu  niestrudzona  wola  życia  narodu:  «póki  my 
żyjemy»” (s. 36). Wojtyła mówi o sobie jakoo uosobieniu narodowego mitu. Porównanie do 
Dąbrowskiego  i  jego  drogi  „z  ziemi  włoskiej  do  Polski”  stawia  go  w  centrum  „my” 
zaczerpniętego  z  hymnu  narodowego  i  jednocześnie  łączy  jego  osobę  z  „niestrudzoną  wolą 
życia narodu”, o której przy tej okazji mówi.  

Wyjątkowość  osoby  papieża  w  obrębie  narodowego  mitu  podkreślają  także  inne 

sformułowania. Przede wszystkim mit ów jest w nim samym niejako zapisany: Wojtyła jest 
papieżem, „który nosi w swojej duszy szczególnie wyrazisty zapis dziejów własnego narodu 
od samego jego początku” (s. 77). To jego własne słowa. Jego czynności, zarówno te w czasie 
pielgrzymki, jak i te sprzed konklawe, nabierają wymiaru mitycznego. Papież – jeszcze jako 
biskup  krakowski  czy  prosty  ksiądz  –  „wędrował”  po  Polsce  mitycznymi  szlakami  narodu, 
„nawiedzał” je: „Wspólnie z Nią [z Najświętszą Marią Panną, a jakże] mogę znaleźć się na 
tym  wielkim  szlaku dziejów, którym  tyle razy wędrowałem:  od Gniezna do Krakowa przez 

background image

 

 

Jasną Górę, od świętego Wojciecha do świętego Stanisława poprzez Bogarodzicę Dziewicę, 
Bogiem  sławioną  Maryję”  (s.  79).  W  innym  miejscu  Wojtyła  mówi  o  „całym  tym 
historycznym szlaku, który tyle razy nawiedzał w swoim życiu” (s. 54). Nie tylko to.  

Jego  wybór  na  papieża  wpisuje  się  w  mityczną  ekonomię  dziejów  narodu.  W  micie 

męczeństwo świętego Stanisława okazuje się przyczyną wyniku konklawe. Jan Paweł II myśli 
o sobie, kiedy przywołując męczeństwo świętego Stanisława, mówi: „Ów dziejowy dramat w 
przedziwny  sposób  zaowocował  po  dziewięciu  stuleciach”  (s.  76).  Nic  dziwnego,  że  każdy 
gest  papieża  Polaka,  każdy  przywoływany  przez  niego  fakt  musiał  nabierać  szczególnego 
znaczenia. 

Czy  Jan  Paweł  II  budził  wtedy  kontrowersje?  Czy,  tak  jak  w  III  RP,  był  traktowany 
jako przywódca duchowy, sytuujący się ponad podziałami politycznymi?  

Nikt  tego  nie  badał.  Sądząc  po  owocach,  decydująca  większość  przyjęła  jego  punkt 

widzenia. Na pierwsze msze papieskie przyszły tłumy. Znam ludzi, którzy słuchając papieża 
w  roku  1979  i  później,  konstatowali,  że  ten  sposób  myślenia  stawia  ich  na  pozycji 
wykluczonych  z  polskości.  Ale  ilu  takich  było?  Przed  1989  rokiem  oficjalna  prasa 
komentowała wizyty papieża z dystansem. Po przełomie przyjęło się, że Wojtyły nie wolno 
krytykować. Trudno o materiał do badań. Sprawa kontrowersji wokół Jana Pawła II zasługuje 
na  baczniejszą  uwagę.  Papież  występował  jako  polityk.  Jego  wypowiedzi  miały  charakter 
perswazyjny.  Ich  celem  było  budowanie  autorytetu  jego  osoby  i  –  co  za  tym  idzie  – 
zdobywanie  kapitału  politycznego.  Służyły  one  przede  wszystkim  umacnianiu  władzy,a 
dopiero  w  dalszej  kolejności  prezentowaniu  poglądów.  Dlatego  w  wypowiedziach  dla 
masowej publiczności Wojtyła z reguły nie opowiadał się za konkretną frakcją polskiego  

Kościoła.  Stosował  strategię  podwójnego  przekazu.  Miał  zawsze  coś  dla  „Tygodnika 

Powszechnego”  Miał  zawsze  coś  dla  „Tygodnika  Powszechnego”  i  „Gazety  Wyborczej”, 
które czciły go jako otwartego katolika, z którym można rozmawiać; co nie przeszkadzało mu 
być  jednocześnie  autorytetem  „Frondy”  i  Radia  Maryja.  Wszystkim  uczestnikom  życia 
publicznego  w  Polsce  oferował  wypowiedź,  którą  ci  mogli  uznać  za  własną.  Każdy  mógł 
cytować papieża na poparcie swojego stanowiska i o to właśnie chodziło. Wojtyła stawał się 
w  ten  sposób  niekwestionowanym  autorytetem.  Spór  o  to,  po  czyjej  stronie  jest  papież,  był 
mu  na  rękę.  Pozwalał  hierarchii  i  politykom  o  siebie  zabiegać  i  nigdy  nie  doprowadzał  do 
rozstrzygnięcia.  Nie  potępił  Radia  Maryja,  choć  prawdopodobnie  mógł,  a  sprawa  byłaby  w 
Polsce prostsza niż zniszczenie teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej. Pozycja wyroczni 
dawała  mu  kontrolę  nad  sytuacją.  Mógł  w  ten  sposób  forsować  te  elementy  nauczania,  na 
których mu naprawdę zależało: sprawę aborcji i krytykę „cywilizacji śmierci”. Przywołajmy 
jeden  przykład:  fragment  homilii  na  placu  Zwycięstwa  podczas  pierwszej  pielgrzymki  do 
Polski. Tuż przed słynnym zawołaniem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej 
Ziemi” (s. 58) – Wojtyła wymienił twórców ojczystych dziejów. Znaleźli się wśród nich także 
polscy Żydzi: „To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby 
ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta” (s. 58). Wydaje się, że Żydzi 
z  getta  zostali  tym  samym  włączeniw  narodową  wspólnotę,  a  proponowane  rozumienie 
polskości  jest  nadzwyczaj  szerokiei  otwarte  dla  wszystkich,  którzy  się  do  niej  poczuwają. 
Publicyści „TygodnikaPowszechnego” do dziś powołują się na ten fragment, widząc w nim 
świadectwo niespotykanej w polskim katolicyzmie otwartości i ekumenizmu. A jednak trzeba 

background image

 

 

pamiętać,  że  jest  on  rozwinięciem  głównej  myśli  warszawskiej  homilii:  „nie  sposób 
zrozumieć  dziejów  narodu  polskiego  –  tej  wielkiej  tysiącletniej  wspólnoty  (…)  –  bez 
Chrystusa”  (s.  56).  Zrozumienie  oznacza  tu  przynależność.  Ten,  kto  pomija  Chrystusa,  a 
właściwie katolicyzm,o  którym  naprawdę mowa, stawia się na zewnątrz  wspólnoty, choćby 
się  wydawało,  że  jest  jej  członkiem.  Należy  do  narodu  tylko  pozornie.  Faktycznie  nie  ma 
udziału  w  jego  tajemnicy:  nie  rozumie  jej,  tak  jak  nie  rozumie  samego  siebie  jako  członka 
narodu. Dla wszystkich słuchaczy było jasne, przeciw komu skierowane są te słowa. To PRL-
owska władza i PZPR nie uznawały w Chrystusie klucza do zrozumienia Polski i Polaków. 
Kryterium Chrystusa spełniało zatem de facto funkcję kryterium wykluczającego. Oddzielało 
tych, którzyrozumieją naród zaledwie powierzchownie, czyli w istocie do niego nie należą, od 
właściwego narodu, uczestniczącego w religijnie rozumianym centrum grupowej tożsamości. 
Wojtyła,  z  jednej  strony,  kreśli  zamknięty  model  katolickiej  tożsamości  Polaków,  z  drugiej 
jednak  daje  sygnały,  że  ma  na  myśli  tożsamość  rozumianą  szeroko  i  otwartą.  W  tej  samej 
homilii  stara  się  o  ton  pojednawczy.  Kryterium  wiary  przedstawia  jako  kryterium 
uniwersalne,  obejmujące  wszystkich  Polaków  bez  względu  na  przekonania  i  wyznanie. 
„Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi” (s. 56) 
– stwierdza, a w ostatniej  części  kazania „wszystko,  co Polskę stanowi  (…) ogarnia myśląi 
sercem,  i  włącza  w  tę  jedną  jedyną  Najświętszą  Ofiarę  Chrystusa  na  placu  Zwycięstwa”(s. 
58). Dla katolików każdy człowiek staje się zrozumiały dopiero przez pryzmat Chrystusa bez 
względu  na  to,  co  sam  miałby  na  ten  temat  do  powiedzenia.  Sprzeciw  –  wynikającyz 
całkowitego odrzucenia perspektywy religijnej albo z wyboru innej, niekatolickiej –w świetle 
katolickiego nauczania nie ma żadnego znaczenia. Ten, kto odrzuca Chrystusa, po prostu nie 
rozumie  sam  siebie.  Nie  inaczej  dzieje  się,  gdy  idzie  o  tożsamość  narodową.  W  tak 
zdefiniowanej tożsamości odnajdą się katolicy, ale niewierzący i członkowie innych wyznań, 
szczególnie  niechrześcijańskich,  pozostaną  poza  jej  obrębem.  Konsekwentnie  polscy  Żydzi 
mogą  pozostawać  wewnątrz  wspólnoty  narodowej,  dopóki  głośno  nie  powiedzą,  kim  są.  Z 
chwilą odrzucenia katolicyzmu  jako podstawy grupowej  więzi  znajdą się poza jej obrębem. 
Dotyczy to w tym samym stopniu wszystkich, którzy chcą uczestniczyć we wspólnocie jako 
niekatolicy.  I  to  właśnie  przyswoi  sobie  z  nauczania  Jana  Pawła  II  Radio  Maryja.  Ale 
ostatecznie który nurt Kościoła papież bardziej dowartościował?  

Nie ma wątpliwości: umocnił nurt konserwatywny. Wojtyła dał prawicy mit, który wyniósł 

ją do władzy. W latach dziewięćdziesiątych udało się dzięki niemu przesunąć centrum życia 
publicznego  w  Polsce  bardzo  daleko  na  prawo.  Mam  na  myśli  zestaw  podzielanych  przez 
wszystkich,  niekwestionowanych  wyobrażeń  o  społeczeństwie,  narodzie,  Kościele  i 
demokracji.  Były  one  w  przeważającej  części  konserwatywne  i  narodowokatolickie.  Nawet 
dzisiaj liberalne idee, które w Europie uchodzą za demokratyczne ABC, traktuje się w Polsce 
jak  przejaw  agresji  lub  niebezpieczną  aberrację.  Nikt  nie  próbuje  mówić  serio  o  rozdziale 
Kościoła od państwa, nikt nie krytykuje nauczania religii w szkole publicznej ani nie upomina 
się o prawa reprodukcyjne kobiet.  

A  kim  był  prawdziwy  Polak  dla  Jana  Pawła  II?  Kim  miał  być  obywatel 
narodowokatolickiego państwa?  

Z pewnością był kimś, kto uznawał autorytet Kościoła. Wtedy papież „ogarniał go myślą i 

sercem,  i  włączał  w  tę  jedną  jedyną  Najświętszą  Ofiarę  Chrystusa  na  placu  Zwycięstwa”. 

background image

 

 

Przed chwilą analizowaliśmy, jak działa ten mechanizm dyskursywny. Stawką w grze było to, 
żeby  wszyscy,  niezależnie  od  tego,  jakie  mają  poglądy,  uznawali  autorytet  Kościoła  jako 
reprezentanta  narodu.  Podkreślmy:  reprezentanta  narodu,  nie  większości,  bo  przecież  nie 
chodzi  o  realne  wybory  obywateli,  ale  o  mit.  Chciałbym  trochę  uzupełnić  ten  portret 
zbiorowości na podstawie homilii z 1979 roku. Papież stawia przed narodem pewne zadania. 
Wynika z nich, że Wojtyła doskonale zdawał sobie sprawę, że w Polsce nie wszyscy uznają 
prymat Kościoła i że prymat ten trzeba dopiero społeczeństwu narzucić. Mówiliśmy już, że 
hierarchia  ma  być  „stróżem  kultury”.  Okazuje  się,  że  nie  tylko  hierarchia.  Ładu  moralnego 
należy  strzec  kolektywnie.  Nie  wystarczy,  że  każdy  przestrzega  przykazań  indywidualnie, 
powinien  także  zwracać  uwagę  na  to,  jak  postępują  inni.  Ład  moralny  jest  więc  sprawą 
narodową w tym sensie, że kolektyw powinien chronić swoich członków przed upadkiem. W 
1979  roku  papież  rozwinął  tę  myśl,  komentując  słowa  Apelu  Jasnogórskiego.  Należy 
pamiętać o chrześcijańskim dziedzictwie, które naród otrzymał na chrzcie, i czuwać nad nim. 
„Czuwać  –  to  znaczy  pamiętać  o  tym  wszystkim.  Pamiętać  za  siebie  i  –  bardzo  często,  z 
reguły – za drugich. Za rodaków. Za bliźnich. Moi drodzy, trzeba tak czuwać, tak troszczyć 
się  o  każde  dobro  człowiecze,  bo  ono  jest  dla  każdegoz  nas  wielkim  zadaniem.  Nie  można 
pozwolić na to, by z nas wielkim zadaniem. Nie można pozwolić na to, by marnowało się to, 
co ludzkie, to, co polskie, to, co chrześcijańskie na tej ziemi. (…) Jestem tutaj, ażebym w tej 
godzinie  czuwał  razem  z  wami,  abym  przypomniał  wam,  jak  głęboko  odczuwam  każde 
zagrożenie człowieka, rodziny, narodu. (…) Jeśli widzisz, że brat twój upada, podźwignij go, 
a nie pozostaw w zagrożeniu.  (…) Strzeżcie się, abyście nie okazali się winnymi grzechów 
cudzych!”  (s.  170).  Formuła  „pamiętać  za  drugich,  za  rodaków”  objaśnia,  jakiego  rodzaju 
zadaniem  jest  „dobro  człowiecze”.  Grupa  ma  dbać  o  to,  żeby  to,  co  „ludzkie,  polskie  i 
chrześcijańskie  nie  marnowało  się  na  tej  ziemi”.  Środkiem  do  celu  jest  kontrola  członków 
społeczności. Tym razem społeczność ta rozumiana jest możliwie najszerzej. Wojtyła ma na 
myśli wszystkich. Ład moralny ma panować na „tej ziemi” nie tylko wśród katolików. Musi 
obowiązywać  także  wyznawców  innych  religii  i  niewierzących.  Drugim  zadaniem  jest 
przeprowadzenie czegoś w rodzaju konserwatywnej rewolucji kulturalnej. Na Wzgórzu Lecha 
Jan Paweł II stwierdził: „Mówiąc do was, młodych, w ten sposób pragnę przede wszystkim 
spłacić dług, jaki zaciągnąłem wobec tego wspaniałego dziedzictwa ducha, jakie zaczęło się 
od  Bogurodzicy.  Równocześnie  pragnę  stanąć  przed  wami  z  tym  dziedzictwem  jako 
wspólnym  dobrem  wszystkich  Polaków,  a  zarazem  z  wybitną  cząstką  europejskiej  i 
ogólnoludzkiej  kultury.  Proszę  was:  Pozostańcie  wierni  temu  dziedzictwu!  Uczyńcie  je 
podstawą swego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem Szlachetnej dumy! Przechowujcie to 
dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (s. 85). Jest 
to program ideologicznej ofensywy Kościoła.  

W rzeczywistości społecznej 1979 roku apel o „wierność chrześcijańskiemu dziedzictwu” 

oznaczał, że dziedzictwo takie należy dopiero tak naprawdę stworzyć, nadając odpowiednią 
rangę  tekstom  popadającym  w  zapomnienie  oraz  nowe  znaczenia  tekstom  dobrze  znanym. 
Kulturę  należało  zdekomunizować,  usunąć  z  niej  wątki  laickie,  liberalne,  demokratyczne  i 
lewicowe. Na nowo ją ureligijnić. Wojtyła twierdził, że polska kultura jest z istoty katolicka. 
To nieprawda. Od końca XVIII wieku trudno znaleźć w Polsce wybitnego twórcę, który byłby 
prawowiernym  katolikiem.  Nawet  nasi  renesansowi  poeci  sympatyzowali  z  heretykami. 
Postulat powrotu do chrześcijańskich źródeł oznacza radykalne zawężenie pola kultury. Jeśli 

background image

 

 

mamy  „przekazywać  dziedzictwo  praojców”,  możliwa  krytyka  polega  jedynie  na 
konfrontowaniu  rzeczywistości  z  istotą  narodowego  i  katolickiego  dziedzictwa.  Każdy  akt 
twórczości siłą rzeczy musi odwoływać się do religijnych źródeł wspólnoty. To, co polskiew 
kulturze,  będzie  zawsze  w  zgodzie  z  Kościołem.  Postulat  „dziedziczenia  i  pomnażania” 
chrześcijańskiej substancji narodowej kultury zakreśla zatem jej granice, zamyka ją w ramach 
katolicyzmu  i  odcina  od  wszystkiego,  co  z  katolicyzmem  sprzeczne.  W  ciągu  następnych 
dwudziestu  lat,  szczególnie  po  roku  1989,  apel  papieża  znalazł  realizatorów,  którzy 
przystąpili  do  reinterpretacji  polskiej  kultury  w  duchu  nauczania  Wojtyły.  Kilka  lat  temu 
zajmował się Pan analizą polskich podręczników. 

Jak przedstawiany jest w nich Jan Paweł II i jego wizja świata?  

W  2003  roku  realizowaliśmy  w  Stowarzyszeniu  „Otwarta  Rzeczpospolita”  program 

badania podręczników gimnazjalnych do języka polskiego, historii i wiedzy o społeczeństwie 
razem  z  wychowaniem  do  życia  w  rodzinie.  Chciałbym  przywołać  jeden  symptomatyczny 
przykład:  nagrodzony  przez  Ministerstwo  Edukacji  podręcznik  „Do  Itaki”  wydawnictwa 
Znak, kojarzonego z otwartym katolicyzmem. Chodzi o fragment, w którym autorzy definiują 
tożsamość  narodową.  O  mniejszościach  mówi  się  w  rozdziale  Pogranicza.  Umieszczono  je 
więc  na  peryferiach,  domyślnie  w  obszarze,  gdzie  dają  o  sobie  znać  wpływy  zewnętrzne, 
może  nawet  obce.  Właściwym  ośrodkiem  polskości  jest  Soplicowo,  opisane  w  następnym 
rozdziale  i  zamykające  część  zatytułowaną  Zaczynając  od  małej  ojczyzny.  Autorzy 
podręcznika przytaczają  fragmenty Inwokacji i Epilogu Pana Tadeusza. Wybór ten sprawia, 
że z Soplicowa znikają postaci Jankiela i litewskich chłopów, a co za tym idzie – zmienia się 
sens  Mickiewiczowskiej  koncepcji  wspólnoty.  Miejsce  wielonarodowej  i  wieloreligijnej 
Rzeczpospolitej,  nawiązującej  do  republikańskich  idei  insurekcji  kościuszkowskiej,  zajmuje 
etnicznie  rozumiany  naród.  Mazurek  Dąbrowskiego  ma  się  kojarzyć  uczniowi  tylkoz 
apostrofą  do  Najświętszej  Marii  Panny,  wydobytą  w  komentarzu  dydaktycznym,  oraz 
etnicznie  polskimi,  szlacheckimi  mieszkańcami  Soplicowa.  A  przecież  Pieśń  Legionów 
rozbrzmiewa  w  Panu  Tadeuszu  dwukrotnie,  bo  w  księdze  XII  gra  ją  Jankiel,  obok  Zosi 
ubranej w chłopski strój litewski. Ani litewscy chłopi, ani Żydzi nie są sąsiadami Soplicowa, 
nie żyją za granicą ani na pograniczu, są tam u siebie, zachowując przy tym odrębność języka, 
religii  i  po  części  tradycji.  Tym,  co  ich  łączy,  jest  republikański  duch  powstania 
kościuszkowskiego  przywoływany  zarówno  w  Inwokacji,  jak  i  w  koncercie  Jankiela,w 
którym pobrzmiewają odgłosy rzezi Pragi, bronionej – pewnie nie wszyscy o tym pamiętają – 
przez Starozakonny Pułk Lekkokonny pułkownika Berka Joselewicza. Jego żołnierze zginęli, 
broniąc  Pragi  –  jak  Spartanie  pod  Termopilami.  Ale  o  tym  z  podręcznika  Znaku  się  nie 
dowiemy.  

Znalazłoby się tam wiele przykładów opisu literatury i kultury ze ściśle religijnego punktu 

widzenia.  Przywołam  jeszcze  jeden,  dość  kuriozalny.  Rozdział  Nauczyciele  prezentuje  trzy 
postaci: Sokratesa, Jezusa i Karola Wojtyłę. Autorzy podręcznika nie poprzestają na doborze 
bohaterów, proponując uczniom taki oto temat wypracowania: „Chciałbym się z Nim spotkać. 
Wrażenie z bezpośredniego lub za pośrednictwem TV spotkania z największym Polakiem XX 
wieku”.  Uważny  Czytelnik  łatwo  się  zorientuje,  że  polecenie  zawiera  presupozycję.  Z  góry 
się  zakłada,  że  Karol  Wojtyła  jest  największym  Polakiem  XX  wieku.  Nie  przywołano 
żadnych  argumentów  dla  uzasadnienia  wielkości  Wojtyły.  No  i  –  co  nie  bez  znaczenia  – 

background image

 

 

zabrakło miejsca dla uczniów, którzy za największego Polaka XX wieku uznają na przykład 
Marię  Skłodowską-Curie  albo  Różę  Luksemburg.  Pytanie  autorów  podręcznika  wprowadza 
pojęcie  autorytetu  opartego  na  z  góry  przyznanej  władzy,  niezależnego  od  wyborów 
poszczególnych osób, a więc takiego, o który się nie pyta i którego nie wolno kwestionować. 
Na sąsiedniej stronie, w paragrafie poświęconym „fałszywym nauczycielom”, pada co prawda 
pytanie:  „Kim  jest  prawdziwy  autorytet?  Kto  ma  autorytet?  Kiedy  ma  się  autorytet?”,  ale 
autorytetu papieża nie poddaje się tego rodzaju sprawdzianom. A czy przekonania Jana Pawła 
II są opisywane w polskich podręcznikach? Nie! Po co? Przecież papieża w Polsce nikt nie 
Nie! Po co? Przecież papieża w Polsce nikt nie słucha! Może jedyny Marek Jurek, ale jego 
nawet koledzy z partii nie traktują poważnie. Jan Paweł II służy do wykonywania rytualnych 
gestów posłuszeństwa – Kościołowii wyobrażonemu kolektywowi. Można mieć w głębokim 
poważaniu  jego  nauki,  ale  nie  wolno  tego  głośno  powiedzieć.  Należy  obnosić  się  z 
demonstracyjnym  uwielbieniem  do  jego  osobyi  głosić  wszem  wobec,  że  „był  wielkim 
człowiekiem”. Weźmy konkretne sytuacje: papież był przeciwko wojnie w Iraku, polski rząd 
posłał tam żołnierzy. Papież był przeciw aborcjii antykoncepcji, ale ludzie dokonują aborcji i 
stosują  antykoncepcję.  Nie  przestali  współżyć  seksualnie,  a  liczba  urodzin  spada.  Papież 
mówił,  żeby  zawierać  związki  małżeńskiew  kościele,  a  coraz  więcej  par  żyje  w  związkach 
nieformalnych albo bierze tylko ślub cywilny. Zdaje się, że to statystycznie bardzo pokaźny 
procent.  

Od dłuższego czasu pojawiają się głosy krytyczne wobec Kościoła katolickiego,a niewiele 
jest głosów krytycznych wobec papieża. Dlaczego tak się dzieje? 

Chodzi  o rytuał  wkupywania się w łaski kolektywu. Już w 1980 i  1981 roku narodowo-

katolicki  mit  zaczął  produkować  wykluczonych.  Jan  Józef  Lipski  dostał  zawału,  kiedy  na 
pierwszym  zjeździe  „Solidarności”  dyskutowano  sprawę  KOR-u  i  okazało  się,  że  KOR  to 
Żydzi. Po przełomie pojawiły się skrajnie prawicowe partie, zaczął się spór o aborcję i było 
jeszcze  gorzej.  Opozycyjni  intelektualiści  byli  przerażeni.  Nie  wierzyli  w  skuteczność 
obywatelskiego  oporu.  Byli  przekonani,  że  w  Polsce  laickie  państwo  i  demokracja  w 
zachodnim stylu nie mają poparcia. Pozostawiono samemu sobie ruch na rzecz referendum w 
sprawie  aborcji.  Niezwykła  energia  społeczna  poszła  na  marne.  Nawiasem  mówiąc,  był  to 
jeden z momentów, które zaważyły na jakości demokracji w III RP. Ludzie zwątpili, że mogą 
cokolwiek  zmienić.  Ale  wróćmy  do  głównego  wątku.  Przekonanie  o  sile  narodowo-
katolickiego  mitu  sprawiało,  że  próbowano  się  w  ten  mit  wkupić.  Mówiłem  już  o 
przemówieniu papieża na placu Zwycięstwa: „wszystko, co Polskę stanowi, ogarniam myślą i 
sercem”.  Ludzie,  którzy  czuli  się  wykluczani  z  polskości,  chwycili  się  tego  fragmentu  w 
przekonaniu,  że  tylko  autorytet  papieża  może  im  pomóc.  Przypominam  sobie  taki  passus  z 
artykułu  Adama  Michnika:  „Jeśli  jednak  pytam  własnego  sumienia,  ono  nakazuje  mi 
powiedzieć: Ojcze Święty – wiele grzechów jest naszym udziałem, ale to nie jest prawda [że 
jesteśmy «różowymi hienami»]. Nie jesteśmy zdrajcami ani targowiczanami, ani bolszewicką 
nawałą.  Ale  wybaczamy  im  to  kłamstwo  niegodne,  bowiem  oni  nie  wiedzą,  co  czynią.  I 
prosimy w tym dniu: odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. 
Zawsze,  kiedy  to  czytam,  ogarnia  mnie  przerażenie.  To  straszne  być  Polakiem.  Michnik, 
który zdecydowanie występował przeciwko katolickiemu fundamentalizmowi, konsekwentnie 

background image

 

 

oddawał hołd polskiej tożsamości, rytualnie stwierdzał, że w pełni ją akceptuje i umieszcza w 
samym centrum swego światopoglądu oraz życia społecznego w ogóle.  

Katolicyzm  okazuje  się  dla  niego  „nieusuwalnym  składnikiem  i  znakiem  tożsamości 

narodowej”. Myślę, że to ustępstwo jest w jego przekonaniu – nie wiem, czy uświadomionym 
–  ceną  za  dopuszczenie  do  wspólnoty.  Nieprzekraczalna  dla  nacjonalisty  granica  między 
„swoimi” a „obcymi” okazuje się do pewnego stopnia otwarta. Przyjęcie do kolektywu staje 
się  rodzajem  sakramentu,  który  przynajmniej  po  części  zależy  od  aktu  sakramentu,  który 
przynajmniej po części zależy od aktu woli. Obcy stają się częścią narodu, rytualnie uznając 
narodowe świętości. Gesty takie wykonywał po 1989 roku nie tylko Adam Michnik i „Gazeta 
Wyborcza”. Politycy SLD nieustannie manifestowali szacunek dla papieża i religii.  

Wystarczy  przypomnieć  Józefa  Oleksego  klęczącego  przed  obrazem  Najświętszej 

Panienki.  

Jak  łatwo  się  domyślić,  niewiele  to  pomogło.  Narodowo-katolicki  mit  nie  toleruje 
odmienności i taki właśnie jest główny przekaz papieskiego nauczania. Czy te postawy 
sześć lat po śmierci papieża są równie silne jak w czasach jego pontyfikatu?  

Już  nie.  Katolicyzm  w  Polsce  słabnie.  Nie  ma  własnej  energii,  trzyma  się  na  konflikcie 

politycznym,  na  sporze  o  aborcję  albo  na  nacjonalizmie.  Sam  z  siebie  już  nie  przyciąga. 
Nawet przekaz mediów głównego nurtu bardzo się zmienił. W „Gazecie Wyborczej” albo w 
„Polityce”  czy  „Przekroju”  można  przeczytać  teksty,  które  jeszcze  pięć  lat  temu  mogły 
ukazać się tylko w „Bez Dogmatu” albo podobnym niszowym piśmie. Zaczyna się nieśmiało 
mówić o finansach Kościoła, o pedofilii księży, o tym, jak uczniowie traktują lekcje religiiw 
szkole.  To  jeszcze  za  mało,  żeby  polskie  społeczeństwo  stało  się  laickie,  ale  pewnie  już 
niedługo osiągniemy masę krytyczną. W Kanadzie, Hiszpanii i Irlandii kościoły opustoszały 
w ciągu dziesięciu, dwudziestu lat. Cała nadzieja w „pokoleniu JPII”. 

Wszystkie  znaki  na  niebie  i  na  ziemi  wskazują,  że  jest  ono  zainteresowane  wszystkim 

oprócz katolicyzmu. Ale mamy za sobą dwadzieścia lat niekwestionowanej władzy Kościoła, 
która  choć  słabnie,  to  jednak  trzyma  się  mocno.  Mirosław  Czech  napisał  w  „Gazecie 
Wyborczej”,  że  jeśli  Kościół  się  nie  opamięta,  elity  wypowiedzą  umowę,  zgodnie  z  którą 
hierarchia  uzyskała  przywileje  w  zamian  za  poparcie  dla  rynkowych  i  demokratycznych 
przemian. Artykuł się ukazał i nikt nie zapytał: A gdzie demokracja?! Kto się z kim umawiałi 
w  czyim  imieniu?!  Z  czyjego  upoważnienia?!  I  to  zdarzenie  może  posłużyć  jako 
podsumowanie naszej rozmowy o wkładzie papieża w polską demokrację. 

background image

 

 

Toksyczny i przereklamowany  

W

YWIAD Z 

J

OANNĄ 

S

ENYSZYN 

 

Czy spotkała się Pani kiedyś z Janem Pawłem II? Jakie były wrażenia?  

Osobiście  nigdy.  Nie  odczuwałam  takiej  potrzeby.  Dzięki  temu  mam  nieskażone 

spojrzenie na osobę i działalność Jana Pawła II. Podobno w bezpośrednich kontaktach potrafił 
być ujmujący, więc opinie tych, którzy się z nim zetknęli, są w znacznej mierze wypaczonei 
nieobiektywne.  Z  zasady  nie  dostrzegają  oni,  że  polski  papież,  od  politycznego  wyboru  do 
transmitowanej  na  żywo,  teatralnej  śmierci,  jest  produktem  marketingowym.  W  dodatku 
mocno przereklamowanym.  

A jak wspomina Pani pielgrzymki do Polski Jana Pawła II? Co Pani czuła, kiedy papież 
przyjeżdżał do Polski?  

Papieskie pielgrzymki wspominam jako imprezy kosztowne dla państwa i obywateli oraz 

powodujące  wiele  zamieszania.  Najgorzej  wyszli  na  nich  polscy  emeryci.  Pieniądze  na 
podwyżki  ich  świadczeń  premier  Suchocka  przeznaczyła  w  1993  roku  na  sfinansowanie 
pielgrzymki na Litwę. Imprezy te robiły naturalnie wrażenie, gdyż poprzednicy Jana Pawła II 
poza Watykanem byli praktycznie niedostępni dla wiernych. Msze odprawiane na specjalnie 
w  tym  celu  wybudowanych  ołtarzach  gromadziły  tłumy.  Zwłaszcza  że  były  to  starannie 
wyreżyserowane  spektakle,  a  papież  świetnie  odgrywał  rolę  zatroskanego  ojca  narodu. 
Niemniej  jednak  nie  czarujmy  się,  żadne  z  pielgrzymkowych  spotkań  z  JPII  nie  było  tak 
liczne  jak  wiec,  który  odbył  się  dwudziestego  czwartego  października  1956  roku  na  placu 
Defilad w Warszawie. Wówczas na cześć Gomułki entuzjastycznie skandowano: „Wiesław! 
Wiesław!”.  Potem  do  papieża:  „Zostań  z  nami!”.  Wyjaśnienie  jest  proste:  Polacy  kochają 
bohaterów. A z jakiej bajki, to już inna sprawa. Najważniejsze, by byli żywi, bo wtedy można 
ich dotknąć, zrobić sobie fotkę do rodzinnego albumu,  a na starość opowiadać wnukom, że 
brało  się  udział  w  historycznym  wydarzeniu.  Część  wiernych  pewnie  odczuwała  dumę, 
wzruszenie czy też religijną ekstazę, ale mnie jako ateistki to nie dotyczyło.  

A jak Pani, jako wieloletnia  uczestniczka polskiego życia  publicznego, ocenia  stosunek 
polskich  polityków  do  papieża?  Czy  jest  w  nim  zawarte  kunktatorstwo,  czy  realny 
szacunek i uznanie dla papieża? Kim Jan Paweł II jest dla polskich parlamentarzystów?  

Jest przyjęty wiernopoddańczy kanon wypowiedzi, zgodnie z którym o JPII można mówić 

tylko  „na  klęczkach”  albo  wcale.  Politycy  mu  ulegają,  gdyż  nie  widzą  interesuw 
jakimkolwiek  sprzeciwie.  Są  wręcz  nadgorliwi  i  prześcigają  się  w  kadzeniu.  Stosunek  do 
papieża  stanowi  swoistą  mieszaninę  podziwu,  uznania,  zawiści,  konformizmu,  strachui 
nadziei na profity płynące z podporządkowania się stereotypowi wypowiedzi. 

Najmniej  w  tym  wszystkim  miłości.  Nie  tylko  politycy  stale  powtarzają,  że  to  autorytet 

moralny i że kierują się jego naukami. 

A czy Pani zdaniem politycy stosują się do nauk papieża? Czy w ogóle je znają?  

background image

 

 

Może  znalazłyby  się  nieliczne  przypadki  –  posłowie,  którzy  czytali  jakieś  encykliki, 

kazania czy książki papieża, ale to zaledwie wyjątki. Nie widać, by te lektury w jakikolwiek 
sposób  przekładały  się  na  ich  zachowanie  i  postępowanie.  Chyba  żeby  uznać,  że  papieskie 
nauki  są  raczej  nieetyczne.  Według  sondażu  przeprowadzonego  w  tym  roku  28  procent 
parlamentarzystów uznało, że Jan Paweł II powinien być patronem Polski. Skąd taki wysoki 
odsetek?  Zapytałabym  raczej,  dlaczego  tak  niski.  Najwyraźniej  sondaż  był  anonimowyi 
dlatego zaledwie co czwarty parlamentarzysta uznał, że wypada tak powiedzieć.  

Reszta  zachowała  zdrowy  rozsądek.  To  optymistyczne.  Sześć  lat  temu  odsetek 

pozytywnych odpowiedzi  wynosiłby zapewne 80 procent,  bo po śmierci  JPII panował  istny 
obłęd.  

Matka  Boska  jest  już  patronką  polskiego  parlamentu…  Różne  dziwne  rzeczy  dzieją  sięw 

polskim  parlamencie.  Były  już  modły  o  deszcz,  relikwią  jest  fotel,  na  którym  siedział  Jan 
Paweł II. Do tej pory stoi w kaplicy sejmowej, ale kto wie – może teraz zostanie porąbany i 
podzielony na tysiące relikwii? 

Poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, Franciszek Stefaniuk, niedawno powiedział, że 
papież  to  „największa  postać  w  dziejach  ludzkości  od  czasów  Jezusa  Chrystusa”.  Jak 
Pani ocenia tego typu sformułowania? 

Są  żenujące.  Wszak  JPII  jest  pod  każdym  względem  przeciwieństwem  Chrystusa. 

Niemniej akurat do posła Stefaniuka taka wypowiedź bardzo pasuje. Stale jest rozmodlonyi 
chętnie eksponuje swoją religijność. Pamiętam, że w 2006 czy 2007 roku, podczas jednego z 
posiedzeń  Komisji  do  spraw  Rodziny  i  Praw  Kobiet,  której  był  wówczas 
wiceprzewodniczącym, odmawiał różaniec. To tłumaczy wiele, a nawet wszystko.  

A  jak  Pani  zdaniem  kult  papieża  wpływa  na  kondycję  polskiej  demokracji  i 
parlamentaryzmu?  

Kult jednostki zawsze wpływa niekorzystnie na demokrację, a przecież w przypadku Jana 

Pawła  II  mamy  do  czynienia  z  takim  właśnie  kultem.  W  dodatku  rozpoczętym  za  życiai 
akceptowanym przez jego podmiot. Papież wręcz zachęcał do okazywania mu uwielbienia. Z 
rozkoszą święcił swoje pomniki, aprobował nadawanie swojego imienia wszystkiemu, co nie 
ucieka. Wbrew rozpowszechnianemu mitowi nie był to w żadnej mierze człowiek skromny. 
Konkordat, który z demokracją raczej się kłóci, był prezentem dla polskiego papieża. Bardzo 
kosztownym. Jego ratyfikacja nie wynikała z oceny korzyści dla Polski, bo takich nie ma, ale 
ze  źle  pojętej  poprawności  politycznej.  Takim  szkodliwym  prezentem  była  też  ustawa 
antyaborcyjna  z  1993  roku.  Swoistym  zaprzeczeniem  demokracji  jest  uczestnictwo 
kościelnych  dostojników  w  uroczystościach  państwowych  i  przyznawanie  im  najwyższych 
miejsc w precedencji stanowisk publicznych w Polsce. 

Jan Paweł II uchodzi w Polsce za największy autorytet. Czy Pani zdaniem zasługuje na 
to miano?  

Uchodzi, bo tak wypada w Polsce mówić. Jednak absolutnie nic z tego nie wynika.  
We  współczesnym  świecie  w  zasadzie  nie  ma  powszechnych  autorytetów.  Z  badań 

przeprowadzonych  w  naszym  kraju  wśród  młodzieży  wynika,  że  do  pewnego  wieku  takim 
autorytetem jest jedynie matka, a potem panuje całkowite rozdrobnienie idoli. Jeżeli papież w 
ogóle  jest  autorytetem,  to  najwyżej  dla  mniejszości.  W  dodatku  bez  jakiegokolwiek 

background image

 

 

przełożenia  na  ich  realne  życie.  To  zresztą  akurat  bardzo  dobrze.  Jan  Paweł  II  propagował 
poglądy  wsteczne,  szkodliwe  dla  rozwoju  społecznego,  a  nawet  dla  zdrowia  fizycznegoi 
psychicznego jednostek. Dopiero w 1999 roku Watykan uznał, że dążenie kobiet do kariery 
zawodowej nie jest grzechem. A przecież – jak wynika z badań – zwiększenie udziału kobiet 
w  gremiach  decyzyjnych  jednostek  gospodarczych  przynosi  kilkuprocentowy  przyrost  PKB. 
Trudno zliczyć, ile śmierci i nieszczęść spowodował jego zdecydowanie negatywny stosunek 
do edukacji seksualnej, antykoncepcji, in vitro, prawa do aborcji, a ile tolerowaniei ukrywanie 
pedofilii  duchownych.  Naturalnie  papież  ma  prawo  do  głoszenia  katolickich  poglądów,  ale 
niedopuszczalne,  wręcz  skandaliczne  jest  ich  przedstawianie  jako  jedynie  słusznych,  a  tym 
bardziej  wymuszanie  ich  przestrzegania  za  pomocą  kodeksu  karnego,  jak  ma  to  miejsce  w 
Polsce. Trudno uznać za autorytet moralny człowieka, który ma na sumieniu miliony zarażeń 
wirusem  HIV  w  Afryce  i  nie  tylko,  tysiące  ofiar  pedofilów  w  sutannach,  który  popierał 
zbrodnicze reżimy, w tym między innymi dyktaturę Augusta Pinocheta,i odegrał co najmniej 
dwuznaczną  rolę  w  rozpętaniu  wojny  w  byłej  Jugosławii.  W  dodatku  nie  jest  nawet 
najwybitniejszym papieżem XX wieku, bo to miano bezapelacyjnie przypada Janowi XXIII, 
który zaczął  reformować skostniałe kościelne struktury i formuły  oraz zapoczątkował  nowe 
spojrzenie  na  świat.  JPII  zahamował  te  pozytywne  procesy.  Do  grona  książąt  Kościoła 
awansował  wyłącznie  wiernych  sobie  katolickich  ortodoksów,  co  uwsteczniło  Kościół  na 
kolejne  lata.  Podsumowując,  Jan  Paweł  II  to  raczej  moralny  antyautorytet.A  dlaczego  w 
polskim  parlamencie  nie  krytykuje  się  papieża?  Dlaczego  nie  krytykują  go  media?  Dla 
wygody i spokoju, a przede wszystkim, by nie narazić się na zarzut obrazy uczuć religijnych, 
co mogłoby słono kosztować. 

A dlaczego SLD nigdy nie krytykowało papieża? Przecież jego poglądy były sprzecznez 
tym,  co  głosiło,  a  w  latach  dziewięćdziesiątych  konflikty  kulturowe  były  szczególnie 
intensywne. Czy krytykę papieża SLD uznało za zbyt ryzykowną? 

Partia  polityczna  nie  ma  obowiązku  odnoszenia się  ani  do  dogmatów  religijnych,  ani  do 

wypowiedzi  kleru.  Zdecydowanie  konieczne  jest  natomiast  dbanie  o  świeckość  państwai 
przeciwstawianie  się  uchwalaniu  przez  Sejm  dziesięciu  przykazań  jako  obowiązującego 
prawa. 

Przejdźmy do Pani wypowiedzi o Wojtyle i reakcji, z jakimi się spotkały. W 2006 roku w 
czasie  Parady  Równości  w  Warszawie  powiedziała  Pani:  „Niech  ta  parada  zmieni 
oblicze  ziemi.  Tej  ziemi”.  Miała  Pani  wtedy  konflikt  nawet  z  szefostwem  SLD,  które 
odcięło się od tej wypowiedzi. Jak Pani dziś  ocenia  tamto wydarzenie? Czy świadomie 
chciała Pani sprawdzić, jaka będzie reakcja?  

Użyłam tych słów przekonana, że parady równości rzeczywiście zmieniają oblicze Polski. 

To  słowa  z  Ewangelii,  których  w  1979  roku  użył  w  homilii  Jan  Paweł  II.  Uznałam,  że 
doskonale  pasują  do  nowych  czasów,  bo  w  III  RP  nadal  jest  wiele  do  zmienienia.  Żadne 
słowa nie są zarezerwowane dla kogokolwiek. Uważam wręcz, że Kościół powinien być mi 
wdzięczny, gdyż w nauce miarą sukcesu jest liczba cytowań. 

W  1997  roku  miał  miejsce  słynny  happening  posła  Marka  Siwca  i  prezydenta 
Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy naśladowali pamiętny gest papieża całowania ziemi 
ojczystej. Jak Pani ocenia ów happening?  

background image

 

 

Był  zabawny  i  dowcipny.  Papież,  całując  ziemię  każdorazowo  po  wyjściu  z  samolotu, 

urządzał  swoisty  spektakl  pod  tubylczą  publiczkę.  Wzbudzał  niesamowity  aplauz, 
pokazywały  to  wszystkie  media.  Z  czasem  przyklęk  i  muśnięcie  ustami  ziemi  stały  się 
znakiem firmowym pielgrzymek JPII. Wzorowany na tym spektakl w wydaniu Marka Siwca 
wywołał  ogromne  oburzenie.  Niesłusznie.  Każdy  ma  prawo  całować  ziemię.  A  już 
szczególnie po katastrofie smoleńskiej wszyscy wysiadający z rządowego samolotu powinni 
robić to obowiązkowo, okazując w ten sposób radość ze szczęśliwego lądowania. Jak bowiem 
twierdzi  prezydent  Komorowski,  polski  lotnik  poleci  nawet  na  drzwiach  od  stodoły,  ale  – 
czego prezydent już nie dodaje – niekoniecznie wyląduje.  

A  jak  to  się  stało,  że  wkrótce  później  Kwaśniewski  uznał  papieża  za  największy 
autorytet? Skąd ta zmiana?  

Zapewne dla równowagi. Odbijając się od ściany ironii, poleciał do ściany konformizmu. 

Ale oczywiście najlepiej zapytać prezydenta Kwaśniewskiego. Warto by się też dowiedzieć, 
czy  to  w  ramach  dalszego  odreagowywania  krytyki  lotniskowego  incydentu,  jeszcze  nie 
znając  napisanej  przeze  mnie  ustawy  liberalizującej  możliwości  przerywania  ciąży, 
zapowiedział  w  2004  roku,  że  jej  nie  podpisze,  choć  była  to  jedna  z  jego  obietnic 
wyborczych. Po śmierci papieża wiele osób deklarowało zmianę w swoim życiu. 

Czy Pani zdaniem były wymierne rezultaty tych obietnic?  

Jak  najbardziej  wymierne  –  w  postaci  śmiechu  i  politowania,  które  wzbudziły  u  ludzi 

rozsądnych.  Kibole  deklarowali  koniec  burd  na  stadionach,  Beata  Kozidrak  częstsze 
chodzenie do kościoła,  Michał  Wiśniewski czytanie papieskich  encyklik, a  Lech Kaczyński 
ograniczenie  picia  alkoholu.  Były  też  ślubowania  niesamowite.  Osiemdziesięciokilkuletni 
aktor  Leon  Niemczyk  ślubował  wstrzemięźliwość  seksualną,  a  Dariusz  Michalczewski  –  że 
nie  będzie  się  wyżywał  na  narzeczonej.  Z  kolei  Jarosław  Kukulski  postanowił  nie  bać  się 
śmierci. Tym torem, lecz na całość, poszła szerzej nieznana pani Grażyna z Gdańska, która 
postanowiła nie bać się braku pieniędzy, ciężkich chorób ani głodu. Wszystkich zakasowała 
telewizja  publiczna,  ogłaszając  programowe  zbliżenie  z  TV  Trwam  i  Radiem  Maryja.  To 
ostatnie przyrzeczenie zostało w znacznej mierze dotrzymane. Ku rozpaczy widzów. 

 Pamiętam,  że  tuż  przed  beatyfikacją  Jana  Pawła  II  na  portalu  www.youtube.com 
pojawiły  się  filmy  parodiujące  papieża.  Doniesienia  w  tej  sprawie  trafiły  do 
prokuratury. Jak Pani ocenia tego typu przypadki?  

Jan  Paweł  II  był  papieżem,  ale  zarazem  celebrytą.  W  tej  drugiej  roli  budził  znacznie 

większe  zainteresowanie.  Stąd  różne,  lepsze  i  gorsze  filmy,  rysunki,  piosenki.  Donosy 
zgłaszają  zazwyczaj  związani  z  Kościołem,  nic  nieznaczący  politycy  i  wierni  podpuszczeni 
przez kler, a prokuratura musi zajmować się wszystkimi doniesieniami. Nawet najgłupszymi. 
W  2006  roku  badała  moją  wypowiedź  z  Parady  Równości,  ale  postępowanie  umorzyłaz 
powodu braku znamion obrazy uczuć religijnych. 

Czy kult Jana Pawła II nie stanowi zagrożenia dla wolności słowa? 

Jerzy Urban został jednak skazany. Kult jednostki zawsze jest zagrożeniem dla wolności 

Kult  jednostki  zawsze  jest  zagrożeniem  dla  wolności  słowa.  Zwłaszcza  w  powiązaniu  z 
odpowiednimi artykułami kodeksu karnego. Często ludzie nakładają sobie kaganiec, żeby się 
nie  narażać  na  postępowanie  prokuratorskie  czy  ewentualny  proces.  Występuje  swoista 

background image

 

 

autocenzura, a niepokorni, którzy się do niej nie stosują, są ciągani po prokuraturach i sądach. 
Czasem przegrywają procesy. Zawsze tracą czas, pieniądze i nerwy. To zabójcze dla wolności 
słowa, bo uczy, że lepiej siedzieć cicho. W Polsce bezkarnie można wszystko mówić tylko w 
Radiu  Maryja.  Panuje  mit,  że  JPII  nie  akceptował  działań  Rydzyka.  W  rzeczywistości 
popierał ojca dyrektora, gdyż jest on guru najwierniejszych hufców Kościoła, jego pierwszą 
kadrową.  Gdyby  było  inaczej,  Rydzykw  ciągu  pięciu  minut  zostałby  misjonarzem  na 
Grenlandii. 

A jak Pani ocenia udział wielu polityków lewicy w uroczystości beatyfikacji Jana Pawła 
II?  Czy  uważa  Pani  tego  typu  postępowanie  za  właściwe,  czy  jednak  politycy  lewicy 
powinni być bardziej zdystansowani wobec takich ceremonii? 

Nie  tylko  politycy  lewicy  powinni  się  dystansować  wobec  uroczystości  typowo 

religijnych, a taką jest wobec uroczystości typowo religijnych, a taką jest beatyfikacja. Można 
brać udział w pogrzebie papieża, bo to głowa obcego państwa, ale nie w beatyfikacji. Politycy 
nie powinni też demonstracyjnie uczestniczyć w mszach, pielgrzymkach, procesjach Bożego 
Ciała,  gdyż  nie  należy  łączyć  sacrum  i  profanum.  Walczę  o  to  w Parlamencie  Europejskim 
jako wiceprzewodnicząca Platformy na rzecz Świeckości Polityki.  

A jak Jana Pawła II postrzegają przedstawiciele innych krajów Unii Europejskiej? Jakie są 

Pani obserwacje jako euro parlamentarzystki w odniesieniu do tej kwestii?  

W Parlamencie Europejskim kultywowana jest świeckość, a nie pamięć Jana Pawła II. W 

dodatku  nikt  nie  widzi  powodu,  dla  którego  akurat  ten  papież  miałby  być  szczególnie 
honorowany. Polska stanowi pod tym względem ewenement. Niemniej nawet nasi rozmodleni 
w kraju, prawicowi europarlamentarzyści w swoich wystąpieniach raczej nie powołują się na 
papieża. Tutaj nie byłoby to dobrze widziane. 

Odnosząc się do wypowiedzi arcybiskupa Stanisława Dziwisza, że „Jan Paweł II otworzył 

perspektywy cywilizacji życia i miłości w świecie zdominowanym przez cywilizację strachu i 
śmierci”, napisała Pani na swoim blogu, że „ta miłość wydaje się mocno toksyczna”. Co Pani 
miała  na  myśli?  Miłość  toksyczna  to  taka,  która  szkodzi.  Poglądy  dotyczące  życia 
seksualnego i reprodukcyjnego, głoszone i wymuszane – nie tylko na katolikach – przez Jana 
Pawła  II, przynoszą ludziom, których papież rzekomo  kochał,  zdecydowanie więcej  szkody 
niż  pożytku.  JPII,  zabraniając  edukacji  seksualnej  i  skutecznej  antykoncepcji,  w  tym 
zwłaszcza  prezerwatyw,  przyczynił  się  do  zwiększenia  liczby  niechcianych  ciąż,  a  tym 
samym  aborcji,  oraz  do  rozprzestrzenienia  się  epidemii  HIV/AIDS.  W  wyniku  głoszonych 
przez  Kościół  nauk  katolicy  żyją  w  poczuciu  ciągłego  strachu  i  grzechu.  Frustrują  się, 
uprawiając  seks  przed-  i  pozamałżeński,  stosując  antykoncepcję,  korzystając  z  in  vitro. 
Oznacza to, że Jan Paweł II tworzył cywilizację strachu i śmierci, a nie życia i miłości.  

W  innym  tekście  napisała  Pani,  że  „papieska  chęć  dostosowania  świata  do  Rzymu 

spowodowała  więcej  dostosowania  świata  do  Rzymu  spowodowała  więcej  nieszczęść,  niż 
przyniosła  korzyści.  Tysiącom  ludzi  wręcz  zrujnowała  życie”.  Kogo  Pani  miała  na  myśli? 
Miałam na myśli między  innymi mieszkańców  Afryki,  którzy  w dobie  epidemii HIV/AIDS 
uwierzyli papieżowi, że nie należy stosować prezerwatyw, katolików, którzy w imię religijnej 
ideologii przeciwnej in vitro zrezygnowali z radości bycia rodzicami, kobiety, które w wyniku 
nielegalnych  aborcji  straciły  życie  lub  zdrowie,  księży  zmuszonych  do  celibatu,  a  wreszcie 
tysiące ofiar duchownych pedofilów. Nie wolno zapomnieć, że za pontyfikatu Jana Pawła II 

background image

 

 

obowiązywała  tajna  instrukcja  nakładająca  ekskomunikę  na  tych,  którzy  ujawnią  przypadki 
pedofilii  popełnianej  przez kler. Ofiary miały z pokorą przyjmować swój  los  i  milczeć. Jan 
Paweł  II  moralność  miał  za  nic.  Dla  niego  liczył  się  tylko  interes  Kościoła  i  jego  własny. 
Popierał wzrost wpływów półtajnej integrystycznej organizacji Opus Dei. Zwalczał teologię 
wyzwolenia  w  Ameryce  Łacińskiej,  czyli  tak  zwany  Kościół  ubogich,  gdyż  jako  zawzięty 
antykomunista, wbrew pozorom, zawsze trzymał z bogatymi. Tolerował wszelkie obyczajowe 
patologie  i  finansowe  przekręty.  Za  jego  pontyfikatu  wzrosło  rozpasanie  i  rozbestwienie 
kleru,  bo  sutanna  dawała  ochronę  przed  prawem.  Jak  Pani  zdaniem  będzie  ewoluowało 
podejście  do  Jana  Pawła  II  w  polskim  społeczeństwie?  Czy  ten  kult  będzie  jeszcze  długo 
trwał? Źle się stało, że Jan Paweł II został błogosławionym, mimo wątpliwości, które budziła 
jego osoba, życiei postępowanie, a nawet sam proces beatyfikacyjny.  

Mówi  się  żartobliwie,  że  są  dwa  cudy  związane  z  Janem  Pawłem  II:  pierwszy  to 

uzdrowienie francuskiej  zakonnicy, a drugi – uznanie tego faktu za cud. Zasadniczą kwestią 
będzie  kanonizacja.  Im  później,  tym  lepiej.  Błogosławiony  oznacza  bowiem,  że  kult  jest 
dopuszczony tylko regionalnie. Trudno dociec, jakiego regionu u nas dotyczy. Skoro ogarnął 
całą Polskę, najwyraźniej sami się uważamy za zaścianek. Warto zauważyć, że beatyfikacja 
wzbudziła nieporównanie mniejsze emocje niż śmierć JPII. Wtedy przez wiele dni panował 
istny obłęd podsycany przez media. Ludzie autentycznie płakali, ulice miast zastawione były 
zniczami.  Ówczesny  prezydent  stolicy,  Lech  Kaczyński,  zabronił  wyrzucania  wypalonych 
skorup,  gdyż  uznał  je  za  relikwie  godne  przerobienia.  Sprawa  oczywiście  się  rozmyła. 
Podobnie jak natychmiastowe uświęcenie papieża. Polaka. Proces beatyfikacyjny na tyle się 
przeciągnął,  że większość straciła zainteresowanie. A myśli Pani,  że możliwy jest w Polsce 
proces  podobny  do  tego,  który  ma  miejsce  w  Irlandii,  gdzie  udzie  masowo  występują  z 
Kościoła?  Stopniowo  zmienia  się  tam  również  ocena  pontyfikatu  Jana  Pawła  II  –  od 
pozytywnej  po  niezwykle  krytyczną.  Taki  proces  już  postępuje.  Wprawdzie  jeszczeniewielu 
katolików dokonuje apostazji i zaledwie kilku znanych duchownych odeszło z Kościoła, ale 
większość wiernych nie uczestniczy w mszach i nie stosuje się do katolickich nauk, zwłaszcza 
w  sprawach  seksu,  antykoncepcji,  in  vitro,  aborcji.  Życie  biegnie  własnym  torem.  Coraz 
częściej  z  dala  od  papieskich  zaleceń,  by  nie  powiedzieć:  wbrew  tym  zaleceniom.  Zmiana 
oceny pontyfikatu Jana Pawła II to tylko kwestia czasu. Polacy kochają go jedynie za to, że 
jest  ich  rodakiem.  Coraz  częściej  uświadamiają  sobie,  że  poza  odrobiną  nacjonalistycznej 
dumy  nie  wniósł  do  ich  życia  niczego,  co  byłoby  warte  choćby  zapamiętania.  Każda 
ujawniona  afera  pedofilska  polskiego  kleru  przybliża  dzień  krytycznej  oceny  pontyfikatu. 
Prawda ostatecznie wyzwoli Polaków z miłości do santo subito.  

background image

 

 

Nie można rządzić Kościołem samymi zdrowaśkami  

W

YWIAD Z 

A

GNIESZKĄ 

Z

AKRZEWICZ

 

Jak Pani ocenia pontyfikat Jana Pawła II na tle jego poprzedników? Co nowego wniósł 
Karol Wojtyła do Watykanu?  

Bardzo  trudno  ocenić  pontyfikat  Jana  Pawła  II  na  tle  jego  poprzedników,  gdyż  ten 

pontyfikat  był  jedyny  w  swoim  rodzaju  pod  wieloma  względami.  Przede  wszystkim  polski 
papież  był  pierwszym  papieżem  zagranicznym  od  czterystu  pięćdziesięciu  lat,  więc  jego 
pontyfikat  musiał  być  inny.  Był  on  trzeci  co  do  długości  w  historii  Kościoła  (prawie 
dwadzieścia siedem  lat), zatem trudno o empiryczne porównanie go z poprzednikami,  gdyż 
wielu ludzi ich nie pamiętało. Miałam sześć lat, gdy Polak został wybrany na tron papieski, 
więc nie pamiętałam ani Jana Pawła I, który umarł po miesiącu, ani Pawła VI, ani Jana XXIII, 
którego  tak  kochali  Włosi.  Jan  Paweł  II  miał  szczęście  żyć  w  epoce  medialnej  i  potrafił  to 
wykorzystać.  Gdyby  inni  papieże  mieli  do  dyspozycji  środki  masowego  przekazu,  które 
opowiadają ich heroiczne gesty, może potrafiliby  nas „porwać” tak jak  Wojtyła lub  jeszcze 
bardziej.  Co  nowego  wprowadził  Karol  Wojtyła  do  Watykanu?  Na  pewno  kamery 
telewizyjne,  które  śledziły  go  na  każdym  kroku…  i  one  przybliżyły  Kościół  zwykłym 
ludziom na całym świecie, bo za sprawą telewizorów papież zawitał do każdego domu. Bez 
wątpienia  Karol  Wojtyła  był  papieżem  współczesnym,  idącym  z  duchem  czasu.  Dlatego 
najbardziej zaskakuje kontrast pomiędzy nowoczesnością jego osoby a zacofaniem Kościoła, 
który  po  sobie  pozostawił.  Krytycy  Państwa  Watykańskiego  często  mówią,  żejest  ono 
przestarzałą,  autorytarną  strukturą,  która  nie  powinna  w  tym  kształcie  funkcjonować  w 
nowoczesnym świecie. 

Czy  Pani  zdaniem  Jan  Paweł  II  przyczynił  się  do  wzrostu  demokratyzacji  i 
przejrzystości w funkcjonowaniu Watykanu? Czy też z tej perspektywy jego pontyfikat 
był czasem straconym?  

To,  czy  Kościół  powszechny  jest  demokratyczny,  czy  nie,  to  problem  katolików. 

Widocznie oni nie potrzebują demokracji lub w nią nie wierzą… Watykan jest teokratyczną 
monarchią  elekcyjną,  absolutystyczną  i  o  charakterze  patrymonialnym.  Taka  sytuacja 
utrzymuje  się  od  upadku  Państwa  Kościelnego,  które  straciło  swoje  terytorium  na  rzecz 
Zjednoczonych  Włoch.  To  jedna  z  niewielu  monarchii  współczesnych,  podczas  gdy 
większość  państw  świata  ma  charakter  republikański.  Elekcja  papieża  nie  jest  powszechna, 
lecz  dokonuje  jej  wąska  grupa  kardynałów  (około  stu  dwudziestu).  Kościół  całkowicie 
wyklucza z władzy kobiety, a więc połowę swoich wiernych. Teoretycznie władcą Kościoła 
może zostać każdy ochrzczony mężczyzna, wiemy jednak, że tak też nie jest. Od 1870 roku 
obowiązuje dogmat o nieomylności papieża, ogłoszony przez Piusa IX. Władza papieża jest 
nieograniczona w czasie, czyli dozgonna.  

Możemy  powiedzieć  wiele  dobrego  o  Janie  Pawle  II,  ale  kiedy  na  Kościół  patrzymyz 

boku,  pewne  fakty  są,  niestety,  ewidentne.  Przed  beatyfikacją  Jana  Pawła  II  ukazał  się  we 
Włoszech numer specjalny magazynu „MicroMega” pod bardzo wymownym tytułem: Karol 
Wojtyła,  wielki  obskurant.  Dla  niektórych  może  to  brzmieć  jak  obraza  majestatu.  Jeżeli 

background image

 

 

jednak,  zgodnie  z  definicją,  obskurantyzm  występuje  najczęściej  na  gruncie  światopoglądu 
religijnego jako narzędzie w rękach Kościoła lub organizacji religijnych, które widzą w nauce 
i  postępie  społecznym  zagrożenie  dla  dogmatów  religii,  to,  niestety,  trzeba  się  zgodzić  z 
opinią  włoskiego  magazynu.  „Celebrowana  przez  wszystkich  –  katolików  i  laików, 
wierzących i  niewierzących  – jako kamień milowy dialogu pomiędzy Kościołem a  światem 
współczesnym  Fides  et  ratio  (jedna  z  najważniejszych  encyklik  polskiego  papieża)  w 
rzeczywistości  jest  przedsoborowym  monumentem  integralizmu  katolickiego,  który  odrzuca 
autonomię  rozumu  i  jednostki,  a  także  fundamenty  demokracji”  –  napisał  Paolo  Flores 
d’Arcais,  profesor  filozofii  i  redaktor  naczelny  „MicroMegi”.  Na  łamach  magazynu  odbyła 
się dyskusja dotycząca encykliki z udziałem takich humanistów jak: Ganni Vattimo, Leszek 
Kołakowski,  Fernando  Savater,  Enzo  Bianchi,  Piero  Coda,  Emanuele  Severino,  Andrea 
Riccardi  i  inni.  Jakkolwiek  by  na  to  patrzeć,  to  jednak  smutne,  że  taki  jest  wizerunek 
pontyfikatu polskiego papieża.  

Za co krytykuje się Karola Wojtyłę? 

Są blaski tego pontyfikatu, ale są też cienie. Przede wszystkim papież Polak pozostawił po 

sobie  Kościół  o  wiele  bardziej  konserwatywny,  niż  go  zastał.  Podczas  swojego  pontyfikatu 
uprzywilejował  ultrakonserwatywne  skrzydło  Kościoła,  faworyzując  powstanie  lub  rozwój 
różnych ruchów i nurtów podziemnych (choćby personalna Prałatura Świętego Krzyża i Opus 
Dei,  Legion  Chrystusa,  Komunia  i  Wyzwolenie  i  inne),  zwalczając  zarazem  wszystkie  te 
ruchy  katolickie,  które  miały  inspirację  lewicową,  propagujące  teologię  wyzwolenia  czy 
choćby  domagające  się  demokratyzacji  Kościoła,  jak  ruch  „My  jesteśmy  Kościołem”, 
powstały  w  latach  dziewięćdziesiątych  ubiegłego  wieku.  Adista,  włoska  agencja  informacji 
religijnej, opublikowała niedawno (i przypomniała przed beatyfikacją) listę teologów i księży, 
których nauczanie zostało uznane za niezgodne z doktryną Kościoła. Jest ona długa i warto ją 
przeanalizować przy jakiejś okazji. Mnie osobiście zaskoczył fakt, który sobie uświadomiłam, 
pisząc  przez  lata  o  Watykanie,  że  przed  wyborem  Karola  Wojtyły,  w  okresie  Soboru 
Watykańskiego  II,  Kościół  był  naprawdę  powszechny  i  miał  dwa  skrzydła:  prawe  i  lewe. 
Katolicy  mieli  poglądy  prawicowe  i  lewicowe,  byli  nawet  księża  popierający  rewolucję 
marksistowską, startujący w wyborach z list Włoskiej Partii Komunistycznej czy wchodzący 
w skład rządu rewolucyjnego w Salwadorze. Papież Polak dosłownie „wypielił jak chwasty” 
wszystko  to,  co  w  Kościele  znajdowało  się  na  lewo  od  centrum.  Kościół Jana  Pawła  II  był 
prawicowy,  a  lewica  stała  się  jego  wrogiem  politycznym.  Bez  wątpienia  jest  to  deficyt 
demokracji, który powstał z woli Jana Pawła II. W Polsce może się to wydawać normalne, w 
innych krajach, mających dłuższą tradycję demokratyczną niż nasz, jest to krytykowane. Za 
pontyfikatu  Jana  Pawła  II  kardynał  Joseph  Ratzinger,  pełniący  obowiązki  prefekta 
Kongregacji  Doktryny  Wiary,  był  uważany  za  ultrakonserwatywnego  przedstawiciela 
Kościoła katolickiego. Dziś papież Benedykt XVI jest uznawany za umiarkowanego, a nawet 
postępowego reprezentanta tej instytucji. To najlepiej świadczyo tym, czym stał się Kościół 
postwojtyłowy: monumentem integralizmu katolickiego.  

Choć prawo kanoniczne zabrania tworzenia partii i uprawiania polityki, małe watykańskie 

państewko rządzi się tymi samymi prawami co inne podmioty polityczne. Karol Wojtyła był 
znakomitym  politykiem,  ale  prawicowym  i  ultrakonserwatywnym.  Lista  „grzechów” 
błogosławionego  jest  długa.  Najlepiej  świadczy  o  tym  liczba  artykułów  i  publikacji 

background image

 

 

krytycznych, jakie ukazały się przed beatyfikacją na całym świecie. Nie brakowało również 
żądań  jej  wstrzymania,  wystosowanych  przez  ofiary  licznych  przestępstw  seksualnych,  do 
których doszło w trakcie tego pontyfikatu, a które pozostały zupełnie bezkarne. Jana Pawła II 
nie  krytykuje  się  zazwyczaj  za  to,  co  zrobił,  lecz  za  to,  czego  nie  zrobił  jako  człowiek 
świadomy, nowoczesny, charyzmatyczny, wielki lider religijny deklaratywnie idący z duchem 
czasu. Warto tutaj przypomnieć postulaty katolickiego ruchu „My jesteśmy Kościołem”, które 
odzwierciedlają to, o czym dyskutowano podczas Soboru Watykańskiego II: 1. Kolegialność, 
czyli oddolny wybór biskupów; 2. Kapłaństwo kobiet – Jan Paweł II poprawił status kobiet w 
Nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 roku, czyli wyeliminował odwieczne przesądy 
dotyczące  „nieczystości  rytualnej”,  jednak  ostatecznie  zamknął  kobietom  drogę  do 
kapłaństwa,  potwierdzając  stanowisko  Pawła  VI,  że  Kościół  nie  ma  żadnej  władzy,  by 
udzielać  święceń  kapłańskich  kobietom,  i  kwalifikując  to  jako  prawdę  związaną  z 
Objawieniem;  3.  Celibat  księży  –  podczas  pontyfikatu  Jana  Pawła  II  została  zaostrzona 
dyspensa  dla  księży  żonatych,  a  papież  Polak  był  już  przeciwnikiem  zniesienia  celibatu 
podczas soboru; 4. Homoseksualizm – Jan Paweł II uchodził za obrońcę praw człowieka, ale 
za jego pontyfikatu nie było żadnego otwarcia w stosunku do homoseksualistów, którzy przez 
wieki  byli  prześladowani  tak  samo  jak  Żydzi;  5.  Powrót  na  łono  Kościoła  rozwodników 
powtórnie  zaślubionych  –  papież  Polak  nigdy  nie  zaakceptował  katolików  rozwodników, 
czasami głęboko wierzących (dlatego dziś robi wrażenie fakt, że Kościół udziela sakramentu 
eucharystii  rozwodnikowi,  premierowi  Włoch  Silvio  Berlusconiemu,  tuż  po  skandalu 
seksualnym  z  nieletnią  prostytutką,  a  zwykłym  katolikom,  którzy  drugi  raz  ułożyli  sobie 
życie, odmawia się komunii świętej). Przypomniałam tutaj tylko postulaty i zarzuty samych 
katolików, bo w Polsce w dalszym  ciągu Jana Pawła II krytykują wyłącznie ateiści. Szkoda, 
że nie ma u nas otwartej dyskusji na temat demokratyzacji Kościoła, podobnej do tej, która 
toczy się w społeczeństwach zachodnich.  

Jakie  są  źródła  finansowania  Państwa  Watykańskiego?  Jakie  rodzaje  działalności 
gospodarczej  prowadzi  Kościół?  Czy  Watykan  korzysta  z  jakichś  przywilejów 
podatkowych?  

Watykan,  najmniejsze  państwo-miasto  na  świecie,  będące  enklawą  Rzymu,  ma  około 

ośmiuset obywateli i są to głównie najwyżsi dostojnicy kościelni, służący im i są to głównie 
najwyżsi  dostojnicy  kościelni,  służący  im  księża  i  zakonnice  oraz  żołnierze  Gwardii 
Szwajcarskiej.  Oprócz  tego  do  pracy  w  Watykanie  przychodzi  około  trzech  tysięcy  osób 
mieszkających  poza  murami  państwa-miasta  (pracownicy  poczty,  radia,  prasy,  telewizji, 
sklepów,  muzeów,  aptek,  banków,  stacji  benzynowych,  dworca  kolejowego,  służby 
medycznej i ochrony). Watykan jest monarchią o charakterze patrymonialnym, gdyż tak jakw 
czasach feudalnych władca rozporządza poddanym mu krajem bez ograniczeń i nie odróżnia 
się  wydatków  państwowych  od  wydatków  monarchy.  Monarchia  patrymonialna  oznacza 
także, że monarcha utrzymuje się z wpływów wasalnych, a więc darowizn wiernych, datków i 
dofinansowań wynikających z umów bilateralnych z innymi państwami.  

Posiadłości oraz struktury mogą znajdować się także na terytorium innych krajów i mieć 

przywilej eksterytorialności. Tak właśnie jest w przypadku Watykanu.  

Gospodarka  Watykanu  opiera  się  na  dochodach  z  pielgrzymek,  wizyt  w  muzeach, 

sprzedaży gadżetów i błogosławieństw, a także na zyskach, jakie przynoszą radio, telewizja, 

background image

 

 

wydawnictwo  poliglotyczne,  gazeta  „L’Osservatore  Romano”,  apteka,  stacja  benzynowa  i 
kolejowa. Watykan ma prawo bić własną monetę oraz emitować znaczki. Działalność ta ma 
jednak wyłącznie charakter numizmatyczny. Euro z papieżem są sprzedawane jako pamiątki, 
więc  mają  wyższą  wartość  niż  nominalna.  Do  tego  dochodzą  darowizny  dla  papieża,  tak 
zwane obolo di San Pietro, czyli świętopietrze. To najstarsza forma finansowania Watykanu. 
Trudno powiedzieć, jak kształtował się ten dochód na przestrzeni wieków. Wiemy natomiast, 
że obecnie, za pontyfikatu Benedykta XVI, jest to około 50 milionów euro rocznie i datki te 
pochodzą  od  wiernych  z  całego  świata.  Czasami  są  to  darowizny  bardzo  wysokiei 
anonimowe.  Lwią  część  dochodów  przynoszą  wpływy  z  nieruchomości,  jakie  Watykan 
posiada  poza  swoim  terytorium,  oraz  różne  inwestycje  finansowe.  Watykan  składa  się  z 
Państwa-Miasta Watykańskiego (podmiot terytorialny), Stolicy Apostolskiej i Kurii  

Rzymskiej  (struktura  organizacyjna).  Państwo-Miasto  Watykańskie  i  Stolica  Apostolska 

mają  oddzielny  bilans  finansowy.  Finansami  Watykanu  zajmuje  się  Amministrazione  del 
Patrimonio della Sede Apostolica (APSA), czyli Administracja Majątku Stolicy Apostolskiej. 
Jest to rodzaj banku centralnego Watykanu – często mylnie tę rolę przypisuje się Istituto per 
le Opere di Religione (IOR), czyli Instytutowi Dzieł Religijnych. APSA została powołana do 
życia  w  1967  roku  przez  papieża  Pawła  VI  i  była  reformowana  przez  Jana  Pawła  II.  Jej 
zadaniem jest dbać o wydatki Watykanu, co polega na gromadzeniu pieniędzy z działalności, 
która  przynosi  dochody,  i  rozdzielaniu  ich  między  poszczególne  „ministerstwa”  papieskie 
(dicasteri),  które  dochodów  nie  przynoszą.  Co  roku  na  przełomie  czerwca  i  lipca,  podczas 
konferencji  prasowej,  APSA  podaje  do  wiadomości  publicznej  budżet  Stolicy  Apostolskiej. 
Jak możemy wyczytać w dokumentach oficjalnych zamieszczonych na portalu watykańskim, 
od 1969 do 1993 roku Stolica Apostolska miała zawsze pozytywny. W ostatnich latach znowu 
pojawił  się  deficyt.  W  2008  roku  dziura  budżetowa  wynosiła  15,3  nieoczekiwanie  pojawiła 
się nadwyżka 9,9 miliona euro. Nowością w 2009 roku było to, że IOR podarował papieżowi 
50  milionów  euro.  Także  w  2010  roku  bilans  był  pozytywny  –  Watykan  zaoszczędził  10 
milionów euro dzięki oszczędności i niemieckiemu gospodarowaniu papieża Ratzingera. Nie 
było to jednak łatwe, gdyż wierni nie byli zbyt hojni. Datki znacznie spadły, zwłaszcza w tych 
krajach,  w  których  było  najwięcej  ofiar  księży  pedofilów.  Wierni  stracili  zaufanie  do 
instytucji Kościoła, co objawia się tym, że niechętnie dają na tacę. W ubiegłym roku również 
świętopietrze było bardzo niskie.  

Kościół  katolicki  korzysta  z  różnych  przywilejów  –  nie  tylko  podatkowych.  Są  one 

ustalane  przez  umowy  bilateralne  na  mocy  konkordatów  zawartych  przez  Watykanz 
poszczególnymi  państwami.  Na  przykład  we  Włoszech  istnieje  mechanizm  zwany  „8  x 
1000”,  zgodnie  z  którym  państwo  włoskie  przeznacza  osiem  tysięcznych  wpływówz 
podatków obywateli na cele religijne lub charytatywne. Mechanizm jest dość „perwersyjny”, 
co  wielokrotnie  sygnalizowały  włoskie  stowarzyszenia  laickie:  jeżeli  nawet  obywatel  nie 
wypełni deklaracji podatkowej w tym punkcie, to i tak pieniądze idą do głównego faworyta, 
czyli  włoskiego  Kościoła  katolickiego.  W  ten  oto  sposób  Konferencja  Episkopatu  Włoch 
otrzymuje co roku blisko 1 miliard euro! To cztery razy tyle, ile wynosi roczny budżet Stolicy 
Apostolskiej. Pieniądze te powinny być przeznaczane na cele charytatywne – działalność na 
rzecz  ubogich  czy  misje  w  krajach  Trzeciego  Świata,  alew  rzeczywistości  idą  na  bliżej 
niezdefiniowane  „cele  kultowe”,  czyli  na  wypłaty  dla  księży,  katechetów,  budowę  nowych 

background image

 

 

kościołów  i  renowacje  ogromnego  patrymonium  kulturalnohistorycznego,  jakie  posiada 
Kościół we Włoszech.  

Premier  Silvio  Berlusconi  w  2005  roku  obiecał  zwolnić  Kościół  katolicki  od  płacenia 

podatku  gruntowego  i  dzięki  poparciu  hierarchii  watykańskiej  wygrał  wybory.  Obietnicę 
spełnił.  W  rezultacie  „spółka  Kościół”,  która  posiada  na  terenie  Włoch  blisko  sto  tysięcy 
budynków  (w  tym  szpitale  i  kliniki  prywatne,  szkoły,  uniwersytety,  sklepy  i  hotele), 
zaoszczędza  rocznie  2  miliardy  euro.  Unia  Europejska  zarzuciła  niedawno  Włochom 
faworyzowanie nielojalnej konkurencji i otworzyła w związku z tym formalne dochodzenie. 
W 2012 roku Bruksela zdecyduje, czy skazać Włochy i zmusić je do zmiany ustawy, czy nie. 
Nie  należy  się  więc  dziwić,  że  na  przykład  noclegi  na  terenie  Rzymu  w  strukturach 
kościelnych, które nie płacą podatków gruntowych, kosztują mniej niż w hotelach.  

Uprzejmości finansowe czyni nie tylko rząd włoski, lecz także Urząd Miasta Rzymu. Już 

traktaty laterańskie przewidywały, że Rzym musi dostarczać wodę do Watykanu, nie mówiły 
jednak, że za darmo. Do podlewania ogrodów watykańskich miasto Rzym dostarcza co roku 
bezpłatnie  tyle  wody,  ile  wystarczyłoby  dla  sześćdziesięciu  tysięcy  osób;  wybudowało  też 
oczyszczalnie  ścieków  (które  do  końca  lat  sześćdziesiątych  odprowadzano  do  Tybru). 
Watykan  nie  zapłacił  nigdy  ani  grosza,  nawet  gdy  spółka  usług  komunalnych  się 
sprywatyzowała  i  akcjonariusze  zaczęli  przyciskać  „świętego  klienta”.  Zapłacili  włoscy 
podatnicy.  Na  koniec  weźmy  przykład  beatyfikacji  Jana  Pawła  II  –  uroczystości  trwającej 
jeden  dzień.  Koszty  Watykanu  wyniosły  500  tysięcy  euro,  4,5  miliona  euro  zapłacił  Urząd 
Miasta Rzymu. 

Czy  wiadomo,  jak  bogatym  państwem  jest  wewnętrzne  procedury  w  odniesieniu  do 
działalności finansowej? Czy Jan Paweł II zmienił coś w tej dziedzinie? 

W  1988  roku  Jan  Paweł  II  zreformował  Kurię  Rzymską  i  dykastery  i  ta  reforma 

administracyjna przyniosła zmiany w pracy APSA, powołanej przez Pawła VI. W 1990 roku, 
po skandalach związanych z bankructwem Banco Ambrosiano oraz gdy wyszły na jaw brudne 
interesy prezesa IOR, arcybiskupa Paula Casimira Marcinkusa, papież zreformował także ten 
bank. Komisja złożona z pięciu kardynałów, wybieranych raz na pięć lat, miała czuwać nad 
przejrzystością  IOR  i  zdawać  ze  wszystkiego  relacje  papieżowi.  Jak  się  okazuje  dzisiaj,  ta 
reforma  nic  nie  zmieniła,  bo  również  za  rządów  kolejnego  prezesa,  którym  został  Angelo 
Caloia,  miały  miejsce  grube  afery  finansowe.  Po  odejściu  tego  ostatniego,  który  popadł  w 
niełaskę  tak  jak  jego  poprzednik,  prezesem  banku  od  2009  roku  jest  Ettore  Gotti  Tedeschi. 
Jak już tłumaczyłam, Administracja Majątku Stolicy Apostolskiej (bank centralny Watykanu) 
i  Instytut  Dzieł  Religijnych  (prywatny  bank  mający  siedzibę  na  terenie  Państwa-Miasta 
Watykańskiego,  założony  w  1942  roku  przez  Piusa  XII)  to  dwie  różne  instytucje,  często 
mylone.  Finanse  Stolicy  Apostolskiej  zarządzane  przez  APSA  są  całkowicie  przejrzyste  i 
dostępne  publicznie,  zwłaszcza  że  w  grę  tam  nie  wchodzą  aż  tak  wysokie  sumy.  Mniej 
przejrzysty jest IOR, od lat uwikłany w skandale finansowe: najpierw krach i śmierć włosko 
amerykańskiego  bankiera  Michele  Sindony,  powiązanego  z  mafią,  później  krach  Banco 
Ambrosiano i morderstwo Roberta Calviego, następnie oskarżenie o pranie pieniędzy z afery 
Enimont i operację „Sofia” („purpurowy zamach stanu”), aż po ostatnie afery z biznesmenami 
– Gianpierem Fioranim, Diegiem Anemone, Angelem Balduccim. Instytut Dzieł Religijnych 
ma  tylko  jedno  okienko  i  nie  jest  powiązany  ze  światowym  systemem  bankowym  –  do  tej 

background image

 

 

pory nie obowiązywały go ogólne normy przeciwko praniu brudnych pieniędzy przyjęte przez 
wiele  innych  państw.  Jego  zadaniem  jest  „chronić  i  zarządzać  dobrami  powierzonymi  IOR 
przez osoby fizyczne lub prawne i przeznaczonymi na działalność religijną i charytatywną”. 
W  banku  pracuje  około  stu  trzydziestu  osób  z  dużym  doświadczeniem  finansowym  i  nie 
muszą  to  być  duchowni  (z  prezesem  nominowanym  przez  papieża  włącznie).  W  2008  roku 
majątek  IOR  szacowano  w  przybliżeniu  na  5  miliardów  euro.  IOR  ma  otwartych  około 
czterdziestu  czterech  tysięcy  kont  (dość  dużo  jak  na  ośmiuset  obywateli  i  trzy  tysiące 
pracowników  na  ośmiuset  obywateli  i  trzy  tysiące  pracowników  Watykanu).  Oprócz 
obywateli  i  pracowników  konta  mogą  otwierać  osoby  duchowne,  instytucje  religijne  lub 
protegowani Watykanu. IOR oferuje swoim klientom konta przynoszące od 4 do 12 procent 
rocznie, przy czym pieniądze te nie są w żaden sposób opodatkowane – jest to czysty zarobek 
od  inwestycji.  Bilans  banku  oraz  wszystkie  operacje  finansowe  są  znane  wyłącznie  jego 
dyrektorowi  i  komisji  rewizyjnej.  Konto  może  być  otwierane  w  euro  lub  w  innej  walucie. 
Klienci są identyfikowani poprzez zakodowany numer, a więc ich tożsamość jest całkowicie 
chroniona.  Po  dokonaniu  operacji  finansowych  nie  wydaje  się  żadnych  ani  czeków. 
Wszystkich  operacji  dokonuje  się  za  pomocą  przelewów.  Do  tej  pory  z  IOR  wychodziły 
przelewy do innych banków na terenie całego świata, opiewające na bardzo duże sumy, bez 
podania nadawcy czy pochodzenia pieniędzy. Był to więc raj podatkowy, solidny jak banki 
szwajcarskie.  Miał  jednak  pewną  jeszcze  większą  zaletę  –  nie  trzeba  było  przemierzać 
kilometrów i ryzykować kontroli granicznej. Z terytorium Włoch do Watykanu można było 
wejść, wnosząc pieniądze w walizce. Był to więc raj podatkowy u Pana pieniądze w walizce.  

Był  to  więc  raj  podatkowy  u  Pana  Boga  za  piecem.  Konwencja  monetarna  pomiędzy 

Państwem-Miastem  Watykańskim  a  Unią  Europejską  z  siedemnastego  grudnia  2009  roku 
(2010/C 28/05) ustanowiła nowe normy dotyczące przeciwstawiania się fałszowaniu  waluty 
oraz  praniu  brudnych  pieniędzy  pochodzących  z  działalności  przestępczeji  terroryzmu. 
Zadaniem  owych  przepisów  jest  zapobieganie  nielegalnej  działalności  w  sferze  finansowej. 
Zostały  one  wydane  przez  papieża  proprio,  czyli  z  jego  własnej  inicjatywy.  Mają 
obowiązywać także Kurię Rzymską i wszystkie instytucje podlegające Watykanowi, a wśród 
nich Instytut Dzieł Religijnych.  

Trzydziestego  grudnia  2010  roku  powołano  Autorità  di  Informazione  Finanziaria  (AFI), 

czyli  Urząd  Informacji  Finansowej.  Jego  zadaniem  będzie  kontrolowanie  działalności  IOR 
oraz  wszystkich,  którzy  deponują  pieniądze  w  watykańskim  banku.  Prezydent  i  rada 
nadzorcza  AFI  będą  nominowani  bezpośrednio  przez  papieża.  Normy  weszły  w  życie 
pierwszego kwietnia 2011 roku. Wygląda więc na to, że za Benedykta XVI Watykan przestał 
być  rajem  podatkowym.  Państwo-Miasto  Watykańskie  poinformowało  też,  że  prowadzi 
rozmowy z Organizacją Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, z siedzibą w Paryżu, na temat 
wpisania  go  na  „białą  listę”  państw  przestrzegających  międzynarodowych  przepisów 
dotyczących finansowej przejrzystości. Przyszłość pokaże, czy nie będzie już więcej skandali.  

W  czasach  pontyfikatu  Jana  Pawła  II  doszło  do  wielu  afer  finansowych.  Włoska 
Prokuratura chciała aresztować arcybiskupa Marcinkusa, jednak władze Watykanu nie 
zgodziły się na wydanie go wymiarowi sprawiedliwości. O co chodziło w całej sprawie? 
Jaką rolę odgrywał w niej Jan Paweł II? 

Jan  Paweł  II  „odziedziczył”  Marcinkusa  po  Pawle  VI,  który  współpracował  z  nim,  gdy 

jako  Giovanni  Battista  Montini  był  jeszcze  kardynałem.  Później  Marcinkus  organizował 

background image

 

 

podróże  zagraniczne  papieża  i  w  1970  roku,  podczas  pielgrzymki  do  Manili,  uratował  go 
przed zamachem. Był to więc jeden z najbardziej zaufanych ludzi Pawła VI, przezywany jego 
„gorylem”. Rok później Marcinkus został prezesem IOR. Przyjaźnił się z Davidem Matthew 
Kennedym,  prezydentem  chicagowskiego  Continental  Illinois  National  Bank  Richarda 
Nixona. On zapoznał Marcinkusa z Michele Sindoną, ten zaś z kolei zapoznał go z Robertem 
Calvim.  Sindona  był  magiem  finansowym,  który  przyniósł  do  Włoch  wszystkie  nowościz 
Wall Street. Jego zdolność przemieniania nielegalnych pieniędzy w legalne była powszechnie 
znana. Zaczął więc współpracować z mafią, w tym z italo-amerykańskim klanem Gambino, 
który  powierzał  mu  pieniądze  uzyskane  z  przemytu  heroiny.  Sindona  szybko  kupił  swój 
pierwszy bank  –  Banca  Privata Finanziaria  –  i  zaczął  rozszerzać swoje horyzonty, stając się 
grubą rybą światowego  rynku  finansowego i  kontrolując też amerykański  Franklin National 
Bank na Long Island. Sindona znał kardynała Montiniego, jeszcze zanim ten został papieżem. 
Od 1969 roku rozpoczęła się jego współpraca z IOR. Olbrzymie sumy pieniędzy nieznanego 
pochodzenia były przelewane z banków Sindony poprzez IOR do banków szwajcarskich. W 
1974 roku ze względu na spadki giełdowe i hazardowy sposób inwestowania bank Sindony 
zbankrutował.  Jego  likwidatorem  został  Giorgio  Ambrosoli,  który  pomimo  licznych  prób 
przekupstwa  zdecydował  o  bankructwie,  odkrywając  oszustwa  finansowe,  fałszowanie 
dokumentów  i  brak  zabezpieczenia  finansowego.  Jedenastego  lipca  1979  roku  zawodowy 
killer mafii italo-amerykańskiej,  

William  Joseph  Aricò,  zabił  Ambrosolego  czterema  strzałami,  gdy  ten  wracał  do  domu. 

Bankier przestępca upozorował  też swoje fałszywe porwanie, aby ukryć podróż na Sycylięi 
spotkania  z  bossami  cosa  nostry  w  1980  roku.  Po  powrocie  z  Włoch  do  Stanów  Sindona, 
oskarżony także o krach Franklin National Bank, którego był głównym udziałowcem, został 
zatrzymany przez FBI, oskarżony i w 1984 roku skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia. 
Podczas  procesu  wyszły  na  jaw  jego  powiązania  z  mafią,  przynależność  do  włoskiej  loży 
masońskiej  P2,  układy  z  korumpowanymi  włoskimi  politykami  oraz  pranie  brudnych 
pieniędzy  poprzez  bank  watykański  IOR.  Osiemnastego  marca  1986  roku  Sindona  został 
skazany  we  Włoszech  na  dożywocie  za  udział  w  zabójstwie  Ambrosolego.  Amerykanie 
zgodzili  się  na  jego  ekstradycję  i  udział  w  procesie  apelacyjnym.  Dwa  dni  później  bankier 
przestępca  umarł  w  więzieniu  najwyższego  bezpieczeństwa  w  Vogherze  po  wypiciu  kawy 
osłodzonej  trucizną  ukrytą  w  torebce  z  cukrem.  Śmierć  została  zakwalifikowana  jako 
samobójstwo, choć nie wiadomo, kto dostarczył zatruty cukier. Wokół tego wydarzenia snuto 
wiele fantazji, między innymi tę, że za śmierć był odpowiedzialny premier Giulio Andreotti, 
bo  Sindona  mógł  zbyt  wiele  powiedzieć  na  procesie.  Andreottiemu  jednak  nigdy  nic  nie 
udowodniono.  W  szczytowym  momencie  swojej  kariery,  w  1971  roku,  Sindona  przedstawił 
nowemu  prezesowi  IOR,  Marcinkusowi,  Roberta  Calviego,  nowo  mianowanego 
administratora  największego  prywatnego  banku  katolickiego  Włoch,  Banco  Ambrosianoz 
siedzibą  w  Mediolanie.  Wszyscy  trzej  byli  członkami  loży  masońskiej  P2  założonej  przez 
Licia Gellego. Calvi wraz z Marcinkusem stworzyli Cisalpina Overseas Nassau Bank (później 
Banco  Ambrosiano  Overseas  w  raju  podatkowym  na  Bahamach,  będący  przedmiotem 
dochodzenia w sprawie prania brudnych pieniędzy pochodzących z przemytu narkotyków).W 
zarządzie  banku  byli  też  Sindona  i  Gelli.  W  1972  roku  Marcinkus  sprzedał  Calviemu  37 
procent udziałów w Katolickim sprzedał Calviemu 37 procent udziałów w Katolickim  

background image

 

 

Banku Weneckim, gdzie IOR był akcjonariuszem większościowym, co wzbudziło protesty 

ówczesnego patriarchy weneckiego Albina Lucianiego (późniejszego Jana Pawła I). W latach 
1941–1971  IOR  był  też  akcjonariuszem  większościowym  Banco  Ambrosiano.  Relacje 
pomiędzy  tymi  bankami  były  więc  naturalne  i  bardzo  ścisłe.  W  1978  roku  jeden  z 
funkcjonariuszy  Banku  Włoskiego,  Giulio  Padalino,  po  kontroli  w  Banco  Ambrosiano 
stwierdził, że ma on „drugie dno”: za licznymi spółkami zagranicznymi znajdującymi się w 
rajach podatkowych, które kupowały akcje i wyprowadzały pieniądze z banku, krył się sam 
Calvi i IOR Marcinkusa. Nikt jednak wtedy nie zareagował, a skandal wybuchł dopiero cztery 
lata  później.  To  była  sytuacja,  jaką  zastał  Jan  Paweł  II,  kiedy  zasiadł  na  tronie  papieskim 
szesnastego  października  1978  roku.  Przypomnijmy,  że  jego  poprzednik,  Albino  Luciani, 
umarł  po  zaledwie  trzydziestu  trzech  dniach  pontyfikatu  –  jak  stwierdzono,  na  atak  serca. 
Sekcji zwłok jednak nie przeprowadzono, bo zabrania tego obyczaj. Jak w swojej książce In 
God’s  Name  (W  imię  Boga)  pisze  David  Yallop  –  znany  i  ceniony  dziennikarz  brytyjski  – 
śmierć Jana Pawła I to zabójstwo na tle politycznym dokonane z woli małego ugrupowania 
kardynałów,  którzy  w  osobie  tego  papieża  widzieli  zagrożenie  dla  własnych  interesów. 
Luciani na pewno chciał zreformować IOR i oddalić Marcinkusa. Hipoteza Yallopa została w 
pewnym  stopniu  potwierdzona  przez  świadka  koronnego  Vincenza  Calcarę  z  cosa  nostry, 
który  zeznał,  że  zabójstwo  Jana  Pawła  I  zapobiegło  oddaleniu  Marcinkusa  oraz  sekretarza 
stanu, kardynała Jeana-Marie Villota. To są jednak tylko hipotezy, na które nie ma dowodów. 
Karol  Wojtyła,  papież,  który  przybył  z  komunistycznego  Wschodu,  gdzie  szczytem 
kapitalistycznych  aspiracji  było  wtedy  mieć  zieleniak  lub  być  cinkciarzem  pod  Pewexem, 
moim  zdaniem  nie  miał  najmniejszego  pojęcia  ani  o  wielkich  pieniądzach,  anio 
mechanizmach  finansowych,  jakie  kryje  wielki  biznes.  Myślę,  że  na  początku  pontyfikatu 
przez myśl mu nie przeszło, że IOR może prać brudne pieniądze mafii pochodzące z handlu 
narkotykami.  Niektórzy  świadkowie  koronni  zeznali,  że  kiedy  dwudziestego  drugiego 
października 1991 roku, podczas pielgrzymki na Sycylię, Jan Paweł II wygłosił swoją słynną 
homilię:  „Mafia  to  wrzód  społeczny,  który  grozi  nie  tylko  społeczeństwu,  ale  także  misji 
Kościoła”,  bossowie  cosa  nostry  poczuli  się  urażeni,  bo  ich  pieniądze  były  w  banku 
watykańskim  i  wspomogły  niejedną  batalię  Kościoła.  Dlatego  podobno  w  1993  roku  mafia 
podłożyła  bombę  niedaleko  Bazyliki  Laterańskiej  w  Rzymie.  Wtedy  jednak  na  temat 
brudnych  pieniędzy  papież  chyba  już  wiedział  więcej.  W  1973  roku  Marcinkus  był 
przesłuchiwany w kwestii prania pieniędzy oraz sprzedaży fałszywych obligacji państwowych 
USA  na  kwotę  950  milionów  dolarów.  Choć  ślady  mafii  nowojorskiej  kończyły  się  w 
Watykanie, Marcinkus został uniewinniony z braku dowodów. Afera jest znana jako „Vatican 
Connection”. Mimo  to w 1981 roku Jan Paweł  II mianował  Marcinkusa arcybiskupem  oraz 
wiceprzewodniczącym Papieskiej Komisji do spraw Państwa-Miasta Watykańskiego. W 1982 
roku  doszło  do  krachu  Banco  Ambrosiano  i  do  tajemniczej  śmierci  Calviego  pod  mostem 
Blackfriars w Londynie. Kiedy odkryto „drugie dno” katolickiego banku z Mediolanu, czyli 
dziesiątki fałszywych spółek w rajach podatkowych, które wypompowały z niego blisko dwa 
biliony lirów, i to, że stał za nimi Banco Ambrosiano Overseas i  IOR, dwudziestego lutego 
1987  roku  prokuratura  w  Mediolanie  wydała  nakaz  aresztowania  Marcinkusa.  Ten  uniknął 
jednak  więzienia  dzięki paszportowi  dyplomatycznemu  Watykanu  i  ochronie  papieża,  który 
powołał się na traktaty laterańskie. Dwa lata później, w 1989 roku, na prezesa Instytutu Dzieł 
Religijnych Jan w Watykanie do 1997 roku. Po ukończeniu siedemdziesięciu pięciu lat wrócił 

background image

 

 

do  rodzinnego  Chicago,  by  zostać  później  czwartym  proboszczem  w  małym  kościółku 
Świętego Klemensa w Arizonie.  

Zmarł  dwudziestego lutego 2006 roku w San City  w wieku osiemdziesięciu  czterech lat. 

Zdaniem  niektórych  komentatorów  Calvi  znał  tajemnice,  które  mogły  pogrążyć  Watykan  i 
Jana Pawła II. 

Co mógł ukrywać Calvi?  

Ciało  Roberta  Calviego,  do  którego  przylgnął  przydomek  „bankier  Boga”  (choćw 

rzeczywistości  był  on  tylko  administratorem  banku),  zostało  znalezione  osiemnastego 
czerwca  1982  roku,  powieszone  na  rusztowaniach  pod  mostem  Blackfriars  w  centrum 
Londynu. Elementem, który zdziwił wiele osób, były cegły, jakie miał w kieszeniach, a także 
w  rozporku,  o  łącznej  wadze  5,7  kilograma.  To  mogło  przemawiać  za  samobójstwem 
zmęczonego  bankruta,  który  uciekł  z  Włoch.  Tak  też  zakwalifikowała  sprawę  brytyjska 
policja  oraz  sąd.  Dopiero  w  2007  roku  zakończył  się  proces  w  Rzymie,  wszczęty  przez 
znanego prokuratora Lucę Tescarolego. Sąd włoski uznał wówczas definitywnie, że Calvi nie 
powiesił  się,  lecz  został  powieszony.  Pięciu  oskarżonych  jednak  uniewinniono  z  braku 
dostatecznych  dowodów.  Uznanie  zabójstwa  Calviego  pozwala  jednak  prowadzić  dalej 
dochodzenie  w  tej  sprawie  i  szukać  winnych.  Osoby  uniewinnione  (także  w  procesie 
apelacyjnym, który zakończył się w 2010 roku) to Flavio Carboni  – „szemrany” biznesmen 
zamieszany we wszystkie najważniejsze afery  włoskie ubiegłego wieku (aktualnie znowu w 
areszcie), Pippo Calò – boss cosa nostry, zwany „kasjerem mafii”, gdyż zajmował się praniem 
brudnych pieniędzy, Ernesto Diotallevi – biznesmen powiązany z rzymską Bandą z Magliany, 
Silvano Vittor – przemytnik bałkański, i Manuela Kleinszig – narzeczona Carboniego. 

Na  podstawie  dowodów  przedstawionych  w  rzymskim  procesie  wiemy  na  pewno,  że 

Carboni  przy  pomocy  Hansa  Kunza  (szwajcarskiego  biznesmena  i  handlarza  bronią) 
zorganizował ucieczkę Calviego z Włoch. Jedenastego czerwca 1982 roku przemytnik Vittor 
przewiózł go motorówką z Triestu do Jugosławii, stamtąd dwaj zaufani ludzie przemycili go 
do  Austrii,  do  willi  narzeczonej  Carboniego  pod  Klagenfurtem,  a  Vittor  przetransportował 
przez  granicę  jego  torbę  z  dokumentami.  Dołączył  do  nich  także  Carboni,  ale  później 
podróżował  sam. Jak twierdzi  Philip Willan  – dziennikarz brytyjski, który współpracował  z 
Yallopem  przy  jego  bestsellerze,  i  autor  książki  o  śmierci  Calviego,  The  Last  Supper 
(Ostatnia  Wieczerza)  –  w  Austrii  Calvi  miał  spotkanie  z  bohaterem  afery  „Vatican 
Connection”, Leopoldem Ledlem, bo widocznie szukał haków na Marcinkusai chciał uzyskać 
kopię  kompromitujących  dokumentów.  Początkowo  Calvi  miał  jechać  do  Szwajcarii,  ale 
rozeszła  się  wieść  o  jego  ucieczce  i  mógł  być  zatrzymany  na  granicy.  Kunz  zorganizował 
więc piętnastego czerwca 1982 roku prywatny lot do Londynu i wynajął dla Calviego pokój w 
Chelsea  Cloisters  (hotel  bardzo  niskiej  klasy),  gdzie  ten  zamieszkałz  Vittorem.  Następnego 
dnia przyleciał też Carboni. Calvi żalił się od początku na warunki panujące w hotelu i chciał 
czegoś  bardziej  luksusowego,  aby  móc  przyjmować  gości.  Co  do  „ostatniej  wieczerzy” 
Calviego są dwie hipotezy. Anonimowy świadek widział go w Pucci Pizza, gdzie być może 
spotkał  się  ze  znajomym  Diotalleviego  –  antykwariuszem  rzymskim  i  przemytnikiem 
narkotyków,  Sergiem  Vaccarim,  który  był  łącznikiem  z  angielskim  światem  przestępczym. 
Vaccari  został  zmasakrowany  szesnastego  września  1982  roku  w  swoim  londyńskim 
mieszkaniu. Otrzymał piętnaście ran nożem w twarz i szyję. Inny świadek (kelner) rozpoznał 

background image

 

 

Calviego w luksusowej restauracji San Lorenzo w towarzystwie Umberta Ortolaniego (zmarł 
w  2002  roku)  –  biznesmena  związanego  z  Watykanem  i  lożą  masońską  P2,  który  z 
błogosławieństwem  IOR ułatwiał  Licio Gellemu  interesy w Ameryce Łacińskieji był  prawą 
ręką Czcigodnego Mistrza. Nie zostało jednak ustalone, która kolacja miała miejsce… i czy w 
ogóle  miała  miejsce.  Jak  zeznał  Carboni  na  procesie,  siedemnastego  czerwca  znalazł  nowe 
lokum  dla  Calviego,  przyszedł  wieczorem  do  hotelu,  ale  nie  wchodził  do  pokoju,  by 
porozmawiać z „bankierem Boga”, bo był zmęczony. Zszedł do niego Vittor i razem udali się 
do  pobliskiego  baru,  gdzie  czekały  na  nich  dziewczyny  –  siostry  Kleinszig.  Kiedy  wrócił, 
Calviego  nie  było  już  w  pokoju.  Następnego  dnia  brytyjski  listonosz  dostrzegł  jego  zwłoki 
powieszone pod mostem Blackfriars.  

Zgodnie  z  rekonstrukcją  faktów,  dokonaną  przez  Ferruccia  Pinottiego  w  książce  Poteri 

forti  (Silna  władza)  na  podstawie  rozmów  z  synem  Calviego,  tenostatni,  aby  wspiąć  się  na 
szczyt  finansowej  piramidy,  stosował  posunięcia,  które  były  nie  do  końca  legalne.  Został 
zmuszony  do  wypompowywania  ze  swojego  banku  olbrzymich  sum  pieniędzy  na  rzecz 
fantomatycznych spółek, za którymi krył się Marcinkus. Pieniądze te służyły do finansowania 
działalności antykomunistycznej w krajach Europy Wschodniej oraz Ameryki Łacińskiej, jak 
też akcji terrorystycznych w samych Włoszech, nielegalnego finansowania partii politycznych 
i opłacania łapówek. Wszystko było koordynowane przez lożę masońską Propaganda 2, której 
jednym z celów była walka z komunizmem i zapobieganie dojściu do władzy Włoskiej Partii 
Komunistycznej.  

Banco  Ambrosiano  już  od  1977  roku  przeżywał  różne  kryzysy  i  Calviemu  udawało  się 

ratować  go  od  bankructwa.  Krach  nastąpił  w  1981  roku,  gdy  we  Włoszech  odkryto  listę 
członków  P2,  na  której  znajdowali  się  politycy,  bankierzy,  duchowni,  wojskowi.  „Bankier 
Boga”  nie  miał  już  ochrony.  Dwudziestego  pierwszego  maja  został  aresztowany,  próbował 
popełnić  samobójstwo  w  więzieniu,  później  jednak  otrzymał  zwolnienie  warunkowe.  W 
banku brakowało blisko 1,5 miliarda dolarów. Przed ujawnieniem bankructwa IOR wystawił 
Calviemu tak zwaną lettera di patronage, czyli gwarancję, że odpowiada w sposób „pośredni 
lub bezpośredni” za spółki w rajach podatkowych: Manic S.A. (Luksemburg), Astolfine S.A. 
(Panama),  Nordeurop  Establishment  (Liechtenstein),  U.T.C.  United  Trading  Corporation 
(Panama),  Erin  S.A.  (Panama),  Bellatrix  S.A.  (Panama),  Belrosa  S.A.  (Panama),  Starfield 
S.A. (Panama),  które wypompowały pieniądze z Banco Ambrosiano.  Kiedy jednak zastępca 
Calviego, Roberto Rosone (postrzelony później w zamachu przez killera Bandyz Magliany), 
zwrócił  się  do  Watykanu,  aby  ten  wpłacił  część  brakujących  pieniędzy  do  banku 
mediolańskiego, Watykan dał do zrozumienia, że gwarancje nie mają żadnej wartości i że nie 
będzie ich honorował.  

W  liście  z  piątego  czerwca  1982  roku,  opublikowanym  w  książce  Pinottiego,  „bankier 

Boga” pisał do papieża Jana Pawła II: „Wasza Świątobliwość, to ja wziąłem na siebie ciężar 
wszystkich  błędów  i  wszystkie  winy  popełnione  przez  aktualnych  i  poprzednich 
przedstawicieli  IOR,  z  oszustwami  Sindony  włącznie;  to  ja,  za  wskazaniem  Waszych 
ważnych  przedstawicieli,  przekazałem  wysokie  dofinansowania  dla  krajów  i  stowarzyszeń 
polityczno-religijnych  ze  Wschodu  i  Zachodu;  to  ja  w  całej  Ameryce  Środkowej 
koordynowałem  powstawanie  licznych  banków  w  celu  przeciwstawienia  się  przenikaniu  i 
rozwojowi ideologii filomarksistowskich; i to ja dziś jestem zdradzony i porzucony (…)”.  

background image

 

 

Zgodnie z postawioną przez Pinottiego hipotezą Calvi szukał pomocy w Opus Dei, która to 

organizacja była gotowa pokryć długi IOR, by uzyskać większe wpływy w Watykanie. Philip 
Willan  rozmawiał  z  Czcigodnym  Mistrzem  Gellim,  jednym  z  podejrzanych  o  zlecenie 
zabójstwa Calviego. Twierdzi, że zgodnie z dokumentami ujawnionymi przez włoski wywiad 
wojskowy  Gelli  był  szantażowany  przez  Calviego.  W  ostatnich  dniach  poprzedzających 
zabójstwo  Calvi  pojechał  do  Londynu  właśnie  po  to,  aby  negocjować  z  Gellim  albo  z  jego 
wysłannikiem  Umbertem  Ortolanim.  Został  jednak  zabity,  a  całą  kompromitującą 
dokumentację,  jaką  miał  w  swojej  teczce,  przejęli  jego  mordercy.  Gelli  otrzymał  dużo 
pieniędzy od Calviego i brał udział w operacjach międzynarodowych mających na celu walkę 
z komunizmem, używając właśnie funduszy, jakie przekazał mu „bankier Boga”.  

Istnieje również inna hipoteza, której  wiarygodność długo  podtrzymywano:  Calvi winien 

był  mafii  pieniądze  pochodzące  z  brudnych  interesów  narkotykowych.  Według  niektórych 
świadków  koronnych,  czyli  byłych  mafiosów,  Calvi  zajął  miejsce  Sindony,  przez  lata 
odgrywającego kluczową rolę w interesach mafii. Znalazł się w sytuacji, w której wykorzystał 
mafijne  pieniądze  na  cele  nie  do  końca  „produktywne”  (jak  walka  z  komunizmem,  w  tym 
finansowanie „Solidarności”), a nie mogąc zwrócić długu, został ukarany śmiercią.  

Dziennikarz „Sunday Timesa”, Charles Raw, opisał, że niejaki Frank Jennings, przyjaciel 

Vaccariego,  wyjawił,  że  ten  przed  śmiercią  powiedział  mu,  iż  mafia  zmusiła  Calviego  do 
samobójstwa,  pokazawszy  mu  wideo  z  okrutnymi  torturami,  jakim  poddawano  młodą 
dziewczyny,  i  zagroziwszy,  że  to  samo  spotka  jego  córkę,  jeżeli  on  nie  zniknie.  Na 
przesłuchaniu Jennings wyparł się jednak wszystkiego. Niestety, w dalszym ciągu nie wiemy 
zatem,  kto  i  dlaczego  zabił  „bankiera  Boga”.  Interesująca  jest  jednak  historia  jego  słynnej 
teczki  Valextra  z  dokumentami.  W  kwietniu  1986  roku  w  popularnym  programie 
telewizyjnym  nestora  włoskiego  dziennikarstwa,  Enza  Biagiego,  czarna  torba  Calviego 
została  otworzona  publicznie  przez  senatora  Giorgia  Pisanò,  który  przybył  do  studia 
telewizyjnego  w  towarzystwie  Carboniego,  aby  ten  potwierdził  jej  autentyczność.  Senator 
Pisanò  twierdził,  że  otrzymał  ją  anonimowo.  W  trakcie  dochodzeń  i  procesu  dotyczącego 
sprzedaży  dokumentów  Calviego  wyszło  na  jaw,  że  Carboni  już  w  1984  roku,  zaraz  po 
wyjściu  z  więzienia,  kontaktował  się  z  żoną  Calviego,  aby  w  zamian  za  dokumenty  męża 
uzyskać gwarancję, że rodzina nie będzie obwiniać za śmierć „bankiera Boga” ani jego, ani 
Marcinkusa. Istnieją przypuszczenia, że Carboni miał torbę Calviego od chwili jego śmierci. 
Później sprzedał niektóre dokumenty czeskiemu biskupowi Pavlowi Hnilicy. Był to osobisty 
przyjaciel Jana Pawła II, autor interpretacji przepowiedni fatimskich, który odegrał olbrzymią 
rolę  w  organizowaniu  i  finansowaniu  opozycji  antykomunistycznej  w  krajach  Europy 
Wschodniej  poprzez  swoją  fundację  Pro  Fratribus.  Biskup  Hnilica  w  zamian  za 
dokumentykompromitujące  Watykan  dał  Carboniemu  czek  IOR  na  1,5  miliarda  lirów, 
którego wypłatę zablokował kardynał Casaroli. Czek ten jest reprodukowany w książce, którą 
Pinotti  napisał  wraz  z  Giacomem  Galeazzim:  Wojtyla  segreto  (Wojtyła  sekretny).  W  1993 
roku  sąd  rzymski  skazał  w  pierwszej  instancji  Carboniego  na  pięć  lat  więzienia  i  biskupa 
Hnilicę  na  trzy  lata  więzienia  za  paserstwo  torby  Calviego.  Ale  co  tak  ważnego  mogła 
zawierać ta torba? Calvi na pewno zebrał w niej wszystkie dokumenty, które mogły stanowić 
polisę na jego życie (a także klucze do skrytek bankowych, gdzie były schowane dokumenty i 
pieniądze).  W  chwili  jej  publicznego  otwarcia  były  tam  listy  Calviego  skierowane  do 
hierarchów  watykańskich  i  do  Jana  Pawła  II.  Brakowało  jednak  słynnej  „listy  500”,  czyli 

background image

 

 

spisu  wszystkich  spekulacji  finansowych  dokonanych  przez  Banco  Ambrosiano  z  polecenia 
Marcinkusa i Gellego. Po „liście 500” nie ma nigdzie żadnego śladu. 

Czy Watykan Jana Pawła II wspierał finansowo ruchy o charakterze politycznym? Czy 
jego zaangażowanie finansowe wpłynęło na sytuację polityczną w jakimkolwiek kraju? 
Jaka była rola Watykanu w finansowaniu „Solidarności”? 

Paul  Williams,  autor  wielu  publikacji  na  ten  temat,  twierdzi,  że  Watykan  przeznaczył 

około  100  milionów  dolarów  na  pomoc  „Solidarności”  i  że  pieniądze  te  pochodziłyz 
nielegalnych źródeł. W 2009 roku prokurator rzymski Tescaroli, prowadzący wiele procesów, 
między  innymi  proces  i  apelację  w  sprawie  zabójstwa  Calviego,  pojechał  do  Gdańska 
przesłuchać  Lecha  Wałęsę.  Z  opublikowanych  później  w  dzienniku  „La  Repubblica” 
materiałów wiemy, że Wałęsa przyznał, iż Watykan poprzez księży, biskupów i organizacje 
religijne  finansował  „Solidarność”.  Były  lider  związków  zawodowych  powiedział 
Tescarolemu,  że  osobiście  nigdy  nie  miał  do  czynienia  z  pieniędzmi,  bo  był  pod  ścisłą 
kontrolą  służb  specjalnych,  i  że  nie  pamięta  nazwisk  duchownych,  którzy  przekazywali 
pomoc „charytatywną”, ta zaś w większości była udzielana na poziomie regionalnym i często 
w  darach  (papier,  maszyny,  tusz  dla  drukarni  w  podziemiu),  a  nie  w  pieniądzach.  Kiedy 
Tescaroli poinformował Wałęsę, że w jednym ze swoich listów Calvi pisał o tym, iż Banco 
Ambrosiano  finansował  „Solidarność”,  były  związkowiec  odpowiedział,  że  może  pieniądze 
przychodziły,  ale  nikt  nigdy  nie  pytał  skąd.  Prokurator  Tescaroli  jest  osobą,  która  podczas 
licznych  dochodzeń  i  procesów  dotyczących  mafii  (miałam  okazję  przeprowadzaćz  nim 
rozmowę na temat zamachu na sędziego Giovanniego Falcone) przesłuchała olbrzymią liczbę 
świadków  koronnych  i  zdobyła  wiele  dowodów.  To  pierwszy  prokurator  włoski,  który 
wykazał,  że  bank  watykański  IOR  od  końca  lat  sześćdziesiątych  był  pralnią  brudnych 
pieniędzy mafijnych pochodzących z działalności przestępczej. O tym, że pieniądze te zostały 
użyte  przez  Watykan  do  walki  z  komunizmem  w  Europie  Wschodniej  i  w  Ameryce 
Łacińskiej,  Tescaroli  opowiada  w  wywiadzie  udzielonym  Pinottiemu  i  Galeazziemu  w 
książce  Wojtyla  segreto.  W  liście  do  Wojtyły,  który  już  cytowałam,  „bankier  Boga”  pisał: 
„Wielu jest  takich,  którzy  składają  mi  zachęcające  obietnice  pomocy,  pod  warunkiem  że  ja 
opowiem  o  swojej  działalności  w  interesie  Kościoła;  bardzo  wielu  chciałoby  się  ode  mnie 
dowiedzieć,  czy  dostarczyłem  broń  lub  inne  środki  niektórym  reżimom  państw 
południowoamerykańskich, aby dopomóc im w zwalczaniu naszych wspólnych wrogów, i czy 
dostarczyłem środki ekonomiczne „Solidarności” oraz broń i pieniądze innym organizacjomz 
państw  Wschodu;  ale  ja  nie  daję  się  szantażować;  ja  zawsze  wybieram  drogę  wiernościi 
lojalności,  nawet  za  cenę  wysokiego  ryzyka!”.  W  tym  fragmencie  swojego  desperackiego 
listu do Jana Pawła II Calvi daje jasno do zrozumienia, co zrobił dla Watykanu i o czym może 
opowiedzieć, jeżeli nikt mu nie pomoże.  

Żona  Calviego  opowiedziała,  że  Roberto  jej  wyznał,  iż  podczas  prywatnego  spotkania 

papież Polak powiedział mu, że w zamian za pomoc w sprawie „Solidarności” postawi go na 
czele  IOR.  Natomiast  Czcigodny  Mistrz  loży  masońskiej  Propaganda  2,  Gelli,  wspominał: 
„We wrześniu 1980 roku Calvi mi się zwierzył, że był zmartwiony, gdyż musiał zapłacić 80 
milionów  dolarów  związkowi  zawodowemu  „Solidarność”,  a  na  zdobycie  pieniędzy  miał 
tylko tydzień”. 

background image

 

 

W 1997 roku ukazała się książka Marca Politiego i Carla Bernsteina (przetłumaczona także 

na  język  polski)  Jego  Świątobliwość.  Jan  Paweł  II  i  nieznana  historia  naszych  czasów,  w 
której  autorzy,  opierając  się  na  znalezionych  dokumentach,  napisali,  że  CIA  przekazała  na 
utrzymanie  „Solidarności”  50  milionów  dolarów.  W  wywiadzie,  jakiego  Politi  udzielił  mi 
zaraz  po  opublikowaniu  książki,  powiedział,  że  on  osobiście  jest  pewny,  że  pieniądze  dla 
„Solidarności”  przychodziły  także  z  innych  źródeł  –  bezpośrednio  z  Watykanu  i  przez 
Calviego.  Autorzy  jednak  nie  znaleźli  na  to  dowodów.  Podczas  rzymskiego  procesu  w 
sprawie  zabójstwa  Calviego,  prowadzonego  przez  prokuratora  Tescarolego,  Francesco 
Pazienza  zeznał,  że  brał  udział  w  operacji  przesłania  funduszy  dla  „Solidarności”, 
zorganizowanej  przez  IOR  razem  z  Banco  Ambrosiano  w  1982  roku.  Polegała  ona  na 
transporcie  do  Gdańska  sztabek  złota  o  wartości  4  milionów  dolarów,  ukrytych  w 
samochodzie. Pazienza jest chyba jedną z najbardziej tajemniczych postaci całego skandalu. 
Był  agentem  włoskiego  wywiadu  SISMI  i  współpracował  z  CIA.  To,  co  robił,  najlepiej 
oddaje opis Philipa Willana w udzielonym mi wywiadzie: „Francesco Pazienza był młodym 
człowiekiem,  aferzystą  biznesmenem  mającym  bardzo  szerokie  kontakty  międzynarodowe. 
Wszedł  w  życie  Calviego  bardzo  głęboko,  gdyżnajprawdopodobniej  miał  zadanie 
przeprowadzić dochodzenie dotyczące wszystkich nielegalnych spraw, jakie były prowadzone 
przez  jego  bank.  Posiadał  dokumenty  dotyczące  afer  Calviego  –  bardzo  kompromitujące  i 
ważne – zamiast jednak przekazać te materiały swoim zleceniodawcom, sprzedał je Calviemu 
i  zobowiązał  bankiera,  aby  zatrudnił  go  jako  doradcę.  Miał  na  niego  ogromny  wpływ, 
ponieważ Calvi wierzył w sekretną władzę,w nadrzędny poziom tej nielegalnej  władzy, jaki 
stanowiły  pewne  kręgi  polityczne,  tajne  służby  wojskowe,  loże  masońskie,  a  także 
przestępczość zorganizowana. Pazienza miał związki z tymi wszystkimi «sektorami». Potrafił 
więc  łatwo  przekonać  Calviego,  aby  słuchał  jego  rad”.  Od  2007  roku  Pazienza  był  na 
zwolnieniu  warunkowym,  spędziwszy  wiele  lat  w  więzieniu  za  liczne  przestępstwa  –  krach 
Banco  Ambrosiano,  zdradę  sekretów  państwowych,  zacieranie  i  mylenie  śladów  w  sprawie 
zamachu  w  Bolonii  w  1980  roku.  Zamach  na  stacji  kolejowej  w  Bolonii,  w  którym  zginęło 
osiemdziesiąt  osób  i  dwieście  zostało  rannych,  to  zginęło  osiemdziesiąt  osób  i  dwieście 
zostało rannych, to najbardziej krwawe wydarzenie w historii Włoch od czasów drugiej wojny 
światowej.  Wiele  też  wskazuje  na  to,  że  przez  Banco  Ambrosiano  przechodziły 
„charytatywne” oferty nie tylko dla „Solidarności”, ale i dla terroryzmu ekstremalnej prawicy 
w  Europie  oraz  dla  reżimów  prawicowych  i  partyzantki  antykomunistycznej  w  Ameryce 
Łacińskiej.  

Bank  Calviego  finansował  antyrządową  partyzantkę  contras  w  Nikaragui  przeciwko 

sandinistom, z bazami w Hondurasie i Kostaryce. Contras zwalczali nie tylko sandinistów, ale 
i  sprzyjającą  im  ludność  cywilną,  atakując  szpitale,  kościoły,  gospodarstwa,  domy.  Istnieje 
hipoteza, że pieniądze, jakie wypompowano z Banco Ambrosiano poprzez spółki zagraniczne 
w  rajach  podatkowych  kontrolowane  przez  IOR,  posłużyły  również  do  zakupu  rakiet,  które 
Argentyna mogła wykorzystać w wojnie z Wielką Brytanią o Falklandy-Malwiny, rozpoczętą 
drugiego  kwietnia  1982  roku.  Loża  P2  miała  uprzywilejowane  związki  z  Argentyną,  gdzie 
zakupem broni zajmował się admirał Emilio Eduardo Massera (członek Propagandy 2), jeden 
z  przywódców  prawicowej  junty  wojskowej  po  zamachu  stanu  w  1976roku,  a  także  szef 
ESMA  –  Wojskowej  Szkoły  Mechanicznej,  która  była  centralą  tortur  lewicowych 
dysydentów.  

background image

 

 

W całej tej makabrycznej historii jest także jeden symboliczny szczegół, o którym dzisiaj 

się  zapomina.  Kiedy  znaleziono  powieszone  zwłoki  Calviego,  most  Blackfriars  był 
pomalowany  w  biało-niebieskie  pasy,  takie  jakie  są  na  fladze  argentyńskiej.  Jakby  to  był 
znak: sfinansowanie wojny przeciwko Koronie to już zbyt wiele.  

Wszystkie  te  fakty  miały  swoje  podłoże  politycznohistoryczne,  o  którym  nie  możemy 

zapominać. Toczyła się zimna wojna. Trwała rywalizacja ideologiczna i polityczna pomiędzy 
Związkiem  Radzieckim  i  satelitarnymi  państwami  socjalistycznymi  a  państwami 
kapitalistycznymi pod przywództwem USA. Nie ustawał intensywny wyścig zbrojeń. To były 
krwawe, niespokojne lata (terroryzm, zamachy, porwania, rewolucje, przewroty) i wydawało 
się,  że  świat  stoi  na  skraju  wojny  nuklearnej.  Trzynastego  maja  1981  roku  miał  miejsce 
zamach  na  papieża,  co  mogło  też  wpłynąć  na  jego  decyzje  i  osobiste  przekonaniao 
konieczności  prowadzenia  świętej  wojny  z  „imperium  zła”,  w  której  znalazł  nieocenionego 
sprzymierzeńca w osobie Ronalda Reagana, prezydenta Stanów Zjednoczonych.  

Wszystkiego  tego,  co  powyżej  opowiedziałam,  nie  da  się  jednak  zrozumieć  bez  choćby 

skrótowego nakreślenia sylwetki Czcigodnego Mistrza loży masońskiej Propaganda 2, Licia 
Gellego. Siedemnastego  marca 1981 roku sędziowie Gherardo Colombo  i  Giuliano Turone, 
prowadzący  dochodzenie  w  sprawie  (jak  się  później  okazało,  upozorowanego)  porwania 
Sindony,  nakazali  przeszukanie  willi  Wanda  i  fabryki  Gellego  w  Arezzo.  Przy  tej  okazji 
znaleziono  listę  członków  loży  P2.  Wśród  dziewięciuset  trzydziestu  dwóch  nazwisk  było 
czterdziestu  czterech  posłów,  trzech  ministrów,  dwunastu  generałów  karabinierów,  pięciu 
generałów  policji  podatkowej,  dwudziestu  dwóch  generałów  armii,  czterech  generałów 
lotnictwa,  ośmiu  admirałów  oraz  wszyscy  szefowie  wszystkich  wywiadów  włoskich  (Vito 
Miceli  –  SIOS,  Giuseppe  Santovito  –  SISMI,  Walter  Pelosi  –  CESIS  i  Giulio  Grassini  – 
SISDE),  a  oprócz  nich  Silvio  Berlusconi,  Vittorio  Emanuele  di  Savoia,  Roberto  Calvi, 
Michele Sindona, Umberto Ortolani, Flavio Carboni, Francesco Pazienza i inni.  

Zdaniem sędziów to była tylko lista oficjalna „loży krytej”, bo oprócz niej musiał istnieć 

jeszcze wyższy poziom, spowity całkowitą tajemnicą (do którego należał najprawdopodobniej 
także wielokrotny  premier, Giulio Andreotti,  uważany nawet  za prawdziwego Mistrza). We 
wrześniu  1978  roku  znany  dziennikarz  Carmine  Pecorelli  (zastrzelony  dwudziestego  marca 
1979  roku  przez  nieznanych  sprawców,  których  nigdy  nie  odkryto)  w  swoim  tygodniku 
„Osservatore  Politico”  opublikował  listę  stu  dwudziestu  jeden  duchownych  należących  do 
loży  masońskiej  P2.  Wśród  nich  byli:  biskup  Paul  Marcinkus,  kardynał  Jean-Marie  Villot 
(sekretarz  stanu),  kardynał  Agostino  Casaroli  (ówczesny  minister  spraw  zagranicznych 
Watykanu i sekretarz stanu za pontyfikatu Wojtyły), arcybiskup Pasquale Macchi (sekretarz 
papieża  Pawła  VI),  biskup  Donato  De  Bonis  (ważna  postać  w  banku  IOR),  kardynał  Ugo 
Poletti  (wikariusz  generalny  Rzymu),  ksiądz  Virgilio  Levi  (wicedyrektor  „Osservatore 
Romano”),  arcybiskup  Annibale  Bugnini  (przewodniczący  Komisji  Liturgicznej),  kardynał 
Roberto Tucci (dyrektor Radia Watykańskiego).  

W  latach  1976–1981  loża  masońska  Propaganda  2  była  u  szczytu  swojej  potęgi  i 

rozpoczęła ekspansję także poza granicami Włoch – w Urugwaju, Argentynie, poza granicami 
Włoch– w Urugwaju, Argentynie, Wenezueli, Rumunii oraz w niektórych krajach i najwyższą 
protekcją (miał nawet argentyński paszport dyplomatyczny). Bez wątpienia był związany ze 
służbami  wywiadowczymi  i  z  organizacją  paramilitarną  Gladio,  wchodzącą  w  skład 
natowskiej Stay Behind Net, która działała w krajach Paktu Północnoatlantyckiego i miała za 

background image

 

 

zadanie  bronić  ich  przed  atakiem  ze  strony  Układu  Warszawskiego  lub  przed  dojściem  do 
władzy partii komunistycznych lub lewicowych. Jak wynika z dokumentów ujawnionych we 
Włoszechw 1990 roku, po upadku muru berlińskiego Gladio i bezpośrednio także Gelli stali 
za  „strategią  napięcia”,  a  więc  za  serią  zamachów  terrorystycznych  zorganizowanych  przez 
ekstremistów  prawicowych.  Gelli,  tak  jak  Pazienza,  został  skazany  za  zdradę  sekretów 
państwowych,  za  zacieranie  i  mylenie  śladów  w  sprawie  zamachu  w  Bolonii  w  1980  roku 
oraz za krach Banco Ambrosiano. „Bankier Boga” dawał Czcigodnemu Mistrzowi pieniądze 
na  te  wszystkie  działania.  Upublicznienie  listy  członków  P2  dwudziestego  pierwszego  maja 
1981  roku  zbiega  sięz  odkryciem  bankructwa  Banco  Ambrosiano.  Po  ucieczce  Gellego  z 
Włoch  Calvi  został  bez  protekcji.  Jest  bardzo  prawdopodobne,  że  później  szantażował 
Czcigodnego  Mistrza,  aby  uratować  swój  bank  i  życie.  Fakty  związane  z  zabójstwem 
Calviego  to  –  użyję  słów  Philipa  Willana  –  „mieszanka  naprawdę  wybuchowa  i 
kompromitująca dla tych wszystkich, którzy masowo brali udział w tym wielkim, zbiorowym 
wysiłku, jakim była walkaz komunizmem”, i Watykan Jana Pawła II był jednym z głównych 
graczy,  często  rozdającym  karty.  Ile  pieniędzy  naprawdę  otrzymał  związek  zawodowy 
„Solidarność”? Dziś tego dokładnie nie wiemy i być może bardzo trudno będzie to ustalić, bo 
w Polsce chyba nikt tych pieniędzy nie księgował. Siódmego czerwca 1982 roku – dwa dni po 
tym,  jak  Calvi  podpisał  się  pod  listem  do  papieża  –  w  Bibliotece  Watykańskiej  odbyło  się 
spotkanie Jana Pawła II z prezydentem USA Ronaldem Reaganem. W sali obok rozmawiali: 
sekretarz  stanu  Stolicy  Apostolskiej,  kardynał  Agostino  Casaroli,  biskup  Achille  Silvestrini, 
sekretarz  stanu  USA,  Alexander  Haig,  doradcy  do  spraw  bezpieczeństwa  narodowego, 
William Clark i Richard Allen. Tematem rozmowy była ojczyzna papieża – Polska, gdzie od 
siedmiu  miesięcy  trwał  stan  wojenny,  „Solidarność”  była  zdelegalizowana,  Lech  Wałęsa 
internowany, a ludzie działający w podziemiu musieli się ukrywać przed SB. Wtedy zostało 
zawarte  sekretne  „święte  przymierze”  pomiędzy  Wojtyłą  a  Reaganem,  o  którym  pisali  w 
swojej  książce  Bernstein  i  Politi.  Komunizm  można  pokonać,  zaczynając  od  Polski  i 
wykorzystując do tego „Solidarność”, którą trzeba było jednak utrzymać przy życiu za sprawą 
pomocy materialnej i finansowej.  

Jest  jeszcze  jeden  interesujący  trop,  który  podał  Gordon  Thomas  w  artykule  Kto  ukradł 

200  milionów  dolarów  przekazanych  „Solidarności”  przez  CIA?,  opublikowanym  we 
„Wprost” w 2004 roku. Powołując się na Yallopa, Thomas mówi, że CIA i bank watykański 
IOR utworzyły w 1983 roku tajny fundusz w wysokości 200 milionów dolarów, które miały 
być  przesłane  do  Polski  poprzez  centralę  związkową  w  Brukseli,  przeszedłszy  wcześniej 
bardzo skomplikowany transfer przez wiele banków amerykańskich, szwajcarski, panamski, 
angielski  i  skończywszy  w  banku  watykańskim.  Z  IOR  pieniądze  miały  trafić  do  Bank 
Lambert w Brukseli. Za operację był odpowiedzialny Richard Brenneke. Thomas twierdzi, że 
Brenneke, mający poparcie ówczesnego szefa CIA Williama Caseya, prał w Instytucie Dzieł 
Religijnych miliony dolarów mafii amerykańskiej, pochodzące z nielegalnej sprzedaży broni 
oraz z przemytu narkotyków. Jak pisze Thomas: „Brenneke opowiada, że fundusze, którymi 
dysponowała CIA, pochodziły na przykład ze sprzedaży broni Iranowi. Potem kupowano za 
nie narkotyki w Ameryce Południowej i sprzedawano działającej w USA mafii. Następnie za 
pieniądze od mafii kupowano broń dla contras w Nikaragui”.  

O  planach  przekazania  200  milionów  dolarów  przez  administrację  Reagana  nuncjusz 

nadzwyczajny arcybiskup Luigi Poggi poinformował dwóch najbliższych współpracowników 

background image

 

 

Jana  Pawła  II  –  biskupa  Marcinkusa  i  prałata  Stanisława  Dziwisza.  Szczegóły  operacji 
Marcinkus  omawiał  z  Caseyem  i  Brennekem.  Jak  twierdzi  Thomas,  pieniądze  nigdy  nie 
dotarły do banku w Brukseli i tym bardziej do Polski. 200 milionów dolarów przeznaczonych 
przez  administrację  Reagana  dla  „Solidarności”  rozpłynęło  się  gdzieś  pomiędzy  bankiem 
watykańskim i służbami bezpieczeństwa (CIA, Mosad, KGB, polskie komunistyczne służby 
specjalne?). 

O  planach  przekazania  pieniędzy  wiedziały  KGB  i  Mosad  –  ten  dzięki  programowi 

komputerowemu  Promis  sprzedanemu  władzom  PRL  przez  Roberta  Maxwella,  który  też 
zginął  w  niewyjaśnionych  okolicznościach  w  1991  roku.  Jak  pisał  Thomas  w  artykule 
opublikowanym  we  „Wprost”:  „Sposób  przeprowadzenia  tej  operacji  stał  się  później 
przedmiotem publicznego sporu między profesorem Richardem Pipesem, jednym z głównych 
doradców  prezydenta  Ronalda  Reagana,  a  profesorem  Zbigniewem  Brzezińskim,  byłym 
doradcą  prezydenta  Jimmy’ego  Cartera  do  spraw  bezpieczeństwa  narodowego.  Pipes  pytał 
Brzezińskiego: «Jeśli pieniądze nigdy nie dotarły do „Solidarności’, to co się z nimi stało?». 
Brzeziński nie odpowiedział”.  

Jak  widać  na  podanych  przykładach,  jest  wiele  źródeł,  które  podają  różne  sumy  i  różne 

okresy  ich  przepływu  dla  „Solidarności”.  Czy  rzeczywiście  polski  związek  zawodowy 
otrzymał  te  miliony  dolarów,  czy  tylko  uzbierane  i  przekazane  przez  związki  zawodowe 
innych  krajów  symboliczne  pieniądze,  które  pozwoliły  mu  przetrwać?  A  może  większość 
brudnych  pieniędzy,  oficjalnie  i  legalnie  przeznaczonych  na  walkę  antykomunistyczną  w 
Polsce,  rozpłynęła  się  gdzieś  po  antykomunistyczną  w  Polsce,  rozpłynęła  się  gdzieś  po 
drodze, tworząc kolejne „czarne fundusze” przeznaczane na kolejne brudne operacje? Trudno 
powiedzieć  –  w  końcu  u  nas  finansowano  tylko  podziemne  drukarnie,  a  nie  walkę  zbrojną. 
Skoro  jednak  poza  granicami  Polski  istnieje  ogólne  przekonanie,  że  w  „Solidarność” 
wpompowano  setki  milionów  dolarów  pochodzących  z  nielegalnych  interesów,  myślę,  że 
również w kraju powinno się potraktować tę sprawę poważniej i zacząć szukać prawdy.  

Wróćmy  jeszcze  do  arcybiskupa  Marcinkusa.  Co  on  ma  wspólnego  z  porwaniem 
Emanueli Orlandi? 

W jednym ze swoich artykułów pisała Pani o tym wydarzeniu i o pochówku bossa Bandy z 

Magliany, Renatina De Pedisa, w Bazylice Świętego Apolinarego w Rzymie. O co chodziło w 
tej  sprawie?  Czy  może  się  ona  łączyć  z  aferami  finansowymi  banku  watykańskiego? 
Emanuela Orlandi zaginęła dwudziestego drugiego czerwca 1983 rokuw wieku piętnastu lat. 
Ostatni raz widziano ją właśnie na placu Sant’Apollinare (czyli w pobliżu bazyliki, w której 
do tej pory spoczywa boss), gdzie chodziła do szkoły muzycznej. Zauważono, jak wsiadała do 
samochodu  marki  BMW,  który  prowadził  jakiś  nieznajomy.  Dziewczyna  była  córką 
funkcjonariusza  Prefektury  Domu  Papieskiego,  a  więc  obywatelką  Watykanu.  Pierwsza 
hipoteza  łączyła  porwanie  Orlandi  z  zamachem  na  Jana  Pawła  II,  gdyż  zaraz  po  tym 
wydarzeniu  odebrano  w  Watykanie  liczne  telefony  od  mężczyznyz  charakterystycznym 
anglosaskim akcentem. Ów „Amerykanin”, jak go nazwano, domagał się wymiany Emanueli 
za  Mehmeta  Ali  Ağcę  i  twierdził,  że  dziewczyna  jest  w  rękach  „Szarych  Wilków”.  W 
komunikacie  wydanym  dwudziestego  listopada  1984  roku  „Szare  Wilki”  oświadczały,  że 
przetrzymują  dwie  dziewczyny  –  Emanuelę  Orlandi  i  Mirellę  Gregori  (która  zniknęła  w 
niewyjaśnionych okolicznościach siódmego maja 1983 roku). Choć nigdy nie udało się ustalić 

background image

 

 

tożsamości „Amerykanina”, niektórzy podejrzewają, że mógł nim być Marcinkus, choć brzmi 
to nieprawdopodobnie. 

Jeszcze  drugiego  lutego  2010  roku  podczas  prywatnego  spotkania  w  Stambule  turecki 

terrorysta  zapewniał  brata  Emanueli,  Pietra  Orlandiego,  że  dziewczyna  żyje  i  jest 
przetrzymywana  w  luksusowej  willi  w  Szwajcarii  lub  we  Francji.  Ağca  zaraz  po  wyjściu  z 
więzienia w Turcji obiecał dostarczyć dokumenty, które zmuszą „Szare Wilki” do uwolnienia 
dziewczyny.  Nic  jednak  się  nie  wydarzyło.  Günter  Bohnsack,  dawny  współpracownik 
wschodnioniemieckiego  wywiadu  HVA,  twierdził,  że  Stasi  wykorzystało  porwanie  Orlandi, 
aby odwrócić uwagę od „śladu bułgarskiego” zamachu na Jana Pawła II. Kiedy we Włoszech 
w  2005  roku  prowadzono  dochodzenie  parlamentarne  dotyczące  „archiwum  Mitrochina” 
(listy włoskich szpiegów KGB), wspominano o operacji „Papst”, mającej na celu odwrócenie 
uwagi  od  podejrzeń  o  powiązania  Ali  Ağcy  z  wywiadami  krajów  Układu  Warszawskiego. 
Hipoteza  organizacji  zamachu  w  bloku  komunistycznym  do  tej  pory  nie  znalazła  jeszcze 
potwierdzenia w faktach, a Jan Paweł II podczas wizyty w Sofiiw 2002 roku powiedział, że 
Bułgarzy  z  zamachem  nie  mają  nic  wspólnego.  Raport  Williama  Caseya  (dyrektora  CIA  w 
latach  1981–1987),  przypisujący  winę  właśnie  wywiadom  komunistycznym,  miał  podłoże 
polityczne  i  odwrócił  uwagę  od  innych  hipotez.  Jak  można  przeczytać  w  wyroku  sędziego 
Rosaria Priore, który zajmował się zamachem na papieża przez lata i z którym miałam okazję 
rozmawiać,  „deklaracje  Orala  Çelika  oraz  dochodzenie  dotyczące  pewnej  fotografii  Ağcy 
pokazały, że istnieje inny ślad, tak zwany ślad wewnętrzny, prowadzący do Watykanu. Ślad, 
który  wiąże  się  z  innymi  dochodzeniami,  takimi  jak  pranie  brudnych  pieniędzy  przez  IOR. 
Ślad,  który  trudno  zbadać  i  który  pomimo  zaangażowania  śledczych  nie  przyniósł  nigdy 
zadowalających  rezultatów”.  Dopiero  w  2007  roku  jedenz  członków  Bandy  z  Magliany, 
Antonio  Mancini,  ujawnił,  że  „mówiło  się,  iż  ktoś  od  nas  porwał  Orlandi”.  Rok  wcześniej 
dziennikarka  Raffaella  Notariale  przeprowadziła  wywiad  z  Sabriną  Minardi,  kochanką  De 
Pedisa  w  latach  1982–  1984.  Dwa  lata  później,  dwudziestego  trzeciego  czerwca  2008  roku, 
Minardi, zeznając przed prokuraturą włoską, powiedziała, że Emanuelę porwał osobiście De 
Pedis na polecenie arcybiskupa Marcinkusa. Dziewczyna została zabita, a jej ciało zawinięte 
w plastikowy worek wrzucono do betoniarkiw Torvaianice. Przy tej okazji De Pedis miał się 
również pozbyć zwłok jedenastoletniego Domenica – syna Salvatore Nicitry, rywala z bandy. 
Chłopiec zniknął jednak dopiero w 1993 roku, czyli trzy lata po śmieci Renatina i dziesięć lat 
po  porwaniu  Orlandi.  W  efekcie  zeznania  kochanki  De  Pedisa  zostały  uznane  za 
niecałkowicie  wiarygodne,  także  ze  względu  na  fakt,  że  była  ona  nałogową  narkomanką. 
Minardi  opowiedziała  jednak  o  spotkaniu  porywaczy  na  wzgórzu  Janikulum,  gdzie 
przywieziono Emanuelę w stanie upojenia narkotycznego, i o tym, że przetransportowano ją 
na  stację  benzynową  w  Watykanie,  gdziew  mercedesie  z  tamtejszą  rejestracją  czekał 
wyglądający na dygnitarza kościelnego postawny mężczyzna, który zabrał porwaną. Mówiła 
również,  że  wcześniej  niejednokrotnie  wysyłała  dziewczyny  do  domu  Marcinkusa  i  że  szef 
banku watykańskiego IOR zgwałcił Emanuelę, zanim została zabita w Torvaianice. Minardi 
zeznała  też,  że  Orlandi  była  przetrzymywana  w  podziemiach  mieszkania  jej  przyjaciółki 
Danieli  Mobili,  zwanej  „Tereską”,  na  ulicy  Antonio  Pignatelli  13.  Policja  przeszukała 
podziemia  w  czerwcu  2008  roku  i  znalazła  opisywany  schowek.  „Tereska”  była  bliską 
przyjaciółką Danila Abbruciatiego, członka Bandy z Magliany, zabitego podczas zamachu na 
Roberta  Rosonego  –  wiceprezesa  Banco  Ambrosiano,  najbliższego  wiceprezesa  Banco 

background image

 

 

Ambrosiano,  najbliższego  współpracownika  Calviego.  Abbruciati  strzelał  do  Rosonego 
dwudziestego siódmego kwietnia 1982 roku, ale  pistolet mu się zaciął i zamachowiec zginął 
od kuli ochroniarza z banku. Choć zeznania kochanki De Pedisa były nieścisłe i trudno uznać 
je  za  wiarygodne,  naprowadziły  jednak  policję  na  pewne  ślady.  W  sierpniu  2008  roku 
odnaleziono  samochód  BMW,  który  miał  być  wykorzystany  do  przewozu  Orlandi,  a  który 
należał  do  Carboniego.  Szukanie  związku  pomiędzy  porwaniem  Orlandi  i  zabójstwem 
Calviego dziś wydaje się coraz bardziej uzasadnione.  

Sędzia Priore już w 2009 roku postawił hipotezę, że porwanie Orlandi było szantażem w 

stosunku  do  Watykanu,  któremu  Banda  z  Magliany  pożyczyła  prawdopodobnie  15–20 
miliardów  lirów  potrzebnych  dla  wsparcia  „Solidarności”.  Niestety,  Watykan  nie  myślało 
oddaniu  pożyczki,  więc  bandyci,  nie mając innych środków nacisku,  porwali niepełnoletnią 
obywatelkę watykańską, aby poruszyć sumienie papieża. Także syn „bankiera Boga”, Carlo 
Calvi, który od lat prowadzi  prywatne dochodzenie w sprawie zabójstwa ojca, powiedziałw 
rozmowie z Ferrucciem Pinottim, że zawsze uważał, iż powodem porwania Orlandi są brudne 
sekrety  banku  watykańskiego.  Na  początku  2010  roku  również  świadek  koronny  Antonio 
Mancini oświadczył, że Emanuelę porwał i zamordował De Pedis, a powodem uprowadzenia 
były pieniądze, jakie Banda z Magliany pożyczyła Calviemu (częściowo wykorzystane także 
na walkę z komunizmem). Inny boss, Maurizio Abbatino, potwierdził, że porwania dokonał 
De  Pedis  i  jego  ludzie  w  ramach  układów  łączących  bandytę  z  Watykanem.  Ten  trop  w 
sprawie Orlandi jest stosunkowo świeży, bo kochanka De Pedisa zaczęła mówić dopiero dwa 
lata po śmierci Marcinkusa. Pewnie w najbliższym czasie usłyszymy więcej na ten temat.  

W jednym ze swoich tekstów wspomina Pani o książce Vaticano S.p.A. (Watykan Spółka 
Akcyjna), napisanej przez dziennikarza Gianluigiego Nuzziego i  wydanej w  maju 2009 
roku.  Niektórzy  komentatorzy  twierdzili,  że  jej  publikacja  może  opóźnić  beatyfikację 
Jana Pawła II. Dlaczego ta książka wzbudziła takie reakcje?  

Instytut  Dzieł  Religijnych  nigdy  nie  przyznał  się  do  odpowiedzialności  za  bankructwo 

banku  Calviego,  ale  w  1984  roku  Watykan  jako  „dobrowolny  kontrybut”  wypłacił 
kredytobiorcom  około  300 milionów dolarów. W 1987 roku Marcinkus został przesłuchany 
przez  włoską  prokuraturę  i  oskarżony  o  udział  w  krachu  Banco  Ambrosiano  oraz  pranie 
brudnych pieniędzy mafijnych. W 1989 roku Jan Paweł  II powołał na nowego prezesa IOR 
Angela  Caloię.  Rok  później  zreformował  bank  watykański,  tworząc  komisję  nadzorczą 
złożoną  z  pięciu  kardynałów  wybieranych  co  pięć  lat.  Wydawało  się,  że  czarny  rozdział 
watykańskich  afer  finansowych  został  definitywnie  zamknięty.  Wydawało  się  tak  do  chwili 
opublikowania  książki  Vaticano  S.p.A.  Nuzziemu,  pisarzowi  i  dziennikarzowi 
współpracującemu  z  prawicowym  dziennikiem  „Libero”,  zostało  przekazane  archiwum 
wysokiego  dygnitarza  kościelnego,  prałata  Renata  Dardozziego,  ukryte  w  Szwajcariii 
zawierające ponad pięć tysięcy dokumentów. Zgodnie z jego wolą wyrażoną w testamencie 
dokumenty  te  miały  ujrzeć  światło  dzienne  po  jego  śmierci,  czyli  w  2003  roku.  Na  ich 
podstawie Nuzzi napisał książkę, w której  udowodnił, że przez cały okres od 1989 roku do 
śmierci Karola Wojtyły okres od 1989 roku do śmierci Karola Wojtyły „zreformowany” IOR 
miał  drugie  dno.  Nadal  prano  tam  olbrzymie  ilości  pieniędzy  pochodzących  z  nielegalnych 
źródeł,  na  zaszyfrowanych  kontach  należących  do  dygnitarzy  politycznych  przechowywano 
kwoty z łapówek, przekierowywano darowizny, spadki, pieniądze ofiarowywane na msze za 
zmarłych  lub  pochodzące  z  instytucji  charytatywnych,  a  wszystko  to  działo  się  pod 

background image

 

 

przykrywką  działań  dobroczynnych,  na  przykład  walki  z  białaczką  czy  pomocy  biednym 
dzieciom.  Jak  pisze  Nuzzi:  „Działania  charytatywne  Instytutu  Dzieł  Religijnych  były 
charytatywne  tylko  na  papierze,  bo  fundacje  dobroczynne  służyły  jako  przykrywka  dla 
sekretnych  kont  polityków  włoskich”.  W  krótkim  czasie  przez  IOR  przepłynęła  rzeka 
pieniędzy, blisko 260 milionów euro, które następnie zostały przesłane do banków w rajach 
podatkowych.  Wykorzystano  przy  tym  fakt,  że  bank  watykański  nie  podlegał 
międzynarodowym  normom  bankowym.  Wszystkim  kierował  inny  wysoki  dygnitarz 
kościelny pracujący w IOR, biskup De Bonis, były sekretarz Marcinkusa, którego nazwisko 
znajdowało się na liście duchownych należących do loży masońskiej P2.  

Zarówno w dokumentach z archiwum Dardozziego, jak i w IOR nazwiska najważniejszych 

klientów chroni się pod pseudonimami: „Siena”, „Roma”, „Ancona” i innymi. Za „Fundacją 
Kardynała  Francisa  Spellmanna”  kryło  się  konto,  do  którego  dostęp  miał  były  premier 
Andreotti i przez które przeszło około 40 miliardów lirów. Również część łapówki Enimontu, 
szacowanej na 300 milionów dolarów, wylądowała w watykańskim banku na szyfrowanych 
kontach. Została ona zapłacona włoskim politykom, aby przedsiębiorstwa Eni (państwowe)i 
Montedison (prywatne) mogły zakończyć fuzję przynoszącą szkody finansowe. Prowadzone 
w  tej  sprawie  dochodzenie  (wielka  akcja  „Czyste  Ręce”)  nie  tylko  utknęło  wobec  odmowy 
współpracy  ze  strony  Watykanu,  ale,  jak  się  okazuje  na  podstawie  informacji  z  archiwum 
Dardozziego, Watykan zrobił wszystko, aby zmylić śledztwo i wprowadzić sędziów w błąd. 
Gdy  sędzia  Francesco  Saverio  Borrelli  chciał  przesłuchać  prezesa  Caloię,  za  sprawą 
immunitetu  dyplomatycznego  i  traktatów  laterańskich  wszystkie  wezwania  zostały 
anulowane. 

Nielegalne operacje finansowe dokonywane przez biskupa De Bonisa, który przynosił  do 

banku  walizki  pieniędzy  i  deponował  je  na  szyfrowanych  kontach,  nie  uszły  jednak  uwagi 
Caloi. W 1992 roku nowy prezes uszły jednak uwagi Caloi. W 1992 roku nowy prezes IOR 
przeprowadził  tajne  dochodzenie  dotyczące  istnienia  „IOR  paralelnego”  i  relację  wysłał  do 
papieskiego sekretarza, arcybiskupa Dziwisza, informując też o tej sprawie kardynała Angela 
Sodana.  Relacja  ujawniająca  wszystkie  afery  finansowe,  jakie  nadal  kontynuował  IOR,  nie 
spotkała  się  z  żadną  reakcją  ze  strony  papieża.  W  1993  roku  De  Bonis  wraz  z  ówczesnym 
prezesem APSA, kardynałem Rosaliem José Castillem Larą, chcieli pozbyć się Caloii zastąpić 
go  Virgilem  C.  Dechantem,  amerykańskim  mistrzem  zakonu  Rycerzy  Kolumba,  który 
finansował  „Solidarność”.  Jan  Paweł  II  odwołał  jednak  w  końcu  De  Bonisa  i  mianował  go 
kapelanem Zakonu Kawalerów Maltańskich. Caloia był prezesem IOR przez dwadzieścia lat. 
Został  odwołany  w  2009  roku  przez  papieża  Benedykta  XVI  w  związku  z  dochodzeniem 
dotyczącym  systemu  operacji  dokonanych  przez  IOR  i  UniCredit,  gdzie  nie  wskazywano 
nigdy  danych  beneficjenta.  Jak  na  ironię,  jego  los  przypomina  los  poprzednika.  Teraz 
spadkobierca Marcinkusa pracuje w spółce zajmującej się renowacją katedry w Mediolanie. 
Jak  wynika  z  dokumentacji,  którą  przeanalizował  Nuzzi,  „Omissis”  był  pseudonimem 
Andreottiego, a pod pseudonimem „Roma” ukrywał się biskup De Bonis, mający dostęp do 
dwudziestu  sekretnych  depozytów.  Nie  odszyfrowano  jeszcze  pseudonimów  „Siena”  i 
„Ancona”,  choć  podejrzewa  się,  że  pod  ostatnim  krył  się  arcybiskup  Pasquale  Macchi, 
sekretarz  papieża  Pawła  VI,  który  wsparł  karierę  Marcinkusa.  Jak  twierdzi  Massimo 
Ciancimino,  syn  prezydenta  Palermo  Vita  Ciancimina,  skazanego  za  kontakty  z  mafią, 
wszystkie mafijne łapówki dla ojca przechodziły przez konta i skrzynki banku papieskiego.  

background image

 

 

Wywiad  z  nim  został  opublikowany  w  drugiej  części  książki  Vaticano  S.p.A.  Tam  też 

pojawiła  się  historia  próby  zbudowania  w  latach  1984–1998  „wielkiego  centrum” 
katolickiego,  które  mogłoby  rządzić  Włochami  po  rozpadzie  Chrześcijańskiej  Demokracji. 
Akcja  miała  być  finansowana  z  pieniędzy  mafii  sycylijskiej,  które  przeszły  przez  bank 
watykański, i znana jest dziś jako „purpurowy zamach stanu” lub operacja „Sofia”. Te sprawy 
w  powszechnym  odczuciu  są  ewidentne  i  dlatego  książka  Nuzziego  wywołała  poruszenie  i 
otworzyła  dyskusję  na  temat  beatyfikacji  Jana  Pawła  II.  Dokumenty  z  archiwum  prałata 
Dardozziego po raz pierwszy pokazują wszystkie machinacje finansowe, jakie odbywały się 
w IOR. Dardozzi był bardzo ważną osobą – członkiem Opus Dei, doradcą Sekretariatu  

Stanu Stolicy Apostolskiej, kluczową postacią w sprawach finansów Watykanu, piastującą 

przez  ponad  dwadzieścia  lat  stanowisko  nadzorcy  IOR,  i  człowiekiem  do  „zadań 
specjalnych”.  Nie są więc to  już hipotezy dziennikarskie, lecz dowody, zwłaszcza że do tej 
pory nikt nie zakwestionował prawdziwości tych dokumentów, a Watykan nie wydał nawet 
jednego oświadczenia. Nuzzi w swojej książce mówi także o tym, że Watykan jest podzielony 
na dwie walczące ze sobą frakcje: tych, którzy „służą nie tylko Bogu, ale i mamonie”, oraz 
tych,  którzy  się  temu  sprzeciwiają,  pragnąc  wyjawić  prawdę  i  oczyścić  Watykan.  A  czy  są 
dowody na współpracę Watykanu z mafią? Włosi mówią, że tam, gdzie jest wiele pieniędzy, 
jest  też  mafia,  a  w  watykańskim  banku  IOR  za  pontyfikatu  Jana  Pawła  II  pieniędzy  nie 
brakowało. Jak widać już na przykładzie afery „Vatican Connection”, w której Marcinkus był 
przesłuchiwany w 1973 roku, ślady mafii amerykańskiej prowadziły do watykańskiego banku 
i  odpowiedzialny  za  to  był  Sindona.  Zgodnie  z  deklaracjami  świadka  koronnego  Vincenza 
Calcary, którego listy i pamiętniki okazały się cenne w wielu procesach antymafijnych, IOR 
był miejscem, w którym także mafia włoska prała pieniądze. W 2003 roku Calcara zeznał, że 
kilka miesięcy przed zamachem na Jana Pawła II osobiście zawiózł do Rzymu 10 miliardów 
lirów,  aby  zainwestować  je  poprzez  IOR.  Przekazanie  pieniędzy  odbyło  się  u  znanego 
notariusza Francesca Albana. Informacje te zostały ujawnione dopiero w 2008 roku.  

Także  inny  świadek  koronny,  Francesco  Mannoia  (uważany  przez  sędziego  Falcone  za 

jednego z najważniejszych), zeznał podczas procesu przeciwko Marcellowi Dell’Utri, że Gelli 
inwestował  pieniądze  klanu  Corleończyków  i  Totò  Riiny  w  banku  IOR,  który  gwarantował 
bossom dyskrecję i profity. Zeznania świadków koronnych mówią również o tym, że mafia 
prała i inwestowała pieniądze w banku watykańskim. Nuzzi zarzuca bankowi watykańskiemu, 
że  jest  pralnią  brudnych  pieniędzy.  Czy  to  wciąż  aktualny  zarzut?  Nuzzi  nie  mówi,  że 
Watykan  jest  aktualnie  pralnią  brudnych  pieniędzy.  Twierdzi,  że  miało  to  miejsce  w  latach 
1989–1994,  już  po  odejściu  Marcinkusa,  i  że  są  na  to  dowody  w  postaci  archiwum  prałata 
Dardozziego.  Od  pierwszego  kwietnia  2011  roku  Watykan  przyjął  oficjalnie  normy 
wynikające  z  konwencji  monetarnej  pomiędzy  Państwem  Watykańskim  a  Unią  Europejską. 
Państwo-Miasto Watykańskie przestało więc być rajem podatkowym. Przypomnijmy tylko, że 
ostatnią  aferę  dotycząca  podejrzanych  operacji  finansowych  odnotowano  dwudziestego 
pierwszego września 2010 roku, gdy włoska policja przejęła 23 miliony euro przelane z IOR 
na  konto  banku  rzymskiego  Credito  Artigiano,  do  których  nie  dołączono  danych  o 
beneficjentach.  Dla  policji  podejrzane  były  dwie  operacje  bankowe,  które  miały  na  celu 
przesunięcie 20 milionów euro na konta JP Morgan Frankfurt i 3 milionów euro do Banca del 
Fucino. Zgodnie z dekretem UE 231/2007 za operacje finansowe bez podania beneficjentów i 
celu przelewu jest przewidziana kara od sześciu miesięcy do sześciu lat więzienia oraz od 500 

background image

 

 

do  50  tysięcy  euro  grzywny.  Do  tych  wydarzeń  doszło,  gdy  nowym  prezesem  IOR  został 
Tedeschi. Obecnie prokuratura włoska prowadzi dochodzenie w tej sprawie.  

W ostatnich latach oprócz afer banku watykańskiego miały miejsce inne afery finansowe, 

których bohaterem był Kościół. Kardynał Crescenzio Sepe, wielki organizator Giubileo 2000 
i prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów (Propaganda Fide) za pontyfikatu Wojtyły, ma 
na  swoim  koncie  dwa  dochodzenia  otwarte  w  2010  roku.  Jedno  dotyczy  renowacji 
kongregacyjnego  pałacu,  która  została  przeprowadzona  z  funduszy  państwa  włoskiego  w 
zamian  za  przysługi  w  postaci  mieszkań  wynajmowanych  za  bardzo  niskie  czynsze 
ministrowi  robót  publicznych  Pietrowi  Lunardiemu  i  jego  bliskim.  Drugie  odnosi  się  do 
współpracy  z  Angelem  Balduccim,  doradcą  Watykanu,  zamieszanym  w  wiele  afer 
korupcyjnych,  komisarzem  specjalnym  Giubileo.  Dochodzenia  trwają.  W  innym  skandalu 
finansowym,  dotyczącym  nielegalnego  zakupu  banków,  Gianpiero  Fiorani  wyjawił  w  2007 
roku  sędziom  mediolańskim,  że  w  szwajcarskim  banku  BSI  znajdują  się  tajne  konta 
watykańskie  i  że  on  osobiście  wpłacił  „na  czarno”  do  kasy  APSA  15  milionów  euro  za 
nabycie  banku  Cassa  Lombarda.  Zeznał,  że  wykorzystał  swoje  kontakty  z  nieżyjącym  już 
kardynałem  Rosaliem  José  Castillem  Larą,  byłym  zarządcą  APSA,  przewodniczącym 
Papieskiej  Komisji  do  spraw  Państwa-Miasta  Watykańskiego  oraz  członkiem  komisji 
nadzorczej banku IOR, a przy okazji wielkim poplecznikiem Marcinkusa i De Bonisa.  

W Polsce niewiele się mówi o aferach finansowych Watykanu za pontyfikatu Jana Pawła 
II. Jakie są zarzuty wobec samego Karola Wojtyły formułowane przez wielu zachodnich 
dziennikarzy?  

Do  tej  pory  panowała  powszechna  opinia,  że  Karol  Wojtyła  w  ogóle  nie  interesował  się 

finansami  –  nie  miał  nawet  własnego  konta  i  nigdy  się  nie  wzbogacił.  Jednak  na  podstawie 
dokumentów ujawnianych teraz i faktów, które łączy się w całość, wynika, że Watykan już od 
końca  lat  sześćdziesiątych,  czyli  jeszcze  za  pontyfikatu  Pawła  VI,  stał  się  zaufanym  rajem 
podatkowym  i  że  IOR  zarządzany  przez  Marcinkusa  chętnie  wchodził  w  brudne  interesy 
nawet z mafią. Jan Paweł II, zasiadając na tronie papieskim w 1978 roku, nic nie zrobił, aby 
oczyścić  Watykan.  Wręcz  przeciwnie,  wykorzystał  zastaną  sytuację,  aby  pomóc 
„Solidarności”,  a  zrobił  to,  nie  przebierając  w  środkach.  Zawarł  też  „święte  przymierze”  z 
administracją  amerykańską,  mające  na  celu  ogólnoświatową  walkę  z  komunizmem,tylko  na 
drukowaniu  gazetek  w  podziemiu  i  strajkach,  lecz  także  na  walce  zbrojnej  wymierzonej  w 
komunistów  i  w  ludność  cywilną.  Kiedy  po  zabójstwie  Calviego  sytuacja  prezesa  IOR, 
Marcinkusa, stała się do tego stopnia kompromitująca, że groziło mu aresztowanie, Jan Paweł 
II chronił go do końca, ratując przed procesami i więzieniem. Istnieje hipoteza, że Jan Paweł 
II  mógł  się  obawiać  amerykańskiego  duchownego,  uważanego  za  „szarą  eminencję” 
Watykanu. Wiedział, że jego poprzednik Jan Paweł I, który chciał usunąć Marcinkusa z IOR, 
rządził  jedynie  trzydzieści  trzy  dni.  Jednak  w  Instytucie  Dzieł  Religijnych  po  zakończeniu 
rządów  Marcinkusa  tak  naprawdę  nic  się  nie  zmieniło,  a  De  Bonis  nadal  prowadził  brudne 
interesy w banku „paralelnym”. Bez wątpienia  Watykan był  rajem zrobił nic, by ukrócić te 
praktyki, zawsze przymykał na nie oczy, tak jak na pedofilię.  

Pinotti  w  swojej  książce  twierdzi,  że  Wojtyła  był  postacią  makiaweliczną,  dla  której  cel 

uświęca środki. Wykorzystał Calviego, a później nie udzielił mu pomocy, widząc, że więcej 
oferowali  Amerykanie.  Choć  papież  Polak  przybył  „z  daleka”,  z  kraju  komunistycznego, 

background image

 

 

szybko się zorientował, jak funkcjonuje Watykan, a przede wszystkim szybko zrozumiał, że 
nie można rządzić Kościołem samymi zdrowaśkami. You can’t run the Church on Hail Marys 
– słynne powiedzenie Marcinkusa stało się także mottem pontyfikatu Jana Pawła II. Możemy 
powiedzieć,  że  Wojtyła  w  sferze  finansowej  wprowadził  „lekkie  obyczaje”.  Nie  wymagał 
przestrzegania  nauki  świętego  Łukasza:  „Nie  możecie  służyć  Bogu  i  mamonie”.  Pod  tym 
względem  bez  wątpienia  szedł  z  duchem  czasu.  Nic  dziwnego,  że  te  lekkie  obyczaje 
finansowe przeniosły się później z Watykanu do Kościołów narodowych. My w Polsce mamy 
problem  z  komisją  majątkową  czy  z  kościelnym  magnatem  medialnym,  jakim  jest  ojciec 
Rydzyk, włoscy biskupi są oskarżani o udziałw aferach korupcyjnych, a słoweńska diecezja w 
Mariborze  staje  wobec  największego  krachu  w  historii  Kościoła,  zadłużywszy  się  na  800 
milionów euro (trzy razy tyle, ile wynosi budżet Watykanu), i aby ratować swoje finanse, na 
telewizyjnych pasmach kościelnych emituje filmy pornograficzne. 

Można to wszystko podsumować jedynie słowami księdza Adama Bonieckiego: „To, że w 

sercu  Kościoła  mogą  mieć  miejsce  tego  rodzaju  przestępstwa,  jest  bardzo  smutne  –  smutne 
nawet  wtedy,  gdy  dokonują  się  bez  świadomego  udziału  Watykanu,  którego  status  stwarza 
idealne warunki do nadużyć”. 

background image

 

 

Bez papieża bylibyśmy nowocześniejsi 

W

YWIAD Z 

J

ANUSZEM 

P

ALIKOTEM 

 

Czy miał Pan kiedyś kontakt z Janem Pawłem II? Jakie były Pana wrażenia?  

Nie. Nigdy nie zetknąłem się z nim osobiście. Aż sam się teraz dziwię, że nie poszedłem 

na  żadną  pielgrzymkę,  ale  tak  właśnie  było.  Pamiętam,  jak  w  1980  roku,  kiedy  miałem 
szesnaście lat, wybuchła pierwsza „Solidarność”, ale nie dostrzegałem żadnego jej związku z 
papieżem. W tamtym czasie stałem się człowiekiem niewierzącym i odrzucałem cały Kościół 
jako taki. Pamiętam, że wtedy mieszkała ze mną babka ze strony matki, Ewa Czyż, która była 
osobą  bardzo  religijną.  Uwielbialiśmy  z  bratem  takie  gombrowiczowskie  prowokacje. 
Mówiliśmy jej, że papież jest normalnym człowiekiem, robi siku, myje zęby, dłubie w nosie. 
To był taki młodzieńczy, intuicyjny wyraz dystansu wobec papieża. Na tej fali ukształtowało 
się moje obojętne podejście do Jana Pawła II. Do końca lat osiemdziesiątych kompletnie nie 
interesowałem  się  jego  naukami  i  wszystkim,  co  się  z  nim  wiązało.  Przez  całe  lata 
dziewięćdziesiąte, już nie tak sztubacko jak  w liceum,  ale z przesłanek filozoficznych,  cały 
czas  odrzucałem  przekaz  papieża.  filozoficznych,  cały  czas  odrzucałem  przekaz  papieża. 
Byłem  przekonany,  że  Boga  nie  ma,  a  Kościół  to  po  prostu  rodzaj  partii  politycznej  czy 
środowiska,  które  zdobywa  sobie  posłuch  i  przywileje.  Ponadto  lata  dziewięćdziesiąte  były 
dla  mnie  okresem,  kiedy  wciąż  działałem  w  biznesie,  całkowicie  poza  sprawami 
światopoglądowymi,  więc  nie  przejmowałem  się  papieżem.  Mogę  powiedzieć,  że  po  raz 
pierwszy zainteresowałem się nim kilka miesięcy przed jego śmiercią, w 2004 roku. 

W  2005  roku  wydawał  Pan  katolickie  pismo  „Ozon”.  Sam  Pan  niedawno  pisał,  że 
„uwiodła” Pana wtedy myśl o powstaniu „pokolenia Jana Pawła II”. Jak to było? Skąd 
się u Pana wzięło to zainteresowanie papieżem?  

To  był  moment  po  2004  roku,  kiedy  dokonywały  się  istotne  zmiany  w  moim  życiu, 

również prywatnym. W tym czasie rozwiodłem się i zacząłem żyć bardziej samodzielnie. To 
był też taki moment, kiedy zaczęto mówić o powstaniu „pokolenia JPII”. W związku z tym 
był to również czas przygotowywania w Polsce rewolucji konserwatywnej, która nastąpiła w 
latach 2005–2011. Właściwie cały czas żyjemy w cieniu tej rewolucji. I o ile ta rewolucja nie 
sprawdziła się co do „pokolenia JPII”, to sprawdziła się jako kategoria społeczno-polityczna, 
bo zbudowano pewien rodzaj nowej, konserwatywnej poprawności. Wiele można mówić, jaką 
rolę w tym procesie odegrało SLD, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski, zastępując 
pewne  historyczne  podziały  i  budując  standardy  poprawności,  zgodnie  z  którymi,  czy  się 
należy do lewicy, czy do prawicy, akceptuje się papieża. Chciałbym jednak jeszcze wrócić do 
początku lat osiemdziesiątych, gdy nie dostrzegałem związku „Solidarności” z Kościołem. W 
stanie  wojennym  dostałem  „wilczy  bilet”  od  władz.  Wtedy  przyjął  mnie  KUL,  co  nieco 
złagodziło  moje  krytyczne  podejście  do  Kościoła,  choć  mój  ogólny  krytycyzm  wobec  tej 
instytucji  się  nie  zmienił.  Myślę,  że  przejściowe  przewartościowanie  nastąpiło  w  okresie, 
kiedy miały miejsce zmiany w moim życiu prywatnym, w tym szczególnie rozwód i odejście 
od  rodziny.  Wtedy  też  socjolodzy  zaczęli  z  pewnym  opóźnieniem  mówić  o  oddziaływaniu 

background image

 

 

papieża i ukierunkowaniu na wartości konserwatywne, co częściowo dotyczyło również mnie. 
Ale  też  nie  było  tak,  że  nagle  uwierzyłem  w  Boga  czy  stałem  się  człowiekiem  religijnymi 
zaangażowanym na miarę tego, co pisał „Ozon”. Zresztą pierwsza redakcja „Ozonu”,o czym 
się często zapomina i wyciąga ostatnie kilka numerów z Grzegorzem Górnymi „Frondą”, to 
byli  bardzo  bajtowi  konserwatyści.  Próbowali  walczyć  z  tendencją,  że  wszystko  się  skraca, 
staje się obrazkowe, telewizyjne, że nie ma eseju, dłuższej wypowiedzi, że nie zajmujemy się 
pozytywnymi  zjawiskami,  tylko  negatywnymi.  Ich  protest  był  jednak  kompletnie 
nierealistyczny.  W  tym  duchu  wydali  kilka  pierwszych  numerów  i  one  kompletnie  się 
rozminęły z rynkiem. Wtedy ksiądz Maciej Zięba namówił mnie, aby wziąć grupę Górnego. 
Szczerze  powiedziawszy,  nie  znałem  wtedy  tych  ludzi  i  po  raz  pierwszy  spotkałem  się  z 
pojęciem  „Frondy”  dopiero  dzięki  Ziębie.  Przy  pierwszym  kontakcie  (w  sensie 
marketingowym)  sprawiali  wrażenie  ludzi  o  wiele  bardziej  nowoczesnych  niż  wcześniejsza 
ekipa.  Potem,  niestety,  okazało  się,  że  są  zaciekle  konserwatywni.  Szybko  powstała  też 
niezręczność, ponieważ nie chciałem już finansować tego przedsięwzięcia. Straciłem na nim 
aż 16 milionów, ale właściwie dobrze się stało,  że jego formuła samoistnie się wyczerpała. 
Podejście  reprezentowane  przez  „Frondę”  nigdy  mi  nie  odpowiadało  ideowo.  Wtedy 
wydawało  mi  się,  że  z  całej  nauki  papieża  został  postulat  niezacietrzewienia,  łagodzenia 
konfliktów.  Na  poziomie  retoryki,  w  swoim  stylu  bycia  papież  miał  ten  komunikacyjny 
element jako aktor, trybun ludowy. Ale kiedy słuchało się go w konkretnych kazaniach, gdy 
twardo mówił, co myśli chociażby o antykoncepcji, czar mijał; z tym że jego pryncypialność 
była  przykryta  historyjkami  o  kremówkach  z  Wadowic.  Ale  dla  mnie  od  wczesnych  lat 
osiemdziesiątych dosyć oczywiste było to, że papież nie ma wkładu intelektualnego, o którym 
się w Polsce rozpisywano. Nigdy mnie nie uwiodło to, że papież reprezentował personalizm 
chrześcijański  na  bazie  Maxa  Schelera  i  że  rzekomo  to  jest  jego  własna,  oryginalna 
koncepcja,  której  nikt  wcześniej  nie  wymyślił,  i  że  to  jest  jego  istotny  wkład  w  dzieje 
filozofii.  W  sensie  intelektualnym  czy  filozoficznym  papież  nigdy  nie  stanowił  dla  mnie 
punktu  odniesienia  czy  wartości.  Przez  chwilę  przekonałem  się  do  niego  jako  trybuna 
ludowego  z  talentem,  bo  on  rzeczywiście  umiał  rozmawiać  z  ludźmi:  miał  talent 
wywoływania emocji i to mnie w nim ciekawiło.  

A  jak  Pan  postrzega  rolę  papieża  w  PRL-u?  Mówił  Pan,  że  nie  wiązał  przekazu  Jana 
Pawła II z „Solidarnością”. Ale czy Pana zdaniem papież miał wtedy wpływ na Polaków 
i na system władzy? Czy zmienił go albo przyczynił się do jego upadku?  

Moim  zdaniem  nie.  Kościół  znakomicie  zagospodarował  emocje  społeczne  po  stanie 

wojennym. Pamiętajmy, że prymas Glemp, a skoro Glemp, to i papież, łagodził wszelkie ostre 
protesty, prowadził politykę dogadywania się z ówczesną władzą, a nie angażowania się po 
stronie  „Solidarności”.  Warto  też  pamiętać,  że  papież  był  uwikłany  w  działalność  Radia 
Maryja.  Przecież  Jan  Paweł  II  mógł  zrobić  z  nim  porządek.  Świadomie  wspierał  ten  nurt, 
uznając  go  za  na  tyle  silny  i  ważny,  że  Kościół  nie  powinien  go  eliminować.  I  widać  było 
wyraźnie,  że  za  różnymi  niejasnymi  deklaracjami  kryła  się  twarda  linia  interesów  Kościoła 
wyznaczona  przez  Wojtyłę.  Ale  wracając  do  Pana  pytania  o  PRL…  Jeżeli  chodzi  o  tamten 
ustrój, to ze strony Kościoła mieliśmy do o tamten ustrój, to ze strony Kościoła mieliśmy do 
czynienia  z  konserwowaniem  istniejących  stosunków  władzy.  Jedynie  po  stanie  wojennym 
Kościół  przygarnął  wielu  ludzi,  z  obecnym  prezydentem  Bronisławem  Komorowskim 

background image

 

 

włącznie.  Ale  to  wszystko  również  odbywało  się  za  zgodą  władz  PRL-u  i  za  konkretne 
korzyści  materialne.  Kościół  uzyskał  wtedy  zgodę  nawybudowanie  olbrzymiej  liczby 
kościołów – nigdy nie zbudowano tylu kościołów co w latach osiemdziesiątych. To była cena, 
jaką  płaciło  państwo  za  subtelne  poparcie  kleru.  Kościół  łagodził  nastroje,  nie  wzmacniał 
konfliktów,  dawał  osłonę  dla  opozycji,  a  w  zamian  dostał  zgodę  na  budowanie  o  wiele 
większej  niż  wcześniej  liczby  kościołów.  I  w  latach  osiemdziesiątych  każdy,  kto  trzeźwo 
patrzył  na  układy  sił  w  PRL-u,  widział,  że  Kościół  sprytnie  rozgrywa  całą  sprawę 
„Solidarności”  i  wzmacnia  swoją  pozycję.  Ta  strategia  nie  wiązała  się  z  jakimikolwiek 
ideałami. 

A myśli Pan, że polski papież wpłynął na kształt późniejszych przemian ustrojowych? 

Myślę, że pośrednio wpłynął na prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego i rząd Leszka 

Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego i rząd Leszka Millera, w czasie gdy Polska wchodziła 
do Unii  Europejskiej.  Gdyby SLD i  tamtejszy rząd nie dogadały się z Kościołemw sprawie 
wejścia  Polski  do  Unii,  akcesja  mogłaby  nie  dojść  do  skutku.  Kościół  zgodził  się  poprzeć 
wejście  do  UE  w  zamian  za  lekcje  religii  w  szkołach  czy  za  korzystne  decyzje  komisji 
majątkowej.  Kościół  podszedł  więc  do  tej  sprawy  bardzo  materialnie.  Ale  do  tego 
wszystkiego  by  nie  doszło,  gdyby  Kwaśniewski  już  wcześniej  za  swojej  prezydentury  nie 
zaczął  budować  pokojowych  mostów.  On  właśnie  na  początku  kadencji  odrzucił 
konfrontacyjną  retorykę  rządu  Millera.  I  w  tym  sensie  Kwaśniewski  spowodował  większą 
szkodę niż ktokolwiek inny. Doprowadził do tego, że Kościół stał się instytucją akceptowaną 
przez  wszystkie  siły  polityczne,  a  nawet  w  pewnym  sensie  wyniesioną  ponad  porządek 
polityczny,  tak  aby  ludzie  postrzegali  go  jako  ponadpartyjny  autorytet.  Dopiero  błędy 
Kościoła  po  dziesiątym  kwietnia  2010  roku  spowodowały,  że  ten  porządek  znowu  się 
zachwiał,  a  Kościół  został  sprowadzony  z  powrotem  na  pozycje  partyjne.  Wcześniej  to 
właśnie  Kwaśniewski  pomógł  Kościołowi  zbudować  wizerunek  bezstronnego  autorytetu 
moralnego. Gdybyśmy nie weszli do Unii Europejskiej, skutki byłyby tragiczne, więc nie ma 
co  tego  procesu  bagatelizować.  Wydaje  mi  się,  że  bez  poparcia  Kościoła  byłoby  wtedy 
ciężko,  bo  przecież  wejście  do  Unii  ledwo  się  udało.  Ale  moim  zdaniem  koszty  były  zbyt 
duże. Komisja majątkowa, a tym bardziej lekcje religii i cała sfera indoktrynacji od małego, 
konserwuje potężną rolę Kościoła katolickiego w Polsce. To była bardzo wysoka cena, którą 
Miller zapłacił. Moim zdaniem zbyt wysoka. 

A  jaką  rolę  Jan  Paweł  II  odgrywa  obecnie  w  Polsce?  Czy  jego  wpływ  jako  człowieka 
symbolu wciąż jest znaczący?  

Tutaj  są  tylko  kompleksy.  Uważa  się,  że  był  on  wielkim  Polakiem,  bo  był  papieżem. 

Chodzi o to, że wydaliśmy człowieka, który objął bardzo wysokie stanowisko na świecie. Pod 
tym  względem  Polacy  podchodzą  do  papieża  podobnie  jak  do  Adama  Małysza.  To  nie 
znaczy, że Polacy czytają teksty czy korzystają z nauk Jana Pawła II, bo ani ta część popowa 
(pogodna)  papieża  nie  stała  się  w  Polsce  normą,  ani  jego  twarde,  konserwatywne  poglądy. 
Przecież  większość  katolików  używa  środków  antykoncepcyjnych,  akceptuje  zdrady, 
rozwody i zabiegi in vitro. W tym sensie na szczęście Jan Paweł II nie przeorał świadomości 
Polaków. Ani więc co do stylu bycia, ani co do wartości Jan Paweł II nie zmienił polskiego 
społeczeństwa.  Natomiast  fakt,  że  Polak  został  papieżem,  sprawił,  że  od  tamtej  pory 
obowiązują  standardy  poprawności,  zgodnie  z  którymi  publicznie  o  Kościele  nie  wolno 

background image

 

 

mówić  źle.  Im  dłużej  na  to  patrzę,  tym  bardziej  jestem  przekonany,  że  papież  w  Polsce 
odegrał negatywną rolę. Były takie momenty, jak po stanie wojennym i przy wejściu do Unii 
Europejskiej, kiedy Kościół, z polskim papieżem na czele, pomógł, ale nawet wtedy za cenę 
ogromnych apanaży ekonomicznych i wzrostu wpływów. Myślę, że gdyby nie było polskiego 
papieża, jako społeczeństwo bylibyśmy bardziej nowocześni, niż jesteśmy.  

Czy bylibyśmy bardziej laickim społeczeństwem?  

Uważam, że tak. Myślę, że Polacy byliby o wiele bardziej laiccy. Paradoks polega na tym, 

że polskie społeczeństwo jest niesamowicie niekatolickie. Można to dostrzec we wszystkich 
zachowaniach,  w  całej  praktyce  dostrzec  we  wszystkich  zachowaniach,  w  całej  praktyce 
życia. W warstwie międzyludzkiej poprawności, tak jak się zwracają do siebie mążi żona albo 
grupa  znajomych  –  nie  ma  tam  nic  katolickiego.  Nauki  Kościoła  są  gdzieś  na  marginesach, 
tak  jak  zresztą  w  całej  Europie.  Natomiast  w  życiu  publicznym  katolicyzm  jest  obecny  i  tę 
jego  nadobecność  spowodował  papież.  Gdyby  nie  on,  życie  publiczne  z  pewnością  byłoby 
bardziej świeckie.  

Wiele polskich ugrupowań nawiązuje dzisiaj do nauk Jana Pawła II. Czy uważa Pan, że 
polska  polityka  inspiruje  się  naukami  papieża?  Czy  raczej  partie  wykorzystują  go 
instrumentalnie? A może jest jakaś partia najbliższa dziełu Jana Pawła II?  

Prawo i Sprawiedliwość to są narodowi socjaliści, a nauki papieża nie miały nic wspólnego 

z  narodowym  socjalizmem.  Nie  wiem,  czy  Jarosław  Kaczyński  jest  religijny,  czy  zna 
jakąkolwiek  modlitwę  i  czy  odróżnia  święto  Wielkiejnocy  od  Bożego  Narodzenia.  Można 
tutaj dostrzec pewną analogię do Dmowskiego. PiS czysto politycznie może wykorzystywać 
papieża czy katolicyzm do swoich celów. Natomiast Marek Jurek z Prawicy Rzeczpospolitej 
to  jest  człowiek,  który,  moim  zdaniem,  stosuje  nauki  Jana  Pawła  II  na  co  dzień  i  na  jego 
przykładzie świetnie widać, czym one są. Nie ma natomiast związku z papieżem ani Rydzyk, 
który  po  prostu  jest  biznesmenem  w  sutannie,  ani  PiS,  który  katolicyzmemi  papieżem 
posługuje  się  czysto  instrumentalnie.  Już  nie  mówię  o  Platformie  Obywatelskiej,  która  w 
ogóle  wyzbyła  się  jakiejkolwiek  ideowości.  Ogólnie  Jan  Paweł  II  ideowo  nie  ma  dzisiaj 
żadnego  wpływu  na  polskie  życie  polityczne.  Jurek  na  szczęście  jest  zmarginalizowany,  a 
główne  partie  polityczne  lekceważą  nauki  papieża.  W  Polsce  na  szczęście  zachodzi  proces 
modernizacji.  Trwa  proces  adaptacji  do  Unii  Europejskiej,  czyli  coraz  większej  akceptacji 
mniejszości seksualnych, różnic kulturowych czy praw kobiet. To wszystko idzie pomału, ale 
ten  proces  się  odbywa  i  przyjdzie  taki  moment,  kiedy  on  się  zrealizuje.  On  mógł  przyjść 
dziesiątego  kwietnia,  gdyby  Donald  Tusk  miał  odwagę  przeciwstawić  się  Kościołowi  i  nie 
pozwolić  mu  odegrać  dominującej  roli  w  żałobie.  I  wtedy  pchnąłby  Polskę  w  stronę 
społeczeństwa  nowoczesnego,  ale  bał  się,  bo  taki  kierunek  działania  mógł  go  osłabić,  więc 
poszedł  na  łatwiznę,  czyli  ukląkł  przed  trumną.  A  nigdy  czołowi  reprezentanci 
Rzeczpospolitej nie powinni klęczeć przed trumną.  

Jakie  poglądy  i  działania  Jana  Pawła  II  były  Panu  najbardziej  obce?  Z  czym  się  Pan 
szczególnie nie zgadzał?  

Przede wszystkim z jego podejściem do rozwodów. To całkiem nieżyciowa historia. Może 

tutaj jako rozwodnik sam jestem nieobiektywny, ale kiedy widzę dookoła siebie tysiące ludzi, 
którzy  się  rozwodzą,  to  nie  dostrzegam  żadnego  powodu,  aby  Kościół  sprawiał  im 

background image

 

 

jakiekolwiek trudności.  Ale  powiedzmy, że przynajmniej śluby kościelne i  związane z nimi 
deklaracje  stanowią  jeszcze  sprawę  wewnętrzną  Kościoła.  Natomiast  podejście  do  środków 
antykoncepcyjnych  promowane  przez  Kościół  Jana  Pawła  II  jest  całkowicie  niespójnei 
niezrozumiałe. Jeszcze rozumiem, że Kościół jest przeciwko aborcji, bo zakłada, że zarodek 
już w pierwszej fazie jest ludzkim życiem. Nie podzielam tej wizji, ale przynajmniej mogę ją 
zrozumieć. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego papież chciał zakazywać antykoncepcji. Czy 
jest  gorsza  od  aborcji?  Przecież  co  do  intencji  antykoncepcja  niczym  się  nie  różni  od 
stosowania  kalendarzyka  małżeńskiego,  który  Kościół  promuje.  W  obydwu  przypadkach 
kobieta  nie  chce  zajść  w  ciążę,  więc  czy  użyje  kalendarzyka,  czy  jej  partner  użyje 
prezerwatywy,  nie  ma  tutaj  wielkiej  różnicy.  Można  jeszcze  dyskutować  o  części  pigułek, 
które  mogą  mieć  konsekwencje  zdrowotne  dla  kobiet,  ale  nie  pojmuję,  co  nie  podoba  się 
Kościołowi w prezerwatywach. Zakaz stosowania prezerwatyw nie ma żadnego uzasadnienia. 
Kolejna  sprawa  to  kwestie  związane  z  prawami  kobiet.  W  tej  dziedzinie  Kościół  był  i  jest 
bardzo konserwatywny,  podobnie jak polski  papież, który nie doprowadził na tym  obszarze 
do żadnej głębszej reformy. Słaba pozycja kobiet w Polsce jest między innymi konsekwencją 
tego, że Kościół w ten sposób rolę kobiet zdefiniował. Wreszcie jest jeszcze jeden, w pewnym 
sensie najważniejszy problem, jaki mamy z papieżem. Dzisiejszyporządek świata, oparty na 
procesach  globalizacji,  wytworzył  nowe  wartości  w  przestrzeni  publicznej,  takie  jak  na 
przykład  partnerstwo.  W  partnerstwie  nie  chodzi  jedynie  o  związek  między  ludźmi,  ale  o 
pewną  postawę  społeczną.  W  czasach  Chrystusa  –  czy  tym  bardziej  w  czasach  Starego 
Testamentu  –  tego  typu  wartości  jak  partnerstwo  nie  istniały  w  stosunkach  publicznych.  To 
jest  nowy  rodzaj  wartości,  które  Kościół  tępi,  spychając  ludzi  na  pozycje  konfliktu. 
Partnerstwo,  oprócz  tego,  że  jest  wartością  samą  w  sobie,  stanowi  też  pewną  szansę  na 
złagodzenie kontaktów między ludźmi o różnych poglądach.  I ten typ postawy został przez 
Kościół całkowicie odrzucony. W Polsce pojawiła się solidarność, która w naszym kontekście 
politycznym  była  kategorią  szczególnie  dowartościowaną  i  która  zrodziła  się  jako  wartość 
czasów współczesnych w relacjach międzynarodowych, między ludźmi czy między grupami 
społecznymi. W stosunku do solidarności Kościół zajmował w miarę nowoczesne stanowisko, 
ale  partnerstwa  Kościół  kompletnie  nie  rozumie.  Można  byłoby  podać  jeszcze  kilka  innych 
przykładów,  które  pokazywałyby,  że  Kościół  Jana  Pawła  II  odciął  nas  od  współczesnego, 
nowoczesnego świata, że nie potrafił, a może nie chciał, nawiązać dialogu z tym światem. 

A  czy  myśli  Pan,  że  na  poglądach  nawet  jeżeli  nie  antypapieskich,  to  przynajmniej 
krytycznych  wobec  nauk  polskiego  papieża,  będzie  można  w  najbliższych  latach  w 
Polsce  wygrać  wybory?  Czy  takie  krytyczne  postawy  będą  się  Pana  zdaniem 
rozpowszechniać na płaszczyźnie debaty publicznej?  

Poglądy antykościelne będą się rozpowszechniać, ale przekonania antypapieskie raczej nie. 

Papież jest tak uświęcony nieprawdziwą zasługą odzyskania niepodległości, że bardzo trudno 
jest o nim mówić krytycznie w przestrzeni publicznej, bo to napotyka radykalny opór. O ile 
jeszcze  antyklerykalizm  –  to,  że  księża  myślą  wyłącznie  o  mamonie,  że  prowadzą  się 
niemoralnie,  że  Kościół  powinien  być  finansowany  nie  z  budżetu,  ale  z  innych  źródeł  –  to 
wszystko przechodzi. Ale krytyka papieża już nie. Największy wpływ na odczarowanie Jana 
Pawła  II  miałoby  ujawnienie  i  nagłośnienie  wszystkich  ukrywanych  przez  niego  grzechów 
polskich  biskupów,  z  Paetzem  na  czele.  Papież  nie  chciał  wyjaśnienia  przypadków 
molestowania  seksualnego  kleryków  czy  masowej  pedofilii  wśród  księży.  Do  końca 

background image

 

 

powstrzymywał  ujawnienie tych afer w Stanach  Zjednoczonych, w Belgii  i  w wielu  innych 
krajach świata. W tym sensie okazał się człowiekiem w znacznie większym stopniu dbającym 
o interesy Kościoła niż o wartości. Gdyby w Polsce udało się jakiejś lewicowej władzy dać 
polityczne  wsparcie  dla  prokuratury  odsłaniającej  wszystkie  przypadki  nadużyć  Kościoła, 
może  kult  papieża  mógłby  osłabnąć.  Niestety,  obecnie  trudno  będzie  taki  proces 
przeprowadzić, bo w społeczeństwie mało kto wie o przypadkach molestowania seksualnego 
wśród  księży,  a  tym  bardziej  o  tym,  że  polski  papież  mógł  je  ukrywać.  Nie  ma  też  woli 
dyskusji  o  tych  kwestiach  wśród  elit  politycznych  i  dziennikarskich.  Dużą  szansą  była 
komisja  majątkowa.  Obecnie  ją  rozwiązano,  do  czego  długo  dążyło  SLD,  kryjąc  własne 
grzechy,  ale  gdyby  unieważnić  decyzje  komisji  majątkowej  i  wpuścić  tam  prokuraturę,  to 
wtedy,  być  może,  ludzie  zobaczyliby  dziesiątki  miliardów  złotych  przelanych  w  niejasnych 
okolicznościach. 

Na  tegorocznym  egzaminie  gimnazjalnym  pojawiło  się  zadanie:  „Uzasadnij,  że  Karol 
Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Jak Pan ocenia tego typu nawiązania 
do papieża w edukacji publicznej?  

Takie frazy są niedopuszczalne pod każdym względem i przy okazji idiotyczne. Połączenie 

patriotyzmu  z  katolicyzmem  to  jest  opcja  Ligi  Polskich  Rodzin,  opcja  endecka,a  zarazem 
opcja  Prawa  i  Sprawiedliwości.  W  ten  sposób  próbuje  się  stworzyć  taki  schemat,  że 
jakakolwiek  laicyzacja  jest  antypatriotyczna  i  niesie  zagrożenie  dla  państwa.  To  jest  coś 
skandalicznego  i  zarazem  niezgodnego  z  konstytucją,  bo  wprowadza  do  nauczania  wątki 
religijne, co nie powinno mieć miejsca. 

A jak Pan ocenia patriotyzm deklarowany przez Karola Wojtyłę? Co Pan sądzi o jego 
pojmowaniu Polski i polskości?  

Uważam, że była ona sformułowana wyłącznie z pozycji interesów Kościoła. Nie miała nic 

wspólnego z interesami naszego kraju.  

A jak Pan ocenił wyrok skazujący Jerzego Urbana za tekst, zdaniem sądu, „obrażający 
Jana Pawła II”?  

To uderzający przykład braku wolności słowa w Polsce. W ogóle zapisy kodeksu karnego 

dotyczące w Polsce. W ogóle zapisy kodeksu karnego dotyczące obrazy uczuć religijnych czy 
też obrazy głów państw powinny zostać zlikwidowane. W Polsce mamy kuriozalną sytuację. 
Poseł  Arkadiusz  Mularczyk  podał  mnie  do  sądu  za  obrazę  Ducha  Świętego  i  prokurator 
wszczął  postępowanie.  Ten  przykład  pokazuje,  z  jakim  absurdem  mamy  do  czynienia,  ale 
takie  sytuacje  mają  ugruntowanie  w  konkretnych  zapisach  kodeksu  karnego.  Bo  jeżeli  za 
obrazę uczuć religijnych może być kara więzienia, to trudno się dziwić, by nie było nadużyć 
jak przy decyzji dotyczącej  Urbana. Nie pojmuję, dlaczego papież miałby  być  wyłączony z 
możliwości  krytyki.  Czymś  nieco  innym  byłoby  naśmiewanie  sięz  Chrystusa  czy  z  boga 
którejkolwiek religii. Takich spraw też oczywiście nie powinien regulować kodeks karny, ale 
tutaj  przynajmniej  jest  sytuacja,  przy  której  można  mówićo  obrażaniu  uczuć  religijnych. 
Osobiście i tak byłbym za tym, aby nie regulować prawnie tego typu spraw, ale tutaj jest sens 
dyskutować  z  krytykami.  Natomiast  w  przypadku  krytyki  jakiegoś  księdza,  biskupa  czy 
papieża  groźba  kary  jest  kuriozalna.  Jest  to  niezgodnez  zasadą  państwa  świeckiego  i  z 

background image

 

 

podstawami  demokracji.  Biskupi  jako  osoby  mające  olbrzymi  wpływ  na  społeczeństwo 
powinni być poddani szczególnej kontroli.  

A  jak  Pan  ocenia  fakt,  że  coraz  więcej  ulic,  placów,  szpitali  w  Polsce  nosi  imię  Jana 
Pawła II? Czy uważa Pan, że taki kult jest zasadny? 

Z  jednej  strony  jest  to  wyraz  woli  wielu  Polaków,  z  drugiej  tak  odczuwalna  obecność 

papieża  w  przestrzeni  publicznej  to  wyraz  dominacji  pewnej  opcji  światopoglądowej.  W 
Polsce często mamy do czynienia z tego typu owczym pędem. To samo zaczęło sięz Lechem 
Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej, choć na szczęście potem jego kult odrobinę przygasł. 
Kult  Kaczyńskiego  łatwo  było  powstrzymać,  bo  był  on  słabym  prezydentem,  na  dodatek 
współodpowiedzialnym za katastrofę, w której zginął. Kościół wykorzystał tę śmierć do walki 
o wpływy, ale były silne powody, aby wobec tego kultu zbudować opór obywatelski. Wokół 
papieża nie było takiego zamieszania. Jego śmierć dla większości Polaków była przejmująca i 
w  związku  z  tym  do  dzisiaj  znakomicie  go  chroni  przed  bardziej  obiektywną,  krytyczną 
oceną. 

background image

 

 

Nowy feminizm”, czyli stary dogmatyzm 

W

YWIAD Z 

K

ATARZYNĄ 

N

ADANĄ

-S

OKOŁOWSKĄ

 

Czym  był  tak  zwany  nowy  feminizm  Jana  Pawła  II?W  jakim  stopniu  ukształtował  go 
sam papież?  

Określenie  „nowy  feminizm”  rzeczywiście  wywodzi  się  z  nauczania  Jana  Pawła  II. 

Pojawiło się ono w jego encyklice Evangelium vitae z 1995 roku, rozwijającej idee zawarte 
już  we  wcześniejszych  tekstach  papieża,  między  innymi  Mulieris  dignitatem  z  1988  roku  – 
pierwszym  dokumencie  papieskim  poświęconym  kobietom.  W  Evangelium  vitae  czytamy 
między  innymi:  „W  dziele  kształtowania  nowej  kultury  sprzyjającej  życiu  kobiety  mają  do 
odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się 
promotorkami  «nowego  feminizmu»,  który  nie  ulega  pokusie  naśladowania  modeli 
«maskulinizmu»,  ale  umie  rozpoznać  i  wyrazić  autentyczny  geniusz  kobiecy  we  wszystkich 
przejawach  życia  społecznego,  działając  na  rzecz  przezwyciężania  wszelkich  form 
dyskryminacji,  przemocy  i  wyzysku
”.  Źródłem  „nowego  feminizmu”,  uprawianego  przez 
kontynuatorów refleksji papieża, jest także jego tak zwana teologia ciała oraz jego nauczanie 
zawarte  w  takich  dokumentach  jak  adhortacja  Christifideles  laici  (1988),  list  apostolski 
Ordinatio sadertotalis (1994), Orędzie na 28. Światowy Dzień Pokoju (1995), List do kobiet z 
okazji IV Światowej Konferencji ONZ poświeconej sytuacji kobiet (1995), a także oficjalne 
nauczanie  Kościoła  w  odniesieniu  do  kobiet  i  etyki  seksualnej:  Katechizm  Kościoła 
Katolickiego z 1992 roku i List biskupów Kościoła katolickiego o współdziałaniu mężczyzny 
i  kobiety  w  Kościele  i  świecie  (2004)  autorstwa  Josepha  Ratzingera.  Charakterystyczna  dla 
wrażliwości Jana Pawła II jest waga, jaką przykładał do pojęcia „geniuszu kobiecego”.  

Jana  Pawła  II  można  określić  jako  poetę  tradycyjnie  rozumianej,  czyli  sprowadzonej  do 

macierzyństwa,  kobiecości.  W  swoich  dziełach  filozoficznych  rozwinął  całą  antropologię 
kobiecości,  której  istota,  według  niego,  polega  na  pragnieniu  całkowitego  oddania  się  w 
miłości – mężczyźnie i dzieciom. Kobiecość staje się tu normą bycia dla obu płci, jest niemal 
równoznaczna  ze  świętością,  określa  także  prawdziwą  naturę  Kościoła  jako  oblubienicy 
Chrystusa.  Służebność  kobiecości  jest  tu  równoznaczna  z  jej  prawdziwą  „królewskością”, 
najpełniej  realizującą  się  w  Maryi.  Papież  rozwinął  całą  teologię  wyższości  tak  tradycyjnie 
rozumianej  kobiecości  nad  męskością,  dostrzegając  zarówno  pracę  opiekuńczą  kobiet  jako 
podstawowy wymiar ich życia, jak i krzywdę, którą im wyrządza społeczeństwo, lekceważąc 
tę  pracę,  a  także  podtrzymując  tradycyjną  mizoginię.  Atrakcyjność  jego  wizji  dla 
współczesnych  katoliczek  bierze  się  zapewne  jednak  także  z  tego, że  przewidywał  dla  nich 
ważne  miejsce  w  sferze  publicznej,  w  której  miały  realizować  swoje  „macierzyństwo 
duchowe”.  Taka  idealizacja  kobiet  daje  im  rodzaj  narcystycznej  gratyfikacji,  a  często  także 
energię  do  działania  na  rzecz  poprawy  swojego  losu  w  granicach  porządku  społecznego 
akceptowanego  przez  Kościół,  jednocześnie  jednak  staje  się  pułapką,  utrwalając  za  sprawą 
antropologii  komplementarności  płci  tradycyjne  stereotypy  płciowe  i  pozostawiając  bardzo 
niewiele miejsca na rzeczywistą wolność samookreślenia. 

background image

 

 

A  jak  „nowy  feminizm”  ma  się  do  innych  nurtów  ruchu  feministycznego?  Czyz 
perspektywy  feminizmu  doktryna  papieża  ma  cokolwiek  wspólnego  z  walką  o  prawa 
kobiet?  

Z  punktu  widzenia  feminizmu,  w  którego  definicję  wpisane  jest  pojęcie  emancypacji, 

„papieski  feminizm”  jest  pewnym  ideologicznym  nadużyciem,  strategią  mimikry,  którą 
Kościół  uprawia,  aby  wydać  się  atrakcyjnym  dla  współczesnych  kobiet,  których  życiowe 
oczekiwania  i  aspiracje  kształtują  się  pod  silnym  wpływem  zlaicyzowanego  społeczeństwa. 
Co  ciekawe,  wpływem  zlaicyzowanego  społeczeństwa.  Co  ciekawe,  sama  próba  przejęcia 
słowa  „feminizm”  przez  Kościół  świadczy  implicite  o  dostrzeżeniu  jego  siły  oddziaływania 
na  współczesne  kobiety,  a  zarazem  jest  sprzeczna  ze  stosowaną  w  Kościele  na  co  dzień 
taktyką obrzydzania tego słowa poprzez podtrzymywanie jego negatywnych konotacji.  

Choć  „nowy  feminizm”,  przekonując,  że  stanowi  alternatywę  dla  feminizmu,  który  nie 

byłw stanie rozwiązać rzeczywistych problemów kobiet, jest częścią ogólniejszego zjawiska 
backlashu, jego siła przekonywania bierze się z częściowego uznania dokonań feminizmu,a 
także  z  faktu,  że  współczesny  feminizm  jest  raczej  konglomeratem  różnych  idei  i  nurtów 
będących  nieraz  w  otwartym  sporze  niż  jednolitym  zjawiskiem.  „Nowy  feminizm”  dobrze 
wpisuje  się  w  tę  polifoniczność,  powołując  się  na  zbieżność  swoich  podstawowych  idei  z 
nurtami  feminizmu  esencjalistycznego,  czyli  z  ekofeminizmem  czy  feminizmem  sakralnym 
oraz – na przykład – feministyczną etyką troski Carol Gilligan i Marthy Nussbaum.  

Do głównych przedstawicielek „nowego feminizmu” należą: Mary Ann Glendon, Michele 

M. Schumacher, należą: Mary Ann Glendon, Michele M. Schumacher, Prudence Allen RSM, 
Elisabeth  Fox-Genovese  i  Janne  Haaland  Matlary.  Współczesne  autorki  często  odwołują  się 
do  pism  Edyty  Stein  jako  prekursorki  tego  nurtu.  Zasadniczym  wyznacznikiem  „nowego 
feminizmu” jako spuścizny po nauczaniu papieża jest z jednej strony całkowite utożsamienie 
kobiecości z macierzyństwem, a z drugiej – posłuszeństwo wobec doktryny Kościoła, z czego 
zrezygnowała  w  znacznej  mierze  teologia  feministyczna  reprezentowanaw  obrębie 
katolicyzmu  przez  takie  myślicielki  jak  Elisabeth  Schüssler  Fiorenza,  Rosemary  Radford 
Ruether  (związaną  również  z  ekofeminizmem),  Elizabeth  Johnson,  Catharina  Halkes  czy 
Letty  Russell.  Tym  myślicielkom  –  na  przykład  Elżbiecie  Adamiak  w  Polsce  –  obce  jest 
sprowadzanie  kobiecości  do  macierzyństwa.  Dostrzegają  one  także  coś  niewłaściwegow 
fakcie,  że  to  mężczyzna  papież  na  podstawie  analizy  świętych  tekstów  poucza  kobiety  o 
istocie  kobiecości,  zawłaszczając  w  ten  sposób  ich  doświadczenie  i  nie  pozwalając 
wyartykułować własnego głosu.  

Istotna  jest  także  różnica  między  „nowym  feminizmem”  a  esencjalistycznymi, 

radykalnymi,  sakralnymi  nurtami  feminizmu  wywodzącymi  się  od  Mary  Daly  i  Starhawk: 
przypomina  ona  różnicę  między  przedoświeceniowym  katolicyzmem  a  religijnością 
romantyków  –  ta  druga  sytuuje  się  już  całkowicie  po  stronie  nowoczesności,  bo  u  swych 
źródeł jest antydogmatyczna i indywidualistyczna, nawet jeśli tworzy projekty życia oparte na 
pewnych  hermetycznych  doktrynach,  jak  tutaj  poszukiwanie  kobiecej  mocy  sakralnej 
związanej z seksualnością i płodnością oraz rekonstruowanie (będące w istocie kreowaniem) 
prehistorycznych  rytuałów  ku  czci  Bogini  Matki.  Ten  typ  duchowości,  mający  więcej 
wspólnego z performatywnym wymiarem dzisiejszej psychologii niż z tradycyjnie rozumianą 
religią, zakłada otwartość na doświadczenie, eksperymentowanie z własną tożsamością, także 
seksualną, i nie jest obwarowany sankcjami w postaci poczucia winy, grzechu czy możliwości 

background image

 

 

potępienia wiecznego. Nawet jeśli opowiada się za ideą rezygnacji z technicznej i medycznej 
ingerencji w sferę płodności kobiety, inaczej ją uzasadnia, a przede wszystkim – nie dąży do 
narzucenia podobnych wyborów innym kobietom poprzez regulacje prawne.  

Tymczasem  „nowy  feminizm”  to  jedynie  odświeżona  wersja  starego  dogmatyzmu,w 

którym  człowiek  jest  podporządkowany  boskiemu  prawu  i  może  od  niego  uciec  jedyniew 
grzech  i  zło.  Dlatego  tak  zasadnicze  jest  w  nim  podkreślanie  kobiecej  godności  w  miejsce 
wolności i utożsamienie z celami ruchu pro life. Jak pisze wykładająca „nowy feminizm” na 
gender studies UW Aneta Gawkowska, feminizm to „myślenie i postawa promująca godność 
kobiety”. Tylko na pozór jest to definicja oczywista, ponieważ między godnością a wolnością 
istnieje zasadnicza różnica, a to drugie słowo nie mieści się w słowniku „nowego feminizmu”. 
Nie  zwalcza  on  także  skutecznie  tradycyjnego  mizoginizmu,  jedynie  go  przekierowuje, 
czyniąc obiektem jego ataków „złą” feministkę jako współczesne wcielenie kobiety upadłej. 
Słowem  kluczem  dla  „nowego  feminizmu”  jest  „godność”  kobiety,  a  nie  jej  „wolność”. 
Opiewając na wszelkie sposoby „geniusz kobiecy”, wyrażający się w pracy opiekuńczej, ów 
nurt jednocześnie wzywa kobiety, aby porzuciły myśl o budowaniu swojej tożsamości wokół 
innych  wartości  i  spraw.  Kościół  nie  walczy  o  prawo  kobiet  do  samostanowienia,  bo  to 
byłoby zasadniczo sprzeczne z jego doktryną, w której człowiek podporządkowany jest prawu 
boskiemu  i  nie  może  sam  o  sobie  stanowić;  w  postaci  „nowego  feminizmu”  przyjął  jednak 
język dowartościowujący kobiety, który może im się wydać atrakcyjny, a także podjął pewną 
tematykę prawno społeczną związaną z sytuacją kobiety, rozumianej tu zresztą zawsze jako 
kobieta matka. Jest to sytuacja nieco paradoksalna, przypominająca próbę dowartościowania 
niewolnika  w  ustroju  niewolniczym  poprzez  przekonywanie  go,  że  odgrywa  wielką  rolę  w 
życiu pana. Może się okazać, że dzięki takiemu dowartościowaniu niewolnik będzie chętniej i 
wydajniej pracował na rzecz pana, ale może także zacząć z nim walczyćo częściowe uznanie i 
negocjować  swoje  położenie,  co  jednak  będzie  walką  bardzo  żmudną  i  raczej  skazaną  na 
klęskę.  Taką  taktykę  obiera  właśnie  „nowy  feminizm”,  który  walczy  o  pozytywny  obraz 
kobiet w Kościele, dostrzega problem przemocy w rodzinie czy konieczność pomocy państwa 
dla kobiet matek, ale – rozentuzjazmowany opiewanym przez papieża „kobiecym geniuszem” 
–  nie  jest  zdolny  krytycznie  przemyśleć  rzeczywistych  uwarunkowań  dyskryminacji  kobiet. 
Znamienne  jest  z  tej  perspektywy  umetafizycznienie  w  nim  różnicy  płciowej  i  całkowite 
odrzucenie przez jego reprezentantki przydatności kategorii gender, czyli płci kulturowej.  

A czym „nowy feminizm” jest współcześnie? Jak funkcjonuje w debacie publicznej?  

„Nowy  feminizm”  stał  się  czymś  w  rodzaju  broni  propagandowej.  Ma  świadczyć  o 

otwarciu  Kościoła  na  współczesność  i  trosce  o  kobiety,  a  tym  samym  stanowić  o  jego 
atrakcyjności dla nich. Paradoks „nowego feminizmu” polega na tym, że choć jest oficjalnie 
rozpoznany przez Kościół jako część papieskiej doktryny etycznej, to zainteresowane nim są 
przede  wszystkim  kobiety  –  z  tego  powodu  jest  w  Kościele  ruchem  oddolnymi 
reformatorskim, a nawet pozytywnym w tym sensie, że dla wielu wierzących kobiet staje się 
szansą  na  pewien  empowerment  w  strukturach,  w  których  inaczej  czułyby  się  znacznie 
bardziej  dyskryminowane  i  które  zapewne  przestałyby  dla  nich  być  w  ogóle  atrakcyjne. 
„Nowy  feminizm”  wiąże  więc  z  Kościołem  te  wierne,  które  bez  niego  mogłyby  w  nim  nie 
wytrzymać.  Ich  dowartościowanie,  wskazanie  im  misji  w  obrębie  Kościoła  i  w  świecie 
zewnętrznym może się tu przełożyć na ich energię do inicjowania pewnych działań na rzecz 

background image

 

 

rozwiązywania  problemów  kobiet  czy  zmiany  tradycyjnego  modelu  relacji  pomiędzy 
kapłanami a kobietami, nie może się jednak przełożyć na zmianę opartych na hierarchicznym 
układzie płci struktur kościelnych, wykluczających na zawsze kobiety z kapłaństwa.  

Postulaty  polityczno-społeczne  wysuwane  przez  „nowy  feminizm”  to  między  innymi: 

ułatwienia podatkowe dla rodzin; płaca za pracę w domu; wliczanie pracy w domu do PKB i 
na potrzeby emerytury; długie i płatne urlopy macierzyńskie z gwarancją powrotu do pracy po 
urlopie;  elastyczny  czas  pracy  dla  kobiet  (ale  i  dla  mężczyzn,  którzy  zajmują  się  dziećmi); 
promocja  udziału  mężczyzn  w  pracach  domowych  i  w  opiece  nad  dziećmi,  promocja 
aktywnego ojcostwa; prawna i kulturowa ochrona trwałości małżeństwa, promowanie postaw 
wierności, stałości i odpowiedzialności. Jak widzimy, kwestii rodziny i opieki nad dziećmi, są 
zapożyczone  z  listy  ogólnych  postulatów  feministycznych,  chociaż  –  co  warto  nadmienić  – 
także i one wywołują w obrębie ruchu spory na temat swojej sensowności. 

Jak nauczanie dotyczące kobiet sytuuje papieża na tle jego poprzedników? Czy „nowy 
feminizm” wprowadził coś świeżego do nauk Kościoła dotyczących płci?  

W tym względzie Jan Paweł  II ma rzeczywiste zasługi – bez przesady można stwierdzić, 

że  jest  pierwszym  papieżem,  który  w  ogóle  zauważył  kobiety  i  ich  problemy.  Przed  nim 
papieże  nie  byli  w  ogóle  zainteresowani  kwestią  kobiecą  jako  oddzielną  dziedziną 
antropologii  Kościoła  czy  jego  doktryny  społecznej.  Zadowalali  się  konserwatywną  wizją 
miejsca  kobiet  w  społeczeństwie  oraz  swoją  mniej  lub  bardziej  otwartą  mizoginią.  Pewien 
wyjątek  stanowili  tu  postępowi  papieże  –  Jan  XXIII  i  Paweł  VI.  Jan  XXIII  jako  pierwszy 
papież  pozytywnie  ocenił  rosnącą  pozycję  kobiety  we  współczesnej  sferze  publicznej 
(encyklika Pacem in terris z 1963 roku); Paweł VI zaś w 1970 roku po raz pierwszy w historii 
nadał godność Doktora Kościoła dwóm kobietom – Teresie Wielkieji Katarzynie ze Sieny. W 
liście apostolskim Mulieris dignitatem 

papież 

deklaratywnie przeciwstawia się upośledzaniu 

czy  dyskryminowaniu  kobiet:  „W  każdym  bowiem  dyskryminowaniu  kobiet:  „W  każdym 
bowiem  wypadku,  w  którym  mężczyzna  jest  odpowiedzialny  za  to,  co  uwłacza  osobowej 
godności  kobiety  i  jej  powołania,  postępuje  on  wbrew  swojej  własnej  godnościi  własnemu 
powołaniu
”. 

Czy takie deklaracje w Kościele to nowość? 

Tak, i w tym bym upatrywała zasługi papieża, nawet jeżeli została ona wymuszona przez 

„ducha  czasów”,  czyli  była  podyktowana  dbałością  o  wpływy  apostolskie  Kościoła  wśród 
kobiet, zagrożone przez ruch emancypacyjny.  

Czy z powyższą deklaracją wiązały się realne  inicjatywy Jana Pawła  II  na rzecz praw 
kobiet?  

Nic mi o takich nie wiadomo. Ale rola papieża jest może w ogóle inna – w swych pismach 

do  wiernych  zwraca  on  uwagę  na  pewne  sprawy.  Jan  Paweł  II  nie  tylko  rozwijał 
dowartościowującą  kobiety  antropologię  teologiczną,  lecz  także  wskazywał  na  realne 
problemy,  które  powinny  zostać  rozwiązane  przez  państwo:  przemoc  wobec  kobiet, 
pornografię,  prostytucję,  kwestie  związane  z  opieką  społeczną.  kwestie  związane  z  opieką 
społeczną. 

Czy  można  powiedzieć,  że  Karol  Wojtyła  przełamał  tradycyjne  ujęcie  płci?  Na  jakich 
obszarach?  

background image

 

 

Na pewno nie przełamał tradycyjnego ujęcia płci. Nieco je jedynie korygowałw obszarze 

tego,  co  dotyczy  relacji  między  płciami.  Ujął  się  za  kobietami  tam,  gdzie  były  najbardziej 
sponiewierane – w patriarchalnym małżeństwie. Nauczał o świętości ich powołania i domagał 
się dla nich szacunku – oczywiście o ile to powołanie pełnią jak należy. Dostrzegł problem, 
jakim jest w Kościele mizoginia, czyli pogarda i nienawiść do kobiet jako istot zbrukanych, 
gorszych  niż  mężczyźni.  Jego  wizja  kobiecości  jest  jednak  w  gruncie  rzeczy  zgodna  z 
mizoginiczną  tradycją  Kościoła  w  najważniejszym  punkcie  –  słynny  tekst  Mulieris 
dignitatem,  tekst  założycielski  „nowego  feminizmu”,  nie  pozostawia  wątpliwości,  że 
domniemana całkowita zależność emocjonalna kobiety od mężczyzny oraz własnej biologii,a 
także podleganie władzy mężczyzny w małżeństwie, to należyta kara dla inicjatorki grzechu 
pierworodnego. Z tym że zgodnie z duchem teologicznej dialektyki grzech kobiety staje się tu 
felix  culpa:  słabość  polegająca  na  całkowitej  zależności  (którą  papież  postrzega  jako 
nieodłączną  od  natury  kobiety,  a  nie  jako  efekt  socjalizacji,  w  czym  można  upatrywać 
głównej  różnicy  z  właściwym  feminizmem,  także  w  jego  wydaniu  esencjalistycznym)  staje 
się  tu  siłą,  owym  wspomnianym  wcześniej  „geniuszem  kobiecym”  –  kobieta  jako  byt 
relacyjny  jest  zdolna  do  miłości,  a  jej  misja  zbawcza  polega  na  tym,  aby  nauczyła  jej 
mężczyznę.  Ostatecznie  więc  Jan  Paweł  II  raczej  przyczynił  się  do  umocnienia 
patriarchalnych stereotypów na temat różnicy płci, niż je zwalczył. Co więcej, dał im nową, 
atrakcyjną dla wielu kobiet katoliczek oprawę. 

W 1995 roku pojawia się papieski List do kobiet. Jak przedstawiane są tam kobiety? Co 
Jan Paweł II chciał im powiedzieć?  

W pewnym sensie – zakładającym minimalne oczekiwania strony feministycznej wobec jej 

tradycyjnego wroga – to całkiem postępowy dokument. Oczywiście papież znowu wykłada w 
nim  swoją  koncepcję  „geniuszu  kobiecego”,  ale  novum  stanowi  tu  nie  tylko  docenienie 
udziału kobiet w tworzeniu ludzkiej cywilizacji (nie tylko poprzez macierzyństwo) i oddanie 
cywilizacji  (nie  tylko  poprzez  macierzyństwo)  i  oddanie  należnych  honorów  kobietom 
walczącym  o  swoje  prawa  i  przez  wieki  przeciwstawiającym  się  rozmaitym  formom 
dyskryminacji,  lecz  także  przeprosiny  w  imieniu  Kościoła  za  to,  że  przyczyniał  się  do 
utrwalania  niepożądanego  stanu  rzeczy.  Papież  przedstawia  w  tym  liście  także  swoją  – 
oczywiście bardzo mglistą, jak w tego rodzaju dokumentach – wizję walki o sprawiedliwość 
społeczną,  w  której  kobieca  wrażliwość  odgrywa  zasadniczą  rolę  w  zapobieganiu  kultowi 
wydajności i różnym formom dyskryminacji oraz jest szansą na zhumanizowanie cywilizacji.  

W  przeciwieństwie  do  bardziej  znanych  późniejszych  kazań  papieskich  wzywających  do 

walki  z  „cywilizacją  śmierci”,  ten  dokument,  świadczący  o  sporym  uznaniu  papieża  dla 
założeń i osiągnięć feminizmu, mógł się części środowisk feministycznych dość podobać. Ale 
oczywiście  zasadnicza  różnica  i  źródło  rozczarowania  feministek  to  podejście  papieża  do 
kwestii  prawa  kobiety  do  świadomego  rodzicielstwa  –  z  perspektywy  późniejszego 
monotematycznego  nauczania  papieża  w  ogóle  można  zapytywać,  czy  papież,  wzywając 
kobiety do walki z dyskryminacją, nie miał na myśli głównie dyskryminacji ludzkich płodów 
i  zarodków.  Ale  oczywiście  sam  dokument  nie  daje  podstaw  do  takiego  tendencyjnego 
zawężenia znaczeń. 

Czy  są  tam  wątki  dotyczące  poprawy  sytuacji  kobiet?  Na  czym  miałaby  polegać  ta 
poprawa?  

background image

 

 

Tak, w liście pojawiają się wątki dotyczące konkretnych wymiarów dyskryminacji kobiet, 

wymagających zmiany. Na liście postulatów znajdują się na przykład: równa płaca za równą 
płacę,  umożliwienie  kobietom  awansu  zawodowego,  równość  małżonków  wobec  prawa, 
szczególna  opieka  państwa  nad  matką  w  okresie  jej  opieki  nad  dzieckiem  –  a  więc  znowu: 
postulaty  wypracowane  wcześniej  przez  feminizm.  Papież  podkreśla  słuszność  dążeń  do 
realnego  zrównania  praw  kobiet  i  mężczyzn,  co  znaczy,  że  dostrzegał  różnicę  między 
równością formalną a praktykami społecznymi uniemożliwiającymi jej egzekwowanie.  

A  czy  Jan  Paweł  II  widział  szansę  na  współpracę  z  organizacjami  feministycznymi 
działającymi w różnych częściach świata na rzecz praw kobiet? W jakim zakresie?  

Tak  jak  już  mówiłam  –  papież  raczej  inspirował,  niż  prowadził  konkretne  działania 

polityczne  na  rzecz  kobiet.  Ale  myślę,  że  w  jego  wizji  –  i  widać  to  zresztą  po  „nowym 
feminizmie”  – jest miejsce na tworzenie lokalnych koalicji z innymi nurtami  feminizmu  na 
rzecz  rozwiązywania  konkretnych  problemów  kobiet.  Z  tego  punktu  widzenia 
symptomatyczny  jest  na  przykład  duży  udział  polskich  katoliczek  w  Kongresie  Kobiet. 
Podejrzewam  jednak,  że  z  podobnej  współpracy,  poza  deklaracją  dobrych  chęci,  na  ogół 
niewiele  wynika  –  różnice  podejścia,  na  przykład  w  kwestii  właściwego  działania  na  rzecz 
kobiet ofiar przemocy, mogą się okazać zbyt konfliktogenne.  

Jak  Kościół  odnosił  się  do  rozwiązań  instytucjonalnych  dotyczących  poprawy  sytuacji 
kobiet?  Czy  na  przykład  podjął  jakieś  inicjatywy  w  zakresie  zwalczania  i 
przeciwdziałania przemocy w rodzinie?  

Nie  słyszałam  o  takich  oficjalnych  inicjatywach  na  wysokim  szczeblu,  ale  papież 

dostrzegał  ten  problem  i  przemoc  w  rodzinie  potępiał.  Należy  jednak  podkreślić,  że 
proponowane  środki  zaradcze  i  rozwiązania  mogą  być  że  proponowane  środki  zaradcze  i 
rozwiązania  mogą  być  mało  satysfakcjonujące.  Kościół  przestrzega  kobiety  przed 
zachowaniami,  które  mogą  jego  zdaniem  prowadzić  do  eskalacji  małżeńskiego  konfliktu, 
zaleca  szukanie  wyjść  pokojowych,  jeżeli  trzeba  –  terapię  rodziny  czy  sprawcy  przemocy. 
Papież w praktyce oferuje więc metody niezbyt skuteczne, tyleż rozumiejąc cierpienie kobiet, 
co  przestrzegając  je  przed  zbyt  asertywnym  rozwiązaniem  swojego  problemu  poprzez 
separację  czy  świecki  rozwód,  jak  by  im  doradzał  „roszczeniowy”  i  „konfliktujący  płcie” 
feminizm. Nakłada na kobiety obowiązek podtrzymywania relacji małżeńskiej tak długo, jak 
to możliwe. Kobieta powinna zatem przekraczać swoje naturalne emocje, przepracowywać je 
w kierunku przebaczenia – w ten sposób pośrednio obarcza się ją odpowiedzialnością za  to, 
co  dzieje  się  w  relacji,  czyli  za  zachowanie  drugiej  strony,  na  które  najczęściej  nie  ma 
wielkiego  wpływu.  Na  tym  przykładzie  dobrze  widać  problematyczność  i  ograniczoność 
katolickiego  podejścia  do  problemów  kobiet.  Co  nie  znaczy,  że  wiele  kobiet  nie  może  go 
uznać za atrakcyjne: wolą cieszyć się swoim poczuciem moralnej wyższości i budować swoje 
poczucie tożsamości na pełnieniu „kobiecej misji” w patologicznej rodzinie, niż zgodzić się 
na  przygodność  swej  kondycji  w  świeckim  świecie,  obarczyć  się  „grzechem”  rozwodui 
szukać nowych związków.  

Generalnie  można  powiedzieć,  że  dzięki  Janowi  Pawłowi  II  Kościół  na  poziomie 

poszczególnych  parafii  czy  diecezji  od  kilkunastu  lat  podejmuje  działania  na  rzecz  pomocy 
kobietom:  we  wszystkich  większych  miastach  istnieją  przytułki  dla  kobiet  ofiar  przemocy 
prowadzone  przez  zakonnice,  co  świadczy  o  przyswojeniu  podstawowej  zasady 

background image

 

 

psychologicznej, mówiącej o konieczności przynajmniej tymczasowego oddzielenia ofiary od 
sprawcy  przemocy.  Parafie  często  także  oferują  pomoc  psychoterapeutyczną  dla  kobiet  w 
trudnych  związkach.  Kościół  zerwał  więc  w  znacznej  mierze  z  wcześniejszą  praktyką 
duszpasterską,  która  maltretowanej  kobiecie  dawała  jedynie  zachętę  do  cierpliwego 
dźwigania  swojego  krzyża,  a  jeśli  jej  to  nie  wystarczało,  natychmiast  dyscyplinowała  ją 
przypomnieniem  o  świętości  więzów  małżeńskich  i  grzechu  nieposłuszeństwa.  Niestety,  tu 
zawsze będzie istniał problem z tym, że Kościół chętniej pomaga rodzinie niż samej kobiecie, 
chętniej  proponuje  terapię  małżeńską  niż  indywidualną,  nakłania,  dopóki  się  da,  do 
pozostawania  w  związku,  a  nie  do  separacji.  Jednak  nawet  do  niektórych  księży  powoli 
dociera  świadomość,  że  nie  można  przedkładać  „dobra”  rodziny  nad  cierpienie  kobiet,i 
czasem  duchowni  zaczynają  je  wspierać  w  działaniach  służących  uwolnieniu  sięz 
patologicznego związku.  

W  obrębie  poszczególnych  parafii  oferowana  jest  nierzadko  terapia  dla  kobiet 

„współuzależnionych” od mężów alkoholików, czyli najczęstszych sprawców przemocy.  

Jednak do owej terapii także można mieć zastrzeżenia: nieraz psychologizuje ona problem 

głównie  natury  ekonomicznej.  Kobieta,  która  nie  ma  wystarczającego  zaplecza 
ekonomicznego, żeby się wynieść z domu i na przykład wynająć mieszkanie w innym mieście 
czy  znaleźć  tam  pracę,  zwykle  będzie  się  trzymać  nie  tyle  złego  męża,  ile  miejsca 
zamieszkania,  jako  swojego  jedynego  „kapitału”,  także  społecznego.  Jednak  psycholodzy 
antyuzależnieniowi  na  ogół  tego  nie  dostrzegają,  wmawiając  kobiecie  sztuczne  problemy  i 
obarczając  ją  poczuciem  dyskomfortu  z  powodu  jej  „psychicznej”  ułomności.  Terapia 
oferowana  obecnie  przez  Kościół  wytwarza  także  sprzeczne,  konfliktujące  wewnętrznie 
przekazy:  obarcza  kobietę  odpowiedzialnością  za  skuteczność  tradycyjnej,  a  więc  także 
katolickiej  socjalizacji,  za  sprawą  której  kobieta  kultywuje  swoje  niskie  poczucie  wartości, 
uległość i bierność wobec okoliczności życiowych. Na tym przykładzie znów widać, że walka 
o  rozwiązanie  prawne  w  postaci  nakazu  opuszczenia  przez  sprawcę  przemocy  miejsca 
zamieszkania,  nawet  jeśli  ono  do  niego  należy,  wychodziłaby  znacznie  bardziej  naprzeciw 
rzeczywistym  potrzebom  kobiet,  w  tej  chwili  karanym  pośrednio  za  zły  związek 
koniecznością opuszczenia z dziećmi własnego domu, a więc stratą zarówno emocjonalną, jak 
też ekonomiczną i społeczną.  

Czy  papież  dopuszczał  rozwody  w  sytuacji,  w  której  kobiety  były  bite  lub  gwałcone 
przez mężów?  

Oczywiście  papież  nie  dopuszczał  rozwodów  w  takiej  sytuacji,  bo  nie  dopuszczał  ich  z 

zasady!  Rzeczywistość  Kościoła  warto  postrzegać  nie  tylko  w  wymiarze  doktrynalnym,  ale 
także  w  wymiarze  praktyki  społecznej,  a  ona  się  w  ostatnich  latach  nieco  zmieniła,  choć 
trudno mi powiedzieć, czy ma to jakiś związek z papieżem Polakiem. Tak więc choć rozwód 
nigdy  nie  będzie  przez  Kościół  katolicki  dopuszczany,  to  ten  sam  Kościół  oferuje  coraz 
bardziej  otwarcie  inne  formy  rozstania:  separację,  z  którą  nie  robi  wiernym  wielkich 
problemów,  a  nawet  –  słyszałam  o  takich  wypadkach  –  namawia  na  nią  nieszczęśliwe  w 
małżeństwie  kobiety,  oraz  unieważnienie  małżeństwa.  W  tych  zmianach  widać  wyraźny 
wpływ  laickiego  społeczeństwa  na  postępowanie  wiernych,  a  nawet  sposób  myślenia 
duchownych. Trudno więc tutaj mówić o zasłudze Jana Pawła II. Unieważnienie małżeństwa, 
niegdyś  wymagające  wieloletnich  zachodów  w  Watykanie  i  bardzo  kosztowne,  a  zatem 

background image

 

 

zastrzeżone  dla  dynastii  rządzących  i  arystokracji,  zdemokratyzowało  się  w  kilku  ostatnich 
dziesięcioleciach tak bardzo, zwłaszcza wśród młodych małżeństw, że obecny papież zaczął 
myśleć  o  podjęciu  w  tym  względzie  środków  dyscyplinujących.  Wystarczającym  powodem 
do  orzeczenia  nieważności  małżeństwa  jest  dziś  bardzo  często  świadectwo  psychologa, 
mówiące  o  niedojrzałości  emocjonalnej  któregoś  z  małżonków  w  momencie  udzielania 
sakramentu.  

Jaki model polityki rodzinnej wyłania się z nauczania Jana Pawła II? Czy zmierzał on 
do zrównania sytuacji obydwu płci, czy też umacniał tradycyjny podział ról płciowych?  

W  tym  obszarze  papież  był,  niestety,  bardzo  tradycyjny.  Dowartościowywał  kobietę,  ale 

wyłącznie  w  jej  „prawdziwej  kobiecości”,  a  zatem  wymagał  od  niej,  aby  odgrywała  w 
rodzinie  tę  samą  rolę  co  zawsze.  Uznawał  pracę  zawodową  kobiet  za  coś,  czego  mogą  się 
podjąć jedynie wtedy, kiedy naprawdę nie zagraża to pełnieniu przez nie tej ich podstawowej 
funkcji, co w praktyce musi każdą pracującą katoliczkę obarczyć w jakiejś mierze poczuciem 
winy. Odbierał kobiecie wolność samookreślenia, choć w zamian oferował szacunek, a nawet 
podziw,  co  w  porównaniu  z  tradycyjnym  lekceważeniem  jest  pewnym  postępem.  Alew 
praktyce jego nauczanie umacniało tradycyjne, patriarchalne relacje między płciami. 

A jak papież postrzegał rolę kobiet i mężczyzn w domu? Czy pojawił się w jego naukach 
motyw dzielenia się przez kobiety i mężczyzn obowiązkami domowymi?  

Warto  w  tym  miejscu  uczynić  jedno  ważne  zastrzeżenie  metodologiczne  –  kazania 

papieskie  mają  wpisaną  w  swą  poetykę  pewną  ogólnikowość,  która  kłóci  się  z  próbą 
uzyskania  szczegółowych  instrukcji  tego  typu.  Mimo  tego  zastrzeżenia  można  z  całą 
pewnością stwierdzić, że papież w swym nauczaniu oferował tradycyjną wizję rodziny, a to 
znaczy, że mniej lub bardziej jawnie zakładał konserwatywny wzorzec podziału obowiązków 
między  płciami.  Oddzielne  obowiązki  są  przypisane  każdej  płci  zgodnie  z  jej  „naturą”i 
powołaniem:  kobieta  troszczy  się  o  dom,  a  mężczyzna  go  utrzymuje.  Papież  postrzegał 
zawodową pracę kobiet najczęściej jako smutny przymus ekonomiczny, od którego powinny 
zostać uwolnione, a troskę o biologiczny dobrostan dzieci i męża – jako wyraz ich kobiecej 
natury.  Mimo  to  myślę,  że  mógł  dostrzegać  problem  przeciążenia  kobiet  obowiązkami 
domowymi.  Jego  ewentualne  rady  miałyby  jednak  na  celu  raczej  „ucywilizowanie” 
niesprawiedliwych relacji między płciami aniżeli ich istotną zmianę.  

A  jak  Jan  Paweł  II  postrzegał  rolę  kobiet  i  mężczyzn  w  wychowywaniu  dzieci?  Czy 
promował  partnerski  model  rodziny,  czy  raczej  uważał,  że  zajmowanie  się  dziećmi  to 
sprawa kobiet?  

W  jego  wizji,  zawartej  na  przykład  w  Tryptyku  rzymskim  (2003),  oboje  rodzice  pełnią 

ważne  funkcje  opiekuńcze,  ale  matka  zajmuje  się  przede  wszystkim  tym,  co  dotyczy 
zaspokajania potrzeb fizjologicznych i emocjonalnych dziecka, a ojciec wprowadza jew świat 
idei, wartości i praw. Jednym słowem, macierzyństwo dotyczy wymiaru biologii,a ojcostwo – 
kultury. Wbrew wszystkim deklaracjom kobieta zostaje tu znów  

upodrzędniona: jest człowiekiem okaleczonym,  niepełnowymiarowym  –  samicą. Różnica 

między tym podejściem  a tradycyjnym mizoginizmem polega na uświęceniu  tej rozrodczeji 
opiekuńczej  funkcji  kobiety  i  płynącemu  stąd  jej  dowartościowaniu,  a  nawet  idealizacji. 
Papież  twierdził  także,  że  mężczyzna  musi  się  dopiero  uczyć  rodzicielstwa  od  kobiety. 

background image

 

 

Charakterystyczne  jest  to  „musi”  –  z  jednej  strony  czyni  ono  z  ojcostwa  ważny  postulat 
społeczny, z drugiej jednak – po części usprawiedliwia status quo, w którym mężczyzna, w 
przeciwieństwie  do  kobiety,  nie  czerpie  wiedzy  o  ojcostwie  „ze  swej  natury”,  a  więc  jego 
wychowawcza niekompetencja znajduje częściowe usprawiedliwienie, w przeciwieństwie do 
znacznie bardziej obciążającej moralnie „niekompetencji” kobiet w tej dziedzinie.  

Jak  papież  postrzegał  pozycję  kobiet  w  sferze  publicznej?  Czy  uważał,  że  kariera 
zawodowa  i  władza  powinny  być  zastrzeżone  dla  mężczyzn,  czy  też  kwestionował 
tradycyjne wyobrażenia o zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni publicznej?  

Zanim  uznamy  zasługi  papieża  w  zachęceniu  kobiet  do  wchodzenia  w  sferę  publiczną, 

przypomnijmy,  że  często  podkreślał  on  pierwszeństwo  obowiązków  macierzyńskich  przed 
zawodowymi  i  twierdził,  że  należy  stworzyć  kobiecie  takie  warunki  życia,  aby  nie  musiała 
podejmować pracy ze względów ekonomicznych, ale mogła oddać się trosce o rodzinę jako 
swojemu głównemu powołaniu. Jego zdaniem oczywiście kobieta niczego innego w gruncie 
rzeczy  nie  pragnie.  Papież  nie  wykluczał  pracy  zawodowej  kobiet,  a  także  ich  aktywności 
politycznej,  ale  chciał,  aby  ich  obecność  tam  była  związana  z  pełnieniem  przez  nie 
specyficznie  kobiecego  powołania,  z  „duchowym  macierzyństwem”,  a  więc  działaniem  na 
rzecz rodziny, dzieci, sprawiedliwości społecznej itp. – z czymś, co można określić jako misję 
„feminizacji  społeczeństwa”,  skupienia  go  wokół  „kobiecych  wartości”.  Przestrzegał  przed 
rywalizacją  z  mężczyznami,  prowadzącą  rzekomo  do  maskulinizacji;  krytykował 
feministyczny „paradygmat władzy”, proponując w jego miejsce „paradygmat służebności”.  

Pomimo  podobnych  napomnień  „duchowe  macierzyństwo”  jako  dość  nieokreślony 

postulat papieski daje wchodzącym w życie społeczne katoliczkom dużą autonomię i komfort 
psychiczny,  z  tego  prostego  powodu,  że  to,  co  się  przez  owo  „duchowe  macierzyństwo” 
rozumie,  jest  w  znacznej  mierze  sprawą  indywidualnej  interpretacji:  nie  wyklucza  ani  bycia 
politykiem, ani wykładowcą akademickim, ani szefem wielkiej korporacji, której też można 
„matkować”,  jeśli  ktoś  zechce  się  upierać  przy  takiej  metaforze.  Tak  więc  daje  ono 
katoliczkom  możliwość  podejmowania  nawet  zawodów  prestiżowych  i  dochodowych, 
związanych ze sprawowaniem władzy i wpływaniem na społeczeństwo, nie ograniczając ich 
roli  do  bycia  nauczycielką  czy  pielęgniarką.  W  praktyce  papieska  feministka  może 
pielęgniarką.  W  praktyce  papieska  feministka  może  wykonywać  te  same  zawody  co 
feministka  „zmaskulinizowana”,  ale  będzie  swój  wybór  inaczej  uzasadniać  i  traktować  tę 
drugą z moralną wyższością. 

Jaki  był  stosunek  Jana  Pawła  II  do  aborcji?  Czy  dopuszczał  aborcję  w  jakichkolwiek 
przypadkach?  Czy  też  nie  zgadzał  się  na  nią  nawet  wtedy,  gdy  życie  kobiety  było 
zagrożone?  

Zasadniczo papież aborcję potępiał i uważał za niedopuszczalną w żadnym wypadku. Ale 

ta surowa doktryna była przez niego wykorzystywana głównie na płaszczyźnie politycznej, na 
której wzywał do prawnej delegalizacji aborcji. Do samych kobiet, które przeprowadziły lub 
chciały przeprowadzić zabieg aborcji, miał stosunek bardziej skomplikowany: potępiał czyn, 
ale  starał  się  okazaćkobietom  pewne  zrozumienie.  Akt  wyrzeczenia  się  życia  dla  dobra 
dziecka  określał  jako  świętość,  oferując  w  ten  sposób  umierającym  kobietom  silną 
gratyfikację  zastępczą  i  tym  samym  je  do  tego  zachęcając.  W  latach  dziewięćdziesiątych 
słynny był jego apel do Bośniaczek gwałconych w serbskich obozach. Twierdził, że je dobrze 

background image

 

 

rozumie, ale prosił, aby przyjęły to niechciane macierzyństwo jako swój „krzyż” i okazały się 
tym  samym  bardziej  ludzkie  od  swoich  oprawców,  zapoczątkowując  poprzez  miłość  do 
dziecka dzieło pojednania narodów. Może się nam  to  wydawać okrutne,  bo nieliczące się z 
prawami,  jakie  rządzą  ludzkimi  emocjami,  ale  pamiętajmy  o  kontekście  tego  wezwania:  w 
papieskiej  wizji  to  kobiety  zbawiają  mężczyzni  cały  świat  swoją  bezinteresowną  miłością, 
którą  wydzielają  z  siebie  jak  pszczoły  miód.  Zgodnie  z  wykładaną  na  katolickich 
uniwersytetach, inspirowaną myślą papieża psychologią „normalna” kobieta zaczyna na mocy 
swej  biologii  kochać  dziecko,  kiedy  dowiaduje  się,  że  jest  w  ciąży.  Dotyczy  to  także  ciąży 
niechcianej – w wizji, w której kobieta jest stworzona do macierzyństwa, to, z kim, kiedy i w 
jakich  okolicznościach  zajdzie  w  ciążę,  stanowi  sprawę  drugorzędną.  A  to  jest  właśnie 
papieska wizja kobiety. Jego zdaniem miłość do dziecka całkowicie uszczęśliwia kobietę, a 
korzystanie z osiągnięć feminizmu pogrąża ją w nieautentyczności i duchowej jałowości. Ten 
zawarty  w  jego  kazaniach  projekt  życia,  oparty  na  powiązaniu  biologicznej  możliwości 
urodzenia  dziecka  biologicznej  możliwości  urodzenia  dziecka  z  deterministyczną  wizją 
kobiecej  psychologii,  jest  najbardziej  opresyjnym  elementem  papieskiej  wizji  kobiecości,  a 
jednak wielu kobietom – zwłaszcza młodym, nie do końca jeszcze ukształtowanym i pewnym 
siebie  –  może  się  wydawać  całkiem  atrakcyjny.  Z  takiej  wizji  kobiecości  wynika  także 
strategia, którą stosuje się dziś w Kościele wobec kobiet w niechcianej ciąży: nie oskarża się 
ich, ale „bombarduje” miłością, szczodrze za to szermując oskarżeniami  pod adresem złych 
mężczyzn czy innych członków rodziny i społeczeństwa, którzy rzekomo winni są temu, że 
kobiety  w  ogóle  myślą  o  aborcji.  W  tej  perspektywie  jedyne,  czego  pragnie  kobieta,  to 
dziecko,  a  jeśli  jej  się  wydaje,  że  go  nie  pragnie,  to  dlatego,  że  jest  zmanipulowana  i 
skrzywdzona  przez  innych.  Podobny  sens  miało  papieskie  wezwanie  skierowane  do  kobiet, 
które  w  przeszłości  dopuściły  się  aborcji  –  wzywał  je  do  wspólnej  modlitwy  i  proszenia 
dziecka  o  przebaczenie,  jednania  się  z  nim.  Nie  straszył  więc  piekłem,  nie  oskarżał,  ale 
okazywał  zrozumienie,  tym  samym  jednak  zachęcając  miliony  kobiet  do  budowania  całego 
swojego  poczucia  tożsamości  wokół  faktu  dokonanej  czasem  kilkadziesiąt  lat  wcześniej 
aborcji.  To  wyjątkowo  pokrętna  strategia,  bo  oferuje  kobietom  pozory  akceptacji  i  komfort 
psychiczny  za  cenę  rezygnacji  z  autonomii  i  zaakceptowania  paternalizmu  jako  właściwej 
formy odnoszenia się do siebie.  

A  jaka  była  opinia  papieża  na  temat  środków  antykoncepcyjnych?  Czy  przyznawał 
kobietom prawo do stosowania antykoncepcji?  

Papież nie uznawał żadnych form sztucznej antykoncepcji, a dzisiejsze nauczanie Kościoła 

o właściwym użytku z seksualności wywodzi się właśnie od niego. W tej wizji dopuszczalne 
jest  stosowanie  naturalnej  antykoncepcji  czy  też  –  dokładniej  –  korzystaniez  wiedzy  o 
okresach  płodnych  i  niepłodnych  w  cyklu  miesięcznym,  które  zresztą  ma  na  celu  głównie 
uświęcenie  małżonków  poprzez  praktykowanie  ascezy  związanej  z  respektowaniem 
naturalnego  rytmu  płodności.  To  bardzo  pokrętne  myślenie,  które  dopuszcza  planowanie 
liczby dzieci, ale w ograniczonym zakresie i w dodatku rzekomo z całkiem innych powodów.  

Warto w tym miejscu także podkreślić, że ideałem papieża było coś w rodzaju tradycyjnej 

chłopskiej  rodziny  wielodzietnej,  przypominającej  rodzinę  biblijnych  patriarchów.  Życie 
kobiety koncentruje się w nim wokół troski o potomstwo, którego powinna wobec tego mieć 
jak  najwięcej,  aby  nie  dysponować  zbyt  dużą  ilością  wolnego  czasu  wymagającą  innego 

background image

 

 

zagospodarowania  (jak  zauważyła  niegdyś  Julia  Kristeva,  sprowadzanie  kobiecości  do 
macierzyństwa jest nietrafne przede wszystkim  z tego powodu, że nawet kobieta mająca aż 
trójkę dzieci jest przez swoje intensywne macierzyństwo określona przez jakieś piętnaście lat 
– jeśli żyje przynajmniej sześćdziesiąt lat, to pozostaje jej co najmniej trzy razy tyle czasu na 
bycie-nie-matką), troskę o komfort ekonomiczny rodziny pozostawiając mężowi, ewentualnie 
zdając  się  na  pomoc  społeczności.  Jak  w  Biblii,  płodność  jest  tu  podstawowym 
błogosławieństwem, a człowiek żyje, aby poprzez rodzicielstwo uczestniczyć w boskim akcie 
kreacji. To moim zdaniem podstawowe ograniczenie papieskiej antropologii – nie uznaje ona 
innych ludzkich aktów kreacji oprócz aktu kreacji nowego ludzkiego życia. Jest to w gruncie 
rzeczy  potwornie  nudna  wizja,  w  której  życie  człowieka  toczy  się  nieodmiennie  w  tym 
samym  kręgu  spraw  i  nie  ma  w  ogóle  miejsca  na  to,  co  nieznane,  kręgu  spraw  i  nie  ma  w 
ogóle miejsca na to, co  nieznane, niegotowe, na  tworzenie nowych form  cywilizacji. Jest  to 
także  wizja  całkowicie  ahistoryczna  –  nie  interesuje  się  naturą  zmian  społecznych,  nie 
przyjmuje  więc  do  wiadomości,  że  troska  o  potomstwo  w  społeczeństwie  industrialnym 
wymaga innych form niż w społeczeństwie tradycyjnym i że może się ona wyrażać właśnie 
poprzez  ograniczanie  liczby  dzieci,  a  nie  poprzez  pozbawione  empirycznych  podstaw 
zaufanie do bożej opatrzności, która zadba o dowolną ich gromadkę.  

A  jakie  były  wyobrażenia  papieża  na  temat  kobiecej  seksualności?  Czy  Jan  Paweł  II 
pisał coś o kobiecych pragnieniach i kobiecej przyjemności?  

Papież  jest  autorem  katolickiego  bestsellera,  czyli  Miłości  i  odpowiedzialności  –  to 

pierwsze  dzieło  teologii  katolickiej,  które  analizując  cielesny  i  seksualny  wymiar 
człowieczeństwa,  próbuje  je  oderwać  od  tradycyjnych  skojarzeń  z  nieczystością,  winąi 
grzechem.  Oczywiście  jest  to  projekt  ostatecznie  nieudany,  bo  pozostawia  bez  zmian 
tradycyjne  podejście  do  ciała  jako  obiektu,  który  należy  poddać  całościowej  moralnej 
dyscyplinie i kontroli, aby wyrażać swoją seksualność w „jedynie słuszny” sposób. Język tej 
książki  nie  jest  jednak  –  jak  zwykle  u  papieża  –  językiem  rygoryzmu,  lecz  swoistej 
teologicznej poezji, a przez to okazuje się bardzo atrakcyjny dla młodych wiernych.  

Na podstawie tej rozprawy możemy stwierdzić, że papież uznawał przyjemność czerpaną z 

seksu za bardzo ważny element związku między mężczyzną i kobietą. Połączenie seksualne 
stanowi  tu  najwyższy  wyraz  wzajemnego  oddania  i  miłości,  symbol  miłości  Chrystusa  do 
Kościoła itp. – w końcu ukochanym utworem papieża i „nowego feminizmu” jest Pieśń nad 
Pieśniami. W duchu idealizowania kobiety Karol Wojtyła pisze tu dużoo wyjątkowej głębi i 
intensywności przeżycia miłości, także na poziomie cielesnym, właśnie u kobiet. Warunkiem 
jej  przeżywania  jest  jednak  „całkowite  otwarcie  się  na  drugą  osobę”,  czyli  między  innymi 
zgoda  na  ewentualne  zapłodnienie  w  czasie  stosunku.  W  taki  to  sposób  dzisiejsi  młodzi 
katolicy są przywabiani przez Kościół do kontynuowania tradycyjnych form rodzinności jako 
rzekomego warunku prawdziwej rozkoszy seksualnej!  

Odkrywając  rozkosz  seksualną  dla  katolików  i  na  pozór  oddzielając  ją  od  poczucia 

grzeszności i winy, papież tak głęboko wiąże ją z tradycyjnymi wymaganiami Kościoła co do 
czystości przedmałżeńskiej i wierności, że z powrotem całkowicie ją odcieleśnia – prawdziwa 
miłość i związana z nią prawdziwa rozkosz stają się tu życiowym projektem i zadaniem do 
wykonania,  wymagającym  nieustannej  czujności  i  sprawowania  kontroli  nad  własnymi 
emocjami i pragnieniami. Problem z tego rodzaju dogmatycznym myśleniem jest zawsze ten 

background image

 

 

sam  –  doktryna  ma  tu  pierwszeństwo  wobec  doświadczenia  i  po  prostu  się  z  nim  nie  liczy. 
Jeśli oczekiwane rezultaty w postaci małżeńskiego szczęścia, także w wymiarze seksualnym, 
nie nadchodzą, winien jest a priori grzeszny człowiek, nie doktryna. Na pozór ucieleśniona, 
ale w rzeczywistości antyempiryczna antropologia papieża okazuje się w ten sposób kolejnym 
uosobieniem teologicznego idealizmu .  

Czy za jego pontyfikatu pojawiły się dążenia do wyświęcania kobiet na biskupów? 

W  1994  roku  w  liście  Ordinatio  sacerdotalis  czytamy,  że  Kościół  nie  ma  żadnej  władzy 

udzielania  święceń  kapłańskich  kobietom,  a  orzeczenie  to  powinno  być  uznane  przez 
wiernych  za  ostateczne.  W  tym  miejscu  przebiega  właśnie  granica  między  „nowym 
feminizmem”  a  teologią  feministyczną.  Pierwszy  trzyma  się  doktryny  Kościoła  i  aprobuje 
papieskie twierdzenie, że w jej obrębie nie ma podstaw do uznania kapłaństwa kobiet, druga 
wskazuje na historyczne uwarunkowania osadzonej w patriarchacie nauki Kościoła i twierdzi, 
że  Kościół  niesłusznie  upiera  się  przy  interpretacjach  niezgodnych  z  duchem  nauczania 
Jezusa,  praktyką  pierwszych  gmin  chrześcijańskich  itp.  Kto  przechodzi  na  tę  drugą  stronę, 
traci  prawo  do  uznawania  się  za  katolika,  a  „nowy  feminizm”  staje  się  tu  wentylem 
bezpieczeństwa,  oferującym  kobietom  namiastkę  spełnienia  swoich  aspiracji.  Typowa  dla 
papieża jest pokrętna argumentacja, która ma przemienić zakaz w łaskę, a zatem sprawić, aby 
same kobiety uznały, że ich godność polega właśnie na tym, by nie domagać się kapłaństwa. 
Jest  to  możliwe,  jeśli  uwzględnić  rozróżnienie  na  kapłaństwo  królewskie  i  służebne.  Otóż 
kobieta  sprawuje  sakrament  kapłaństwa  królewskiego  na  mocy  samej  swej  natury,  biorąc 
przykład  z  Maryi;  jest  ono,  jak  sama  nazwa  wskazuje,  znacznie  bardziej  wartościowe  niż 
kapłaństwo  służebne,  którego  figurą  jest  święty  Piotr  i  do  którego  Kościół  wyświęca 
mężczyzn.  Kapłaństwo  służebne  tylko  na  pozór  jest  w  Kościele  wyniesione,  albowiem  w 
rzeczywistości  kapłani  podlegają  kobietom  i  powinni  się  od  nich  uczyć  właściwego 
sprawowania  tego  sakramentu.  Kobieta  poniża  się  zatem,  żądając  wyświęcenia  na  kapłana, 
gdyż  dowodzi  w  ten  sposób  niewiedzy,  że  nim  po  prostu  jest!  Mamy  tu  do  czynienia  z 
argumentacją, która ma odebrać kobietom energię do walki o równouprawnienie w Kościele, 
powołując się na ich rzekomo wyższy w nim status. To szczyt ekwilibrystyki, ale on właśnie 
podoba  się  wielu  katoliczkom.  Zauważmy  także,  że  ostatecznie  tkwi  w  tym  pewien 
subwersywny  potencjał,  który  ujawnił  się  w  związku  z  pośmiertnym  upublicznieniem 
przyjaźni Karola Wojtyły z Wandą Półtawską. Ona traktowała swoje królewskie kapłaństwo 
wyjątkowo  serio  i  Kościół  właściwie  nie  do  końca  wie,  co  z  tym  zrobić.  Podobnie  jest  w 
każdej  parafii,  gdzie  przejęte  swoim  „geniuszem  kobiecym”  wierne  próbują  zdominować 
duszpasterzy, zamiast  godzić się na to,  że jedyną odpowiednią dla nich funkcją w Kościele 
jest sprzątanie po mszy świętej, i czasem im się to do pewnego stopnia udaje. Takie lokalne 
zwycięstwa  nie  przekładają  się  jednak  –  i  zapewne  nigdy  się  nie  przełożą  –  na  całościową 
zmianę układu sił w Kościele. 

A jak odnosi się Pani do papieskiego kultu Matki Boskiej? Czy można w nim odnaleźć 
jakieś wątki feministyczne?  

Ja  ich  tu  nie  odnajduję  i  muszę  powiedzieć,  że  jako  osoba  niewierząca  po  prostu  go  nie 

rozumiem.  W  osobie  Matki  Boskiej  papież  uwielbił  kobietę  matkę,  która  nie  ma  innej 
tożsamości poza macierzyństwem. To jest mi z gruntu obce. Uwielbił także jej posłuszeństwo 
Bogu  Ojcu,  co  możemy  uznać  za  wezwanie  do  posłuszeństwa  wobec  tradycyjnych 

background image

 

 

wyznaczników społecznej kondycji kobiety. Rozumiem, że nauka o szacunku dla matki jest 
ważna,  ale  jest  to  w  gruncie  rzeczy  bardzo  stara  nauka.  Oprócz  tej  nauki,  pocieszenia 
płynącego z wiary w opiekę Maryi i współczucie, jakim nas ona darzy, nic więcej nie potrafię 
w tym kulcie dostrzec. Teologia feministyczna stara się odzyskać Maryję dla niepapieskiego 
feminizmu,  ale  jej  starania  –  zwykle  polegające  na  przewartościowaniu  sensu  dziewictwa 
Maryi jako wyrazu jej niezależności – także nie są dla mnie przekonujące.  

Oczywiście  w  polskim  kulcie  maryjnym  możemy  się  na  siłę  doszukiwać  jakichś  śladów 

pogaństwa, archaicznego kultu Bogini Matki, którego siedzibą była może od tysiącleci Jasna 
Góra,  dla  mnie  jednak  Bogini  Matka  przemieniona  w  Maryję  jest  boginią  wykastrowaną  z 
tego,  co  w  niej  najważniejsze  –  z  niezależności od  mężczyzny,  z  mocy  rodzenia  świętej  ze 
względu  na  samą  siebie,  a  nie  patriarchalny  projekt  zbawienia,  w  który  jest  wpisanaw 
katolicyzmie. Podstawową cnotą Maryi jest, według papieża, posłuszeństwo wobec Boga oraz 
służenie  jemu  i  innym  ludziom  –  gdzie  tu  miejsce  na  emancypacyjny  potencjał?  Niektórzy 
twierdzą,  że  wyjątkowość  polskiego  katolicyzmu  polega  na  tym,  że  prawdziwym 
bogiem/boginią jest w nim Maryja, a Trójca Święta właściwie się nie liczy. Może to prawda 
w odniesieniu do pewnych aspektów ludowej religijności, ale wydaje mi się, że dla papieża 
Bóg Ojciec i stanowione przez niego prawo były najważniejszym punktem odniesienia, a kult 
Maryi  nieco  tylko  łagodził  jego  moralny  rygoryzm.  Czy  w  otoczeniu  papieża  były 
jakiekolwiek kobiety, które wywarły wpływ na jego nauczanie i jego stosunek do problemów 
kobiet? Czy dowartościowywał on kobiety w swoim otoczeniu? Myślę, że układ sił pomiędzy 
papieżem  a  kobietami  był  dość  tradycyjny  –  to  on  je  nauczał,  a  nie  one  jego,  choć  z 
pewnością jego skłonność do idealizowania kobiet bardzo im odpowiadała i był to grunt, na 
którym  łatwo  się  spotykali.  Znany  jest  szacunek,  jakim  papież  otaczał  Matkę  Teresęz 
Kalkuty. Wyświęcił bardzo dużo kobiet, a świętą Teresę od Dzieciątka Jezus wprowadził jako 
trzecią kobietę do grona Doktorów Kościoła. Spotykał się chętnie z działaczkami katolickimi, 
z  zakonnicami,  na  których  dziewictwo,  a  zarazem  „macierzyństwo  duchowe”,  był  bardzo 
czuły. Odmiennym fenomenem wydaje się jego przyjaźń z Wandą Półtawską.  

Fakt,  że  była  tak  starannie  trzymana  w  tajemnicy  przez  dwadzieścia  lat  pontyfikatu, 

świadczy  o  tym,  że  nie  tylko  Kościół  jako  instytucja,  ale  chyba  i  sam  papież  nie  dorósł  do 
wyciągnięcia  praktycznych  konsekwencji  ze  swej  nauki.  Czemu  –  tak  świadomy  sztuki 
kreowania  własnego  medialnego  wizerunku  –  nie  odważył  się  na  upublicznienie  tego 
duchowego  związku  i  uczynienie  z  niego  faktu  kulturowego  na  miarę  przyjaźni  świętego 
Franciszka  ze  świętą  Klarą  albo  wymiany  intelektualnej  pomiędzy  Katarzyną  ze  Sieny  a 
papieżamii kardynałami jej czasów? Czemu skazał naturę tej przyjaźni na niedopowiedzenia, 
które  musiały  w  pewnej  chwili  doprowadzić  do  skandalu?  Czemu  poniżył  Półtawską, 
ukrywając  ogromny  podobno  wpływ,  jaki  miała  na  kształtowanie  się  jego  myśli  na  temat 
kobiecego  powołania  i  psychologii  kobiet?  Najwyraźniej  nie  był  dość  odważny,  aby 
wprowadzić  oficjalnie  do  swojego  życia  inną  kobietę  niż  Maryja  i  tym  samym  naprawdę 
przełamać kościelny status quo dotyczący relacji pomiędzy kapłanami a kobietami. 

background image

 

 

Jan Paweł II grzeszył przeciwko życiu 

W

YWIAD Z 

M

ARKIEM 

B

ALICKIM 

 

Jan Paweł II miał istotny wpływ na wzmocnienie w Polsce roli Kościoła katolickiego. Jak 
Pan ocenia tę ekspansję Kościoła po 1989 roku?  

Kościół chciał uzyskać jak najmocniejszą pozycję polityczną w zakresie tych spraw, które 

są  dla  niego  istotne.  Chodziło  przede  wszystkim  o  kwestie  związane  z  prokreacją,  system 
edukacji  i  zapewnienie  podstaw  materialnych  własnej  działalności.  Kościół  chciał  się  też 
zaangażować  mocniej  w  udzielanie  świadczeń  zdrowotnych  czy  pomocy  społecznej,  stąd 
między  innymi  rozwój  Caritasu.  W  latach  dziewięćdziesiątych  usiłował  również  uzyskać 
wpływ  na  politykę  partyjną  poprzez  wskazywanie  wyborcom,  które  partie  polityczne  są 
właściwe  i  na  kogo  katolicy  powinni  głosować.  Ekspansji  Kościoła  sprzyjał  fakt,  że  przed 
1989  rokiem  był  on  traktowany  jako  depozytariusz  interesu  narodowego,  że  wspierał 
wówczas opozycję demokratyczną. Była to sytuacja odwrotna niż w Hiszpanii, gdzie Kościół 
przez  cały  okres  dyktatury  frankistowskiej  trzymał  z  władzą.  W  Polsce  po  drugiej  wojnie 
światowej Kościół był w opozycji do niedemokratycznej władzy. Można więc powiedzieć, że 
po 1989 roku chciał „wystawić rachunek” za swoje zasługi i uzyskać w zamian jakieś profity. 
Uważam, że obecność Jana Pawła II miała duży wpływ na proces klerykalizacji różnych sfer 
naszego życia. Umacniała pozycję Kościoła i zarazem blokowała otwartą debatę o jego roli i 
miejscu w państwie demokratycznym. Za wszystkimi działaniami Kościoła zawsze stał w tle 
argument:  „Jan  Paweł  II”.  Było  to  tym  łatwiejsze,  że  obecność  polskiego  papieża  w  sferze 
publicznej,  w  mediach  miała  u  nas  charakter  niekwestionowanego  autorytetu.  Nie  trzeba 
dodawać, że obecność ta była częsta, a siłę przekazu wzmacniały jeszcze dodatkowo osobiste 
umiejętności  i  talent  Jana  Pawła  II  w  komunikowaniu  się  z  ludźmi.  W  takiej  sytuacji 
wystarczyło powiedzieć, że tak chciał Jan Paweł II. Ostatnia, poparta przez biskupów próba 
zmiany  ustawy  aborcyjnej,  wprowadzająca  całkowity  zakaz  usuwania  ciąży,  też  jest 
uzasadniana słowami Jana Pawła  II. W tym  sensie fakt,  że papież był  Polakiem,  a zarazem 
charyzmatycznym  przywódcą  o  konserwatywnych  przekonaniach,  zaszkodził  polskiej 
demokracji po 1989 roku.  

Ten  obraz  nie  jest  jednak  czarno-biały.  Istniały  też  przecież  elementy  pozytywne. 

Wymienię  przykładowo  poparcie  przez  Jana  Pawła  II  akcesji  Polski  do  Unii  Europejskiej. 
Chociaż, patrząc długofalowo, Polska i tak by się w niej znalazła, tak jak znalazły się w niej 
laickie Czechy. Natomiast tego, co zrobiła komisja majątkowa, cofnąć już się nie da.I chociaż 
laicyzacja  społeczeństwa  będzie  postępować,  to  Kościół  na  długo  ma  zapewnione  solidne 
podstawy  materialne,  które  w  państwie  kapitalistycznym  są  koniecznym  warunkiem 
funkcjonowania.  Nie  da  się  także  szybko  odwrócić  szkodliwych  skutków  restrykcyjnej 
ustawy  aborcyjnej.  Ustawodawstwo  mamy  tu  „zabetonowane”.  Wszelkie  próby  zmian  są 
fałszywie  przedstawiane  jako  naruszanie  „kompromisu”.  Nasz  system  edukacji  również 
poddawany  jest  silnemu  oddziaływaniu  Kościoła,  który  głównie  poprzez  szkolnych 
katechetów  usiłuje  wpływać  na  treści  nauczania  innych,  poza  religią,  przedmiotów,z 
wyjątkiem  matematyki,  fizyki  i  chemii.  Mało  kto  wie,  że  wynika  to  wprost  z  dokumentów 

background image

 

 

episkopatu.  Jak  na  standardy  europejskie  jest  to  sytuacja  dosyć  kuriozalna.  Ze  względu  na 
silną pozycję Kościoła katolickiego Polska w wielu obszarach życia społecznego ma regulacje 
prawne zasadniczo odstające od regulacji w innych krajach europejskich. Dotyczy to nie tylko 
ustawodawstwa aborcyjnego, ale także spraw, wydawałoby się, dość odległych, jak polityki 
narkotykowej.  Tu  efektem  pośrednim  jest  to,  że  praktycznie  nie  istnieje  u  nas  terapia 
substytucyjna,  bo  polega  ona  na  podawaniu  uzależnionym  „narkotyków”,  tyle  że 
pozbawionych  działania  euforycznego.  A  to  przecież  grzech.  Pod  tym  względem  jesteśmy 
wyjątkiem na tle innych krajów. Jednocześnie mamy do czynienia z dużą dozą hipokryzji, bo 
przecież na przykład Kościół nie zwraca się bezpośrednio do wiernych, żeby nie przerywali 
ciąży.  A  takie  powinno  być  chyba  jego  posłannictwo.  Oczekuje  za  to  od  państwa,  aby 
zakazało  wykonywania  tej  medycznej  procedury.  Episkopat  chce  więc,  żeby  to  policjant  z 
prokuratorem  ścigali  lekarzy,  którzy  nie  podporządkowują  się  prawu  kanonicznemu,  w 
wyniku  wpisania pewnych jego  elementów do ustawodawstwa państwowego. To nawiązuje 
do zniesionej dwieście lat temu w czasie rewolucji francuskiej instytucji brachium seculare, 
zgodnie  z  którą  władze  państwowe  udzielają  pomocy  w  egzekwowaniu  prawa  kościelnego. 
Oczywiście w państwie świeckim coś takiego byłoby niedopuszczalne.  

Czy  jako  lekarz  spotkał  się  Pan  z  obecnością  krzyży  w  szpitalach?  Czy  jest  to  Pana 
zdaniem  powszechne  zjawisko?  Czy  uważa  Pan,  że  szpitale  powinny  być  wolne  od 
symboli religijnych?  

Krzyże  w  szpitalach,  w  salach  chorych,  są  dziś  powszechne.  Czy  mają  być,  czy  nie  – 

odpowiedź  nie  jestjednoznaczna.  W  szpitalu  staramy  się  przecież  chronić  prywatność 
pacjentów i szanować ich przekonania religijne. Ale jeżeli mówimy o szpitalach publicznych, 
to jak wszystkie instytucje publiczne z pewnością powinny być one bezstronne w sprawach 
religii i nie mogą preferować żadnego konkretnego wyznania czy światopoglądu. Tymczasem 
rozpowszechniony  jest  zwyczaj  organizowania  oficjalnych  uroczystości  święcenia  przez 
duchownych katolickich nowych czy zmodernizowanych szpitali i przychodni publicznych. A 
to już narusza zasady państwa świeckiego. W czasie gdy byłem dyrektorem kilku publicznych 
szpitali,  uroczystości  takie  miały  świecki  charakter,  bez  święcenia.  Natomiast  zawsze 
staraliśmy się, aby w szpitalu byli obecni duchowni różnych wyznań. W obecnie kierowanym 
przeze  mnie  Szpitalu  Wolskim  w  Warszawie,  gdzie  od  lat  pracuje  kapelan  katolicki, 
zatrudniliśmy jeszcze kapelana prawosławnego i ewangelicko-augsburskiego. Wiernych tych 
Kościołów jest stosunkowo niewielu,  ale  chcieliśmy podkreślić, że instytucja publiczna jest 
bezstronna i nie wspiera żadnej religii. Jednak w wielu instytucjach publicznych, w szkołach, 
w  szpitalach,  a  także  w  Sejmie,  ciągle  dochodzi  do  preferowania  jednego  wyznania  – 
katolicyzmu. 

Myśli Pan, że Jan Paweł II odegrał w tym procesie jakąś rolę?  

Ten  proces  wiązał  się  ze  zmianą  ustroju  po  1989  roku  i  silnym  dążeniem  środowisk 

katolickich do zaakcentowania swojej obecności w przestrzeni publicznej. Jan Paweł II był w 
tle  tego  zjawiska,  chociaż  często  go  przywoływano  jako  alibi.  W  czasach  PRL-u  nie 
pozwalano wieszać krzyży, ale państwo też nie było neutralne światopoglądowo. Prowadzono 
wówczas  politykę  antyreligijną  przy  równoczesnym  narzucaniu  własnej,  jedynie  słusznej, 
koncepcji  światopoglądowej.  Po  1989  roku  zwolennicy  fundamentalistycznego  nurtu 
katolickiego  chcieli  niejako  zająć  miejsce  zwolnione  przez  partyjnych  ideologów.  Bardziej 

background image

 

 

chodziło  im  o  to,  aby  zamienić  się  rolami,  niż  żeby  tworzyć  nowoczesne  demokratyczne 
państwo  prawne,  w  którym  obowiązują  zasady  państwa  świeckiego,  a  więc  neutralność 
światopoglądowa, a wyznaniowość i „niekompetencja” państwa w sprawach religijnych.  

A jak Pan ocenia wiarygodność „cudu papieskiego”? Jakie podejście ma Pan jako lekarz 
do „cudów papieskich”?  

Cud  jako  zjawisko  w  naukach  przyrodniczych  nie  istnieje,  choć  niewątpliwie  nauka  nie 

daje  odpowiedzi  na  wszystkie  pytania.  Wraz  z  rozwojem  nauki  dowiadujemy  się  coraz 
więcej, a czasem bywa, że rewidowane są wcześniejsze stwierdzenia. Jednak w kategoriach 
nauk  przyrodniczych  problematyka  cudu  nie  ma  sensu.  Cud  jak  zjawisko  związanez 
interwencją  istot  nadprzyrodzonych  może  być  postrzegany  wyłącznie  w  kategoriach 
religijnych. Tu jako lekarz czuję się już niekompetentny. To jest pojęcie z innej półki, z półki 
wiary.  Między  innymi  dlatego  mamy  kłopot  z  ustawodawstwem  aborcyjnym  czy  in  vitro, 
ponieważ  zwolennicy  rozwiązań  kościelnych  nie  operują  na  płaszczyźnie,  na  której  można 
rozmawiać,  tylko  przedstawiają  argumenty  z  arsenału  religijnego,  z  którymi  trudno 
dyskutować.  Istota  religii  polega  przecież  na  tym,  że  składa  się  na  nią  system  wierzeń 
mających charakter arbitralny. Więc na tym polu dyskutować o kształcie prawa stanowionego 
się nie da. Chociaż na marginesie warto zauważyć, że w kwestii, kiedy płód uzyskuje duszę, 
Kościół  zmieniał  zdanie.  Ale  za  każdym  razem  twierdził,  że  stanowisko  to  nie  podlega 
dyskusji.  

Do  beatyfikacji  wybrano  przypadek  wyzdrowienia  francuskiej  zakonnicy  Marie 
SimonPierre  z  rzekomo  zaawansowanej  choroby  Parkinsona.  Jak  Pan  ocenia  tę 
historię?  

Aby można było tę historię ocenić w kategoriach naukowych, trzeba na pewno ustalić, czy 

w tym przypadku parkinsonizm w ogóle występował i ewentualnie jaka była jego etiologia, 
czyli przyczyna. Parkinsonizm występuje nie tylko w chorobie Parkinsona, ale na przykład po 
przyjmowaniu  niektórych  leków.  Pamiętajmy  też,  że  zdarzają  się  pomyłki  diagnostyczne, 
zwłaszcza  gdy  obraz  zaburzeń  jest  nietypowy.  Ale  to  wszystko  trzeba  byłoby  ustalić  w 
momencie,  kiedy  cała  sytuacja  miała  miejsce,  a  nie  teraz,  gdy  objawów  już  nie  ma.  W 
chorobie Parkinsona występują czynniki genetyczne, a mutacje genowe możemy stwierdzić w 
badaniach  również  dzisiaj.  Nie  słyszałem  jednak  o  takich  faktach  w  tym  przypadku. 
Natomiast  jaki  jest  obraz  kliniczny  choroby  Parkinsona,  na  którą  cierpiał  Jan  Paweł  II, 
widzieliśmy  wszyscy.  Można  powiedzieć,  że  wielką  zasługą  papieża  było  to,  że  publicznie 
pokazywał się z nasilonymi objawami, bo może to zwiększyć naszą wrażliwość i zrozumienie 
dla  osób  cierpiących  na  chorobę  Parkinsona.  Często  bowiem  stronimy  od  tych  ludzi, 
ponieważ uznajemy ich  za odurzonych czy  pijanych,  a oni  po prostu  cierpią. W tym  sensie 
była to wartość, moim zdaniem, znacznie ważniejsza niż wszelkie rzekome cuda. Zdarza się 
również, że pewne zmiany chorobowe cofają się samoistnie. W swojej praktyce zetknąłem się 
z sytuacją, gdy lekarze stwierdzili u pacjenta niewielką zmianę w płucach, mającą charakter 
ogniska nowotworowego, która się po jakimś czasie cofnęła samoistnie. Tego typu przypadki 
się  zdarzają,  ale  dają  się  wyjaśnić  na  podstawie  tego,  co  wiemyo  człowieku  dzięki 
nowoczesnej biologii i medycynie. Kategoria cudu nie mieści się jednak w tych granicach.  

background image

 

 

Jan  Paweł  II  twierdził,  że  techniki  in  vitro  są  nie  do  przyjęcia  z  punktu  widzenia 
moralnego,  ponieważ  takie  zapłodnienie  umieszcza  prokreację  poza  funkcją 
rodzicielską, osobową i biologiczną ojca i matki. Co Pan sądzi na temat tego argumentu? 

Tego  właśnie  nie  rozumiem  i  nie  mogę  zaakceptować.  Są  to  poglądy  sprzeczne  ze 

współczesną  wiedzą  o  rozwoju  człowieka.  Przecież  życie  seksualne  służy  ludziom  do 
wzmacniania związków, a nie tylko do prokreacji. Zresztą u niektórych zwierząt, na przykład 
u  szympansów  bonobo,  też  występuje  taka  sytuacja.  Człowiek  może  prowadzić  życie 
seksualne  również  w  okresach,  kiedy  prokreacja  jest  niemożliwa  i  nie  może  dojść  do 
zapłodnienia.  Tak  w  toku  ewolucji  ukształtował  się  gatunek  ludzki.  Tymczasem  część 
środowisk katolickich twierdzi, że człowiek powinien prowadzić życie seksualne wyłącznie w 
dniach płodnych. To zresztą spójny pogląd. Jeżeli, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, celem 
małżeństwa,  a  stosunków  seksualnych  w  szczególności,  jest  wydanie  na  świat  dzieci,  to 
należałoby  współżyć  tylko  w  okresach  płodnych.  Takie  stanowisko  jest  jednak  nie  do 
zaakceptowania.  Większość  ludzi,  także  innych  wyznań  chrześcijańskich,  wychodzi  z 
założenia, że życie seksualne przede wszystkim cementuje związki i to jest największa jego 
wartość. Wiele par albo osób żyjących jako single nie Jest to ich prawo i naturalna potrzeba, a 
zarazem  forma  umacniania  różnego  rodzaju  więzi.  Sprowadzanie  seksu  wyłącznie  do 
prokreacji jest anachroniczne i szkodliwe, bo może prowadzić do rozbicia więzi, do lęków, do 
różnego  rodzaju  zaburzeń  o  charakterze  nerwicowym.  Przed  rewolucją  seksualną  lat 
sześćdziesiątych  kobiety  zazwyczaj  były  traktowane  przedmiotowo,  a  życie  seksualne  nie 
sprawiało im satysfakcji, lecz było jedynie obowiązkiem małżeńskim. Dobrze, że ta sytuacja 
zaczęła ulegać zmianie.  

Drugi  kontrargument  polskiego  papieża  był  taki,  że  przy  stosowaniu  zapłodnienia  in 
vitro w wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż jest to konieczne 
dla przeniesienia któregoś z nich do łona kobiety, a następnie embriony nadliczbowe są 
likwidowane  lub  wykorzystywane  w  badaniach  naukowych.  W  opinii  papieża  takie 
podejście  redukuje  życie  ludzkie  do  roli  materiału  biologicznego,  którym  można 
swobodnie dysponować. Jak Pan ocenia ten argument?  

Moim  zdaniem  główną  osią  poglądów  Kościoła  w  sprawie  in  vitro  jest  powiązanie 

prokreacji z aktem małżeńskim. Inne kwestie nie są równie istotne. Natomiast nie musi być 
tak, że zarodki wytworzone do celów in vitro służą badaniom naukowym. W przygotowanym 
przeze mnie projekcie jest zakaz tworzenia zarodków do celów badań naukowych.  

W  większości  krajów  są  wprowadzane  zakazy  czy  ograniczenia  co  do  tego  typu  badań, 

więc ten zarzut jest chybiony. Natomiast tworzenie zarodków nadliczbowych jest konieczne z 
racji skuteczności tej metody i ze względu na ochronę zdrowia kobiety. Tutaj trzeba wybrać, 
co  jest  ważniejsze.  W  życiu  często  istnieją  konflikty  wartości  czy  dóbr,  które  powinny  być 
chronione.  Bez  wątpienia  życie  i  zdrowie  kobiety  jest  dobrem,  które  zasługuje  na  znacznie 
większą ochronę niż zygota. Takie podejście obserwujemy praktycznie w całej Europie i nie 
wyobrażam  sobie  innego.  W  większości  krajów,  gdzie  dopuszcza  się  przerywanie  ciąży, 
zarodki czy płody są odpowiednio chronione w ramach przyjętych regulacji. Nie można ich 
jednak  absolutyzować  i  stawiać  zygoty  czy  siedmiodniowego  zarodka  na  tej  samej 
płaszczyźnie  co  człowieka.  Zresztą  w  ramach  procedur  in  vitro  nie  niszczy  się  zarodków 
zdolnych  do  prawidłowego  rozwoju.  A  gdy  spojrzymy  na  przyrodę,  okaże  się,  że  sytuacja 
zarodków  wygląda  podobnie.  Szansę  dalszego  rozwoju  ma  tylko  część  z  nich.  Większość, 

background image

 

 

około  70–80  procent  zarodków  –  tych,  które  nie  są  zdolne  do  prawidłowego  rozwoju  – 
obumiera.  Natura  w  większym  stopniu  eliminuje  zarodki  niezdolne  do  rozwoju,  niż  to  ma 
miejsce  w  procedurze  In  vitro.  Tu  można  bowiem  implantować  zarodki,  które  w  naturze 
byłyby wyeliminowane. Trudno więc zgodzić się poglądami papieża na gruncie współczesnej 
fizjologii czy embriologii.  

A jak Pan ocenia przekonania papieża na temat aborcji? W encyklice Evangelium vitae 
(1995)  Jan  Paweł  II  mówi  o  „odrażającej  zbrodni  przerywania  ciąży”.  Jego  zdaniem 
walka  o  dopuszczalność  aborcji  jest  wyrazem  „cywilizacji  śmierci”.  Gdzie  indziej 
wypowiada  znane  słowa:  „Naród,  który  zabija  własne  dzieci,  jest  narodem  bez 
przyszłości”.  Jak  Pan  skomentuje  te  opinie?  Jaką  rolę,  Pana  zdaniem,  Jan  Paweł  II 
odegrał przy zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej?  

Myślę, że bardzo dużą. Zwłaszcza że papież był świetnym mówcą i doskonale wygłaszał 

swoje  homilie,  co  się  rzadko  zdarza  biskupom.  Dało  tu  o  sobie  znać  doświadczenie 
wyniesione z Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. Potrafił przekazywać emocje 
i  wykorzystywał  grę  nimi,  aby  umocnić  postawy  antyaborcyjne.  Papież  był  i  jest  nadal 
autorytetem  dla  tych  wszystkich,  którzy  chcieli  zaostrzenia  ustawy,  jak  też  dla  tych,  którzy 
mieli  wątpliwości  w  tej  kwestii.  Jego  podejście  mogło  być  zatem  w  jakimś  stopniu 
rozstrzygające. Natomiast jego wypowiedzi na temat aborcji są moim zdaniem nieprawdziwe 
i szkodliwe. O co chodziło, kiedy mówił o „cywilizacji śmierci”? Że w państwach, w których 
dokonuje  się  więcej  aborcji,  więcej  ludzi  ginie?  W  krajach  z  liberalnym  ustawodawstwem 
aborcyjnym stopień przestrzegania praw człowieka jest wyższy niż w państwach, w których 
zakazuje  się  aborcji.  Ludzie  żyją  tam  dłużej,  jakość  opieki  medycznej  jest  wyższa,  poziom 
edukacji lepszy, świadczenia społeczne bardziej dostępne, a różnice majątkowe mniejsze. W 
Polsce aborcja jest zakazana i czy w związku z tym mamy mniej aborcji? Czy mniej aborcji 
było kilkadziesiąt lat temu? Przecież wiemy, że nie. Ograniczanie zjawiska przerywania ciąży 
wymaga  nowoczesnej  edukacji  seksualnej  w  szkołach,  dostępności  środków 
antykoncepcyjnych i liberalizacji prawa aborcyjnego.  

Takie wnioski wynikają z doświadczeń większości krajów europejskich. Gdyby w Polsce 

aborcja była zalegalizowana, nie istniałoby podziemie i może pojawiłaby się mądra edukacja 
seksualna. W rezultacie byłoby mniej niechcianych ciąż niż obecnie i mniej aborcji. Czy to, 
że aborcje dokonują się w podziemiu albo w ramach turystyki aborcyjnej, ma być wyrazem 
„cywilizacji życia”? Premier Donald Tusk mówił niedawno w Parlamencie Europejskim, że 
projekt  Unii  Europejskiej  to  projekt  najlepszego  miejsca  na  Ziemi.  Tymczasem  określenie 
„cywilizacja śmierci” odnosi się w największym stopniu do tych krajów, które ją utworzyły. Z 
taką oceną zgodzić się nie można.  

W  Evangelium  vitae  Jan  Paweł  IIpisał,  że  antykoncepcja  sztuczna  jest  „sprzeczna  z 
pełną  prawdą  aktu  płciowego  jako  właściwego  wyrazu  miłości  małżeńskiej”.  Jak  Pan 
ocenia  podejście  papieża  do  antykoncepcji?  Czy  z  perspektywy  medycznej  można  w 
jakikolwiek  sposób  uzasadnić  niechęć  do  środków  antykoncepcyjnych?  Czy  według 
Pana wiedzy te środki wywołują jakiekolwiek zaburzenia w relacjach partnerskich?  

Opinia  papieża  na  temat  środków  antykoncepcyjnych  nie  znajduje  potwierdzenia  w 

faktach.  Nie  ma  żadnych  podstaw,  by  twierdzić,  iż  antykoncepcja  zaburza  uczucia  między 
partnerami. Jednocześnie Watykan wykazuje się tu niekonsekwencją – chociaż zarzut ten nie 
dotyczy fundamentalistów, którzy uważają, że tylko w dni płodne możemy uprawiać seks  – 

background image

 

 

jako  że  oficjalnie  dopuszcza  stosowanie  „kalendarzyka  małżeńskiego”,  czyli  nie  do  końca 
zakazuje planowania urodzeń. Podobnie Kościół nie uznaje rozwodów, a co roku unieważnia 
kilka tysięcy ślubów kościelnych. Poglądy Jana Pawła II w sprawie antykoncepcji, a przede 
wszystkim  prezerwatyw, były jednak szczególnie szkodliwe. W wyniku  przestrzegania jego 
stanowiska  umierali  bowiem  konkretni  ludzie.  Jeżeli  mamy  odnosić  się  do  pojęcia 
„cywilizacji  śmierci”,  to  należy  mówić  o  niej  także  w  kontekście  poglądów  papieża  na 
stosowanie prezerwatyw. Chroniąc życie, powinniśmy robić wszystko, co jest możliwe, żeby 
ograniczyć  rozprzestrzenianie  się  HIV,  a  jedną  z  tanich  metod,  która  temu  służy,  jest 
używanie prezerwatyw.  Jeżeli gromi  się ludzi stosujących prezerwatywy, w pewnym  sensie 
występuje  się  przeciwko  zdrowiu  i  życiu,  zwłaszcza  w  rejonach  epidemii  AIDS,  bo  obrona 
tego  poglądu  prowadzi  tam  do  zwiększenia  cierpienia  i  śmierci.  A  niestety  w  Afryce  Jan 
Paweł  II  tego  poglądu  bronił.  To  jest  coś  niezrozumiałego  i  niewybaczalnego  z 
humanitarnego punktu widzenia. Jeżeli miałbym użyć kategorii religijnej, powiedziałbym, że 
jest  to  grzech,  którego  skutki  dotknęły  wielu  konkretnych  ludzi.  Drugie,  moim  zdaniem, 
niehumanitarne  stanowisko  Jan  Paweł  II  przyjął  w  sprawie  zgwałconych  kobiet  na  terenie 
byłej Jugosławii. Watykan wyraził sprzeciw wobec dokonywania przez nie aborcji. To było 
po prostu okrucieństwo. Oczywiście każda kobieta ma prawo urodzić zgodnie z własną wolą, 
ale okrutne jest zmuszanie kobiet do rodzenia w takiej sytuacji.  

Podobnie jak za pontyfikatu Jana Pawła II, tak i dzisiaj Watykan deklaruje, że jedyną 
bezpieczną  i  całkowicie  niezawodną  metodą  zapobiegania  HIV  jest  abstynencja  przed 
ślubemwierność w małżeństwie. Jak Pan ocenia takie podejście?  

To  nierealistyczne  stanowisko  i  zresztą  odrzuca je  większość  katolików. Takie  podejście 

szkodzi  Kościołowi.  Celibat  też  jest  przykładem  postawy  Kościoła,  która  przynosi  mu 
szkody. Gdyby nie hipokryzja, ten system pękłby już dawno.  

Jan  Paweł  II  potępiał  eutanazję,  twierdząc,  że  jest  ona  owocem  błędnej  etyki 
przypisującej  sobie  decyzję,  kto  ma  żyć,  a  kto  umrzeć.  Co  Pan  sądzi  na  temat  tego 
podejścia?  

To  jest  trudniejszy  problem  niż  prokreacja.  Ciągle  jeszcze  dyskusję  utrudnia  błędne 

używanie  terminu  „eutanazja”  do  określania  eksterminacji  psychicznie  chorych  przez 
nazistów.  W  przypadku  eutanazji  przede  wszystkim  chodzi  o  powodowane  współczuciem 
przyśpieszenie lub niezapobieganie śmierci w celu skrócenia cierpień chorego człowieka na 
jego  życzenie.  Nie  jest  łatwe  ustalenie  konkretnych  regulacji  prawnych  w  tej  sprawie,  ale 
moim  zdaniem  okrutne  jest  stanowisko,  które  nie  pozwala  na  godną  śmierć.  Można  sobie 
wyobrazić – i takie sytuacje występują stosunkowo często – że w terminalnej fazie choroby 
cierpienie jest nie do zniesienia. Wtedy jego przedłużanie może być po prostu okrucieństwem. 
Nasz obecny kodeks karny z 1997 roku trochę zliberalizował wcześniej obowiązujące prawo. 
W wyjątkowych przypadkach sąd może zastosować złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej 
wymierzenia. Bez wątpienia w Polsce potrzebna jest poważna debata w sprawie eutanazji.  

Ale  wiodącej  roli  nie  powinni  odgrywać  w  niej  politycy.  Myślę,  że  ta  sprawa  niedługo 

wróci.  Inny  problem,  który  wymaga  uregulowania,  to  tak  zwane  oświadczenia  pro 
futuro,obejmujące  zgodę  lub  odmowę  zgody  na  zabieg  lub  leczenie  w  przyszłości,  kiedy 
utracimy zdolność do decydowania o sobie. W konwencji bioetycznej mówi się o życzeniach 
wcześniej  wyrażonych.  Chciałbym,  aby  były  tu  konkretne  procedury,  zgodnie  z  którymi 

background image

 

 

każdy  z  nas  mógłby  decydować  o  sobie  jeszcze  wtedy,  kiedy  jest  do  tego  w  pełni  zdolny. 
Potrzebna  jest  też  instytucja  pełnomocnika,  czyli  kogoś  upoważnionego  do  udziału  w 
decyzjach  dotyczących  leczenia,  kiedy  chory  nie  będzie  już  w  stanie  robić  tego  sam.  Takie 
uregulowania  występują  w  wielu  krajach  europejskich  i  USA.  Myślę,  że  jest  tu  możliwa 
debata z Kościołem. Tak jak w przypadku rezygnacji z uporczywego leczenia, którą Kościół 
dopuszcza.  

Czy  uważa  Pan,  że  istnieje  sprzeczność  między  nauczaniem  papieża  a 
nowoczesnąmedycyną? Czy rozwój medycyny będzie stopniowo prowadził do osłabienia 
autorytetu papieża iautorytetu całego Kościoła?  

Rozwoju  nauki  nie  sposób  zatrzymać.  Kościół  przekonał  się  już  o  tym  niejednokrotnie. 

Wszak kiedyś Kościół nie uznawał sekcji zwłok czy szczepień, a jeszcze niedawno z rezerwą 
odnosił się do transplantacji. W końcu zmienił swoje stanowisko w tych sprawach. Generalnie 
Kościół z dużą nieufnością podchodził do wielu odkryć nauki, tymczasem świat idzie naprzód 
i nie da się zatrzymać postępu nauk biologicznych i medycyny. Należałoby się raczej skupić 
na  ograniczaniu  związanych  z  tym  zagrożeń.  Temu  właśnie  celowi  służy  konwencja 
bioetyczna  Rady  Europy.  Oczekiwałbym  też  od  Kościoła,  aby  zmienił  stanowisko  wobec 
antykoncepcji,  zwłaszcza  prezerwatyw.  W  tej  kwestii  podejście  Kościoła  jest  zupełnie 
oderwane  od  życia,  a  w  przypadku  zapobiegania  HIV  –  bardzo  szkodliwe.  Potrzebny  jest 
Kościół, który słucha nie tylko własnego głosu, ale jest też bardziej otwarty na innych, a w 
debatach dotyczących ważnych kwestii jest partnerem, a nie arbitrem czy sędzią. 

background image

 

 

Ewangelizacja Ameryki Łacińskiej 

W

YWIAD Z 

A

RTUREM 

Z

AWISZĄ 

 

Jeden z głównych zarzutów formułowanych przez krytyków Jana Pawła II dotyczył jego 
kontaktów  z  Augustem  Pinochetem.  Jak  wyglądały  relacje  między  polskim  papieżema 
chilijskim dyktatorem?  

Pielgrzymki  papieża  wielokrotnie  wiodły  do  krajów  rządzonych  przez  dyktatorów.  Dwa 

lata  przed  Pinochetem  spotkał  się  z  Ferdinandem  Marcosem,  prezydentem  Filipin,  nie  bez 
powodu oskarżanym o korupcję, nepotyzm, mordowanie przeciwników politycznych, nawet 
członków  własnej  rodziny,  a  także  narcyzm  właściwy  Stalinowi  czy  Mao.  Był  z  wizytą  w 
Paragwaju,  trzymanym  krwawą  ręką  przez  generała  Stroessnera,  udzielającego  oficjalnie 
schronienia nazistowskim zbrodniarzom, w tym osławionemu doktorowi Mengele. Odwiedził 
Nikaraguę  pod  rządami  Daniela  Ortegi  i  Kubę,  kiedy  Fidel  Castro  był  jeszcze  w  dobrej 
formie.  Kilkukrotnie  doszło  do  spotkania  z  Wojciechem  Jaruzelskim,  co  również 
komentowano jako wątpliwe moralnie.  

Jana Pawła II nie łączyły z Pinochetem specjalne stosunki. Przynajmniej niewiele o nich 

wiadomo,  dlatego  oceny  pielgrzymki  z  kwietnia  1987  roku  są  tak  różne.  Od  potępieniai 
przebaczenia do pochwał za jej rolę w odsunięciu generała od władzy. Wiadomo, że stosunek 
głowy  Kościoła  katolickiego  do  chilijskiej  dyktatury  na  pewno  nie  był  bardzo  przychylny. 
Papież  wielokrotnie  dawał  wyraz  swojej  dezaprobacie  co  do  łamania  praw  człowieka  i 
niedemokratycznych  form  sprawowania władzy  przez Pinocheta, jak w  kazaniu  na szczycie 
wzgórza  u  podnóża  posągu  Maryi  Dziewicy,  kiedy  udzielił  błogosławieństwa  „ofiarom 
przemocy w niespokojnym kraju”, a zwolenników generała wezwał do „odstąpienia od sił zła 
i uczynienia pokuty w imię pokoju”. Decyzja o wizycie w kraju, który z daleka omijali niemal 
wszyscy przywódcy świata (do czasu nawiązania przez Chile stosunków dyplomatycznych z 
Watykanem  odwiedził  je  tylko  prezydent  Urugwaju),  wymagała  również  wielu 
kompromisów. Pierwsze zamieszki wybuchły jeszcze na lotnisku przed powitaniem, kolejne 
w  centrum  miasta,  już  w  czasie  rozmów  z  Pinochetem,  i  tak  do  ostatnich  godzin  wizyty. 
Krzyczano:  „Bracie!  Zabierz  go  stąd!”.  Policja  i  wojsko  wielokrotnie  używały  gazów 
łzawiących  i  armatek  wodnych  do  rozpędzenia  tłumów,  ponieważ  przeciwnicy  dyktatury 
starali się demonstrować w każdym możliwym miejscu, gdzie był lub miał się pojawić papież. 
Nie  mógł  ich  nie zauważyć,  jednak  programu  pielgrzymki  nie  zmienił. Nie  spotkał  się  teżz 
członkami  organizacji  broniących  praw  człowieka,  mimo  że  ci  takie  prośby  do  niego 
kierowali, i nie przemówił do nich ani razu. W tym kontekście warto wspomniećo prywatnym 
liście  Angela  Sodana  z  okazji  złotych  godów  państwa  Pinochetów  (dwudziestego  ósmego 
lutego  1993),  w  którym  wspomina  on  „niezwykłą  wizytę  duszpasterską”  i  spełnia  prośbę 
małżonki dyktatora, przekazując odręczne pismo Jana Pawła II jako dowód jego wyjątkowej 
życzliwości dla obojga współmałżonków. Sodano od 1977 roku był nuncjuszem apostolskim 
w  Chile  i  bronił  dyktatora  po  jego  aresztowaniuw  Londynie  w  1998  roku  pod  zarzutem 
ludobójstwa. Inaczej niż w cytowanym liście, reprezentował oficjalne stanowisko Watykanu. 

background image

 

 

Czy  papież  wiedział  o  zbrodniach  reżimu  Pinocheta?  Czy  będąc  na  pielgrzymkach  w 
Chile, potępił je?  

Bez wątpienia Jan Paweł II wiedział o zbrodniach Pinocheta, bo wiedział o nich Kościół, 

reprezentowany  nie  tylko  przez  oportunistów  i  jawnych  sympatyków  reżimu,  jak  kardynał 
Jorge  Medina  Estévez.  Nie  wolno  zapominać  o  Wikariacie  Solidarności,  założonym  przez 
kardynała Raula Silvę  Henriqueza pierwszego stycznia 1976 roku, i  nieco starszej  Fundacji 
Kościołów Chrześcijańskich na rzecz Pomocy Społecznej. Obie wspierały opozycję i zbierały 
relacje  świadków  i  ofiar  dyktatury.  Pytanie,  czy  papież  znał  takie  szczegóły  jak  gwałty  na 
kobietach  z  wykorzystaniem  zwierząt  albo  mordowanie  dzieci.  Chyba  tak.  Ofiarami 
przemocy  w  Chile  byli  również  cudzoziemcy,  a  rządy  Francji,  Hiszpanii  i  kilku  innych 
krajów,  a  także  organizacje  broniące  praw  człowieka,  podnosiły  tę  sytuację  na 
forumorganizacji  międzynarodowych,  w  tym  ONZ.  Ostatni  Raport  Narodowej  Komisji  do 
spraw Więźniów Politycznych i Tortur z sierpnia 2011 roku uzupełnia liczbę zamordowanych 
ofiar o trzydzieści nazwisk, natomiast liczbę przetrzymywanych w więzieniach i poddanych 
torturom  aż  o  9800.  W  sumie  zabitych  zostało  ponad  3200  osób,  a  poddanych  represjomi 
torturom 40 018. Również i ten dokument opiera się na ustaleniach komisji, na której czele w 
2004 roku stał biskup Sergio Valech, w czasach dyktatury czynnie wspierający opozycję. Ale 
ustalenia  jego  zespołu  spotkały  się  z  krytyką  partii  lewicowych  (Juntos  Podemos  –  Razem 
Możemy),  które  zarzucały  komisji  zaostrzenie  kryteriów  tortur.  Gdyby  uwzględniono  nie 
tylko stałe miejsca prześladowania i nie pominięto ulic, samochodów, prywatnych mieszkań, 
wówczas liczba ofiar sięgnęłaby ponad 400 tysięcy Chilijczyków. Najgłośniejszy przypadek 
odmowy  statusu  osoby  torturowanej  dotyczy  Carmen  Glorii  Quintany.  Drugiego  lipca  1986 
roku razem ze swoim przyjacielem została ona podpalona żywcem przez grupę żołnierzy, a 
wojskowych  zbrodni  raport  nie  rozpatrywał.  Swoich  praw  musiała  dochodzić  prawie  cztery 
lata  przed  sądem  cywilnym  w  procesie,  w  którym  była  jedynym  cywilnym  w  procesie,w 
którym była jedynym świadkiem. Oficera, Fernanda Dittusa, początkowo skazano na sześćset 
dni  więzienia  za  zaniedbania  podczas  zatrzymania  podejrzanych  i  nieudzielenie  pomocy 
Rodrigowi Rojasowi de Negri, który zmarł w wyniku poparzeń. Każdego roku w miejscu tej 
zbrodni  Chilijczycy protestują, domagając się postawienia kapitana  Dittusa ponownie przed 
sądem i przypominając, że jest odpowiedzialny również za morderstwa dzieci. W 2000 roku 
sąd  nakazał  wypłacić  Carmen  Quintanie  odszkodowanie  w  wysokości  pół  miliona  dolarów. 
Należy  dodać,  że  Quintana  spotkała  się  z  Janem  Pawłem  II  podczas  jego  pielgrzymki. 
Wracając  do  krytyki  raportu…  Brak  w  nim  również  nazwisk  sprawców,  które  wyjawili 
świadkowie.  W  ten  sposób  zamyka  się  drogę  do  pociągnięcia  przestępców  do 
odpowiedzialności  –  jak  głosił  oficjalny  komunikat  przywódców  Komunistycznej  Partii 
Chile,  Partii  Humanistycznej  i  Chrześcijańskiej  Lewicy.  To  podstawowy  zarzut:  triumf 
bezkarności  wobec  nieludzkich  aktów  przemocy.  Biskupi  chilijscy  w  lipcu  ubiegłego  roku 
wzywali  rząd  do  udzielenia  –  z  okazji  dwustulecia  niepodległości  republiki  –  amnestii 
niektórym zbrodniarzom. Prezydent Piñera takiej zgody nie wyraził. zbrodniarzom. Prezydent 
Piñera takiej zgody nie wyraził. Podobnie myślała większość narodu. Władze miasta Santiago 
do  dziś  nie  zgadzają  się  na  budowę  monumentu  Jana  Pawła  II,  nie  tylko  z  powodów 
urbanistycznych. 

background image

 

 

Zwolennicy polskiego papieża twierdzą, że w dłuższej perspektywie przyczynił się on do 
złagodzenia sytuacji w Chile i odejścia od autorytarnego reżimu w tym kraju. W jakim 
stopniu ta argumentacja jest uzasadniona?
 

Dokładnie  tak  samo  ocenia  się  skutki  pielgrzymek  na  Filipiny,  na  Kubę  czy  do  Polski. 

Treści  rozmów  Pinocheta  z  papieżem  nie  są  znane  w  szczegółach,  więc  nie  wiadomo,  czy 
Watykan  naciskał  na  generała  w  sprawie  „zła,  jakie  stało  się  udziałem  wielu”.  Przeciwnicy 
„dyktatorskich”  pielgrzymek  Jana  Pawła  II  uważali,  że  demokratyczne  przemiany  przed 
wizytą i po wizycie papieża miały charakter kosmetyczny i bezpośrednio nie doprowadziły do 
złagodzenia  prześladowań  i  stosowania  przemocy.  Pinochet  po  oddaniu  władzy 
zagwarantował  sobie  stanowisko  naczelnego  dowódcy  sił  zbrojnych  do  1998  roku  oraz 
dożywotnio  senatora  wraz  z  przysługującym  mu  immunitetem.  W  tym  czasie  wiele  spraw 
było tuszowanych – również przy współudziale ludzi Kościoła – co później uniemożliwiało 
postawienie  wojskowych  przed  sądem.  Od  1990 roku  działała  tajna  jednostka,  której  celem 
była  ochrona  sprawców  zabójstw.  Grupą  kierował  generał  Hernán  Ramírez  Rurange,  były 
szef tajnej policji DINA, któremu udowodniono przed sądem udział w licznych morderstwach 
i uprowadzenie w 1991 roku do Paragwaju Eugenia Berriosa, chemika dostarczającego juncie 
trucizn,  którego  ciało  znaleziono  cztery  lata  później  zakopane  na  plaży.  Wizyta  papieża  w 
Chile  nie  zatrzymała  represji  wobec  ruchów  lewicowych  i  opozycji.  Raporty  komisji 
badających zbrodnie Pinocheta zamykają się na roku 1989. 

Jan  Paweł  II  spotkał  się  też  z  przedstawicielami  junty  wojskowej  w  Argentynie.  Jakie 
było jego podejście do dyktatury wojskowej w tym kraju? Jaka była tam rola Kościoła 
katolickiego?  

Dwudziestego  trzeciego  marca  1976  roku,  w  przeddzień  przewrotu  obalającego  rządy 

Isabel Perón, były generał Jorge Rafael Videla otrzymał z rąk przewodniczącego episkopatui 
wikariusza  wojskowego  przewodniczącego  episkopatu  i  wikariusza  wojskowego  Adolfa 
Tortola  błogosławieństwo  dla  brudnej  wojny,  polegającej  na  stosowaniu  tortur,  porwań, 
zabójstw, więzieniu kobiet w  ciąży i odbieraniu  im  dzieci.  Świadkowie zeznali, że słyszeli, 
jak jeden z czołowych dowódców zamachu, generał Luis Mendía, podczas odprawy oficerów 
marynarki wojennej zapewniał, że mogą zabijać. Kościół milczał nawet wtedy, kiedy ofiarami 
byli  jego  członkowie.  Śmierć  biskupa  prowincji  La  Rioja,  Enrique  Angelellego,  któremu  w 
sierpniu  1976  roku  żołnierze  w  obecności  świadków  roztrzaskali  głowę  o  asfalt,  oficjalnie 
przedstawiano  jako  wypadek  drogowy.  Wcześniej  biskup  nieustępliwie  pytał  wojskowych, 
dlaczego księża, którzy pracują w dzielnicach biedoty, są skazywani na represje, a niektórzy 
spośród nich zniknęli. Czwartego sierpnia wiózł dokumenty świadczące o udziale żołnierzy w 
zabójstwie  księży  z  jego  parafii  i  zginął.  Biskup  Angelelli  jednak  należał  do  wyjątków.  W 
zdecydowanej  większości  Kościół  katolicki  w  Argentynie  poparł  autorów  przewrotu, 
akceptując okrutne metody sprawowania władzy. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Adolfo 
Pérez Esquivel, podczas wizyty Jana Pawła II oskarżył biskupa José Miguela Medinę Pawła II 
oskarżył  biskupa  José  Miguela  Medinę  o  czynny  udział  w  prześladowaniach 
Argentyńczyków:  „Milczał,  kiedy  wojsko  mordowało  ludzi  w  imię  walki  o  chrześcijańską 
cywilizację”.  Papież  na  te  słowa  nie  zareagował,  odmówił  również  spotkania  z  Matkami  z 
Plaza de Mayo, kobietami, które poszukiwały swoich zaginionych synów, chociaż już w 1979 
roku  z  rąk  biskupów  brazylijskich  (biskupi  argentyńscy  odmówili)  otrzymał  od  nich  list  z 

background image

 

 

imionami i nazwiskami ofiar – ich dzieci. Esquivel podczas audiencji wręczył papieżowi listę 
osiemdziesięciu czterech ofiar, którą wcześniej przekazał nuncjaturze apostolskiej w Buenos 
Aires. W odpowiedzi usłyszał od papieża, że ta do niego nigdy nie dotarła. Nuncjuszem był 
wówczas  kardynał  Paolo  Laghi,  znany  ze  swoich  sympatii  i  przyjaźni  z  członkami  junty 
wojskowej. Regularnie, dwa razy w miesiącu, grywał z admirałem Masserą w tenisa. Kilka lat 
po wizycie papieża świadkowie przekonywali, że Laghi dokładnie wiedział, co się działo w 
Szkole  Marynarki  Wojennej,  głównym  ośrodku  torturowania  ludzi,  położonym  w  centrum 
Buenos  Aires,  gdyż  są  dowody  jego  decyzji  w  sprawie  egzekucji.  Mimo  to  Laghi  został 
później  między  innymi  pronuncjuszem  w  Stanach  Zjednoczonych,  a  wyświęcony  na 
kardynała otrzymał urząd prefekta Kongregacji Edukacji Katolickiej. Dopiero ostatniego dnia 
pielgrzymki  do  Argentyny  Jan  Paweł  II  krótko  wspomniał  o  porwaniach.  Generałowie 
Massera i Videla gościli w 1991 roku na przyjęciu w nuncjaturze papieskiej w Buenos Aires z 
okazji  trzynastolecia  pontyfikatu  Jana  Pawła  II.  Było  to  tuż  po  ich  ułaskawieniu  przez 
prezydenta  Carlosa  Menema.  Obaj  dostali  wyroki  dożywocia.  Videla  później  jeszcze  dwa 
razy  stawał  przed  sądem,  uznany  w  końcu  za  winnego  śmierci  trzydziestu  jeden 
przeciwników  politycznych.  W  1995  roku  biskup  Antonio  Plaza  oświadczył,  że  proces 
generałów  to  przeciwieństwo  Norymbergi,  bo  tutaj  kryminaliści  sądzą  pogromców 
terrorystów.  

Po  latach  Horatio  Verbitsky,  dziennikarz  śledczy,  w  książce  El  vuelo  (Lot,  1996) 

dowodził,  że  pomysł  zrzucania  z  samolotów  do  morza  skatowanych,  ale  jeszcze  żywych 
więźniów politycznych został podsunięty przez hierarchów Kościoła. Ich zdaniem taka śmierć 
miała wymiar chrześcijański. Księży, którzy stanęli przed sądem, odpowiedzialnych za śmierć 
wielu  ludzi  i  świadomie biorących udział w brutalnych przesłuchaniach,  nie było wielu.  Po 
trzydziestu  latach  skazaniem  na  dożywocie  zakończył  się  proces  księdza  Christiana  von 
Wernicha, kapelana „szwadronów śmierci”. Do zarzutów zabójstwa siedmiu osób, trzydziestu 
jeden uprowadzeń i czterdziestu dwóch porwań ksiądz Wernich nigdy się nie przyznał. 

Jan Paweł II sceptycznie odnosił się do salwadorskiego biskupa Oscara Romero, który w 
1980  roku  został  zastrzelony  przez  prawicowe  „szwadrony  śmierci”.  Romero  był 
nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, a część księży chciała jego beatyfikacji. Jan 
Paweł II nie wyraził jednak na nią zgody. Dlaczego? Jak papież odnosił się dosytuacji w 
Salwadorze i dlaczego nie chciał otwarcie wesprzeć Romera?  

Podczas swojej wizyty w Salwadorze Jan Paweł II po raz pierwszy publicznie odniósł się 

do  jego  śmierci,  nazywając  ją  „oddaną  w  imię  ideologii  i  instrumentalnie  okrojonej 
Ewangelii”. Dla milionów wiernych w Wenezueli to był ogromny cios. Czekali wiele lat na 
potępienie tej zbrodni. Na rok przed zabójstwem arcybiskupa Romero, w maju 1979 roku, Jan 
Paweł  II  przyjął  go  na  specjalnej  audiencji.  Romero,  opisując  w  dziennikach  jej  przebieg, 
wspominał,  że  przyjechał  poinformować  Watykan  o  przestępstwach,  których  na  ubogiej 
ludności dopuszczała się władza, ale spotkał się z niechęcią. Papież nie chciał nawet wejrzeć 
w  dokumenty  świadczące  o  tym,  że  rząd  pułkownika  Duarte  stosuje  przemoc  i  jest 
odpowiedzialny za liczne akty ludobójstwa, w tym księży katolickich. Działalność Romero na 
rzecz  ubogiej  większości  narodu  (ponad  60  procent),  żyjącej  w  skrajnej  nędzyi 
wykorzystywanej jako tania siła robocza, spotkała się nie tylko z represjami ze strony władz i 
zamożnych  właścicieli  ziemskich;  także  parafianie,  członkowie  Opus  Dei,  protestowali 
przeciwko  podważaniu  ich  przywilejów.  W  praktyce  oznaczało  to  na  przykład  niezgodę  na 

background image

 

 

udzielanie  chrztu  dzieciom  Indian  w  tej  samej  chrzcielnicy,  w  której  chrzczono  białych. 
Romero  spotkał  się  z  Janem  Pawłem  II  ponownie  i  tym  razem  papież  z  większą  uwagą 
wysłuchał  arcybiskupa  Wenezueli.  Kilka  miesięcy  później,  dwudziestego  czwartego  marca 
1980 roku, biskup Romero zginął zastrzelony podczas odprawiania mszy w kaplicy szpitalnej, 
kiedy  Wenezuela  była  faktycznie  w  stanie  wojny  domowej.  Duarte,  przy  wsparciu  USA  i 
milczeniu reszty świata, w imię walki wsparciu USA i milczeniu reszty świata, w imię walki z 
komunizmem krwawo tłumił wszelkie źródła politycznego i społecznego sprzeciwu. Pogrzeb 
„kapłana ubogich” zgromadził ponad milion ludzi. Wybuchły zamieszki i zginęły czterdzieści 
cztery  osoby.  Świadkiem  wydarzeń  była  misjonarka  z  USA,  Jean  Donovan,  uprowadzona  i 
zamordowana rok później wraz z trzema innymi siostrami, Maurą Clarke, Itą Ford i Dorothy 
Kazel,  przez  żołnierzy  Gwardii  Narodowej.  Ich  ciała  pozostawiono  przy  drodze  w  płytkim 
grobie.  W  czasie  pielgrzymki  do  Salwadoru  Jan  Paweł  II,  wielokrotnie  wzywany  przez 
wiernych  do  zabrania  głosu  w  tej  sprawie,  odmawiał.  Za  to  na  spotkaniu  z  miejscowym 
duchowieństwem w stolicy kraju, San Salvador, drugiego dnia pielgrzymki powiedział, żeby 
przerwali  swoją  posługę  wśród  wspólnot  zaangażowanych  w  pomoc  społeczną.  Celem 
Kościoła  jest  nauczanie,  że  Jezus  Chrystus  jest  Synem  Bożym,i  zapewnienie  –  tylko  – 
duchowej  posługi.  Papież  dał  wyraźnie  do  zrozumienia,  że  zbliżenie  biskupa  Romero  do 
ideologii i środowisk związanych z teologią wyzwolenia stałow niezgodzie z nauką Kościoła. 
Następcą Romera na stanowisku arcybiskupa został Arturo Rivera, bardziej ugodowy wobec 
represyjnych władz, zwolennik utrzymania silnej  pozycji  Kościoła kosztem  kompromisów i 
przymykania  oczu  na  społeczną  niesprawiedliwość,  alez  jego  inicjatywy  powstała 
dokumentacja życia Romera, którą złożono w postępowaniu beatyfikacyjnym. Sprzeciwił się 
również woli części biskupów, którzy nie chcieli, żeby Jan Paweł II odwiedził grób Romera, 
co  papież  mimo  wszystko  uczynił.  Jednak  z  procesem  beatyfikacyjnym  wstrzymywał  się 
przez długie lata. Watykan obawiał się skutków społecznych tej kanonizacji. Nie chciał, żeby 
Romero  został  męczennikiem,  za  którym  podążaliby  wierni,  przede  wszystkim  uboga 
większość, i lewicowa partyzantka. Nieoficjalnie przeszkodą miało być ustalenie, czy Romero 
zginął za wiarę, czy z pobudek ideologicznych, co wykluczałoby jego wyniesienie na ołtarze. 
Kardynał Saraiva Martins, szef Kongregacji do spraw Świętych, tłumaczył, że pontyfikat Jana 
Pawła  II  był  wyjątkowy,  jeśli  chodzi  o  liczbę  beatyfikacji  i  kanonizacji.  Było  zbyt  wiele 
innych spraw, żeby tę dokończyć, tym bardziej że na przykład nie ustalono mordercy, a jego 
przesłuchanie mogłoby wpłynąć na przyspieszenie procesu beatyfikacji. Proces stoi w miejscu 
do dziś, chociaż trzeba przyznać, że Benedykt XVI wymienił Romera wśród męczenników za 
wiarę.  To  spuścizna  poglądów  Karola  Wojtyły,  który  nieustępliwie  potępiał  teologię 
wyzwolenia za jej zbrojne zaangażowaniew walkę o sprawiedliwość społeczną, powiązanie z 
ruchami  politycznymi  o  komunistycznej  orientacji  i  walkę  o  prawa  człowieka  niezgodną  z 
doktryną  Kościoła,  który  nie  może  podporządkowywać  się  prądom  wyrosłym  poza  jego 
„naturalnym środowiskiem” – Ewangelią. Dla Jana Pawła II teologia wyzwolenia miała swoje 
źródła  w  ekonomicznych  aspektach  marksizmu,  a  nie,  jak  chcieli  jej  wyznawcy,  w  Piśmie 
Świętym,  dlatego  była  nie  do  zaakceptowania.  Według  niej  zbawienie  mogło  dokonać  się 
tutaj,  na  ziemi,  tylko  trzeba  mu  pomóc.  Oznaczało  to  czynny  sprzeciw  wobec 
niesprawiedliwego  podziału  dóbr,  nierówności  społecznych,  wyzysku  i  hierarchicznego, 
niemoralnego podporządkowania.  

background image

 

 

Takie  pojmowanie  wiary  z  kolei  mogło  prowadzić  do  konfliktów  politycznych  i 

rewolucji,a  to  nie  jest  celem  nauczania  Kościoła.  Dokument  Libertatis  nuntius  z  1984  roku 
zabrania kapłanom wykonywania posługi w innym charakterze niż wiara. Jan Paweł II poznał 
skutki  doświadczenia  komunizmu  jeszcze  w  Polsce.  Ale  sytuacja  w  Ameryce  Południowej 
przedstawiała  się  inaczej.  Ponad  połowa  obywateli  tego  kontynentu  nie  potrafiła  pisać  ani 
czytać, żyła  w slumsach, pracując kilkanaście godzin  dziennie w nieludzkich warunkach za 
głodowe stawki. 

Papież nigdy nie poznał tego wymiaru kapitalizmu. Jak Jan Paweł II wpłynął na treść 
katolicyzmu w krajach Ameryki Łacińskiej? Czy za jego pontyfikatu doszło do jakiejś 
zmiany religijności na tym kontynencie?  

Myślę, że pozostawienie „naturalnemu rozwiązaniu” konfliktu między teologami nowego 

wyznania a zwolennikami podporządkowania się doktrynalnym wskazaniom Watykanu było 
wyrazem zachowawczości i niezrozumienia zmian społecznych na całym świecie. Również w 
Polsce w latach osiemdziesiątych żądano podstawowych praw, jak wolność słowa i wyznania, 
zachowania  standardów  socjalnych  jako  gwarancji  godności.  Wielu  katolików  po  latach 
odsunęło  się  od  Kościoła,  przechodząc  konwersję  na  protestantyzm,  w  którym,  pomimo 
predestynacji,  owoce  ciężkiej  pracy  wracały  do  ludzi.  Sanjuana  Martínez,  meksykańska 
pisarka  i  ekspertka  religijna,  w  2005  roku  zwróciła  uwagę,  że  Indianie  zamieszkujący 
południe kraju masowo przyjmują islam. Religijne migracje są też skutkiem otwarcia krajów 
latynoamerykańskich  i  ich  gospodarczych  i  ekonomicznych  przeobrażeń.  Nowe  wyznania 
pochodzą  głównie  ze  Stanów  Zjednoczonych  i  mają  charakter  charyzmatyczny,  inny  niż 
religia utożsamiana ze społecznym uciskiem i zachowująca stan niesprawiedliwości. Jednak 
religijność  tych  ludzi  jest  niezwykle  silna  (bardzo  często  fanatyczna!)  i  Kościół  nadal  ma 
ponad 90 procent wiernych. 

Podczas  wizyty  na  Haiti  Jan  Paweł  II  wzbudził  duże  kontrowersje,  gdy  stwierdził,  że 
dziękuje  Bogu  za  to,  że  mógł  tu  przybyć  „drogą,  którą  utorowali  pierwsi  wysłannicy 
wiary  po  odkryciu  tego  kontynentu”.  Dlaczego  ta  wypowiedź  tak  oburzyła  część 
komentatorów?  

Z przyczyn historycznych. To nie było fortunne powitanie. Jan Paweł II przybył do kraju, 

gdzie, jak pisał Bartolomé de  Las Casas w  XVI wieku, dominikanin z Hiszpanii, historyk i 
„ojciec”  Indian,  dochodziło  w  imię  religii  do  wielu  rzezi  miejscowej  ludności.  Tylko  że 
potomków  Indian  w  1983  roku  na  Haiti  żyło  już  niewielu.  Papieża  witali  spadkobiercy 
czarnych niewolników, a tych Las Casas uważał za bardziej predysponowanych przez naturę 
do  ciężkiej  pracy  i  nakazał  ich  sprowadzić,  żeby  budowali  idealne  państwo.  Obrońca  praw 
człowieka okazał się odpowiedzialny za usprawiedliwianie czarnego niewolnictwa w Nowym 
Świecie. O tym Jan Paweł II powinien był pamiętać. 

W  Afryce  przyjmowano  go  gorąco  między  innymi  dlatego,  że  nie  pochodził  z  kraju 
kolonialnego.  Jak  papież  odnosił  się  do  kolonizacji?  Czy  mówił  o  niej  w  swoich 
encyklikach i przepraszał za zbrodnie z przeszłości?  

Jan  Paweł  II  wielokrotnie  podczas  swoich  pielgrzymek  wyrażał  skruchę  Kościoła  za 

bolesne doświadczenia, za, jak powiedział między innymi w 1991 roku w Senegalu, „grzechy 
chrześcijańskiej  Europy  wobec  Afryki”.  To  odpowiedzialność  zbiorowa,  bez  wskazania  na 

background image

 

 

winy  Kościoła,  bo  w  kolonizacji  Afryki  i  Azji  brali  udział  nie  tylko  katolicy.  Było  wielu 
protestantów. 

Jan Paweł II spotkał się też z Fidelem Castro. Czy spotkanie z Castro różniło się od tych 
z prawicowymi dyktatorami?  

Nie, ale powinno, ponieważ Kuba nie była rządzona przez prawicowych dyktatorów, tylko 

przez rewolucjonistów. Po śmierci Jana Pawła II Fidel Castro powiedział, że jego wizyta była 
zgodą na kubańską rację stanu: „Papież nas odwiedził, to znaczy, że mam rację”.  

Przypomniał też jego sprzeciw wobec nierówności społecznych, imperialistycznej polityki 

mocarstw  zachodnich,  gospodarczej  blokady  Kuby,  która  prowadzi  do  nędzy.  Retoryka 
kubańskiego  przywódcy  przypominała  argumenty  krytyków  wizyty  papieża  w  Chile. 
Wspólne  zdjęcie  z  Pinochetem  na  balkonie  pałacu  La  Moneda  miało  być  legitymizacją 
dyktatorskiej władzy, ale Angelo Sodano tłumaczył, że papież podobno został do tej sytuacji 
sprowokowany.  Na  Kubę  Jan  Paweł  II  przybył  dobrowolnie.  Upomniał  się  o  stu 
osiemdziesięciu  więźniów  politycznych  i  niektórym  wolność  zwrócono.  Jednak  jego  wizyta 
sytuacji  na  Kubie  nie  zmieniła.  W  kazaniu  na  placu  Rewolucji  zwrócił  się  do  władz 
kubańskich  z  prośbą  o  poszanowanie  niezbywalnych  praw  jednostki.  Wówczas  z  tłumu 
zaczęły  dobiegać  słowa:  Libertad!  Libertad!  (Wolności!).  Następnego  dnia  więcej  ludzi 
pojawiło  się  w  kościołach,  ale  też  więcej  patroli  policyjnych  na  ulicach.  Plac  szybko 
posprzątano,  tak  żeby  po  pobycie  papieża  nie  było  śladów.  Do  wizyty  papieża  na  Kubie 
doszło dziesięć lat po ruchach wolnościowych w Europie Wschodniej, na których Jan Paweł 
II, co często powtarzał,  się zawiódł. Wolność słowa i wyznania oznaczała również wolność 
do aborcji, do rezygnacji z religii, do krytyki Kościoła, do zawierania związków z osobami tej 
samej  płci.  Już  po  pielgrzymkach  do  Chile,  Argentyny,  Urugwaju,  Indii,  Kolumbii,  a  także 
USA, Kanady, Francji i Republiki Federalnej Niemiec, papież więcej mówił o podziale świata 
na  ideologiczne  bloki  niż  o  prawach  człowieka  w  odniesieniu  do  praktyk  wysoko 
rozwiniętych,  kapitalistycznych  gospodarek,  łamiących  podstawowe  ludzkie  prawa  w  celu 
pomnażania  zysków.  Zmiana  w  dostrzeganiu  problemów  świata  dokonała  się  później,  w 
dostrzeganiu  problemów  świata  dokonała  się  później,  kiedy  wolność  przybrała  kolory 
neoliberalizmu.  Na  Kubie  Jan  Paweł  II  żądał  –  co  prawda  –  wolności,  ale  przestrzegał  też 
przed  jej  wypaczeniami.  Szczerze  mówiąc,  trudno  zrozumieć,  dlaczego  mówiło 
konsumpcjonizmie,  materializmie,  o  zgubnych  skutkach  wolnego  handlu  i  trudnej  wolności 
do  ludzi,  którzy  ledwo  wiązali  koniec  z  końcem  i  od  kilku  pokoleń  wolność  znali  tylkoz 
podręczników. Może obawiał się, że po odsunięciu Castro od władzy na Kubie, jakw innych 
częściach świata, nastąpi gwałtowny proces sekularyzacji. Dlatego pozwolił sobie na krytykę 
demokracji, dającej, w jego mniemaniu, zbyt dużo swobody. Teraz znalazł wspólny język z 
dyktatorem  i  powtórzył  na  Kubie  te  argumenty,  których  użył  rok  wcześniej  na  synodzie 
biskupów Ameryki Północnej i Łacińskiej, a za nim podążyli też inni. Biskup Donald Wuerl z 
Pittsburgha  nawoływał  do  odwrotu  od  indywidualizmu  na  rzecz  wspólnego  dobra  i  do 
rezygnacji  z  prywatyzacji  religii  i  moralności.  Demokratyzacja  wewnątrz  Kościoła  – 
udowadniali  mówcy  –  może  oznaczać  nieposłuszeństwo  wobec  jego  woli  i  obrócić  się 
przeciwko niemu. 

background image

 

 

Pontyfikat straconych szans. Od personalizmu do 

dogmatycznego tomizmu 

W

YWIAD Z 

M

AGDALENĄ 

Ś

RODĄ 

 

Karol  Wojtyła  był  znany  jako  personalista.  Co  to  znaczy?  Jaka  wizja  człowiekai 
człowieczeństwa kryje się za personalizmem?  

Mętna  i  bardzo  sentymentalna.  Dlatego  mnie,  młodej  dziewczynie,  w  latach 

siedemdziesiątych  bardzo  ona  odpowiadała,  bo  podobały  mi  się  rzeczy  sentymentalne  i 
zaczytywałam  się  w  personalistach.  Wzruszał  mnie  Mounier,  ta  różnica  między  „mieć”  i 
„być”. Strasznie wtedy chciałam „być” i gardziłam „mieć”. Filozofia Jana Pawła II miała dwa 
aspekty. Jeden był teoretyczny i wiązał się z inspiracjami fenomenologią. W tym kontekście 
papież odnosił się przede wszystkim do antropologii i aksjologii. Ta perspektywa była obecna 
między innymi w jego książce Miłość i odpowiedzialność (1960). Była to uproszczona wersja 
personalizmu o podstawach fenomenologicznych, czyli fenomenologiczna analiza wartości z 
bardzo  silnym  antropocentryzmem.  Ten  ostatni  wątek  jest  zresztą  obecny  w  religii 
chrześcijańskiej  od  samego  początku.  Już  w  tej  książce  Wojtyła  bardzo  interesował  się 
wyidealizowanym  życiem  rodzinnym,  związkami  międzyludzkimi,  emocjami,  co  potem 
przełożyło  się  na  jego  silny  rygoryzm  seksualny.  Tak  biegła  linia  teoretyczna  nauk 
późniejszego papieża. Jeszcze wiele lat później widać było, że swój rozwój intelektualny Jan 
Paweł  II zawdzięcza  fenomenologii, bo w encyklice Fides et  ratio (1998) potępił  wszystkie 
możliwe kierunki filozoficzne, jednak ominął fenomenologię.Dla mnie jednak ważniejszy był 
drugi  aspekt  jego  nauk.  Pamiętam,  jak  na  studiach  przyglądaliśmy  się  polskiej  filozofii 
chrześcijańskiej.  Mieliśmy  wtedy  wyraźny  podział  na  twardy  tomizm  profesorów  z 
Katolickiego  Uniwersytetu  Lubelskiego  i  tomizm,  który  nazwałabym  bajecznym, 
reprezentowany  przez  profesora  Mieczysława  Gogacza  z  Akademii  Teologii  Katolickiej.  Te 
dwa  nurty  wyznaczały  tak  zwaną  drogę  „przedmiotową”,  dogmatyczną  polskiego 
katolicyzmu.  Na  jej  tle  wyróżniała  się  ścieżka  „podmiotowa”,  związana  z  działalnością 
Wojtyły zarówno w Papieskiej Akademii Teologicznej, jak i w czasie Soboru Watykańskiego 
II.  Była  to  droga  akcentująca  wolność  sumienia  i  autonomię  każdego  człowieka.  Wojtyła 
idealnie łączył teoretyczną podbudowę fenomenologiczną, antropologiczną, personalistyczną 
z praktyczną działalnością w Kościele na rzecz wskazania indywidualnej drogi do zbawienia. 
To podkreślanie  autonomii  sumienia, niezależności  człowieka, wolności  niosło wtedy wielu 
otwartym  katolikom  nadzieję  na  reformy  w  obrębie  Kościoła  i  zmiany  jego  roli  we 
współczesnym  świecie.  Warto  pamiętać,  że  jeśli  rzucimy  okiem  na  tak  zwaną  społeczną 
naukę  Kościoła,  o  której  w  Polsce  sporo  się  mówi  (w  1991  roku  związek  zawodowy 
„Solidarność” oparł na niej swoją działalność, jak zadeklarowano na II Zjeździe), ale mało kto 
ją zna, to okaże się, iż charakteryzuje się ona kilkudziesięcioletnim opóźnieniem wobec tego, 
co  działo  się  w  Europie.  Gdy  na  Zachodzie  od  czasów  rewolucji  francuskiej 
rozpowszechniały  się  hasła  wolności  i  równości,  Kościół  doznawał  potwornej  traumy, 
zwłaszcza z powodu siły i bezwzględności rewolucyjnego antyklerykalizmu. Papiestwo przez 
wiele  lat  nie  akceptowało  głównych  wartości  demokratycznych.  Nawet  te  podstawowe 

background image

 

 

zaczęło uznawać bardzo powoli, pięćdziesiąt–siedemdziesiąt lat później niż większość państw 
nowożytnych.  Szybko  zaakceptowało  jedynie  prawo  własności,  bo  było  ono  zgodne  z 
interesami  Kościoła.  Z  kapitalizmem  w  ogóle  było  mu  po  drodze.  Z  istnieniem  związków 
zawodowych  Kościół  pogodził  się  dopiero  wtedy,  kiedy  funkcjonowały  one  prawie  we 
wszystkich  krajach  europejskich.  Idea  solidaryzmu  społecznego  zaczęła  docierać  do 
Watykanu też nie od razu, choć przecież jest ona bliska zasadzie miłości bliźniego. Jeszcze 
bardziej  opornie  Kościół  odnosił  się  do  idei  emancypacji  różnych  grup  społecznych. 
Emancypację  Żydów  ominął  bokiem,  pozostając  na  bazie  ogólnych  deklaracji.  Do 
ideiemancypacji  kobiet  tak  naprawdę  nie  odniósł  się  po  dzień  dzisiejszy,  nie  mówiąc  o 
akceptacji  postulatów  feministycznych.  Kościół  „z  natury”  jest  niechętny  demokracji,  jego 
władza  opiera  się  na  hierarchii  i  posłuszeństwie,  a  nie  na  równości  i  autonomii.  Odważne 
deklaracje Jana Pawła II dotyczące przemyślenia miejsca Kościoła w świecie współczesnym 
mogły być początkiem nadrobienia czasu, który Kościół stracił w ramach swojej głuchej na 
historię nauki.  Ze względu na wzmocnienie „podmiotowej” drogi  w polskim katolicyzmie i 
deklaratywne otwarcie Kościoła na wyzwania współczesnego świata polski papież mógł być 
ważną postacią w historii Kościoła i świata. Niestety, ostatecznie do tego otwarcia nie doszło.  

A czy w pismach papieża pojawiły się nowe idee filozoficzne?  

Czymś  nowym  była  pewna  forma  eklektyzmu.  Papież  starał  się  połączyć  myśl 

chrześcijańską,  związaną  źródłowo  z  Biblią,  z  różnymi  rodzajami  personalizmu,  przede 
wszystkim z fenomenologią schelerowską, której był adeptem i którą starał się zastosować do 
wielu zagadnień społecznych. Ogólnie jednak na pewno wzmocnił on myśl chrześcijańską, a 
do tradycji fenomenologicznej nie wniósł niczego szczególnie ciekawego. 

A jak Pani ocenia etykę Jana Pawła II? Czym było dla niego dobro i zło?  

W  moim  przekonaniu  papież  zajął  się  poważnie  etyką  dopiero  na  początku  lat 

dziewięćdziesiątych.  Wcześniej  można  znaleźć  w  jego  dziełach  filozoficznych  wiele 
postulatów  etycznych,  ale  nie  były  one  jasno  sformułowane.  Może  prócz  postulatów 
małżeńskich  i  rodzinnych.  Na  początku  lat  dziewięćdziesiątych  rozpoczęła  się  praca  nad 
nowym Katechizmem Kościoła katolickiego, a szefem Kongregacji Nauki Wiary był Joseph 
Ratzinger.  Poprzedni  katechizm  ukazał  się  prawie  sto  lat  wcześniej  i  był  kompletnie 
przestarzały.  Nowy  miał  uwzględnić  zmiany,  które  nastąpiły  w  XX  wieku.  Oczywiście  nie 
wszystkie,  chodziło  raczej  o  nowy  język  niż  zmianę  norm.  Przedsięwzięcie  naprawdę  się 
udało.  Nowy  katechizm  został  opublikowany  w  1992  roku,  był  napisany  dobrym  językiem, 
świetnie  wydany,  przejrzysty,  a  rok  później  jako  jego  dopełnienie  ukazała  się  bardziej 
teoretyczna  encyklika  Veritatis  splendor.  Te  dwa  dzieła  koncentrowały  się  głównie  na 
problematyce  etycznej  i  przejrzyście  wyrażały  poglądy  Jana  Pawła  II  na  tym  obszarze. 
Stanowiły  też  świadectwo  istotnej  zmiany  poglądów  polskiego  papieża.  Niewątpliwie 
częściowo wiązała się ona z osobą Ratzingera, który już wtedy był dogmatycznym tomistą. 
Nie dodawał on praktycznie niczego nowego do klasycznego tomizmu i na nim chciał oprzeć 
podstawy  myśli  katolickiej.  Na  tę  tomistyczną,  dogmatyczną,  „przedmiotową”  stronę 
Kościoła przeszedł wtedy również Jan Paweł II. Encyklika Veritatis splendor nie ma żadnych 
wątków  personalistycznych  ani  fenomenologicznych,  a  następna  encyklika,  czyli  Fides  et 
ratio (1998) jest już wyraźnym odrzuceniem wszelkiej innej myśli filozoficznej poza twardym 
tomizmem. 

background image

 

 

Można  powiedzieć,  że  nadzieje  na  otwarcie  i  rzeczywisty  ekumenizm  związane  z 
wczesnymi  tekstami  Wojtyły  zostały  wtedy  ostatecznie  porzucone.  Jakie  konsekwencje 
etyczne miał ten zwrot? 

Personalizm,  którego  bronił  Wojtyła,  był  filozofią  podmiotu,  filozofią,  w  której 

podkreślało  się  wolność  podmiotu,  filozofią,  w  której  podkreślało  się  wolność  i  autonomię. 
Była tam też idea, która w etyce nazywa się sytuacjonizmem, czyli pogląd, zgodnie z którym 
większość  decyzji  moralnych  opiera  się  na  czynnikach  związanych  z  sytuacją,  kontekstem, 
indywidualnym doświadczeniem każdego człowieka, z wyczuciem relacji międzyludzkich, z 
miłością  bliźniego  traktowaną  w  bardzo  zindywidualizowany  sposób.  Chodzi  o  taki 
augustyński  „sytuacjonizm”,  wypływający  z  zasady:„Kochaj  i  rób,  co  chcesz”.  Oczywiście 
już  wtedy  u  Wojtyły  obecne  były  rygorystyczne  nakazy  Kościoła,  ale  nie  miały  one 
jednoznacznej  wykładni.  Natomiast  tomizm  jest  filozofią  dosyć  łopatologiczną,  gdzie 
większość  ważnych  kwestii  ma  definitywne  rozwiązanie  i  nikt  nie  może  indywidualnie 
interpretować zasad głoszonych przez Kościół. Ta „nowa” etyka stała się zatem niesłychanie 
dosłowna i dogmatyczna. Veritatis splendor ma kilka charakterystycznych cech, w tym przede 
wszystkim „zamknięcie”. Jej autor wyraźnie mówi, że nie ma zbawienia poza katolicyzmem, 
co nie jest niczym dziwnym dla lidera Kościoła, ale mówi też, że  – w sprawach etyki – nie 
może być dialogu z ateistami i przedstawicielami innych wyznań, co brzmi zaskakująco jak 
na  zwolennika  ekumenizmu.  Na  końcu  encykliki  papież  mówi  za  świętym  Augustynem,  że 
droga  człowieka  bez  łaski  jest  drogą  od  upadku  do  upadku.  Tyle  że  zamiast  „łaski”  papież 
wstawia  Urząd  Nauczycielski  Kościoła,  co  –  wyjaśniając  łopatologicznie  –  znaczy:  bez 
posłuszeństwa biskupom nie będziesz zbawiony. Twoje sumienie – mówi Jan Paweł II – nie 
jest  autonomiczne.  W  encyklice  pojawia  się  nowa  kategoria  „teonomii  uczestniczącej”. 
Musisz uczestniczyć w  prawdzie, a monopol na nią posiada Kościół i  hierarchowie. A  więc 
jeśli jesteś zagubiony, kieruj swój wzrok ku biskupom i słuchaj tego, co zawiera Katechizm. 
Zresztą  Jan  Paweł  II  wyraźnie  mówił,  że  ekumenizm  w  jego  rozumieniu  polega  przede 
wszystkim na konieczności ekspansji katolicyzmu i na wytłumaczeniu osobom, z którymi się 
prowadzi  dialog,  że  już  pora  skończyć  z  buddyzmem  i  innymi  wyznaniami  i  przejść  na 
jedyną, katolicką drogę, która prowadzi do prawdy. Tak mniej więcej można zinterpretować 
jeden  z  ostatnich  fragmentów  Fides  et  ratio.  Ta  argumentacja  dotyczy  wszystkich  spornych 
kwestii  etycznych,  których  rozwiązanie  ma  się  znajdować  w  Katechizmie  Kościoła 
katolickiego.  Jeśli  chcesz  wiedzieć,  dziecko,  czym  jest  masturbacja,  homoseksualizm, 
eutanazja,  kłamstwo,  polityczne  nadużycia,  korupcja,  prezerwatywa,  to  tam  masz  wszystko 
napisane,  zdefiniowane,  zakwalifikowane  i  ocenione  przez  autorytety  mające  monopol  na 
Prawdę, tam masz konkretną odpowiedź, co powinieneś robić w każdej sytuacji.  

Tym,  co  mnie  najbardziej  w  tej  encyklice  dotknęło,  było  nie  tyle  zamknięcie  czy 

dogmatyzm, ile niesłychany rygoryzm. Trzeba zresztą przyznać, że papież jest tutaj szczery. 
Wprost  mówi,  że  żyjemy  w  świecie  straszliwego  chaosu,  a  deklaracje  katolicyzmu  i 
chodzenie  do  kościoła  nie  wystarczą,  aby  uzyskać  zbawienie.  Najtrudniejsze,  ale  też 
najważniejsze, są rzeczy najmniejsze, czyli przestrzeganie nakazów moralnych w codziennym 
życiu. Jeżeli Kościół zabrania używać prezerwatyw, to mamy nie używać prezerwatyw. Jeżeli 
Kościół mówi, że sodomici i pijacy nie wejdą do Królestwa Niebieskiego, to nie należy pić 
alkoholu. Na swój sposób takie podejście mi imponuje. Ludzie na różne sposoby radzą sobie 
we współczesnym świecie, a Jan Paweł II daje prostą, konkretną radę:  jeśli chcesz poradzić 

background image

 

 

sobie  w  świecie,  który  odbierasz  jako  chaotyczny,  podaję  ci  rękę,  ale  musisz  podążać 
wytyczoną przeze mnie ścieżką. Droga ta jest bardzo ciężka, ale w zamian otrzymasz nagrodę 
– uporządkowane życie w wierze i nadzieję na zbawienie.  

Ten  rygoryzm  jednak  ostatecznie  idealnie  wpisuje  zarówno  w  polski  krajobraz 

katolicyzmu,  jak  i  w  polski  obraz  hipokryzji.  Jan  Paweł  II  bowiem  tak  wysoko  zawiesza 
poprzeczkę moralnych  wymagań, że nie dość, iż nikt nie potrafi jej przeskoczyć, to  jeszcze 
nikt nie może jej nawet zobaczyć. Ona umyka oczom. Więc raz na tydzień ludzie deklarują w 
kościele  posłuszeństwo,  ale  potem  idą  swoją  drogą  niezależnie  od  zaleceń  Kościoła. 
Wszystkie  wymagania  bronione  przez  papieża  są  po  prostu  nierealne,  zbyt  trudne  do 
przestrzegania, a do tego często szkodliwe, zwłaszcza te dotyczące życia seksualnego. Trzeba 
pamiętać, że radykalizacja poglądów Jana Pawła II miała miejsce w okresie, kiedy w Europie 
pojawiły się pierwsze symptomy przezwyciężenia epidemii HIV/ /AIDS. Było ono  możliwe 
głównie  dzięki  rozpowszechnieniu  prezerwatyw  i  edukacji  seksualnej,  a  Jan  Paweł  II  szedł 
wyraźnie pod prąd tym trendom. Podejrzewam, że jemu to wcale nie przeszkadzało. Wprost 
przeciwnie, dla niego życie katolika było właśnie życiem pod prąd, choć  w tej kwestii jego 
rady szły też pod prąd zdrowemu rozsądkowi i miały w sobie coś okrutnego. Zwłaszcza gdy 
walczył z prezerwatywami w Afryce, na kontynencie ginącym od HIV/AIDS.  

A jak papież pojmował pojęcie wolności? Czy używał go tylko w znaczeniu pozytywnym, 
rygorystycznym, czy też w sensie bardziej liberalnym?  

Jan  Paweł  II  korzystał  głównie  z  rozumienia  wolności,  które  znajdziemy  w  kwestii  83 

Summy  teologicznej  świętego  Tomasza.  W  ujęciu  Jana  Pawła  II  ze  względu  na  grzech 
pierworodny  jesteśmy  zagubieni,  a  prawdziwa  wolność  polega  na  tym,  żeby  znaleźć  środki 
skutecznie prowadzące do zbawienia. Nie chodzi o to, aby zwiększać spektrum tych środków, 
tylko  aby  je  zawęzić,  czyli  kierować  się  do  celu  wpisanego  w  naturę  człowieka  przy  akcie 
stworzenia. Jeśli wydaje nam  się, że mając problem moralny, możemy postąpić na dziesięć 
możliwych sposobów, to jesteśmy bardziej zniewoleni niż wtedy, kiedy wiemy, że jeden ze 
sposobów  jest  skuteczny  i  zarazem  prawdziwy.  Papież  broni  zatem  klasycznej  koncepcji 
wolności pozytywnej, która mówi, że wolność to wolność do czegoś, to wolność odnalezienia 
środków  skutecznie  prowadzących  do  eschatologicznego  celu  wpisanego  w  naturę  ludzką. 
Polski  papież  stał  na  pozycjach  tomistycznej  dogmatyki,  co  miało  też  odzwierciedlenie  w 
Katechizmie. Ciekawe natomiast, że pojawia się tam pojęcie sumienia, tego samego sumienia, 
które  tak  mocno  dowartościowano  podczas  Soboru  Watykańskiego  II.  Następuje  jednak 
istotna zmiana jego rozumienia. Katechizm  mówi,  że sumienie może być źle uformowane i 
istnieje  kilkanaście  możliwych  jego  błędów:  za  wąskie,  za  szerokie,  faryzejskie  itd.  Jeszcze 
ważniejsze  jest  to,  że  sumienie  oprócz  doczesnych  błędów,  w  które  może  popaść  z  braku 
właściwej formacji, charakteryzuje się czymś, co zostało nazwane „niewiedzą niepokonalną”, 
wynikającą  z  grzechu  pierworodnego.  Na  skutek  grzechu  pierworodnego  rozum  został 
uszkodzony  w  niewielkim  stopniu,  bo  potrafimy  odkryć,  czym  jest  dobro,  a  czym  zło, 
natomiast  nasza  wola  została  uszkodzona  w  sposób  dramatyczny.  Jest  bardzo  słaba. 
Generalnie rozważania o woli i sumieniu odbierają podmiotowi wszelką moralną, decyzyjną 
samodzielność, choć nie winę. W świetle Katechizmu i encykliki Veritatis splendor nikt nie 
może  powiedzieć:  „Sumienie  mam  czyste”.  Indywidualne  sumienie  ma  bowiem  być  nie 

background image

 

 

autonomiczne,  ale  teonomiczne.  Ma  uczestniczyć  w  Prawdzie,  a  nie  być  zależne  od 
indywidualnej refleksji. 

W  encyklice  Centesimus  annus  (1991)  Jan  Paweł  II  pisze:  „Demokracja  bez  wartości 
łatwo  się  przemienia  w  jawny,  zakamuflowany  totalitaryzm”.  O  jakie  wartości  tutaj 
chodzi? I co miał na myśli papież, mówiąc o demokracji?  

To  podejście  notabene  przeszło  do  języka  potocznego.  Kiedyś,  wraz  z  Olgą  Lipińską, 

uczestniczyłam  w  debacie  telewizyjnej  z  udziałem  skrajnej  prawicy.  Tematem  był 
homoseksualizm. Tłumaczyłam, że zasada równości i ochrona mniejszości jest najważniejszą 
wartością demokracji liberalnej. A osoba, która ze mną polemizowała, powiedziała: „Pani jest 
za  demokracją,  a  ja  jestem  za  demokracją  z  wartościami”.  Jak  rozumiem,  w  znaczeniu 
prawicowym  „demokracja  z  wartościami”  to  demokracja  wykluczająca,  odrzucająca  idee 
równości i tolerancji. W „demokracji z wartościami” Żydzi, kobiety i geje po prostu znaliby 
swoje  miejsce.  „Demokracja  z  wartościami”  to  również  eufemistyczna  nazwa  dla 
fundamentalizmu  religijnego,  systemu  politycznego  opartego  na  aksjologii  i  antropologii 
tomistycznej.  To  ciągła  reprodukcja  tego  systemu,  nieuwzględniająca  żadnych  zmian,  bo 
przecież tomistyczne prawa naturalne są wieczne i niezmienne. Wszelkie ewentualne zmiany 
mogą dokonywać się wyłącznie pod kontrolą Kongregacji Nauki Wiary. Jan Paweł II zwykł 
mówić do gejów czy lesbijek, że szanuje w nich „osobę”, ale powinni  pozbyć się pewnych 
zachowań.  Tymczasem  gdyby  się  przyjrzeć  definicji  „osoby”  wziętej  z  personalizmu  czy 
tomizmu,  toby  się  okazało,  że  nie  ma  czegoś  takiego  jak  osoba.  Odpowiadając  na  pytanie, 
kim jestem, nie mówię, że jestem osobą, bo przecież nie znajduję w sobie czegoś takiego jak 
osoba.  Gej  nie  jest  „osobą”,  on  definiuje  się  przez  bycie  gejem,  tak  –  jak  często  bywa  – 
żarliwy  katolik,  odpowiadając  na  pytanie,  kim  jest,  mówi:  jestem  katolikiem,  a  nie  osobą. 
Patriota,  Żyd,  Serb  –  odpowiedzą  podobnie:  jestem  Polakiem,  Żydem  czy  Serbem,  a  nie 
osobą.  Dziwna  to  konstrukcja  moralna,  która  buduje  szacunek  na  kategorii  osoby,  a  nie  na 
doświadczeniu tożsamości. Bardzo to warunkowa kategoria szacunku, szanuje w tobie osobę, 
a nie to, że jesteś katolikiem, szanuję w tobie osobę, ale już nie to, że jesteś gejem.  

Jednocześnie  warto  pamiętać,  że  poglądy  papieża  zawarte  w  Katechizmie  były  mimo 

wszystko  mniej  radykalne  niż  przekonania  wielu  polskich  konserwatystów.  W  kwestii 
stosunku do homoseksualizmu Katechizm mówi, że jest to zjawisko odwieczne, nie wiadomo, 
jakie  są  jego  przyczyny,  że  homoseksualiści  jako  osoby  powinni  cieszyć  się  szacunkiem,  a 
ponadto  że  zachowania  homoseksualne  nie  są  aż  tak  grzeszne,  jak  myśli  o  tym  Młodzież 
Wszechpolska;  są  czymś,  co  Katechizm  nazywa  „nieuporządkowaniem  w  sferze  moralnej”. 
To nawet nie grzech.  

A  jak  silny  był  ten  konflikt  między  Janem  Pawłem  II  i  kulturą  demokratyczną? 
Hiszpański  filozof  Fernando  Savater  twierdzi,  że  takie  wartości  współczesnej 
demokracji  jak  wolność,  równość  i  prawa  człowieka  zostały  przyswojone  wbrew 
papiestwu i tradycji katolickiej. Jaka jest Pani opinia na ten temat?  

Oczywiście ma rację. Kościół zawsze bronił hierarchii społecznej. Feudalizm był idealnym 

środowiskiem  dla  Kościoła,  gdzie  papież  zależał  od  Chrystusa,  król  od  papieża,  feudał  od 
pana,  wójt  od  plebana,  kobieta  od  mężczyzny.  Rewolucja  francuska  ze  swoimi  hasłami 
wolności,  zwłaszcza  równości  i  świeckości  –  to  była  trauma!  Kościół  sprzyja  systemom 
zwanym dziś autorytarnymi, lubi porządek i posłuszeństwo, lepszość i gorszość; bezbożnicy, 

background image

 

 

innowiercy, żydzi, dzicy, kobiety, antychryści, sodomici nie mają prawa mieć takiego samego 
miejsca  w  społeczeństwie  jak  biali  chrześcijańscy  mężczyźni.  Kościół  sympatyzował  z 
faszyzmem.  Mało  się  dziś  o  tym  mówi,  ale  przecież  tak  było.  Jeśli  chodzi  o  papieża,  to 
oczywiście był człowiekiem na tyle nowoczesnym i wrażliwym, że widział zbrodnie i błędy 
Kościoła; niektóre z nich nawet potępiał. Ale on również stał na straży hierarchii. Był bardzo 
niechętny emancypacji kobiet, choć zrobił znacznie więcej niż jego poprzednicy dla uznania 
w  kobiecie  człowieka  (który  wszelako  powinien  znać  swoje  miejsce:  w  domu,  przy  mężu  i 
dzieciach).  Myślę,  że  od  pewnego  momentu  Wojtyła  był  bezwzględnym  strażnikiem 
tomistycznej ortodoksji. Nie odstępował od niej, a wręcz starał się ją wzmacniać, odstępował 
od niej, a wręcz starał się ją wzmacniać, toteż wszelkie próby interpretacji genezy, użycia czy 
interpretacji  wartości  chrześcijańskich  uważał  ze  niedopuszczalne.  W  Polsce  wielu 
komentatorów  nauk  papieża  nawet  nie  zdawało  sobie  sprawy  z  tego,  jak  bardzo  papież  był 
dogmatyczny i  restrykcyjny. Benedykt  XVI broni  podobnych poglądów co jego poprzednik, 
ale czyni to w znacznie bardziej wyrafinowany intelektualnie sposób. Tymczasem Jan Paweł 
II bronił ortodoksji z uśmiechniętą twarzą człowieka z ludu, a jednocześnie z absolutnym non 
pasaran  dla  aborcji,  antykoncepcji,  zapłodnienia  in  vitro,  homoseksualizmu,  eutanazji, 
samobójstwa etc.  

A jak Jan Paweł II wpisuje się w historię polskiego Kościoła?  

Uważam,  że  trzeba  by  zbadać  tę  rzekomo  wielką,  pełną  zasług  rolę  Kościoła  w  czasie 

zaborów. Według mnie to kompletna fikcja. Gdyby się przyjrzeć działalności różnych księży, 
biskupów, to raczej można by dojść się do wniosku, że rola Kościoła w tamtych czasach nie 
odbiegała od tego, co widzimy dzisiaj, czyli był to po prostu oportunizm i koniunkturalizm, 
dodatkowo uzasadniany wzniosłymi ideałami. Jeśli Kościół miałby do wyboru przetrwać lub 
bronić polskich pryncypiów, wybrałby niewątpliwie przetrwanie. Bo Kościół jest państwem, 
które  –  tak  jak  inne  –  musi  nie  tylko  trwać,  ale  umacniać  i  powiększać  swoje  terytorium. 
Wszystko  jest  temu  podporządkowane.  Druga  sprawa  to  rola  kardynała  Wyszyńskiego, 
którego  wielkości  i  „świętości”  też  nie  jestem  w  stanie  pojąć.  Niewątpliwie  był  on 
strażnikiem  interesów  Kościoła,  ale  pamiętam  jego  wystąpienia  z  1980  roku,  podszyte 
strachem i koniunkturalizmem. Nie rozumiał tego, co dzieje się w Polsce, i bardziej zależało 
mu na zachowaniu status quo niż na solidarnościowej rewolucji. W końcu Kościół miał się w 
PRL-u  całkiem  nieźle.  Główne  represje  wobec  Wyszyńskiego  polegały  na  tym,  że  władze 
odmawiały  mu  paszportu  na  wyjazd  do  Włoch,  a  jego  miejsca  odosobnienia  były  chyba 
bardziej luksusowe niż siedziba episkopatu. Niewątpliwie w tamtym okresie znacznie bardziej 
radykalny od niego był Wojtyła, może ze względu na wpływy personalizmu, fenomenologii i 
czasowego wyzwolenia  się spod ortodoksji. Wojtyła był  bardziej wolnym  człowiekiem  i  na 
więcej sobie pozwalał. Nie pamiętam istotnych konfliktów między nimi, ale wydaje mi się, że 
istniał spór natury ambicjonalnej.  

Dziś  zarówno  jeden,  jak  i  drugi  urośli  do  roli  wybitnych,  heroicznych  bohaterów 

narodowych.  Jest  to  zapewne  spowodowane  polskim  głodem  bohaterstwa  i  plebejskim 
katolicyzmem, zgodnie z którym każdy mężczyzna odziany w purpurowe lub fioletowe szaty 
sprawia wrażenie kogoś wyjątkowego. Rolę Jana Pawła II w ostatnich latach przedstawia się 
wręcz groteskowo. Słyszałam wiele razy, że Polska zmieniła ustrój, dlatego że… Jan Paweł II 
odwiedził ojczyznę i powiedział kilka słów. Nieważne są działania KOR-u, opozycji, tysięcy 

background image

 

 

anonimowych  działaczy  ryzykujących  wolność  i  pracujących  od  podstaw  nad  kulturą 
obywatelską wolnego państwa. Ważne, że papież powiedział coś o „tej ziemi” i Duch Święty 
przeprowadził  w  Polsce  rewolucję.  Jego  rola  jest  ewidentnie  nadmiernie  rozdmuchana. 
Zapomina  się,  że  nade  wszystko,  podobnie  jak  Wyszyński,  papież  starał  się  dobrze  żyć  z 
władzą komunistyczną. Przyjmował Wałęsę, ale gościł też Gierka i Jaruzelskiego. Wszyscy, 
nawet komuniści, przed nim klękali, ale przyznam szczerze, że nie widzę jego wielkich zasług 
dla  zmiany  ustroju.  Wreszcie  był  w  pontyfikacie  Jana  Pawła  II  jeszcze  jeden  oryginalny 
element,  który  mnie  zawsze  zadziwiał,  aczkolwiek  wymaga  on  raczej  analizy 
psychoanalitycznej,  a  mianowicie  –  maryjność  polskiego  katolicyzmu.  Okazało  się,  że 
Wojtyła  potrzebował  przynajmniej  jednej  czystej  kobiety,  Maryi.  Może  to  była  próba  jego 
ucieczki  z  prawie  całkowicie  męskiego  otoczenia  albo  wniesienia  jakiegoś  kobiecego 
elementu  do  dość  homoseksualnego  świata  watykańskiego.  Dzięki  temu  polski  katolicyzm 
umocnił wątki kobiece, uciekając od metafizyki i teologii opartej na fundamencie niepojętego 
Boga Ojca. 

Mówiła Pani, że na gruncie nauk Jana Pawła II trudno sobie wyobrazić dialog katolików 
z ateistami. Czy naprawdę taki dialog był niemożliwy?  

Nie  wiem,  czy  taki  dialog  jest  komukolwiek  potrzebny.  Katolik  nie  może  o  pewnych 

rzeczach w ogóle dyskutować. W kwestiach moralnych jest dogmatykiem.  Kościół nie daje 
rad, by weryfikować prawdy moralne lub by je samodzielnie uzasadniać, poddawać refleksji. 
Kościół wymaga całkowitego posłuszeństwa. Jesteś bezpłodna, a chcesz mieć dzieci? Musisz 
nosić swój krzyż, a nie korzystać z metody In vitro. Masz szóstkę dzieci, a zaszłaś w ciążę, bo 
zgwałcił cię twój pijany mąż? Musisz urodzić, bo Bóg tak chce. Noś swój krzyż. Stanowisko 
Kościoła  w  pewnych  sprawach  jest  tak  oczywiste,  że  przechodzi  do  języka  medialnego. 
Niedawno  widziałam  w  TVP  rozmowę,  podczas  której  dziennikarka,  dyskutując  na  temat 
filmu o eutanazji, spytała gościa: „A czy nie wydaje się panu, że to jest niezgodne z prawem 
bożym?”. W telewizji publicznej traktowanie „prawa bożego” jako faktu jest skandaliczne i 
zarazem bardzo ogranicza pole dyskusji. Jak coś jest niezgodne z prawem bożym, to przecież 
nie  możemy  tego  ani  uznawać,  ani  kontestować.  Dialog  katolików  i  ateistów  w  czasach 
pontyfikatu  Jana  Pawła  II  miał  jeden  „refleksyjny”  owoc  w  postaci  rozmów  w  Castel 
Gandolfo.  Ale  oczywiście  tam  nie  zajmowano  się  aborcją  czy  eutanazją,  tylko  filozofią 
polityki.  Dla  mnie  jako  filozofki  to  było  ważne,  bo  powstało  sporo  dobrych  tekstów, 
opublikowanych ze wsparciem papieża. Ale śmiem wątpić, czy on te teksty czytał i znał, bo 
nie  wyprowadził  z  nich  żadnych  wniosków,  a  za  jego  pontyfikatu  dialog  nie  został 
pogłębiony. Odkąd ateiści przestali być paleni na stosie, mają się coraz lepiej, ale nie jest to 
efekt dialogu z Kościołem, lecz walki o prawa człowieka. 

Na czym zresztą miałby tutaj polegać dialog? 

Podobnie wygląda sytuacja, kiedy buddysta powie mi: „Nie przejmuj się, twój pies zginął, 

ale  odrodzi  się  w  ciele  konia”.  Nie  widzę  sensu  we  wszczynaniu  z  nim  dyskusji,  bo  mnie 
zależy na życiu psa. Dialog z religią, a szczególnie z katolicyzmem, wydaje mi się fikcją, bo 
oczywiściemożna  rozmawiać  na  tematy  moralne,  ale  jeżeli  ktoś  kwestionuje  racjonalne 
uzasadnienia i odwołuje się do wiary, której nie wyznaję, to rozmowa traci sens. Zresztą w 
praktyce Kościół do żadnej debaty nie przystępuje, a jedynie chce narzucać swoje dogmaty. 
Zwłaszcza dotyczy to kobiet. 

background image

 

 

Czy uważa Pani, że Jan Paweł II był etycznym człowiekiem?  

Jest  taki  sprawdzian  dla  etyczności  człowieka,  który  formułuje  Arystoteles  w  Etyce 

nikomachejskiej.  Uwspółcześniając  go,  można  powiedzieć,  że  etyczność  mierzy  się  oporem 
wobec  pokus,  które  przynosi  życie.  Jeśli  człowiek  jest  często  stawiany  w  sytuacji  realnego 
wyboru,  jeśli  zderza  się  z  pokusami,  jednym  słowem,  ma  sprawdzian  dla  swojego 
zachowania, to  można powiedzieć, że jest etyczny albo  nieetyczny. Przykładowo:  jeżeli ma 
podpisać lojalkę, aby ochronić dzieci, albo gdy kobieta jest w niechcianej ciąży, a jednak chce 
mieć  dziecko,  tylko  nie  teraz,  etc.  Ale  jeśli  ktoś  żyje  w  komfortowych  warunkach  i 
oczywiście  dźwiga  na  sobie  ciężar  świata,  ale  ma  do  czynienia  wyłącznie  z  książkami  i  ze 
służbą, a każda jego decyzja będzie oceniona przez otoczenie jako święta – to trudno takiego 
człowieka oceniać. Jan Paweł  II ponoć od początku był dotknięty świętością, więc nie miał 
drogi  od  upadku  do  upadku,  tylko  od  górki  do  górki.  Nie  był  wystawiany  na  pokusy,  nie 
stawał  przed  realnymi,  codziennymi  dylematami,  nie  był  kobietą,  matką,  ojcem  rodziny, 
człowiekiem wiedzionym na pokuszenie. W takiej sytuacji nietrudno być świętym. Bo nawet 
jeśli się człowiek w swojej skromności waha, to wszyscy wokoło krzyczą: „Święty! Święty!”. 
A  święci  są  poza  moralnością.  Ich  autorytet  podobny  jest  do  autorytetu  „idoli”,  którym  się 
klaszcze, których się podziwia, ale których nie sposób „sprawdzić”.  

Papież  rzeczywiście  wygrywa  w  rankingach  autorytetów,  aczkolwiek  w  rankingu 

robionym  przez  autorytetów,  aczkolwiek  w  rankingu  robionym  przez  „Politykę”  został 
niedawno  zastąpiony  przez  Jurka  Owsiaka.  Myślę,  że  te  rankingi  pokazują,  że  ludzie  mylą 
autorytet z idolem. Jan Paweł II był idolem, który fantastycznie funkcjonował w tłumie, miał 
rewelacyjne  umiejętności,  ale  po  dwugodzinnej  mszy  ten  tłum  w  ogóle  się  nie  zmieniał. 
Pamiętam, jak podczas wizyty papieża w Warszawie ludzie rozchodzili się po mszy i byli tak 
samo  agresywni  jak  wcześniej,  choć  znajdowali  się  pod  papieskim  urokiem.  Papież  pełnił 
zatem  funkcję  idola  i  gdy  ktoś  mówi,  że  on  był  autorytetem,  to  zawsze  pytam:  w  jakim 
sensie? Co to znaczy? Czy ktoś go naśladuje, czy ktoś kieruje się jego nauczaniem? Idzie jego 
drogą?  Mało  kto  to  robi.  Cieszymy  się  z  papieża  jak  z  polskiego  idola  światowej  sławy  i 
słuchamy Kościoła, na którego spływa blask tej sławy. Niewiele więcej. Papież bardzo wiele 
mówił o miłości i odpowiedzialności. W jednym ze swoich wystąpień powiedział: „Miłość i 
służba nadają sens naszemu życiu”. 

Czym była dla niego miłość?  

Muszę wyznać, że dla mnie te frazy o miłości to sentencje, których może użyć w dowolnej 

sytuacji  zarówno  Kwaśniewski,  Tusk,  jak  i  Kaczyński.  W  ogóle  słowo  „miłość”,  jak 
wiadomo, jest niesłychanie pojemne i ma wiele znaczeń. Miłość może być  erotyczna (eros), 
przyjacielska  (filia),  chrześcijańska  (caritas).  Najważniejsza  i  najbardziej  mglista  jest  ta 
ostatnia. Mówię: mglista, bo katolicy rozumieją ją znacznie mniej niż ludzie oświecenia. To 
katolicy nie lubią obcych, niekatolików, gejów, żydów, imigrantów.  Ludzie oświecenia, nie 
posługując  się  zasadą  miłości  bliźniego,  przynajmniej  starają  się  tolerować  to,  czego  nie 
rozumieją i nie kochają. A jeśli chodzi o miłość, to jeden z najpiękniejszych tekstów na ten 
temat napisał Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice Deus caritas Est (2006). Mówi w 
niej  o  miłości  rozumianej  nie  tylko  jako  caritas  i  wysuwa  wątpliwości  wobec  tych,  którzy 
deklarują miłość wobec  Boga, a nie widzą krzywdy  najbliższych. Zresztą Benedykt  XVI  w 
porównaniu z Janem Pawłem II to rzeczywisty intelektualista, człowiek wielkiej kultury, choć 

background image

 

 

kompletnie zamknięty na postęp i zmianę. Widział pan jego cierpienie, gdy w czasie pobytu 
w  Polsce  musiał  wysłuchiwać  tych  potwornych  śpiewów  pod  oknem  w  Krakowie?  Dla 
człowieka wysokiej  kultury, miłośnika Mozarta,  ta polska przaśna twórczość muzyczna i  te 
fałsze  musiały  być  źródłem  potwornych  cierpień.  Nie  dał  tego  po  sobie  poznać,  ale  z 
pewnością  już  nigdy  nie  przyjedzie  do  Polski,  gdzie  mało  się  ceni  Mozarta,  za  to  w  kółko 
śpiewa się Barkę. 

Według  ostatnich  danych  CBOS  66  procent  Polaków  i  Polek  deklaruje,  że  w  swoim 
życiu  kieruje  się  wskazaniami  polskiego  papieża.  Dla  93  procent  jest  on  autorytetem 
moralnym.  Co  ciekawe,  zdecydowana  większość  deklaruje  też  znajomość  nauk 
papieskich. Jak Pani skomentuje ten sondaż?  

Deklaracje,  które  nie  mają  nic  wspólnego  z  rzeczywistością.  Wystarczy,  by  do  sondażu 

dodać  pytanie:  „Co  zapamiętałeś  z  encyklik  papieskich?”  lub  „Podaj  trzy  najważniejsze 
etyczne  przesłania  papieża”  –  nie  byłoby  odpowiedzi,  chyba  że  w  wąskim  kręgu 
intelektualistów. Papież i jego etyka są ważne, bo deklaratywne. Polacy uwielbiają deklaracje 
etyczne. Tysiąc lat katolicyzmu nauczyło nas, że etyka jest właśnie przedmiotem deklaracji, a 
nie refleksji, wiedzy czy debaty. A o deklaracje nader łatwo. Postępowanie etyczne polega na 
tym, że się deklaruje wierność zasadom katolickim, chodzenie do kościoła i obronę albo chęć 
realizowania  określonych  wartości.  Gdyby  spytał  Pan,  o  jakie  wartości  chodzi,  większość 
Polaków miałaby kłopot. Może część wydusiłaby z siebie „godność”, „wolność” czy „prawo 
naturalne”,  ale  gdyby  dopytał  Pan  o  szczegóły,  zapadłoby  milczenie.  W  Polsce  wielu  ludzi 
deklaruje, że kocha papieża i  wartości  chrześcijańskie, a nawet  chce te ideały  wpisywać do 
różnych  ustaw.  Ale  w  życiu  –  są  hedonistami.  To  widać  przy  sondażach  dotyczących 
respektowania zasad etyki katolickiej, których 90 procent Polaków nie stosuje, choć zapewne 
gotowi  są  zadeklarować,  że  jest  ważna.  Tak  jak  niemal  wszyscy  deklarujemy,  że  jesteśmy 
patriotami gotowymi zginąć za ojczyznę, ale gdybyśmy mieli do wyboru zginąć za ojczyznę 
albo  pojechać  na  grilla  za  miasto,  to  zdecydowana  większość  wybrałaby  tę  drugą  opcję. 
Według mnie te sondaże o niczym nie świadczą. Lepszym sprawdzianem autorytetu Kościoła 
w Polsce byłoby wprowadzenie dobrowolnego podatku na wspólnotę religijną. Jeżeli Polacy 
otrzymaliby wybór, czy płacić na swój Kościół, czy nie, to nagle mogłoby się okazać, że Jan 
Paweł II nie ma już na nich wpływu.  

background image

 

 

Papież ludowo-obrzędowodekoracyjny 

W

YWIAD Z 

J

ERZYM 

U

RBANEM 

 

Czy znał Pan Karola Wojtyłę? Jak wyglądały Pana kontakty z nim?  

Nie. Nie miałem z nim żadnych kontaktów.  

A jak wyglądał stosunek aparatu partyjnego do Wojtyły, zanim został on papieżem?  

Nie  mam  szczegółowej  wiedzy  na  ten  temat,  ponieważ  zacząłem  pracować  w  rządzie, 

kiedy on już był papieżem. Z tego jednak, co wiem, Wojtyła był traktowany jako alternatywa 
dla kardynała Stefana Wyszyńskiego, chociaż te oceny ulegały zmianom. Kiedy w 1980 roku 
Wyszyński wygłosił  swoje słynne przemówienie  zniechęcające do strajków, władza ludowa 
uważała  go  za  cennego  w  czasach  niepokoju.  Wcześniej,  w  czasach  spokoju,  Wojtyła  nie 
angażował się politycznie, a Wyszyński wyrażał postawę non possumus, więc władza raczej 
popierała  kandydaturę  Wojtyły  na  prymasa.  Ale  w  tym  czasie  byłem  dziennikarzem  i  nie 
angażowałem się w relacje między Kościołem i elitami partyjnymi.  

A czy Pana zdaniem Wojtyła odegrał istotną rolę w ruchu solidarnościowym? Czy był 
jakoś zaangażowany w „Solidarność”?  

Już  jako  papież  był  zaangażowany,  a  w  środowiskach  ówczesnej  władzy  od  początku 

dominowała  opinia,  że  wzmacnia  on  zawieszoną  już,  a  de  facto  zakazaną,  „Solidarność”. 
Obawiano się, że jego przyjazd w 1983 roku może rozbudzić odruchy społecznego sprzeciwu 
i nadać im siłę zbliżoną do tej z 1981 roku. Ale także sądzono, że skutki przyjazdów papieża 
są równoważone jego stosunkami z władzą i że mogą legitymizować Wojciecha Jaruzelskiego 
oraz  grupę  rządzącą.  W  partii  panowało  przekonanie,  że  jego  spotkania  z  reprezentantami 
władzy  działają  na  jej  korzyść.  Elity  partyjne  były  świadome,  że  niektóre  wystąpienia 
publiczne papieża działają na niekorzyść systemu, ale wydawało im się, że ogólny bilans jest 
pozytywny.  Była  to  dosyć  naiwna  ocena,  ale  częściowo  zasadna.  Pamiętam,  jak  podczas 
swojej wizyty w Polsce w 1983 roku Jan Paweł II spotkał się dwukrotnie z Jaruzelskim, przy 
czym  drugie  spotkanie  nie  było  wcześniej  planowane,  a  doszło  do  niego  z  inspiracji  strony 
kościelnej.  W  środowiskach  władzy  to  wydarzenie  uznano  za  wielkie  święto.  Zwołałem 
wtedy  konferencję  prasową  i  wybuchła  wielka  sensacja.  Rozmowę  w  Krakowie 
przedstawiano  jako  dowód  ogromnego  zainteresowania  papieża  dogadywaniem  się  z 
władzami  PRL-u.  Kiedy  po  tym  spotkaniu  generał  Jaruzelski  mi  o  nim  opowiadał,  długo 
tłumaczył, co przekazał papieżowi. Spytałem go, jak na to wszystko zareagował Wojtyła, na 
co  on  odpowiedział  z  satysfakcją,  że  papież  kiwał  głową,  przytakiwał  i  aprobował. 
Tymczasem to kiwanie głową jest bardzo typowe dla kleru. Jego urzędnicy nie wdają się w 
rozmowach gabinetowych w cztery oczy w polemiki. Publicznie mają inne oblicze, ale wobec 
rozmówców,  szczególnie  świeckich  władz,  są  niezwykle  układni.  Ta  historia  z  generałem 
Jaruzelskim  przypomniała  mi  moją  młodość.  Kiedy  miałem  szesnaście  lat,  pracowałem 
społecznie  w  Związku  Młodzieży  Polskiej  w  Łodzi,  gdzie  nadzorowałem  funkcjonowanie 
organizacji  w  szkołach.  Były  tam  różne  placówki,  w  tym  szkoła  Ojców  Salezjanów. 
Przyszedłem tam w jednym konkretnym celu: chciałem, żeby władze szkoły dały ZMP pokój, 

background image

 

 

gdyż nieliczni ZMP-owcy uczący się u salezjanów mieli taką ambicję. Tymczasem dyrektor 
szkoły mi mówi: „Niestety, nie mamy lokalu, proszę pana”. Więc ja do niego: „To znaczy, że 
ksiądz odmawia?”. A on: „Nie, nie, ja nie odmawiam, ale w tej chwili nie mamy lokalu”. Ten 
przykład dobrze oddaje podejście Kościoła do świeckiej władzy. Tak można było rozmawiać 
w  nieskończoność,  nic  nie  uzyskując.  Ksiądz  deklarował  wsparcie,  ale  nie  wychodził 
naprzeciw moim oczekiwaniom. Mimo to dla części elit rządzących taka postawa episkopatu 
była  satysfakcjonująca.  Jednym  słowem,  władza  była  bardzo  zadowolona  z  siebie  przy 
wszystkich kontaktach z papieżem.  

Był też taki casus, że papież jeżdżąc po Polsce, zaczął wygłaszać w ocenie władz PRL-u 

nieprzyjazne politycznie bądź ostro aluzyjne przemówienia zwane homiliami czy kazaniami. 
Wtedy  pojechał  do  Częstochowy  jeden  z  wysokich  urzędników  partyjnych  i  rozmawiał  z 
otoczeniem  papieża  o  tym,  że  ten  destabilizuje  sytuację  polityczną  w  kraju  i  że  Kościół 
poniesie odpowiedzialność za ewentualne skutki agitacji papieskiej. Wynikiem tych rozmów 
było złagodzenie przekazu papieża i poprawa stosunków między nim i władzą.  

Wtedy  powróciło  samozadowolenie  władzy.  Ogólnie  bowiem  stosunki  PRL-owskich 

władz z papieżem cechowało samozadowolenie. 

Ale jak to możliwe, że PRL-owska władza dopuściła do wyboru Wojtyły na papieża? Jak 
to  się  stało,  że  przyszły  papież  wyjechał  do  Rzymu?  Czy  taki  wyjazd  na  konklawe  nie 
wymagał zgody władz? Czy był to proces w jakikolwiek sposób kontrolowany?  

W  końcu  lat  siedemdziesiątych  ponad  95  procent  obywateli,  którzy  składali  podanie  o 

paszport, dostawało obywateli, którzy składali podanie o paszport, dostawało go. Ci, którym 
odmawiano  przyznania  paszportu,  byli  w  większości  dłużnikami  urzędu  skarbowego  albo 
alimenciarzami. Oczywiście w tych 5 procentach była też grupa dysydentów, ale wtedy nie 
było  mowy,  aby  któremukolwiek  biskupowi  odmówić  paszportu  zagranicznego.  Wręcz 
przeciwnie, zazwyczaj mieli oni paszporty dyplomatyczne. A odmowa wyjazdu kardynałowi 
na konklawe byłaby skandalem na cały świat. Ponadto nikt w Polsce nie spodziewał się, że 
Wojtyła zostanie papieżem. Ale gdyby o tym wiedziano, tym bardziej nie czyniono by takich 
wstrętów, bo proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby konklawe wybrało na papieża 
Wojtyłę, który nie dostał paszportu od władz! Wtedy nie pisano by o niczym innym. 

Ale  czy  nie  był  to  jednak  przejaw  słabości  ówczesnych  władz?  Przecież  partia  miała 
wpływ na Kościół.  

To było totalne zaskoczenie i władze Polski Ludowej nie miały żadnego wpływu na wybór 

papieża. 

Czy  „Solidarność”  otrzymywała  jakąś  pomoc  materialną  od  Watykanu  w  latach 
osiemdziesiątych? Co Pan na ten temat sądzi? Czy coś Pan o tym wie?  

Nie  wiedziałem  o  tym  bezpośrednio.  Dopiero  później  zacząłem  zgłębiać  tę  kwestię, 

między  innymi  na  podstawie  literatury  amerykańskiej.  Pieniądze,  i  to  znaczne,  płynęły 
różnymi  kanałami.  Najsilniejszy  był  ten  z  pozoru  związkowy,  gdyż  zachodnie  związki 
zawodowe  legalizowały  pieniądze,  które  pochodziły  z  innych  źródeł.  W  dobrze 
udokumentowanych  publikacjach  można  znaleźć  informacje  o  dużych  środkach,  które  w 
wyniku  rozmów  z  Janem  Pawłem  II  Stany  Zjednoczone  przesłały  między  innymi  kanałami 
kościelnymi.  Watykan  niewątpliwie  był  dystrybutorem  znacznych  środków,  ale  oficjalnie 

background image

 

 

wiadomo  tylko  o  funduszach  pomocowych,  przeznaczonych  na  wspomaganie  dysydentów 
albo ludzi pozbawionych pracy. Kościół miał pieniądze na tego typu inicjatywy. Natomiast w 
elitach  władzy  nie  mówiło  się  o  finansowaniu  poprzez  kler  drugiego  obiegu  i  nie  ma 
bezpośrednich  dowodów  na  to,  że  wydatki  typowo  polityczne  były  pokrywane  ze  źródeł 
kościelnych. 

A jaką rolę Pana zdaniem odegrał Jan Paweł II w przemianach ustrojowych? W jakim 
stopniu przyczynił się on do zmiany ustroju?  

Warto  cofnąć  się  pamięcią  do  spotkania  papieża  z  Lechem  Wałęsą,  które  miało  miejsce 

jeszcze w czasach PRL-owskich. W czerwcu 1983 roku Jan Paweł  II spotkał się w górach z 
Wałęsą i jego rodziną. Myśmy to spotkanie uznali wtedy za triumf, bo papież nie wdał się z 
Wałęsami  w  żadne  rozmowy  polityczne  i  w  pod  tym  względem  nie  działał  przeciwko 
ówczesnej  władzy.  Zresztą  do  samej  transformacji  papież  też  się  specjalnie  nie  wtrącał  i  w 
tym  sensie  nie  odegrał  istotnej  roli  na  początku  przemian.  Począwszy  jednak  od  1989  roku, 
nastąpiła  w  Polsce  ogromna  ofensywa  Kościoła  katolickiego,  który  usiłował  wejść  w  rolę 
partii,  zająć  osieroconą  po  niej  pozycję  przewodników  ideowo-politycznych.  I  wówczas 
delegował kapelanów dosłownie wszędzie, do każdej komendy policji, tak by obok każdego 
komendanta  swój  pokój  miał  też  kapelan.  Kapelani  w  wojsku,  w  policji  i  w  wielu  innych 
instytucjach  pełnili  funkcję  kadrowych.  Kościół  nieco  się  wycofał  z  tej  polityki  dopiero  w 
1993  roku,  kiedy  lewica  wygrała  wybory,  a  badania  opinii  publicznej  pokazywały,  że 
politykierstwo  Kościoła  jest  źle  przyjmowane  przez  znaczną  część  społeczeństwa.  Badania 
opinii  publicznej  mówiły  wtedy  jasno,  że  Kościół  powinien  odgrywać  mniejszą  rolę 
polityczną  i  w  mniejszym  stopniu  pchać  się  do  polityki.  Dzisiaj  też  większość  Polaków  tak 
uważa,  ale  wtedy  to  była  bardzo  mocna  większość.  Wydaje  mi  się,  że  te  sondaże  bardzo 
pohamowały zapędy Kościoła, który jednak bał się oparcia swej pozycji na sile państwa, jak 
to  się  działo  w  ustrojach  narodowo-katolickich,  takich  jak  generała  Franco  czy  Pétaina. 
Dzwonkiem alarmowym było dla niego dojście do władzy lewicy.  

Jak  Pan  ocenia  politykę  zagraniczną  Jana  Pawła  II?  Czy  uważa  Pan,  że  był  on 
zaangażowany w zimną wojnę? Czy może raczej odgrywał rolę pionka w rękach innych 
przywódców mocarstw światowych?  

Niektórzy twierdzą, że był to jeden z najbardziej antykomunistycznych papieży w historii 

Watykanu.Najbardziej  wyrazisty  był  jego  negatywny  stosunek  do  księży  robotników  we 
Francji  i  w  Hiszpanii,  a  jeszcze  bardziej  do  teologii  wyzwolenia  i  jej  przedstawicieli  w 
Ameryce Łacińskiej. Tam po prostu zlikwidował tego typu ruchy lewicowo-chrześcijańskie. 

A w bloku wschodnim?  

Dzisiaj  podziały  w  episkopacie  są  wyraźniejsze  niż  w  czasach  Wojtyły.  Mamy  obecnie 

Kościół łagiewnicki i radiomaryjny, które istotnie się od siebie różnią. Wtedy te podziały nie 
były  tak  ostre,  ale  Jan  Paweł  II  niewątpliwie  wspierał  wszystkie  te  trendy,  które  w  obrębie 
Kościoła  wiązały  się  z  konserwatyzmem.  Nie  był  to  papież,  który  promował  w  Polsce  idee 
Soboru  Watykańskiego  II,  tylko  raczej  taki  przywódca  Kościoła,  który  przy  pozorach 
intelektualizmu aprobował typ religijności ludowo-obrzędowo-dekoracyjnej.  

Czyli Pana zdaniem papież raczej dowartościowywał radiomaryjne skrzydło Kościoła?  

background image

 

 

Wtedy radiomaryjne, konserwatywne skrzydło było czymś innym niż dzisiaj. Obecnie jego 

ważnym  rysem  jest  chociażby  nacjonalizm,  a  papież  z  natury  rzeczy  nie  może  być 
nacjonalistą.  Trudno  go  więc  nazwać  papieżem  radiomaryjnym,  ale  z  pewnością  można 
konserwatywnoradiomaryjnym,  ale  z  pewnością  można  konserwatywnotradycyjnym.  Mając 
w Europie złe doświadczenia ze wszystkimi próbami modernizacji Kościoła katolickiego, Jan 
Paweł  II  wspierał  tradycyjny  katolicyzm.  Ale  był  też  zaprzyjaźniony  z  „Tygodnikiem 
Powszechnym”  i  z  całym  krakowskim  środowiskiem  katolicyzmu  otwartego,  z  którego 
wyrastał. Jednocześnie nie dawał temu środowisku wsparcia jako kierunkowi, który miałby w 
Polsce  zapanować  i  któremu  chciałby  udzielić  jawnego  poparcia.  Można  powiedzieć,  że 
oddzielał przyjaźnie, korzenie i życie intelektualne od promowania bardzo konserwatywnego 
skrzydła katolicyzmu.  

A myśli Pan, że papież odegrał dużą rolę w ofensywie Kościoła, która miała miejsce po 
1989 roku? Jak się Pan odnosi do tezy, że Jan Paweł II dokonał transformacji duchowej, 
której  przedłużeniem  była  instytucjonalna  ekspansja  Kościoła?  Czy  rzeczywiście  jego 
postawa  zaważyła  na  przemianach,  czy  raczej  dokonujące  się  zmiany  były  od  niego 
niezależne?  

Nie  odgrywał  żadnej  wyrazistej  roli,  ponieważ  jego  nauczanie  nigdy  nie  miało  żadnego 

wyrazistego  kierunku.  Jan  Paweł  II  głosił  pasujące  wszystkim  ogólniki,  frazesy  tak 
wieloznaczne,  że  każde  skrzydło  katolicyzmu  mogło  je  interpretować  tak,  jak  chciało. 
Również  socjalistyczna  władza  mogła  tam  znajdować  coś  dla  siebie.  A  późniejsza, 
postsolidarnościowa  władza  oczywiście  w  jeszcze  większym  stopniu  mogła  w  papieskim 
nauczaniu  odnajdować  miłe  swojemu  sercu  treści.  Papież  mówił  chociażby  o 
niesprawiedliwościach kapitalizmu i  o wykluczonych, co było  bliskie wielu  socjalistom czy 
ludziom  szeroko  rozumianej  lewicy.  Łatwo  też  można  było  w  jego  encyklikach  znaleźć 
fragmenty,  w  których  czytamy,  że  Kościół  powinien  rządzić  duchowością  społeczeństwa  i 
wytyczać kierunki funkcjonowaniu państw. Ten przekaz niewątpliwie podobał się prawicy. 

Ponad  sześć  lat  temu  został  Pan  skazany  za  znieważenie  Jana  Pawła  II.  W  tekście 
Obwoźne  sado-maso,  który  był  podstawą  postępowania  sądowego,  kpił  Pan  z  kultu 
papieża. Jak Pan ocenia tę sprawę z perspektywy czasu? 
 

Mój  tekst  opublikowany  w  „NIE”  był  o  tym,  że  masowe  widowiska  typu  show  w 

wykonaniu  ciężko  chorego,  starego,  niemogącego  chodzić  człowieka  są  chorego,  starego, 
niemogącego  chodzić  człowieka  są  wyjątkowo  niehumanitarne  i  robią  na  mnie  przykre 
wrażenie. Ale środki stylistyczne, których użyłem, aby wyrazić to przekonanie, sąd uznał za 
znieważające  głowę  państwa  i  właśnie  z  tego  paragrafu  zostałem  oskarżony.  Cały  proces 
rozgrywał  się  w  znacznym  stopniu  poza  mną,  ponieważ  dotyczył  dyskusji,  czy  zawarte  w 
kodeksie  z  1863  roku  przestępstwo  obrazy  majestatu  króla  Włoch  jest  prawomocne  w 
dzisiejszym Watykanie. Chodziło o tego typu skomplikowane sprawy, kiedy i jaką bullą jaki 
papież  przyjął  włoskie  prawo  za  miarodajne  dla  Watykanu,  a  kiedy,  w  jakich  przypadkach 
artykuły włoskiego prawa Watykan odtrącał. Jest to tak specjalistyczna wiedza, że nie miałem 
tutaj innego pola manewru niż bronienie się, że był to tylko felieton, że używałem stylistyki 
absurdu, że moją intencją nie było napiętnowanie osoby, tylko krytykowanie widowiska. Sąd 
jednak nie przychylił się do mojej argumentacji.  

background image

 

 

Kilka miesięcy temu trybunał strasburski odrzucił Pana skargę w tej sprawie, ponieważ 
nie  wyczerpał  Pan  drogi  odwoławczej  w  Polsce:  nie  zaskarżył  Pan  do  polskiego 
Trybunału  Konstytucyjnego  przepisu,  na  podstawie  którego  został  Pan  skazany.  Czy 
zamierza Pan jeszcze walczyć w tej sprawie?  

Argumentacja  trybunału  strasburskiego,  że  nie  wykorzystałem  skargi  konstytucyjnej, 

wydaje mi się odrobinę niepoważna. Można powiedzieć, że w każdej sprawie, która kończy 
się prawomocnym wyrokiem w Polsce, można odwołać się do skargi konstytucyjnej, czyli do 
tego,  że  polskie  prawo  jest  sprzeczne  z  konstytucją.  Innymi  słowy,  miałem  w  Polsce 
prowadzić proces, w wyniku którego Trybunał Konstytucyjny mógłby orzec, że polski kodeks 
karny jest sprzeczny z postanowieniami konstytucji. Ta ścieżka wydaje mi się dziwna. 

Może zmieniłby Pan polskie prawo? 

Ale w mojej mocy nie leży zmienianie prawa. Nawet jeżeli obywatel ma prawo do skargi 

konstytucyjnej, jest to prawo czysto teoretyczne. Moim zdaniem sam wyrok był kuriozalny, a 
kolejne kroki prawne stanowiły jego konsekwencję. W każdym razie dałem temu spokój, bo 
tak się można bawić w nieskończoność.  

A czy Pana zdaniem współczesna polska lewica powinna odnosić się do Jana  Pawła II? 
Czy powinna być bardziej krytyczna wobec jego przekazu? A może raczej lekceważyć 
jego nauki? Czy też wreszcie może spróbować odnajdywać w jego przekazie bliskie sobie 
idee i w ten sposób starać się go „wykorzystać”?  

Przede wszystkim bardzo bym przestrzegał lewicę przed próbami robienia z Jana Pawła II 

swojego  człowieka,  bo,  po  pierwsze,  byłaby  to  nieprawda,  a  po  drugie  –  lewica  nie  wygra 
konkurencji  z  prawicą  w  przywłaszczaniu  sobie  papieża.  Po  trzecie  wreszcie,  taka  lewica, 
która czerpałaby inspiracje z Watykanu, jest całkowicie zbędna. Ale i zwalczanie Jana Pawła 
II nie jest sensowną taktyką z punktu  widzenia celów politycznych, gdyż papież już dawno 
przestał  być  żywym  politykiem,  z  którym  można  polemizować  i  któremu  można  coś 
konkretnego  wytykać.  Myślę  natomiast,  że  warto  mu  różne  rzeczy  wytykać  historycznie. 
Można na przykład powiedzieć i uzasadnić, że Jan Paweł II ma na sumieniu więcej ofiar niż 
zbrodniarze  skazywani  przez  dzisiejsze  trybunały  międzynarodowe,  gdyż  nacisk  na  zakaz 
używania  prezerwatyw  przez  afrykańskich  chrześcijan  w  obliczu  pandemii  AIDS  zapewne 
spowodował  więcej  ofiar  śmiertelnych  w  schrystianizowanych  częściach  Afryki  niż 
chociażby wojna w Kosowie. Ale to są rzeczy dosyć mało przydatne w walce politycznej na 
polskim forum, a ja jako redaktor naczelny pisma, które nie traktuje papieża jako tabu i które, 
jeśli ma okazję, krytycznie się do niego odnosi, wiem, że nawet czytelnicy pisma wyraziście 
antyklerykalnego nie są zachwyceni ruszaniem tabu papieża. W Polsce przekaz antypapieski 
przekonuje jedynie ludzi uznawanych za bojowych ateistów, osobistych wrogów Pana Boga. 
A tych jest stosunkowo niewielu. Wydaje mi się, że Polska w znacznie większym stopniu jest 
laicyzowana przez obojętność, przez malejące zainteresowanie nauczaniem kościelnym, przez 
krytykę funkcjonowania Kościoła katolickiego jako organizacji, a nie przez krytykę papieża.  

Większość naszego społeczeństwa jednak nie lubi, aby symbole, a Jan Paweł II stał się w 

Polsce symbolem, były przedmiotem weryfikacji.  

A myśli Pan, że ten kult Jana Pawła II w Polsce będzie w najbliższych latach słabł? Czy 
Pana zdaniem wciąż jest on żywy, czy raczej już teraz powoli zanika?  

background image

 

 

Widać już, że kult papieża osłabł, ale w jakimś sensie będzie on trwały, gdyż był to Polak, 

który zrobił największą karierę światową. Polska nie ma w swojej historii wielu osób, które 
zrobiły karierę światową, i w związku z tym wszyscy ci, którzy na jakimś polu coś osiągnęli, 
są  bożyszczami  narodowymi.  Dotyczy  to  Curie-Skłodowskiej,  Kościuszki  czy  Chopina. 
Niektórzy  twierdzą,  że  również  Wałęsy,  ale  Wałęsa  jest  ceniony  bardziej  na  scenie 
międzynarodowej,  gdyż  w  Polsce  się  skompromitował.  Tymczasem  Chopin  nie  miał  okazji 
się skompromitować w kraju. Rzecz w tym, że Chopin jest znacznie większym bożyszczem w 
Polsce niż wielcy, równorzędni kompozytorzy w Niemczech, bo tych było po prostu o wiele 
więcej.  Na  postawie  tego  kryterium,  głodu  prestiżu  specyficznego  dla  Polski,  Wojtyła 
zostanie  w  pamięci  zdecydowanej  większości  Polaków  jako  ten  Polak,  który  zrobił 
największą światową karierę, ponieważ zapewne nikt w najbliższym czasie takiej nie zrobi.  

W tym kontekście bardzo ciekawy jest przypadek Buzka, czyli polityka bez właściwości, 

który dostał prestiżową posadę, ale bez istotnych kompetencji. I znowu mamy taką sytuację, 
że  nasz  gwiazdor  jest  bardzo  celebrowany  w  Polsce.  Kiedy  przyjeżdża,  otwiera  każdą 
sikawkę, natomiast w Europie nie jest szczególnie ważną postacią i w sprawach europejskich 
nie wymienia się go jako polityka, który ma wpływ na cokolwiek istotnego. To wszystko się 
bierze  z  poczucia  głodu  prestiżu,  który  dla  Polaków  jest  tak  ważny.  Taka  postawa  cechuje 
wszystkie  prowincje,  a  Polska  jest  przecież  straszną  prowincją.  Nie  chce  być  prowincją,  a 
bardzo pragnie stać się podmiotem polityki europejskiej, i stąd ten głód wielkich autorytetów. 
Jeżeli  więc  Buzek  był  tak  ważną  postacią,  to  tym  bardziej  ktoś,  kto  został  papieżem,  czyli 
zrobił karierę niewątpliwie światową: był i jest znany w większości krajów. W związku z tym 
Jan Paweł II na pewno zostanie w pamięci gdzieś pomiędzy Chopinem, Kościuszką i Curie-
Skłodowską.  A  Polacy  pozostaną  wobec  niego  podobnie  bezkrytyczni  jak  wobec  innych 
swoich guru.

 

background image

 

 

Toksyczny ojciec lesbijek i gejów 

W

YWIAD Z 

J

ERZYM 

K

RZYSZPIENIEM 

 

Jak historycznie kształtowały się relacje między ruchem LGBT i Kościołem katolickim? 
Jak Kościół podchodził do osób homoseksualnych? 

Jako że temat dotyczy homoseksualności, skupiam się na sprawach lesbijek i gejów, lecz w 

innych  kontekstach  nie  wykluczam  ludzi  biseksualnych  i  transpłciowych.  W  odległej 
przeszłości  w  Europie  i  w  okresie  przedkolonialnym  na  innych  kontynentach  wiele  kultur 
akceptowało pewne formy homoseksualności. Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, w uproszczeniu 
można  powiedzieć,  że  ignorowanie  tego  zjawiska,  wewnętrznie  sprzeczne  wypowiedzi  o 
„naturze” jako swego rodzaju przewodniku w sprawach moralności lub ambiwalencja postaw, 
charakterystyczne  dla  pierwszego  tysiąclecia  tej  religii,  przerodziły  się  w  głęboką  wrogość, 
której eskalacja na znacznym obszarze Europy nastąpiła w okresie rozkwitu średniowiecza.  

Potępianie  aktów  homoseksualnych  i  innych  zachowań  seksualnych  wykluczających 

możliwość  poczęcia  jako  rzekomo  „przeciwnych  naturze”,  a  więc  „grzesznych”,  znalazło 
kulminację w pismach żyjącego w XIII wieku Tomasza z Akwinu. Taki pogląd do dziś jest 
zawarty w oficjalnym nauczaniu Kościoła katolickiego i – w zbliżonej postaci – w nauczaniu 
innych  nurtów  chrześcijaństwa.  Zapatrywania  się  jednak  zmieniają.  Katolicyzm  przejął  ze 
starożytnej  myśli  filozoficznej  ideę  tak  zwanego  prawa  naturalnego,  określającego  reguły 
postępowania,  które  z  założenia  są  powszechnie  uważane  za  rozsądne.  Przy  omawianiu 
owego  prawa  kuriozalnie  powoływano  się  czasami  na  zachowanie  zwierząt,  a  raczej  na 
wyidealizowane wyobrażenia o nim, jako że go dokładnie nie znano. Zagadnienie to omawia 
między  innymi  John  Boswell  w  książce  Chrześcijaństwo,  tolerancja  społeczna  i 
homoseksualność: Geje i lesbijki w Europie Zachodniej od początku ery chrześcijańskiej do 
XIV wieku (wydanie polskie: 2006). Kontekstem dla tych spekulacji moralnych były wpływy 
dualizmu – filozofii dzielącej człowieka na dobrą duszę i złe ciało wraz z jego seksualnością. 
W okresie rozkwitu średniowiecza poglądy religijne coraz bardziej wpływały na kształt prawa 
świeckiego. Jego sankcje karne, podobnie jak czasami w okresach poprzednich, obejmowały 
karę  śmierci  za  akty  homoseksualne.  W  zależności  od  rozwoju  sądownictwa  prawa  takie 
ustanawiano  i  kary  wykonywano  w  różnych  częściach  Europy.  Za  akty  homoseksualne 
prześladowano  w  majestacie  prawa  zwłaszcza  mężczyzn,  co  w  niektórych  krajach  Zachodu 
przetrwało  do  XX  wieku,  a  w  niektórych  regionach  świata  jest  spuścizną  europejskiego 
ustawodawstwa  kolonialnego  do  dziś.  Warto  przypominać,  że  w  nazistowskich  Niemczech 
wiązało  się  to  z  masową  eksterminacją  homoseksualnych  mężczyzn  w  obozach 
koncentracyjnych. W XIX wieku jako autorytet w dziedzinie seksualności dołączyła do religii 
i  prawa także medycyna. Dyskurs dotyczący homoseksualności, dotychczas ograniczony do 
„grzechu”  homoseksualności,  dotychczas  ograniczony  do  „grzechu”  i  „przestępstwa”, 
poszerzył się o kategorię „patologii”. Proces ten bywa nazywany medykalizacją grzechu. Tę 
zmianę  na  ogół  uważano  za  postęp,  ponieważ  kogoś  „chorego”  można  było  obarczyć 
odpowiedzialnością  w  mniejszym  stopniu  niż  grzesznika  czy  przestępcę.  Religia,  prawo  i 
medycyna  naznaczyły  ludzi  homoseksualnych  potrójnym  piętnem:  jako  „grzeszników”, 

background image

 

 

„przestępców” i „chorych”. Jednak wnikliwie myślący zauważali, że w tym „grzechu” nie ma 
w istocie zła, w „przestępstwie” – ofiary, a w „chorobie” – cierpienia, jeśli zaś cierpienie się 
pojawia,  jest  ono  spowodowane  uwewnętrznieniem  społecznego  potępienia.  Badania 
naukowe w drugiej połowie XX wieku wykazały, że orientacja homoseksualna to zwyczajna 
odmiana  seksualności  istniejąca  u  pewnego  odsetka  Homo  sapiens.  Podobnie  cechą  pewnej 
liczby  ludzi  jest  leworęczność,  którą  niegdyś  także  próbowano  eliminować.  W  1992  roku 
Światowa  Organizacja  Zdrowia  usunęła  homoseksualność  z  listy  Międzynarodowej 
klasyfikacji  chorób.  Homoseksualność  wydaje  się  spuścizną  ewolucyjną  człowieka. 
Zachowanie  takie  zaobserwowano  u  ponad  półtora  tysiąca,  a  dobrze  udokumentowano  u 
pięciuset  półtora  tysiąca,  a  dobrze  udokumentowano  u  pięciuset  gatunków  dziko  żyjących 
zwierząt.  Występuje ono między innymi u krewnych człowieka, jak goryle czy szympansy. 
Seksualność  zwierząt  jest  barwna.  Oprócz  zachowania  homoseksualnego  i  tworzenia  par 
jednopłciowych,  a  także  wychowywania  przez  niektóre  takie  pary  (na  przykład  słoni 
morskich  czy  mew  śmieszek)  biologicznych  lub  przysposobionych  dzieci,  obserwuje  się 
masturbację  czy  seks  bez  celu  reprodukcyjnego.  Przybywa  badań  naukowych  i  obszernych 
publikacji na ten temat. 

A jak chrześcijaństwo zareagowało na ruch emancypacyjny lesbijek i gejów?  

Światowy ruch emancypacyjny lesbijek i gejów, którego katalizatorem były zamieszki w 

Nowym  Jorku  w  1969  roku,  jest  sprzeciwem  wobec  ucisku,  ma  więc  wyraźny  cel  etyczny 
opowiadania się za dobrem. W związku z tym zakwestionował on także nauczanie religijne 
uznające zachowanie homoseksualne za grzech. Jako że obarczanie ludzi poczuciem winy bez 
powodu oznacza poważne szkody dla ich kondycji psychicznej i położenia społecznego.  

W niektórych nurtach chrześcijaństwa zaczęto inaczej patrzeć na dokumenty wiary mające 

rangę autorytetu. I tak podejście historyczno-krytyczne do analizy Pisma Świętego wykazało, 
że  autorzy  tekstów,  którym  tradycyjnie  przypisuje  się  potępienie  wszelkiego  zachowania 
homoseksualnego,  w  istocie  nie  opisywali  homoseksualności  i  związków  jednopłciowych, 
jakie znamy dzisiaj. Toteż posługiwanie się owymi wersetami w celu oceny tego zjawiska jest 
szkodliwym  nadużyciem.  Oczywiście  teksty  należy  analizować  w  językach  oryginalnych, 
gdyż  przekłady  bywają  przekłamane.  Przykładowo  tłumacze  katolickiej  Biblii  Tysiąclecia  i 
protestanckiej  Biblii  warszawskiej  w  Liście  do  Rzymian  (1,  27),  w  gorliwości  ciskania 
gromów na odmieńców, z „błądzenia” pogan w sprawach wiary – jest to temat tego passusu – 
zrobili  „zboczenie”.  Ponadto  zwrócono  uwagę,  że  nieporozumieniem  jest  traktowanie 
biblijnej  opowieści  o  stworzeniu  pierwszej  pary,  Adama  i  Ewy,  jako  kompletnego  opisu 
porządku  płciowości  człowieka.  Tekst  ten  ukazuje  zjawisko  typowe,  lecz  nie  wyklucza  na 
przykład  wdów  i  wdowców  wychowujących  samotnie  dzieci  czy  kobiet  i  mężczyzn 
odczuwających pociąg do osób tej samej płci. Przypomniano także wagę przykazania miłości 
bliźniego jako kryterium oceny wszystkich nakazów i zakazów. Analizę Biblii pod tym kątem 
zawiera  między  innymi  dostępna  w  języku  polskim  książka  Daniela  Helminiaka  Co  Biblia 
naprawdę mówi o homoseksualności (2002). Tym działaniom interpretacyjnym towarzyszyła 
świadomość,  że  pewne  poglądy  zawarte  w  Biblii,  choćby  aprobata  niewolnictwa,  niższej 
pozycji  kobiety  czy  ludobójstwa,  są  pod  względem  etycznym  nie  do  przyjęcia.  Podobnie 
odrzuca  się  przedstawiony  w  niej  opis  świata,  odzwierciedlający  wiedzę  z  epoki  żelaza. 
Według  Biblii  bowiem  Bóg  najpierw  stworzył  światło,  a  potem  Słońce  i  gwiazdy  (więc 

background image

 

 

światło może być niezależne od jego źródła), Ziemia powstała sześć tysięcy lat temu (więc 
tysiące  lat  po  udomowieniu  psa),  Ziemia  ma  krańce  (więc  jest  płaska),  a  Słońce  można 
zatrzymać modlitwą (więc porusza się ono nad Ziemią). Wyobrażenia te, chociaż zawarte w 
pismach  określanych  mianem  świętych,  są  fałszywe.  Zagadnienie  wykładni  Biblii  jako 
podstawy nauczania jest szczególnie ważne w Kościołach protestanckich, jako że głoszą one 
formalną zasadę „tylko Pismo”. W wielu z nich wciąż jeszcze dominuje wybiórczy W wielu z 
nich  wciąż  jeszcze  dominuje  wybiórczy  literalizm.  A  więc  kaznodzieje  ignorują  biblijne 
twierdzenia o płaskości Ziemi czy aprobatę niewolnictwa, natomiast wyrwane z kulturowego 
kontekstu  wersety  jakoby  potępiające  homoseksualność  wykorzystują  na  poparcie  własnej 
ignorancji  i  irracjonalnego  lęku.  W  niektórych  zaś  nurtach  protestantyzmu,  w  wyniku 
teologicznej refleksji, doszła do głosu idea akceptowania odpowiedzialnej fizycznej ekspresji 
homoseksualności.  Pogląd  ten  zaczął  przyjmować  się  dość  wcześnie  w  Kościele 
episkopalnym  w  USA.  Później  dołączyły  inne,  na  przykład  niektóre  krajowe  Kościoły 
luterańskie i kalwińskie. Ponadto już w 1968 roku w Los Angeles powstała wielowyznaniowa 
wspólnota  o  nazwie  Kościoły  Społeczności  Miejskiej  (Metropolitan  Community  Churches, 
MCC), która głosi akceptację lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych (LGBT) 
wraz  z  ich  seksualnością  i  tożsamością  płciową,  a  jednocześnie  jest  otwarta  dla  wszystkich 
innych chrześcijan. Obecnie ma ona zbory nie tylko w Ameryce Północnej, a do wszystkich 
zakątków  świata  docierają  internetowe  transmisje  angielsko  i  hiszpańskojęzycznych 
nabożeństw z MCC Los Angeles. Ta idea akceptacji znalazła też wcześnie zrozumienie wśród 
unitarian  i  uniwersalistów.  Wspomniane  Kościoły  posługują  się  różnymi  publicznymi 
formami uznania związków jednopłciowych. Niektóre przeprosiły za wcześniejszy ucisk. 

A  czy  w  obrębie  Kościoła  katolickiego  powstały  organizacje  walczące  o  emancypację 
gejów i lesbijek? 

W Kościele rzymskokatolickim od lat sześćdziesiątych XX wieku istnieje oddolny ruch na 

rzecz akceptacji homoseksualności. Jego argumentacja jest w skrócie następująca: Katolicka 
moralność powołuje się nie tylko na Pismo i Tradycję, lecz także opiera się na rozumowaniu, 
czego przykładem jest przytaczanie argumentów z „prawa naturalnego”. Sięga też do odkryć 
nauki i osobistego doświadczenia wierzących. Argumenty oficjalnego nauczania kościelnego, 
które odwołują się w kwestii homoseksualności do „prawa naturalnego”, są nieprzekonujące, 
ponieważ zawarte w nim ujęcie seksualności człowieka jest sporne. Prokreacja stanowi tylko 
jeden  z  aspektów  seksualności.  Kościół  katolicki  zezwala  wszak  na  małżeństwa  ludzi 
bezpłodnych  i  współżycie  płciowe  powyżej  wieku  rozrodczego.  Ponadto  ostatnio  podkreśla 
się  łączący  aspekt  seksu,  gdyż  dla  ludzi  seks  ma  zapewne  głównie  takie  znaczenie.  Wielu 
gejów chrześcijan i lesbijek chrześcijanek uważa akceptację samych siebie za błogosławiony 
moment  w  życiu,  a  wyjście  z  ukrycia  za  zbliżenie  do  ludzi  i  Boga.  Oficjalne  nauczanie 
katolickie  wymaga,  by  ludzie  o  orientacji  homoseksualnej  powstrzymywali  się  od  aktów 
homoseksualnych.  Zarazem  Kościół  naucza,  że  ludzie  powinni  badać  swoje  sumienie  i 
odpowiedzialnie kierować się nim przy podejmowaniu  każdej  decyzji moralnej. Ani Pismo, 
ani  Tradycja  (gdy  są  skrupulatnie  odczytane),  ani  teoria  prawa  naturalnego,  ani  nauka,  ani 
osobiste  doświadczenie  ludzi  nie  potwierdzają  oficjalnego  katolickiego  nauczania,  że  akty 
homogenitalne same w sobie są niemoralne. W związku z powyższym wielu gejów katolików 
i  lesbijek  katoliczek  w  zgodzie  z  sumieniem  stworzyło  jednopłciowe  związki  obejmujące 

background image

 

 

seks. Podobnie czynią pary różnopłciowe, które nie mogą zaakceptować nauczania Watykanu 
w sprawie antykoncepcji.  

Taką  argumentacją  posługuje  się  organizacja  DignityUSA  (GodnośćUSA),  działająca  na 

rzecz  religijnej  emancypacji  ludzi  LGBT  wyznania  rzymskokatolickiego,  założona  w  1969 
roku. Jest to jedna z najważniejszych organizacji tego typu na świecie. Wśród ważnych grup 
siostrzanych  należy  wymienić  Dignity  Canada  i  Quest  (Poszukiwanie)  w  Wielkiej  Brytanii. 
Lesbijki i geje wyznania katolickiego dążący do akceptacji w sferze religii działają także w 
chrześcijańskich  organizacjach  międzywyznaniowych,  jak  David  et  Jonathan  (Dawid  i 
Jonatan) we Francji, Homosexuelle und Kirche (Homoseksualni i Kościół) w Niemczech czy  

Wiara i Tęcza w Polsce. Korzystają one z prac teologów nakierowanych na reformowanie 

Kościoła.  W  Stanach  Zjednoczonych  w  1977  roku  doktor  Jeannine  Gramick  (z  rodziny 
polskich  imigrantów),  członkini  zgromadzenia  Sióstr  Szkolnych  de  Notre  Dame,  i  ksiądz 
Robert  Nugent,  członek  zgromadzenia  Towarzystwa  Boskiego  Zbawiciela  (salwatorianin), 
założyli organizację New Ways Ministry (Nowe Sposoby Posługi), której celem jest działanie 
na  rzecz  akceptacji  ludzi  LGBT  w  Kościele  oraz  sprawiedliwości  społecznej  dla  tej  grupy. 
Organizacja ta analizuje pouczenia pochodzące z Watykanu i formułuje na nie odpowiedzi. W 
rejonach  świata,  gdzie  ten  ruch  na  nie  odpowiedzi.  W  rejonach  świata,  gdzie  ten  ruch 
emancypacyjny  w  dziedzinie  religii  doszedł  do  głosu,  spotkał  się  z  życzliwym 
zainteresowaniem sporej liczby duchownych i  zwykłych członków Kościołów. Dostrzeżono 
problem szkodliwości tradycyjnego homofobicznego nauczania o homoseksualności. 

Jakie zmiany w podejściu Kościoła do seksu i osób homoseksualnych nastąpiły  wraz z 
wyborem na papieża Jana Pawła II?  

Podejście  Jana  Pawła  II  do  lesbijek  i  gejów  oraz  ich  emancypacyjnego  postulatu 

wysuwanego w obrębie katolicyzmu należy interpretować w świetle lansowanej przez niego 
teologii ciała i seksualności. W kontekście niniejszego zagadnienia omówił ją Ronald Modras, 
profesor  Wydziału  Teologii  Uniwersytetu  Saint  Louis  w  USA,  w  rozdziale  książki  The 
Vatican  and  Homosexuality  (Watykan  a  homoseksualność,  1988)  pod  redakcją  Jeannine 
Gramick i Pata Fureya. Otóż papież posługuje się językiem personalizmu i fenomenologiczną 
metodą  opisu,  lecz  w  istocie  propaguje  neotomistyczną  etykę  prawa  naturalnego.  Chociaż 
uwagi Jana Pawła II o osobie ludzkiej wskazują na jej jedność i integrację, to obstaje on przy 
dualizmie  opartym  na  podejrzliwości  wobec  ciała  i  namiętności.  Głosząc  koncepcję  osoby 
ludzkiej  jako  istoty  rozwarstwionej,  postrzega  on  emocje  jako  coś  niebezpiecznego.  Należą 
one do „niższej” sfery człowieka, która wymaga kontroli przez sferę „wyższą”: umysł i wolę. 
Owa  kontrola  jest  według  niego  przejawem  wartości  osoby.  Taka  antropologia  ciała-duszy 
jest  podstawą  jego  myśli  na  temat  etyki  seksualnej,  którą  zawarł  w  książce  Miłość  i 
odpowiedzialność  już  w  1960  roku.  Jak  inni  neotomiści  uważa  on  popęd  seksualny  za  siłę, 
której celem jest tylko prokreacja. Jego zdaniem prawdziwa miłość to nie uczucie, lecz cnota, 
przez  którą  umysł  potwierdza  wartość  osoby.  Prawom  natury,  jak  on  je  rozumie,  trzeba  się 
poddać.  Jeśli  ktoś  zadaje  gwałt  „naturze”,  zadaje  też  gwałt  osobie,  czyniąc  ją  przedmiotem 
przyjemności,  a  nie  miłości.  Dlatego  łączenie  miłości  z  „naturą”  skutkuje  agresywnym 
atakiem  na  antykoncepcję.  Tyle  że  na  poparcie  swoich  twierdzeń  Karol  Wojtyła  nie 
przedstawia  empirycznych  dowodów.  Jego  argumentacja  jest  wyłącznie  filozoficzna. 
Powołuje się na imperatyw moralny Immanuela Kanta, zgodnie z którym człowiek nie może 

background image

 

 

być jedynie środkiem  do celu  dla innego człowieka. Twierdzi,  że stosowanie antykoncepcji 
oznacza, iż dwoje ludzi posługuje się sobą nawzajem dla obustronnej przyjemności. Ten sam 
zarzut  dotyczy  aktów  homoseksualnych,  które  także  wykluczają  poczęcie.  Słabość 
argumentacji  Karola  Wojtyły  polega  jednak  na  tym,  iż  po  przytoczeniu  imperatywu  Kanta 
regularnie pomija on istotne słowo „jedynie”.  Otóż tak się składa, że nie możemy uciec od 
posługiwania  się  innymi  ludźmi  jako  środkami  do  celu.  I  tak  papież  posługuje  się 
kardynałami,  zwykli  ludzie  zaś  na  przykład  sprzedawcami.  Zasada  Kanta  zakazuje 
posługiwania  się  kimś  jedynie  jako  środkiem.  Przyszły  papież  zaś  sprowadza  sprawę  do 
samego  wykorzystywania  kogoś.  Na  początku  pontyfikatu  Jan  Paweł  II  wygłosił  serię 
przemówień  na  temat  pierwszych  rozdziałów  biblijnej  Księgi  Rodzaju,  poruszając  kwestie 
małżeństwa,  seksualności  i  grzechu  pierworodnego.  Chociaż  papież  przyznaje,  że  te 
opowiadania  o  stworzeniu  mają  charakter  mityczny,  traktuje  je,  jakby  były  rzeczywistą 
historią. Nie wiadomo więc, czy Adam symbolicznie ukazuje obecną kondycję człowieka, czy 
też  jest  postacią  historyczną.  Opowiadania  te  służą  papieżowi  za  punkt  wyjścia  do  snucia 
refleksji.  Potwierdza  w  nich  punkt  wyjścia  do  snucia  refleksji.  Potwierdza  w  nich  wagę 
panowania  nad  sobą,  tym  razem  w  formie  dawania  siebie  innej  osobie.  Mowa  jest  o 
małżeńskim  znaczeniu  ciała.  Wezwanie  dwóch  osób  do  wzajemnego  dawania  siebie  może 
tchnie  głębią,  lecz  omówienie  pożądania  seksualnego,  zwanego  pożądliwością,  wzbudza 
wątpliwości.  Wbrew  zasadom  analizy  biblijnej  papież  łączy  opowieść  o  Adamie  i  Ewie  z 
obecną  w  Ewangelii  Mateusza  wypowiedzią  o  pożądliwym  spoglądaniu  na  kobietę  i 
dopuszczaniu się w sercu cudzołóstwa oraz z uwagą w 1 Liście Jana o pożądliwości ciała i 
oczu. Nie interpretuje tych tekstów w ich własnych kontekstach, lecz w świetle pozostałych 
tekstów, zakładając, że stoi za nimi ten sam stosunek do seksualności. Gdy z Księgi Rodzaju 
wysnuwa  wniosek  o  stanie  pierwotnej  niewinności,  nie  wspomina  już  o  mitycznym 
charakterze  tekstu.  Papież  zakłada,  że  Adam  i  Ewa,  traktowani  jak  postacie  historyczne, 
początkowo  potrafili  oddawać  się  sobie  nawzajem  bez  śladu  samolubnej  przyjemności.  W 
wyniku  jakoby  historycznego  pierwszego  grzechu  nasze  ciała  zostały  naznaczone 
pożądliwością,  czyli  brakiem  równowagi.  Możemy  się  sobie  nawzajem  ofiarować  tylko 
wówczas, gdy zachowujemy nad sobą kontrolę.  

Jeśli wyjść z takiej teologii ciała, nasze seksualne pragnienia nie są całkowicie pod naszą 

kontrolą.  Jest  to  „nieuporządkowanie”,  ponieważ,  zgodnie  z  tym  myśleniem,  seksualność 
została  stworzona  w  celu  prokreacji,  a  nie  przyjemności.  Akty  homoseksualne,  tak  jak 
stosowanie antykoncepcji, są więc przeciwieństwem tego, co papież uważa za bezinteresowne 
dawanie samego siebie.  

Głoszona  przez  Jana  Pawła  II  idea  historycznego  Adama,  pierwotnie  panującego  nad 

swoimi narządami płciowymi, jest problematyczna dla specjalistów z dziedziny biblistyki.  

Psychologowie  zapytują,  czy  miłość  polegająca  na  całkowitym  dawaniu  siebie  jest 

możliwa i czy całkowita samokontrola jest wskazana. Karl Rahner, czołowy teolog katolicki, 
zwraca uwagę, że pożądliwość jest jednak naturalna, ponieważ zgodnie z tradycją katolicką 
wolność  od  niej  jest  ponadnaturalna,  a  więc  natura  człowieka  jej  nie  wymaga.  Adam  w 
Księdze  Rodzaju  początkowo  był  jakoby  wolny  od  pożądliwości,  nie  powstrzymało  go  to 
jednak  od  popełnienia  grzechu.  Jednak  największy  opór  propagowanej  przez  Jana  Pawła  II 
teologii ciała stawiają nie bibliści, teologowie czy psychologowie, lecz masy katolików. Co 
papież z zewnątrz nazywa żądzą, oni, stosując środki antykoncepcyjne czy tworząc związki 

background image

 

 

jednopłciowe,  przeżywają  od  wewnątrz  i  nazywają  miłością.  Takie  doświadczenia  skłaniają 
ich do tego, by się z myślą papieża nie zgadzać. 

Jaka  była  reakcja  polskiego  papieża  na  oddolny  postulat  akceptacji  lesbijek  i  gejów 
wraz  z  ich  seksualnością?  Czy  Watykan  za  jego  pontyfikatu  odnosił  się  do  głosów 
krytycznych?  

Jan Paweł II – tak silnie zaabsorbowany seksualnością, postrzeganą z perspektywy wiedzy 

o  niej  z  XIII  wieku  –  wrogo  zareagował  na  ruch  wyzwolenia  lesbijek  i  gejów.  Stanowisko 
papieża  odzwierciedlała  polityka  Watykanu:  w  wypowiedziach  i  konkretnych  działaniach. 
Zarówno  wywody  papieża  dotyczące  homoseksualności,  jak  i  publikacje  na  ten  temat 
autorstwa  jego  podwładnych  są  całkowicie  oderwane  od  rzeczywistych  problemów  życia 
lesbijek i gejów. Lecz ze względu na spustoszenie, jakiego one dokonują w życiu względu na 
spustoszenie, jakiego one dokonują w życiu milionów ludzi, nie sposób zbyć ich milczeniem. 
Ważnym  dokumentem  opublikowanym  za  czasów  Jana  Pawła  II  był  List  do  biskupów 
Kościoła  katolickiego  o  duszpasterstwie  osób  homoseksualnych  (1986)  autorstwa  Josepha 
Ratzingera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Była to odpowiedź na wspomniany oddolny 
ruch  emancypacyjny  w  Kościele,  w  tym  na  przychylną  mu  refleksję  katolickich  teologów. 
List był w szczególności reakcją na działalność organizacji DignityUSA, której głos docierał 
– i dociera – do dalekich zakątków katolickiego świata. Dokument ten jest wyraźnym echem 
myśli  papieża.  Według  Listu  na  homoseksualność  należy  patrzeć  przez  pryzmat  Księgi 
Rodzaju,  którą  Jan  Paweł  II  wykorzystał  przy  głoszeniu  swojej  koncepcji  „małżeńskiego 
znaczenia” ciała. Papież zaaprobował ten dokument i nakazał jego publikację. List potwierdza 
rozróżnienie  między  homoseksualną  skłonnością  a  homoseksualnymi  czynami,  dokonane 
wcześniej w Deklaracji o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej (1975). Powtarza, iż takie 
czyny są „wewnętrznie nieuporządkowane” i nie do przyjęcia.  

Teraz  wszakże  „obiektywnie  nieuporządkowaną”,  czyli  niewłaściwą,  nazywa  również 

orientację  homoseksualną.  Czyni  to,  by  odrzucić  pojawiający  się  wśród  teologów 
przychylnych  emancypacji  pogląd,  że  te  preferencje  erotyczne  są  czymś  neutralnym.  Takie 
określenie orientacji homoseksualnej i zachowania homoseksualnego wpisuje się w poglądy 
papieża na temat moralności seksualnej. Zgodnie z nimi źródło preferencji homoerotycznych 
jako formy pożądliwości wiąże się z pierwszym grzechem, co trzeba uznać za mit. Ponadto 
określenie to wbrew ustaleniom nauki może sugerować, że lesbijki i geje są chorzy. Wyraźna 
fałszywa  sugestia,  że  homoseksualność  to  patologia,  widoczna  jest  w  Instrukcji  nt.  [sic!] 
kryteriów  rozeznawania  [sic!]  powołania  u  osób  z  tendencjami  homoseksualnymi 
ubiegających  się  o  przyjęcie  do  seminarium  i  dopuszczenie  do  święceń  (2005),  ogłoszonej 
przez  Kongregację  Edukacji  Katolickiej  niedługo  po  pontyfikacie  Jana  Pawła  II.  Dokument 
powstał  w  kontekście  „obecnej  sytuacji”,  czyli  nienazwanej  po  imieniu  serii  pedofilskich 
skandali  wśród  katolickiego  kleru.  Instrukcja  przypisuje  gejom  patologię,  impertynencko 
sugerując,  że  cechują  się  zaburzeniami  natury  seksualnej,  brakiem  dojrzałości  afektywnej  i 
nie potrafią mieć właściwych relacji zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. Te obraźliwe 
sformułowania  wywołały  na  świecie  burzę  protestów.  W  istocie  w  tym  dokumencie 
uczyniono  z  gejów  kozły  ofiarne,  by  przysłonić  sedno  sprawy:  problem  kształtowania  się 
osobowości  kościelnych  celibatariuszy.  Rozróżnienie  między  orientacją  a  zachowaniem 
seksualnym,  świadczące  jakoby  o  moralnej  wrażliwości  teologów,  w  istocie  dezintegruje 

background image

 

 

osobowość  człowieka.  Ma  ono  na  celu  zalecenie  wypierania  uczuć  homoerotycznych  oraz 
wyrzeczenia  się  zachowania,  które  się  z  nimi  naturalnie  wiąże.  Pobrzmiewa  tutaj  echo 
wspomnianego  dualizmu.  Oznacza  to  również  narzucanie  ludziom  homoseksualnym 
przymusowego  celibatu,  do  którego  zdolność,  na  przykład  w  wypadku  katolickich 
duchownych, określana bywa jako szczególny dar ofiarowany niektórym ludziom. W Liście 
twierdzi się bez intelektualnego zażenowania, że Pismo Święte potępia homoseksualność, jak 
gdyby  omawiało  ją  w  obecnym  jej  rozumieniu  i  analizowało  oparte  na  miłości  związki 
jednopłciowe.  Zatem  dokument  ten  podporządkowuje  obecne  rozumienie  seksualności 
biblijnym  wypowiedziom  odzwierciedlającym  przenikliwość  z  epoki  żelaza  oraz  wiedzę  z 
antyku  i  średniowiecza.  Ponadto  jego  autorzy  twierdzą  przewrotnie,  że  uznając  wszelkie 
zachowanie homoseksualne za grzech, Kościół „broni wolności i godności osoby”. Co więcej, 
nieoparte na empirii spekulacje nazywają „prawdą o osobie ludzkiej”. Wreszcie List, hołdując 
homofobicznej  ideologii,  sprzeciwia  się  działaniom  na  rzecz  zmian  „norm  ustawodawstwa 
cywilnego”  w  kierunku  równości  ludzi.  Zamiast  opowiedzieć  się  za  racjonalną  edukacją 
zdrowotną  w  obliczu  HIV/AIDS  oraz  za  prawnym  uznaniem  związków  jednopłciowych, 
pismo  wysuwa  problematyczne  twierdzenie,  że  „praktyka  homoseksualizmu  poważnie 
zagraża  życiu  i  dobru  bardzo  wielu  ludzi”.  (Jednak  w  kontekście  katastrofalnego  kryzysu 
zdrowotnego  w  Afryce  Watykan  nie  posłużył  się  analogiczną  tezą,  że  zagrożenie  stwarza 
„praktyka  heteroseksualności”).  Tymczasem  to  właśnie  sprzeciwy  Jana  Pawła  II  wobec 
stosowania prezerwatywy  jako środka chroniącego przed HIV znacznie utrudniły w krajach 
zdominowanych przez Kościół katolicki przejrzystą publiczną kampanię na rzecz stosowania 
zasad seksu bezpieczniejszego zarówno w relacjach hetero-, jak i homoseksualnych.  

W  najwyższym  stopniu  przewrotne  są  twierdzenia:  „Aktywność  homoseksualna 

przeszkadza realizacji siebie i szczęściu, ponieważ sprzeciwia się stwórczej mądrości Boga. 
(…)  Kościół  nie  ogranicza,  ale  raczej  broni  wolności  i  godności  osoby,  rozumianych  w 
sposób  właściwy  i  autentyczny”.  Dokument  wbrew  oczywistej  różnorodności  seksualnej  i 
płciowej  występującej  wśród  ludzi  i  zwierząt  narzuca  katolikom  hetero  normatywny  obraz 
stworzenia,  by  potem  twierdzić,  że  ludzie  homoseksualni  „realizują  się”,  gdy  odrzucają 
ekspresję swojej seksualności w relacji z kochanym człowiekiem. Głosiciele tego poglądu nie 
mają  zresztą  dowodów,  by  twierdzić,  że  przed  mitycznym  popadnięciem  ludzi 
heteroseksualna. Znów chodzi  o to,  by ludzie dostosowywali się do koncepcji zebranych w 
XIII wieku.  

Wymowna  jest  teza,  że  akceptacja  homoseksualności  naraża  na  niebezpieczeństwo 

„koncepcję natury i praw rodziny”. Dochodzi w niej do głosu słuszna na szczęście myśl, że 
rosnąca liczba katolików dostrzega, iż narzucana ludziom tomistyczna wizja „natury” stoi w 
sprzeczności z dzisiejszą wiedzą. Jeśli zaś idzie o koncepcję praw rodziny, w istocie zagraża 
jej  widoczna  w  dokumencie  celowa  dyskryminacja  licznych  rodzin  założonych  przez  pary 
jednopłciowe, które także wychowują dzieci i są jak najbardziej częścią wielobarwnej natury, 
a nie świata demonów.  

Autor Listu, niejako z urzędu ubolewając, że ludzie homoseksualni są przedmiotem aktów 

przemocy, wzywa pasterzy Kościoła do potępiania takich czynów. Jest to słuszna inicjatywa, 
lecz  owa  przemoc  w  dużej  mierze  wyrasta  z  nadal  trwającej  przemocy  psychicznej,  którą 
stosuje oficjalny Kościół. Ponadto w atmosferze obecnego kościelnego nauczania wezwanie 
Watykanu  jest  przez  kler  nieraz  ignorowane,  jak  na  przykład  wtedy,  gdy  polski  biskup  – 

background image

 

 

komentując pokojowy marsz równości lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych 
– mówi, że „zło” wyszło na ulice, a przemilcza fakt, że uczestniczki i uczestnicy marszu byli 
atakowani kamieniami przez zwolenników obecnej katolickiej heteronormatywności. Zgodnie 
z  osobliwymi  koncepcjami  moralności,  głoszonymi  pod  nadzorem  Jana  Pawła  II,  lesbijki  i 
geje wezwani są do rezygnacji z zaspokojenia potrzeby bliskości fizycznej z kochaną osobą. 
Dokument  sugeruje,  by  do  odstręczania  ich  od  ekspresji  własnej  seksualności  wykorzystać 
psychologów,  socjologów  i  lekarzy,  namawiając  ich  tym  samym  do  postępowania 
nieprofesjonalnego i szkodliwego.  

Ponadto  zachęca  do  opracowania  programów  katechetycznych  opartych  na  „prawdzie 

dotyczącej  ludzkiej  płciowości”.  Owa  prawda  to  XIII-wieczne  mniemanie,  że  ludzkość  ma 
istnieć  bez  homoseksualności.  W  końcu  List  nakazuje  wycofanie  poparcia  dla  organizacji 
działających na rzecz reform. 

Jakie  były  skutki  Listu  z  1986  roku?  Czy  wywołał  on  sprzeciw  części  środowisk 
katolickich?  

Wraz  z  tą  publikacją  Jan  Paweł  II  zaczął  zamykać  usta  katolikom  sprzyjającym 

emancypacji,  o  której  mowa.  Na  przykład  wkrótce  po  ukazaniu  się  Listu  amerykański 
duchowny  John  McNeill  stwierdził  w  komunikacie  prasowym,  że  przełożony  w  zakonie 
jezuitów  nakazał  mu  zaprzestania  publicznej  akceptującej  posługi  lesbijkom  i  gejom,  a  w 
razie sprzeciwu zagroził usunięciem z zakonu. McNeill oświadczył, że nie może w zgodzie z 
sumieniem  posłuchać  tego  rozkazu.  W  grudniu  1986  roku  nastąpiła  pierwsza  eksmisja 
oddziału Dignity, roku nastąpiła pierwsza eksmisja oddziału Dignity, a wiele kolejnych miało 
miejsce rok później. W reakcji na List DignityUSA wystosowała dwa pisma. W Declaration 
on Non-Reception of the Pastoral Letter on the Care of Homosexual Persons (Oświadczenie o 
nieprzyjęciu  listu  duszpasterskiego  o  opiece  nad  osobami  homoseksualnymi,  1987) 
członkowie  DignityUSA  poinformowali  Kongregację  Nauki  Wiary,  że  pod  względem 
pastoralnym  List  nie  może  zaspokoić  potrzeb  lesbijek  i  gejów  oraz  ich  rodzin  i  przyjaciół. 
Podkreślili,  że  sumienie  nie  pozwala  im  przyjąć  tego  planu  duszpasterstwa,  gdyż  przy  jego 
opracowywaniu  nie uwzględniono konsekwencji, jakie mogą ponieść osoby, do których ma 
ono  docierać.  List  jest  nieskuteczny  w  wyrażaniu  wiary  opartej  na  wzorze  współczującego 
Chrystusa.  

W  drugim  dokumencie,  zatytułowanym  Letter  on  Pastoral  Care  of  Gay  and  Lesbian 

Persons  (List  na  temat  opieki  duszpasterskiej  nad  gejami  i  lesbijkami,  1987),  członkowie 
DignityUSA oświadczyli, że jako lesbijki i geje wyznania katolickiego potrafią łączyć swoje 
tożsamości seksualne z duchowymi i dzielą się z innymi tym doświadczeniem. Zauważają też 
dystans  między  nimi  a  niektórymi  członkami  Kościoła,  z  jego  przywódcami  włącznie.  W 
związku z tym dążą do pojednania, oczekując od Kościoła posługi opartej na sprawiedliwości 
i miłości bliźniego. Zarazem, czerpiąc ze swojego doświadczenia posługi lesbijkom i gejom, 
oferują  szereg  rad  i  zachęcają  biskupów  do  wspólnej  pracy  na  rzecz  pojednania.  Rady 
dotyczyły  trzech  dziedzin.  Jeżeli  chodzi  o  sprawiedliwość,  Dignity  zaleca  wykorzenianie 
uprzedzeń do lesbijek i gejów, sprzeciw wobec opresyjnego zachowania w stosunku do nich, 
popieranie  przepisów  prawnych  chroniących  ich  podstawowe  prawa  człowieka  i  przyjęcie 
współczującej postawy wobec kryzysu związanego z AIDS. W zakresie seksualności Dignity 
doradza otwartość na debatę o moralności czynów homoseksualnych, ponowne przebadanie  

background image

 

 

Biblii,  akceptację  wniosków  nauk  społecznych,  wsłuchanie  się  w  świadectwa  lesbijek  i 

gejów oraz poszanowanie ich sumień. Wreszcie w dziedzinie posługi Dignity sugeruje różne 
rodzaje  posługi  dla  lesbijek  i  gejów  oraz  ich  rodzin,  akceptację  księży  oraz  zakonnic  i 
zakonników,  którzy  sprawują  opiekę  duszpasterską  nad  ludźmi  homoseksualnymi,  a  także 
akceptację posługi organizowanej przez lesbijki i gejów oraz współpracę z nimi. Dokument 
kończy  się  stwierdzeniem,  że  Dignity  w  innej  wypowiedzi  krytykowała  niedawne 
oświadczenia i działania zwierzchności kościelnej, lecz tutaj skupia się na pojednaniu.  

Gdy  w  1987  roku  Jan  Paweł  II  odwiedzał  Stany  Zjednoczone,  witały  go  spokojnie 

reprezentacje DignityUSA. Przed tą wizytą zaś w magazynie „People” napisano o dziewięciu 
Amerykanach, z którymi papież nie zechce się spotkać. Jednym  z nich był przewodniczący 
DignityUSA,  James  Bussen.  W  wywiadzie  oświadczył:  „Kościół  chce  zajmować  się 
lesbijkami i gejami, gdy są chorzy lub umierają, lecz odmawia spotkania z nami, gdy jesteśmy 
zdrowi, żyjemy i afirmujemy się”.  

List  z  1986  roku  nie  zniechęcił  także  New  Ways  Ministry  do  dalszego  działania  poza 

strukturami  oficjalnego  Kościoła.  Już  w  1984  roku  zwierzchność  kościelna  wymogła  na 
Jeannine  Gramick  i  Robercie  Nugencie  odejście  z  tej  organizacji,  lecz  nadal  pełnią  oni 
posługę dla gejów i lesbijek pod auspicjami swoich zgromadzeń zakonnych. Unikają złożenia 
deklaracji, że wszelkie zachowania homoseksualne są złem. Organizacja New Ways Ministry 
wywiera  emancypacyjny  wpływ  na  katolików  w  USA,  w  tym  na  kler.  I  tak  obecny  na  jej 
sympozjum  biskup  Detroit,  Thomas  Gumbleton,  opowiedział,  jak  się  ze  sobą  zmagał,  by 
zaakceptować brata będącego gejem. W 1995 roku biskup ten został uhonorowany przez New 
Ways Ministry Odznaczeniem za Budowanie Mostów. Na sympozjum w 1997 roku wezwał 
lesbijki  i  gejów  będących  pracownikami  Kościoła,  w  tym  biskupów,  by  się  ujawnili.  New 
Ways  Ministry  publikuje  materiały  i  organizuje  warsztaty  dla  personelu  kościelnego,  które 
umożliwiają  dialog  mający  na  celu  przełamywanie  niewiedzy  i  lęku.  Dzięki  temu  powstaje 
lista  przyjaznych  lesbijkom  i  gejom  amerykańskich  parafii  katolickich.  W  związku  z 
destruktywnym  nauczaniem  Watykanu  w  sprawie  homoseksualności  kolejni  katoliccy 
teologowie  zajęli  stanowisko  odmienne  od  oficjalnego  stanowiska  Kościoła,  a  więc  i  Jana 
Pawła II. Ksiądz James Alison w książce On Being Liked (O byciu lubianym, 2003) uważa, 
że  podejścia  do  homoseksualności  widocznego  w  Liście  (1986)  nie  można  pogodzić  z 
Ewangelią.  Gareth  Moore,  ksiądz  i  dominikanin,  w  Question  of  Truth  (Kwestia  prawdy, 
2003) dochodzi do wniosku, że ani Pismo, ani prawo naturalne nie dostarczają argumentów 
na potępienie naturalne nie dostarczają argumentów na potępienie związków jednopłciowych. 
Sprzeciw wobec oficjalnego stanowiska Watykanu w tej sprawie trwa także po śmierci Jana 
Pawła  II.  Ponad  trzystu  katolickich  profesorów  teologii,  głównie  z  Austrii,  Niemiec  i 
Szwajcarii,  ale  też  wielu  innych  krajów:  od  Hiszpanii  po  Filipiny,  podpisało  w  styczniu  i 
lutym  2011  roku  memorandum  Kirche  2011:  Ein  notwendiger  Aufbruch  (Kościół  2011: 
Konieczny  przełom),  w  którym  domagają  się  uznania  par  jednopłciowych  żyjących  w 
związkach cywilnych, jak też innych reform. 

W 1992 roku Watykan opublikował Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o 
niedyskryminacji  osób  homoseksualnych.  Czy  dokument  ten  opowiadał  się  za 
poszanowaniem praw człowieka lesbijek i gejów? Czy wzniósł on coś nowego do relacji 
między Watykanem i środowiskami LGBT?  

background image

 

 

Poprzez  te  Uwagi  Kongregacja  Nauki  Wiary  nakłaniała  biskupów,  by  sprzeciwiali  się 

wprowadzaniu  przepisów  chroniących  prawa  człowieka  lesbijek  i  gejów.  O  prawach  tych 
skądinąd wiadomo, że są powszechne, przyrodzone, niezbywalne, nienaruszalne, naturalne i 
niepodzielne. Dokument ten jednak traktuje lesbijki i gejów jako element niebezpieczny, a w 
konsekwencji  jako  ludzi  drugiej  kategorii.  W  tekście  wprawdzie  przyznano,  że  „osoby 
homoseksualne  były  i  wciąż  są  przedmiotem  złośliwych  określeń  i  aktów  przemocy”,  lecz 
znów  przemilczano  fakt,  że  w  znacznej  mierze  mają  one  źródło  w  nauczaniu  kościelnym, 
które od wieków określa homoseksualność potępiającymi epitetami, jak „sprzeczna z naturą”, 
„grzech”  czy  „zło”.  Ponadto  samo  głoszenie  tego  nauczania  jest  już  aktem  psychicznej 
przemocy,  a  w  przeszłości  prowadziło  nieraz  do  przemocy  fizycznej  usankcjonowanej 
prawnie, jak tortury i egzekucje, oraz utrwalało demonizowanie lesbijek i gejów. Posługując 
się  abstrakcyjnymi  hasłami  jak  „wolność”  i  „godność”,  autorzy  Uwag  uprawiają  wobec  tej 
grupy ludzi politykę mającą na celu właśnie pozbawienie jej tych dóbr.  

W  części  praktycznej  Uwag  wysunięto  twierdzenie,  że  całkowity  brak  dyskryminacji  z 

powodu  orientacji  homoseksualnej  jest  niewskazany,  gdyż  skłonność  ta  jest  „obiektywnym 
nieuporządkowaniem moralnym” i budzi „niepokój moralny”. Zatem znów moralność oparta 
na  mitycznym  obrazie  seksualności  żyje  w  symbiozie  z  irracjonalnym  lękiem.  Dokument 
sugeruje,  że  taka  dyskryminacja  jest  uzasadniona  w  niektórych  dziedzinach,  na  przykład  w 
przypadku  adopcji  dzieci.  Podsuwa  więc  bezpodstawnie  myśl,  że  sama  orientacja 
homoseksualna uniemożliwia wychowywanie dzieci lub że lesbijki i geje wręcz stanowią dla 
nich zagrożenie. Otóż znaczna liczba nieukrywających się lesbijek i gejów na całym świecie 
wychowuje  własne  dzieci  biologiczne  lub  –  po  przejściu  standardowych  procedur 
kwalifikacyjnych  –  dzieci  adoptowane.  Olbrzymia  większość  mieszkańców  domów  dziecka 
to  biologiczne  dzieci  ludzi  heteroseksualnych.  Jeśli  chodzi  o  ich  szanse  adopcyjne,  problem 
polega na wyborze nie między rodzicami heteroseksualnymi a homoseksualnymi, lecz między 
rodzicami  a  brakiem  rodziców.  Pary  jednopłciowe  adoptują  nieraz  dzieci,  których  pary 
różnopłciowe  po  prostu  nie  chcą:  na  przykład  niepełnosprawne  lub  powyżej  wieku 
niemowlęcego. Sukces wychowawczy par lesbijskich i gejowskich bierze się między innymi 
stąd,  że  adoptowane  przez  nich  pociechy  są  dziećmi  chcianymi.  Natomiast  sporo 
biologicznych  dzieci  osób  heteroseksualnych  przychodzi  na  świat  niejako  wbrew 
oczekiwaniom rodziców. Badania wykazują, że dzieci wychowywane przez lesbijki i gejów 
statystycznie  nie  różnią  się  w  swoim  rozwoju  od  pozostałych  dzieci.  Takie  samo  jest  więc 
statystyczne  prawdopodobieństwo,  iż  dorastając,  odkryją,  że  są  heteroseksualne.  Toteż  na 
przykład  Amerykańska  Akademia  Pediatrii,  Amerykańskie  Towarzystwo  Psychiatryczne  i 
inne towarzystwa tego typu poparły w rezolucjach prawo lesbijek i gejów do wychowywania 
dzieci i do adopcji. W celu poznawczym warto obejrzeć w Internecie blog Gay Family Values 
(Gejowskie  wartości  rodzinne)  i  filmy  kanału  depfox  na  YouTube,  które  od  2008  roku 
przedstawiają  refleksje  i  codzienność  rodziny  z  dwojgiem  adoptowanych  dzieci,  założonej 
przez  parę  małżeńską  dwóch  Kalifornijczyków.  Szacuje  się,  że  na  początku  XXI  wieku,  a 
więc pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II, w samych Stanach Zjednoczonych lesbijki i geje 
wychowywali  około  65  tysięcy  adoptowanych  dzieci.  Jednak  polski  papież  do  końca  życia 
miłował rodziny wybiórczo.  

W  Polsce  też  mieszkają  lesbijki  i  geje  z  dziećmi.  Jednak  w  kraju  żyjącym  w  cieniu 

pomników  Jana  Pawła  II,  sytuacja  prawna  tych  rodzin  jest  nadal  nieuregulowana.  Brak 

background image

 

 

prawnej  ochrony  związków  jednopłciowych  i  innych  regulacji  zapewniających  stabilizację 
naraża  je  na  trudności  zwłaszcza  w  sytuacjach  kryzysowych,  jak  choroba  czy  śmierć  w 
rodzinie.  Politycy  troszczą  się  o  dobre  samopoczucie  kleru  czerpiącego  z  myśli  papieża 
Polaka,  a  nie  o  gwarantowane  konstytucyjnie  prawa  obywateli.  Dotychczas  adopcja  została 
prawnie  umożliwiona  parom  jednopłciowym  w  Południowej  Afryce,  Andorze,  Argentynie, 
Belgii, Brazylii, Danii, Hiszpanii, Holandii, Islandii, Kanadzie, Norwegii, Szwecji, Urugwaju, 
Wielkiej  Brytanii  oraz  w  niektórych  regionach  Australii,  Meksyku  i  USA.  Zgromadzenia 
ustawodawcze  tych  krajów  czy  regionów,  opierając  się  na  faktach,  postanowiły  zaprzestać 
dyskryminacji lesbijek i gejów w tym zakresie. Zachowawcze religie, niestety, nie nadążają 
za  związaną  z  tymi  decyzjami  wiedzą  i  refleksją  etyczną.  Uwagi  nawołują  też  do 
dyskryminacji  lesbijek  i  gejów,  sugerując,  że  nie  nadają  się  oni  do  pracy  w  szkolnictwie. 
Ludzie,  którzy  zainwestowali  całe  lata  i  wiele  wysiłku  oraz  środków  w  edukację 
pedagogiczną, nagle dowiedzieli się, że mają sobie poszukać innego zawodu, bo nie spodobali 
się ekspertom z Kongregacji Nauki Wiary podlegającym papieżowi Polakowi. Może czai się 
za tym fałszywe przeświadczenie, że homoseksualności nie należy „propagować”, bo opanuje 
świat i ludzie przestaną się rozmnażać. Tyle że homoseksualność istnieje bez „promowania” i 
orientacji seksualnej nie da się skutecznie „propagować”. Gdyby to było możliwe, lesbijek i 
gejów  nie  byłoby  na  świecie.  W  końcu  wyrastają  wśród  powszechnej  propagandy 
heteroseksualności i pomimo niej. Podsuwanie im myśli, by się przez całe życie ukrywali, to 
w  istocie  okrucieństwo.  W  odpowiedzi  na  Uwagi  przewodniczący  DignityUSA,  Kevin 
Calegari, zawiózł do Rzymu list skierowany do Josepha Ratzingera, przedstawiający obiekcje 
wobec  tego  dokumentu.  Podczas  konferencji  prasowej  przytwierdził  do  drzwi  siedziby 
Kongregacji  Nauki  Wiary  kopertę  zawierającą  Uwagi  z  adnotacją  „Zwrot  do  nadawcy”. 
Następnie  DignityUSA  przeprowadziła  kampanię  „Wezwanie  do  Sprawiedliwości”,  by  w 
całych  Stanach  Zjednoczonych  zaprotestować  przeciw  dyskryminacyjnemu  stanowisku 
Watykanu.  

W  1994  roku  ukazał  się  Katechizm  Kościoła  katolickiego.  Jak  potraktowano  w  nim 
kwestię homoseksualności? 

Ten  kluczowy  dokument,  niestety,  powtarza  opresyjne  nauczanie.  Już  samo  określenie 

„głęboko  osadzone  skłonności  homoseksualne”  sugeruje,  że  orientacji  homoseksualnej  nie 
należy traktować poważnie. Na ogół nie mówi się przecież o ludziach heteroseksualnych, że 
„przejawiają głęboko osadzone skłonności heteroseksualne”. Po raz kolejny Watykan ogłasza 
wbrew  wynikom  badań  historyczno-krytycznych,  że  Biblia  widzi  w  homoseksualności 
„poważne  zepsucie”.  Bezpodstawnie  odmawia  aktom  homoseksualnym  „prawdziwej 
komplementarności  uczuciowej  i  płciowej”.  Czyni  z  nich  moralne  zło  i  narzuca  ten  pogląd 
wiernym,  a  następnie  ubolewa,  że  skłonność  taka  dla  większości  stanowi  „trudne 
doświadczenie”.  Obarcza  homoseksualnych  wierzących  poczuciem  winy,  nastawia  do  nich 
negatywnie  ludzi  i  konserwuje  uprzedzenia,  przewrotnie  nawołując  do  „szacunku”, 
„współczucia” i „delikatności”. I oczywiście zachęca do unikania dyskryminacji, ale tylko tej, 
którą  uważa  za  „niesłuszną”.  Ponieważ  dla  bardzo  wielu  ludzi  homoseksualnych 
heteroseksualne małżeństwo jako szczęśliwy wybór nie wchodzi w grę, kolejne „wezwanie do 
czystości”  oznacza  w  istocie  szkodliwy  przymusowy  celibat.  Nakaz  życia  bez  ekspresji 
seksualnej Katechizm polewa sosem abstrakcyjnych pojęć, jak „wolność wewnętrzna”, które 

background image

 

 

w  gruncie  rzeczy  są  językiem  ucisku.  Warto  zauważyć,  że  w  drugim  wydaniu  Katechizmu 
tekst  dotyczący  homoseksualności  uległ  zmianie.  W  punkcie  2358  znikła  fraza  obecna  w 
pierwszym  wydaniu:  „Osoby  takie  nie  wybierają  swej  kondycji  homoseksualnej”,  a  na  jej 
miejscu  pojawiło  się  sformułowanie:  „Skłonność  taka,  obiektywnie  nieuporządkowana”. 
Najwidoczniej  pierwsza  wersja  jawiła  się  jako  zbyt  przychylna.  W  2003  roku  Kongregacja 
Nauki  Wiary  opublikowała  kolejny  tekst  poświęcony  lesbijkom  i  gejom:  Uwagi  dotyczące 
projektów legalizacji prawnej związków partnerskich między osobami homoseksualnymi. 

Jak  Watykan  na  początku  XXI  wieku  patrzył  na  prawne  uznanie  związków 
jednopłciowych?  

Otóż jest to kolejny dokument, przez który Watykan usiłował pozbawiać lesbijki i gejów 

praw  do  równego  traktowania.  We  wstępie  dokumentu  przywołana  jest  wypowiedź  Jana 
Pawła II o homoseksualności i pojawia się symptomatyczne twierdzenie, że jest to zjawisko 
„moralnie i społecznie niepokojące”. Jeśli chodzi o związki jednopłciowe, dokument nazywa 
je  „złem”,  obrażając  ogromną  liczbę  lesbijek  i  gejów,  którzy  dzielą  się  w  nich  miłością  i 
wsparciem.  Ostrzega  przed  pojawieniem  się  „błędnych  koncepcji  płciowości  i  małżeństwa”, 
lecz to raczej koncepcje kościelne opierają się na błędnym, mitycznym, hetero normatywnym 
obrazie  seksualności  człowieka.  Autorzy  oświadczają,  że  prawne  uznanie  związków 
jednopłciowych  może  oznaczać  „przysłonięcie  niektórych  fundamentalnych  wartości 
moralnych  i  dewaluację  instytucji  małżeństwa”.  Otóż  uznawanie  tych  związków  raczej 
odsłania  fundamentalną  wartość  człowieka  i  wzbogaca  instytucję  małżeństwa  o  jawnie 
głoszoną  prawdę,  że  nie  jest  ono  monolitem,  w  który  niegdyś  kazano  wierzyć.  Argument 
antropologiczny sprowadza się do kościelnego rozumienia małżeństwa. Skoro jednak rodzaj 
człowiek  (Homo)  istnieje  od  2,6  miliona  lat,  a  gatunek  człowiek  rozumny  (Homo  sapiens) 
pojawił  się  200  tysięcy  lat  temu,  to  okres  istnienia  obecnego  katolickiego  nauczania  o 
małżeństwie  jest  w  jego  dziejach  krótkim  epizodem.  Instytucja  małżeństwa  zmieniała  się  z 
biegiem historii. Pojawiło się wiele typów związków małżeńskich. I tak małżeństwo grupowe, 
obejmujące więcej niż jedną osobę każdej z płci, to co prawda bardzo rzadkie, ale istniejące 
zjawisko.  Z  kolei  w  niektórych  kulturach  mężczyzna  może  mieć  więcej  niż  jedną  żonę 
(poliginia). Biblijny Abraham (błogosławiony przez Boga i ojciec w wierze) miał trzy żony, 
Mojżesz  (dawca  bożego  prawa)  –  dwie,  a  król  Salomon  (znany  z  mądrości  budowniczy 
świątyni jedynego Boga w Jerozolimie) – siedemset. W innych kulturach kobieta może mieć 
więcej niż jednego męża (poliandria). Wreszcie wiadomo o uznanym społecznie w niektórych 
kulturach małżeństwie dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet. W najnowszych czasach, w 2001 
roku, małżeństwo jednopłciowe uznała prawnie Holandia, a obecnie dołączają do niej dalsze 
kraje.  Wygląda  na  to,  że  w  naszym  rejonie  świata  rośnie  liczba  ludzi  bardziej  w  naszym 
rejonie świata rośnie liczba ludzi bardziej skłonnych zaakceptować kobietę z jedną żoną niż 
wieloma mężami bądź mężczyznę z jednym  mężem  niż wieloma żonami. Sprzeciwiając się 
adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, omawiany dokument wysuwa oskarżenie, że na tych 
dzieciach dokonuje się „przemocy” i wykorzystuje się ich „bezbronność” w celu włączenia w 
„środowisko,  które  nie  sprzyja  ich  pełnemu  rozwojowi  ludzkiemu”.  Określenie 
„bezbronność”  w  obliczu  „przemocy”  to  zniewaga  dla  par  lesbijskich  i  gejowskich,  które  z 
oddaniem  troszczą  się  o  adoptowane  dzieci,  w  tym  dzieci  przez  innych  niechciane,  bo  na 

background image

 

 

przykład  niepełnosprawne.  Środowisko,  w  którym  dorastają,  daje  im  domowe  ciepło  oraz 
bogactwo kontaktów w rodzinie i poza nią, czego dom dziecka nie jest w stanie zapewnić.  

Wbrew  niejednokrotnie  zgłaszanym  obawom  dzieci  wychowywane  przez  pary 

jednopłciowe  są  na  ogół  akceptowane  przez  rówieśników,  ci  bowiem,  jako  bezpośredni 
obserwatorzy, po prostu nie przejmują uprzedzeń swojego domowego środowiska. Uczniowie 
w szkole widzą w tych dzieciach koleżanki i kolegów, którzy mają dwie kochające mamy lub 
dwóch kochających ojców, będących zwyczajnymi ludźmi, a nie potworami. Poza tym córki i 
synowie par jednopłciowych, jak dzieci pochodzące z mniejszości etnicznych czy religijnych, 
są przygotowane, jak zręcznie reagować na ewentualne zaczepki: „Moje mamy/Moi ojcowie 
są  spoko.  Jeśli  nie  chcesz  się  ze  mną  przyjaźnić,  nie  musisz.  Mam  inne  koleżanki  i  innych 
kolegów,  którzy  mnie  lubią”.  Problem  polega  na  tym,  że  rodzina  oparta  na  związku 
jednopłciowym nie mieści się jeszcze w głowie kościelnych ideologów. 

Ostatnia część dokumentu to bezpośredni nacisk na polityków katolickich, by sprzeciwiali 

się prawnemu uznaniu związków jednopłciowych. Członkini zarządu DignityUSA, Marianne 
Duddy,  stwierdziła,  że  dokument  ten  ma  na  celu  zastraszanie  urzędników  publicznych  na 
całym  świecie,  by  zrobili  to,  czego  Watykan  nie  potrafił  uczynić  sam,  to  znaczy  –  by 
powstrzymali  rosnącą  falę  zaangażowania  na  rzecz  sprawiedliwości.  Z  inicjatywy  religijnej 
prawicy  w  konstytucjach  niektórych  krajów  i  regionów  pojawiły  się  zapisy  określające 
małżeństwo jako związek między kobietą i mężczyzną. Dyskryminują one pary jednopłciowe, 
jak  również  ich  dzieci.  Odmawiają  im  ochrony  i  świadczeń,  jakie  są  dostępne  dla 
różnopłciowych par małżeńskich jakie są dostępne dla różnopłciowych par małżeńskich i ich 
dzieci.  W  Konstytucji  Rzeczypospolitej  Polskiej  z  1997  roku  taki  zapis  powstał  pod 
naciskiem  Kościoła  katolickiego,  zgodnie  z  instruktażem  Watykanu.  W  wyniku  tej  samej 
presji  w  konstytucji  nie  umieszczono  zapisu  o  zakazie  dyskryminacji  z  powodu  orientacji 
seksualnej,  który  wprowadzono  do  jej  projektu  z  dziewiętnastego  czerwca  1996  roku. 
Kościołowi  chodzi  o  zawłaszczenie  pojęcia  małżeństwa.  Niegdyś  występował  on  przeciw 
rozwodom  cywilnym,  gdyż  rozwód  także  jest  sprzeczny  z  jego  ideą  małżeństwa.  Tak  więc 
jeśli  tylko  pozwalają  mu  na  to  warunki  polityczne,  narzuca  swoją  koncepcję  wszystkim 
obywatelom  danego  kraju,  przy  czym  nieraz  posługuje  się  argumentacją  mającą  pozór 
niereligijnej.  Niezależnie  od  wypowiedzi  Jana  Pawła  II  bądź  jego  podwładnych  i  działań 
Watykanu  społeczeństwa  otwarte  na  poszanowanie  praw  człowieka  opowiadają  się  za 
uznaniem  związków  par  jednopłciowych  oraz  ich  prawem  do  adopcji  dzieci.  Małżeństwa 
jednopłciowe zostały prawnie uznane w Południowej  Afryce, Argentynie, Belgii,  Hiszpanii, 
Holandii,  Islandii,  Kanadzie,  Norwegii,  Portugalii  i  Szwecji  oraz  w  niektórych  regionach 
Meksyku  i  USA.  Rejestrowane  związki  jednopłciowe  różnego  rodzaju  zostały  uznane  w 
Andorze,  Austrii,  Brazylii,  Czechach,  Danii,  Ekwadorze,  Finlandii,  Francji,  Irlandii, 
Kolumbii,  Luksemburgu,  Niemczech,  Nowej  Zelandii,  Słowenii,  Szwajcarii,  Urugwaju,  na 
Węgrzech,  w  Wielkiej  Brytanii  oraz  w  niektórych  regionach  Australii,  Meksyku,  USA  i 
Wenezueli.  Ponadto  niektóre  kraje,  gdzie  nie  można  oficjalnie  zawrzeć  małżeństwa  lub 
innego  związku  jednopłciowego,  uznają  takie  małżeństwa  i  związki  zawarte  w  innych 
państwach. Jako że zachowanie homoseksualne jest wciąż prawnie zabronione w dziesiątkach 
krajów,  a  w  kilku  państwach  islamskich  karane  śmiercią,  w  2008  roku  Holandia  i  Francja, 
przy  poparciu  Unii  Europejskiej,  przedstawiły  na  forum  Zgromadzenia  Ogólnego  ONZ 
Deklarację  Narodów  Zjednoczonych  w  sprawie  orientacji  seksualnej  i  tożsamości  płciowej. 

background image

 

 

Proponowana  deklaracja  zawiera  potępienie  przemocy,  napastowania,  dyskryminacji, 
wykluczania,  stygmatyzacji  i  uprzedzenia  z  powodu  orientacji  seksualnej  i  tożsamości 
płciowej, jak również zabójstw i egzekucji, tortur, arbitralnych aresztowań oraz pozbawienia 
praw ekonomicznych, społecznych i kulturalnych. Dokument ekonomicznych, społecznych i 
kulturalnych.  Dokument  podpisała  dotychczas  większość  krajów  zachodnich.  Wśród  tych, 
którzy  pierwsi  sprzeciwili  się  deklaracji,  był  stały  obserwator  Watykanu  przy  ONZ,  gdyż 
widział w niej działanie na rzecz prawnego uznania związków jednopłciowych i ograniczanie 
wolności słowa („moralnego” potępiania), a więc zagrożenie dla obecnej ideologii kościelnej. 
Jednak  w  miarę  jak  czasy  Jana  Pawła  II  będą  odchodzić  w  przeszłość,  w  Watykanie  może 
dojdzie  do  głosu  idea  większej  troski  o  uciskanych.  W  związku  z  panelem  poświęconym 
prawom  ludzi  LGBT,  który  się  odbył  w  2009  roku,  przedstawiciel  Watykanu  przy  ONZ 
wydał  oświadczenie  sprzeciwiające  się  stosowaniu  kary  śmierci  i  niesprawiedliwej 
dyskryminacji  (nadal  hołdując  idei  dyskryminacji  „sprawiedliwej”),  w  tym  dyskryminacji  w 
dziedzinie  prawa  karnego,  oraz  wszystkim  formom  przemocy.  Marianne  Duddy  w  imieniu 
DignityUSA pochwaliła ten krok i zaznaczyła, że jej organizacja długo nakłaniała Watykan, 
by  dostrzegł  swoje  powinności  i  pomógł  w  ochronie  życia  oraz  godności  ludzi  LGBT  we 
wszystkich  krajach  świata.  Podczas  pontyfikatu  polskiego  papieża  większość  dokumentów 
dotyczących osób homoseksualnych została opublikowana przez Kongregację Nauki Wiary. 

A czy sam Jan Paweł II wypowiadał się na temat gejów i lesbijek?  

Kościelne  dokumenty  sprzeciwiające  się  emancypacji  lesbijek  i  gejów  powstawały  pod 

okiem  polskiego  papieża,  lecz  czasami  i  on  zabierał  głos  w  tej  sprawie.  Znamienna  jest 
wypowiedź  Jana  Pawła  II  podczas  WorldPride  2000.  Oświadczył  on  wtedy,  że  odbywające 
się  w  Rzymie  obchody  święta  Światowej  Dumy  Ludzi  LGBT  są  „zniewagą”  dla  Roku 
Jubileuszowego  i  chrześcijan  oraz  że  ludzie  homoseksualni  zachowują  się  w  sposób 
przeciwny  naturze.  W  związku  z  tym  przywódcy  DignityUSA  wyrazili  głęboki  smutek  i 
oburzenie.  Przewodnicząca  organizacji,  Mary  Louise  Cervone,  określiła  słowa  papieża  jako 
niezwykle  obraźliwe.  Marianne  Duddy  podkreśliła,  że  wielu  ludzi,  którzy  uczestniczyli  w 
WorldPride, to chrześcijanie, w tym tysiące katolików. Cervone stwierdziła ponadto: „Papież 
nie  pamięta,  iż  za  każdym  razem,  gdy  składa  takie  oświadczenie,  odstręcza  setki  ludzi,  nie 
tylko  lesbijki  katoliczki  i  gejów  katolików  oraz  ich  rodziny,  lecz  także  innych,  którzy  są 
zażenowani,  gdy  słyszą,  jak  przywódca  naszego  Kościoła  przemawia  tak  nienawistnie.  (…) 
Mógł zachęcić do dialogu lub wykorzystać ten moment, by podkreślić nauczanie Kościoła, że 
wszystkich ludzi należy traktować z szacunkiem”.  

Książka  Jana  Pawła  II  Pamięć  i  tożsamość:  rozmowy  na  przełomie  tysiącleci  (2005) 

pokazuje,  że  jego  postawa  w  sprawie  homoseksualności  stawała  się  coraz  bardziej 
nieprzejednana. Popieranie małżeństwa jednopłciowego nazwał „ideologią zła”, wymierzoną 
w  rodzinę  i  człowieka.  Sprzeciw  wobec  jego  prawnego  uznania  wyraził  też  dziesiątego 
stycznia  2005  roku,  tuż  przed  ukazaniem  się  książki,  w  przemówieniu  do  korpusu 
dyplomatycznego.  Reagując  na  tę  wypowiedź  papieża,  członek  zarządu  DignityUSA, 
Matthew Gallagher, stwierdził: „DignityUSA (…) zna «rodzinę» jako przepełniony miłością, 
bliski  związek  dwóch  dorosłych  osób  zawarty  za  obopólną  zgodą,  a  miłość  ta  pochodzi  od 
Boga, gdyż – jak mówi Ewangelia Jana – «Bóg jest miłością». Decydującym czynnikiem dla 
rodziny jest miłość, a nie płeć. Wydaje się, że ograniczone papieskie pojęcie «rodziny» opiera 

background image

 

 

się  wyłącznie  na  pochodzącym  sprzed  wieków  poglądzie,  że  jest  ona  relacją  kontraktową 
mającą na celu ochronę prawa własności, oraz na braku wiedzy medycznej i psychologicznej 
o  dobrostanie  dzieci  wychowywanych  w  domach  par  jednopłciowych.  Nikt  nie  potrafił 
wykazać,  w  jaki  sposób  te  tysiące  lesbijskich  i  gejowskich  par,  które  publicznie  wyznały  i 
ślubowały  sobie  miłość  w  stanach  Massachusetts,  Nowy  Jork,  Kalifornia  i  Oregon,  jak 
również  w  wielu  innych  krajach,  zaszkodziły  instytucji  małżeństwa.  W  istocie  te  wyrazy 
miłości mogą ją tylko wzmocnić. Przywództwo DignityUSA wzywa papieża, by skupił uwagę 
na uczczeniu tego, że dzieci boże wyznają i ślubują sobie bożą miłość w związkach, a nie na 
wykorzystywaniu swojej władzy, by je ranić. DignityUSA wzywa papieża do błogosławienia 
rodzin opartych na związkach jednopłciowych”. Niestety, papież nie posłuchał tego apelu. 

A  jakie  są  obecnie  najbardziej  negatywne  konsekwencje  podejścia  Jana  Pawła  II  do 
homoseksualności?  

Jednym  z  najbardziej  szkodliwych  skutków  nauki  Kościoła  katolickiego  nagłaśnianej  za 

czasów  Jana  Pawła  II  było  zainicjowanie  ruchu,  którego  celem  jest  nakłanianie  ludzi 
homoseksualnych  do  rezygnacji  z  życia  erotycznego  zgodnego  z  ich  orientacją.  Ważną 
organizacją  tego  ruchu  jest  Courage  International.  Ma  ona,  niestety,  swój  odpowiednik  w 
Polsce,  z  osławioną  „terapią”  reparatywną  włącznie.  Jej  działalność  jest  zbliżona  do  ruchu 
„eks-gejów”  i  „eks-lesbijek”,  powołanego  do  życia  z  inspiracji  innych  konserwatywnych 
Kościołów i  ugrupowań politycznych nieakceptujących homoseksualności. To destruktywne 
przedsięwzięcie  opiera  się  na  poglądzie,  że  homoseksualność  jest  złem  i  należy  ją 
eliminować. Ruch przyciąga ludzi doświadczających wewnętrznych konfliktów na tle swojej 
homoseksualności.  Usiłują  oni  wyzbyć  się  homoseksualnych  pragnień,  rozwinąć  pożądanie 
heteroseksualne  i  zawierać  związki  z  osobami  płci  odmiennej.  Wyrzekanie  się  własnej 
homoseksualności  dokonuje  się  zwykle  pod  presją  religii.Zatem  osoby  z  „nowo  nabytą 
heteroseksualnością”,  nieraz  biseksualne,  czują  się  w  obowiązku  wierzyć,  że  się  zmieniły. 
Niektóre z nich potem zdobywają się na odwagę, by przyznać, że w gruncie rzeczy nic się nie 
zmieniło. I tak współzałożyciel organizacji „eks-lesbijek” i „eks-gejów” Exodus International, 
Michael  Bussee,  oraz  jej  byli  przywódcy,  Darlene  Bogle  i  Jeremy  Marks,  w  2007  roku 
publicznie przeprosili za swoją działalność w tym stowarzyszeniu. Wspomniane próby mogą 
być  szkodliwe  dla  psychiki,  toteż żadne  uznane  towarzystwo  naukowe  z  dziedziny  zdrowia 
psychicznego  nie  aprobuje  prób  zmiany  orientacji  seksualnej,  a  wszystkie  ostrzegają  przed 
„leczeniem”,  które  ma  ją  zmienić.  Poglądy,  na  których  opierają  się  „terapie”  zmiany,  to 
niebezpieczna pseudonauka.  

Czy niechęć Watykanu do praw człowieka lesbijek i gejów skutkuje porzucaniem przez 
nich Kościoła? Jaka, Pana zdaniem, będzie przyszłość relacji między gejami i lesbijkami 
a Kościołem?  

W  języku  instytucji  katolickich  określenie  „ojciec”  oznacza  autorytet  i  władzę.  Ludziom 

wpaja się przekonanie, że choć są dorośli i mają lub mieli ojca, potrzebują człowieka, wobec 
którego  w  sprawach  moralności  mają  odgrywać  rolę  dzieci.  Dla  lesbijek  i  gejów  wyznania 
rzymskokatolickiego Jan Paweł II był ojcem toksycznym. Jego nauczanie, a więc i nauczanie 
ojcem toksycznym. Jego nauczanie, a więc i nauczanie instytucji, której przewodził, było – i 
jest  –  wobec  nich  powtarzającym  się  aktem  psychicznej  przemocy  ukrywającym  się  pod 
płaszczykiem mowy o moralności. Sygnalizowany bywa pogląd, że porzucenie toksycznego 

background image

 

 

związku z instytucją religijną, podobnie jak przerwanie destruktywnej relacji z człowiekiem, 
to zachowanie racjonalne i zdrowe. Niektórzy geje i lesbijki z pobudek ideowych faktycznie 
występują  z  Kościoła.  Szkoda  im  czasu  i  energii  na  zadawanie  się  z  instytucją,  która 
potrzebowała ponad trzech i  pół  wieku, by wyrazić żal  z powodu potępienia Galileusza. W 
publicznych  debatach,  choć  nieczęsto  w  naszym  kraju,  omawiana  bywa  kwestia,  czy 
właściwa  pod  względem  etycznym  jest  przynależność  do  wspólnoty  religijnej,  która 
uporczywie wyrządza ludziom krzywdę. Jednak większość wierzących jest chyba zbyt zajęta 
codziennymi sprawami, by zadawać sobie takie pytania. Członkowie różnych Kościołów, w 
tym  Kościoła  rzymskokatolickiego,  często  podchodzą  wybiórczo  do  nauczania  swoich 
przywódców  duchowych.  Toteż  w  wyniku  wychodzenia  z  ukrycia  lesbijek  i  gejów  rośnie 
liczba  katolików,  którzy  akceptują  związki  jednopłciowe.  Według  ostatnich  badań  ponad 
połowa  amerykańskich  katolików  uważa,  że  seks  między  osobami  tej  samej  płci  nie  jest 
grzechem,  i  popiera  prawne  uznanie  jednopłciowych  małżeństw  lub  związków  partnerskich. 
Ponad połowa opowiada się też za umożliwianiem parom jednopłciowym adopcji dzieci. W 
Polsce wyniki badań opinii publicznej dotyczących akceptacji lesbijek i gejów oraz związków 
jednopłciowych  są  wciąż  ponure.  Jednocześnie  nasuwa  się  pytanie,  czy  w  tych  badaniach 
chodzi o poglądy na temat lesbijek i gejów, których ludzie znają osobiście, czy o wyobrażenia 
na ich temat. 

Jeśli pewien odsetek respondentów nie zna lesbijek i gejów, czy zebrane od nich opinie 
dotyczą rzeczywistości? Jaką wartość mają takie badania? 

Postawienie w sondażu odpowiednich pytań ma istotne znaczenie. Jeśli w gruncie rzeczy 

chodzi  głównie  o  wyobrażenia,  ich  negatywny  charakter  nie  powinien  dziwić.  Proces 
wychodzenia  z  ukrycia,  mający  ludziom  otwierać  oczy,  jest  w  naszym  kraju  mało 
zaawansowany.  Ponadto  jakoby  świeckie  państwo  nadal  finansuje  w  szkołach  publicznych 
religijną  indoktrynację  godzącą  w  dobro  części  mieszkańców  kraju.  Jej  celem  jest  między 
innymi  przekonywanie  młodzieży,  że  lesbijki  i  geje  to  obywatele  drugiej  kategorii  i  należy 
ich, zgodnie z zaleceniami Watykanu (choć wbrew konstytucji), dyskryminować. Państwowe 
pieniądze  wspierają  też  edukację  na  uczelniach  religijnych,  które  na  swoich  wydziałach 
uprawiają  naukę  przedoświeceniową  opartą  na  mitach  i  kształcą  „specjalistów”  gotowych 
wmawiać  lesbijkom  i  gejom,  że  ich  orientacja  seksualna  jest  „obiektywnie 
nieuporządkowana”. Co więcej, rzetelne informacje o ruchu na rzecz praw człowieka lesbijek 
i gejów wciąż w znacznej mierze są blokowane przez media. Zatem nawet ludzie otwarci na 
wiedzę i niemający złych intencji nadal przyjmują postawy homofobiczne. Jest to po części 
spuścizna  po  epoce  czołobitności  wobec  papieża  Polaka.  W  związku z  ruchem  wyzwolenia 
lesbijek i gejów Jan Paweł II napotkał rzeczywistość społeczną i refleksję etyczną, które mu 
najwyraźniej nie odpowiadały. Różnice między jego świadomością omawianych zagadnień a 
świadomością rzeczników praw człowieka są ewidentne. Ruch, o którym mowa, uwrażliwił 
znaczny  odsetek  sporej  liczby  społeczeństw  na  zło  poniżenia  oraz  ukazał  dobro  akceptacji, 
afirmacji  i  równego  traktowania  ludzi.  Homoseksualność  rzadziej  omawia  się  obecnie  za 
pomocą schematów „moralnego” myślenia zastygłych w wiedzy o świecie z dawnych epok, a 
częściej przez stawianie empirycznego pytania: co jest destruktywne, a co sprzyja optymalnej 
jakości życia bliźnich czy współobywateli będących lesbijkami lub gejami. Opresyjne aspekty 
nauczania Jana Pawła II dają jeszcze o sobie znać, lecz na całym świecie napotykają rosnący 

background image

 

 

opór  ze  strony  tych,  którym  bliskie  są  wartości  racjonalizmu  i  sprawiedliwości.  Jest  więc 
nadzieja na etyczny postęp i więcej dobra.

 

background image

 

 

Jan Paweł II – ślepa uliczka antykomunizmu  

W

YWIAD Z 

J

AKUBEM 

M

AJMURKIEM

 

Jakie 

Pana 

zdaniem 

było 

podejście 

Jana 

Pawła 

II 

do 

stosunków 

społecznoekonomicznych panujących w Polsce Ludowej? Czy papież wypowiadał się na 
temat gospodarki socjalistycznej?  

Jako  ksiądz,  biskup  i  kardynał  Karol  Wojtyła,  podobnie  jak  większa  część  polskiego 

Kościoła katolickiego, raczej unikał publicznych wypowiedzi bezpośrednio odnoszących się 
do  stosunków  społecznoekonomicznych,  jakie  zapanowały  w  Polsce  po  1944  roku.  Dla 
ochrony  swoich  długotrwałych  interesów  politycznych  i  ekonomicznych  Kościół  musiał 
chwilowo  jeśli  nawet  nie  pogodzić  się  z  przemianami  własnościowymi  i  ustrojowymi,  to 
przynajmniej nie występować przeciwko nim bezpośrednio. Nie tylko ze względu na groźby 
represji ze strony władz, ale także dlatego, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli nie chce 
utracić  poparcia  szerokich  grup  społecznych,  to  nie  może  identyfikować  się  w  swoich 
publicznych  wystąpieniach  z  przedwojennymi  klasami  posiadającymi,  z  którymi  był 
wcześniej kojarzony. Te wypowiedzi  papieża, które się zachowały, nie pozostawiają jednak 
wątpliwości  co  do  odrzucenia  powojennego  ustroju  społecznego.  W  napisanej  na  studiach 
pracy  Zagadnienie  marksistowskiej  rewolucji  w  świetle  katolickiej  nauki  społecznej  (1954) 
Wojtyła  wyraźnie  rozgraniczył  marksistowską  i  katolicką  koncepcję  sprawiedliwego  ładu 
społecznego.  Dla  marksizmu,  tak  jak  wtedy  rekonstruował  go  przyszły  papież,  podstawą 
społecznego  zła  była  prywatna  własność  środków  produkcji,  stąd  jej  zniesienie  stanowiło 
konieczny warunek rzeczywistego wyzwolenia człowieka. Natomiast Kościół, jak pisał młody 
Wojtyła, uważał, że „przeobrażenie ustroju gospodarczo społecznego może dokonać się przy 
zachowaniu instytucji własności prywatnej, winno zaś polegać na uwłaszczeniu proletariatu. 
Wedle  stanowiska  Kościoła  chodzi  o  to,  ażeby  w  drodze  różnorodnych  form 
gospodarczoustrojowych  doszło  do  sprawiedliwego  udziału  wszystkich  członków 
społeczeństwa,  a  w  szczególności  ludzi  pracy,  do  posiadani  a  wystarczającego  zasobu  dóbr 
użytkowych  oraz  do  pewnego  bodaj  udziału  w  dobrach  produkcyjnych”.  Choć  przyszły 
kardynał  pisał,  że  kapitalizm  (ze  względu  na  swojego  materialistycznego  ducha)  jest 
sprzeczny z Ewangelią, to jednocześnie zaznaczał, że naturze człowieka odpowiada własność 
prywatna.  Dlatego  też  realizacja  ideału  komunistycznego  nie  może  się  udać  bez 
fundamentalnego pogwałcenia ludzkiej wolności.  

Ten wczesny tekst wydaje się o tyle ważny, żewyznacza pewną matrycę myślenia Wojtyły 

o  kwestii  zmiany  społecznej.  W  dalszej  jego  części,  polemizując  z  „rewolucyjnym 
fatalizmem” Bierdiajewa, Wojtyła wskazywał na znaczenie etycznego gestuw rozwiązywaniu 
konfliktów  społecznych.  W  nauczaniu  przyszłego  papieża  właśnie  etyka,  czy  też  raczej 
moralność, miała zastąpić polityczne rozwiązanie tych problemów.  

A za co papież najostrzej krytykował kraje komunistyczne? Co najbardziej mu się nie 
podobało w bloku wschodnim? Z jakich pozycji go krytykował?  

To  oczywiście  zmieniało  się  w  czasie,  dyktowane  było  wymogami  dyplomacji 

watykańskiej, ochroną interesów Kościoła w regionie. Widać wyraźnie, że stosunek papieża 

background image

 

 

do  komunizmu  w  jego  wersji  charakterystycznej  dla  bloku  wschodniego  zaostrzył  się  po 
upadku  tego  ustroju,  gdy  wypowiadanie  pod  jego  adresem  ostrych  słów  przestało  nieść  za 
sobą polityczne zagrożenie. Do 1989 roku, mimo gestów solidarności z opozycją, Jan Paweł 
II jako głowa państwa Watykan nie mógł całkowicie potępić rzeczywistości PRL-u. Dopiero 
po  upadku  realnego  socjalizmu  zaczął  mówić  o  PRL-u  jako  o  systemie  opierającym  się  na 
„programowym  zabijaniu  wolności  człowieka,  poniżaniu  jego  godności  i  odmawianiu  mu 
podstawowych praw” (ta wypowiedź pochodzi dopiero z 2003 roku).  

Pozycją,  z  jakiej  papież  artykułował  swoją  krytykę  PRL-u,  było  przekonanie  o  prawie 

każdego  narodu  do  suwerenności  rozumianej  jako  „prawo  do  istnienia,  do  wolności,  do 
podmiotowości  społeczno-politycznej,  do tworzenia własnej kultury i  cywilizacji” (słowa te 
Jan Paweł II wypowiedział w 1979 roku podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce Ludowej). 
Oczywiście,  przez  „własną  kulturę  i  cywilizację”  rozumiał  polski  katolicyzm.  Tym,  co 
przeszkadzało  papieżowi  w  realnym  socjalizmie  najbardziej,  nie  był  jednak  brak  liberalnie 
zdefiniowanych  praw  człowieka  (nawet  ujmowanych  w  duchu  komunitariańskiej, 
„narodowej”  korekty),  ale  „planowy  ateizm”  tego  systemu,  na  który  wielokrotnie  zwracał 
uwagę w swoich wystąpieniach. 

Jak papież odnosił się do postulatów wysuwanych przez ruch NSZZ „Solidarność”? Czy 
popierał jego postulaty związkowe i socjalne?  

Papież postrzegał „Solidarność” przede wszystkim jako ruch oporu wobec władzy PRL-u, 

budowany  na  moralnych  podstawach.  Od  początku  wspierał  go  politycznie,  przyjmował 
podczas audiencji generalnych Lecha Wałęsę, pomagał zbierać środki na działalność związku. 
Czy  sam  Watykan  bezpośrednio  finansował  „Solidarność”,  pozostaje  kwestią  sporną.  Sami 
zainteresowani  (na  przykład  prefekt  Kongregacji  Biskupów  w  okresie  pontyfikatu  Wojtyły, 
kardynał  Giovanni  Battista  Re)  temu  zaprzeczają.  Z  kolei  praca  Wojtyla  segreto  autorstwa 
watykanistów  Giacoma  Galeazziego  i  Ferruccia  Pinottiego  dość  przekonująco  pokazuje,  że 
taki proceder miał jednak miejsce – watykański bank IOR przekazywał nie do końca legalnie 
pieniądze  „Solidarności”;  według  autorów  często  proces  ten  służył  włoskim  organizacjom 
przestępczym do prania brudnych pieniędzy. Nie należy w tym kontekście zapominać o tym, 
że  polski  Kościół  odnosił  się  do  „Solidarności”  –  tej  sprzed  stanu  wojennego  –  z  dużą 
nieufnością.  Także  Jan  Paweł  II  wyraźnie  hamował  polityczne  żądania  pierwszej 
„Solidarności”, wzywał do „rozwagi”, przestrzegał przed otwartą konfrontacją z reżimem. Na 
początku  ruch  „Solidarności”  ciągle  był  nieokreślony,  elementy  katolickie  w  żadnym 
wypadku nie miały w nim hegemonicznej pozycji; był to ruch, który wysyłał ideologii PRL-u 
zwrotny komunikat, domagając się od partyjnej nomenklatury, by na serio zaczęła traktować 
hasła  legitymizujące  jej  władzę.  Watykan  i  polski  episkopat  mieli  na  celu  zmianę 
politycznego  i  społecznego  ruchu  pierwszej  „Solidarności”  (z  jej  bardzo  wyraźnymi 
żądaniami  ekonomicznymi)  w  ruch  o  charakterze  moralnym  i  narodowym,  zdominowanym 
przez  katolicką  symbolikę.  Udało  im  się  to  po  tym,  gdy  stan  wojenny  rozbił  masowy, 
pluralistyczny  ruch  pierwszej  „Solidarności”.  Watykan  wydał  wtedy  tylko  notę  o 
konieczności  powściągania  gorących  emocji.  Wojciech  Jaruzelski  po  latach,  w  jednym  z 
wywiadów, powiedział, że Warszawa uznała to wtedy za ciche poparcie dla swojej decyzji. 

A  jak  Jan  Paweł  II  oceniał  transformację  ustrojową?  Czy  odnosił  się  do  wzrostu 
ubóstwa i bezrobocia albo wypowiadał się na temat programu Leszka Balcerowicza? 

background image

 

 

Nie  kojarzę  żadnych  wypowiedzi  odnoszących  się  bezpośrednio  do  planu  Balcerowicza. 

Niemniej  jednak  podczas  wizyt  w  Polsce  w  latach  1991,  1993,  a  zwłaszcza  w  2003  roku, 
papież przestrzegał Polaków przed kopiowaniem zachodniego modelu kapitalizmu. Mówił o 
„wołających  o  pomstę  do  nieba”  zjawiskach  niewypłacania  pensji,  niszczenia  drobnych 
przedsiębiorstw czy odmawiania robotnikom prawa do wypoczynku oraz posiadania rodziny. 
Nigdy  jednak  nie  przedstawił  całościowej  krytyki  polskiej  transformacji,  nie  stał  się 
przywódcą.  Nie  zapewnił  symbolu,  energii,  zasobów  tym,  którzy  chcieliby  zawalczyć  o  jej 
bardziej sprawiedliwą formę (nawet według kryteriów sprawiedliwości samego Wojtyły). 

Czy Pana zdaniem papież miał wpływ na kształt polskiego modelu kapitalizmu?  

Myślę,  że  pośredni  tak.  Przede  wszystkim  dlatego,  że  nigdy  nie  zainwestował  swojego 

autorytetu w to, by wesprzeć te grupy, które próbowały mu nadać inny kształt. Trudno też nie 
zauważyć pewnej analogii między obecną w myśli Jana Pawła II tendencją do redukowania 
problemów  społeczno-ekonomicznych  i  politycznych  do  indywidualnych  problemów 
etycznych  (zamiast  problemu  wyzysku  –  problem  odpowiednich  etycznych  relacji,  które 
powinny połączyć pracownika i pracodawcę) a procesem prywatyzowania owych problemów, 
jaki możemy obserwować w Polsce po 1989 roku. Oczywiście nauczanie Jana Pawła  II nie 
było  tu  czynnikiem  sprawczym,  za  te  procesy  odpowiada  szereg  czynników.  Ale  papieska 
myśl była – można zaryzykować taką ocenę – jednym z nich. 

Czy  papież  sprzeciwiał  się  nierównościom  społecznym  i  biedzie,  czy  też  raczej 
sankcjonował  status  quo?  Jak  Pana  zdaniem  wpływał  na  dynamikę  konfliktów 
społecznych? Czy dzisiaj ten wpływ wciąż jest dostrzegalny?  

Na poziomie retoryki, pojedynczych homilii, wypowiedzi publicznych często występował 

przeciw nierównościom. Często ujmował się za biednymi, pochylał nad ich losem, upominał 
się  o  sprawiedliwość.  Tylko  że  za  tymi  wezwaniami  nie  szła  ani  żadna  konkretna  refleksja 
nad  strukturalnymi  przyczynami  nędzy,  ani  żadne  polityczne  (ani  nawet  meta-  czy 
parapolityczne)  działania  (papież  jako  głowa  potężnej  organizacji  religijnej  mającej  wielkie 
wpływy w wielu zakątkach świata mógłby je podjąć) na rzecz rozwiązania problemu. Papież 
raczej  tłumił,  niż  zaogniał  konflikty  społeczne,  wycofywał  Kościół  z  aktywnego  w  nich 
udziału  –  czy  to  w  Ameryce  Południowej,  czy  w  Polsce,  gdzie  cały  czas  nawoływał 
„Solidarność” do „rozwagi”. Ten wpływ jest dziś  o tyle widoczny, że współczesny Kościół 
jest  ukształtowany  przez  ten  pontyfikat,  że  wszelkie  niegdyś  obecne  w  nim  nurty,  gotowe 
zaangażować autorytet Kościoła w rzeczywistą walkę o bardziej sprawiedliwy świat, zostały z 
niego zwyczajnie wymiecione.  

Wielu katolickich intelektualistów pisze o pontyfikacie Jana Pawła II jako o „pontyfikacie 

solidarności”,  w  którym  wezwanie  do  solidarności  było  jednym  z  podstawowych  wątków 
społecznego nauczania z podstawowych wątków społecznego nauczania Kościoła. Jest to do 
pewnego stopnia słuszne. Z tym że nie należy zapominać, iż za owymi wezwaniami kryło się 
charakteryzujące  całą  myśl  społeczną  Jana  Pawła  II  pragnienie  depolityzacji  konfliktu 
ekonomicznego, przeformułowania go w taki sposób, by ze zbiorowego konfliktu zmienił się 
w problem etycznej relacji między „osobami ludzkimi”. Najwyraźniejszą formę przyjmuje to 
stanowisko  w  napisanej  jeszcze  przed  wyborem  Wojtyły  na  papieża  pracy  Miłość  i 
odpowiedzialność  (1960),  gdzie  czytamy:  „Jeśli  jednak  pracodawca  i  pracownik  ułożą  całe 
swoje współżycie tak, że będzie w nim wyraźnie widać wspólne dobro, któremu obaj służą, 

background image

 

 

wówczas  niebezpieczeństwo  traktowania  osoby  poniżej  tego,  czym  ona  naprawdę  jest, 
zmniejszy  się  i  zbliży  niejako  do  zera.  Miłość  bowiem  będzie  stopniowo  wypierać  w 
postępowaniu  obu  zainteresowanych  stron  nastawienie  czysto  użytkowe  czy  też 
konsumpcyjne względem osoby pracownika”. Widać tu więc całkowite odrzucenie dynamiki 
społecznego  konfliktu  na  rzecz  nic  tak  naprawdę  nieznaczących  wezwań  do  moralnej 
przemiany, pozwalającej zbudować sprawiedliwe stosunki społeczne. 

Jana Pawła II uznaje się dzisiaj za jednego z najbardziej antykomunistycznych papieży 
XX  wieku.  Czy  Pana  zdaniem  to  uzasadnione  przekonanie?  Na  czym  polegał 
antykomunizm polskiego papieża?  

Papież  na  pewno  był  antykomunistycznym  politykiem:  stawką  politycznej  gry,  jaką 

prowadził,  miało  być  obalenie  radzieckiego  komunizmu.  Jednocześnie  był  papieżem,  jak 
żaden  inny,  ukształtowanym  przez  stalinowski  czy  poststalinowski,  autorytarny  już  tylko,  a 
nie totalitarny, komunizm.  Terry Eagleton, brytyjski marksista katolik, stawia ciekawą tezę. 
Jego  zdaniem:  „Lata  kontaktów  z  polskimi  władzami  komunistycznymi  (…)  przekształciły 
polski Kościół w strukturę czasami trudną do odróżnienia od stalinowskiej biurokracji. Obie 
instytucje  były  zamknięte,  dogmatyczne,  skłonne  dopotępień  i  hierarchiczne,  a  przy  tym 
przesiąknięte  mitem  i  kultem  jednostki.  Tak  się  jednak  złożyło,  że  –  jak  wielu  wrogów, 
będących w istocie swoimi lustrzanymi odbiciami  – uwikłały się one w śmiertelną walkę o 
duszę  polskiego  ludu”.  Antykomunizm  Wojtyły  przejawiał  się  w  radykalnym  odrzuceniu 
rzeczywistości  Europy  Wschodniej  po  1945  roku.  Radykalnym,  a  więc  niedotyczącym 
poziomu codziennej praktyki (gdzie papież, jak inni polscy katoliccy hierarchowie, wchodził 
w  różne  układy  z  władzą  i  bardzo  rzadko  otwarcie  kontestował  istniejący  porządek),  ale 
filozoficznym,  metafizycznym.  Ten  metafizyczny  antykomunizm  papieża  doprowadził  – 
powtarzam  tu  tezę  Agaty  Bielik-Robson  –  do  pewnego  uogólnionego  antykomunizmu,  w 
ramach którego Wojtyła (a jest on pod tym względem postacią paradygmatyczną dla wielkiej 
części polskiej prawicowej inteligencji) z czasem zanegował zachodnią nowoczesność, której 
częścią  jest  komunizm,  marksizm,  socjalizm,  a  której  niezbyt  udaną  próbą  wcielenia  na 
peryferiach  był  PRL.  Gdyby  nie  antykomunizm  papieża,  zapewne  nie  byłoby  pojęcia 
„cywilizacji  śmierci”,  które  stanowi  wyraz  całkowitego  odrzucenia  nowoczesnej, 
indywidualistycznej formy podmiotowości i uspołecznienia.  

Jak Jan Paweł II odnosił się do marksizmu? Czy inspirował się jakimikolwiek wątkami 
dzieł Marksa lub jego kontynuatorów?  

Jan  Paweł  II  pozostawał  filozofem  i  teologiem  całkowicie  obcym  takiemu  sposobowi 

myślenia,  jaki  wiąże  się  z  nazwiskiem  Marksa.  Przyjmował  zbyt  odmienne  założenia 
filozoficzne,  by  móc  otworzyć  się  na  marksizm;  jego  wrogość  wobec  posługującej  się 
Marksem rzeczywistości bloku wschodniego ostatecznie przesądzała sprawę. Jeśli za esencję 
marksizmu  uznamy  siódmą  tezę  o  Feuerbachu  („człowiek  jest  totalnością  stosunków 
społecznych”), to  personalizm  Wojtyły  –  całkowicie, programowo zapoznający ten moment 
społecznej produkcji człowieka (zarówno jako jednostki, jak i istoty gatunkowej) – stoi na tak 
radykalnie  odmiennych  od  marksizmu  założeniach  (przede  wszystkim  antropologicznych), 
jak  tylko  to  możliwe.  Trudno  więc  mówić  o  inspiracjach.  Nawet  jeśli  w  tekstach  Wojtyły 
pojawiały  się  pojęcia  kojarzone  z  Marksem  (na  przykład  „alienacja  pracy”),  to  ich  użycie 
miało raczej retoryczny, taktyczny wymiar. Nie miało zaś charakteru próby inkorporacji pojęć 

background image

 

 

z obcego systemu filozoficznego na niwę innego. Nie widzę w myśli Wojtyły żadnej próby 
podjęcia „wyzwania Marksa”. 

Jak papież odnosił się do ruchów robotniczych w krajach bloku kapitalistycznego? Jak 
podchodził do związków zawodowych i postulatów wzrostu roli świata pracy? 

To zmieniało się z czasem. Widać wyraźnie, że wraz z upadkiem komunizmu zmniejszała 

się  sympatia  papieża  dla  postulatów  świata  pracy.  Jeszcze  w  encyklice  Laborem  exercens 
(1981) pisał o konieczności pierwszeństwa pracy przed kapitałem i konieczności wysłuchania 
postulatów  pracowników  domagających  się  większej  kontroli  nad  procesami  produkcji. 
Później  to  zainteresowanie  prawami  świata  pracy  wyraźnie  się  zmniejszało,  choć  do  końca 
pontyfikatu  uważał  on,  że  związki  zawodowe  są  koniecznym  elementem  współczesnej 
gospodarki,  uprawnioną  reprezentacją  świata  pracy.  Spotykał  się  ze  związkowcami,  przede 
wszystkim  –  co  zrozumiałe  –  katolickiej  orientacji,  politycznie  afiliowanymi  przy 
europejskich  partiach  chrześcijańsko-demokratycznych.  Wydaje  się,  że  Jan  Paweł  II 
akceptował ruch związkowy o tyle, o ile odpolityczniał konflikt praca–kapitał i zamykał go w 
oswojonych, funkcjonalnych z punktu widzenia status quo formach.  

Czy  jego  antykomunizm  przekładał  się  na  niechęć  do  partii  komunistycznych  i 
socjalistycznych w krajach zachodnich?  

Jan Paweł II sprawował władzę na terytorium Watykanu, enklawy we Włoszech, gdzie do 

lat osiemdziesiątych istniała najsilniejsza partia komunistyczna w Europie Zachodniej. Aż do 
Soboru  Watykańskiego  II  relacje  między  Włoską  Partią  Komunistyczną  (PCI)  a  Kościołem 
były bardzo napięte. Jak w latach pięćdziesiątych powiedział ówczesny prefekt Kongregacji 
Nauki  Wiary,  kardynał  Alfredo  Ottaviani:  „Możesz  sobie  uważać,  co  chcesz  na  temat 
boskości Chrystusa, ale zagłosuj choć raz na komunistów, a jutro przyjdzie do ciebie pocztą 
zawiadomienie  o  ekskomunice”.  Od  czasów  Jana  XXIII  te  relacje  zaczęły  się  ocieplać, 
zwłaszcza  gdy  władzę  w  PCI  przejął  Enrico  Berlinguer,  zainteresowany  nowym  otwarciem 
stosunków  z  Kościołem.  Wojtyła,  jeszcze  jako  kardynał,  przestrzegał  przed  tym  włoskich 
biskupów.  PCI  Berlinguera  –  demokratyczną  wewnętrznie  partię,  akceptującą  liberalną 
demokrację i podstawowe liberalne wolności – traktował, jakby była typową, poststalinowską 
biurokratyczną  partią  z  bloku  wschodniego.  W  okresie  jego  pontyfikatu  partie 
socjaldemokratyczne,  centrolewicowe  budowały  taki  ład  społeczny,  który  Wojtyła  określał 
mianem „cywilizacji śmierci”, pozostawał więc z nimi w ciągłym napięciu. 

Jan  Paweł  II  jest  znany  jako  ostry  krytyk  teologii  wyzwolenia,  która  rozwinęła  się 
głównie  w  krajach  Ameryki  Łacińskiej.  Dlaczego  papież  był  tak  wrogo  wobec  niej 
nastawiony i dlaczego akurat w tamtym regionie tak ostro deklarował swoją niechęć do 
komunizmu?  

Z  dwóch  powodów,  jak  sądzę.  Po  pierwsze,  dlatego  że  kontynent  ten  był  jednym  z 

głównych  teatrów  zimnej  wojny.  Po  drugie,  ponieważ  ruch  teologii  wyzwolenia  –  księży 
angażujących się w działalność polityczną – był tam rzeczywiście silny. Watykan obawiał się 
sytuacji,  w  której  Kościół  w  całości  angażuje  się  po  jednej  stronie  politycznego  sporu, 
ryzykując prześladowania i poważne naruszenie interesów Kościoła, w razie gdyby ta strona 
przegrała.  Bezpośrednie  zaangażowanie  księży  w  proces  politycznego  zmieniania  świata 
zagrażało  także  władzy  Watykanu  nad  jego  kapłanami,  dawało  im  bowiem  niezależną  od 
kościelnej centrali oddolną, ludową legitymację.  

background image

 

 

Już w 1979 roku na spotkaniu z lewicowymi biskupami latynoamerykańskimi w Meksyku 

Wojtyła  oświadczył,  że  wizja  Chrystusa  jako  figury  politycznej,  jako  „buntownika  z 
Nazaretu”,  jest  fundamentalnie  fałszywa,  sprzeczna  z  doktryną  Kościoła  i  domaga  się 
odrzucenia  na  gruncie  nauki  katolickiej.  Kluczowa  była  sprawa  Nikaragui.  Wielu  księży 
zaangażowało  się  tam  w  ruch  sandinistów,  którzy  w  wyniku  powstania  ludowego  obalili 
krwawą,  wyjątkowo  reakcyjną  społecznie  dyktaturę  Somozy.  Przeprowadzili  reformę  rolną, 
znieśli karę śmierci, zakazali tortur, znacjonalizowali ważne gałęzie przemysłu, wprowadzili 
płacę minimalną etc. Księża włączyli się w ten ruch, głosząc doktrynę „kościoła ludowego”, 
służącego  ludziom  w  procesie  ich  społecznej  emancypacji.Powszechnie  oczekiwano,  że 
papież  poprze  to  zaangażowanie  tamtejszego  Kościoła.  Ale  w  1982  roku  papież  wysłał  do 
księży  z  Nikaragui  list,  w  którym  koncepcję  „kościoła  ludowego”  określił  jako  „dewiację” 
niedającą  się  pogodzić  z  koncepcją  zbawczego  Kościoła  Chrystusa.  Kilka  tygodni  później 
biskupi  usunęli  większość  radykalnych  księży.  Papież  przyleciał  do  Managui  w  1983  roku. 
Na lotnisku powitał go minister kultury w sandinistowskim rządzie, ksiądz Ernesto Cardenal. 
Ukląkł  przed  wysiadającym  z  samolotu  papieżem,  pragnąc  ucałować  jego  pierścień.  Ten 
jednak gwałtownie odsunął rękę i powiedział księdzu – a przy tym ministrowi suwerennego 
państwa, które sam odwiedził jako głowa innego – by najpierw „uporządkował swoje sprawy 
duchowe”. Ta scena jest doskonałą metaforą tego wszystkiego, co najbardziej nieprzyjemne i 
autorytarne w tamtym pontyfikacie.  

Jak  Jan  Paweł  II  wypowiadał  się  o  wolnym  rynku?  Czy  popierał  wolnorynkowe 
rozwiązania, czy raczej skłaniał się do ich ograniczenia?  

To  zmieniało  się  w  czasie:  wraz  ze  słabnięciem  realnego  socjalizmu  rosła  akceptacja 

Wojtyły dla wolnego rynku. Co każe się zastanawiać, w jakim stopniu szczere, intelektualnie 
uczciwe,  a  w  jakim  podyktowane  wyłącznie  taktyką  były  krytyczne  uwagi  na  temat 
kapitalizmu  zawarte  w  jego  wczesnych  wypowiedziach.  Dystans  w  tym  względzie  między 
encykliką  z  1981  roku  Laborem  exercens  (gdzie  mowa  o  konieczności  dominacji 
przedmiotowego  wymiaru  pracy  nad  podmiotowym,  pracy  nad  kapitałem,  konieczności 
sprawiedliwej  płacy  i  udziału  pracowników  w  kształtowaniu  procesów  produkcji)  a 
Centesimus annus (1991) jest ogromny. Ta ostatnia encyklika słusznie uznawana jest za jeden 
z  najbardziej  „wolnorynkowych”  dokumentów  w  historii  Kościoła.  Pisana  tuż  po  upadku 
komunizmu  w  Europie  Wschodniej,  na  pytanie,  czy  w  tej  sytuacji  kapitalizm  udowodnił 
swoją  wyższość  i  powinien  stać  się  powszechnie  przyjętą  drogą  rozwoju,  w  zasadzie 
odpowiadała twierdząco: „Jeśli mianem «kapitalizmu» określa się system ekonomiczny, który 
uznaje  zasadniczą  i  pozytywną  rolę  przedsiębiorstwa,  rynku,  własności  prywatnej  i 
wynikającej  z  niej  odpowiedzialności  za  środki  produkcji,  oraz  wolną  ludzką  inicjatywę  w 
dziedzinie  gospodarczej,  na  postawione  wyżej  pytanie  należy  z  pewnością  odpowiedzieć 
twierdząco,  choć  może  trafniejsze  byłoby  tu  wyrażenie  «ekonomia  przedsiębiorczości», 
«ekonomia  rynku»  czy  po  prostu  «wolna  ekonomia»”.  Mamy  tu  więc  typowy  dla 
neoliberalnej  ideologii  zabieg  naturalizacji  kapitalizmu  jako  po  prostu  „racjonalnie 
zorganizowanej”, „wolnej” gospodarki.  

W  tej  encyklice  papież  nie  tylko  otwarcie  uznaje  rynek  i  przedsiębiorczość  za  zbiór 

najbardziej  efektywnych  narzędzi  generowania  bogactwa,  ale  przypisuje  im  także  wartości 
etyczne.  Stwierdza,  że  to  właśnie  w  systemie  rynkowym,  w  wolnym,  przedsiębiorczym 

background image

 

 

działaniu  realizuje  się  najpełniej  gatunkowa  istota  człowieka.  Krytykuje  systemy  opieki 
społecznej  państwa  dobrobytu  jako  zabijające  etykę  przedsiębiorczości  i  uzależniające 
biednych od rozbudowanego, centralnego aparatu administracyjnego.  

Nad  encykliką  tą  ciąży  poważny  wpływ  austriackiej  szkoły  ekonomii.  W  jej 

przygotowaniu  doradzał  Jana  Pawłowi  II  włoski  polityk  Rocco  Buttiglione  (zasłynąć  miał 
później  z  homofobicznych  wypowiedzi,  które  uniemożliwiły  mu  objęcie  stanowiska 
komisarza unijnego). To on podsunął papieżowi prace Hayeka i Misesa – miały one odgrywać 
ważną  rolę  w  pisaniu  encykliki.  Jak  twierdzi  Michael  Novak,  Hayek  przed  śmiercią 
rozmawiał  jeszcze  z  Janem  Pawłem  II  i  był  bardzo  zadowolony  z  efektów  spotkania  – 
Centesimus annus ma być jego świadectwem. 

A jaka forma własności powinna dominować w gospodarce zdaniem polskiego papieża?  

Nie  wypowiadał  się,  jaka  powinna  dominować,  ale  zawsze  wskazywał,  że  to  własność 

prywatna jest zgodna z „naturą człowieka”. 

Jan  Paweł  II  wielokrotnie  używał  pojęcia  „sprawiedliwość”.  Czym  było  dla  niego 
sprawiedliwe społeczeństwo?  

Co  przez  to  rozumiał,  najlepiej,  moim  zdaniem,  oddaje  cytat  z  encykliki  z  1986  roku 

Sollicitudo  rei  socialis:  „Ci,  którzy  posiadają  większe  znaczenie,  dysponując  większymi 
zasobami dóbr i usług, winni poczuwać się do odpowiedzialności za słabszych i być gotowi 
do dzielenia z nimi tego, co posiadają. Słabsi ze swej strony, postępując w tym samym duchu 
solidarności,  nie  powinni  przyjmować  postawy  czysto  biernej  lub  niszczącej  tkankę 
społeczną,  ale  dopominając  się  o  swoje  słuszne  prawa,  winni  również  dawać  swój  należny 
wkład  w  dobro  wspólne.  Grupy  pośrednie  zaś  nie  powinny  egoistycznie  popierać  własnych 
interesów, ale szanować interesy drugich”. Jak widzimy więc, sprawiedliwe społeczeństwo to 
takie, gdzie jednostki dokonują sprawiedliwych etycznie wyborów, dzielnie znosząc zarówno 
brzemię  bogactwa,  jak  i  nędzy,  pamiętając  o  swoim  miejscu  i  wynikających  z  niego 
obowiązkach. Tak wygląda papieski lek na niesprawiedliwości tego świata. 

background image

 

 

Jan Paweł II oddzielał ludzi od Boga 

W

YWIAD Z 

T

OMASZEM 

P

IĄTKIEM 

 

Jest  Pan  protestantem  i  krytykuje  Jana  Pawła  II  przede  wszystkim  z  perspektywy 
swojej religii. Czy bliżej Panu do katolików czy do ateistów?  

To pytanie często zadają mi w moim zborze. Zawsze odpowiadam, że łatwiej nawrócić na 

chrześcijaństwo  ateistę  niż  katolika,  bo  katolik  nie  wie,  że  nie  jest  chrześcijaninem.  Kiedy 
rozmawiam  z  ateistą,  sytuacja  jest  jasna,  gdyż  mam  do  czynienia  po  prostu  z  człowiekiem 
niewierzącym. Kiedy natomiast dyskutuję z katolikiem, nie czuję się komfortowo, ponieważ 
obcuję  z  poganinem,  który  udaje  chrześcijanina.  Katolicyzm  jest  pogaństwem  udającym 
chrześcijaństwo. Dlatego znacznie trudniej mi rozmawiać z katolikami niż z ateistami.  

Ale  przecież  jest  sporo  przekonań  wspólnych  katolikom  i  protestantom.  Czy  nie 
dostrzega  Pan  możliwości  sojuszu  protestantów  i  katolików?  Jan  Paweł  II  walczył  z 
laicyzacją  społeczeństw  zachodnich.  Czy  nie  widzi  Pan  tutaj  pokrewieństwa  między 
różnymi odłamami chrześcijaństwa?  

Różnice  między  protestantami  i  katolikami  są  olbrzymie.  Ateista  nie  ingeruje  w  naszą 

wiarę  –  po  prostu  nie  wierzy  i  nikomu  nie  narzuca  swoich  poglądów.  Natomiast  katolicy 
uważają,  że  my  wierzymy  źle,  że  powinniśmy  wierzyć  tak  jak  oni.  W efekcie  próbują  nam 
narzucić  swoje  pogańskie  bóstwa:  Matkę  Boską,  bożki,  świętych,  kult  obrazów,  rzeźb, 
przedmiotów,  relikwii  i  samego  papieża  jako  nieomylnego.  To  ostatnie  jest  wręcz 
antychrześcijańskie, bo  przecież wiadomo,  że  w religii chrześcijańskiej  każdy  człowiek jest 
grzeszny  i  omylny,  a  nieomylny  jest  tylko  Bóg.  Protestanci  też  w  pewien  sposób  może  nie 
tyle walczą, ile pracują nad współczesnym laickim światem, pragnąc, by był mniej laicki.  

Istnieje jednak bardzo duża różnica między tym, jak katolicy wyobrażają sobie taką pracę, 

a  tym,  jak  ją  widzą  protestanci,  szczególnie  ewangelicy  reformowani,  do  których  należę. 
Ewangelicy  reformowani  starają  się  oddziaływać  przede  wszystkim  poprzez  przykład,  czyli 
żyć w taki sposób, aby ludzie niewierzący byli zaciekawieni, dlaczego oni żyją tak dobrze i 
dlaczego  są  tak  życzliwi.  To  podejście  można  zrozumieć,  kiedy  się  wchodzi  do 
ewangelickiego zboru; po nabożeństwie wierni spotykają się, razem piją kawę, herbatę, jedzą 
dawać  świadectwo  swojej  wierze  poprzez  zaangażowanie  społeczne,  na  przykład  walcząc  z 
karą śmierci. Taka postawa dotyczy większości amerykańskich kościołów liberalnych, które 
są  z  nami  blisko  związane.  Jeżeli  jakiekolwiek  odłamy  protestantyzmu  mają  blisko  do 
Kościoła katolickiego, to są to fundamentaliści protestanccy. 

A  czy  myśli  Pan,  że  Kościół  katolicki  będzie  szedł  śladem  Kościoła  protestanckiego,  a 
przynajmniej tego nurtu, który Pan reprezentuje, i zacznie się liberalizować?  

Nie, nie sądzę. To są zupełnie odmienne organizacje i mają inne cele działania. Głównymi 

celami  Kościoła katolickiego są władza i  pieniądze, a programowo nie dokonują się w nim 
żadne istotne zmiany. Ale są też konserwatywne odłamy protestantyzmu. Są fundamentaliści 
protestanccy. Fundamentaliści, podobnie jak katolicy, starają się zawrócić współczesny świat 
do  obyczajowości  przednowoczesnej.  I  to  nie  do  prawdziwej  obyczajowości 

background image

 

 

przednowoczesnej, ale do takiej, jaką oni sobie wyobrażają. Obyczajowość przednowoczesna 
przecież wcale nie była taka święta. Dawniej było więcej nieślubnych dzieci niż teraz, więcej 
seksu pozamałżeńskiego, więcej przemocy i cierpienia.  

Wystarczy pogrzebać trochę w faktografii minionych epok i  wychodzą rzeczy, z których 

wynika,  że  przednowoczesna  obyczajowość,  zachwalana  przez  istniały.  Tymczasem  te 
konserwatywne mity wciąż łączą fundamentalistów protestanckich i Kościół katolicki. Tego 
rodzaju  tendencje  wynikają  z  pragnienia  potępiania,  z  dążenia,  żeby  osądzać  bliźniego  i  go 
piętnować. Ci, którzy to robią, nie pamiętają, co mówił Jezus: „Nie sądźcie, abyście nie byli 
sądzeni”.  Albo:  „Niech  każdy  najpierw  wyjmie  belkę  z  własnego  oka,  zanim  zacznie 
wyjmować  źdźbło  z  oka  bliźniego”.  Powodowani  nienawiścią  katolicy  chcą  osądzać  i 
potępiać.  Dlatego  jestem  przekonany,  że  motorem  ich  działania  –  zarówno  katolików,  jak  i 
agresywnych fundamentalistów – jest szatan.  

W swojej książce pisze Pan, że Jan Paweł II nie był wielkim chrześcijaninem. Dlaczego 
Pan tak uważa? wielkim chrześcijaninem. Dlaczego Pan tak uważa?  

Przede wszystkim bardzo wątpliwe jest stwierdzenie, że Jan Paweł II był chrześcijaninem. 

Polski  papież  wyniósł  na  ołtarze  tysiące  nowych  bożków  –  tak  zwanych  świętych  i 
błogosławionych, do których ludzie mają się modlić, podczas gdy w religii chrześcijańskiej 
jedynym  pośrednikiem  między  Bogiem  a  człowiekiem  jest  Jezus.  W  ten  sposób  papież 
rozbudował duchowy tor przeszkód, który oddziela wiernych od Boga. Jan Paweł II modlił się 
też do tak zwanej Matki Boskiej, Królowej Niebios. Tymczasem wystarczy zajrzeć do Księgi 
Jeremiasza, żeby zobaczyć, jak bardzo prorok gani czcicieli Królowej Niebios. Stanowi ona 
odpowiednik pogańskiej bogini Astarte, a jej kult został w IV wieku przeniesiony do Kościoła 
katolickiego. 

A  co  Panu  przeszkadza  w  papieskim  kulcie  Matki  Boskiej?  Być  może  był  on 
niechrześcijański, ale co w nim szkodliwego?  

Niech katolicy czczą tę swoją boginię, tylko niech nie mieszają w to Jezusa. Katolicy mogą 

czcić, kogo chcą, ale w takim razie nie powinni uważać się za chrześcijan.  

Krytykuje  Pan  katolików  i  papieża  za  zniekształcenie  dziesięciu  przykazań  w 
porównaniu  z  ich  biblijną  wersją.  Co  Pan  ma  na  myśli?  Religia  przecież  ewoluuje  i 
wychodzi  naprzeciw  zmianom  kulturowym.  Może  to  dobrze,  że  zmienia  się  treść  jej 
aksjomatów?  

Nie, to niedobrze, ponieważ chrześcijaństwo opiera się na wierze w to, że otrzymaliśmy od 

Boga  konkretny  przekaz.  Nie  jest  on  jednoznaczny  ani  łatwy,  należy  go  interpretować, 
natomiast  nie  wolno  zmieniać  tego,  co  jest  podstawą  tej  interpretacji.  Dziesięć  przykazań 
stanowi  jedną  z  podstaw  chrześcijaństwa.  Tymczasem  drugie  przykazanie,  tak  jak  zostało 
podane  Mojżeszowi  przez  Boga  w  Księdze  Genesis,  brzmi:  „Nie  będziesz  czynił  sobie 
żadnego  obrazu,  rzeźbionego  ani  malowanego,  ani  żadnego,  żebyś  się  przed  nim  kłaniał  i 
żebyś go czcił”. I to przykazanie zostało przez katolików wyrzucone, w katechizmie już się 
ono nie pojawia. Aby liczba przykazań się zgadzała, ostatnie przykazanie podzielono na dwa. 
W wersji katolickiej dwa ostatnie przykazania brzmią: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego 
swego  ani  żadnej  rzeczy,  która  jego  jest”.  Jest  to  powtórzenie  przykazań  „Nie  cudzołóż”  i 
„Nie kradnij”, bo Jezus powiedział, że kto spojrzy pożądliwie, już cudzołoży, więc ostatnie 
przykazania  w  wersji  katolickiej  są  niepotrzebnym  powtórzeniem  wcześniejszych  dwóch 

background image

 

 

przykazań. Natomiast w wersji, w jakiej Bóg dał to przykazanie Mojżeszowi, brzmi ono: „Nie 
będziesz pożądał domu bliźniego twego, nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego 
sługi,  ani  jego  służebnicy,  ani  wołu,  ani  osła,  ani  żadnej  rzeczy,  która  należy  do  twego 
bliźniego”. Chodzi tutaj o to, aby nie zazdrościć bliźniemu jego życia. I gdyby ludzie mieli 
świadomość,  jak  naprawdę  brzmi  to  przykazanie,  może  trochę  inaczej  wyglądałoby  nasze 
życie. Ale, niestety, rozbicie tego przykazania na dwa zniweczyło jego sens. Dlatego od razu 
widać negatywne skutki, do jakich prowadzi niszczenie i zakłamywanie Słowa Bożego. Ale 
jakie  są  społeczne  skutki  tej  zmiany?  To  przykazanie  w  pierwotnej  wersji  potępiało 
konsumpcjonizm, pragnienie posiadania tych samych przedmiotów, co sąsiad.  

A kiedy nastąpiło usunięcie tego przykazania?  

Pisząc  katechizm  w  okresie  kontrreformacji,  katolicy  nagle  się  zorientowali,  że  w  Biblii 

jest  zakaz  czczenia  obrazów  i  rzeźb.  I  wychodziło  na  to,  że  protestanci  mają  rację,  więc 
musieli szybko usunąć to przykazanie, aby katolicy nie zaczęli pytać, dlaczego w kościołach 
są rzeźby i obrazy.  

A dlaczego zarzuca Pan polskiemu papieżowi bałwochwalstwo?  

Właśnie  z  powodu  czczenia  przez  niego  bożków,  wynoszenia  na  ołtarze  setek  świętych, 

beatyfikowanych, spektakularnego kultywowania Matki Boskiej. 

W swojej książce pisze Pan, że polski papież nie był wielkim teologiem. Czy rzeczywiście 
uważa  Pan,  że  w  filozoficznych  i  teologicznych  tekstach  Jana  Pawła  II  nie  ma  nic 
cennego?  

Nie wiem, czy one są filozoficzne… Jest to zbiór luźnych impresji i pobożnych życzeń. W 

porównaniu  z  dokonaniami  wcześniejszych  papieży,  którzy  wprowadzali  istotne  zmiany  w 
historii  teologii,  nasz  papież  wypada  bardzo  słabo,  ponieważ  oni  ogłaszali  nowe  dogmaty  i 
wymyślali  nowe  tezy,  a  Jan  Paweł  II  nie.  Choć  jednocześnie  można  mu  to  poczytać  za 
zasługę,  że  był  przynajmniej  skromny  i  nie  wymyślał  nowych  dogmatów  wziętych  z 
wyobraźni. Ale skromny to on nie był, bo udawał wielkiego teologa, choć niewiele miał do 
powiedzenia. Przybierał pozę geniusza, publikując ogromne liczby książek, które są czystym 
wodolejstwem.  

W  swojej  książce  Antypapież  mitem  nazywa  Pan  przekonanie,  że  Jan  Paweł  II  był 
wielkim  ekumenistą.  Czy  rzeczywiście  uważa  Pan,  że  na  tym  obszarze  papież  nie  ma 
zasług?  

Papież  był  ekumeniczny  wobec  muzułmanów  czy  wobec  szamanów.  Nie  mógł  się 

natomiast  zdobyć  na  to,  żeby  uszanować  Kościoły  protestanckie  i  nazwać  je  Kościołami. 
Określał  je  mianem  „wspólnot  kościelnych”.  W  1995  roku  Jan  Paweł  II  przyznał,  iż  Luter 
miał rację, że człowiek jest zbawiony przez wiarę, a nie przez dobre uczynki. To był ze strony 
papieża duży krok w kierunku prawdy. Ale też w tym samym roku ogłosił wielki odpust, czyli 
coś, z czym Luter walczył przez całe życie. Można więc powiedzieć, że papież maszerował w 
dwóch kierunkach równocześnie. 

A nie docenia Pan gestów Jana Pawła II wobec judaizmu czy islamu?  

Doceniam,  ale  zastanawiam  się,  dlaczego  tak  łatwo  było  mu  się  bratać  z  Żydami  czy  z 

poganami, a tak trudno z chrześcijanami.  

background image

 

 

A  jak  Pan  ocenia  pontyfikat  Jana  Pawła  II  w  porównaniu  z  pontyfikatami 
wcześniejszych papieży? Czy to był regres, kontynuacja czy postęp?  

Był  to  zdecydowany  regres  w  stosunku  do  Soboru  Watykańskiego  II.  Polski  papież 

wypełniał  jego  zalecenia  tylko  w  obszarze  ekumenizmu,  jednak  z  istotnym  wyjątkiem  w 
postaci  protestantyzmu.  Był  to  więc  ekumenizm  głównie  niechrześcijański.  Natomiast  jeśli 
chodzi o aggiornamento, o otwarcie się na wielość cofnął się do czasów przedsoborowych. 

A  jak  Pan  jako  protestant  ocenia  podejście  Jana  Pawła  II  do  antykoncepcji, 
homoseksualizmu czy aborcji?  

Było  ono  nieludzkie  i  wynikało  właśnie  z  tej  szatańskiej  pychy,  z  pragnienia  oceniania 

ludzi, rządzenia nimi, manipulowania nimi i potępiania ich. Luter zakładał, że już sam pociąg 
seksualny jest bożym cudem, bo człowiek jest z natury zły i zwykle jest bliźniemu wilkiem, a 
tu  nagle  dzieje  się  taka  wspaniała  rzecz,  że  jeden  człowiek  drugiego  pragnie  i  chce  być  mu 
miły. Miłość to wielki dar, miłość pochodzi od Boga, Bóg jest miłością. Wierzę  – podobnie 
jak  Luter  –  że  monogamiczne  małżeństwo  jest  najlepszym  sposobem  na  kultywowanie 
miłości i pociągu seksualnego. Ale nie wyobrażam sobie, żeby z tego powodu wszystkie inne 
rodzaje miłości i pociągu od razu potępić i wyrzucić do śmieci tylko dlatego, że ktoś kocha 
osobę  tej  samej  płci.  Nie  mamy  wiele  miłości  na  świecie,  żeby  sobie  pozwalać  na  takie  jej 
marnotrawienie. Chociaż właściwie nie powinienem tak mówić, bo każda szczera miłość jest i 
zawsze  byłaby  święta,  nawet  gdybyśmy  wokół  nas  mieli  jej  dużo.  Katolicy  jednak  myślą 
inaczej. Potępiają związki homoseksualne. Potępiają nawet miłość dwojga małżonków, jeśli 
ci nie chcą mieć dzieci. To są szatańskie pomysły, bo szatan jest wrogiem miłości.  

Ale  czy  Jan  Paweł  II  jakkolwiek  wyróżniał  się  na  tle  innych  papieży?  Czy  dokonał 
konserwatywnego  zwrotu,  czy  raczej  był  kontynuatorem  konserwatywnej  linii  całego 
katolicyzmu?  

Sobór Watykański II i deklaracje wielu teologów z nim związanych wzbudziły nadzieję, że 

Kościół  zaakceptuje  przynajmniej  antykoncepcję.  Niestety,  papież  nie  spełnił  tych  nadziei. 
Twierdził on, że tak zwana sztuczna antykoncepcja ingeruje w boży plan, w naturę i działanie 
ludzkiej istoty, tak jak stworzył je Bóg. Ten sprzeciw był kompletnie absurdalny. Na tej samej 
zasadzie  Kościół  jeszcze  do  lat  sześćdziesiątych  zwalczał  szczepienia,  które  też  stanowiły 
ingerencję  w  boży  plan.  Opierając  się  na  takim  rozumowaniu,  Kościół  powinien  wystąpić 
przeciwko całej nowoczesnej medycynie. 

Papież  jest  często  oskarżany  o  obronę  tradycyjnego,  patriarchalnego  modelu  płci  i 
rodziny.  Jak  Pan  ocenia  papieską  wizję  relacji  między  płciami,  miłości,  seksu, 
zaangażowania, rodziny? Protestanci również przez lata bronili patriarchalnych relacji 
w rodzinie.  

Nauki  papieża  na  ten  temat  to  masa  ładnie  brzmiącego  pustosłowia,  które  ma  zagrodzić 

kobietom  dostęp  do  kazalnicy  i  utwierdzić  je  w  ich  tradycyjnych  rolach.  Protestanci  także 
bronili  relacji  patriarchalnych,  ale  oni  myślą  i  interpretują.  Nie  mają  nieomylnego  papieża, 
który  zakazuje  im  myślenia.  Dlatego  wiele  Kościołów  protestanckich  zaczęło  ordynować 
kobiety  na  pastorów.  Mój  Kościół,  ewangelickoreformowany,  również  poszedł  w  tym 
kierunku. 

background image

 

 

Kolejny mit, na który Pan wskazuje, to opinia, że papież był wielkim politykiem. Jakie 
są Pana główne zarzuty przeciwko działalności politycznej Jana Pawła II?  

Jan Paweł II był politykiem mocno reaktywnym. Na pewno nie obalił komunizmu, co mu 

się często przypisuje. W tamtych czasach nie mógł nic zrobić, przynajmniej dopóki nie było 
Gorbaczowa.  To  Gorbaczow  wprowadził  istotną  zmianę,  to  znaczy  Związek  Radziecki  za 
czasów Gorbaczowa zaczął reagować na bodźce zewnętrzne i opinię publiczną.  

Wcześniej papież był zupełnie bezradny i pasywny, więc przypisywanie mu roli bohatera 

obalającego  komunizm  jest  pozbawione  sensu.  Rzeczywiście  był  on  silnie 
antykomunistycznym  przywódcą,  ale  swój  antykomunizm  demonstrował  tylko  tam,  gdzie 
miał realne wpływy, czyli w Ameryce Łacińskiej. Akurat ten typ antykomunizmu był zresztą 
bardzo tragiczny w skutkach, ponieważ papież nie występował w obronie lewicowych księży, 
zakonników i zakonnic czy innych ludzi, których mordowali prawicowi dyktatorzy. Jan Paweł 
II uważał, że ci dyktatorzy walczą z komunizmem, więc usprawiedliwiał ich zbrodnie. 

W  swojej  książce  krytykuje  Pan  Jana  Pawła  II  za  rolę,  jaką  odegrał  w  procesie 
transformacji w Polsce. Co ma Pan do zarzucenia papieżowi na tym obszarze?  

Kiedy  zaczął  się  ten  wielki  szwindel,  jakim  było  przerzucenie  Polaków  z  komunizmu  w 

dziki neoliberalizm, papież, który przecież w swoich wcześniejszych encyklikach nawoływał 
do szanowania godności pracy i troski o sprawy społeczne, powinien był zaprotestować. Miał 
wtedy  okazję  skrytykować  Leszka  Balcerowicza.  Mógł  to  zrobić  nie  zawoalowanymi 
słowami,  tylko  wprost  powiedzieć,  że  Polacy  mają  prawo  się  zbuntować  przeciwko 
pogorszeniu  ich  warunków  życia.  Z  poprzednich  encyklik  można  byłoby  wnosić,  że 
papieżowi powinna odpowiadać raczej socjaldemokracja, a nie dziki neoliberalizm. I Polacy 
przecież  byli  w  niego  wpatrzeni  jak  w  świętość,  wierzyli  w  każde  jego  słowo.  Gdyby 
skrytykował  neoliberalną transformację, mógłby wiele zmienić, obudzić Polaków i  zarazem 
zatrzymać negatywne trendy. Niestety, nie zrobił tego.  

Czy  Pana  zdaniem  po  1989  roku  nastąpiła  istotna  zmiana  w  poglądach  papieża  na 
gospodarkę i stał się on w swoich deklaracjach bardziej liberalny?  

Tak. Kiedy upadł komunizm, papież nagle zaczął wychwalać własność prywatną, co widać 

szczególnie jaskrawo w encyklice Centesimus annus (1991). Do spraw społecznych powrócił 
później, w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy zorientował się, że po upadku komunizmu 
powstała na lewicy wielka dziura i nie ma kto bronić milionów ludzi, których transformacja 
zepchnęła  na  margines  życia  społecznego.  Najwyraźniej  wtedy  doszedł  do  wniosku,  że 
Kościół  może  zagospodarować  tę  niszę.  Papież  był  dobrym  marketerem.  W  swojej  książce 
posądza Pan Jana Pawła II o kryzys duchowy chrześcijaństwa zarówno w kontekście polskim, 
jak i międzynarodowym. 

Czy widzi Pan szansę na odnowę chrześcijaństwa? Na czym mogłaby ona polegać? Czy 
kult papieża osłabłby wtedy?  

Na pewno masa ludzi po prostu odchodzi od Kościoła katolickiego. Wiele osób przechodzi 

na protestantyzm  –  niestety, głównie trafiają do fundamentalistów. Fundamentaliści  głośniej 
krzyczą. Odnowa jednak nie może polegać na głośnym krzyku. Myślę, że każdy chrześcijanin 
powinien przede wszystkim starać się poprawić siebie. Potem powinien łączyć się z innymi, 
którzy też próbują się poprawić. W ten sposób powstawałyby nowe zbory. Trzecim krokiem 

background image

 

 

powinno  być  tworzenie  przez  te  zbory  wspólnot  i  grup  interwencyjnych,  które  działają  na 
rzecz miłości bliźniego. Nie zakładam, że należy pomagać tylko biednym, ale o nich trzeba 
szczególnie  pamiętać,  a  w  naszych  czasach  niezwykle  łatwo  się  o  nich  zapomina. 
Chrześcijanie  powinni  więc  pomagać  wykluczonym,  bezdomnym,  wyeksmitowanym, 
nieletnim  matkom,  inwalidom,  uzależnionym,  imigrantom.  Bez  jakiejkolwiek  indoktrynacji, 
bez  nawracania.  Kiedy  ci  ludzie  zobaczą,  że  chrześcijanie  świadczą  im  całkowicie 
bezinteresowną  pomoc,  sami  zaczną  się  nawracać.  Przykład  nawraca  najlepiej.  Ludzie 
powinni tylko wiedzieć, że jak po pomoc, to do chrześcijan.  

Myśli  Pan,  że  ten  kult  papieża  będzie  się  utrzymywał,  czy  jednak  wkrótce  zacznie 
słabnąć?  

Nie  wiem.  Możliwe,  że  Polacy  potrzebują  żywego  wodzireja,  który  nakręcałby  im 

narodową histerię. Może papież nagle przestanie być ważny, bo już nie żyje i nie ożna się nim 
chwalić przed całym światem. 

A co Pana zdaniem zostało Polakom z Jana Pawła II? 

Kremówki.

 

background image

 

 

Autorytarne dzieci Jana Pawła II 

W

YWIAD Z 

J

AROSŁAWEM 

K

LEBANIUKIEM 

 

Czy Pana zdaniem wybór Karola Wojtyły na papieża przyczynił się do zmiany postaw 
społecznych Polaków? Jeżeli tak, to w jaki sposób?  

Zacznijmy od tego, że w 1978 roku, w epoce gierkowskiej, to było spore zaskoczenie dla 

wszystkich, może poza garstką hierarchów kościelnych. Nikomu by do głowy nie przyszło, że 
Polak może zostać papieżem. Pierwszą reakcją większości Polaków była więc radość, że oto 
„jeden z naszych” został tak uhonorowany. Była to bardzo spontaniczna reakcja, podobna do 
tej,  jaka  miała  miejsce  podczas  olimpiady  zimowej  w  Sapporo,  kiedy  to  nieoczekiwanie 
Wojciech Fortuna oddał najdłuższy skok i zdobył złoty medal. Z bardziej odległych czasowo i 
jednak,  cokolwiek  by  mówić,  literackich  analogii  przychodzi  jeszcze  na  myśl  Nikodem 
Dyzma jako prezes Banku Zbożowego, a ostatecznie nawet premier. Nie chodzi przy tym o 
skalę zasług, bo kardynał Karol zapewne dla Kościoła rzymskokatolickiego miał ich więcej 
niż  Nikodem  dla  gospodarki  II  Rzeczypospolitej,  ale  o  postrzeganą  z  zewnątrz 
błyskawiczność  awansu.  Warto  też  przypomnieć  osobę,  po  której  nasz  rodak  odziedziczył 
imię, a nawet  dwa imiona. Papież Jan Paweł  I  – Albino  Luciani  – całkiem  nieoczekiwanie, 
zaledwie  po  miesiącu  sprawowania  funkcji,  opuścił  ziemski  padół.  Nie  dokonano  sekcji 
zwłok,  natomiast  wcześniej  dokładnie  przeanalizowano  podejmowane  przez  niego 
przedsięwzięcia.  Luciani  zainicjował  dochodzenie  w  sprawie  wcześniejszej  działalności 
banku  w  sprawie  wcześniejszej  działalności  banku  watykańskiego,  według  powszechnej 
opinii powiązanego z mafią. Znane są też wypowiedzi Jana Pawła I dotyczące walki z głodem 
i  konieczności  udzielania  pomocy  mieszkańcom  ubogich  krajów.  Trzeba  przyznać,  że  w 
ustach zwierzchnika Watykanu, państwa wyjątkowo skoncentrowanego na gromadzeniu dóbr 
materialnych i nieudzielaniu komukolwiek pomocy, wypowiedzi te, cytowane między innymi 
przez  Karlheinza  Deschnera  w  jego  książkach,  były  wręcz  szokujące.  Luciani  po  prostu  nie 
pasował do zajmowanego stanowiska. Wybrano więc, jak widać z perspektywy czasu, osobę 
znacznie  bardziej  szanującą  godność  urzędu.  Karol  Wojtyła  jako  papież  nie  zasłynął  z 
tropienia  afer  finansowych  w  zarządzanym  przez  siebie  kraju,  nie  tracił  czasu  na 
eliminowanie  pedofilii  wśród  księży,  nie  trwonił  też  bez  potrzeby  watykańskich  bogactw. 
Nawet  jego  zagraniczne  podróże  miały  zawsze  na  celu  umacnianie  pozycji  Kościoła  i  w 
następstwie – pomnażanie jego bogactwa. W tym sensie był więc dobrym papieżem i z całą 
pewnością  dożył  swoich  lat.  Umarł  po  długiej,  ciężkiej,  ukrywanej,  o  ile  się  dało,  przed 
światem  chorobie,  zupełnie  więc  inaczej  niż  jego  uśmiechnięty,  pełen  życia  i  energii, 
niespełna  sześćdziesięciosześcioletni  poprzednik.  Karol  Wojtyła  został wybrany  na  urząd  w 
atmosferze skandalu, i to podwójnego. Po pierwsze, obejmował stanowisko po niezwykle, jak 
na Watykan, egalitarnym i uczciwym poprzedniku. Po drugie, okoliczności śmierci  

Lucianiego ani wtedy, ani później nie zostały wyjaśnione. Wiele – w tym niedopuszczenie 

do zwłok niekościelnego lekarza, który mógłby dokonać oględzin post mortem – przemawia 
za otruciem. Jeśli weźmiemy pod uwagę bogatą historię przedwczesnych zgonów papieży, to 
w  połączeniu  z  oficjalną  nieusuwalnością  pontifów  i  bardzo  tradycyjnym  podejściem 

background image

 

 

watykańskich  urzędników  do  różnych  spraw  nie  wydaje  się  to  nieprawdopodobne.  Na 
szczęście  nasz  rodak  okazał  się  wystarczająco  konformistyczny  i  konserwatywny,  żeby  nie 
narazić się na niebezpieczeństwo ze strony najbliższego otoczenia.  

A jak papież wpłynął na postawy Polaków? Czy uważa Pan, że Jan Paweł II przyczynił 
się  do  rozpowszechnienia  postaw  demokratycznych  w  polskim  społeczeństwie?  Czy 
raczej  ich  osłabienia?  Jaki  rodzaj  demokracji  wynikał  z  nauczania  Jana  Pawła  II  dla 
polskiego społeczeństwa?  

Odbiegłem  nieco  od  tematu,  ale  przecież  to  właśnie  te  pierwsze  dni  i  tygodnie  po 

ogłoszeniu  wyniku  konklawe  szesnastego  października  1978  roku  były  dla  tych  postaw 
formatywne.  Pamiętam  tę  radość,  podniecenie,  rozmowy.  Tamtego  dnia  wieczorem  w 
polskich  domach  o  niczym  innym  się  nie  mówiło,  chociaż  półgłosem,  z  obawą.  Nie  było 
publicznych  celebracji  i  ostentacji.  Państwowa  telewizja,  owszem,  podała  informację,  ale 
dosyć suchą i krótką – bez wiwatów i wywiadów. Dziś przez tydzień nie byłoby żadnej innej 
wiadomości.  Ale  i  wtedy  samo  wydarzenie  było  zaskakujące,  konsternujące  nie  tylko  dla 
PZPR-owskiej  władzy,  bardzo  mocne.  Samo  to,  co  papież  mówił,  wydawało  się  znacznie 
mniej istotne. W końcu dyskutowano wtedy głównie o samym wyborze i o tym, że papież jest 
Polakiem.  Śmiem  twierdzić,  że  późniejsze  homilie  i  przemowy  do  tłumów  na  błoniach  czy 
wypowiedzi  relacjonowane  w  telewizji  miały  drugorzędne  znaczenie.  Wybór  Wojtyły  na 
papieża  najprawdopodobniej  zaktywizował  u  milionów  rodaków  określoną  tożsamość 
społeczną.  Nagle  przestali  się  czuć  jedynie  mężami,  matkami,  inżynierami  czy 
nauczycielkami.  Poczuli  się  przede  wszystkim  Polakami.  Tak  jak  po  skoku  Fortuny  czy 
niezliczonych  skokach  Małysza.  Zasiądnięcie  rodaka,  w  dodatku  szerzej  nieznanego,  na 
Piotrowym tronie, było narodowym sukcesem. Gdyby istniał składający się z ekscelencji klub 
sportowy  FC  Watykan,  to  z  dnia  na  dzień  jego  fanklub  –  z  uwagi  na  osobę  kapitana  – 
powiększyłby  się  o  kilka  milionów  członków  znad  Wisły.  Wybór  Wojtyły  sprawił,  że  za 
sprawą  tej  ożywionej  tożsamości  społecznej  przybrały  na  sile  swoiście  rozumiane  postawy 
patriotyczne,  może  nawet  nacjonalistyczne.  Mobilizacja  przeciwko  ateistom  Czechom  czy 
poganom Rosjanom zaowocowałaby zapewne wtedy kilkusettysięcznym naborem katolików 
patriotów  gotowych  w  uniesieniu  nabić  się  w  armatnie  lufy.  Oczywiście  skorzystał  także 
Kościół  katolicki  w  Polsce.  Papież  zaczął  pojawiać  się  w  mediach,  relacjonowano  jego 
podróże,  a  z  uwagi  na  bardzo  przecież  ekspansywną  publicznie  osobę  Wojtyły  wzrosło  też 
zainteresowanie  samym  Kościołem.  Jednak  obok  tego  nasilenia  identyfikacji  narodowej  i 
zaktywizowania  części  obrzędowo  leniwych  katolików,  trudno  mówić  o  natychmiastowej 
zmianie  postaw  społecznych,  a  zmiana  w  dłuższej  perspektywie  na  pewno  nie  poszła  w 
kierunku  ich  demokratyzacji.  Ta  przecież  oznacza  różnorodność  opinii,  ścieranie  się 
równoprawnych argumentów, zgodę na podejmowanie decyzji w drodze głosowania czy też 
dążenie do kompromisu, a więc częściowe odstąpienie od swojej racji, rezygnację z realizacji 
jakiegoś  aspektu  własnych  interesów.  Kościół  katolicki,  którego  Jan  Paweł  II  był 
uosobieniem, nie oferował żadnej z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie – jedna opinia jest słuszna, 
rację  ma  papież,  a  inni  się  mylą,  argumentowanie  nie  ma  sensu,  gdyż  dogmaty  wiary  i 
zalecenia dotyczące codziennego postępowania są ściśle określone i stałe. W dodatku Kościół 
rzymskokatolicki nigdy nie był skłonny do rezygnacji z dóbr lub sfery wpływów. W Polsce za 
pontyfikatu Wojtyły uzyskał niespotykane nigdzie na świecie profity materialne i wpływ na 
życie  publiczne.  Działalność  komisji  majątkowej  dopiero  od  niedawna  stała  się  tematem 

background image

 

 

dyskusji publicznej. Bardzo długo funkcjonowała ona w zasadzie za zamkniętymi drzwiami. 
Takie  postępowanie  daje  przykład,  jak  wykorzystywać  demokrację  do  własnych  celów,  nie 
zaś – jak budować demokratyczne społeczeństwo.  

Gdy  zaś  chodzi  o  samo  nauczanie  papieża,  to  –  jeśli  odpakować  je  z  nieco  mętnej, 

religijnej  retoryki  i  frazesów  o  miłości  bliźniego  oraz  odważnym  obcowaniu  z  Bogiem  – 
zasadnicza  jego  część  ma  charakter  negatywny.  Składa  się  ono  bowiem  z  konkretnych 
zakazów i – zazwyczaj bardziej ogólnikowych – nakazów. Jednoznaczność i bezdyskusyjność 
tych zaleceń oznaczała, że można je było przyjąć i tym samym liczyć na akceptację za życia 
lub  nagrodę  po  śmierci  albo  też  odrzucić  i  zostać  napiętnowanym,  dodatkowo  zaś 
postraszonym wiecznym potępieniem. Przyjmowanie bez dyskusji poglądów jednostki, która 
rości sobie pretensje do nieomylności i próbuje sprawować „rząd dusz”, wymaga swoistej i na 
pewno niedemokratycznej postawy.  

Aby traktować poważnie te wszystkie idiosynkratyczne zalecenia, należy zrezygnować ze 

sporej  części  własnej  wolności.  To  udaje  się  szczególnie  łatwo  osobom  o  autorytarnej 
osobowości.  Bywa  ona  definiowana  w  różny  sposób,  ale  we  współczesnej  psychologii 
największą popularność zdobyło podejście, które już ponad trzydzieści lat temu zaproponował 
kanadyjski  naukowiec  Bob  Altemeyer.  Jego  zdaniem  współczesny  autorytaryzm  jest 
syndromem, na który jednocześnie składają się trzy zjawiska: autorytarne podporządkowanie, 
konwencjonalizm i agresja. Pierwsze oznacza postępowanie zgodnie z zaleceniami autorytetu, 
bezdyskusyjne uleganie jego woli, stanowionym przezeń nakazom i zakazom.  

Posłuszeństwo  uważane  jest  wręcz  za  cnotę  i  moralną  powinność.  Autorytarny 

konwencjonalizm oznacza z kolei uznawanie konserwatywnych norm, regulujących nie tylko 
sferę  relacji  z  władzą  czy  postępowanie  w  sferze  publicznej,  ale  też  obyczajowość  i  życie 
prywatne.  Jednostki,  niekiedy  zaś  całe  grupy  społeczne,  które  nie  chcą  się  podporządkować 
autorytetowi,  a  przy  tym  kwestionują  prawomocność  konserwatywnych  norm  i  je  łamią,  są 
przez prawicowych autorytarystów potępiane, a także – w miarę możliwości – tępione. Istota 
autorytarnej  agresywności  sprowadza  się  z  kolei  do  wyrządzania  krzywdy  odmieńcom  i 
osobom  wykraczającym  poza  normy.  Zaczyna  się  ono  od  werbalnego  piętnowania, 
wprowadzania  zapisów  prawnych  (w  Polsce  jest  to  na  przykład  ustawa  antyaborcyjna  czy 
zakaz  krytykowania  religii  katolickiej  ukryty  pod  hasłem  „obrazy  uczuć  religijnych”),  a 
kończy  na  fizycznej  agresji  w  rodzaju  groteskowych  „szturmów  parasolowych”  fanów  ojca 
Rydzyka  czy  znacznie  bardziej  niebezpiecznego  obrzucania  kamieniami  parad  mniejszości 
seksualnych przez prawicowe bojówki. Jako osoba przekazująca z pozycji autorytetu bardzo 
konserwatywne  zalecenia  i  potępiająca  wszelkie  od  nich  odstępstwa,  a  przy  tym  używająca 
określeń  silnie  wartościujących  („grzech”),  Jan  Paweł  II  stymulował  autorytarny  rys 
osobowości  u  milionów  ludzi  w  Polsce.  Właściwa  owemu  rysowi  agresywność  oznacza 
nietolerancyjne i nieprzychylne traktowanie niewierzących, innowierców, osób należących do 
mniejszości  seksualnych,  a  także  katolików  w  jawny  sposób  postępujących  niezgodnie  z 
zaleceniami  hierarchów.  Wojtyła  przyczynił  się  też  –  za  sprawą  ekstensywnego  i 
intensywnego  eksponowania  swojej  osoby  w  mediach  –  do  kształtowania  się  orientacji 
autorytarnej  u  młodych  ludzi.  Nie  zapominajmy  o  tym,  że  nikt  nie  rodzi  się  autorytarystą. 
Tego rodzaju postawy są nabywane w toku społecznej edukacji, której źródłem są, zwłaszcza 
we  wczesnych  latach  życia,  rodzice,  w  Polsce  zazwyczaj  apologetyczni  w  stosunku  do 

background image

 

 

papieża  Polaka,  a  także  środki  masowego  przekazu,  w  Polsce  rażąco  jednostronne  i 
bezkrytyczne wobec Wojtyły.  

Większość Polaków – w 2003 roku było to 65 procent  – deklarowała, że zna nauki Jana 

Pawła II. Nawet jeśli są to tylko deklaracje wynikające z zabiegania o aprobatę społeczną, to z 
pewnością  wszyscy,  którzy  widzieli  papieża  w  telewizji,  nie  mogli  uniknąć  obcowania  z  tą 
próżną celebrą, przemawianiem z pozycji racji ostatecznej, traktowaniem innych ludzi z góry, 
z wyżyn autorytetu. Ten przekaz jest, moim zdaniem, znacznie silniejszy niż samo nauczanie, 
które znane było raczej z lekcji religii i kościelnych kazań niż z zagłębiania się w lekturę czy 
z  próby  uchwycenia  sensu,  wieloznacznych  zazwyczaj,  papieskich  przemów.  Wielu 
komentatorów  twierdzi,  że  dzięki  papieżowi  Polacy  zbuntowali  się  przeciwko  realnemu 
socjalizmowi. W jakim stopniu ta teza jest prawdziwa? Zbieżność w czasie dwóch zjawisk nie 
oznacza  występowania  między  nimi  związku  przyczynowoskutkowego.  Błąd  polegający  na 
dostrzeganiu  przyczynowości  wtedy,  gdy  mamy 

do 

czynienia  jedynie  ze 

współwystępowaniem,  popełniany  jest  bardzo  często.  Bunt  Polaków  przeciwko  realnemu 
socjalizmowi,  właściwie  zaś  bunt  elit  –  bo  przeważająca  większość  pozostała  bierna  i  do 
„Solidarności”  na  początku  lat  osiemdziesiątych  wstępowała  konformistycznie,  a  nie 
buntowniczo – tak więc bunt elit miał podłoże głównie ekonomiczne.  

System zaczął naruszać fundamenty, na których stał, a było to bezpieczeństwo socjalne i 

stabilność,  zazwyczaj  na  niewysokim  poziomie, sytuacji  materialnej.  To  nie  papież  wzywał 
do  strajków,  ale  podwyżki  cen  i  arogancja  władzy  doprowadziły  do  powstania  ognisk 
wybuchu społecznego. Prawdopodobnie także zakulisowe rozgrywki na szczytach ówczesnej 
PRL-owskiej władzy sprawiły, że rozwój strajków w ruch społeczny był w ogóle możliwy. A 
papież, podobnie jak cały ówczesny Kościół, oficjalnie stał po stronie władzy. Prymas Glemp 
przemawiał do tłumów, nawołując do spokoju, a telewizja transmitowała jego słowa. Kościół 
odegrał  więc pewną rolę w pacyfikacji strajków. Możemy się domyślać,  że działo się to za 
aprobatą papieża, a może nawet z jego polecenia. Natomiast warto przypomnieć, że Jan Paweł 
II  zaprzyjaźnił  się  z  antyegalitarnym  pionierem  neoliberalizmu,  prezydentem  onaldem 
Reganem,  i  to  prawdopodobnie  umożliwiło  uruchomienie  amerykańskiej  tajnej  pomocy  dla 
opozycji  w  Polsce,  a  kilka  lat  później  –  zaprowadzenie  korzystnych  dla  zagranicznego 
kapitału,  a  niekorzystnych  dla  większości  ludzi  w  naszym  kraju  zmian  ustrojowych. 
Odpowiedź na pytanie, czy papież przyczynił się do obalenia realnego socjalizmu w Polsce, 
byłaby  więc  twierdząca.  Czy  jednak  wywołał  buntownicze  postawy?  Przecież  Kościół 
rzymskokatolicki znakomicie się dogadywał z władzami PRL-u. Wystarczy przypomnieć, że 
w  ostatnich  latach  funkcjonowania  minionego  systemu  budowano  olbrzymią  liczbę  świątyń 
katolickich,  co  bez  pozwolenia,  a  nawet  pomocy  ze  strony  państwa,  nie  byłoby  możliwe. 
Przecież materiały budowlane, jeśli nie zostały ukradzione, przyznawano wtedy odgórnie. W 
praktyce trudno je było zdobyć w uczciwy sposób. Kościół był traktowany preferencyjnie. To 
była prawdopodobnie część ceny, jaką władze płaciły za to, iż księża nie podżegali do buntu. 
Wojtyła  działał  więc  na  dwa  fronty:  dogadywał  się  z  władzami,  a  jednocześnie  zabiegał  o 
finansowanie  z  władzami,  a  jednocześnie  zabiegał  o  finansowanie  solidarnościowych 
aktywistów,  którzy,  jak  się  okazało,  mieli  stanowić  przyszłe  władze.  To  się  zresztą 
Kościołowi  bardzo  opłaciło,  jeśli  weźmiemy  pod  uwagę  bezprecedensowe  w  nowoczesnym 
zachodnim świecie przywileje finansowe i korzystny status prawny, jaki Kościół uzyskał po 
1990 roku. Dla porządku należy wspomnieć, że kościoły w latach osiemdziesiątych stanowiły 

background image

 

 

ośrodki,  w  których  niekiedy  spotykali  się  działacze  opozycyjni  i  gdzie  miały  miejsce 
wydarzenia o  charakterze polityczno-kulturalnym. Stanowiły one swoiste  centra propagandy 
antyreżimowej,  chronione,  paradoksalnie,  przez  ówczesne  państwo,  co  świadczy  o 
nieprawdziwości tezy o rzekomo panującym wówczas „reżimie komunistycznym”, głoszonej 
dziś  przez  IPN-owskich  propagandystów.  Prawdziwe  państwo  totalitarne  szybko 
rozprawiłoby  się  z  takimi  centrami  opozycji.  Tymczasem  w  Polsce  kościoły  stanowiły 
enklawy  dla  opozycjonistów.  Gdy  później  doszli  oni  do  władzy,  zaprowadzili  nie  tylko 
porządek  sprzyjający  bogatym,  ale  też  ułatwiający  bogacenie  się  Kościoła  kosztem  reszty 
społeczeństwa.  Jeśli  nauczanie  Wojtyły  miało  tu  jakiekolwiek  znaczenie,  to  jedynie 
konserwujące  system  oparty  na  partykularnych  przywilejach  i  nierównościach 
społecznych.Przecież  papież  nawoływał  do  tego,  żeby  pracownicy  nie  buntowali  się 
przeciwko  kapitałowi,  a  raczej  prosili  pracodawców  (nie  lękali  się  prosić?)  i  liczyli  na  ich 
dobre  serce.  Po  1989  roku  jednym  z  najczęściej  używanych  pojęć  była  kategoria 
„społeczeństwa obywatelskiego”. 

Jak papież wpłynął na rozwój czy też ograniczenie postaw obywatelskich w Polsce?  

Odpowiedź  zależy  od  tego,  jak  zdefiniujemy  postawę  obywatelską.  Dla  mnie  jest  to 

zaangażowanie  w  robienie  czegoś  dobrego  dla  lokalnej  społeczności,  społeczeństwa  czy 
świata.  Problem  oczywiście  stanowi  ustalenie,  co  jest  dobre.  Aktywiści  antyaborcyjni 
dokonujący zamachów na lekarzy uważają swoje czyny za pochodne obywatelskiej postawy. 
Podobnie  katoliccy  krytycy  odmienności  i  fundamentaliści  ostro  zwalczający  moralne 
transgresje  także  uważają  się  za  przykładnych  obywateli,  budując  na  swoich  szkodliwych 
działaniach  poczucie  własnej  wartości.  Tak  więc  odpowiedź  na  to  pytanie  nie  może  być 
prosta.  Chętnie  uznałbym  działalność  organizacji  religijnych  za  nieobywatelską,  ale  to 
wiązałoby się z uruchomieniem moich własnych wartościowań.  

Jeżeli  za  kryterium  społeczeństwa  obywatelskiego  przyjmiemy  uczestnictwo  w 

działalności organizacji innych niż ściśle związane z wykonywaną pracą, na przykład różnych 
stowarzyszeń, fundacji, organizacji charytatywnych czy partii politycznych, to w Polsce jest 
pod  tym  względem  bardzo  źle.  Jeśli  weźmiemy  pod  uwagę  odsetek  tych,  którzy  choć  raz 
wzięli  udział  w  jakiejkolwiek  demonstracji,  to  jest  jeszcze  gorzej.  Tymczasem  Kościół 
rzymskokatolicki  dysponuje  w  Polsce  ogromną  liczbą  różnych  instytucji,  a  ostentacyjne, 
przypominające  obchody  święta  1  Maja  w  PRL-u  przemarsze  procesji  Bożego  Ciała  czy 
sierpniowych  pielgrzymek  stanowią  jeden  z  wyjątków,  jeśli  chodzi  o  demonstracje 
ideologiczne. Nie sposób odmówić Kościołowi  organizacyjnej  sprawności  ani  też uznać, że 
Jan  Paweł  II  nie  odegrał  roli  w  popularyzacji  ruchu  pielgrzymkowego  czy  udziału  w 
procesjach. 

Tylko czy na tym ma polegać społeczeństwo obywatelskie? Czy tak mają się przejawiać 
obywatelskie postawy?  

Z  mojej  ateistycznej  perspektywy  postawa  obywatelska  przejawia  się  w  otwartości, 

tolerancji,  podejmowaniu  inicjatyw,  których  skutkiem  nie  jest  wykluczanie  kogokolwiek  z 
uwagi  na  światopogląd  czy  odmienność.  Ruchy  przykościelne,  odwołujące  się  często  do 
papieża  Polaka,  takie  jak  ruch  oazowy,  mają  swoje  zalety.  Stanowią  często  jedno  z 
nielicznych miejsc, gdzie młodzi ludzie mogą przyjemnie i niedrogo spędzić czas w grupie, 
zawrzeć  przyjaźnie,  doświadczyć  czegoś  nowego  i  niezwykłego,  poczuć  się  wyjątkowo, 

background image

 

 

dowartościować.  Martwi  mnie  jednak  ideologiczny  bagaż,  który  nakłada  się  na  barki  tych 
ludzi.  Ich  życie  komplikowane  jest  przez  system  irracjonalnych  zakazów  i  nakazów,  a 
postrzeganie  świata  wykrzywione  jest  przez  ocenianie  innych  zgodnie  z  kryteriami 
narzuconymi przez doktrynę religijną. Gdyby jeszcze Jan Paweł II był postępowym papieżem, 
nawet w tak umiarkowany sposób jak Paweł VI. Ale jego konserwatywne wytyczne obarczają 
wyznawców  poczuciem  winy  i  nadmiernym  krytycyzmem  wobec  innych.  W  tym  sensie 
nawet  coś  tak  pozornie  niegroźnego  jak  Ruch  Światło-Życie  przynosi  wiele  szkody.  Nie 
wychowuje niezależnie myślących obywateli, lecz jedynie ludzi normatywnie ograniczonych, 
zniewolonych przez religię.  Istnieją pewne podobieństwa między tego typu organizacjami  a 
sektami.  W  zamian  za  akceptację  i  dobre  samopoczucie  grupy  te  wymagają  przyjęcia 
narzuconych  dogmatów  i  reguł  postępowania,  rezygnacji  z  części  wolności  osobistej. 
Obywatelska  postawa  raczej  nie  polega  na  wyizolowaniu  się  w  niewielkiej  wspólnocie  i 
próbie przenoszenia panujących w niej zasad do otwartego społeczeństwa. Nie polega też z 
pewnością  na  uprzedzeniach,  których  religijność  jest  niezawodnym  źródłem,  co  zresztą 
potwierdzają wyniki badań psychologicznych.  

Jestem  także  zdania,  że  Kościół  nie  pobudza  do  prospołecznej  aktywności  i  tłumi 

inicjatywę. Jego hierarchiczna organizacja sprowadza wiernych raczej do roli wykonawców. 
Tak  więc  Kościół  absorbuje  energię  społeczną,  która  mogłaby  być  skanalizowana  w  inny 
sposób,  na  przykład  w  działaniu  w  organizacjach  o  demokratycznym,  egalitarnym 
charakterze,  a  więc  diametralnie  różnym  od  charakteru  organizacji  katolickich.  Stanowi  też 
swoisty  wentyl  bezpieczeństwa:  zamiast  rozważać  podjęcie  działań  zmierzających  do 
poprawy  własnej  sytuacji  bytowej,  choćby  wiązało  się  to  z  kontestacją  systemu 
społecznopolitycznego, ludzie wolą słuchać opowieści biblijnych i pouczeń z ambony. wolą 
słuchać  opowieści  biblijnych  i  pouczeń  z  ambony.  Upewniają  się  w  ten  sposób,  że  żyją  w 
świecie  zastanym,  niezmiennym,  a  ewentualnym  niedogodnościom  niekiedy  sami  są  winni, 
częściej  zaś  odpowiedzialni  za  nie  są  źli,  niereligijni  ludzie.  Niezadowolenie  nie  jest 
kierowane przeciwko systemowi, ale pojedynczym osobom i grupom uznawanym za wrogie.  

Wreszcie  jeszcze  jednym  argumentem  przeciwko  tezie,  że  Jan  Paweł  II  umocnił 

kształtowanie  się  postaw  obywatelskich,  jest  fakt,  że  i  jego  nauczanie,  i  praktykę  działania 
samego  Kościoła  cechuje  unikanie  zmian.  Konserwatywna  ideologia  bardzo  utrudnia 
budowanie  społeczeństwa  obywatelskiego  –  nie  daje  narzędzi  ani  do  przystosowania  się  do 
przemian  zachodzących  we  współczesnym  świecie,  ani  tym  bardziej  do  aktywnego 
inicjowania  i  uczestniczenia  w  tych  przemianach.  Katolicyzm,  zwłaszcza  ten  propagowany 
przez  Wojtyłę,  jest  prosystemowy,  bierny  wobec  kapitalizmu  w  obecnej  formie.  Ruchy 
katolickie  o  charakterze  postępowym,  postulujące  redukcję  nierówności  społecznych  i 
czyniące  priorytet  z  walki  z  biedą,  a  więc,  moim  zdaniem,  stanowiące  kwintesencję 
społeczeństwa obywatelskiego, były publicznie potępiane przez polskiego papieża (choćby w 
Nikaragui, na prośbę Reagana). Nie upomniał się nawet o setki zamordowanych w Ameryce 
Południowej i Środkowej księży katolickich, którzy popierali teologię wyzwolenia. To nie był 
papież sprzyjający obywatelskości.  

Od  początku  reform  Polska  dążyła  do  integracji  z  Unią  Europejską.  Papież  poparł 
polską  akcesję  do  Unii.  Czy  Pana  zdaniem  Jan  Paweł  II  przyczynił  się  do  zbliżenia 
Polski  z  Unią?  Czy  raczej  Polska  integruje  się  z  UE  wbrew  przekazowi  wyrażanemu 
przez Jana Pawła II?  

background image

 

 

Nie  sądzę,  żeby  papież  odegrał  jakąś  pozytywną  rolę  w  zbliżeniu  Polski  z  Unią.  Wynik 

referendum nawet bez poparcia Kościoła byłby pozytywny. W badaniach przeprowadzonych 
przez  CBOS  na  początku  kwietnia  2003  roku  aż  57%  Polaków  deklarowało,  że  nie  będzie 
kierowało się stanowiskiem Kościoła, a tylko 4% że w bardzo dużym stopniu. W odniesieniu 
do  opinii  księdza  z  parafii  odpowiednie  liczby  wyniosły  74%  i  2%.  Oczywiście  to  nie 
oznacza, że poparcie Jana Pawła II dla akcesji było bez znaczenia, jednak motywy, jakie za 
nim  stały,  były  odmienne  od  tych,  które  skłoniły  Polaków  do  masowego  zagłosowania  na 
„tak”.  Powszechnie  wskazuje  się,  że  dla  Kościoła  rzymskokatolickiego  Polska  miała  być 
koniem  trojańskim,  który  umożliwi  przemycanie  religijno  pochodnych  wartościowań  do 
prawodawstwa Unii. Te oczekiwania bezpośrednio się nie ziściły. Unia nie zakazuje aborcji. 
Jednak obecnie jest instytucją w zadziwiająco  małym  stopniu  broniącą świeckości państwa. 
Pozwala wieszać krzyże w szkołach (niedawno było w tej sprawie orzeczenie Europejskiego 
Trybunału  Sprawiedliwości),  toleruje  indoktrynację  religijną  dzieci  już  od  przedszkoli. 
Kościół na akcesji do Unii nic więc nie stracił. W Parlamencie Europejskim licznie zasiadają 
ultrakatoliccy posłowie z Polski, a korzyścią, o której niewiele się mówi, a która i Karolowi 
Wojtyle  jako  głowie  państwa  Watykan  musiała  być  miła,  jest  fakt,  że  Kościół 
rzymskokatolicki, jako największy właściciel gruntów w naszym kraju, otrzymuje też unijne 
dopłaty z tego tytułu. 

Polska do dzisiaj sprzeciwia się ustawodawstwu unijnemu na wielu obszarach. Dotyczy 
to  na  przykład  niechęci  do  ratyfikacji  Karty  Praw  Podstawowych.  Czy  uważa  Pan,  że 
pamięć o papieżu ma wpływ na ten eurosceptycyzm? 

Papież  miał  bardzo  konserwatywne  poglądy  w  sprawach  związanych  z  rodziną,  seksem 

czy  rozrodczością.  To  znajduje  odzwierciedlenie  w  postawie  polskich  hierarchów.  Zresztą 
zdecydowana  ich  większość  została  przez  niego mianowana  lub  zatwierdzona,  więc  nie  ma 
wśród  nich  osób  o  postępowych  poglądach,  a  w  każdym  razie  otwarcie  takie  poglądy 
głoszących.  Nieratyfikowanie  Karty  Praw  Podstawowych,  która  przecież  zawiera  bardzo 
ogólne zapisy dotyczące wolności człowieka, jego godności, praw obywatelskich, równości, 
solidarności,  uważam  za  skandal.  Obawy  katolickich  polityków,  jak  chociażby  Jarosława 
Kaczyńskiego,  że  ktoś  może  się  od  nich  domagać  poszanowania  indywidualnych  praw 
jednostki, są oczywiście uzasadnione, a ich wyrażanie świadczy o lekceważącym stosunku do 
obywateli.  Natomiast  niewywiązanie  się  Donalda  Tuska  z  obietnicy,  że  Kartę  podpisze, 
uważam za jeden z zabiegów zmierzających do zaskarbienia sobie przychylności Kościoła, a 
przynajmniej  jego  neutralności.  Ta  niesłowność  daje  też  kiepskie  świadectwo  moralności 
obecnego  premiera.  Oczywiście  gdyby  nie  ultrakonserwatyzm  i  zapobiegliwość  Jana  Pawła 
II,  nie  byłoby  problemu  z  podpisaniem  tego  dokumentu.  Tylko  w  kimś  wyjątkowo 
nieprzychylnym  prawom  człowieka  zapisy  Karty  Praw  Podstawowych  mogły  wywołać  aż 
taki sprzeciw i determinację. 

Kościół  w  Polsce  nie  rozpętałby  tak  ważnej  i  głośnej  kampanii  przeciwko  prawom 
człowieka bez poparcia ówczesnej watykańskiej głowy. Na jakie grupy społeczne, Pana 
zdaniem, przekaz Jana Pawła II miał i ma największy wpływ?  

Na  hierarchów  kościelnych.  Oni  przecież  dostawali  bezpośrednie  instrukcje.  Oczywiście 

na  ludzi  głęboko  zaangażowanych  w  życie  Kościoła  rzymskokatolickiego:  na  zakonnice  i 
zakonników, na księży, na dewotki i dewotów, na aktywistki i aktywistów, na ministrantów. 
Żeby jednak sprawy nie trywializować, wskazałbym normatywistów, którzy nie tworzą grup 

background image

 

 

społecznych. Zgodnie z  teorią polaryzacji afektywnej  psychologa Silvana Tomkinsa istnieją 
dwa  podstawowe,  biegunowo  różne  podejścia  do  człowieka,  rodzaje  wychowania  różne 
podejścia do człowieka, rodzaje wychowania i typy emocjonalności. Pierwsze, normatywne, 
traktuje  człowieka  jako  byt,  który,  choć  chronicznie  ułomny,  powinien  dążyć  do 
doskonałości,  rozumianej  jako  osiągnięcie  pewnego  stanu  idealnego.  Należy  więc  tak 
wychowywać dzieci  – najlepiej za pomocą kar,  straszenia, zmuszania do bycia dzielnymi  – 
aby  spełniały  moralne  standardy:  były  pracowite,  seksualnie  czyste,  skoncentrowane  na 
przestrzeganiu  norm,  dążące  do  stawania  się  lepszymi.  Osoby  tak  wychowywane 
doświadczają przeważnie negatywnych emocji i ich stosunek do innych ludzi jest krytyczny. 
Są mało życzliwe i bardzo surowe dla siebie i innych. Na przeciwnym biegunie znajduje się 
podejście humanistyczne, w którym rodzice dążą do zaspokajania potrzeb dziecka i uważają 
je za wartościowe niezależnie od tego, jakie ma wady. Uczą je orientowania się we własnych 
emocjach, współczucia dla innych ludzi, akceptowania swoich i cudzych słabości. Osoby tak 
wychowane  są  mniej  egoistyczne,  bardziej  tolerancyjne,  pobłażliwe  i  zainteresowane 
relacjami  z  innymi.  Wykazują  więcej  otwartości  i  częściej  doświadczają  pozytywnych  niż 
negatywnych emocji. 

Katolicyzm,  podobnie  jak  pozostałe  religie  monoteistyczne,  propaguje  wizję  człowieka, 

którego za wszelką cenę należy skłonić do doskonałości. Wszelkie odstępstwa od ideału są tu 
traktowane jako zło, za które należy się kara. Nauczanie Jana Pawła II jest przejawem takiej 
normatywistycznej wizji świata. Bardzo więc może odpowiadać surowym rodzicom i osobom 
o  negatywnej  emocjonalności.  To  do  nich  było  kierowane  i  w  ich  przypadku  padało  na 
podatny  grunt.  Wbrew  temu,  czego  pragnęliby  sami  wyznawcy,  przekaz  katolicyzmu  jest 
potępiający,  pełen  wrogości  i  ponury.  I  nadawanie  mu  atrakcyjnej  formy  czy  osładzanie 
wyrazami  akceptacji  dla  posłusznych  niewiele  zmienia.  Papież  normatywista  zadbał  o  to, 
żeby życie owieczek, przynajmniej tych uczciwych, nie było zbyt słodkie. Ludzie sumienni, 
wymagający od samych siebie, cierpią w katolicyzmie najbardziej. System norm, jaki narzuca 
ta religia (nie tylko zresztą ta), jest po prostu nieludzki, a zalecenia w praktyce niewykonalne. 
O to właśnie można mieć także pretensje do Wojtyły. Papież nie dość, że szerzył uprzedzenia 
i  nietolerancję  (ukrywaną  często  pod  chwytliwymi  hasłami  ekumenizmu,  miłosierdzia  czy 
miłości  bliźniego),  to  jeszcze  najbardziej  wartościowym,  ludziom,  uwikłanym  w  tę  zatrutą 
ideologię, którą szerzył, zgotował udrękę ciągłego, irracjonalnego poczucia winy. 

Czy  uważa  Pan,  że  istniało  coś  takiego  jak  „pokolenie  JPII”?  Jacy  ludzie  do  niego 
należeli i jakie reprezentowali postawy?  

Pozwoli  Pan,  że  nieco  wykrętnie  odpowiem  na  to  pytanie.  Bill  Keller  tak  napisał  o 

papieżu: „Nawet jeśli słusznie przypisywano mu zasługi w obaleniu bezbożnego komunizmu, 
to  stworzył  on  coś  na  kształt  partii  komunistycznej  w  Kościele.  Karol  Wojtyła  uformował 
hierarchię  nietolerującą  odmiennego  myślenia,  niepoczuwającą  się  do  odpowiedzialności  za 
czyny  podwładnych,  trzymającą  wszystko  w  sekrecie  i  nieorientującą  się  w  realiach  życia 
wiernych”.  Relacje  wiernych  z  przywódcami  Kościoła  ujął  zaś  następująco:  „Oni  udają,  że 
przewodzą, my udajemy, że ich słuchamy” („The New York Times” z czwartego maja 2002 
roku). Pierwsza część tej wypowiedzi, choć wydaje się nieco szokująca, trafnie odzwierciedla 
charakter Kościoła jako autorytarnej, pionowo zorientowanej, nieprzejrzystej instytucji.  

background image

 

 

Niektórzy  widzą  analogię  między  Kościołem  rzymskokatolickim  a  mafią  włoską.  Nawet 

jeśli  to  porównanie idzie za daleko, to trafnie oddaje pewną porównanie idzie  za daleko, to 
trafnie oddaje pewną fasadowość Kościoła i jego sekretne życie. Wolałbym w związku z tym, 
żeby wpływ hierarchów, w tym papieża, na życie wiernych był pozorny i udawany.  

Obawiam  się  jednak,  że  tak  nie  jest.  W  naszym  społeczeństwie,  którego  zdecydowana 

większość ma katolicką autoidentyfikację (według badań sondażowych około 96 procent, ale 
trudno o miarodajne dane), ludzie mają poglądy rzeczywiście mało demokratyczne. Aby nie 
być  gołosłownym,  przytoczę  kilka  danych  z  badań,  które  przeprowadziłem  w  okresie 
wyborów  w  2005  roku  wśród  studentek  i  studentów  psychologii  i  pedagogiki,  a  więc, 
wydawałoby  się,  humanistów,  ludzi,  po  których  można  by  się  spodziewać  otwartości, 
tolerancyjności,  szacunku  dla  demokracji.  Niemal  połowa  zgodziła  się  z  twierdzeniami: 
„Zawsze lepiej ufać opiniom odpowiednich autorytetów w rządzie i w Kościele, niż słuchać 
hałaśliwych  wywrotowców  w  naszym  społeczeństwie,  którzy  próbują  zasiać  zamęt  w 
ludzkich  umysłach”  i  „Pewnego  dnia  nasz  kraj  zostanie  zniszczony,jeśli  wcześniej  nie 
zlikwidujemy  wynaturzonych  zachowań  godzących  w  nasze  moralne  zasady  i  tradycyjne 
wierzenia”,  ponad  połowa  zaśz  twierdzeniem:  „W  naszym  kraju  jest  obecnie  wielu 
radykalnych,  niemoralnych  ludzi,  którzy  próbują  dla  własnych  bezbożnych  zamiarów 
zniszczyć nasze państwo; władze powinny uniemożliwić tym ludziom działanie”. Nawet jeśli 
to  nie  była  wyłącznie  „zasługa”  papieża  i  jego  wstecznych  poglądów,  to  hipotetyczne 
„pokolenie JPII” mogłoby mieć właśnie takie postawy. Jeśli takie przekonania mieli młodzi 
humaniści,  deklarujący  głosowanie  na  PiS  rzadziej  niż  średnia  w  społeczeństwie,  to  czego 
możemy się spodziewać na przykład po rządzących nami konserwatywnych politykach?  

A czy można jeszcze dzisiaj mówić o „pokoleniu JPII”? Jak żywa jest pamięć o papieżu 
w polskim społeczeństwie?  

„Pokolenie  JPII”  to  według  mnie  twór  medialny,  jednak  hasło  to  zostało  podchwycone 

przez młode osoby o katolickiej identyfikacji. W jednym z reportaży w „Gazecie Wyborczej” 
przynależność  do  niego  deklarowali  bardzo  różni  ludzie,  także  częściowo  niepodzielający 
poglądów  papieża.  Była  wśród  nich  młoda  kobieta  doświadczająca  wyrzutów  sumienia  z 
powodu  zjedzenia  batonika  w  czasie  postu,  a  także  gej,  przekonany,  że  Jan  Paweł  II  by  go 
przytulił.  Odniosłem  wrażenie,  że  niewiele  tych  młodych  ludzi  łączy  poza  identyfikacją  z 
religią katolicką, bo już nawet nie zawsze z samą instytucją Kościoła. Jeśli chodzi o pamięć o 
papieżu,  media  przypominają  o  nim  w  rocznice  urodzin,  śmierci,  ogłoszenia  wyniku 
konklawe, a także przy innych okazjach. Istnieją instytuty Jana Pawła II, jego imię nadaje się 
szkołom i ulicom, w eksponowanych miejscach stoją niezliczone pomniki, ludzie mają obrazy 
na ścianie, wizerunki na kubkach i długopisach. Nie wiem, w jakim stopniu przyczynia się to 
do wspominania i refleksji. Prawdopodobnie pamięć ta jest żywsza u osób, które miały jakieś 
osobiste  doświadczenia,  na  przykład  brały  udział  w  mszy  z  papieżem  czy  były  u  niego  na 
audiencji. Rozumiem jednak, że nie o to chodziło w Pana pytaniu. Myślę, że jeśli znalazłaby 
się  odpowiednio  liczna  grupa  osób  identyfikująca  się  jako  „pokolenie  JPII”,  to  można  by 
mówić o jego istnieniu. Postulowałbym jednak niesugerujący sposób badania. Nie sądzę, aby 
na  otwarte  pytanie:  „Kim  jesteś?”  albo  „Do  jakiego  pokolenia  należysz?”,  więcej  niż  kilka 
procent  odpowiedziało:  „Do  pokolenia  JPII”.  Jeśli  zaś  chodzi  o  regulacyjną  moc  takiej 
przynależności,  to  sądzę,  że  byłaby  znikoma.  To  raczej  deklaracje  niż  istotny  wyznacznik 

background image

 

 

postępowania.  Natomiast  poza  sferą  autoidentyfikacji  nie  widzę  specjalnej  potrzeby,  żeby 
akurat  tak  określać  polskich  katolików  czy  osoby  o  ultrakonserwatywnych  poglądach  na 
kwestie obyczajowe. Lepiej mówić o prawicowcach lub fundamentalistach religijnych. 

W  jakim  stopniu  Jan  Paweł  II  buduje  dzisiaj  więzi  społeczne?  Kim  są  ludzie,  którzy 
pojechali na beatyfikację albo którzy stawiają pomniki papieżowi?  

Oczywiście  pojechały  osoby  identyfikujące  się  w  jakiś  sposób  z  katolicyzmemi 

Kościołem.  Niektórzy  czerpią  poczucie  wartości  z  identyfikacji  społecznej.  Według  pewnej 
popularnej  w  psychologii  koncepcji  są  specyficzne  powody,  dla  których  ludzie  chcą 
odczuwać  większą  wspólnotę  ze  swoją  grupą  kulturową.  Zgodnie  z  teorią  opanowywania 
trwogi  Jeffa  Greenberga,  Sheldona  Solomona  i  Toma  Pyszczynskiego  przypomnienie  o 
własnej śmiertelności rodzi lęk, przed przypomnienie o własnej śmiertelności rodzi lęk, przed 
którym bronić może między innymi poczucie, że postępuje się zgodnie z normami swojego 
kręgu  kulturowego.  Takie  osoby  stają  się  bardziej  posłuszne  tym  normom,  a  zarazem 
krytyczne  wobec  osób  je  łamiących.  Śmierć  papieża  niewątpliwie  zaktywizowała  myślio 
śmierci,  kulturowe  normy  zyskały  więc  szczególną  moc.  Jedną  z  nich  jest  oddawanie  czci 
zmarłym,  inną  wspieranie  członków  własnej  grupy  czy  postępowanie  tak  jak  oni.  Śmierć 
papieża wyzwoliła mechanizm „opanowywania trwogi”; podobnie działa przypominanieo niej 
na przykład przy okazji beatyfikacji. To jest oczywiście jedno z wyjaśnień.  

Można  tę  chęć  brania  udziału  w  obrzędach  wyjaśnić  prościej.  Ludziom  wydaje  się,  że 

dzieje się coś ważnego i jeśli wezmą udział w takim wydarzeniu jak pogrzeb sławnej osoby, 
beatyfikacja  czy  budowa  pomnika,  to  sami  staną  się  lepsi,  ważniejsi,  bardziej  wartościowi. 
Oczywiście to nie jest motyw, który zadeklarują. Powiedzą raczej, że to z miłości do papieża 
lub z poczucia obowiązku, który powinien spełnić prawdziwy Polak czy prawdziwy katolik. 
Inni  okażą  się  wówczas  gorsi,  co  właśnie  poprawia  samoocenę  aktywnego  uczestnika  tak 
„ważnego” wydarzenia. aktywnego uczestnika tak „ważnego” wydarzenia. 

Czy  wśród  ludzi  wciąż  kultywujących  pamięć  o  papieżu  istnieje  wspólnota  postaw? 
Jakich przekonań oni bronią?  

Nie  dysponuję  danymi  bezpośrednio  dotyczącymi  osób  kultywujących  pamięćo  papieżu. 

Ponieważ  jednak  w  Polsce  wszyscy,  poza  kulturowymi  outsiderami,  w  tym  nieliczną  grupą 
zdeklarowanych ateistów, jakoś kultywują tę pamięć, choćby nie wyłączając telewizji, gdy są 
w niej różne wspominki i  relacje, to  nawiążę jeszcze do moich badań nad autorytaryzmem. 
Przypomnę,  że  były  prowadzone  pół  roku  po  śmierci  papieża  i  eskalacji  przekazów 
medialnych, jaka miała miejsce po tym zdarzeniu. Wpływ papieża na poglądy był więc wtedy 
prawdopodobnie  bardzo  silny.  U  osób,  które  podsycają  tę  pamięć,  zapewne  i  dziś  jest 
niemały. 

Jesienią  2005  roku  większość  badanych  studentek  i  studentów  pedagogiki  i  psychologii 

zgodziła  się  z  twierdzeniami:  „To,  czego  nasz  kraj  naprawdę  bardzo  potrzebuje,  to  silny, 
zdeterminowany  przywódca,  który  pokona  zło  i  przywróci  nas  na  właściwą  drogę”, 
„Posłuszeństwo  i  respekt  dla  autorytetów  jest  „Posłuszeństwo  i  respekt  dla  autorytetów  jest 
najważniejszą wartością, jakiej powinny być uczone dzieci”. Połowa zaś uznała, iż: „Sytuacja 
w  naszym  kraju  robi  się  na  tyle  poważna,  że  bardziej  radykalne  metody  działania  są 
usprawiedliwione, jeżeli wyeliminują wichrzycieli i przywrócą nas na właściwą drogę”. Nie 
wiem,  jak  mocno  broniliby  wtedy  tych  przekonań,  gdyby  przedstawić  kontrargumenty.  Nie 

background image

 

 

wiem,  jak  silne  to  były  i  są  postawy.  Jednak  akceptacja  dla  sprawowania  władzy  z  pozycji 
autorytetu i siły może niepokoić.  

Czy  Pana  zdaniem  papież  miał  i  ma  wpływ  na  kształt  polskiej  sceny  politycznej?  W 
jakich okresach w największych stopniu?  

Żaden z polityków w Polsce nie ośmielił  się krytykować papieża. Nawet  deklarujący się 

jako  ateista  prezydent  Kwaśniewski  traktował  go  z  olbrzymim  szacunkiem  i  sympatią.  Nie 
podejmuję  się  rozstrzygnąć,  czy  była  ona  szczera,  czy  też  wynikała  z  politycznego 
wyrachowania. Uważam,  że to  właśnie za prezydentury  Kwaśniewskiego i  za rządów SLD, 
zwłaszcza  tych  w  latach  dziewięćdziesiątych,  wpływ  papieża  na  kształt  polskiej  sceny 
politycznej był największy. Ugrupowania w rodzaju LPR czy PiS, konserwatywne i skrajne w 
rodzaju  LPR  czy  PiS,  konserwatywne  i  skrajne  w  swoim  deklaratywnym  normatywizmie,  z 
papieżem  czy  bez,  głosiłyby  swoje  poglądy  i  realizowały  nieprzychylną  ludziom  politykę. 
Natomiast  Sojusz  Lewicy  Demokratycznej,  wówczas  niebędący  jeszcze  partią,  lecz  jedynie 
sojuszem z trzonem w postaci SDRP, miał szansę na pewne liberalne kroki wustawodawstwie 
dotyczącym  życia  prywatnego  obywateli.  Można  było  złagodzić  ustawę  antyaborcyjną, 
wyprowadzić religię ze szkół, ograniczyć przywileje Kościoła. Żadna z tych spraw nie została 
załatwiona.  Sądzę,  że  główną  przyczyną  –  jeśli  pominąć  prawicowe  poglądy  części  posłów 
tak zwanej lewicy – była niechęć do narażania się Kościołowi i dążenie do przypodobania się 
Wojtyle.  Tymczasem  wtedy  jeszcze  zmiany  były  możliwe,  bo  poparcie  dla  bardziej 
liberalnych  rozwiązań  nie  było  równoważone  tak  masową  konserwatywną  propagandą  jak 
później,  a  przywileje  Kościoła  nie  były  tak  okrzepłe.  Przecież  komisja  majątkowa  miała 
pierwotnie  istnieć  tylko  kilka  miesięcy,  a  nie  dwadzieścia  dwa  lata!  A  co  SLD  dostało  w 
zamian? Nic. Księża i tak w niedzielę wyborczą nawoływali z ambon do głosowania na inne 
partie. Przymilanie się kościelnym hierarchom trwale usunęło lewicowe praktyki rządzenia z 
polskiej sceny politycznej, lewicowe praktyki rządzenia z polskiej sceny politycznej, a SLD 
naraziło  na  słuszne  zarzuty  o  uprawianie  wstecznictwa  i  nieodróżnialność  od  partii 
prawicowych, także w sferze obyczajowej. Polski papież miał bardzo konserwatywne poglądy 
dotyczące  antykoncepcji,  rodziny,  aborcji  czy  relacji  między  płciami.  Czy  te  przekonania 
mają  odzwierciedlenie  we  współczesnym  polskim  społeczeństwie?  Czy  Polacy  słuchają 
papieża?  Papież  bardzo  skrupulatnie  reglamentował  najbardziej  intymne  sfery  życia. 
Konsekwentnie  potępiał  seks  przed  i  pozamałżeński  oraz  antykoncepcję,  także  tę,  która  nie 
opiera się na niszczeniu zarodków zwanych przez  

Kościół  „dziećmi  nienarodzonymi”.  Potępiał  także  związki  homoseksualne,  emancypację 

kobiet,  prawo  do  wyboru  własnego  stylu  życia,  zwłaszcza  jeśli  ten  był  odmienny  od 
postulowanego przez Kościół. Część głęboko zaangażowanych w katolicyzm  ludzi stara się 
postępować zgodnie z tymi restrykcyjnymi zaleceniami. Ma to bardzo rozległe konsekwencje, 
generalnie negatywne. Na poziomie emocjonalnym może oznaczać poczucie winy, bo ciężko 
sprostać  tak  wysokim  poczucie  winy,  bo  ciężko  sprostać  tak  wysokim  wymaganiom,  jakie 
stawia katolicyzm. Jak na przykład czerpać radość z seksu, gdy ten stanowi tabu i obarczony 
jest  poczuciem  winy?  Jak  się  uchronić  od  „grzesznych”  myśli,  skoro  –  zgodnie  z  wiedzą 
psychologiczną – walka z nimi jedynie je nasila? Na poziomie społecznym konsekwencje są 
równie  poważne.  Rodzi  się  więcej  nieplanowanych,  niechcianych  dzieci.  Stosowanie 
antykoncepcji jest zakazane, ale usuwanie zarodków także, więc w rezultacie wiele rodzin, w 

background image

 

 

tym  także  dzieci,  jest  nieszczęśliwych.  Jednocześnie  propagowanie  przez  Kościół 
tradycyjnych  ról  płciowych  i  relacji  między  płciami,  w  których  mężczyzna  dominuje,  ma 
władzę,  prawo  do  ostatecznej  decyzji,  prowadzi  do  dyskryminacji  kobiet.  To,  że  przyjmują 
one nauczanie Kościoła i godzą się na poślednie miejsce w rodzinie, nie zmienia faktu, że bez 
presji  religii  miałyby  wybór  i  być  może  wybrałyby  mniej  obciążający,  dający 
więcejmożliwości samorozwoju styl życia.  

Na szczęście większość Polaków podchodzi bardzo pragmatycznie do spraw seksu i relacji 

między płciami.  Można powiedzieć, że na szczęście nie słuchają papieża lub,  co jest chyba 
bliższe  prawdy,  robią  to  wybiórczo.  lub,  co  jest  chyba  bliższe  prawdy,  robią  to  wybiórczo. 
Mówiąc o „słuchaniu papieża”, mam oczywiście na myśli stosowanie się do zaleceń Kościoła 
rzymskokatolickiego, 

przekazywanych 

na 

lekcjach 

religii, 

mszach, 

naukachprzedmałżeńskich,  a  najbardziej  chyba  przez  rodziców,  nie  zaś  czytanie 
historycznych przemówień Jana Pawła II czy odtwarzanie jego głosu z MP4.  

Z  przeprowadzonego  dla  Polskiego  Radia  sondażu  Instytutu  Badania  Opinii  „Homo 
Homini” wynika, że 82 procent Polaków uważa, iż nauki i osoba papieża Jana Pawła II 
wpłynęły na ich życie. Na czym polega ów wpływ Pana zdaniem?  

To  są  poprawne  politycznie  deklaracje,  mające  na  celu  zamanifestowanie  bycia 

prawomyślnym.  To  tak  jakby  spytać:  „Czy  słuchałeś(aś)  uważnie  słów  tego  wielkiegoi 
mądrego  człowieka?  Czy  wziąłeś/wzięłaś  sobie  do  serca  jego  głębokie  przemyśleniai 
sugestie? Czy też zlekceważyłeś(aś) tę krynicę wiedzy i trwasz w ciemnocie?”. Ze względu 
na status Jana Pawła II jako źródła norm konformizm każe odpowiedzieć, że tak. Respondenci 
prawdopodobnie niechcący mówią zresztą prawdę. Autorytaryzm Polakówi Polek świadczy o 
tym,  prawdę.  Autorytaryzm  Polaków  i  Polek  świadczy  o  tym,  że  hierarchiczne  relacje, 
płynące  z  obcowania,  choćby  za  pośrednictwem  telewizji,  z  papieżem,  stają  się  czymś 
trwałym. To jednak niezupełnie to samo, co świadome korzystaniez drogowskazu moralnego, 
jakiego  źródłem  mógł  być  papież.  Mało  kto  przyznałby,  że  jest  zwolennikiem  cenzury 
dlatego,  że  Kościół  reprezentowany  przez  Wojtyłę  potępia  różne  treści  niezgodne  z  jego 
ideałem świata. Mało kto także by przyznał, że chęć walki z „hałaśliwymi wywrotowcami” i 
„pozbycia się zgniłych jabłek” to echa nietolerancyjnej postawy papieża wobec odmienności. 
Wpływ był, a za sprawą kościelnej propagandy wciąż jest wywierany, ale jego mechanizmy 
nie muszą być powszechnie znane osobom, które mu ulegają.  

A  jaką  rolę  postać  Jana  Pawła  II  odgrywa  w  bieżących  sporach  politycznych?  Część 
socjologów twierdzi, że kult papieża zastępuje „religia smoleńska”. Jak Pan postrzega tę 
kwestię?  

Rzeczywiście  ostatnio  prawicowi  politycy  eksploatują  śmierć  swoich  krewnych  w 

wypadku  samolotowym.  Niektórzy  nawet  wzięli  się  do  polityki,  wykorzystując  Niektórzy 
nawet  wzięli  się  do  polityki,  wykorzystując  w  ten  sposób  rozgłos,  jaki  zapewniła  im  w 
mediach  śmierć  bliskich.  Oczywiście  mogą  mieć  szlachetne  motywy,  ale  bez  Smoleńska 
mieliby znacznie mniejsze szanse się przebić. Gdyby nie pokrewieństwo lub powinowactwo z 
ofiarą,  partia  polityczna  zapewne  nie  umieściłaby  ich  nawet  na  liście  wyborczej.  Nie 
nazwałbym  tego  jednak  „religią  smoleńską”.  Ze  strony  prezesa  Kaczyńskiego  to  raczej 
prymitywne cwaniactwo. Nawet jeśli wciąż cierpi po utracie brata (w to akurat wierzę), to nie 
powinien się z tym afiszować i zbijać na tym kapitału politycznego, przy okazji pozwalając 

background image

 

 

współpracownikom  na  snucie  fantastycznych  antyrosyjskich  teorii  spiskowych.  Przy  tak 
silnych  i  świeżych  przekazach  rzeczywiście  podpinanie  się  pod  sławę  i  popularność  Jana 
Pawła II nieco wyszło z użycia wśród polityków. 

Czy  uważa  Pan,  że  w  Polsce  następują  procesy  laicyzacji,  czy  raczej  rola  religii 
pozostanie znaczna? Jaką rolę może tutaj odegrać pamięć o polskim papieżu?  

Młodzi  ludzie  zrażają  się  do  religii.  Część  z  nich  poddaje  dogmaty  krytycznej  ocenie. 

Przekazywane  poddaje  dogmaty  krytycznej  ocenie.  Przekazywane  treści  stoją  przecież  w 
jaskrawej  sprzeczności  z  ustaleniami  nauki.  Poza  tym  religia  w  szkołach  nauczana  jest  w 
nieatrakcyjny  sposób.  Dyrektorzy  szkół  ani  kuratorium  nie  mogą  zwolnić  katechetki  czy 
katechety, bo wyznaczają ich władze kościelne. Poza tym zarówno dostęp do informacji, jak i 
sposoby  spędzania  czasu  alternatywne  w  stosunku  do  praktyk  religijnych  czy  modlitwy 
sprawiają,  że  młodzi  ludzie  angażują  się  w  coś  innego.  Istnieją  oczywiście  środowiska,  w 
których  presja  na  bycie  religijnym,  choćby  to  miało  się  ograniczać  wyłącznie  do 
obrzędowości,  jest  duża.  Niektóre  dzieci,  zwłaszcza  w  rodzinach  o  niższym  statusie 
społecznoekonomicznym,  mniej  wykształconych,  będą  więc  wychowywane  w  duchu 
katolickim.  Katolicka  autoidentyfikacja  w  Polsce  wciąż  stanowi  normę.  Znam  osoby 
niewierzące, które z czystego konformizmu chrzczą dzieci, posyłają na religię, do komunii i 
bierzmowania, a nawet nalegają na ślub kościelny. Procesy laicyzacji prawdopodobnie będą 
jednak  postępować.  W  krajach  zachodnich,  wraz  ze  wzrostem  zamożności  i 
samoświadomości  mieszkańców,  zainteresowanie  religią  spada.  Choć  jednocześnie 
fundamentaliści mogą w bardziej wyraźny sposób fundamentaliści mogą w bardziej wyraźny 
sposób manifestować swoje poglądy i pozyskiwać nowych zwolenników. Sytuacja jest więc 
dosyć  złożona.  Przewidywanie,  że  nastąpi  pełna  laicyzacja  i  humanizacja  społeczeństwa, 
należałoby  uznać  za  przejaw  myślenia  życzeniowego  u  jednych,  a  sposób  mobilizacji  do 
nasilenia wysiłków ewangelizacyjnych – u drugich. Fakt, że od jakiegoś czasu indywidualizm 
jako wymiar kultury w zamożnych krajach wypiera kolektywizm, nie oznacza, że ta tendencja 
nie  może  się  kiedyś  odwrócić.  Kłopoty  gospodarcze  świata  sprawiają,  że  obszary  biedy  i 
wykluczenia, zazwyczaj sprzyjające agresywnej religijności, nie tylko się utrzymują, ale też, 
przy  trwalszym  załamaniu  ekonomicznym,  mogą  się  poszerzyć.  Wtedy  procesy  laicyzacji 
otrzymają potężny cios.  

W ciągu ostatnich lat Jan Paweł II stał się w Polsce bohaterem wielu filmów, książek, a 
nawet  kolorowych  magazynów.  Czy  Pana  zdaniem  polski  papież  jest  kimś  w  rodzaju 
pośmiertnego celebryty?  

Z pewnością w Polsce jest jedną z najbardziej znanych, szanowanych i czczonych postaci. 

Celebrytą  znanych,  szanowanych  i  czczonych  postaci.  Celebrytą  był  już  za  życia.  Lubił 
pokazywać się publicznie, lubił wyrazy sympatii, okazywane mu zainteresowanie.  

W zestawieniu z tymi nieludzkimi poglądami i szkodliwą społecznie ideologią, jaką głosił, 

ta próżność i samouwielbienie Jana Pawła II były nawet dosyć sympatyczne – nadawały mu 
jakiś człowieczy rys. Wydawało mi się, że po śmierci jego sława i chwała trochę przycichną. 
Polskie  media  zadbały  jednak  o  to,  by  tak  się  nie  stało.  Mam  wrażenie,  że  po  śmierci, 
przynajmniej przez pierwszy rok, poświęcały mu nawet więcej uwagi niż za życia. To musiał 
być dla nich łatwy temat: wystarczyło mówić wyłącznie dobrze i z szacunkiem. Nie trzeba się 
było  przejmować  dziennikarską  rzetelnością.  Można  było  zawiesić  zasady  dobrego 

background image

 

 

dziennikarstwa:  dbanie  o  obiektywizm,  prezentowanie  kontrastujących  ze  sobą  opinii, 
weryfikowanie  informacji.  Zresztą  i  teraz  krytykowanie  papieża  –  choć  w  świetle  skandali 
pedofilskich  wśród  duchownych,  które  przez  dziesiątki  lat  tolerował,  wydawałoby  się 
uprawnione – stanowi tabu, w każdym razie dla większości dziennikarzy i publicystów.  

Jaki jest pośmiertny wpływ na Polaków papieżajako bohatera kultury masowej?  

Wszedł  do  panteonu  bohaterów  narodowych.  Kopernik,  Kościuszko,  Skłodowska-Curie, 

teraz on. Szkoda, bo Kościuszko, choć był wojennym zabijaką, wydaje się przy nim postacią 
zupełnie  niekontrowersyjną.Papież  w  kulturze  masowej  funkcjonuje  jako  jednoznacznie 
pozytywny  bohater.  Stanowi  dla  zdecydowanej  większości  Polaków  uosobienie  Dobra, 
Piękna i Prawdy, a także, o czym już wspominałem, narodowego sukcesu – swoisty powód do 
dumy z bycia Polakiem. Wizerunki Jana Pawła II można spotkać niemal wszędzie. Dopiero 
pojawienie się następnego tak bardzo wykreowanego przez media bohatera usunie go nieco w 
cień. Ale na to się nie zanosi. 

background image

 

 

Słowo o autorze i o jego rozmówcach 

W

YDAWCA

 

Piotr  Szumlewicz  –  socjolog,  filozof,  publicysta,  dziennikarz  TVP.  Redaktor  kwartalnika 
„Bez  Dogmatu”  i  portalu  www.lewica.pl.  Publikował  między  innymi  w  „Trybunie”, 
„Przeglądzie”,  „Gazecie  Wyborczej”,  polskiej  edycji  „Le  Monde  diplomatique”,  „Krytyce 
Politycznej”,  „Etyce”,  „Przeglądzie  Filozoficznym”,  „Res  Publice  Nowej”.  Autor  książki 
Niezbędnik  ateisty  (2010)  i  współredaktor  książek:  Stracone  szanse?  Bilans  transformacji 
1989–2009 (2009) oraz PRL bez uprzedzeń (2010). 

Stanisław  Obirek  –  profesor  na  Uniwersytecie  Łódzkim  na  Wydziale  Studiów 
Międzynarodowych  i  Politologicznych.  Studiował  filologię  polską  na  Uniwersytecie 
Jagiellońskim, filozofię i teologię w Neapolu  i  w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim. 
W  1997  r.  habilitował  się  na  Wydziale  Historycznym  Uniwersytetu  Jagiellońskiego.  Autor 
książek Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi (2002), Religia  – schronienie czy więzienie? 
(2006), Obrzeża katolicyzmu (2008), Catholicism as a Cultural Phenomenon in The Time of 
Globalization: A Polish Perspective (2009), Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera 
Onga (2010), Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu (2011). Interesuje 
się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami 
Holokaustu  i  możliwościami  przezwyciężenia  konfliktów  religijnych,  cywilizacyjnych  i 
kulturowych.  

Adam  Cioch – zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Fakty i Mity”. Studiował teologię 
katolicką  (na  Katolickim  Uniwersytecie  Lubelskim)  i  protestancką  (w  Chrześcijańskiej 
Akademii Teologicznej w Warszawie), absolwent tej ostatniej.  

Tomasz  Żukowski – studiował na warszawskiej polonistyce. W 2006 roku obronił doktorat 
poświęcony obrazom Chrystusa w poezji Aleksandra Wata i Tadeusza Różewicza. Od 2001 
roku  pracuje  w  Instytucie  Badań  Literackich  PAN  w  Pracowni  Literatura  XX  i  XXI  wieku 
oraz  w  Ośrodku  Studiów  Kulturowych  i  Literackich  nad  Komunizmem  IBL  PAN.  Jego 
zainteresowania  skupiają  się  wokół  pisarstwa  związanego  z  wojną  i  okupacją,  szczególnie 
literatury dotyczącej Szoa. Jest współredaktorem i współautorem książki Stosowność i forma. 
Jak  opowiadać  o  Zagładzie?  (2005)  poświęconej  zapisom  Holocaustu.  Publikował  na  ten 
temat w „Pamiętniku Literackim”, „Tekstach Drugich” i książkach zbiorowych. Jednocześnie 
zajmował  się  problematyką  dyskursu  publicznego.  W  latach  2002–2004  koordynował 
program  badania  podręczników  gimnazjalnych  pod  kątem  obrazu  mniejszości  etnicznych, 
religijnych i seksualnych realizowany w Stowarzyszeniu „Otwarta Rzeczpospolita”. Uprawia 
także  publicystykę  społeczną  i  polityczną.  Redagował  kwartalnik  „Bez  Dogmatu”. 
Publikował w „Przeglądzie” i na portalu www.lewica.pl.  

Joanna Senyszyn – profesor zwyczajny dr hab. nauk ekonomicznych, kierowniczka Katedry 
Badań  Rynku  na  Uniwersytecie  Gdańskim.  Jest  autorką  czterech  książek  i  ponad  150 
publikacji z zakresu marketingu, poziomu życia i konsumpcji. Publikowała między innymi w 
„Przeglądzie”,  „Faktach  i  Mitach”,  „NIE”,  „Trybunie”.  W  latach  2001–2009  posłanka  na 

background image

 

 

Sejm  IV,  V  i  VI  kadencji,  a  od  2009  roku  posłanka  do  Parlamentu  Europejskiego  i 
wiceprzewodnicząca  komisji  Platformy  Parlamentu  Europejskiego  na  rzecz  przestrzegania 
świeckiej  polityki  i  rozdziału  kościoła  od  państwa  w  krajach  Unii  Europejskiej.  W  latach 
2005–2008  była  wiceprzewodniczącą  Sojuszu  Lewicy  Demokratycznej.  Od  wielu  lat  jest 
członkinią  Towarzystwa  Opieki  nad  Zwierzętami.  Z  ramienia  organizacji  pozarządowych 
przez dwie kadencje należała do Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach 
przy  Komitecie  Badań  Naukowych.  Wspólnie  z  organizacjami  kobiecymi  napisała  projekt 
ustawy  o  świadomym  rodzicielstwie  i  o  finansowaniu  z  budżetu  państwa  zapłodnienia  in 
vitro.  

Agnieszka  Zakrzewicz – swą dziennikarską pracę rozpoczęła w Radiu Watykańskim. Dziś, 
mieszkając od ponad 15 lat w Rzymie i pracując jako korespondent zagraniczny dla polskich 
mediów,  opowiada  o  kulisach  Kościoła  i  Watykanu.  Jej  teksty  były  publikowane  między 
innymi w „NIE”, „Trybunie”, „Dziś”, „Polityce”, „Przeglądzie”, „Faktach i Mitach”, „Lewej 
Nodze”  oraz  na  portalach  www.racjonalista.pl,  www.lewica.pl,  www.wolnemedia.pl, 
www.onet.pl, www.wp.pl). Pisze o tych sprawach, które najbardziej dotykają problemu kobiet 
w funkcjonowaniu tej instytucji, o pedofilii, homoseksualizmie, sekularyzacji współczesnego 
społeczeństwa  oraz  przemianach  Kościoła  katolickiego  w  epoce  „wojtyłowej”  i 
„postwojtyłowej”.  W  2010  roku  opublikowała  książkę  Papież  i  kobieta.  Prowadzi  blog  „W 
cieniu San Pietro” oraz autorską stronę www.bezgranic.net.pl.  

Janusz  Palikot  –  absolwent  Wydziału  Filozofii  na  Katolickim  Uniwersytecie  Lubelskim  i 
Uniwersytecie Warszawskim. Przedsiębiorca, polityk, poseł na Sejm V i VI kadencji, obecnie 
przywódca partii Ruch Poparcia Palikota. Autor kilku książek, w tym: Płoną koty w Biłgoraju 
(2007), Poletko Pana P. (2008), Janusz Palikot. Pop-polityka (2009).  

Katarzyna  Nadana-Sokołowska  –  pracowniczka  zespołu  badań  interdyscyplinarnych 
„Literatura  i  Gender”  przy  Instytucie  Badań  Literackich  PAN,  historyczka  literatury, 
krytyczka  literacka,  wykładowczyni  akademicka.  Ukończyła  filologię  polską  na 
Uniwersytecie Warszawskim i Szkołę Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii 
PAN. W 2008 r. obroniła w IBL PAN pracę doktorską Problem religii w polskich dziennikach 
intymnych:  S.  Brzozowski,  K.  L.  Koniński,  H.  Elzenberg  napisaną  pod  kierunkiem  prof. 
Marii  Janion.  Publikowała  m.in.  w  „Znaku”,  „Res  Publice  Nowej”,  „Kresach”,  „Tekstach 
Drugich”.  Członkini  redakcji  pisma  „Bez  Dogmatu”.  Zajmuje  się  literaturą  dokumentu 
osobistego  i  problematyką  związków  kobiet.  Obecnie  jest  jedną  z  realizatorek  projektu 
„Encyklopedia gender”.  

Marek Balicki – polski polityk, minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki, 
poseł na Sejm I, II i VI kadencji, senator V kadencji. Lekarz, dyrektor Szpitala Wolskiego w 
Warszawie.  Działa  w  różnych  organizacjach  społecznych  i  zawodowych.  Jest  prezesem 
Warszawskiego  Towarzystwa  Pomocy  Lekarskiej  i  Opieki  nad  Psychicznie  i  Nerwowo 
Chorymi.  Był  inicjatorem  powołania  stowarzyszenia  Kolegium  Lekarzy  Rodzinnych  w 
Polsce.  Od  wielu  lat  uczestniczy  w  pracach  Polskiego  Towarzystwa  Psychiatrycznego.  Jest 
członkiem 

zarządu 

Stowarzyszenia 

Studiów 

Inicjatyw 

Społecznych 

oraz 

wiceprzewodniczącym Klubu Dialogu Politycznego im. Zofii Kuratowskiej.  

background image

 

 

Artur Zawisza – dziennikarz Telewizji Polskiej, publicysta tygodnika „Przegląd”. Doktorant 
w  Instytucie  Polonistyki  Stosowanej  UW.  Zajmuje  się  retoryką  klasyczną  i  językiem 
współczesnej polityki.  

Magdalena  Środa  –  etyczka,  filozofka,  publicystka,  feministka,  sekretarz  redakcji  „Etyki”, 
felietonistka  „Gazety  Wyborczej”,  Pełnomocniczka  Rządu  ds.  Równego  Statusu  Kobiet  i 
Mężczyzn w rządzie Marka Belki (2004–2005), kandydatka do Parlamentu Europejskiego z 
listy  Porozumienia  dla  Przyszłości  (2009),  organizatorka  Kongresu  Kobiet  (2009),  wybrana 
Polką  Roku  2009  w  konkursie  „Wysokich  Obcasów”,  autorka  książek:  Idea  godności  w 
kulturze i etyce (1993), Indywidualizm i jego krytycy. Współczesne spory między liberałami, 
komunitarianami  i  feministkami  na  temat  podmiotu,  wspólnoty  i  płci  (2003),  Kobiety  i 
władza (2009).  

Jerzy Urban – dziennikarz, publicysta, pisarz, redaktor naczelny tygodnika „NIE”, rzecznik 
prasowy rządu PRL w latach 1981–1989, autor wielu książek, w tym: Felietony z pieprzem i 
solą (1986), Alfabet Urbana. OD UA do Z (1990), Klątwa Urbana (1996).  

Jerzy Krzyszpień – językoznawca, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje 
się  między  innymi  zagadnieniem  języka  i  władzy,  a  ponadto  równouprawnieniem  lesbijek, 
gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych. Przełożył z języka angielskiego na polski szereg 
książek poświęconych ruchowi emancypacyjnemu lesbijek i gejów.  

Jakub  Majmurek  –  filozof,  filmoznawca,  publicysta,  tłumacz  i  nauczyciel  akademicki. 
Pracuje  w  redakcji  Krytyki  Politycznej  przy  książkach,  czasopiśmie  oraz  witrynie 
internetowej.  Doktorant  w  Szkole  Nauk  Społecznych  PAN,  gdzie  przygotowuje  pracę  na 
temat reinterpretacji psychoanalizy i marksizmu, jaka dokonała się w filozofii francuskiej lat 
70.  Publikował  w  licznych  wydawnictwach  książkowych,  „Kinie”,  „Res  Publice  Nowej”, 
„Kulturze Liberalnej”. Stale współpracuje z „Bez Dogmatu” i „Dwutygodnikiem”.  

Tomasz Piątek – pisarz, publicysta, felietonista „Krytyki Politycznej”, protestant. Ukończył 
lingwistykę  na  Universita‘  degli  Studi  di  Milano.  Autor  między  innymi  powieści  Heroina 
(2002),  nominowanego  do  Nagrody  Literackiej  Nike  Pałacu  Ostrogskich  (2008), 
nominowanego do Paszportów „Polityki” Węża w kaplicy (2010) oraz Antypapieża (2011).  

Jarosław Klebaniuk – psycholog społeczny, adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu 
Wrocławskiego.  Autor  kilkudziesięciu  artykułów  naukowych,  redaktor  pięciu  książek.  W 
latach  2007–2010  członek  Komitetu  Psychologii  PAN.  Publikuje  także  recenzje  teatralne,  a 
jego  utwory  prozatorskie  ukazały  się  w  „Akcencie”,  „Frazie”,  „Kresach”  i  „Lampie”.  Stały 
współpracownik kwartalnika „Bez Dogmatu” i redaktor portalu www.lewica.pl.