Autosugestia- jak myœleć pozytywnie.(Anselm Grun OSB)
Wszelki wysiłek woli, zmierzający do tego, by się zmienić, nie zda się na nic, jeœli pozostawimy w nas zbyt wiele miejsca negatywnym myœlom. Musimy dotrzeć do korzeni naszych złych humorów.
Znaczenie myœli w starożytnym monastycyzmie.
Droga do Boga oznaczała dla dawnych mnichów dążenie do osiągnięcia czystoœci serca, życia w obecnoœci Bożej, naznaczonego stałym rozmyœlaniem o Bogu i miłoœcią, która tylko w Bogu ma upodobanie i w Nim znajduje spoczynek. Jednak na tej drodze mnisi natykają się na przeszkodę, jaką stanowią myœli odciągające ich od myœlenia o Bogu i otwierania się na Niego. Przeżywają swoją drogę do Boga jako walkę z myœlami, jako zmaganie się z myœlami złymi i stały wysiłek kształtowania w sobie dobrych, które łączą człowieka z Bogiem.
Człowiek dochodzi do Boga nie przez zewnętrzne czyny, nie przez wysiłki ascetyczne, ale tylko wtedy, gdy jego myœli i uczucia stają się czyste, tzn są w zgodzie z myœlami i uczuciami Boga. I tak w czasie naszego życia musimy konfrontować się z myœlami, które chcą nas pociągnąć w innym kierunku. Podobnie jak Jezus był kuszony przez szatana, który chciał mu wmówić pewne rzeczy, tak też i my- według dawnych mnichów- jesteœmy kuszeni przez demony, które wywołują w nas okreœlone myœli i za ich pomocą chcą nas przywieœć do przyjęcia fałszywej postawy wobec Boga i ludzi.
Dlaczego myœli mają na nas taki wpływ, wyjaœnia Jan Kasjan, najpoważniejszy autor wczesnego zachodniego monastycyzmu, posługując się przy tym porównaniem, zgodnie z którym myœli przekształcają ducha ludzkiego w to, co mu przedstawiają. Treœć myœli decyduje o jakoœci ludzkiego ducha i o tym, czy człowiek jest dobry, czy zły.
Umysł nie mający przedmiotu, do którego by powracał i przy którym mógłby trwać zasadniczo, musi się zmieniać co godzina, ba, co chwila, według różnorodnych pokus, i przekształcać się ciągle według wydarzeń zewnętrznych w stan pierwszy lepszy.
Gdy duch nie ma celu, ku któremu by zmierzał, wówczas opadają go wszystkie możliwe myœli. Jest wydany mocy tego wszystkiego, co wpływa do niego z zewnątrz. Jest kierowany z zewnątrz. Duch zawsze będzie o czymœ myœlał. Jeœli nie podsuwamy mu sami niczego, o czym ma myœleć, wówczas sam zajmuje się tym, co mu się narzuca. Jest to jednak tak różnorodne i zmienne, że nie pozwala mu dotrzeć do siebie, lecz niszczy go, wewnętrznie go rozdziera.
Kasjan jako lekarstwo na niebezpieczeństwo wewnętrznego rozdarcia proponuje œwiadome zajmowanie się słowem Bożym. Wówczas człowiek napełnia się duchem, który tkwi w Słowie Bożym. Jest on zdania, że duch zawsze przekształca się w to, czym się zajmuje. Nie może tego uniknąć, nie leży to w jego mocy. W jego mocy leży jedynie decyzja wyboru tego, czym chce się zajmować. Dlatego wybór myœli, które w nas wnikają, jest głównym zadaniem życia duchowego. Nie wolno nam się skarżyć, że idzie nam Ÿle, że pogrążamy się w depresjach i jesteœmy pełni obaw, skoro stale powtarzamy sobie słowa takie jak: "Nie uda mi się, nie mam ochoty, boję się." Takimi zdaniami wywołujemy w sobie strach i depresję.
Natomiast, gdy nasze myœli zajmują się Słowem Bożym, przemieniamy się, zdaniem Kasjana, w Słowo Boże i dokonuje się w nas jego wcielenie.
Podejœcie Kasjana wydaje się jednak trochę zbyt proste- tak, jakbyœmy mogli wybierając myœli okreœlać nasze nastroje, jakbyœmy mogli zajmują się Słowem Bożym rozwiązać wszystkie nasze problemy. Protestuje przeciw temu cała nasza wiedza psychologiczna. Po prostu lęki tkwią w nas tak głęboko, że trudno je usunąć przez powtarzanie słów Pisma Œw. Trudno też leczyć depresje wersetami Psalmów. Ale do pewnego stopnia możemy wpływać na siebie pozytywnie lub negatywnie, w zależnoœci od myœli, które dopuszczamy.
Negatywne autosugestie.
Myœli są dla nas przeważnie wewnętrznymi rozkazami. I bardzo często rozkazy prowadza nas w złym kierunku. Czasem ukazują nam rzeczywistoœć w krzywym zwierciadle i sprawiają, że fałszywie oceniamy samych siebie i nasze otoczenie.
Ewagriusz Pontyjski w swojej wielkiej księdze poœwięconej autosugestiom (Antirrhetikon) łączy negatywne myœli z oœmioma grzechami, które oddalają nas od Boga i oddają władzy demonów.
Trzy pierwsze grzechy: obżarstwo, nierząd i chciwoœć, odpowiadają trzem głównym ludzkim pożądaniom: żądzy posiadania, rozkoszy i władzy oraz uznania i powodzenia. Wyrażają się w takich autosugestiach jak: "Koniecznie tego potrzebuję. Muszę to mieć. Mam do tego prawo."
Do grzechu nierządu wiodą nas według Ewagriusza następujące myœli: "Nigdy nie dojdę do ładu z własną seksualnoœcią. Walka z popędem jest bezcelowa. ". Najczęœciej jednak nierząd wyraża się w fantazjach seksualnych, które wyrażają stosunek z kobietą. Albo też wmawiamy sobie, że przecież nie może nam zaszkodzić to, że wdajemy się w relację z daną kobietą, bo rozmawiamy z nią o sprawach duchowych. Niebezpieczeństwo czai się również w tym, że przeceniamy moc seksualnoœci i sądzimy, że jesteœmy wydani jej sile bez jakichkolwiek szans na pomoc. Równie niebezpieczne jest robienie sobie ciągle wyrzutów, gdy tylko ulegniemy naszym seksualnym pragnieniom. Wyraża się w nich tylko ukryte pragnienie- z którym nie zdołaliœmy się pogodzić- by być stale przy upragnionej rzeczy, móc zajmować się seksualnymi wyobrażeniami, nawet gdy uznajemy je za diabelskie. Można sobie pozwolić obcować z tym, czym jest się zafascynowanym, nadając temu negatywne znamię. Do ładu ze swoją seksualnoœcią może dojœć tylko ten, kto ją do siebie dopuszcza, godzi się na nią. Wtedy może zostać zintegrowana i uspokaja się.
Grzech chciwoœci pojawia się w następujących sugestiach: "Samemu ci nie wystarczy, jeœli komuœ coœ ofiarujesz. Musisz więcej pracować, by zabezpieczyć się na przyszłoœć". Czujemy, że nigdy nie starcza, że nie możemy wyjœć z diabelskiego kręgu ciągle większych potrzeb.
Negatywne autosugestie odgrywają jeszcze ważniejszą rolę przy trzech kolejnych grzechach, płynących z nieuporządkowanego stosunku do naszych uczuć: są to smutek, gniew i apatia.
W smutku użalamy się nad sobą i krążymy tylko wokół własnych problemów, a jednoczeœnie nie pozwalamy sobie naprawdę pomóc. W końcu smakujemy swój smutek, trzymamy się go mocno, potrzebujemy go, aby się nie zmieniać. Smutek wyraża się często w strachu przed popadnięciem w obłęd albo w myœlach, które wmawiają mi, że wszystko robiłem Ÿle, sknociłem całe swoje życie i nic się nie da uratować.
Zamiast walczyć, uciekamy we własną słaboœć i użalamy się nad sobą, wmawiamy sobie, że jesteœmy wystawieni na tak wielkie zmagania, jakim nie możemy sprostać. Jednoczeœnie wmawiając sobie wszystkie te zdania nie widzę już, jak bardzo nieuczciwy jestem wobec siebie samego. Nie dostrzegam własnej siły i koncentruję na moich słaboœciach. Nie chcę dorosnąć i wolę, aby ktoœ mi matkował.
Grzech gniewu przejawia się w ciągłych rozmowach z samym sobą, w których wewnętrznie złoœcimy się na kogoœ, życzymy mu Ÿle, osądzamy, szukamy słabych miejsc w jego wypowiedziach na nasz temat, a wtedy rozprawiamy się z nim w myœlach, kompromitujemy go, oœmieszamy. Gdy pozwolimy tym myœlom trwać w nas, pożerają one nas wewnętrznie, sprawiają, że stajemy się zgorzkniali, zrzędliwi, agresywni.
Dwa kolejne grzechy są natury bardziej duchowej. Próżnoœć i pycha chcą nam zasugerować fałszywy stosunek do innych ludzi i do Boga.Próżnoœć przejawia się także w słowach, które wciąż obmyœlamy, by za ich pomocą pouczać innych i imponować im naszą pobożnoœcią i mądroœcią. Czekamy na ludzi, którzy przychodzą do nas i potrzebują nas jako doradców, uważamy się za kogoœ lepszego i odróżniamy siebie od innych.
Pozytywne autosugestie.
Najczęœciej przez mnichów praktykowaną metodą reagowania na negatywne autosugestie była tak zwana metoda antyrretyczna. Polega ona na tym, że ilekroć przychodzi mi na myœl jakieœ negatywne zdanie, przeciwstawiam mu jakieœ zdanie pozytywne. Przeważnie jest to zdanie z Pisma Œw.
Powtarzając sobie dzień w dzień te same słowa, pustelnicy pracowali nad swoją wewnętrzną przemianą. Słowo, które każdy z nich sobie wybrał, jest dopasowane właœnie do niego. Jest dla niego drogą do Boga. Byłoby więc rzeczą bardzo ważną, by odkryć słowo, które otwiera mi drogę do życia, które otwiera mnie na Boga. Nie potrafię powiedzieć teoretycznie, jakie słowo będzie dla mnie odpowiednie. Jeœli jakieœ słowo mnie fascynuje, bezpoœrednio mnie dotyka, jest to znak, że powinno mi towarzyszyć przez jakiœ czas, może nawet przez całe życie.
Można konkretnie wypracowywać w sobie pozytywne słowo.
Pierwsze myœli, jakie pojawiają się po przebudzeniu, wpływają na cały dzień. Dlatego jest tak ważne, by przyzwyczaić się rano wstawać z pozytywnymi myœlami, z modlitwą. Od razu wzbudza to we mnie właœciwe nastawienie do życia. Jeœli, przeciwnie, złoszczę się, że znowu musze wstać, jeœli robię się ponury, bo pogoda jest zła albo gdy pełen niechęci myœlę o trudnych negocjacjach, jakie mnie czekają, wtedy jestem już negatywnie nastawiony do całego dnia. Negatywne myœli odbierają mi energię.
Przytoczony apoftegmat mówi nam, że powinniœmy łączyć pozytywne myœli z okreœlonymi działaniami, jakie podejmujemy w ciągu dnia. Jeœli postanowimy częœciej myœleć w ciągu dnia o Bogu albo rozważać jakieœ zdanie z Biblii, to takie postanowienie ma małe widoki na sukces. Jeœli jednak połączymy słowa z Biblii lub modlitwę z jakąœ czynnoœcią jaką będziemy tak czy inaczej wykonywać, zrealizowanie takiego postanowienia nie kosztuje już tyle energii. Łączymy je z działaniem, jakie na pewno podejmiemy.
Postanowienia, jakie podejmujemy, służą nam często jako wymówka, abyœmy nie musieli niczego zmieniać w naszym życiu. Co prawda postanawiamy, ze będziemy pracować nad sobą, aby uczynić krok do przodu. Ale w rzeczywistoœci stoimy w miejscu. Postanowienia uspokajają nasze sumienie, ale nie wywołują żadnych skutków. Postanowienie zawsze mnie wyprzedza, zwraca się ku przyszłoœci, a nie zmaga się z teraŸniejszoœcią. Uciekam przed wezwaniem chwili obecnej w niezobowiązującą przyszłoœć. Zamiast czynić wiele postanowień, powinniœmy wypracowywać w sobie bardzo proste rzeczy. Do tego służą właœnie pozytywne autosugestie.
Sztuka życia duchowego polega na tym, by drobiazgi, z których składa się codziennoœć, uczynić wprawianiem się w przeżywanie obecnoœci Boga.
Równie ważna, co modlitwa poranna, jest modlitwa wieczorna, zasypianie z pozytywnymi myœlami. Będą one nadal oddziaływać na nas podczas snu. Myœli, z którymi zasypiamy współdecydują o tym, jakie będziemy mieć sny. Ponieważ mnisi wiedzieli o pracy podœwiadomoœci podczas snu, przestrzegali przed zasypianiem z gniewnymi myœlami. Mówili o tym, że gniew może zniszczyć, pożreć duszę, że senne koszmary wywracają ją do góry nogami.
Negatywne myœli znikają, jeżeli zastąpić je pozytywnymi. Nasz duch nie potrafi jednoczeœnie myœleć o różnych rzeczach, nie może jednoczeœnie powtarzać sobie różnych zdań. Gdy powtarza zdania pozytywne, negatywne ustają.
Jak brzmią najważniejsze słowa, które sobie wciąż wmawiam, którymi reaguję mimowolnie na okreœlone sytuacje? Na ich tle można znaleŸć odpowiednie, przeciwne im słowa z Pisma Œw.Byłoby przy tym rzeczą ważną, aby ograniczyć się do niewielu słów i uczynić je jednoczeœnie motywem przewodnim całego życia. Każdy z nas powinien przejrzeć Pismo Œw. pod kątem takich leczących słów.W naszym poszukiwaniu leczących słów z Pisma Œw. chodzi o to, aby znaleŸć słowa możliwie jak najbardziej dobitne, które łatwo zapamiętać i zaadaptować do powtarzania.
Gdybyœmy przeczytali regułę Œw. Benedykta, natknęlibyœmy się na pozytywne autosugestie we wszystkich rozdziałach, w których chce on nakłonić mnichów do przyjmowania okreœlonej postawy. Słowa Pisma Œw. są dla niego najodpowiedniejszym œrodkiem uczenia się postawy Jezusa. Posługuje się on najczęœciej trzema rodzajami słów z Pisma: wersety z Psalmów, słowa z Księgi Przysłów i słowa Jezusa.Benedykt rozumie słowa Pisma jako autosugestie w tym sensie, że już ranek rozpoczynamy jednym z wersetów i powtarzamy go przez cały dzień. Takie słowo staje się tym samym podstawowym słowem, z którym obcujemy, którym żyjemy. Powtarzamy je w czasie medytacji, rano, wieczorem, kiedy jesteœmy bezczynni. Łączymy to słowo z całkiem zwykłymi czynnoœciami.
Metody obchodzenia się z myœlami.
Przeciwstawianie pozytywnych i negatywnych autosugestii było dla dawnych mnichów ulubioną metodą obchodzenia się z myœlami, które ich dręczyły. Jednakże oprócz tego autorzy monastyczni wskazywali także inne drogi.
Niekoniecznie trzeba wypędzać myœli pozytywnymi autosugestiami- można zacząć prowadzić z nimi coœ w rodzaju dialogu.; pytać je, co oznaczają i sprowadzać swoimi pytaniami ad absurdum. Nawet jeœli myœl jest słuszna, nie jest groŸna.
Wielu ludzi nachodzą wciąż wątpliwoœci dotyczące decyzji, małżonka, zawodu. Często tłumienie wątpliwoœci czy też niepozwalanie sobie na nie niczemu nie służy. Będą wciąż na nowo przychodzić i wpędzać nas w obawy i niepewnoœć. Jeżeli dopuœcimy wątpliwoœci, jeżeli powiemy : "Tak, to prawda, wszystko to się zdarza, ale mimo to trwam przy decyzji, mimo to pozostaję z moim partnerem", odbieramy tym wątpliwoœciom siłę i już nas nie nachodzą.
Często bezpoœrednia walka z myœlą, która się wciąż w nas pojawia, nie przynosi sukcesu. Im częœciej zakazujemy sobie myœlenia o czymœ, tym częœciej myœl ta się pojawia i tym intensywniej nas dręczy. Gdy dopuœcimy tą myœl do siebie I przyznamy jej rację, będziemy mogli ją osłabić I przezwyciężyć.
Nie jest łatwo wygnać z siebie negatywne myœli. Nie jest to też potrzebne. Powinniœmy na nie pozytywnie reagować. Nie powinniœmy ich dusić, ale mądrze się z nimi obchodzić, walczyć z nimi. To, że powrócą, to nic złego. Nie możemy im w tym przeszkodzić.
Nie powinniœmy się dziwić żadnej myœli, która w nas się pojawia, nawet jeżeli jest nie wiedzieć jak niska I nie fair, nie wiedzieć jak egoistyczna i brutalna. Nie powinniœmy popadać w lęk, jeœli odkryjemy w sobie nienawiœć i zawiœć, zazdroœć i tajone urazy albo jeœli zauważymy, że życzymy komuœ œmierci. Nie powinniœmy sobie robić wówczas wyrzutów, że nie wolno nam tak myœleć, że jesteœmy z gruntu Ÿli, skoro mamy takie myœli. Nie powinniœmy dać się zastraszyć żadnej myœli obecnej w nas. Nic nam to nie da, a jedynie wpędzi w lęk I bezowocne samooskarżenia.
Właœciwą reakcją będzie raczej przyznanie, że taka czy inna myœl jest we mnie, że życzę komuœ œmierci, że czuję w sobie nienawiœć, mam mordercze myœli, czuję zazdroœć, chęć pognębienia kogoœ. Dopuszczam do siebie myœl, ale nie działam zgodnie z nią. Walczę z nią, pytając o jej korzenie: skąd przychodzi ta myœl, co ona mówi o mnie, jaka pozytywna siła w niej tkwi, jaka tęsknota się w niej wyraża I na jakie wewnętrzne rany wskazuje? Jak bardzo musi mnie ta rana boleć, że tak myœlę o innych? Zamiast zakazywać sobie myœlenia o tym, dopuszczamy myœl do siebie i możemy otwarcie z nią walczyć. Tylko tak możemy ją przezwyciężyć, nie trwając jednoczeœnie w ciągłym lęku, że znów się pojawi.
Jednakże istnieją ludzie, dla których dopuszczanie do siebie myœli, żeby z nimi walczyć, nie jest rzeczą dobrą. Powinni oni od razu odrzucać myœl, nie zajmując się nią. To, która droga jest lepsza, zależy od jednostki, od jej wytrzymałoœci i siły oporu.
Metoda polegająca na dopuszczaniu do siebie namiętnoœci i walce z nimi jest lepsza, ale zakłada ona, że człowiek, który ją podejmuje ma tak silne oparcie w Bogu, że nie zostanie pokonany przez myœli nakłaniające go do ulegania namiętnoœciom, ale wykorzysta to, co jest w nich pozytywne i siłę, która w nich tkwi, uczyni swoją.
Jest jeszcze inna możliwoœć radzenia sobie z myœlami. Jeżeli powiemy sobie, że w żadnym wypadku nie wolno mi się rozwieœć, że w żadnym wypadku nie wolno mi zrezygnować z powołania zakonnego, taka myœl może nas wpędzić w lęk. Nie wiemy, czy jesteœmy w stanie wytrwać w klasztorze czy w małżeństwie, czy też jest to ponad nasze siły. Jeżeli nie wykluczamy rozwodu, ale mówimy po prostu: dobrze, ale dopiero w przyszłym roku, wtedy możemy z większym spokojem zająć się taką natrętną myœlą. Nie wolno dać się postawić w nieodpowiedniej chwili w obliczu decyzji rzutującej na całe nasze życie. Oczywiœcie nie należy też zawsze odsuwać od siebie momentu podjęcia decyzji. Ale często lepiej jest jednak osłabić siłę myœli potwierdzając ją wprawdzie, ale nie idąc za nią w danej chwili. Ta metoda okazuje się bardzo przydatna szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Gdy ktoœ doœwiadcza zamętu spowodowanego kryzysem często traci głowę i pochopnie próbuje coœ z tym zrobić. PóŸniej najczęœciej żałowałby tego kroku. Wszelkie autosugestie, że trzeba to zostawić, że decyzja była przecież właœciwa, nic by nie dały. Przeciwnie: tym bardziej pchałoby to tego kogoœ w odwrotnym kierunku, bo przecież stracił oparcie I nie da sobie wmówić, że może się trzymać tej przepaœci. Wystarczyłoby przestrzec osobę znajdującą się w kryzysie przed kolejnym krokiem i pozostawić jej możliwoœć, by póŸniej poczyniła bardziej przemyœlane kroki.
Niekiedy nie pomaga nic innego, jak tylko pójœć za myœlą, która kogoœ martwi I wypróbować ją. Wszystkie argumenty, że dana droga nie jest dla kogoœ dobra, nie zdadzą się na nic. Nacisk, by pójœć tą drogą, jest tak silny, że ustanie dopiero wtedy, gdy zostanie ona wypróbowana. Własne doœwiadczenie uczy lepiej, niż wszystkie rady innych ludzi czy nawet własne argumenty, które przeciwstawia się natrętnym myœlom. Wielu ludzi potrzebuje okrężnych dróg. Nie da się ich od tego odwieœć. Muszą pójœć naokoło, żeby w ten sposób znaleŸć właœciwą drogę. Ważne jest przy tym, żeby nie podejmowali ostatecznych decyzji, a tylko sprawdzali, czy da się pójœć właœciwą drogą.
Gdy jakaœ myœl wciąż powraca, powinniœmy pytać samych siebie o potrzebę, która się w niej wyraża. Gdy zgodzimy się na potrzebę, dopuœcimy ją tak blisko, że jak gdyby odegramy ją przed sobą, może się zdarzyć, że zniknie.
Trudno jest stłumić w sobie potrzebę zwrócenia na siebie uwagi i uznania lub tęsknotę za przyjaŸnią. Nic mi jednak nie pomoże, jeœli uznam moją potrzebę za wymaganie, które musi być spełnione, prawo, które mi przysługuje. Wielu zakonników sądzi, że przyjaŸń z jakimœ mężczyzną lub kobietą jest niezbędna dla ich duchowej równowagi. Nie konfrontują się naprawdę z tęsknotą i bólem, jaki płynie z niespełnionej tęsknoty, lecz kryją je za pretensjami, jakoby taka przyjaŸń była koniecznym elementem głębokiego życia duchowego.
W jednym z apoftegmatów wspomniano jeszcze jedną metodę radzenia sobie z myœlami: powinniœmy ujawniać wszystkie myœli ojcowi duchownemu. Pozbawiamy je przez to siły.
Gdy dręczą cię nieczyste myœli, nie ukrywaj ich, lecz zaraz ujawnij je twojemu ojcu duchownemu i zniszcz je. Bo w tym samym stopniu, w jakim swoje myœli się ukrywa, mnożą się one i stają się silniejsze. Podobnie jak wąż, który wychynąwszy ze swej kryjówki, ucieka stamtąd, tak I myœl zaraz znika, gdy zostaje ujawniona. I podobnie, jak robak drewno, tak zła myœl niszczy serce. Kto ujawnia swoje myœli, będzie zaraz uleczony, ale kto je skrywa, będzie chory z pychy.
Wiara- czynić tak, jakby…
Wiara dla dawnych mnichów była nie tyle przyjęciem za prawdziwe dogmatów i twierdzeń wiary, ile w pierwszym rzędzie polegała na tym, by czynić tak, jakby… To znaczy, jeszcze tego nie czujemy, nie wiemy tego na pewno, mamy nadzieję I ufamy, że to już się dzieje. I w tej ufnoœci postępujemy tak, jakby to słowo już działało.
Powtarzanie w kółko słów Jezusa nic nie daje. Musimy również działać zgodnie z nimi. Nie możemy czekać, aż poczujemy w sobie siłę, aż będziemy wiedzieć na pewno, że możemy wyjœć z samych siebie. Musimy po prostu ze względu na słowo czynić to, co ono mówi.
Często chcemy mieć w rękach dowody, zanim podejmiemy eksperyment działania. Chcemy poczuć, że jesteœmy uzdrowieni, że Pan jest z nami, że jesteœmy nowym stworzeniem. Chcemy doœwiadczać w sobie mocy Ducha Œw. i działać dopiero mocą tego doœwiadczenia. Ale takim nastawieniem zagradzamy drogę uzdrowieniu. To jest właœciwie niewiara- wierzymy tylko w to, co czujemy, czego doœwiadczamy. I tak pozbawiamy się szans na nowe doœwiadczenia, pozbawiamy się szans na prawdziwe doœwiadczenie wiary.
Doœwiadczenie wiary staje się udziałem tego, kto skacze, zanim doœwiadczył, kto postępuje tak, jakby to była prawda, zanim będzie wiedział na pewno.
Stale żyjemy wyobrażeniami. Pytanie tylko, czy chcemy żyć wyobrażeniami, które zagradzają nam dostęp do rzeczywistoœci, czy też raczej takimi, które ukazują nam rzeczywistoœć taką, jaką jest z punktu widzenia Boga. .