ZAGADNIENIA GOSPODARCZE, Zeszyty Szkoleniowe MW


Krzysztof Bosak © MW Zielona Góra 2002

ZAGADNIENIA GOSPODARCZE

Wprowadzenie

Pierwszą część niniejszego zeszytu stanowi tekst prezentujący bogactwo przedwojennych koncepcji gospodarczych. Pozwala on zapoznać się z podstawowym aparatem pojęciowym i zauważyć wokół jakich zagadnień powstają w rozważaniach nad gospodarką kontrowersje (własność prywatna czy państwowa, walka i konkurencja czy solidarność i współpraca), oraz jak mizerny jest poziom prowadzonych dziś w prasie rozważań („Co by tu jeszcze sprzedać żeby załatać dziurę budżetową ?”).

Zagadnienia gospodarcze stanowią znaczący obszar naszej krytyki wymierzonej w system rządów w naszym państwie oraz warunki narzucane nam przez Unię Europejską. Satysfakcjonujące zebranie używanych przez nas argumentów wymaga dużej wiedzy merytorycznej, która pozwoliła by swobodnie operować danymi statystycznymi oraz szerokiego rozeznania w mechanizmach funkcjonowania gospodarki. Z tych właśnie powodów zdecydowałem się w drugiej części tego zeszytu zamieścić trzy wywiady, z prof. Poznańskim oraz prof. Kabajem. Naukowcy ci są niekwestionowanymi autorytetami w środowisku ekonomicznym (dalej zamieszczam krótkie noty o ich dorobku naukowym), co sprawia, że prezentowane niżej wywiady stają się automatycznie zbiorem cytatów gotowych do zastosowania w ustnych czy pisemnych polemikach.

Warto uważnie przyjrzeć się co do zaproponowania mają obaj panowie profesorowie, gdyż forma dyskusji powoduje rzeczową i syntetyczną prezentację stanowisk.

Obaj profesorowie choć nie należą do naszego obozu, prezentują poglądy na tyle trzeźwe, iż uznałem że warto je szerzej przedstawić.

Dalej zamieszczam znaczny skrót (pominąłem rozważania historyczne i polityczne) referatu propagatora idei jednomandatowych okręgów wyborczych, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego Jerzego Przystawy, w którym jest bardzo interesująca analiza porównawcza danych z roczników statystycznych z początku, oraz końca ubiegłej dekady.

Na samym końcu zeszytu znajdzie czytelnik garść danych statystycznych popartych autorytetem renomowanego magazynu „The Economist”, które pozwolą umiejscowić nasz kraj na gospodarczej mapie świata.

Zeszyt ten, został zestawiony z bardzo różnych materiałów, aby stanowić urozmaicone wprowadzenie do aktualnych zagadnień gospodarczych i jednocześnie dostarczyć rzeczowych argumentów do dyskusji.

Zamieszanie wokół liberalizmu

Warto przy okazji poruszyć problem zawirowań wokół pojęcia liberalizmu. Często jednym sloganem kwituje się skomplikowaną rzeczywistość co, przy pominięciu wielopłaszczyznowości problemów społeczno-gospodarczych prowadzi niekiedy do poważnych nieporozumień.

Nasza retoryka jest antyliberalna, więc bywamy oskarżani o tęsknotę za gospodarką centralnie planowaną. Wynika to z potocznego braku rozróżnienia pomiędzy ideologią liberalną (brak obiektywnych kategorii Dobra i Prawdy, równowartość rozmaitych systemów etycznych, a więc negacja prawdziwości Dekalogu) a liberalizmem gospodarczym (wolna konkurencja i wycofanie się państwa z kontrolowania gospodarki warunkiem rozwoju). Dalej, w przypadku liberalizmu gosp. należało by rozróżnić czy zasada minimalnej interwencji państwa odnosi się do rynku wewnątrzpaństwowego (dopuszczona ochrona interesu narodowego) czy również do handlu międzynarodowego (potocznie: ultraliberalizm, globalizm). O ile przypadek pierwszy mieścił by się w obrębie ewentualnych polemik wewnątrz ruchu narodowego, to drugi jest absolutnie nie do zaakceptowania.

Widzimy więc, że pod jednym pojęciem kryć się może bardzo różna treść. A przecież wśród samych liberałów gospodarczych stopień rezygnacji państwa z interwencji i pozostawienia rozstrzygnięć niewidzialnej ręce rynku jest tematem gorących dyskusji - dobrym przykładem są polemiki na łamach „Najwyższego Czasu” (skądinąd ideologicznie konserwatywnego!).

Kolejnym problemem jest odpowiedź na pytanie czy w Polsce panuje liberalizm gospodarczy. Potoczna odpowiedź brzmi „tak”. Przemawia za tym fakt liberalizacji warunków handlu zagranicznego (na czym tracimy co roku wielkie sumy - to jeden z naszych argumentów), czy przesunięcie własności polskiego kapitału na rzecz sektora zagranicznego (podobnież). Także środowiska z których wywodzą się kolejni ministrowie gospodarki i których żądania realizują, są określane jako liberalne. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z faktu, że istniejący w Polsce system gospodarczy w wielu, bardzo istotnych, punktach nie spełnia wielu liberalnych postulatów, takich jak:

Powyższe punkty pokazują, że możliwa jest całkiem skuteczna krytyka obecnej sytuacji również z pozycji liberalnych - nie musimy się zgadzać z liberalnymi postulatami, ale trudno odmówić logiki takiemu rozumowaniu. Uświadomienie sobie tych niuansów pozwala zrozumieć takie pozorne paradoksy, jak np. przedstawianie USA jako państwa skuteczniej broniącego swych interesów narodowych niż Polska i jednocześnie bardziej liberalnego. Wydaje się, że najtrafniejszym określeniem obecnego stanu polskiej gospodarki było by stwierdzenie, że mamy model kolonialno-korupcyjny. To właśnie te dwa czynniki - naciski z zewnątrz i łapówki - decydują o kolejnych rozwiązaniach. Jedynym hamulcem dla kolejnych ekip rządzących jest strach przed wybuchem społecznym.

Podsumowując, z powodu braku rozróżnienia w odczuciu społecznym pomiędzy:

postuluję przy przedstawianiu swoich poglądów mówić precyzyjnie, iż są mniej lub bardziej wolnorynkowe, że jesteśmy zwolennikami mniej lub bardziej interwencjonistycznego podejścia, że jesteśmy zwolennikami państwa bardziej opiekuńczego lub też niższych podatków. Takie rozwiązanie pozwala z jednej strony zachować (korzystną dla nas ze względów socjotechnicznych) retorykę antyliberalną, a z drugiej precyzyjnie przedstawiać poglądy w polemice z ludźmi o szerszej wiedzy ekonomicznej, którym jakiś wariant liberalnej szkoły ekonomicznej może być bliski.

Do napisania powyższego rozważania skłoniły mnie przede wszystkim liczne polemiki pomiędzy narodowcami a konserwatywnymi liberałami - obserwując je z boku można było odnieść wrażenie, że dyskutujący ze sobą „nadają na różnych częstotliwościach” (używali tych samych pojęć odmiennie je rozumiejąc) i fakt, iż cytowany niżej prof. Poznański krytykujący „liberalną politykę” „liberała” Balcerowicza, sam podpisuje się pod jedną z „liberalnych” koncepcji gospodarki, choć gdy go czytamy, to przyzwyczajeni do obowiązujących w Polsce kryteriów nigdy byśmy go o to nie posądzili. Dalej prezentuję obiecane noty o profesorach:

Prof. dr hab. Mieczysław Kabaj jest ekonomistą, członkiem Polskiej Akademii Nauk, pracownikiem Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych gdzie zajmuje się kwestiami zatrudnienia, bezrobocia oraz wynagrodzenia w gospodarce rynkowej. Jest również członkiem Rady Naukowej Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Przez wiele lat był ekspertem ONZ oraz Międzynarodowej Organizacji Pracy.

Kazimierz Z. Poznański jest profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle. Kilka lat po uzyskaniu doktoratu na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego wyjechał na roczne stypendium na Uniwersytet Princeton. Rok później zaczął wykładać na Uniwersytecie Cornell, Ithaca, New York. Wyniki badań na tej uczelni włączono do dwóch zbiorowych publikacji Kongresu Stanów Zjednoczonych i był to pierwszy przypadek zaproszenia polskiego ekonomisty do udziału w tej prestiżowej serii. Wykładał na kilku innych uczelniach (w tym na Uniwersytecie Northwestern, Evanston, Illinois), oraz zdobył kolejne stypendia (m.in. roczne stypendium na Uniwersytecie Stanford, California). Pierwszą amerykańską książkę, zatytułowaną „Technologia i konkurencja: blok sowiecki w gospodarce światowej”, opublikował w 1987 r. na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkley. W 1992 r. Wydał zbiorową pracę pt. „Konstruowanie kapitalizmu”, jedną z pierwszych publikacji nt. transformacji postkomunistycznej. W 1997 r. Ukazała się jego kolejna książka pt. „Przewlekła transformacja: zmiany instytucjonalne a wzrost gospodarczy w Polsce 1970-1994”, nakładem Cambridge Uniwersity Press. Już jako profesor Uniwersytetu Waszyngtońskiego zorganizował kilka corocznych okrągłych stołów nt. transformacji, z udziałem polskich i amerykańskich ekonomistów. Wyniki tych konferencji zebrał i wydał pod swoją redakcją w Kluwer Academic Press. Od 1996 r. jest współredaktorem głównego amerykańskiego periodyku poświęconego sprawom Europy Wschodniej: „East Europan Politics and Societies”. W ostatnich latach wydał w Polsce dwie głośne książki: „Wielki przekręt. Klęska polskich reform” oraz „Obłęd reform. Wyprzedaż Polski”.

0x08 graphic

Bogactwo koncepcji polskiego gospodarstwa w II RP

Ekonomiści II RP oraz zajmujący się kwestiami gospodarczymi politycy często wychodzili w swoich badaniach i koncepcjach poza tradycyjny system gospodarki kapitalistycznej, wyprzedzając pod tym względem wiele państw zachodnich. Pomysły zniesienia bądź ograniczenia systemu liberalnego, poszukiwania tzw. Trzeciej Drogi, abstrakcyjne często pomysły dotyczące zmian podstawowych instytucji gospodarczych świadczą o ogromnej żywotności ówczesnej myśli społeczno-ekonomicznej dla której nie istniał żaden katalog dogmatów.

Obok praktyki gospodarczej II Rzeczpospolitej rozwijały się w odrodzonej Polsce liczne szkoły i kierunki myśli ekonomicznej. W ośrodkach naukowych konstruowano teorie produkcji, wartości ceny, pieniądza, podziału dochodowego narodowego, rozwoju, równowagi czy cyklu koniunkturalnego. Znacznym dorobkiem charakteryzowały się szkoły: psychologiczna i historyczna, polscy ekonomiści włączali się też poważnie do rozwoju światowej myśli ekonomicznej. Obok kierunku polskiego liberalizmu pojawiły się nowe kierunki antyliberalne: etatyzm, solidaryzm, korporacjonizm czy ruch spółdzielczy.

Przedstawiciele poszczególnych szkół i kierunków związani byli często z konkretnymi grupami politycznymi i ideowymi. Do najważniejszych ujęć problematyki gospodarczo-społecznej w obrębie polskiego katolicyzmu należały prace księdza Jana Piwowarczyka ("Kryzys społeczno-gospodarczy w świetle katolickich zasad z 1932." "Korporacjonizm i jego problematyka z 1936"). Myśl gospodarczą sanacji propagującą interwencjonizm państwowy jako czynnik stymulujący rozwój, reprezentowali między innymi Eugeniusz Kwiatkowski i Ignacy Matuszewski. W ruchu ludowym natomiast agraryzm, kierunek traktujący rolnictwo jako główną gałąź w gospodarce, reprezentował Stanisław Miłkowski.

Nurt liberalizmu gospodarczego

W okresie II Rzeczpospolitej większość polskich teoretyków stała na gruncie liberalizmu gospodarczego opartego na gospodarce rynkowej uważając, że tylko ta forma gospodarowania wyzwala w pełni wolę pracy, gwarantując najlepsze wykorzystanie pozyskanych zasobów, najpełniejsze zaspokojenie potrzeb i najwyższą stopę inwestycji. Uważano, że życie gospodarcze jest najsprawniej zorganizowane przez wolną konkurencję. Jednak nawet liberałowie tacy jak prof. Adam Heydel zauważali "naturalne" granice gospodarki liberalnej, których nie może nic przekroczyć, np. konieczność zaspokojenia potrzeb kolektywnych oraz potrzeby przyszłe, które wymagają poczynienia inwestycji, którymi kapitał prywatny nie jest zainteresowany.

Dwie ostre depresje okresu międzywojennego w Polsce nie mogły nie zrodzić zastrzeżeń co do efektywności funkcjonowania liberalizmu kapitalistycznego. Za jego alternatywę uznawano najczęściej wzrost udział przedsiębiorstw w większym lub mniejszym stopniu uspołecznionych, aż do upaństwowienia włącznie.

W latach 30 powszechnie zaczęto propagować etatyzm (obecność państwowych przedsiębiorstw na rynku), interwencjonizm czyli bezpośrednią lub pośrednią ingerencję państwa w stosunki gospodarcze oraz protekcjonizm - ochronę produkcji krajowej przez utrudnianie importu lub popieranie eksportu. Co ciekawe etatyzm mając bardzo wielu przeciwników wśród akademickich ekonomistów był kierunkiem popularnym i uznanym za optymalny przez elitę władzy i przedstawicieli życia gospodarczego.

Etatyzm i jego krytycy

Zdaniem jego zwolenników bezpośrednia akcja państwa w dziedzinie gospodarczej znajdowała uzasadnienie przede wszystkim w konieczności przeprowadzenia pewnych reform społecznych, których brak hamował zarówno wzrost dobrobytu społecznego jak i redystrybucję dochodu narodowego na rzecz grup uboższych. Popierający etatyzm prof. Głąbiński ostrzegał jednak, że nie powinien on być wstępem do gospodarki socjalistycznej, a upaństwowienie niektórych przedsiębiorstw dopuszczalne jest tylko wówczas, gdy wymaga tego interes publiczny. Prof. Adam Heydel w 1929 r. stwierdził, iż konieczne jest włączenie się państwa, które interweniuje: albo oddziałując na rentowność przedsiębiorstw prywatnych, albo wydając zakazy, albo wreszcie podejmując bezpośrednią działalność produkcyjną. Lubelski prof. Adam Szymański w roku 1939 w swoich "Zagadnieniach społecznych" stwierdził, że państwo musi posiadać prawo przejmowania z rąk prywatnych przedsiębiorstw nieopłacalnych, lecz koniecznych dla dalszego rozwoju gospodarczego. Za zwiększeniem zakresu przedsiębiorstw publicznych w Polsce przemawiał też wysoki udział kapitałów niemieckich w ówczesnej gospodarce polskiej (udział ten na Górnym Śląsku oraz na Pomorzu Zachodnim dochodził do 90%). Powodem dla którego coraz większa liczba ekonomistów coraz częściej podejmowała temat ograniczonego liberalizmu były występujące cyklicznie wahania w produkcji, a także zaburzenie optymalnych proporcji pomiędzy poszczególnymi gałęziami produkcji. Zaburzenia te w wypadkach krańcowych przeradzały się w poważne kryzysy. Prof. Stanisław Grabski wymieniał środki, które wykorzystać powinni rządzący: roboty publiczne w zakresie infrastruktury, zamówienia państwowe, kredytowanie rolnych, przemysłowych i rzemieślniczych przedsiębiorstw prywatnych, finansowanie rozwoju szkolnictwa ogólnego i zawodowego.

Ekonomiści stawiali sobie pytania o przyszłość kapitalizmu w Polsce i wybór odpowiedniego ustroju gospodarczego kraju, zasadnicze różnice opinii i zdań powstawały wokół rozważanych kompleksów zagadnień: przemysłowy czy rolniczy charakter kraju oraz czy kapitalistyczny model rozwoju Polski, czy wybór innej, nowej drogi postępu cywilizacyjnego i ustroju społeczno-ekonomicznego.

Spółdzielcy i korporacjoniści

Jedną z metod uspołeczniania gospodarki miała być spółdzielczość. Przedsięwzięcia spółdzielcze miały za zadanie organizować pracowników w celu ich ochrony przed wyzyskiem pośredników, dla wyzwolenia energii społecznej i wzbudzenia wiary we własne siły, celem działania spółdzielni było zaspokajanie potrzeb społecznych, rozwijały się one głównie w dziedzinie drobnej wytwórczości i obrotu towarowego, przyspieszały też rozwój drobnego rolnictwa. Praktycy i teoretycy spółdzielczości zastanawiali się jaki powinien być zakres pomocy państwa przy tworzeniu i rozwoju sieci spółdzielni w Polsce.

Inną propozycją metody uspołecznienia gospodarki był korporacjonizm zwany katolicyzmem społecznym. Dla tego nurtu myśli ekonomiczno-społecznej punktem wyjścia stały się trzy encykliki: "Rerum novarum" Leona XIII z 1891 r., "Quadragesimo Anno" Piusa XI z 1931 oraz "Divini Redemptoris" z 1937 r.

Korporacjonizm próbował odpowiedzieć na pytanie w jaki sposób można osiągnąć zgodność działania poszczególnych przedsiębiorstw, tak aby tworzyły one jeden organizm - przeciwdziałający liberalizmowi gospodarczemu i zrodzonej przez niego walce. Nie przekreślał motywu zysku jako podstawowego motoru działania przedsiębiorstw, podporządkowywał go jedynie interesowi grupy czy korporacji. Jako doktryna katolicka uznawał prawo człowieka do władania zarówno prywatnego jak i kolektywnego, jeśli byłoby to konieczne. Krytykował podstawowe tezy liberalizmu, który prowadzi do skupienia władzy ekonomicznej w ręku nielicznych jednostek zarządzających dużymi przedsiębiorstwami.

Wobec bezradności liberalizmu

Korporacjoniści wskazywali na bezradność międzywojennego kapitalizmu w rozwiązywaniu zagadnień społecznych. Nie dążyli jednak do likwidacji ustroju kapitalistycznego, ale widzieli konieczność jego ulepszenia poprzez ograniczenie swobody działania wolnej konkurencji. Głosili postulat pogodzenia interesu indywidualnego z interesem społecznym stojąc na stanowisku, że dobro powszechne jest wyższe i doskonalsze od dobra jednostki. Uważali, że działalność społeczno-gospodarcza człowieka zgodna z ich postulatami uzależniona jest od długofalowej reformy duchowej. Główny obok księdza Jana Piwowarczyka i A. Roszkowskiego myśliciel katolicki tamtego okresu prof. Antoni Szymański pisał, iż: "gospodarstwo korporacyjne zmierza do uporządkowania działalności gospodarczej na podstawie sprawiedliwości i miłości. Wspólnie z władzami publicznymi usiłuje stworzyć takie ogólne warunki, takie ramy ustawowe i obyczajowe, aby walka gospodarcza nie wzięła przewagi nad współpracą, aby dążenie do dobrobytu i bogactwa nie odbywało się kosztem zaspokojenia szerokich mas ludności." Gospodarstwo korporacyjne byłoby gospodarstwem uporządkowanym, ale tego uporządkowania nie dokonałoby ani państwo przez swoich urzędników, ani kartele czy kolektyw lecz samorządy gospodarcze. Korporacje miałyby strukturę pionową, obejmowałyby ludzi danego zawodu, zarówno przedsiębiorców jak i robotników, dbałyby one o dobro wspólne stanu zawodowego i reprezentowały wobec władz publicznych. Korporacjonizm głosił postulat by robotnicy posiadali większy udział w podziale dochodu narodowego, choć nie należałoby ich włączać do zarządzania fabrykami.

Solidaryzm prof. Leopolda Caro

Innym nurtem wywodzącym się z nauki katolickiej był solidaryzm, który głosił konieczność innego niż kapitalistyczny porządku społecznego; porządek ten potrafiłby uniknąć egoizmu kapitalistów, ale i tyranii mas. Najwybitniejszym solidarystą był lwowski profesor - Leopold Caro. Za główne zasady postulowanego systemu uznawał on: tworzenie względnie równych warunków rozwoju dla każdego, założenie, że robotnik nie jest środkiem do osiągnięcia celu, bo celem jest zaspokojenie potrzeb człowieka, oparcie ekonomii na zasadach etyki. Zalecał on: wysokie opodatkowanie zysków, obniżenie maksymalnego poziomu zysku, walkę z przemytem oraz partycypację robotnika w dochodzie przedsiębiorstwa. Hasłem solidaryzmu było: "współdziałanie, a nie współzawodnictwo." Jednostka w społeczeństwie opartym o jego zasady, służyłaby dobru ogólnemu, ale i społeczeństwo czy państwo służyłoby nawzajem dobru jednostek. "Solidaryzm daje ujście inicjatywie prywatnej, dyktowanej interesem osobistym, a obok tego uwzględnia w należytej mierze interes publiczny, poczytując za obowiązek państwa udzielenie pomocy ekonomicznie słabszym." - pisał prof. Caro. Zarówno korporacjonizm jak i solidaryzm głosiły zasadę podporządkowania interesu prywatnego interesowi społecznemu bez upaństwowienia środków produkcji.

Praktyka życia gospodarczego

Tymczasem w latach 30 władze polskie kierowały się polityką etatyzmu. Działalność państwa w postaci przedsiębiorstw państwowych nie miała być jednak wstępem do gospodarki socjalistycznej. Etatyści byli przekonani, że obecność przedsiębiorstw państwowych przyczyniła się do przyspieszenia i wyrównywania dotąd powolnego i nierównomiernego rozwoju społ-gosp. II Rzeczpospolitej. Uważali, ze państwo musi wkraczać coraz głębiej w działalność gospodarczą i rozwiązywać problemy związane z życiem zbiorowym ludzi, a kredyt publiczny mógłby finansować np. regulację Wisły, budowę autostrad, elewatorów zbożowych i innych elementów infrastruktury. Przedstawicielami etatyzmu w Polsce byli między innymi Eugeniusz Kwiatkowski oraz Stefan Starzyński. Ten pierwszy pisał, iż "jest jasne, ze w naszych czasach wobec powolnej odbudowy życia gospodarczego państwa pomoc rządowa jest w wielu wypadkach konieczna." Postulował on powołanie do życia Naczelnej Rady Gospodarczej, która byłaby niebiurokratycznym odpowiednikiem rządu i stałaby się terenem wypracowania tez i zasad gospodarki np. co do granic realnej wartości polityki deflacyjnej i do Rady wchodziliby przedstawiciele organizacji reprezentujących rolnictwo, przemysł, handel i rzemiosło. Pomysł ten nie został nigdy zrealizowany. Kwiatkowski był autorem planu 4-letniego rozwoju gospodarki, który w imieniu rządu przedstawił w Sejmie 10.06.1936r. Przewidywał on znaczne inwestycje państwowe i stały wzrost zatrudnienia. Zachęcony sukcesami akcji inwestycyjnej rząd zamierzał kontynuować politykę kierowania gospodarką, dlatego już w roku 1938 Eugeniusz Kwiatkowski w expose sejmowym wysunął projekt długofalowego programu gospodarczego obliczanego na 15 lat podzielonych na trzyletnie odcinki. W pierwszej trzylatce (1939-42) zamierzano skoncentrować wysiłek inwestycyjny na produkcji zbrojeniowej; w drugiej (1942-45) na rozbudowie systemu komunikacyjnego; w trzeciej (1945-48) na modernizacji rolnictwa i rozwoju oświaty; w czwartej (1948-51) na urbanizacji i uprzemysłowieniu; wreszcie w piątej (1951-54) planowano zatarcie różnic miedzy Polską A i B.

Spory o miejsce państwa w gospodarce

Działania etatystyczne krytykowało wielu wybitnych ekonomistów. Prof. Adam Heydel twierdził, że "etatyzm to system nadmiernego wtrącania się władzy w życie gospodarcze w drodze przymusu", a "obowiązkiem każdego kto ma oczy otwarte staje się zwalczanie dwóch hamulców, dwóch zapór na drodze nowego rozwoju jakimi są: etatyzm i interwencjonizm państwowy." Natomiast prof. Adam Krzyżanowski uważał etatyzm za antytezę liberalizmu, która "powoduje, że mniej rentowne gospodarstwa publiczne są wspierane (poprzez system podatkowy) przez bardziej sprawne gospodarstwa prywatne i w ten sposób etatyzm utrudnia kapitalizację jednych i drugich." Krytycy etatyzmu twierdzili ponadto, że rząd podporządkowuje wymagania polityki gospodarczej potrzebom swoich przedsiębiorstw. Dyskusja wokół roli sektora państwowego w gospodarce II RP trwała przez cały okres międzywojenny. Etatyzmu broniła tzw. Pierwsza Brygada Gospodarcza skupiona wokół osoby Stefana Starzyńskiego, a później w latach 30 - Klub Gospodarki Narodowej.

Własną koncepcję rozwoju gospodarczego posiadał także ruch ludowy. Jego przedstawiciel Stanisław Miłkowski przeprowadził radykalną krytykę systemu kapitalistycznego, wskazując na jego wewnętrzne sprzeczności, których praźródłem jest motyw zysku. Postulował przeorganizowanie gospodarki według agraryzmu - czyli ideologii ludowców okresu międzywojennego: przemysł i rolnictwo powinny stać się równorzędnymi względem siebie dziedzinami gospodarki, ustrój rolny należałoby oprzeć na gospodarstwach drobnych, które powstaną po zniesieniu własności obszarniczej bez wykupu. Miłkowski uważał, że należy wyłączyć z posiadania ziemi tych wszystkich, którzy nie będą na niej osobiście pracować.

Aktualność koncepcji prof. Zweiga

Twórcą jednej z najciekawszych koncepcji rozwoju polskiej gospodarki był krakowski uczony, prof. Ferdynand Zweig. W swoim autorskim programie "Post nubila Phoebus" za punkt wyjścia i warunek wstępny określenia drogi aktywności gospodarczej uznał analizę możliwości współpracy Polski z dwoma najważniejszymi sąsiadami: Rosją i Niemcami. Rynek rosyjski jest naturalnym rynkiem zbytu dla polskiego przemysłu, ale krańcowo różne systemy gospodarcze w Polsce i Rosji udaremniją ściślejszą kooperację ekonomiczną - twierdził. Natomiast przy bliższej współpracy gospodarczej z Niemcami mogłoby nastąpić sprowadzenie Polski do roli zaplecza surowcowego dla niemieckiego przemysłu. Bez wątpienia w kooperacji z Niemcami najlepiej rozwinęłoby się polskie rolnictwo, tak jak przemysł polski przy współpracy z Rosją. Zweig obawiał się jednak opanowania gospodarki przez żywioł niemiecki, gdyż za ekspansją ekonomiczną nastąpiłaby ekspansja samej ludności. Proponował więc utworzenie obszaru współpracy gospodarczej z Czechosłowacją, Rumunią, Jugosławią, Bułgarią oraz ewentualnie z Turcją. W latach trzydziestych poszerzył swoją koncepcję o kraje nadbałtyckie opowiadając się za opcją bałtycko-czarnomorską. Prof. Ferdynand Zweig zauważał konieczność równomiernego rozwoju obydwu wielkich działów produkcji narodowej: rolnictwa i przemysłu odrzucając tym samym program m.in. PSL "Piast", który artykułował wizję Polski jako kraju rolniczo-surowcowego.

Niezwykłe bogactwo koncepcji stworzonych w okresie XX-lecia międzywojennego obnaża słabość współczesnej polskiej myśli ekonomicznej. Dalszy brak własnych rodzimych wizji polskiego gospodarstwa oraz głębokiej debaty nad przyszłością Polski powoduje wzmacnianie "monopolu na prawdę" ambasadorów liberalnego globalizmu, którzy tak jak niegdyś cytowali klasyków marksizmu teraz bez przeszkód opierają się na nowych dogmatach wiary w powodzenie wolnego światowego handlu.

Źródło: internet

0x08 graphic

Wywiad z prof. KazimierzemPoznańskim przeprowadzony przez Andrzej Dryszela, opublikowany w Przeglądzie 41/2001


”Prywatyzacja równa się korupcja”

O losach majątku narodowego w Polsce decydują osobiste korzyści


- Poglądy, jakie pan konsekwentnie głosi - iż polska prywatyzacja to jeden wielki przekręt - spotkały się z krytyką i drwinami naszych ekonomistów. Np. Ryszard Bugaj twierdził, że wypisuje pan dyrdymały, zarzucono, iż wyliczenia wziął pan z powietrza, że łatwo krytykować post factum. Uznano pana niemal za oszołoma.

- Mógłbym to odwrócić i powiedzieć, że to oni nie wiedzą, co mówią, że ów krytyk to umysł byle jaki albo że ci tchórze stronią od krytyki jak od ognia. Ale wtedy wszystko zmienia się w spór słowny, kto kogo przekrzyczy. I ja oczywiście nie mam żadnych szans, bo na przeciw stoi masa. Mogę się wdać tylko w argumentację, z czego zrezygnowali oponenci. Środowiska ekonomiczne generalnie przemilczały moje poglądy, a ci, którzy się odezwali, popełnili elementarne błędy w analizie wartości polskiego kapitału. Stwierdzono, iż jest on zużyty fizycznie w takim stopniu, że w zasadzie nie było czego sprzedawać, innymi słowy, że polski kapitał to kupa złomu. Jeżeli jednak zważymy, że Polska wytwarzała średnio 160 mld dol. dochodu narodowego rocznie właśnie dzięki posiadanemu kapitałowi, to pogląd o jego znikomej wartości jest po prostu śmieszny. Nikt mi nie udowodnił, że pomyliłem się w wyliczeniach, które wykazały że banki i fabryki sprzedano za 10% wartości. Rzeczową dyskusję zastąpiono epitetami. W obecnej Polsce niczego się nie udowadnia, tylko demoluje ludzi.

- Mówi pan, że ekonomiści przeważnie milczeli. Odezwali się za to politycy. Pana ostatnia książka "Obłęd reform" była promowana przez Jarosława Kalinowskiego na przedwyborczej imprezie PSL, partii krytykującej prywatyzację i inwestycje zagraniczne. Nie czuł się pan potraktowany instrumentalnie dla doraźnych celów politycznych?

- Nie czuję się traktowany instrumentalnie, całe życie byłem i jestem apolityczny. Tak się jednak składa, że środowiska związane z PSL akceptują pewne moje poglądy. Nie jestem przeciw prywatyzacji - ale sprzeciwiam się prywatyzacji, na której budżet traci krocie. Nawiasem mówiąc, główne siły społeczne, wypowiadające się przeciw przejmowaniu za bezcen resztek polskiej gospodarki i własności przez kapitał zagraniczny, to ugrupowania chłopskie. Oczywiście, widzą w tym i własny interes, bo przecież zagraniczni właściciele przedsiębiorstw z branży przetwórczej znacznie mniej chętnie kupują produkty naszych rolników niż firmy polskie. Ten sprzeciw chłopów nie kłóci się z liberalizmem gospodarczym. To tylko polscy liberałowie i inteligenci, najpierw przez Unię Wolności, a teraz przez Platformę Obywatelską, wmawiają ludziom, że nie ma nic złego w tym, że Polacy nie będą właścicielami kapitału. A jak można w Polsce tworzyć kapitalizm, jeżeli Polacy nie będą mieli własnego kapitału? Polska inteligencja uważa, że kapitalizm powinien być nie dla Polaków, ale dla innych, którzy widocznie są mądrzejsi i lepiej przygotowani. Ta grupa sądzi, że polskiego społeczeństwa nie stać, by mogło samo zarządzać własną gospodarką.

- Czy, skoro ma pan tak wielu krytyków, nie jest może tak, że to oni mają rację, nie pan?

- Rzecz nie w tym, ilu ludzi coś mówi, ale czy mówią prawdę. Prowadzę bardzo rzetelne analizy i badania od wielu lat. W swej nowej książce patrzę na poszczególne sektory gospodarki. Banki sprzedano za 3 mld dol., a na ich modernizację i komputeryzację wydano także 3 mld dol. Suma uzyskana ze sprzedaży zaledwie pokryła koszty ich unowocześnienia! Gdyby transakcje te przeprowadzano rzetelnie, na warunkach przyjętych w innych państwach, korporacje zagraniczne musiałyby spędzić w Polsce 50 lat, zanim zdołałyby przejąć ok. 20% polskiego systemu bankowego. Tu zrobiono im prezent. Innym przykładem jest energetyka. Wiadomo, ile średnio na świecie kosztuje jednostka mocy - milion dolarów za megawat. Gdy wycenimy w ten sposób wartość Połańca - bardzo nowoczesnego, spełniającego wszelkie światowe standardy zakładu, który nawet za 15 lat nie będzie potrzebował modernizacji - okaże się, że sprzedano go za 10% wartości, bo powinien pójść przynajmniej za 1,5 mld dol., a wzięto mniej niż 150 mln dol.

- Myli pan wycenę opartą na wartości księgowej z tym, ile ktoś rzeczywiście skłonny jest zapłacić za prywatyzowane przedsiębiorstwo.

- Ale właśnie dokładnie w ten sposób na całym świecie ustala się cenę sprzedawanych firm - ocenia się, ile kosztowałaby budowa danego obiektu i robi porównania z cenami uzyskanymi przy podobnych sprzedażach. Zostając przy Połańcu - gdyby do pana ktoś przyszedł i powiedział: "Jest elektrownia o wartości półtora miliarda, ale mogę ją panu sprzedać za 150 mln", to wziąłby pan ją z pocałowaniem ręki bo zarobiłby pan 1,35 mld dol. Jeśli nie, ktoś inny dałby za nią trochę więcej i też miałby ogromny zysk. Tłumaczenie, że skoro o elektrownię nie stoczono dramatycznej walki, to widocznie nie znaleźli się chętni do zarobienia na jednej transakcji ponad miliarda dolarów, jest argumentem dobudowanym do kompletnie korupcyjnych praktyk. Nie jest tak, że nie było chętnych chcących dać więcej. Byli, tylko że uniemożliwiono prawdziwą konkurencję między potencjalnymi nabywcami polskich zakładów.

- Kto uniemożliwił?

- Gdyby polscy urzędnicy pozwolili na normalny, uczciwy konkurs, w którym ten, kto daje najwyższą cenę, jest nabywcą, takie sytuacje jak z Połańcem nie miałyby miejsca. Urzędnicy mający dostęp do dóbr państwowych sprzedawali je za bezcen wytypowanym z góry inwestorom, by zdobyć prowizję. Tak właśnie działa korupcja i to jest powodem podobnego przebiegu polskiej prywatyzacji - a nie bajki, że nie było chętnych do kupienia zakładów za pół darmo.

- Przecież to Polsce zależało na przyciągnięciu zagranicznych inwestorów. Oni jakoś się nie ustawiali do nas w kolejkach.

- Nieprawda. Przecież kupili ogromny majątek produkcyjny, pracujący dla prawie 40 mln Polaków, w niecałe 10 lat. To absolutnie zawrotne tempo. Nie sprzedano tylko tego, co nie zostało wystawione pod młotek. Mamy podobno kłopot z hutami, ale dlatego, że zagraniczne stalownie zdobyły nieograniczony dostęp do polskiego rynku, więc po co im teraz nasze huty. Jak jest zwłoka w zakupieniu tego czy innego obiektu, to głównie dlatego, że zagraniczni kontrahenci chcą uzyskać jeszcze lepsze warunki - niższe ceny i więcej ulg. Przy praktykach korupcyjnych nabywcy się spieszą, by nie stracić "kontaktu" z decydentami. Śpieszy się też urzędnik, bo ma niewiele czasu na dorobienie się fortuny. On nie może sobie pozwolić na powiedzenie: "Energetyka dobrze sobie radzi, nie będziemy na razie jej prywatyzować". Przeciwnie, zatrudni całe zastępy komentatorów ekonomicznych i ekspertów, którzy wykażą, że zakłady energetyczne się walą i jeśli szybko nie znajdziemy kupca, zawali się i cała gospodarka. A tymczasem przez całe ostatnie 10-lecie inwestycje w energetyce idą pełną parą, bo rośnie popyt na energię. To jeden z najnowocześniejszych działów polskiej gospodarki i nie było żadnego powodu, żeby go sprzedawać.

- Czyli uważa pan, że najważniejszym czynnikiem wpływającym na przebieg polskiej prywatyzacji jest korupcja?

- Tak właśnie uważam.

- A ma pan jakieś dowody na tę gigantyczną korupcję?

- To, co panu powiedziałem, to są dowody. Czy muszę szukać innych? Konstytucyjnym zadaniem administracji państwowej jest uzyskanie pełnej ceny za prywatyzowany majątek. A przecież sprzedaje się niemal za darmo. Można by argumentować, że sprzedano za tanio, bo na transakcjach zaciążyła ignorancja. Ale w ignorancję mógłbym wierzyć po sprzedaży dwóch, trzech zakładów, ale nie po 10 latach agresywnej wyprzedaży. Wyjaśnienie jest tylko jedno - mechanizm korupcyjny. O losach majątku narodowego decydują widoki na osobiste korzyści. Żeby je ocenić, nie wystarczy jednak aparat naukowy - potrzebny jest aparat sprawiedliwości. Gdyby urzędnicy mieli czyste sumienia, na pewno nie blokowaliby analiz poprawności wyceny tak jak dotychczas.

- Pana słowa są tylko bardzo pośrednim dowodem korupcji.

- Ale to nie znaczy, że ten dowód jest nieprawdziwy. W skorumpowanym państwie, jakim jest Polska, trudno znaleźć dowody bezpośrednie. Gdyby państwo rzeczywiście działało, afery byłyby szybko ujawniane, a sprawcy karani. Teraz zresztą stopniowo wychodzą na jaw niektóre przypadki. Ukryciem prywatyzacyjnej korupcji są zainteresowane obie strony - i polscy urzędnicy, i zagraniczni nabywcy - przy czym ci drudzy są kompletnie zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Ich nikt nie atakuje, nawet jak sprawa wyjdzie na jaw.

- Prywatyzację w Polsce przeprowadzano jednak nie po to, by urzędnicy żyli dostatniej, lecz by wzmocnić naszą gospodarkę, zwłaszcza gdy zbliżamy się do Unii Europejskiej.

- A jakie ma pan na to dowody? Przecież gospodarka znalazła się w stanie agonalnym, mimo tego - a może właśnie dlatego - że polski kapitał przeszedł w obce ręce. UE nigdy i nigdzie nie stawiała zresztą warunków, że Polska ma sprywatyzować całą gospodarkę i sprzedać ją zagranicznym nabywcom. Dziś twierdzi się, że na kryzys budżetowy w Polsce wpłynęły nadmierne świadczenia społeczne. To absurd. Przecież te świadczenia od dawna spadają. Do kryzysu finansów przyczyniło się głównie to, że kapitał państwa - fabryki i banki - został wyprzedany za bezcen, a sektor zagraniczny systematycznie wywozi zyski i unika płacenia podatków. Z samego tytułu sprzedaży polskiego majątku narodowego po zaniżonych cenach straciliśmy dotychczas ok. 100 mld dol., które nie wpłynęły do budżetu państwa. I dlatego budżet jest zrujnowany - a nie dlatego, że trzeba płacić emerytom. W UE nie ma zresztą innych państw niż opiekuńcze. Polska wydaje zaś, licząc w procentach, proporcjonalnie do swego dochodu narodowego, znacznie mniej niż Zachód.

- Biednej Polski, uginającej się pod ciężarem czterech wielkich reform, nie stać na takie wydatki jak bogatego Zachodu.

- Model państwa opiekuńczego nie pojawił się wtedy, gdy kraje kapitalistyczne stały się bogate, ale kiedy były tak biedne jak obecna Polska. Państwo opiekuńcze stworzono po to, by zapewnić dobrobyt - i właśnie dzięki temu, że w państwach zachodnich jest tak rozbudowany system opiekuńczy, zapewniający pokój społeczny, powstały tam wyjątkowo dobre warunki prowadzenia działalności gospodarczej. Przecież poważne, długoterminowe inwestycje zagraniczne nie są lokowane w takich państwach jak Polska czy Węgry. Tam idą tylko środki na wykupienie majątku za pół darmo. Natomiast inwestycje bezpośrednie, przeznaczone na cele rozwojowe i budowę nowych obiektów, transferowane są do państw opiekuńczych. Model rozbudowanego państwa opiekuńczego jest wielkim wynalazkiem, tymczasem, gdy słucha się antypaństwowych wywodów Leszka Balcerowicza, można odnieść wrażenie, że to nieszczęście. A przecież nie dzieje się tak, że jeśli człowieka wyrzuca się z pracy, nie dając mu żadnych możliwości zdobycia nowego zatrudnienia, jest to dobre dla gospodarki. W Polsce ogromna większość bezrobotnych nie dostaje zasiłków. Wmawia się polskiemu społeczeństwu, że jest rozbestwione, bezradne i pasywne. To nieprawda. Społeczeństwo jest niszczone przez swoje państwo.

- Dziś łatwo o słowa krytyki, trudniej natomiast o rozwiązania pozytywne. Co, pana zdaniem, należy zrobić?

- Przede wszystkim - skoro państwo nie działa - trzeba chwilowo wstrzymać prywatyzację bo tylko powiększy się szkody dla gospodarki przez zaniżanie cen. Prywatyzacja prowadzona w takim stylu jak dotąd nie uratuje polskiego budżetu, wręcz przeciwnie, pozbawi budżet środków, które mogłyby wpłynąć, gdyby przedsiębiorstw nie oddawano za bezcen. Grozi to jeszcze większym załamaniem finansowym w przyszłości, bo państwo już sprzedaje swe monopole, gwarantujące regularne dochody dla budżetu (jak w przypadku telekomunikacji). To niedopuszczalne, żeby ten rząd na ostatnią chwilę podejmował kolejne decyzje, prowadzące do wyprzedaży polskiego majątku. Chwilowe zatrzymanie prywatyzacji nie oznacza jednak czerwonego światła dla inwestorów zagranicznych. Nie jestem przeciwnikiem napływu obcych kapitałów. Niech wchodzą do polskich firm jako inwestorzy mniejszościowi, np. do 15% udziałów (a jeśli obejmą większy udział, to bez prawa głosu). Jeszcze lepiej, gdyby zapewnili dokapitalizowanie polskich zakładów w formie wsadów rzeczowych - w zamian za udział w zyskach. Tak właśnie dzieje się w normalnym kapitalizmie.

- Inwestorzy zagraniczni twierdzą, że, by mogli racjonalnie działać, muszą mieć wpływ na działalność przedsiębiorstw, w których zaangażowali swoje środki.

- Krajem, do którego w ostatnich 15 latach trafiło najwięcej zagranicznych kapitałów są Chiny. Czy słyszał pan, żeby w Chinach inwestorzy zagraniczni przejęli jakiś zakład albo mieli jakiekolwiek prawo podejmowania decyzji? Skąd, nie ma o tym mowy. Chiny traktują kapitały zagraniczne jako źródło wzmocnienia własnej gospodarki i nie uważają jak Polska, że są "budowniczymi" kapitalizmu. Obcy inwestorzy idą do Chin, by robić interesy, na jakie pozwala ich rząd. Niech i w Polsce zagraniczni inwestorzy zarabiają - ale niech nie przejmują zarządzania polskimi firmami i nie obejmują najlepszych stanowisk, z których cudzoziemcy eliminują Polaków, pozbawiając ich już nie tylko własności ale i pracy. Kapitałowi wystarczy sensowny zysk, nie potrzebuje niczego więcej. Oczywiście, jeśli - tak jak w Polsce - zagraniczni inwestorzy otrzymają możliwość eksploatowania majątku, manipulowania cenami, obniżania płac, to tę szansę wykorzystają i podarowaną kość ogryzą do końca. Żeby tego uniknąć, konieczne jest silne państwo, mogące narzucić swą wolę sektorowi prywatnemu w interesie ogółu obywateli i całej gospodarki. Nieograniczone wpuszczenie do Polski potężnych korporacji górujących swoim potencjałem ekonomicznym nad całym państwem było aktem samobójczym, prowadzącym do utraty kontroli nad gospodarką. Polskie państwo nie jest nawet w stanie zlustrować żadnej korporacji zagranicznej i stwierdzić, jak to jest możliwe, że przeważnie nie wykazują one żadnych zysków. Konieczne są więc środki nadzwyczajne i potraktowanie inwestorów zagranicznych trochę tak jak badylarzy za komuny - czyli ocenianie ich zysków po tzw. zewnętrznych objawach zamożności. Uważam, że potrzebna jest ryczałtowa wycena wymiaru podatku dla podmiotów zagranicznych - choćby na bazie ich obrotów. Sektor zagraniczny ponosi największą odpowiedzialność za wielki deficyt handlowy w Polsce i jak dotychczas nie podjęto żadnych kroków, by temu zaradzić. Opodatkowanie importu to kolejne niezbędne rozwiązanie - może prymitywne, ale bardziej finezyjne metody nie odniosą skutku.

- Wyobraża pan sobie, jakie to wywoła reakcje ze strony inwestorów zagranicznych i przedstawicieli ich macierzystych krajów?

- Naturalnie, że tak, ale kapitał ma to do siebie, że potrafi robić interesy i w normalnych warunkach, nie tylko tak uprzywilejowanych jak w bezrządnej Polsce. Mam świadomość, że nie będzie to proste i z pewnością wywoła krytykę prasy, przejętej w Polsce przez kapitał zagraniczny (udział obcych kapitałów w polskich mediach jest ewenementem na skalę europejską). Bo oczywiście nie jest tak, że media z dominującym udziałem inwestorów zachodnich są obiektywne gdyż kierują się tylko zyskiem. Nie jesteśmy jeszcze członkami UE, więc pole manewru mamy duże. Polskie władze mają pełne prawo podejmowania kroków korzystnych dla narodowej gospodarki i nie wyobrażam sobie, by mogło to opóźnić proces naszego zbliżania się do UE.

0x08 graphic

Rozmowa z prof. Mieczysławem Kabajem przeprowadzona przez Andzrzeja Dryszela i opublikowana w Przeglądzie 23/2002 r.

”Bezrobocie szybko nie spadnie”
Polityka utrzymywania wysokich stóp procentowych sprawia, że opłaca się import wszelkich dóbr do Polski

- Ilu mamy w Polsce bezrobotnych ?

- Licząc według standardów obowiązujących w Międzynarodowej Organizacji Pracy, w Polsce jest 3,48 mln bezrobotnych, co oznacza że pracy nie ma 20,3% osób zawodowo czynnych. To oficjalne dane GUS. Liczbę bezrobotnych ustala GUS, przeprowadzając raz na kwartał badania 28 tys. gospodarstw domowych. Jeżeli w tygodniu poprzedzającym badanie ktoś przepracował godzinę lub więcej - to nie jest uznawany za bezrobotnego.

- Godzina w tygodniu? To znaczy, że bardzo niewiele trzeba, by zostać w Polsce uznanym za człowieka pracującego.

- Tak, to nader łagodne kryterium, które oczywiście zaniża faktyczny poziom bezrobocia, bo, zwłaszcza na wsi, łatwo znaleźć kogoś, kto przepracował więcej niż godzinę tygodniowo. W większości państw stosuje się bardziej rygorystyczne przepisy - bezrobotnym jest ten, kto przepracował mniej niż 14 godzin w tygodniu. Proszę jednak zwrócić uwagę, że nawet przy tak łagodnych kryteriach mamy więcej ludzi bez pracy niż podawane powszechnie 3,2 mln, bo ta liczba oznacza wyłącznie osoby zarejestrowane w urzędach pracy. A w rzeczywistości do wspomnianych 3,48 mln osób należy jeszcze dopisać ukryte bezrobocie na wsi, które można szacować na około milion osób. Ci ludzie powinni odejść z rolnictwa, byłoby to z pożytkiem dla efektywności produkcji - ale nie mają dokąd. W miastach mamy zaś około pół miliona bezrobotnych (z reguły powyżej 44. roku życia) którzy, jak wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności, już nie rejestrują się i nie szukają pracy, bo wiedzą, że i tak nie mają żadnych szans.

- Czyli, jak to wszystko podliczyć, wychodzi, że faktycznie mamy prawie 5 mln bezrobotnych...

- Co oznacza, że jesteśmy pod tym względem w absolutnej czołówce Europy, mając największy odsetek ludzi bez pracy wśród ponad 30 państw należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Średnia dla OECD to 6,4% bezrobotnych. W całej Europie większą od nas stopę bezrobocia ma chyba tylko Bośnia i Hercegowina (39%) - państwo dotknięte niedawną wojną. U nas do wzrostu bezrobocia wojna nie jest potrzebna. Wśród młodych ludzi od 18. do 24. roku życia aż 44,5% nie ma pracy. Jeszcze w 2000 r. było ich 34%. Warto dodać, że zasiłki (od 286 do 572 zł brutto, przez 6 do 18 miesięcy) pobiera zaledwie 650 tys. bezrobotnych i stanowią one niespełna 20% średniej płacy. To bardzo restrykcyjny system, bo w większości krajów Europy zasiłki wynoszą 40-80% indywidualnych zarobków. W rezultacie nasi bezrobotni najczęściej wegetują w nędzy. Charakterystyczne, że wśród osób nie mających pracy od ponad roku, 79% to ludzie poniżej 44. roku życia, a więc najbardziej aktywni, w najlepszym wieku produkcyjnym.

- Powinniśmy więc z sentymentem wspominać czasy Wielkiego Kryzysu w latach 1929-1933. Wtedy bezrobocie w Polsce było nieporównanie niższe, a zasiłki bardziej realne.

- W istocie mieliśmy wtedy 500-600 tys. zarejestrowanych bezrobotnych rocznie, ale było i duże ukryte bezrobocie na wsi. Stopa bezrobocia nie przekraczała jednak ok. 20%. Ale my teraz nie przeżywamy przecież światowego Wielkiego Kryzysu.

Bezrobocie w Polsce osiągnęło prawie 3 mln osób w 1993r. - i było wówczas uważane za wielki problem. Politycy bardzo się nim przejęli, koalicja SLD-PSL stworzyła programy promowania zatrudnienia, pobudzony został rozwój gospodarczy. Wtedy Leszkowi Millerowi jako ministrowi pracy bardzo zależało na sukcesie w tej dziedzinie. Jednym ze skutecznych mechanizmów okazały się ulgi inwestycyjne, które sprawiły, że inwestorzy płacili znacznie niższe podatki - i od 1994 r. zaczął się w Polsce prawdziwy boom inwestycyjny, wywołujący rozwój gospodarki i zwiększający zatrudnienie oraz popyt. W latach 1994-97 przybyło ponad milion miejsc pracy, bezrobocie spadło do 1,7 mln osób. Potem jednak udzielanie ulg obwarowano warunkami praktycznie niemożliwymi do spełnienia - i w 2000 r. inwestycje przestały rosnąć, a w roku ubiegłym zmniejszyły się aż o 17%. W gospodarce nastąpiły procesy destrukcji, zaś bezrobocie osiągnęło wielkości, jakich nikt w Polsce się nie spodziewał. W latach 1998-2001 zlikwidowano ok. miliona miejsc pracy - i to w sytuacji, gdy każdego roku liczba ludzi zdolnych do pracy rośnie o prawie 180 tys. A najgorsze będzie najbliższe pięć lat, kiedy to na rynek pracy trafi prawie milion osób.

- Dlaczego tak wielu ludzi w Polsce nie ma pracy?

- Na rozmaitych konferencjach i sympozjach międzynarodowych ciągle jestem pytany: Co się stało w Polsce? Czy zdarzył się jakiś kataklizm, doszło do ogromnego, nagłego kryzysu? Światowym specjalistom w głowie się nie mieści, że w trzy lata zlikwidowaliśmy milion miejsc pracy. Drugiego takiego przypadku nie znają powojenne dzieje Europy.

- I co pan wtedy odpowiada?

- Tłumaczę, że zadecydowała o tym polityka makroekonomiczna prowadzona przez Polskę. Jeśli się "schładza" gospodarkę i ogranicza popyt to przedsiębiorcy nie mają zbytu, ograniczają produkcję i zwalniają ludzi. A co gorsza, jeśli nawet popyt wzrośnie za sprawą rozmaitych działań pobudzających gospodarkę, to wcale nie musi być zaspokajany przez produkcję krajową. Polityka utrzymywania wysokich stóp procentowych sztucznie zawyża bowiem kurs złotego i sprawia, że bardzo opłaca się import wszelkich dóbr do Polski, co oznacza, że nasze państwo pomaga innym krajom w tworzeniu miejsc pracy dla ich pracowników - i zmniejsza zatrudnienie u nas. Związek między działaniami Rady Polityki Pieniężnej a bezrobociem jest oczywisty. Mamy ogromny deficyt w obrotach handlowych z zagranicą, wynoszący ponad 75 mld zł - i można precyzyjnie wyliczyć, że doprowadził on do utraty 1 mln 560 tys. miejsc pracy. To prawie połowa oficjalnie rejestrowanego bezrobocia! W 1990 r. 30% całego popytu krajowego zaspokajane było importem. Ostatnie dane, z roku 2000, mówią, że import pokrywa już 60% popytu. Lista wyrobów, które jeszcze niedawno były produkowane w Polsce, a teraz zostały zastąpione przez import, jest wręcz zdumiewająca. Liczy ona prawie 120 pozycji - np. gwoździe (z Niemiec), miód (z Francji), masło (z Holandii), makulatura papierowa (z Niemiec), węgiel drzewny (z Norwegii), napoje gazowane (z Austrii), piasek (RPA) - tak wymieniać można bardzo długo. Są to nieskomplikowane wyroby, które z powodzeniem możemy wytwarzać w Polsce - i jeszcze do niedawna krajowa produkcja pokrywała całe nasze zapotrzebowanie, rozwijaliśmy eksport. Dziś - kupujemy je od innych. Wszystko to oznacza, że nawet jeśli notujemy wzrost gospodarczy, to nasi producenci mają coraz mniejsze szanse, by wziąć w nim udział i zwiększyć zatrudnienie. Korzystają na tym przedsiębiorcy zagraniczni, a wzrost następuje za sprawą zwiększania importu.

- Zagraniczni korzystają, bo zapewne produkują taniej niż my.

- Nie produkują taniej, bo przecież bardzo często chodzi tu o import z najlepiej rozwiniętych państw, gdzie koszt pracy jest znacznie wyższy niż u nas. Import ten opłaca się zaś z powodu zawyżonego kursu złotówki, co oczywiście uderza i w najnowocześniejsze dziedziny gospodarki, jak np. przemysł okrętowy. Stocznia w Szczecinie (już nie istniejąca... - dop. K.B.) w wyniku wzmocnienia naszego pieniądza straciła w ubiegłym roku 150 mln zł. Niedawno zbankrutowała radomska fabryka maszyn do szycia, gdzie płace były bardzo niskie, bo związkowcom zależało na uratowaniu zakładów, a produkcja, doskonałej zresztą jakości, w 90% trafiała na eksport. Fabryka upadła, bo eksport załamał się z powodu wysokiego kursu złotego, wyniszczającego naszą gospodarkę. Drugie uderzenie w przedsiębiorstwa wymierzane jest przez wysokie oprocentowanie kredytów, utrzymywane przez komercyjne banki, które wolą zarabiać na papierach wartościowych skarbu państwa, niż zajmować się żmudną i czasem ryzykowną działalnością kredytową. Kurs złotego można próbować urealnić, wprowadzając tzw. podatek Tobina płacony przez dużych inwestorów wykupujących skarbowe papiery wartościowe (dodatkową korzyścią tego rozwiązania byłoby to, że drobni nabywcy uzyskaliby wreszcie szanse zakupu obligacji na rynku pierwotnym), innym rozwiązaniem jest interwencja banku centralnego na rynku walut. Jak zaś skłonić banki komercyjne do zmniejszenia oprocentowania kredytów - nie wiem.

- Jedno z tłumaczeń wyjaśnia, że ubytek miejsc pracy jest też efektem likwidowania pozostałości gospodarki państwowej, centralnie sterowanej, gdzie siłą rzeczy dochodziło do dużych przerostów zatrudnienia.

- O likwidacji tych przerostów można by mówić, gdyby spadało zatrudnienie, a produkcja rosła, bądź utrzymywała stały poziom. Dziś natomiast mamy do czynienia z unicestwieniem sporej części polskiej gospodarki. Istnieje teza - powtarza ją bardzo często np. doradca ekonomiczny prezydenta RP, prof. Witold Orłowski oraz prof. Leszek Zienkowski - że mamy do czynienia z dziedzictwem PRL-u, gdzie niesprawność systemu gospodarczego oraz ukryte bezrobocie osiągały jakoby niebotyczne rozmiary. Teraz zaś relacja pomiędzy liczbą osób zdolnych do pracy i rzeczywiście zatrudnionych w gospodarce po prostu wraca do normalności. To oczywiście nieprawda, bo w 1989 r w Polsce pracowało ok. 80% ludzi w wieku produkcyjnym. Teraz zaś tylko 61% - i niby ten właśnie wskaźnik miałby być ową oznaką normalności. Tyle że w UE pracuje znacznie więcej, bo średnio ok. 71% ludzi zawodowo czynnych, zaś w USA 83%. W Polsce nie mamy więc żadnego powrotu do normalności, ale tworzenie nienormalności, w której skala wykorzystania własnych zasobów pracy jest mała, zaś import bezrobocia - ogromny. Niestety, o tym w ogóle się dziś nie mówi. Ani strategia "Przedsiębiorczość, rozwój, praca", ani jakiekolwiek inne rządowe dokumenty nie wspominają nawet słowem o problemie importu bezrobocia. A przecież nie można zmniejszać bezrobocia bez uwzględniania faktu, że polska gospodarka jest całkowicie otwarta, zaś napływ towarów z zagranicy oznacza i import pracy. Zapewne będzie tak nadal, bo rząd zakłada, że do 2005 r. deficyt w obrotach towarowych jeszcze wzrośnie, a cena złotego utrzyma się na wysokim poziomie.

- Co więc można zrobić, by ograniczyć bezrobocie?

- Niewiele da się zrobić, jeśli nie wzrośnie liczba miejsc pracy. Trudno kogokolwiek aktywizować, gdy na jedno miejsce przypada 200 chętnych, no bo co im można zaoferować? Niektórzy ekonomiści uważają, że w istocie winę za bezrobocie ponosi sam bezrobotny, bo jest za mało aktywny. Ale w obecnej sytuacji na rynku pracy nie pomoże żadna aktywność.

- A czy zmiany w kodeksie pracy mogą tu pomóc? Dlaczego łatwiejsze zwalnianie z pracy, czego oczekują pracodawcy, miałoby wywołać spadek bezrobocia?

- To półprawdy. Jeśli panuje dobra koniunktura i przedsiębiorcy mają popyt na swe produkty, to będą przyjmować do pracy, niezależnie od tego, jak trudno byłoby im zwalniać. W latach 1994-97 pod rządami obecnego kodeksu małe firmy w Polsce zwiększyły przecież zatrudnienie o prawie 1,2 mln, mimo podatków dużo wyższych niż dziś. Tyle że wtedy nasza gospodarka rozwijała się w tempie 7% rocznie i rosły inwestycje. W 2000 r. polskie przedsiębiorstwa rozwiązały 490 tys. umów o pracę. Wśród członków OECD jesteśmy na 10. miejscu pod względem łatwości rozstawania się z pracownikami. Nie można więc mówić, że nasz rynek pracy jest nieelastyczny.

Faktem jest też jednak, że jeśli zwalnianie pracowników jest kosztowne i trudne, to pracodawca bardzo ostrożnie przyjmuje nowych ludzi. Gdy w Hiszpanii wprowadzono regułę, iż liczba umów na czas określony może być nieograniczona, zatrudnienie wzrosło o 20%, bo przedsiębiorcy nie obawiali się, że trudno im będzie kogoś zwolnić. Hiszpańskie przepisy zapewniały jednak miesiąc odprawy za każdy rok pracy - a więc były znacznie korzystniejsze od tych, które dziś są u nas. Jednak teraz można w Polsce zawierać szereg umów terminowych. Dwie umowy wolno podpisać na czas określony, potem pracodawca oznajmia pracownikowi, że przez miesiąc będzie mu płacił "na czarno" - i po przerwie zawiera kolejną umowę, też na czas określony. Oczywiście, jest to obchodzenie przepisów i dlatego uważam, że nasze prawo powinno jednak zezwalać na zawieranie dowolnej liczby umów terminowych. Drugą istotną zmianą powinna być likwidacja przepisów, nakazujących pracodawcy płacenie zatrudnionemu zasiłku za pierwsze 35 dni choroby. Dziś jest to wręcz zabójcze dla małych firm. Pracodawca powinien płacić tylko przez pięć dni, a za resztę choroby - ZUS. To rozwiązanie wymagałoby podniesienia składki na ubezpieczenie chorobowe jedynie o ok. 1%.

- A co z pomysłem pracodawców, by można było rozwiązywać umowę o pracę z pracownikiem przebywającym na zwolnieniu lekarskim?

- Jestem przeciwnikiem tego zapisu. Mimo że często dochodzi tu do nadużyć ze strony pracowników, przeciągających zwolnienia tak długo, jak się da, takie rozwiązanie byłoby wręcz nieludzkie wobec ludzi naprawdę chorych i sprzeczne ze standardami europejskimi.

- Kolejny ważny postulat przedsiębiorców dotyczy obniżenia stawki za godziny nadliczbowe.

- To absurd, sprzyjający wzrostowi bezrobocia - i bardzo źle, że rząd to zaakceptował. Przecież, jeśli za godziny nadliczbowe będzie można mniej płacić, to pracodawcy nie przyjmą nowych ludzi, lecz zatrudnią w godzinach nadliczbowych tych, których mają. Paradoksalnie, że gdy u nas przedsiębiorcy proponowali taką zmianę, to w Niemczech kanclerz Schröder debatował z pracodawcami i związkowcami, jak ograniczyć godziny nadliczbowe, by zwiększyć zatrudnienie.

- Kto generalnie skorzysta na zmianach w kodeksie pracy?

- Większość propozycji jest zdecydowanie korzystna dla pracodawców. Teza, iż wszystkie te zmiany ożywią nasz rynek pracy, jest bardzo wątpliwa. I nasi przedsiębiorcy mówią to zupełnie wyraźnie. "Myśmy nigdy nie twierdzili, że te zmiany zmniejszą bezrobocie. One mają tylko ograniczyć ponoszone przez nas koszty pracy" - oznajmiają zgodnie najważniejsze organizacje polskich pracodawców. To nie znaczy, że kodeksu pracy nie należy reformować. Jest w nim przecież sporo zapisów biurokratycznych. Robienie jednak z tych zmian panaceum na bezrobocie jest nieporozumieniem. Tu potrzebne jest, co proponuję w swym programie, promowanie inwestycji przez ulgi podatkowe, skuteczne pobudzenie eksportu, wzrost liczby budowanych mieszkań, sprzyjanie rozwojowi małych i średnich firm. Nie ukrywam, że nie są to działania proste.

0x08 graphic


Wywiad z prof. Poznańskim przeprowadzony przez Andrzeja Kumora w pierwszej połowie 2001r. Źródło: internet.

„Rozkradzione bogactwo”

Motto:
"Pan sam powiedz po co im te fabryki?! Nie mogą oni siedzieć na wsi, trzymać wyścigowe konie, jeździć za granicę, polować, romansować z cudzymi żonami, robić politykę i wielki szyk w świecie! Im się zachciało fabryk..."

Wł. Reymont, "Ziemia Obiecana" - bankier Grosglik o Polakach w Łodzi.

- Panie profesorze, można pana określić mianem "antybalcerowicza", człowieka, który ma alternatywną wizję ekonomicznego rozwoju Polski, czy też tego rozwoju, który powinien był zaistnieć w momencie likwidacji komunizmu. Co, według pana, Polska powinna zrobić ze swoją gospodarką w 1989 roku, w sytuacji, w której mieliśmy do czynienia z hiperinflacją, niezadowoleniem społecznym, strajkami? Czy dla programu Balcerowicza była alternatywa, bo wiele osób uważa, że innej drogi nie było?

- Ja nie jestem antybalcerowiczem, tylko jego krytykiem. Sytuacja rzeczywiście była wtedy dosyć dramatyczna, gospodarka była rozchwiana i oczywiście, pewne rzeczy musiały być zrobione. Nie można było dalej żyć z taką wysoką inflacją. Występowało też spowolnienie gospodarcze. To, co zostało zrobione, jeśli chodzi o walkę z inflacją, było potrzebne, ale środki były zbyt  ostre. Więc zamiast ożywienia przyszło w 1990-1992  załamanie gospodarki. Ale to nie był największy błąd Balcerowicza, za który zapłaciło społeczeństwo. Główny błąd Balcerowicza wziął się z innych elementów całego programu, który przyszedł razem z tą stabilizacyjną operacją, w szczególności kwestia radykalnej prywatyzacji. I to był ten największy błąd, polegający na tym, że Polska była nieprzygotowana do prywatyzowania na wielką skalę. Powód tego nieprzygotowania jest taki, że majątek państwa prywatyzować może tylko państwo. Po to więc, żeby powierzyć państwu dorobek kilku pokoleń, od którego zależy los następnych kilku pokoleń, należało uzdrowić aparat państwa, gdyż państwo właśnie weszło w fazę rozkładu.  ( . . . )

- Czy nie można porównać [kierunku zmian polskiej gospodarki] do jakiegoś modelu - nie wiem - może do gospodarek Ameryki Łacińskiej?

- Chwileczkę, w Ameryce Łacińskiej nie mamy normalnych gospodarek, więc to nie jest dobry punkt odniesienia. (...) Ze względu na chroniczną korupcję te latynoskie gospodarki to gospodarki wiecznych kryzysów produkcji i krachów finansowych. Tam też, w ramach ich prywatyzacji, oddano kapitał, głównie w ręce zagraniczne, tyle że nie za takie marne grosze, gdyż tam widocznie jest mniej korupcji. Oddali znaczną część kapitału, a kryzys produkcji czy załamania walutowe ciągle mają miejsce, gdyż widocznie taki model, gdzie rządzi obcy kapitał, to ciągle anomalia. 

- Dlaczego zatem polska gospodarka jest kuriozalna?

- Jest kuriozalna, ponieważ do tej pory nigdzie na świecie nie istniała gospodarka narodowa, w której kapitał nie jest narodowy; w której 80 proc. banków - tak jak teraz w Polsce - jest w rękach zagranicznych, zaś 55 proc. (a już niedługo 75 proc.)  przemysłu jest w rękach zagranicznych.  Nigdzie na świecie, tym normalnym, coś takiego nie istnieje, poza tym wspomnianym właśnie marginesem. Owszem, czasami się mówi, że taki model nie jest kuriozalny,  gdyż przecież w Kanadzie połowa przemysłu jest w rękach zagranicznych, a gospodarka radzi sobie dobrze.

- Ale banki nie są.

- Banki nie są, bo w bankach kapitału zagranicznego jest 5 proc. i jest przepis zapisany w konstytucji, że nie może być więcej niż 5 proc. A 5 proc. to znaczy, że się nie ma żadnego wpływu. A system bankowy jest sercem każdej gospodarki, nie tylko dlatego, że dostarcza kredytu, ale dlatego, że tutaj koncentrują się zyski. (...) No i energetyka też jest w rękach kanadyjskich, a Miller właśnie szykuje sprzedaż elektrowni w obce ręce. Zresztą nawet z tymi zagranicznym udziałami Kanada ma swój własny kapitał, a Polska go nie ma, bo go sprzedała. W tym sensie to jest absolutne kuriozum, a już o tym, żeby ktoś sprzedał majątek narodowy za nic, to nie wiem, gdzie takiego przykładu szukać. Na pewno nie w Kanadzie, gdzie przecież też miała miejsce, choć na inną skalę, prywatyzacja. ( . . . )

- Czyli mamy do czynienia z utratą suwerenności?

- To jest ewidentne! Trzeba być kompletnie ociemniałym, żeby nie rozumieć jednej rzeczy: że naród pozbawiony swoich zasobów nie ma zdolności samodzielnego przetrwania. To jest tak, jak człowiek bez środków do życia. Człowiek taki może tylko iść na zapomogę, czyli ktoś inny będzie kierował jego życiem. Do przytułku albo na śmietnik! ( . . . )

- Czy nie jest czasem tak, że komunizm się wyczerpał, ponieważ nie mógł konkurować?

- Ale to przecież nie dlatego sprzedano kapitał za grosze, jak policzyłem, za 10% wartości, że komunizm zostawił mało konkurencyjną gospodarkę. Tu nie ma absolutnie żadnego  związku, podobnie jak nie jest tak, że musiano oddać obcym, bo gospodarka nie była konkurencyjna. Jaka by nie była gospodarka, silna czy słaba, powinna być przecież sprzedana uczciwie i Polakom, żeby nie byli niczym u siebie. Żeby to zrozumieć, nie trzeba ekonomii, wystarczy przyzwoitość. Tu nie chodzi o to, żeby byli u siebie w sensie samopoczucia, tylko żeby mieli korzyści dla siebie.

Inteligencki program wywłaszczenia wszystkich ze wszystkiego, z całego majątku za nic, pozbawił jednak społeczeństwo jakichkolwiek korzyści z gospodarki. (...) Bo tak, teraz, jak kapitał jest obcy, to zyski z niego, które stanowią do 20 proc. dochodu narodowego, nie są zużywane w Polsce, przez Polaków, tylko są transferowane za granicę. Na dodatek, transferowane są też prywatne oszczędności, bo banki czy ubezpieczyciele mogą inwestować wkłady za granicą. Więcej, ponieważ obce firmy, jako część składowa  olbrzymich tzw. firm-matek,  są potęgą, a związki zawodowe są słabe, możliwy jest dyktat płacowy, no i kolejny drenaż za granicę. ( . . . )

- Pana ocena  jest bardzo przygnębiająca. Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia, ludzie żyć muszą, a życie ma swoje prawa, toczy się dalej. Jaki program polityczny, ekonomiczny jest możliwy w tej chwili? Czy pan widzi kogoś, kto mógłby taki program w Polsce realizować?

- Ten program jest wyjątkowo trudny. Gdyby zaczęto go realizować 10 lat temu, to dzisiaj Polska byłaby i bardziej dostatnia, i bardziej normalna. To jest program polegający na stworzeniu warunków dla polskiego kapitału. Teraz jest już tylko ten mały i średni  sektor. On jest jeszcze w rękach krajowych. Muszę panu powiedzieć, że jest to jedyny sektor, który w tej chwili tworzy w Polsce miejsca pracy. W sektorze zagranicznym wygląda to tak, że sprzedaje się fabrykę i połowa ludzi od razu wypada, idzie od razu na ulicę. Czyli źródłem polskiego bezrobocia, tych 3-4 mln ludzi, którzy są bez pracy w ramach eksperymentu przeprowadzonego na społeczeństwie przez Balcerowicza, jest oczywiście sektor zagraniczny.

Czyli powinno się stworzyć warunki dla krajowego sektora. Są dwa takie podstawowe warunki. Pierwszy, to że sektor ten musi mieć ochronę przed importem. On sam w sobie nie jest w stanie konkurować z resztą świata. Nie może konkurować z wyrobami, które są subsydiowane i napływają z zagranicy bez cła, a taka jest niestety dzisiaj w Polsce sytuacja prawie w każdym dziale gospodarki. Takim sektorem, który w Polsce miał wielką przyszłość po 1989 roku było rolnictwo i związane z tym przetwórstwo. To była najbardziej przyszłościowa gałąź polskiej gospodarki, przynajmniej na jakieś pierwsze 15-20 lat tego budowania kapitalizmu. A proszę teraz popatrzeć, przecież z rolnictwa nikt nie jest w stanie wyżyć - cła są zbyt niskie, albo ich nie ma, albo też nielegalnie wwozi się towar bez inspekcji. Pan wie, że połowa dochodu rolnika niemieckiego to są subsydia? A w Polsce nie tylko, że nie ma subsydiów, ale są obciążenia. Państwo wyciąga z tego rolnika. Jak w takich warunkach ten polski chłop może sobie poradzić?! To samo dotyczy wszystkich innych dziedzin, czyli należałoby wszędzie stworzyć ochronę przed konkurencją zagraniczną. Oczywiście, dzisiaj jest to o tyle bardziej skomplikowane, że konkurencja zagraniczna występuje również pod postacią sektora zagranicznego, który jest w Polsce, który importuje na wielką skalę, a potem to przetwarza i sprzedaje w kraju.

Druga rzecz, z którą należałoby coś zrobić, to kredyt. Znowu wrócę do rolnictwa. Polski chłop po prostu nie ma pieniędzy, by zainwestować. Nie można żyć bez kredytu.

- Nie boi się pan, że uwolnienie kredytu, czyli obniżenie stopy kredytowej, natychmiast doprowadzi do wzrostu inflacji, ponieważ...

- Proszę mi dać skończyć. W Polsce nie ma problemu z inflacją, tylko z recesją. Ten sektor rolniczy został pozbawiony kredytu, dlatego że - również za Balcerowicza - zaczęto likwidację spółdzielczości bankowej, która jest najlepszym sposobem finansowania rolnictwa. Czyli trzeba by szybko odtworzyć ten system, który zresztą działa wszędzie w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech, gdzie banki spółdzielcze, nie tylko rolnicze, dają połowę całego kredytu.

Tani kredyt należy dostarczyć nie tylko dla rolników, ale też w innych dziedzinach, łącznie z budownictwem mieszkaniowym. To też jest dziedzina pozbawiona dostępu do kredytu, więc tak jak leży rolnictwo, tak, tyle że jeszcze gorzej, leży budownictwo, które jest filarem każdej gospodarki. Musi ono konkurować z firmami z zagranicy, tymi budowlanymi, które mają łatwy dostęp do kredytu, u siebie.

Tylko, aby kredyt uruchomić, nie można tego kredytu wprowadzać do gospodarki w sytuacji, kiedy banki są w 80 proc. zagraniczne i gdy te banki nie reagują na politykę państwa. A taka jest teraz sytuacja, choć od pół roku następuje w Polsce obniżanie stopy procentowej. Jest to redukcja wymuszona przez nową ekipę Millera na Banku Narodowym, gdzie zasiada Balcerowicz. Obniżyli stopę o kilka punktów, ale równocześnie inflacja spadła o kilka punktów, więc kredyt jest ciągle tak drogi, jak był.

 Dla wyjaśnienia, gdy jest drogi kredyt, to gospodarka zwalnia, są trudności zbytu, producenci obniżają ceny, wobec czego inflacja też się obniża. Wobec tego w realnym wymiarze ten kredyt jest tak samo drogi, jak był. Stopa procentowa jest nadal trzy razy wyższa niż w Europie Zachodniej. Korzystają na tym jedynie banki, przypomnę zagraniczne, dzięki wysokiej marży, więc nie zależy im na dużym wolumenie kredytu. Warunkiem ożywienia jest więc nie tylko ochrona zewnętrzna, ale także ułatwienie dostępu do kredytu, a po to, by to zrobić, trzeba zmienić stosunki własnościowe w bankach.

- Czyli rewolucja.

- Dlaczego rewolucja? (...) Chodzi mi o to, że po prostu niektóre banki zostały kupione na warunkach niezgodnych z prawem, więc sprawa musi trafić do sądu. Gdyż transakcje te można zakwestionować i przywrócić państwową własność, czasowo, aż się znajdzie inny, uczciwy nabywca. Nie chodzi o to, żeby wrócić do komunizmu, tylko żeby ratować to, co on zostawił - wielki majątek Polaków.

Można też, co jest mniej drastycznym środkiem, zastosować przymus odsprzedaży części akcji. Obniżenie udziałów zagranicznych do takiego poziomu, że państwo albo jakaś krajowa grupa inwestorów przejmie główną kontrolę. Można to zrobić również przez zmiany w zarządach - zmienić układ kierowniczy, w ten sposób uzyskać wpływ, aby te banki zostały włączone w obieg gospodarki, a nie jak dziś, kiedy banki służą głównie do tego, by wywozić polski dochód za granicę.

- Aby  cokolwiek robić, musi pan mieć do dyspozycji sprawnie funkcjonujący aparat państwa.

- Ma pan rację. To jest punkt wyjścia, tak jak powiedziałem, polska transformacja powinna się zacząć od uzdrowienia państwa. Również teraz, po dziesięciu latach niszczenia wszystkiego, co dobre, punktem wyjścia musi być odbudowa aparatu państwa. Jest to w Polsce skomplikowane, bo Polacy z założenia nie mają zaufania do państwa.

Nie rozumieją faktu, że tak naprawdę to kapitalizm powstał w tym momencie - i nie jest to żadna marksistowska teza - kiedy powstało państwo narodowe. I, kiedy państwo włączyło się w obieg gospodarczy i stworzyło oprawę prawną dla rynku, dając gwarancje kontraktu handlowego oraz własności prywatnej.

Dopiero, jak będzie zdrowe państwo, będzie można skutecznie ratować gospodarkę, uruchamiając tani kredyt oraz uszczelniając granicę, ale umówmy się, że chodzi o przejściowe rozluźnienie kredytu i przejściową ochronę celną, tak aby ten czy inny sektor na tyle się wzmocnił, by  mógł sobie dać radę w sytuacji pełnego otwarcia, jak już Polska będzie w Unii. (Prof. Poznański uważa, że po okresie uzdrawiania gospodarki Polska była by zdolna prowadzić wewnętrzną konkurencję, po ewentualnym wejściu do UE - dop. K.B.) Bo ja nie jestem za sterowaniem kredytem czy wysokimi barierami handlowymi; nie jestem ani interwencjonistą, ani protekcjonistą, ale taktycznie, to jest teraz konieczne.

I musi to Polska zrobić teraz, przed wejściem do Unii, aby takie wejście było w ogóle możliwe, albo żeby dało coś korzystnego dla ludzi.  Dlatego, że jak już Polska wejdzie do Unii, to żadne preferencje dla jakiegoś sektora nie będą możliwe. Niemożliwe też będą chyba zmiany własnościowe, w każdym razie będzie trudniejsze odbudowanie polskiego kapitału, bo będą obowiązywały zupełnie inne przepisy. W ramach przepisów UE polski rząd będzie miał jeszcze mniejszą możliwość działania, niż ma dzisiaj.

Wniosek z tego jest tylko jeden, że Polska musi wstrzymać się z wejściem do Unii Europejskiej. Polska powinna wejść do Unii, ale może to dopiero zrobić, gdy uporządkuje własne państwo - bo Unia tego nie zrobi za Polskę - i gdy to bardziej uporządkowane państwo wykona manewr, który sprawi, że trzon gospodarki polskiej będzie w rękach krajowych i ten trzon będzie pracował dla przyszłości gospodarki, wtedy można by pomyśleć o wejściu do Unii. ( . . . )

- Ludziom tłumaczy się, że [obecny, tragiczny stan gospodarki] to są "koszty transformacji", i oni w to wierzą.

- Często to są ludzie dobrej woli, którym wydaje się, że rzeczywiście nie można przejść z komunizmu w kapitalizm i od razu odnieść sukcesu, że trzeba ponieść jakieś koszty tego i im się wydaje, że oni ponoszą "koszty". Ale to wszystko to fikcja, na to nie ma żadnej teorii ekonomii, bo jak jest źle - jak za komunizmu - to jak się działa z głową, już bez komunizmu, to powinno być dobrze, od zaraz. To nie są żadne koszty sukcesu, bo jest zagłada, kurczenie przemysłu oraz odwrót techniczny, no i utrata samodzielności, suwerenności, jako skutki fatalnych błędów czy świadomych uderzeń w byt gospodarki, w jej bazę. Jak ktoś wierzy w tę bujdę o "kosztach", to tak, jakby ktoś myślał, że zanim ozdrowieje z choroby, to musi najpierw umrzeć. A to dlatego, że te negatywne procesy są trwałe i być może nieodwracalne. Możliwe, że na przykład  wspomniane zniszczenie polskiej nauki, bez której nie jest możliwy postęp gospodarczy czy narodowa niezależność, jest nieodwracalne! ( . . . )

0x08 graphic

Autor: Prof. Jerzy Przystawa. Źródło: internet. Tekst poniższy został przedstawiony podczas X Kongresu „Mut zur Ethik” w Feldkirch, Austria, 1 września 2002.

 

Polska na drodze do społecznej i politycznej katastrofy

 (..) Wszystkie liczby, jakie zostaną tu przytoczone pochodzą z porównania danych zawartych w oficjalnych, urzędowych rocznikach statystycznych z roku 2001 i 1989. Po 12 latach nieustannego rozwoju i postępu, przy udziale tysięcy zachodnich specjalistów i doradców akredytowanych przy każdym ministerstwie i departamencie polskiego rządu, w warunkach nieprzerwanej pomocy i finansowaniu najróżniejszych projektów ze strony Unii Europejskiej, oficjalne rządowe statystyki ukazują systematyczny i bezlitosny upadek naszej gospodarki narodowej.

 Upadek rolnictwa

(..) Jeśli przyjrzymy się liczbom ilustrującym produkcję rolniczą w Polsce, to w ciągu tych lat cudownej transformacji zanotujemy upadek we wszystkich rodzajach produkcji, od 92% spadku w hodowli owiec, poprzez 63% spadku połowu ryb, 43% spadku pogłowia bydła, 30% spadku w produkcji zbóż i mleka, 21% w produkcji ziemniaków po 5% spadku w produkcji drobiu.

Spadek produkcji rolniczej

PRODUKT

1989

2000

Spadek

Zboża (tys. ton)

26.958

18.860

30%

Pszenica

8.462

8.241

2,6%

Żyto

6.216

5.292

15%

Jęczmień

3.909

3.259

17%

Owies

2.185

1.467

33%

Ziemniaki

34.390

27.329

21%

Buraki cukrowe

14.374

12.614

12%

Bydło (w tys.)

10.733

6.083

43,3%

Świnie

18.835

17.122

9,1%

Owce

4.409

362

92%

Kury

51.037

48.274

5,4%

Ryby morskie (tys. ton)

531

200,1

62,5%

Mleko krowie (tys. litrów)

15.926

11.494

28%

 

(..) O co tu chodzi? Dlaczego tak się dzieje? Czy dramatyczny spadek produkcji rolniczej w Polsce jest przejawem jakiegoś typowego, ogólnoświatowego zjawiska? Czy zapotrzebowanie na żywność spadło w ciągu ostatnich 12 lat? Czy obecnie, na świecie, ludzie potrzebują i jedzą mniej i dlatego jest dzisiaj mniejsze zapotrzebowanie na rolników i owoce ich pracy?

Odpowiedź na wszystkie te pytania jest identyczna: NIE. Zarówno Unia Europejska, jak i producenci żywności poza Unią produkują więcej żywności i zapotrzebowanie na żywność nieustannie wzrasta.

  

Wzrost produkcji rolniczej na świecie

Produkt

1989-1990

2000

Wzrost

Pszenica

559.076 mln t.

583.634

4,4%

Ziemniaki

265.903 mln t.

299.332

10,7%

Bydło

1.294 mln

1.338

3,4%

Świnie

858 mln

913

6,4%

Mięso

178.592 mln t.

216.201

21%

Mleko

474.035 mln l.

480.659

1,2%

Ryby morskie

85.511 mln t.

86.299

9,2%

 

Liczby te porównać należy z przyrostem ludności świata. W ciągu ostatniej dekady ludność Ziemi wzrosła z 5.266 milionów do 6.055 milionów. Oznacza to przeszło 15% wzrost liczby mieszkańców naszego globu.

A zatem obraz wyłaniający się z tych liczb jest następujący: Ludność świata w ciągu ostatniej dekady wzrosła o przeszło 15% i o tyle wzrosło zapotrzebowanie na żywność. Światowi producenci żywności, konsekwentnie, zwiększają produkcję, ale nie są w stanie nadążyć za jeszcze szybciej rosnącym popytem. Z roku na rok coraz więcej ludzi potrzebuje żywności i coraz więcej ludzi nie dojada lub wręcz głoduje. W tym samym czasie Polska, tradycyjny, odwieczny, wydajny producent żywności, zmuszona jest, w wyniku negocjacji z UE, systematycznie ograniczać produkcję rolną i z roku na rok wytwarzać tej żywności mniej. (...)

       

Trochę mniej przejrzyście przestawia się sytuacja w polskim przemyśle.

Z danych zawartych w rocznikach statystycznych wyłania się nieustanny wzrost, podobnie jak wzrost Produktu Krajowego Brutto. Trzeba więc tym danym statystycznym przyjrzeć się nieco dokładniej.

Rozważmy, dla przykładu, sprawę przemysłu motoryzacyjnego i produkcję samochodów osobowych. Jeśli sięgniemy do Rocznika Statystycznego z roku 1991, znajdziemy tam informację, że w roku 1989 Polska produkowała 266 tysięcy samochodów osobowych rocznie. Rocznik Statystyczny 2001 podaje, że w roku 2000 Polska wyprodukowała 533 tysiące samochodów osobowych! Z porównania tych liczb wynikałoby, że w Polsce nastąpił niewyobrażalny wręcz przyrost produkcji samochodów o przeszło 100%! To jest dopiero dynamika wzrostu, skuteczność i wydajność!

Bliższe przeanalizowanie tych danych prowadzi do nieco innych wniosków. Przede wszystkim musimy zauważyć, że chodzi tu o zupełnie inną produkcję. W roku 1989 produkowane w Polsce samochody, to były polskie samochody, zaprojektowane i wykonane przez polskich inżynierów, techników i robotników. Każdy z wyprodukowanych wtedy samochodów stanowił wkład do naszego narodowego majątku. Tych samochodów już się nie produkuje. Wszystkie fabryki samochodowe w Polsce zostały przejęte przez obce firmy i wytwarzają teraz zupełnie inne samochody, które nie są już polską własnością. Fabryki samochodów w Polsce są dzisiaj własnością Koreańczyków, Włochów i kogo tam jeszcze, są one zaprojektowane w każdym szczególe przez obcych inżynierów, a Polska dostarcza tylko siłę roboczą, która jedynie te samochody składa i montuje. Mamy teraz fabryki samochodowe, których właścicielami są niemieckie koncerny Volkswagen, japońska Toyota, włoski Fiat itp. Nie ma nawet pewności, że Polska pobiera chociażby tylko podatek od tej produkcji, ponieważ „zagraniczni inwestorzy” są zwykle zwolnieni od podatku przez szereg lat. Parę miesięcy temu, zamknięte zostały zakłady samochodowe w Nysie, przejęte przez koncern Daewoo. Około 1000 robotników znalazło się na bruku, bez jakiejkolwiek zapłaty czy rekompensaty. Tereny tych zakładów, budynki, hale produkcyjne, maszyny, wszystko to przejęli na własność Koreańczycy w sprytnym procesie „prywatyzacji”. Z chwilą gdy koncern Daewoo ogłosił upadłość, polscy robotnicy, niegdyś dumni właściciele zakładu, pozostali z pustymi rękoma, bez środków do życia i bez żadnych widoków na zatrudnienie w tym regionie.

Podobną analizę możemy przeprowadzić w odniesieniu np. do produkcji telewizorów, radioodbiorników itp. W roku 1989 Polska wyprodukowała 2.523.000 telewizorów. W roku 2000 liczba wzrosła do 6.256.000! Wzrost produkcji o 148%!! Przy tym są to odbiorniki nowoczesne, o wysokim światowym standardzie. I znowu: w 1989 były to polskie telewizory, dzieło polskich konstruktorów i robotników. Ich produkcji zaprzestano. Ponad 6 milionów obecnie produkowanych telewizorów to obca własność, a ich właściciele pewnie nawet nie płacą podatku do kasy polskiego państwa. Prawdopodobnie, jedyne pieniądze jakie Skarb Państwa jest w stanie wycisnąć z tej produkcji to są indywidualne podatki zatrudnionych tam polskich pracowników.

Bardziej jednoznacznie przemawiają liczby dotyczące tych działów produkcji przemysłowej, które wciąż jeszcze pozostały w polskich rękach.

 

Spadek produkcji przemysłowej w Polsce na tle produkcji światowej (w mln ton)

Produkt

1989

2000

Spadek

W świecie

Węgiel kamienny

178

10

-42,1%

+9%

Stal

15.099

10.540

-30,4%

+3,8%

Siarka

4.864

1.480

-69,6%

+15,8%

Węgiel brunatny

71,8

59,5

-17,1%

 

Jak z tych danych widzimy, podczas gdy w świecie produkcja podstawowych surowców systematycznie wzrasta, gospodarka polska notuje dramatyczny upadek. I nie są to jakieś drugorzędne liczby wybrane przypadkowo, są to dane dotyczące produkcji głównych surowców przemysłowych. W produkcji węgla kamiennego Polska zajmuje pierwsze miejsce w Europie i siódme w gospodarce światowej; w produkcji siarki Polska zajmowała pierwsze miejsce na świecie, podczas gdy obecnie znalazła się na drugim miejscu w Europie i na trzecim w świecie. W produkcji stali Polska spadła z 13 miejsca na 18 w gospodarce światowej i z 7 na 8 w gospodarce europejskiej.

Przemysł okrętowy był wizytówką polskiej produkcji przemysłowej, z wieloma tysiącami wysokokwalifikowanych robotników i techników-inżynierów, wytwarzając dobra o wysokozaawansowanej technologii. (..) Sytuacja w stoczniach ściśle wiąże się z sytuacją w przemyśle węglowym i stalowym. Odzwierciedleniem tej zależności są liczby dotyczące polskiej floty handlowej:

Flota handlowa

1989

2000

Spadek

Statki

249

128

-48,6%

DWT

4061

2.551

-37,1%

Niestety, jak się wydaje, te liczby zaczerpnięte z najnowszego rocznika statystycznego nie oddają w pełni upadku polskiego handlu i polskiego przemysłu. W wiadomościach telewizyjnych podanych w dniu 23 września 2002, dowiedzieliśmy, że Polska nie posiada już ani jednego statku handlowego pływającego pod polską banderą, ponieważ ostatni z polskich statków przeszedł właśnie pod obce znaki! (...)

Przy takim upadku rodzimej produkcji przemysłowej jest rzeczą zrozumiałą, że spadło też zapotrzebowanie na polską myśl techniczną i wynalazczość. Typowy obraz przejmowania polskich zakładów przez obcych „inwestorów” przedstawia się następująco: pierwsi tracą pracę inżynierowie i pracownicy laboratoriów badawczych. To proste: jeśli od polskich robotników wymaga się tylko składania i pakowania produktów zaprojektowanych i skonstruowanych gdzie indziej, jakiż może być użytek z polskich laboratoriów badawczych i pracujących tam inżynierów? Dlatego nikogo nie mogą już zdziwić publikowane w Roczniku Statystycznym liczby ilustrujące rozwój polskiej wynalazczości:

  

Polskie wynalazki i patenty

1989

2000

Spadek

zgłoszone patenty

5.294

2.404

-54,6%

przyznane patenty

2.854

939

-67,1%

 

Niemcy przejmują polską gospodarkę

W burzliwym okresie przemian, które nastąpiły po roku 1989, przy obowiązującej filozofii, że gospodarka prywatna jest zawsze lepsza i bardziej wydajna od gospodarki państwowej, polskie fabryki i przedsiębiorstwa wystawiono na sprzedaż, a prywatni inwestorzy z całego świata zostali zaproszeni do kupowania i inwestowania w Polsce. Ponieważ Niemcy są najbliższym sąsiadem Polski, a gospodarka niemiecka jest najsilniejszą i najbogatszą w Europie, to nie ma nic dziwnego w tym, że udział Niemiec w gospodarczym rozwoju Polski jest większy niż jakiegokolwiek innego kraju. Tak się jednak składa, że zaangażowanie niemieckie w sprawy polskie wykracza daleko poza jakiekolwiek rozumne proporcje. Aby sobie to uzmysłowić, przyjrzyjmy się bilansowi polskiego handlu zagranicznego.

W ciągu dziesiątków lat komunistycznych rządów w Polsce głównym partnerem polskiego handlu zagranicznego był Związek Sowiecki i jego udział, zarówno w polskim imporcie, jak i eksporcie, wynosił ok. 30%. W ciągu ostatniej dekady rolę tę w całości przejęły Niemcy.

 

Główni partnerzy Polski w handlu zagranicznym

Całkowity
w mln USD

Pierwszy partner

Drugi partner

1970

import
export
bilans

3.607,5
3.547,6
-59,9

ZSSR

37,7%

35,3%

NRD

11,1%

9,3%

1980

import
export
bilans

19.089,3
16.996,8
-2.092,5

ZSSR

33,1%

31,2%

NRF

6,7%

8,1%

1992

import
export
bilans

15.912,9
13.186,6
-2.726,3

Niemcy

23,9%

31,4%

Rosja

Holandia

8,5%

6,0%

1995

import
export
bilans

29.049,7
22.894,9
-6.154,8

Niemcy

26,6%

38,3%

Włochy

Holandia

9,4%

5,6%

1999

import
export
bilans

45.911,2
27,407,4
-18.503,8

Niemcy

25,2%

36,1%

Włochy

9,4%

6,5%

2000

import
export
bilans

48.940,2
31.651,3
-17.288,9

Niemcy

23,9%

34,9%

Rosja

Włochy

9,4%

6,3%

 

Z powyższych danych widzimy wyraźnie, że obraz uległ całkowitej zmianie. W czasach komunistycznych bilans handlu zagranicznego wypadał na korzyść ZSSR, ale różnica była niewielka. Obecnie, z każdym kolejnym rokiem pogłębia się deficyt w handlu zagranicznym, który kształtuje się na poziomie 20 miliardów USD rocznie, natomiast cała gospodarka polska staje się bardziej uzależniona od gospodarki niemieckiej niż to kiedykolwiek miało miejsce w relacji do Związku Sowieckiego. (...)

Mniejszość niemiecka w Polsce systematycznie się rozrasta, wspierana pieniędzmi zarówno ze strony rządu niemieckiego, jak i polskiego, na dodatek wyposażona w przywileje prawne i konstytucyjne. Na podstawie roczników statystycznych trudno ustalić rozmiar tego zjawiska bo, z jakiegoś powodu, nie ma tam danych dotyczących wielkości niemieckiej mniejszości w Polsce. Jednakże w ostatnim roczniku znalazłem dane dające do myślenia. Rocznik Statystyczny 2001 podaje, że w porównaniu do liczby uczniów we wszystkich szkołach w roku szkolnym 1999/2000 i 2000/2001 całkowita liczba uczniów w Polsce zmalała o 2%. Jest to zgodne z sytuacją demograficzną kraju i spadkiem liczby urodzeń. W tym samym czasie jednak liczba uczniów, którzy zadeklarowali, że ich językiem macierzystym jest język niemiecki wzrosła o 9,6%

Podsumowując:

Polska stoi w przededniu katastrofy nie posiadającej odpowiednika w jej dotychczasowej historii.

  1. W rzeczywistości Polska utraciła już polityczną suwerenność i jest całkowicie podporządkowania dyspozycjom zewnętrznym. Głębokość tego podporządkowania jest porównywalna z okresem rządów komunistycznych.

  2. Jednakże, w porównaniu do czasów komunistycznych, proces uzależnienia gospodarczego jest jeszcze większy. Polska została przejęta przez kapitał zagraniczny, głównie niemiecki, i jest obecnie całkowicie uzależniona gospodarczo od ośrodków zewnętrznych. Tak nie było ani w czasach Rozbiorów, ani w czasie rządów komunistycznych.

  3. Na domiar złego nad Polakami wisi realna groźba wywłaszczenia obywateli polskich z ich własności uzyskanej po wojnie na byłych ziemiach niemieckich. Realną perspektywą dla Polski, w strukturach Unii Europejskiej albo poza nimi, jest status unijnego politycznego protektoratu, zdominowanego przez Niemcy.

Taki rozwój sytuacji, tragiczny dla Polski, będzie również groźny i dla całej Europy. W ten sposób wykreowany zostałby duży europejski region stanowiący permanentne źródło kłopotów i niestabilności. Albowiem 40 milionów Polaków z pewnością nie zaakceptuje takiego stanu rzeczy na dłuższa metę. (...)

Dalekowzroczni politycy europejscy, jeśli tacy w ogóle istnieją, powinni porzucić politykę fałszywych obietnic i dominacji kolonialnej. Powinni poszukiwać i wspierać działania zmierzające do wzmocnienia, a nie do osłabienia, polskiego państwa i polskiego narodu. Oddziały kompradorów mogą się, na krótką metę, wydawać użyteczne i pożyteczne. Na dłuższą metę nie są w stanie przynieść nic wartościowego dla kraju o 40 milionach obywateli, o tysiącletniej bogatej historii, z wielowiekowymi tradycjami kulturowymi, naukowymi i politycznymi.

  0x08 graphic

Opracowanie Kazimierza Ostaszewskiego danych ze "Świata w liczbach 2002" z Naszego Dziennika z 29.06.2002r.

Polska w oczach "The Economist" 

Po raz kolejny ukazał się tłumaczony na język polski "Świat w liczbach 2002", wydany przez brytyjski "The Economist". Wydawnictwo prezentuje sylwetki kilkudziesięciu państw i zawiera w miarę aktualne informacje (koniec 1999 r.) dotyczące gospodarki, finansów, biznesu, demografii, społeczeństwa i kultury.

Dane pochodzą od międzynarodowych organizacji, takich jak: World Trade Organisation (WTO - Światowa Organizacja Handlu), World Health Organisation (WHO - Światowa Organizacja Zdrowia), World Bank (Bank Światowy), UNESCO, OECD, World Resources Institute (Światowy Instytut Badań). Sprawia to, że dane statystyczne "The Economist" są bardziej wiarygodne niż przedstawiane przez poszczególne kraje. Choć też można w wielu miejscach spotkać się z ich niezgodnością. Niemniej jest to wydawnictwo, z którego można wydobyć wiele informacji. Interesująco w tym zestawieniu współczesnych państw wypadła Polska.

Jeśli chodzi o liczbę ludności, to plasujemy się na 30. miejscu, a więc jesteśmy średnim państwem, nie za dużym i nie za małym - z 38,7 mln mieszkańców. Z prognoz demograficznych na 2015 rok wynika, że liczba ta zmniejszy się. W latach 2000-05 Polska będzie krajem o najwolniej wzrastającej populacji (-0,1), co powoduje, że w prognozach na 2015 rok nie utrzymamy tego 30. miejsca z 1999 r. Ta niezwykle ciekawa lista kończy się na 30. miejscu, które zajmuje Ukraina (43,3 mln), gdzie przewiduje się spadek z 49,9 mln z 1999 r., czyli o około 6,6 mln. Brak prognoz dotyczących Polski. Czyżby zadziałała cenzura?

W rubryce dotyczącej największych gospodarek światowych o najwyższym PKB wyrażonym w mld USD Polska znajduje się na 26. miejscu ze 155,2 mld PKB. Natomiast po przeliczeniu PKB na 1 mieszkańca, co ukazuje nam poziom życia i wskaźnik stopnia rozwoju danego kraju, spadamy na odległą 63. pozycję (4.010 USD). Pod tym względem wyprzedzają nas kraje z dawnego obozu socjalistycznego, jak: Chorwacja (4.580), Węgry (4.810), Czechy (5.170), Słowenia (10.100!)...

Propaganda po 1989 r. wmawiała Polakom, że mamy wolność gospodarczą. Tymczasem indeks wolności gospodarczej opublikowany przez Heritage Foundation prezentuje Polskę na odległym 54. miejscu, tuż za Izraelem. Znów wyprzedzają nas Węgry, Czechy, a nawet Estonia (17. pozycja).

Polska zajmuje też wysoką lokatę wśród krajów o najwyższym wskaźniku bezrobocia. Dane zawarte w raporcie (10,5 proc.) są jednak zaniżone. Informacje GUS za 1999 r. mówiły o 13 proc.

Jesteśmy również w czołówce państw na świecie jeśli chodzi o zadłużenie zagraniczne - na 11. miejscu z długiem ponad 54 mld dolarów USA. Koszty obsługi długu są jednymi z najwyższych i wynoszą 8 mld 46 mln. W dziedzinie przemysłu i usług Polska wymieniana jest wśród największych producentów wydobywających: miedź - 9. miejsce na świecie z 464.000 ton, węgiel - 7. miejsce - 73 mln 100 tys. ton, oraz srebro - 8. miejsce - 1.093 ton. Są to jedyne wskaźniki in plus.

W jakich jeszcze dziedzinach jesteśmy w rankingu "The Economist" na czołowych pozycjach? Aż na drugim miejscu Polska jest wymieniana wśród największych palaczy tytoniu - 7,3 papierosów wypalanych dziennie na 1 mieszkańca. W tej "dziedzinie" nastąpił wyraźny "postęp" z trzeciego miejsca w 1997 r. z 6,7 papierosa dziennie na 1 mieszkańca. Odnośnie do innego nałogu - spożywania alkoholu, w szczególności czystego spirytusu, wśród 24 czołowych krajów świata brakuje Polski.

W rubryce "więźniowie" Polska plasuje się na 14. miejscu z liczbą 70.544 za takimi państwami, jak Ukraina, Rosja, Chiny i Stany Zjednoczone.

Polska należy do państw, w których zawiera się najmniej małżeństw (11. miejsce), choć pociesza fakt, iż mamy niższy wskaźnik rozwodów.

W czołówce jesteśmy pod względem wypadków samochodowych - 14. miejsce - 1,3 proc. W dziedzinie środowiska Polska wymieniana jest na czołowych miejscach w kwestii zanieczyszczenia wód (11.) oraz produkcji odpadów komunalnych (13.).

Reasumując, należy stwierdzić, iż Polska w ocenie specjalistów zagranicznych wypadła bardzo słabo. W wielu dziedzinach, np. edukacja, zdrowie, jesteśmy daleko za najlepszymi. Dane te skłaniają do refleksji. Strach pomyśleć, co będzie za kilka lat, kiedy udostępnione zostaną dane za lata 2000-02.

*** KONIEC ***



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Test wiedzy o zagadnieniach współczesnych, Zeszyty Szkoleniowe MW
Test z zakresu znajomości zagadnień prawa pracy(1), Szkolenia, KADRY I PŁACE
wychowanie02 ideal wychowawczy, zeszyty szkoleniowe Młodzieży Wszechpolskiej
Pytania i odpowiedzi, Zagadnienia - gospodarowanie 2, GOSPODAROWANIE JAKO PROCES DOKONYWANIA WYBORÓW
zagadnienia finansowe i prawne szkolenia moduly
Zagadnienia - gospodarka rynkowa, Ekonomia, ekonomia
Pytania i odpowiedzi, Zagadnienia - gospodarowanie, PROCES GOSPODAROWANIA
Zagadnienia - gospodarowanie, Ekonomia, ekonomia
Zagadnienia gospodarowanie 2 (7)
PRZEPŁ~1, Diagnostyka samochodowa, Zeszyty szkoleniowe
Zagadnienia gospodarowanie (7)
Zagadnienia - gospodarowanie 2, Ekonomia, ekonomia
wychowanie01 sila woli, zeszyty szkoleniowe Młodzieży Wszechpolskiej
Zagadnienia gospodarka rynkowa (7)
Pytania i odpowiedzi, Zagadnienia - gospodarka rynkowa, RYNEK I GOSPODARKA RYNKOWA
Zeszyty serwisowe zestawienie, SSP pl VW AUDI zeszyty szkoleniowe
Wybrane zagadnienia gospodarki rynkowej wyklad I
Podstawoe zagadnienia gospodarki panstwowej

więcej podobnych podstron