TYDZIEŃ MISYJNY, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE


- 1 - 

Tatuś nie nazwał swojej córeczki ani Marysią, ani Teresą, nazwał ją ”Puffi”. Tatuś podarował małej Puffi kanarka. Puffi całym sercem pokochała swego kanarka. Dbała o niego troskliwie, karmiła, słuchała jak śpiewa, gładziła miękkie piórka.

Kanarek podobał się także jej przyjaciółce, "Mimi". Pragnęła ona odkupić od Puffi kanarka. Ale Puffi nawet słyszeć o tym nie chciała.

Pewnego razu Ksiądz Proboszcz przyprowadził do domu państwa Ledóchowskich ojca misjonarza. Opowiadał on długo o misjach, o tym, jak biedni sa tam ludzie, nieraz nie mają ubrania, często są głodni, chorują, brak im lekarstw, nic nie wiedzą o Bogu. Mówił też, że można ofiarować rodzinie pieniądze i "wykupić" dziecko, by posłać je do szkoły, gdzie nauczy się wielu pożytecznych rzeczy i pozna Boga, najlepszego Ojca w niebie.

Puffi miała kilkoro rodzeństwa. Dzieci były bardzo przejęte opowiadaniem ojca misjonarza. Ofiarowały wszystkie swoje pieniądze, by wykupić jedno pogańskie dziecko. Ale nie była to wielka suma. Brat Puffi, Tymoteusz /miał takie imię/, poradził, by Puffi sprzedała swego kanarka przyjaciółce Mimi, a zdobędzie się wtedy potrzebną sumę. Puffi nie zgodziła się. Gorąco pragnęła wykupić dziecko pogańskie, ale tak kochała swego kanarka! Łkając powtarzała: "Nie!"

Tego samego dnia - wieczorem - kot zakradł się do klatki kanarka i zadusił ukochanego ptaszka Puffi. Och, jak wielka była rozpacz Puffi! Płakała, żałowała, że nie oddała kanarka na misję, ale było już za późno. Kanarek nie żył.

Pewnie jesteście ciekawe, co dalej stało się z Puffi. Gdy dorosła, całym sercem ukochała misje, szczególnie dzieci na misjach. Zbierała pieniądze, znaczki, dary i wysyłała na misje, głównie do Afryki, by wykupić jak najwięcej Murzynków, by mogły one się uczyć, poznawać Boga. Pomagała tysiącom - to znaczy bardzo, bardzo wielu misjonarzom i misjonarka. Jest teraz święta w niebie. Jest Patronką misji, to znaczy: opiekuje się z nieba misjami.

- 2 -

Do jednego z amerykańskich rezerwatów Indian, gdzie kapłan katolicki docierał bardzo rzadko zajechał terenowym samochodem urzędnik państwowy, Przywiózł ze sobą różne podarunki jak koszule, papierosy itp. Wizytując rezerwat nawiązywał rozmowę. Patrząc na obnażony tors starszego Indianina, który był katolikiem, zażartował: „Widać, że wasz ksiądz o was nie dba, nie przywozi koszul, papierosów..." Stary Indianin kładąc rękę na nagiej piersi spytał: „Potrafisz dostrzec moją duszę?" - „Nie, oczywiście że nie..." - "Gdybyś ją mógł zobaczyć to zauważyłbyś biały strój, który dał mi Bóg, gdy ojciec misjonarz mnie ochrzcił. A gdy tylko przyjedzie, oczyszcza ją w Krwi Chrystusa. Gdy daje mi Komunię, przyjmuję Chrystusa do serca. Twoje papierosy będą spalone koszule się niszczą a dary, które o. Blackrobe przywozi, zostają z nami i zabierzemy je do nieba".

inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 3 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 4 -

Henry van Dyke napisał przepiękną legendę zatytułowaną, "Czwarty Mędrzec Wschodu". Opisuje w niej przygody czwartego mędrca, który miał na imię Artaban. Artaban umówił się z swymi braćmi magami: Kasprem, Melchiorem i Baltazarem, że razem wyruszą do Jeruzalem powitać nowo narodzonego Króla żydowskiego. Przygotowując się do podróży, sprzedał wszystko co miał i za otrzymane pieniądze kupił kilka bezcennych klejnotów, które postanowił zawieźć w darze Królowi Królów. Artaban pędził co koń wyskoczy na umówione spotkanie z trzema mędrcami. W drodze zatrzymał się tylko raz, po to, aby pomóc umierająccmu z choroby i wycieńczenia biednemu człowiekowi. Artaban nie tylko opatrzył chorego, ale ofiarował mu również jeden z klejnotów, które wiózł w darze dla Króla Królów. Czas poświęcony choremu biedakowi spowodował zwłokę w podróży. Kiedy Artaban przybył na umówione miejsce, otrzymał wiadomość, że trzej mędrcy zniecierpliwieni czekaniem, udali się w poszukiwanie Króla Królów bez niego. Artaban nie załamał się tym niepowodzeniem. Postanowił sam wyruszyć na poszukiwanie, po drodze napotykał ludzi biednych, którzy prosili go o pomoc, a on zawsze zatrzymywał się i tej pomocy im udzielał. W końcu rozdał ludziom biednym wszystkie drogocenne klejnoty, które wiózł w darze dla nowo narodzonego Króla.

Legenda o czwartym mędrcu kończy się tym, że Artaban jest stary i biedny. Nigdy nie zrealizował największego marzenia swojego życia, aby zobaczyć Króla Królów, upaść u Jego stóp i ofiarować Mu klejnoty. Pomimo tego jeszcze raz postanawia udać się do Jerozolimy. W dniu, w którym dotarł do miasta, dowiedział się, że w mieście ma się odbyć egzekucja skazańca, który zwodził lud, mieniąc się Bogiem. Kiedy Artaban zobaczył skazańca, jego serce zaczęło bić mocniej. Coś mówiło mu, że to jest właśnie Król Królów, którego on szukał przez całe życie. Zasmucił się bardzo Artaban na ten widok, tym bardziej, że nie mógł nic uczynić, aby pomóc swojemu Królowi. I wtedy wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Artaban usłyszał głos Króla Królów, który powiedział do niego: "Nie smuć się, Artabanie. Pomagałeś mi przez całe życie. Kiedy byłem głodny, ty dałeś Mi jeść. Kiedy byłem spragniony, ty dałeś Mi pić. Kiedy byłem nagi, ty Mnie przyodziałeś". Na te słowa twarz Artabana zajaśniała dziwnym blaskiem. Jego wędrówka się skończyła, dary zostały przyjęte. Czwarty Mędrzec Wschodu znalazł swego Króla.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 5 - 

W prowadzeniu ludzi do zbawienia Bóg działa przez ludzi. W tej dziedzinie szczególna rola przypada misjonarzom i osobom angażującym się na rzecz misji. W tym miejscu warto wspomnieć o bł. Marii Teresie Ledóchowskiej, założycielce zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera. Żyła w latach 1863 -1922; urodziła się w Loosdorf w Austrii, zmarła w Rzymie; błogosławioną ogłosił ją Paweł VI w 1975 roku. Maria Teresa odznaczała się wybitnym talentem pisarskim, muzycznym i malarskimi: Przez jakiś czas była damą dworu u książąt Toskańskich, Ferdynanda i Aliebulgu. Czuła jednak, że gdzie indziej jest jej powołanie. Kontakty z kardynałem Lavigerie, apostołem Murzynów i obrońcą niewolników, spowodowały, że poświęciła się działalności na rzecz misji w Afryce. Były to lata 90. dziewiętnastego stulecia. Z tą myślą założyła Sodalicję św. Piotra Klawera i rozpoczęła wydawanie miesięcznika "Echo z Afryki". Główny dom zakonny otwarła w Rzymie. Wygłaszała prelekcje we wszystkich większych miastach Europy na temat sytuacji w Afryce; organizowała wysyłkę pomocy materialnej do najbiedniejszych rejonów Afryki; dzięki jej staraniom wydano Pismo Święte w 150 językach afrykańskich; drukowano też inne książki w różnych narzeczach Czarnego Lądu. - Swoją niezmordowaną działalnością i poświęceniem Maria Teresa zyskała sobie miano Matki Afrykańczyków. - Z perspektywy czasu możemy o niej powiedzieć to, co o sobie mówili Paweł i Barnaba: "Jak wiele przez nią zdziałał Bóg i jak otworzył poganom podwoje wiary".

- 6 -

Poświęcić coś jest względnie łatwo. Poświęcić siebie jakiejś idei, nic z punktu widzenia doczesnego nie zyskując, jest prawdziwym bohaterstwem i budzi w nas zrozumiały podziw. Takim bohaterem naszych czasów jest Albert Schweitzer ( 1875 -1965). Urodził się jako syn pastora w miasteczku Gunsbach w Alzacji. Obdarzony nadzwyczajnymi zdolnościami, zdobywa wykształcenie muzyczne, filozoficzne i teologiczne. Zostaje profesorem teologii w Strasburgu, daje koncerty organowe w wielu miastach Europy, publikuje dzieła, które mu zapewniają trwałe miejsce w świecie nauki. Ale tenże sam Schweitzer, będąc profesorem teologii w Strasburgu, jest równocześnie studentem medycyny. Zamierza bowiem poświęcić się całkowicie pracy wśród ludzi najbardziej pokrzywdzonych przez los, w głębi dżungli afrykańskiej. A do tego jest mu potrzebna medycyna. W roku 1913 jest już gotów do realizacji swoich wzniosłych planów.

Aleksander Rogalski tak charakteryzuje ten nowy etap w jego życiu:

"Dnia 26 marca 1913 roku państwo Schweitzerowie wyruszyli w swą pierwszą wielką podróż. Jako cel wyznaczyli sobie miejscowość Lambarene, znajdującą się w Gabonie, we Francuskiej Afryce Równikowej, pięćdziesiąt mil poniżej równika, blisko zachodniego wybrzeża Czarnego Lądu. Tutaj, nad brzegami rzeki Ogowe, w sercu dżungli Schweitzer postanowił urzeczywistnić swe najwłaściwsze powołanie. Dlaczego akurat tutaj? Dowiedział się bowiem, że w tej okolicy panuje najgorszy w całej Afryce głód, że właśnie w tym miejscu ludność żyje w najstraszniejszych warunkach sanitarnych, trapiona trądem, malarią, słoniowatością i innymi chorobami zniekształcającymi, syfilisem, najróżniejszymi wrzodami; przepukliną itd. Zanim upłynął rok, Schweitzer miał już około dwóch tysięcy takich pacjentów; niektórzy spośród nich przedzierali się do jego skromnego i bardzo prymitywnego szpitala aż dwieście mil.

Przybył do Afryki nie po to, aby przynieść tam cywilizację, lecz aby ulżyć doli choćby tylko znikomego ułamka mieszkańców tego kontynentu. Ożywiała go myśl, że może jemu jako człowiekowi cywilizacji europejskiej uda się choćby w części dokonać ekspiacji za zbrodnie, za bezmiar zła i nieszczęść, jakie ta właśnie cywilizacja ściągnęła na nieszczęsnych potomków biblijnego Chama.

Tak się oto rozpoczęła ta zgoła fantastyczna, jak na znakomitego europejskiego filozofa, teologa i artystę, kariera Alberta Schweitzera - «lekarza biednych Murzynów», jak sam się skromnie nazywał, czy «najwyższego symbolu ludzkiego braterstwa», jak się o nim wyraził pod wrażeniem jego zgonu w roku 1965 prezydent Włoch, Saragat. Warto jeszcze dodać, że Schweitzer w Afryce pracował z małymi przerwami od roku 1913 aż do śmierci.

Aleksander Rogalski, Myśl i wyobraźnia, Warszawa 1977, s. 119 - 120.

- 7 -

- Wiesz, kto został patronem misji? Pomyślisz, św. Maksymilian Kolbe, który pojechał do Japonii, św. Franciszek Ksawery, który pojechał do Indii głosić Ewangelię. Nie. Patronką misji została św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Ona nie mówiła kazań z ambony czy nie z ambony, nie była na żadnych misjach. Całe dorosłe życie aż do śmierci spędziła zamknięta z własnego wyboru w klasztorze karmelitańskim. Jej serce jednak na modlitwie płonęło miłością do Boga i ludzi. Dobra modlitwa, wielka modlitwa jest więc wielkim apostołowaniem. Możecie więc być przez wasze gorące rozmowy z Bogiem wybitnymi apostołami Jezusa.

Ks. Janusz Szajkowski - APOSTOLSTWO MODLITWY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 8 -

Ponad 4 miliardy ludzi nie zna prawdziwego Boga i Jego Boskiego Syna, Jezusa Chrystusa. Dzisiaj Chrystus zaprasza was, byście stanęli do współpracy z Nim w misjonowaniu świata. Wy macie mówić ludziom o Bogu Ojcu, który nas stworzył, o Jego Synu, który umarł za nas na krzyżu, i o Duchu Świętym, który nas uświęcił.

Zapytacie: w jaki sposób? Pisał do mnie młody żołnierz ze Szczecina: "Teraz nie mogę posyłać ofiar na misje, bo w wojsku nie mam pieniędzy. Będę to czynił nadal po powrocie do cywila. Teraz wspomagam misje modlitwa. Modlę się za tych, którzy nie znają jeszcze Jezusa Chrystusa, oraz za misjonarzy".

Każdy z nas może stać się misjonarzem przez modlitwę. Wy możecie być mocnym zapleczem modlitewnym dla misjonarzy. Wasze modlitwy sprawia, że serca tych, do których Chrystus śle swoich misjonarzy, otworzą się na przyjęcie Prawdy.

Kiedy Papież Polak przybył pierwszy raz do Polski, nasza młodzież witała go z krzyżami w rękach. Olbrzymi krzyż niosła młodzież ulicami Krakowa. W ten sposób wyznawała wiarę w Tego który zawisł na tym krzyżu. Ta wiara pragnęła podzielić się z całym światem. Przed tym krzyżem klękajcie w waszych domach, kaplicach i kościołach polecając Chrystusowi tych, którzy Go jeszcze nie poznali.

Kiedy w 1991 rok znalazłem się w Kamerunie, arcybiskup Garoua - czarny Kardynał Tumi, z którym rozmawiałem, ciągle wracał myślą i sercem do Częstochowy, gdzie tysiące młodzieży modliło się w intencji świata. Kardynał jakby w dalszym ciągu modlił się z młodymi na Jasnej Górze 15 sierpnia 1991 roku.

Od was, młodych, od waszej gorącej i szczerej modlitwy, od waszej rozmowy z Bogiem zależy, czy te ponad 4 miliardy ludzi jak najprędzej poznają prawdziwego Boga. O tę modlitwę proszą misjonarze w każdym liście.

O. Walenty Zaplata OMI - "STAWAĆ SIĘ W PEŁNI MĘŻEM APOSTOLSKIM" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 9 -

Czy możesz podzielić się z nimi kawałkiem chleba? Tylko nie mów, że nie stać cię na pomoc!

Student z Warszawy zbierał makulaturę i każdego miesiąca wysyłał na misje pieniądze otrzymane za jej sprzedaż. Stary mężczyzna z Wałbrzycha sprzedawał czosnek. Za uzyskane w ten sposób pieniądze kupił złota monstrancję. "Kupiłem dom Panu Jezusowi" - szeptał uradowany, gdy wręczał mi tę monstrancję. Złoty kielich kupił zreumatyzmowany mężczyzna z Poznania za pieniądze otrzymane ze sprzedaży butelek, które zbierał po mieście. Najwięcej przekazów pieniężnych wpływa do biur misyjnych od ludzi najbiedniejszych. "Dotąd tyko modliłam się za misje. Obecnie pracuję. Moja pierwsza pensję posyłam na misje" - pisze młoda dziewczyna.

W naszym kraju ożywia się duch misyjny. Uczestniczą w nim młodzi i starsi, a także dzieci. Nie może was zabraknąć w szeregach tych szlachetnych ludzi. Chrystus ciągle mówi: Byłem głodny, spragniony, nagi, chory... (Mt 25, 35-46).

Zostać "mężem apostolskim"! "Dla Eugeniusza de Mazenod głosić Chrystusa znaczyło stawać się w pełni mężem apostolskim, na miarę swej epoki, w duchowej i misjonarskiej gorliwości, która stopniowo upodabniała go do Chrystusa Zmartwychwstałego" - powiedział Jan Paweł II w homilii wygłoszonej podczas kanonizacji Eugeniusza de Mazenod, założyciela Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.

O. Walenty Zaplata OMI - "STAWAĆ SIĘ W PEŁNI MĘŻEM APOSTOLSKIM" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 10 -

W czasie wakacji Staszek z klasy ósmej wraz z kolegami wędrował po Górach Świętokrzyskich. Młodzi turyści zachwycali się lasem jodłowo-bukowym. Na Świętym Krzyżu, czyli Łysej Górze, zwiedzili klasztor ojców oblatów - Misjonarzy Maryi Niepokalanej. Ojcowie oblaci urządzili w swoim klasztorze misyjne muzeum. Chłopcy z dużym zaciekawieniem oglądali liczne zdjęcia i pamiątki przywiezione przez misjonarzy z różnych stron globu ziemskiego. Dowiedzieli się, że polscy oblaci pracują w 20 krajach świata. Ich najbardziej znane misje to Kamerun, Madagaskar oraz wśród Indian i Eskimosów.

Podobne muzeum misyjne ojców Werbistów w Pieniężnie, na Warmii, zwiedziła Janka wraz ze swoimi rodzicami. Janka przywiozła kilka widokówek przedstawiających pamiątki misjonarzy z Afryki. Pokazywała je w klasie koleżankom i kolegom. Wszyscy byli ciekawi pracy misjonarzy i misjonarek. Poprosili księdza katechetę, aby jedna lekcję religii poświęcił misjom. Ksiądz wykorzystał to zainteresowanie uczniów. Klasa ósma z okazji Niedzieli Misyjnej przygotowała specjalną gazetkę, a w gablotce kościelnej umieściła kilka zdjęć z pracy misyjnej.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist.- I JA JESTEM MISJONARZEM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 11 -

Na zakończenie naszych rozważań pragnę zacytować słowa jednego z misjonarzy Kombonianów, pracujących w Ugandzie i mającego 81 rok życia, który tak w liście do swego przyjaciela napisał w dniu 25 marca 1995 roku: "W 1942 roku, podczas ataku czarnej ospy, udzielono mi «ostatnich namaszczeń». Miałem powyżej 40oC gorączki i nie byłem świadom tego, co się dzieje. Gdy po trzech dniach powróciłem do zdrowia, nie pamiętałem nic. Nie chciałem, żeby coś takiego znowu się zdarzyło. Dzisiaj ponownie namaszczono mi czoło i ręce, aby moje myśli i uczynki były dla Chrystusa. Jestem spokojny i pełen radości w Panu". - Zmarł tydzień później pełen prawdziwej radości i pogody ducha ("Misjonarze Kombonianie" 96, 2).

Ks. Józef Kubicki TChr - SAKRAMENT CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 12 -

W bardzo trudnych czasach żyła też założycielka Dzieła Rozkrzewiania Wiary, Paulina Jaricot, która w 1799 roku w Lyonie została potajemnie ochrzczona w domu przez księdza wiernego Papieżowi, ponieważ w kościele parafialnym księża złożyli przysięgę wymaganą przez Rewolucję. Gdy była młodą dziewczyną, zniszczony przez Rewolucję Kościół we Francji przeżywał swój renesans. Odbudowywano świątynie, katechizowano, seminaria wypełniały się młodymi ludźmi - podobnie jak dziś na Ukrainie, w Rosji czy na Białorusi. W Seminarium Misji Zagranicznych w Paryżu znalazł się jej starszy brat - Fileas. Już w dzieciństwie oboje postanowili sobie, że on będzie misjonarzem, a ona będzie organizować pomoc misjom. Mając zaledwie 19 lat założyła Dzieło Rozkrzewiania Wiary realizując w nim genialny pomysł tworzenia grup dziesiątek, setek i tysięcy osób modlących się za misjonarzy i wspierających misje drobnymi ofiarami. Zaczęła od grupy Wynagrodzicielek Najświętszego Serca Jezusowego i robotnic przemysłu jedwabniczego w Lyonie. Wspominamy ją dziś, ponieważ w obecnym roku mija 175 lat od założenia w Lyonie tego Dzieła które obecnie jest dziełem "Papieskim" i ma swój dzień w Niedzielę Misyjną. Wprowadzić na zebraniu założycielskim byli sami mężczyźni, to jednak przyjęli oni myśl i metodę organizacyjną Pauliny. Ona zaś podjęła jeszcze wiele innych dzieł, wśród których najbardziej znanym na całym świecie jest Żywy Różaniec - chciała bowiem włączyć ludzi w nieustanną modlitwę różańcowy i opleść tą modlitwą cały świat.

Nie ma piękniejszej służby człowiekowi nad służbę misyjną! Jest to udział w misji Chrystusa Odkupiciela - Sługi.

Ks. Antoni Kmiecik - MIŁOŚĆ CHRYSTUSA PRZYNAGLA NAS BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 13 -

Podczas wizyty grupy kapłanów polskich misjonarzy w Ameryce Południowej, jeden z nich zawędrował w brazylijskim mieście Salwadorze między innymi na niedzielną Mszę św. w parafii ks. Kazimierza. W sobotę wieczorem udali się razem do małej kaplicy jednej ze wspólnot tego potężnego miasta (dwukrotnie większego niż Warszawa). Było ciemno, ale i tak nie dało się ukryć, że jest to bardzo biedna dzielnica parafii. Śmieci, bałagan i dziury na drodze prowadziły do starego domu, z którego jakby co dopiero wyprowadzili się lokatorzy, a teraz służył za "świątynię". Kilkadziesiąt stłoczonych osób z radością witało kapłanów. Wkrótce rozpoczęła się celebra Mszy św. Kilka osób stanęło w drzwiach, parę innych z zewnątrz zaglądało przez okno - na wprost ołtarza, trochę tłoczyło się w środku, opodal z krzykiem biegały półnagie dzieci, z których trójka nagle znalazła się tuż przed ołtarzem. Pomimo biedy liturgia była przygotowana starannie; z komentarzami, śpiewem scholi oraz grą na organach. W tej naprawdę ubogiej scenerii dokonywała się sakramentalna obecność Chrystusa, a ludzie w niej uczestniczący na swój sposób chcieli Go przyjąć.

Ks. Jan Wnęk - CZY NAPRAWDĘ ZAMIESZKA BÓG NA ZIEMI? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 14 -

To podejmowanie ciągle niedokończonego dzieła ewangelizacyjnego, dobrze ilustruje następująca historia:

Kompozytor Giacomo Puccini napisał cały szereg sławnych oper. W 1922 r. zachorował nagle na raka, pracując nad swą ostatnią operą pt. „Turandot”; którą wielu uważa obecnie za najlepszą. Puccini powiedział do swoich studentów: „Jeśli nie skończę Turandota, chcę żebyście za mnie skończyli”. Wkrótce potem umarł. - Studenci Pucciniego przestudiowali uważnie "Turandota" i dokończyli operę. W 1926 r. odbyła się światowa premiera w Mediolanie. Dyrygował ulubiony student Pucciniego, Arturo Toscanini. Wszystko odbywało się pięknie aż do ostatniego taktu, opracowanego przez nieżyjącego kompozytora... Po twarzy Toscaniniego zaczęły spływać łzy. Zatrzymał orkiestrę, opuścił batutę, zwrócił się do audytorium krzycząc: "Do tego miejsca napisał mistrz, a potem umarł". - W operze zaległa cisza. Toscanini na nowo podniósł pałeczkę dyrygencką, obrócił się znów do audytorium, uśmiechnął się przez łzy i zawołał: "Lecz uczniowie dokończyli dzieła".

Kiedy opera dobiegła końca, w audytorium wybuchły ogromne oklaski (ks. K. Wójtowicz).

O. Mirosław Biernacki OMI - POWSZECHNOŚĆ KOŚCIOŁA ZADANIEM UCZNIÓW CHRYSTUSA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 15 - 

Kiedy misjonarz przybywa do jakiejś pogańskiej wioski, wcale nie zaczyna od nauczania Ewangelii. Najpierw buduje studnię, organizuje podstawową pomoc lekarską, uczy nowych metod uprawy roli - wszystkim bezinteresownie służy. Tubylcy zauważają, że ten przybysz jest człowiekiem dobrym, że mogą na niego liczyć. I szukają przyczyny jego dobroci. Dlaczego w nim jest tyle samozaparcia, miłości bliźniego; skąd on na to czerpie siły? Dopiero wtedy misjonarz mówi im o Chrystusie, który żył, który zbawił nas i na którego powtórne przyjście czeka. Krajowcy sami dochodzą do wniosku, że warto uwierzyć w tego Boga, który ma tak dobrych wyznawców.

- 16 -

Było to rodzeństwo niespotykane. W naszej grupie nazywano ich świętymi - tak o Marysi i Piotrze pisała ich szkolna koleżanka. Uczyli się celująco, w szkole byli lubiani, w stosunku do rodziców byli posłuszni, poza szkołą interesowali się lotnictwem. Mieli jedno wielkie marzenie: po ukończeniu szkoły pragnęli wstąpić do zgromadzeń zakonnych, a potem wyjechać na misje. Marysia tak pisała w liście do zaprzyjaźnionego z nimi ojca misjonarza: ...ja najchętniej pracowałabym wśród trędowatych. Mówiłabym im o Bogu, o Matce Najświętszej i świętych. Dzieciom urządzałabym przedstawienia o malutkim Jezusku, a w maju odtwarzałabym z dziećmi dla wszystkich ludzi Żywy różaniec". Piotr zaś napisał: "Nie wyobraża sobie przewielebny Ojciec, jak bardzo chciałbym już być w klasztorze, w tym upragnionym miejscu. Jak to dobrze, że to tylko dwa lata". Bliźniacy bardzo kochali Boga i chcieli, by o Nim usłyszeli inni ludzie i pokochali Go. Pragnęli wyjechać na misje i cieszyli się, że będą tam mogli głosić imię Boże. Ich radość nie była jednak pełna. Smutkiem napełniała ich myśl, że ich rodzice odeszli od Pana Boga i nawet nic będą chcieli słyszeć, że ich dzieci będą misjonarzami. Ponieważ Marysia i Piotr nie mogli nawrócić rodziców słowami, gdyż nie odnosiły one skutku, postanowili apostołować dobrym przykładem. Dużo więc rodzicom pomagali, byli im posłuszni i grzeczni. Marysia i Piotr nigdy nie wstąpili do zgromadzeń zakonnych i nie wyjechali na misje. Bóg zechciał, by stali się misjonarzami dla swoich najbliższych. 27 czerwca 1963 roku wyjechali do Nowego Sącza na ćwiczenia szybowcowe. Piotr bardzo interesował się lotnictwem. Marysia też zapisała się do klubu, na prośbę brata.15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Matki Bożej, odbywały się ćwiczenia lotów ślizgowych. Bliźniacy lecieli razem. Po kilku minutach jednak, na skutek awarii, ich szybowiec runął na ziemię. Marysia przeżyła jeszcze trzy godziny i potem zmarła. Piotr cierpiał kilka miesięcy. Podczas pobytu w szpitalu wiele się modlił, spowiadał, przyjmował Komunii świętą, przyjął też sakrament namaszczenia chorych. Krótko przed śmiercią powiedział rodzicom, że miał zamiar zostać misjonarzem. Zmarł w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 1965 roku. Rodzice Piotra i Marysi, następnego dnia po jego śmierci, przystąpili do spowiedzi i Komunii św. W książeczce do nabożeństwa swoich dzieci znaleźli obrazki. Na jednym z nich byty zapisane słowa Marysi: "Jeśli taka wola Twoja, Ojcze niebieski, weź mnie, ale natchnij Twoją łaską mych Rodziców, wskaż im swą drogę". Piotr zaś napisał: "Ofiaruję Ci, Boże, moje nędzne życie za nawrócenie mych Rodziców" *.

Ludzie, którzy podobnie jak Marysia i Piotr kochają Boga, nie zatrzymują swojej wiary i miłości do Niego dla siebie, lecz bardzo chcą, by Jego imię "święcili" i czcili wszyscy ludzie. Głoszą więc imię Boże swoim życiem i słowem, nie szczędząc swych sił, zdolności, a nawet życia. Naśladują oni Jezusa Chrystusa.  

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 87-88

- 17 -

W Poznaniu do kapłana zajmującego się wysyłką paczek do krajów dotkniętych klęską głodu zgłasza się ojciec rodziny. Posiada wyższe wykształcenie, pracuje, ale ma liczną gromadkę dzieci: sześcioro na różnych szczeblach szkolnej nauki - żadne jeszcze się nie usamodzielniło. Żona w takich warunkach nie może marzyć o pracy zawodowej, bo ma bardzo dużo zajęć w domu. Dowiedzieli się o nieszczęściu, jakie spadło na wiele krajów świata w postaci strasznego głodu. Wiadomo, że głód uderza na pierwszym miejscu w dzieci. Zrobili naradę rodzinną: trzeba się włączyć do akcji pomocy, ale skąd wziąć pieniądze? Wszak żyją bardzo skromnie z jednej ojcowskiej pensji. I oto same dzieci zaproponowały, że przez pewien okres zamiast dwóch łyżeczek będą brały jedną łyżeczkę cukru do słodzenia, w godzinach szczytu nie będą korzystały z telewizora, ograniczą oświetlenie mieszkania itd. W oparciu o takie oszczędności rodzina postanowiła przeznaczyć 500 zł na pomoc dla głodujących.

Zaprawa do praktykowania zasady miłości bliźniego w oparciu o własne wyrzeczenia i ofiary jest najbardziej cennym elementem wychowawczym. Skuteczne wychowanie religijne dzieci i młodzieży opiera się na przykładzie życia i postępowania samych rodziców. Nie wystarczy przynaglać dzieci do pacierza, do uczęszczania na Mszę św. i naukę religii. Dzieci muszą widzieć, że rodzice mimo przepracowania i zmęczenia, sami codziennie się modlą, co niedzielą uczęszczają do kościoła, czytają książki i pisma religijne, aby poszerzyć swoją wiedzę w tym zakresie. Wtedy u dzieci utwierdza się przekonanie, że obowiązki religijne są tak bardzo ważne i istotne nie tylko dla małych dzieci, ale na każdym etapie życia.

Ks. Czesław Białek TJ - RODZINA ŚRODOWISKIEM EWANGELIZACJI

- 18 -

Na imię mu było Stanisław. Wszyscy mówili na niego Staszek. Chodził do szkoły w powiatowym miasteczku. W kościele czytał Pismo św. - był lektorem. Dorośli podejrzewali, a niektórzy w tajemnicy powtarzali sobie, że on będzie księdzem. Ucieszyli się wszyscy, gdy ksiądz ogłosił we wrześniu, że nasz Staszek idzie się uczyć na księdza. Potem była piękna Msza św. prymicyjna i błogosławieństwa. Każdy chciał ucałować jego ręce namaszczone. A już po kilku miesiącach Staszek stał na lotnisku z walizką. Mama wyjechała, aby go pożegnać. Założyła mu na szyję łańcuszek z medalikiem Matki Boskiej. Mówiła z płaczem: - Stasiu kochany, niech Ona teraz opiekuje się tobą.

To już pięć lat od tamtego lata. Ksiądz Staszek z dalekiej Afryki pisze do nas listy. Wybudował już z tamtejszymi ludźmi szkołę, szpital, kapliczkę, a czarni chłopcy służą Staszkowi do Mszy św. Tęskni Staszek za mamą, za Polską, ale pisze że tamtych ludzi pokochał, że już są jego, że pewnie na zawsze z nimi zostanie. Modli się o to, żeby któryś z tych czarnych chłopców został księdzem i zastąpił go przy ołtarzu i głosił swoim życiem Dobrą Nowinę o Chrystusie.

Kto to jest misjonarz? To taka dziewczynka, to taki chłopiec, taka siostra, taki ksiądz, który więcej kocha Pana Jezusa niż mamę, niż tatę, niż Ojczyznę to taki chłopiec, który pragnie wielu ludziom powiedzieć o Chrystusie i całym swoim życiem ukazać Pana Jezusa aby inni ludzie patrząc na niego, mówili patrzcie, jaki cudowny musi być ten nieznany nam Pan Jezus, skoro ma tak dobrych misjonarzy.

Ks. Józef Zawitkowski - POSYŁAM WAS

- 19 -

Brat Carlo Carretto nawiązał kontakt serdeczny z 8 letnim meksykańskim chłopcem Abdaramanem. Pewnego dnia przy spotkaniu Abdaram milczał jak zaklęty, a ponaglany pytaniami zapłakał i poprzez łzy wypowiedział słowa: „Bracie Carlo, płaczę bo ty nie jesteś muzułmaninem”. Po chwili dodał jeszcze: Jeżeli nie zostaniesz muzułmaninem pójdziesz do piekła, ty i wszyscy chrześcijanie. Tak mi powiedział taleb /nauczyciel muzułmański/. A ja nie chcę, żebyś ty poszedł do piekła”.

Ks. Dusza T., Kościół katolicki w krajach islamskich, BK 1(114)/1985/, s.49

- 20 -

U wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej znajduje się wielki brazylijski port - Porto Alegro. Tam właśnie miała miejsce historia, o której pragnę wam opowiedzieć.

Pewien kapitan statku idąc do przystani okrętowej, zauważył biednie ubranego chłopca, zaglądającego przez okno do restauracji. Jego ubogi wygląd i zapadłe policzki świadczyły, że chłopiec od dłuższego czasu nic nie jadł. Kapitanowi zrobiło się żal chłopca, dlatego zaproponował mu: "Zanim odpłynie mój statek, może coś zjemy?" Chłopiec przeczesał ręką rozwichrzoną czuprynę i rzucił radośnie: "Jestem gotów". W czasie posiłku kapitan dowiedział się o śmierci matki i odejściu ojca oraz o samotnym, smutnym życiu małego. Kapitan wzruszył się, kiedy się dowiedział o tym wszystkim. Powiedział do chłopca: "Za kilka minut odpływa mój statek. Jeśli chcesz, możesz zabrać się ze mną". I znów, tak jak poprzednio, usłyszał krótkie i radosne: "Jestem gotów". I już wkrótce załoga poznała małego przybysza, którego nazwała: "Jestem gotów".

I to był początek wielkiej przyjaźni chłopca z kapitanem! Nie upłynęło wiele czasu, kiedy mały marynarz poważnie zachorował. Stan jego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Po przebadaniu przez lekarza okazało się, że jest to choroba śmiertelna. I nadszedł dzień, w którym śmierć była tuż - tuż. Chłopiec w pewnej chwili powiedział do swojego opiekuna: "Kapitanie, wiele dobrego dla mnie zrobiłeś! Chcę ci za to podziękować. Ja już niedługo umrę i pójdę do Jezusa. Tam będę bardzo szczęśliwy. Chciałbym, żebyś wiedział, że Pan Jezus, do którego idę, kocha także ciebie. On pragnie być w twoim sercu, by cię zbawić, abyś i ty mógł być szczęśliwy". Kapitan, który nie interesował się zbytnio Panem Bogiem, wykrzyknął zdumiony: "Nie obchodzą mnie te sprawy. Pomyślę o tym kiedy indziej". Chłopiec nie dawał za wygraną i zapytał: "Kiedy, kapitanie?" On odpowiedział: "Nie wiem, może w niedługim czasie, kiedy będę gotowy". Mały w dalszym ciągu pytał: "Dlaczego nie chcesz teraz, dlaczego teraz nie jesteś gotów, kapitanie?" Na te słowa jakby coś w nim pękło. Ten twardy i doświadczony w wielu trudnych i niebezpiecznych sytuacjach mężczyzna, upadł na kolana i zawołał: "Jestem gotów". Chwilę później załoga statku zobaczyła kapitana klęczącego z martwym chłopcem na rękach...

Po zakończonym rejsie kapitan opuścił okręt. Na nowo zaczął poznawać wiarę, którą kiedyś znał, na nowo poznawał Jezusa, o którym przecież uczyła go matka. Jezus zachwycił go tak bardzo, że wkrótce został misjonarzem. Poszedł na rozległe tereny Ameryki Południowej, by głosić Ewangelię Chrystusa tym, którzy jej nie znali i dlatego byli nieszczęśliwi.

Tę historię, którą wam opowiedziałem, można zatytułować: "Jestem gotów", i dodać..."być misjonarzem Jezusa"! - Piękna i zdecydowana postawa małego chłopca sprawiła, że mądry kapitan stał się wiernym sługą Chrystusa. Posłuchał słów Jezusa mówiącego także i do nas: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu" (Mk 16, 15).

Bóg potrzebuje serca każdego z nas, aby w nim zamieszkać i dawać ludziom szczęście.

Ks. Ryszard Taraszka - DUCH ŚWIĘTY POMAGA WAM W STAWANIU SIĘ MAŁYMI MISJONARZAMI JEZUSA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(141) 1998

21

W latach osiemdziesiątych pewien dziennikarz postanowił przygotować program o Matce Teresie z Kalkuty. Poprosił o możliwość śledzenia przez pewien czas jej działalności i filmowania niektórych bardziej interesujących scen z jej posługi. Miał w związku z tym możliwość towarzyszenia Matce Teresie w leprozorium, gdzie przebywali trędowaci. Po kilku godzinach przyglądania się, jak Matka zmienia opatrunki chorym i jak wykonuje najprostsze posługi wobec najciężej zarażonych trądem, w przypływie emocji oświadczył: "Matko, nawet gdyby mi płacono tysiące dolarów, nie podjąłbym się tej pracy". Na co Matka Teresa odrzekła: "Ma pan rację, ja również nie podjęłabym się tej pracy za pieniądze".

Jeżeli nie za pieniądze, to dlaczego? Pytanie dość proste i narzucające się samo. Co ona z tego miała, że tak bardzo się poświęcała innym i to bez wyraźnej zapłaty? Patrząc z zewnątrz, postawa takiego zaangażowania jest absurdalna - dawać tak wiele, nie otrzymując w zamian nic.

Kto z nas nie chciałby otrzymywać zapłaty za to, co robi? Uczymy się takiego właśnie myślenia o zapłacie za trud, żyjąc w społeczeństwie rządzącym się zasadami wolnego rynku i przepływu pieniędzy. Wiemy jednak, że nie wszystko w życiu da się przeliczyć na pieniądze. Mówi o tym choćby posta- wa każdej mamy karmiącej swoje dziecko czy taty zatroskanego o życie cho- rego syna czy córki. Tego wysiłku nie można wyrazić ani w złotówkach, ani w euro.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TYDZIEŃ MIŁOSIERDZIA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
PASYJNE, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
WIELKI PIĄTEK, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MB BOŻEJ RODZICIELKI, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
ROCZNICA WYBUCH WOJNY, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MB GROMNICZNEJ, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MB NIEUSTAJĄCEJ POMOCY, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MB FATIMSKIEJ, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
NIEDZIELA PALMOWA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
WIELKA SOBOTA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
PIERWSZY PIĄTEK, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
ROCZNICA POŚWIĘCENIA KOŚCIOŁA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MATKI KOŚCIOŁA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
MB NIEPOKALANEGO POCZĘCIA, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
BOŻE CIAŁO, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE
ŚLUBNE, katecheza, UROCZYSTOŚCI i OKOLICZNOŚCIOWE

więcej podobnych podstron