Miłość i sprawiedliwość, Wokół Teologii


Miłość i sprawiedliwość

0x01 graphic

Benedykt XVI o „Deus caritas est"

0x01 graphic

Jeszcze się nie zdarzyło, by papież przesłał do redakcji jakiegokolwiek pisma komentarz, wprowadzający do napisanej przez siebie encykliki. Uczynił to Benedykt XVI dla włoskiego tygodnika katolickiego "Famiglia Cristiana". Tekst papieskiego komentarza, przełożony z języka włoskiego, zamieszczamy w najnowszym "TP" za uprzejmie udzielonym nam pozwoleniem redakcji.

0x01 graphic

W zamieszczonym pod papieskim komentarzem podziękowaniu redaktor naczelny tygodnika Antonio Sciortino opisał, jak ze wzruszeniem i niedowierzaniem obracał w rękach dwie gęsto zapisane po niemiecku strony maszynopisu, opatrzoe odręcznym podpisem Benedykta XVI, zawierające "klucz do lektury encykliki". "Famiglia Cristiana" zamieściła papieski tekst w numerze, do którego dołączyła egzemplarz encykliki.

Komentarz Papieża dostępny jest w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" (8/2006).

0x01 graphic

0x01 graphic

Eros Pana Boga

0x01 graphic

Pierwsza encyklika Benedykta XVI

0x01 graphic

Czy „Deus caritas est" jest dokumentem programowym? Na ogół komentatorzy odpowiadają, że nie. Nie jest w tym sensie, w którym dokumentem programowym była pierwsza encyklika Jana Pawła II „Redemptor hominis", który konsekwentnie trzymał się zarysowanej w niej wizji i urzeczywistniał ją w miarę upływającego czasu. Charakter pierwszej encykliki Benedykta XVI jest inny. Papież koncentruje uwagę na jednym temacie.
Jest to encyklika o miłości.

0x01 graphic

Jeżeli jednak „Deus caritas est" jest programem, to dlatego że jest wypełnieniem tego, do czego Jan Paweł II wezwał Kościół w Liście Apostolskim „Novo millenio ineunte" (2001). Spoglądając w przyszłość Kościoła, przypomniał wtedy słowa Chrystusa: „Duc in altum" - „wypłyń na głębię". Precyzując tę myśl wyjaśniał, że chodzi o świętość. Przyszłości nie da się budować na „minimalistycznej etyce" i „powierzchownej religijności". Jeżeli poczynania Kościoła mają mieć sens, wszystkie muszą być „podporządkowane nadrzędnej idei świętości". „Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" (J 13, 35).

Można się więc domyślać, że Benedykt XVI po długim namyśle postanowił programową encyklikę napisać o tym, co dziś dla Kościoła jest najważniejsze; o tym, co stanowi istotę świętości: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam". Papież tak wyjaśnia wybór tematu: „W pierwszej mojej encyklice pragnę mówić o miłości, którą Bóg nas napełnia i którą mamy przekazywać innym"

w świecie, „w którym z imieniem Bożym łączy się czasami zemsta czy nawet obowiązek nienawiści i przemocy". Podejmuje temat, który w jego przekonaniu jest najbardziej aktualny.

Wymagało to odwagi choćby z racji wieloznaczności pojęcia: „termin m i ł o ś ć stał się dziś jednym ze słów najczęściej używanych i także nadużywanych, którym nadajemy znaczenia zupełnie różne", więc łatwo o nieporozumienie. Ale odwaga była potrzebna także dlatego, że kiedy Kościół mówi o miłości, budzi to często odruch nieufności. Zbyt wiele razy w ciągu dwóch tysięcy lat swego istnienia Kościół głosił miłość, a sam postępował wbrew temu, co głosił. I jeszcze dlatego, że w ogólnym przekonaniu Kościół dał i daje podstawy do podejrzeń, że zwykłej, ludzkiej miłości nie rozumie.

Ten ostatni zarzut Papież podejmuje wprost: „Według Friedricha Nietzsche chrześcijaństwo jakoby dało erosowi do picia truciznę, a chociaż z jej powodu nie umarł, przerodził się w wadę". Pierwszym zarzutem (że nie zawsze Kościół praktykował miłość, którą głosił) Benedykt XVI właściwie wprost się nie zajmuje. Owszem: wspomina o niedorastaniu świadomości ludzi Kościoła do historycznych wyzwań albo o częstych w chrześcijaństwie skłonnościach do negowania wartości tego, co cielesne. Ale ogranicza się po prostu do przyznania tym zarzutom,

w pewnym stopniu, racji. Encyklika nie jest apologią, jest żarliwym wykładem Ewangelii miłości Boga w Jezusie Chrystusie.

Ciało używane

Porządkowanie pojęć zajmuje sporo miejsca i jest ważne. Papież sięga do starożytności. „Grecy - bez wątpienia podobnie jak inne kultury - dostrzegali w erosie przede wszystkim upojenie, opanowanie rozumu przez »boskie szaleństwo«, które wyrywa człowieka z ograniczoności jego istnienia i w tym stanie wstrząśnięcia przez boską moc pozwala mu doświadczyć najwyższej błogości". Chrześcijaństwo, a i Stary Testament, nie godzą się na celebrowanie erosa jako boskiej siły. „Święty nierząd", prostytutki w świątyni - to degradujące człowieka nieporozumienie. Eros potrzebuje dyscypliny i oczyszczenia, by dać człowiekowi nie chwilową przyjemność, ale „przedsmak szczytu istnienia, tej szczęśliwości, do której dąży całe nasze istnienie".
Relacja między miłością i Boskością istnieje. „Miłość obiecuje nieskończoność, wieczność - jakąś rzeczywistość wyższą i całkowicie inną w stosunku do codzienności naszego istnienia - ale drogą do tego nie jest proste poddanie się opanowaniu przez instynkt. Konieczne jest oczyszczenie i dojrzewanie, które osiąga się także na drodze wyrzeczenia. Nie jest to odrzuceniem erosa, jego »otruciem«, lecz jego uzdrowieniem w perspektywie jego prawdziwej wielkości". A zawsze obecne w chrześcijaństwie tendencje do negacji cielesności oznaczają negację prawdy o człowieku, który nie jest duchem czystym, lecz istotą złożoną z ciała i duszy. Jego miłość nie jest ani tylko duchowa, ani tylko cielesna: kocha cały człowiek, złożony z ciała i duszy. Przeciwieństwem błędu „uduchowienia" jest to, czego jesteśmy świadkami dzisiaj. Eros sprowadzony do seksu staje się rzeczą, którą można kupić i sprzedać. W rezultacie człowiek staje się rzeczą. Nie jest to akceptacja ciała, „przeciwnie, człowiek uważa (...) ciało i seksualność jedynie za materialną część samego siebie, którą można używać i wykorzystywać w sposób wyrachowany. Za część, która zresztą nie jawi mu się jako przestrzeń upragnionej wolności, ale jako coś, co na swój sposób usiłuje uczynić zarazem przyjemnym i nieszkodliwym. W rzeczywistości znajdujemy się w obliczu degradacji ciała ludzkiego, które już nie jest zintegrowane z całą wolnością naszego istnienia, nie jest już żywym wyrazem całości naszego bytu, lecz jest jakby odrzucone w dziedzinę czysto biologiczną". Ten obszerny cytat (tu w poprawionym przeze mnie przekładzie, bo w oficjalnym tłumaczeniu nie jest jasny) stanowi najdalej posuniętą w dokumencie krytykę współczesnego „zepsucia obyczajów", np. „bezpiecznego seksu". Papież nie upomina, lecz pokazuje wizję chrześcijańską. W tej wizji eros prowadzi do „momentu agape" - miłości, która „stawia mniej pytań o siebie samego" i „coraz bardziej szuka szczęścia drugiej osoby", „coraz bardziej o nią się troszczy, poświęca się i pragnie być dla niej". Oczywiście, miłość „nie może zawsze tylko dawać, musi także otrzymywać. Kto chce dawać miłość, sam musi ją otrzymać w darze".

Kochać Niewidzialnego?

Zrozumienie miłości między ludźmi - te wyjaśnienia encykliki z konieczności streszczam dość pobieżnie - ma czytelnikowi przybliżyć dobrą nowinę o miłości Boga. Odwołując się do intuicji Arystotelesa, przytaczając doświadczenia proroków, księgi Starego i Nowego Testamentu, Papież ukazuje namiętną, bezinteresowną, przebaczającą miłość Boga do człowieka: „Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jednak jest równocześnie także agape". Eros Boga, ku człowiekowi.

W encyklice małżeństwo, charakteryzujące się wyłącznością i definitywnością, lecz bez przymiotnika „sakramentalne", jest tylko wspomniane jako realizacja dążeń do przemiany erosa w agape i „obraz relacji Boga z Jego ludem". Jedynym zaś sakramentem, któremu Papież poświęca w encyklice o miłości miejsce specjalne, jest Eucharystia: „w niej agape Boga przychodzi do nas cieleśnie". To przez Eucharystię stajemy się „jednym ciałem". W niej koncentracja uwagi z siebie samego przenosi się na Chrystusa, a przez Niego - ku jedności z wszystkimi chrześcijanami. W Eucharystii jest źródło miłości, bo centralność przykazania miłości Boga i bliźniego „nie jest po prostu moralnością, która później mogłaby istnieć autonomicznie obok wiary w Chrystusa i jej każdorazowej aktualizacji w tym sakramencie (...). W komunii eucharystycznej zawiera się bycie miłowanym i jednocześnie (...) miłowanie innych".
Mówiono, że doradcy Papieża uznali pierwotną wersję encykliki za zbyt trudną, zbyt teoretyczną. Może pod ich wpływem Benedykt XVI dopisał ostatni fragment pierwszej części dokumentu. Podejmuje w nim dwie często wysuwane kwestie: czy można Boga kochać, nie widząc Go, i czy można nakazać miłość. „Bóg nie nakazuje uczucia. On nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość. Uczucie może być cudowną iskrą rozniecającą, lecz nie jest pełnią miłości. Dopiero w procesie oczyszczeń i dojrzewania, przez eros staje się w sposób pełny sobą, staje się miłością w całym tego słowa znaczeniu". Kochać Niewidzialnego? To prawda, Boga nikt nie widział. Jednak stał się widzialny w Jezusie, jest w przekazach biblijnych, w historii Kościoła, objawia swą obecność w ludziach, w sakramentach (zwłaszcza w Eucharystii), daje odczuć swą obecność w liturgii i we wspólnocie wierzących. Daje odczuć swoją miłość w codzienności, kiedy człowiek czasem czuje wręcz, że jest przez Niego kochany. Radość takiego przeżycia może się stać początkiem głębszej więzi.

Troiste zadanie

Dokładnie w połowie rozpoczyna się część druga encykliki.

O pierwszej Autor mówi, że „ma charakter spekulatywny", o drugiej - „bardziej konkretny". Pierwsza jest zatytułowana: „Jedność miłości w stworzeniu i historii zbawienia", druga: „Caritas, dzieło miłości dokonywane przez Kościół jako »wspólnotę miłości«". Ta część jest rzeczywiście praktyczna i dotyczy charytatywnej posługi Kościoła. Mamy rzut oka na historię, zarys zasad dotyczących relacji oraz ról państwa i Kościoła, a w związku z tym - sprawę zaangażowania członków Kościoła (świeckich i duchownych) w życie polityczne. Są i akcenty polemiczne: marksizmowi, który w działalności charytatywnej widzi programowe rozmiękczanie ducha rewolucji, odpowiada Papież, że nie ma i nie będzie społeczeństwa, w którym nikt nie potrzebowałby miłosiernej pomocy.

Centralnym punktem tej części jest jednak przypomnienie fundamentalnej prawdy eklezjologicznej: „natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego (kerygma-martyria), sprawowanie Sakramentów (leiturgia), posługa miłości (diaconia). Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty".

Czy powszechna jest dziś świadomość, że „posługa miłości" jest takim samym obowiązkiem Kościoła jak głoszenie Ewangelii i sprawowanie sakramentów? Posługa ta ma specjalny charakter, zakorzeniony w miłości Chrystusa. Dlatego Kościół nie może się stać jeszcze jedną organizacją charytatywną. Jego styl jest pokazany w przypowieści o dobrym Samarytaninie. Kościół musi zawsze oprócz pomocy materialnej nieść „serdeczną uwagę". Musi być niezależny od partii i ideologii. Nie może służyć prozelityzmowi. Za realizowanie programu zarysowanego w Dziejach Apostolskich (solidarna wspólnota wierzących, gdzie dzielono się dobrami, by nikt nie był głodny i zostawiony sam sobie) odpowiedzialny jest Kościół, papież, a na poziomie diecezjalnym biskup, choć - jak zauważa Benedykt XVI nie bez pewnego ubolewania - nie ma o tym mowy w obrzędzie konsekracji biskupiej (każdy biskup składa przyrzeczenie, że „będzie gościnny i miłosierny dla biednych oraz wszystkich potrzebujących pocieszenia i pomocy").
Nie każdy może być współpracownikiem katolickiej organizacji. Zaangażowanie w charytatywną pracę Kościoła wymaga odpowiedniego nastawienia. Konieczne jest pragnienie współpracy z Kościołem, „aby miłość Boga rozszerzała się w świecie". Każdy współpracownik musi chcieć „przez swój udział w praktykowaniu miłości Kościoła" być świadkiem Boga i Chrystusa i „bezinteresownie spełniać dobro dla ludzi". Motywem tej działalności nie jest ani większa skuteczność, ani wyższość organizacji katolickich, ale to, co św. Paweł wyraził w słowach: „miłość Chrystusa przynagla nas" (2 Kor 5, 14).

***

Przewodniczący Papieskiej Rady "Cor Unum" kard. Paul Cordes, przewodniczący Papieskiej Rady "Justitia et Pax" kard. Renato Raffaele Martino, rzecznik Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro Valls i prefekt Kongregacji Nauki Wiary abp William Levada

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Encyklikę kończy poczet świętych miłosiernych, od św. Marcina z Tours po bł. Matkę Teresę z Kalkuty (wspomniana trzy razy) oraz obraz Matki Jezusa jako ikony miłosierdzia i piękna modlitwa do Niej. Dokument jest adresowany „do biskupów, prezbiterów i diakonów, do osób konsekrowanych i wszystkich wiernych świeckich". Nie ma tu, występującego w encyklikach od Jana XXIII, jeszcze jednego adresata: „wszystkich ludzi dobrej woli". To zrozumiałe. Przyjęcie pierwszej części encykliki zakłada posiadanie wiary. Druga część jest aplikacją pierwszej: aktywna miłość bliźniego ma być odpowiedzią na odkrycie miłości Boga do nas. Nie ma tu mowy o ludziach, którzy choć nie wierzą w Chrystusa i Jego miłością się nie inspirują, to ofiarnie i bezinteresownie służą tym, z którymi On się utożsamił.

I jeszcze przypis na marginesie: krążą opowieści, że Benedykt XVI przy pisaniu encykliki użył m.in. zapisków Jana Pawła II, który - jak potwierdzono w Watykanie - do napisania encykliki o miłości się przygotowywał. W historię o korzystaniu z notatek (miały dotyczyć drugiej części) wątpię. Gdyby tak było, wśród wymienionych przez Papieża świętych posługujących ubogim byłby z pewnością nasz Brat Albert.

Więcej w papierowym wydaniu "TP": encyklikę komentują ks. Tadeusz Dzidek, O. Jan Andrzej Kłoczowski OP, ks. Grzegorz Strzelczyk oraz ks. Jacek Prusak SJ

0x01 graphic

Ks. Adam Boniecki

0x01 graphic

0x01 graphic

Benedykt XVI podpisuje encyklikę; obok abp Leonardo Sandri

0x01 graphic

"Deus Caritas est"

0x01 graphic

wokół pierwszej encykliki Benedykta XVI

0x01 graphic

0x01 graphic

Człowiek to połowa
Ks. Tadeusz Dzidek

Czy Benedykt XVI mógł napisać swą pierwszą encyklikę na temat inny niż miłość? Z dwóch powodów wydaje się, że nie. Pierwszym jest osobiste doświadczenie XX wieku, w którym - jak w żadnym innym - zło przybrało tak zmasowaną i systemową postać. Ukształtowało to w przyszłym Papieżu szczególną wrażliwość na to, co można by nazwać deficytem dobra, jakimś dotkliwym jego brakiem, a nawet zaprzeczeniem. U wielu przeżywających ten czas mroku zrodziło się zwątpienie w obecność Boga pośród nas. Nic więc dziwnego, że najbardziej wyeksponowanym wątkiem w teologii drugiej połowy XX wieku była właśnie Boża miłość. Pierwsza papieska encyklika wpisuje się w nurt tworzony przez takie postacie jak Henri de Lubac, Yves Congar, Karl Rahner czy Hans Urs von Balthasar.

Istnieje jednak jeszcze jeden, bardziej obiektywny powód wybrania miłości jako tematu encykliki. Wspomina o tym sam Papież, zaznaczając na początku, że słowa Nowego Testamentu - „Bóg jest miłością" (1 J 4,16) - wyrażają istotę wiary chrześcijańskiej. Co więcej, wyrażają istotę bycia człowiekiem.

Jakie cele przyświecały Papieżowi? Chciał wyjaśnić, na czym polega miłość Boża i jakie jest jej przełożenie w „kościelnym wypełnianiu przykazania miłości bliźniego". Ta „kościelność" zawarta w przymiotniku sugerowałaby, że mamy do czynienia z dokumentem hermetycznym, adresowanym do konfesyjnej społeczności. Zbija nas jednak z tropu ostatnie zdanie wprowadzenia: „aby pobudzić świat do nowej, czynnej gorliwości w dawaniu ludzkiej odpowiedzi na Bożą miłość".

Karl Rahner marzył o tym, by doczekać czasu, kiedy papież napisze encyklikę uwzględniającą wrażliwość niewierzących. Oczekiwał tego, że jej poszczególne wątki zostaną wyprowadzone

z punktu widzenia osób kontestujących albo podejrzliwie patrzących na chrześcijańskie przesłanie. Intencja „pobudzenia świata", a nie tylko Kościoła, do gorliwości w miłowaniu - domaga się uwzględnienia hermeneutyki podsuwanej przez Rahnera. Właśnie w metodzie upatruję jej najbardziej charakterystyczny rys.

Zobaczmy to na przykładach. Podejmując refleksję nad znaczeniem słowa „miłość", Papież uwzględnia jego obiegowe rozumienie, kiedy spłyca się je do sfery pożądania, cielesności i seksu. Odwołuje się przy tym do przeżywającej dziś renesans myśli Nietzschego, według którego Kościół swymi przykazaniami czyni gorzkim to, co w życiu najpiękniejsze. Benedykt XVI przyznaje, że w chrześcijaństwie zawsze były tendencje przeciwne cielesności. Idzie jednak dalej i pyta: do czego prowadzi człowieka erotyczne podejście do miłości? Odpowiada: do jego degradacji. Zredukowany przez siebie i innych staje się rzeczą, towarem dającym się użyć i wykorzystać. Z kolei wywyższenie ciała, w którym miałby się zawierać cały człowiek, bardzo szybko może się przekształcić w nienawiść do cielesności. Ciało bowiem podlega prawu biologii i przemijaniu.

Benedykt XVI proponuje zatem uwzględnienie poza erosem jeszcze jednego wymiaru miłości - agape. Odsłania prawdę, że miłość nie tylko pożąda, ale również daje. Czyni to, sięgając m.in. po antropologię Platona. W jego filozofii, inspirującej się mitem, człowiek to połowa, która nieustannie szuka dopełnienia swej całości. Papież przywołuje rzecz jasna także Pismo Święte, ale czyni to w osobliwy sposób. Szczególnie ciekawe wydaje mi się odwołanie do „Pieśni nad Pieśniami". Pisząc, że księga ta zawiera autentyczne pieśni miłosne, wskazuje, że Biblia jest nie tylko świętą księgą wierzących, ale autentycznym rezerwuarem ludzkiej mądrości.

Drugi przykład uwzględnienia owej hermeneutyki obcych - będących poza Kościołem - dotyczy relacji między sprawiedliwością a działalnością charytatywną, do jakiej Papież zachęca chrześcijan. Benedykt XVI odważnie podejmuje zastrzeżenia wysuwane od XIX w., a potem rozwijane przez myśl marksistowską, które streszcza następująco: „Zamiast popierać przez poszczególne dzieła miłosierdzia istniejący stan rzeczy, należałoby stworzyć porządek prawny, w którym wszyscy otrzymywaliby swoją część światowych dóbr, a zatem nie potrzebowaliby już dzieł miłosierdzia". Sam przyznaje, że jest w tej argumentacji część prawdy, dodaje także, że problem sprawiedliwości przedstawiciele Kościoła bardzo powoli przyjmowali do świadomości. Stara się jednak przekonać, że opiekuńcze państwo wprowadzające sprawiedliwość nigdy nie będzie w stanie uszczęśliwić człowieka, ponieważ zawsze będzie go dotykało cierpienie, samotność, które potrzebują pocieszenia i pomocy, słowem: miłości. Sprawiedliwość nigdy nie zastąpi miłości.

O czym świadczą przytoczone przykłady? O odwadze Benedykta XVI, który nie boi się dialogu ze światem, z myślącymi inaczej, a także o zwykłej uczciwości, kiedy wspomina bolesne karty Kościoła. Odwaga i uczciwość tworzą, jak sądzę, podstawowy fundament encykliki, na którym można odsłaniać piękno miłości Bożej i ludzkiej.

Ks. dr hab. Tadeusz Dzidek (ur. 1961) jest teologiem fundamentalnym, wykładowcą i prorektorem Papieskiej Akademii Teologicznej. Opublikował m.in. „Mistrzów teologii" i „Granice rozumu w teologicznym poznaniu Boga".
Imiona miłości
O. Jan Andrzej Kłoczowski OP

Dwie są „definicje" Boga na kartach Pisma Świętego. Starszą znajdujemy w Księdze Wyjścia (3, 14). Na pytanie, kim jest ten, który nakazuje mu wyprowadzenie ludu z ziemi egipskiej, Mojżesz słyszy: „Jestem, który jestem". Niezależnie od dyskusji na temat rozumienia tego zagadkowego tekstu, służył on od zawsze tym teologom chrześcijańskim, którzy kładli nacisk na ontologiczną jego interpretację - „Jestem, który jestem" to tyle, co byt doskonały, niezmienny.

Drugą z „definicji" znajdujemy w Pierwszym Liście św. Jana: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim". Można powiedzieć z dużą pewnością, że Benedykt XVI opowiada się za pierwszeństwem tej właśnie definicji. Oto początkowe zdania jego encykliki: „Słowa z Pierwszego Listu św. Jana wyrażają ze szczególną jasnością istotę wiary chrześcijańskiej: chrześcijański obraz Boga i także wynikający z niego obraz człowieka i jego drogi. Oprócz tego, w tym samym wierszu, św. Jan daje nam jakby zwięzłą zasadę chrześcijańskiego życia: »Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam«".

Ale horyzont intelektualny i duchowy encykliki nie jest tylko historyczno-teologiczny. W centrum staje relacja Boga i człowieka. Chrześcijaństwo jest niekiedy rozumiane jako nieprzyjazne człowiekowi. I często debata ogniskuje się wokół problemu miłości, dokładnie zaś - miłości erotycznej. Benedykt XVI przytacza pogląd Nietzschego (skądinąd to chyba jedyny przypadek, kiedy nazwisko tego niemieckiego myśliciela znalazło się w przypisach do kościelnego dokumentu tak wysokiej rangi), że chrześcijaństwo podało truciznę erosowi, pozbawiając go uroku i mocy. I ukazuje głębokie źródła tego nieporozumienia.

Encyklika ma dwie części. Pierwsza jest poświęcona interpretacji miłości, jaką poznajemy ze źródeł biblijnych. Odczytuję ją jako bardzo oryginalną i inspirującą, i na niej zatrzymuję uwagę w pierwszej lekturze tego dokumentu. Skoncentruję się na ważnej sprawie, dotyczącej samej istoty miłości. Czym jest „miłość", o której mówi Biblia i z którą utożsamia samego Boga? Benedykt XVI pozostaje wnikliwym i precyzyjnym intelektualistą, zdaje więc sobie sprawę z zamieszania, jakie panuje na (uczone sformułowanie!) polu semantycznym określanym słowem „miłość". Grecy pisząc o miłości posługiwali się terminami philia dla wskazania miłości-przyjaźni oraz słowem eros dla oddania miłości wznoszącej się ku temu, co wyższe, piękniejsze i szlachetniejsze.

Czy Bóg tak kocha? Grecy wiedzieli, że takie pojęcie miłości, która dąży do tego, co wyższe, szlachetniejsze i piękniejsze - nie stosuje się do Boga. Nowy Testament, który stanął wobec rzeczywistości Boga pochylającego się (w Jezusie Chrystusie) nad człowiekiem, nie mógł tego nazwać erosem; Bóg jest Agape, miłością, która pochyla się nad tym, co słabe. Dlatego Jezus szukał tych, którzy zginęli, celników i nierządnic. Dlatego bez żadnej zrozumiałej dla nas racji pochyla się nad człowiekiem i chce przywrócić mu godność. Jesteśmy bowiem ludźmi wtedy, gdy świadomie urzeczywistniamy w sobie to, na czyje podobieństwo zostaliśmy stworzeni. To nie człowiek jest miarą wszechrzeczy, ale Bóg jest miarą człowieka, a dokładnie - miarą człowieka jest jego serce otwarte na Boga.

Za sprawą protestanckiego uczonego Andersa Nygrena przeciwstawiono te dwa typy miłości; miłość ludzka jest całkowicie inna od boskiej, a jedynie próbuje ją - uświęcona przez łaskę - naśladować. Ale oznaczało to, że porządek stworzenia stoi w sprzeczności ze zbawczym dziełem Boga. To, co zwyczajnie i naturalnie ludzkie, jest naznaczone fundamentalnym złem. Wywołało to żywą debatę, a encyklika wnosi do rozmowy istotne światło: nie ma sprzeczności między erosem i agape. Przejmujące i piękne są te strony dokumentu, na których Autor ukazuje „erotyczny" wymiar miłości Boga do człowieka. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia fragmentu: „Eros Boga do człowieka jest zarazem... w pełni agape. (...) Namiętna miłość Boga do swojego ludu - do człowieka - jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości".

Bóg stworzył człowieka do miłości. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam; ale eros łatwo staje się narzędziem namiętności, dążącej do zawładnięcia przedmiotem swego pożądania. Potrzebna jest agape, która nadaje erosowi nowy i pełen piękna blask, rys bezinteresowności, ucząc go troski o drugiego.

To, co Benedykt XVI napisał o jedności tych dwu postaci miłości, wiedzie do istotnego wniosku - o jedności przykazania miłości Boga i człowieka. Padają mocne stwierdzenia o tych, którzy te dwie miłości oddzielają. Przypominają się słowa, jakimi Mauriac opisuje bohaterkę jednej ze swych powieści: „Ponieważ nie kochała nikogo, uważała, że kocha Boga". Można mieć nadzieję, że encyklikę przeczytają także i tacy chrześcijanie. Kto wie, może coś zrozumieją.

O. Jan Andrzej Kłoczowski (ur. 1937) jest filozofem religii i historykiem sztuki, profesorem Papieskiej Akademii Teologicznej i regensem studiów polskiej prowincji dominikanów. Opublikował m.in. „Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię", „Szkołę duchowości", „Sztukę owocnego życia" i „Rekolekcje o nadziei".
Bunt i wiara
Ks. Grzegorz Strzelczyk

Pierwszą część encykliki, mówiącą szeroko o ludzkiej miłości, podzielić można na dwie sekcje. W pierwszej (do numeru 11) w centrum refleksji leży relacja eros - agape (w kontekście relacji mężczyzna - kobieta), oświetlona przez rozważania filozoficzne i świadectwo biblijne. Eros i agape, otrzymywanie i dawanie, miłość cielesna i duchowa, ukazane są wyraźnie jako różne aspekty tej samej miłości: eros musi być dopełniony przez bezinteresowny wymiar agape; ta zaś nie może się obejść bez otrzymywania.

Druga sekcja części pierwszej pozostawia relację eros - agape i przechodzi do refleksji nad miłością bliźniego. Najpierw wskazuje na Jezusa jako „ucieleśnienie pojęć": dar miłości Bożej dla człowieka, który objawia się na krzyżu, udziela się w wymiarze sakramentalnym (Eucharystia) i tworzy Kościół. Miłość człowieka, będąca odpowiedzią na ten dar, prowadzi do przemiany myśli, woli i pragnień na Boży wzór, dzięki czemu możliwe jest kochać bliźniego w Bogu i z Bogiem.

Na tak zbudowanym pojęciu miłości bliźniego opiera się druga część encykliki, poświęcona instytucjonalnej posłudze miłosierdzia prowadzonej przez Kościół. Benedykt XVI podkreśla, że przynależy ona do istoty misji Kościoła i stanowi jeden z najbardziej skutecznych ewangelizacyjnie obszarów jego działalności. Specyficznie chrześcijańska caritas nie ogranicza się tylko do stworzenia struktur pomocy, ale chce być przy potrzebującym tak, aby mógł doświadczyć ciepła miłości bliskiej osoby.

Bardziej krytyczni czytelnicy encykliki staną zapewne przed trzema pytaniami. Po pierwsze: część druga uderza nagłym zawężeniem perspektywy rozważań do caritas, jednego ze sposobów realizacji miłości. Szkoda że wybór ten nie został wyraźnie umotywowany (brak dokumentu o wysokiej randze na ten temat?). Jednocześnie nasuwa się pytanie, czy wobec faktu, że w wielu krajach usiłuje się aktywność chrześcijan ograniczyć wyłącznie do „społecznie użytecznej" działalności charytatywnej, nie pojawią się tendencje, by dokument papieski odczytać jako swoistą zgodę na taki stan rzeczy?

Po drugie: zaskakuje, że słowo „Kościół" zarezerwowane jest prawie wyłącznie do aspektu instytucjonalno-hierarchicznego; „Kościół" zostaje wręcz odróżniony od „świeckich" poprzez wskazanie różnych zadań (nr 29). Czy posługa, jaką podejmuje wierzący świecki (w jakimkolwiek obszarze życia), nie jest także aktywnością „Kościoła", wyrastającą z sakramentalnego wszczepienia w Ciało Chrystusa?

Po trzecie: Duch Święty (szerzej: aspekt trynitarny) nie pojawia się w części pierwszej poświęconej miłości (!), a potem intensywnie jedynie w nr 19 i jeszcze dwóch miejscach. Czy takie pominięcie pneumatologii, gdy mówi się o tym, jak dokonuje się w nas recepcja i realizacja Bożej miłości, nie prowadzi do ukazania jej jako aktywności prawie wyłącznie ludzkiej? Czy odpowiedź na uprzedzającą miłość Boga jest możliwa bez tchnienia Ożywiciela?

Podkreślmy najcenniejsze wątki tekstu. Benedykt XVI wywodzi fundamentalną jedność eros i agape (pierwszy naturalnie, choć nie bez wysiłku, dojrzewa w stronę drugiej) ze splecionej lektury filozoficznej i teologicznej. Kluczem są ostatecznie teksty biblijne, ukazujące miłość Boga za pomocą erotycznych metafor (Pieśń nad Pieśniami, Księga Ozeasza): „Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jest równocześnie także agape" (nr 9).

W części drugiej, „praktycznej", Papież ukazuje, jak instytucjonalna posługa miłosierdzia nie może się obyć bez zaangażowania osobowego. Zadaniem kościelnych instytucji charytatywnych jest ostatecznie doprowadzanie do spotkania osób, przy czym ta, która pomaga, „kocha w Bogu i z Bogiem" (nr 18) tą, której pomaga. Oprócz fachowej pomocy służy właśnie miłującą obecnością: „Aby dar nie upokorzył drugiego, muszę mu dać nie tylko coś mojego, ale siebie samego, muszę być obecny w darze jako osoba" (nr 34).

Benedykt XVI dostrzega, że chrześcijanie wielekroć doświadczają bezradności wobec ogromu nieszczęścia w świecie. W tym doświadczeniu nieraz dochodzić mogą do okrzyku Jezusa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (Mt 27, 46). „Powinniśmy pozostawać z tym pytaniem przed Jego obliczem w modlitewnym dialogu" - pisze Papież (nr 89), bo nasz protest, jeśli do Niego zwrócony, nie tylko nie jest wyrazem buntu, ale może być „ostatecznym, najgłębszym wyrażeniem wiary w Jego wszechmoc". Chrześcijanin ze swoim bólem, lękiem, czasami brakiem nadziei

i wiary - może i powinien iść do Boga, który „jest Ojcem i kocha nas, nawet jeżeli Jego milczenie pozostaje dla nas niezrozumiałe".

Ks. Grzegorz Strzelczyk (ur. 1971) jest adiunktem na Wydziale Teo­logicznym Uniwersytetu Śląskiego. Ostatnio, wspólnie z Józefem Majewskim, opublikował pierwszy z sześciu tomów nowego podręcznika do dogmatyki (Biblioteka „Więzi", 2005).
Pragnienie inności
Ks. Jacek Prusak SJ

Krótki komentarz do encykliki, która programowo zamierza objąć problem „rozumienia i praktyki miłości w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła", a zarazem nie stroni od analiz teologicznych i filozoficznych miłości jako doświadczenia ludzkiego i Boskiego, jest skazany na wielorakie uproszczenia. Wiadomo, że nawet encyklikę czyta się selektywnie, z miejsca określanego przez własne potrzeby i zainteresowania. Nie ukrywam więc, że to właśnie pierwsza część dokumentu zainteresowała mnie najbardziej. Na usprawiedliwienie powiem, że o agape i caritas wiele już w teologii powiedziano, także w papieskich dokumentach (warto przywołać chociażby nauczanie Jana Pawła II). Encyklika Benedykta XVI, szczególnie druga część, jest w moim przekonaniu świadectwem tej bogatej teologicznej tradycji; ukazaniem jej piękna i znaczenia w czasach współczesnych, w których o miłości mówi się wiele, tylko jakby nie na temat. Nie chcę przez to powiedzieć, że encyklika to tylko podsumowanie tradycji, bez śladów oryginalnej myśli Benedykta XVI. Tyle że dla mnie stała się zachętą raczej do karmienia nią swojej wiary i życia niż do intelektualnych zmagań.

Trochę inaczej natomiast czytało mi się pierwszą część encykliki, gdzie Papież podjął śmiałą próbę przywrócenia Kościołowi tradycji nauczania o miłości-erosie. Eros bowiem nigdy nie miał wysokich notowań w chrześcijaństwie. Najczęściej zawężano rozumienie go do ciała, seksualnego pożądania i przyjemności; przedstawiano jako ikonę egoistycznej miłości, niegodnej chrześcijanina. Na Zachodzie „miłość ludzka" rozwinęła się „wobec", na zewnątrz, a czasami nawet przeciw chrześcijaństwu. Mogła więc być nie tylko grzechem, ale i herezją; eros był o to często oskarżany. Krytycy chrześcijaństwa obwieszczali, że ono „zabiło erosa" i upośledziło człowieka, niektórzy zaś teolodzy - że „podcięło mu skrzydła" i zubożyło chrystologię, duchowość oraz etykę. Tak tłumaczono fakt, że z erosa zrobiono w chrześcijaństwie nie tylko wroga agape, ale także ludzkiej seksualności i duchowości. Właśnie w tym dostrzegano problem lękowego mówienia w Kościele nawet o namiętnej miłości małżonków, w której widziano natychmiast ślady uprzedmiotowienia i miłości własnej czy też utrzymywania rozdzielenia duszy i ciała, duchowości i seksualności.

Wizja Benedykta XVI sugeruje jeszcze inną ocenę tego spotkania: taką, że chrześcijaństwo erosa przebóstwiło, jakby naturalnie go w siebie wchłaniając. Czy tak rzeczywiście się stało? To prawda, że Orygenes i św. Grzegorz z Nyssy nie bali się głosić, iż brak częstego występowania tego słowa na określenie miłości w Piśmie Świętym nie wynika z odrzucenia erosa i zastąpienia go przez agape, ale z zachowania czystości erosa, sprowadzanego przez słabych i niewykształconych czytelników Słowa Bożego do zwykłego popędu, pożądliwości i zmysłowości, kończącej się często na adoracji siebie samego. Zarówno dla Orygenesa, jak i Grzegorza eros miał wymiar inicjacyjny: nie w ludzką miłość (bo to raczej oczywiste, choć niewystarczające), ale w poszukiwania i miłość do Boga, a także Boga do człowieka. „Mój eros jest ukrzyżowany" - śmiało głosił Orygenes, parafrazując znane powiedzenie św. Ignacego z Antiochii („Chrystus-moja miłość jest ukrzyżowana"). My już chyba takiej wrażliwości nie posiadamy, ale skoro „erotyzm jest przede wszystkim i nade wszystko pragnieniem inności, a nadprzyrodzoność jest zasadniczą i ostateczną innością" (Octavio Paz), to chrześcijaństwo objawiło jej Imię i na Nią wskazało.

Tak odczytuję wysiłek Papieża w uciekaniu przed skrajnościami w ocenie erosa i włączeniu go w obręb chrześcijańskiego przeżywania miłości. Jeśli zgodzimy się, że „erotyzm i miłość to podwójny płomień życia", w takim razie nowa encyklika chroni to życie przed skrajnościami - ucząc, jak się rozpalić od tego płomienia

i przekazywać go dalej, a się nim nie sparzyć.

Ks. Jacek Prusak SJ (ur. 1971) jest psychologiem i psychoterapeutą, stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego".

Pierwsze encykliki

0x01 graphic

0x01 graphic

Lektura programowych encyklik papieży XX wieku ukazuje, jak głębokie zmiany nastąpiły w Kościele wraz z Soborem Watykańskim II. Niewinnie brzmiące hasła, wzięte z pierwszego i ostatniego z tych dokumentów: Kościół drogą człowieka i człowiek drogą Kościoła, skrywają trudny proces dojrzewania od lęku i nieufności do otwarcia i dialogu.

0x01 graphic

„Widzicie, Czcigodni Bracia, do czego się w końcu sprowadza zadanie, włożone tak na Nas, jak i na was; abyśmy ludzkość, która błąka się poza mądrością Chrystusową, zwrócili do posłuszeństwa Kościołowi" - pisze do biskupów Pius X w pierwszej encyklice „E supremi apostolatus" (1903). Ludzkość nie tylko błąka się poza mądrością Chrystusową, ale dostrzec można - zdaniem Papieża - „początek nieszczęść, które są przeznaczone czasom ostatecznym": „Z taką przecież zuchwałością, z taką wściekłością napada się wszędzie na religię, zwalcza się dowody wiary objawionej, dąży się uporczywie do zerwania po prostu wszelkich więzów człowieka z Bogiem!". Zawarty w encyklice program, by „naprawić wszystko w Chrystusie", rozumiany jest jako obrona Kościoła przed wszechobecnym zagrożeniem. Papież wzywa, by przypisywane ówczesnej kulturze bałwochwalcze ubóstwienie człowieka wykorzenić „wszelkimi środkami i wysiłkami", a jednocześnie mówi o miłości „cierpliwej i łaskawej", która ma się rozciągać nawet na „nieprzyjaciół i prześladowców". „Surowe gromienie błędów, gwałtowne karcenie wad prowadzi nieraz raczej ku szkodzie aniżeli ku pożytkowi" - zauważa trzeźwo. Niestety, ten krótki pontyfikat obfitować będzie raczej w surowe gromienie błędów. Zabraknie merytorycznej dyskusji z nowymi prądami w teologii (określonymi zbiorczo nieprecyzyjnym terminem „modernizmu"), próbującymi odpowiadać na wyzwania szybko zmieniającej się rzeczywistości. Oskarżonych o złą wolę i podstępne zatruwanie Kościoła, zarażonych „nowinkami" teologów - dotkną administracyjne prześladowania.

Głównym tematem encykliki rozpoczynającej następny pontyfikat stanie się sprawa pokoju. Od kilku miesięcy trwa I wojna światowa. Benedykt XV wezwie - bezskutecznie - państwa biorące w niej udział, by przywróciły „błogosławione pokoju dobrodziejstwo". W sprawach kościelnych jednak ani język, ani perspektywa nie ulegną zmianie. Wszystko, co nowe, pozostanie podejrzane. „Życzymy sobie, ażeby katolicy nie tylko stronili od błędów, lecz także od sposobu myślenia, czyli od tak zwanego ducha modernistycznego: kto bowiem tym duchem jest przejęty, ten odrzuca ze wstrętem wszystko, co trąci starością, a wszędzie we wszystkim chciwie czegoś nowego szuka" - czytamy w „Ad beatissimi apostolorum" (1914).

Dwa następne pontyfikaty zmagać się będą ze skomplikowaną sytuacją polityczno-społeczną w Europie, która doprowadzi do II wojny światowej. Pius XI w encyklice „Ubi arcano Dei" (1922) zwróci uwagę na niestabilność pokoju zawartego po I wojnie światowej, kryzys gospodarczy oraz upadek obyczajów (przejawiający się m.in. w tańcu - wówczas europejskie parkiety zdobywało tango). Pius XII w encyklice „Summi pontificatus" (podpisanej 20 października 1939 r.) potępi totalitaryzm państwowy. Wspomni także o Polsce: „Krew tysięcy ludzi, nawet tych, którzy nie brali udziału w służbie wojskowej, a jednak zostali zabici, zanosi bolesną skargę, zwłaszcza w Polsce, narodzie tak Nam drogim, tej Polsce, która przez swą niezłomną wierność dla Kościoła i przez wielkie zasługi, jakie zdobyła, broniąc chrześcijańskiej kultury i cywilizacji - o czym historia nigdy nie zapomni - ma prawo do ludzkiego i braterskiego współczucia całej ludzkości". Obaj papieże przyczynę społecznego i politycznego zła będą upatrywać w detronizacji Boga jako ostatecznego źródła prawa i władzy. „Bóg i Jezus Chrystus usunięty z prawodawstwa i życia państwowego; władzy nie wywodzi się już od Boga, ale od ludzi - a jakie tego następstwa?" - będzie retorycznie pytać Pius XI.

Jan XXIII w encyklice „Ad Petri cathedram" (1959), poświęconej sprawie prawdy, jedności i pokoju, potwierdzi zamiar zwołania Soboru. Najważniejszym jego zadaniem będzie „doprowadzenie do rozwoju katolickiej wiary, odnowy chrześcijańskich obyczajów i lepszego przystosowania karności kościelnej do współczesnych potrzeb". Choć Papież używa jeszcze tradycyjnej retoryki („złej i kłamliwej prasie należy przeciwstawić prasę dobrą i mówiącą prawdę"), dostrzega konieczność odnowy Kościoła. Dopiero jednak Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam" (ogłoszonej w 1964 r., jeszcze podczas trwania Soboru) napisze wprost: „Kościół winien w siebie wniknąć, przemyśleć swoją tajemnicę, a celem zdobycia głębszej wiedzy o sobie i podniety przebadać wnikliwiej naukę o swym pochodzeniu, o swej naturze, pełnieniu swej misji i o swoim celu... nigdy przecież nie możemy powiedzieć, że przebadano ją i zrozumiano wyczerpująco". Owocem tej pracy będzie otwarcie na świat i dialog: „Dołożymy tu starań, by coraz jaśniej uwidocznić wszystkim, jak z jednej strony leży to bardzo w interesie zbawienia społeczności ludzkiej, a z drugiej strony, jak głęboko wchodzi to w troski Kościoła katolickiego, by obustronnie wyjść sobie naprzeciw, poznać się wzajemnie i pokochać". Kościół bowiem „nikogo nie uważa za obcego swemu macierzyńskiemu sercu, nikomu nie odmawia swej posługi, nikt nie jest jego wrogiem, chyba że sam chce nim być".

Zwieńczeniem tej drogi będzie głęboka teologiczna antropologia zawarta w encyklice Jana Pawła II „Redemptor hominis" (1979), w której padną słowa, że: „człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła". Ten proces dojrzewania nie dokonałby się bez determinacji i cierpliwości teologów, którzy pokonując napotykane w Kościele przeciwności przygotowali soborową odnowę. W ich gronie znalazł się Joseph Ratzinger.

0x01 graphic

Artur Sporniak



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CELIBAT WIELKA MIŁOŚĆ CZY WIELKI CIĘŻAR, Wokół Teologii
Bądźmy świadkami miłości, Wokół Teologii
Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu, Wokół Teologii
CELIBAT WIELKA MIŁOŚĆ CZY WIELKI CIĘŻAR, Wokół Teologii
Bądźmy świadkami miłości, Wokół Teologii
Misja Żywego Różańca, Wokół Teologii
Instrukcja o sporządzaniu przez kapłana testamentu i o jego wykonaniu, Wokół Teologii
Antequam causam reductionis, Wokół Teologii
LG 18 NIEDZIELA ZWYKLA, Wokół Teologii
Konkordat, Wokół Teologii
Święty, Wokół Teologii
Wyznanie wiary i Przysiega wierności, Wokół Teologii
86 kazań opartych na symbolach, Wokół Teologii
Śluby w okresie niewoli i u początku wolności, Wokół Teologii
DEKLARACJA O DOPUSZCZENIU KOBIET DO KAPŁAŃSTAWA URZĘDOWEGO, Wokół Teologii
wiazanie krawatu, Wokół Teologii
kalendariumJPII, Wokół Teologii
Encykliki społeczne papieży, Wokół Teologii
Akt oddania się Matce Bożej, Wokół Teologii

więcej podobnych podstron