SOCJOTERAPIA - osobowosc terapeuty, studia różne, Opracowania


OSOBOWOŚĆ TERAPEUTY

Skuteczny terapeuta - Kottler Jeffrey A. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Jakimi ludźmi są najlepsi terapeuci?

 Klienci bez trudu identyfikują cechy, które preferują w terapeucie. „Są to atrybuty dobrej matki lub dobrego ojca i przyzwoitego człowieka, który w znacznym stopniu rozumie samego siebie i swoje związki z innymi, dzięki czemu jego własne problemy nie zakłócają procesu terapii; w wystarczającym stopniu okazuje ciepło i empatię, nie okazuje nieuzasadnionej wrogości bądź uczuć negatywnych; jest utalentowany i w pełni poświęca się współpracy z innymi”. Samej osobowości trudno przypisać wyłączną siłę działania, która ułatwia klientowi zmianę, jednak atrybuty terapeuty i jego temperament, które ujawnia wobec klientów, wywierają na nich silny wpływ, pomagając skupić i utrzymać ich uwagę oraz przyczyniając się do zmiany ich zachowania i percepcji. Gdy myślimy o ludziach, którzy wywarli na nas największy wpływ, natychmiast pojawiają się przed nami wizerunek kilku z nich. Były to osoby, które nas zainspirowały nie tylko dzięki temu, co dla nas uczyniły, lecz również z powodu swojej dynamicznej charyzmy. Z pewnością było tak w moim wypadku — zarówno gdy sam byłem klientem, jak i w czasach studenckich. To nie idee bądź teorie skłaniały mnie początkowo do wyboru określonej drogi, zawdzięczałem to raczej wpływowi mistrzów, którzy mnie przyciągali, ponieważ chciałem się stać do nich podobny. W rzeczywistości — podobnie jak wielu innych uprawiających ten zawód — stałem się terapeutą z powodu wpływu, jaki wywarła na mnie we wczesnej młodości pewna terapeutka. Gorąco chciałem być taki jak ona — tak poukładany wewnątrz, by nie tylko umieć pomóc w potrzebie samemu sobie, lecz również być w stanie pomagać innym.

Modelujący wpływ osobowości terapeuty

Klienci pragną się rozwijać i być takimi jak ich terapeuci. Chcą osiągnąć spokój, zdobyć wiedzę, samokontrolę i pewność siebie, które tak skutecznie są wobec nich demonstrowane. Pragną wiedzieć to, co potrafi zrozumieć ich terapeuta, i robić to, co on. Podświadomie przejmują sposób mówienia, manieryzmy i styl swojego przewodnika. Podstawowe dla nich wartości zmieniają się, zbliżając się do tych, które reprezentuje prowadząca ich osoba. Większość systemów terapeutycznych uwzględnia ten modelujący wpływ w tej lub innej formie. Teoretycy społecznego uczenia się posługują się modelowaniem w celu ułatwiania nowych procesów uczenia się. Behawioryści wykorzystują modelowanie, aby wzmocnić uczenie się na zasadzie imitacji. Psychoanalitycy korzystają z procesów identyfikacyjnych, które pojawiają się jako część procesu pozytywnego przenoszenia. Terapeuci poznawczy modelują specyficzne sposoby mówienia o sobie, natomiast terapeuci egzystencjalni usiłują swoim przykładem dawać świadectwo tym autentycznym wartościom, które chcieliby zaszczepić klientom. Jeśli klient pozostaje u danego terapeuty bardzo długo, dzieje się tak nie tylko dlatego, że podobają mu się zauważone w sobie pozytywne rezultaty, lecz również dlatego, że lubi klinicystę jako osobę. Cała struktura terapii jest skonstruowana w taki sposób, aby wykorzystać efekty modelujące. W klasycznym filmie „Gloria” Carl Rogers, Fritz Perls i Albert Ellis przeprowadzają tego samego dnia wywiad z młodą kobietą, aby zademonstrować różne podejścia do zawodu. I rzeczywiście można zauważyć różnice w stylu ich działania, zwłaszcza w odniesieniu do wyposażenia zajmowanych przez nich gabinetów, ich osobowości, stopnia bezpośredniości oraz typu i częstotliwości werbalizacji. Bergin (1980) był zakłopotany, stwierdzając stosunkowo uniwersalną skuteczność wszystkich trzech teoretyków, postanowił więc odnaleźć w ich metodach cechy wspólne. Zauważył, że w rzeczywistości cała trójka charakteryzuje się kilkoma istotnymi atrybutami. Wszyscy byli uznanymi w swojej dziedzinie ekspertami, dzięki czemu klienci uważali, że potrafią wywierać określony wpływ. Wszyscy z przekonaniem trwali przy swoim punkcie widzenia, absolutnie wierząc w to, że jest pomocny. Ich sposób postępowania różnił się nieco, wspomniana klientka uznała jednak, iż każdy z nich — choć niepodobny do innych —jest skuteczny. Porównując znanych psychoanalityków i terapeutów behawioralnych, Sloane i jego współpracownicy (1975) również odkryli zdumiewające podobieństwa między nimi. Rezultaty ich badań potwierdziły spostrzeżenia Schóna (1983), że często istnieje różnica między teorią wyznawaną (to, co o sobie mówią praktycy) a teorią stosowaną (to, co w rzeczywistości robią za zamkniętymi drzwiami). Badani klienci uważali, że terapeuci z obu grup są wyposażeni w podobne cechy i uznali te same atrybuty za niezbędne dla skutecznej terapii. Według nich skuteczny terapeuta: (1) ma atrakcyjną osobowość (psychoanalityk zaprzeczyłby, że ma to znaczenie) oraz (2) pomaga do pewnego stopnia w zrozumieniu samego siebie (tego z kolei nie uznałby za istotne terapeuta behawioralny). Poza tym byli przekonani, że niezmiernie ważne jest, aby terapeuta okazywał innym zrozumienie, był przekonany o skuteczności tego, co robi, miał odpowiednie kwalifikacje i pomagał klientom stopniowo uzyskać większą wiarę w siebie. Wyniki powyższego badania oraz inne tego typu eksperymenty potwierdzają, że wszystkie teorie dysponują uniwersalnymi zasadami terapeutycznymi. Na tej podstawie Bergin (1980) stwierdził, że terapeuci są wprawdzie przekonani o tym, iż najważniejsza jest stosowana przez nich technika, jednak klienci o wiele większą uwagę zwracają na ich cechy osobowościowe. Doszedł również do następującego wniosku (1980, s. 140): „Dlatego też można przyjąć, że wiele odmiennie ukształtowanych rodzajów psychoterapii posługuje się wieloma podobnymi procedurami oddziaływania, które wywierają wpływ na klienta, chociaż nie mówi się o nich ani nie zwraca na nie uwagi w formalnym opisie terapii”.

Większość skutecznych terapeutów to osoby naprawdę sympatyczne, stwarzające poczucie pewności i bezpieczeństwa, atrakcyjne i łatwo nawiązujące kontakty: „Modelowanie dokonywane przez skutecznego terapeutę polega, po pierwsze i przede wszystkim, na konsekwentnym prezentowaniu się jako osoba okazująca troskę, której pozytywną postawę stopniowo przyswaja sobie krytyczny wobec siebie klient; po drugie — równolegle do tego — na prezentowaniu się jako silna, mądra („radząca sobie”) osoba, której kompetencje również zostaną przyswojone przez klienta; po trzecie — na przenoszeniu na klienta nowego systemu wartości, pomocnego w konstruktywnym radzeniu sobie z problemami życiowymi” (Decker, 1988, s. 60). Potęga efektów modelujących pomaga więc wyjaśnić, jak to możliwe, że tak różni praktycy, jak Zygmunt Freud i Fritz Pens, okazali się pomocni swoim klientom. Jeśli każdy z nich był skutecznym terapeutą, nie powinno dziwić, że Ellis, Satir, Rogers i Frank również mogą zapewniać pomoc, nawet jeśli ich metody działania wydają się diametralnie różne. Pojawia się pytanie: Dlaczego ludzie czują się lepiej nie tylko wtedy, gdy odzwierciedla się ich uczucia, lecz również wówczas, gdy kwestionuje się ich irracjonalne przekonania, interpretuje sny, podchodzi do nierozwiązanych konfliktów, odgrywając role, wzmacnia pewne zachowania lub przebudowuje strukturę rodzinną?
To oczywiste, że odpowiedź nie wiąże się wyłącznie z tym, co robią skuteczni terapeuci, lecz dotyczy również tego, kim są. Wspólnym tworzywem działań wszystkich wielkich terapeutów jest siła ich osobowości oraz charyzma. To ludzie emanujący pozytywną energią. Są pogodni, entuzjastyczni, dowcipni i zdecydowani. Mają miło brzmiący głos, którym posługują się bardzo ekspresyjnie. Większość tych skutecznych praktyków to po prostu niezwykle interesujące osoby, przebywanie z którymi sprawia przyjemność. Są wyposażeni w cechy, które inni też pragną mieć.
Oczywiście, w poszczególnych systemach terapeutycznych proces identyfikacji odbywa się nieco inaczej. Czasem jest to interwencja planowana, na przykład zademonstrowanie przez terapeutę określonego zachowania podczas odgrywania ról lub część programu odczulania. Częściej jednak modelowanie stanowi po prostu naturalny element rozwijającego się związku, w którym klient szanuje i podziwia swojego mistrza. Obserwując, jak asertywny jest terapeuta behawioralny w jasnym i jednoznacznym przedstawianiu swojego zdania, klient zaczyna eksperymentować, próbując zachowywać się podobnie w życiu prywatnym. Terapeuta egzystencjalny podczas sesji odkrywa wobec klienta swoje uczucia, dzięki czemu ułatwia mu większe otwarcie się. Terapeuta racjonalno-emotywny wyraża się w określony sposób, unikając używania pewnych słów (powinien, musi itp.), wybierając zamiast tego inne sformułowania („wprowadziłam się w zły nastrój...”) i, o dziwo, klient zaczyna robić to samo. Hipnotyzer ze szkoły Ericksona snuje opowieść metaforyczną, pomagając klientowi identyfikować się z bohaterem rozwiązującym podobny problem. Nawet pomijając te specyficzne przykłady zastosowania zasad modelowania, istnieje bardziej uogólniony proces identyfikacji polegający na tym, że klient staje się podobny do terapeuty w tych aspektach, które najbardziej u niego podziwia.

Terapeuta funkcjonujący w pełni

Intuicja podpowiada nam, a badania to potwierdzają (Luborsky i inni, 1971; Gai-field, 1980; Lambert, Shapiro, Bergin, 1986), że najskuteczniejsi terapeuci odznaczają się zdrowiem psychicznym i umiejętnością rozwiązywania własnych problemów osobistych. Pomaga im to zaprezentować się jako osoby pewne siebie, mające poczucie bezpieczeństwa i przekonane o wartości tego, co robią. Dzięki temu klient może ten pozytywny model naśladować. Powyższe atrybuty osobiste są również nieodzowną podstawą samokontroli podczas sesji terapeutycznych.
Unikanie zaspokajania własnych potrzeb bądź okazywania podczas rozmów z klientami pobłażliwości w stosunku do samego siebie wymaga od terapeuty niezwykłej siły woli. Zachowania takie mogą przyjąć różne formy: od stosunkowo nieszkodliwych, takich jak zadawanie pytań nieistotnych dla dobra klienta, po to by zaspokoić swoją ciekawość, aż do nadmiernego odsłaniania się bądź nawet zachowywania się niestosownie — manipulacji, ulegania impulsom erotycznym czy też okazywania wrogości. Samokontrola jest niezbędna podczas całego procesu terapii; polega ona na monitorowaniu swojego zachowania, analizowaniu, a często nawet cenzurowaniu niewłaściwych myśli, zachowywaniu konsekwencji w mówieniu na temat oraz zwalczaniu skłonności do skupiania się na sobie. Aby ćwiczyć się w tej samodyscyplinie, trzeba być stabilnym emocjonalnie i skutecznym w działaniu na własny użytek.

Skuteczni terapeuci to przede Wszystkim skutecznie działający ludzie, potrącający doskonale funkcjonować w różnych sytuacjach i pokazujący, że potrafią praktyko to, czego nauczają innych. Carkhuff i Berenson (1977r.) twierdzili, że ważne jest, aby terapeuci byli ludźmi, którzy funkcjonują w pełni. Ich kredo stało się już klasyką „Aby móc stawiać wymagania sobie a w konsekwencji innym, musimy być „poukładani” w sensie fizycznym emocjom oraz inte1ektualn Funkcjonuj w każdym z tych aspektów jest blisko Powiązane z funkcjonowaniem w pozostałych Na najwyższym poziomie aspekty te zostają zintegrowane dzięki czemu człowiek funkcjonuje w pełni. Osoba taka stanowi więcej niż sumę poszczególnych aspektów. Jest w pełni rozwinięta pod względem moralnym i wspierana przez czynnik kosmologiczne, które kierują rozwojem jej świata wewnętrznego. Jeśli ktoś taki jest pozbawiony siły fizycznej nie jest w stanie ochraniać tych, których kocha. Jeśli nie charakteryzuje się wrażliwością emocjonalną, nie potrafi bronić swoich przekonań. Jeśli nie odznacza się błyskotliwy intelektem nie może wykorzysta swojego potencjału do tego, by w innych pobudzić naturalną chęć działania”.

Stopniowo stało się dla mnie jasne, że jeśli chodzi o wywołanie pozytywnych skutków spotkań terapeutycznych nie ma prawie znaczenia, którą teorię Stosujemy bądź jakie wybieramy metody. Skuteczni klinicyści reprezentują wszystkie możliwe modele terapeutyczne. Istnieją dowody potwierdzające skuteczność niemal każdego zestawu działań, technik i strategii — od hipnoterapii i bioenergetyki, aż najbardziej klasyczną psychoanalizę. Mniejsze znaczenie, niż nam się wydaje, ma fakt, czy poświęca uwagę objawom czy mechanizmom Psychologicznym, które są ich przyczyną; czy koncentrujemy się na zachowaniu na procesach Poznawczych, czy na emocjach; czy terapeuta często zabiera głos, czy raczej zachowuje milczenie. Ważne jest natomiast, kim jest terapeuta jako człowiek ponieważ od niepamiętnych czasów każdy skuteczny uzdrawiacz odznaczał się charyzmą i siłą osobowości człowiek taki odbierany jest przez innych jako inspirujący i przykuwający uwagę. Właśnie dlatego Wszyscy „terapeuci” — Począwszy od czasów Hipokratesa i Sokratesa aż po największy praktyków ubiegłego wieku działali skutecznie, choć pozornie w różny sposób W Freud, Jung, Adler, Sullivan, Reich, Lacan, Kohut Ellis, Rogers Perls, Wolpe, Lazarus Berne Frankl, May, Erickson i Haley działali w zasadzie tak samo będąc sobą pozwalając kierować swoim postępowaniem sile własnej osobowości. Każdy z tych teoretyk stworzył styl, który umożliwiał mu wykorzystanie swoich indywidualnych mocnych stron. Wszyscy działali początkowo według wyuczonych metod, wskutek czego czuli się ograniczeni lub nieusatysfakcjonowani. Wobec tego oni te metody tak, aby lepiej pasowały do ich wyjątkowych zainteresowań i wyznawanych wartości. Odnosi się to do wszystkich skutecznych terapeutów. Zarówno wyposażenie gabinetu jak i każdy aspekt działania poszczególnych klinicystów ma zapewniać im poczucie komfortu i umożliwiać w większym stopniu bycia sobą. Wśród terapeutów znajdujemy najróżniejsze typy osobowości — od praktyka typu „histrionicznego” który zachowuje się i ekscytująco do klinicysty typu kompulsywnego cechującego się metodyczną i perfekcjonizm od osób powściągliwych i wyrozumiałych do niezwykle aktywnych i wygadanych. Mimo to większość skutecznych terapeutów odznacza się wspólnymi cechami. Stanowią one „esencję” osobowości tego, kto niesie pomoc.

Wpływ siły osobowości

Prawdopodobnie w większym stopniu niż jakikolwiek inny czynnik siła osobowości terapeuty decyduje o tym, że jego słowa i gesty mają wielką wagę. To właśnie ta niesamowita siła emanująca z najsławniejszych psychoterapeutów sprawiała, że wywierali tak wielki wpływ na swoich klientów, studentów i kolegów Gdyby prezentowanych przez nich idei nie ożywiały energia, pasja oraz fascynujące cechy osobowości ich twórców, nikt nie zwróciłby na nie uwagi.
To właśnie umiejętność pozyskiwania słuchacza i utrzymywania jego uwagi sprawia, że dany terapeuta jest skuteczny. Najtrudniejsze jednak zadanie po- lega na tym, aby ukazać swoją prawdziwą osobowość, nie popadając przy tym w narcyzm, nie popisując się, nie skupiając na własnej osobie ani sobie nie pobłażając. Klientów pociąga siła, która nie jest demonstrowana nachalnie; nie chcą się czuć zdominowani przez kogoś, kto nieustannie przypomina innym, co wie i co potrafi Taka siła cechuje osobę życzliwą, która odznacza się również pewną skromnością i powściągliwością. Mam na myśli siłę w znaczeniu duchowym, podobną do opisywanej przez Pecka (1978, s. 284—285), która „znajduje się wewnątrz człowieka i nie ma nic wspólnego ze zdolnością do dominacji nad innymi [...]. To umiejętność zachowywania pełnej świadomości przy podejmowaniu decyzji. To działanie świadome”.

Kohut (1971) podejrzewał, że w wywieraniu wpływu na innych największy udział ma „religijna żarliwość” terapeuty i jego „wewnętrzna świętość”. Najsilniejszą osobowością w dziejach odznaczali się ci, którzy wywierali największy wpływ na życie innych. Odnosi się to do największych filozofów, takich jak Konfucjusz, Platon i św. Augustyn, największych polityków, takich jak Lenin, Ghan- dii Jefferson, największych przywódców religijnych, takich jak Mahomet, Jezus i Mojżesz; dotyczy to również największych terapeutów. Freud zawdzięczał swój wpływ na rozwój psychoterapii zarówno własnemu przekonującemu dorobkowi, jak i wyjątkowej osobowości. Odznaczał się niewyczerpaną energią i unikał snu, uważając go za przeszkodę uniemożliwiającą działanie w pełnym wymiarze. Godny uwagi był sposób, w jaki się komunikował - cechowała go żarliwość, siła przekonywania oraz błyskotliwość w mowie i piśmie. Był dumny i miał niezachwiane przekonanie o swojej racji. Przedstawił wiele innowacyjnych idei dotyczących podświadomości, snów, seksualizmu i rozwoju człowieka, a jednocześnie potrafił wzbudzać w innych poczucie lojalności. Rzadko innowacyjny myśliciel jest w stanie przyciągnąć do siebie zespół równie błyskotliwych uczniów. Nieważne, że Jung, Rank, Sachs, Abraham, Ferenczi, Adler, a nawet jego własna córka Anna w końcu odsunęli się od niego, by podążać swoją własną drogą; dla nich wszystkich Freud był pierwotną inspiracją dzięki zetknięciu się z jego charyzmatyczną silą studenci i uczniowie byli w stanie odkryć uzdrawiające siły w sobie. Czy nam się to podoba czy nie, status terapeuty stwarza poczucie siły w oczach klientów jesteśmy ekspertami, guru, czarodziejami. Jednakże gdy uczymy klientów w jaki sposób powinni stosować terapię wobec samych siebie, stopniowo przekazujemy im tę siłę. Pewna początkująca terapeutka, która po raz pierwszy doświadczyła podobnej transformacji opisała ten proces w następujący sposób:
„Czynnikiem który ocalił nasi, w związku terapeutycznym była siła. Klientka zgłosiła się do mnie z intencją przekazania mi swojej siły. Uprzednio zetknęła się z wieloma profesjonalistą ze służby zdrowia, wobec których zawsze zachowywała się w ten sposób Stałam się w jej życiu osobą najważniejszą dlatego też zaczęła przekazy mi to, co uprzednio dala innym terapeutom Przeraziła mnie świadomość tego, jak ważne miejsce zajmuję w życiu tej kobiety przychodziła co tydzień, próbując otworzyć moje dłonie, abym mogła przyjąć to, co oferowała za każdym razem powtarzałam jej: „Nie, dziękuję moje ręce są pełne, a pani radzi sobie całkiem dobrze,,
Pozostawanie w związku z kimś, kto przekazywał mi całą swoją siłę, było intrygują przerażające obserwowałam siebie w tych przełomowy momentach; gdy moja klientka obserwowała co uczynnię, wydawało mi się, że czas zatrzymuje się w miejscu Było to doprawdy niezwykłe, że mogłam poprosić ją, aby uczyniła cokolwiek, a natychmiast by się temu podporządkowała pewna część mojej osoby — ta, która czasem czuła się tak bezsilna syciła się poczuciem sprawowania kontroli, inna jednak wzbraniała się przed tą totalną władzą. Stanowczo upierałam się przy tym, aby nasz związek Pozostawał czysto terapeutyczny. Powtarzane przez nią uwagi, typu „pani sprawiła, że...”, „pani mnie ocaliła”, „pani mnie zraniła”, próbowałam odwracać w jej kierunku. Gdy wzbraniałam się przed przyjęciem za nią odpowiedzialności, wyładowywała na mnie swoją wściekłość. Pracowałyśmy tak długo, aż w końcu zrozumiała, że może mnie wykorzystywać do rozwiązywania swoich problem ale to nie ja jestem jej problemem zrozumiała to w pełni po kilku miesiącach, gdy nie zgodziłam się z jej twierdzeniem że to przeze mnie miała okropny tydzień, ponieważ odwołałam jedną sesję. Dopiero dwa miesiące później uświadomiła sobie ostatecznie, że nigdy nie zgodzę się na przyjęcie za nią odpowiedzialności Przybyła wtedy bliska załamania pytając, co powinna uczynić powiedziałam: „Zmień to!” i pokazałam jej drzwi.
Obecnie moja klientka czuje się przejęta poczuciem odpowiedzialności za swoje życie. Przeszywa mnie dreszcz na myśl o tym, jak mogłyśmy się zaplątać, gdybym poddała się chęci posiadania władzy, której tak stanowczo chciała mi udzielić. Obserwując, co stało się z tą klientką, uświadamiam sobie, że niezależnie od problemu przekazywania przez klienta siły terapeucie, istnieje zawsze ryzyko, że terapeuta pozbawi się własnej siły, przekazując ją klientowi. Nauczyłam się z tego doświadczenia, że nasza odpowiedzialność polega nie tylko na tym, aby pomagać klientom zachowywać swoją siłę, lecz również na tym, by zatrzymywać w sobie naszą własną”.
Własna siła umożliwia klientom odzyskanie wiary w siebie, w możliwość przeciwdziałania negatywnym impulsom, w zdolność zmiany uformowanych już wzorców interakcji. Ta sama siła daje terapeucie możliwość i sposobność wpływania na spostrzeżenia i zachowanie klientów.

Siła przekonywania i wywieranie wpływu podczas terapii

W swojej znakomitej pracy na temat siły przekonywania i terapii Frank (1973) stwierdził jako pierwszy, że przez wieki uzdrawiacze byli w zasadzie osobami, które w profesjonalny sposób wywierały wpływ na innych. Od uzdrawiaczy z epoki kamiennej — borujących otwory w czaszce osób psychicznie chorych, aby skłonić demony do ucieczki — poprzez reprezentujące bardziej naukową postawę próby Hipokratesa, różnych praktyków religijnych, mistycznych, nauczających, filozofów i naukowców, aż po postaci współczesne — wszyscy terapeuci usiłowali spotęgować efekty leczenia, przekonując klientów, że powinni się pozbyć pewnych poglądów, uznanych za szkodliwe, i przyjąć inną koncepcję rzeczywistości, która według uzdrawiacza może być w życiu bardziej pomocna. Butler (1983) uważa terapeutę przede wszystkim za kogoś obdarzonego siłą przekonywania, kto potrafi skłonić klienta do przyjęcia swojego obrazu świata. Do jego zadań należy przekonanie klienta, by zmienił niekorzystne wzorce oraz przyjął przekonania i postawy które teoretycznie są bardziej efektywne. Frank stwierdza, że społeczeństwo aprobuje terapeutów i upoważnia ich do przekonywania klientów, iż będą bardziej usatysfakcjonowani i przydatni społecznie, jeśli przestaną niszczyć siebie i innych oraz przyswoją sobie bardziej konstruktywne postawy i zachowania.

Większość terapeutów zgadza się co do tego, że klienci poczują się lepiej, jeśli:
• lepiej zrozumieją samych siebie, własne wzorce funkcjonowania, skłonności, obawy i cele;
• przestaną się czuć bezbronni i rozgoryczeni, a zamiast tego przyjmą większą odpowiedzialność za swoje życie; • uda im się stworzyć w życiu prywatnym większą bliskość i w większym stopniu niż dotychczas pozwolą sobie w związkach osobistych na przeżywanie miłości, okazywanie uczuć i dzielenie się nimi z partnerem; • przestaną się uskarżać na sprawy, na które nie mają wpływu i zamiast tego skoncentrują się na tym, co mogą zmienić; • nie będą tak wylęknieni, sfrustrowani, skonsternowani i/lub depresyjni, będą lepiej spali i bardziej zatroszczą się o swoje zdrowie.

Każdy terapeuta może dodać do tej listy kilka własnych ulubionych stwierdzeń, które przekazuje swoim klientom, przekonując ich, że powinni je wziąć pod uwagę. Jeśli przyjmiemy, że psychoterapia jest w zasadzie procesem przekonywania klienta, by pozbył się niewłaściwych zachowań na korzyść innych, bardziej pomocnych, to najskuteczniejszymi terapeutami okażą się ci, którzy dysponują największą siłą przekonywania. Pozwała to także zrozumieć, dlaczego tacy klinicyści potrafią skutecznie przekonywać innych terapeutów do swoich modeli oddziaływań międzyludzkich.
Każdy terapeuta z pewnością potrafi bez trudu przekonać swoich klientów, że powinni się pozbyć niekorzystnych objawów i spróbować czegoś innego. Jeśli terapeuta jest nie tylko skuteczny — w sensie umiejętności przekonywania i wywierania wpływu, lecz również wyznaje zasady etyki zawodowej, wówczas to „coś innego”, co sugeruje klientowi, jest zgodne z systemem wartości tej osoby i nie stanowi próby stworzenia kopii terapeuty, co należałoby uznać za wyraz narcyzmu.
Wszyscy, którzy mają władzę — nie tylko terapeuci, lecz również politycy, pisarze i przedstawiciele wielu innych zawodów — muszą być nader ostrożni w posługiwaniu się swoją umiejętnością przekonywania. Naprawdę skuteczni terapeuci potrafią wywierać wpływ w taki sposób, aby zapewnić klientom poczucie swobody. Możemy uważać, że niepotrzebne cierpienie należy likwidować, jednak to klient powinien decydować o tym, co dla niego w rzeczywistości oznacza słowo „niepotrzebne”. Czy poczucie winy, żalu lub lęku jest bezużyteczne, jeśli pomaga komuś rozwiązywać uciążliwe problemy? W ramach związku terapeutycznego odbywa się dialog i wzajemne dzielenie się myślami i uczuciami. Każda ze stron może wpływać na drugą, jak również ulegać jej wpływom. W wyniku tego intymnego kontaktu zmieniają się nie tylko klienci; klienci poruszający w czasie sesji swoje problemy wywierają równie głęboki wpływ na terapeutów. Przejmujemy się ich cierpieniem, jesteśmy nieustannie konfrontowani z naszymi własnymi nierozwiązanymi problemami, doświadczamy wzruszenia, dostrzegając w klientach radość i uniesienie.
Jest to prawdziwie otwarte spotkanie dwojga łudzi, którzy bardzo starają się być wobec siebie uczciwi. Dzięki temu, że terapeuci pozwalają, by każdy klient wywierał na nich wpływ, uczą się, w jaki sposób wyrobić w sobie jeszcze większą siłę przekonywania.

Iskra entuzjazmu

Kluczem do sukcesu terapeutycznego jest także umiejętność podtrzymywania w kliencie nieustannego zaangażowania. Stopień, w jakim terapeuta potrafi pobudzić i utrzymać motywację klienta, zależy bezpośrednio od poziomu entuzjazmu, który on sam wykazuje. Beutler (1983, s. 28) tak o tym pisze: „Biorąc pod uwagę wpływ, jaki wywiera „entuzjazm” terapeuty, niewykluczone, że „jeśli prowadzona przez ciebie terapia nie sprawia ci radości, oznacza to, iż prowadzisz ją w niewłaściwy sposób”. Swoją fascynację życiem w ogóle, a zwłaszcza prowadzeniem terapii klinicysta manifestuje głosem, postawą i sposobem bycia. Można powiedzieć, że celem każdego nauczyciela jest zainteresowanie ucznia danym tematem, a następnie pobudzenie jego wewnętrznej ciekawości i naturalnego pędu do samodzielnego wykonania reszty zadania.
Klienci postrzegają skutecznych terapeutów jako ludzi, którzy z pasją wykonują swój zawód. Szanują ich za to, że poświęcają swoje życie służeniu innym. Bugental (1978) uważa, że idealny terapeuta czerpie ze swojej pracy poczucie własnej tożsamości: „Nie jestem kimś, kto „zajmuje się psychiatrią”, jestem terapeutą”. To poczucie tożsamości tkwi w nas głęboko.
Terapeutów podziwia się również za okazywany przez nich entuzjazm, za ich nienasyconą ciekawość świata i ludzi oraz mechanizmów, które sprawiają, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Ten entuzjazm przekazujemy innym, opowiadając w dramatyczny sposób różne historie. Wyraża się on również w ekscytacji, którą trudno nam ukryć, gdy niespodziewanie zrozumiemy niewytłumaczalne do tej pory zachowanie klienta lub nawiążemy z nim bliski kontakt. Znajduje on również wyraz w trosce okazywanej klientom, w pragnieniu pomagania ludziom zagubionym. Podobnie jak najwięksi mistycy i uzdrawiacze żyjący w ubiegłych stuleciach, skuteczny terapeuta ma szczególne poczucie misji — dąży do uwolnienia ludzkości od wszelkiego cierpienia lub przynajmniej tej jego części, na którą może wywierać wpływ Wyobraźmy sobie osobę załamaną psychicznie i pozbawioną wszelkiej nadziei. Cóż może ją bardziej pobudzić do życia niż wejście do pomieszczenia, w którym czeka na nią ktoś, kto w świecie ciemności emanuje światłem. Entuzjazm i pasja okazywane przez terapeutę są zaraźliwe. Podobnie jak po transfuzji, klient staje się bardziej ożywiony, znajdując w sobie więcej entuzjazmu i nadziei na przyszłość.

Znaczenie humoru i zabawy

Entuzjazm, siła osobowości i wywieranie wpływu — wszystkie te czynniki dochodzą do głosu, gdy aktywnie wykorzystujemy w terapii humor. Oczywiście, jest wielu skutecznych terapeutów, którzy są zupełnie poważni, dlatego nie można twierdzić, że trzeba być dowcipnym, aby efektywnie okazywać pomoc. zwyczaj jednak to pomaga. Madanes (1986, s. 51) tak wyraziła swoją opinię na temat poczucia humoru terapeuty: „Tym, co umożliwia zmiany, jest zdolność terapeuty do zachowywania optymizmu i dostrzegania w ponurej sytuacji jej zabawnych stron”. Wielu terapeutów podziela jej pogląd, że przyczyną lub podstawowym składnikiem większości problemów emocjonalnych jest traktowanie siebie zbyt poważnie. Skuteczny terapeuta potrafi zredukować demonstrowany przez klienta negatywizm, pesymizm i poczucie bezsensu, wprowadzając do przygnębiającej sytuacji elementy radosne. Bergman (1985, s. 184) opisuje, w jaki sposób udaje mu się pozostawać żywotnym i aktywnym w pełnieniu funkcji terapeuty: „Kiedy uczestniczę w sesji terapeutycznej, koncentruję się oczywiście na tym, by pomóc danej rodzinie się zmienić, chętnie jednak wprowadzam elementy zabawy. Nie tylko ja tego potrzebuję; czasami wręcz usiłuję przeforsować wspólne odczuwanie radości i wspólną zabawę. Czynię to dla siebie, podejrzewam jednak, że kliniczne efekty uboczne takiego zachowania wpływają również na pozytywne zmiany zachodzące w klientach”.

Bergman opisuje dalej terapeutyczne znaczenie humoru i zabawy. Mogą one służyć rozrywce i prowadzić do wspólnie przeżywanej radości i śmiechu, poza tym jednak przyczyniają się do następujących zmian:
• redukują napięcie i uwalniają energię,
• zmniejszają cierpienie i poczucie beznadziejności,
• zapewniają stymulację intelektualną,
• przyczyniają się do kreatywnego myślenia,
• pomagają widzieć sprawy z odpowiedniej perspektywy,
• ułatwiają radzenie sobie z niepożądanymi, dziwnymi i bezsensownymi aspektami życia,
• umożliwiają zgłębianie zakazanych tematów w sposób, który jest odczuwany jako bardziej bezpieczny,
• wyrażają wigor i ciepło,
• budują poczucie więzi między osobami dzielącymi się dowcipem,
• parodiują określony aspekt zachowania, przyczyniając się do lepszego uświadomienia sobie problemu.

Poczucie humoru terapeuty odzwierciedla więc radość, pasję, kreatywność i radosny sposób bycia, które charakteryzują każdą interesującą osobę. Dzięki temu wydaje się ona bardziej przystępna i budzi mniej lęku. Poczucie humoru umożliwia wielokrotne powracanie do niezwykle poważnych problemów i zachowanie przy tym odpowiedniego dystansu.
Harper (1985) wspomina, że dobra zabawa podczas terapii jest dla niego jednym z głównych celów. Ludzie podchodzą do swojego cierpienia zbyt poważnie; jest im potrzebne pozbycie się ponurego sposobu widzenia świata i zastąpienie go podejściem bardziej radosnym. „Próbuję dobrze się bawić nawet w sytuacjach, które w zasadzie są tragiczne, problematyczne, męczące i niemiłe — zarówno podczas terapii, jak i poza nią — i usiłuję przekazać tę postawę osobom, z którymi się stykam w swojej praktyce [...]. Podstawowa idea, której nauczam, to przyjmowanie na siebie odpowiedzialności z pełną powagą, lecz jednocześnie czerpanie z tego procesu jak największej radości” (Harper, 1985, s. 10). Wśród terapeutów krąży wiele anegdot na temat Miltona Ericksona, a zwłaszcza jego kreatywnego posługiwania się poczuciem humoru w czasie terapii i wykorzystywania szoku psychicznego w celu przełamania powtarzających się dysfunkcyjnych wzorców. Jedna z tych anegdot, przytaczana przez Rossiego (1973), dotyczy przypadku prezentowanego przez Ericksona podczas konferencji psychiatrycznej. Wprawdzie niewielu klinicystom przyszłoby kiedykolwiek do głowy posunięcie się do granic, które przekraczał Erickson (i kolejna generacja terapeutów strategii bezpośrednich), usiłując przełamać opór klienta, mimo to jednak poniższy przypadek jest intrygującym przykładem kreatywnych możliwości terapeuty.

Pewna para zgłosiła się do Ericksona wielce przygnębiona z powodu niemożności posiadania dziecka, chociaż od pewnego czasu próbowali spłodzić potomka i nie istniały żadne przeszkody organiczne. Mąż i żona sprawiali wrażenie osób sztywnych i zakłopotanych, a gdy usiłowali prowadzić rozmowę na ten delikatny temat, cechy te uwidoczniały się w jeszcze większym stopniu. Para przedstawiła swój problem w następujący sposób: „Z powodu naszego pragnienia posiadania dzieci co noc i każdego ranka oddawaliśmy się wypełnianiu małżeńskich obowiązków w celach prokreacyjnych z pełnym fizjologicznym zaangażowaniem. W niedzielę i podczas wakacji wykonywaliśmy to zadanie w celach prokreacyjnych z pełnym fizjologicznym zaangażowaniem aż cztery razy dziennie. Nie dopuszczaliśmy myśli, że jakakolwiek dolegliwość fizyczna mogłaby stanąć temu na przeszkodzie. Z powodu frustracji, jaka pojawiła się po bezskutecznych próbach zaspokojenia pragnień posiadania potomstwa, nasze małżeńskie „stawanie się jednym ciałem” zaczęło być stopniowo coraz mniej przyjemne, nie miało to jednak wpływu na podejmowanie dalszych wysiłków; jednakże odkrywając wzajemnie swoją rosnącą niecierpliwość, obydwoje czujemy się zestresowani. Z tego powodu — jako że wszelkie inne formy pomocy medycznej nas zawiodły — zwracamy się z prośbą o radę do pana” (Rossi, 1973).
Znając legendarne poczucie humoru Ericksona, możemy sobie wyobrażać, z jakim rozbawieniem słuchał tej wypowiedzi. Wiemy natomiast, co uczynił. Oznajmił wspomnianej parze, że zna kurację, która skutecznie może im pomóc, ostrzegł jednak, iż może ona spowodować poważny szok psychiczny. Następnie zostawił ich samych na piętnaście minut, aby mogli podjąć decyzję, czy zdając sobie sprawę z tego, że metoda będzie nieco szokująca, odważą się mimo to zastosować proponowane leczenie.

Gdy Erickson wrócił do gabinetu, uzyskał zgodę małżonków, po czym zaczął ich przygotowywać na to „wydarzenie”. Poprosił, aby czekając na jego słowa, trzymali się mocno krzesła. Zażyczył sobie również, by nie rozmawiali ze sobą na temat tego, co za chwilę usłyszą i zachowali absolutne milczenie aż do powrotu do domu. Wygłosiwszy te wszystkie zalecenia, powiedział: „Przez trzy długie lata oddawaliście się wypełnianiu obowiązków małżeńskich w celach prokreacyjnych i z pełnym fizjologicznym zaangażowaniem co najmniej dwa razy dziennie, a czasem nawet czterokrotnie w ciągu doby i ponieśliście klęskę na polu dążenia do posiadania potomstwa. Czemu, do licha, nie pieprzycie się dla zabawy, zaklinając choćby diabła, by kobieta przynajmniej za trzy miesiące zaczęła chodzić z brzuchem. A teraz proszę opuścić gabinet”

Podobnie jak wiele opowieści dotyczących Ericksona, ta również miała szczęśliwe zakończenie. Jak można się było spodziewać, para była zaszokowana tym, co usłyszała (podobnie jak członkowie konferencji psychiatrycznej, gdy usłyszeli wulgarne słowa). Mimo to, gdy tylko małżonkowie wrócili do domu, rzucili się na siebie i zaczęli uprawiać dziką, pełną pasji miłość. Przed upływem trzech miesięcy żona zaszła w ciążę. W wypadku Ericksona najbardziej pouczające są nie jego często dziwaczne działania, z których zastosowaniem większość praktyków miałaby pewne trudności, lecz oryginalny sposób myślenia na temat problemów swoich klientów — odznaczający się niesłychaną inwencją i elementami zabawy Erickson stał się pierwszym terapeutą, który odgrywał rolę „mądrego głupca”. Jak wyjaśnili Gomez i O”Connell (1987, s. 43), głupcy mają poczucie wewnętrznej wolności w tak wielkim stopniu, że „mogą się stać mistrzami w łączeniu przeciwności i potrafią zachować poczucie cudowności życia”. Skuteczni terapeuci potrafią także taktownie wykorzystywać poczucie humoru klienta — tak aby przełamać opór klienta i pomóc mu stanąć oko w oko z poważnymi problemami, które bywają niekiedy bardzo bolesne.

Okazywanie troski i ciepła

Klient ma motywację do kontynuowania pracy nad sobą, gdy czuje, że jest ktoś, kto szczerze się nim przejmuje. Nie ma znaczenia, w jakiej formie manifestujemy tę troskę: okazując tolerancję i pobłażliwość czy też zdecydowanie zakreślając granice. Nie ma też znaczenia, co próbujemy przekazać, w jaki sposób decydujemy się działać. Jeśli tylko klient czuje nasze zaangażowanie w jego sprawy i szczerą troskę z naszej strony, zaczyna w coraz większym stopniu sam dbać o siebie. Rozumuje zazwyczaj następująco: (1) „Mój terapeuta sprawia wrażenie człowieka wykształconego i kompetentnego; kogoś, kto potrafi właściwie oceniać charakter”; (2) „Mój terapeuta lubi mnie i szczerze wierzy, że znajduję się w trudnej sytuacji”; (3) „Jeśli mój terapeuta uważa, że jestem miły — a ufam jego sądom — oznacza to, że jestem wart więcej niż myślałem”; oraz (4) „Powinienem zacząć traktować siebie tak, jak na to zasługuję w oczach mojego terapeuty”.
Pewien pracownik społeczny, który specjalizuje się w pracy z trudną młodzieżą, uważa, że niezależnie od tego, w jaki sposób działa — czy jest to konfrontacja, czy modyfikacja zachowania, odgrywanie ról czy interwencje w szkole — największe znaczenie ma to, jak wyraża troskę o dobro swoich podopiecznych. Opisuje to na przykładzie pewnego szczególnie trudnego nastolatka:

„Kilka lat temu zacząłem pracować z piętnastolatkiem, który miał następujące problemy: (1) mówienie nieprawdy, (2) impulsywne zachowanie, (3) kiepskie wyniki w nauce, (4) zachowania aspołeczne (kradzież samochodów, wagarowanie, bójki, handlowanie narkotykami). Podejmowane przeze mnie próby pracy z nim były raczej nieskuteczne, ponieważ nasze kontakty były sporadyczne i nie udało nam się stworzyć prawdziwego związku terapeutycznego. Jego zachowanie się nie poprawiało, wskutek czego umieszczono go w zakładzie poprawczym, gdzie nadal się z nim spotykałem. Gdy zauważył, że wciąż do niego przychodzę, zdziwiło go to niezmiernie, tym bardziej iż podczas jego wcześniejszych wizyt w moim gabinecie nigdy naprawdę nie zbliżyliśmy się do siebie. Początkowo wykonywał uniki, zdając sobie sprawę z tego, czego od niego oczekuję. Gdy wypuszczono go z poprawczaka, próbował zastraszyć kogoś przy użyciu broni, wskutek czego wrócił do zakładu oskarżony o poważniejsze wykroczenie. Kiedy znów zacząłem go widywać, natychmiast zauważyłem, że jego stosunek do mnie się zmienił. Kilkakrotnie wspomniał, jak niezwykle ważne jest dla niego to, że go nie przekreśliłem. Otworzył się nieco bardziej, wspominając o swoim dotychczasowym zachowaniu; według niego jego źródłem był gniew i frustracja z powodu przeżyć rodzinnych. Gdy do terapii zostali włączeni jego rodzice, komunikacja między nimi bardzo się poprawiła. Chłopak zaczął w końcu przyjmować odpowiedzialność za swoje czyny. O swoich uczuciach do rodziców początkowo był w stanie mówić wyłącznie ze mną. Podobnie jak rodzice na temat swoich uczuć wobec syna. W końcu wprowadziłem wspólne sesje rodzinne i okazało się, że wszyscy porozumiewają się ze sobą całkiem dobrze. Obecnie mój klient powrócił do domu i dobrze sobie radzi.
Gdy zastanawiam się nad tym, jak zakończyła się ta historia, dochodzę do wniosku, że moje interwencje wywarły niewielki wpływ na zmianę, jaka nastąpiła w moim kliencie. Pewną wskazówkę znalazłem na kopercie listu, który do mnie napisał. List był zaadresowany do „Najlepszego człowieka na Ziemi”. Ten chłopak, którego przez całe życie popychano, zmienił się diametralnie, ponieważ znalazł się na tym świecie jeden człowiek, któremu na nim zależało”.

Guy (1987, s. 294) uważa, że naprawdę wielkiego terapeutę odróżnia od przeciętnych coś więcej niż umiejętności i ekspertyza: „Człowiek taki okazuje głęboką troskę i współczucie, dzięki czemu jego empatia i wrażliwość poruszają innych niezwykle głęboko [...}. To wynik transcendencji, która umożliwia tym nadzwyczajnym osobom osiąganie rzeczy pozornie niemożliwych [...]. Niezależnie od tego, czy w pełni zintegrowany terapeuta prowadzi sesję, czy też znajduje się na wakacjach, nieustannie dzieli się z innymi swoją perspektywą widzenia świata. Jego osobista pasja zgłębiania ludzkiej psychiki przejawia się niemal w każdym kontakcie z innymi — nie z powodu odczuwania niemożliwego do opanowania pędu, lecz dlatego, że szczerze okazuje troskę i zależy mu na wzajemnym okazywaniu uczuć”. O wiele większe znaczenie niż wszelkie techniki i ekspertyzy, niż cała mądrość i spostrzegawczość ma fakt, że terapeuta jest naprawdę życzliwy. Taki człowiek jest odbierany jako ktoś lubiany przez innych — jakikolwiek jest tego powód. Nie ma większego znaczenia, czy jest osobą milą i ciepłą, zdecydowanym ekscentrykiem, czy też kimś powściągliwym, zamkniętym w sobie. Jeśli klienci postrzegają terapeutę jako „życzliwego”, niemal na pewno mu zaufają, będą go podziwiać i słuchać tego, co mówi.

Wiarygodność i pewność siebie

Terapeuci postrzegam jako pewni siebie i wiarygodni osiągają pozytywne wyniki. Koniec i kropka. Jeśli są przy tym uważani za pogodzonych ze sobą i szczerych, tym lepiej (Orlinsk Howard, 1986).
Jacy więc są i w jaki sposób działają terapeuci, których cechuje wiarygodność i pewność siebie? To ludzie żyjący w zgodzie ze sobą, naturalni w gestach i ruchach; odzwierciedlają one ich wewnętrzną istotę — usatysfakcjonowaną i pewną siebie. Czują się swobodnie w swoim ciele. Za pomocą słów i wskazówek niewerbalnych przekazują światu informację, że wiedzą, kim są, kim byli i dokąd dążą. Dzięki poczuciu własnej wartości bez trudu przyznają się do konsternacji, nie tracąc przy tym wiarygodności. Dowód absolutnej wiary w siebie daje ktoś, kto przyznaje, że nie wie, co się dzieje, jest jednak przekonany, że w końcu znajdzie na to pytanie odpowiedź.
Wiarygodni, pewni siebie terapeuci nie tylko wykazują optymizm w swoich przewidywaniach i zapewnieniach, lecz również potrafią je potwierdzić osiąganymi wynikami. Każdy potrafi udawać, że wie, co robi, jednak ostatecznym testem jest zrealizowanie swoich obietnic. Brzmi to może trywialnie, lecz w rzeczywistości wiarygodność polega na tym, że realizuje się to, co się zapowiedziało.

Dobry terapeuta przekazuje swoją postawą następujące informacje:
• Lubię siebie.
• Ciebie również lubię.
• Wiem, co czynię.
• Robiłem to wiele razy.
• Potrafię ci pomóc.

Początkowo obietnice te pomagają terapeucie w budowaniu poczucia pewności siebie, jednak wiarygodne stają się dopiero wtedy, gdy zostaną spełnione. Do pozytywnych zmian w klientach przyczyniamy się wówczas, jeśli z reguły trafnie interpretujemy fakty; jeśli słyszymy i rozumiemy, co się do nas mówi i okazujemy to w sposób pełen empatii; jeśli potrafimy dowieść, że jesteśmy godni zaufania, kompetentni, działamy zgodnie z etyką zawodową, lecz równocześnie mamy w sobie ciepło i autentyzm. Ciepło i naturalność łagodzą wrażenie arogancji. Jeśli posuwamy się za daleko, dzieje się tak dlatego, że wskutek pychy i bezceremonialności straciliśmy poczucie dystansu. Pewność siebie należy łączyć z pokorą, aby stać się osobą kompetentną i pełną wiary w siebie, która jednak miewa wątpliwości, bywa czasem skonsternowana i zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Nie wpływa to negatywnie na ogólny pozytywny obraz takiej osoby. Klient czuje, że styka się z kimś wyjątkowym — kimś, kto z pewnością jest fachowcem i człowiekiem uczciwym, dla kogo jednak atrybuty te są tak oczywiste, że nie musi o nich wspominać. Składają się one na osobowość terapeuty i właśnie dzięki nim klient także może się poczuć kimś wyjątkowym.

Cierpliwość

Klienci nie pojawiają się znikąd. Przeważnie mają za sobą długą historię kontaktów z chętnymi do pomocy osobami, które miały na względzie ich dobro. Mogła do nich należeć przedszkolanka, która biła dziecko po rękach i ośmieszała je w obecności rówieśników, „pomagając” mu w ten sposób uczyć się kontroli nad sobą. Mogli to być rodzice rzucający dziecko na głęboką wodę, aby nauczyło się pływać. W życiu każdego klienta można znaleźć tysiące, a może nawet miliony podobnych „lekcji” udzielanych przez rodziców, krewnych, nauczycieli, księży bądź rabinów, sąsiadów oraz niezliczone rzesze innych osób. Terapeuci to często znikomy procent tych „pedagogów”. A zatem klienci wiele się do tej pory nauczyli, chociaż zawsze są obciążeni skutkami ubocznymi, które hamują proces uczenia się w przyszłości. Zgłaszają się do nas, ukrywając głęboko te mechanizmy obrony i oporu, bolesne przeżycia, niezagojone rany i niewłaściwe wzorce zachowań. Przynoszą ze sobą również to, co skłoniło ich tym razem do szukania pomocy.
Dobra terapia to nie tylko pragnienie i umiejętność zdecydowanego działania, gdy sytuacja tego wymaga, lecz również wstrzymywanie się z interwencją, jeśli to właśnie jest niezbędne. Ludzie potrzebują czasu, aby we własnym tempie połączyć to, czego się nauczyli, wzbudzić w sobie odwagę do eksperymentowania z nowymi zachowaniami, podejmować poważne decyzje oraz pokonywać swoje opory, obawy i lęki. Prosimy ich, by pozbyli się czegoś dawnego sprzymierzeńca, przyjaciela z czasów dzieciństwa, który nieustannie wpędza ich w kłopoty - zanim poczują się zdolni do wypróbowania czegoś innego, co może się dla nich okazać korzystniejsze. Dlatego też musimy czekać do czasu, gdy będą absolutnie przekonani, że gorzej już być nie może, że ich obecne życie jest tak okropne, iż jedyną możliwością ocalenia jest wypróbowanie czegokolwiek innego.

Proces taki może trochę potrwać. Skuteczna terapia rozwija się w tempie dostosowanym do klienta, a nie do klinicysty. Skuteczni terapeuci są w stanie uzbroić się w cierpliwość do tego stopnia, że podporządkowują jej własną potrzebę obserwowania kolejnych postępów. Tolerują przerwy w wypowiedzi i zapadającą ciszę, umożliwiając klientowi przyjęcie odpowiedzialności za przedmiot rozmowy i tempo, w jakim dokonuje kolejnych kroków. Akceptują fakt, że dana osoba znajduje się na określonym etapie i nie starają się zmieniać jej na siłę. Poza tym okazują cierpliwość nie tylko wobec klientów, lecz również wobec samych siebie.
Spośród wszystkich cech charakteryzujących skutecznego terapeutę ja sam mam największe problemy z cierpliwością. Dzieje się tak dlatego, że trudno mi czekać na klientów posuwających się we własnym tempie i niełatwo mi zachowywać w tej sprawie milczenie. Czasem wydaje mi się, że klient nie zwraca uwagi na moje niezwykle błyskotliwe wyjaśnienia. Czasem naprawdę uważam, że wiem, co jest dla niego najlepsze. Gdy próbuję go jednak naciskać, nie poddaje się aż do czasu, gdy sam do tego dojrzeje. Oto przykład: Rick pracował w rodzinnym przedsiębiorstwie i czuł się z tego powodu nieszczęśliwy. Jego ojciec prowadził firmę żelazną ręką, wskutek czego syn miał poczucie, że pracując pod jego kierownictwem, nigdy nie stanie się niezależny. W tej sytuacji stracił dla siebie szacunek, nie potrafił się jednak zdobyć na odejście z firmy. Wysłuchawszy jego opowieści, stwierdziłem: „Problem wydaje się stosunkowo prosty. Co jest ci potrzebne, abyś stal się zdolny do odejścia i rozpoczął życie na własny rachunek?”. Poinformował mnie, że od terapii oczekuje przede wszystkim właściwego ukierunkowania. Przystając na to, przyjąłem go jako swojego klienta. Spędziliśmy kilka tygodni na przygotowaniach do uczynienia przez niego decydującego kroku. Podjęty wówczas plan działania wydawał mi się tak oczywisty, że zaniedbałem inne sprawy. Nie zagłębiłem się w dłuższy i bardziej żmudny proces dokładnego poznania jego charakteru i nie próbowałem się dowiedzieć, w jaki sposób znalazł się w tej sytuacji. Pragnął wsparcia, więc niecierpliwie połknąłem tę przynętę, tym bardziej że kilka innych prowadzonych przeze mnie spraw ciągnęło się latami i nie stwarzało nadziei na rychłe zakończenie. Tu natomiast pojawiła się sposobność, aby szybko znaleźć rozwiązanie. W końcu właśnie dlatego zostałem terapeutą — po to, by rozwiązywać problemy innych, ponieważ jako dziecko czułem się bardzo bezradny, gdy musiałem sam rozwiązywać swoje.
Rick został przekonany (prawdopodobnie to ja go przekonałem), by opuścić przedsiębiorstwo ojca, zacząć żyć na własny rachunek i w następstwie tych posunięć żyć długo i szczęśliwie. Pół roku później powrócił do rodzinnej firmy, jeszcze bardziej nieszczęśliwy i załamany. Podjęliśmy wówczas trudniejsze zadanie, próbując dotrzeć do innych zagadnień, które były ważne w jego życiu. To niecierpliwość była winna temu, że obydwaj ponieśliśmy klęskę. Pragnęliśmy błyskawicznych rezultatów: on — natychmiastowego uwolnienia się od cierpienia, ja — szybkiej terapii, która zaspokoiłaby moją potrzebę czucia się wielkim uzdrawiaczem. O ironio, kilka miesięcy później straciłem klienta, ponieważ postępowałem zbyt ostrożnie. Zacząłem zadawać sobie wówczas pytanie, w jaki sposób kiedykolwiek będę w stanie osiągnąć w tym względzie równowagę?
Prawdopodobnie wynik terapii można sprowadzić do odpowiedzi na pytanie: Czy wywiera się zbyt duży nacisk, czy działa się zbyt ostrożnie? Klienci poddają się zarówno wtedy, gdy nie odczuwają ze strony swojego terapeuty żadnej struktury ukierunkowania ani motywacji, jak i wtedy, gdy przekroczony zostaje próg ich tolerancji. Cała sztuka polega więc na tym, aby być cierpliwym, nie popadając jednak w bierność, aby wywierać na klienta pewien nacisk, jednak tylko w takim stopniu, z jakim w danym momencie może on sobie poradzić. Równowaga ta przypomina jazdę na rowerze, kiedy to w każdej sekundzie musimy odpowiednio przystosowywać swoje działania, by nie stracić pionowej postawy i posuwać się do przodu. Kiedy czujemy, że klient traci zainteresowanie i myśli o czymś innym, ożywiamy nieco sesję, przedstawiając mu pewną interpretację zagadnienia lub konfrontując go ze sprawami, z którymi według nas potrafi sobie poradzić. Stwierdzamy, że udało się nam przyciągnąć jego uwagę, zaciekawić go i zaangażować ponownie w proces terapii. Gdy czujemy, że klient się wycofuje, sprawiając wrażenie wystraszonego, znów zwalniamy tempo, oferując mu słowa zachęty i pomoc. Zatrzymujemy się przez chwilę na jego uczuciach. Gdy daje nam znać, że potrafi udźwignąć nieco więcej, cały cykl powoli zaczyna się od początku.

Zaakceptowanie niedoskonałości

Cormier (1988) przeanalizował 58 przykładów krytycznych incydentów, które psychoterapeuci wskazywali jako decydujące o ich rozwoju. Na tej podstawie doszedł do wniosku, że motywem przewodnim w relacjach terapeutów jest wykorzystywanie błędów i niepowodzeń jako impulsu do rozwoju. Temu zagadnieniu jest poświęcona książka The Imperfeet Therapist (Kottler, Blau, 1989), w której mowa o tym, w jaki sposób terapeuci potrafią akceptować własne niedoskonałości, umieją przetwarzać swoje pomyłki i rewidować błędne oceny oraz wykorzystywać je do zwiększania skuteczności swojego działania w przyszłości. Na przykład Yalom (1989), pracując z klientką z poważnymi zaburzeniami, doświadczył przełomu w procesie terapii, gdy otwarcie przyznał, że popełnił błąd, porównując ją do osoby bezdomnej. Gdy pod koniec sesji analizowali, co stało się w ich wspólnej pracy momentem przełomowym, klientka wyznała, iż była to drobna, pozornie nieistotna sprawa, która dla niej jednak miała wielkie znaczenie:
— Co okazało się dla ciebie pomocne w ciągu ostatniej godziny? — zapytałem. — W którym momencie zaczęłaś się czuć lepiej? Spróbujmy to prześledzić.
— Hm, po pierwsze sposób, w jaki skomentował pan swój lapsus na temat bezdomnych. Mogłam to z powodzeniem wykorzystać przeciw panu. W przeszłości tak właśnie zachowywałam się wobec psychiatrów. Kiedy jednak rzeczowo wyjaśnił pan, jakie były pana intencje i przyznał, że sformułowanie to było niezręczne, uświadomiłam sobie, że zdusił pan mój gniew w zarodku (Yalom, 1989, s. 220). W przypadku tej klientki pomogła więc Yalomowi gotowość przyznania się do własnego braku rozwagi. Welles (1988) przekonująco wykazał, że historia pełna jest przykładów skrajnej głupoty, która spowodowała olbrzymie szkody, ponieważ ludzie nie potrafili się przyznać do swoich błędów i wyciągnąć z nich wniosków. Jako reprezentatywny przykład podał przypadek generałów, którzy w czasie I wojny światowej wciąż przeprowadzali frontalne ataki, wierząc za każdym razem, że ich strategia jest głęboko uzasadniona i że szwankuje jedynie jej realizacja.

Oczywiście, w ten sam sposób rozumują terapeuci, którzy upierają się przy stosowaniu swoich teorii i metod nawet w obliczu widocznych dowodów, że zachowanie klienta gwałtownie się pogarsza. Nieskuteczni terapeuci mówią sobie: „Metoda, którą stosuję, i sposób, w jaki się nią posługuję, są w porządku. A więc to opór/zaciętość/patologia/brak motywacji klienta stoi na przeszkodzie postępom. Jeśli będę miał odpowiednią ilość czasu i wykażę wystarczającą cierpliwość, mój podopieczny z pewnością poczuje się lepiej”. W swoim przeglądzie historii ludzkiej głupoty Welles dochodzi do wniosku, że niepowodzenie w zasadzie polega na zaburzeniu procesu uczenia się przez selektywne przyswajanie informacji, nieodpowiednie reagowanie, zniekształcone spostrzeganie i usztywnienie schematów poznawczych. Trudno liczyć na pozytywne wyniki, gdy nie potrafi się rozpoznać swoich błędów, porównywać chwilowych rezultatów z oczekiwaniami ani modyfikować własnego zachowania. Skuteczni terapeuci przeważnie odnoszą sukcesy, ponieważ nie zaprzeczają temu, że popełniają błędy i chętnie poddają je analizie. Nie obwiniają klientów o stawianie oporu ani nie szukają usprawiedliwień, gdy sprawy nie rozwijają się tak, jak zaplanowali. Zamiast tego akceptują swoje ograniczenia oraz nieunikniony fakt, że są sprawy, na które nie mają wpływu, i usilnie starają się nie popełniać tych samych błędów. Rozważmy przypadek klinicysty, którego tak przeraża perspektywa poniesienia klęski, że działa defensywnie i nigdy nie podejmuje ryzyka. Preferuje terapię bezpieczną, która wprawdzie radykalnie nie pomaga, jednak nie wyrządza również szkody. Jeśli klient nie wykazuje postępów, przyczyną tego jest zawsze jego „opór”, „wtrącanie się rodziny”, „słaba motywacja”, „nieuświadomiony sabotaż” — cokolwiek, byleby nie miało związku z zachowaniem lub postawą samego terapeuty. Podobne nastawienie nie dopuszcza możliwości zaakceptowania jakichkolwiek pomyłek, dlatego taki terapeuta wciąż będzie je popełniał. W każdej dziedzinie najlepszymi praktykami są zawsze ci, którzy potrafią zidentyfikować swoje słabości, rozpoznać, gdy negatywnie wpływają na rozwój sytuacji, oraz znaleźć sposoby, aby temu przeciwdziałać. Dotyczy to wszystkich profesji — nauczycieli, sportowców, inżynierów i filozofów. Gdy Bertrand Russell, były matematyk i znakomity filozof, podjął kolejne wyzwanie i zajął się nauczaniem, przekonał się, że sposób, w jaki prowadzi szkołę, jest godny ubolewania. Jego idealizm, kiepski zmysł do interesów, zadufanie w sobie oraz skłonność do flirtów sprawiły, że był kiepskim nauczycielem i administratorem. A jednak to skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie, które wpędziło go w poważne długi, było impulsem do tego, by stać się znakomitym pedagogiem na forum publicznym. Russell zdał sobie sprawę, że nie potrafi sprostać intelektualnym rygorom, które obowiązywały wówczas w Oksfordzie. Jego najlepsze prace dotyczące logiki i matematyki zostały opublikowane kilkadziesiąt lat wcześniej. W tej sytuacji wykorzystał swoje nadzwyczajne talenty pisarza i mówcy w celu popularyzowania filozofii. Doskonale umiał przybliżyć wartość filozoficznych poszukiwań zwykłym ludziom. Uświadamiając sobie to, czego już nie potrafi — konstruowania logicznych modeli ludzkiego rozumowania — Russell skierował się w stronę tego, co potrafił robić znakomicie: wyjaśniać prace innych filozofów. Przyznanie się do własnych słabości umożliwiło mu skoncentrowanie się na tym, co było jego największą siłą. W najpopularniejszej ze swoich prac, dotyczącej podstaw filozofii, Russell ([1912] 1959, s. 161) podsumowuje swoje rozważania słowami, które równie dobrze można odnieść do pracy terapeuty: „Filozofię powinno się studiować nie po to, by znaleźć definitywne odpowiedzi na stawiane przez nią pytania, ponieważ z definicji żadna taka odpowiedź nie może być prawdziwa, lecz w celu zadawania samych pytań; ponieważ postawa taka poszerza pojmowanie przez nas tego, co jest możliwe, wzbogaca naszą wyobraźnię intelektualną oraz osłabia dogmatyczną pewność uniemożliwiającą rozumowi dokonywanie spekulacji; przede wszystkim jednak dlatego, że dzięki wielkości świata, którym zajmuje się filozofia, umysł również staje się wielki i zdolny do takiego stopienia się z wszechświatem, że powstaje największe dobro”.

Terapeuta, który podobnie jak Russell odkrywa, że w jego działalności istnieją pewne niepokojące obszary — trudności z przeprowadzaniem konfrontacji, łagodzenie konfliktów wynikających z mechanizmu przeniesienia bądź też przyjmowanie zbyt wielkiej odpowiedzialności za rozwój klienta — może przeprowadzić uczciwą i uważną autoanalizę. Dzięki temu będzie w stanie rozwinąć te umiejętności i stawić czoła wszelkim problemom.

Uderza mnie, na przykład, jak często negatywny wpływ na moją pracę z klientami wywiera moja intensywna potrzeba, by zawsze wszyscy mnie lubili. Od kilkudziesięciu lat co jakiś czas pracuję nad tym zagadnieniem, poddając się osobistej terapii i uznając świadomie istnienie tego problemu. Uważam, że poczyniłem w tym względzie pewne postępy: jeśli obecnie jakiś mój student pisze kiepską pracę końcową lub klient mnie „zwalnia”, załamuję się jedynie na kilka dni, zamiast cierpieć przez długie tygodnie. Jestem przekonany, że będę się borykał z tym problemem przez cale życie. Jednak cierpi na tym czasem moja praca z klientami, ponieważ potrzeba bycia przez nich lubianym przeszkadza mi w wykonywaniu niezbędnych zadań. Przyłapuję się na przykład na tym, że reaguję zbyt gwałtownie, gdy klient okazuje gniew. Powtarzam sobie, że to tylko reakcja przeniesienia, wciąż jednak odbieram to bardzo osobiście. Okazuję, że zostałem zraniony. Klient przeprasza i wycofuje się. W efekcie takiego zachowania potencjalny obszar badań zostaje zamknięty. Zdaję sobie sprawę z tej cechy, lecz mimo to często nie jestem w stanie jej poskromić, tak aby nie stawała na przeszkodzie. Dlatego też nauczyłem się radzić sobie w inny sposób. Przede wszystkim potrafię bez problemu złapać się na tym, że tak się zachowuję i dzięki temu podjąć odpowiednie kroki, aby zareagować na to zdecydowanie już podczas sesji. Skupiam się wtedy na zagadnieniu przeniesienia ze strony klienta lub nawet bezpośrednio — na kwestii okazywanego przez niego gniewu. Chciałbym się posunąć dalej i zająć się tym problemem bardziej kompleksowo. Tymczasem jestem w stanie go omijać i akceptować (lub starać się akceptować) w sobie tę niedoskonałość.

Uświadomienie sobie własnych ograniczeń przynosi kolosalne korzyści. Zdarzają się przypadki, gdy klient nie dokonuje żadnych postępów, niezależnie od rodzaju i stylu psychoterapii. Skuteczni terapeuci potrafią bez trudu rozpoznać, kiedy są nieskuteczni, kiedy wkładany wysiłek nie przynosi żadnych wyników. Zdają sobie sprawę z tego, że istnieją zaburzenia, które niełatwo wyleczyć tylko za pomocą terapii, Są w stanie rozpoznać te przypadki oraz uświadomić sobie i klientom, że wszelkie działania skazane są na niepowodzenie. Po kilku miesiącach pracy z kimś, kto wykazuje objawy zaburzeń afektywnych dwubiegunowych, zaburzenia obsesyjno-kompulsywnego lub ulega napadom paniki, a jego stan ciągle się nie poprawia, klinicysta zwróci się z prośbą o konsultację do kolegi lekarza.

Ta gotowość zwracania się o pomoc do innych jest nader istotną cechą skutecznych terapeutów. Odnoszą sukcesy, ponieważ zdają sobie sprawę z tego, czego nie wiedzą i czego nie potrafią zdziałać, oraz szczerze pragną pogłębić swoją wiedzę przez nieustanne szkolenie się, kontrolowanie swojej działalności i konsultowanie się z kolegami. Jeśli w ciągu tygodnia (a w niektórych wypadkach — dnia) terapeuta nie miał uczucia, że utknął na jakimś problemie, że miał wątpliwości, jak postawić, jeśli nie był skonsternowany i niepewny tego, co właściwie dzieje się z jego klientami, oznacza to, że prawdopodobnie nie jest do końca uczciwy wobec siebie lub wystarczająco otwarty, by przyznać się do własnych ograniczeń.

Decydujące znaczenie wrażliwości

Istnieje coś, co terapeuci potrafią robić lepiej niż większość osób, a dobrzy terapeuci — lepiej niż kiepscy. To obserwowanie niuansów w ludzkich przeżyciach i sposobach komunikacji. Nasza praca w dużej mierze polega na wsłuchiwaniu się w wewnętrzne odczucia klienta. Niezwykle uważnie słuchamy wypowiadanych słów, interpretując ich jawne i ukryte znaczenie. Z bliska obserwujemy zachowanie klienta i to, co mówi na temat swojego zachowania poza gabinetem, po czym wnioski z tych obserwacji łączymy z posiadaną na jego temat wiedzą. Mówiąc krótko, czynimy wszystko co w naszej mocy, aby okazywać empatię, jak to określał Rogers, czyli nadzwyczajną wrażliwość na wszystko, co w każdym momencie przeżywa dana osoba. Jest to absolutne zrozumienie, pozbawione elementu osądzania.

Według Bugentala (1978) idealny terapeuta to człowiek, który rozwinął w sobie, wyszkolił i udoskonalił wrażliwość w większym stopniu niż jakiekolwiek inne atrybuty. Wrażliwość można zdefiniować jako posługiwanie się wszystkimi zmysłami (włączając w to intuicję) po to, aby uczestniczyć we wszystkim, co się dzieje: „Ten rodzaj odczuwania zmysłowego można porównać do czułego instrumentu zdolnego wyłapywać wskazówki niewidoczne dla przeciętnego człowieka:
niuanse w znaczeniu, intonację głosu, subtelne zmiany wyrazu twarzy lub postawy ciała, zawahanie, zaburzenia w wysławianiu się oraz niezliczone subtelne oznaki, które można dostrzec u innej osoby” (Bugental, 1978).

Pewna klientka, przez długie lata prowadzona przez wielu terapeutów, krótko skomentowała, które ich działania lub zachowania były dla niej szczególnie pomocne. Według niej — z czym zgodziłaby się większość klientów — podstawą skuteczności terapii była przede wszystkim zdolność terapeuty do okazywania wrażliwości. Oto, jak to podsumowała: „Pamiętam wszystkich terapeutów, z którymi się zetknęłam. Pierwszym z nich był doktor L., który miał olbrzymie biurko, akwarium i kanapę, do której nie chciałam się zbliżać. Był beznamiętny i nudny, a nasz związek mogę określić jako suchy i sterylny. Podejrzewam, że aby mieć intuicję, trzeba być wrażliwym, a doktorowi L. wrażliwość była całkowicie obca. Jego ulubioną interwencją było wygłaszanie kazania na temat faktu, że nie przyjęłam nazwiska swojego męża. Rozumiał, jakie znaczenie ma w relacji terapeutycznej układ sił, i bez wahania działał z pozycji siły. Jego wypowiedzi można było podsumować słowami: „Widzisz, co dla ciebie uczyniłem?”. Podczas jednej z kolejnych wizyt roześmiałam mu się w twarz i opuściłam gabinet. Po wielu latach zaczęłam bywać u doktora D. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że miał pewne pojęcie o wrażliwości. Poprosił mnie, abym mówiła mu po imieniu, i nie krył przede mną, jakim jest człowiekiem. Był ciepl sympatyczny i miałam wrażenie, że naprawdę mnie lubi. Gdy dziś się nad tym zastanawiam, uświadamiam sobie, że okazywał wyjątkową wrażliwość, miał mianowicie znakomite wyczucie sytuacji — wiedział dokładnie, kiedy co powiedzieć.
Następna była doktor S. Odznaczała się nadzwyczajną wrażliwością i bezbłędnie zwracała uwagę na wszystko, co trzeba. Obecnie myślę, że właśnie ta jej wrażliwość była przyczyną około 90% tego, co dla mnie uczyniła i jak mnie zmieniła. Stwarzała atmosferę oczekiwania, której trudno się było oprzeć. Dzięki temu wiedziałam, że musi nastąpić kolejny przełom. W niewytłumaczalny sposób wyczuwała, jakie obciążenie mogę w danej chwili znieść. Było to tempo rozwoju, o jakim zawsze marzyłam. Cierpiałam. Naprężałam się. Zmieniałam się. Po pewnym czasie zauważyłam, że w jakiś sposób podczas tego procesu ja również nauczyłam się być nadzwyczaj wrażliwa”.
W tym ostatnim opisie zawarte są najlepsze cechy skutecznego terapeuty. Wrażliwość uosabia wszelkie niewymierne aspekty osobowości terapeuty — siłę, którą dysponuje, łagodność i troskę, a zwłaszcza zdolność dokładnego odbierania tego, co się dzieje.
Skuteczni terapeuci są znakomitymi obserwatorami zachowania. Widzą, słyszą i odczuwają rzeczy niedostępne osobom niewyszkolonym bądź nieuświadomionym. W chaosie doszukują się wzorców, w pozornie niepowiązanych ze sobą wydarzeniach rozpoznają struktury Są świadkami, którzy potrafią widzieć rzeczy takimi, jakimi są, umieją dostrzec istotne szczegóły i doszukać się sensu w zamęcie niejednoznacznych danych. Dobry terapeuta zauważy, że król jest nagi i bez wahania mu to powie: „Zauważyłem, że trudno panu przestać mówić. Za każdym razem, gdy próbuję panu odpowiedzieć, zachowuje się pan w określony sposób. Po pierwsze, gestykuluje pan dłonią. Po drugie, oddycha pan w trakcie wypowiedzi, jakby się pan obawiał, że jeśli przerwie po zakończeniu zdania, nie pozwolę panu dokończyć. To tak, jakby całą swoją osobą próbował pan zakomunikować, że nie jest przyzwyczajony do bycia wysłuchiwanym lub że nie pozwalano panu wypowiadać się swobodnie”. Wrażliwość umożliwiająca terapeucie dostrzeganie subtelnych aspektów zachowania klienta jest bezużyteczna, jeśli nie jest zdolny do określenia ich znaczenia. Z pewnością cechy osobowościowe terapeuty są istotne, równie ważny jest jednak sposób, w jaki przetwarza on informacje i znajduje sens w rozpoznanych wzorcach zachowania.



Wyszukiwarka