Jezyk polski - PROCES STRESZCZENIE, LO, Jezyk polski


PROCES STRESZCZENIE

Rozdział I - Aresztowanie Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny ujrzał nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę, który poinformował go, że jest aresztowany. Zdenerwowany bohater wbiegł do drugiego pokoju, gdzie także czekał na niego obcy mężczyzna. Doradzono mu, aby z uwagi na toczące się w jego sprawie dochodzenie oddał swoje rzeczy na przechowanie. Jednak bohater nie skorzystał z tej rady. Początkowo K. wydawało się, że ktoś z okazji jego trzydziestych urodzin robi mu kawał. Dlatego spokojnie wrócił do pokoju po dokumenty, znalazł jednak tylko metrykę urodzenia. W tym samym czasie w pokoju obok jego śniadanie spokojnie jedli dwaj strażnicy - Willem i Franciszek. Józef domagał się od nich pokazania nakazu aresztowania, niestety ci takiego nie mieli. Przypomnieli mu jednak o tym, iż musi się im podporządkować. Byli oni jedynie skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, a ich obowiązkiem było pilnowanie aresztowanego aż do momentu udowodnienia mu winy. Józef K. rozmyślał nad swoim wcześniejszym przekonaniem, że nie zrobił nic złego. Nie mógł zrozumieć, jak w państwie prawa może dojść do takiej sytuacji. Został skierowany przez dwóch mężczyzn do pokoju panny Burstner, która od niedawna mieszkała w pensjonacie pani Grubach. Tam zastał trzech mężczyzn i nadzorcę, którzy oglądali zdjęcia. Również nadzorca nie potrafił mu wyjaśnić o co jest oskarżony. Nie zezwolono mu na skontaktowanie się z jego przyjacielem Hastererem, który był prokuratorem. Jak się później okazało, owi trzej mężczyźni byli urzędnikami banku, w którym K. pracował jako starszy prokurent. Poinformowano Józefa, że o terminie przesłuchania zostanie powiadomiony później, zaś sytuacja, w której się znalazł nie powinna przeszkodzić mu w normalnej pracy w banku. K., aby nie spóźnić się jeszcze bardziej do pracy, wziął taksówkę. Zaprosił do niej również trzech mężczyzn pracujących razem z nim w banku. Po powrocie do domu postanowił porozmawiać z panną Burstner, której jednak nie zastał. Zaś właścicielka pensjonatu, pani Grubach, uważała, iż jego aresztowanie było jedynie pomyłką i nie należy się tym przejmować. Jej zdaniem również częste nieobecności panny Burstner nie przynoszą dobrej sławy jej pensjonatowi.Gdy przed dwunastą stenotypistka wróciła do domu, czekał na nią K. Zaprosiła go do siebie i zgodziła się na rozmowę. Bohater przeprosił za to, że rano z jego winy w jej pokoju znajdowała się komisja śledcza. Zaproponował, aby została jego doradcą w czasie trwania procesu. Panna Burstner zgodziła się, mimo iż nie wiedziała, za co go aresztowano. Józef K. wrócił do swojego pokoju zadowolony z udanego spotkania.

Rozdział II - Pierwsze przesłuchanie Pewnego dnia Józef otrzymał w pracy telefon, z którego dowiedział się, że w najbliższą niedzielę odbędzie się przesłuchanie, na które ma się stawić w budynku sądu znajdującym się na przedmieściu. Z tego powodu bohater musiał odrzucić zaproszenie zastępcy dyrektora na niedzielną przejażdżkę łodzią, mimo iż bardzo mu na nim zależało. K. nie otrzymał żadnych wskazań co do godziny przesłuchania, postanowił więc udać się na nie o godzinie dziewiątej, gdyż uznał, że będzie ona najodpowiedniejsza. Gdy dotarł na ulicę Juliusza, w jednej z zaniedbanych kamienic próbował odnaleźć salę sądową. Wszedł na dziedziniec przez szeroką bramę. Stały tam samochody ciężarowe, które należały do różnych firm, a które K. znał z przeprowadzanych transakcji bankowych. Wszedł do pierwszej z czterech klatek schodowych. W tym momencie przypomniała mu się wypowiedź Willema, że [c]„wina sama przyciąga sąd”.[/c] Postanowił udawać, że szuka stolarza imieniem Lanz, aby móc zaglądać do mieszkań. Nazwisko to pochodziło od kapitana, siostrzeńca pani Grubach. Jednak nikt z mieszkańców nie znał takiego człowieka. Dopiero na piątym piętrze trafił na salę przesłuchań. Młoda praczka, która otworzyła mu drzwi, zaprowadziła go do pokoju, w którym wszyscy zebrani ubrani byli w czarne surduty. Józef miał wrażenie, że znajduje się na partyjnym zebraniu. Z tłumu wyróżniał się gruby urzędnik, siedzący na podium, który zganił K. za spóźnienie. K. nie próbował nawet wytłumaczyć powodów swego spóźnienia, gdyż na sali dał się słyszeć szmer odzwierciedlający nieprzychylne do niego nastawienie. Sędzia śledczy poinformował go, że wyjątkowo przesłucha aresztanta, ale po raz kolejny nie życzy sobie spóźnień. Gdy sędzia zapytał Józefa, czy ten jest malarzem, K. najpierw zaprzeczył, a potem zaczął dowodzić, że całe postępowanie wszczęte przeciw niemu jest fikcją. W czasie swojej wypowiedzi uderzał nawet ręką w stół. Wyrażał także swoje podejrzenie, że za całą sytuację odpowiedzialna była jakaś organizacja, która utrzymywała państwową biurokrację. Według niego organizacja ta wydawała nakazy aresztowania niewinnych ludzi oraz popierała korupcję wśród urzędników. Przemówienie K. zostało nagle przerwane przez krzyk. Okazało się, że to jakiś mężczyzna ciągnął praczkę w kąt sali, na której odbywało się przesłuchanie. Bohater chciał jej pomóc, ale drogę zastąpił mu tłum. Zebrani ludzie pod czarnymi surdutami mieli odznaczenia państwowe, co zdaniem K. było dowodem na to, iż są szpiclami. Gdy K. chciał opuścić salę, drzwi wyjściowe zasłonił mu sam sędzia. Stwierdził on, iż takie zachowanie pozbawia K. wszelkich korzyści płynących z przesłuchania. Jednak mimo tych słów Józef K. roześmiał się sędziemu prosto w twarz i wyszedł ku zaskoczeniu zebranego tłumu.

Rozdział III - W pustej sali posiedzeń Przez kolejny tydzień K. oczekiwał na zawiadomienie o kolejnym przesłuchaniu. Gdy jednak go nie otrzymał, postanowił wybrać się w niedzielę do sądu. Podobnie jak za pierwszym razem zastał tam praczkę, która poinformowała go, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Kobieta opowiada mu o sobie. Mówiła mu m. in., że jej mąż jest woźnym sądowym i że to oni wynajmują swoje mieszkanie sądowi na czas posiedzeń. Wyjawiła mu również, iż musiała znosić nagabywania samego sędziego i studenta Bertolda, którym się bardzo podoba, bo w przeciwnym razie ona i jej mąż straciliby posadę. Od sędziego otrzymywała różne podarki za sprzątanie jego pokoju, zaś student w przyszłości mógł osiągnąć wysokie stanowisko. Kobieta pokazała Józefowi księgi sądowe, które ku zdziwieniu K. okazały się być bogato ilustrowanymi książkami pornograficznymi. Tytuł jednaj z nich brzmiał „Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Praczka zaoferowała K. swą pomoc w jego procesie, gdyż dobrze znała sędziego śledczego. Jednak K. odmówił przyjęcia pomocy. Poprosił jedynie, aby powtórzyła sędziemu, że nie zamierza on dawać nikomu żadnych łapówek, a swą obroną zajmie się sam. Nagle do pokoju wszedł Bertold, student, który nagabywał praczkę. Wezwał ją do siebie kiwnięciem palca. Tym razem jednak przyszedł po nią z polecenia sędziego. Józefowi także podobała się praczka, dlatego postanowił odebrać ją studentowi i skorumpowanemu systemowi sądowniczemu. Student pochwycił praczkę na ramiona i ruszył w stronę korytarza. K. pośpieszył za nimi. Zobaczył kartkę z napisem „Wejście do kancelarii sądowych”. Gdy tylko tam wszedł, ujrzał ludzi ubranych na czarno i oczekujących na informacje w swoich sprawach. Byli oni podobnie jak on oskarżonymi. Wśród nich znajdował się mąż praczki, który skarżył się na to, że nie może nic zrobić, aby zapobiec zdradzie małżeńskiej i dlatego prosi K. o pomoc. Bohater oglądając wnętrza kancelarii poczuł się bardzo przygnębiony i chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Nagle zrobiło mu się słabo. Pomocy udzieliła mu jedna z pracownic kancelarii, która także wyjaśniła mu, iż takie osłabienie towarzyszy każdemu, kto po raz pierwszy odwiedza kancelarię, a co spowodowane jest niezbyt czystym powietrzem. Siedzącego na krześle Józefa K., gdy ten tylko poczuje się lepiej, zamierzał wyprowadzić na zewnątrz elegancko ubrany mężczyzna. K. był zażenowany swoim stanem. Nie mógł utrzymać się na własnych nogach, dlatego został niemal wyniesiony na zewnątrz. Świeże powietrze sprawiło, że poczuł się lepiej. Już o własnych siłach oddalił się od przygnębiającego miejsca.

Rozdział IV - Przyjaciółka panny Burstner K. kilkakrotnie próbował skontaktować się z panną Burstner. Wysłał do niej nawet dwa listy - na adres domowy i do biura, jednak na żaden z nich nie otrzymał odpowiedzi. Stenotypistka wciąż go ignorowała. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, która wynajmowała pokój u pani Grubach, przeprowadzała się do panny Burstner. Gdy tylko gospodyni przyniosła mu śniadanie, zapytał ją o przyczynę przeprowadzki nauczycielki francuskiego. Nie otrzymał jednak zadowalającej go odpowiedzi. Ucieszyło to jednak panią Grubach, gdyż świadczyło o tym, iż Józef nie żywi do niej urazy. K. był zdenerwowany odgłosami towarzyszącymi przeprowadzce panny Mantag. Służąca przekazała mu wiadomość od nauczycielki, iż pragnie się z nim spotkać i że czeka na niego w jadalni. Gdy Józef zjawił się w jadalni, oznajmiła mu w imieniu panny Burstner, iż nie życzy sobie z nim żadnych rozmów. Uważała je bowiem za zbyteczne. W tym czasie do jadalni wszedł kapitan Lanz, który serdecznie przywitał się z panną Montag. K. opuścił jadalnię z myślą, aby mimo to odwiedzić sąsiadkę. Gdy na jego pukanie do drzwi nikt nie odpowiedział, „zajrzał do środka, jednak pokój był pusty”.

Rozdział V - Siepacz Pewnego razu K., wychodząc z pracy, usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z rupieciarni. Gdy tam wszedł, ujrzał dwóch mężczyzn, którzy okazali się być tymi samymi, którzy pilnowali go w dniu aresztowania. Oczekiwali oni na wymierzenie im kary przez trzeciego mężczyznę. Mieli zostać wychłostani za to, że chcieli zabrać ubrania K. Józefowi zrobiło się przykro, gdyż mówiąc sędziemu śledczemu o tym, co zrobili nie chciał, aby spotkała ich taka kara. Dlatego też zaoferował siepaczowi siebie zamiast nich oraz pieniądze, aby tylko nie chłostał strażników. Jednak siepacz nie przystał na propozycję K., gdyż obawiał się, że i na niego K. złoży doniesienie. Zrozpaczony Franciszek próbował zrzucić winę na kolegę, który miał rzekomo namówić go do tego postępku. Siepacz rozpoczął chłostanie Franciszka, a skończył dopiero wtedy, gdy ten stracił przytomność.
Józef wzburzony tym, co zobaczył, wyszedł i udał się w stronę domu. Był pewien, że gdyby Franciszek nie krzyczał, udałoby mu się przekupić siepacza, gdyż należał on do grupy urzędników, których można przekupić. K. pomyślał, że skuteczną metodą przeciwstawienia się korupcji byłoby przekupstwo. Postanowił, że na najbliższym posiedzeniu poruszy kwestię ukarania, jego zdaniem, prawdziwych winnych, czyli wysokich urzędników, którym to należała się kara wymierzona Franciszkowi i Willemowi. Następnego dnia postanowił także zajrzeć do rupieciarni, gdyż myśl o chłoście nie dawała mu spokoju. Ku swojemu zdziwieniu zastał tam taką samą scenę jak dzień wcześniej. Przerażony zamknął za sobą drzwi i poprosił woźnych o sprzątnięcie pomieszczenia.

Rozdział VI - Leni Pewnego dnia Józefa odwiedził w pracy wuj Karol, który kiedyś był jego opiekunem, a którego K. nazywał „upiorem z prowincji”. Miał on zwyczaj czasem przyjeżdżać do stolicy, aby pozałatwiać swoje sprawy. Tym razem jednak chodziło tylko o proces K. O tym, że w sprawie Józefa toczy się proces, wuj Karol dowiedział się od swojej córki Erny przebywającej w stolicy na pensji. Wuj wyraził swoje zaniepokojenie przyszłością Józefa, a także faktem, że nie tylko on, ale także cała rodzina, będą zamieszani w ów proces. Postanowił więc pomóc Józefowi. Zabrał go do swojego kolegi ze szkolnej ławy, który był adwokatem i słynął z obrony ubogich. Huld, bo tak nazywał się adwokat, mieszkał w tej samej dzielnicy, w której mieścił się sąd. Był on chory na serce i większość czasu spędzał w łóżku. Opiekowała się nim pielęgniarka Leni, która początkowo nie chciała ich wpuścić do pokoju chorego. Uczyniła to dopiero po interwencji samego adwokata. Słyszał on o procesie Józefa, gdyż interesował się sprawami swoich kolegów po fachu. W czasie wizyty w pokoju adwokata przebywał także nie zauważony przez gości mężczyzna. Okazało się, że jest to dyrektor kancelarii sądowych, który w pewnym momencie włączył się do rozmowy. K. w owej rozmowie właściwie nie uczestniczył, gdyż nudziło go to, o czym rozmawiano. Skorzystał więc z okazji, aby wyjść z pokoju, gdy tylko usłyszał odgłos tłuczonego szkła w pokoju obok. Okazało się, że to pielęgniarka, chcąc wywołać K. z pokoju, rzuciła talerzem o ścianę. Zaprowadziła go do gabinetu adwokata, gdzie ofiarowała mu swą pomoc w procesie oraz klucze do mieszkania, co oznaczało, że chce się z nim spotkać. Gdy Józef opuścił dom adwokata, zastał przy samochodzie czekającego na niego wuja, który wypomniał mu, iż wyżej ceni sobie spotkania z Leni niż własny proces.

Rozdział VII - Adwokat. Fabrykant. Malarz. Gdy nadeszła zima, w sprawie Józefa nic nie uległo zmianie. Również adwokat Huld nie uczynił nic znacznego w jego sprawie. Spotykał się od czasu do czasu z Józefem, ale K. nie był przekonany co do jego sposobów działania. Czuł się zmęczony przeciągającym się procesem. Zdaniem Hulda, K. swoim zachowaniem wobec dyrektora kancelarii bardzo zaszkodził sobie i swojej sprawie, ale mimo to liczył on na pomyślne zakończenie sprawy. Miał nadzieję, że pomoże mu w tym pierwszy wniosek, który właśnie przygotowuje, a który ma znacznie popchnąć sprawę do przodu. Chwalił się przy tym swymi osiągnięciami i kompetencjami, a także opowiadał o zasadach, jakie rządzą sądownictwem, a które bazują na utrzymaniu tajemnicy. Argumenty adwokata nie były dla Józefa przekonujące, dlatego postanowił sam złożyć do sądu podanie i zająć się swoim procesem. Był pewien swej niewinności i dlatego zdecydował się na samodzielne działanie. Jednak problemem była nieznajomość oskarżenia, gdyż nie wiedział, od czego należy zacząć pisanie podania. Był znużony całą sytuacją. Jego złe samopoczucie zaczęło mieć odzwierciedlenie w jego obowiązkach służbowych, które zaczął zaniedbywać, a co wykorzystywał rywalizujący z nim wicedyrektor. Teraz ważniejsza dla K. stała się jego sprawa w sądzie, która pochłaniała wszystkie jego myśli. Pewnego dnia K. nie potrafił porozumieć się z fabrykantem w interesach. Widząc to zastępca dyrektora zaprosił klienta do siebie i sfinalizował interes podpisując z nim kontrakt. Fabrykant przed wyjściem odwiedził raz jeszcze Józefa i udzielił mu rad w sprawie procesu. Dowiedział się o nim od malarza sądowego - Titorellego, od którego kupował obrazy. Zaskoczony K. przyjął list polecający do Titorellego. Wicedyrektor przyjął trzech interesantów, których odprawił Józef i zaczął panoszyć się w jego gabinecie udając, że szuka jakiejś umowy. Takie zachowanie wicedyrektora zaniepokoiło K. Poczuł, że jego pozycja w banku może być zagrożona. Jednak nie widział sposobu, aby więcej uwagi poświęcać pracy, gdyż proces zajął nadrzędną pozycję w jego życiu. K. postanowił udać się do malarza, który mieszkał w odległej dzielnicy. Jak się okazało, mieszkał on na strychu nędznego domu. Wizycie bohatera u malarza towarzyszyły kilkuletnie dziewczynki, które przysłuchiwały się rozmowie. K. wręczył malarzowi list od fabrykanta. Następnie dowiedział się, że Titorelli zajęcie sądowego portrecisty odziedziczył po ojcu. W pokoju malarza panował zaduch, przez który Józef źle się poczuł. Usiadł więc na łóżku. Malarz przyrzekł pomóc mu w procesie, a także przedstawił mu trzy sposoby jego uwolnienia: prawidłowe, pozorne i przewleczone. Wyjaśnił mu mechanizmy działania sądu, gdzie jeden paradoks opiera się na drugim. Chodziło o to, że sąd nie uznaje żadnych argumentów, decyzje w sprawie wyroków nie są znane nawet sędziom, zaś niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy. K. dowiedział się również, że rzadko zdarza się, aby osoba niewinna została uwolniona. Malarz przyznał, iż sam nigdy nie spotkał się z jawnymi decyzjami dotyczącymi wyroku sądowego. Słyszał o nich tylko z opowieści, które urastały do rangi legend. Pozorne uwolnienie byłoby wtedy, gdyby malarz napisał specjalne oświadczenie potwierdzającego niewinność K. oraz zebrał pod nim podpisy sędziów. Minusem takiego rozwiązania byłoby prawdopodobne ponowne aresztowanie Józefa, które miałoby nastąpić za jakiś czas. Z kolei przewleczenie przetrzymałoby proces w jego początkowym stadium, przez co oskarżony i jego protektor musieliby być w stałym kontakcie z sądem. Skutek byłby taki, że proces nie kończył się, ale też nie posuwał się do przodu. Obydwa rozwiązania - uwolnienie i przewleczenie - zapobiegłyby skazaniu oskarżonego, ale również jego uwolnieniu. K. nie zdecydował się na żadne rozwiązanie. Gdy wychodził, malarz wcisnął mu kilka obrazów przedstawiających ten sam pejzaż, a następnie wyprowadził go z pokoju drzwiami znajdującymi się za jego łóżkiem. Znajdowały się za nimi takie same kancelarie sądowe, jak te, w których K. był na przesłuchaniu. Malarz poinformował go, że są one prawie w każdym domu. K. po wyjściu od Titorellego, pojechał dorożką do banku.

Rozdział VIII - Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi. K. denerwowało, że w jego sprawie nie ma wciąż żadnych rezultatów. Postanowił więc odebrać adwokatowi Huldowi pełnomocnictwo. Drzwi otworzył mu mały, chudy człowiek z długą brodą. Jak się później okazało, był to kupiec Block, długoletni klient adwokata. Razem udali się do kuchni, gdzie w tym czasie Leni przygotowywała obiad dla adwokata. Przywitała Józefa bardzo serdecznie. Block znał Hulda od dwudziestu lat. Ten natomiast był jego obrońcą w toczącym się od pięciu lat procesie. Aby mieć lepszą kontrolę nad trwającym procesem, kupiec wynajął jeszcze kilku innych adwokatów, sam natomiast zredukował ilość swoich zajęć, aby móc pełniej poświęcić się procesowi. Dużo czasu spędzał u Hulda w domu, gdyż nie chciał przegapić jakiegoś ważnego dla swojej sprawy momentu. Jego proces przez pięć lat trwania nie posunął się do przodu ani o krok. Przesłuchiwania zdawały się nie mieć końca, zaś o rozprawie głównej nie było słychać. Gdy Leni razem z kupcem dowiedzieli się, jaki jest cel wizyty K., nie chcieli wpuścić go do sypialni adwokata. Jednak pomimo ich sprzeciwu Józef wszedł do Hulda i został przez niego niemile powitany. Zdziwiony jego decyzją adwokat kazał mu się raz jeszcze zastanowić. Jednak K. był zdecydowany i stanowczy. Zbytnio przedłużający się proces pochłaniał całą jego uwagę i nie pozwalał mu normalnie żyć. Huld nie miał zamiaru tak łatwo zrezygnować ze sprawy Józefa. Aby udowodnić mu, że w porównaniu z innymi klientami jest dobrze traktowany, wezwał do siebie Blocka, po czym całkowicie go zignorował. Kupiec usiłował zwrócić na siebie uwagę adwokata czołgając się i całując go po rękach. Józef był bardzo zdegustowany zachowaniem mężczyzny. Adwokat miał nadzieję, że sprawa Blocka zakończy się pomyślnie, gdyż był on bardzo zaangażowany w swój proces. Na jego korzyść działał także fakt, że był on gorliwym oskarżonym, a taką postawę bardzo cenili sobie sędziowie.

Rozdział IX - W katedrze Pozycja Józefa w banku była coraz słabsza, co znalazło odzwierciedlenie w przejmowaniu przez wicedyrektora większości jego obowiązków. Kontrolował on też jego biuro, bądź też wysyłał go do miasta w celu załatwienia jakiś mniej ważnych spraw. Pewnego dnia K. otrzymał polecenie, aby pokazać kilka zabytków włoskiemu klientowi banku. Umówili się na godzinę dziesiątą w katedrze. Przed umówionym spotkaniem K. postanowił jeszcze powtórzyć przydatne zwroty. Mimo przeziębienia i złego samopoczucia, punktualnie o dziesiątej stawił się w umówionym miejscu. Czekając na gościa oglądał album z zabytkami, a potem świecąc kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni. Gdy przystanął na ambonie zauważył, że patrzy na niego sługa kościelny. K. poszedł za nim w stronę głównej nawy, aż do małej, bocznej ambony oświetlonej niewielką lampką, przy której stał ksiądz. Gdy ten ujrzał K., wszedł na ambonę i zwrócił się do niego, powstrzymując go tym samym przed opuszczeniem katedry. Okazało się, że jest on kapelanem więziennym. Poinformował Józefa, że jego sprawa wygląda źle i że raczej nie zakończy się pomyślnie, gdyż sąd uważa go za winnego. K. prosił go, aby zszedł na dół. Kapelan opowiedział mu pewną przypowieść o chłopie, który przez całe życie pragnął dostać się do budynku sądu, do którego wejścia bronił odźwierny. Dopiero przed śmiercią owy chłop dowiedział się, że drzwi były przeznaczone tylko dla niego, podobnie jak siedzący przed nimi odźwierny. Ta przypowieść miała uświadomić K., że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał jedynie swoje obowiązki, zaś chłop z własnej woli wybrał wyczekiwanie. Józef na pożegnanie usłyszał od kapelana, że on także należy do sądu.

Rozdział X - Koniec Dzień przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami Józefa, wieczorem, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. K. myślał, że to aktorzy, dlatego zapytał ich, z jakiego teatru zostali przysłani. Gdy wyszedł razem z nimi z pensjonatu, zrozumiał, kim są w rzeczywistości. Prowadzili go pod ręce tak, jakby był chory. K. próbował im się opierać, jednak byli silniejsi od niego. Gdy w pewnym momencie na ulicy spostrzegł pannę Burstner, postanowił, że do końca zachowa swą godność. Dlatego przestał się opierać i zaczął sam nadawać kierunek ich marszowi. Nie zatrzymał się nawet przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem. W czasie marszu dwaj mężczyźni milczeli. W końcu doszli do opustoszałego kamieniołomu za miastem, gdzie rozebrali K. i przygotowywali go do egzekucji. Józef był świadomy tego, co go czeka. Czuł, że nadchodziły jego ostatnie chwile. Mimo tego jednak był zadowolony ze swojej postawy. Dwaj mężczyźni posadzili go przed wielkim kamieniem tak, aby głowa wystawała ponad wielki głaz. Jeden z nich wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. Wtem w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno. K. był ciekaw, kim był człowiek stojący w oknie i czy mu współczuje. Józef w ostatnich chwilach swojego życia myślał, że nie chce umierać, ale jednocześnie wiedział, że nie może się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera, kto jest jego oskarżycielem i dlaczego się nie ujawnił. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił mu ostrze noża w serce. Ostatnią myślą Józefa było to, że umiera jak pies.

CZAS I MIEJSCE

Zarówno czas jak i miejsce akcji nie są w powieści jasno określone. Wydarzenia Procesu toczą się na początku dwudziestego wieku w wielkim mieście. Te nieścisłości nie mają żadnego wpływu na odbiór powieści, a nawet go ułatwiają, ponieważ każdy czytelnik mógł lepiej wczuć się w pierwszoplanową postać. Niektórzy z badaczy doszukują się dowodów na to, iż akcja Procesu toczy się w Pradze, czyli mieście, w którym urodził się i mieszkał Kafka, lecz w tekście brak jakichkolwiek wskazówek na ten temat. [c]Ma to jednak pewien sens, ponieważ stolica Czech to miejsce idealnie wręcz pasujące do klimatu powieści. Przesiąknięte średniowieczną historią, pełne starych uliczek i zabytków, tajemniczych zaułków, z ogromną katedrą, ciemnymi zakamarkami, podniszczonymi kamieniczkami, czyli tym wszystkim, co wyobraża sobie czytelnik pogrążony w lekturze Procesu. Nic zatem dziwnego, że właśnie w Pradze nakręcono ekranizację powieści Kafki. [/c] Znacznie przeważająca część akcji toczy się jednak w pomieszczeniach, a nie w przestrzeni otwartej. W zasadzie tylko w ostatnim rozdziale, gdy oprawcy prowadzą Józefa na egzekucję, akcja przeniosła się na pola oraz do małego kamieniołomu. Przez dziewięć pierwszych rozdziałów wydarzenia toczyły się w pokojach pensjonatu, biurze, gdzie pracował K., przedziwnych pomieszczeniach sądowych, które znajdowały się na strychach i poddaszach starych kamienic, wąskich uliczkach oraz wielkiej katedrze. Poza tym ostatnim miejscem, wszystkie poprzednio wymienione były małe, ciasne, ogarnięte półmrokiem, niewyraźne i brudne. Co ciekawe, słowo „korytarz” pojawia się w utworze dwadzieścia sześć razy, wszystko to ma na celu stworzenie wrażenia, iż główny bohater porusza się w labiryncie, w którym błądzi po omacku. Dodatkowo odczucie to potęguje się, gdy K. odkrywa, że pomieszczenia sądowe są ze sobą w przedziwny sposób połączone i można je znaleźć w całym mieście. Kafka upodobnił swoją powieść do snu, a raczej koszmaru, w którym pomieszczenia sądowe zajmują zupełnie pozbawione majestatu strychy czynszowych kamienic, a w rupieciarni bankowej dokonuje się chłosty funkcjonariuszy prawa. W przypadku człowieka, który napisał kiedyś: [c]„Nie jest konieczne, byś wyszedł z domu, pozostań przy stole, słuchaj, czekaj tylko. Nawet nie czekaj, bądź całkiem cicho i sam. Świat sam się przed tobą odsłoni, nie może być inaczej, będzie się wił przed tobą w ekstazie”,[/c] nie jest to zaskoczeniem. Jego niespotykana wyobraźnia stworzyła surrealistyczną historię, dziejącą się w surrealistycznym świecie, a dotyczącą zwykłego człowieka.

Katalog miejsc Mieszkanie Józefa K. Nie gwarantuje ono bohaterowi ani bezpieczeństwa, ani intymności. W każdej chwili mogą do niego wejść funkcjonariusze i zamienić je w areszt domowy czy miejsce przesłuchań. To właśnie w nim Józef dowiedział się o toczącym się w jego sprawie postępowaniu. Tutaj również został wstępnie przesłuchany.

Katedra Jest także miejscem, do którego także dotarł sąd. To właśnie tu K. miał mieć umówione spotkanie z Włochem, który jednak się nie stawił. Zamiast niego zastał tam kapelana więziennego, który w trakcie rozmowy uświadamia mu, że z wszechwładnym i wszechobecnym sądem nie można wygrać. Jako podsumowanie tego, co mu powiedział, przytoczył opowieść o chłopie i odźwiernym, z której Józef zrozumiał, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki.

Bank To w nim pracuje Józef. Jednak podobnie jak jego mieszkanie, nie jest to miejsce bezpieczne. Tam również znajdują się pomieszczenia służące sądowi m. in. do przesłuchań i wymierzania kar. Aż do momentu aresztowania praca w nim pochłaniała większość uwagi K. Gdy jednak rozpoczął się proces, jego pozycja w banku znacznie się pogorszyła, zaś część jego obowiązków zaczął przejmować niechętny mu wicedyrektor.

Mieszkanie adwokata Hulda Ono również było powiązane z sądem. Przesiąknięte jego atmosferą, nadawało się do przesłuchań i posiedzeń sądu, które mogły odbywać się w różnych prywatnych mieszkaniach. To tam większość czasu spędzał jeden z klientów adwokata, kupiec Block, gdyż nie chciał zbyt późno dowiedzieć się o ewentualnych zmianach w swoim procesie. Razem z Huldem mieszkała w nim pielęgniarka Leni, która doglądała go w czasie choroby oraz przygotowywała mu posiłki. To ona zaoferowała Józefowi swą pomoc w jego procesie.

Kancelarie sądowe Znajdują się one na strychach i poddaszach wszystkich kamienic w mieście. Pracujący w nich urzędnicy mogą oddychać jedynie powietrzem kancelarii, gdyż normalne powietrze ich dusi. Dlatego gdy K. znalazł się w kancelarii po raz pierwszy, źle się poczuł. Jak się później dowiedział, była to typowa reakcja tych wszystkich, którzy nie byli przyzwyczajeni do panującego tam zaduchu. W kancelaryjnych korytarzach czekają w długich kolejkach interesanci wierząc w to, że uda im się swoją obecnością zmienić coś w swojej sprawie. Mają także nadzieję, że być może uda im się przyśpieszyć tempo toczących się przeciwko nim procesów.

Jeśli chodzi o czas akcji, to z fragmentów: [c]„Można było wprawdzie wziąć to wszystko za żart, gruby żart, który mu, z nie wiadomych powodów, może z okazji jego dzisiejszej trzydziestej rocznicy urodzin, splatali jego. koledzy z banku” oraz „W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin - było około dziewiątej wieczór, na ulicach panowała cisza - przyszło dwóch panów do mieszkania K.”[/c] łatwo wywnioskować, że akcja powieści trwa równo dwanaście miesięcy bez jednego dnia. W Procesie można zaobserwować zmiany pór roku od wiosny do zimy. Zarówno deszcz jak i śnieg, które pojawiają się dość często, tworzą ponury, szary i smutny klimat, a słońce powoduje, że kancelariach panuje zaduch nie do wytrzymania.

PRÓBA INTERPRETACJI
Sens dosłowny Proces można interpretować jako powieść o zniewoleniu człowieka przez panujące prawo. Los bohatera zależy od siatki urzędników, „wszystko przecież należy do sądu”. Sąd stanowi całe społeczeństwo, cały świat. To właśnie władza i urzędy decydują o życiu i losach człowieka. Taki świat jest zbiurokratyzowany, zaś jednostka jest pozbawiona cech ludzkich. Jest jedynie kukiełką kierowana przez władzę, pozbawioną własnej woli. Kafka ostrzega nas przed biurokratyzacją, każe w każdej sytuacji zachować ludzką godność i indywidualizm. Wszystkie instytucje i urzędy, przedstawione w jego powieści, to bezduszne machiny pochłaniające pracowników i petentów. W takim świecie człowiek się gubi, jest niepewny swojego losu i skazany na przegraną.

Sens egzystencjalny Według tej interpretacji Proces jest powieścią o człowieku zagubionym we własnym życiu. Rodzimy się, skazani na życie i śmierć bez żadnych wyjaśnień. Jesteśmy podporządkowani odgórnie ustalonym prawom. Wyrok, jakim jest śmierć, spada na nas bez zapowiedzi, nie wiadomo dlaczego, kiedy i w jaki sposób. W takim ujęciu sąd, czyli władza, której podlega człowiek, to Bóg, zaś proces to trud życia, wyrok natomiast to śmierć człowieka. Powieść ta zatem opowiada o niewiadomej ludzkiego istnienia, o osamotnieniu człowieka wobec realnego świata i wobec Boga. Człowiek jest w sytuacji absurdalnej, a ten absurd jest synonimem czegoś irracjonalnego, co nie da się logicznie wytłumaczyć. W każdym człowieku funkcjonują normy, a to, co spotkało K., wykraczało poza jego normy. Nikt nie jest do końca wolny - jesteśmy zależni od kogoś lub od czegoś, zaś światem rządzą prawa, często niezrozumiałe i nielogiczne.

Sens totalitarny Według części badaczy twórczości Kafki, w Procesie da się również odkryć interpretację totalitarną. Józef K. napotyka funkcjonariuszy niższego szczebla, którzy aresztując go nie są w stanie wyjaśnić mu, o co jest oskarżony, gdyż - jak sami mówią - nie leży to w ich kompetencjach. Od tego są wyżsi urzędnicy, do których dotarcie jest niemożliwe. Model ten jest znany w każdym państwie totalitarnym, gdzie władza najwyższego szczebla kontroluje całość poczynań szczebla niższego. Urzędnicy, którzy tworzą lokalne partyjne komórki (w przypadku powieści - komórki sądowe), nie muszą znać poczynań ani planów swych zwierzchników. Kolejnym punktem, który może przemawiać za sensem totalitarnym dzieła jest to, że biura sądu znajdują się prawie wszędzie. Świadczy to o zdominowaniu miasta przez biurokrację oraz władzę, która chce dostać się wszędzie i wszystko ogarnąć swym działaniem. Taka władza chce mieć kontrolę nad całym człowiekiem, wszystkimi jego planami i poczynaniami. Wymiar sprawiedliwości jest bezduszny i traktuje człowieka jak przedmiot. Osoby skazane na śmierć nie mają możliwości obrony ani odwołania się od wyroku. Wymienione cechy to tylko część cech klasycznego ustroju totalitarnego, który ogranicza wolność człowieka. Wobec osób nie chcących się mu podporządkować lub niezadowolonych z jego poczynań, stosowane są represje, np. tortury, absurdalne oskarżenia lub nawet kary śmierci. Obywatele zostają pozbawieni poczucia bezpieczeństwa nawet we własnych mieszkaniach. Są bezbronni wobec władzy, czują się osaczeni i zmanipulowani. W systemie totalitarnym człowiek jest pozbawiony godności, można powiedzieć, że „zjada go system”, który także pozbawia go tożsamości i indywidualizmu.

Wymiar religijny Józef K., jako KAŻDY, jest skażony grzechem pierworodnym, za który czeka go kara, czyli śmierć. Człowiek oskarżony i skazany, choć że nie popełnił żadnego wykroczenia, podlega ustalonym prawom tajemniczej potęgi, a wyrok spada na niego niespodziewanie. Sąd i władza należą do Boga, a procesem jest trud ludzkiego życia.

KOMPOZYCJA, STRUKTURA, NARRACJA, JEZYK Kompozycja powieści jest oparta na losach głównego bohatera. Skupia się na chronologicznym ukazaniu zdarzeń, które przytrafiły się Józefowi K., poczynając od aresztowania go w dniu jego trzydziestych urodzin do egzekucji w przededniu trzydziestych pierwszych. Opisany w Procesie rok z życia głównego bohatera to ciąg coraz bardziej absurdalnych wypadków, które z narastającą częstotliwością przytrafiały się Józefowi K. Jednak wszystkie opisane w powieści następują po sobie w dość logicznej kolejności, pomimo swojej niedorzeczności. Pierwsze zdanie powieści: [c]„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”[/c] sprawia, iż jest ona pozbawiona ekspozycji. Zamiast tego od razu zawiązuje się akcja. Proces składa się z dziesięciu rozdziałów. Ósmy z nich kończy się w sposób nagły, ponieważ nigdy nie został ukończony przez pisarza. Poza pierwszym i ostatnim, rozdziały są dość autonomiczne i ich kolejność nie ma większego znaczenia na odbiór powieści. Na uwagę zasługuje fakt, iż Kafka najprawdopodobniej napisał najpierw pierwszy, następnie ostatni rozdział, a dopiero po tym starał się zapełnić istniejącą między nimi lukę. Narrator w powieści jest wszechwiedzący, wypowiada się w trzeciej osobie. Jego rola ogranicza się do prezentacji kolejnych wydarzeń z życia Józefa K., co robi z odpowiednim dystansem, niczego czytelnikowi nie sugerując i nie oceniając postaw bohatera. Język Procesu jest bardzo jasny i klarowny. Ciężko doszukać się w nim środków artystycznych. Jest to jeden z wielu elementów, dzięki którym Kafka zbudował unoszący się w powieści klimat grozy. Nawet wydarzenia najbardziej absurdalne opisane są suchym urzędniczym językiem, przez co wydają się być bardziej prawdopodobne. Obdarcie tekstu z upiększających go elementów sprawiło, iż utwór przypomina sprawozdanie, być może sądowe. To ciekawe, że utwór napisany niemal bez żadnych środków artystycznych w całości może być odczytywany jako jedna wielka metafora. O przejrzystości i prostocie języka Procesu świadczy fakt, iż lekturę tej powieści w oryginale zaleca się początkującym uczniom języka niemieckiego. Naczelną konwencją literacką, jaką można odnaleźć w Procesie jest surrealizm. Wyraża się on poprzez dwa rodzaje absurdu: postaci i sytuacji. Pierwszy z nich widać na przykładzie Blocka czy sędziego śledczego. Absurd sytuacji widać na przykład, gdy kupiec płaszczy się przed adwokatem i zasługuje się jak pies. Poza tym surrealizm jest w powieści obecny głównie w ukazaniu świata przedstawionego. Wszystkie lokacje są w pewien sposób zdeformowane, przez co przypominają senną marę. Sam proces jest również pozbawiony sensu i absurdalny. Aresztowano głównego bohatera, ale pozwolono mu zostać na wolności. Zabroniono mu obrony własnych racji przed sądem. Porad prawnych udzielał mu nie adwokat, a malarz, który notabene pracował dla kancelarii i mieszkał w kamienicy, która była z nią połączona. Sądy zajmowały strychy i czynszowe mieszkania. Wszystko to w połączeniu z oniryzmem, czyli stylizacją utworu na senny koszmar spowodowało, że wytworzyła się w utworze atmosfera grozy. Zabieg ten nazywa się kafkaeskiem. Kafkaesk to zabieg literacki autorstwa Franza Kafki, który służy wywołaniu atmosfery grozy, mrocznej niepewności, niesprecyzowanego zagrożenia, które czai się wszędzie dookoła bohatera. Słowo „kafkaesk” na dobre zadomowiło się w języku niemieckim, jego mianem określa się przerośniętą do granic możliwości biurokrację.[/c]

PARABOLA

[c]„Przypowieści Kafki są wielowarstwowe jak biblijne parabole. Jednak w odróżnieniu do tych ostatnich są jeszcze wieloznaczne. Można powiedzieć, że co czytelnik to inny sposób ich odczytania. Ich otwarty charakter pozwala na totalną projekcję osobowości czytelnika na stronę Franza Kafki. Parabole te są »kanałopodobnymi testami« literatury, a sposób ich odczytania więcej nam mówi o interpretatorze niż o samym autorze utworu”. Heinz Politzer, krytyk literacki i badacz twórczości Franza Kafki. [/c] Parabola, zwana także przypowieścią, jest gatunkiem literackim, który niesie ze sobą przesłanie moralne lub dydaktyczne. Do cech formalnych paraboli zalicza się: - schematyczną fabułę,- uproszczoną konstrukcję postaci, - obiektywność narracji. Wyżej wymienione cechy służą alegorycznemu lub symbolicznemu odczytaniu świata przedstawionego w dziele literackim. W przypowieściach odnajdujemy zawsze dwie płaszczyzny wydarzeń - realną (przedstawioną w dziele) i alegoryczną. Parabolę stosuje się, aby nadać dziełu treści uniwersalnych, dlatego każdą powieść, która spełnia wymogi przypowieści, można nazwać ponadczasową i uniwersalną. Takie utwory często zawierają więcej niż jedno zawoalowane przesłanie. Nie inaczej jest w przypadku Procesu. Mnogość przeróżnych interpretacji powieści świadczy o tym, iż autorowi udało się przekazać niewidoczne na pierwszy rzut oka treści, które ukrył w rzeczywistej fabule utworu. Jedynym komentarzem odautorskim, jaki można spotkać w Procesie wydaje się być opowieść kapelana o odźwiernym, który strzegł bramy do Prawa. Kafka ustami księdza i Józefa przedstawił wielość sposobów odczytywania tej krótkiej przypowieści. W ten sposób dał czytelnikowi do zrozumienia, dla każdego z osobna istnieje inny sposób interpretacji Procesu, tak jak dla każdego z osobna istnieją osobne wrota do Prawa. Co ciekawe, nie dość, iż powieść Kafki jest wielką parabolą, to zawiera w sobie kilka mniejszych. Przykładem jest właśnie ta historia opowiedziana przez kapelana więziennego. Fabuła powieści, choć wydaje się być absurdalna, to jest dość przejrzysta i prostolinijna. Wszystko dzieje się w chronologicznym porządku. Towarzyszymy głównemu bohaterowi od momentu jego aresztowania do egzekucji. Podobnie dwie kolejne cechy formalne paraboli, czyli uproszczona konstrukcja postaci oraz obiektywność narracji, są jak najbardziej zachowane. Józef K. to postać, wokół której toczy się akcja powieści, a mimo to czytelnik wie o nim niewiele, nie zna nawet jego nazwiska. Podobnie wyglądają inni bohaterowie, o których uzyskujemy od autora jedynie strzępki informacji. Kafka uczynił z Józefa przedstawiciela całej ludzkości, aby tego dokonać musiał wyposażyć go w uniwersalne wartości. Dlatego też K. to tak zwany everyman. Ostatnim elementem świadcząca o tym, iż Proces to parabola jest obiektywny narrator, który stroni od komentowania poczynań głównego bohatera, ani nie opowiada się za żadną ze stron. Dzięki tym zabiegom Kafce udało się stworzyć utwór, którego ponadczasowość i uniwersalność jest nie do podważenia. Poprzez konstrukcję głównego bohatera, którym mógłby być każdy z nas, oraz umieszczenie akcji w nieokreślonym nazwą miejscu a także niewidomym czasie, można mieć pewność, iż Proces nigdy nie utraci swojej wartości i wciąż będzie odczytywany na nowo przez kolejne pokolenia czytelników.

ABSURD W POWIESCI
[c]Absurd to niedorzeczność, oczywisty nonsens, który jako chwyt literacki bywa wykorzystywany w utworach groteskowych, parodystycznych, surrealistycznych. [/c]W Procesie Kafka wciąż posługuje się absurdem. Józef zostaje postawiony w absurdalnej sytuacji, gdyż jako osoba niewinna zostaje oskarżony. Nie wie jednak, o co i kto go oskarża. Nie może się również skutecznie obronić. Właśnie tutaj tkwi absurdalność całej sytuacji. W całym postępowaniu procesowym obecni są jedynie wszechmocny sąd i oskarżony, który z góry uznany jest za skazanego. Absurdalne jest także w powieści umieszczenie kancelarii sądowych na poddaszach kamienic. Ostatnia scena - zamordowanie Józefa, ukazuje bezradność jednostki wobec panującego prawa. Powieść ta należy do kształtującej się po I wojnie światowej literatury absurdu, która przedstawia świat przypominający senny koszmar, który osacza bohatera i prowadzi do jego zguby.

WŁADZA A JEDNOSTKA
[c]„Mieć taki proces, znaczy, już go przegrać”,[/c] powiedział wuj głównego bohatera i nie mylił się. W tym krótkim zadaniu zawarta jest przerażająca prawda, głosząca, iż żaden z obywateli, chociażby był szanowany, wykształcony i majętny, nie miał szans w starciu z władzą. System sądowy zaprojektowano tak, aby oskarżeni nawet nie łudzili się, iż zdołają się obronić. W gruncie rzeczy obrona była wręcz zabroniona: [c]„Chodzi o możliwie zupełne wyeliminowanie obrony, obwiniony powinien być zdany we wszystkim na siebie samego”.[/c] Dodatkowo [c]„postępowanie sądowe nie jest jawne, może ono na żądanie sądu być ujawnione, ale ustawa nie nakazuje jawności. Wskutek tego są także akta sądu, przede wszystkim akt oskarżenia, niedostępne oskarżonemu i jego obronie, nie wiadomo zatem na ogół, a przynajmniej nie wiadomo dokładnie, jaki kierunek nadać pierwszemu wnioskowi, właściwie przeto może on tylko przypadkiem zawierać coś, co ma znaczenie dla sprawy”. [/c] K. początkowo był przekonany o swojej niewinności i o błędzie popełnionym przez władzę, lecz jak oznajmił mu jeden z funkcjonariuszy: [c]„Nie może w tym zajść żadna pomyłka. Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, nie szuka winy wśród ludności, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo. Gdzie więc może tu zajść jakaś pomyłka?”.[/c] Dopiero w ostatnich chwilach swojego życia Józef zdał sobie sprawę, iż dla sądu był on od samego początku winnym i jedynie odwlekał w czasie swoją egzekucję, poprzez próby obrony. Wyrok śmierci zapadł na niego już w dniu, w którym obchodził trzydzieste urodziny i został aresztowany. Władza sądownicza była wszechobecna w życiu przedstawionego w powieści społeczeństwa. Jej reprezentanci to najczęściej ludzie niewykształceni, brutalni, powodowani chęcią przypodobania się swoim pryncypałom, wobec których wykazywali się ślepą lojalnością. Niżsi stopniem funkcjonariusze systemu wykonywali sumiennie każdy rozkaz zwierzchników, nawet jeśli był on absurdalny, amoralny lub wręcz nieludzki. Ludzie ci stanowili aparat represyjny, aby wymóc posłuch społeczeństwa. Sami sędziowie śledczy przedstawieni zostali jako próżniacy, dla których najważniejsze to dobrze się prezentować na portretach Titorellego. Jeszcze innym w głowie zamiast prawa tkwiła żądza kobiet. System wkradał się w każdą dziedzinę życia obywateli, otaczając ich z każdej strony. Instytucje sądowe i urzędy mieściły się dosłownie wszędzie, przez co nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Władza prowadziła nieustającą inwigilację społeczeństwa. Niektórzy z mieszkańców miasta współpracowali z sądem, aby w ten sposób zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ludzie zabiegali o jak najlepsze kontakty z władzą, ponieważ rozumieli, iż jedynie w ten sposób mogli zabezpieczyć się przed represjami. Biurokratyczna władza zdegradowała Józefa do nic nieznaczącego numerka w protokole. Życie ludzkie nic dla niej nie znaczyło. Za nic miała poddanych sobie obywateli, których opór wobec niej nie miał najmniejszego sensu, ponieważ zawsze był dławiony siłą. W każdym ustroju totalitarnym to jednostka ma obowiązek podporządkować się państwu w każdym tego słowa znaczeniu. Zjawiska opisane przez Kafkę niczym upiór nawiedziły Europę tuż po jego śmierci. Systemy totalitarne, w ramach których działały tajna policja, służby specjalne powołane do inwigilacji ludności czy stronnicze sądy, stały się rzeczywistością.



Wyszukiwarka