Huysmans - Na wspak (streszczenie), Studia - polonistyka, egzamin z estetyki


JORIS - KARL HUYSMANS

NA WSPAK”

STRESZCZENIE

WPROWADZENIE

Z portretów zachowanych na zamku Lourps wynikało, że dawniej ród Floressas des Esseintes składał się z atletycznych żołdaków. N portretach tego rodu widniały postaci o trwożących szklistych oczach, długich wąsach i wypiętych piersiach. Byli to przodkowie. Brakowało natomiast portretów ich potomności. Ogniwem pośrednim było 1 płótno łączące przeszłość z teraźniejszością- twarz tajemnicza i szczwana.

(diuk - najwyższy tytuł arystokratyczny we Francji i Włoszech; Książe nie z królewskiego rodu)

Stary ród upadał, mężczyźni niewieścieli. Od 2 stuleci des Esseintes'owie wstępowali w związki małżeńskie między sobą. Z tego rodu przetrwał tylko diuk Jan - 30-letni cherlak, anemiczny i nerwowy, o zapadłych policzkach rozdętych nozdrzach, nosie prostym i cienkim , o suchych rękach. Miał ponure dzieciństwo. Chorował. Matka umarła z wycieńczenia, potem zmarł ojciec - Jan miał wtedy 17 lat. Ojca prawie nie znał, bo przebywał on często Paryżu. Matkę pamiętał jako osobę nieruchawą i leżącą w komnacie zamku Lourps. Rodzice Jana rzadko się widywali.

Wychowanie Jana powierzono jezuitom. Jan wiódł tam życie łatwe i przyjemne. Był pupilkiem jezuitów (beniaminkiem). Opanował j. łaciński, ale greki nie potrafił opanować. Był tępakiem w historii naturalnej (nauki przyrodnicze). Rodzina nie zajmowała się Janem, czasem odwiedzał go tam ojciec. Lato spędzał w zamku w Lourps, matka nie zwracała na niego uwagi. Jan był pozostawiony sam sobie. W deszczowe dni czytał książki, a gdy była ładna pogoda chodził po wsi. Uwielbiał schodzić dolinę, docierać do Jutigny (sioła). Leżał na łące. Chodził do Longueville. Po każdych wakacjach Jan wracał do nauczycieli rozsądniejszy i bardziej uparty. Ojcowie pozwolili mu więc zajmować się studiami, które sobie upodobał. Studiował piśmiennictwo łac. I fr.. Uczył się też teologii.

Nadszedł czas, gdy Jan musiał opuścić kolegium jezuitów, osiągnął pełnoletniość. Jego kuzyn i opiekun hrabia de Montchevrel zdał mu rachunki. Jan postanowił zerwać kontakty z rodziną- z „posępnymi dziadygami”. Zawarł znajomości z młodymi ludźmi. Jedni edukowani w szkołach klasztornych zachowali znamię edukacji - chodzili do kościoła , obracali się w kręgach katolickich, byli inteligentnymi paniczykami. Inni, wychowankowie kolegiów państwowych lub liceów byli mniej obłudni i swobodniejsi, ale tak samo głupi. Jan zbliżył się do literatów, jedna k wzburzyły go sądy tych ludzi - zawistne i ich banalne rozmowy. Dostrzegł wolnomyślicieli, doktrynerów mieszczaństwa, ludzi, którzy domagali się swobód. Jan zaczął gardzić ludzkością - większość to blagierzy i durnie. Oburzony był bagatelnością ich myśli. Cierpiał słysząc brednie patriotyczne i społeczne. Chciał się uchronić od głupoty ludzkiej. Nie interesowały go kobiety. Początkowo uczestniczył w bibkach, znał różne aktorki i śpiewaczki, korzystał z usług prostytutek. Gnębiła go jednak nuda. Podupadł na zdrowiu. Ustatkował się na jakiś czas. Potem marzył o niezwykłych amorach, zboczonych - praktykował je. Nastąpił koniec, zbliżała się impotencja. Chciał ukryć się w pustelni, z dala od świata. Stracił mnóstwo pieniędzy na hulankach. Sprzedał zamek w Lourps, zlikwidował też inne włości, nabył obligacje państwowe, zgromadził 50 tys. Lirów oraz sumę umeblowanie i zakup domku. Odkrył rudera na krańcach Fontenay - aux - Ross, w ustronnym miejscu, bez sąsiadów. Tu był jego azyl. Kazał odremontować dom, który nabył, po czym nagle, pewnego dnia, nie uwiadamiając nikogo o swoich projektach , wyzbył się mebli, odprawił służbę i zniknął, nie zostawiwszy stróżowi adresu.

ROZDZIAŁ I

Zanim des Esseintes osiągnął spokój w domu w Fontenay minęło jeszcze 2 miesiące, bo w tym czasie musiał jeszcze przemierzać Paryż w czasie poszukiwań mebli potrzebnych do urządzenia domu. „Do iluż uciekał się niestrudzonych poszukiwań, w iluż pogrążył się medytacjach, zanim swoje mieszkanie powierzył tapicerom”.

Od dawna miał upodobanie w drobiazgowym analizowaniu odcieni kolorów. Niegdyś, gdy jeszcze przyjmował kobiety, urządził buduar (salonik) z meblami rzeźbionymi w złotawym japońskim kamforowcu. W pokoju tym było dużo luster - lubowały się w nim dziwki. Pod sufitem buduaru wisiała srebrną klatka, ze świerszczem, który wyśpiewywał jka niegdyś w popiołach kominku w Lourps. Miał przed oczyma obrazy przeszłości przeżytej w opuszczeniu.

Stworzył serię dziwacznych umeblowań, salon podzielił na szereg nisz o różnych obiciach. Wysoką salę przeznaczył do przyjmowania dostawców. Zyskał reputację ekscentryka. „Dziwnie” się ubierał: nosił białe , aksamitne garnitury, kamizelki ze złotogłowiu, nie zapinał koszuli pod szyją, krawat zastępował fiołkami parmeńskimi.

W celu czczenia nieudanej miłostki wydał ucztę żałobną. W jadalni obitej kirem podano obiad na czarnym obrusie. Orkiestra grała żałobne marsze. Biesiadnikom usługiwały nagie Murzynki. Podawano egzotyczne potrawy. PO pewnym czasie skończył się okres ekstrawagancji. Jan przestał się anormalnie ubierać i cudacznie upiększać mieszkanie. Chciała stworzyć siedzibę komfortową, lokum dostosowane do ego samotności. Diuk Jan żył nocą, spał w dzień. Wybrał takie kolory dla ścian, których wyraz potwierdzałby się w świetle lamp (pomarańczowy). W pokoju były książki i rzadkie kwiaty, na podłodze - skóry dzikich zwierząt, masywny stół, pulpit kościelny. W oknach były zasłony pozszywane ze stuł o złocie przyczerniałym. Na kominku, pomiędzy dwoma monstrancjami, znajdował się kanon mszalny, oprawiony w 3 ramki, zawierał 3 utwory Baudelaire'a: „Śmierć kochanków”, „Wróg” oraz „Gdziekolwiek poza światem”.

ROZDZIAŁ II

Jan sprzedawszy swoje włości zatrzymał dwoje starszych służących. Sprowadził ich do Fontenay. Mężczyzna sprzątał pokoje i kupował żywność, żona - gotowała. Mieszkali na 1 piętrze. Jan zażądał, aby przykryli puszystymi kobiercami, żeby tłumiły one kroki służących. Jan unikał kontaktów ze służbą.

Zimą, kiedy zapadał zmierzch o 5, jadł śniadanie. Około 11 jadł obiad. W nocy pił herbatę, kawę lub wino. O 5rano coś jeszcze jadł i kładł się spać. Posiłki przynoszono mu do pokoiku, odgrodzonego od gabinetu wymateracowanym korytarzem nieprzepuszczającym zapachów ani szmerów. Pokój ten wchodził w skład większego - w jadalnię właściwą. Czasami Jan wpuszczał do akwarium różne esencje i napawał się kolorami, kontemplował oprawne tablice z rozkładami rejsów. Nie ruszając się z domu wyobrażał sobie dalekie podróże. Uważał, żę wyobraźnia łatwo zastępuje rzeczywistość faktów. Należy tylko skoncentrować myśl na jednym punkcie , umieć „wyabstrahować się”, sprowadzić halucynacja i podstawić marzenie o rzeczywistości pod samą rzeczywistość. Sztuczne efekty wydawały mu się cechą wyróżniającą geniusz ludzki.

Podczas ostatnich miesięcy mieszkania w Paryżu przytłoczony hipochondrią, miażdżony spleenem, wpędził się w taką wrażliwość nerwową, że sam widok niemiłego przedmiotu zapadał mu w mózg. Potrzebował kilku dni, żeby zatrzeć przykry ślad. Cierpiał na sam widok twarzy ludzkiej. Zamykał się ze swoimi książkami.

Nienawidził młodych pokoleń, gburów odczuwających potrzebę głośnych rozmów i śmiechów.

ROZDZIAŁ III

Ten rozdział zawiera opis książek, jakie znajdują się w bibliotece Jana i jego refleksje na temat pisarzy. I poetów. Wergiliusza uważał za najposępniejszego nudziarza. Horacego uważał za „irytującego matoła”. Cenił natomiast Petroniusza. Pokochał go. Uważał go za wnikliwgo obserwatora, subtelnego analityka. Czytał jego „Satyricon”. Diuk znużył się Augustynem z ippony, jego wróżbami i jeremiadami. Wolał „psychomachia” Prudencjusza. Im starsze działa tym mniej ma ich diuk Jan w swojej bibliotece.

ROZDZIAŁ IV

Pod wieczór powóz zatrzymał się przed domem w Fontenay. Był to jubiler.

Des Esseintes miał żółwia - był to 1 z jego kaprysów. Umieszczał go na kobiercu. Ciemna tonacja miała zaostrzać żywość kolorów kobierca, ale pomysł nie był skuteczny. Postanowił więc Wyglazurować żółwiowy pancerz złotem. Żółw opromieniał kobierzec. Jan stwierdził jednak później, że lepiej wysadzi go rzadkimi kamieniami w kształt bukietu: liście były wysadzane kamieniami o zieleni wydatnej i czystej. Do kwiatów odstających od łodygi zastosował pył błękitny. Jubiler słuchał wymagań Jana i robił notatki.

Jan czuł się szczęśliwy. Upajał się roziskrzeniami płomiennych kwiatów na złotym tle. Odzyskał nawet apetyt, tak przeciwny jego naturze.

Padał śnieg. Cisza panowała w domu, des Esseintes dumał. W jadalni Jan popijał alkohole - każda z beczułek miała kranik. To zgromadzenie baryłek do likworów nazywał organami swoich ust. Des Esseintes pił jedną kroplę stamtąd, wygrywając wewnętrzne symfonie. Każdy gatunek alkoholu - wg Jana - odpowiadał dźwiękowi danego instrumentu, np. wódka i Marc - puzony, stara wódka - skrzypce. Tak więc wygrywał na własnym języku melodie: „to solo miętowe, to znów duet ratafii z rumem”. Przenosił nawet do swoich szczęk prawdziwe kawałki muzyczne wg zamierzeń kompozytora. Czasami sam też komponował utwory, wykonywał pastorałki.

Tego wieczora Jan nalał sobie whisky i usiadł w fotelu. Podążał za smakiem whisky. Wąchając whisky przypomniał sobie wizytę u dentysty. Było to 3 lata temu: późną nocą chwycił go ból zębów, okłady nie pomagały. Dentyści, do których chodził , byli ludźmi interesu , trzeba się było do nich zapisywać na termin. Poszedł więc do pierwszego lepszego. O siódmej rano poszedł do dentysty („ludowego wyrwizęba”, „mechanika mieniącego się dentystą ludowym”  )) o nazwisku Gatonax. B. bał się tej wizyty. Podczas wyrywania zęba des Esseintes chwycił poręczy fotela, poczuł zimno w ustach, przed oczami miał świeczki, tupał i ryczał jak zabijane zwierzę. PO wyrwaniu zęba narzygał miseczkę krwi, zapłacił 2 franki i wybiegł. Od razu czuł się lepiej, odmłodzony o 10 lat.

Na samo wspomnienie o tym robiło mu się niedobrze. Zainteresował się żółwiem. Żółw nadal się nie poruszał. Jan pomacał go. Okazało się, że żółw nie żyje. Nawykły do egzystencji nieruchawej, do skromnego życia pod ubogą skorupą, nie wytrzymał olśniewającego przepychu , jaki mu narzucano.

ROZDZIAŁ V

Des Esseintes chciał uciec od epoki podłego chamstwa. Wstręt budziły w nim obrazy z podobiznami ludzi, którzy zarabiają na chleb w Paryżu, uganiając się za pieniądzem po ulicach. Zapragnął malarstwa subtelnego, wykwintnego, skąpanego w starodawnych snach, w antycznym zepsuciu, z dala od dzisiejszych obyczajów. Chciał, żeby obrazy te wstrząsnęły jego systemem nerwowym za pomocą histerii skomplikowanych koszmarów, wizji swobodnych i okrutnych. Od dawna zachwycał się Gustawem Moreau. Kupił 2 jego dzieła. Nocami marzył przed jednym z nich - obrazem przedstawiającym Salome. Ma lewą rękę wyciągniętą w geście rozkazującym, prawą rękę ma podkurczoną i trzyma w niej wielki lotos. „Zbliżą się wolno na czubkach palców, przy dźwiękach gitary. Ze skupieniem w licach, z mina uroczystą (…) rozpoczyna lubieżny taniec, który ma zbudzić uśpione zmysły starego Heroda; jej piersi falują, sutki sterczą, pocierane wirem naszyjników, na wilgotnej skórze iskrzą się diamentami, (…)”. Mnóstwo przeróżnych klejnotów i świecidełek „ migoce na ciele matowym o karnacji róż herbacianych.(…) Skupiona, z oczyma szklistymi, podobne somnambuliczne, nie widzi ani rozjuszonego tetrarchy, ani matki Herodiady (…), ani hermafrodyty czy eneucha stojącego u stóp tronu (…)”. Ów typ Salome od lat miał w głowie des Esseintes. Często tez sięgał do „Biblii” i czytał „Ewangelię św. Mateusza” - fragment o Salome i o ścięciu Jana Chrzciciela - Zwiastuna. W dziele Gustawa Moreau („Zjawa”) (oderwanym od wersji biblijnej) Des Esseintes ujrzał urzeczywistnioną Salome nadludzką i przedziwną , o której marzył: „ Była już nie tylko baletnicą, która lubieżnymi skrętami bioder wydziera starcowi okrzyk żądzy i rui (…) przełamuje wolę króla falowaniem piersi, drgawkami brzucha, dreszczykiem ud; stawała się bóstwem niezniszczalnej Rozpusty, boginią nieśmiertelnej Histerii, Pięknem wyklętym, (…) Bestią potworną, obojętną , nieodpowiedzialną, nieczuła, zatruwającą, podobnie jak antyczna Helena”. Tytuł tego obrazu: „Zjawa”. Malarz chciał uwydatnić ponadczasowość: nie określił jej pochodzenia, kraju ani epoki. Umieścił Salome w niezwykłym pałacu, któremu nadał zagmatwany styl, ją samą odział w suknie wspaniałe i chimeryczne, ukoronował jej głowę, w dłoń włożył berło Izydy, święty kwiat Indii i Egiptu, kwiat lotosu. Des Esseintes zastanawiał się nad sensem tego emblematu. Czy maił znaczenie falliczne, czy zwiastował Herodowi ofiarę z dziewictwa, wymianę krwi , czy przedstawiał alegorię płodności, hinduski mit życia, istnienie, które kobieta trzyma w palcach, istnienie wydarte z nich i zmięte rękami mężczyzny, gorączką żądzy cielesnej? A może malarz myślał o tancerce jako o „kobiecie śmiertelnej, o Naczyniu zbrukanym, źródle wszelkiego grzechu (…), może wspomniał rytuały starożytnego Egiptu, obrzędy pogrzebowe balsamowania (…)”. Na obrazie „Morderstwo dokonało się już; kat stał teraz niewzruszony, z rękami wspartymi na głowicy długiego miecza, poplamionego krwią. Święta głowa świętego wyrasta z misy ustawionej na podłodze i spogląda; jest sina, wargi ma bezbarwne, otwarte, purpurowa szyja ocieka łzami. Mozaika okala twa, z której emanuje aureola, rozpalając się w promienie światła (…), oświetlając straszliwe wznoszenie się głowy, rozniecając ognie w szklistych gałkach oczu wlepionych, (…) , wczepionych w tancerkę. Trwożnym gestem Salome odpycha przerażającą wizję, która przykuwa ją do miejsca (…), znieruchomiałą na czubkach palców; źrenice jej rozszerzają się, dłoń konwulsyjnie zaciska się na szyi. Jest prawie naga; w szaleńczym wirze tańca rozwinęły się welony (…), ma już na sobie tylko majstersztyki złotnicze i przezroczyste minerały; stanik z gorsecikiem opina jej talię (…), cudowny klejnot poraża błyskami w zagłębieniu piersi, (…) „. Od promienie, które tryskają z głowy Zwiastuna rozpalają się krawędzie drogich kamieni. Kamienie ozywają, obrysowują ciało kobiety; kolą ją w szyję, w nogi. Straszliwa głowa wciąż płonie i broczy w e krwi, oblepia ciemnopurpurowymi skrzepami końce zarostu i włosów. „W bezlitosny, posągu, w niewinnym i niebezpiecznym bożyszczu tlił się erotyzm, groza egzystencji ludzkiej; (…) rozwiała się bogini, okropny koszmar dławił teraz komediantkę, (…) która skamieniała zahipnotyzowana trwogą”. „Tu była naprawdę dziewka; ulegała temperamentowi kobiety chutliwej i okrutnej, (…) obrzydliwsza i bardziej urocza”. Des Esseintes zatopiony w kontemplacji medytował nad genezą tego wielkiego artysty, poganina tkniętego mistycyzmem. Moreau stanowił dla niego zjawisko jedyne, oryginalne. Był w jego dziełach nacechowanych rozpacza i erudycją urok szczególny.

Jan kazał wytapetować buduar jaskrawą czerwienią. Na ścianach porozwieszał ryciny Jana Luykena, sztycharza holenderskiego. Miał serię „Prześladowań religijnych” tego artysty - przerażające plansze z torturami przesycone cierpieniem ludzi: ciała opiekane na żarze, jelita wyprute z brzucha i nawinięte na kołowrót, paznokcie wyrywane kleszczami, wyłupiane oczy, powieki na drugą stronę wywrócone szpikulcami. Dzieła te przesycone ohydną wyobraźnią, pełne klątw i okrzyków zgrozy, przyprawiały des Esseinetes'a o dreszcz. W tych straszliwych dziełach można było jednak dostrzec ciekawe rekonstrukcje społeczeństw i epok: architekturę, obyczaje, ubiory np.. z czasów Machabeuszów albo w Rzymie podczas prześladowania chrześcijan. Sztychy te były kopalnia wiadomości.

W sąsiednim pomieszczeniu były inne dziwaczne rysunki: „Komedia śmierci” Bresdina. Przedstawiają następujący widok: Wśród czaszek, żeber i kręgosłupów sterczą wierzby sękate, na nich siedzą szkielety. Czereda ta śpiewa hymn zwycięstwa, a Chrystus umyka. Pustelnik medytuje w grocie, nędzarz kona. Jedno z dzieł miało tytuł: „Dobry Samarytanin”. Jan szczególną uwagę poświęcał też obrazem, pod którym widniał podpis: Odilon Redon. Te rysunki wybiegały poza granice malarstwa, wprowadzały nową fantastykę, fantastykę choroby i maligny. Des Esseintes oglądając je czuł niepokój.

W sypialni Jan powiesił chaotyczny szkic El Greca: Chrystus o szczególnych odcieniach, okrutny w kolorycie.

Wg Jana sypialnię można było urządzić na 2 sposoby: albo uczynić z niej podniecającą alkowę, albo skomponować miejsce samotności i wypoczynku, azyl dla dumań, kaplicę.

Chciał z pomocą wesołych przedmiotów urządzić rzecz smutną; pozostawiając pokojowi ogólne cechy brzydoty - nadać całości elegancję i dystynkcję; posługując się wspaniałymi tkaninami - wywołać wrażenie łachmanów. Chciał urządzić swego rodzaju celę. O pokoju wstawił żelazne łóżko, stolik zastąpił klęcznikami. Zanim zasnął , patrzył na dzieła El Greca. Wyobrażał sobie, że mieszka 100 mil od Paryża, z dala od świata, zaszyty w jakimś klasztorze. Iluzja przychodziła mu bez trudu, bo jego życie przypominało przecież egzystencję mnicha. Podobny do pustelnika Jan nawykł do samotnictwa, nie oczekiwał niczego od życia, był nim wyczerpany. Przytłaczało go znużenie. Pogrążał się w medytacjach, zakończył kontakty z ludźmi świeckimi, którzy jego zdaniem byli głupi. Czuł sympatię dla ludzi żyjących w klasztorach.

ROZDZIAŁ VI

Des Esseintes usiadł w fotelu i rozmyślał. Wspominał konfuzję kolegi, pana d'Aigurande, który na zebraniu zaprzysięgłych kawalerów wyznał, że kończy przygotowania do ślubu. Wszyscy byli oburzeni, tylko Jan podtrzymywał go w tej decyzji. D`Aigurande nie miał majątku, posag oblubienicy był prawie żaden. Diuk odkrył w tej zachciance nieskończoną perspektywę pociesznych nieszczęść. D'Aigurande zakupił meble skonstruowane kolisto. Wszystko było robione na zamówienie, wydał na to mnóstwo pieniędzy. Kiedy jego żonie znudziła się rotunda i przeprowadziła się do mieszkania czworokątnego, nie pasował tam żaden mebel. Meble stały się przyczyną kłopotów i kłótni. Postanowili się rozwieść.

Przypomniał sobie drugą historię: przed paroma laty spotkał na ulicy 16- letniego chłopca, który palił papierosa. Des Esseintes dał mu ognia i zachęcił do opowiedzenia historii. Nazywał się August Langlois. Pracował on u fabrykanta kartonowych pudełek. Stracił matkę. Miał tylko ojca, który go bił. Diuk zaprosił Augusta na poncz do kawiarni, a potem zabrał chłopaka do pani Laury, damy hodującej asortyment kwiaciarek w rzędzie czerwonych pokoi, żeby się zabawił. August ujrzał batalion kobiet. Został posadzony wśród nich. Wanda, Żydówka, pocałowała go. Jej dłonie dotykały ciała chłopca. Zdaniem diuka August osiągnął już wiek, kiedy krew kipi; mógłby zostać uczciwym i mieć monotonne szczęście przeznaczone dla ubogich. Jan chce go wprowadzić w luksus., darować mu uciechy o jakich August nie śnił. Diuk chce, żeby A. uzależnił się od wizyt w tym miejscu (dom publiczny ) , zaczął kraść (żeby mieć na te „uciechy”), być może zabije kogoś - Jan przyczyni się do stworzenia ladaco, jeszcze jednego wroga tej ohydnej społeczności. I taki jest cel diuka! Na odchodne Jan powiedział mu „maksymę quasi - ewangeliczną”: „Czyń innym to, czego nie chcesz. Żeby czyniono tobie, a zajdziesz daleko. (…) nie okaż się niewdzięcznikiem i i daj mi możliwie jak najwcześniej znać o sobie jako za pośrednictwem kronik sądowych w gazetach ”.

Teraz Jan był zawiedziony, że nic takiego o nim nie wyczytał.

ROZDZIAŁ VII

Od nocy, kiedy wspominał A., na nowo przeżywał swoją egzystencję. Nie rozumiał słów, które czytał. Jego umysł nasycony literaturą i sztuką przestał już chłonąć. Żył z samego siebie. Samotność jak narkotyk oddziaływała na jego mózg. Obecnie sprowadzała odurzenie nawiedzane majakami, unicestwiała jego plany. Potem znów zagłębił się w łac. studiach. Druga faza to wspomnienia z dzieciństwa, zwłaszcza z lat spędzonych u jezuitów. Wspominał park, długie aleje, krzyki uczniów; to jak ojcowie grali w piłkę, rozmawiali z uczniami. Wspominał jarzmo ojcowskie, tak niechętne karom: nie ogłupiać ucznia lecz dyskutować z nim, traktować go jak dorosłego nie szczędząc mu przymileń. Jan zachował jak najlepsze wspomnienia o swoim konwikcie i nauczycielach. Charakter diuka oparł się ujarzmieniu naukami jezuickim. Umocnił się w nim duch niezależności. Uważał się za wyzwolonego z wszelkich ograniczeń.

Teraz zaczął się zastanawiać, czy posiew aż do dziś rzucany w jałową ziemię, nie zaczyna wschodzić. Kilka dni temu znalazł się w nieopisanym stanie ducha. Myślał, że zmierza ku religii, jednak wiedział, że nie spłynie na niego pokora i pokuta chrześcijańska i że nie zazna łaski. Obca mu była idea umartwienia i modłów, bez której wg duchowieństwa, nawrócenie nie jest możliwe. Nie czuł potrzeby błagania Boga o miłosierdzie. Żył wśród samotności bez nowych wrażeń. Izolacja ta przeciwna naturze, że wszelkie zagadnienia o których zapomniał w Paryżu, teraz powracały w postaci drażniących problemów.

Jan uważał religię za legendę, za wspaniałe oszustwo, jednak jego sceptycyzm zaczynał się kruszyć.

Jan doszedł do wniosku, że jego postępki za czasów życia światowego wywodziły się z edukacji, jaką otrzymał. Jego potrzeba ekscentryczności nie wynikała z niepogłębionych studiów, z wyrafinowań pozaziemskich. Były uniesieniami, zrywami ku ideałowi .

Pojawiły się chorobowe symptomy. Nawiedzały go tematy dyskusji; park, lekcje , jezuici oddalili się. Diuk rozmyślał wbrew sobie o sprzecznych interpretacjach dogmatów. Przypomniały mu się szczątki schizm, odłamki herezji, które podzieliły Kościół na zachodni i wschodni. Sam sobie zadawał pytania i sam odpowiadał.

Rodziły się w nim pomysły potworne dotyczące świętokradztw: nadużycie wody święconej i świętych olejów. Wyobraził sobie Kościół, który głosi człowiekowi grozę życia , nakazuje cierpliwość, skruchę, ducha poświęceń, opatruje rany i wskazuje na krwawiące rany Chrystusa, strapionym przyrzeka lepszą część raju. Kościół był macierzyński dla nędzarzy, litościwy dla uciśnionych , groźny dla ciemięzców i despotów. Jan zastanawiał się czy nie dopuszcza się świętokradztwa posiadając przedmioty konsekrowane: mszały kościelne, ornaty, kielichy. Buntował się przeciw lękowi nadziei na przyszłe życie. Mówił : „Jeśli Bóg stworzył ten świat, wolałbym nie być tym Bogiem; nędzny los świata rozdzierałby mi serce”.

Jan uważa ,ze tylko Schopenhauer miał rację. Nie dawał żądnej nadziei, choć jego teoria Pesymizmu była w sumie wielką pocieszycielką umysłów wybranych. Pouczał, by ograniczać nadzieję, a nawet nie podejmować jej w ogóle. Aforyzmy Sch. Uspokajały dygot myśli Jana. Nie mógł jednak zapomnieć katolicyzmu.

Nawroty do wierzeń, przeczucia wiary dręczyły diuka Jana zwłaszcza od momentu pogorszenia się stanu jego zdrowia. Od dzieciństwa miewał idiosynkrazje (nadwrażliwość na pewne substancje; wstręt, antypatia) . Miał np. dreszcze, gdy służąca wyżymała przy nim bieliznę. Wrodzona neuroza pogłębiała się.

W Paryżu kurował hydroterapią drżenie palców, bóle, newralgie, które rozdzierały mu twarz, wywoływały nudności. Bóle wędrowały po całym jego ciele, kaszel pojawiał się o stałej porze. Jan utracił apetyt. Wyrzekł się alkoholi, kawy, herbaty. Stosował zimne prysznice. Zmuszał się do ćwiczeń gimnastycznych. Postanowił wykończyć umeblowanie domu, sprokurować cenne kwiaty cieplarniane i wreszcie czymś się zająć, co odpręży mu nerwy, a mózgowi dało odpoczynek.

ROZDZIAŁ VIII

Diuk Jan uwielbiał kwiaty. Kiedy przebywał w Jutigny szalał za wszystkimi kwiatami. Potem zaczął gardzić kwiatami ze straganów. Rozróżniał kwiaty biedne i prostackie np. lewkonie; kwiaty pretensjonalne, konwencjonalne np. róże; kwiaty o wysokiej ekstrakcji np. orchidee. Uwielbiał rośliny dystyngowane , rzadkie, przybyłe z daleka. Posiadał kolekcję tropikalnych roślin. Zapragnął kwiatów naturalnych imitujących kwiaty fałszywe. Pewnego dnia nadjechały wozy z dostawą kwiatów, m. In. : Virginalis, Albana, Madame Mame, Bosfor, Jutrzenka Północy, Aurora, Alocasia metallica (arcydzieło sztuczności), anturium (czarne łodygi przypominały nadwerężonego członka Murzyna), Echinopsis, Nidularium. Diuk był zachwycony okazami kwiatów. Kwiaty te uderzały diuka potwornością. Najbardziej interesował się florą mięsożerną: muchołówki, rosiczka, dzbanecznik. Jeden kwiat (Cattleya) wydzielał woń lakierowanej sosny. Zapach tej orchidei przywodził mu na myśl najprzykrzejsze ze wspomnień. . Żadna z roślin nie wydawała mu się rzeczywista. Wyglądało to tak, jakby człowiek pożyczył naturze tkaninę, papier, porcelanę, metal, aby ta produkowała swoje monstra. Następie natura kopiowała błony wewnętrzne zwierząt, zapożyczała jaskrawe barwy ich ścierwa . Mówił: „Wszystko jest jedynie syfilisem”. Uważa ogrodników za jedynych i prawdziwych artystów.

Gdy zasypiał miał następujący koszmar: Znalazł się o zmierzchu na dukcie przecinającym gąszcz leśny. Szedł obok kobiety, której nie znał: była charława, włosy miała konopiaste, twarz buldoga, piegowate policzki, zęby koślawe. Zastanawiał się kim jest ta kobieta. Czuł, że wrosła w jego prywatność. Nagle dziwaczna postać ukazała się przed nimi (diukiem i kobietą buldogiem) na koniu. Dech w nim zamarł. Twarz postaci na koniu była mętna, zielona. Wokół ust - wieniec krost. Ze złachmaniałych rękawów widać było chude ramiona szkieletu, nagie aż do łokci. Spojrzenie kobiety mroziło go. Kobieta - buldog przywarła do niego, zawyła czując śmierć. Diuk pojął sens tej wizji. Miał przed oczyma obraz Wielkiej Francy. Gnany trwogą dostał się do jakiegoś pawilonu. Osunął się na krzesło. Kobieta - buldog stała przed nim , żałosna i groteskowa. Płakała. W ucieczce pogubiła zęby. Białe rureczki wtykała w dziury dziąseł. Nagle słychać było galop koński. Nogi ugięły się pod Janem . Zaklął kobietę, żeby nie wydała ich oboje stukotem butów. Szamotała się z nim. Przydusił ją. Jan spostrzegł drzwi szynczku, bez klamki. Pchnął je. Zauważył gromadę pajaców białych na polanie, które wykonywały królicze skoki. Łzy bezsilności zakręciły mu się w oczach. Myślał, że go zmasakrują. Diuk za oknem zobaczył konia. Zamknął oczy , żeby nie widzieć ohydnego wzroku Francy, który ciążył na nim przez ścianę. Oczekiwał najgorszego. Wszystko nagle rozwiało się. Na ziemi poruszyło się coś, co przeobraziło się w kobietę, bladą i nagą. Wzrok jej omdlewał. Kobieta przeobrażała się. Barwy przemykały w jej źrenicach. Wargi nasycały się wściekłą czerwienią - czerwienią Anthurium. Rozjarzyły się sutki podobne do purpurowych strąków papryki. Diuk pomyślał, że to kwiat. Dwoje ramion próbowało opleść diuka Jana. Szkaradne oczy kobiety nabrały jasnego i zimnego błękitu. Stały się groźne. Chciał wyrwać się z jej uścisku. Ocierał się ciałem o wstrętną ranę tej rośliny. Czuł, że już umiera. Nagle ocknął się - to był tylko sen.

ROZDZIAŁ IX

Koszmary powtarzały się. Bał się zasypiać. Przeszkadzały mu kołdry. Miał mrówki w ciele. Paliła go krew. Pchły kłuły po nogach. Miał tępy ból w szczękach i kleszczowy uścisk w skroniach. Niepokoje diuka wzrosły. Dom stał za wysoko, by doprowadzić tu wodę. Musiał zadowolić się pobieżnymi polewaniami w wannie. Prysznica nie mógł zainstalować. Imitacja pryszniców nie hamowała postępów neurozy. Wpadł w bezgraniczną nudę. Aby się rozerwać , powrócił do tek z rycinami i uporządkował sztychy Goi.

Zapadł w spleen. Zajął się lekturami łagodzącymi. Spróbował sztuki psiankowatej. Znalazł ją w powieściach Dickensa - krzepiących dla rekonwalescentów i skwaszeńców. Przerwał lekturę, aby rozsmakować się w igraszkach libertyńskich i sprośnych przygrywkach. W jego ciele i mózgu zmartwychwstał popęd płciowy. Zaczęły go kusić uczynki i grzechy potępiane przez religię.

Otworzył pudełko z cukierkami : „Perełki pirenejskie”. W skład tych cukierków wchodziła kropla woni orchidei Sarcanthus i kropla esencji kobiecej. Cukierki te przypominały pocałunki. Dziś cukierki wskazywały rzeczywistość cielesną, brutalną. „Na jej czele korowodu metres, któremu smak cukierka pomagał zarysować się mocnym konturem, zatrzymała się” miss Urania - Amerykanka o dorodnym ciele. Występowała w cyrki jako akrobatka. Wieczorami des Esseintes obserwował ją. Początkowo wydawała mu się piękna i dobrze zbudowana. Wkrótce zauważył, że zmienia się u niej płeć: po etapie Androgyne stała się mężczyzną. Jan wnioskował ,że ta „klownica winna z naturalnej skłonności pokochać istotę słabą, zdegenerowaną”, takiego zdechlaka jak on. Wydawało mi się, że on sam kobiecieje. Zapragnął posiąść cyrkówkę niczym blednicowata panienka, która wzdycha do chamowatego Herkulesa. Zachwycił się siła brutalną, której dotąd niecierpiał. Brak jej było edukacji i taktu. W łóżku nie popisywała się ekscesami siłacza, których Jan pożądał. Przestał doznawać wrażeń kobieciątkowatości. Jan zakończył ten związek. „Jego przedwczesna impotencja wzmagała się wskutek lodowatych pieszczot i pruderyjnych przyzwoleń tej kobiety”.

Zajął się inna kobietę, brunetką, którą poznał w kabarecie, gdzie popisywała się brzuchomówstwem. Pewnego wieczoru kazał przynieść małego sfinksa chimerę. Umieścił stwory w głębi pokoju, gdzie oświetlało je światło. Kobieta ta za pomocą różnych intonacji ożywiła stwory. Chimera wyrzekła: „Szukam nowych zapachów, kwiatów bujniejszych, rozkoszy, których nikt nie zaznał jeszcze!”. Przemawiała ona do Jana. Działało to na niego jak zaklęcie. Ten głos opowiadał mu o gorączkowej pogoni za nieznanym, swoich nienasyconych ideałach, o potrzebie ucieczki od straszliwej rzeczywistości istnienia i o tym, ze warto przekraczać granice myśli , szukać po omacku. Wkrótce pogłębił się uwiąd Jana. Zawładnęły nim wariactwa starców. Brzuchomówczyni w końcu przepędziła diuka.

Pewnego razu Jan spotkał młodego chłopaka, który poprosił Jana o wskazanie drogi na ul. Babylone. Poszli tam razem. Zrodziła się między nimi przyjaźń. Spośród wspomnień, jakie Jan posiadał, wspomnienie tego wzajemnego afektu zagłuszało inne - fermentował zaczyn zboczenia.

Obsesje libertyńskie i mistyczne nękały jego mózg nadwyrężony pragnieniem ucieczki od pospolitego świata. Jan chciał zapaść z dala od obyczajów w ekstazy prapoczątku , w orgazmy niebiańskie czy przeklęte.

ROZDZIAŁ X

Pewnego ranka Jan obudził się zdrowy. Minął kaszel. Poczuł lekkość mózgu. Po kilku dniach pojawiły się jednak halucynacje węchowe. Znużony wyimaginowanym aromatem zanurzył się w woniach prawdziwych - poszedł do łazienki, gdzie miał wiele flakonów perfum. Bieg ły w praktykach wiedzy o węchu Jan mniemał, że powonienie potrafi doznawać radości takich jakie doświadcza słuch i wzrok. Arkana tej sztuki komponowania zapachów zgłębiał Jan. Rozszyfrowywał ten język równie sugestywny jak język literatury. Najpierw opracował gramatykę, potem musiał zrozumieć składnię zapachów. Analizując tę gwarę fluidów, doświadczenie podpierał teoriami. Jan analizował zapachy. Siedząc przy stole zastanawiał się nad skomponowaniem nowego bukietu zapachów. Skomponował herbatę, mieszając mimozę z irysem.

Jan lubił niegdyś „ kołysać się akordami zapachów”. Stosował chwyty analogiczne do efektów poetyckich. Posługiwał się kompozycją wierszy Baudelaire'a.

Przy pomocy rozpylaczy nasycił pokój esencją. Również zapachy przywoływały w jego pamięci sceny. W łazience zauważył szminki i „inne damskie rzeczy”. Przypomniał sobie kobietę. Była to „ kobieta znarowiona i nerwowa , lubiąca macerować sobie sutki w pachnidłach”. Jan przypomniał sobie popołudnie spędzone w panin w towarzystwie tej kobiety, u jednaj z jej sióstr. Kobiety gadały, a on przez szyby patrzył jak rozciąga się przed nim ulica pełna błota.

Poszedł do pracowni z nadzieją, że tam umknie obsesji zapachów. Otworzył okno. Nagle wydało mu się, że podmuch wiatru przynosi esencję bergamoty, z którą sprzymierzają się olejki jaśminu, kasji i woda różana. Chwyciła go zadyszka. Zastanawiał się czy nie dostał się pod jarzmo jakiegoś opętania. Jan osunął się na ziemię, był prawie umierający.

ROZDZIAŁ XI

Słudzy pobiegli do lekarza, który nie rozumiał stanu Jana. Zapisał środki uspokajające. Lekarz w całym mieście opowiadał o cudactwach tego domu. Ku zdumieniu służących ich pan wyzdrowiał w kilka dni. Pewnego dnia Jan rozkazał spakować kufry na długą podróż. Pogoda była okropna. Jan dotarł na stację. Nie wiedział kiedy wróci. Nakazał słudze, aby niczego nie zmieniał. Jan sam siedział w przedziale pociągu, przymknął oczy. I znów samotność skończyła się chandrą. Ogarnęła go żądza przechadzek, oglądania ludzkich twarzy i rozmów. Pod byle pretekstem wzywał służących. Będąc na bulwarze d'Enfer diuk zawołał dorożkarza Chciał zatrzymać się na ul. Tivoli. Przed wyjazdem chciał kupić przewodnik po Londynie. Pogoda była fatalna, lał deszcz, na ulicach błoto. Londyn wydawał się więc gigantyczny, bezkresny i dymiący mgłami. Diuk czuł się rozkosznie - wtopiony w straszliwy świat kupiectwa.

Diuk znalazł się na ul. Tivoli przed Galignani's Messenger (biblioteka). Przeglądając przewodniki, przypomniał sobie płótna oglądane na wystawach międzynarodowych . Miał nadzieję, że znów zobaczy je w Londynie: Millais „Czuwanie św. Agnieszki”, obrazy Watta, obrazy Gustawa Moreau, , „Oskarżenie Kaina”. Kupił bedekera i wyszedł. Pojechał do sklepiku. Była to piwnica winiarska. Zamówił szklankę porto. Wokół Jana mrowili się Anglicy. Rozleniwienie spowiło Jana. Zaczął wyczarowywać postaci Dickensa. Wyobraził sobie pana Wickfielda, p. Tulkingtona. Zaszył się w tym zmyślonym Londynie. Czuł się bezpieczny. Wino amontillada przywołało natomiast bolesne skojarzenia z E. Poe.

Wyszedł z winiarni. Ulica Zionęła wilgocią. Dorożka zatrzymała się pod tawerną na ul. D'Amsterdam. Diuk wszedł do długiej Sali, gdzie zjadł obiad. Zamyślił się nad tym, że w swoim życiu czuł pociąg do 2 krajów: Holandii i Anglii. Kiedyś zwiedził miasta niderlandzkie. Rozczarował się tymi podróżami. Holandię wyobraził sobie na podstawie dzieł Teniersa i Steena (malarzy), Rembrandta i Ostade'a. Haarlem i Amsterdam urzekły Jana. Holandia okazała się krajem podobny do innych, nie prymitywnym, nie dobrodusznym.

Już miał jechać na dworzec, aby udać się do Londynu, ale stwierdził, żę wraca do domu. Stwierdził, że właściwie od chwili wyjazdu sycił się życiem angielskim. Wrócił do Fontenay, przetrącony fizycznie i sfatygowany duchowo.

ROZDZIAŁ XII

Wszystko nabrało w oczach diuka Jana szczególnego uroku. Łóżko wydało mu się b. miękkie w porównaniu z hotelowym wyrkiem, na jakim sypiałby w Londynie. Zachwyciła go dyskretna obsługa lokaja i kucharki.

Przejrzał swoja bibliotekę: najpierw bibl. Łac., potem książki współczesne. Na tę kolekcję wydał kiedyś znaczne sumy. Były to książki drukowane na jego zamówienie, specjalnie oprawiane, specjalnymi czcionkami, na specjalnych rodzajach papieru.. Kazał wydrukować sobie biskupią czcionką dzieła Baudleire'a „w szerokim formacie” - wielbił tego pisarza m. i n. za to, że jako 1- wszy opisał symptomatykę dusz ogarniętych przez boleść lub uprzywilejowanych spleenem.. „potężny śmiech Rabelais'go” i „rzetelny komizm Moliera” nie umiały rozchmurzyć Jana. Czytywał Villona i d'Aubigégo, Bourdaloue i Bossueta. Nade wszystko cenił Pascala, którego pesymizm i zasmucenie zapadały mu w serce. Diuk podzielił literaturę na zwykłą, świecką i lit. Katolicką, prawie nieznaną. Tej drugiej właśnie diuk nie lubił, z wyjątkiem Lacordaire - 1 z nielicznych prawdziwych pisarzy jakich wyprodukował Kościół. Styl episkopalny odzyskał swój hart począwszy od hrabiego de Falloux - jego artykuły były jadowite i napastliwe pod maską formy ugrzecznionej. Zadziwiały nietolerancją przekonań. Opisał śmierć p. Swieczyn. Veuillot wyznawał nielitościwie jarzmo dogmatów. Ozanam - „beniaminek Kościoła”, inkwizytor języka chrześcijańskiego. Nettement - rywal Ozanama. W zasięgu ręki diuka pozostał Ernest Hello „L'Homme” - lubował się w badaniach nad mechanizmami namiętności. Barbey d'Aurevilly - był wyrodkiem przez partię nieznanym, uganiał się za dziwkami, wprowadzał je do sanktuarium. W swoich książkach Barbey lawirował między mistycyzmem a sadyzmem. Utwory Budlaire'a i Barbeya zaświadczały stan ducha nabożny i pobożny zarazem, ku któremu pchały go ciągoty katolickie podsycane neurozą.

Jan oderwał się od książek i poszedł na śniadanie.

ROZDZIAŁ XIII

Pogoda psuła się coraz bardziej. Po wichurach nastąpił skwar. Upał zbijał Jana z nóg jak wszystkich neurotyków. Siedział spocony, miał mdłości, zmętniał mu wzrok, widział wirujące przedmioty. Schronił się do ogrodu. Zauważył chłopców. Gdy zobaczył, że 1 z nich jest upaciany twarożkiem, poczuł głód. Zamówił u służących chleb, biały ser i szczypiorek. Wrócił do ogrodu. Smarkacze wdali się w bójkę. Zaciekawiony Jan zapomniał o swoich dolegliwościach. Dumał nad walką o byt. Uważał, że „płodzenie bachorów to szaleństwo”. Snuje rozważania na temat bezużytecznej rozrodczości. Wrócił do domu i padł na fotel. Kiedyś zażywał opium i haszysz. Teraz obie te substancje sprowadzały wymioty i zaburzenia nerwowe. Osunął się przed biurkiem, poruszył astrolabium, które kupił u handlarza starociami. Uruchomiło to w nim wspomnienia. Myślą znalazł się w Paryżu antykwariusza, który sprzedał mu astrolabium. Cofnął się myślami do muzeum Hermes. Wspominał jak podglądał kobiety w Dzielnicy Łacińskiej. Ogarniał w myśli to kotłowisko szynków i ulic. Uważał, że odpowiadają one stanowi ducha całej generacji i wyprowadzają syntezę epoki. Znikały domy publiczne, ale w ich miejsce pojawiały się domy schadzek . Uwiąd prostytucji na rzecz miłostek sekretnych miał źródło w złudzeniach mężczyzn.

ROZDZIAŁ XIV

Żołądek Jana nie funkcjonował poprawnie. Przypomniał sobie, że któryś z jego przyjaciół, niegdyś ciężko chory, dzięki podkarmiaczowi zdołał wyrugować anemię. Wysłał sługę do Paryża po cenne utensyliom. Odpowiednio przygotowane posiłki zatrzymywały kurcze i mdłości. Neuroza stanęła w miejscu. Kontynuował porządki w bibliotece.

Kiedyś uwielbiał Balzaka, teraz nie.

Od czasu, gdy opuścił Paryż, coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości, zwłaszcza od świata swych współczesnych, do którego odnosił się ze wstrętem. Odwracał się od malowideł i książek, których ograniczona tematyka poprzestawała na teraźniejszości.

Flaubert, de Goncourt, Zola - 3 mistrzowie liter. Fr. Obok Baudlaire'a.

“Podrzędny pisarz dekadencji, pisarz obdarowany własną osobowością, destyluje likwor bardziej drażniący, b. pobudzający apetyt, b. nasycony jadami, aniżeli dekokty w tejże epoce sporządzone przez artystów wielkich doskonałych”. Jednym z pisarzy, którego ogół nie docenił, a którego ceni Jan jest Verlaine.

Jana urzekały labirynty psychologiczne Stendhala, pokrętności analityczne Duranty'ego .

Edgar Poe - śledził w „Demonie perwersji” impulsy , jakim bezwiednie podlega wola, podał wpływ depresyjny lęku, oddziałującego na wolę podobnie jak środki znieczulające. Nie tyle opisywał agonię człowieka konającego, ile agonię duchową kogoś, kto jeszcze żyje, ale jest nękany halucynacjami. Kładł nacisk na przeżycia grozy, na zjawiska załamywania się woli. Kobiety u niego przedstawione są jako aseksualne.

Diuk stwierdza, że niewiele jest książek, do których dałoby się wrócić. Znalazł „kilka wierszy Mallarmego”. Spośród 11 utworów pozostawał pod wpływem fragmentu „Herodiady”.

Jan najbardziej upodobał sobie poemat prozą. Uważał go za „sok rzeczywisty, ekstrakt literatury, esencjalny olejek sztuki”.

ROZDZIAŁ XV

Po koszmarach, halucynacjach węchowych, zaburzeniach wzrokowych, suchym kaszlu, szumie w ♥ - u, zimnych potach, wystąpiły iluzje słuchowe: zmiany zachodzące w ostatnim okresie cierpień.

Z muzyki relig. Jan aprobował tylko muzykę klasztorną średniowiecza, muzykę niemal bezcielesną.

W lustrze Jan nie poznał siebie. Twarz miał ziemistą, wargi nabrzmiałe i suche, język pomarszczony, cerę chropowatą. Napisał list do znajomego lekarza. Wysłał sługę po lekarza (specjalistę od chorób nerwowych).Jan zapadł w sen znużenia, w rodzaj omdlenia, stracił świadomość swoich pragnień. Nie cieszył się nawet, gdy wszedł doktor. Dr napisał receptę i odjechał. Sługa wniósł odżywczy irygator z płynem peptonizowanym - zabieg ten powtarzał 3 razy na dobę ( rodzaj pokarmu).

Minęły tygodnie, żołądek zaczął pracować, mdłości wracały, ale już rzadziej. Wróciły siły. Jan mógł ustać na nogach. Po jakimś czasie zaczął spacerować o lasce.

Lekarz powiedział, że skoro przywrócił pacjentowi funkcje trawienne , musi teraz zabrać się do neurozy - będzie to wymagało długich lat diety i zabiegów. Zanim zastosuje nowe leki i kurację hydroterapeutyczną diuk musi opuścić swoją samotnię i wrócić do Paryża do życia towarzyskiego, popróbować rozrywek.

ROZDZIAŁ XVI

Jan zamknął się w sypialni, żeby nie słyszeć walenia młotami. Każde uderzenie godziło go w serce. Lęk przed agonią przemógł nienawiść do ohydnej egzystencji. Nie rozumiał dlaczego inni żyjący w samotności ludzie np. Więźniowie nie zapadają na suchoty czy demencję. Lekarz zalecił Janowi rozrywki jako jedyne antidotum na tę dolegliwość, bo żaden lek chemiczny nie uleczy go od strony duchowej. Lekarz nalegał, żeby Jan zmienił atmosferę życia i zaczął żyć w nowych warunkach higienicznych. Des Esseintes pojechał do Paryża poradzić się innych specjalistów. Tamci potwierdzili diagnozę. Wrócił do Fontenay , żeby się spakować. Czuł zamęt, bowiem zdawał sobie sprawę , że musi opuścić swoją cichą przystań i wrócić w odmęt głupoty. ,Myśli nad tym, że właściwie nie ma nikogo z kim mógłby dzielić rozrywki. Zastanawia się czy sam siebie nie skazał na banicję. Chciał bowiem zamknąć swoją egzystencję w kontemplacji, nie wynurzać się nigdy z marzeń. Nie znał nikogo, kto tak jak on, umiał ocenić delikatność zdania, subtelne powaby malarstwa, kwintesencję frazy i miałby tak uwrażliwioną duszę, aby zrozumieć Mallarmego i pokochać Verlaine'a. Nie miał znajomych, z którymi mógłby porozmawiać ani osób, które kochałyby ciszę. Szlachta zapadłszy w marazm powymierała, a arystokracja stoczyła się kretynizm i błoto. Klasztory zaś przeobraziły się w fabryki medykamentów, a mnisi w cukierników i konowałów. Jednak jest jeszcze garść duchownych, na których Jan mógł liczyć. Mógłby znaleźć z nimi wspólny język, ale gdyby wierzył. Musiałby wyrzec się wątpliwości . Ten jego mistycyzm zdeprawowany i estetycznie przewrotny nie mógł stanowić przedmiotu dysputy z księdzem. Jan chciał położyć kres swoim niedowierzaniem, z którym daremnie zmagał się w Fontenay. Teraz chciał zmusić się do pełnego nawrócenia, wśrubować wiarę w duszę, zakorzenić tę wiarę przed wątpliwościami. Lecz im goręcej pożądał wiary, tym bardziej „Chrystus zwlekał z nawiedzeniem”. W miarę jak wzmagał się w nim głód rel. Trwożyła go droga nawrócenia. „Należałoby zdobyć się na przerwanie dysputy z samym sobą” - pomyślał. Burzy się jednak, żę np. Hostie produkowane zamiast z kwiatu z mąki pszennej to z mąki kartoflanej. Uważa to za szalbierstwo. Za 2 dni Jan miał być w Paryżu. Diuk wypowiada następujące słowa: „Panie, ulituj się nad chrześcijaninem, który wątpi, nad niedowiarkiem, który chciałby uwierzyć, nad galernikiem skazanym nażycie, który odpływa samotny nocą, pod firmamentem nieoświetlonym już pocieszającymi latarniami odwiecznej nadziei!”.

Bohaterowie:

Uwaga!

Pytanie z testu Grodzkiego: Dzieło zależne od temperamentu autora.

Odp.: str.174 w książce: „Poglądy (diuka) miały źródła proste: dla diuka Jana nie istniały żadne szkoły; liczył się tylko temperament pisarza; des Esseintes interesował się jedynie pracą jego mózgu, nie zważając na podjęty temat. (…) „ .Owa skala wartości była prawie bezużyteczna, bo kto chce się wyzwolić z przesądów, pohamować czynnik emocjonalny, kieruje swoje gusty ku dziełom, które jak najosobiściej odpowiadają jego własnemu temperamentowi i eliminuje wszystkie inne.

13



Wyszukiwarka