Małżeństwo - ŻYCIE SEKSUALNE - Część 2, teologia, antykoncepcja, NPR, prawda o antykoncepcji


O okazywaniu miłości w małżeństwie

     Być moze zdziwił kogoś temat tego artykułu. Wydaje się przecież, że kłopoty z okazywaniem miłości mają tylko nastolatkowie (dla których głównym problemem jest to, czy pocałunek jest grzechem) albo narzeczeni, którzy nie umieją wytrwać w czystości. W małżeństwie zaś żadnych kłopotów w tej sferze nie ma, wszystko przecież już wolno.

     Czy w małżeństwie nie ma żadnych kłopotów z okazywaniem miłości? I czy "wszystko wolno"?

     Wyrazem, znakiem miłości właściwym dla małżeństwa jest współżycie seksualne. Nie o nim jednak chcę tutaj pisać. Na temat współżycia seksualnego ukazuje się dość sporo różnych, lepszych i gorszych publikacji. Znacznie jednak rzadziej pisze się o innych niż współżycie wyrazach miłości w małżeństwie. A warto na ten temat powiedzieć przynajmniej kilka zdań.

     Pierwsze zdanie, jakie chcę w tej kwestii napisać może się wydać oczywiste i banalne: W małżeństwie istnieją sposoby wyrażania miłości inne niż współżycie seksualne. Wydawałoby się, że jest to stwierdzenie oczywistego faktu A jednak... Istnieje wiele małżeństw, w których akt seksualny jest jedynym gestem więzi między małżonkami. Pisał Antoine de Saint Exupery: "Ten mężczyna i ta kobieta poznali się kiedyś. Mężczyzna uśmiechał się na pewno do kobiety, na pewno przyniósł jej kwiaty po pracy. Nieśmiały, niezręczny, bał się może, że zostanie odtrącony. A kobieta przez wrodzoną kokieterię, kobieta pewna swojego wdzięku z upodobaniem podniecała jego niepokój. I tamten (...) przeżywał rozkoszną udrękę". A potem - a potem były pierwsze słowa miłości, pierwsze dotknięcia ręki, pierwsze pocałunki... Całe ich życie wypełniała wzajemna miłość. Całym sobą, każdym gestem i słowem mówili o tym, że się kochają. "Niepojęte jak mogli stać się tymi bryłami gliny" - kończy Exupery.

     Małżeństwo, czas kiedy nawzajem dla siebie dwoje ludzi staje się jednym ciałem, nie może być czasem końca czułości między nimi. Nie może być tak, że dzień zajmuje spełnianie domowych obowiązków, rozmowy dotyczą spraw czysto zewnętrznych, o tym zaś, że łączy ich coś więcej, małżonkowie przypominają sobie dopiero wieczorem, gdy kładą się do łóżka. A dzieje się tak bynajmniej nie tylko w małżeństwach rozpadających się czy takich, które przeżywają trudności. Zdarza się, że również w dobrym, kochającym się małżeństwie pod nawałem codziennych obowiązków zniknie wzajemna serdeczność i czułość.

     Częściej tymi, którzy zapominają o codziennych gestach miłości są mężowie. Zajęci nieraz cały dzień oglądaniem telewizji, siedzeniem przy komputerze czy naprawianiem samochodu dopiero wieczorem przypominją sobie, że mają żonę. Nieraz jednak bywa i odwrotnie - że to żona zmęczona nawałem obowiązków ucieka od pocałunków męża "przeszkadzającego" jej w wykonaniu tego, co jest do zrobienia (oczywiście mąż nie powinien poprzestawać na całowaniu lecz również mieć swój udział w obowiązkach domowych). Ale uwaga! Zdarza się i tak, że żona unika jakiejkolwiek czułości wobec męża, gdyż ten potrafi odebrać ją tylko w jeden sposób - jako zachętę do współżycia. Trudno się wtedy dziwić reakcji żony.

     Warto więc pamiętać, że akt seksualny nie jest jedynym sposobem wyrażania więzi między małżonkami. Obecne między nimi powinno być również to wszystko, czym obdarzali siebie w czasach narzeczeńskich. Jednak - i to jest druga sprawa, na którą chcę zwrócić uwagę - wyrazy miłości między małżonkami mogą być o wiele głębsze, szersze, pełniejsze niż miało to miejsce przed ślubem. Przez sakrament małżeństwa każde z małżonków stało się dla drugiego jego własnym ciałem. Mogą więc wyrażać sobie wzajemnie miłość w sposób naprawdę intymny, nie tylko w czasie współżycia seksualnego, ale także w innych chwilach.

     Kwestia ta może mieć niekiedy niebagatelne znaczenie. Wiadomo, że mąż i żona nie zawsze mogą jednoczyć się w akcie małżeńskim. Gdy nie planują poczęcia dziecka, muszą powstrzymać się od współżycia w płodnej fazie cyklu. Długi, niekiedy bardzo długi, okres wstrzemięźliwości konieczny jest w czasie przed i po urodzeniu dziecka. W takim czasie dla małżonków duże znaczenie może mieć to, że mogą obdarzyć się wzajemnie pieszczotami, w ten sposób wyrazić swoją miłość (jakkolwiek - o czym szerzej powiem niżej - nigdy żadne pieszczoty nie mogą pełnić funkcji zastępczej wobec aktu seksualnego).

     Oczywiście - mąż i żona powinni w tym okazywać wzajemny szacunek, liczyć się z pragnieniami i nastrojami współmałżonka, i to tym bardziej im bardziej intymne gesty podejmują. Jest to ogromnie ważne, dlatego że potrzeba pieszczot w czasie wstrzemięźliwości seksualnej i sposób reakcji na nie jest sprawą bardzo indywidualną. Dla jednej osoby, jak powiedziałem, będzie miało duże znaczenie to, że w ten sposób wyrazi miłość. Kto inny jednak będzie wolał powstrzymać się od bardziej intymnych gestów wiedząc, że taki gest może wzbudzić w nim pragnienie współżycia, nad którym trudno mu będzie zapanować. Dlatego również w tej sferze (jak i w każdej innej) małżonkowie muszą się do siebie dostosować. Jedni będą mogli obdarzać się nawzajem pieszczotami, inni przeciwnie - w czasie, gdy nie mogą współżyć, będą niekiedy woleli nawet osobno spać. Jest to, jak powiedziałem sprawa bardzo indywidualna, trzeba tu umieć uszanować odrębność przeżywania innych osób.

     W tym miejscu trzeba postawić pytanie o to, czy są jakieś granice pieszczot, którymi mogą obdarzać się małżonkowie, nie podejmując współżycia. Innymi słowy, czy w małżeństwie "wszystko wolno". Otóż nigdy żadne pieszczoty nie mogą zastępować małżonkom współżycia seksualnego. Akt małżeński jest miejscem wykonywania sakramentu małżeństwa, czymś jedynym i niepowtarzalnym. Tylko w akcie małżeńskim może mieć miejsce pełnia przeżywania. Mówiąc dokładniej, tylko w czasie współżycia seksualnego małżonkowie mogą przeżyć orgazm. Doprowadzenie się do orgazmu pieszczotami bez współżycia seksualnego narusza świętość aktu małżeńskiego i jest grzechem ciężkim. (Aby nie było niejasności: współżycie seksualne polega na wprowadzeniu członka do pochwy i wytrysku w pochwie, wszystkie inne "formy" nie są normalnym współżyciem i również są grzechem.)

     Okazując więc sobie czułość, obdarzając się pieszczotami małżonkowie muszą unikać takich pieszczot, które mogą doprowadzić ich do orgazmu, Nie da się wskazać konkretnie czego mają unikać, stworzyć jakiegoś "katalogu pieszczot dozwolonych". To znowu jest bardzo indywidualna sprawa danego małżeństwa, które samo musi wiedzieć, co między nimi może mieć miejsce, a czego powinni unikać. Muszą być tylko w tej kwestii uczciwi, nie okłamywać samych siebie, nie postępować według zasady "może się uda".

     Niekiedy może się zdarzyć, że dojdzie w takiej sytuacji do orgazmu, mimo że małżonkowie wcale go nie pragnęli ani nie dopuszczali. Jeśli rzeczywiście tak było, jeśli orgazm nastąpił wbrew woli małżonków, nie popełniają oni grzechu - grzechem jest to, czego człowiek pragnie lub na co się godzi.

     Na koniec wróćmy do współżycia seksualnego. Po tym wszystkim, co tutaj napisano, może komuś nasunąć się pytanie, jakimi pieszczotami mogą obdarzać się małżonkowie w czasie współżycia. Otóż w czasie współżycia mąż i żona mogą okazywać sobie miłość w każdy sposób, mogą obdarzać się nawet najbardziej wyszukanymi pieszczotami, mogą w szczególności stosować stymulację oralną i manualną. Wszystkie jednak te gesty, pieszczoty muszą towarzyszyć normalnemu współżyciu seksualnemu, którego kulminacją jest wprowadzenie członka do pochwy i wytrysk w pochwie.

Krzysztof Jankowiak


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczernik"

0x01 graphic

Spowiedź przedślubna

Ks. Marek Ferra

Jak się wyspowiadać przed ślubem - takie pytanie zadają sobie chyba wszyscy narzeczeni. Autor w prosty i przejrzysty sposób opisuje, jaki jest sens tej spowiedzi, jak się do niej przygotować, na co zwrócić uwagę. Rachunek sumienia, przygotowany według Dziesięciu przykazań, pozwala bardzo konkretnie rozpoznać, z czego należy się wyspowiadać..

Dar Pan Boga

     Jaką postawę chrześcijańscy małżonkowie powinny przyjmować wobec płciowości i aktu seksualnego? Pozytywną - brzmi pierwsza i najkrótsza odpowiedź.

     W tej postawie płciowość, cielesność jest akceptowana, traktowana jako dar, uważana za coś dobrego. I konsekwentnie, jako dobro, jako dar traktowany jest popęd seksualny i akt małżeński.

     O tym mówią właściwie wszyscy. Wszyscy, wierzący czy niewierzący, podkreślają konieczność "pozytywnej postawy wobec seksu" (nierzadko zarzucając przy okazji Kościołowi, że takiej postawy zabrania czy też ją tłumi).

     Ale nie chodzi tu tylko o "pozytywną postawę". Na tym nie można poprzestać. Bo seksualność jest darem Pana Boga, darem który człowieka przerasta.

     Dar ten mamy przyjąć jest z szacunkiem i zachwytem. "Nie powinno to być przywłaszczenie, a zachwyt, podziw, opieka troska i wdzięczność za wielkość daru, którym jest człowiek sam. (...) Trzeba niejako przyklęknąć przed tym w ciszy i zadumie nad wielkością tego daru, przystanąć, zatrzymać się" - stwierdza Wanda Półtawska.

     Może nas śmieszy ta wypowiedź. Może wydaje się nam kompletnie oderwana od rzeczywistości. Od prawdziwego życia, w którym współżycie jest przedmiotem wulgarnych dowcipów, staje się prostą czynnością relaksową lub sposobem do załatwienia jakiś interesów, czy też bywa odzierane z wszelkiej godności na filmach, w czasopismach oraz w taniej literaturze.

     Tak, taki jest dzisiejszy świat. Ale zarazem jest to świat, który doświadcza znudzenia i przesytu seksualnością. Świat, w którym zainteresowanie współżyciem seksualnym się zmniejsza. Świat, który szuka najwymyślniejszych form, ocierając się nierzadko o perwersję po prostu dlatego, że to co naturalne, normalne już mu się znudziło.

     Badania seksuologów pozwalają na postawienie jasnego wniosku: zmniejszenie zainteresowania współżyciem jest następstwem właśnie przesytu wywołanego wszechobecnością seksu w kulturze masowej. Tym bardziej więc nie powinniśmy "brać wzoru z tego świata". "Nierząd, wszelka nieczystość czy chciwość niechaj nawet nie będą wspominane wśród was, bo tak przystoi świętym. Podobnie bezwstyd, niedorzeczne gadanie i nieprzyzwoite żarty nie przystoją wam" - mówi św. Paweł. I dodaje: "Trzeba wam o tym wiedzieć, że żaden rozpustnik lub bezwstydnik nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5,3-5).

     Trzeba nam więc stanąć wobec aktu płciowego z szacunkiem, z delikatnością i dyskrecją jako jednej z tajemnic życia, z wdzięcznością za istnienie i posiadanie życia i miłości.

     I ze świadomością szczególnej obecności Pana Boga. Boga, który jest naszym przyjacielem, który cieszy się naszą radością, który jest dawcą tego daru. "Może to kogoś zaskoczy, ale przed każdym takim spotkaniem modlimy się wspólnie" - mówią Małgorzata i Mateusz.

     Tak przeżyty akt seksualny będzie kontemplacją siebie nawzajem przez małżonków. "Dar siebie samego w celu ubogacenia drugiej osoby sobą" - tak pisał o akcie małżeńskim papież Paweł VI . Jedność ciał staje się jednością osób, buduje i pogłębia więź między małżonkami, rozwija ich jako osoby.

     Ale to oczywiście nie znaczy, że współżycie ma być pozbawione radości i spontaniczności. Przeciwnie - traktowanie go jako dobra i daru oznacza, że cieszymy się nim, cieszymy się przyjemnością bycia razem (i to w każdym wymiarze). Jeśli ktoś traktuje akt seksualny tylko jako "obowiązek małżeński", nie przyjmuje go w całej pełni jako daru Pana Boga.

     Wydaje się nam, iż dość jasno wynika z tego wszystkiego, co dotąd powiedzieliśmy, iż akt małżeński jest sprawą ważną. I tak należy go traktować. Czy jest to banalne stwierdzenie? Nie wiemy, ale wydaje nam się, że dość częste kłopoty ze znalezieniem dobrego czasu na współżycie, spychanie go na ostatnie miejsce w dziennym rozkładzie zajęć po zrobieniu innych ważniejszych spraw wskazuje, iż w wielu małżeństwach współżycie seksualne wcale nie jest traktowane jako ważna sprawa.

     Jednak oczywiście z tą ważnością nie można przesadzać. Akt seksualny nie jest w małżeństwie sprawą absolutnie najważniejszą. Nie jest on ostateczną miarą powodzenia życia małżeńskiego. O wiele ważniejsze są obdarzanie siebie miłością, wzajemna służba, dobre porozumienie między małżonkami.

     "Czy możesz sobie wyobrazić pytania, jakie Ojciec niebieski postawi nam w dzień sądu ostatecznego?" - pytają Randall i Terese Cirner, amerykańscy doradcy małżeńscy. - "Czy On zapyta: 'Jak często współżyliście?', 'Jak intensywny był wasz orgazm?' Oczywiście, że nie. On nas zapyta, jak bardzo kochający i miłosierni byliśmy w stosunku do siebie i czy przeżywaliśmy każdy dzień dla Niego".

     Krótko mówiąc, akt seksualny musi być właściwie umiejscowiony w hierarchii życia małżeńskiego.

Agata i Krzysztof Jankowiakowie


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczernik"

0x01 graphic

Jak być teściową?

Marek Warecki, Wojciech Warecki

To rzeczywiście poradnik wyjątkowy. Choć dla teściowych i o nich głównie, to bez dowcipów. Tych, które w roli „szwarccharakteru” osadzają teściowe.... » zobacz więcej

"Nie uchylajcie się od współżycia..." cz. I

     Jaki jest najlepszy czas, najlepszy moment na spotkanie w akcie małżeńskim? Wydaje nam się, że małżonkowie specjalnie się nad tym nie zastanawiają.

     Wyjątkiem są tylko zdarzające się czasem kontrowersje między mężem i żoną, czy współżyć w danym dniu czy nie. Ale że tego rodzaju kontrowersjom zazwyczaj towarzyszą emocje, trudno uznać padające wtedy argumenty za rzeczową refleksję.

     Do zbliżenia seksualnego najczęściej dochodzi spontanicznie. Tak, brzmi to bardzo zachęcająco. Tyle że owa spontaniczność potrafi odbić się na jakości przeżyć, bywa też przyczyną nieporozumień między małżonkami. Warto więc chyba być nieco mniej spontanicznym, jeśli dzięki temu mąż i żona będą mogli się jednoczyć w naprawdę najlepszym czasie.

     Ważne też jest, by małżeńskie życie seksualne było regularne i ustabilizowane. Umożliwia to rozwój seksualny, stopniowe osiąganie coraz większych doznań i przeżyć. Regularne pożycie zaspokaja potrzeby seksualne małżonków. Ktoś słusznie powiedział, że łatwiej jest żyć w zupełnej wstrzemięźliwości niż prowadzić życie płciowe, które nie jest w dostatecznym stopniu regularne.

     Z tych wszystkich powodów chcielibyśmy zastanowić się nad tym, kiedy właściwie małżeństwo powinno podejmować zbliżenie seksualne. Nie chodzi nam przy tym o obiektywne okoliczności, które z góry przesądzają o możliwości współżycia. Wiadomo na przykład że małżonkowie nie będą współżyć, jeśli jedno z nich jest poważnie chore, czy też gdy nie ma po temu warunków zewnętrznych - np. na jakiejś wycieczce kilka małżeństw śpi w jednym pokoju. Takim czynnikiem obiektywnym jest też rytm płodności - małżonkowie nie planujący poczęcia podejmą zbliżenie w niepłodnej fazie cyklu, a planujący poczęcie w określonych dniach w fazie płodnej. Jednak nie o takich sytuacjach chcemy w tym miejscu mówić. Pragniemy zastanowić się nad tym, jak znaleźć najlepszy czas na zbliżenie wówczas, gdy wszystkie obiektywne okoliczności na to zbliżenie pozwalają.

     Jak często więc mąż i żona powinni ze sobą współżyć? Od czego to zależy?

     Tylko i wyłącznie od nich samych. Nie od tego, jak często robią to sąsiedzi i przyjaciele, nie od tego, jaka jest średnia częstotliwość współżycia małżeństw w tym wieku, na tym obszarze kraju czy kontynentu.

     Popularne publikacje czy filmy kreują obraz świata, w którym współżycie seksualne należy do czynności tak powszednich jak mycie zębów czy jedzenie śniadania. Kobieta tam zawsze chce, a mężczyzna zawsze może i wygląda na to, że życie małżeńskie prawie że z niczego innego się nie składa. Gdy ktoś podda się temu obrazowi może bardzo łatwo wpaść we frustrację, jeśli u niego akurat zbliżenia seksualne nie odbywają się codziennie.

     Tymczasem nie ma żadnej "normy", która określałaby, jak często para małżeńska powinna ze sobą współżyć. Jest to sprawa całkowicie indywidualna, zależna od potrzeb obojga małżonków. Każde małżeństwo kształtuje swój własny styl życia seksualnego, ustalając m.in. odpowiedni dla siebie rytm zbliżeń. Niektóre małżeństwa współżyją codziennie, inne raz czy dwa razy w miesiącu, bywają też i takie, które współżyją kilka razy dziennie. Rytm zbliżeń nie jest przy tym ustalony raz na zawsze. Małżonkowie mogą w jakimś okresie współżyć częściej niż zwykle, kiedy indziej natomiast mogą mieć dłuższą przerwę w zbliżeniach. Ich dotychczasowa częstotliwość współżycia może też na stałe się zwiększyć lub zmniejszyć. Każda z tych sytuacji jest całkowicie normalna i naturalna, jeśli tylko im obojgu odpowiada.

     Swego czasu prowadzono badania ankietowe, próbując ustalić częstotliwość współżycia różnych małżeństw i znaleźć w tym zakresie jakieś prawidłowości. Okazało się jednak, że takich prawidłowości praktycznie nie da się wskazać. Owszem, można było podać jakąś statystykę, lecz wynikała ona z bardzo dużych uśrednień. Jeśli jedno małżeństwo współżyje raz w miesiącu, a drugie trzydzieści razy, to niewątpliwie średnio współżyją po piętnaście razy w miesiącu. Czy jednak z takiej statystyki cokolwiek wynika?

     Tak właśnie mniej więcej wyglądały wyniki wspomnianych badań. Badano oczywiście reprezentatywne grupy, lecz rozrzut między poszczególnymi małżeństwami w danej grupie był bardzo duży. Potwierdziło to bardzo zdecydowanie, że częstotliwość zbliżeń jest sprawą wybitnie indywidualną.

     Małżonkowie mogą oczywiście zastanawiać się nad tym, czy ich życie płciowe jest dostatecznie regularne. Lecz powinni kierować się tutaj wyłącznie swoimi własnymi potrzebami i odczuciami, bardzo zdecydowanie odrzucając jakiekolwiek odniesienia statystyczne, a także wszelkie mity i stereotypy na temat podejmowania współżycia. Mitów jest tutaj całkiem sporo. Choćby taki, że "prawdziwy mężczyzna powinien codziennie". Albo też taki, że "w małżeństwie trzeba współżyć" - małżeństwo jest miejscem pożycia seksualnego, ale przecież powinno się je podejmować nie dlatego, że "trzeba".

     W zjednoczeniu małżeńskim mąż i żona mają wyrażać siebie, a nie żadne konwencje czy stereotypy. Ich aktywność seksualna powinna wynikać z rzeczywistej potrzeby. Dlatego zastanawiając się nad regularnością swojego życia płciowego, winni pytać o to, czy zbliżenia są na tyle częste, by więź seksualna przynosiła satysfakcję, czy ta więź się rozwija, czy zaspokaja ich potrzeby seksualne.

     Trzeba też przypomnieć, że akt małżeński ma służyć pogłębieniu więzi między mężem i żoną. Pragnienie budowania tej więzi, chęć okazania i wyrażenia miłości ma być pierwszą i najważniejszą przyczyną małżeńskiego spotkania. Zwracamy na to uwagę, choć powinna być to oczywista sprawa. Jednak zdarza się, że przyczyna, dla której ktoś pragnie współżycia nie ma wiele wspólnego z miłością. Czasem ktoś dąży do aktu seksualnego, aby podbudować samego siebie - pokonać kompleks niższości (dotyczy przede wszystkim mężczyzn), uciec od napięć i lęków czy też uzyskać powód do chwalenia się przed innymi. Kiedy indziej współżycie podejmowane jest w nadziei uzyskania czegoś w zamian - zdobycia przychylności małżonka, zyskania jego miłości (taka sytuacji świadczy, rzecz jasna, o zaburzeniach w małżeńskich relacjach). Bywa że absolutnie dominującym powodem zbliżenia staje się chęć zaspokojenia popędu seksualnego.

     Chcemy być dobrze zrozumiani - akt seksualny oczywiście dowartościowuje małżonków, zaspokaja ich potrzeby seksualne, jest dla nich źródłem przyjemności. Nie ma w tym nic niewłaściwego, naturalną rzeczą jest też że małżonkowie oczekują od współżycia zaspokojenia takich właśnie pragnień. Problem pojawia się natomiast wtedy, gdy akt małżeński przestaje być wyrazem i znakiem miłości, dlatego że wszystkie inne związane z nim dążenia i oczekiwania całkowicie dominują jego przeżywanie. I tylko o takie sytuacje nam tutaj chodzi.

     Gdy więc pytamy o to, kiedy ma mieć miejsce akt seksualny, odpowiedź brzmi: wtedy gdy pragną tego sami małżonkowie i pragną dlatego, że chcą wyrazić łączącą ich miłość.

     Jednak nie jest to cała odpowiedź.

Agata i Krzysztof Jankowiakowie


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczernik"

"Nie uchylajcie się od współżycia..." cz. II

     Gdy pytamy o to, kiedy ma mieć miejsce akt seksualny, odpowiedź brzmi: wtedy gdy pragną tego sami małżonkowie i pragną dlatego, że chcą wyrazić łączącą ich miłość.

     Jednak nie jest to cała odpowiedź. Bowiem oprócz pragnień małżeństwo, aby móc przeżyć zbliżenie seksualne, musi mieć na to czas. I znów - choć wydaje się, że to stwierdzenie banalne, właśnie ono w dzisiejszej epoce jest jednym z kluczy do udanego pożycia.

     Dzisiaj żyjemy wszyscy w ogromnym tempie. Staramy się załatwić jak najwięcej spraw w jak najkrótszym czasie. Wiele już napisano i wiele by jeszcze można mówić, jak negatywnie wpływa to na życie małżeńskie i rodzinne. Małżeńskie życie seksualne nie stanowi tutaj żadnego wyjątku.

     Bardzo często jakość przeżycia seksualnego ustępuje miejsca ilości. Po akcie odbytym w pośpiechu, między załatwieniem jednej i drugiej sprawy pozostaje bowiem poczucie niedosytu, wrażenie powierzchowności przeżycia. Stąd rodzi się pragnienie jak najszybszego ponownego zbliżenia, które niestety przeżywane jest dokładnie tak samo i pozostawia po sobie takie same odczucia. Tymczasem każdy akt małżeński ma być świętem, chwilą wyjątkową. Przeżywany często i w pośpiechu staje się rzeczą zwyczajną, prostą czynnością relaksową, traci znaczenie czegoś szczytowego i upragnionego.

     Warto przytoczyć świadectwo małżeństwa, które postanowiło sobie, że będzie współżyć tylko wówczas, gdy naprawdę ma na to czas: "Od momentu, kiedy stosujemy się do tej zasady, doświadczamy jakiejś pełni, jakiegoś ukojenia, jakiejś radości cielesnej, której nie doznawaliśmy dotąd nigdy".

     Niech jednak nikomu się nie wydaje, że mamy zamiar zachęcać małżeństwa, by swoje zbliżenia przeżywały rzadziej. Skoro twierdziliśmy wcześniej, iż częstość współżycia jest sprawą całkowicie indywidualną i równie naturalne jest współżycie raz w miesiącu, jak i kilka razy dziennie (o ile tylko wynika z prawdziwych potrzeb małżonków), to nie możemy teraz czynić w tym zakresie jakichkolwiek sugestii.

     Zresztą większość małżeństw tak naprawdę wcale nie współżyje zbyt często. Możliwość przeżywania zbliżenia wynika przede wszystkim z rytmu płodności i planów odnośnie do rodzicielstwa. Oprócz tego - właśnie przy naszym tempie życia - są różne przeszkody uniemożliwiające współżycie, jak wyjazdy, wielogodzinne przebywanie poza domem, choroby itd. I choć podkreśla się, że wynikające z metod naturalnych okresy wstrzemięźliwości wzmagają atrakcyjność aktu seksualnego i odświeżają wrażenia erotyczne, to sam fakt rzadszego współżycia niewiele co może zmienić.

     Nie chodzi o to, by współżyć rzadziej lecz by współżyć w lepszym czasie. Są to dwie różne sprawy.

Jeśli małżonkowie zaczną biernie czekać aż będą mieli dobry czas na intymne zbliżenie, to z całą pewnością ten czas nigdy nie nadejdzie. Zawsze będą inne ważne rzeczy do zrobienia, a akt seksualny pozostanie na ostatnim miejscu w dziennym rozkładzie zajęć. To zaś, co jest robione na końcu, bywa robione niewłaściwie.

     Chodzi więc o to, by małżonkowie świadomie tworzyli swój dobry czas na intymne spotkanie. Wszyscy zgadzają się, że sfera seksualna należy do ważnych dziedzin życia małżeńskiego. Trzeba tylko wyciągnąć z tego praktyczne wnioski.

     Na to, co dla nas ważne, zawsze mamy czas. Potrafimy ten czas zaplanować, odpowiednio przygotować, odsunąć na bok inne obowiązki i przedsięwzięcia. Dokładnie tak samo każde małżeństwo powinno więc traktować swoje pożycie seksualne.

     Wszyscy, którzy obserwują swoją płodność, potrafią z góry w przybliżeniu określić, kiedy będą mogli współżyć. Nie powinno być więc niczym trudnym przygotowanie tego czasu. Można przecież w jakiejś mierze zaplanować zajęcia domowe i inne obowiązki - tak, by nie być wówczas zmęczonym, by nie było konieczności przesiadywania nad jakimiś pracami do późna w nocy. Można też całkiem świadomie odłożyć na później inne sprawy, wcześniej zakończyć codzienne zajęcia.

     To byłoby minimalne przygotowanie czasu na zjednoczenie małżeńskie. Minimalne, za to możliwe zawsze i w każdym małżeństwie. Jednak wiele par może ten czas przygotować jeszcze lepiej - na przykład gdzieś wyjechać, zapewnić sobie kilka dni wypoczynku, a może tylko wybrać się razem do kina, oderwać się jakoś od codzienności. Tu inwencja małżonków może właściwie nie mieć granic. Oczywiście, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na jakieś większe przedsięwzięcia. Obowiązki zawodowe i rodzinne mało komu pozwolą w każdym miesiącu urządzić sobie wypad we dwoje. Konieczność opieki nad małymi dziećmi może niekiedy uniemożliwić nawet wspólne wyjście do kina czy kawiarni. Jednak w sytuacji takiego dużego obciążenia obowiązkami tym bardziej warto przynajmniej raz na jakiś czas stanąć na głowie, aby stworzyć sobie jakieś ekstra warunki. Wtedy też szczególnie ważne jest, by zawsze co najmniej w minimalny sposób przygotować czas współżycia.

     Czy takie przygotowania nie zabijają spontaniczności? Być może, co komu jednak po spontaniczności, jeśli życie seksualne mieliby prowadzić ludzie zmęczeni psychicznie i fizycznie, wykończeni codziennymi obowiązkami? Jeżeli aktywni życiowo małżonkowie pozostawią swoje pożycie samej tylko spontaniczności, bardzo prędko okaże się, że do zbliżeń dochodzi nieczęsto, a jeśli już mają miejsce, to najczęściej są one przeżyciami powierzchownymi, szybkimi, nie dającymi pełnej satysfakcji. Naprawdę, warto zrezygnować ze spontaniczności, by doświadczyć całej pełni przeżyć.

Agata i Krzysztof Jankowiakowie


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczernik"

0x01 graphic

Aby miłości nie zabrakło… czyli o kobiecości i męskości prywatnie

Danuta i Marek Kuźnikowie

Ona - magister filologii polskiej, żona, mama. On - doktor psychologii, terapeuta, mąż i tata. Są szczęśliwym małżeństwem i rodzicami trójki dzieci. Napisali razem książkę, między innymi po to, aby w wielu czytających ją małżeństwach nie zabrakło miłości...

"Nie uchylajcie się od współżycia..." cz. III

     Szukając odpowiedzi na pytanie o najlepszy czas zbliżenia małżonków, dotąd nie mówiliśmy o sytuacji, gdy nie ma zgody w tej kwestii między mężem i żoną. A przecież dzieje się tak wcale nierzadko - jedno z małżonków pragnie współżycia, a drugie się na nie nie zgadza, bądź tez zgadza się niechętnie, po dłuższych namowach, dla świętego spokoju. Akt seksualny ma mieć miejsce, gdy pragną tego sami małżonkowie - powiedzieliśmy. Co jednak zrobić, gdy o zbliżeniu myśli tylko jedno z małżonków, drugie zaś ma w tej kwestii zdanie całkowicie odmienne?

     To, że pragnienia małżonków w tej kwestii bywają różne, jest całkowicie naturalne. Trzeba pamiętać, że akt małżeński ma wielkie znaczenie dla każdego męża, a zarazem pragnienie współżycia budzi się u niego bardzo łatwo, niemal automatycznie. Natomiast obudzenie tego pragnienia u żony wymaga z reguły spełnienia naprawdę złożonych warunków. Miłość nie likwiduje tych różnic. Nic więc dziwnego, że małżonkowie się tutaj różnią - najczęściej jest tak, że to mąż pragnie zbliżenia i musi namawiać do tego żonę (sytuacje odwrotne również się zdarzają, ale znacznie rzadziej).

     Nie można w tym momencie nie przytoczyć znanego tekstu św. Pawła na temat współżycia: "Niech mąż oddaje powinność małżeńską żonie, a żona mężowi. Żona nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jej mąż. Podobnie i mąż nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jego żona. Nie uchylajcie się od współżycia małżeńskiego, chyba za wspólną zgodą i tylko na pewien czas, aby poświęcić się modlitwie. Potem znowu podejmijcie współżycie, aby nie kusił was szatan, wykorzystując waszą niepowściągliwość" (1 Kor 7,3-5).

     Akt małżeński nie jest ewentualną możliwością, nie jest jakimś luksusem. Bóg nakazuje regularność w pożyciu, wzajemną dyspozycyjność seksualną. Zarówno mąż jak i żona tracą w małżeństwie prawo do swobodnego rozporządzania swoim ciałem. Mają sobie nawzajem służyć aktem małżeńskim.

     Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że w tym miejscu dyskusja się kończy. Nie, ona się tutaj dopiero rozpoczyna.

     Wokół pojęcia "obowiązek małżeński" narosły pewne nieporozumienia. Tak, współżycie seksualne jest w małżeństwie obowiązkiem. Jasno to wynika z przytoczonego cytatu. Jednak tego tekstu nie można czytać w oderwaniu od całego biblijnego przekazu o małżeństwie. Nigdy nie wolno wyrywać z kontekstu cytatów biblijnych (zresztą innych cytatów również). Pozbawiając teksty biblijne kontekstu i swobodnie nimi operując można by uzasadnić praktycznie wszystko - pamiętamy, że szatan kusząc Jezusa na pustyni też cytował Biblię, aby uzasadnić swe niegodziwości.

     Mówimy o tym z takim naciskiem, gdyż właśnie przez oderwane od kontekstu cytowanie zupełnie wypaczono sens pojęcia małżeńskiego obowiązku. Co bowiem jest fundamentem małżeństwa i fundamentem pożycia seksualnego? Miłość. Życzy ktoś sobie jakiegoś cytatu biblijnego na ten temat? Proszę bardzo: "Mężowie miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi" (Kol 3,19), "Mężowie, miłujcie żony, jak Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie" (Ef 5,25).

     Pojęcia obowiązku małżeńskiego nie wolno odrywać od miłości. "Dysponowanie" ciałem współmałżonka musi być przepojone miłością, pełne prawdziwej troski o niego.

     Bardzo wiele z tego wynika. Przede wszystkim to, że prawdziwa miłość znosi pojęcie praw i obowiązków. W miłości nikt nie odwołuje się do takich kategorii, tylko po prostu obdarowuje sobą współmałżonka i przyjmuje dar z jego strony. Czyż można mówić o prawach i obowiązkach tam, gdzie chodzi o dar?

     Obowiązek małżeński możemy tu przyrównać do obowiązków rodzicielskich. Rodzice mają obowiązek troszczyć się o swoje dzieci, jednak należy głęboko współczuć dzieciom, którymi rodzice zajmują się tylko z tego powodu. Podobnie jest z obowiązkiem małżeńskim - oczywiście istnieje, ale chodzi o to, by małżonkowie tak się troszczyli o swoją wspólnotę małżeńską, żeby nie trzeba się było do niego odwoływać.

     I tak by było najprościej i najlepiej. Tam gdzie właściwie rozwija się miłość, mówienie o obowiązkach jest niepotrzebne. Jednak miłość małżeńska bywa chora, przechodzi większe i mniejsze kryzysy. Grzech pierworodny dotknął tej sfery bardzo mocno. Dlatego niekiedy jest konieczne odwołanie się do praw i obowiązków. Refleksja nad nimi pomaga zrobić rachunek sumienia, służy odnowieniu miłości, przezwyciężaniu kryzysów i pokus.

     Rozważmy więc, jak pojęcie obowiązku małżeńskiego odczytywane w świetle miłości każe udzielać odpowiedzi na pytanie o to kiedy mąż i żona mają się jednoczyć w akcie małżeńskim.

     W miłości na pierwszym planie jest dobro kochanego człowieka. Miłość "nie szuka swego" (1 Kor 13,5), zarówno na płaszczyźnie duchowej jak i cielesnej. Zawsze szuka dobra kochanej osoby.

     Skoro więc z reguły jest tak, iż to mąż pragnie zjednoczenia seksualnego znacznie częściej niż żona, to kochająca żona będzie starała się z radością odpowiadać na jego zaproszenie, kiedy to tylko możliwe. Kiedy to tylko możliwe - a więc nie tylko wówczas, gdy w niej samej obudzi się pragnienie współżycia. Gdyby żona czekała na taką chwilę, na pewno by nie wyszła naprzeciw pragnieniom męża.

     Kochająca żona będzie się więc zgadzać na seksualne spotkanie z mężem, choćby sama nie odczuwała w tym momencie żadnych pragnień czy uniesień. Przeżyty przez nią wówczas akt małżeński, mimo braku emocjonalnego odczuwania miłości, będzie aktem miłosnym w najgłębszym tego słowa znaczeniu, będzie bowiem prawdziwym darem z siebie. Prawdziwa miłość, aby uszczęśliwić kochaną osobę gotowa jest zdobyć się na wiele poświęceń.

     Ważne jest przy tym, by żona na zaproszenie męża odpowiadała chętnie i radością. Odpowiedzi w rodzaju: "W porządku, wiem że to mój obowiązek. Możesz zaczynać" są zniechęcające, deprymujące i nie mają wiele wspólnego z miłością. Zgoda naprawdę wynikająca z miłości jest zawsze zgodą chętną, pełną radości, że czyni się dobro ukochanemu człowiekowi. Oddanie się z radością jest jedną z najważniejszych rzeczy, którą żona może zrobić, by mąż czuł się kochany.

     Kiedy zaś żona będzie musiała odmówić, uczyni to z ogromną delikatnością i taktem. Mówiliśmy już o tym, że mężczyźni są w tej dziedzinie przewrażliwieni. Ich poczucie własnej wartości jest głęboko zakorzenione w sferze seksualnej. Odmowę współżycia bardzo łatwo mogą więc potraktować jako odrzucenie w ogóle.

     Dlatego, jeśli żona nie może zgodzić się na zbliżenie, powinna szczególnie okazać mężowi swą miłość. Może to być przytulenie, jakiś inny gest, zapowiedź że na pewno będą mogli współżyć następnego dnia. Kobieta ma wiele sposobów, by osłodzić mężowi swą odmowę. Warto też pamiętać, że jeśli żona często mówi i okazuje mężowi, że lubi ich zbliżenia, jednorazowa odmowa nie będzie powodem problemów.

     Trzeba też pamiętać, że nieuzasadniona odmowa może narażać męża na pokusy seksualne. Każdy z małżonków, szczególnie zaś mężczyzna, powinien umieć kierować sobą w dziedzinie płciowości. Nic nie usprawiedliwia popełniania grzechów w tej sferze (jak i zresztą w każdej innej). Pamiętając o tym, nie można jednak nie zauważać, że pokusy jakich doświadczają niektórzy mężowie są bardzo silne. Każdy człowiek ma swoją pokusę, swój grzech z którym musi się zmagać. Dla niektórych są to właśnie pokusy w sferze seksualnej. Chodzi więc o to, by żona przez swe postępowanie nie narażała męża na pokusy, a przeciwnie - pomagała mu właściwie kierować poruszeniami w dziedzinie seksualności. Jeśli współżycie jest potrzebne dla wyciszenia budzących się poruszeń, może bardzo wyraźnie stawać się obowiązkiem.

     Podobnie jest, gdy akt seksualny jest potrzebny dla podtrzymania miłości między małżonkami. Również wtedy staje się obowiązkiem. Bardzo złożone bywają trudne sytuacje życia małżeńskiego. Niekiedy współżycie może odegrać taką właśnie rolę.

     Wydaje się, że dosyć dużo powiedzieliśmy już o tym, w jaki sposób żona ma możliwość okazania miłości swemu mężowi. Wypada więc teraz zastanowić się, w jaki sposób mąż może dać wyraz temu, że kocha swoją żonę.

     Przede wszystkim - nigdy nie wymuszając współżycia. To powinna być oczywista sprawa - przecież wszelki przymus, zwłaszcza w sferze tak delikatnej, jest dokładnym zaprzeczeniem miłości. Niestety, w bardzo wielu rodzinach, i to tzw. porządnych rodzinach, mamy tu do czynienia z poważnymi zaburzeniami. Powiedzmy więc wyraźnie: wymuszony akt małżeński czynem niegodziwym, jest grzechem. Takie współżycie niszczy miłość, burzy więź między mężem i żoną, może doprowadzić do rozpadu małżeństwa.

     "Współżycie płciowe narzucone współmałżonkowi, bez liczenia się z jego stanem oraz z uzasadnionymi jego życzeniami, nie jest prawdziwym aktem miłości i sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny między małżonkami" - naucza papież Paweł VI (Humanae vitae, n. 13). W pewnych sytuacjach narzucenie współżycia będzie ciężkim naruszeniem miłości bliźniego - ciężkim grzechem (na przykład wtedy, gdy lekkomyślnie naraża żonę na ciążę zagrażającą jej ciężką chorobą).

     Zwrócimy jeszcze uwagę na to, że przymus może mieć charakter nie tylko fizyczny. Także presja psychiczna stwarza sytuację przymusu, który bywa równie dotkliwy jak przymus fizyczny.

     Ale przecież miłość ze strony męża nie może ograniczać się do tego, że nie będzie wymuszał na swej żonie współżycia. To byłoby bardzo mało.

     "Mężowie we wspólnym pożyciu z żonami pamiętajcie o tym, że są one słabsze i darzcie je szacunkiem jako współuczestniczące w łasce życia" - mówi św. Piotr (1 P 3,7). Jak to przełożyć na codzienność życia małżeńskiego?

     Kochający mąż wiedząc, że żona nie będzie miała ochoty na zbliżenie, w ogóle jej tego nie zaproponuje. Zmęczenie żony, jej złe samopoczucie, przygnębienie z jakiegoś powodu, niesprzyjające warunki zewnętrzne - te i wszystkie inne podobne sytuacje będą dla męża sygnałem, żeby zrezygnować z planów intymnego zbliżenia. Jeśli zaś mąż złoży taką propozycję, uczyni to w taki sposób, by żona nie musiała obawiać się odmowy.

     Właśnie. Mówiliśmy o tym, że każdą odmowę współżycia powinna cechować delikatność i takt. Oczywiście, ale przecież propozycja spotkania w akcie małżeńskim również powinna być złożona w sposób pełen miłości. To nie może być tak, że żona boi się odmówić mężowi, że zgadza się tylko dla świętego spokoju - żeby nie znosić niezadowolenia męża czy jego złych humorów.

     Tak, tak, wiemy, że żony nierzadko odmawiają mężom współżycia bez powodów. Ale naprawdę to nie usprawiedliwia stwarzania atmosfery, w której żona boi się odmowy.

     Podobnie nie ma sensu unoszenie się fałszywą ambicją, obrażanie się, bunt: "nie będę się prosił..." To wszystko godzi w jedność między mężem i żoną, niczego nie rozwiązuje, potęguje trudności.

     Mówiliśmy więc o tym, w jaki sposób powinna postępować żona oraz o tym, jak ma zachować się mąż. Czy dałoby się znaleźć tutaj jakąś ogólną zasadę postępowania, wspólną dla męża i żony?

     Tak. Tą zasadą jest wychodzenie sobie naprzeciw. Zarówno kochający mąż jak i kochająca żona będą myśleć przede wszystkim o współmałżonku, będą starać się odpowiedzieć na jego oczekiwania. Na pewno nieraz będą musieli przezwyciężać niechęć lub też pragnienie małżeńskiego zbliżenia. Czyniąc to jednak z miłości i z miłością będą chętnie (chętnie! - bo z miłości) rezygnować ze zbliżenia lub też zgadzać się na nie, po to by wyjść naprzeciw swemu współmałżonkowi.

     "Moja żona wracała kiedyś z zagranicznej delegacji. - wspomina Paweł - Wiedziałem, że na pewno będzie zmęczona i zupełnie nie myślałem o tym, byśmy w dniu jej powrotu mieli współżyć. Okazało się jednak, że ona myślała zupełnie przeciwnie. Pamiętała, że nasza rozłąka trwała dość długo i wiedziała, że bardzo jestem spragniony naszych intymnych spotkań. I właśnie ona wyszła w tym dniu z inicjatywą zbliżenia".

Agata i Krzysztof Jankowiakowie


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczernik"

Ku prawdziwej pełni

     Współżyjemy już od trzech miesięcy i żona ciągle nie ma orgazmu - mówią w poradni rodzinnej młodzi małżonkowie. Fakt braku orgazmu u żony uznają za poważny problem, na tyle poważny, że przyszli z nim do parafialnej poradni rodzinnej.

     Tak... Odlegli jesteśmy od dawnych poglądów, które żonie nie pozwalały na odczuwanie zadowolenia z aktu małżeńskiego. Współżycie seksualne to był po prostu obowiązek, przyzwoita kobieta nie miała prawa przeżywać żadnej związanej z nim przyjemności. Dzisiaj myśli się oczywiście zupełnie inaczej, popadając za to jakby w przeciwną skrajność - nie poprzestaje się na przyznaniu kobiecie prawa do zadowolenia seksualnego, dodatkowo jeszcze chce się określać, w jaki sposób kobieta ma to zadowolenie odczuwać.

     Mają kobiety pecha - chciałoby się powiedzieć. Ani bowiem dawne ani obecne potoczne poglądy na temat współżycia seksualnego nie wychodzą naprzeciw prawdziwym potrzebom kobiet, nie wnikają w specyfikę kobiecego przeżywania seksualności.

     Nim tę kwestię rozwinę bardziej szczegółowo, chciałbym najpierw jasno postawić jedną sprawę: tak naprawdę jakiekolwiek, nawet najpowszechniejsze, poglądy i opinie nie powinny mieć tutaj nic do powiedzenia. Współżycie seksualne jest sprawą intymną, odbywającą się wyłącznie między małżonkami i Bogiem (tak, tak!), powinno więc być poddane tylko i wyłącznie zasadom religijno-moralnym (one zaś nie mówią szczegółowo co, kto, kiedy i w jaki sposób ma robić). Mąż i żona nie powinni się więc odnosić do żadnych zwyczajów, obyczajów, czy stereotypów zachowań, nie powinni porównywać się z innymi, nie powinni też - jeśli ich pożycie odbywa się w zgodzie z naturą i etyką - zastanawiać się, czy poza tym odbywa się tak jak powinno.

     Jednak w praktyce wiele małżeństw odnosi się właśnie do pewnych wyobrażeń i stereotypów. I - jak widać choćby z przytoczonego na wstępie przykładu - wpadają w zupełnie niepotrzebne frustracje i kompleksy. Źródłem bardzo wielu takich kompleksów jest właśnie kwestia zadowolenia seksualnego kobiety, panujące bowiem w tej sferze poglądy, jak powiedziałem, bardzo często ignorują specyfikę kobiecej seksualności.

     Ale po kolei. Oczywiście dobrze, że zwraca się uwagę na to, by pożycie seksualne było źródłem radości dla żony (dawne poglądy nie pozwalające na przeżywanie zadowolenia nie miały nic wspólnego z nauką chrześcijańską). Dobrze, że szczegółowo mówi się o warunkach, jakie muszą być spełnione, by kobieta dobrze przeżyła akt małżeński (m.in. o całokształcie jej relacji z mężem, atmosferze miłości i serdeczności, poczuciu bezpieczeństwa, otoczeniu samego aktu czułością i pieszczotami). Całkowite pomieszanie panuje jednak w mówieniu o tym, w jaki sposób żona powinna zadowolenie w sferze seksualnej odczuwać.

     Zadowolenie seksualne mężczyzny jest proste. Od strony fizycznej źródłem zadowolenia jest orgazm - uczucie towarzyszące wytryskowi nasienia. Orgazm zasadniczo zawsze towarzyszy przeżywaniu aktu seksualnego przez mężczyznę, bez orgazmu współżycie nie będzie dla niego źródłem zadowolenia.

     Gdy zaczęto mówić o prawie kobiety do zadowolenia ze współżycia seksualnego, utożsamiono je z prawem do orgazmu. Po prostu przeniesiono na kobiety model przeżywania aktu małżeńskiego przez mężczyzn! (Niektórzy współcześni seksuologowie mówią, iż stało się tak dlatego, że na początku nauką tą zajmowali się wyłącznie mężczyźni). Wyrządzono przez to dużą krzywdę wielu kobietom, wprowadzając je w zupełnie niepotrzebne kompleksy i frustracje.

     Kobieta jest bowiem istotą o wiele bardziej skomplikowaną niż mężczyzna (o czym doskonale wiedzą wszyscy mężowie). Bardziej skomplikowane jest też przeżywanie przez nią zadowolenia seksualnego.

     Kobiecie dane jest wielkie bogactwo dróg uzyskania satysfakcji seksualnej, dróg zupełnie nieznanych przeżywaniu mężczyzny. Tym właśnie między innymi wyraża się odmienność seksualizmu kobiecego.

     Orgazm jest tylko jedną z tych wielu dróg. Nie każda kobieta musi akurat w ten sposób osiągać zadowolenie ze spotkania małżeńskiego. Jej przeżywanie nie staje się przez to przeżywaniem gorszego gatunku. Również dla tych kobiet, które przeżywają orgazm, zazwyczaj jest to tylko jedna z dróg. Kobieta może na przykład ocenić swoje współżycie: "było to dla mnie wyciszenie, uspokojenie" i to przeżycie będzie dla niej równoznaczne z innym razem, kiedy przeżyła orgazm. W związku z tym dana kobieta nie zawsze będzie przeżywała orgazm, nie zawsze też będzie chciała go przeżyć (nawet jeśli osiągnięcie orgazmu nie sprawia jej żadnego kłopotu). Może się też tak zdarzyć, że mimo przeżycia orgazmu samo współżycie zostanie przez nią ocenione jako nie przynoszące zadowolenia.

     Małżonkowie w swoim pożyciu nie powinni więc koncentrować się na poszukiwaniu orgazmu. Nie powinni też martwić się jego brakiem. Powinni natomiast tak kształtować swoje współżycie, by każda żona mogła znaleźć swoje drogi osiągania przyjemności seksualnej. Wielka i niezastąpiona jest w tym rola męża, od którego zależy stworzenie warunków, by żona czuła się otoczona miłością, czułością i bezpieczna, który winien wychodzić naprzeciw jej potrzebom.

     Nic oczywiście nie stanie się automatycznie, nic nie dokona się od razu. Małżonkowie przez całe życie uczą się współżycia seksualnego, tak jak przez całe życie uczą się życia razem. Sam zaś akt małżeński nie jest tylko obdarzaniem się doznaniami, jest przede wszystkim spotkaniem kochających się osób, które w ten sposób wyrażają swoją miłość. Przeżywanie go w tym duchu jest najlepszą drogą do tego, by stawał się on dla obojga źródłem radości i by znajdowali w nim coraz większą głębię przeżyć.

Krzysztof Jankowiak


Tekst pochodzi z pisma formacyjnego
Ruchu Światło-Życie "Wieczerni

Masturbacja w małżeństwie...

     Od 7 lat jestem mężem Ewy, mamy pięcioletniego syna Adasia. Od 2 lat nie układa nam się w małżeństwie... Obwiniam o to siebie, bo myślę, że przyczyną naszych problemów jest to, że od czasu do czasu masturbuję się. Już sam nie wiem, czy podczas naszego małżeńskiego zbliżenia angażuję się uczuciowo, czy może traktuję żonę bardziej przedmiotowo, a nasz akt małżeński wyłącznie jako źródło przyjemności... Walczę z tym, bo wiem, że masturbacja niszczy naszą małżeńską relację... Ale jak mam sobie z tym poradzić? Wydaje mi się, że żona nic nie wie. Problem ten istniał już przed ślubem. Myślałem, że potem wszystko się zmieni. Bardzo proszę o jakąś radę, pomoc...

Krzysztof


     Drogi Panie Krzysztofie,

     Na początku chcę Panu pogratulować odwagi w tak uczciwym i otwartym zadawaniu pytań, które dotykają Pana sfery intymnej. Mam także wrażenie, że potrafi Pan stanąć w prawdzie i szukać przyczyny trudności małżeńskich najpierw w sobie (a nie w żonie), co także jest godne docenienia.

     Aby odpowiedzieć Panu na pytanie, jak rozwiązać problem masturbacji, który Pana dotyka, musiałbym zadać kilka pytań dodatkowych. Ponieważ ze zrozumiałych względów nie mamy takiej możliwości, napiszę ogólnie na temat masturbacji i bardzo skrótowo o sposobach wychodzenia z tego problemu.

     Ludzka psychika nie daje się jednoznacznie układać w schematy, jednak na potrzeby naszego "Kącika" opiszę trzy zasadnicze "modele masturbacji". Każdy z nich ma inne przyczyny i każdy wymaga innej postawy terapeutycznej.

     1. Masturbacja o charakterze obsesyjno-kompulsywnym - występuje wtedy, gdy osoba dotknięta tym problemem przez dość długi czas zachowuje abstynencję, stopniowo jednak wzrasta w niej napięcie (bardzo często towarzyszą temu stany lękowe) aż do gwałtownego "uruchomienia" (pojęcie to oznacza w naszym artykule popełnienie samogwałtu), często kilkakrotnego w ciągu jednego do kilku dni. Potem następuje głębokie poczucie winy, stan depresyjny, powrót do równowagi i cykl ten niestety się powtarza. Schematycznie można by to zobrazować w następujący sposób (każda cyfra oznacza kolejny dzień, a jej wartość liczbę "uruchomień"):

     0000...0 034000000...
     0000523000...itd.

     Ten model masturbacji towarzyszy zaburzeniom, które ogólnie moglibyśmy nazwać zaburzeniami nerwicowymi (lękowymi). W leczeniu tej nerwicy potrzebna jest współpraca spowiednika i terapeuty, a sukces zależy od zniesienia procesu tłumienia uczuć, które pacjent uważa za "zakazane". Używam tutaj celowo określenia "pacjent", aby podkreślić, że wina moralna w tym typie masturbacji jest stosunkowo niewielka - mamy do czynienia z chorobą. Uruchomienie nie powinno być traktowane jako straszliwe zło. Podchodząc miłosiernie do człowieka i jego słabości, należy przede wszystkim zająć się leczeniem nerwicy.

     2. Masturbacja nałogowa - ten model nie odbiega od modeli występujących we wszystkich rodzajach uzależnień (alkohol, narkotyki, internet, pornografia i inne). Może trochę przypominać model poprzedni, jednak okresy abstynencji nie będą tak długie:

     112011221311100120111 itd.

     Jak widać, mamy do czynienia z klasycznym nałogiem, z którym należy postępować terapeutycznie, tak jak w przypadku leczenia wszystkich innych uzależnień. Potrzebny jest duży wysiłek pacjenta, aby zachować abstynencję, grupy wsparcia (np. oparte na schemacie dwunastu kroków AA), terapia indywidualna, unikanie miejsc, sytuacji grożących uruchomieniem. Każde uruchomienie powinno być traktowane poważnie, ponieważ grozi kolejnym upadkiem. Dochodzi tu do wszystkich negatywnych konsekwencji wspólnych wszystkim nałogom (zubożenie życia emocjonalnego, spłycenie relacji z bliskimi i inne). Koniecznie trzeba się leczyć.

     3. Masturbacja przygodna - pojawia się jako problem od czasu do czasu. W naszym modelu będzie wyglądała następująco:

     00001000000001000...0000000000010 itd.

     Jak widać mogą się tu pojawiać często bardzo długie okresy spokoju (nawet kilkuletnie). Jest zawsze sygnałem potrzeby pracy nad sobą w jakimś innym obszarze, niezwiązanym bezpośrednio ze sferą seksualną. Uruchomienie w tym modelu nie powinno być lekceważone, ale też nie jest największym problemem. Masturbacja w tym przypadku przypomina zapalenie się lampki kontrolnej w samochodzie - wskazuje na to, że coś wymaga naprawy, ale w silniku. Lampka sama w sobie nie powinna zaprzątać głowy kierowcy, trzeba szukać prawdziwych przyczyn awarii. Ten model nie wymaga leczenia, a pracy nad sobą w obszarach niezwiązanych z erotyką.

     Jak Pan widzi, Panie Krzysztofie, trudno mi odnieść się do Pana pytania bez możliwości rozmowy. Mam nadzieję, że przedstawienie tych trzech podstawowych modeli da Panu światło, co robić dalej. Niezależnie, w którym modelu się Pan bardziej odnajduje, zawsze warto budować pozytywną więź z małżonką, na różne sposoby okazywać jej miłość i czułość. Być może trzeba poszukać pomocy terapeutycznej. Zawsze ostrożnie należy podchodzić do odpowiedzi na pytanie, czy żona powinna wiedzieć o Pana problemie - tu nie ma jednoznacznych rozwiązań - być może mogłaby Panu pomóc, ale równie dobrze mogłaby zostać bardzo zraniona i to utrudniłoby Panu wychodzenie z masturbacji. Wszystko, co mówimy kochanej osobie, musi być prawdą, ale nie zawsze cała prawda musi być bezwarunkowo odkryta. Jestem przekonany, że może być Pan dobrym mężem, nawet jeśli przez jakiś czas będzie Pan się zmagał z tym problemem. Paradoksalnie właśnie ta wewnętrzna walka może być znakiem Pana miłości...

Marcin Gajda


Tekst pochodzi z Miesiecznika
Formacji Różańcowej "Różaniec"
0x01 graphic

maj 2008

Mąż, ona i ja

     Piszę do Was, droga Redakcjo, w odpowiedzi na list Czytelnika (z przypadku), którego treść przytoczyliście w numerze 2/2006 Miłujcie się!. [ zobacz ] Piszę, ponieważ słowa Czytelnika poruszyły mnie do głębi i przywołały wspomnienia. Niedawne i wciąż bolesne. Pozwólcie, że stanę w opozycji do niego i, pomimo Waszej odpowiedzi na Jego list, jakże przekonującej i mądrej, pozwolę sobie opisać własne przeżycia. Być może - jeśli taka będzie wola Pana - pozwolą one komuś ustrzec się przed szatanem ukrytym pod postacią nagiej kobiety spoglądającej pożądliwym wzrokiem z okładki kolorowego magazynu "dla panów".

     Od dziewięciu lat współtworzę rodzinę, od niemal ośmiu jestem matką - dziś już trojga - dzieci, a od ponad dwóch dźwigam na barkach potężny balast: jarzmo pornografii. Przyszła niepostrzeżenie. Wdarła się do naszej rodziny podstępnie, jak złodziej. Skradła marzenia, czystość serc, pewność miłości i szczerość zapewnień. Zniszczyła to, co najważniejsze. Zadała cios, po którym rana nadal krwawi i nie chce się zabliźnić. Ona - pornografia. Szatan w ludzkiej skórze. Od pierwszego dnia naszego małżeństwa miałam niezachwianą pewność, że oto spotkało mnie coś cudownego, niepowtarzalnego, wspaniałego, świętego. Mojego męża kochałam (i kocham, dzięki Bogu) miłością tak gorącą, jak tylko to było możliwe. Ufałam mu równie mocno. Nic (i nikt) nie mogło podważyć mojego zaufania, bo ono wynikało z miłości. Było fundamentem, na którym budowaliśmy nasz dom. Naszą rodzinę.

     Pierwsze problemy pojawiły się, kiedy po kilku miesiącach od ślubu zaszłam w upragnioną ciążę. Życie dziecka było zagrożone, musiałam więc ściśle stosować się do wskazówek lekarza. Jednym z zaleceń była wstrzemięźliwość seksualna. Mąż stanął na wysokości zadania - od tego momentu moje ciało stało się nietykalne. Najważniejsze było dziecko: jego dobro, zdrowie, życie. Po siedmiu miesiącach na świat przyszło nasze upragnione maleństwo. Poród, który przeżyliśmy razem, był długi i trudny. Dość powiedzieć, że przez następne kilka miesięcy goiłam rany: i fizyczne, i psychiczne. Mój mąż czekał; mnie sama myśl o współżyciu napawała lękiem. Aż nadszedł wreszcie "ten" dzień. Strach, ból, łzy, ale i radość, że mogę oddać siebie ukochanemu człowiekowi. Człowiekowi, który mnie nie ponaglał, rozumiał moje rozterki, który mnie wspierał. Po prostu był. Ten nasz "pierwszy raz" stał się jednak niemal ostatnim, bo oto od tej chwili ta delikatna sfera naszego życia zaczęła obumierać. Aż umarła niemal całkiem. Setki nocy spędziłam, wpatrując się w twarz najdroższego mi człowieka i zastanawiając się, gdzie popełniam błąd? Co robię nie tak? Dlaczego mnie nie chce? Wolą Bożą było, aby nasza córka nie była jedynaczką. W kolejnych latach jeszcze dwukrotnie dane mi było nosić w łonie nowe życie i przeżywać trudy macierzyństwa. Mój mąż wciąż "był". Ale już nie taki jak kiedyś. Wciąż niby bliski, niby kochający, niby wyrozumiały. Niby taki sam - a jednak inny. Oddaliliśmy się od siebie w sferze intymnej, mimo iż nieraz podejmowałam próby rozwiązania tego problemu. Tak naprawdę nasze życie seksualne nie istniało. Po każdym zbliżeniu, jeśli już do niego doszło, czułam się zbrukana i uprzedmiotowiona w najgorszy sposób. A przecież mój mąż nie robił niczego niewłaściwego. Z drugiej strony nie robił też nic, bym czuła się tą kochaną dziewczyną, jaką byłam kilka lat temu. W mojej głowie zaczęły się lęgnąć podejrzenia. Szukałam dowodów zdrady. Byłam podejrzliwa i nieufna, stałam się też nerwowa. Krzyk na stałe zamieszkał w naszym domu. Cierpiały dzieci. Cierpieliśmy my. Nie podejmowałam już prób rozwiązania problemu. Zamknęłam się w sobie i jedynym celem, do jakiego dążyłam, było wykrycie zdrady i udowodnienie jej mojemu mężowi, bo on zaprzeczała jawciążniemiałamdowodów. Taka sytuacja trwała kilka lat.

     Wreszcie, tuż przed narodzeniem trzeciego dziecka, znalazłam "dowód". Nakryłam mojego męża... przed ekranem komputera. Z wypiekami, rozgorączkowanego, z ekstazą małującą się na twarzy. Jeszcze zaprzeczał, chciał się tłumaczyć, obrócić wszystko w żart. Nagłe wszystko stało się jasne. Wszystkie wcześniejsze sygnały, które dostrzegałam, zaczęły układać się w logiczną całość. Puzzle doskonale do siebie pasowały. Tak poniżona i zbrukana nie czułam się jeszcze nigdy. Najbardziej bolało to, że wołał wizerunki obcych nagich kobiet i własną rękę niż kochaną, jak twierdził, żonę. Wiele kosztowało mnie przebaczenie. Zapomnieć jeszcze nie potrafię. Bywam podejrzliwa i nie potrafię zaufać. Fundament runął. Dziś, mimo młodego wieku, jestem psychicznym wrakiem. Nerwica lękowa, depresja, problemy somatyczne na tle psychicznym - to wszystko jest moim udziałem. A przyczyniła się do tego... No, kto zgadnie? Tak, ona - pornografia! Walczę o moje małżeństwo sama ze sobą. Walczę i walczyć nie przestanę. Słowa przysięgi zobowiązują. Ale Bóg jedyny wie, jak ciężka jest to walka. Gdyby nie Jego siła i miłość, sądzę, że poddałabym się już dawno. I pogrążyła jeszcze bardziej. Muszę dodać, że podczas tych lat, kiedy nasze małżeństwo było trójkątem (mąż - pornografia - ja; kolejność nieprzypadkowa), szatanowi, pomimo mojej niewiedzy, doskonale udało się zagnieździć się w naszym domu. Bóg został zepchnięty na margines życia - również mojego - co miało opłakane skutki. Ale był z nami - i chwała Mu za to! Dziękuję Mu, że nie zostawił nas samych na pastwę losu i szatańskich zakusów. Drogi Czytelniku (z przypadku)! Nie twierdź, że pornografią wyrządzasz krzywdę jedynie sam sobie. To bzdura. Jest jeszcze ktoś, kogo ranisz o wiele bardziej - Twoja żona. I Ktoś o wiele ważniejszy - Twój Zbawiciel. Jest i córeczka, małe, bezbronne stworzenie, którego delikatna psychika może zostać trwale zniszczona. A wszystko to dla chwili przyjemności. Warto? Walka z pornografią, mój drogi, to nie jest donkiszoteria. To Wielkie Dzieło w Wielkiej Sprawie. Nie wszyscy ją lubią i nie wszyscy oglądają, a Boża moc większa jest od najlepszego biznesu. Nie mów więc, że nic się nie da zrobić. Da się! Każdy człowiek, czy to wyleczony "z", czy uratowany "przed" - jest na wagę złota.

Wioletta

Publikacja za zgodą redakcji
0x01 graphic

nr 3-2006



Wyszukiwarka