wykady pozyt, Wykład dodatk , Wykład I (dodatkowy)


Alicja Dąbrowska Wykład I (dodatkowy)

Współczesna refleksja nad dziedzictwem pozytywizmu.

Cztery badawcze spojrzenia na pozytywizm: G. Borkowskiej, H. Markiewicza, J. Tomkowskiego, J. Bachórza

Literatura polska XIX wieku obejmuje dwa, a nawet aż trzy okresy, jeśli weźmiemy pod uwagę podział procesu historycznoliterackiego. Każdy z nich stanowi pewien fragment tego procesu, zawarty między jakimiś momentami zwrotnymi w dziejach literatury (są nimi umowne ramy czasowe okresu), wyraźnie odrębny od fragmentów poprzedzających i różny w swoim charakterze od tego, co dzieje się potem w procesie historycznoliterackim. Ujęcie historyczne sytuuje dzieło literackie na tle procesu historycznoliterackiego, a więc przebiegu zjawisk w czasie. Wymaga rekonstrukcji momentu, w którym dzieło pojawia się. Nie chodzi tylko o pojedynczą datę, chodzi o zespół dat; nie o pojedynczy moment, lecz o jego odniesienie do innych, wcześniejszych i późniejszych.

Spośród dwóch epok XIX wieku okresem wzbudzającym chyba najwięcej kontrowersji i sporów w jego ocenie jest pozytywizm, jako epoka na swój sposób tragiczna, bo nie do końca zrozumiana i przez to pochopnie odrzucana zanim wyrosły najpiękniejsze jej kwiaty i zanim dojrzały jej najdorodniejsze owoce w postaci takich wybitnych dzieł dojrzałego realizmu, jak choćby Nad Niemnem Orzeszkowej, Lalka i Emancypantki Prusa, Trylogia Sienkiewicza (których różnoraka zależność od epoki wcześniejszej - tj. romantyzmu jest coraz częściej wskazywana przez badaczy).

Tak ujmują to dziś, mówiąc o literackiej spuściźnie pozytywistów, autorzy monograficznych oraz innych ujęć literatury pozytywizmu, m. in.:

Reprezentują oni najistotniejsze głosy w refleksji czy też dyskusji nad dziedzictwem pozytywizmu oraz nad jego bliskimi jednak związkami z romantyzmem. Ich głos, podobnie jak i innych badaczy literatury, znalazł odzwierciedlenie w monograficznym numerze „Znaku” pt. Dziedzictwo pozytywizmu, stanowiącym pokłosie dyskusji zorganizowanej na łamach „Znaku” w 1996 r. (tu m. in: H. Markiewicz, Pochwała polskiego pozytywizmu; G. Borkowska, Pozytywizm -blaski i cienie; J. Tomkowski, Żadnych szans na pozytywizm?; M. Wyka, Niewygoda międzyepoki; K. Biedrzycki, Czytam „Chama”)

Pozytywizm w literaturze polskiej był w szeregu kwestii przeciwieństwem romantyzmu, ale radykalnie odciąć ich od siebie jednak nie można. Relacje pomiędzy romantyzmem i pozytywizmem przychodzi rozpatrywać zarówno poprzez przeciwieństwa, jak i poprzez zazębianie się; zarówno poprzez konflikty, jak i poprzez pozytywistyczne kontynuacje tradycji romantycznych. Przeciwieństwa odbiły się na fałszywych, bo jednostronnych stereotypach postrzegania pozytywizmu i stworzyły jego negatywną legendę .

Negatywna legenda pozytywizmu ukształtowała się już na przełomie wieków XIX i XX pod piórem historyków literatury i publicystów: Teodora Jeske-Choińskiego, Antoniego Potockiego, Wilhelma Feldmana, Stanisława Witkiewicza, częściowo także Stanisława Brzozowskiego. Kariera tego okresu w późniejszych epokach wygląda również dość blado. W okresie międzywojennym zainteresowanie pozytywizmem było stosunkowo nikłe. Więcej dla ocalenia dziedzictwa polskiego pozytywizmu zrobiono po wojnie. Ukazały się wtedy liczne monografie, przyczynki, wydania dzieł i korespondencji najwybitniejszych pisarzy. Ale nie udało się jednak przekonać polskiego czytelnika do pozytywizmu po czasy współczesne. A historia Polski powojennej odbiła się negatywnie na recepcji polskiego pozytywizmu poprzez m. in. odgórne propagandowe szukanie analogii pomiędzy pozytywizmem a socrealizmem jako epokami rzekomo podobnymi, ufundowanymi na szacunku dla takich wartości, jak praca, postęp, rozwój itd. Dokonało się to, jak zauważa Marta Wyka, w celach wyraźnie manipulacyjnych i nieznośnie dydaktycznych. Powoli odzierano literaturę pozytywizmu z artystycznej atrakcyjności, czyniąc z niej kanon przydatny nade wszystko szkolnym opracowaniom. Tymczasem, warto podkreślić, że pozytywistyczny kult pracy różnił się zasadniczo od późniejszych o bez mała stulecie prób uwznioślania produkcji. W wizji pozytywistów człowiek nie staje się osławioną „śrubką w maszynie”. W warunkach niesuwerenności siłą rzeczy dowartościowywano te elementy przeszłości, które jasno stawiały sprawę patriotyzmu, walki o niepodległość, a na tym tle pozytywiści wypadali blado: wypowiadali się ostrożnie, ich programowi brakowało patriotycznego ognia i determinacji.

Negatywną legendę pozytywizmu ugruntowała współczesna szkoła badaczy romantyzmu. W dobie powszechnego dziś zwrotu do transcendencji i upodobania w transgresjach te ataki na pozytywizm nie dziwią Henryka Markiewicza.

Przeprowadzone badania wskazują, iż Orzeszkową czyta się dziś mniej chętnie niż kiedykolwiek, Świętochowskiego (nowele czy eseje z cyklu Dumania pesymisty) nie czyta się w ogóle. Niektórzy (dzisiejsi studenci) uważają pozytywizm za coś w rodzaju dziewiętnastowiecznego socrealizmu i że jakkolwiek nie mają racji w tych efektownych uproszczeniach (bo to półprawdy), trudno ich przekonać, że się mylą. Książki poświęcone pozytywizmowi sprzedają się na ogół znacznie gorzej niż pozycje dotyczące romantyków czy pisarzy młodopolskich. I choć pozytywizmem zajmują się nie mniej wybitni badacze, to ciągle jeszcze zdziwienie budzą ci naukowcy, którzy swój czas badawczy dzielą niemalże równo pomiędzy romantyzm i pozytywizm (jak Józef Bachórz). Wręcz zarzuca się mu światopoglądową i warsztatową niekonsekwencję: jak to się stało, że zajmując się literaturą romantyzmu, zabrał się za przygotowanie krytycznych edycji utworów Prusa i Orzeszkowej w BN czy za pisanie podręcznika literatury pozytywistycznej. Czyli jakby dlaczego z wysokości romantycznego hymnu zstępuje na nizinny poziom pozytywistycznej prozy?

Radykalne przeciwstawianie pojęć romantyzmu i pozytywizmu (realizmu) ma swoje historyczne okoliczności - zapoczątkowali je nasi romantycy w fazie starć z klasykami. Romantyzm i pozytywizm są w powszechnej świadomości niczym Paweł i Gaweł z bajki pana Jowialskiego. Traktowanie odmienności w kategoriach nieprzezwyciężalnej kontrowersji stało się naszym nawykiem (pisze Bachórz). To wina dydaktyki szkolnej, która wprowadziła zwyczaj ujmowania okresów i formacji kulturowych poprzez ich zdecydowane przeciwieństwo oraz przez wymaganie, by ci, którzy dana formację najpełniej wyrażają, byli monolitycznie konsekwentni i jak najmniej zdradzali „sprzeczności”, wskazujących na ustępstwa czy kompromisy z ideałami formacji wcześniejszej. Renesans ma być antyśredniowieczny, barok antyrenesansowy, oświecenie antybarokowe, romantyzm antyoświeceniowy, pozytywizm antyromantyczny - itd. Dlatego gdy opisujemy walki Świętochowskiego ze „stara prasą”, to ze skwapliwością cieszymy się jego formułami z felietonu My i wy. Zaś troskę o to, by wszystko ułożyło się jakoś w procesualną całość, w której oprócz walk będzie miejsce na dziedziczenie , zostawiamy losowi lub zadaniom domowym w rodzaju: „Wątki romansowe w Nad Niemnem i Panu Tadeuszu” albo „Wokulski z Lalki jako pozytywistyczny romantyk” itp. Tymczasem ostre przeciwstawianie okresów i formacji kulturowych wprawdzie sprzyja lepszemu zafiksowaniu w wyobraźni pewnych znaków każdej formacji (bo przeciwieństwo odróżnia najjaskrawiej), ale też utrwala nawyki myślenia w kategoriach zmagań, wrogości i dopadania przeciwnika, by go pokonać i wyeliminować. Mamy cały szereg różnych przemilczeń interpretacyjnych (cytat z pierwszej kolumny artykułu Bachórza).

Przeciwstawianie romantyzmu pozytywizmowi, traktowanie ich jako opozycji nieuchronnej i jako alternatyw wzajemnie się wykluczających to stawianie nas wobec konieczności wyboru fałszywie zaprojektowanego (podobnego do problemu wykpionego przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego pytaniem: czy myć zęby, czy ręce?). Bowiem różne fazy literatury tego stulecia tworzą układ, w którym obok sporu jest miejsce na współżycie, dziedziczenie i kontynuację, a przeciwieństwa tylko z rzadka przemieniają się w walkę na wyniszczenie przeciwnika. Pozytywizm, mimo rozlicznych odmienności, zasługuje na taką naszą sympatię jak romantyzm, bowiem jest nie tylko wobec romantyzmu krytyczny, ale i komplementarny.

Postrzeganie pozytywizmu wyniesione ze szkoły współtworzy panujące uproszczenia na temat epoki. Odpowiedzialnością za niezrozumienie i odrzucenie pozytywizmu badacze literatury obarczają polska szkołę, która, jak stwierdza Markiewicz, wciąż rozpowszechnia archaiczne półprawdy.

Jan Tomkowski, konstatuje, że termin „pozytywizm” kojarzy się zazwyczaj uczniom klas maturalnych z wyjątkowo nudnym okresem w historii literatury ojczystej; literaturoznawcom - ze sporami wokół realizmu krytycznego i naturalizmu; filozofom - z poglądami Augusta Comte*a, jego uczniów i wiedeńskich „późnych wnuków”; publicystom zaś - z czymś pośrednim między zdradą a politycznym wyrachowaniem i to ostatnie rozumienie jest ciągle najpopularniejsze, a jakże niesprawiedliwe i jednostronne.

Dziś nawet niektórzy badacze literatury głoszą, ze to nudna literatura. Marta Wyka, przyznała, że bez Orzeszkowej nie byłoby Dąbrowskiej - ale bez Konopnickiej literatura polska mogłaby funkcjonować zupełnie dobrze wyjąwszy, jak myślę, „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Tymczasem prace powstające w ostatnim czasie, poświecone Konopnickiej, dowodzą, ze jej dorobek to trwałe dziedzictwo kulturowe Polaków, zasługujące na szacunek, nie ironię.

Zatem pozytywizm wymaga stałego procesu odbrązowiania.

Skąd biorą się owe deprecjonujące utarte stereotypy krążące (niczym czarne chmury) nad pozytywizmem?

Nad pozytywizmem krążą czarne chmury utartych stereotypów myślenia o tej epoce. Pozytywizm pamiętany ze szkoły to często epoka opisywana w archaicznych półprawdach (Henryk Markiewicz). Operowanie schematami, skróty myślowe, omawianie tylko tych urywków, które egzemplifikują główne hasła epoki: „pracę u podstaw”, „pracę organiczną”, emancypacje kobiet, asymilację Żydów, scjentyzm - to tylko niektóre błędy edukacji szkolnej.

Tymczasem, jak zauważa Krzysztof Biedrzycki, Orzeszkowa czy Prus posiadali wyraźny zmysł tragizmu, który przebija przez ich utwory, a przecież w szkole (bo o pozytywistach rozmawia się już tylko w szkole, tak martwa wydaje się ta tradycja) doszukuje się w ich utworach tylko ilustracji zaprzeszłych problemów. Krytycy pisali o odniesieniach biblijnych w „Marcie” czy „Placówce”, a jednak w popularnych podręcznikach ujmuje się te utwory tylko w kontekście emancypacji kobiet czy obrony polskiego stanu posiadania przed osadnictwem niemieckim.

Te krążące na temat epoki popowstaniowej uproszczenia i obiegowe opinie są z reguły następujące:

Mianowicie takie, iż ludziom tworzącym pozytywizm, a więc generacji poromantycznej przypisuje się:

  1. działania stwarzające istotne zagrożenie dla poczucia narodowej wspólnoty, a oni przecież tę wspólnotę narodową chcieli pogłębiać,

  2. niebezpieczne przechylenie zainteresowań w stronę tylko kwestii materialnych,

  3. lekceważący stosunek do tradycji romantycznej, (tu wkracza utarty stereotyp na temat przeciwieństw dzielących romantyzm i pozytywizm, a przecież różne fazy literatury XIX stulecia tworzą układ, w którym obok sporu zauważalna jest i kontynuacja (w zakresie motywów), dziedziczenie, zależność, choć często polemiczna,

  4. na ogół nazbyt krytyczny osąd powstania styczniowego, osąd nieobiektywny, podszyty bolesnymi doświadczeniami, a przecież Nad Niemnem to pierwsza w literaturze polskiej pozytywna legenda powstania styczniowego.

Oczywiście, pozytywizm wyróżniają rozliczne odmienności od romantyzmu (romantyczna filozofia literatury różni się od filozofii pozytywistycznorealistycznej, kreacjonizm pierwszej połowy XIX w. - od mimetyzmu w drugiej, odróżniające jest postawienie romantyków na poezję i dramat, a pozytywistów na powieść, inne jest pojmowanie narodowych obowiązków pisarza), ale w obu połowach wieku podobne było jednak rozumienie tzw. społecznej misji literatury, bowiem obie formacje cechuje: podobna niechęć do hasła „sztuka dla sztuki”, podobne przekonanie o moralnych obligacjach (serwitutach) literatury. Romantyczny posag patriotyczny to p.w. mesjanizm i kult postawy insurekcyjnej, ale przecież nie wszyscy romantycy podzielali Mickiewiczowską wiarę w zryw zbrojny (np. Krasiński i Norwid w l. 1848-1849). A pozytywiści choć nieufnie odnieśli się do martyrologiczno-mesjanistycznych tradycji romantyzmu, a Prus i Świętochowski (bo nie Orzeszkowa) odżegnali się od „omyłki” roku 1863 (tytuł Omyłka firmuje Prusowską wizję powstania styczniowego), to jednak nie mniej żarliwie niż romantycy czuli się sługami narodu w niewoli. Pozytywiści, trzeźwi i na inny sposób dalekowzroczni niż romantycy byli przekonani, że ojczyzny nie można kochać wyłącznie za cechy wzniosłe i święte, bo kochać naprawdę i dojrzale (a dotyczy to nie samej miłości ojczyzny) można wówczas, kiedy się przyjmuje do wiadomości istnienie wad obiektu naszego kochania. Prus zastanawia się w swoich utworach nad naszą bylejakością, a w książce Najogólniejsze ideały życiowe (1901) irytuje się na naszą „kastę” przywódczą za kochanie: mitu takiej ojczyzny nierzeczywistej, która się składa z idealnych wspomnień przeszłości i równie idealnych marzeń o przyszłości. Z sarkazmem pisał w Kronikach o pozorowaniu użyteczności, o zabawowym usposobieniu naszych elit, o tańcowaniu na cele dobroczynne, o pomnikomanii polskiej (oprocesował budowę pomników Mickiewicza jako zbytku w kraju ubogim, którego nawet nie stać na wydanie taniej edycji pism poety). Zawstydzało go, że rozczulamy się nad swoimi klęskami, ranami i bliznami, by domagać się od świata współczucia. W jednej z kronik w 1887 r. pisał: Kto wie czy nie z tej racji uprzykrzyliśmy się w Europie (co niestety jest faktem), że ciągle mówimy tylko o naszych nieszczęściach, a cudzych winach. [...] nie ma bardziej denerwującej i zniewieszczającej filozofii jak ta, która wyszukuje własnych cnót, choćby takowe nigdy nie istniały, a wszelką odpowiedzialność na cudze zwala barki. Prus upominał się o to, by nie znieważać przeciwnika, nie odzierać go z godności, nie traktować jak głupca lub przestępcę, bo także i wzgląd na powagę własnego zwycięstwa wymaga, by pokonany przeciwnik miał jakiś format. Nie zachęcając do bezwzględnej i powszechnej miłości, ostrzegał przed nienawiścią w zakończeniu Najogólniejszych ideałów: Nienawiść jest to ciężka choroba nerwowa, która mąci nasze myśli, zatruwa uczucie, krępuje i osłabia wolę. Oto pozytywistyczny sposób myślenia jak „wybić się na niepodległość”. Zatem czyż zrównoważona mądrość tego myślenia miałaby być mniej godna naszej uwagi i mniej nam potrzebna, niż żarliwość romantycznych odpowiedzi na pytanie o sposób „wybicia się na niepodległość”? - pyta Bachórz.

Dlatego też znany publicysta i eseista (ur. 1934) Stefan Bratkowski (m. in. współautor scenariusza telewizyjnego Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy - o walce Wielkopolan z Prusakami), nie ulegając powyższym powierzchownym stereotypom, przyjmuje koncepcję pozytywizmu nie jako uniku wobec historii (jak często się go traktuje), ale jako wezwania do podjęcia trudnych zadań w miejsce najbardziej efektownych (efekciarskich) póz (którym daleko było do romantycznych) napisał, że „pozytywizm to romantyzm wytrwałości” (postawie romantyka owej cierpliwości i wytrwałości brakowało). Pozytywizm chciał romantyczny program „wybicia się na niepodległość” udoskonalić.

Zaś Jerzy Szacki - socjolog i historyk idei - choć przestrzega, że strach pomyśleć, co by się stało z naszą kulturą, gdyby wszyscy stali się pozytywistami od chwili, gdy pozytywizm zaistniał, to zaraz dodaje: co prawda, strach również pomyśleć, co by było, gdyby go nie było. A zatem myśląc o pozytywizmie skazani jesteśmy na taką właśnie ambiwalencję (dwuwartościowość).

Z punktu widzenia prakseologii docenić trzeba, zdaniem Markiewicza, pozytywistyczną zasadę respektowania faktów i wynikający z niej postulat stawiania sobie celów, które dają się urzeczywistnić: Nie chodzi o leczenie nas z marzeń - zastrzegał się Świętochowski - bo te są dobroczynne i pobudzające, ale ze złudzeń, które są szkodliwe i zabójcze.

Dlatego pozytywiści nie przeprowadzili w istocie rzeczy poważnego ataku na romantyzm. Krytykowali co najwyżej uniwersalistyczne rozumienie romantyzmu, jako pierwsi dostrzegli wyczerpywanie się romantycznych wzorów zachowań, nie podważali wszakże nigdy historycznych zasług tej formacji. Wychodzili z przekonania, że układ polityczny ustalony w Europie drugiej połowy ubiegłego wieku jest stabilny, ale nie jest wieczny, i że warto mozolnie, cierpliwie i wytrwale budować te instytucje i kształtować te nawyki społeczne, które odzyskaną kiedyś wolność pomogą utrzymać. Stąd bierze się przekonanie, że nieobecni przegrywają, że bierność nie jest żadną formą oporu, tak jak nie jest nią także patriotyczny gest przemycony pod okiem cenzora (jak np. idea budowy pomnika Mickiewicza - Prus). Ale walcząc z takimi gestami pozytywiści wchodzili w nieunikniony konflikt z opinią publiczną, która gesty kochała i utożsamiała je z czystym patriotyzmem.

Na najostrzejszy konflikt z otoczeniem narażał pozytywistów p.w. trzeci , ryzykowny postulat ich programu, zachęcający do budowania instytucji życia publicznego, który wymagał uczestnictwa w sferze społecznej, ryzykownego kontaktu z władzami, umiejętności zawierania kompromisów i godzenia się na kompromis. Pozytywiści demaskowali mechanizmy życia w niewoli, skazujące właściwie każdego bez wyjątku na kompromisowe układy z władzą: każdego, kto chciał i musiał uczyć się w rosyjskiej szkole, pracować w biurze lub na kolei, poddawać się wyrokom sądów i cenzury.

Dlatego Grażyna Borkowska (podobnie jak Bratkowski) rozumie polski pozytywizm, szczególnie pozytywizm warszawski nie jako unik przed historią, i nawet nie jako wyraz fascynacji filozofią scjentyczną, lecz jako świadomie budowaną alternatywę dla romantycznej koncepcji ojczyzny „intymnej” na wygnaniu, która w latach 1863-1864 straciła duchową nośność, stawiając pytanie: co robić? jak żyć? Odpowiedź pozytywistów była trudna do przyjęcia, bo wymagająca od społeczeństwa wysokiej samowiedzy, samokrytycyzmu i rezygnacji z póz i gestów. Program pozytywistów mówił bowiem o konieczności budowy życia publicznego, o kształtowaniu świadomości obywatelskiej, o pożytkach krytycznego , a nie tylko apologetycznego stosunku wobec przeszłości, wzywał więc do owych trudnych zadań, o których mówi Stefan Bratkowski w słowach: „pozytywizm to romantyzm wytrwałości”.//

Jan Tomkowski zastanawiając się nad ową negatywną legendą pozytywizmu, pyta: Czyżby pozytywizm nie leżał po prostu w charakterze Polaków?. Być może - mówi - brak nam nie tylko zdrowego rozsądku i rozwagi [pozytywistów] ale także entuzjazmu do przedsięwzięć wymagających zarówno wielkiego poświęcenia, jak i wielkiej cierpliwości. Być może jesteśmy raczej ludźmi czynu niż bohaterami mozolnej, często mało efektownej pracy. Wydaje się jednak, że za tymi brzmiącymi dość prawdopodobnie argumentami stoi jednak potoczne i dość dalekie od historycznej prawdy rozumienie pozytywizmu.

Czyli wszystkiemu winne są stereotypy, zauważa K. Biedrzycki: Stereotyp jest jak dąb. […]. Tak wiec przez tysiąc lat przyjdzie nam stawiać naprzeciw siebie szlachetnego, choć szalonego romantyka o gorącym sercu i rozsądnego, ale nudnego i podejrzanego w swoim kunktatorstwie pozytywistę. Nie ma wyjścia. Nie pomoże nawet skomplikowany pan Wokulski, którego przecież każdy wyedukowany Polak tak rozbierze, iż tkwiący w nim romantyk i pozytywista jednak staną osobno. Pozytywizm nie ma w narodzie dobrej opinii. Może jest nazbyt przeciwny polskiej sarmacko-romantycznej duszy. Może jest nazbyt warszawski. Może trwał zbyt krótko - przecież ledwie kilkanaście lat, bardzo szybko przyszło zwątpienie.

Łatwo unicestwić pozytywizm, łatwo uwierzyć, że jest to najbardziej martwa część naszej dziewiętnastowiecznej tradycji, gdy rozpatruje się go tylko od strony stanowiących jego grzech młodości efekciarskich „Ech warszawskich”, od strony pierwszych manifestów, napastliwej publicystyki „Przeglądu Tygodniowego”, od strony wojny z poetami, i od strony z gruntu tendencyjnych powieści Orzeszkowej i Bałuckiego. Nietrudno wtedy się zniechęcić i zrezygnować z dalszych poszukiwań.

Na dodatek przecież w szkole nauczono nas, że w duszy Polaka toczy się nieustanny spór między tym, co wzniosłe i szalone (co związaliśmy na zawsze z romantyzmem), a tym, co trzeźwe, ale i przyziemne, płaskie, ograniczone (a odnoszone do pozytywizmu). Choć pozytywizm przeciwstawia się w pierwszym rzędzie romantyzmowi, to każdy dogłębny badacz epoki wie, że to nie w romantyków uderzać miały pamflety „młodej prasy”, ale w ich nieudolnych, skarlałych naśladowców.

Takie powieści jak: Lalka, Emancypantki, Nad Niemnem niewiele mają wspólnego z kampanią „Przeglądu Tygodniowego” a kojarzą się w naszej świadomości z pozytywizmem. Te przykłady konkretnych niejednoznacznie interpretowalnych dzieł równoważą i niwelują owe cienie położone na tej literackiej epoce, o której mowa. Właśnie w tych najwybitniejszych dziełach pozytywizmu daje się dostrzec, w jak różnorodny sposób pozytywiści dziedziczyli po romantykach. Orzeszkowa nazwana przez S. Brzozowskiego „młodszą siostrą Mickiewicza”, przywołująca w swym eposie „domową rzekę” autora Pana Tadeusza - Niemen, nawiązująca do romantyzmu w powieściowej symbolice zarówno Niemna, jak i symbolice Mogiły powstańców oraz filozofii przyrody to oczywiście sztandarowy przykład tego zanurzenia w romantycznym dziedzictwie.

[ Obecność powstania i całej warstwy walk niepodległościowych w perspektywie problemowej Nad Niemnem kieruje wprost uwagę czytelnika ku tradycji romantycznej.

Na półprawdy o pozytywizmie wpływ ma też fakt, że z punktu widzenia instytucji edukacyjnych w Polsce w wieku XX pozytywizmu być już nie może, bo na początku stulecia panuje przecież wszechwładny modernizm. Bo czy możliwe jest, by po napisaniu przez Wyspiańskiego Wesela (1901) błąkali się na Parnasie jeszcze jacyś „pozytywiści”? Często karmimy się wyimaginowanym obrazem ówczesnego życia literackiego. Jak dziś rozwiązalibyśmy następującą zagadkę: Gdybyśmy około 1900 roku urządzali wystawny bankiet z udziałem najwybitniejszych pisarzy, do kogo wypadałoby posłać pierwsze zaproszenia? Wcale nie do Tetmajera, Kasprowicza, Staffa, ale do Sienkiewicza (1846-1916), Prusa (1847-1912), Orzeszkowej (1841-1910). Taka uroczystość nie odbywałaby się bez ich udziału. - byli ciągle czynnymi nestorami literatury polskiej, tj. zasłużonymi najstarszymi przedstawicielami piśmiennictwa otaczanymi powszechnym szacunkiem i uznaniem.

Problem tkwi w tym, że pozytywizm nie ma wyraźnie określonej fazy dojrzałej czy też schyłkowej. Nacisk kładzie p.w. na jego fazę wstępną, okres pozytywistycznej „burzy i naporu” i ona rzutuje na odbiór całości okresu. Dlatego tak rzadko wiążemy pozytywizm ze współczesnością. A przecież i na początku XX wieku przeobrażony już pozytywizm stara się pełnić rolę filozofii w działaniu. Pozytywiści są świadomi, że ich programy trafiają w społeczną próżnię, że ich prace (zwł. publicystyczne) wywołują niewielki oddźwięk społeczny. Apolityczny w zamyśle pozytywizm nie zyskuje popularności w warunkach odbudowy polskiego życia politycznego. Po roku 1918 lekturą najbardziej stosowną okazywało się Przedwiośnie - książka, którą można było odczytać jako surową rozprawę z pozytywistycznym marzeniem o stworzeniu nieantagonistycznego modelu społeczeństwa. Czy jednak wraz z upowszechnieniem tez Marksa pozytywistyczna idea harmonijnie funkcjonującej zbiorowości powędrowała bezpowrotnie do lamusa? Okazuje się, że wcale nie. Socjologii współczesnej wcale nie jest tak bardzo obca wizja społeczeństwa - organizmu. Myśl ta wyrażana jest co prawda w nowym języku jako możliwość stworzenia społeczeństwa, w którym konflikty będą minimalizowane, a stan permanentnej wojny „wszystkich ze wszystkimi” zastąpi wymiana usług, kooperacja, rywalizacja oparta na uczciwych zasadach.

Pozytywistyczny model społeczeństwa miał się wyłonić dzięki aktywności jednostek (poprzez pracę), stąd dbałość o rozbudzenie społecznej energii i inicjatywy. Władzy wszakże (wówczas zaborczej) przypadała rola znikoma. Dlatego myśli „pozytywnej” nie można utożsamiać z lojalizmem czy ideologią ugody, a tak się często czyni. Pozytywizm jest gestem warunkowej i ograniczonej akceptacji istniejącej rzeczywistości. To wynik głębokiej nieufności wobec ideologii zakładających możliwość gruntownego i natychmiastowego przeobrażenia świata (pozytywiści to „ewolucjoniści”).

Pozytywista jest to bowiem ten, który ocenia z dystansem dążenia fanatyka - rewolucjonisty, w nadziejach mesjanizmu nie dostrzega nic prócz absurdu. Wierzy w postęp, choć w momentach krytycznych nie tai swego zwątpienia (postęp to „trzy kroki w górę, dwa kroki w dół”). Wierzy w ludzkość (bardziej niż w „naród” czy „społeczeństwo”), mimo że pod jej adresem nie szczędzi gorzkich słów. Wczesny pozytywizm utożsamiał mylnie postęp z rozwojem techniki, ale już w okresie dojrzałym dochodzi do odrzucenia tej mocno dyskusyjnej tezy. Wystarczy zestawić najwcześniejsze powieści Orzeszkowej z Nad Niemnem i późniejszymi jej utworami.

Pozytywizm to epoka, która wymagała twardego gruntu rzeczywistości - właściwego obszaru działania, konkretnego obiektu pracy. Jednostce każe się wyrzec dążenia do własnego, prywatnego szczęścia. Etykę szczęścia zastąpić powinna etyka obowiązku. Tylko jednostka społecznie „użyteczna”, „przydatna” w pełni usprawiedliwia swoje istnienie.

Podejmując dzieło ewolucyjnej przebudowy rzeczywistości, występując w obronie własności prywatnej, pozytywizm odrzuca egalitaryzm. Idea społeczeństwa - organizmu sankcjonuje poniekąd istnienie nierówności społecznych. Nie wszystkie części organizmu są w jednakowym stopniu ważne dla jego prawidłowego funkcjonowania, choć każda jest na swój sposób potrzebna i przydatna. Prus tłumaczy, że ludzie posiadają rozmaite dusze, różnorodne talenty, odmienne dążenia. Dlatego poszczególne grupy odgrywają inną rolę w działaniu organizmu społecznego. Inteligencja to jego tkanka nerwowa, robotnicy są jego muskułami, klasy posiadające - tłuszczem. I to porównanie w oczach pisarza nie ma zabarwienia pejoratywnego.

W ówczesnej sytuacji historycznej pozytywistyczne przedsięwzięcia nie były z całą pewnością aktem rezygnacji z politycznych marzeń. Pozytywiści nigdy nie twierdzili, że państwa zaborcze stworzą Polakom najlepsze warunki egzystencji. Wręcz przeciwnie, aktywność społeczna miała doprowadzić do wyparcia obcej władzy wszędzie tam, gdzie to było możliwe. Bowiem dwa aspekty pozytywistycznego programu „pracy organicznej”

wcale nie oznaczały, że pozytywiści wyrzekali się działalności politycznej. Oni tylko do czasu odżegnywali się od polityki, bo w zaborze rosyjskim oznaczała ona albo konspirację w ówczesnej sytuacji beznadziejną, albo ugodę wobec rządu zaborczego. Pozytywiści, będąc z konieczności legalistami, nie byli ugodowcami, nie poczuwali się do obowiązku lojalizmu wobec władz zaborczych: uważali, że działając dla dobra ogólnego należy z maksymalną zręcznością wykorzystywać wszystkie legalne możliwości.

[dodatkowo - niekoniecznie: Pozytywistów gromiono za hasło pracy organicznej, demaskując w nim gloryfikację materializmu życiowego i kapitalistycznego wyzysku. Tymczasem pozytywiści, od początku patrząc na ów materializm życiowy, upominali się o poprawę warunków życiowych robotników, domagali się środków prawnych ograniczających wyzysk. Byli wszakże przekonani, że rozwijająca się gospodarka zwiększała zdolność produkcyjną kraju i siłę nabywczą społeczeństwa, a tym samym zwiększała bogactwo narodowe (...) to, co nauka ekonomiczna ochrzciła później mianem globalnego dochodu narodowego.

W świetle doświadczeń historycznych zyskują też na słuszności apele pozytywistów (p.w. Prusa) o minimalizację walki o byt, a rozszerzenie zasady „wspierania się i wymiany usług” między różnymi warstwami społeczeństwa.

Wciąż nie są doceniane historyczne zasługi pozytywistów w dziedzinie zdemokratyzowania świadomości społecznej. Pozytywiści z jednej strony niestrudzenie głosili zasadę poszanowania cudzej wolności i odmienności, z drugiej - apelowali o niepodległość myślenia i odwagę głoszenia prawd niepopularnych.]

Z tych przesłanek wyłaniały się cechy propagandowego wzoru osobowego: wierność wobec samego siebie, racjonalność postępowania, sumienne dopełnianie obowiązków, kierowanie się sprawiedliwością, wrażliwością na cudzą krzywdę. Altruizm ten początkowo miarkowany był zasadą zharmonizowania go z interesem własnym, ale z czasem staje się altruizmem heroicznego poświęcenia (zwł. u Orzeszkowej i Prusa).

Pozytywizm napotkał w Polsce bezwzględnych i niesprawiedliwych krytyków, zarzucających mu nie tylko ugodowość i kosmopolityzm, ale także darwinizm, ateizm, nihilizm, pragnienie deprawacji młodego pokolenia i usiłowanie zaszczepienia w Polsce wzorów nieludzkiego „dzikiego” kapitalizmu.

Tymczasem dziś, z perspektywy stulecia, widzimy bezdyskusyjne osiągnięcia myśli pozytywistycznej. Jakie to są osiągnięcia? Ano takie np., że mimo prób germanizacji i rusyfikacji, w warunkach niewoli, rozkwita wspaniale prasa literacka, naukowa, kobieca. Zaostrzenie cenzury przynosi nielegalny obieg literacki.

A atak na poezję, tak bezpardonowo przypisywany pozytywistom, pozytywistom odsądzanym za to od czci wiary?

Otóż życie prawdziwego pozytywisty składa się wyłącznie z pracy, przy czym wykonywaniu zawodu towarzyszyć winna nieustanna praca nad samym sobą - samokształcenie i samodoskonalenie. Stąd chyba bierze się owa niechęć „młodej prasy” do poetów jako istot mało użytecznych. Poezja, dzieło natchnienia, należeć miała do tej samej sfery zjawisk co sny, fantazje, marzenia. Przed pozytywistami nikt równie mocno nie potępił bezczynności jako stylu życia ludzkiego.

Warto podkreślić wszakże raz jeszcze, że ten pozytywistyczny kult pracy różnił się od późniejszych o bez mała stulecie prób uwznioślenia produkcji.

Dziś już o archaizmie w nauczaniu pozytywizmu w polskich szkołach nie ma chyba mowy, lecz pewne przyzwyczajenia i ograniczenia programowe nadal jednak pomstują. Tymczasem nowe pokolenie, pozbawione kompleksu historii i ograniczeń, wynikających z uwarunkowań przeszłości, wykazując zainteresowanie dziedzictwem minionych epok, winno zdobywać pełną rzetelną wiedzę o pozytywizmie.

A dorobek literacki tego okresu? Jaki jest? Do czego musiały się odnieść następne pokolenia? Zachwytom znów w równej mierze towarzyszą negatywne komentarze.

Do realizacji programowych haseł pozytywiści „wprzęgli” oczywiście także literaturę, narzucając pisarzom ograniczenia i restrykcje dotyczące powściągliwej ekspresji podmiotu mówiącego, oględnego eksploatowania problematyki erotycznej i powiązania typowej, zwyczajnej treści utworu z „naturalną”, tj. realistyczną formą przedstawiania. Wydawało im się bowiem, że literatura wewnętrznie uporządkowana, nie nadmiernie rozhuśtana, powściągliwa i skromna lepiej pełnić będzie narzucone jej funkcje społeczne. Samoograniczenia stały się z czasem dotkliwe. Toteż powszechnym wewnętrznym problemem stała się sprawa poszerzenia tego pola wewnętrznej wolności.

[G. Borkowska pisze o tym następująco: (Pozytywiści i inni)

Rezygnowali z artykułowania własnej podmiotowości, trzymali się przyjętej roli „pisarza-społecznika”, „pisarza-działacza”. Pisząc wybierali raczej to, co powtarzalne, typowe, charakterystyczne, niż to, co jednostkowe, niepowtarzalne, ściśle prywatne. Pochwalali w swych bohaterach racjonalizm zachowań, powściągliwość, spokój. [...] Kierując się podobnymi zasadami, dokonywali wyboru nie tylko tematów, ale i form. Opowiedziano się powszechnie za powieścią jako gatunkiem najodpowiedniejszym dla opisu otaczającego świata. Przyjęto właściwie bez zastrzeżeń konwencję trzecioosobowej powieści z wiele wiedzącym narratorem. Po latach te konwencje (i towarzyszące im założenia) okazały się niewystarczające. Zaczęto je modyfikować, odchodzić od nich, zmieniać. Oznaczało to kres epoki. Koniec, o którym zadecydowali po części sami twórcy.]

Henryk Markiewicz stwierdza, iż z dobrych uczuć najtrudniej zrobić dobrą literaturę. W jakim więc stopniu stało się to udziałem pisarzy pozytywistycznych? Tworzyli oni w warunkach bardzo nie sprzyjających: do ograniczeń wymuszanych przez wydawców i czytelników dołączały się dotkliwe ograniczenia cenzuralne. Początkowe założenie naczelne tej literatury - tendencyjność - musiało okazać się dla niej zabójcze. Pozytywiści rychło się od niej wyzwolili lub przynajmniej starali się ją zestroić z realizmem. Ale i realizm ograniczał możliwości dramatu, a w jeszcze większym stopniu poezji.

Literatura pozytywistyczna więc to bez wątpienia teren zdobyczy prozy artystycznej. W jej partiach narracyjnych ukształtował się wzorzec polszczyzny kulturalnej, w jej partiach dialogowych - umiejętność budowania literackiego ekwiwalentu języka mówionego w jego potocznych odmianach. Tu wykrystalizowały się klasyczne kanony gatunkowe powieści i noweli oraz innych gatunków prozatorskich, stanowiące układ odniesienia dla wszystkich późniejszych eksperymentów. Tu też owe eksperymenty w dziedzinie narracji zostały zapoczątkowane (wypieranie narratora wszechwiedzącego przez zmieniające się punkty widzenia poszczególnych postaci). Tu dokonała się również rzeczywista demokratyzacja literatury - ukazanie bohaterów ludowych w kategorii nie sielanki i nie komiczności, lecz wzniosłości i tragizmu, ale i uniwersalizmu człowieczeństwa (np. Cham). Pisze się w związku z tym z przekąsem o melodramatyczności i sentymentalizmie tej literatury, o szantażowaniu czytelnika obrazami nędzy i cierpienia (nieszczęsny Janko Muzykant, którego w końcu sam autor znielubił, choć znakomicie neutralizował te niebezpieczeństwa).

Literatura ta szybko rezygnuje z ilustrowania programu (wersja optymistyczna) - pokazywania tego, co ma być, na rzecz pokazywania tego, co naprawdę jest (wersja pesymistyczna, a w każdym razie samokrytyczna, ujawniająca wątpliwości i zastrzeżenia wobec własnych założeń, p.w. pracy organicznej).

Literatura ta nie stroni od spraw egzystencjalnych o uniwersalnym znaczeniu, jak bezradność wobec nieprzenikalności psychiki drugiego człowieka w Chamie czy interferencja zamierzonych działań, przypadku i prawidłowości historycznej w Faraonie, ale pisana była z myślą o współczesnych jej czytelnikach. Nie formułowała wcale jednoznacznych tez i wniosków, mówiła czytelnikowi o „trudnościach wiedzy i nieuchwytności prawdy”, pokazywała mu: rzeczy są bardziej złożone, niż myślisz”.

Pozytywizm i jego dziedzictwo nie ma dobrej opinii wśród wielu znawców i trudno, jak zauważa Markiewicz, żeby było inaczej, skoro przymiotnik „mimetyczny” traktowany dziś bywa niemal jak obelga. Inni znawcy starają się obronić dzieła literatury pozytywistycznej przez ujawnienie ich powieściowej mądrości, polegającej na tym, że narrację prowadzi się w sposób, iż wyklucza ona wszelkie ujęcia i wyjaśnienia jednoznaczne i że naprowadza czytelnika na lekturę wielowymiarową, czy wręcz od niego jej żąda (Głowiński). Taka strategia interpretacyjna może być stosowana tylko do utworów wybitnych i musi być dostosowana do potencjału poszczególnego dzieła. Z powieści Prusa wydobywa się np. ich archetypowe wzorce (jak archetyp Hioba w „Placówce”) czy pesymistyczne podteksty filozoficzne (np. antynomię wartości i bytu w Lalce). Takie interpretacje odnawiające znaczenia dzieła winno się przede wszystkim poprzedzić wykryciem jego znaczeń źródłowych, historycznych. Bowiem zadaniem badaczy literatury jest nie tylko przybliżanie dzieł przeszłości do dzisiejszego czytelnika, co przybliżanie tego czytelnika do dzieł przeszłości - przez rozwijanie jego zainteresowań, wyobraźni, sztuki wżywania się w świat kultury innej niż jego własna kultura. Takiej postawy propagowanej w ten sposób przez Markiewicza życzę Państwu w trakcie zgłębiania tajników literatury pozytywizmu.

Tj. nauki o normach i zasadach skutecznego i sprawnego działania.

Samo powstanie jako zryw narodowowyzwoleńczy jest zasadniczym śladem pozwalającym prześledzić obecność pierwiastków romantycznych w powieści. Są jednak również inne, te które łączą powieść Orzeszkowej z Mickiewiczowskim Panem Tadeuszem. Zestawiając te dwa utwory dostrzeżemy bowiem analogie zarówno w klimacie, nastroju, przestrzeni, konstrukcji fabuły, kreacji bohatera zbiorowego. Oba utwory roztaczają atmosferę sielankową; stanowią pewną idealizację rzeczywistości u Mickiewicza w większym, u Orzeszkowej w nieco bardziej subtelny sposób. Fabułę obu tworzą pokrewne wątki: spór międzysąsiedzki, romanse pary głównych bohaterów, tradycja narodowowyzwoleńcza, znowu u Mickiewicza przywołana w sposób bezpośredni, a u Orzeszkowej, ze względów cenzuralnych sugerowana językiem ezopowym, pełnym niedomówień, metafor, subtelnych aluzji. W obu utworach występuje ten sam bohater - tzw. bohater zbiorowy, którym jest szlachta na różnych poziomach majątkowego zróżnicowania. Akcja obu utworów rozwija się też w tym samym nadniemeńskim pejzażu, pejzażu niemal arkadyjskim, obfitującym w bujną przyrodę, pejzażu kształtowanym dobroczynną, harmonijną naturą. Filozofia natury u obu pisarzy jest ta sama. Im dalej w powieści Orzeszkowej, tym więcej się zgadza z wizja Mickiewicza. Nie chodzi o zgodność w szczegółach, choć i zbieżności szczegółów nie brak. Obie okolice obfitują w zboża, w obu podobne rosną drzewa - świerki lesne tam i tu nazywa się jodłami - podobne dzięcieliny i w obu dwór ma w sąsiedztwie wieś szlachecką. Różnic też oczywiście jest niemało, ale istotniejsze od podobieństw i różnic w szczegółach jest pokrewieństwo stosunku Orzeszkowej i autora Pana Tadeusza do przyrody, a więc ich „filozofii natury”. Jej wyrazem jest już sama wszechobecność natury w świecie przedstawionym obu utworów. c. d. zob. Wstęp, s. XLLIX-L i LII - Niemen oraz Fauna i flora, wątki russoistyczne - s. LVI.

Związek „N.N.” z wielką tradycją epicką i realizmem mickiewiczowskim to także wedle J. Krzyżanowskiego: realizm (naturalność) i sielankowość (pewna sztuczność), tj. realistyczne i sielankowe zarazem przedstawienie całości powieściowej; co składa się na klimat i cechy eposu? - Krzyżanowski 185 i 193 pogodny, sielankowy ton „P.T.”, poprzez selekcję w obrazach świata i przyrody (słoneczne dni), podobne ukochanie przyrody, wiara w człowieka, umiłowanie poezji ludowej; mamy w „N.N.” typowy przekrój społeczeństwa, problemów na granicy 2 czasów, 2 epok; Dlaczego to sielanka? - Krzyżanowski, 193; tony mickiewiczowskie w opisie pól i lasów „szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych” na początku I tomu - to znajomy krajobraz Mickiewiczowskiej „krainy takiej,/ W której jest trochę szczęścia dla Polaka”; tytuł, który ma rodowód z „Pana Tadeusza”; konieczność zespolenia w dużym malowidle powieściowym losów zróżnicowanej gromady ludzkiej z przyrodą, by wydobyć i ukazać wspólne prawa, rządzące światem ludzkim i pozaludzkim, a stanowiące o jedności tych światów; sięgnięcie w bohaterską przeszłość gromady ludzkiej.

Dlatego właśnie w opinii nie tylko Brzozowskiego Orzeszkowa pretenduje do miana „młodszej siostry Mickiewicza”. Podziela też ten pogląd Jerzy Cieślikowski i Józef Bachórz, zarówno we wstępie BN-owskim, jak i w różnorakich artykułach na ten temat: Symbolika Niemna w eposie powieściowym Orzeszkowej.

4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wykady pozyt, Wykład II, Wykład II
wykady pozyt, Wykład IX, Wykład IX
wykady pozyt, Wykład V, Wykład V
wykady pozyt, Wykład X i XI, Wykład X
wykady pozyt, Wykład VII, Wykład VII
wykady pozyt, Wykład III, Wykład IV
wykady pozyt, Wykład XIII i XIV, Wykład XIII
mikroekonomia - wykady i wiczenia, WYKŁAD I - 13
Rola badań dodatkowych w diagnostyce chorób wewnętrznych wykład
Propedeutyka Pediatrii wykłady dodatkowe
Rysunek w poznaniu dziecka mat dodatkowe do wykładu
SBW WYK-IV, Starożytny Bliski Wschód, Dodatkowe materiały, Wykłady
Dodatkowe nr 1 (1), sem II, Podstawy Technologii Okrętów - Wykład.Laboratorium, Laboratorium nr 1 (1
SBW Ćwicz I, Starożytny Bliski Wschód, Dodatkowe materiały, Wykłady
Materiały dodatkowe, Definicje i twierdzenia -Algebra, Wykład z algebry - definicje i twierdzenia
Materiały dodatkowe, Definicje i twierdzenia -Algebra, Wykład z algebry - definicje i twierdzenia
Metodologia badań z logiką dr Karyłowski wykład 13 Dodatkowe przykłady schematów quasiekspe
Zadania dodatkowe, studia wsiz, semestr 1 2, programowanie LAB wyklad, Programowanie, BFryc, 1IID, Z

więcej podobnych podstron