Tylko mnie kochaj, Fan Fiction, Dir en Gray


Tylko mnie kochaj - część 1

Nie lubił zimy.
Odkąd pamiętał, uciekał przed śniegiem, grzejąc zmarznięte dłonie przy cieple kaflowego pieca, potem przy żeberkach kaloryfera. Miły, puchaty i rozkosznie biały, kojarzył mu się tylko i wyłącznie z uczuciem nagłego, niemiłego chłodu, parującym oddechem i czerwonymi policzkami. Okutany grubymi, metrowymi szalikami, opatulony po czubek nosa, przemierzał ulice wielkimi krokami, gdy już zmuszony był do wyjścia.
Jak dziś. Ale dziś wyjątkowo nie marudził, nie chował się za grubym szalikiem. Uważnie śledził oczami wystawy mijanych sklepów, zaciskając dłonie w kieszeniach płaszcza. Cholerne rękawiczki. Spieszył się, najpierw śpiąc do południa, a potem, spojrzawszy przypadkowo w nagłówek porannej gazety, wyskoczył z domu, łapiąc po drodze wyłącznie kartę kredytową. Jak wół, stało w gazecie, co następuje - trzydzieste drugie urodziny Daisuke Andou, gitarzysty rockowego zespołu... bla, bla, bla. Zaklął brzydko, tracąc równowagę na śliskim chodniku.
Od dwóch godzin błąkał się po sklepach, galeriach i centrach, wciąż szukając czegoś odpowiedniego. Bo to dla Die'a. Tylko co kupić człowiekowi, który ma wszystko? Zadrżał, czując nagły, przenikający chłód, gdy lodowaty podmuch wiatru uderzył go w plecy. Z niemą rozpaczą spojrzał na zegarek. Zgrabiałymi dłońmi wyciągnął z kieszeni płaszcza telefon, wybierając numer.
Gitarzysta odebrał już w połowie pierwszego sygnału.
- Die? Toshiya z tej strony. Wiesz, tak pomyślałem, że jeśli nie masz na dziś żadnych planów...
- Nie - Die zaklął w myślach, zagryzając wargi. Doprawdy, nie mógł powiedzieć tego jeszcze szybciej. - Nie, Totchi.
- Bo... jestem niedaleko i...
- Za ile będziesz?
- Za jakieś - zerknął na wystawę mijanego właśnie, małego sklepiku. - Za pół godziny.
Daisuke odłożył słuchawkę, oddychając głęboko. Z niemym zdziwieniem przycisnął dłoń do serca, czując jak mocno, szybko bije.
Nie oszukiwał się, nie zasłaniał ignorancją uczuć. Nie nazywał Toshiyi przyjacielem. Przynajmniej nie tylko. Ale czemu ma sobie psuć urodziny myśleniem o niedościgłym? Będzie miał go dla siebie na parę godzin.
Może nawet przytuli go, składając życzenia?

Drzwi skrzypnęły, gdy otwierał je mozolnie. Cicho zadzwonił malutki dzwoneczek, umieszczony nad wejściem.
Toshiya wpadł do środka, goniony lodowatymi podmuchami, przenikającymi jego zmarznięte i tak ciało. W małym sklepiku było ciemnawo, pachniało kadzidełkami i kurzem. Rozejrzał się ciekawie po pomieszczeniu. Antykwariat, połączony z... Zmarszczył brwi, patrząc na wystawę butelek. Rzut oka na ceny rozwiał jego wątpliwości, co do rodzaju wystawianego trunku. Nie były to zwykłe owocówki.
Po parunastu minutach miał dość.
Czuł się kompletnie zaczadzony silnym, przyprawiającym teraz o zawroty głowy zapachem dymu kadzidełkowego, przed oczami miał mnogość obrazów, w głowie mnogość dźwięków. Nagle zmrużył oczy, patrząc na stojącą na półce naprzeciwko, mosiężną figurkę zwiniętej w kłębek czarnej pantery, błyskającej złowrogo oczami. Tak, to będzie to. Do tego... nieco zaskoczony wysokością ceny, dokupił jeszcze butelkę francuskiego wina i, po zapakowaniu tego przez sprzedawcę, odetchnął z ulgą. Za wcześnie.
- Jak to nie przyjmują państwo kart kredytowych? - zapytał z rozpaczą, ściskając w dłoni plastikowy kartonik. - Przecież nikt normalny nie nosi ze sobą takiej gotówki.
- A chcesz zweryfikować swoje pojęcie normalności, panie Hara? - rozległ się za nim rozbawiony głos.
Toshiya obejrzał się, zaskoczony. Stał za nim Die, uśmiechając się szeroko. Zerknął nad ramieniem basisty na wybitą na kasie cenę i szybko przeliczył pieniądze. Wybrał jeszcze butelkę, stojącą na najwyższej półce i zapłacił, wciąż uśmiechając się do oniemiałego basisty. Toshiya pozwolił wepchnąć sobie w dłonie papierową torbę, wypchaną zakupami i wyszedł za gitarzystą ze sklepu. Szli przez chwilę, milcząc, co jakiś czas uśmiechając się tylko do siebie.
Die czuł, jak z każdym krokiem ogarnia go coraz większe uczucie głupiego, irracjonalnego szczęścia. Tylko dlatego, że on tu jest.
Klucz zgrzytnął w zamku, gdy otwierał drzwi. Przepuścił go w progu, łokciem dociskając drzwi. Spojrzał zdziwiony na basistę, który stał w progu, ściskając w dłoniach torbę. Die pobiegł spojrzeniem za jego wzrokiem i oblał się ciemnym rumieńcem.
Kurwa.
Wychodząc z domu, pewny niemal, że zdąży przed basistą, nie wyłączył laptopa, który stał spokojnie na stole, doskonale widoczny, z piękną, utrzymaną w kontrastowej czerni i bieli tapetą.
Toshiya patrzył na swoją własną twarz, spoglądającą na nich z ekranu, zbyt zaskoczony, by powiedzieć choć słowo. Spojrzał z niemym zdziwieniem na gitarzystę. Czerwone kosmyki włosów opadały na twarz Die'a, gdy z pochyloną głową kontemplował wykładzinę podłogową. Toshiya powoli odstawił torbę na ziemię, podchodząc do niego. Lodowatymi palcami złapał podbródek i uniósł ku swojej twarzy oporną twarz Die'a. Wściekły rumieniec, błyszczące wstydem oczy i przygryzione do krwi wargi, drżące leciutko. Die westchnął cicho, śmiertelnie zaskoczony, gdy Toshiya przysunął się bliżej, delikatnie muskając ustami jego wargi. Basista gładził zimnymi palcami jego zarumienione policzki, wdychając zapach krwistych włosów.
- Die? - spytał niepewnie, jakby z obawą, że zaraz dostanie po mordzie. - Czy ta tapeta, to to, że ja ci się... podobam?
- Podobasz, to zdecydowanie za mało powiedziane - warknął zawstydzony gitarzysta, wpatrując się uparcie w ziemię. Miał wyraz twarzy straceńca, który chce wyjawić wszystko, nieważne, czy go za to zastrzelą.
Toshiya stał jak ogłuszony, gdy zdeterminowany Die położył mu dłonie na ramionach, przyciskając jego zimne usta do swoich. Wirowało mu w głowie, gdy zamykał oczy, rozchylając wargi pod naporem ciepłego, wilgotnego języka gitarzysty. Niemal jęknął, gdy Die zaczął leciutko ssać jego wargę, jednocześnie jakby niepewnie wsuwając dłonie pod jego płaszcz. Gruby, ciężki materiał upadł na podłogę. Toshiya odsunął się od gitarzysty, oddychając ciężko. Pociągnął go do sypialni. Popchnął go na łóżko, klękając przy nim. Z uśmiechem pogłaskał go po policzku, pochylając się nad nim i całując w czoło. Zaśmiali się obaj.
- To takie proste? - wyszeptał z niedowierzaniem Die, patrząc błyszczącymi radością oczami, jak basista wstaje, podchodząc do wieży. Przez chwilę szukał czegoś, po czym wyjął jedną płytę i wsunął do odtwarzacza. Pokój wypełnił się nagle spokojnymi, pięknymi dźwiękami leniwej ballady.
Die uniósł się na łokciach, patrząc na basistę. Ten zatrzymał się przed łóżkiem, stojąc chwilę ze spuszczoną głową. Spojrzał na gitarzystę, powoli wsuwając palce pod sweter. Przełknął ślinę, widząc czarny materiał, odsłaniający szczupły, umięśniony brzuch i rzeźbioną niemal klatkę piersiową. Zapomniany sweter Toshiya rzucił niedbale na fotel, oblizując wargi. Uśmiechnął się na widok Die'a, pośpiesznie ściągającego swoją bluzę.
- Miłość jest prosta. A ja nie idę z tobą do łóżka tylko po to, by się rżnąć. - Szczupłe palce gitarzysty drgnęły, gdy spojrzał w oczy basisty.
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Die położył się z powrotem, jakby oddając wszystko w ręce basisty.
Toshiya, kołysząc lekko biodrami w rytm słyszalnej melodii, wsunął palce pod pasek dżinsów, bawiąc się przyśpieszonym oddechem Die'a. Powoli rozpiął spodnie, nie spuszczając z niego oczu. Die patrzył, pochłaniał oczami, idealne ciało, które za chwilę miało być tylko jego. Zaśmiał się, gdy Totchi zrzucił spodnie, wychodząc błyskawicznie z roli zimnego uwodziciela i kładąc się na łóżku. Pocałował go w nos, schodząc ustami przez powieki, policzki aż na rozchylone w niemym oczekiwaniu usta.
Totchi jęknął, gdy Die przewrócił go na plecy, przykrywając go własnym ciałem. Niecierpliwe, chłodnie dłonie gładziły plecy, rozkoszując się drżeniem ukrytych pod skórą mięśni, przesuwały się wzdłuż szczupłych bioder, zaciskając na pośladkach.
Basista odchylił głowę do tyłu, jęcząc cicho, gdy Die zassał jedno miejsce, wywołując dreszcze przyjemności. Powoli całował jego szyję, gorącym językiem zostawiając na skórze wilgotne ślady pocałunków, schodząc coraz niżej. Wygiął się w łuk, gdy zaczął delikatnie przygryzać jego sutki, powodując dziwaczne, trudne do sprecyzowania uczucie, ból i przyjemność.
- Mocniej - szepnął, zaciskając dłonie na prześcieradle. Krzyknął, gdy gitarzysta naprawdę go ugryzł. Die przytrzymał silnymi dłońmi jego biodra, gdy jego usta dzieliły milimetry od naprężonego, czekającego penisa basisty.
- Gotowy, Totchi? - spytał tak cicho, tak zmysłowym głosem, że basista nagle pomyślał o tabliczce mnożenie, by nie dojść już teraz.
Dwadzieścia pięć, czterdzieści, Chryste, Die!, pięćdziesiąt siedem, sześćdziesiąt dwa, mocniej, błagam, królestwo za dotyk. zrób. to. wreszcie. błagam, zrób! Pięć, dwa, jeden, na miłość boską... doszedł, krzycząc głośno. Sam nie wiedział, co krzyczy, prosił go chyba, zaklinał, by nie przestawał.
Gitarzysta nie dał mu odpocząć, powracając wargami do jego ust, pocierając swoim podnieceniem o jego uda. Spocone ciało basisty drżało spazmatycznie, sam już nie wiedział, czy z rozkoszy, czy z zatracenia w niej.
- Jesteś piękny - wyszeptał mu do ucha Die, opierając się na ramionach po obu stronach jego głowy. Oddychał szybko, ciemne oczy błyszczały pożądaniem. - Jesteś piękny, jesteś mój. Kocham cię, Toshiya. Kocham cię.
- Weź mnie, Die. Weź mnie, do diabła. Jestem twój.
Dziwna przysięga, bo te słowa nią były. Wiążące, przyjemne.
Pocałował go mocno, przewracając na brzuch. Chwycił dłońmi za biodra, całując mokre plecy. Pieścił go tak długo językiem, aż Toshiya miał wrażenie, że zaraz umrze, albo oszaleje, albo jedno i drugie. Krzyknął, gdy wszedł w niego śliskimi od oliwki palcami. Bolało jak cholera. Czy on był masochistą, nabijając się jeszcze mocniej? Gdzieś na dnie tego bólu czaiła się ostra, drapieżna przyjemność, dzika a rozkosz.
Wszedł w niego jednym mocnym ruchem. Zacisnął zęby, jęcząc w poduszkę. Napięte do granic możliwości, drżące ciało pod nim nie skłaniało Die'a do najlepszego panowania nad sobą. Miał wrażenie, jakby zaciskające się na nim mięśnie spychały go na dno otchłani szaleństwa, gdzie już nic poza przyjemnością nie istniało.
- Tot... chi... - wydusił z zaciśniętymi zębami, starając się resztą samokontroli nie wedrzeć w jego gorące wnętrze. - Nie chcę cię skrzywdzić...
- Nie skrzywdzisz - basista jęknął, poruszając biodrami, przyjmując go w siebie coraz głębiej.
- Jesteś pewny?
- Zrób to, Die. Bo się rolami zamienimy.
- Nie ma... mowy... uważaj.
Brał go mocno, gwałtownymi pchnięciami prowadził do rozładowania. Pokój wypełniały urywane oddechy, głośne jęki i krzyki. Niemal położył się na nim, posuwając go coraz gwałtowniej. Jedną dłonią podpierał się na łóżku, drugą pieścił penisa basisty, znów napiętego, znów czekającego. W głowie mu huczało, krew pulsowała w żyłach ostrym, bolesnym rytmem. Całość? Istnieją jako jedność?
Doszli niemal równocześnie.

Leżeli obok siebie, przytuleni ciasno. Toshiya westchnął cicho, całując spierzchnięte usta czerwonowłosego. Chciał się podnieść, ale silne dłonie przyciągnęły go mocno, zaborczo trzymając w uścisku.
- Gdzie?
- Po prezent - parsknął, gdy palce gitarzysty zaczęły leniwie bawić się jego włosami. - Przecież ci nie ucieknę. Wszystkiego najlepszego, kochanie. Dasz mi przynieść ten prezent, za który sam zresztą zapłaciłeś?
- Zakup się opłacał - wymruczał mu Die do ucha, liżąc je leciutko. - Dostałem całkiem niezły bonus...
- I nie raczysz obejrzeć prezentu?
- Najpierw, kochanie, chcę zobaczyć, czy ten bonus usterek nie ma...
- Ale...
- Kochaj mnie, Totchi. Teraz, tu i zawsze.

Die leniwie przesuwał między palcami miękkie kosmyki ciemnych włosów basisty. Totchi cicho zachichotał, gdy klepnął go lekko w pośladek.
- Trzeba iść - wymruczał niechętne gitarzysta, przyciągając go do siebie. Pocałował go w usta, namiętnie, z pasją. Oderwali się od siebie, gdy komórka po raz kolejny zaczęła popiskiwać. Trzeci raz przypomnienie.
- Nie chcę, nie chcę, nie chcę... - mówił szybko i cicho Totchi, splatając swoje palce z palcami Die'a. - Chcę tu zostać, kochać się do południa, a potem zamówić obiad... albo nie, ugotować, naszykują ci pyszne spaghetti... a potem znów wrócić do łóżka...
Die zaśmiał się, gładząc palcem delikatną skórę basisty, od szyi, przez mostek, po biodra.
- Jesteś piękny, kochanie moje. Mówiłem ci to już?
- Możesz mówić, ile razy chcesz. Musimy?
- Mhm. Kaoru nas zabije, jak nie przyjdziemy.
- A wiesz - mówił basista, wygrzebując się z łóżka. - Jak myślisz? Jak zareagują na nas?
Die zatrzymał się z jedną nogą w powietrzu, zaprzestając naciągania spodni. Usiadł powoli na łóżku, patrząc na niego z zastanowieniem. Basistę ogarnęło niedobre przeczucie. Uklęknął przy nim, przytulając twarz do jego uda.
- Nie mów mi, że nie chcesz, by o tym wiedzieli. Nie mów, że na razie nie powiemy, nie mów, że... - urwał, czując delikatny dotyk na swojej głowie. Die przesuwał palcami po jego włosach, uśmiechając się do niego.
- Kocham cię, Totchi. I, jeśli byłbyś łaskaw, nie pieprz głupot. I wierz mi, że tylko się zastanawiam, jaką minę będą mieć, gdy usłyszą, że byłem też na dole.

Toshiya odetchnął głęboko, ostatni raz powtarzając swoją solówkę. Cały czas czekał na odpowiedni moment. Die zarzekał się, że on im nie powie, że seme powinno załatwiać takie rzeczy. Toshiya zgrzytał zębami, ale w duchu przyznawał mu rację. Cholerne prawidłowości. Kłopot tylko w tym, że nie miał pojęcia, jak powiedzieć reszcie, że od wczoraj są ze sobą. Że są, cholera, gejami.
Odłożył bas, starając się nie patrzeć na Die'a, który, całkowicie oczywiście skupiony na słowach Kaoru, siedział na parapecie. Skupiony, też coś. Szczupłymi palcami gładził swoje policzki, lekko przygryzając usta. Leniwie przesuwając dłonią po opiętym czarnymi skórzanymi spodniami udzie, wydymał leciutko wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Jezu, jak on wyglądał. I wcale go przecież nie prowokował.
Basista zacisnął usta, skupiając się na słowach lidera.
- ... i dlatego uważam, że zdążymy spokojnie. Poza tym, przez ostatni miesiąc ciężko się napracowaliśmy i przydałoby się nam parę dni tego wolnego. To znaczy, ja rozumiem, że możecie chcieć jeszcze przećwiczyć parę partii, ale może...
- Kaoru, czyś ty oszalał? - zapytał ze zdumieniem Die, zsuwając się z parapetu i podchodząc do stołu. W przelocie musnął palcami biodro basisty, który zmrużył tylko oczy, nie odwracając się nawet. - No kogo jak kogo, ale nas na wolne namawiać nie musisz.
- Ale...
- Ale to ty nam powiedz, co cię skłoniło do urlopu. Bo potem to ja bym chciał coś ogłosić.
Toshiya odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niego ostrzegawczo. Die udawał, że go nie widzi, przerzucając luźne kartki, wysypujące się z segregatora.
- Nic takiego się nie stało... po prostu stwierdziłem, że należy nam się trochę wolnego - mruknął lider, nerwowo kręcąc w palcach guzik od swetra.
Die spojrzał na niego kpiąco, a Shinya po prostu zagapił się, zapominając niemal o oddychaniu. Toshiya przerwał ciszę.
- Kao, gramy razem od prawie dziesięciu lat. Ty nie dajesz nam urlopu. Ty nie bierzesz wolnego. A nie, zapomniałem, ty w ogóle nie znasz słowa „wolne”! Mów.
- Co? - burknął wściekle zakłopotany lider, mierząc go niechętnie spojrzeniem.
- Co naprawdę się stało.
- Toshiya! Sugerujesz, że kłamię?
- O nie, skąd. Ty nie kłamiesz. Ty nam po prostu nie mówisz wszystkiego. Więc?
Lider westchnął, zahaczając wzrokiem o Kyo, stojącego pod ścianą z założonymi na piersi rękami.
Wokalista drgnął.
- No nie... - wyszeptał z niedowierzaniem, wpatrując się w Kaoru jak w zarazę morową. - Tego nie zrobiłeś?
- Czego nie zrobił? - syknął wyprowadzony z równowagi perkusista, postukując palcami o blat stolika.
- O ile się nie mylę, a Bóg da, że jednak się mylę, co mnie niepokoi, bo zazwyczaj się nie mylę, więc mam nadzieję, że jednak wyjątki się zdarzają i, oczywiście, potwierdzają wtedy regułę...
- Kyo.
- ... to on umówił nas dziś na sesję.
Patrzyli na niego nie rozumiejąc. Sesja, no cóż, do przyjemności nie należy, ale dramatem nie jest. Chyba, że jest to sesja dla magazynu dla gejów, jak w zeszłym roku. Ale to mają już za sobą.
Przecież Kaoru nie zrobiłby czegoś takiego.
- Kaoru? - wyszeptał z niejaką obawą Shinya, podchodząc do lidera. - Proszę cię, nie mów, że umówiłeś nas z General...?
Kaoru łypnął na niego złowrogo, spuszczając wzrok. Cisza milczała.
Toshiya zamknął oczy, licząc do dziesięciu.
- Musiałem... Łazili za mną od pół roku!
- Kao, na litość boską! - warknął Kyo, wytrząsając papierosa z paczki. - Jak daję słowo, będziesz sam pozował, jak mi nie powiesz, że miałeś cholernie dobry powód, by nas tam wepchnąć.
- Pokryją koszty promocji, jeśli zgodzimy się na trzy sesje, zdjęcia wyłącznie u nich. Ale zaczynamy dopiero od jutra!
Nagle Die zaśmiał się głośno, klepiąc oszołomionego lidera w ramię. Patrzyli na niego w złowrogim milczeniu.
- No nie róbcie takich min! To nic takiego! A może znów zobaczę Kyo w ażurowej bluzce i siatkowych rajstopach?
- Ty durna, bezmyślna gnido! - wrzasnął wokalista, kopiąc Die'a w kostkę. - Do gardła ci te gacie wepcham!
- Ej, ale wyglądałeś uroczo... - zaoponował basista, uśmiechając się złośliwie.
Kyo odwrócił się do niego, uspokajając. Basista zamarł. O nie...
- Jak ty w stroju króliczka, Totchi? Pim-pam za ogonek?
- Kyo!
- Cisza! - krzyknął Kaoru, machając ręką. - Obiecali, że nie będzie króliczków... ani księżniczek - dodał, zatrzymując wzrok na perkusiście, który walnął głową w stół.
- No jak musimy... - wymruczał niechętnie Kyo, pocierając dłonią czoło. - Oni nawet mili byli...
- Wszyscy geje są mili - powiedział beztrosko Shinya, a Die zaczął się krztusić. - No, co? Macie coś do gejów?
- A skąd - zapewnił go pośpiesznie Toshiya, kopiąc Die'a w kostkę.
Ten pokiwał głową, wycierając załzawione oczy.
- Tak, geje są bardzo mili. Bardzo. Uczynni, delikatni. Nie uciekają się do przemocy fizycznej...
- Die!
- Totchi, nie krzycz. O, geje nie krzyczą. Mówią cichymi, stonowanymi głosami.
Toshiya rzucił mu mordercze spojrzenie. Jak on go zaraz...!
- I geje nie palą.
Tego było dla znękanego basisty za dużo.
- No kurwa mać! - wrzasnął nagle, wyrywając Die'owi, który szczerzył się złośliwie, papierosa. - Jak nie palą, jak palisz! Całą sypialnię mi, cholernik, zakopcił!...

Pół godziny później Die zapukał do drzwi małej przebieralni. Nic.
- Toshiya...? - powiedział niepewnie, bez powodzenia starając się stłumić śmiech. Basista zamknął się tu od razu po swoim wybuchu, nie reagując zupełnie na podekscytowane pytania, które docierały do niego mimo zamkniętych drzwi. - Skarbie?
- Czego?
- Otwórz... No, Totchi, proszę. Zachowujesz się jak małe dziecko. Już poszli.
- Wszyscy?
- Wszyscy - Die spojrzeniem skarcił wyjącego ze śmiechu Kyo, który, mrugając do niego, opuścił w końcu pomieszczenie. - Otwórz, no...
Zamek szczęknął. Die wszedł do garderoby. Toshiya łypnął na niego złowrogo, zakładając ręce na piersi.
- Jak zareagowali?...
- No cóż... wiesz, na przykład Kaoru stwierdził, że to urocze.
- Die - syknął basista, mierząc kulącego się ze śmiechu kochanka oburzonym spojrzeniem. - Co dokładnie powiedział?
- Na pewno to miał na myśli...
- Die!
- No powiedział, że to dziwaczne, że jestem na dole, bo wydawało mu się, że ty nie masz czym... no wiesz...
Basista schował twarz w dłoniach.
- O bogowie... - wyszeptał rozpaczliwie do własnych rąk. - I co?
- No i mu powiedziałem, że się niespodzianki zdarzają... i że nawet mniej boli, jak...
Basista, odzyskawszy siły, rzucił się na Die'a, przewracając go na łóżko. Gitarzysta płakał ze śmiechu, bezskutecznie usiłując unikać łaskotek.
- Mniej boli? - warknął rozzłoszczony Toshiya, zrywając z kochanka sweter i rzucając go w kąt. - Bo mam małego niby, co?
- Ależ Totchi, ja... - reszta słów gitarzysty zginęła w przeciągłym jęku, gdy poczuł niecierpliwe dłonie, skradające się po swoim udzie. Toshiya niecierpliwie odgarnął z twarzy ciemne kosmyki, pochylając się nad nim. Pocałował go mocno, smakując językiem jego usta, lekko gryząc wargi. Przesunął się na szyję, wpijając się mocno, łapczywie w delikatną skórę. Die zamruczał coś niezrozumiale, zaciskając dłonie na obitej pluszem kanapie. Toshiya całował go mocno, wyrywając z jego ust bezładne prośby o więcej. Ciepłymi dłońmi gładził jego skórę, schodząc ustami coraz niżej. Sprawnie rozpiął gitarzyście spodnie, sprawiając, że ten wygiął się nagle, próbując zmusić go do mocniejszych pieszczot. Toshiya zatoczył językiem małe kółko na jego naprężonej męskości, po czym odsunął się od niego, patrząc złośliwie.
- Totchi!...
- Idę do domu, skarbie. Będę czekał. I wierz mi, lepiej, byś przyjechał szybko.
- Pojadę z tobą?...
- O nie, kochanie. Pojedziesz do sklepu i zaopatrzysz nas w olejek i inne drobiazgi. Czekam w domu. - Z tymi słowami basista wyszedł, pozostawiając Die'a samego, podnieconego, niezaspokojonego i rozdrażnionego. Leżąc, uspokajał oddech, myśląc nad czymś ze zmarszczonymi brwiami. Gdy wstawał, na jego twarzy widniał złośliwy grymas.
Och, załatwi olejek i inne drobiazgi.
Poczekaj no, Totchi. Załatwię i ja ciebie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Kiepski ze mnie przyjaciel, Fan Fiction, Dir en Gray
Takiego mnie wymyśliłeś, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
I nie obchodzi mnie cały świat, Fan Fiction, Dir en Gray
To jest we mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
Kochając nienawidzę czekać, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron