Co Bóg złączył, Małżeństwo


Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Rzecz o naprawie małżeństwa (odc. I)

Słowo wstępu - rzut oka na sytuację rodzinną

    Sytuacja rodziny nie jest dziś dobra. Zagrożony jest zarówno jej byt materialny i moralny, relacje - więzi psychiczne, jak i byt duchowy. Baczny obserwator zauważy, że zagrożenia te nie są wynikiem przypadku, lecz zorganizowanego ataku sił zła, czerpiących zyski z niedojrzałości człowieka, oraz z nieładu moralnego - zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Siły te czerpią ze swych działań ogromne korzyści materialne, a ich skuteczność potęgują silne związki z lewicowymi przedstawicielami najwyższych władz państwowych.
    Zmiany w prawodawstwie państwowym w ostatniej kadencji władz są zdecydowanie niekorzystne dla rodzin, zwłaszcza przygotowujących się na przyjęcie i wychowanie liczniejszego potomstwa. Jest to działanie zabójcze dla narodu i na przestrzeni pokoleń prowadzące do jego zagłady. Podobnie bolesne są zmiany w obyczajowości oraz obniżenie poziomu moralnego. Szczególnie niepokojący jest zmasowany atak na dzieci i młodzież poprzez wprowadzanie demoralizujących treści do szkolnych programów nauczania. Z wyjątkową zajadłością atakuje się tradycyjną rodzinę polską i przekazywane przez nią od wieków wartości moralne. W programach szkolnych słowo „rodzina” zastępowane jest sformułowaniem „związek partnerski”. Całkowicie wyeliminowano takie pojęcia, jak wierność, trwałość małżeństwa, uczciwość małżeńską, nie mówiąc już o wartościach wyższych: Bóg - honor - Ojczyzna. Tradycyjny dla rodziny polskiej szacunek dla każdego poczętego życia zastępuje się enigmatyczną „wolnością wyboru”. Jawnie reklamuje się wśród młodzieży antykoncepcję i aborcję. Próba choćby nazwania po imieniu zboczeń, dewiacji i wynaturzonych działań seksualnych napotyka na zdecydowany opór obrońców „nowej moralności”, ukrywających swe niecne cele pod hasłami wolności, tolerancji i nowoczesności. Można by długo opisywać niekorzystne zjawiska i promujących je mocodawców, lecz nie to jest celem niniejszej wypowiedzi. Pragnąłbym pomóc konkretnym rodzinom przez opisanie najczęstszych źródeł zagrożeń i wskazać na sposoby ich przezwyciężenia. A wszystko zaczyna się od wspólnoty, jaką tworzy mąż i żona.
Uprawnia mnie do tego i daje mi ogląd sytuacji wieloletnia praktyka w poradni małżeńskiej oraz setki rozmów z poróżnionymi małżeństwami. Być może w szukaniu sposobu na poluźnione więzi pomocne okaże się nazwanie po imieniu najczęściej występujących problemów.

Bóg i małżeństwo

    Przez ponad 20 lat praktyki w poradnictwie małżeńskim nie spotkałem małżeństwa, które oparłoby swe życie solidnie na Bogu i świecie wartości chrześcijańskich i doszłoby do sytuacji rozwodowej. Można powiedzieć, że jest to logiczne i zgodne z obietnicą Chrystusa, że dom zbudowany na skale nie runie. W innym miejscu czytamy, że „skałą jest Chrystus”. Zauważmy: Chrystus nie obiecał, że w dom zbudowany na skale-Chrystusie nie uderzą wichry i pioruny, lecz obiecał, iż dom taki się ostoi. Mamy więc prostą, czytelną i niezawodną receptę na udane małżeństwo: budować dom na Chrystusie i Jego zasadach. Recepta jest jasna, klarowna, lecz wcale nie prosta do wprowadzenia w życie. Przeszkodą jest nasza ludzka słabość i grzeszność. Jednak kierunek naprawy małżeństwa dla chrześcijanina powinien być jasny. Każda próba naprawy powinna się rozpoczynać od osobistego zgięcia kolan (i karku) przy kratkach konfesjonału - od sakramentalnej spowiedzi. Pomysł, że ja najpierw swoimi siłami sprawy uporządkuję i jak już będę „w porządku”, to pójdę do spowiedzi „pochwalić się Panu Bogu”, jest pomysłem Szatana. Łaska sakramentalna jest właśnie po to, by wspierać nasze ludzkie, nawet nieudolne, starania. Nie rezygnujmy ze współdziałania z jej cudowną, nadprzyrodzoną mocą.

    Spotykając się z młodymi przed ślubem, często przywołuję słowa św. Pawła: „niech słońce nie zachodzi nad zagniewaniem waszym”. Rzeczywiście, gdyby małżonkowie nigdy nie poszli spać bez wcześniejszego pojednania, nie byłoby miejsca na narastanie poważniejszych problemów małżeńskich. Każdy dzień rozpoczynaliby z „czystym kontem” - byliby bezpieczni, co nie znaczy wolni od zagrożeń („kto stoi, niech baczy, by nie upadł”). Mam praktyczną radę, pomagającą wypełnić słowa św. Pawła: zachęcam do codziennej wspólnej małżeńskiej modlitwy wieczornej. Już samo wypowiedzenie słów: „i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy” w Modlitwie Pańskiej zmusza do refleksji. Ufam, że elementarna przyzwoitość nie pozwoli nikomu wypowiedzieć na klęczkach tych słów w stanie nienawiści i pałania chęcią odwetu na współmałżonku. Nie chciałbym w tym miejscu być posądzonym o chęć sprowadzenia modlitwy jedynie do roli swoistego „ubezpieczyciela” trwałości małżeństwa. Jednak nie umniejszam psychologicznego znaczenia sytuacji, która skłania do wzajemnego wybaczenia sobie ewentualnych win i zadanych przykrości oraz ran, która niemalże wymusza taką konieczność. W ciągu jednego dnia właściwie nie mogą wydarzyć się rzeczy nie do wybaczenia. Jednak gdy nie wybaczone sprawy narastają tygodniami, miesiącami czy nawet latami, wówczas dochodzi niejednokrotnie do sytuacji, w której po ludzku nie widać możliwości dobrego rozwiązania. Nawet wówczas pamiętajmy, że „u Boga nie ma nic niemożliwego”...
    Myślę, że w tym miejscu warto uświadomić sobie na nowo, czym jest zawarcie sakramentalnego małżeństwa w Kościele katolickim. Człowiek wierzący wie, że nie jest on ani dawcą, ani panem życia. Jest natomiast współpracownikiem Stwórcy. Zatem chcąc oddać swe życie, zadysponować nim „na rzecz małżeństwa”, człowiek wierzący musi poprosić o zgodę na to swego Pana. Podobnie musi uczynić jego wierzący narzeczony, późniejszy współmałżonek. Ceremonia zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim jest jakby potwierdzeniem zgody Boga na ten związek, więcej - jest gwarancją otrzymania od Boga „w prezencie ślubnym” łaski sakramentu małżeństwa. Czasem odnoszę wrażenie, że małżeństwa przychodzące do poradni, mimo upływu wielu lat od dnia ślubu, tego prezentu jeszcze „nie odpakowały”. Wszystkie inne prezenty małżonkowie obejrzeli już na wszystkie strony i nacieszyli się nimi. A ten najwspanialszy prezent, źródło niewyczerpanych łask, źródło nadprzyrodzonej mocy, leży zakurzony w kącie. Trudno się dziwić, że małżeństwo się „jakoś” nie układa... Zauważmy, że Bóg nie uszczęśliwia nas na siłę, nie ingeruje swą nieskończoną mocą, gdy błądzimy. Szanując daną człowiekowi wolną wolę, mówi: „Jeśli chcesz, masz w zasięgu ręki źródło mej nadprzyrodzonej mocy - łaskę sakramentu małżeństwa. Korzystaj z niej, jeśli chcesz...”.
    Tak więc moja żona jest mi dana przez samego Boga (zresztą na jej i moje własne życzenie). Mój mąż jest mi dany i „zadany”. Możemy się czasem po ludzku dziwić, dlaczego ten dar jest taki trudny, czy nawet denerwujący. Lecz skoro pochodzi od samego Boga, nie wolno nam zwątpić, że jest to dar dla mnie najlepszy - czyli najlepiej służący memu rozwojowi ku świętości. Bo przecież świętość, a nie wygoda jest celem życia każdego chrześcijanina. (cdn.)

Jacek Pulikowski

Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Rzecz o naprawie małżeństwa (odc. II)

Hasło „miłość”

    Zdefiniowanie pojęcia miłości jest konieczne, ponieważ powszechnie używa się tego określenia do czegoś, co tak naprawdę nic wspólnego z miłością nie ma, a nawet jest wprost jej zaprzeczeniem. Dzieje się tak w piosenkach, filmach, audycjach radiowych i telewizyjnych dyskusjach. Co gorsza, nawet w gabinetach „nowoczesnych” psychologów i psychiatrów: „Pani musi być uczciwa względem siebie. Pani musi iść za głosem miłości, pani powinna w imię swej wielkiej, nowo odkrytej miłości zostawić męża i dzieci i związać się z prawdziwym wybrankiem swego serca...”. Stek bzdur! Tak, ale jeśli ktoś na co dzień odżywia się tym „stekiem”, to potem w życiu „stekiem mu się odbija”. Tak więc miłość prawdziwa nie jest ani zauroczeniem, ani fascynacją, ani nawet silnym uczuciem, choć wszystkie te „zjawiska” mają swe, nawet ważne, miejsce w miłości. Miłość jest funkcją woli. Miłość małżeńska dojrzałego człowieka jest poprzedzona odpowiedzialną decyzją podjętą na całe życie.

    Największym dobrem każdego człowieka jest jego własny wszechstronny rozwój, ku świętości. Rozwój prowadzący do zbawienia i szczęścia wiecznego. Tak więc miłość małżeńska wyraża się popartą czynami troską o dobro współmałżonka. Ślub miłości dozgonnej tego właśnie dotyczy. Nie można ślubować „dobrych uczuć”, bo to nie do końca (a przynajmniej nie wprost) zależy od naszej woli. Zauważmy, że przy takiej definicji miłości można zrozumieć, a nawet wprowadzić w życie Chrystusowe zalecenie miłości nieprzyjaciół. Nie chodzi o to, by rzucać się im na szyję i pochwalać ich za świństwa, które nam wyrządzają. Chodzi o to, by nie życzyć nieprzyjaciołom, by ich „piekło pochłonęło”, a życzyć im, by się nawrócili i przestali źle czynić. To zalecenie jest możliwe do wypełnienia przez wierzącego człowieka. Tymczasem miłość najczęściej mylona jest z dobrymi uczuciami. Rzeczywiście, ważnym elementem miłosnej troski o dobro powinno być zadbanie o dobre uczucia. Bo gdy uczucia są dobre, łatwo jest kochać, to samo przychodzi. Znacznie trudniej kochać, czyli troszczyć się o dobro drugiego, gdy on zniszczył dobre uczucia, a wzbudza złe. A jednak jest to możliwe - i konieczne do odbudowy dobrej relacji miłości.

Zagrożenie ze strony uczuć

    Mylenie miłości z uczuciami jest śmiertelnie niebezpieczne. Ileż małżeństw zostało zawartych wyłącznie na fali rozpędzonych uczuć, wywołanych najczęściej bliskością cielesną. Ona, skoncentrowana na własnych uczuciach i marzeniach, w ogóle nie interesuje się jego dobrem (najwyżej - dobrami), a tylko chce „mieć” męża, chce „urządzić sobie życie”. Dla niego ona jest potrzebna tylko po to, by dostarczyć mu przyjemności i doznań seksualnych. Do potwierdzenia przed sobą samym swojej „męskości”. Ewentualnie jeszcze do pochwalenia się przed kolegami, jaką ma „laskę”. Nie dziwmy się więc, że małżeństwa zbudowane na takich „podstawach” są kruche i nietrwałe.
    Jakże często małżonkowie stawiają pochopną diagnozę o wypaleniu się miłości i podejmują decyzję o rozwodzie jedynie na podstawie aktualnie złych uczuć. Uczucia z definicji są zmienne. Nawet najgorsze da się naprawić. Mam na to liczne przykłady z życia licznie mnie odwiedzających wzięte. Trzeba tylko o tej możliwej naprawie wiedzieć i jej chcieć, i zwyczajnie podjąć konkretny trud.
Wiele kobiet autentycznie kochających męża, co wyrażało się ogromną troską o jego dobro w codzienności (gotowały, prały, prasowały, niańczyły w chorobie itd.), mówiło w poradni: „Ja już go nie kocham”. Zamiast powiedzieć: „Wypaliły się we mnie dobre uczucia, co zrobić, by je naprawić?”.
By zapamiętać, że miłość to nie same uczucia, anegdota. Pewien pan w 50. rocznicę ślubu, zapytany (przez wścibskich i szukających złej sensacji dziennikarzy), czy nigdy nie myślał, by się rozwieść, odpowiedział: „rozwieść nigdy, ale zamordować żonę - bardzo często”. Zauważmy: mimo nieraz bardzo złych uczuć nigdy nie myślał, by wycofać obietnicę miłości, czyli dozgonną troskę o dobro. Ponieważ rozwód jest ucieczką od obiecanej troski o dobro, ucieczką od odpowiedzialności za wypełnienie podjętych w dniu ślubu zobowiązań miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.

Egoizm

    Co jest zaprzeczeniem postawy miłości? Wcale nie nienawiść, która jest tylko wynikiem bardzo złych uczuć lub, jak kto woli, sama jest bardzo złym uczuciem. Zaprzeczeniem postawy miłości (czyli ukierunkowania na drugiego) jest postawa egoizmu (czyli ukierunkowanie na siebie).
Zauważmy, że postawa egoizmu może być w człowieku zakorzeniona poprzez takie a nie inne wychowanie. Wówczas człowiek nawet często nie zdaje sobie sprawy, że cały świat pragnie podporządkować sobie i swoim zachciankom. Często tak się dzieje z rozpieszczonymi jedynakami (na szczęście nie ze wszystkimi) i z dziećmi, którym rodzice pragną „dać wszystko”, niczego od nich nie wymagając.
    Postawa egoizmu może być jednak wybrana świadomie. Skłania do tego na przykład  ideologia skrajnego indywidualizmu (niektórzy mówią: hiperindywidualizmu). Wmawia  ona człowiekowi, że skoro „człowiek jest najwyższą wartością”, to on sam jest najwyższym dobrem. Ma zatem prawo wszystko i wszystkich sobie podporządkować. Jemu się wszystko za darmo należy. Bez względu na ważność powodu czy choćby kaprysu. Ma więc „prawo” zostawić męża i dzieci. Ma „prawo” zdradzać żonę. Ma wreszcie „prawo” do własnej moralności. Paradoksem jest, że ludzie o postawie egoistycznej żądają prawa do miłości, która im się oczywiście jak wszystko za darmo należy. Nie widzą wewnętrznej sprzeczności między postawą egoizmu i miłości. Wielokrotnie spotykałem się z małżonkami, którzy po latach przeżywali kryzys miłości i chcieli naprawiać małżeństwo. Ze zdumieniem niejednokrotnie stwierdzałem, że żadne z nich nie jest zdolne do najmniejszego ustępstwa na rzecz drugiego. Przysłowiowego cukierka czy lizaka by nie oddali. Jak tu budować relację miłości, opartej na dawaniu, między ludźmi, którzy jedynie są gotowi do brania?! Egoiści, co prawda, mogą zbudować w miarę trwałą relację bazującą na zasadzie wzajemnych usług i wzajemnej opłacalności, lecz daleko jej do „smaku” miłości. Nie wyplenione pokłady egoizmu uniemożliwiające budowę prawdziwej relacji miłości można łatwo rozpoznać. Zapraszam każdego małżonka czytającego ten tekst do testu na samym sobie. Uwaga! Może boleć.

Wolność w miłości

    Masz zapewne sposób na naprawę czy jeszcze lepsze funkcjonowanie Waszego małżeństwa. Czy sposób ten nie polega przypadkiem na tym, że to współmałżonek musiałby się zmienić w tym, tamtym i tym?... Taka postawa zdradza niestety egoizm. Prawidłowo powinieneś (powinnaś) chcieć naprawiać swoje małżeństwo przez zmianę siebie, zgłębiwszy to, co współmałżonek pragnąłby, by w Tobie się zmieniło, co mu przeszkadza, lub wręcz to, co Ci zarzuca. Ostrzegam: każda próba naprawy małżeństwa przez wymuszenie na współmałżonku zmiany funkcjonowania (choćby rzeczywiście w kierunku dobra) jest z góry skazana na przegraną. Taki sposób działania rodzi poczucie przymusu, ograniczenia wolności, wręcz zniewolenia, które wszyscy źle znosimy. Proponuję zatem inną „technikę” naprawy małżeństwa: w całkowitej wolności każdy ofiarowuje próbę zmiany siebie w kierunku, w którym wskazuje współmałżonek (rzecz jasna, nie może to być kierunek ku złu moralnemu, bo wówczas nie wolno się zgodzić). Dobrowolna ofiara z siebie, w przeciwieństwie do ulegania przymusowi, niesie ze sobą radość dawania i tym samym poszerza miłość, której jest istotą. Namawiam do spróbowania. Ta inwestycja nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a może istotnie odmienić jakość życia w małżeństwie.
    Na koniec jeszcze jedno. Gdy już podejmiecie dobrowolne zobowiązania na rzecz drugiego, to cieszcie się z każdego - choćby najmniejszego - sukcesu i nie przejmujcie się zbytnio, że mimo umowy nie jest od razu idealnie. Pretensjami możecie zepsuć rozpoczęte dzieło. Każdy rozwój - w tym rozwój miłości - jest procesem, który zmierzając konsekwentnie (choćby powoli) w dobrą stronę, zbliża do pełnego sukcesu. Do pełni szczęścia w Miłości.

Jacek Pulikowski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Małżeństwo - Co Bóg złączył, teologia, antykoncepcja, RODZINA
Co Bóg złączył stwierdzenie niewazności małżeństwa w prawie kanonicznym
Co Bóg złączył Emanuel Mentsz
co bog zlaczyl czlowiek niech nie rozdziela jacek pulikowski
Co jest istotą małżeństwa, MAŁŻEŃSTWO
Po co Bóg stał się człowiekiem
2012 09 07 Co Bóg miał na myśli
O co Bog nie zapyta1
O co Bóg Cię nie zapyta
pytasz za co bog
Co Bóg mówi w Biblii na temat seksu
co oznacza malzenstwo WWW ALEJAJA PL
Co maz powinien wiedziec o zonie, małżeństwo
BÓG NIE MOŻE BYĆ WYGNANY Z MAŁŻEŃSKIEGO BYCIA RAZEM, Boży zamysł dla małżeństwa i rodziny
940 boe obietnice na co dzie bog ju dzi nas karmi i przemienia

więcej podobnych podstron