NA KRAWĘDZI MROKU
Nawet w środku słonecznego dnia, nawet w ogrodzie z posmakiem raju, czai się krawędź Mroku i pełzanie Węża… Byle nie gasło Światło wewnątrz serca…
*
Niespotykana była czystość tej rzeczki płynącej przez miasteczko i bujność zieleni i kwiatów na jej brzegach oraz mnogość motyli i kwiatów. Pochylone nad nią dwie dziewczynki puszczały łódki z kory, z żaglami z liści i z „ładunkiem” kwiatów. Były na wpół mokre i bez reszty zajęte „żeglugą” łódek. Parę metrów dalej rzeczka ginęła pod żywopłotem ogrodu, którego posiadaczem stał się od niedawna tajemniczy cudzoziemiec zwący się pan Turiam. Dziewczynka o imieniu Silia opowiadała teraz drugiej, że musi być to czarnoksiężnik, bo choć wygląda zwyczajnie, to wzrok ma tak przeszywający, a oczy niepokojąco płonące, że aż porażają czymś i robi się nieswojo. Ponoć potrafi nawet odwracać wiatr… Druga dziewczynka Bonadea słuchała z powątpiewaniem, bo przecież tego nie potrafi nikt. I wtedy jej łódka, którą otrzymała od Żeglarza o jasnych oczach, z którym już kilka razy rozmawiała i polubiła go, pomknęła z prądem i zniknęła pod żywopłotem. Koniecznie chciała odzyskać łódkę, więc postanowiła zapukać do domu przy ogrodzie i zapytać, czy może odszukać łódkę w ogrodzie. Tak też zrobiła, choć Silia trzymała się raczej z daleka. Bonadea czekała trochę, aż w drzwiach stanął stary, chudy człowiek z garbatym nosem i świdrującymi oczami. Jakby nie usłyszał jej pytania, tylko chwycił ją mocno za rękę, ciągnąc ku sobie. Chuchnął w tę rękę i spojrzał z bliska dziewczynce w oczy, a w niej nagle załomotało serce, bo ujrzała w tych oczach za granicą jakiegoż żaru, jakby przepaść bez dna… - „Tak, przyszłaś i będziesz najlepszą moją służącą - wysyczał ów pan Turiam wskazując na ogłoszenie o tej treści - I nie mów nie, bo wiem, że umiesz pomagać, a ze mną nie ma żartów.” Bonadea czuła się jak w matni i jakoś wyszarpnęła rękę z palącego uścisku i rzuciła się do ucieczki. Wściekły pan Turiam gwizdnął na potężnego i ponurego służącego każąc mu ją ścigać. Ten rzucił się w pogoń także przeraźliwie gwiżdżąc. I wtedy Bonadea poczuła, jakby wiatr nagle zadął z innej strony, że prawie pozbawił ja tchu. Biegła czując coraz bliżej kroki służącego i jego dyszący oddech… I nagle ktoś chwycił ją w ramiona w biegu i pobiegł dalej w dół rzeczki. Ona już wiedziała, że jest w ramionach tego Żeglarza, który pędził z nią szybciej od goniącego służącego, zgubił go w końcu i zatrzymał się nad brzegiem wody. Posadził ją, ukląkł i zaczął obmywać w wodzie ranę na jej nodze. Bonadea drżała z lęku i nagłego chłodu. Żeglarz zdjął z siebie i włożył na nią swój wełniany sweter. Miała go już kiedyś na sobie i czuła się w nim i ciepło, i bardzo pewnie. Spojrzała w niespotykanie jasne oczy Żeglarza, pytając, gdzie był, gdy jej bez niego było tak pusto i mówiąc, że na jej łódeczce to on był kapitanem, a ona załogą. A Żeglarz mówił o załadunku swojej prawdziwej łodzi i coś zagadkowego o strumieniu przeznaczenia płynącym tak, jak łódka i serce Bonadei - albo ku groźnym, mrocznym skałom, albo ku wybrzeżu z zapalonymi ogniami. - „Wiedz, że dopóki serce ci płonie jak słońce, mrok nie ma nad nim mocy.”
*
Ktoś powiedział ze zdumieniem: Jak bezcenną rzeczą jest serce człowieka, skoro walczą wciąż o nie szatan i Anioły… I tak wiele zależy od tego - w czyją stronę skłania się serce - jasne lub zgaszone…