Zycie Po Zyciu



Tytul oryginału

LIFE AFTER LIFE

REFLECTIONS ON LIFE AFTER LIFE

Z angielskiego przelożyli Życie po życiu -Irena Doleżał-Nowicka

Refleksje nad życiempo życiu- Marian Młynarczyk

Projekt okładki i stron tytułowych Zygmunt Zaradkiewicz

Redakcja Adam Kowalski

Redakcja techniczna Alicja Jabłońska-Chodzeń

Korekta Małgorzata Juraś

Copyright @ 1975 by Raymond A. Moody

@ Copyright for the Polish book club edition by

"Swiat Ksil!zki", Warszawa 1996

@ Copyright for the Polish translation by

Irena Doleżał-Nowicka, Marian Młynarczyk, 1995

Świat Książki, Warszawa 1996

Druk i oprawa w GGP

ISBN 83- 7129-982-6

14l3

.

Życie po życiu

Z angielskiego przełożyła - Irena Doleżał-Nowicka

Książkę tę poświęcam dr. George'owi Ritchiemu,

a przez niego Temu, o którym mi mówił


Podziękowanie

W czasie badan i pracy nad tą książką pomogło mi wiele osób, bez których zachęty nigdy nie doprowadziłbym do końca mego zamierzenia. Do wygłoszenia pierwszego odczytu na temat w niej poruszony zachęcił mnie mój dobry przyjaciel John Ouzts, a John Egle z wydawnictwa Mocking-

bird Books skłonił mnie do spisania moich spostrzeżeń, przez cały czas podtrzymując na duchu i dodając odwagi.

Leonard, Mae, Becky i Scott Brookowie nieraz udzielali mi gościny pod swym dachem, przywozili i odwozili, kiedy to było najbardziej potrzebne. Kathy Tabakian towarzyszyła mi podczas wielu rozmów, a dyskusje z nią wiele mi dawały.

Russ Moores, Richard Martin i Ed McCranie- wszyscy

ze Szkoły Medycznej stanu Georgia - służyli mi cennymi uwagami, wskazując bardzo istotne źródła. Moja żona zaś długie godziny poświęciła opracowaniu maszynopisu. Na koniec pragnę podziękować zwłaszcza tym, którzy mi opowiedzieli o swoich spotkaniach ze śmiercią. Mam nadzieię, że książka ta spełni oczekiwania wszystkich wymienionych tu osób.

7

Przedmowa

Miałam zaszczyt czytać książkę doktora R. Moody Życie po życiu jeszcze w maszynopisie i jestem niezwykle rada, że ten młody naukowiec miał odwagę przedstawić swoje odkrycia; dzięki temu nowa dziedzina badań stała się dostępna szerokiemu gronu czytelników.

Od blisko dwudziestu lat pracuję z nieuleczalnie chorymi i z upływem czasu zjawisko śmierci jako takiej interesowało mnie coraz bardziej. Dużo już wiemy o procesie umierania, ale wiele pytań związanych z momentem śmierci, z przeżyciami naszych pacjentów -kiedy z punktu widzenia medycyny uważa się ich za zmarłych - pozostaje bez odpowiedzi.


Tego rodzaju obserwacje, jakie doktor Moody przedstawia w swej książce, oświecą wielu i potwierdzą to, czego uczono nas przez blisko dwa tysiące lat - że istnieje życie po śmierci.

Chociaż nie twierdzi on, że badał samo zjawisko śmierci, z jego odkryć wynika jasno, że umierający zachowuje świadomość otoczenia, mimo iż stwierdzono jego kliniczną śmierć. Wiąże się to ścisle z moimi badaniami, w których oparłam się na relacjach pacjentów uznanych za zmarłych i przywróconych Życiu całkowicie wbrew naszym oczekiwaniom, znanych i z pewnością znakomitych lekarzy.


Wszyscy ci pacjenci doświadczyli oderwania się od swego ciala fizycznego, co łączyło się z uczuciem wielkiego spokoju i zadowolenia. Większość z nich zdawała sobie sprawę z obecności jakiejś istoty, która dopomagała im w przejściu na inną płaszczyznę egzystencji. Większość z nich też widziała osoby drogie ich sercu zmarłe dawniej albo postać, która

9

odgrywała dużą rolę w ich życiu duchowym i była związana z ich wiarą. Lektura książki doktora Moody wiele mi dała, gdyż właśnie teraz wyniki moich spostrzeżeń zamierzam przelać na papier.

Doktor Moody musi być przygotowany na to, że spotka się z poważną krytyką, zwłaszcza z dwóch stron. Z pewnością niektórzy duchowni będą oburzeni, że ktoś ośmiela się prowadzić badania w dziedzinie uważanej dotąd za tabu.


Zresztą przedstawiciele jednego z Kościołów już wyrazili swoje potępienie dla tego rodzaju publikacji. Pewien duchowny określił to jako "kupczenie tanią łaską". Inni po prostu są zdania, że problem życia pozagrobowego powinien pozostać domeną ślepej wiary, której nikomu nie wolno podawać w wątpliwość.

Doktor Moody może też spotkać się z reakcją drugiej grupy ludzi, mianowicie naukowców i lekarzy, którzy

tego rodzaju prace uważają za "nienaukowe".


Sądzę, że nasze społeczeństwo znajduje się obecnie na

etapie przejściowym. Musimy mieć odwagę, by otworzyć drzwi nowym badaniom; musimy mieć odwagę przyznać, że nasze współczesne narzędzia są w tej dziedzinie niewystarczające. Moim zdaniem książka ta otworzy wiele takich drzwi ludziom o rozległych horyzontach, będzie dla nich zachętą i źródłem odwagi, spowoduje, że należycie ocenią nowe

domeny poszukiwań. Wyniki badan doktora Moody potwierdzają moje własne wnioski oraz odkrycia bardzo poważnych naukowców, uczonych i duchownych, którzy nie bali się zapuścić w tą nową dziedzinę pełni nadziei, że dopomogą tym, którzy chcą raczej wiedzieć niż wierzyć.


Książkę tę polecam wszystkim ludziom o otwartych umysłach i gratuluję doktorowi Moody, że zdecydował się opublikować swoje odkrycia.


dr med. Elisabeth Kiibler-Ross

Flossmoor, Illinois



Wstęp

Książka ta, rzecz jasna, odzwierciedla stanowisko, poglądy i zastrzeżenia autora. I choć starałem się zachować jak najdalej idący obiektywizm i rzeczowość, pewne fakty dotyczące mnie mogą być pożyteczne, jeśli idzie o ocenę niezwykłych stwierdzeń niżej przytoczonych.

Przede wszystkim nigdy nie otarłem się o śmierć i dlatego nie mogę dać relacji z pierwszej ręki. Równocześnie nie mogę zapewnić swego pełnego obiektywizmu, ponieważ w sprawy te jestem zaangażowany uczuciowo. Po wysłuchaniu tylu

relacji dotyczących niezwykłych doznań, jakie składają się na treść tej książki, zacząłem odnosić wrażenie, ze to ja sam je przeżyłem. I dlatego mogę jedynie mieć nadzieję, że ta postawa nie umniejszyła mej rzeczowości i rozsądku.


Po drugie, nie jestem zbyt oczytany w bogatej literaturze dotyczącej zjawisk paranormalnych i okultystycznych. Nie znaczy to, bym taką literaturę dyskredytował, i jestem pewny, iż lepsza jej znajomość poszerzyłaby moją wiedzę na temat badanych przeze mnie zjawisk. Mam szczery zamiar zapoznać się bliżej z niektórymi pracami, żeby się przekonać, do jakiego stopnia dociekania innych potwierdzają moje spostrzeżenia.


Po trzecie, pewnego wyjaśnienia wymaga wychowanie

religijne, jakie otrzymałem. Rodzina moja należała do Kościoła prezbiteriańskiego, jednak rodzice nam, dzieciom, nigdy nie próbowali narzucić swoich wierzeń czy poglądów religijnych. Starali się, w miarę jak dorastałem, popierać wszelkie moje zainteresowania i stwarzali sprzyjające warunki, żebym je kultywował. Dlatego też wyrosłem, wyznając nie "religię" ustalonych regul, lecz zespół duchowych i religijnych doktryn, nauk i problemów.


Jestem przekonany, że wielkie religie świata mają nam do przekazania wiele prawd, oraz że nikt z nas nie zna wszystkich odpowiedzi na podstawowe prawdy, jakie są tworzywem religii. Jeśli idzie o sprawy organizacyjne, należę do Kościoła metodystów.


Po czwarte, moje przygotowanie akademickie i zawodowe jest dość urozmaicone - ktoś by nawet mógł powiedzieć: niejednolite. Ukończyłem filozofię na uniwersytecie Virginia i zrobiłem doktorat w roku 1969, interesuję się zwłaszcza etyką, logiką i filozofią języka.

Po trzech latach wykładania filozofii na uniwersytecie we wschodniej Północnej Karolinie, postanowiłem skończyć studia medyczne, specjalizować się w psychiatrii i wykładać filozofię medycyny w uczelniach medycznych. Wszystkie te zainteresowania i doświadczenia wpłynęły z pewnością na mój stosunek do prowadzonych badań.


Mam nadzieję, że książka ta zwróci uwagę na zjawisko, które równocześnie jest powszechnie znane i starannie przemilczane, a przy tym dopomoże stworzyć bardziej przychylny dlań klimat. Jestem bowiem głęboko przekonany, że ma ono doniosłe znaczenie nie tylko dla nauki teoretycznej i praktycznej (zwłaszcza psychologii, psychiatrii, medycyny, filozofii, teologii i duszpasterstwa), ale także ma wpływ na to, jak żyjemy na co dzień.


Pragnę podkreślić na samym początku, że opierając się na przesłankach, jakie wyjaśnię znacznie później, nie staram się dowieść, iż istnieje życie po śmierci. Nie twierdzę też, że obecnie można to "udowodnic". Dlatego między innymi unikałem posługiwania się nazwiskami i zatarłem pewne szczegóły identyfikujące moich rozmówców, nie zmieniając jednak ich relacji.


Było to konieczne, by zachować incognito tych osób, a w wielu wypadkach, by uzyskać od nich zezwoleniena opublikowanie zwierzeń, których byłem pierwszym słuchaczem.

12


Wielu nie uwierzy w przytaczane tu relacje i w pierwszym odruchu odrzuci je. Nie zamierzam nikogo potępiać, jeśli tak zareaguje; kilka lat temu ja sam podobnie bym postąpił.

Nie żądam, aby ktoś uwierzył w treść tej książki i z nią się zgodził tylko na zasadzie mego autorytetu. Zwłaszcza jako logik nie uznaję mało przekonującego odwoływania się do autorytetu za drogę prowadzącą do poznania i po nikim się tego nie spodziewam. O jedno natomiast proszę osoby, które nie dadzą wiary temu, co tu przeczytają, a mianowicie, żeby same zaczęły szukać. Prośbę tą od pewnego czasu ponawiam ustawicznie. Wśród tych, co ją spełnili, jest wielu - z początku bardzo sceptycznych - którzy zaczęli podzielać moje zdumienie wobec tych zjawisk.


Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że znajdzie się wiele osób, które tą książkę przeczytają i z ulgą stwierdzą, że nie są osamotnione, że inni mieli podobne przeżycia. Im zwłaszcza - jeśli, jak większość ludzi, ukrywały swoje doznania przed szerszym gronem, zwierzając je tylko najbliższym - mogę powiedzieć tyle: Mam nadzieję, że książka ta zachęci was do mówienia o swych doświadczeniach swobodniej, gdyż w ten sposob padnie światło na najbardziej tajemny zakątek duszy ludzkiej.

1


Zjawisko śmierci

Jak się umiera?

Oto pytanie, które stawia sobie ludzkość, od kiedy istnieje. W ciągu ubiegłych paru lat miałem możność zadawać je licznym grupom moich słuchaczy, którymi byli nie tylko studenci psychologii, filozofii i socjologii, ale też członkowie organizacji kościelnych, klubów obywatelskich i zawodowych stowarzyszeń medycznych. Na tej podstawie śmiało mogę powiedzieć, że temat ten porusza najgłębsze odczucia

ludzi o różnej wrażliwości, przedstawicieli różnych zawodów.


A jednak, mimo tego zainteresowania, faktem jest, że na ogół bardzo trudno jest nam mówić o śmierci. Istnieją co najmniej dwa po temu powody. Jeden -to powód przede wszystkim psychologiczny i kulturowy: temat śmierci jest niejako tabu. Czujemy, może tylko podświadomie, że wszelki kontakt ze śmiercią, nawet niebezpośredni, stawia nas wobec możliwości własnej śmierci, przybliża ją do nas, sprawia, że jest bardziej rzeczywista i wyobrażalna. Na przykład większość studentów medycyny, łącznie ze mną samym, przekonała się, że spotkanie ze śmiercią - nawet

anonimową - a dzieje się to podczas pierwszej bytności w prosektorium na początku studiów - może wywołać bardzo silne uczucie niepokoju. Przyczyną takiej reakcji wydaje mi się teraz całkiem oczywista. Kiedy się nad tym

15


obecnie zastanawiam, dochodzę do wniosku, że doświadczyłem wtedy nie tylko współczucia dla zmarłych, których tam zobaczyłem. To, co ujrzałem na stole sekcyjnym, było symbolem mojej własnej śmiertelności. W jakiś sposób, choć może jedynie podświadomy, w moim mózgu musiała zrodzić się myśl: "Mnie także to czeka".


Podobnie, z punktu widzenia psychologii, rozmowy

o śmierci można uważać za jeszcze jeden sposób podejścia nie wprost do tego zjawiska. Bez wątpienia, wiele osób sądzi, że samo już rozmawianie o śmierci przybliża ją tak, że trzeba stanąć wobec nieuchronności własnego odejścia.

I dlatego, żeby uniknąć najmniejszego psychicznego urazu, wolimy po prostu omijać ten temat.


Drugi powód, dla którego trudno nam mówić o śmierci, jest bardziej skomplikowany, gdyż wrośnięty w samą istotę języka. W większości wypadków słowami określamy rzeczy doświadczane poprzez zmysły. Śmierć jednak jest czymś, co leży poza świadomym doświadczeniem większości ludzi,

ponieważ większość z nas jej nie doświadczyła.

Jeśli więc w ogóle mamy mówić o śmierci, musimy unikać zarówno społecznych tabu, jak i głęboko zakorzenionych dylematów językowych, które wywodzą się z braku naszego doświadczenia. Często rozważania na ten temat konczą się używaniem eufemistycznych sformułowań. Porównujemy śmierć czy umieranie do przyjemniejszych doznań, które

dobrze znamy.


Zapewne najczęściej spotykaną analogią jest porównanie śmierci do snu. Umieranie - powiadamy –przypomina zapadanie w sen. Ta figura retoryczna występuje bardzo często w zwykłym rozumowaniu i języku potocznym, jak również w literaturze różnych kultur i epok. Była powszechnie stosowana nawet w czasach starożytnych Greków. Na przykład w lliadzie Homer nazywa sen "siostrą śmierci", a Platon w dialogu Obrona Sokratesa następujące słowa wkłada w usta swego nauczyciela, którego sąd ateński właśnie skazał na śmierć:

16


"Jeśli jest tylko snem bez marzeń, toż przedziwnym zyskiem byłaby śmierć. Bo zdaje mi się, że gdyby ktoś miał wybierać w myśli taką o noc, w której tak twardo zasnął, że nawet mu się nic nie śniło, i inne noce i dni własnego życia miał z nią zestawić i, zastanowiwszy się, powiedziec, ile też dni i nocy przeżył lepiej i przyjemniej od tamtej, to myślę, że [...] na palcach policzyć by je można w porównaniu do tamtych innych dni i nocy.

A więc jeżeli śmierć jest czymś w tym rodzaju, to ja ją mam za czysty zysk. Toż wtedy cały czas nie wydaje się ani odrobinę dłuższy, niż jedna noc". *


To samo porównanie tkwi w naszym wlasnym współczesnym języku, chocby w wyrażeniu "uśpić". Jeśli prowadzimy naszego psa do weterynarza i prosimy, zeby go "uspił", z pewnością znaczy to całkiem coś innego, niż kiedy mówimy, że anestezjolog "uśpił" naszą żonę czy męża.


W użyciu są też inne podobne zwroty. Śmierć, powiadają niektórzy, jest zapomnieniem. Kiedy się umiera, zapomina się o wszelkich cierpieniach, wszystkie bolesne i przykre wspomnienia przestają istnieć.

Choć tego rodzaju określeń, jak "zaśnięcie" czy "zapomnienie", używamy od dawna i są one bardzo rozpowszechnione, lecz zupełnie nie wystarczają, jeśli idzie o dodanie nam otuchy. Każde z nich na inny sposób mówi to samo.

Chociaż podają nam to w formie łatwej do przyjęcia,

obydwa oznaczają, że śmierć jest po prostu unicestwieniem na zawsze świadomego przeżywania. A jeśli tak, to w rzeczywistości śmierć nie ma żadnej z tych godnych pożądania cech snu i zapomnienia. Sen jest w życiu zjawiskiem pozytywnym, pożądanym, gdyż następuje po nim przebudzenie. Po dającym wypoczynek śnie nocnym jesteśmy w dobrym nastroju i wydajnie pracujemy. Gdybyśmy się nie obudzili, nie istniałyby też korzyści ze snu. Przecież


Platon, Obrona Sokratesa, przeł. W. Witwicki t. IV, s. 129, XXXII, PWN, Warszawa 1958.

l7

unicestwienie swiadomych przezyc powoduje nie tylko wymazanie wszystkich bolesnych wspomnień, ale również i tych przyjemnych. I dlatego widzimy, że żadna z omawianych analogii nie jest na tyle precyzyjna, żeby nas naprawdę pocieszyć czy dać nadzieję w obliczu śmierci.

Istnieje jednak inny pogląd, który dyskredytuje definicję śmierci jako unicestwienia świadomości. Zgodnie z tą inną, może starszą tradycją, jakiś aspekt ludzkiej istoty żyje nadal, choć ciało fizycznie przestaje funkcjonować i ulega całkowitemu zniszczeniu. Ów aspekt opatrywany bywa rozlicznymi nazwami: psyche, dusza, umysł, duch, jaźń, istota, świadomość. Niezależnie od tego, jak bywa nazywany, przekonanie, że po śmierci fizycznej przechodzi się do innego wymiaru egzystencji, tkwi głęboko w wierzeniach ludzkości.


W Turcji odkopano cmentarz sprzed około l00 000 lat. Archeologowie stwierdzili, że tamtejsi Neandertalczycy chowali swych zmarłych na marach pokrytych kwiatami; może śmierć uważali za okazję do świętowania: zmarły przechodził z tego świata do drugiego? Na ogół bardzo dawne groby w przeróżnych zakątkach ziemi świadczą o wierze ludzi w przeżycie cielesnej śmierci.


Krótko mówiąc, stajemy wobec dwóch przeciwstawnych odpowiedzi na nasze pierwsze pytanie dotyczące istoty śmierci: obie wywodzą się z bardzo odległych czasów, jednak są szeroko rozpowszechnione jeszcze dzisiaj. Jedni twierdzą, że śmierć jest unicestwieniem świadomości; inni mówią z równym przekonaniem, iż śmierć jest przejściem duszy albo umysłu w inny wymiar rzeczywistości.

W dalszych rozważaniach nie zamierzam dyskredytować żadnej z tych odpowiedzi. Po prostu pragnę zdać relację z poszukiwań, w których osobiście wziąłem udział.


W ciągu ubiegłych paru lat spotkałem wiele osób, które doświadczyły tego, co będę dalej nazywał "przeżyciami z pogranicza śmierci". Zetknąłem się z tymi ludźmi przy różnych okazjach. Po raz pierwszy przypadkowo. Było to w 1965 roku, kiedy studiowałem jeszcze filozofię na uniwer

18


sytecie Virginia. Poznałem wówczas profesora psychiatrii klinicznej, wykładowcę akademii medycznej. Od samego początku ujęła mnie jego serdeczność, życzliwość i humor.


Nieco później ku memu wielkiemu zdumieniu dowiedziałem się ciekawego faktu z jego życia, mianowicie że "umarł", i to nie raz, lecz dwa razy w ciągu dziesięciu minut, i że opowiadał wprost niezwykłe rzeczy o tym, co się z nim działo, kiedy "nie żył". Ja sam wraz z małym gronem studentów usłyszałem potem jego opowiadanie. Zrobiło na

mnie wtedy duże wrażenie, ponieważ jednak nie miałem odpowiedniego przygotowania, żeby osądzić tego rodzaju przeżycia, "utrwaliłem" je tylko, zarówno w pamięci, jak i na taśmie magnetofonowej.


W kilka lat później po zrobieniu doktoratu z filozofii

wykładalem na uniwersytecie we wschodniej części stanu Północna Karolina. Podczas któregoś seminarium kazałem moim studentom przeczytać dialog Platona Fedon, w którym między innymi toczy się dyskusja na temat nieśmiertelności. W wykładach moich omawiałem inne tezy, które Platon tam przedstawia i nie zatrzymywałem się specjalnie na problemie życia po śmierci.

Pewnego dnia po wykładzie zatrzymał mnie jakiś student i spytał, czy moglibyśmy porozmawiać na temat nieśmiertelności. Bardzo się tym interesował, ponieważ jego babka "umarła" podczas operacji i potem opowiedziała mu niezwykle rzeczy.

Poprosiłem, żeby mi je powtórzył i ku memu zdumieniu usłyszałem prawie to samo, co parę lat temu zrelacjonował ów profesor psychiatrii.


Tak więc nieco aktywniej jąłem szukać tego rodzaju

"przypadków", a do mych wykładów z filozofii zacząłem wprowadzać teksty dotyczące przeżycia przez człowieka śmierci biologicznej. Jednak byłem na tyle ostrożny, że nie wspominałem moim słuchaczom o tych dwóch relacjach.

Przyjąłem postawę wyczekującą. Jeśli takie zjawiska są dość powszechne - pomyślałem sobie - usłyszę o nich zapewne więcej; wystarczy, że poruszę ogólnie temat przyszłego życia

20


w dyskusji filozoficznej i wyrażę swoją przychylną postawę wobec tego zagadnienia. Ze zdziwieniem przekonałem się, że prawie z każdej grupy, liczącej zwykle około trzydziestu studentów, zgłaszał się potem do mnie co najmniej jeden słuchacz i opowiadał swoje przeżycia z pogranicza śmierci.


Od początku, ledwie zacząłem się interesować zagadnieniem, uderzyły mnie wielkie podobieństwa w relacjach, mimo iż pochodziły od osób wyznających odmienne religie, przedstawicieli różnych środowisk społecznych, o różnym stopniu wykształcenia.


Kiedy w roku 1972 rozpoczynałem studia medyczne, zebrałem już sporą liczbę tego rodzaju przypadków i zacząłem wspominać o moich nieformalnych badaniach znajomym z grona lekarskiego. W wyniku tego jeden z przyjaciół namówił mnie, żebym wygłosił odczyt w pewnym towarzystwie medycznym, po czym nastąpiły dalsze moje publiczne wystąpienia. I znowu po każdym odczycie zgłaszał się do mnie ktoś, kto opowiadał o swoich własnych przeżyciach.

Z czasem moje zainteresowania stały się bardziej znane, lekarze zaczęli kierować do mnie reanimowanych przez siebie pacjentów, którzy im się zwierzyli ze swych niezwykłych doznań. Jeszcze inni przesylali mi pisemne relacje po ukazaniu się w gazetach artykułów o moich badaniach.


Obecnie znam około 150 przypadków tego rodzaju zjawisk. Przeżycia, które przeanalizowałem, podzielić można na trzy kategorie:

1. Przeżycia ludzi, którzy zostali pomyślnie reanimowani, mimo iż lekarze uważali ich za klinicznie zmarłych.

2. Przeżycia ludzi, którzy z powodu wypadku, ciężkiego uszkodzenia ciała lub choroby byli bardzo bliscy śmierci fizycznej .

3. Przeżycia ludzi, którzy "umarli", a następnie opowiedzieli je obecnym przy tym osobom, które z kolei te relacje mnie przekazały.


Obszerny materiał, na jaki składało się te 150 przypadków, wymagał oczywiście selekcji. Miała ona określony

20


cel. Na przykład, chociaż przekonałem się, że relacje z trzeciej grupy na ogół uzupełniają dwie pierwsze i nie różnią się od nich, przeważnie nie rozważałem ich dla dwóch powodów.

Po pierwsze, ograniczyłem w ten sposób badane

przypadki do liczby, którą łatwiej operować, a następnie do wypowiedzi z pierwszej ręki. Dzięki temu przeprowadziłem szczegółowe rozmowy z pięćdziesięcioma osobami, których przeżycia mogę przytoczyć. Wśród nich przypadki pierwszej kategorii (to znaczy przeżycie oczywistej śmierci klinicznej) z pewnością są bardziej dramatyczne niż te drugiego rodzaju (przeżycie bliskiego zetknięcia się ze śmiercią).

Ilekroć miałem odczyty, przypadki "śmierci" zawsze wzbudzały większe zainteresowanie. Nawet autorzy

artykułów na ten temat pisali czasem tak, jakbym tylko tego rodzaju przypadkami się zajmował.

Jednak selekcjonując materiał, który zamierzałem przedstawić w tej książce, nie uległem pokusie, by ograniczyć się tylko do przypadków, w których została stwierdzona "śmierć". Gdyż, jak się przekonałem, przeżycia drugiej kategorii nie tylko są odmienne od pierwszej, ale są jakby ich kontynuacją.


A chociaz doświadczenia ludzi znajdujących się na progu śmierci są uderzająco podobne, zarówno

okoliczności towarzyszące im, jak i osoby opowiadające te doświadczenia różnią się znacznie. I dlatego starałem się podać te przeżycia, które w należyty sposób odzwierciedlają ową odmienność.


Pamiętając o tym, przypatrzmy się, co może zdarzyć się - wedle tego, co udało mi się odkryć - podczas procesu umierania.


Przeżycia towarzyszące umieraniu

Pomimo znacznej różnorodności warunków towarzyszących spotkaniu ze śmiercią, pomimo że doświadczyły tego bardzo różne osoby, nie ulega kwestii, iż występuje uderzająca zbieżność w relacjach dotyczących owego zjawiska.

W istocie te zbieżności są tak duże, że z łatwością można wyszczególnić piętnaście elementów, które stale powtarzają się w zebranych przeze mnie wypowiedziach. Na podstawie tych zbieżności pozwolę sobie ustalić krótki teoretyczny opis "idealnego" i "kompletnego" przeżycia, który zawiera wszystkie te wspólne elementy w porządku, w jakim zwykle występują.


Człowiek umiera i kiedy znajduje się w momencie największego cierpienia fizycznego, dochodzi do niego głos lekarza oznajmiającego śmierć. Wtedy zaczyna słyszeć przykry hałas, głośne dzwonienie albo szum, i w tej samej chwili czuje, że bardzo szybko porusza się w długim, ciemnym tunelu. Potem nagle spostrzega, iż znajduje się poza swoim fizycznym ciałem, ale nadal przebywa w fizycznym bezpośrednim otoczeniu i widzi swoje ciało z pewnej odległości - jak widz w teatrze. Oszołomiony, zmieszany obserwuje nadal zabiegi reanimacyjne.

Po chwili odzyskuje panowanie nad sobą i jakby przyzwyczaja się do tej przedziwnej sytuacji. Spostrzega, że

22


nadal ma "ciało", ale bardzo różne od dotychczasowego i obdarzone innymi możliwościami niż to fizyczne, które zostawił. Wkrótce zaczynają się dziać niezwykłe rzeczy.

Pojawiają się inni, żeby mu pomóc. Widzi duchy krewnych i przyjaciół, którzy zmarli wcześniej, i pojawia się przed nim pełen miłości, promieniejący ciepłem duch, którego nigdy dotąd nie spotkał, jakaś świetlista istota. Zwraca się ona do niego bez słów, żeby dokonał oceny swego życia, i pomaga mu w tym, ukazując natychmiast panoramę minionych ważniejszych wydarzeń. W pewnej chwili zdaje sobie sprawę, że zbliża się do jakiejś bariery czy granicy -zapewne granicy pomiędzy życiem ziemskim i przyszłym.

A jednak wie, że musi wrócić do doczesności, że czas jego śmierci jeszcze nie nadszedł. Nie chce tego, gdyż pogrążony w uczuciu niezwykle intensywnie przeżywanej radości, miłości i spokoju jest zachwycony tym, co się z nim dzieje.

Pomimo to łączy się jakoś pooownie ze swym fizycznym ciałem i żyje nadal.


Później próbuje nawet opowiedzieć o swym przeżyciu

innym ludziom, ale napotyka trudności. Po pierwsze –nie znajduje słów odpowiednich, żeby opisać owe doznania. Poza tym często bywa wyśmiany i dlatego przestaje o tym mówić.

A jednak to, czego doświadczył, ma głęboki wpływ na jego życie, zwłaszcza na poglądy na śmierć i jej związek z życiem.


Musimy pamiętać, że powyższe opowiadanie nie jest

streszczeniem niczyjego przeżycia. Jest raczej "modelem", zbiorem elementów spotykanych w wielu relacjach. Zamieszczam je tu, żeby dać wstępny, ogólny pogląd na to, czego może doświadczyć osoba umierająca. Ponieważ jest to abstrakcja, a nie realna wypowiedź, w rozdziale późniejszym omówię szczegółowo każdy element, ilustrując go przykładami.

Zanim jednak to uczynię, trzeba ustalić kilka faktów po to, by przytoczonym poniżej opisom przeżyć towarzyszących procesowi umierania dać odpowiednie ramy:

23


1. Pomimo uderzających podobieństw między różnymi

opowiadaniami nie ma dwóch identycznych (chociaż niektóre są bliskie tego).

2. Nie spotkałem osoby, która by przytoczyła wszystkie piętnaście elementów. Bardzo wiele relacji zawierało większość (tj.osiem albo i więcej), a kilka nawet dwanaście.

3. Nie ma takiego elementu "modelowego" przeżycia,

który by mi przytoczyła każda osoba i który występowałby w każdym opowiadaniu. Mimo to kilka z nich występuje, można by rzec, powszechnie.

4. Nie ma ani jednego składnika mego abstrakcyjnego

modelu, który by występował tylko w jednej relacji, każdy element występował w wielu.


5. Kolejność poszczególnych etapów, przez jakie przechodzi osoba umierająca, może być odmienna od tego przytoczonego w moim "teoretycznym modelu". Posłużę się tu przykładem: różne osoby mówiły mi o pojawieniu się "świetlistej istoty" przed albo w momencie opuszczenia przez nie fizycznego ciała, a nie jak w modelu nieco później. Jednak kolejność, w jakiej występują etapy w modelu, jest bardzo typowa, a większe odchylenia zdarzają się raczej rzadko.


6. Do jakiego stopnia hipotetyczne przeżycia stają się udziałem umierającej osoby, zależy chyba od tego, czy

przeżyła wtedy oczywistą kliniczną śmierć, a jeśli tak, jak długo przebywała w tym stanie. Na ogół osoby, które "zmarły", dają bogatszy, pełniejszy opis swoich doznań niż te, które tylko otarły się o śmierć; te zaś, które były "martwe" dłużej, doznały głębszych przeżyć niż te, które były "martwe" krótko.


7. Rozmawiałem z kilkoma osobami, uznanymi za zmarłe i reanimowanymi, które nie doznały żadnych w ogóle przeżyć. Mówią one, że nic nie pamiętają. Rzecz jednak interesująca -rozmawiałem też z paroma osobami, które w przeciągu kilku lat były dwukrotnie uznane za klinicznie zmarłe i które za pierwszym razem nie doświadczyły niczego, natomiast za drugim tak.

24


8. Trzeba tu podkreślić, że piszę przede wszystkim o relacjach czy opowiadaniach przekazanych mi ustnie. Dlatego też kiedy robię uwagę, że jakiś element abstrakcyjnego, "kompletnego" przeżycia nie występuje w danej relacji, nie zakładam bynajmniej, że ta osoba tego nie przeżyła. Znaczy to tylko, że nie powiedziała mi o nim albo z jej opowiadania nie wynikło, że go doświadczyła. Ustaliwszy te pewne ramy, przejdźmy do etapów i zdarzeń występujących powszechnie w trakcie umierania.


Niewyrażalność

Porozumiewamy się za pomocą języka; jest to metoda

powszechnie stosowana, którą prawie wszyscy się posługujemy. Ten prosty fakt stwarza jednak pewien nieoczekiwany problem, ktory komplikuje wszelkie przekazy na temat doznań, jakie mieli ludzie bliscy śmierci, gdyż owe doznania leżą poza granicą powszechnych doświadczeń. Dlatego zrozumiałe jest, że mogą oni mieć pewne trudności językowe dla wyrażenia tego, co im się wydarzyło. Osoby te, wszystkie bez wyjątku, określają swe przeżycia jako nie do opowiedzenia, jako "niewyrażalne".

W związku z tym wiele osób mówiło mi: "Nie znajduję słów, żeby wyrazić to, co chcę powiedzieć" albo: "Nie znam określeń czy superlatywów, żeby to opisać". Pewna kobieta tak to rzeczowo ujęła:


Trudno mi to teraz panu opowiedzieć, gdyż wszystkie słowa, jakie znam, są trójwymiarowe. A kiedy to przeżywałam, cały czas nękała mnie myśl: "W szkole na lekcjach geometrii wbijano mi w głowę, że istnieją tylko trzy wymiary, i przyjęłam to za pewnik. Ale moi

25


nauczyciele mylili się. Jest więcej wymiarów". Oczywiście nasz świat, ten, w którym żyjemy teraz, jest trójwymiarowy, ale tamten świat nie. I dlatego tak trudno mi o tym mówić. Muszę panu opisywać to wszystko w trójwymiarowych słowach, możliwie jak najwierniej, ale one nie są wystarczające. Nie mogę dać pełnego obrazu.


Słyszenie

Wielu ludzi mówiło mi o tym, że slyszeli, jak lekarze czy inne obecne osoby stwierdzały ich śmierć. Pewna kobieta tak mi to opowiedziała:


Byłam w szpitalu, ale nie wiedzieli, co mi dolega. Dlatego dr James opiekujący się mną posłał mnie na dół do rentgena na cholangiografię, żeby się dowiedzieć, co mi jest. Najpierw zrobili mi

zastrzyk w rękę z tego lekarstwa, jakie mi miano podać, bo byłam uczulona na wiele środków. Ponieważ nie było reakcji... dali mi je, a wtedy straciłam przytomność. Słyszałam jednak wyraźnie, jak rentgenolog, który się mną zajmował, podszedł do telefonu, nakręcił numer i powiedział: "Doktorze James, zabiłem pańską pacjentkę, panią Martin". Jednak wiedziałam, że nie jestem martwa. Próbowałam się poruszyć, jakoś dać im znać, że tak nie jest, ale nie mogłam.

Kiedy starali się mnie reanimować, słyszałam, jak mówią, ile centymetrów sześciennych czegoś tam trzeba mi podać, ale nie czułam ukłucia igły. Nic nie czułam, kiedy mnie dotykali.


A oto relacja osoby cierpiącej już wcześniej na serce;

dostała ona ataku, w czasie którego omal nie umarła:


Nagle poczułam okropny ból w piersi, jakby ktoś szybko, coraz mocniej ściskał mi żelazną obręczą klatkę piersiową. Mój mąż i przyjaciółka usłyszeli, że upadłam, i przybiegli, by mi pomóc.

26


Znalazłam się w głębokiej ciemności i poprzez nią słyszałam, że mój mąż, jakby z wielkiej odległości, powiedział: "Stało się, tym razem stało się". A ja pomyślałam: "Tak, stało się".


Młody czlowiek, uznany za martwego w wypadku samochodowym, opowiada:


Usłyszałem, jak jakaś kobieta spytała: "Czy on nie żyje?", a ktoś inny odrzekł: "Tak, on nie żyje".


Relacje tego typu są zgodne całkowicie z tym, co pamiętają lekarze i inne osoby obecne przy wypadku. Na przykład pewien lekarz powiedział mi:


U jednej z moich pacjentek zatrzymala się akcja serca tuż przed operacją, jaką miałem jej zrobić z kolegą chirurgiem. Stałem przy niej i zobaczyłem, że źrenice jej rozszerzają się. Przez pewien czas próbowaliśmy ją reanimować, lecz bezskutecznie, wię byłem pewien,

że nie żyje. Memu koledze, który mi w tym pomagał powiedziałem:

"Spróbujmy jeszcze przez pewien czas, a potem damy spokój". Tym razem serce zaczęło bić i chora odzyskała przytomność. Później spytałem ją, jakie ma wspomnienia ze swojej "śmierci". Odparła, że niewiele pamięta, tylko te moje słowa: "Spróbujmy jeszcze przez pewien czas, a potem damy spokój".


Uczucie spokoju i ciszy

Wiele osób opisuje niezwykle przyjemne uczucia w pierwszych etapach swych przeżyć. Mężczyzna, który miał ciężkie uszkodzenie głowy i nie dawał oznak życia, tak opowiada:


W momencie uderzenia poczułem nagły ból, który natychmiast całkiem zniknął. Miałem uczucie pływania w ciemnej przestrzeni.

21


Dzień był wtedy bardzo zimny, ale w tej ciemności było mi ciepło i wygodnie, jak nigdy dotąd... Pamiętam, że pomyślałem sobie: "Z pewnością nie żyję".


Kobieta, która została reanimowana po ataku serca,

zrobiła taką uwagę:


Zaczęłam doznawać cudownych wprost wrażeń. Nic nie czułam oprócz spokoju, ciszy, odprężenia. Wszystkie moje troski minęły i pomyślałam sobie: "Jak mi cicho i spokojnie, to wcale nie boli".


Pewien mężczyzna wspomina:


Miałem wspaniałe wrażenie samotności i spokoju... Było cudownie i odczuwałem taki wewnętrzny spokój.

A były żołnierz, który "umarł" na skutek ran odniesionych w Wietnamie, powiada, że kiedy został trafiony, odczuł wielką ulgę. Nic mnie nie bolało i nigdy jeszcze nie byłem tak odprężony. Było mi bardzo dobrze.


Hałas

W wielu przypadkach w momencie śmierci czy na jej progu występują niezwykle wrażenia słuchowe. Czasami są one w najwyższym stopniu dokuczliwe. Mężczyzna, który podczas operacji brzusznej "nie żył" przez dwadziescia minut, tak mi to opisuje:


Z wnętrza mojej głowy dobywał się przykry, trudny do zniesienia brzęczący hałas... Nigdy nie zapomnę tego hałasu.


Znowu inna kobieta wspomina, że w momencie utraty

przytomności usłyszała:

28


Głośne dzwonienie, które można nawet określić jako brzęczenie, a ja byłam całkowicie oszołomiona.


Owe przykre wrażenia określano również jako głośny

stuk, ryczenie, uderzanie lub jako przenikliwy świst, podobny do świstu wiatru.


W innych przypadkach wrażenia słuchowe przybierały

przyjemniejszą muzyczną formę. Na przykład mężczyzna, który został przywrócony do życia po tym, jak go uznano za martwego po przywiezieniu do szpitala, opowiada, że podczas swej "śmierci.. słyszał:


Jakby odlegle bicie dzwonów niosące się z wiatrem. Przypominało to japońskie dzwoneczki poruszane przez wiatr... To był jedyny odgłos, jaki wtedy słyszałem.


Młoda kobieta, która omal nie umarła na skutek wewnętrznego krwotoku spowodowanego brakiem krzepliwości krwi, kiedy straciła przytomność, usłyszała jakąś majestatyczną, naprawdę piękną muzykę.


Czarny tunel

Często się zdarza, że wraz z pojawieniem się hałasu ludzie mają uczucie, że są szybko wciągani w jakąś ciemną przestrzeń.

Opisywano mi ją w różny sposób: jako pieczarę, studnię, rów, zamknięcie, tunel, lej, próżnię, pustkę, kanał, dolinę i cylinder.


Chociaż ludzie ci posługiwali się różnymi określeniami, jasne, że wszyscy starali się wyrazić jedno pojęcie. Przypatrzmy się dwóm relacjom, gdzie wyraźnie występuje "tunel”.


Zdarzyło się to, kiedy byłem małym chłopcem, miałem wtedy dziewięć lat. Od tej pory minęło dwadzieścia siedem lat, ale było to

29


tak niezwykłe przeżycie, że nigdy go nie zapomnę. Któregoś popołudnia ciężko zachorowałem i zawieziono mnie do najbliższego szpitala. Kiedy się tam znalazłem, lekarze doszli do wniosku, że trzeba

mnie uśpić, dlaczego - nie wiem, bo byłem za mały, żeby to zrozumiec. W owych czasach używano jeszcze eteru, nasycając nim gazę, którą przykładano do nosa, i kiedy to zrobiono - jak mi potem opowiedziano -moje serce przestało bić. Wtedy nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, w każdym razie, kiedy to nastąpiło, miałem dziwne przeżycie. Najpierw się zdarzyło... będę to opisywał, tak jak to czułem... a więc najpierw usłyszałem jakby długi dzwonek drrrrrrrr, bardzo rytmiczny. A potem znalazłem się i zacząłem poruszać - pan pomyśli, że to całkiem głupie - w jakimś długim

ciemnym miejscu, przypominającym tunel czy coś w tym stylu.

Naprawdę nie potrafię tego opisać, poruszałem się, obijałem, przez cały czas słysząc ten przeraźliwie dźwięczący dzwonek.


Inny mój informator stwierdza:


Zaszkodziło mi lokalne znieczulenie i przestałem oddychać. Najpierw znalazlem się w czarnej próżni, w której poruszałem się z niezwykłą szybkością. Można by ją chyba porównać do tunelu.

Miałem wrażenie, jakbym w wesołym miasteczku jechał diabelską kolejką przez tunel z wielką szybkością.


Podczas ciężkiej choroby pewien mężczyzna był bliski

śmierci, źrenice mu się rozszerzyły , temperatura ciała zaczęła gwałtownie spadać. Powiedział:


Byłem w absolutnie ciemnej pustce. To bardzo trudno wyjaśnić, ale miałem uczucie, jakbym się poruszał w próżni, w ciemności.

A jednak byłem całkiem przytomny. Jakbym się znajdował w cylindrze, w którym nie było powietrza. Mialem uczucie, że znajduję się w otchłani, że jestem w połowie drogi między tym światem a drugim.


Człowiek, który "umierał" kilkakrotnie na skutek ciężkich oparzeń i uszkodzeń spowodowanych upadkiem, mówi:

30


Niemal tydzień znajdowałem się w szoku i w tym czasie nagle znalazłem się w czarnej próżni. Miałem wrażenie, że przebywam w niej długi czas, pływając i kołysząc się w przestrzeni... Tak byłem pochłonięty w próżnię, że o niczym innym nie myślałem.


Pewien mężczyzna doznał takiego przeżycia jako chłopiec: bardzo bał się wtedy ciemności.


Kiedy serce przestało bić wskutek wewnętrznych obrażeń spowodowanych wypadkiem rowerowym miałem uczucie, że poruszam się w głębokiej, bardzo ciemnej dolinie. Ta ciemność była tak głęboka i nieprzenikniona, że absolutnie nic nie widziałem, ale było to najcudowniejsze, wolne od zmartwień przeżycie, jakie można sobie wyobrazić.


Kobieta, która miała zapalenie otrzewnej, tak opowiada:


Lekarz wezwał moją siostę i brata, żeby mnie zobaczyli po raz ostatni. Pielęgniarka zrobiła mi zastrzyk, ponieważ chciała mi ułatwić umieranie. Otaczające mnie rzeczy zaczęły się coraz bardziej

oddalać. I kiedy się tak cofały, weszłam głową naprzód w wąski i bardzo, bardzo ciemny korytarz, do którego byłam dobrze dopasowana, i zaczęłam się zsuwać coraz szybciej w dół.


Inna osoba, bliska śmierci na skutek wypadku ulicznego, zrobiła porównanie wzięte z widowiska telewizyjnego:


Miałam uczucie całkowitego spokoju, żadnego lęku; znalazłam się w tunelu - tunelu złożonym z koncentrycznych kół. Wkrótce potem oglądałam program telewizyjny pt. "Tunel czasu", gdzie ludzie cofają się w czasie przez taki spiralny tunel. I chyba to jest najlepsze porównanie, jakie mi przychodzi na myśl.


Pewien mężczyzna dał odmienne porównanie, wywodzące się z jego wierzeń religijnych. Powiedział:


Nagle znalazłem się w bardzo ciemnej i bardzo głębokiej dolinie.

Wydawało mi się, że przez tę dolinę prowadzi ścieżka, prawie droga,

31


a ja szedtem tą ścieżką... Później, kiedy wyzdrowiałem, pomyślałem:


"Teraz już wiem, co znaczą te słowa w Biblii «dolina cieni śmierci», ponieważ tam byłem".


Poza ciałem

Truizmem będzie stwierdzenie, że większość ludzi przeważnie identyfikuje się ze swym fizycznym ciałem. Owszem, przyznajemy, że inamy również "umysł", ale jest on dla nas czymś bardziej efemerycznym niż ciało. Umysł ostatecznie może być jedynie wynikiem elektrycznych i chemicznych reakcji, jakie zachodzą w mózgu, który jest częścią fizycznego ciała. Wiele osób nie może wyobrazić sobie własnego istnienia w innej formie niż w ciele fizycznym, które darzą takim przywiązaniem.


Osoby, z którymi przeprowadzałem wywiad, przed swoimi przeżyciami nie różniły się pod tym względem od innych.

Dlatego też po tym szybkim przejściu przez ciemny tunel umierający doznaje często niezwykłego zdumienia, gdyż w tym momencie się zdarza, iż patrzy na własne ciało z jakiegoś zewnętrznego punktu, jako "widz" albo "trzecia osoba w pokoju", albo jakby oglądał wydarzenie "na scenie w teatrze" lub "w kinie".

Spójrzmy teraz na urywki niektórych relacji, gdzie to niezwykłe oderwanie się od ciała zostało opisane:


Miałam siedemnaście lat i wraz z bratem pracowaliśmy w wesołym miasteczku. Któregoś popołudnia postanowiliśmy popływać, wraz z nami poszło sporo młodzieży. Ktoś zaproponował: "Przepłyńmy jezioro". Robiłam to wiele razy, ale tego dnia, nie wiedzieć czemu, poszłam na dno na środku jeziora... Wypływałam i szłam pod wodę

32


kilka razy i nagle doznałam uczucia, jakbym znalazła się poza "własnym ciałem, poza wszystkimi, sama w przestrzeni. Chociaż byłam w jednym miejscu, na tym samym poziomie, widziałam swoje ciało w wodzie o jakieś trzy, cztery stopy ode mnie, to wypływające, to niknące pod wodą. Widziałam je od tyłu bardziej z prawej strony.

I nadal czułam całe swoje ciało, choć się znajdowałam poza nim.

Mialam cudowne, nie do opisania uczucie. Czułam się jak piórko.

-Jakiś rok temu zostałam przyjęta do szpitala z powodu choroby serca i następnego dnia, leżąc w łóżku, zaczęłam odczuwać bardzo silny ból w piersi. Nacisnęłam guzik znajdujący się koło łóżka, żeby wezwać pielęgniarki; przybiegły zaraz i zajęły się mną. Było mi niewygodnie leżeć na plecach, wię się obróciłam, a kiedy to zrobiłam, przestałam oddychać i stanęło mi serce. Wtedy usłyszałam, jak pielęgniarki zawołały: "Umiera! Umiera!" W tej samej chwili

poczułam, że wychodzę ze swego ciała, że zsuwam się z materaca, pod prętem z boku łóżka - zupelnie, jakbym przeniknęła przez ten pręt - i ześlizgują się na ziemię.

A potem zaczęłam powoli się unosić; kiedy to się ze mną działo, widziałam, jak do pokoju wbiegają jeszcze inne pielęgniarki, bylo ich chyba z tuzin. Mój lekarz akurat miał obchód, więc go wezwały; wszedł, a ja pomyślałam: "Ciekawa jestem, co on teraz zrobi". Przepłynęłam koło stolika - zobaczyłam go z boku i to bardzo wyraźnie - unioslam się pod sufit i zatrzymałam, patrząc w dół. Miałam wrażenie, że jestem papierkiem dmuchniętym do góry.


Obserwowałam stamtąd, jak mnie reanimowali! Moje ciało leżało w dole wyciągnięte, widziałam je wyraźnie, a oni wszyscy stali wokoło. Usłyszałam, jak jedna z pielęgniarek powiedziała: ,,O Boże! Ona umarła", gdy tymczasem inna pochyliła się, żeby mi zrobić oddychanie usta-usta. Dokładnie widziałam jej głowę z tyłu.

Nigdy nie zapomnę jej włosów, były krótko przycięte. Potem zobaczyłam, że wtłaczają do pokoju jakąś maszynę, która powodowała wstrząsy klatki piersiowej. Włączyli ten aparat i zobaczyłam, że

moje ciało podskakuje na łóżku, i słyszałam, że każda moja kostka trzeszczy. To było okropne.

33


Kiedy tak patrzyłam, jak ugniatają mi klatkę piersiową i nacierają ręce i nogi, pomyślałam: "Dlaczego zadają sobie tyle trudu? Przecież jest mi dobrze".


Mój młody rozmówca powiedział:

Było to dwa lata temu, skończyłem właśnie dziewiętnaście lat.

Odwoziłem do domu przyjaciela moim wozem i kiedy znalazłem się na jednym ze skrzyżowań w centrum, stanąłem i rozejrzałem się w obie strony, ale nic nie nadjeżdżało. Wjechałem więc na skrzyżowanie i w tym momencie usłyszałem przeraźliwy krzyk przyjaciela.

Nagle zobaczyłem reflektory samochodu pędzącego wprost na nas.

Usłyszałem okropny trzask bok mego wozu został zmiażdżony, a ja znalazłem się w ciemności, w zamkniętej przestrzeni. Stało się to bardzo szybko. A potem, jakbym się unosił o jakieś pięć jardów nad ulicą, mniej więcej pięć jardów od wozu. Słyszałem cichnący odgłos tego trzasku. Zobaczyłem ludzi nadbiegających i gromadzących się wokół; mój przyjaciel wyszedł z wozu, najwidoczniej w szoku. Widziałem swoje ciało w rozbitym wozie, wśród tych obcych ludzi, i jak probowali mnie z niego wyciągnąć. Moje nogi były wykręone, a wszystko zbryzgane krwią.


Jak można sobie łatwo wyobrazić, niezwykłe były myśli i uczucia ludzi, którzy coś takiego przeżywali. Wiele osób uważa przebywanie poza własnym ciałem za rzecz tak niemożliwą, że nawet kiedy tego doświadczają, czują się całkiem oszołomione i przez pewien czas nie wiążą tego ze śmiercią. Są zdumione tym, co się z nimi dzieje: dlaczego nagle patrzą na siebie jak widzowie?

Reakcje emocjonalne na ten dziwny stan bywają różne.

Większość ludzi stwierdza, że najpierw czuli rozpaczliwą chęć powrotu do swego ciała, ale nie wiedzieli zupełnie, jak to zrobić. Inni znów byli przerażeni, wprost w panice. Byli też tacy, którzy podchodzili do tego zjawiska z całym spokojem, jak autor poniższej wypowiedzi:


Zachorowałem bardzo ciężko i lekarz umieścił mnie w szpitalu.

Pewnego ranka zebrała się wokół mnie jakby gęsta szara mgła

34


i poczułem, że opuszczam swoje ciało. Wydawało mi się, że szybuję, obejrzałem się i zobaczyłem siebie leżącego na łóżku. Nie bałem się wcale, miałem wrażenie wielkiego spokoju i ukojenia. Nie byłem ani

przerażony, ani wzburzony. Po prostu doświadczałem miłego uczucia uspokojenia, niczego się nie bałem. Miałem świadomość, że chyba umieram, i byłem przekonany, że jeśli nie wrócę do swego ciała, umrę, odejdę.


Odmienna także bywa postawa poszczególnych osób

wobec własnego ciała, od którego się oderwały. Na ogół niepokoją się o nie. Pewna młoda kobieta, która w momencie tego przeżycia była słuchaczką szkoły pielęgniarskiej, wyraża zrozumiały w jej sytuacji lęk:


W szkole pielęgniarskiej starano się nas nakłonić, żebyśmy po śmierci oddały nasze ciała na potrzeby nauki. To było śmieszne, ale kiedy patrzyłam, jak starają się przywrócić mi oddech, myślałam:

"Nie chcę, żeby używali mego ciała do badań".


Dwie inne osoby wyraziły tą samą obawę, kiedy przekonały się, że są poza ciałem. Co ciekawe, obie reprezentowały medycynę: byli to lekarz i pielęgniarka.


W innym przypadku niepokój o własne ciało przybrało

formę żalu. Mężczyzna, u którego w wyniku poważnych obrażeń spowodowanych upadkiem nastąpiło zatrzymanie akcji serca, wspomina:


Widziałem siebie leżącego na łóżku i jednocześnie lekarza, który mnie ratował. Nie mogłem tego zrozumieć, ale patrzyłem na moje własne ciało leżące na łóżku. I poczułem się okropnie, kiedy mu się uważniej przyjrzałem i zobaczyłem, w jak opłakanym jest stanie.


Kilka osób powiedziało mi, że czuło obcość wobec

własnego ciała:


Orally, nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że tak wyglądam! Wie pan, przywykłem oglądać siebie na zdjęciach albo w lustrze, i w obu wypadkach jestem płaski. Ai tu nagle widzę siebie - a właściwie moje ciało - z wysokości jakichś pięciu stóp. Po dobrej chwili dopiero poznałem, że to jestem ja.

35


W jednej wypowiedzi to uczucie obcości przybrało formę krańcową i wręcz humorystyczną. Pewien lekarz opowiedział mi, jak podczas swojej klinicznej śmierci znajdował się koło łóżka i patrzył na własne poszarzałe ciało. Zrozpaczony i zdumiony zastanawiał się, co robić. Postanowił po prostu odejść, gdyż czuł się zmieszany, niepewny. W dzieciństwie nasłuchał się od dziadka opowieści o duchach i zwierzył mi się - cóż za paradoks! - Nie chciałem być przy ciele, które wyglądało na martwe, choć to było moje i własne ciało!


Poznałem też odmienną postawę - niektórzy mówili, że nie doznawali żadnych specjalnych uczuć wobec swoich ciał.

Pewna kobieta na przykład, która miała atak serca, wiedziała z pewnością, że umiera. Poczuła, że jest jakby wyrwana w ciemność ze swego ciała i szybko się od niego oddala. Tak to opisala:


Nie obejrzałam się nawet na swoje ciało. Owszem, wiedziałam, że tam jest i ze mogłabym je zobaczyć, gdybym spojrzała. Ale nie chciałam spojrzeć, wcale nie, ponieważ wiedziałam, że zrobiłam w życiu wszystko, co do mnie należało, i teraz całą uwagę skupiłam na tej innej rzeczywistości. Wiedziałam, że gdybym spojrzała na moje ciało, to spojrzałabym równocześnie na moją przeszłość, a tego stanowczo nie chciałam zrobić.


Podobnie dziewczyna, która przeżyła oderwanie się od

ciała na skutek wypadku, w którym odniosła poważne

obrażenia, opowiada:


Widziałam swoje ciało bardzo powykręcane w samochodzie i ludzi zebranych wokoło, ale, wie pan, nic do niego nie czułam. Zupełnie jakby chodziło o kogoś innego albo może nawet o przedmiot...

Wiedziałam, że to moje własne ciało, ale nic do niego nie czułam.


Choć przebywanie poza własnym ciałem było doznaniem co najmniej niezwykłym, umierający tak nagle znajdował się w tej sytuacji, że dopiero po chwili zaczynał rozumieć to, co przeżywa. Mógł przebywać przez pewien czas poza

36


ciałem, rozpaczliwie starając się rozeznać w tym wszystkim, co się z nim działo, nim uświadomił sobie, że umiera albo nawet, że umarł. Kiedy to wreszcie pojął, towarzyszył temu często wielki wstrząs powodujący dziwne myśli. Pewna kobieta pamięta, że pomyślała: Umarłam! Jakie to przyjemne!


Pewien mężczyzna oświadczył, że pomyślał wtedy: To

musi być to, co nazywają śmiercią. Nawet kiedy już się jest świadomym własnej śmierci, może towarzyszyć temu zdumienie, a nawet sprzeciw.


Młody chłopak, na przykład, przypomniał sobie biblijną obietnicę "trzech razy po dwadzieścia i dziesięć lat" i odczuł bunt, że przeżył dopiero jedną dwudziestkę".

Studentka opowiedziała mi w sposób niezwykle wzruszający o swoich przeżyciach:


Pomyślałam, że nie żyję i wcale się tym nie zmartwiłam, ale nie mogłam sobie wyobrazić, dokąd powinnam pójść. Moje myśli i świadomość były takie same jak normalnie ża życia, ale nie mogłam sobie

tego wszystkiego wyobrazić. I ciągle myślałam: "Gdzie mam pójść? Co mam robić?" i "Dobry Boże, nie żyję! Nie mogę w to uwierzyć!"

Bo chyba nikt naprawdę nie wierzy, że umrze. To coś, co przydarza się zawsze innym, i chociaż wie się o tym, nigdy nie wierzy się w to naprawdę... No, i postanowiłam, że zaczekam, aż cały zamęt minie

i zabiorą moje ciało, a wtedy postaram się zastanowić, dokąd mam pójść.


W kilku badanych przeze mnie przypadkach umierający, których dusza, umysł, świadomość (czy jak to nazwać) oderwały się od ciała, mówili, że po tym wyzwoleniu nie czuli, by w ogóle kiedyś przebywali w ciele. Czuli się tak, jakby byli "czystą" świadomością. Jeden z nich opowiada:


Czułem wtedy, że mogę widzieć wszystko wokół siebie - łącznie z ciałem leżącym na łóżku - nie zajmując wcale miejsca, to znaczy jakby był punktem świadomości. Inni twierdzili, że po wydostaniu się ze swojej powłoki cielesnej w ogóle nie mogli sobie przypomnieć, czy byli w jakimś "ciele", gdyż tak urzekło ich to, co się wokół działo.

37


Niewątpliwie większość moich rozmówców jednak stwierdza, że po uwolnieniu się z fizycznego ciała znaleźli się w jakimś innym. Ale tutaj jesteśmy już w sferze doznań, o których niezwykle trudno mówić. To "nowe ciało" należy do dwóch, może trzech aspektów przeżyć związanych ze śmiercią, wobec których język ludzki napotyka największe trudności. Prawie każdy, kto mi opowiadał o tym "ciele", w pewnym momencie mieszał się, przerywał, wreszcie mówił: Nie potrafię tego opisać albo robil inną uwagę w tym stylu.


Tym niemniej opisy tego ciała mają wiele cech podobieństwa. I tak, choć poszczególni ludzie używają odmiennych słów i posługują się odmiennymi porównaniami, owe różne sposoby wyrażania się dotyczą tej samej dziedziny. Poszczególne relacje są też bardzo zgodne co do ogólnych właściwości i cech charakterystycznych nowego ciała. I dlatego, żeby posłużyć się określeniem jakby zbiorczym dla

tych wszystkich właściwości, określeniem, którego użyło dwoje moich rozmówców, będę to ciało nazywał odtąd "ciałem duchowym".


Osoby umierające uświadamiają sobie swoje duchowe

ciało przede wszystkim z powodu trudności nawiązania kontaktów z ludźmi żywymi. A więc kiedy znajdują się poza swoim fizycznym ciałem, przekonują się, że mimo rozpaczliwych wysiłków nie są w stanie powiedzieć tego, co się z nimi dzieje, gdyż nikt ich nie słyszy. Dobrą tego ilustracją jest fragment relacji kobiety, która przestała oddychać i została przeniesiona na oddział reanimacyjny:


Zobaczyłam, że mnie reanimują. Było to bardzo dziwne uczucie.

Nie znajdowałam się specjalnie wysoko; jakbym stała na jakimś podium, Mówiłam coś do nich, ale nikt mnie nie słyszał.


Nie dość, że osoby znajdującej się w duchowym ciele nikt nie słyszy; nikt jej również nie widzi. Personel medyczny czy inne osoby zebrane wokół ciała fizycznego mogą patrzeć wprost na człowieka w duchowym ciele i w ogóle go nie

38


dostrzegają. Jego ciało duchowe pozbawione jest również gęstości, otaczające przedmioty przenikają przez nie z łatwością i nie może dotknąć ich ani żadnej z osób.

Lekarze i pielęgniarki uderzali w moją klatkę piersiową, żeby przywrócić mnie do życia, a ja starałem się powiedzieć im: "Dajcie mi spokój. Chcę tylko, żebyście mnie zostawili w spokoju. Przestańcie walić we mnie". Ale oni nie słyszeli tego. Próbowałem więc odsunąć ich ręe od mojego ciała, ale bezskutecznie. Nic nie mogłem zrobić. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale nie mogłem odsunąć ich

rąk. Dotykałem ich, próbowałem odsunąć, uderzałem nawet, ale oni na to nie reagowali. Nie wiem, czy moje ręce przechodziły przez ich ręce, nad nimi czy jak. Nieczułem wcale oporu, kiedy je odpychałem.


Albo:

Ze wszystkich stron nadbiegali ludzie, żeby zobaczyć rozbity samochód. Widziałem ich, byłem w środku bardzo wąskiego chodnika. Kiedy oni znaleźli się całkiem blisko, nie zauważyli mnie. Szli, patrząc przed siebie. A kiedy byli tuż, tuż, starałem się od nich

odsunąć, ale oni przeszli przeze mnie.


Dalej wszyscy moi rozmówcy stwierdzają, że to duchowe ciało jest również pozbawione ciężaru. Większość zauważa to w momencie, gdy, jak w cytowanych uprzednio przypadkach - unoszą się w powietrzu. Wiele osób określa to jako "uczucie pływania", "uczucie braku ciężaru" albo "uczucie szybowania".


Normalnie, przebywając w naszym fizycznym ciele, mamy wiele sposobów postrzegania, które mówią nam, gdzie w danej chwili znajduje się nasze ciało i czy się ono porusza.

Oczywiście ważne są tutaj poczucie równowagi i wzrok, ale mamy jeszcze inny związany z tym zmysł. Kinestezja jest naszym odczuciem ruchu poprzez napięcie w ścięgnach, stawach i mięśniach. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy z wrażeń odbieranych przez zmysł kinestezji, ponieważ korzystamy z niego ustawicznie. Podejrzewam jednak, że gdybyśmy nagle zostali go pozbawieni, natychmiast zauwa-

39


żylibyśmy jego brak. I tak kilka osób wspomnialo mi o tym, że wtedy, kiedy znajdowały się w ciele duchowym, uświadamiały sobie brak fizycznych doznań związanych z wagą ciała, ruchem i położeniem.

Te właściwości ciała duchowego, które najpierw wydają się powodem ograniczeń, równie dobrze mogą być uważane za ich brak. Pomyślmy o tym w sposób następujący: osoba w duchowym ciele znajduje się w pozycji uprzywilejowanej wobec ludzi w ciele fizycznym. Może ich widziec i słyszeć, podczas gdy oni nie widzą jej ani nie słyszą. Podobnie, chociaż nie może otworzyć drzwi, naciskając klamkę, w istocie nie ma to żadnego znaczenia, gdyż z łatwością może

przejść przez drzwi. Podróż w tym stanie jest niezwykle łatwa. Przedmioty fizyczne nie stanowią przeszkody, a poruszanie się z miejsca na miejsce może być niesłychanie szybkie, prawie natychmiastowe.

Dalej, pomimo braku kontaktu z ludźmi o ciałach fizycznych, ci wszyscy, którzy doświadczyli ciała duchowego, zgodnie stwierdzają, że jednak jest ono czymś, choć nie da się tego opisać. Panuje zgodne przekonanie, że ciało duchowe ma formę albo kształt (czasem kulistej, a czasem amorficznej chmury, nieraz też przypomina ciało fizyczne) i nawet części (jakby odbicia albo płaszczyzny analogiczne do rąk, nóg, głowy i tak dalej). Nawet kiedy mi określano ten kształt jako okrągły, mówiono na ogół, że był ograniczony; miał określoną górę i dół, nawet "części", o jakich była przed chwilą mowa.


To nowe ciało określano różnymi terminami, ale łatwo

można zauważyć, że za każdym razem wyrażano tą samą ideę. Słowa i zwroty; używane przez różnych ludzi, mówiły o mgle, chmurze, jakby dymie, parze, czymś przejrzystym, chmurze kolorów, niejako zespole energii, a te inne określenia wyrażały podobne pojęcia.

Wreszcie prawie każdy mówił o bez czasowości tego pozacielesnego stanu. Wiele osób mówiło mi, że chociaż muszą określić swój pobyt w duchowym ciele

40


w kategoriach czasu (ponieważ język ludzki jest nim uwarunkowany), czas nie był w istocie elementem ich doznań, tak jak to jest w życiu fizycznym. Oto urywki pięciu rozmów, w których te fantastyczne aspekty egzystencji w ciele duchowym zostały podane bezposrednio:


1. Na zakręcie straciłem panowanie nad kierownicą i mój woz wyleciał z szosy. Pamiętam wyraźnie błękit nieba i to, że samochod wpadł do rowu. Powiedziałem sobie: "Mam wypadek". W tym momencie jakbym stracił poczucie czasu i fizycznej rzeczywistości wobec swojego ciała – straciłem z nim kontakt. Poczułem, że moja istota, moje ja albo mój duch -wszystko jedno jak to nazwiemy - wychodzi ze mnie przez głowę. I nic mnie nie bolało, po prostu jakby się ono unosiło i było nade mną.

Moje ja miało z wartość, ale jakby nie fizyczną, sam nie wiem, fali lub czegoś w tym rodzaju: właściwie nic fizycznego, prawie jakby było czymś nasycone, jeśli tak to można określić... Było małe i i czułem, że kuliste, bez określonych konturów. Można by to porownać do chmury... Miałem wrażenie, że było jakby we własnym pokrowcu...

Kiedy wyszło z mojego ciała, miałem wrażenie, że najpierw szerszym końcem, a potem węższym... Miałem uczucie naprawdę wielkiej lekkości.

Nie czułem związania z fizycznym ciałem, miałem

świadomość całkowitego oddzielenia się. Moje ciało nie miało wagi...


Najbardziej niezwykłym przeżyciem była chwila, kiedy moje ja zawisło nad moim czołem. Zupełnie jakby zastanawiało się, czy chce oddalić się, czy pozostać. Miałem wtedy wrażenie, że czas się zatrzymał. Na początku i na końcu wypadku wszystko działo się bardzo szybko, ale w tej właśnie chwili, jakby w antrakcie, kiedy moje ja zawieszone było nade mną, a samochód przelatywał nad obmurowaniem szosy - zdawało mi się, że leci bardzo długo - wtedy właśnie nie przejmowałem się specjalnie ani samochodem, ani wypadkiem, ani swoim ciałem - tylko moim ja...

Moje ja nie miało cech fizycznych, ale muszę opisywać je terminami fizycznymi. Mógłbym uczynić to na wiele sposobow, użyć tu wielu słów, ale żadne z nich nie byłoby dokładne. To tak trudno opisać.

Wreszcie samochód uderzył o ziemię i przekoziołkował, a jedynymi obrażeniami, które odniosłem, były otarta stopa i wykręcona szyja.


2. Kiedy opuściłem moje fizyczne ciało, miałem uczucie, że wyszedłem z ciała i wszedłem w coś innego. To nie była moim zdaniem nicość. To było inne ciało... ale nie normalne, ludzkie. Różniło się.


Nie było dokładnie takie, jak ludzkie ciało, nie było też jakąś większą kulą materii. Miało formę, ale nie miało koloru. I wiem, że miałem coś, co można by nazwać rękami.

Nie potrafię tego opisać. Bardziej byłem zainteresowany wszystkim wokół siebie - tym, że widzę własne ciało, i w ogole – nie myślałem więc o tym, jakiego rodzaju ciało mam teraz.

Wszystko zresztą działo się tak szybko. Czas nie był istotnym elementem, a mimo to istniał. Po wydostaniu się z ciała wszystko działo się jakby szybciej.


3. Pamiętam, jak wózek, na którym leżałam, wprowadzono do sali operacyjnej i nastąpiło parę krytycznych godzin. W tym czasie kilkakrotnie opuszczałam moje fizyczne ciało i wracałam do niego,

i mogłam je widzieć z góry. Nadal byłam w ciele, ale nie fizycznym, tylko w czymś, co najlepiej dałoby się opisać jako jakiś zespół energii.

Gdybym miała to opisać słowami, powiedziałabym, że było przejrzyste i duchowe, w przeciwieństwie do bytu materialnego. A jednak z całą pewnością miało jakieś części.


4. Kiedy moje serce przestało bić... poczułem, że jestem jakby okrągłą piłką, jakby małą kulą, literą B na wewnętrznej ściance tej kuli. Po prostu nie potrafię panu tego opisać.


5. Byłem poza swoim ciałem i patrzyłem na nie z odległości około dziesięciu jardów, ale nadal myślałem jak w fizycznym życiu. I to, czym myślałem, było na wysokości mojej normalnej głowy. Nie byłem jednak w ciele jako takim. Czułem, że jestem kapsułą lub czymś w tym rodzaju, jakąś jasną formą. Nie mogłem jednak jej widzieć, była niby przejrzysta, ale nie naprawdę. Jakbym się w niej

znajdował - była to może energia, jakby mała kula energii. A ja

42


nie odbierałem żadnych cielesnych wrażeń-temperatury, wogóle nic takiego.

Niektórzy moi rozmówcy wspominali krótko o podobieństwie ich fizycznego kształu do tego nowego. Pewna kobieta tak mi opisała swoje przebywanie poza ciałem:


Nadal czułam kształt mego ciała, ramiona, nogi, wszystko - nawet kiedy byłam pozbawiona ciężaru. Pewna pani, która obserwowała spod sufitu zabiegi reanimacyjne, jakim poddawano jej ciało, mówi:


Jednak byłam w jakimś ciele. Byłam wyciągnięta tam, w górze, i patrzyłam w dół. Ruszałam nogami i zauważyłam, że jedna z nich jest cieplejsza od

drugiej.

W tym duchowym stanie - wspominają niektórzy - podobnie jak zdolność poruszania się, również i myśl nie jest zakłócona. Wielokrotnie powtarzano mi, że z chwilą przyzwyczajenia się do nowej sytuacji ludzie przeżywający to zaczynali myśleć jaśniej i szybciej niż w fizycznej egzystencji.

Na przykład pewien mężczyzna powiedział, że kiedy był "martwy", rzeczy, które teraz są niemożliwe, wtedy były możliwe. Mój umysł był niezwykle jasny. Było mi tak przyjemnie. Memu umysłowi nic nie sprawiało trudności, wszystko od razu było proste, nie musiałem wracać do tego.

Po chwili wszystko, czego doświadczałem, stało się w jakiś sposób dla mnie ważne .

Postrzeganie w nowym ciele jest jednocześnie podobne i niepodobne do postrzegania w ciele fizycznym. Pod pewnymi względami forma duchowa jest bardziej ograniczona. Jak to już mówiliśmy, kinestezja jako taka nie istnieje. W dwóch przypadkach moi rozmówcy powiedzieli mi, że nie mieli uczucia temperatury, podczas gdy większość odczuwała mile "ciepło". Żaden z moich interlokutorów nie wspominał o wrażeniach zapachu i smaku, kiedy byli poza fizycznym ciałem.

Z drugiej strony zmysły, które odpowiadają fizycznym

zmysłom wzroku i słuchu, są w duchowym ciele nienaru-

43


szone, a nawet bardziej czułe i doskonalsze niż w życiu fizycznym. Pewien mężczyzna zwierzył mi się, że kiedy był "martwy", wzrok jego niezwykle się poprawił. Powiedzial:


Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób widzę tak daleko.


Pewna kobieta, wspominając swoje doznania, tak mówi:


Mialam wrażenie, że duchowe zmysły są nieograniczone, jakbym mogła widzieć wszystko i wszędzie. To zjawisko opisała bardzo plastycznie kobieta, która była poza ciałem na skutek wypadku:


Zaczęło się dużo dziać i ludzie biegali wokół karetki. A ilekroć spojrzałam na kogoś, ciekawa, co sobie myśli, to jakbym patrzyła przez lornetkę, jakbym się poderwała... i już przy nim byłam.

Wydawalo mi się, że jakaś moja cząstka - nazwałabym to umysłem - była o kilka jardów od mego ciała fizycznego. Kiedy chciałam zobaczyć kogoś oddalonego, miałam wrażenie, jakby część mnie, jakby zwiadowca szedł do tej osoby. I w tym momencie zdawało mi się, że gdyby coś gdzieś wydarzyło się na świecie, ja mogłabym tam być.

"Słuch" w stanie duchowym może być tak nazwany tylko przez analogię i większość moich rozmowców powiada, że w rzeczywistości nie słyszeli fizycznych głosów czy dźwięków. Raczej jakby wychwytywali myśli osób znajdujących się wokół nich i - jak się przekonamy później - ten sam sposób bezpośredniego przekazywania myśli może odgrywać ważną rolę w późniejszych etapach przeżyć związanych ze śmiercią.


Tak to ujęła pewna kobieta:


Widziałam ludzi wokoło i mogłam zrozumieć, co mówi. Nie słyszałam ich jednak, tak jak słyszę pana. Raczej wiedziałam, co oni myślą, dokładnie wiedziałam, ale tylko umysłem, a nie na podstawie

ich słów. Mogłam to uchwycić, nim otworzyli usta, żeby to powiedzieć.


Wreszcie na podstawie jedynej i bardzo interesującej

relacji wydaje się, że nawet poważne uszkodzenia fizycznego

44


ciała w żadnym razie nie wpływają na to duchowe. Pewien mężczyzna stracił nogę w wypadku, który spowodował jego kliniczną śmierć. Wiedział o tym, ponieważ widział z odległości swoje okaleczone ciało, którym zajmował się lekarz:


Czułem moje ciało i było całe. Wiedzialem to. Czułem, że jest całe, że wszystko jest na miejscu, chociaż nie było.

W tym bezcielesnym stanie człowiek jest odcięty od

innych ludzi. Może widzieć inne osoby i w pełni rozumieć ich myśli, one jednak nie są w stanie ani widzieć go, ani słyszeć. Porozumienie z innymi istotami ludzkimi jest praktycznie biorąc niemożliwe nawet poprzez zmysł dotyku, ponieważ jego duchowemu ciału brak jest gęstości. Tak więc nic dziwnego, że po pewnym czasie rodzi się uczucie

izolacji i osamotnienia. Jeden z moich rozmówców widział swoje otoczenie w szpitalu - lekarzy, pielęgniarki i inne osoby z personelu, wykonujące swoje obowiązki – mimo to w żaden sposób nie mógł z nimi nawiązać porozumienia i dlatego był tak rozpaczliwie samotny.


Wielu innych opisało mi uczucie głębokiego osamotnienia, które ich wtedy ogarnęło:


Moje przeżycia, to wszystko, czego doświadczyłem, było cudowne, choć nie do opisania. Chciałem, żeby inni byli ze mną i również to widzieli, jednak byłem pewny, że tego, co widzę, nigdy nikomu nie będę rnógł opisać. Miałem wrażenie osamotnienia, tak bardzo chciałem, żeby ktoś był ze mną i żebyśmy razem to przeżywali. Cóż, kiedy wiedziałem, że nikt inny nie może tu być, że w tym momencie jestem w jakimś odosobnionym świecie. I wtedy poczułem wielkie przygnębienie.


Albo:


Nie mogłam niczego dotknąć, porozumieć się z nikim w pobliżu.

Okropna jest świadomość takiego osamotnienia. Wiedziałam, że jestem zupełnie sama, zdana na siebie.


I znowu:

45


Byłam po prostu zdumiona. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje.

Wcale nie byłam tym poruszona ani nie martwiłam się myślami w stylu: ,,O Boże, nie żyję i moi osieroceni rodzice będą rozpaczac, a ja nigdy więej ich nie zobaczę". Nic takiego nie przyszło mi na myśl.

Przez cały czas zdawałam sobie jednak sprawę, że jestem sama, bardzo sama - prawie jakbym była gościem skądś z daleka. Zupełnie jakby wszelkie kontakty zostały ucięte, jakby nie było miłości ani

żadnych takich uczuć. Wszystko było takie, powiedzmy... techniczne.

Doprawdy tego nie rozumiem.

Jeddak w miarę jak umierający coraz głębiej pogrąża się w przeżywanie śmierci, uczucie osamotnienia znika, gdyż w pewnym momencie przychodzą do niego inni, żeby mu pomóc w tym przejściowym etapie. Mogą to być duchy zmarłych krewnych albo przyjaciół. W dużej zaś liczbie zbadanych przeze mnie przypadków pojawiała się duchowa istota o zupełnie odmiennym charakterze.

W następnych rozdziałach przyjrzymy się tym spotkaniom.


Spotkania z innymi

Przeżyłam to, kiedy rodziłam dziecko. Poród był trudny i straciłam

46


wiele krwi. Lekarz postawił na mnie krzyżyk i powiedział mojej rodzinie, że jestem umierająca. Jednak przez cały czas miałam pełną świadomość. Kiedy usłyszałam, jak doktor to mówi, poczułam, że

coś się ze mną dzieje i zdałam sobie sprawę, że pod sufitem pokoju unosi się mnóstwo ludzi: wszystkich znałam przedtem, ale oni umarli wcześniej. Rozpoznałam babcię i koleżankę szkolną, wielu krewnych i przyjaciół. Wydaje mi się, że widziałam głóownie ich twarze i czułam ich obecność. Sprawiali wrażenie zadowolonych. Było to bardzo miłe spotkanie i wiedziałam, że przyszli, by mnie chronić albo prowadzić.

Miałam prawie wrażenie, że wróciłam do domu, a oni zebrali się, żeby mnie przywitać. Przez cały czas miałam uczucie jasności i piękna. To były naprawdę cudowne i niezwykłe chwile.


Pewien mężczyzna tak wspomina:


Kilka tygodni przedtem, nim omal nie umarłem, mój przyjaciel Bob został zabity. I teraz, kiedy wyszedłem ze swego ciała, miałem wrażenie, że Bob stoi tuż obok mnie. Widziałem go jakby w umyśle i czułem jego obecność, ale to było dziwne. Nie widziałem go w fizycznym ciele... ale mimo to jego wygląd i w ogóle wszystko było bardzo wyraźne. Czy to ma jakiś sens? Był przy mnie, ale nie miał fizycznego ciała. Miał jakby przejrzyste ciało, a ja mogłem wyczuć każdą jego część: ręce, nogi i tak dalej, ale nie widziałem go fizycznie. Wtedy nie wydawało mi się to dziwne, ponieważ nie musiałem go widzieć moimi oczami. Przecież nie miałem oczu.


Zacząłem go pytać: "Bob, dokąd ja teraz pojdę? Co się stało? Czy umarłem, czy jeszcze żyję?" A on nie odpowiedział mi ani razu, nie wymówił ani słowa. Ale często, kiedy leżałem w szpitalu, był przy mnie i znowu go wtedy pytałem: "Co się stanie?" Nigdy jednak nie otrzymałem odpowiedzi. A tego dnia, kiedy lekarz powiedział, że będę żył, Bob odszedł. Nie zobaczyłem go więej ani nie czułem jego obecności. Zupełnie jakby czekał, żebym przekroczył tę ostateczną granicę, wtedy powiedziałby mi dokładnie, co się ze mną stanie.


W innych przypadkach spotkane istoty nie były osobami, które umierający znali w fizycznym życiu. Pewna kobieta powiedziała mi, że w czasie przebywania poza ciałem

47


zobaczyła nie tylko własne przejrzyste duchowe ciało, ale także inne osoby, która zmarła przed chwilą. Nie

wiedziała, kim jest ta osoba, ale zrobiła ciekawą uwagę:


Nie wiedziałam, w jakim ta osoba, ten duch, jest wieku. Ja sama nie miałam poczucia czasu.


W kilku przypadkach moi rozmówcy wierzyli, że spotkane istoty były ich "duchami opiekuńczymi". Jednemu z nich taki duch powiedział: "Pomagałem ci na tym etapie twojej egzystencji, ale teraz przekażę cię innym". Pewna kobieta mówiła, że w chwili, gdy opuszczała swe ciało, zauważyła obecność dwóch innych duchowych istot, i że one określiły siebie jako jej "duchowych pomocników".

Dwie osoby opowiedziały mi swoje bardzo podobne

przeżycia. Usłyszały one głos, który oświadczył, że nie umarły jeszcze i że muszą wrócić. Jedna z nich tak to ujęła:


Usłyszałam głos, ale nie głos ludzki- było to coś poza zmysłowym doznaniem - który mi powiedział, co muszę zrobić: że muszę wrócić, a ja nie odczułam żadnego lęku, wracając z powrotem do mego fizycznego ciała.


Wreszcie duchowe istoty przybierają czasem trudną do

określenia formę.


Kiedy byłam martwa w tej próżni, mówiłam do kogoś, jednak nie mogę powiedzieć, że mówiłam do osób cielesnych. A przecież miałam uczucie, że wokół mnie są ludzie i czułam ich obecność, to, że się poruszają, choć nikogo nie widziałam. Od czasu do czasu rozmawiałam z kimś, ale nie widziałam nikogo. A ilekroć zastanawiałam się, co się dzieje, otrzymywałam od któregoś z nich myśl, że wszystko

jest w porządku, że umieram, ale wszystko będzie dobrze. I dlatego mój stan nie budził we mnie lęku. Na każde zadane pytanie natychmiast otrzymywałam odpowiedź. Nie zostawiali mego umysłu pustego.

48


Świetlista istota

Elementem najczęściej występującym - wprost trudno w to uwierzyć - w zbadanych przeze mnie relacjach jest spotkanie z bardzo jasnym światłem, które to zjawisko wywarło niezwykle silne wrażenie na każdym z moich rozmówców.

Znamienne, że z początku to światło jest słabe, ale szybko nabiera mocy, aż wreszcie staje się nieziemsko olśniewające.

Jednak choć zwykle określane jako białe albo "jasne" jest ono jasnością nie do opisania, wiele osób podkreśliło, że nie oślepiało ani w żaden sposób nie wpływalo źle na oczy, nie uniemożliwiało też widzenia innych rzeczy w pobliżu (moze dlatego, że w tym momencie osoby te nie miały fizycznych "oczu").


Pomimo niezwykłości tego światła nikt nie wątpił, że była to istota, świetlista istota. Co więcej - twierdzono, że miała bardzo określoną osobowość. Miłość i ciepło, jakie z niej emanowały, nie dadzą się opowiedzieć, umierający czuł się niejako otoczony przez tą istotę, wchłonięty przez nią, uspokojony wewnętrznie i zaakceptowany. Światło to i wprost magnetycznie i nieodparcie przyciągało.


Ciekawe, że o ile powyższy opis świetlistej istoty był

zawsze taki sam, identyfikacja jej zależała od poszczególnych osób i była chyba w znacznej mierze funkcją wychowania religijnego, wykształcenia albo wierzeń. I tak większość osób wyrosłych w tradycji chrześcijańskiej czy ludzi wierzących identyfikowała to światlo z Chrystusem, czasem - żeby poprzec swoją interpretację – odwoływała się do Biblii.


Dwoje żydów określiło to światło jako "anioła". Było jednak jasne w obu przypadkach, iż nie zamierzali twierdzić, że ta istota miała skrzydła, grała na harfie albo nawet miała kształt ludzki czy też z wyglądu przypominała człowieka. Było to tylko światło. Każdy jednak starał się powiedzieć, że uważa tą istotę za wysłannika albo przewod

49


nika. Człowiek, który uprzednio nie miał żadnych przekonań religijnych ani przygotowania religijnego, po prostu określał to, co widział, jako "świetlistą istotę". Tego samego określenia użyła pewna chrześcijanka, której to światło wcale się nie kojarzyło z Chrystusem.

Wkrótce po ukazaniu się owa istota nawiązuje kontakt

z osobą umierającą. Należy podkreślić, że ów kontakt ma charakter tak samo bezpośredni jak wtedy, kiedy osoba w ciele duchowym "odbierała myśli" znajdujących się w pobliżu. I w tym wypadku moi rozmówcy twierdzili, że nie słyszeli fizycznego głosu ani dzwięków, ani też nie odpowiadali tej istocie słyszalnymi dzwiękami. Stwierdzali natomiast, że miało miejsce bezpośrednie i swobodne przekazywanie myśli, i to w sposób tak jasny, że nie istniała żadna możliwość, by nie zrozumieć światła albo mu skłamać.


Dalej, ta swobodna wymiana nie odbywa się w języku

ojczystym umierającego. A jednak rozumie on wszystko i natychmiast. Nie potrafi nawet przetłumaczyc owej wymiany myśli na język ludzki, którym musi się posługiwać po reanimowaniu.

Następny etap owego przeżycia jasno ilustruje trudności tłumaczenia z tego nie dającego się ująć w słowa języka.

Owa istota prawie natychmiast kieruje pewną myśl do

osoby, której się tak dramatycznie pojawiła. Moi rozmówcy próbowali tą myśl zwykle sformułować jako pytanie. Na przykład: Czy jesteś gotów umrzeć? , Czy jesteś przygotowany do śmierci? , Co zrobiłeś w życiu godnego pokazania mi? i: Czy to, czego dokonałeś w życiu, jest wystarczające?

Dwa pierwsze sformułowania, kładące nacisk na "przygotowanie", na pierwszy rzut oka mogą różnić się znaczeniem od dwóch następnych, które podkreślają "osiągnięcia".


Jednak moje przekonanie, że każdy starał się wyrazić tą samą myśl, znajduje uzasadnienie w opowiadaniu pewnej kobiety, która tak to ujęła:


Najpierw ta istota spytała mnie, czy jestem gotowa umrzeć i czy zrobiłam coś w życiu, co chciałabym jej pokazać.

50


Dalej, nawet gdy "pytanie" zostało inaczej sformułowane, po wyjaśnieniu okazuje się, ze ma tą samą treść. Na przykład pewien mężczyzna powiedział mi, że w trakcie jego "śmierci" głos zadał pytanie: "Jaką ma wartość?" Oznaczało to: Czy życie, jakie prowadziłem dotychczas, wydaje mi się wartościowe teraz, kiedy wiem już to, czego się właśnie dowiedziałem.


Muszę dodać, że wszyscy moi rozmówcy podkreślali fakt, iż to pytanie - tak zasadnicze, jeśli idzie o jego tonację uczuciową - nie miało w sobie nic z potępienia. Istota owa - wszyscy się z tym zgadzają -nie kieruje tego pytania, żeby kogokolwiek oskarżać czy mu grozić. Każdy bez wyjątku czuł wszechogarniającą miłość i życzliwość, emanujące ze światła, niezależnie od treści odpowiedzi. Pytanie to zadawane jest chyba raczej w intencji, by umierający

zastanowił się nad swoim dotychczasowym życiem, żeby wyjawił, co o nim sądzi. Jest to niejako sokratesowe pytanie, stawiane nie po to, by uzyskać informację, lecz by ułatwić osobie pytanej samodzielne wkroczenie na drogę prawdy.

Przyjrzyjmy się bezpośrednim relacjom o tej zdumiewającej istocie.


1. Uslyszałem, jak lekarze powiedzieli, że nie żyję, i wtedy poczułem, jakbym zapadł w ciemność i w niej płynął, była ona jednak w jakiś sposób zamknięta. Naprawdę nie znajduję słów, żeby to opisać. Wszystko było bardzo czarne, tylko gdzieś w dali przed sobą widziałem światło. Było niezwykle jasne, ale z początku niezbyt duże.

Powiększało się, w miarę jak się do niego zbliżałem.

Starałem się dotrzeć do tego światla, ponieważ byłem przekonany, że to Chrystus. Nie czułem wcale strachu. Było mi właściwie przyjemnie, gdyż jako chrześcijanin natychmiast to światło skojarzyłem z Chrystusem, który powiedział: "Jam jest światłością świata". Pomyślałem: "Jeśli już mam umrzeć teraz, to wiem, kto czeka na mnie tam na końcu, w tym świetle".

51


2. Wstałam i wyszłam na korytarz, żeby się napić wody, i w tym właśnie momencie, jak stwierdzono później, nastąpiło pęknięcie wyrostka robaczkowego. Zrobiło mi się słabo i upadłam. Zdawało mi się, że unoszę się i że moja prawdziwa istota poruszyła się i opuściła ciało; słyszałam piękną muzykę. Uleciałam korytarzem i przez drzwi na werandę obitą siatką. Tutaj miałam wrażenie, że otacza mnie chmura, różowa mgła. Przeniknęłam przez tą siatkę, jakby jej nie było, poszybowałam w górę i znalazłam się w krystalicznie czystym świetle, oślepiająco białym. Było cudowne, promieniujące, ale nie raziło moich oczu. Nie było to światło, jakie spotkać można na ziemi. Nie widziałam nikogo w tym świetle, a jednak miało ono jakąś osobowość, byłam tego pewna. Było to światło doskonałego zrozumienia i doskonałej miłości.

Mój umysł odebrał pytanie: "Czy mnie miłujesz?" Nie było to ściśle mówiąc pytanie, ale zrozumiałam je tak: "Jeśli mnie naprawdę kochasz, wracaj i skończ to, co zaczęłaś w życiu". I przez cały czas miałam uczucie, że otacza mnie wszechogarniająca miłość i zrozumienie.


3 .Wiedziałem, że umieram i że nic nie mogę na to poradzić, bo nikt mnie nie słyszał... Znajdowałem się poza swoim ciałem, nie wątpiłem w to, ponieważ widziałem je na stole operacyjnym. Moja dusza je opuściła! Z początku czułem się okropnie, lecz nagle

ujrzałem niezwykle jasne światło. Najpierw było przytłumione, a potem zobaczyłem wielki promień. Była to ogromna ilość światła, nie taka jak błysk flesza, po prostu wielka światłość. I ogrzewało mnie ono, czułem jego ciepło.

Było jasne, przy tym żółtawobiałe, właściwie bardziej białe. I okropnie jasne, wprost nie potrafię tego opisać. Miałem wrażenie, że wszystko zakrywa, a jednak widziałem wokół siebie bardzo wyraźnie salę operacyjną, lekarzy i pielęgniarki, każdy szczegół. Widziałem wszystko doskonale, bo to światlo nie oślepiało mnie.

Z początku, kiedy zobaczyłem je, nie byłem pewien, co się dzieje, ale wtedy światło spytało, poniekąd zadało pytanie, czy jestem gotów umrzeć. Jakby jakaś osoba ze mną rozmawiała, ale tej osoby nie było. To światło mówiło do mnie, było głosem.

51


A potem ten mówiący do mnie głos chyba zrozumiał, że nie jestem jeszcze gotów umrzeć. Tak jakby chciał mnie tylko sprawdzić. Od chwili, kiedy światło do mnie przemówiło, czułem się wspaniale, bezpieczny i kochany. Ta milość, która emanowała z niego, jest nie

do wyobrażenia, nie do opisania. Jaką radością było przebywanie z tą istotą. I miała takie poczucie humoru - daję slowo!


Przegląd życia

Pojawienie się świetlistej istoty i wstępne bezsłowne pytania poprzedzają zdumiewające doznanie, kiedy to owa jasność ukazuje umierającemu panoramiczny obraz jego życia.

Człowiek bywa przekonany, że świetlista istota zna całe jego życie i nie potrzebuje żadnych informacji, a jej zamiarem jest wyłącznie skłonienie do refleksji.

Ten przegląd określić można jedynie w kategoriach

pamięci, gdyż jest temu najbliższy; ma on jednak specjalne cechy, które stawiają go poza normalnym pamiętaniem.

A więc wszystko dzieje się z niezwykłą szybkością. Niektórzy widzieli historię swego życia w porządku chronologicznym. Inni w ogóle nie mieli świadomości porządku czasowego, wspomnienie było natychmiastowe, wszystko ukazywało się od razu i byli oni w stanie ogarnąć je jednym spojrzeniem. Niezależnie od tego, jak owa retrospekcja była

wyrażona, wszyscy moi rozmówcy zgadzają się, że wedle czasu ziemskiego trwała zaledwie chwilę.

Jednak mimo szybkości - i to także wszyscy potwierdzają - ten przegląd, prawie zawsze opisywany jako obrazy odbierane wzrokowo, był nad podziw żywy i realny. W niektórych wypadkach mówiono mi, że obrazy były w bardzo żywych kolorach, trójwymiarowe i nawet poruszały się.


I mimo że przebiegały szybko, każdy był zauważalny

i rozpoznawalny. Patrzący na nie doznawali znów tych

samych uczuć i wrażeń, co ongiś.

Niektórzy z moich rozmówców twierdzą, że choć nie

potrafią tego wytłumaczyć należycie, widzieli wszystko, co kiedykolwiek zrobili: od rzeczy najmniej znaczących do najważniejszych. Inni z kolei widzieli tylko najważniejsze wydarzenia swego życia. Byli tacy, którzy przez pewien czas po tym przeżyciu potrafili bardzo dokładnie przypomnieć sobie swą przeszłość.

Niektórzy odebrali to jako zabieg wychowawczy ze

strony świetlistej istoty. Kiedy patrzyli na ten przegląd, owa istota jakby chciała podkreślić ważność dwóch spraw w życiu: by kochać bliźnich i by stale zdobywać wiedzę.

Oto typowy przykład ilustrującej to relacji:


Kiedy ujrzałam światło, spytało mnie najpierw: "Czego dokonałaś w życiu? Pokaż mi", albo coś w tym stylu. I wtedy zaczęły się pojawiać obrazy. A ja sobie pomyślałam: "Co to się dzieje?", bo nagle znalazłam się we wczesnym dzieciństwie. I od tego momentu jakbym przechodziła od pierwszych lat życia aż po teraźniejszość.

Ten początek był zdumiewający, bo widziałam siebie jako małą dziewczynkę, bawiącą się nad strumykiem i zobaczyłam inne sceny z tego czasu - różne zdarzenia związane z moją siostrą i ludźmi z sąsiedztwa i rniejsca, które znałam. A potem byłam w przedszkolu

i przypomniałam sobie tą zabawkę, którą lubiłam najbardziej, a którą niechcący zepsułam i później bardzo długo opłakiwałam. To był naprawdę dla mnie wielki wstrząs. Obrazy z mego życia przesuwały się, przypomniałam sobie, jak byłam w harcerstwie, na obozie, ujrzałam wiele zdarzeń ze szkoły. A kiedy byłam w liceum, spotkał mnie ogromny zaszczyt, ponieważ zostałam wybrana do towarzystwa osiągnięć naukowych, i przypomniałam sobie tą wielką radość. I tak widziałam siebie w różnych klasach szkoły i uroczystość otrzymania dyplomu, pierwsze lata college'u aż po dzień dzisiejszy.

Wszystko to wracało do mnie kolejno, bardzo szybko i bardzo

54


wyraźnie. Te sceny były trójwymiarowe, w kolorach, jakbym wyszła z ich ram i spojrzała na nie z boku. I ruszały się. Na przykład kiedy zobaczyłam, że zniszczyłam zabawkę, widziałam wszystkie swoje gesty. Nie oglądałam tego z perspektywy czasu, który upłyną. To było tak, jakby ta mała dziewczynka, na którą patrzyłam, była kimś innym, jak w kinie, jedną wśród wielu innych dzieci, które się bawiły w ogrodzie. A jednak to byłam ja. Widziałam, jak robiłam różne rzeczy jako dziecko, i było to dokładnie to samo, co wtedy robiłam, ponieważ dobrze to pamiętam.

A kiedy oglądałam poszczególne sceny, nie widziałam światła.

Zniknęło, jak tylko zadało mi pytanie, czego dokonałam, i kiedy zaczęły ukazywać się te obrazy; ale wiedziałam, że ono jest ze mną przez cały czas, że mnie prowadzi przez te obrazy, bo czułam jego

obecność, a od czasu do czasu robiło jakąś uwagę. Starało się w każdym takim obrazie coś mi pokazać. Jakby wcale nie chciało zobaczyć, co zrobiłam - to było mu wiadome - ale starało się wybrać pewne sceny z mego życia i ukazać mi je po to, bym je sobie

przypomniała.


Przez cały czas powtarzało, jak ważna jest miłość. Zdarzenia z nią związane dotyczyły mojej siostry , gdyż bardzo ją kochałam. Światło pokazało mi takie sytuacje, w których byłam samolubna wobec niej, ale także i takie, kiedy okazałam jej miłość. Dało mi do zrozumienia, że powinnam ze wszystkich sił dobrze czynić innym ludziom.

A jednak nie było w tym nic z oskarżenia. Ilekroć ukazywało mi te chwile, kiedy byłam samolubna, czyniło to po to, żebym z tego wyciągnęła wnioski.

Zdawało się również bardzo interesować wszystkimi sprawami związanymi z wiedzą. Podkreślało ważność nauki i powiedziało mi, że mam nadal się uczyć i że kiedy znów przyjdzie po mnie (ponieważ wtedy już mi powiedziało, że wróci), wtedy też będzie mi potrzebna

wiedza. Powiedziało, że stale ją trzeba zdobywać, a ja odniosłam wrażenie, że to trwa również i po śmierci. Myślę, że ukazując mi te obrazy, chciało mnie czegoś nauczyć.

Wszystko to było bardzo dziwne. Byłam tam, widziałam te obrazy, poruszałam się wśród nich, a wszystko działo się tak szybko.

A jednak na tyle wolno, że mogłam zauważyć każdy szczegół. Jeśli

55


chodzi o nasz czas, to wszystko trwało chyba krótko. Po prostu zobaczyłam światło i od razu zaczęły przesuwać się obrazy i światło potem zniknęło. Trwało to chyba mniej niż pięć minut, a zapewne dłużej niż trzydzieści sekund, ale naprawdę trudno mi dokładnie

określić.

Tylko raz byłam naprawdę przerażona: kiedy zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie będę mogła umrzeć. Ale cieszyłam się, że zobaczyłam te migawkowe obrazy. To było przyjemne. Wielką radość sprawił mi powrót do dzieciństwa, zupełnie jakbym je na nowo przeżyła, cofnęła się, co normalnie jest przecież niemożliwe.


Muszę także podkreślic fakt, że mam też takie relacje,

w których był przegląd życia, chociaż nie pojawiła się owa świetlista istota. Z reguły, kiedy się ukazywała "bezpośrednio", przegląd życia robił znacznie silniejsze wrażenie.

W każdym razie określany bywa zwykle jako bardzo

wyraźny, szybki i dokładny, niezależnie od tego, czy świetlista istota ukazała się, czy nie, i niezależnie od tego, czy pojawiła się w wyniku "śmierci", czy tylko podczas otarcia się o śmierć.


Kiedy się wydostałam z tego hałasu i długiego ciemnego miejsca, na końcu tunelu błysnęło mi moje całe życie, moje myśli dziecięce.

Nie były to, dokładnie mówiąc, obrazy, ale chyba raczej coś w formie myśli. Nie potrafię tego panu dokładnie opisać, ale było tam wszystko, i to jednocześnie, nie jedna rzecz naraz, migająca, ale

wszystko, wszystko od razu. Pomyślałam o mojej matce, o moich złych uczynkach. A kiedy zobaczyłam te moje złe postępki, które popełniłam w dzieciństwie wobec matki i ojca, jakże tego żałowałam; i zapragnęłam cofnąć się w czasie, by to naprawić.


W poniższych dwóch przypadkach, chociaż nie było

śmierci klinicznej, miała miejsce zapaść albo uszkodzenie ciała.

Wszystko stało się bardzo nagle. Miałem trochę gorączki i od jakichś dwóch tygodni kiepsko się czułem, tego wieczoru nagle poczułem się bardzo chory i bardzo źle. Leżałem w łóżku i pamiętam,

56


że się wychyliłem, by sięgnąćc ręką do żony i powiedzieć jej, że jestem bardzo chory, jednak nie mogłem się ruszyć. Nagle poczułem, że znajduję się w kompletnej próżni i ciemności, i ujrzałem przed sobą całe moje życie: kiedy miałem sześć, siedem lat, mego przyjaciela ze szkoły podstawowej, potem zobaczyłem szkołę średnią, szkołę stomatologiczną i swoją praktykę dentystyczną.


Wiedziałem, że umieram, i pamiętam, jak się zastanawiałem nad zabezpieczeniem rodziny. Byłem zmartwiony, że to już koniec, żałowałem, że zrobiłem różne rzeczy w moim życiu, żałowałem też tego, czego nie zdążyłem zrobić.

Powiedziałbym, że te obrazy widziałem w wyobraźni, ale były znacznie żywsze niż dziejące się w rzeczywistości. Widziałem tylko ważniejsze zdarzenia, ale odbywało się to bardzo szybko; patrzyłem na całe moje życie, a działo się to W przeciągu paru sekund. Migało mi jak film - z niezwykłą szybkością, a mimo to byłem w stanie wszystko dokładnie obejrzeć i zrozumieć. Jednak obrazom nie towarzyszyły żadne uczucia, ponieważ nie było na to dość czasu.

Nie widziałem nic, tylko ciemność i te obrazy. A jednak przez cały czas czułem obok siebie obecność potężnej, bardzo kochającej istoty.

Było to ogromnie intefesujące; kiedy zaś przyszedłem do siebie, dzięki temu doświadczeniu mógłbym z drobiazgową dokładnością opowiedzieć o każdym etapie z mego życia. To przeżycie było niezwykłe, trudno jednak opisać je słowami, bo działo się tak szybko, choć bardzo wyraźnie.


Były żołnierz tak opisuje:

Podczas służby wojskowej w Wietnamie zostałem ranny i potem wskutek tego "umarłem", ale przez cały czas dokładnie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dostałem sześć pocisków z karabinu maszynowego, ale wcale się nie przeraziłem. Nawet poczułem ulgę, że zostałem ranny. Byłem zupełnie spokojny i nie było to wcale straszne.

I nagle zacząłem przed sobą widzieć całe swoje życie, zdawało mi się, że mogę wrócić do czasów, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, a potem stopniowo widziałem obrazy z całego życia.

Wszystko mogłem sobie przypomnieć, ponieważ wszystko było

57


bardzo żywe, wyraźne, przesuwało się przede mną od najwczśsniejszych wspomnień, jakie zapamiętałem, aż do teraźniejszości, a trwało to bardzo krótko. I nie dostrzegłem w tym nic złego, patrzyłem na to bez żalu, bez wyrzutów sumienia.

Jakbym oglądał serię obrazów, powiedzmy przezroczy –to najlepsze porównanie, jakie mi się nasuwa. Zupełnie, jakby ktoś wyświetlał mi je bardzo szybko.


Wreszcie interesujący przypadek, w którym mój rozmówca przeżył wielkie napięcie uczuciowe, gdyż groziła mu śmierć, choć nie odniósł żadnych obrażeń:


Latem po pierwszym roku college'u pracowałem jako kierowca wielkiej ciężarówki. Niestety często zasypiałem za kierownicą. Któregoś dnia wczesnym rankiem prowadziłem tą ciężarówkę i drzemałem; czekał mnie długi kurs. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, był znak drogowy i potem zasnąłem na dobre. Nagłe usłyszałem okropny huk, wystrzeliła zewnętrzna prawa opona, następnie, na skutek dużego ładunku i zarzucenia, to samo stało się z oponami po lewej stronie, ciężarówka przewróciła się na bok i zaczęła zsuwać w stronę mostu. Byłem przerażony tym, co się dzieje, ponieważ wiedzialem, że ciężarówka rozbije się o most.


W tym czasie, kiedy ciężarówka podskakiwała, pomyślałem o tym wszystkim, co zrobiłem w życiu. Widziałem tylko niektóre, te najważniejsze rzeczy, a były one bardzo realne. Najpierw zobaczyłem, jak mając dwa lata, idę z moim ojcem nadmorską plażą. Potem chronologicznie nastąpiły dalsze obrazy od najwcześniejszych lat - przypomniałem sobie, jak zepsułem zabawkę, taki czerwony wóz, który dostałem na Gwiazdkę, gdy miałem pięć lat. Pamiętam, jak

płakałem, kiedy poszedłem do szkoly do pierwszej klasy w żółtym plaszczu przeciwdeszczowym, który kupiła mi matka. Zobaczyłem każdego nauczyciela i trochę różnych zdarzeń z każdego roku. Potem widziałem szkołę średnią i jak pracowałem, roznosząc gazety, i jak poszedłem do pracy w sklepie kolonialnym, i to, co teraz robiłem, tuż przed rozpoczęciem mego drugiego roku nauki w college'u.

Wszystko to i wiele innych rzeczy przemknęło mi przez głowę, a działo się to bardzo szybko. Może trwało zaledwie ułamek sekundy.

58


A potem nagle się skończyło, stałem, patrząc na ciężarówkę i pomyślałem, że nie żyję, że jestem aniołem. I zacząłem się szczypać, żeby się upewnić, czy żyję, czy jestem duchem, czy jak.

Ciężarówka była zupełnie rozbita, ale ja nie zostałem nawet drasnięty. Widać, udało mi się jakoś wyskoczyć. Kiedy zapanowała cisza, pomyślałem, jakie to dziwne, że to, co przytrafiło mi się w życiu, te rzeczy , które wywarły na mnie trwałe wrażenie, w momencie kryzysu przeleciały mi przez głowę. Pewno mógłbym i teraz o nich wszystkich pomyśleć i wspomnieć je, i wyobrazić sobie, ale pewno zajęłoby mi to co najmniej z piętnaście minut. A to wszystko

wydarzyło się natychmiast, automatycznie, w niecałą, sekundę. Naprawdę zdumiewające.


Granica albo kres

Kilku moich rozmówców, którzy znaleźli się na progu

śmierci, miało wrażenie, że zbliżają się do czegoś, co można by nazwać granicą, albo pewnego rodzaju kresem. W różnych relacjach przybierało to formę wody, szarej mgły, żywopłotu przecinającego pole albo po prostu linii. Chociaż jest to sprawa bardzo dyskusyjna, można postawić pytanie, czy u źródła tych wszystkich wyobrażeń nie ma jednego podstawowego doświadczenia albo idei? Gdyby to było prawdą, różne wersje reprezentowałyby tylko indywidualne sposoby

interpretowania, wyrażania albo wspomnienia tego podstawowego doświadczenia. Zapoznajmy się z kilkoma relacjami, w których granica albo kres odgrywają istotną rolę.


1. "Umarłam" z powodu zatrzymania akcji serca i wtedy nagle znalazłam się na pofalowanym polu. Było piękne, intensywnie

59


zielone, miało barwę nie spotykaną na ziemi. Wokół mnie było cudownie, radośnie, jasno. Spojrzałam przed siebie i na końcu tego pola zobaczyłam żywopłot. Zaczęłam iść w tym kierunku; po drugiej

jego stronie zobaczyłam mężczyznę, który szedł naprzeciw mnie, jakby na spotkanie. Chciałam podejść do niego, ale coś mnie nieodwolalnie odciągnęło. Jednocześnie zobaczyłam, że on również odwraca się i odchodzi w przeciwnym kierunku, oddala się od

żywopłotu.


2. Przeżyłam to podczas narodzin mego pierwszego dziecka. W ósmym miesiącu ciąży miałam toksyczne zatrucie - tak to określił lekarz, i poradził mi, żebym od razu poszła do szpitala, gdzie przyśpieszy poród. Zaraz po urodzeniu się dziecka miałam silny krwotok i lekarz nie mógł sobie z nim poradzić. Zdawałam sobie

w pełni sprawę z tego, co mi grozi, bo jestem z zawodu pielęgniarką.

Kiedy straciłam przytomność, usłyszałam przykry, brzęczący, dzwoniący hałas. Potem zdawało mi się, że znajduję się na małym statku czy żaglówce płynącej na drugą stronę jakiejś dużej wody. Na dalekim brzegu widziałam wszystkich moich kochanych zmarłych -matkę, ojca, siostrę i innych. Widziałam ich, byli tacy, jakich znałam na ziemi. Kiwali do mnie, żebym się do nich zbliżyła, a ja cały czas powtarzałam: "Nie, nie jestem gotowa, żeby z wami być.

Nie chę umierać. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby odejść".

A co najważniejsze, przez cały czas widziałam lekarzy i pielęgniarki, jak się zajmowali moim ciałem, ale wydawało mi się, że jestem raczej widzem, a nie tą osobą, tym ciałem, które oni ratują. Tak bardzo chciałam powiedzieć mojemu lekarzowi: "Nie umrę", ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Wszystko to razem: lekarze, pielęgniarki, sala porodowa, statek, woda i daleki brzeg mieszało się ze sobą.

Wszystko było razem, jakby jedna scena nakładala się na drugą.

Wreszcie statek znalazł się blisko tego odległego brzegu, ale zanim dobił, zawrócił i zaczął płynąć z powrotem. Wreszcie udało mi się powiedzieć do mojego lekarza: "Nie umrę". I chyba w tej chwili

odzyskałam przytomność, a lekarz wyjaśnił mi, co się stało, że miałam poporodowy krwotok i omal nie umarłam, ale że teraz wszystko będzie dobrze.

60


3. Leżałem w szpitalu z powodu ciężkiej choroby nerek i byłem w stanie spiączki od blisko tygodnia. Opiekujący się mną lekarze nie wiedzieli, czy będę żyć. W czasie kiedy byłem nieprzytomny, miałem uczucie, jakbym się unosił, jakbym wcale nie miał fizycznego ciała. I zobaczyłem jasne światlo – tak jasne, Że nie mogłem przez nie nic zobaczyć, ale przebywanie w jego zasięgu było cudowne, dawało ukojenie. Żadnego przeżycia na ziemi nie można z tym porównać. W obecności tego światła odebrałem takie myśli czy słowa: "Czy chcesz umrzeć?" I odpowiedzialem, że nie wiem, bo nic mi nie wiadomo o śmierci. Wtedy białe światlo powiedziało: "Przejdź

przez tę linię, a dowiesz się". Byłem pewien, że ta linia jest przede mną, choć jej nie widziałem. A kiedy ją przekroczyłem, ogarnęło mnie cudowne uczucie spokoju, ciszy, zniknęły wszystkie troski.


4. Miałam atak serca. Znalazłam się w czarnej pustce i czułam, że zostawiłam za sobą swoje fizyczne ciało. Wiedziałam, że umieram i pomyślałam: "Boże, zawsze starałam się wszystko robić jak najlepiej. Proszę, pomóż mi". Natychmiast znalazłam się poza

ciemnością. Było szaro, a ja poruszałam się, ślizgałam szybko i przed sobą w dali zobaczyłam szarą mgłę, do której się zbliżałam. Miałam uczucie, że poruszam się zbyt wolno, chciałam jak najszybciej tam się znaleźć. Wreszcie mogłam spojrzeć przez tą mgłę; widziałam za nią ludzi i wyglądali oni tak, jak na ziemi, i widziałam także coś, co można by uważać za budowlę. Wszystko to przenikało wspaniałe niezwykłe światłożyjący, złocistożółty blask, o jasnym odcieniu,

jakiego nie znamy na ziemi.

Kiedy się zbliżyłam, byłam pewna, że przejdę przez tą mgłę.

Przenikała mnie cudowna radość, nie ma w języku ludzkim słów, żeby to opisać. A jednak nie nadszedł jeszcze mój czas, bowiem natychmiast z drugiej strony ukazał się wuj Carl, który umarł wiele lat temu. Zagrodził mi przejście mówiąc: "Wracaj. Jeszcze nie

skończyłaś swej pracy na ziemi. Teraz wracaj". Nie chciałam wracać, ale nie miałam wyboru i natychmiast znalazłam się z powrotem w moim ciele. Poczułam okropny ból w piersi i usłyszałam, jak mój synek płacze i woła: „O Boże, wróć mi moją mamę!"

61


5. Wzięli mnie do szpitala, bo byłem w krytycznym stanie, i tam stwierdzili, że mam "zapalenie", a lekarz powiedział, że się z tego nie wygrzebię. Wezwał rodzinę, ponieważ jego zdaniem koniec był bliski. Przyszli i zebrali się wokół mego łóżka. A kiedy doktor myślał, że umieram, wydawało mi się, że to krewni oddalają się coraz bardziej ode mnie. Jakby to oni odchodzili, a nie ja. Było coraz ciemniej i ciemniej, ale ich widziałem. Straciłem przytomność i nie wiem, co się działo w moim pokoju szpitalnym, ale ja bylem w wąskim korytarzu w kształcie litery V, jakby w rowie, mającym szerokość krzesła. Akurat pasowało do mego ciała, a ręce trzymałem wzdłuż boków. Poruszałem się głową naprzód i było ciemno, okropnie ciemno. Posuwałem się tak w dół, kiedy spojrzawszy w górę, zobaczyłem piękne, Iśniące drzwi bez klamki. W szparach tych drzwi widziałem wspaniałe światło, z promieniami, i wszyscy tam byli

szczęśliwi, i przechadzali się. Miałem wrażenie, że tam jest bardzo duży ruch. Popatrzyłem w górę i powiedziałem: ,,O Boże, jestem tu, jeśli chcesz, zabierz mnie". Człowieku, odesłał mnie tak szybko, że omal tchu nie straciłem.


Powrót

Najwidoczniej, osoby, z którymi rozmawiałem, musiały "wrócić" w jakimś momencie swego przeżycia. Zwykle jednak wtedy zachodziła ciekawa zmiana w ich postawie.

Proszę pamiętać, że na ogół wszyscy stwierdzali, iż w pierwszych chwilach po śmierci pragnęli wrócić do swych ciał i odczuwali wielki żal z powodu zgonu. Jednak jeśli osoba umierająca osiągnęła pewien etap swego przeżycia, nie chciała wracać do ciała, nawet opierała się temu. Zwłaszcza miało to miejsce w przypadku tych, którzy znaleźli się tak daleko, że zetknęli się ze świetlistą istotą. Pewien mężczyzna

powiedzial z przejęciem:


Wcale nie chciałem rozstać się z tą istotą.


Wyjątki od tego uogólnienia są często pozorne, a nie

rzeczywiste. Kilka kobiet, w owym czasie matek małych dzieci, wyznało mi, że one same wolałyby zostać tam, gdzie się znalazły, ale czuły się w obowiązku uczynić próbę powrotu, żeby wychować dzieci.

Zastanawiałam się, czy powinnam tam zostać, ale wtedy przypomniałam sobie moją rodzinę, troje dzieci i męża. Ciężko mi to wyjaśnić: było mi tak cudownie w obecności tego światła, że naprawdę nie chciałam wrócić. Ale zawsze podchodziłam bardzo poważnie do moich obowiązków i wiedziałam, że jestem potrzebna

rodzinie. A więc postanowiłam spróbować wrócić.


W kilku innych przypadkach moi rozmówcy mówili, że choć czuli się dobrze i bezpiecznie w tej nowej bezcielesnej egzystencji, i nawet się nią cieszyli, byli zadowoleni, że mogą wrócić do fizycznego życia, gdyż zostawili jakieś ważne nie spełnione zadanie. W kilku wypadkach chodziło o ukończenie studiów:


Miałem za sobą trzy lata col1ege'u i został mi jeszcze tylko rok.

Kołatała mi się myśl: "Nie chcę teraz umrzeć". Ale czułem, że jeśli to potrwa jeszcze kilka minut, jeśli jeszcze chwilę dłużej pobędę w obecnosci tego światła, zapomnę o nauce i ulegnę temu, co przeżywam.


W zebranych przeze mnie relacjach występuje duża różnorodność, jeśli idzie o sposób i przyczyny powrotu do ciała fizycznego. Większość po prostu odpowiedziała, że nie wie, jak czy też dlaczego wróciła, inni, że mogą się tylko domyślać. Kilka osób bardzo wyraźnie czuło, iż to ich własna decyzja sprawiła, że wrócili do ciała i do ziemskiego życia.


Znalazłem się poza swoim ciałem i uświadomiłem sobie, że muszę powziąć decyzję. Wiedzialem, że nie mogę pozostawać poza moim

63


fizycznym ciałem przez dłuższy czas... Dla innych ludzi może to jest trudne do zrozumienia, ale dla mnie było wtedy całkowicie jasne: czułem, że to ja muszę zdecydować, czy mam iść dalej naprzód, czy wracać.

Po drugiej stronie było cudownie i chciałem nawet zostać. Ale świadomość, że muszę zrobić na ziemi coś dobrego, też była w jakiś sposób cudowna. Myślałem więc sobie: "Tak, muszę wracać i żyć" i wróciłem do mego fizycznego ciała. Miałem wprost uczucie, jakbym sam powstrzymał krwawienie. W każdym razie zacząłem po tym wracać do zdrowia.


Inni są przekonani, że to Bóg pozwolił im żyć - czy

też świetlista istota - w odpowiedzi na ich własną prośbę (zwykle ta prosba była altruistyczna) albo dlatego, że Bóg czy ta istota mieli najwidoczniej zamiar powierzyć im jakąś misję.


Unosiłam się ponad stołem i widziałam wszystko, co robili. Z całą pewnością wiedziałam, że umieram. A jednak martwiłam się o moje dzieci, o to, kto się nimi zaopiekuje. Nie byłam jeszcze gotowa, żeby odejść. Bóg pozwolił mi żyć.


Pewien mężczyzna wspomina:

Bóg okazał mi dobroć: umarłem, a On pozwolił lekarzom przywrócić mi życie, ponieważ miał w tym swój cel. Tym celem, jak sądzę, była pomoc mojej żonie, która popadła w alkoholizm, i wiedziałem, że beze mnie nie wyciągnie się z tego. Teraz jest z nią lepiej i naprawdę myślę, że przyczyniło się do tego to, co przeżyłem.


Młoda matka mówi:


Bóg odesłał mnie na ziemię, ale nie wiem, dlaczego. Z całą pewnoścą czułam tam Jego obecność i wiedziałam, że poznał mnie, że wiedział, kim jestem. A jednak nie uważał, że jestem już gotowa do nieba, czemu - nie wiem. Wiele razy o tym myślałam i sądzę, że to dlatego, iż mam dwoje małych dzieci do wychowania albo że ja sama nie byłam jeszcze gotowa, by się tam znaleźć. Nadal szukam na to odpowiedzi.


Kilku moich rozmówców jest przekonanych, że miłość, albo modlitwy osób bliskich cofnęły je od progu śmierci wbrew ich pragnieniom.

Byłam przy mojej ciotce staruszce podczas jej ostatniej choroby, która trwała bardzo długo. Pomagałam ją pielęgnować; przez ten cały czas cała rodzina modliła się, żeby odzyskała zdrowie. Kilkakrotnie przestawała oddychać, ale te modlitwy przywracały ją znowu do życia. Wreszcie któregoś dnia spojrzała na mnie i powiedziała: "Joan, ja już tam byłam, tam jest bardzo pięknie. Chciałam zostać, ale nie mogę, dopóki się modlicie, żebym została z wami. Wasze modlitwy zatrzymują mnie. Proszę, nie módlcie się więcej". Spełniliśmy jej prosbę i wkrótce potem moja ciotka umarła.


Pewna kobieta opowiedziala mi:


Lekarz stwierdził, że umarłam, ale ja wróciłam. Jednak to, czego doświadczyłam, było tak radosne, że wcale się nie bałam. Kiedy otworzyłam znów oczy, zobaczyli to moja siostra i mąż. Widziałam ich radość, aż im łzy popłynęły z oczu, tak się ucieszyli, że wyżyłam.

A ja miałam uczucie, jakby mnie zawróciła - po prostu jak magnes - miłość mojej siostry i męża. Od tej pory wierzę, że to jest możliwe.


W kilku przypadkach ludzie wspominali, że prędko wracali z tego ciemnego tunelu, w którym się znaleźli w początkowej fazie swego przejżycia. Pewien mężczyna powiada, że szybko się poruszał przez ciemną dolinę. Zbliżał się do jej końca, kiedy usłyszał, że za plecami ktoś go woła po imieniu. I wtedy poczuł,

że tą samą drogą został wyciągnięty z tej ciemności.


Tylko kilka osób pamięta "powrót" do swego fizycznego ciała. Większość stwierdza, że pod koniec "zasnęli" albo, stracili przytomność, by później obudzić się w swej cielesnej powłoce.


Nie pamiętam, jak wróciłam do swego ciała. Najpierw miałam uczucie oddalania się od niego, potem, że zasypiam, a kiedy nagle się obudziłam, leżałam w łóżku. Zebrani w pokoju byli na tych samych miejscach, co wtedy, kiedy znalazłam się poza swoim ciałem.

65


Inni znów pamiętają, że szybko znaleźli się w swym

fizycznym ciele, często gwałtownie.


Byłem pod sufitem, obserwując, co ze mną robią. Kiedy przyłożyli mi elektrody do klatki piersiowej i moje ciało podskoczyło, wróciłem gwałtownie do niego, jakbym bezwładnie spadł. A potem już wiedziałem, że znów jestem w swoim ciele.


Albo:


Postanowiłem, że wrócę, i w tym momencie jakbym wskoczył we własne ciało; jednocześnie poczułem, że wróciłem do życia.


W kilku przypadkach, kiedy to zdarzenie opisano bardzo szczegółowo, powrót odbył się "przez głowę"


Wydawało mi się, że moje ja ma jedno zakończenie podłużne, a drugie rozszerzone; pod koniec wypadku, kiedy było zawieszone nad moją głową, wróciło do niej. Kiedy opuszczało ciało, najpierw wyszedł szerszy koniec, wracał jednak węższy.


Inna osoba tak opowiada:


Kiedy zobaczyłam, że wyciągają moje ciało spod kierownicy, usłyszałam hałas i miałam uczucie, że zostałam wciągnięta w ciasny jakby lej. Było tam całkiem ciemno i poruszałam się przezeń szybko,

z powrotem do mego ciała. A kiedy zostałam z powrotem wessana, miałam uczucie, że to się zaczęło od głowy, jakbym w nią wchodziła.

Nie miałam ani chwili czasu, żeby się nad tym zastanowić. Byłam po prostu o kilka jardów od mego ciała i wszystko stało się tak nagle. Nie miałam nawet czasu pomyśleć: "Zostałam wessana w moje ciało".


Rzecz charakterystyczna: nastroje i uczucia, związane

z przeżyciami tu opisywanymi, trwają jeszcze przez pewien czas, nawet gdy krytyczny, z punktu widzenia medycyny.

stan minął.


1. Kiedy wróciłam do swego ciała, płakałam potem przez cały tydzień, bo musiałam żyć na tym świecie, a widziałam już tamten. Nie chciałam wracać.

66


2. Kiedy wróciłem, przeżywałem jeszcze te cudowne uczucia, których tam doznawałem. Trwało to kilka dni. Czasem nawet teraz je czuję.


3. To uczucie jest nie do opisania. Jakoś we mnie pozostało. Nigdy go nie zapomnę. Bardzo często o nim myślę.


Zwierzenia innym ludziom

Nalezy podkreślić, że ktoś, kto przeżył tego rodzaju doświadczenie, nie wątpi w jego prawdziwość i doniosłość.

Przeprowadzając rozmowy, często spotykałem się z uwagami na ten temat. Na przykład:


Kiedy przebywałem poza ciałem, byłem zdumiony tym, co się ze mną dzieje. Nie mogłem tego zrozumieć. Ale to było rzeczywiste.

Widziałem swoje ciało bardzo wyraźnie i z daleka. Mój umysł był w takim stanie, że nie miałem żadnych życzeń ani nie podejmowałem decyzji. W ogóle nie myślałem. Po prostu umysł mój nie pracował.


Albo:


To nie była halucynacja. Przeżywałam takie stany kiedyś, kiedy mi w szpitalu dawano kodeinę. Ale to było długo przed tym wypadkiem, w którym omal nie zginęłam. A to przeżycie nie miało w sobie nic z halucynacji.

Takie uwagi pochodzą od osób, które dobrze potrafią odróżnić marzenie senne i fantazję od rzeczywistości. Ci, z którymi przeprowadzałem wywiady, są rozsądnymi, zrównoważonymi ludźmi. O tym, co przeżyli, nie opowiadają jak o snach, ale jak o realnych wydarzeniach, które im się przytrafiły.

67


Pomimo wiary w rzeczywistość i ważność tego, co było ich udziałem, w pełni zdają sobie sprawę, że nasze współczesne społeczeństwo przyjmie tego rodzaju relacje wrogo i nie zrozumie ich. Bardzo często moi interlokutorzy mówili mi, iż od początku byli pewni, że zostaną uznani za nienormalnych, jeśli zaczną opowiadać o swoich przeżyciach. I dlatego postanowili milczeć albo zwierzyć się tylko

najbliższym.


To było niezwykle interesujące, ale ja nie chę nikomu o tym opowiadać. Ludzie pomyśleliby, że zwariowałem.


Ktoś inny przypomina sobie:


Nikomu o tym nie mówiłem przez długi, długi czas. Nie pisnąłem ani słówka. To śmieszne, ale bałem się, że nikt mi nie uwierzy i będą mówili: "Och, wymyśliłeś sobie to wszystko".


Ale któregoś dnia postanowiłem: "Zobaczymy, jak na to zareaguje moja rodzina" i opowiedziałem im, ale nigdy nikomu więcej. Myślę, że moja rodzina uwierzyła, że ja byłem aż tak daleko.


Byli tacy, którzy próbowali z początku opowiadać innym; ale spotkali się z drwiną, więc postanowili milczeć.


1. Tylko matce próbowałem o tym opowiedzieć. Ale byłem wtedy małym chłopcem i ona nie zwróciła na to uwagi, i dlatego nigdy więcej nikomu się już nie zwierzałem.


2. Próbowałem o tym opowiedzieć mojemu pastorowi, ale on mnie ofuknął, że miałem halucynacje, więc dałem spokój.

3. Byłam bardzo lubiana w niższych klasach szkoły i w wyższych też, ale zawsze robiłam to, co większość, byłam tą, co idzie za, a nie na czele. Próbowałam opowiedzieć kolegom i koleżankom moje przeżycia, ale oni od razu orzekli, że jestem "kopnięta". Starałam się o tym opowiadać, nawet słuchano mnie z zainteresowaniem, potem jednak dowiedziałam się, że obgadywali mnie za plecami:

"Ona naprawdę ma bzika". Kiedy się przekonałam, iż uważają to

68


za dobry dowcip, przestałam o tym wspominać. Nie próbowałam już więcej mówić im: "Wyobraźcie sobie, przydarzyło mi się coś naprawdę niezwykłego". Za to starałam się im mówić, że powinniśmy wiedzieć znacznie więej o życiu, niż mi się dotąd zdawało, a o czym - jestem pewna - oni nie mieli zielonego pojęcia.


4. Jak się obudziłam, próbowałam opowiedzieć moim pielęgniarkom, co się ze mną działo, ale one na mnie nakrzyczały, zabroniły o tym mówić, bo uważały, że to wszystko sobie wyobraziłam.


Tak więc, mówiąc słowami pewnej osoby:

Człowiek dowiaduje się bardzo szybko, że ludzie nie wierzą w to tak łatwo, jak by się chciało. Nie można wskoczyć na mównicę i publicznie opowiedzieć, co się przeżyło.

Ciekawe, że tylko w jednym przypadku z tych, które

badałem, lekarz okazał życzliwe zrozumienie dla przeżyć z pogranicza śmierci. Pewna dziewczyna, która opuściła swe ciało i opowiedziała mi:


Ja i moja rodzina spytaliśmy lekarza, co mi się przytrafilo, a on odparł, że kiedy pacjent ma duże bóle albo odniósł poważne obrazenia, zdarza się często, że dusza opuszcza ciało.

Zważywszy na sceptycyzm i brak zrozumienia, z jakimi spotyka się osoba, która chce mówić o tego typu doznaniach, nic dziwnego, że, prawie wszyscy w tej sytuacji uważają swoje przeżycia za unikalne. Na przykład pewien mężczyzna powiedział mi:


Byłem tam, gdzie nikt jeszcze nie był.

Często, gdy ktoś po pierwszej wyczerpującej rozmowie na temat swoich doświadczeń dowiedział się ode mnie, że inni ludzie również przeżywali podobne stany, dawał wyraz swej głębokiej uldze.


To ciekawe, że inni ludzie przeżywali to samo, bo ja nie wiedziałem o tym dotąd... Jestem bardzo rad słyszeć, że ktoś inny to samo czuł.

Teraz już wiem, że nie jestem wariatem.

Dla mnie to było coś bardzo realnego, ale nikomu o tym nie mówiłem, ponieważ bałem się, że spojrzą na mnie i pomyślą: "Kiedy serce przestało ci bić, twój mózg także przestał działać!"


Przypuszczałem, że może inni ludzie mieli takie same przeżycia, ale że pewno nie spotkam nikogo, kto by znał taką osobę, bo ludzie nie lubią mówić o tego rodzaju rzeczach. Gdyby ktoś do mnie przyszedł i opowiedział o tym, nim tam byłem, pewno spojrzałbym na niego i pomyślał, że chce mnie nabrać, bo takie jest teraz nasze społeczeństwo.


Jest jeszcze inny powód, dla ktorego ludzie są tak powściągliwi w opowiadaniu swych przeżyć. Czują mianowicie, że ich doświadczenia są tak nieprzekazywalne, tak przekraczają możliwość ludzkiego języka, ludzkiej percepcji i egzystencji, iż wszelkie próby są bezcelowe.


Dla przyczyn już wyjaśnionych powyżej nikt z moich

rozmowców nie zbudował sobie przenośnej kazalnicy i nie poświęcił się bez reszty głoszeniu swoich przeżyć. Nikt nie uważał się za powołanego do nawracania ludzi, nie próbował przekonywać innych o realności własnych doświadczeń.

Odkryłem nawet, że trudność polega na czymś wręcz

przeciwnym: ludzie z natury swej są bardzo powściągliwi w opowiadaniu tego, co im się przytrafiło.


Wpływ tych doświadczeń na dalsze życie przybrało formy bardziej subtelne, spokojniejsze. Wiele osób mówiło mi, że ich życie niejako poszerzyło się i pogłębiło, że stali się bardziej skłonni do rozmyślań i bardziej zaczęli się interesować filozofią dotyczącą rzeczy ostatecznych.

70


W tym czasie - to było tuż przed moim pójściem do college'u - dorastałem w małym miasteczku, wśród ludzi o bardzo ciasnych horyzontach, z którymi jednak byłem zżyty. Byłem typowym chłopakiem ze szkoły średniej. Trzeba bylo należeć do jakiejś paczki, żeby być "fajnym kumplem".

Ale po tym, co mi się przytrafiło, chciałem wiedzieć więcej.

W owym czasie jednak nie myślałem, że znajdę kogoś, kto by mi w tym pomógł, ponieważ nigdy nie przebywałem poza moim malutkim światem. Nie miałem pojęcia o psychologii ani o tego rodzaju rzeczach. Czułem tylko, że się postarzałem w jedną noc po tym wydarzeniu, ponieważ otworzyło mi ono całkiem nowy świat, którego istnienia nigdy nie podejrzewałem. Ciągle sobie powtarzałem w duchu: "Jest tyle rzeczy, o których muszę się dowiedzieć".

Innymi słowy, że istnieje w życiu coś więcej niż piątkowe kino i mecze piłki nożnej. Więcej niż kiedykolwiek przypuszczałem. I wtedy zacząłem myśleć: "Jakie są granice człowieka i jego umysłu?" To rni otworzyło całkiem nowy wielki świat.


Inny rozmówca stwierdza:


Od tej pory stale rozmyślałem nad tym, co zrobiłem z moim życiem i co zrobię z nim w przyszłości. Jestem zadowolony z mej przeszłości.

Nie uważam, by świat był mi coś winien, ponieważ naprawdę zrobiłem wszystko, co chciałem, i zrobiłem to tak, jak chciałem, a teraz nadal żyję i mogę zrobić więcej. Ale od kiedy nagle "umarłem", zacząłem się zastanawiać, czy zrobiłem pewne rzeczy dlatego, że były dobre, czy dlatego, że były dobre dla mnie.

Przedtem działałem pod wpływem impulsu, a teraz najpierw wszystko muszę powoli i dokładnie przemyśleć, przetrawić.

Staram się robić rzeczy najważniejsze, które wzbogacają mój umysł i duszę. Nie chcę być ani przez nikogo inspirowany, ani też sądzić innych, chcę robić wiele dobrego, ale nie to, co jest dobre dla mnie.

I wydaje rni się, że teraz - dzięki temu, co przeżyłem, gdzie byłem i co widziałem - wszystko znacznie lepiej rozumiem.


Inni zmienili swe podejście, stosunek do życia fizycznego, do którego wrócili. Pewna kobieta mówi na przykład całkiem prosto: życie stało się dla mnie znacznie cenniejsze.


Inna osoba opowiada:


To było jakby błogosławieństwo, ponieważ przed tym atakiem serca zbyt czynnie zajmowałam się przyszłością moich dzieci i zbytnio troszczyłam się o wczoraj, a przez to traciłam radości dnia dzisiejszego. Teraz moja postawa uległa całkowitej przemianie.


Kilka osób mówi o przemianie postawy duchowej

i o względnej wartości ciała fizycznego wobec umysłu.

Zwłaszcza dobrze ilustrują to słowa kobiety, która bliska śmierci znalazła się poza ciałem:


Zdawałam sobie wtedy sprawę bardziej z umysłu niż z ciała fizycznego. Umysł był najważniejszy, a nie stan ciała. A przedtem przez całe moje życie było na odwrót. Ciało mnie interesowało najwięcej, a to, co się działo w umyśle, to się działo. Ale po tym, co przeżyłam, umysł stał się najważniejszy, a ciało było czymś drugorzędnym, jakby pokrowcem dla umysłu. Nie zwracałam uwagi na to, czy mam ciało, czy nie. Najwazniejszy był umysł.


Zaledwie kilka osób powiedziało, że po swoich doświadczeniach zauważyły w sobie rozwój zdolności intuicyjnych.


1. Po tym przeżyciu miałam wrażenie, że przeniknął mnie nowy duch. Odtąd wiele osób mówiło mi, że mam na nie wpływ uspokajający, kiedy są zdenerwowane. I wydaje mi się, że jestem teraz

z ludźmi w większej zgodzie, że łatwiej ich rozumiem.


2. Po tej mojej "śmierci" otrzymałam pewien dar, mianowicie potrafię wyczuć potrzeby innych. Na przykład często, kiedy jadę windą w budynku, w którym pracuję, mam wrażenie, że potrafię czytać z ludzkich twarzy, powiedzieć, kto jakiej potrzebuje pomocy.

Wiele razy odżywałem się do ludzi zmartwionych i zapraszałem do mego pokoju na rozmowę, żeby im jakoś pomóc.

72


3. Od kiedy miałam ten wypadek, czułam, że "odbieram" myśli ludzkie i wibracje, że potrafię wyczuć niechęc do mnie. Często umiałam odgadnąć, co ludzie powiedzą, nim otworzyli usta. Mało kto by mi uwierzył, ale miałam potem różne dziwne przeżycia.

Pewnego razu byłam na przyjęciu i odgadywałam myśli innych osób; kilka z nich, ci, którzy mnie nie znali, po prostu wyszli. Bali się, że jestem czarownicą albo kimś w tym rodzaju. Może to jest coś, czego nabrałam, kiedy "nie żyłam", a może to we mnie drzemało nie używane, dopóki się to nie przydarzyło.

Panuje godna podziwu jednomyślność co do tej "Iekcji", wyniesionej z owych spotkań ze śmiercią. Prawie wszyscy moi rozmówcy podkreślili doniosłość kultywowania w życiu doczesnym miłości do bliźnich, miłości wyjątkowej i głębokiej. Pewien mężczyzna, który widział świetlistą postać, poczuł się otoczony miłością i zaakceptowany, mimo iż owa istota widziała panoramę jego życia. Czuł, że pytanie, jakie

mu zadała, brzmiało: "Czy potrafisz w ten sam sposób kochać innych?" Uważa, że jest teraz jego posłannictwem na ziemi nauczyć się takiej miłości.

Poza tym wiele innych osób podkreśliło, jak ważne jest poszukiwanie wiedzy. W trakcie swych doświadczeń zostało im przekazane, że nabywanie wiedzy trwa nawet po życiu na ziemi. Pewna kobieta, na przykład, skorzystała z możliwości nauki, jaką miała po swej "śmierci". Pewien mężczyzna udziela rady: Niezależnie od tego, ile kto ma lat, powinien się stale uczyć. To jest bowiem proces, który trwa po wieczność.


Nikt z moich rozmówców nie żywił po swoim doświadczeniu przekonania, że jest moralnie "oczyszczony" albo doskonały. Nikt nie miał ochoty wywyższać się nad innych.

Przeciwnie, większość podkreślała, że cięgle próbują być lepsi, że się starają. Ich wizja ukazała im nowe cele, nowe zasady moraIne, postanowili żyć w zgodzie z nimi, wiedzieli jednak, że nie są już zbawieni czy moralnie doskonali.

73


Nowy pogląd na śmierć

Jak mozna było oczekiwać, te przeżycia wywarły głęboki wpływ na postawę człowieka wobec fizycznej śmierci, zwłaszcza na poglądy tych, którzy przedtem spodziewali się, że po śmierci nic nie ma. W takiej czy innej formie prawie wszyscy wyrazili myśl, że nie boją się już śmierci. To jednak wymaga wyjaśnienia. Po pierwsze, pewne formy śmierci są oczywiście niepożądane, po drugie, żadna z tych osób nie szuka świadomie śmierci. Są przekonani, że dopóki żyją fizycznie, muszą wypełniać swoje zadania, i zgodziliby się zapewne ze słowami pewnego mężczyzny, który mi powiedział: Muszę dokonać wielu zmian, zanim odejdę z tego świata. Podobnie wszyscy oni potępiają samobójstwo, jako sposób powrotu do krainy, którą tylko na krótko ujrzeli.


Po prostu stan śmierci nie jest dla nich przerażający. Oto kilka relacji wyjasniających tego rodzaju postawę:


1. Sądzę, że to doświadczenie ukształtowało jakoś moje życie.

Byłem zaledwie dziesięcioletnim dzieckiem, kiedy to się zdarzyło, ale teraz, kiedy może dobiegam kresu, jestem całkowicie przekonany, że istnieje życie po śmierci i wcale nie boję się umrzeć. Naprawdę.


Niektórzy ludzie tak bardzo się lękają. Uśmiecham się zawsze do siebie, kiedy inni wyrażają wątpliwość, czy istnieje przyszłe życie albo mówią: Kiedy człowiek umrze, nie ma go. A ja sobie wtedy myślę "Oni nic nie wiedzą".

Wiele mi się w życiu przytrafiło. Kiedy prowadziłem swój interes, wycelowano we mnie pistolet i przyłożono do skroni. Wcale się tym specjalnie nie przeraziłem, bo pomyślałem: "Jeśli naprawdę umrę,

jeśli naprawdę mnie zabiją, wiem, że będę nadal żyć".


2. Kiedy byłem małym chłopcem, bałem się śmierci. Często w nocy budziłem się z płaczem w ataku strachu. Ojciec i mama przybiegali do mnie pytając, co się stało. Mówiłem im wtedy, że nie chę umrzeć, choć wiem, że muszę. I pytałem, czy mogę coś na to poradzić. Matka wtedy tłumaczyła: "Nic nie mogę poradzić, tak już jest, wszyscy musimy umrzeć i wszyscy musimy się z tym pogodzić". Mówiła też,

że każdy musi przejść przez to sam i że kiedy nadejdzie czas, wszystko pójdzie dobrze. Umarła w wiele lat potem i czasem rozmawiałem o śmierci z żoną. Nadal się bałem.

Ale od tego przeżycia nie boję się śmierci, to uczucie lęku całkiem zniknęło. Nie martwię się na pogrzebach. Nawet w jakiś sposób cieszę się, ponieważ wiem, co jest udziałem zmarłego.

Pan Bóg chyba dlatego zesłał mi to doświadczenie, że tak bardzo bałem się śmierci. Oczywiście rodzice mnie pociesza1i, ale Bóg pokazał, a oni tego nie mogli zrobić. Nigdy nie mówię o tym wszystkim, jednak wiem i jestem całkowicie spokojny.


3. Teraz już nie boję się umrzeć. Nie to, żebym pragnął śmierci albo chciał zaraz umrzeć. Nie chcę życ tam na drugiej stronie, ponieważ na razie mam żyć tutaj. A nie boję się dlatego, że wiem, dokąd stąd pójdę, ponieważ już tam byłem.


4. Na ostatek, zanim wróciłem do mego ciała, do życia, światło powiedziało mi, że... no, krótko mówiąc, że ono wróci. Powiedziało mi, że tym razem będę żyć nadal, ale nadejdzie chwila, kiedy się znowu spotkamy i wtedy umrę naprawdę.

Tak więc wiem, że to światło i ten głos wrócą, ale kiedy – nie wiem. Myślę, że będzie to bardzo podobne przeżycie, ale chyba lepsze, bo teraz, skoro wiem, czego się spodziewać, nie będę taki zagubiony. Nie chcę jednak wracać tam wkrótce. Mam tutaj do

zrobienia różne rzeczy.


Przyczyna, dla której śmierć nie jest już dłużej zjawiskiem przerażającym, o czym mówią wszystkie powyższe relacje, jest następująca: po tych doznaniach nikt nie żywi wątpliwości co do przeżycia śmierci cielesnej. To nie jest już tylko abstrakcyjna możliwość, ale fakt doświadczony osobiście.


Proszę przypomnieć sobie, że wcześniej omawiałem kon-

75


cepcję "unicestwienia", która jako model śmierci przyjmuje "zapomnienie" i "sen". Osoby, które "umarły", odrzucają taki model i uważają śmierć za przejście z jednego stanu w drugi, za przejście do wyższego stanu świadomości czy istnienia. Pewna kobieta, którą zmarli krewni powitali "po śmierci", porównywała ją do "powrotu do domu", inni do

pozytywnych psychicznie stanów, na przykład do przebudzenia, otrzymania dyplomu czy ucieczki z więzienia.

1. Niektórzy powiadają, że nie wymawiamy słowa "śmierć", ponieważ staramy się od niego uciec. W moim przypadku nie jest to prawdą. Jak się raz przeżyło coś takiego, człowiek w głębi serca wie,

że śmierć nie istnieje. Po prostu przechodzimy z jednego stanu w drugi - tak jak ze szkoły podstawowej do liceum, jak po maturze z liceum na uczelnię.


2. Życie przypomina więzienie. W tym stanie nie potrafimy zrozumieć, jakim strasznym więzieniem jest ciało. Śmierć jest takim uwolnieniem jak ucieczka z więzienia. To najlepsze porównanie jakie mi przychodzi na myśl.

Nawet ci, którzy przedtem mieli tradycyjne przekonania co do istoty przyszłego świata, odeszli w pewnym stopniu od nich, idąc za tym, co sami przeżyli w zetknięciu ze śmiercią. W rzeczywistości we wszystkich relacjach, jakie zebrałem, nikt nie opisał mitologicznego obrazu tego, co jest "tam". Nikt nie opisał mi tak często oglądanych na różnych ilustracjach wspaniałych bram, złocistych ulic

i uskrzydlonych grających na harfach aniołów ani płonącego piekła, gdzie się krzątają diabły z widłami.

Tak więc w większości przypadków model przyszłego

życia, oparty na zasadzie nagroda - kara, został zdyskredytowany nawet przez tych, którzy przywykli myśleć w takich kategoriach. Ku swemu zdumieniu przekonuję się, że kiedy świetlista istota widzi ich nawet najbardziej odrażające i grzeszne czyny, reaguje nie gniewem czy złością,

76


lecz wyrozumiałością, a nawet humorem. Pewna kobieta, która tak właśnie ujrzała swoje życie, a w nim przykłady braku miłości, egoizmu, powiedziała mi:


Kiedy znaleźliśmy się przy tych scenach [swietlista istota] mimo to dała mi do zrozumienia że nawet wtedy czegoś się nauczyłam. Wiele osób powróciło z nową koncepcją i nowym zrozumieniem przyszłego świata - wizją, która ukazuje niejednostronny osąd, lecz raczej wszechstronny rozwój, mający jako ostateczny cel samorealizację. Wedle tego nowego poglądu rozwój duszy, zwłaszcza w dziedzinie miłości i wiedzy, nie kończy się wraz ze śmiercią. Wręcz przeciwnie, trwa dalej po drugiej stronie, jeśli nie wiecznie, to z pewnością przez pewien czas, i to na skalę, którą możemy ledwie dostrzec, kiedy jesteśmy w fizycznych ciałach, gdyż patrzymy przez "ciemną szybę".


Poparcie dowodami

Oczywiscie powstaje pytanie, czy niezależnie od opisów samych przeżyć można zdobyć jakieś potwierdzenie realności doświadczeń towarzyszących przebywaniu na pograniczu śmierci? Wiele osób ocenia, że znajdowało się poza ciałem przez dłuższy czas i było świadkami wielu zdarzeń w fizycznym świecie podczas tego interludium. Czy ktorąś z tych relacji można potwierdzić świadectwami innych osób,

które, jak wiadomo, były przy tym obecne, albo późniejszymi wydarzeniami - i w ten sposób zyskać potwierdzenie?


Tylko w kilku przypadkach nieco zaskakująca odpowiedź na to pytanie brzmi "tak". Dalej, opis wydarzeń, których

17


te osoby były świadkami, przebywając poza ciałem, bywa zgodny z rzeczywistością. Na przykład kilku lekarzy powiedziało mi, że zdumieli sie bardzo, kiedy pacjenci nie mający wiedzy medycznej potrafili opisać dokładnie i ściśle zabiegi podczas reanimacji, i to mające miejsce wtedy, kiedy lekarze byli przekonani, że owi pacjenci "nie żyją".


Kilku rozmówców opowiedziało mi, jak zadziwili lekarzy (lub inne osoby), którzy usłyszeli ich relacje ze zdarzeń, jakie obserwowali, przebywając poza ciałem. Pewna umierająca dziewczyna, na przykład, opuściwszy swe ciało, znalazła się w innym pokoju szpitalnym, gdzie zobaczyła swoją płaczącą siostrę, która mówiła: "Och, Kathy, proszę cię, nie umieraj". Starsza siostra była zupełnie zaskoczona, kiedy później Kathy dokładnie opisała jej, gdzie się znajdowała i co wtedy mówiła. W dwóch poniższych przypadkach zostały opisane podobne wydarzenia:


1. Kiedy było po wszystkim, lekarz powiedział mi, że ze mną naprawdę było źle, a ja na to: "Tak, wiem o tym". A on spytał: "Skąd pan o tym wie?" "Mogę opowiedzieć wszystko, co się działo" - odparłem. Nie wierzył mi, więc mu wszystko opisałem; od chwili,

kiedy przestałem oddychać, aż do momentu, kiedy zacząłem wracać do siebie. Był zaskoczony, że wiedziałem o wszystkim, co się działo.

Nie umiał znaleźć odpowiedzi, ale kilka razy do mnie zachodził, żeby się pytać o różne szczegóły.


2. Kiedy odzyskałam przytomność po wypadku, był przy mnie mój ojciec, a ja nawet nie chciałam się dowiedzieć, w jakim jestem stanie i co myślą o mnie lekarze. Chciałam tylko powiedzieć o tym, co przeżyłam. Opowiedziałam ojcu, kto mnie wyciągnął z tego domu, opisałam nawet kolor ubrania tego człowieka i jak to się odbyło, nawet przytoczyłam rozmowę, jaka miała miejsce zaraz potem.

A mój ojciec powiedział: "Tak, to wszystko prawda". Ja przez ten cały czas byłam nieprzytomna i nie mogłam w żaden sposób tego zobaczyć ani usłyszeć, nie będąc poza ciałem.

Wreszcie w kilku przypadkach udało mi się zdobyć oświadczenia innych osób, potwierdzające relacje moich rozmówców. Jednak kiedy zastanawiam się nad wartością dowodową tych niezależnych od siebie oświadczeń, widzę kilka faktów komplikujących sprawę. Po pierwsze, w większości wypadków o wydarzeniu potwierdzającym mówi tylko osoba umierająca i najwyżej dwie osoby z bliskich

przyjaciół czy znajomych. Po drugie, w tych wyjątkowych, dobrze potwierdzonych przypadkach, które udało mi się zebrać, obiecałem nie zdradzać prawdziwych nazwisk. Gdybym jednak nawet mógł to uczynić, nie sądzę, by takie relacje - zebrane przecież po fakcie - mogły stanowić dowód, a to dla przyczyn, które wyjaśnię w rozdziale ostatnim.


Doszliśmy do końca naszego przeglądu różnych, najczęściej relacjonowanych etapów i wydarzeń związanych z umieraniem. Zamykając ten rozdział, pragnę przytoczyć obszerniejszy urywek z dość wyjątkowej wypowiedzi, w której zawarta jest znaczna część elementów, jakie przytaczałem.

Poza tym zawarty tu jest element wyjątkowy - motyw

nie spotykany przedtem: świetlista istota najpierw uprzedza człowieka o grożącej mu śmierci, a następnie postanawia zostawić go przy życiu:


Kiedy to się stało, chorowałem - zresztą nadal choruję – na ciężką astmę oskrzelową i rozedmę płuc. Pewnego dnia miałem atak kaszlu, wskutek czego wypadł mi chyba dysk w dolnej części kręgosłupa. Przez dwa miesiące odwiedzałem różnych lekarzy, skarżąc się na okropne bóle, aż wreszcie jeden z nich poradził mi, żebym poszedł do neurochirurga, doktora Wyatta. Ten mnie zbadał i powiedział, żebym jak najszybciej zgłosił się do szpitala; posłuchałem

go i natychmiast wzięto mnie na wyciąg.


Doktor Wyatt wiedzial, że cierpię na schorzenia układu oddechowego, wezwal więc specjalistę chorób płuc, który stwierdził, że gdyby chciano mnie uśpić, trzeba zasięgnąć rady anestezjologa, doktora Colemana. Specjalista od płuc leczył mnie przez trzy

79


tygodnie, aż wreszcie w poniedziałek przekazał doktorowi Colemanowi, który jednak nie był zachwycony moim stanem. Operacja została wyznaczona na piątek. W poniedziałek wieczorem zasnąłem i spałem bardzo dobrze do rana dnia następnego, kiedy to obudziłem się z silnymi bólami. Obróciłem się, żeby się wygodniej ułożyć, ale w tym momencie w kącie pokoju tuż pod sufitem ukazało się światło.

Była to świetlna kula, prawie globus, niezbyt duża, miała średnicę jakieś dwanaście do piętnastu cali, a kiedy się ukazała, ogarnęło mnie miłe uczucie. Nie powiem, żeby cudowne, bo tak nie było, ale czułem

całkowity spokój i odprężenie. Widziałem rękę wyciągającą się do mnie z tego światła, które powiedziało: "Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać". A ja natychmiast, bez chwili wahania, chwyciłem tą rękę.

I wtedy poczułem, że zostałem szarpnięty w górę, że opuszczam ciało, obejrzałem się i zobaczyłem siebie leżącego na łóżku, podczas gdy ja unosiłem się pod sufit.


W tej samej chwili, kiedy opuściłem ciało, przybrałem taką formę jak to światło. Miałem uczucie - i muszę używać własnych słów na to, ponieważ nigdy nie słyszałem, żeby ktoś opowiadał coś takiego - że ta forma była z pewnością duchem. To nie było ciało, po

prostu smuga dymu albo pary. Wyglądało jak chmura dymu papierosowego, którą się widzi unoszącą wokół zapalonej lampy. Forma, jaką przybrałem, miała jednak kolory: pomarańczowy, żółty i kolor dla mnie bardzo niewyraźny - jakby indygo o błękitnym odcieniu.

Ta duchowa forma nie miała kształtu ciała. Była mniej więcej okrągła, ale miała coś, co nazwałbym ręką. Wiem to, bo kiedy światło sięgnęło do mnie, wyciągnąłem do niego moją rękę. Ale moje ramię i dłoń pozostały na miejscu, widziałem je leżące na łóżku przy moim ciele, gdy ja wznosiłem się do światła. Kiedy jednak nie używałem tej mojej duchowej ręki, duch znowu wrócił do kulistej

formy.

Tak więc zostałem przyciągnięty do światła i zaczęliśmy się poruszać, mijając sufit i ściany pokoju szpitalnego, znaleźliśmy się na korytarzu, potem chyba aż na najniższym piętrze szpitala. Nie

mieliśmy żadnych trudności z przenikaniem drzwi czy ścian. Po prostu ustępowały przed nami, kiedyśmy się do nich zbliżali.

Wiedziałem, że się poruszamy, ale nie miałem uczucia szybkości.

80


W jednej chwili, prawie nagle, zrozumiałem, że znajdujemy się w sali reanimacyjnej. Nawet nie miałem pojęcia, gdzie taka sala się mieści, ale myśmy się tam znaleźli i znowu byliśmy w rogu tej sali blisko

sufitu, ponad wszystkim. Zobaczyłem lekarzy i pielęgniarki, jak się poruszali w zielonych fartuchach, i zobaczyłem rozstawione tam łóżka.


Wtedy ta istota powiedziała mi, własciwie pokazała: "Oto, co będzie z tobą. Kiedy zabiorą cię ze stołu operacyjnego, położą cię na tym łóżku, ale nigdy się potem nie obudzisz. O niczym nie będziesz wiedzieć, odkąd się znajdziesz na sali operacyjnej, dopóki ja nie i przyjdę i nie zabiorę ciebie". To nie było wypowiedziane słowami ani słyszalnym głosem, bo inaczej ci inni w tej sali usłyszeliby, a tak się nie stało. Było to raczej jakby wrażenie, które odebrałem. Jednak i w tak wyraźnej formie, że nie mógłbym powiedzieć, iż nie słyszałem albo że nie odebrałem. Wyraźnie to odebrałem.


Kiedy byłem w tej duchowej formie, wszystko, co widziałem, o ileż było łatwiejsze do rozpoznania! Raz przemknęła mi myśl: "Co takiego ono chce mi pokazać?" A potem wiedziałem od razu, co to bylo, o co chodziło. Nie było wątpliwości. To łóżko - łóżko po prawej stronie, jak się wchodzilo z korytarza - na nim będę leżeć, a ono przyprowadziło mnie tu specjalnie. I potem powiedziało mi, dlaczego. Światło w obawie, żebym się nie lękał, kiedy przyjdzie pora i mój duch opuści ciało, pragnęło, żebym wiedział, jakie to i będzie uczucie. Chciało mi dodać otuchy, żebym się nie bał, powiedziało, że nie od razu będzie ze mną, że najpierw będę musiał przeżyć różne rzeczy, ale że ono będzie czuwać nad wszystkim, i na koniec czekać tu na mnie.

A kiedy przyłączyłem się do niego, żeby odbyć tę wycieczkę do i sali reanimacyjnej, stałem się sam duchem i w jakiś sposób połączyliśmy się w jedno, będąc oczywiście przy tym dwoma oddzielnymi

istotami. Jednak to ono sprawowało kontrolę nad wszystkim, co mnie dotyczyło. I nawet kiedy przenikaliśmy ściany i sufity, i tak dalej, wydawało mi się, że jestem tak z nim zjednoczony, że o nic się nie martwiłem. I znowu to uczucie spokoju, ciszy i radości, jakich nigdy dotąd nie doświadczyłem.


Kiedy mi to powiedziało, zabrało mnie z powrotem do mego

81


pokoju szpitalnego; gdy wróciliśmy tam, zobaczyłem znowu moje ciało, ciągle leżące w tej samej pozycji, w jakiej je zostawiliśmy, i nagle znalazłem się w nim znowu. Przypuszczam, że byłem poza ciałem pięć albo dziesięć minut, ale upływ czasu nie miał wtedy żadnego znaczenia. Nie pamiętam nawet, czy pomyślałem w ogóle o jakimś określonym czasie. Całe to zdarzenie zaskoczyło mnie, zdumiało. Było tak żywe i wyraźne - bardziej niż zwykłe przeżycie.

A następnego ranka nie bałem się wcale. Kiedy się goliłem, zauważyłem, że moja ręka wcale nie drży, jak to było przez ubiegłe sześć albo osiem tygodni. Wiedziałem, że umrę, ale nie czułem żalu ani strachu. Nie powstała mi w głowie nawet myśl: "Co robić, żeby temu przeszkodzić?" Byłem gotów.


W czwartek po południu, w przeddzień operacji, byłem w swoim pokoju szpitalnym i bardzo się martwiłem. Moja żona i ja zaadoptowaliśmy chłopca, siostrzeńca, i mieliśmy z nim trudności, postanowiłem wię napisać list do żony i do jednego z moich krewnych, mówiąc o tych zmartwieniach, i schować oba listy tak, żeby zostały znalezione dopiero po operacji. Gdy zacząłem pisać do żony, nagle jakby się otworzyły upusty, wybuchnąłem okropnym płaczem i po chwili poczułem czyjąś obecność, z początku pomyślałem, że może płakałem tak głośno, iż zaniepokoiła się któraś z pielęgniarek i przyszła zobaczyć, co się ze mną dzieje. Ale nie słyszałem, żeby drzwi się otwierały. I znowu poczułem czyjąś obecność, tym razem nie zobaczyłem światła, i znowu dotarły do mnie nie wypowiadane słowa, ale myśli, i usłyszałem: "Jack, dlaczego płaczesz? Myślałem, że

będziesz chciał być ze mną". A ja pomyślałem: "Tak, i bardzo chcę odejść". A ten głos powiedział: "Dlaczego więc płaczesz?" Odparłem: "Mamy zmartwienie z naszym siostrzeńcem, boję się, że moja żona nie potrafi go wychować. Staram się teraz napisać jej, co ma robić.

Martwię się, bo wydaje mi się, że gdybym żył, może poradziłbym sobie z nim".

I wtedy od tej obecności przyszła do mnie myśl: "Ponieważ troszczysz się o innych i prosisz nie o siebie, zrobię to, co chcesz.

Będziesz żyć tak drugo, aż zobaczysz swego siostrzeńca jako dorosłego człowieka". I natychmiast ta obecność zniknęła. Przestałem płakać i zniszczyłem list, żeby moja żona przypadkiem go nie znalazła.

82


Tego wieczora przyszedł do mnie doktor Coleman i powiedział, że spodziewa się kłopotów z narkozą i żebym się po przebudzeniu nie zdziwił, jak zobaczę przy sobie mnóstwo różnych drutów, przewodów i aparatów. Nie powiedziałem mu, co przeżyłem, tylko

skinąłem głową i obiecałem współpracę z lekarzami.


Następnego ranka operacja trwała dlugo, ale udala się; kiedy odzyskałem przytomność, doktor Coleman był przy mnie, a ja powiedziałem: "Wiem dokładnie, gdzie jestem", a on spytał: "W którym łóżku?" "W pierwszym po prawej stronie, jak się wchodzi z korytarza". On się tylko na to roześmiał i oczywiście myślał, że jestem jeszcze pod wpływem narkozy.


Chcialem mu powiedzieć, co mi się przydarzyło, ale w tej chwili wszedł doktor Wyatt mówiąc: "A więc nasz pacjent już się obudził.

Co pan kolega chce teraz zrobić?" A Coleman odparł: "Nie mam nic do roboty. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak zdumiony. Oto jestem gotów z całą aparaturą, a pacjentowi nic nie potrzeba". "Cuda jeszcze się zdarzają" - powiedzial doktor Wyatt. Kiedy już mogłem usiąść na łóżku i obejrzeć salę, przekonałem się, że leżę na tym samym łóżku, które wskazało mi światło kilka dni przedtem.

Działo się to trzy lata temu, ale wspomnienie tego jest tak żywe, jakby wszystko zdarzyło się wczoraj. Nigdy jeszcze nie przytrafiło mi się nic równie fantastycznego. Zmieniło się wiele w moim życiu.

Ale o tym doświadczeniu nie mówię. Opowiedziałem tylko żonie, bratu, mojemu pastorowi i teraz panu, doktorze. Nie wiem, jak to wyrazić, ale to takie trudne do wytłumaczenia. Nie chcę zrobić na panu wielkiego wrażenia ani nie staram się przechwalać. Ale po tym

wszystkim nie mam więcej żadnych wątpliwości. Wiem z całą pewnością, że po śmierci jest życie.


3

Zbieżności

To, co się dzieje podczas faz umierania jest - mówiąc

oględnie - niezwykłe. I dlatego moje zdumienie rosło, kiedy w ciągu wielu lat napotykałem szereg zaskakujących zbieżności. Występują one również w dawnych, często ezoterycznych pismach, poza tym w literaturze różnych cywilizacji, kultur i epok.


Biblia

W naszym społeczeństwie Biblia jest najpowszechniej czytaną i komentowaną książką, która porusza sprawy dotyczące duchowego aspektu człowieka i życia po śmierci.

Jednak w całości Biblia stosunkowo mało ma do powiedzenia o wydarzeniach związanych ze śmiercią albo o tym, jaki jest ten przyszły świat. Zwłaszcza odnosi się to do Starego Testamentu. Wedle niektórych biblistów tylko dwa ustępy ze Starego Testamentu mówią jednoznacznie o życiu po śmierci:

84


Izajasz 26, 19:

"Ożyją Twoi umarli, zmartwychwstaną ich trupy, obudzą się i krzykną z radości spoczywający w prochu, bo [...] ziemia wyda cienie zmarłych".

Daniel 12, 2:

"A wielu się obudzi z tych, którzy śpią w krainie

prochu: ci do wiecznego życia, a owi ku pohańbieniu, na wieczne zawstydzenie".


Proszę zwrócić uwagę, że w obu tych fragmentach powiedziane jest wyraźnie, że nastąpi zmartwychwstanie fizycznych ciał, a stan śmierci fizycznej został tu znowu porównany do snu.

A jednak, jak to widzieliśmy w poprzednim rozdziale,

niewiele osób odwoływało się do obrazów biblijnych, kiedy starały się omówić czy wyjaśnić swoje przeżycia. Przypomnijmy sobie, że pewien mężczyzna porównał ciemne zamknięte miejsce, przez jakie przechodził w momencie śmierci, do biblijnej "doliny cieni śmierci". Dwie osoby wspomniały oświadczenie Jezusa: "Jam jest światłość świata".

Zapewne na podstawie tego zdania określiły spotkane

światło jako Chrystusa. Jedna z nich powiedziała mi:


Nie widziałam żadnej postaci w tym świetle, ale dla mnie było ono Chrystusem - świadomą jednością ze wszystkimi rzeczami, doskonałą miłością. Sądzę, że Jezus rozumiał to dosłownie, kiedy powiedział, że jest światłością świata.

Poza tym, podczas mojej własnej lektury napotkałem

w Biblii zbieżności, o jakich żaden z moich rozmówców nie wspomniał, najciekawsze w pismach apostoła Pawła. Prześladował on Chrystusa, dopóki nie miał słynnej wizji na drodze do Damaszku, kiedy to się nawrócił. Powiada on:


Dzieje Apostolskie 26, 13-26:

"W poludnie podczas drogi ujrzałem, o królu, światło z nieba, jaśniejsze od słońca, które ogarnęło mnie i moich towarzyszy podróży. Kiedyśmy wszyscy upadli

85


na ziemię, usłyszałem głos, który mówił do mnie po

hebrajsku: «Szawle, Szawle, dlaczego mnie prześladujesz? Trudno ci wierzgać przeciwko ościeniowi». «Kto jesteś, Panie?» - zapytałem. A Pan odpowiedział: «Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Ale podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem ci się po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci objawię...» Temu widzeniu z nieba nie mogłem się sprzeciwić, królu Agryppo [...] «Tracisz rozum, Pawle! -zawolal głosno Festus [...] - wielka nauka doprowadza cię do utraty rozsądku». «Nie tracę rozumu dostojny Festusie [...] lecz słowa, które mówię, są prawdziwe i przemyślane»".


To wydarzenie przypomina spotkanie ze świetlistą istotą w czasie przeżyć ludzi bliskich śmierci. Po pierwsze, ta istota posiadała osobowość, chociaż nie miała wiadomego kształtu fizycznego, a "głos", który stawiał pytania i wydawał polecenia, był jej emanacją. Kiedy Paweł starał się o tym opowiedzieć, został wyśmiany i twierdzono, że "stracił rozum". Mimo to wizja ta zmieniła cały tok jego życia:

odtąd stał się orędownikiem chrześcijaństwa jako sposobu życia, którego treścią jest miłość bliźniego.

Istnieją oczywiście pewne różnice. Paweł podczas swej wizji nie był bliski śmierci. Jeszcze jedna rzecz interesująca: Paweł notuje, że był oślepiony tym światłem i później przez trzy dni nic nie widział. Jest to niezgodne z relacjami tych, którzy opowiadają, że choć światło było niezwykle jasne, nie oślepiało ich ani też nie przeszkadzało widzieć innych rzeczy w pobliżu.

W rozważaniach na temat istoty życia pozagrobowego

Paweł powiada, że są tacy, którzy podają w wątpliwość chrzescijańską koncepcję życia po śmierci, pytając, jakiego rodzaju ciało będą mieć zmarli.


Pierwszy List do Koryntian 15, 35-52:

"Lecz oto powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli?

W jakim ukażą się ciele? O niemądry [...] To, co

86


zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać potem, lecz zwykłym ziarnem [...] Bóg zaś takie daje mu ciało, jakie zechciał; każdemu z nasion właściwe [ ] Są ciała niebieskie i ziemskie, lecz inne jest piękno ciał niebieskich - inne ziemskich [...] Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się to, co zniszczalne - powstaje zaś niezniszczalne; sieje się, co niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się, co słabe, powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe -powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało ziemskie, powstanie też ciało [...]


A oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w oka mgnieniu, na dzwięk ostatniej trąby – zabrzmi bowiem trąba - umarli powstaną nienaruszeni..."


Ciekawe, że Pawłowy opis "ciała duchowego" zgodny jest z relacjami tych, którzy opuścili swe ciała. We wszystkich przypadkach podkreślano niematerialność ciała duchowego - brak substancji fizycznej - jak również brak wszelkich ograniczeń. Paweł powiada na przykład, że o ile ciało fizyczne jest słabe i brzydkie, duchowe będzie mocne i piękne. To mi przypomina pewną relację, w której ciało duchowe było cale, nie uszkodzone, choć to fizyczne zostało poważnie okaleczone, a także i inną, w której duchowe ciało nie miało żadnego określonego wieku, to znaczy nie podlegało ograniczeniom czasu.


Platon

Platon, jeden z największych myślicieli wszechczasów, żył w Atenach w latach 427-347 przed Chr. Swoją filozofię zawarł w licznych dialogach - w których rozmówcą jest

87


na ogół jego nauczyciel Sokrates - i niewielkiej liczbie

listów.

Platon był zdania, że rozumowanie, logika i dyskusja są najlepszą drogą, by osiągnąć prawdę i mądrość, ale tylko do pewnej granicy; był bowiem także wielkim wizjonerem i uważał, że do ostatecznej prawdy można dojść jedynie dzięki intuicji, dzięki mistycznemu przeżyciu olśnienia.

Uważał, że istnieją płaszczyzny i wymiary rzeczywistości odmienne od fizycznego zmysłowego świata, i wierzył, że ta fizyczna dziedzina może być zrozumiana tylko w powiązaniu z innymi, "wyższymi" płaszczyznami rzeczywistości.

I dlatego zajmował się głównie niematerialnym świadomym składnikiem człowieka - duszą - i traktował fizyczne ciało jako tymczasowy jej wehikuł. Nic więc dziwnego, że pasjonował go los duszy po śmierci fizycznej i że kilka jego dialogów, zwłaszcza Gorgiasz i Państwo, poruszają między innymi ten właśnie temat.


W pismach Platona napotkać można często opisy śmierci dokładnie takie, jak te przytoczone w poprzednim rozdziale.

Platon na przykład przedstawia śmierć jako oddzielenie się niematerialnej części żyjącej osoby, duszy, od fizycznej części - ciała. A co więcej, ta niematerialna część człowieka podlega mniejszym ograniczeniom niż fizyczna: tak więc Platon kładzie szczególny nacisk na to, że czas nie jest elementem sfer znajdujących się poza fizycznym, zmysłowym światem. Te inne sfery są wieczne i Platon w zaskakującym zdaniu powiada, że to, co nazywamy

czasem, to "poruszające się nierzeczywiste odbicie wieczności".

Platon wielokrotnie opisuje, jak dusza, która oddzieliła

się od ciała, spotyka dusze innych zmarłych i rozmawia z nimi, a w trakcie przejścia od życia fizycznego do następnego świata prowadzą ją duchy opiekuńcze. Mówi też, że niektórzy mogą liczyć na to, iż w momencie śmierci spotkają łódź, która przewiezie ich przez wodę "na drugi brzegi" pośmiertnej egzystencji. W Fedonie zarowno dra-

88


matyczne tło, jak i użycie słow i argumentów świadczą o tym, że według Platona ciało to więzienie duszy, a więc śmierc jest jakby ucieczką i uwolnieniem. Jak pamiętamy, w pierwszym rozdziale Platon wypowiada ustami Sokratesa pogląd, że śmierć jest zapomnieniem, ale robi to tylko po to, by następnie całkowicie temu zaprzeczyć. Wedle Platona

dusza przychodzi do ciała z wyższych i bardziej boskich sfer istnienia. Dla niego to narodziny są snem i zapomnieniem, ponieważ dusza przez połączenie z ciałem przechodzi ze stanu wielkiej świadomości do stanu świadomości ograniczonej i na pewien czas zapomina prawdy, jakie znała w poprzedniej pozacielesnej egzystencji. Stąd wniosek, że śmierć jest przebudzeniem i przypomnieniem. Zdaniem Platona, dusza oddzielona od ciała na skutek śmierci może myśleć i rozumieć znacznie jaśniej niż przedtem i o wiele łatwiej może rozpoznawać prawdziwą naturę rzeczy. Wkrótce po śmierci staje ona wobec "sądu", podczas którego i boski byt ukazuje duszy wszystkie spełnione w życiu uczynki - zarówno dobre, jak i złe.


W księdze X Pafzstwa występuje może najbardziej uderzające podobieństwo. Tutaj Platon przytacza mit o greckim żołnierzu imieniem Er; brał on udział w bitwie, w której zginęło wielu Greków, a kiedy jego współrodacy przyszli zabrać poległych, znaleźli również i jego ciało. Wraz z innymi złożono je na stosie i miało być spalone. Po pewnym czasie jednak Er ożył i opisuje, co widział podczas swej podróży w zaświaty. Najpierw - powiada - dusza jego opuściła ciało i dołączyła do grupy innych duchów, która znalazła się następnie w miejscu, gdzie były "rozpadliny" prowadzące z ziemi do królestwa przyszłego życia. Tutaj dusze zostały zatrzymane i były sądzone przez istoty boskie, które jednym spojrzeniem ogarniały wszystkie czyny, jakich każda dusza dokonała podczas ziemskiego życia.


Jednak Er nie był sądzony. Zamiast tego owi sędziowie powiedzieli mu, że musi wrócić, by opowiedzieć ludziom żyjącym w fizycznym świecie, jaki jest ten przyszły. Po wielu - jeszcze innych przeżyciach Er został odeslany na ziemię, ale nie

wiedział, jak wrócił do swego fizycznego ciała. Po prostu obudził się na stosie pogrzebowym.


O jednym musimy pamiętać: sam Platon ostrzega nas,

że jego szczegółowe opisy świata, w który wkracza dusza po śmierci, są tylko przypuszczeniami. Chociaż nie wątpi w przeżycie cielesnej śmierci, podkreśla z naciskiem, że próbując wytłumaczyć przyszłe życie w trakcie cielesnego, napotykamy dwie przeszkody: po pierwsze, nasze dusze są uwięzione w ciałach fizycznych i przez to ich doświadczenia, jak też doznania zmysłowe są ograniczone. Wzrok, słuch, dotyk, smak i powonienie - każdy z tych zmysłów na swój sposób może nas oszukać. Nasze oczy mogą pomniejszyć przedmiot wielki, jeśli patrzymy nań z daleka, możemy nie dosłyszeć tego, co ktoś mówi do nas, i tak dalej. To wszystko może spowodować w rezultacie, że będziemy mieć fałszywe zdanie albo wrażenie co do istoty rzeczy. Tak więc dusza nasza nie może widzieć rzeczywistości samej w sobie, dopóki

nie zostanie uwolniona od niedokładności i fałszerstw

fizycznych zmysłów.


Po drugie, język ludzki nie wystarcza, żeby bezpośrednio wyrazić ostateczną rzeczywistość. Słowa raczej ukrywają niż ujawniają wewnętrzną naturę rzeczy. W wyniku tego mowa ludzka najwyżej może posługiwać się analogią, mitem lub dzięki innym pośrednim sposobom ukazać prawdziwy charakter tego, co leży poza światem fizycznym.


Tybetańska Księga Zmarłych

To niezwykłe dzieło zawiera nauki mędrców tybetańskich, zbierane i ustnie przekazywane przez wiele wieków, począwszy od czasów prehistorycznych. Nauki te ostatecznie

90


spisane zostały około wieku VIII po Chr., ale nawet i wtedy były skrzętnie ukrywane przed niepowołanymi.

Forma, jaką przybrała ta księga, jest wynikiem różnorakich powiązanych ze sobą celów, jakim miała służyć.

Przede wszystkim mędrcy, którzy ją pisali, w rzeczywistości traktowali umieranie jako umiejętność - jako coś, co można zrobić dobrze albo w sposób nieodpowiedni, w zależności od tego, czy ma się należytą wiedzę. Tak więc księgę czytano osobie umierającej podczas ostatnich chwil jej życia albo podczas ceremonii pogrzebowej. W ten sposób spełniać miała dwa zadania: po pierwsze, dopomóc umierającemu, żeby rozumiał każdy nowy etap zjawisk, jakie będzie przeżywać. Po drugie - miała dopomóc tym, co pozostali, aby wspierali zmarłego myślami, a nie zatrzymywali swoją miłością i rozpaczą, tak by mógł wejść do krainy śmierci w odpowiednim stanie ducha, uwolniony od wszelkich

cielesnych trosk.


Mając na względzie te dwa zadania, księga zawiera długi opis różnych etapów, poprzez które dusza przechodzi po śmierci fizycznej. Współzależność między wczesnymi etapami śmierci, które przedstawia a tymi opisywanymi przez moich rozmówców jest wprost niezwykła.

Przede wszystkim wedle opisu tybetańskiego dusza osoby umierającej opuszcza ciało. Po pewnym czasie "omdlewa" i znajduje się w próżni - nie w fizycznej próżni, ale podległej pewnym ograniczeniom, w której świadomość umierającego nadal istnieje. Może słyszeć przykre odgłosy, opisane jako huk, grzmot lub podobny do wiatru gwizd i zwykle widzi siebie i swe otoczenie otulone szarą, mglistą poświatą.


Zmarły jest zdumiony tym, że znajduje się poza swym

fizycznym ciałem. Widzi i słyszy oplakujących go najbliższych i przyjaciół, widzi przygotowania do pogrzebu, a jednak, kiedy stara się do nich przemówić - nie slyszą go ani nie widzą. Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że nie żyje, jest oszołomiony. Nie wie, czy już umarł, czy nie, a kiedy wreszcie to sobie uświadomi, nie ma pojęcia, gdzie powinien pójść albo co robić.

Ogarnia go wielki żal i przygnębienie.

Przez krótki czas pozostaje w pobliżu miejsc, gdzie przebywał podczas ziemskiego życia.


W pewnym momencie spostrzega, że nadal ma ciało

- zwane "jaśniejącym" ciałem - które jednak nie jest

substancją materialną. Tak więc może przenikać przez skały i mury, nie napotykając żadnych trudności. Gdziekolwiek chce być, znajduje się tam w jednej chwili. Jego myśli i postrzeganie są mniej ograniczone: umysł nabiera jasności, a zmysły stają się bardziej wrażliwe i doskonałe, bliższe naturze tego, co boskie. Jeśli w życiu fizycznym był ślepy albo głuchy, albo kulawy, ku swemu zdumieniu przekonuje się, że w tym "jaśniejącym" ciele wszystkie jego zmysły, jak też możliwości ciała fizycznego zostały w pełni przywrócone, nawet wzmocnione. Moze spotkać inne istoty w tej samej postaci, może też ujrzeć to, co w tybetańskiej księdze nazwane jest "czystym" albo „jasnym" światłem. Tybetańczycy radzą umierającemu, by zbliżył się do tego światła, źródła wielkiej miłości i zrozumienia.


Księga opisuje również uczucie ogromnego spokoju i zadowolenia, jakiego doświadcza umierający; mówi także o swego rodzaju "lustrze", w którym całe życie zmarłego, wszystkie uczynki dobre i złe zostają wyraźnie ukazane zarówno jemu, jak też istotom sądzącym go.

W tej sytuacji nie ma mowy o żadnych wykrętach i kłamstwach.

Krótko mówiąc, nawet jeśli Tybetańska księga zmarłych przytacza wiele późniejszych stanów, jakich żaden z moich rozmówców nie przeżył, jest całkiem oczywiste, że występuje tu uderzające podobieństwo pomiędzy treścią tego pradawnego manuskryptu a zdarzeniami, o jakich mi mówili współczesni Amerykanie z końca XX wieku.

92


Emanuel Swedenborg

Swedenborg, który żył w latach 1688-1772, urodził się w Sztokholmie. Był znany w swoich czasach i miał znaczne osiągnięcia w naukach przyrodniczych. Najpierw interesował się anatomią, fizjologią i psychologią, a jego prace z tych dziedzin zyskały duże uznanie. Jako starzec przeżył przełom religijny i zaczął opowiadać o swych doznaniach, kiedy to

- jak twierdził stanowczo - był w kontakcie z duchowymi istotami spoza naszego świata.

Jego późniejsze prace pełne są dokładnych opisów, jak

wygląda życie po śmierci.

I w tym wypadku zbieżność pomiędzy tym, co pisze na temat swoich przeżyć duchowych a tym, co opowiada1i mi ludzie bliscy śmierci, jest zdumiewająca. Na przykład Swedenborg opisuje etap, kiedy funkcje oddychania i krążenia krwi zostają przerwane:

"Człowiek jeszcze nie umarł, ale oddzielony jest tylko od swej cielesnej powłoki, która służyła mu na tym świecie [...] Człowiek, kiedy umiera, przechodzi tylko z jednego świata do drugiego".

Swedenborg twierdzi, że sam przeżywał wczesne fazy

śmierci i doświadczył oderwania się od swego ciała:

"Znalazłem się w stanie oderwania od zmysłów cielesnych, byłem prawie umierający; jednak moje wewnętrzne życie wraz z myśleniem pozostało nie zakłócone, tak ie odbierałem wrażenia i zachowałem pamięć tych rzeczy , które się wydarzyły i które są udziałem ludzi ożywionych z martwych [...] Zwłaszcza doznałem wrażenia [...] że mój umysł, mój duch został wyciągnięty i [...] wyrwany z ciala".


W czasie tego przeżycia spotyka istoty, które nazywa

"aniołami". Pytają go, czy gotów jest umrzeć:

"Te anioły spytały mnie najpierw, jakie są moje myśli, czy są to

93


myśli człowieka umierającego, który przygotowuje się do życia w wieczności, chciały, bym zachował te myśli".

Jednak kontakt, jaki nawiązał się pomiędzy Swedenborgiem a duchami, nie miał charakteru ziemskiego, ludzkiego.

Jest prawie bezpośrednim przekazywaniem myśli. Stąd niemożliwe jest wzajemne niezrozumienie.

"Kiedy duchy rozmawiają ze sobą uniwersalnym językiem [...] każdy człowiek natychmiast po śmierci poznaje ten uniwersalny język [...] który jest właściwy jego duchowi [...]

To, co mówi anioł albo duch do człowieka, jest tak słyszalne jak mowa ludzka, a mimo to nie słyszą jej inni, którzy stoją blisko, ale tylko on sam; dlatego że mowa anioła albo ducha przenika do myśli ludzkiej..."


Człowiek niedawno zmarły nie zdaje sobie sprawy, że

umarł, ponieważ nadal jest w "ciele", które pod wieloma względami przypomina jego cialo fizyczne:

"Pierwszy stan człowieka po śmierci przypomina jego postać na ziemi, ponieważ ma podobne cechy zewnętrzne [...] Stąd wydaje mu się, że jest jeszcze na ziemi [...] I dlatego, kiedy się dziwili, że są w ciele i że mają zmysły wszystkie takie, jak mieli na ziemi [...]

zapragnęli dowiedzieć się, jakie jest niebo i jakie jest piekło".


Jednak stan duchowy jest mniej ograniczony. Postrzeganie, myśl i pamięć są doskonalsze, czas i przestrzeń nie są przeszkodami jak w życiu fizycznym:

"Wszystkie właściwosci ducha [ ...] są znacznie doskonalsze, zarówno jak odbierane przez nie wrażenia, myśli i postrzeżenia".

Umierający człowiek spotyka się z duchami tych, którzy odeszli przed nim, a których znał za życia. Są oni po to, by mu pomóc w przejściu do drugiego świata:

"Duch człowieka, który niedawno opuścił świat [...] rozpoznany zostaje przez jego przyjaciół i tych, których znał, żyjąc na ziemi [...] pouczają oni, jakie jest wieczne życie..."

94


Może też mieć wizję swego minionego życia. Przypomina sobie wtedy każdy szczegół, nie może skłamać ani nić ukryć:

"Wewnętrzna pamięć [...] to taka, w której zapisane jest dokładnie wszystko to [...] o czym człowiek w każdej chwili myślał, mówił, i co czynił [...] od najwcześniejszego dzieciństwa po wiek sędziwy. Człowiekowi towarzyszy pamięć o tych rzeczach, kiedy przechodzi w to drugie życie, i kolejno zostają mu one przypomniane [...] Wszystko, co powiedział i zrobił [ ...] ukazuje się przed aniołami w świetle jasnym jak za dnia [...] i [...] nie ma nic tak ukrytego na ziemi, co by nie zostało ujawnione po śmierci..."


Swedenborg opisuje także "światlo Boga", które przenika tamten świat, światlo niezwykłej jasności, które sam widział; światlo prawdy i zrozumienia.


I znowu w pismach Swedenborga - jak przedtem w Biblii, w dziełach Platona i Tybetańskiej księdze zmarłych - znajdujemy zdumiewające zbieżności z tym, co opisują ludzie współcześni, którzy znaleźli się na progu śmierci.

Oczywiście rodzi się pytanie, czy to podobieństwo istotnie jest zdumiewające. Niektórzy będą twierdzić na przykład, że autorzy tych różnych dzieł mogli na siebie nawzajem wpływać. Takie twierdzenie można podtrzymać w pewnych wypadkach, ale w innych nie.


Platon przyznaje, że swoje poglądy i inspiracje czerpał z religijnego mistycyzmu Wschodu, tak więc mógł być pod wpływem tej samej tradycji, dzięki której powstała Tybetańska księga zmarłych. Z kolei idee filozofii greckiej wpłynęły na niektórych autorów Nowego Testamentu i dlatego można twierdzić, że poglądy świętego Pawła na ciało duchowe wywodzą się z Platona.

Z drugiej strony, w większości przypadków niełatwo jest ustalić, jak było w istocie. Każdy pisarz zdaje się wnosić jakieś nowe interesujące szczegóły (również występujące w relacjach moich rozmówców), których jednak nie mógł zaczerpnąć z wcześniejszych autorów. Swedenborg czytał

95


Biblię i znał Platona. Jednak kilkakrotnie wspomina o fakcie, że ktoś, kto właśnie umarł, przez pewien czas nie zdaje sobie z tego sprawy. Ten szczegół, który ustawicznie się powtarza w opowiadaniach ludzi bardzo bliskich śmierci, nie występuje z całą pewnością ani w Biblii, ani u Platona.

Został natomiast podkreślony w Tybetańskiej księdze zmarłych, dziele, którego Swedenborg zapewne nie mógł czytać, gdyż przetłumaczone zostało w roku 1927.


Czy istnieje możliwość, że zebrane przeze mnie relacje przeżyć ludzi bliskich śmierci były inspirowane przez dzieła wyżej cytowane? Spośród wszystkich osób, z którymi rozmawiałem, kilka przedtem znało w jakimś stopniu Biblię, dwie lub trzy wiedziały coś niecoś o poglądach Platona.

Jednak żadna z nich nie miała pojęcia o istnieniu tak

ezoterycznych dzieł, jak pisma Swedenborga czy Tybetańska księga zmarłych. Mimo to wiele szczegółów, które nie występują w Biblii ani nawet u Platona, stale powtarza się w zebranych przeze mnie relacjach, a te z kolei odpowiadają dokładnie zjawiskom i wydarzeniom wzmiankowanym w tych rzadko spotykanych źródłach.

Trzeba więc stwierdzić, że podobieństwa i zbieżności

pomiędzy pismami dawnych myślicieli a relacjami współczesnych Amerykanów, którzy byli o krok od śmierci, są faktem zdumiewającym i do tej pory niewytłumaczalnym.


Możemy zadać sobie pytanie: Jak wyjaśnić, ze wiedza

tybetańskich mędrców, teologia i wizje świętego Pawła, przedziwna intuicja i mity Platona oraz duchowe odkrycia Swedenborga -wszystko to tak zgodne jest nie tylko ze sobą, ale również z opowiadaniami ludzi współczesnych, którzy otarli się o śmierć?


4

Pytania

Zapewne czytelnicy mają teraz wiele pytań i wątpliwości.

W latach, kiedy wygłaszałem odczyty i odbyłem wiele

prywatnych rozmów, zadawano mi mnóstwo pytań, na ogół dotyczących tych samych zagadnień; dlatego mogłem sporządzić listę tych powtarzających się najczęściej. W niniejszym rozdziale, a także i w następnym, postaram się do nich ustosunkować.

Czy pan to wszystko wymyślił?

Nie, nie wymyśliłem. Pragnę w dalszym ciągu wykładać psychiatrię i filozofię medycyny, tak więc próba oszustwa z pewnością nie pozwoliłaby mi zrealizować tego celu.

Przekonałem się zresztą, że każdy, kto wnikliwie i z życzliwością wypytuje swych znajomych, przyjaciół i krewnych o takie przeżycia, wkrótce pozbywa się swych wątpliwości.


Czy podchodzi pan do sprawy dostatecznie realistycznie?

Do jakiego stopnia takie zjawiska są powszechne?

Ja sam doskonale zdaję sobie sprawę, że na skutek

ograniczonej z konieczności liczby zbadanych przeze mnie przypadków nie jestem w stanie ocenić ściśle częstotliwości i zasięgu tego rodzaju zjawisk. Jednak całkiem śmiało mogę

97


powiedzieć, że zdarzają się one znacznie częściej, niż mógłby przypuszczać ktoś, kto tego nie badał. Miałem wiele publicznych odczytów na ten temat, dla różnych pod względem składu i liczebności audytoriów, i nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś potem do mnie nie przyszedł ze swoją własną historię, a nawet w kilku przypadkach ludzie opowiadali swe przeżycia publicznie. Oczywiście zawsze można powiedzieć (i słusznie), że ktoś, kto sam czegoś podobnego doświadczył, zechce posłuchać odczytu o takiej tematyce.

Mimo to wielokroć ludzie ci nie z powodu tematu przychodzili na mój wykład. Na przykład ostatnio mówiłem do trzydziestoosobowej grupy, z której dwie osoby doświadczyły przeżyć z pogranicza śmierci, ale obie znalazły się na prelekcji dlatego, że należały do tego właśnie zespołu. Żadna z nich nie wiedziała, o czym będę mówić.


Jeśli przeżycia ludzi bliskich śmierci są pana zdaniem tak powszechne, dlaczego nie są ogólnie znane?

Składa się na to chyba kilka powodów. Po pierwsze i nade wszystko sądzę, że nasze czasy, ogólnie biorąc, zdecydowanie nie sprzyjają dyskusji na temat możliwości życia po śmierci ciała. Żyjemy w wieku, w którym nauka i technika uczyniły olbrzymie postępy w dziedzinie poznania i opanowania przyrody. Rozważania o życiu po śmierci są dla wielu anachronizmem, gdyż ich zdaniem temat ten należy raczej do naszej "zabobonnej" przeszłości niż do "naukowej" teraźniejszości. I dlatego osoby, które doświadczyły zjawisk znajdujących się poza zasięgiem nauki, w naszym jej rozumieniu, spotykają się z drwiną. Ludzie, którzy mają za sobą transcendentne przeżycia, zdają sobie sprawę z tego rodzaju postaw i na ogół - co zrozumiałe - niechętnie opowiadają o nich publicznie. Jestem głęboko przekonany, że bardzo wiele można by się dowiedzieć od osób, które doznały takich przeżyć; boją się one jednak, że inni ludzie nazwą je "szalonymi" albo podejrzewać będą o "wybujałą wyobraź-

98


nię", poprzestały więc tylko na opowiedzeniu ich najwyżej paru osobom z rodziny czy z grona przyjaciół.

Poza tym powszechna niewiedza dotycząca tego tematu wywodzi się częściowo ze znanego psychologii zjawiska "zwrócenia uwagi". Mnóstwa rzeczy, które każdego dnia słyszymy i widzimy, naszą świadomość po prostu nie rejestruje. Jeśli jednak uwaga nasza zostanie na coś zwrócona (zwłaszcza w sposób dramatyczny), skłonni jesteśmy trwale to zapamiętać. Wiele osób doświadczyło następującego zjawiska: nauczyły się znaczenia nowego słowa i od tej chwili spotykały je w każdym piśmie, jakie brały do ręki w ciągu następnych paru dni. Wyjaśnienie jest proste:

słowo to nie zajęło nagle przodującego miejsca w języku, wręcz przeciwnie - stale było używane. Pojawiało się ono w tekstach czytanych przez tego człowieka cały czas, ale on, nie znając jego znaczenia, prześlizgiwał się nad nim wzrokiem.


Niedawno po wygłoszonym odczycie rozpocząłem dyskusję i pewien lekarz jako pierwszy spytał mnie: "Pracuję w szpitalu od wielu lat. Jeśli tego rodzaju przeżycia są – jak pan twierdzi - tak powszechne, dlaczego o nich nie słyszałem?" Wiedząc, że z pewnością na sali znajdzie się ktoś, kto spotkał się z takimi przypadkami, od razu skierowałem pytanie do audytorium: "Czy ktoś z państwa tu obecnych słyszał o podobnych zjawiskach?" Wtedy podniosła rękę żona tegoz właśnie lekarza i opowiedziała o przeżyciach ich bardzo bliskiej przyjaciółki.


Inny przykład: Pewien znajomy lekarz po raz pierwszy

dowiedział się o tego rodzaju przeżyciach z artykułu w starym numerze gazety, gdzie zrelacjonowano odczyt, jaki wygłosiłem. Następnego dnia jeden z pacjentów całkiem samorzutnie opowiedział mu o własnym podobnym doświadczeniu, ów lekarz upewnił się, że pacjent nie mógł słyszeć ani czytać o moich badaniach. A zwrócił się do niego dlatego, że był zdumiony i zaniepokojony tym, co mu się przydarzyło, i szukał wyjaśnienia medycznego.

99


Bardzo możliwe, że obaj ci lekarze słyszeli przedtem o faktach tego rodzaju, ale potraktowali je raczej jako sporadyczne urojenia niż zjawisko często występujące i nie zwrócili na nie uwagi.


Wreszcie istnieje dodatkowy czynnik w wypadku lekarzy, który może wyjaśni, dlaczego tak wielu z nich wydaje się nie zdawać sobie sprawy ze zjawisk towarzyszących stanom bliskim śmierci, choć można by przypuszczać, że to właśnie oni powinni się z nimi stykać najczęściej. Otóż podczas studiów przyszłym lekarzom wpaja się, by z wielką rezerwą odnosili się do tego, co mówi pacjent o swoim samopoczuciu, uczy się ich zwracać przede wszystkim uwagę na

obiektywne "symptomy" procesu chorobowego, a do "subiektywnych" relacji podchodzic z wielka rezerwą. Jest to postępowanie rozsądne, gdyż łatwiej można sobie poradzić z tym, co obiektywne. Jednak taka postawa wpływa na nieujawnianie przeżyć związanych ze stanami bliskimi śmierci, ponieważ bardzo niewielu lekarzy ma zwyczaj pytać o uczucia i spostrzeżenia pacjentów, których reanimowali.


Dlatego też lekarze, którzy teoretycznie powinni być najbardziej predestynowani do obcowania z tego rodzaju zjawiskiem - w rzeczywistości nie słyszą o nich częściej niż inni ludzie.

Czy w sferze przeżywania tego rodzaju zjawisk zauważył pan różnice między kobietami i mężczyznami?

Moimi rozmówcami byli zarówno mężczyzni, jak i kobiety, i nie widzą różnicy pomiędzy ich relacjami ani co do treści, ani co do typu przeżyć.

Jednak istnieją różnice w ujęciu tematu. Ogólnie biorąc, mężczyzni są bardziej powściągliwi. O wiele więcej mężczyzn niż kobiet ograniczyło się do krótkiej odpowiedzi, kiedy listownie lub telefonicznie prosiłem o możliwie wyczerpującą relację. Więcej mężczyzn niż kobiet robiło uwagi w stylu: "Starałem się o tym zapomnieć, próbowałem

100


usunąć z pamięci", często czynią aluzję do tego, że bali się śmieszności albo zwierzają się, że uczucia, jakich doznali, były zbyt silne, żeby o nich mówić.

Chociaż nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest, najwidoczniej nie jestem tu wyjątkiem. Russell Moores, znany badacz psycholog, powiedział mi, że on i jego koledzy zaobserwowali to samo. Z ogólnej liczby osób zgłaszających się, żeby mu opisać swoje doznania psychiczne, zaledwie jedna trzecia to mężczyźni.


Jeszcze inny fakt jest interesujący, mianowicie większa - niż można by się spodziewać - liczba tego rodzaju przeżyć przypada na okres ciąży. I znowu nie potrafię tego wyjaśnić. Może dlatego, że sama ciąża jest stanem fizjologicznego ryzyka? Przyczyną większej częstotliwości występowania tych przeżyć podczas ciąży jest może fakt, że właśnie tylko kobiety zachodzą w ciążę i że są bardziej skłonne do zwierzeń.


I. Skąd pan wie, ie wszyscy ci ludzie po prostu nie klamią?

Kto nigdy nie słuchał zwierzeń osób, które były bliskie śmierci, łatwo może postawić zarzut, że opowiadania te są kłamstwami. Jednak ja znajduję się w sytuacji raczej wyjątkowej. Widziałem ludzi dojrzałych, emocjonalnie zrównoważonych -zarówno kobiety, jak i mężczyzn - załamujących się i płaczących w trakcie opowiadania mi tego, co przeżyli trzydzieści lat temu. W głosie ich wyczuwałem wielką szczerość i przejęcie, niestety, uczuć tych nie można

przelać na papier. I dlatego oskarżenie, że relacje owe są zmyślone, uważam za bezpodstawne. Niestety, moim odczuciem nie mogę podzielić się z innymi.

Są jeszcze inne argumenty, które przemawiają za tym, że należy całkowicie wykluczyć zarzut fałszerstwa. Najbardziej oczywista będzie tu trudność, jak wyjaśnić podobieństwo tylu relacji. Jak to możliwe, by w przeciągu ośmiu lat przyszło do mnie tyle osób z takim samym kłamstwem?

101


Oczywiście można założyć, że miła starsza pani z Północnej Karoliny i studentka medycyny z New Jersey, i weterynarz z Georgii, i wielu, wielu innych kilka lat temu porozumiało się, żeby sfabrykować wielkie oszustwo, którego padłem ofiarą. Jednak nie uważam tego za możliwe!


Jeśli nie kłamią może wprost, to podają bardziej subtelną fałszywą interpretację. Czy nie jest możliwe, że z biegiem lat "rozbudowali" swoje historie?


Pytanie to nawiązuje do dobrze znanego zjawiska psychologicznego, kiedy ktoś zaczyna od prostego opowiadania o jakimś przeżyciu albo zdarzeniu i w miarę upływu czasu rozwija je w niezwykle skomplikowaną historię. Za każdym razem, kiedy się nią popisuje, dodaje jakiś subtelny szczegół, aż sam zaczyna w to wierzyć, i wreszcie cala relacja jest tak

upiększona, że nie przypomina pierwowzoru.

Nie sądzę jednak, by ten mechanizm działał w jakimś znaczącym stopniu w przypadkach, które badałem. Po

pierwsze, opowiadania osób, z którymi przeprowadziłem wywiad wkrótce po ich przeżyciu - w niektórych przypadkach, kiedy jeszcze były w szpitalu i dochodziły do zdrowia - nie różniły się od opowiadań ludzi, którzy relacjonowali zdarzenia sprzed wielu lat. Dalej, w kilku przypadkach

osoby, z którymi rozmawiałem, spisały swoje doświadczenia wkrótce po swych doznaniach i odczytały notatki podczas naszego spotkania. I znowu opisy te są podobne do przeżyć przytaczanych z pamięci po upływie pewnego okresu. Również jest faktem, że często mnie pierwszemu to przeżycie zostało opowiedziane i to z wielkim ociąganiem, mimo iż minęło sporo czasu. Chociaż było mało okazji albo wcale, żeby upiększyć te relacje, znowu nie różnią się one jako grupa od tych, które często były opowiadane na przestrzeni wielu lat. Wreszcie jest całkiem możliwe, że w kilku przypadkach miało miejsce zjawisko wręcz odwrotne: psychiatrzy nazywają "stłumieniem" pewien mechanizm obronny, który

102


polega na tym, że ktoś robi świadomy wysiłek, by kontrolować niechciane wspomnienia, uczucia albo myśli lub też spycha je w podświadomość. Niejednokrotnie wielu moich rozmówców robiło uwagi, które wyraźnie wskazywały na owo "stłumienie". Na przykład pewna kobieta, która mi dała bardzo szczegółowy opis przeżyć podczas swej "śmierci", powiedziała: "Wydaje mi się, że było ich

jeszcze więcej; ale nie mogę sobie przypomnieć wszystkiego.

Starałam się to stłumić, bo wiem, że ludzie w żadnym razie by mi nie uwierzyli".


Pewien żołnierz, któremu przestało bić serce, kiedy poddany został operacji z powodu ran odniesionych w Wietnamie, opowiedział mi, jakich przeżyć doznaje, kiedy wspomina moment oderwania się od ciała:


"Tchu mi brak jeszcze teraz, kiedy o tym mówię. Wiem, że wielu rzeczy z tego nie pamiętam, starałem się o tym zapomnieć".


Krótko mówiąc, wydaje mi się, że śmiało można twierdzić, iż upiększanie nie odgrywa większej roli w tego rodzaju opowiadaniach.


Czy ci wszyscy ludzie wyznawali przedtem jakąś religię?


Jeśli tak, czy tych przeżyć nie ukształtowały ich wierzenia religijne obecne i dawne?


Do pewnego stopnia chyba tak. Jak już wspomniałem

wcześniej, choć opis świetlistej istoty jest niezmienny, identyfikacja jej najwidoczniej bywa wypadkową religijnych wierzeń danej osoby. W czasie moich badań jednak nie słyszałem żadnej wzmianki o niebie albo piekle, nic związanego ze zwyczajowym obrazem, jaki powszechnie tkwi w wyobraźni naszego społeczeństwa. Przeciwnie, wiele osób podkreślało, jak niepodobne były ich przeżycia do tego, czego spodziewały się na podstawie swych wierzeń religijnych. Pewna kobieta, która "umarła", tak powiedziała:


"Zawsze słyszałam, że jak się umrze, widzi się zarówno niebo, jak i piekło, ale nic takiego nie widziałam". Inna ciężko ranna w wypadku kobieta, która oderwala się od

103


ciała, mówiła: "Na lekcjach religii uczono mnie, że w chwili śmierci przejdę przez cudowną perłową bramę. A ja tylko unosiłam się nad moim fizycznym ciałem! To było zdumiewające!"


Dalej, w kilku przypadkach relacje pochodzące od

osób, które są niewierzące albo nie mają w ogóle żadnego przygotowania religijnego, nie różnią się treścią od relacji osób głęboko wierzących. W kilku przypadkach ludzie wierzący, którzy potem wiarę odrzucili, po tym przeżyciu znowu wrócili do niej. Inni mówili mi, że choć czytali Biblię, nigdy naprawdę nie rozumieli pewnych sformułowań, na które tam natrafili, dopóki nie otarli się o śmierć.


Jaki związek, jeśli w ogóle on istnieje, mają przeżycia,

które pan badał, z możliwością reinkarnacji?


Zaden z badanych przeze mnie przypadków nie wskazuje na to, że reinkarnacja istnieje. Jednak trzeba pamiętać, iż żaden z nich jej nie wyklucza. Jeśli więc reinkarnacja istnieje, wydaje mi się, że musi być jakiś przejściowy okres w innym wymiarze pomiędzy momentem oddzielenia się od starego ciała a wejściem w nowe. Zresztą technika prowadzenia wywiadu z człowiekiem, który otarł się o śmierć, nie będzie

przydatna dla badań nad reinkarnacją. Powinny i mogą tu być stosowane inne metody. Na przykład niektórzy stosowali technikę "cofania się w odległe czasy".


Wybraną osobę hipnotyzuje się i poleca się jej cofnąć stopniowo pamięcią w coraz odleglejszą przeszłość jej życia. Kiedy osiąga czas najwcześniejszych wspomnień, jakie może przywołać, każe się jej cofnąć jeszcze dalej! W tym momencie wiele osób zaczyna opowiadać szczegółowo o swoim poprzednim życiu

w dawnych czasach i odległych miejscach. W niektórych przypadkach opowiadania te odznaczają się niezwykłą wprost precyzją. Zdarzało się to nawet wtedy, gdy z całą pewnością udało się ustalić, że zahipnotyzowany w żaden sposób nie mógł wiedziec o wydarzeniach, osobach i miejscach, które tak szczegółowo opisywał. Słynny jest przypa-

104


dek Bridey Murphy, ale są inne, nawet może bardziej

znamienne i dobrze udokumentowane, jednak nie tak powszechnie znane. Czytelników, którzy interesują się tym zagadnieniem, odsyłam do znakomitej pracy doktora medycyny, Iana Stevensona Twenty Cases Suggestive of Reincarnation. Warto też zauważyć, że Tybetańska księga zmarłych, która tak dokładnie opisuje stany z pogranicza śmierci, powiada, że reinkarnacja ma miejsce później, po tym, co relacjonowali mi moi rozmówcy.


Czy rozmawial pan kiedyś z kimś, kto miał przeżycia

z pogranicza śmierci z powodu nieudanej próby samobójstwa?

Jeśli tak, czy te przeżycia byly inne?


Znam kilka przypadków, kiedy próba samobójstwa była przyczyną widomej "śmierci". Wszystkie te doświadczenia zostały określone jako bardzo przykre.

Jak to powiedziała pewna kobieta: "Jeśli ktoś był tu

udręczoną duszą, będzie nią równiez i tam". Krótko mówiąc, niedoszli samobójcy twierdzili, że te problemy, od których próbowali uciec, targnąwszy się na życie, nie opuścily ich, kiedy "umarli", a nawet pogłębiły się. Oderwani od ciała nie byli w stanie rozwiązac swych kłopotów i musieli patrzeć na opłakane skutki, jakie ich czyn spowodował.

Mężczyzna, który w rozpaczy po śmierci żony strzelił do siebie, "umarł" i był reanimowany, powiedział:


Nie poszedłem tam, gdzie była [moja żona]. Znalazłem się w okropnym miejscu... Natychmiast zrozumiałem, jaki błąd popełniłem...

Pomyślałem sobie: "Żałuję, że to zrobiłem".

Inni, którzy przebywali w okropnej "otchłani", mieli

uczucie, iż zostaną tam przez dłuższy czas. Miała to być kara za to, że "złamali prawo", próbując uwolnić się przedwcześnie od tego, co było ich zadaniem: osiągnięcia pewnego celu w życiu.

105


Takie uwagi zgodne są z relacjami kilku osób, które

"umarły" z powodu innych przyczyn, ale którym "przekazano", że samobójstwo jest okropnym zagrożooym surową karą czynem. Pewien mężczyzna, który omal nie umarł po wypadku, powiedział:


Kiedy tam byłem, czułem, że nie wolno mi uczynić dwóch rzeczy, a mianowicie zabić siebie albo innego człowieka... Gdybym popelnił samobójstwo, odrzuciłbym dar Boga... Zabicie kogoś byłoby pogwałceniem zamysłów Bożych wobec tego człowieka.

Tego rodzaju wrażenia, o jakich mówili mi wielokrotnie, poszczególni rozmówcy, nie różnią się niczym od zakazów zabraniających samobójstwa, zawartych w odwiecznych, teologicznych i moralnych dziełach - występujących w odmiennych formach w pismach autorów tak różniących się, jak święty Tomasz z Akwinu, Locke i Kant. Samobójstwo, zdaniem Kanta, jest działaniem krzyżującym plany Boga, buntem przeciwko swemu Stwórcy. Święty Tomasz dowodzi, że Bóg obdarzył nas życiem, więc tylko On ma prawo je odebrać.

Odpowiadając na to pytanie, wstrzymuję się od potępienia samobójstwa. Przytaczam jedynie słowa tych, którzy przez to przeszli. Obecnie przygotowuję drugą książkę na temat przeżyć ludzi, którzy otarli się o śmierć, i w niej obszerniej omówię ten problem.


Czy wśród swych rozmówców miał pan przedstawicieli odmiennych kultur?


Nie, nie miałem. Między innymi dlatego - jak sądzę -moja praca jest "nienaukowa", że grupa ludzi, których wysłuchałem, nie była reprezentatywna. Bardzo chciałbym wysłuchać relacji z pogranicza śmierci Eskimosów, Indian z plemion Kwakiute, Nawajów, Watusi i tak dalej. Niestety, z powodu trudności geograficznych i innych, nie byłem w stanie tego zrobić.

106


Czy są jakieś historyczne przykłady zjawisk towarzyszących zetknięciu się ze śmiercią?


O ile mi wiadomo, nie ma. Ponieważ zajęty byłem

współczesnymi przypadkami, po prostu nie miałem czasu zbadać należycie tego zagadnienia. Jednak nie byłbym wcale zdziwiony, gdybym znalazł takie relacje z przeszłości. Z drugiej strony podejrzewam, że przeżycia z pogranicza śmierci zdarzały się znacznie częściej w ubiegłych kilku dziesięcioleciach niż przedtem. Powód jest prosty: dopiero niedawno zaczęto powszechniej stosować reanimację. Wiele osób, które obecnie zostały przywrócone do życia, kilka lat temu nie żyłyby. Zastrzyki adrenaliny wprost w serce, aparatura pobudzająca pracę serca, sztuczne serce i płuca są przykładami wielkiego postępu w medycynie.


Czy badał pan karty chorobowe swoich rozmówców?


Jeśli tylko było to możliwe - tak. W wypadkach, kiedy

udało mi się do nich dotrzeć, potwierdzały złożone mi

-relacje. W niektórych przypadkach z powodu upływu czasu - albo śmierci osób, które przeprowadzały reanimację, karty te nie były dostępne. Zapisy nie potwierdzone dostępnymi materiałami nie różnią się od tych, w których są one dostępne. W wielu wypadkach, kiedy nie mogłem dostać kart chorobowych, postarałem się o świadectwa przyjaciół,

lekarzy czy krewnych osoby, z którą przeprowadzałem

wywiad, żeby potwierdzić, czy pacjent byl bliski śmierci.

Słyszałem, że po pięciu minutach reanimacja jest niemożliwa; jednak pan powiada, że niektórzy z pańskich rozmówców "nie żyli" nawet przez dwadzieścia minut. Jak to jest możliwe?


Większość liczb i danych, cytowanych w praktyce lekarskiej, to przeciętne, i nie należy ich traktować jako wartości absolutnych. Owe pięć minut, o jakich się często słyszy , to

107


przeciętna. Stosowana w praktyce klinicznej reguła powiada, że nie należy podejmować reanimacji po pięciu minutach, ponieważ w większości przypadków po tym czasie występują nieodwracalne uszkodzenia mózgu spowodowane brakiem dopływu tlenu. Jest to jednak przeciętna, zdarzają się więc odchylenia w obie strony. Znam przypadki, kiedy skuteczna reanimacja miała miejsce po upływie dwudziestu minut i mózg nie był uszkodzony.


Czy ktoś z pańskich rozmówców był naprawdę nieżywy?


Jedna z głównych przyczyn, dla których to pytanie jest

takie peszące i trudno na nie odpowiedzieć, polega częściowo na tym, że istnieje semantyczna trudność co do znaczenia słowa "nieżywy". Jak tego dowodzi zaciekła dyskusja wokół transplantacji narządów, definicja "śmierci" nie została ustalona nawet przez specjalistów w dziedzinie medycyny. Kryteria śmierci są różne nie tylko w ocenie lekarzy i laików, ale i odmienne w samym środowisku !

lekarskim. Dlatego odpowiedź na to pytanie będzie zależeć od tego, co się rozumie pod słowem "nieżywy". Należy więc zapoznać się z trzema kolejnymi definicjami i omówic je.


Definicja # 1 : Śmierć jako brak klinicznie wykrywalnych oznak życia. Niektórzy skłonni są twierdzić, że człowiek nie żyje, jeśli nie oddycha przez dłuższy czas, jego serce przestało bić i ciśnienie krwi tak spadło, że nie mozna go zmierzyć, źrenice są rozszerzone, a temperatura ciała obniża się. Jest to

definicja kliniczna, którą przez całe wieki posługiwali się i posługują zarówno lekarze, jak i laicy. I właśnie wedle tych kryteriów orzeka się śmierć większości ludzi.

Oczywiście wielokrotnie spotykałem się z takim klinicz-

108


nym miernikiem, kiedy to lekarze, jak i zapisy medyczne zgodnie stwierdzały, że pacjent zmarł.


Definicja # 2: Śmierć jako brak występowania

fal mózgowych - postęp techniki spowodował pojawienie się bardzo czułych aparatów do badania procesów biologicznych, nawet takich, których objawów zewnętrznych nie można obserwować. Elektroencefalograf (EEG) jest aparaturą, która

wzmacnia i zapisuje subtelną czynność bioelektryczną mózgu. Ostatnio istnieje tendencja, by orzec śmierć, kiedy nie występuje juz elektryczna dzialalność mózgu, co się określa jako "płaski" zapis EEG.

We wszystkich przypadkach reanimacji, z którymi miałem do czynienia, sytuacja była niezwykle krytyczna. Nie było czasu na zrobienie EEG, lekarze byli przede wszystkim zajęci tym, by przywrócić pacjenta do życia. I na takiej podstawie można by twierdzić, że żadna z tych osób nie została uznana za zmarłą.

Załóżmy jednak przez chwilę, że wiele osób uznanych za zmarłe miało płaski zapis EEG, ale zostały skutecznie reanimowane. Czy ten fakt wiele by zmienił? Myślę, że nie, a to dla trzech przyczyn: po pierwsze, próby reanimacji podejmowane są zawsze bardzo szybko i trwają najwyżej około trzydziestu minut. Uruchomienie aparatury EEG jest skomplikowanym zadaniem technicznym i nawet w optymalnych warunkach wykwalifikowanemu laborantowi sporo czasu zajmuje odczytanie zapisu. W nagłym wypadku, któremu zawsze towarzyszy zamęt i pośpiech, istnieje większa możliwość popełnienia omyłki. I gdyby nawet można przedstawić płaski zapis EEG osoby, która opowiedziała o swoich przeżyciach z pogranicza śmierci, ktoś krytycznie nastawiony mógłby - i słusznie - powiedzieć, że zapis nie był dokładny.

109


Po drugie, nawet znakomite, odpowiednio ustawione

elektryczne aparaty rejestrujące pracę mózgu nie mogą nam kategorycznie powiedzieć, czy reanimacja w danym przypadku jest możliwa. Zdarzało się już, że osoby skutecznie reanimowane miały płaski zapis EEG. Przyczyną tego zjawiska były: nadmierna dawka leków, która ogranicza funkcję centralnego systemu nerwowego, oraz hipotermia (niska temperatura ciała).

Po trzecie, nawet gdyby udało mi się znaleźć przypadek, w którym stwierdzono by z całą pewnością, że aparatura odpowiednio działała, nadal istniałby problem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma dowodu, iż przytoczone przeżycia z pogranicza śmierci miały miejsce właśnie wtedy, kiedy zapis EEG był płaski, ale że raczej przedtem albo potem.

Moim zdaniem więc EEG nie ma większej wartości na

obecnym etapie badań.


Definicja # 3: Śmierć jako nieodwracalna,

utrata funkcji życiowych i Inni obstają przy jeszcze bardziej wąskiej definicji. Ich zdaniem nie można powiedzieć, że ktoś był nieżywy, jeśli został skutecznie reanimowany - niezależnie od tego, jak

długo kliniczne oznaki życia były niewykrywalne i jak długo jego EEG było płaskie. Innymi słowy, śmierć należy określić jako stan ciała, z którego nie da się już go ożywić.

Oczywiście nie podlega tej definicji żaden z moich przypadków, ponieważ wszyscy ci ludzie zostali przywróceni do życia.

Przekonaliśmy się więc, że odpowiedź na to pytanie zależy od tego, co się rozumie przez określenie "nieżywy". Pamiętajmy, że choć to dyskusja częściowo semantyczna, niemniej jest istotna, ponieważ wszystkie trzy definicje zawierają ważne aspekty. Ja skłaniałbym się do trzeciej, tej najost-

110


rożniejszej. Nawet w tych przypadkach, kiedy serce nie biło przez dłuższy czas, tkanki ciała, zwłaszcza mózgu, musiały być jakoś zasilane (dostarczany im był tlen i pożywienie), nie trzeba z góry zakładać, że w którymś z tych przypadków zostało pogwałcone jakieś prawo biologii czy fizjologii.

Po to, by miała miejsce skuteczna reanimacja, w komórkach ciała musiały zachodzić pewne procesy biologiczne, chociaż nawet zewnętrzne ich oznaki klinicznie były nie do wykrycia. Wydaje mi się, że w obecnym stanie wiedzy nie można określić dokładnie punktu, od którego nie ma już powrotu. Zapewne zależy on od danego człowieka i nie będzie punktem stałym, ale raczej zmieniającym swoje położenie na hipotetycznej krzywej. Przecież kilka dziesiątków lat temu większość ludzi, z którymi rozmawiałem, nie

zostałaby przywrócona życiu. W przyszłosci zdobycze techniczne medycyny mogą być tak duże, iż będziemy potrafili przywracać do życia ludzi, których obecnie nie można uratować.


Wysuńmy więc hipotezę, że śmierć jest oddzieleniem się ducha od ciała i że w tym momencie duch przechodzi do innych wymiarów egzystencji. Wynikałoby z tego, że istnieje pewien mechanizm, dzięki któremu dusza (albo duch) zostaje uwolniona przez śmierć. Nie mamy jednak podstaw twierdzić, że ten mechanizm zaczyna działać dokładnie w tym punkcie, który my w naszej epoce dość arbitralnie przyjęliśmy za punkt, z którego nie ma powrotu. Nie

możemy też zakładać, że działa on w każdym przypadku doskonale, tak jak nie możemy zakładać, iż każdy system cielesny zawsze działa doskonale. Może ten mechanizm dochodzi do głosu przed ostatecznym kryzysem fizjologicznym, pozwalając nielicznym ludziom spojrzeć w inny wymiar? Takie założenie pomogłoby wyjaśnić relacje tych osób, które widziały całe swe życie, doświadczyły oderwania się od ciała i tak dalej, kiedy były pewne, że zginą, nawet nim nastąpiło uszkodzenie ciała.


Jedno twierdzę z całym przekonaniem: cokolwiek by się

111


uważało za ten nieodwracalny próg śmierci - zarówno w przeszłości, teraźniejszości, jak i przyszłości - ci, z którymi rozmawiałem, znaleźli się znacznie bliżej owego punktu niż większość ich bliźnich. I choćby tylko dla tej przyczyny chętnie słucham tego, co mają do powiedzenia.

W ostatecznej analizie zbyteczne jest deliberować nad

ścisłą definicją śmierci - odwracalnej czy nieodwracalnej - w kontekście tej dyskusji. Ci, którzy podnoszą takie obiekcje wobec przeżyć z pogranicza śmierci, mają na myśli coś bardziej istotnego. Twierdzą oni, że dopóki w ciele tli się choćby nikła iskra czynności fizjologicznych, może ona spowodować, a więc tłumaczyć, te doznania.


Już wcześniej twierdziłem, że musiała występować jakaś szczątkowa biologiczna aktywność we wszystkich tych przypadkach. I tak kwestia, czy "prawdziwa" śmierć miała rzeczywiście miejsce, ogranicza się do bardziej zasadniczego problemu: czy szczątkowe funkcje biologiczne mogą być przyczyną występowania tego rodzaju przeżyć? Innymi słowami:

Czy zatem są możliwe inne wyjaśnienia (to znaczy inne niż przeżycie cielesnej śmierci)?

A to pytanie z kolei nawiązuje do treści następnego

rozdziału.

5


Wyjaśnienia

Oczywiście moźliwe są inne "wyjaśnienia" przeżyć z pogranicza śmierci. Choćby z fizjologicznego punktu widzenia można postawić tu nieskończoną liczbę hipotez, żeby wytłumaczyć każde doświadczenie, obserwację czy fakt.

Słuchacze, do których się zwracałem, z wielu możliwych najczęściej wybierali kilka; przedstawię je teraz, jak również te, z którymi mógłbym się spotkać. Dość arbitralnie podzieliłem je na trzy typy: nadnaturalne, naturalne (naukowe) i psychologiczne.


Wyjasnienia nadnaturalne

Raczej rzadko próbowano wyjaśnić omawiane przeze mnie zjawiska działaniem nieczystych, wrogich człowiekowi sił.

Mam na to jedną odpowiedź. Wydaje mi się, że najlepszym sprawdzianem tego, czy było to działanie Boga, czy szatana, będą słowa i czyny danej osoby po przeżytym doświadczeniu. Sądzę, że Bóg pragnął aby ci, którym się ukazał,

113


byli dobrzy i przebaczający. Szatan zapewne powiedziałby swoim sługom, żeby kroczyli drogą nienawiści i zniszczenia.

Nie ulega wątpliwości, że wszyscy ci, których słuchałem wrócili do życia, żeby iść drogą miłości, wyrzekając się tej drugiej. Owemu hipotetycznemu diabłu, który musiałby zadać sobie tyle trudu, żeby omamić swoje nieszczęsne ofiary (i to w jakim celu?), nie udało się - o ile mi wiadomo - żadnego z moich rozmówców zrobić swoim emisariuszem.

4


Wyjaśnienia naturalne (naukowe)

1. Farmakologiczne

Niektórzy twierdzą, że przeżycia z pogranicza śmierci

spowodowane są lekarstwami podawanymi pacjentowi

w krytycznym momencie. Pozorna słuszność takiego założenia opiera się na kilku faktach. Na przykład powszechnie wiadomo, zarówno lekarzom jak i laikom, że pewne lekarstwa powodują stany umyslowych halucynacji i omamów.

Poza tym żyjemy teraz w epoce dużego zainteresowania nadużywaniem pewnych leków i narkotyków, a publiczna uwaga skupiona jest na zażywaniu takich środków, jak LSD, marihuana i tak dalej, które są halucynogenne.

Wreszcie faktem jest, że wiele stosowanych przez medycynę leków powoduje skutki uboczne, które mogą przypominać przeżycia towarzyszące umieraniu. Na przykład cyclohexanon, dożylnie wstrzykiwany środek usypiający, powoduje uboczne skutki, podobne niekiedy do przeżyć związanych z oderwaniem się od ciała. Został on określony jako

114


-by "dysocjacyjny" środek znieczulający, ponieważ w czasie jego działania pacjent przestaje reagować nie tylko na ból, ale również na otoczenie. Czuje się "oderwany" od rzeczywistości, od poszczególnych części swego ciała - rąk, nóg i tak dalej. Przez pewien czas po przyjściu do zdrowia może odczuwać zakłócenia psychiczne, łącznie z halucynacjami i bardzo wyraźnymi snami. (Pragnę zwrócić uwagę, że

zaledwie parę osób użyło tego właśnie słowa: "rozkojarzenie" na określenie swych wrażeń, kiedy oderwały się od ciała.) Zebrałem kilka relacji ludzi, którzy będąc uśpieni - jak to sami określili - mieli bardzo wyraźne "halucynacyjne" wizje śmierci. Przytoczę tu jedną z nich:


-Było to dość dawno temu, kiedy miałam przeszło dziesięć lat.

Byłam w gabinecie dentysty, żeby zaplombować ząb, użył on gazu - rozweselającego - tlenku azotu. Z początku bałam się, że się po tym nie obudzę. Kiedy gaz zaczął działać, poczułam, że się spiralnie obracam, nie dookoła osi, ale jak gdyby fotel dentystyczny unosił się wraz ze mną spiralnym ruchem w górę, coraz wyżej.

Wszystko było bardzo jasne i biale, a kiedy znalazłam się na szczycie spirali, wyszli mi naprzeciw aniołowie, żeby mnie zabrać do nieba. Używam liczby mnogiej "aniołowie", bo choć to wrażenie było dość mgliste, pewna jestem, że było ich więcej niż jeden. Nie nie mogę powiedzieć jednak, ilu.


W pewnym momencie dentysta i pielęgniarka rozmawiali ze sobą o jakimś innym pacjencie i słyszałam ich wyraźnie, ale kiedy skończyli, nie mogłam przypomnieć sobie pierwszego zdania. Wiedziałam jednak, że rozmawiali, a słowa odbijały się jak echo. To echo oddalało się stopniowo, zupełnie jak w górach. Pamiętam, że wydawało mi się, iż słyszę ich z góry, bo miałam uczucie, że ja sama jestem wysoko, że idę do nieba.


Tyle tylko pamiętam, pamiętam też, że wcale się nie bałam śmierci.

W tym okresie mego życia czułam lęk przed piekłem, ale kiedy mi się to przytrafilo, nawet o tym nie pomyślałam, bo wiedziałam, że idę do nieba. Byłam potem zdziwiona, że nie martwiłam się myślą o śmierci, ale wreszcie doszłam do wniosku, że to wskutek znie

l15


czulenia niczym się nie przejmowałam. Było to bardzo przyjemne uczucie, ale bardzo niewyraźne. Nigdy więcej o tym nie myślałam.


Należy zwrócić uwagę, że występują zbieżności pomiędzy tym przeżyciem a innymi, uważanymi za realne przez ludzi, którzy ich doświadczyli. Ta kobieta opisuje bardzo jasne białe światło, spotkanie z istotami, które miały ją zaprowadzić na drugą stronę, i całkowity brak lęku przed śmiercią. Są jeszcze dwa inne aspekty, które nasuwają przypuszczenie, że oderwała się ona od ciała: wrażenie, że głos lekarza i jego pielęgniarki słyszała z góry i uczucie "unoszenia się".

Z drugiej strony, inne szczegóły tego opowiadania są bardzo nietypowe dla przeżyć z pogranicza śmierci, znanych mi z relacji. Jasne światło nie zostało spersonifikowane, nie występowało uczucie spokoju i szczęścia. Opis "tamtego" świata jest raczej niewyraźny, ale zgodny z wierzeniami religijnymi tej kobiety. Istoty, które spotkała, nazywa aniołami i mówi o tym, że szła do nieba, które mieściło się "w górze”.

Nie widziała swego ciała, nie była w żadnym

innym ciele i czuła, że fotel dentystyczny, a nie jej własny wysilek, był źródłem spiralnego ruchu.


Kilkakrotnie wspomina o mglistości swego przeżycia, które widomie nie wpłynęło na jej późniejsze przekonania. Obecnie ma wątpliwości co do przeżycia śmierci cielesnej.

Porównując relacje, w których przeżycia tego rodzaju są wyraźnie skutkiem jakiegoś lęku czy narkotyku, z doświadczeniami z pogranicza śmierci, trzeba wspomnieć o paru rzeczach. Po pierwsze, osoby, które opisały mi takie "narkotyczne" stany, nie są wcale ani mniej, ani więcej romantyczne, obdarzone fantazją, inteligentne lub zrównoważone niż osoby, które opowiedzialy o "prawdziwych" doznaniach z pogranicza śmierci. Po drugie, przeżycia wywołane

narkotykami są bardzo mgliste. Po trzecie, opowiadania o nich bardzo się różnią między sobą, jak też zdecydowanie od "prawdziwych" wizji z pogranicza śmierci. Muszę przy

11.6

- znać, że wybierając do swoich celów określone przypadki typu "narkozowego", świadomie wybrałem takie, które są najbardziej zbliżone do grupy "prawdziwych" doświadczeń. Dlatego twierdzę, że, ogólnie biorąc, istnieją bardzo poważne różnice pomiędzy tymi dwoma rodzajami przeżyć.


Poza tym istnieje wiele dodatkowych czynników, które wykluczają farmakologiczne wytłumaczenie zjawisk z pogranicza śmierci. Najbardziej istotne jest to, że w wielu przypadkach lekarstwo nie zostało podane przed tymi doznaniami ani - w niektórych przypadkach - nawet po reanimacji. Przeciwnic, wiele osób z całą stanowczością twierdziło, że ich przeżycie miało miejsce, zanim jakiekolwiek lekarstwo zostało podane, w niektórych przypadkach na dlugo przedtem, nim udzielono im pomocy lekarskiej.


Nawet w tych przypadkach, kiedy lekarstwa zostaly zastosowane w okresie poprzedzającym "śmierć", różnorodność ich jest olbrzymia, poczynając od aspiryny, poprzez antybiotyki i adrenalinę aż do znieczulenia miejscowego i ogólnego. Większość tych lekarstw nie wpływa na centraIny układ nerwowy ani nie ma działania psychotropowego. Trzeba również zwrócić uwagę, że nie ma wyraźnych różnic dzielących na dwie grupy relacje tych osób, którym

nie dano żadnych lekarstw, i tych, którym dawano środki różnego rodzaju. Wreszcie muszę zanotować bez komentarzy fakt, że pewna kobieta, która "zmarła" dwukrotnie na przestrzeni kilku lat w zupełnie odmiennych okolicznościach, brak jakichkolwiek przeżyć za pierwszym razem przypisywała narkozie. Za drugim razem, kiedy nie była pod działaniem żadnych leków, miała bardzo bogate doświadczenia.


Współczesna farmakologia zakłada między innymi, w co nasze społeczeństwo wierzy na ogół bezkrytycznie, że pewne psychoaktywne lekarstwa powodują przeżycia psychiczne, które dlatego właśnie określa się mianem halucynacji: "nierealnych", "złudnych" albo "wyłącznie mózgowych".

117


Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy są tego zdania; istnieje inny pogląd na zależność pomiędzy lekarstwem doznaniami, jakie powoduje jego stosowanie. Mam tu na myśli zastosowanie lekarstw zwanych "halucynogennymi".

Na przestrzeni wieków ludzie szukali takich psychoaktywnych składników, by osiągnąć odmienne od normalnych stany świadomości oraz inne płaszczyzny rzeczywistości.


Współczesną interpretację zastosowania tego rodzaju środków możemy znaleźć w niezwykle ciekawej książce Andrew Weila The Natural Mind.) Historycznie rzecz ujmując, leki związane były nie tylko z medycyną i leczeniem chorób, ale także z obrzędami religijnymi i dążeniem do osiągnięcia

"olśnienia". I tak Indianie amerykańscy na zachodzie

Stanów podczas obrzędów religijnych jedzą peyotl (kaktus zawierający meskalinę), aby mieć wizje religijne. Na całym świecie znane są podobne kulty, a ich wyznawcy wierzą, że środek, który biorą, ułatwia im przejście do innego wymiaru. Założywszy, iż taki pogląd jest słuszny, można by przypuszczać, że stosowanie leków lub narkotyków jest tylko jedną z dróg wśród wielu prowadzących do osiągnięcia "olśnienia" i poznania innych sfer egzystencji. A więc przeżycia podczas umierania mogłyby być jedną z tych dróg, co wyjaśniłoby podobieństwo między doznaniami wywołanymi przez leki, jak te przytoczone powyżej, a doznaniami z pogranicza śmierci.


# 2. Fizjologiczne

Fizjologia jest tą dziedziną biologii, która zajmuje się czynnościami komórek i narządów, słowem - ciałem istot żyjących i zależnością pomiędzy jego funkcjami. Fizjologiczne wyjaśnienie zjawisk z pogranicza śmierci, z jakim się często spotykałem, jest następujące: ponieważ w czasie śmierci klinicznej tlen nie dopływa do mózgu i występują inne poważne stresy fizyczne, postrzegane zjawiska muszą

118


być pewnego rodzaju ostatnim kompensacyjnym odruchem zamierającego mózgu.

Zasadniczy błąd tej hipotezy polega na tym, że - jak

łatwo można przekonać się z relacji przytoczonych uprzednio - wiele przeżyć z pogranicza śmierci miało miejsce, nim wystąpił jakikolwiek stres typu fizjologicznego. W kilku nawet przypadkach nie było żadnych obrażeń cielesnych.

A jednak każdy element, jaki występuje w przypadkach poważnych obrażeń cielesnych, występuje również w innych - gdzie uszkodzeń ciała nie było.


3. Neurologiczne

Neurologia jest gałęzią medycyny zajmującą się przyczynami, dlagnostyką i leczemem chorób systemu nerwowego (to znaczy mózgu, rdzenia kręgowego i nerwów). Zjawiska podobne do tych, które zrelacjonowali moi rozmówcy, występują także w niektórych przypadkach neurologicznych. Tak więc można by uważać doświadczenia z pogranicza śmierci za przypuszczania umrzenia w fununcjonowaniu systemu nerwowego osoby umierającej. Przyjrzyjmy się neurologicznym przykładom, gdzie występują dwa najbardziej uderzające zjawiska towarzyszące zwykle

w spotkaniu ze śmiercią "przeglądowi" zdarzeń z życia umierającego i zjawisku oderwania się od ciała.

Na oddziale neurologicznym pewnego szpitala spotkałem pacjenta, który mi opisał dziwne "ataki", w trakcie których widział obrazy ze swego minionego życia.


Po raz pierwszy, gdy mi się to przytrafiło, patrzyłem na mego stot przyjaciela znajdującego się naprzeciw mnie w pokoju. Nieoczekiwanie prawa strona jego twarzy jakby się wykrzywiła. Nagle w moją świadomość wtargnęły sceny, które wydarzyły się w przeszłości. Były one takie same, jak wtedy, kiedy się działy: żywe, w kolorach i trójwymiarowe. Poczułem mdłości i byłem tak przerażony, że starałem się nie widzieć tych obrazów. Od tej pory miałem wiele

119


podobnych ataków i nauczyłem się nie przeciwdziałać im. Najlepsze porównanie, jakie mogą wymyślić, to filmy puszczane w telewizji na Nowy Rok. Wydarzenia z minionego roku tak szybko migają jedno za drugim, że nie można zebrać myśli. Takie też były te moje ataki.

Ledwie coś zobaczyłem, zdążyłem pomyśleć "Tak, pamiętam to", i chcialem to zachować w pamięci, już się pojawiał następny obraz.

Widziałem wtedy prawdziwe zdarzenia, nic nie zmienione. Ale kiedy się skończyły , trudno mi było przypomnieć sobie, co widziałem.

Czasem te obrazy się powtarzały, czasem nie. Kiedy się pokazywały, przypominałem sobie: ,,O, tak, te już widziałem przedtem", ale kiedy zniknęły, nie mogłem wprost przypomnieć sobie, co to było. Nie były to specjalnie ważne fakty w moim życiu. Żaden z nich. W szystkie bardzo zwyczajne. Nie szły w jakimś ustalonym porządku, ani nawet w porządku, w jakim się wydarzyły w moim życiu. Po prostu pojawiały się na chybił trafił.


Kiedy te obrazy się pokazują, nadal widzę, co się dzieje wokół mnie, ale moja świadomość jest ograniczona. Nie jest tak bystra jak normalnie. Zupełnie jakby połowa mojej uwagi była zajęta tymi

obrazami, a druga połowa tym, co się dzieje. Ci, którzy mnie widzieli w czasie takiego ataku, twierdzą, że trwa około minuty, ale mnie się wydaje, że wieki całe.

Oczywiście występują podobieństwa pomiędzy tymi atakami, spowodowanymi bez wątpienia podrażnieniem jakiegoś ośrodka w mózgu, i panoramiczną pamięcią, o jakiej opowiadali moi rozmówcy, którzy byli bliscy śmierci. Na przykład ataki tego mężczyzny przybierały formę wizualną,

widział obrazy niezwykle żywe i trójwymiarowe, które pojawiały się całkiem niezależnie od jego chęci i następowały bardzo szybko; pacjent ten podkreślał utratę poczucia czasu, jaka występuje w trakcie takiego ataku.

Z drugiej strony, występują również znaczne różnice.

W przeciwieństwie do przeżyć z pogranicza śmierci obrazy te nie szły w porządku, w jakim się wydarzyły, ów pacjent nie oglądał ich też wszystkich razem w jednoczesnej wizji.

Nie były to wydarzenia znaczące ani przełomowe, podkreś-

l20


lał ich przeciętność. Nie zostały mu więc przedstawione po to, by go osądzić czy nauczyć czegoś. Wielu moich rozmówców, którzy otarli się o śmierć, podkreśla, że po tym "przeglądzie" mogli zapamiętać wydarzenia ze swego życia z większą wyrazistością i bardziej dokładnie niż przedtem,

natomiast ten człowiek oświadczył, że nie mógł zapamiętać poszczególnych obrazów migających w czasie ataku.

Neurologia zna przeżycia podobne do oderwania się od ciała, jest to tak zwana autoskopiczna halucynacja (widzenie samego siebie), która była tematem doskonałego artykułu dra N. Lukianowicza, zamieszczonego w czasopiśmie medycznym "Archives of Neurology and Psychiatry".


W tych dziwnych wizjach podmiot może oglądać swe

odbicie we własnym polu widzenia. Ta zdumiewająca "kopia" oddaje wiernie wyraz twarzy i inne ruchy ciała oryginału, który jest zupełnie zaskoczony, kiedy nagle w pewnej odległości ujrzy swój obraz (zwykle na wprost).

Chociaż tego rodzaju doświadczenie przypomina nieco opisane uprzednio przeżycia związane z oderwaniem się od ciała, różnice jednak górują nad podobieństwami. Autoskopiczny fantom zawsze jest żywy, czasem nawet zdaniem podmiotu bardziej żywy i świadomy niż on sam –podczas gdy dla tych, którzy oderwali się od ciała, było ono czymś równie pozbawionym życia jak skorupa. Autoskopiczny.

podmiot może "słyszeć" swojego sobowtóra, jego rozkazy, napomnienia i tak dalej. W czasie przebywania umierającego poza ciałem jest ono widoczne w całości (chyba że częściowo przykryte albo schowane), natomiast autoskopiczny sobowtór często widziany jest tylko od pasa czy szyi w gorę.

W rzeczywistości autoskopiczne sobowtóry mają o wiele więcej cech wspólnych z tym, co nazwałem ciałem duchowym, niż z ciałem fizycznym oglądanym przez osobę umierającą. Autoskopiczne sobowtóry, chociaż nieraz występują w kolorach, częściej opisywane są jako twory mgliste i bezbarwne. Podmiot może widzieć, jak jego obraz prze-

121


chodzi przez zamknięte drzwi czy inne fizyczne przeszkody bez najmniejszych trudności.

Przytoczę tu opis oczywistej autoskopicznej halucynacji, jaką mi przekazano. Była ona o tyle wyjątkowa, że chodziło o dwie osoby, a nie jedną.

Na dwa lata przed naszym ślubem, latem, około godziny jedenastej wieczorem, odwoziłem moją narzeczoną do domu otwartym wozem sportowym. Zaparkowałem go na słabo oświetlonej ulicy przed jej

domem i oboje byliśmy zdumieni, kiedy równocześnie podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy wielkie obrazy nas samych, od pasa w górę, siedzących obok siebie na dużych rozłożystych drzewach, które rosły na tej ulicy o jakieś sto trzydzieści stóp na wprost nas. Obraz ten był ciemny, były to prawie sylwetki i nic przez nie nie widzieliśmy, ale były to nasze dokładne kopie.


Żadne z nas nie miało trudności z ropoznaniem samego siebie. Te sylwetki poruszały się, ale nie naśladowały naszych ruchów, bo myśmy siedzieli sztywno, obserwując je. Robiły rzeczy następujące: mój obraz wziął książkę i pokazywał ją obrazowi mojej obecnej żony, a ona pochyliła się i przeglądała uważnie książkę.

Kiedy tak siedzieliśmy, najpierw ja opowiadałem przez chwilę narzeczonej, co robią te nasze sylwetki, i to zawsze się zgadzało z tym, co ona widziała. A potem zmienialiśmy się, ona mówiła, co widzi i znowu ja widziałem to samo.


Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, co najmniej przez pół godziny - obserwując to zjawisko i rozmawiając o nim. Sądzę, że moglibyśmy tak przesiedzieć całą noc. Jednak moja narzeczona musiała wracać do domu, więc wreszcie poszliśmy razem po schodach prowadzących na wzgórze, na którym stał jej dom. Kiedy wróciłem, znowu zobaczyłem obrazy, były tam nadal, kiedy odjeżdżałem.

Nie było to nasze odbicie od przedniej szyby, dach samochodu był opuszczony i przez cały czas patrzyliśmy ponad przednią szybę. Żadne z nas nie było też pijane, nadal zresztą nie pijemy - a było to na trzy lata przedtem, zanim usłyszeliśmy o LSD czy innych narkotykach.

Mimo późnej pory nie byliśmy też zmęczeni, a więc nie zasnęliśmy i to nie był sen. Byliśmy trzeźwi, czujni, zdumieni i podnieceni, kiedy wspólnie obserwowaliśmy te obrazy i rozmawialiśmy o nich.

122


Oczywiście, halucynacje autoskopiczne, podobnie jak

zjawisko oderwania się od ciała, związane są pod pewnymi względami z przeżyciami z pogranicza śmierci. Nawet jeśli jednak skupilibyśmy się na wszystkich punktach podobieństwa i całkowicie wykluczyli różnice, fakt, że te halucynacje istnieją, nie wytłumaczyłby nam występowania zjawiska oderwania się od ciała. Powód jest prosty: nie ma również wyjaśnienia halucynacji autoskopicznych. Różni neurologowie i psychiatrzy podawali wiele sprzecznych wyjaśnień, ale sprawa nadal jest dyskutowana i jak dotąd żadna teoria nie zwyciężyła. Dlatego też uważanie zjawiska oderwania się od ciała za halucynację autoskopiczną byłoby zastąpieniem jednej zagadki inną.

Wreszcie jeszcze bardzo istotny punkt w dyskusji co do neurologicznego wyjaśnienia zjawisk z pogranicza śmierci.

Kiedyś natrafiłem na przypadek, w którym pozostały szczątkowe zaburzenia neurologiczne spowodowane "śmiercią".

Dolegliwość ta była drobna, polegała na częściowym porażeniu niewielkiej grupy mięśni z jednej strony ciała.

Chociaż często zapytywałem moich rozmówców, czy nie mieli tego rodzaju pozostałości, znam tylko ten jeden przypadek neurologicznej dolegliwości w wyniku zetknięcia się ze śmiercią.


Wyjasnienia psychologiczne

Współczesna psychologia nie osiągnęła jeszcze tej dokładności i precyzji, jakie są udziałem innych nauk. Psychologowie nadal podzieleni są na zwalczające się szkoły i różnią się poglądami, metodami badawczymi oraz zasad-

123


niczą interpretacją istoty umysłu. I dlatego psychologiczne tłumaczenia doznali z pogranicza śmierci są odmienne w zależności od szkoły myślenia, do której należy osoba interpretująca. Zamiast rozważać wszelkie możliwe, przedstawię kilka, z którymi spotykałem się najczęściej podczas moich odczytów, i to, które moim zdaniem jest najbardziej

interesujące.

Poprzednio wspomnialem o dwóch najczęściej występujących typach wyjaśnień psychologicznych: o tych, które zakładają, że albo występuje świadome kłamstwo, albo podświadome upiększanie. Poniżej pragnę omówić dwa inne.


# 1. Badania nad izolacją

We wszystkich dyskusjach, jakie prowadziłem na temat moich badań, nikt nie tłumaczył zjawisk przeżywanych w stanach bliskich śmierci wnioskami wysnutymi z badań nad izolacją. Jednak w ramach tej właśnie, stosunkowo młodej i szybko rozwijającej się gałęzi, nauki o zachowaniu zostały zbadane i osiągnięte w warunkach laboratoryjnych zjawiska najbliższe doświadczeniom osób umierających.

Badania nad izolacją polegają na tym, że poddaje się obserwacji naukowej umysł i ciało osoby, która zostaje odosobniona w taki czy inny sposób, na przykład nie ma żadnych kontaktów z innymi ludźmi albo wykonuje monotonną, ustawicznie powtarzającą się czynność przez dłuższy czas.


Dane zostały zebrane w różnoraki sposób. Wiele informacji dostarczają zapiski doznań samotnych badaczy podbiegunowych albo rozbitków. W ostatnich dziesięcioleciach uczeni próbowali badać podobne zjawiska w warunkach laboratoryjnych. Znane jest dobrze doświadczenie, kiedy pewnego mężczyznę, który zgłosił się ochotniczo, zawieszono w zbiorniku z wodą o temperaturze ciała. Oczy mu

124


zawiązano, uszy zatkano, by miał wrażenie całkowitej

ciemności i ciszy, ramiona umieszczono w rurach, wskutek czego został pozbawiony normalnych odczuć ruchowych i zmiany pozycji.

W tych czy innych warunkach całkowitego odcięcia od świata zewnętrznego niektórzy ludzie doświadczali niezwykłych psychicznych przeżyć, z których wiele przypominało te, o jakich pisałem w rozdziale drugim. Pewna kobieta, która samotnie spędziła dłuższy czas w pobliżu Bieguna Północnego, miała panoramiczną wizję wydarzeń ze swego życia. Rozbitkowie, przez wiele tygodni dryfujący w małych łódeczkach po morzu, opisują swoje halucynacje, jak zostają uratowani, czasem przez nieziemskie istoty podobne do duchów albo zjaw. (To nieco przypomina świetliste istoty albo duchy zmarłych, które spotkało wielu moich rozmówców.) Inne zjawiska, podobne do tych z pogranicza śmierci, które występują w relacjach osób odizolowanych, są następujące:

zaburzenia poczucia czasu, uczucie częściowego

oderwania się od ciała, brak chęci powrotu do cywilizacji, poczucie, jedności" z wszechświatem. Poza tym wiele osób, które były zupełnie same z powodu rozbicia statku albo innego podobnego wydarzenia, powiada, że gdy po paru tygodniach absolutnego odizolowania wróciły do cywilizacji, skala ich wartości uległa głębokiej przemianie. Twierdziły one, że miały potem świadomość większego wewnętrznego bezpieczeństwa. Ta reintegracja osobowości wyraźnie przypomina uczucia, których doświadczyło wielu przywróconych życiu.


Pewne aspekty procesu umierania są podobne do niektórych doznań podczas izolacji. Bliscy śmierci pacjenci często przez pewien czas są odizolowani, unieruchomieni w szpitalnych salach reanimacyjnych, nieraz w warunkach, gdzie dzwięki i światło są przytłumione i nie ma odwiedzin z zewnątrz. Można się nawet zastanawiać, czy fizjologiczne zmiany związane ze śmiercią ciała mogą spowodować pełną izolację, wynikającą z prawie całkowitego odcięcia wrażeń

125


zmysłowych od mózgu. Dalej, o czym bardziej wyczerpująco mówiłem poprzednio, wielu pacjentów, którzy, będąc na progu śmierci, przebywali poza ciałem, mówiło mi o rozpaczliwym uczuciu osamotnienia, świadomości odcięcia od innych ludzi.

Bez wątpienia można by znaleźć przykłady pograniczne, których nie dałoby się sklasyfikować ani jako doświadczenia związane z nadchodzącą śmiercią, ani jako doświadczenia wynikające z izolacji. Na przykład pewien pacjent opowiedział mi następującą historię:


Leżałem obłożnie chory w szpitalu i wtedy często widziałem przed sobą obrazy, które się przesuwały jakby na ekranie telewizora.

Widziałem ludzi, na przykład jakąś osobę daleko w przestrzeni, która się do mnie zbliżała, a potem mijała mnie i zaraz pojawiała się następna. Doskonale zdawalem sobie sprawę, że znajdują się w pokoju szpitalnym i jestem chory , ale zacząłem się niepokoić tym, co się dzieje. Niektóre z tych osób znałem osobiście, byli to moi przyjaciele i krewni, innych jednak nie znałem. Pewnego dnia nagle uświadomiłem sobie, że wszystko to byli ludzie, którzy zmarli.

Można by zadać pytanie, jak sklasyfikować to doświadczenie, gdyż ma ono punkty zbieżne zarówno z przeżyciami z pogranicza śmierci, jak i związanymi z pobytem w izolacji.


Jest nieco podobne do przeżyć osób umierających, które spotykały się z duchami zmarłych, a jednak różni się od nich, ponieważ nie towarzyszyły temu inne zjawiska. Ciekawa jest na przykład relacja pewnego mężczyzny, który przebywał jakiś czas izolowany w niewielkim pomieszczeniu; opisuje on halucynacje, w czasie których widział przepływające koło siebie obrazy sławnych ludzi. A więc, czy doznanie przed chwilą przedstawione należy klasyfikować jako przeżycie z pogranicza śmierci, spowodowane bardzo ciężką chorobą pacjenta, czy jako przeżycie spowodowane izolacją, która była konieczna ze względu na stan jego zdrowia? Może też zdarzyć się przypadek, że nie uda się znaleźć absolutnych kryteriów, które umożliwiłyby nam

126


zaliczenie każdego takiego przeżycia do jednej z tych dwóch wyraźnych kategorii. Zapewne zawsze będą istnieć przypadki pograniczne.

Jednak pomimo tych zbieżności wyniki badań nad izolacją nie tłumaczą przeżyć z pogranicza śmierci w sposób zadowalający. Przede wszystkim żadna z istniejących teorii nie wyjaśnia różnych zjawisk psychicznych występujących w warunkach izolacji. I dlatego odwoływanie się do nich przypominałoby utożsamianie zjawisk oderwania się od ciała z halucynacjami autoskopicznymi, czyli zastępowanie

jednej zagadki inną. Istnieją bowiem dwa przeciwstawne poglądy na istotę wizji, które występują w warunkach izolacji. Niektorzy uważają je za "złudzenia" i "halucynacje", a przecież zawsze w dziejach ludzkości mistycy, święci i szamani objawień i olśnień szukali w samotności pustyń czy leśnych ostępów. Głęboka wiara w to, że odrodzić się duchowo można tylko przez izolację, jest integralną częścią tradycji różnych epok, cywilizacji i kultur i swoje odbicie znajduje w wielkich dziełach religijnych, łącznie z Biblią.


Chociaż ta idea jest raczej obca naszym współczesnym

zachodnim strukturom wierzeniowym, ma ona wielu wyznawców, nawet w naszym własnym społeczeństwie. Jednym z pierwszych badaczy zjawisk towarzyszących izolacji, mającym duże osiągnięcia w tej dziedzinie, jest doktor medycyny John Lilly, który ostatnio wydał swoją duchową autobiografię pt. The Center of Cyclone. W książce swej twierdzi stanowczo, że to, co przeżył w warunkach absolutnej izolacji, uważa za całkowicie realne, doznał bowiem olśnienia duchowego, kiedy do głosu doszła intuicja, i nie uważa tego za "złudzenie". Warto też zanotować, że przytacza tam swoje własne doświadczenia z pogranicza śmierci, niezwykle podobne do tych, z którymi ja się zetknąłem, i zalicza je do tej samej kategorii, co swoje przeżycia podczas izolacji. Tak więc izolacja, wraz ze środkami farmakologicznymi powodującymi halucynacje i bliski kontakt ze śmiercią, może być jedną z wielu dróg wiodących w nową dziedzinę świadomości.

l27


2. Sny, halucynacje i przywidzenia;

A może przeżycia, jakie są udziałem człowieka znajdującego się na progu śmierci – powiadają niektórzy – są tylko spełnieniem marzeń, urojeniami czy halucynacjami, które zostały sprowokowane różnymi czynnikami: lekami czy narkotykami, niedotlenieniem mózgu, izolacją i tak dalej? Wobec tego są one przywidzeniami.

Sądzę, że można tu wysunąć wiele kontrargumentów. Po pierwsze, zwróćmy uwagę na wielkie podobieństwo treści cytowanych tu opisów, mimo iż to, co się zwykle mówi w naszym środowisku kulturowym o zjawisku śmierci, nie jest oczywiście tym, co się naprawdę sądzi. W dodatku przekonaliśmy się, że obraz faz umierania, jaki wynika z tych relacji, odpowiada w sposób uderzający temu, który został opisany w bardzo starych i ezoterycznych pismach,

całkowicie nie znanych moim rozmówcom.

Po drugie, faktem jest, że moi rozmówcy nie cierpieli na żadne psychozy. Ludzie ci sprawiali wrażenie emocjonalnie zrównoważonych, normalnych, pożytecznych członków społeczeństwa. Zajmowali odpowiedzialne stanowiska, pracowali i dobrze się wywiązywali ze swoich obowiązków.


Byli szczęśliwi w małżeństwie, prowadzili normalne życie rodzinne, mieli przyjaciół. Niemal każda osoba, z którą rozmawiałem, miała na swoim koncie kilka niezwykłych, wykraczających poza ramy rzeczywistości przeżyć. I co ważne, ludzie ci doskonale potrafili odróżnić sen od jawy.

A jednak moi interlokutorzy, kobiety i mężczyźni, określają to, czego doznali, nie jako sen, ale wydarzenie. Wszyscy, bez wyjątku zapewniali mnie w trakcie naszych rozmów, że ich przeżycia nie były snem, ale czymś zdecydowanie realnym.

Wreszcie faktem jest, że można znaleźć dowody potwierdzające niektóre wypadki oderwania się od ciała. Chociaż zobowiązania wobec moich rozmówców powstrzymują mnie od przytoczenia nazwisk i szczegółów identyfikują-

128


cych, widzialem i słyszałem tyle, że ciągle jestem zdumiony i oszołomiony. Twierdzę z głębokim przekonaniem, iż każdy, kto tak jak ja wejrzy w przeżycia z pogranicza śmierci w sposób zorganizowany, z pewnością napotka zdumiewające i oczywiste ich potwierdzenie, a przynajmniej, jak sądzę, znajdzie dość faktów, żeby się zastanowić, czy te zjawiska - tak dalekie od majaków sennych - nie należą do zupełnie innej kategorii.


Na koniec pragnę tu podkreślić, że przytoczone "wyjaśnienia" nie są po prostu intelektualną abstrakcją. Są także pod pewnymi względami wypadkową osobowości tych, którzy je głoszą. Ludzie jak gdyby uczuciowo identyfikują się z kanonami wyjaśnień naukowych, które sobie przyswoili czy wypracowali.

W trakcie moich licznych odczytów na temat zebranych przeze mnie relacji osób, które zetknęły się ze śmiercią, proponowano mi różnego rodzaju interpretacje. Jedni za słuszne uważali za wyłącznie założenia fizjologii, farmakologii i neurologii - nawet wtedy, kiedy wszystko przemawiało przeciw takiemu właśnie wyjaśnieniu. Ci, którzy wyznają teorię Freuda, świetlistą istotę uważają za projekcję ojca podmiotu, podczas gdy rzecznicy Junga w zbiorowej podświadomości dopatrują się archetypów, i tak ad infinitum.


Raz jeszcze chciałbym wspomnieć, że nie proponuję własnych nowatorskich wyjaśnień, starałem się tylko przytoczyć kilka argumentów, dlaczego te sugerowane wydają mi się co najmniej wątpliwe. Natomiast pragnę zaproponować jedno: Stwórzmy choćby takie możliwości, by przeżycia z pogranicza śmierci były traktowane jako nowe zjawiska, dla których będziemy mogli znaleźć nowe formuły wyjaśnień i interpretacji.

-

Uwagi końcowe

Pisząc tę ksiąźkę, wiedziałem, że mój zamysł oraz intencje łatwo mogą być źle zrozumiane. Zwłaszcza czytelnikom o nastawieniu naukowym pragnąłbym powiedzieć, że w pełni sobie zdaję sprawę, iż to, co tu przedstawiłem, nie jest pracą naukową. Moim kolegom filozofom z naciskiem mówię: Nie mam złudzeń, że "dowiodłem " istnienia życia po śmierci. Żeby ten problem omówić wyczerpująco, należałoby dyskusję wzbogacić o szczegóły techniczne, które nie mieszczą się w ramach niniejszej książki, tak że ograniczę się do kilku krótkich uwag.


W tak wyspecjalizowanych dziedzinach, jak logika, prawo i nauki ścisłe, słowa "konkluzja", "dowód" i "świadectwo" są konkretnymi terminami i mają więcej finezyjnych znaczeń niż w powszechnym użyciu. W języku codziennym zasięg tych samych słów jest bardzo ograniczony. Jeden rzut oka na popularne sensacyjne magazyny wystarczy, żeby się przekonać, iż każda wyssana z palca historyjka może być "dowodem" jakiegoś nieprawdopodobnego twierdzenia.

W logice to, co można powiedzieć i czego nie można

powiedzieć, wynika z danych przesłanek i nie jest sprawą przypadku, lecz określane jest na podstawie jasno i precyzyjnie zdefiniowanych reguł, konwencji i praw. Kiedy ktoś powiada, że wyciągnął pewien "wniosek", od razu daje do

130


zrozumienia, że każdy, kto zacznie od tych samych przesłanek, musi dojść do tego samego wniosku, chyba że popełni błąd w rozumowaniu.


Z tych uwag widać jasno, dlaczego nie chcę wyciągać jakichkolwiek "wniosków" z moich badań i dlaczego nie próbuję potraktować ich jako dowodu odwiecznego przekonania, że istnieje życie po śmierci ciała. Jednak uważam, iż relacje o przeżyciach z pogranicza śmierci są niezwykle ważne. Pragnąłbym tylko znaleźć jakąś pośrednią metodę ich interpretacji - metodę, która, z jednej strony, nie odrzuci ich dlatego, że nie stanowią one naukowego czy logicznego dowodu, z drugiej, nie potraktuje jako sensacji, zaliczając je do mętnych twierdzeń, że są "dowodem" na istnienie życia po śmierci.


To, że obecnie nie możemy dostarczyć "dowodu", nie jest skutkiem ograniczeń wynikających z istoty tych przeżyć.

(Moze te ograniczenia istnieją po prostu w powszechnie przyjętych kanonach myśli naukowej i logicznej? Może w przyszłości perspektywy naukowców i logików będą inne?

Pamiętajmy, że historycznie rzecz biorąc, metodologia

logiki i nauki nie była systemem ustalonym i statycznym, lecz dynamicznym, rozwijającym się.)


Cóż mi więc pozostało? Wnioski, świadectwa, dowody?

Nie, coś znacznie mniej konkretnego: uczucia, pytania, analogie, zdumiewające fakty, które trzeba wyjaśnić. W rzeczywistości należałoby pytać, jak moje badania wpłynęły na mnie osobiście, a nie: jakie wnioski z nich wyciągnąłem.

Odpowiedź mam jedną - kiedy patrzę na kogoś, kto

relacjonuje swoje doświadczenia, których nie można właściwie przelać na papier, po prostu wierzę mu. Dla tych ludzi ich przeżycia, kiedy byli bliscy śmierci, są czymś rzeczywistym, a ja, obcując z nimi, utwierdziłem się również w tym mniemaniu.


Zdaję jednak sobie sprawę, że jest to wzgląd psychologiczny, a nie logiczny. Logika jest czymś jednoznacznym, a rozważania psychologiczne nie są w ten sam sposób

131


jednoznaczne. Pod wpływem danego zespołu okoliczności jedna osoba może się zmienić tak, a druga zupełnie inaczej.

To kwestia predyspozycji i temperamentu, i nie chciałbym, by moje własne reakcje na te zagadnienia były regułą normującą czyjś tok rozumowania. W świetle tego ktoś mógłby spytać: "Jeśli interpretacja tych doznań jest sprawą tak krańcowo subiektywną, po co je badać?"

Sądzę, że jedyną odpowiedzią będzie tu podkreślenie raz jeszcze, jak bardzo powszechnie ludzie interesują się istotą śmierci.

Uważam, że w tym wypadku wszelkie próby rozjaśnienia niewiedzy muszą dać dobre wyniki.

Trzeba rzucić światło na ten problem, gdyż jest to

konieczne dla przedstawicieli różnych zawodów i dziedzin nauki. Potrzebuje tego i lekarz, który zna objawy i nadzieje umierającego pacjenta, jak też duchowny pomagający swym wiernym wyjść na spotkanie śmierci. Potrzebują tego również psychologowie i psychiatrzy, ponieważ dla wypracowania skutecznej w zastosowaniu i godnej zaufania metody terapii zaburzeń uczuciowych muszą wiedzieć, co to jest duch i czy może istnieć poza ciałem: jeśli nie może, wtedy terapia psychologiczna musi położyć nacisk wyłącznie na metody fizyczne, a więc lekarstwa, terapię szokami, chirurgią mózgu i tak dalej. Z drugiej strony, jeśli są dowody, że duch może istnieć poza ciałem, i to całkiem niezależnie, wtedy terapia zaburzeń umysłowych musi stać się wreszcie

czymś zupełnie odmiennym.


Bardziej niż o problemy naukowe i zawodowe chodzi tu o coś innego, o problemy osobiste, bowiem to, czego dowiemy się o śmierci, może zmienić całkowicie nasz styl życia. Jeśli doznania, jakie opisywałem, okażą się prawdziwe, będzie to miało bardzo wielki wpływ na to, co każdy z nas robi ze swym życiem. Gdyż wtedy w całej rozciągłości

potwierdzi się przekonanie, że nie potrafimy w pełni zrozumieć doczesnego życia, jeśli nie spojrzymy na to, co znajduje się poza nim.


Refleksje nad życiem po życiu

z angielskiego

przełożył Marian Młynarczyk

Książkę tę poświęcam Elizabeth, która pomogła nam zrozumieć Drogę, a także Andy'emu, Vi, Dannionowi

- trojgu, którzy powrócili Lecz Abraham odparł: "Mają Mojżesza i proroków, niechże ich słuchają!" "Nie, Ojcze Abrahamie - odrzekł tamten – lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą". Odpowiedział mu: "Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą".

Św. Łukasz 16: 29-31


Dziwne, czyz nie? Że z

Miliardów, które przed nami

Przekroczyły próg Ciemności

Nikt nie powrócił,

By opowiedzieć nam o Drodze,

Którą sami musimy poznać,

Podróżując tak jak one.


Rubaiyat z Omar Khayyam


Podziękowanie

Książkę tę przygotowywałem ponad rok. Przez cały ten czas wiele osób i instytucji pomagało mi w jej planowaniu i redakcji. W tym miejscu chciałbym podziękowac setkom ludzi, którzy opowiedzieli mi lub napisali o swoich przeżyciach duchowych z pogranicza śmierci. Jestem niezwykle wdzięczny tym, którzy poświęcili swój czas, nadsyłając do mnie pytania, komentarze, sugestie oraz wskazując na pomocną w tej kwestii literaturę.

Doktor Elizabeth Kiibler-Ross zachęciła mnie do dyskusji z osobami, które otarły się o śmierć. Doktor Ian Stewenson okazał mi wielką pomoc w opracowaniu komentarzy od strony metodologicznej. Doktor George Ritchie przeczytał mój rękopis i wniósł wiele cennych uwag, poświęcając przy tym swój czas, który mógł spożytkować na praktykę lekarską lub dokończenie własnej książki. Doktor Beverly Belk służył mi swą wiedzą i doświadczeniem.


Wzbogacił moją pracę interesującymi sugestiami. John

Audette poświęcił wiele czasu, wyszukując pomocną w mej pracy literaturę i przygotowując bibliografię.

Chciałbym również podziękować Johnowi Egle z Wydawnictwa Mackingbird Books, który pomógł mi w tak wielu sprawach, że wyliczenie ich jest prawie niemożliwe.

W końcu chciałbym wyrazić podziękowanie mojej żonie Luizie i dwóm synom za wszystko, co przyczyniło się do ukończenia niniejszej pracy.


Wstęp

Książka ta została zaplanowana jako uzupełnienie i rozszerzenie koncepcji oraz wyników badań zawartych w mojej poprzedniej pracy zatytułowanej Życie po życiu.

Od czasu jej publikacji miałem okazję rozmawiać z wieloma ludźmi, którzy przeżyli własną śmierć. Pracuję teraz nad nowymi przypadkami tego fenomenu. Tak jak w poprzednich badaniach, niektóre z tych osób zostały uznane za klinicznie zmarłe, podczas gdy inne otarły się o śmierć w wyniku poranień i wypadków. Z powstalego materialu

można wyszczególnić piętnaście powtarzających się elementów. Zostały one omówione w mojej poprzedniej książce.

Obecnie listę tę wzbogaciły nowe, wyłonione z ostatnio badanych przypadków.

Przez lata zastanawiałem się, dlaczego inni ludzie nie

spisywali podobnych relacji, jeśli te przeżycia są tak powszechne. Miałem wrażenie, że wyniki moich badań zostaną poczytane za fałszerstwo. Zadawałem sobie pytanie, czy nie pracuję nad jedynymi przypadkami, które istnieją. Z kolei, podczas pisania „Życia po zyciu” obawiałem się, że ciągle się powtarzam, że ktoś inny badałby te zjawiska bardziej

wnikliwie.

Jednakże zauważalne ostatnio postępy w mojej pracy

pozwoliły mi odsunąć te obawy. Nawiązałem kontakty

z kilkunastoma innymi lekarzami. Doktor Elizabeth Kiibler - Ross, która przeprowadziła takie same badania, doszła do identycznych wniosków. Kiedy otrzymała maszynopis mojej pierwszej książki, napisała do wydawcy, że wyniki jej

137


własnych badań w pełni potwierdzają moje koncepcje. Wyznała również, że jest w posiadaniu setek relacji tego rodzaju i że przygotowuje obszerne ich zestawienie z komentarzem. Od innych lekarzy i duchownych dowiedziałem się, że oni także mieli do czynienia z tym fenomenem. Wszystko to zdaje się potwierdzać powszechność owego zjawiska.


Kiedy w przeszłości wygłaszałem na ten temat prelekcje, zgłaszały się do mnie osoby gotowe podzielić się swoimi przeżyciami, ale tylko w cztery oczy. Obecnie obserwuję większą otwartość i chęć dzielenia się swymi niezwykłymi doznaniami. W ten sposób inni ludzie mają okazję usłyszeć z pierwszej ręki relacje tych, którzy byli blisko śmierci i doświadczyli opisanych w mojej książce zjawisk.

Opierając się na tych i innych dowodach, mogę stwierdzić z przekonaniem, że fenomen ten - bez względu na to, co oznacza - jest czymś powszechnym. Tak powszechnym, że wkrótce nie będziemy już pytać, czy istnieje, lecz zajmiemy się badaniem jego natury. Jednym z celów książki ”Życie po życiu” było zaprezentowanie wszystkim zainteresowanym ogólnego zarysu aktualnej wiedzy na ten temat.


Z kolei na początku niniejszej książki chciałbym przypomnieć teoretyczny model doświadczenia, który po raz pierwszy opisałem w ”Życiu po życiu”. Zawiera on wszystkie typowe elementy przeżycia z pogranicza śmierci.

Człowiek umiera, a kiedy osiąga kulminacyjny punkt

fizycznego cierpienia, słyszy lekarza oznajmiającego jego zgon. Następnie dociera do niego nieprzyjemny dzwięk, głośne dzwonienie albo buczenie; w tym samym czasie czuje, iż porusza się bardzo szybko w długim tunelu. Odkrywa fakt, że znajduje się poza ciałem, pozostając jednocześnie w bezpośredniej bliskości, która pozwala je obserwować.

Widzi próby ratowania go. Jest w stanie szoku nerwowego.

Po chwili opanowuje się, przyzwyczaja do tych osobliwych warunków. Spostrzega, że ciągle posiada jakąś formę "ciała", ale o innej naturze, włada nim w zupełnie inny sposób.

Wkrótce zaczyna się dziać coś nowego. Pojawiają się inni,

138


przychodzą aby mu pomóc. Rozpoznaje w nich duchy

bliskich i przyjaciół, którzy zmarli wcześniej. Następnie zjawia się świetlista postać. Emanuje miłością i ciepłem, zadaje mu pytania bez słów, pomaga w ocenie całego życia poprzez panoramiczną projekcję najważniejszych wydarzeń z przeszłości. W którymś momencie umierający zdaje sobie sprawę, że dotarł do bariery stanowiącej granicę między życiem ziemskim a nową formą bytu. Uzmysławia sobie konieczność powrotu na Ziemię, gdyż jego czas jeszcze nie nadszedł, choć dusza, przepełniona intensywnym uczuciem radości, miłości i spokoju, pragnie tam pozostać. Mimo to powraca do swego fizycznego ciała, które znów zaczyna dawać oznaki życia.


Powracający próbuje podzielić się z innymi swym doświadczeniem, ale nie znajduje odpowiednich słów, by móc opisać to, czego doświadczył. Brak wiary i zrozumienia ze strony słuchających powoduje, iż wspomnienia z pogranicza życia i śmierci zachowuje dla siebie. Jednak skutki tego przeżycia wyciskają piętno na dalszej egzystencji człowieka, zmieniając jego stosunek do spraw życia i śmierci.


Nowe elementy

Podczas analizy, którą prowadziłem po ukończeniu mojej pierwszej książki, odkryłem kilkanaście nowych, wcześniej nie wymienionych elementów. Omówię je w tym rozdziale.

Wydaję się być mniej powszechne niż te, o których pisałem wówczas. Z wyjątkiem "nieziemskich wybawców", wszystkie te niezwykłe elementy pojawiały się w relacjach ludzi, których doświadczenia z pogranicza śmierci były bardziej

rozciągnięte w czasie.


Wizje wszechwiedzy

Kilkanaście osób opowiadało mi, że podczas ich spotkania ze śmiercią doświadczyli chwilowego olśnienia zupełnie inną rzeczywistością. Cała wiedza, przeszłość, teraźniejszość, przyszłość jawiła im się w niej jako forma pozbawiona granic czasowych. Opisywali to jako moment totalnego zjednoczenia z wszechwiedzą. Doświadczenie takie wymyka się, jak twierdzą moi rozmówcy, wszelkim próbom opisu.

141


Wszyscy oni są zdania, że olśnienie owo kończy się wraz z powrotem do fizycznego ciała, nie ma mowy o wyniesieniu czegokolwiek poza tą granicę. Zgadzają się również, że wizja ta nie zniechęca do nauki w tym życiu, a wręcz przeciwnie.

Doznanie to określają jako przebłysk totalnego wejrzenia we wszechwiedzę, jakby dotarcie do banku informacji szkoły lub biblioteki. Każdy podkreśla, że słowa, którymi to opisują, "ślizgają się" po powierzchni istoty tego, co wtedy czuli. W moim własnym odczuciu, przyczyn tego niezwykłego stanu umysłu należałoby szukać w głębszym, niezbadanym wymiarze naszej świadomości.


Pewna kobieta, która "umarła", tak opowiada o tym

stanie:

Miało to miejsce zaraz po tym, jak całe moje życie zostało mi wyświetlone. W ułamku sekundy posiadłam wszelką wiedzę. Byłam świadoma tajemnic wszystkich wieków i znaczenia całego wszechświata, gwiazd, księżyca - po prostu wszystkiego. Ale po tym, jak wybrałam powrót, wiedza ta zniknęła. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie czegokolwiek. Wydaje mi się, że kiedy podjęłam decyzję powrotu, przekazano mi, że wszystko zapomnę. Zostałam wezwana z powrotem do moich dzieci.

Wydaje mi się, że oznajmiono mi, iż przez jakiś czas będę chora, że zostanę ponownie "wezwana". I rzeczywiście byłam "wzywana" jeszcze kilkanaście razy. Oni oznajmili mi również, że wiedza ta ulegnie wymazaniu, gdyż posiadanie jej jest możliwe tylko w świecie, gdzie czas nie istnieje. Zatem to, co mi pozostało, to ogólna pamięć poznania wszechrzeczy, przekonanie, że jest to dar nieosiągalny dla nas, żyjących w fizycznym ciele. Wszystko co przeżyłam, zapamiętałam w sposób jasny, z wyjątkiem przebłysku wszechwiedzy. Pamięć tego momentu została mi odebrana z chwilą powrotu do ciała.


To wszystko brzmi dziwnie, ale tylko wtedy, gdy mówię o tym z innymi...


Czytamy w Biblii: "wszystkie rzeczy będą przed tobą odkryte".

Przez mgnienie mogłam odpowiedzieć na wszelkie możliwe pytania.

Jak długo to trwało, nie wiem.

142


Zapytana o to, w jakiej formie wiedza ta została jej

zaprezentowana, odpowiedziała:

Zaprezentowano mi ją we wszystkich formach komunikacji: wizji, dźwięku, myśli. To było "nic" i zarazem "wszystko".

Miałam wrażenie, że nie ma rzeczy, która byłaby dla mnie niedostępna. Mówię tu o całej wiedzy, a nie o jakimś jej fragmencie. Po powrocie do ciała odczuwałam ciągle ten sam głód wiedzy. To rozsądek nam mówi, że odpowiedzi należy szukać tutaj, za życia. Jest to część naszego spełnienia. Nie dotyczy

to tylko mnie lub pana, doktorze, ale całego rodzaju ludzkiego.

Wiedza, którą posiadam, jest formą pomocy, którą mogę świadczyć innym.

Chciałbym zwrócić waszą uwagę na jeden fakt w tej

wypowiedzi. Kobieta ta była przeświadczona, że powinna zapomnieć o wszystkim, co zostało przez nią odkryte.

Sugeruje to istnienie jakiegos mechanizmu, który wraz ze zmianą formy naszego bytu odkrywa przed nami prawdę.

Jednakże w momencie powrotu do formy nam właściwej wymazuje pamięć tego poznania.

Niezwykłe jest podobieństwo owego przypuszczenia do myśli wyrażonej w metaforyczny sposób przez Platona.

W jego opowieści wojownik Er powrócił do życia po tym, jak wszyscy uznali go za zmarłego. Opowiadał o niezwykłych rzeczach, których doświadczył. I o tym, że pozwolono mu powrócić, aby mógł przekazać, jak wygląda śmierć: Tuż przed swoim powrotem Er widział zastępy dusz czekających na narodziny:

Wszystkie one podróżowały przez dolinę zapomnienia, w straszliwym upale, gdyż dolina była pozbawiona drzew i roślinności.

Zatrzymywały się nad brzegami rzeki przebaczenia, po której żadna z łodzi nie mogła popłynąć. Dusze te musiały wypić pewną ilość wody z tej rzeki, a te które nie dosąpiły zbawienia, piły podwójnie.

Wkrótce wszystkie pogrążyły się w zapomnieniu i posnęły. A był to środek nocy i zatrzęsło ziemią. Nagle dusze zostały uniesione: jedna

143


tu, druga tam. Jak wybuchające gwiazdy poleciały do miejsc swych narodzin.

Wojownikowi nie pozwolono skosztować wody i nie

pamięta, w jaki sposób wrócił do ciała. Gdy odzyskał

świadomość, zobaczył siebie leżącego na stosie pogrzebowym.

Zaprezentowany mechanizm owego "zapomnienia"

w obu opowiadaniach wydaje się podobny.

Podczas innej rozmowy pewien młody człowiek opowiedzial mi następującą historię:


Byłem w szkole, wszystko to działo się naprawdę. To nie była moja wyobraźnia. Szkoła wydawała się pusta, choć zarazem tętniła życiem. Bo jeśli rozejrzałeś się wokół, to nikogo nie zauważyłeś, ale gdy skupiłeś swoją uwagę, obecność innych istot wydawała się oczywista.


To interesujące. Ktoś inny powiedział mi, że znalazł się w miejscu, które nazwał "biblioteką". Czy to jest to, co próbujesz mi opisać?

-Dokladnie! Wiem, co miał na myśli. Sądzę, że byliśmy w tym samym miejscu. Słowa, których używam, aby to opisać, nie są najodpowiedniejsze, ale innych nie znajduję. Chodzi o miejsce, gdzie dostępna jest cała wiedza. Nagle znajdujesz wszystkie odpowiedzi.

To jest tak, jakby wiedza automatycznie przepływała przez ciebie.

Jakbyś czytał wszystko dwanaście razy szybciej.

Wiem, o czym ten człowiek mówi, ale ja używam innych słów.

Poszukuję wiedzy ("szukajcie, a znajdziecie") i jestem przekonany, że ją zdobędą. Modlą się o mądrość, mądrość przede wszystkim.

Pani w średnim wieku opisuje to tak:

Jest taki moment, chociaż trudno to wyrazić, kiedy wiesz wszystko.

Masz wrażenie, że wszelka komunikacja jest zbędna. Jeśli chciałabym się czegoś dowiedzieć, to po prostu wiedziałabym.

144


Świetliste miasta

W swej książce „Życie po życiu” wspomniałem, że nigdy nie natrafiłem na opis nieba, przynajmniej w tradycyjnym znaczeniu tego pojęcia. Od tego czasu mialem okazję rozmawiać z paroma osobami, które niezwykle wyraziście opowiadały o miejscach określanych przez nie jako "niebiańskie". Jedna rzecz szczególnie zwróciła moją uwagę - otóż prawie każdy z nich używal zwrotu "świetliste było miasto". Przypomina mi to opis nieba zawarty w Biblii.


Mężczyzna w średnim wieku, który cierpiał na chorobę, ale serca, wspomina:

Miałem atak serca, przeżyłem śmierć kliniczną. Pamiętam wszystko do ostatniego szczegółu. Nagle cały zdrętwiałem. Słyszałem dochodzący z daleka dźwięk, widziałem pielęgniarkę, która włączyła monitor, rozmawiała przez telefon. Do pokoju weszli lekarze, pielęgniarki i asystenci.

Wszystko zaczęło się rozmywać w miarę jak dźwięk, którego nie potrafię opisać, przybierał na sile. Przypominało to uderzenia bębna, pośpieszny rytm. Jakby strumień płynący przez gardziel. Znalazłem się kilka metrów powyżej swojego ciała. Byłem między ludźmi, którzy ciąg1e walczyli o moje życie. Nie czułem bólu ani strachu, czułem wypełniający mnie spokój. Później poszybowałem w górę.

Było ciemno, mógłbyś nazwać to miejsce dziurą lub tunelem. Na jego końcu widoczne bylo światło. Rozjaśniało się, ciągle rozjaśniało, że wreszcie zorientowałem się, że poruszam się w tym świetle.


Znalazłem się zupełnie gdzie indziej. Wszystko spowijało to złote światło. Był piękne. Ale nie mogłem zmaleiźć jego źródła. Słyszałem muzykę. Wydawało mi się, że jestem gdzieś na wsi, widziałem góry, strumienie, trawy, drzewa. Jednak wszystko, co oglądałem, bylo inne niż to, co spotykamy na Ziemi. Zewsząd otaczali mnie ludzie. Choć nie mieli postaci cielesnej, czułem, że tam są.

Odczuwałem doskonały spokój, zadowolenie i miłość. Byłem

145


częścią tego wszystkiego. To przeżycie mogło trwać całą noc lub sekundę - nie wiem.


Pewna kobieta relacjonuje:

Poczułam wibrację, przenikała całe moje ciało. Nie znałam jej źródła. Moje ciało zostało jakby oddzielone od substancji duchowej.

Obserwowałam je, obserwowałam też lekarzy i pielęgniarki walczących o moje życie. Stałam u wezgłowia; pamiętam, że jedna z pielęgniarek sięgając po maskę tlenową, przeniknęła swoją rękę mój kark.

Po tym uniosłam się do góry i poszybowałam przez długi, ciemny tunel. Kończył się on w miejscu, w którym panowała wielka jasność.


Spotkałam tam moich dziadków, ojca, brata - bliskich, którzy zmarli wcześniej. Cały czas spowici byliśmy pięknym, intensywnym światłem. Pamiętam, że towarzyszyły nam inne kolory, jasne, ale nie takie jak na Ziemi. Nie jestem w stanie ich opisać. Spotykałam ludzi, od których promieniowało szczęście. Byli wszędzie wokół, niektórzy zbierali się w grupy, inni się uczyli...

Z daleka widziałam miasto. Były tam pojedyncze budynki. Wszystkie emanowały jasne światło. Ludzie, którzy tam mieszkali, byli pełni szczęścia. Woda tryskała z fontanny. Myślę, że miejsce to można by nazwać świetlistym miastem. To było urzekające. Słyszałam muzykę. Byłam świadoma, że jeśli bym tam weszła, to powrót byłby niemożliwy. Decyzja należała do mnie.


Starszy mężczyzna wspomina:


Siedziałem na krześle. Gdy chciałem wstać, poczułem silne uderzenie w klatkę piersiową. Oparłem się, znowu poczułem uderzenie, jakby młotem. Ocknąłem się w szpitalu, gdzie lekarze powiedzieli, mi, że miałem zawał.

-Czy pamiętasz, co wydarzyło się podczas ataku?

-Byłem w miejscu, które trudno mi opisać. Ale to miejsce istnieje naprawdę. Nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Przechodzisz przez rzekę. Zupełnie jak w Biblii - Jest tam rzeka..." Z gładką powierzchnią, przypominającą szkło... Przekraczasz rzekę...

-W jaki sposób ją przekraczasz?

146


-Po prostu przechodzisz. To jest wspaniałe. Nie potrafię tego opisać. Ziemia jest piękna, z kwiatami, ze wszystkim, co na niej jest, ale nie ma porównania z tamtym miejscem. Panuje tam taka cisza i spokój. Czujesz, że odpoczywasz. I nigdzie nie spostrzegłem

jej ciemności.


Kraina błąkających się duchów

Kilkanaście osób opowiadało mi, że w którymś momencie swej podróży po tamtej stronie spostrzegło jakieś istoty. Były one jakby "więźniami" jakiegoś nieszczęsnego bytu. Ci, którzy spotkali je na swojej drodze, zgadzają się co do kilku spraw. Po pierwsze, stan emocjonalny tych istot uniemożliwiał im zerwanie więzów ze światem fizycznym. Jedna z badanych osób miała wrażenie, że duchy te nie mogły oderwać się od rzeczywistości fizycznej, gdyż były niewolniczo oddane sprawom tego świata: doczesnym dobrom, osobom lub nałogom. Po drugie, wszyscy wyczuwali, że duchy te błąkały się, co odróżniało je od innych istot. Po trzecie, ich stan był przejściowy i trwał do czasu uwolnienia się z ziemskich więzów.


Te trzy punkty doskonale ilustruje wypowiedź kobiety, która przeżyła 15-minutową śmierć kliniczną:

-Wspomniałaś, że widziałaś tam zabłąkane duchy. Czy mogłabyś powiedzieć cos więej na ich temat?

-Nie pamiętam, gdzie je zobaczyłam, ale przemieszczały się przez jakąś zmętniałą przestrzeń kontrastującą z tym jaskrawym światłem. Jeśli chciałes im się przyjrzeć, przybierały postać bardziej

ludzką, lecz nigdy nie przypominały w pełni człowieka.

To, co mogło być głową trzymały opuszczone w dół; miały smutne spojrzenia. Powłóczyły nogami, jakby je spętano łańcuchami. Nie mam pojęcia, kim były. Sprawiały wrażenie wypalonych, otępiałych, szarych. Wydawało się, że będą się tak wlec i krążyć w nieskończoność, nie znając celu tej wędrówki.

Kiedy przeszłam koło nich, żaden nawet nie podniósł głowy, by zobaczyć, co się dzieje. Jakby myślały: "Wszystko skończone". Były absolutnie przygnębione - sprawiały wrażenie, że nie wiedzą kim są ani dokąd mają się udać.

Poruszały się bez widocznego celu. Szły prosto, potem skręcały w lewo, by po kilku krokach zmienić kierunek. I ta bezczynność.

Ale szukały czegoś. Czego - nie mam pojęcia.

-Czy postrzegały świat fizyczny?

-Wydawato mi się, że nie były świadome ani fizycznego, ani duchowego świata. Tkwiły gdzieś pomiędzy nimi. Mogły mieć jakiś ograniczony kontakt ze światem fizycznym. Zgarbione, spoglądały w dół, może obserwowały Ziemię...? Może wypatrywały czegoś, czego nie dopełniły w swej ziemskiej egzystencji? Ich twarze były pozbawione życia.

-Czy duchy te sprawiaty wrażenie oszołomionych?

-Bardzo oszołomionych, bez świadomości kim lub czym są.

Wyglądały, jakby straciły poczucie tożsamości.

-Czy mogłabyś opisać miejsce, w którym te istoty przebywały?

-Pamiętam, że wszystko to zobaczyłam krótko po opuszczeniu ciała. Weszłam w tę strefę jeszcze zanim zostałam wchłonięta przez tunel i zanim ujrzałam świat, gdzie panowało jaskrawe światło słoneczne -choć może niezupemie słoneczne, bo nie raziło w oczy.

W tym ciemnym miejscu dominował odcień szarości. Mam przyjaciela, który nie widzi kolorów. Kiedyś słyszałam, jak mówił, że jego świat to czerń i szarość. Mnie, widzącej wszystkie barwy, przypominało to czarno-biały film. Różne odcienie szarości - jakby

wymytej i spłowiałej.


Istoty te nie postrzegały mojej obecności. Nie okazywały żadnego zainteresowania moją osobą. Było to przygnębiające.

Wydawało mi się, że próbowały o czymś zdecydować; spoglądały do tyłu, jakby nie wiedziały, czy powrócić do swoich ciał, czy iść

148


przed siebie. Były jak zawieszone w próżni. Patrzyły w dół, nigdy nie do góry. Chyba nie chciały widzieć, co je czeka wyżej. Przypominały, duchy, o których czytałam kiedyś w książce - były półprzezroczyste.

Miałam wrażenie, że jest ich tam bez liku.

Niektóre osoby zauważyły, iż część tych istot podejmowała próby skontaktowania się z ludźmi żyjącymi na Ziemi. Tak twierdził pewien mężczyzna, który znajdował się przez dłuższy czas w stanie śmierci klinicznej. Widział człowieka idącego ulicą, nieświadomego obecności ducha, który unosił się nad jego głową. Miał wrażenie, że duch ten był matką owego przechodnia nie potrafiącą porzucić swej ziemskiej roli. Jakby nadal próbowała podpowiadać synowi, co ma robić.


Przytoczę teraz rozmowę z pewną kobietą:

-Czy widziałas duchy probujące nawiązać kontakt z żyjącym człowiekiem?

-O, tak. Widziałam, jak próbowały zwrócić na siebie uwagę, ale nadaremnie. Nie potrafiły przełamać tej bariery. Ludzie wydają się być niezdolni do nawiązania takiego kontaktu.

-Czy możesz opowiedzieć, co probowały przekazać?

-Mialam wrażenie, że jedna z tych istot była kobietą i próbowała skontaktować się ze swoją córką, która razem z dziećmi przebywała w domu. Dzieci bawiły się, a ich matka robiła coś w kuchni. Duch nieustannie krążył wokół nich, usilując zwrócić na siebie uwagę.


Bezskutecznie -zarowno dzieci, jak i ich matka nie zauważały niczyjej obecności.

-Chciała przekazać im coś szczegolnego?

-Myślę, że probowała im powiedzieć, by zmienili swoje życie.

Żeby nie powtarzali jej błędów, nie zamykali się w swoim egoizmie.

Brzmi to jak prawienie morałów lub kazanie, ale wydaje mi się, że treść tego przekazu była właśnie taka. Wyglądało na to, iż w tym domu brakowało rniłości, a ona chciała to naprawić. Nigdy nie zapomnę tego przeżycia.

149


Nieziemscy wybawcy

W wielu zebranych przeze mnie relacjach mowa jest o duchowej istocie, która Swą interwencją zmieniała bieg rzeczy i ratowała ludzi od pewnej śmierci. W każdym z tych przypadków ludzie świadomie lub nieświadomie stworzyli zagrożenie dla życia, bądź też znaleźli się w okolicznościach, w których groziła im śmierć. Słyszeli wtedy głos lub widzieli światło wybawiające ich z opresji. Osoby, które przeszły przez to twierdzą, że życie ich zmieniło się i są przekonane,

iż uratowano je celowo. Religijna wiara tych osób została przez to pogłębiona.


Jedno z takich przeżyć opisano w książce Catheriny

Marshall zatytułowanej Człowiek zwany Piotrem. Autorka opowiada zdarzenie z dzieciństwa. Podczas mgły Piotr Marshall uniknął upadku z wysokiej skały. Życie ocalił mu tajemniczy głos. Miało to wpływ na jego dalsze życie i w konsekwencji został duchownym.

Chciałbym zacytować fragment wypowiedzi, w której

pojawia się postać "wybawcy". Pewien mężczyzna pracujący w fabryce został uwięziony w zbiorniku, do którego pod wysokim cisnieniem wpompowywano żrący kwas.


Mężczyzna ten wspomina:


Parzyło mnie okropnie. Krzyczałem - pomóżcie mi! Jestem uwięziony! Poszedłem najdalej jak mogłem, aż w róg zbiornika i ukryłem twarz, ale kwas parzył mnie nadal i przeżerał moje ubranie.

W tym momencie uświadomiłem sobie, że śmierć to kwestia minut.

Poddałem się. Powiedziałem sobie: "To koniec, odchodzę stąd".

Nic nie widziałem - było tak gorąco, że nie mogłem otworzyć oczu.

Nagle cała przestrzeń wewnątrz zbiornika zajaśniała światłem. Usłyszałem słowa, które znałem z Biblii. "Jestem zawsze z tobą". Głos dotarł do mnie z miejsca, które, jak się okazało, było jedyną drogą wyjścia.

150

Nie otwierałem OCZU, ale ciągle widziałem to światło. Podążyłem za nim. Po wszystkim lekarz stwierdził, że moje oczy nie zostały uszkodzone. Kwas się do nich nie dostał.

-Czy wypadek ten zmienił twoje życie?

-Kiedy powróciłem do pracy, koledzy mówili, że przeszedłem przez to wszystko dziwnie spokojnie. Nie byłem człowiekiem odważnym.

Fakt, że zostałem wyprowadzony przez niewidzialnego wybawcę, odmienił mnie. Głos, który wtedy usłyszałem, dał mi odwagę i spokój.

Wiem, że to był Jezus Chrystus. Wyciągnął do mnie rękę, uratował mnie. Boża wola sprawiła, że żyję. Dlaczego tak się stalo – nie wiem. W tym czasie nie żyłem z Bogiem tak blisko, jak powinienem.

Dzięki temu wypadkowi zbliżyłem się do Niego. Teraz już wiem, że w krytycznym momencie Bóg może uratować człowieka. Nauczyłem się polegać na Nim.

-Czy głos, który słyszałeś, był podobny do normalnego ludzkiego głosu?

-Nie, był wzmocniony. Pamiętam również, skąd dobiegał. Jeśli nie poszedłbym w jego kierunku, zginąłbym. To, że go posłuchałem, uratowało mi życie.

Myślałem wtedy: „jestem tu na dole sam i chyba przyjdzie mi umrzeć". Wiedziałem, że nic na to nie poradzę, kiedy nagle usłyszałem ten głos.

-Jak dlugo to trwało?

-Wydawało mi się, że bez końca. Miałem wrażenie, jakbym czołgał się w kwasie przez sto metrów, w każdy ruch wkładając maksimum energii. Myślę, że wszystko to działo się na przestrzeni dwóch, trzech minut, ale dla mnie to była wieczność.

-Czy światło, które zobaczyłeś, coś ci przypominało?

-Nigdy czegos takiego nie widziałem. Czułem się jakby spowity światłem słonecznym. Było bardzo intensywne. Nie widziałem żadnej postaci. Całą drogę zdążałem za światłem i głosem.

-Czy raziło cię w oczy?

-Nie, absolutnie.

-Czy miało jakiś szczególny kolor?

-To było jaskrawe, białe światło - jakbyś patrzył prosto w słońce.

151


Inny mężczyzna wspomina:

Działo się to podczas drugiej wojny światowej. Służyłem wtedy w piechocie na terenie Europy. Przeżyłem coś, czego nigdy nie zapomnę. Zauważyłem nieprzyjacielski samolot, zniżający lot nad budynkiem, w którym byliśmy ukryci. Otworzył ogień. Widziałem, jak kule tworzyły ścieżkę biegnącą w naszym kierunku. Bardzo się przestraszyłem. Byłem pewny, że wszyscy zginiemy.

Nagle poczułem czyjąś obecność, wypełniającą mnie spokojem.

Łagodny głos rzekł: "Jestem z tobą, Reid. Twój czas jeszcze nie nadszedł”. Od tego dnia przestałem obawiać się śmierci.

Na koniec posłuchajmy pewnej kobiety, która zachorowala ciężko z powodu infekcji. Zauważcie, że w tym przypadku pacjentka uważa, iż była instruowana i prowadzona podczas swej rekonwalescencji.

Lekarze uznali, że nie mam żadnych szans. Powiedzieli mi, że umieram. Doszłam do stanu, w którym czułam, że życie opuszcza moje ciało. Słyszałam, co mówiono wokół mnie, ale już nic nie

widziałam. Bardzo chciałam przeżyć, aby pomóc moim dzieciom i cieszyć się nimi.

Wówczas usłyszałam delikatny, pełen miłości głos. To był głos Boga. Wiem, że nie postradałam zmysłów, jak można by pomyśleć.

Z oddali dochodziły mnie głosy ludzi. Jednocześnie wyczuwałam całkowicie wypełniającą mnie obecność Boga. Powiedział mi, że jeśli chę żyć, muszę zacząć oddychać. Tak też uczyniłam i kiedy głęboko odetchnęłam, poczułam, że odzyskuję siły. Wówczas polecił mi, żebym zrobiła to ponownie - wyraźnie wracałam do życia.

Lekarze byli zaskoczeni. Naturalnie nic nie wiedzieli o głosie. Nie mogli pojąć, co się stało.


Zamknę ten rozdział, przypominając, że przytoczone

przeze mnie przypadki z pogranicza śmierci są w pewnym sensie wyjątkami, jakkolwiek nie należą do zupełnej rzadkości. Przykładowo, w pierwszej relacji zamieszczonej w podrozdziale Wizja wszechwiedzy znajdziemy znane nam już elementy: przebywanie poza ciałem, przechodzenie przez

152


ciemny tunel, postrzeganie faktów z przeszłości itp. Podobne fenomeny przewijają się także w kolejnym podrozdziale zatytuowanym Świetliste miasta. Każdy z tych przypadków został opisany przez ludzi, którzy nie dążyli do tych przeżyć i przedtem nie wykazywali żadnego zainteresowania sprawami tego rodzaju. Osoby te stanowczo twierdzą, że to, czego doświadczyły, jest prawdą.


2

Sąd

W książce „Życie po życiu” jeden z rozmówców wyznał:

Jeśli chodzi o doznania z życia po śmierci, pewna sprawa powoduje kontrowersje pomiędzy grupami religijnymi. Większość osob opisujących swoje przeżycia nie wspomniała o problemie nagrody i kary

-tradycyjnego egzaminu przeprowadzanego przez świętego Piotra przed przestąpieniem bram raju.

Wielu czytelników poruszyło ten temat i wydaje mi się, że różne relacje można rozpatrzeć właśnie pod tym kątem. Moi rozmówcy ciągle wspominają o doświadczeniu z pogranicza śmierci dającym panoramiczny, kolorowy i trójwymiarowy przegląd ich przeszłości. Jedni ujrzeli tylko ważniejsze zdarzenia, inni natomiast każdy swój uczynek, wszystkie dobre i złe chwile ukazane w jednym momencie. Większość badanych pamięta obecność świetlistej istoty towarzyszącej im podczas tej projekcji. Chrześcijanie twierdzą, że ową istotą był Chrystus, który pytał: co zrobileś w swoim życiu?


Poprosiłem moich rozmówców o sprecyzowanie sensu

tego pytania; większość przyznała, że odnosiło się ono do motywów ich postępowania i do miłości. Zatem możemy powiedzieć, że pewnego rodzaju osąd miał miejsce. Inną sprawą, która na to wskazuje, jest poczucie winy występujące w przypadku egoistycznych zachowań i uczucie satysfakcji, które towarzyszą aktom miłości.

154


Ciekawe jest również to, że sędzią w przestudiowanych przeze mnie przypadkach nie była owa świetlista istota, która przecież akceptowała tych ludzi, ale oni sami. Fragment z Ewangelii św. Mateusza w wersji Jakuba dobrze oddaje powyższą myśl:

Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Bo sądem, jakim

sądzisz, będziesz sądzony, miarą, jaką mierzysz, będziesz zmierzony.

W innej z kolei wersji dzisiejszej, angielskiej Biblii podana została odmienna interpretacja oryginału:

Nie sądź innych, ażeby Bóg cię nie osądził - ponieważ Bóg będzie cię sądził tak, jak ty sądzisz innych i postąpi wobec ciebie tak, jak ty postępowałaś wobec innych.

Nie jestem teologiem i nie potrafię wskazać, które z przedstawionych tłumaczeń jest wierniejsze oryginałowi. Jakkolwiek z punktu widzenia moich rozmówców pierwsza z tych wersji wydaje mi się bliższa prawdy - to oni siebie sądzili.

I dlatego też projekcja ich życia była niezbędna, aby

uprzytomnili sobie wszystkie dobre i złe uczynki.

Kiedy myślę o tym, widzę, że w większości relacji znaczącym wątkiem jest psychiczne obnażenie. Jako ludzie, mnóstwo czasu poświęcamy na tworzenie przeróżnych masek. Wewnątrzny spokój zapewniamy sobie poprzez gromadzenie pieniędzy i umacnianie władzy. Sądzimy siebie i innych po przynależnosci do grupy społecznej, po stopniu wykształcenia, po kolorze skóry, ilości pieniędzy, zakresie władzy , pięknie ciała, rodzaju płci itp. Ukrywamy nasze myśli i uczynki przed światem. Ale w momencie śmierci

maski muszą zostać zdjęte. Nagle znajdujesz się w sytuacji, gdy każda twoja myśl i uczynek zostają ukazane bez osłonek. Jeśli spotkasz inną istotę, wasze skrywane dotąd wnętrza stają się jawne. Komunikacja między wami nie jest sprawą słów, ale przenikających się myśli - aż do chwili, jak to określił pewien mężczyzna: "kiedy jesteś zbyt zakłopotany, ażeby być z nim, myślącym zgoła inaczej".

Uroda lub kolor skóry nie mogą dłużej być wartością.

155


W rzeczy samej ludzie są tam pozbawieni fizycznego ciała.

Jedynym pięknem, które się liczy, jest piękno duszy. Płeć jako rodzaj identyfikacji musi zostać odrzucona; większość ludzi, którzy tam chwilowo przebywali, twierdzi, że podział na kobiety i mężczyzn nie istnieje. Jest zupełnie oczywiste, iż w tym finałowym momencie dwie wartości – miłość i mądrość – będą naszym orężem.

Inną osobliwością, o której chciałbym wspomnieć, jest

możliwość obserwowania przez "umierających" konsekwencji swoich dobrych i złych uczynków. Jeden z mężczyzn tak to opisuje:


Przebywałem poza ciałem, wysoko ponad budynkiem, ale w dalszym ciągu widziałem siebie leżącego daleko w dole. Spostrzegłem światło, które zewsząd mnie otaczało. Wówczas przed oczami pojawił mi się panoramiczny ciąg wydarzeń z mojego życia. Byłem

naprawdę zawstydzony z powodu wielu rzeczy , które wtedy zobaczyłem. Światło dokładnie pokazywało mi to, co było złe. Wiedziałem, że miało absolutną rację. Wyglądało to jak błysk pamięci, jak przegląd całej mojej ziemskiej egzystencji. Jakby ktoś przeprowadzał nade mną sąd. Potem światło zniknęło i wówczas miała miejsce rozmowa, ale przy użyciu myśli, a nie słów. Patrzyłem na swoją przeszłość jakby oczyma osoby trzeciej - uosobionej wszechwiedzy, która prowadziła mnie, pomagając zrozumieć pewne sprawy. I to była część, która najbardziej mną wstrząsnęła, gdyż owo "coś" pokazywało mi nie tylko to, co zrobiłem w życiu, ale także - jak do tego doszło i w jaki sposób moje uczynki wpłynęłyna życie innych. Przekonałem się, że żaden z zamiarów nie ulega zatraceniu. Każda moja myśl tam była.

Taka sytuacja może być rzeczywiście mało przyjemna

i nie dziwię się tym wszystkim, którzy po powrocie stamtąd zdecydowali się zmienić swoje życie.


Przyjrzyjmy się innym fragmentom wywiadów przeprowadzonych z dwoma mężczyznami:

Nikomu nie opowiadałem o swoim przeżyciu, ale po powrocie opanowało mnie palące pragnienie uczynienia czegoś dobrego.

156


Byłem tak zawstydzony swoim przeszłym życiem, że po prostu musiałem coś zrobić i nie mogłem dłużej czekać.

Kiedy wróciłem stamtąd, zdecydowałem, że lepiej się

zmienić. Czułem się bardzo skruszony. Nie byłem usatysfakcjonowany życiem, które dotąd prowadziłem. Chciałem zacząć wszystko od początku.

Wielu ludzi pyta mnie nieustannie, czy którykolwiek

z moich rozmówców zaobserwował coś, co przypominałoby swoim wyglądem piekło. Prawdą jest, że wśród wielkiej obfitości materiału, jaki zebrałem, nie natrafiłem na opis takiego miejsca. Prawdą jest również to, że nigdy nie rozmawiałem z kimś, kto mógłby być ewentualnym pretendentem do zesłania w te mroczne zaświaty. Ludzie, z którymi współpracowałem przy pisaniu tej książki, wydawali

się byc normalni i mili. Myślę, że przewinienia, których się dopuścili, były lżejszej natury, to znaczy takie, które każdy z nas popełnia. Tak więc nie należy oczekiwać, aby ktokolwiek z nich został skazany na wieczne męki.


Niektórych ludzi drażni fakt, że owa "świetlista istota" pojawiająca się we wspomnieniach tych, którzy przeżyli własną śmierć, emanuje miłością, przebaczeniem i akceptuje wszystkich pomimo ich wad. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że sam także kocham swoje dzieci pomimo ich niedoskonałości i jestem pewien, że zawsze będę je

kochał, bez względu na to, co zrobią.


Inne osoby wydają się być zawiedzione, że przeżycia te nie pokrywają się z ich wyobrażeniem sądu ostatecznego i końca świata. Osobiście nie widzę tutaj żadnej sprzeczności.

Bo jeśli ktoś powróciłby stamtąd twierdząc, że przeszedł przez sąd ostateczny, to musiałbym uznać jego wyznania za nieprawdziwe. Jeżeli wiemy, że koniec świata jeszcze nie nastąpił, to każde "doniesienie" z tamtej strony mówiące, że coś takiego już się wydarzyło, byłoby w rzeczy samej fałszem. Niewykluczone, iż sąd ostateczny kiedyś nastąpi, ale informacji na ten temat należałoby szukać gdzie indziej.

157


Wiele osób, z którymi rozmawiałem, wyrażało przekonanie, że sąd taki będzie miał miejsce; jednak wynikało to raczej z ich osobistej wiary uformowanej w oparciu o Pismo Święte, aniżeli z przeżycia z pogranicza śmierci. Pojęcia nieba i piekła, sądu ostatecznego, końca świata, łaski bożej są eschatologicznymi koncepcjami, których analizą zajmują się teolodzy. Są to pojęcia tak nieskończone, kosmiczne w swej wielkości, że wykraczają poza nasze możliwości rozumienia i opisu. Koncepcje te doczekały się natomiast zobrazowania w postaci figur i symboli. Jeśli prześledzisz historię europejskiego malarstwa, zobaczysz tam sąd ostateczny przedstawiony w formie takich symboli, jak księgi,

kodeksy praw, wagi. Platon w swoim micie o wojowniku Er mówi o "znamionach", którymi są oznaczone dusze idące na sąd. W Tybetańskiej księdze umarłych koncepcja ta jest ukazana jako "lustro karmy". Pamiętajmy, że każdy z moich rozmówców twierdzi, iż słowa opisujące ich przeżycia są tylko analogiami lub metaforami określającymi charakter zjawiska, które samo w soble wymyka się ludzkiemu językowi. Interesujące jest to, w jaki sposób poszczególne słowa, używane w naszej technologicznej erze, zostały zaczerpnięte z wczesnego okresu rozwoju takich nauk jak optyka lub późniejszego, kiedy film i klisza dopiero wchodziły w nasze życie. Słowa te ciągle funkcjonują, pomimo że postęp techniczny ma na swoim koncie osiągnięcia, o których protoplaści nawet nie śnili, jak chociażby

wyspecjalizowana fotografia, telewizja trójwymiarowa czy holowizja.


Na koniec chciałbym, abyśmy uzmysłowili sobie, co spotkało osoby, które były odpowiedzialne, za faszystowski horror. Jest to, o czym mowią moi rozmówcy, przytrafia się każdemu, wyobraźmy sobie przez moment, co działo się, z nimi podczas projekcji ich życia; szczególnie, jeśli przyszło im oglądać skutki ich postępowania.

Ci, którzy byli inżynierami Holokaustu, wydają się być jednostkami całkowicie wyzutymi z ludzkich uczuć. Ich nienawiść Spowodow

158


wała niezliczoną liczbę tragedii, rozdzielenia rodziców od dzieci, męża od żony, przyjaciela od przyjaciela. Byli przyczyną długotrwałej agonii lub szybkiej i brutalnej śmierci, które dosięgły milionów istot. Doprowadzili ludzi do fizycznej i psychicznej degradacji, długich lat głodu, łez, krzyku bezsilności. Jeśli to, co zdarzyło się moim rozmówcom, zdarzyło się również im, powinni być świadkami żywego i trójwymiarowego koszmaru. Nie potrafię sobie wyobrazić piekła bardziej okropnego i nieznośnego, niż to.


3

Samobójstwo

Określenie "samobójstwo" używane jest w związku z całym szeregiem samodestrukcyjnych zachowań, u podstaw których leżą różnorakie motywacje i uwarunkowania. Nie bez znaczenia wydają się być okoliczności, jakie towarzyszą temu aktowi. Przez wieki rodzaj ludzki usiłował rozpoznać przyczyny postaw samobójczych.

Pierwsze takie próby opierały się o teologiczny, etyczny i filozoficzny punkt widzenia. W niedalekiej przeszłości dodano do tego jeszcze aspekt psychologiczny i socjologiczny. Pomimo długich lat analiz i badań, wiele pytań pozostaje nadal bez odpowiedzi.

Część osób, które spotkały się twarzą w twarz ze śmiercią, dostarczyła mi pewnych sugestii dotyczących problemu samobójstwa. Chciałbym na samym początku zaznaczyć, iż nie stanowią one rozwiązania zagadki, jaką nadal pozostaje ten czyn. Możemy zadać sobie w tej kwestii dwa pytania. Pierwsze - czy osoby, które przeżyły własną śmierć nie mającą związku z zamachem na swoje życie, mogą przynosić wiadomości dotyczące samobójców?


Drugie - czy wspomnienia osób, które targnęły się na

swoje życie, różnią się w jakiś sposób od wspomnień innych?

Ludzie, którzy z różnych przyczyn chwilowo gościli po tamtej stronie, wyznają dosyć często, że powracali do życia z niechęcią. Natomiast ci, którzy dokonali próby samobójstwa, powracali z głęboką motywacją zmiany swojego życia,

160


na nowo odnajdywali jego sens. Żaden z nich nie odważyłby się targnąć na siebie po raz drugi. Duża liczba osób, które "umarły" w naturalny sposób lub na skutek wypadku mówiła mi, że będąc w tym stanie, doznała wrażenia, iż samobójstwo to bardzo niefortunny akt i ponosi się za niego karę. Jeden z mężczyzn, który przeżył śmierć kliniczną w następstwie wypadku, tak to ujął:

Kiedy tam byłem, odczułem, że dwie rzeczy są mi całkowicie zakazane - zabicie samego siebie i zabicie drugiej osoby. Jeśli popełniłbym samobójstwo, odrzuciłbym tym samym Boży dar życia, a jeśli zabiłbym innego człowieka, mógłbym pokrzyżować Boże plany względem tej osoby.

Ktoś inny, kto przeżył śmierć kliniczną, powiedział mi, że podczas swojej bytności po tamtej stronie miał wrażenie, iż samobójcy zostają w jakiś sposób ukarani. Częścią ich pokuty miałoby być uczestnictwo w cierpieniach tych, którzy boleśnie odczuli ich utratę.

W czasie, kiedy kompletowałem materiał do mojej pierwszej książki, spotkałem się z kilkoma nader interesującymi przypadkami "śmierci" spowodowanej próbą samobójczą.


Sądzę, że zrozumiałym jest fakt, iż osoby, które dopuściły się tego czynu, raczej niechętnie powracają do niego w relacjach; choćby dlatego, że ciąży na nich ogromne poczucie winy. Wszyscy oni zgadzają się co do jednego - odczuli, że ich niefortunna manifestacja niczego nie rozwiązała. Po swojej "śmierci" znaleźli się w kręgu tych samych problemów, które za życia pchnęły ich do tego desperackiego kroku. I tak jak za życia, równiez tam nie potrafili sobie z nimi poradzić.

Pewna osoba nazwała całą tą sytuację "pułapką", z której nie mogła znaleźć wyjścia. Miała wrażenie, że wydarzenia, które doprowadziły ją do samobójstwa, powtarzały się w jakimś obłędnym cyklu.


Problem, o którym ci opowiadałam, stracił z biegiem lat na

161


ważności. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej. W tamtym okresie jednak była to sprawa życia lub śmierci. Kiedy "umarłam", ciągle pozostawałam w kręgu wydarzeń, od których chciałam uciec. To było jak nieustanne odtwarzanie tego samego filmu. Kiedy przez to przeszłam, myślałam: "Jak dobrze, że to już koniec", ale wówczas wszystko się powtarzało, a potem znowu. Myślałam z przerażeniem:

"Ja tego nie wytrzymam".

Wszyscy niedoszli samobójcy wyznali, że nigdy więcej nie uczyniliby tego błędu ponownie. Uważali, iż postępek ich był pomyłką i wyrażali zadowolenie, że zakończył się niepowodzeniem. Kiedy zapytałem jednego z nich, czy w świetle wcześniejszych doświadczeń powtórzyłby zamach na swoje życie, odpowiedział:

Nie, nigdy nie zrobiłbym tego po raz drugi. Mam zamiar umrzeć w sposób naturalny, ponieważ uzmysłowiłem sobie, że nasze życie jest krótkie, a tyle ważnych spraw czeka na dopełnienie. I że kiedy umrzesz, wkraczasz w życie wieczne.

Zaciekawiło mnie, iż refleksje te doskonale współgrają z przemyśleniami zawartymi w starych traktatach teologicznych. Wielu teologów i filozofów przez wieki przytaczało argumenty, które przedstawiały samobójstwo jako odrzucenie daru bożego. Twierdzili oni, że nie mamy prawa odbierać sobie życia. W swoim dziele Phadeo Platon zaprezentował własną doktrynę, według której celowo jesteśmy uwięzieni w ciele i nie powinniśmy szukać z niego ucieczki. Wierzył, iż należymy do Boga i jesteśmy pod jego ciągłą opieką.


W średniowieczu Tomasz z Akwinu wysunął twierdzenie, iż życie -będące darem od Boga -może być odebrane jedynie przez jego dawcę. John Lock, siedemnastowieczny angielski filozof, którego idee wzbogaciły amerykańską Deklarację Wolnosci i Konstytucję, był zdania, że jesteśmy własnością Boga i stanowimy część Jego planów, zatem nie mamy prawa rezygnować z tego powołania na własną rękę.


Niemiecki filozof Immanuel Kant stwierdza w swoich

rozważaniach:

Kiedy spojrzymy na problem samobójstwa z punktu widzenia religii, natychmiast przekonamy się, że mamy do czynienia z prawdziwym światłem. Zostaliśmy umiejscowieni na tym świecie pod pewnymi warunkami i dla określonego celu.

Samobójstwo sprzeciwia się temu wszystkiemu, co wyznaczył nam Stwórca. Samobójca rezygnuje z wyznaczonego mu miejsca i przybywa do innego świata, w którym akt ten musi być poczytany za bunt przeciwko Bogu. Bóg jest naszym władcą, my jesteśmy jego własnością. Opatrzność czuwa nad

nami dla naszego dobra.

Nie prezentowałem powyższego materiału, aby kwestię samobójstwa osądzić od strony moralnej czy etycznej.


Moim celem było zestawienie odczuć ludzi, ktorzy na

własnej skórze doświadczyli konsekwencji tego czynu, a także teologicznych argumentów na ten temat.

Zdaję sobie sprawę, że treść tego rozdziału wzbudzi wiele kontrowersji. Niektórzy czytelnicy przytaczali fakty z innych kultur, gdzie samobójstwo nie jest aktem moralnie potępianym. Mowa tu o Japonii z okresu samurajów, gdzie odebranie sobie życia było sprawą honoru. Ktoś mógłby zapytać - czy osoba żyjąca w takim społeczeństwie dzieliłaby doświadczenie pośmiertne tak jak, na przykład, Europejczyk?

Idąc dalej, niektórzy sugerują, że każdy z nas popełnia

samobójstwo w taki czy inny sposób. Innymi słowy, większość z nas zaangażowana jest w pewien rodzaj aktywności, która w swojej konsekwencji może być szkodliwa lub może okazać się bezpośrednią przyczyną naszej śmierci. Mam tu na myśli palenie papierosów, spożywanie pokarmów o wysokim poziomie cholesterolu, prowadzenie samochodu

w stanie nietrzeźwym. Pomimo pełnej świadomości skutków, jakie niosą ze sobą takie działania, ludzie nie wahają się ich podejmować. Zatem jaka jest różnica pomiędzy tymi działaniami a konkretną próbą samobójstwa? Jakiej kary

163


możemy się spodziewać za kontynuowanie przez nasze społeczeństwo takich samodestrukcyjnych zachowań?

Niektóre osoby popełniły samobójstwo z przyczyn czysto altruistycznych. Jakiego rodzaju doświadczenie czekało je po dokonaniu tak heroicznego czynu? Nie zapominajmy też o tych, których umysły były zakłócone wskutek choroby psychicznej. Często również się zdarza, że próba samobójstwa stanowi tylko formę manifestacji, Intencją nie jest wówczas śmierć, ale pragnienie zwrócenia uwagi innych na

siebie i swoje potrzeby.

Wielu psychiatrów uważa, że takie osoby nie wykazują świadomej lub podświadomej potrzeby unicestwienia siebie.

Podążając tym tropem, zgony będące konsekwencją takich prób należałoby traktować jako nieświadome spowodowanie własnej śmierci. Oczywiście, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania w tej kwestii i ja sam nie probuję upraszczać tego zagadnienia. Wszystko, co, mogłem zrobić, to stwierdzić na podstawie zebranego materiału, iż przeżycia z pogranicza śmierci wywołane naturalną przyczyną lub wypadkiem różnią się od tych, które nastąpiły w wyniku targnięcia się na swoje życie.

Mój przyjaciel, który przekroczył granicę "innego świata" na skutek śmierci klinicznej spowodowanej infekcją, kiedy zapytano go o takie sprawy, udzielił mteresującej odpowiedzi.

Wyraził przekonanie, że Bóg w swej naturze jest bardziej przebaczający i rozumiejący, aniżeli ludzie są w stanie sobie wyobrazić. Że Bóg dba o wszystko zgodnie ze swoją nieskończoną miłością i mądrością. To, czego potrzebują samobójcy od nas ludzi, to nie sądu, ale miłości i zrozumienia.


4

Reakcje duchowieństwa

W przedmowie do „Życia po życiu” doktor Elizabeth Kiibler- Ross wyraziła przypuszczenie, że tego typu badania mogą spotkać się z krytyką ze strony duchowieństwa.

W pewnym sensie tak się stało, choć jednocześnie wielu chrześcijańskich kapłanów różnych kongregacji wyraziło swój entuzjazm oraz zainteresowanie moją pracą i zapraszało mnie na prelekcje.

Wielu z nich opowiadało mi o innych duchownych,

którzy przeżyli własną śmierć. Byli zadowoleni, że mieli okazję przyjrzeć się temu zagadnieniu w czasie prelekcji, której autorem był ktoś spoza hierarchii kościelnej. Kilku przyznało, iż przeżycia z pogranicza śmierci potwierdzają to, co zostało na ten temat powiedziane w Pismie Świętym.

Magazyn "Guidepost", który jest zdecydowanie chrześcijańskim pismem, przez wiele lat publikował wspomnienia ludzi dotyczące ich "pośmiertnych" doświadczeń.

Pastor Kościoła Metodystów, z którym później nawiązałem współpracę, badał to zjawisko już wcześniej. Powiedział mi coś nader interesującego. Wypowiedź, jaką tu zamieszczam, jest fragmentem naszych dysput o ważności problemu, którym się zajmowaliśmy.


Pewna kobieta była śmiertelnie chora. Miała kłopoty z nerkami.

W rozmowach o śmierci, które z nią przeprowadziłem przed jej

165


zgonem, potwierdzałem moją głęboką, wiarę w życie pośmiertne.

Powiedziałem jej, że jedną z rzeczy , która umocniła moją wiarę, były badania przeprowadzone przez lekarzy a dotyczące śmierci klinicznej. Przybliżyłem jej treść tych badań i zauważyłem, że poruszyło ją to do głębi. Powracaliśmy do tego tematu za każdym razem, kiedy ją odwiedzałem. Podczas pogrzebu wygłosiłem ostatnią mowę, w której wspomniałem o naszych rozmowach i o tym, w jaki sposób jej wiara została umocniona. Wyraziłem przekonanie, że mimo swej fizycznej śmierci jest ona obecna pośród nas i zauważyłem, iż wszyscy w ławkach żywo na to zareagowali. Zmarła miała męża, którego bardzo kochała i który odszedł z tego świata kilkanaście lat temu.

Powiedziałem w swoim kazaniu, że oboje cieszą się teraz sobą w Chrystusie. I nie mial to być symbol, mówiłem o tym wszystkim dosłownie. Było to wielkim pocieszeniem dla parafian.

Po pogrzebie wydarzyła się rzecz niezwykła. Po zakończeniu niedzielnego kazania ludzie zwykle przychodzą do mnie, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, co usłyszeli. Ale nie ma takiego zwyczaju na pogrzebach. Tym razem jednak wiele osób przyszło do mnie, aby wyrazić swoją wdzięczność za te krzepiące słowa.


Jednym z celów, który sobie obrałem jako duchowny, jest prowadzenie ludzi ku miłości. Mowię im, że w momencie śmierci Chrystus zapyta ich: "Czy kochałes?", i że jest to sprawa, na której Jemu zależy najbardziej. Chrystus mówił o tym dwa tysiące lat temu, mówi o tym i teraz. Jest to przykład, którym posługiwałem się kilkanaście razy podczas moich kazań, aby umocnić wiarę, uwypuklić istotę miłości.


-Wspomniałes wcześniej, że podzielasz moje przekonanie, iż nie doczekamy się naukowego dowodu na istnienie życia po śmierci.

-Cóż, jeśli potrafilibyśmy to udowodnić, tym samym udowodnilibyśmy istnienie Boga, co z kolei unieważniłoby system wiary.

Nie jesteśmy w stanie uzyskać pewności co do tych spraw za życia.

Ta najwyższa forma istnienia musi byc przyjęta na zasadzie wiary.

Życie jest wielką tajemnicą. Także życie po śmierci. Jeśli bylibyśmy zdolni rozwikłać tą tajemnię, nie potrzebowalibyśmy wiary i załamałby się cały system stworzony przez Boga. Dlatego wiara jest

166


jedyną drogą do przyjęcia tej prawdy. Natomiast ludzie, którzy powracają "stamtąd", potwierdzają ją i umacniają. Tak jest w moim przypadku, bo jestem człowiekiem wierzącym. Jeślibym był ateistą, nic by mnie nie przekonało.

Takie było zdanie metodysty ale wiem, że nie wszyscy

kapłani je podzielają. Kilku z nich podczas naszych rozmów wyraziło swoje wątpliwości. Między innymi w grupie tej znaleźli się duchowni o orientacji liberalnej w kwestiach teologicznych, którzy rozumieją funkcję Kościoła jako działanie o charakterze czysto etycznym, koncentrującym się na rozwoju reform społecznych i osiągnięciu sprawiedliwości społecznej. Spoglądając z tej perspektywy- kapłani owi doszli do wniosku, że sprawa przeżycia własnej śmierci jest jakby wbrew duchowi czasu. Byłem świadkiem ich wystąpień, podczas których wyrażali opinię, iż problem ten jest mało znaczący, a przynajmniej nie powinien aż tak

zaprzątać naszych umysłów.


Pewien starszy pastor, podzielający ten punkt widzenia, zapytał mnie niedawno: - Czy nie powinniśmy myśleć o naszym świecie, zamiast marnować tyle czasu, zastanawiając się nad tym, co będzie potem? Nasze życie pełne jest przecież nie rozwiązanych kwestii. - Powiedział mi również,

że w przeszłości przywódcy kościelni odwracali uwagę swoich wiernych od krzywd i palących potrzeb społecznych, przyrzekając im szczęście po śmierci.


Raj obiecany był tym, którzy w posłuszeństwie i pokorze troszczą się o swój byt.

Tylko oni mogą życ nadzieją przyszłego świata. Innymi słowy, antagonizm duchownego wobec badań fenomenu życia po śmierci opierał się na przekonaniu doktrynalnym stanowiącym treść wiary w życie doczesne.

W pewnej mierze podzielam poglądy wyrażone przez

przedstawicieli tej kongregacji. W moim odczuciu na tym świecie istnieje wystarczająco dużo problemów, które wymagają naszej nieustannej interwencji. Sam chciałbym przyczynić się do ich rozwiązania. Sądzę, że przykazanie mó-

167


wiące o miłości bliźniego jest ważne. Wzywa nas wszystkich do działania na rzecz dobra innych, którzy w jakiś szczególny sposób odczuwaja trudy doczesnej egzystencji. Jednak jest wiele punktów, w których moje stanowisko różni się od wyrażonego przez owych duchownych. Jestem zaskoczony, że ich zdaniem sprawę przeżycia własnej śmierci należy traktować marginalnie, gdyż nie wzbudza ona w społeczeństwie wystarczającego zainteresowania.


Zgodnie z moimi obserwacjami, ludzie są wręcz zafascynowani tym fenomenem. Nie wydaje mi się również, aby sprawy socjalne i temat pośmiertnej egzystencji wzajemnie się wykluczały.

Uważam, że ktoś pochłonięty sprawą tworzenia dobrobytu dla innych może równocześnie poświęcać uwagę kwestii istnienia życia po śmierci. W rzeczy samej, wielu badanych, których wspomnienia posłużyły za materiał do moich książek, wyrażało wielkie zainteresowanie sprawami dóbr doczesnych.


Wiara w życie pozagrobowe raczej zwiększa liczbę bodźców potrzebnych do walki z niesprawiedliwością społeczną.

Nie zgadzam się także z twierdzeniem, że wiara w życie po śmierci jest czynnikiem odwracającym uwagę społeczeństwa od niskiego poziomu obecnej egzystencji. Wiele osób zwierzało mi się ze swoich lęków przed śmiercią. Przerażała ich myśl, że wraz z odejściem z tego świata ich świadomość zostanie wymazana. Inni odczuwali głęboko stratę po śmierci swoich przyjaciół oraz bliskich i nie chcieli się pogodzić z myślą, że już nigdy więcej ich nie zobaczą.


Opinia moja ukształtowana została przez lata praktyki lekarskiej. Pacjenci opowiadają mi o swoich przeżyciach, które wywarły na nich wielki wpływ i które miały związek z ich rekonwalescencją. Tak więc sądzę, że jest to również sprawa mojej profesji. Na tyle, na ile potrafię, chciałbym zrozumieć doświadczenia moich pacjentów podczas sprawowania nad nimi opieki lekarskiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje zapatrywania na ten temat są słuszniejsze, aniżeli owych liberalnych duchownych. Jak juz wspo-

168


mniałem, moje zdanie jest po prostu inne. Zresztą mam niejasne przeczucie, że ich spojrzenie traktujące zjawisko życia po śmierci jako coś marginalnego to wynik ograniczonego kontaktu ze społeczeństwem, zamknięcia się w kręgu podobnie myślących współwyznawców. Nie twierdzę jednak, że wiem, jak kształtuje się opinia większości chrześcijan na temat życia po śmierci.

Druga grupa duchownych, która wyraziła swój krytycyzm, wyłania się z konserwatywnych kół Kościoła. Mam na myśli tych, którzy twierdzą, że doświadczenia z pogranicza śmierci inspirowane są przez moce szatańskie. Nie jestem ekspertem w sprawach teologii. Moją wiedzę w tej dziedzinie zawdzięczam lekturze dziel świętego Augustyna, Tomasza z Akwinu i Jana Kalwina, którzy uważani są za wielkich teologów i filozofów. Poprosiłem moich przyjaciół, którzy są duchownymi i jako tacy znają nauki Kościoła, aby ustosunkowali się do powyższych zarzutów. Ich zdaniem wizje rzeczy nadprzyrodzonych można traktować jako inspirowane przez Boga wówczas, jeżeli pośród innych oznak wywierają one pozytywny wpływ na daną osobę - przybliżają do Boga i na przykład prowadzą do akceptacji nauk Kościoła.


Jak wynika z relacji moich rozmówców, podobne przeżycia wywarły taki właśnie wpływ na ich dalsze życie. Inni duchowni, u których zasięgnąłem opinii, byli zdania, że wizje tego rodzaju muszą potwierdzać prawdy zawarte w Pismie Świętym. I w tej kwestii otrzymałem potwierdzenie ze strony badanych.


Ze swojej strony muszę wyznać, że zaniepokoiłem się faktem, iż posadzono mnie z diabłem do jednej ławki. Moja wiara znaczy dla mnie wiele i, prawdę mówiąc, nie wiem, w jaki sposób mam się bronić przed takimi oskarżeniami.

Po rozmowie z pastorem metodystów, reprezentantem konserwatywnych, fundamentalistycznych tendencji w Kościele, poczułem pewną ulgę, kiedy przyznał mi się, że on sam był pomówiony przez owych duchownych o pakt z szatanem. Zdaje się, że w tym wielkim i podzielonym świecie

169


zawsze znajdzie się ktoś, kto zakwestionuje czyjeś intencje.

Mogę mieć tylko nadzieję, że jeśli jestem w błędzie, prędzej czy później zostanę sprowadzony na właściwą drogę.

W ramach tej dyskusji chciałbym jeszcze wspomnieć o trzeciej grupie duchownych. Jej reprezentanci powstrzymują się od komentarzy na temat omawianego fenomenu, gdyż ich zdaniem przeżycia z pogranicza śmierci są kwestią tylko i wyłącznie medyczną, leżącą w kompetencji lekarza.


Zakładają oni, że przeżycia te mogą być jedynie wynikiem halucynacji. Jednak fakty zaprzeczają takiemu stanowisku.

Osoby, które doświadczyły własnej śmierci, odnoszą to do swojego życia religijnego, a nie do zdrowia fizycznego. Jest to kolejne odgrzewanie starego konfliktu pomiędzy obiema profesjami. Wszystkie zawody mają zazdrosnych, wiernych członków, którzy będą bronić swojego terytorium. Przekroczenie granicy uważane jest przez nich za powód do obrazy.


Z drugiej strony, wiele profesji może poszczycić się przedstawicielami, którzy wykazują zainteresowanie sprawami leżącymi poza ich specjalnością.

Uważam, że należy wystrzegać się upraszczania złożonych problemów. Rozumiem, że przeszkodą jest tutaj domniemana wyjątkowość pewnych zawodów.


Ale taka postawa powoduje tłamszenie intelektu i prowadzi do zubożenia profesji samej w sobie.

Poza tym takie zachowanie tworzy podział między zawodami i polami nauki, redukując tym samym możliwość ich wzajemnego przenikania. Obawiam się, że możemy się znaleźć w krytycznym punkcie, gdy nagle odkryjemy, że jakieś nowe zagadnienie lub zjawisko, nad którym pracujemy, spocznie na granicy obszarów zainteresowania różnych profesji.


Tak więc, miałem do czynienia z duchowieństwem nastawionym niechętnie do wszystkiego, co wiąże się z medyczną analizą. Miałem również okazję spotkać duszpasterzy moich pacjentów, którzy wykazywali duże zrozumienie dla ich kondycji i prognodycznych. Z drugiej strony,

170

znam wielu lekarzy unikających dyskusji na temat przeżyć swoich pacjentów, które stanowią element ich życia religijnego. Krótko mówiąc, dla niektórych ludzi fenomen życia po śmierci umiejscowiony jest na pograniczu dwóch światów, co stanowi źródło jego niepopularności.


Na koniec chciałbym podziękować wszystkim duchownym, którzy zachęcali mnie do dalszej pracy nad tym fenomenem lub potwierdzali prawdziwość moich spostrzeżeń. Byli oni świadomi, że mając na uwadze moje ograniczenie, nie wyciągam żadnych wniosków i nie próbuję forsować osobistego zdania na ten temat, oraz że jestem otwarty na komentarze i argumenty innych.


5

Przykłady z historii

Kilkanaście lat temu, kiedy zapytano mnie, czy znane mi są jakieś historyczne przykłady omawianego przeze mnie fenomenu, odpowiedziałem przecząco. Z czasem jednak natrafiłem na pewne materiały dotyczące tego tematu.

Pomyślałem, że warto byłoby zamieścić kilka fragmentów ze zródeł literackich stanowiących dorobek różnych kultur i wieków. To, co zamieszczam, jest tylko małym wycinkiem

lektury zebranej przez lata.

Jednym z takich przykładów jest historia ukamienowania apostoła Szczepana. W Dziejach Apostolskich (7, 54-58) czytamy o łasce, którą został on natchniony tuż przed śmiercią.

Gdy to usłyszeli, ich serca zawrzały gniewem i zazgrzytali na niego zębami. A on pełen Ducha Świętego, patrząc w niebo, ujrzal chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga."

I rzekl: "Widzę niebiosa otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga". A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Potem wyrzucili go poza miasto i ukamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca zwanego Szawłem.


Czcigodny Beda, angielski mnich, który żył w latach

673-735, napisał Historię Kościoła Anglii w 731 roku.

Wśród zapisów Beda wspomina o historii Powrotu z zaświatów, w której pomimo wielu zjawisk charakterystycz-

172


nych dla tej epoki możemy odnaleźć przykład interesującego nas fenomenu:

W tym czasie w Bretanii wydarzył się cud warty odnotowania. Otóż pewien człowiek uważany za zmarłego powrócił nagle do życia. Opowiadał o rzeczach, które tam - ujrzał i które, pomyślałem, warto pokrótce opisać. Osoba ta była głową rodziny i prowadziła wraz ze wszystkimi domownikami pobożne życie.

Rodzina zamieszkiwała miejsce nazywane Northumbrians, znane również jako Cunningham.

Człowiek ten zachorował, a stan jego zdrowia stale się pogarszał, aż przyszedł moment kryzysu i późną nocą zmarł.

Jednak wczesnym rankiem powrócił do życia; uniósł się na posłaniu ku wielkiemu zaskoczeniu tych, którzy opłakiwali jego śmierć. Wszyscy uciekli, pełni przerażenia. Pozostała tylko jego żona, która szczerze go kochała. Trzęsła się i była pełna strachu. Mąż rzekł do niej: "Nie bój się, ponieważ ja naprawdę zmartwychwstałem i zostałem dopuszczony do przebywania wśród żywych. Ale odtąd muszę prowadzić się inaczej i przyjąć inny sposób życia."


Wkrótce potem porzucił wszystkie dobra ziemskie i wstąpił do klasztoru w Melrosie, który leży w zakolu rzekł Tweed w taki oto sposób człowiek ów opisywał swoje przeżycie:

Moim przewodnikiem był urodziwy mężczyzna w Iśniącej szacie.

Milcząc kroczyliśmy w kierunku, jak mi się wydawało, północno-wschodnim. Posuwaliśmy się naprzód, aż doszliśmy do brzegu głębokiej doliny o niezmierzonych przestrzeniach. Wkrótce też zostałem wyprowadzony z ciemności w obszar czystego światła.

Kiedy podążaliśmy w jego głąb, zobaczyłem przed sobą gigantyczny mur, który zdawał się nie mieć końca. Nie spostrzegłem żadnej bramy, okna czy też innego wejścia. Dziwiłem się wtedy, dlaczego

zmierzamy w kierunku tego muru, ale kiedy zatrzymaliśmy się przed nim - nie wiem, w jaki sposób - zostaliśmy przeniesieni na jego szczyt. Po drugiej stronie rozciągała się przepiękna łąka. Światło zalewające to miejsce wydawało się jaśniejsze od światła dziennego,

173


a nawet od światła słonecznego w południe. Przewodnik mój powiedział: "Teraz musisz powrócić do swego ciała i żyć ponownie wśród ludzi. Ale jeśli oddasz się życiu pobożnemu i prostemu, wówczas po śmierci znajdziesz dom pośród innych szczęśliwych duchów, które tutaj widzisz. Za chwilę odejdę, a to wszystko pokazalem ci, abyś poznał, jaka nagroda cię czeka."


Kiedy mi to powiedział, poczułem niechęć do ponownego wejścia w moje ciało; byłem zachwycony pięknem tego miejsca i istotarni, które tam spotkałem. Ale nie ośmieliłem się zadawać pytań memu przewodnikowi, a potem znów znalazłem się pomiędzy żywymi.

Ów Boży człowiek nie chce rozmawiać o tych i innych rzeczach, których był świadkiem, z ludźmi obojętnymi i nie dbającymi o sprawy wieczne, ale tylko z tymi, którzy dzielą bojaźń Bożą lub cieszą się nadzieją wiecznej radości i przyjmą jego słowa jako zachętę do wzrostu w świętości.


Powyższy fragment opisuje dobrze nam znane elementy - zmiany dokonane w sposobie życia wynikające z doświadczenia własnej śmierci, obecność po tamtej stronie ducha-przewodnika oraz późniejszą niechęć "zmartwychwstałego" do zwierzania się tym, którzy te zwierzenia lekceważą.

W kolekcji literatury celtyckiej: Celtycki zbiór, tłumaczonej przez Keneth H. Jackson, zawarte zostały dwie nader interesujące historie napisane przez nie znanych irlandzkich autorów (IX-X wiek).


Mali chłopcy, którzy poszli do nieba Donnan, syn Liatha, jeden z uczniów Senana, wyszedł na brzeg, chąc zebrać jadalne wodorosty. Towarzyszyli mu dwaj mali chłopcy, którzy razem z nim się uczyli. Po jakimś czasie fale morskie poniosły łódź i nie było sposobu, żeby ją zawrócić. Chłopcy zginęli przy skale. Następnego dnia morze wyrzuciło ich ciała na plażę. Kiedy zjawili się rodzice, prosili, by życie zostało im przywrócone. Senan rzekl wię do Donnana: "Powiedz

chłopcom, aby powstali i przemówili." i Donnan zwrócił się do chłopców:

174

-

"Powstańcie i przemówcie do swoich rodziców, bo Senan wam tak nakazuje." A wtedy oni podnieśli się na rozkaz Senana i przemówili: "Nie powinniście wywoływać nas z krainy, do której się udaliśmy". "Czyż wolicie tam pozostać - rzekła ich matka - aniżeli do nas wrócić?"

"Matko - odpowiedzieli - chociażbyś dała nam moc nad tym całym światem, całą jego radość i piękno, w porównaniu z miejscem, z którego przychodzimy, czulibyśmy się tutaj jak w więzieniu. Nie powstrzymuj nas, gdyż nadszedł czas naszego powrotu. Bóg sprawi dla naszego dobra, że nie będziesz za nami płakała." Tak więc rodzice oddali im ich wolność i chłopcy poszli wraz z Senanem do jego kaplicy, by przyjąć tam sakrament.

Następnie zostali zabrani do nieba, a ciała ich pogrzebano przed kaplicą.

Ci dwaj byli pierwszymi, których pochowano na wyspie Scattery.


Opowieść o duchach

Było kiedyś dwóch studentów, którzy razem się uczyli, od wczesnego dzieciństwa złączeni mlecznym braterstwem. Kiedyś w ten sposób rozmawiali: "Jakaż to musi być smutna podróż, w którą udają się nasi ukochani i przyjaciele, skoro nikt nigdy nie wraca, aby opowiedzieć nam o tym innym świecie. Umówmy się, że jeśli któryś z nas umrze pierwszy, to po śmierci powróci z wiadomościami do drugiego." "Niech tak się stanie." Powzięli więc decyzję, że ten, który odejdzie pierwszy, da znać przed końcem miesiąca.


I zdarzyło się, że wkrótce jeden z nich zmarł i został pogrzebany przez drugiego. Potem młodzian oczekiwał przyjaciela przed końcem miesiąca, ale ten się nie zjawił. Zaczął wię go wzywać i błagać Trójcę Świętą, aby pozwoliła duszy przyjść i porozmawiać. I kiedy tak bił pokłony w swojej chacie, a była tam belka nisko nad jego głową, uderzył w nią nagle i padł

martwy na podłogę. Opuściwszy swoje ciało, zobaczył je leżące w dole, a nie sądząc, iż to jego własne, pomyślał: "Niedobrze, że przyniesiono mi czyjeś zwłoki do domu. Na pewno zrobili to wierni z kościoła."Potem wybiegł z chaty. Jeden z księży dzwonił właśnie na mszę. "To nie jest w porządku, księże - rzekł chłopiec. - Dlaczego podrzuciliście mi

w domu martwe ciało?" Jednak ksiądz nie odpowiedział. Chłopiec zwracał się do każdego, kogo spotkał, ale nikt go nie słyszał. Zaczepiał też żniwiarzy

pracujących w polu. I tutaj nie zwracano na niego uwagi. Wtedy ogarnęła

175

go wśiekłość. Wrócił do kościoła. W tym samym czasie odnaleziono jego ciało i zaniesiono na cmentarz. Kiedy chłopiec wszedł do świątyni, zauważył swojego przyjaciela. "Dlaczego nie dotrzymałeś obietnicy i nie przszedłeś, jak się umówiliśmy?" - zapytał z wyrzutem. "Nie obwiniaj mnie - odparł drugi. - Przychodziłem wiele razy. Stawałem przy twoim łóżku, błagając, abyś mnie usłyszał, ale na próżno. Zmysłowe ciało nie słyszy szeptu lekkiej, eterycznej duszy". "Jednak teraz rozmawiamy" - rzekł pierwszy. "Bo nie masz ciała i jestes duszą. Chciałeś przecież, abyśmy się spotkali - i tak się stało. Biada tym, którzy źle czynią, chwała

tym, którzy czynią dobrze. Idź i znajdź swoje ciało, zanim złożą je w grobie.

Pójdziesz i będziesz żyl przez rok. Odmawiaj każdego dnia Beati za moją duszę, gdyż Beati jest najmocniejszą drabiną i łańcuchem mogącą wyprowadzić człowieka nawet z piekła".


Dusza pierwszego młodzieńca pożegnała zmarłego przyjaciela i odeszła. Potem, wydając okrzyk, powróciła do ciała. A przed końcem roku poszła do nieba. Bowiem modlitwa Beati jest najlepszą z modlitw.

W tych dwóch opowiadaniach znajdziemy wszystkie

podstawowe elementy charakterystyczne dla przeżyć z pogranicza śmierci. W obu mamy do czynienia z "niechęcią do powrotu". W drugiej historii mowa jest o uczuciu oddzielenia duszy od ciała. Bohater spostrzega swoje ciało, ale nie rozpoznaje go jako własnego (wiele osób również i o tym wspominało). Obserwuje też zjawisko tak zwanego "jednostronnego lustra" - pomimo że młodzieniec postrzega innych ludzi, sam pozostaje nie zauważony. Ponadto, po tamtej stronie zostaje przywitany i otoczony opieką przez swojego przyjaciela.


Kolejny fragment zaczerpnąłem z książki „Prymitywne kultury” autorstwa dziewiętnastowiecznego antropologa, Edwarda Burnetta Tylora. Tym razem jest to opowieść z egzotycznej Polinezji.

Historia opowiedziana panu Shortland przez służącego imieniem Te Wharewera. Zdarzyło się, że w samotni zbudowanej blisko jeziora Rotorua zmarła ciotka owego sługi. Osoba ta, pochodząca z plebsu,

176


żyła zdana wyłącznie na siebie w domu, którego drzwi i okna były zawsze szczelnie zamknięte. Wkrótce po jej śmierci, kiedy Te Wharewera wraz ze swoimi towarzyszami przebywal blisko tego miejsca, nagle ujrzał jakąś istotę stojącą na brzegu i machającą do niego ręką. Istotą tą okazała się być jego ciotka, która niespodziewanie powrócila do życia. Ponieważ wyglądala na osłabioną, zmarzniętą i zagłodzoną, natychmiast udzielono jej pomocy. Gdy odzyskała siły opowiedziala swoją historię. Otóż, kiedy opuściła ciało, duch jej został uniesiony w kierunku północnego przylądka, wędrując do ujścia rzeki Reigna. Tam zeszła w dół przepaści i znalazła się na piaszczystej plaży.

Rozglądając się wokół spostrzegła w oddali

ogromnego ptaka, większego od człowieka, który leciał w jej kierunku. Wystraszona, w pierwszej chwili chciała ukryć się pośród zakamarków urwiska, ale ponieważ dojrzała starego mężczyznę zbliżającego się w małym kanoe, wybiegła mu naprzeciw. Kiedy spotkali się na brzegu, zapytała go o miejsce spoczynku swoich krewnych. Potem wspólnie przepłynęli rzekę, a mężczyzna wskazał jej drogę.

Zdziwiła się bardzo, gdyż była to zwyczajna ścieżka, taka sama, jaką chodziła za życia. Kraina ta - wraz z drzewami, krzewami i roślinami - była jej znana. w końcu odnalazła wieś, gdzie pośród zebranego tłumu spotkała swojego ojca i wielu bliskich.

Przywitali ją serdecznie, śpiewając tradycyjną pieśń dedykowaną tym, którzy byli długo nieobecni. Później ojciec wypytywał ją o żyjących krewnych, a szczególnie o jej dzieci. Zadecydował, że musi wrócić, aby opiekować się jego wnukami i nie pozwolił spożywać pokarmu, którym wszyscy się tam żywili. Pomimo niechęci ze strony umarłych zabrał ją na kanoe i przepłynęli rzekę. Na pożegnanie podarował jej dwa ogromne, słodkie ziemniaki, które w tamtych stronach są specjalnym przysmakiem dla żywych.

Gdy pokonywała ścianę przepaści, zaatakowały ją dwa duchy nie narodzonych jeszcze dzieci. Uciekła im, rzucając w napastników ziemniakami. Kiedy dotarła na szczyt, uniosła się w powietrze i poleciała w kierunku swego ciała. Powrót do życia kojarzy z ciemnością, a wszystko, co jej się przytrafiło po tamtej stronie, pamięta jak sen.

Dopiero gdy rozpoznała swoją chatę, nabrała przekonania, iż rzeczywiście umarła, a potem zmartwychwstała. Później nadszedł

177


poranek i słabe światło przebiło się przez szpary w ścianach. Poczuła się na tyle silna, że otworzyła zaryglowane drzwi i wyczołgała się na plażę. Tam została znaleziona przez Te Wharewera i jego przyjaciół, którzy wysłuchali jej opowieści. Uwierzyli w to, co przeżyła, żałując, że nie mogli obejrzeć choć jednego z tych wielkich słodkich ziemniaków, dowodu jej bytności w Krainie Zmarłych.


Niestety, nie mogłem odnaleźć książki Tradycje i zabobony Nowozelandczyków Edwarda Shortlanda, z której Tylor zaczerpnął tą opowieść. Jednak pomimo różnic kulturowych rzutujących na słownictwo i symbolikę, a także pomimo zniekształceń wynikłych z ustnego przekazu tej historii, można z łatwością rozpoznać wiele charakterystycznych elementów przeżycia z pogranicza śmierci. Kobieta, która "umarła", opuściła swoje ciało, przekroczyła rzekę, spotkała swych bliskich, a w końcu została odesłana,

aby opiekować się dziećmi.


O rzeczywistość tamtego świata otarł się także angielski pisarz Tomas De Quincey (1785-1859). W Wyznaniach angielskiego palacza opium opisuje on swoje problemy związane z uzależnieniem od narkotyku. W jego czasach nałóg ten był udziałem wielu ludzi, gdyż wytwarzanie narkotyku było zalegalizowane a samo opium łatwo dostępne. W swoich wspomnieniach opisuje przeżycia bliskiej

osoby, w której później rozpoznano matkę pisarza. W pierwszym wydaniu książki (1821 r.) czytamy:


Owa historia została mi opowiedziana przez jednego z członków mojej rodziny. Osoba ta, będąc dzieckiem, wpadła do rzeki i w krytycznej chwili, znajdując się u progu śmierci, w jednym mgnieniu ujrzała całe swoje życie - aż do ostatniego szczegółu. Wizja ta była jakby obrazem oglądanym w lustrze. Przez ten moment mogła ocenić wszystkie swoje uczynki.


W dziele Suspiria De Profundis De Quincey kontynuuje ten temat, zmagając się ze sceptycyzmem swoich czytelników.

178


Ta kobieta żyje do dzisiaj i mogę powiedzieć, że nigdy nie zgrzeszyła brakiem prawdomównosci. Wręcz przeciwnie, była przesadnie skromna i w niczym sobie nie pobłażała. Kiedy opowiadała mi całe to zdarzenie, była już w podeszłym wieku, a jej religijność graniczyła z ascetyzmem. Jak wiem, kiedy miała dziewięć lat, bawiąc się przy brzegu strumienia, wpadła do wody w najgłębszym miejscu.

Uratowana została przez przejeżdżającego opodal gospodarza. Czas, przez który była pod wodą na zawsze pozostanie tajemnicą. Człowiek ów spostrzegł jej ciało pływające po powierzchni, zdążył więc ją wyłowić, kiedy już dokładnie przyjrzała się tajemnicy swej śmierci, ale zanim nieodwracalnie stała się jej ofiarą. Jak sama mówi, w pewnej chwili poczuła uderzający ją podmuch, a fosforyczny blask rozjaśnił jej oczy. Wtedy to wszechobecny teatr otworzył przed nią swe podwoje. Przez ułamek sekundy, jak mrugnięcie oka, każdy akt czy intencja jej przeszłego życia zostały nagle odtworzone. I to nie jako następujące po sobie sekwencje, ale jako jednolita całość.


Wspomniane światło zajaśniało nad całym jej życiem, sięgając aż do niemowlęctwa. Było tym samym światłem, które poraziło apostoła Pawla w drodze do Damaszku. Paweł został nim chwilowo oślepiony, zaś ona - obdarzona wizją, podczas której stała się wszechobecna.

Wielu krytyków potraktowało tą historię bardzo sceptycznie.

Jednak poza tym przypadkiem istnieje wiele innych, które łączy ta sama treść i które opowiadane są przez nie znających się nawzajem ludzi. Prawdziwym fenomenem nie jest tu bynajmniej mechanizm owego objawienia, który można potraktować jako wtórny, ale leżący głębiej sens - zmartwychwstanie samo w sobie; możliwość, o której często zapominamy. Życie zarzuciło nad tym doświadczeniem nieprzejrzysty jak zapomnienie całun.


Jednak na cichą komendę ów całun może zostać uniesiony i całe bogactwo tego teatru ujawnia się wtedy w pełnej okazałości.

Warto podkreślić, że już w przeszłości członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa Świętycy Dnia Ostatniego (mormoni) byli zaznajomieni z tematem przeżyć z pogranicza śmierci, przekazując swoją wiedzę z pokolenia na pokolenie.

Interesujące wydaje się także to, iż swoją śmierć przeżył

179


również znany psychiatra - Carl Gustaw lung. Przypadek swój opisał w książce „Wspomnienia, sny i refleksje”, w rozdziale "Wizje".

Fascynującą książkę „Dzieci Sancheza”, opartą na studium życia meksykańskiej rodziny, napisał współczesny antropolog, Oscar Lewis. Jeden z członków tej rodziny opowiada swoje przeżycia z pogranicza śmierci.

Podobne przykłady utrwalone w literaturze moglibyśmy mnożyć niemal w nieskończoność. Podam jeszcze tylko dwa z nich: Ernest Hemingway w „Pożegnaniu z bronią” opisuje moment opuszczenia ciała wynikający z bliskości nadchodzącej śmierci. Niektórzy krytycy twierdzą, iż wspomniana nowela ma charakter autobiograficzny. Natomiast w dziele Lwa Tołstoja „Śmierć Iwana llicza” mamy opis ciemnej, przypominającej jaskinię przestrzeni, potem projekcję przeszłego życia i w końcu pojawienie się jaskrawego światła.


Jak już wspomniałem, jest to tylko kilka przykładów

z tych, które są ogólnie dostępne. Wynika z tego jasno, że ów "nowy" fenomen towarzyszy nam od niepamiętnych czasów.


6

Więcej pytań

Odkąd opublikowałem „Życie po życiu”, otrzymałem ogromną liczbę listów z pytaniami od czytelników, moich kolegów lekarzy, studentów i innych zainteresowanych osób. Wydaje mi się, że wiele z nich porusza problemy, o których nie mówiłem do tej pory. W tym rozdziale chciałbym na nie odpowiedzieć.

Czy publiczne omawianie szczegołów przeżyć pośmiertnych nie wywrze negatywnego wpływu na przyszłe badania tego fenomenu?

Rodzi to przede wszystkim obawę, czy badany przez nas przypadek nie jest zdeterminowany wynikami poprzednich badań oraz czy osoby pragnące zwrócić na siebie uwagę lub osiągnąć inne korzyści nie będą fałszowaly swoich zeznań. Konieczne jest ciągłe oddzielanie ziarna od plew.


Tylko w ten sposób praca doktor Kiibler-Ross, moja

i innych może doprowadzić do tego, iż zjawiska te staną się przedmiotem normalnych, regularnych badań naukowych.

Innym wyjściem może być utrzymanie szczegółów tego fenomenu pod osłoną tajemnicy zawodowej, ale uważam, że takie rozwiązanie budzi wiele obiekcji i niejasności. Przez lata zadawano mi pytanie: Jeśli rzeczy te są tak powszechne,

181


to dlaczego tak mało pisano na ten temat? Dzisiaj ludzie dodają inne pytanie: Odkąd tyle napisano o tym zjawisku, czy nie jest dziwnym fakt , że tak wiele ludzi przeżywa własną śmierć?


Dlaczego nie podajesz nazwisk osób, z którymi przeprowadzasz wywiad? Czy ujawnienie ich nie przyczyniłoby się do zwiększenia wiarygodności tego, o czym piszesz?

Jest to jedna z moich zasad, którą stosuję w pracy.

Złożyło się na to kilka przyczyn. Ludzie przychodzą do mnie i opowiadają o swoim życiu, ale pod warunkiem, że nie ujawnię ich nazwiska. Jeśli chcę kontynuować zbieranie tego materiału, muszę współpracować z nimi tak, jak sobie tego życzą. Oczywiście, mógłbym napisać moją książkę w sposob prowokacyjny, załączając zdjęcia, nazwiska i adresy rozmówców, jak to się robi w gazetach - jednak nie

sądzę, abym dzięki temu zwiększył wiarygodność tej pracy, patrząc, rzecz jasna, z perspektywy czysto naukowej.

Tym, co przyczynia się do prawdziwości moich badań

jest fakt, iż różni ludzie doświadczają dokładnie tego

samego. Zawsze unikałem wyciągania wniosków; obiecywałem jedynie, że ci wszyscy, którzy są pozytywnie nastawieni do zjawiska doświadczeń pośmiertnych, będą mogli znaleźć w „Życiu po życiu” bogaty materiał zestawiający różne elementy i stany charakterystyczne dla tego rodzaju przeżyć.


Czy cała ta koncepcja życia po śmierci nie jest po prostu pobożnym życzeniem?

Niektorzy mogą uważać, że jeśli większość z nas życzy sobie życia po śmierci, to każdy dowód zaprezentowany na ten temat powinien być traktowany z dużą dozą podejrzliwości. Jestem w stanie wykazać, iż założenie to można także odwrócić. Fakt, że jest coś, czego większość z nas

182


pragnie, nie wyklucza, że zdarza się to naprawdę. William James tak wyraził się na ten temat:

"Podobnie jak w kwestiach religijnych, gdzie Bóg nie podlega dowodom «za)) lub «przeciw)), tak i postawa wierzącego nie jest mniej racjonalna od postawy niewierzącego."


Czy zainteresowanie przeżyciami z pogranicza śmierci nie jest po prostu dziwactwem?

Wątpię w to. Zainteresowanie naturą i znaczeniem śmierci zawsze towarzyszyło zachodniej myśli filozoficznej. Prawie wszyscy wielcy filozofowie traktowali tą sprawę poważnie, a dla kilku z nich stała się centralnym tematem ich dzieł i systemów filozoficznych.

Ponadto, gwałtowny rozwój technologii rekonwalescencyjnej gwarantuje, iż fenomen powrotu ze stanu śmierci będzie stawał się coraz bardziej powszechny.

Obecnie wielu lekarzy słyszy od swoich nieuleczalnie

i chorych pacjentów pytania w rodzaju - czy nikt nie może mi powiedziec, jak wygląda śmierc? Bez względu na to, czy ktoś odnosi się do przeżyć z pogranicza śmierci jak do inicjacji niesmiertelności, czy też jak do rezultatu działania pewnych psychologicznych mechanizmów, lekarz zawsze

będzie w stanie rzucić na ten problem nieco światła.


Czy ludzie, z którymi rozmawiałeś o ich przeżyciach, mieli jakieś związki z okultyzmem?

Rozmawialem mniej więcej z trzystu osobami, które

doświadczyły tego fenomenu. W tak licznej grupie nietrudno znaleźć tych kilku, którzy interesowaliby się reinkarnacją, astrologią, okultyzmem czy spirytyzmem. Dlatego nie byłem zaskoczony, że wśród moich rozmówców znalazło się sześć lub siedem takich osób.

Prawie żadna z nich nie miała zbyt wielu niezwykłych

183


i tajemniczych przeżyć. Poza tym, większość badanych nie wykazywała tendencji do częstego przeżywania stanów nadzwyczajnych. Nie odznaczały się większym niż przeciętne zainteresowaniem sprawami okultyzmu.


Czy wśród twoich rozmówców byli ateiści?

Każdy z moich rozmówców wyrósł w tradycji judeo-

-chrześcijańskiej.

W tym kontekście słowo "ateista" ma poniekąd formę osądu. Zakłada interpretację czyjejś osobowości, uczuć, wiary. Ateizm może być w niektórych przypadkach maską, pod którą kryją się przeróżne uczucia, czasami nawet głęboko religijne.


Myślę, że niemożliwe jest określenie stopnia zaangażowania religijnego u badanych, z którymi przeprowadzałem wywiady.

W swojej pracy spotkałem osoby twierdzące, iż zanim

przeżyły własną śmierć, religia była im obojętna, a dopiero po tym fakcie ich podejście uległo zmianie.


Jaka była przeciętna wieku badanych przez ciebie osob?

Rozmawiałem z kilkunastoma dorosłymi, którzy opowiadali mi o przeżyciach ze swojego dzieciństwa. Jeden z nich doświadczył własnej śmierci zaledwie w wieku trzech lat. Ale jeśli chodzi o same dzieci, to właściwie rozmawiałem tylko z jednym, i to za sprawą przypadku, który zdarzył się podczas mojej praktyki w klinice pediatrycznej.

Najstarsza badana przeze mnie osoba miala około siedemdziesięciu pięciu lat. Opowiedziała mi o przeżyciu sprzed dwóch miesięcy.

Wydaje się, że wiek nie ma tu najmniejszego znaczenia.

Oczywiście myśli, które w takich chwilach towarzyszą

dziecku, różnią się od myśli dorosłego. Każdy z nich wyraża swoje uczucia inaczej.

184


Czy w efekcie tego wszystkiego nie gloryfikujemy zjawiska śmierci?

Nie, absolutnie. Myślę, że każdy z nas zdaje sobie sprawę z fatalnych skutków śmierci. Śmierć rozdziela ukochane osoby i przyprawia o cierpienie tych, którzy zbliżają się do jej bram. Wielu umiera przedwcześnie, bez szansy na spełnienie swojego życia.


Umarłem, zostałem odratowany i nic nie pamiętam. Czy coś jest ze mną nie w porządku?

Podobną obawę wyraziło wiele osób i dlatego chciałbym omówić problem nieco szerzej. Jak podkreślałem w swojej pierwszej książce „Życie po życiu”, nie wszyscy, którzy przeszli przez śmierć kliniczną, cokolwiek z tego zapamiętali.

Rozmawiałem też z osobami, które nie zapamiętały zgoła niczego.

Nie potrafię stwierdzić, jaka różnica istnieje pomiędzy

tymi dwiema grupami - w ich religijnych postawach,

osobowościach, okolicznościach lub przyczynie "śmierci".

Ktoś może się zastanawiać, czy za tym wszystkim nie

kryje się nasza podświadomość, która wymazuje to przeżycie z pamięci.

Nie chciałbym, aby którykolwiek z moich czytelników

traktował wymienione wcześniej elementy przeżyć z pogranicza śmierci jako spreparowane przeze mnie. Mamy tu do czynienia z szerokim wachlarzem doświadczeń, w których znajdujemy tylko jeden lub dwa z tych elementów, ale zdarza się też, że występują wszystkie razem. Zdaję sobie sprawę, że liczba tych elementów z czasem może ulec rozszerzeniu czy zmodyfikowaniu. Takie zestawienie jest jedynie modelem teoretycznym, któremu daleko do idealnej

formuły.


Mówisz, że nie każdy, kto przeżywa śmierc kliniczną,

185


doświadcza opisywanego przez ciebie fenomenu. Jak to przedstawia się' procentowo?

Rodzaj przeprowadzonych przeze mnie badań nie stwarza podstawy do oszacowania tego w procentach. Przede wszystkim dlatego, że uwzględniałem jedynie tych, którzy przeżyli swoją śmierć i mieli na jej temat coś do powiedzenia.

Zgodnie z naturą tego rodzaju pracy koncentrowałem się na osobach, które mogły wnieść coś nowego, a pomijałem te, które wskutek amnezji nie mogły spełnić tego warunku.

Często zadawano mi pytanie dotyczące indywidualnych elementów omawianego przeżycia. Ludzie chcą na przykład wiedzieć, jaki procent moich rozmówców przeszedł przez tunel lub widział świetlistą postać, itd.


Nigdy nie obliczałem tego w procentach. Po pierwsze, nigdy nie możesz być pewien, że jakiś element nie wystęuje w relacji badanego tylko dlatego, że ten o nim nie wspomniał. Mógł zapomnieć lub z jakiejś przyczyny pominął fakt jego zaistnienia.

Po drugie, nie chciałem silić się na magię pseudonaukowych wyliczeń.


Oczywiście, mógłbym wypełnić moją książkę schematami i tabelkami ilustrującymi wyniki badań w krzywych i procentach. Ale praca jakiej się podjąłem, wymykała się laboratoryjnym rygorom, ponieważ nie została przeprowadzona w warunkach pełnej kontroli. W tej sytuacji wszelkie schematy i tabelki stanowiłyby wartość pseudonaukową.

Jedynym sposobem, aby satysfakcjonująco, z naukowego punktu widzenia, odpowiedzieć na tego typu pytania, mogłoby być przeprowadzenie eksperymentu, którego model zaprezentowałem na końcu tej książki. Na przykład kolejne 250 przypadków udanej próby reanimacji w danym szpitalu powinno podlegać badaniu w ściśle określonych warunkach, w celu przetestowania danej hipotezy.

Pomimo braku statystycznych ustaleń mam jednak wrażenie, że większość przypadków zbliżonych do tych, z jakimi spotkałem się osobiście, ma miejsce podzas działań reani-

186


macyjnych. Uważam, że każdy naukowiec, który rzetelnie potraktuje tego rodzaju badania, znajdzie tu obszerny i zajmujący materiał.

Czy badałeś któregokolwiek ze swoich rozmówców metodą hipnozy?

Kiedyś nawet poważnie myślałem, że jeśli znalazłbym

chętnego do poddania się hipnozie, mógłbym to wykorzystać w swoich badaniach. Poczyniłem wówczas pewne kroki, aby nawiązać współpracę z doświadczonym hipnotyzerem.


We wstępnych rozmowach doszliśmy jednak do wniosku, że próba cofnięcia czyjejś świadomości do momentu śmierci klinicznej mogłaby się fatalnie zakończyć. Podświadomość przyjmuje sugestie hipnotyczne bardzo dosłownie. Ponadto sugestie takie mogłyby wywołać niepożądane reakcje organizmu. Na przykład na skutek zasugerowania danej osobie, że do jej ciała został przyłożony gorący przedmiot, mogą wystąpić u niej autentyczne objawy poparzenia.


Mając to na względzie, uznaliśmy, iż wskutek hipnozy

badana osoba mogłaby dosłownie przejść przez fizyczne doznania śmierci. Tak więc, nigdy nie przeprowadziliśmy podobnego eksperymentu. Ostatnio słyszałem o przypadku, kiedy pacjent cofnął się w czasie do momentu, w którym miał zawał serca i zawał ten powtórzył się w rzeczywistości.

Nie trzeba tu chyba dodawać, że tego rodzaju doświadczenia powinno się zarzucić.


Czy nieuleczalnie chory pacjent nie powinien wiedzieć

o czekających go przeżyciach?

Kilku lekarzy prosiło mnie, abym porozmawiał na ten

temat z ich pacjentami, ale nigdy do końca nie byłem

przekonany o słuszności takiego rozwiązania. A to ze

względu na złożoność całej sytuacji. Ktoś mógłby argumentować, iż tego typu wiedza może zakłócić teologiczną

187


podstawę wiary chorego dotyczącą jego egzystencji po

śmierci. Znaczy to, że w takich przypadkach raczej nie

powinno się ingerować w osobisty stosunek pacjenta do życia pozagrobowego. .

Z drugiej strony, z pewnością znaleźliby się tacy, którym wręcz należałoby o tym mówic. Bo jeśli przeżycia z pogranicza śmierci nie są prawdziwe i życie pozagrobowe nie istnieje, to trudno... Ale jeśli to wszystko jest prawdą, lepiej by było aby ludzie ci zostali przygotowani na to, co ich czeka. Tybetańska księga umarłych została napisana właśnie w tym celu. Jej treść odczytywano umierającemu i później umarłemu, aby umożliwić mu orientację w nowym świecie.

Myślę, że rozwiązanie tego problemu zależy od właściwej oceny sytuacji. Lekarze w oparciu o własny sąd mogliby mówić pacjentom o przeżyciach towarzyszących śmierci lub fakt ten przemilczać.

W każdym bądź razie dzisiaj, kiedy wiedza na temat życia po śmierci staje się coraz bardziej powszechna, pytanie to należy traktować jako czysto akademickie. Korzystając z okazji, chciałbym też wspomnieć o pewnej propozycji wysuniętej przez znajomego pediatrę, który na co dzień ma do czynienia z przypadkami nieuleczalnie chorych osób.


Otóż sugeruje on, aby ludzie, którzy przeżyli własną śmierć, i dzielili się swoim doświadczeniem z tego rodzaju pacjentami.

W jaki sposób powinno się zareagować, jeśli znajomy lub pacjent spontanicznie opowie nam o takich przeżyciach?

Pytanie to dotyczy mnie osobiście. Ciekawe, że nigdy nie rozmawiałem na temat tego fenomenu z chorymi, którym niosłem pomoc w ramach mojej profesji. Jakkolwiek podczas studiów medycznych miałem do czynienia z dwoma pacjentami, którzy nagle opowiedzieli mi o swoich przeżyciach z pogranicza śmierci. W obu tych przypadkach przeżycia te miały miejsce kilka miesięcy wcześniej i chorzy

188


opowiedzieli mi o nich sami. Po prostu, temat ten wypłynął w trakcie zwyklej rozmowy, jaka odbywa się pomiędzy lekarzem i jego podopiecznym.

Przyczyną, dla której lekarze nie zwracają zbytniej uwagi na tego typu relacje jest fakt, iż po prostu ich nie słuchają lub puszczają w niepamięć.

Jednym ze wspomnianych wyżej pacjentów był starszy mężczyzna z chorobą skóry, drugim –dwunastoletni chłopiec z zakłóceniami pracy gruczołów wydzielania wewnętrznego. Żaden z nich nie przypuszczał, że pracuję nad tym fenomenem. Spontaniczność ich wypowiedzi dosłownie mnie sparaliżowala i w rezultacie zakończyłem rozmowę lakonicznym stwierdzeniem: "to interesujące".


Chyba poczułem wtedy, iż moja rola ogranicza się jedynie do niesienia im konkretnej pomocy w chorobie. Klinika nie była najlepszym miejscem do poruszania tego tematu. Nie zdradziłem się też że swoją wiedzą w tej materii.

Kiedy spoglądam wstecz, żałuję, że nie wyszedłem im

naprzeciw. Niewykluczone, że byłaby to pomoc najlepsza ze wszystkich możliwych.

Zgodnie z moim obecnym rozeznaniem, najwłaściwszą reakcją na spontaniczną wypowiedź dotyczącą przeżyć z pogranicza śmierci jest stwierdzenie: "Takie rzeczy się zdarzają i wiele osób o tym opowiada”. Z naukowego i medycznego punktu widzenia nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czego są wyrazem, ale zdają sobie sprawę, że mają dla ciebie wielkie znaczenie. Szukaj pomocy w tej materii, czytając książki religijne lub kontaktując się z tymi, którzy stanęli na progu swej śmierci bądź też badają to zjawisko"


Czy wiedza o tych przeżyciach ma wpływ na leczenie

umierającego pacjenta?

Jest to złożony problem. Wydaje mi się, że osoba reanimująca powinna być bardzo ostrożna w tym, co mówi

189


- nawet kiedy wiadomo, iż próba ratowania chorego jest już daremna. Wielu lekarzy zostało zaskoczonych faktem, że odzyskawszy świadomość, pacjent cytował ich wypowiedzi. Znałem kiedyś pewnego lekarza, który w swojej praktyce zajmował się przede wszystkim nieuleczalnie chorymi i który zetknął się z wieloma przypadkami śmierci klinicznej. O zjawisku życia po śmierci słyszał na długo przed publikacją mojej książki.

Mial w zwyczaju mówić do pacjenta jeszcze przez chwilą po jego zgonie. Co interesujące - wierzył, że wspomniane przeżycia powstają wskutek procesów psychologicznych zachodzących w mózgu po ustaniu akcji serca.


Jakie zastosowanie mają studia nad problemem życia po i śmierci w związku z etycznym aspektem sztucznego podtrzymywania życia nawet wówczas, gdy praca mózgu nieodwracalnie ustała?


W przyszłości znaczenie tych badań może wywrzeć duży wpływ na podobne przypadki, jednak obecnie, kiedy znajdują się one w stadium elementarnym, trudno wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Nawet jeśli rzeczywistość tego fenomenu zostanie zatwierdzona jako fakt naukowy, dylematy etyczne pozostaną nadal nie rozwiązane.


Jestem członkiem ekipy ratunkowej i od czasu do czasu zdarza mi się ratować osoby będące w stanie śmierci klinicznej. Czuję się zakłopotany, gdy słyszę od nich słowa wyrzutu, że przerwano im wspaniałe doznania. W jaki sposób powinienem na to reagować?

Słyszałem od lekarzy o podobnych reakcjach pacjentów.

Z mojego doświadczenia wynika, że jest to tylko chwilowa postawa. W miarę upływu czasu pacjenci odnajdują się w nowej sytuacji i zmieniają zdanie. Większość z nich wyraża nawet wdzięczność, że dano im nową szansę.

190


Niektórzy z twoich rozmówców twierdzili, że zdolność kochania innych i zdobywania wiedzy stały się głównymi celami w ich życiu. Czy mogłbyś bliżej określić ten rodzaj miłości i wiedzy, o której oni mowią?


"Miłość" i "wiedza" są w języku angielskim bardzo

nieprecyzyjnymi określeniami. Greckie philos, eros i agape, pomimo że reprezentują różne koncepcje, tłumaczy się na język angielski, używając tylko jednego wyrazenia -"miłość". Z rozmów z osobami, które przeżyły własną śmierć wnioskują, że miały one na myśli słowo agape, które określa spontaniczną, bezwarunkową i przebaczającą formę miłości.


Podobnie słowa episteme i techne mają w języku

angielskim tylko jeden odpowiednik -"wiedza". Słowa te moglibyśmy użyć przy omawianiu zagadnień z dziedziny technologii lub techniki, podczas gdy episteme odnosi się do teoretycznego rodzaju wiedzy. Miałem wrażenie, że moim rozmówcom chodziło o to drugie znaczenie. Nikt przecież nie powrócil stamtąd z namiętnym pragnieniem nauki jazdy na rowerze.


Ostatnio prosiłem badanych, aby wytłumaczyli mi, tak

jak potrafią znaczenie owej "miłości" i "wiedzy". Jednym z nich był czterdziestoletni mężczyzna, który uległ wypadkowi samochodowemu. Został zabrany do szpitala i choć oceniono jego stan jako beznadziejny, zastosowano wszelkie możliwe zabiegi reanimacyjne. Miesiąc później mężczyzna ten powiedział:


pytano mnie o miłość, czy nauczyłem się kochać. Wtedy rozumiałem wszystko doskonale, ale teraz trudno mi to wytłumaczyć.

Owa istota chciała, abym dokładnie wiedział, o jaki rodzaj miłości jej chodzi. Na pewno nie miała na myśli działania na szkodę innych, ale to, czy potrafię kochać nawet wtedy, gdy znam ludzi bardzo dobrze, nie wyłączając ich upadków i słabości.


Wspomniano o wiedzy, którą posiadłem. Jakiej wiedzy? Trudno mi to wytłumaczyć. Chodziło o tę dotyczącą elementarnych rzeczy,

191


przyczyn ich istnienia, podstawowych zasad wszechświata. Powiedziano mi, że znajomość tych spraw jest tam ważna...


Następne fragmenty pochodzą z wywiadu, który przeprowadziłem z trzydziestoletnią gospodynią domową cierpiącą na skutek pooperacyjnych komplikacji wynikłych z ataku serca.

Pokazał mi wszystko, co zrobiłam w swoim życiu i wówczas zapytał czy jestem tym usatysfakcjonowana. Był zainteresowany miłością. Miał na myśli taki jej rodzaj, który sprawia, że chcemy wiedzieć, czy nasz sąsiad jest syty i ubrany, a gdy znajduje się w potrzebie - chcemy mu pomóc.

Jeśli chodzi o wiedzę, to miałam wrażenie, że interesowała go pewna jej odmiana, wiedza o duszy... o mądrości.


Jak widać, w wypowiedziach tych szczególnie podkreśla się znaczenie miłości jako głównego sensu istnienia. Jeśli świetlista istota wspomina o wiedzy, to jakby przypadkowo i marginalnie. Choć zaznacza, iż proces uczenia się nie ustają wraz ze śmiercią, lecz będzie kontynuowany na tamtym świecie.


Dyskusja na podobne tematy jest utrudniona, ponieważ doświadczenia pacjentów wymykają się zdolności opisowej języka. Słowa dotykają jedynie powierzchni.

Istnieje jeszcze jedno greckie słowo - sophia, które

również wyraża wiedzę. W dokładnym tłumaczeniu oznacza ono "mądrość". Sophia i "mądrość" stanowią faktyczny i etyczny wymiar wiedzy. Mądry człowiek nie tylko posiada wiedzę, ale jest zdolny zastosować ją w praktyce zgodnie z zasadami moralności.


Czy ludzie doświadczają tych samych zjawisk, o których piszesz, nie będąc w stanie śmierci klinicznej?

Owszem. Sporo osób opowiadało mi o opuszczaniu przez nich swojego ciała, choć nie były w stanie śmierci klinicznej,

192


chore czy w niebezpieczeństwie. Nie dążyły też do tego poprzez medytację. Każda z nich została zaskoczona tym zjawiskiem.

Przeżycia z pogranicza śmierci mają wiele wspólnego

z wizjami i stanami mistycznymi opisywanymi w przeszłości przez wielkich wizjonerów. Nie mam wątpliwości, że można byłoby mnożyć przykłady, które by to potwierdziły. Nigdy tak naprawdę się tym nie interesowałem, a to dlatego, że moje badania nad fenomenem życia po śmierci dostarczały mi tak bogatego materiału, iż nie miałem czasu na nic

innego.


Jeśli ktoś zapytałby, na jakiej podstawie wnioskuję, że

występuje takie podobieństwo, to mógłbym wymienić kilka z możliwych założeń. Przypuśćmy na przykład, że życie po śmierci istnieje. Jeśli tak, to musimy mieć do czynienia z pewnym mechanizmem fizycznym lub duchowym, który wyzwala w momencie zgonu naszą psyche, duszę (obojętnie, jak to nazwiesz) z klatki naszego ciała. Czasami jednak mechanizm ten zawodzi. Dzieje się to na tej samej zasadzie, jak w przypadku naszych organów, które ulegają chorobom

i degeneracji. Przyczyną takiego rozregulowania mogą być przeróżne sytuacje, włącznie ze stresem. Zatem możliwe jest uruchomienie mechanizmu wyzwalającego naszą duszę w momencie nieoczekiwanym, nieodpowiednim. Uważam, że osoby, które faktycznie nie zetknęły się ze śmiercią, mogą przeżyć stan zbliżony do tego, jaki jest udziałem klinicznie "zmarłych".


Powiedziałeś, że stany mistyczne i wizje przypominają przeżycia z pogranicza śmierci. O jakich podobieństwach mówisz?


Wielu ludzi kojarzy "mistycyzm" tylko z jego orientalną formą, a przecież zachodnia tradycja może pochwalić się takimi mistykami, jak św. Augustyn, św. Franciszek, św. Teresa z Avila, Mistrz Eckhardt.

193


W swoim znanym dziele „Różnorodność przeżyć religijnych”, William James podaje następującą charakterystykę mistycznej wizji:


1.Niewysłowioność - klasyfikuję ten stan umysłu jako mistyczny i w konsekwencji negatywny. Dana osoba wyklucza możliwość opisu, nie mogąc wyrazić tego w słowach.


2. Intelektualizm - stany mistyczne jawią się tym, którzy ich doświadczają, również jako stany intelektualne. Jest to zdolność wejrzenia w jądro prawdy, możliwa przy użyciu dyskursywnego

intelektu.

Te dwie charakterystyki określają każdy stan zwany mistycznym.

Dwie dalsze jakości są z reguły mniej widoczne, ale również występują, Oto one:


3. Krótkotrwałość - stany mistyczne są z reguły krótkotrwałe.

Poza nielicznymi wyjątkami występują u danej osoby nie dłużej niż od 30 rninut do dwóch godzin. Powyżej tego czasu stan uniesienia przenika się z realnością.


4. Pasywność - pomimo iż wejście w stan mistyczny może być ułatwione przez działanie badanej osoby, takie jak koncentracja, ćwiczenia fizyczne i inne opisane w przewodnikach mistycznych, to jednak tego rodzaju uniesienie charakteryzuje się dużą biernością. Kiedy już raz świadomość została zestrojona z nadświadomością, mistyk odczuwa, że odebrano mu jego własną wolę i jest zależny od sił nadnaturalnych. Owa bierność jest charakterystyczna także dla innych fenomenów - prorokowania, nawiedzonego pisania czy transu medialnego. Z tą różnicą, że powyższe stany nie kształtują życia wewnętrznego danej osoby,

a po prostu zakłócają jej spokój. Natomiast stany mistyczne wywierają znaczny i pozytywny wpływ na psychikę mistyka. Jego osobowość jest kształtowana również pomiędzy objawieniami.


Zdecydowane sklasyfikowanie stanów mistycznych należy do

194


bardzo trudnych zadań, gdyż występują one w różnym natężeniu i wzajemnie się przenikają.

Inni naukowcy posunęli się dalej w charakterystyce tego stanu, wskazując na występowanie odmiennego poczucia czasu i przestrzeni, jak również efektu integracji wizji z osobowością, a zatem życiem danej osoby.

Wszystkie powyższe kryteria w taki czy inny sposób

odnoszą się do zjawiska z pogranicza śmierci. Jakkolwiek jest jeszcze więcej rodzajów owych przeżyć, których odpowiedników nie znajdziemy w opisie stanów mistycznych.


Czy ludzie tracą poczucie czasu podczas tego doświadczenia?

To bardzo powszechne zjawisko, że w wypadku "śmierci" czas ulega zmianie. Jedna z badanych kobiet opowiedziała mi, że w trakcie śmierci klinicznej została zabrana do raju.

Kiedy ją zapytałem, jak długo tam była, odpowiedziała:

"Nie wiem, minutę lub dziesięć tysięcy lat".

Pewien mężczyzna, który wskutek wypadku opuścił swoje ciało, widział kolegów biegnących mu na ratunek. W tym momencie fizyczne otoczenie zniknęło i całe jego życie stanęło mu przed oczami. Zapytany o czas trwania zjawiska odpowiedzial, że zajęło to co najmniej godzinę. Po "rozmowie z Chrystusem" mężczyzna powrócił do rzeczywistości.


Koledzy w dalszym ciągu śpieszyli mu na pomoc, tak

jakby dla nich czas stanął w miejscu. Kiedy znalazł się na powrót w swym ciele, rozpoczęła się akcja ratunkowa.

Przykłady te, jak wiele innych, tłumaczą, dlaczego osoby, które przeżyły śmierć, zwykle mówią: "tamtejszy czas jest inny od naszego". Ktoś mógłby wskazać kolejne podobieństwo między fenomenem życia po śmierci i stanem mistycznym.


Czy ludzie, którzy podczas śmierci klinicznej przebywają poza swoim ciałem, odczuwają ból?


Wiele osób opowiadało mi, że podczas swej bytności poza ciałem nie odczuwało bólu pod żadną postacią, chociaż cierpienie fizyczne towarzyszyło im do momentu "zgonu".

Niektórzy stwierdzili ze zdziwieniem, ze choć lekarze i personel medyczny, reanimując, uderzali ich w pierś bądź kłuli igłami, oni jednak niczego nie czuli. I odwrotnie, kiedy tylko owi "zmarli" powracali do swego ciała, ból natychmiast dawał o sobie znać.


Wspomniałeś o przypadkach śmierci klinicznej, która trwała niezwykle długo. W jaki sposób ci ludzie powrócili do życia bez poważnego uszkodzenia mózgu?

Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, że podczas akcji reanimacyjnej mózg jest nieustannie zaopatrywany w krew, tlen i inne niezbędne składniki. Celem masażu serca jest utrzymanie cyrkulacji krwi nawet wtedy, gdy przestało ono bić.

Poza tym warunki takie jak temperatura mogą wpłynąć na proces niszczenia mózgu. Mózg człowieka, u którego ciepłota ciała tuż przed śmiercią wynosi 40°C, jest narażony na szybsze uszkodzenie, aniżeli tego z niższą temperaturą.

Na przykład, w trakcie operacji serca jego praca zostaje na długo zatrzymana, ale nie wpływa to na kondycję mózgu.

Stało się to możliwe dzięki zastosowaniu techniki hipotermicznej, gdzie temperatura mózgu zostaje sztucznie obniżona. Tak więc, jeśli słyszałeś, że pięć minut śmierci klinicznej bez sztucznego podania tlenu kończy się zawsze uszkodzeniem mózgu, to jest to twierdzenie uproszczone.

Musisz zawsze brać pod uwagę wiele innych czynników, które składają się na dany przypadek. Prawdą jest na przykład, że uszkodzenie mózgu rzadko występuje u pacjentów z zawałem serca.

Mówiłeś, że wskutek rozwoju technik reanimacyjnych przeżycia z pogranicza śmierci stają się coraz bardziej powszech

196


ne. Czy zdarzały się przypadki udanej reanimacji przed nastaniem nowoczesnej medycyny?

Reanimacja sama w sobie znana jest w różnych formach od niepamiętnych czasów. Fenicjańskie zapisy medyczne, utrwalone na kamiennych tablicach tysiące lat temu, opisują technikę reanimacyjną sposobem usta-usta. Również w Biblii, w II Księdze Królewskiej, znajdujemy interesujący opis takich działań.

A kiedy dziecko urosło, poszło do swego ojca, do żniwiarzy i powiedziało do niego - moja głowa, moja głowa. A on rzekł do młodzieńca obok, aby zaniósł synka do matki. A gdy ten go wziął i zaniósł do matki, dziecko siedziało na jej kolanach aż do południa,

a potem zmarło. A ona powstała i położyła go na łożu Męża Bożego, zamknęła drzwi i odeszła... Osiodławszy oślicę, rzekła do swego sługi - ruszaj i prowadź, a nie zatrzymuj się, dopóki ci nie rozkażę. Tak podróżując, przybyła do Męża Bożego na górę Karmel... Wstał więc i poszedł za nią... A gdy Elizeusz wszedł do domu, oto chłopiec leżał martwy na jego łożu.


Wszedł więc tam, zamknął drzwi przed nimi

obojgiem i zaczął modlić się do Pana. Potem wszedł na loże i położył się na dziecku, przykładając swoje usta do jego ust, swoje oczy do jego oczu, swoje dłonie do jego dłoni i przytulał się do niego tak,

iż rozgrzało się ciało dziecka. Potem cofnął się i chodził po domu tam i z powrotem, następnie wszedł znowu na łoże i przytulał się do dziecka. Wtem chłopiec kichnął siedem razy i otworzył oczy...


A gdy przywołał matkę i ona przyszła do niego, rzekł –zabierz swego syna. Gdy weszła, padła do Jego nóg i pokłoniła mu się aż do ziemi, potem zabrała swego syna i wyszła.

Podobny, ale mniej szczegółowy opis znajdziemy

w I Księdze Królewskiej. Ciekawym elementem w powższym cytacie jest to, iż chłopiec kichał w momencie powrotu do życia. Przez wieki ludzie wierzyli, że kichanie jest oznaką powrotu duszy do ciała. Niewątpliwie wiara ta została utrwalona w tym fragmencie.

Pośród przeróżnych technik reanimacyjnych, znanych

197


i używanych w tamtych czasach, stosowano przykładanie gorących przedmiotów do ciała zmarłego. Inną metodą było biczowanie. Zadawano bół osobie pozbawionej świadomości w nadziei przywrócenia jej do życia. Podobnych sposobów było znacznie więcej, ale podwaliny tych bardziej ”naukowych" stworzył dopiero Paracelsus, niemiecki lekarz żyjący w epoce Renesansu, w latach 1493-1541. To on wprowadził stosowanie w tego rodzaju przypadkach strumienia powietrza wpompowywanego miechem w płuca zmarłego. Kolejnym nowatorem w tej dziedzinie był Vesalius (1514-1564).

Obok powyższej metody eksperymentował on ze sztucznym oddychaniem.

Miechy używane były na terenie Europy przez kilka następnych wieków. W stosunku do topielców w różnych społecznościach stosowano różne techniki - od przetaczania w beczce do jazdy konnej głową w dół.

Pierwszą profesjonalną metodę pobudzania

akcji serca poprzez zastrzyki z adrenaliny zawdzięczamy Winterowi, który wprowadzil ją w 1905 r. Tak więc, jak widzimy, techniki reanimacji mają swoją wielowiekową tradycję. I to nie tylko w naszej kulturze, ale równiez wśród społeczeństw tzw. prymitywnych. Na przykład, północno- amerykańscy Indianie przy użyciu przedmiotu przypominającego gruszkę wpompowywali dym w kiszkę stolcową zmarłego.

Pomimo iż metoda ta wydaje się dość dziwna,

jak mówią kroniki kolonizatorów, była na tyle skuteczna, że pod koniec XVIII wieku została zaprezentowana w Wielkiej Brytanii.


Ponieważ przeżycia z pogranicza śmierci są powszechne w każdym społeczeństwie - tak prymitywnym, jak i rozwiniętym - zastanawiam się, czy nie mogły one pomóc naszym przodkom w zrozumieniu nękających ich chorób.


Na przestrzeni wieków, jak świat długi i szeroki, przyczyny wielu z nich upatrywano w fakcie opuszczania ciała przez duszę. Gdziekolwiek wiara ta była przyjęta, leczenie polegało na zmuszaniu duszy do powrotu. Ktoś mógłby tu wskazać Indonezyjczyków zamieszkujących wyspę Celebes,

którzy uważają, że wskutek szoku nerwowego duch może oderwać się od ciała, i znaleźć podobieństwo pomiędzy tą wiarą, a wynikami moich badań.


Jaka jest postawa lekarzy względem tych zjawisk?

Tak jak w przypadku duchownych, o których pisałem

wcześniej, również lekarze stanowią grupę ludzi o przeróżnych światopoglądach, zainteresowaniach i osobowościach.

Ich reakcja jest na ogół zróżnicowana. Pokusiłbym się o podzielenie tej grupy zawodowej na cztery kategorie.

Do pierwszej zaliczyłbym lekarzy, którzy sami przeżyli swoją śmierć. Ich postawa względem owego zjawiska nie różni się od postaw ludzi, którzy tego doświadczyli. W rozmowie ze mną przyznali, że przytłaczająca swą niezwykłością rzeczywistość z jaką zetknęli się podczas śmierci klinicznej, pozostawiła w ich umysłach nieskończenie wiele pytań.

Pomimo swojego naukowego przygotowania nie potrafią na nie odpowiedzieć. Kiedy zapytałem jednego z nich o stosunek do całej sprawy, odrzekł: "Jako naukowiec wolałbym sądzić, że to nigdy nie może się wydarzyć. Ale tak jest naprawdę!"


Druga kategoria lekarzy to ci, którzy opowiadają o swoich pacjentach mających tego rodzaju doświadczenia. Kilku z nich zdecydowało się na zbieranie materiałów na temat tego fenomenu. Są szczerze zainteresowani i poszukują kontaktu z innymi badającymi zjawiska z pogranicza śmierci.

Kolejna grupa zajmuje względem tego zjawiska postawę religijną. Twierdzą oni, że badania w tej dziedzinie potwierdzają wiarę w życie pozagrobowe.


Czwarta kategoria to ci lekarze, którzy uważają, że

przeżycia z pogranicza śmierci można zredukować do pojęć medycznych. Krótko mówiąc, ich zdaniem zjawiska te można wytłumaczyć w oparciu o znane nam procesy fizjologiczne i psychologiczne.

199


Czy słyszałeś o przykładach znanych już w medycynie

zjawisk, które mogłyby pomóc w zrozumieniu przeżyć z pogranicza śmierci?


Mamy do czynienia z nie konczącą się listą warunków

znanych medycynie, które są w stanie powodować przeżycia przypominające w swej treści te powstające podczas śmierci klinicznej. Niektóre z nich - farmakologiczne, fizjologiczne czy neurologiczne -omawiałem już w „Życiu po życiu” i nie miałoby sensu ponowne ich przytaczanie. Ograniczę się tylko do dwóch dziedzin medycyny - anestezjologii i neurologii, w których powyższe warunki się pojawiają. Jestem świadomy tego, że wrażenie "tonięcia w tunelu" znane jest osobom poddawanym zabiegom anestezjologicznym, jednak nie wierzę, aby efekty te tłumaczyły w sposób pełny i zwarty zjawiska z pogranicza śmierci. Tym bardziej że bardzo niewielu z moich rozmówców było poddawanych tym zabiegom.


Podobnie niektórzy neurolodzy zwracali się do mnie ze swoimi obserwacjami. Otóż przeżycia z pogranicza śmierci przypominają w efekcie pewne formy padaczki, szczególnie odmiany zwanej padaczką skroniowego płata mózgowego - temporallobc.


Podobieństwo to wyraża się tym, że ludzie,

którzy ulegają tej chorobie, na początku ataku słyszą donośne hałasy. Padaczka ta paraliżuje szczególnie ośrodki mózgu, które są odpowiedzialne za funkcjonowanie pamięci. Może to powodować wywoływanie obrazów z przeszłości.

Nie koniec na tym. Na przykład ktoś mógłby zasugerować, że wrażenie intensywnego światła bierze się z reakcji wywołanej użyciem tlenu wpompowywanego do płuc pacjenta i oddzialującego na płaty mózgu, które związane są ze zmysłem wzroku. Do tej listy dodać mogę wrażenia relacjonowane lekarzowi Wilderowi Penfieldowi przez jego pacjentów. W serii prowadzonych przez tego znakomitego neurochirurga eksperymentów stymulował on pewne części

200


mózgu chorych. Był to zabieg konieczny przy przeprowadzanej równolegle operacji mózgu. W wyniku tej stymulacji operowany cofał się pamięcią do różnych aktów ze swego życia. Obserwował je w formie niezwykle wyrazistych i bogatych w szczególy panoramicznych obrazów.

Ciągle jednak nie jestem przekonany, by owe neurologiczne renomeny wyjaśnialy zjawisko przeżyć pośmiertnych.

Rozważmy przykład padaczki. Ataki tej choroby mają

miejsce w bardzo konkretnych, niezmiennych warunkach.

Przyczyną jest cerebral anoxia, czyli niedotlenienie mózgu.


Wynikałoby z tego, że wszystkie wrażenia charakterystyczne dla śmierci klinicznej - takie jak hałas czy panoramiczna wizja światła - powstałyby z braku tlenu dochodzącego do mózgu. Prawdą jednak jest, że żaden z moich rozmówców nie znalazł się w sytuacji powodującej niedotlenienie.

Ktoś inny mógłby się posunąć dalej i stwierdzić, iż fenomen ten nie ma nic wspólnego z tlenem, ale że wywołany jest stresem uaktywniającym mechanizm psychofizyczny w momencie zagrożenia śmiercią. W moim odczuciu, pojęcie stresu należy do tak powszechnie nadużywanych, że nie sposób znaleźć jego naukowej definicji. Wystarczy przecież zapytać, o jaki rodzaj stresu chodzi?


Tego typu wywody można formułować w nieskończoność. Ponadto, niezwykle łatwo jest zaakceptować pewne argumenty bez właściwej i dogłębnej analizy wszystkich elementów objawiających się podczas śmierci klinicznej.

Niektórzy lekarze zwierzali mi się, że nie potrafią zrozumieć, skąd ich pacjenci znają tak dokładnie szczególy akcji reanimacyjnej, jeśli nie z faktu przebywania poza ciałem. Miejmy nadzieję, że pewnego dnia nauka pozwoli nam w sposób jasny i prosty zrozumieć te niezwykłe zjawiska.


I jeszcze jedno. Zgodnie z moimi spostrzeżeniami, nikt z tych, którzy doświadczyli własnej śmierci, nie skłania się do zaakceptowania tych połowicznych tłumaczeń. Pewien młodzieniec tak wspominał swoją niedawną "śmierć":

201


To zabawne. Wszystko temu zaprzecza, ale ty bez wątpienia wiesz, że taka rzeczywistość istnieje. I rozumiesz, że wielu ci nie uwierzy – powiedzą, iż z naukowego punktu widzenia jest to niemożliwe,

Ale wiesz co? To niczego nie zmienia, Jestem tak pewien tamtej rzeczywistości jak tego, że tu siedzę.


Jeśli umarłbym dzisiaj znowu, przeżyłbym to wszystko ponownie - tyle tylko że starałbym się być lepszym obserwatorem. I ludzie mogą mi mówić, że tak nie jest, mogą przysięgać i udowadniać mi to naukowo ale ja wiem, że to nieprawda. Wszystko, co mogę powiedzieć, to że wiem, gdzie byłem.


Jaka jest twoja osobista postawa względem tych badań?

Czy wpłynęły w jakiś sposób na twoje życie?

Chociaż zawsze podkreślałem, że nie próbuję przeforsować lub udowodnić tezy mówiącej o istnieniu życia po życiu, to jednak ciągle spotykam się z opiniami ludzi, którzy takiemu wrażeniu ulegają. Chcą wiedzieć, co ja, Raymond Moody, myślę na ten temat. Tym wszystkim, których interesuje ów autobiograficzny szczegół, pragnąłbym wyznać, iż zaakceptowałem istnienie życia po życiu jako prawdę wiary.

Wierzę, ze fenomen badany przeze mnie jest

tego manifestacją. Jakkolwiek daleki jestem od zauroczenia śmiercią, gdyż nadal chcę żyć. Ci, z którymi rozmawiałem podczas mojej pracy nad tym materiałem, z pewnością zgodzą się ze mną. Ich egzystencja koncentruje się wokół życia, pomimo że przeszli przez swoją śmierć. Ponieważ my wszyscy żyjemy.

Jednocześnie chciałbym też wyciągnąć wnioski z tego, czego dowiedziałem się o śmierci. Chciałbym doskonalić się tak, jak potrafię, w miłości do ludzi, wiedzy i mądrości.


Jestem szczególnie wyczulony na możliwość nadużywania doświadczeń z pogranicza śmierci w celu tworzenia nowych form kultu. To zjawisko nie powinno być kojarzone ani z moim nazwiskiem, ani, któregokolwiek z badaczy. Fenomenów nie jest dziś rzadkością i należy podchodzić do niego jak do złożonego problemu.

202


Ostatnio dokonałem pewnego odkrycia. Otóż wielu moich przyjaciół przeżyło śmierć kliniczną. Poprzez częsty kontakt z tą tematyką i niezliczone z nimi rozmowy uświadomiłem sobie, że śmierc jest blisko nas, że jest w naszym życiu codziennym. Dlatego bardziej niż kiedykolwiek rewiduję swój stosunek względem tych, których kocham.


Epilog

W księdze siódmej „Państwa Platona”, filozofa greckiego (428-348 p.n.e.), została zawarta wymowna i piękna alegoria znana jako Jaskinia Fi1ozofów. Napisana jest w formie dialogu pomiędzy starym nauczycielem Platona - Sokratesem - a Glaukonem. Zamieszczając ten obszerny fragment, pozostawiam go bez komentarza. Trafność jego przesłania jest jednoznaczna.


-Wyobraź sobie ludzi uwięzionych w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi szerokie wejście zwrócone ku światłu. W dzieciństwie ciała i głowy więźniów zostały skrępowane łańcuchami tak, że okowy. pozwalają im patrzeć jedynie przed siebie. Z daleka pada na nich światło ognia, który pali się za ich plecami. Wyobraź też sobie, że górę pomiędzy ogniem i ludźmi, biegnie ścieżka; równolegle do niej zbudowano mur, podobnie jak w teatrze kukiełek, gdzie przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym artyści pokazują swoją sztukę.

-Wszystko to sobie wyobraziłem - rzekl Glaukon.

-Więc wyobraź sobie jeszcze, że wzdłuż tego muru ludzie noszą różne przedmioty, tak że wystają ponad nim - posążki, zwierzęta wykonane z kamienia i drewna. Niektórzy rozmawiają między sobą, a inni milczą.

-Opisujesz dziwny obraz i nie mniej dziwnych niewolników.

-Podobnych do nas - powiedziałem. - Czy myslisz, że tacy

205


ludzie mogliby sami z siebie widzieć cokolwiek innego, niż cienie rzucane przez ogien na przeciwległą ścianą jaskini?

-Niemożliwe - odparl. – Skoro ich głowy są unieruchomione...

Więc jak ci się wydaje: Czy nie byliby przekonani, że świat to ich jedyna rzeczywistość?

-Na pewno. !

-A gdyby w tym więzieniu echo przechodzących osób odbijało się od przeciwległej ściany, to czy nie sądziliby, że dźwięki te pochodzą od poruszających się cieni?

-Nie inaczej -odpowiedział.

-Zatem postrzegaliby świat fałszywie?

-Oczywiście.

-Wyobraiź sobie teraz, że zostają uwolnieni z kajdan i uleczeni z nieświadomości. Każdy z nich zaraz by wstał i odwrócił głowę, a patrząc w światło, cierpiałby okropnie. Migotałoby mu w oczach, tak, że nie mógłby patrzeć na rzeczy , których cienie oglądał poprzednio. Jak myślisz, co taki niewolnik by powiedział, gdyby tłumaczono mu, że przedtem widział odbicie, a teraz coś bliższego bytu; i gdyby mu ktoś pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami zmuszał, aby opisał swoje spostrzeżenia? Czy nie myślisz, że uwolniony byłby w kłopocie i myślałby, że rzeczy widziane przedtem prawdziwsze były od tych, które teraz mu pokazują?

-Z pewności~ -odrzekł,

-A gdyby ktoś go zmuszał, żeby patrzył w samo światło, czy nie bolałyby go oczy, czy nie odwracałby się i nie uciekał do tych rzeczy, na które potrafi patrzeć? Czy nie byłby wtedy przekonany, że są one rzeczywiście jaśniejsze?

-Tak jest.

-A gdyby takiego niewolnika- dodałem - ktoś siłą wyciągnął z jaskini na górę, po kamieniach i stromiznach, ku wyjściu i nie puściłby go, dopóki nie wywlókłby na światło słoneczne, to czyż nie cierpiałby on, nie skarżył się i nie gniewał? A gdyby na światlo

206


wyszedł, to czy nie oślepłby, nie mogą widzieć ani jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono, że są prawdziwe?

-Zgadza się -powiedział. -Tak nagle przecież...

-I myślę, że musiałby się przyzwyczajać do tego, co na górze.

Wpierw dostrzegłby cienie, potem odbicia ludzi i przedmiotów w wodzie, a jeszcze później ciała niebieskie i niebo w nocy. Łatwiej mógłby patrzeć na światło gwiazd i księżyca, niż za dnia znosić światło sloneczne.

-Oczywiscie.

-Dopiero na końcu, myślę, mogłby spoglądać w słońce; nie w jego odbicie w wodach, ale w nie samo, takie, jakie ono jest.

-Zapewne -rzekł.

-Potem odkryłby, że od słońca pochodzą pory roku oraz lata, że to ono rządzi wszystkim w widzialnym świecie i ze jest w pewien sposob przyczyną tego, co widział poprzednio w jaskini.

-w końcu do tego by doszedł.

-Więc cóż? Gdyby sobie przypomniał swoje pierwsze miejsce pobytu i tą mądrość tamtejszą, i tych, z którymi łancuchami skuty wtedy siedział, to czy nie myślisz, że uważałby tą odmianę za szczęście i że litowałby się nad tamtymi?

-I to bardzo.

-A tam, w jaskini, może niejeden raz zbierał od towarzyszy pochwały i zaszczyty za to, że najlepiej umiał dojrzeć rzeczy migające przed oczami, najlepiej pamiętał cienie, które zjawiały się i znikały, najlepiej potrafił na tej podstawie zgadywać, co będzie... Czy myślisz, że za tym by tęsknił, że zazdrościłby wszystkim, których tamci obsypują zaszczytami i oddają im władzę? Czy też raczej czułby się tak, jak ten u Homera, co stanowczo wolał "być na ziemi i służyć u jakiegos biedaka ", znosząc nie wiadomo jaką dolę, aniżeli wrócić do poprzedniej świadomości i do życia takiego, jak tam?

-Myślę - powiedział- że wolałby raczej znieść wszystko inne, niż wrócić do jaskini.

-A jeszcze nad tym się zastanów. Gdyby taki człowiek jednak wrócił tam i w tym samym szeregu usiadł, to czy nie miałby oczu napełnionych ciemnością- gdyż nagle wrócił ze słońca?

-Tak by było.

-A gdyby teraz musiał opisywać tamte cienie, rywalizując z tymi, którzy bez przerwy siedzą w kajdanach, a jego oczy byłyby słabe, bo przystosowanie ich do mroku wymaga długiego czasu, to czy nie narażałby się na drwiny, czy nie mówiono by o nim, że wędruje na górę, a potem wraca z zepsutymi oczami i że nie warto wychodzić na zewnątrz? I gdyby ktoś próbował ich wyzwolić i zaprowadzić do wyjścia, to czy nie chwyciliby go za gardło i nie zabili, gdyby tylko mogli to uczynić?

-Z pewnością -odparł.


Rozważania metodologiczne

Otrzymałem wiele cennych wskazówek natury metodologicznej od osób zainteresowanych badaniami przeżyć z pogranicza śmierci. Ponadto sam poświęciłem część swojego czasu tej sprawie, gdyż szczególnie mnie ona interesuje. Z moich przemyśleń wynika, że omawiane zagadnienie można podzielić na cztery _dziedziny: klasyfikacja, techniki przeprowadzania wywiadów, metoda naukowa i propozycje przyszłych badań tego zjawiska.


Chciałbym zaprezentować niektóre z moich

spostrzeżeń tym wszystkim, którzy kiedykolwiek zdecydują się na badanie tego fenomenu oraz czytelnikom, którzy mogliby być zainteresowani jego logicznym i naukowym aspektem.


I. Klasyfikacja

Jak już powiedziałem, nie każdy, kto doświadczył własnej śmierci, miał do czynienia z przeżyciami towarzyszącymi temu zjawisku. Niektórzy po prostu niczego nie pamiętają.

Z drugiej strony, życie innych zostało jedynie pośrednio zagrożone, a opowiadali o doznaniach identycznych z tymi, które są udziałem "zmarłych". Zatem badane przeze mnie zjawisko zaistniało u poszczególnych pacjentów w różnorodnych okolicznościach, które określiłbym jako warunki

z pogranicza śmierci.

Tego rodzaju czynniki mogą powodować zamieszanie

w terminologii używanej przy opisie tych przeżyć. Wobec tego chciałbym zaproponować sformułowanie pewnych definicji i schematu klasyfikacyjnego.

209


Przede wszystkim doznanie pośmiertne można zdefiniować jako świadome, percepcyjne doświadczenie, które zachodzi w przypadku bliskiego kontaktu ze śmiercią. Inną charakterystyczną cechą tego zjawiska jest powrót i kontynuacja życia.

Przeżycia z pogranicza śmierci mogą być sklasyfikowane według następujących rodzajów sytuacji, kiedy dana osoba:


A. znalazła się w okolicznościach, w których mogłaby zostać zabita lub ulec wypadkowi, ale mimo wszystko uniknęła jakichkolwiek obrażeń. W trakcie incydentu nabywa pewności, że śmierć jest nieunikniona.


B. jest śmiertelnie chora lub ranna i lekarze nie dają jej żadnych szans na przeżycie. Pomimo to nie doświadcza ona śmierci klinicznej, a stan jej zdrowia wraca do normy.


C. jest śmiertelnie chora lub ranna i następuje śmierć kliniczna. Na przykład ustaje praca serca lub zanika oddech. Lekarz może dojść do przekonania, że pacjent nie żyje, jednak akcja reanimacyjna zostaje natychmiast podjęta, co daje pozytywny rezultat.


D. jak w punkcie (C), jest śmiertelnie chora lub ranna i umiera śmiercią kliniczną. Akcja ratunkowa także zostaje przeprowadzona, ale z wynikiem negatywnym. Lekarz stwierdza zgon. Może nawet formalnie podpisać akt zgonu. Jednak później, z jakiejś przyczyny, pacjent powraca do życia.


E. również jest śmiertelnie chora lub ranna i następuje śmierć kliniczna, jednak reanimacja nie zostaje przeprowadzona, ponieważ stan pacjenta jest beznadziejny. Lekarz stwierdza zgon i wypisuje

odpowiedni akt. Mimo to w którymś momencie pacjent powraca do życia.


F. jak wyżej, jest śmiertelnie chora lub ranna i umiera. Reanimacja zostaje lub nie zostaje przeprowadzona. Jeśli ją podjęto, to jedynie

210


na krótko, po czym całkowicie wstrzymano. Pacjenta uznaje się za zmarłego. Później lekarz stwierdza, że pacjent odżył.

Zebrane przez mnie relacje odpowiadają powyższej klasyfikacji z wyjątkiem punktu (F). Żadna ze znanych mi osób nie powrócila do życia nagle. Jednak udokumentowane są przypadki niespodziewanego, samoistnego ożycia - jeden z badanych, z którym rozmawiałem, ocknął się po tym, jak został uznany za zmarłego. Niestety, nic nie zapamiętał z okresu swojej śmierci klinicznej. Ktoś móglby zapytać, czy brak wśród badanych tych osób, które powróciły do życia nagle, nie świadczy o tym, że przeżycia z pogranicza śmierci wynikają w jakiś sposób z akcji

reanimacyjnej? Wydaje mi się to mało prawdopodobne, gdyż w sytuacjach (A) i (B), gdzie czynności takich nie przeprowadzono, "zmarły" doświadczył wszystkich doznań charakterystycznych dla omawianego zjawiska.


Opis w punktach (D) i (E) rodzi pytanie - dlaczego

reanimacja została w tych przypadkach podjęta, jeśli pacjenta uznano za zmarłego? Różne są przyczyny takiego stanu rzeczy. Na przykład, opowiadano mi o sytuacji, kiedy u zmarłego spostrzeżono skurcz palca, który nastąpił kilkanaście minut po zgonie. Natychmiast podjęto reanimację i osoba ta ożyła.


Innym razem lekarz zrezygnował z prób ratowania pacjenta i poprosił pielęgniarkę o wypisanie aktu zgonu. Wkrótce potem, obawiając się reakcji syna i żony zmarłego, których znał osobiście, ponowił reanimację. Po wielu wysiłkach pacjent niespodziewanie powrócił do życia. W trzecim przypadku ktoś z personelu medycznego uparcie nalegał, aby kontynuować akcję reanimacyjną. Lekarz zgodził się i pacjent został odratowany.


W sytuacjach od (A) do (E) można pokusiś się o następujący wniosek. Na podstawie moich obserwacji stwierdzam, że w przypadkach tych liczba poszczególnych elementów charakterystycznych dla tego fenomenu kolejno wzras-

211


ta. Na przykład: osoba, którą moglibyśmy zaliczyć do typu (A), widzi jedynie światlo lub opuszcza swoje ciało na bardzo krótki czas, podczas gdy inni, którzy trwali dłużej w stanie śmierci klinicznej, doznają większości bądź wszystkich znanych nam przeżyć. Najbardziej kompletną i wyrazistą wizję charakteryzują się osoby wymienione w punktach (D) i (E). Z drugiej strony jednak:


1. Od tej reguły istnieją wyjątki. Spotkałem osoby, które moglibyśmy zaliczyć do typ6w (D) i (E), a które nie pamiętały niczego lub pamiętały tylko jeden element doznań pośmiertnych. I przeciwnie, niektórzy badani typu (A) i (B) wykazali się pełnym doświadczeniem tego zjawiska.


2. Ustalanie związków pomiędzy poszczególnymi przypadkami i rozległością doświadczeń może odbywać się tylko poprzez systematyczne badania naukowe, któtych osobiście nie przeprowadzałem, ale do których chciałbym nawiązać w dalszej części rozdziału.


II. Techniki przeprowadzania wywiadów

Można powiedzieć, i będzie to prawdą, że przeprowadzanie wywiadów jest mało skutecznym sposobem gromadzenia informacji naukowych. Dlatego też znajomi lekarze i studenci często mnie pytają, jak sobie radzę z tym problemem?


Pytanie to zawiera w sobie dwa aspekty. Chciałbym teraz je omówić.

Pierwszy można sformułowac następująco: Czy poprzez zadawanie właściwych pytań nie sugerujesz swojemu rozmowcy odpowiedzi niezgodnej z prawdą?

Jest to rzeczywiście problem, gdyż pytania często sugeruj odpowiedzi. Generalnie, pytanie jest złożoną funkcją języka. Jest niemal niemożliwe sformuowanie go bez jednoczesnego podania w nim jakiejś informacji - czy to w treści, czy też w kontekście, w którym je zadajemy. Można zatem

212


powiedzieć, że z pewnego punktu widzenia technika wywiadu nie ma większego zastosowania w nauce, skoro zawsze będzie istniała wątpliwość, czy osoba przeprowadzająca wywiad nie sugeruje badanemu odpowiedzi.

Przez wiele lat udzielałem w tej kwestii takich właśnie

wyjaśnień. Z czasem jednak zauważyłem, że studenci i lekarze nie tego ode mnie oczekują. Gdy tak o tym myślę, uświadamiam sobie, że jako pracownicy naukowi szczególne nie byli zainteresowani problemem śmierci i w związku z tym ich problem brzmi inaczej: "Na Boga, w jaki sposób możesz dyskutować z nimi o ich własnej śmierci?"


Tak więc pytanie to można rozbić na dwa, gdzie jedno

z nich odnosi się do czystej logiki, a drugie do ładunku

emocjonalnego.

Kiedy zacząłem moje badania nad przeżyciami z pogranicza śmierci, byłem jednym z niewielu zajmujących się tym zagadnieniem. Dlatego nie mogłem korzystać z czyjegoś doświadczenia w przeprowadzaniu rozmów z ludźmi, którzy przeżyli własną śmierć. Jedyną drogą była metoda prób

i błędów. W czasie tych kilkunastu lat sformułowałem

pewne ogólne zasady. Jednak wciąż jestem otwarty na

krytykę i pomoc ze strony innych naukowców.

-Pierwsza zasada brzmi: bądź życzliwy. Ludzie z reguły nie chcą rozmawiac na te tematy, boją się niedowierzania i krytyki. Jestem pewien, że nie zaszedłbym daleko, gdybym uparcie wskazywał nieścisłości w wypowiedziach moich rozmówców.


Po drugie, jeśli czujesz się skrępowany rozmową o tych przeżyciach, pamiętaj, iż przyczyną tego może byc twój własny lęk przed śmiercią. Zauważyłem, że ludzie, którzy przeżyli swoją śmierć, rzadko obawiają się jej tak, jak większosc z nas.

Po trzecie, tak formułuj pytania, aby nie zawierały

informacji mogących sugerować odpowiedź. Wywiad powinno się zaczynac pytaniami neutralnymi, a dopiero w dalszej jego części przejść do tych istotnych.

213


Z reguł rozpoczynałem rozmowę tak: Czy mógłbyś opowiedzieć, co ci sig przytrafiło? Ale czasami skracałem dyskusję, mając na względzie stan zdrowia pacjenta. Pytałem wówczas o konkretne doznania charakterystyczne dla tego przeżycia. Pocieszającym byl fakt, że jeśli nie przypopominali ich sobie, to mówili mi o tym wprost.


III. Metoda naukowa

Przeżycia z pogranicza śmierci zwykle nie są traktowane jako dowód na istnienie życia po śmierci, gdyż zalicza się je do tak zwanych relacji anegdotycznych. Metoda naukowa nie uznaje tego typu świadectwa jako dowodu. Sklada się na to kilka przyczyn, w których ludzie:

1. kłamią

2. mylą się i źle interpretują swoje przeżycia;

3. są podatni na halucynacje, szczególnie gdy w grę wchodzi stres.


Biorąc pod uwagę powyższe punkty, ktoś mógłby zakwestionować cały zebrany przeze mnie materiał i uznać go za bezwartościowy.

Historia zna przykłady, kiedy nauka rozminęła się z prawdą na skutek ignorowania świadectw pochodzących od ludzi. Taka ignoracja to miecz obosieczny. Ludzie mogą się mylić lub kłamac, ale mogą też mówic prawdę i interpretować fakty właściwie. W tej sytuacji, odrzucając z góry

wszystko, możemy minąć się z rzeczywistością. Przyznać też musimy, że często świadectwa ludzi są jedynym źródłem informacji, jakim dysponujemy. Tak dzieje się w przypadku przeżyć pośmiertnych. Oczywiście relacje ludzi, którzy doświadczyli tego fenomenu, nie są żadnymi dowodami.

Zgodzimy się jednak, że jeśli kilkanaście osób niezależnie od siebie opisuje zjawisko w podobny sposób, to mamy prawo skłaniac się do pewnych założeń.

Przyznaję, że przeprowadzone przez mnie badania nie

mają charakteru czysto naukowego. Między innymi decy

214


duje o tym sposób doboru badanych - to znaczy przypadek, a nie określona selekcja. Poza tym opierają się na relacjach anegdotycznych, które trudno rozpatrywać w kategoriach naukowych.

Inne czynniki, które wpłynęły na kształt tej pracy, to

ograniczone możliwości i brak czasu. Również natura

zjawiska uniemożliwia prowadzenie badań w warunkach kontrolowanych. Bo przecież nie będziemy celowo uśmiercać i ratować ludzi, żeby poznać ich przeżycia.


Kliniki nie stwarzają warunków dogodnych dla przeprowadzenia jakichkolwiek doświadczeń. Obowiązkiem lekarza i personelu medycznego w sytuacjach zagrożenia życia jest niesienie pomocy, łącznie z reanimacją. Nie miejsce i nie czas wtedy na eksperymenty. Jedynym więc możliwym rozwiązaniem byłoby gromadzenie przez pracowników podobnych placówek wszelkich informacji post factum. Zresztą informacje takie niekiedy są zbierane. Na przykład kartoteki medyclne często zawierają opis "śmierci" pacjenta, czas jej trwania i pierwsze wrażenia po "powrocie".


Inną formą zapisu jest EKG, EEG, badanie temperatury, ciśnienia krwi itp., które przeprowadza się przed i po "zgonie" pacjenta. Jestem przekonany, że postęp techniki reanimacyjnej stworzy kiedyś rzetelne źródło informacji, z którego będą mogli korzystać przyszli badacze życia po śmierci.


IV. Propozycje przyszłych badań.

Jak badac fenomen przeżyć pośmiertnych, gdy poszerzą się możliwości zbierania informacji na ich temat?

Jednym z takich sposobów byłaby zapewne współpraca profesjonalnych grup zainteresowanych owym zjawiskiem. Mam na myśli przedstawicieli medycyny, filolofii, farmakologii, fizjologii, psychologii, psychiatrii, antropologii oraz teologii.


Zespół taki mógłby skoncentrować się na takich działaniach, jak:

215 "


A. Zbieranie relacji o doświadczeniach z pogranicza śmierci w sposób systematyczny i zorganizowany. W tym celu należałoby nawiązać współpracę z lekarzami i personelem medycznym, aby umożliwić gromadzenie informacji bezpośrednio od pacjentów.


B. Prowadzenie systematycznej ewidencji jak największej liczby przypadków odnotowanych w szpitalnych kartotekach. Stworzyłoby to solidne podstawy do obliczeń statystycznych i pozwoliło określić związki pomiędzy przyczyną śmierci, wiekiem pacjenta, metodami reanimacji a intensywnością przeżyć z pogranicza śmierci.


C. Utworzenie wzorcowego modelu tego zjawiska, jako jeden z elementów szeroko zakrojonych badań. Oto kilka praktycznych uwag na ten temat:


1) W sali pierwszej pomocy pacjent zostaje przyjęty przez lekarzy i personel szpitala. Podczas wstępnych zabiegów przygotowuje się wszelką niezbędną aparaturę medyczną, konieczną do określenia stanu zdrowia pacjenta - EKG, EEG, przyrządy badające ciśnienie krwi czy kontrolujące oddech itp. Czas reanimacji jest precyzyjnie mierzony. W pewnym momencie pacjent znajduje się w kulminacyjnym punkcie kryzysu. Akcję reanimacyjną kontynuuje się i chory "powraca" do życia. Jego kondycja jest nieustannie kontrolowana przez wyżej wymienione przyrządy i ratujących. Później pacjent opowiada lekarzowi o przeżyciach, których doświadczył; o tym, jak opuścił swoje ciało i był świadkiem akcji reanimacyjnej.

Porównanie relacji chorego i personelu może stać się tu wartościowym śladem. Na korzyść tego pierwszego mogą przemawiać odczyty EKG i EEG, które dowodziłyby, że pacjent obserwował wysiłki personelu, kiedy jego ciało było martwe.


2) Przypuśćmy, że wskutek wypadku na oddział pierwszej pomocy przywiezionych zostaje dwóch pacjentów w stanie krytycznym. Obaj przechodzą przez śmierc kliniczną. Po udanej akcji reanimacyjnej

każdy z nich oddzielnie relacjonuje swoje przeżycia z pogranicza śmierci. Relacje te są zbieżne z raportem personelu. Zgodność ta nie musi być dowodem na istnienie życia po śmierci. Wyjasnia ją także t

216


fakt wystąpienia telepatycznego kontaktu pomiędzy pacjentami a personelem.

Nie sugeruję tu, że naukowcy mogą liczyć na częste przypadki, w których umrze klinicznie dwóch lub więcej badanych. Proponuję tylko, by skonstruowano serię teoretycznych modeli tego zjawiska.

Porównanie owych standardów może bardzo ułatwić klasyfikowanie podobnych relacji.


D. Przeprowadzanie przez psychologów szczegółowych rozmów z osobami, które przeżyły swoją śmierć. Pozwoliłoby to na stworzenie psychologicznej charakterystyki pacjenta - na przykład, jak zmienił się wskutek tych przeżyć, jaka jest jego interpretacja tych doznań w świetle uwarunkowań emocjonalnych itp. Zestawienia te ukazywałyby różnicę i podobieństwa w psychice pacjenta w stosunku do ludzi nie posiadających podobnych doświadczeń.


E. Szczegółowe studiowanie każdego z elementów tego zjawiska niezależnie. Na przykład załóżmy, że "buczenie" słyszane przez pacjentów w krytycznych chwilach można wyjaśnic w sposób naturalny, to jest znanymi medycynie procesami o podłożu fizjologicznym. Analiza kolejnego elementu z pogranicza śmierci - powiedzmy, spotkań z przyjaciółmi i bliskimi, którzy zmarli wcześniej

- wymagałaby już zupełnie innego spojrzenia.


F. Prowadzenie intensywnych badań tego fenomenu w kontekście podobnych zjawisk spoza zachodniej kultury. W tym przypadku pomoc antropologów okazałaby się niezbędna - badania innych kultur, studiowanie literatury zachodniej i światowej. Eksperci w dziedzinie systemów wiary mogliby sporządzić opracowania i zestawienia przeżyć z pogranicza śmierci w świetle różnych religii świata. Możliwości jest zresztą wiele.


G. Zorganizowanie grup dyskusyjnych dla osób, które przeżyły swoją śmierć. Sam byłem animatorem takich spotkań i jestem przekonany o ich pozytywnych efektach. Do niedawna większość z tych ludzi przekonana była o wyjątkowości swoich doświadczeń.

217


W grupie tracą oni poczucie izolacji. Są skłonni do otwierania się przed innymi i znajdują zrozumienie -nawet wówczas, gdy na przeszkodzie stanie bariera językowa utrudniająca wyrażanie głębi tych przeżyć. Jeden z uczestników moich spotkań tak wyraził się na

zakończenie jednego z nich: "Był to najwspanialszy wieczór mojego życia. Rozmawiałem o doznaniach, których zwykle nie potrafię wyrazić słowami". Dla mnie jako obserwatora była to prawdziwa kopalnia informacji.


Chciałbym w tym miejscu podzielić się dwoma spostrzeżeniami.

Grupa złożona z trzech osób jest najbardziej odpowiednia. Obecność małżonka podczas spotkania otwiera możliwości działaniu terapeutycznemu. Często spotykałem się z brakiem zrozumienia pomiędzy małżonkami w kwestii doświadczeń ze śmiercią któregoś z nich.

Obecność trzeciej, "doświadczonej" osoby może pomóc w rozwiązaniu tego problemu.


H. Zwrócenie szczególnej uwagi na argumentację tych wszystkich, którzy rozpatrują omawiany fenomen jako wynik procesów o charakterze fizjologiczno psychologicznym, na przykład jako przedłużoną, elektryczno aktywność mózgu. W końcu dzięki analizie zjawisk czysto naturalnych ludzkość doszła do zrozumienia wszechświata.


Mimo to jestem przekonany, że powinno się unikać akceptacji uproszczonych wniosków bez uprzedniego ich badania. Wielokrotnie słyszałem, jak zjawiska z pogranicza śmierci wyjaśniano, twierdząc na przykład, że są one rezultatem niedotlenienia mózgu. Łatwo jest

formułować teorie pozbawione możliwości jakiejkolwiek konfrontacji empirycznej.

Poza tym, proponowane wyjaśnienia często nie

odpowiadają faktom i sytuacjom towarzyszącym temu fenomenowi.


Ponadto wydaje mi się, że zawsze powinniśmy mieć umysły otwarte na nowe zjawiska, które moglibyśmy określić jako prawdziwe anomalie - fakty i rzeczy , które nie pasują do uznanej powszechnie struktury światopoglądu. Jak uczy historia, otwartość taka była

jednym z największych motorów rozwoju ludzkiego umysłu.

218


Uwagi końcowe

Pozwolę sobie zamknąć ten rozdział kilkoma uwagami.

Po pierwsze, sądzę, że naukowcy powinni unikać tendencyjnego lekceważenia fenomenu przeżyć pośmiertnych, traktowania go jako bezwartościowego przedmiotu badań tylko dlatego, że temat ten stoi w konflikcie z dotychczasową wiedzą o naturze świata. Przyznaję, że zjawisko to zawiera aspekty, których przy obecnym stanie wiedzy nie jesteśmy w stanie wyjaśnić.

Na przykład, wspomniana już różnica w pojmowaniu

czasu. Zachodnia koncepcja mówi o jego jednostajnym upływie w rzeczywistości wszechświata, podczas gdy ludzie, którzy przeżyli "śmierć", zgodnie twierdzą, że po tamtej stronie czas stoi w miejscu. Nie potrafimy wytłumaczyć tego rodzaju anomalii. Jestem jednak pewien, że wielu fizyków i filozofów zgodzi się ze mną, iż czas jest jednym z największych paradoksów wszechświata. Inne aspekty wynikające z analizy przeżyć z pogranicza śmierci zdają się potwierdzać złożoność tego problemu.

Ponadto przestrzegam naukowców przed bezkrytytznym stosunkiem do relacji osób, które doświadczyły tego fenomenu. To, że ktoś "tam" był, nie oznacza jeszcze, że wrócił z pełnią objawienia na temat doznanych przeżyć. Jeśli ktoś był omylny w życiu codziennym, przed swoją "śmiercią", to należy założyć, że może się mylić i po "powrocie".


W końcu proponowałbym, aby badacze wspomnianego zjawiska koncentrowali się na jednym aspekcie i stopniowo przechodzili do innych. Twierdzę tak, gdyż mam wrażenie, że wielkie projekty naukowe, których celem byłoby udowodnienie życia po śmierci, jako zbyt ambitne, mogłyby rozminąć się z naszymi możliwościami zrozumienia tych zjawisk. Osobiście uważam, że w kontekście samej nauki

prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy takich dowodów.

Z drugiej strony, akumulacja indywidualnych projektów naukowych, oparta o wiarygodne informacje i zaplecze

219


eksperymentalne, może doprowadzić do sytuacji, gdzie nie będziemy potrzebowali dramatycznego, naukowego dowodu na istnienie takiego życia. Zilustruję to pewną analogią.

Pomimo że większość z nas wierzy w istnienie atomów, to jednak - zgodnie z moją wiedzą - brak jest dowodów na prawdziwość tej teorii. Atomową koncepcją świata zawdziczamy historycznemu rozwojowi myśli ludzkiej. Nawet setki lat przed Chrystusem greccy filozofowie (tacy jak Demokryt) byli przekonani o atomowej strukturze materii.

Sugerowali istnienie niewidzialnych cząsteczek materii. Opierali się w swoich wywodach na abstrakcyjno-dedukcyjnym sposobie rozumowania, jak również na obserwacji zjawiska dyfuzji i stopniowego wycierania się przedmiotów. Poprzez wieki teoria atomowa, przy udziale rozwijającej się techniki, zostala stopniowo zaakceptowana jako fakt fizyczny.


Sądzę, że i w naszym przypadku każdy będzie w stanie zaakceptować intelektualnie fenomen doznań pośmiertnych, bez posiłkowania się naukowym dowodem. Podobnie jak ludzie, którzy przeżyli swoją śmierć. Dla nich fakt istnienia życia po śmierci jest na tyle oczywisty, iż nie czuję potrzeby jego udowadniania. Pewna kobieta, psychiatra, która zalicza się do tych osób, wyraziła się tak:

"Ludzie, którzy tego doświadczyli, wiedzą. Ci, którzy nie doświadczyli, powinni zaczekać."


Spis treści

Życie po życiu

Podziękowanie 7

Przedmowa 9

Wstęp 11

I.Zjawisko śmierci 15

2. Przeżycia towarzyszące umieraniu 22

3. Zbieżności " 84

4. Pytania 97

5.Wyjaśnienia :..113

6.Uwagi końcowe 130

Refleksje nad życiem po życiu

Podziękowanie 135

Wstęp 137

I.Nowe elementy 141

2. Sąd 154

3.Samobójstwo 160

4. Reakcje duchowieństwa 165

5. Przykłady z historii 172

6.Więcej pytań 181

Epilog. 205

Rozważania metodologiczne 209



Zapodał w wersji elektronicznej:

jasiek z toronto”

E-mail: jasiek80@hotmail.com

104




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zycie po zyciu komorek roslin Nieznany
Tajemnice zycia po smierci, ŻYCIE PO ŻYCIU
Oriah Mountain Dreamer - Zaproszenie, Życie po życiu
Dzien w czysccu, ŻYCIE PO ŻYCIU
Życie przed życiem, życie po życiu Zaświaty w tradycjach niebiblijnych(1)
Pytania egzaminacyjne Teoria żeglowania, Życie Po Życiu, ⇒ ZEGLARSTWO (hasło- zeglarstwo)
Pytania egzaminacyjne Teoria manewrowania, Życie Po Życiu, ⇒ ZEGLARSTWO (hasło- zeglarstwo)
Laddon Judy - Z tamtej strony (fragmenty)(1), Prawda Falsz Fantazje nie mam pojęcia, Życie po Życ
prawdziwe poglądy na reinkarnację, Życie po życiu, Reinkarnacja, inne wymiary, prawda o smierci itp
Pytania egzaminacyjne Meteorologia, Życie Po Życiu, ⇒ ZEGLARSTWO (hasło- zeglarstwo)
Czagdud Tulku Rinpocze - Sztuka umierania [fragmenty], Życie po życiu, Reinkarnacja, inne wymiary, p
życie po życiu JEXS7I3KTL6P6VLLBBTNAIFA4W7HMX5TQUGXXEA
Zycie po zyciu komorek roslin Nieznany
Zycie Po Zyciu
Życie po życiu Wróżka
Życie po życiu wyszła z ciała i zobaczyła Jezusa aniołów i Maryję Śmierć kliniczna Bóg jest żywy
Życie po zyciu Raymond A Moody