Druga Szansa do 7 HP i SS

Po rozmowie z portretem Dumbledore'a Harry wrócił do Wielkiej Sali, choć wcale nie miał na to ochoty. Ale jakoś nie mógł się zmusić do tego, by zaszyć się samemu w wieży Gryffindoru, podczas gdy wszyscy świętowali na dole.


Swoją drogą, „świętowanie", to trochę przesadzone słowo. Owszem, na początku wybuchła dzika radość, łzy, śmiechy, uściski i tańce, ale po kilkunastu minutach takiej euforii obrońcy Hogwartu zaczęli pomału zdawać sobie sprawę z tego, co tak właściwie się stało. Z tego, że brali udział w bitwie na śmierć i życie, i że śmierć dosięgła nie tylko Voldemorta i jego sprzymierzeńców. Stopniowo więc, na zmęczonych twarzach pojawiał się smutek. Weasley'owie skupili się nad ciałem Freda i wpatrywali się w ich syna i brata, jakby próbując spojrzeniami przywrócić go do życia. Ron, po chwili wahania, dołączył do rodziny, za nim podążyła Hermiona, rzucając przepraszające spojrzenie Harry'emu, który tylko kiwnął głową, czując, jak robi mu się niedobrze.


Ponad 40 osób… Większość z nich znał osobiście, a niektóre były mu bardzo bliskie. Pomyślał o Remusie i Tonks, i podążył w kierunku ich ciał na drżących nogach. Osunął się na kolana przy ich głowach i niepewnie wyciągnął rękę, dotykając palcami twarzy ostatniego Huncwota. Policzek, lekko szorstki od zarostu, był już zimny.


Harry poczuł, jak zimno tego martwego ciała przepływa przez jego palce do jego wnętrza i zatrząsł się mimowolnie. Niemal nie poczuł, jak po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Pochylił się nad ciałem Remusa i zapłakał.


Nie wiedział ile czasu minęło do momentu, w którym poczuł, jak czyjeś drobne, ciepłe ręce otaczają go i podnoszą z ziemi. Wiedział, że to Ginny, poznał ją po zapachu i uśmiechnął się przez łzy. Ginny. Teraz mogli już zawsze być razem…


- Chodź, Harry – powiedziała łagodnie, łapiąc go za rękę, kiedy stanął na nogach – Musisz się położyć…


Skinął głową, nie mając już siły, by protestować. Jak przez mgłę zauważył, że Wielka Sala opustoszała niemal zupełnie – większość ludzi musiała rozejść się do domów, spora też część została w zamku, śpiąc na dodatkowych łóżkach w dormitoriach.


- Gdzie twoja rodzina? – zapytał, zwracając twarz w kierunku dziewczyny idącej obok niego, wciąż trzymającej go za rękę. Widział, jak zaciska usta i powstrzymuje łzy, których ślady widniały wyraźnie na jej ubrudzonej twarzy.


- Zabrali Freda do domu… - powiedziała, ledwo słyszalnym szeptem. Harry'emu ścisnęło się serce z bólu, ale nic nie powiedział. Nawet nie wiedział co mógłby powiedzieć…


Nagle jego wzrok padł na Malfoyów, wciąż siedzących razem w kącie sali, zerkających na niego niepewnie. Przez kilka chwil opanował go gniew, ale momentalnie wyparował, wypchnięty inną myślą.


- Snape! – wymamrotał, zatrzymując się w pół kroku. Ginny przystanęła, zdezorientowana.


- Co z nim? – zapytała niepewnie – Przecież mówiłeś, że on… że on… - nie mogła wydusić z siebie tych słów.


- Nie żyje – kiwnął głową Harry, myśląc o czymś intensywnie – Ale jesteśmy mu winni coś więcej, niż… - przełknął ślinę czując cisnące się mu do oczu łzy. Stanowczo za dużo płakał. Ale to zapewne przez zmęczenie.


- Niż...?


- On też powinien wrócić do domu… - wyszeptał Harry, myśląc o Fredzie, o Tonks i Lupinie, i wszystkich tych, których ciałami zaopiekują się najbliżsi, którzy zostaną pochowani z największymi honorami, a nad ich grobami będzie płakała rodzina i przyjaciele. Zrobiło mu się okropnie smutno, gdy wyobraził sobie sytuację Snape'a. Może z powodu zbyt dużego rozczulenia wywołanego zmęczeniem i nawałem uczuć, a może przez to, co zobaczył w myślodsiewni, a nad czym do tej pory nie miał czasu się głębiej zastanowić, ale zaczął współczuć swojemu zmarłemu nauczycielowi eliksirów, co było dość niezwykłe.


- Harry… - Ginny nie wydawała się szczęśliwa z tego, co powiedział. Chłopak nie był tym zdziwiony.


- Nie, nie rozumiesz wszystkiego, Ginny… - popatrzył na nią łagodnie, biorąc obie jej dłonie w swoje i zwracając się do niej całym ciałem – Snape… To on nas wszystkich ocalił… gdyby nie on, nie pokonałbym Voldemorta, bo to Snape przekazał mi ostatnie informacje od Dumbledore'a dotyczące horkruksów… Ginny… ja byłem ostatnim horkruksem i nigdy bym nie zrobił tego, co zrobić musiałem, by pokonać Riddle'a… - głos Harry'ego był opanowany i stanowczy. Dziewczyna nie rozumiała wszystkiego, ale po chwili wahania, skinęła ostrożnie głową, uśmiechając się słabo.


- Cóż… Jako nasz wybawca masz prawo robić, co ci się podoba… - zaczęła, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok jego pełnej dezaprobaty, skrzywionej miny – Nie krzyw się… jesteś wybawcą…


Otworzył usta, by zaprotestować, ale położyła na nich palec i potrząsnęła głową.


- Nawet jeśli z pomocą Snape'a czy kogokolwiek innego… tylko ty mogłeś tego dokonać i doskonale o tym wiesz… - mówiła dobitnie, patrząc mu w oczy – Więc nie marudź i nie zaprzeczaj, tylko rób, co uważasz za słuszne.


Odwzajemnił uśmiech i pochylił się, by ją pocałować, gdy przerwało mu znaczące chrząknięcie. Odwrócił się, by spostrzec za sobą Rona i Hermionę. Harry nie mógł określić, czy byli bardziej rozbawieni, czy przybici. Najpewniej jedno i drugie.


- Później będziecie mieli czas na amory – odezwał się Ron z przekąsem – Na razie jednak, skoro mamy iść po Snape'a, to rusz dupsko Harry, bo nie mamy wiele czasu… - spochmurniał nagle – Musimy wrócić do domu…


- Ale… - zaczął Harry.


- Tak, tak. Musisz sam. To twoja misja. Nie możesz nas narażać. Jasne – zagderał Ron, wywołując lekki chichot obu dziewczyn – Postanowiliśmy jednak z Hermioną ci pomóc, jak za starych dobrych czasów… - ironia w jego głosie była niemal namacalna. Hermiona zrobiła znaczącą minę i wymieniła się spojrzeniami z Ginny, która uniosła kąciki ust w uśmieszku.


- Posłuchaj go, Harry – powiedziała, kiwając głową i cmokając go w policzek – ja wrócę do domu… Pomogę mamie, jest totalnie załamana… - posmutniała – I najszybciej jak się da, teleportujcie się do Nory – dodała i wyszła z Wielkiej Sali, kierując się do gabinetu McGonagall, w którym lokalnie zdjęto zaporę anty-deportacyjną i otworzono kominek, podłączając go do Sieci Fiuu, by ułatwić ludziom opuszczenie Hogwartu.


Podczas drogi do Hogsmeade nie rozmawiali niemal wcale. Harry wiedział, że będzie musiał im wszystko dokładnie wytłumaczyć, ale ani on nie miał siły mówić, ani oni słuchać. Szli po prostu razem, jakby wybierali się na sobotni wypad dla odstresowania po lekcjach.


Gdy dotarli do Wrzeszczącej Chaty, Harry zawahał się. Może nie powinien tego robić? Owszem, Snape pomógł mu ogromnie, ale z drugiej strony… Nie sprawiło to, że mniej nienawidził Mistrza Eliksirów. Właściwie to nie był do końca przekonany, co o nim teraz sądzi, po tym, jak dowiedział się o miłości Snape'a do jego matki, o przysiędze, jaką złożył, o tym wszystkim, co robił za jego plecami przez tyle lat. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że Snape, choć obiecał go bronić, szczerze go nienawidził, jako syna Jamesa, i Harry niechętnie, ale musiał przyznać, że mu się nie dziwi ani trochę. Co więcej, zastanawiał się, czy będąc na jego miejscu, nie zachowywał by się jeszcze gorzej, niż Mistrz Eliksirów wobec niego. Bądź co bądź, Harry był żywym dowodem na to, kogo wybrała Lily i chodzącym wyrzutem sumienia w postaci sieroty pozbawionej rodziców w brutalny sposób i naznaczonej okrutnym piętnem, jakim była przepowiednia i decyzja Voldemorta o wybraniu jego, a nie Neville'a. Harry'emu było teraz dużo łatwiej zrozumieć motywy, jakimi kierował się nauczyciel, ale nie sprawiło to, że lubił go choć odrobinę bardziej, niż przez ostatnie 7 lat. Owszem, przestał obwiniać go o śmierć Dumbledore'a i potrafił dostrzec odwagę, jakiej chyba nikt, poza Snapem nigdy nie okazał, ale nie zmieniało to niczego w jego uczuciach, które przecież nie były oparte na wydarzeniach jedynie ostatnich kilku miesięcy. Nie da się ukryć, że Snape zniechęcił go do siebie od pierwszego dnia szkoły, ale późniejsze lata wcale nie były lepsze. Harry nie wątpił, że gdyby nie przysięga, jaką Severus złożył Dumbledore'owi, posępny profesor nie omieszkałby pozwolić, by Quirrell załatwił go już w pierwszej klasie. Nie mówiąc o tym, że pewnie by mu jeszcze pomógł, a potem pogratulował.


Wszystko to jednak nie zmieniało faktu, że Snape, choć podły z charakteru i zachowania, do samego końca pozostał wierny Dumbledore'owi – a co za tym idzie – także Harry'emu, który nie umiał zapomnieć oburzenia, jakie brzmiało w głosie Mistrza Eliksirów, gdy ten dowiedział się od Dyrektora, że Potter jest ostatnim horkruksem i musi umrzeć. Może było to ironiczne i zupełnie w stylu Snape'a, ale jednak Snape wypadł w tej rozmowie dużo korzystniej, niż starszy czarodziej.


Harry umiał docenić wierność, zwłaszcza, że to właśnie jej brak w osobie zdrajcy Glizdogona przyczynił się bezpośrednio do śmierci jego rodziców i wszystkich późniejszych wydarzeń. Wierność, zwłaszcza taka, jaką okazał Snape, była na wagę złota. I ocaliła ich wszystkich. A to Wybraniec stawiał ponad lata wzajemnych animozji.


- Harry? – pytający głos Hermiony dotarł do niego jakby zza ściany. Spojrzał na nią nieprzytomnie – Wchodzimy?


Kiwnął głową, wziął oddech i wszedł do środka. Za nim podążyła Hermiona, ostatni Ron, któremu najtrudniej było znaleźć jakikolwiek powód, dla którego nie miałby pozwolić, by trup Snape'a zgnił w tej ruderze, zjedzony przez szczury.


Dotarł do pokoju, w którym leżało ciało ich nauczyciela i zamarł w pół kroku. Snape'a nie było. Idąca za nim Hermiona wydała zduszony okrzyk, gdy spostrzegła to samo. W miejscu, w którym ostatnio widzieli Severusa Snape'a widniała tylko olbrzymia plama krwi, od której odchodziła krwawa smuga, jakby ktoś ciągnął ciało po ziemi. Albo… Jakby ktoś się czołgał…


- Harry… - zaczęła niepewnie Hermiona – Czy on… Ktoś go zabrał?


- Nie – dobiegł ich głos Rona, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Odwrócili się w jego stronę i podążyli wzrokiem za jego spojrzeniem.


Hermiona jęknęła cicho, a Harry poczuł, że nogi się pod nim uginają. Pod ścianą, zwinięty w pozycji embrionalnej, leżał Snape. Za nim widniał krwawy ślad jego wędrówki. Cały był we krwi, a jego zadbane dłonie z długimi palcami zaciskały się kurczowo na krawędzi brudnej wykładziny.


- Mój Boże… Harry… On… - Hermiona cała się trzęsła – Harry, on…


Harry, jak w transie, podszedł do nieruchomego ciała i pochylił się nad nim, nasłuchując oddechu.


- Hermiona… Hermiona, chodź tu… - wymamrotał – On chyba oddycha…


Dziewczyna ukucnęła obok niego i położyła dłoń na klatce piersiowej Snape'a, nad sercem. Potem przytknęła w to miejsce ucho, nie zwracając uwagi na oburzone fuknięcie Rona, który nie ruszył się z miejsca, z ponurą miną przyglądając się scenie. Hermiona tymczasem wyjęła różdżkę z kieszeni i zaczęła mamrotać nad nieprzytomnym mężczyzną jakieś nieznane im zaklęcia. Oddech Snape'a stał się jakby wyraźniejszy.


- Musimy go zabrać do świętego Munga – skończyła czarować i popatrzyła na Harry'ego, unikając spojrzenia Rona – Stracił bardzo dużo krwi, ale może uda się go uratować.


Harry pobladł. Jeśli Snape przeżyje… Cóż… znów będzie musiał stanąć oko w oko z Mistrzem Eliksirów. I to w inny sposób, niż do tej pory.


2


Dwa tygodnie po Ostatniej Bitwie były najdziwniejszym okresem w życiu Harry'ego. Radość z pokonania Voldemorta, która rozprzestrzeniła się na cały kraj, mieszała się z bólem i łzami po stracie tak wielu wspaniałych ludzi. Na pogrzebie Freda Harry płakał tak, że nie sądził, że tak w ogóle można płakać. Kiedy żegnali Remusa i Tonks, trzymał na rękach swojego chrześniaka, Teddy'ego, ich osieroconego syna i tylko łzy spływały mu po policzkach. Pozostałe pogrzeby zniósł nieco lepiej, ale na każdym czuł ogromny żal. I za każdym razem zastanawiał się, czy nie mógł zrobić czegoś, by ocalić daną osobę.


Ciała śmierciożerców i samego Voldemorta spalono, w towarzystwie Ministra Magii i wielu wysokich urzędników Ministerstwa. Przybyło także wielu zwykłych czarodziejów, by w posępnym milczeniu upewnić się, że doczesne szczątki znienawidzonego czarnoksiężnika i jego popleczników zostaną zniszczone. Złowrogi pomruk satysfakcji wydobył się z widzów, gdy ciała spowite w czarne całuny zniknęły w płomieniach. Ten jeden pogrzeb przyniósł Harry'emu nie tyle radość, co ponure zadowolenie.


Poza tym działo się mnóstwo innych rzeczy. Harry udzielił niezliczonych wywiadów, złożył zeznania w Ministerstwie, zdradził Hermionie i Ronowi to, co zobaczył i czego dowiedział się ze wspomnień Snape'a, opowiedział ze szczegółami całą historię Weasleyom oraz wszystkim, którzy chcieli ją znać, pomagał Zakonowi w porządkowaniu i odbudowywaniu Hogwartu, wybrał się nawet na kilka polowań na zbiegłych śmierciożerców. Przy tym wszystkim znajdował codziennie choć kilkanaście minut, by wpaść do św. Munga i zapytać o zdrowie tych, którzy zostali ranni w bitwie. Wszyscy szybko wracali do zdrowia, w dobrych nastrojach, podbudowani zwycięstwem i czekającymi ich zaszczytami płynącymi z ich bohaterskiej postawy.


Jeden tylko Severus Snape nie odzyskiwał przytomności i Harry z coraz większym niepokojem pytał uzdrowicieli, czy może im jakoś pomóc w uratowaniu Mistrza Eliksirów. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, czy po takiej utracie krwi, wyczerpaniu organizmu i wpływie jadu Nagini, jest jeszcze dla niego szansa.


Pytał wszystkich znajomych, czy nie znają jakiegoś sposobu, ale mało kto chciał mu coś powiedzieć, kiedy się dowiedział, komu chce pomóc Wybraniec. Jakoś nikt nie kwapił się, by tak od razu wybaczyć Severusowi, choć Harry powtarzał za każdym razem wszystkie zasługi Snape'a. Taka postawa wcale Harry'ego nie dziwiła, biorąc pod uwagę, że przez ostatni rok on sam nie mówił o niczym innym, jak o chęci zemsty na mordercy Dumbledore'a.


Tak więc Chłopiec-Który-Zwyciężył był nieco osamotniony w poszukiwaniu ratunku dla Mistrza Eliksirów. Nawet Ron odmówił mu pomocy, choć akurat po Ronie tego się właśnie spodziewał. Najmłodszemu z braci Weasley'ów zawsze trudno przychodziło wybaczanie, a jego nienawiść do Snape'a była wyjątkowo silna – silniejsza może nawet niż uczucie Harry'ego. Hermiona, w tajemnicy przed swoim chłopakiem, od czasu do czasu poświęcała trochę czasu, by pogrzebać w książkach, ale niczego do tej pory nie znalazła. Harry nie ustawał jednak w tych próbach, postawiwszy sobie za cel uratowanie tłustowłosego byłego śmieciożercy od śmierci, by ocalić choć jedną osobę.


Hermiona, szybko zorientowawszy się w motywach swojego przyjaciela, powiedziała mu jasno i dobitnie, że ocalił cały czarodziejski świat, setki ludzi, którzy zginęliby z rąk Voldemorta lub jego sług, i że nie jest jego winą śmierć kogokolwiek. Harry wysłuchał jej tyrady, pokiwał gorliwie głową i obiecał się nie zadręczać, ale po jej wyjściu z pokoju, znów zatopił się w ponurych myślach o Fredzie, Lupinie, Tonks i wszystkich pozostałych. Jakoś nie mógł pozbyć się natrętnej, gorzkiej myśli, że to wszystko jego wina.


W takich chwilach teleportował się do św. Munga i siadał na drewnianym, prostym krześle przy łóżku Snape'a, patrząc na jego bladą twarz i blizny na szyi, które pozostały po ugryzieniach Nagini.


Godziny spędzone w ten sposób poświęcał na rozmyślania. O przyszłości, o tym, co musiał i chciał zrobić w dalszym życiu. Nie, nie załamał się, nie stracił sensu życia, nie miał problemów z przystosowaniem się do nowej sytuacji. Właściwie to dopiero teraz czuł, że może oddychać pełną piersią, że może planować swoją przyszłość, nie martwiąc się żadnymi przepowiedniami i czyhającą na niego śmiercią. Co więcej – był szczęśliwy, bo był z Ginny, a jej rodzina, choć zawsze traktowała go jak pełnoprawnego jej członka, teraz prześcigała się w okazywaniu mu pełnej akceptacji i miłości. Pani Weasley karmiła go najlepiej jak umiała, pan Weasley traktował jak syna, zapraszając na wieczorne pogawędki przy Ognistej i wszystko zapowiadało się wspaniale, choć w Norze ciągle czuć było smutek po stracie Freda. Świat jednak szedł naprzód i Harry szybko zrozumiał, że płakanie nad grobami nie przynosi ani ukojenia, ani niczego już nie zmieni. Pamiętać – tak, zawsze, ale nie rozpaczać, tylko żyć tak, by chcieli tego zmarli.


Dlatego też Harry żył. Odwiedzał Teddy'ego, zasypując go prezentami, gdyż widział w chłopcu siebie – tyle, że jego dzieciństwo, choć również sieroce, nie było takie, jak małego Lupina. Jego nikt nie kochał tak, jak Teddy'ego kochała Andromeda, nikt go tak nie doglądał, a jego ojciec chrzestny spędził całe dzieciństwo swego chrześniaka w więzieniu. I choć Harry nie miał żalu do Syriusza o to, że nie zaopiekował się nim po śmierci Jamesa i Lily, to sam chciał być takim ojcem chrzestnym, o jakim marzył.


A Snape? Snape powinien dostać jeszcze jedną szansę. Tak przynajmniej sądził Harry, choć czasem dopadały go wątpliwości. On może i potrafił jako-tako wybaczyć Snape'owi, ale co z ludźmi takimi jak Ron? Czy będą w stanie na nowo zaufać najlepszemu szpiegowi, jakiego widział czarodziejski świat? Tego już Harry nie był taki pewny…


Dużo myślał też nad swoimi własnymi uczuciami do byłego nauczyciela. Patrząc na niego w takim stanie, półżywego, mając w pamięci wspomnienie atakującej Nagini, przerażenie na jego twarzy i moment, w którym był przekonany, że profesor umarł, patrząc mu w oczy, nie potrafił wykrzesać z siebie już tej niechęci, jaką zawsze do niego żywił.


Nawet zaczął inaczej podchodzić do relacji Snape'a z Lily. Cóż, przyznać trzeba było, że James z tych wszystkich wspomnień, jakie poznał Harry do tej pory, nie był człowiekiem, którego chłopak chciał mieć za ojca. I choć wiedział, że jego rodziciel rzeczywiście dorósł w późniejszych latach, to początki jego znajomości z Lily Evans nie były specjalnie obiecujące. W przeciwieństwie do relacji Lily z Severusem.


Harry pożyczył od McGonagall myślodsiewnię Dumbledore'a i kilkakrotnie przejrzał wspomnienia, jakie przekazał mu Snape, koncentrując się na tych związanych z nim i Lily. Z biegiem czasu zaczął szczerze współczuć Severusowi, zwłaszcza gdy przypomniał sobie szczątki wspomnień, jakie zobaczył w jego umyśle podczas ich lekcji legilimencji i to, co wyszło na jaw przy okazji poznania tożsamości Księcia Półkrwi. Wyglądało, że Snape miał równie podłe dzieciństwo, co Harry, a może nawet i gorsze, bo zniszczone nie przez przybraną rodzinę, a własnego ojca i matkę.


Wszystkie te myśli towarzyszyły Harry'emu podczas czuwania przy nieprzytomnym nauczycielu i chłopak coraz mocniej pragnął, by znów usłyszeć złośliwy głos Mistrza Eliksirów, nawet jeśli miała być to jakaś obelga. Biorąc pod uwagę poziom stresu, w jakim żył od lat, zachowywał się i tak całkiem nieźle, w ocenie Harry'ego, który pewnego wieczoru zdał sobie sprawę z tego, jak musiało być ciężko temu człowiekowi w czerni. I aż wzdrygnął się na myśl o ostatnim roku szkolnym, i o tym, co musiał znosić ktoś tak wierny Dumbledore'owi, że gotowy go zabić z jego rozkazu.


Nad tym też się zastanawiał. Co by zrobił, gdyby to jego Dumbledore poprosił o coś takiego, gdyby zażądał, by Harry go z zimną krwią zabił. I wiedział, że nie byłby w stanie tego zrobić, nawet jeśli było to konieczne. Tym bardziej urósł Snape w jego oczach i tym większy żal miał Harry do Albusa Dumbledore'a – choć na tego ostatniego też nie umiał się już gniewać, nie po tym, czego się dowiedział, nie po ich rozmowie „po drugiej stronie", nie po łzach na twarzy dyrektora Hogwartu. Obydwaj nie mieli łatwego życia i Harry przyznał w duchu, że jego własne problemy, nawet jeśli większe, niż każdego innego nastolatka – czy czarodzieja, czy mugola – były niczym w porównaniu do ich problemów. Co więcej – problemy Harry'ego skończyły się kilkanaście dni temu, odtąd miał wieść zwyczajne życie zwyczajnego czarodzieja i jego kłopoty miały być przyziemnymi błahostkami w stylu wyboru koloru ścian w domu, czy imion dla dzieci. Szansy na takie życie nie dostał ani Albus Dumbledore, ani Severus Snape.


Choć ten ostatni może jeszcze nie był stracony…


3


Kończył się 20 dzień po Bitwie o Hogwart, słońce chyliło się ku zachodowi. Harry zerknął na twarz Snape'a, wciąż tak samo bladą i nieruchomą, i westchnął, zbierając się do wyjścia. Był zaproszony na kolację u Weasley'ów i nie chciał, by musieli na niego czekać, zwłaszcza, że Ron wciąż z niechęcią odnosił się do zachowania Harry'ego wobec ich nauczyciela. Wstał i już miał wyjść z pokoju, gdy dostrzegł niewielki ruch dłoni spoczywającej na białej pościeli. Zatrzymał się wpół kroku, wpatrując się w czarnowłosego mężczyznę, pragnąc przekonać się, czy aby przypadkiem nic mu się nie przewidziało. Ale nie, ręka ponownie drgnęła, a powieki zaczęły się podnosić. Harry zamarł, zapominając nawet o oddechu, patrząc po prostu, jak budzi się jego najmniej lubiany nauczyciel.


Z trudem otworzył sklejone powieki i przez chwilę przyzwyczajał się do blasku światła. Zamrugał kilka razy, widząc nad sobą biały sufit. Skupił myśli, próbując sobie przypomnieć, gdzie jest. Wrzeszcząca Chata. Voldemort. Nagini. Oblał go zimny pot przerażenia, chciał uciekać, ale nie dał rady ruszyć nawet ręką, by pomacać szyję, na której spodziewał się znaleźć krwawiące rany. Jęknął słabo, by nagle zobaczyć nad sobą zielone oczy.


- Lily… - poruszył wargami, niemal bezgłośnie. Musiał być w niebie, czy gdziekolwiek tam, gdzie spotyka się tych, co już odeszli.


- Panie profesorze… - dotarł do niego głos zupełnie nie pasujący do jego kochanej Lily. Głos, którego szczerze niecierpiał. Wyglądało na to, że to nie niebo, ale jego prywatne piekło, z Potterem w roli głównej – Panie profesorze… - głos nie dawał za wygraną – To ja, Harry Potter…


Wiem, pomyślał Severus, krzywiąc się nieznacznie. Świetnie, naprawdę idealnie. Z jednego piekła na ziemi, przeniósł się w kolejne, gdzie zamiast czerwonookiego psychopaty będzie prześladował go durny Gryfon z oczami Lily. Świetnie.


- Proszę się nie bać, jest pan bezpieczny… - głos nie dawał za wygraną, a oczy wciąż wpatrywały się w niego z góry. Spojrzał w nie, a potem na pochylającą się nad nim twarz. Durny Potter jak żywy, wykapany tatuś – Voldemort nie żyje…


- Co? – wychrypiał nagle, łapiąc zachłannie powietrze. W jednej chwili ulotniła się z niego leniwa myśl o przebywaniu w zaświatach. Jakieś ręce, zapewne Pottera, złapały go za ramiona i przytrzymały w pozycji leżącej.


- Voldemort nie żyje, zginął podczas Bitwy o Hogwart, 20 dni temu. Był pan w śpiączce po ataku Nagini, ale już wszystko jest dobrze, jest pan bezpieczny… Zwyciężyliśmy, panie profesorze, nie ma już Voldemorta, nie ma śmierciożerców… - mówił głos, nieco chaotycznie, ale z coraz większą radością. Wciąż czuł dłonie Pottera na ramionach. Zaczęło kręcić mu się w głowie i przymknął oczy. Potter potrząsnął go lekko – Proszę nie spać, panie profesorze – głos był lekko zaniepokojony – Jest pan bezpieczny… Wolny…


Wolny… Severus nie pamiętał już tego słowa. Nigdy nie był wolny. Najpierw ojciec i jego despotyczna władza nad żoną i synem, potem Potter senior i jego przeklęta banda, potem Voldemort, a wreszcie Dumbledore. Wolność była dla niego czymś abstrakcyjnym, a ten głupi dzieciak chyba myślał, że go tą myślą ucieszy.


Co on miał zrobić z tą wolnością?


Nagle przed oczami stanęły mu ostatnie wydarzenia. Atak na Hogwart. Trupy wszędzie. Walka. Merlinie, przecież to była prawdziwa bitwa… A on stał w niej przy boku Voldemorta. Zakon rozszarpie go żywcem, jak dorwie go w swoje ręce – za zabicie Albusa, za ostatni rok…


- Panie profesorze…? – chłopak nie dawał za wygraną. Severus niechętnie otworzył oczy.


- Czego ty chcesz Potter? – wychrypiał z trudem, krzywiąc się z bólu – Wysłać mnie do Azkabanu czy od razu zabić?


- Panie profesorze… - Harry cofnął się o krok, zabierając ręce z jego ramion i patrząc na niego dziwnie. O co chodziło temu Niech-Go-Diabli-Chłopcu-Który-Przeżył?


- Czego? – warknął Snape, odzyskując powoli władzę nad aparatem mowy. Wciąż jednak nie dał rady się podnieść.


- Nie zostanie pan zesłany do Azkabanu… - Snape wbił w niego podejrzliwe spojrzenie – Nikt nie czyha na pańskie życie… Jest pan w świętym Mungu, 20 dni leżał pan nieprzytomny. Zwyciężyliśmy, Voldemort nie żyje, zniszczyliśmy wszystkie części jego duszy, również tę we mnie… - Harry znów zbliżył się do łóżka i bezczelnie położył mu rękę na ramieniu – Naprawdę to koniec tego koszmaru… Nic panu nie grozi… Jest pan wolny, nareszcie wolny…


Snape pomału zaczął rozumieć, co ten dzieciak do niego mówił. Zaczęło to do niego docierać. Jeśli to nie był jakiś idiotyczny żart – a nie był, bo gdyby Voldemort rzeczywiście nie gryzł gleby, to Potter nie zabawiałby się przy jego łóżku w dobrą pielęgniarkę – to oznaczało, że… Nawet nie potrafił powiedzieć, co to właściwie oznaczało, bo w ogóle nie brał pod uwagę tego, że przeżyje. Co prawda spodziewał się, że zostanie zabity z rąk jakiegoś pragnącego zemsty członka Zakonu Feniksa, może nawet przez samego Pottera albo kogoś z jego świty, a tymczasem… Wyglądało na to, że dostał szansę na nowe życie. Szansę, której wcale nie chciał i z którą nie wiedział, co zrobić.


- Wyjdź – zamknął oczy i warknął do wpatrującego się w niego chłopaka – Zostaw mnie samego.


Usłyszał, jak Potter opuszcza pomieszczenie i cicho zamyka za sobą drzwi.


4


Harry siedział przy stole kuchennym w Norze, nerwowo ściskając kubek herbaty. Hermiona patrzyła na niego z troską. Ron, po drugiej stronie stołu, łypał spode łba. Cisza panująca w pomieszczeniu była z gatunku tych raczej niezręcznych.


Wczoraj wieczorem Harry wrócił ze szpitala z wieścią, że Snape odzyskał przytomność. Molly i Artur ucieszyli się szczerze, podobnie jak Hermiona, natomiast młodzi Weasley'owie, popatrzyli po sobie niepewnie. Ron prychnął, najwyraźniej zły. Ginny starała się cieszyć, ale trochę niepokoiła ją zbyt negatywna reakcja Rona i niepewność w głosie Harry'ego.


- Co z nim? – zapytała, kiedy jej chłopak zajął miejsce przy stole i podziękował Molly Weasley za talerz pasztecików, który przed nim postawiła.


- Właśnie nie wiem… - Harry popatrzył na swoją dziewczynę z wyrazem zagubienia na twarzy.


- Rozmawialiście? – do rozmowy włączyła się Hermiona. Wszyscy słuchali z zaciekawieniem, nawet Ron, choć dziobał wściekle widelcem pasztecik leżący na jego talerzu.


- Tak… jakby… - Harry westchnął – On… na początku nie wiedział gdzie jest, chyba myślał… Wziął mnie za moją mamę…


Ron zaśmiał się kpiąco. Matka zgromiła go wzrokiem, więc ucichł, wzruszając ramionami.


- Kiedy powiedziałem mu, że jest w św. Mungu i że Voldemort nie żyje, zapytał, czy mam zamiar go wysłać go do Azkabanu, albo zabić… A kiedy powiedziałem, że nic takiego mu nie grozi i jest bezpieczny… i wolny… kazał mi wyjść – zakończył Harry, patrząc na twarze zebranych.


- Cóż… - zaczął pan Weasley – Nie ma co się dziwić, że jest nieco rozkojarzony. I na pewno oszołomiony śmiercią Voldemorta i tym, co się stało kiedy był nieprzytomny…


- Na pewno jest w głębokim szoku pourazowym – dodała Hermiona – Przydałby mu się psycholog…


- Psycho-co? – wypalił Ron, podobnie jak reszta rodziny nie mający pojęcia o czym mówi Hermiona, która uśmiechnęła się lekko, wymieniając spojrzenia z Harrym.


- Psycholog to mugolski uzdrowiciel od… psychiki – wyjaśnił chłopak – Taki terapeuta, ktoś, z kim można pogadać…


- A możesz powiedzieć o nich coś więcej? – zainteresował się momentalnie pan Weasley – Czy ci psycho… psychologowie? – zawahał się, Harry skinął mu głową – czy oni używają mikserów?


Hermiona zaczęła się śmiać, po chwili zmagań ze sobą dołączył do niej Harry. Artur zerkał na nich niepewnie.


- Nie, z pewnością psychologowie nie korzystają z mikserów, przynajmniej w terapii… - wydusił z siebie Harry, ledwo opanowując chichot – Mogę któregoś dnia panu opowiedzieć zarówno o nich, jak o mikserach – dodał, czym wyraźnie uradował swego przyszłego teścia.


- A wracając do Snape'a… - wtrąciła Ginny – Myślisz, Harry, że wróci do pracy w Hogwarcie?


Chłopak westchnął. Nie zastanawiał się nad tym do tej pory.


- Nie sądzę… - powiedział, po chwili namysłu – On chyba naprawdę nie lubi uczyć… A teraz, kiedy już nie musi niczego udawać, nikogo szpiegować i przed nikim niczego grać, to pewnie będzie robił coś, na co ma ochotę…


- Mordował ludzi… - burknął Ron.


- Ron! – wykrzyknęli równocześnie państwo Weasley'owie, Hermiona i Ginny. Nawet George, Percy, Bill i Charlie popatrzyli na niego zniesmaczeni.


- Przesadzasz, Ron… - odezwał się Harry – Przyczepiłeś się do niego, jakbyś nie wiedział, ile dla nas zrobił. Jesteś czasem tak beznadziejnie zatwardziały w swych, mylnych na dodatek, sądach, że aż boli…


- To wy nie widzicie, że rozczulacie się nad mordercą… - najmłodszy z braci zerwał się z miejsca i popatrzył dzikim wzrokiem po wszystkich wokoło – To Snape! Snape! On zabił Dumbledore'a!


- Ronaldzie Weasley! – wykrzyknęła pani Weasley, wstając zza stołu. Jej syn skulił się odruchowo – Jesteś najbardziej nieczułym draniem, jakiego znam! Nie wiem, jaki błąd popełniliśmy przy twoim wychowaniu, ale bardzo tego błędu żałuję, skoro jesteś tak okrutnie niesprawiedliwy wobec człowieka, któremu zawdzięczasz życie.


Ron najpierw pobladł, potem poczerwieniał na twarzy, aż w końcu przysiadł na swoim krześle, spuszczając głowę.


- Ja po prostu… on… on przecież… Voldemort… Dumbledore… morderca… - mamrotał bezładnie, wciąż wpatrując się w stół.


- Snape nie jest święty – odezwał się cicho, jakby z namysłem, Artur – Jest człowiekiem oschłym, niesympatycznym i sprawiającym wrażenie nieczułego. Nie wątpię, że zalazł ci za skórę, Ron. Wam wszystkim, nam także czasem… Ale trzeba go zrozumieć… Popełnił w życiu wielki błąd, przystępując do śmierciożerców, ale wystarczająco go odpokutował przez te lata… Wydaje mi się, że Harry wystarczająco dobrze opisał nam to, co zrobił Severus, także to, dlaczego zabił Dumbledore'a… To jest trudne i smutne, ale najbardziej skrzywdziło to samego Severusa, który musiał podnieść rękę na swojego mistrza, który był dla niego jak ojciec… Ron, możesz nie wiedzieć, bo nie znałeś ich wzajemnych relacji tak, jak ja, czy mama, ale oni byli naprawdę blisko, mimo specyficznego zachowania Dumbledore'a wobec Snape'a… Już nie mówiąc o pozostałych koszmarach, jakie przeżył Snape przez te lata. Musisz okazać trochę współczucia, Ron… - zamilkł na chwilę – A poza tym… Ja z mamą też zabijaliśmy podczas tej wojny… też jesteśmy mordercami… - dodał, zaciskając usta.


Ron wyglądał, jakby dostał w twarz.


- Ale… ale… to nie to samo… wy… musieliście… to była walka, a oni byli śmierciożercami… - próbował się wybronić, ale zaczynał pomału rozumieć, jak bardzo się pomylił – Merlinie… - jęknął po chwili milczenia, ukrywając twarz w dłoniach. Hermiona wstała i podeszła do niego od tyłu, obejmując go ramionami.


- To była wojna, Ron… - powiedziała – Snape walczył w niej po naszej stronie i robił rzeczy trudniejsze, niż my. Musiał zabić przyjaciela, nie mógł pomagać Zakonowi podczas Ostatniej Bitwy, patrząc jak giną z rąk śmierciożerców ludzie stojący po jego stronie… To dupek i też go nie lubię, bo zawsze był chamski wobec nas, zwykle bez powodu, ale… ale to też człowiek, nasz sprzymierzeniec i ktoś, komu wiele zawdzięczamy…


- Komu zawdzięczamy wszystko – dodał dziwnym głosem Harry, przyciągając spojrzenia zebranych. Po chwili milczenia wstał, podziękował pani Weasley za kolację, choć nie zjadł ani trochę i wyszedł na podwórko.


Rano wszyscy byli w nieciekawych nastrojach, jakby miało się stać coś niedobrego. Artur i starsi synowie poszli do pracy, Molly krzątała się w kuchni, George, jak co dzień, zamknął się w pokoju i coś pisał, a Harry siedział przy stole, próbując zebrać myśli.


Chciał… Nie, właściwie to nie chciał rozmawiać ze Snapem. Nie wiedział o czym miałby z nim rozmawiać. Teraz, kiedy było pewne, że Mistrz Eliksirów wydobrzeje, stracił cel, jakim było ocalenie go od śmierci. Pojawiło się za to pytanie: co dalej? Tego już Harry nie wiedział, z jednej strony pragnąc pomóc swojemu nauczycielowi, z drugiej – marząc, by nigdy więcej nie musieć oglądać jego twarzy, tłustych włosów i wielkiego nochala. Zwłaszcza, że… Cóż, nie czuł się zbyt komfortowo z tym wszystkim, czego dowiedział się o jego przeszłości i relacjach z Lily, i z tym, co myślał o swoim znienawidzonym profesorze. Daleki był do przyznania się przed samym zainteresowanym do swoich uczuć, bo ledwo udało mu się do nich przyznać przed samym sobą. W końcu, jak poprzedniego wieczoru zauważył Ron, Snape to Snape…


- Harry… - odezwała się Hermiona. Podniósł wzrok – Powinieneś z nim porozmawiać… Zobaczyć, jak on sobie z tym wszystkim radzi… Jeszcze przyjdą mu do głowy jakieś głupie myśli…


Harry potrząsnął głową. Po chwili wstał.


- Zajrzę do niego… - oznajmił – I tak miałem wpaść do Munga, zobaczyć co z resztą…


Kiwnął im głową na pożegnanie i wyszedł, deportując się spod domu.


5


Wszedł do sali Snape'a i niepewnie zamknął za sobą drzwi. Przywitało go oburzone prychnięcie.


- Nie nauczyli cię pukać, Potter?


Uśmiechnął się. Choć marnie wyglądający, blady, chudy i opatulony pościelą po samą szyję, Mistrz Eliksirów był sobą. Wredny, uszczypliwy i chamski. Severus Snape we własnej osobie.


- Z czego się cieszysz? – kolejne warknięcie.


- Że wraca pan do formy – odparł Harry, podchodząc do krzesła, które zwykle zajmował. Usiadł. Snape przyglądał mu się z niezbyt zachęcającą miną, w której dostrzec można było jednak zaciekawienie i zdziwienie.


- Po co przyszedłeś? Nie starczy ci, że przeżyję? – ton jego głosu nie złagodniał ani trochę.


- Chciałem zapytać, jak się pan czuje… - odparł Harry – I porozmawiać…


- Nie mamy o czym.


- Czyżby?


- Potter… - wycedził przez zaciśnięte zęby – Ja nie prosiłem, by mnie ratowano…


- Uhum. Wiem. Nie o to mi chodzi – chłopak zdawał się zupełnie nie przejmować agresywnym zachowaniem swojego profesora. Wręcz przeciwnie, z każdym jego jadowitym zdaniem, pogodniał coraz bardziej, co jeszcze mocniej denerwowało Severusa.


- A więc o co?


- Jak się pan czuje?


- Świetnie. Możesz już zejść mi z oczu – odwrócił wzrok i wbił go w sufit.


- Nie mogę. A pan nie jest szczery…


Snape zacisnął pięści i zgrzytnął zębami, ale Harry nie zwrócił na to większej uwagi.


- Panie profesorze… Rozumiem, że pańskie uczucia co do mnie się nie zmieniły, ale nie o to mi chodzi… Chciałem powiedzieć, że jak tylko pan wydobrzeje na tyle, by wyjść ze szpitala, będzie pan musiał złożyć zeznania w Ministerstwie, jak my wszyscy. Ja swoje już złożyłem i opowiedziałem ze szczegółami o pańskiej roli w pokonaniu Voldemorta. Śledztwo w sprawie śmierci profesora Dumbledore'a, co prawda, nie zostało umorzone, ale to tylko kwestia złożenia przez pana zeznań… Proszę po prostu powiedzieć jak było i wszystko będzie dobrze.


Snape zaśmiał się gorzko, wciąż patrząc w sufit.


- Profesorze…?


- Nie sądzę, żeby cokolwiek miało być dobrze, Potter…


- Dlaczego?


- Jesteś durniem, jak zwykle.


- Zatem nic się nie zmieniło, więc może mi pan odpowiedzieć na pytanie – odparował Harry. Snape milczał – Dlaczego nie sądzi pan, że może być dobrze? – powtórzył pytanie.


- Odwal się, Potter…


- Wyjątkowo inteligentna odpowiedź – zauważył chłopak, z ironią w głowie – A to rzekomo ja jestem durniem…


- Nie pozwalaj sobie, nie zapominaj kim jestem… - Snape pobladł jeszcze bardziej, ale nie spojrzał na niego.


- No właśnie… Kim pan jest?


Chwila milczenia.


- Nikim.


Harry westchnął.


- Tego się obawiałem…


- Czego, Potter?


- Takiej postawy.


- Jakiej?


- I kto udaje głupszego, niż jest?


- Za chwilę przekroczysz granicę… - wycedził przez zęby.


- I co wtedy? – Harry uśmiechnął się drwiąco.


Snape przez chwilę poruszał bezgłośnie ustami, by po chwili westchnąć.


- Czego ty ode mnie chcesz, Potter? Zadręczyć mnie na śmierć? To ma być moja kara? – w jego głosie brzmiała rezygnacja, której Harry nigdy nie słyszał.


- Nie chcę pana zadręczyć… - Harry mówił łagodnie, jak do dziecka niemal – Wręcz przeciwnie… Chciałem… chciałem zapytać, czy ma pan dokąd pójść po wyjściu ze szpitala…


Snape popatrzył na niego z tak bezbrzeżnym zdziwieniem, że Harry aż się uśmiechnął. Cóż, pomysł wydawał się nawet samemu Harry'emu idiotyczny, ale wpadł na niego w drodze do sali nauczyciela i postanowił zaryzykować. Terapia szokowa.


- Mam dom… - warknął Severus, znów odwracając wzrok.


- Wiem. Ale czy chce pan tam wrócić…


Snape milczał, zaciskając zęby. Harry uznał to za odpowiedź przeczącą.


- Dom przy Grimmauld Place stoi pusty… - odezwał się po chwili – Wiem, że to dom Syriusza i pewnie niezbyt dobrze się panu kojarzy, ale to także – a właściwie głównie – rezydencja prawdziwych Ślizgonów… Ja mieszkam w Norze, więc byłby pan zupełnie sam…


- Dlaczego to robisz? – Snape uniósł się lekko na poduszce i spojrzał na niego chłodno.


- Bo chcę pomóc.


- Dlaczego?


- Bo pan potrzebuje pomocy, trochę ciepła i troski…


Snape zaśmiał się gorzko. Potem spojrzał na chłopaka pogardliwie.


- Daruj sobie, co? Będziesz zgrywał wielkiego, dobrego Chłopca-Który-Przeżył-Po-Raz-Kolejny, i pomaga wszystkim wokoło? Mało ci sławy, jeszcze chcesz sobie przypiąć łatkę miłosiernego zbawcę morderców?


- Ma pan cudowną zdolność do przeinaczania wszystkiego na swoją modłę – skrzywił się Harry – Nie potrzebuję żadnych łatek i nie pomagam nikomu dla poklasku. A już na pewno nie pomagam panu dla niczyjego zadowolenia, bo… - urwał. Nie chciał dobrnąć do tego momentu. Snape popatrzył na niego z triumfalnym uśmiechem.


- Bo nikt nie jest zadowolony, że mi pomagasz, co, Potter?


- Bo nie wiedzą tego, co wiem ja – odparł Harry, patrząc prosto w oczy Mistrza Eliksirów – Ale się dowiedzą. Tymczasem jednak zależy mi na tym, by pan doszedł do siebie. Jeśli interesuje pana moja oferta, to proszę dać mi znać. Jeśli mogę pomóc w jakiś inny sposób, również proszę do mnie napisać.


Nie zaszczycił go odpowiedzią. Zapadła cisza. Chłopak siedział na krześle, jak codziennie przez ostatnie 3 tygodnie, ale tym razem nie czekał, aż Snape otworzy oczy, gdyż ten był przytomny i z uporem maniaka wpatrywał się w sufit, milcząc zawzięcie.


- Może opowiem panu o Bitwie? – zaproponował Harry po dłuższej chwili.


- Nie chcę tego słuchać… - odparł, zupełnie bezbarwnym głosem. Harry'ego zaniepokoił ten nagły spokój profesora i obojętność w jego głosie. Nie brzmiało to zbyt dobrze.


- To może o ostatnich wydarzeniach… - spróbował ponownie, ale tym razem nie uzyskał nawet odpowiedzi – Profesorze?


- Daj mi spokój, Potter… - głos miał zmęczony i zrezygnowany.


Chłopak wstał z krzesła i podszedł do łóżka. Spojrzał z góry na leżącego bez ruchu mężczyznę, gdy ten nie zareagował, złapał go za ramiona i potrząsnął. To obudziło go z letargu.


- Potter! Zabieraj ode mnie łapy! – warknął, odtrącając jego ręce. Nastolatek odskoczył od niego, westchnąwszy z ulgą.


- Niech pan do mnie mówi… - poprosił.


- Po co?


- Lubię jak mnie ktoś obraża – uśmiechnął się. Snape wykrzywił się w uśmieszku.


6


Harry przychodził do niego codziennie, codziennie słuchając obelg, wyzwisk i ogólnie nie będąc traktowanym lepiej, niż zwykle. Ale codziennie też udawało mu się zamienić kilka sensowniejszych zdań z profesorem, pomiędzy gierkami słownymi i wzajemnym dogryzaniem sobie. Z tych urywków rozmów Harry wyciągnął wnioski, jakich się spodziewali z Hermioną od samego początku – Snape, w miarę jak wracały mu siły fizyczne, słabł psychicznie, coraz częściej popadając w otępienie lub mówiąc o tym, że nie powinien żyć. Po pewnym czasie przestał reagować nawet na nazywanie go tchórzem, bo pierwsze tego próby Harry przypłacił atakami takiej furii, że gdyby profesor dał radę zrobić coś więcej, niż podnieść się nieco z poduszki, pewnie pobiłby swojego byłego ucznia.


Postępująca depresja martwiła Harry'ego, ale nie wiedział za bardzo, co ma zrobić, a wciąż niewielu osobom zależało na Severusie Snapie. Starali się z Hermioną coś poradzić, ale szło im to bardzo opornie.


Chłopak pomału wyczerpywał wszystkie pomysły i zaczynał wątpić, że wyciągnie Snape'a z tego stanu, aż pewnego dnia, zanim wszedł do jego pokoju, zatrzymał go jeden z uzdrowicieli.


- Panie Potter… - zaczął niepewnie, dobierając słowa – Pan Snape… Poprosił wczoraj wieczorem, by dać mu wszystkie numery Proroka od Ostatniej Bitwy… Przeczytał je od deski do deski i… Kiedy zaniosłem mu dziś śniadanie… On… - zniżył głos niemal do szeptu – płakał. Próbował to ukryć, ale nie zdążył. Kiedy zabrałem gazety, spostrzegłem, że wyrwał strony z wywiadem, w którym opowiadał pan o jego zasługach…


Harry'emu zabiło szybciej serce. Do tej pory nie wspominał profesorowi o swojej kampanii na rzecz przywrócenia go do łask czarodziejskiego świata i nadania mu należnego imienia bohatera. Uznał, że Snape wziął by to za puste przechwałki. Teraz jednak nie mógł się wymigać i pewnie będzie musiał znieść tyradę Snape'a na temat tego, jak bardzo sobie nie życzy opowiadania komukolwiek czegokolwiek o nim.


Uśmiechnął się do uzdrowiciela.


- To dobrze… to bardzo dobrze. Dziękuję panu.


Chłopak w uniformie był nieco zdezorientowany tym podziękowaniem, ale skinął głową, wymamrotał: „nie ma za co" i odszedł, speszony, w drugą stronę.


Harry wziął głęboki oddech i wszedł do pokoju.


Snape wyglądał i zachowywał się tak, jak dzień wcześniej. Może tylko nieco mniej agresywnie i nie było to spowodowanie otępieniem. Co więcej, Harry spostrzegł, że Mistrz Eliksirów zerka na niego częściej, niż do tej pory.


Rozmowa jednak, głównie ze względu na obustronny brak chęci do dogryzania sobie, nie kleiła się za bardzo. Harry pogrążył się w myślach o ostatniej rozmowie z Ginny, gdy usłyszał głos profesora.


- Potter… Dziękuję ci… - wymamrotał Snape, patrząc w sufit.


- Nie ma pan za co mi dziękować, profesorze… – odparł Harry, zdziwiony jego niespodziewanymi słowami, zastanawiając się, czy to podziękowania za ten wywiad.


- Powiedzieli mi… - Snape nadal unikał jego wzroku – Że to ty mnie znalazłeś we Wrzeszczącej Chacie…


Harry przełknął ślinę. Nie chciał mówić Snape'owi także o tym, bo nie chciał by ten w jakikolwiek sposób czuł się zobowiązany, by uważał, że ma wobec swego byłego ucznia dług wdzięczności. Ocalenie Severusa było przypadkiem, zbiegiem okoliczności, wywołanych zmęczeniem, wzruszeniem i rozczuleniem Harry'ego, a nie chęcią ratowania go. Długie godziny spędzone przy łóżku nieprzytomnego profesora Harry zastanawiał się, czy gdyby wiedział, że idąc do Hogsmeade ma szanse ocalić życie Mistrza Eliksirów, nie odwróciłby się plecami i udał, że ma coś innego do załatwienia. Uznał to nawet za prawdopodobną wersję wydarzeń. Nie był z tego dumny, wstydził się tych myśli i z nikim się nimi nie podzielił, a by je odpokutować postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, by świat czarodziejów uznał Snape'a za bohatera równie wielkiego, co on sam. Co, zdaniem Harry'ego, nie było do końca prawdą. Snape był dużo większym bohaterem, niż on.


- To… no… naprawdę… nic wielkiego… - wydusił z siebie, narażając się na słaby, ale kpiący uśmiech na dużo bardziej bladej niż zwykle twarzy Severusa, który zdawał się na końcu języka mieć jakąś złośliwą uwagę dotyczącą elokwencji Gryfonów, ale powstrzymał się przed jej wypowiedzeniem.


- Wróciłeś po trupa swojego znienawidzonego nauczyciela – kontynuował po chwili Snape. Harry spojrzał na niego, zbity z tropu tak bezpośrednimi słowami, ale mężczyzna wciąż patrzył w punkt na suficie – Tylko cholerni, honorowi Gryfoni byliby do tego zdolni, by zamiast cieszyć się ze zwycięstwa, albo opłakiwać swoich bliskich, pójść po zwłoki kogoś, kogo nienawidzili…


- To… - chciał przerwać mu Harry, ale urwał, po raz pierwszy od początku rozmowy napotykając spojrzenie czarnych oczu Snape'a, które wpatrywały się w niego uporczywie.


- To co? – prychnął – To nieprawda? Nie nienawidziłeś mnie? Oczywiście, że nienawidziłeś, tak jak nienawidzisz teraz. Tym bardziej dziwi mnie, że tu siedzisz od tylu tygodni dzień w dzień… Chyba, że chcesz naprawić swój błąd i masz zamiar mnie wykończyć… – uśmiechnął się kwaśno.


- Och, skończ już, Snape! – warknął Harry – Nie jesteś już moim nauczycielem – odparował momentalnie, gdy tamten tylko otworzył usta, by protestować przeciwko temu nagłemu przejściu na „ty" – Przestań chrzanić. Nienawidziłem cię, to prawda, ale dzięki tobie to wszystko się udało, bo gdyby nie twoje wspomnienia, nigdy bym nie wpadł na to, że we mnie znajduje się ostatnia część duszy Voldemorta… wiesz, Gryfoni zbyt inteligentni nie są… - wykrzywił usta w złośliwym grymasie – Ale są też na tyle wielkimi kretynami, jak zapewne sądzisz, że potrafią docenić to, że ktoś im pomógł. Nie poszedłem do Wrzeszczącej Chaty z litości do ciebie, tylko z poczucia obowiązku wobec kogoś, kto pozostał mi wierny i kto mi pomógł pokonać tego wężowego dupka – Snape uśmiechnął się, co wprawiło Harry'ego w lekką konsternację.


Zapadła cisza, Harry uspokajał się stopniowo, a Snape znów błądził wzrokiem po ścianach i suficie.


- Poza tym… - odezwał się Harry, ciszej i spokojniej, i tym razem Mistrz Eliksirów popatrzył na niego od razu – Poza tym, owszem, kiedyś cię nienawidziłem… Ale teraz… teraz wcale tej nienawiści nie jestem pewien…


- Bredzisz, Potter… - mruknął Snape, gdy już opanował pierwszą falę zdziwienia, jaka dopadła go po słowach chłopaka – Po tym wszystkim masz prawo mnie nienawidzić i to nawet pomimo mojego wkładu w pokonanie, jak go trafnie nazwałeś, tego wężowego dupka… - uśmiechał się, złośliwie nieco, ale był to uśmiech, jakiego Harry na twarzy swego nauczyciela dotąd nie widział i czuł się nieswojo z tym widokiem.


- Może i mam prawo… - rzekł, myśląc nad czymś intensywnie – Co nie oznacza, że chcę. Siedząc tutaj przez te niemal 3 tygodnie, kiedy byłeś nieprzytomny, biorąc udział w 57 pogrzebach, patrząc na to wszystko, co straciliśmy, wspominając ludzi, którzy oddali życie, widząc wszystkie te łzy, ból ludzi, którzy powinni się cieszyć, a płaczą… to wszystko uświadomiło mi, że dość już nienawiści w naszym świecie. Może i brzmię patetycznie… - przewrócił oczami, widząc minę Snape'a – ale taka jest prawda. Dość tego. Jesteś dupkiem, jakich mało, Severusie Snape, ale dupkiem który chronił moją dupę tyle razy, że choćby z tego powodu nie powinienem cię nienawidzić. Nie jestem już małym chłopcem, który przejmuje się przytykami i złośliwościami swojego strasznego nauczyciela. Co więcej, wydaje mi się, że cię rozumiem… że niecierpiałeś mojego ojca, zwłaszcza… - urwał na chwilę, przełykając ślinę – zwłaszcza kochając moją matkę – po twarzy Snape'a przebiegł skurcz – A ja nie jestem Jamesem, choć wyglądam jak on. Nie nienawidzę cię, Severusie – zakończył łagodnie.


Snape wpatrywał się w niego z nieodgadnioną miną, tylko kostki jego dłoni, zaciskanych kurczowo na kołdrze, pod którą leżał, bielały coraz bardziej.


- Nie jesteś Jamesem… - powiedział wreszcie słabym, ledwo słyszalnym głosem – James by mnie zostawił, a gdyby znalazł konającego, pewnie dobił… - urwał, nieudolnie dość próbując ukryć, że do oczu napłynęły mu łzy. Harry udał, że ich nie widzi. Płaczący Snape? To za wiele, nawet jak na okoliczności końca wojny.


- Mój ojciec nie był wobec ciebie w porządku, to prawda – odezwał się, korzystając z tego, że Severus próbował się opanować – Ale nie dramatyzuj tak bardzo. Nie sądzę, by zrobił to, o co go podejrzewasz. Ale to nieważne, naprawdę. Jamesa nie ma od wielu lat, a mi nie zależy na tym, by powtarzać jego błędy – nie było łatwo Harry'emu mówić te słowa, ale dużo myślał nad zachowaniem swojego ojca i musiał przyznać, że było w dużej mierze naganne. Nie miał obowiązku być taki sam. Nie chciał być taki, jak James dręczący Snape'a bez żadnego powodu. Zresztą, nawet jeśli powody istniały, to leżący przed nim mężczyzna odpokutował je wystarczająco, by mu je wybaczyć.


- Jesteś bardzo podobny do matki… - odezwał się Snape – Nie dostrzegłem tego wcześniej…


Harry uśmiechnął się.


- Powiedzmy, że nie za bardzo miałeś ku temu okazję… - zaczął, wstając z krzesła, na którym siedział i podchodząc do łóżka nauczyciela, który drgnął lekko i napiął mięśnie, jakby w oczekiwaniu ciosu. Harry zamarł wpół kroku i popatrzył na mężczyznę łagodnie. Snape zmarszczył brwi, próbując ukryć zażenowanie. Chłopak wyciągnął prawą rękę w jego kierunku – Zawrzyjmy tymczasowy pakt o nie nienawidzeniu się, co? Kochać to my się raczej nie będziemy…


- Merlinie, broń… - mruknął Snape, wywołując uśmiech na twarzy Pottera.


- …ale możemy się przynajmniej przestać żreć, co nie? – dokończył, wciąż trzymając wyciągniętą rękę. Snape popatrzył mu w oczy, potem na tę wyciągniętą dłoń i prawie niezauważalnie skinął głową, podając chłopakowi swoją dłoń.


Cholerny Potter. Przeklęty gówniarz, który ma się za zbawiciela całego świata. Niczego by ten dureń nie zrobił bez pomocy swoich, równie durnych, przyjaciół i ślepo zapatrzonych w niego fanów. Chłopiec-Który-Niestety-Przeżył. Pieprzony Wybraniec.


Severus Snape nie był w dobrym humorze. Prawdę mówiąc, był w humorze bardzo złym, gorszym, niż w jakimkolwiek złym humorze w ciągu ostatnich lat. Gorszym nawet niż wtedy, gdy zabił Dumbledore'a. Był tak wściekły, że gdyby tylko jego słabe ciało się do tego nadawało, kopałby i niszczył wszystko wokoło. Ale, póki co, ledwo wstawał do toalety, więc demolowanie wyposażenia jego szpitalnej sali nie wchodziło w rachubę. Mógł za to, będąc w pełni sił umysłowych, przeklinać Harry'ego Pottera, Chłopca-Który-Zwyciężył, na wszystkie znane sobie sposoby. Tym właśnie zajmował długie godziny nudy, od czasu do czasu zmieniając obiekt wyzwisk na Albusa Dumbledore'a, nieodżałowanej pamięci jego rzekomo przyjaciela, a tak naprawdę gorszego pana, niż sam, niech spoczywa w niepokoju, Voldemort. Oczywiście zdarzało mu się także wyzywać w myślach Czarnego Pana, największego psychopatę, jakiego nosił świat, i do którego przystał, Merlin raczy wiedzieć dlaczego, bo cała ta gadanina o władzy, panowaniu i potędze powinna od samego początku go zaalarmować, że ma do czynienia z wariatem. W tym momencie Severus zgrabnie omijał swoje własne niedostatki rozumu, których był świadom i których się wstydził, ale które postanowił zignorować, zajmując się zrzucaniem winy na wszystkich wokoło – od swoich rodziców zaczynając, przez bandę Jamesa Pottera, aż na Lily Evans i jej synu kończąc. Klął więc na wszystkich i wszystko, łącznie z faktem, że przeżył tę wojnę, choć wcale nie miał zamiaru. Chwilami był tak bardzo zdesperowany w swojej wściekłości na fakt pozostania przy życiu, że miał ochotę popełnić samobójstwo, ale stwierdził, przyprawiwszy się o napad furii, że zabrano mu różdżkę. Poniżej jego, i tak zszarganej, godności byłoby zachowywanie się jak mugol i próba powieszenia się na prześcieradle.


Wszystkie te niewesołe myśli potęgowała codzienna obecność Wybrańca, który za punkt honoru obrał sobie, jak sądził Severus, doprowadzenie go na skraj obłędu swoimi życzliwymi tekstami, uśmiechami i spojrzeniami a'la Lily Evans na gębie Jamesa Pottera. Co gorsza, Mistrz Eliksirów zauważył, choć z uporem maniaka wmawiał sobie coś zupełnie przeciwnego, że zaczyna lubić towarzystwo czarnowłosego nastolatka, który był właściwie jedyną osobą, jaka go odwiedzała, poza uzdrowicielami szpitala. I jedyną, która z nim rozmawiała. Niechętnie przyznawał, w chwilach wolnych od przeżuwania w sobie złości, że dzieciak naprawdę się zmienił i dorósł, i że rzeczywiście robi się coraz bardziej podobny do swojej matki, a nie ojca – co bezskutecznie przez lata próbował mu uświadomić Albus.


Tak więc najlepszy podwójny szpieg, jakiego znał czarodziejski świat, popadał powoli w niezbyt przyjemne uczucie totalnego rozdarcia pomiędzy znaną i lubianą przez siebie niechęcią do Pottera, którą nosił w sobie od zawsze, a świadomością, że tak właściwie to nie ma powodów do tej niechęci, bo z aroganckiego i zapatrzonego w siebie gówniarza, chłopak stawał się nawet dość inteligentnym, spokojnym i pełnym pokory mężczyzną.


Pewnego wieczoru Severus uświadomił sobie także, że Harry widział wszystkie jego wspomnienia, które przekazał mu we Wrzeszczącej Chacie. Zrobiło mu się niedobrze. Świetnie, pomyślał, świetnie! Nagle zdał sobie sprawę, że już rozumie, dlaczego Potter stał się wobec niego tak irytująco miły. Z litości. Ten durny dzieciak się nad nim litował, bo przecież co innego mógł czuć po przejrzeniu tych wszystkich nieszczęsnych obrazów z przeszłości. Skoro go nie znienawidził jeszcze bardziej, niż do tej pory, na co nie wyglądało, patrząc na jego obecne zachowanie, to musiał go po prostu żałować…


Snape poczuł obrzydzenie. Do siebie samego i do Pottera. Zawsze gardził tego typu uczuciami jak współczucie, w ogóle unikał empatii wobec kogokolwiek, zwłaszcza, że był to jedyny sposób, by nie zwariować z poczucia wyrzutów sumienia jako śmierciożerca. Bo Severus Snape miał sumienie, ale przez lata nauczył się tak skutecznie je uciszać, że czasem zapominał o jego istnieniu. To jednak czyniło go świetnym szpiegiem, zdolnym wykonać każde zadanie, a przy tym, o czym Severus doskonale wiedział, nieprzeciętnym draniem i sukinsynem, którego zamordować chciałby niemal każdy szanujący się czarodziej. To, że był najbardziej znienawidzonym, zaraz po Lordzie Voldemorcie, przedstawicielem czarodziejskiej społeczności, całkiem zgrabnie przerobił na swój życiowy sukces, choć bliscy mu ludzie (w liczbie dwóch, z których jednego musiał zamordować, a drugi już go nienawidził, sądząc po tym, że McGonagall nawet nie odwiedziła go w szpitalu) wiedzieli, że w głębi duszy boli go to okropnie.


Nie mniej jednak od dzieciństwa Severus czuł absolutną niechęć do wszelkiego rodzaju litowania się nad kimkolwiek, nawet samym sobą, więc myśl, że jego, delikatnie mówiąc, najmniej lubiany uczeń, czuje do niego coś na kształt współczucia, czy, nie daj Merlinie, lituje się nad nim, wywoływała mdłości.


Podążając tropem Pottera, który zapewne poczuł się winny i zobowiązany, postanowił dowiedzieć się wszystkiego na temat wydarzeń od momentu, w którym Nagini wbiła swoje kły w jego kark. Siląc się na obojętność, poprosił jednego z uzdrowicieli, by przyniósł mu Proroki Codzienne od numeru, na którego pierwszej stronie widniał tylko wielki napis: „zwycięstwo!" (a wszystkie pozostałe strony, ku przerażeniu Severusa, zdobiły różnych rozmiarów zdjęcia Pottera ilustrujące każdy artykuł). Gdy młody chłopak, którego imienia nie pamiętał, bo stwierdził, że ma gdzieś imiona wszystkich tych durniów pracujących w szpitalu, przyniósł stos gazet, kładąc je na stoliku obok łóżka, Snape, patrząc w sufit, zadał pytanie, które nurtowało go od dawna:


- Kto mnie znalazł we Wrzeszczącej Chacie? Jak się tu właściwie znalazłem?


Uzdrowiciel popatrzył na niego zaskoczony, marszcząc brwi w wyrazie niedowierzania.


- Znalazł pana pan Potter i jego przyjaciele… - chłopak potwierdził najgorsze przypuszczenia Severusa, który nie dał jednak poznać po sobie, że w jakikolwiek sposób go to poruszyło – Panna Granger zastosowała zaklęcia powstrzymujące krwawienie i zapobiegające rozprzestrzenianiu się jadu węża, a także wprowadziła pana w stan śpiączki leczniczej. Potem pan Potter teleportował się z panem wprost do nas, wnosząc pana na oddział…


- Dość – warknął Snape, czując, że za chwilę straci nad sobą panowanie. Uzdrowiciel zamilkł i bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając Mistrza Eliksirów w stanie, który groził śmiercią każdemu, kto ośmieliłby się w tym momencie do niego odezwać.


Czarnowłosy eks-nauczyciel eliksirów z Hogwartu nie potrafił znaleźć słów, by opisać to, co czuł w tym momencie. Był tak absolutnie wściekły, że sam Voldemort pozazdrościć mógł mu tej furii, wymieszanej z tak głębokim poczuciem obrzydzenia i nienawiści do Pottera i jego spółki, jakiej do tej pory nie odczuwał w całym swoim życiu.


Wyglądało na to, że Severus Snape zawdzięczał życie Harry'emu Potterowi, Hermionie Granger i Ronaldowi Weasley'owi. I w tym momencie, tak silnie, jak nigdy wcześniej, odechciało mu się żyć.


Całą noc nie zmrużył oka, zbyt zajęty wściekaniem się, by myśleć o spaniu. Kiedy już jednak wyczerpał swój, niezwykle bogaty, zasób przekleństw i obelg, a nawet powtórzył wszystkie co najmniej po 3 razy, przypomniał sobie o Prorokach Codziennych. Tuż przed 2 w nocy zaczął czytać od deski do deski wszystkie numery, by skończyć 40 minut przed śniadaniem, o którym nie pomyślał nawet przez sekundę z prostego powodu – był tak totalnie rozbity psychicznie, że jedzenie znalazło się na ostatnim miejscu na jego liście istotnych problemów życiowych.


Severus Snape przeżył szok dużo cięższy, niż ten, jakiego doświadczył, dowiadując się od Pottera, że Voldemort zginął. Wśród setek peanów na cześć Wybrańca, wywiadów ze wszystkimi autorytetami i pseudo-autorytetami oraz każdym, kto kiedykolwiek spotkał (albo twierdził, że spotkał) Chłopca-Który-Zwyciężył, znalazł wywiad z samym bohaterem. Właściwie ciężko było to nazwać wywiadem, Potter opisał tam po prostu wszystko, co dotyczyło pokonania Voldemorta, łącznie z historią młodego Toma Riddle'a. Wspominał nawet o horkruksach, co wydało się Severusowi wyjątkowo głupim posunięciem – takiej wiedzy nie powinien posiadać zwykły czarodziej z ulicy. Właściwie nie powinien posiadać jej nikt, a Potter opowiedział to całemu światu, podsumowując wszystko naiwnym stwierdzeniem, że dość już kłamstw i niejasności.


Mistrz Eliksirów nie mógł jednak nie przyznać, głęboko w duchu nawet czując coś na kształt podziwu, że cała opowieść była skonstruowana jak klasyczna baśń z dobrymi i złymi bohaterami, zwycięstwem dobra nad złem i ogólnym ukazaniem wszystkiego w czerni i bieli. Czuć było w tym rękę Hermiony Granger, Snape zbyt dobrze znał jej moralizatorski styl z wypracowań, które sprawdzał 6 lat, by to przeoczyć. Musiała przypilnować Pottera, by jego zwyczajowy, nieskładny nieco bełkot, ubrać w zgrabną, choć monstrualnie długą, opowiastkę. Opowiastkę, w której, ku jego bezbrzeżnemu zdziwieniu, był stanowczo „tym dobrym".


Poświęcono niemal dwie strony na szczegółowy opis jego misji, szpiegowania, wyjaśniając kulisy śmierci Dumbledore'a i podkreślając kluczową rolę w pokonaniu Czarnego Pana. Severus czytał te linijki ze wstrzymanym oddechem, czując jak zimny pot spływa mu po plecach. Nigdy w życiu nie przeczytał o sobie tak wielu pozytywnych słów, tak idiotycznych i zupełnie nieprawdziwych, jego zdaniem, zasług, nikt go nie przedstawił w tak dobrym świetle – nawet sam Dumbledore nigdy mu niczego takiego nie powiedział, nawet ułamka tego, co stworzył Potter. Mistrz Eliksirów czuł się jak w jakimś surrealistycznym śnie, w którym ktoś próbował mu wmówić, że jest dobrym człowiekiem, podczas gdy całe życie słyszał, że jest totalnie odwrotnie. Uświadomił sobie, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, że słowa te przeczytał zapewne każdy czarodziej w Anglii. Wprawiło go to w tak wielką konfuzję, że spędził kolejne pół godziny patrząc tępo w punkt na ścianie, próbując zrozumieć jak to możliwe, żeby Harry Potter, syn Jamesa Pottera i chrześniak Syriusza Blacka, mógł posunąć się do czegoś takiego. Chłopak, któremu zamienił w małe piekło każdą godzinę Eliksirów, na którym odreagowywał wszystkie swoje frustracje – od starych ran, po codzienne błahostki – ten sam chłopak, który go, tego Severus był pewien, nienawidził równie mocno, jak on jego, napisał o nim jak… jak o bohaterze. Bez żadnych „ale", bez wytykania błędów, bez przytyków do tłustych włosów, krzywego nosa, podłego charakteru i wyglądu nietoperza.


To było zbyt wiele, jak dla osłabionego wciąż Mistrza Eliksirów. Gdy wzeszło słońce, rozpraszając półmrok jego pokoju, Severus Snape zapłakał. Bezgłośnie, dusząc w sobie łzy, drżąc na całym ciele.


Myślał o Harrym Potterze, o swoich uczuciach do niego, o tym, że przez pierwsze lata wmawiał sobie, że go niecierpi, nie widząc go na oczy. Gdy syn Lily pojawił się w Hogwarcie, łudząco podobny do swojego ojca, już nie musiał sobie wmawiać. Spadły na niego wszystkie wspomnienia Jamesa Pottera, łącznie z najwcześniejszym, z przedziału Hogwart Express, kiedy jedenastoletni ojciec Wybrańca rozpoczął wieloletni koszmar Snape'a.


Uderzyła go różnica między młodym Jamesem, a młodym Harrym. Harrym, którego osobiście upokorzył na pierwszych zajęciach z Eliksirów, doskonale wiedząc, że chłopak wychował się u mugoli, nieświadomy swojego pochodzenia. Severus automatycznie jednak przyjął agresywną postawę, tylko dlatego, że dzieciak był tak łudząco podobny do swojego ojca. Ojca, którego nawet nie pamiętał. Błąd Jamesa został powtórzony nie przez jego syna, a przez Severusa.


I choć Severus Snape, hogwarcki Mistrz Eliksirów, najlepszy szpieg Zakonu Feniksa, był ponadprzeciętnie inteligentny, potrafił przewidzieć wiele wydarzeń i zachowań ludzkich, i rozumiał otaczający go świat, to w najśmielszych nawet przypuszczeniach nie brał pod uwagę, że mógł się pomylić w stosunku do Harry'ego Pottera tak bardzo, by doprowadzić się do łez. I to stanowczo go przerosło. Co więcej, był to pierwszy taki moment w jego życiu. Pierwszy moment, w którym nie maskował uczuć bezpodstawną wściekłością i nienawiścią, bo to, co wytrąciło go z równowagi, przekraczało zdolności adaptacyjne jego psychiki.


Snape czuł, jakby jego własny, budowany z mozołem przez całe lata, świat spadł mu na głowę zupełnie bez ostrzeżenia, grzebiąc go pod gruzami. A on nie miał już siły, by wygrzebywać się z kolejnego rumowiska, bo zwyczajnie skończyło mu się opanowanie, wytrwałość i hart ducha. Miał po prostu dość.


Dość służenia komukolwiek, dość wypełniania obietnic i przysiąg, dość szpiegowania, udawania, grania i w ogóle robienia czegokolwiek. Dość ludzi, obcowania z nimi i patrzenia na nich. Dość wojen, bitew i mordowania, dość okrucieństw i niekończących się cierpień. Dość również tego, że nie mógł zginąć, jak to sobie zaplanował, by w końcu zaznać spokoju. Dość, że skoro nie zginął, to nie dane mu było chociaż sczeznąć w więzieniu, bo niespodziewanie został okrzyknięty bohaterem, którym nie czuł się ani trochę. I, przede wszystkim, miał dość Harry'ego Pottera, którego postać nagle stała się wyrzutem sumienia, którego Snape już nie potrafił uciszyć.


Po godzinie uspokoił się na tyle, by przeczytać pozostałe mu jeszcze numery dziennika, jednak niewiele już kojarzył i pamiętał. Po głowie głuchym echem odbijały mu się słowa, które przeczytał. „Severus Snape to bohater.", „Nie pokonałbym Voldemorta bez pomocy Severusa Snape'a.", „Severus Snape to najodważniejszy człowiek, jakiego znam.".


Łzy płynęły mu po twarzy, niemal bez jego wiedzy.


Chwilę przed wejściem uzdrowiciela, który co rano przynosił mu śniadanie, Severus Snape, pod wpływem impulsu, wyrwał z Proroka te dwie strony, złożył je na 4 części i wepchnął pod poduszkę. Uszczuploną gazetę schował na sam spód stosu, który leżał na stoliku i gniewnym ruchem wytarł twarz w rękaw. Potem zebrał się w sobie i po raz kolejny, jak każdego poranka, odkąd sięgał pamięcią, przywdział maskę nieczułego i obojętnego na wszystko. A przynajmniej – wydawało mu się, że ją przywdział, bo chłopak, przywitał się z nim sztucznie sympatycznym „dzień dobry panu" i stawiając tacę z posiłkiem na stoliku, taktownie udał, że nie widzi łez w oczach Mistrza Eliksirów.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
auctasinistra Pocałunek HP SS
Szkolenia dla więźniów ''Pierwsza pomoc - Druga szansa'', MEDYCYNA, RATOWNICTWO MEDYCZNE, BLS, RKO
Barton?verly Druga szansa
auctasinistra Pocałunek HP SS
Nabożeństwo i Przyjęcie Ochotników do Dywizji SS Galizien w Przemyślu 4 lipca 1943 roku
Rose Emilie Druga szansa
Druga litania do św Walentego
ROZDZIAŁ 7 DRUGA SZANSA
844 Way Margaret Druga szansa
Penny Jordan Druga szansa
0717 Barton Beverly Druga szansa
Patterson James Kobiecy Klub Zbrodni 02 Druga szansa 2
Codename Panzers Faza Druga poradnik do gry