Buchanan韓a Nikt nie zyje wiecznie

Edna Buchanan


Nikt nie 偶yje wiecznie

(Nobody Lives Forever)


Prze艂o偶y艂a El偶bieta Zawadowska-Kittel

Dla Mamy,

kt贸ra czyta艂a moje pierwsze opowiadanie


Cz艂owiek zrodzony z kobiety

wiedzie na tym 艣wiecie 偶ywot kr贸tki i pe艂en trosk.



Prolog


Nad Miami za艣wieci艂 ksi臋偶yc w pe艂ni. Strzelanina rozpocz臋艂a si臋 wcze艣nie.

Krewki kierowca zacz膮艂 wymachiwa膰 broni膮, 偶eby odstraszy膰 nieznajomych m臋偶czyzn, kt贸rzy zajechali mu drog臋. Okaza艂o si臋, 偶e s膮 to tajniacy, kt贸rzy 艣cigali rabusia. Przypuszczaj膮c, 偶e m臋偶czyzna jest jego wsp贸lnikiem oddali do niego pi臋膰 celnych strza艂贸w.

Kompletnie wyprowadzona z r贸wnowagi kobieta zako艅czy艂a awantur臋 ze swoim m臋偶em wypalaj膮c przez okno z pistoletu. Kula trafi艂a ich s膮siada.

艁omotanie do drzwi wyrwa艂o z g艂臋bokiego snu m臋偶czyzn臋, kt贸ry pomy艣la艂, 偶e znowu go napadni臋to. Chwyci艂 za strzelb臋, otworzy艂 ogie艅 i rozni贸s艂 intruza w py艂. Wtedy przypomnia艂 sobie, 偶e jego 偶ona czeka na piel臋gniark臋.

Kierowca taks贸wki szarpa艂 si臋 z bandyt膮, chc膮c wyrwa膰 mu jego bro艅. Wyszed艂 z tego zwyci臋sko, gdy偶 ocali艂a go kamizelka kuloodporna, ale jego pozbawione kontroli auto wpad艂o na samoch贸d dostawczy, kt贸ry r膮bn膮艂 prosto w lamp臋 uliczn膮. Latarnia run臋艂a na s膮siedni budynek i ca艂a okolica pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ciach.

Ob艂膮kany nauczyciel szko艂y 艣redniej wspi膮艂 si臋 na s艂up wysokiego napi臋cia, cisn膮艂 ubraniem w przechodnia i za偶膮da艂 sze艣ciu milion贸w dolar贸w od policjant贸w, kt贸rzy usi艂owali nak艂oni膰 go do zej艣cia na d贸艂. Kiedy nadjecha艂 w贸z stra偶acki z pi臋膰dziesi臋ciostopow膮 drabin膮, m臋偶czyzna wdrapa艂 si臋 jeszcze wy偶ej i chwyci艂 przew贸d.

Spada艂, skr臋cony jak serpentyna 鈥 o艣wiadczy艂 z kamienn膮 powag膮 szef stra偶y po偶arnej w wywiadzie udzielonym reporterom wiadomo艣ci telewizyjnych.

Przy Sunshine Turnpike m臋偶czy藕ni uzbrojeni w karabiny maszynowe typu MAC 10 ostrzeliwali si臋 z samochod贸w, wrzeszcz膮c co艣 po hiszpa艅sku. Ci, kt贸rzy prze偶yli, odm贸wili sk艂adania zezna艅.

Rywalizuj膮cy ze sob膮 handlarze kokain膮 zako艅czyli dyskusj臋 za pomoc膮 obrzyn贸w, a ustawieni w szyk bojowy pracownicy cz臋sto rabowanego baru w centrum handlowym wyszli zwyci臋sko ze strzelaniny rodem z Dzikiego Zachodu. Napastnicy uciekli.

Kuba艅skie gangi napad艂y na Portoryka艅czyk贸w, czarnosk贸rzy Amerykanie walczyli z Haita艅czykami, a biali robotnicy wojowali z czarnymi i Latynosami. M臋偶czyzna uprawiaj膮cy jogging mia艂 n贸偶 za pasem i pomy艣la艂, 偶e dobrze by by艂o kogo艣 zgwa艂ci膰. Zwolni艂 kroku na widok kobiety, kt贸ra w艂a艣nie wyjmowa艂a z samochodu zakupy w cichej, spokojnej dzielnicy willowej. Na lotnisku mi臋dzynarodowym w Miami Jose Lopez Gomez, turysta z Kolumbii, przeszed艂 przez odpraw臋 celn膮 i rozpaczliwie szuka艂 taks贸wki. By艂 mokry od potu, mia艂 gor膮czk臋 i zacz膮艂 odczuwa膰 skurcze w brzuchu.

Par臋 mil stamt膮d, w nieciekawej okolicy, kto艣 pope艂ni艂 nieostro偶no艣膰. B艂膮d okaza艂 si臋 zgubny w skutkach. Iskry z nieos艂oni臋tej obsadki 偶ar贸wki zapali艂y przechowywany w beczce rozcie艅czalnik s艂u偶膮cy do produkcji kokainy. Barak eksplodowa艂, si艂a podmuchu unios艂a dach, ziemia zadr偶a艂a, a w s膮siednich domach szyby powypada艂y z okien. Si艂a wybuchu i deszcz spadaj膮cych od艂amk贸w spowodowa艂, 偶e J. L. Sly przerwa艂 trening kung-fu. Popatrzy艂 w niebo, po czym wr贸ci艂 do walki z tajemniczymi cieniami, kt贸re pojawi艂y si臋 w艂a艣nie za rogiem w Overtown.

Miasto w pe艂ni ksi臋偶yca, kt贸ry za艣wieci艂 w pewien gor膮cy, letni pi膮tek wysoko na niebie, budzi艂o l臋k policjant贸w. Wraz z rosn膮c膮 temperatur膮 nami臋tno艣ci si臋ga艂y zenitu, a upalny wiecz贸r przeistoczy艂 si臋 nagle w jedn膮 z takich nocy, kt贸re wymagaj膮 wzmo偶onych wysi艂k贸w od policji i pogotowia. Z minuty na minut臋 ros艂a liczba trup贸w. Coraz wi臋cej ludzi b艂aga艂o o pomoc.

Policjanci z wydzia艂u zab贸jstw pracuj膮cy na dzienn膮 zmian臋 musieli zosta膰 po godzinach. Ci, kt贸rym wypad艂 dy偶ur nocny, zostali wezwani wcze艣niej na s艂u偶b臋. Laurel Trevelyn znowu by艂a sama w domu. W cichej willowej dzielnicy, w po艣wiacie ksi臋偶yca i blasku 艣wiate艂 odbijaj膮cych si臋 w wodach zatoki, czu艂o si臋 jakie艣 ukryte zagro偶enie. Laurel przemierza艂a sm臋tnie pok贸j i czu艂a, 偶e ogarnia j膮 coraz wi臋kszy niepok贸j, strach i w艣ciek艂o艣膰. Wiedzia艂a, 偶e przestaje nad sob膮 panowa膰. Wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e ilekro膰 zostaje sama na ca艂膮 noc, zawsze dzieje si臋 co艣 z艂ego.



Rozdzia艂 pierwszy


Wkraczaj膮c w noc traci艂 oddech tak, jakby w艣lizgiwa艂 si臋 do g艂臋bokiej, czarnej studni. Alex uwielbia艂 te powitalne szepty dochodz膮ce z czubk贸w palm i ciep艂o promieniuj膮ce z wci膮偶 jeszcze rozgrzanego o p贸艂nocy chodnika. Ciemno艣膰 dawa艂a mu poczucie wolno艣ci i wprawia艂a go w podniecenie. Krytyczne i w艣cibskie spojrzenia, jakie towarzyszy艂y mu za dnia, skrywa艂y si臋 pod zamkni臋tymi powiekami. Szed艂 ostro偶nie, ale 艣mia艂o. Gniew i b贸l opad艂y z niego jak zb臋dne odzienie. Wdycha艂 delikatne i s艂odkie powietrze nocy. Mia艂 wyostrzone zmys艂y, odczuwa艂 mrowienie sk贸ry. Gdzie艣 na drugim brzegu szczekn膮艂 i natychmiast potem zaskowycza艂 pies. Wo艅 艣wie偶o skoszonej trawy i zapach kwitn膮cego w nocy ja艣minu zmiesza艂a si臋 z delikatn膮 bryz膮 wiej膮c膮 znad Biscayne Bay. Na ciemnym niebie zebra艂y si臋 grafitowe chmury, kt贸re mkn臋艂y szybko przed siebie zas艂aniaj膮c roz艣wietlone pe艂ni膮 oblicze ksi臋偶yca. Przeszed艂 przez nieogrodzone podw贸rze, obszed艂 uwa偶nie niedawno obsadzon膮 warzywami grz膮dk臋 i pochyli艂 si臋 lekko, 偶eby omin膮膰 niemal偶e niewidoczny, plastykowy sznurek do bielizny rozci膮gaj膮cy si臋 ze wschodu na zach贸d. Czasem noc膮 zdarza si臋 tak, 偶e umykaj膮cy przed po艣cigiem w艂贸cz臋dzy lub podgl膮dacze biegn膮 na o艣lep przed siebie, wpadaj膮 na takie linki i zahaczaj膮 o nie grdyk膮. Pomy艣la艂, 偶e kiepsko by by艂o sko艅czy膰 w takiej pu艂apce ze sznurem przecinaj膮cym sk贸r臋 na gardle.

Szed艂 bezszelestnie przez pogr膮偶one w ciszy podw贸rza, przepojone delikatn膮 woni膮 ci臋偶kich od owoc贸w drzew grejpfrutowych i pomara艅czowych, wtapiaj膮c si臋 w rzucane przez nie cienie. Min膮艂 dom w starym hiszpa艅skim stylu, gdzie b艂yski kolorowego ekranu telewizora tworzy艂y t臋cz臋 w oknach na pierwszym pi臋trze. Ci臋偶ka, metalowa skrzynka pocztowa, umieszczona wysoko na s艂upie, sta艂a jak samotna stra偶nica przy bramie, podczas gdy w 艣rodku David Letterman ch艂on膮艂 stworzon膮 w filmie iluzj臋 prawdziwego 偶ycia.

Telewizja 艣mieszy艂a Alexa. Jedyny dost臋pny afrodyzjak w wielu sypialniach. A ilu偶 milionom ludzi przytulonym do swych pilot贸w 艣ni艂y si臋 kolorowe reklamy piwa i samochod贸w?

Mia艂 ochot臋 krzykn膮膰:

Zbud藕cie si臋! To ja, Alex! Tu na zewn膮trz jest prawdziwe 偶ycie! Zamiast tego przyspieszy艂 i pod膮偶y艂 wilgotnym chodnikiem w膮skiej uliczki w stron臋 rozci膮gaj膮cego si臋 przed nim ranczo. O tej porze na dwupasm贸wce nie by艂o 偶adnego ruchu, nie wida膰 by艂o 艣wiate艂 samochodowych reflektor贸w. 呕eglowa艂 po morzu nocy samotnie i pewnie. Przez chwil臋 towarzyszy艂a mu mewa ko艂uj膮ca z chichotem nad jego g艂ow膮. P贸藕niej odlecia艂a w stron臋 zatoki. Odrzutowiec zamruga艂 艣wiat艂ami gdzie艣 ponad wierzcho艂kami drzew i pomkn膮艂 w stron臋 lotniska mi臋dzynarodowego w Miami. Tu偶 przy ziemi b艂yszcza艂y chytrze czyje艣 czujne oczy. W艣cibski, pr臋gowany kot odwr贸ci艂 wzrok i znik艂 w艣r贸d australijskich sosen.

W domu by艂o cicho i ciemno. Gdy stan膮艂 na progu, poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku i w gardle. Chwila wahania i ju偶 jego os艂oni臋te r臋kawiczkami d艂onie popchn臋艂y zr臋cznie siatk臋 na drzwiach zewn臋trznych tu偶 ponad zamkiem. Obluzowane zabezpieczenie oderwa艂o si臋 艂atwo od zbutwia艂ej framugi. Teraz trzeba tylko si臋gn膮膰 g艂臋biej, nacisn膮膰 zabezpieczenie zamka i otworzy膰 zasuwk臋. Drzwi otworzy艂y si臋 z piskiem; na g贸rnej wardze wyst膮pi艂y mu krople potu, a t臋tno wzros艂o. Zamek zabezpieczaj膮cy drzwi wewn臋trzne mia艂 prymitywn膮, typow膮 konstrukcj臋. Wyj膮艂 kart臋 kredytow膮 z kieszeni d偶ins贸w, wsun膮艂 j膮 mi臋dzy drzwi a framug臋, przesun膮艂 wzd艂u偶 zamka i wyj膮艂 z powrotem przez szpar臋. Nie dr偶a艂y mu r臋ce. Zamek odskoczy艂 z cichym trzaskiem. W艂o偶y艂 troskliwie kart臋 z powrotem do kieszeni i powolutku otworzy艂 drzwi, krzywi膮c si臋 na j臋k i skrzypienie zawias贸w.

Cisza. Wszed艂 do 艣rodka, delikatnie zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Wysilaj膮c wzrok, by dojrze膰 co艣 w ciemno艣ciach, wdycha艂 przez chwil臋 zapachy t艂uszczu i kawy dolatuj膮ce z kuchni. Nag艂y szelest i gard艂owe warczenie, kt贸re raptownie dosz艂y do niego spod sto艂u, spowodowa艂y, 偶e stan膮艂 w miejscu jak wryty i omal nie wrzasn膮艂. Zapomnia艂 o tym cholernym psie. P艂owy, kr贸tkow艂osy kundel o smutnym pysku sta艂 przed nim na sztywnych 艂apach, a z jego gard艂a wydobywa艂 si臋 charchot.

Bosco szepn膮艂 chrapliwie. Chod藕 tu, piesku.

Pies uspokoi艂 si臋, przekrzywi艂 na bok g艂ow臋 i mruga艂 ze zdziwienia.

No, chod藕, Bosco.

Kundel zrobi艂 par臋 chwiejnych krok贸w, 艣lizgaj膮c si臋 po wypolerowanej posadzce i leg艂 ci臋偶ko na boku. Potem przetoczy艂 si臋 na plecy, machaj膮c 艂apami w powietrzu i uderzaj膮c ogonem o pod艂og臋. Doprasza艂 si臋 przy tym wyra藕nie, 偶eby go podrapa膰. Alex pomy艣la艂 chwil臋 i poklepa艂 go szorstko po zaro艣ni臋tym brzuchu. Pies by艂 jego. Kiedy wsta艂, Bosco r贸wnie偶 si臋 podni贸s艂 i powl贸k艂 za nim, machaj膮c ogonem. Zyska艂 lojalnego wsp贸lnika. Pies w臋szy艂 teraz spokojnie i poprowadzi艂 Alexa do pokoju, a metalowe ozdoby na jego obro偶y d藕wi臋cza艂y cicho. Pokaza艂by mi nawet, gdzie s膮 rodzinne srebra, gdyby mi na tym zale偶a艂o pomy艣la艂 Alex.

艢wiat艂o jego latarki przeszywa艂o ciemno艣膰. Ma艂y robaczek 艣wi臋toja艅ski oderwa艂 si臋 od s艂odkich okruszk贸w i szklanki po mleku, po czym sfrun膮艂 ze sto艂u. Alex poszed艂 dalej korytarzem. Serce wali艂o mu mocno. Drzwi do pokoju dziecinnego by艂y otwarte. Kilkunastoletnia dziewczyna oddycha艂a g艂臋boko przez sen. Zobaczy艂, jak uk艂ada si臋 wygodnie, podci膮gaj膮c wysoko kolano, i skopuje ze siebie cienk膮 ko艂dr臋. Jego cie艅 pad艂 na cudown膮 szyj臋 dziewczyny, kt贸r膮 tak 艂atwo by by艂o posiniaczy膰, i na jej w艂osy l艣ni膮ce lekko w 艣wietle ksi臋偶yca. Wyczu艂 palcami ch艂odne, stalowe ostrze my艣liwskiego no偶a zatkni臋tego za pasem. W zwolnionym tempie, jakby 艣ni艂, zaczerpn膮艂 kilka razy powietrza, czekaj膮c, a偶 dziewczyna przestanie si臋 kr臋ci膰 i mo艣ci膰 na 艂贸偶ku. Poszed艂 dalej, dr偶膮c z podniecenia.

Nim zd膮偶y艂 przekroczy膰 pr贸g sypialni rodzic贸w, us艂ysza艂 dolatuj膮ce stamt膮d chrapanie. Spasione cia艂o le偶膮cej na plecach kobiety zajmowa艂o ca艂y 艣rodek 艂贸偶ka, a jej olbrzymie piersi wylewa艂y si臋 z bezkszta艂tnej koszuli nocnej. Z otwartych ust wydobywa艂y si臋 d藕wi臋ki przypominaj膮ce 艣wi艅skie pochrumkiwanie, a w ich k膮ciku zebra艂a si臋 艣lina. M臋偶czyzna spa艂 nago. By艂 zupe艂nie odkryty, gdy偶 kobieta pozbawi艂a go ca艂kowicie ko艂dry. Le偶a艂 na brzuchu na samym skraju 艂贸偶ka, palce u r膮k mia艂 lekko zagi臋te, jakby kurczowo si臋 czego艣 trzyma艂. W przy膰mionym 艣wietle s膮cz膮cym si臋 do pokoju przez zas艂oni臋te okno wydawa艂o si臋, 偶e jego sk贸ra jest dobrze napi臋ta i g艂adka. Ciemne, kr臋cone w艂osy pokrywa艂y mu plecy. Alex patrzy艂 na nich z zainteresowaniem. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e nie 艣pi膮 i uprawiaj膮 seks. Rozradowa艂 go fakt, 偶e tak wdar艂 si臋 do ich domu i narusza intymno艣膰 sypialni ma艂偶e艅skiej. Doznawa艂 fantastycznego poczucia si艂y i wszechmocy. S艂ysza艂 kiedy艣, 偶e wielu gwa艂cicieli do艣wiadcza podobnych wra偶e艅, delektuj膮c si臋 naruszaniem najbardziej osobistej, prywatnej sfery cz艂owieka. Gdy wiatr przegna艂 chmur臋 z powierzchni ksi臋偶yca i pok贸j posrebrzy艂 si臋 jego 艣wiat艂em, zabra艂 pier艣cionek z zagraconej toaletki. Przestraszy艂y go oczy, l艣ni膮ce w lustrze naprzeciwko, kt贸re patrzy艂y mu prosto w twarz. Z pocz膮tku nie rozpozna艂 ich czujnego, wyczekuj膮cego spojrzenia. Ostatnio widzia艂 t臋 tryskaj膮c膮 energi膮 twarz na fotografii, sk膮pan膮 w nag艂ym b艂ysku 艣wiat艂a, zastyg艂膮 w czasie. Poczu艂 nag艂y ucisk w gardle, jakby po d艂ugiej roz艂膮ce ujrza艂 kogo艣, kogo kocha. Wpatrywa艂 si臋, nie mrugn膮wszy nawet powiek膮, w swoje w艂asne odbicie.

Monotonne chrapanie kobiety na 艂贸偶ku sprawi艂o, 偶e wr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci. Chwyci艂 delikatn膮 kame臋 po艂yskuj膮c膮 w md艂ym 艣wietle na stoliku nocnym. Uwa偶aj膮c na ka偶dy krok podni贸s艂 z krzes艂a damsk膮 torebk臋 i wysun膮艂 z niej portfel, tak samo opas艂y jak jego w艂a艣cicielka, po czym wyj膮艂 z niego banknoty. Zgarn膮艂 jeszcze kolczyki z bia艂ego z艂ota i przetrz膮sn膮艂 spodnie m臋偶czyzny, wisz膮ce na oparciu drugiego krzes艂a. Znalaz艂 tylko dwa banknoty jednodolarowe. P臋tak pomy艣la艂 i schowa艂 je do kieszeni.

Rzuci艂 jeszcze jedno marzycielskie spojrzenie na pi臋kn膮 nastolatk臋, kt贸ra spa艂a tak s艂odko, i ruszy艂 z powrotem t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszed艂. Nie by艂o to trudne. Porusza艂 si臋 jednak zbyt szybko i wpad艂 na krzes艂o w jadalni. Chwyci艂 je za por臋cz, 偶eby nie straci膰 r贸wnowagi, i ci臋偶ko si臋 o nie opar艂.

Krzes艂o potr膮ci艂o st贸艂, a wtedy co艣 prawdopodobnie szklanka przewr贸ci艂o si臋 i potoczy艂o po blacie. Usi艂owa艂 j膮 pochwyci膰, ale spad艂a na pod艂og臋, zak艂贸caj膮c panuj膮c膮 w pokoju cisz臋. Strach chwyci艂 go za gard艂o. Us艂ysza艂 ruch w sypialni. Mi臋艣nie skurczy艂y mu si臋, gdy walczy艂 z odruchem natychmiastowej ucieczki.

Wstr臋tny pies wychrypia艂a gniewnie kobieta zaspanym g艂osem. Wstr臋tny! Le偶e膰!

Bosco zaskomla艂 i wlaz艂 pod st贸艂. Po艂o偶y艂 si臋 i patrzy艂 wok贸艂 smutno zwilgotnia艂ymi oczami. Zn贸w j臋kn臋艂y spr臋偶yny 艂贸偶ka i zaleg艂a cisza. Alex przytuli艂 si臋 do oparcia krzes艂a i g艂臋boko oddycha艂. W domu zapanowa艂 zupe艂ny spok贸j. Alex czeka艂 jeszcze pi臋膰, dziesi臋膰 minut, trwaj膮c w ca艂kowitym bezruchu. Czas przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Zawsze pozwala艂 si臋 oszuka膰 i musia艂 potem walczy膰 o ka偶d膮 chwil臋. Teraz te偶 mia艂 wra偶enie, 偶e ka偶da minuta trwa niesko艅czenie d艂ugo. Dziewcz臋ca twarz w kszta艂cie serca u艣miecha艂a si臋 nie艣mia艂o na fotografii stoj膮cej nad elektrycznym kominkiem. Nastolatka sprawia艂a wra偶enie zadowolonej, bezpiecznej, nietkni臋tej. Poczu艂, 偶e wzbiera w nim gniew i ws艂uchiwa艂 si臋 w miarowe tykanie zegara, kt贸ry wolno odmierza艂 sekundy, dop贸ki nie uzna艂, 偶e mo偶e ju偶 bezpiecznie odej艣膰. Gdy mija艂 psa, ten uderzy艂 z nadziej膮 ogonem o pod艂og臋.

Chod藕 tu, kundlu.

S艂ysz膮c t臋 komend臋, pies wsta艂 z g艂upim wyrazem pyska. Wygl膮da艂 tak, jakby si臋 u艣miecha艂. Alex odwzajemni艂 u艣miech, przykl臋kn膮艂 i wyci膮gn膮艂 lew膮 r臋k臋. Praw膮 si臋gn膮艂 po n贸偶. Bosco podszed艂 bli偶ej, jakby wstydliwie, ze zwieszon膮 g艂ow膮. N贸偶 by艂 ostry, wi臋c by艂o to 艂atwe. Alex 艣ciska艂 pysk psa lew膮 r臋k膮, p贸ki nie usta艂y skurcze i drgawki. Potem podni贸s艂 si臋 powoli, uwa偶aj膮c na ka偶dy ruch, i wytar艂 zakrwawione ostrze o u艣miechni臋t膮 twarz nastolatki na zdj臋ciu. Teraz dziewczyna wygl膮da艂a tak, jakby kto艣 domalowa艂 jej w膮sy, i bardzo go to ubawi艂o. Stoj膮c przy drzwiach, odwr贸ci艂 jeszcze g艂ow臋, 偶eby popatrze膰 na wci膮偶 powi臋kszaj膮c膮 si臋 plam臋, kt贸ra pojawi艂a si臋 na wy艂o偶onej 偶贸艂tymi kafelkami pod艂odze. Usatysfakcjonowany, wyszed艂 prosto w czarn膮 studni臋 nocy. Ulica by艂a nieo艣wietlona i cicha; dobiega艂 do niego jedynie charakterystyczny d藕wi臋k elektrycznego odstraszacza owad贸w, kt贸ry kto艣 zamontowa艂 sobie w patio. Ksi臋偶yc wygl膮da艂 jak 艣wietlista, kremowa kula. Alex by艂 zadowolony i bardzo podniecony.

Posz艂o mu o wiele lepiej, ni偶 si臋 spodziewa艂.



Rozdzia艂 drugi


Rob Thorne obudzi艂 si臋, kiedy budzik elektroniczny wskazywa艂 czwart膮 osiemna艣cie. 艢ni艂o mu si臋, 偶e jest policjantem i wygl膮da niezwykle przystojnie w granatowym mundurze. Wyskoczy艂 w艂a艣nie z policyjnego auta, 偶eby si臋 za nim schroni膰, i wyszed艂 z potyczki zwyci臋sko, ratuj膮c kilku ludzi. Tak samo jak policjanci, kt贸rych wyczyny ogl膮da艂 w telewizji, tak samo jak Rick, glina, kt贸ry mieszka艂 obok. T艂um ludzi podziwia艂 jego bohaterski wyczyn, wszyscy pragn臋li u艣cisn膮膰 mu d艂o艅. A obok sta艂 jego szef. U艣miecha艂 si臋 i trzyma艂 w r臋ku medal. Rob le偶a艂 spokojnie przez chwil臋 i 偶a艂owa艂, 偶e si臋 obudzi艂. Nagle w jego 艣wiadomo艣膰 wdar艂 si臋 przeszywaj膮cy d藕wi臋k alarmu przeciww艂amaniowego. Szczeka艂y psy. Z艂odziej? Wy艣lizn膮艂 si臋 z ch艂odnej po艣cieli i podrepta艂 do okna. Rozsun膮艂 偶aluzje, 偶eby ws艂ucha膰 si臋 w d藕wi臋ki st艂umione warkotem odstraszacza owad贸w. Co艣 si臋 dzia艂o na s膮siedniej wyspie. Wiatr i 偶ar uruchamiaj膮 czasem domowe i samochodowe alarmy, a woda przenosi ich odg艂osy. Potar艂 kark leniwym ruchem i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy kto艣 ju偶 wezwa艂 policj臋.

I wtedy co艣 dostrzeg艂. Najpierw pomy艣la艂, 偶e ma jakie艣 omamy. Ale nie. Tu偶 obok drzew majaczy艂a szczup艂a, ciemna sylwetka. Rob zamruga艂 powiekami i wyt臋偶y艂 wzrok, ale posta膰 gdzie艣 znik艂a. Zmieni艂 nieco pozycj臋 i przybli偶y艂 si臋 do okna. Kto艣 by艂 nie opodal skalnego ogr贸dka s膮siad贸w i sun膮艂 ukradkiem w kierunku domu Ricka.

A Laurel Trevelyn, nowa dziewczyna Ricka, zosta艂a sama w domu. Za oknami panowa艂a ciemno艣膰, samoch贸d pana domu znikn膮艂 z podjazdu. Idealna okazja dla w艂amywacza. Rob ruszy艂 szybko w kierunku telefonu, uderzaj膮c si臋 przy tym bole艣nie w palec bosej nogi o stolik nocny. Kulej膮c, si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋, 偶eby zadzwoni膰 do Laurel, ale w ciemno艣ciach nie m贸g艂 odczyta膰 numeru, a nie chcia艂 zapala膰 艣wiat艂a. Kto艣 czai艂 si臋 na zewn膮trz, dziewczyna by艂a sama, a Rick prosi艂 Roba, 偶eby si臋 ni膮 opiekowa艂.

Rob wci膮gn膮艂 szorty, chwyci艂 kij do baseballu i boso pomkn膮艂 na ratunek. Zbiegaj膮c ze schod贸w, cieszy艂 si臋, 偶e nie pojecha艂 z Rickiem. Jeszcze par臋 godzin temu czu艂 si臋 okropnie zawiedziony. By艂 entuzjast膮 pracy w policji i ci膮gle prosi艂, 偶eby Rick i jego partner, Jim Ransom, kt贸rzy pracowali w wydziale zab贸jstw, zabierali go ze sob膮 na nocn膮 zmian臋 w charakterze obserwatora. Oni natomiast starali si臋 go do tego zniech臋ci膰 za wszelk膮 cen臋.

Sp贸jrz na swoje drzewo genealogiczne, dzieciaku 鈥 powiedzia艂 raz Jim. 鈥 Jak nie znajdziesz 偶adnego Julia, daj sobie spok贸j. Z takim nazwiskiem jak Thorne masz zerowe szanse. Mo偶esz za to podzi臋kowa膰 niekt贸rym s臋dziom federalnym i jeszcze paru dzia艂aczom. Promuj膮 wy艂膮cznie Latynos贸w, czarnych i kobiety. Jeste艣 m艂ody, inteligentny, powiniene艣 si臋 uczy膰. Wybierz jaki艣 zaw贸d z przysz艂o艣ci膮.

Ale Rob nalega艂 i chcia艂 jecha膰 z nimi w nocy z pi膮tku na sobot臋, bo rano nie mia艂 lekcji. Rick przerwa艂 mu w po艂owie zdania.

S艂uchaj, ma艂y. Chc臋 ci臋 prosi膰 o przys艂ug臋. Gdzie艣 tu w okolicy grasuje w艂amywacz. Trzymaj r臋k臋 na pulsie, dobra? Pilnuj Laurel, dop贸ki nie zrobi臋 tutaj porz膮dku.

Zgoda, Rick. Nie ma sprawy.

Mimo i偶 dozna艂 zawodu, cieszy艂 si臋, 偶e otrzyma艂 takie zadanie. Teraz by艂 pijany szcz臋艣ciem. Gdyby z nimi pojecha艂, straci艂by swoj膮 szans臋. Chcia艂 zrobi膰 wra偶enie na Laurel od pierwszego dnia, kiedy si臋 tu wprowadzi艂a, gibka i wdzi臋czna w obci臋tych d偶insach. Mia艂a d艂ugie, opalone nogi i p艂owe, rozja艣nione przez s艂o艅ce w艂osy. Wyobra偶a艂 sobie nawet, co mog艂oby si臋 wydarzy膰, gdyby Laurel rozsta艂a si臋 z Rickiem. Przy jego sposobie traktowania kobiet, nigdy nic nie wiadomo 鈥 my艣la艂. 鈥 A wiekiem ona pasuje bardziej do mnie.

Wypad艂 przez tylne wyj艣cie i zaczerpn膮艂 艂yk 艣wie偶ego, ciep艂ego powietrza. Przymru偶y艂 powieki i pobieg艂 w kierunku ogr贸dka skalnego, trzymaj膮c przed sob膮 kij baseballowy, na wypadek gdyby musia艂 si臋 nim pos艂u偶y膰. Migaj膮cy cie艅 porusza艂 si臋 teraz bardzo szybko.

St贸j! 鈥 wrzasn膮艂. 鈥 Nie ruszaj si臋!

Biegn膮cy coraz szybciej cz艂owiek przedar艂 si臋 przez 偶ywop艂ot i znikn膮艂 w krzakach rosn膮cych za domem. Rob s艂ysza艂 teraz tupot 鈥 kto艣 bieg艂 przez zagajnik drzew grejpfrutowych i pomara艅czowych rosn膮cych obok domu Singer贸w. Adrenalina pulsowa艂a mu w 偶y艂ach, gdy ruszy艂 w pogo艅. Wiedzia艂, 偶e z 艂atwo艣ci膮 dogoni intruza. By艂 szybki, mia艂 艣wietn膮 kondycj臋, a ponadto zna艂 lepiej teren. Przeszy艂 go dreszcz emocji i pomy艣la艂, 偶e tak w艂a艣nie musz膮 si臋 czu膰 policjanci. Teraz by艂 ju偶 pewien swojej przysz艂o艣ci.

Uciekaj膮cy zatrzyma艂 si臋 i zawaha艂, gdy偶 drog臋 zatarasowa艂a mu prawie siedmiostopowa kupa gruzu. Zorientowa艂 si臋, 偶e 艣cigaj膮cy jest ju偶 blisko, wi臋c zawr贸ci艂 szybko i pomkn膮艂 w stron臋 zatoki. Rob natychmiast zmieni艂 kierunek. Teraz 艣cigany zosta艂 uwi臋ziony mi臋dzy nim a zatok膮. Niestety, nie by艂o go wida膰.

Nagle Rob dojrza艂 w 艣wietle ksi臋偶yca jak膮艣 cz臋艣膰 bladego cia艂a i ruch w艣r贸d wodorost贸w przy brzegu.

Wy艂a藕, draniu! 鈥 krzykn膮艂 i pochwyci艂 rami臋 przeciwnika, ale ten wyszarpn膮艂 si臋 i obaj wyl膮dowali w艣r贸d ga艂臋zi.

艢cigany zacz膮艂 kopa膰, ale Rob chwyci艂 go za kostk臋 i tak mocowali si臋 w ciemno艣ciach.

Cholera, ale z ciebie g贸wniarz 鈥 wykrzykn膮艂 nagle z niesmakiem Rob. 鈥 St贸j, bo strzelam 鈥 doda艂 ostrzegawczo.

Nie mia艂 broni, ale zabrzmia艂o to nie藕le. Podziwia艂 w艂adczy tembr swego g艂osu. Zrobi艂 krok w prz贸d i trzymaj膮c kij do baseballu tak, jakby to by艂a strzelba, wymierzy艂 go w przeciwnika. Ga艂臋zie rozsun臋艂y si臋, ksi臋偶yc za艣wieci艂 jasno, a Rob otworzy艂 szeroko oczy i usta ze zdziwienia. Ten d藕wi臋k zabrzmia艂 jak grzmot. Kula trafi艂a go prosto w pier艣 i zwali艂a z n贸g.

System nerwowy przekaza艂 mu jeszcze telegraficznie odg艂os uderze艅 i parskanie. P贸藕niej i te d藕wi臋ki zacz臋艂y zanika膰, a偶 w ko艅cu jedynym 艣wiat艂em w jego oczach pozosta艂 odbijaj膮cy si臋 w nich blask ksi臋偶yca.



Rozdzia艂 trzeci


Policja nie interesuje si臋 specjalnie w艂贸cz臋gami. Zwykle uciekaj膮, zanim zd膮偶y przyjecha膰 patrol. Oficer patrolowy Mary Ellen, kt贸ra w艂a艣nie obj臋艂a dy偶ur, mia艂a nadziej臋, 偶e ten nie zd膮偶y. Nie mia艂a nic przeciwko temu, 偶eby go 艣ciga膰, a jeszcze lepiej aresztowa膰 i zaj膮膰 si臋 偶mudn膮 robot膮 papierkow膮. To pewnie jaki艣 podgl膮dacz 鈥 pomy艣la艂a. Mia艂a ju偶 absolutnie dosy膰 m臋偶czyzn i jej 偶ycie osobiste uk艂ada艂o si臋 ostatnio nie najlepiej. W tej sytuacji schwytanie zbocze艅ca na gor膮cym uczynku sprawi艂oby jej zapewne przyjemno艣膰. Tak si臋 dziwnie z艂o偶y艂o, 偶e telefonowano z okolicy, w kt贸rej mieszka艂 Rick, sprawca jej k艂opot贸w sercowych. Teraz jecha艂a na miejsce wezwania i nie w艂膮czy艂a koguta. Nawet je艣li rzeczywi艣cie kto艣 tam si臋 kr臋ci艂, a jej nie uda si臋 go dopa艣膰, nikt nie b臋dzie mia艂 o to pretensji. To by艂 jej ostatni nocny patrol. Wraca艂a do pracy w wydziale zab贸jstw. By膰 mo偶e uda jej si臋 zako艅czy膰 s艂u偶b臋 efektownie i dostarczy膰 Rickowi zbocze艅ca z s膮siedztwa.

Doje偶d偶a艂a ju偶 na miejsce, kiedy centrala poinformowa艂a j膮, 偶e prawdopodobnie pad艂y tam strza艂y.

Cholera 鈥 pomy艣la艂a 鈥 nerwowi lokatorzy strzelaj膮 do cieni. Mieszka艅cy Miami s膮 艣wietnie uzbrojeni. Mo偶na w艂a艣ciwie za艂o偶y膰, 偶e ka偶dy ma bro艅 鈥 ofiara, 艣wiadkowie, przechodnie, no i oczywi艣cie przest臋pca. Mary Ellen w艂膮czy艂a syren臋 w nadziei, 偶e wszyscy j膮 us艂ysz膮 i poddadz膮 si臋. Teraz ju偶 nie by艂o powodu, 偶eby zachowywa膰 cisz臋.

W kilku oknach pali艂o si臋 艣wiat艂o. Kiedy jednak podjecha艂a pod dom, z kt贸rego telefonowano, nie dostrzeg艂a nikogo. Odpi臋艂a kabur臋 i dopiero wtedy zobaczy艂a, 偶e jaka艣 ubrana w szlafrok kobieta w 艣rednim wieku biegnie alejk膮 w jej kierunku. Kobieta krzycza艂a przera藕liwie. O Bo偶e 鈥 pomy艣la艂a Mary Ellen Dustin 鈥 na pewno kogo艣 zastrzelili. Cholera jasna!

Sier偶ant Rick Barrish i detektyw Jim Ransom szukali cz艂owieka, kt贸ry ledwo uszed艂 z 偶yciem z fabryczki narkotyk贸w. Chwil臋 p贸藕niej barak wylecia艂 w powietrze i pogrzeba艂 kogo艣, kto biega艂 troch臋 wolniej.

Policjanci przystan臋li przy sklepie i snack-barze Woody鈥檈go, 偶eby zamieni膰 par臋 s艂贸w z kim艣, kto o tej porze przebywa艂by jeszcze w Overtown.

J. L. Sly sta艂 w drzwiach. Jego czekoladowa sk贸ra b艂yszcza艂a od potu. Mimo potwornego upa艂u mia艂 na sobie nieskazitelnie bia艂y sportowy p艂aszcz i czerwone spodnie. Porusza艂 si臋 z leniwym, kocim wdzi臋kiem. Emanowa艂a z niego pewno艣膰 siebie i rado艣膰 偶ycia. Sly cofn膮艂 si臋 troch臋, 偶eby wpu艣ci膰 policjant贸w do 艣rodka.

Witaj, dobry cz艂owieku! 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do Ricka i wymieni艂 z nim u艣cisk d艂oni, a nast臋pnie przybra艂 typow膮 dla walk wschodnich pozycj臋 bojow膮 i zacz膮艂 przecina膰 powietrze g艂adkimi, p艂ynnymi ruchami r膮k.

I c贸偶 to sprowadza moich przyjaci贸艂 do krainy ciemno艣ci w t臋 ksi臋偶ycow膮 noc?

Interesy 鈥 odpar艂 Jim oficjalnym tonem. 鈥 S艂ysza艂e艣 o wybuchu?

Nieszcz臋艣cie zawsze spada na nas jak grom z jasnego nieba 鈥 powiedzia艂 wolno Sly, kiwaj膮c smutno g艂ow膮. 鈥 艁atwo przychodzi mi zdobywanie wiedzy, kt贸r膮 nie zosta艂em obdarzony przy urodzeniu.

A mnie 艂atwo przychodzi da膰 kopa w ty艂ek temu, kto robi ze mnie idiot臋 鈥 sykn膮艂 Jim poirytowanym tonem.

S艂owa m臋drca szybciej zmierzaj膮 do celu ni偶 s艂owa wojownika 鈥 poinformowa艂 go J. L.

Zwr贸ci艂 si臋 do Ricka i kontynuowa艂 o偶ywionym tonem:

Tw贸j przyjaciel nigdy nie wyci膮ga ramion, by przytuli膰 wr贸bla z g艂ow膮 wtulon膮 pod skrzyd艂o, symbol spokoju ducha.

Rzeczywi艣cie bym go o to nie pos膮dza艂 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Rick. 鈥 Jak leci? Mam nadziej臋, 偶e nie terroryzujesz Overtown swoim kung-fu.

Sly ta艅czy艂 teraz wok贸艂 o wiele pot臋偶niej od niego zbudowanych policjant贸w, wykonuj膮c przy tym ca艂膮 seri臋 zwod贸w i unik贸w.

Nie wiem, czy jestem cz艂owiekiem 艣ni膮cym, i偶 sta艂 si臋 motylem, czy te偶 motylem, kt贸ry marzy, 偶e przeistoczy艂 si臋 w cz艂owieka 鈥 oznajmi艂.

Nie zawracaj sobie dupy tym problemem 鈥 poradzi艂 mu Rick po przyjacielsku.

Jego g艂臋boko osadzone szare oczy l艣ni艂y na tle opalonej twarzy. By艂 w dobrym humorze. Nagle zni偶y艂 g艂os:

Chcieliby艣my pogada膰 z facetem, kt贸remu uda艂o si臋 z tego wywin膮膰. Sly podszed艂 do niego bli偶ej i szepn膮艂:

Ma ksywk臋 Blinky i cz臋sto si臋 kr臋ci w Nairobi Stereophonic Diner.

Dzi臋ki, stary.

Jestem jak w臋druj膮ca po niebie chmura. O nic nie prosz臋, niczego nie pragn臋.

Ode mnie i tak nic nie dostaniesz 鈥 mrukn膮艂 Jim. Na jego policzkach widnia艂 ciemny zarost i mia艂 blad膮 cer臋 typow膮 dla wi臋藕ni贸w lub ludzi, kt贸rzy 艣pi膮 w dzie艅, a pracuj膮 w nocy. By艂 krzepki i mocno zbudowany, sylwetk膮 przypomina艂 starzej膮cego si臋 baseballist臋.

Sly pos艂a艂 s艂odki u艣miech w kierunku srogiego policjanta.

Nawet po latach dryfowania po wodzie k艂oda drewna nie zamieni si臋 w krokodyla 鈥 oznajmi艂.

O co ci chodzi, do cholery? 鈥 zapyta艂 Jim, ale Sly wyszed艂 ju偶 na ulic臋 i wmiesza艂 si臋 w t艂um nocnych mark贸w, kt贸ry rozst臋powa艂 si臋 przed nim z szacunkiem.

J. L. jest w porz膮dku 鈥 powiedzia艂 z u艣miechem Rick.

Z pewno艣ci膮, z wyj膮tkiem tego, 偶e zu偶ywa tlen, kt贸ry jaka艣 spo艂ecznie u偶yteczna jednostka mog艂aby z powodzeniem wykorzysta膰.

Fluoryzuj膮ce 艣wiat艂o neon贸wek zainstalowanych w barze zak艂贸ca艂o odbi贸r komunikatu nadawanego w艂a艣nie przez policyjne radio, kt贸re przekazywa艂o wiadomo艣ci z szybko艣ci膮 karabinu maszynowego. Rick podszed艂 wi臋c bli偶ej do drzwi, trzymaj膮c w jednym r臋ku fili偶ank臋 z kaw膮. Drug膮 przyciska艂 do ucha odbiornik, 偶eby lepiej s艂ysze膰.

A 330 鈥 strzelanina 鈥 prawdopodobnie czterdziestkapi膮tka 鈥 艣mier膰 鈥 na wyspie 鈥 w jego bliskim s膮siedztwie.

Rick prowadzi艂, a Jim przywar艂 do deski rozdzielczej i ws艂uchiwa艂 si臋 w podawane przez radio komunikaty. Pierwszy policjant dotar艂 ju偶 na miejsce.

To rejon Dusty 鈥 powiedzia艂 Jim i pos艂a艂 Rickowi d艂ugie, znacz膮ce spojrzenie. Przyby艂a r贸wnie偶 stra偶 po偶arna. Ofiar膮 pad艂 m艂ody bia艂y m臋偶czyzna, kt贸ry zmar艂 na miejscu.

Wygl膮da na to, 偶e jeden z twoich s膮siad贸w za艂atwi艂 tego typka i oszcz臋dzi艂 nam k艂opotu. Mo偶emy odfajkowa膰 spraw臋. Uliczny wymiar sprawiedliwo艣ci dzia艂a szybko i sprawnie.

Jim u艣miechn膮艂 si臋 do swoich my艣li, chocia偶 gor膮ca kawa wyla艂a si臋 i poparzy艂a mu palce, bo nie uda艂o mu si臋 utrzyma膰 prosto plastykowego kubka.

Jazda, kt贸ra zwykle trwa艂aby dziesi臋膰 minut, zaj臋艂a im pi臋膰. Powr贸t do domu nigdy nie zabiera艂 Rickowi du偶o czasu, ale za to dostarcza艂 wielu mi艂ych wra偶e艅. Mieszka艂 bowiem na wyspie San Remo, po艂o偶onej mi臋dzy Miami a Miami Beach, czerpi膮c korzy艣ci z zalet dw贸ch otaczaj膮cych go 艣wiat贸w. Jego dom po艂o偶ony by艂 na przedmie艣ciu, przy cichej, zadrzewionej ulicy, a cztery mile dalej czeka艂y na niego wie偶owce i nowoczesna kwatera g艂贸wna policji. Spok贸j i bezpiecze艅stwo dzielnicy, w kt贸rej mieszka艂, okaza艂y si臋 niezwykle wa偶ne, kiedy on i Laurel zdecydowali si臋 zamieszka膰 razem. Ich burzliwy romans zadziwi艂 wszystkich znajomych Ricka, kt贸rzy nie wierzyli, 偶e ten facet kiedykolwiek si臋 ustatkuje. Nadal zreszt膮 robili o to zak艂ady. Dusty natomiast zajmowa艂a ostatnie miejsce na li艣cie porzuconych przez niego kobiet.

Rick mia艂 nadziej臋, 偶e Jim w艂a艣ciwie interpretuje przebieg wydarze艅. Prawie w to wierzy艂, dop贸ki nie wjecha艂 nieoznakowanym autem na sw贸j w艂asny podjazd. Wtedy bowiem us艂ysza艂 krzyki.

To nie by艂 g艂os Laurel. Odnalaz艂 j膮 szybko wzrokiem. Zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek na ma艂ej kamiennej 艂awce, mia艂a opuszczon膮 g艂ow臋, a jej mokre w艂osy spada艂y na twarz. Siedzia艂a tak na uboczu, przed wej艣ciem do ich domu.

Wszystko w porz膮dku, kochanie? 鈥 spyta艂 i mocno j膮 do siebie przytuli艂.

Bezwolnie podda艂a si臋 u艣ciskowi.

Co tu si臋 sta艂o, do diab艂a?

Podnios艂a na niego swe bursztynowe oczy, w kt贸rych teraz czai艂o si臋 przera偶enie; jej twarz by艂a chorobliwie blada mimo opalenizny.

Nie wiem, co si臋 sta艂o 鈥 szepn臋艂a.

Przypomina艂a zagubione dziecko, kt贸re zaraz si臋 rozp艂acze.

To... Rob 鈥 wyj膮ka艂a, wskazuj膮c dr偶膮c膮 r臋k膮 dom Thorne鈥櫭硍.

Jasna cholera.

Rick u艣cisn膮艂 pokrzepiaj膮co jej rami臋 i ruszy艂 w stron臋, z kt贸rej dochodzi艂y krzyki, z dr偶膮cym sercem. Matka zabitego ch艂opca wyrywa艂a si臋 m臋偶owi i mundurowemu, kt贸rzy usi艂owali j膮 powstrzyma膰. Na po艂ach jej szlafroka widnia艂a krew. Wyci膮ga艂a r臋ce do syna.

Lekarz odsun膮艂 si臋 od cia艂a, jego wzrok napotka艂 spojrzenie Ricka. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nic nie mogli艣my zrobi膰. Niestety.

On ju偶 nie 偶y艂, kiedy tu dotar艂am, Rick 鈥 powiedzia艂a Mary Ellen, kt贸rej uda艂o si臋 ju偶 zapanowa膰 nad uczuciami, jakich dozna艂a na widok Ricka. 鈥 Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e wyczuwam s艂aby puls 鈥 doda艂a, wzruszaj膮c bezradnie ramionami. 鈥 Mo偶e zreszt膮 tylko chcia艂am, 偶eby tak by艂o. On jest taki m艂ody. I tak zreszt膮 wezwa艂abym karetk臋. Bardziej dla niej 鈥 podnios艂a oczy na matk臋 Roba 鈥 ni偶 dla niego.

Rick skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

Co ci si臋 do tej pory uda艂o ustali膰?

Kilka os贸b s艂ysza艂o strza艂.

Zabrzmia艂o to profesjonalnie i beznami臋tnie.

Kto艣 zadzwoni艂 z doniesieniem, 偶e w okolicy kr臋ci si臋 jaki艣 podejrzany typ. By艂am ju偶 w drodze, kiedy otrzyma艂am drugi telefon i dowiedzia艂am si臋 o krzykach i bieganinie. Najprawdopodobniej zabity wyszed艂 z domu z kijem baseballowym, kt贸ry s艂u偶y艂 mu jako bro艅, i wkroczy艂 do akcji. 呕aden z s膮siad贸w nie widzia艂 ani przebiegu wydarze艅, ani zab贸jcy. Nie mamy narz臋dzia zbrodni. Nikt nie mo偶e opisa膰 sprawcy. R贸wnie偶 nikt nie s艂ysza艂 samochodu. Niewykluczone, 偶e zab贸jca jest jeszcze w okolicy. Zabezpieczy艂am miejsce zbrodni i ogrodzi艂am je ta艣m膮.

Laurel stan臋艂a obok nich w rannych pantoflach i r贸偶owym peniuarze.

W czerwono-niebieskich 艣wiat艂ach samochod贸w policyjnych, z w艂osami opadaj膮cymi na ramiona, dziewczyna nie wygl膮da艂a na wi臋cej ni偶 szesna艣cie lat.

Prosz臋 si臋 odsun膮膰... 鈥 zacz臋艂a Dusty i urwa艂a, gdy Rick obj膮艂 Laurel, by doda膰 jej otuchy.

Dokonano wzajemnej prezentacji. 鈥 Dusty u艣miechn臋艂a si臋 i przywita艂a z dziewczyn膮. A wi臋c to ona 鈥 pomy艣la艂a chmurnie. 鈥 No jasne. Typowa miss pi臋kno艣ci: 艣wie偶a, m艂oda, 艣liczna, nawet w 艣rodku takiej parszywej nocy jak ta, bez makija偶u, wygl膮da fantastycznie.

Przepraszam, nie wiedzia艂am 鈥 zacz臋艂a Dusty i przyjrza艂a si臋 jej bli偶ej. 鈥 Masz mokre w艂osy.

Bra艂am... bra艂am w艂a艣nie prysznic, kiedy to si臋 sta艂o.

O tej porze? 鈥 Dusty spojrza艂a na ni膮 pytaj膮co.

Ten zabity ch艂opiec mieszka艂 tu偶 obok nas 鈥 j臋kn臋艂a Laurel, ukry艂a twarz na ramieniu Ricka i zap艂aka艂a.

Wiem 鈥 Dusty nadal wpatrywa艂a si臋 w ni膮 badawczo, p贸ki Rick nie ponagli艂 jej niecierpliwym gestem r臋ki, 偶eby kontynuowa艂a sprawozdanie.

Mia艂a niewiele do dodania.

Dojecha艂am tutaj w ci膮gu pi臋ciu minut. Wygl膮da na to, 偶e dosta艂 jedn膮 kul臋 w pier艣.

Sprawd藕, czy tender nie widzia艂 niczego podejrzanego, po艂膮cz si臋 z ME i K9. Powiedz technikom, 偶eby u偶ywali mocnego 艣wiat艂a. Ciemno tu jak cholera 鈥 doda艂, jakby dopiero teraz to zauwa偶y艂.

Do tej pory nigdy nie patrzy艂 na ulic臋, przy kt贸rej si臋 wychowa艂, skrupulatnym wzrokiem detektywa, badaj膮cego miejsce zbrodni. Podoba艂o mu si臋, 偶e prawie w og贸le nie ma na niej ruchu, lubi艂 md艂e 艣wiat艂a rzadko porozstawianych latarni, szczeg贸lnie w por贸wnaniu z ostrym blaskiem sodowych lamp w mie艣cie.

Ju偶 im to m贸wi艂am.

To wezwij stra偶 po偶arn膮 i helikopter 鈥 warkn膮艂. 鈥 Tu w okolicy bardzo 艂atwo si臋 schowa膰. Nie b臋dziemy wpuszcza膰 ani wypuszcza膰 nikogo z wyspy, chyba 偶e mieszka tu na sta艂e. 呕adnych zwiedzaj膮cych. Sprawd藕, czy szos膮 nie id膮 jacy艣 piesi. Dowiedz si臋, czy nikt nie zauwa偶y艂 niczego niezwyk艂ego. Zapytaj taks贸wkarzy, czy nie podwozili nikogo.

Dwaj mundurowi otoczyli dok艂adnie miejsce zbrodni 偶贸艂t膮 ta艣m膮. Rick przeszed艂 pod ni膮 i o艣wietli艂 latark膮 le偶膮cy obok cia艂a kij baseballowy. Gdyby kij lub trawa, na kt贸rej le偶a艂, by艂y zakrwawione, mog艂oby to znaczy膰, 偶e Rob uderzy艂 swego zab贸jc臋 i nale偶y teraz szuka膰 kogo艣, kto jest ranny. To ju偶 by艂by jaki艣 post臋p.

Nie znalaz艂 jednak takich 艣lad贸w. Pobie偶nie zbada艂 cia艂o, staraj膮c si臋 odp臋dzi膰 z oczu obraz niezno艣nego szkraba ze szpar膮 miedzy z臋bami, kt贸ry 艂azi艂 bez przerwy za nim i innymi starszymi ch艂opcami z s膮siedztwa. Szkrab wyr贸s艂 na b艂aznuj膮cego stale ma艂olata z metalow膮 klamerk膮 w ustach, kt贸rego fascynowa艂a praca w policji, dzieciaka, kt贸ry marzy艂 o tym, 偶eby zosta膰 glin膮, tak jak Rick. Bose, p贸艂nagie cia艂o, le偶膮ce na trawie z zakrzywionymi palcami u n贸g, nie przypomina艂o w niczym tamtego Roba, ale Rick wiedzia艂, 偶e ten widok wyra藕nie i bole艣nie utkwi mu w pami臋ci i zawsze go b臋dzie prze艣ladowa艂. Z ponur膮 min膮 podszed艂 do karetki, przy kt贸rej stali mocno przytuleni do siebie rodzice ch艂opca. Ojciec patrzy艂 na Ricka i wida膰 by艂o, 偶e ga艣nie tl膮ca si臋 do tej pory w jego oczach iskierka nadziei.

Rick rozmawia艂 ju偶 setki razy z rodzinami ofiar. Wcale nie jest coraz 艂atwiej. Przeciwnie, jest coraz trudniej 鈥 przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Poza tym nigdy przy takich okazjach nie mia艂 do czynienia z najbli偶szymi s膮siadami.

Heleno, Dan 鈥 stan膮艂 przed nimi tak, 偶eby zas艂oni膰 sob膮 cia艂o i zmusi膰 ich tym samym, aby ca艂膮 uwag臋 skupili na nim. 鈥 To prawda. Rob zosta艂 zastrzelony. Nie 偶yje. Nikt ju偶 mu w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 pom贸c. Jeszcze nie wiemy, kto go zabi艂, ale zapewniam was, 偶e zrobimy wszystko, 偶eby znale藕膰 sprawc臋. Wiecie, 偶e jestem waszym przyjacielem, a teraz mo偶ecie na mnie liczy膰 bardziej ni偶 kiedykolwiek.

Kobieta j臋kn臋艂a.

Najwa偶niejszy jest teraz czas 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Chc臋, 偶eby艣cie byli silni i na chwil臋 porzucili smutek. Musicie nam pom贸c.

Co mo偶emy zrobi膰? 鈥 zapyta艂 m臋偶czyzna bezbarwnym g艂osem.

Czy wiecie, co zobaczy艂 Rob?

Nawet nie zauwa偶yli艣my, 偶e wyszed艂 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna. Zabrzmia艂o to bezbarwnie i g艂ucho.

Co on tutaj robi艂? 鈥 zapyta艂a matka, podnosz膮c g艂os. 鈥 Co on robi艂? Co robi艂?

Rick wiedzia艂, ale byk to wyj膮tkowo gorzka prawda. Ch艂opiec by艂by o wiele bezpieczniejszy z nim, w policyjnym aucie, ni偶 we w艂asnym 艂贸偶ku. Dlaczego w nim nie zosta艂?


S膮siedzi odprowadzili rodzic贸w Roba do domu. Rick podszed艂 spokojnie do samochodu, okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i r膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w drzewo. B贸l sprawi艂 mu rado艣膰.

Cholerne palmy. Ta a偶 si臋 o to prosi艂a.

Jim sta艂 za nim, jak zwykle konkretny i rzeczowy.

Wygl膮da na to, 偶e odbywa艂y si臋 tu zapasy. Ka偶 im pobra膰 odciski z cia艂a.

To by艂o trudne, ale zdawa艂o egzamin. W dw贸ch poprzednich sprawach, kt贸re razem prowadzili, wykorzystali ten pomys艂 i uda艂o si臋 zdj膮膰 odciski ze sk贸ry ofiar. Gwa艂ciciel, kt贸ry zabi艂 m艂od膮 dziewczyn臋, pozostawi艂 艣lad kciuka na jej kostce. Ta metoda sprawdza si臋 lepiej w przypadku kobiet, poniewa偶 powierzchnia ich sk贸ry jest g艂adsza i mniej ow艂osiona. Za drugim razem jednak uda艂o im si臋 zidentyfikowa膰 odcisk palca na ramieniu m臋偶czyzny, kt贸ry usi艂owa艂 walczy膰 ze swoim zab贸jc膮.

Nasi ludzie poszli na zwiady. Jak do tej pory nie znale藕li nikogo, kto s艂ysza艂by odp艂ywaj膮c膮 艂贸dk臋 lub odje偶d偶aj膮cy samoch贸d. Poprosi艂em, 偶eby mi dostarczono odciski palc贸w wszystkich w艂贸cz臋g贸w i w艂amywaczy, kt贸rzy grasowali na pla偶y i na wyspach.

A mo偶e to nie by艂 w艂amywacz?

Wtedy, je偶eli nie dopisze nam szcz臋艣cie, b臋dziemy mieli prawdziw膮 zagwozdk臋. Ale kto to niby m贸g艂 by膰? Kto, poza w艂amywaczem, zakrada艂by si臋 tutaj o czwartej nad ranem? Co za okropna sprawa! To by艂 dobry dzieciak i wyr贸s艂by na 艣wietnego glin臋.

Jim pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie zachwyca艂 si臋 ju偶 byle czym, ale lubi艂 tego ch艂opca, a jego szczere i 偶ywe zainteresowanie prac膮 w policji schlebia艂o mu. Starzej膮cy si臋 policjant wskaza艂 g艂ow膮 dom Thorne鈥櫭硍, w kt贸rym teraz pali艂o si臋 艣wiat艂o.

Jedynak?

Tak. Ukochany, jedyny syn. 鈥 Chodzi艂em jeszcze do og贸lniaka, kiedy si臋 urodzi艂. Patrzy艂em, jak dorasta. Kiedy moi rodzice przeszli na emerytur臋 i przenie艣li si臋 do Saint Pete, ja sprowadzi艂em si臋 z powrotem tutaj, do tego domu. P贸藕niej go od nich odkupi艂em. Podoba艂o mi si臋, 偶e tak tutaj spokojnie 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 gorzko.

Pieprzony 艣wiat 鈥 powiedzia艂 Jim 鈥 Wszystko przez t臋 pe艂ni臋. Zawsze tak jest. Jak dorwiemy skurczybyka, zamawiam go dla siebie. Zas艂uguje na to, 偶eby go rozwali膰 na miejscu.

To prawda. Ale najprawdopodobniej jeszcze po偶yje.

Wiesz, jak jest, Rick. Walka w ciemno艣ciach, powiedz膮, 偶e nie mog膮 zastosowa膰 kary 艣mierci. Za艂o偶臋 si臋, 偶e zrobi膮 z tego nieumy艣lne zab贸jstwo. Albo jeszcze gorzej; oka偶e si臋, 偶e to jaki艣 m艂ody gn贸j i wszystko ujdzie mu na sucho, bo jest niepe艂noletni. Chyba, 偶e ja go najpierw dopadn臋.

Podobnie jak niekt贸rzy mundurowi patroluj膮cy zatok臋, Jim nosi艂 ze sob膮 remingtona, kaliber dwana艣cie.

Rick westchn膮艂. Jim zawsze narzeka艂 na wadliwy system s膮downiczy i optowa艂 za sprawiedliwo艣ci膮 uliczn膮. Dzi艣 nie mia艂 nastroju, 偶eby go s艂ucha膰.

Od艂贸偶 t臋 armat臋 do samochodu. Mam ju偶 do艣膰 zmartwie艅. Jeszcze mi tu trzeba snajpera za partnera.

W Miami zrobi艂 si臋 teraz Dziki Zach贸d 鈥 Jim pomacha艂 broni膮, 艣ciskaj膮c pieszczotliwie drewnian膮 kolb臋. D艂uga lufa po艂yskiwa艂a z艂owrogo w przy膰mionym 艣wietle. 鈥 Teraz przyda艂oby nam si臋 troch臋 ulicznej sprawiedliwo艣ci. Mo偶esz j膮 r贸wnie偶 okre艣li膰 jako zwyci臋stwo dobra nad z艂em. Nie widz臋 w tym nic z艂ego.

Nic, poza tym 偶e k艂贸ci si臋 z prawem, a ty stajesz si臋 tak samo z艂y jak oni wszyscy. Nie warto by膰 m臋czennikiem dla takiej idei. Od艂贸偶 to do samochodu i wracajmy do roboty.

Obaj zdj臋li marynarki i rozlu藕nili krawaty. Rob Thorne le偶a艂 spokojnie, sk膮pany w nag艂ym b艂ysku fleszy jak gwiazda programu w centrum og贸lnego zainteresowania. Eksplozje 艣wiat艂a, pojawiaj膮ce si臋 w zaparowanych fleszach aparat贸w fotograficznych i mamrotanie policjant贸w sprawia艂y zupe艂nie surrealistyczne wra偶enie. Nad nimi zacienione czubki palm zdawa艂y si臋 chwyta膰 chmury przys艂aniaj膮ce czyste, pe艂ne oblicze ksi臋偶yca.

Policjanci i technicy przerwali na chwil臋 prac臋, 偶eby powita膰 nowo przyby艂ego go艣cia. Bob Lansing, pulchny, jowialny okularnik, zawsze przedstawia艂 si臋 jako jedyny lekarz w mie艣cie, kt贸ry chodzi na wizyty domowe. Oczywi艣cie, wyja艣nia艂, wszyscy jego pacjenci s膮 ju偶 martwi.

Zobaczmy, co te偶 si臋 przytrafi艂o temu m艂odzie艅cowi 鈥 powiedzia艂 pogodnie Lansing, okr臋gowy lekarz s膮dowy.

Kiedy przesun膮艂 delikatnie cia艂o, z ma艂ego niewinnie wygl膮daj膮cego otworu, kt贸rym wlecia艂a kula, wyla艂a si臋 krew i splami艂a pier艣 Roba.

Doktor podda艂 dok艂adnym ogl臋dzinom bezw艂adne ramiona ch艂opca, po czym uni贸s艂 w g贸r臋 bose stopy, 偶eby sprawdzi膰, czy nie widniej膮 na nich jakie艣 istotne 艣lady. Przy pomocy Ricka u艂o偶y艂 cia艂o na brzuchu. Na plecach nie by艂o 偶adnych ran, jedynie ma艂e, twarde wybrzuszenie pod lew膮 艂opatk膮. Kule wytracaj膮 szybko艣膰, gdy ju偶 zag艂臋bi膮 si臋 w ludzkim ciele. Sk贸ra rozci膮ga si臋 jak elastyczna tkanina, poddaj膮c si臋 sile uderzenia, i wystrzelony pocisk zatrzymuje si臋 tu偶 pod jej powierzchni膮.

Aaa 鈥 wymamrota艂 lekarz. 鈥 Chcecie kul臋?

Sekcja mia艂a si臋 odby膰 dopiero w po艂udnie, wi臋c ustalenie kalibru broni mog艂o okaza膰 si臋 przydatne.

Ka偶da informacja jest dla nas wa偶na 鈥 odpar艂 Rick.

Czy kto艣 ma przy sobie scyzoryk 鈥 spyta艂 Lansing lekko.

Detektywi i mundurowi policjanci wiedzieli dobrze, czym to pachnie, wi臋c 偶aden nie odpowiedzia艂. Jedynie nowo przyby艂a policjantka, Lou Mitchell by艂a skora do pomocy. Doktor podziwia艂 przez chwil臋 ostrze jej no偶a, po czym naci膮艂 zr臋cznie wybrzuszenie. Krew z g艂o艣nym gulgotem trysn臋艂a z rany, gdy lekarz wprowadzi艂 do 艣rodka palec w chirurgicznej r臋kawiczce.

Po chwili trzyma艂 ju偶 kul臋, tak jakby to by艂a plastykowa zabawka z czekoladowego jajka z niespodziank膮. Pocisk mia艂 kaliber 38 i nie zosta艂 uszkodzony. Przewr贸cili Roba z powrotem na plecy, a z rany wci膮偶 la艂a si臋 krew i wydobywa艂 si臋 z niej upiorny d藕wi臋k, poniewa偶 powietrze z przebitego p艂uca wylatywa艂o na zewn膮trz przez klatk臋 piersiow膮.

Lansing po艂o偶y艂 zakrwawiony n贸偶 na d艂oni okrytej poplamion膮 teraz r臋kawiczk膮, i u艣miechaj膮c si臋 z wdzi臋czno艣ci膮, chcia艂 go odda膰 w艂a艣cicielce. Silna, m艂oda kobieta u偶ywa艂a go do obierania owoc贸w, kt贸re jad艂a na swoje wegetaria艅skie obiady.

Chyba nie b臋dzie mi ju偶 potrzebny 鈥 powiedzia艂a cicho i odwr贸ci艂a si臋.

Mo偶esz zyska膰 w ten spos贸b troch臋 narz臋dzi 鈥 szepn膮艂 Jim, a doktor mrugn膮艂 w odpowiedzi.


***

Ci, kt贸rych 偶ycie obraca si臋 wok贸艂 gwa艂townej 艣mierci, pracowali przez reszt臋 nocy w kuchni Ricka, kt贸ra zamieni艂a si臋 w punkt dowodzenia. Niekt贸rzy technicy padali wprost ze zm臋czenia, gdy偶 by艂o to pi膮te miejsce zbrodni, jakie przysz艂o im obs艂ugiwa膰 na tym dy偶urze. Laurel by艂a zupe艂nie odr臋twia艂a. Jej oszo艂omiony wyraz twarzy zmienia艂 si臋 tylko w贸wczas, gdy przelatywa艂 nad nimi helikopter. Krzywi艂a si臋 wtedy, jakby odczuwa艂a jaki艣 b贸l. Ekipa dochodzeniowa przeszukiwa艂a okolice, 艂膮cznie z dachami dom贸w, na kt贸re przest臋pcy cz臋sto rzucaj膮 bro艅 uciekaj膮c z miejsca zbrodni, najpierw korzystaj膮c z niezwykle silnego 艣wiat艂a reflektor贸w, potem za艣 z r贸偶owiej膮cego ju偶 艣witu.

Rodzina mieszkaj膮ca po drugiej stronie wyspy znalaz艂a zw艂oki swojego psa wcze艣nie rano. Skuleni w kuchni u s膮siad贸w, tak by ekipa techniczna mog艂a pracowa膰 bez przeszk贸d, dowiedzieli si臋, 偶e w艂amywacz, kt贸ry ich obrabowa艂, najprawdopodobniej jest r贸wnie偶 zab贸jc膮.

M贸g艂 mnie zgwa艂ci膰 i zamordowa膰 w moim w艂asnym 艂贸偶ku 鈥 stwierdzi艂a ponuro Sandra Corley. Ta wielka kobieta narzuci艂a na siebie tylko podomk臋 i klapki.

Larry Corley by艂 blady i roztrz臋siony.

Dzieci spa艂y w swoich pokojach, Rick. To mog艂o by膰 jedno z nich albo jedno z nas. Nic nie s艂yszeli艣my. Zgin臋艂o troch臋 bi偶uterii i got贸wki oraz kamea, kt贸r膮 Sandy dosta艂a od matki.

A bro艅? Co z broni膮?

Nigdy nie mieli艣my broni. Mo偶e teraz kupi臋. Nigdy nie podejrzewa艂em nawet, 偶e co艣 takiego mo偶e zdarzy膰 si臋 tu, na naszej wyspie.

A Bosco? Nie szczeka艂?

W艂a艣nie na tym polega ca艂y koszmar 鈥 odrzek艂 Larry, kr臋c膮c g艂ow膮. 鈥 Wiesz, jaki to by艂 pies. Wychowywa艂 si臋 razem z dzie膰mi. Nikt nie musia艂 go zabija膰, 偶eby siedzia艂 cicho. Nie s艂yszeli艣my nawet skowytu, nic.

Ju偶 dawno powinni艣my si臋 byli pozby膰 tego cholernego kundla 鈥 oznajmi艂a Sandra, siorbi膮c kaw臋 z kubka. Otar艂a usta wierzchem d艂oni.

Co on robi艂, kiedy potrzebny by艂 czujny pies obronny?

Czuwa艂 鈥 powiedzia艂 Larry, ale nie s艂ycha膰 by艂o nawet 艣ladu rozbawienia w jego g艂osie.

My艣l臋, 偶e masz racj臋 鈥 powiedzia艂 ponuro Rick. 鈥 Nie zabito go po to, 偶eby go uciszy膰. By艂o tyle krwi...

Ju偶 ja co艣 wiem na ten temat 鈥 warkn臋艂a Sandra. 鈥 Widzia艂e艣 moj膮 pod艂og臋?

Ale w 偶adnym innym miejscu nie znale藕li艣my 艣lad贸w. Kto艣, kto go zabi艂, zrobi艂 to wychodz膮c, po prostu dla przyjemno艣ci.

W艂a艣nie! 鈥 przytakn臋艂a chrapliwie. 鈥 Kupi臋 dobermana i nazw臋 go Zab贸jca. Zajm臋 si臋 tym jeszcze dzisiaj.

Ile lat ma teraz Lacey?

Trzyna艣cie.

Rick i Larry wymienili spojrzenia.

Jacy艣 ch艂opcy?

Jeszcze nie.

Jeste艣 pewna?

Na mi艂o艣膰 bosk膮, Rick! Ona jest w 贸smej klasie.

A mo偶e kto艣 do niej dzwoni艂 albo zawraca艂 jej g艂ow臋, 艣ledzi艂 j膮?

Po raz pierwszy w oczach Sandry pojawi艂 si臋 strach zamiast z艂o艣ci.

Jutro, a je艣li mi si臋 uda, nawet dzi艣 wy艣l臋 j膮 do babki w Vermont.

S膮dzisz, 偶e jaki艣 psychopata... 鈥 Larry urwa艂.

Raczej nie 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Musimy jednak bra膰 pod uwag臋 wszystkie mo偶liwo艣ci. Nikt nie przysparza艂 wam ostatnio powod贸w do zmartwie艅? Kto艣 z pracy, z s膮siedztwa, mo偶e kto艣 z rodziny?

Oboje pokr臋cili przecz膮co g艂owami.

Op艂akuj膮ce psa dzieci, Lacey i jej o艣mioletni brat nie byli specjalnie pomocni.

Mimo 偶e w mie艣cie pope艂niano wiele przest臋pstw, na wyspie nie by艂o 偶adnych tego typu problem贸w. Tej nocy w jednym przypadku u偶yto no偶a, w drugim 鈥 broni palnej. Lecz czym w艂a艣ciwie r贸偶nili si臋 od siebie dwaj gro藕ni przest臋pcy, kt贸rzy zaatakowali spokojn膮 zwykle wysp臋 tej samej nocy? Poprzednie doniesienia dotyczy艂y jakich艣 drobnych spraw, denerwuj膮cych telefon贸w czy te偶 d藕wi臋k贸w lub cieni zauwa偶onych w nocy. Rick pomy艣la艂, 偶e te dwa przypadki 艂膮czy ze sob膮 osoba sprawcy. 艢cigany w艂amywacz wpada w panik臋 i w ciemno艣ciach poci膮ga za spust. Zbrodnia dokonana przez kogo艣 z zewn膮trz. Najtrudniejsza do wykrycia.

Kiedy Rick wr贸ci艂 do domu, zaskoczy艂 go widok Laurel, kt贸ra kr臋ci艂a si臋 po kuchni, nalewaj膮c w艂asnor臋cznie zmielon膮 i zaparzon膮 kaw臋, przygotowywa艂a kanapki, podsuwa艂a popielniczki zaj臋tym prac膮 palaczom, kt贸rzy wykonywali tymczasem swoj膮 papierkow膮 robot臋 i wyko艅czali diagramy. Grzeczna dziewczynka 鈥 pomy艣la艂 czule, widz膮c ten nag艂y przyp艂yw energii. By艂o mu przykro, 偶e zetkn臋艂a si臋 tak blisko z ciemn膮 stron膮 jego pracy. Na samym pocz膮tku, gdy tylko si臋 poznali, uj臋艂a go swoj膮 naiwno艣ci膮, kt贸ra wyra偶a艂a si臋 r贸wnie偶 w jej wyobra偶eniach na temat profesji, kt贸r膮 si臋 para艂. Tymczasem 艣ledztwo w sprawie o morderstwa jest tak absorbuj膮cym zadaniem, 偶e zaciera si臋 granica mi臋dzy 偶yciem prywatnym a zawodowym. W ko艅cu tak si臋 dzieje, 偶e nie pozostaje nawet najmniejszy fragment prywatno艣ci, na kt贸ry praca nie mia艂aby wp艂ywu. W przeciwie艅stwie do Dusty i innych kobiet, kt贸re przewin臋艂y si臋 przez jego 偶ycie, Laurel nie bardzo rozumia艂a, na czym polega policyjna robota, a jeszcze mniej wiedzia艂a o 艣mierci. A jemu to si臋 podoba艂o. Wzrusza艂a go jej niewinno艣膰, wzbudza艂a w nim uczucia, kt贸re uzna艂 za dawno ju偶 utracone podczas ci膮g艂ej konfrontacji z brutaln膮 rzeczywisto艣ci膮. Emocjonowa艂 j膮 trzask siedmiokana艂owego odbiornika radiowego, kt贸ry trzyma艂 w domu, i opowie艣ci wojenne, kt贸re stale z niego wyci膮ga艂a. Doskonale zdawa艂 sobie z tego spraw臋, ale potrafi艂 tak wyodr臋bni膰 czas, jaki z ni膮 sp臋dza艂by nigdy nie skala艂a go jego praca. Codzienny zn贸j i plugawe tajemnice nale偶a艂y wy艂膮cznie do niego. A teraz ona zetkn臋艂a si臋 ze 艣mierci膮 niemal偶e na progu ich domu. Mog艂o si臋 to przecie偶 wydarzy膰 gdziekolwiek, ale sta艂o si臋 tutaj i w艂a艣nie dlatego Rick kl膮艂 na czym 艣wiat stoi.

Laurel by艂a spontaniczna, nieprzewidywalna, cz臋sto zmienia艂 jej si臋 nastr贸j. W艂a艣ciwie niezupe艂nie jeszcze doros艂a. Nie chcia艂, 偶eby sta艂a si臋 bezduszna i oboj臋tna wobec cierpienia i 艣mierci, tak jak on. Zmieni艂oby j膮 to ca艂kowicie.

Gdy ujrza艂 j膮 pierwszy raz, mia艂a w艂osy w nie艂adzie, powiewaj膮ce jak sztandar na wietrze. W tr贸jnas贸b naruszy艂a przepisy drogowe i nic sobie z tego nie robi艂a.

Rick mia艂 wtedy na pie艅ku z kapitanem, co zreszt膮 nie by艂o niczym niezwyk艂ym. S膮dzi艂, 偶e trafi艂 na 艣lad, kt贸ry go m贸g艂 doprowadzi膰 do wykrycia sprawcy dawno ju偶 pope艂nionego zab贸jstwa. W tym celu musia艂 pojecha膰 do Seattle, 偶eby porozmawia膰 z podejrzanym, kt贸ry w贸wczas tam mieszka艂. Jak zwyk艂e policja boryka艂a si臋 z k艂opotami finansowymi. Ludzi r贸wnie偶 brakowa艂o. Kapitan uzna艂 ten wydatek za nieuzasadniony i za偶膮da艂 podania o delegacj臋. Rick by艂 w艣ciek艂y. Dosz艂o mi臋dzy nimi do ostrej wymiany zda艅, w efekcie czego Rick zosta艂 na jaki艣 czas przeniesiony do drog贸wki. Pracowa艂 w dzie艅, je藕dzi艂 du偶ym kawasaki 1000 i wmawia艂 sobie, 偶e bardzo lubi wypisywa膰 mandaty, eskortowa膰 pogrzeby i zatrzymywa膰 przekraczaj膮cych szybko艣膰 kierowc贸w. Mia艂 regularne godziny pracy, ale szybko mu si臋 to znudzi艂o.

Laurel prowadzi艂a bia艂y, otwarty kabriolet MGB. Przekroczy艂a dozwolon膮 szybko艣膰 o prawie trzydzie艣ci mil na godzin臋 i gwa艂townie zmieni艂a pas, zmuszaj膮c innego kierowc臋, 偶eby zjecha艂 z drogi. Dojecha艂a do zakr臋tu i wpad艂a na trawnik na wysepce, po czym zignorowa艂a syren臋, kt贸r膮 w艂膮czy艂 Rick, usi艂uj膮c j膮 zatrzyma膰. Musia艂 j膮 goni膰 prawie cztery mile. Gdy zajecha艂 jej drog臋, mia艂a obra偶on膮 min臋.

P贸藕niej spojrzeli sobie w oczy i Laurel z trudno艣ci膮 powstrzymywa艂a u艣miech, podczas gdy Rick prawi艂 jej kazanie.

Obejrza艂 dok艂adnie jej prawo jazdy, a ona powiedzia艂a mu, 偶e jest zbyt powa偶ny.

U艣miechnij si臋! Na pewno potrafisz. To nie jest takie trudne. No, spr贸buj 鈥 prosi艂a przymilnie. 鈥 呕ycie nie jest takie straszne.

Patrzy艂a 艣mia艂o na jego jasne w艂osy, wysuwaj膮ce si臋 spod kasku, odznak臋 drog贸wki przypi臋t膮 do koszuli i jego sze艣膰 st贸p i trzy cale wzrostu, wbite teraz w spodnie z lam贸wkami i wysokie buty.

Rozchmurz si臋, Kotku w Butach 鈥 powiedzia艂a.

Trudno mu by艂o zachowa膰 powag臋, ale jako艣 si臋 uda艂o. Niedobrze, 偶e jest taka m艂oda 鈥 pomy艣la艂. Zamkn膮艂 gwa艂townie ksi膮偶eczk臋 z mandatami i zwr贸ci艂 jej prawo jazdy.

Tym razem poprzestan臋 na upomnieniu. Ale prosz臋 zmieni膰 styl jazdy, bo narobi sobie pani k艂opot贸w. Mog艂a pani zarobi膰 dwana艣cie punkt贸w. I co wtedy ze zni偶k膮? Najwa偶niejsze jest jednak to, 偶e bardzo nie chcia艂bym informowa膰 pani rodzic贸w, 偶e ich c贸rka dozna艂a obra偶e艅, co gorsza w wypadku samochodowym.

Otworzy艂a szeroko oczy i spojrza艂a na niego z rozbawieniem.

To znaczy, 偶e nie jestem aresztowana?

Upchn臋艂a dokumenty w portfelu, mi臋dzy kartami kredytowymi, i spojrza艂a na niego rozja艣nionymi, zielonymi oczami, na kt贸re opada艂y jasne kosmyki w艂os贸w.

A mo偶e nauczy艂by艣 mnie prowadzi膰? Zrozumia艂abym lepiej, o co ci chodzi, Kocie.

Rozpuszczony bachor 鈥 pomy艣la艂.

W jej oczach b艂yska艂y bursztynowe c臋tki, patrzy艂a na niego prowokuj膮co. Zachowywa艂a si臋 wyj膮tkowo bezczelnie.

Przyjmuj臋 wyzwanie. Zadzwo艅 do mnie, jak sko艅czysz osiemna艣cie lat.

Kopn膮艂 gaz i odjecha艂 z rykiem silnika, zostawiaj膮c j膮 we wznieconym przez motor kurzu.

By艂a zabawna. By艂a r贸wnie偶 pi臋kna. Rick zna艂 wiele pi臋knych kobiet. Dusty r贸wnie偶 do nich nale偶a艂a. Ale ta mia艂a w sobie co艣 wi臋cej. My艣la艂 o niej tego wieczoru, pij膮c piwo w Southwind. P贸藕niej wydawa艂o mu si臋, 偶e widzia艂 ze dwa razy jej samoch贸d na autostradzie.

P贸艂 roku p贸藕niej, kiedy zn贸w pracowa艂 w wydziale zab贸jstw, w pewn膮 straszn膮 noc, pe艂n膮 trup贸w, przest臋pc贸w i z艂ych ps贸w, koledzy z drog贸wki prze艂膮czyli do niego rozmow臋.

Obchodzi艂a osiemnaste urodziny.



Rozdzia艂 czwarty


Kiedy wszyscy wreszcie sobie poszli, Harriet, gospodyni Laurel, zabra艂a si臋 do pracy. Wy艂膮czy艂a klimatyzacj臋 i pootwiera艂a na o艣cie偶 wszystkie okna. Zmoczy艂a gruby r臋cznik k膮pielowy, wy偶臋艂a go i zacz臋艂a nim macha膰, 偶eby oczy艣ci膰 powietrze zatrute dymem. Nast臋pnie wyszorowa艂a ka偶dy zak膮tek kuchni lizolem. P贸藕niej posz艂a do go艣cinnej 艂azienki. Mia艂a nadziej臋, 偶e technik policyjny, kt贸ry mia艂 brzydk膮, t艂ust膮 cer臋, nie musia艂 z niej korzysta膰, ale wcale nie by艂a tego pewna. Zawsze bardzo dba艂a o 艂azienki, gdy偶 cz臋sto nawiedza艂o j膮 wspomnienie tej jednej, szczeg贸lnej, pe艂nej krwi.

Wymy艂a r臋cznie kafelki. Nie u偶ywa艂a 偶adnych szczotek na kiju, 偶adnych zmywak贸w. Przykl臋k艂a na plastykowej ceracie i zabra艂a si臋 do szorowania z lekkim u艣miechem na twarzy.

Wspomina艂a z przyjemno艣ci膮 wszystkie komplementy, kt贸re pad艂y pod adresem przyrz膮dzonej przez ni膮 kawy, pi臋knie wypiel臋gnowanych kwiat贸w w kuchni i domowych ciasteczek. Czu艂a przyp艂yw energii i si艂y, cho膰 powinna by膰 zm臋czona. Uwielbia艂a kuchni臋 w niej w艂a艣nie bi艂o serce tego domu, a teraz by艂 to jej dom.

L艣ni膮ca pod艂oga w niczym nie przypomina艂a szorstkich desek pierwszej kuchni, jak膮 uda艂o si臋 jej zapami臋ta膰.

Nigdy nie zapomnia艂a ociekaj膮cej wilgoci膮, 艣mierdz膮cej lod贸wki, obitego zlewozmywaka i pustych, pokrytych kurzem p贸艂ek. Musia艂a wspina膰 si臋 na chybotliwe krzes艂o, 偶eby zamiesza膰 owsiank臋, p贸ki nie wyros艂a na tyle, by m贸c dosi臋gn膮膰 do palnik贸w tandetnej kuchenki gazowej. Zacz臋艂a trze膰 mocniej pod艂og臋, jakby chcia艂a wymaza膰 te obrazy z pami臋ci. R臋ce urobione po 艂okcie tego wymaga艂 jej ojciec.

Do roboty!!! 鈥 wrzeszcza艂.

Chcia艂, 偶eby robi艂a wszystko, dos艂ownie wszystko. Pami臋ta艂a dobrze jego wielki, mi臋kki brzuch i odra偶aj膮cy zapach. Przychodzi艂 do niej do pokoju, kiedy le偶a艂a sama w ciemno艣ciach. Sukinsyn.

Wspomnienie o matce zatar艂o si臋. Z wyj膮tkiem jej chorobliwie chudych ko艅czyn rozci膮gni臋tych bez艂adnie w wannie. I oczywi艣cie z wyj膮tkiem krwi.

Harriet wsta艂a, rozcieraj膮c kark os艂oni臋tymi r臋kawiczk膮 palcami, i zn贸w si臋gn臋艂a po puszk臋 z lizolem. Nacisn臋艂a rozpylacz i preparat wype艂ni艂 pomieszczenie chmur膮 skroplonej cieczy. Harriet obj臋艂a wzrokiem swoje kr贸lestwo. To, co zobaczy艂a, nape艂ni艂o j膮 zadowoleniem.

Kuchenka z wywietrznikiem, kuchenka mikrofalowa i podw贸jny zlewozmywak z nierdzewnej stali. Kiedy rodzice Ricka przeszli na emerytur臋, wyremontowali kuchni臋, 偶eby podnie艣膰 warto艣膰 domu, kt贸ry zamierzali sprzeda膰. A p贸藕niej ich jedyny syn, wci膮偶 kawaler, postanowi艂, 偶e chce wr贸ci膰 w rodzinne pielesze. Poniewa偶 nie gotowa艂, kuchnia by艂a dziewicza, kiedy si臋 tu wprowadzili. I gdyby to mia艂o zale偶e膰 od Laurel, tak膮 by pozosta艂a pomy艣la艂a Harriet. Ale ona, Harriet, kocha艂a t臋 kuchni臋 i korzysta艂a ze wszystkiego, co si臋 w niej znajdowa艂o: przestronnych, d臋bowych kredens贸w z wysuwanymi p贸艂kami, bia艂ych lad roboczych i zmywarki do naczy艅, kt贸ra sta艂a w k膮cie, zawsze czysta, wypolerowana, wr臋cz nieskazitelna. Ksi膮偶ki kucharskie poustawia艂a na p贸艂ce, nad kolekcj膮 przypraw, obok filodendrona o b艂yszcz膮cych li艣ciach, codziennie czyszczonych majonezem. Jej 鈥濻ztuka kulinarna鈥, garnek, kt贸ry nale偶a艂 do matki Ricka i czterogrzankowy toster sta艂y obok siebie, jak 偶o艂nierze na warcie. Wszystkie ich przybory i naczynia kuchenne po艂膮czy艂y si臋 nieodwo艂alnie ze sob膮 na zawsze.

Harriet kocha艂a ten dom, ro艣liny, ogr贸d, ale najwi臋kszym uwielbieniem darzy艂a pomieszczenie, w kt贸rym miedziane garnki po艂yskiwa艂y ciep艂ym blaskiem ze swoich haczyk贸w. By艂o tu o wiele bardziej nowocze艣nie ni偶 u jej przybranych rodzic贸w, a przede wszystkim czu艂a si臋 tu u siebie. 呕ycie tutaj stanowi艂o dla niej jedyny sens i cel, tote偶 ta strzelanina i 艣mier膰 Roba mocno j膮 wystraszy艂y i rozgniewa艂y. Inni nie bardzo j膮 obchodzili, ale by艂a naprawd臋 w艣ciek艂a na Alexa. Wiele by za to da艂a, 偶eby m贸c go powstrzyma膰 przed wychodzeniem w 艣rodku nocy i robieniem takich rzeczy. A jaki okaza艂 si臋 nieostro偶ny.

I g艂upi. Tak wpa艣膰 do prysznica i zostawi膰 Laurel z mokrymi w艂osami. Ta policjantka zauwa偶y艂a. Jak szybko mo偶na wszystko straci膰 pomy艣la艂a Harriet nawet 偶ycie.

Jeden b艂膮d i koniec. Nigdy nie jest 艂atwo utrzyma膰 to, co uda艂o ci si臋 osi膮gn膮膰 i co jest najdro偶sze twemu sercu.

Harriet przysi臋g艂a sobie, 偶e uczyni w tym celu wszystko, co b臋dzie konieczne.



Rozdzia艂 pi膮ty


Pierwsze dwadzie艣cia cztery godziny 艣ledztwa, zwykle najbardziej kluczowe w przypadku zab贸jstwa, zaprowadzi艂y detektyw贸w donik膮d. Znajdowali si臋 w 艣lepym zau艂ku, laboratorium nie znalaz艂o 偶adnych odcisk贸w palc贸w ani te偶 innych, istotnych 艣lad贸w. Analiza balistyczna nie wnios艂a nic nowego do sprawy. Dusty zaofiarowa艂a swoj膮 pomoc w 艣ledztwie, cho膰 oficjalnie mia艂a do艂膮czy膰 do Ricka dopiero pierwszego, kt贸ry wypada艂 w niedziel臋.

Doceniam to, ale uwa偶am, 偶e powinna艣 odpoczywa膰, p贸ki to jeszcze mo偶liwe 鈥 odrzek艂. 鈥 B臋dzie nam potrzebny kto艣 ze 艣wie偶膮 g艂ow膮. Zreszt膮 teraz i tak niewiele mog艂aby艣 zrobi膰. Przecie偶 nic nie mamy.

Ekipa p艂etwonurk贸w sp臋dzi艂a wiele godzin w wodach wok贸艂 wyspy, szukaj膮c broni, gdy偶 s膮dzono, i偶 by膰 mo偶e zab贸jca tam j膮 w艂a艣nie utopi艂. Wydobyli puszki, z艂om i stare narz臋dzia.

Za艂oga helikoptera patroluj膮cego okolice znalaz艂a co艣 nowego 鈥 drugiego trupa. Ich odkrycie przyj臋to niemal entuzjastycznie. Istnia艂a nadzieja, 偶e morderca uton膮艂, pr贸buj膮c odp艂yn膮膰 z miejsca zbrodni, lub 偶e jego auto spad艂o z mostu.

Zbyt pi臋kne, 偶eby mog艂o by膰 prawdziwe 鈥 stwierdzi艂 Jim ponuro. 鈥 Prawie jak w bajce.

Mia艂 racj臋. Mundurowi, kt贸rzy dotarli na miejsce jako pierwsi, zameldowali przez radio, 偶e cia艂o p艂ywaj膮ce g艂ow膮 w d贸艂, nie opodal namorzyn贸w porastaj膮cych brzeg wyspy, przebywa艂o w wodzie zbyt d艂ugo, by mo偶na by艂o po艂膮czy膰 denata z morderstwem w San Remo.

Niemniej jednak Barrish i Ransom wsiedli na policyjny kuter, przycumowany niedaleko uj艣cia rzeki Miami.

Tylko tego nam by艂o trzeba. Okropno艣膰 鈥 powiedzia艂 Ransom zbola艂ym g艂osem.

艁贸d藕 patrolowa d艂ugo艣ci dwudziestu pi臋ciu st贸p sun臋艂a g艂adko po wodzie, a wilgotna bryza rozwiewa艂a przerzedzone w艂osy Jima, mozolnie zaczesane, tak by zakrywa艂y 艂ysin臋.

Gdybym chcia艂 s艂u偶y膰 na morzu, wst膮pi艂bym do Stra偶y Wybrze偶a. Wiem, 偶e zrobi mi si臋 niedobrze.

Nie my艣l o tym! 鈥 zawo艂a艂 Rick usi艂uj膮c przekrzycze膰 huk silnik贸w. 鈥 Robisz si臋 zielony stoj膮c jeszcze na brzegu. Odpr臋偶 si臋. Zrelaksuj. Sp贸jrz tylko!

Zach贸d s艂o艅ca by艂 rzeczywi艣cie wyj膮tkowo pi臋kny; niebo i jego lustrzane odbicie w wodzie wygl膮da艂y tak, jakby p艂on臋艂y.

Jim pokr臋ci艂 g艂ow膮 i spojrza艂 oskar偶ycielsko na ciemniej膮cy z wolna wschodni brzeg, gdzie srebrzy艂a si臋 zatoka.

Wszystko przez t臋 cholern膮 pe艂ni臋. Pe艂nia. Zawsze si臋 wtedy dzieje co艣 takiego. M贸wi臋 ci, Rick, powinienem by艂 odej艣膰 ju偶 dawno temu. Nie wiem, dlaczego tak d艂ugo czeka艂em. Grzbiet mi p臋ka z b贸lu od podnoszenia tych wszystkich trup贸w. Robota jest coraz gorsza, zamiast coraz lepsza. Zawsze musisz by膰 got贸w na ka偶de wezwanie, o ka偶dej pieprzonej godzinie. Nie dojadasz, nie dosypiasz, czasem nie mo偶esz nawet p贸j艣膰 do kibla... A ludzie maj膮 to gdzie艣. Szczeg贸lnie teraz, kiedy ci cholerni Kuba艅czycy...

艢niady policjant przy sterze gwa艂townie zboczy艂 z kursu i Ransom straci艂 r贸wnowag臋. Postawny detektyw przelecia艂 przez pok艂ad i chwyci艂 si臋 barierki.

Co za sukinsyn 鈥 mrukn膮艂.

Trup p艂ywa艂 twarz膮 do do艂u, niedaleko od miejsca, przy kt贸rym ros艂y mangrowce, unoszony przez krystaliczne wody zatoki, tu偶 nad piaszczystym bia艂ym dnem. 呕ylaste, nagie cia艂o mia艂o szary kolor. Obok sta艂o kilku policjant贸w, a tak偶e technicy i fotograf. Ransom rozwin膮艂 polipropylenowy worek na zw艂oki. Rick zdj膮艂 buty i skarpetki, podwin膮艂 nogawki spodni i wszed艂 ochoczo do p艂ytkiej wody, 偶eby lepiej przyjrze膰 si臋 cia艂u. Ch艂odne fale owija艂y mu si臋 koj膮co wok贸艂 kostek. Podkurczy艂 palce st贸p i zaczerpn膮艂 powietrza. Poci膮gn膮艂 nosem. Nie wyczu艂 znajomego, typowego dla zw艂ok odoru. To by艂 raczej zapach jakiego艣 艣rodka odka偶aj膮cego.

Ransom zapali艂 tanie cygaro. Zwykle tak robi艂, gdy dokonywa艂 ogl臋dzin cia艂, kt贸re powoli zaczyna艂y si臋 rozk艂ada膰. Rick mawia艂, 偶e nie wie, co jest gorsze: fetor zw艂ok czy cygara Jima.

Rick i m艂ody policjant ze s艂u偶by patrolowej w艂o偶yli gumowe r臋kawiczki i wypl膮tali trupa z korzeni. Potem policzyli do trzech i przewr贸cili go na plecy. Cia艂o z pewno艣ci膮 d艂ugo przebywa艂o w wodzie, lecz morze w zadziwiaj膮co ma艂ym stopniu je naruszy艂o. Nawet oczy i twarz wygl膮da艂y ca艂kiem zwyczajnie. Najwyra藕niej, z jakiego艣 powodu 偶ar艂oczne zwykle ryby i kraby uzna艂y je za nieapetyczne.

Rick przykucn膮艂, 偶eby zbada膰 denata, po czym podni贸s艂 g艂ow臋, a na jego twarzy malowa艂 si臋 wymuszony u艣miech.

Mamy szcz臋艣cie, stary. Jednak istnieje B贸g.

Co jest, do cholery? 鈥 Ransom podszed艂 bli偶ej, zapominaj膮c o bol膮cych plecach i skurczach 偶o艂膮dka. 鈥 Jeszcze nam tego brakowa艂o 鈥 biadoli艂. 鈥 Nast臋pna zagadka. Ju偶 chyba nigdy nie uda mi si臋 wr贸ci膰 do domu.

艢mier膰 ma to do siebie, 偶e im bardziej jest niespodziewana, tym trudniej ustali膰 zwi膮zane z ni膮 fakty i wyci膮gn膮膰 wnioski.

No i co o tym my艣lisz? 鈥 zapyta艂 Rick.

Po lewej stronie p臋pka, tu偶 pod 偶ebrami m臋偶czyzny widnia艂 otw贸r o 艣rednicy oko艂o p贸艂 cala.

Jim wyt臋偶y艂 wzrok, 艣ciemnia艂o si臋 dosy膰 szybko.

Kaliber 45.

Zmarszczy艂 czo艂o, widz膮c min臋 Ricka.

Chyba, 偶e kto艣 u偶y艂 wiertarki. Przyjrzyj si臋 uwa偶niej.

M艂ody Kuba艅czyk sta艂 obok nich z szeroko otwartymi ustami. Wok贸艂 cia艂a zbierali si臋 mundurowi.

Masz racj臋, cholera 鈥 mrukn膮艂 Ransom przymru偶aj膮c oczy. Otw贸r w ciele m臋偶czyzny nosi艂 艣lady nici.

My艣lisz, 偶e to sprawka tych z kostnicy Momingdale?

On nie zosta艂 zamordowany. Jego zabalsamowano 鈥 oznajmi艂 Rick, kiwaj膮c si臋 do ty艂u.

Wyj膮艂 o艂贸wek i pos艂u偶y艂 si臋 nim jak wska藕nikiem:

Sp贸jrzcie, to nie jest otw贸r po kuli. Ten, kto go wywierci艂, u偶y艂 trokara. Przymocowuje si臋 go do specjalnej pompy, kt贸ra odsysa z cia艂a wszystkie p艂yny fizjologiczne, a nast臋pnie wt艂acza do 艣rodka substancje balsamuj膮ce. P贸藕niej otw贸r zostaje zaczopowany. Zatyczki oczywi艣cie brakuje.

Ale jak on si臋 tu znalaz艂? 鈥 m艂ody oficer by艂 najwyra藕niej zaszokowany. 鈥 Dlaczego go nie pochowali?

Pochowali 鈥 odpar艂 Ransom. 鈥 Na morzu. Prawdopodobnie sze艣膰, mo偶e osiem miesi臋cy temu. Ci z Momingdale zawsze musz膮 co艣 spieprzy膰. Tkwi艂 w s艂onej wodzie przez p贸艂 roku, oczywi艣cie na dnie morza. P贸藕niej trumna si臋 rozpad艂a, a on wyp艂yn膮艂 na powierzchni臋.

Dziwne, 偶e nikt go do tej pory nie znalaz艂 鈥 powiedzia艂 Rick. Jego opalon膮 twarz poc臋tkowa艂y cienie.

Chcieli go pewnie pochowa膰 w Gulf Stream, ale chybili, bo pop艂yn膮艂by na p贸艂noc. Prawdopodobnie woda unios艂a go na po艂udnie od Fisher Island, gdzie艣 miedzy Stiltsville a rafy Soldier Key. Przep艂yn膮艂 ca艂膮 zatok臋.

Jak go艂膮b pocztowy, kt贸ry wraca do domu 鈥 wycedzi艂 Jim przez z臋by, w kt贸rych nadal trzyma艂 cygaro. 鈥 Odby艂 niez艂膮 podr贸偶.

Problem polega na tym 鈥 wyja艣nia艂 dalej Rick 鈥 偶e trumny budowane s膮 z my艣l膮 o poch贸wku w ziemi. Je艣li pogrzeb ma si臋 odby膰 w morzu, powinno si臋 najpierw je obci膮偶y膰, p贸藕niej wywierci膰 w wieku otwory, a nast臋pnie zabezpieczy膰 je metalowymi pasami. To wcale nie jest takie proste, a ju偶 na pewno przerasta mo偶liwo艣ci niedo艣wiadczonych pracownik贸w dom贸w pogrzebowych.

Gdy wracali do portu, Rick uraczy艂 m艂odego adepta sztuki policyjnej opowie艣ci膮 o innej pr贸bie morskiego poch贸wku, jakiej dokona艂 pewien dom pogrzebowy w Miami.

呕a艂obnicy od艣piewali hymn po偶egnalny, a trumn臋 spuszczono za burt臋 specjalnie wynaj臋tego statku. Mia艂a spocz膮膰 na dnie Atlantyku, mil臋 na wsch贸d od Government Cut. Nie zaton臋艂a. Trumna podskakiwa艂a na wzburzonym morzu, a偶 w ko艅cu odpad艂o z niej wieko. Nieboszczyka porwa艂y fale, a wiatr i pr膮dy morskie ponios艂y go, ubranego w granatowy garnitur i krawat a偶 do portu, z kt贸rego statki turystyczne wyp艂ywaj膮 na szlak. I tak cia艂o znalaz艂o si臋 na drodze kr膮偶ownika 鈥濻ong of Norway鈥. Us艂yszawszy okrzyk: 鈥瀋z艂owiek za burt膮!鈥 tury艣ci, p艂yn膮cy w艂a艣nie na Karaiby, zbiegli si臋 przy balustradach, 偶eby zobaczy膰, jak marynarze spuszczaj膮 na wod臋 szalup臋 ratunkow膮.


Tego wieczora detektywi przes艂uchiwali wielu zszokowanych jego 艣mierci膮 koleg贸w Roba ze szko艂y, kumpli z dru偶yny baseballowej i kilka zap艂akanych dziewczyn, z kt贸rymi si臋 ostatnio umawia艂. Nie istnia艂y zbyt wielkie szanse na to, 偶e zaznajomienie si臋 ze stylem 偶ycia m艂odego Thorne鈥檃 mo偶e pom贸c w wyja艣nieniu zagadki jego 艣mierci, ale policjanci postanowili niczego nie zaniedba膰. Rob Thorne by艂 czysty, a przynajmniej tak im si臋 wydawa艂o. Jego rodzina r贸wnie偶. Od pocz膮tku zreszt膮 mieli t臋 bolesn膮 niemal pewno艣膰, 偶e ch艂opak zgin膮艂 w wyniku przypadkowego spotkania w ciemno艣ciach.

No i co teraz, bracie? 鈥 zapyta艂 Jim, kiedy zn贸w pracowicie por贸wnywali notatki po powrocie do biura. Wrzuci艂 nadgryzion膮 pizz臋 z powrotem do pude艂ka. 鈥 Ale 艣wi艅stwo! Nie wiadomo w og贸le, co to jest. Smakuje jak papier. Dlaczego u nich zamawiamy?

Bo pracuj膮 do trzeciej nad ranem i nie bior膮 pieni臋dzy od policjant贸w 鈥 powiedzia艂 niskim g艂osem sier偶ant Rudy Dominguez, siedz膮cy obok nich, przy swoim biurku.

Chyba usi艂uj膮 nas otru膰 鈥 biadoli艂 Jim.

Musi by膰 rzeczywi艣cie paskudna, skoro nawet ty nie jesz 鈥 odezwa艂 si臋 Rick. 鈥 Jedyne, co nam teraz zosta艂o, to sko艅czy膰 z tymi papierami, jeszcze raz spr贸bowa膰 co艣 ustali膰, pogada膰 z kapusiami, a potem ju偶 tylko si臋 modli膰. Rano p贸jd臋 do jego rodzic贸w. Zdaje si臋, 偶e my艣l膮 o wyznaczeniu nagrody. Nie b臋d臋 ich zniech臋ca膰. Mo偶emy zwr贸ci膰 si臋 do spo艂ecze艅stwa z pro艣b膮 o informacj臋, brz臋kn膮膰 kies膮, usi膮艣膰 przy telefonie i czeka膰 na mann臋 z nieba.

Mam nadziej臋, 偶e na co艣 trafimy, bo jak b臋dziemy nad tym 艣l臋cze膰 cholera wie jak d艂ugo, to ja si臋 urywam. Nie zamierzam tak tu stercze膰 bez sensu.

Jim odbiera艂 telefony, a Rick rozmawia艂 z dziennikarzem z 鈥濵orning News鈥. Tak si臋 mi臋dzy nimi utar艂o, 偶e to Rick bierze na siebie pras臋.

Posiada艂 艂atwo艣膰 wys艂awiania si臋, by艂 przystojny i fotogeniczny, wi臋c udzielanie wywiad贸w przychodzi艂o mu bez trudno艣ci i rzadko strzela艂 gafy. Dziennikarze zawsze go oblegali, szczeg贸lnie wtedy, gdy prowadzi艂 艣ledztwo w sprawie o morderstwo, ignoruj膮c przy tym Jima, kt贸ry cieszy艂 si臋 z takiego obrotu sprawy. Jim mawia艂 cz臋sto, 偶e gdyby pali艂 si臋 jaki艣 dziennikarz, to nasiusia艂by na niego, 偶eby ugasi膰 ogie艅.

Jego stosunek do prasy wynika艂 z pewnego niefortunnego wydarzenia, kt贸re mia艂o miejsce tu偶 po tym, jak uratowa艂 jak膮艣 kobiet臋 uprowadzon膮 z centrum handlowego. Dziennikarka zapyta艂a go, czy ofiara zosta艂a ranna.

Nie 鈥 odpar艂 Jim. 鈥 Tylko zgwa艂cona.

Reporterka zacytowa艂a jego odpowied藕. Co艣, co mog艂o doda膰 mu splendoru, spowodowa艂o kl臋sk臋. Miejscowe feministki zawrza艂y z oburzenia. Nazwa艂y Jima M臋sk膮 Szowinistyczn膮 艢wini膮 Miesi膮ca. Jego szef w艣ciek艂 si臋, kiedy kto艣 wyt艂umaczy艂 mu, dlaczego wypowied藕 Jima mia艂a obra藕liwy charakter, i udzieli艂 mu nagany z wpisaniem do akt. Ponadto skierowa艂 go na trening wra偶liwo艣ci w czasie wolnym od pracy. Ca艂a ta historia nauczy艂a Ransoma, 偶eby nigdy wi臋cej nie ufa膰 dziennikarzom. 鈥濪okopiecie mi raz 鈥 wasza wina. Dokopiecie mi drugi raz 鈥 moja鈥 鈥 taki by艂 jego stosunek do medi贸w.

Zezowa艂 teraz ponuro, skulony przy biurku stoj膮cym za przepierzeniem I w intensywnie pomara艅czowym kolorze. Kiedy budowano nowy komisariat za dziesi臋膰 milion贸w dolar贸w, kto艣 wpad艂 na pomys艂, 偶eby drewno pomalowa膰 na jaskrawo-pomara艅czowy kolor. Przegr贸dki mia艂y gwarantowa膰 poczucie prywatno艣ci narkomanom, wariatom, mordercom i psychopatom w czasie przes艂uchania.

Jim uwa偶a艂, 偶e ten w艣ciek艂y kolor mo偶e tylko zdenerwowa膰 podejrzanych, a nawet mie膰 z艂y wp艂yw na 艣wiadk贸w. U niego powodowa艂 straszliwy b贸l g艂owy, szczeg贸lnie wtedy, gdy brakowa艂o mu snu. Wpatrywa艂 si臋 teraz zza okular贸w w pozostawione dla niego meldunki o telefonach. Tre艣膰 jednego doniesienia by艂a kr贸tka i zwi臋z艂a: 鈥瀂nowu mnie truj膮鈥.

Pe艂nia wywo艂a艂a wilka z lasu. Terrance Mc Gee pracowa艂 w miejskiej bibliotece publicznej i od czasu do czasu nabiera艂 przekonania, 偶e kto艣 usi艂uje go otru膰. Ilekro膰 mia艂 k艂opoty z 偶o艂膮dkiem lub gdy wydawa艂o mu si臋, 偶e kawa, nap贸j czy hamburger maj膮 jaki艣 dziwny smak, a mocz podejrzany kolor, zyskiwa艂 pewno艣膰, 偶e to znowu 鈥瀘ni鈥. Nie bardzo by艂o tylko wiadomo kim s膮 鈥瀘ni鈥 i dlaczego w艂a艣ciwie usi艂uj膮 go zabi膰. Czasem podejrzewa艂 o to swoich koleg贸w z pracy, innym razem obcych zupe艂nie ludzi. Zdarza艂o si臋, 偶e pos膮dza艂 CIA lub agent贸w wywiadu Fidela Castro o ten niecny zamiar.

Mia艂 oko艂o czterdziestu lat, by艂 kawalerem i dawa艂 si臋 wszystkim mocno we znaki. Przepracowani policjanci ju偶 dawno doszli do wniosku, 偶e tak naprawd臋 to w艂a艣nie oni maj膮 prawdziwy pow贸d, 偶eby go zg艂adzi膰.

Kiedy艣 zgodzili si臋 dokona膰 analizy zawarto艣ci cukiernicy, gdy偶 Mc Gee zaklina艂 si臋, 偶e jaki艣 tajemniczy osobnik dosta艂 si臋 niezauwa偶ony przez nikogo do jego mieszkania i dosypa艂 tam trucizny. Mieli nadziej臋, 偶e uda im si臋 rozproszy膰 jego obawy, a sobie zapewni膰 spok贸j.

Jim znalaz艂 wyniki analizy laboratoryjnej na swoim biurku, po czym przejrza艂 je pobie偶nie i wykr臋ci艂 numer telefonu. Mc Gee. Po czterech sygna艂ach kto艣 podni贸s艂 s艂uchawk臋, ale si臋 nie odezwa艂. Na drugim ko艅cu linii s艂ycha膰 by艂o jedynie czyj艣 przyspieszony oddech.

Mc Gee! Tu m贸wi Ransom, z wydzia艂u zab贸jstw 鈥 wrzasn膮艂 Jim.

Prosz臋 nie odk艂ada膰 s艂uchawki! Jestem! Jestem! Nie wiedzia艂em tylko, kto dzwoni.

W tym celu nale偶y si臋 odezwa膰 鈥 pouczy艂 go zgry藕liwie Jim.

Dzi艣 rano znowu pr贸bowali. To sta艂o si臋 w... 鈥 by艂 tak podniecony, 偶e si臋 zaj膮kn膮艂 i niemal straci艂 oddech.

Mam dla pana nowin臋 鈥 przerwa艂 Jim.

Zrobili ekspertyz臋?

Oczywi艣cie.

Czy to aby na pewno rozmowa na telefon?

A dlaczeg贸偶 by nie? Mam przed sob膮 te analizy. I rzeczywi艣cie. By艂o tam co艣, co pana na pewno zabije. Cukier, Mc Gee. Musi pan zrezygnowa膰 z cukru. Jest bardzo niezdrowy.

To znaczy, 偶e niczego nie znale藕li?

Ni cholery.

A jak pan wyt艂umaczy te dreszcze, poty, biegunki?

Mo偶e z艂apa艂 pan jakiego艣 wirusa, ostatnio wiele os贸b choruje. Ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nikt nie chce pana otru膰. Prosz臋 da膰 sobie spok贸j z t膮 bzdur膮 i cieszy膰 si臋 偶yciem.

Ale...

呕adnych ale. Nikt nie chce pana zabi膰. Prosz臋 raz na zawsze przesta膰 o tym my艣le膰.

Dzi臋kuj臋, bardzo dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂 Mc Gee, ale nie wydawa艂 si臋 ca艂kiem przekonany.

Jim mia艂 nadziej臋, 偶e to koniec tej paranoi, ale ba艂 si臋, 偶e mo偶e si臋 myli膰. Urojenia tego faceta pojawia艂y si臋 z pewn膮 regularno艣ci膮. Czasem przez par臋 miesi臋cy by艂 spok贸j. Mc Gee jednak znowu dawa艂 o sobie zna膰, przedstawiaj膮c im najbardziej wymy艣lne, nieprawdopodobne teorie zawsze wtedy, kiedy byli najbardziej zaj臋ci.

Dlaczego 鈥 pyta艂 cierpliwie Jim 鈥 kto艣 mia艂by zadawa膰 sobie tyle trudu? Dlaczego kto艣 chcia艂by w艂ama膰 si臋 akurat do pa艅skiego mieszkania i zatru膰 w艂a艣nie pa艅sk膮 cukierniczk臋? Dlaczego tylko pan jest taki wyj膮tkowy?

Mc Gee jednak nie uwa偶a艂by rozumowanie Jima by艂o logiczne. W oczach zapala艂 mu si臋 charakterystyczny blask i odpowiada艂:

Nie mam poj臋cia i dlatego w艂a艣nie potrzebuj臋 waszej pomocy, zanim b臋dzie za p贸藕no.

Rick uwa偶a艂, 偶e nie ma sensu z nim dyskutowa膰.

On w to wierzy. W szale艅stwie trudno dopatrywa膰 si臋 logiki.

Mc Gee zatelefonowa艂 w dziesi臋膰 minut p贸藕niej. Sekretarka przyj臋艂a wiadomo艣膰. Jim schowa艂 notatk臋 na samo dno szuflady. Wtedy na jego ustach pojawi艂 si臋 chytry u艣mieszek. Postanowi艂 przekaza膰 spraw臋 Dusty. Mia艂a nied艂ugo przyj艣膰. Niech teraz ona si臋 z nim pom臋czy 鈥 pomy艣la艂.



Rozdzia艂 sz贸sty


Alex s艂ysza艂, co mrucza艂a Harriet, kiedy bra艂a prysznic. Nie znosi艂 jej krytyki. Wyszed艂 z jadalni w艣ciek艂y i nastawi艂 g艂o艣niej policyjne radio, 偶eby zag艂uszy膰 krzyki pozosta艂ych. To nie moja wina pomy艣la艂. Cholerny idiota. Gdyby zosta艂 w domu, nic by si臋 nie sta艂o. I co on w艂a艣ciwie chcia艂 osi膮gn膮膰? Zosta膰 bohaterem? No i prosz臋, do czego go doprowadzi艂o to pozowanie na supermana! Nie 偶yje. Zas艂u偶y艂 sobie na to, bo nie pilnowa艂 w艂asnego nosa.

Siedzia艂 tak, b臋bni膮c palcami o st贸艂, a ma艂a Jennifer rozp艂aka艂a si臋. Nie mog艂a znale藕膰 kocyka, a Alex przestraszy艂 j膮, bo wystrzeli艂 z pistoletu. Nienawidzi艂a pistolet贸w i chcia艂a i艣膰 pobawi膰 si臋 z Benjiem, tym ma艂ym ch艂opcem, kt贸ry mieszka艂 po s膮siedzku. Zacz臋艂a p艂aka膰 jeszcze bardziej, kiedy Alex powiedzia艂 jej, 偶e mo偶e bawi膰 si臋 z nim tylko wtedy, kiedy rodzice oddaj膮 go im pod opiek臋.

艁zy usta艂y, gdy do pokoju wkroczy艂a Marilyn, nad膮sana jak zwykle, z papierosem w ustach. Usiad艂a przy toaletce Laurel i starannie umalowa艂a jasnozielone oczy tuszem i o艂贸wkiem do kresek. Potem spryska艂a si臋 tanimi perfumami i pomalowa艂a paznokcie na krwistoczerwony kolor, bo wiedzia艂a, 偶e Laurel nie znosi lakieru o tym odcieniu. Ca艂y czas narzeka艂a przy tym, 偶e brakuje jej seksu. Wiedzia艂a dobrze, 偶e inni s艂uchaj膮. Wszyscy, opr贸cz Laurel, kt贸ra nie s艂ysza艂a 偶adnego z nich.

Marilyn by艂a z艂a na Alexa, bo za艂atwi艂 tego m艂odego Thorne鈥榓 akurat wtedy, gdy uda艂o jej si臋 nawi膮za膰 z nim znajomo艣膰. Wkurzy艂a si臋 te偶 na Sandr臋 Corley, kt贸ra przy艂apa艂a j膮, jak flirtuje z Larrym. On zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przy podje藕dzie, gdy wyprowadza艂 ich nowo nabytego dobermana, ale Sandra brutalnie przerwa艂a ich t锚te-脿-t锚te i zaprowadzi艂a m臋偶a do domu.

Szed艂 za ni膮 pos艂usznie ze zmartwion膮 min膮. Teraz pewnie przez miesi膮c nie pozwoli mu nigdzie wychodzi膰 pomy艣la艂a gniewnie Marilyn. Boi si臋 tej dziwki. Boi si臋. Powiedzia艂a to nawet g艂o艣no, 偶eby inni s艂yszeli. Kiedy paznokcie Marilyn by艂y ju偶 suche, wypisa艂a zam贸wienie na sk贸rzany pas, kt贸ry wypatrzy艂a w katalogu Frederick鈥檚 of Hollywood, i posz艂a dumnie do salonu stukaj膮c czterocalowymi obcasami szpilek, kr臋c膮c przy tym biodrami. Tam wychyli艂a dwa s膮偶niste 艂yki bourbona.

Jedyne, co mi pozosta艂o do roboty w tym cholernym klasztorze powiedzia艂a do siebie, wypinaj膮c pier艣 i odrzucaj膮c w艂osy na plecy.

Mo偶e i dziwka z tej Marilyn pomy艣la艂 Alex ze swego miejsca w tunelu, w kt贸rym spotyka艂y si臋 ich dusze ale 艂atwo z ni膮 post臋powa膰. Przynajmniej mogli ze sob膮 podyskutowa膰, a zdarza艂o si臋, 偶e nawet my艣leli w podobny spos贸b. Czasem nawet mi艂o by艂o mie膰 j膮 przy sobie. Mimo 偶e nie przepada艂a za dzie膰mi, Marilyn zrobi艂a Jennifer gor膮c膮 czekolad臋 z prawo艣lazem, wyj臋艂a kocyk z suszarki i pozwoli艂a jej ogl膮da膰 rano kresk贸wki w telewizji. Dobra by艂a z niej dziewczyna, nie taka jak ta ca艂a Harriet. Harriet dokucza艂a mu bez przerwy i nazwa艂a idiot膮. Twierdzi艂a, 偶e sfuszerowa艂.

Zniszczysz nam 偶ycie! wrzeszcza艂a.

Jak ta stara krowa 艣mie wygadywa膰 takie rzeczy my艣la艂.

Wr贸ci艂a Jennifer. Usta mia艂a wci膮偶 umazane czekolad膮, ssa艂a kciuk i zawodzi艂a. To przepe艂ni艂o czar臋. Mia艂 tego dosy膰.

My艣licie tylko o sobie, g艂upie pindy! wrzasn膮艂 g艂o艣no i poczu艂, 偶e rozsadza go energia. Waln膮艂 praw膮 pi臋艣ci膮 w otwart膮 d艂o艅, ubra艂 si臋 i wypad艂 jak szalony z domu.

Wiedzia艂, 偶e ta wczorajsza historia postawi艂a go w niezr臋cznej sytuacji, ale jeszcze gorzej wyszed艂 na tym m艂ody Thorne. St艂umi艂 chichot i zdecydowa艂, 偶e jedno drobne potkni臋cie nie mo偶e go powstrzyma膰. Czu艂, 偶e jest coraz silniejszy i coraz bardziej zadowolony z siebie. Wiedzia艂 jednak, 偶e na razie musi zachowa膰 maksymaln膮 ostro偶no艣膰. Tamci mieli racj臋, m贸g艂 spowodowa膰 katastrof臋. Gdyby tylko m贸g艂 si臋 ich wszystkich pozby膰, z t膮 g艂upi膮 suk膮 Harriet na czele. No i oczywi艣cie Laurel, kt贸ra mog艂a im naprawd臋 narobi膰 k艂opot贸w, kiedy si臋 zorientowa艂a, 偶e gubi si臋 w czasie. Zawsze w takich sytuacjach wpada艂a w panik臋. Ta g艂upia histeryczka nawet nie mia艂a poj臋cia, co si臋 dzieje. Tamci czasem mu pomagali w trudnych sytuacjach, ale ich narzekania doprowadza艂y go do sza艂u. Przysi膮g艂 sobie, 偶e kto艣 mu za to wszystko zap艂aci. Za wszystkie jego cierpienia i ca艂y stracony czas. Musia艂 znale藕膰 jakie艣 wyj艣cie z sytuacji.

Nie przekracza艂 obowi膮zuj膮cej szybko艣ci i przestrzega艂 przepis贸w. Nie chcia艂 zosta膰 zatrzymany. Mog艂oby to zniweczy膰 wszystkie jego plany. 艢wieci艂 ksi臋偶yc, a nocne powietrze by艂o ciep艂e, delikatne, cudowne. Westchn膮艂. Tak d艂ugo zawsze musia艂 czeka膰, a偶 zapadnie noc.

Ju偶 kiedy艣 odwiedzi艂 ten sklep. Teraz b臋d膮 mieli wi臋cej got贸wki, bo rozpocz臋li sprzeda偶 los贸w na loteri臋 Floryda. Tego wieczoru czu艂 si臋 jak zwyci臋zca. Nadszed艂 czas dzia艂ania.

Zamajaczy艂a przed nim jasna plama na tle ciemnego pasa偶u handlowego. Sklepy, szewc i pizzeria by艂y ju偶 zamkni臋te, a wej艣cia do sklepu pilnowa艂y jedynie budki telefoniczne i pojemniki na 艣miecie. Nikt nie kr臋ci艂 si臋 w艣r贸d p贸艂ek. Jedyny klient wynosi艂 w艂a艣nie karton piwa.

Alex naci膮gn膮艂 czapk臋, poprawi艂 okulary przeciws艂oneczne i wszed艂 艣mia艂o do jasnego wn臋trza. Serce wali艂o mu mocno z podniecenia. M贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 obserwowa膰 wej艣cie przez szyb臋 wystawow膮. Oczywi艣cie znaczy艂o to, 偶e on r贸wnie偶 jest widoczny, wi臋c musia艂 si臋 pospieszy膰. Chudy, ciemnosk贸ry m臋偶czyzna za lad膮, uwi臋ziony mi臋dzy maszyn膮 do lod贸w i grillem z kie艂baskami, by艂 Pakista艅czykiem.

P贸藕no na okulary stwierdzi艂.

Alex u艣miechn膮艂 si臋 i pokaza艂 mu bro艅. Ch艂odny metal mia艂 wi臋kszy dar przekonywania ni偶 s艂owa.

Cieszy艂o go przera偶enie m臋偶czyzny. Pakista艅czyk otworzy艂 szeroko oczy i dr偶a艂 na ca艂ym ciele. Alex wskaza艂 niecierpliwym gestem kas臋. Zszokowany m臋偶czyzna si臋gn膮艂 nag艂e pod lad臋. Alex poci膮gn膮艂 za spust. Zupe艂nie bez zastanowienia. Sprzedawca osun膮艂 si臋 na kolana, a potem przewr贸ci艂 na bok targany konwulsjami. Alex przechyli艂 si臋 przez kontuar, 偶eby sprawdzi膰, co m臋偶czyzna chcia艂 stamt膮d zabra膰. Zobaczy艂 papierow膮 torebk臋 na pieni膮dze.

Za p贸藕no. Niepotrzebny k艂opot. Coraz trudniej tu zarobi膰 na 偶ycie przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋. Nigdy nie chcia艂 nikogo skrzywdzi膰. Ale wypadki chodz膮 po ludziach.

Opr贸偶ni艂 kas臋 i wypcha艂 kieszenie d偶ins贸w losami na loteri臋. Nuc膮c pod nosem, tak jakby by艂 zupe艂nie zwyczajnym klientem, min膮艂 pud艂o z kanapkami i czekoladowymi ciasteczkami, otworzy艂 drzwi i ruszy艂 prosto do samochodu. Jaka to piosenka nie dawa艂a mu spokoju? Taka 艂atwo wpadaj膮ca w ucho... 鈥濭dyby mnie teraz mogli zobaczy膰鈥, tak, to by艂o to. Zrobi艂 kilka tanecznych krok贸w, usadowi艂 si臋 za kierownic膮 i odjecha艂.

Nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu. Nast臋pny klient na pewno si臋 zdziwi. Chcia艂by zobaczy膰 t臋 scen臋.

Wmawia艂 sobie, 偶e nie ma jego winy w tym, co si臋 sta艂o. Sprzedawca wykona艂 niefortunny ruch. Nie b臋dzie takiej afery jak z s膮siadem tego napalonego gliny. Za to psy b臋d膮 mia艂y zaj臋cie. Uwielbia艂, jak mia艂y zaj臋cie.

Podobno w miar臋 up艂ywu czasu jest coraz 艂atwiej. Nabiera si臋 do艣wiadczenia. Maj膮 racj臋. Gmeraj膮c w艣r贸d le偶膮cych na przednim siedzeniu banknot贸w i monet, natrafi艂 na losy. Szeroki u艣miech wyp艂yn膮艂 mu na twarz, a za chwil臋 ju偶 艣mia艂 si臋 do 艂ez piskliwym 艣miechem. No i co, dupku? Co zrobisz, jak wygrasz?



Rozdzia艂 si贸dmy


Wmie艣cie wci膮偶 co艣 si臋 dzia艂o. Dominguez i Mack Thomas zaj臋li si臋 napadem na sklep ca艂odobowy, a Rick i Jim w ko艅cu zdecydowali si臋 zako艅czy膰 s艂u偶b臋, 偶eby si臋 troch臋 zdrzemn膮膰. Ale Jim nie poszed艂 prosto do domu. Zerkn膮艂 na zegarek i doszed艂 do wniosku, 偶e zd膮偶y.


Oczy mia艂 przekrwione z niewyspania, garnitur niemi艂osiernie wymi臋ty, ale szed艂 lekkim krokiem jak na tak pot臋偶nie zbudowanego, a teraz zm臋czonego straszliwie m臋偶czyzn臋. Wsun膮艂 si臋 bezszelestnie do ostatniego rz臋du 艂awek, w kt贸rym zwykle siedzia艂. Poranna niedzielna msza przynosi艂a mu ukojenie po sobotniej nocy sp臋dzonej na s艂u偶bie w Miami. Spok贸j, pi臋kno, sakramentalne s艂owa, muzyka, a nade wszystko zebrani wok贸艂 dobrzy, uczciwi ludzie dzia艂ali jak balsam na jego sko艂atan膮 dusz臋.

W艂a艣nie tutaj po艣lubi艂 Molly i w艂a艣nie tutaj zostawi艂 swoje wszystkie cudowne wspomnienia, mimo 偶e ko艣ci贸艂 ju偶 dawno przesta艂 by膰 azylem. Zmieni艂o si臋 zar贸wno miasto, jak i jego mieszka艅cy. Rabusie wci膮偶 pl膮drowali 艣wi膮tyni臋 i ukradli wszystko 鈥 pocz膮wszy od ma艂ego Jezuska, u艂o偶onego w 偶艂obku na Bo偶e Narodzenie, sko艅czywszy na chrzcielnicy i szatach liturgicznych baptyst贸w.

Maniacy religijni r贸wnie偶 stanowili zagro偶enie, cho膰 ich oddanie dla wiary by艂oby godne podziwu, gdyby oczywi艣cie byli zdrowi psychicznie. A tak wprowadzali jedynie zam臋t. Nigdy nie wiadomo 鈥 pomy艣la艂 Jim, patrz膮c na starsz膮, biednie ubran膮 kobiet臋. Wielokrotnie by艂 艣wiadkiem sytuacji, kiedy okazywa艂o si臋, 偶e ci, kt贸rzy przetrwali kryzys, umierali samotnie, w skrajnej n臋dzy, a w pude艂kach po butach lub pod materacem le偶a艂y poka藕ne oszcz臋dno艣ci, kt贸rych nigdy nie chcieli odda膰 do banku ani w najmniejszym stopniu naruszy膰.

Typowe 艣wiry stawi艂y si臋 licznie na mszy w t臋 niedziel臋. By艂a w艣r贸d nich kobieta, kt贸ra zawsze, podczas gdy inni medytowali w skupieniu, szele艣ci艂a torb膮 na zakupy. Przyszed艂 r贸wnie偶 brodaty m艂odzieniec, prawdziwy okaz zdrowia, kt贸ry kas艂a艂 bez przerwy podczas kazania.

Podczas spotka艅 wiernych, kt贸re odbywa艂y si臋 w pomieszczeniach przyleg艂ych do kaplicy, nie wydawa艂 z siebie nawet jednego, cichego kaszlni臋cia. M贸wi艂 d艂ugo, z zapa艂em. Naprawd臋 zna艂 Pismo 艢wi臋te. I na tym polega koszmar 鈥 pomy艣la艂 Jim. 鈥 Oni zawsze znaj膮 Pismo 艢wi臋te.

Chorobliwie chuda, pomarszczona i bezz臋bna kobieta zawsze chcia艂a siedzie膰 z przodu, a potem odwraca艂a si臋 do Bogu ducha winnych ludzi i robi艂a nieprzyzwoite gesty w ich kierunku. Zachrypni臋ty m臋偶czyzna, brudny, poirytowany, niezdolny usiedzie膰 spokojnie na miejscu, podskakiwa艂 na 艂awie, macha艂 nogami, mamrota艂 co艣 pod nosem i raz po raz pada艂 na kolana. Czasem robi艂 to nawet w g艂贸wnej nawie.

Ko艣ci贸艂 by艂 zagro偶ony i walczy艂 o przetrwanie. Zbieraj膮cy datki musieli dobrze pilnowa膰 tac na pieni膮dze, 偶eby nic z nich nie zgin臋艂o. Gdyby przychodz膮cy tam dziwacy nale偶eli do wy偶szych sfer i mieli pieni膮dze na darowizny, traktowano by ich jak ekscentryk贸w. W obecnym stanie rzeczy jednak ko艣ci贸艂 potrzebowa艂 ochrony.

Jim zg艂osi艂 si臋 na ochotnika. Wiedzia艂, 偶e ta praca sprawi艂aby mu przyjemno艣膰. Cierpliwy i dobroduszny pastor odrzuci艂 jego ofert臋 bez podania powod贸w. Rada Ko艣cio艂a o艣wiadczy艂a, 偶e dostrzega istnienie problemu, ale nie popar艂a propozycji Ransoma, 偶eby kwestuj膮cy nosili przy sobie pa艂ki.

Jim zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego stosunek do tych ludzi nie ma nic wsp贸lnego z mi艂osierdziem chrze艣cija艅skim, gdy偶 my艣l膮c o nich odczuwa艂 wy艂膮cznie gniew i irytacj臋. Jeszcze jeden dow贸d tego 鈥 skonstatowa艂 鈥 偶e w dzisiejszych czasach trudno post臋powa膰 zgodnie z Pismem 艢wi臋tym.

Niezgrany ch贸r by艂 tego ranka w wyj膮tkowo znakomitej formie. W dawnych, dobrych czasach 鈥 wspomina艂 鈥 m贸g艂by ich nawet wsadzi膰 do paki. Zn贸w potwierdza si臋 teoria, 偶e w Ameryce przyznaje si臋 wi臋cej praw nieudacznikom i przest臋pcom ni偶 pos艂usznym, zmaltretowanym podatnikom. Post臋puj zgodnie z Bibli膮, nadstaw drugi policzek, a zmia偶d偶膮 ci臋.

Ju偶 nie m贸g艂by przysi膮c, 偶e naprawd臋 istnieje B贸g. I nie potrafi艂 nic poradzi膰 na wci膮偶 miotaj膮ce nim w膮tpliwo艣ci. Mimo wszystko jednak zawsze tu wraca艂 i siada艂 w starej, zniszczonej 艂awie. By膰 mo偶e z przyzwyczajenia, by膰 mo偶e po to, by obudzi膰 wspomnienia. Kiedy艣 uwa偶a艂, 偶e to jedyna oaza normalno艣ci w 艣wiecie, kt贸ry postrada艂 zmys艂y, ale teraz wcale ju偶 nie by艂 tego taki pewien. Mimo to nie pozosta艂o mu nic innego, w co m贸g艂by wierzy膰.

A wi臋c przychodzi艂 nadal, a czasem w艂贸czy艂 si臋 po dziedzi艅cu. Za czerwonym murem rozci膮ga艂 si臋 ogr贸d, w kt贸rym ros艂y drzewa, kwit艂y krzewy, a kurant wygrywa艂 jego ulubiony hymn 鈥濧mazing Grace鈥. Wspomina艂 wtedy Pensylwani臋 i szk贸艂k臋 niedzieln膮, do kt贸rej tam ucz臋szcza艂.

Mia艂 siedemna艣cie lat, gdy dowiedzia艂 si臋, 偶e nikt nie 偶yje wiecznie. Zatai艂 sw贸j wiek, 偶eby otrzyma膰 prac臋. Sk艂ama艂, 偶e sko艅czy艂 osiemna艣cie lat. W艂a艣nie uko艅czy艂 szko艂臋, by艂 m艂ody, silny i pe艂en zapa艂u. Ju偶 po tygodniu 艣wiat wybuch艂 mu prosto w twarz.

Pracowali nad eksperymentalnym paliwem lotniczym w Apex Gunpowder Plant, w budynku po艂o偶onym na obszarze o艣miu mil kwadratowych wewn膮trz wzniesienia w kszta艂cie podkowy. Eksplozje zdarza艂y si臋 cz臋sto i takie ryzyko zosta艂o wzi臋te pod uwag臋, gdy budowano fabryk臋. Dla ochrony przed skutkami ewentualnych wstrz膮s贸w szyby w oknach wykonane by艂y z plastyku, nie ze szk艂a. Zar贸wno do drzwi, jak i do okien doprowadzone zosta艂y specjalne pochylnie, po kt贸rych mo偶na by艂o bezpiecznie wydosta膰 si臋 na zewn膮trz w razie potrzeby. Pracownik贸w nauczono l膮dowa膰 tak, by zaraz mogli podbiec do metalowych obr臋czy, kt贸re zawieszono w odleg艂o艣ci czterech st贸p od ka偶dego wyj艣cia. Gdy biegn膮cy chwyta艂 za obr臋cz, strumienie wody pod wysokim ci艣nieniem zdziera艂y z niego ubranie. By艂 nagi, ale niepoparzony.

Wszyscy pracownicy musieli nosi膰 ubrania ognioodporne. Pami臋tnego dnia Jim zobaczy艂 kilka zupe艂nie spalonych kombinezon贸w. Wybuch nast膮pi艂 w budynku, w kt贸rym dokonywano rekuperacji rozpuszczalnik贸w. Uwa偶ano, 偶e jest tam wilgotno i bezpiecznie. Grube, czerwone mury otacza艂y dwadzie艣cia pi臋膰 dwupoziomowych pojemnik贸w, w kt贸rych znajdowa艂o si臋 pi臋膰 ton bezwonnego proszku.

Eksplozja rozbi艂a ceg艂y w czerwony py艂. Ludzie usi艂owali ucieka膰, wspinaj膮c si臋 do g贸ry, ale p艂omienie okaza艂y si臋 szybsze.

Zgin臋艂o sze艣膰dziesi膮t os贸b, a setki uleg艂o obra偶eniom. Jim by艂 ca艂y pokryty czerwonym py艂em, ale nie ucierpia艂 specjalnie. Pomaga艂 innym, kt贸rym uda艂o si臋 prze偶y膰. 呕adne nowoczesne auto zaparkowane w promieniu wybuchu nie chcia艂o zapali膰. Miedziane p艂ywaki w ga藕nikach skurczy艂y si臋 pod wp艂ywem wybuchu. Kierowcy starszych samochod贸w z korkowymi p艂ywakami nie mieli k艂opot贸w z uruchomieniem aut. Jim 艂adowa艂 rannych do starego forda, wi贸z艂 ich do szpitala i wraca艂 po nast臋pnych. Straci艂 najstarszego brata, ojca i najlepszego przyjaciela. W艣r贸d ofiar katastrofy znalaz艂o si臋 wielu jego koleg贸w ze szko艂y. P贸藕niej wierzy艂, 偶e wszystko, czego do艣wiadczy艂 w 贸w pami臋tny dzie艅, mia艂o przygotowa膰 go do pracy w policji i 艣cigania morderc贸w w Miami. Nic, z czym si臋 teraz styka艂, nie robi艂o na nim wra偶enia, wszystko pozna艂 ju偶 wcze艣niej jako nastolatek i potem jako komandos w Panmund偶onie.

Zawsze zachowywa艂 stoicki spok贸j, uda艂o mu si臋 to nawet wtedy, gdy Molly zakomunikowa艂a mu, 偶e odchodzi. By艂 pewien, 偶e 偶ona zmieni zdanie, ale tak si臋 nie sta艂o. Zdecydowa艂 wi臋c, 偶e kiedy przejdzie na emerytur臋, wr贸ci do rodzinnej Pensylwanii i odzyska j膮. By艂 absolutnie pewien, 偶e taki w艂a艣nie b臋dzie przebieg wydarze艅, dop贸ki ich zam臋偶na c贸rka nie zatelefonowa艂a z Orlando i nie poinformowa艂a go, 偶e Molly ponownie wysz艂a za m膮偶.

Rick zast臋powa艂 mu teraz rodzin臋. Jim szkoli艂 go, gdy by艂 jeszcze rekrutem, cieszy艂 si臋 z jego awansu na sier偶anta i praca z nim dawa艂a mu wiele zadowolenia. On sam lata ca艂e unika艂 egzamin贸w promocyjnych, poniewa偶 awans r贸wna艂by si臋 przeniesieniu, a on chcia艂 na zawsze pozosta膰 wywiadowc膮 w wydziale zab贸jstw. Chcia艂 zaczeka膰 do ostatniej chwili przed emerytur膮 i dopiero wtedy postara膰 si臋 o awans. Wy偶sza ranga, a nawet paski sier偶anta mia艂yby wp艂yw na wysoko艣膰 renty. Okaza艂o si臋, 偶e zwleka艂 zbyt d艂ugo. Kt贸偶 m贸g艂 przewidzie膰, 偶e Po艂udniowa Floryda tak bardzo si臋 zmieni. A zmieni艂o si臋 zar贸wno samo miasto, jak i departament policji. Niewielu Anglosasom udawa艂o si臋 uzyska膰 awans, niezale偶nie od liczby otrzymanych na egzaminie punkt贸w.

Trudno. On i Rick stanowili zgrany zesp贸艂. Mimo 偶e wywodzili si臋 z kompletnie r贸偶nych 艣rodowisk, od pocz膮tku przypadli sobie do gustu. Rick przywyk艂 do tego, 偶e staje si臋 gwiazd膮 wsz臋dzie, gdzie si臋 pojawi. Urodzony w Miami, jedynak, najpierw gra艂 w pi艂k臋 w reprezentacji Florydy, p贸藕niej jako wybitny sportowiec otrzyma艂 stypendium uniwersyteckie. By艂 zawsze rozpieszczany przez wszystkich 鈥 przez matk臋, nauczycieli, kibic贸w i dziewczyny w r贸偶nym wieku. Po uko艅czeniu college鈥檜 w艂贸czy艂 si臋 po nadmorskich pla偶ach, rok pracowa艂 jako ratownik i korzysta艂 z dobrodziejstw s艂o艅ca, a potem wst膮pi艂 do policji, czym sprawi艂 ogromny zaw贸d swemu ojcu, kt贸ry chcia艂 mu przekaza膰 rodzinny interes 鈥 niewielk膮 sie膰 sklep贸w z narz臋dziami. Kobiety uwielbia艂y Ricka, m臋偶czy藕ni r贸wnie偶 darzyli go sympati膮. By艂 艣wietnym detektywem. On i Jim osi膮gali razem wielkie sukcesy 鈥 dziewi臋膰dziesi膮t procent wykrywalno艣ci w sprawach o morderstwa, gdy w gr臋 wchodzi艂y narkotyki.

Jim mia艂 mieszane uczucia, gdy dowiedzia艂 si臋, 偶e wraca do nich Dusty. By艂a wprawdzie najlepsz膮 policjantk膮, jak膮 widzia艂 w 偶yciu, i bardzo, bardzo j膮 lubi艂, ale wci膮偶 jednak t臋skni艂 do starych czas贸w sprzed akcji afirmatywnej i ruch贸w feministycznych. Nie mam nic przeciwko policjantkom 鈥 mawia艂 鈥 je艣li tylko siedz膮 na swoim miejscu, to jest zajmuj膮 si臋 sprawami nieletnich i drobnymi kradzie偶ami. No bo kt贸偶 by chcia艂, 偶eby w czasie burdy lub zamieszek wspiera艂a go kobieta? A z kolei, w wydziale zab贸jstw detektywi sp臋dzaj膮 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 czasu ze swoim partnerem, a je艣li jest nim przedstawicielka p艂ci przeciwnej, trudno im si臋 zrelaksowa膰. Seks jest zawsze obecny, szczeg贸lnie gdy partnerka ma tak膮 prezencj臋 jak Dusty. Obecno艣膰 kobiety zawsze przeszkadza艂a Jimowi, cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego m艂odsi koledzy traktuj膮 tak膮 sytuacj臋 zupe艂nie naturalnie. Wiedzia艂 te偶, 偶e Dusty mia艂a kiedy艣 ogromn膮 ochot臋 na Ricka. I zapewne nadal j膮 ma. Kiedy艣 zreszt膮 ta ochota by艂a obop贸lna. Jim czu艂 si臋 o wiele lepiej, kiedy Rick sypia艂 z Dusty, bo przynajmniej ka偶dy wiedzia艂, na czym stoi.

Gdy ten romans znajdowa艂 si臋 jeszcze w pe艂nym rozkwicie, Jim i Rick je藕dzili na ryby par臋 razy w miesi膮cu, chodzili na piwo dwa razy w tygodniu, 艣ledzili rozgrywki Miami Dolphins i oczywi艣cie bez przerwy rozmawiali o prowadzonych przez siebie sprawach. Na s艂u偶bie, po s艂u偶bie, czas pracy, czas prywatny 鈥 wszystko to zla艂o si臋 w jedn膮 ca艂o艣膰. 呕yli swoj膮 prac膮, rozwi膮za艂 wiele spraw i sprawi艂o im to przyjemno艣膰. I wtedy na horyzoncie pojawi艂a si臋 Laurel. Z pocz膮tku Jim s膮dzi艂, 偶e to kr贸tkotrwa艂a fascynacja now膮 twarz膮 i pi臋knym, m艂odym cia艂em. Nie wierzy艂, 偶e jego przyjaciel mo偶e ni膮 by膰 powa偶nie zainteresowany, a偶 pewnego razu Rick po偶yczy艂 od niego pickupa i przewi贸z艂 rzeczy Laurel do swojego domu. Chyba by艂 z ni膮 szcz臋艣liwy 鈥 przynajmniej jak do tej pory. Liczy si臋 tylko mi艂o艣膰, dop贸ki si臋 nie sko艅czy, a ko艅czy si臋 zawsze 鈥 pomy艣la艂 Jim. W艂a艣nie tak to bywa z mi艂o艣ci膮. Nikt nie 偶yje wiecznie, nikt nie kocha wiecznie.

Z ko艣cio艂a pojecha艂 do delikates贸w i kupi艂 befsztyk z ry偶em oraz sa艂atk臋 z kapusty. W male艅kiej kuchence po艂o偶y艂 kapust臋 na wierzch befsztyka, zamkn膮艂 pude艂ko, wyj膮艂 z lod贸wki zimne piwo i otworzy艂 niedzieln膮 gazet臋.

Rob Thorne u艣miecha艂 do niego ze zdj臋cia umieszczonego na stronie z wiadomo艣ciami lokalnymi, a nag艂贸wek wo艂a艂: W艁AMYWACZ ZABIJA M艁ODEGO BASEBALLIST臉.

W artykule przytoczono wypowied藕 rzecznika prasowego policji, kt贸ry, jak zwykle, zapewni艂 opini臋 publiczn膮, 偶e detektywi s膮 ju偶 na tropie sprawcy.

Ten dupek wie widocznie co艣, o czym my nie mamy poj臋cia 鈥 westchn膮艂 w duchu Jim i wypi艂 nast臋pny 艂yk piwa. Chcia艂bym jednak, 偶eby mia艂 racj臋.

Zdj膮艂 buty, 艣ci膮gn膮艂 skarpetki, wrzuci艂 je do kosza z brudn膮 bielizn膮 i ziewn膮艂, po czym podrepta艂 boso do okna i zaci膮gn膮艂 zas艂ony, by ochroni膰 si臋 przed s艂o艅cem, kt贸re w艂a艣nie pojawi艂o si臋 na czystym niebie. W艂膮czy艂 klimatyzacj臋, rozebra艂 si臋 i poszed艂 spa膰.



Rozdzia艂 贸smy


Laurel niecierpliwie zerkn臋艂a na kuchenny zegar w kszta艂cie dzbana do kawy z ma艂ym 艣wiate艂kiem na szczycie. Zegar wskazywa艂 dziesi膮t膮. Rick nie wr贸ci艂 jeszcze do domu. Gdzie on si臋 podziewa? 鈥 my艣la艂a, zagryzaj膮c usta.

Nienawidzi艂a tego napi臋cia, kt贸re towarzyszy艂o jej zawsze, ilekro膰 zostawa艂a sama w domu. Nie wytrzymam d艂u偶ej 鈥 powiedzia艂a do siebie w duchu i wyjrza艂a przez okno. Ba艂a si臋, 偶e znowu zaczn膮 si臋 dzia膰 dziwne rzeczy, 偶e zaw艂adn膮 ni膮 przera偶aj膮ce si艂y, 偶e ju偶 si臋 zacz臋艂o. Zmieni艂a nieco pozycj臋, wyprostowa艂a plecy i zadar艂a podbr贸dek. Kolor jej oczu przyblad艂 nieco i sta艂 si臋 bardziej szary ni偶 zielony. Mia艂a teraz min臋 osoby bardzo rzeczowej i niezajmuj膮cej si臋 bzdurami.


Pojawi艂a si臋 Harriet, odetchn臋艂a g艂臋boko, potoczy艂a wzrokiem po pokoju, zawi膮za艂a fartuch i ochoczo zabra艂a si臋 do pracy. Sparzy艂a sze艣膰 dojrza艂ych pomidor贸w, obra艂a je ze sk贸rki i zacz臋艂a sieka膰 pietruszk臋 na sos.

Szare koci膮tko przebieg艂o nagle tu偶 obok niej w szalonym po艣cigu za jakim艣 zab艂膮kanym promieniem s艂o艅ca lub zagubionym cieniem. Nale偶a艂o do Benjiego, trzyletniego synka Singer贸w, kt贸rzy byli jej s膮siadami. Jakie to irytuj膮ce pomy艣la艂a i wr贸ci艂a do swoich zaj臋膰. Ten zepsuty bachor jest jeszcze zdecydowanie za ma艂y na kota. Kot nie stanowi nigdy niczyjej w艂asno艣ci przypomnia艂a sobie Harriet. W ka偶dym razie ten nie lubi艂 przesiadywa膰 w domu. Ale jak wyrwa艂 si臋 z zach艂annych paluch贸w Benjiego i trafi艂 tutaj? Pewnie przez drzwiczki w gara偶u, z kt贸rych korzysta艂 Chuckles. Chuckles by艂 rasowym kotem syjamskim i trudno by艂o z nim wytrzyma膰. Teraz siedzia艂 skulony pod krzes艂em, gapi艂 si臋 na koci膮tko i porusza艂 ogonem.

Harriet pokraja艂a pomidory w kostk臋. Zafascynowane d藕wi臋kiem i ruchem zwierz膮tko szybko jak b艂yskawica wskoczy艂o na drabink臋, z kt贸rej korzysta艂a, 偶eby dosi臋gn膮膰 najwy偶szych p贸艂ek. Z tego miejsca mog艂o ju偶 bez najmniejszych trudno艣ci przedosta膰 si臋 na kuchenn膮 lad臋.

Ostrzegam ci臋 powiedzia艂a przyjaznym tonem, kroj膮c grzyby. Nie r贸b tego, kotku.

Unios艂a g艂ow臋, s艂ysz膮c samoch贸d Ricka na podje藕dzie. Psotne stworzonko atakowa艂o szaroniebiesk膮 艂ap膮 lad臋. Harriet przerwa艂a na chwil臋 prac臋 i spojrza艂a na kotka, kt贸ry wskoczy艂 na najwy偶szy stopie艅 drabinki i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 z艂otymi oczyma, nie zmru偶ywszy nawet powiek. Najwyra藕niej czeka艂 na aplauz. Gdy Harriet poruszy艂a no偶em, kot skoczy艂 i wyl膮dowa艂 na nieskazitelnie bia艂ym blacie.

Wzdychaj膮c ci臋偶ko, Harriet od艂o偶y艂a n贸偶, a kociak przysun膮艂 si臋 bli偶ej, 偶eby m贸c lepiej si臋 przyjrze膰 desce do krojenia warzyw. Porusza艂 lekko r贸偶owym nosem. Wybra艂a n贸偶 o cienkim ostrzu, s艂u偶膮cy do filetowania ryb i wysun臋艂a go z solidnej szuflady klonowego kredensu, tak jakby dobywa艂a szabli z pochwy. Trzymaj膮c go delikatnie w palcach, nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu, 偶e tak wspaniale uk艂ada si臋 w d艂oni. Pierwszorz臋dne sztu膰ce mia艂y chirurgiczne ostrza i potr贸jnie nitowane r膮czki z klonowego drewna. Na zewn膮trz trzasn臋艂y drzwiczki od samochodu i oczyma wyobra藕ni ujrza艂a Ricka, kt贸ry w艂a艣nie zmierza w stron臋 domu i pochyla si臋, 偶eby podnie艣膰 le偶膮c膮 nie opodal progu gazet臋.

Kotku sykn臋艂a przez z臋by, a zwierzak natychmiast przesta艂 interesowa膰 si臋 desk膮 do krojenia i skierowa艂 ca艂膮 swoj膮 uwag臋 na Harriet. N贸偶 z 艂atwo艣ci膮 przebi艂 jego pier艣. By艂a nawet zaskoczona, 偶e bez specjalnego wysi艂ku z jej strony wszed艂 tak g艂adko, a偶 po nasad臋, nabijaj膮c kota na ostrze, jak loda na patyk. Takie ma艂e kotki maj膮 widocznie mi臋kkie ko艣ci pomy艣la艂a. No i oczywi艣cie n贸偶 by艂 ostry jak skalpel. Wszystkie narz臋dzia i urz膮dzenia kuchenne utrzymywa艂a zawsze w najlepszym porz膮dku.

Ostrzega艂am ci臋 szepn臋艂a z u艣miechem, wyci膮gaj膮c n贸偶. To moja kuchnia.

Us艂ysza艂a trzask pokrywy pojemnika na 艣mieci i nachmurzy艂a si臋. Co Rick tam wyprawia? Mia艂a nadziej臋, 偶e nie wrzuca niczego, co nie by艂oby starannie opakowane, do jej ci臋偶kiego, podw贸jnego, aluminiowego pojemnika na 艣mieci.


Poranne, roz艣wietlone niebo by艂o tak niebieskie jak w raju. Okolica wydawa艂a si臋 bezpieczna jak nigdy. W stoj膮cym powietrzu unosi艂 si臋 ci臋偶ki zapach letnich kwiat贸w, a po turkusowej zatoce sun臋艂a ma艂a flotylla 偶agli w jaskrawych kolorach. Sobotnio-niedzielni 偶eglarze wyp艂yn臋li licznie na wod臋. Rick wyj膮艂 z plastykowej torby z艂o偶on膮 gazet臋 i sta艂 w lekkim rozkroku na samym 艣rodku aksamitnie zielonej alejki. Trawa ros艂a bardzo szybko o tej porze roku, s艂ycha膰 by艂o niemal, jak promieniuje z niej energia, cicho bzyczy dokonuj膮ca si臋 w艂a艣nie fotosynteza, jak trawa pobiera pokarm, kie艂kuje i puszcza p臋dy. Upa艂 i wilgo膰 przyspiesza艂y ten nigdy nieko艅cz膮cy si臋 proces. Ranek stanowi艂 prawdziw膮 kwintesencj臋 偶ycia i mog艂oby si臋 zdawa膰, 偶e 艣mier膰 nie istnieje, a nocy, w czasie kt贸rej pope艂niono morderstwo, nigdy nie by艂o. Jedynie policyjna, 偶贸艂ta ta艣ma, kt贸r膮 zaznaczono miejsce zbrodni, zwisa艂a teraz 偶a艂o艣nie ze smuk艂ego pnia uroczynu i przypomina艂a, co si臋 wydarzy艂o. Rick odwi膮za艂 j膮, zwin膮艂 szczelnie i wrzuci艂 do nowego pojemnika na 艣mieci, kt贸ry Laurel ostatnio kupi艂a. Jednocze艣nie us艂ysza艂 zgrzyt kuchennego zsypu na odpadki. Nie chcia艂 nachodzi膰 teraz Thorne鈥櫭硍, maj膮c nadziej臋, 偶e 艣pi膮, cho膰 nie bardzo mu si臋 chcia艂o w to wierzy膰. Gdyby m贸g艂 im co艣 konkretnego powiedzie膰, poszed艂by do nich teraz, ale niestety nic takiego si臋 nie zdarzy艂o. 艁atwiej b臋dzie mu rozmawia膰 z pogr膮偶onymi w b贸lu rodzicami, kiedy co艣 zje i prze艣pi si臋 par臋 godzin.

Gdy wszed艂 do 艣rodka, dom pogr膮偶ony by艂 w ciszy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e Laurel wci膮偶 艣pi. Obejmowa艂a ramionami ozdobion膮 lam贸wk膮 poduszk臋 i ukry艂a w niej twarz. Rozpi膮艂 koszul臋 i usiad艂 ostro偶nie na brzegu 艂贸偶ka, staraj膮c si臋 jej nie obudzi膰.

Dzie艅 dobry, sier偶ancie.

Laurel przewr贸ci艂a si臋 na plecy, odrzucaj膮c niedbale ko艂dr臋. Jej szczup艂e, zmys艂owe cia艂o by艂o nagie. Dostrzeg艂, 偶e zrzuci艂a bawe艂nian膮 koszul臋 nocn膮 w kwiatki na pod艂og臋 obok 艂贸偶ka. Z pewno艣ci膮 us艂ysza艂a jego samoch贸d.

Czy to ob艂awa? 鈥 spyta艂a.

Przekonasz si臋 鈥 odpar艂 z u艣miechem.

Najwyra藕niej by艂a w dzikim, szalonym, uwodzicielskim nastroju, w jaki czasem popada艂a. Cieszy艂o go to, mimo 偶e by艂 kompletnie wyko艅czony. Wiedzia艂, 偶e tylko dobry seks mo偶e odp臋dzi膰 ponure my艣li, pokona膰 zm臋czenie, zapewni膰 ciep艂o i spok贸j.

Czas na inspekcj臋, sier偶ancie. Chc臋 zobaczy膰 pa艅sk膮 bro艅. Jej ma艂e, wsz臋dobylskie d艂onie zaj臋艂y si臋 jego rozporkiem i wypuk艂o艣ci膮 w 艣rodku.

Uwielbiam, jak tak si臋 zachowujesz 鈥 szepn膮艂. 鈥 Ty wariatko, doprowadzisz mnie do ob艂臋du.

Usi艂owa艂 zrzuci膰 z siebie koszul臋.

Nie, zostaw 鈥 szepn臋艂a niskim, schrypni臋tym g艂osem. 鈥 Zdejmij tylko spodnie. Lubi臋 to robi膰 w ten spos贸b.

Jej pi臋kne, mi臋kkie w艂osy falowa艂y na poduszce. Wypr臋偶y艂a gibkie cia艂o, sutki jej stwardnia艂y i wyci膮gn臋艂a ku niemu ramiona. Z艂ote promienie porannego s艂o艅ca przedar艂y si臋 przez altank臋 ocieniaj膮c膮 okno i rzuci艂y swawolne cienie na jej g艂adk膮 sk贸r臋. Zachichota艂a cicho. Wargi jej by艂y lekko nabrzmia艂e i wilgotne.

We藕 kajdanki 鈥 za偶膮da艂a, patrz膮c na niego bezwstydnie jasnozielonymi oczami. 鈥 Poka偶臋 ci, jak traktuj臋 aresztowanych.

Dr偶膮c z podniecenia, poku艣tyka艂 niezdarnie do stolika nocnego. Porusza艂 swobodnie tylko jedn膮 nog膮. Drug膮 ci膮gn膮艂 za sob膮 spodnie i slipy. Znalaz艂 kajdanki, pozby艂 si臋 spodni, zostawi艂 je na pod艂odze i wr贸ci艂 do Laurel.

Podczas 艂贸偶kowych igraszek zadziwi艂a go 艂atwo艣膰, z jak膮 pozbywa si臋 kajdanek.

Jak ty to robisz? 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Do tej pory widzia艂em niewielu takich artyst贸w. Musia艂em ich potem goni膰 鈥 doda艂 偶a艂o艣nie.

Kontroluj臋 prac臋 mi臋艣ni 鈥 patrzy艂a na niego 艣mia艂o. 鈥 Dzi臋ki temu jest par臋 takich rzeczy, kt贸re potrafi臋 robi膰 wyj膮tkowo dobrze, nie s膮dzisz?

U艣miechn膮艂 si臋 leniwie i ziewn膮艂.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 鈥 potwierdzi艂 sennie.

Laurel przycich艂a. Oczy mia艂a ukryte w cieniu. Nie poruszy艂a si臋 nawet ani te偶 nie zmieni艂 si臋 wyraz jej twarzy, gdy j膮 poca艂owa艂.

Mo偶e to dobrze, 偶e nie zawsze jeste艣 taka. Nie wiem, czy taki staruszek jak ja m贸g艂by temu sprosta膰.

Poprosi艂, 偶eby obudzi艂a go o pi膮tej po po艂udniu, przewr贸ci艂 si臋 na bok i zapad艂 w sen. Nie zauwa偶y艂, 偶e ta pro艣ba zmartwi艂a j膮. Laurel usiad艂a na 艂贸偶ku i wpatrywa艂a si臋 t臋po w zegar ze zmarszczonymi brwiami. Rick spa艂 g艂臋boko. Ona za艣 mia艂a przed sob膮 ca艂y dzie艅.



Rozdzia艂 dziewi膮ty


Terry Mitchell spotka艂a Mary Ellen Dustin w szatni o艣rodka sportu i odnowy biologicznej.

Wczoraj pozna艂am now膮 panienk臋 Ricka, kiedy by艂am na miejscu zbrodni 鈥 powiedzia艂a z艂o艣liwie.

Okropna historia 鈥 odpar艂a Dusty spokojnie. 鈥 To by艂 taki mi艂y dzieciak.

Musz臋 przyzna膰, 偶e ta Miss Nastolatek zrobi艂a na mnie wielkie wra偶enie. Opalona, szczup艂a i... przede wszystkim m艂oda.

Mo偶e w艂a艣nie to jest jej g艂贸wny atut 鈥 stwierdzi艂a Dusty gorzko. 鈥 Po raz pierwszy w 偶yciu zosta艂am porzucona dla m艂odszej kobiety, a przecie偶 nie mam nawet trzydziestu lat 鈥 doda艂a. Odrzuci艂a w艂osy do ty艂u i spi臋艂a je plastykow膮 klamr膮, ods艂aniaj膮c twarz o wysokich ko艣ciach policzkowych i wyra藕nie ukszta艂towanych rysach.

Ona jest do ciebie podobna, zauwa偶y艂a艣? Wygl膮da jak twoja m艂odsza siostra albo jaka艣 kuzynka. Strasznie mnie to zdziwi艂o.

Mnie jeszcze bardziej.

Kt贸偶 mo偶e wiedzie膰, jakie to z艂e moce drzemi膮 w ludzkich sercach? Ja na pewno nie. Do zobaczenia na sali. Id臋 najpierw na rowerek.

O艣rodek znajdowa艂 si臋 w hotelu po艂o偶onym nad zatok膮. Oferowa艂 zni偶ki policjantom, a tak偶e ich rodzinom, co stanowi艂o jeden z nielicznych przywilej贸w tego zawodu. Sprz臋t treningowy przypomina艂 艣redniowieczne narz臋dzia tortur. Wiele przyrz膮d贸w wyposa偶ono w pasy i l艣ni膮ce, metalowe klamry. W lustrach, kt贸rymi wy艂o偶ono 艣ciany, odbija艂y sie sylwetki kobiet trenuj膮cych na rowerkach, sprz臋cie do wios艂owania, bie偶nikach i atlasach. Sal臋 balow膮 wy艂o偶ono jasnozielon膮 wyk艂adan膮 i przystosowano do lekcji baletu. Na jej 艣cianach r贸wnie偶 znajdowa艂y si臋 lustra. Czasem odbywa艂y si臋 tu te偶 zaj臋cia z aerobiku, callanetics i gimnastyki. W ogromnym odkrytym basenie olimpijskich rozmiar贸w prowadzono aerobik wodny, je偶eli pozwala艂a na to pogoda.

Prawie zupe艂nie naga, Dusty siedzia艂a naprzeciw rz臋du szafek i wk艂ada艂a rajstopy. Wtedy o trzy stopy od siebie zobaczy艂a nagle Laurel. W pierwszej chwili przestraszy艂a si臋, 偶e dziewczyna pods艂ucha艂a jej rozmow臋 z Terry Lou. Laurel poprawia艂a w艂a艣nie r贸偶ow膮 przepask臋 na w艂osach, kt贸ra harmonizowa艂a 艂adnie z jej bia艂ym kostiumem. Sprawia艂a wra偶enie tak samo zdziwionej jak Dusty. Po kilku chwilach niezr臋cznej ciszy obie u艣miechn臋艂y si臋 do siebie.

Cze艣膰, Laurel 鈥 rzuci艂a Dusty, podnosz膮c si臋 z pod艂ogi. 鈥 W艂a艣nie dzi臋kowa艂am Bogu za spandeks. Skutecznie ukrywa wiele grzech贸w, a przynajmniej jako艣 je zbiera do kupy 鈥 doda艂a poklepuj膮c si臋 po biodrze.

Nie masz powodu do zmartwienia 鈥 odpar艂a Laurel, patrz膮c niespokojnie na pe艂ne, pi臋kne, stercz膮ce piersi Dusty, kt贸ra w艂a艣nie wk艂ada艂a str贸j do gimnastyki. Jej w艂asny biust nie prezentowa艂 si臋 tak okazale. 鈥 Nie wiedzia艂am, 偶e tu przychodzisz.

Nic mi innego nie pozosta艂o. Ubezpieczenie nie obejmuje odsysania t艂uszczu. I nie rozumiem, dlaczego uwa偶asz, 偶e nie mam powodu do zmartwienia. Owszem, chcia艂am, 偶eby robi艂y mi si臋 do艂eczki, ale nie na udach, a tu si臋 w艂a艣nie, niestety, pojawi艂y. No, czas rusza膰 na wojn臋 z cellulitis. Idziemy!

Wyj臋艂a z szafki hantle i zamkn臋艂a drzwiczki. Z u艣miechem na ustach otoczy艂a Laurel ramieniem. Dziewczyna odskoczy艂a gwa艂townie i natychmiast po偶a艂owa艂a swojego odruchu.

Prosz臋 鈥 powiedzia艂a, wyjmuj膮c z suszarki dwa jeszcze ciep艂e r臋czniki. 鈥 We藕 jeden.

Dzi臋kuj臋.

Dusty wzi臋艂a r臋cznik, zawaha艂a si臋 i wesz艂a za Laurel do lustrzanej sali. Mia艂a ochot臋 zapyta膰, czy poczyniono jakie艣 post臋py w sprawie m艂odego Thorne鈥檃, ale pohamowa艂a si臋. Rick i tak na pewno nie rozmawia艂 z dziewczyn膮 o s艂u偶bowych sprawach. Co oni w艂a艣ciwie mieli ze sob膮 wsp贸lnego? A teraz on pewnie jeszcze pracuje, je艣li natrafili na jaki艣 wa偶ny 艣lad. Gdzie on mo偶e by膰? 鈥 zastanawia艂a si臋. Mo偶e jednak jest w domu i 艣pi? Sam?

Jego wysmuk艂e cia艂o ciep艂e od snu... Je艣li mam racj臋, to nie przysz艂abym tu, gdybym by艂a na miejscu Laurel. Nietkni臋ta makija偶em twarz dziewczyny promienia艂a. Czy to 艣lady seksu, czy dar m艂odo艣ci? Nie chcia艂aby, 偶eby Laurel potrafi艂a odczyta膰 jej my艣li.

W innym czasie, w innym 偶yciu mog艂aby zaprzyja藕ni膰 si臋 z Terry Lou czy nawet z Laurel. Co艣 je 艂膮czy艂o. Cho膰by upodobanie do tego samego rodzaju m臋偶czyzn, a szczeg贸lnie do jednego z nich. Ale tak trudno przychodzi艂o jej zawieranie przyja藕ni. Kiedy Dusty wybra艂a Miami jako miejsce, w kt贸rym chcia艂a rozpocz膮膰 nowe 偶ycie, zerwa艂a umy艣lnie wszystkie dawne wi臋zy i pozostawi艂a bolesn膮 przesz艂o艣膰 daleko za sob膮. Tylko raz zdoby艂a si臋 na prze艂amanie wszelkich barier i nie wysz艂o jej to na dobre. Kiedy艣 my艣la艂a, 偶e jej zwi膮zek z Rickiem ma szanse. Wierzy艂a, 偶e b臋dzie 偶y艂a pe艂ni膮 偶ycia. Teraz jednak gani艂a si臋 sama za tak膮 kr贸tkowzroczno艣膰. Duchy przesz艂o艣ci straszy艂y nada艂.

Zaj臋cia z aerobiku by艂y na og贸艂 prowadzone przez kobiety, ale tym razem przyszed艂 Barry, energiczny, m艂ody m臋偶czyzna z kucykiem i w przepasce na w艂osach. Jego legginsy by艂y tak obcis艂e, 偶e nie pozostawia艂y specjalnego pola do popisu dla wyobra藕ni. Dusty ucieszy艂a si臋. Barry zawsze nastawia艂 g艂o艣no muzyk臋. Wybra艂a miejsce naprzeciwko g艂o艣nika o du偶ej mocy. Ha艂a艣liwe d藕wi臋ki zag艂usz膮 jej my艣li. Lubi艂a te chwile, kiedy nie musia艂a zastanawia膰 si臋 nad swoim 偶yciem, skomplikowanymi problemami zwi膮zanymi z prac膮 czy te偶 okrucie艅stwem ulicy. Chwile, kiedy g艂o艣na melodia wype艂ni jej umys艂 i cia艂o.

Kilkana艣cie kobiet i paru m臋偶czyzn czeka艂o na rozpocz臋cie zaj臋膰. Barry sta艂 na wy艂o偶onym dywanem podium i u艣miecha艂 si臋 czule do swego odbicia zwielokrotnionego przez lustra. Zawsze wygl膮da艂 tak jakby mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰 na wspomnienie sobie tylko znanej zabawnej historyjki. Po艂o偶y艂 teraz r臋ce p艂asko na pod艂odze, rozsun膮艂 szeroko nogi i pocz膮艂 rozci膮ga膰 ich mi臋艣nie, tak 偶e wybrzuszenie w jego legginsach sta艂o si臋 jeszcze bardziej widoczne. Sprawnie demonstruj膮c coraz trudniejsze 膰wiczenia, wydawa艂 gburowato polecenia rozpieszczonym paniom domu o sflacza艂ych udach.

Rusza膰 si臋! 鈥 pokrzykiwa艂. 鈥 Wci膮gn膮膰 brzuchy! Oddycha膰!

Sarka艂y, ale prze艂yka艂y zniewagi, daj膮c jednocze艣nie do zrozumienia, 偶e nikt poza Barrym nigdy nie o艣mieli艂 si臋 do nich m贸wi膰 w taki spos贸b. Jego sk贸ra l艣ni艂a, oddycha艂 g艂臋boko. D艂ugie, kr臋cone w艂osy zwilgotnia艂y. Mia艂 silne, muskularne cia艂o. Wielki nauczyciel i r贸wnie wielki idiota 鈥 pomy艣la艂a Dusty, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na skurcz w prawej 艂ydce. Muzyka wch艂on臋艂a j膮, zala艂a. Skupi艂a si臋 wy艂膮cznie na swoim oddechu i przyspieszonym biciu serca. Jednak istnia艂o co艣, co 藕le wp艂ywa艂o na jej zdolno艣膰 koncentracji. Po drugiej stronie sali Laurel ta艅czy艂a 偶ywio艂owo przed lustrem, pogr膮偶ona w zapomnieniu, wpatrzona we w艂asne odbicie, zafascynowana tym widokiem. Zmieniaj膮cy si臋 wci膮偶 wyraz twarzy dziewczyny rozprasza艂 Dusty. Odwr贸ci艂a si臋, lecz wzrok jej powraca艂 uporczywie w tamto miejsce, jakby przyci膮gany przez co艣, czego nie by艂a w stanie obj膮膰 rozumem.

Tempo os艂ab艂o, 膰wicz膮ce och艂on臋艂y i po艂o偶y艂y si臋 na pod艂odze, 偶eby robi膰 pompki. Koszulka Barry鈥檈go by艂a tak mokra, 偶e du偶e krople potu spada艂y z jego piersi prosto na jasnozielony dywan. Kropla za kropl膮, w rytm og艂uszaj膮cej muzyki. Dusty usi艂owa艂a sobie wyobrazi膰, co by czu艂a, gdyby ta wilgo膰 zrosi艂a jej nagie piersi. To niedobrze, 偶e ten facet nie wie, jak bardzo ona lubi patrze膰 na niego, gdy tak si臋 poci, i jak bardzo podziwia kszta艂t jego po艣ladk贸w. 呕ywi艂a g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e Barry nie jest peda艂em. Odp臋dzi艂a od siebie t臋 straszn膮 my艣l.

Ci, kt贸rzy nie mieli jeszcze do艣膰 i nie uciekli pod prysznic, po艂o偶yli si臋 na plecach, 偶eby po膰wiczy膰 mi臋艣nie ud.

Plecy przyklejone do pod艂ogi! Brzuchy wci膮gni臋te! Po艣ladki razem! 鈥 patrzy艂 na poskr臋cane cia艂a ze z艂o艣liwym u艣miechem. 鈥 No dalej, panie! Miednice w g贸r臋! Wiem, 偶e potraficie! To tak, jakby艣cie wysysa艂y winogrona!

Zaj臋cia sko艅czy艂y si臋 i Dusty posz艂a do szatni. Laurel wlok艂a si臋 gdzie艣 z ty艂u. Wtedy Dusty zobaczy艂a w lustrze jeszcze jedno odbicie: Laurel i Barry鈥檈go, kt贸rzy stali blisko siebie i za艣miewali si臋. Dziewczyna mia艂a wygi臋te w 艂uk plecy i r臋k臋 wspart膮 na biodrze.


Dusty namydli艂a w艂osy i sta艂a pod prysznicem d艂u偶ej ni偶 zwykle. Mia艂a zamkni臋te oczy. Gdy owin臋艂a wreszcie jeden r臋cznik wok贸艂 g艂owy, a drugi wok贸艂 艂adnie zarysowanej talii, zorientowa艂a si臋, 偶e wszyscy ju偶 wyszli.

Mia艂a stawi膰 si臋 w wydziale zab贸jstw dopiero o jedenastej wieczorem, ale poczu艂a przyp艂yw werwy i energii, tote偶 zdecydowa艂a, 偶e p贸jdzie tam ju偶 po po艂udniu. Nie mia艂a zreszt膮 nic innego do roboty i lubi艂a t臋 niedzieln膮 atmosfer臋 w pracy. Szefostwo rzadko pojawia艂o si臋 w komendzie w weekendy. Policjanci mogli spokojnie zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami i nikt si臋 nie wtr膮ca艂, nie przeszkadza艂, nie robi艂 wycieczek osobistych. Politycy lub prze艂o偶eni, cierpi膮cy z powodu manii wielko艣ci, dawali im 艣wi臋ty spok贸j. Dla kogo艣, kto naprawd臋 lubi swoj膮 robot臋, by艂 to najlepszy moment, 偶eby popracowa膰. Dusty postanowi艂a, 偶e posprz膮ta swoj膮 szafk臋, przeniesie rzeczy do wydzia艂u zab贸jstw, przeczyta raporty uzupe艂niaj膮ce, dotycz膮ce spraw, kt贸rymi si臋 ostatnio zajmowali jej partnerzy, i sprawdzi, czy nie pojawi艂y si臋 jakie艣 nowe poszlaki w sprawie Thorne鈥檃. Zrobi to wszystko, zanim Rick i Jim przyjd膮 do pracy.

Zatrzyma艂y j膮 艣wiat艂a przy Overtown, na p贸艂noc od kwatery g艂贸wnej. M艂ody, czarny m臋偶czyzna sta艂 przy przej艣ciu w 艣wie偶o uprasowanym garniturze w kolorze wielkanocnego jajka. Jego dwukolorowe buty l艣ni艂y. M臋偶czyzna trzyma艂 na r臋kach dziecko. Wielkooki berbe膰 mia艂 niewiele ponad rok i ubrany by艂 na niebiesko, od czapeczki pocz膮wszy, na starannie zasznurowanych butkach sko艅czywszy. Dusty u艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶czyzny w krzykliwym lawendowym ubraniu i pokaza艂a mu, 偶e droga jest wolna. Przechodzie艅 by艂 wyra藕nie pewny siebie, 艣wiadom, 偶e tak on, jak i jego dziecko s膮 nieskazitelnie ubrani. Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry zmierza do jakiego艣 celu, cz艂owieka, kt贸ry ma dok膮d p贸j艣膰.

Ten widok zrobi艂 na niej wra偶enie. Gdy tak na nich patrzy艂a, u艣miech jej powoli zamiera艂. Uleg艂a ledwo odczuwalnemu, lecz mimo to bolesnemu pragnieniu, by sta膰 si臋... w艂a艣nie, kim? Cz臋艣ci膮 czego艣 lub kogo艣? Sp臋dza膰 jako艣 tydzie艅 za tygodniem, niecierpliwie oczekuj膮c wakacji i niedziel? Ubra膰 si臋 艂adnie, tak jak uczyni艂 to napotkany przez ni膮 m臋偶czyzna, i sp臋dzi膰 偶ycie z przyjaci贸艂mi lub rodzin膮 w jakim艣 domu przesi膮kni臋tym zapachem domowej kuchni, pe艂nym 艣miech贸w oraz serdecznych u艣cisk贸w?

W domu, w kt贸rym wszyscy by j膮 kochali i zawsze gor膮co przyjmowali, niezale偶nie od tego, co by si臋 dzia艂o.

Cholera jasna 鈥 pomy艣la艂a. 鈥 Porzuci艂am to wszystko ju偶 dawno temu albo te偶 ja zosta艂am porzucona. Gdzie podzia艂y si臋 stare czasy, kiedy niedziela znaczy艂a dla niej wi臋cej ni偶 zwyk艂y dzie艅 pracy, pe艂en uci膮偶liwych obowi膮zk贸w 偶ycia codziennego.

Ogarn膮艂 j膮 smutek, ale stara艂a si臋 go zwalczy膰, dos艂ownie strz膮sn膮膰 z siebie, tote偶 odrzuci艂a w艂osy do ty艂u, poruszaj膮c g艂ow膮, tak jak modelki reklamuj膮ce szampon w telewizji. Daj spok贸j! 鈥 m贸wi艂a sobie w duchu. 鈥 I co to ma by膰? Syndrom Normana Rockwella? Zaczynasz si臋 nad sob膮 litowa膰? Zwariowa艂a艣?

A co to, do diab艂a, jest normalne 偶ycie? 鈥 spyta艂a g艂o艣no.

Dosta艂a tward膮 szkol臋. Zastan贸w si臋 dobrze, o czym marzysz 鈥 pomy艣la艂a 鈥 bo jeszcze ci si臋 spe艂ni.

Wyg贸rowane oczekiwania zawsze prowadz膮 do kl臋ski. Naucz si臋 cieszy膰 z tego, co masz. A wi臋c mia艂a Ricka, kr贸tko, ale mia艂a, i s膮dzi艂a, 偶e wszystko si臋 zmieni. Ale nic takiego si臋 nie wydarzy艂o i ju偶 nie wydarzy. Mimo to podnieca艂a j膮 perspektywa pracy z nim. Rick pozytywnie na ni膮 wp艂ywa艂 ju偶 od chwili, gdy jakie艣 pi臋膰 lat temu przyszed艂 do Akademii, 偶eby poprowadzi膰 wyk艂ad na temat zab贸jstw. Jasnow艂osy, d艂ugonogi, o twarzy, kt贸ra nigdy, nawet po pi臋膰dziesi膮tce, nie zatraci swego ch艂opi臋cego wygl膮du, sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka traktuj膮cego powa偶nie prac臋 i ludzi. I tym w艂a艣nie r贸偶ni艂 si臋 od wielu innych policjant贸w i w og贸le od innych m臋偶czyzn. Wystarczy mi jego przyja藕艅 i szacunek 鈥 my艣la艂a. I tak sp臋dzi wi臋cej czasu ze mn膮 ni偶 z t膮 panienk膮, kt贸r膮 sobie sprowadzi艂. Zobaczymy, co b臋dzie, jak Laurel dok艂adnie pozna jego rozk艂ad zaj臋膰, zrozumie, co to s膮 nadgodziny i inne wymogi, kt贸re stawia mu praca. Ta perspektywa natchn臋艂a j膮 optymizmem. Staniemy si臋 zn贸w sobie bliscy, ale nigdy nie wr贸ci dawna za偶y艂o艣膰, bo tamta b臋dzie czeka膰 na niego w domu.

Ju偶 dawno nauczy艂a si臋, 偶e jedynym wyj艣ciem jest praca na czym艣 wa偶nym, skoncentrowanie si臋 nad czym艣 tak trudnym i zajmuj膮cym, 偶e staje si臋 to broni膮, os艂on膮 przed 艣wiatem i krzywd膮, jak膮 mo偶e wyrz膮dzi膰. Praca, zawsze si臋 odwdzi臋cza. Po艣wi臋cenie jest godne podziwu.

Wiedzia艂a jednak, 偶e tak naprawd臋 to tylko samoobrona. Opony jej czerwonego datsuna pisn臋艂y na czarnej nawierzchni, gdy Dusty wjecha艂a na parking. Najwa偶niejsze jest teraz to 鈥 postanowi艂a sobie w duchu 鈥 偶eby mu pom贸c z艂apa膰 sukinsyna, kt贸ry zastrzeli艂 Roba. Na pewno si臋 to op艂aci.

Podzi臋kowa艂a Bogu za swoj膮 prac臋, zabra艂a ze skrytki rewolwer, wsun臋艂a go do wypchanej torebki i wesz艂a do wysokiego budynku.



Rozdzia艂 dziesi膮ty


Laurel pomy艣la艂a, 偶e przyrz膮dzanie 艣niadania o pi膮tej po po艂udniu jest czynno艣ci膮 zupe艂nie nienaturaln膮. Wyj臋艂a szary k艂aczek futerka z nierdzewnego zlewozmywaka, przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie i zrobi艂a zdziwion膮 min臋. Sprawy przybiera艂y z艂y obr贸t i ba艂a si臋. Do tej pory dawa艂a sobie dobrze rad臋. Po raz pierwszy w 偶yciu by艂a szcz臋艣liwa i przekonana, 偶e nic przera偶aj膮cego ju偶 si臋 jej nie zdarzy. Rick by艂 cudowny, silny i opieku艅czy, ale teraz przeszed艂 na nocn膮 zmian臋 i zostawia艂 j膮 sam膮 w domu. M艂ody ch艂opak z s膮siedztwa zosta艂 zabity nie opodal, a teraz w dodatku na horyzoncie pojawi艂a si臋 ta niesamowicie atrakcyjna policjantka i jej wielkie cycki.

Policjanci, kt贸rzy pracuj膮 razem, s膮 jak rodzina. Dobrze o tym wiedzia艂a. Odk膮d zaakceptowa艂a Jima wraz z jego nieustannymi pretensjami i narzekaniami, przekona艂a si臋, 偶e wcale nie jest taki gro藕ny, jak si臋 wydawa艂. Tak naprawd臋 by艂 wielkim, prostodusznym misiem. Jim znaczy艂 wiele dla Ricka, wi臋c i dla niej sta艂 si臋 wa偶ny, ale z Dusty to by艂a ca艂kiem inna historia. Ona by艂a pi臋kna i mi臋dzy ni膮 a Rickiem unosi艂a si臋 aura intymno艣ci. Laurel usi艂owa艂a sobie wm贸wi膰, 偶e wynika to wy艂膮cznie z ich wsp贸lnych prze偶y膰 w pracy w policji. Ale teraz ta kobieta towarzyszy膰 mu b臋dzie przez wiele nocy. A ja b臋d臋 tu czeka膰, samotna i przestraszona, podczas gdy oni b臋d膮 razem jada膰 posi艂ki, 偶artowa膰, 艣mia膰 si臋, z艂o艣ci膰, razem stawi膮 czo艂o niebezpiecze艅stwom i razem b臋d膮 odnosi膰 sukcesy. Jestem z tego wy艂膮czona 鈥 my艣la艂a 鈥 i zn贸w trac臋 poczucie czasu. Tak si臋 dzia艂o zawsze, ilekro膰 ulega艂a stresom. Ale dlaczego teraz by艂a w takim stanie? Czy brakowa艂o jej tylko poczucia bezpiecze艅stwa, czy te偶 by艂a zazdrosna? W dodatku nie bez powodu. Jedno by艂o pewne. Nie wolno jej zostawia膰 samej po zmroku.

Patrzy艂a na Ricka, kt贸ry poch艂ania艂 teraz jajecznic臋, d偶em i tosty. Poczu艂a lekkie md艂o艣ci. Umalowa艂a si臋 jasn膮 szmink膮, kt贸ra pasowa艂a kolorem do jasnor贸偶owej jedwabnej wst膮偶ki przytrzymuj膮cej jej d艂ugie w艂osy.

Gdyby艣 wr贸ci艂 na dzienn膮 zmian臋, mogliby艣my 偶y膰 jak normalni ludzie 鈥 zacz臋艂a.

Rick patrzy艂 czule przekrwionymi ze zm臋czenia oczami na t臋 delikatn膮, m艂od膮 kobiet臋, tak niepodobn膮 do nienasyconej kochanki, jak膮 jeszcze kilka godzin temu by艂a w 艂贸偶ku.

Nie dawniej ni偶 par臋 lat temu s膮dzi艂em, 偶e nigdy si臋 nie przyzwyczaj臋 do takiego trybu 偶ycia. Ale je艣li si臋 pracuje w wydziale zab贸jstw i chce si臋 osi膮ga膰 rezultaty, nocna zmiana jest jedynym wyj艣ciem. Trzeba tylko przestawi膰 sw贸j zegar biologiczny, a to wymaga czasu.

Ja zawsze najlepiej funkcjonuj臋 w ci膮gu dnia, a po tej historii z Robem... 鈥 zni偶y艂a g艂os do szeptu. 鈥 C贸偶 za okropno艣膰...

Rick odstawi艂 szklank臋 jeszcze do po艂owy wype艂nion膮 sokiem.

I jest to jeszcze jeden wa偶ny pow贸d, dla kt贸rego wybra艂em noce 鈥 powiedzia艂 g艂osem wci膮偶 jeszcze lekko schrypni臋tym od snu. 鈥 Musimy wyja艣ni膰 t臋 spraw臋. Ale nie martw si臋 i nie wierz w opowie艣ci o zab贸jcy powracaj膮cym na miejsce zbrodni. Nie znajduj膮 potwierdzenia w takich przypadkach. Ten, kto go zabi艂, uciek艂 jak z艂odziej. I nie wr贸ci. A nawet je艣liby tak si臋 zdarzy艂o, to prosi艂em znajomego 艣lusarza, 偶eby przyszed艂 tu jutro i pomy艣la艂 nad jakim艣 dobrym zabezpieczeniem. Poza tym, jak tylko b臋d臋 mia艂 wolny dzie艅, zabior臋 ci臋 na strzelnic臋. Chc臋, 偶eby艣 po膰wiczy艂a. Dam ci sw贸j prywatny pistolet.

Przecie偶 wiesz, 偶e boj臋 si臋 broni 鈥 szepn臋艂a.

Przestaniesz, kiedy nabierzesz wprawy. Musisz wiedzie膰, jak si臋 ni膮 pos艂ugiwa膰. Ostatnim razem 艣wietnie ci posz艂o 鈥 zabrzmia艂o to surowo, ale po ojcowsku. 鈥 Nie ma si臋 czego ba膰. I przyzwyczaisz si臋, 偶e pracuj臋 w nocy. Pomy艣l 鈥 doda艂 patrz膮c na ni膮 przekornie spod oka 鈥 jak fantastycznie sp臋dzili艣my ranek.

Co masz na my艣li?

Ju偶 zapomnia艂a艣, w co si臋 bawili艣my? Ty naprawd臋 potrafisz zbi膰 mnie z panta艂yku, moja pani.

Mia艂 ura偶on膮 min臋.

Nie by艂am pewna, o co ci chodzi 鈥 szepn臋艂a i szybko odwr贸ci艂a si臋, 偶eby dola膰 mu kawy. Na jej policzkach pojawi艂y si臋 silne rumie艅ce.

Schwyci艂 j膮 za r臋k臋, gdy ju偶 sz艂a w kierunku kuchenki.

Pozw贸l, 偶e podam ci kaw臋 鈥 zaprotestowa艂a.

Zanurzy艂 twarz w jej fartuchu, na wysoko艣ci podbrzusza.

Ach! 鈥 westchn膮艂. 鈥 C贸偶 za wspania艂y zapach.

To pewnie ten sos do spaghetti 鈥 odpar艂a. 鈥 Chyba powinnam troch臋 zamrozi膰 na zapas 鈥 doda艂a szybko i pobieg艂a do kuchni. Rick kr臋ci艂 tylko g艂ow膮 z u艣miechem.

Zadzwoni艂 dzwonek do drzwi.

Mam nadziej臋, 偶e to nie Thorne鈥檕wie 鈥 skrzywi艂 si臋 na sam膮 my艣l, 偶e m贸g艂by si臋 z nimi spotka膰, najwyra藕niej przera偶ony tak膮 perspektyw膮. 鈥 Mia艂em zamiar p贸j艣膰 do nich p贸藕niej.

W drzwiach sta艂a Dusty z bardzo powa偶n膮 min膮, jakby chcia艂a podkre艣li膰, 偶e przychodzi w sprawie s艂u偶bowej. W r臋ku trzyma艂a akta.

Pan porucznik prosi艂 mnie, 偶ebym je podrzuci艂a, skoro i tak mam s艂u偶b臋 w tej okolicy 鈥 zakomunikowa艂a od progu.

Wejd藕 鈥 zawo艂a艂 z g艂臋bi Rick.

Wesz艂a niepewnie do 艣rodka.

Mam tylko chwil臋. My艣la艂am, 偶e o tej porze b臋dziesz ju偶 na nogach.

To co艣 wa偶nego?

Nie, tylko musisz podpisa膰 o艣wiadczenie dla prasy. Poza tym jest co艣, co powiniene艣 powiedzie膰 rodzicom Roba. Dru偶yna baseballowa, w kt贸rej gra艂, i jeszcze inni koledzy ze szko艂y zbieraj膮 datki, 偶eby podnie艣膰 wysoko艣膰 nagrody, gdyby oferta rodzic贸w okaza艂a si臋 niewystarczaj膮ca. Je艣li pieni膮dze si臋 nie przydadz膮, chc膮 ufundowa膰 stypendium jego imienia.

Laurel zostawi艂a uchylone drzwi. Teraz otworzy艂y si臋 jeszcze szerzej i stan臋艂a w nich Beth Singer, s膮siadka.

Mia艂a na nogach zniszczone tenis贸wki, szorty i koszulk臋 w brzoskwiniowym kolorze.

Beth przeprosi艂a za naj艣cie. Jej zatroskane oczy rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia, kiedy spostrzeg艂a Dusty, ale u艣miechn臋艂a si臋 na powitanie.

Wiem, 偶e jeste艣cie bardzo zaj臋ci dochodzeniem i w og贸le, ale Benjie nie daje mi spokoju.

Siadaj. Mn膮 si臋 nie przejmuj 鈥 powiedzia艂 Rick, pocieraj膮c zarost na policzku. 鈥 Dopiero co wsta艂em i nie zd膮偶y艂em si臋 jeszcze ogoli膰. Napij si臋 kawy. Ty te偶, Dusty.

Z przyjemno艣ci膮 鈥 odpar艂a Betty, wzdychaj膮c i odrzucaj膮c w ty艂 w艂osy w kolorze miedzi. 鈥 Sp臋dzi艂am p贸艂 dnia u Thorne鈥櫭硍. Prawdziwy koszmar. Drugie p贸艂 up艂yn臋艂o mi na przetrz膮saniu krzak贸w.

A co z Benjiem? Jaki ma problem tym razem?

Jeste艣my wszyscy w stanie pogotowia 鈥 odrzek艂a Beth martwym g艂osem. 鈥 Nasza kotka, Boo Boo, zgin臋艂a i Benjie wyp艂akuje sobie oczy. Wsz臋dzie szuka艂am tego ma艂ego urwisa, ale nigdzie jej nie ma. Nie wiem, czy uda mi si臋 w og贸le po艂o偶y膰 dzi艣 dziecka spa膰, je艣li ona si臋 nie znajdzie.

Nie widzia艂em jej. A ty, Laurel?

Od wczoraj nie 鈥 odpar艂a i nala艂a Beth kawy, rozlewaj膮c troch臋 na spodek. 鈥 Niezdara ze mnie 鈥 powiedzia艂a przepraszaj膮co i star艂a kaw臋 serwetk膮.

Rick upi艂 艂yk swojej i zajrza艂 do fili偶anki.

Rozpuszczalna?

Laurel potwierdzi艂a skinieniem g艂owy i zarumieni艂a si臋.

A c贸偶 si臋 sta艂o z tym wspania艂ym wynalazkiem, kt贸ry miele ziarenka i wypluwa kaw臋?

Nie dzia艂a. Przykro mi.

W porz膮dku, kochanie. Jestem nieprzyzwoicie rozpuszczony. Co dolega tej maszynie?

Dziewczyna wzruszy艂a bezradnie ramionami.

Nie chce si臋 otworzy膰, wi臋c nie mog臋 wsypa膰 kawy.

Dusty zeskoczy艂a energicznie z krzes艂a i nieproszona wpad艂a do kuchni.

Pozw贸l, 偶e rzuc臋 okiem. Jestem w tym niez艂a. Szybko przyjrza艂a si臋 urz膮dzeniu.

Prosz臋 鈥 powiedzia艂a, odsuwaj膮c po prostu ma艂e wieczko. 鈥 Wszystko gra. Tu wsypujesz ziarenka, tu wk艂adasz filtr, a tu wlewasz wod臋. T臋dy wylewa si臋 kawa. Voil脿.

Rzeczywi艣cie 鈥 Laurel by艂a wyra藕nie zmieszana. 鈥 Zapomnia艂am, jak si臋 obs艂uguje to cholerstwo.

Najlepiej w takim przypadku przeczyta膰 instrukcj臋 鈥 odezwa艂 si臋 Rick.

Laurel mia艂a tak nieszcz臋艣liw膮 min臋, 偶e Beth zarzuci艂a jej r臋ce na szyj臋 i przytuli艂a mocno.

To by艂 okropny weekend. A偶 dziw bierze, 偶e nie postradali艣my zmys艂贸w 鈥 stwierdzi艂a, siadaj膮c naprzeciw Ricka. 鈥 Ale ja oszalej臋 na pewno, je艣li Boo Boo nie raczy przywlec swojej kosmatej pupci z powrotem do domu.

Mo偶e wczoraj w nocy kto艣 j膮 ukrad艂 鈥 odezwa艂a si臋 Laurel.

Beth pokr臋ci艂a g艂ow膮.

By艂a tutaj dzi艣 rano. Bawi艂a si臋 z Benjiem za domem. Mia艂am nadziej臋, 偶e zaw臋drowa艂a do was.

Wr贸ci, jak zg艂odnieje 鈥 powiedzia艂 Rick z przekonaniem. 鈥 Koty wiedz膮, jak o siebie zadba膰. Zobaczysz, 偶e wkr贸tce si臋 pojawi. Nasz Chuckles ma prawie pi臋tna艣cie lat, a jeszcze nigdy nie opu艣ci艂 偶adnego posi艂ku.

Tak, Chuckles to przecie偶 kot twojej mamy 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 Beth.

Dosta艂em go wraz z domem 鈥 wyja艣ni艂 Rick. 鈥 Mama uwa偶a艂a, 偶e trudno mu si臋 b臋dzie przyzwyczai膰 do nowego miejsca. Zbudowa艂em dla niego te drzwiczki w gara偶u, kiedy by艂 taki ma艂y jak Boo Boo.

Powiedz rodzicom, 偶e pyta艂am o nich, kiedy b臋dziesz z nimi rozmawia艂 鈥 poprosi艂a Beth. 鈥 P贸jd臋 i poszukam Boo Boo po przeciwnej stronie ulicy 鈥 doda艂a. 鈥 Je艣li si臋 u was pojawi, b艂agam, dajcie mi zna膰.

A jak ona wygl膮da? Rozejrz臋 si臋, skoro i tak b臋d臋 w okolicy? Dusty odsun臋艂a krzes艂o od sto艂u i wsta艂a. Z pe艂nej kobiecego wdzi臋ku pani domu obs艂uguj膮cej ekspres do kawy przeistoczy艂a si臋 w osob臋 konkretn膮, rzeczow膮, przyzwyczajon膮 do kontrolowania sytuacji. I tak wygl膮da艂a: czujna, plecy proste, stopy mocno stoj膮ce na pod艂odze, w lekkim rozkroku. Rick patrzy艂 na ni膮. Przypomnia艂 sobie, 偶e zawsze wola艂 to drugie wcielenie Dusty, kiedy z surowej policjantki, ch艂odnej profesjonalistki przeistacza艂a si臋 w kobiet臋 鈥 ciep艂膮, uwodzicielsk膮, wilgotn膮, ch臋tn膮. Podnieca艂a go ta transformacja kobiety gliny w seksowne koci膮tko.

B臋d臋 bardzo wdzi臋czna. Jest male艅ka, jasnoszara, puszysta. Dzi臋ki za kaw臋 鈥 Beth zerkn臋艂a na Laurel, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie chorej.



Rozdzia艂 jedenasty


呕adna z wiadomo艣ci, jakie czeka艂y na niego w komisariacie, nie mia艂a zwi膮zku z zab贸jstwem Roba Thome鈥檃. Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e morderca pojawi艂 si臋 znik膮d i wtopi艂 z powrotem w parn膮 noc. Nagroda mog艂a wywo艂a膰 jaki艣 odzew. Rodzice zaoferowali pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w za informacje, kt贸re doprowadzi艂yby do aresztowania i skazania sprawcy. Chcieli zaproponowa膰 wi臋cej, ale Rick im to odradzi艂. Ludzie gotowi by byli wyda膰 nawet w艂asne matki za znacznie mniejsze sumy.

Inicjatywa koleg贸w Roba bardzo go wzruszy艂a, a pa艅stwo Thorne p艂akali, gdy ich o tym poinformowa艂.

Dominguez i Thomas wci膮偶 zajmowali si臋 napadem na sklep ca艂odobowy. Nast臋pn膮 tego typu spraw膮 mieli zaj膮膰 si臋 Jim i Rick. Nie by艂o 偶adnej przerwy w pracy. Rick poszed艂 z Jimem do kartoteki, 偶eby sprawdzi膰, czy 偶aden z ostatnio zwolnionych w艂amywaczy nie m贸g艂 macza膰 palc贸w w zab贸jstwie Roba. Zanim wr贸cili, nadesz艂a ich kolej. Znaleziono martwego m臋偶czyzn臋.

Dusty patrzy艂a na nich zza biurka. Ubrana by艂a na niebiesko i ten odcie艅 harmonizowa艂 pi臋knie z barw膮 jej oczu.

Jedno zatrzymanie 鈥 poinformowa艂a ich kr贸tko. 鈥 Jakie艣 dziesi臋膰 minut temu. W walce w Hole zgin膮艂 cz艂owiek. Sprawca uj臋ty na miejscu przest臋pstwa przez patrol.

Strzelanina? 鈥 spyta艂 Rick ch艂odno, podnosz膮c radio.

Nie 鈥 odpar艂a Dusty. 鈥 W og贸le nie u偶yto 偶adnej broni. By艂a tylko bijatyka.

Jedziemy.

Dusty nacisn臋艂a guzik windy.

A kim jest Terrance McGee? Twierdzi, 偶e znalaz艂 nowe dowody. Czy rzeczywi艣cie zajmujecie si臋 t膮 spraw膮? Jest pewien, 偶e kto艣 chce go otru膰. Dlaczego nic o tym nie wiem?

To 艣wir 鈥 odpar艂 Jim. 鈥 Paranoik.

Naprawd臋? Rozmawia艂am z nim chyba z p贸艂 godziny przez telefon.

Znalaz艂 sobie now膮 ofiar臋 鈥 stwierdzi艂 Jim rado艣nie.

A m贸wi艂 z takim przekonaniem 鈥 westchn臋艂a Dusty, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi windy i weszli do 艣rodka.

Oni wszyscy tacy s膮 鈥 powiedzia艂 Jim.

W艂a艣nie, prawda?

Drzwi windy zamkn臋艂y si臋.

Hole to miasto w mie艣cie, po艂o偶one niedaleko Overtown, gdzie domy znajduj膮 si臋 w ruinie, fabryczki narkotyk贸w wyrastaj膮 jak grzyby po deszczu, a bary otwarte s膮 przez ca艂膮 noc. Zrz臋dliwy aresztant siedzia艂 zamkni臋ty w okratowanym wozie policyjnym.

Sly! 鈥 krzykn臋艂a Dusty, wyra藕nie zaskoczona.

Sly nie porusza艂 si臋 ju偶 z w艂a艣ciw膮 sobie gracj膮 i swobod膮. Macha艂 do niej niezr臋cznie, gdy偶 r臋ce mia艂 skute kajdankami.

Gdy zobaczy艂, 偶e nikt z niespokojnego t艂umu, kt贸ry tam si臋 zebra艂, na niego nie patrzy i upewni艂 si臋, 偶e wszystkie oczy utkwione s膮 w le偶膮cym na chodniku trupie, gwa艂townie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Ja go nie zabi艂em 鈥 wyszepta艂 z przera偶eniem zza szyby.

To J. L. Sly 鈥 powiedzia艂a g艂o艣no Dusty swym rzeczowym, wyzutym z emocji tonem. 鈥 Twierdzi, 偶e jest niewinny.

Oni zawsze tak twierdz膮 鈥 odburkn膮艂 Jim.

Ostrzegali艣my go, 偶eby uwa偶a艂 z tym cholernym kung-fu 鈥 mrukn膮艂 Rick. 鈥 Zobaczmy teraz, co tu mamy.

Przeszed艂 przez 偶贸艂t膮 ta艣m臋, odsun膮艂 papierowe prze艣cierad艂o, pomy艣la艂 chwil臋 i gwizdn膮艂. Martwy m臋偶czyzna by艂 wspania艂e zbudowanym Latynosem, prawie dwukrotnie wi臋kszym od Sly鈥檃. Jego jedyne widoczne obra偶enie stanowi艂a ma艂a, krwawa ranka na czole.

Czego si臋 dowiedzieli艣cie? 鈥 zwr贸ci艂 si臋 Rick do m艂odego policjanta, kt贸ry stan膮艂 przed nim na baczno艣膰 w mundurze jak spod ig艂y i w wypolerowanych butach.

Sir, dwaj osobnicy, kt贸rych dotyczy sprawa, prowadzili pewien rodzaj dysputy. Domniemany sprawca, zamieszka艂y w okolicy, znany powszechnie jako mistrz walk wschodnich, zada艂 ofierze pojedynczy cios powoduj膮c natychmiastowy zgon, sir.

Czy by艂o to uderzenie w g艂ow臋?

Nie, sir. Uszkodzenie sk贸ry na czole ofiary powsta艂o najprawdopodobniej wskutek nag艂ego zetkni臋cia si臋 z twardym pod艂o偶em. W贸wczas jednak poszkodowany ju偶 by艂 martwy, sir.

Szkoda, 偶e nie znasz angielskiego 鈥 westchn膮艂 Rick.

Pan wybaczy, sir?

Nic takiego. Dobra robota.

Czego, na mi艂o艣膰 bosk膮, ucz膮 ich teraz w tej Akademii? 鈥 spyta艂a cicho Dusty, kt贸ra sta艂a z drugiej strony cia艂a. 鈥 Pot臋偶ny m臋偶czyzna, prawda? J. L. musi by膰 naprawd臋 dobry. Za艂atwi膰 jednym ciosem takiego olbrzyma!

S艂ynie z tego. Ciekaw jestem, dlaczego ten facet po prostu nie uciek艂.

Mo偶e nie zna miasta i nie s艂ysza艂 o Sly鈥檜.

Zgromadzeni wok贸艂 ludzie stawali si臋 coraz bardziej niespokojni.

Dobra! 鈥 wrzasn臋艂a Dusty. 鈥 Wszyscy na chodnik! Tak, wy te偶! Nie blokowa膰 przej艣cia! Jasne?!

T艂um rozpierzch艂 si臋 przed ni膮 jak stado go艂臋bi.

Jim obserwowa艂 j膮 uwa偶nie. Spos贸b, w jaki zawsze radzi艂a sobie z lud藕mi ze slums贸w, nieodmiennie budzi艂 w nim podziw. Cz臋sto tak bywa艂o, 偶e m艂odzi czarni pos艂usznie wykonywali polecenia wydawane przez kobiety, cho膰 gdyby te same nakazy pochodzi艂y od m臋偶czyzny, wywo艂a艂yby w nich wy艂膮cznie agresj臋. Albo uwa偶aj膮, 偶e atakowanie kobiety nie dowodzi si艂y, albo te偶 przyzwyczajeni s膮 do 偶ycia w matriarchacie 鈥 my艣la艂. Zajmuj膮 si臋 nimi na og贸艂 matki lub babki, kobiety przyzwyczajone do rz膮dzenia, kobiety wystarczaj膮co silne, by przetrwa膰 i wychowa膰 dzieci w tak pod艂ej dzielnicy.

S艂uchajcie! 鈥 krzycza艂a Dusty. 鈥 Kto widzia艂, co si臋 sta艂o, niech stanie tutaj, 偶ebym mog艂a zapisa膰 nazwisko. Ci, kt贸rzy nic nie widzieli, maj膮 zosta膰 za t膮 偶贸艂t膮 lin膮, a najlepiej niech w og贸le st膮d id膮.

Znalaz艂o si臋 wielu ch臋tnych 艣wiadk贸w. Zabity cz艂owiek zachowywa艂 si臋 wojowniczo; wpad艂 do knajpy, krzycz膮c co艣 po hiszpa艅sku. By艂 wyra藕nie pod wp艂ywem alkoholu i zaczepia艂 sta艂ych bywalc贸w baru. Wyrwa艂 si臋 im i ruszy艂 do drzwi. Wtedy wpad艂 na Sly鈥檃. J. L. przybra艂 pozycj臋 obronn膮 i ostrzeg艂 m臋偶czyzn臋, 偶eby si臋 uspokoi艂. Ale ani wojownicze gesty, ani przera藕liwe okrzyki kung-fu, jakie wydawa艂 z siebie Sly, nie powstrzyma艂y Latynosa. Z dzik膮 furi膮 i okropnym wrzaskiem natar艂 na J. L. i zap臋dzi艂 go do naro偶nika, przypieraj膮c do 艣ciany. T艂um zbli偶y艂 si臋, 偶eby lepiej widzie膰. Nadesz艂a decyduj膮ca chwila, ale nic si臋 nie sta艂o, bo Sly zawaha艂 si臋.

Zawiedzeni kibice ponaglali go. M臋偶czyzna rzuci艂 si臋 gwa艂townie do przodu i wtedy J. L. uderzy艂. Nie trafi艂 jednak w g艂ow臋, ale musn膮艂 tylko pot臋偶ny biceps Latynosa. Mimo to jego przeciwnik zwali艂 si臋 na ziemi臋 jak k艂oda i ju偶 nie wsta艂. Zdumiony t艂um cofn膮艂 si臋, szepcz膮c: 鈥瀔ung-fu鈥 i powtarzaj膮c z szacunkiem nazwisko J. L.

Sly r贸wnie偶 by艂 oszo艂omiony. Sta艂 po prostu i gapi艂 si臋 na swoj膮 ofiar臋, dop贸ki nie przyjecha艂a policja.

Detektywi zabrali cia艂o do kostnicy, a J. L. do komisariatu. Gdy jechali, mijaj膮c t艂um zastyg艂y w szacunku i przej臋ty groz膮, Sly zachowywa艂 stoicki spok贸j. Uni贸s艂 w g贸r臋 zwini臋t膮 pi臋艣膰, 偶egnaj膮c kilku znajomych, kt贸rzy przycisn臋li twarze do szyby auta i wykrzykiwali jego imi臋.

W komisariacie by艂 ju偶 zupe艂nie innym cz艂owiekiem. Za艂ama艂 si臋 kompletnie i siedzia艂 skulony na drewnianym krze艣le, z kajdankami na r臋kach.

Zabi艂e艣 faceta jednym ciosem 鈥 stwierdzi艂 Jim, kiwaj膮c z uznaniem g艂ow膮. 鈥 Teraz ju偶 nie tylko masz reputacj臋 mistrza. Sta艂e艣 si臋 po prostu legend膮 swoich czas贸w. Nie wiem tylko, czy zd膮偶ysz si臋 tym nacieszy膰, bo skoro ju偶 mowa o czasie, to prawdopodobnie nigdy w 偶yciu nie ujrzysz 艣wiat艂a dziennego.

Chyba nie zamierzacie mnie oskar偶y膰? 鈥 w g艂osie Sly鈥檃 s艂ycha膰 by艂o panik臋. Patrzy艂 kolejno na ich twarze rozszerzonymi z przera偶enia oczami. 鈥 Ledwo go dotkn膮艂em.

Ten cz艂owiek nie 偶yje 鈥 powiedzia艂a 艂agodnie Dusty. 鈥 Nie pope艂ni艂 przecie偶 samob贸jstwa.

Dajcie spok贸j. Tyle razy wam pomaga艂em.

Wiem, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi 鈥 przyzna艂 Rick. 鈥 I wielokrotnie ci臋 ostrzegali艣my. Nie chcia艂e艣 s艂ucha膰. My艣lisz, 偶e jeste艣my zachwyceni tym, co si臋 sta艂o? Zostaniesz oskar偶ony o morderstwo drugiego stopnia.

To by艂 wypadek! 鈥 wrzasn膮艂 Sly.

Sztuka walk wschodnich sprawi艂a, 偶e twoje r臋ce sta艂y si臋 zab贸jcz膮 broni膮. Wiele razy sam to podkre艣la艂e艣. Nie musia艂e艣 wypr贸bowywa膰 swoich umiej臋tno艣ci na tym facecie. Mog艂e艣 uciec albo zwyczajnie odej艣膰. Za艂atwi艂e艣 go jednym uderzeniem i 艣wiadczy to o tym, 偶e wiedzia艂e艣, co robisz. Przykro mi 鈥 zako艅czy艂 Rick, zerkaj膮c na Dusty.

S艂uchaj, J. L. 鈥 powiedzia艂a. 鈥 My艣l臋, 偶e zosta艂e艣 ju偶 poinformowany o swoich prawach tam na miejscu, ale my chcemy to zrobi膰 jeszcze raz i poprosimy ci臋 o podpis.

Nieprawda! 鈥 zawy艂 Sly. 鈥 Zdejmijcie to! 鈥 j臋kn膮艂, pobrz臋kuj膮c kajdankami na wzniesionych w g贸r臋 d艂oniach.

Nie wiem, co robi膰 鈥 powiedzia艂a Dusty i zerkn臋艂a najpierw na Ricka, p贸藕niej na J. L., kt贸ry zacz膮艂 p艂aka膰 rzewnymi 艂zami. 鈥 Mo偶e zabrzmi to absurdalnie, bior膮c pod uwag臋 fakt, 偶e on w艂a艣nie wyko艅czy艂 cz艂owieka go艂ymi r臋kami, ale jestem za tym, 偶eby zdj膮膰 mu te bransoletki.

Rick westchn膮艂 i kiwn膮艂 g艂ow膮, po czym zacz膮艂 szpera膰 w kieszeni w poszukiwaniu kluczy.

B臋dziesz grzeczny, prawda J. L.?

Sly przytakn膮艂 i z obra偶on膮 min膮 roztar艂 nadgarstki.

Dzi臋kuj臋 pani. Chcia艂bym co艣 wyzna膰. M臋drzec zawsze powinien bra膰 przyk艂ad z...

Najpierw podpisy.

J. L. z艂o偶y艂 autograf wsz臋dzie, gdzie mu kazano.

Dobrze? 鈥 zapyta艂, wci膮偶 si膮kaj膮c nosem.

Dusty potwierdzi艂a i wr臋czy艂a mu chusteczk臋. Sly wytar艂 g艂o艣no nos, osuszy艂 艂zy i rozpocz膮艂.

Jego zeznania jednak wygl膮da艂y zupe艂nie inaczej, ni偶 si臋 spodziewali.

Sp贸jrzcie tylko na mnie 鈥 za偶膮da艂. 鈥 Mam pi臋膰 st贸p cztery cale wzrostu w butach na obcasach. Wa偶臋 sto dwadzie艣cia funt贸w. Nie uda艂o mi si臋 bardziej urosn膮膰.

Policjanci mieli zdumione miny.

Michaelowi Foxowi r贸wnie偶 nie, J. L. Chcemy si臋 od ciebie dowiedzie膰, co si臋 w艂a艣ciwie wydarzy艂o 鈥 powiedzia艂a Dusty i odchrz膮kn臋艂a.

W艂a艣nie do tego zmierzam. Wiecie przecie偶, w jakiej dzielnicy si臋 wychowa艂em. Tu chodzi o przetrwanie. A przetrwa膰 mog膮 tylko najsilniejsi. Ja nigdy nie by艂em silny. Nie mog艂em uprawia膰 偶adnego sportu. Jestem jedynakiem, wi臋c ani bracia, ani siostry nie mogli si臋 za mn膮 uj膮膰. Jako dziecko du偶o chorowa艂em. W szkole nikt nie chcia艂 si臋 ze mn膮 zaprzyja藕ni膰. Koledzy mi dokuczali, bili mnie, wszystko mi zabierali.

Do rzeczy, J. L.

Za chwil臋, jeszcze chwil臋. Dajcie mi szans臋!

Dobra, dobra.

Przesiadywa艂em tylko przed telewizorem i nagle, pewnego dnia zmieni艂o si臋 ca艂e moje 偶ycie. Obejrza艂em program o kung-fu. P贸藕niej ogl膮da艂em go co tydzie艅. Opowiada艂 o cz艂owieku, kt贸ry nauczy艂 si臋 tej dawnej sztuki, o cz艂owieku, kt贸ry zaprowadzi艂 艂ad i wzbudzi艂 szacunek. Broni艂 ludzi i naprawia艂 doznane przez nich krzywdy. Tak jak Sir Galahad.

Dusty unios艂a lekko brwi, usi艂uj膮c sobie to wyobrazi膰.

No i nauczy艂e艣 si臋 kung-fu 鈥 podsumowa艂 niecierpliwie Jim.

Nie 鈥 odpar艂 Sly, wyra藕nie zdumiony tak膮 sugesti膮. 鈥 A gdzie niby mia艂em si臋 tego nauczy膰? Wiedzia艂em, jak wygl膮daj膮 ruchy wielkiego ko艂a, a z telewizji nauczy艂em si臋, jak krzycze膰. Du偶o 膰wiczy艂em. Ca艂y czas 膰wiczy艂em 鈥 doda艂 mi臋kko 鈥 sam ze sob膮 przed lustrem. Kiedy umar艂a moja mama, zabra艂em j膮 do domu, do Georgii. Tak, jak jej obiecywa艂em. Zosta艂em tam przez jaki艣 czas. Odwiedza艂em kuzyn贸w i krewnych. Dzie艅 po powrocie mia艂em na sobie nowy garnitur, ten, kt贸ry kupi艂em sobie na pogrzeb, i jaka艣 banda obdartus贸w w Overtown chcia艂a mi go odebra膰. Na 偶adnego z nich nawet by nie pasowa艂. Chcieli go ukra艣膰, ot tak, dla sportu. Nie wiem, dlaczego to wtedy zrobi艂em. Mo偶e dlatego, 偶e tak d艂ugo trenowa艂em te wszystkie ruchy i krzyki. Jako艣 samo wysz艂o. Przestraszyli si臋 i zostawili mnie w spokoju. Powiedzia艂em im, 偶e nauczy艂 mnie tej sztuki pewien mistrz ze Wschodu, kt贸rego pozna艂em, gdy nie by艂o mnie w mie艣cie. Zyska艂em szacunek. Mog艂em spacerowa膰 po dzielnicy o ka偶dej porze dnia i nocy. Wszyscy mi wierzyli, bo by艂em dobry. Naprawd臋 dobry. Nigdy nie musia艂em wyrz膮dzi膰 nikomu krzywdy, 偶eby to udowodni膰. Chocia偶 鈥 艣ciszy艂 g艂os i wpatrzy艂 si臋 w pod艂og臋 鈥 chyba im co艣 takiego powiedzia艂em. M贸wi艂em, 偶e musia艂em wr贸ci膰, bo kto艣 porz膮dnie ode mnie oberwa艂 i jestem 艣cigany przez prawo.

Ale k艂ama艂e艣? 鈥 upewni艂 si臋 Rick.

Oczywi艣cie, popisywa艂em si臋 tylko. Ale wszyscy dali si臋 nabra膰. Sta艂em si臋 autorytetem. Nieraz udawa艂o mi si臋 przerwa膰 b贸jk臋 w barze. M臋偶owie przestawali bi膰 偶ony. By艂em bohaterem. Musia艂em tylko przybra膰 tak膮 pozycj臋 鈥 wsta艂, przykucn膮艂 i zacz膮艂 zatacza膰 ko艂a ciemnymi r臋kami.

Siadaj 鈥 powiedzia艂 Rick, bezmy艣lnie pocieraj膮c d艂o艅mi skronie, jakby bola艂a go g艂owa. 鈥 Twierdzisz, 偶e si臋 tego nigdy nie nauczy艂e艣.

Tak 鈥 odpar艂 J. L. sadowi膮c si臋 z wdzi臋kiem na krze艣le.

A wi臋c co wydarzy艂o si臋 dzi艣 wieczorem? 鈥 spyta艂a Dusty.

W艂a艣nie usi艂uj臋 wam to wyt艂umaczy膰 鈥 powiedzia艂 szczerze. 鈥 Nic. Dok艂adnie nic si臋 nie wydarzy艂o. Ten wariat chcia艂 mnie zabi膰. Wiedzia艂em, 偶e za chwil臋 rozstan臋 si臋 z tym 艣wiatem. Wszyscy na nas patrzyli, zrozumia艂em, 偶e on nie ust膮pi, wi臋c w ko艅cu zamierzy艂em si臋, 偶eby waln膮膰 go w g艂ow臋, ale chybi艂em. Ledwo dotkn膮艂em jego r臋ki. Zaraz wam poka偶臋.

Przechyli艂 si臋 i lekko klepn膮艂 Ricka w rami臋.

Uwaga 鈥 silna d艂o艅 Jima odruchowo dotkn臋艂a sk贸rzanej kabury, w kt贸rej trzyma艂 trzydziestk臋贸semk臋.

W porz膮dku 鈥 odpowiedzia艂 Rick, podnosz膮c rami臋 do g贸ry, jakby chcia艂 pokaza膰, 偶e jest nietkni臋te, po czym pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮.

A wi臋c je艣li tak to si臋 odby艂o, w jaki spos贸b zwali艂e艣 go z n贸g? 鈥 spyta艂 Jim.

Po prostu upad艂.

Po prostu upad艂 i wyzion膮艂 ducha. To mi dopiero nowina 鈥 powiedzia艂 z艂o艣liwie Jim.

Je艣li, i chc臋 wyra藕nie podkre艣li膰 s艂owo 鈥瀓e艣li鈥 鈥 zacz膮艂 Rick 鈥 a wi臋c, je艣li m贸wisz prawd臋, zada艂e艣 wyj膮tkowo niefortunny cios. Nabuzowa艂e艣 si臋 i r膮bn膮艂e艣 go mocniej, ni偶 ci si臋 wydaje. Z twoj膮 reputacj膮 trudno b臋dzie przekona膰 prokuratora, 偶e to nieumy艣lne zab贸jstwo.

Zab贸jstwo? Prawie go nie tkn膮艂em. Wiem, 偶e nie wyrz膮dzi艂em mu 偶adnej krzywdy.

Nikt go nie zastrzeli艂 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Nikt go r贸wnie偶 nie zasztyletowa艂 鈥 Nie zauwa偶y艂em te偶 u niego strza艂 w plecach. Uderzy艂e艣 go i umar艂.

Musimy ci臋 zapuszkowa膰 鈥 doda艂 Rick.

Co? Naprawd臋 chcecie mnie wsadzi膰? Nie mog臋 w to uwierzy膰. Ja... ja nigdy nie by艂em w wi臋zieniu. To nie fair. Sier偶ancie? Panno Dustin? 鈥 przenosi艂 wzrok z jednej twarzy na drug膮, jakby szuka艂 pomocy.

Dusty odwr贸ci艂a wzrok i patrzy艂a niespokojnie na formularz aresztowania, le偶膮cy przed ni膮 na biurku.

Rick zignorowa艂 b艂agalne spojrzenie Sly鈥檃 i wezwa艂 mundurowego, kt贸ry wszed艂 do pokoju, zmusi艂 zatrzymanego, 偶eby powsta艂, po czym poprowadzi艂 go do odprawy.

Nie zrobi艂em tego 鈥 upiera艂 si臋 Sly.

Uwa偶aj na niego 鈥 powiedzia艂 Jim do policjanta. 鈥 Jego r臋ce to zab贸jcza bro艅.

Nieprawda 鈥 odezwa艂 si臋 Sly. 鈥 Ju偶 teraz wiem, 偶e nie powinienem by艂 udawa膰, ale ka偶dy chce kiedy艣 zosta膰 bohaterem.

Policjant za艂o偶y艂 mu nowe kajdanki i odprowadzi艂 do drzwi. Sly nadal protestowa艂.

Ka偶dy chce kiedy艣 zosta膰 bohaterem. Ka偶dy chce...

J臋ki Sly鈥檃 odbija艂y si臋 echem o zimne 艣ciany korytarza, dop贸ki nie zamkn臋艂y si臋 za nim drzwi windy.

Rick, Dusty i Jim trwali przez chwil臋 w milczeniu.

Ka偶dy chce kiedy艣 zosta膰 bohaterem 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu cicho Dusty.



Rozdzia艂 dwunasty


艢mier膰 nadal zbiera艂a krwawe 偶niwo. Gromadzi艂a si臋 r贸wnie偶 robota papierkowa. Miriam Kelton mia艂a w艂a艣nie dy偶ur nocny w kostnicy Dade County. Siedzia艂a przy biurku i jad艂a kanapk臋.

Wybra艂a numer wewn臋trzny do Lestera, jednego z piel臋gniarzy.

Znowu kogo艣 wioz膮 鈥 powiedzia艂a, prze艂ykaj膮c kawa艂ek chleba ry偶owego z szynk膮 i serem. 鈥 Kierowcy si臋 pok艂贸cili.

Doktor Lansing wychyli艂 g艂ow臋 z pokoju. To by艂a dla niego ci臋偶ka noc i przysi膮g艂 sobie, 偶e ostatni raz da艂 si臋 wrobi膰 w sobotnio-niedzielny dy偶ur podczas pe艂ni ksi臋偶yca.

Co jest grane?

Miriam mia艂a twarz pe艂n膮 s艂odyczy i trwa艂膮 ondulacj臋 na w艂osach. Jej uczesanie pasowa艂oby raczej do gospodyni domowej zajmuj膮cej si臋 wypiekiem ciastek. Cmoka艂a i kiwa艂a g艂ow膮 nad codzienn膮 parti膮 trup贸w, tak jakby karci艂a niegrzeczne dzieci. Wype艂nia艂a kartoteki i wykonywa艂a starannie pozosta艂膮 robot臋 papierkow膮, kt贸rej dostarcza艂y jej codziennie te 艂obuziaki. Rozmawia艂a r贸wnie偶 powa偶nie, ale po matczynemu z pogr膮偶onymi w smutku i przewa偶nie w艣ciek艂ymi krewnymi zmar艂ych, kt贸rzy zg艂aszali si臋 po odbi贸r cia艂. Jej praca, cho膰 s艂abo op艂acana przez okr臋g, by艂a naprawd臋 na wag臋 z艂ota.

Bardziej zirytowana ni偶 zm臋czona wyjrza艂a sponad stosu r贸偶nokolorowych akt: czerwone przeznaczone by艂y dla zamordowanych, zielone dla samob贸jc贸w, niebieskie dla tych, kt贸rzy zgin臋li w wypadkach drogowych, a pomara艅czowe dla ci膮gle jeszcze niesklasyfikowanych ofiar 艣miertelnych w Miami. Zagadki ich zgon贸w wci膮偶 pozostawa艂y nierozwi膮zane.

Krewny tego Latynosa doprowadza mnie do sza艂u, bo dzwoni co pi臋膰 minut i 偶膮da, 偶eby wyda膰 mu cia艂o.

Kt贸rego Latynosa?

Figuruje u nas jako Juan Doe, zgin膮艂 w walce ulicznej. Zabi艂 go jaki艣 ekspert od walk wschodnich. Zosta艂 ju偶 zidentyfikowany i naprawd臋 nazywa si臋 Jose Lopez Gomez. Rodzina domaga si臋 cia艂a. Nie wyra偶aj膮 zgody na sekcj臋, ale wyt艂umaczy艂am im, 偶e w takich sytuacjach jest to konieczne i 偶e b臋d膮 musieli zaczeka膰.

Lansing, kt贸ry wci膮偶 mia艂 na sobie splamiony krwi膮 fartuch, si臋gn膮艂 do akt. Gmeraj膮c w艣r贸d papier贸w, wzi膮艂 pozosta艂膮 cz臋艣膰 kanapki Miriam, nadgryz艂 j膮 i prze偶uwa艂 z namys艂em.

Ma艂o o nim wiemy 鈥 odezwa艂a si臋 starsza pani. 鈥 Temperatura zw艂ok by艂a bardzo wysoka, kiedy przywie藕li cia艂o, cho膰 Gomez nie 偶y艂 ju偶 wtedy od kilku godzin.

Zadzwoni艂 telefon. Miriam podnios艂a s艂uchawk臋 i wznios艂a oczy do nieba.

Lopez Gomez 鈥 szepn臋艂a do Lansinga. 鈥 Bardzo mi przykro, prosz臋 pana 鈥 powiedzia艂a do s艂uchawki 鈥 ale ju偶 o tym rozmawiali艣my. Nie mo偶emy tak po prostu wys艂a膰 zw艂ok pa艅skiego brata do domu pogrzebowego. Konieczna jest sekcja, aby ustali膰 przyczyn臋 艣mierci.

Kiedy wys艂uchiwa艂a protest贸w swego rozm贸wcy, Lansing otworzy艂 drzwi od kostnicy i dolecia艂y do nich stamt膮d rozmaite wonie, z kt贸rych 偶adna nie by艂a przyjemna. Doktor zatrzyma艂 si臋 w progu i wyci膮gn膮艂 do Miriam pozosta艂膮 cz臋艣膰 kanapki.

Nie, nie 鈥 wykrztusi艂a, odp臋dzaj膮c go mchem r臋ki. 鈥 Wcale nie by艂am g艂odna 鈥 zakry艂a d艂oni膮 mikrofon. 鈥 Prosz臋 nie zapomnie膰, 偶e czekaj膮 na pana przy tym wypadku drogowym. Telefonowali jakie艣 dwadzie艣cia minut temu. Powinien pan ju偶 jecha膰.

Gdy doktor wyszed艂, wznowi艂a rozmow臋.

Przykro mi, se帽ior. Rozumiemy, co pan czuje, ale takie jest prawo obowi膮zuj膮ce w naszym kraju i musimy go przestrzega膰.


Tr贸jka detektyw贸w pojecha艂a do s膮du mieszcz膮cego si臋 w Metro Justice Building zaraz po zako艅czeniu s艂u偶by. Do艂膮czyli tam do innych policjant贸w, oszust贸w, 艣wiadk贸w i ofiar, prokurator贸w i kurator贸w, obro艅c贸w i dobroczy艅c贸w, obserwator贸w, reporter贸w i z艂oczy艅c贸w, kt贸rzy w艂a艣nie przechodzili przez r贸偶ne stadia irytacji, zniech臋cenia i podniecenia, pr贸buj膮c sforsowa膰 metalowe czujniki strzeg膮ce wej艣cia.

Dusty posz艂a na przes艂uchanie Sly鈥檃, a Jim i Rick mieli uczestniczy膰 we wst臋pnym procesie o zab贸jstwo. Ma艂a dziewczynka wysiad艂a ze szkolnego autobusu tu偶 ko艂o domu. Nigdy tam nie dotar艂a. Pi臋膰 dni p贸藕niej odkryto jej zw艂oki kilka mil dalej w starej szopie z narz臋dziami za niezamieszkanym domem. Stan, w jakim znajdowa艂o si臋 cia艂o, uniemo偶liwia艂 stwierdzenie, czy zosta艂a zgwa艂cona, ale by艂a naga, a ubrania ani ksi膮偶ek nigdzie nie by艂o. Dziewczynka mia艂a dziesi臋膰 lat.

W pobliskim pojemniku na 艣mieci policjanci odkryli splamione krwi膮 spodnie, a na nich piecz膮tk臋 z nazw膮 firmy, kt贸ra dostarcza艂a je do zak艂adu oczyszczania przemys艂owego. W ten spos贸b Rick i Jim dotarli do ich w艂a艣ciciela, Harry鈥檈go Ropera. Dziewczynka wysiad艂a z autobusu o trzeciej dwadzie艣cia pi臋膰. Ropera wyrzucono z po艂o偶onego nie opodal baru o trzeciej tego samego dnia. Mia艂 na swoim koncie ca艂膮 seri臋 przest臋pstw na tle seksualnym.

Dowody by艂y typowo poszlakowe, ale w trakcie przes艂uchania Roper zmi臋k艂 i z p艂aczem przyzna艂 si臋 do winy. Powiedzia艂, 偶e nie chcia艂 jej zrobi膰 nic z艂ego, ale nie panuje nad sob膮, Medy jest pijany.

Podczas gdy policjanci siedzieli w zat艂oczonej sali s膮dowej w oczekiwaniu na s臋dziego, pewien wysoki, 艣wietnie ubrany m臋偶czyzna konferowa艂 g艂o艣no z jednym z reporter贸w. Mia艂 idealn膮 fryzur臋 i wypolerowane paznokcie. Najmniejsze nawet zagniecenie nie szpeci艂o fantastycznie skrojonego garnituru od Armaniego, a wykonane na zam贸wienie buty l艣ni艂y, jakby kto艣 g艂adzi艂 je pieszczotliwie przez ca艂膮 noc. Norman Sloat by艂 uosobieniem sukcesu i pewno艣ci siebie, lecz emanowa艂a z niego r贸wnie偶 skrywana agresja.

Ciekawe, co on tu, u diab艂a, robi 鈥 powiedzia艂 cicho Rick. 鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie ma nic wsp贸lnego z nasz膮 spraw膮.

Je艣li nawet tak, to przecie偶 wszystko jest oczywiste 鈥 odpar艂 Jim i ziewn膮艂.

Nic nie jest oczywiste, kiedy Sloat wkracza do akcji.

Talent prawnika do spektakularnego wyci膮gania klient贸w z tarapat贸w graniczy艂 z szalbierstwem. W pewnym procesie o morderstwo pierwszego stopnia powo艂a艂 astrologa na asystenta, nim przyst膮pi艂 do wyboru przysi臋g艂ych. Rozmowy, jakie p贸藕niej si臋 odby艂y, przypomina艂y do z艂udzenia konwersacje prowadzone w barach dla samotnych. Ka偶dy potencjalny s臋dzia musia艂 powiedzie膰, jaki jest jego znak zodiaku, 偶eby mo偶na to by艂o potem por贸wna膰 z horoskopem oskar偶onego. Prasa szala艂a z zachwytu.

Stowarzyszenie adwokackie by艂o mniej oczarowane. Chcieli tym razem przyskrzyni膰 Sloata za to, 偶e nieskutecznie reprezentuje swojego klienta. Zrezygnowali jednak szybko ze swych zap臋d贸w, gdy偶 cz艂onkowie 艂awy, wszyscy spod znak贸w wodnych, jednog艂o艣nie i wyj膮tkowo szybko doszli do wniosku, 偶e oskar偶ony jest niewinny. Zwyci臋zc贸w si臋 nie s膮dzi. Stowarzyszenie adwokat贸w r贸wnie偶 wyznaje t臋 zasad臋.

Sloat je藕dzi艂 ogromnym mercedesem, nosi艂 w艂oskie garnitury po dziewi臋膰set dolar贸w i cieszy艂 si臋 ogromn膮 popularno艣ci膮 w艣r贸d redaktor贸w oraz wydawc贸w gazet. Ten wspania艂y krasom贸wca kocha艂 pieni膮dze, ale istnia艂o co艣, co darzy艂 jeszcze gor臋tszym uczuciem. Je艣li sprawa mia艂a szanse trafi膰 na pierwsze strony gazet, status materialny oskar偶onego nie odgrywa艂 dla niego roli. Podejmowa艂 si臋 obrony.

Sloat pozdrowi艂 pogodnie policjant贸w, po czym skin膮艂 g艂ow膮 dziennikarzom, siedz膮cym w sektorze dla publiczno艣ci. Gdy stra偶nicy wprowadzili wi臋藕nia i Sloat u艣cisn膮艂 mu d艂o艅, Rick poczu艂, 偶e ma g臋si膮 sk贸rk臋.

S臋dzia wni贸s艂 spraw臋 na wokand臋 i Sloat wsta艂, 偶eby potwierdzi膰 swoj膮, obecno艣膰 jako obro艅ca Ropera, po czym zwr贸ci艂 si臋 do s膮du z pro艣b膮 o wycofanie zezna艅 oskar偶onego z materia艂u dowodowego. Zrobi艂 teatraln膮 pauz臋, u艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o i przedstawi艂 uzasadnienie tego wniosku. Pob艂yskuj膮c r贸偶owawym diamentem na palcu, wskaza艂 obecnych na sali policjant贸w i stwierdzi艂, 偶e poinformowali oni wprawdzie oskar偶onego o przys艂uguj膮cych mu prawach, ale on nie by艂 wszak偶e w stanie ich zrozumie膰, poniewa偶 znajdowa艂 si臋 w stanie upojenia alkoholowego.

M贸j klient jest na艂ogowym alkoholikiem, Wysoki S膮dzie. 殴le znosi alkohol i nie potrafi pod jego wp艂ywem dokona膰 w艂a艣ciwego os膮du sytuacji. Detektywi zapoznali si臋 z jego kryminaln膮 przesz艂o艣ci膮, a jednak aresztowali go w barze, wiedz膮c, 偶e na pewno pi艂, poinformowali go o przys艂uguj膮cych mu prawach i przyst膮pili do spisywania zezna艅, cho膰 byli 艣wiadomi, 偶e nie jest w stanie podj膮膰 偶adnych sensownych decyzji. Ich obowi膮zkiem by艂o zaczeka膰 nawet ca艂膮 noc, je艣li okaza艂oby si臋 to konieczne, a偶 wytrze藕wieje i odzyska pe艂ni臋 w艂adz umys艂owych, a dopiero w贸wczas sk艂oni膰 go do z艂o偶enia zezna艅, kt贸re mog膮 mie膰 wp艂yw na ca艂e jego dalsze 偶ycie.

Nie zwa偶aj膮c na sprzeciwy, s臋dzia zezwoli艂 Sloatowi na przedstawienie raportu z aresztowania Ropera i o艣wiadczenia detektyw贸w, stwierdzaj膮cego, 偶e znale藕li go w barze. Adwokat do艂膮czy艂 do raportu opini臋 lekarza, zgodnie z kt贸r膮 choroba alkoholowa aresztowanego jest niezale偶na od jego woli, poniewa偶 tkwi on w szponach na艂ogu i nie odpowiada za swoje czyny.

W oczach m艂odego prokuratora pojawi艂o si臋 przeczucie kl臋ski. Stwierdzi艂, 偶e zeznanie Ropera jest jednym z najwa偶niejszych punkt贸w w akcie oskar偶enia.

Sloat sta艂 i u艣miecha艂 si臋 wyczekuj膮co, z nadziej膮, zacieraj膮c r臋ce.

S臋dzia wycofa艂 zeznanie z materia艂u dowodowego.

Jim zerwa艂 si臋 z miejsca mocno zaczerwieniony na twarzy.

Wysoki S膮dzie! Ten cz艂owiek przyzna艂 si臋 do zamordowania ma艂ej dziewczynki.

Jestem w pe艂ni 艣wiadom postawionych mu zarzut贸w 鈥 odpar艂 powa偶nie s臋dzia. M贸wi艂 wolno, zerkaj膮c jednym okiem na reporter贸w, kt贸rzy notowali zaciekle. 鈥 Gdyby by艂 pan wtedy na miejscu zdarzenia, z pewno艣ci膮 do艂o偶y艂by pan wszelkich stara艅, 偶eby si臋 upewni膰, czy oskar偶ony w艂a艣ciwie rozumie przys艂uguj膮ce mu prawa.

Wysoki S膮dzie 鈥 prokurator zas艂oni艂 sob膮 detektyw贸w, pokazuj膮c im, 偶eby usiedli. 鈥 W takiej sytuacji zg艂aszam nolle prosse* [prawn. : odst膮pienie od pretensji; przyp. red.]

Oskar偶ony po raz pierwszy uni贸s艂 g艂ow臋, rozejrza艂 si臋 i zamruga艂 oczami. Niezupe艂nie rozumiej膮c, co si臋 dzieje, poci膮gn膮艂 adwokata za r臋kaw, prosz膮c w ten spos贸b o wyja艣nienie. Sloat str膮ci艂 mu palce z marynarki, jakby strz膮sa艂 py艂ek z nieskazitelnego mankietu.

S臋dzia przyjrza艂 si臋 Roperowi, oznajmi艂 mu, 偶e jest wolny, zako艅czy艂 posiedzenie i opu艣ci艂 sal臋.

Rick na chwil臋 przymkn膮艂 oczy. Rodzice dziewczynki uczestniczyli we wszystkich przes艂uchaniach a偶 do tej rozprawy wst臋pnej. Byli przekonani, 偶e Roper przyzna si臋 do winy, je艣li pomo偶e mu to unikn膮膰 kary 艣mierci. A on zosta艂 wypuszczony na wolno艣膰. Jak to powiedzie膰 tym ludziom? W takich w艂a艣nie chwilach nienawidzi艂 swojej pracy.

Wyszed艂 na zat艂oczony korytarz. Jim wyprzedzi艂 go i szed艂 w艣ciek艂y naprz贸d. Z przeciwka podbieg艂a do nich Dusty. U艣miecha艂a si臋. I wtedy spojrza艂a na ich twarze.

Co si臋 sta艂o, ch艂opcy? Wygl膮dacie, jakby kto艣 pozabiera艂 wam zabawki.

O艣lepiaj膮ce 艣wiat艂a ekipy telewizyjnej zala艂y korytarz i spojrzenie Dusty pow臋drowa艂o za wzrokiem obu m臋偶czyzn w kierunku niszy, gdzie Sloat udziela艂 wywiadu prasie.

Mhm... 鈥 mrukn臋艂a.

Jeden z dziennikarzy ruszy艂 w ich kierunku.

Zmywamy si臋 st膮d 鈥 warkn膮艂 Rick. Z艂apa艂 przyjaci贸艂 pod r臋ce i wepchn膮艂 do windy. 鈥 Mam ochot臋 si臋 napi膰.

O dziesi膮tej rano? 鈥 Dusty rzuci艂a mu przeci膮g艂e spojrzenie. 鈥 Dobry pomys艂.



Rozdzia艂 trzynasty


Policjanci usadowili si臋 przy drewnianym stole w ma艂ej sali opustosza艂ego baru 鈥濻outhwind鈥. Rick i Jim pili jacka danielsa, jakby po艂ykali lekarstwo przeciwb贸lowe w nadziei, 偶e przyniesie im upragnion膮 ulg臋. Dusty s膮czy艂a sch艂odzone wino.

Rick zatelefonowa艂 z automatu do Laurel, 偶eby powiedzie膰, co wydarzy艂o si臋 w s膮dzie, i uprzedzi膰, 偶e si臋 sp贸藕ni.

Dusty patrzy艂a, jak szepcze co艣 do s艂uchawki, przechyli艂a si臋 przez stolik i powiedzia艂a cicho:

Co ty naprawd臋 s膮dzisz o Laurel, Jim? Jest w niej co艣 dziwnego... Zupe艂nie nie pasuje do Ricka.

Ale ty pasujesz, prawda? A przynajmniej tak ci si臋 wydaje i na tym w艂a艣nie polega tw贸j problem 鈥 odpar艂, patrz膮c na ni膮 cynicznie.

Na jej twarzy pojawi艂 si臋 smutek.

Moje osobiste odczucia nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego, a ty, podobnie, jak ja, jeste艣 jego przyjacielem. 呕adne z nas nie chcia艂oby chyba, 偶eby spotka艂a go krzywda. Laurel wcale nie jest takim s艂odkim stworzonkiem, na jakie wygl膮da.

Oho! 鈥 Jim podni贸s艂 brwi znad szklaneczki. 鈥 Nie pij ju偶 tego wina. Zam贸wi臋 ci mleko.

M贸wi臋 powa偶nie.

Ja r贸wnie偶.

Szkoda, 偶e nie widzia艂e艣 jej wczoraj w klubie sportowym. Naprawd臋 uwodzi艂a Barry鈥檈go. I wygl膮da艂a tak...

Zaleca艂a si臋 do tego faceta z kucykiem? My艣la艂em, 偶e to peda艂 鈥 mrukn膮艂 Jim.

Jeste艣 niemo偶liwy.

Nic, co ludzkie... 鈥 u艣miechn膮艂 si臋.

Laurel us艂ysza艂a w tle szaf臋 graj膮c膮 i domy艣li艂a si臋, 偶e Rick nie dzwoni z s膮du.

Gdzie jeste艣? 鈥 spyta艂a.

Poszli艣my co艣 zje艣膰 w mie艣cie. Bardzo nam 藕le posz艂o w s膮dzie. Musimy pogada膰.

Kto jest z tob膮?

Jim i Dusty.

Ach tak 鈥 odpar艂a z namys艂em.

Wr贸c臋 za jakie艣 dwie godziny.

Powiniene艣 si臋 przespa膰. Dobrze si臋 czujesz?

Tak. Do zobaczenia, kochanie.


Miriam Kelton unios艂a g艂ow臋 znad biurka. Stoj膮cy przed ni膮 m臋偶czyzna mia艂 na g艂owie czapk臋 szofera.

Przyjechali艣my zabra膰 cia艂o 鈥 oznajmi艂 grzecznie.

Zerkn膮艂 przelotnie na kawa艂ek kartki, kt贸ry w艂a艣nie wyci膮gn膮艂 z kieszeni.

Jose Lopez Gomez.

Miriam zrobi艂a zdziwion膮 min臋.

Czy ma pan zgod臋 doktora?

Si 鈥 powiedzia艂 i wyci膮gn膮艂 spod kurtki karabin maszynowy. 鈥 Gdzie on jest?

Obu piel臋gniarzom, Lesterowi i Samowi, opad艂y szcz臋ki. Podnie艣li r臋ce do g贸ry, a przybysz popchn膮艂 kobiet臋 w kierunku kostnicy, celuj膮c do niej z karabinu.

Nie wiem, kto tu le偶y 鈥 powiedzia艂a piskliwym, poirytowanym tonem, u偶ywanym zwykle w stosunku do wnuka, kt贸ry 藕le si臋 zachowywa艂. 鈥 Zajmuj臋 si臋 wy艂膮cznie prac膮 biurow膮.

Do m臋偶czyzny z karabinem do艂膮czy艂 drugi, niski, o ko艅skiej twarzy. R贸wnie偶 by艂 uzbrojony. Ten w czapce szofera da艂 mu znak, wskazuj膮c g艂ow膮 pomieszczenie, w kt贸rym odbywa艂y si臋 sekcje, popularnie zwane Do艂em. Drugi wszed艂 mi臋dzy rz臋dy i poodkrywa艂 cia艂a.

Celuj膮c strzelb膮 w sufit, odwr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby zajrze膰 w twarz m臋偶czyzny o ciemnej cerze.

No es el 鈥 zawo艂a艂, 艣ci膮gaj膮c prze艣cierad艂o z kolejnych zw艂ok. Spojrza艂 pos臋pnie na twarz starszej kobiety. Przypomina艂a mu babk臋. Prze偶egna艂 si臋 woln膮 od strzelby r臋k膮 i wzni贸s艂 pobo偶nie oczy do nieba. Obok le偶a艂 cz艂owiek, kt贸ry zosta艂 zastrzelony. Jego cia艂o poddano ju偶 sekcji.

Dios mio 鈥 szepn膮艂 i przystan膮艂, 偶eby dok艂adniej przyjrze膰 si臋 zw艂okom.

Znam go! To Pepe! 鈥 wykrzykn膮艂. Si臋gn膮艂 po kartk臋 przyczepion膮 do du偶ego palca u nogi martwego m臋偶czyzny, przeczyta艂 zapisane na niej nazwisko i skin膮艂 g艂ow膮.

Que pasa, Pepe? 鈥 spyta艂 i zwr贸ci艂 si臋 do swego towarzysza: 鈥 Es Pepe.

Pepe? 鈥 zainteresowa艂 si臋 tamten, wyci膮gn膮艂 szyj臋 i zakl膮艂: 鈥 Apurate, Apurate! Pospiesz si臋.

Adonde? Adonde? 鈥 spyta艂 ni偶szy, wzruszaj膮c ramionami. Popchn膮艂 drzwi do nast臋pnego, ma艂ego pomieszczenia. Dolecia艂 do nich powiew zimnego powietrza przesi膮kni臋tego kwa艣n膮 woni膮, tak膮 jaka dochodzi z lod贸wki, w kt贸rej co艣 si臋 popsu艂o. Le偶a艂y tam trzy cia艂a. Cz艂owiek w czapce podni贸s艂 karabin.

Adonde? Gdzie? Gdzie??

Miriam szybko wymieni艂a spojrzenia z Lesterem, czarnosk贸rym piel臋gniarzem w 艣rednim wieku. Jej wzrok m贸wi艂 dobitnie, 偶e sprawy zasz艂y za daleko.

Na zewn膮trz 鈥 warkn臋艂a. 鈥 Ten, kt贸rego szukacie, musi by膰 w ch艂odni. Na zewn膮trz.

Wyszli wszyscy razem na platform臋, a ni偶szy bandyta zwr贸ci艂 g艂ow臋 w kierunku ostatniego trupa, jakiego ods艂oni艂.

Adios, Pepe 鈥 wyszepta艂.

Ogromna ch艂odnia pomrukiwa艂a cicho na parkingu. Panowa艂 wilgotny upa艂. Gdy w 1981 roku w Miami dokonano rekordowej liczby zab贸jstw, w艂adze okr臋gu musia艂y wydzier偶awi膰 od Burger Kinga ogromn膮 przyczep臋, 偶eby pomie艣ci膰 w niej wszystkie cia艂a.

Ni偶szy wspi膮艂 si臋 na schodki i znikn膮艂 w monstrualnej lod贸wce. Wy艂oni艂 si臋 z niej par臋 chwil p贸藕niej i wida膰 by艂o, 偶e mu si臋 powiod艂o.

Le偶y tutaj. Completo.

Jego towarzysz wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

Gdzie jest jego ubranie? 鈥 spyta艂 ten pierwszy.

Nie mam poj臋cia 鈥 Miriam wyd臋艂a wargi, a m臋偶czyzna zn贸w zagrozi艂: jej karabinem; 鈥 My艣l臋, 偶e w przechowalni, na policji.

Zanim bandyci zamkn臋li j膮 oraz dw贸ch piel臋gniarzy w ch艂odni, kazali Lesterowi zdj膮膰 zielony kombinezon roboczy. W艂o偶yli go na ziej膮cego pustymi oczodo艂ami trupa, jakby stroili ogromn膮 lalk臋 lub manekin na wystaw臋. Potem pospiesznie zabrali go do samochodu. Zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e prowadz膮 chorego. Jego ko艣ciste stopy, wraz z kartk膮 na palcu, wlok艂y si臋 po piasku.

Doktor Lansing wr贸ci艂 p贸艂torej godziny p贸藕niej. Nuci艂 co艣 i cieszy艂a go my艣l o rych艂ym powrocie do domu. Ju偶 od jakiego艣 czasu nikt nie telefonowa艂 do niego z biura, a wi臋c najprawdopodobniej w mie艣cie zapanowa艂 wzgl臋dny spok贸j. Kiedy parkowa艂 na swoim miejscu blisko wej艣cia, zdawa艂o mu si臋, 偶e wewn膮trz ch艂odni co艣 stuka. Najprawdopodobniej agregat. Przecie偶 tam s膮 tylko trupy 鈥 pomy艣la艂 i poszed艂 do biura. Mia艂 g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e nic si臋 nie zepsu艂o. Temperatura na zewn膮trz dosz艂a ju偶 do trzydziestu stopni C i nadal ros艂a.

Wszed艂 do 艣rodka. Dzwoni艂y wszystkie telefony. Nikogo nie by艂o w recepcji. Nikt r贸wnie偶 nie pilnowa艂 Do艂u. By艂 sam w kostnicy.


Jim wyg艂osi艂 w艂a艣nie gniewn膮 przemow臋 na temat upadaj膮cego systemu prawnego, adwokat贸w rekin贸w, tch贸rzliwych s臋dzi贸w i zboczonych morderc贸w dzieci.

Pij臋 za nowe obsceniczne s艂owo: 鈥瀗a艂贸g鈥 鈥 powiedzia艂 i uni贸s艂 do g贸ry szklaneczk臋.

Rick i Dusty przy艂膮czyli si臋 do niego. Oboje mieli markotne miny.

Nazywaj膮 alkoholizm na艂ogiem, a teraz nawet minister zdrowia twierdzi, 偶e palenie to te偶 na艂贸g. Wygodne: s膮 uzale偶nieni i nic na to nie mog膮 poradzi膰 鈥 przedrze藕nia艂 mow臋 obro艅cz膮 adwokata. 鈥 Bzdury! Ka偶dy dupek w pierdlu m贸wi, 偶e nie wiedzia艂, co robi, a jego adwokat ma 艣wietny argument, dzi臋ki kt贸remu mo偶e mu uratowa膰 ty艂ek. A gdzie si臋 podzia艂a stara dobra odpowiedzialno艣膰 za w艂asne 偶ycie i czyny?

Co mo偶emy zdzia艂a膰 w sprawie Ropera? 鈥 spyta艂a Dusty, opieraj膮c si臋 o stolik.

Nic. Chyba 偶e znajdziemy 艣wiadka albo jaki艣 bardzo konkretny dow贸d. Bez t臋go nie uda si臋 wnie艣膰 oskar偶enia 鈥 odpar艂 ponuro Rick. 鈥 Wszystko inne to tylko poszlaki. Pewne by艂o tylko jego zeznanie, a przynajmniej tak si臋 nam wydawa艂o.

Ale on wyszed艂 na wolno艣膰. 鈥 Jim osuszy艂 szklank臋 i postawi艂 j膮 na stole tak g艂o艣no, 偶e Dusty drgn臋艂a. 鈥 Nie spos贸b go pilnowa膰 dzie艅 i noc. Mo偶emy tylko mie膰 nadziej臋, 偶e 偶adna ma艂a dziewczynka nie wejdzie mu w drog臋, kiedy zn贸w co艣 go najdzie. Mam pot膮d tego cholernego systemu, tej roboty i tego miasta. A Roper by艂 tak trze藕wy jak my, kiedy odczytali艣my mu prawa i z艂o偶y艂 zeznania.

Mo偶e nawet bardziej, je艣li we藕miemy pod uwag臋 nasz obecny stan 鈥 zauwa偶y艂 Rick i popatrzy艂 wymownie na dno pustej ju偶 szklanki. 鈥 Naprawd臋 by艂 trze藕wy 鈥 doda艂 odpowiadaj膮c na nieme pytanie Dusty. 鈥 Nie pope艂nili艣my b艂臋du.

Zobacz臋, czy uda mi si臋 zdoby膰 jakie艣 kanapki 鈥 mrukn膮艂 Jim, wstaj膮c z trudem z krzes艂a.

Zg艂odnia艂e艣 ze z艂o艣ci 鈥 za偶artowa艂a Dusty.

Bardzo 艣mieszne 鈥 odpar艂 i powl贸k艂 si臋 do baru, zostawiaj膮c Dusty i Ricka samych przy stoliku.

Dusty u艣miechn臋艂a si臋 i upi艂a 艂yk wina.

Jak za starych czas贸w, prawda?

Tak 鈥 odpar艂, ale zabrzmia艂o to ch艂odno. My艣lami b艂膮dzi艂 bowiem wci膮偶 wok贸艂 Sloata.

Masz k艂opoty w domu? 鈥 spyta艂a.

Nie, Laurel jest w porz膮dku. Rozumie mnie.

Szkoda, 偶e ja nie 鈥 Dusty zdj臋艂a granatowy 偶akiet, kt贸ry mia艂a na sobie w s膮dzie. Zosta艂a teraz tylko w bia艂ej, przejrzystej bluzce.

Spokojnie 鈥 my艣la艂 Rick, upominaj膮c si臋 w duchu. 鈥 Jeszcze par臋 drink贸w i b臋dziesz chcia艂 jej dotkn膮膰.

Odp臋dzi艂 t臋 my艣l i spr贸bowa艂 zwi臋kszy膰 dystans mi臋dzy nimi. 鈥 No i co s艂ycha膰? Wszystko w porz膮dku? Spojrza艂a pod 艣wiat艂o na kieliszek.

Jasne.

Opowiedz co艣. Z kim si臋 teraz widujesz?

W艂a艣ciwie z nikim.

Daj spok贸j 鈥 przymila艂 si臋. 鈥 Mo偶esz mi przecie偶 powiedzie膰. Jeste艣my starymi kumplami. Unios艂a g艂ow臋, a w jej oczach tli艂 si臋 dziwny p艂omie艅.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e to by艂o co艣 znacznie powa偶niejszego.

Dlaczego o tym m贸wisz? 鈥 zerkn膮艂 w stron臋 baru, szukaj膮c wzrokiem Jima i upi艂 ma艂y 艂yk ze szklanki, unikaj膮c jej spojrzenia. 鈥 Oczywi艣cie, mamy wiele wspomnie艅, prze偶yli艣my razem mi艂e chwile i nigdy tego nie zapomn臋, ale przecie偶 wiesz, jak bardzo jestem zwi膮zany z Laurel 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 nagle. 鈥 Ona prasuje mi slipki, wyobra偶asz to sobie? Wspania艂a z niej gospodyni, naprawd臋. Nawet zbyt idealna. Zanim zdo艂am dopi膰 kaw臋, wszystkie naczynia s膮 ju偶 zmyte 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Gdybym jej nie pozna艂... wiesz, Dusty, jest w niej co艣 podniecaj膮cego, co艣 innego 鈥 zawiesi艂 g艂os i poczu艂, 偶e chce wraca膰 do domu.

Nie wszystko, co jest inne, musi by膰 lepsze. Nie s膮dzi艂am, 偶e traktujesz to, co by艂o mi臋dzy nami, jak przelotny romans 鈥 m贸wi艂a 艂agodnie dziewczyna. 鈥 Ty znaczy艂e艣 dla mnie bardzo wiele 鈥 w jej ogromnych niebieskich oczach zal艣ni艂y 艂zy.

Oboje chyba mamy dzi艣 z艂y dzie艅 鈥 Rick by艂 wyra藕nie zmartwiony. 鈥 Ten przekl臋ty, spragniony s艂awy adwokat spieprzy艂 nam spraw臋, po ulicach spaceruje morderca, a my jeste艣my zm臋czeni.

Pami臋tasz, co robili艣my, jak chcieli艣my zapomnie膰 o k艂opotach? 鈥 spojrza艂a mu prosto w oczy. 鈥 Nie da si臋 skre艣li膰 przesz艂o艣ci, Rick.

Odwzajemni艂 jej spojrzenie. Wspomina艂.

S艂uchaj 鈥 odezwa艂 si臋 w ko艅cu cicho. 鈥 Mieszkam z Laurel, ale to nie znaczy, 偶e umar艂em. My艣l臋 o tobie. Kt贸偶 zreszt膮 m贸g艂by ci臋 zapomnie膰?

Nie wierz臋 ci. 呕yjesz z inn膮 i... 鈥 zagryz艂a doln膮 warg臋.

Zaskoczy艂a go. S膮dzi艂, 偶e takie w艂a艣nie s艂owa chce us艂ysze膰.

My艣l sobie, co chcesz, ale nie... zaanga偶owa艂am si臋 w nic od czasu, gdy... Nie potrafi臋. Mia艂am nadziej臋, 偶e b臋dziemy razem. Naprawd臋 mi na tobie zale偶a艂o.

Jeste艣 pewna, 偶e to nie wino tak na ciebie dzia艂a? Trudno mi uwierzy膰, 偶e taka gor膮ca i czu艂a kobieta jak ty 偶yje w celibacie.

Zirytowa艂a si臋.

Dlaczego wszyscy faceci, a szczeg贸lnie policjanci uwa偶aj膮, 偶e nie mo偶na 偶y膰 bez seksu? Nie jestem dziwk膮 鈥 doda艂a gorzko 鈥 niezale偶nie od tego, co sobie my艣lisz.

Nie zale偶a艂oby mi na tobie, gdyby艣 ni膮 by艂a 鈥 broni艂 si臋 Rick.

My艣l臋, 偶e bardzo ci to wszystko schlebia.

Sk膮d mog艂em wiedzie膰? Nigdy nic o nas nie m贸wi艂a艣.

Licz膮 si臋 czyny, a nie s艂owa. S膮dzi艂am, 偶e si臋 domy艣lasz. A zreszt膮, co niby ci mia艂am powiedzie膰? I kiedy? Kiedy zainteresowa艂e艣 si臋 Laurel i zacz膮艂e艣 o tym m贸wi膰, nie wydawa艂 mi si臋 to najlepszy moment. Potem poinformowa艂e艣 mnie, 偶e si臋 do ciebie wprowadza. I co? Mo偶e wtedy mia艂am zacz膮膰?

Tak mi przykro 鈥 milcza艂 chwil臋, a p贸藕niej zacz膮艂 m贸wi膰 tak, jakby g艂o艣no my艣la艂. 鈥 Wydawa艂a艣 si臋 zawsze taka daleka, tajemnicza. S膮dzi艂em, 偶e kryje si臋 za tym jaki艣 facet, kt贸ry albo ci臋 kiedy艣 skrzywdzi艂, albo czai si臋 gdzie艣 i wynurzy w ko艅cu z mrocznej przesz艂o艣ci.

Podnios艂a na niego oczy. Twarz jej zbiela艂a.

Co masz na my艣li, m贸wi膮c o mrocznej przesz艂o艣ci?

Nic. Tak mi si臋 powiedzia艂o.

Nie o mojej przesz艂o艣ci teraz rozmawiamy 鈥 stwierdzi艂a ostro. 艁zy znik艂y i co艣 innego pojawi艂o si臋 w ich miejsce.

Przez chwil臋 zdawa艂o mu si臋, 偶e dostrzeg艂 w jej oczach strach, ale o艣wietlenie w barze by艂o fatalne, a on ko艅czy艂 ju偶 trzeciego drinka. Dusty zacz臋艂a wk艂ada膰 偶akiet.

Zimno ci? 鈥 spyta艂 i zrobi艂 taki ruch, jakby chcia艂 jej pom贸c. Powstrzyma艂a go gestem i wsta艂a.

Mam dzi艣 mas臋 pracy. Z ty艂u wy艂oni艂 si臋 Jim.

Uda艂o mi si臋 鈥 stwierdzi艂 i pokaza艂 im trzy tosty na papierowych talerzach. 鈥 Nawet sobie nie wyobra偶acie; jak trudno by艂o je zdoby膰. Kuchni臋 otwieraj膮 dopiero w po艂udnie.

Po艂o偶y艂 je troskliwie na stole, a wtedy us艂yszeli przenikliwy brz臋czyk pagera. Popatrzyli po sobie z przera偶eniem. Dzwoni艂 pager Ricka. Rick znalaz艂 膰wier膰dolar贸wk臋 w艣r贸d drobnych le偶膮cych na stole i poszed艂 do automatu.

Dusty westchn臋艂a i si臋gn臋艂a bez entuzjazmu po jedn膮 z le偶膮cych na stole kanapek. Pali艂a j膮 twarz i czu艂a, 偶e ma wypieki. Jim spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co. Dziewczyna postawi艂a przed sob膮 talerz.

Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Zaczynam ju偶 czu膰 to wino. Je偶eli mamy wraca膰 do roboty, musz臋 co艣 zje艣膰. 艁eee! Dlaczego pozwoli艂e艣 im da膰 tyle mas艂a?

Typowa kobieta 鈥 odpar艂 z pe艂nymi ustami. 鈥 Zawsze narzeka.

Wr贸ci艂 Rick z wiadomo艣ciami.

Dzwonili z kostnicy. Musimy tam pojecha膰 鈥 oznajmi艂.

O Bo偶e 鈥 j臋kn臋艂a Dusty. Skrzywi艂a nos, od艂o偶y艂a kanapk臋 i wytar艂a usta papierow膮 serwetk膮. 鈥 Czego od nas chc膮? Przecie偶 sko艅czyli艣my s艂u偶b臋.

Tak, ale oni twierdz膮, 偶e to ma jaki艣 zwi膮zek z jedn膮 z prowadzonych przez nas spraw.

Zobaczymy 鈥 stwierdzi艂 Jim, zawijaj膮c reszt臋 kanapki i chowaj膮c j膮 do kieszeni. 鈥 Po drodze musimy wypi膰 kaw臋.


Drzwi wej艣ciowe do biura w kostnicy by艂y zamkni臋te.

Okradziono nas 鈥 stwierdzi艂a Miriam, gdy je otworzy艂a.

Co zgin臋艂o? 鈥 spyta艂 Jim, wk艂adaj膮c okulary w z艂otej oprawce i wyci膮gaj膮c notes.

Jose Lopez Gomez 鈥 doktor Lansing usiad艂 za biurkiem z ponur膮 min膮.

Lester, kt贸ry wci膮偶 mia艂 na sobie tylko slipki i koszulk臋 z kr贸tkim r臋kawem, kichn膮艂 kilkakrotnie. Miriam by艂a w艣ciek艂a.

M贸wi艂am doktorom, 偶e potrzebujemy lepszej ochrony. Ostrzega艂am ich. Pos艂uchajcie no tylko 鈥 doda艂a, kiedy Lester znowu zacz膮艂 kicha膰. 鈥 Mogli艣my tam umrze膰.

Zabrali sztywniaka? 鈥 spyta艂 Jim z niedowierzaniem, zamykaj膮c notes.

I zamkn臋li nas w ch艂odni.

Razem z trzydziestoma siedmioma nieboszczykami 鈥 j臋kn膮艂 Lester, kichaj膮c g艂o艣no.

Teraz ju偶 trzydziestoma sze艣cioma 鈥 sprostowa艂a Miriam.

Kim byli ci ludzie? Jak wygl膮dali? 鈥 zapyta艂a Dusty.

To by艂 jego brat 鈥 odpar艂a Miriam oskar偶ycielskim tonem. 鈥 Wydzwania艂 do mnie przez par臋 godzin. M贸wi艂, 偶e rodzina nie 偶yczy sobie sekcji.

Jak si臋 nazywa ten skradziony nieboszczyk? 鈥 spyta艂 Jim.

Sprawa numer 89-1582 鈥 odpar艂 Lansing i poda艂 mu czerwone akta. 鈥 Jose Lopez Gomez, bia艂y Latynos, m臋偶czyzna, lat dwadzie艣cia siedem. Zmar艂 wskutek pojedynczego ciosu zadanego mu przez mistrza walk wschodnich w barze w Overtown. Przywieziony z temperatur膮 czterdziestu stopni. Nie zd膮偶y艂em zrobi膰 sekcji, ale my艣l臋, 偶e by艂 pod wp艂ywem narkotyk贸w.

Niech to cholera 鈥 powiedzia艂 Rick i 艂ypn膮艂 na Jima.

Mo偶e Sly nie jest jednak morderc膮 鈥 stwierdzi艂a Dusty. 鈥 Czy Gomez przechodzi艂 niedawno przez kontrol臋 celn膮?

Nie mam poj臋cia, co robi艂 przed 艣mierci膮 鈥 odrzek艂 Lansing wzruszaj膮c ramionami.

My艣lisz, 偶e przewozi艂 co艣, co przedtem po艂kn膮艂?

Wcale by mnie to nie zdziwi艂o 鈥 powiedzia艂 Lansing.

Je艣li tak, to prawdopodobnie kto艣 inny robi mu teraz sekcj臋, doktorze. 鈥 Jim otworzy艂 notes i pr贸bowa艂 powstrzyma膰 u艣miech, bo Miriam rzuca艂a mu zab贸jcze spojrzenia. 鈥 Jak to sklasyfikowa膰, Rick? Porwanie? Przyw艂aszczenie nieboszczyka?

Policjanci pojechali jeszcze raz do Overtown. Mundurowy, kt贸ry patrolowa艂 okolic臋, ustali艂, 偶e Gomez zameldowa艂 si臋 w pobliskim hotelu. By艂o to na par臋 godzin przed jego 艣mierci膮. W艂a艣ciciel hotelu zezna艂, 偶e Jose Lopez wygl膮da艂 w贸wczas normalnie, cho膰 by艂 troch臋 niespokojny. Rick kaza艂 si臋 zaprowadzi膰 do pokoju, kt贸ry wynaj膮艂 zmar艂y. Panowa艂 tam nieopisany ba艂agan. Kto艣 pozrywa艂 zas艂ony z okien i prysznica, poprzewraca艂 meble. W 艂azience znale藕li 艣rodki przeczyszczaj膮ce i przybory do lewatywy. Nie dostrzegli jednak 偶adnych widocznych skutk贸w zabiegu.

W艣r贸d innych le偶膮cych na stoliku nocnym papier贸w le偶a艂a r贸wnie偶 karta l膮dowania. Gomez podr贸偶owa艂 na pok艂adzie samolotu linii Avianca z Bogoty w Kolumbii i przyby艂 do Miami na dwie godziny przed zameldowaniem si臋 w hotelu.

Sta艂o si臋 jasne, 偶e Lopezowi uda艂o si臋 przemyci膰 kokain臋 w balonikach, kondomach czy innych wypchanych narkotykiem pojemnikach, kt贸re przedtem po艂kn膮艂. Opakowania, a przynajmniej jedno z nich, by艂y jednak nieszczelne. Narkotyk spowodowa艂 parali偶 jelit i przemycany towar utkn膮艂 we wn臋trzno艣ciach. Gomez nie m贸g艂 wydali膰 kokainy, kt贸ra go w ko艅cu zabi艂a. Ludzie, dla kt贸rych pracowa艂, zorientowali si臋, 偶e sprawy przybra艂y z艂y obr贸t i Gomez nie 偶yje.

Pewnie zdecydowali si臋 odzyska膰 towar, nim zostanie znaleziony podczas sekcji 鈥 powiedzia艂 Rick.

O rany 鈥 westchn膮艂 Jim. 鈥 Jak to dobrze, 偶e to nie ja musz臋 tego szuka膰.

Rick skin膮艂 g艂ow膮.

Parszywa robota. Przypuszczam, 偶e uda nam si臋 odnale藕膰 cia艂o.

Znaj膮c nasze szcz臋艣cie, na pewno. Nie znosz臋, jak dyletanci zabieraj膮 si臋 do krojenia zw艂ok 鈥 westchn膮艂 Jim i pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Co za cholerne miasto. Nawet zmarli nie s膮 tu bezpieczni.



Rozdzia艂 czternasty


Rick wiedzia艂, 偶e widok s膮siedniego domu b臋dzie go zawsze prze艣ladowa膰, dop贸ki nie znajdzie zab贸jcy Roba. Zanim wr贸ci艂 do siebie, sprawdzi艂, czy nie nadesz艂y jakie艣 informacje na ten temat. Nie by艂o nawet jednego telefonu, 偶adnego sygna艂u 鈥 jak dot膮d nagroda nie przynios艂a 偶adnego skutku. Zdziwi艂o go to. Postanowi艂, 偶e musi tej sprawie po艣wi臋ci膰 wi臋cej czasu. Ale nawet je艣li b臋dzie go mia艂 niesko艅czenie du偶o, od czego ma w艂a艣ciwie zacz膮膰? Zab贸jc膮 jest najprawdopodobniej cz艂owiek, kt贸ry w艂ama艂 si臋 do Corley贸w 鈥 pomy艣la艂 Rick. Potrzebna jest cho膰by jedna wskaz贸wka, jaki艣 ma艂y 艣lad.

Mia艂 nadziej臋, 偶e zdo艂a wzi膮膰 prysznic i przebra膰 si臋, zanim zobaczy go Laurel. Rick zawsze bardzo dba艂 o wygl膮d zewn臋trzny i ubranie, 艣wiadom, 偶e szczeg贸艂y, kt贸rych inni czasem w og贸le nie zauwa偶aj膮, okazuj膮 si臋 jednak bardzo wa偶ne. Nie przysi膮g艂by teraz wprawdzie, 偶e zalatuje od niego kostnic膮, ale nie m贸g艂 wykluczy膰 takiej mo偶liwo艣ci. Nie uda艂o mu si臋 jednak unikn膮膰 spotkania z Laurel.

Siedzia艂a w k膮ciku 艣niadaniowym i pisa艂a list na szkar艂atnej papeterii, kt贸ra le偶a艂a przed ni膮 na stoliku.

Jeste艣 g艂odny? 鈥 spyta艂a z nieznanym mu dotychczas wyrazem bursztynowych oczu.

Nie, jeszcze nie. Chcia艂em najpierw wzi膮膰 prysznic i troch臋 si臋 zdrzemn膮膰.

Albo nie ma ci臋 w domu, albo 艣pisz 鈥 westchn臋艂a i zakr臋ci艂a pi贸ro. 鈥 Mi艂o sp臋dzi艂e艣 dzie艅? 鈥 w jej g艂osie d藕wi臋cza艂a wyra藕nie jaka艣 obca nuta. Brzmia艂 sztucznie.

Wr臋cz przeciwnie. Do tej pory to by艂 prawdziwy koszmar 鈥 uwa偶a艂 teraz na ka偶de s艂owo, bo czu艂, 偶e z艂a passa prze艣ladowa膰 go b臋dzie nadal. 鈥 Piszesz do rodzic贸w?

T臋skni臋 za nimi. 呕a艂uj臋, 偶e przeprowadzili si臋 do Orlando.

Mam wra偶enie, 偶e wszyscy 艣wie偶o upieczeni emeryci wyje偶d偶aj膮 z Miami. Ciekawe, dlaczego.

A jak tam lunch z Dusty?

Jej ton wyja艣ni艂 mu wszystko. Rick zamruga艂 i zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰. Za bardzo.

Chcieli艣my si臋 zastanowi膰, co zrobi膰 w zwi膮zku z dzisiejsz膮 spraw膮 w s膮dzie. Norman Sloat dokona艂 kuglarskiej sztuczki i morderca ma艂ej dziewczynki wyszed艂 na wolno艣膰. Potem, jak tylko sko艅czy艂em rozmow臋 z tob膮, dostali艣my kolejne wezwanie. Wa艣nie stamt膮d wracam.

Laurel pokiwa艂a g艂ow膮, z wyrazem twarzy, kt贸ry m贸wi艂 wyra藕nie, 偶e nie przyjmuje do wiadomo艣ci jego wyja艣nie艅.

Wiem, 偶e z ni膮 spa艂e艣, Rick.

Ale nie dzi艣 鈥 wyrwa艂o mu si臋 bezwiednie.

Mog艂am si臋 by艂a za艂o偶y膰! 鈥 jej twarz por贸偶owia艂a. 鈥 Dlaczego akurat ona z tob膮 pracuje? Jest przecie偶 tysi膮ce innych! I to na nocnej zmianie, kt贸ra przeci膮ga si臋 鈥 zerkn臋艂a na kuchenny zegar z dziwnym wyrazem twarzy, odwr贸ci艂a wzrok i zn贸w spojrza艂a na wskaz贸wki, jakby z niedowierzaniem 鈥 do trzeciej po po艂udniu?

Pobieg艂a do salonu nie czekaj膮c na odpowied藕. Chcia艂 p贸j艣膰 za ni膮, ale z drugiej strony marzy艂 o prysznicu i nie wiedzia艂, co robi膰. Doszed艂 wi臋c do drzwi i stara艂 si臋, by to, co m贸wi, brzmia艂o rozs膮dnie i przekonywaj膮co.

Na tym polega moja praca, kochanie. Rano s膮d, a potem nag艂e wezwanie. Po prostu wyja艣ni艂o si臋 co艣 w prowadzonej przeze mnie sprawie.

Mieli艣cie ze sob膮 romans 鈥 stwierdzi艂a to tak powa偶nym tonem, jakby odczytywa艂a poranne wiadomo艣ci.

Dawno temu. Na d艂ugo przedtem, zanim ci臋 pozna艂em. To nie by艂o nic powa偶nego.

Ale zale偶a艂o wam na sobie?

Nie 鈥 odpar艂, ale si臋 zawaha艂. 鈥 Mo偶e jej bardziej ni偶 mnie, ale wtedy nie zdawa艂em sobie z tego sprawy.

Kiedy to odkry艂e艣?

Powiedzia艂a mi dzisiaj. Naprawd臋 przedtem nie wiedzia艂em.

Laurel opad艂a na jasn膮 sof臋 w kwiatki. Mia艂a zaci艣ni臋te d艂onie. Podbr贸dek wyra藕nie jej dr偶a艂.

Czy w艂a艣nie dlatego przeszed艂e艣 na nocn膮 zmian臋? Dlatego, 偶e chcesz z ni膮 by膰?

Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 Rick przetar艂 d艂oni膮 czo艂o. 鈥 Dusty jest 艣wietn膮 policjantk膮 i w og贸le dobra z niej dziewczyna. Ale 艂膮czy nas tylko praca 鈥 m贸wi艂 zm臋czonym g艂osem.

Jak d艂ugo j膮 znasz? Czy kiedykolwiek by艂a m臋偶atk膮?

Przyjecha艂a ze stanu Iowa. Nie wiem dok艂adnie, sk膮d. Pozna艂em j膮 ze dwa lata temu, kiedy awansowa艂a na detektywa. Chyba nigdy nie mia艂a m臋偶a. Ona niewiele zreszt膮 m贸wi o sobie. Pracowali艣my razem. I tak to jako艣 wysz艂o. Trwa艂o do czasu, kiedy zacz膮艂em si臋 powa偶nie tob膮 interesowa膰.

Sypia艂e艣 z ni膮, kiedy si臋 poznali艣my?

Rick nie by艂 zachwycony tym przes艂uchaniem, ale nie chcia艂, 偶eby Laurel pos膮dzi艂a go, 偶e usi艂uje j膮 zby膰 byle czym.

Tak, chyba tak.

Kiedy po raz ostatni?

Nie pami臋tam. Kiedy ci臋 pozna艂em, straci艂em rozum 鈥 pos艂a艂 jej sw贸j niezawodny, ch艂opi臋cy u艣miech, podszed艂 bli偶ej i po艂o偶y艂 r臋ce na jej szczup艂ych ramionach.

Co to za zapach? 鈥 spyta艂a, krzywi膮c si臋.

Na pewno nie perfumy 鈥 westchn膮艂.

Laurel by艂a wyra藕nie spi臋ta.

Dlaczego nic mi wcze艣niej nie powiedzia艂e艣?

Bo nie by艂o o czym gada膰. Prawdopodobnie natkniemy si臋 jeszcze na wiele innych kobiet, kt贸re zna艂em. Mo偶esz w to wierzy膰 albo nie, ale ja 偶y艂em, zanim ci臋 pozna艂em. Wi臋kszo艣膰 z tych kobiet to mi艂e dziewczyny, kt贸re wiedz膮, 偶e jeste艣 dla mnie kim艣 wyj膮tkowym. 呕adna z nich ze mn膮 nie mieszka艂a. Ty jeste艣 pierwsza. Wiele dziewczyn policjant贸w musi sobie jako艣 radzi膰 z ich by艂ymi 偶onami, te艣ciami, wi臋藕niami oraz dzie膰mi z poprzednich ma艂偶e艅stw. A tu mamy do czynienia z kim艣 tak ma艂o gro藕nym jak kole偶anka z pracy. Naprawd臋 nie masz si臋 czym przejmowa膰, kochanie.

Zaprasza艂e艣 j膮 do naszego domu. Codziennie si臋 z ni膮 widujesz. Pewnego dnia by膰 mo偶e twoje 偶ycie b臋dzie od niej zale偶a艂o, sam tak m贸wi艂e艣. Jak mo偶esz ufa膰 kobiecie, kt贸r膮 porzuci艂e艣? Kt贸r膮 zawiod艂e艣? Nie s膮dzisz, 偶e jest w艣ciek艂a i ura偶ona?

Nie. To profesjonalistka, a poza tym odpowiedzialna i dobra kobieta.

Nie taka jak ja? 鈥 po policzkach Laurel p艂yn臋艂y 艂zy; wygl膮da艂a, jakby nie mia艂a czym oddycha膰.

To do niczego nie prowadzi 鈥 uci膮艂 poirytowanym tonem. 鈥 Id臋 pod prysznic.

Sta艂 pod igie艂kami wody tak gor膮cej, 偶e ledwo m贸g艂 j膮 wytrzyma膰, a potem dop贸ty kr臋ci艂 kurkiem, dop贸ki nie sta艂a si臋 lodowato zimna. Do diab艂a, wszyscy si臋 nad nim zn臋caj膮, wi臋c jemu tym bardziej wolno. Kiedy wyszed艂 spod prysznica, w domu by艂o cicho. Poszed艂 nago do sypialni, odsun膮艂 prze艣cierad艂o i z westchnieniem wyci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸偶ku. W my艣lach roi艂o mu si臋 od 艂ez Dusty i Laurel, latynoskich porywaczy zw艂ok, zboczonego mordercy dzieci na wolno艣ci i zagadki zab贸jstwa Roba Thorne鈥檃.

Wiedzia艂, 偶e powinien wsta膰, znale藕膰 Laurel i porozmawia膰 z ni膮. Ale grozi艂o to kolejn膮 awantur膮. Lepiej zaczeka膰, odpocz膮膰 i pozwoli膰 dziewczynie och艂on膮膰. Wydawa艂o mu si臋, 偶e dochodz膮 do niego jakie艣 odg艂osy z korytarza. Przygotowa艂 si臋 w duchu na kolejn膮 porcj臋 wym贸wek i otworzy艂 oczy.

Laurel wygl膮da艂a zza framugi. Jej jasne w艂osy by艂y rozwichrzone jak u niegrzecznej dziewczynki. Wesz艂a na palcach do pokoju przesadnie drobnymi kroczkami, z figlarnym wyrazem twarzy. Ubrana by艂a w r贸偶ow膮, dziewcz臋c膮 koszulk臋, kt贸rej nigdy u niej przedtem nie widzia艂, a w r臋kach 艣ciska艂a sfatygowanego misia i zniszczony kocyk.

Cze艣膰, tatku 鈥 odezwa艂a si臋 艣piewnie g艂osem ma艂ej dziewczynki. Podbieg艂a bli偶ej i chichocz膮c wskoczy艂a na 艂贸偶ko.

Rick wyci膮gn膮艂 do niej ramiona.

Laurel...

Nie nazywam si臋 Laurel 鈥 zaszczebiota艂a. 鈥 Mam na imi臋 Jennifer.

Ssa艂a g艂o艣no prawy kciuk i patrzy艂a na niego boja藕liwie spod rozczochranej czupryny. Potem zrobi艂a nad膮san膮 mink臋, wsun臋艂a si臋 pod prze艣cierad艂o i zacz臋艂a bada膰 j臋zykiem jego nagie cia艂o.

Dobrze, dziewczynko. Dobrze, urwisie. Niech b臋dzie Jennifer 鈥 powiedzia艂 Rick zachwycony takim obrotem sprawy.

Ta dziewczyna zna艂a zabawy, o jakich on nigdy przedtem nie s艂ysza艂.

Teddy chce to poca艂owa膰 鈥 odezwa艂a si臋 Laurel g艂osem ma艂ej dziewczynki i przycisn臋艂a pyszczek wypchanego misia do najbardziej intymnych cz臋艣ci jego cia艂a 鈥 a teraz Jennifer chce to poca艂owa膰.

Rick opar艂 si臋 o poduszk臋 i zamkn膮艂 oczy, ale nie na d艂ugo.

Szalone zabawy Laurel wydawa艂y mu si臋 wspania艂e i podniecaj膮ce. Mia艂 wra偶enie, 偶e naprawd臋 dotyka dzieci臋cego cia艂a. Rozumia艂 niemal, co tak podnieca pedofila, i doznawa艂 dr臋cz膮cego i wspania艂ego zarazem poczucia winy.

P贸藕niej nagrzeszyli jeszcze bardziej. Jedli czekoladowe ciasteczka i pili mleko w 艂贸偶ku. Laurel zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek i zasn臋艂a przytulona do niego, a mi臋dzy nimi le偶a艂 pluszowy mi艣. Rozproszone my艣li i nierozwi膮zane zagadki przesta艂y zaprz膮ta膰 Rickowi g艂ow臋 i on r贸wnie偶 zapad艂 w sen. Obudzi艂 si臋 o dziewi膮tej wieczorem. Czu艂 si臋 od艣wie偶ony, wypocz臋ty i wystarczaj膮co silny, 偶eby znowu stawi膰 czo艂o 艣wiatu. Obudzi艂 Laurel, a tak偶e jej misia, poca艂unkami i 艣niadaniem do 艂贸偶ka. Jeszcze nie ca艂kiem przytomna, Laurel by艂a troch臋 zaspana, troch臋 rozkojarzona. Rick pomy艣la艂, 偶e dziewczyna wci膮偶 nie mo偶e si臋 przystosowa膰 do jego trybu 偶ycia.

Gdy zadzwoni艂 telefon, ucieszy艂 si臋, 偶e to nie Dusty.

W艂a艣nie dosta艂em wiadomo艣膰 i wychodz臋 wcze艣niej 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e zechcesz si臋 do mnie przy艂膮czy膰. Chyba mamy podejrzanego w sprawie Thorne鈥檃.

Alleluja! Zaraz si臋 zobaczymy.

Przemkn臋艂o mu przez my艣l, 偶e Laurel-Jennifer i jej mi艣 przynie艣li mu szcz臋艣cie.



Rozdzia艂 pi臋tnasty


Alex jecha艂 wzd艂u偶 zadrzewionej Brickell Avenue, gdzie strzeliste budynki o nowoczesnych kszta艂tach i kolorach ocieraj膮 si臋 niemal o chmury. Gmaszyska przypomina艂y gigantyczne, blaszane zabawki. T臋tni艂o w nich 偶ycie, brz臋cza艂y pieni膮dze i rozkwita艂 handel. W nocy odnale藕膰 tu mo偶na inny, spokojny 艣wiat, w kt贸rym nie wyj膮 syreny policyjne. Alex skr臋ci艂 na wsch贸d, min膮wszy Rickenbacker Causeway. Okna w samochodzie by艂y otwarte, wia艂a s艂ona bryza. By艂 z艂y, 偶e musi jecha膰 tak daleko, ale obieca艂 Harriet, 偶e ju偶 wi臋cej nie pope艂ni 偶adnego przest臋pstwa w pobli偶u domu. Na wyspach roi艂o si臋 wprost od policjant贸w. Nieustannie patrolowali okolice i pilnowali bezpiecze艅stwa. A on wyprzedza艂 ich ka偶de posuni臋cie i bawi艂y go wszystkie czynione przez nich wysi艂ki. Mia艂by wprawdzie ochot臋 pobawi膰 si臋 z nimi jeszcze troch臋 w kotka i myszk臋, ale m贸g艂 si臋 bez tego oby膰 i pogodzi艂 si臋 ju偶 z niedogodno艣ciami, jakie stwarza艂a konieczno艣膰 dalekiej wyprawy. Bardzo zreszt膮 lubi艂 Key Biscayne.

W ci膮gu dnia, a szczeg贸lnie w weekendy panowa艂 tu du偶y ruch i tworzy艂y si臋 ogromne korki. Wszyscy jechali gdzie艣, 偶eby si臋 zabawi膰: do oceanarium, na pla偶臋, do portu, na Cape Florida albo na wycieczk臋 do starej latarni morskiej. A kierowcy z Miami zawsze znajd膮 jaki艣 spos贸b, 偶eby jeszcze pogorszy膰 ju偶 i tak fataln膮 sytuacj臋 na drodze, na przyk艂ad zwalniaj膮 nagle, 偶eby zobaczy膰, jak jaki艣 nieszcz臋艣nik zmienia opon臋, albo, gdy wypatrz膮 rozbite auto, wysiadaj膮 z samochod贸w i p臋dz膮 sprawdzi膰, co si臋 sta艂o.

W weekendy walcz膮 ze sob膮 m艂odociane gangi czarnych, Latynos贸w i robotnik贸w. Ok艂adaj膮 si臋 kijami, wyci膮gaj膮 no偶e, a czasem nawet chwytaj膮 za bro艅. O tej porze jednak w powszedni dzie艅 prawie nie ma ruchu na mo艣cie. Czasem przeje偶d偶aj膮 t臋dy kierowcy wracaj膮cy do dom贸w z bar贸w lub restauracji w Key, no i oczywi艣cie mo偶na napotka膰 kochank贸w, parkuj膮cych wozy w艣r贸d drzew nad wod膮.

Alex wjecha艂 na parking dla go艣ci odwiedzaj膮cych eleganck膮 restauracj臋 na nabrze偶u, w kt贸rej kelnerzy w bia艂ych r臋kawiczkach serwuj膮 cocktaile z rumem i wystawne kolacje. Lokal by艂 jeszcze otwarty, a Alex siedzia艂 spokojnie w samochodzie i patrzy艂. W 艣rodku pali艂y si臋 przy膰mione 艣wiat艂a i gra艂a cicha muzyka. By艂o to bardzo romantyczne miejsce na kolacj臋 we dwoje. Nad stawem, po kt贸rym p艂ywa艂y kaczki, przerzucono mostek z parkingu do wej艣cia. Cudowny krajobraz tworzy艂y kwiaty passiflory z charakterystycznymi paj臋czymi czu艂kami, rajskie ptaszki i oczywi艣cie palmy.

Alex pomy艣la艂, 偶e znowu nasta艂 czas palm. Przez pewien okres w miejscu znanym g艂贸wnie z palm i pla偶y zabrak艂o zar贸wno jednego, jak i drugiego. Zaraza zniszczy艂a wszystkie drzewa kokosowe na Florydzie, a w porze przyp艂ywu pla偶a, wch艂oni臋ta przez morze, skr贸ci艂a si臋 do paska piasku szerokiego na dwana艣cie st贸p. Wyhodowano jednak nowy gatunek palm, a rz膮d wyda艂 miliony na odzyskanie pla偶y. Z dna oceanu wydobyto muszle i rafy koralowe, sproszkowano je i wysypano nimi wybrze偶e. Taka mieszanina nie jest dok艂adnie tym samym co piasek i mo偶na czasem nawet pokaleczy膰 o ni膮 stopy. Ale je艣li pokryje si臋 ni膮 du偶膮, szerok膮 przestrze艅, tury艣ci nie zauwa偶膮 r贸偶nicy. Zobacz膮 pi臋kn膮 pla偶臋, palmy i b臋d膮 pewni, 偶e to wszystko jest dzie艂em Matki Natury. Wystarczy mie膰 pieni膮dze i karty kredytowe pomy艣la艂 Alex.

Patrzy艂 na wychodz膮c膮 z restauracji par臋. Kobieta i m臋偶czyzna trzymali si臋 za r臋ce, u艣miechali do siebie i mieli najwyra藕niej pe艂ne 偶o艂膮dki. I co teraz? my艣la艂.

Facet by艂 postawny, najwyra藕niej te偶 napalony, bo zacz膮艂 si臋 do niej dobiera膰 ju偶 przy samochodzie, zanim zd膮偶yli wyjecha膰 z parkingu, jakby chcia艂 zyska膰 pewno艣膰, 偶e dobrze zainwestowa艂 pieni膮dze. Ona chichota艂a i by艂a zdecydowanie zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Udany wiecz贸r. Alex poczu艂, 偶e ma ochot臋 si臋 do nich przy艂膮czy膰.

Pomy艣la艂, 偶e nie ma nic bardziej zabawnego i podniecaj膮cego ni偶 obserwowanie ludzi, kt贸rzy nie wiedz膮, 偶e kto艣 na nich patrzy. Zachowuj膮 si臋 wtedy naturalnie, a nie tak jak zwykle, czyli jak sko艅czeni hipokryci. Wci膮偶 my艣la艂 o domu na wyspie i tej 艂adnej, 艣pi膮cej dziewczynie, kt贸ra nie wiedzia艂a, 偶e on by艂 w pokoju, obserwowa艂 j膮 i m贸g艂 z ni膮 zrobi膰, cokolwiek by zechcia艂. I nikt nie by艂by w stanie go powstrzyma膰. Ale偶 to by艂o ekscytuj膮ce!

W 艣rodku, przy stoliku zal艣ni艂y czyje艣 jasne w艂osy. Przez chwil臋 s膮dzi艂, 偶e to mo偶e ta dziwka. Mia艂 w臋ze艂 zamiast 偶o艂膮dka, kt贸ry zaciska艂 mu si臋 z w艣ciek艂o艣ci, w okolicy pachwin czu艂 ch艂贸d, jakby kto艣 przy艂o偶y艂 mu tam kostki lodu. Wiedzia艂 oczywi艣cie, 偶e to niemo偶liwe, 偶e to nie mo偶e by膰 ona. A jednak wyt臋偶y艂 wzrok. Odeszli od stolika i skierowali si臋 w stron臋 wyj艣cia. Wkr贸tce b臋dzie m贸g艂 przyjrze膰 si臋 dok艂adniej. Dziewczyna by艂a ubrana na bia艂o, upi臋艂a kr臋cone w艂osy do g贸ry. Jej wisz膮ce kolczyki ta艅czy艂y w 艣wietle. M臋偶czyzna otworzy艂 przed ni膮 drzwi. Alex siedzia艂 zupe艂nie nieruchomo, owiewa艂o go ciep艂e, nocne powietrze, a jego r臋ka opar艂a si臋 o zimny metal zatkni臋tego za pas rewolweru.

Dziewczyna wysz艂a prosto w zapachy i szepty nocy. By艂a wy偶sza i t臋偶sza od tamtej. To nie by艂a ta dziwka, ale i tak ni膮 pogardza艂, za samo podobie艅stwo. Popatrzcie no tylko, w jaki spos贸b trzyma g艂ow臋 i jak si臋 do niego odwraca pomy艣la艂 Alex. On jest zwyk艂ym zerem, ciemnow艂osy, w 艣rednim wieku, z brzuszkiem pod dobrze skrojonym garniturem.

Niez艂y w贸z. Wsiedli od razu, bez 偶adnych figli. Facet wk艂ada kluczyk do stacyjki i ju偶 ruszaj膮. M贸g艂bym ich przep臋dzi膰 pomy艣la艂. M贸g艂bym zrobi膰 wszystko, na co przysz艂aby mi ochot膮, ale sk贸rka niewarta jest wyprawki. Musz臋 znale藕膰 co艣, dla czego warto si臋 wysili膰. Usiad艂 spokojnie, 偶eby pomy艣le膰 i zanurzy膰 si臋 w ciep艂ym, wilgotnym morzu nocy. Daleko od 艣wiate艂 miasta mo偶na dojrze膰 wi臋cej. Zastanawia艂 si臋, co robi膮 Indianie wci膮偶 jeszcze mieszkaj膮cy w Glades w noc tak膮 jak ta. I o czym my艣l膮. Przysz艂o mu do g艂owy, 偶e mia艂by teraz ochot臋 wypali膰 trawk臋 albo wypi膰 drinka. To by艂a w艂a艣nie taka noc. M贸g艂by si臋 za艂o偶y膰, 偶e tym w艂a艣nie zajmuj膮 si臋 dzieciaki, kt贸re zaparkowa艂y na pla偶y.

Postanowi艂 to sprawdzi膰 i uruchomi艂 silnik. Ciemna, w膮ska alejka wiod膮ca ku pla偶y by艂a zapewne wykarczowana w d偶ungli porastaj膮cej obie strony drogi, a nad ni膮 czubki wysokich drzew schodzi艂y si臋 ku sobie, tak 偶e jecha艂o si臋 tamt臋dy jak przez g臋sty, zielony tunel. Doskonale miejsce, 偶eby zab艂膮dzi膰 鈥 pomy艣la艂. Oczywi艣cie, je艣li darzy si臋 sympati膮 w臋偶e i skorpiony. R贸wnie doskona艂e, 偶eby co艣 skutecznie ukry膰. B臋dzie musia艂 o tym pami臋ta膰.

Zatrzyma艂 samoch贸d na skraju pla偶y i postanowi艂 przej艣膰 wzd艂u偶 linii drzew, gdzie parkowa艂o jedno samotne auto. Po艂o偶y艂 kluczyki na tylnym kole, sk膮d m贸g艂 pochwyci膰 je szybko, gdyby zaistnia艂a konieczno艣膰 natychmiastowej ucieczki. Na parkingu nast膮pi艂 na kawa艂ki szk艂a, gdy偶 kto艣 zostawi艂 tam rozbit膮 butelk臋, cho膰 tu偶 obok by艂 kosz na 艣mieci. Nienawidzi艂 tego. Te p臋taki my艣l膮, 偶e zabawnie jest tak zostawia膰 butelki od piwa na chodniku. Cholerne 艣winie, z przyjemno艣ci膮 wytar艂by im g臋by o to szk艂o. Niekt贸rzy ludzie s膮 naprawd臋 obrzydliwi pomy艣la艂.

Mi艂o by艂o tak spacerowa膰 w nocnej, wiej膮cej od wody bryzie. Na horyzoncie migota艂y 艣wiat艂a jakiego艣 frachtowca. Z dala po艂yskiwa艂o niebo nad miastem. Panowa艂a cisza, od czasu do czasu tylko odzywa艂y si臋 艣wierszcze i pokrzykiwa艂y mewy. Nagle rozleg艂 si臋 czyj艣 艣miech. To ta para na kocu. Czwartego lipca pla偶a us艂ana by艂a wprost kocami ludzi, kt贸rzy przyjechali tu ogl膮da膰 fajerwerki. Ale to by艂o par臋 tygodni temu. Ci ludzie zajmowali si臋 w艂asnymi sprawami.

Podszed艂 do nich cicho, najbli偶ej jak si臋 da艂o, i przykucn膮艂, 偶eby lepiej widzie膰. Oboje mieli po kilkana艣cie lat. On pracowa艂 pilnie nad rozebraniem jej i nic go nie mog艂o odwie艣膰 od tego zamiaru. Ona opiera艂a si臋 wprawdzie, ale chichota艂a, gdy uda艂o mu si臋 posun膮膰 o krok naprz贸d. Zachowywali si臋 tak, jakby si臋 bawili w przeci膮ganie liny. On podci膮ga艂 jej bluzk臋 do g贸ry, ona opuszcza艂a j膮, 艣miej膮c si臋, na swoje miejsce. Wydobywa艂a z siebie r贸wnie偶 inne d藕wi臋ki, gdy muska艂 jej sutki. Teraz ju偶 bluzka zosta艂a jednym, mi臋kkim ruchem przeci膮gni臋ta przez g艂ow臋. W jasnym 艣wietle ksi臋偶yca wida膰 by艂o nawet nieopalone miejsce zakryte przez bikini. Mieli butelk臋 wina. Alex zauwa偶y艂, 偶e ch艂opak wykaza艂 na tyle inwencji, 偶eby spryska膰 nim piersi dziewczyny i zlizywa膰 krople. Dochodzi艂y do niego odg艂osy ssania i cmokania. Ch艂opak i dziewczyna ze 艣miechem tarzali si臋 po piasku. Nie ma nic pi臋kniejszego ni偶 m艂ode, spr臋偶yste cia艂o pomy艣la艂 Alex. Ch艂opak rozpi膮艂 koszul臋 i zdj膮艂 j膮. By艂 przystojny i dobrze zbudowany, zupe艂nie jak ten g艂upi Thorne, kt贸ry goni艂 go na wyspie. Dziewczyna zawaha艂a si臋 i chcia艂a wsta膰, pytaj膮c, kt贸ra godzina. Ch艂opak sk艂ama艂. Uspokoi艂a si臋 wi臋c. Znowu zacz臋艂a pie艣ci膰 mu j臋zykiem ucho i ociera膰 si臋 kolanem o udo. A on mia艂 bardzo, bardzo ruchliwe r臋ce. Sp贸dnica dziewczyny pl膮ta艂a si臋 jej wok贸艂 kostek. Jej sk膮pe majteczki... czy on naprawd臋 chce je zdj膮膰 z臋bami? pomy艣la艂 Alex. Co za ch艂opak!

Sprawy posuwa艂y si臋 teraz szybko naprz贸d. Zaraz, czy nikt z nimi nie rozmawia艂 o bezpiecznym seksie? Co oni wyrabiaj膮? Alex bawi艂 si臋 tak znakomicie tym substytutem, 偶e mimowolnie roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Jedn膮 r臋k膮 pie艣ci艂 krocze, druga by艂a wolna, wi臋c spr贸bowa艂 zas艂oni膰 ni膮 usta, ale za p贸藕no.

Znajdowa艂 si臋 zaledwie dziesi臋膰 st贸p od nich i wiej膮cy w ich kierunku wiatr poni贸s艂 ze sob膮 jego parskni臋cie.

Mario! w g艂osie dziewczyny pobrzmiewa艂a panika. Kto艣 tu jest!

Mario odwr贸ci艂 si臋, troch臋 oszo艂omiony, i dojrza艂 Alexa.

Ty sukinsynu! wrzasn膮艂.

Jego s艂owa poprzedzi艂y rwetes, kt贸ry wyda艂 si臋 Alexowi zabawny i skojarzy艂 mu si臋 natychmiast z filmem rysunkowym. W ta艅cz膮cych 艣wiat艂ach padaj膮cych na nich z nieba i odbitych od wody migota艂y ich r臋ce, nogi i bia艂e, okr膮g艂e po艣ladki. Wk艂adali ubrania tak szybko, 偶e potr膮cili butelk臋 wina, kt贸re wylewa艂o si臋 teraz z gulgotem na piasek. Alex zobaczy艂, 偶e ch艂opak si臋ga po butelk臋 i chce si臋 ni膮 pos艂u偶y膰 jak broni膮.

Czas ucieka膰. By艂 jednak tak zaabsorbowany ich widokiem, 偶e doszed艂 do siebie dopiero po chwili przypomniawszy sobie, gdzie zostawi艂 samoch贸d.

Us艂ysza艂, jak dziewczyna pyta:

Kto to jest? Kto to jest?

Niekt贸re jej s艂owa st艂umi艂a wci膮gana przez g艂ow臋 bluzka. S艂ycha膰 by艂o jednak wyra藕nie, 偶e si臋 boi.

Sukinsyn powt贸rzy艂 Mario, a Alex nie m贸g艂 go o to wini膰. Ch艂opak podskakiwa艂 przez chwil臋 w miejscu, pr贸buj膮c w艂o偶y膰 nog臋 w spodnie, wreszcie zasun膮艂 zamek b艂yskawiczny i ruszy艂 na Alexa.

Ten uskoczy艂 jak kr贸lik, ale po kr贸tkim sprincie zwolni艂. Czeka艂, co zrobi ch艂opak. Mia艂 nadziej臋, 偶e ma艂olat nie zg艂upia艂 na tyle, 偶eby go goni膰.

Ale goni艂, 艣ciska艂 w r臋ku butelk臋 po winie i wrzeszcza艂:.

Ty zbocze艅cu! Chcesz si臋 lepiej przyjrze膰, to chod藕! Poka偶臋 ci co艣!

Biegli tak pod gwia藕dzistym niebem i piaskiem pod stopami. Alex dysza艂 i poci艂 si臋 bardziej z podniecenia ni偶 ze strachu. Wiedzia艂, 偶e jest w 艣wietnej formie, ale ch艂opak nadrabia艂 dystans, popychany gniewem, z艂o艣ci膮 i ch臋ci膮 popisania si臋 przed dziewczyn膮, kt贸ra wo艂a艂a:

Mario, nie zostawiaj mnie! Cholera! Mario! Wracaj!

Jej g艂os wibrowa艂 i zbli偶a艂 si臋 do nich, tak jakby ona r贸wnie偶 bieg艂a. 艢wietni s膮 oboje pomy艣la艂 Alex.

B臋dzie musia艂 ich zastrzeli膰. Seks i 艣mier膰 s膮 tak do siebie podobne. Nie my艣la艂 nigdy o jednym, nie wspominaj膮c drugiego. Skoncentrowa艂 si臋 na swoim oddechu i omi贸t艂 badawczo wzrokiem pla偶臋. Je艣li kto艣 s艂ysza艂 to ca艂e zamieszanie i wezwa艂 gliny, b臋dzie mia艂 k艂opoty. Jest tylko jedna droga, kt贸r膮 mo偶na wydosta膰 si臋 z Key samochodem. W nag艂ych przypadkach gliny dzwoni膮 na most, a tender podnosi to zasra艅stwo. Nie mo偶na wyjecha膰 z wyspy, dop贸ki nie sprawdz膮, co si臋 sta艂o i kogo maj膮 szuka膰.

Przypomnia艂 sobie parking i porzuci艂 my艣l o tym, 偶eby pobiec prost膮 drog膮 do samochodu, zmieni艂 kierunek, skry艂 si臋 pod p臋dami rosn膮cych nisko winoro艣li i wypad艂 na alejk臋. S艂ysza艂 ch艂opaka tu偶 za sob膮. Ma艂olat dysza艂 i sapa艂 jeszcze g艂o艣niej ni偶 tam na kocu. Alex wpad艂 na parking w miejscu, gdzie le偶a艂y pot艂uczone butelki, a ch艂opak tu偶 za nim. Dotar艂y do niego okrzyki b贸lu, odwr贸ci艂 si臋, zobaczy艂, jak tamten podskakuje i pada. Wlecia艂 na szk艂o obiema bosymi nogami. Alex pomkn膮艂 w stron臋 samochodu rozradowany.

Schwyci艂 kluczyki le偶膮ce na tylnym kole i w艣lizn膮艂 si臋 za kierownic臋.

Mario, gdzie jeste艣? zawo艂a艂a dziewczyna.

Ci dwoje nigdy nie daj膮 za wygran膮 pomy艣la艂 Alex, widz膮c jak dziewczyna biegnie w stron臋 samochodu. Przekr臋ci艂 kluczyk w stacyjce i da艂 gaz do dechy. Ko艂a zakr臋ci艂y si臋 na piasku, ale samoch贸d nawet nie drgn膮艂.

Chcia艂 ruszy膰 za ostro, tylne ko艂a obr贸ci艂y si臋, j臋kn臋艂y i ugrz臋z艂y g艂臋boko w sypkim piasku. Chryste! Dziewczyna mia艂a niepewn膮 min臋, ale zbli偶a艂a si臋 nadal i dzieli艂o ich teraz zaledwie par臋 krok贸w.

Mario? To ty? Nie zostawiaj mnie.

Silnik rykn膮艂, opony kr臋ci艂y si臋 szale艅czo, wydaj膮c okropny, zgrzytliwy d藕wi臋k. Samochody grz臋zn膮 tu do艣膰 cz臋sto i musz膮 by膰 wyci膮gane przez ci臋偶ar贸wki pomy艣la艂 Alex. Jak si臋 b臋dzie im t艂umaczy艂? I jak si臋 b臋dzie t艂umaczy艂 przed Mariem, kt贸ry najprawdopodobniej ku艣tyka teraz w jego kierunku?

Stara艂 si臋 sobie przypomnie膰, jak powinno si臋 rusza膰 w takiej sytuacji. Dziewczyna mia艂a potargane, ciemne w艂osy i wci膮偶 zmierza艂a w jego kierunku. Mimo 偶e znajdowa艂 si臋 w naprawd臋 trudnej sytuacji, zdo艂a艂 dostrzec, 偶e ma na sobie tylko bluzk臋 i sp贸dnic臋, nie zd膮偶y艂a w艂o偶y膰 biustonosza. Nie by艂 tylko pewien co do majtek. Zmieni艂 biegi, doda艂 lekko gazu i ostro偶nie skr臋ci艂 kierownic臋. Samoch贸d skoczy艂 do ty艂u, a nast臋pnie wystrzeli艂 do przodu. Alex w艂膮czy艂 艣wiat艂a i nacisn膮艂 klakson. Dziewczyna by艂a tu偶 przednim. Blask reflektor贸w o艣lepi艂 j膮. Mia艂a du偶e oczy i otwarte usta, ale on nie s艂ysza艂 jej krzyku. W ostatniej chwili wyci膮gn臋艂a przed siebie r臋ce. Alex obr贸ci艂 gwa艂townie kierownic臋 i samoch贸d uderzy艂 w ni膮 praw膮 stron膮 zderzaka. Rozleg艂 si臋 g艂uchy odg艂os, jakby auto przewr贸ci艂o du偶膮, szmacian膮 lalk臋. Nie jecha艂 przecie偶 szybko. Kiedy wy艂膮czy艂 艣wiat艂a, odwr贸ci艂 si臋 i pomkn膮艂 w kierunku g艂贸wnej drogi. Dziewczyna wsta艂a i chwia艂a si臋 lekko. Najprawdopodobniej nie zosta艂a powa偶nie poturbowana, ale by艂a jednak zbyt oszo艂omiona, 偶eby odczyta膰 numer rejestracyjny.

Uda艂o si臋 pomy艣la艂, zapalaj膮c z powrotem reflektory i wje偶d偶aj膮c ostro偶nie na szos臋. Mi艂o by艂o u偶ywa膰 sprytu zamiast ch艂odnej stali rewolweru lub no偶a. A tym ma艂olatom da艂 dobr膮 nauczk臋. Nigdy nie zapomn膮 ani jego, ani tej nocy. Byli r贸wnie bliscy seksu, jak i 艣mierci seks i 艣mier膰. Oczywi艣cie nigdy si臋 nie dowiedz膮, 偶e niemal si臋 o ni膮 otarli. Ciekaw by艂, jak si臋 b臋d膮 t艂umaczy膰 w domu. Mia艂 nadziej臋, 偶e ta przygoda b臋dzie mia艂a na nich dobry wp艂yw.

U艣miechn膮艂 si臋 do siebie i nastawi艂 lekk膮 muzyk臋. Wypad艂 na autostrad臋 i pojecha艂 do domu.



Rozdzia艂 szesnasty


M臋偶czyzna by艂 szczup艂y i niebieskooki. Pi艂 kaw臋, jad艂 kanapk臋 i czu艂 si臋 w bezdusznej sali przes艂ucha艅 jak kto艣, kto przyszed艂 z wizyt膮 do m艂odszego braciszka. Przyzna艂 si臋, 偶e zaatakowa艂 no偶em i zgwa艂ci艂 kilkunastoletni膮 uczennic臋 w jej w艂asnym 艂贸偶ku. Zosta艂 schwytany na gor膮cym uczynku. Simmons, detektyw pracuj膮cy w wydziale przest臋pstw seksualnych, spisa艂 jego zeznania i zacz膮艂 przes艂uchiwa膰 aresztowanego pod k膮tem innych spraw tego typu.

M艂ody cz艂owiek by艂 bardzo zadowolony z okazywanego mu zainteresowania. Lubi艂 si臋 przechwala膰 i bawi膰 si臋 s艂owami. Poniewa偶 napomkn膮艂 co艣 o wyspie San Remo i 艂adnej dziewczynie, kt贸ra tam mieszka, Simmons poszed艂 do telefonii, 偶eby zwr贸ci膰 uwag臋 koleg贸w na fakt, i偶 by膰 mo偶e w艂a艣nie tego cz艂owieka poszukuj膮 w sprawie znacznie powa偶niejszego przest臋pstwa. Zanim przybyli, m臋偶czyzna przyzna艂 si臋 do pope艂nienia jeszcze jednego gwa艂tu.

Podejrzany, przyjrza艂, si臋 ciekawie Rickowi i Jimowi, kiedy Simmons zapyta艂, czy nie ma nic przeciwko temu, 偶eby przy艂膮czyli si臋 do rozmowy.

Dlaczego nie? 鈥 wzruszy艂 ramionami.

Stenotypistka, puco艂owata m艂oda kobieta o kr臋conych w艂osach, kt贸rej kamienna twarz nie wyra偶a艂a dok艂adnie nic, zapisywa艂a ka偶de s艂owo, poruszaj膮c zwinnie palcami.

M贸wili艣my o przest臋pstwie pope艂nionym w zesz艂ym miesi膮cu, niedaleko Morningside Park 鈥 zacz膮艂 Simmons.

Tak, pogrozi艂em takiej jednej dupci no偶em i odwali艂em ma艂y numerek 鈥 potwierdzi艂 podejrzany, ukrywaj膮c oczy za dymem z papierosa. Sam jednak uwa偶nie obserwowa艂, jak nowo przybyli przyjm膮 t臋 uwag臋. Rick i Jim w og贸le nie zareagowali. Podejrzany zaczepia艂 dziewczyn臋 dwa razy, przeje偶d偶aj膮c obok niej samochodem, kiedy wraca艂a do domu. Zignorowa艂a go. Nie mog艂a jednak nie zwr贸ci膰 na niego uwagi, kiedy o trzeciej nad ranem przy艂o偶y艂 jej n贸偶 do gard艂a.

W jaki spos贸b dosta艂 si臋 pan do 艣rodka? 鈥 spyta艂 Simmons.

Przez rozsuwane, szklane drzwi 鈥 odpar艂 i rozpar艂 si臋 na krze艣le, wyci膮gaj膮c przed siebie nogi. 鈥 Uwielbiam takie drzwi najbardziej na 艣wiecie.

Rick dostrzeg艂 w oczach Simmonsa dyskretne potwierdzenie. Rzeczywi艣cie. W艂a艣nie tak gwa艂ciciel wszed艂 do domu swojej ofiary.

Aresztant wyja艣ni艂, 偶e trafi艂 bez k艂opotu, do w艂a艣ciwego pokoju, bo przedtem 艣ledzi艂 dziewczyn臋.

Raz widzia艂em j膮 przy Omni Mail i szed艂em za ni膮 a偶 do samego domu. Kilka razy parkowa艂em nie opodal Boulevard i zwiedza艂em okolice.

Czy kiedykolwiek kto艣 pana zaczepia艂? 鈥 spyta艂 Simmons. 鈥 Czy kto艣 zatrzymywa艂 pana i pyta艂, co pan tam robi?

Nie. Zawsze by艂em ubrany w szorty do joggingu, mia艂em przepask臋 na w艂osach, wi臋c gdyby zatrzyma艂y mnie gliny, wiedzia艂em, co mam m贸wi膰 鈥 by艂 zdecydowanie zadowolony z siebie. 鈥 Nigdy nie nosz臋 dokument贸w, wi臋c w razie czego mog臋 poda膰 zmy艣lony adres i nazwisko. No i jak mnie sprawdz膮? W ten spos贸b, je偶eli p贸藕niej dochodzi do rozr贸by, nikt nie wie, kim jestem. Jogging jest dozwolony, a biegacze nie nosz膮 przy sobie portfeli.

Szuka艂 wyra藕nie wzrokiem aprobaty dla swojej przebieg艂o艣ci.

Gdyby nie ten napalony ochotnik ze strzelb膮, nie dostaliby艣cie mnie.

Pewnie racja 鈥 powiedzia艂 ch艂odno Simmons.

Na wzmiank臋 o cz艂owieku ze strzelb膮 Rick i Jim wymienili spojrzenia.

To wasz kole艣? 鈥 spyta艂 podejrzany.

Nie, nie znamy go 鈥 odpar艂 Rick.

Ten cz艂owiek nale偶y do spo艂ecznej s艂u偶by kryminalnej 鈥 wyja艣ni艂 Simmons. 鈥 Jest weteranem z Wietnamu.

Pomylony sukinsyn. Lata w k贸艂ko z karabinem 鈥 powiedzia艂 aresztowany, kr臋c膮c z oburzeniem g艂ow膮. 鈥 Kto艣 powinien si臋 nim zaj膮膰.

A pan ma bro艅? 鈥 spyta艂 cicho Rick.

Nie, nie chcia艂em sobie narobi膰 k艂opot贸w. Po co mi zreszt膮 spluwa? Ukrad艂em par臋 z r贸偶nych dom贸w, ale wszystkie od razu sprzeda艂em.

Komu?

Takiemu jednemu Manny鈥檈mu, mieszka niedaleko Southwest Sixth i Second Avenue.

Ma jak膮艣 firm臋 czy handluje na ulicy?

Ma ma艂y sklepik.

Ciekaw jestem jednej rzeczy 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Wszystko to wydarzy艂o si臋 niedaleko od Boulevard, tam gdzie dzie艅 i noc paraduj膮 kurewki w r贸偶nym wieku, we wszystkich kszta艂tach i rozmiarach. Mog艂e艣 przecie偶 zap艂aci膰, nie traci膰 czasu i nie nara偶a膰 si臋 na takie ryzyko.

Podejrzany wygl膮da艂 tak, jakby s膮dzi艂, 偶e si臋 przes艂ysza艂.

Nigdy w 偶yciu nie p艂aci艂em za seks! 鈥 powiedzia艂, najwyra藕niej oburzony. 鈥 Przygl膮dali艣cie si臋 im kiedy艣 dok艂adnie? To 艣cierwa. Nie wiadomo, jakie chor贸bsko mo偶na od nich z艂apa膰 i czy przypadkiem nie zamierzaj膮 ci臋 okra艣膰. Nie chc臋 mie膰 z nimi nic wsp贸lnego. Poza tym 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 chytrze 鈥 ciekawiej jest tak, jak ja to robi臋. Rozumiecie, co mam na my艣li? 鈥 spyta艂 i zgasi艂 papierosa. 鈥 A mo偶e by tak pos艂a膰 po cheeseburgery?

To by si臋 da艂o za艂atwi膰 鈥 odpar艂 zgodnie Simmons. 鈥 Czy w chwili aresztowania odczytano ci twoje prawa?

Tak. I pan te偶 odczyta艂. Nawet dwa razy 鈥 zniecierpliwi艂 si臋 wi臋zie艅.

C贸偶. Przypomnijmy sobie wszystko jeszcze raz.

Jim zacz膮艂 wierci膰 si臋 na krze艣le. Rick pos艂a艂 mu ostrzegawcze spojrzenie.

Musz臋 za艂atwi膰 piln膮 spraw臋 鈥 powiedzia艂 i wsta艂, 偶eby p贸j艣膰 do toalety.

Skoro ju偶 pan wychodzi, mo偶e zam贸wi艂by pan cheeseburgery 鈥 zaproponowa艂 gwa艂ciciel. 鈥 Ja prosz臋 o dwa, 艣rednio wysma偶one, z ketchupem i piklami. A do picia dwie cole.

Jim patrzy艂 na niego przeci膮gle d艂u偶sz膮 chwil臋. W pokoju zrobi艂o si臋 cicho, wszystkie oczy by艂y w niego wpatrzone.

艢rednio wysma偶one, z ketchupem i piklami. A do picia dwie cole 鈥 powt贸rzy艂.

Wypad艂 z pokoju, powtarzaj膮c sobie, 偶e ka偶dy, kto przyzna si臋 do pope艂nienia zbrodni, powinien dosta膰 wszystkie hamburgery, jakie jest w stanie zje艣膰.

Przy艂膮czy艂 si臋 do nich troch臋 p贸藕niej ze starannie przygotowanym, mi艂ym wyrazem twarzy. Popatrzy艂 na pulchn膮 stenotypistk臋 z wij膮cymi si臋 w艂osami. Poniewa偶 nie sprawia艂a wra偶enia osoby skr臋powanej sytuacj膮 ani te偶 oskar偶onemu nie przeszkadza艂a jej obecno艣膰, Jim doszed艂 do wniosku, 偶e te偶 si臋 nie b臋dzie przejmowa艂.

Wi臋c zgwa艂ci艂 pan dwie lub trzy kobiety 鈥 stwierdzi艂 Simmons, jakby to by艂o zupe艂nie naturalne.

Aresztant odstawi艂 艣wie偶o nalan膮 fili偶ank臋 kawy i spojrza艂 chytrze na policjant贸w.

Dodajcie zero do tych cyfr 鈥 powiedzia艂. 鈥 B臋dziecie bli偶si prawdy.

Dwadzie艣cia lub trzydzie艣ci? 鈥 upewni艂 si臋 Rick, na kt贸rym wyznanie gwa艂ciciela zrobi艂o du偶e wra偶enie. 鈥 Wszystkie tutaj, w Miami?

Zostawi臋 to dla siebie. Przecie偶 jeste艣cie policjantami 鈥 by艂 szczerze ubawiony w艂asnym dowcipem. 鈥 Macie jeszcze papierosy?

Simmons przesun膮艂 wolno paczk臋 marlboro po odrapanym blacie sto艂u. M臋偶czyzna poklepa艂 pude艂ko, wyj膮艂 papierosa i czeka艂, a偶 opieku艅czy detektyw mu go przypali. Da艂 im czas, 偶eby prze艂kn臋li ostatnie rewelacje. Oczywi艣cie wola艂by nie zosta膰 z艂apany, ale skoro go ju偶 przyskrzynili, cieszy艂 si臋, 偶e po艣wi臋caj膮 mu tyle uwagi, i by艂 zadowolony, 偶e policjanci opiekuj膮 si臋 nim w spos贸b odbiegaj膮cy od trybu stosowanego zwyk艂e w wi臋ziennictwie...

Rozmowa z detektywami da艂a mu prawo do lepszego jedzenia, specjalnych przywilej贸w i zapewni艂a s艂aw臋. Mia艂 zamiar w pe艂ni wykorzysta膰 t臋 sytuacj臋.

A wi臋c zna pan Morningside, a konkretnie Roads, Alpattah i bywa艂 pan na okolicznych wyspach 鈥 spyta艂 Simmons oboj臋tnie.

Tak, bywa艂em w San Remo. Przyjemna okolica.

Rick poczu艂 skurcz 偶o艂膮dka, kiedy pomy艣la艂 o Laurel samotnie sp臋dzaj膮cej tam noce. Twarz zastyg艂a mu w p贸艂u艣miechu. Wa偶ne by艂o zachowanie dobrych stosunk贸w z wi臋藕niem.

Czy napad艂 pan tam na kogo艣? 鈥 zapyta艂 Simmons.

Nie, tylko si臋 rozgl膮da艂em.

A co tam pana sprowadzi艂o?

Taka jedna laska, ma艂a, z ciemnymi w艂osami. Niez艂a dupa. Par臋 razy widzia艂em j膮 w ksi臋garni na deptaku. Je藕dzi艂a ma艂ym japo艅skim samochodzikiem. Raz pojecha艂em za ni膮 na wysp臋, bo my艣la艂em, 偶e tam mieszka, ale chyba tylko kogo艣 odwiedza艂a. Potem par臋 razy tamt臋dy przeje偶d偶a艂em. Ale nie by艂o ani 艣ladu auta ani jej. Widzia艂em tylko jakie艣 starsze ma艂偶e艅stwo.

Sk膮d pan wiedzia艂, 偶e jej tam nie ma?

Parkowa艂em blisko szosy i 艂azi艂em po okolicy w stroju do joggingu.

Po kt贸rej stronie wyspy?

Po po艂udniowej, tam jest taki r贸偶owy dom z ma艂膮 sadzawk膮 na trawniku.

Bo偶e! 鈥 pomy艣la艂 Rick. Zna艂 t臋 dziewczyn臋 i ten dom. Ona r贸wnie偶 dorasta艂a na wyspie, tak samo jak Rob Thorne. Chodzi艂a do college鈥檜 w Gamsville, teraz prawdopodobnie ko艅czy艂a letni semestr. By艂a zdolna jak diabli i chcia艂a sko艅czy膰 studia w trzy lata. Ostatni raz Rick widzia艂 j膮 w domu w czasie ferii wiosennych.

Kiedy to by艂o? 鈥 zapyta艂 Simmons.

Nie wiem. Par臋 miesi臋cy temu, mo偶e w kwietniu.

Kiedy pojecha艂 pan na wysp臋 po raz ostatni? 鈥 kontynuowa艂 detektyw.

W艂a艣nie wtedy. Mo偶e by艂em jeszcze raz w czerwcu, 偶eby zobaczy膰, czy jest jej samoch贸d, ale go nie by艂o.

Dzi臋ki Bogu 鈥 pomy艣la艂 Rick, ale z niczym si臋 nie zdradzi艂. Simmons skin膮艂 niedostrzegalnie g艂ow膮 i przekaza艂 Rickowi przes艂uchanie.

A w zesz艂ym tygodniu? 鈥 indagowa艂 Rick. 鈥 Na przyk艂ad w nocy z pi膮tku na sobot臋? Wtedy r贸wnie偶 pojecha艂 pan na wysp臋, prawda?

Na San Remo? Nie 鈥 zaprzeczy艂 i zapaliwszy kolejnego papierosa wpatrywa艂 si臋 w smugi niebieskiego dymu. 鈥 Nie by艂em tam ze dwa miesi膮ce 鈥 m臋偶czyzna 艣wietnie si臋 bawi艂. 鈥 A co, jaka艣 kurewka twierdzi, 偶e mnie tam widzia艂a?

Nie chodzi艂 pan po okolicy? W p贸艂nocnej cz臋艣ci wyspy, w tamt膮 noc? Tak oko艂o czwartej, mo偶e czwartej pi臋tna艣cie nad ranem? Z broni膮?

Co艣 si臋 nagle zmieni艂o w wyrazie oczu aresztowanego. Zerkn膮艂 na Simmonsa. Detektyw z wydzia艂u gwa艂t贸w opar艂 si臋 o krzes艂o i wpatrywa艂 si臋 intensywnie w przes艂uchiwanego, nie zdradzaj膮c jednak najmniejszej ch臋ci, by przyj艣膰 mu z pomoc膮.

Co jest z wami, ch艂opcy? To proste jak drut. Nie by艂em tam od miesi臋cy. Nie mam powodu, 偶eby k艂ama膰 鈥 zn贸w spojrza艂 na Simmonsa. 鈥 Chwali艂 mnie pan za 艣wietn膮 pami臋膰. Jakbym tam by艂, to bym pami臋ta艂. I jak wcze艣niej m贸wi艂em, nie mam nic wsp贸lnego z broni膮. Nie lubi臋 broni.

Daj spok贸j, przyjacielu 鈥 odezwa艂 si臋 Jim. 鈥 Tak 艣wietnie z nami wsp贸艂pracujesz. Dlaczego nie chcesz opowiedzie膰 o strzelaninie?

Strzelaninie? 鈥 Gwa艂ciciel zerwa艂 si臋 z krzes艂a tak raptownie, 偶e przewr贸ci艂o si臋 na pod艂og臋. 鈥 O czym wy, do cholery, m贸wicie?

Rick zignorowa艂 jego wybuch.

Kr臋ci艂e艣 si臋 po wyspie, szuka艂e艣 ofiary, nakry艂 ci臋 na tym jeden z mieszka艅c贸w, a ty go zastrzeli艂e艣.

Po prostu nam o wszystkim opowiedz 鈥 poradzi艂 Jim uspokajaj膮co. 鈥 Mo偶e wcale nie jeste艣 winny. Ten facet by艂 wysoki i pot臋偶ny. Mo偶e zaatakowa艂 ci臋 w ciemno艣ciach? Mo偶e to wcale nie by艂o zab贸jstwo, tylko obrona konieczna?

Zab贸jstwo! 鈥 Gwa艂ciciel przenosi艂 wzrok z jednego policjanta na drugiego w takim tempie, 偶e g艂owa obraca艂a mu si臋 tak szybko jak ko艂owrotek. 鈥 Nie wierz臋 w艂asnym uszom! 鈥 uni贸s艂 w g贸r臋 palec wskazuj膮cy. 鈥 呕adnej broni, 偶adnego strzelania! Nie dam si臋 wrobi膰! Nie ma mowy!

Str膮ci艂 ze sto艂u jednorazowy kubek do kawy, kt贸ry potoczy艂 si臋 po pod艂odze.

Nie ma mowy! 鈥 powt贸rzy艂.

Detektywi siedzieli spokojnie. Krople rozpryskanej kawy sp艂ywa艂y po 艣cianie, zostawiaj膮c ciemne 艣lady na odrapanej, bia艂ej farbie.

Powinienem ci kaza膰 posprz膮ta膰. My艣l臋, 偶e na cheeseburgery te偶 ju偶 straci艂e艣 ochot臋 鈥 powiedzia艂 smutno Jim.

O kt贸r膮 to noc chodzi? Z pi膮tku na sobot臋? Mam alibi. Mo偶ecie sprawdzi膰 鈥 wybuchn膮艂. Twarz mu poczerwienia艂a, zacisn膮艂 szcz臋ki.

Co zrobi艂e艣 z broni膮? 鈥 naciska艂 Rick. 鈥 Sprzeda艂e艣 Manny鈥檈mu? Czy wrzuci艂e艣 do zatoki?

Jakie alibi? 鈥 pytanie Simmonsa zabrzmia艂o szczerze, wci膮偶 odgrywa艂 rol臋 dobrego gliny.

Niech im pan powie! Przecie偶 ca艂y czas m贸wi艂em wam prawd臋!

Rzeczywi艣cie 鈥 potwierdzi艂 Simmons. 鈥 Je艣li o mnie chodzi, by艂 pan otwarty i szczery. Je偶eli istotnie posiada pan alibi, sprawdzimy je. Nie ma problemu.

No to sprawd藕cie 鈥 m臋偶czyzna podni贸s艂 krzes艂o, usiad艂 na nim 偶 ponur膮, min膮 i zapali艂 papierosa. 鈥 Moja mama i ojczym maj膮 bungalow w Keys. Mama nie umie prowadzi膰 samochodu, a on mia艂 wylew, wi臋c mu nie wolno. W ka偶dy pi膮tek, po godzinie szczytu, zabieram ich oboje, czasem te偶 s膮siad贸w, i odwo偶臋 do Keys. Wracamy w niedziel臋 p贸藕nym wieczorem.

Rodzice potwierdz膮 wszystko, 偶eby ci pom贸c 鈥 prychn膮艂 Jim. 鈥 Nie masz bardziej wiarygodnych 艣wiadk贸w?

Zatrzymany mia艂 teraz bardzo zadowolon膮 min臋. Uspokoi艂 si臋 ju偶 i my艣la艂 jasno.

C贸偶, ojczym nie sk艂ama艂by dla mnie, bo wcale za mn膮 nie przepada. S膮 te偶 s膮siedzi, starsze, g艂臋boko wierz膮ce ma艂偶e艅stwo, kt贸re nie sk艂ama艂oby dla nikogo, ale 鈥 zawiesi艂 g艂os 鈥 co by艣cie powiedzieli na policjant贸w?

Przenosi艂 wzrok z jednego na drugiego, oczy mu l艣ni艂y. Sprawdza艂, czy s艂uchaj膮 go z nale偶yt膮 uwag膮. S艂uchali.

Je艣li sobie przypominacie 鈥 powiedzia艂 wolno i dobitnie 鈥 patrol graniczny zablokowa艂 w ostatni weekend wszystkie drogi w mie艣cie Floryda i zatrzymywa艂 ka偶dy pieprzony samoch贸d.

Rick potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. Drastyczne posuni臋cie rz膮du, maj膮ce na celu powstrzymanie nap艂ywu narkotyk贸w i nielegalnych imigrant贸w, wywo艂a艂o kontrowersyjne opinie prasy. Ruch w czasie weekendu zablokowany zosta艂 na wiele godzin. Samochody przegrzewa艂y si臋 stoj膮c w upale. Kierowcy zostali doprowadzeni do ostateczno艣ci, a w艣ciekli mieszka艅cy Key West postanowili zainicjowa膰 ruch na rzecz oderwania si臋 od Stan贸w i stworzy膰 w艂asn膮 republik臋.

Ale i tak mog艂e艣 zd膮偶y膰 鈥 stwierdzi艂 Jim.

Gwa艂ciciel pokr臋ci艂 g艂ow膮 i popatrzy艂 na niego ze wsp贸艂czuciem.

Kiedy w ko艅cu wydosta艂em si臋 z korka, chcia艂em nadrobi膰 stracony czas.

I? 鈥 ponagli艂 Rick.

Aresztowany zrobi艂 efekciarsk膮 pauz臋.

S膮dz臋, 偶e jecha艂em zbyt szybko 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu. 鈥 Na mo艣cie Seven Mile wyprzedzi艂 mnie policjant na koniu. Patrol. By艂em wkurzony jak cholera i on wam pewnie powie, 偶e da艂em mu si臋 we znaki, ale teraz widz臋, 偶e facet wyrz膮dzi艂 mi tylko przys艂ug臋. Dzi臋ki niemu w艂a艣nie, dupki, b臋dziecie musieli si臋 ode mnie odczepi膰.

Mi臋sie艅 w policzku Jima drgn膮艂 ostrzegawczo.

Masz mandat, kt贸ry ci wypisa艂? 鈥 spyta艂 Rick.

Tak, jest w samochodzie, w skrytce. Zwr贸ci艂 si臋 teraz do Simmonsa.

Je艣li nie ma pan nic przeciwko temu, wola艂bym ju偶 nie rozmawia膰 z tymi dwoma.

Nie ma sprawy 鈥 odpar艂 Simmons, po czym da艂 znak Rickowi i Jimowi, kt贸rzy w艂a艣nie podnosili si臋 z krzese艂. 鈥 Zaraz wracam 鈥 rzuci艂 i wyszed艂 razem z detektywami na korytarz.

Prosz臋 nie zapomnie膰 o cheeseburgerach 鈥 krzykn膮艂 za nimi wi臋zie艅.

Z ketchupem i piklami 鈥 mrukn膮艂 Jim.

I jeszcze dwie cole 鈥 za艣piewa艂 gwa艂ciciel.

Wydostan臋 spis rzeczy, kt贸re znale藕li u niego w samochodzie 鈥 zaofiarowa艂 si臋 Simmons. 鈥 Odholowali艣my go zaraz po aresztowaniu.

Dobra 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Musimy ustali膰 dat臋 i godzin臋 wypisania mandatu. Je偶eli to si臋 zgadza z jego zeznaniami, pogadamy z tym policjantem i poprosimy go o opis faceta.

On pewnie chce nam wcisn膮膰 jaki艣 kit o tym mandacie. Data te偶 mo偶e by膰 inna 鈥 odezwa艂 si臋 Jim.

Oby艣 mia艂 racj臋 鈥 westchn膮艂 Rick. 鈥 On mi pasuje. Bandyta, podgl膮dacz. Gwa艂ciciel. Kradnie bro艅, lubi w艂贸czy膰 si臋 w ciemno艣ciach i przyznaje, 偶e by艂 kiedy艣 w tych. okolicach.

Lepiej ju偶 p贸jd臋 鈥 powiedzia艂 Simmons. 鈥 Musz臋 z nim jeszcze pogada膰 o paru innych sprawach. Mam nadziej臋, 偶e nie jest zbyt zdenerwowany 鈥 spojrza艂 sceptycznie na Jima. 鈥 Naprawd臋 zam贸wi艂e艣 dla niego cheeseburgery?

Jasne. Wys艂a艂em po nie mundurowego. A niech to 鈥 rzuci艂 przez rami臋, gdy ju偶 odchodzili. 鈥 Zapomnia艂em o ketchupie, piklach i dw贸ch colach.

Potem zwr贸ci艂 si臋 do Ricka.

呕a艂uj臋, 偶e to nie ja z艂apa艂em tego sukinsyna na gor膮cym uczynku.

No i jak? 鈥 zapyta艂a ich Dusty u艣miechaj膮c si臋 z nadziej膮. 鈥 To nasz cz艂owiek?

Mo偶e 鈥 odpar艂 Rick, zdziwiony, 偶e dziewczyna ma tyle energii po tak ma艂ej dawce snu. 鈥 Pasuje, ale twierdzi, 偶e ma alibi. Je艣li si臋 potwierdzi, znowu zostajemy na lodzie.

Bo偶e, spraw, 偶eby to by艂 on 鈥 powiedzia艂 Jim gor膮co, wznosz膮c oczy do nieba.

Amen 鈥 doda艂 Rick.

Wzrok Dusty z艂agodnia艂, kiedy na niego spojrza艂a. Rick kompletnie zwariowa艂 鈥 pomy艣la艂 Jim i westchn膮艂. Mo偶e Laurel rzeczywi艣cie jest pi臋kna, ale Dusty to prawdziwa kobieta.

Rick by艂 ju偶 przy telefonie i co艣 notowa艂. Spojrza艂 na przyjaci贸艂 ze zrezygnowanym wyrazem twarzy.

Dobra wiadomo艣膰 jest taka, 偶e znale藕li Gomeza. A z艂a to taka, 偶e mieli艣my nosa. Kto艣 ju偶 zrobi艂 mu sekcj臋, po amatorsku.

Kurcz臋. Przecie偶 nie jeste艣my im potrzebni 鈥 argumentowa艂 Jim. 鈥 Powinien si臋 nim zaj膮膰 wydzia艂 kradzie偶y albo os贸b zaginionych.

Tak 鈥 potwierdzi艂a Dusty. 鈥 Ju偶 raz odes艂ali艣my go do kostnicy. Teraz powinien kto艣 inny si臋 nim zaj膮膰.

Rick pokr臋ci艂 g艂ow膮.

On jest nasz 鈥 stwierdzi艂 z moc膮.



Rozdzia艂 siedemnasty


Ludzie, kt贸rzy porwali cia艂o Gomeza, u偶yli no偶a Ginzu, reklamowanego przez trajkocz膮cego jak katarynka prezentera w nocnych reklamach telewizyjnych. Sekcj臋 przeprowadzili w pokoju taniego motelu na zach贸d od lotniska. 艁azienka przypomina艂a teraz koszmar z obraz贸w Salvadore Dali: dominowa艂a w niej surrealistyczna ziele艅, czerwienie, br膮zy i purpury. Przedarcie si臋 przez wn臋trzno艣ci Gomeza okaza艂o si臋 znacznie trudniejsze, ni偶 przewidywali porywacze.

Makabrycznego odkrycia dokona艂a pokoj贸wka w 艣rednim wieku. Natychmiast rzuci艂a prac臋 i o艣wiadczy艂a, 偶e na zawsze wyje偶d偶a z Miami.

Doktor Lansing przyby艂 na miejsce jako jeden z pierwszych, kipi膮c z w艣ciek艂o艣ci.

Nie wiedzieli nawet, jak omin膮膰 aort臋 brzuszn膮 鈥 o艣wiadczy艂 gderliwie na powitanie. 鈥 Sp贸jrzcie, co si臋 tu dzieje.

Kiedy patolodzy amatorzy rozpocz臋li poszukiwania skarbu, cia艂o Gomeza spoczywa艂o w wannie w pozycji p贸艂siedz膮cej. By艂 to, jak si臋 okaza艂o, ich pierwszy b艂膮d, o czym przekonali si臋 przecinaj膮c arteri臋 o grubo艣ci w臋偶a ogrodniczego, kt贸ra bieg艂a wzd艂u偶 kr臋gos艂upa. Krew z g贸rnej cz臋艣ci cia艂a szybko sp艂yn臋艂a w d贸艂, zalewaj膮c najbardziej ich interesuj膮ce partie cia艂a.

Musieli wyrwa膰 ca艂y przew贸d pokarmowy i przeszuka膰 ponad dwadzie艣cia trzy stopy jelit 鈥 stwierdzi艂 Lansing.

艢mierdzi jak cholera 鈥 powiedzia艂 Jim i wyci膮gn膮艂 z kieszeni chusteczk臋 do nosa.

Mog艂o by膰 znacznie gorzej 鈥 pocieszy艂 go Rick, kt贸ry ju偶 wcze艣niej zauwa偶y艂, 偶e klimatyzacja dzia艂a na najwy偶szych obrotach.

A co to jest? 鈥 spyta艂a Dusty. 鈥 Wygl膮da, jakby co艣 si臋 tu spali艂o. Kawa艂ek zas艂ony prysznicowej by艂 wyra藕nie nadpalony, a 艣ciana nad wann膮 osmalona.

Lansing u艣miechn膮艂 si臋 z aprobat膮.

Ciesz臋 si臋, 偶e pani do nas wr贸ci艂a, detektywie. W艂a艣nie mia艂em o tym m贸wi膰. Niezwykle interesuj膮ca historia 鈥 zapala艂 si臋 coraz bardziej. 鈥 S膮dz臋, 偶e mog臋 wam powiedzie膰 co艣 bli偶szego o jednym z tych ba艂aganiarzy.

I c贸偶 to takiego, doktorze? 鈥 g艂os Jima t艂umi艂a przytkni臋ta do nosa chusteczka.

Prawdopodobnie szukacie faceta bez w膮s贸w, rz臋s i brwi. Widzicie te rozd臋te jelita. Wszyscy wiemy z do艣wiadczenia, 偶e w 艣rodku gromadz膮 si臋 gazy.

Policjanci przytakn臋li sm臋tnie g艂owami.

S膮 mieszanin膮 metanu i innych substancji. Je艣li zapalicie zapa艂k臋 lub zapalniczk臋, kiedy jelito jest ju偶 przek艂ute i wydostaje si臋 z niego gaz, powstaje pi臋kny p艂omie艅.

Lansing pochyli艂 si臋 nad wann膮 i jej zawarto艣ci膮.

Sp贸jrzcie tylko 鈥 wykrzykn膮艂 z triumfem, trzymaj膮c w os艂oni臋tej r臋kawiczk膮 d艂oni cygaro z odgryzionym ko艅cem.

Chce pan powiedzie膰, 偶e pal膮cy si臋 b膮k osmali艂 komu艣 brwi? 鈥 zdziwi艂 si臋 Jim.

On ci膮艂 i wyjmowa艂 torebk臋 za torebk膮. Wszystko sz艂o dobrze, p贸ki nie zapali艂 cygara. Mo偶e mia艂 ochot臋 na par臋 dymk贸w, a mo偶e po prostu chcia艂 st艂umi膰 w ten spos贸b smr贸d. Tak czy inaczej, efekt by艂 taki, jakby otworzy艂 pojemnik z propanem i przytkn膮艂 do niego zapa艂k臋. Powsta艂 istny miotacz ognia. Na pewno ma 艣lady na twarzy, w艂osach, wsz臋dzie. Zreszt膮 mog臋 wam pokaza膰 鈥 zaofiarowa艂 si臋 ochoczo. 鈥 Kto ma zapalniczk臋?

Nikt si臋 nie ruszy艂. Byli sami w pokoju. Mundurowi, kt贸rzy zwykle przebywali ch臋tnie na miejscu zbrodni, je艣li by艂o ono klimatyzowane, tym razem woleli zosta膰 na zewn膮trz.

Lansing przyjrza艂 si臋 kolejno detektywom, wzruszy艂 ramionami i odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 wanny.

Znale藕li kokain臋? 鈥 spyta艂 Rick.

Chyba tak 鈥 odpar艂 doktor. 鈥 Widzicie miejsce, gdzie 偶o艂膮dek i jelita s膮 ca艂kowicie spalone? Chyba tu p臋k艂 pojemnik z kokain膮 i to go zabi艂o.

Daj nam zna膰, jak sprawdzisz 鈥 poprosi艂 Rick. 鈥 Je艣li si臋 nie mylisz, Sly b臋dzie wolny od zarzut贸w. Trudno wyczu膰, ile tu by艂o torebek, ale widocznie oni uznali, 偶e to ilo艣膰 warta tego ca艂ego zachodu.

My艣l臋, 偶e po sko艅czonej robocie zmienili zdanie 鈥 powiedzia艂a Dusty. 鈥 Zawiadomi臋 szpitale. Niech maj膮 oko na Latynosa z opalonymi w膮sami, wydzielaj膮cego specyficzn膮 wo艅.


Mocno zdenerwowany w艂a艣ciciel hotelu by艂 przekonany, 偶e lokator zajmuj膮cy pok贸j 109 pad艂 ofiar膮 makabrycznego morderstwa.

Nie 偶y艂 ju偶, kiedy si臋 sprowadzi艂 鈥 pocieszy艂 go Jim. 鈥 Mo偶e mi pan zaufa膰.

Ludzie, kt贸rzy wpisali si臋 do ksi膮偶ki hotelowej, odpowiadali opisem tym, kt贸rzy byli w kostnicy. Ale ich towarzysz wygl膮da艂 teraz zupe艂nie inaczej, a pok贸j zosta艂 wynaj臋ty w艂a艣nie na jego nazwisko.

Urocze 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 艢wietnie sobie ten facet radzi jak na nieboszczyka.

Jim zatrzasn膮艂 drzwi karetki, gdy w艂o偶ono do niej czarny worek na zw艂oki, z cia艂em Gomeza w 艣rodku.

Nabieram ju偶 nawyku 鈥 oznajmi艂 Lansingowi. 鈥 Spr贸buj go tym razem upilnowa膰.



Rozdzia艂 osiemnasty


Zadaniem Dusty by艂o rozprowadzenie portret贸w pami臋ciowych porywaczy zw艂ok w szpitalnych izbach przyj臋膰.

Jeden jest najprawdopodobniej poparzony i mo偶e mie膰 osmalone brwi 鈥 przypomnia艂 jej Rick. 鈥 Spr贸buj ustali膰 ich to偶samo艣膰. Pojed藕 r贸wnie偶 do wszystkich latynoskich szpitali.

To troch臋 potrwa 鈥 stwierdzi艂a.

Najlepiej by by艂o, 偶eby艣 zd膮偶y艂a dzi艣 wieczorem. Potem mo偶esz ju偶 nie wraca膰 do pracy, chyba 偶e uda ci si臋 ich znale藕膰 鈥 za偶artowa艂.

Dzi臋ki za zach臋t臋. Cze艣膰, ch艂opaki 鈥 powiedzia艂a, wzi臋艂a kopert臋 z portretami i odjecha艂a.

Tymczasem Jim obserwowa艂 ze swego miejsca innego policjanta, kt贸ry sta艂 tu偶 za biurkiem Ricka i w艂a艣nie rozmawia艂 z kim艣 przez telefon. By艂 ca艂kowicie poza zasi臋giem s艂uchu.

Ciekaw jestem, co on kombinuje tym razem 鈥 mrukn膮艂 Jim. 鈥 Zatuszowa艂 ju偶 niejedno 艂ajdactwo. Nie mo偶na mu ufa膰.

A co s膮dzisz o Dusty, Jim? Mog臋 jej by膰 pewien? 鈥 Rick okr臋ci艂 si臋 na krze艣le, 偶eby spojrze膰 mu prosto w oczy. Mia艂 bardzo powa偶n膮 min臋.

Jim zosta艂 najwyra藕niej zaskoczony tym pytaniem.

To ty powiniene艣 wiedzie膰, stary. A masz jaki艣 pow贸d, 偶eby jej nie wierzy膰?

Niezupe艂nie. Ale my艣la艂em, 偶e uda nam si臋 pracowa膰 razem bez 偶adnych perturbacji. Teraz ju偶 wiem, 偶e ona potraktowa艂a nasz... nasz膮... znajomo艣膰 powa偶niej, ni偶 s膮dzi艂em. Wczoraj wyla艂a wszystkie swoje 偶ale.

W Southwind 鈥 bardziej stwierdzi艂, ni偶 zapyta艂 Jim.

Rick nachyli艂 si臋 nieco i zni偶y艂 g艂os, cho膰 i tak nikt poza Jimem nie m贸g艂 go us艂ysze膰.

Laurel wie, 偶e pracujemy razem, i jest troch臋 zazdrosna.

A w jaki spos贸b si臋 o was dowiedzia艂a? 鈥 spyta艂 Jim ze zdziwieniem.

Sam si臋 przyzna艂em.

Niech ci臋 szlag! Nie masz dosy膰 k艂opot贸w? Musisz sobie jeszcze dok艂ada膰? Zacznij my艣le膰 g艂ow膮, a nie czym innym. Co si臋 z tob膮 dzieje?

Daj spok贸j, Jim. Ona sama na to wpad艂a, a ja tylko potwierdzi艂em, bo nie chc臋 przed ni膮 k艂ama膰.

Nawet gdyby艣 milcza艂 jak gr贸b, i tak wiedzia艂aby swoje 鈥 zgodzi艂 si臋 Jim. 鈥 Kobieta zawsze potrafi wyw膮cha膰, 偶e inna ma ochot臋 na jej faceta. Dusty zawsze mia艂a do ciebie s艂abo艣膰 i to jej nie min臋艂o 鈥 stwierdzi艂, a w jego jasnych oczach pojawi艂o si臋 co艣 na kszta艂t smutku.

Pami臋tasz czasy, kiedy Dusty zaczyna艂a tu pracowa膰? Nie znali艣my jej wtedy, ale rzuca艂a si臋 w oczy. M贸wi艂o si臋, 偶e, zanim przyjecha艂a do Miami, by艂a zamieszana w jak膮艣 afer臋 sercow膮. Nie wiesz, o co chodzi艂o?

Tak m贸wi膮 o ka偶dej, kt贸ra wst臋puje do policji. Ja, w przeciwie艅stwie do wszystkich innych, nie s艂ucham plotek.

Ale chyba nie s膮dzisz, 偶e mog艂aby zrobi膰 co艣, 偶eby zdenerwowa膰 Laurel? No wiesz, kobieta wzgardzona, te sprawy?

Baby nie maj膮 sumienia 鈥 powiedzia艂 Jim, opieraj膮c si臋 o skrzypi膮ce krzes艂o. 鈥 Z drugiej strony jednak musz臋 przyzna膰, 偶e Dusty jest dobrym kumplem. I je艣li ju偶 koniecznie musimy pracowa膰 z kobiet膮, chc臋, 偶eby to by艂a ona, a nie na przyk艂ad taka Foster, kt贸ra nie potrafi艂aby znale藕膰 w艂asnego ty艂ka, gdyby na nim usiad艂a. Wiesz, 偶e ona zdejmuje biustonosz, kiedy jest za gor膮co w samochodzie? Albo ta ca艂a Tierney. Nie wiedzia艂aby w og贸le, co jest grane, gdyby nie mia艂a radia. Interesuje j膮 wy艂膮cznie, kt贸r膮 szmink膮 ma si臋 umalowa膰 i jak uczesa膰. A ta ruda z czterdziestki? Gdyby jaki艣 Bogu ducha winny przechodzie艅 wrzasn膮艂 jej co艣 do ucha, dosta艂aby zawa艂u. S膮 przecie偶 zawody odpowiednie dla kobiet, ale na pewno nie zalicza si臋 do nich praca w policji. Powtarzam: je艣li ju偶 koniecznie musi pracowa膰 z nami baba, dobrze, 偶e pad艂o akurat na Dusty. M贸wi艂em ci, jak tylko zacz臋艂a si臋 ta ca艂a afera, 偶eby艣 nie zaczyna艂 z kole偶ank膮 z pracy, bo ci to bokiem wyjdzie.

Dzi臋ki za ten wyk艂ad, przyjacielu. Mog艂e艣 go sobie darowa膰, ale og贸lnie masz racj臋. Du偶o si臋 ostatnio wydarzy艂o, a Laurel popada w jakie艣 dziwne, zmienne nastroje. Nigdy nie jestem pewien, czego si臋 mog臋 po niej spodziewa膰. Musi chyba dorosn膮膰.

O tym te偶 ci m贸wi艂em 鈥 odpar艂 Jim i doda艂, patrz膮c nad ramieniem Ricka. 鈥 Zbli偶aj膮 si臋 k艂opoty.

Mack Thomas szed艂 wolno w ich stron臋.

Wygl膮da, jakby zjad艂 kanarka.

S艂ysza艂em, 偶e wreszcie pokazali艣cie temu ca艂emu Sly鈥檕wi, gdzie jest jego miejsce 鈥 powiedzia艂 Mack. 鈥 Wyj膮艂 cygaro z ust i mia艂 zadowolony wyraz twarzy. 鈥 A wi臋c kr贸l kung-fu znalaz艂 si臋 w tarapatach?

Mo偶e tak, a mo偶e nie 鈥 odrzek艂 Jim. 鈥 Czekamy na wynik sekcji.

Thomas przysiad艂 na brzegu biurka Ricka.

Mam dla ciebie nowiny. Chodzi o tego dzieciaka. Thorne鈥檃. Tak si臋 chyba nazywa艂.

Rick zamieni艂 si臋 ca艂y w s艂uch i przysun膮艂 mu nog膮 krzes艂o.

Pami臋tasz Pakista艅czyka ze sklepu ca艂odobowego? Kto艣 napad艂 na sklep i zastrzeli艂 go. Nie wiemy, kto.

Tak.

Otrzyma艂em raport balistyczny. Zosta艂 zabity z tej samej trzydziestki贸semki, co tw贸j s膮siad 鈥 pomacha艂 偶贸艂t膮 kartk膮 z opini膮 ekspert贸w.

Jim wsta艂 i wyrwa艂 mu j膮 z r臋ki.

Kiedy to dosta艂e艣 ? 鈥 spyta艂 oskar偶ycielskim tonem, patrz膮c na dat臋.

Wczoraj.

Dlaczego, do cholery, od razu nam go nie da艂e艣?

Mack wyci膮gn膮艂 przed siebie d艂o艅 ze sztywnymi, rozprostowanymi palcami, jakby chcia艂 odepchn膮膰 od siebie ten nag艂y atak.

Musia艂em uspokaja膰 zbola艂ych krewnych Pakista艅czyka i chwilowo wylecia艂o mi to z pami臋ci. Ale nie widz臋 problemu. Czas nie ma tu wielkiego znaczenia. Nie mamy nic, 偶adnych 艣wiadk贸w, 偶adnych podejrzanych, 偶adnych 艣lad贸w, tak samo jak w waszej sprawie: totalne zero.

Chc臋 zobaczy膰 akta 鈥 powiedzia艂 偶ywo Rick. 鈥 Wszystko, co macie.

I nawzajem 鈥 odpar艂 Mack. 鈥 Musimy dosta膰 faceta. Zostawia za sob膮 zbyt wiele trup贸w w naszym okr臋gu.

My mamy podejrzanego 鈥 o艣wiadczy艂 Jim i odwr贸ci艂 si臋 do Ricka. 鈥 Co z naszym gwa艂cicielem?

Rick po艂膮czy艂 si臋 z wydzia艂em gwa艂t贸w.

W艂a艣nie mia艂em do was dzwoni膰 鈥 powiedzia艂 Simmons. 鈥 Dosta艂em mandat od s艂u偶by drogowej. Odholowali jego samoch贸d. Godzina i data zgadzaj膮 si臋 z tym, co nam powiedzia艂. Policjant, kt贸ry go zatrzyma艂, r贸wnie偶 potwierdza jego zeznania. Pami臋ta faceta, kt贸ry, jak twierdzi, 藕le si臋 zachowywa艂. Gdyby nie ci starsi pa艅stwo w samochodzie, pewnie by go aresztowa艂. Teraz 偶a艂uje, 偶e tego nie zrobi艂. Przykro mi, Rick. On na pewno przyzna si臋 jeszcze do wielu innych gwa艂t贸w, ale wygl膮da na to, 偶e nie ma nic wsp贸lnego z zab贸jstwem Thorne鈥檃.

Dzi臋ki, Dave. Dobra robota. Doceniamy to.

Sukinsyn 鈥 zakl膮艂 Jim.

W takim razie nadal nic nie mamy 鈥 stwierdzi艂 Rick. 鈥 Wiemy tylko, 偶e Rob nie jest jego jedyn膮 ofiar膮. Ten facet lubi naciska膰 spust.

Jim podni贸s艂 radiotelefon i przy艂o偶y艂 go sobie do ucha.

Chyba na co艣 trafili艣my 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 Zn贸w strzelano w sklepie ca艂odobowym.


Szpitalna izba przyj臋膰 ja艣nia艂a jak latarnia morska na u艣pionym, ciemnym morzu. Rick i Jim wpadli pospiesznie do 艣rodka przez automatyczne drzwi. Ranny sprzedawca 偶y艂 jeszcze.

Patroluj膮cy okolice policjant us艂ysza艂 strza艂y, zobaczy艂 m臋偶czyzn臋 z broni膮 w r臋ku uciekaj膮cego ze sklepu, dogoni艂 go, facet rzuci艂 bro艅 i podda艂 si臋.

Rick pomy艣la艂, 偶e to by艂a 艣wietna akcja, za kt贸r膮 policjant powinien otrzyma膰 wyr贸偶nienie, niewnosz膮ca jednak nic nowego do interesuj膮cej go sprawy.

Rabu艣 pos艂ugiwa艂 si臋 automatyczn膮 dwudziestk膮dw贸jk膮, a jego samoch贸d pochodzi艂 z Atlanty, gdzie go ukrad艂, kiedy uda艂o mu si臋 uciec z aresztu dwadzie艣cia cztery godziny wcze艣niej.

Sprzedawca, m艂ody, czarnosk贸ry m臋偶czyzna mia艂 ju偶 do艣膰 napad贸w, bo w ci膮gu ostatnich miesi臋cy usi艂owano go okra艣膰 a偶 siedem razy. Chcia艂 wyrwa膰 bandycie bro艅. Nie wierzy艂 zreszt膮, 偶e jest prawdziwa. Ale by艂a, wi臋c i tak mia艂 szcz臋艣cie, bo kula przeszy艂a mu na wylot lewe udo, rani膮c go bardzo bole艣nie, ale niezbyt gro藕nie.

Rozmawiali z nim kr贸tko w izbie przyj臋膰.

By艂 ma艂y 鈥 j臋kn膮艂, krzywi膮c si臋 z b贸lu. 鈥 Da艂bym g艂ow臋, 偶e to zabawka. A teraz wpad艂em w prawdziwe tarapaty. Moi pracodawcy uwa偶aj膮, 偶e w takiej sytuacji nale偶y si臋 podda膰 i pod 偶adnym pozorem nie walczy膰 z bandyt膮. Mam nadziej臋, 偶e nie wylec臋 z roboty.

Detektywi zatrzymali si臋 na chwil臋 w pokoju piel臋gniarek, gdzie policjantka w艂a艣nie pisa艂a raport.

Nie do wiary 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Biedaczysko obrywa kulk臋 i jeszcze si臋 martwi, 偶e go wylej膮, bo nie chcia艂, 偶eby po raz kolejny zwin臋li mu szmal. Powinien przecie偶 dosta膰 premi臋 za odwag臋.

Boj膮 si臋 odpowiedzialno艣ci 鈥 wyja艣ni艂 mu Rick. 鈥 Wol膮 od偶a艂owa膰 tych par臋 dolc贸w z kasy, ni偶 p艂aci膰 odszkodowanie rannemu.

No jasne 鈥 zrz臋dzi艂 Jim. 鈥 Bandyta m贸g艂by oberwa膰, a wtedy z pewno艣ci膮 by ich zaskar偶y艂, i co wi臋cej, dosta艂 fors臋. Mam do艣膰 tej pieprzonej roboty.

Dy偶uruj膮ca piel臋gniarka wr贸ci艂a na swoje stanowisko, a Rick pos艂a艂 jej sw贸j najbardziej ujmuj膮cy, ch艂opi臋cy u艣miech.

Co s艂ycha膰, Aileen?

Teraz wszystko dobrze. Przecie偶 tu jeste艣. Mo偶e przyszed艂e艣, 偶eby mnie wreszcie st膮d zabra膰?

Nie tym razem. Dziewczyna mi nie pozwoli.

Rzeczywi艣cie. Zapomnia艂am. Jak tam 偶ycie rodzinne?

Nie jestem jeszcze pewien, ale jak b臋d臋 co艣 wiedzia艂, to dam ci zna膰.

Masz jaki艣 interes?

Chodzi mi o tych dw贸ch facet贸w 鈥 po艂o偶y艂 przed ni膮 na biurku portrety pami臋ciowe Kolumbijczyk贸w. 鈥 Czy Dusty by艂a ju偶 z tym u ciebie?

Detektyw Dustin? Nie widzia艂am jej tu dzisiaj. Ich zreszt膮 r贸wnie偶 nie. Chodzi o rannego od kuli?

Nie. Jeden z nich ma najprawdopodobniej poparzon膮 twarz.

Zostaw mi to. Dam ci zna膰, je艣li si臋 tu poka偶膮.

M艂oda dziewczyna siedzia艂a w fotelu na k贸艂kach nie opodal Ricka i p艂aka艂a. Mia艂a podarte ubranie, rank臋 na czole oraz krew na dolnej wardze i kolanach.

Co jej si臋 przytrafi艂o? 鈥 spyta艂 Jim.

Chyba wpad艂a pod samoch贸d. A jej ch艂opak ma szk艂o powbijane w stopy. W艂a艣nie mu je wyci膮gaj膮. Udana randka, nie ma co. A skoro ju偶 mowa o randce, to z niczym ci si臋 to nie kojarzy? 鈥 spojrza艂a czule na Ricka.

Nie by艂o chyba a偶 tak 藕le, co?

Ciemnow艂osy ch艂opak, o kt贸rym m贸wi艂a piel臋gniarka, le偶a艂 twarz膮 do do艂u na stole zabiegowym, za nast臋pnym przepierzeniem, cz臋艣ciowo os艂oni臋ty parawanem. Lekarz zajmowa艂 si臋 troskliwie jego stopami. Przy stole sta艂a Terry Lou Mitchell. Mia艂a zw臋偶one oczy i niepewny wyraz twarzy. Zasypywa艂a pacjenta pytaniami i pisa艂a raport. Na widok Ricka Terry wysz艂a zza parawanu. Jej twarz poja艣nia艂a. W tej samej chwili automatyczne drzwi rozsun臋艂y si臋 i do izby przyj臋膰 wtargn臋艂o czworo ludzi: m臋偶czyzna i kobieta w 艣rednim wieku, dwudziestoletni ch艂opak i m艂oda dziewczyna, bardzo podobna do nastolatki siedz膮cej w fotelu na k贸艂kach, kt贸ra na ich widok zacz臋艂a zawodzi膰.

Mamusiu, mamusiu 鈥 j臋kn臋艂a, po czym otworzy艂a ramiona, a jej matka i siostra natychmiast do niej podbieg艂y.

Jej ojciec i brat rozejrzeli si臋 dooko艂a, kln膮c g艂o艣no po hiszpa艅sku, zobaczyli ch艂opaka na stole zabiegowym i ruszyli do ataku.

O rany 鈥 powiedzia艂 Jim.

Terry Mitchell, powstrzyma艂a ich, wykonuj膮c taki gest, jakby dyrygowa艂a ruchem.

Wasza c贸rka nie jest powa偶nie ranna. To, co si臋 sta艂o, nie jest jego win膮. On te偶 uleg艂 obra偶eniom 鈥 powiedzia艂a. 鈥 W艂a艣nie jest w trakcie zabiegu. Nie przeszkadzajmy lekarzowi.

M臋偶czy藕ni niech臋tnie odeszli, wci膮偶 miotaj膮c przekle艅stwa pod nosem.

Co si臋, u diab艂a, sta艂o? 鈥 zapyta艂 Rick.

Trudno powiedzie膰 鈥 Mitchell m贸wi艂a cicho, cedz膮c s艂owa. 鈥 Szlag ich trafi艂, bo przez tego ch艂opaka ich ukochane szesnastoletnie male艅stwo nie wr贸ci艂o na czas do domu i w dodatku uleg艂o wypadkowi. Ci m艂odzi biesiadowali na tej niewielkiej pla偶y w Key Biscayne. Chyba troch臋 pili, a mo偶e robili nawet jeszcze co innego. Ch艂opak twierdzi, 偶e porani艂 sobie stopy, kiedy goni艂 jakiego艣 natr臋ta. Ona m贸wi, 偶e bardzo si臋 przestraszy艂a, pobieg艂a za nimi i zosta艂a potr膮cona przez tajemniczy samoch贸d, kt贸rego kierowca nie zatrzyma艂 si臋 i uciek艂. Nie mo偶e opisa膰 tego auta. Nie zapami臋ta艂a numer贸w 鈥 policjantka mia艂a sceptyczn膮 min臋. 鈥 B贸g jeden wie, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o. Oni chyba sami nie s膮 pewni, a nawet gdyby byli, nic by nie powiedzieli. Znasz przecie偶 takie dzieciaki.

Tak 鈥 potwierdzi艂 Rick. 鈥 Sam kiedy艣 taki by艂em.

Odwr贸ci艂 si臋, ju偶 gotowy do odej艣cia. Spieszy艂o mu si臋 na komend臋, bo chcia艂 przeczyta膰 akta Macka dotycz膮ce zab贸jstwa w sklepie nocnym. Przy odrobinie szcz臋艣cia mog艂y mu pom贸c odnale藕膰 zab贸jc臋, kt贸ry nie zostawia艂 przy 偶yciu tych, kt贸rzy mogliby go rozpozna膰.



Rozdzia艂 dziewi臋tnasty


Alex zrozumia艂 ju偶, dlaczego o艣rodek mia艂 tak wielu zwolennik贸w. Nie by艂a to jedynie sala gimnastyczna, ale przede wszystkim fabryka sn贸w. Gogusie w sali Nautilusa rozci膮gaj膮cy i wzmacniaj膮cy mi臋艣nie trenowali nie tylko cia艂a, ale r贸wnie偶 wyobra藕ni臋. Alex obserwowa艂 ich oczy wpatrzone w lustra i odbite w nich w艂asne sylwetki. By艂 przekonany, 偶e widzieli w nich zamiast siebie Rocky鈥檈go albo Rambo. A kobiety pyszni艂y si臋 woko艂o w swoich drogich kostiumach do 膰wicze艅, napina艂y mi臋艣nie, robi艂y sk艂ony i patrzy艂y jak w transie na swoje odbicie w szklanych taflach, przekonane, 偶e wygl膮daj膮 jak tancerki z kabaretu Boba Fosse鈥檃. Teraz Alex ujrza艂 dok艂adnie to, czego mu brakowa艂o pulsuj膮ce 艂ona os艂oni臋te przez sk膮pe kostiumy, w艂osy wij膮ce si臋 w ledwo przykrytym bawe艂nianym materia艂em kroczu. Nigdy nie s膮dzi艂, 偶e pot mo偶e by膰 tak podniecaj膮cy. Widocznie zale偶y to od tego, kto si臋 poci i gdzie 艣ciekaj膮 krople.

Dzi艣 by艂 tu po raz pierwszy i zdecydowa艂, 偶e nie ostatni. Wyj膮wszy kilka sflacza艂ych mi艂o艣niczek sportu, do艣wiadczonych ci臋偶ko przez prawo grawitacji, mo偶na tu by艂o obejrze膰 wspania艂e wr臋cz przedstawicielki gatunku ludzkiego, nacieszy膰 si臋 widokiem ich gibkich cia艂, g艂臋bokich wdech贸w, wy膰wiczonych mi臋艣ni i stercz膮cych sutek. Te, kt贸re trenowa艂y najbardziej zapami臋tale, najwyra藕niej zupe艂nie nie potrzebowa艂y 膰wicze艅. Instruktorzy byli r贸wnie偶 godni uwagi. Na przyk艂ad Barry ze swym porozumiewawczym u艣miechem, w legginsach, kt贸re opina艂y si臋 na nim, jakby by艂y namalowane, albo te pi臋kne kobiety, gi臋tkie i wspaniale zbudowane, kt贸re ta艅czy艂y lub biega艂y woko艂o. Alex nie wiedzia艂 ju偶 sam, kt贸ra z nich bardziej go podnieca: ta ma艂a Latynoska z makija偶em odpowiednim na scen臋 w Vegas, kwicz膮ca jak ma艂a 艣winka, podnosz膮c wysoko nogi i kr臋c膮c biodrami, czy te偶 mo偶e Tawny Marie, g艂贸wna instruktorka.

Ale偶 ona mia艂a cia艂o! Silna, smuk艂a i zwinna przypomina艂a panter臋, a zachowywa艂a si臋 tak, jakby trenowa艂a komandos贸w. Ciep艂ym, gard艂owym, silnym g艂osem zach臋ca艂a swych podopiecznych do bardziej energicznych wysi艂k贸w. Gdy tak na ni膮 patrzy艂, nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e mia艂by ochot臋 j膮 przelecie膰. Wygl膮da艂a jak dziki Indianin gibka, muskularna, ze spadaj膮cymi na ramiona czarnymi w艂osami. Pomy艣la艂, 偶e nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby wykorzysta艂a to, czym m贸g艂 si臋 pochwali膰. Wyobra偶a艂 sobie, jaka by by艂a; silna, wytrzyma艂a, kontroluj膮ca ka偶dy ruch. Ta wizja zapiera艂a mu dech bardziej ni偶 wykonywane 膰wiczenia. Cholera pomy艣la艂. Mo偶e przecie偶 dowiedzie膰 si臋, gdzie ona mieszka, i przyj艣膰 z niespodziewan膮 wizyt膮. Poprosi膰 o prywatn膮 lekcj臋 lub zaproponowa膰, 偶e sam udzieli jej konsultacji. Bardzo spodoba艂 mu si臋 ten pomys艂. Zainteresowa艂 go bardziej ni偶 pow贸d, dla kt贸rego w og贸le tutaj przychodzi艂, czyli 艣ledzenie tej dziwki.

Stara艂 si臋 na ni膮 nie patrze膰, bo jej widok przyprawia艂 go o tak膮 w艣ciek艂o艣膰, 偶e nie m贸g艂 ani sensownie my艣le膰, ani 膰wiczy膰, a niedobrze by by艂o potr膮ci膰 kogo艣 w czasie aerobiku. Niech to szlag pomy艣la艂. Aerobik numer trzy. Ci, kt贸rzy to wytrzymaj膮, zas艂uguj膮 na nagrod臋 w postaci czerwonego serduszka. Wszystkie 膰wiczenia bowiem mia艂y za zadanie wzmocni膰 uk艂ad kr膮偶enia. Mia艂 nadziej臋, 偶e jego wysi艂ki przynios膮 po偶膮dane skutki.

Zanim si臋 tu pojawi艂, obserwowa艂 Laurel i Dusty, kt贸re akurat przebywa艂y w tym samym pomieszczeniu. By艂y takie 艣wiadome swej wzajemnej obecno艣ci, a jego w og贸le nie dostrzega艂y. Udawa艂y, 偶e nie zwracaj膮 na siebie uwagi, cho膰 nie by艂o to 艂atwe. A mia艂y wiele ze sob膮 wsp贸lnego. Obie okaza艂y si臋 na tyle g艂upie, 偶eby pozwoli膰 si臋 oszukiwa膰 temu samemu m臋偶czy藕nie.

W lustrzanej sali trudno by艂o na nie, nie patrze膰. Widzia艂 je wsz臋dzie gdzie spojrza艂. Ich zwielokrotnione w setki postacie, rz臋dy g艂upawych twarzyczek okolonych jasnymi w艂osami. Emanuj膮cy z nich gniew doprowadza艂 go do szale艅stwa. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, usi艂uj膮c przywr贸ci膰 jasno艣膰 my艣lom, otoczony dziesi膮tkami, tysi膮cami odbitych w lustrach sylwetek.

Pomy艣la艂, 偶e Laurel i Dusty maj膮 wszak偶e jeden wsp贸lny pow贸d do rado艣ci. Je艣li s膮 razem, ka偶da z nich mo偶e by膰 pewna, 偶e ta druga nie przebywa w tym czasie w towarzystwie Ricka. U艣miechn膮艂 si臋. Nawet im nie przyjdzie do g艂owy, 偶e wtedy on zajmuje si臋 jak膮艣 inn膮 dziwk膮. Ten facet pieprzy艂by si臋 nawet z w臋偶em, gdyby uda艂o mu si臋 go przytrzyma膰.

Gliny nigdy nie ws艂awi艂y si臋 monogamicznym stylem 偶ycia pomy艣la艂 Alex. Zastanawia艂 si臋, dlaczego tak wiele kobiet ma ochot臋 p贸j艣膰 do 艂贸偶ka z Rickiem, i nie wiedzia艂, czy przyci膮ga je jego penis czy pistolet. Bo na pewno nie intelekt. Mo偶e po prostu fascynuje je 艣mier膰 i niebezpiecze艅stwo. Dlatego prostackie kapele rockowe maj膮 tyle samo zwolenniczek co gwiazdy tej muzyki. Pistolet jest symbolem 艣mierci i seksu, dlatego w艂a艣nie jest atrakcyjny dla kobiet.

Spojrza艂 na Dusty i doszed艂 do wniosku, 偶e ona na pewno zabiera ze sob膮 bro艅 do 艂贸偶ka. Kocha spluwy. Mo偶e by jej tak pokaza膰 par臋 sztuczek z pistoletem? Z pewno艣ci膮 by艂aby zachwycona. Robi艂a teraz pompki, wydychaj膮c powietrze przez okr膮g艂y, r贸偶owy otw贸r ust. Ma doskonale rozwini臋te p艂uca pomy艣la艂. Zaraz wyskocz膮 jej z kostiumu. Alexowi bardzo podoba艂y si臋 te mokre plamy, zakola potu jedna na plecach, a druga mi臋dzy piersiami. S膮 m臋偶czy藕ni, kt贸rzy z pewno艣ci膮 uznaliby jej mocno umi臋艣nione po艣ladki i r臋ce za seksowne. Dla niego by艂a zbyt silnie zbudowana. Te wszystkie kobiety s膮 pozbawione wdzi臋ku pomy艣la艂. Chcia艂by zobaczy膰, jak jaki艣 punk usi艂uje wyrwa膰 im torebk臋. Prze偶y艂by szok.

Nie m贸g艂 nie my艣le膰 o Laurel. Wizja jej cia艂a budzi艂a w nim w艣ciek艂o艣膰 i agresj臋. Z przyjemno艣ci膮 poszarpa艂by j膮 na strz臋py, wyrwa艂 z niej to, co Rick najbardziej kocha w ka偶dej kobiecie, i patrzy艂, jak umiera. Seks, a nast臋pnie 艣mier膰. Chcia艂by zobaczy膰 wyraz jej twarzy w chwili, gdyby wszystko zrozumia艂a. Musia艂 jako艣 zdradzi膰 jej swoj膮 obecno艣膰. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Mo偶e zostawi膰 dla niej li艣cik mi艂osny? Zwr贸ci艂by na siebie uwag臋 i wsadzi艂 kij w mrowisko.

Zaj臋cia powoli dobiega艂y ko艅ca. Dzi臋ki Bogu przemkn臋艂o mu przez my艣l. Tawny Marie z pewno艣ci膮 chce nas wszystkich wyko艅czy膰. Odp艂aci jej pi臋knym za nadobne pewnej nocy, kiedy najmniej si臋 b臋dzie tego spodziewa膰. Wcale nie by艂a zm臋czona. Co za kobieta! Powinno si臋 jej zleci膰 odbicie zak艂adnik贸w. Sprowadzi艂aby wszystkich bezpiecznie do domu i biada ka偶demu, kto usi艂owa艂by jej przeszkodzi膰.

W sam膮 por臋 po艂o偶y艂y si臋 na matach na pod艂odze. Kiedy si臋 postara艂, widzia艂 je obie dok艂adnie, le偶膮ce p艂asko na plecach z rozszerzonymi nogami, w pozycji, kt贸r膮 te g艂upie suki lubi艂y najbardziej, patrzy艂, jak unosz膮 w g贸r臋 po艣ladki i ruszaj膮 biodrami. Dusty zarumieni艂a si臋 z wysi艂ku. Policzki Laurel zar贸偶owi艂y si臋 leciutko, ale jej twarz by艂a spokojna, jakby dziewczyna le偶a艂a w trumnie.

Mo偶e ten li艣cik spe艂ni swoj膮 rol臋 i narobi zamieszania. Chcia艂, 偶eby si臋 ba艂a jak diabli, nim umrze.



Rozdzia艂 dwudziesty


Nabazgrany czerwonym d艂ugopisem na odwrocie karty klubowej li艣cik spoczywa艂 teraz w kieszeni p艂贸ciennej torby gimnastycznej. W tej samej przegr贸dce Laurel trzyma艂a prawo jazdy i kluczyki do samochodu.


ZABIJ臉 CI臉, TY DZIWKO.


Ogromne litery u do艂u strony jako pierwsze przyku艂y jej uwag臋. Ten, kto by艂 autorem listu, przyciska艂 d艂ugopis do kartki tak mocno, 偶e a偶 podar艂 si臋 papier.

Mam nadziej臋, 偶e stoisz teraz niedaleko szafy. Masz w niej swoje zdj臋cie z tym dupkiem.

Oczy Laurel pow臋drowa艂y ku drzwiczkom schowka. Na fotografii zrobionej czwartego lipca by艂a ona wraz z Rickiem. Bawili si臋 i 艣miali, a on usi艂owa艂 wci膮gn膮膰 j膮 do wody.


Tym razem nikogo nie b臋dziesz pieprzy膰. To ja ci臋 b臋d臋 pieprzy膰. Najpierw wypruj臋 z ciebie flaki. A jak ci臋 po艂o偶膮 w kostnicy, wszyscy si臋 b臋d膮 zastanawia膰, kto ci臋 tak urz膮dzi艂. Wyobra藕 sobie, 偶e b臋dziesz le偶e膰 na zimnym stole, z wyd艂ubanymi oczami, posiniaczona, z zakrwawion膮 cip膮. Ju偶 si臋 nie mog臋 doczeka膰. Dzi艣, jak patrzy艂em na twoj膮 dup臋, ledwo da艂em rad臋 utrzyma膰 go w spodniach. Do zobaczenia

.

List podpisano liter膮 A.

Laurel okr臋ci艂a si臋 na pi臋cie, 偶eby sprawdzi膰, czy kto艣 jej nie obserwuje. Ale w pobli偶u nie by艂o nikogo, opr贸cz Dusty, kt贸ra w艂a艣nie wy艂oni艂a si臋 spod prysznica, zrelaksowana, owini臋ta w r臋cznik, z mokrymi w艂osami. Spojrza艂a zdziwiona, na skupiony wyraz twarzy Laurel i u艣miechn臋艂a si臋. Dziewczyna okr臋ci艂a si臋 na pi臋cie i wybieg艂a z szatni. Dusty goni艂a j膮 wzrokiem.

Wciskaj膮c gaz do dechy, Laurel wjecha艂a na podjazd, rozpryskuj膮c 偶wir, wysiad艂a z samochodu i wpad艂a jak burza do domu frontowym wej艣ciem. Zwykle spokojny Chuckles, kot syjamski, przestraszy艂 si臋 tak, 偶e zrejterowa艂 pod krzes艂o. Kiedy Laurel pokazywa艂a Rickowi list, dr偶a艂a jej r臋ka.

Niech to szlag 鈥 powiedzia艂, nie ca艂kiem jeszcze rozbudzony. 鈥 Kto, do cholery?...

To ty jeste艣 detektywem 鈥 odpar艂a. Na nogach mia艂a reeboki, porusza艂a si臋 niemal bezszelestnie i ssa艂a kciuk. By艂a bardzo przestraszona. 鈥 Najpierw Rob, a teraz to.

Co tam si臋 dzieje? Inne te偶 dosta艂y takie listy?

Wzruszy艂a ramionami i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Niech to szlag 鈥 powt贸rzy艂, przetar艂 oczy i si臋gn膮艂 po levisy. 鈥 Pojedziemy tam.

Rick prowadzi艂, a Laurel siedzia艂a cicho obok niego z zaci艣ni臋tymi ustami.

Takie rzeczy, niestety, dosy膰 cz臋sto si臋 zdarzaj膮 艂adnym kobietom 鈥 pociesza艂 j膮. 鈥 Ale 鈥 doda艂 natychmiast ponuro 鈥 nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby przytrafia艂y si臋 tobie. Ten dupek nie藕le ode mnie oberwie, jak go dostan臋 w swoje r臋ce.

Spotkali Dusty, kt贸ra w艂a艣nie wychodzi艂a z o艣rodka z torb膮 gimnastyczn膮 przewieszon膮 przez rami臋. Mia艂a wci膮偶 mokre w艂osy i zaczesa艂a je g艂adko do ty艂u. Wygl膮da艂a pi臋knie w bia艂ym podkoszulku i szortach. Emanowa艂a z niej si艂a.

Rick! Zdecydowa艂e艣 si臋 wreszcie rozrusza膰 ko艣ci? Musz臋 to zobaczy膰 na w艂asne oczy!

Co o tym my艣lisz? 鈥 pomacha艂 jej listem przed nosem.

Mia艂a nic nierozumiej膮cy wyraz twarzy, wi臋c Rick zwr贸ci艂 si臋 do Laurel:

Pokaza艂a艣 to Dusty?

Nie 鈥 powiedzia艂a cicho Laurel, kr臋c膮c g艂ow膮. Wyczu艂a lekkie zniecierpliwienie w g艂osie Ricka i doda艂a: 鈥 nikomu go nie pokazywa艂am.

Dusty przeczyta艂a pobie偶nie list i wznios艂a oczy do nieba.

Gdzie by艂? W samochodzie?

Nie 鈥 odpar艂a ch艂odno Laurel. 鈥 W mojej torbie.

Aha 鈥 mrukn臋艂a z namys艂em Dusty, jeszcze raz przeczyta艂a kartk臋 i spojrza艂a na Laurel z trudnym do rozgryzienia wyrazem twarzy. 鈥 Mia艂a艣 jakie艣 zadra偶nienia z facetem z recepcji albo parkingowymi? A mo偶e kto艣 si臋 do ciebie podwala艂 i powiedzia艂a艣 mu co艣 do s艂uchu? Jaki艣 instruktor albo cz艂onek klubu?

Laurel zaprzeczy艂a.

Nie wiesz przypadkiem, czy inne kobiety dosta艂y r贸wnie偶 takie listy? 鈥 zapyta艂 Rick.

Dusty pokr臋ci艂a g艂ow膮. Mark Hamilton, kierownik o艣rodka, r贸wnie偶 nie wiedzia艂 nic na ten temat. Niski, kr臋py m臋偶czyzna, kt贸ry stanowi艂 艣wietn膮 ilustracj臋 powiedzenia, 偶e szewc bez but贸w chodzi, siedzia艂 za du偶ym biurkiem, stoj膮cym na 艣rodku nowocze艣nie urz膮dzonego, pomalowanego, na bia艂o, do艣膰 w膮skiego gabinetu. Przebieg艂 wzrokiem anonim, zagryz艂 doln膮 warg臋, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 gro藕ny wyraz.

Nigdy przedtem nic podobnego si臋 tu nie wydarzy艂o 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 A nie zatrudnia艂em 偶adnych nowych pracownik贸w.

Wsta艂, i przeciskaj膮c si臋 z trudem obok swych go艣ci, poklepa艂 mocno wystaj膮cy brzuch.

Mam tu tyle pracy, 偶e nie starcza mi czasu na trening 鈥 powiedzia艂 wstydliwie i zawo艂a艂 Tawny Marie.

Wkroczy艂a do gabinetu krokiem rasowej klaczy, kt贸ra w艂a艣nie odbywa rund臋 honorow膮. Na jaskrawy kostium i po艂yskuj膮ce legginsy zarzuci艂a bia艂膮, podobn膮 do togi sukienk臋 mini. W艂osy upi臋艂a z ty艂u, przytrzymuj膮c je klamr膮 w kszta艂cie motyla. Jej g艂adka sk贸ra nie nosi艂a nawet najmniejszego 艣ladu makija偶u, bia艂e z臋by l艣ni艂y w czaruj膮cym u艣miechu.

Co porabiasz, Riek? Ostatnio w og贸le ci臋 tu nie widuj臋 鈥 spojrza艂a na inne obecne w pokoju osoby i przenios艂a, wzrok z powrotem na niego. 鈥 Przyszed艂e艣 s艂u偶bowo?

Jej du偶e br膮zowe oczy o ciep艂ym spojrzeniu sta艂y si臋 jeszcze wi臋ksze, gdy sko艅czy艂a czyta膰 list.

Fuj, ohyda 鈥 skomentowa艂a, marszcz膮c nos. 鈥 Jaki艣 zboczony psychopata!

Nie chodzi tu wy艂膮cznie o obsceniczn膮 tre艣膰 鈥 wyja艣ni艂 jej Rick. 鈥 Musz臋 to potraktowa膰 powa偶nie, po pierwsze dlatego, 偶e taka jest moja praca, a po drugie, prowadz臋 spraw臋 o zab贸jstwo i jak dot膮d nie uda艂o mi si臋 wykry膰 sprawcy, a zosta艂o ono dokonane w moim bezpo艣rednim s膮siedztwie. Nikt poza Laurel nie otrzyma艂 takiego listu, wi臋c sprawa wygl膮da jeszcze powa偶niej. Czu艂bym si臋 o wiele lepiej, gdyby ten 艣wir pod艂o偶y艂 podobne li艣ciki mi艂osne do wszystkich toreb gimnastycznych. Dlatego musz臋 si臋 dowiedzie膰, kto i dlaczego to napisa艂. Nie s膮dz臋, 偶eby wyja艣nienie tej sprawy okaza艂o si臋 szczeg贸lnie trudne. Z pewno艣ci膮 autorem anonimu jest m臋偶czyzna, kt贸ry bra艂 udzia艂 w dzisiejszych porannych zaj臋ciach. Ogranicza to liczb臋 potencjalnych sprawc贸w do facet贸w, kt贸rzy w nich uczestniczyli 鈥 zawiesi艂 g艂os, gdy偶 zauwa偶y艂, 偶e Tawny Marie i Dusty wymieniaj膮 znacz膮ce spojrzenia.

Nie by艂o 偶adnych facet贸w na treningu, Rick 鈥 powiedzia艂a cicho Tawny Marie.


W drodze do domu, Rick zirytowa艂 si臋 bardzo, kiedy Laurel spyta艂a go wprost, w jaki spos贸b pozna艂 Tawny Marie.

W o艣rodku sportowym, kochanie. Pomaga艂em organizowa膰 treningi dla policjant贸w bior膮cych udzia艂 w spartakiadzie. Ona koordynowa艂a wszystkie prace i zrobi艂a 艣wietn膮 robot臋.

Umawia艂e艣 si臋 z ni膮?

Poczu艂 przyp艂yw gniewu i zamkn膮艂 oczy.

Nie 鈥 sk艂ama艂, przypomniawszy sobie ostatni膮 rozmow臋 z Jimem. 鈥 Mo偶e kiedy艣 postawi艂em jej drinka.

A czy...?

Absolutnie nie.

Milczeli, dop贸ki nie znale藕li si臋 na wysypanym bia艂ymi kamykami podje藕dzie, w cieniu p艂贸ciennego zadaszenia.

Masz jakie艣 zdanie na temat tego listu, skarbie?

Czu艂em si臋 jak debil. Dlaczego mi wcze艣niej nie powiedzia艂a艣, 偶e by艂y tam same dziewczyny?

Nie zwr贸ci艂am na to uwagi 鈥 odpar艂a, wyra藕nie zmieszana, a jej s艂owa nie zabrzmia艂y zbyt przekonywaj膮co.

Nikt nie zachowywa艂 si臋 dziwnie, nie zaczepia艂 ci臋?

Spojrza艂a na niego znienacka.

Czy偶by艣 jeszcze si臋 nie domy艣la艂?

Z jej zielonoz艂otych oczu znik艂o przera偶enie. Teraz sta艂y si臋 szare i pojawi艂a si臋 w nich zimna pewno艣膰. G艂os mia艂a ostry jak brzytwa, m贸wi艂a z przekonaniem.

To ty jeste艣 detektywem 鈥 patrzy艂a na niego 艣mia艂o, unosz膮c arogancko podbr贸dek.

Chcia艂bym, 偶eby wszyscy o tym zapomnieli 鈥 odpar艂 ponuro i tylko troch臋 偶artobliwie.

Wiem, kto to zrobi艂. Wiem, kto chce mnie nastraszy膰.

Dobra 鈥 powiedzia艂. 鈥 Teraz przynajmniej nie stoimy w martwym punkcie.

Zaparkowa艂, ale nie wy艂膮czy艂 silnika, chc膮c, 偶eby wci膮偶 dzia艂a艂a klimatyzacja. Obr贸ci艂 si臋 do niej na sk贸rzanym siedzeniu i przybra艂 wyczekuj膮cy wyraz twarzy.

A wi臋c kto, kochanie?

Jedyna osoba w grupie, kt贸ra mnie zna i nie lubi 鈥 zrobi艂a kr贸tk膮 pauz臋. 鈥 Dusty.

Chcesz powiedzie膰, 偶e... Daj spok贸j. Ona nie zrobi艂aby nigdy czego艣 takiego. Mo偶esz mi wierzy膰. Masz to jak w banku. Nie wolno ci tak my艣le膰.

A jednak tak my艣l臋, cho膰 wcale tego nie chc臋 鈥 powiedzia艂a z naciskiem. 鈥 Zawsze m贸wi艂e艣, 偶e wa偶ny jest motyw i sposobno艣膰. Nikt poza ni膮 nie ma motywu. I na pewno mia艂a sposobno艣膰. Przecie偶 tam by艂a.

Absurd 鈥 o艣wiadczy艂 kr贸tko i wy艂膮czy艂 zap艂on. 鈥 Jest tam wielu takich czub贸w, kt贸rzy po prostu wybieraj膮 sobie ofiar臋 i niepotrzebny im 偶aden pow贸d. Albo wiedz膮, 偶e ja jestem glin膮.

Nie odezwa艂a si臋.

Dlaczego? 鈥 zapyta艂. 鈥 Nie zrobi艂aby czego艣 tak g艂upiego. Ona jest policjantk膮, na mi艂o艣膰 bosk膮, policjantk膮 i przyjaci贸艂k膮.

Ale nie moj膮. Jest o mnie zazdrosna, bo mieszkasz ze mn膮 鈥 powiedzia艂a g艂o艣niej i troch臋 piskliwie.

W 偶yciu nie s艂ysza艂em wi臋kszej bzdury. Dusty jest moj膮 partnerk膮, pracujemy razem 鈥 t艂umaczy艂 martwym g艂osem, jakby by艂 ju偶 u kresu si艂.

Otworzy艂 drzwi i wpu艣ci艂 do samochodu wilgotny upa艂, kt贸ry w ci膮gu kilku sekund wype艂ni艂 wn臋trze auta, zamykaj膮c ich w swym zapieraj膮cym dech u艣cisku.

Laurel siedzia艂a dalej nieruchomo i by艂a bardzo rozdra偶niona. Rick obszed艂 w贸z dooko艂a, otworzy艂 drzwiczki po stronie pasa偶era i po艂o偶y艂 delikatnie lew膮 d艂o艅 na karku dziewczyny.

Chod藕, kochanie. Na pewno istnieje jakie艣 inne wyt艂umaczenie. Wysiad艂a i zajrza艂a mu w oczy, u艣miechaj膮c si臋 lekko.

Zrobi臋 ci omlet. Potem mam mas臋 innych zaj臋膰. Musz臋 co艣 upiec i zaj膮膰 si臋 ogrodem.

Patrzy艂 za ni膮, stoj膮c z ty艂u, z opartymi na biodrach r臋kami, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wszed艂 do 艣rodka.


Rick uzna艂 wprawdzie oskar偶enie za nieby艂e, lecz tej nocy zauwa偶y艂 w komisariacie, 偶e brakuje jednego z trzech d艂ugopis贸w, kt贸re Dusty przypina艂a zawsze do zewn臋trznej kieszeni du偶ej, sk贸rzanej torby. By艂y tylko dwa. Czy ten brakuj膮cy mia艂 czerwony wk艂ad? Pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰. Je艣li list do Laurel by艂 po prostu idiotycznym kawa艂em, kt贸ry spowodowa艂 to ca艂e zamieszanie, Dusty na pewno wyrzuci艂aby d艂ugopis. Zez艂o艣ci艂 si臋 sam na siebie za to, 偶e w og贸le rozwa偶a tak膮 mo偶liwo艣膰. Natomiast koncepcja, wed艂ug kt贸rej list do Laurel m贸g艂 by膰 jako艣 powi膮zany z zab贸jstwem Roba, nadal wydawa艂a mu si臋 godna rozwa偶enia.

Wreszcie dotar艂y na jego biurko materia艂y zgromadzone przez Macka Thomasa, kt贸ry zajmowa艂 si臋 zab贸jstwem pakista艅skiego sprzedawcy ze sklepu ca艂odobowego. Przejrza艂 je i bardzo go rozczarowa艂y.

Tu nic nie ma 鈥 stwierdzi艂 mocno zdegustowany Jim, potrz膮saj膮c pust膮 papierow膮 kopert膮 z napisem 鈥濪owody鈥. 鈥 Nawet nie przes艂uchali faceta, kt贸ry pracowa艂 w tym samym sklepie, kiedy Pakista艅czyk mia艂 wolne. Nie zapytali go, czy kto艣 si臋 tam czasem nie p臋ta艂, czy nie by艂o jakiej艣 draki albo pr贸by rabunku, kt贸rej nie zg艂osili na policji. Nie dowierzam Ma膰kowi. To przecie偶 morderstwo pierwszego stopnia, a niejedno 艣ledztwo w o wiele drobniejszej sprawie by艂o prowadzone z wi臋ksz膮 staranno艣ci膮.


Wiatr wali艂 o szyby jak jaki艣 w艣ciek艂y bokser. Sztormowa pogoda zawsze bardziej dawa艂a si臋 we znaki na wyspach. Laurel zatrzasn臋艂a drzwi i zaszlocha艂a g艂o艣no. Jestem sama 鈥 pomy艣la艂a 鈥 i tak nikt mnie nie s艂yszy. W jej szafach znajdowa艂y si臋 jakie艣 ubrania, nie przypomina艂a sobie, aby je kiedykolwiek kupowa艂a, takie, kt贸rych nigdy by nie w艂o偶y艂a na siebie, bezkszta艂tne, bawe艂niane suknie domowe, sk贸rzana mini. Nie pami臋ta艂a tylu wydarze艅, by艂o tyle zagadkowych rzeczy do wyja艣nienia, luk w czasie, kt贸rych nie mia艂a czym wype艂ni膰, wymazanych ze 艣wiadomo艣ci godzin. Usi艂owa艂a po艂膮czy膰 si臋 z nimi wielokrotnie w ci膮gu ostatnich dw贸ch tygodni, ale co艣 zawsze stawa艂o jej na przeszkodzie. Teraz uda艂o jej si臋 wreszcie wybra膰 numer.

Mama? 鈥 ledwo mog艂a wym贸wi膰 to s艂owo, g艂os 艂ama艂 jej si臋 wyra藕nie.

Co si臋 sta艂o, Laurel? 鈥 w g艂osie matki r贸wnie偶 s艂ycha膰 by艂o dr偶enie.

Znowu co艣 si臋 dzieje. Nie pami臋tam. Trac臋 poczucie czasu 鈥 r臋ka, w kt贸rej trzyma艂a s艂uchawk臋, trz臋s艂a si臋.

Po drugiej stronie zapad艂a cisza.

Mamo?

Jeste艣 pewna? 鈥 spyta艂a tamta z trosk膮 i rezygnacj膮.

Oczywi艣cie, 偶e tak!

A co na to Rick?

Przecie偶 on nic nie wie! 鈥 krzykn臋艂a histerycznie Laurel i zacz臋艂a p艂aka膰.

Spr贸buj si臋 uspokoi膰. Staraj si臋 nie martwi膰. Wiesz, 偶e to zawsze pogarsza spraw臋. Mo偶e 鈥 w tym s艂owie wyra藕nie pobrzmiewa艂a nadzieja 鈥 je艣li on si臋 nie domy艣la, nie dzieje si臋 nic powa偶nego.

Ale偶 dzieje si臋. Dziej膮 si臋 straszne rzeczy. Ogarnia mnie szale艅stwo 鈥 j臋kn臋艂a, ko艂ysz膮c si臋 na krze艣le.

Nie u偶ywaj tego s艂owa, Laurel. Nigdy. A szczeg贸lnie nie przy Ricku. B膮d藕 silna i we藕 si臋 w gar艣膰. Bardzo z tob膮 藕le?

Nie wiem, ale boj臋 si臋. Mam powiedzie膰 Rickowi?

G艂os matki brzmia艂 bardzo niepewnie.

Uwa偶am, 偶e to niezbyt dobry pomys艂. A ty?

Znienawidzi艂by mnie. Nie chc臋 go straci膰.

W takim razie nic mu nie m贸w. Gdyby艣cie byli ma艂偶e艅stwem...

Ale nie jeste艣my! Co mam robi膰?

Tw贸j ojciec nie czuje si臋 dobrze. Je艣li mam by膰 szczera, ja r贸wnie偶 nie jestem okazem zdrowia. Przyjazd do ciebie b臋dzie od nas wymaga艂 ogromnego wysi艂ku, ale 鈥 westchn臋艂a 鈥 powiem mu i spr贸bujemy si臋 pojawi膰 jak najszybciej.

Jak najszybciej, mamo! B艂agam! Tak mi przykro.

Mnie r贸wnie偶 鈥 odpar艂a matka zm臋czonym tonem. 鈥 S膮dzili艣my, 偶e jeste艣 szcz臋艣liwa.

By艂am, ale potem zacz臋艂y znowu dzia膰 si臋 te wszystkie okropne rzeczy, tak samo jak kiedy艣. Mo偶e nawet gorsze 鈥 Laurel po偶egna艂a si臋 z matk膮, opu艣ci艂a g艂ow臋 i zacz臋艂a szlocha膰.

P艂acz powoli ustawa艂.


Kilkana艣cie minut p贸藕niej Alex podni贸s艂 g艂ow臋 i wybra艂 ten sam numer. Matka Laurel podnios艂a s艂uchawk臋 ju偶 po drugim dzwonku. Powiedzia艂 jej, 偶eby przesta艂a si臋 wtr膮ca膰 i pilnowa艂a w艂asnego nosa.

Zosta艅 w domu i przesta艅 nam wchodzi膰 w drog臋. Zrozumia艂a艣?

Min臋艂o par臋 minut i zatelefonowa艂a Harriet. Pogodnym g艂osem o艣wiadczy艂a pani Trevelyn, 偶e wszystko jest w porz膮dku i w obecnym stanie rzeczy ich wizyta nie ma sensu.

Je艣li rzeczywi艣cie jeste艣 pewna, 偶e nie jeste艣my ci potrzebni... w zm臋czonym g艂osie matki Laurel pojawi艂o si臋 wahanie, ale i ulga zarazem.

Harriet jeszcze raz zapewni艂a j膮, 偶e wszystko jest w porz膮dku, po czym zwo艂a艂a wszystkich na konferencj臋. Stan Laurel m贸g艂 obr贸ci膰 si臋 przeciwko nim.

Jest zupe艂nie rozstrojona. Zdaje sobie spraw臋, 偶e ma luki w pami臋ci. Nie mo偶emy tak bardzo m膮ci膰 jej w g艂owie.

No i co z tego? Mam to w nosie Marilyn strzeli艂a gum膮 do 偶ucia i skrzy偶owa艂a nogi. Po tym wszystkim, co dla niej zrobili艣my!

Chodzi o nasze wsp贸lne dobro przekonywa艂a j膮 Harriet. Je偶eli jeszcze bardziej si臋 przestraszy, sprowadzi nam na kark rodzic贸w albo przyzna si臋 Rickowi ze 艂zami w oczach, 偶e jest wariatk膮. W obu przypadkach kiepsko si臋 to sko艅czy. Rick j膮 wyrzuci i stracimy dom.

Niech ten sukinsyn lepiej uwa偶a powiedzia艂 z艂owrogo Alex, przemierzaj膮c pok贸j. A doktor te偶 mi si臋 nie podoba艂.

Nie zdoby艂aby Ricka, gdyby nie ja doda艂a z dum膮 Marilyn. Przecie偶 to w艂a艣nie mnie pozna艂.

Tylko dlatego, 偶e prowadzi艂em samoch贸d Alex postuka艂 palcem w pier艣, 艣wiadom, 偶e r贸wnie偶 odegra艂 tu wa偶n膮 rol臋. Nie zapominajcie o tym.

Tak, ale jak us艂ysza艂e艣 syren臋, da艂e艣 nog臋 i zostawi艂e艣 mnie za kierownic膮 przypomnia艂a Marilyn. spodoba艂am mu si臋. Potem zadzwoni艂am do niego. Laurel zobaczy艂a go po raz pierwszy, kiedy ju偶 randka trwa艂a w najlepsze.

呕a艂uj臋, 偶e nie mog艂am zobaczy膰 jej miny. Zorientowa艂a si臋 nagle, 偶e karmi Ricka ostrygami w restauracji i w og贸le nie pami臋ta艂a, jak si臋 tam znalaz艂a.

On lubi, kiedy ona robi si臋 nagle taka zmieszana i zak艂opotana. Uwa偶a, 偶e to s艂odkie, i powinni艣my si臋 z tego cieszy膰 鈥 odezwa艂a si臋 Harriet. A przy okazji, Alex. Naprawd臋 uwa偶am, 偶e nast臋pnym razem, kiedy popadniesz w tarapaty, powiniene艣 sam wybrn膮膰 z sytuacji, a nie zostawia膰 sprawy do za艂atwienia komu艣 z nas.

Ale wtedy wysz艂o nie藕le, prawda? Chocia偶 mo偶e masz racj臋, powinienem by艂 zosta膰 i odstrzeli膰 mu ty艂ek. Nie byliby艣my teraz skazani na tego drania. A poza tym podni贸s艂 g艂os kto to m贸wi, do cholery? Zostawi艂a艣 wtedy Laurel w kuchni z maszynk膮 do kawy, z kt贸r膮 nie umia艂a sobie poradzi膰. Przecie偶 mia艂a艣 dba膰 o takie rzeczy.

My艣la艂am, 偶e to 艣wietny 偶art zachichota艂a Harriet. Najwy偶szy czas, 偶eby ta cholerna niezdara nauczy艂a si臋 takich rzeczy. Zbiera pochwa艂y za wszystko, co robi臋, a nie potrafi nawet zagotowa膰 wody.

Ale w艂a艣nie ty gl臋dzisz bez przerwy, 偶e powinni艣my przesta膰 j膮 straszy膰.

Tak, ale ty wszystko nam popsujesz, je偶eli si臋 nie uspokoisz. Ten list, kt贸ry do niej wys艂a艂e艣, by艂 naprawd臋 idiotyczny.

Naprawd臋? Co w takim razie powiesz na sw贸j temat, g艂upia zdziro? Uwa偶asz, 偶e to, co zrobi艂a艣 z tym kotem, by艂o normalne? W艂a艣nie ty mog艂a艣 wszystko spieprzy膰. Rick by艂 ju偶 na podje藕dzie, a Laurel zobaczy艂a k艂aki w zlewie. Ten cholerny zwierzak mieszka艂 w domu obok.

Tak samo jak Rob Thorne. A ten przebrzyd艂y ma艂y stw贸r chcia艂 zrobi膰 mi ba艂agan w kuchni pisn臋艂a Harriet. Nigdy na to nie pozwol臋.

Jennifer zacz臋艂a zawodzi膰.

Widzisz, co narobi艂e艣 rozgniewa艂a si臋 Harriet. Obudzi艂e艣 ma艂膮! Marilyn zabra艂a si臋 do polerowania paznokci i stwierdzi艂a z 偶alem, 偶e Rick nie zajmuje si臋 ni膮 dostatecznie cz臋sto, bo nigdy nie ma go w domu.

I dobrze, bo gdyby by艂o inaczej, nie m贸g艂bym nigdzie wychodzi膰 stwierdzi艂 Alex. Znowu my艣licie tylko o sobie.

Dobrze, 偶e w og贸le kto艣 tutaj my艣li sykn臋艂a Harriet z g艂臋bi tunelu. Co by艣 zrobi艂, gdyby z艂apa艂 ci臋 Thorne albo ten dzieciak na pla偶y? Poca艂owa艂by艣 ich w usta? A mo偶e zostawi艂by艣 kt贸r膮艣 z nas, 偶eby si臋 tym zaj臋艂a.

Daj spok贸j. Za艂atwi艂em spraw臋, prawda?

Tak, z w艂a艣ciw膮 sobie nonszalancj膮. Tak膮 sam膮, z jak膮 porozrzuca艂e艣 po ca艂ej sypialni bi偶uteri臋, kt贸r膮 ukrad艂e艣 Corleyom. Na szcz臋艣cie ja j膮 znalaz艂am, a nie Laurel albo Rick.

Ona nie wiedzia艂aby nawet, co to jest prychn膮艂 Alex. Dobrze oboje wiemy, 偶e ta laska prochu nie wymy艣li.

Ale Rick wiedzia艂by a偶 za dobrze. Narobiliby艣my sobie k艂opot贸w.

Skoro ju偶 mowa o k艂opotach, uwa偶am, 偶e Marilyn powinna trzyma膰 si臋 z daleka od Barry鈥檈go, Jak przychodzi trenowa膰. On mo偶e sobie pomy艣le膰, 偶e nawi膮za艂 z ni膮 bli偶sz膮 znajomo艣膰 i kiedy艣 powie co艣 takiego, co zupe艂nie zaskoczy Laurel. To zbyt niebezpieczne. A w dodatku on zna Dusty. Z t膮 dziwk膮 trzeba, zrobi膰 porz膮dek.

Chryste, i tak ju偶 mam za ma艂o seksu! j臋kn臋艂a Marilyn. Jak tylko pozna艂am tego ogiera, kt贸ry mieszka艂 tu偶 ko艂o nas, od razu go zastrzeli艂e艣. Moje 偶ycie osobiste nale偶y wy艂膮cznie do mnie.

Akurat! 鈥 powiedzia艂 Alex. Twoje sprawy to nasze sprawy, a poza tym Barry to peda艂.

Wcale nie! wrzasn臋艂a Marilyn.

Masz racj臋 co do Dusty odezwa艂a si臋 Harriet w zadumie. Pieprzy si臋 teraz gdzie艣 z Mickiem. A co b臋dzie, je艣li Rick porzuci dla niej Laurel? Trzeba z ni膮 naprawd臋 zrobi膰 porz膮dek.

Przynajmniej raz si臋 zgadzamy odpar艂 Alex rado艣nie.


Wiatr smaga艂 bezlito艣nie drzewa rosn膮ce za oknami komisariatu, a ci臋偶kie powietrze zwiastowa艂o deszcz, cho膰 wbrew zapowiedziom meteorolog贸w nie spad艂a dot膮d ani jedna kropla. Jak zwykle si臋 pomylili.

Maj膮 radar, barometry, cholera wie, co jeszcze, i nigdy nie udaje im si臋 trafi膰 鈥 burcza艂 Jim. 鈥 Jakbym tak usiad艂 w oknie jakiego艣 wysokiego budynku w mie艣cie i mia艂 do tego lornetk臋, na pewno wiedzia艂bym, jaka b臋dzie pogoda. Chocia偶 nie jestem 偶adnym naukowcem, zrobi艂bym lepsz膮 robot臋 ni偶 te wszystkie p贸艂g艂贸wki.

Ca艂e Karaiby obejmowa艂 tropikalny ni偶 i meteorolodzy pr贸bowali ustali膰, czy przyniesie ze sob膮 pierwszy o tej porze roku huragan Armando. Detektywi rozmawiali wci膮偶 o lukach w raportach Macka, kiedy otrzymali pierwsze tej nocy wezwanie. Jaki艣 facet chcia艂 wyskoczy膰 z okna Jackson Memorial 鈥 du偶ego szpitala okr臋gowego.

Zostawili nieoznakowanego plymoutha przed izb膮 przyj臋膰, a w drzwiach spotkali Aileen. Opu艣ci艂a j膮 charakterystyczna pogoda ducha i dziewczyna by艂a przygn臋biona.

Sz贸ste pi臋tro 鈥 oznajmi艂a i poprowadzi艂a ich do windy.

Porz膮dkowy trzyma艂 dla nich otwarte drzwi.

Kto to jest, do cholery?

Pacjent 鈥 wr臋czy艂a Rickowi kart臋. 鈥 Starszy facet, nazywa si臋 Albert Klonsky. Przyj臋li艣my go tutaj na badania. Ma troch臋 k艂opot贸w z sercem, rozedm臋 p艂uc i cierpi na lekk膮 depresj臋.

To jest chyba oczywiste 鈥 stwierdzi艂 Rick i jego g艂臋boko osadzone szare oczy na sekund臋 napotka艂y jej wzrok.

Usta Aileen drgn臋艂y leciutko, jakby dziewczyna mia艂a ochot臋 si臋 u艣miechn膮膰.

Wracajcie cali i zdrowi 鈥 powiedzia艂a, podnosz膮c kciuki w g贸r臋, nim odgrodzi艂y ich od siebie drzwi windy.

Rick chwyci艂 za parapet i wychyli艂 si臋 na zewn膮trz. Inni odsun臋li si臋 od otwartego okna. Zrogowacia艂e stopy staruszka posuwa艂y si臋 krok za krokiem po betonowym wyst臋pie, palce mia艂 podkurczone, jakby chcia艂 wczepi膰 si臋 w mur. Wok贸艂 szpitala hula艂 wiatr, kt贸ry rozwiewa艂 jego rzadkie w艂osy i opl膮tywa艂 mu szlafrok wok贸艂 chudych kolan. M臋偶czyzna mia艂 napi臋te mi臋艣nie twarzy i wyba艂uszy艂 oczy, jakby chcia艂 dojrze膰 otwarte okno bez odwracania g艂owy.

Wy艂膮czcie radia 鈥 szepn膮艂 Rick do ludzi za sob膮. 鈥 Cze艣膰, Al, witam pana, panie Klonsky 鈥 rzuci艂 w powietrze. M贸wi艂 mi艂ym g艂osem i brzmia艂o to szczerze. 鈥 Prosz臋 zosta膰 na miejscu i spr贸bowa膰 si臋 nie porusza膰.

Sze艣膰 pi臋ter pod nimi je藕dzi艂y samochody i wydawa艂y si臋 takie male艅kie. Klakson zabrzmia艂 jak krzyk szybuj膮cego w powietrzu ptaka. Cz艂owiek na wyst臋pie sta艂 przez chwil臋 sztywno, spojrza艂 na Ricka, wzi膮艂 g艂臋boki oddech i posun膮艂 si臋 par臋 krok贸w w bok. Mia艂 zupe艂nie zrezygnowany wyraz twarzy, tak jakby ten jeden krok, kt贸ry rzuci艂by go wprost w obj臋cia szalej膮cego wiatru, by艂 ca艂kowicie pozbawiony znaczenia.

Zostaw mnie w spokoju 鈥 poprosi艂 cichym, dr偶膮cym g艂osem, kt贸ry dochodzi艂 do Ricka jak echo.

Nie dzieje si臋 nic strasznego, ojczulku. Ka偶dy ma takiego mola, co go gryzie. Ale wszystko mo偶e si臋 zmieni膰.

Po policzkach staruszka potoczy艂y si臋 艂zy, a jego wychud艂e r臋ce pow臋drowa艂y do przodu, jak u nurka, kt贸ry ma zamiar zeskoczy膰 z pok艂adu.

Spokojnie, Al 鈥 Rick wbi艂 wzrok w m臋偶czyzn臋, jakby m贸g艂 w ten spos贸b zatrzyma膰 go na miejscu, i zrzuci艂 sportow膮 kurtk臋. Wr臋czy艂 j膮 Jimowi, razem z pistoletem. 鈥 Id臋 tam 鈥 powiedzia艂 cicho i rozlu藕ni艂 krawat.

Co ty chcesz zrobi膰, do cholery? Zwariowa艂e艣? 鈥 szepn膮艂 chrapliwie Jim.

Boj臋 si臋, 偶e on naprawd臋 skoczy.

Dusty trzyma艂a radio przy uchu i nagle sykn臋艂a co艣 przez z臋by.

Rick 鈥 prosi艂a nagl膮cym szeptem 鈥 zaczekaj na stra偶 po偶arn膮. Przyjad膮 z ca艂ym sprz臋tem.

Za ile?

Pi臋tna艣cie minut.

Za d艂ugo. Przygotowania zajm膮 nast臋pne pi臋膰. Ten facet nie b臋dzie czeka膰.

Na mi艂o艣膰 bosk膮...


Rick wyszed艂 przez okno na zimny, w膮ski pas betonu. Wiatr okaza艂 si臋 silniejszy, ni偶 si臋 spodziewa艂, i hucza艂 mu teraz w uszach jak ocean.

Ja za tob膮 nie p贸jd臋 鈥 ostrzeg艂 go Jim. 鈥 Wiesz, 偶e mam l臋k wysoko艣ci.

Rick przycisn膮艂 swoje sto siedemdziesi膮t funt贸w do fasady budynku, staraj膮c si臋 nie patrze膰 w d贸艂. Nie ba艂 si臋 wcale, kiedy zdecydowa艂 si臋 wyj艣膰 przez okno, a teraz tego 偶a艂owa艂. Czy taki schemat przewija膰 si臋 b臋dzie przez ca艂e jego 偶ycie? Przypomnia艂 sobie, 偶e jest ubrany w sw贸j ulubiony garnitur, ten sam, w kt贸rym zda艂 egzamin na sier偶anta. Pomy艣la艂, 偶e nie chce go zniszczy膰. Wilgotne, przenikliwe powietrze smaga艂o mu plecy i przywo艂ywa艂o wspomnienia. Mia艂 osiem lat, wujek z Vermont pokazywa艂 mu, jak si臋 zostawia 艣lady anio艂a na 艣niegu. Trzeba by艂o po艂o偶y膰 si臋 na wznak z rozpostartymi ramionami. Le偶a艂 tak wi臋c i patrzy艂 w niebo o kolorze kredy i w blade, zm臋czone s艂o艅ce, kt贸re nie grza艂o. By艂 przekonany, 偶e to nie mo偶e by膰 ta sama ognista kula, rozpalaj膮ca do bia艂o艣ci chodniki w Miami, gdzie s艂o艅ce stanowi艂o obietnic臋 偶ycia w mie艣cie po艂o偶onym nad morzem, kt贸re rozsadza艂a ziele艅, gdzie drzewa nie by艂y nigdy pozbawione li艣ci, gdzie krajobraz by艂 zawsze bujny i 偶ywy. Ale teraz nasta艂a ciemno艣膰 i Rick odczuwa艂 ch艂贸d w okolicy plec贸w, kt贸re pokry艂y si臋 potem, mimo 偶e w otaczaj膮cym go labiryncie budynk贸w szala艂 wiatr.

Tu偶 obok rozleg艂 si臋 trzepot skrzyde艂 鈥 jaki艣 go艂膮b przestraszy艂 ich obu.

Nie podchod藕 bli偶ej 鈥 ostrzeg艂 go staruszek zdesperowanym g艂osem.

Musz臋 鈥 o艣wiadczy艂 Rick, chocia偶 wiedzia艂, 偶e wcale nie musi. Trudno by mu by艂o znale藕膰 takie polecenie na li艣cie obowi膮zk贸w. Inni skrytykowaliby go zapewne ostro za ten pomys艂, gdy偶 z regu艂y nie robili nic, co wykracza艂oby poza ramowo okre艣lone wzorce. Ale czasem trzeba post臋powa膰 zgodnie z instynktem. I bywa to nieraz z艂e.

Stary cz艂owiek patrzy艂 na niego.

Chc臋 umrze膰 鈥 j臋kn膮艂.

Rano b臋dziesz m贸wi艂 co innego. 呕ycie zawsze wydaje si臋 o wiele przyjemniejsze, gdy wzejdzie s艂o艅ce.

Nie. Zostaw mnie w spokoju.

Wiesz, jak wygl膮daj膮 ludzie, kt贸rzy skoczyli albo spadli z wysoko艣ci? Czaszka im p臋ka i wygl膮da jak roz艂upane jajko.

Starzec nie przej膮艂 si臋 specjalnie tak膮 perspektyw膮, 鈥 A co b臋dzie, jak zmienisz zdanie w drodze na d贸艂? Kiedy ju偶 b臋dzie za p贸藕no? Co si臋 stanie, je艣li, si臋 nie zabijesz, ale zostaniesz kalek膮 do ko艅ca 偶ycia?

Cz艂owiek w lichym, szpitalnym szlafroku skierowa艂 wzrok na ciemny i mglisty horyzont. Rick wysun膮艂 kajdanki zza paska i w艂o偶y艂 jedn膮 bransoletk臋 na sw贸j prawy przegub, po czym wyci膮gn膮艂 wolno r臋k臋 i opasa艂 drugim k贸艂kiem ow艂osiony przegub m臋偶czyzny, tak 偶e znalaz艂o si臋 ono tu偶 obok plastykowej obr膮czki szpitalnej. S艂ysz膮c charakterystyczny odg艂os m臋偶czyzna zachwia艂 si臋 lekko, jakby w艂a艣nie mia艂 zamiar skoczy膰 lub spa艣膰.

Rick zadr偶a艂 i wstrzyma艂 oddech.

Spokojnie. Nie denerwuj si臋.

Us艂ysza艂 przyt艂umione przekle艅stwa w radiu w pokoju za sob膮.

Dlaczego to zrobi艂e艣? 鈥 zapyta艂 starzec.

Rick nabra艂 powietrza w p艂uca. Czu艂, jak wali mu serce.

Nie wiem 鈥 odpar艂 szczerze. 鈥 Ale wiem natomiast, 偶e nie mam przy sobie klucza do kajdanek. Dok膮dkolwiek by艣my teraz poszli, przyjacielu, zrobimy to razem.

Dlaczego? 鈥 Al wyci膮gn膮艂 szyj臋 i po raz pierwszy spojrzeli sobie w oczy. 鈥 Mog艂e艣 si臋 zabi膰. Nie powiniene艣 by艂 tu przychodzi膰. Chc臋 umrze膰.

A ja nie. Nie wierz臋 poza tym, 偶e ty tak naprawd臋 tego chcesz. Mo偶e jest kto艣, z kim chcia艂by艣 porozmawia膰? Postaramy si臋 go tu sprowadzi膰.

Nikomu na mnie nie zale偶y 鈥 z jego pomarszczonej twarzy wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e Al lituje si臋 nad sob膮. Z oczu pociek艂y mu 艂zy. Wiatr smaga艂 im kolana, szlafrok starca powiewa艂 jak prze艣cierad艂o na lince do suszenia bielizny.

Mnie zale偶y, Al. Mam te偶 kogo艣, komu zale偶y na mnie. My艣l臋, 偶e w twoim 偶yciu te偶 jest kto艣 taki.

M臋偶czyzna usi艂owa艂 wytrze膰 nos w po艂y szlafroka, ale kajdanki kr臋powa艂y mu ruchy.

Chod藕my do 艣rodka, wypijmy po fili偶ance kawy i pogadajmy o tym.

Nie mog臋 鈥 Al zadr偶a艂. 鈥 Mam zupe艂nie zdr臋twia艂e nogi. Kr臋ci mi si臋 w g艂owie.

Chryste 鈥 pomy艣la艂 Rick. Tylko nie teraz. W dole pod nimi sta艂y policyjne samochody, migaj膮c 艣wiat艂ami. W贸z ratowniczy stra偶y po偶arnej z 偶贸艂t膮 poduszk膮 powietrzn膮 by艂 ju偶 najprawdopodobniej w drodze. Rick widywa艂 stra偶ak贸w podczas 膰wicze艅, trenuj膮cych skoki na du偶e, 偶贸艂te balony. Skakali nawet z pi膮tego pi臋tra, a Rick przypomnia艂 sobie, jak ogarnia艂o go w贸wczas uczucie ulgi, 偶e nie jest stra偶akiem.

Mia艂 wra偶enie, 偶e wiatr staje si臋 coraz silniejszy, wci膮偶 pobrzmiewa艂 mu w uszach jego ostry 艣wist. Starzec zachwia艂 si臋 i szarpn膮艂 d艂o艅 Ricka, przykut膮 do jego d艂oni.

R贸b g艂臋bokie wdechy i wypuszczaj wolno powietrze. Wolno. Teraz zr贸b par臋 krok贸w w t臋 stron臋. Ma艂ych krok贸w. Ostro偶nie. Pomog臋 ci utrzyma膰 r贸wnowag臋.

Boj臋 si臋 鈥 j臋kn膮艂 Al.

Ja te偶, ale musisz mi pom贸c. Mam trzydzie艣ci sze艣膰 lat i zamierzam si臋 o偶eni膰. Ona ma na imi臋 Laurel. Zapomnia艂em ci powiedzie膰, 偶e mamy ustali膰 dat臋 艣lubu.

Chcesz si臋 z ni膮 zwi膮za膰?

Tak. Kocham j膮, Al, a ona mnie potrzebuje. Pom贸偶 mi doczeka膰 miodowego miesi膮ca. No chod藕, teraz, ma艂e kroczki, w bok, w bok. Raz, dwa. Raz, dwa. Dobrze. R贸wniutko, jak w balecie, ale bez kankana, Al, bez kankana.

Bosa stopa m臋偶czyzny cofn臋艂a si臋 i zamar艂a w bezruchu.

My艣lisz, 偶e przyjecha艂a telewizja?

Nie. Reporterzy ju偶 dawno krzyczeliby, 偶eby艣 skaka艂. Nie dostarczaj nikomu darmowej sensacji. Jeste艣 偶onaty?

Inaczej nie by艂oby mnie tutaj.

Grzeczny ch艂opiec. Zosta艂o ci troch臋 poczucia humoru. Jeste艣 w porz膮dku. Wracajmy do 艣rodka, tam jest cieplej. Jeszcze tylko par臋 kroczk贸w.

Nie mog臋. W jaki spos贸b wejdziemy z powrotem przez okno?

Skoro uda艂o nam si臋 wyj艣膰, uda nam si臋 r贸wnie偶 wej艣膰. Nie b贸j si臋. 鈥 Rick wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do okna, chwytaj膮c lew膮 d艂oni膮 wewn臋trzn膮 framug臋, a staruszek ostro偶nie posuwa艂 si臋 za nim. 鈥 Dobrze, Al. W艂贸偶 teraz jedn膮 nog臋 do 艣rodka. Ostro偶nie. Kto艣 ci pomo偶e. Ja wejd臋 za tob膮.

Rick dojrza艂 w oknie niemal 艂ys膮 g艂ow臋 Jima, us艂ysza艂 czyj艣 ci臋偶ki oddech i zrozumia艂, 偶e to on sam tak dyszy.

Al uni贸s艂 nog臋. Pomarszczona, ubrudzona stopa przez chwil臋 niepewnie ko艂ysa艂a si臋 w powietrzu. Wtedy Jim chwyci艂 mocno kostk臋 m臋偶czyzny, a Dusty wychyli艂a si臋 i obj臋艂a go mocno w talii. Z do艂u dobieg艂 ich aplauz i wiwaty policjant贸w, stra偶ak贸w oraz personelu szpitala. Jim i Dusty z wolna wci膮gali Ala do 艣rodka, gdy nagle staruszek machn膮艂 gwa艂townie r臋kami. Kajdanki poci膮gn臋艂y praw膮 r臋k臋 Ricka, a jego stopy straci艂y oparcie.

Wisia艂 teraz w powietrzu, wczepiony kurczowo w parapet lew膮 d艂oni膮. Zebrani w dole ludzie j臋kn臋li, po czym zacz臋li krzycze膰 z przera偶enia.

Dusty, Jim i mundurowy trzymali mocno Ala, kt贸ry wrzasn膮艂 g艂o艣no, gdy rami臋 wyskoczy艂o mu ze stawu, a stopy unios艂y si臋 gwa艂townie w g贸r臋. Policjanci, sapi膮c i dysz膮c jak zapa艣nicy, wa艂czyliby utrzyma膰 wiotkie cia艂o staruszka.

Nie puszczaj! 鈥 wykrztusi艂a Dusty.

Lina! 鈥 wrzasn膮艂 Jim. 鈥 Niech kto艣 przyniesie lin臋, prze艣cierad艂o, cokolwiek! 鈥 W drzwiach za nim k艂臋bili si臋 w panice zdezorientowani ludzie.

M臋偶czyzna wrzeszcza艂 jak op臋tany, bo obr膮czka kajdanek wbija艂a mu si臋 w przegub z si艂膮, jak膮 nadawa艂 jej ca艂y ci臋偶ar uczepionego z drugiej strony Ricka.

Rick widzia艂 tylko ciemne niebo i pionow膮, strom膮 fasad臋 budynku. Pod nogami mia艂 jedynie pust膮 przestrze艅. Usi艂owa艂 znale藕膰 jakikolwiek punkt oparcia. Bezskutecznie.

Odczuwa艂 potworny b贸l w prawym ramieniu. Lewa d艂o艅 zsun臋艂a mu si臋 z parapetu, ale Jim schwyci艂 go za przegub. By艂 to mocny, pewny chwyt. Rick us艂ysza艂 odg艂os cia艂a uderzaj膮cego o cia艂o, kt贸ry brzmia艂 jak kla艣ni臋cie.

Dwaj m臋偶czy藕ni trzymali Ala. Dusty z艂apa艂a Ricka za rami臋, tu偶 nad 艂okciem i stara艂a si臋 go unie艣膰 z pomoc膮 Jima. Rick przetoczy艂 si臋 przez parapet, po czym ca艂a tr贸jka zwali艂a si臋 na pod艂og臋, kln膮c, dysz膮c i usi艂uj膮c oswobodzi膰 si臋 z wzajemnych u艣cisk贸w.

W oczach Dusty l艣ni艂y 艂zy, ale nie p艂aka艂a.

Ty sukinsynu 鈥 wymamrota艂 Jim, podnosz膮c si臋 z pod艂ogi. 鈥 Nigdy wi臋cej tego nie r贸b 鈥 doda艂 gromkim g艂osem, ale gdy siada艂 ci臋偶ko na szpitalnym 艂贸偶ku, trz臋s艂y mu si臋 r臋ce.

Dusty zagryz艂a wargi i wykrzywi艂a z b贸lu twarz na widok zranionego, pokrwawionego przegubu Ricka, gdy uwalnia艂a go z kajdanek.

Dobra 鈥 powiedzia艂a, udaj膮c obra偶on膮. 鈥 Co chcia艂e艣 zrobi膰, do cholery? 呕eby艣my wszyscy dostali zawa艂u? 鈥 dr偶enie g艂osu zdradzi艂o jej prawdziwe uczucia.

Piel臋gniarze odci膮gn臋li Alberta na bok i za艂o偶yli mu kaftan bezpiecze艅stwa. P艂aka艂 i usi艂owa艂 rozetrze膰 obola艂e rami臋. Rick, wci膮偶 jeszcze otumaniony, siedzia艂 na pod艂odze. Sanitariusz i Dusty chcieli mu pom贸c si臋 podnie艣膰. Odsun膮艂 ich i wsta艂 powoli o w艂asnych si艂ach.

No nie! 鈥 wykrzykn膮艂, gdy spojrza艂 na swoje ubranie. 鈥 Zniszczy艂em tak膮 艂adn膮 koszul臋.


Aileen rozcina艂a szcz膮tki koszuli Ricka, przygotowuj膮c go do zdj臋cia rentgenowskiego, a Dusty trzyma艂a jego p艂aszcz i bro艅.

Zupe艂nie jak dawniej 鈥 powiedzia艂a pogodnie piel臋gniarka. 鈥 Pami臋tasz, jak wtedy spad艂e艣 z motocykla?

Nie spad艂em 鈥 zaprotestowa艂, badaj膮c delikatnie sw贸j przegub. 鈥 Wpad艂em tylko w po艣lizg przez t臋 plam臋 oleju na szosie, kiedy goni艂em faceta w skradzionym samochodzie.

Jasne 鈥 odpar艂a. 鈥 A przypominasz sobie ten upadek z DuPont Building?

Wiedzia艂em, 偶e nie bez powodu mam l臋k wysoko艣ci 鈥 stwierdzi艂 Rick. 鈥 Ale nie rozumiem, o jakim upadku m贸wisz. Po prostu za艂ama艂y si臋 pode mn膮 schody przeciwpo偶arowe, kiedy 艣ciga艂em podejrzanego.

Pewnie 鈥 zgodzi艂a si臋 Aileen. 鈥 A to pami臋tasz? 鈥 z u艣miechem po艂askota艂a star膮 blizn臋 w kszta艂cie p贸艂ksi臋偶yca, blisko cal pod obojczykiem.

Zawsze by艂am ciekawa 鈥 wyrwa艂o si臋 Dusty 鈥 sk膮d j膮 masz?

N贸偶 鈥 wyja艣ni艂a Aileen, unosz膮c brew. 鈥 Wtedy uda艂o mu si臋 z艂apa膰 podejrzanego.

B臋dzie mia艂 nauczk臋 鈥 stwierdzi艂a Dusty.

Kobiety wymieni艂y mi臋dzy sob膮 spojrzenia, kt贸re m贸wi艂y wyra藕nie, 偶e 艂膮czy艂 je podobny zwi膮zek z tym samym m臋偶czyzn膮.

To zmowa 鈥 j臋kn膮艂 Rick. Potar艂 obola艂e rami臋 i skrzywi艂 si臋. 鈥 Nawet nie odczyta艂y艣cie mi moich praw.


***

Czy mog臋 wiedzie膰, dlaczego nie wtajemniczy艂e艣 mnie w te swoje pieprzone plany matrymonialne? 鈥 spyta艂 Jim, kiedy wsiadali do samochodu. 鈥 Macie ustali膰 dat臋, tak? Zwierzasz si臋 obcym, a przed przyjaci贸艂mi milczysz jak gr贸b?

Powiedzia艂bym wszystko, byle tylko powstrzyma膰 faceta od tych kaskaderskich wyczyn贸w 鈥 odpar艂 Rick z g艂upi膮 min膮. Jego rami臋, na szcz臋艣cie niez艂amane, spoczywa艂o na temblaku. 鈥 Chcia艂em nawi膮za膰 z nim kontakt.

Dla mnie to brzmi jak pobo偶ne 偶yczenia 鈥 stwierdzi艂 Jim.

Nigdy nic nie wiadomo 鈥 odpar艂 pogodnie Rick. 鈥 Mo偶e to wcale nie jest taki g艂upi pomys艂.

Siedz膮ca na tylnym siedzeniu Dusty nie odezwa艂a si臋.



Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy


Obra偶enia Ricka przestraszy艂y Laurel tak bardzo, 偶e najpierw si臋 rozp艂aka艂a, ale potem szybko wr贸ci艂a do siebie i przyst膮pi艂a do pracy. Dom wype艂ni艂 si臋 zapachem ci臋tych kwiat贸w 鈥 powoju, lawendy i sza艂wii z ogrodu. Ich wo艅 zmiesza艂a si臋 z pobudzaj膮cym apetyt aromatem dolatuj膮cym z kuchni. Dziewczyna przytula艂a do siebie Ricka i pie艣ci艂a go, zapowiadaj膮c, 偶e jej specjalny deser jajeczny uleczy ka偶d膮 ran臋. On za艣 z przyjemno艣ci膮 艂yka艂 s艂odk膮, g艂adk膮, kremow膮 mas臋.

S膮dzi艂, 偶e ma ju偶 wszystko, co mu jest potrzebne do szcz臋艣cia, p贸ki nie us艂ysza艂 odg艂osu prymitywnych b臋bn贸w dochodz膮cego z g艂o艣nik贸w stereofonicznych. Laurel wparadowa艂a dumnie do sypialni z uwodzicielsk膮 min膮. Mia艂a na sobie czterocalowe szpilki, kt贸re widzia艂 u niej po raz pierwszy. Pomalowa艂a usta i paznokcie na krwistoczerwony kolor i ju偶 si臋 nie wstydzi艂a, jak to cz臋sto dot膮d bywa艂o, ods艂oni膰 piersi, a nawet nasmarowa艂a je czym艣 b艂yszcz膮cym. Poza szpilkami i 偶贸艂t膮 r贸偶膮 za uchem mia艂a na sobie tylko bokserskie spodenki Ricka i co艣, co pobrz臋kiwa艂o pod spodem. By艂a to niespodzianka, pierwszy prezent, kt贸ry dosta艂a od niego na Walentynki, kiedy dopiero zaczynali si臋 spotyka膰 鈥 艂a艅cuszek i metalowy pas cnoty. 艢redniowieczni rycerze najprawdopodobniej zamykali damy swego serca w takich urz膮dzeniach, nim odwa偶yli si臋 wyruszy膰 na krucjat臋. Gro藕ne, ma艂e z膮bki okalaj膮ce otw贸r wej艣ciowy zosta艂y tak zaprojektowane, by powa偶nie okaleczy膰 艣mia艂ka, kt贸ry pr贸bowa艂by si臋 przez nie przedrze膰. Rick czu艂 si臋 wtedy bardzo g艂upio, bo podarunek wprawi艂 Laurel w zak艂opotanie, a nawet nie bardzo wiedzia艂a, do czego s艂u偶y. Teraz najwyra藕niej si臋 domy艣li艂a.

Znowu odgrywa艂a przed nim jak膮艣 rol臋. 艢wietnie. Uwielbia艂 to. Ko艂ysa艂a biodrami i twierdzi艂a, 偶e ma na imi臋 Marilyn. Dokucza艂a mu przy tym strasznie i domaga艂a si臋, 偶eby odnalaz艂 zagubiony klucz. By艂a tak podniecona, 偶e chcia艂a nawet uprawia膰 zabawy seksualne z jego pistoletem. Odebra艂 go jej, kiedy po艣lini艂a luf臋.

Nie, nie 鈥 zaprotestowa艂. 鈥 To nie jest zabawka. Wielu ludzi odnios艂o rany, bo igra艂o z broni膮. Ju偶 nieraz wzywano mnie na miejsce wypadku, gdy 鈥瀗iena艂adowana鈥 bro艅 wypala艂a w tajemniczy spos贸b. Wygi臋艂a buzi臋 w podk贸wk臋.

U艣miechn膮艂 si臋.

Wstyd by mi by艂o t艂umaczy膰 p贸藕niej, w jaki spos贸b straci艂em klejnoty rodzinne.

Mo偶emy go roz艂adowa膰 鈥 zachichota艂a.

Chryste! Jest nabity? By艂em przekonany, 偶e go opr贸偶ni艂a艣.

To odkrycie niemal wywo艂a艂o u niego erekcj臋, ale nie by艂 jeszcze ca艂kowicie got贸w. Laurel zarzuci艂a l艣ni膮ce w艂osy na ramiona i zwil偶y艂a wargi.

My艣la艂am, 偶e lubisz niebezpiecznie 偶y膰.

Oczywi艣cie, 偶e tak, ty wariatko 鈥 powiedzia艂, wyjmuj膮c kule.

Wsun膮艂 bro艅 pod 艂贸偶ko, a naboje porozrzuca艂 na dywanie.

Chod藕 no tu 鈥 powiedzia艂, wyci膮gaj膮c do niej ramiona. 鈥 Poka偶臋 ci, jaki potrafi臋 by膰 gro藕ny.


Obudzi艂 si臋 i stwierdzi艂, 偶e pok贸j zosta艂 posprz膮tany, gdy spa艂. Us艂ysza艂 warkot sokowir贸wki, poczu艂 zapach kie艂basy i poszed艂 na bosaka do kuchni. Laurel by艂a ju偶 ubrana, w艂o偶y艂a fartuszek z koronk膮 i wyrabia艂a ciasto. Zauwa偶y艂 ze zdziwieniem, 偶e nawet przemalowa艂a paznokcie na inny kolor.

Przygotowa艂am sok pomara艅czowy 鈥 oznajmi艂a z u艣miechem.. 鈥 Masz ochot臋 na gofry?

Czy wiesz, 偶e jeste艣 zadziwiaj膮c膮 kobiet膮? 鈥 wtuli艂 twarz w jej kark. Pachnia艂a wanili膮.

Usiad艂 przy stole, wypi艂 sok i kaw臋, po czym powt贸rzy艂 jej wszystkie k艂amstwa, kt贸rymi uraczy艂 Ala, 偶eby zwabi膰 go z powrotem do 艣rodka. Odwr贸ci艂a si臋 do niego przerywaj膮c miksowanie i spojrza艂a mu prosto w twarz z powa偶n膮 min膮.

Nabiera艂e艣 go czy naprawd臋 my艣lisz o ma艂偶e艅stwie?

Kawa by艂a wspania艂a, s艂o艅ce wpada艂o do 艣rodka przez okna, wszystko wok贸艂 niego ja艣nia艂o. 呕y膰, nie umiera膰.

Jim powiedzia艂, 偶e to moje pobo偶ne 偶yczenia.

U艣miechn臋艂a si臋 i wr贸ci艂a do miksera, nie spuszczaj膮c jednak z niego wzroku.

Ma racj臋?

Tam, za oknem otar艂 si臋 o 艣mier膰, cho膰 nigdy by si臋 do tego g艂o艣no nie przyzna艂. Kiedy uda si臋 oszuka膰 艣mier膰, zaczyna si臋 inaczej my艣le膰 o 偶yciu.

Bardzo pragn臋 dzieci 鈥 powiedzia艂 rzeczowo. 鈥 Bo偶e, niekt贸rzy faceci w moim wieku wychowuj膮 ju偶 nastolatki....

Przerwa艂 mu okrzyk b贸lu. Laurel sparzy艂a si臋 o gofrownic臋. Rozejrza艂a si臋 nieprzytomnie, po czym spojrza艂a na p臋cherz na palcu.

Posmaruj臋 mas艂em 鈥 powiedzia艂a, krzywi膮c si臋.

Zaczekaj, przecie偶 m贸wi艂a艣 niedawno, 偶e aloes najlepiej goi oparzenia. Chyba w艂o偶y艂a艣 go do lod贸wki. Prawda, kochanie?

Nie odpowiedzia艂a. Wpatrywa艂a si臋 w zegar kuchenny w kszta艂cie dzbanka do kawy, kt贸ry wisia艂 wysoko na 艣cianie nad zlewem.

Spieszy si臋 鈥 szepn臋艂a.

Nie 鈥 Rick zerkn膮艂 na sw贸j zegarek. 鈥 Chodzi idealnie. Znalaz艂 starannie zapakowany i oznaczony napisem aloes w pojemniku na warzywa, tu偶 obok avocado i dyni. Oderwa艂 kawa艂ek mi臋sistego li艣cia i posmarowa艂 jej palce lepkim sokiem. Oparzenie nie jest gro藕ne, ale z pewno艣ci膮 bolesne 鈥 pomy艣la艂. Oczy Laurel zasz艂y mg艂膮.

Mam nadziej臋, 偶e to nie przez nasz膮 rozmow臋 鈥 za偶artowa艂.

Wygl膮da艂a tak, jakby nie wiedzia艂a, o czym on m贸wi.

Ledwo wspomnia艂em co艣 na temat, dzwon贸w weselnych i dzieci, a ty od razu wsadzi艂a艣 r臋k臋 do gofrownicy. To ju偶 lepsze, ni偶 gdyby艣 mia艂a w艂o偶y膰 g艂ow臋 do piecyka.

Och, Rick! 鈥 rzuci艂a mu si臋 w ramiona i przytuli艂a go mocno, a g艂os dr偶a艂 jej z emocji. 鈥 Pobierzmy si臋 natychmiast! Tak bardzo ci臋 potrzebuj臋.

P艂aka艂a.

Spokojnie 鈥 odpar艂, lekko zdumiony. 鈥 Nie b臋dziemy robi膰 niczego na 艂apu-capu. Chcia艂em tylko powiedzie膰, 偶e powinni艣my si臋 zastanowi膰 nad przysz艂o艣ci膮 naszego zwi膮zku 鈥 doda艂 i uca艂owa艂 jej poparzone palce. 鈥 Lepiej si臋 czujesz, kochanie? 鈥 Skin臋艂a g艂ow膮, ale milcza艂a. By艂a bardzo blada. Nic dziwnego 鈥 pomy艣la艂. Musi by膰 niewyspana. Odnosi艂 wra偶enie, 偶e zachowuje si臋 z rezerw膮, a nawet jest przestraszona. Zapewne potrzebuje czasu, 偶eby si臋 oswoi膰 z my艣l膮 o ma艂偶e艅stwie. Pomy艣la艂, 偶e on sam r贸wnie偶 musi si臋 zastanowi膰. Troch臋 si臋 przel膮k艂. Jak to si臋 sta艂o, u licha? Rzuci艂 si臋 g艂ow膮 w d贸艂, nie maj膮c nawet takiego zamiaru. Zobowi膮za艂 si臋, nim zdo艂a艂 zyska膰 pewno艣膰, 偶e jest got贸w to zrobi膰. Zwyk艂e bywa艂 ostro偶niejszy. Czu艂 niepok贸j, cho膰 nie bardzo wiedzia艂, dlaczego.

Jej nastroje zmienia艂y si臋 jak w kalejdoskopie. W godzin臋 p贸藕niej znowu buszowa艂a po kuchni i nuci艂a jak膮艣 weso艂膮 melodi臋.



Rozdzia艂 dwudziesty drugi


Nast臋pnego dnia Laurel zaproponowa艂a, 偶e ogoli Ricka, poniewa偶 nie odzyska艂 jeszcze pe艂nej sprawno艣ci w zranionej r臋ce.

Niepotrzebna ci prawa r臋ka, dop贸ki masz mnie 鈥 nalega艂a.

Jeste艣 pewna, 偶e potrafisz?

Oczywi艣cie 鈥 odpar艂a z przekonaniem. Wytar艂a r臋ce o fartuch i zawi膮za艂a mu r臋cznik na szyi jak 艣liniaczek. 鈥 Kilka razy goli艂am ojca, kiedy nie m贸g艂 sam tego zrobi膰, i jako艣 prze偶y艂.

Posadzi艂a Ricka na niskim kuchennym sto艂ku obok zlewu z twarz膮 owini臋t膮 w gor膮cy r臋cznik. Sama usadowi艂a si臋 za nim, na wy偶szym taborecie, tak 偶e mog艂a ople艣膰 go w talii go艂ymi nogami.

Rick przyni贸s艂 wcze艣niej z 艂azienki krem i maszynk臋 do golenia, ale nie skorzysta艂a z nich. Obok miseczki z paruj膮c膮 wod膮, na suchej bawe艂nianej 艣ciereczce po艂o偶y艂a p臋dzel z w艂osia, z marmurkowym uchwytem, oraz brzytw臋 o wyprostowanym ostrzu.

Sk膮d to masz?

Ju偶 ich u偶ywa艂am. Jestem staro艣wiecka i uwa偶am, 偶e s膮 najlepsze.

Opar艂 si臋 o mi臋kkie cia艂o dziewczyny i pozwoli艂 jej odgrywa膰 rol臋 fryzjera, a ona nak艂ada艂a mu na policzki ciep艂膮 mydlan膮 pian臋. Lubi艂, gdy tak si臋 o niego troszczy艂a.

Mam nadziej臋, 偶e ta brzytwa jest wystarczaj膮co ostra.

Wszystkie narz臋dzia, kt贸rymi si臋 pos艂uguj臋, s膮 takie. Nie ma nic gorszego ni偶 t臋pe ostrze.

Przymkn膮艂 oczy, gdy powiod艂a brzytw膮 po prawej strome jego twarzy, muskaj膮c podbr贸dek. Sprawia艂a wra偶enie osoby, kt贸ra wie, co robi.

Wiesz, Rick 鈥 powiedzia艂a, wycieraj膮c brzytw臋 o kraw臋d藕 miseczki. 鈥 S膮dz臋, 偶e powinni艣my postawi膰 p艂ot i odgrodzi膰 si臋 od Singer贸w.

Dlaczego? 鈥 mrukn膮艂, staraj膮c si臋 nie porusza膰. Goli艂a ostro偶nie przestrze艅 miedzy nosem a g贸rn膮 warg膮.

Wiem, 偶e Ben i Beth s膮 twoimi przyjaci贸艂mi, ale, jak m贸wi poeta, nic nie wzmacnia lepiej przyja藕ni ni偶 dobry p艂ot.

Zn贸w mrukn膮艂 co艣 pytaj膮co.

Zanim ich kot si臋 zapodzia艂, Benjie bez przerwy si臋 tu kr臋ci艂. Teraz m贸wi膮 co艣 o szczeniaku dla ma艂ego. To dziecko nie usiedzi ani minuty na swoim podw贸rku 鈥 ci膮gn臋艂a poirytowanym tonem. 鈥 艁azi mi po grz膮dkach, a w ogr贸dku z zio艂ami znalaz艂am jego 艂opatk臋. Trudno pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e kto艣 niszczy co艣, co z takim trudem hodujemy. Nie ma 偶adnego powodu, 偶eby bez przerwy przychodzi艂 tutaj bez zaproszenia.

Ostrze uderzy艂o o kraw臋d藕 miseczki i zad藕wi臋cza艂o jak ma艂y dzwoneczek.

To przecie偶 dziecko, kochanie. Nie mo偶e wyrz膮dzi膰 du偶ych szk贸d. Kt贸rego艣 dnia b臋d膮 si臋 tu bawi膰 moje dzieci. Nie widz臋 r贸偶nicy 鈥 poczu艂, 偶e jej nogi coraz mocniej zaciskaj膮 si臋 wok贸艂 jego talii. 鈥 My艣la艂em, 偶e lubisz Benjiego. On zachowuje si臋 tak, jak wszystkie maluchy w jego wieku. Ba艂agani膮, pluj膮 i wszystko psuj膮 鈥 m贸wi艂 z u艣miechem, dop贸ki zn贸w nie poczu艂 ostrza na twarzy.

Przechyli艂a mu stanowczym ruchem g艂ow臋 do ty艂u i powiod艂a ostrzem brzytwy po gardle. Trzyma艂a go przy tym tak mocno nogami, wbijaj膮c mu kolana w 偶ebra, a kostki w splot s艂oneczny, 偶e czu艂 si臋 nieprzyjemnie. Nigdy przedtem nie zauwa偶y艂, 偶e ma tak mocno umi臋艣nione nogi. Przesta艂 mu si臋 podoba膰 ten ca艂y pomys艂 z goleniem.

Spokojnie 鈥 mrukn膮艂 przez z臋by.

Chcia艂 wsta膰 i uciec, ale ba艂 si臋 zrobi膰 jakikolwiek gwa艂towny ruch, bo wci膮偶 czu艂 brzytw臋 na gardle.

Przecie偶 chcemy tylko postawi膰 p艂ot, 偶eby chroni膰 nasz dom 鈥 sykn臋艂a.

Nie widzia艂 jej twarzy, ale zdecydowanie nie przypad艂 mu do gustu ton jej g艂osu. Wybra艂a fatalny moment na k艂贸tni臋 o ogrodzenie. Chcia艂 pochwyci膰 jej r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂a brzytw臋, ale w tej samej chwili ostrze skaleczy艂o mu podbr贸dek.

Och! 鈥 powiedzia艂a. 鈥 M贸wi艂am ci przecie偶, 偶eby艣 si臋 nie msza艂.

Pomaca艂 d艂oni膮 twarz i zakrwawi艂 sobie palce. Laurel uwolni艂a go z u艣cisku, zsun臋艂a si臋 z taboretu i przynios艂a mu wilgotny r臋cznik.

Cholera 鈥 zakl膮艂.

Dlaczego si臋 wierci艂e艣? Prosi艂am ci臋 przecie偶. No, ju偶 dobrze 鈥 m贸wi艂a teraz koj膮co. 鈥 Biedny Rick.

Skaleczenie nie by艂o gro藕ne, ale bardzo krwawi艂o. Przyciskaj膮c r臋cznik do podbr贸dka, poszed艂 do 艂azienki, 偶eby zdezynfekowa膰 rank臋.

Ostro偶nie! 鈥 zawo艂a艂a za nim Laurel z zaniepokojeniem. 鈥 Uwa偶aj, 偶eby艣 nie poplami艂 wyk艂adziny i czystych r臋cznik贸w.


Zesp贸艂 Ricka mia艂 si臋 zaj膮膰 nast臋pn膮 tajemnicz膮 spraw膮. By艂o to morderstwo bez podejrzanych, pope艂nione bez u偶ycia broni palnej. Wezwanie otrzyma艂 w godzin臋 po incydencie z brzytw膮, a wi臋c musia艂 wcze艣niej ni偶 zwykle spotka膰 si臋 z przyjaci贸艂mi. Bola艂a go r臋ka, podbr贸dek wci膮偶 lekko krwawi艂, ale nie chcia艂by omin臋艂a go wst臋pna faza dochodzenia. Po艂kn膮艂 wi臋c cztery aspiryny i pojecha艂 do komisariatu.

Pogoda by艂a zmienna i wietrzna. Gdy przeje偶d偶a艂 przez grobl臋, zobaczy艂, 偶e na wodzie ta艅cz膮 bia艂e boje. Z艂owieszcze niebo rozja艣ni艂o si臋 nagle i odbite w wodach zatoki promienie zachodz膮cego s艂o艅ca zupe艂nie go o艣lepi艂y. Opu艣ci艂 daszek przeciws艂oneczny i, walcz膮c z b贸lem r臋ki, usi艂owa艂 wygrzeba膰 ciemne okulary ze schowka. Kiedy tylko je na艂o偶y艂, jaskrawoniebieski kolor wody i nieba zamieni艂 si臋 w burzow膮 szaro艣膰. Zrzuci艂 wi臋c okulary i cisn膮艂 je na siedzenie obok.

Pogoda w Miami zmienia艂a si臋 b艂yskawicznie. Tak jak niekt贸rzy ludzie 鈥 pomy艣la艂.


W kuchni trwa艂a o偶ywiona dyskusja. Wszyscy jej uczestnicy byli podenerwowani, wi臋c wkr贸tce ich debata przerodzi艂a si臋 w chaotyczn膮 wymian臋 zda艅. Harriet bardzo chcia艂a ujrze膰 Laurel w roli panny m艂odej. Wtedy ten dom naprawd臋 sta艂by si臋 ich w艂asno艣ci膮. Niezale偶na Marilyn nie chcia艂a nawet s艂ysze膰 o trwa艂ym zwi膮zku. Obie by艂y zdecydowanie przeciwne dzieciom. Tego ranka Laurel wyrzuci艂a pigu艂ki antykoncepcyjne, ale Marilyn wy艂owi艂a je z popielniczki. Dla pewno艣ci po艂kn臋艂a dwie tabletki postanawiaj膮c, 偶e wywo艂a prawdziw膮 sensacj臋, gdy tego lata w艂o偶y bikini. Harriet o艣wiadczy艂a stanowczo, 偶e 偶aden bachor nie b臋dzie si臋 jej p臋ta艂 po domu i niszczy艂 grz膮dek. Benjie by艂 wystarczaj膮cym utrapieniem; dosz艂a do wniosku, 偶e musi co艣 z tym fantem zrobi膰.

Plany Alexa r贸wnie偶 nie obejmowa艂y powi臋kszenia rodziny. Krzycza艂, 偶e ta dziwka Laurel my艣li wy艂膮cznie o sobie i w艂asnym szcz臋艣ciu. Zawsze nienawidzi艂 zar贸wno jej, jak i beztroskiego stylu 偶ycia, jaki prowadzi艂a kosztem ich wszystkich.

Jedynie ma艂ej Jennifer podoba艂a si臋 perspektywa przyj艣cia na 艣wi膮t dziecka. Uszcz臋艣liwia艂a j膮 nadzieja, 偶e wreszcie b臋dzie mia艂a si臋 z kim, bawi膰, ale nikt nie podziela艂 jej rado艣ci.

S艂uchajcie powiedzia艂 Alex 鈥 ten pomys艂 z ma艂偶e艅stwem wcale nie jest taki z艂y.

Nie jestem kur膮 domow膮 i nie zamierzam ni膮 zosta膰 sprzeciwi艂a si臋 piskliwie Marilyn.

B膮d藕 rozs膮dna przekonywa艂a j膮 Harriet. Je艣li we藕miemy 艣lub z Rickiem, zatrzymamy ten dom razem z moj膮 kuchni膮, ogrodem i now膮 kuchenk膮 mikrofalow膮.

A co by艣cie powiedzieli na to, 偶eby pozby膰 si臋 Ricka i zatrzyma膰 to wszystko dla siebie?

Wszyscy skupili uwag臋 na s艂owach Alexa.

Wczoraj niewiele brakowa艂o, 偶eby co艣 mu si臋 przytrafi艂o, no nie? Policjanci gin膮 na s艂u偶bie. Stale si臋 o tym s艂yszy. Dlatego pomy艣la艂em sobie tak: a co b臋dzie, jak Rick si臋 o偶eni i zginie w trakcie pe艂nienia obowi膮zk贸w?

W Miami jest takie towarzystwo, kt贸re sp艂aca wierzytelno艣ci hipoteczne za wdowy po glinach. 艢wietny interes, nie? Poza tym one dostaj膮 odszkodowania i do偶ywotnie renty. Nie藕le, co? A gliny cz臋sto rozstaj膮 si臋 z tym 艣wiatem. Tak to ju偶 jest. Nie powiem, 偶ebym si臋 zmartwi艂. Ale ostrzeg艂 Harriet, kt贸ra s艂ucha艂a go ze wzmo偶on膮 uwag膮 nie pr贸buj 偶adnych sztuczek tutaj, w domu. To musi si臋 sta膰, jak Rick b臋dzie na s艂u偶bie.

A ty b臋dziesz zadowolony dopiero wtedy, kiedy ca艂kowicie pozbawisz mnie seksu 鈥 j臋kn臋艂a Marilyn.

S艂uchajuspokaja艂 j膮 Alex. Jak on kopnie w kalendarz, b臋dziesz mog艂a umawia膰 鈥 si臋 z kim chcesz.

Nawet z Barrym?

Jasne 鈥 odpar艂. Ale stracisz tylko czas. Ten facet to peda艂.

Marilyn otrz膮sn臋艂a si臋 z niesmakiem i przez chwil臋 my艣la艂a o czym艣 intensywnie.

Dobrze mi w czerni o艣wiadczy艂a w ko艅cu.

Jennifer zacz臋艂a p艂aka膰.

Lubi臋 Ricka i nie lubi臋 broni. Chc臋 si臋 bawi膰 Benjiem.

I znowu doprowadzili艣cie j膮 do 艂ez powiedzia艂a Harriet. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣cie zadowoleni. Wiecie, 偶e Rick robi tu strasznie du偶o zamieszania, a w dodatku nigdy nie pomaga mi w domu. Jak ju偶 si臋 go pozb臋dziemy, b臋d臋 wreszcie mog艂a postawi膰 ogrodzenie i zam贸wi膰 nowe franki, te 鈥 cieniutkie i przezroczyste. Ale co z Laurel? Zostanie sama i b臋dziemy z ni膮 mieli k艂opot.

Tak powiedzia艂 Alex. Widzisz przecie偶, 偶e jest coraz s艂absza. Jej r贸wnie偶 b臋dziemy mogli si臋 pozby膰.

B膮d藕 ostro偶ny ostrzeg艂a go Harriet.

Pracuj臋 nad tym odpar艂. Nie martw si臋. Tymczasem, p贸ki nie dostaniemy forsy z odszkodowania, zdob臋dziemy troch臋 dolc贸w w inny spos贸b. Mam ju偶 plan.

Teraz gadasz do rzeczy pochwali艂a go Marilyn. Wypij臋 za to. Pofrun臋艂a jak na skrzyd艂ach do barku, wyj臋艂a z niego butelk臋 bourbona Ricka i nala艂a sobie podw贸jnego drinka.


Troch臋 p贸藕niej Laurel znalaz艂a si臋 sama w kuchni. Czu艂a dziwny smak w ustach. Butelka bourbona sta艂a na ladzie i Laurel zastanawia艂a si臋, sk膮d si臋 tu wzi臋艂a. Rick nigdy przecie偶 nie pi艂 przed prac膮. Spojrza艂a na zegar. Ostatni raz sprawdza艂a czas par臋 minut temu, a wedle tego zegara up艂yn臋艂y ponad dwie godziny.

P艂acz膮c, zmywa艂a jak oszala艂a czerwony lakier z paznokci, kiedy pojawi艂a si臋 Marilyn, w艂o偶y艂a sk贸rzan膮 minisp贸dniczk臋 i wysz艂a na poszukiwanie prawdy o Barrym.



Rozdzia艂 dwudziesty trzeci


Musieli nie tylko z艂apa膰 morderc臋, ale r贸wnie偶 ustali膰 to偶samo艣膰 ofiary. By艂a ni膮 kobieta znaleziona na brzegu rowu melioracyjnego, kt贸ry znajdowa艂 si臋 tu偶 przy osiedlu mieszkaniowym po艂o偶onym niedaleko autostrady.

Nieoczekiwane wydarzenie przyci膮gn臋艂o t艂umy. Wielu kierowc贸w tamowa艂o ruch, kt贸ry o tej porze i tak ju偶 by艂 nasilony. W miejscu, gdzie pope艂niono zbrodni臋, wci膮偶 przybywa艂o ciekawskich, wi臋c sprzedawcy hot dog贸w, napoj贸w i lod贸w r贸wnie偶 si臋 tam zebrali, 偶eby przy okazji troch臋 zarobi膰.

Jim prowadzi艂, ale ani kogut na dachu, ani wystawiona przez okno odznaka nie u艂atwi艂a im dost臋pu do tego miejsca. Ca艂a ulica i s膮siaduj膮ce z ni膮 zau艂ki by艂y zablokowane przez samochody pozostawione tam przez kierowc贸w, kt贸rzy bali si臋, 偶e mo偶e ich omin膮膰 co艣 wa偶nego.

Zacznijcie wypisywa膰 im wszystkim mandaty 鈥 poleci艂 Jim jednemu z mundurowych, kt贸ry usi艂owa艂 bezskutecznie kierowa膰 mchem, stoj膮c w艣r贸d tr膮bi膮cych nieustannie klakson贸w i miotanych przekle艅stw.

Przecie偶 niekt贸re z nich nale偶膮 do reporter贸w 鈥 sprzeciwi艂 si臋 policjant, kt贸ry mia艂 czerwon膮 twarz i p贸艂ksi臋偶yce od potu pod pachami.

To 艣wietnie 鈥 warkn膮艂 Jim. 鈥 Zacznij od nich.

Widz臋, 偶e jeste艣 w doskona艂ym humorze 鈥 powiedzia艂 z przek膮sem Rick. 鈥 Chyba zdajesz sobie spraw臋, jak zachowuj膮 si臋 dziennikarze, kiedy dostaj膮 mandaty.

Jim u艣miechn膮艂 si臋 na sam膮 my艣l o tym. Powi贸d艂 wzrokiem po rozpalonych z ciekawo艣ci twarzach. Wszystkie by艂y teraz wpatrzone wyczekuj膮co w detektyw贸w.

Po co tu przyjechali艣my, do cholery? 鈥 spyta艂. 鈥 Dostarczy膰 im rozrywki?

Zamkn膮艂 samoch贸d i mrugn膮艂 do Dusty.

Chod藕my teraz z艂o偶y膰 uszanowanie go艣ciowi honorowemu. Zw艂oki przykryte by艂y prze艣cierad艂em, prawdziwym prze艣cierad艂em, a nieu偶ywan膮 zwykle przez policjant贸w papierow膮 p艂acht膮. Policjant w mundurze, pot臋偶ny facet w 艣rednim wieku, najwyra藕niej dobrze od偶ywiony, by艂 bardzo zadowolony z siebie. U艣miechn膮艂 si臋 do nich na powitanie.

Od razu poczytali to za z艂y znak. Policjant odsun膮艂 prze艣cierad艂o takim ruchem, jakby ods艂ania艂 przed nimi dzie艂o sztuki.

Garderoba zmar艂ej by艂a elegancka i z pewno艣ci膮 kosztowna. Na pi臋knie utrzymanych paznokciach u r膮k i n贸g b艂yszcza艂 br膮zowy lakier. Na serdecznym palcu prawej r臋ki l艣ni艂y oprawione w z艂oto szmaragdy, a na lewej pyszni艂 si臋 pier艣cionek z brylantem.

Brakowa艂o natomiast g艂owy.

Na chwil臋 zapanowa艂o ca艂kowite milczenie. Potem rozleg艂y si臋 okrzyki i zacz臋艂y trzaska膰 migawki aparat贸w fotograficznych. Niekt贸rzy brali dzieci na barana, 偶eby mog艂y si臋 lepiej przyjrze膰.

No 鈥 powiedzia艂 Jim do policjanta 鈥 gdzie ona jest?

I tu mnie masz, Jim 鈥 odpar艂 policjant w stopniu sier偶anta. 鈥 Nigdzie jej tutaj nie widz臋.

Cholera jasna! Tego si臋 w艂a艣nie obawia艂em.

Wiele os贸b wychyla艂o si臋 niebezpiecznie z balkon贸w s膮siedniego bloku.

Zas艂o艅 j膮 鈥 poleci艂 cicho Jim.

Sier偶ant zakry艂 trupa prze艣cierad艂em, a oburzony t艂um zacz膮艂 gwa艂townie protestowa膰.

Cudowni ludzie 鈥 stwierdzi艂a Dusty. 鈥 Dlaczego to akurat na nas pad艂o?

Pewnie zas艂u偶yli艣my sobie na wyr贸偶nienie 鈥 odpar艂 Rick.

Wi臋cej tu luda ni偶 na festynie czwartego lipca 鈥 powiedzia艂 Jim.

My musimy na ni膮 patrze膰 鈥 odezwa艂a si臋 cicho Dusty. 鈥 P艂ac膮 nam za to. Ale niekt贸rzy przyprowadzili tu dzieci. Sp贸jrzcie na te twarze!

Ludzie parli naprz贸d, ocierali si臋 o 偶贸艂te policyjne ta艣my, u艣miechali si臋, a w ich oczach b艂yszcza艂o podniecenie. Dusty odwr贸ci艂a si臋 i patrzy艂a przez chwil臋, jak srebrny odrzutowiec przedziera si臋 przez chmury gdzie艣 na wsch贸d od lotniska mi臋dzynarodowego w Miami.

A wi臋c nie mo偶emy por贸wna膰 jej uz臋bienia z kartotekami dentystycznymi, ale mamy odciski palc贸w, odzie偶, bi偶uteri臋 i wiele innych wskaz贸wek, kt贸re mog膮 umo偶liwi膰 identyfikacj臋 鈥 podsumowa艂 Rick.

My艣la艂 na g艂os, m贸wi艂 beznami臋tnym tonem. Zawsze w ten spos贸b reagowa艂 na 艣mier膰 przybieraj膮c膮, czasem groteskowe formy. Im wi臋ksza by艂a okropno艣膰, z jak膮 si臋 styka艂, tym bardziej stawa艂 si臋 oficjalny, jakby podejmowane przez niego rutynowe dzia艂ania stanowi艂y jedyn膮 ochron臋 przed emocjami towarzysz膮cymi zwykle szale艅stwu i 艣mierci.

Dlaczego w艂a艣ciwie zabrali g艂ow臋?

Jaki艣 rytua艂? Sekta religijna? 鈥 sugerowa艂a Dusty.

Zwykle kradn膮 z cmentarzy potrzebne im cz臋艣ci cia艂a 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Zawsze to mniej ryzykowne ni偶 morderstwo.

W takim razie mamy do czynienia z psychopat膮 鈥 stwierdzi艂a Dusty bezbarwnym g艂osem.

Pewnie masz racj臋 鈥 zgodzi艂 si臋 Rick. 鈥 Jak my艣lisz, Jim, gdzie mo偶e by膰 ta g艂owa?

Poj臋cia nie mam. Trzeba wys艂a膰 nurk贸w, 偶eby sprawdzili kana艂, a potem przeszuka膰 teren. A mo偶e kto艣 zostawi艂 j膮 sobie na pami膮tk臋? Mam nadziej臋, 偶e w tak膮 pogod臋 nie trzyma jej na kominku. Ale mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e si臋 znajdzie.

Taaak 鈥 potwierdzi艂a Dusty ponuro, bynajmniej nieuradowana tak膮 perspektyw膮.

Nie widz臋 偶adnych innych obra偶e艅 鈥 stwierdzi艂 Rick, unosz膮c r贸g prze艣cierad艂a zdrow膮 r臋k膮. 鈥 To nie jest czyste d臋cie. Brzegi rany s膮 poszarpane. A mo偶e na przyk艂ad aligator...

Niewykluczone 鈥 popar艂a go Dusty. 鈥 Je艣li uderzono lub postrzelono j膮 w g艂ow臋, krwawi艂a, a aligator natychmiast by to wyczu艂. Nie wiem tylko, czy ostatnio pojawia艂y si臋 jakie艣 aligatory tak daleko na wschodzie.

A wi臋c je艣li zosta艂a zastrzelona, kula tkwi w brzuchu zwierzaka 鈥 powiedzia艂 Jim.

Nagle spoza gro藕nych, burzowych chmur wyjrza艂o pal膮ce, popo艂udniowe s艂o艅ce. Stoj膮cy w jego promieniach policjanci dostrzegli natychmiast okr膮g艂y przedmiot, kt贸ry poszybowa艂 wysokim 艂ukiem ponad trupem. Ze wzniesionymi do g贸ry g艂owami i otwartymi ustami 艣ledzili jego lot, usi艂uj膮c wypatrzy膰 co艣 w o艣lepiaj膮cym blasku s艂o艅ca. Jedenasto, mo偶e dwunastoletni ch艂opiec chwyci艂 to 鈥瀋o艣鈥 w p臋dzie i pobieg艂 dalej krzycz膮c rado艣nie, a za nim pogna艂o sze艣ciu innych malc贸w.

Detektywi przymru偶yli za艂zawione oczy i skoncentrowali wzrok na tej okr膮g艂ej rzeczy, kt贸r膮 ch艂opiec trzyma艂 teraz tak mocno w d艂oniach.

By艂a to pi艂ka futbolowa.

Musz臋 si臋 napi膰: 鈥 o艣wiadczy艂 Jim.

Chyba wariuj臋 鈥 powiedzia艂a Dusty.

Nie 鈥 zaprzeczy艂 Rick. 鈥 To nie my wariujemy. To Miami.


Ju偶 w kostnicy doktor Lansing stwierdzi艂, 偶e ci臋cia dokona艂 amator, ale ca艂kowicie wykluczy艂 aligatora czy te偶 jakiekolwiek inne zwierz臋.

Mo偶e to zbrodnia z mi艂o艣ci 鈥 teoretyzowa艂a Dusty.

Sk膮d ten pomys艂? 鈥 spyta艂 Rick.

Wiesz przecie偶, co uczucia robi膮 z cz艂owiekiem 鈥 odpar艂a, przygl膮daj膮c si臋 metkom na ubraniu zmar艂ej.

Rick natomiast ukradkiem sprawdzi艂, z jakiej firmy pochodzi艂 notatnik Dusty, a gdy go otworzy艂a, odkry艂, 偶e niekt贸re zapiski zosta艂y zrobione czerwonym atramentem.

W艂a艣nie mia艂em do was dzwoni膰, 偶eby potwierdzi膰 nasze przypuszczenia co do podejrzanego w tej sprawie z kung-fu w Overtown 鈥 powiedzia艂 Lansing.

Kt贸ry przebywa ostatnio za kratkami 鈥 doko艅czy艂 Jim.

O co jest oskar偶ony?

O zab贸jstwo.

Mo偶ecie o tym zapomnie膰.

Doktor wytar艂 r臋ce o fartuch i zdj膮艂 okulary. Popatrzy艂 na nie pod 艣wiat艂o, uwa偶nie przygl膮daj膮c si臋 soczewkom. Dusty, kt贸ra sta艂a najbli偶ej Lansinga, zauwa偶y艂a, 偶e szk艂a s膮 upstrzone drobnymi plamkami krwi i drobinkami ko艣ci.

Kto ma chusteczk臋? 鈥 spyta艂 doktor.

Nikt si臋 nie odezwa艂. Lansing wzruszy艂 ramionami, wytar艂 okulary o fartuch i z powrotem w艂o偶y艂 je sobie na nos.

Mieli艣my racj臋. Tego faceta zabi艂a kokaina czy te偶, jak wolicie, nieszczelny kondom. Nie dozna艂 偶adnych obra偶e艅 opr贸cz tych, kt贸re powsta艂y w wyniku upadku, ju偶 po jego 艣mierci.

Co to za g艂odne kawa艂ki, do cholery? 鈥 zirytowa艂 si臋 Jim.

Przecie偶 on nie zachowywa艂 si臋 jak cz艂owiek w stanie agonalnym 鈥 przypomnia艂a Dusty. 鈥 Chcia艂 zat艂uc naszego podejrzanego na 艣mier膰.

Objaw typowy dla psychozy kokainowej 鈥 wyja艣ni艂 doktor.

Odzyskali艣my wi臋c cennego informatora 鈥 skonstatowa艂 z zadowoleniem Rick.

Je艣li w og贸le b臋dzie jeszcze chcia艂 z nami pracowa膰 鈥 doda艂a Dusty. 鈥 Nie zapominajcie, 偶e on siedzi teraz w wi臋zieniu i wcale nie cieszy si臋 z tego, 偶e pomaga艂 policji.

Przejdzie mu. Bardzo nas wszystkich lubi 鈥 pocieszy艂 j膮 Jim.


Kapitan wezwa艂 ich do komisariatu, 偶eby odpowiedzieli na pytania dziennikarzy dotycz膮ce trupa bez g艂owy.

Wszystko po kolei 鈥 powiedzia艂 Rick.

Zawiadomi艂 wi臋zienie okr臋gowe, 偶e Sly wychodzi i maj膮 przygotowa膰 jego rzeczy.

Sly wszed艂 do pokoju przes艂ucha艅 pow艂贸cz膮c nogami. By艂 zupe艂nie za艂amany i wygl膮da艂 jak zbity pies. Gdyby mia艂 ogon, z pewno艣ci膮 by go pod siebie podkuli艂.

Usiad艂 w milczeniu i patrzy艂 na nich z wyrzutem.

No i jak ci臋 tu traktowali, J. L.? 鈥 Rick u艣miecha艂 si臋. Dusty r贸wnie偶. Nawet Jim usi艂owa艂 nada膰 swej naburmuszonej twarzy bardziej przyjacielski wyraz.

Widz臋, 偶e macie powody do rado艣ci 鈥 stwierdzi艂 J. L. ponuro. 鈥 Chcecie oskar偶y膰 mnie jeszcze o jakie艣 inne przest臋pstwa, wbi膰 wi臋cej gwo藕dzi do trumny?

Wr臋cz przeciwnie 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Mamy dla ciebie dobr膮 wiadomo艣膰. W艂a艣nie rozmawiali艣my z prokuratorem okr臋gowym i oskar偶enie zosta艂o wycofane. Mo偶esz si臋 ju偶 st膮d wymeldowa膰 i wraca膰 do domu. Nie zabi艂e艣 go.

J. L. przymru偶y艂 powieki, jakby chcia艂 lepiej zrozumie膰 jego s艂owa. Stukn膮艂 paznokciem w stoj膮c膮 mi臋dzy nimi brudn膮 popielniczk臋.

Zwalniacie mnie? Mog臋 st膮d wyj艣膰?

Detektywi potwierdzili.

Nie jestem o nic oskar偶ony?

Nie 鈥 powt贸rzy艂 Rick.

I nie zabi艂em go?

By艂o dok艂adnie tak, jak m贸wi艂e艣. Nie zrobi艂e艣 mu 偶adnej krzywdy.

Masz szcz臋艣cie, 偶e jeste艣my kumplami. Zrobili艣my wszystko, 偶eby ci pom贸c 鈥 doda艂 Jim.

Z wodnistych oczu J. L. nadal nie znika艂 wyraz czujno艣ci.

Kto go zabi艂? 鈥 zapyta艂 niemal od niechcenia.

Nikt 鈥 odpar艂 Rick. 鈥 Przedawkowa艂 kokain臋. Mia艂 zapas, zupe艂nie jak wielb艂膮d. Narkotyk przedosta艂 si臋 do organizmu i zabi艂 go.

J. L. skoczy艂 na r贸wne nogi lekkim, wdzi臋cznym ruchem. Nawet w zdefasonowanym wi臋ziennym ubraniu wyda艂 si臋 nagle wy偶szy i silniejszy ni偶 cz艂owiek, kt贸ry wszed艂 tutaj par臋 minut wcze艣niej. Ugi膮艂 kolana i przykucn膮艂, przybieraj膮c typow膮 dla kung-fu pozycj臋. Przymru偶y艂 oczy, a d艂onie jego zacz臋艂y najpierw wolno, a potem coraz szybciej zatacza膰 prowokuj膮ce kr臋gi.

Przerwa艂 przez wzgl膮d na wci膮偶 siedz膮cych w pokoju detektyw贸w.

Kokaina? 鈥 zapyta艂.

Tak 鈥 potwierdzi艂 Rick. 鈥 Przedawkowanie narkotyk贸w.

Nadal szukamy dw贸ch Kolumbijczyk贸w, kt贸rzy porwali trupa, 偶eby odzyska膰 towar 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Jeden z nich ma najprawdopodobniej poparzon膮 twarz.

Sly podszed艂 zawadiackim krokiem do drzwi, ale odwr贸ci艂 si臋 jeszcze do nich z powa偶n膮 min膮.

Nie m贸wcie nikomu o tych narkotykach, dobrze?

Idziemy 鈥 powiedzia艂 znudzony stra偶nik.

J. L. przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋 z wynios艂ym wyrazem twarzy, po czym odprawi艂 go s艂owami:

Nawet ten, kt贸ry jest nieco powolny, mo偶e odkry膰 艣wiat艂o艣膰 i zjednoczy膰 si臋 z natur膮.

Co to mia艂o znaczy膰, do cholery? 鈥 spyta艂 Jim, kiedy ju偶 zamkn臋艂y si臋 za nimi drzwi. 鈥 Wymy艣li艂 to na poczekaniu 鈥 odpar艂a Dusty.

Powinien zosta膰 dziennikarzem. Znam tak膮 jedn膮 gazet臋, w kt贸rej na pewno dosta艂by prac臋.

Skoro ju偶 o tym mowa, musimy z艂o偶y膰 o艣wiadczenie dla prasy 鈥 przypomnia艂 Rick.

Nie mieli wiele do powiedzenia. Zmar艂a by艂a bia艂膮 kobiet膮 w 艣rednim wieku, prawdopodobnie oko艂o czterdziestki, ubran膮 w eleganck膮 odzie偶 w rozmiarze dziesi膮tym. Mia艂a nieco ponad pi臋膰 st贸p i cztery ca艂e wzrostu, wa偶y艂a oko艂o stu trzydziestu pi臋ciu funt贸w i zgin臋艂a najprawdopodobniej na par臋 godzin przedtem, zanim zosta艂a znaleziona. Przyczyna 艣mierci nie zosta艂a dok艂adnie ustalona. Motywem zbrodni przypuszczalnie nie by艂 rabunek, poniewa偶 zab贸jca nie zabra艂 cennych pier艣cionk贸w ani zegarka. Wygl膮d kobiety nie pasowa艂 do 偶adnej z ostatnio zaginionych os贸b. Ka偶dy, kto m贸g艂by pom贸c w ustaleniu to偶samo艣ci zmar艂ej, powinien zg艂osi膰 si臋 na policj臋. G艂owy nie znaleziono.

Wiadomo艣膰 ta znalaz艂a si臋 na pierwszych stronach wszystkich wieczornych gazet i w wydziale zab贸jstw rozdzwoni艂y si臋 telefony. Policjanci jednak nie otrzymali 偶adnych po偶ytecznych wskaz贸wek, kt贸re pomog艂yby im w identyfikacji zw艂ok. Zamiast tego ton臋li w powodzi informacji pochodz膮cych od wariat贸w, psychopat贸w, detektyw贸w amator贸w oraz ludzi, kt贸rzy s膮dzili, 偶e zmar艂a mo偶e by膰 ich od dawna zaginion膮 krewn膮 lub przyjaci贸艂k膮. Mieszka艅cy Miami obdarzeni zostali nazbyt bujn膮 wyobra藕ni膮. Pobudzona gr膮 艣wiate艂, dobrym nastrojem lub paroma g艂臋bszymi fantazja wielu z nich kaza艂a im s膮dzi膰, 偶e widzieli tajemniczy pakunek, kt贸ry by膰 mo偶e kry艂 w sobie zaginion膮 g艂ow臋 zamordowanej. Pewien m臋偶czyzna przysi臋ga艂, 偶e widzia艂, jak pies s膮siada zagrzebuje na podw贸rku jaki艣 podejrzany przedmiot. Wszyscy ci ludzie dzwonili na policj臋.

Liczba fa艂szywych alarm贸w bombowych spad艂a niemal do zera, natomiast coraz wi臋cej os贸b widzia艂o gdzie艣 g艂ow臋. 呕artownisie byli w swoim 偶ywiole. Popularna rozg艂o艣nia radiowa ufundowa艂a nagrod臋 dla s艂uchacza, kt贸ry zgadnie, gdzie i kiedy znajdzie si臋 g艂owa. Najbli偶szy prawdy uczestnik konkursu mia艂 otrzyma膰 zaproszenie dla dw贸ch os贸b na rejs statkiem, podczas kt贸rego planowana by艂a zabawa w morderstwo.

To wszystko jest chore 鈥 powiedzia艂 Jim mi臋dzy jednym telefonem a drugim. 鈥 Pami臋tam, 偶e kiedy艣 Miami by艂o zupe艂nie normalnym miastem.

Ja te偶 鈥 westchn膮艂 Rick w zadumie. 鈥 Wiesz, jak by艂em jeszcze dzieckiem, mo偶na by艂o chodzi膰 do wszystkich klub贸w jazzowych w Overtown, s艂ucha膰 czarnych muzyk贸w i nie ba膰 si臋, 偶e kto艣 podepcze ci twarz. Je藕dzi艂o si臋 wzd艂u偶 Collins Avenue, wypatrywa艂o wielkich posiad艂o艣ci na drugim brzegu i widzia艂o wod臋.

Tak by艂o, zanim wybetonowali kanion 鈥 zauwa偶y艂 Jim. 鈥 Je艣li kto艣 nie wie, 偶e by艂a tam woda, nigdy by si臋 teraz tego nie domy艣li艂. Mia艂e艣 szcz臋艣cie.

Tak 鈥 potwierdzi艂a Dusty. 鈥 呕a艂uj臋, 偶e nie pochodz臋 z tych stron.

A sk膮d pochodzisz? 鈥 spyta艂 z naciskiem Rick.

Ze 艢rodkowego Wschodu 鈥 odpar艂a, bior膮c do r臋ki s艂uchawk臋.

To wiem. Z Iowa, prawda? A dok艂adniej? 鈥 nalega艂.

Z takiego ma艂ego miasteczka 鈥 odpar艂a i zacz臋艂a wybiera膰 numer.

A jak si臋 ono nazywa? 鈥 kontynuowa艂 Rick, ale Dusty ju偶 rozpocz臋艂a rozmow臋.

Mam tu co艣 dla ciebie 鈥 wtr膮ci艂 Jim, wr臋czaj膮c jej wiadomo艣膰 z ca艂ego stosu informacji, kt贸ry podzielili mi臋dzy sob膮. 鈥 To od twojego nowego adoratora.

Wiadomo艣膰 pochodzi艂a od Terrance鈥檃 McGee.

Mi艂o sobie ostatnio gaw臋dzili 鈥 powiedzia艂 Jim i mrugn膮艂 do Ricka, kt贸ry mia艂 bardzo zamy艣lony wyraz twarzy. Potem chrz膮kn膮艂 i wytar艂 g艂o艣no nos. 鈥 Cholera, znowu dosta艂em uczulenia. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to przez te pieprzone drzewa.

Dusty rozmawia艂a w艂a艣nie z jak膮艣 starsz膮 kobiet膮, kt贸ra dzwoni艂a ju偶 wcze艣niej, 偶eby zaofiarowa膰 swoj膮 pomoc. Kobieta twierdzi艂a z przekonaniem, 偶e widzia艂a kiedy艣 w telewizji film, w kt贸rym te偶 znaleziono cia艂o bez g艂owy. Nie wiedzia艂a tylko, czy by艂 to 鈥濳ojak鈥 czy 鈥濵agnum鈥. Wpad艂a na pomys艂, 偶e policja mo偶e przecie偶 zapyta膰 w telewizji, jak rozwi膮zano t臋 zagadk臋 w serialu. Dusty podzi臋kowa艂a jej za sugesti臋. Gdy odk艂ada艂a ju偶 s艂uchawk臋, rzuci艂a okiem na wiadomo艣膰 od Terrance鈥檃 McGee, westchn臋艂a, umie艣ci艂a kartk臋 na samym spodzie pliku i zacz臋艂a telefonowa膰 dalej.

Dziwne 鈥 stwierdzi艂 Rick. 鈥 Nie dzwoni艂 nikt z rodziny zamordowanej. Sprawia wra偶enie osoby, kt贸rej kto艣 powinien szuka膰, chyba 偶e dopiero niedawno przyby艂a do Miami.

Albo te偶 jej najbli偶szy i najdro偶szy krewny, ten sam, kt贸ry, logicznie rzecz bior膮c, powinien zg艂osi膰 zagini臋cie, jest zab贸jc膮 鈥 spekulowa艂a Dusty. 鈥 Szkoda, 偶e na jej bi偶uterii niczego nie wygrawerowano. Uwa偶am, 偶e umieszczanie inicja艂贸w na kosztowno艣ciach powinno sta膰 si臋 obowi膮zkowe dla ich w艂a艣cicieli. Nale偶a艂oby wprowadzi膰 taki przepis 鈥 narzeka艂a.

Dlaczego mieliby艣my ograniczy膰 si臋 do inicja艂贸w? 鈥 burkn膮艂 Jim zza biurka. 鈥 Uwa偶am, 偶e powinni grawerowa膰 imi臋, nazwisko, adres i numer polisy ubezpieczeniowej.

Tak. I jeszcze list臋 potencjalnych wrog贸w 鈥 doda艂a Dusty.

Oraz nazwiska i telefony najbli偶szych krewnych 鈥 uzupe艂ni艂 Jim. 鈥 Bardzo u艂atwi艂oby to nam prac臋.

Rzeczywi艣cie. By艂oby te偶 mi艂o, gdyby po wewn臋trznej stronie uda mieli wytatuowan膮 informacj臋 na temat poprzednich zamach贸w na ich 偶ycie, je艣li takowe mia艂y miejsce i...

Uwa偶am, 偶e najwy偶szy czas, 偶eby艣my poszli co艣 zje艣膰 鈥 zaproponowa艂 Rick. 鈥 Jeste艣cie w bardzo wojowniczym nastroju.

Podobaj膮 ci si臋 nasze pomys艂y? 鈥 spyta艂 Jim i znowu kichn膮艂.

Nie.

To niech ci臋 diabli, ale rzeczywi艣cie chod藕my je艣膰.

Usiedli przy stoliku w barze 鈥濻tar Dust鈥 przy Biscayne Boulevard. Dusty zam贸wi艂a kanapk臋 i mro偶on膮 herbat臋 do picia. Jim poprosi艂 o kotlet wieprzowy z ziemniakami, a Rick o domowy placek mi臋sny. Zamiast ziemniak贸w, kt贸re figurowa艂y w karcie jako dodatek do tego dania, zam贸wi艂 makaron z serem. U艣miechni臋ta, rudow艂osa kelnerka pos艂usznie przyj臋艂a zam贸wienie i znikn臋艂a w kuchni.

Widzia艂e艣? 鈥 spyta艂a Dusty, zwracaj膮c si臋 do Jima. 鈥 Komu艣 innemu zrobi艂aby awantur臋. Sp贸jrz. W karcie napisali wyra藕nie: 鈥瀦amiany wykluczone鈥, ale nasz sier偶ant jest taaaki s艂odki, a poza tym biedak ma r臋k臋 na temblaku. Co za rozpuszczony bachor. Zawsze musi postawi膰 na swoim.

Trzeba sobie zas艂u偶y膰 na takie traktowanie 鈥 powiedzia艂 Rick, wyra藕nie dumny z siebie. 鈥 Znam Sheil臋. Przychodz臋 tu ju偶 od jakiego艣 czasu.

Dusty wznios艂a oczy do nieba.

Ta ruda kelnerka ma na imi臋 Sheila. S艂ysza艂e艣, Jim? Rozumiesz, o co mi chodzi?

Jakie艣 dziecko przy stoliku obok zacz臋艂o nagle wydziera膰 si臋 wniebog艂osy. Jego rodzice rozgl膮dali si臋 bezradnie woko艂o, a dziecko dar艂o si臋 coraz g艂o艣niej, czerwone na twarzy ze z艂o艣ci.

Ma temperament 鈥 zauwa偶y艂a z u艣miechem Dusty.

Ciekaw jestem, czy to jest ten sam 鈥 powiedzia艂 Jim przez nos, wpatrzony w berbecia.

Kto? 鈥 zapyta艂 Rick.

Ten dzieciak, kt贸ry tak wrzeszczy 鈥 zaskrzecza艂 Jim. 鈥 Wsz臋dzie go pe艂no. Przychodzi do ka偶dej restauracji, mo偶na go spotka膰 w ka偶dym kinie, w kt贸rym musisz zap艂aci膰 sze艣膰 dolc贸w, 偶eby obejrze膰 film. Gdzie si臋 podzia艂y opiekunki do dzieci? Czy rodzice ju偶 ich nie zatrudniaj膮?

Ci tutaj s膮 prawdopodobnie stale zaj臋ci prac膮 i dlatego ci膮gn膮 go ze sob膮 wsz臋dzie, gdzie si臋 da, 偶eby ukoi膰 wyrzuty sumienia 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Ja nie pope艂ni臋 tego b艂臋du, kiedy b臋d臋 mia艂 w艂asne dzieci.

Widz臋, 偶e starannie wszystko przemy艣la艂e艣 鈥 odezwa艂a si臋 cicho Dusty. 鈥 A w og贸le to ca艂y dzie艅 chcia艂am ci臋 zapyta膰, co ci si臋 sta艂o w podbr贸dek.

Rzeczywi艣cie. Wygl膮dasz, jakby dopad艂 ci臋 jaki艣 艂owca g艂贸w 鈥 doda艂 Jim.

To przy goleniu 鈥 Rick mia艂 g艂upi膮 min臋.

Dop贸ki nie wyzdrowieje ci r臋ka, popro艣 Laurek 偶eby ci臋 goli艂a podsun臋艂a Dusty.

Masz racj臋 鈥 wymamrota艂 bez entuzjazmu.

Ma艂y tyran przy stoliku obok wymachiwa艂 pulchnymi pi膮stkami i krzycza艂 coraz g艂o艣niej.

Niech diabli wezm膮 has艂o: 鈥濵oje NIE dla narkotyk贸w鈥. Ja b臋d臋 teraz lansowa艂: 鈥濵oje NIE dla dzieci鈥. Dzieci powinny by膰 zakazane 鈥 stwierdzi艂 Jim.

Wypij臋 za to 鈥 Dusty unios艂a szklank臋 z wod膮.

Jej g艂os brzmia艂 weso艂o, ale mia艂a smutne oczy.


Rick pierwszy sko艅czy艂 kaw臋 i poszed艂 zatelefonowa膰. Wkr贸tce po znalezieniu cia艂a uda艂o si臋 ustali膰, 偶e odciski palc贸w zamordowanej nie figuruj膮 w kartotece policyjnej okr臋gu Dade. Teraz zadzwoni艂 do g艂贸wnego rejestru, licz膮c na to, 偶e poszukiwania w O艣rodku Informacyjnym przynios艂y rezultaty. Jak zwykle, urz臋dnik kaza艂 mu zaczeka膰.

Mo偶e co艣 maj膮 鈥 powiedzia艂a Dusty z nadziej膮.

Jim przytakn膮艂 i odstawi艂 fili偶ank臋 z kaw膮.

Jim, martwi臋 si臋 o niego. Nie s膮dzisz, 偶e to wszystko za szybko idzie? Uwa偶am, 偶e Laurel jest troch臋 dziwna. A je艣li chodzi o ten list...

Jim przygl膮da艂 si臋 Dusty przez chwil臋, nim jej przerwa艂.

M贸wi臋 ci jeszcze raz. Nie zaczynaj. Je艣li b臋dziesz si臋 zachowywa膰 jak j臋dza i obmawia膰 Laurel, stracisz Ricka jako przyjaciela i nie b臋dziecie mogli razem pracowa膰. Na tym w艂a艣nie polega trudno艣膰, jak si臋 ma bab臋 za partnera. B臋dzie zawsze zazdrosna i zawistna.

Nie o to chodzi, Jim. Przysi臋gam 鈥 patrzy艂a na niego szczerze. 鈥 Przyznaj臋, 偶e jestem zazdrosna. Ale nie dlatego to m贸wi臋. Ona naprawd臋 jest dziwna. Uwa偶am, 偶e sama napisa艂a do siebie ten list. Nie tylko... Podejrzewam, 偶e Laurel utopi艂a kotka s膮siad贸w w zatoce. Szkoda, 偶e nie widzia艂e艣 jej miny, kiedy zapytano j膮, czy go widzia艂a. My艣l臋, 偶e ona jest po prostu chora.

Tak. A w dodatku jest masowym morderc膮 i wyko艅czy艂a Myszk臋 Miki. Daj spok贸j. To mi艂y dzieciak. Ty po prostu nie mo偶esz znie艣膰, 偶e ci臋 dla niej porzuci艂. A nawet je艣li co艣 rzeczywi艣cie jest z ni膮 nie w porz膮dku, lepiej b臋dzie, jak Rick przekona si臋 o tym bez twojej pomocy. To ju偶 du偶y ch艂opiec. Uwa偶aj, 偶eby艣 nie napyta艂a sobie biedy. Bo tak si臋 to w艂a艣nie sko艅czy.

M贸wi艂am powa偶nie 鈥 westchn臋艂a i spojrza艂a przez okno na przeje偶d偶aj膮ce ulic膮 samochody.

Ja te偶. To dzieciak i kropka. Ju偶 nie pami臋tasz, jak si臋 cz艂owiek zachowuje, kiedy ma tyle lat, co ona. Rick jest z ni膮 szcz臋艣liwy. Przynajmniej on jest szcz臋艣liwy.

Spojrzeli z nadziej膮 na Ricka, kt贸ry w艂a艣nie wr贸ci艂 do stolika.

Nie mamy szcz臋艣cia 鈥 powiedzia艂, siadaj膮c. 鈥 FBI nic nie ma.

S艂uchajcie 鈥 odezwa艂a si臋 Dusty. 鈥 Je艣li kupi艂a ciuchy na Florydzie, istnieje szansa, 偶e zaopatrywa艂a si臋 u Neimana Marcusa w Bal Harbour. Tam jest otwarte do p贸藕na. Mo偶e p贸jd臋 tam i troch臋 si臋 rozejrz臋?

Po prostu chcesz i艣膰 na zakupy 鈥 stwierdzi艂 Jim z nagan膮 w g艂osie.

Zawsze 鈥 odpar艂a Dusty. 鈥 Ale nie dzi艣. A mo偶e ja p贸jd臋 na sekcj臋, a wy skoczycie do Neimana Marcusa i opiszecie j膮 kupuj膮cym?

M臋偶czy藕ni szybko doszli do wniosku, 偶e najlepiej b臋dzie, jak Dusty p贸jdzie do centrum handlowego, Rick we藕mie udzia艂 w sekcji, a Jim zatrudni rekrut贸w do odbierania telefon贸w.



Rozdzia艂 dwudziesty czwarty


To moja ulubiona pora roku pomy艣la艂 Alex. Wspania艂a, troch臋 niebezpieczna pogoda. Trudne do przewidzenia burze, z kt贸rych ka偶da przerodzi膰 si臋 mo偶e w zab贸jczy huragan u艣piony teraz gdzie艣 daleko na morzu. I jeszcze to specyficzne powietrze naelektryzowane, pod napi臋ciem. W Miami jest ch艂odniej i przyjemniej w okresie p贸藕nego lata ni偶 w wi臋kszo艣ci innych miejsc w Ameryce. Najwy偶sza, zanotowana dot膮d temperatura w mie艣cie wynios艂a trzydzie艣ci pi臋膰 stopni C, a poza tym wieje wci膮偶 orze藕wiaj膮cy wiatr od morza.

Tak, tutaj jest najlepiej duma艂 Alex a dzi艣 wieczorem trzeba zasadniczo zmieni膰 swoje 偶ycie. Najwy偶szy czas zrobi膰 zakupy, zakupy za pieni膮dze, kt贸re u艂atwiaj膮 wszystko, 艂膮cznie ze sprawiedliwo艣ci膮.

Jecha艂 na p贸艂noc, dziel膮c kr臋t膮 wst臋g臋 Collins Avenue z turystami, kt贸rzy przyjechali do Miami Beach po sezonie i wynaj臋li tu samochody. Nieprzerwany potok aut p艂yn膮艂 tak w cieniu ogromnych po艂o偶onych wysoko wie偶 luksusowych, nowoczesnych budowli i staro艣wieckich hoteli, kt贸re wygl膮da艂y jak r贸偶owe pa艂ace prosto z bajki. Stanowi艂y pozosta艂o艣膰 czas贸w, kiedy co roku otwierano nowy, luksusowy hotel, zanim inwestorzy stali si臋 chytrzy i zacz臋li za艣mieca膰 krajobraz molochami. B艂ogos艂awie艅stwem by艂oby, gdyby ta burza na Karaibach przekszta艂ci艂a si臋 w straszliwy huragan pomy艣la艂 Alex. Jedynie mocne uderzenie mo偶e oczy艣ci膰 to miasto i spowodowa膰 konieczno艣膰 jego przebudowy. Ju偶 raz tak si臋 sta艂o.

Wielki huragan z roku 1926 stanowi艂 ulubiony rozdzia艂 Alexa w historii Miami. Nikt nie wiedzia艂 wtedy jeszcze wiele o huraganach oraz oku cyklonu, po kt贸rym ustaje deszcz i cichnie wiatr. Zapada cisza tak martwa, jak uosobienie 艣mierci. Ludzie nie spodziewali si臋, 偶e druga cz臋艣膰 katastrofy dopiero nadchodzi. Wielu z nich s膮dzi艂o, 偶e jest ju偶 po wszystkim i zdecydowa艂o si臋 wyj艣膰, 偶eby obejrze膰 skutki huraganu w Miami Beach. Ju偶 w 1926 roku mieszka艅cy Miami uwielbiali przygl膮da膰 si臋 katastrofom. Ci, kt贸rym uda艂o si臋 prze偶y膰 huragan, zapakowali dzieci oraz babcie do ford贸w T i wyjechali na drewnian膮 grobl臋 stanowi膮c膮 jedyny pomost do Beach. Setki samochod贸w jecha艂y tak jeden za drugim, niemal zderzak w zderzak, kiedy 偶ywio艂 uderzy艂 po raz drugi. Po dzi艣 dzie艅 na piaszczystym dnie Biscayne Boy, mi臋dzy Miami a Beach, spoczywaj膮 zardzewia艂e wraki aut oraz ko艣ci pasa偶er贸w.

Niekt贸rym nauka przychodzi ci臋偶ko my艣la艂 Alex. Woda, pogoda i samo to miasto potrafi膮 zwie艣膰 ka偶dego. 艁agodne oko burzy, zalana s艂o艅cem pla偶a, krzycz膮ce mewy, bujna ziele艅 miasta wygl膮daj膮 tak kusz膮co, tak pogodnie, a w g艂臋bi serca s膮 mordercami. Dok艂adnie tak, jak niekt贸rzy ludzie. Na przyk艂ad ja. Fatalnie wysz艂o z tym Barrym. M贸g艂by przysi膮c, 偶e ten facet to peda艂. No c贸偶, po dzisiejszym wieczorze Marilyn b臋dzie wreszcie mog艂a pobuszowa膰 po sklepach i jako艣 powetowa膰 sobie t臋 strat臋. 艢wietnie si臋 bawili, dop贸ki nie zjawi艂 si臋 on, Alex, i wszystkiego im nie popsu艂. Doszed艂 teraz do wniosku, 偶e mo偶e troch臋 przesadzi艂. Ale by艂a to kwestia ura偶onej dumy i instynkt w艂adcy. Wcale zreszt膮 tego nie 偶a艂owa艂. Nikomu nie wolno niczego komplikowa膰, dop贸ki Rick nie o偶eni si臋 z t膮 dziewczyn膮. Straci艂 troch臋 czasu, bo musia艂 dostarczy膰 pewien pakunek skorpionom i w臋偶om zamieszkuj膮cym g臋sty las porastaj膮cy brzeg Biscayne Bay, ale teraz stara艂 si臋 to nadrobi膰. Lubi艂 by膰 zaj臋ty.

Centrum handlowe. Wystawy snobistycznych sklep贸w pe艂ne towar贸w bez metek. Kolorowe trawniki, 偶ywop艂oty, dzwoni膮ce fontanny, pn膮cza tropikalne zwisaj膮ce z ogromnych wisz膮cych koszy, wspania艂y krajobraz i r贸wnie wspania艂e ceny, kawiarnie z ogr贸dkami, gdzie kawa kosztuje cztery i p贸艂 dolara, Gucci, Saks i Neiman Marcus. Nie prowadzono tu wyprzeda偶y. Alex zna艂 dobrze to miejsce, gdy偶 dosz艂o tu kiedy艣 do ma艂ego nieporozumienia.

Wr贸ci艂em o艣wiadczy艂, nie bardzo wiadomo komu. Nie przy艂apiecie mnie ju偶 na drobnej kradzie偶y. Tym razem zabior臋 wam wszystko.

Parkingowi ubrani byli w czerwonobia艂e mundury i he艂my, tak jak policjanci na Bahamach. Oburza艂 go do g艂臋bi fakt, 偶e trzeba dodatkowo p艂aci膰 za to, 偶eby m贸c wyda膰 tu pieni膮dze. Co za zdzierstwo!

Zreszt膮 i tak nie powinien zostawia膰 samochodu na parkingu. Nie m贸g艂 pozwoli膰 sobie na to, 偶eby czeka膰, a偶 jaki艣 stary pryk podniesie r臋k臋, wskazuj膮c mu, 偶e mo偶e ju偶 jecha膰, kiedy b臋dzie musia艂 si臋 spieszy膰. Nie chcia艂 sobie nawet wyobra偶a膰 takiej sytuacji. By艂 bardzo niecierpliwy. Z konieczno艣ci. Ma艂a uliczka w przylegaj膮cym do centrum Bay Harbor Island lepiej nadawa艂a si臋 do parkowania. B臋dzie musia艂 pami臋ta膰, 偶eby wrzuci膰 pieni膮dze do licznika. Takie drobiazgi bardzo si臋 licz膮. Zawsze trzeba sprawia膰 wra偶enie praworz膮dnego, zupe艂nie przeci臋tnego obywatela. Ta gra nazywa si臋 oszustwo. Nic dziwnego, 偶e tak 艂atwo uto偶samia艂 si臋 z tym miastem i chcia艂 w nim pozosta膰. Do tej pory nie 偶y艂 jeszcze na ca艂ego, ale sytuacja ulega艂a stopniowej poprawie. Sta艂 si臋 najsilniejszy, a si艂 wci膮偶 przybywa艂o.

Centrum handlowe, co najmniej dwupoziomowe, wraz ze swymi ekskluzywnymi sklepami przypomina艂o pi臋knie o艣wietlony, kolorowy statek wycieczkowy p艂yn膮cy po ciemnej rzece. Wzd艂u偶 czteropasmowej Collins Avenue sta艂y eleganckie, stare hotele i pyszni艂y si臋 kondominia, odsuni臋te w g艂膮b od ulicy, z oknami zwr贸conymi dumnie ku morzu. Za centrum handlowym wi艂y si臋 w膮skie, spokojne uliczki, a przy nich mie艣ci艂y si臋 domy i apartamenty nale偶膮ce g艂贸wnie do ludzi, kt贸rzy przyje偶d偶ali tu w zimie, kt贸ra oczywi艣cie nie by艂a szczytem sezonu turystycznego. O tej porze, tu偶 po zmierzchu, nikt nie spacerowa艂 t臋dy, a kierowcy spieszyli na p贸艂noc, zmierzaj膮c w stron臋 Golden Beach i Hollywoodu, b膮d藕 zatrzymywali si臋 na parkingu centrum, 偶eby otrzyma膰 bilety od porz膮dkowych.

Zadaszony, dwupoziomowy, ton膮cy teraz w cieniu parking by艂 tylko w po艂owie zape艂niony. Nikt nie kr臋ci艂 si臋 w pobli偶u. Nadesz艂a pora, 偶eby przybyli ludzie, na kt贸rych tu czeka艂, je偶eli mieli zamiar zjawi膰 si臋 punktualnie. O wilku mowa. 艁adnie polakierowana, czerwona ci臋偶ar贸wka przyjecha艂a na miejsce o czasie. I o to chodzi艂o. Teraz ju偶 nic nie mog艂o go powstrzyma膰. Kierowca postawi艂 w贸z na ukos od tylnego wej艣cia ekskluzywnego sklepu. Z ci臋偶ar贸wki wysiad艂 goniec, kt贸ry 艣mia艂 si臋 teraz z czego艣, co w艂a艣nie powiedzia艂 kierowca. Nie nosi艂 munduru, nie mia艂 nawet broni. Uwa偶ali widocznie, 偶e tak jest dyskretniej. Alexowi wyda艂o si臋 to g艂upie. Goniec wygl膮da艂 zwyczajnie, mia艂 oko艂o dwudziestu siedmiu lat, by艂 dobrze zbudowany. Poszed艂 na ty艂y sklepu, okr膮偶aj膮c budynek, przycisn膮艂 guzik, powiedzia艂 co艣 do domofonu i wsiad艂 do windy.

Za jakie艣 dwana艣cie minut pojawi si臋 tu z powrotem i b臋dzie ni贸s艂 torb臋 z ca艂odziennym utargiem. Alex b臋dzie czeka艂 na niego, gdy wysi膮dzie sam z windy. Musi go dopa艣膰, nim goniec ponownie znajdzie si臋 w zasi臋gu wzroku kierowcy. Poci膮ga艂o to za sob膮 ryzyko, ale Alex by艂 szybki. Goniec musi odda膰 pieni膮dze i wyl膮dowa膰 z powrotem w windzie 偶ywy lub martwy, kiedy zamkn膮 si臋 drzwi. A one nie otworz膮 si臋 ju偶, dop贸ki nie uruchomi膮 ich stra偶nicy. Wtedy winda pojedzie na trzecie pi臋tro i zanim ofiara zd膮偶y wyjawi膰, co si臋 sta艂o, Alex wsi膮dzie ju偶 do samochodu. Kierowca ci臋偶ar贸wki nie b臋dzie si臋 niecierpliwi艂. Nabierze podejrze艅 dopiero wtedy, gdy z wind wypadn膮 uzbrojeni ochroniarze, ale nie stanie si臋 to przed up艂ywem pi臋ciu minut. Wtedy lokalna policja r贸wnie偶 ju偶 b臋dzie w drodze. Zablokuj膮 prawdopodobnie oba wyjazdy i autostrad臋 Bay Harbor na zach贸d od Miami. O tej porze Alex b臋dzie ju偶 zmierza艂 na po艂udnie i znajdzie si臋 w zasi臋gu innego obwodu policyjnego, w obr臋bie Surfside, oddalonego zaledwie par臋 przecznic od centrum handlowego. To ma艂e miasto z w艂asn膮 komend膮 policji ma zaledwie par臋 przecznic, a zatok臋 dzieli od morza nie wi臋cej ni偶 mila. Alex musi min膮膰 dziewi臋膰 przecznic i trzy skrzy偶owania, 偶eby wyjecha膰 spoza jurysdykcji Miami Beach. Radia policyjne w tych okr臋gach pracuj膮 na r贸偶nych cz臋stotliwo艣ciach, a wi臋c policjanci z Surfside nie dowiedz膮 si臋 o pope艂nieniu przest臋pstwa, chyba 偶e ci z Miami uznaj膮 za stosowne ich o tym poinformowa膰. Tylu gliniarzy, tyle komisariat贸w i tak s艂aba informacja. S艂ysza艂 wielokrotnie, jak policjanci na to narzekali.

Gdyby goniec si臋 broni艂 i odm贸wi艂 oddania pieni臋dzy, sprawy przybra艂yby inny obr贸t. Je艣li zostanie zmuszony do u偶ycia broni, kierowca mo偶e us艂ysze膰 strza艂, nawet w klimatyzowanej ci臋偶ar贸wce z w艂膮czonym silnikiem. Oczywi艣cie mo偶e przypisa膰 ten odg艂os strzelaj膮cemu ga藕nikowi, nie b臋d膮c jednak pewnym, sk膮d on pochodzi, bo z parkingu i wind docieraj膮 r贸偶ne d藕wi臋ki. Kierowcom nie wolno wychodzi膰 z woz贸w. Je艣li jednak ciekawo艣膰 we藕mie nad nim g贸r臋 i wyjdzie, 偶eby sprawdzi膰? Ludzie nie zawsze post臋puj膮 zgodnie z przepisami. Kierowca ma bro艅. Mo偶e narobi膰 k艂opot贸w. Alex postanowi艂, 偶e na razie jednak nie b臋dzie si臋 martwi艂. Ma jeszcze na to czas.

Czekaj膮c tak samotnie w ciemno艣ciach, by艂 zupe艂nie spokojny i pewny siebie. Serce bi艂o mu mocniej ni偶 zwykle i mia艂 g臋si膮 sk贸rk臋, ale nie odbiera艂 tego w nieprzyjemny spos贸b. Przypomnia艂 sobie, 偶e nie wolno mu biec. Powinien raczej szybko i艣膰. Pieni膮dze umie艣ci w torbie na zakupy, kt贸r膮 trzyma艂 teraz pod pach膮. P贸藕niej pozb臋dzie si臋 czek贸w i pieni臋dzy. W dalszym ci膮gu sprawdza艂 czas. Zosta艂y jeszcze cztery minuty. Stan膮艂 na posterunku w cieniu kamiennej misy z filodendronem, zaledwie dwa kroki od drzwi windy. Bro艅 ci膮偶y艂a mu troch臋 i to go uspokaja艂o. Za pasem mia艂 n贸偶. Je艣li zostanie zmuszony do u偶ycia broni, nie narobi ha艂asu, cho膰 b臋dzie to brudna i niebezpieczna robota. Gdy nie udaje si臋 trafi膰 przeciwnika w naprawd臋 czu艂e miejsce, mo偶na go tylko rozw艣cieczy膰, a nie powa偶nie zrani膰. A nawet, je偶eli cios b臋dzie celny, i tak potrwa to chwil臋, nim ofiara stanie si臋 zupe艂nie nieszkodliwa i upadnie. Alex nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na 偶adn膮 strat臋 czasu. Mia艂 przy sobie swoj膮 ulubion膮 trzydziestk臋贸semk臋, kt贸ra nigdy go nie zawiod艂a. By艂a przy tym taka przyjemna i bezosobowa. A poza tym nie brudzi艂a r膮k. Mo偶na ca艂kowicie wyeliminowa膰 z gry przeciwnika, nie niszcz膮c sobie fryzury i nie gniot膮c ubrania. Bro艅 palna budzi respekt i pod jej wp艂ywem ludzie gotowi s膮 zgodzi膰 si臋 na wszystkie 偶膮dania. Nie podj膮艂by si臋 zreszt膮 ca艂ego tego przedsi臋wzi臋cia, gdyby jej nie mia艂.

Jeszcze dwie minuty. Za centrum handlowym powietrze sta艂o, budynki nie dopuszcza艂y tu wiatru od morza, a 艂omot urz膮dze艅 klimatyzacyjnych zag艂usza艂 szum oceanu. Alex by艂 w艣ciek艂y, 偶e nie widzi st膮d bezkresu nieba. Ze swego stanowiska m贸g艂 jedynie dojrze膰 pasek bezgwiezdnego aksamitu. Na horyzoncie rozkwita艂 wielki b艂臋kit z ciemnymi, o艂owianymi chmurami. Niewykluczone, 偶e wieczorem si臋 rozpada pomy艣la艂. Musi bardzo ostro偶nie prowadzi膰, jezdnie bywaj膮 zdradzieckie, gdy spadn膮 na nie pierwsze krople deszczu. Kiedy odrobina wody zmiesza si臋 z warstw膮 benzyny i kurzu, kt贸r膮 pokryta jest nawierzchnia, droga staje si臋 tak 艣liska, 偶e zar贸wno samoch贸d, jak i 艣lizgacz mo偶e wypa艣膰 z szosy lub przejecha膰 na przeciwny pas. Nie by艂a to najlepsza pora na st艂uczki. Absolutnie nie najlepsza. Alex przypomnia艂 sobie, 偶e Rick opowiada艂 kiedy艣 o facecie, kt贸ry napad艂 na bank, a p贸藕niej nie m贸g艂 si臋 dosta膰 do samochodu. M贸wi艂 te偶 o ma艂olacie, kt贸ry w艂ama艂 si臋 do samochodu wy艂adowanego po brzegi skradzionym 艂upem. Chciwy z艂odziej pozostawi艂 go na ulicy, a sam wr贸ci艂 do mieszkania po wi臋cej towaru. Innym razem pewien handlarz narkotyk贸w telefonowa艂 w艂a艣nie z automatu, tak jak to oni maj膮 w zwyczaju, kiedy nagle odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂, jak jaki艣 nastolatek kradnie mu mercedesa, w kt贸rym by艂a kokaina i sto dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w. Nie zg艂osi艂 tego oczywi艣cie policji i wszystko wysz艂o na jaw dopiero w贸wczas, gdy zwr贸cono uwag臋 na dzieciaka, wyrzuconego ju偶 w贸wczas ze szko艂y, kt贸ry p艂aci艂 got贸wk膮 za motocykle kupione w prezencie dla przyjaci贸艂. W艂a艣ciwie ma艂olat mia艂 szcz臋艣cie, 偶e to gliny dopad艂y go wcze艣niej. Rick zawsze opowiada艂 w domu takie kapitalne historyjki. Alex doszed艂 do wniosku, 偶e b臋dzie mu ich brakowa艂o, kiedy Rick rozstanie si臋 z tym 艣wiatem.

Jeszcze minuta. Wreszcie! Us艂ysza艂, jak otwieraj膮 si臋 drzwi automatyczne i zaraz potem zamykaj膮 z 艂oskotem, kt贸ry przyprawi艂 Alexa o dr偶enie serca. Teraz odg艂os zje偶d偶aj膮cej w d贸艂 windy. W艂a艣nie! G艂臋boki oddech, czapka na oczy, bro艅 w pogotowiu. Niech lepiej ten facet b臋dzie pos艂uszny, je艣li chce dzi艣 wieczorem wr贸ci膰 do domu. Sezamie, otw贸rz si臋! Goniec sta艂 na samym 艣rodku, z lekko rozstawionymi nogami, wpatrzony wprost przed siebie, z torb膮 pod pach膮, kt贸r膮 podtrzymywa艂 od spodu praw膮 r臋k膮.

Zamruga艂, widocznie nieprzyzwyczajony jeszcze do zmiany o艣wietlenia, kiedy Alex wy艂oni艂 si臋 tu偶 przed nim z ciemno艣ci.

Co jest? powiedzia艂 i zrobi艂 krok do ty艂u. Alex stan膮艂 w drzwiach, by uniemo偶liwi膰 ich zamkni臋cie. Lufa pistoletu znajdowa艂a si臋 na poziomie serca m臋偶czyzny. Alex da艂 mu znak, 偶eby odda艂 torb臋. Goniec zawaha艂 si臋. Alex odbezpieczy艂 bro艅. G艂uchy, metalowy d藕wi臋k robi艂 wra偶enie. Facet otworzy艂 usta, ale s艂owa uwi臋z艂y mu w gardle. Patrzy艂 teraz wyczekuj膮co na Alexa, kt贸remu si臋 to zupe艂nie nie podoba艂o. Zacisn膮艂 palec na spu艣cie. Goniec zauwa偶y艂 ten gest i uni贸s艂 praw膮 d艂o艅, jakby chcia艂 go powstrzyma膰. Alexowi przypad艂 zdecydowanie do gustu przera偶ony wyraz oczu m臋偶czyzny, kt贸ry nie spuszcza艂 teraz z niego wzroku, dok艂adnie tak, jak powinien.

Machn膮艂 szybko i niecierpliwie pistoletem. M臋偶czyzna odda艂 mu torb臋, kt贸ra by艂a ci臋偶sza, ni偶 si臋 spodziewa艂. Chwyci艂 j膮 mocno i cofn膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c drzwi. Wtedy zauwa偶y艂, 偶e goniec wykona艂 jaki艣 ruch. Dostrzeg艂 to w jego twarzy, w zawzi臋to艣ci jego spojrzenia i zaci艣ni臋tej szcz臋ce. Rzuci艂 si臋 do deski rozdzielczej, Alex s膮dzi艂, 偶e chce zapobiec zamkni臋ciu drzwi, ale m臋偶czyzna w艂膮czy艂 alarm. Trzyma艂 kciuk na przycisku, a syrena wy艂a przera藕liwie g艂o艣no. Sukinsyn! Gdy drzwi zacz臋艂y si臋 zamyka膰, Alex odda艂 dwa strza艂y. Sygna艂 alarmowy doprowadza艂 go do szale艅stwa, a zasuwaj膮ce si臋 drzwi ogranicza艂y mu pole widzenia. Cz艂owiek w windzie rzuci艂 si臋 w lewo, wi臋c Alex chybi艂 nawet z tak niewielkiej odleg艂o艣ci. Winda ruszy艂a.

Us艂ysza艂 za sob膮 krzyk. Niech to szlag! Sk膮d on si臋 tu wzi膮艂? Stra偶nik w mundurze. Nie by艂 to jeden z tych starych ramoli, ale m艂ody, z rewolwerem w pochwie. Szed艂 szybko, teraz prawie bieg艂, a pojawi艂 si臋 akurat z tej strony, kt贸r膮 Alex zamierza艂 ucieka膰. Posuwaj膮c si臋 szybko naprz贸d, odpina艂 pochw臋. Alarm wy艂 tak g艂o艣no, 偶e m贸g艂by obudzi膰 umar艂ego. Winda by艂a ca艂y czas w ruchu. Goniec wrzeszcza艂, 偶eby kto艣 zadzwoni艂 po gliny. Sukinsyn! pomy艣la艂 Alex. Co za szkoda, 偶e go nie zabi艂. Nie powinien by艂 dopu艣ci膰, 偶eby dra艅 wcisn膮艂 ten cholerny guzik. Jak tylko winda wypluje go na trzecim pi臋trze, zbierze posi艂ki i zaraz 鈥 wszyscy wr贸c膮 na d贸艂.

Ten cholerny ochroniarz z rewolwerem odcina艂 mu odwr贸t. Nie m贸g艂 ucieka膰 inn膮 drog膮, obok ci臋偶ar贸wki. Kierowca by艂 uzbrojony i mia艂 radio. Alex nie wiedzia艂, w jaki spos贸b poradzi膰 sobie z ci臋偶ar贸wk膮. Ochroniarz te偶 mia艂 radio, przypi臋te do pasa. Nie, mia艂 innego wyboru. Ruszy艂 p臋dem wprost na niego. Ochroniarz zawaha艂 si臋. Ba艂 si臋 strzela膰 pierwszy, bo jeszcze nie ca艂kiem rozumia艂, co si臋 dzieje.

St贸j! Nie ruszaj si臋! wrzasn膮艂.

Znajdowa艂 si臋 do艣膰 blisko niego.

Zabij臋 go jak psa pomy艣la艂 Alex.

Wystrzeli艂. 鈥 Stra偶nik by艂 wyra藕nie zaskoczony. Zatrzyma艂 si臋 tak raptownie, 偶e si艂膮 rozp臋du przelecia艂 jeszcze par臋 krok贸w do przodu, ale nie zosta艂 ranny. Cholera zakl膮艂 w duchu Alex i schowa艂 si臋 za jednym z zaparkowanych tam samochod贸w. Nie widzia艂 ochroniarza, ale s艂ysza艂, jak nawija co艣 przez radio, a potem doszed艂 do niego odg艂os zapalanego silnika ci臋偶ar贸wki. Winda na pewno zatrzyma艂a si臋 ju偶 na trzecim pi臋trze. Za chwil臋 znowu zjedzie na d贸艂. Musi si臋 st膮d wynosi膰. Uzbrojeni stra偶nicy maj膮 na og贸艂 za sob膮 kr贸tkie przeszkolenie strzeleckie, ale nie potrafi膮 zbyt wiele, chyba 偶e s艂u偶yli w policji. Bardzo trudno jest trafi膰 w ruchomy cel. Ucieczka sta艂a si臋 najlepszym wyj艣ciem. Jazda! K膮tem oka dostrzeg艂 reflektory ci臋偶ar贸wki. P臋dzi艂 jak szalony, z torb膮 w jednej r臋ce i pistoletem w drugiej, szar偶uj膮c na samoch贸d, za kt贸rym skry艂 si臋 ochroniarz. Przebiegaj膮c tu偶 obok niego, odda艂 kilka strza艂贸w i pogna艂 dalej w stron臋 nast臋pnego rz臋du samochod贸w, za kt贸rymi chcia艂 si臋 schroni膰. Poczu艂 zapach prochu i zobaczy艂 przeszywaj膮cy powietrze b艂ysk. Stra偶nik by艂 przera偶ony, usi艂owa艂 schowa膰 jako艣 g艂ow臋 i wej艣膰 pod samoch贸d, co tak zaabsorbowa艂o jego uwag臋, 偶e nie mia艂 czasu strzeli膰. Ale znajdzie czas pomy艣la艂 Alex. I rzeczywi艣cie. Strzela. Raz, dwa, trzy. Kretyn trafi艂 prosto w zadaszenie parkingu i od艂amki betonu pofrun臋艂y w powietrze. Alex posuwa艂 si臋 teraz wzd艂u偶 rz臋du zaparkowanych samochod贸w, kt贸ry ich od siebie odgradza艂, zmierzaj膮c w kierunku zachodnim. Mia艂 wra偶enie, 偶e znajduje si臋 jeszcze bardzo daleko od w艂asnego auta, a gdyby oni je zauwa偶yli i jeszcze zapisali numery rejestracyjne, by艂by ugotowany.

Wystrzeli艂 cztery kule, jeszcze dwie i b臋dzie musia艂 na艂adowa膰 bro艅. Je艣li stra偶nik natomiast nie przestanie szasta膰 nabojami, jak do tej pory, a dysponuje standardowym rewolwerem, co by艂o prawdopodobne, nie b臋dzie mia艂 innego wyj艣cia, jak zatrzyma膰 si臋 i ponownie za艂adowa膰. Chyba 偶e schowa艂 gdzie艣 drugi pistolet, w co Alex mocno pow膮tpiewa艂. Rozleg艂 si臋 teraz taki d藕wi臋k, jakby stra偶nik rozni贸s艂 w py艂 kilka samochod贸w naraz. A mo偶e trafi艂 w zbiornik albo w ch艂odnic臋? Wyra藕nie s艂ycha膰 by艂o plusk. Co jest, do cholery?! Co to za ludzie?! Zza budynku wy艂oni艂o si臋 nagle siedem czy osiem os贸b. Przechodnie, ludzie robi膮cy zakupy w centrum, wszyscy oni biegli teraz w jego kierunku. Ci cholerni mieszka艅cy Miami s膮 tak przyzwyczajeni do zbrodni, 偶e w momencie gdy us艂ysz膮 strza艂y, nie uciekaj膮, tak jak normalni ludzie, ale p臋dz膮 zobaczy膰, co si臋 sta艂o. S膮 szaleni 鈥 pomy艣la艂. Ochroniarz macha艂 r臋kami i wrzeszcza艂 do nich, 偶eby si臋 cofn臋li, ods艂aniaj膮c si臋 w ten spos贸b przed Alexem i stwarzaj膮c mu okazj臋 do strza艂u. Teraz gapie zacz臋li krzycze膰 i przepycha膰 si臋 w panice, usi艂uj膮c schowa膰 si臋 za rogiem. No, troch臋 lepiej przemkn臋艂o Alexowi przez my艣l ale jednak s膮 stukni臋ci.

Musia艂 przystan膮膰, 偶eby z艂apa膰 oddech. B臋dzie m贸g艂 przy okazji pozby膰 si臋 monet, kt贸re tak obci膮偶a艂y torb臋. Zobaczy艂, 偶e w jego kierunku, z powi臋kszaj膮cej si臋 wci膮偶 ka艂u偶y, p艂yn膮 strumyczki jakiej艣 cieczy. No jasne, benzyna. Kto艣 mia艂 pe艂ny bak. Po偶ar m贸g艂 go st膮d uwolni膰. Ogie艅 odwr贸ci艂by uwag臋 wszystkich na czas, kt贸ry by艂 mu potrzebny, 偶eby wydosta膰 si臋 poza teren i przebiec kr臋t膮 uliczk膮 w d贸艂 do samochodu, zaparkowanego nie opodal. Naci艣nie spust i tyle go b臋d膮 widzieli.

Zachowa艂 ostro偶no艣膰 i odskoczy艂. S艂usznie, bo benzyna buchn臋艂a takim p艂omieniem, 偶e m贸g艂 si臋 poparzy膰. W nogi! pomy艣la艂: Ogie艅 skaka艂 mi臋dzy nim a stra偶nikiem i wind膮. Po偶ar wkr贸tce ogarnie ca艂y parking, nie ma gdzie si臋 rozprzestrzeni膰. Teraz nikt go nie zobaczy. P艂omienie powstrzymaj膮 nadbiegaj膮cych ludzi. Przy odrobinie szcz臋艣cia wydostanie si臋 st膮d w par臋 sekund. Musi tylko przebiec kawa艂ek nieos艂oni臋tym pasem jezdni i b臋dzie bezpieczny. Cholera! Z przeciwka wyjecha艂a ci臋偶ar贸wka i przekraczaj膮c dozwolon膮 szybko艣膰 zbli偶a艂a si臋 do niego w zastraszaj膮cym tempie. Kierowca wystawi艂 przez okno r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂 bro艅. Za kogo on si臋 uwa偶a, do diab艂a? Za Wyatta Earpa?

Jasny szlag! Dogania go! Nie da rady! Zaraz padn膮 strza艂y. B臋dzie musia艂 rzuci膰 torb臋. Przecie偶 o to w艂a艣nie chodzi kierowcy, o t臋 cholern膮 torb臋. Tu jest pies pogrzebany 鈥 pomy艣la艂 Alex. Odczepi si臋 ode mnie, jak rzuc臋 mu fors臋. Szybko si臋 po艂apie, 偶e nie mo偶e czeka膰 i wr贸ci膰 po ni膮 p贸藕niej. Bo i gdzie偶by? W centrum handlowym roi艂o si臋 od ludzi, dooko艂a biegali jak op臋tani policjanci i stra偶acy. Nie znalaz艂by nawet z艂amanego centa, gdyby nie zabra艂 jej od razu.

Cholera, wszystko na nic. No, dobra. Otworzy艂 torb臋 i rzuci艂 j膮 tak, 偶e spad艂a prosto w 艣wiat艂o doganiaj膮cych go reflektor贸w. Wtedy zacz膮艂 ucieka膰 jak oszala艂y. Za sob膮 us艂ysza艂 pisk hamulc贸w i wycie syren. Gliny i stra偶acy nadje偶d偶ali ze wszystkich stron. Teraz w d贸艂. Dobrze, 偶e w艂o偶y艂 buty do joggingu. Na ulic臋. Id藕 spokojnie. Nie mo偶esz si臋 teraz zatrzyma膰 i zacz膮膰 sapa膰 ze zm臋czenia. We藕 g艂臋boki oddech. Zdejmij czapk臋, schowaj chustk臋.

Zobaczy艂 sw贸j samoch贸d stoj膮cy w po艂owie przecznicy i usi艂owa艂 powstrzyma膰 dr偶enie kolan. A c贸偶 to? Kobieta, starsza pani z psem na smyczy.

Pewnie gdzie艣 tutaj mieszka pomy艣la艂. Nie ma przy sobie torebki. A pies 偶wawo skaka艂 przy jej nogach. Co za cholera?! Najwyra藕niej dostrzeg艂a go i zacz臋艂a przechodzi膰 na drug膮 stron臋 ulicy. Mia艂a okulary na nosie, ubrana by艂a w podomk臋, pod kt贸r膮 najprawdopodobniej kry艂a si臋 koszula nocna.

Dobry wiecz贸r.

Dobry wiecz贸r odpar艂, usi艂uj膮c stan膮膰 poza kr臋giem 艣wiat艂a rzucanym przez latarni臋. Bo c贸偶 innego mu pozosta艂o?

Co si臋 sta艂o? S艂ysza艂am jakie艣 straszne zamieszanie w centrum.

Rozsadza艂a j膮 ciekawo艣膰. Oczy b艂yszcza艂y z podniecenia. Czy ci ludzie nigdy si臋 nie zmieni膮? Trz臋s艂y mu si臋 kolana, chcia艂 ucieka膰, ale nie m贸g艂. Nie spartol teraz niczego upomina艂 si臋 w my艣lach, usi艂uj膮c nada膰 swym sowom zwyczajne brzmienie i opanowa膰 dr偶enie g艂osu. Przystan膮艂, przechyli艂 g艂ow臋 i odpar艂:

Chyba wybuch艂 tam po偶ar.

Mam nadziej臋, 偶e nikomu nic si臋 nie sta艂o powiedzia艂a i spojrza艂a na niego wyczekuj膮co. 鈥 Jeste艣my s膮siadami? Nie przypominam sobie...

Nie, odwiedzam kogo艣 zrobi艂 kilka krok贸w w ty艂. Kobieta wzi臋艂a pieska na r臋ce. Alex mia艂 wra偶enie, 偶e s膮 do siebie bardzo podobni: b艂yszcz膮ce, du偶e 艣lepia, siwiej膮ce pyski. Oboje zwr贸cili spojrzenie w kierunku, dochodz膮cego a偶 tutaj, rosn膮cego harmideru w centrum. Dobrze pomy艣la艂. Nie mia艂 wcale ochoty zawiera膰 z ni膮 bli偶szej znajomo艣ci ani tym bardziej zabija膰 jej oraz psa i jeszcze bardziej si臋 stresowa膰. Ale nie chcia艂 r贸wnie偶, 偶eby zobaczy艂a, do kt贸rego samochodu wsiada i kt贸r臋dy odje偶d偶a.

Chyba mo偶na wszystko dok艂adnie zobaczy膰 z tego wzniesienia. Wychodzi akurat na parking.

Och, dzi臋kuj臋! Chod藕, Pookie postawi艂a psa na cztery 艂apy i oboje podreptali w stron臋, z kt贸rej dobiega艂o wycie syren.

Alex b艂yskawicznie zabra艂 klucz z tylnego ko艂a i szybko wyprowadzi艂 samoch贸d z przecznicy, kieruj膮c si臋 na po艂udnie. Oddycha艂 ci臋偶ko. By艂 zupe艂nie roztrz臋siony. Tym razem by艂 o krok od kl臋ski. Co innego strzela膰 do ludzi, a co innego by膰 nara偶onym na odwet z ich strony. Niekt贸rzy nie traktuj膮 zbrodni wystarczaj膮co powa偶nie pomy艣la艂. I na tym polega problem. Albo s膮 tak zahartowani, albo tak znu偶eni, 偶e nie reaguj膮 na polecenia cz艂owieka, kt贸ry trzyma w r臋ku bro艅. Ka偶dy chce walczy膰. W odpowiedzi mo偶na ich jedynie zastrzeli膰. Teraz ju偶 wiedzia艂, co powinien by艂 zrobi膰. Na miejsce przest臋pstwa zmierza艂 w艂a艣nie w贸z policyjny z Surfside. Nadje偶d偶a艂a r贸wnie偶 stra偶 po偶arna z w艂膮czon膮 syren膮. Jak oni dostan膮 si臋 na parking? Alex zjecha艂 na bok. Ka偶dy dobry obywatel wie, 偶e nale偶y przepu艣ci膰 pojazd na sygnale. C贸偶, schodzi艂 z placu boju bez centa w kieszeni, ale przynajmniej o w艂asnych si艂ach. Poni贸s艂 nieznaczn膮 pora偶k臋, a powinno by艂o si臋 uda膰.

To wszystko przez nich pomy艣la艂 Alex. Oni s膮 winni. Przeszkadzaj膮 mi w my艣leniu i realizacji plan贸w. By艂 na nich w艣ciek艂y. Wci膮gali go na dno. Teraz ju偶 by艂 pewien, 偶e b臋dzie musia艂 si臋 z nimi rozprawi膰. Wszystko zmieni si臋 na lepsze, kiedy ich uspokoi. Na zawsze.



Rozdzia艂 dwudziesty pi膮ty


Zanim Jim dotar艂 do komisariatu, kichn膮艂 pot臋偶nie kika razy. Mia艂 czerwone oczy, kt贸re sw臋dzia艂y go bole艣nie, wi臋c ca艂y czas je przymyka艂. Poza tym bola艂a go g艂owa. Przeklina艂 przy tym cz艂owieka, kt贸ry wpad艂 na wspania艂y pomys艂, 偶eby sprowadzi膰 melaleuk臋, gatunek drzew australijskich na Floryd臋 na pocz膮tku dwudziestego wieku. Ludzie nazywaj膮 je papierowymi, z powodu rodzaju kory. Ich bujne, bia艂e kwiaty przyczyni艂y si臋 do tego, 偶e drzewa te zrobi艂y furor臋 jako ro艣lina ozdobna. Dla alergik贸w stanowi艂y jednak przekle艅stwo i w poka藕ny spos贸b uszczupla艂y zawarto艣膰 ich portfeli. Melaleuka, kt贸ra nawet nie mog艂a si臋 poszczyci膰 ameryka艅skim rodowodem, powodowa艂a nieopisane m臋ki i k艂opoty 鈥 my艣la艂 Jim z odraz膮 鈥 podobnie jak wielu innych nie rodowitych Amerykan贸w, kt贸rzy nie mieli nic wsp贸lnego z Floryd膮 ani ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki w og贸le.

Jedyni rekruci, kt贸rzy zg艂osili si臋 na ochotnika do przyjmowania telefon贸w, ledwo m贸wili po angielsku, albo byli zbyt g艂upi, by odr贸偶ni膰 艣wira od pomocnego obywatela, kt贸ry chce przekaza膰 wa偶n膮 wiadomo艣膰, lub te偶 wroga publicznego numer jeden. Tak wi臋c, okazali si臋 ca艂kowicie bezu偶yteczni, ale i tak Jim wybra艂 najlepszych z grupy, kt贸ra niew膮tpliwie ucz臋szcza艂a do najgorszej klasy w akademii policyjnej.

Gdy wszed艂 do biura, co zwyk艂e nie zostawa艂o przez nikogo zauwa偶one, powitany zosta艂 z podejrzan膮 serdeczno艣ci膮. Mack Thomas przewodzi艂 zebranym i czatowa艂 przy swoim biurku, 偶eby wyg艂osi膰 wcze艣niej przygotowan膮 kwesti臋:

Kiepsko wygl膮dasz, Jim. Nie masz czasem k艂opot贸w z g艂ow膮?

Z g艂ow膮 鈥 powt贸rzy艂, kiedy nie uzyska艂 odpowiedzi.

Rozumiesz, o co mi chodzi? 鈥 zarechota艂 z w艂asnego dowcipu.

Jim sapn膮艂, si臋gn膮艂 po chusteczk臋 i zorientowa艂 si臋, 偶e zostawi艂 j膮 w samochodzie. Poci膮gaj膮c nosem przetrz膮sn膮艂 biurko Dusty w poszukiwaniu kleenex贸w. Znalaz艂 je w dolnej szufladzie. Dobra dziewczynka, prawdziwa harcerka 鈥 pomy艣la艂. Zawsze ma wszystko na swoim miejscu.

Zwykle oferowa艂a jednorazowe chusteczki szlochaj膮cym krewnym ofiary lub aresztowanym, kt贸rych ruszy艂o sumienie. Czyni艂a to z powag膮, bez s艂owa. Mimo kolorowych, pastelowych kwiatk贸w na pude艂ku, przeni贸s艂 je na swoje biurko, nie zwracaj膮c uwagi na zebranych nad nim jak s臋py detektyw贸w, i wytar艂 g艂o艣no nos.

Nie przejmuj si臋, Jim. Ty przecie偶 nigdy nie tracisz g艂owy 鈥 za偶artowa艂 policjant z wydzia艂u w艂ama艅, wywo艂uj膮c salw臋 艣miechu zebranych.

Kto inny j膮 straci艂 鈥 doda艂 jego kolega.

Podobno zawsze mia艂a g艂ow臋 na karku 鈥 powiedzia艂 Mack. 鈥 A s艂ysza艂e艣 mo偶e o tym 艂owcy g艂贸w, kt贸ry...

Jim odsun膮艂 krzes艂o i poszed艂 do szatni. Zaj臋te zatoki ci膮偶y艂y mu jak kamie艅. By艂 pewien, 偶e po ostatnim ataku melaleuki, ja艣minu, czy te偶 innego 艣wi艅stwa, kt贸re zamieni艂o jego g艂ow臋 w o艂owiany balon, schowa艂 w szafce spray do nosa.

Najpierw zrobi艂 siusiu, zapi膮艂 suwak, umy艂 r臋ce i zerkn膮艂 w lusterko wisz膮ce nad umywalk膮. Wygl膮da艂 koszmarnie. Mia艂 czerwony nos i spuchni臋te oczy. Doszed艂 do wniosku, 偶e musi troch臋 odsapn膮膰, zanim zajmie si臋 najbardziej interesuj膮cymi wiadomo艣ciami ze stosu, kt贸ry tego popo艂udnia gwa艂townie si臋 rozr贸s艂. Na co komu potrzebna ta idiotyczna g艂owa? 鈥 docieka艂, czuj膮c, jak ogarnia go irytacja. Mo偶e sprawca nale偶a艂 do jakiej艣 zwariowanej sekty? Wielu takich przyby艂o do Miami. Byli imigrantami z po艂udnia, wyznawcami Voodoo, obrz膮dk贸w Santerii, sk艂adali zwierz臋ta w ofierze, kradli ko艣ci z cmentarzy. Jim przypomnia艂 te偶 sobie o sekcie, kt贸ra w latach siedemdziesi膮tych obcina艂a ludziom g艂owy. Ci jednak karali w ten spos贸b wsp贸艂wyznawc贸w, kt贸rzy tracili wiar臋 i chcieli odej艣膰, a nie elegancko ubrane panie w 艣rednim wieku. Jim mia艂 g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e nie jest to pocz膮tek jakiej艣 nowej mody i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, dlaczego wszystko zaczyna si臋 w艂a艣nie w Miami. Pociesza艂 si臋, 偶e Rick, kt贸ry bierze udzia艂 w sekcji, przyniesie mu jakie艣 ciekawe nowiny. Wytar艂 r臋ce, wrzuci艂 papierowy r臋cznik do kosza i wszed艂 do pomieszczenia obok, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 szafki, po czym zacz膮艂 gmera膰 w kieszeni w poszukiwaniu klucza.

By艂 sam. Duszny pok贸j wyda艂 mu si臋 jeszcze bardziej ponury ni偶 zwykle. W pomieszczeniu bez okien znajdowa艂a si臋 tylko jedna jarzeni贸wka, teraz najwyra藕niej przepalona. Jedynie spod drzwi prowadz膮cych do toalety s膮czy艂a si臋 cienka smuga 艣wiat艂a, zas艂oni臋ta jednak rz臋dem wysokich, metalowych szafek. Odnalaz艂 swoj膮 i pr贸bowa艂 otworzy膰 j膮 w ciemno艣ciach. Toporne metalowe drzwi zaci臋艂y si臋. W艣ciek艂y, grzmotn膮艂 w nie i gwa艂townie je szarpn膮艂.

Zamek odskoczy艂. Co艣 okr膮g艂ego i ow艂osionego stoczy艂o si臋 z p贸艂ki ponad jego g艂ow膮 i spad艂o wprost na niego. Na czerwonych ustach widnia艂 groteskowy grymas. Oczy patrzy艂y w dal niewidz膮cym spojrzeniem. Jim odskoczy艂 do ty艂u, uderzaj膮c plecami o stoj膮ce za nim szafki. Czu艂, jak wali mu serce. Co艣, co le偶a艂o na p贸艂ce, spad艂o z 艂omotem na pod艂og臋, przetoczy艂o si臋 kawa艂ek dalej, podskakuj膮c, i zamar艂o w bezruchu.

Jim usi艂owa艂 zaczerpn膮膰 powietrza, serce galopowa艂o mu w piersi jak ko艅 wy艣cigowy, zawaha艂 si臋, rozejrza艂 dooko艂a, zrobi艂 ma艂y krok naprz贸d, pochyli艂 si臋 i zerkn膮艂 na to okropie艅stwo.

Sukinsyny... 鈥 mrukn膮艂, wci膮偶 oddychaj膮c bardzo ci臋偶ko, i kopn膮艂 maszkar臋 z ca艂膮 si艂膮, jak膮 zdo艂a艂 z siebie wykrzesa膰. Zrobi艂 to do艣膰 niezr臋cznie i zosta艂 wyrzucony w prz贸d si艂膮 rozp臋du, tak 偶e o ma艂o nie upad艂. Maszkara toczy艂a si臋 po pod艂odze, wreszcie uderzy艂a o szafki i zatrzyma艂a si臋 w miejscu.

Skurwiele! 鈥 rykn膮艂 Jim. Czu艂 si臋, jakby w艂a艣nie po艂kn膮艂 jab艂ko Adama. 鈥 Gliny, cholera jasna!

Umy艂 twarz, pozbiera艂 si臋 jako艣 i ruszy艂 z powrotem do biura, trzymaj膮c delikatnie swoje znalezisko za k臋pk臋 d艂ugich w艂os贸w. Tocz膮c wzrokiem po pokoju, usi艂owa艂 wy艣ledzi膰, kt贸rzy policjanci usi艂uj膮 za wszelk膮 cen臋 zachowa膰 powag臋.

Doskona艂y 偶art 鈥 oznajmi艂 i po艂o偶y艂 szkaradzie艅stwo na biurku. 鈥 Dobra 鈥 wrzasn膮艂 z r臋kami na biodrach. 鈥 Kt贸ry idiota wpad艂 na ten pomys艂?

Zawsze si臋 zastanawia艂, dlaczego tury艣ci kupuj膮 te niesmaczne pami膮tki 鈥 twarze Indian z uszami z muszli, a oczami i ustami wymalowanymi na br膮zowych kokosach. Wiedzia艂 natomiast, dlaczego kto艣 kupi艂 konkretnie t臋 ohyd臋.

Mnie to nie ruszy艂o 鈥 sk艂ama艂, kiedy otoczyli jego biurko. Zni偶y艂 g艂os. 鈥 Moim zdaniem powinni艣my to pod艂o偶y膰 w damskiej szatni. Baby posikaj膮 si臋 ze strachu.

Mack podni贸s艂 od niechcenia s艂uchawk臋 jednego z ci膮gle dzwoni膮cych telefon贸w, na kt贸re ju偶 nikt nie reagowa艂.

To Rick 鈥 oznajmi艂.

Jim wcisn膮艂 艣wiec膮cy si臋 guzik i podni贸s艂 s艂uchawk臋. W g艂osie Ricka pobrzmiewa艂o napi臋cie.

S艂ysza艂e艣 o Bal Harbour?

Nie, co jest?

Strzelanina, po偶ar i chyba jeszcze wybuch w centrum handlowym.

Chryste! Przecie偶 Dusty tam pojecha艂a. Mia艂e艣 od niej jakie艣 wiadomo艣ci?

Nie, nie mog臋 jej z艂apa膰 przez radio.

Cholera! Mo偶e co艣 si臋 jej przytrafi艂o? Nie wiesz, czy na miejscu by艂y jakie艣 gliny?

Nie. Mam bardzo niedok艂adne informacje. Dopiero je zreszt膮 dosta艂em. Jeden mia艂 tam, jak zwykle, regularn膮 s艂u偶b臋 i dosta艂 wezwanie. Przyjed藕 tu natychmiast i ruszamy na miejsce. Bardzo si臋 o ni膮 martwi臋.

Wyjrzyj przez okno, to zobaczysz, jak wje偶d偶am na parking 鈥 Jim wk艂ada艂 ju偶 kurtk臋. Nie znalaz艂 wprawdzie sprayu do nosa, ale doszed艂 do wniosku, 偶e jako艣 prze偶yje. Mijaj膮c biurko Dusty rozejrza艂 si臋 dooko艂a i poniewa偶 nikt na niego nie patrzy艂, w艂o偶y艂 jej do szuflady kokosow膮 g艂ow臋, twarz膮 do g贸ry, dok艂adnie tam, gdzie przedtem le偶a艂y kleenexy.


Przebijali si臋 przez ulice na sygnale, z kogutem na dachu, a na skrzy偶owaniach w艂膮czali syren臋. Mimo wielokrotnie powtarzanych pr贸b wywo艂ania jej przez radio, Dusty nie dawa艂a znaku 偶ycia.

To zupe艂nie do niej niepodobne. Chryste Panie, mam nadziej臋, 偶e nic si臋 jej nie sta艂o 鈥 powiedzia艂 nerwowo Rick.

Mo偶e wysiad艂y jej baterie albo radio gdzie艣 spad艂o.

Mog艂a je zgubi膰 w czasie po艣cigu.

Jim kl膮艂 na czym 艣wiat stoi i wymija艂 kierowc贸w, kt贸rzy nie reagowali na sygna艂y, a Rick opowiada艂 mu o sekcji. Nie mia艂 zreszt膮 wiele do powiedzenia. Bezg艂owa Jane Doe, bo takie nadano jej tymczasem imi臋, mia艂a blizn臋 po operacji wyrostka, co mog艂o pom贸c w ustaleniu jej to偶samo艣ci. Lansing oceni艂 jej wiek na jakie艣 czterdzie艣ci, czterdzie艣ci pi臋膰 lat.


Na miejscu zastali jeszcze pi臋膰 woz贸w stra偶ackich. Ogrodzone sznurem centrum handlowe, o艣wietlone migaj膮cymi, czerwonymi i niebieskimi 艣wiat艂ami, sprawia艂o surrealistyczne wra偶enie. Roi艂o si臋 tam od policjant贸w. Detektywi mign臋li odznakami i poprosili o rozmow臋 z kim艣, kto dowodzi akcj膮, szukaj膮c ca艂y czas wzrokiem jasnych w艂os贸w Dusty.

Szef Bal Harbour, przysadzisty facet po sze艣膰dziesi膮tce, zachowywa艂 si臋 wstrzemi臋藕liwie, ale jednocze艣nie wida膰 by艂o po nim, 偶e jest ciekawy, po co przyjechali.

Nie macie, ch艂opcy, wystarczaj膮co du偶o roboty po swojej stronie zatoki?

Nasza partnerka prowadzi艂a tu dochodzenie w sprawie pope艂nionej w mie艣cie zbrodni, nie mo偶emy si臋 z ni膮 skontaktowa膰, wi臋c kiedy us艂yszeli艣my, co si臋 tu dzieje, pomy艣leli艣my, 偶e bierze udzia艂 w akcji 鈥 wyja艣ni艂 Rick.

Szef milcza艂 przez chwil臋, a p贸藕niej powiedzia艂, umy艣lnie cedz膮c s艂owa:

Jest taki zwyczaj, 偶e zawiadamia si臋 policj臋 lokaln膮, kiedy prowadzi si臋 dochodzenie na jej terenie. 鈥 Zn贸w urwa艂. 鈥 Nie pami臋tam, 偶ebym otrzyma艂 tak膮 informacj臋 od waszej partnerki 鈥 zako艅czy艂 z g艂o艣nym westchnieniem.

Detektyw Dustin chcia艂a si臋 tylko troch臋 rozejrze膰 鈥 odpar艂 Rick. 鈥 Pr贸bowa艂a zidentyfikowa膰 ofiar臋 przest臋pstwa na podstawie jej ubrania. W oczach szefa rozb艂ys艂o zainteresowanie.

Chodzi o t臋 kobiet臋 bez g艂owy? Zajmujecie si臋 t膮 spraw膮?

Niestety, tak 鈥 potwierdzi艂 Rick.

Szef by艂 szczerze rozbawiony.

Jak s膮dzicie, dlaczego kto艣 zabra艂 t臋 g艂ow臋?

Dobre pytanie. Mo偶e si臋 dowiemy, kiedy uda nam si臋 zidentyfikowa膰 zamordowan膮.

Macie jakie艣 powody, 偶eby s膮dzi膰, 偶e ta kobieta mieszka艂a w naszej okolicy? 鈥 zapyta艂 szef. 鈥 Nie zg艂aszano tu ostatnio 偶adnego zagini臋cia.

Nie. My艣leli艣my tylko, 偶e mo偶e kupi艂a tu ubranie. Nie widzieli艣cie naszej kole偶anki? Taka wysoka blondynka, oko艂o trzydziestki.

Nie odwracaj膮c spojrzenia od detektyw贸w, szef zawo艂a艂 przez rami臋 do swoich ludzi:

Widzia艂 no kt贸ry policjantk臋 z miasta?

Nie uzyska艂 odpowiedzi. Nieufni policjanci z peryferyjnej dzielnicy gapili si臋 na niego bezmy艣lnie i wida膰 by艂o jasno, 偶e nie chc膮, 偶eby ktokolwiek miesza艂 si臋 w sprawy przest臋pstw pope艂nionych na ich terenie.

Je艣li tu by艂a, prawdopodobnie da艂a nog臋, kiedy si臋 zacz臋艂o. Pewnie nie chcia艂a si臋 w to miesza膰 鈥 za艣mia艂 si臋 rubasznie. Zawt贸rowa艂o mu kilku policjant贸w.

W takim, razie w og贸le tu nie dotar艂a 鈥 g艂os Jima zabrzmia艂 jak zgrzyt no偶a po szkle.

Nienawidzi艂 tych idiotycznych k艂贸tni z lokaln膮 policj膮, do kt贸rych dochodzi艂o zawsze, gdy musieli dzia艂a膰 poza obr臋bem miasta. Dym sprawi艂, 偶e jeszcze bardziej rozbola艂y go oczy. Potar艂 nasad臋 nosa i stara艂 si臋 g艂臋boko oddycha膰.

Co tu si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂 Rick, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a i ignoruj膮c ostentacyjnie ostatni膮 uwag臋 szefa Bal Harbour.

Napadni臋to na go艅ca, kt贸ry w艂a艣nie wychodzi艂 z windy. W torbie mia艂 ca艂odzienny utarg od Farnswortha. Bandycie prawie si臋 uda艂o, ale napatoczy艂 si臋 tam ochroniarz, kt贸ry pracuje dla centrum. Dosz艂o do wymiany ognia, kule trafi艂y w par臋 samochod贸w, jedna z nich prosto w zbiornik z benzyn膮 i wybuch艂 po偶ar. Kilka aut sp艂on臋艂o.

Rick mia艂 skupiony wyraz twarzy, zmarszczy艂 brwi.

Goniec by艂 w cywilnych ciuchach czy mia艂 mundur? 鈥 zapyta艂.

By艂 zwyczajnie ubrany. Dopiero od niedawna nosz膮 normalne ubrania. A jak na to wpad艂e艣?

Wiem to z biuletynu, czytali nam go na odprawie. Ochrona w bardziej eleganckich sklepach i magazynach zdecydowa艂a, 偶e jest lepiej i dyskretniej, je艣li personel przewo偶膮cy pieni膮dze nie nosi mundur贸w.

A wi臋c kto艣 by艂 dobrze poinformowany 鈥 powiedzia艂 szef z namys艂em.

Podejrzany uciek艂?

Tak, ale najpierw porzuci艂 torb臋 z pieni臋dzmi. Sortuj膮 teraz fors臋, ale chyba jest wszystko: oko艂o sze艣膰dziesi臋ciu tysi臋cy. Nie zabra艂 nawet centa.

Macie rysopis?

Bia艂y, m艂ody, kurtka, niebieskie d偶insy, czapka baseballowa, ciemne okulary, niebezpieczny jak cholera, biega jak zaj膮c.

Opis auta?

Nie mamy.

Odciski palc贸w?

Torba przesz艂a przez wiele r膮k. Dotyka艂 jej kierowca ci臋偶ar贸wki, kt贸ry j膮 podni贸s艂, a potem z p贸艂 tuzina ochroniarzy i personel sklepu.

Fatalnie 鈥 westchn膮艂 Rick. 鈥 A jak膮 mia艂 bro艅? Jakiego kalibru?

Rewolwer. Goniec twierdzi, 偶e kaliber 38 z obci臋t膮 luf膮, taki jakim cz臋sto pos艂uguj膮 si臋 detektywi. 鈥 Spojrza艂 przymru偶onymi oczami na Ricka, potem przeni贸s艂 wzrok na Jima. 鈥 Technicy wy艂uskuj膮 teraz kule z samochod贸w i windy. Takie rzeczy nie zdarzaj膮 si臋 tu cz臋sto 鈥 doda艂 z 艂agodnym wyrazem twarzy. 鈥 呕yjemy w艣r贸d spokojnych ludzi, bogacze sp臋dzaj膮 tu zimy. Pilnujemy im dom贸w i jacht贸w. Nie lubi膮 rzuca膰 si臋 w oczy, my r贸wnie偶 nie. To pasuje raczej do waszej strony zatoki. Mad臋 jakie艣 sugestie?

Nie by艂bym wcale zdziwiony, gdyby zrobi艂 to kt贸ry艣 z naszych ptaszk贸w 鈥 przyzna艂 Rick, ignoruj膮c z艂o艣liwo艣ci szefa. 鈥 Skontaktuj臋 si臋 z wydzia艂em w艂ama艅, zobacz臋, czy kto艣 przypadkiem nie skojarzy im si臋 z t膮 spraw膮 i poprosz臋 w laboratorium, 偶eby por贸wnali analiz臋 balistyczn膮 z raportami w aktualnie prowadzonych przez nas sprawach. Mo偶e co艣 dopasuj膮.

Szef skin膮艂 g艂ow膮 z powa偶n膮 min膮.

Paskudna sprawa, ale mog艂o by膰 o wiele gorzej. Kto艣 m贸g艂 zgin膮膰, nawet jaki艣 przypadkowy przechodzie艅 m贸g艂 oberwa膰 鈥 przerwa艂 na chwil臋, po czym powiedzia艂: 鈥 Ciekaw jestem, co te偶 si臋 przytrafi艂o waszej partnerce?

R贸wnie偶 chcia艂bym to wiedzie膰 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 I na pewno si臋 dowiem 鈥 doda艂 natychmiast. 鈥 Prosz臋 da膰 nam zna膰, je偶eli b臋dziemy potrzebni.

Po偶egnali si臋.

Co za palant 鈥 mrucza艂 Jim, gdy wracali do samochodu. 鈥 Pan na w艂o艣ciach, psia jego ma膰! Nie trafi艂by do domu, gdyby kto艣 pozdejmowa艂 oznaczenia z ulic. S艂ysza艂e艣 te jego pieprzone uwagi na temat Dusty? I aluzj臋 co do rodzaju broni?

Trudno si臋 mu dziwi膰, je艣li we藕miemy pod uwag臋 fakt, 偶e a偶 trzydziestu policjant贸w z Miami zosta艂o w ci膮gu ostatnich dw贸ch lat postawionych w stan oskar偶enia, a jeden jest na najczarniejszej li艣cie FBI. Ten facet nas nie zna, nie wie, czy mo偶e nam ufa膰. I gdzie, do cholery, jest nasza partnerka?

Jim chrz膮kn膮艂 i d艂ugo wyciera艂 nos.

Dobre pytanie 鈥 sapn膮艂. 鈥 Tu jest telefon. Mo偶e z艂apiemy j膮 w domu.

Rick wzruszy艂 ramionami, wrzuci艂 monet臋 do automatu i wybra艂 numer Dusty. Nie musia艂 szuka膰 go w notesie. Po dw贸ch dzwonkach us艂ysza艂 g艂os Dusty w s艂uchawce: 鈥濶ie mog臋 teraz podej艣膰 do telefonu 鈥 m贸wi艂a spokojnie, wywa偶onym tonem 鈥 ale b臋d臋 bardzo zawiedziona, je艣li nie zostawicie wiadomo艣ci po sygnale鈥. Rick odczeka艂 chwil臋, nas艂uchuj膮c, po czym od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Zerkn膮艂 na zegarek.

Jest w domu 鈥 powiedzia艂 z ulg膮.

Dlaczego z ni膮 nie rozmawia艂e艣?

W艂膮czy艂a sekretark臋 鈥 wyja艣ni艂 Rick.

To sk膮d wiesz, 偶e jest w domu?

S膮 ludzie, kt贸rzy rejestruj膮 rozmowy przy pomocy sekretarki, ale nie mog膮 si臋 oprze膰 pokusie i zdejmuj膮 s艂uchawk臋 z wide艂ek, 偶eby sprawdzi膰, kto dzwoni. Ona tak w艂a艣nie zrobi艂a. Poza tym us艂ysza艂em bicie zegara w tle. Godzina si臋 zgadza 鈥 m贸wi艂 Rick i nagle w艣ciek艂 si臋: 鈥 Co si臋, do diab艂a, dzieje z t膮 kobiet膮? Dlaczego posz艂a do domu, zamiast pracowa膰? Dlaczego nie odpowiada na wezwania przez radio? P臋dzimy jak wariaci na sygnale i pakujemy si臋 w niezr臋czn膮 sytuacj臋, bo s膮dzimy, 偶e co艣 jej si臋 sta艂o na s艂u偶bie!

Mo偶e w ramach zaj臋膰 posz艂a z kim艣 do 艂贸偶ka? 鈥 zasugerowa艂 z namys艂em Jim. 鈥 Z kim si臋 teraz...

Nie wiem 鈥 odpar艂 Rick szorstko. 鈥 Z tego, co m贸wi艂a, z nikim.

Eee, kto艣 chyba korzysta z takiego wspania艂ego cia艂a, nie s膮dzisz? 鈥 Ransom spojrza艂 pytaj膮co na Ricka.

Pewnie masz racj臋.

Dlaczego m贸wisz tak, jakby艣 by艂 zazdrosny?

Rick wzruszy艂 niecierpliwie ramionami i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Trudno czasem zrezygnowa膰 ze starych nawyk贸w.

Masz zamiar da膰 jej nagan臋?

Oczywi艣cie. Przecie偶 jestem jej prze艂o偶onym. Nie mog臋 udawa膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o, cho膰bym nawet chcia艂. Ale najpierw powinienem wys艂ucha膰, co ona ma do powiedzenia na ten temat. Musz臋 wiedzie膰, co si臋 dzieje, do cholery.

Wsiedli do samochodu i Jim w艂膮czy艂 stacyjk臋.

To, co dzi艣 si臋 wydarzy艂o, jest bardzo dziwne, Jim. Co艣 zdecydowanie nie gra. Mam takie przeczucie.

Kiedy weszli do komisariatu, Dusty siedzia艂a przy biurku, jak gdyby nigdy nic, i rozmawia艂a przez telefon. Nie patrzy艂a Rickowi w oczy.

Kiedy tylko od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, Rick wskaza艂 jej kciukiem oszklone drzwi.

Musimy porozmawia膰.

Jim patrzy艂 zza biurka, jak Dusty niech臋tnie wstaje i idzie za nim jak niegrzeczna dziewczynka, kt贸ra zosta艂a wezwana do dyrektora. My艣la艂 chwil臋, po czym wyj膮艂 kokos z szuflady jej biurka i wrzuci艂 go do kosza. Na jego miejsce w艂o偶y艂 z powrotem paczk臋 z chusteczkami, wypchawszy sobie uprzednio kilkoma z nich kieszenie. B臋d膮 jej potrzebne 鈥 przemkn臋艂o mu przez my艣l. Nienawidzi艂, gdy kobiety p艂acz膮. Westchn膮艂. Ostatni膮 rzecz膮, jakiej potrzebowa艂a teraz Dusty, by艂 sztubacki kawa艂, cho膰 Jim mia艂 straszn膮 ochot臋 go zrobi膰. Bardzo lubi艂 si臋 z ni膮 droczy膰 i przekomarza膰. Przypomina艂a mu troch臋 Molly, by艂a odwa偶na i mia艂a siln膮 osobowo艣膰. Marzy艂 o tym, by zosta膰 jej pocieszycielem, ale wiedzia艂, 偶e Dusty nigdy si臋 nim nie zainteresuje. Nie by艂 ogierem ani kobieciarzem, tak jak Rick.

Przejrza艂 wiadomo艣ci telefoniczne i zn贸w westchn膮艂, gdy zobaczy艂, 偶e dwie z nich zostawi艂 Terrance McGee. Na szcz臋艣cie zaadresowa艂 je do Dusty. Na jednej z nich widnia艂 dopisek: 鈥濵贸wi, 偶e ju偶 wszystko w porz膮dku鈥.

Jim uni贸s艂 brew. Dzi臋ki Ci, Bo偶e, i za to. McGee nie my艣li ju偶, 偶e kto艣 go truje. Mo偶e pogaw臋dki z Dusty dobrze mu zrobi艂y. Mia艂 nadziej臋, 偶e Rick nie potraktuje jej zbyt surowo. Sam Pan B贸g wie 鈥 my艣la艂 鈥 偶e nie zawsze jeste艣my tam, gdzie powinni艣my by膰. Praca ustawicznie przeszkadza w 偶yciu prywatnym, wi臋c je艣li raz 偶ycie prywatne przeszkodzi w pracy, dziury w niebie nie b臋dzie. Mia艂a tylko pecha, 偶e wpad艂a. Ale kt贸偶 m贸g艂by przypu艣ci膰, 偶e dojdzie do strzelaniny akurat tam, dok膮d mia艂a pojecha膰?

Zajrza艂 ciekawie za oszklone drzwi. Rick zamkn膮艂 je za sob膮 starannie i zasiad艂 za biurkiem, przybieraj膮c w艂adcz膮 postaw臋. Dusty przycupn臋艂a na krze艣le na wprost niego. Jim zauwa偶y艂 z zadowoleniem, 偶e nie p艂acze. Przynajmniej jeszcze nie. Trzymaj si臋, dzieciaku 鈥 my艣la艂, milcz膮co podtrzymuj膮c j膮 na duchu, dop贸ki nie dosta艂 kolejnego ataku kichania.


Co si臋 z tob膮 dzieje, do cholery? 鈥 zapyta艂 Rick ze z艂o艣ci膮. 鈥 Zawsze mo偶na by艂o na tobie polega膰, Co ci臋 op臋ta艂o?

Zgoda. Nie pojecha艂am do centrum. Mam... 鈥 zawaha艂a si臋 i ci膮gn臋艂a zm臋czonym g艂osem 鈥 ... mam z艂y dzie艅 i musia艂am odpocz膮膰. 殴le zrobi艂am, wiem. Mo偶esz udzieli膰 mi nagany albo nawet mnie zawiesi膰. R贸b, co do ciebie nale偶y 鈥 patrzy艂a gdzie艣 poza niego, koncentruj膮c wzrok na pojedynczym oknie, za kt贸rym by艂o ju偶 ca艂kiem ciemno.

Gdzie by艂a艣? 鈥 naciska艂.

Wyra藕nie zwleka艂a z odpowiedzi膮. Czeka艂.

Jecha艂am do Bal Harbour, ale poczu艂am si臋 okropnie. By艂am zupe艂nie przybita, wy艂膮czy艂am radio i po prostu p臋dzi艂am przed siebie. Zosta艂am na autostradzie, min臋艂am rogatki i jecha艂am dalej. W Palm Beach zawr贸ci艂am, i tyle.

Korzysta艂a艣 ze s艂u偶bowego auta poza granicami okr臋gu bez zezwolenia?

Przytakn臋艂a z westchnieniem.

Wspaniale. Co dalej?

By艂am w domu i dosz艂am do wniosku, 偶e musz臋 si臋 jako艣 pozbiera膰, wi臋c wr贸ci艂am tutaj. W drodze dowiedzia艂am si臋, co wydarzy艂o si臋 w centrum. Gdybym znalaz艂a si臋 na miejscu, by膰 mo偶e nie dopu艣ci艂abym do tego. Bardzo mi przykro.

W restauracji wydawa艂o mi si臋, 偶e czujesz si臋 dobrze.

Rick przyjrza艂 jej si臋 uwa偶niej. By艂 wkurzony na Laurel po porannej przygodzie przy goleniu i zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e por贸wnuje obie kobiety. Cho膰 r贸偶nego rodzaju gry i ci膮g艂e zmiany podnieca艂y go bardzo, docenia艂 r贸wnie偶 warto艣ci sta艂e i nienaruszalne. Przynajmniej zawsze by艂 pewien Dusty. Gdy tak si臋 o ni膮 martwi艂 w drodze do centrum, zrozumia艂, 偶e fakt jej istnienia przyjmuje za rzecz oczywist膮. Cho膰 widywa艂 j膮 codziennie, ostatnio wcale jej si臋 nie przygl膮da艂. A by艂o warto. Czesa艂a si臋 teraz inaczej, mia艂a d艂u偶sze, bardziej faluj膮ce w艂osy. I opalone kolana. Naj艂adniejsze kolana w ca艂ym komisariacie. Dusty patrzy艂a teraz na niego 艂agodnie i smutno.

To sprawa osobista, sier偶ancie.

Daj sobie spok贸j z tym sier偶antem, dobra? Rozmawiasz ze mn膮. S艂uchaj 鈥 kontynuowa艂, gestykuluj膮c gwa艂townie 鈥 je偶eli mia艂a艣 randk臋, to zrozumiem. Zdarza si臋 ka偶demu.

Zacisn臋艂a usta, a na policzki wyp艂yn膮艂 jej rumieniec. Opar艂a si臋 o krzes艂o, za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋 i zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem.

Mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e zazdroszcz臋 temu facetowi 鈥 powiedzia艂, przygl膮daj膮c si臋 jej uwa偶nie.

Nie by艂o 偶adnego faceta 鈥 odpar艂a i machn臋艂a niecierpliwie nog膮. 鈥 Nikogo po tobie nie by艂o.

Ku swemu zdziwieniu odczu艂 nag艂膮 ulg臋. Naprawd臋 by艂 zazdrosny. Wiele go z ni膮 艂膮czy艂o. Wi臋cej ni偶 z Laurel.

Z kolei nigdy nie by艂by w stanie wyobrazi膰 sobie Dusty w roli idealnej 偶ony, kt贸ra krz膮ta si臋 po kuchni, a na biodrach ma fartuch, a nie pas z rewolwerem.

Lubi臋, kiedy tak si臋 w艣ciekasz. Podnieca mnie to 鈥 prowokowa艂.

Nie wierz臋 ci 鈥 odburkn臋艂a ze z艂o艣ci膮 i spojrza艂a w sufit. 鈥 S艂uchaj, pierwszy raz mi si臋 co艣 takiego zdarza...

Rick przesun膮艂 troch臋 krzes艂o, 偶eby lepiej widzie膰 d艂ugie nogi dziewczyny, i utkwi艂 wzrok w jej wygi臋tej stopie, po czym przeni贸s艂 go na 艂agodn膮 lini臋 艂ydki.

Jest jeszcze co艣, co musz臋 z tob膮 wyja艣ni膰. Prosi艂em ci臋, 偶eby艣 porozwozi艂a portrety pami臋ciowe tych Kolumbijczyk贸w po szpitalach. Zrobi艂a艣 to?

By艂am we wszystkich klinikach w mie艣cie, sier偶ancie.

My艣la艂em, 偶e pojedziesz najpierw do okr臋gowej izby przyj臋膰. To by mia艂o sens. A jednak gdy zjawili艣my si臋 tam z Jimem w sprawie tego rannego sprzedawcy, okaza艂o si臋, 偶e u nich nie by艂a艣.

Uwa偶a艂am, 偶e ci faceci pojawi膮 si臋 najpierw w szpitalu, gdzie b臋d膮 mogli porozumie膰 si臋 po hiszpa艅sku. Kiedy dostali艣cie wezwanie do szpitala okr臋gowego, by艂am pewna, 偶e b臋dziecie pami臋ta膰 o portretach, wi臋c wykre艣li艂am to miejsce ze spisu.

Usatysfakcjonowany t膮 odpowiedzi膮 Rick potar艂 twarz d艂o艅mi.

Chcesz porozmawia膰 z doktorem Feiglemanem?

Wysy艂asz mnie do psychiatry? 鈥 postawi艂a obie stopy na pod艂odze i wyprostowa艂a si臋, jak struna na krze艣le. Mia艂a oburzon膮 min臋. 鈥 S艂uchaj, mam po prostu za sob膮 par臋 kiepskich dni. Ka偶demu mo偶e si臋 zdarzy膰.

Nie chc臋, 偶eby艣 s膮dzi艂a, 偶e wolno ci wykorzystywa膰 nasz膮 znajomo艣膰 鈥 odezwa艂 si臋 cicho Rick.

Niczego nie wykorzystuj臋 鈥 odpar艂a ze z艂o艣ci膮, zagryzaj膮c doln膮 warg臋. Mia艂a wspania艂e z臋by.

Dobrze 鈥 powiedzia艂. 鈥 Skoro ju偶 to ustalili艣my, mo偶e mia艂aby艣 ochot臋 spotka膰 si臋 ze mn膮... mo偶e na drinka?

Przyjrza艂a si臋 pytaj膮co, w milczeniu, jego twarzy i odnalaz艂a w niej odpowied藕.

Ty nie 偶artujesz.

Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 nie spuszcza艂 z niej wzroku.

Odetchn臋艂a g艂臋boko, wsta艂a raptownie z miejsca i podesz艂a do drzwi.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego, z r臋k膮 na klamce.

Wol臋 ciebie od tego konowa艂a. To na pewno lepszy pomys艂 鈥 powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem.

Ka偶da pomoc gwarantowana.

Okropny jeste艣 鈥 stwierdzi艂a. 鈥 I bardzo mi si臋 to podoba.

Mo偶emy spotka膰 si臋 u ciebie? Wo艂a艂bym zachowa膰 to w tajemnicy. Nawet przed Jimem.

Skin臋艂a g艂ow膮 i wyjrza艂a na zewn膮trz. Odchrz膮kn膮艂 i popatrzy艂 wok贸艂 z powa偶n膮 min膮.

C贸偶. Chyba nie warto sobie d艂u偶ej strz臋pi膰 j臋zyk贸w, detektywie Dustin. Przynajmniej na razie 鈥 doda艂 z u艣miechem. 鈥 Doko艅czymy p贸藕niej. Przynios臋 wino.

Tak jest, sier偶ancie 鈥 powiedzia艂a z animuszem. Wymaszerowa艂a z gabinetu z podniesion膮 g艂ow膮. Jim doceni艂 fakt, 偶e nie p艂acze, cho膰 wyra藕nie trz臋s艂y si臋 jej r臋ce. Co za dziewczyna 鈥 pomy艣la艂. Po godzinie Rick powiedzia艂 Dusty, 偶e mo偶e i艣膰 do domu. Jim zauwa偶y艂, 偶e wymienili spojrzenia. Dusty promienia艂a. Cholera jasna 鈥 przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋.

Kryj mnie, Jimbo 鈥 poprosi艂 Rick p贸艂 godziny p贸藕niej. Wezwij mnie, je艣li naprawd臋 nie b臋dzie innego wyj艣cia. W przeciwnym wypadku, nie zamierzam tu wraca膰. Musz臋 si臋 zaj膮膰 pewn膮 spraw膮.

W Pigeon Plum?

Tego nie powiedzia艂em.

Jim wzruszy艂 ramionami.

Wiesz ju偶, co si臋 sta艂o Dusty?

Nic wielkiego. Wszystko b臋dzie w porz膮dku 鈥 stwierdzi艂 z przekonaniem Rick.

A je艣li zatelefonuje Laurel?

Powiedz jej, 偶e mia艂em wezwanie.

Jim westchn膮艂. Troch臋 z zazdro艣ci, troch臋 ze zmartwienia. Ci m艂odzi nigdy si臋 niczego nie naucz膮.

Mam nadziej臋, 偶e wiesz, co robisz, stary.

Rick ju偶 tego nie s艂ysza艂. W po艣piechu wybieg艂 do windy i naciska艂 w艂a艣nie przycisk.

W kwadrans p贸藕niej na biurku Jima zadzwoni艂 telefon. Podni贸s艂 wi臋c s艂uchawk臋 i natychmiast tego po偶a艂owa艂. Stara艂 si臋 nada膰 swym s艂owom zwyczajne, serdeczne brzmienie.

Nie, nie ma go tutaj. Wyjecha艂 na wezwanie. Ja zosta艂em tu, bo musz臋 doko艅czy膰 robot臋 papierkow膮.

Zapyta艂a, kiedy Rick wr贸ci do komisariatu.

Chyba jest bardzo zaj臋ty. Mo偶e si臋 ju偶 tu nie zjawi膰. Zobaczysz go pewnie pr臋dzej ode mnie. Je艣li si臋 odezwie, powiem mu, 偶e dzwoni艂a艣. Wszystko w porz膮dku?

Powiedzia艂a, 偶e tak, i od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

Kilka minut p贸藕niej sekretarka w 艣rednim wieku odebra艂a telefon do Dusty.

Chyba wysz艂a, ale zaraz sprawdz臋. Przys艂oni艂a d艂oni膮 s艂uchawk臋 i zawo艂a艂a do Jima: 鈥 Czy Dusty wr贸ci tu jeszcze?

Jim pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮, sekretarka powiedzia艂a do s艂uchawki:

Nie, ju偶 posz艂a do domu.

Jim obr贸ci艂 si臋 na krze艣le.

Kto poszukuje Dusty? 鈥 zapyta艂.

Nie wiem 鈥 odpar艂a. 鈥 Nie pyta艂am o nazwisko.

Jaki艣 znajomy g艂os?

Mo偶e 鈥 sekretarka mia艂a zak艂opotan膮 min臋.

M臋偶czyzna czy kobieta?

Trudno powiedzie膰.

Jim pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niesmakiem i wr贸ci艂 do pracy.


Alex od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Osobi艣cie mia艂 to wszystko gdzie艣, ale wa偶ne by艂o, 偶eby wiedzie膰, co ten sukinsyn knuje. Laurel niepokoi艂a si臋 bardzo, gdy nie mog艂a porozumie膰 si臋 z Rickiem. Jak zwykle, przestraszona i osamotniona, chcia艂a, 偶eby j膮 upewni艂, 偶e wraca nied艂ugo do domu. Gdy Laurel zdenerwowa艂a si臋 jego przed艂u偶aj膮c膮 si臋 nieobecno艣ci膮, pojawi艂a si臋 zaraz Harriet, kt贸ra chcia艂a si臋 dowiedzie膰, gdzie podziewa si臋 Dusty i czy ich domostwo jest zagro偶one. Marilyn w艣ciek艂a si臋 na sam膮 my艣l o tym, 偶e Rick mo偶e si臋 teraz kocha膰 z kim innym. Jennifer zacz臋艂a pochlipywa膰, bo zawsze si臋 ba艂a, ilekro膰 inni zaczynali si臋 z艂o艣ci膰. Harriet zaproponowa艂a, 偶eby Alex zatelefonowa艂 do komendy i poprosi艂 Dusty do telefonu. Fakt, 偶e zar贸wno Dusty, jak i Rick wyszli, a Alex nie wy艂apa艂 w nadajniku 偶adnej wiadomo艣ci o przest臋pstwie pope艂nionym rzekomo tego wieczoru, utwierdzi艂 j膮 tylko w podejrzeniach. Otworzy艂a le偶膮c膮 obok aparatu oprawn膮 w sk贸r臋 ksi膮偶k臋 telefoniczn膮 na literze D, jak Dustin, i wybra艂a numer.

Dusty odebra艂a ju偶 po pierwszym dzwonku. M贸wi艂a podnieconym, gard艂owym g艂osem. Nie by艂 to g艂os kobiety, kt贸ra zamierza spa膰 samotnie tej nocy. Dwukrotnie powt贸rzy艂a: halo. Harriet odwiesi艂a s艂uchawk臋. Adres by艂: 1560 Pigeon Plum Circle, Grove. Alex zgodzi艂 si臋 tam pojecha膰.


Rick zaparkowa艂 dyskretnie po przeciwnej stronie ulicy, tak 偶e ty艂 samochodu znajdowa艂 si臋 w cieniu, a tablica rejestracyjna ze s艂u偶bowym numerem nie rzuca艂a si臋 w oczy przechodniom. Rosn膮ce podniecenie miesza艂o si臋 w nim z poczuciem winy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e min臋艂o bardzo wiele czasu od chwili, gdy by艂 z ni膮 ostatni raz. Sam si臋 sobie dziwi艂, ale nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e m贸g艂by teraz by膰 gdzie indziej. Mimo 偶e Laurel by艂a tak spontaniczna i pomys艂owa w sprawach seksu, a przy tym okaza艂a si臋 tak wspania艂膮 pani膮 domu, Rick t臋skni艂 do silniejszych wra偶e艅. Pragn膮艂 bardzo kobiety, kt贸ra dzieli艂aby z nim wszystkie l臋ki i frustracje, takiej, kt贸ra rozumia艂aby tragedie i czarne komedie wystawiane na ulicach Miami tak samo dobrze, jak on sam. To, 偶e tak bardzo jej pragn膮艂, powodowa艂o wci膮偶 narastaj膮cy w nim konflikt wewn臋trzny. Zawsze pr贸bowa艂 unika膰 powa偶nych zwi膮zk贸w z kobietami, kt贸re 偶y艂y gdzie艣 na pograniczu cierpienia, podobnie jak on. Ci, kt贸rzy stykali si臋 z ciemn膮 stron膮 偶ycia i 艣mierci, mieli w jego oczach jaki艣 defekt. Nie m贸g艂 sobie dok艂adnie przypomnie膰, kiedy po raz pierwszy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie s膮 oni w pe艂ni lud藕mi, poniewa偶 okrucie艅stwo, z jakim musieli si臋 codziennie styka膰, uczyni艂o z nich psychicznie skrzywionych. Jego matka by艂a prostoduszn膮 kobiet膮, kt贸rej g艂贸wne zaj臋cie polega艂o na tym, 偶eby uszcz臋艣liwia膰 m臋偶a. On r贸wnie偶 t臋skni艂, by mie膰 przy sobie kogo艣 takiego. Laurel 鈥 m艂oda, pozbawiona ambicji zawodowych, wymagaj膮ca opieki, wydawa艂a mu si臋 idealn膮 kandydatk膮 na 偶on臋. Pomy艣la艂, 偶e chyba zwariowa艂, skoro doznaje tylu sprzecznych uczu膰. To nie mia艂o sensu. Ale wiedzia艂 jednocze艣nie, 偶e wszystko, czego w danym momencie pragnie i potrzebuje, ukryte jest mi臋dzy d艂ugimi nogami pewnej kobiety.

Zadzwoni艂 do drzwi i poczu艂 rosn膮c膮 erekcj臋.

Otworzy艂a natychmiast, przy膰mione 艣wiat艂o z korytarza l艣ni艂o w jej jasnych w艂osach. Mia艂a na sobie d艂ug膮, czarn膮, zasznurowan膮 z przodu sukni臋 domow膮 i jej widok zapiera艂 mu dech w piersi. Poczu艂 ucisk w gardle, kiedy na ni膮 spojrza艂.

Witaj, niebieskooka.

Wpad艂a prosto w jego ramiona, jakby tam by艂o jej miejsce.

Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋 鈥 szepn臋艂a.

Rick ju偶 zdejmowa艂 kurtk臋. Dusty wzi臋艂a do r臋ki butelk臋.

鈥 鈥Asti Spumante鈥, pami臋ta艂e艣...

Ja wszystko pami臋tam 鈥 rozlu藕nia艂 krawat. 鈥 Dlatego tu jestem.

Przynios臋 kieliszki 鈥 odwr贸ci艂a si臋. 鈥 Telefonowa艂e艣?

Nie, dlaczego?

Kto艣 zadzwoni艂 i po艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Hmm. To na pewno Jim. No, chyba 偶e kto inny ci臋 sprawdza 鈥 uni贸s艂 brew do g贸ry.

Jim?

Tak, my艣l臋, 偶e jest na naszym tropie. Nic si臋 przed nim nie ukryje. Wyj膮tkowo bystry z niego facet.

Przyciszy艂 odbiornik, tak 偶eby mogli tylko s艂ysze膰, czy s膮 jakie艣 wiadomo艣ci, postawi艂 go na stoliku od kawy i usiad艂 w fotelu z r贸偶owym obiciem.

Co ty wyprawiasz? 鈥 za艣mia艂a si臋, trzymaj膮c w r臋kach kieliszki.

Rick zdejmowa艂 buty.

Pan Casanov膮, co?

By艂 wyra藕nie za偶enowany.

Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nie mamy zbyt wiele czasu. Je艣li co艣 si臋 wydarzy, natychmiast dostan臋 wezwanie.

Sta艂a naprzeciwko niego i u艣miecha艂a si臋 艂agodnie. Na twarzy jej malowa艂a si臋 s艂odycz.

Nie szkodzi 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Wystarczy nam nawet ma艂o czasu.

Otworzy艂 szampana. Korek polecia艂 gdzie艣 za sof臋. Dusty roze艣mia艂a si臋 trzpiotowato.

Mo偶e wypijemy to gdzie indziej? 鈥 zaproponowa艂.

W kuchni? 鈥 zapyta艂a b艂yskotliwie.

Nie, cudowna idiotko. W takim pokoju z 艂贸偶kiem. 鈥 Dla mnie to brzmi nie藕le.

Ostro偶nie 鈥 powiedzia艂, kiedy byli ju偶 w drzwiach sypialni. 鈥 Nie pobrud藕 mi szmink膮 koszuli.

Jasne 鈥 odpar艂a smutno i porozpina艂a mu guziki.

Wspaniale by艂o tak le偶e膰 nago na jej 艂贸偶ku. W jednym r臋ku trzyma艂 kieliszek szampana, drug膮 pod艂o偶y艂 sobie pod g艂ow臋 i patrzy艂 jak d艂uga, rozsznurowana suknia zsuwa si臋 z jej ramion i sp艂ywa na pod艂og臋, rozlewaj膮c si臋 jak atrament wok贸艂 jej st贸p.

Je艣li co艣 jest tak wspania艂e, nie mo偶e by膰 z艂e 鈥 szepn膮艂 jej do ucha.

My艣la艂am, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dziemy razem. Tak si臋 ciesz臋, 偶e tu jeste艣.

Jej usta i piersi smakowa艂y s艂odko. Rick oderwa艂 si臋 od nich nagle i uni贸s艂 g艂ow臋. 鈥 Co to by艂o?

Mo偶e to koty buszuj膮 przy 艣mietniku 鈥 odpar艂a ochryp艂ym z podniecenia g艂osem.

Nie ruszaj si臋 鈥 powiedzia艂, ca艂uj膮c j膮 w szyj臋. 鈥 Zaraz wracam. Sta艂 przez chwil臋 nagi w 艣wietle ksi臋偶yca i wygl膮da艂 przez okno.

Widzia艂 jedynie alej臋 za domem i 艣mietnik. Nic poza tym. Odwr贸ci艂 si臋, spojrza艂 na jej cia艂o zalane ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮, zasun膮艂 zas艂ony i wpad艂 prosto w jej otwarte ramiona. Przy odrobinie szcz臋艣cia mieli czas a偶 do 艣witu.



Rozdzia艂 dwudziesty sz贸sty


Wyniki ekspertyzy balistycznej uderzy艂y w nich jak pocisk ju偶 nast臋pnego popo艂udnia. Kule wyj臋te ze spalonego eldorado, zaparkowanego za centrum handlowym w Bal Harbour, i z windy, na ty艂ach centrum, wystrzelone zosta艂y z tej samej broni, z kt贸rej zastrzelono Roba Thorne鈥檃 i pakista艅skiego sprzedawc臋 ze sklepu nocnego.

Dzie艅 obfitowa艂 w rewelacje. Zebrali si臋 wcze艣nie i otrzymywali coraz to nowe informacje. Kobieta bez g艂owy nazywa艂a si臋 najprawdopodobniej Jonina Vandermay. Zatrudniony przez ni膮 ksi臋gowy zg艂osi艂 zagini臋cie bogatej wdowy. Zatelefonowa艂 do jej snobistycznej posiad艂o艣ci w Sunset Island, kiedy nie przysz艂a na um贸wione spotkanie. Gospodyni, rodem z Jamajki, poinformowa艂a go, 偶e pani Vandermay nie pojawi艂a si臋 w domu przez dwie ostatnie noce. Cho膰 ta trudna do wyja艣nienia nieobecno艣膰 zupe艂nie nie pasowa艂a do jej chlebodawczyni, gospodyni nie powiadomi艂a policji z wielu powod贸w. Po pierwsze, pani Vandermay by艂a bardzo niemi艂膮 kobiet膮 i s艂u偶膮ca odpoczywa艂a z ulg膮 od jej ci臋tego j臋zyka. Po drugie, gosposia przebywa艂a w Stanach nielegalnie.

W dniu, kiedy widziano j膮 po raz ostatni, pani Vandermay od rana dawa艂a si臋 we znaki gosposi i pokoj贸wce. Wyjecha艂a z domu, jak zwykle oko艂o jedenastej, swoim jaguarem w kolorze szampana. Mia艂a zamiar odwiedzi膰 wynajmowane przez siebie apartamenty i skontrolowa膰 prac臋 administrator贸w. Jej wizyty by艂y zawsze bardzo uci膮偶liwe zar贸wno dla mieszka艅c贸w, jak i pracownik贸w. Tym razem sprawy przybra艂y inny obr贸t i pani Vandermay ju偶 nie wr贸ci艂a do domu.

Los wreszcie si臋 do nich u艣miechn膮艂, a niesamowite wyniki ekspertyzy balistycznej wprawi艂y ich w podniecenie. Mieli nadziej臋, 偶e tym razem zab贸jca pope艂ni艂 b艂膮d.

Jim utwierdzi艂 si臋 w swoich podejrzeniach co do Ricka i Dusty. Dostrzeg艂 od razu, jak bardzo si臋 staraj膮 na siebie nie patrze膰.

Wreszcie z艂apali艣my drugi oddech 鈥 powiedzia艂.

Tak, ale niestety to nie moja zas艂uga. Jestem na siebie w艣ciek艂a 鈥 narzeka艂a Dusty. 鈥 Wiecie przecie偶, jak ka偶dy glina marzy, 偶eby wkroczy膰 nagle do akcji i wreszcie si臋 wykaza膰? Czasem taka okazja zdarza si臋 tylko raz w 偶yciu. C贸偶 鈥 powiedzia艂a i wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e si臋 wstydzi 鈥 ja mia艂am tak膮 okazj臋 i zmarnowa艂am j膮, bo pozwoli艂am sobie na jakie艣 bzdurne humory.

Ale dzi艣 czujesz si臋 chyba o wiele lepiej 鈥 odpar艂 Jim z wymuszonym u艣miechem. 鈥 Nie przejmuj si臋. Gdyby艣 tam pojecha艂a, te偶 mog艂aby艣 偶a艂owa膰. Czasem takie rzeczy obracaj膮 si臋 na dobre.

Tak 鈥 Rick zatar艂 r臋ce i spojrza艂 na Dusty. 鈥 Dobrze jest mie膰 szcz臋艣cie.

W odpowiedzi obdarzy艂a go spojrzeniem, kt贸re mog艂oby skruszy膰 metal.

Jim uda艂, 偶e tego nie widzi. Rozpalony wzrok i przyspieszone oddechy przypomina艂y mu stare, dobre czasy sprzed pojawienia si臋 Laurel.

On i Rick postanowili jeszcze raz pojecha膰 do centrum handlowego, a Dusty mia艂a si臋 zaj膮膰 spraw膮 pani Vandermay.

Doktor Lansing zamierza艂 por贸wna膰 zdj臋cie rentgenowskie p艂uc zamordowanej z klisz膮, kt贸ra znajdowa艂a si臋 w艣r贸d innej dokumentacji zdrowotnej zmar艂ej. Chcia艂 w ten spos贸b ostatecznie potwierdzi膰 identyfikacj臋 zw艂ok. Uwa偶a艂 to za czyst膮 formalno艣膰. Ubranie i opis ofiary, jak r贸wnie偶 czas jej znikni臋cia zgadza艂y si臋. Nieca艂膮 godzin臋 temu Dusty rozes艂a艂a og贸lnokrajowy komunikat o zaginionym jaguarze, kt贸ry stanowi艂 w艂asno艣膰 zmar艂ej. Odnalaz艂 go policjant ze s艂u偶by patrolowej. Samoch贸d sta艂 przed domem z mieszkaniami do wynaj臋cia w Miami Beach, kt贸ry nale偶a艂 do zamordowanej.

Podczas gdy Dusty pod膮偶a艂a 艣ladami Joniny Vandermay, Rick i Jim odwiedzili centrum handlowe. Ich wk艂ad w dochodzenie by艂 teraz znacznie wi臋kszy ni偶 zas艂ugi lokalnej policji.

Rick, Jim i dwaj detektywi z Miami studiowali uwa偶nie kwity sprzeda偶y wydane w poszczeg贸lnych stoiskach ustalaj膮c w ten spos贸b list臋 klient贸w, kt贸rzy odwiedzili centrum poprzedniego wieczoru, a wi臋c mogli by膰 艣wiadkami zaj艣cia. Ju偶 przes艂uchali wst臋pnie roztrz臋sionego ochroniarza i uzbrojon膮 za艂og臋 ci臋偶ar贸wki w osobach go艅ca i kierowcy. Wyniki tych rozm贸w bardzo ich rozczarowa艂y. Ca艂a tr贸jka przysi臋ga艂a, 偶e nie widzia艂a napastnika na tyle dobrze, 偶eby m贸c wsp贸艂pracowa膰 w tworzeniu portretu pami臋ciowego. Detektywi podrzucali im r贸偶ne pomys艂y, 偶eby wy艂owi膰 jakiekolwiek informacje, tkwi膮ce by膰 mo偶e w ich pod艣wiadomo艣ci. Ale ju偶 wkr贸tce sta艂o si臋 zupe艂nie jasne, 偶e takich danych nie zdob臋d膮. By艂o dosy膰 ciemno, a wszystko dzia艂o si臋 z osza艂amiaj膮c膮 szybko艣ci膮.

Na pewno jest kto艣, kto go widzia艂 鈥 powiedzia艂 Rick, kiedy ju偶 parkowali samoch贸d. 鈥 Niemo偶liwe, 偶eby mia艂 a偶 tyle szcz臋艣cia. Dobry Bo偶e, przecie偶 to wszystko wydarzy艂o si臋 w centrum handlowym. Na pewno przyjecha艂 samochodem i gdzie艣 si臋 tutaj kr臋ci艂, zanim zacz臋艂a si臋 ta ca艂a afera. Przyjecha艂 tu, potem odjecha艂. Kto艣 musia艂 zauwa偶y膰 tego sukinsyna. By膰 mo偶e ta osoba nawet nie zdaje sobie sprawy, kogo czy te偶 co widzia艂a. Ale znajdziemy takiego 艣wiadka.

Poczynione post臋py doda艂y im obu energii. Zniech臋ceni nieprzynosz膮cym efekt贸w 艣ledztwem w sprawie Thorne鈥檃, natrafili wreszcie na jaki艣 godny zainteresowania trop. Jim nawet jakby troch臋 mniej kicha艂 i sapa艂.

Rozmawiali z portierami stoj膮cymi przed hotelami, mieszcz膮cymi si臋 przy tej samej ulicy, oraz personelem pomocniczym zatrudnionym w kawiarenkach nale偶膮cych do centrum, ale bez rezultatu.

Ten facet nie jest chyba niewidzialny 鈥 z艂o艣ci艂 si臋 Rick. 鈥 Na pewno kto艣 go zauwa偶y艂.

Wyko艅czy mnie ten upa艂 鈥 zrz臋dzi艂 Jim, ocieraj膮c chustk膮 twarz. 鈥 M贸zg mi si臋 gotuje. Mam nadziej臋, 偶e szybko na co艣 natrafimy.

Rick by艂 ca艂kowicie zdeterminowany.

Wr贸cimy tu o dziewi膮tej z posi艂kami. Musimy zobaczy膰, kogo tu mo偶na spotka膰 dok艂adnie o tej samej porze. B臋dziemy zatrzymywa膰 ruch, przechodni贸w, pracownik贸w centrum ko艅cz膮cych prac臋, facet贸w, kt贸rzy przyje偶d偶aj膮 tu po 偶ony codziennie o tej samej porze 鈥 m贸wi艂 z b艂yskiem w oku, kt贸ry 艣wiadczy艂 o wytrwa艂o艣ci decyduj膮cej o tym, 偶e Rick by艂 wi臋cej ni偶 dobrym detektywem. 鈥 Je艣li to nic nie da, wr贸cimy zn贸w za tydzie艅 i powt贸rzymy te wszystkie zabiegi dok艂adnie o tej samej porze. Wszyscy mamy jakie艣 przyzwyczajenia. Mo偶e nasz 艣wiadek jada tutaj albo raz w tygodniu ogl膮da wystawy.

Je艣li jest w og贸le jaki艣 艣wiadek 鈥 powiedzia艂 Jim, kt贸ry czu艂 wyra藕nie, jak stru偶ka potu sp艂ywa wzd艂u偶 jego cia艂a i tworzy ma艂膮 ka艂u偶臋 w okolicach pasa.

Jest 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Musi by膰.

Mo偶esz na mnie liczy膰, stary.


Dusty szybko dosz艂a do wniosku, 偶e ani przera偶onej gospodyni Joniny Vandermay, ani jej pokoj贸wki nie mo偶na traktowa膰 jak podejrzanych. Obie by艂y przegrane, poniewa偶 艣mier膰 ich chlebodawczyni oznacza艂a dla nich utrat臋 pracy. Na podstawie rozm贸w ze s艂u偶膮cymi i ksi臋gowym Dusty uformowa艂a sobie obraz pani Vandermay jako kobiety, kt贸ra bez 偶adnych ogranicze艅 wydawa艂a pieni膮dze na siebie, natomiast by艂a wyj膮tkowo sk膮pa dla innych. Dusty zdecydowa艂a, 偶e przeprowadzi dochodzenie w domu, obok kt贸rego zosta艂 znaleziony jaguar, porozmawia z radc膮 prawnym zmar艂ej, 偶eby ustali膰, kto jest jej g艂贸wnym spadkobierc膮, a tak偶e zdob臋dzie w hipotece list臋 wszystkich nieruchomo艣ci, jakie znajdowa艂y si臋 w jej posiadaniu.

W domach z mieszkaniami do wynaj臋cia mieszkali ludzie, kt贸rzy r贸wnie偶 zajmowali si臋 sprawami administracyjnymi. Mieli z tego tytu艂u troch臋 obni偶ony czynsz i ca艂膮 mas臋 k艂opot贸w. Ich praca by艂a stale kontrolowana. Wdowa Vandermay ubrana w ciuchy z najdro偶szych magazyn贸w mody, w szpilkach za trzysta pi臋膰dziesi膮t dolar贸w, starannie uczesana, w dopasowanej do stroju bi偶uterii odwiedza艂a, swoje posiad艂o艣ci i pi臋knie wymanikiurowanym palcem wskazywa艂a na s膮cz膮ca si臋 z kranu wod臋 lub zapalon膮 niepotrzebnie 偶ar贸wk臋, twierdz膮c, 偶e to mo偶e kosztowa膰 j膮 maj膮tek. Dostrzega艂a od razu, 偶e krzewy wymagaj膮 przyci臋cia, a chwasty wyrwania, cho膰 by艂aby najszcz臋艣liwsza, gdyby nie musia艂a p艂aci膰 nikomu za wykonanie tej roboty. Je艣li ju偶 zosta艂a zmuszona do tego, 偶eby p艂aci膰, chcia艂a przynajmniej zminimalizowa膰 straty i da膰 艣miesznie ma艂e wynagrodzenie nielegalnemu imigrantowi, kt贸remu zale偶a艂o na jakimkolwiek zarobku. Tacy ludzie byli przewa偶nie zbyt zastraszeni, 偶eby narzeka膰 na wysoko艣膰 zap艂aty.

Policjant z patrolu motocyklowego, kt贸ry znalaz艂 jaguara, sta艂 teraz obok auta i czeka艂 na technik贸w z laboratorium. Nie odkryto 偶adnych oczywistych 艣lad贸w, dzi臋ki kt贸rym mo偶na by艂oby jako艣 powi膮za膰 auto ze zbrodni膮 鈥 nie znaleziono krwi ani te偶 uszkodze艅 pojazdu. Samoch贸d by艂 zamkni臋ty i prawid艂owo zaparkowany. Na p贸艂eczce le偶a艂y drobne monety do automat贸w parkingowych i telefonicznych. Na siedzeniu pasa偶era by艂a zwini臋ta gazeta 鈥濿all Street Jounial鈥, katalog sprzeda偶y wysy艂kowej oraz notes zawieraj膮cy terminy spotka艅. Dusty postanowi艂a, 偶e obejrzy te rzeczy dok艂adniej, kiedy technicy sko艅cz膮 swoj膮 robot臋. Nie odkry艂a w aucie 偶adnych 艣lad贸w walki.

W bli藕niaczo do siebie podobnych dwupi臋trowych budynkach znajdowa艂y si臋 apartamenty wybudowane najprawdopodobniej u schy艂ku ery Art Deco. Ich okna rozmieszczone by艂y na wprost siebie i wychodzi艂y na zbyt kr贸tko przystrzy偶ony, wypalony przez s艂o艅ce trawnik, kt贸ry mia艂 偶贸艂tobr膮zowy kolor. Kiedy艣 udekorowano go dodatkowo dwiema palmami kokosowymi, po jednej z ka偶dej strony. Jedna z nich wci膮偶 tam sta艂a, wysoka i pi臋kna, a jej li艣cie szemra艂y cicho na wietrze. Druga usch艂a, a martwy pie艅 nigdy nie zosta艂 usuni臋ty. Nie posadzono r贸wnie偶 w to miejsce 偶adnego innego drzewa. Ten brak zieleni zak艂贸ca艂 symetri臋 budynk贸w w p艂owo偶贸艂tym kolorze.

Porz膮dnie przyci臋ty 偶ywop艂ot okala艂 wyk艂adany p艂ytkami chodnik. Na ko艅cu ka偶dego budynku umieszczona by艂a klatka schodowa z r贸偶owymi por臋czami. Framugi przeszklonych drzwi pomalowane zosta艂y na ten sam 艂ososiowy kolor. Pod frontowymi oknami obu budynk贸w szumia艂a zamontowana tam klimatyzacja. Na 艣cianie przyleg艂ej do pierwszego mieszkania widnia艂 kwadrat dwunastu metalowych skrzynek pocztowych. Dusty zapuka艂a do lokalu numer jeden. Par臋 chwil p贸藕niej zza drugiej pary drzwi wyjrza艂a starsza kobieta.

Dusty mog艂a ze swego miejsca dos艂ysze膰 nadawane teraz wiadomo艣ci telewizyjne. Pokaza艂a odznak臋 i przedstawi艂a si臋.

Wiem, dlaczego pani tu przysz艂a 鈥 oznajmi艂a kobieta. 鈥 W艂a艣nie m贸wili o tym w telewizji. Czy rzeczywi艣cie o ni膮 chodzi?

Identyfikacja nie zosta艂a jeszcze potwierdzona, ale najprawdopodobniej ofiar膮 zbrodni pad艂a pani Vandermay. Czy mo偶e mi pani powiedzie膰, jak d艂ugo tu pani mieszka?

Pierwszego listopada minie osiemna艣cie lat 鈥 kobieta m贸wi艂a martwym, pozbawionym wyrazu g艂osem.

Czy ten dom by艂 w艂asno艣ci膮 pani Vandermay, kiedy si臋 pani tu wprowadzi艂a?

Kupi艂a go dziewi臋膰, mo偶e dziesi臋膰 lat temu.

Mo偶e mi pani po艣wi臋ci膰 par臋 minut? Niewiele wiemy o zamordowanej. Jestem pewna, 偶e b臋dzie nam pani mog艂a pom贸c.

S艂ycha膰 by艂o szcz臋k odsuwanego 艂a艅cucha, potem odg艂os otwierania podw贸jnych zamk贸w. I tak na niewiele si臋 to przyda. W oknach s膮 przecie偶 偶aluzje 鈥 pomy艣la艂a Dusty.

Strasznie dzi艣 gor膮co. Niech pani wejdzie do 艣rodka.

Kobieta sprawia艂a wra偶enie wyblak艂ej, mia艂a jasne, bezbarwne oczy, kwiecist膮 podomk臋 i siatk臋 na r贸偶owych wa艂kach do w艂os贸w, a na lewej r臋ce plamy w膮trobowe i obr膮czk臋. W nieskazitelnie wysprz膮tanym mieszkaniu nie wida膰 by艂o jednak 艣ladu m臋偶czyzny.

Chyba nie mam wiele do powiedzenia 鈥 odezwa艂a si臋 kobieta, wskazuj膮c Dusty, 偶eby usiad艂a na 偶贸艂tej kanapie. Ciekawo艣膰 doda艂a nieco barwy jej bladym oczom. 鈥 Naprawd臋 obci臋li jej g艂ow臋? Kto m贸g艂 zrobi膰 co艣 takiego?

Ca艂kiem du偶o m贸wi膮 w tej telewizji 鈥 stwierdzi艂a Dusty. 鈥 W艂a艣nie usi艂ujemy wykry膰 sprawc臋. Kiedy po raz ostatni j膮 pani widzia艂a?

Jutro minie tydzie艅. Przyjecha艂a tu i powiedzia艂a, 偶e musz臋 zabra膰 kwiatki do mieszkania. S艂ysza艂a pani kiedy艣 co艣 takiego? 鈥 potrz膮sn臋艂a wolno g艂ow膮. 鈥 Jeste艣my na Florydzie. Ta nazwa oznacza: 鈥瀙e艂na kwiat贸w鈥, a ona nie 偶yczy sobie, 偶eby hodowa膰 ro艣liny przed domem.

Dlaczego? 鈥 Dusty unios艂a g艂ow臋 znad notesu.

Z czystej z艂o艣liwo艣ci. M贸wi艂a, 偶e chce, 偶eby wszystkie mieszkania wygl膮da艂y jednakowo. Jeste艣my na Florydzie 鈥 powt贸rzy艂a. 鈥 A mimo to 偶adnych ro艣lin, 偶adnych kwiat贸w, 偶adnych zwierz膮t. Poprzedni w艂a艣ciciel zawsze wymienia艂 to, co si臋 zu偶y艂o. Teraz wszystko jest ju偶 stare.

Pochyli艂a si臋 nieco bardziej do przodu, a g艂os jej brzmia艂 teraz ostrzej.

Co roku podwy偶sza czynsz i kaucj臋, ale nie inwestuje w ten dom. Na pewno ma pieni膮dze na koncie, kt贸re przynosz膮 odsetki, ale ona ich nie wyp艂aca, chocia偶 nale偶膮 si臋 najemcy z tytu艂u zamro偶onej kaucji. Ma艂o tego. Nigdy jej nie zwraca. Kiedy lokatorzy wyprowadzaj膮 si臋, zawsze znajdzie pow贸d, 偶eby zatrzyma膰 ich pieni膮dze. W zesz艂ym roku zmar艂a pani Braverman, ta z s膮siedniego budynku. Sta艂o si臋 to w miesi膮c potem, jak podpisa艂a now膮 umow臋 najmu. Pani Vandermay nie tylko zatrzyma艂a kaucj臋, ale jeszcze w dodatku, no, niech pani sama zgadnie, co wymy艣li艂a?

Co? 鈥 zapyta艂a Dusty, zastanawiaj膮c si臋, kto tu w艂a艣ciwie zadaje pytania.

Zaskar偶y艂a agencj臋 najmu, 偶eby dalej p艂aci艂a jej czynsz, chocia偶 od razu znalaz艂a nowego lokatora. Mo偶e pani zapyta膰 wszystkich moich znajomych 鈥 m贸wi艂a, obracaj膮c w palcach plastykowy guzik przy dekolcie podomki 鈥 a potwierdz膮 na pewno, 偶e ja nigdy nikogo nie obmawiam i nie m贸wi臋 o nikim 藕le, ale ona naprawd臋 nie by艂a mi艂a. Nigdy nie mieli艣my przez ni膮 dobrego administratora. Wszystkich doprowadza艂a do sza艂u.

A mo偶e widzia艂a pani we wtorek, jak pani Vandermay parkuje auto.

Kobieta my艣la艂a chwil臋, spl贸t艂szy usiane plamami palce pod brod膮.

Nie jestem pewna, czy to by艂 wtorek czy 艣roda. Wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 jej g艂os i stukot obcas贸w, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 to by膰 ktokolwiek inny. Nie wyjrza艂am na korytarz. Zawsze stara艂am si臋 jej unika膰, a tu w dodatku dzia艂a klimatyzacja, w telewizji nadawali 鈥濭eraldo鈥 i niewiele dochodzi z zewn膮trz.

Czy pani Vandermay mia艂a przyjaci贸艂 w tym budynku?

Mnie przynajmniej nic o tym nie wiadomo.

A mo偶e wrog贸w? Nie pok艂贸ci艂a si臋 z nikim ostatnio?

Kobieta milcza艂a chwil臋. 鈥 Nie znam nikogo, z kim by si臋 nie k艂贸ci艂a 鈥 powiedzia艂a. 鈥 W臋szy艂a po mieszkaniach nawet pod nieobecno艣膰 lokator贸w. M贸wi艂a, 偶e ma do tego prawo, bo to jej w艂asno艣膰.

A po co tutaj wtedy przyjecha艂a?

Trudno powiedzie膰. Pewnie tak sobie. Zobaczy膰, co s艂ycha膰, i troch臋 narozrabia膰. Mo偶e po pieni膮dze, bo o nich my艣la艂a zawsze, je艣li istnia艂 jakikolwiek spos贸b, 偶eby je zaoszcz臋dzi膰 albo wy艂udzi膰. A mo偶e chcia艂a si臋 przekona膰, czy usun臋艂am kwiaty sprzed budynku. Jeszcze zanim umar艂 m贸j m膮偶 鈥 ci膮gn臋艂a 鈥 nie by艂a a偶 taka okropna, ale od tamtej pory sta艂a si臋 bardzo nieuprzejma. A ka偶dy si臋 boi wyprowadzi膰, bo wie, 偶e nie dostanie z powrotem kaucji, chyba 偶e zaskar偶y j膮 do s膮du. Ale kogo sta膰 na adwokata?

Dusty zamkn臋艂a pi贸ro i wr臋czy艂a kobiecie wizyt贸wk臋.

Gdyby przysz艂o pani do g艂owy co艣, co mo偶e okaza膰 si臋 dla nas pomocne, gdyby us艂ysza艂a pani co艣 wa偶nego albo dosz艂a do wniosku, 偶e o czym艣 mi pani nie powiedzia艂a, prosz臋 zadzwoni膰.

Kobieta zatrzyma艂a j膮 przy drzwiach.

Kto w艂a艣ciwie zarz膮dza teraz budynkiem, je偶eli ona naprawd臋 nie 偶yje?

Nie wiem, czy zostawi艂a testament. Je艣li tak, nie znam jego tre艣ci 鈥 odpar艂a Dusty. 鈥 Prawdopodobnie sporo czasu zajmie potwierdzanie jego autentyczno艣ci.

My艣li pani, 偶e wzrosn膮 czynsze? 鈥 spyta艂a kobieta, schodz膮c ju偶 na ziemi臋. 鈥 Moja umowa wygasa w listopadzie.

Dusty wysz艂a na zewn膮trz i stoj膮c w s艂o艅cu patrzy艂a na budynek. W niekt贸rych sprawach o morderstwo trudno jest na pocz膮tku znale藕膰 jaki艣 punkt zahaczenia. W tym przypadku by艂o ich zbyt wiele.

Mia艂a dobry nastr贸j, chocia偶 niewiele spa艂a tej nocy. Rick z pewno艣ci膮 przekona艂 si臋 ju偶, 偶e Laurel nie jest dla niego odpowiedni膮 partnerk膮. Ostatnia noc dowiod艂a mu chyba, 偶e ten zwi膮zek nie ma szans. To si臋 sko艅czy, je偶eli ju偶 si臋 nie sko艅czy艂o 鈥 pomy艣la艂a. 鈥 A ja b臋d臋 czeka膰.

Jej rozm贸wczyni wysz艂a za ni膮 na s艂oneczny dziedziniec. Nios艂a wiklinowy kosz, a w nim kwiat z opadaj膮cymi li艣膰mi i kilkoma p膮czkami. Nuci艂a co艣 pod nosem.

Dusty u艣miechn臋艂a si臋 i wr贸ci艂a pod skrzynki pocztowe, 偶eby spisa膰 nazwiska lokator贸w i numery mieszka艅 jedenastu pozosta艂ych najemc贸w lokali w zachodnim budynku. Wieczorem wr贸ci, 偶eby porozmawia膰 z tymi, kt贸rych teraz nie ma w domu. Na skrzynce pocztowej przynale偶nej do lokalu numer sze艣膰 widnia艂o nazwisko Terrance McGee. Czy m贸g艂 to by膰 ten sam cz艂owiek? Oczywi艣cie. Dlatego w艂a艣nie ten adres wydawa艂 si臋 jej odrobin臋 znajomy.

Jaki ten 艣wiat ma艂y 鈥 pomy艣la艂a. Poznam wreszcie Terrance鈥檃 McGee osobi艣cie. Ale偶 zaszczyt! Prawdopodobnie nie ma go w domu. Pami臋ta艂a, 偶e McGee pracuje w bibliotece, ale postanowi艂a do niego zapuka膰. Rick i Jim b臋d膮 zachwyceni. Mieszkanie numer sze艣膰 znajdowa艂o si臋 na samym ko艅cu korytarza na pierwszym pi臋trze. By艂 to po艂udniowo-zachodni, wystawiony na wiatr naro偶nik budynku.

Zapuka艂a. Cisza. Po chwili zastuka艂a jeszcze raz. Ju偶 mia艂a odej艣膰, kiedy za przekrzywion膮 偶aluzj膮 drzwi us艂ysza艂a, czy te偶 raczej wyczu艂a jaki艣 ruch.

Pan McGee? Pan Terrance McGee? 鈥 zawo艂a艂a. 鈥 Tu detektyw Dustin, z wydzia艂u zab贸jstw. Pami臋ta mnie pan?

Klamka poruszy艂a si臋 i drzwi zosta艂y otwarte na o艣cie偶. M臋偶czyzna by艂 bosy, mia艂 na sobie pogniecion膮 koszulk臋 z napisem COORS na przodzie.

Dosta艂a pani moj膮 wiadomo艣膰 鈥 wykrzykn膮艂 z zadowoleniem. 鈥 Nie s膮dzi艂em, 偶e przyjdzie pani osobi艣cie.

Nosi艂 okulary z grubymi szk艂ami, mia艂 dwudniowy zarost i u艣miecha艂 si臋 szeroko.

Niech pani siada 鈥 zaproponowa艂 ochoczo, witaj膮c Dusty jak star膮 przyjaci贸艂k臋. 鈥 Niezbyt cz臋sto miewam go艣ci.

Zaprowadzi艂 j膮 do jadalni i poprosi艂, 偶eby usiad艂a przy okr膮g艂ym, d臋bowym stole. Mieszkanie by艂o o wiele schludniejsze i lepiej umeblowane ni偶 wi臋kszo艣膰 garsonier, jakie mia艂a okazj臋 widywa膰 przedtem. Gruby dywan w be偶owym kolorze by艂 mi臋kki i puchaty.

Chcia艂em, 偶eby pani dowiedzia艂a si臋 jako pierwsza 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie by艂em pewien, czy otrzyma艂a pani moj膮 wiadomo艣膰. Jest par臋 rzeczy, kt贸re chcia艂bym pani pokaza膰 鈥 doda艂 znikaj膮c w pomieszczeniu, kt贸re okaza艂o si臋 sypialni膮.

Dusty pi艂a chciwie ch艂odne powietrze. Mieszkanie by艂o wygodne. Mia艂a nadziej臋, 偶e McGee nie zacznie jej zn贸w dr臋czy膰 swoimi paranoidalnymi podejrzeniami na temat truciciela, bo chcia艂a zada膰 mu par臋 pyta艅 o pani膮 Vandermay. Wy艂oni艂 si臋, dok艂adnie tak jak si臋 obawia艂a, z gar艣ci膮 wycink贸w gazetowych, list贸w i czym艣, co wygl膮da艂o jak jakie艣 dokumenty prawne i ich kopie.

Ale upa艂 鈥 powiedzia艂a Dusty, wzdychaj膮c i odgarniaj膮c w艂osy z czo艂a.

Mo偶e napije si臋 pani czego艣? 鈥 zaproponowa艂 szybko.

Z przyjemno艣ci膮, je艣li nie sprawi臋 k艂opotu 鈥 odpar艂a, uk艂adaj膮c przed sob膮 na stole notes i pi贸ro.

Piwa? Coli?

Poprosz臋 o col臋.

McGee podrepta艂 do umieszczonej z ty艂u zielono偶贸艂tej kuchni. Dusty us艂ysza艂a pykni臋cie puszki i charakterystyczny syk wlewanego do szklanki napoju z b膮belkami. M臋偶czyzna wy艂oni艂 si臋 z kuchni i postawi艂 przed ni膮 do po艂owy nape艂nion膮 szklank臋, a obok niej puszk臋.

Przyci膮gn膮艂 krzes艂o i usiad艂 blisko niej po prawej stronie, u艣miechaj膮c si臋 wyczekuj膮co.

To dziwne, 偶e zasta艂am pana w domu 鈥 zacz臋艂a Dusty. 鈥 Ma pan wolny dzie艅?

Wzi膮艂em par臋 dni zwolnienia 鈥 odpar艂. 鈥 Musz臋 sobie jako艣 z tym wszystkim poradzi膰. Widzi pani, pani koledzy nie znale藕li cyjanku ani 偶adnej innej trucizny w cukiernicy. Kiedy mi o tym powiedzieli, zrozumia艂em, 偶e mog膮 by膰 tylko dwa wyja艣nienia tej sprawy. Albo stoi za tym kim艣 kto艣 z policji albo kto艣 st膮d.

Dusty s膮czy艂a ciep艂膮 col臋. Odstawi艂a szklank臋.

W艂a艣ciwie przysz艂am tu w zupe艂nie innej sprawie, panie McGee.

Prosz臋 m贸wi膰 do mnie Terrance 鈥 zaproponowa艂. 鈥 Tak jak przez telefon. Bardzo mi si臋 to podoba.

Grube soczewki bardzo powi臋ksza艂y mu oczy. U艣miecha艂 si臋 blado i niemrawo. Podsun膮艂 jej paczk臋 marlboro, a gdy odm贸wi艂a, sam zapali艂 papierosa. R臋ce dr偶a艂y mu lekko i Dusty zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy on za偶ywa jakie艣 lekarstwa.

Dlaczego ja mam szcz臋艣cie akurat do takich facet贸w 鈥 pomy艣la艂a z ironi膮 Dusty. Gdzie si臋 podziali tacy jak ten ogier z plakatu Marlboro, w ciasnych portkach, z przepask膮 na oku?

Mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dzie pani zadowolona, jak si臋 dowie, 偶e rozwi膮za艂em swoje problemy sam, bez niczyjej pomocy 鈥 m贸wi艂 Terrance, 艂apczywie zaci膮gaj膮c si臋 dymem i oblizuj膮c blade wargi. 鈥 Teraz, gdy niebezpiecze艅stwo min臋艂o, b臋d臋 m贸g艂 wr贸ci膰 do pracy.

Przysz艂am tu w sprawie pani Vandermay. S膮dz臋, 偶e wie pan, co si臋 sta艂o.

Przytakn膮艂. Dusty wydawa艂o si臋, 偶e zachowuje przesadn膮 oboj臋tno艣膰 wobec tej sprawy.

Oczywi艣cie 鈥 powiedzia艂 rzeczowo.

Jak d艂ugo tu mieszkasz, Terrance? 鈥 spyta艂a.

McGee by艂 ca艂kowicie poch艂oni臋ty przegl膮daniem papier贸w. Szuka dowod贸w spisku 鈥 pomy艣la艂a ze smutkiem.

Gdzie jest umowa najmu? Moja umowa? 鈥 denerwowa艂 si臋. Usi艂owa艂 przesun膮膰 krzes艂o nieco bardziej do ty艂u, co okaza艂o si臋 do艣膰 skomplikowane ze wzgl臋du na gruby dywan.

Musz臋 j膮 pani pokaza膰.

Je艣li to naprawd臋 koniecz... 鈥 nie doko艅czy艂a, bo McGee ju偶 znikn膮艂 w sypialni.

Dusty westchn臋艂a, od艂o偶y艂a pi贸ro i zacz臋艂a s膮czy膰 ciep艂膮 col臋. Wsta艂a i zanios艂a szklank臋 do s艂onecznej kuchni.

Czy mog臋 sobie wzi膮膰 troch臋 lodu? 鈥 zawo艂a艂a.

Tak 鈥 odkrzykn膮艂, w dalszym ci膮gu zaj臋ty papierami 鈥 ale b臋dzie lepiej, je艣li sam pani...

Nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰. Dusty bowiem otworzy艂a ju偶 lew膮 r臋k膮 drzwiczki zamra偶alnika i spojrza艂a prosto w zamarzni臋te oczy Joniny Vandermay. Jej rz臋sy i w艂osy pokrywa艂 szron. Z nozdrzy zwisa艂y c臋tkowane na r贸偶owo sople.

Szklanka, kt贸r膮 Dusty dotychczas trzyma艂a w prawej r臋ce, upad艂a na pod艂og臋 i rozbi艂a si臋 w drobny mak, a cola zmoczy艂a buty. Okruchy szk艂a i b膮belki p艂ynu przywar艂y do rajstop.

Dusty oderwa艂a wzrok od oczu pani Vandermay.

Och, Terrance 鈥 szepn臋艂a, kr臋c膮c g艂ow膮, jakby chcia艂a zaprzeczy膰 temu, co przed chwil膮 zobaczy艂a. Delikatnie zamkn臋艂a drzwiczki zamra偶alnika, jakby zamyka艂a trumn臋.

Sta艂 w drzwiach kuchni i by艂 wyra藕nie za偶enowany, nawet zawstydzony.

Zostawi艂em pani wiadomo艣膰 鈥 wyja艣ni艂 鈥 偶e sam za艂atwi艂em spraw臋 鈥 o艣wiadczy艂 triumfalnie. 鈥 Wreszcie z艂apa艂em j膮 na gor膮cym uczynku.

Dusty poczu艂a dreszcz na plecach.

Nie m贸w nic, Terrance. Wcale nie musisz ze mn膮 rozmawia膰.

Zostawi艂a 艣lady st贸p i w ten spos贸b j膮 nakry艂em 鈥 ci膮gn膮艂 uparcie.

艢lady st贸p? 鈥 Dusty usi艂owa艂a oceni膰 wzrokiem odleg艂o艣膰, jaka dzieli艂a j膮 od sto艂u w jadalni, i oszacowa膰, czy uda si臋 jej tam dobiec, w razie gdyby McGee j膮 zaatakowa艂. Torebka le偶a艂a na dywanie, tu偶 obok krzes艂a na kt贸rym siedzia艂a. Bro艅 i kajdanki by艂y w 艣rodku.

Na dywanie 鈥 o艣wiadczy艂 z dum膮. 鈥 Kupi艂em nowy dywan. Jest taki gruby, 偶e wida膰 na nim 艣lady. Widzi pani? 鈥 uni贸s艂 praw膮 nog臋, 偶eby pokaza膰 Dusty, o co mu chodzi. Rzeczywi艣cie. W grubym w艂osiu widnia艂 odcisk stopy, tak wyra藕ny jak na piasku. 鈥 Znalaz艂em jej 艣lady. Odciski szpilek. Tylko kto艣, kto mia艂 klucz, m贸g艂 tu wej艣膰 i niepostrze偶enie wymieni膰 cukier w cukiernicy, zanim zanios艂em pr贸bk臋 do analizy. To ona mnie ca艂y czas tru艂a.

Twarz mu ja艣nia艂a, jakby sta艂 si臋 nagle Perrym Masonem, kt贸ry znajduje si臋 w centrum uwagi zebranych i t艂umaczy im, kto naprawd臋 pope艂ni艂 przest臋pstwo.

Dusty nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.

Dlaczego? 鈥 spyta艂a szeptem.

Chcia艂a odzyska膰 lokal 鈥 powiedzia艂, jakby odpowied藕 by艂a zupe艂nie oczywista. 鈥 Kiedy ju偶 pi臋knie urz膮dzi艂em mieszkanie, dosz艂a do wniosku, 偶e musi zdoby膰 je dla siebie, a by艂a za sk膮pa, 偶eby si臋 ze mn膮 procesowa膰. W przypadku mojej 艣mierci mog艂a je wynaj膮膰 za o wiele wy偶sz膮 cen臋 i w dodatku zachowa膰 kaucj臋. Mog艂aby jeszcze zmusi膰 mojego agenta, 偶eby p艂aci艂 czynsz do czasu wyga艣ni臋cia umowy. W tym drugim budynku mieszka艂a kiedy艣 taka wdowa i...

Pani Braverman, wiem 鈥 odpar艂a 艂agodnie Dusty.

Sama pani widzi! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Wiedzia艂em, 偶e mnie pani zrozumie. Pani koledzy nie wierzyli, 偶e naprawd臋 mam k艂opoty.

Ale teraz z pewno艣ci膮 uwierz膮 鈥 przyrzek艂a Dusty.

Nie zachowywa艂 si臋 gwa艂townie. Pozwoli艂 si臋 po prostu zaprowadzi膰 do komisariatu. W艂a艣ciwie cieszy艂 si臋 nawet na spotkanie z Rickiem i Jimem.

Ona mia艂a wiele lokali do wynaj臋cia 鈥 powiedzia艂 szczerze. 鈥 Kto wie, ilu lokator贸w wytru艂a? Raz nawet znalaz艂em w kuchni w艂os, taki jasny, z ciemnym odrostem. I w艂a艣nie dlatego 鈥 wskaza艂 d艂oni膮 lod贸wk臋 鈥 zachowa艂em dow贸d.

Jego przys艂oni臋te okularami oczy pow臋drowa艂y w kierunku w艂os贸w Dusty, jakby McGee dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e ona te偶 jest blondynk膮. Dusty zrozumia艂a, o czym on my艣li, i unios艂a w g贸r臋 d艂o艅.

Przysi臋gam ci, Terrance. Jestem wsz臋dzie blondynk膮, wierz mi. Roze艣mieli si臋 oboje, a Dusty oczarowa艂a go tak, 偶e pozwoli艂 sobie bez przeszk贸d na艂o偶y膰 kajdanki.

Uwa偶am, 偶e powinni sprawdzi膰, na co umar艂 jej m膮偶 鈥 powiedzia艂. 鈥 To by艂a niebezpieczna kobieta.

Niekt贸re ju偶 takie s膮 鈥 zgodzi艂a si臋 Dusty.



Rozdzia艂 dwudziesty si贸dmy


Po obu stronach ulicy sta艂y jasne domy z czerwon膮 dach贸wk膮, typowe dla po艂udniowej Florydy. Prowadzi艂y do nich kr贸tkie podjazdy, a okala艂y je niezbyt wielkie trawniki. Ta dzielnica willowa po艂o偶ona by艂a na uboczu luksusowych hoteli, centr贸w handlowych, zgie艂ku i turyst贸w t艂ocz膮cych si臋 na pobliskiej Collins Avenue. Domy styg艂y teraz w wieczornej ciszy, u schy艂ku kolejnego upalnego dnia. Wszelki ruch zamar艂. Zamkni臋te okna, klimatyzacja i rycz膮ce telewizory odgradza艂y mieszka艅c贸w od widok贸w i d藕wi臋k贸w ulicy.

W po艂owie dom贸w pali艂o si臋 艣wiat艂o. Jim uwa偶a艂, 偶e nie maj膮 zbyt wielkich szans na znalezienie swojego 艣wiadka w jednym z nich. Walczy艂 z nieposkromion膮 ch臋ci膮 zdj臋cia but贸w, bo wiedzia艂, 偶e nie uda mu si臋 ich w艂o偶y膰 z powrotem na opuchni臋te stopy. Zaparkowali nieoznakowany samoch贸d na rogu ulicy. Rick sprawdzi艂 czas.

To dobra pora 鈥 oznajmi艂. Odetchn膮艂 g艂臋boko i powi贸d艂 wzrokiem w g贸r臋 i w d贸艂 ulicy. 鈥 Kt贸r膮 stron臋 wybierasz?

T臋 鈥 odpar艂 Jim i westchn膮艂. 鈥 Im mniej krok贸w, tym lepiej 鈥 pomy艣la艂, zadowolony cho膰 z tego ma艂ego udogodnienia.

Rick zacz膮艂 w艂a艣nie przechodzi膰 na drug膮 stron臋, bo chcia艂 zacz膮膰 od przyozdobionego sztukateri膮 budynku na rogu ulicy, ale zatrzyma艂 si臋 nagle. Kto艣 zmierza艂 w ich kierunku, starsza kobieta z psem na smyczy.

Gdy ruszyli w jej stron臋, starsza pani zawaha艂a si臋, pochyli艂a i wzi臋艂a pieska na r臋ce. W soczewkach jej okular贸w miga艂o 艣wiat艂o latarni.

艢ciskaj膮c psa w obj臋ciach, odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a szybko z powrotem.

Prosz臋 pani! 鈥 zawo艂a艂 za ni膮 Rick i pospieszy艂 w jej 艣lady. Zerkn臋艂a za siebie przez rami臋, omiot艂a ich szybko wzrokiem i prawie zacz臋艂a biec.

Rick ruszy艂 za ni膮; w biegu wyj膮艂 odznak臋 i bez trudno艣ci pokona艂 dziel膮c膮 ich odleg艂o艣膰 na swoich d艂ugich nogach. Jim zosta艂 w tyle. Kula艂.

Policja. Chcemy z pani膮 porozmawia膰.

Znowu na nich popatrzy艂a, zwolni艂a nieco kroku, ale nadal sz艂a bardzo szybko naprz贸d. Rick dop臋dzi艂 j膮, wyprzedzi艂 i pos艂a艂 starszej damie jeden ze swych najbardziej rozbrajaj膮cych u艣miech贸w.

Czy mo偶emy z pani膮 chwil臋 porozmawia膰? Nie ma powodu do obaw, jeste艣my z policji.

Emanowa艂 dobrodusznym ciep艂em i umiej臋tno艣ci膮 nawi膮zywania kontaktu z lud藕mi, szczeg贸lnie z kobietami.

Upewniwszy si臋, 偶e zagro偶enie min臋艂o, ma艂y piesek zacz膮艂 przera藕liwie ujada膰.

Pookie 鈥 uspokaja艂a go kobieta. 鈥 B膮d藕 grzeczny. Postawi艂a go na chodniku, trzymaj膮c kr贸tko na smyczy.

Jaki wspania艂y, ma艂y obro艅ca 鈥 zachwyca艂 si臋 Rick, podczas gdy Pookie obw膮chiwa艂 podejrzliwie jego buty.

To rasa lhasa apso 鈥 w艂a艣cicielka pieska rozja艣ni艂a si臋 z dumy i okr臋ci艂a si臋 dok艂adniej p艂aszczem, 偶eby zakry膰 co艣, co okaza艂o si臋 nocn膮 koszul膮.

Ten facet umie post臋powa膰 z kobietami, trzeba mu to przyzna膰 鈥 pomy艣la艂 Jim, kt贸ry sta艂 za nimi i jeszcze sapa艂 ze zm臋czenia.

Jeste艣cie policjantami z Bal Harbour?

Nie, prosz臋 pani, z Miami. Interesuj膮 nas wydarzenia, kt贸re mia艂y miejsce w centrum handlowym ubieg艂ego wieczoru.

U艣miechn臋艂a si臋, kiwaj膮c g艂ow膮 z widoczn膮 ulg膮 i mru偶膮c oczy za okularami.

Ba艂am si臋, 偶e pilnujecie tego nowego zarz膮dzenia.

Obaj m臋偶czy藕ni patrzyli na ni膮 nic nierozumiej膮cym wzrokiem. Kobieta przygl膮da艂a im si臋 podejrzliwie, jakby zastanawia艂a si臋, czy naprawd臋 s膮 policjantami.

Chodzi o te torebki i szufelki. Trzeba je nosi膰 ze sob膮, 偶eby sprz膮ta膰, no, rozumiej膮 panowie, psie kupki.

Psie kupki? 鈥 powt贸rzy艂 Jim, a na jego twarzy wyra藕nie malowa艂o si臋 zdziwienie. 鈥 S膮 tu policjanci, kt贸rzy tego pilnuj膮?

Oczywi艣cie 鈥 przytakn臋艂a. 鈥 Za pierwsze przewinienie p艂aci si臋 grzywn臋 w wysoko艣ci stu pi臋膰dziesi臋ciu dolar贸w. Je艣li jest to ju偶 drugi raz, kara wynosi pi臋膰set dolar贸w, a nawet mo偶na p贸j艣膰 do wi臋zienia. Ja zawsze nosz臋 szufelk臋, zbieram kupk臋 Pookiego za dnia i zanosz臋 do domu 鈥 zapewni艂a ich, przybieraj膮c postaw臋 obronn膮. 鈥 Ale wieczorem, kiedy robi si臋 ciemno, jest mi trudniej, a poza tym Pookie zawsze za艂atwia swoje sprawy rano, po 艣niadaniu.

Detektywi jednog艂o艣nie przytakn臋li.

Dla mnie to brzmi rozs膮dnie 鈥 powiedzia艂 Jim.

Tak, sensownie 鈥 doda艂 Rick. 鈥 Czy wczoraj by艂a pani tutaj, kiedy to si臋 sta艂o?

Kiedy co si臋 sta艂o? 鈥 oczy kobiety patrzy艂y na nich dociekliwie spoza podw贸jnych szkie艂.

Strzelanina i po偶ar w centrum handlowym.

Tak, wyszli艣my z domu na spacer, jak zwykle. Zawsze wychodzimy przed wiadomo艣ciami o dziesi膮tej. Nigdy nie widywali艣my tu obcych o tej porze 鈥 powiedzia艂a z pretensj膮. 鈥 Jak wida膰, okolica si臋 zmienia.

Sz艂a wolno przed siebie, prowadz膮c Pookiego na smyczy, obok nich wlekli si臋 obaj detektywi.

Pookie zatrzyma艂 si臋, 偶eby wykona膰 pewn膮 czynno艣膰, do kt贸rej potrzebny mu by艂 pie艅 palmy. Jego w艂a艣cicielka zrobi艂a zatroskan膮 min臋.

Detektywi zlekcewa偶yli incydent.

Czy zauwa偶y艂a pani co艣 podejrzanego? 鈥 zapyta艂 Rick.

S艂ysza艂am gwar, zam臋t, syreny, a potem wozy stra偶y po偶arnej. Podeszli艣my tutaj bli偶ej, 偶eby zobaczy膰, co si臋 sta艂o.

My?

Pookie i ja. On naprawd臋 nazywa si臋 Ksi膮偶臋 Pook Song.

Czy widzia艂a pani jakie艣 nieznajome osoby lub samochody w okolicy?

Tylko jedn膮 osob臋, wracaj膮c膮 bez tchu z centrum, mo偶e do samochodu, bo chyba by艂 zaparkowany gdzie艣 tutaj 鈥 powiedzia艂a kobieta, zatrzymuj膮c si臋, 偶eby zerkn膮膰 na kraw臋偶nik, a potem na Pookiego, kt贸ry w艂a艣nie liza艂 chodnik. Poci膮gn臋艂a do siebie smycz.

Przyjrza艂a si臋 pani uwa偶nie tej osobie?

Pyta艂am tylko o to zamieszanie. Rozmowa nie trwa艂a d艂ugo.

Jak ten facet wygl膮da艂?

Ale偶 鈥 kobieta potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 鈥 to by艂a kobieta, blondynka.

Kobieta? 鈥 detektywi wymienili rozczarowane spojrzenia.

Jak wi臋c wygl膮da艂a? 鈥 zapyta艂 Jim zm臋czonym g艂osem.

Z pewnej odleg艂o艣ci zupe艂nie jak m臋偶czyzna. Mia艂a na sobie d偶insy, kurtk臋, chyba niebiesk膮, i tenis贸wki. Pod pach膮 trzyma艂a czapk臋 baseballow膮, a w r臋ku nios艂a okulary przeciws艂oneczne.

Starsza pani otworzy艂a drewnian膮 furtk臋 i wesz艂a na ma艂e, 艂adnie utrzymane podw贸rko. Rick zwil偶y艂 wargi i wyci膮gn膮艂 d艂o艅.

Sier偶ant Richard Barrish 鈥 przedstawi艂 si臋 i doda艂 wskazuj膮c na Jima: 鈥 A to jest detektyw Ransom. Chcieliby艣my jeszcze chwil臋 z pani膮 porozmawia膰, je艣li nie ma pani nic przeciwko temu. Czy mo偶emy wej艣膰?

Jej d艂o艅 wci膮偶 spoczywa艂a w jego d艂oni. Zupe艂nie nie sprawia艂 wra偶enia cz艂owieka, kt贸ry sp臋dza w pracy jedena艣cie godzin pod rz膮d albo przez wi臋kszo艣膰 nocy baraszkuje z kole偶ank膮 z pracy. Ksi膮偶臋 odnalaz艂 wreszcie swojego Kopciuszka.

Prosz臋 bardzo 鈥 powiedzia艂a kobieta, patrz膮c mu w oczy. 鈥 Przygotuj臋 mro偶on膮 herbat臋. To nie potrwa d艂ugo. Chod藕, Pookie 鈥 powiedzia艂a i wskaza艂a im wej艣cie.



Rozdzia艂 dwudziesty 贸smy


Podejrzenie razi艂o go jak piorun, gdy jecha艂 do domu. Ju偶 mia艂 zamiar zawr贸ci膰 w stron臋 Pigeon Plum, ale w ostatniej chwili zmieni艂 zamiar. Je艣li jego domys艂y mia艂y okaza膰 si臋 s艂uszne, najgorszym mo偶liwym posuni臋ciem by艂aby wizyta u Dusty. To absolutnie szalone 鈥 my艣la艂, wystarczaj膮co szalone, 偶eby by艂o prawdziwe. By膰 mo偶e ju偶 pope艂ni艂 zasadniczy b艂膮d. Rick by艂 na siebie w艣ciek艂y i czu艂 si臋 chory. Mia艂 nadziej臋, 偶e Laurel b臋dzie ju偶 spa艂a, ale dojrza艂 w oknach 艣wiat艂a i dos艂ysza艂 d藕wi臋ki z policyjnego radia, gdy tylko otworzy艂 drzwi.

Kogo ja widz臋! 鈥 m贸wi艂a niemal agresywnym tonem.

Co si臋 tu... 鈥 zawaha艂 si臋.

Laurel siedzia艂a przed telewizorem. Ponownie skupi艂a uwag臋 na zapasach pokazywanych w艂a艣nie na jednym z kana艂贸w. Mia艂a na sobie jego koszulk臋 i niebieskie d偶insy. Pochyla艂a si臋 do przodu, z puszk膮 piwa w jednej r臋ce i 艂okciami opartymi o uda. Wygl膮da艂a troch臋 wulgarnie i zdecydowanie niekobieco. 艢ledzi艂a p艂on膮cym wzrokiem walk臋 na ekranie.

Mam ci臋 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Teraz ju偶 wiem, kto wypija mi piwo.

Wpatrywa艂 si臋 przez chwil臋 w ekran.

Nie wiedzia艂em, 偶e interesuj膮 ci臋 takie rzeczy.

A co? Mam mo偶e ogl膮da膰 opery mydlane? 鈥 spyta艂a ochryp艂ym g艂osem. Nagle opar艂a si臋 o fotel, u艂o偶y艂a r臋ce na podp贸rkach, a twarz jej z艂agodnia艂a. Popatrzy艂a na niego zaspanymi oczami.

Rick 鈥 szepn臋艂a i zerkn臋艂a na zegar. 鈥 Kt贸ra godzina? 鈥 spyta艂a, a g艂os jej brzmia艂 tak, jakby by艂a troch臋 podchmielona.

Patrzy艂 na ni膮 przez chwil臋, po czym pokr臋ci艂 g艂ow膮.

P贸藕no, kochanie. Powinna艣 si臋 po艂o偶y膰.

Przeszed艂 obok niej do kuchni i zda艂 sobie spraw臋, jak s艂abo zna kobiet臋, z kt贸r膮 dzieli 偶ycie. Mia艂 ochot臋 si臋 napi膰.

Posz艂a za nim, spojrza艂a na koszulk臋 i zacz臋艂a j膮 pod艣wiadomie upycha膰 w d偶insach.

Czy co艣 si臋 sta艂o?

Skr贸ci艂em nocn膮 s艂u偶b臋, bo musz臋 jutro bardzo wcze艣nie zacz膮膰 prac臋.

Wzi膮艂 butelk臋 bourbona z kredensu, przyjrza艂 si臋 ze zdziwieniem poziomowi p艂ynu w butelce, wla艂 alkohol do szklanki na wysoko艣膰 dw贸ch palc贸w i wychyli艂 go z ponur膮 min膮.

Co si臋 dzieje? 鈥 Laurel mia艂a szeroko otwarte oczy i by艂a przestraszona jak ma艂a dziewczynka.

Praca 鈥 powiedzia艂. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i dola艂 sobie bourbona.

Sprawa Roba?

Tak, cz臋艣ciowo.

W czym problem?

Wszystko jest popieprzone.

Wiesz ju偶, kto to zrobi艂?

Mo偶e. Nie. Nie wiem.

Podesz艂a blisko do niego, obj臋艂a go w talii, przytuli艂a twarz do jego piersi i zacz臋艂a p艂aka膰.

Boj臋 si臋 鈥 powiedzia艂a.

Nie chcia艂em ci臋 w to miesza膰 鈥 odpar艂, odgarniaj膮c jej z czo艂a pasemko jasnych w艂os贸w. 鈥 Nie masz powodu do obaw, naprawd臋.

Ja ju偶 nie mog臋 by膰 sama w nocy, Rick. Musisz co艣 zrobi膰. Nie zostawiaj mnie.

Cholera jasna, nie zaczynaj od nowa! Chc臋 teraz spokojnie pomy艣le膰.

Oderwa艂 si臋 od niej, zabra艂 drinka i wymaszerowa艂 tylnym wyj艣ciem w ciep艂膮 noc.

Rick? 鈥 Laurel stan臋艂a w drzwiach.

Id藕 spa膰, dobrze? Musz臋 zosta膰 sam chocia偶 na chwil臋.

Siedzia艂 d艂ugo na krze艣le na werandzie, piel臋gnuj膮c w sobie poczucie winy, s膮cz膮c drinka i patrz膮c przez wod臋 na miejski krajobraz na tle nieba. Wie偶臋 Centrust i most Mertorial zalewa艂a ksi臋偶ycowa po艣wiata, kt贸ra pojawi艂a si臋 nad miastem jak opalizuj膮ca t臋cza. Uwielbia艂 ten widok, kt贸ry zawsze, a偶 do dzi艣, dzia艂a艂 na niego koj膮co.

Jak偶e co艣, co jest tak wspania艂e, mo偶e by膰 z艂e?鈥 S艂owa te odbija艂y si臋 echem w jego my艣lach. Z pewno艣ci膮 nie ma racji. Po prostu zwariowa艂. Ale wszystko pasowa艂o i uk艂ada艂o si臋 w ca艂o艣膰. A je艣li to prawda?

Nie wr贸ci艂 do domu, dop贸ki 艣wit nie rozja艣ni艂 nieba. Zdziwi艂 si臋, 偶e Laurel jeszcze nie 艣pi. By艂a zaj臋ta i szorowa艂a co艣 pracowicie w kuchni. Czu艂 zapach bielinki. Nie spojrza艂a na niego, wi臋c poszed艂 spa膰 鈥 sam.


Rick ju偶 czeka艂 w dziale personalnym, gdy rozpocz臋to tam prac臋. Wypisa艂 par臋 informacji z kartoteki, poszed艂 na komend臋 i po艂膮czy艂 si臋 z departamentem policji w Jericho w stanie Iowa.

S艂uchawk臋 podnios艂a kobieta, najprawdopodobniej urz臋dniczka z centrali. Po jej g艂osie mo偶na si臋 by艂o zorientowa膰, 偶e jest m艂oda i znudzona. Poinformowa艂a go, 偶e szef wyjecha艂 do Sioux City po wi臋藕nia.

Rick przedstawi艂 si臋 i powiedzia艂, 偶e potrzebuje paru informacji.

Obawiam si臋, 偶e tylko szef mo偶e panu pom贸c.

Chodzi o policjantk臋, kt贸ra pracowa艂a u was kilka lat temu.

Szef wr贸ci za jaki艣 dzie艅, dwa.

Nazywa si臋 Mary Ellen Dustin. W s艂uchawce na chwil臋 zaleg艂a cisza.

A wi臋c jest w Miami.

Pani j膮 zna?

Nie pozna艂am jej nigdy osobi艣cie, ale s艂ysza艂am o niej du偶o. Jak wszyscy tutaj 鈥 w jej g艂osie zad藕wi臋cza艂o zainteresowanie i ma艂pia z艂o艣liwo艣膰.

A mo偶e b臋dzie mi mog艂a pani pom贸c? 鈥 zacz膮艂 Rick, staraj膮c si臋 znowu zdyskontowa膰 sw贸j urok osobisty. 鈥 Wiem, 偶e ci臋偶ko jest pracowa膰 dla komendy policji w ma艂ym mie艣cie. Pewnie nikt pani nie pomaga?

Oczywi艣cie, 偶e nie. Wszyscy wyszli na s艂u偶b臋.

Na razie nie prowadz臋 偶adnego oficjalnego 艣ledztwa w tej sprawie 鈥 wyja艣ni艂 cicho, przybieraj膮c poufny ton. 鈥 Widzi pani, czasem warto wiedzie膰, z kim si臋 ma do czynienia.

Jasne.

Musia艂a by膰 niez艂膮 policjantk膮, skoro tak dobrze pami臋ta pani jej nazwisko, cho膰 nigdy nie pozna艂y si臋 panie osobi艣cie.

Nie ws艂awi艂a si臋 prac膮 w policji 鈥 odpar艂a s艂odko kobieta plotkarskim tonem.

A wi臋c na czym polega艂y jej zas艂ugi?

Nie pracowa艂am jeszcze tutaj, kiedy to wszystko si臋 wydarzy艂o 鈥 powiedzia艂a wolno 鈥 wi臋c b臋dzie lepiej, je艣li porozmawia pan z szefem 鈥 ci膮gn臋艂a coraz szybciej, ca艂kowicie porzucaj膮c oficjalny ton 鈥 ale prowadza艂a si臋 z takim jednym 偶onatym, dzieciatym facetem. Tr贸jk膮t mi艂osny, te sprawy, rozumie pan? W ko艅cu oni wszyscy zgin臋li, a ona uciek艂a z miasta i ju偶 si臋 od tej pory tu nie pokaza艂a.

Rick zamkn膮艂 oczy, a palce zacisn臋艂y si臋 mu na s艂uchawce.

Co si臋 sta艂o? Czy to by艂o zab贸jstwo? Aresztowano kogo艣?

Wielu ludzi uwa偶a艂o, 偶e kto艣 powinien by艂 pow臋drowa膰 do wi臋zienia. Ale, jak ju偶 m贸wi艂am, nie pracowa艂am tutaj, a teraz musz臋 ko艅czy膰. Prosz臋 jeszcze zadzwoni膰 i porozmawia膰 z szefem.

Rick s艂ysza艂 wyra藕nie radio w tle, kto艣 powtarza艂 pro艣b臋 o wys艂anie holownika.

Prosz臋 mi jeszcze powt贸rzy膰, kiedy wr贸ci?

Za dzie艅 lub dwa. Nie m贸wi艂 dok艂adnie.


Dusty wr贸ci艂a z s膮du wkr贸tce potem. By艂a u艣miechni臋ta i zadowolona z siebie. W艂o偶y艂a jaskraw膮 czerwon膮 bluzk臋 i bia艂膮 kopertow膮 sp贸dnic臋.

S臋dzia zarz膮dzi艂 ekspertyz臋 psychiatryczn膮 w sprawie Terrance鈥檃 McGee, kt贸ry tymczasowo przebywa艂 w areszcie. Na jej widok Rick wsun膮艂 wcze艣niej przygotowane zdj臋cia do g贸rnej szuflady.

Jim 鈥 szepn膮艂 do siedz膮cego naprzeciwko przyjaciela 鈥 nie m贸w nic Dusty o naszym 艣wiadku i w og贸le o tej sprawie. Nic.

Dlaczego, do cholery? 鈥 warkn膮艂 Jim.

By艂 bardzo zdziwiony. Podziwia艂 w艂a艣nie kr贸j sp贸dnicy Dusty, kt贸ra ods艂oni艂a kawa艂ek nogi, przechodz膮c obok jego biurka.

Cze艣膰, ch艂opaki. S艂ysza艂am, 偶e macie 艣wiadka. Co to za bomba?

Rick uni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋 znad biuletynu FBI, kt贸ry w艂a艣nie studiowa艂.

Kto ci, do cholery, o tym powiedzia艂.

艢wierszcz za kominem. Jestem detektywem i pracuj臋 tutaj, pami臋tacie?

Nie cierpi臋, kiedy policjanci za du偶o gadaj膮 o sprawach, kt贸rymi si臋 nie zajmuj膮 鈥 potoczy艂 oskar偶ycielsko wzrokiem po du偶ym pokoju.

O co ci chodzi? Masz z艂y dzie艅? Trzeba rzuci膰 naszej bestii troch臋 surowego mi臋sa na po偶arcie 鈥 zwr贸ci艂a si臋 do Jima, kt贸ry odpowiedzia艂 jej u艣miechem.

Wyj臋艂a z klapy 艣wie偶膮, czerwon膮 r贸偶臋, wstawi艂a kwiatek do fili偶anki, nape艂ni艂a j膮 wod膮 i wr贸ci艂a, nuc膮c pod nosem.

Kiepsko wygl膮dasz 鈥 rzuci艂a, przechodz膮c obok biurka Ricka.

Nie odpowiedzia艂.

Nie mo偶na powiedzie膰 tego o tobie 鈥 odezwa艂 si臋 Jim. 鈥 Wspaniale si臋 prezentujesz.

Czuj臋 si臋 wspaniale 鈥 zerkn臋艂a na Ricka, kt贸ry nie odwzajemni艂 jej spojrzenia. 鈥 Szybko za艂atwi艂am swoj膮 spraw臋, prawda?

Usiad艂a, skrzy偶owa艂a nogi i wyj臋艂a dokumenty z teczki.

Musz臋 z tob膮 o tym porozmawia膰 鈥 powiedzia艂 nagle Rick.

Tak jest sier偶ancie 鈥 Dusty u艣miechn臋艂a si臋 wyczekuj膮co.

Musia艂a艣 prze偶y膰 okropny szok, kiedy znalaz艂a艣 jej g艂ow臋 w tej cholernej lod贸wce.

No c贸偶, musz臋 przyzna膰, 偶e od tej pory zawsze b臋d臋 podejrzliwie przygl膮da膰 si臋 swojej. Powiedzmy, 偶e by艂a to taka niezapomniana chwila, jakie zdarzaj膮 si臋 czasem w naszym zawodzie 鈥 unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a Rickowi prosto w twarz. 鈥 Nie spa艂e艣? 鈥 jej oczy odbija艂y jak lustro jego ponury wzrok.

Musia艂a艣 prze偶y膰 cholerny szok 鈥 powt贸rzy艂, ignoruj膮c pytanie. 鈥 Chcia艂bym, 偶eby艣 poradzi艂a si臋 Feiglemana, jak si臋 z tym upora膰. Zam贸w sobie wizyt臋, a teraz wracaj do domu, we藕 wolne na reszt臋 dnia. Ju偶 to ustali艂em z pu艂kownikiem.

To nie jest konieczne, Rick. Mam mas臋 roboty papierkowej. Mam te偶 nakaz rewizji i chc臋 pojecha膰 do mieszkania McGee z technikami. Pan McGee przesy艂a wam pozdrowienia, cho膰 zaczyna, 偶a艂owa膰, 偶e ju偶 nie mo偶e do was dzwoni膰.

Rick pokr臋ci艂 g艂ow膮.

M贸wi臋 powa偶nie, Dusty. Id藕 do domu. Musisz och艂on膮膰. Pojed藕 na pla偶臋, poopalaj si臋, zr贸b cokolwiek. I porozmawiaj z psychiatr膮.

Przenosi艂a wzrok z Ricka na Jima, kt贸ry jednocze艣nie wzrusza艂 ramionami, krzywi艂 si臋 i wywraca艂 oczami.

Jestem zawodowcem 鈥 powiedzia艂a cicho. 鈥 Mi艂o, 偶e tak si臋 o mnie troszczysz, ale ja bardzo cz臋sto uczestnicz臋 w sekcjach. Widzia艂am ju偶 wiele trup贸w, cho膰 przyznaj臋, nigdy mi臋dzy paluszkami rybnymi kapitana Igloo a mro偶onym indykiem, ale czuj臋 si臋 dobrze. A nawet fantastycznie, bo naprawd臋 szybko uda艂o nam si臋 z tym upora膰.

To jest rozkaz 鈥 s艂ycha膰 by艂o wyra藕nie w jego g艂osie, 偶e nie ust膮pi. Mia艂 zniecierpliwiony wyraz twarzy. 鈥 Troch臋 wolnego i wizyta u lekarza s膮 obowi膮zkowe, w przypadku gdy policjant bra艂 udzia艂 w strzelaninie lub zosta艂 ranny, a ja uwa偶am, 偶e to, co wczoraj prze偶y艂a艣, mog艂o spowodowa膰 jeszcze wi臋kszy uraz.

Czy mog臋 z panem porozmawia膰 na osobno艣ci, sier偶ancie?

Nie widz臋 takiej konieczno艣ci. Jeste艣my tu tylko we tr贸jk臋, a chyba nie mamy przed sob膮 sekret贸w, prawda?

Jim przegl膮da艂 papiery i udawa艂, 偶e jest strasznie zaj臋ty.

O co ci chodzi, Rick? 鈥 zabrzmia艂o to cicho, intymnie.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, mia艂 nieprzenikniony wyraz twarzy, a wzrok wbi艂 w jaki艣 punkt poza ni膮.

To taka troch臋 dyskryminuj膮ca, protekcjonalna gadka, prawda? 鈥 nie ust臋powa艂a Dusty. 鈥 Dobra, ale ja ju偶 wyros艂am z pieluch. Gdybym musia艂a lata膰 do psychiatry za ka偶dym razem, kiedy widz臋 troch臋 krwi, w og贸le nie nadawa艂abym si臋 do tej pracy. A nadaj臋 si臋 艣wietnie. I wszyscy o tym doskonale wiemy. Co si臋 dzieje? Czyj to pomys艂?

Wy艣wiadczam ci przys艂ug臋. We藕 wolne. Od zaraz.

Ja te偶 mog臋? 鈥 spyta艂 z nadziej膮 Jim, pr贸buj膮c roz艂adowa膰 napi臋cie.

Nie 鈥 odpar艂 Rick. 鈥 Ty zostajesz.

Chcesz si臋 mnie pozby膰?

Rick nie odpowiedzia艂.

Cicho, bez s艂owa, pozbiera艂a rzeczy i zatrzasn臋艂a teczk臋. Natychmiast potem, jak wysz艂a, Jim przysiad艂 na biurku Ricka.

Teraz naprawd臋 si臋 obrazi艂a. Co ty wyrabiasz, do cholery?

Rick ju偶 zamierza艂 odpowiedzie膰, ale zadzwoni艂 telefon, wi臋c podni贸s艂 s艂uchawk臋. Telefonowano z portierni.

Niech to szlag 鈥 mrukn膮艂 do Jima. 鈥 Ona ju偶 jest na dole.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej pracownik ze s艂u偶by publicznej, m艂ody czarnosk贸ry m臋偶czyzna ubrany w niebiesk膮 koszul臋 od munduru zaprowadzi艂 pani膮 Viol臋 Sneath do wydzia艂u zab贸jstw na pi膮tym pi臋trze. Kobieta ubrana by艂a w 偶akardow膮 sukni臋, w r臋ku 艣ciska艂a torebk臋 wielko艣ci tornistra i sweter. Mieszka艅cy Miami zawsze, zabieraj膮 ze sob膮 swetry lub 偶akiety, nawet gdy panuje wielki upa艂, poniewa偶 w wi臋kszo艣ci budynk贸w dzia艂a klimatyzacja i jest bardzo zimno.

Ooo 鈥 mrukn膮艂 Jim, udaj膮c wielkie rozczarowanie 鈥 nie przyprowadzi艂a pieska.

Viola Sneath patrzy艂a czujnie zza swych przyciemnionych okular贸w i wbi艂a wzrok w Ricka, kiedy ten w艂a艣nie wstawa艂, 偶eby j膮 powita膰.

A wi臋c to tutaj pan pracuje.

Tak 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Rick. 鈥 Czy ma pani ochot臋 na kaw臋?

Chyba tak 鈥 odpar艂a. 鈥 Tu jest dosy膰 ch艂odno.

Rick przytrzyma艂 jej sweter i kobieta w艂o偶y艂a go na sukni臋.

艢mietank膮? Cukier?

Jedno i drugie 鈥 powiedzia艂a sympatycznie. 鈥 Pa艅ski cz艂owiek przyjecha艂 po mnie punktualnie o dziewi膮tej. Wozem policyjnym! Pookie strasznie na niego szczeka艂 鈥 zachichota艂a jak pensjonarka. 鈥 Nie wiem, co sobie s膮siedzi pomy艣l膮.

W sali przes艂ucha艅 pani Sneath mi臋tosi艂a we艂niane nitki swetra.

Ju偶 wam wczoraj m贸wi艂am, ch艂opcy. Pewnie nie na wiele si臋 przydam. By艂o bardzo ciemno, pali艂y si臋 tylko latarnie. Mam nowe okulary. Nie jestem jeszcze do nich przyzwyczajona, a dodatkowo rozprasza艂o mnie to zamieszanie w centrum handlowym.

Prosimy pani膮 tylko, 偶eby si臋 pani bardzo postara艂a. Cz臋sto ludzie pami臋taj膮 wi臋cej, ni偶 im si臋 wydaje. Czasem widok twarzy od艣wie偶a im pami臋膰. Nie spotyka pani wielu obcych w s膮siedztwie, a jest pani czujn膮 i spostrzegawcz膮 osob膮. Niewykluczone, 偶e zapami臋ta艂a pani t臋 kobiet臋 lepiej, ni偶 si臋 pani wydaje. Prosz臋 przejrze膰 te zdj臋cia bardzo wolno i uwa偶nie przyjrze膰 si臋 ka偶demu z nich.

Kobieta, u艂o偶y艂a pieczo艂owicie r臋ce na blacie sto艂u, jakby przygotowywa艂a si臋 do seansu spirytystycznego.

Rick roz艂o偶y艂 przed ni膮 sze艣膰 zdj臋膰.

Pani Sneath obejrza艂a je uwa偶nie, badaj膮c zar贸wno uj臋cia zrobione en face, jak i z profilu.

Nie 鈥 powiedzia艂a wolno. Ta jest zbyt pot臋偶na, a ta z kolei ma zupe艂nie inne w艂osy.

Prosz臋 pami臋ta膰 鈥 odezwa艂 si臋 Jim 鈥 偶e ludzie, a szczeg贸lnie kobiety zmieniaj膮 uczesanie, kolor w艂os贸w, a nawet potrafi膮 odmieni膰 ca艂kowicie sw贸j wygl膮d przy u偶yciu makija偶u. Powinna si臋 pani raczej skoncentrowa膰 na rysach twarzy.

Przytakn臋艂a, zagryzaj膮c usta w skupieniu.

Ta... ojej, czy to jest tatua偶? 鈥 spyta艂a wbijaj膮c wzrok w kolejn膮 fotografi臋, 鈥 Czy tu naprawd臋 jest napisane...

Tak 鈥 odpar艂 Jim ponuro.

W ko艅cu opar艂a si臋 o krzes艂o i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Niema jej w艣r贸d nich.

W porz膮dku 鈥 powiedzia艂 cierpliwie Rick. 鈥 A tu? 鈥 wyj膮艂 kolejny zestaw zdj臋膰 i uk艂ada艂 je na stole, jedno po drugim, jakby rozdawa艂 karty. Mi臋艣nie jego twarzy drga艂y.

Pierwszy pakiet zawiera艂 zdj臋cia kilku w艂amywaczek oraz 偶on i narzeczonych znanych bandyt贸w. Drugi zestaw sk艂ada艂 si臋 z fotografii mieszanych. Jedna z kobiet ju偶 nie 偶y艂a. Ws艂awi艂a si臋 tym, 偶e telefonowa艂a po stra偶 po偶arn膮 po roznieceniu ognia w hotelach, 偶eby potem szydzi膰 ze stra偶ak贸w. Druga zapewne umrze wkr贸tce 鈥 by艂a to prostytutka chora na AIDS. Nast臋pne zdj臋cie przedstawia艂o matk臋, kt贸ra zrzuci艂a swoje dzieci z dachu jednego z budynk贸w czynszowych w Miami. Na kolejnym widnia艂a kobieta, kt贸ra zamordowa艂a swego brutalnego m臋偶a podczas snu, a na jeszcze innym w艂amywaczka, specjalizuj膮ca si臋 w bankach. Sz贸sta fotografia przedstawia艂a policjantk臋 z wydzia艂u zab贸jstw 鈥 detektyw Mary Ellen Dustin.

Oczy Jima rozszerzy艂y si臋 ze zdziwienia, kiedy rozpozna艂 zdj臋cie Dusty zrobione kilka lat wcze艣niej do legitymacji policyjnej, ale nie powiedzia艂 ani s艂owa. Viola Sneath zawaha艂a si臋, po czym wzi臋艂a fotografi臋 do r臋ki, 偶eby si臋 jej lepiej przyjrze膰.

Ta wygl膮da znajomo 鈥 stwierdzi艂a.

Czy to jest ta kobieta? 鈥 zapyta艂 Rick 艂agodnie.

M贸wi艂am ju偶 panom, 偶e nie mog臋 za nic r臋czy膰. By艂o ciemno, wy艂y syreny, mia艂am nowe okulary. Ale wygl膮da艂a troch臋 podobnie... Tak, my艣l臋, 偶e ju偶 widzia艂am t臋 twarz.

Czy rutynowa konfrontacja, taka, w kt贸rej bior膮 udzia艂 偶ywi ludzie, pomog艂aby pani? 鈥 spyta艂 Rick.

Viola Sneath westchn臋艂a i szczelniej otuli艂a si臋 swetrem.

Naprawd臋 nie wiem 鈥 odpar艂a zupe艂nie szczerze.

Jestem bardzo pani wdzi臋czny za wszystko, co pani zrobi艂a. Odezwiemy si臋.


Czy艣 ty kompletnie zwariowa艂? 鈥 wybuchn膮艂 Jim, kiedy kobieta ju偶 wysz艂a. 鈥 Co tu si臋 dzieje, do jasnej cholery, i dlaczego mnie nie uprzedzi艂e艣?

Nie mia艂em kiedy, a poza tym sam nie by艂em pewien.

Ona jest nasza, to przecie偶 policjantka. A ty twierdzisz, 偶e... 鈥 te s艂owa nie chcia艂y mu przej艣膰 przez gard艂o. Rozejrza艂 si臋 po pokoju, jakby 艣wiat wok贸艂 nich oszala艂.

Podzielam twoje uczucia, ale wszystko pasuje. Co艣 tu 艣mierdzi, a ona zawsze by艂a taka tajemnicza. Pojecha艂a do centrum, ale nigdy tam nie dotar艂a. Za to bandyta przyby艂 na czas.

Ale to znaczy, 偶e... kto艣 kto napad艂 na centrum, jest r贸wnie偶 zab贸jc膮 Thorne鈥檃 i tego Pakista艅czyka.

Tak si臋 sk艂ada, 偶e to w艂a艣nie Dusty znalaz艂a si臋 pierwsza na miejscu brodni, kiedy zgin膮艂 Rob. Mia艂a wolne, kiedy sprzedawca oberwa艂 kulk臋, a ka偶dym razem mog艂a to zrobi膰. A zab贸jca u偶ywa艂 trzydziestki贸semki, a wi臋c ulubionej broni detektyw贸w.

To nic nie znaczy. Po艂owa Miami pos艂uguje si臋 broni膮 takiego kalibru. A co z motywem? Dlaczego mia艂aby... ?

Mo偶e chcia艂a zabi膰 kogo艣 innego tej nocy, kiedy zgin膮艂 Rob?

Kogo? 鈥 spojrzeli po sobie. 鈥 Nie 鈥 Jim pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Bzdura.

Mog艂a polowa膰 na Laurel. Wczoraj wieczorem my艣la艂em, 偶e Dusty zawsze ukrywa艂a starannie swoj膮 przesz艂o艣膰. Za ka偶dym razem gdy wyp艂ywa艂 jako艣 temat jej 偶ycia w Iowa, robi艂a si臋 niespokojna i zamyka艂a w sobie jak 偶贸艂w w skorupie. Dzi艣 rano tam dzwoni艂em. Mam podstawy s膮dzi膰, 偶e ona co艣 ukrywa, co艣 bardzo wa偶nego. Mo偶e naprawd臋 jest r膮bni臋ta. Pami臋tasz ten wulgarny list, kt贸ry dosta艂a Laurel? My艣l臋, 偶e to Dusty go napisa艂a. Uwa偶am, 偶e ona ma powa偶ne problemy z...

Z tob膮 w pierwszym rz臋dzie. M贸wisz, 偶e motywem jej dzia艂ania by艂a zazdro艣膰, 偶e by膰 mo偶e wszystko to wydarzy艂o si臋 dlatego, 偶e porzuci艂e艣 j膮 dla innej kobiety. Co ci daje prawo s膮dzi膰, 偶e jeste艣 a偶 tak...

W Jericho, w stanie Iowa, Dusty zamieszana by艂a w pewien tr贸jk膮t mi艂osny. Par臋 os贸b wtedy ponios艂o 艣mier膰. Z tego powodu opu艣ci艂a miasto i przyjecha艂a tutaj.

Ale co si臋 w艂a艣ciwie tam sta艂o?

Nie dowiem si臋, dop贸ki nie uda mi si臋 skontaktowa膰 z tamtejszym szefem policji, a on wyjecha艂 akurat z miasta.

Nie kupuj臋 tego 鈥 stwierdzi艂 Jim martwym g艂osem. 鈥 Por贸wnywa艂e艣 mo偶e charakter pisma Laurel z tym listem?

O co ci chodzi, do cholery?

Daj spok贸j. Nic do tej pory nie m贸wi艂em, bo my艣la艂em, 偶e sam si臋 domy艣lisz. Laurel jest wkurzona, bo pracujesz nocami, i to w dodatku z Dusty. Czuje si臋 osamotniona. Takie ma艂e dziewczynki chc膮, 偶eby si臋 nimi opiekowa膰. Inaczej czuj膮 si臋 samotne. Ca艂y czas dostajemy lipne wezwania do gwa艂t贸w. Ma艂e dziewczynki chc膮, 偶eby zwr贸ci膰 na nie uwag臋. Czasem nawet udaj膮, 偶e kto艣 im grozi.

Pieprzysz! Nie Laurel!

Chce, 偶eby艣 szybciutko przyjecha艂 do domu i trzyma艂 j膮 za r膮czk臋.

Daj spok贸j, Jim. Znam jej pismo. Ten list wygl膮da inaczej.

Jeste艣 pewien? Wiesz przecie偶, 偶e gliny miewaj膮 za膰mienia, kiedy chodzi o kogo艣 bliskiego.

Odchrza艅 si臋! To ty jeste艣 艣lepy. Ona by艂a naprawd臋 wystraszona. Wiem, 偶e jest m艂oda i troch臋 zaborcza. Czasem nawet wydaje mi si臋, 偶e wcale jej nie znam. I uwa偶am, 偶e ona samej siebie nie zna. Ale tego rodzaju historie zupe艂nie do niej nie pasuj膮. Nie wymy艣li艂aby czego艣 takiego nawet za milion lat.

Jasne. Laurel to prawdziwy anio艂 i dlatego wczoraj nocowa艂e艣 w Pigeon Plum.

Tu ci臋 boli, prawda, stary? 鈥 Rick wyci膮gn膮艂 przed siebie oskar偶ycielsko palec wskazuj膮cy. 鈥 Jeste艣 zazdrosny. Sam by艣 chcia艂 si臋 z ni膮 przespa膰. Przyznaj臋, 偶e mnie wczoraj ponios艂o 鈥 zrobi艂 bezradny gest r臋k膮. 鈥 I dlatego teraz, by膰 mo偶e, tkwi臋 po uszy w g贸wnie.

Bo tam jest twoje miejsce, przyjacielu 鈥 Jim spojrza艂 mu prosto w oczy.

Powinni艣my przekaza膰 spraw臋 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych.

Co? Nie masz zamiaru przedtem z ni膮 porozmawia膰, wys艂ucha膰, co ma do powiedzenia? 鈥 Jim nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

Nie mo偶emy sobie na to pozwoli膰. Chryste Panie, dwaj ludzie nie 偶yj膮, Laurel jest najprawdopodobniej w powa偶nym niebezpiecze艅stwie, a podejrzana to nikt inny, jak nasza partnerka.

W艂a艣nie!

Jim, mnie r贸wnie偶 na niej zale偶y. A偶 za bardzo. Ale co艣 tu jest nie w porz膮dku. Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nawet gorzej ni偶 nie w porz膮dku. Musimy to zg艂osi膰 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych, 偶eby ju偶 nikt nie dozna艂 偶adnej krzywdy i 偶eby艣my nie wyl膮dowali na dnie razem z ni膮. I tak mi si臋 nie藕le oberwie, jak si臋 dowiedz膮 o wczorajszej nocy. Bo偶e, ale偶 to by艂 b艂膮d.

Wi臋c jeste艣 zdecydowany sypa膰? S艂uchaj. Pami臋tasz, co ci m贸wi艂em o policjantach i seksie. Pomy艣l o tym 鈥 w艣ciek艂y, zacz膮艂 m贸wi膰 ciszej, gdy mijaj膮cy ich Mack Thomas i jeszcze jeden policjant nastawili uszu, ciekawi tej p艂omiennej dyskusji. 鈥 Jeste艣 taki skory, 偶eby gna膰 do wewn臋trznych, ale tak naprawd臋 niewiele masz do powiedzenia. Wyjdziemy na cholernych dupk贸w. Wszystko przez to, 偶e dr臋czy ci臋 sumienie. W艂a艣nie dlatego dozna艂e艣 tego niezwyk艂ego ol艣nienia. Oni w pierwszym rz臋dzie sprawdz膮, czy Dusty przypadkiem nie pieprzy艂a si臋 z jakimi艣 innymi glinami. Sam si臋 wkopiesz. Oberwiesz rykoszetem.

Wpatrywa艂 si臋 ponuro w Ricka, pozwalaj膮c, by jego s艂owa zapad艂y mu w pami臋膰.

Gdybym uwa偶a艂, 偶e Dusty naprawd臋 dokona艂a w艂amania i pope艂ni艂a morderstwo, sam wpakowa艂bym j膮 za kratki w u艂amku sekundy 鈥 艂ypn膮艂 na Macka Thomasa, kt贸ry rozmawia艂 teraz przez telefon po drugiej stronie pokoju. 鈥 Znasz kogo艣, kto nienawidzi艂by glin z zaszarganym kontem bardziej ode mnie? Porozmawiajmy o tym wszystkim rozs膮dnie i przyjrzyjmy si臋 dowodom.

Jest 艣wiadek, pani Sneath.

Kt贸ra m贸wi, 偶e ta twarz wydaje si臋 jej znajoma, ale nie mo偶e za nic r臋czy膰, bo by艂o ciemno, po偶ar i jeszcze okulary... Chryste Panie, jej szk艂a maj膮 takie soczewki, jak te lunety na Mount Palomar.

Jim, powtarzam ci jeszcze raz, 偶e to ty jeste艣 艣lepy. Chcesz chroni膰 Dusty, zale偶y ci na niej. Za jedn膮 noc sp臋dzon膮 z ni膮 odda艂by艣 dusz臋 diab艂u. Ale ona zawsze ukrywa艂a swoj膮 przesz艂o艣膰. Sam wiesz, ze ludzie, kt贸rzy zostaj膮 policjantami, nie powinni tego robi膰. Istniej膮 pewne wzorce, schematy...

Nie widz臋 problemu, postaram si臋 dowiedzie膰 o szczeg贸艂y, to znaczy zrobi臋 dok艂adnie to, co ty powiniene艣 by艂 zrobi膰, zanim zacz膮艂e艣 j膮 oskar偶a膰. Je艣li masz racj臋, pierwszy ci j膮 przyznam, ale my艣l臋, 偶e wszystko da si臋 jako艣 wyt艂umaczy膰, a ciebie ponios艂a wyobra藕nia, bo masz popieprzone 偶ycie seksualne.

Rick otworzy艂 ju偶 usta, 偶eby zaprotestowa膰, ale Jim powstrzyma艂 go.

Wiem wszystko na temat twoich przeczu膰, ale tym razem si臋 mylisz.

Tak czy inaczej, teraz kiedy jej tu nie ma, trzeba zacz膮膰 pisa膰 raport do wydzia艂u spraw wewn臋trznych, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e musimy szybko ratowa膰 w艂asne ty艂ki.

To twoja decyzja, ale nie spiesz si臋 tak. Ona si臋 nigdzie nie wybiera. Kocha swoj膮 robot臋 i Miami. A na twoim punkcie ma kompletnego bzika.

Dzi臋ki, stary 鈥 skrzywi艂 si臋 Rick. 鈥 W艂a艣nie chcia艂em, 偶eby kto艣 mi o tym przypomnia艂.

Wielu lepszych od ciebie uwa偶a艂oby si臋 za szcz臋艣ciarzy z tego powodu 鈥 odpar艂 zjadliwie Jim.



Rozdzia艂 dwudziesty dziewi膮ty


Dusty zachowa艂a si臋 tak jak zawsze wtedy, kiedy mia艂a k艂opoty. W艂o偶y艂a bawe艂nian膮 koszulk臋, szorty i pojecha艂a na pla偶臋. Pogoda by艂a momentami pi臋kna, a chwilami gro藕na. Niebieskie niebo stawa艂o si臋 zielone morze przybiera艂o ciemnob艂臋kitn膮 barw臋, jak w kalejdoskopie. Ten dzie艅 stanowi艂 lustrzane odbicie jej ostatnich prze偶y膰 鈥 jasne momenty pe艂ne nami臋tno艣ci i rado艣ci zmienia艂y si臋 w t臋py b贸l serca i cierpienie.

Najpierw by艂a w doskona艂ym nastroju, bo uwierzy艂a, 偶e nie straci艂a Ricka na zawsze, potem rado艣膰 jej sta艂a si臋 jeszcze wi臋ksza, poniewa偶 tak szybko uda艂o si臋 rozwi膮za膰 zagadk臋 艣mierci pani Vandermay, a by艂a to jedna z takich spraw, kt贸re wydaj膮 si臋 na pocz膮tku bardzo skomplikowane, a potem wszystko nagle zaczyna pasowa膰 i kawa艂ki uk艂adaj膮 si臋 logicznie w jedn膮 ca艂o艣膰. Powinna by艂a wiedzie膰, 偶e taka passa nie mo偶e trwa膰 wiecznie. Nie mo偶na stale wygrywa膰. Ale co, u diab艂a, dzieje si臋 teraz?

Czu艂a si臋 kompletnie zagubiona. Po tym jak sp臋dzili ze sob膮 noc, by艂a ca艂kowicie przekonana, 偶e Rick nadal b臋dzie jej pragn膮艂. Przynajmniej teraz, kiedy s膮 tak blisko siebie i pracuj膮 razem. Dusty by艂a realistk膮 i wiedzia艂a, 偶e je艣li jej sytuacja zawodowa stanie si臋 niepewna, zacznie to nieuchronnie rzutowa膰 na sprawy osobiste. Stanowili idealn膮 par臋, ale co z oczu, to i z serca. Co si臋 dzieje? Czy zrobi艂a co艣 z艂ego? Albo o czym艣 zapomnia艂a? A mo偶e on ma wyrzuty sumienia? Lub k艂opoty z Laurel? Absolutnie nie potrafi艂a go rozgry藕膰. Jim by艂 chyba tak samo zdziwiony tym wszystkim, ale on ju偶 teraz pewnie wie, co si臋 sta艂o.

Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰. Zaparkowa艂a czerwonego datsuna przy kraw臋偶niku, wrzuci艂a monet臋 do automatu i wybra艂a numer wydzia艂u zab贸jstw w nadziei, 偶e Jim podniesie s艂uchawk臋. Je艣li ktokolwiek inny podejdzie do telefonu, przerwie po艂膮czenie. Nie chcia艂a, by rozpoznano jej g艂os i wymawiano jej imi臋, je艣li Rick m贸g艂by to us艂ysze膰. Nienawidzi艂a ludzi, kt贸rzy wykonuj膮 g艂uche telefony. Nienawidzi艂a samej siebie.

By艂 to Jim, ale zamilk艂, kiedy si臋 odezwa艂a.

To ja 鈥 powiedzia艂a stroskanym g艂osem. 鈥 Mo偶esz rozmawia膰?

Nie bardzo.

Jest tam gdzie艣 Rick?

No jasne.

Mam k艂opoty?

Mo偶liwe, ale nie martw si臋 鈥 powiedzia艂 do艣膰 sympatycznym tonem.

Cokolwiek by to by艂o, jestem niewinna 鈥 j臋kn臋艂a, przedrze藕niaj膮c reakcje niekt贸rych podejrzanych.

Mrukn膮艂 jedynie w odpowiedzi. Zrozumia艂a, 偶e jest gorzej, ni偶 si臋 spodziewa艂a.

No dobra 鈥 ci膮gn臋艂a z udanym o偶ywieniem. 鈥 Tak czy inaczej, wstaw si臋 za mn膮, dobrze? Jeste艣 w dalszym ci膮gu moim kumplem, prawda?

Mo偶esz na mnie liczy膰.

Jad臋 na pla偶臋 鈥 powiedzia艂a weso艂o i od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Mia艂a ochot臋 si臋 rozp艂aka膰. Zamiast tego wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

Zu偶yje troch臋 energii w inny spos贸b 鈥 spali zb臋dne kalorie, po膰wiczy troch臋 serce i p艂uca, a przede wszystkim nie b臋dzie o tym my艣le膰 鈥 zdecydowa艂a, poci膮gaj膮c nosem. Szlag by trafi艂 鈥 pomy艣la艂a. Niezale偶nie od tego, o co chodzi, i tak si臋 wkr贸tce dowie. Jak brzmia艂a ta modlitwa Anonimowych Alkoholik贸w? 鈥濷bdarz mnie spokojem, abym m贸g艂 zaakceptowa膰 rzeczy, kt贸rych nie mog臋 zmieni膰, odwag膮 potrzebn膮, 偶eby zmieni膰 rzeczy, kt贸re mo偶na zmieni膰 i rozumem, abym potrafi艂 je rozr贸偶ni膰鈥.

Zdecydowa艂a, 偶e p贸藕niej we藕mie gor膮c膮 k膮piel i zje wspania艂膮 kolacj臋, mo偶e nawet sernik na deser i wcale nie b臋dzie mia艂a wyrzut贸w sumienia, je艣li tylko si臋 postara. Do diab艂a, mam w ko艅cu wolne 鈥 pomy艣la艂a i postanowi艂a cieszy膰 si臋 ka偶d膮 chwil膮, 偶eby nie wiadomo co si臋 dzia艂o. Przyciskaj膮c d艂onie do tamy, opar艂a si臋 o ni膮, rozci膮gaj膮c mi臋艣nie ud, po czym opad艂a na piasek.

Pomy艣la艂a, 偶e koloryt tego dnia przypomina obrazy Winslowa Homera. Jaskrawe odcienie b艂臋kitu, przyt艂umione zielenie i plama szaro艣ci wzd艂u偶 wybrze偶a. Bieganie po pla偶y powodowa艂o zawsze, 偶e czu艂a si臋 wolna i szcz臋艣liwa.

Porywisty, p贸艂nocnowschodni wiatr wzbija艂 tumany piasku, co odstrasza艂o skutecznie amator贸w k膮pieli s艂onecznych, tak 偶e Dusty mia艂a ca艂膮 pla偶臋 praktycznie dla siebie. Patrzy艂a, jak przybrze偶ne fale przybieraj膮 stopniowo fosforyzuj膮co-zielon膮 barw臋. Na bezkresnym horyzoncie, daleko na wschodzie bia艂e baranki zbi艂y si臋 w jedn膮 k艂臋biast膮 chmur臋.

Zacz臋艂a biec na po艂udnie. Jej stopy zanurza艂y si臋 w mokrym piasku, a wiatr smaga艂 j膮 w plecy. Statek turystyczny, prawdopodobnie 鈥濫merald Seas鈥, wyp艂ywa艂 w艂a艣nie z portu w Miami na otwarte morze, kieruj膮c si臋 na Bahamy, gdzie odbywa膰 si臋 b臋d膮 rozmaite hulanki i swawole. Dusty u艣miechn臋艂a si臋 smutno. Kiedy艣 ona i Rick chcieli wyrwa膰 si臋 tam na weekend. Znale藕liby si臋 daleko st膮d, tam, gdzie piasek jest bia艂y, nie ma telefon贸w, gdzie nie musieliby si臋 z nikim spotyka膰 ani przebiera膰 do posi艂k贸w. Zaszyliby si臋 na pustkowiu i p艂ywali w krystalicznie czystej wodzie, opalali w promieniach tropikalnego s艂o艅ca i kochali si臋. Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o?

Pozwoli艂aby wiatr i s贸l wymiot艂y ca艂y ten rozgardiasz ostatnich dni z jej my艣li, po czym skupi艂a ca艂膮 swoj膮 uwag臋 na uderzeniach st贸p o twardy, mokry piasek, a w uszach pobrzmiewa艂 jej tylko odg艂os wiatru oraz w艂asny oddech.

W艂osy smaga艂y jej twarz, a przed ni膮 zacz臋艂a majaczy膰 wie偶a South Pointe w stylu Art Deco. Odp臋dza艂a od siebie rozmy艣lania o Ricku i komendzie, licz膮c frachtowce, 艂odzie oraz pojedyncze 偶agle wy艂aniaj膮ce si臋 tam, gdzie morze spotyka si臋 z niebem.

W jednej chwili pociemnia艂o, ptaki rozproszy艂y si臋.

Ciemne, gro藕ne, burzowe chmury k艂臋bi艂y si臋 na wschodzie, sun膮c g艂adko naprz贸d, a ich przybycie zapowiada艂y g艂o艣ne wrzaski mew. Kilku pla偶owicz贸w uciek艂o, ich r臋czniki i koce powiewa艂y szale艅czo na wietrze, przynosz膮cym ze sob膮 burz臋. Letni piorun wykona艂 szale艅czego pirueta na niebie. Wiatr i spadaj膮ca gwa艂townie temperatura u艂atwia艂y oddychanie. Dusty bieg艂a coraz szybciej, oddychaj膮c g艂臋boko.

Powita艂a burz臋 bez strachu, nie mia艂a ochoty zachowywa膰 szczeg贸lnej ostro偶no艣ci. B艂yskawica zn贸w roz艣wietli艂a niebo na zachodzie, tym razem bli偶ej, tu偶 nad Miami. Uderzy w to samo miejsce dwa razy, mo偶e nawet jeszcze raz i jeszcze raz. Przypomnia艂a sobie m臋偶czyzn臋, kt贸rego piorun trafia艂 cz臋艣ciej ni偶 jak膮kolwiek inn膮 osob臋 na 艣wiecie. By艂 ogrodnikiem i przyci膮ga艂 do siebie pioruny jak magnes. Uderzy艂y w niego siedem razy, zanim pope艂ni艂 samob贸jstwo.

Piorun zabija na Florydzie wi臋cej ludzi ni偶 w innych stanach, ale w Miami istnieje o wiele wi臋ksze prawdopodobie艅stwo, 偶e zostanie si臋 zamordowanym. Dusty zajmowa艂a si臋 w swojej karierze policyjnej kilkoma przypadkami zgon贸w poniesionych w wyniku ra偶enia piorunem. 呕ycie mo偶e okaza膰 si臋 tak samo 艣miertelnie niebezpieczne i nieprzewidywalne jak miasto, kt贸re kocha艂a. C贸偶 to takiego mawia艂 Jim o 艣mierci? Jest to ostatnia rzecz, jaka ci si臋 przytrafia, cho膰 r贸wnocze艣nie ostatnia, na jak膮 mia艂by艣 ochot臋. Przypomnia艂a sobie m臋偶czyzn, kt贸rych burza dopad艂a na polu golfowym. By艂o ich chyba oko艂o dziewi臋ciu. Wystarczy艂o jedno uderzenie. Monety, kt贸re jeden z nich mia艂 w kieszeni, sczernia艂y, spalone iskr膮. Najgorszy wypadek 鈥 wspomina艂a 鈥 mia艂 miejsce nie opodal Ogrod贸w Japo艅skich, przy MacArthur Causeway. Sz艂a tamt臋dy para turyst贸w z sze艣cioletnim synkiem. Robili zdj臋cia. Ch艂opiec wybieg艂 do przodu, goni艂 wiewi贸rk臋. Niebo by艂o lazurowo-niebieskie, cho膰 na horyzoncie czai艂a si臋 ju偶 letnia burza. Piorun trafi艂 w ch艂opca, rodzice ocaleli. Dziecko le偶a艂o przez kilka tygodni w 艣pi膮czce, potem umar艂o. Przypomnia艂a sobie innych, wyliczaj膮c ich z pami臋ci. Nastolatek ni贸s艂 pud艂o z mikrofonem, kt贸ry przyci膮gn膮艂 fatalne uderzenie. Starzec 艂owi艂 ryby ze swojej 艂odzi. B艂yskawica pobieg艂a po metalowej 偶y艂ce i w臋dce, kt贸r膮 trzyma艂 w r臋ku.

Zszokowani ludzie, kt贸rym uda艂o si臋 prze偶y膰, opisywali jej to dziwne mrowienie i uczucie, 偶e w艂osy na karku staj膮 im d臋ba na u艂amek sekundy przed pora偶eniem. Nie zabija napi臋cie, tylko nat臋偶enie. 膯wier膰 ampera mo偶e skutecznie powstrzyma膰 bicie serca.

Dusty przeczyta艂a wszystkie biuletyny i broszury policyjne, w kt贸rych doradzano mieszka艅com Miami, jak chroni膰 si臋 przed rozlicznymi niebezpiecze艅stwami, w艂膮czaj膮c w to 艣miertelne zakusy Matki Natury. Jedna z nich zajmowa艂a si臋 piorunami i zaleca艂a, 偶eby w razie burzy nigdy nie szuka膰 schronienia pod drzewem, ale po艂o偶y膰 si臋 w rowie, twarz膮 do do艂u. Dusty nie zetkn臋艂a si臋 nigdy z kim艣, kto post膮pi艂by akurat w taki spos贸b. Wyobrazi艂a sobie jednego z tych nieszcz臋snych graczy w golfa, kt贸ry wo艂a do koleg贸w: 鈥濰ej, ch艂opcy! Burza idzie, trzeba po艂o偶y膰 si臋 w rowie!鈥

Ta my艣l rozbawi艂a j膮. I znowu b艂ysk, tym razem bli偶ej, nad zatok膮. Poza kontrol膮 鈥 przemkn臋艂o jej przez my艣l. Dlatego by艂a taka zmartwiona. Mia艂a wra偶enie, 偶e ju偶 nie kontroluje w艂asnego 偶ycia. A przyzwyczajona by艂a do ponoszenia odpowiedzialno艣ci za wszystko, co si臋 dzieje. Po tym, co wydarzy艂o si臋 wtedy w Jericho, przysi臋g艂a sobie, 偶e zawsze b臋dzie sprawowa膰 kontrol臋 nad sytuacj膮.

Skr臋caj膮c przy South Pointe, zacz臋艂a biec pod wiatr, ale nie zatrzyma艂a si臋 i ruszy艂a dalej na p贸艂noc. S艂one powietrze i 艂zy pali艂y jej twarz, mimo 偶e ca艂y czas by艂a w ruchu, poczu艂a, 偶e przeszywa j膮 ch艂贸d. Z przewalaj膮cych si臋 po niebie chmur lun臋艂a w morze nieprzenikniona, szara 艣ciana deszczu, dostrzegalna z nabrze偶a. I nag艂e pojawi艂o si臋 s艂o艅ce, a wiatr przegna艂 przelotn膮 nawa艂nic臋 na po艂udniowy zach贸d. Oddychaj膮c ci臋偶ko Dusty zobaczy艂a jasn膮 zielono-偶贸艂tor贸偶ow膮 t臋cz臋, rozci膮gaj膮c膮 si臋 teraz szerokim 艂ukiem na wschodzie, ponad butelkowo-zielonym morzem, kt贸re tu偶 przy brzegu przybiera艂o barw臋 jasnego nefrytu.

Zwolni艂a kroku, 偶eby podziwia膰 feeri臋 kolor贸w i osza艂amiaj膮co pi臋kny widok. Pada艂 lekki deszczyk, tak delikatny i s艂odki jak ca艂usy dziecka. Czu艂a, jak oczyszcza i ogrzewa jej sk贸r臋. Popatrzy艂a w g贸r臋 z niemym podziwem 鈥 t臋cza podwoi艂a si臋 i pyszni艂a teraz dumnie na horyzoncie.

Tu jest moje miejsce 鈥 pomy艣la艂a. W Miami, z tymi zadziwiaj膮cymi t臋czami, burzami i letnimi zachodami s艂o艅ca. Podw贸jna t臋cza stanowi艂a znak. Dusty umkn臋艂a przed burz膮, czu艂a si臋 silna i niepokonana. Nie mo偶e by膰 a偶 tak 藕le 鈥 powiedzia艂a sobie w duchu. 鈥 Wszystko si臋 dobrze sko艅czy. Na pewno.

Zabra艂a ze sob膮 t臋 my艣l.



Rozdzia艂 trzydziesty


Dusty sz艂a bardzo niech臋tnie na spotkanie z doktorem Feiglemanem. Ba艂a si臋 tej wizyty, a jednocze艣nie by艂a ura偶ona. Dla niej rozmowa z psychiatr膮 by艂a dowodem s艂abo艣ci. W Jericho, na farmie, na kt贸rej dorasta艂a, nikt nie narzeka艂, nie p艂aka艂 ani te偶 nie szuka艂 pomocy, gdy sprawy przybiera艂y z艂y obr贸t. Nale偶a艂o dawa膰 sobie samemu rad臋 z przeciwno艣ciami losu i 偶y膰 dalej. Dusty jako osoba silna i zdyscyplinowana zachowywa艂a wszystkie swoje k艂opoty dla siebie.

Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e nie wszyscy koledzy dowiedz膮 si臋 o jej sesji z psychiatr膮. Feiglemanowi trudno by by艂o zarzuci膰 przesadn膮 dyskrecj臋. Prowadzi艂 praktyk臋 prywatn膮 i by艂 r贸wnie偶 konsultantem w departamencie policji. W gazetach cz臋sto cytowano jego wypowiedzi na temat problem贸w psychicznych, z jakimi borykaj膮 si臋 policjanci. Udziela艂 r贸wnie偶 wywiad贸w dla radia i telewizji. Nigdy nie wymienia艂 偶adnych nazwisk, ale wszyscy wiedzieli, o kim on m贸wi i kogo przyjmuje w swoim gabinecie. Dusty nie chcia艂a przysporzy膰 mu materia艂u do jednego z wielu artyku艂贸w, jakie pisywa艂 do pism policyjnych i biuletyn贸w FBI.

Feigleman nie umawia艂 si臋 z policjantami w komisariacie, chc膮c zagwarantowa膰 im poczucie intymno艣ci. Jego gabinet mie艣ci艂 si臋 w przychodni, ale by艂o to niedaleko kompleksu budynk贸w w gestii ministerstwa sprawiedliwo艣ci, a nie istnieje bardziej plotkarskie 艣rodowisko ni偶 policjanci. M贸wi si臋 zwykle o starszych paniach 鈥 pomy艣la艂a Dusty 鈥 a najgorsze s膮 gliny.

Wzdrygn臋艂a si臋 wewn臋trznie, gdy poczu艂a dotyk wilgotnej i zimnej d艂oni Feiglemana, kiedy si臋 witali. Doktor mia艂 porz膮dnie utrzymane w膮sy, a na jego twarzy malowa艂o si臋 zainteresowanie, a nawet przesadna ciekawo艣膰. Wyja艣ni艂a bez ogr贸dek, 偶e nie przysz艂a na to spotkanie dobrowolnie i 偶e uwa偶a je za zb臋dne.

Aby rozwi膮za膰 nasze problemy 鈥 powiedzia艂 pogodnie doktor 鈥 musimy najpierw stan膮膰 z nimi twarz膮 w twarz.

Dusty nie odpowiedzia艂a, a on zacz膮艂 m贸wi膰, jak radzi膰 sobie I nadmiernym stresem, konfliktami. Roztrz膮sa艂 r贸wnie偶 temat ci膮g艂ego napi臋cia, w jakim 偶yj膮 policjanci i jak si臋 przez to spalaj膮.

Ludzie zmieniaj膮 si臋, kiedy zostaj膮 policjantami 鈥 stwierdzi艂 na zako艅czenie swego wywodu i spl贸t艂 przed sob膮 d艂onie. 鈥 Staj膮 si臋 twardzi i cyniczni. Z konieczno艣ci. Taka postawa pomaga im przetrwa膰, ale czasem 艂api膮 si臋 na tym, 偶e zachowuj膮 si臋 tak zawsze, niezale偶nie od okoliczno艣ci, i wtedy powstaje problem.

Gdyby艣my anga偶owali si臋 emocjonalnie we wszystko, z czym stykamy si臋 w pracy, wyl膮dowaliby艣my w domu wariat贸w 鈥 stwierdzi艂a Dusty.

Czy czasem odczuwa pani strach?

Oczywi艣cie, 偶e tak. Tylko g艂upcy nigdy si臋 nie boj膮. Policjanci, kt贸rzy niczego si臋 nie l臋kaj膮 i s膮dz膮, 偶e b臋d膮 偶yli wiecznie, albo tacy, kt贸rzy s膮 nieustannie zadowoleni z siebie i wierz膮 w przeznaczenie, cz臋sto odnosz膮 rany lub gin膮. Strach jest naszym najlepszym przyjacielem. Sztuka polega na tym, 偶eby go nie okazywa膰.

Czy ma pani k艂opoty osobiste, kt贸re s膮 w jakikolwiek spos贸b zwi膮zane z prac膮?

Lubi臋 sama zajmowa膰 si臋 w艂asnymi sprawami.

Gdy tylko wypowiedzia艂a to zdanie, zrozumia艂a 偶e zrobi艂a to zbyt szybko, zbyt obcesowo. Feigleman ucieszy艂 si臋 wyra藕nie i pogrozi艂 jej palcem.

To typowe dla subkultury, jak膮 tworz膮 policjanci. Problemy emocjonalne poczytywane s膮 przez nich za s艂abo艣ci, a wi臋c zagro偶enie dla walcz膮cego ze zbrodni膮 nadcz艂owieka, bo w艂a艣nie tak sami siebie postrzegaj膮.

Ja uwa偶am tylko, 偶e jestem doros艂a 鈥 odpar艂a s艂odko.

Czy ma pani jakie艣 problemy z alkoholem?

Pij臋 czasem w towarzystwie, ale nie widz臋 tu 偶adnego problemu.

Czy du偶o pani pije?

Wino do kolacji.

Ile wina? 鈥 stara艂 si臋, 偶eby zabrzmia艂o to zdawkowo.

Doktorze, nie mam problem贸w z piciem, zapewniam pana.

Czy zdarzaj膮 si臋 pani takie poranki, kiedy nie mo偶e pani przypomnie膰 sobie, co wydarzy艂o si臋 poprzedniego wieczoru?

Dobry Bo偶e! Nie! Mo偶e czasem chcia艂abym nie pami臋ta膰.

Nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 przed t膮 samokrytyczn膮 uwag膮, cho膰 wiedzia艂a, 偶e robi b艂膮d.

Feigleman zapisa艂 co艣 w roz艂o偶onym przed sob膮 偶贸艂tym notatniku.

Problemy z seksem?

Wy艂膮cznie jego brak. Jestem niezam臋偶na, doktorze, i nie s膮dz臋, 偶ebym wkr贸tce mia艂a zmieni膰 stan cywilny.

Czy ma pani jakie艣 problemy w nawi膮zywaniu kontakt贸w z m臋偶czyznami?

Nie tak wielkie, jak m臋偶czy藕ni. Jak oni musz膮 si臋 czu膰, kiedy usi艂uj膮 nawi膮za膰 znajomo艣膰 z kobiet膮, kt贸ra nosi bro艅, odznak臋, a na dodatek mo偶e wpakowa膰 ich do wi臋zienia?

Podczas tej rozmowy o seksie Feigleman zaciera艂 nerwowo r臋ce, wprawiaj膮c Dusty w zak艂opotanie. Czeka艂 najwyra藕niej na co艣 perwersyjnego, co艣, o czym m贸g艂by napisa膰 w nast臋pnym artykule.

Jak uk艂adaj膮 si臋 pani stosunki z ojcem?

Wszystko by艂o w porz膮dku.

Nie 偶yje?

Mieszka w Iowa i pracuje na tej samej farmie, na kt贸rej si臋 wychowa艂am. Dawno ju偶 tam nie by艂am.

Dlaczego? Czy istnieje jaki艣 konkretny pow贸d?

Zawaha艂a si臋.

Tak 鈥 odpar艂a w ko艅cu. 鈥 Kocham Miami.

Tu jest zupe艂nie inaczej ni偶 w Iowa, prawda? Pracuje pani w wydziale zab贸jstw. Jak radzi pani sobie z tymi wszystkimi okropno艣ciami, z jakimi si臋 pani styka na co dzie艅? Na przyk艂ad: otwiera pani lod贸wk臋 w mieszkaniu podejrzanego, a tam...

Dusty nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e r臋ce ma mocno splecione przed sob膮 i wygl膮da tak jakby by艂a podejrzan膮, a nie policjantk膮. Rozplot艂a je szybko i przez chwil臋 nie wiedzia艂a, co z nimi zrobi膰. 呕a艂owa艂a, 偶e nie wyrazi艂a ochoty na kaw臋, kt贸r膮 chcia艂 j膮 pocz臋stowa膰, kiedy tylko przysz艂a. Mog艂aby bawi膰 si臋 fili偶ank膮. U艂o偶y艂a r臋ce skromnie na podo艂ku.

Jako profesjonalistce 鈥 zacz臋艂a ostro偶nie 鈥 nie wolno mi wyra偶a膰 uczu膰 takich, jak gniew czy odraza, ale poniewa偶 jestem cz艂owiekiem, doznaj臋 r贸偶nego rodzaju emocji. Staram si臋 spo偶ytkowa膰 t臋 energi臋 na dodanie sobie motywacji, aby wykona膰 dobrze swoj膮 prac臋, rozwi膮za膰 spraw臋, znale藕膰 zado艣膰uczynienie dla ofiary. Poza tym pr贸buj臋 roz艂adowa膰 napi臋cie na sali gimnastycznej. Chce pan zobaczy膰 moje bicepsy?

Feigleman u艣miechn膮艂 si臋 i zrobi艂 z palc贸w piramid臋.

A偶 tak pani膮 onie艣mielam? Zachowuje si臋 pani jak uczennica wezwana do dyrektora.

Mo偶e czuj臋 si臋 jak uczennica, kt贸ra musi stawi膰 si臋 w dyrekcji bez 偶adnego powodu.

Czy jest pani zadowolona z 偶ycia? Dobrze si臋 pani wiedzie?

Prawie 鈥 powiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 t臋sknie. 鈥 Brakuje mi tylko jednej rzeczy, ale usi艂uj臋 j膮 zdoby膰.

Kiedy wysz艂a ju偶 z gabinetu, doktor zerkn膮艂 na notatk臋, kt贸r膮 zrobi艂 w swoim zeszycie. Przeczyta艂: 鈥濸rzyda艂oby jej si臋 dobre r偶ni臋cie鈥. Za艣mia艂 si臋, wyrwa艂 kartk臋, zmi膮艂 j膮 w kulk臋 i wrzuci艂 do kosza.


Dusty wesz艂a do pokoju z uczuciem ulgi, 偶e jest ju偶 po wszystkim. Czeka艂a na ni膮 wiadomo艣膰.

Telefonowa艂 J. L., kt贸ry prosi艂 j膮 o spotkanie 鈥瀢 ogrodzie z Grubasem鈥.

Rozumie pani co艣 z tego? 鈥 spyta艂a zdziwiona sekretarka, kt贸ra przyj臋艂a wiadomo艣膰.

Tak 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 Dusty. 鈥 Kiedy dzwoni艂?

Dziesi臋膰, mo偶e pi臋tna艣cie minut temu.


Ogr贸d Japo艅ski na Watson Island po艂o偶ony by艂 niedaleko od komendy, nieco za MacArthur Causeway. Zosta艂 za艂o偶ony dla mieszka艅c贸w Miami przez japo艅skiego przemys艂owca. Droga do niego zajmuje par臋 minut z centrum. Jest to idealne miejsce na spotkanie z zaufanym informatorem. 艢wietnie po艂o偶one i bezpieczne. Przychodz膮 tu g艂贸wnie tury艣ci. Mieszka艅cy Miami rzadko odwiedzaj膮 jedn膮 ze swoich atrakcji turystycznych.

Parkowi dodaje uroku ma艂a, otwarta herbaciarnia i pagoda, ale jego punkt centralny stanowi ogromny, kamienny pos膮g Hotel, wcielenia szcz臋艣cia. Grubas. Je艣li poklepie si臋 go po brzuchu, los odmienia si臋 na lepsze.

Ogr贸d stanowi艂 jedno z ulubionych miejsc Sly鈥檃. 膯wiczy艂 teraz kung-fu na brzegu l艣ni膮cej sadzawki.

Panno Dustin czy te偶 mo偶e pani Dustin, albo detektywie Dustin 鈥 zacz膮艂.

Jak zwykle popisywa艂 si臋 elokwencj膮, a ubrany by艂 w bia艂膮 koszul臋 rozpi臋t膮 pod szyj膮 i bia艂e spodnie.

Po prostu: Dusty 鈥 westchn臋艂a. 鈥 Ju偶 wystarczaj膮co d艂ugo si臋 znamy. Je艣li si臋 odczytuje komu艣 jego prawa i pakuje go do krymina艂u, jest to dostateczna podstawa, 偶eby przej艣膰 z nim na ty.

Rozmy艣lanie nad s艂abo艣ciami wszech艣wiata mo偶e sprowadzi膰 z艂膮 karm臋.

Ciesz臋 si臋, 偶e mamy wszystko za sob膮. Nie masz 偶alu?

To by艂a tylko chwila w niesko艅czono艣ci 鈥 szli razem przez ma艂y mostek. 鈥 Ale ciebie co艣 wyra藕nie trapi.

A偶 tak wida膰?

Mo偶esz ukry膰 wiele rzeczy przed 艣wiatem, ale nie przed prawdziwym przyjacielem ducha.

Westchn臋艂a g艂o艣no.

To jest taka d艂uga historia, 偶e ani ty, ani duchy nie mieliby艣cie ochoty jej s艂ucha膰.

Siedzieli na kamiennej 艂awce w cieniu srebrnych platan贸w.

Mo偶e m贸g艂bym roz艣wietli膰 jako艣 dzie艅 takiej pi臋kno艣ci?

Spr贸buj.

Przy okazji naszego ostatniego spotkania, odk艂adaj膮c na bok wszelkie zwi膮zane z nim perturbacje, tw贸j partner wspomnia艂 o dw贸ch d偶entelmenach z Kolumbii, z kt贸rych jeden mia艂 jakoby posiada膰 charakterystyczne oblicze.

Masz na my艣li osmalon膮 twarz? 鈥 Dusty zacz臋艂a s艂ucha膰 uwa偶niej.

Jeste艣 r贸wnie m膮dra, jak pi臋kna.

Wiesz, gdzie oni mog膮 by膰?

Niezupe艂nie, aczkolwiek zwr贸ci艂a moj膮 uwag臋 pewna dama, kt贸ra zapewne jest ich znajom膮.

Gdzie mo偶emy j膮 znale藕膰?

W pracy, w motelu 鈥濲olly Roger鈥 i barze 鈥濪ream鈥 przy Biscayne Boulevard. Ma na imi臋 Kruszyna. S艂yszano, jak dyskutuje z owymi d偶entelmenami o pewnych przedsi臋wzi臋ciach, zar贸wno przedtem jak i potem, gdy jeden z nich straci艂 ow艂osienie twarzy w pewnym niefortunnym wypadku. Owa dama dostarcza艂a im rozrywki w miejscu, gdzie przez pewien czas przebywa艂 jeden z moich znajomych. By艂 on jednak zupe艂nie niekomunikatywny. I mia艂 kartk臋 przypi臋t膮 do palca u nogi.

Bingo! Dzi臋ki, J. L. 鈥 powiedzia艂a Dusty gor膮co.

A teraz zdrad藕 mi, jaka偶 to ciemna chmura rzuci艂a sw贸j cie艅 na twoje oblicze. Mam zabi膰 mo偶e jakiego艣 smoka lub te偶 naprawi膰 wyrz膮dzone krzywdy, by sprowadzi膰 u艣miech na tw膮 pi臋kn膮 twarz?

Nie. Na razie wystarczy to, co powiedzia艂e艣. Naprawd臋 mi pomog艂e艣. Reszt膮 musz臋 zaj膮膰 si臋 sama. Ale tak czy inaczej, dzi臋kuj臋.

Je艣li przeznaczone ci jest szcz臋艣cie 鈥 powiedzia艂 Sly, nie musisz si臋 spieszy膰.

Rozja艣ni艂a si臋.

Wiesz, chyba masz racj臋, J. L. I zaczyna mnie to martwi膰.

Powstrzyma艂a ch臋膰 przytulenia go, bo nie chcia艂a si臋 o艣mieszy膰. Jego s艂owa 鈥 my艣la艂a 鈥 to drugi dobry omen w ci膮gu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Wszystko b臋dzie w porz膮dku 鈥 uspokaja艂a sam膮 siebie.

Poklepa艂a na szcz臋艣cie gruby brzuch u艣miechni臋tego pos膮gu i wysz艂a z ogrodu.

Znale藕li Kruszyn臋 zaraz po zapadni臋ciu zmroku. Zatrzymywa艂a samochody na bulwarze. Widocznie interesy sz艂y kiepsko w barze, i w kt贸rym by艂o zaledwie dwadzie艣cia miejsc, a pracowa艂o a偶 osiemna艣cie kelnerek.

I Kruszyna by艂a bur膮 blondynk膮 ze 艣wie偶膮 cer膮. Pali艂a skr臋ty i m贸wi艂a mieszanin膮 hiszpa艅skiego i kreolskiego, co wystarcza艂o jej w zupe艂no艣ci, 偶eby porozumie膰 si臋 z klientami. Mia艂a na sobie obci臋te d偶insy i sznurowan膮 g贸r臋. Bardziej prowokacyjne stroje wysz艂y z mody na bulwarze z powodu ostatnich nalot贸w obyczaj贸wki. W skromniejszym stroju mo偶na by艂o udawa膰, 偶e idzie si臋 w艂a艣nie na zakupy, a nie szuka klient贸w. I tak w艂a艣nie zrobi艂a Kruszyna, kiedy przystan膮艂 tu偶 przy niej nieoznakowany samoch贸d, akurat w chwili gdy konwersowa艂a z kierowc膮 w 艣rednim wieku. Wystraszony kierowca pospiesznie odjecha艂.

Kruszyna by艂a sprytna, zna艂a dobrze sw贸j fach i mia艂a co najmniej dziewi臋tna艣cie lat.

O co tu chodzi, do kurwy n臋dzy?! 鈥 zaskrzecza艂a. 鈥 Sz艂am sobie w艂a艣nie do sklepu po mleko i chleb. Ten facet pyta艂 o drog臋. P艂ac臋 podatki. Nie macie prawa mnie zatrzymywa膰, nie jeste艣cie nawet z obyczaj贸wki 鈥 wy艂a.

Dobra, dobra. Sz艂a do sklepu bez pieni臋dzy, dokument贸w, bielizny, a za to z kondomami w kieszeni 鈥 stwierdzi艂a Dusty, obszukuj膮c filigranow膮 prostytutk臋. 鈥 I jeszcze z tym 鈥 doda艂a, wyjmuj膮c jej zza paska ostry jak brzytwa otwieracz do pude艂ek, wielko艣ci grzebienia, i podaj膮c go Jimowi. 鈥 Niezb臋dny przyrz膮d do robienia zakup贸w.

Nigdy nie wiadomo, co ci si臋 mo偶e przytrafi膰 w kolejce 鈥 odpar艂 Jim rozs膮dnie. 鈥 Zdaje si臋, 偶e mamy tu do czynienia z tamowaniem ruchu, prostytucj膮 i posiadaniem ukrytej broni 鈥 wylicza艂 Rick.

A wydawa艂o si臋, 偶e to taka mi艂a dziewczyna 鈥 westchn膮艂 Jim. 鈥 To fatalnie, 偶e b臋dziemy musieli wsadzi膰 j膮 do paki.

Nie uda si臋 wam!

Mo偶e nie b臋dziemy musieli pr贸bowa膰 鈥 powiedzia艂 Rick.

Kruszyna by艂a doprowadzona do ostateczno艣ci: mia艂a czerwon膮 twarz i oczy pe艂ne 艂ez ze z艂o艣ci.

Czego chcecie ode mnie, dupki?

Tylko paru informacji.

Odpieprzcie si臋.

A fe 鈥 odezwa艂 si臋 Jim. 鈥 B臋dziemy musieli uzupe艂ni膰 nasz膮 list臋 o obraz臋 moralno艣ci publicznej i utrudnianie pracy funkcjonariuszom.

Szukamy naszych przyjaci贸艂 鈥 odezwa艂a si臋 Dusty. 鈥 Latynos贸w. Jeden z nich mia艂 ma艂y wypadek. Spali艂 sobie twarz.

Tych dupk贸w? 鈥 Kruszyna wzdrygn臋艂a si臋 na sam膮 my艣l.

S膮dzi艂am, 偶e jeste艣cie zaprzyja藕nieni.

Nic nie powiem. To wariaci.

Wiemy 鈥 odezwa艂 si臋 Rick. 鈥 Podaj nam tylko mark臋 ich samochodu, adres i nazwiska.

Kruszyna otworzy艂a szeroko usta, potem jej zbyt b艂yszcz膮ce oczy zapali艂y si臋 na sekund臋, jakby na wspomnienie czego艣 niemi艂ego, i dziewczyna my艣la艂a przez chwil臋.

Nic nie powiem.

Zapewne dosz艂a do wniosku, 偶e lepiej b臋dzie narazi膰 si臋 na pobyt w areszcie ni偶 na gniew Kolumbijczyk贸w.

Dobra, niech ci臋 szlag, m艂oda damo. Jedziemy na komend臋 鈥 poinformowa艂 j膮 Jim.

Kruszyna wzruszy艂a chudymi ramionami, jakby nie zrobi艂o to na niej specjalnego wra偶enia.

Ale to nie wszystko 鈥 rycza艂 dalej. 鈥 Usadz臋 tw贸j ty艂ek w areszcie za ka偶dym razem, kiedy ci臋 tu dorw臋. A twoje dobre stosunki z innymi glinami te偶 si臋 sko艅cz膮, bo nadam im spraw臋 i oni te偶 b臋d膮 na ciebie polowa膰. B臋dziesz wi臋c l膮dowa膰 w pierdlu nie tylko wtedy, kiedy ja znajd臋 si臋 w okolicy, ale za ka偶dym razem, jak si臋 odwa偶ysz wysun膮膰 g臋b臋 przez drzwi.

Daj spok贸j, Jim, nie b膮d藕 taki 鈥 Rick spojrza艂 na Kruszyn臋 i obdarzy艂 j膮 swoim czaruj膮cym u艣miechem. 鈥 Powiedz nam po prostu, co wiesz, i mo偶esz i艣膰 swoj膮 drog膮, kochanie.

Nie jestem twoim kochaniem 鈥 mrukn臋艂a.

Doliczmy jeszcze wsp贸艂udzia艂 w napadzie z broni膮 w r臋ku i nielegalny transport zw艂ok 鈥 m贸wi艂 Jim, wyliczaj膮c na palcach wykroczenia.

Kruszyna wyra藕nie traci艂a panowanie, nad sob膮, ale nie z powodu ich gr贸藕b, ale zainteresowania, jakie wzbudza艂a ta scena w艣r贸d innych ludzi, znajduj膮cych si臋 na ulicy.

B臋d臋 mia艂a k艂opoty, jak mnie tu z wami przyfiluj膮. Aresztujcie mnie, ale szybko. Nie chc臋, 偶eby kto艣 mnie zobaczy艂 w waszym towarzystwie.

Bardzo mi si臋 podoba艂 ten wasz numer z dobrym i z艂ym glin膮 鈥 kpi艂a Dusty, kiedy Kruszyna pow臋drowa艂a do aresztu tymczasowego dla kobiet. 鈥 Szkoda, 偶e nie zadzia艂a艂.

Ale zadzia艂a 鈥 odgra偶a艂 si臋 Rick. 鈥 Poprosimy s臋dziego o trzy miesi膮ce i znowu sobie z ni膮 pogadamy.

Ciekawa jestem, czy robi艂a ostatnio test na AIDS 鈥 duma艂a Dusty. 鈥 Powinno si臋 przebada膰 to biedactwo. Widzieli艣cie, jaka jest blada? Ciekawa jestem, jak d艂ugo pracuje na ulicy.

Mo偶esz wp艂aci膰 za ni膮 kaucj臋, zabra膰 j膮 do domu i zosta膰 jej du偶膮 siostrzyczk膮 鈥 powiedzia艂 Jim.

Mam ju偶 w swoim otoczeniu wystarczaj膮co du偶o ludzi, kt贸rzy sprawiaj膮 mi k艂opoty 鈥 odpar艂a Dusty 偶artobliwie, zerkaj膮c na Ricka, kt贸ry umy艣lnie stroni艂 od niej przez ca艂y wiecz贸r. 鈥 Ale dzi臋ki za rad臋.



Rozdzia艂 trzydziesty pierwszy


W艂a艣nie przyszed艂 z wizyt膮 ma艂y Benjie z przeciwka i Jennifer by艂a nieprzytomna z wra偶enia. Skakali razem po 艂贸偶ku, rzucali w siebie poduszkami i ryczeli ze 艣miechu. Zjedli ciasto, lody, a potem kolorowali obrazki kredkami Benjiego. Jennifer by艂a bardzo zadowolona, bo wychodzi艂a poza lini臋 rzadziej ni偶 Benjie.


Laurel ba艂a si臋 samotno艣ci. Zwykle z ch臋ci膮 wita艂a go艣ci, nawet trzyletnich, ale teraz nie czu艂a si臋 na si艂ach, 偶eby opiekowa膰 si臋 dzieckiem. Wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e przyj膮膰 za nie 偶adnej odpowiedzialno艣ci. By艂a zbyt zdenerwowana, zbyt wiele si臋 dzia艂o. Ba艂a si臋 nawet chodzi膰 do centrum sportowego przez te okropne, przera偶aj膮ce sny o Barrym, instruktorze aerobiku. Kolejn膮 tortur臋 stanowi艂y pisma. Codziennie musia艂a wyjmowa膰 gazety ze skrzynki tak, 偶eby je schowa膰 przed Rickiem. Zaprenumerowa艂a 鈥濺eader鈥檚 Digest鈥 z katalogu, kt贸ry oferowa艂 du偶y wyb贸r pism. Wspomnia艂a o tym i Rick nie zg艂osi艂 sprzeciwu, ale teraz by艂a wr臋cz bombardowana przesy艂kami. Przychodzi艂y ca艂e tuziny pism i paczek, dosta艂a nawet r贸偶owy, plastykowy przyrz膮d s艂u偶膮cy do powi臋kszania biustu. Wk艂adki do biustonosza nadesz艂y w zwyk艂ym, br膮zowym papierze. Sk贸rzany pas r贸wnie偶. Na pocz膮tku mia艂a nadziej臋, 偶e to Rick robi jej kawa艂y w z艂ym gu艣cie, ale nic nie m贸wi艂a, bo w g艂臋bi serca zna艂a prawd臋. On niczego nie zamawia艂. Przesy艂ki adresowane by艂y do niej. Rachunki r贸wnie偶. Coraz cz臋艣ciej traci艂a poczucie czasu i ba艂a si臋, 偶e wariuje.

Chcia艂a wykr臋ci膰 si臋 jako艣 przed Beth, ale nie mog艂a. Ci臋偶arna siostra Beth uleg艂a niegro藕nemu wypadkowi samochodowemu i zacz臋艂a rodzi膰, a jej m膮偶, kt贸ry pracowa艂 jako agent ubezpieczeniowy, wyjecha艂 z miasta w interesach.

Beth pojawi艂a si臋 bez uprzedzenia. Trzyma艂a za r臋k臋 Benjiego. Ch艂opczyk mia艂 ju偶 na sobie pi偶amk臋, a w r臋ku trzyma艂 kredki i ksi膮偶eczk臋 do kolorowania.

Nie sprawi臋 k艂opotu? 鈥 spyta艂a Beth i powiedzia艂a, 偶e musi za艂atwi膰 niecierpi膮c膮 zw艂oki spraw臋 rodzinn膮. 鈥 Musz臋 jecha膰 do szpitala do Sue. Nie mog臋 zabra膰 ze sob膮 dziecka, a Ben powinien pojecha膰 zobaczy膰, dok膮d odholowano jej auto i czy jest powa偶nie uszkodzone.

Nie czeka艂a nawet na odpowied藕.

Naprawd臋, Laurel. Nie wiem, jak sobie radzi艂am, zanim, ty si臋 tu sprowadzi艂a艣.

U艣cisn臋艂a synka i przykaza艂a mu, 偶eby by艂 grzeczny. Pokiwa艂 g艂ow膮 powa偶nie.

Nie p艂acze. Uwielbia tu przychodzi膰 鈥 szepn臋艂a Beth. 鈥 Zadzwoni臋 nied艂ugo. My艣l臋, 偶e jest 艣pi膮cy. Zdrzemn膮艂 si臋 tylko na chwil臋 dzi艣 po po艂udniu.

Benjie pomacha艂 mamie przez okno, po czym popatrzy艂 wyczekuj膮co na Laurel. A ona ju偶 by艂a gotowa i niecierpliwie przest臋powa艂a z nogi na nog臋.

Cze艣膰, Benjie 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Nie ma ju偶 Laurel. Ja nazywam si臋 Jennifer!

Ch艂opiec a偶 westchn膮艂 z zadowolenia i pobiegli, 艣miej膮c si臋, 偶eby poskaka膰 po 艂贸偶ku, jak na trampolinie.


Chcesz si臋 bawi膰 w policjant贸w spyta艂a Jennifer. Oboje byli umazani lodami czekoladowymi i mieli do艣膰 kolorowania.

Tak, w policjant贸w 鈥 zgodzi艂 si臋 Benjie.

Jennifer wiedzia艂a dobrze, gdzie znale藕膰 stare mundury Ricka. Do niekt贸rych koszul wci膮偶 przypi臋te by艂y odznaki w kszta艂cie b艂yskawicy symbolizuj膮ce oddzia艂 policji drogowej. Pod nimi sta艂y l艣ni膮ce buty. Benjie w艂o偶y艂 sobie na g艂ow臋 czapk臋 policyjn膮 Ricka. Prawie ca艂kiem zas艂ania艂a mu twarz. Uni贸s艂 j膮 w g贸r臋 i wycelowa艂 p臋katy palec w Jennifer.

Pif-paf, jeste艣 trup!

Jennifer chwyci艂a si臋 za piersi dramatycznym gestem i pad艂a na pod艂og臋. Dusili si臋 ze 艣miechu.

Chcesz co艣 zobaczy膰?

Tak powiedzia艂 Benjie, gotowy do ka偶dej zabawy.

Chod藕 szepn臋艂a.

Dobrze odpar艂 cicho Benjie.

Poszed艂 na pakach za Jennifer do stolika nocnego po stronie Ricka. Jennifer wysun臋艂a szuflad臋 i podnios艂a wymi臋te podkoszulki.

To Ricka powiedzia艂a z dum膮.

Ooool wykrztusi艂 Benjie z podziwem.

Pistolet naprawd臋 robi艂 wra偶enie. Wykonany by艂 z l艣ni膮cej stali nierdzewnej i mia艂 obci臋t膮 luf臋.

Prawdziwy! szepn膮艂. Mog臋 potrzyma膰?

Dobrze 鈥 zgodzi艂a si臋 Jennifer ale teraz ja w艂o偶臋 czapk臋. Ch艂opiec odda艂 jej czapk臋 bez specjalnych protest贸w, zafascynowany ju偶 now膮, l艣ni膮c膮 zabawk膮.

Z trudno艣ci膮 m贸g艂 utrzyma膰 w swoich ma艂ych r膮czkach ci臋偶ki pistolet Ricka trzydziestk臋贸semk臋 Smith & Wesson z obci臋t膮 luf膮. Bro艅 przechyli艂a si臋 ci臋偶ko na bok.

Pif-paf! 鈥 krzykn膮艂, celuj膮c w Jennifer.

Potem przyjrza艂 si臋 powa偶nie lufie. Znowu wymierzy艂 w Jennifer, trzymaj膮c bro艅 tak jak kowboj, kt贸rego widzia艂 w telewizji. Dwoma kciukami, z wysi艂kiem odwi贸d艂 kurek.

Jezu Chryste! krzykn膮艂 Alex, przyciskaj膮c Jennifer do 艣ciany, tak 偶eby znalaz艂a si臋 poza lini膮 ognia. Rzuci艂 si臋 na Benjiego i wyrwa艂 mu bro艅. Ch艂opiec straci艂 r贸wnowag臋, upad艂 i zacz膮艂 p艂aka膰.

Mog艂e艣 kogo艣 zabi膰. To nie jest zabawka dla dzieci powiedzia艂 Alex. Chryste! Przytrzyma艂 kurek kciukiem i 艣ciskaj膮c spust, pozwoli艂 mu opa艣膰. Otworzy艂 komor臋 i wyj膮艂 z niej naboje, pi臋膰 kul, po czym popatrzy艂 surowo na ch艂opca. Prawdziwe pistolety s膮 tylko dla doros艂ych, takich jak ja, bo my wiemy, jak si臋 nimi pos艂ugiwa膰 m贸wi艂 ochryp艂ym g艂osem. W艂a艣nie dlatego 藕le si臋 dzieje w tym mie艣cie. Nikt nie szanuje broni. Rozumiesz, ma艂y?

Benjie przytakn膮艂, ale nie przestawa艂 p艂aka膰.

Jennifer by艂a bardzo niegrzeczna ci膮gn膮艂 Alex. Ona jest m膮drzejsza. Jak j膮 zastrzelisz, b臋dziemy mieli powa偶ne k艂opoty. Chcesz si臋 jeszcze z ni膮 bawi膰?

Benjie kiwn膮艂 g艂ow膮, a 艂zy l艣ni艂y mu na policzkach.

Dobrze, je艣li obiecasz, 偶e nie b臋dziesz dotyka艂 pistoletu.

Obiecuj臋.

Zn贸w pojawi艂a si臋 Jennifer. Kiedy Alex popchn膮艂 j膮 na 艣cian臋, przestraszy艂a si臋 bardzo i te偶 p艂aka艂a. Otar艂a 艂zy zaci艣ni臋t膮 pi膮stk膮.

Nie b臋dziemy si臋 ju偶 bawi膰 w policjant贸w.

Benjie potakn膮艂 z bardzo zdziwion膮 min膮.

Jak on si臋 nazywa?

Alex odpowiedzia艂a dziewczynka, krzywi膮c buzi臋.

On jest bardzo z艂y.

Chcesz ogl膮da膰 kresk贸wki?

Nie ma teraz kresk贸wek 鈥 powiedzia艂a, wydymaj膮c wargi. Za p贸藕no. My艣la艂a chwil臋 i u艣miechn臋艂a si臋 nagle. 鈥 Znam inn膮 zabaw臋, w ca艂owanie.

Benjie mia艂 si臋 ju偶 teraz na baczno艣ci.

Dobrze powiedzia艂 niezbyt pewnie.

W porz膮dku odpar艂a, rozpinaj膮c ubranie. Zdejmij pi偶am臋, a ja przynios臋 misia.



Rozdzia艂 trzydziesty drugi


Kruszyna nie mog艂a wprost uwierzy膰 w swoj膮 szcz臋艣liw膮 gwiazd臋. Pracownik s艂u偶b socjalnych, kt贸ry usi艂owa艂 nam贸wi膰 j膮 na test na AIDS oraz wzi臋cie udzia艂u w kursach szkolenia zawodowego, znikn膮艂 tak szybko, jak si臋 pojawi艂. Pewnie powiedzia艂am co艣 takiego 鈥 pomy艣la艂a rado艣nie. Teraz zosta艂a sama w pokoju przes艂ucha艅 w areszcie tymczasowym dla kobiet.

Nie by艂o tu wcale gro藕nie i ponuro ani nawet urz臋dowo. W og贸le nie zainstalowano krat. Na 偶贸艂tych 艣cianach widnia艂y kolorowe wzorki. By艂o to pogodne pomieszczenie, w kt贸rym zatrzymane, zwane przez stra偶nik贸w rezydentkami, mog艂y spotyka膰 si臋 bez przeszk贸d z adwokatami, ewentualnymi por臋czycielami, rodzinami, a nawet z dzie膰mi. Z g艂o艣nik贸w p艂yn臋艂a muzyka, w ka偶dym pokoju by艂 kolorowy telewizor, salon pi臋kno艣ci, w kt贸rym pracowa艂y wi臋藕niarki. Mo偶na w nim by艂o u艂o偶y膰 sobie w艂osy, zrobi膰 manikiur przed ewentualn膮 wizyt膮 go艣ci lub oficjalnym wyst膮pieniem w s膮dzie. W og贸le nie by艂o tu tak najgorzej. Nawet jedzenie smakowa艂o zupe艂nie nie藕le. Przyrz膮dza艂y je wi臋藕niarki, odbywaj膮ce praktyki kucharskie.

Tym, co Kruszyna ceni艂a sobie najbardziej w nowym systemie wi臋ziennictwa, by艂o wysokie okno na pierwszym pi臋trze sali przes艂ucha艅, gdzie mog艂a siedzie膰 bez 偶adnych przeszk贸d i czeka膰 na stra偶niczk臋, 偶eby zabra艂a j膮 do pokoju. Mia艂a wra偶enie, 偶e b臋dzie 艂atwo je otworzy膰. Zamyka艂o si臋 zwyczajnie na klamk臋, kt贸r膮 opuszczano, kiedy klimatyzacja nie by艂a potrzebna i nale偶a艂o przewietrzy膰 pok贸j, w kt贸rym zar贸wno wi臋藕niarki, jak i ich go艣cie cz臋sto palili.

Kruszyna przyci膮gn臋艂a drewniany st贸艂 do 艣ciany. Na nim ustawi艂a krzes艂o i wesz艂a na blat. Stoj膮c na krze艣le mog艂a bez przeszk贸d pracowa膰 nad otwarciem okna. 呕aden problem 鈥 mrukn臋艂a do siebie. Kokaina wci膮偶 jeszcze dzia艂a艂a i dodawa艂a jej energii, ale Kruszyna wiedzia艂a, 偶e to si臋 wkr贸tce sko艅czy. Nagle w jej g艂owie powsta艂a my艣l, 偶e co艣 za 艂atwo jej idzie. Mo偶e te dupki zastawia艂y na ni膮 pu艂apk臋, bo chcia艂y j膮 dodatkowo wrobi膰 w pr贸b臋 ucieczki. Dosz艂a do wniosku, 偶e popada w paranoj臋. Ludzie, kt贸rzy prowadzili to mi艂e wi臋zienie, nie uczestniczyliby w takiej prowokacji. Pogwa艂ciliby w ten spos贸b jej prawa.

Okno otworzy艂o si臋 z gwa艂townym skrzypni臋ciem i posypa艂 si臋 kurz. Teraz wystarczy艂o tylko mocno pochwyci膰 g贸rn膮 ram臋, unie艣膰 si臋 nieco w g贸r臋 i przerzuci膰 nog臋. Nie wida膰 by艂o 偶adnego systemu alarmowego, a przynajmniej tak jej si臋 wydawa艂o. Zawaha艂a si臋, po czym us艂ysza艂a kroki na korytarzu znajduj膮cym si臋 pod ni膮. Teraz albo nigdy. Kruszyna opar艂a mocno stop臋 o siatk臋 i wykopa艂a j膮 na zewn膮trz. Alarm nie w艂膮czy艂 si臋. W ka偶dym razie ona nic nie s艂ysza艂a. Siatka padaj膮c nie wyda艂a 偶adnego d藕wi臋ku. Co za ulga 鈥 pomy艣la艂a. Chodnik nie dochodzi艂 do budynku. Na dole by艂a tylko trawa i kwiaty. Krajobraz. Wspania艂e wi臋zienie! W艂a艣ciwie nie mia艂aby nic przeciwko temu, 偶eby zosta膰 tu d艂u偶ej, gdyby na zewn膮trz nie czeka艂y na ni膮 dwie atrakcje: kokaina i jej facet: Jake the Snake.

Skok okaza艂 si臋 艂atwy 鈥 Kruszyna musia艂a pokona膰 wysoko艣膰 oko艂o dwunastu st贸p. Przywar艂a do dolnej ramy okna, wysun臋艂a nogi na zewn膮trz i polecia艂a w d贸艂, l膮duj膮c bezg艂o艣nie w rozkroku. Przebieg艂a przez ulic臋, wyci膮gn臋艂a kciuk i zatrzyma艂a przyjaznego pracownika poczty, kt贸ry w艂a艣nie wraca艂 z pracy i tak samo jak ona udawa艂 si臋 na Boulevard.



Rozdzia艂 trzydziesty trzeci


Potem jak Benjie i Jennifer zasn臋li, Harriet wysz艂a z 艂贸偶ka, 偶eby posprz膮ta膰. By艂a w艣ciek艂a. Ten cholerny b臋kart my艣la艂a, wydmuchuj膮c dym z papierosa. Okruchy czerwonej kredki na dywanie. Plamy z lod贸w na szyde艂kowym obrusie. Po艣ciel zmi臋toszona, go艣cinne r臋czniki wygniecione i mokre na pod艂odze w 艂azience. Toaleta zabrudzona, woda niespuszczona, mokry sedes. To by艂a ostatnia kropla.

W艣lizn臋艂a si臋 do kuchni i wyj臋艂a sze艣ciocalowy n贸偶 rze藕nicki z pojemnika na ladzie. My艣la艂a chwil臋, po czym po艂o偶y艂a go z powrotem na miejsce i si臋gn臋艂a po tasak. U艣miechn臋艂a si臋 do swego odbicia w stalowej powierzchni i patrzy艂a przez chwil臋 z podziwem na zakrzywion膮, wygodn膮 r膮czk臋. Tasak wyprodukowano r臋cznie w Niemczech i by艂o to jej ulubione narz臋dzie kuchenne. Tasak nigdy nie wymaga艂 ostrzenia, ale i tak to robi艂a. Zanios艂a go do sypialni i delikatnie pchn臋艂a drzwi. Benjie zwin膮艂 si臋 na 艣rodku 艂贸偶ka, por贸偶owia艂 na buzi i wygl膮da艂 jak anio艂ek. Ssa艂 kciuk i mia艂 zamkni臋te oczy.

Ogarn臋艂a j膮 prawdziwa furia, kiedy zobaczy艂a, 偶e 艣lina 艣cieka mu prosto na jej pikowan膮 ko艂dr臋. Zacisn臋艂a palce na r膮czce tasaka, po czym r臋ce jej opad艂y i westchn臋艂a g艂o艣no. To nie by艂 odpowiedni moment.

Nie mog艂a zrobi膰 czego艣 takiego teraz, gdy byli ju偶 tak bliscy celu. Tego rodzaju dzia艂anie, cho膰 w pe艂ni uzasadnione, zdenerwowa艂oby innych. Wbrew wszystkiemu Alex tolerowa艂 b臋karta, a Jennifer by艂aby niepocieszona, gdyby straci艂a jedynego towarzysza zabaw. Marilyn wpad艂a we w艣ciek艂o艣膰 po tym, co przytrafi艂o si臋 Barry鈥檈mu, a poza tym zdenerwowa艂a j膮 Laurel, kt贸ra chcia艂a zwr贸ci膰 urz膮dzenie do powi臋kszania biustu. Laurel przepakowa艂a przesy艂k臋, zaadresowa艂a j膮 i w艂o偶y艂a do torby. Marilyn odwin臋艂a j膮 z powrotem i ukry艂a. Korzysta艂a teraz z tego przyrz膮du co wiecz贸r, 艣ciskaj膮c go w d艂oniach i pr贸buj膮c wy膰wiczy膰 mi臋艣nie klatki piersiowej. Po zako艅czeniu gimnastyki stawa艂a naga przed lustrem i przygl膮da艂a si臋 swym piersiom pod ka偶dym mo偶liwym k膮tem, pr贸buj膮c dostrzec jak膮kolwiek zmian臋 w ich wielko艣ci.

Gdyby Harriet zrobi艂a teraz porz膮dek z Benjiem, powsta艂oby zamieszanie, a Laurel straci艂aby kompletnie panowanie nad sob膮. Lepiej nie my艣le膰, jak mog艂aby si臋 zachowa膰. Ju偶 i tak by艂a zupe艂nie roztrz臋siona, szczeg贸lnie od tego momentu, kiedy b臋d膮c na poczcie opr贸偶ni艂a torb臋 w poszukiwaniu paczki, kt贸r膮 zamierza艂a zwr贸ci膰 nadawcy. Harriet dostrzeg艂a jej rosn膮c膮 histeri臋, kt贸ra pog艂臋bi艂a si臋 jeszcze, gdy Laurel odkry艂a w szafie now膮 czarn膮 sukni臋, ca艂kiem odpowiedni膮 na pogrzeb. Te pisma te偶 wytr膮ca艂y j膮 z r贸wnowagi z powodu rachunk贸w do zap艂acenia. W jaki spos贸b mia艂a to niby zrobi膰? C贸偶, to jej problem pomy艣la艂a Harriet. Mam prawo prenumerowa膰 鈥濭ood Housekeeping鈥, 鈥濰ome鈥 czy te偶 鈥濭arden and Gourmet鈥. Alex za偶膮da艂 鈥濻ports Illustrated鈥, 鈥濼rue Detective鈥, 鈥濸opular Mechanics鈥 oraz 鈥 Penthouse鈥檃鈥. W takiej sytuacji Marilyn musia艂a dosta膰 swoj膮 鈥濸laygirl鈥, 鈥濩osmo鈥 i 鈥濶ational Enquirer鈥. A biedna ma艂a Jennifer prosi艂a tylko o 鈥濲ack and JM鈥 oraz par臋 pism o bobrach i szopach. Nie by艂o to zbyt wyg贸rowane 偶膮danie i Harriet pomog艂a jej wype艂ni膰 odpowiedni formularz.

Niech臋tnie odnios艂a tasak do kuchni i zacz臋艂a ko艅czy膰 sprz膮tanie. Wkr贸tce znajdzie czas, 偶eby usi膮艣膰 spokojnie przy fili偶ance kawy i zatelefonowa膰 w par臋 miejsc. Na zmian臋 z Alexem wydzwania艂a teraz do Tawny Marie o czwartej nad ranem. Gdyby nie Benjie i fakt, 偶e w ka偶dej chwili mog艂a pojawi膰 si臋 tu Beth, mogliby pojecha膰 do Pigeon Plum i sprawdzi膰, czy Rick i Dusty znowu to ze sob膮 robi膮. A niech si臋 pieprz膮 na okr膮g艂o, p贸ki jeszcze mog膮 pomy艣la艂a wrogo. Wyj臋艂a notatnik i zacz臋艂a szkicowa膰 plany przerobienia gabinetu Ricka na szwalni臋. Harriet nie mog艂a doczeka膰 si臋 zam膮偶p贸j艣cia i zostania wdow膮 po policjancie.

Wtedy b臋dzie mog艂a zagarn膮膰 to wszystko dla siebie.



Rozdzia艂 trzydziesty czwarty


Rick sta艂 w drzwiach sypialni, patrz膮c, jak Laurel i Benjie drzemi膮 s艂odko, przytuleni do siebie. Ten widok by艂 szczeg贸lnie wzruszaj膮cy, zw艂aszcza po pe艂nym napi臋膰 dy偶urze. Raport do wydzia艂u spraw wewn臋trznych by艂 ju偶 got贸w, ale nie zosta艂 jeszcze wys艂any. Wszystko to wydawa艂o si臋 niewiarygodne, ale w Miami ca艂y czas dziej膮 si臋 dziwne rzeczy. Nienawidzi艂 niepewno艣ci. Jego zwykle nieomylny instynkt, dzi臋ki kt贸remu by艂 zawsze pewien czyjej艣 winy, tym razem zawodzi艂. Sta艂 zbyt blisko tej sprawy. Na dodatek mia艂 zbyt wielkie poczucie w艂asnej odpowiedzialno艣ci za to, co si臋 sta艂o. O wiele 艂atwiej jest zajmowa膰 si臋 obcymi.

Zadzwoni艂 telefon i Rick pospieszy艂, aby odebra膰 go w kuchni.

Co takiego? Jeste艣 pewien? Niech to nag艂y szlag trafi! W jaki spos贸b, do cholery? Nie wierz臋. Ka偶 mundurowym przeszuka膰 鈥濲olly Roger Dream Bar鈥 i Boulevard od Dwudziestej Sz贸stej do Siedemdziesi膮tej Dziewi膮tej ulicy. Mo偶e ja wr贸c臋 na chwil臋, 偶eby si臋 zorientowa膰, czy mamy szanse j膮 szybko dopa艣膰. Cholera! To mi wszystko psuje. Potrzebowali艣my jej.

Laurel i Benjie weszli do kuchni. Mieli oboje zaspane oczy, ale byli r贸wnie偶 ciekawi, co si臋 sta艂o. Laurel wci膮ga艂a na siebie aksamitn膮 podomk臋. Rick od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Przykro mi, 偶e was obudzi艂 鈥 wymamrota艂.

Kt贸ra godzina? 鈥 patrzy艂a niech臋tnie na zegar. 鈥 Czy m贸wi艂e艣, 偶e wracasz do pracy?

Tylko na chwil臋 鈥 odpar艂, ze z艂o艣ci膮 spaceruj膮c po kuchni i pocieraj膮c kark. 鈥 Zgubili nam aresztantk臋. Pozwolili jej uciec. Niech to wszyscy diabli!

Kawy?

Tak 鈥 zobaczy艂, 偶e Benjie przygl膮da mu si臋 szeroko otwartymi oczami. 鈥 Pos艂uchaj mojej rady, Ben, i nie wyro艣nij na policjanta. To zbyt denerwuj膮ce zaj臋cie.

Lubi臋 policjant贸w 鈥 odpar艂 Benjie, patrz膮c z nadziej膮 na stoj膮c膮 na blacie puszk臋 ze 艣wie偶o upieczonymi ciasteczkami.

Laurel nala艂a dwie fili偶anki kawy i szklank臋 mleka. Chcia艂a opowiedzie膰 Rickowi o wszystkich tych ubraniach, pismach, godzinach, kt贸rych nie potrafi艂a odtworzy膰, zdarzeniach, kt贸rych nie mog艂a wyt艂umaczy膰, ale wiedzia艂a, 偶e nie pora na to.

Wszystko dlatego, 偶e w tym areszcie urz膮dzili klub, a nie wi臋zienie. Nie wiem, co oni tam wyprawiaj膮. Zabieramy tam t臋... kobiet臋 鈥 powiedzia艂, spogl膮daj膮c na ch艂opca, kt贸ry z uwag膮 s艂ucha艂 ka偶dego s艂owa 鈥 偶eby zmi臋k艂a. A oni sobie wychodz膮 i zostawiaj膮 j膮 w pokoju przes艂ucha艅 z jakim艣 pracownikiem socjalnym, kt贸ry po prostu zostawiaj膮 tam sam膮. Zanim zd膮偶yli wys艂a膰 po ni膮 kogo艣, kto odprowadzi艂by j膮 do... apartamentu, przyci膮gn臋艂a st贸艂 do okna, postawi艂a na nim krzes艂o, wlaz艂a na nie, otworzy艂a okno, wykopa艂a siatk臋 i wysz艂a. Zanim ci kretyni zd膮偶yli si臋 zorientowa膰, 偶e nawia艂a, prawdopodobnie pi艂a ju偶 piwo w Opa Locka.

Chcesz powiedzie膰, 偶e wyskoczy艂a przez okno? 鈥 Laurel mia艂a r贸wnie jak Benjie zdziwion膮 min臋. 鈥 Jest ranna?

To wcale nie by艂o takie niebezpieczne. Niewiele ponad dwana艣cie st贸p wysoko艣ci i l膮dowanie na trawie. A poza tym mia艂a motywacj臋. Ciekaw jestem, co zrobi Dusty, kiedy si臋 o tym dowie. Ale偶 b臋dzie wkurzona!

Laurel poda艂a Benjiemu owsiank臋 w miseczce. Ch艂opiec by艂 najwyra藕niej zawiedziony i bez przerwy spogl膮da艂 艂akomym wzrokiem na ciasteczka. Laurel ca艂y czas bacznie obserwowa艂a Ricka, w nadziei 偶e b臋d膮 mogli wreszcie porozmawia膰, kiedy och艂onie. Mo偶e jak Benjie p贸jdzie do domu 鈥 pomy艣la艂a.

Rick wsta艂 od sto艂u, jeszcze dwukrotnie przemierzy艂 d艂ugo艣膰 kuchni, po czym wypi艂 duszkiem reszt臋 kawy.

Pojad臋 tam i poszukam jej w sta艂ych melinach; zanim gdzie艣 si臋 przeniesie.

Potarga艂 Benjiemu w艂osy wychodz膮c i zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi. Laurel skrzywi艂a si臋 na odg艂os wylatuj膮cego w powietrze 偶wiru. Rick zbyt szybko wycofywa艂 samoch贸d z podjazdu.

Wr贸ci艂 dwie godziny p贸藕niej, z pustymi r臋kami, zestresowany i nie przestawa艂 narzeka膰 na brak odpowiednich zabezpiecze艅 w areszcie 艣ledczym dla kobiet.



Rozdzia艂 trzydziesty pi膮ty


Jim skrzywi艂 si臋 bole艣nie, bo s艂o艅ce wpadaj膮ce przez okno na pi臋膰dziesi膮tym pi臋trze bole艣nie razi艂o go w oczy. Przed p贸j艣ciem do domu musia艂 jeszcze zatelefonowa膰.

S艂uchawk臋 podnios艂a sekretarka z komendy policji w Jericho i poinformowa艂a go, 偶e szef wr贸ci艂 wprawdzie do miasta, ale aktualnie wyjecha艂 na patrol. Quincy Berke oddzwoni艂 czterdzie艣ci minut p贸藕niej. Rozpocz膮艂 rozmow臋 od pytania o pogod臋.

Jest gor膮co, wilgotno, paskudnie, a obywatele wykazuj膮 nadmiar energii 鈥 odpar艂 Jim. 鈥 To samo, co zawsze.

W Miami musi by膰 fantastycznie. Nigdy tam nie by艂em. Zawsze chcia艂em pojecha膰, ale po tym wszystkim, co czytam o was w gazetach, ju偶 nie jestem taki pewien 鈥 powiedzia艂 jowialnie.

Ale jedna z pa艅skich znajomych odby艂a t臋 podr贸偶 kilka lat temu i ju偶 nie wr贸ci艂a.

Pewnie m贸wi pan o Mary Ellen 鈥 zabrzmia艂o to entuzjastycznie. 鈥 Pracujecie razem?

Ma pan na my艣li detektyw Dustin?

Jest detektywem. I co pan na to? Min臋艂o ju偶 chyba ze sze艣膰 lat od czasu, kiedy poproszono mnie o referencje. Podejmowa艂a wtedy sta偶 w Miami. Potem ju偶 nikt nie dzwoni艂 w jej sprawie, wi臋c doszed艂em do wniosku, 偶e dosta艂a prac臋. Ostra dziewczyna. Wszystko u niej w porz膮dku?

Pracuje teraz w wydziale zab贸jstw i robi 艣wietn膮 robot臋.

W wydziale zab贸jstw? Wiedzia艂em, 偶e daleko zajdzie. Nie utrzymuje z nami kontaktu.

Wi臋c pracowa艂a u was?

Oczywi艣cie. By艂a pierwsz膮 kobiet膮, jak膮 przyj臋li艣my do pracy. Od tej pory przyby艂o ich troch臋, ale 偶adna nie jest taka 艂adna. W dalszym ci膮gu zawraca facetom w g艂owach?

Jasne. Jej rodzice mieszkali w Jericho, prawda?

I w dalszym ci膮gu mieszkaj膮. Tom i Claire maj膮 farm臋 pi臋tna艣cie mil za miastem.

Dlaczego wyjecha艂a? Jim us艂ysza艂, 偶e szef wypuszcza g艂o艣no powietrze. Zabrzmia艂o to tak, jakby kto艣 przek艂u艂 nagle balon.

Widocznie chcia艂a zwiedzi膰 du偶e miasto 鈥 powiedzia艂 sztucznie, nieszczerze.

By艂 chyba jeszcze jaki艣 pow贸d. Jim zapuszcza艂 przyn臋t臋, Berke da艂 si臋 z艂apa膰.

Czy ona ma jakie艣 k艂opoty?

Au was mia艂a?

By艂a chryja.

Nie wspomnia艂 pan o niczym takim w referencjach.

Nie uwa偶a艂em tego za stosowne. Sprawa mia艂a charakter osobisty, pozostawa艂a bez zwi膮zku z prac膮, jak膮 tu wykonywa艂a.

Co si臋 wydarzy艂o?

Przecie偶 to ju偶 musztarda po obiedzie. Nie ma sensu grzeba膰 w przesz艂o艣ci. Mary Ellen u艂o偶y艂a sobie 偶ycie i mi艂a z niej dziewczyna. Jestem pewien, 偶e nie by艂aby zadowolona, gdybym zacz膮艂 wyci膮ga膰 tamte sprawy na 艣wiat艂o dzienne.

Jaka艣 afera mi艂osna?

W艂a艣nie. Skandal ju偶 ucich艂, a ludzie zapomnieli o wszystkim.

Co si臋 sta艂o?

To by艂 policjant w stopniu porucznika. Pracowa艂 dla mnie. Dobry cz艂owiek, tylko zbyt m艂odo si臋 o偶eni艂. Wie pan, takie wesele na 艂apu-capu. Pi臋膰 miesi臋cy po 艣lubie przysz艂o na 艣wiat dziecko. Ona by艂a zawsze przewra偶liwiona i strasznie zazdrosna. Mieli problemy. Potem 偶yli w separacji. A ch艂opak pracowa艂 razem z Mary Ellen i wie pan, jak to bywa.

Tak, ale prosz臋 m贸wi膰 dalej.

Nawi膮zali ze sob膮 powa偶ny romans. Jego 偶ona dosta艂a sza艂u. Nie mam pretensji do Mary Ellen, by艂a m艂oda, facet 偶y艂 w separacji. Mieszka艂 sam, w przyczepie. Ca艂y czas powtarza艂, 偶e bierze rozw贸d, ale nigdy nie z艂o偶y艂 papier贸w. Odwiedza艂 dziecko, chyba dlatego 偶ona mia艂a nadziej臋, 偶e do niej wr贸ci. Zawsze zawraca艂a mu g艂ow臋 w pracy, bo tylko w ten spos贸b mog艂a nawi膮za膰 z nim kontakt. Kiedy艣 nawet poprzecina艂a mu opony w samochodzie patrolowym, tu偶 przed komisariatem 鈥 szef zachichota艂 na to wspomnienie. 鈥 呕eby zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, straszy艂a go samob贸jstwem. Pewnego wieczoru zatelefonowa艂a na komend臋 i pojecha艂 do niej. Prawdopodobnie chcia艂 j膮 powstrzyma膰 przed zrobieniem czego艣 g艂upiego. Zaci膮gn臋艂a go chyba wtedy do 艂贸偶ka. W ko艅cu byli ma艂偶e艅stwem, do cholery! Wygl膮da na to, 偶e kiedy przysypia艂, wzi臋艂a jego pistolet i strzeli艂a mu prosto w skro艅. Potem zabi艂a dziecko i sama odebra艂a sobie 偶ycie. Znale藕li艣my j膮 u艂o偶on膮 w poprzek jego cia艂a, a obok bro艅.

Nikt nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e to by艂o morderstwo i samob贸jstwo? 鈥 skrzywi艂 si臋 Jim.

Ja nie. Ale ludzie gadali, robili z艂o艣liwe plotki.

呕e Dusty mia艂a co艣 z tym wsp贸lnego?

Tak. 呕ona tego faceta kompletnie oszala艂a. Zanim poci膮gn臋艂a za spust, zatelefonowa艂a na komisariat i powiedzia艂a, 偶e Mary Ellen grozi艂a jej i jej rodzinie. Ale Mary Ellen mia艂a wtedy s艂u偶b臋, do cholery! Pomaga艂a odholowywa膰 wrak z autostrady. Nie by艂a nawet w pobli偶u ich mieszkania. Lekarze s膮dowi potwierdzili tez臋 o morderstwie i samob贸jstwie. 呕ony innych policjant贸w zawsze traktowa艂y j膮 ozi臋ble. Mo偶e pan sobie wyobrazi膰, co si臋 dzia艂o, kiedy znaleziono cia艂a. Nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej tu mieszka膰. Kocha艂a swoj膮 prac臋, ale 偶yjemy w ma艂ym miasteczku i inne kobiety po prostu nie 偶yczy艂y sobie, 偶eby pracowa艂a z ich m臋偶ami. Tak samo uwa偶ali ludzie zwi膮zani z ko艣cio艂em. Jej rodzice byli zawsze bardzo niezadowoleni z tego, 偶e spotyka si臋 z 偶onatym m臋偶czyzn膮. Oni te偶 jej dopiekli.

To ju偶 wszystko?

Nie wystarczy? Zrobi艂 si臋 tu cholerny skandal. Prawdopodobnie dlatego postanowi艂a schroni膰 si臋 w jakim艣 du偶ym mie艣cie. Miami to nie jest Jericho, co bardzo mnie zreszt膮 cieszy.

Mnie r贸wnie偶 鈥 odpar艂 Jim.

Jak ona si臋 miewa?

Jest wspania艂a. Wr臋cz fantastyczna.

Wysz艂a za m膮偶?

Nie.

Je艣li wspomni pan jej o naszej rozmowie, prosz臋 powiedzie膰, 偶e pyta艂em o ni膮 i 偶ycz臋 jej wszystkiego najlepszego.

Oczywi艣cie, szefie.

Jim siedzia艂 przy biurku i u艣miecha艂 si臋. Odkry艂 tragiczn膮 tajemnic臋 Mary Ellen Dustin, ale nie rozumia艂 zupe艂nie, dlaczego Rick wpad艂 w tak膮 panik臋. Ca艂a reszta jego podejrze艅 oka偶e si臋 na pewno r贸wnie bezsensowna. Wiedziony przeczuciem, zn贸w si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋.


Prescott Williams wszed艂 do pokoju pi臋膰 minut p贸藕niej swoim charakterystycznym, leniwym, mi臋kkim krokiem rodem z Overtown. Porusza艂 ramionami i biodrami jakby w rytm muzyki w stylu rap. By艂a to z艂agodzona wersja jego zwyk艂ego stylu bycia. Nie chcia艂 specjalnie rzuca膰 si臋 w oczy na komendzie, 偶eby nie podpa艣膰 starszym rang膮, bia艂ym policjantom, kt贸rym mog艂oby si臋 nie podoba膰 jego zachowanie. Williams wychowa艂 si臋 na ulicy, cudem uda艂o mu si臋 trzyma膰 z dala od k艂opot贸w, zosta艂 stra偶nikiem w wieku lat osiemnastu, a po uko艅czeniu dwudziestu jeden mia艂 nadziej臋 rozpocz膮膰 nauk臋 w Akademii Policyjnej. U艣miechn膮艂 si臋 rado艣nie do Jima, kt贸ry w 艣rodku a偶 j臋kn膮艂. Jim mia艂 g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e b臋dzie ju偶 dawno na emeryturze, kiedy Williams dostanie odznak臋 i bro艅.

Pokaza艂 mu teraz, 偶eby usiad艂.

Prescott przysiad艂 na krze艣le z pogodnym wyrazem twarzy.

Pami臋tasz, jak w zesz艂ym tygodniu przyprowadzi艂e艣 tu kobiet臋, 艣wiadka z Bal Harbour.

Tak, t臋 staruszk臋 z psem 鈥 u艣miechn膮艂 si臋.

Pozna艂e艣 Pookiego.

Tak, m贸wi艂a, 偶e tak si臋 w艂a艣nie nazywa. Napad艂 na mnie, szczerzy艂 z臋by i dobra艂by mi si臋 do ty艂ka, gdybym go nie zawo艂a艂.

Tak, 偶ycie w og贸le jest niebezpieczne, Prescott. Co si臋 wydarzy艂o, kiedy przyprowadzi艂e艣 j膮 na komisariat?

Nic 鈥 偶achn膮艂 si臋 Williams. 鈥 Co ona nagada艂a? Przywioz艂em j膮 tu, jak pan kaza艂 鈥 wierci艂 si臋 niespokojnie na krze艣le.

Nic nie nagada艂a. Wszystko jest w porz膮dku. Nie denerwuj si臋. Pos艂uchaj mnie teraz. To wa偶ne. Chc臋 zobaczy膰, czy sprawdzasz si臋 jako dobry obserwator, detektyw, rozumiesz? Opowiedz mi wszystko, co zasz艂o, od momentu kiedy zostawi艂e艣 samoch贸d na parkingu.

Prescott przyjrza艂 si臋 uwa偶nie Jimowi spod wp贸艂przymkni臋tych powiek. Za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋, opar艂 si臋 o krzes艂o i zacz膮艂 si臋 gapi膰 w sufit. My艣la艂 wyra藕nie nad wyzwaniem z zaci艣ni臋tymi ustami. Potem wychyli艂 si臋 do przodu, a stopy opar艂 mocno o pod艂og臋.

Wje偶d偶amy na parking, nie, starsza pani wysiada przy windzie, bo nie ma miejsca na samoch贸d. Ci faceci z oddzia艂贸w specjalnych zawsze zabieraj膮 miejsca 鈥 wyja艣ni艂 obra偶onym tonem. 鈥 Wiedz膮, 偶e im nie wolno, ale i tak to robi膮, bo to blisko windy. 鈥 Prescott zn贸w wpatrywa艂 si臋 w sufit przez dobre dwadzie艣cia sekund ze zmarszczonymi brwiami. 鈥 Parkuj臋, id臋 spotka膰 si臋 ze staruszk膮 przy windzie, wsiadamy i jedziemy na portierni臋 鈥 popatrzy艂 na Jima, wyra藕nie czekaj膮c na aprobat臋, a on pokiwa艂 z uznaniem g艂ow膮. 鈥 Wpisujemy si臋 na portierni, nie, staruszka pokazuje dokumenty, dostaje identyfikator i przypina go sobie do sukienki. Telefonuj臋 na g贸r臋 do sier偶anta, tego, co mnie po ni膮 pos艂a艂, i zawiadamiam, 偶e ju偶 jeste艣my.

I co dalej? Przypomnij sobie wszystkie szczeg贸艂y, dok艂adnie, kogo widzia艂e艣, z kim rozmawia艂e艣, co si臋 wydarzy艂o.

No, wtedy mieli艣my ma艂y problem 鈥 powiedzia艂, wyra藕nie zawstydzony. 鈥 Nic takiego, ale zapomnia艂em karty do windy jad膮cej do wydzia艂u zab贸jstw. Zostawi艂em w samochodzie. Ale ju偶 dzwonili艣my na g贸r臋, 偶e zaraz b臋dziemy, a ja znam sier偶anta i wiem, 偶e on nie lubi czeka膰. Wi臋c rozgl膮dam si臋 za kim艣 z kart膮. Winda si臋 otwiera i wysiada z niej ta blondynka, detektyw, ta postawna, wie pan. Ma du偶e... 鈥 wykona艂 znacz膮cy gest. 鈥 Spieszy si臋 bardzo i jest mocno wkurzona. Ale pytam, czy nie da艂aby nam klucza, bo chcemy si臋 dosta膰 na g贸r臋. Ona patrzy na mnie, na staruszk臋, odwraca si臋, wracamy do windy, ona wk艂ada kart臋, ja przyciskam guzik i jedziemy na g贸r臋.

Czy one rozmawia艂y ze sob膮?

Prescott mia艂 niem膮dr膮 min臋.

Kobieta detektyw z blond w艂osami ze staruszk膮. Rozmawia艂y ze sob膮?

Nie 鈥 Prescott wzruszy艂 ramionami. 鈥 Chyba starsza pani powiedzia艂a: 鈥瀌zi臋kuj臋鈥, czy co艣 takiego, chcia艂a by膰 mi艂a, ale detektyw... chyba nazywa si臋 Dustin, mrukn臋艂a tylko 鈥瀗ie ma za co鈥 i posz艂a. Wida膰 by艂o, 偶e jest zdenerwowana i bardzo si臋 spieszy.

Jeste艣 pewien, 偶e to by艂a detektyw Dustin.

No jasne, przecie偶 j膮 znam. Kiedy艣, jak zacz膮艂em tu pracowa膰, podrzuci艂a mnie do domu. Mi艂a kobieta. I ma 艂adne nogi.

B臋dziesz kiedy艣 wspania艂ym policjantem, Prescott 鈥 pokiwa艂 g艂ow膮 Jim.

Williams wyszed艂 z pokoju jeszcze bardziej tanecznym ni偶 zwykle krokiem.

Ale mam nadziej臋, 偶e nie za mojego 偶ycia 鈥 pomy艣la艂 Jim. Opar艂 si臋 o krzes艂o.

Podejrzana oczyszczona z zarzut贸w 鈥 powiedzia艂 g艂o艣no. Zab贸jca wci膮偶 nie zosta艂 znaleziony i przebywa艂 na wolno艣ci, ale przynajmniej Rick nie zrobi艂 z siebie idioty i nie polecia艂 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych. Sprawdzi艂 czas. Rick pojecha艂 do domu po bezskutecznych poszukiwaniach Kruszyny na Boulevard. Jim wybra艂 jego numer.

On ju偶 艣pi 鈥 powiedzia艂a Laurel. 鈥 Mam go obudzi膰?

Nie, to nic pilnego. Spotkam si臋 z nim wieczorem.



Rozdzia艂 trzydziesty sz贸sty


Niepok贸j i zdenerwowanie nie pozwoli艂y Dusty zasn膮膰. Roznosi艂 j膮 wyj膮tkowo nieprzyjemny rodzaj energii. Przemierzaj膮c pok贸j wzd艂u偶 i wszerz dosz艂a do wniosku, 偶e mo偶e zrobi膰 wra偶enie na Ricku jedynie w贸wczas, je艣li zachowa si臋 ca艂kowicie profesjonalnie. A nawet je艣li jej si臋 to nie uda, odzyska przynajmniej godno艣膰. Je偶eli nie mo偶e mie膰 jego mi艂o艣ci, a by艂a to bardzo bolesna perspektywa, chce przynajmniej cieszy膰 si臋 jego szacunkiem. Poka偶e mu, jaki z niej detektyw. Posiada艂a jeszcze wiele dumy. Ubra艂a si臋, pojecha艂a do centrum sportowego i wybra艂a p贸艂toragodzinne, wyczerpuj膮ce zaj臋cia Tawny Marie, kt贸re polega艂y na 膰wiczeniach z ci臋偶arkami. Mia艂a wra偶enie, 偶e Tawny Marie nie b艂yszczy tak jak zwykle. Mia艂a zupe艂nie puste oczy. Po zaj臋ciach Dusty pozna艂a pow贸d tej zmiany.

Barry nie pokazuje si臋 ju偶 od dw贸ch dni, nie podchodzi nawet do telefonu, wi臋c musia艂am wzi膮膰 za niego zaj臋cia, a na dodatek jaki艣 zboczeniec wydzwania do mnie co noc 鈥 wyzna艂a Tawny Marie.

Gada 艣wi艅stwa?

Tak, ale w og贸le to wszystko jest jakie艣 dziwne. Najpierw odk艂ada艂 s艂uchawk臋, jakby si臋 pomyli艂, teraz s艂ysz臋 szepty. M贸wi przera偶aj膮ce, obrzydliwe rzeczy.

Zdaje si臋, 偶e mnie jedyn膮 to min臋艂o 鈥 Dusty wygi臋艂a zabawnie usta w podk贸wk臋. 鈥 Czuj臋 si臋 niedoceniona.

Nie ma si臋 z czego 艣mia膰 鈥 Tawny Marie wygl膮da艂a tak, jakby mia艂a ochot臋 si臋 rozp艂aka膰. 鈥 Nie znosz臋 wy艂膮cza膰 telefonu, ale musz臋 si臋 kiedy艣 zdrzemn膮膰. Bardzo nieprzyjemnie jest o czwartej nad ranem, kiedy jeste艣 sama i nie masz poj臋cia, kto wygaduje te zboczone 艣wi艅stwa. Wczoraj s艂ysza艂am jakie艣 g艂osy w patio. Kiedy zapali艂am 艣wiat艂o, kto艣 uciek艂.

Przepraszam, nie chcia艂am z ciebie 偶artowa膰, Tawny. Przypuszczam, 偶e w艂膮czy艂y mi si臋 mechanizmy obronne.

S膮dzisz, 偶e to ma jaki艣 zwi膮zek z centrum. Mo偶e dzwoni do mnie ta sama osoba, kt贸ra napisa艂a ten ohydny list do dziewczyny Ricka?

Poj臋cia nie mam 鈥 Dusty zamy艣li艂a si臋 g艂臋boko, jakby szuka艂a czego艣 efemerycznego. 鈥 Umawia艂a艣 si臋 kiedy艣 z Rickiem 鈥 spyta艂a.

Tak, ale dawno temu. By艂 naprawd臋 boski. A ty?

Te偶. Prawdziwy kr臋tacz z niego. My艣l臋, 偶e by艂y艣my po prostu 艂atwymi zdobyczami. Uwa偶asz, 偶e Laurel wie?

Raczej nie, chyba 偶e sam jej powiedzia艂.

Nie s膮dz臋.

Widzisz jaki艣 zwi膮zek?

Nie wiem. Mo偶e. Dzwoni艂a艣 do centrali? Niewykluczone, 偶e potrafi膮 ustali膰, kto ci臋 niepokoi.

Nie chc臋 robi膰 takiego szumu. Marz臋 tylko, 偶eby to si臋 wreszcie sko艅czy艂o.

P贸jd臋 dzi艣 wcze艣niej do pracy. Musz臋 doko艅czy膰 pewn膮 piln膮 prac臋. Porozmawiam z naszym 艂膮cznikiem z central膮 telefoniczn膮 i dowiem si臋, co mo偶na ustali膰. Jak my艣lisz, gdzie jest Barry?

Nie mam pomys艂u. To nie w jego stylu, 偶eby tak po prostu nie przyj艣膰. Do nikogo si臋 nie odezwa艂. Lepiej by by艂o dla niego, 偶eby mia艂 dobre usprawiedliwienie.


***

W komisariacie panowa艂 spok贸j, jak zwykle w sobotnie popo艂udnia. Dusty zamierza艂a doko艅czy膰 robot臋 papierkow膮 w sprawie pani Vandermay i przejrze膰 materia艂y dotycz膮ce sprawy Roba Thorne鈥檃 i sprzedawcy ze sklepu nocnego. Na biurku znalaz艂a pro艣b臋 o zebranie ochotnik贸w do pracy w ochronie dw贸ch zebra艅 politycznych, jakie mia艂y si臋 odby膰 w 艢wi臋to Pracy. Szef 偶yczy艂 sobie, 偶eby mniejszo艣ci by艂y dostatecznie dobrze reprezentowane, gdy偶 zebrania mia艂y by膰 transmitowane przez telewizj臋.

Niespecjalnie uradowana tak膮 perspektyw膮, zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy Rick i Jim r贸wnie偶 zostali zwerbowani do tej akcji. Je艣li tak, zdecydowa艂a si臋 p贸j艣膰. Sprawdzi艂a, czy na biurku Ricka jest te偶 takie zawiadomienie. Grzeba艂a w stosie papier贸w i nagle rzuci艂o si臋 jej w oczy jej w艂asne nazwisko pisane na maszynie. Wyj臋艂a kartk臋 ze stosu. Zobaczy艂a 偶贸艂ty druk u偶ywany przy pisaniu raport贸w do wydzia艂u spraw wewn臋trznych w swojej w艂asnej sprawie. Serce stan臋艂o jej w gardle. Poczu艂a, 偶e ma mi臋kko w kolanach, gdy czyta艂a kilkakrotnie raport. Wyrazy i zdania zdawa艂y si臋 wyskakiwa膰 z papieru: 鈥... mo偶liwo艣膰, 偶e detektyw Dustin jest podejrzana o dokonanie dw贸ch zab贸jstw, a tak偶e napadu z broni膮 w r臋ku i pr贸by zab贸jstwa... 艣wiadek... podobie艅stwo do fotografii... 鈥

Szale艅stwo, kompletne wariactwo. Rozumia艂a teraz zachowanie Ricka. Jak m贸g艂 j膮 podejrzewa膰? Zna艂 j膮 przecie偶, ona go kocha艂a, mieli tyle ze sob膮 wsp贸lnego. Mia艂a ochot臋 wrzeszcze膰 i wali膰 pi臋艣ciami o 艣ciany. On naprawd臋 my艣la艂, 偶e jest do tego zdolna. Chcia艂a rozwali膰 mu biurko i porozrzuca膰 wsz臋dzie papiery. Dr偶膮c na ca艂ym ciele, usiad艂a na krze艣le Ricka i przeczyta艂a wszystko jeszcze raz. To nie by艂 偶art. Dlaczego Jim nic jej nie powiedzia艂? Byli pewnie zaj臋ci 艣ledzeniem mnie 鈥 pomy艣la艂a.

Musi porozmawia膰 z Rickiem. Si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋, zawaha艂a si臋, czu艂a gonitw臋 my艣li i rosn膮c膮 panik臋. Rozejrza艂a si臋 po pokoju, jakby chcia艂a si臋 upewni膰, kto w nim jest, i pomy艣la艂a, 偶e musi natychmiast wyj艣膰. Wydzia艂 spraw wewn臋trznych zawiesi j膮 do czasu zako艅czenia dochodzenia w jej sprawie. Tego wymaga艂a procedura. Departament prze偶ywa艂 jeszcze kompromitacj臋 zwi膮zan膮 z zawieszeniem i aresztowaniem policjant贸w pos膮dzonych o zwi膮zek z handlem kokain膮. Zostali wyrzuceni z pracy i oskar偶eni o zbrodnie, od handlu narkotykami pocz膮wszy, na w艂amaniu i morderstwie sko艅czywszy. Zawieszenie wchodzi艂o w zakres dzia艂a艅 oficjalnych i stawa艂o si臋 faktem znanym opinii publicznej. Kto艣 zawsze dawa艂 cynk prasie. Do ko艅ca 偶ycia b臋dzie si臋 za ni膮 wlec ta historia, b臋dzie czu膰 si臋 jak na widelcu, a jej kariera i reputacja znajd膮 si臋 w powa偶nym niebezpiecze艅stwie. Nigdy nie mo偶na si臋 ca艂kowicie wypl膮ta膰 z takiej sprawy, nawet je艣li zostanie si臋 ca艂kowicie oczyszczonym z zarzut贸w. Nie mog艂a tak po prostu odej艣膰 i zacz膮膰 gdzie indziej. Nie mog艂a pr贸bowa膰 jeszcze raz uk艂ada膰 sobie 偶ycia. Dok膮d mia艂aby p贸j艣膰? I co mia艂aby robi膰? Z takim podejrzeniem, z takim obci膮偶eniem nigdy nie b臋dzie ju偶 mog艂a pracowa膰 jako policjantka. Nigdzie. Rozejrza艂a si臋 trwo偶liwie wok贸艂 siebie. Automatycznie, zupe艂nie bezmy艣lnie wkr臋ci艂a, kartk臋 do maszyny. R臋ce jej dr偶a艂y, gdy wystukiwa艂a pro艣b臋 o kilka dni urlopu na za艂atwienie pilnych spraw rodzinnych.

Z bij膮cym sercem zostawi艂a podanie na biurku Ricka. Drugi egzemplarz przeznaczy艂a dla porucznika. Czu艂a si臋 jak z艂odziej w nocy. Policjant z portierni, kt贸ry pomacha艂 do niej, gdy wchodzi艂a do budynku, by膰 mo偶e mia艂 natychmiast zawiadomi膰 wydzia艂 spraw wewn臋trznych o jej przybyciu. Kto艣 m贸g艂by w艂a艣nie by膰 w drodze do niej z decyzj膮 o zawieszeniu w r臋ku. Prawie bieg艂a, szybko wsiad艂a do windy i wcisn臋艂a guzik na najni偶sze pi臋tro, unikaj膮c w ten spos贸b przej艣cia przez g艂贸wny korytarz i portierni臋, po czym posz艂a wci膮偶 jeszcze zupe艂nie roztrz臋siona do samochodu. Czu艂a, 偶e nie panuje ju偶 nad sob膮 i ma w臋ze艂 zamiast 偶o艂膮dka. Wsz臋dzie, ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa, zainstalowane by艂y kamery, sterowane z konsoli. Kto艣 mo偶e j膮 obserwowa膰. Musia艂a si臋 uspokoi膰 i trze藕wo my艣le膰. Pojedzie do domu, zabierze par臋 rzeczy i zamelduje si臋 w motelu. Tam zastanowi si臋, co robi膰.

W my艣lach wci膮偶 pojawia艂y si臋 jej obrazy aresztowanych policjant贸w. Ka偶de aresztowanie znajdowa艂o miejsce na pierwszych stronach gazet. T艂umy reporter贸w chcia艂y zdoby膰 zdj臋cie, na kt贸rym byli koledzy prowadz膮 glin臋 w kajdankach, robi膮 mu zdj臋cia do kartoteki, pobieraj膮 odciski palc贸w i wtr膮caj膮 do wi臋zienia.

Wyjecha艂a z gara偶u, zerkaj膮c niespokojnie we wsteczne lusterko. Musia艂a my艣le膰 racjonalnie. Nigdy nie istnia艂a 偶adna poszlaka, kt贸ra pozwala艂aby s膮dzi膰, 偶e zab贸jca jest kobiet膮. Jak mo偶na by艂o wzi膮膰 j膮 za m臋偶czyzn臋, do diab艂a? Rick i Jim znale藕li 艣wiadka po inwigilacji w centrum handlowym. Teraz ju偶 wiedzia艂a, dlaczego Rick by艂 dla niej taki ch艂odny, a nawet jej unika艂. Wtedy w艂a艣nie to si臋 zacz臋艂o. Wszystko dlatego, 偶e nie pojecha艂a do centrum handlowego, tylko je藕dzi艂a w k贸艂ko bez celu, lituj膮c si臋 nad sob膮 i s艂uchaj膮c bluesowych piosenek przez walkmana, zamiast w艂膮czy膰 policyjne radio, op艂akuj膮c Ricka, bo najpierw niemal zgin膮艂, a potem zacz膮艂 opowiada膰 o Laurel i p艂odzeniu dzieci.

Czy ona kiedykolwiek nabierze rozumu? Co jest z ni膮 nie w porz膮dku? Inne kobiety zakochuj膮 si臋, a potem 偶yj膮 d艂ugo i szcz臋艣liwie. A ona, prosz臋, trzydziestka na karku, zakochana zaledwie dwa razy i dwa razy ponosi kl臋sk臋.

Rick nie jest z艂ym cz艂owiekiem 鈥 pomy艣la艂a. Mo偶e zepsu艂y go kobiety, ale stara si臋 post臋powa膰 uczciwie. By艂a pewna, 偶e potrafi go przekona膰 o swojej niewinno艣ci i wyja艣ni膰 wszystkie w膮tpliwo艣ci. Zabi膰 Roba Thorne鈥檃? Chryste! Tego uroczego ch艂opca? Fakt, 偶e Rick i Jim mogli cho膰 przez chwil臋 rozwa偶a膰 powa偶nie tak膮 mo偶liwo艣膰, wyda艂 jej si臋 zupe艂nie nie do pomy艣lenia.

Kocha艂a tych ch艂opak贸w. Rick i Jim byli dla niej jak rodzina, tym bardziej 偶e w艂asnej ju偶 nie mia艂a. Ale teraz czu艂a, 偶e ta nowa rodzina obraca si臋 przeciwko niej i zaczyna j膮 oskar偶a膰. Mia艂a uczucie deja vu. Ju偶 raz tak by艂o, wtedy w Jericho. M贸j Bo偶e, czego jej brakuje, skoro nie potrafi艂a wzbudzi膰 mi艂o艣ci, zaufania i lojalno艣ci tych, kt贸rych kocha艂a?

Skierowa艂a si臋 autostrad膮 na zjazd prowadz膮cy do Pigeon Plum. Najpierw przejedzie obok swego domu i sprawdzi, czy nikt na ni膮 nie czeka. Mo偶e wydzia艂 spraw wewn臋trznych wstrzyma si臋 z podj臋ciem dzia艂ania do poniedzia艂ku? Powa偶nie w to w膮tpi艂a. Zarzuty by艂y zbyt ci臋偶kie. Cholera, ten czerwony samoch贸d na pewno j膮 zdradzi. Zagryz艂a wargi ze z艂o艣ci. Nie mog膮 mi tego zrobi膰 鈥 pomy艣la艂a gorzko. Nie pozwol臋 im.



Rozdzia艂 trzydziesty si贸dmy


Jak mog艂em tak si臋 pomyli膰 鈥 Rick potrz膮sa艂 z niedowierzaniem g艂ow膮. 鈥 Nie masz 偶adnych w膮tpliwo艣ci?

Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 odpar艂 Jim.

Az tym facetem z Jericho pracowa艂a, tak?

Tak. Nic dziwnego, 偶e nigdy o nim nie wspomina艂a.

Cholera, 偶ona i dziecko. 呕al mi skurczybyka, ale chyba by艂 stukni臋ty.

Mam wra偶enie, 偶e Dusty nie zmieni艂a upodoba艅 co do m臋偶czyzn.

Gdzie ona jest, do cholery? 鈥 Rick przerzuca艂 poczt臋. 鈥 Sp贸藕nia si臋. O rany! Sp贸jrz tylko na to! 鈥 opar艂 si臋 o krzes艂o, czytaj膮c dokument, kt贸ry trzyma艂 w r臋kach. 鈥 Od Dusty, prosi o urlop, bo musi za艂atwi膰 nag艂e sprawy. Od zaraz.

Och nie! 鈥 j臋kn膮艂 Jim. 鈥 Przecie偶 wiesz, 偶e ona zawsze wcze艣niej przychodzi w weekendy. Gdzie jest ten raport, kt贸ry mia艂e艣 zamiar wys艂a膰 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych?

Orygina艂 jest u mnie w biurku, ale chyba zostawi艂em kopi臋 w koszyku, w艣r贸d tych szparga艂贸w 鈥 zacz膮艂 grzeba膰 w艣r贸d stosu raport贸w i pism.

Jim mia艂 zbola艂膮 min臋.

Mo偶emy si臋 za艂o偶y膰, 偶e je偶eli w og贸le go znajdziesz, b臋dzie usiany odciskami jej palc贸w.

Nie ma go tutaj.

Chryste! Zadzwo艅 do niej natychmiast. Nie powiniene艣 by艂 zostawia膰 tego na wierzchu.

Dusty, je艣li tam jeste艣, odbierz 鈥 powiedzia艂 Rick do automatycznej sekretarki. 鈥 Zadzwo艅 do mnie natychmiast. Do biura.

Cholera 鈥 powiedzia艂 do Jima. 鈥 Ta kobieta ju偶 mi nigdy nie zaufa.

Zapomnij o zaufaniu, b艂agaj o przebaczenie.

To r贸wnie偶 oznacza, 偶e znowu stan臋li艣my w martwym punkcie w sprawie centrum. Je艣li nasz jedyny 艣wiadek jest tak podatny na sugestie, 偶e wybiera zdj臋cie danej osoby z pliku, poniewa偶 w艂a艣nie widzia艂 j膮 na dole dwadzie艣cia minut wcze艣niej, mamy powa偶ne powody, 偶eby w膮tpi膰 w jego wiarygodno艣膰.

Niekoniecznie. Za艂o偶臋 si臋, 偶e widzia艂a to, co widzia艂a. Kobiet臋, mo偶e transwestyt臋. My艣l臋, 偶e widzia艂a blondynk臋. Jak膮艣 inn膮 blondynk臋.

Musimy to jej jako艣 wynagrodzi膰, Jim.

Jak to my? Ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e to tw贸j problem.


Na ich zmianie nie wydarzy艂o si臋 nic szczeg贸lnego. To samo, co zwykle. Dwie gro藕ne strzelaniny w barach, 艣mier膰 z przyczyn naturalnych i samob贸jstwo przez powieszenie. Obaj telefonowali do Dusty za ka偶dym razem, gdy mieli chwil臋 czasu. Ostatnia pr贸ba mia艂a miejsce przed 艣witem. Odpowiada艂a im tylko maszyna.

Chyba nie s膮dzisz, 偶e potraktowa艂a to wszystko tak powa偶nie, 偶eby... zrobi膰 co艣... no wiesz.

Nie, ona jest opanowana 鈥 odpar艂 Rick, ale przejecha艂 przez Pigeon Plum, nim wr贸ci艂 do domu. Nikogo tam nie by艂o. Ani 艣ladu samochodu. Nabazgra艂: 鈥瀂adzwo艅鈥 na odwrocie wizyt贸wki i zostawi艂 j膮 w drzwiach wej艣ciowych. Pojecha艂 r贸wnie偶 do Southwind i sprawdzi艂 parking przy klubie sportowym. Mo偶e naprawd臋 co艣 si臋 sta艂o w jej rodzinie i pojecha艂a na par臋 dni do Iowa. Powa偶nie jednak w to w膮tpi艂.

Gdy wr贸ci艂 do domu, Laurel rozgniata艂a w艂a艣nie w d艂oniach li艣cie mi臋ty, a ciep艂o jej sk贸ry wydziela艂o intensywny aromat ziela.

Dziewczyna mia艂a na sobie pasiasty fartuch i r臋kawice kuchenne. Jej twarz by艂a zaczerwieniona, bo ca艂y czas pilnowa艂a potrawy, kt贸ra by艂a w piecyku. Co艣 bosko pachnia艂o.

Udziec barani 鈥 oznajmi艂a. 鈥 Podam go na zimno p贸藕niej. To klasyczny przepis 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 z dum膮. 鈥 Jest bardzo chrupi膮cy i wszystkie soki zostaj膮 wewn膮trz do czasu, gdy si臋 go pokroi.

To brzmi wspaniale 鈥 dotkn膮艂 jej policzka i pow臋drowa艂 do 艂azienki. 鈥 Dusty nie dzwoni艂a, prawda?

Laurel wyprostowa艂a si臋 i popatrzy艂a za nim.

Nie, Rick 鈥 odpar艂a. 鈥 Nie mia艂am od niej wiadomo艣ci. Nie pracowa艂a w nocy?

Nie. Wzi臋艂a sobie troch臋 wolnego. Nast膮pi艂o pewne nieporozumienie i mo偶e s膮dzi膰, 偶e ma k艂opoty w pracy 鈥 ziewn膮艂. 鈥 Musz臋 si臋 przespa膰, ale je艣li ona zadzwoni, obud藕 mnie. Chc臋 z ni膮 porozmawia膰.

Laurel stan臋艂a w drzwiach 艂azienki. Mia艂a zatroskan膮 min臋.

Te k艂opoty to nic powa偶nego, prawda?

Rick by艂 wyra藕nie zawstydzony.

Nie, ale ona ma powody, 偶eby s膮dzi膰 inaczej. To wszystko moja wina. Dlatego powinienem z ni膮 porozmawia膰. Mo偶e jest zmartwiona. Wi臋c obud藕 mnie, dobrze?

Oczywi艣cie 鈥 powiedzia艂a.

Zdj膮艂 koszul臋 i podkoszulek. Widzia艂a, jak napinaj膮 mu si臋 mi臋艣nie na plecach.

Mo偶e m贸g艂bym jeszcze chwil臋 poczuwa膰 鈥 oznajmi艂, a w jego oczach kry艂a si臋 konkretna propozycja. 鈥 Je艣li zostaniesz tu i b臋dziesz mnie zabawia膰.

Laurel by艂a szczerze zdziwiona t膮 sugesti膮.

Gotuj臋 co艣 na kuchence i musz臋 tego dopilnowa膰 鈥 odpar艂a szybko i uciek艂a do kuchni.

W par臋 chwil p贸藕niej Marilyn przej臋艂a pa艂eczk臋 od Harriet. Rozebra艂a si臋 i porozrzuca艂a ubranie po ca艂ej kuchni. Zostawi艂a jedynie fartuch. Zawi膮za艂a go w talii, w艂o偶y艂a szpilki, wzi臋艂a z lod贸wki pojemnik z bit膮 艣mietan膮 i pomkn臋艂a do sypialni. Rick zasypia艂 ju偶 prawie i my艣la艂 o Dusty, kiedy us艂ysza艂 syk aerozolu i dotyk czego艣 zimnego na najbardziej intymnych cz臋艣ciach cia艂a. Zapomnia艂 o Dusty, pomagaj膮c zdj膮膰 fartuch zmys艂owej kobiecie o zielonych oczach.

艢ni艂 p贸藕niej, 偶e jest w raju, a tam fruwa pe艂no k艂臋biastych chmurek i anio艂贸w z 偶贸艂tymi w艂osami i kosmatymi skrzyd艂ami o s艂odkim smaku.


Harriet by艂a w kuchni, gdy Dusty zatelefonowa艂a oko艂o czwartej po po艂udniu.

Przepraszam, 偶e przeszkadzam, Laurel, ale czy mo偶esz poprosi膰 Ricka? Musz臋 z nim porozmawia膰.

Jej g艂os brzmia艂 powa偶nie, wyczuwa艂o si臋 w nim napi臋cie.

Ojej, Dusty. On 艣pi i zostawi艂 mi 艣cis艂e instrukcje. Nie wolno mi go budzi膰 nawet dla papie偶a 鈥 m贸wi艂a przepraszaj膮cym tonem.

Dusty westchn臋艂a.

To wa偶na sprawa.

Wiem, m贸wi艂 mi, 偶e masz k艂opoty. Na chwil臋 zapad艂a kr臋puj膮ca cisza.

To sprawa s艂u偶bowa 鈥 powiedzia艂a Dusty troch臋 zagniewanym tonem.

Oj, znasz przecie偶 Ricka 鈥 odpar艂a pogodnie Laurel. 鈥 On mi wszystko opowiada. M贸wi艂, 偶e musi zobaczy膰 si臋 z tob膮 osobi艣cie.

Jak si臋 obudzi? 鈥 spyta艂a Dusty z nadziej膮.

Och nie, nie dzisiaj. M贸wi艂, 偶eby艣 nie przychodzi艂a na komend臋. Chce, 偶eby艣 przysz艂a tutaj. Jutro. Jutro wieczorem oko艂o si贸dmej.

Czy b臋dzie u was jeszcze kto艣 z policji?

Nie s膮dz臋. Dlatego chce, 偶eby艣 przysz艂a tutaj.

Dobrze 鈥 g艂os Dusty brzmia艂 niezbyt pewnie. 鈥 Zobaczymy si臋 jutro o si贸dmej. By艂abym ci wdzi臋czna, Laurel, gdyby to wszystko zosta艂o mi臋dzy nami.

Oczywi艣cie 鈥 odpar艂a gor膮co Laurel. 鈥 Lubisz placek z limonkami?

Co? 鈥 spyta艂a Dusty, zaskoczona tym pytaniem.

Domowy placek z limonkami. Przygotuj臋 go na t臋 okazj臋. Albo placek z orzeszkami. Nie piek艂am go od wiek贸w.

Ale偶 nie k艂opocz si臋 tak bardzo. Nie przepadam za s艂odyczami. Nie zapomnij tylko powiedzie膰 Rickowi, 偶e przyjd臋.

Nie zapomnimy. Jak mogliby艣my o tobie zapomnie膰?


Rick obudzi艂 si臋 o 贸smej i spyta艂, czy telefonowa艂a Dusty. Laurel powiedzia艂a, 偶e nie i w jej oczach wida膰 by艂o zdziwienie.

Dlaczego pytasz? Mia艂a dzwoni膰?

Rick spojrza艂 na ni膮 ostro.

Pami臋tasz, m贸wi艂em ci, 偶e musz臋 z ni膮 porozmawia膰.

Laurel patrzy艂a przez chwil臋 bezmy艣lnie przed siebie, dop贸ki nie zauwa偶y艂a, 偶e Rick jest naprawd臋 zdziwiony.

Tak, rzeczywi艣cie 鈥 przytakn臋艂a. 鈥 Ale nie zadzwoni艂a.

Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz pojecha膰 jutro ze mn膮 i z Jimem? 鈥 spyta艂, nalewaj膮c sobie kaw臋. 鈥 Nie wr贸cimy zbyt p贸藕no.

Jutro? 鈥 zaniepokoi艂a si臋.

Jedziemy do Key Largo po 艂贸dk臋 jego s膮siada.

O kt贸rej?

Rick bardzo si臋 zniecierpliwi艂.

Chryste Jezu! Czy tobie w og贸le zdarza si臋 s艂ucha膰 tego, co do ciebie m贸wi臋? Jutro po po艂udniu. Pami臋tasz? Pyta艂em ci臋 wczoraj, czy chcesz z nami pojecha膰, ale powiedzia艂a艣, 偶e masz robot臋 w ogrodzie. Opami臋taj si臋, dziewczyno. We藕 si臋 w gar艣膰.

Przykro mi. Nic na to nie poradz臋 鈥 krzykn臋艂a i wybuchn臋艂a p艂aczem. 鈥 Bo偶e, Rick! Co艣 jest ze mn膮 nie tak!

Daj spok贸j, kochanie. Nie ma problemu 鈥 powiedzia艂 delikatnie i przytuli艂 j膮 do siebie. Czasem tylko troch臋 m臋czy mnie mieszkanie pod jednym dachem z roztargnionym profesorem.

Przejecha艂 przez Pigeon Plum p贸藕niej, gdy by艂 ju偶 w drodze do pracy. Jego wizyt贸wka wci膮偶 tkwi艂a w drzwiach.



Rozdzia艂 trzydziesty 贸smy


Ogr贸d wygl膮da艂 jak arras utkany z wielu odcieni zieleni na tle witra偶u nieba. Czerwone p膮ki poinciany kr贸lewskiej pyszni艂y si臋 tu偶 obok kaskady z艂ocistych p艂atk贸w, kt贸re pie艣ci艂 teraz delikatnie popo艂udniowy wietrzyk. Harriet w艂o偶y艂a ogrodowe r臋kawice ze 艣wi艅skiej sk贸ry i panam臋 z szerokim rondem, kt贸re chroni膰 j膮 mia艂o od ra偶膮cego blasku s艂o艅ca odbitego w wodach zatoki. To w艂a艣nie ona odrzuci艂a zaproszenie Ricka i odczuwa艂a ulg臋 z powodu jego wyjazdu. Poprzysi臋g艂a sobie, 偶e nie b臋dzie tolerowa膰 偶adnych ro艣lin, kt贸re nie daj膮 kwiat贸w ani owoc贸w. Kiedy jednak przedstawi艂a Rickowi swoje plany, on stanowczo sprzeciwi艂 si臋 usuni臋ciu paproci, kt贸re hodowa艂a jego matka. Naprawd臋, ta kobieta lubowa艂a si臋 w g艂upstwach. No c贸偶. Teraz matka przebywa艂a w St. Petersburgu, syn by艂 w艂a艣nie w drodze do Key Largo, a rz膮dzi艂a Harriet. Nuci艂a, wylewaj膮c p艂yn niszcz膮cy chwasty na wszystkie pierzaste paprocie rosn膮ce wok贸艂 skalnego ogr贸dka, po czym westchn臋艂a z zadowoleniem. Chwast, m贸wi艂a sobie, to po prostu ro艣lina nie na miejscu. Je艣li orchidea kwitnie tam, gdzie zamierzasz hodowa膰 kapust臋, staje si臋 zwyk艂ym chwastem.

Biedna Laurel. Dozna szoku, kiedy zobaczy, 偶e wszystkie paprocie zwi臋d艂y. Telefonowa艂a nawet do matki Ricka po rad臋, co do sposobu ich hodowli. B臋dzie oczywi艣cie wini膰 siebie, jak zwykle. Pomy艣li zapewne, 偶e przesadzi艂a z nawo偶eniem. C贸偶, kto tam b臋dzie si臋 ni膮 przejmowa艂. Metalowy sekator 艣piewa艂, gdy przycina艂a ixor臋. By艂o tyle do zrobienia. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e na li艣ciach mango s膮 艣lady grzyba. Nale偶y spryska膰 drzewo specjalnym roztworem zawieraj膮cym mied藕. Mo偶e trzeba zrobi膰 to samo z awcado.

Odkry艂a ju偶 przyczyn臋, z powodu kt贸rej sk膮din膮d zdrowe ayocado nie dawa艂o owoc贸w. Drzewa maj膮 zar贸wno m臋skie, jak i 偶e艅skie kwiaty. Na niekt贸rych, takich jak to, kwiaty rodzaju m臋skiego otwieraj膮 si臋 tylko rano, a 偶e艅skiego po po艂udniu. Aby owocowa膰, drzewo takie musi mie膰 w pobli偶u inne drzewo, z kwiatami odpowiedniego rodzaju, kt贸re otwiera艂yby si臋 we w艂a艣ciwym czasie. U艣miechn臋艂a si臋 na my艣l o k艂opotach seksualnych drzew.

Maj膮 takie same problemy jak my powiedzia艂a do siebie i innych. Na chwil臋 oderwa艂a si臋 od pracy i spojrza艂a czule na dom. Postanowi艂a, 偶e kiedy Rick umrze, ka偶e stolarzowi zrobi膰 skrzynki na kwiaty.

Obci臋艂a p臋dy czere艣ni, aby zasadzi膰 je w s艂onecznej, p贸艂nocnej cz臋艣ci ogrodu. Od strony Singer贸w planowa艂a posadzenie jakiej艣 k艂uj膮cej ro艣liny, a najlepiej czego艣 truj膮cego, 偶eby Benjie trzyma艂 si臋 z daleka od jej ogrodu.

Jej nierdzewny rydel l艣ni艂, kiedy pracowa艂a tak na kwietnikach obsadzonych r贸偶owo-bia艂ymi niecierpkami i begoniami o po艂yskuj膮cych li艣ciach. Cienie wyd艂u偶a艂y si臋. Pomy艣la艂a, 偶e pora ko艅czy膰. Najci臋偶sza praca jednak by艂a wci膮偶 jeszcze przed ni膮. Musia艂a przenie艣膰 kilka donic z bromeliami na ty艂 domu. Kwit艂y ju偶, a ich b艂yszcz膮ce przylistki i kaskady kwiat贸w zapiera艂y dech. Hiszpanie uwa偶aj膮 je za symbol go艣cinno艣ci, co mo偶e t艂umaczy膰, dlaczego matka Ricka wystawi艂a je przed domem. Ale je艣li umie艣ci膰 je z ty艂u, obok sadzawki, b臋d膮 widoczne zar贸wno z patio, jak i jadalni. Gliniane donice okaza艂y si臋 zbyt ci臋偶kie i niepor臋czne dla Harriet, przyszed艂 wi臋c Alex, 偶eby jej pom贸c.

Podni贸s艂 donic臋 i zani贸s艂 j膮 na drug膮 stron臋 domu, jakby nic nie wa偶y艂a.

Prosz臋 bardzo.

Benjie zajrza艂 do nich przez 偶ywop艂ot i wyszed艂 na podw贸rko. Mia艂 na sobie niebieski dres, a w r臋ku wiaderko.

Chyba nie masz zamiaru tutaj kopa膰, prawda, Benjie?

Szukam 艂opatki.

My艣l臋, 偶e jej tutaj nie ma Alex postawi艂 donic臋. By艂e艣 grzeczny ostatnio?

Benjie pokiwa艂 g艂ow膮 z powa偶n膮 min膮.

Nie bawi臋 si臋 w policjant贸w. Gdzie jest Jennifer?

Nie mo偶e teraz wyj艣膰. Jest za du偶o pracy. Mamy przed sob膮 wa偶ny wiecz贸r. Baw si臋 艂adnie.

Postawi艂 sobie donic臋 na ramieniu i ruszy艂 w kierunku wody, a Benjie przeszed艂 przez 偶ywop艂ot na swoj膮 stron臋.


Laurel wydawa艂o si臋, 偶e s艂yszy 艣miech, ale nie wiedzia艂a, sk膮d dochodz膮 d藕wi臋ki. Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 siebie, lecz nikogo nie zauwa偶y艂a. By艂o jej gor膮co i odczuwa艂a pragnienie. Nic dziwnego 鈥 pomy艣la艂a, gdy zauwa偶y艂a jaki ogrom pracy uda艂o jej si臋 wykona膰. Upa艂 sprawi艂, 偶e by艂a lekko zamroczona. Nie pami臋ta艂a nawet, 偶e wysz艂a na zewn膮trz. Postanowi艂a najpierw posprz膮ta膰 poobcinane p臋dy i powyrywane chwasty, a p贸藕niej i艣膰 pod prysznic i odpocz膮膰.

Odkr臋ci艂a hydrant, skropi艂a wod膮 nadgarstki i spryska艂a twarz. Przestraszy艂 j膮 jaki艣 nag艂y ruch w krzakach. Serce zacz臋艂o wali膰, jak oszala艂e.

Benjie!

Mia艂 du偶e, niebieskie, oczy i patrzy艂 na ni膮 niepewnie. U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.

Jak si臋 masz?

Ch艂opczyk patrzy艂 na ni膮 uwa偶nie, po czym odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 zatoki z grymasem zdziwienia na twarzy. Po chwili zn贸w spojrza艂 na Laurel, marszcz膮c brwi.

O co chodzi, Benjie?

Mia艂a nadziej臋, 偶e kiedy艣 ona i Rick te偶 b臋d膮 mieli synka. Mo偶e teraz uda im si臋 wypo偶yczy膰 Benjiego i pojecha膰 na wycieczk臋 do zoo, jak Rick b臋dzie mia艂 wolne. Pr贸bowa艂a sobie przypomnie膰, kiedy to b臋dzie i nachmurzy艂a si臋. Jaki dzi艣 dzie艅? 鈥 my艣la艂a. Mia艂a wra偶enie, 偶e wszystko si臋 jej pl膮cze.

Chcesz wej艣膰 i napi膰 si臋 czego艣 zimnego? Mo偶e mleka albo soku pomara艅czowego?

Benjie zignorowa艂 pytanie i zn贸w zwr贸ci艂 twarz w stron臋 wody, gdzie by艂o coraz ciemniej, gdy偶 s艂o艅ce znika艂o powoli za horyzontem.

Co si臋 sta艂o, synku?

Ten cz艂owiek 鈥 odpar艂 ponuro, a jego g艂adkie brwi zn贸w si臋 zmarszczy艂y.

Jaki cz艂owiek? 鈥 oczy Laurel pow臋drowa艂y za jego spojrzeniem w stron臋 winoro艣li morskich i palm, kt贸re sta艂y nad wod膮.

Odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋 gwa艂townie.

Ten cz艂owiek 鈥 powiedzia艂 i uni贸s艂 r臋k臋, wskazuj膮c co艣 wyra藕nie. Nie zobaczy艂a nic, pr贸cz cieni w艣r贸d drzew i promieni s艂o艅ca po艂yskuj膮cych w wodzie. Bromeliady. Sk膮d si臋 tu wzi臋艂y? Dozna艂a dziwnego wra偶enia, bo przeszy艂 j膮 ch艂贸d, cho膰 temperatura wynosi艂a nadal oko艂o trzydziestu stopni C.

Jaki cz艂owiek? Kogo masz na my艣li? Ricka? Podni贸s艂 na ni膮 oczy.

Nie 鈥 przygryz艂 wargi. 鈥 Alexa. To ten z艂y.

Alex. A, tak jak w tym nagryzmolonym podpisie pod listem. Czy zamkn臋艂a tylne drzwi? Nie mog艂a sobie przypomnie膰. A Rick ostrzega艂 j膮, szczeg贸lnie po tym przera偶aj膮cym li艣cie, 偶eby zawsze, nawet wtedy, kiedy wychodzi tylko do ogrodu albo do s膮siad贸w, zamyka艂a drzwi i zabiera艂a ze sob膮 klucz. Przeszuka艂a kieszenie, ale na darmo. Klucza nie by艂o. W my艣lach dok艂adnie s艂ysza艂a ka偶de s艂owo zawarte w plugawym anonimie, jakby kto艣 wypowiada艂 je na g艂os. 鈥瀂amierzam ci臋 zabi膰鈥. Dr偶a艂a ze strachu, mimo 偶e wci膮偶 艣wieci艂o s艂o艅ce.

Benjie 鈥 przykucn臋艂a przy ch艂opcu i opar艂a mu r臋ce na ramionach. 鈥 Naprawd臋 widzia艂e艣 tu jakiego艣 cz艂owieka?

Ch艂opczyk zachichota艂 nerwowo, odsun膮艂 si臋 od niej i zrobi艂 krok w ty艂, spogl膮daj膮c to na wod臋, to na Laurel. Na jego okr膮g艂ej, zaci臋tej buzi pojawi艂 si臋 szelmowski wyraz, jakby mieli jaki艣 wsp贸lny sekret.

Gdzie jest Jennifer? 鈥 zapyta艂.

Kto to jest Jennifer? Benjie, co ty wymy艣lasz? 鈥 Laurel odgarn臋艂a mokry kosmyk w艂os贸w z twarzy. 鈥 Gdzie ty widzia艂e艣 tego cz艂owieka?

Z czo艂a skapywa艂 jej pot, cho膰 czu艂a ch艂贸d w okolicach kolan. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e m贸wi zbyt g艂o艣no i piskliwie, ale ju偶 j膮 to przesta艂o obchodzi膰.

Ch艂opiec otworzy艂 buzi臋 i pokaza艂 z膮bki, bia艂e i idealnie r贸wne, jak ziarenka kukurydzy. Obserwowa艂 j膮 i czeka艂.

Odpowiadaj, Benjie!

Laurel chcia艂a schwyci膰 go za r臋ce, ale jej d艂onie by艂y wilgotne, wi臋c wyrwa艂 si臋 jej z 艂atwo艣ci膮. Na jego twarzy po raz pierwszy pojawi艂o si臋 przera偶enie. Pad艂 na nich cie艅 i zas艂oni艂 popo艂udniowe s艂o艅ce.

Benjie? Nie przeszkadzaj Laurel, kiedy pracuje.

Beth m贸wi艂a do dziecka, ale patrzy艂a na Laurel z dziwn膮 min膮. Laurel wsta艂a, za偶enowana i zawstydzona. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e jest strasznie spocona i potargana. Beth wzi臋艂a Benjiego na r臋ce.

Czas na kolacj臋, m艂ody cz艂owieku. Laurel 鈥 doda艂a 艂agodnie 鈥 pracujesz zbyt ci臋偶ko. Nie przem臋czaj si臋 tak. Daj sobie z tym spok贸j. To robota dla ogrodnika.

Odwr贸ci艂a si臋 i posz艂a w stron臋 domu, nie wypuszczaj膮c z ramion Benjiego, kt贸ry patrzy艂 t臋po przed siebie.

Laurel ukl臋k艂a i pozbiera艂a narz臋dzia. Wok贸艂 niej unosi艂 si臋 zapach ziemi i czego艣 ostrego, nieprzyjemnego. Paprocie usch艂y. Bo偶e, co si臋 z ni膮 dzieje? Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi, wpad艂a do domu i trz臋s膮cymi si臋 palcami nakr臋ci艂a zamiejscowy numer telefonu.

Mamo 鈥 powiedzia艂a przez 艂zy 鈥 my艣la艂am, 偶e przyjedziecie. Potrzebuj臋 pomocy, prosz臋.

Ju偶 do ciebie jedziemy 鈥 odpar艂a matka Laurel smutnym, zrezygnowanym g艂osem.

Dzi臋ki Bogu 鈥 Laurel w艣lizn臋艂a si臋 do kuchni i usiad艂a, obejmuj膮c r臋kami kolana.

Kilka minut p贸藕niej Harriet wsta艂a z krzes艂a, poprawi艂a ubranie i wybra艂a ten sam numer.

Wszystko jest w porz膮dku 鈥 oznajmi艂a szorstko. 鈥 Nie s艂uchajcie jej i nie jed藕cie taki kawa艂 drogi. Zadzwonimy do was za par臋 dni.


Dzwonek zadzwoni艂 punktualnie o si贸dmej. Laurel mia艂a bardzo zdziwion膮 min臋.

Dusty! Jak si臋 masz?

Czy偶by Rick zapomnia艂 o naszym spotkaniu? 鈥 Dusty by艂a bardzo blada i zm臋czona. 鈥 Nie widzia艂am jego samochodu na podje藕dzie.

Jestem pewna, 偶e je艣li jeste艣cie um贸wieni, zaraz si臋 tu pojawi. Wejd藕 i usi膮d藕.

Dusty czu艂a si臋 bardzo niezr臋cznie. Wybra艂a krzes艂o o prostym oparciu w pobli偶u okna.

Co ci poda膰? Kaw臋? Mo偶e kieliszek wina?

Nie, za wszystko dzi臋kuj臋.

Laurel ruszy艂a w stron臋 kuchni, po czym zatrzyma艂a si臋 na chwil臋. Kiedy zawr贸ci艂a do pokoju, jej oczy i spos贸b trzymania g艂owy by艂y zdecydowanie inne.

Dusty, widzia艂a艣 moj膮 kuchni臋?

Chyba nie.

Chod藕, musisz koniecznie zobaczy膰 鈥 poprosi艂a.

Dusty spojrza艂a zrezygnowana przez okno, w nadziei, 偶e zobaczy samoch贸d Ricka, po czym niech臋tnie posz艂a za Harriet. Zostawi艂a torebk臋 na pod艂odze.

To jest najlepiej urz膮dzona kuchnia, jak膮 kiedykolwiek widzia艂am 鈥 powiedzia艂a z dum膮 gospodyni. 鈥 Czy wiesz, 偶e zosta艂a zaprojektowana na zam贸wienie? Popatrz, kolory sk膮pane s膮 w takim ciep艂ym blasku. To dlatego, 偶e 艣wiat艂o lamp przy suficie i kredensach pada na lady.

Dusty grzecznie skin臋艂a g艂ow膮.

Wyposa偶enie jest absolutnie fantastyczne. Lod贸wka z zamra偶ark膮 鈥 Laurel otworzy艂a drzwiczki lod贸wki jak Betty Furness w telewizji. 鈥 Zwyk艂y piecyk i kuchenka mikrofalowa. Sp贸jrz, ile miejsca! 鈥 Zademonstrowa艂a specjalne, wysuwane szuflady na garnki i patelnie.

Rzeczywi艣cie jest wspania艂a, Laurel 鈥 odpowiedzia艂a niecierpliwie Dusty. 鈥 Jak my艣lisz, Rick szybko wr贸ci?

Oczywi艣cie, 偶e nie.

Dusty mia艂a zdumiony wyraz twarz. Przekrzywi艂a na bok g艂ow臋, jakby si臋 przes艂ysza艂a.

Tak, jak ju偶 m贸wi艂am, kiedy zobaczysz ten dom, t臋 kuchni臋, b臋dziesz musia艂a zrozumie膰, dlaczego nie mog臋 si臋 narazi膰 na ryzyko ich utraty. Przedyskutowali艣my to i wszyscy doszli艣my do wniosku 鈥 powiedzia艂a, wyjmuj膮c z pojemnika n贸偶 do filetowania ryb i zwracaj膮c si臋 w stron臋 Dusty z nisko opuszczon膮 r臋k膮, w kt贸rej l艣ni艂o ostrze 鈥 偶e nie mo偶emy ci臋 d艂u偶ej tolerowa膰.

N贸偶 trafi艂 Dusty w korpus, pod 偶ebra.

O Bo偶e, Laurel! 鈥 nie czu艂a b贸lu, dop贸ki ostrze nie zosta艂o wyci膮gni臋te.

Upad艂a na jedno kolano, patrz膮c z niedowierzaniem na krew na r臋ku i ubraniu. Harriet wycofa艂a si臋. Dusty wsta艂a z trudem, krzywi膮c si臋 z b贸lu. D艂awi膮c 艂zy, ruszy艂a w stron臋 drzwi. Ale wtedy zast膮pi艂 jej drog臋 Alex. Mia艂 u艣miech na twarzy, a w r臋ku pistolet.

P贸艂 godziny p贸藕niej Beth zdawa艂o si臋, 偶e s艂yszy strza艂. Przystan臋艂a w pokoju i nas艂uchiwa艂a przez chwil臋, ale przez nast臋pnych kilkana艣cie minut nie dotar艂 do niej 偶aden d藕wi臋k. Wkr贸tce potem z podjazdu wyjecha艂 samoch贸d z rykiem silnika. Opony pisn臋艂y na 偶wirze, a p贸藕niej wjecha艂y z impetem na asfalt. Usta Beth zacisn臋艂y si臋. C贸偶 to za lekkomy艣lny i niebezpieczny spos贸b jazdy w okolicy, w kt贸rej mog膮 bawi膰 si臋 dzieci. Samoch贸d mia艂 czerwony kolor i by艂 to ten sam samoch贸d, kt贸ry widzia艂a ju偶 wcze艣niej. Wybra艂a numer Laurel, ale by艂o zaj臋te. Popatrzy艂a na wej艣cie do domu i stwierdzi艂a, 偶e drzwi s膮 otwarte na o艣cie偶. Wysz艂a w ch艂odny zmierzch, przesz艂a przez trawnik i pchn臋艂a drzwi.

Laurel? Jeste艣 tutaj?

Nie by艂o odpowiedzi. Wesz艂a dalej i zobaczy艂a, 偶e dywan, 艣ciany i kwiecist膮 sof臋 splami艂a krew. Lampy, krzes艂a i stolik by艂y poprzewracane. Zerkn臋艂a w d贸艂 i dostrzeg艂a Chucklesa, kota syjamskiego, kt贸ry le偶a艂 w rogu pokoju, ca艂y sk膮pany we krwi. Przez jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 wierzy艂a, mia艂a nadziej臋, 偶e ca艂a ta krew, kt贸r膮 widzia艂a w mieszkaniu, p艂ynie z martwego zwierz臋cia.

Laurel?

Jak w transie, z rozszerzonymi, nieprzytomnymi ze strachu oczami, posz艂a krwawym szlakiem przez wy艂o偶ony dywanem hol, a偶 do sypialni, i zajrza艂a do 艣rodka.

Jej krzyki odbija艂y si臋 o 艣ciany domu, gdy na z艂amanie karku bieg艂a do wyj艣cia, a偶 wreszcie upad艂a na trawnik, targana md艂o艣ciami i p艂aczem.



Rozdzia艂 trzydziesty dziewi膮ty


By艂o wspaniale, zupe艂nie jak za dawnych czas贸w. Rick cieszy艂 si臋, 偶e Laurel z nimi nie pojecha艂a. By艂o mu to potrzebne. A Jim nawet ani razu si臋 nie poskar偶y艂 na z艂e samopoczucie na wodzie. Pili piwo, omawiali prowadzone przez siebie sprawy, a kiedy wr贸cili do zostawionego na przystani samochodu, Rick zaprosi艂 Jima na kolacj臋 do domu.

W drodze min臋li Pigeon Plum. Wizyt贸wka Ricka wci膮偶 jeszcze tkwi艂a w drzwiach.

Ciekaw jestem, gdzie ona jest, u licha.

Nigdy tak nie znika艂a, nie m贸wi膮c, dok膮d si臋 wybiera.

Mo偶e zostawi艂a wiadomo艣膰 w komisariacie 鈥 powiedzia艂 Rick. Kiedy jechali spokojnie przez autostrad臋, 艣mign膮艂 obok nich samoch贸d policyjny.

Ciekaw jestem, dok膮d tak si臋 spiesz膮? 鈥 zdziwi艂 si臋 Jim. Otrzymali odpowied藕 na to pytanie, kiedy Rick par臋 minut p贸藕niej skr臋ci艂 na wysp臋. To, co ujrzeli, przypomnia艂o im do z艂udzenia wiecz贸r, kiedy zgin膮艂 Rob Thorne. Budz膮ce groz臋, migaj膮ce 艣wiat艂a samochod贸w policyjnych, karetka z kostnicy, m臋偶czy藕ni w mundurach odmierzaj膮cy teren 偶贸艂t膮 ta艣m膮 policyjn膮. Sta艂a tam nawet kobieta w szoku, przytulona do m臋偶a. Tym razem by艂a to Beth Singer. W pierwszej chwili Rick pomy艣la艂, 偶e co艣 si臋 sta艂o Benjiemu. Potem nagle zobaczy艂, 偶e ta艣ma rozci膮gni臋ta jest wok贸艂 jego domu, a porucznik idzie w stron臋 samochodu z grobow膮 min膮.

Podbieg艂a do nich Beth.

Rick! To Laurel! To Laurel!

Co si臋 sta艂o, do cholery 鈥 Rick wysiad艂 z auta. Czu艂 dziwn膮 sucho艣膰 w ustach.

Chryste 鈥 j臋kn膮艂 stoj膮cy za nim Jim.

M膮偶 Beth z艂apa艂 j膮 i kobieta odwr贸ci艂a g艂ow臋, 艂kaj膮c na jego ramieniu.

Co si臋 tu dzieje? 鈥 szlocha艂a. 鈥 Moje dziecko! Nie chc臋, 偶eby m贸j synek tu si臋 wychowywa艂.

Przykro mi, Rick 鈥 odezwa艂 si臋 porucznik, kr臋c膮c g艂ow膮. 鈥 Nie mo偶esz tam wej艣膰.

Rick zignorowa艂 go i ruszy艂 do wej艣cia.

Laurel! Laurel!

Dw贸ch znajomych mundurowych zagrodzi艂o mu drog臋. Patrzyli niepewnie na porucznika, oczekuj膮c dalszych instrukcji.

To m贸j dom! Musz臋 wej艣膰!

Przykro mi, sier偶ancie.

W takim razie b臋dziecie musieli mnie aresztowa膰! To m贸j dom, do jasnej cholery! 鈥 krzykn膮艂, usi艂uj膮c ich wymin膮膰.

Chryste Panie, szefie, musi pan pozwoli膰 mu wej艣膰 chocia偶 na chwil臋.

To nic nie da, Jim 鈥 chudy porucznik o ziemistej cerze przejecha艂 r臋k膮 po w艂osach i ust膮pi艂. 鈥 Id藕 z nim, ale nie pozw贸l mu niczego dotyka膰. Tam i z powrotem. To sprawa Domingueza i Taggerty鈥檈go.

Mundurowi rozst膮pili si臋.

Sypialnia 鈥 rzuci艂 szef i odwr贸ci艂 si臋.

Trzymaj si臋 鈥 mrukn膮艂 Jim.

Gdy wchodzili do 艣rodka, trzyma艂 Ricka za 艂okie膰. 艁贸偶ko by艂o splamione krwi膮, a na nim le偶a艂o cia艂o, przykryte ko艂dr膮 i pasiastym fartuchem. Wida膰 by艂o go艂膮, zakrwawion膮 nog臋 i pasmo jasnych w艂os贸w. M贸zg przylgn膮艂 do zgniecionej poszewki.

Rick nie podszed艂 bli偶ej.

Zabierz mnie st膮d 鈥 szepn膮艂. By艂 bledszy ni偶 kiedykolwiek.

Jim wyprowadzi艂 go na zewn膮trz. Tam Rick opad艂 na kamienn膮 艂awk臋, t臋 sam膮, na kt贸rej znalaz艂 Laurel, kiedy zgin膮艂 Rob Thorne. Jim zostawi艂 go tam z 艂okciami na kolanach i twarz膮 wtulon膮 w d艂onie.

Gdy wr贸ci艂 do niego po rozmowie z szefem, zasta艂 go w tym samym miejscu, w niezmienionej pozycji.

Twoja s膮siadka, Beth, znalaz艂a cia艂o i zobaczy艂a, 偶e spod domu odje偶d偶a czerwony datsun.

Rick odj膮艂 r臋ce od twarzy. Oczy b艂yszcza艂y mu mocno.

Jest du偶o czerwonych samochod贸w na 艣wiecie 鈥 stwierdzi艂 Jim. 鈥 Musimy jecha膰 do komisariatu, z艂o偶y膰 zeznania.

My?

To rutynowa sprawa. Chc膮, 偶eby艣my opowiedzieli im o pogr贸偶kach, o tym li艣cie. Chc膮 te偶 wiedzie膰, gdzie dzisiaj byli艣my. Interesuje ich ka偶dy najmniejszy trop, na jaki mo偶emy ich naprowadzi膰.

Rick wsta艂 powoli, jak cz艂owiek otumaniony 艣rodkiem przeciwb贸lowym. Jim poprowadzi艂 go w stron臋 wozu patrolowego.

Nie 鈥 Rick strz膮sn膮艂 jego d艂o艅 z ramienia. 鈥 Mog臋 prowadzi膰. Porucznik chcia艂 interweniowa膰, ale Jim powstrzyma艂 go.

Pojad臋 z nim. Spotkamy si臋 na miejscu.

Jim siedzia艂 za kierownic膮. Rick odezwa艂 si臋 tylko raz.

By艂a taka m艂oda. Nawet si臋 z ni膮 nie po偶egna艂em. Jeszcze spa艂a, kiedy wychodzi艂em dzisiaj rano.

Wcze艣nie wyruszyli艣my 鈥 powiedzia艂 Jim.


***

Doktor Feigleman przechadza艂 si臋 niecierpliwie po pokoju dochodzeniowym. Odpowiedzia艂 szybko na telefon, przynosz膮cy t臋 smutn膮 wiadomo艣膰. Odk膮d rozpocz膮艂 wsp贸艂prac臋 z wydzia艂em zab贸jstw, tylko dwa razy pomaga艂 policjantom, kt贸rych bliscy zostali zamordowani. W pierwszym przypadku w艂amywacze zabili szwagra jednego z oficer贸w, w drugim siostra policjanta zosta艂a zastrzelona przez psychicznie chorego, niedosz艂ego kochanka. Ale teraz zamordowano dziewczyn臋 detektywa z wydzia艂u zab贸jstw w ich w艂asnym domu. Przed wyj艣ciem z domu upewni艂 si臋 dok艂adnie, 偶e detektyw sam nie jest podejrzanym w tej sprawie. Z jego punktu widzenia zabicie kogo艣 w czasie rodzinnej sprzeczki nie by艂o ciekawym przypadkiem. Ale w komisariacie sprawdzono ju偶 jego alibi i stwierdzono z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e by艂 na 艂贸dce i na przystani w towarzystwie innego policjanta. Lansinga czeka艂a zatem bardzo ciekawa sprawa.

Kapelan policyjny czeka艂 ju偶 w komisariacie. 艢ciska艂 w r臋ku Bibli臋 oprawn膮 w sk贸r臋 i przybra艂 uduchowiony wyraz twarzy. Jego obecno艣膰 irytowa艂a Feiglemana. Gdyby sier偶ant Barrish potrzebowa艂 obecno艣ci duchownego, zadzwoni艂by do swego pastora, je偶eli go w og贸le mia艂. Kapelan i doktor nie odzywali si臋 do siebie, czekaj膮c na Ricka. Nigdy zreszt膮 nie byli w dobrych stosunkach.

Gdy Rick wysiad艂 z windy, wci膮偶 jeszcze ubrany w sweter, d偶insy i gumiaki, obaj m臋偶czy藕ni powstali z miejsc i ruszyli mu na powitanie.

Synu 鈥 zacz膮艂 kapelan.

Sier偶ancie 鈥 przerwa艂 Feigleman 鈥 przede wszystkim trzeba ustali膰...

Jim odsun膮艂 ich jednym ruchem r臋ki i wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by:

Do jasnej cholery! Ten cz艂owiek straci艂 w艂a艣nie kogo艣 bliskiego.

W艂a艣nie. I dlatego tu jestem 鈥 odpar艂 Feigleman. 鈥 Chc臋 mu pom贸c, jak potrafi臋 najlepiej.

On potrzebuje s艂贸w pociechy i ukojenia 鈥 doda艂 kapelan. 鈥 Mo偶emy si臋 razem modli膰.

P贸藕niej 鈥 uci膮艂 Jim obcesowo.

Telefonuj膮 dziennikarze 鈥 poinformowa艂 go urz臋dnik w cywilnym ubraniu, kt贸ry mia艂 bardzo zmartwion膮 min臋.

呕adnych telefon贸w 鈥 przerwa艂 Jim. 鈥 呕adnych dziennikarzy. Musz膮 zadowoli膰 si臋 oficjalnym o艣wiadczeniem..

M臋偶czyzna w mundurze wprowadzi艂 do pokoju dwoje ludzi w starszym wieku. Kobieta p艂aka艂a. M臋偶czyzna porusza艂 si臋 z trudno艣ci膮, o 艂asce. Rick pochwyci艂 ich w obj臋cia.

Jakim cudem dotarli艣cie tutaj tak szybko?

Kobieta przytuli艂a si臋 do niego, jakby ton臋艂a, a on ratowa艂 jej 偶ycie.

Laurel telefonowa艂a wcze艣niej do mamy i m贸wi艂a, 偶e potrzebuje pomocy. Wyruszyli艣my w godzin臋 p贸藕niej. Kiedy dotarli艣my na miejsce, powiedzieli nam...

Prosi艂a o pomoc? 鈥 Rick by艂 zaszokowany.

Chc膮, 偶eby艣my z艂o偶yli zeznania 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna, nie patrz膮c mu w oczy. 鈥 Jak to si臋 sta艂o?

Nie wiemy 鈥 odpar艂 Jim.

Schwyci艂 Ricka za rami臋 i zacz膮艂 mu szepta膰 do ucha. 鈥 Potrzebna jest oficjalna identyfikacja zw艂ok. Zosta艅 tutaj z jej rodzicami. Zaraz wracam.

Rick skin膮艂 g艂ow膮.

Feigleman i kapelan wci膮偶 kr膮偶yli wok贸艂 nich, jak s臋py. Feigleman pisa艂 co艣 w ma艂ym notesie.



Rozdzia艂 czterdziesty


Miriam siedzia艂a w recepcji.

Co za okropna historia 鈥 powiedzia艂a wsp贸艂czuj膮co.

Pieprzone 偶ycie 鈥 stwierdzi艂 Jim.

Jak si臋 czuje Rick?

Niedobrze z nim. Mieszkali razem. Nie wiem, jakie mieli plany. Nie m贸g艂 przewidzie膰, 偶e j膮 straci.

A przynajmniej nie w taki spos贸b 鈥 powiedzia艂 Lansing, kt贸ry wy艂oni艂 si臋 w艂a艣nie z kostnicy i podszed艂 do nich. 鈥 Z tego, co widz臋, denatka stoczy艂a zad臋t膮 walk臋. Laurel by艂a molestowana seksualnie za pomoc膮 jakiego艣 przedmiotu, prawdopodobnie pojemnika z lakierem do w艂os贸w. Wkr贸tce poznamy szczeg贸艂y. Teraz myj膮 cia艂o.

Musimy to wype艂ni膰 鈥 wtr膮ci艂a szybko Miriam i zacz臋艂a odczytywa膰 g艂o艣no to, co wpisywa艂 Jim do formularza le偶膮cego przed nimi na biurku.

Ja, Jim Ransom, dokona艂em identyfikacji zw艂ok i stwierdzam, 偶e zamordowana to Laurel Trevelyn, kt贸r膮 zna艂em od...

Jak d艂ugo zna艂 pan zmar艂膮?

I w艂a艣nie do tego si臋 wszystko sprowadza 鈥 pomy艣la艂, napotykaj膮c jej pytaj膮cy wzrok. 鈥濲ak d艂ugo zna艂 pan zmar艂膮?鈥

Jakie艣 osiem miesi臋cy, ale pomaga艂em jej przy przeprowadzce do Ricka 鈥 przed oczami pojawi艂o mu si臋 wspomnienie tego dnia, jakby ogl膮da艂 film nakr臋cony amatorsk膮 kamer膮. Wymaza艂 ten obraz z pami臋ci. Na zawsze.

Zanim pan wyjdzie, prosz臋 to podpisa膰. B臋d臋 艣wiadkiem 鈥 odezwa艂a si臋 Miriam i poklepa艂a go po r臋ku, jak babcia, kt贸ra chce w艂a艣nie poda膰 mleko i ciasteczka.


Ona jest zupe艂nie zmasakrowana 鈥 powiedzia艂 Lansing, gdy wchodzili do kostnicy. 鈥 Dosta艂a postrza艂 w twarz. Dobrze, 偶e to ty przyszed艂e艣, a nie Rick albo kto艣 z rodziny.

Zrobili艣my zdj臋cia i byli ju偶 ch艂opcy z laboratorium. Wykonali laserowy odcisk cia艂a. Bo偶e, ta maszyna to prawdziwa zmora. Ona le偶a艂a cz臋艣ciowo na prze艣cieradle wyci膮gni臋tym z 艂贸偶ka, wi臋c musieli艣my j膮 w nie owin膮膰, bo nie chcieli艣my, 偶eby dosz艂o do jakiego艣 zanieczyszczenia. W ten spos贸b nie zniszczyli艣my 偶adnych 艣lad贸w. Odnios艂a ran臋 kontaktow膮. Kto艣 przy艂o偶y艂 jej luf臋 do ko艣ci mi臋dzy oczami. Kula rozbi艂a czaszk臋 na proch. Mo偶esz sobie obejrze膰 skutek.

Le偶a艂a na nierdzewnym blacie o zagi臋tych bokach przyczepionych do du偶ej umywalki. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach krwi, 艣rodka odka偶aj膮cego i oleistej substancji mi臋towej s艂u偶膮cej do mycia blat贸w. Jedynym d藕wi臋kiem, jaki da艂o si臋 s艂ysze膰, by艂 szum wody p艂yn膮cej z dw贸ch gumowych w臋偶贸w. Woda sp艂ywa艂a na blat i 艣cieka艂a do umywalni przez dziur臋 na wysoko艣ci n贸g.

Jej g艂owa spoczywa艂a na fornirowanym czterocalowym podwy偶szeniu, dzi臋ki kt贸remu krew nie zbiera艂a si臋 w m贸zgu. Twarz zosta艂a pozbawiona kszta艂tu i zapad艂a si臋 do wewn膮trz jak dynia ze 艣wi臋ta duch贸w pozostawiona zbyt d艂ugo na s艂o艅cu. Lester, pracownik kostnicy, podni贸s艂 gumowego w臋偶a, wzi膮艂 g膮bk臋 i delikatnie zmywa艂 krew. Czerwony, a nast臋pnie r贸偶owy strumie艅 odp艂yn膮艂 wraz z nast臋pn膮 porcj膮 wody.

Jim patrzy艂 z zawodow膮 ciekawo艣ci膮 na ukazuj膮c膮 si臋 powoli jego oczom ran臋. Kula trafi艂a w lewe oko, zostawiaj膮c w tym miejscu pusty oczod贸艂. Prawe oko pozosta艂o nienaruszone. By艂o du偶e i niebieskie. Niebieskie. Niebieskie. Jim zako艂ysa艂 si臋 na obcasach.

Wzrost i waga? 鈥 jego g艂os brzmia艂 normalnie, ale zdradza艂 go wyraz twarzy i wzrok przenosz膮cy si臋 z d艂ugich n贸g i w膮skich bioder na du偶e piersi i jasne w艂osy.

Lester od艂o偶y艂 w臋偶a i si臋gn膮艂 po kart臋. Waga: sto dwadzie艣cia dziewi臋膰 funt贸w, wzrost: pi臋膰 st贸p, sze艣膰 i p贸艂 ca艂a.

Doktorze, prosz臋 powiedzie膰 Miriam, 偶eby podar艂a formularz, w kt贸rym stwierdzam, 偶e to Laurel Trevelyn 鈥 powiedzia艂 Jim, zaciskaj膮c pi臋艣ci. 鈥 To nie ona.

Lansing oniemia艂 ze zdziwienia.

Prosz臋 si臋 dok艂adnie przypatrzy膰. Zna pan t臋 kobiet臋.

Jim wyszed艂 szybko z kostnicy, a Lansing obszed艂 blat, 偶eby si臋 lepiej przyjrze膰.

O m贸j Bo偶e 鈥 szepn膮艂.

Jim jecha艂 szybko z powrotem do komisariatu.

Niech to jasny szlag! Cholera! 鈥 kl膮艂, wal膮c pi臋艣ciami w kierownic臋. 鈥 Dusty! Mia艂a艣 racj臋!

Po twarzy sp艂ywa艂y mu 艂zy.



Rozdzia艂 czterdziesty pierwszy


Urz臋dniczka przerwa艂a mu nie艣mia艂o. 鈥 Wiem, 偶e nie przyjmuje pan telefon贸w, sier偶ancie, ale to kto艣 z rodziny.

Rick skin膮艂 g艂ow膮, podszed艂 do biurka i podni贸s艂 s艂uchawk臋. W miar臋 jak s艂ucha艂, podnosi艂 przygarbione ramiona i prostowa艂 plecy. M贸wi艂 co艣 zbyt cicho, 偶eby inni mogli go us艂ysze膰, ale by艂 wyra藕nie zdenerwowany.

Do przechodz膮cej obok sekretarki dotar艂 tylko koniec rozmowy.

Zaczekaj tam, dobrze? 鈥 prosi艂 Rick swego rozm贸wc臋.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i wyszed艂 z biura. Nikt nie pr贸bowa艂 go zatrzyma膰.


Jim wszed艂 do pokoju z poszarza艂膮 twarz膮.

Gdzie Rick? 鈥 zapyta艂.

My艣la艂em, 偶e ty mi to powiesz 鈥 warkn膮艂 Dominguez. Niski, dobrze zbudowany detektyw by艂 w艣ciek艂y.

Nie z艂o偶y艂 zezna艅. By艂 do niego telefon, obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i znikn膮艂. Portier m贸wi, 偶e wyjecha艂 z parkingu jak szalony. Co tu si臋 dzieje, do cholery?

Przypuszczam, 偶e odkry艂 to, co w艂a艣nie zamierza艂em mu powiedzie膰. Cia艂o w kostnicy nie nale偶y do Laurel.

Co takiego?

Laurel 偶yje? 鈥 spyta艂a jej matka s艂abym g艂osem, chwytaj膮c za krzes艂o, 偶eby si臋 na czym艣 oprze膰.

Tak. Na to przynajmniej wygl膮da.

Kto w takim razie zosta艂 zamordowany? 鈥 zapyta艂 Dominguez.

Dusty.

Co za bzdura... Bo偶e! 鈥 wyj膮ka艂 Dominguez.

Matka Laurel spojrza艂a na swego m臋偶a, kr臋c膮c g艂ow膮 tam i z powrotem, jakby usi艂owa艂a czemu艣 zaprzeczy膰.

Powinni艣my byli to przewidzie膰, powinni艣my byli 鈥 powtarza艂a w k贸艂ko.

Co to znaczy? 鈥 zapyta艂 Jim.

Laurel zawsze mia艂a... problemy 鈥 ojciec wym贸wi艂 to s艂owo wyra藕nie, jakby chcia艂 nada膰 mu szersze znaczenie ni偶 to, jakie mie艣ci艂o si臋 w jego definicji.

Jakiego rodzaju problemy?

Wie pan, 偶e ona jest nasz膮 adoptowan膮 c贸rk膮?

Jim skin膮艂 g艂ow膮.

Nie ukrywa艂a tego.

Adoptowali艣my j膮 do艣膰 p贸藕no. Mia艂a sze艣膰 lat. Wiedzieli艣my, 偶e przesz艂a piek艂o, ale my z kolei byli艣my pi臋膰dziesi臋ciolatkami, g艂upimi i pe艂nymi idea艂贸w. S膮dzili艣my, 偶e mo偶emy zrekompensowa膰 Laurel wszystkie krzywdy ofiarowuj膮c jej mi艂o艣膰 i wszystko, co da si臋 kupi膰 za pieni膮dze. Ale to si臋 nie uda艂o. Zawsze mieli艣my k艂opoty. Opiekowali si臋 ni膮 lekarze... Wszystko sz艂o dobrze i dlatego s膮dzili艣my, 偶e z takim m臋偶czyzn膮 jak Rick... 鈥 urwa艂.

Innymi s艂owy, zwalili艣cie mu problem na g艂ow臋 i wyjechali艣cie z miasta 鈥 Jim kontrolowa艂 ka偶de s艂owo, ale patrzy艂 na nich oskar偶ycielskim wzrokiem.

Prze偶yli艣my trudne chwile 鈥 usprawiedliwia艂a si臋 kobieta. 鈥 Nie jeste艣my ju偶 m艂odzi.

Gdzie on, do cholery, jest? 鈥 rykn膮艂 Jim do innych detektyw贸w. 鈥 Czy wzi膮艂 ze sob膮 radio? Nadajnik by艂 w samochodzie. Spr贸buj go wywo艂a膰 鈥 powiedzia艂 do Domingueza i odwr贸ci艂 wzrok od biurka Dusty, na kt贸rym sta艂a fili偶anka po kawie, a w niej zwi臋dni臋ty kwiatek. 鈥 Kto do niego dzwoni艂?

Jaki艣 Alex 鈥 odpar艂a sekretarka.

Rodzice zareagowali natychmiast.

Laurel u偶ywa艂a czasem tego imienia 鈥 odezwa艂 si臋 ojciec, unosz膮c nie艣mia艂o d艂o艅 do g贸ry.

Jad臋 do niego do domu. Mo偶e tam wr贸ci艂 鈥 powiedzia艂 Jim do Domingueza i skierowa艂 si臋 do drzwi. 鈥 Ka偶 wszystkim patrolom szuka膰 ich obojga.

Feigleman, kt贸ry wci膮偶 tam jeszcze tkwi艂, patrzy艂 na rodzic贸w Laurel jak zaczarowany.



Rozdzia艂 czterdziesty drugi


Alex 偶a艂owa艂, 偶e nie widzia艂 miny Ricka, kiedy rozmawia艂 z nim przez telefon. Ten g艂upi dupek nie znalaz艂by nawet s艂onia w budce telefonicznej. By艂o mu g艂upio, 偶e zostawi艂 w domu taki ba艂agan, ale bardzo d艂ugo czeka艂 na Dusty i troch臋 go ponios艂o. Wynagrodzi艂 jednak wszystko Harriet, bo pozby艂 si臋 Ricka.

Ogr贸d Japo艅ski, po艂o偶ony na wietrznej wyspie, by艂 cichy i pusty. Od chwili gdy Alex korzysta艂 z automatu, widzia艂 tylko jakiego艣 czarnego lalusia, kt贸ry 膰wiczy艂 kung-fu przy fontannie. Jego okrzyki przypomina艂y Alexowi beczenie kozy.

Zaparkowa艂 samoch贸d Dusty przy ogrodzeniu, tak 偶eby 偶aden glina patroluj膮cy okolice nie m贸g艂 zobaczy膰 tabliczki z numerem rejestracyjnym. Wi臋kszo艣ci z nich nie chce si臋 wysiada膰 z samochod贸w, szczeg贸lnie w taki upa艂. Rick obieca艂, 偶e przyjedzie sam. Przez telefon nie rozmawiali o Dusty, ale najprawdopodobniej Rick si臋 ju偶 wszystkiego domy艣li艂. Seks i 艣mier膰. Rick i Dusty.

Alex chodzi艂 tam i z powrotem po drewnianym mostku, potem przeszed艂 przez kamienny mostek, obok pagody, min膮艂 latarnie i pos膮gi w poszukiwaniu najlepszej pozycji. Zatrzyma艂 si臋, 偶eby spojrze膰 na 艂agodny i dobroduszny u艣miech brzuchatego Hotel, b贸stwa przynosz膮cego szcz臋艣cie. Wspaniale pomy艣la艂. Na metalowej tabliczce, pod pos膮giem, widnia艂 napis: 鈥濿cielenie Szcz臋艣cia鈥. Tu narodzi si臋 jego nowe wcielenie, w kt贸rym b臋dzie w stanie wszystko kontrolowa膰.

Masa i ci臋偶ar pistoletu, kt贸ry mia艂 za pasem, dodawa艂a mu si艂. Wiatr szele艣ci艂 w srebrnych platanach i na przystani 偶agl贸wek w Yacht Clubie, kt贸ry znajdowa艂 si臋 nie opodal. Alex s艂ucha艂 d藕wi臋cznego pobrz臋kiwania boi i zastyg艂 w oczekiwaniu. 呕aden wojownik pomy艣la艂 nie cieszy艂 si臋 nigdy bardziej z czekaj膮cej go walki. Wszystko, co wydarzy艂o si臋 do tej pory, stanowi艂o jedynie preludium tego wieczoru. Ju偶 on poka偶e temu cholernemu glinie. Us艂ysza艂 samoch贸d i zobaczy艂 reflektory. Nadje偶d偶a艂. Hotel u艣miecha艂 si臋. Alex odwzajemni艂 u艣miech.

Trzasn臋艂y drzwiczki samochodu. Tylko raz. W porz膮dku. Przyjecha艂 sam, tak jak obieca艂. Dla Laurel, tej bladej pindy? Wkr贸tce jej te偶 si臋 pozb臋dziemy pomy艣la艂. Wiedzia艂, 偶e ma wystarczaj膮co du偶o si艂y.

Alex us艂ysza艂 przyt艂umiony odg艂os krok贸w, kto艣 bieg艂 przez drewniany mostek. Wyra藕nie si臋 spieszy艂.

Wyj膮艂 pistolet i trzyma艂 go w obu r臋kach za sob膮.


Rick wbieg艂 do ogrodu. Nie by艂 uzbrojony, mia艂 tylko nadajnik, kt贸ry znalaz艂 w samochodzie. Poniewa偶 na pocz膮tku nikogo nie zauwa偶y艂, ruszy艂 w stron臋 Hotel, miejsca spotkania, przy ko艅cu kr臋tej 艣cie偶ki.

Cienie wydawa艂y si臋 ciep艂e i pachnia艂y orientalnymi kwiatami, ja艣minem, imbirem i granatami. 艢mig艂a helikoptera widokowego przecina艂y powietrze po drugiej, po艂udniowej stronie autostrady. Centrum Miami l艣ni艂o srebrzy艣cie i z艂oci艣cie, a wie偶a Centnist sk膮pana by艂a w turkusowym b艂臋kicie tej lazurowej nocy. To noc dla kochank贸w 鈥 pomy艣la艂.

D艂ugo nikogo nie widzia艂, a偶 wreszcie j膮 dostrzeg艂. Sta艂a w dziwnej pozycji, z rozstawionymi nogami, podniesionym podbr贸dkiem, r臋kami na plecach. Mia艂a nieustraszony, ch艂opi臋cy wygl膮d, gdy czeka艂a tu偶 na wprost pos膮gu Hotel. U艣miecha艂a si臋. M贸j Bo偶e 鈥 pomy艣la艂 鈥 po tym wszystkim, co si臋 sta艂o.

Zbli偶aj膮c si臋 do niej, wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

Och, kochanie.

Wyj臋艂a bro艅 zza plec贸w i przybra艂a postaw臋 strzeleck膮, trzymaj膮c przed sob膮 pistolet w obu wyci膮gni臋tych r臋kach. Zawaha艂 si臋 tylko przez moment i szed艂 dalej.

Nie mo偶esz mnie zabi膰. Wszystko b臋dzie dobrze. Jeste艣 chora, ale zaopiekuj臋 si臋 tob膮. Przyrzekam.

Bro艅 przesun臋艂a si臋 lekko, celuj膮c mu teraz prosto w pier艣.

Nie jestem uzbrojony. Nie m贸g艂bym ci臋 skrzywdzi膰. Sp贸jrz. Pochyli艂 si臋, po艂o偶y艂 nadajnik na trawie, potem wyprostowa艂 plecy i wyci膮gn膮艂 przed siebie puste d艂onie.

Nie mo偶esz mnie zabi膰 鈥 powt贸rzy艂. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i pos艂a艂 jej sw贸j najskuteczniejszy, ch艂opi臋cy u艣miech. 鈥 Do diab艂a, to przecie偶 ja nauczy艂em ci臋 strzela膰. Kochasz mnie, male艅ka. 鈥 Szed艂 w jej stron臋 bez strachu.

By艂 blisko niej, kiedy Alex poci膮gn膮艂 za spust.

Rick zobaczy艂 ogromny b艂ysk i k艂膮b dymu, kt贸ry zawis艂 na chwil臋 w powietrzu. Nie s艂ysza艂 strza艂u. Kula przesz艂a przez jego prawy kciuk, roztrzaskuj膮c ko艣膰, trafi艂a w prawy bok i przeszy艂a plecy. Si艂a uderzenia zwali艂a go z n贸g. Najpierw pomy艣la艂, 偶e jest tylko ranny w r臋k臋, co spowodowa艂o ogromny b贸l, ale gdy przetoczy艂 si臋 po trawie w poszukiwaniu os艂ony, poczu艂 ogie艅 w piersiach i zapar艂o mu dech. Czu艂 si臋 tak, jakby kto艣 przebi艂 go na wskro艣 rozgrzanym do bia艂o艣ci pogrzebaczem.

Lufa zbli偶y艂a si臋. Nie widzia艂 przed sob膮 nic innego, dop贸ki nie zjawi艂 si臋 nagle J. L. Sly, kt贸ry bieg艂 w ich kierunku, krzycz膮c: 鈥 Nie!... Nie!

Alex zakl膮艂 ze zdziwienia, wymierzy艂 w niego i wystrzeli艂 dwa razy, a J. L. Sly zanurkowa艂 za drewniany mostek rozpostarty nad wyschni臋tym korytem rzeczki.

Przebite p艂uco Ricka przesta艂o pracowa膰. Zrozumia艂, co si臋 dzieje. Nie m贸g艂 oddycha膰 i walcz膮c o ka偶dy haust powietrza, zobaczy艂, 偶e z ust leci mu krew.

Alex przyjrza艂 mu si臋 pobie偶nie i uciek艂. Wtedy J. L. Sly wygramoli艂 si臋 z koryta rzeki i ruszy艂 do niego, oddychaj膮c ci臋偶ko.

Rany boskie! Oberwa艂e艣! Oberwa艂e艣!

Umr臋 鈥 wydusi艂 z siebie Rick. 鈥 Umieram.

Nie! 鈥 krzykn膮艂 Sly. 鈥 Co mam robi膰?

Rick zwija艂 si臋 z b贸lu, dysza艂 i nie by艂 w stanie odpowiedzie膰.

Sly wypatrzy艂 nadajnik na trawniku i z艂apa艂 go.

Mayday, Mayday 鈥 krzycza艂, borykaj膮c si臋 z guzikami. 鈥 Policjant ci臋偶ko ranny. Mayday!

G艂os telefonistki by艂 wyzuty z emocji.

Wszystkie jednostki w pogotowiu. Prosz臋 o podanie numeru identyfikacyjnego.

Mayday! Prosz臋 wys艂a膰 karetk臋!

Pan jest cywilem?

Tak. Nazywam si臋 Sly.

M贸wi pan, 偶e znalaz艂 pan rannego policjanta?

Tak. To Rick. Rick Barrish. Kto艣 go postrzeli艂. Prosz臋 si臋 pospieszy膰.

Gdzie jeste艣cie? 鈥 ch艂odny ton telefonistki nie pozwala艂 si臋 domy艣li膰, jak bardzo ponure miny maj膮 policjanci, kt贸rzy zbierali si臋 wok贸艂 jej konsoli.

W Ogrodzie Japo艅skim. Przy pos膮gu Buddy. Pospieszcie si臋. On si臋 dusi! Nie mo偶e oddycha膰.


Jim zawr贸ci艂 z piskiem opon na Szosie Weneckiej, gdy tylko us艂ysza艂 rozmow臋, postawi艂 koguta na dachu i w艂膮czy艂 syren臋.

Jednostki s膮 w drodze 鈥 powiedzia艂a telefonistka. 鈥 Czy sprawca jest jeszcze na miejscu przest臋pstwa?

J. L. rozejrza艂 si臋 dooko艂a przera偶onymi oczyma.

Nie, chyba nie.

Jakie obra偶enia odni贸s艂 policjant?

Co jest do cholery? Wy艣lijcie karetk臋! Mayday! 鈥 wrzasn膮艂.

Ju偶 jest w drodze.

Jaki艣 g艂os w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy.

J. L. Tu Jim Ransom. Ju偶 jad臋. Jestem niedaleko, pewnie s艂yszysz moj膮 syren臋. Gdzie dosta艂?

Cz艂owieku, on ma dziur臋 w piersi, strasznie krwawi. Pluje krwi膮.

Od艂贸偶 nadajnik, J. L. Zdejmij koszul臋. Z艂贸偶 j膮 cztery razy i przyci艣nij do rany, 偶eby powstrzyma膰 krwawienie.

Nie znam zasad pierwszej pomocy, nie jestem lekarzem 鈥 j臋kn膮艂 Sly.

Zr贸b to. Na pewno potrafisz. Ka偶dy musi czasem by膰 bohaterem. J. L. Sly obiema r臋kami zerwa艂 z siebie koszul臋, odrywaj膮c wszystkie guziki, kt贸re pofrun臋艂y w powietrze. Mia艂 wra偶enie, 偶e ze wszystkich stron dociera do niego wycie syren. Gdy otoczyli go policjanci, wci膮偶 jeszcze przyciska艂 Rickowi opatrunek do piersi i szepta艂 do niego.

Prosz臋, prosz臋.

Jim odjecha艂 karetk膮 wraz z Rickiem, kt贸ry by艂 przytomny i odczuwa艂 potworny b贸l, gdy gnali autostrad膮 do szpitala. Syreny wy艂y, a prowadzi艂a ich eskorta policyjna.

Rick zerwa艂 na chwil臋 mask臋 tlenow膮. By艂 zdecydowany m贸wi膰.

Boj臋 si臋, Jim. Ona do mnie strzeli艂a. Powiniene艣 by艂 j膮 widzie膰. To by艂 kto艣 zupe艂nie obcy. Kto艣, kogo nie znam 鈥 zatchn膮艂 si臋. 鈥 Ja jestem wszystkiemu winien. Ona jest chora, a ja umr臋. Nie pozw贸l, 偶eby spotka艂a j膮 krzywda 鈥 zn贸w zala艂a go fala b贸lu.

Z kropl贸wk膮 wbit膮 w rami臋, pod tlenem, w stanie szoku, cierpi膮c straszliwie, Rick doznawa艂 dziwnego uczucia deja vu, gdy przywie藕li go do szpitala. Widzia艂 to wszystko ju偶 wcze艣niej z punktu widzenia pacjenta. Otwieraj膮ce si臋 gwa艂townie drzwi, migaj膮ce 艣wiat艂a na suficie, karko艂omna jazda na w贸zku po szpitalnym korytarzu. Ogl膮da艂 takie sceny wielokrotnie przedtem w telewizji. Tylko 偶e tym razem on pe艂ni艂 rol臋 kamery. Nie chcia艂 umiera膰, my艣l膮c o telewizji.

Czekaj膮cy ju偶 na niego komitet powitalny robi艂 wra偶enie. Ca艂y oddzia艂 urazowy zosta艂 postawiony na r贸wne nogi. Trzy lub cztery piel臋gniarki, czterech albo pi臋ciu lekarzy i Aileen, kt贸ra usi艂owa艂a zachowa膰 profesjonalny wygl膮d, ale mia艂a 艂zy w oczach. Rick usi艂owa艂 zdoby膰 si臋 na u艣miech.

Nawet delikatne przenosiny na st贸艂 sprawi艂y mu niewys艂owiony b贸l. Doktor sta艂 za jego g艂ow膮 i bada艂 mu pier艣 d艂o艅mi os艂oni臋tymi r臋kawiczkami chirurgicznymi. Obmacywa艂 偶ebra, z g贸ry do do艂u, 偶eby znale藕膰 ran臋. Nagle r臋ce znikn臋艂y. Nast臋pnym razem, kiedy Rick je zobaczy艂, jedna z nich trzyma艂a skalpel.

Prosz臋 si臋 trzyma膰 鈥 powiedzia艂 doktor. 鈥 Nie mog臋 poda膰 艣rodka przeciwb贸lowego, bo jest pan w szoku.

Zrobi艂 naci臋cie i wprowadzi艂 rur臋 do piersi. Wtedy powietrze dotar艂o do p艂uc i Rick by艂 ju偶 w stanie oddycha膰. Wci膮偶 odczuwa艂 silny b贸l w klatce piersiowej i pulsowanie w du偶ym palcu, ale po raz pierwszy od chwili, gdy zobaczy艂 przed sob膮 b艂ysk, pomy艣la艂, 偶e mo偶e jednak nie umrze.

Cierpia艂 przy ka偶dym najmniejszym ruchu, a teraz zabierali go do rentgena.

Znajd藕 j膮, Jim 鈥 szepn膮艂. 鈥 Nie pozw贸l, 偶eby j膮 skrzywdzili. Ale uwa偶aj na siebie. B臋dzie pr贸bowa艂a ci臋 zabi膰. Jest mistrzyni膮 ucieczki. Potrafi nawet wy艣lizn膮膰 si臋 z kajdanek.

Zostaniesz z nim, Aileen?

Przecie偶 zawsze zostaj臋.

Jim zna艂 tylko jedno miejsce, w kt贸rym m贸g艂 znale藕膰 Laurel. By艂 to dom na San Remo. Czerwony samoch贸d sta艂 na podje藕dzie, maska wci膮偶 jeszcze by艂a gor膮ca. 呕贸艂ta policyjna ta艣ma na drzwiach zosta艂a zerwana. Kto艣 na pewno wszed艂 do 艣rodka.

Z wyci膮gni臋t膮 broni膮 podszed艂 do drzwi. By艂y otwarte. Laurel kl臋cza艂a i usi艂owa艂a przy pomocy g膮bki i papieru toaletowego zmy膰 艣lady krwi z dywanu. Podnios艂a na niego wzrok. Sprawia艂a wra偶enie ma艂ej, bezbronnej dziewczynki.

Jim. Wiesz, co tu si臋 sta艂o? 鈥 patrzy艂a na niego zupe艂nie martwo. Zni偶y艂a g艂os do szeptu. 鈥 Gdzie jest Rick? Czy co艣 mu si臋 sta艂o?

Jim skin膮艂 g艂ow膮.

Tak. Jest ranny. Przys艂a艂 mnie po ciebie.

Bo偶e! Czy to co艣 powa偶nego? 鈥 mia艂a blad膮, przera偶on膮 twarz, sk贸ra na wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych napi臋艂a si臋. 鈥 Mog艂am si臋 domy艣li膰 鈥 doda艂a, wskazuj膮c szerokim gestem pok贸j wok贸艂 siebie 鈥 偶e sta艂o si臋 co艣 strasznego. Pracowa艂am w ogrodzie 鈥 m贸wi艂a wolno, jakby chcia艂a sobie cokolwiek przypomnie膰. 鈥 Wtedy przysz艂a Dusty...

Zabior臋 ci臋 do szpitala. Co ty tu masz? Podnios艂a si臋 ju偶 z kolan i sta艂a obok otwartej szuflady.

Szuka艂am tu czego艣 i znalaz艂am wszystkie... te rzeczy. Nie wiem, kto je tutaj w艂o偶y艂.

Stos ma艂ych, wykrochmalonych serwetek i obrus贸w zosta艂 odsuni臋ty i ods艂oni艂 kominiark臋, gogle, m臋skie okulary przeciws艂oneczne, n贸偶 my艣liwski w futerale, gar艣膰 los贸w na loteri臋, troch臋 got贸wki, kame臋 i par臋 z艂otych kolczyk贸w.

To nie twoje rzeczy?

Nie, nigdy ich przedtem nie widzia艂am 鈥 powiod艂a palcami po powiekach i przekrzywi艂a g艂ow臋, jakby s艂ysza艂a co艣, co tylko ona mo偶e us艂ysze膰. 鈥 Tak mi si臋 przynajmniej wydaje.

A to? 鈥 w widocznym miejscu, na stole w jadalni le偶a艂 pistolet. Popatrzy艂a we wskazanym kierunku.

Och, to prywatny pistolet Ricka. Nie wiem, dlaczego go tu zostawi艂. Trzeba go schowa膰. Nie powinien tak le偶e膰. Benjie, ten ch艂opczyk z s膮siedztwa, czasem przychodzi si臋 tu bawi膰.

Zajm臋 si臋 tym 鈥 Jim schowa艂 ju偶 w艂asn膮 bro艅. 鈥 Jedziemy.

Do szpitala?

Tak.



Rozdzia艂 czterdziesty trzeci


Laurel czeka艂a spokojnie w ma艂ej sali przes艂ucha艅, wpatruj膮c si臋 boja藕liwie w pod艂og臋. Przy艂膮czy艂 si臋 do nich Dominguez.

Kiedy zobacz臋 si臋 z Rickiem? 鈥 zapyta艂a.

P贸藕niej 鈥 odpar艂 detektyw.

Pi艂a kaw臋, nie okaza艂a 偶adnej reakcji, kiedy odczytano jej prawa, i ch臋tnie zrezygnowa艂a z obecno艣ci adwokata.

Powiedz nam, co si臋 dzi艣 wydarzy艂o 鈥 powiedzia艂 Jim.

Zmiesza艂a si臋.

Pojecha艂e艣 z Rickiem do Key Largo.

Zgadza si臋. A co ty robi艂a艣?

Pracowa艂am w ogrodzie. P贸藕niej przestraszy艂am si臋, bo Benjie zobaczy艂 cz艂owieka. Gro偶ono mi 鈥 doda艂a, pochylaj膮c si臋 do przodu. 鈥 Kto艣, kto mnie nienawidzi, ca艂y czas robi te wszystkie rzeczy.

To znaczy?

Grozi mi, straszy, kradnie mi czas.

Detektywi wymienili spojrzenia.

O kt贸rej godzinie wysz艂a艣 do ogrodu?

Ja nie mog臋 po艂apa膰 si臋 w czasie. Niech Rick wam powie. Zawsze mia艂am z tym problemy.

Rany boskie 鈥 j臋kn膮艂 Jim.

Rozmawia艂 z Dominguezem w korytarzu podczas przerwy.

Ona ju偶 struga wariata.

Mo偶e naprawd臋 gubi si臋 w czasie, do cholery.

Nie jest stukni臋ta 鈥 odpar艂 Jim. 鈥 Zrobi艂a to z zazdro艣ci. Nic doda膰, nic uj膮膰. A teraz my艣li o zatrudnieniu adwokata.

A te wszystkie inne sprawy? Ch艂opak z s膮siedztwa, sprzedawca ze sklepu...

Zaraz si臋 dowiemy 鈥 przerwa艂 Jim i weszli do 艣rodka.

Dlaczego zabi艂a艣 Dusty? 鈥 spyta艂 wprost Jim.

Dusty nie 偶yje? 鈥 m贸wi艂a przera偶onym szeptem i pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby nie przyjmowa艂a tego do wiadomo艣ci.

Nie wierz臋.

By艂a艣 zazdrosna, prawda?

O Dusty? Nie lubi臋 jej, ale nie mog艂abym zrobi膰 jej nic z艂ego.

Zabi艂a艣 j膮, a potem pr贸bowa艂a艣 zabi膰 Ricka. Dlaczego?

Zabi膰 Ricka? To jakie艣 szale艅stwo. Kocham go. Jest jedyn膮 osob膮, przy kt贸rej czuj臋 si臋 bezpieczna.

No c贸偶, on na pewno nie jest bezpieczny w twoim towarzystwie.

Zwini臋ta 偶a艂o艣nie na krze艣le, p艂aka艂a, a szczup艂e palce zas艂ania艂y oczy.

Jimowi prawie zrobi艂o si臋 jej 偶al.

Wiemy, co zrobi艂a艣 鈥 pochyli艂 si臋, zbli偶aj膮c do niej twarz. 鈥 W艂a艣nie przysz艂a ekspertyza balistyczna. Dusty, Rick, Rob Thorne i ten nieszcz臋艣nik, sprzedawca ze sklepu ca艂odobowego, imigrant z tr贸jk膮 dzieci, kt贸ry ledwo wi膮za艂 koniec z ko艅cem, zostali postrzeleni z tej samej broni. By艂 to pistolet Ricka, ten, kt贸ry zostawia艂 w domu, kiedy szed艂 do pracy, ten sam, kt贸ry w czarodziejski spos贸b zaw臋drowa艂 na st贸艂 w jadalni z twoimi odciskami palc贸w. Nie po艂o偶y艂a go tam Baba Jaga.

Nie! Nie! 鈥 na chwil臋 jej oczy rozszerzy艂y si臋 ze strachu, ale trwa艂o to sekund臋.

Uspokoi艂a si臋 i wyprostowa艂a na krze艣le, przechylaj膮c g艂ow臋 jak kto艣, kto zachowuje pe艂n膮 kontrol臋 nad sytuacj膮. 艁okcie, do tej pory przyci艣ni臋te sztywno do cia艂a, znalaz艂y oparcie na por臋czach krzes艂a. Jej lewa kostka zaw臋drowa艂a na prawe kolano.

Nie kupuj臋 tych wszystkich cholernych bzdur 鈥 powiedzia艂a niskim, ochryp艂ym g艂osem. Zacisn臋艂a usta i zacz臋艂a im grozi膰 palcem. 鈥 Nie musz臋 rozmawia膰 z 偶adnymi pieprzonymi glinami. Mam pot膮d glin 鈥 powiod艂a palcem po gardle. 鈥 呕膮dam adwokata.

Zdawa艂o mi si臋, 偶e zrezygnowa艂a艣 z prawa do adwokata 鈥 przypomnia艂 Dominguez.

Nie ja, dupku 鈥 wpatrywa艂a si臋 arogancko w Domingueza, a potem zwr贸ci艂a si臋 ironicznie do Jima: 鈥 Postaraj si臋 o nowego partnera. Wszystkich po kolei tracisz.

Dzi臋ki tobie.

Nie przyznajemy si臋 do niczego, ale te skurwiele zas艂u偶y艂y sobie na wszystko. Je偶eli Rick jeszcze 偶yje, mam, do cholery, nadziej臋, 偶e umrze, kwicz膮c jak 艣winia, tak samo jak ona.

Jim chcia艂 ju偶 wsta膰 z krzes艂a, ale powstrzyma艂 go Dominguez.

Porozmawiajmy na korytarzu, Jim.

Zaobserwowa艂e艣 t臋 zmian臋 鈥 mrukn膮艂, gdy byli ju偶 w po艂owie drogi do holu. 鈥 Te oczy? Mia艂em wra偶enie, 偶e rozmawiamy z kim艣 zupe艂nie innym.

Przerwa艂 im policjant ze s艂u偶by patrolowej.

Jej rodzice s膮 tutaj. Chc膮, 偶eby Feigleman uczestniczy艂 we wszystkich przes艂uchaniach.

Szlag by to trafi艂 鈥 warkn膮艂 Dominguez.

Mo偶e to nie jest taki z艂y pomys艂 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Nie lubi臋 sukinsyna tak samo jak ty, ale on prawdopodobnie przejrzy t臋 gr臋. A je艣li nawet nie, przynajmniej si臋 przekona, 偶e respektujemy jej prawa.

Podszed艂 do nich Feigleman. By艂 bardzo przej臋ty.

Ona z pewno艣ci膮 jest przestraszona 鈥 zacz膮艂.

Taka przestraszona, 偶e klnie jak szewc i powtarza, 偶e chce, 偶eby Rick umar艂 鈥 odpar艂 Jim, unosz膮c brwi.

Trzeba na ni膮 uwa偶a膰 鈥 ostrzeg艂 Dominguez.

Kiedy wprowadzili Feiglemana do 艣rodka, krzes艂o Laurel by艂o puste. Wci艣ni臋ta w najdalszy k膮t, kwili艂a cicho, ss膮c kciuk. Mia艂a zmierzwione w艂osy i przera偶one oczy.

Chc臋 do domu 鈥 j臋kn臋艂a dzieci臋cym g艂osem, tupi膮c nogami. 鈥 Chc臋 m贸j kocyk!

Bo偶e Wszechmog膮cy 鈥 westchn膮艂 Jim, ca艂kowicie zdegustowany. 鈥 Co za przedstawienie. A nie m贸wi艂em, doktorze?

Feigleman postawi艂 na stole ma艂y magnetofon i w艂膮czy艂 nagrywanie.

Przyszed艂em, 偶eby ci pom贸c 鈥 powiedzia艂 serdecznie. 鈥 Przys艂ali mnie twoi rodzice. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Nie p艂acz. Chod藕 tutaj i porozmawiaj z nami. Wszystko b臋dzie dobrze.

Jim obserwowa艂 pewnego siebie, zachowuj膮cego spok贸j lekarza. Jakim cudem mo偶e by膰 dobrze? 鈥 pomy艣la艂. Odwr贸ci艂 si臋 na chwil臋, 偶eby si臋 jako艣 pozbiera膰, po czym znowu w艂膮czy艂 si臋 do sprawy.

Feigleman wyci膮gn膮艂 do niej 艂agodnie r臋k臋 i m贸wi艂 r贸偶ne mi艂e rzeczy. Przesta艂a p艂aka膰, ale poci膮ga艂a nosem, dosta艂a czkawki. Nie艣mia艂o wzi臋艂a go za r臋k臋, wsta艂a i wr贸ci艂a na swoje miejsce.

Wygodnie ci? 鈥 zapyta艂 Feigleman.

Jim poczu艂, 偶e zbiera mu si臋 na wymioty.

Skin臋艂a g艂ow膮.

Chc臋 col臋.

Mia艂a okr膮g艂e oczy w zielonym kolorze.

Feigleman spojrza艂 wymownie na detektyw贸w.

Dominguez poszed艂 po nap贸j.

Kiedy postawi艂 przed ni膮 col臋, spojrza艂a na ni膮 pogardliwie i stwierdzi艂a, 偶e nie uznaje tego rodzaju napoj贸w. Wyprostowa艂a si臋 na krze艣le i wygl膮da艂a jak gospodyni domowa z przedmie艣cia. Powiedzia艂a, 偶e ma ochot臋 na kaw臋. Gdy podano jej fili偶ank臋, spr贸bowa艂a, przymkn臋艂a szare oczy i stwierdzi艂a, 偶e kawa jest okropna.

Czy nikt tu nie potrafi zaparzy膰 kawy? Co za okropne miejsce! 鈥 oznajmi艂a, wysypuj膮c zawarto艣膰 popielniczek do kosza na 艣mieci. Wytar艂a je potem starannie serwetk膮, a doktor przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie. 鈥 Tych lamp nie odkurzano od lat 鈥 powiedzia艂a z oburzeniem.

To by艂a d艂uga noc.

O 艣wicie postanowiono umie艣ci膰 j膮 w areszcie dla kobiet pod zarzutem usi艂owania morderstwa i pope艂nienia morderstwa.


Francis Albert Feigleman doszed艂 do wniosku, 偶e jest najwi臋kszym szcz臋艣ciarzem na 艣wiecie. Rozmawia艂 wprawdzie z przybranymi rodzicami dziewczyny, ale prawdziwych podejrze艅, kt贸re teraz tak go poch艂ania艂y, nabra艂 dopiero w贸wczas, gdy sam by艂 艣wiadkiem nag艂ych zmian osobowo艣ci i zachowania, jakie w niej zachodzi艂y. Mia艂 wra偶enie, 偶e zmienia si臋 nawet kolor jej oczu i wygl膮d.

Cho膰 mia艂 za sob膮 nieprzespan膮 noc, by艂 zbyt podniecony, 偶eby wr贸ci膰 do domu. Poszed艂 wi臋c do gabinetu, zaparzy艂 sobie dzbanek kawy i usiad艂 przy biurku, 偶eby przejrze膰 notatki i ta艣my, kt贸re nagra艂 w nocy.

Trevelynowie wiedzieli jedynie tyle, 偶e wczesne dzieci艅stwo Laurel stanowi艂o jeden wielki koszmar. Kiedy mia艂a trzy latka, jej matka pope艂ni艂a samob贸jstwo. W dwa lata p贸藕niej jej ojciec zosta艂 aresztowany pod zarzutem seksualnego molestowania c贸rki. Poszed艂 do wi臋zienia, a Laurel trafi艂a do dziadk贸w, kt贸rzy winili j膮 o nieszcz臋艣cie, jakie spotka艂o ich syna.

Gdy ojciec Laurel zgin膮艂 w wi臋zieniu, zabity przez wsp贸艂wi臋藕nia, oddali Laurel pod opiek臋 pa艅stwa.

Jej przybrany ojciec by艂 w艂a艣cicielem dobrze prosperuj膮cego sklepu z meblami. By艂 偶onaty, ale bezdzietny, tak wi臋c on i jego ma艂偶onka przelali ca艂膮 swoj膮 mi艂o艣膰 na samotn膮, ma艂膮 dziewczynk臋. Obowi膮zki rodzicielskie by艂y dla nich trudne, ale sta艂y si臋 jeszcze trudniejsze, ni偶 przewidywali, poniewa偶 Laurel okaza艂a si臋 dziwnym, nier贸wnym dzieckiem.

Mia艂am wra偶enie, 偶e tkwi w niej co艣 z艂ego, jaka艣 skaza, kt贸ra pojawia si臋 nagle na powierzchni bez 偶adnego powodu鈥 鈥 powiedzia艂a jej matka. Mimo ca艂ej swojej inteligencji i 146 punkt贸w, zdobytych na te艣cie, Laurel mia艂a k艂opoty w szkole i cz臋sto sprawia艂a wra偶enie oszo艂omionej. Na pocz膮tku jesiennego semestru stawi艂a si臋 w pi膮tej klasie, cho膰 uko艅czy艂a j膮 w poprzednim roku. Cz臋sto nie mog艂a sobie przypomnie膰 znanych sobie dobrze ludzi, mia艂a nag艂e napady amnezji, depresji i dziecinnych zachowa艅, zupe艂nie niepasuj膮cych do jej wieku i stopnia rozwoju inteligencji. Bywa艂a te偶 b艂yskotliwa, kompetentna i pogodna, a nawet trzpiotowata.

W wieku dwunastu lat sp臋dzi艂a trzy miesi膮ce w szpitalu. Przeprowadzono badania, czy nie cierpi na epilepsj臋, i poddano terapii oraz psychoterapii, by wyleczy膰 j膮 z tych raptownych zmian nastroju. Wr贸ci艂a do domu 鈥瀢yleczona鈥, ale wkr贸tce wr贸ci艂y stare objawy. Napady z艂o艣ci poprzedza艂y pr贸by ucieczek bez celu, gdy zacz臋艂a gwa艂townie wkracza膰 w okres dojrzewania.

Jako nastolatka zosta艂a dwukrotnie aresztowana przez policj臋. Z艂apano j膮 na kradzie偶y w sklepie w Bal Harbour. Usi艂owa艂a wynie艣膰 stamt膮d rzeczy, kt贸rych wcale nie potrzebowa艂a, na przyk艂ad m臋sk膮 bielizn臋. W drugim przypadku sprawa by艂a o wiele powa偶niejsza, poniewa偶 po d艂ugim po艣cigu z艂apano j膮 za kierownic膮 skradzionego samochodu. Auto stanowi艂o w艂asno艣膰 s膮siad贸w. Na szcz臋艣cie Laurel nie by艂a w贸wczas pe艂noletnia i dlatego nie za艂o偶ono jej kartoteki policyjnej. 鈥瀂awsze k艂ama艂a鈥 鈥 powiedzia艂a matka. 鈥濶awet gdy schwytano j膮 na gor膮cym uczynku, twierdzi艂a, 偶e to nie ona, 偶e winien jest kto艣 inny鈥. Kiedy by艂a jeszcze ma艂a, rodzice s膮dzili, 偶e Laurel posiada 鈥瀢yimaginowanych towarzyszy zabaw鈥. Kiedy doros艂a, doszli do wniosku, 偶e jest chroniczn膮 k艂amczucha.

Po latach nieudanych pr贸b, kiedy ju偶 wydali tysi膮ce dolar贸w na adwokat贸w, terapeut贸w i testy, Trevelynowie usi艂owali rozwi膮za膰 problem, inwestuj膮c pieni膮dze inaczej ni偶 do tej pory. Doszli bowiem do wniosku, 偶e je艣li dadz膮 jej wszystko, czego chce, nie b臋dzie popada膰 w tarapaty. Tak wi臋c kupili jej samoch贸d, 偶eby ju偶 nie pr贸bowa艂a 偶adnego ukra艣膰. Dawali jej pieni膮dze i karty kredytowe. Ca艂y czas pchali najr贸偶niejsze dobra w paszcz臋 potwora, kt贸ry zachowywa艂 si臋 coraz gorzej i by艂 coraz bardziej nieszcz臋艣liwy. Dobiegali siedemdziesi膮tki i stali na skraju wyczerpania nerwowego, gdy Laurel zacz臋艂a wreszcie dochodzi膰 do r贸wnowagi. Przez kilka miesi臋cy panowa艂 wzgl臋dny spok贸j, potem na scen臋 wkroczy艂 Rick i ich mod艂y zosta艂y wys艂uchane.

Czekali w napi臋ciu dnia, kiedy ze sob膮 zamieszkaj膮. Wszystko si臋 uda艂o. Doszli wi臋c do wniosku, 偶e ich c贸rka mia艂a jedynie przej艣ciowe k艂opoty, z kt贸rymi si臋 wreszcie upora艂a. 呕y艂a bezpiecznie pod jednym dachem z cz艂owiekiem, kt贸ry na pewno potrafi sobie z ni膮 poradzi膰 i wydawa艂a si臋 szcz臋艣liwa, wi臋c rodzice odetchn臋li z ulg膮 i przenie艣li si臋 do Orlando. Tam zbierali si臋 wok贸艂 basenu z nowymi przyjaci贸艂mi i cieszyli si臋 zas艂u偶on膮 emerytur膮, rozmawiaj膮c o c贸rce w Miami, czekaj膮c na wesele i, by膰 mo偶e, wnuki, kt贸re mogliby rozpuszcza膰 z bezpiecznej odleg艂o艣ci. 鈥瀂robili艣my wszystko, co mogli艣my, prawda, doktorze?鈥 鈥 spyta艂 ojciec Laurel tonem, w kt贸rym kry艂a si臋 pro艣ba o potwierdzenie.

Feigleman s艂ucha艂 bez przerwy ta艣m. Zatrzymywa艂 je i odtwarza艂 niekt贸re fragmenty. To, co m贸wi艂a Laurel, brzmia艂o jak wypowiedzi r贸偶nych os贸b. Trudno mu by艂o ukry膰 podniecenie. Postanowi艂, 偶e sfilmuje nast臋pn膮 sesj臋 na kasecie video, 偶eby utrwali膰 zachodz膮ce w niej zmiany wygl膮du.

Rodzice Laurel, zupe艂nie roztrz臋sieni i zm臋czeni, zamieszkali w hotelu. Feigleman zerkn膮艂 na zegarek i pomy艣la艂, 偶e jest jeszcze za wcze艣nie, 偶eby do nich dzwoni膰. Zaprosi ich na p贸藕ne 艣niadanie albo lunch. Musi si臋 upewni膰, 偶e maj膮 do niego zaufanie i nie zatrudni膮 kogo innego. Ta sprawa musi stanowi膰 jego wy艂膮czn膮 w艂asno艣膰. Nabiera艂 coraz g艂臋bszego przekonania, 偶e spotka艂 si臋 z wr臋cz wymarzonym przypadkiem. Przypadkiem tak rzadkim, 偶e mo偶na dzi臋ki niemu zrobi膰 prawdziw膮 karier臋.



Rozdzia艂 czterdziesty czwarty


Rick siedzia艂 na 艂贸偶ku. Ju偶 nie by艂 taki blady. 鈥 Wygl膮dasz o wiele lepiej 鈥 powiedzia艂 Jim.

Nie m贸wi艂by艣 tak, gdyby艣 by艂 przy tym, jak wyci膮gali mi rur臋 z piersi. My艣la艂em, 偶e chc膮 wyssa膰 mi p艂uco przez t臋 dziur臋.

Nied艂ugo wr贸cisz do pracy.

Kogo ty chcesz nabra膰, Jim? Wiesz przecie偶, 偶e nie mog臋 wr贸ci膰.

O co ci chodzi? Za dzie艅, dwa idziesz do domu, a doktor m贸wi, 偶e za dwa tygodnie b臋dziesz zupe艂nie zdr贸w.

W opinii wydzia艂u nie odnios艂em obra偶e艅 w czasie pe艂nienia s艂u偶by. Szef nie przyszed艂 mnie odwiedzi膰. Chyba wiesz, co to oznacza? Chryste, on zawsze odwiedza policjant贸w, wystarczy, 偶e skalecz膮 si臋 w palec u nogi. To, co przydarzy艂o si臋 mnie i Dusty, traktuj膮 jako spraw臋 rodzinn膮, efekt tr贸jk膮ta mi艂osnego. Jestem dla nich niewygodny.

Dopiero zaczniesz by膰, jak dasz szefowi mikrofon do r臋ki.

Widz臋 przecie偶, 偶e co艣 si臋 艣wi臋ci.

To nie fair 鈥 powiedzia艂 z gorycz膮 Jim. 鈥 To wszystko po prostu nie jest fair. Mam jeszcze co艣. Znale藕li kolejne cia艂o.

Jak to? Kogo?

Barry鈥檈go, instruktora aerobiku z o艣rodka sportowego. Tego faceta z kucykiem. Tawny Marie go znalaz艂a. By艂 powa偶nie okaleczony. Dziewczyna sk艂oni艂a gospodyni臋, 偶eby otworzy艂a drzwi.

Chyba nie s膮dzisz...

S膮dz臋. Ekspertyza balistyczna nie jest jeszcze sko艅czona, ale na pewno strzelano z trzydziestkiosemki i mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e to ty jeste艣 jej w艂a艣cicielem. Opis ostatniej osoby, kt贸ra odwiedza艂a Barry鈥檈go, pasuje do Laurel. Mia艂a na sobie sk贸rzan膮 minisp贸dniczk臋. Znale藕li艣my tak膮 w szafie.

Co si臋 tam wydarzy艂o?

Nie 偶y艂 ju偶 od ponad tygodnia. Widok by艂 naprawd臋 nieciekawy.

Prawdopodobnie urz膮dzili sobie balecik i wszystko wymkn臋艂o si臋 spod kontroli. Kto艣 pos艂u偶y艂 si臋 naprawd臋 ostrym narz臋dziem, 偶eby odci膮膰 to, co odci膮艂. Jeszcze tego nie znale藕li.

Bo偶e!

Masz szcz臋艣cie, 偶e oberwa艂e艣 tylko kulk臋 w piersi. Zobaczysz 鈥 powiedzia艂 ponuro 鈥 偶e w wi臋zieniu b臋d膮 si臋 z ni膮 obchodzi膰 jak z jajkiem, a potem najprawdopodobniej wyl膮duje w szpitalu. Wspomnisz moje s艂owa. Tymczasem zd膮偶yli ju偶 spakowa膰 rzeczy Dusty i wys艂a膰 je do Iowa. Jej cia艂o r贸wnie偶. Wydzia艂 nie oddelegowa艂 nawet nikogo na pogrzeb. Wszystko si臋 po prostu sko艅czy艂o. Stracili艣my dw贸ch najlepszych pracownik贸w wydzia艂u 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Co艣 tu jest nie tak. Powinienem by艂 odej艣膰 ju偶 dawno temu.

Hej, partnerze 鈥 Rick stara艂 si臋, 偶eby to zabrzmia艂o pogodnie, ale m贸wi艂 g艂uchym g艂osem. 鈥 Nie b膮d藕 taki ponury. Nie umar艂em. B臋d臋 w pobli偶u.

Co zamierzasz robi膰?

Nie wiem. Mo偶e zostan臋 prywatnym detektywem albo b臋d臋 sprzedawa艂 ubezpieczenia.

No jasne 鈥 powiedzia艂 Jim szyderczo. 鈥 Dlaczego nie zamierzasz walczy膰 o swoje? Towarzystwo Policjant贸w pomog艂oby ci.

Rick pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Zosta艂o mi siedem lat. Siedem lat do emerytury i wszystko spieprzy艂em. Naprawd臋 spieprzy艂em.

Tyle jest kobiet na 艣wiecie, a ty musia艂e艣 wybra膰 akurat j膮. Co zamierzasz zrobi膰 w tej sprawie?

Rozmawia艂em z jej rodzicami. Zatrudni膮 Sloata, 偶eby j膮 reprezentowa艂.

Sloata? Tego sukinsyna?

Powiedzia艂em im, 偶e jest najlepszy.

A mo偶e ty oberwa艂e艣 w g艂ow臋, co? Mam nadziej臋, 偶e to jednak przez te 艣rodki przeciwb贸lowe.

Feigleman twierdzi, 偶e ona jest chora.

Jeszcze jeden skurwiel. Ju偶 si臋 zaprzyja藕ni艂 z jej rodzicami. Widzi ciekawy przypadek i swoje nazwisko w gazetach. A jej rodzice, po tym wszystkim, co zwalili ci na g艂ow臋... A Dusty? 鈥 zapyta艂 gniewnie.

Nigdy sobie nie wybacz臋, Jim 鈥 Rick opad艂 na poduszki i odwr贸ci艂 g艂ow臋. Patrzy艂 w okno. 鈥 Nie mog臋 uwierzy膰 w to, 偶e nie 偶yje. Czuj臋 si臋 tak cholernie winny. Ona by艂a dobra, post臋powa艂a fair. Zrozumia艂aby mnie. Pom贸偶 mi przebrn膮膰 przez to wszystko, dobrze?

Jasne 鈥 odpar艂 smutno Jim..


P贸藕niej zatrzyma艂 si臋 przy ko艣ciele. Chcia艂 pomy艣le膰. By艂o zwyczajne, puste popo艂udnie. Siedzia艂 tam dosy膰 d艂ugo.

Gdy przechodzi艂 przez ogr贸d, 偶eby wyj艣膰 na ulic臋, zawo艂a艂 go m艂ody pastor.

Dosta艂e艣 moj膮 wiadomo艣膰? 殴le wygl膮dasz. Twoi przyjaciele... Musi by膰 ci ci臋偶ko.

Jim nie odpowiada艂. Pastor do艂膮czy艂 do niego.

To wszystko jest nie fair. Nie ma sprawiedliwo艣ci na 艣wiecie 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu Jim. 鈥 Ca艂e 偶ycie stanowi艂em cz臋艣膰 systemu, cz臋艣膰 problemu. Ten system jest niedobry. Nie dzia艂a. Zmarnowa艂em te wszystkie lata na jakie艣 g贸wno.

Nikt nie obiecywa艂, 偶e 偶ycie jest sprawiedliwe. Ale sprawiedliwo艣膰 istnieje, je艣li nie na tym, to na tamtym 艣wiecie. Wy偶sza sprawiedliwo艣膰 鈥 na twarzy pastora malowa艂a si臋 troska.

Stali razem w cieniu wysokiej, 偶elaznej bramy, mi臋dzy refektarzem a ulic膮.

Niekt贸rzy nie chc膮 czeka膰 tak d艂ugo. Mo偶e zreszt膮 istnieje tylko to, co mamy tutaj.

Nie wolno ci my艣le膰 w ten spos贸b, Jim. Przecie偶 wierzysz w Boga.

Jim podni贸s艂 oczy, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 sardoniczny u艣miech.

Je艣li istnieje B贸g, to chyba poszed艂 na piwo 鈥 rzuci艂.

Potem obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂.


Laurel zosta艂a umieszczona w pojedynczej celi aresztu dla kobiet. Decyzj臋 t臋 podj臋to z wielu powod贸w. Mi臋dzy innymi obawiano si臋, 偶e mo偶e napastowa膰 seksualnie wsp贸艂wi臋藕niarki. Obserwowano j膮 r贸wnie偶 pod k膮tem pr贸by samob贸jstwa, bo kiedy nie sprz膮ta艂a maniakalnie celi b膮d藕 nie przeklina艂a stra偶nik贸w i nie zaczepia艂a innych kobiet, p艂aka艂a histerycznie, jak dziecko.

Sloat zgodzi艂 si臋 j膮 broni膰 po rozmowie, kt贸r膮 odby艂 z jej rodzicami i Feiglemanem. Spotka艂 si臋 po raz pierwszy ze swoj膮 klientk膮 w pokoju przes艂ucha艅, w areszcie. Feigleman by艂 obecny przy rozmowie.

Kiedy wyszli potem na korytarz, ich twarze by艂y tak rozpromienione jak u ch艂opc贸w w Wigili臋.



Rozdzia艂 czterdziesty pi膮ty


Na rozpraw臋 psychiatra i obro艅ca w艂o偶yli garnitury w pr膮偶ki i jasnoniebieskie koszule, kt贸re dobrze prezentuj膮 si臋 w telewizji. Sloat poinformowa艂 rodzic贸w Laurel, 偶e zasi臋gnie opinii bieg艂ego psychiatry. Nie poda艂 偶adnych innych szczeg贸艂贸w, poniewa偶 nie chcia艂, 偶eby wytr膮cono mu bro艅 z r臋ki. Niszczycielskiej si艂y rozg艂osu nie mo偶na powstrzyma膰.

Sloat zatar艂 r臋ce i omi贸t艂 wzrokiem sal臋 s膮dow膮. Wygl膮da艂a dok艂adnie tak, jak lubi艂. By艂y tylko miejsca stoj膮ce. W rz臋dy zarezerwowane dla prasy nie uda艂oby si臋 wcisn膮膰 nawet szpilki. Typowi bywalcy rozpraw, czyli starsi ludzie znu偶eni ju偶 ogl膮daniem seriali, r贸wnie偶 stawili si臋 licznie na sali. Przyby艂o te偶 wielu policjant贸w.

Gdy pojawi艂a si臋 Laurel, na sali zaszumia艂o.

Kosmetyczki z aresztu przesz艂y same siebie. Dziewczyna mia艂a pi臋kny manikiur, makija偶, obci臋艂a w艂osy na kr贸tko i w nowej fryzurze by艂o jej bardzo do twarzy. Sloat poradzi艂 jej, 偶eby w艂o偶y艂a co艣 prostego i skromnego, a zatem Laurel i jej matka wybra艂y jasnor贸偶ow膮 sukienk臋 z haftowanym ko艂nierzykiem. Wygl膮da艂a w niej jak dziewczynka.

Jim sta艂 w drzwiach i obserwowa艂 sal臋.

Proces przebiega艂 rutynowo. Laurel nie przyzna艂a si臋 do winy. Sloat zg艂osi艂 wniosek o umieszczenie jej w prywatnej klinice psychiatrycznej. Mia艂a tam zosta膰 przebadana i w razie potrzeby poddana stosownej terapii. Nie poprosi艂 jednak o zwyczajowe trzydzie艣ci do dziewi臋膰dziesi臋ciu dni, lecz nieokre艣lony czas.

S臋dzia uni贸s艂 brwi. Sloat wyci膮gn膮艂 kr贸lika z kapelusza.

Wysoki S膮dzie. Mamy tu do czynienia z nietypow膮 sytuacj膮. Zapewne wszyscy czytali艣my opowie艣ci takie jak: 鈥濼rzy twarze Ewy鈥 czy 鈥濻ybil.

Na sali panowa艂a kompletna cisza, kiedy Sloat wskaza艂 swoj膮 klientk臋, po艂yskuj膮c r贸偶owawym sygnetem.

Oto w艂a艣nie taki przypadek. Doktor Feigleman przeprowadzi艂 badania wst臋pne i jest, tak samo jak i ja, przekonany, 偶e mamy tu do czynienia ze zwielokrotnionymi zaburzeniami osobowo艣ci. Mamy r贸wnie偶 pow贸d, by s膮dzi膰 鈥 przerwa艂, dla lepszego efektu 鈥 偶e w ciele tej m艂odej kobiety tkwi pi臋膰 r贸偶nych os贸b.

Wynika to prawdopodobnie z jej straszliwych prze偶y膰 z dzieci艅stwa 鈥 odezwa艂 si臋 Feigleman, kt贸ry ju偶 nie m贸g艂 usiedzie膰 spokojnie.

Je艣li chodzi o to, czy kt贸rakolwiek z tych os贸b jest winna zbrodni, to si臋 jeszcze oka偶e. Natomiast ona, Laurel, nie jest winna 鈥 powiedzia艂 Sloat. 鈥 Ona nie wie ni膰, absolutnie nic na temat zbrodni, o kt贸re jest oskar偶ona.

To jest choroba 鈥 doda艂 Feigleman. 鈥 Zaburzenia, kt贸re mog膮 zosta膰 wyleczone 鈥 ci膮gn膮艂, a jab艂ko Adama podskakiwa艂o mu pod muszk膮. 鈥 W przesz艂o艣ci zwielokrotnione zaburzenia osobowo艣ci mog艂y zosta膰 poczytane za schizofreni臋. Ale tak nie jest. Nie mamy tu do czynienia ze schizofreni膮. Jest to o wiele rzadszy przypadek. Ona cierpi z powodu wojny, jak膮 prowadz膮 ze sob膮 osobowo艣ci zamieszkuj膮ce jej cia艂o. Ka偶da z nich chce rz膮dzi膰 innymi, a zatem pojawia si臋, znika i znowu pojawia. Wszystko to odbywa si臋 w spos贸b niezwykle gwa艂towny.

S臋dzia mia艂 sceptyczny wyraz twarzy.

I c贸偶 wed艂ug pana powoduje te zaburzenia?

Wielokrotne urazy, jakie odnios艂a w dzieci艅stwie. By艂a najprawdopodobniej wykorzystywana seksualnie. Dziecko, kt贸re chce wyrwa膰 si臋 z tej okropnej, bolesnej pu艂apki, mo偶e tylko wycofa膰 si臋 z niej psychicznie. W ten spos贸b cz臋艣膰 osobowo艣ci wyodr臋bnia si臋, 偶eby stawi膰 czo艂o przera偶eniu i cierpieniu, a inna cz臋艣膰 pozostaje oboj臋tna na wszelkie wydarzenia. Je艣li sytuacja powoduj膮ca uraz powtarza si臋 wielokrotnie w czasie trwania istotnych faz rozwoju osobowo艣ci, mechanizm obronny w艂膮cza si臋 z tak膮 sam膮 cz臋stotliwo艣ci膮. To t艂umaczy niewiedz臋 Laurel na temat tego, co si臋 wydarzy艂o, podczas gdy inna cz臋艣膰 jej osobowo艣ci przejmowa艂a kontrol臋 nad sytuacj膮. Stres przyspiesza艂 dokonywanie si臋 zmian.

Ale mam r贸wnie偶 dobr膮 wiadomo艣膰 鈥 wtr膮ci艂 Sloat, kiwaj膮c m膮drze g艂ow膮. 鈥 A mianowicie tak膮, 偶e ta choroba jest uleczalna.

Czy jest pan pewien?

Tak 鈥 odpar艂 dobitnie Feigleman. 鈥 Metoda leczenia nazywana jest terapi膮 fuzyjn膮. Chcia艂bym rozpocz膮膰 j膮 jak najpr臋dzej.

S臋dzia zarz膮dzi艂 badania, ale nie wyrazi艂 zgody na bezterminowo艣膰 ich uko艅czenia. Pouczy艂 Sloata i Feiglemana, 偶e w ci膮gu dziewi臋膰dziesi臋ciu dni maj膮 z艂o偶y膰 mu sprawozdanie, i zamkn膮艂 rozpraw臋.

Dziennikarze ruszyli 艂aw膮 w kierunku wyj艣cia.

Sala konferencyjna by艂a wystarczaj膮co du偶a, 偶eby pomie艣ci膰 t艂um, kt贸ry wpad艂 do holu, pob艂yskuj膮c fleszami aparat贸w fotograficznych. Sloat i Feigleman udzielali wywiad贸w z rozja艣nionymi z zadowolenia twarzami. Laurel zosta艂a odes艂ana do aresztu dla kobiet w stanie absolutnego przera偶enia. Jej rodzice byli obecni. Cho膰 wyra藕nie skr臋powani okazywan膮 im uwag膮, ch臋tnie uczestniczyli w sprawie i starali si臋 wyja艣ni膰 reporterom, 偶e dziewczynka by艂a wykorzystywana seksualnie na d艂ugo przedtem, zanim j膮 poznali.

Jim poszed艂 ogl膮da膰 konferencj臋 prasow膮 na jednym z monitor贸w zainstalowanych w holu przez lokalnego sponsora.

Sloat opisywa艂 stan Laurel jako form臋 pourazowych zaburze艅 stresowych, podobnych do tych, jakich do艣wiadczaj膮 weterani z Wietnamu.

Feigleman o艣wiadczy艂, 偶e Laurel Trevelyn w swym wcieleniu podstawowym nie pami臋ta odniesionych w dzieci艅stwie uraz贸w. Inne natomiast osoby, tkwi膮ce w jej ciele, s膮 ich 艣wiadome, i wspomnienie to budzi w nich w艣ciek艂o艣膰 i gniew, kt贸re stanowi膮 przyczyn臋 post臋powania chorej.

Przeni贸s艂 wzrok na rodzic贸w, w oczekiwaniu potwierdzenia. Skwapliwie przytakn臋li.

Jako ma艂e dziecko, Laurel by艂a wykorzystywana seksualnie przez swego naturalnego ojca. Istniej膮 dowody wskazuj膮ce na to, 偶e cz艂owiek ten terroryzowa艂 jej matk臋. Laurel odkry艂a zw艂oki matki w morzu krwi, w wannie. Kobieta podci臋艂a sobie 偶y艂y. Dziecko nabra艂o przekonania, 偶e jest odpowiedzialne za jej 艣mier膰. Lekarz dziecka stwierdzi艂 p贸藕niej, 偶e dziewczynka by艂a wykorzystywana seksualnie i Laurel zeznawa艂a przeciwko w艂asnemu ojcu. Kiedy trafi艂 do wi臋zienia, w艂adze zajmuj膮ce si臋 sprawami nieletnich, post臋puj膮c ze zwykle stosowan膮 przez siebie bezrozumn膮 logik膮, odda艂y ju偶 wtedy cierpi膮ce z powodu urazu dziecko pod opiek臋 dziadk贸w, kt贸rzy z kolei 鈥 doktor podni贸s艂 g艂os 鈥 winili j膮 o uwi臋zienie ojca, a p贸藕niej o jego 艣mier膰. Kiedy dziewczynk臋 oddano do adopcji, ci dobrzy ludzie 鈥 ci膮gn膮艂 Sloat, wskazuj膮c rodzic贸w Laurel 鈥 pojawili si臋 na horyzoncie, dali jej kochaj膮cy dom i robili, co mogli, ale by艂o za p贸藕no. Spustoszenia w jej psychice ju偶 si臋 dokona艂y.

Doktorze, jak to si臋 dzieje, 偶e molestowane seksualnie dziecko przyjmuje kilka osobowo艣ci?

Pytanie pad艂o z ust m艂odej, czarnej kobiety, kt贸ra trzyma艂a mikrofon z nazw膮 stacji lokalnej.

Osobowo艣ci takie zaczynaj膮 od艂膮cza膰 si臋 od swego rdzenia, gdy偶 cz艂owiek uruchamia mechanizm obronny, aby zachowa膰 poczucie bezpiecze艅stwa i zdrowie psychiczne. Bolesne do艣wiadczenia rozpadaj膮 si臋 na cz臋艣ci, z kt贸rymi ka偶da z nowo powsta艂ych osobowo艣ci mo偶e sobie poradzi膰. Ka偶da ma zupe艂nie inne, ale sp贸jne cechy. Wy艂aniaj膮 si臋 na og贸艂 wtedy, kiedy ofiara jest zagniewana lub znajduje si臋 pod wp艂ywem stresu.

Doktorze, jest pan psychiatr膮 policyjnym i reprezentuje pan kobiet臋 oskar偶on膮 o zastrzelenie dw贸ch oficer贸w policji. Czy偶 nie zachodzi tu swoisty konflikt interes贸w? 鈥 Chudy, spi臋ty m艂ody cz艂owiek w okularach w rogowej oprawie by艂 reporterem porannej gazety.

Zawsze szukaj膮 dziury w ca艂ym 鈥 pomy艣la艂 ze z艂o艣ci膮 Feigleman 鈥 zamiast skupi膰 si臋 tym, co naprawd臋 istotne.

Absolutnie nie 鈥 odpar艂, zdejmuj膮c szk艂a, 偶eby sprawia膰 bardziej szczere wra偶enie. 鈥 Prowadz臋 praktyk臋 prywatn膮 i jestem jedynie konsultantem w wydziale zab贸jstw. Praca ta polega g艂贸wnie na tym, 偶e pomagam policjantom i osobom, kt贸re oni kochaj膮. Laurel niew膮tpliwie spe艂nia te kryteria, ale, 偶eby unikn膮膰 wszelkich w膮tpliwo艣ci, zrezygnuj臋 z funkcji konsultanta dzi艣 po po艂udniu, aby po艣wi臋ci膰 wi臋cej czasu i energii tej sprawie.

Kim s膮 te inne osobowo艣ci? Co je charakteryzuje? 鈥 dopytywa艂a si臋 szczup艂a blondynka o w艂osach koloru miodu, wyci膮gaj膮c go z opresji.

Opr贸cz Laurel, znale藕li艣my jeszcze cztery 鈥 odpar艂 entuzjastycznie Feigleman, kt贸ry odczu艂 wyra藕n膮 ulg臋, gdy偶 pytania znowu zesz艂y na w艂a艣ciwy tor. 鈥 Nie znaczy to, 偶e nie ma ich wi臋cej. Niekt贸re ofiary tej choroby posiadaj膮 nawet dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 osobowo艣ci, z kt贸rych ka偶da jest zupe艂nie r贸偶na, ma inne cechy fizyczne, przybiera r贸偶ne postawy, systemy warto艣ci, u偶ywa odmiennego charakteru pisma, a nawet inaczej m贸wi. Mog膮 r贸偶ni膰 si臋 wiekiem, p艂ci膮, stopniem inteligencji. W tym przypadku osobowo艣膰, nazywana Alexem, jest typowym przyk艂adem socjopaty i stanowi 藕r贸d艂o wielu problem贸w mojej pacjentki.

Ja spotka艂em przestraszon膮, ma艂膮 dziewczynk臋 Jennifer i m艂od膮 flirciar臋, kt贸ra nazywa siebie Marilyn 鈥 wtr膮ci艂 Sloat widz膮c 艣wiat艂o jupitera. 鈥 Jak r贸wnie偶 Harriet, kobiet臋, kt贸ra jest ich gosposi膮. Potrafi 艣wietnie gotowa膰, sprz膮ta膰 i prowadzi膰 dom.

Jeden z reporter贸w, stoj膮cych w t艂umie oblegaj膮cym drzwi, dostrzeg艂 wyraz niedowierzania na twarzy Jima.

Co pan o tym s膮dzi, detektywie?

Pieprzenie. Maj膮 dosta膰 Oskara zaraz czy troch臋 p贸藕niej? To przecie偶 absolutny cyrk. Niech no pan tylko spojrzy na tych facet贸w! 鈥 powiedzia艂 gniewnie, zerkaj膮c na ekran, gdzie Feigleman i Sloat udzielali teraz wywiadu w tandemie.


Nad Miami za艣wieci艂 ksi臋偶yc w pe艂ni. Strzelanina rozpocz臋艂a si臋 wcze艣nie.

W艣ciekli w艂a艣ciciele sklep贸w, pracownicy i klienci uzbrojeni w butelki z wod膮 sodow膮, pistolety i telefony kom贸rkowe odnie艣li zwyci臋stwo w krwawej strzelaninie z dwoma uzbrojonymi bandytami. Szef sprzeda偶y produkt贸w rolnych zosta艂 pobity na 艣mier膰 w walce o to, kto roz艂aduje transport cebuli z Teksasu. W艣ciek艂y mechanik, samochodowy zastrzeli艂 klienta, kt贸ry wstrzyma艂 realizacj臋 czeku, bo by艂 niezadowolony z us艂ugi. Chory psychicznie weteran wojny wietnamskiej trzyma艂 przez par臋 godzin na muszce w艂a艣cicielk臋 podrz臋dnego hotelu i 偶膮da艂 rozmowy z prezydentem. Kuba艅skie gangi napad艂y na Portoryka艅czyk贸w, czarnosk贸rzy Amerykanie walczyli z Haita艅czykami, a biali robotnicy wojowali z czarnymi i Latynosami.

Policjanci ze zmiany popo艂udniowej musieli zosta膰 w pracy po godzinach, a ci ze zmiany nocnej zostali wezwani wcze艣niej na s艂u偶b臋. Doniesienia o wyst膮pieniu Laurel na sali s膮dowej wraz ze sprawozdaniem z konferencji prasowej zaj臋艂y ca艂膮 pierwsz膮 stron膮 w wieczornym wydaniu dziennik贸w. Kiedy Jim przyszed艂 na komend臋 z egzemplarzem gazety pod pach膮, w pokoju zasta艂 sekretark臋, kt贸ra sprz膮ta艂a biurko Ricka z przepraszaj膮c膮 min膮.

Porucznik m贸wi, 偶e b臋dzie nam potrzebne to miejsce. Musimy gdzie艣 usadowi膰 pa艅skiego nowego sier偶anta.

W艣r贸d czekaj膮cych na niego informacji o telefonach znalaz艂a si臋 r贸wnie偶 wiadomo艣膰 od Sloata. Jim pogni贸t艂 kartk臋 i wrzuci艂 j膮 do kosza na 艣mieci. Prawnik zadzwoni艂 powt贸rnie pi臋膰 minut p贸藕niej.

Przykro mi, 偶e panu przeszkadzam, ale b臋d臋 dzi艣 wieczorem rozmawia艂 z moj膮 klientk膮. Chc臋 to zrobi膰, zanim zostanie przeniesiona do szpitala, co nast膮pi jutro rano. Rodzice nie wezm膮 udzia艂u w spotkaniu. S膮 wyko艅czeni. To by艂 straszny dzie艅. S臋dzia zasugerowa艂, 偶e kto艣 od was powinien by膰 obecny podczas mojej wizyty u Laurel ze wzgl臋d贸w proceduralnych. Nie mamy nic przeciwko temu. Chcemy pokaza膰, 偶e absolutnie nie kierujemy si臋 偶adnymi sugestiami obrony 鈥 przerwa艂 na chwil臋. 鈥 Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e dzisiejsze rewelacje mog艂y was zaskoczy膰.

Tak 鈥 odpar艂 Jim 鈥 a ja nie lubi臋 niespodzianek. Rick r贸wnie偶 nie. Wyszed艂 ze szpitala i dzi艣 po po艂udniu ogl膮da艂 wiadomo艣ci. Wczoraj wieczorem rozmawia艂 z rodzicami Laurel. Nie wspomnieli nic na temat wielokrotnych zaburze艅 osobowo艣ci.

Oni r贸wnie偶 byli zaskoczeni. Wszystko dzia艂o si臋 tak szybko, 偶e doktor Feigleman i ja nie mieli艣my czasu, 偶eby poinformowa膰 rodzin臋 o naszym odkryciu. Je艣li jest pan zaj臋ty 鈥 doda艂, nieco zbyt uprzejmie 鈥 oczywi艣cie, zrozumiem. Ale chcieliby艣my post臋powa膰 zgodnie ze wskaz贸wkami s臋dziego.

Jim westchn膮艂 i wzi膮艂 o艂贸wek do r臋ki.

Prosz臋 mi poda膰 godzin臋 i miejsce spotkania. Zatelefonowa艂 do Ricka, wype艂ni艂 formularz, chwyci艂 kawa艂ek pizzy, kt贸ra stanowi艂a jego pierwszy posi艂ek tego dnia, po czym odebra艂 wezwanie. By艂a to zwyk艂a rutynowa sprawa, 艣mier膰 z przyczyn naturalnych. Pe艂nia ksi臋偶yca 鈥 my艣la艂, jad膮c na miejsce 鈥 w mie艣cie piek艂o, a oni daj膮 tak膮 banaln膮 spraw臋 najbardziej do艣wiadczonemu policjantowi w wydziale. Jeszcze jedna demonstracja intelektu kierownictwa. Wydzia艂 przypomina艂 poci膮g towarowy, kt贸ry stacza si臋 w d贸艂, bo zabrak艂o w nim maszynisty. On, Dusty i Rick stanowili wspania艂膮 dru偶yn臋. Rozwi膮zali razem wiele spraw i sp臋dzili ze sob膮 bardzo du偶o czasu. Ca艂e lata. Powinni byli przynosi膰 nam mirr臋 i kadzid艂o 鈥 my艣la艂. Zamiast tego, maj膮 gdzie艣, co si臋 z nami stanie.

Powzi膮艂 ju偶 decyzj臋, zanim dojecha艂 na miejsce. Kiedy wr贸ci do biura, znajdzie odpowiednie formularze i wype艂ni papiery emerytalne. Dranie! Wywalili Ricka, a Dusty potraktowali tak, jakby jej 偶ycie nie mia艂o znaczenia. Nie istnia艂 偶aden pow贸d, dla kt贸rego mia艂oby mu zale偶e膰 na tej pracy. Kwalifikowa艂 si臋 ju偶 do przej艣cia na emerytur臋 i wyst膮pi o ni膮. Zostanie mu tylko trzydzie艣ci dni. Je艣li wliczy膰 w to przys艂uguj膮cy mu wkr贸tce urlop, mo偶e odej艣膰 w przysz艂ym tygodniu. Poza tym nie mia艂 innych plan贸w. Dawniej rozmawia艂 z Molly o tym, co b臋d膮 robi膰, kiedy wreszcie przejdzie na emerytur臋. Szkoda, 偶e ju偶 za p贸藕no na realizacj臋 tych plan贸w. Dwadzie艣cia siedem lat pracy i ile偶 musia艂 jej po艣wi臋ci膰. Czas, 偶eby odej艣膰. Powinienem by艂 to zrobi膰 ju偶 dawno temu 鈥 my艣la艂.

Wezwano go do starego, zniszczonego domu po艂o偶onego w ci膮gle zmieniaj膮cym si臋 s膮siedztwie. Stary cz艂owiek mieszka艂 tu przez pi臋膰dziesi膮t lat i tu zako艅czy艂 偶ycie. Po艣lizn膮艂 si臋 na posadzce w 艂azience. Ludzie w podesz艂ym wieku, kt贸rzy umieraj膮 z przyczyn naturalnych, przysparzaj膮 偶mudnej roboty papierkowej, zmuszaj膮 do wykonywania budz膮cych odraz臋 czynno艣ci i przypominaj膮 policjantom, 偶e oni r贸wnie偶 s膮 艣miertelni. Takie sprawy nie wymagaj膮 od detektyw贸w 偶adnych zdolno艣ci 艣ledczych, a poniewa偶 tylu staruszk贸w 偶yje i umiera samotnie, cia艂a ich le偶膮 cz臋sto ca艂ymi dniami nie znalezione przez nikogo i zajmowanie si臋 takimi przypadkami jest zdecydowanie nieprzyjemne. I tak te偶 by艂o tym razem. Kiedy policjanci w艂amali si臋 do wn臋trza przez okno, muchy wskaza艂y im miejsce, gdzie le偶a艂y zw艂oki.

S膮siadka nabra艂a podejrze艅 i wezwa艂a ich wieczorem, tu偶 zanim zapad艂 zmierzch. Nie widzia艂a staruszka od paru dni, a przed domem nieustannie pali艂o si臋 艣wiat艂o. Ubogi starzec, kt贸ry ledwo wi膮za艂 koniec z ko艅cem, nie marnowa艂by tak 艣wiat艂a. Usi艂owa艂 ogranicza膰 wydatki. Nie kupowa艂 nawet gazet, nie sta膰 go by艂o na zainstalowanie telefonu. Stwierdzono 艣mier膰 z przyczyn naturalnych.

W sypialni Jim znalaz艂 zamkni臋t膮 metalow膮 kasetk臋. Nadawa艂a si臋 艣wietnie do przechowywania instrukcji pogrzebowych i testamentu. Z pewno艣ci膮 klucz by艂 przylepiony pod spodem, tak 偶eby nie m贸g艂 si臋 zgubi膰. Wielu samotnych, starych ludzi mia艂o k艂opoty z pami臋ci膮. Jim otworzy艂 kasetk臋 i znalaz艂 album z fotografiami rodzinnymi, zrobionymi jeszcze przed II wojn膮 艣wiatow膮. A pod albumem by艂o co艣, co zapar艂o mu dech w piersiach. Stosiki banknot贸w, setek i pi臋膰dziesi膮tek, oraz papiery warto艣ciowe. Tysi膮ce, tysi膮ce dolar贸w i metalowe pude艂ko zawieraj膮ce z艂ot膮 bi偶uteri臋, monety, stare srebrne dolar贸wki i zabytkowy, z艂oty zegarek kieszonkowy. Jeszcze jeden z tych, kt贸rym uda艂o si臋 przetrwa膰 kryzys 鈥 pomy艣la艂 Jim. Jak偶e wielu z nich umiera, wci膮偶 nie ufaj膮c bankom i upychaj膮c oszcz臋dno艣ci ca艂ego 偶ycia w pude艂kach na buty, pod podszewkami ubra艅 albo w materacu.

Jim odwr贸ci艂 si臋, 偶eby wezwa膰 mundurowego na 艣wiadka swego znaleziska i zaprz膮c go do pracy przy jego inwentaryzacji, ale zawaha艂 si臋. Dlaczego w艂a艣ciwie krewni zmar艂ego, kt贸rzy najwyra藕niej o niego nie dbali, mieliby zgarn膮膰 teraz jego maj膮tek? Takie pieni膮dze pozwoli艂yby jemu i Rickowi za艂o偶y膰 ka偶dy interes, na jaki przysz艂aby im ochota.

呕aden z nich nie przyw艂aszczy艂 sobie nigdy nawet centa i do czego ich to doprowadzi艂o? 鈥 my艣la艂 gorzko.

Poszed艂 do kuchni, znalaz艂 du偶膮, br膮zow膮, podw贸jn膮 torb臋 na zakupy, z艂o偶y艂 j膮 i zani贸s艂 pod pach膮 do sypialni. Wymizerowany policjant sta艂 niedaleko frontowych drzwi i nos marszczy艂 mu si臋 od smrodu.

Mam do ciebie pro艣b臋 鈥 powiedzia艂 Jim. 鈥 Wydaje mi si臋, 偶e karetka zgubi艂a si臋 gdzie艣 po drodze. Ju偶 powinni tu by膰. Mo偶e kierowca nie potrafi znale藕膰 tego adresu. Wyjd藕 na zewn膮trz i sprawd藕, czy nie czekaj膮 czasem przy Sixty Seventh Terrace, zamiast tutaj, przy Sixty Seventh Street.

My艣la艂em, 偶e dopiero co pan do nich dzwoni艂.

Nie, ju偶 dawno powinni by膰 na miejscu.

Policjant wzruszy艂 ramionami i wyszed艂 z domu.

Serce wali艂o Jimowi bole艣nie w piersi i trz臋s艂y mu si臋 r臋ce, kiedy 艂adowa艂 banknoty i metalowe pude艂ko do br膮zowej torby. Uwija艂 si臋 jak w ukropie, bo sporo tego by艂o. Na g贸rze pouk艂ada艂 stare kwity, rachunki i gazety, 偶eby zas艂oni膰 zawarto艣膰. Wrzuci艂 nieotwart膮 korespondencj臋, stare papiery i listy do kasetki. Obejrzy to wszystko spektakularnie na komisariacie w obecno艣ci 艣wiadk贸w, na wypadek gdyby kto艣 p贸藕niej zadawa艂 jakie艣 pytania.

Wyni贸s艂 papierow膮 torb臋 na zewn膮trz, mijaj膮c przy tym dw贸ch policjant贸w, i postawi艂 j膮 na przednim siedzeniu swego nieoznakowanego plymoutha.

Pom贸偶cie mi i przynie艣cie tu kasetk臋, dobra?

Mundurowy wyni贸s艂 torb臋 na pr贸g.

Jeszcze nie zagl膮da艂em do 艣rodka 鈥 o艣wiadczy艂 Jim 鈥 ale mo偶e natrafimy tu na jaki艣 艣lad najbli偶szych krewnych. Otw贸rzcie to 鈥 podni贸s艂 album i zacz膮艂 grzeba膰 w papierach, kt贸re pod niego wsadzi艂. 鈥 Tak, musi tu by膰 jaki艣 adres. Kto艣 powinien pokry膰 koszta pogrzebu 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie chcemy przecie偶 obci膮偶a膰 nimi podatnik贸w. W艂贸偶cie wszystko do baga偶nika. Zajm臋 si臋 tym p贸藕niej w komisariacie. T膮 torb膮 te偶.

M艂odzi mundurowi skin臋li g艂owami, zamkn臋li pud艂o i w艂o偶yli je Jimowi do baga偶nika.

Bo偶e, to ta cholerna pizza 鈥 skrzywi艂 si臋 Jim i przy艂o偶y艂 r臋k臋 do piersi, jakby chcia艂 w ten spos贸b odp臋dzi膰 zgag臋.

Koniec z t膮 gumiast膮, wstr臋tn膮 pizz膮 鈥 pomy艣la艂, siadaj膮c ci臋偶ko za kierownic膮. Tak jest. Pora odpocz膮膰. Dzi臋ki Bogu za ten telefon od s膮siadki. O skarbie, jaki znalaz艂, marzyli wszyscy producenci narkotyk贸w. Gdyby kt贸ry艣 z nich w艂ama艂 si臋 do domu, zabra艂by wszystko.

Zastanawia艂 si臋, ile mog膮 by膰 warte z艂ote i srebrne dolar贸wki. Zmar艂y przechowywa艂 je dziesi膮tki lat. Zatelefonuje do Ricka natychmiast po spotkaniu w areszcie. Najpierw powie mu, 偶e przechodzi na emerytur臋. Koniec. Ju偶 nigdy nie b臋dzie ogl膮da艂 ani w膮cha艂 zw艂ok. Ju偶 nigdy nie b臋dzie musia艂 patrze膰 na robaki, ociera膰 krwi z but贸w i zagl膮da膰 w puste oczy trup贸w.

Nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego staruszek nie wyprowadzi艂 si臋 nigdy ze swojej nory w tej parszywej okolicy. Przecie偶 sta膰 go by艂o na co艣 wspania艂ego. Czasem 鈥 my艣la艂 Jim 鈥 zbyt kurczowo i d艂ugo czepiamy si臋 czego艣 z przyzwyczajenia. Dzielnica by艂a wprost okropna. Kr臋ci艂 g艂ow膮, mijaj膮c ca艂e rz臋dy rozpadaj膮cych si臋 dom贸w i kamienic czynszowych. Ten staruszek mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nikt mu wcze艣niej nie poder偶n膮艂 gard艂a. Mo偶e dlatego, 偶e nie wygl膮da艂 na takiego, kt贸rego warto by艂oby napada膰. Z pewno艣ci膮 nie wyjmowa艂 na ulicy z艂otego zegarka, 偶eby sprawdzi膰 godzin臋. W latach trzydziestych i czterdziestych to by艂a bardzo ekskluzywna cz臋艣膰 miasta. Ale min臋艂y te czasy. Przeje偶d偶a艂 w艂a艣nie ulicami, gdzie zacz臋艂y si臋 zamieszki w 1980 roku i by艂o tu w贸wczas okropnie.

Jego kariera dobieg艂a ko艅ca. Pieprzy膰 wydzia艂 zab贸jstw. I wszystkie trupy! Niemal wypowiedzia艂 na g艂os te s艂owa, bo mia艂 wra偶enie, 偶e Rick siedzi obok. Tak d艂ugo razem pracowali, 偶e byli w stanie zgadywa膰, o czym ten drugi my艣li. Wiedzia艂 dobrze, jak Rick skomentuje to, co on robi. Ju偶 s艂ysza艂 jego g艂os:

Jeste艣 tak samo z艂y jak oni. Przypomnia艂 sobie pastora.

Istnieje sprawiedliwo艣膰. Wy偶sza sprawiedliwo艣膰.

Niech to szlag! Nienawidzi艂 艂ajdak贸w i wszystkich, kt贸rzy byli z nimi w zmowie, niezale偶nie, po kt贸rej stronie barykady si臋 znajdowali. Westchn膮艂 g艂o艣no i zrozumia艂, 偶e nie chce sta膰 si臋 jednym z nich. Cho膰 by膰 mo偶e zawdzi臋cza艂 ten niespodziewany maj膮tek opatrzno艣ci, by膰 mo偶e na niego zas艂u偶y艂, wiedzia艂, 偶e nie wolno mu tak post膮pi膰.

Znowu westchn膮艂. Jaki艣 dupek, krewny, kt贸rego staruszek obchodzi艂 tyle, co zesz艂oroczny 艣nieg, odziedziczy niez艂膮 fortun臋. A on wst膮pi艂 do policji jako uczciwy cz艂owiek i jako uczciwy cz艂owiek z niej odejdzie. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i prawie si臋 u艣miechn膮艂. Jak kretyn, to kretyn.

Ucisk w piersiach wzm贸g艂 si臋. Nie mo偶na si臋 dobrze czu膰 w takim mie艣cie. Opu艣ci艂 szyb臋; 偶eby zaczerpn膮膰 troch臋 powietrza, i odetchn膮艂 g艂臋boko. B贸l by艂 tak potworny i intensywny, 偶e cia艂o wymkn臋艂o mu si臋 spod kontroli, a kolana same podskoczy艂y do g贸ry i uderzy艂y w kierownic臋. Ju偶 wiedzia艂, co mu jest. Ale to przecie偶 niemo偶liwe 鈥 pomy艣la艂. Nie teraz. Nie teraz. B贸l sparali偶owa艂 go zupe艂nie. Poczu艂, 偶e jego zaci艣ni臋te kurczowo r臋ce wbijaj膮 si臋 w kierownic臋, a samoch贸d zjecha艂 na chodnik i r膮bn膮艂 w s艂up telefoniczny.

Pieprzony atak serca. Mia艂 nadziej臋, 偶e b贸l z艂agodnieje cho膰 na chwil臋, tak 偶eby m贸g艂 skorzysta膰 z radia. Twarze 鈥 w ciemno艣ciach na ulicy widzia艂 twarze. Ci ludzie widzieli, jak samoch贸d zjecha艂 z jezdni i uderzy艂 w s艂up. Si臋gn膮艂 po nadajnik, kt贸ry le偶a艂 tu偶 obok papierowej torby na przednim siedzeniu. Ale radio wy艣lizn臋艂o mu si臋 z r臋ki i spad艂o na pod艂og臋, kiedy nadszed艂 nast臋pny paroksyzm b贸lu i wstrz膮sn膮艂 jego cia艂em. Potrzebowa艂 pomocy. Wymaca艂 na 艣lepo klamk臋 od drzwi i nacisn膮艂 j膮 na tyle mocno, na ile mu pozwala艂y opuszczaj膮ce go si艂y. Drzwi otworzy艂y si臋 na ca艂膮 szeroko艣膰 i pewnie by przez nie wypad艂, gdyby nie przytrzymywa艂 go pas bezpiecze艅stwa. Widzia艂 twarze. Coraz bli偶ej, najpierw niepewne, zaciekawione, teraz ju偶 coraz 艣mielsze. Pomoc 鈥 sprowadz膮 pomoc. Sta艂 przed nim chudy, bu艅czuczny nastolatek, najpewniej z艂odziej i 艂obuz. Ale on by艂 przecie偶 policjantem i potrzebowa艂 pomocy.

Pom贸偶 mi, wezwij karetk臋 鈥 wykrztusi艂. 鈥 Policja. Wychudzona, m艂oda twarz z chytrymi, bezdusznymi oczami by艂a ju偶 bardzo blisko.

Policja 鈥 powt贸rzy艂 ch艂opak.

U艣miecha艂 si臋 i zdejmowa艂 Jimowi zegarek.

Detektyw dostrzeg艂 b艂ysk z艂otego z臋ba, kiedy wci膮偶 u艣miechaj膮cy si臋 ma艂olat si臋gn膮艂 na przednie siedzenie po policyjne radio. Inne twarze r贸wnie偶 zbli偶a艂y si臋 coraz bardziej i spogl膮da艂y na niego 艣mia艂o. Wszystkie drzwiczki samochodu by艂y pootwierane. Jim poczu艂 czyje艣 r臋ce na swoim ciele. Pistolet, portfel, odznaka. Du偶a br膮zowa torba znikn臋艂a z siedzenia, podawano j膮 sobie teraz z r膮k do r膮k, a偶 w ko艅cu dotar艂 do niego d藕wi臋k przypominaj膮cy westchnienie, a potem odg艂osy szarpaniny. Hieny najwyra藕niej walczy艂y mi臋dzy sob膮 o 艂up. Ostatnia my艣l, jaka przebieg艂a mu przez g艂ow臋, dotyczy艂a but贸w. Zabierali mu buty.


***

Karetka z kostnicy przyjecha艂a po zw艂oki staruszka w p贸艂torej godziny po wyj艣ciu Jima. Dwadzie艣cia minut po zabraniu cia艂a mundurowi chcieli zameldowa膰 si臋 przez radio. Ich wiadomo艣膰, kt贸r膮 chcieli przekaza膰 do centrali, zosta艂a zak艂贸cona przez wtr臋ty 偶artownisi贸w, kt贸rzy wyli i pokrzykiwali:

Hej! Mamy wasze radio!

S艂ycha膰 by艂o 艣miechy i g艂o艣n膮 muzyk臋. Nadajnik policyjny dosta艂 si臋 w niepowo艂ane r臋ce. Tak si臋 czasem zdarza. Zapominalscy policjanci zostawiaj膮 czasem nadajniki w restauracjach albo na dachach samochod贸w. Czasem radia bywaj膮 kradzione lub zgubione podczas po艣cigu. Obce g艂osy na policyjnych cz臋stotliwo艣ciach oznacza膰 mog膮 r贸wnie偶, 偶e w艂a艣ciciel nadajnika znalaz艂 si臋 w tarapatach i potrzebuje pomocy.

Telefonistce uda艂o si臋 jako艣 przebi膰 przez przekle艅stwa i obrazy miotane w eterze i zarz膮dzi膰, 偶eby wszystkie jednostki natychmiast zameldowa艂y si臋 w centrali. Zg艂osili si臋 wszyscy pe艂ni膮cy s艂u偶b臋 policjanci z wyj膮tkiem jednego. Jima Ransoma. Zanotowano adres, pod kt贸ry go ostatnio wzywano i rozpocz臋to poszukiwania.

Rick dowiedzia艂 si臋 o wszystkim, kiedy przyszed艂 na komend臋 po swoje rzeczy. Chcia艂 zaczeka膰 na powr贸t Jima ze spotkania w areszcie dla kobiet. Przy艂膮czy艂 si臋 do Domingueza i Macka Thomasa.

Jezu, sp贸jrzcie tylko na ten ksi臋偶yc 鈥 odezwa艂 si臋 Dominguez, kiedy jechali pod adres, gdzie ostatnio wzywano Jima. Nad miastem wisia艂a ogromna 偶贸艂ta kula. 鈥 Mamy przed sob膮 ci臋偶k膮 noc.

Zawsze tak jest 鈥 doda艂 Mack Thomas. Przeje偶d偶ali obok miejsca, gdzie zacz臋艂y si臋 rozruchy w 1980 roku.

Co艣 jest nie w porz膮dku 鈥 powiedzia艂 Rick. 鈥 Jako艣 strasznie tu cicho.

Tak 鈥 zgodzi艂 si臋 Dominguez. 鈥 Gdzie si臋 wszyscy podziali? Nikogo nie ma na ulicy.

Gdyby tu by艂y jakiekolwiek ptaki, te偶 by pewnie zamilk艂y. Tak zachowywali si臋 osadnicy przed spodziewanym atakiem Indian 鈥 rzuci艂 Mack, wodz膮c wzrokiem po dziwnie opustosza艂ych ulicach i zau艂kach.

Rick jako pierwszy dostrzeg艂 samoch贸d.

Czy to... nie, to nie mo偶e by膰 jedno z naszych aut. Ale jest!

O, kurde! 鈥 Dominguez zakl膮艂 i zahamowa艂.

Z trudno艣ci膮 rozpoznali nieoznakowany w贸z Jima. Pokrywa baga偶nika i maska by艂y podniesione, akumulator i tablica rejestracyjna znikn臋艂y. Brakowa艂o r贸wnie偶 opon i k贸艂. Przez otwarte drzwi od strony pasa偶era wystawa艂y blade, bose nogi. Martwy kierowca le偶a艂 rozci膮gni臋ty na przednim siedzeniu. By艂 zupe艂nie nagi.


Rick usiad艂 przy biurku Jima w komisariacie i zatelefonowa艂 stamt膮d do jego zam臋偶nej c贸rki z Orlando. Poprosi艂 j膮, 偶eby powiadomi艂a Molly. Siedzia艂 tam p贸藕niej sam przez chwil臋. Biuro by艂o prawie puste. Wszyscy wyszli na s艂u偶b臋.

Urz臋dnik w艂膮czy艂 wiadomo艣ci telewizyjne. Nadawano w艂a艣nie reporta偶. Szef policji wyrazi艂 swoje g艂臋bokie oburzenie. Burmistrz wyg艂osi艂 p艂omienn膮 mow臋.

I czym偶e si臋 sta艂o to miasto 鈥 pyta艂 鈥 skoro takie hieny uliczne rabuj膮 zmar艂ych? Skoro oddany pracownik s艂u偶b publicznych, oficer policji, kt贸ry po艣wi臋ci艂 ca艂e swoje 偶ycie Miami, zostaje znaleziony przez s臋py w ludzkiej sk贸rze i pozostawiony na pastw臋 艣mierci, jak zwierz臋?

Rick pomy艣la艂, 偶e gdyby by艂 wtedy z Jimem, m贸g艂 go uratowa膰. M贸g艂 r贸wnie偶 zapobiec temu, co sta艂o si臋 p贸藕niej. C贸偶 to takiego zwykle mawia艂 Jim? Nawet umarli nie s膮 bezpieczni w Miami. Mia艂 racj臋. Nie powinien by艂 umiera膰 samotnie. I nie umar艂by 鈥 my艣la艂. By艂bym przy nim, gdyby nie Laurel. Dusty r贸wnie偶 by艂aby przy nim, gdyby nie Laurel. Przypomnia艂 sobie, co Jim m贸wi艂 o Laurel. W karetce pogotowia, po tym jak go postrzeli艂a w Japo艅skim Ogrodzie, kiedy Rick s膮dzi艂, 偶e umiera, a Jim trzyma艂 go za r臋k臋.

Powinienem by艂 tam by膰 鈥 z艂o艣ci艂 si臋 鈥 powinienem by艂 si臋 domy艣li膰... ona wie wszystko.

Ona wie wszystko. Wszystko. Sprawdzi艂 czas. Badanie w areszcie dla kobiet dobiega艂o ko艅ca.


Cho膰 zar贸wno doktor, jak i prawnik nie posiadali si臋 z dumy, Laurel ca艂y czas zagryza艂a wargi ze zdenerwowania. Siedzia艂a naprzeciwko nich przy drewnianym stoliku w pokoju przes艂ucha艅. Oni za艣 odczuwali ulg臋, 偶e w ko艅cu nikt z wydzia艂u nie zdecydowa艂 si臋 przyj艣膰. Mogli rozmawia膰 swobodniej.

My艣la艂am, 偶e od razu zabior膮 mnie do szpitala 鈥 odezwa艂a si臋 Laurel, a w jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o napi臋cie. 鈥 Nie chc臋 tu zostawa膰 jeszcze jedn膮 noc.

Trzeba za艂atwi膰 formalno艣ci 鈥 odpar艂 Sloat. 鈥 Wyjdziesz st膮d jutro z samego rana. Nie martw si臋. Sprawy nie mog艂y potoczy膰 si臋 lepiej.

Nawet sobie nie wyobra偶asz, jakie wzbudzi艂a艣 zainteresowanie 鈥 doda艂 Feigleman.

Ju偶 nas pytano o prawa autorskie do ksi膮偶ki, telefonowali tak偶e z Hollywood. Kiedy zbierzemy ju偶 wszystkie oferty, podpiszemy kontrakt 鈥 powiedzia艂 prawnik.

Laurel zachowywa艂a si臋 tak, jakby ich nie s艂ysza艂a.

A jak tam b臋dzie?

Gdzie?

W szpitalu. Jutro.

To prywatny szpital 鈥 uspokoi艂 j膮 Feigleman. 鈥 B臋dziesz mia艂a w艂asny pok贸j, z kolorowym telewizorem, b臋dziesz mog艂a uczestniczy膰 w r贸偶nych zaj臋ciach artystycznych, je艣li wyrazisz tak膮 ch臋膰, a ja b臋d臋 ci臋 codziennie odwiedza艂.

Nie chc臋 i艣膰 do wi臋zienia 鈥 zni偶y艂a g艂os do szeptu i mia艂a przera偶on膮 min臋.

Nie p贸jdziesz 鈥 zapewni艂 j膮 Sloat z przekonaniem. 鈥 Nigdy. Jutro po偶egnasz si臋 z tym miejscem na zawsze.

Dlaczego jest pan taki pewien?

Pochyli艂 si臋 do niej i omal nie rozp艂yn膮艂 w u艣miechach.

Leczenie wielokrotnych zaburze艅 osobowo艣ci polega na psychoterapii, osobnej analizie poszczeg贸lnych osobowo艣ci, a celem ostatecznym jest doprowadzenie do ich fuzji.

Nie wygl膮da艂a na przekonan膮.

Czy wiesz, ile to mo偶e potrwa膰? 鈥 zapyta艂 Feigleman. 鈥 Ca艂e lata.

W tym czasie 鈥 ci膮gn膮艂 prawnik 鈥 stan twojego zdrowia uniemo偶liwi proces. Prawo w stanie Floryda m贸wi jasno, 偶e je艣li oskar偶ony po pi臋ciu latach nie wr贸ci do zdrowia, wszystkie zarzuty przeciw niemu zostaj膮 oddalone na zawsze. Ale to nie wszystko 鈥 przerwa艂 i postuka艂 starannie wymanikiurowanymi paznokciami w teczk臋 oprawion膮 w sk贸r臋. 鈥 Ja odrobi艂em prac臋 domow膮. Nawet je艣li dosz艂oby do procesu, co wydaje mi si臋 zupe艂nie nieprawdopodobne, masz szans臋 go wygra膰 na zasadzie istniej膮cych precedens贸w. Pewien m臋偶czyzna z Ohio, kt贸ry posiada艂 dwadzie艣cia cztery osobowo艣ci, zosta艂 uznany za niewinnego z powodu niepoczytalno艣ci, cho膰 by艂 oskar偶ony o porwanie, gwa艂t i obrabowanie trzech kobiet. W jeszcze innym przypadku uniewinniono pewnego Kalifornijczyka, kt贸ry zabi艂 swoj膮 偶on臋. Lekarze przekonali przysi臋g艂ych, 偶e zbrodni dokona艂o jedno z niezale偶nych wciele艅 tego cz艂owieka, a nie on sam.

M艂oda damo 鈥 powiedzia艂 Feigleman 鈥 nie ma powodu do zmartwienia.

Chyba 偶e o to, kto zagra ciebie w filmie. B臋dziesz og贸lnie znan膮 postaci膮.

Obaj za艣miali si臋, nie pr贸buj膮c nawet ukry膰 podniecenia.

Laurel wpatrywa艂a si臋 w pod艂og臋.

Oczy pociemnia艂y jej, gdy unios艂a g艂ow臋. Opar艂a si臋 艂okciem o st贸艂 i podtrzymywa艂a pi臋艣ci膮 podbr贸dek. Druga d艂o艅 spocz臋艂a na jej biodrze.

A co si臋 z nami stanie, je偶eli terapia zadzia艂a? 鈥 spyta艂 ochryp艂y g艂os.

Dwaj m臋偶czy藕ni wymienili spojrzenia, a Feigleman waha艂 si臋 przez chwil臋.

Kiedy problemy ka偶dej indywidualno艣ci z osobna zostan膮 rozwi膮zane drog膮 analizy, wszystkie zostan膮 wch艂oni臋te w pojedyncz膮, dobrze skonstruowan膮 ca艂o艣膰.

A kto przetrwa i b臋dzie rz膮dzi艂?

My艣l臋, 偶e odpowiedzie膰 na to pytanie b臋dzie mo偶na dopiero po zako艅czeniu terapii 鈥 odpar艂 doktor niespokojnie.

Prosz臋 pami臋ta膰 鈥 doda艂 szybko Sloat, 偶e d膮偶ymy do hospitalizacji i leczenia, a nie procesu i wi臋zienia.

Jego klientka przytakn臋艂a.

Jeszcze co艣. 鈥 Doktor i prawnik nadstawili uszu... 鈥 Jennifer chce misia i kocyk. M贸wi, 偶e inaczej nie za艣nie.

Misia i kocyk 鈥 powt贸rzy艂 adwokat z ca艂膮 powag膮 i zapisa艂 to w notesie.

Gdy spojrza艂 zn贸w przed siebie, jego klientka siedzia艂a wyprostowana na krze艣le. Patrz膮c z obrzydzeniem na wulgarne s艂owo, kt贸re jeden z poprzednich wi臋藕ni贸w zapisa艂 na obrusie, pr贸bowa艂a zetrze膰 je chusteczk膮, po czym przenios艂a wzrok na obu m臋偶czyzn.

A co z moimi prawami do domu? To m贸j dom.

Prawnik potakn膮艂 i zn贸w zrobi艂 notatk臋.

To nieco dra偶liwa sprawa, poniewa偶 nie byli艣cie ma艂偶e艅stwem i zwi膮zek wasz nie trwa艂 zbyt d艂ugo.

On mi wiele obiecywa艂 鈥 warkn臋艂a. 鈥 呕yli艣my ze sob膮 jak m膮偶 i 偶ona.

Mam wsp贸lnika, kt贸ry specjalizuje si臋 w tego rodzaju sprawach. Dopilnuj臋, 偶eby si臋 tym zaj膮艂. Postaramy si臋 o zabezpieczenie twoich interes贸w.

My艣l臋, 偶e chyba wszystko za艂atwili艣my 鈥 wtr膮ci艂 Feigleman pogodnie.

Sloat skin膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 teczk臋.

To by艂 d艂ugi dzie艅 鈥 powiedzia艂.

Odsun臋li krzes艂a. Laurel popatrzy艂a na nich w panice, potem powiod艂a oszala艂ym wzrokiem po kolorowych, jak z komiksu, malunkach na 艣cianie.

Nie zostawiajcie mnie tutaj, prosz臋. Boj臋 si臋 鈥 szepn臋艂a.

Jutro o tej porze b臋dziesz ju偶 w swoim pokoju, z wygodami takimi jak w domu 鈥 pocieszy艂 j膮 Feigleman. Wymawia艂 wszystkie s艂owa powoli, koj膮cym tonem.

Oczywi艣cie jest to miejsce starannie strze偶one 鈥 doda艂 Sloat. 鈥 W innym przypadku s臋dzia nie wyrazi艂by zgody, ale naprawd臋 jest tam wygodnie.

Milutko 鈥 zawt贸rowa艂 mu Feigleman, a jego r贸偶owa sk贸ra poczerwienia艂a pod krawatem.

Nie odchod藕cie 鈥 prosi艂a, na p贸艂 wstaj膮c i wyci膮gaj膮c do nich r臋ce.

Wszystko b臋dzie dobrze 鈥 uspokaja艂 j膮 Sloat. 鈥 W por贸wnaniu z innymi zab贸jcami policjant贸w, masz naprawd臋 szcz臋艣cie.

Ja nie zabijam policjant贸w! 鈥 potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i opad艂a z powrotem na krzes艂o.

Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 potwierdzi艂 艂agodnie Feigleman.

Nie mog艂a艣 nic na to poradzi膰 鈥 doda艂 Sloat.

Przyjd臋 do ciebie jutro, jak ju偶 urz膮dzisz si臋 w szpitalu 鈥 obieca艂 doktor.

Nie odpowiada艂a. Zwin臋艂a si臋 na krze艣le i zacz臋艂a p艂aka膰, jak skrzywdzone dziecko. Obaj panowie podeszli do drzwi, a Sloat przycisn膮艂 brz臋czyk.

Wpadniemy na drinka? 鈥 zaproponowa艂 adwokat.

Oczywi艣cie. Mamy wspania艂膮 okazj臋.

Stra偶nik wypu艣ci艂 ich z zamkni臋tego pomieszczenia, odpi膮艂 kajdanki od pasa i przyku艂 lewy nadgarstek Laurel do por臋czy krzes艂a.

Zaraz po ciebie przyjdzie opiekunka 鈥 powiedzia艂.

Laurel zosta艂a sama w pokoju i p艂aka艂a g艂o艣no nad swoim nieszcz臋艣ciem i beznadziejn膮 sytuacj膮, w jakiej si臋 znalaz艂a. Nagle 艂zy obesch艂y, a w pokoju zaleg艂a cisza.


Zgi臋ta w p贸艂 posta膰 wyprostowa艂a si臋 i przeci膮gn臋艂a. Prawa stopa wystukiwa艂a niecierpliwie jaki艣 rytm o pod艂og臋. S艂ycha膰 by艂o pobrz臋kiwanie metalu, kiedy kajdanki opad艂y z uwi臋zionej d艂oni. Teraz trzeba przej艣膰 przez pok贸j. Nikt tu nie idzie.

Przyci膮gni臋ty pod okno st贸艂 zaskrzypia艂. Teraz krzes艂o. Klamka od okna. Pisn臋艂y otwierane okiennice.

Alex wysun膮艂 nogi przez okno, przywar艂 na chwil臋 do zakurzonego parapetu i opad艂 na wilgotn膮 traw臋. Wyl膮dowa艂 na dole w kucki. Zn贸w by艂 wolny, w t臋 ksi臋偶ycow膮, ciep艂膮 noc. Powietrze pachnia艂o skoszon膮 traw膮 i deszczem. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i przez chwil臋 艂apczywie pi艂 ten zapach. Wsta艂 i otar艂 d艂onie o d偶insy. Nikogo w polu widzenia. Czy oni wzi臋li go za idiot臋? On dobrze wiedzia艂, co mo偶e znaczy膰 taka terapia fuzyjna. Ten lekarz chce mnie zabi膰 pomy艣la艂.

Ale nie b臋dzie mia艂 okazji. Alex ws艂ucha艂 si臋 znowu w nieko艅cz膮ce si臋 szepty w艣r贸d palm. Ciemno艣膰 zawsze dawa艂a mu poczucie wolno艣ci, a szczeg贸lnie dzi艣. Ucieczka jest prawie tak samo podniecaj膮ca, jak w艂amanie pomy艣la艂. Ni膰 odczuwa艂 偶adnych wyrzut贸w sumienia. Oni wszyscy byli tacy g艂upi.

U艣miechn膮艂 si臋 do tej my艣li. Szed艂 szybko po malowniczej skarpie w kierunku ulicy, gdy nagle zastyg艂 jak wryty w miejscu. Poczu艂, 偶e ma g臋si膮 sk贸rk臋. Jego u艣miech znikn膮艂, a oczy wpatrywa艂y si臋 w ciemno艣膰. Podni贸s艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 w臋szy膰, jak przera偶one, nocne zwierz臋, kt贸re szuka 藕r贸d艂a zagro偶enia. Co艣 poruszy艂o si臋 w krzakach mi臋dzy nim a ulic膮. Znajoma posta膰 powoli prostowa艂a si臋, a w r臋ku trzyma艂a d艂ugi pistolet, kt贸ry przedtem pozostawa艂 ukryty w g臋stych krzakach.

Niech to nag艂a krew pomy艣la艂 Alex tutaj si臋 schowa艂. Czeka艂 na mnie. Us艂ysza艂 szcz臋k metalu, kiedy Rick wprowadzi艂 nab贸j do komory i prze艂adowa艂 remingtona, ulubion膮, dwunastostrza艂ow膮 bro艅 policjant贸w. Nie ma dok膮d uciec. Alex wolno potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Zaczekaj! krzykn膮艂.

Bezlitosne oczy ani drgn臋艂y.

Wszyscy krzykn臋li, gdy noc rozja艣ni艂a si臋 nagle 艣miertelnym b艂yskiem.


Wyszukiwarka