13 16

Rozdział 13



"Kornelia"

Dźwięk dzwonka w telefonie rozległ się po pokoju, budząc mnie ze snu. Jęknęłam sflustrowana. Otworzyłam zaspane oczy, światło dnia raziło mnie. Musiałam zapomnieć wczoraj zasłonić okna. Popatrzyłam na zegarek, który wskazywał ledwie siódmą. Kto budzi mnie tak wcześnie, w dzień, w który mam wolne?! Ręką wymacałam telefon. Zmarszczyłam brwi widząc, że nie znam numeru osoby, która dzwoniła do mnie.

- Słucham? - powiedziałam, odbierając.

-Cześć, Kornelia? Tu Jasper - usłyszałam po drugiej stronie.

- Jasper? - zdziwiłam się. - Hej - powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział.

- Nie, stało się cos? - zapytałam.

- W pewnym sensie - odpowiedział blondyn, zmęczonym głosem. - W każdym razie musimy pogadać - dodał.

-Hmm, wiesz sama chciałam do Ciebie zadzwonić ale nie chciałam Wam teraz przeszkadzać, podczas przygotowań do ślubu i wogóle.

- Heh, mam już dość tych przymiarek i wybierania obrósów, ale nie o tym chciałem z Tobą porozmawiać

-Czy to o czym chciałeś ze mną porozmawiać dotyczy Belli i Edwarda? - w słuchawce zapanowała chwila ciszy, westchnęłam.

- Zasadniczo - odezwał się Jasper - Moglibyśmy się spotkać?

- Jasne, powiedz tylko kiedy i gdzie? - usłyszałam kroki, podniosłam głowe, widząc Belle opierającą się o drzwi.

- Pasowałoby Ci dziś, 14:00, nie wiem czy pamiętasz tą cukiernie w której zawsze się spotykaliśmy po szkole?

- Pamiętam, przepraszam ale musze kończyć, do zobaczenia później - powiedziałam, rozłączając się.

- Hej - powiedziałam, patrząc na przyjaciółkę

- Hej, hmm co się kręci? - zapytała Bella, z podejrzliwym wzrokiem.

- Adrian dzwonił, chciał się spotkać - odpowiedziałam wzruszając ramionami.

-Ahaa, hm - Bella zmarszczyła brwi. - Od kiedy Adrian dzwoni żeby się z Tobą umówić? Na dodatek w dzień, w który masz wolne?

- Wiesz, jest ostatnio dość zajęty, dużo pracy i chciał się spotkać ale na mieście.

- Aha, chyba, że tak. Biedni dość niefortunne miejśce na czułości - Bella zaśmiała się puszczając mi oczko. - Dobra muszę się zbierać i tak już nie zdąże zjeść śniadania. Bella poszła się ubierać, a ja opadłam na poduszki.



&



Kilka minut przed godziną 14:00 weszłam do cukierni, w której za czasów liceum bardzo często się spotykaliśmy. Pachniało tu nieziemsko, a mój wzrok od razu powędrował ku smakołykom. Niemal poczułam jak mi leci ślinka.

- Haha widzę, że Twoja reakcja jest podobna do mojej - zaśmiał się Jasper, stając koło mnie.

- Pamiętasz jakie te ciasta były dobre? - powiedziałam z uśmiechem patrząc na blondyna.

- Pamiętam - odpowiedział, również z uśmiechem.

- Co ty na to żeby zgrzeszyć i zjeść coś? - powiedziałam z wielkimi proszącymi oczami. Jasper zaśmiał się szczerze, patrząc na mnie.

- Czemu nie? - powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego.

- Fajnie Cię widzieć Jazz - powiedziałam szczerze.

- Vice versa Korni - odpowiedział



&



- Jazz, stało się coś prawda? - powiedziałam odsuwając na bok pusty talerz i patrząc na blondyna.

- W pewnym sense - odpowiedział - Edward chce wyjechać - po minie Jaspera wiedziałam, że jest smutny i zmęczony.

- Wiesz naprawdę się cieszę, że Ed wrócił, brakowało mi najlepszego kumpla - westhnął.

- Ale jak to wyjechać, gdzie? - zapytałam, nie powiem byłam zaskoczona.

- Do Stanów, chce tam wrócić...na stałe.

- Na stałe?! Ale czemu?

- Nie wiem czemu. Nie chce mi nic powiedzieć! Przyszedł do mnie po tym wieczorze panieńsko-kawalerskim. Nie wiem co się stało, ale chyba doszło do jakiegoś spięcia między nim i Bella - blondyn wydawał się załamany. Spuściłam głowę, nie patrząc na niego. Wiedziałam co się wtedy stało. Nie rozumiałam czemu jednak Ed chce wyjechać?! Przecież rzucił Bellę kilka lat temu. Jasper popatrzył na mnie.

- Zrozum, Ed chce uciec o tego. Wydaje się jakby nie umiał przebywać blisko Belli, nie mając jej. Nie mogę już patrzeć na niego jak się męczy, na dodatek nie chce mi nic powiedzieć.

- Wiesz rozumiem o czym mówisz, bo patrząc na Bells czuję to samo - odparłam, zastanawiając się nad tym czy powiedzieć Jasperowi co wydarzyło się pomiędzy Bells a Edem.

- Oni spali ze sobą Jazz, a potem się pokłócili - powiedziałam cicho, patrząc na blondyna. Wpatrywał się we mnie wielkimi oczami.

- Czegoś tu jednak nie rozumiem - dodałam po chwili.

- Oni oboje wydają się . . . . hmm Bella kocha, nigdy nie przestała go kochać. Nie widziałeś jej, tego co się z nią działo.

- Ed też ją kocha, nie przyznaje się do tego, ale kocha ją.

- To czemu z nią zerwał? Czemu ją zostawił i wyjechał - zapytałam z wyrzutem. Na twarzy Jaspera pojawiło się niezrozumienie.

- Jak to Ed? To Bella zerwała z nim - powiedział dobitnie.

- Nie! - zaprzeczyłam.

- Korni! Na własne oczy widziałam list od Belli, że przeprasza, ale zakochała się w kimś innym! - wydawał się zły.

- Jasper, to niedorzeczne - podniosłam głos. - Ja widziałam . . . - zamilkałam na chwilę, myśląc nad tym wszystkim!

- Co widziałaś? - ponaglił mnie.

- Widziałam list od Edwarda, w którym pisał, że Bella nie jest dla niego wystarczająco dobra i, że wyjeżdza - powiedziałam cicho i zamilkłam. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W głowie miałam mętlik i tylko jedno rozwiązanie przychodziło mi do głowy.

- Esme - powiedziałam równo z Jasperem. Gdy uświadomiłam sobie jak byłam ślepa i głupia przez cały ten czas, poczułam złość.

- Nie mogę w to uwierzyć. Po tym jak nazwała Bellę dziwką myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy, a jednak!

- Jak nazwała Bellę? - wypluł Jasper.

- Dzwiką, długa historia . . .! Musimy coś zrobić! Nie możemy tego tak zostawić.

- Chyba nawet wiem co . . . - odpowiedział Jasper. Mi nie pozostawało nic innego jak wysłuchać co Japer ma do powiedzenia i pomóc mu w realizacji.



&



"Bella"

Ostatni raz byłam tu około sześć lat temu. Z tym miejscem wiązało się wiele bądź co bądź pięknych wspomnień. To właśnie w tym budynku lub raczej na jego szczycie Edward po raz pierwszy wyznał mi miłość. Wiedziałam, że ten ślub będzie piękny. Każda dziewczyna chciałaby brać ślub pod gołym niebem, z widokiem na całe miasto. Taras był pięknie udekorowany. Cała balustrada była owinięta biało-niebieską, aksamitną taśmą. Przy każdym murku przypięte były balony i małe bukieciki róż. Po lewej stronie stały stoły udekorowane błękitnymi obrósami. Po prwej stronie było podwyższenie, na którym stał sprzęt muzyczny. Zaraz przy wejściu, lekko na prawo, ale na tyle by było dość miejsca do tańca, stał piękny ozdobiony świeżymi kwiatami łuk, podobny do tych z Simsów.



Westchnęłam na widok tego wszystkiego. Zazdrościłam Alice. I nie chodziło o to gdzie wychodziła za mąż i jak pięknie to wyglądało, chociaż chyba każdy marzy by jego ślub był piękny, ja również. W tej chwili marzyłam jednak o samym ślubie. O tym by mieć drugą osobę, bratnią duszę, która by mnie kochała, a ja kochałabym ją. Która byłaby zawsze przy mnie i byłoby mi z nią dobrze. Marzyłam o takim związku jaki tworzyli Alice i Jasper. W którym najważniejsze było uczucie, którym obydwoje się darzyli.



Rozglądnęłam się do okoła, szukając wzrokiem Edwarda, ale nigdzie go nie widziałam. Zauważyłam natomiast Jaspera rozmawiającego z Kornelią. Popatrzyłam na nich zaskoczona. Kornelia podniosła wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechnęła się do mnie, po czym powiedziała coś do Jaspera i odeszła, kierując się w moją stronę. Jasper zaś odszedł do rodziców Edwarda, których dopiero teraz zauważyłam. Po chwili Carlise i Jasper odeszli na bok, rozmawiając.

- Hej Bells, Jake - powiedziała Korni patrząc ponad mnie. - Fajnie, że już jesteście - powiedziała, jak zauważyłąm z udawaną radością. - Jake, jeśli nie masz nic przeciwko porwę na chwilę Bells, musimy zobaczyć czy Alice nie potrzebuje pomocy - puściła mu oczko - A ty Bello, no i oczywiście Edward tak samo, macie stać przy łuku - kiwnęłam głową, dając do zrozumienia, że słysze.

- A Edwarda nie ma jeszcze? - zapytałam mimochodem - Za chwilę zacznie się ceremonia - dodałam.

- Zaraz będzie - odparła Kornelia - Chodź.



Dzisięć minut później, wszystko było już gotowe. Alice wyglądałą przepięknie, a jej szczęściem można było się opijać. Pocałowałam ją w policzek i pobiegłam na górę.

Wiedziałam, że jej życie z Jasperem będzie udane. Wystarczyło popatrzeć na nich i już się to wiedziało.



&

Tak jak było powiedziane, ja i Edward staliśmy przy łuku jako świadkowie. Był to dość niecodzienny ślub bo jak wiadomo, nie był w kościele. Także orszak ślubny był niecodzienny. Jaspera do ołtarza prowadziła mama. Wyglądała pięknie. W kanarkowej sukni do kolana. Jasno blond włosy miała delikatnie upięte, a lekkie loki okalały jej twarz. Zaś Jasper w prostym czarnym garniturze, błękitnej koszuli i kremowym krawacie, w kolorze sukni Alice był bardzo przystojny i niezwykle podobny do swojej mamy. Pod łukiem pocałował ją w policzek i stanął koło Edwarda. Zaś jego mama poszła usiąć w pierwszymn rzędzie.

Alice miała początkowo iść do ołtarza sama, jako, że jej rodzice nie żyli, jednakże tata Jaspera zaproponował jej, że chętnie zaprowadzi ją do ołtarza. Wiem, że dla Alice to był to bardzo miły gest. Chciała żeby rodzice Jaspera ją polubili i na szczęście tak się stało.

Alice była piękną panną młodą. Ucałowała tatę Jaspera i z uśmiechem stanęła obok mnie. Wszyscy patrzyli na parę młodą z zachwytem. Obróciliśmy się w stronę księdza, który rozpoczął msze. Podczas ceremoni zadawał pytania Alice i Jasperowi:

-Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?

- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, dobrej i złej doli, aż do końca życia?

- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?

Przy każdym zadanym pytaniu Alice i Jasper patrzyli na siebie z miłością i zdgodnie odpowiadali: chcemy.

Potem nastąpiła przysięga. Ksiądz poprosił parę młodą o podanie sobie prawych dłoni, które przewiązał stuła i prosił o powtarzanie za nim. Jako pierwszy przysięgę składał Jasper.

- Ja Jasper biorę Ciebię Alice za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńśką, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójce Jedyny i Wszyscy Święci.

Po nim przysięgę złożyła Alice.

- Ja Alice biorę Ciebię Jasperze za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńśką, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójce Jedyny i Wszyscy Święci.

Zaraz po złożeniu przysięgi Alice i Jasper założyli obrączki, wypowiadając przy tym słowa:

- Żono przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świetego.

- Mężu przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Chwilę później ksiądz pozwolił pocałować pannu młodemu pannę młodą i zakończył mszę.

Tuż po ceremoni, nastąpiło gratulowanie i składanie życzeń parze młodej. Odsunęłam się na bok, nie chcąc przeszkadzać innym, wiedziałam, że będę miała jeszcze dość czasu by złożyć im życzenia.



&



Cieszyłam się ich szczęściem. Patrząc na nich widziać było jaką miłością się darzą, jak patrzą na siebie z czułością i miłością, napawało mnie to szczęściem.

- Myślisz, że rodzice Jaspera "pożyczyliby" swój taras innej parze? - powiedział cicho Jake, oplatując mnię rękami w pasie. Zesztywniałam lekko na te słowa.

- Wątpie Jake - powiedziałam, śmiejąc się sztucznie. - Jak podobała Ci się ceremonia? - zapytałam, zmieniając temat i odwracając się przodem do chłopaka.

- Bardzo mi się podobała, chociaż nie powiem, wyobrażam sobie inną pannę młodą - powiedział, skubiąc moje ucho.

-Jake! - zganiłam go. - Przestań, ktoś zobaczy i nie mów głupot!

- Bells nie bądź taka, od tygodnia nie mogę dobrać się nawet do Twojej szyji, a moje łóżko jest bardzo samotne bez Ciebie - wymruczał.

- Byłam zajęta, wiesz przecież. W gazecie mamy dużo pracy, ludzie na urlopach, a po za tym pomagłam Alice - powiedziałam, wymigując się, nie miałam ochoty o tym rozmawiać, nie teraz, nie tu.

- Przepraszam Cię ale chyba zostawiłam telefon na dole, pójdę po niego. Zostań, zaraz wrócę - powiedziałam, widząc, że chce iśc ze mną. Odwróciłąm się i poszłam do środka, oddychająć z ulgą, że Jake postanowił mnie posłuchać i zostać ma tarasie. Unikałam go od tygodnia, to prawda. Nie umiałam po tym co się stało spojrzeć mu w oczy, a te jego aluzje na różne tematy irytowały mnie, jednocześnie wpędzając w poczucie winy. Wziąwszy telefon z pokoju, skierowałam się spowrotem na schody, prowadzące na taras.

- Edward - powiedziałam, zanim zdążyłąm ugryźć się w język, widząc chłopaka. Podniósł głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz zauważyłam jak źle wyglądał. Miał czerwone oczy i wielkie fioletowe worki pod nimi. Wyglądał na zmęczonego i nie wypanego.

- Bella - odezwał się w końcu, zatrzymując się na równi ze mną. Znów zaległa cisza między nami.

- W sumie dobrze się składa, że się spotkalismy. Mamy okazję się pożegnać, przynajmniej tym razem - rzekł po chwili.

- Pożegnać?! Jak to? - zapytałam zdziwiona, patrząc na niego nagląco.

- Wyjeżdzam - powiedział bez cienia emocji - Prawdopodobnie na stale - dodał.

- Na stałe?! - wydusiłam - Ale jak to?! A co z Twoimi rodzicami? Co z Jasperem?

- Jakoś dadzą sobie radę beze mnie - powiedział wzruszając ramionami. Spuściłam głowę.

- Edward, czy to przez to co się stało? Słuchaj, ja wiem, że to ciężka sytuacja, ale nie musisz wyjeżdżać! Jasper na pewno chciayłby Cię tu mieć, a ja nie chce by to, że spałeś ze mną wpłynęło na waszą przyjaźń - powiedziałam, mając nadzieję, że przemyśli swoją decyzję i mnie posłucha. Mówiłam szczerze. Jasper i Edward kumplowali się od lat i mogli mówić co chcieli, ale byli dla siebie jak bracia. Nie mogłam pozwolić na to, by ich przyjaźń zniszczyły moje nierozwiązane sprawy z Edwardem. Nie spodziewałam się jednak innej rzeczy.

- Spałaś z nim!?! - usłyszałam zdenerwowany głos. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co się stało. Podniosłam głowę, patrząc ponad Edwardem i zobczyłam Jake. Jego twarz wyrażała w tej chwili wiele emocji. Widziałam, że jest zły i wzburzony, ale jego mina przede wszystkim wyrażała ból.

- Jake, to nie tak jak myślisz - powiedziałam cicho.

- Nie ważne jak Bells - odparł - ważne, że to zrobiłaś - dodał, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.

- Żeby to szlak - zaklęłam.

- Nie powiedziałaś mu? - zapytał Ed.

- A co miałam mu powiedzieć według Ciebie? Wiesz, sory Jake, ale się upiłam i przespałam z moim ex. Chciałam mu powiedzieć - westchnęłam. - Ale nie miałam pojęcia jak, nie raniąc go przy tym. Wiele dla mnie zrobił, nie zasłużył na to - spuściłam głowę.

- Mnie podobno też nie chciałaś ranić - powiedział miedzianowłosy.

- Oj kolego, to ty zraniłeś mnie, nia ja Ciebie! - Ed otwierał już usta żeby coś powiedzieć, ale nie było mu dane. Za to usłyszałam głos, którego wogóle się nie spodziewałam.

- Nie kłoćcie się dzieciaki - powiedział zmęczony. - Niestety żadne z Was nie ma racji...

- Tato, to sprawa między mną i Bellą - powiedział twardo Edward, nawet nie patrząc na ojca. Uparcie wpatrywał się we mnie, a jego oczy wyrażały ból i wrogość.

- A właśnie, że się mylisz synu - Edward popatrzył zdziwiony na Carlise, podobnie zresztą jak i ja.

- Moglibyśmy porozmawiać gdzie indziej? Bo klatka schodowa wydaje mi się nie odpowiednim miejscem - powiedział uprzejmnie Carlise. - Skinęłam głową, mówiąc:

- Myślę, że Alice i Jasper się nie obrażą jak wejdziemy na chwilę - powiedziałam, prowadząc ich do pokoju, w którym panna młoda się przygotowywała. Weszliśmy, każdes z n zająło miejsce wokół stolika do kawy i zaległa cisza. Jako pierwszy przerwał ją Edward.

- Tato, nie chciałbym Cię ponaglać, ale czy mógłbyś nam wytłumaczyć, co ty masz z tym wspólnego? - zapytał, patrząc cierpliwie na swojego ojca. Carlise ścisnął grzbiet nosa, a ja miałam ochotę roześmiać się na ten widok. Jakbym widziała zdenerwowanego Edwarda. Byli do siebie tacy podobni!

- Ja tak zasadniczo nie za wiele, ale w praktyce myślę, że wiele - wyglądał na przygnębionego, choć na pierwszy rzut nie było tego widać.

- Mógłbyś jaśniej? - zapytał zirytowany Edward.

- Synu, to nie jest wszystko takie łatwe. Chciałbym żebyście mnie zrozumieli, ty też Bello - powiedział, patrząc smutnie na mnie.

- Wiem, że moja żona dopiekła Ci niejednokrotnie, a ja moge Cię tylko za to przepraszać.

- Co ma z tą sprawą wspólnego z Esme? - zapytałam patrząc na Carlise. Nie podobało mi się na jakie tory schodzi ta rozmowa.

- Otóż, ona ma najwięcej z tym wspólnego. - Skonsternowana popatrzyłam na Edwarda, który zrobił to samo, a widząć mój wzrok wzruszył ramionami.

- Już Wam wszystko wyjaśniam - westchnął. - Sześć lat temu to żadne z Was nie opuściło drugiego. Patrząc na Was nawet ślepy widział jak bardzo się kochacie. Dziś by to ślepy zauważył - dodał, po czym zamilkł. Znów spojrzałam na Edward, dostrzegajac iskrę w jego oczach. Carlise milczał chwile ze spuszczoną głową.

- Bello, czy dostałaś list od Edwarda? - zapytałam patrząc na mnie.

- Tak - odrzekłam bez zawachania. Kątem oka zauważyłam zdziwiony wyraz twarzy miedzianowłosego.

- Co w nim było? - drążył Carlise.

- Edward pisał, że mnie nie kocha, nigdy nie kochał. Byłam chwilową zabawką, bo nie jestem wystarczająco dla niego dobra - powiedziałam cicho, nie patrząc na żadnego z nich.

- I zapomniałaś dodać o wyjeździe do Stanów, by tam studiować medycynę, która rzeczywiśćie będzie dla niego odpowiednia. - Podniosłam głowę, patrząc zszokowana na Carlisa.

- Jak . . . - zaczęłam, ale Carlie uciszył mnie.

- Poczekaj Bello jeszcze chwilę - powiedział. - Edwardzie czy i ty dostałeś list od Belli? - Tym razem Carlise zwrócił się do syna. Zielone oczy popatrzyły w moje, a ja widziałam w nich szczerość, zaś z pełnych warg usłyszałam mocne "tak".

- Co pisała?

- Że mnie nie kocha. Poznała kogoś innego i to jego kocha. - Ojciec Edwarda pokiwał głową w zamyśleniu.

- Zapomnieliście dodać jednej, bardzo ważnej rzeczy. W obu tych listach było napisane byście w żadnej sposób nie próbowali się kontaktować z drugą osobą. - Oboje z Edwardem pokiwaliśmy głowami. Zapadła głucha cisza. Wszyscy myśleli nad tym co było przed chwilą powiedziane. Moje szare komórki pracowąły zawzięcie, ale wciąż czegoś brakowało. Jak to możliwe, że Edward dostał list, którego nie napisałam? I nagle wszystko ułożyło się w całość! To dlatego Carlise przepraszał mnie za Esme! To była jej sprawka! To ona napisała i wysłała te listy! Popatrzyłam na Edwarda i wiedziałam już, że on wie . . . !









Rozdział 14



"Edward"

Patrzyłem oszołomiony na Bellę i wiedziałem, że pomyslała to samo co ja... Z jednej strony mnie to cieszyło, że wciąż porafimy tylko spojrzeć na siebie i wiemy o czym myślimy. A z drugiej byłem cholernie zagubiony!

- Tato, czy ty . . . - zawachałem się, bałem się, że nie przejdzie mi przez gardło to, co chciałem powiedzieć.

- Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko mama? - przy ostatnim słowie mój głos zadrżał. Popatrzyłem na ojca, chcąc wyczytać coś z jego twarzy. I poniekąd mi się to udało, ale to co zobaczyłem wcale mnie nie ucieszyło. Przez chwilę pozwoliłem złudzeniu zakraść się do mojej podświadomości. To był błąd. Mina Carlise wyrażała głęboki smutek i ból. Ja natomiast czułem się przede wszystkim zdradzony. Nie umiałem pojąć jak mogła zrobić coś takiego! I to rodzona matka! A on jej w tym pomagał!

- Popraw mnie jeśli się mylę - powiedziałem do ojca przez zaciśnietę zęby, kątem oka patrząc na Bellę. Dopiero teraż zauważyłem smutek na jej twarzy. Nasze spojrzenia znów się skrzyżowały, już chciałem coś powiedzieć, kiedy pokręciła głową. Domyślałem się jak może się czuć. To co zrobiła moja matka przechodzi wszelkie oczekiwania. Zaplanowała sobie moje życie, niszcząc je przy tym. Jednak to co zrobiła mi to jedna sprawa, a to co zrobiła Belli to inna. Zniszczyła życie nam obojgu. Niestety domyślam się, że jej to nie obchodzi.

- Esme napisała te listy , wykorzystująć przy tym nasze słabości i swoje racje by nas skłócić?! Bo jak oczywiście wiadomo, liczy się tylko to, co ona sobie zaplanuje?! A ty przez cholerne sześć lat nie miałeś okazji by mi to powiedzieć?! - mój głos podnosił się z każdym wypowiedzianym słowem, a ostatnie zdanie dosłownie wykrzyczałem ojcu w twarz.

- Edward - powiedziała cicho Bella. Wiedziałem, że prosi, chciała żebym się uspokoił.

- To nie tak - odpowiedział tata.

- A jak? - zapytałem.

- Znasz swoją matkę - powiedział cicho, patrząc na mnie.

- Masz racje, zaplanowała Twoje życie. Koniecznie chciała żebyś poszedł na medycynę i robił karierę. Skłócila Was, bo wiedziała, że Bella jest dla niej zagrożeniem - przyznał. - Bello, wiem, że jesteś dobrą dziewczyną i zawsze powtarzałaś Edwardowi, że warto iść za marzeniami - zwrócił się do szatynki.

- Ja tak zrobiłem i nie wiem czy wiesz, ale mój syn też i jestem z niego bardzo dumny - powiedział, przenosząc swój wzrok spowrotem na mnie. Bella także popatrzyła na mnie, z zaskoczeniem w oczach, a na jej słodkich ustach pojawił się lekki usmiech. Sam odpowiedziałem jej uśmiechem.

- Esme to całkowite przeciwieństwo Belli, Edwardzie. Sam czasem nie mogę uwierzyć kim za te wszystkie lata stał się moja żona. Gdzie podziała się ta pełna empati dziewczyna, w której się zakochałem - zamilkł na chwilę przygnębiony. Dopiero teraz patrząc na niego, dostrzegłem, że wyglądał na zmęczomego. Jaki ojciec taki syn.

- W każdym razie, nie od razu mi powiedziała co planuję. Gdy się dowiedziałem, próbowałem przemówić jej do rozsądku, że to zły pomysł. Powiedziała mi wtedy, że wie co jest dobre dla Ciebie. Nie mogłem się z tym pogodzić. Widziałem jak cierpisz i podejrzewałem, że Bella czuła się podobnie jak ty. Chciałem Ci o wszystkim powiedzieć, ale popełniełem błąd i zdradziłem się przed Twoją matką. Ostrzegła mnie wtedy, żę gdy Ci powiem strace ją. Przez te wszytskie lata nie miałem w sobie tyle odwagi by powiedzieć któremu kolwiek z Was jaka jest prawda. Byłem zwykłym tchórzem, ślepo zapatrzonym w kobietę, która stała sie potworem. Oto co miłośc i przywiązanie potrafią zrobić z ludźmi. Pocieszałem się tym, ze ułożyłeś sobie jakoś życie. Myślałem, że zapomniełeś o Belli i pomyślałem, że ona pewnie uczyniła to samo. Dopiero po tej rozmowie z Tobą synu, zdałem sobie sprawę w jakim błędzie byłem.

- Więc dlaczego mówisz mi, nam - poprawiłem się - o tym teraz? - zapytałem.

- Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak oddanych przyjaciół macie. Kornelia i Jasper byli u mnie. Uświadomili mi mój błąd - westchnął - i powiedzieli, że chcesz wrócić do Stanów. I mimo że zdaje sobie sprawę z tego, że możesz mi nie wybaczyć, przemyslałem to wszystko i wolę, żebyś się do mnie nie odzywał lub mnie nienawidził, ale znał prawdę. Miłał wybór zanim wyjedziesz. Być może jest już dla Was za późno. Tego nie wiem, ale mam już dość kłamstw. I nie chce żebyś więcej cierpiał synu, ani ty Bello.

Popatrzyłem najpierw na ojca, potem na Bellę. Nie wiedziałem kiedy moje życie tak się skomplikowało. Wiedziałem za to, że nie wybacze matce nigdy, tego co zrobiła. Przekroczyła granice i nie było tu już miejsca na przebaczenie.

Co do ojca miałem mieszane uczucia. W tej chwili byłem na niego wściekły! Nie mogłem pojąc, jak mógł zataić to wszystko przede mną. Ale wiedziałem jak bardzo całe życie kochał matkę i jak nikt inny rozumiałem co oznacza dla niego strata jej. Zastanawiałem się jednak nie raz już, a teraz w szczególności, jak może ją kochać i wytrzymywać z nią. Najwidoczniej nie rozumiałem go tak dobrze jakbym chciał. Nie chciałem jednak rozmawiać z nim w tej chwili, bałem się tej rozmowy. Bałem się tego, że mógłbym powiedzieć coś czego z czasem będe żałować. A tata mimo tego, co zrobił, jest jedną z ostanich osób na mojej liście, które chciałbym kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób zranić. Wiedziałem, że musze sobie to przemyśleć i poukładać w głowie. Poczekać aż opadną emocje. Teraz moim priorytetem była Bella.

- Ja, muszę pomyśleć - powiedziełem powoli. - Poukładać sobie to w głowie. Potrzebuje czasu, tato - dokończyłem, twardo patrząc na ojca. Pokiwał głową.

- Rozumiem synu, poczekam ile będzie trzeba. Zadzwoń proszę, gdy będziesz chciał porozmawiać i gdy to przemyślisz, dobrze? - kiwnąłem twierdząco głową.

- Dobrze to ja Was może zostawię, bo pewnie macie dużo do wyjaśnienia - powiedział. I właśnie za to go lubiłem i szanowałem. Nigdy się nie narzucał i zawsze wiedział kiedy się wycofać.

- Trzymaj się Bello - dodał jeszcze, po czym wyszedł.

Spojrzałem na Bellę. Jej wzrok błądził po pokoju, to zatrzymywał się na jednej rzeczy, by za chwilę znów błądzić i tak w kółko.

- Bello - powiedziałem cicho, podchodząć do niej. Podskoczyła, a jej wzrok spoczął na mnie. Zapatrzyłem się na nią, nie mogąc oderwać wzroku od jej oczu. Kochałem tą dziewczynę tak bardzo! Przez wszystkie te lata mogłem udawać i wmawiać sobie i innym, że jest inaczej, ale nie było. Kochałem ją, nigdy nie przestałem. Nie wiedziałem jak się mam zachować i co powiedzieć.

- Możemy porozmawiać? - zapytałem z nadzieją.

- O czym ty chcesz rozmawiać Edward? - popatrzyła na mnie. Wiedziałem, że coś jest nie tak.

- Bez względu na to co było czy jest między nami, mam dość Twojej matki. Kontrolowania przez nią wszystkiego i nazywania mnie gorszą i dziwką. Wybacz, ale nie zasłuzyłam na to.

- Wiesz, że w tym momencie jesteś niesprawiedliwa? - zdenerwowałem się lekko.



"Bella"

- Ja jestem niesprawiedliwa?! A co ja mam według Ciebie zrobić? Rzucić Ci się w ramiona? - zamilkłam na chwilę. - Cokolwiek do siebie czujemy, nie jestem pewna czy chce po raz drugi w to wchodzić - westchnęłam. Nie wiedziałam co mam robić! Część mnie chciała rzucić się Edwardowi na szyję, przytulić i już nie puszczać. Ale druga, ta mądrzejsza podpowiadała żebym się nie pakowała w to samo po raz kolejny.

- Nie wiem, ale myślałem, że... - przerwał. Cierpiał. Zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że musiał czuć się okropnie, zdradzony i oszukany przez własną matkę.

- Wiesz, o ile łatwiej by nam było, gdybyśmy się nigdy nie poznali? - zapytałam cicho, nie patrząc na niego. Usłyszałam, że wstaje, a po chwili ja również stałam, przy nim, a dokładnie w jego ramionach. Jego oczy uparcie próbowały złapać moj wzrok, a gdy mu się to udało, przybliżył się do mnie. Poczułam jego oddech na szyji. Po moim ciele przeszedł przyjemny i elektryzujący dreszcz.

- Popatrz mi w oczy i powiedz, że żałujesz. Powiedz, że nie brakje Ci tego - powiedział skubiąc moje ucho - i tego - dodał, delikatnie całując po szyji.

Zesztywniałam. Nie mogłam mu na to pozwolić! Nie mogłam pozwolić sobie na odczuwanie przyjemności, bo uległabym.

- Nie powiedziałam nigdy i nigdy tego ode mnie nie usłyszysz - odpowiedziałam szeptem, odsunęłam się od niego i patrząc mu w twarz dodałam - Twój tata dał Ci czas na przemyślenie wszystkiego. Teraz ty daj go mi.



&



Wychodząc na taras myślałam o tym, że muszę się stąd wyrwać, chociaż na chwilę. Szukając wzrokiem Korneli zobaczyłam kogoś innego. Wiedziałam, że powinnam się odwrócić w drugą stronę i nie odzywać. Ale gdy tylko zobaczyłam Esme wszystko zagotowało się we mnie. Ogarnęły mnie niesamowite uczucia, które ciężko nazwać. Na pewno jednym z nich, była okropna złość! Pomyślałam, że wszytsko mi jedno i tak nic na tym nie stracę. Szybkim krokiem pokonałam odległość między nami

- Ty wredna intrygantko - warknęłam. Esme podniosła na mnie swój wzrok. Nie zaprzeczalnie wyglądała świetnie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że była tu jedną z najładniejszych kobiet, o ile nie najładniejszą! W takie chwili jak ta potrafiłam zrozumieć Carlise.

- Za nim mnie obrażasz, mogłabyś z łaski swojej powiedzieć o co Ci chodzi - odparła zimno Esme.

- Ależ oczywiście - zaświergotałam. - Nie mogę po prostu uwierzyć, jak mogłaś zrobić coś takiego! Czy Ciebie wogóle nie obchodą uczucia Edwarda?! - przez twarz Esme przemknął cień, a w jej oczach dostrzegłam strach. Esme się bała!

- O czym ty mówisz? - zapytała z zaciśniętymi zębami.

- Wiem wszystko, nie udawaj! I powiem Ci więcej, Eward też wie!

- Skąd? - teraz to ona warknęła.

- Ludzie zaczynają widzieć, jaka jesteś. Kornelia i Jasper, Carlise i teraz także Edward - widziałam jak cała się trzęsie, ale nie obchodziło mnie to. - I powiem Ci jeszcze tyle, jesteś suką Esme - dodałam, po czym odwróciłąm się i odeszłam. Nie żałowałam swoich słów, wręcz przeciwnie, poczułam ulgę.



"Esme"

Taksówka podjechała pod dom, zapłaciłam kierowcy, ale nie dałam mu napiwku. Nie był wystarczająco miły, a po za tym, nie miałam humoru na uprzejmości. Pośpiesznie opuściłam samochód.

Po "rozmowie" z tą wywłoką szukałałam Carlise, ale nie mogam go znaleść. Bawiłam się jednak zbyt dobrze by pospiesznie opuszczać towarzystwo. Dopiero uwaga jakiejś kobiet , zwróciła moją uwagę. Była lekko beszczelna, ale co poradzić? Powedziałam że mój mąż najwyraźniej nie bawi się tak dobrze jak ja, bo już dawno wyszedł.

Już wcześniej nie miałam wątpliwości, że to on powiedział wszystko Edwardowi. Był tchórzem całe swoje życie. Teraz przyszła kolej na moją zesmtę na nim. Nie mogłam tego tak zostwić! Zniszczył cały mój plan! Na dodatek powiedział wszystko Edwardowi, a ja teraz musiałam jakoś go udobruchać.

Weszłam do środka, wołając Carlise po imieniu. Nikt nie odpowiedział. Pieprzony duży dom. Wiedziałam jednak, że mój mąż będzie w swoim gabinecie. Jak zawsze, zawsze tam był. Przeszłam przez duży hol, kuchnie, jadalnie i następny hol, stając przed drzwiami gabinetu. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem. Carlise siedział przy biurku, z twarzą w dłoniach. Miał rację, bo zrobie mu zaraz piekło.

- Ty tchórzu! - warknęłam, Carlise podniósł na mnie swój zmęczony wzrok. Wyglądał okropnie to fakt, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło.

- Jak mogłes? Po tylu latach, gdy wszystko tak dobrze się układało? Pomijając te głupie studnia, które Edward sobie wymyslił, ale tak też zrobi kariere nawet z nimi, ale nie to jest ważne w tym momencie. Ważne jest to, co zrobiłeś Carlise - powiedziałam, z podłym uśmieszkiem, podchodząc do niego. Byłam pewna siebie. Wiedziałam, że mnie kocha i zrobi wszystko dla mnie. Mogłam go szantażować. Wiedziałam, że dobrze dogaduje się z Edwardem i jeśli mu zagroże, polepszy mój wizerunek u syna. Nagle potknęłam się o coś. Mój wzrok automatycznie powędrował w dół i zesztywniałam. To nie mogła być prawda. Miałam ochotę zacząc krzyczeć! Najpierw ta pieprzona Bella, która musiała zasiąć, we mnie ziarenko strachu. Teraz Carlise?

Popatrzyłąm na Carlise z jadem w oczach.

- Możesz mi wyjaśnić co to jest? - zapytałam, pokazując torbę u moich nóg. Carlise patrzył na mnie chwilę w milczeniu, po czym wstał powoli i podszedł do mnie.

- To są moje rzeczy, wyprowadzam się. Twoje życzenie zostało spełnione. Wygadałem się i odchodzę. Papiery rozwodowe są już u mojgo prawnika. Dom Ci zostawiam, a co do reszty spotkamy się w sądzie. Chyba, że będziesz miała ochotę załatwić to inaczej, to zadzwoń. - Wziął waliżkę i nie oglądając się na mnie, wyszedł. A ja zostałąm sama. Całkiem sama . . . Teraz to ja byłam w piekle.











Rozdział 15


"Carlise"

- To są moje rzeczy . . . - słowa te wypowiedziane przeze mnie wciąż dzwoniły mi w uszach. Czy żałowałem swojej decyzji? Nie. Do niedawna nawet nie wyobrażałem sobie życia bez Esme. Wydawało mi się, że jest dla mnie wszystkim. Myliłem się. Kimś ważnym w moim życiu, najważniejszym był Edward. A Esme? Esme to na razie wciąż moja żona. To kobieta, w której zakochałem się jako szczeniak i którą kochałem wiele lat. Kochałem ją do teraz i wciąż, ale tak naprawdę pozostają mi tylko wspomnienia. Bo Esme, którą kocham już nie ma. Zniknęła, zagubiła się przez te wszystkie lata. Nie wiedziałem nawet kiedy, gdzie i dlaczego? Wiedziałem za to, że przez ostatnie lata byłem tchórze, bojącym się podjąć jakąkolwiek decyzję. Widziałam jak czyny Esme ranią ludzi do okoła mnie i nic z tym nie zrobiłem, biorąc w ten sposób odpowiedzialność na siebie. Jak mogłem do tego dopuścić? Nie wiem. Patrzyłem na to wszystko z boku. Nie mogłem zrobić nic gorszego, chyba.



Dojechałem, na przedmieścia, parkując przed niedużym parterowym domkiem. Domek miał uzytkowe poddasze, dwie sypialnie, pokój gościnny i łazienke na górze, gabinet, kuchnie jadalnie, salon i łazienke na dole. Był nieduży ale wystarczający dla jednej rodziny. Miał piękny ogród, z jabłoniami, czereśniami, malinami i truskawkami. Niedużą altankę i piękne kwiaty. Według mnie był idealny. Kupiłem go kilka lat temu, jeszcze zanim Edward wyjechał do Stanów. Kupiłem go dla Edwarda i Belli, z nadzieją, że kiedyś w w nim zamieszkają, wiedziałem, że oboje się w nim zakochają. Nie było mi jednak nigdy dane pokazać go im, ani nawet powiedzieć o nim. Nie przyjeżdzałem tu, miałem ludzi, którzy zajmowali się nim i opiekowali ogrodem. Teraz nie bardzo miałem gdzie się podziać, biorąc pod uwagę, że między mną i Edwardem jest teraz przepaść, która miałem nadzieję, zniknie z czasem. Wiedziałem, że podjąłem słuszną decyzję.



"Bella"

Od wesela Jaspera i Alice minęły dwa dni. Dwa dni, podczas których nie wyszłam z pokoju dalej niż do kuchni i łazienki. Nikomu nie powiedziałam co się wydarzyło. Nie odzywałam się także do Korneli, co było z mojej strony idiotyczne, biorąc pod uwagę, że ona już o wszystkim wiedziała i to nawet wcześniej niż ja. A po za tym gdyby nie ona i Jasper mozliwe, że dalej żylibyśmy w nieświadomości z Edwardem. W mojej głowie dalej nie mieściło się to wszystko. Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak można być tak podłą osobą jaką była Esme.

Co pół godziny próbowałam dodzwonić się do Jake, niestety z marnym skutkiem. Na początku chociaż był sygnał, teraz od razu włączała się poczta głowa. Nagrałam mu chyba z piętnaście wiadomości, ale nic to nie dało. Martwiłam się o niego. Być może było już na to za późno. Chciałam z nim porozmawiać, wyjasnić mu wszystko. Nigdy nie chciałam go skrzywdzić, ale to zrobiłam i musiałam ponieść tego konsekwencje. Szkoda tylko, że nie da sie zrobić tak bym ja cierpiała, a on nie. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś da mi możliwość wyjaśnienia sobie tego wszystkiego.

Co do Edwarda, do niego też się nie odzywałam. Nie wiedziałam co mam robić. Owszem znałam prawdę, ale czy to coś zmieniało? Owszem kochałam go wciąż. Ale nie byłam pewna czy ten Edward, którego kochałam jeszcze istnieje. Wiedziałam, że ja się bardzo zmieniłam i zdawałam sobie sprawę, że on także. Nie byłam za to pewna, czy mieliśmy szansę, na związek. Każde nasze spotkanie po jego powrocie kończyło się kłótnią, nio może po za jednym. Nie wiedziałam co gorsze jednak.



&



Puk, puk - podniosłam głowę z poduszki, patrząc na Kornelię stojącą w drzwiach. Miała mokre włosy i swoje ulubione domowe krótkie spodenki i top na ramiączkach.

-Bells, mam coś dla Ciebie - powiedziała z uśmiechem - a w zasadzie to planowałam, że się podzielisz - potrząsnęła mi przed oczami pudełkiem w ręku. Podniosłam się do pozycji siedzącej. I zapytałam.

- Co to?

- Too....- Kornelia zabawnie zawiesiła głos - Twoje ulubione lody waniliowe, z sosem wiśniowym i mrożonymi wisienkami. - Uśmiechnęłam się do blondynki z wdzięcznością. Wiedziała co lubię i co poprawia mi humor.

- Wiem, że to Twoje ulubione i zawsze masz na nie ochotę, a najważniejsze, że poprawiają Ci humor, a oto teraz chodzi - zaświergotała. Była taka śmieszna! Ale za to jaka kochna, uwielbiałam ją, za to jaka była i, że zawsze mogłam na nią liczyć.

-No, po twojej minie widzę, że mnie nie wyrzucisz, więc wtryniam ci się na łóżko - powiedziała siadając obok mnie. Podała mi życzkę, a drugą wzieła dla siebie. Podziękowałam i zaczęłyśmy jeść. Westchnęłam, biorąc kolejną porcję do ust. Kornelia zaczęła się śmiać, patrząc na moją błogą minę.

-No co?! Są pyszne - zaczęłam się bronić. Kornelia dalej się śmiejąc powiedziała.

- A czy ja coś mówie?

- Czekaj, ja Ci następnym razem kupię Twoje ulubione ciasto, ciekawe jak ty będziesz wzdychać. - Przyjaciółka popatrzyła na mnie, ciskając błyskawicami.

- Ej t nie fair! Wiesz, że ja nie umiem się powstrzymać i zjem całe sama. A nie każdy ma tak dobrze jak ty i może jesć ile chce i wogóle, bo nie tyje - zaśmiałam się. Po chwili ciszy Kornelia krzyknęła.

- Mam pomysł! - jej oczy zalśniły - Oglądnijmy coś, jakąś komedie. Tak dawno nic takiego razem nie robiłyśmy. - Kiwnęłam chętnie głową na zgode. Tego mi było trzeba. Zamyśliłam się, mówiąc

- Pytnie tylko co Korni?

- Kocha, lubi, szanuje. Ryan Gosling zawsze poprawia humor - puściła mi oko.

- Hmm - zastanowiłam się na głos - coś w tym jest.



&



- Kurcze, nie obraziłabym się, gdyby Adrian tak wyglądał - powiedziała Kornelia prawie śliniąc się na widok gołej klaty Rayana Goslina. Zaśmiałam się, w sumie to i tak dobrze, że nie robi tak na widok Steva Carella.

- Korni! - powiedziałam, udając oburzenie i rzucając w nią poduszką. - Nie wierzę, że to powiedziałaś - Kornelia złapała poduszkę, którą obrywała.

- Słuchaj ja nie mówię, że Adrianowi czegoś brakuje - zaczęła się bronić. -Jest przystojny i kocham go, tylko.. - przerwała, myśląc nad czymś. - Jest taki zwyczajny, nie ma w sobie nic innego. Podobnie jak hmm Jake, bez obrazy - dodała od razu. Zaśmiałam się z przemyśleń blondynki.

- Wiesz Korni, tacy to tylko w książkach i filmach.

- Właśnie nie! - zaprotestowała - Czasem myślę, że Ci zazdroszcze. Zdziwiłam się.

- Czego?

- Bells, ty chyba ślepa jesteś?! Edward jest romantykiem, który zrobi dla Ciebie wszystko, tak było i jestem pewna, że zostało mu to. Ale nie możesz zaprzeczyć, że Stany go zmieniły. Jest teraz troche jak Rayan Gosling. Taki hmm seksownie niebezpieczny - puściła mi oko, a ja westchnęłam.

- Korni, właśnie o to chodzi! Zmieniliśmy się! No i jest Esme, nawet gdyby coś wyszło, na będzie chciała to zepsuć.

- Bello, olej Esme i jej chore plany. Jak rozmawialiśmy z Carlisem, to nam powiedziała, że ją zostawi, bo ma dość. Pewnie i Edward zbyt entuzjastycznie nastawiony do niej to raczej nie był - pokiwałam głową, na znak, że to prawda.

- I dobrze się domyślasz.

- A po za tym wy jesteście już mądrzejsi, miejmy przynajmniej taką nadzieje i nie dacie się jej już. A co z tego, że się zmieniliście, moim zdaniem to dobrze i powinnaś to za korzyść uwarzać. On się zmienił i tak jak mówie jest taki pociągający i seksowny. A ty z szarej myszki, jesteś pewną siebie kocicą. A stare cechy są w Was i z czasem wrócą, jestem tego pewna. I będziecie troche tacy, troche tacy. Musicie się po prostu dotrzeć.

- Nie wiem czy to takie proste. Mam ochotę zamknąć się w tym pokoju - jęknełam. - I może tak zrobie! Wezme wcześniej urlop.

- Nawet mi się nie waż - warknęła na mnie, udając groźną minę.

- Czemu? - zapytałam zdezorientowana.

- Bo jedziesz ze mną i z Adrianem nad morze. I nie ma wykrętów! Od dawna o tym marzyłyśmy, a ja przekonywałam Adriana przez dwa tygodnie! - wyglądała na serio wkurzoną.

- Tak, ale nie zapominaj, że ja miałam jechać z Jakiem - posmutniałam.

- I co z tego? - zapytała przyjaciółka.

- To, że Wy będziecie się pieprzyć jak mrówki, a ja będę walić w ściane, żebyście byli ciszej. - Zaśmiałam się, ale wiedziałam, że taki scenariusz jest możliwy.

- To ty weźmiesz sobie Edzia - zacmokała.

- Korni! - pisnęłam.

- Czo? Albo się zabijecie, albo będzie bzykać za wszytskie czasy - teraz to ona się zaśmiała, a ja miałam ją ochote udusić!

- Weź się rozchmurz Bello. Moim zdaniem powinnaś porozmawiać z Edwardem na spokojnie, bez nerwów. Kochasz go Bells i taka jest prawda! Jesteś pewna, że chcesz przegapić szansę, której później już nie będzie? Los właśnie daje Wam drugą szansę, zastanów się czy chcesz ją zmarnować - powiedziała poważnie blondynka. Pocałowała mnie w czoło i poszła. Opadłam na poduszki, zastanawiająć się nad tym co powiedziała i wiedziałam, że ma racje. Jak zawsze zresztą.



&



"Edward"

W mojej głowie dalej panował niesamowity mętlik. Potrzebowałem się komuś wygadać, ale nie bardzo miałem komu. Jasper poleciał w podróż poślubną i zapewne już dopieszczał Alice. Z ojcem na razie nie rozmawiałem i nie mam pojęcia kiedy porozmawiam. Napewno nie nastąpi to szybko, nie chciałem tego teraz. Nie chciałem także oglądać swojej matki, ale było to nieuniknione. I tak musiałem zabrać rzeczy, które miałem w domu, do mieszkania. Było południe, więc prawdopodobnie oboje byli w domu. Wysiadłem z samochodu, biorąc pudła z bagżnika. Nie miałem zamiaru bawić się w dzwonki do drzwi, od razu wyjąłem swój komplet kluczy, ku mojemu zdziwieniu nie pasowały. Po co rodzice wymieniali zamki? I czemu nic mi nie powiedzieli? Nie wiedziałem, ale to oznaczało, że jednak musze zadzwonić tym cholernym dzwonkiem i stanąć twarzą w twarz z jednym z nich. Oczywiście wolałbym żeby mimo wszystko to ojciec otworzył, ale najwidoczniej nieźle nagrzeszyłem, bo tam na górze nie wysuchują moich prośb.

- Edward! - powiedziała Esme, otwierając mi drzwi i przybierając idealny uśmiech na twarz. Miałem ochotę zawrócić. Widok Esme, bo nie miałem zamiaru nazywać ją już matką, wywołał we mnie wiele negatywnych uczuć. Prawda, którą wyjawił mi ojciec była bolesna! Miałem żal do Carlisa, ale wiedziałem jakim jest człowiekiem. Niejednokrotnie mnie wspierał i popierał, na tyle na ile mógł. Nigdy jednak nie umiał bezpośrednio sprzeciwić się swojej żonie. Co było popieprzone i wiedziałem, że w tej sytuacji powinien stanąć na wysokości zadania. Dlatego Esme stała się dla mnie osobą tak daleką, jak tylko się da. To na niej spoczywała odpowiedzialność i wina za wszystko. Tak ja to widziałem. Zniszczyła to, co było między mną, a Bellą i tego nigdy jej nie wybacze!

-Synku, a co to za pudło, wprowadzasz się? - zaświergotała szczęśliwa, była rewelacyją aktorką, nie miałam co do tego wątpliwości.

- Wręcz przeciwnie - warknąłem - przyjechałem po reszte swoich rzeczy.

- Jak to? - uśmiech spełz z jej twarzy - Przecież to zawsze będzie Twój dom - powiedziała, obejmując mnie. - I zawsze znajdziesz tu miejsce dla siebie. - Popatrzyłem z odrazą na kobietę stojącą obok. Zrzuciłem jej ręke z ramienia.

- Nie, to nie jest już mój dom - powiedziłem twardo. - I już nim nie będzie. Dzięki Tobie, oczywiście.

- Nie rozumiem, Edwardzie - pozornie spokojnie powiedziane słowa, ale dostrzegłem strach w oczach Esme.

- Myśle, że dobrze rozumiesz - warknąłem, przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę wprost uwierzyć jak można być tak podłą osobą jak ty! Czy ty nie masz wogóle skrupułów ani sumienia?!

- Co masz na myśli? - z uśmiechu Esme już nic nie zostało.

- Jesteś niewyobrażalna - ryknąłem -Wszystko zniszczyłaś! Przez Ciebie wyjechałem do Stanów, przez Ciebie studiowałem cholerną medycynę, której nie znoszę. A co najważniejsze i najgorsze, co mogłaś mi zrobić, to umyślnie rozdzieliłaś mnie z Bellą. Nie poszło po Twojej myśli, więc musiałaś coś zrobić, prawda? Nie mogłaś pogodzić się z tym, że wybrałem swoją drogę. Nie zawsze musi być tak, jak ty sobie zamarzysz! - Dopiero teraz zdałem sobie w pełni sprawę ze swojego wybuchu, stałem i wrzeszczałem na Esme. Odethnąłem powoli - i powiem Ci więcej - zacząłem spokojniej, podchodząc i patrząc na nią z góry. - Czas Twoich rządów nade mną i w moim życiu się skończył. Raz na zawsze!

- Ty jesteś dalej ślepy! Co to dziewuszysko Ci zrobiło? Zaczarowała Cię czy jak? Zrobiłam to wszystko dla Twojego dobra! Tylko ty znów wszystko spaprałeś tymi Twoimi wymarzonymi studiami i znów ona musiała się pojawić - popatrzyłem na wywyższającą się Esme i nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Miałem ochotę wziąść i tak porządnie potrząsnąć tą kobietą. Obawiam się jednak, że to i tak by nie pomogło. Ona po prostu nic się nie nauczyła. Olewając to, co właśnie usłyszałem, zapytałem najspokojniej, jak tylko potrafiłem w tej chwili.

- Gdzie Carlise?

- Nie wiem - odburknęł Esme, nie patrząc na mnie.

- Jak to nie wiesz?

- Normalnie - teraz była jej kolej na warczenie - Twój ojciec tymczasowo się wyprowadził - w pierwszym momencie zgupiałem, myślałem, że Esme żartuje, ale patrząc na nią łatwo było się domyślić, że to co powiedziała jest prawdą. Jako jedna z niewielu rzeczy, które dziś padły z jej ust. I nic nie poradze na to, że zacząłem się śmiać. Śmiałem się do rozpuku, stojąc twarzą w twarz z Esme.

- Co jest dla Ciebe takie śmieszne? - zapytała kobieta, była zła.

- Hmm - wydusiłem, próbując powstrzymać śmiech. - Tatusiek Cie zostawił - powiedziałem, a uśmiech dalej igrał na moich ustach.

- I wiesz co? To chyba najlepsza decyzja, jaką podjął w swoim życiu! A ty powinnaś się chyba zastanowić nad sobą, bo właśnie zostałaś całkiem sama. - Odwróciłem się w stronę drzwi, zanim wyszłem, powiedziałem jeszcze.

- Życzę miłego życia...











Rozdział 16



Kilka dni później

"Edward"

Zakląłem, potykając się o swoje własne stopy na schodach, których było zdecydowanie za dużo. Byłem padnięty po całym dniu. Co ja mówię?! Po całym tygodniu! Czasami naprawdę marzyłem za słodkim lenistwem i życiu na koszt rodziców. Ale po pierwsze z żadnym z nich nie rozmawiałem, nawiasem mówiąc z Esme nie miałem najmniejszego zamiaru rozmawiać, a po drugie byłem na to za stary. Zobaczywszy swoje drzwi, uśmiechnąłem się szczęśliwy z końca wędrówki.

- Edward? - usłyszałem znajomy głos, wypowiadający moje imie.

- Pani Marysia? - odowiedziałem pytaniem, nie będąc pewnym. Pani Małgosia była starszą kobietą, dokładniej babcią, mieszkającą piętro wyżej. Od przyjazdu do Polski jeszcze jej nie widziałem, pamiętałem ją jednak doskonale, jeszcze z czasów, gdy mieszkaliśmy tu z Bellą. Była bardzo dobrą osobą, cieżko czasem uwierzyć, że są na świecie jeszcze tacy ludzie jak ona. Nie robiła nigdy problemów, nie wtrącała się, ale zawsze można było na nią liczyć, w razie potrzeby.

- Świetnie pani wygląda - uśmiechnąłem się szeroko. - Myślałem, że pani już tu nie mieszka, bo nie widywałem pani.

- Oj mój drogi, byłam u córki na miesiąc, ale zatęskniłam już za moim Krakowem. A co u Ciebie kochany? - wzruszyłem ramionami.

- Jakoś leci - nie było co więcej opowiadać.

- Coś mi się wydaje, że tak słabo leci, ale zobaczysz dobrze będzie - zakończyła temat, widząc, że nie chce o tym rozmawiać.

- A co u naszej Belli kochanej?

- Nie wiem - powiedziałem czując pulsującą krew w żyłach. Bella, tak bardzo chciałbym wiedzieć co u niej.

- A to wy już nie razem? - zdziwiła się. - To bardzo Cię przepraszam, nic nie wiedziałam. Jak się wyprowadzała to myślałam, że za Tobą pojechała, bo źle jej bez Ciebie było, to pewne. Ale cóż, nie będę rozgrzebywać tego co stare. Po prostu widziałam ją tu, z dwa dni temu, ale jakaś taka przybita była, chyba nie widziała, że ide z góry, a zanim zeszłam zdązyła sobie iść.

- Była tutaj? - przerwałem kobiece.

- Tak mój drogi, była - całe zmęczenie uleciało ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Przepraszam panią, ale musze coś załatwić - mówiłem, biegnąc już po schodach. - Do widzenia - krzyknąłęm jeszcze w powietrze. Wsiadając do auta nie myślałem logicznie. Zastanawiałem się, po co Bella tu była?! Nie do końca też rozumiałem swoją reakcje. Przecież powiedziała mi ostatnio, że potrzebuje czasu, musi przemyśleć pewne sprawy, ale to się dla mnie teraz nie liczyło. Liczyło się to, że tu była, a ja wiedziałem, że musze do niej jechać. Musze ją zobaczyć...musze wiedzieć, po co tu była i czy z nią wszystko dobrze.



"Bella"

Czułam się jak...jak by ktoś mnie zjadł, pogryzł, a potem wypluł. Czułam tępy ból w czaszce co jakiś czas i cieszyłam się, że nie musze z nikim rozmawiać, bo naprawdę wątpiłam, czy jestem w stanie. I byłam głodna i to bardzo, ale gardło zniechęcało mnie do jedzenia, na dodatek nie miałam siły zrobić sobie cokolwiek. Leżałam na tej cholernej kanapie w salonie, z butelką wody na stoliku i zmuszałam się do wstania tylko do wc. Do sypialni nie poszłam tylko dlatego, że była dalej od łazienki niż salon.

Pomyślałam o tym żeby się zdrzemnąc, bo serio byłam wykończona, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jeknęłam w duchu. Nie miałam ani siły, ani ochoty na gości. Na dodatek zastanawiałam się kto to mógł być. Kornelia z Adrianem pojechali na cztero dniowy weekend w góry, a Alice i Jasper od paru dni odbywali swoją podróż poślubną na Krecie. Yeh. A no i Jake, który nie rozmawiał ze mną od wesela. Odpuściłam ciągłe dzwonienie do niego, dając mu czas. Inny mi słowy, żyć nie umierać!

Dzwonek zadzwonił ponownie, natarczywie. Nie miałam siły, by krzyknąć, że idę, ale szłam. Gdy dotarłam do drzwi, ledwo trzymałam się na nogach, a dzwonek zdążył zadzwonić jeszcze dwa razy. Popatrzyłam przez wizjer kogo u licha przywiało i zdębiałam. Szybko otworzyłam drzwi, patrząc ze zdziwieniem na rudowłosego.

- Edward? - wychrypiałam - Co ty tu robisz? - Nie byłam pewna czy mnie zrozumiał, sama pewnie miałabym z tym probemy. Brzmiałam okropnie.

W pierwszym momencie jego oczy wyrażały strach i niepeweność. Bał się może, że każe mu iść w cholere. Jednk gdy tylko przyjrzał mi się przez kilka sekund, jego oczy zrobiły się łągodne i wyrażały już tylko troske.

- Jezusie Bells, co Ci jest? - zapatrzyłam się w zieleń jego oczu. Nagle moja głowa zaczęła pulsować bólem. Czułam mocne zawroty, a nogi ugięły się pode mną. Nie upadłam, silne ramiona Edwarda złapały mnie. Czułam mięśnie chłopaka, pod koszulą, którą miał na sobie.

- Dziękuje - szepnęłam. Skinął głową z lekkim uśmiechem na ustach. Był tak cholernie przystojny. Nadal mnie trzymając, zamknął drzwi, po czym wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę. Próbowałam mu powiedzieć żeby mnie postawił, ale zignorował to. Śmiał się za to delikatnie, a ja nie wiedziałam czy powinnam być zła na niego, za to, że się ze mnie śmieje, czy po prostu wpatrywać się w niego i podziwiać jego urok. Potrząsnęłam głową i zaczęłam się zastanawiać czy ze mną aby napewno wszystko ok? W tym czasie Edward położył mnie na kanapie, okrył kocem, a sam usiadł u moich stóp.

- Gdzieś ty się tak załatwiła? - zapytał miekko, wzruszyłam ramionami, bo nie wiedziałam. Jeszcze wczoraj czułam się całkiem dobrze.

- Ok, a gdzie Kornelia?

- W górach z chłopakiem - wychrypiałam. Pokiwał głową w zamyśleniu. - A jadłaś coś? - nie odpowiedziałam. Domyślił się jaka jest moja odpowiedć i przez chwile wydawał się być zły. Na mnie? Chiałabym wiedzieć. Po chwili jednak złość opuściła jego oczy i znów zobaczyłam w nich troske.

- Jesteś czasem niemożliwa - westchnął. - Ale domyślam się, że i tak nie miałaś siły by sobie coś zrobić - zarumieniłam się.

- Zrobimy tak i się nie przeciwiaj, prosze - powiedział delikatnie, po chwili namysłu. - Pójdę zaraz do apteki i kupię Ci lekarstwa, bo domyślam się, że nic nie zażyłaś - i znów mnie masz, pomyślałam. - Potem zrobie Ci coś do jedzenia i przypilnuje żebyś zażyła leki. A potem jak będziesz chciała to sobie pójde, ale nie myśl, że zostwie Cie w takim stanie bez pomocy! - ostatnie zdanie powiedział twaro. Nie było sensnu się z nim kłócić. Problem w tym że cieszyła mnie jego obecność. Nie mogłam zaprzeczać, że go kocham, bo kochałam i to całą sobą. I właśnie dziś dostrzegłam w nim Edwarda, tego sprzed lat, mojego Edwarda. troskliwego i opiekuńczego. Jasne było w nim coś jeszcze. Wydawał się lżejszy, mimo ostatnich wydarzeń, cieżaru wiedzy jaki nosił. Zdradziła go własna matka, to nie było coś, o czym się zapomina ot tak, ale odbiegam od temtu. Te jego oczy, uśmieszki, sposób w jaki na mnie patrzył, nie wiem, ale był taki...seksowny pociągający. Był wciąż tym starym Edwardem, którego znałam, a zarazem nowym. Wszystko, co powiedziała Kornelia było prawdą. Tylko, że to mnie nie znięchęcało, właśnie z tego zdałam sobie sprawę. Pociągał mnie też ten nowy Edward. Minęło sześć lat, ja w jego oczach też na pewno byłam inna. Może rzeczywiście tak miało być? Nie byliśmy już szczeniakami z liceum, tylko dorosłymi osobami. Mieliśmy za sobą pewne doświadczenia, które na nowo nas ukształtowały.

- Bello? - popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na Edwarda, który najwyraźniej czekał na moją odpowiedź.

- Przepraszam, zamyśliłam się - szepnęłam. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, krzywy uśmieszek, taki od którego miękną kolana, a majtki robią się mokre.

- Czyżbyś myślała o mnie? - zapytał cicho, a ja poczułam jak oblewam się rumieńcem. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, jeśli to możliwe.

- Nie powinnaś się tak rumienić przy mnie, to powinno być zabronione - westchnął, a ja patrzyłam na niego zdezorientowana. Domyślił się, że nie wiem o co mu chodzi, bo powiedział.

- Nawet nie wiesz jak pięknie wyglądasz z tym rumieńcem. Niewinnie, a zarazem bardzo seksownie - błąd, on tego nie powiedział, on to wymruczał. Uważał, że jestem seksowana? Czy ja dobrze słyszałam? I sposób w jaki patrzył na mnie, już nie tylko na twarz, ale na całe ciało, ukryte pod warstwą ubrań i kocem, i ten mruczący głos. Poczułam podniecenie. Podniecenie, które czułam między swoimi nogami. Coś czego nie czułam zbyt czesto, nawet będą z Jakiem, a już na pewno, nie pod wływem głosu lub słów. Musiałam się opamiętać. Nie chciałam by moje relacje z Edwardem skupiły się na seksie. Chciałam więcej! Dużo więcej niż sam seks, chciałam miłości. Wchodził w to oczywiście i seks, żałowałam w tej chwili, że pamiętam noc z klubu jak przez mgłe. Zdawałam sobie sprawe, że Edward jest wspaniałym kochankiem, ale chciałam móc to odtwarzać w myślach. Westchnęłam. Czemu to musiało być tak popieprzone? Edward też jakby się opamiętał, bo zapytał.

- Boli Cie gardło i masz problemy z mówieniem? - kiwnęłam twierdząco głową - Zawroty i bóle głowy? - znów potwierdzenie. Katar i brak kaszlu - już nawet nie musiałam odpowiadać.

- Ufasz mi? - było jego następnym pytaniem. Wstrzymałam oddech? Czy mu ufałam? I zdałam sobie sprawe sprawę, że tak, ufałam mu całkowicie i własnie tego się bałam. Widząc brak reakcji, zreflektował się jak to zabrzmiało i dodał. - Chodzi o to, że wiem co Ci jest potrzebne żeby szybko przeszło, ale to silny lek. Wiesz dobrze, że Carlise od małego mnie tego uczył - kiwnęłam głową, na zgode. Wstał, zbierając się.

- Edwardzie? - mój głos był naprawde okropny.

- Tak? - uśmiechnął się lekko.

- Dziekuje - powiedziałam patrząc mu oczy. - Miałam nadzieję, że zrozumiał. Dziękowałam mu za pomoc, opieke i za wszystko, za dany mi czas.

- Dla Ciebie wszystko Bells - powiedział cicho. Bells, tak jak kiedyś.

- Weź klucze ze sobą, są na szafce przy drzwiach.



"Edward"

Czy mogłem być większym pieprzonym szczęściarzem? - Pytałem sam siebie. Nawet nie myślałem, że ten dzień tak będzie wyglądał. Nie obchodziło mnie to, że byłem zmęczony, mogłem myśleć tylko o Belli. Od chwili gdy ją dziś zobaczyłem, byłem pewny, że jej nie zostawie. Wydawała się taka krucha, bezbronna i samotna. I kurwa, po prostu nie mogłem. Nawet gdyby mnie wyrzuciła, nie posłuchałbym, bo nienawidziłem myśli, że coś z nią nie tak, a naprawde nie wyglądała dobrze. Nie mogłem uwierzyć jakim byłem durniem przez te ostatnie lata, jakim cudem nie wsiadłem do tego pieprzonego samolotu, żeby chociaż z nią porozmawiać? Ale nie wiem czy i tak by to coś dało, gdyby nie Kornelia, Jasper i Carlise. Szczerze w to wątpiłem.

Moment gdy straciła siły i ją złapałem był, nie umiem tego kurwa opisać. Czuć ją w swoich ramionach, to było niesamowite uczucie. Całkiem inne od tego z klubu. Byłem facetem i to takim, który nie broni od seksu. Jeszcze z nia. Ale to było inne. Wtedy w klubie, to była żądza, która nie miała nic wspólnego z miłością. Dziś to była troska, miłość. Nic fizycznego. A chciałem fizycznych rzeczy z Bella i to zajebiście, ale nie chciałem by to wyglądało tak jak w klubie. Nie chciałem jej pieprzyć na tyłach magazynu. Chciałem się z nią kochać.

Dziś, ona w moich ramionach, chciałem by tak było już zawsze i gdy zrozumiałem, że nie ma zamiaru mnie wyrzucić, byłem tak zajebiście szczęśliwy. Uśmiechałem się jak głupek, patrząc na nią. Wiedziałem, że o czymś myśli, a gdy w żartach zasugerowałem, że to ja pochłaniam jej myśli, nie zaprzeczyła, wręcz przeciwnie. Jej reakcja uzmysłowiła mi, że tak właśnie było. Myślała o mnie i byłem prawie pewny, że to były dobre myśli. Zarumieniła się, a ja pomyślałem, że kiedyś wpędzi mnie tym do grobu. Wyglądała tak niewinnie, a zarazem seksownie i miałem szczerą ochotę walnąć się w łeb, za powiedzenie tego głośno. Widziałem jej reakcje, ponownie się zamyśliła i tak wiele bym dał, żeby wiedzieć o czym myślała. Na razie wiedziałem, że muszę się wziąść w garść i opamiętać.

Czułem swoją erekcje, powstałą przez rumieniec i ciepłe spojrzenia Belli. Nawet nie chciałem wiedzieć, co by było gdyby się rozebrała przede mną. Miała zajebiste ciało. Mój wzrok przejechał po niej. Sześć lat temu mogłem je podziwiać do woli, niestety w klubie i na jego tyłach było ciemno. Mimo to, Bella w seksownej bieliźnie była boginią i skończyło się to tym, że nie umiałem się powstrzymać. Byłem zbyt słaby, by się jej oprzeć. Robiłem się napalony jak nastolatek. Musiałem na to uwarzać, chciałem więcej niż to.

Widziałem zmiany jakie zaszły w Belli, nie tylko fizyczne, chciaż te też. Jej zajebista figuraz młodej dziewczyny zrobiłą się kobieca, emanowała czymś nie wiem czym, ale przez to miałem ochotę się na nią rzucić. Zmieniła się też jej osobowość i wiedziałem, że ona te zmiany uważa za przeszkode między nami, a ja wręcz przeciwnie. Widziałem, że Bella była dalej moją Bellą, tą samą co kiedyś, ale widziałem też, że jest teraz pewną siebie kobietą. I zajebiście mi się to w niej podobało. Żałowałem tylko, że nie byłem obecny, gdy te zmiany w niej zachodziły.

Chwilę później wyszedłem z apteki. Pomyślałem, że nie zobaczyłem co Bella ma w lodówce, wiec postanowiłem zrobić jej jeszcze zakupy. Pół godziny później otwierałem zamek w drzwiach Belli, dziewczyna usnęła. To dobrze, sen był jej niezbędny, by wyzdrowiała. Po cichu przeniosłem wszytskie rzeczy do kuchni i wróciłem na chwile do salonu. Wyglądała tak niewinnie i uroczo. Żałowałem, że nie mogę tulić jej teraz w ramionach. Pomyślałem o Esme i o tym jak wszystko zniaszczyła. Zalała mnie fala wsciekłości, a zaraz potem tęsknoty za Bellą. Raz pozwoliłem jej odejść, nie popełnie drugi raz tego błędu.



"Bella"

Czułam, że ktoś mi się przypatruje.

- Bells? - usłyszałam miękki głos. Otworzyłam zaspane oczy, widząć wpatrującego się we mnie Edwarda. Uśmiechnął się lekko, widząć, że nie śpie.

- Przepraszam, że Cie budzę, ale musisz coś zjeść i żażyć lekarstwa - uśmiechnęłam się do niego. Nie wiedziałam nawet kiedy usnęłam, ale cieszyłam się, że Edward mnie nie zostawił, że był tu teraz ze mną.

- Proszę, to Twoje naleśniki - powiedział, podając mi talerz pełny ciepłych naleśników ze smarzonymi jakbłkami.

- Pamiętałeś - szepnęłam, patrząc na niego z wielkim uśmiechem.

- Oczywiście Bello - popatrzył na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oku.

- Jedz, bo Ci wystygnie - mruknął - a tu masz herbate z cytryną i miodem. - Byłam mu wdzięczna, za wszystko co dla mnie robił. Był kochnany.

- A ty czemu nie jesz? - chrypnęłam - Zjedz, wyglądasz na bardzo zmęczonego. Pewnie miałeś ciężki dzień. - Dopiero teraz zauważyłam, że zmęczenie było widoczne na jego twarzy i w postawie.

- Dobrze, zjem z Tobą, ale proszę nie martw się teraz o mnie kochanie, bo coś mi się wydaje, że to ty jesteś w gorszym stanie - zaśmiał się lekko, ale ja byłam w stanie myśleć tylko o jednym słowie "kochanie". Czy on naprawdę tak mnie nazwał? Nie, to nie możliwe. Chyba się przesłyszałam. Uśmiechnęłam się ponownie do Edwarda. Bez względu na to, co powiedział, był tu dziś ze mną, dla mnie. Zjedliśmy w ciszy, która nie była krępująca, wręcz przeciwnie, uśmiechaliśmy się do siebe co jakiś czas, a nasze spojrzenia się krzyżowały. W oczach Edwarda widziałam troskę i nie, to nie mogło być to, nie wierzyłam lub nie chciałam wierzyć i karmić się nadzieją, że zobaczyłam miłość, w jego spojrzeniu.

- Dobrze, teraz leki - powiedział, po chwili, stawiając przede mną talerz z tabletkami i szklanke wody. Zobaczyłam ilość i wielkość tabletek i popatrzyłam z przerażeniem na miedzianowłosego. Zaśmiał się widząc moją zbolałą minę.

- Nie patrz tak na mnie - powiedział siadając obok mnie. Czułam ciepło jego ciała, a jego oczy wwiercały się w moje.

- Jesteś słodka, wiesz? Ale to dla Twojego dobra kochanie, jutro powinnaś czuć się już dużo lepiej - znów poczułam rumieniec na twarzy. Bez słowa połknęłam wszystkie tabletki, popijająć wodą. Teraz byłam już pewna, że się nie przesłyszałam. Powiedział do mnie kochanie, tylko czy to miało dla niego jakieś znaczenie? Chciałam wierzyć, że tak, bo czułam ogromną radość.

- Dziękuje Edwardzie - uśmiechnęłam się po raz kolejny.

- Nie ma za co, to przyjemność móc się Tobą opiekować i mam nadzieję, że już niedługo będę mógł usłyszeć Twój piękny głos w normalnym wydaniu - jego wzrok był żarliwy. Pochylił się delikatnie i powoli nade mną, a jego usta delikatnie musnęły moje czoło. Przymknęłam powieki, wstrzymująć oddech. Rozkoszowałam się ciepłem i bliśkością ukochanego. Domyślałam się, że musi pięknie pachnieć, jak zawsze.

- Powinnaś się położyć, sen dobrze Ci zrobi - wymruczał, uwielbiałam gdy to robił. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, który zakończył się ponownie między moimi nogami.

- Chodź, zaniosę Cię do sypialni, bo ta kanapa to chyba zbyt wygodna nie jest. - Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Edward znów wziął mnie na ręce. Miałam ochotę zapiszczeć jak nastolatka. Pokazałam mu gdzie ma iść. Edward zaśmiał się leciutko, patrząc znów na mnie. Delikatnie położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Odwrócił się, z zamiarem wyjścia, gdy powiedziałam.

-Zaczekaj - Edward stanął tyłem do mnie. Wydawało mi się, że walczy ze sobą.

- Proszę zostań ze mną - wiedziałam, że usłyszał prośbę w moim głosie. Odwrócił się w mgnieniu oka, patrząc na mnie wielkimi oczami.

- Chcesz żebym został na noc? - w jego aksamitnym głosie słychać było niedowierzanie. Kiwnęłam głową, niezdolna wypowiedzieć choćby słowo.

- Huh, no ok, yy to ja prześpie się na kanapie - mruknął.

- Nie, chce żebyś spał tu, ze mną - wstrzymałam oddech, modląc się o to, żeby się zgodził. Co mną kierowało? Nie wiem, może pragnienie bliskości drugiej osoby, a może miałam już dość uciekania od Edwarda? Edward poszedł do łóżka siadając na nim i patrząc mi uparcie w oczy.

- Chryste Bello, nawet nie zdajesz sobie sprawy co mi robisz - mruknął. Nie powiedział już nic więcej. Zdjął spodnie i koszule, patrząc na mnie, by wiedzieć, czy przeszkadza mi, by tak spał. Uśmiechnęłam się do niego, bo widok, który miałam przed oczami był niepowtarzalny. Nie widząc mojego sprzeciwu, oddał mi uśmiech. Po chwili położył się obok mnie, okrywając się kołdrą. Jego ramie delikatnie owinęło się wokół mojej tali, a nos zanurzył mi w włosach. Miałam wszystko co było mi potzrebne do szczęcia.


Wyszukiwarka