Tajemnica trzech sióstr Przeznaczenie puka do drzwi

ANNETTE BROADRICK

PRZEZNACZENIE PUKA DO DRZWI

PROLOG

28 listopada 1978 roku

Wiem, wiem, skurcze są coraz mocniejsze i bardziej bolesne. - Doktor James MacDonald uspokajał dziewczynę, która leżała na stole porodowym. - Świetnie sobie radzisz, naprawdę znakomicie.

Zjawiła się wieczorem w jego gabinecie domowym, ledwie żywa i skostniała z zimna od lodowatego wiatru hulającego po Wyżynie Szkockiej. Nigdy wcześniej jej nie widział, gdy jednak stwierdził, że rozpoczęła się akcja porodowa, natychmiast przystąpił do pracy. Zdołał dowiedzieć się od dziewczyny, że to będą trojaczki.

Jego żona, Margaret, stała w pobliżu i ocierała pot z czoła rodzącej.

- Wszystko idzie dobrze - zapewniła, ale doktor ujrzał na jej twarzy głęboki niepokój.

Dziewczyna miała wysoką gorączkę. James MacDonald zaaplikował leki nieszkodliwe dla mających wkrótce przyjść na świat dzieci. Ten poród powinien odbyć się w szpitalu, ale nie było czasu tam pojechać.

Doktor wiedział, że musi nawiązać kontakt z rodzącą, by wspierać ją nie tylko medyczną wiedzą

i doświadczeniem, ale również psychicznie.

- Jak ci na imię, kochanie?

- Moira.

- A gdzie jest twój mąż, Moiro?

- Nie żyje - zaszlochała. - Widziałam, jak brat go zamordował. Uciekłam, bo zabiłby i mnie! - krzyknęła.

- Już nic ci nie grozi, kochanie. Przy mnie i Maggie jesteś bezpieczna. - Zamilkł na chwilę. - Moiro, jak się nazywał twój mąż?

- Douglas, ale niech pan nikomu tego nie zdradzi. Proszę, by w aktach urodzenia nie było imienia męża, inaczej jego brat może nas znaleźć.

- Nie martw się. Uwierz mi, jesteś tu bezpieczna. Odpręż się, pomyśl o czymś miłym. Twoje dzieci już wybierają się do nas.

- Trochę za wcześnie. Termin mam za trzy tygodnie. - Gwałtownie wciągnęła powietrze, bo zaczął się kolejny silny skurcz.

James MacDonald praktykował w rodzinnym Craigmor od ponad trzydziestu lat i niejednokrotnie bywał w sytuacjach krytycznych. Tego wieczoru musiał stawić czoło kolejnej. Młodziutka, najwyżej osiemnastoletnia pacjentka zmagała się nie tylko ze skomplikowanym porodem, ale i z ostrym zapaleniem płuc.

Po kilku godzinach na świat przyszły trzy drobniutkie, ale zdrowe dziewczynki. Struny głosowe miały w najlepszym porządku i natychmiast zrobiły z nich użytek. Margaret umyła i zważyła noworodki, po czym owinęła w ciepłe kocyki i ostrożnie ułożyła w wiklinowej kołysce.

- Masz silne i śliczne córeczki, Moiro - powiedział James z ulgą.

Świeżo upieczona matka uśmiechnęła się z wysiłkiem i zamknęła oczy. Spełniła swoje zadanie. Jej dzieci pojawiły się na świecie. Nagle na jej udręczonej twarzy pokazało się przerażenie

- On nie może znaleźć moich dzieci! - Moira, mimo że wyczerpana i chora, z zadziwiającą siłą złapała lekarza za rękę. Jej oczy płonęły od gorączki, głos się rwał. - Gdy do nich dotrze, zabije je. Błagam, niech pan nie pozwoli, by je odszukał!

- Moiro, nic tu nie grozi ani tobie, ani twoim córeczkom. Teraz odpoczywaj, to najważniejsze. Jesteś tuż po porodzie, no i masz zapalenie płuc. Gdy dojdziesz do siebie, sama zaopiekujesz się dziećmi. - Próbował dodać jej otuchy, lecz w oczach Moiry dostrzegł ból i rozpacz, a także to, co najgorsze: brak wszelkiej nadziei.

- Tak bardzo kochałam Douglasa. Nie chcę bez niego żyć...

- Masz trzy cudowne córeczki, które cię potrzebują, Moiro.

Znał te objawy. Dziewczyna rezygnowała z życia. Gdy ciężko chory człowiek przestaje walczyć, nic nie może go uratować. Jak miał natchnąć ją nadzieją? Co zrobić, by uwierzyła, że ma przed sobą przyszłość?

- Proszę, niech pan im znajdzie dobry dom. Błagam, niech rai pan to obieca - szepnęła. - Niech pan chroni moje dzieci.

Doktor wiedział, że nadeszła chwila krytyczna. Moira poddawała się, odchodziła w krainę śmierci.

- Posłuchaj, to ty musisz chronić swoje dzieci. Teraz jesteś słaba i chora, ale to minie. Twoje córeczki potrzebują ciebie...

Zamilkł, bo Moira straciła przytomność. Przekazała swą ostatnią wolę, tylko na tyle starczyło jej sił.

Doktor rozpaczliwie walczył o jej życie, choć czuł, że nie ma żadnych szans. Z dziewczyny przy każdym oddechu uchodziły siły. Wreszcie westchnęła po raz ostatni.

Zrobiła wszystko, co w jej mocy. Urodziła dzieci i w obliczu śmieci przekazała doktorowi opiekę nad nimi. Teraz James i Margaret musieli zdecydować, co zrobić z tym legatem.

ROZDZIAŁ 1

16 października 2003

Greg Dumas miał już wszystkiego dosyć. Był sfrustrowany i zrezygnowany. Ledwie widział maskę samochodu przed sobą. Pochylił się do szyby, z której wycieraczki na próżno usiłowały usunąć wilgotną mgłę. Na dodatek właśnie zaczął padać deszcz, co jeszcze bardziej ograniczyło widoczność.

Po kilku tygodniach spędzonych w Szkocji Greg nie miał wątpliwości, że znalazł się w obcym, posępnym świecie, w którym zawsze pada deszcz.

Doskonale wiedział, że powinien zatrzymać się na noc w Craigmor, zamiast wyruszać po ciemku na poszukiwanie maleńkiej wioski w zachodniej części wyżyny. Według mapy wioska nie była zbyt odległa, ale Greg nie wziął pod uwagę, że teren będzie aż tak górzysty.

Był wykończony. W dodatku kaszel, którego nabawił się w ubiegłym tygodniu, zaczął przybierać na sile. W zeszłym miesiącu Greg wylądował w Glasgow i od tego czasu był w nieustającym ruchu. Wypożyczył samochód i pojechał do Edynburga w przekonaniu, że za

trzy dni będzie już w drodze powrotnej do Nowego Jorku. Edynburg okazał się jednak zaledwie pierwszym przystankiem na długiej drodze poszukiwań. Greg podążał coraz to innym tropem, przemierzając wzdłuż i wszerz Wyżynę Szkocką niczym oszalały pies gończy.

Kiedy tego popołudnia trafił na kolejny ślad, nie chciał czekać do następnego dnia, żeby go sprawdzić.

Uświadomił sobie, że jego kaszel coraz bardziej przypomina poszczekiwanie foki. Oddychał ze świstem, a w dodatku miał wrażenie, że w głowie kłębią się strzępy waty. Coraz trudniej mu było zebrać myśli.

Na domiar złego dochodziła północ, a on zabłądził. Wydawało mu się, że jechał zgodnie z mapą, na której starannie wytyczył trasę, ale najwyraźniej znowu trafił na jakąś krętą, górską drogę, która prowadziła donikąd.

Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz widział światła ludzkich siedzib. Oczywiście w tak gęstej mgle mógł przejechać środkiem osady, wioski czy nawet miasta, i nie zauważyć, że dotarł do celu.

- Manhattan to nie jest - orzekł zjadliwie.

Doszedł do wniosku, nie po raz pierwszy zresztą, że nie powinien przyjmować tego zlecenia pomimo pieniędzy, jakie mu zaoferowano. Od trzech lat prowadził prywatną agencję detektywistyczną, początkowo jednoosobową. Zaczęła się jednak rozrastać i teraz Greg zatrudniał kilku detektywów, byłych policjantów - takich jak on sam. Personel pomocniczy z trudem mieścił się

w obecnym lokalu i za rok trzeba będzie pomyśleć o zmianie siedziby.

Dlaczego więc w końcu zgodził się przyjąć to zlecenie? Nie ze względu na pieniądze, chociaż klientka zobowiązała się zapłacić podwójną stawkę plus zwrot kosztów, jeżeli Greg osobiście zajmie się tą sprawą.

Początkowo odmówił. Nigdy nie zostawiał swojej córeczki Tiny na więcej niż jedną noc, więc podróż do Wielkiej Brytanii nie wchodziła w grę. Przekonała go babcia Tiny, Helen. Twierdziła stanowczo, że Greg powinien wyrwać się na jakiś czas z monotonii dnia codziennego, a przy okazji zobaczyć kawałek świata.

Oczywiście podjął się tej roboty w przekonaniu, że szybko znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania. Niestety, za to, że uległ sugestii Helen, przyszło mu teraz zapłacić błądzeniem po szkockich bezdrożach.

Nie miał pojęcia, jak by sobie poradził, gdyby po śmierci Jill teściowa nie pomogła mu w opiece nad Tiną. Kiedy tylko trzeba było, z radością zajmowała się wnuczką, nie ingerując przy tym zbytnio w życie zięcia. Rzadko cokolwiek mu doradzała, lecz kiedy już to robiła, Greg z reguły stosował się do jej wskazówek, i to z korzyścią dla siebie.

Tym razem było inaczej. Po trzech tygodniach pobytu w Szkocji Greg miał już pewność, że popełnił błąd. Znalezienie biologicznych rodziców klientki, co początkowo uznał za dziecinnie proste, okazało się niezwykle skomplikowane i czasochłonne, a dotychczasowe poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.

Gdyby nagle nie pojawił nowy trop, Greg poddałby się i wrócił do Nowego Jorku. Był przekonany, że wyczerpał wszelkie inne możliwości. Jeżeli i ten ślad okaże się fałszywy, definitywnie zakończy akcję.

W tej chwili marzył tylko o tym, żeby znaleźć się wreszcie na pokładzie samolotu lecącego do Stanów i przespać całą drogę. Musiał szybko rozejrzeć się za jakimś miejscem, w którym dałoby się trochę odpocząć. A jeszcze lepiej byłoby znaleźć nocleg. W chłodzie i przenikającej do szpiku kości wilgoci ciałem Grega wstrząsały dreszcze.

Jechał na zachód, żeby spotkać się z kobietą, która zaszyła się na odludnych terenach północno - zachodniej Szkocji. Greg wyliczył, że musiała być dobrze po trzydziestce, a ze skąpych informacji mieszkańców Craigmor wynikało, że mogła okazać się najlepszym źródłem informacji.

Przed przyjazdem do Szkocji Greg sądził, że wystarczy skontaktować się z adwokatem, który przeprowadził adopcję, i ewentualnie z lekarzem, który odebrał poród, żeby poznać nazwisko biologicznych rodziców klientki. W najgorszych przewidywaniach nie przyszło - by mu do głowy, jak bardzo się pomylił.

Pierwszą przeszkodę napotkał podczas poszukiwań mecenasa Calvina McCloskeya. Greg udał się pod figurujący w dokumentach adres. Nadal działała tam kancelaria adwokacka, a nawet nosiła tę samą nazwę, ale pracujący w niej przed dwudziestu pięciu laty prawnicy przeszli już na emeryturę bądź zmarli.

Greg przeraził się, że McCloskey również zszedł z tego świata, ale asesor, z którym rozmawiał, zapewnił go, że stary poczciwy Calvin wciąż jest pełen energii i wigoru. Podał mu jego domowy adres i życzył powodzenia.

Jednak gospodyni poinformowała, że pan McCloskey pojechał na ryby, lecz nie podał miejsca. Greg zajął się więc poszukiwaniem doktora MacDonalda, który ponoć ostatnio praktykował w Edynburgu. Niestety, i w tej sprawie nic nie osiągnął.

Greg musiał więc czekać na powrót mecenasa. Z braku lepszego zajęcia zaczął zwiedzać zabytki Edynburga. Podziwiał doskonale zachowane zamki i poznawał dzieje Szkocji. Było to całkiem przyjemne i pouczające, jednak nie miało nic wspólnego z pracą. Greg coraz bardziej się denerwował, że czas przecieka mu przez palce, czego nienawidził.

Pod koniec pierwszego tygodnia osłuchał się już ze szkockim akcentem, a nawet przestał wsiadać do samochodu z lewej strony, bo wreszcie przywykł, że kierownica jest z prawej.

Szczęśliwie w następnym tygodniu McCloskey zostawił Gregowi w hotelu wiadomość, że będzie mógł się z nim zobaczyć.

Spotkanie odbyło się w domu prawnika. McCloskey okazał się człowiekiem niezwykle uprzejmym, chociaż do pytań Grega odnosił się z wyraźną rezerwą. Kiedy detektyw wyłuszczył powody wizyty, adwokat oświadczył stanowczo, że nie będzie w stanie mu pomóc.

Wyraźnie kręcił, opowiadając, że jego kartoteka została zdeponowana w jakimś magazynie i że nie pamięta, gdzie mogła się znajdować dokumentacja tej sprawy.

Owszem, Greg był w stanie zrozumieć, że odnalezienie konkretnej teczki po upływie ćwierć wieku przysporzy trudności. Kiedy jednak McCloskey zaczął go dość natarczywie wypytywać o klientkę, doszedł do wniosku, że kryje się w tym wszystkim jakaś tajemnica, o której on sam nie ma pojęcia.

Wyjaśnił, że etyka zawodowa nie pozwala mu udzielać jakichkolwiek informacji o klientce. Mecenas przyjął to ze zrozumieniem, ale od razu urwał rozmowę. Wtedy Greg pokazał akt urodzenia klientki i dokumenty adopcyjne, w których rzeczywiście brakowało nazwiska biologicznych rodziców. Wiedział, że jest to niezgodne z obowiązującą procedurą, i miał nadzieję, że adwokat objaśni tę nieprawidłowość.

McCloskey westchnął i w zamyśleniu popatrzył przez okno. Wreszcie spojrzał na Grega i powiedział stanowczo:

- Z tych poszukiwań nie wyniknie nic dobrego, zapewniam pana. Proszę wrócić do Nowego Jorku i powiedzieć klientce, że pańskie zabiegi nie mają sensu. Proszę jej też przypomnieć, że to adopcyjni rodzice zapewnili jej dom pełen miłości.

- Skąd pan o tym wie, mecenasie? Czyżby pan ich znał?

- Owszem, znałem. To byli wspaniali, pełni zrozumienia dla innych i kochający się ludzie.

- W takim razie musiał pan również znać rodziców biologicznych mojej klientki. Bo inaczej skąd by pan wiedział, że została przeznaczona do adopcji?

- To nie tak, detektywie. O załatwienie sprawy poprosił mnie lekarz, który odebrał... hm... pańską klientkę.

McCloskey nie powiedział wszystkiego. Greg wyczuł to z jego tonu. O co tu chodzi? - głowił się. Nie chciał jednak naciskać na starego adwokata, bo tą metodą i tak pewnie nic by nie osiągnął.

- Panie mecenasie, jak rozumiem, chodzi o doktora MacDonalda. Czy wie pan, jak mógłbym się z nim skontaktować?

- Niestety, zarówno on, jak i jego żona spoczywają na cmentarzu pod Craigmor.

- A więc doktor MacDonald zmarł... - Była to fatalna informacja dla Grega.

- Mało mi serce nie pękło, kiedy dowiedziałem się o nagłej śmierci jego i Maggie. - W głosie McCloskeya zabrzmiał prawdziwy smutek.

Po raz pierwszy prawnik ujawnił emocje, co bardzo zaintrygowało Grega.

- Co się z nimi stało?

Oczy McCloskeya zaszkliły się.

- Jamie i ja zaprzyjaźniliśmy się jeszcze w szkole i tak już pozostało. Znałem go chyba jak nikt inny. Dlatego nie zdziwiłem się, że on i Maggie zginęli, ratując życie innym. - Zapatrzył się w przestrzeń. - Pojechali do Irlandii odwiedzić przyjaciół. Kiedy wracali do domu, nastąpiła jakaś awaria i prom zaczął tonąć. Rozbitkowie, którzy przeżyli, opowiadali, że Jamie odmawiał opuszczenia pokładu, dopóki wszyscy inni nie znaleźli się w szalupach. Oczywiście Maggie nie odstępowała go, jak przez całe życie. Jedna z kobiet mówiła mi, że niechybnie straciłaby dwójkę dzieci, gdyby MacDonaldowie nie złapali ich i nie wsadzili do łodzi. Błagała, żeby wsiedli wraz z nimi, ale kategorycznie odmówili. Twierdzili, że muszą jeszcze pomóc innym. Kiedy widziała ich po raz ostatni, wracali na główny pokład. Wkrótce potem prom poszedł na dno. Zanim nadeszła pomoc, było już po wszystkim. Jedyną pociechą w tej tragedii jest to, że Jamie i Maggie zginęli razem. Wątpię, by jedno z nich mogło żyć bez drugiego.

Na długą chwilę zapadła cisza. McCloskey najpewniej cofnął się myślami w przeszłość, wrócił do czasów, gdy wszyscy byli jeszcze bardzo młodzi. Wreszcie detektyw przerwał milczenie.

- Panie mecenasie, wnioskuję z pana słów, że doktor MacDonald nie odmówiłby prośbie mojej klientki i umożliwiłby jej poznanie biologicznych rodziców. Nie mylę się, prawda? Proszę mi powiedzieć, czy on praktykował tutaj, w Edynburgu? Z pewnych informacji mogę bowiem wnioskować, że tak było.

- Nie. Po zakończeniu studiów wrócił do rodzinnego Craigmor. Przez wiele lat był jedynym lekarzem w tamtych stronach.

Craigmor. To był jakiś trop. Słaby, ale Greg doszedł do wniosku, że warto odwiedzić miasteczko i przekonać się, czy nie znajdzie się w nim ktoś, kto pamięta dawne czasy i może odpowiedzieć na kilka pytań.

Kiedy Greg uznał, że niczego więcej już się nie dowie, McCloskey nagle zaczął mówić, jakby zwracał się do niewidzialnej osoby:

- Minęło dwadzieścia pięć lat, Jamie. Czy nie wystarczająco długo chroniliśmy te dzieci? Może przyszła pora, by się odnalazły.

Zaskoczony Greg doszedł do wniosku, że się przesłyszał. A jeżeli nie?

- Było więcej niż jedno dziecko? - zapytał cicho, by nie spłoszyć pogrążonego we wspomnieniach mecenasa. Poczuł wielkie podniecenie. Czyżby wreszcie zaczynał zbliżać się do sedna tej tajemniczej sprawy?

McCloskey powoli kiwnął głową.

- To były trojaczki. Musieliśmy podjąć niezwykle trudną decyzję. Wiedzieliśmy, że przede wszystkim trzeba znaleźć dla dziewczynek odpowiednie rodziny jak najdalej stąd, i to w możliwie najkrótszym czasie.

- Dlatego je pan rozdzielił.

- Tak. Musieliśmy chronić te dzieci.

- Chronić? Ale dlaczego? Co mogło grozić noworodkom? Czyżby ktoś zamierzał je skrzywdzić? - Ciekawość Grega sięgnęła zenitu.

- Matka zdołała umknąć, natomiast ojciec na dzień przed narodzeniem dziewczynek został zamordowany przez własnego brata. Kiedy matka dotarła do Craigmor, była ciężko chora. Do zapalenia płuc doszły szok i rozpacz. W rezultacie zmarła wkrótce po rozwiązaniu. Obawiała się, że brat jej męża znajdzie i zabije dzieci. Błagała MacDonalda, by je chronił.

- Ogromnie panu dziękuję, mecenasie - powiedział Greg.

Naprawdę był głęboko wdzięczny. Domyślał się, że jako pierwszy usłyszał te rewelacje.

- Dotąd trzymałem to wszystko w tajemnicy, ale chyba nadszedł czas, by ujawnić prawdę.

- Tym bardziej panu dziękuję. Chciałbym jeszcze o coś zapytać.

- Słucham, detektywie.

- Czy zna pan nazwisko rodziców?

- Nie, nikt z nas go nie znał. Matka miała na imię Moira, ale nazwiska nie podała. Natomiast wyrwało jej się imię męża.

- Tak?

- Nazywał się Douglas. MacDonaldowie ani nie znali jej nazwiska, ani nie wiedzieli, skąd pochodziła. Z oczywistych względów po śmierci Moiry nie próbowali zbyt energicznie dochodzić prawdy. Zrozumiałe, że nie chcieli zwracać na siebie uwagi. No i w rezultacie nic nie ustalili.

Greg notował każde słowo mecenasa, zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób poinformować o tym klientkę. Jest jedną z trojaczków. Ta wiadomość z pewnością będzie dla niej szokująca.

- Rozumiem. Najważniejsze przecież było bezpieczeństwo dzieci.

- Oczywiście. Jamie i Maggie dołożyli wszelkich starań, żeby uchronić dziewczynki przed stryjem.

Greg wstał i wyciągnął rękę.

- Dziękuję panu za szczerość. Muszę przyznać, że po rozmowie z panem nadal mam więcej pytań niż odpowiedzi, ale teraz już wiem, co robić dalej.

McCloskey również wstał i uścisnął dłoń Grega.

- To znaczy?

- Poszukam krewnych MacDonaldów i sprawdzę, czy nie pamiętają czegoś z tamtych lat. - Zajrzał do notatek. - Wspomniał pan o Craigmor. Będę kontynuował poszukiwania właśnie tam.

- Wątpię, czy uda się panu czegokolwiek dowiedzieć. Tamtejsi mieszkańcy nie są zbyt rozmowni. - W głosie starszego pana dawało się wyczuć irytację, jakby miał nadzieję, że Greg zrezygnuje z dalszych poszukiwań.

Najpewniej starym prawnikiem miotały sprzeczne emocje. Z jednej strony chciał, by siostry wreszcie się odnalazły i poznały prawdę o swych rodzicach, z drugiej jednak jako adwokat był zobowiązany do zachowania tajemnicy. Powiedział detektywowi więcej, niż zezwalała na to etyka zawodowa, i obawiał się teraz, co z tego wyniknie.

- Zapewne ma pan rację, ale muszę sprawdzić wszelkie ewentualności.

Okazało się, że stary adwokat miał rację. Greg nigdy dotąd nie spotkał równie małomównych ludzi. W dodatku wszyscy wieśniacy, których udało mu się skłonić do rozmowy, upierali się stanowczo, że w tej okolicy nigdy nie przyszły na świat trojaczki.

Zachodził w głowę, jak to możliwe. Czyżby McCloskey zmyślił tę historię, żeby go się pozbyć? Greg uznał to za mało prawdopodobne. Kuty na cztery nogi prawnik był początkowo nieskory do mówienia i trudno przypuszczać, że nagle postanowił kłamać. Nie, ten człowiek powiedział prawdę, chyba że Greg kompletnie nie znał się na ludziach.

Jeden z wiekowych rozmówców wspomniał mimochodem o córce MacDonaldów i Greg doszedł do wniosku, że przed złożeniem raportu klientce powinien ją odszukać. Teraz jednak żałował, że się na to zdecydował, zamiast wrócić do domu. Trzeba było powiedzieć klientce, że nie ma najmniejszych szans na odnalezienie w Szkocji jej korzeni.

Nie mógłby jednak zrobić tego z czystym sumieniem, ponieważ szanse były, choć niezbyt wielkie. Może ta córka przypomni sobie coś, co naprowadzi go na nowy ślad? A jeśli nie? To się okaże. Dopóki istniała szansa, Greg nie mógł zrezygnować z rozmowy z Fiona MacDonald.

W kolejnym okropnym ataku kaszlu zdjął stopę z pedału gazu. Przynajmniej nie musiał się martwić, że ktoś niespodziewanie wyłoni się z mgły i wpadnie pod samochód, bo nikt rozsądny nie wyjdzie na dwór w taką noc.

Najwyraźniej w świecie zaczynał mieć halucynacje, bo kłębiąca się przed samochodem mgła nagle utworzyła skierowaną w prawo skrzydlatą strzałę. Dostrzegł zjazd w wąską drogę prowadzącą pod górę. Nie było żadnej tablicy informacyjnej, ale Greg poczuł dziwny przymus, by tam skręcić. Może na końcu tej drogi znajdzie jakąś farmę, gdzie mu powiedzą, jak ma dojechać do najbliższego miasta.

Ruszył wąską drogą o jednym pasie ruchu, okoloną z obydwu stron kamiennym murem. Greg zaczął się zastanawiać, co będzie, jeśli z naprzeciwka pojawi się drugie auto. Nie było miejsca, żeby się minąć czy zawrócić, więc w razie spotkania jeden z samochodów będzie musiał wycofać się tyłem. Nie widać było jednak żadnych świateł ani kierunkowskazów, więc uznał, że przynajmniej tym nie musi sobie zawracać głowy.

Fiona MacDonald siedziała przy kominku zatopiona w lekturze najnowszej powieści ulubionej autorki. Do tego stopnia dała się wciągnąć w wykreowany na stronicach książki świat, że straciła rachubę czasu. Okrywający jej kolana ciepły afgański koc pełnił rolę posłania dla Tygrysa, żółtego, pręgowanego kota, który rozwalił się na plecach z wyciągniętymi do góry łapkami. Pogrążone we śnie zwierzę wyglądało na bezgranicznie szczęśliwe. Przy fotelu Fiony leżał McTavish, wspaniały mastif, wygrzewający się w cieple płonącego na kominku torfu.

Fiona prawie przez cały dzień jeździła po domach wieśniaków z doliny, którzy potrzebowali pomocy medycznej. Wróciła do domu bardzo zmęczona, ale nie chciało jej się spać. Postanowiła więc oddać się ulubionej rozrywce, czyli czytaniu.

Ona słyszała tylko trzaskanie ognia i cichutkie pochrapywanie Tygrysa, ale McTavish podniósł łeb i wpatrywał się w okno frontowe. Fiona odłożyła książkę i zaczęła nasłuchiwać, lecz nadal nie docierał do niej żaden dźwięk. Ponieważ jednak pies miał słuch wręcz fenomenalny, więc czekała cierpliwie, aż i ona coś usłyszy.

Najpierw dostrzegła słabiutkie światło, ledwo przebijające się przez gęstą mgłę, i zrozumiała, że ktoś nadjeżdża drogą prowadzącą do jej domu. Westchnęła i niechętnie zdjęła Tygrysa z kolan. Spojrzała na zegarek. Minęła północ. Jeżeli zdarzył się jakiś nagły wypadek, to dlaczego nie wezwano jej przez telefon? Komu chce się tłuc po nocy w taką pogodę?

Dobrze chociaż, że miała na sobie gruby sweter i ciepłe wełniane spodnie, a nie nocną koszulę i szlafrok. Włożyła buty i z McTavishem u boku podeszła do frontowego wejścia. Zdjęła grubą kurtkę ze stojącego przy drzwiach wieszaka, włożyła ją i naciągnęła na głowę kaptur. Dopiero gdy otwarła drzwi, zdała sobie sprawę, że padający wcześniej deszcz zmienił się w boleśnie zacinający w twarz śnieg z deszczem.

Wyszła wraz z psem na ganek i czekała, aż samochód podjedzie pod dom. McTavish nie szczeknął, ale jego czujna postawa demonstrowała wyraźnie, że gdyby

ktoś zanadto zbliżył się do jego pani, zachowując się przy tym podejrzanie, on natychmiast go zaatakuje.

Samochód wreszcie wtoczył się na podjazd i zatrzymał pod wolnostojącym garażem. W tej samej chwili Fiona zapaliła lampę, żeby przyjrzeć się spóźnionemu gościowi. Przednie światła wciąż się jednak paliły, więc nie widziała wnętrza auta.

Dopiero kiedy kierowca wysiadł, ujrzała mężczyznę ubranego w lekką kurtkę, nieodpowiednią na tę pogodę. Rozejrzał się i podniósł kołnierz, żeby osłonić uszy. Pomiędzy nim a Fioną kłębiła się mgła, a śnieg z deszczem jeszcze bardziej ograniczał widoczność.

Z głębi piersi McTavisha dobiegał głuchy pomruk, ale pies nawet nie drgnął. Fiona w uspokajającym geście położyła mu rękę na łbie. Wreszcie mężczyzna dostrzegł zarys jej postaci i nie ruszając się na krok od samochodu, zaczął mówić:

- Przepraszam, że niepokoję panią o tak późnej porze, ale, niestety, zabłądziłem. - Zaczął kaszleć. Okropny, głęboki paroksyzm musiał być bardzo bolesny. - Mam nadzieję, że wskaże mi pani drogę do najbliższego miasta, gdzie mógłbym przenocować. - Mówił z wyraźnym amerykańskim akcentem.

Fiona już wiedziała, że ten jankes jest chory. Nie mogła odprawić od drzwi człowieka, który pilnie potrzebował pomocy.

- Proszę wejść. Ten kaszel bardzo mi się nie podoba. Mężczyzna potrząsnął głową.

- Nie, dziękuję. Nic mi nie jest. Proszę mi tyli wskazać drogę.

Latarnia na podjeździe wydobyła z mroku jego gęste, ciemne włosy, wysokie kości policzkowe i mocną szczękę, znamionującą upór, który Fiona słyszała też w jego głosie.

Wpatrywała się w niego bez słowa. Mimo że z pewnością przemarzł do szpiku kości, trzymał się prosto. Odbierała mnóstwo sygnałów płynących od tego mężczyzny - długotrwałą, głęboką rozpacz, wyczerpanie, frustrację, ból fizyczny. Zapewne był na granicy zapalenia płuc.

Przynajmniej trafił tam, gdzie mógł się wykurować. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy, że wylądował u uzdrowicielki. Tej nocy dopisało mu szczęście, uznała Fiona z nieco sarkastycznym rozbawieniem.

- Proszę wejść do środka, porozmawiamy o pana sytuacji. Musi się pan schronić przed tą pogodą.

Mężczyzna rozejrzał się, jakby dopiero w tej chwili zauważył siekący jego twarz śnieg z deszczem. Z rezygnacją wyłączył światła i silnik samochodu, po czym ruszył w stronę ganku.

Fiona otworzyła drzwi domu i gestem zaprosiła nieznajomego do środka. Teraz, widząc go z bliska, upewniła się ostatecznie, że tajemniczy gość jest bardzo chory. Niewątpliwie miał wysoką gorączkę, co w połączeniu z duszącym kaszlem znamionowało zapalenie płuc, a w najlepszym razie poważne zagrożenie tą chorobą.

McTavish nie odstępował gościa na krok. Stanął pomiędzy nim a swoją panią i nie spuszczał go z oka. Fiona z uśmiechem obserwowała, jak poważnie pies traktował rolę obrońcy. Tak było zawsze, gdy w pobliżu pojawiał się ktoś, kogo nie znał. Rzadko odwiedzali ją obcy ludzie. Ten człowiek intrygował ją szczególnie. Czy chodziło o zawodową ciekawość uzdrowicielki, czy też była to reakcja na wyjątkowo atrakcyjnego mężczyznę? Tego nie wiedziała.

Zamierzała jednak dociec prawdy. Zamknęła drzwi, podeszła do gościa i z uśmiechem wyciągnęła rękę.

- Jestem Fiona MacDonald. Z kim mam przyjemność? Wytrzeszczył oczy.

- Fiona MacDonald? Niemożliwe! Jest pani kobietą, której szukam. Nazywam się Greg Dumas. - Uścisnął jej rękę.

Ten dotyk odczuła jak wstrząs. A może to jego słowa tak na nią podziałały?

Powiedział, że jest kobietą, której szuka. Niesamowite! Czyżby wzbudziła w nim takie same reakcje, jakie zauważyła u siebie?

Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Wielka miłość, wkraczająca w jej życie w samym środku burzliwej nocy, to było za dużo nawet dla romantycznej natury Fiony.

Uporczywe spojrzenie gościa coraz bardziej zaczynało ją denerwować.

- Zapraszam do pokoju. Przemarzł pan, czemu przy takiej pogodzie trudno się dziwić. Pańska kurtka jest

stanowczo za lekka. Proszę się rozgrzać przy ogniu. Zaraz przyniosę gorącej herbaty, powinna pomóc na gardło.

Spojrzał na nią półprzytomnie. Fiona nie była nawet pewna, czy ją zrozumiał. Zacisnął powieki, a potem szeroko otworzył oczy, jakby starał się skoncentrować na niej zamglone spojrzenie.

- Nie mogę zostać. - Sprawiał wrażenie, jakby słowa Fiony dopiero teraz do niego dotarły. Zachwiał się, aby nie upaść, przytrzymał się ściany. - Potrzebuję tylko informacji.

No, tak. Będzie się upierał. Linia szczęki nie kłamała. Stoi wyłącznie siłą woli, jest bliski omdlenia, lecz za żadne skarby się nie podda.

Znów zaczął mrugać, jakby starał się poprawić ostrość widzenia. Wreszcie zauważył, że Fiona przygląda mu się bacznie, więc uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem. Tym wymuszonym uśmiechem chwycił ją za serce. Było jednak coś imponującego w mężczyźnie, który był wyczerpany, ale nie zamierzał się do tego przyznać.

- To nie potrwa długo. - Wskazała ruchem głowy drzwi do frontowego pokoju. Cóż, ona też potrafiła być uparta. Głos miała stanowczy, mówiła jak do krnąbrnego dziecka. - Proszę wejść i się rozgrzać.

Powiesiła kurtkę i ruszyła do kuchni.

Greg stał w holu i nie spuszczał z niej wzroku. Minęła go i poszła gdzieś dalej korytarzem. Nie interesowało go gdzie. Skupił się na jednym. To miała być Fiona MacDonald? Nie. Niemożliwe. Poszukiwana kobieta powinna być grubo po trzydziestce, a ta niedawno przestała być nastolatką, a może nawet jeszcze nie przekroczyła dwudziestki. MacDonald to bardzo pospolite nazwisko w Szkocji. Greg potarł ręką kark i pokręcił głową.

Szkoda, że trafił na niewłaściwą osobę. Ale nie powinien za wiele wymagać, przecież w tej sprawie nic nie przychodziło mu łatwo.

Ta Fiona MacDonald miała ogniście rude włosy, opadające na ramiona w ciężkich falach, i niewiele ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Sięgała mu zaledwie do ramienia. .. kiedy stanęła na palcach.

Potrząsnął głową, żeby zmusić mózg do działania. Był wyczerpany, powinien znaleźć nocleg. Poprosił ją tylko o wskazanie drogi. Czy nie wyrażał się dość jasno?

Zajrzał do frontowego pokoju. Wygodnie umeblowane wnętrze wyglądało bardzo przytulnie, ciepło jak magnes przyciągało do ognia. Podszedł do kominka i wyciągnął skostniałe dłonie. Gdy nadszedł kolejny atak kaszlu, Greg zakrył rękami usta.

Kiedy odzyskał oddech, usiadł w przepastnym fotelu. Ogromny pies obserwował go spod drzwi. Greg doszedł do wniosku, że bestia spogląda na niego w taki sposób, jakby oceniała swój następny posiłek.

Po drugiej stronie kominka, na oparciu fotela, siedział żółty pręgowany kot i wpatrywał się w niego zło - śliwie. Przez drugie oparcie przewieszony był koc do okrywania kolan, a na podręcznym stoliczku leżała grzbietem do góry otwarta książka.

Najwyraźniej przed jego przyjazdem Fiona była pogrążona w lekturze. Dedukcja godna Sherlocka Holmesa. Greg spojrzał na płomienie i zamknął oczy, które piekły ze zmęczenia.

Jęknął głośno. A jeżeli udzielane mu wskazówki prowadziły właśnie do tej niewłaściwej Fiony MacDonald? To byłby odpowiedni akord na zakończenie męczącego dnia.

Położył łokieć na poręczy fotela i oparł głowę na ręce. Wykonał sporo roboty, ale ostatecznie wszystkie te poszukiwania zakończyły się na beznadziejnym błądzeniu po górach. Jednak Greg był zbyt zmęczony, by się tym teraz przejmować.

W pokoju było ciepło i Greg robił się coraz bardziej senny. Z wysiłkiem starał się zachować świadomość. Walczył z zawrotami głowy. Jeżeli ta kobieta zaraz nie wróci, to on...

- Jest herbata. - Fiona przerwała jego mętne rozmyślania. - Poczuje się pan znacznie lepiej. - Podała mu ogromny kubek, znad którego unosił się obłoczek pary.

- Naprawdę nie mogę... - zaczął Greg, ale Fiona uciszyła go stanowczym ruchem dłoni, choć na osłodę dodała lekki uśmiech.

Co, u licha? Kiedy tak stała na tle ognia płonącego w kominku, wydawało się, że promienieje niczym postać z magicznej opowieści. Nie sposób tego inaczej określić. Jej włosy błyszczały przy tym oświetleniu jak aureola.

- Proszę wypić. Przysięgam, że to nie trucizna.

Niechętnie sięgnął po kubek. Podniósł go do ust i powąchał. Napar nie pachniał źle, ale Greg nie należał do wielbicieli herbaty. Zdecydowanie wolał kawę. Był to jednak gorący płyn, który mógł go rozgrzać. A poza tym ta kobieta okazała się bardzo gościnna, więc nie chciał jej sprawiać przykrości, odmawiając poczęstunku.

Rozkoszne ciepło biło z kubka i Greg z lubością zacisnął wokół niego dłonie. Nie zdawał sobie sprawy, jak straszliwie jest przemarznięty, dopóki nie znalazł się w ciepłym domu. Zauważył, że Fiona usiadła w stojącym naprzeciwko fotelu. Kot natychmiast wskoczył jej na kolana, nie przestając spoglądać na gościa z pogardliwym lekceważeniem.

Kiedy herbata nieco przestygła, Greg podniósł kubek do ust i wypił łyk. Ciepły napój złagodził ból gardła. Nie znal się na herbacie, ale ta była całkiem niezła. Upił kolejny łyk i jeszcze jeden. Po chwili kubek był pusty.

Greg podniósł wzrok na Fionę.

- To było naprawdę dobre - powiedział uprzejmie.

- Czyżby to pana zaskoczyło, panie Dumas? - Spojrzała na niego z kpiącym uśmieszkiem.

- Skądże... Mówiąc jednak szczerze, nie należę do wielbicieli herbaty - odparł z zakłopotaniem. Zaczął kaszleć, więc pospiesznie odstawił kubek na stolik. Kiedy wreszcie atak minął, Greg odetchnął głęboko, odchylił głowę na oparcie fotela i przymknął oczy.

Gdy otworzył je po chwili, Fiona znów stała przed nim z parującym kubkiem.

- To powinno pomóc - powiedziała łagodnie. Westchnął i podniósł na nią wzrok. Jest miła, ciepła

i dobra, pomyślał.

Kaszel kompletnie pozbawił go sił, z trudem trzymał kubek. Fiona zorientowała się, w czym rzecz, i przysunęła ciepły napój do ust Grega. Chciał jej powiedzieć, że nie jest już dzieckiem, ale mówienie przerastało jego siły. Lepiej było wypić herbatę bez gadania.

Kiedy skończył pić, zamknął oczy, ale wiedział, że Fiona wciąż jest przy nim. Owiał go lekki zapach kwiatów, przywodząc obraz słońca, łąki, szczęścia i...

Musiała odejść, bo cudowny aromat rozwiał się powoli, zabierając ze sobą również słońce i szczęście.

Powinien podziękować jej za herbatę. Powinien...

Fiona zaczęła coś mówić, ale jej głos dobiegał z bardzo daleka. Greg zmusił się do uniesienia powiek. Nadal otaczał ją dziwny blask, jakby była tworem jego fantazji. Ale chyba nawet najbujniejsza wyobraźnia nie mogłaby wyczarować takiej kobiety jak ona.

Potrząsnął głową, żeby uporządkować myśli. Nic nie pomogło. Myślenie wymagało straszliwego wysiłku. Greg już nie próbował nawet zrozumieć, co mówi do niego gospodyni. Odpływał powoli, kołysany melodyjnym głosem.

- Zrobiło się zbyt późno, żeby szukać wioski, panie Dumas. Nie jest pan zdrowy i potrzebuje pan wypoczynku. Proszę za mną. Mam pokój gościnny, w którym będzie panu znacznie wygodniej.

Wyciągnęła do niego rękę, której Greg przyglądał się przez chwilę, zanim podał jej swoją. Fiona pomogła mu wstać. Chciał iść za nią, ale pokój zawirował mu przed oczami. Działo się z nim coś złego. Tak bardzo szumiało mu w uszach, że ginęły wszystkie inne dźwięki.

Fiona poprowadziła go do holu. Otworzyła jakieś drzwi, zapaliła światło i szybko podeszła do łóżka.

- Może by pan zdjął buty i kurtkę - zasugerowała z anielskim uśmiechem.

Greg zaczął się szarpać z suwakiem skórzanej kurtki, ale nie mógł sobie z nim poradzić. Pewnie się zaciął, pomyślał. Fiona łagodnie odsunęła jego ręce i bez trudu zdjęła przemoczoną kurtkę. Kiedy zrobiła ruch w stronę jego butów, Greg usiadł na brzegu łóżka i niezgrabnie pozbył się obuwia.

Fiona przeszła na drugą stronę łóżka i odwinęła kołdrę.

- Powinno być tu panu wygodnie.

Greg rozbudził się na tyle, by zrozumieć jej słowa.

- Co mi pani dała do wypicia? To pani sprawka, że wszystko widzę jak przez mgłę! Kim pani jest, do licha? - Znów złapał go atak kaszlu.

- Porozmawiamy o tym rano, panie Dumas. Nic tu panu nie grozi. Proszę odpoczywać - powiedziała łagodnie i ruszyła do wyjścia.

Zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi, zostawiając go w ciemnościach.

Zaczął rozmyślać nad tym, jak doszło do tego, że siedzi oto w sypialni obcej kobiety i rozważa, czym go

odurzyła. Miał wrażenie, że ktoś przywiązał mu do rąk potężne ciężary, które ciągnęły go w dół. Ostatkiem sił pozbył się ubrania i został tylko w bokserkach.

W chłodnym pokoju wstrząsnął nim dreszcz, więc szybko zakopał się w ciepłej pościeli. W porządku. Rozsądek nakazywał spędzić tutaj noc. A rano zażąda, by gospodyni pokazała mu drogę, i wyruszy na dalsze poszukiwania właściwej Fiony MacDonald.

To była jego ostatnia myśl, nim zmógł go sen.

ROZDZIAŁ 2

Fionę obudził dźwięk duszącego kaszlu, który rozlegał się echem w całym domku. Zerknęła na stojący przy łóżku zegar. Dochodziła piąta.

Herbata zapewniła Gregowi kilkugodzinny sen, którego bardzo potrzebował, do czego oczywiście za nic się nie przyzna. O nie, bo pan Dumas, ten twardziel nad twardziele, będzie się upierał, że nic mu nie dolega, no, może małe przeziębienie, i bezwzględnie musi kontynuować podróż.

Fiona usiadła i ziewnęła. Przydałoby mu się jeszcze trochę ziołowej mikstury. Wstała z łóżka, włożyła szlafrok i zeszła do kuchni, by przygotować mieszankę ziół o działaniu przeciw kaszlowym, wykrztuśnym i obniżającym gorączkę.

Odmierzała i rozdrabniała składniki, pozwalając myślom odpłynąć w przeszłość.

Już jako nastolatka wiedziała, że chce leczyć ludzi. Pracowała z ojcem, który był już, co prawda, na emeryturze, ale starsi pacjenci woleli, żeby nadal miał nad nimi pieczę. Gdy ojciec przekonał się, że zainteresowania córki nie są przelotnym kaprysem, poradził Fionie, by studiowała medycynę. Tak też zrobiła.

Szybko porzuciła uczelnię. Uznała, że akademicka medycyna nie jest jej powołaniem. Interesowało ją zdrowe odżywianie, profilaktyka i leki naturalne, które działają równie skutecznie, jak farmaceutyki, a dają bez porównania mniej skutków ubocznych. Wiele razy dyskutowała z ojcem o różnych rodzajach medycyny alternatywnej, wciąż umacniając się w swych przekonaniach. W rezultacie zamiast studiów ukończyła liczne kursy zdrowego odżywiania i medycyny naturalnej.

Po śmierci rodziców Fiona poczuła, że musi znaleźć miejsce, w którym mogłaby w samotności uporać się z bolesną stratą. Podczas wędrówki po górach przypadkiem trafiła do Glen Cairn i pod wpływem impulsu zapytała, czy znajdzie się w okolicy jakieś mieszkanie do wynajęcia.

Domek idealnie odpowiadał jej potrzebom. Znajdował się na tyle blisko siedzib ludzkich, że zawsze mogła znaleźć towarzystwo, a jednak w izolacji, więc zapewniał też samotność, której często łaknęła. Zamieszkała w Glen Cairn i nigdy nie żałowała tej decyzji.

Kiedy rozeszła się wieść o jej umiejętnościach, zaczęli zgłaszać się do niej wieśniacy ze swymi dolegliwościami. Fiona szybko stwierdziła, że pomaganie innym łagodzi jej smutek.

Nigdy nie zdradziła nikomu, jak to się dzieje, że tak znakomicie potrafi postawić diagnozę. Po pierwsze ludzie pewnie by jej nie uwierzyli. Po drugie nie chciała, by uważano ją za dziwoląga, jak to miało miejsce w Craigmor.

Prawda była taka, że Fiona widziała barwną aurę wokół każdej z napotykanych osób. Z biegiem lat zrozumiała, że poszczególne kolory odpowiadają określonym dolegliwościom fizycznym. Również emocje odbierała w postaci barw. Jednak trzymała to w tajemnicy nie tylko dlatego, by nie uznano jej za nawiedzoną. Po prostu nie umiała mówić o tym, co widziała.

Jako dziecko była przekonana, że wszyscy ludzie dostrzegają te kolory i znają ich znaczenie. Uważała, że właśnie w ten sposób ojciec diagnozuje pacjentów.

Kiedy podrosła, zrozumiała, że aura jest widoczna tylko dla niej. Parę razy ją wyśmiano, więc nauczyła się trzymać język za zębami i nie rozprawiać o kolorach, których nikt poza nią nie widział.

Wykorzystywała jednak swą wiedzę i zdolności do leczenia ludzi mieszankami ziół i balsamami, które sama przyrządzała.

Fiona przygotowała napar, zaczekała, by nieco przestygł, i zaniosła go do gościnnego pokoju. Zapukała do drzwi, nie było jednak odpowiedzi. Cicho nacisnęła klamkę, weszła do środka i zapaliła małą lampkę przy drzwiach. Dopiero wtedy odwróciła się, żeby spojrzeć na gościa.

Leżał na plecach, okryty kołdrą do pasa, z nagą piersią. W pokoju jeszcze brzmiało echo ostatniego ataku kaszlu.

- Przyniosłam panu herbatę.

Greg powoli odwrócił ku niej głowę i spojrzał nieprzytomnie.

Dotknęła jego ramienia i stwierdziła, że płonie z gorączki. Potrząsnęła nim leciutko.

- Czy mógłby pan usiąść? Proszę.

Zamrugał powiekami. Kiedy znów otworzył oczy, wyglądał nieco bardziej przytomnie.

- O co chodzi? - zapytał bełkotliwie.

- Chcę, żeby pan to wypił. - Usiadła na brzegu łóżka i przysunęła kubek do jego warg.

Greg oparł się na łokciu, wziął kubek i wypił do dna, jakby był bardzo spragniony. Bez słowa oddał go Fionie i opadł na łóżko.

Uśmiechnęła się, rozbawiona zmianą, jaka zaszła w jego zachowaniu. Pewnie był zbyt chory, by się przejmować tym, co dostał do picia. Podeszła do stojącej w rogu pokoju wysokiej komody, wyjęła z szuflady wielką flanelową koszulę i podeszła do łóżka.

- Proszę to włożyć. Musi pan trzymać klatkę piersiową w cieple.

Greg otworzył oczy i spojrzał na Fionę ze zmarszczonym czołem.

- Gorąco mi. Nie potrzebuję koszuli.

- Niech mi pan uwierzy na słowo. Naprawdę musi pan dbać o ciepłe okrycie klatki piersiowej.

Zmarszczka na czole Grega pogłębiła się, ale usiadł i bez słowa wciągnął koszulę, po czym rzucił Fionie wymowne spojrzenie i położył się tyłem do niej.

- Zgaś światło, jak będziesz wychodzić - mruknął niczym wyrwany ze snu zimowego niedźwiedź.

Fiona już wiedziała, że to nie będzie łatwy pacjent.

Zapaliła lampkę nocną, potem zgasiła górne światło i poszła do kuchni po maść do smarowania piersi.

McTavish nie odstępował jej ani na krok. Siedział teraz w drzwiach kuchni, spoglądając na Fionę z pretensją.

- Tak, wiem - powiedziała przepraszającym tonem. - Tobie również zakłóciłam wypoczynek. Wracaj na górę. Zaraz tam przyjdę.

Ze stłumionym pomrukiem pies wyszedł do holu, zatrzymał się na chwilę pod drzwiami, a potem podreptał po schodach. Bywało, że zachowywał się, jakby rozumiał każde słowo Fiony.

Może naprawdę rozumiał?

Po cichu wróciła do pokoju gościnnego ze słoiczkiem i kolejnym kubkiem herbaty. Lampka nocna oświetlała łóżko i mały stolik, na którym Fiona położyła przyniesione rzeczy. Usiadła na skraju łóżka.

Greg znów leżał na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami. Fiona położyła mu rękę na czole i stwierdziła, że musi za wszelką cenę obniżyć temperaturę.

System immunologiczny toczył ciężką walkę i potrzebował wsparcia. Greg bez wątpienia eksploatował swój organizm ponad wszelką miarę, co czyniło go człowiekiem interesującym. Teraz jednak dopadła go paskudna infekcja. Niewiele energii pozostało mu do walki z chorobą.

Sięgnęła po balsam.

Greg odwrócił głowę w jej stronę.

- Jill? - wymamrotał. - Tak bardzo za tobą tęskniłem.

Złapał ją za rękę i pociągnął do siebie. Mało brakowało, a Fiona upadłaby na niego całym ciężarem. Zdołała tylko odkręcić się tak, by leżeć obok niego z głową wspartą na jego ramieniu.

- Panie Dumas - powiedziała łagodnie - muszę koniecznie obniżyć panu temperaturę. Powinnam też natrzeć pana maścią ułatwiającą oddychanie.

Odsunęła się i sięgnęła po kubek. Greg nie puszczał jej ręki.

- Jill? - W jego głosie brzmiało zdumienie.

- Nie. Mam na imię Fiona.

Greg otworzył oczy. Najwyraźniej jej nie poznał. Powieki znów mu opadły. Przysunęła kubek do jego ust.

- To złagodzi kaszel i gorączkę.

Wypił równie skwapliwie, jak poprzednio. Fiona odstawiła kubek i położyła głowę Grega na poduszce, po czym odkręciła słoiczek i wzięła trochę mazidła na palce. Kiedy delikatna maść ogrzała się do temperatury ciała, podniosła koszulę i zaczęła miarowo wcierać balsam w pierś Grega.

Nie spodziewała się, że przeżyje takie emocje. Była przecież uzdrowicielką i zajmowała się chorym, a tu...

Greg Dumas, nawet w tak marnej kondycji, był znakomicie umięśnionym mężczyzną. Bardzo silnie działał

na Fionę. Z trudem zmusiła się do wykonywania miarowych ruchów dłonią, żeby wmasować w skórę kojący lek, chociaż wcale nie czuła spokoju.

Greg uśmiechnął się, nie otwierając oczu. Ten uśmiech wprowadził zamęt w duszę Fiony. Teraz wcierała maść szybciej, pragnąc mieć ten zabieg za sobą. Szeroki i muskularny tors wzbudził niecodzienne marzenia. Dotąd nie zaznała takich wrażeń.

Sprawdziła, czy chory jest dokładnie okryty, zanim zaczęła wysuwać rękę spod jego koszuli. Ale Greg przytrzymał jej dłoń.

- Teraz powinien pan zasnąć, panie Dumas. Jest bardzo wcześnie. Proszę się przespać jeszcze parę godzin.

Otworzył oczy. Błyszczały w przyćmionym świetle. Przyglądał jej się przez chwilę, wreszcie powiedział:

- Usnę, jeżeli położysz się przy mnie.

Już nie pomrukiwał jak rozdrażniony niedźwiedź. Teraz był władczym mężczyzną, który doskonale wiedział, czego chce. A w tym momencie chciał ją mieć przy sobie.

Fiona nigdy jeszcze nie znalazła się w podobnej sytuacji. Nigdy nie leczyła mężczyzny, przy którym nie było żony czy kogoś innego z rodziny. Nigdy również nie pomyślała, że mogłaby jako kobieta pociągać chorego, bo relacja uzdrowicielka - pacjent z samej swej istoty gasiła tego rodzaju emocje.

- To nie najlepszy pomysł - oznajmiła tak spokojnym i kojącym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć.

Zorientowała się, że Greg nie wiedział, co mówi, i najpewniej po powrocie do zdrowia nie będzie pamiętał z tego wszystkiego ani słowa.

A do tego czasu... nie była pewna, co należało zrobić.

Greg całkiem dosłownie wziął sprawy w swoje ręce, bo po prostu przyciągnął Fionę do siebie. Z uśmiechem, który jeszcze dodał mu uroku, otoczył ją ramionami i powiedział:

- Teraz mogę zasnąć.

Fiona leżała spokojnie. I tak nie zdoła wstać z łóżka bez szarpaniny. Najbardziej jednak zdumiewał ją fakt, że w ogóle nie boi się Grega, chociaż nigdy nie była tak blisko z żadnym mężczyzną.

Rozluźniła napięte mięśnie w nadziei, że sprowokuje tym samym osłabienie uścisku ramion Grega. Zioła, które mu podała, powinny go uśpić w ciągu kilku minut.

Wtulił twarz w jej szyję i westchnął głęboko.

- Cudownie pachniesz - szepnął.

Zamarła ze zdumienia, zaś Greg powiódł językiem wzdłuż jej małżowiny usznej, aż Fionę przeszył dreszcz. Potem wsunął dłoń pod jej koszulę i szlafrok i zaczął pieścić nagą pierś, a ona z trudem łapała oddech. Greg mruknął coś z zadowoleniem i nadal gładził ją i pieścił, aż brodawka ściągnęła się pod jego dłonią w twardy guziczek. Fionę ogarnęła zmysłowa rozkosz.

Wpadła w panikę. Nie wolno dopuścić, by to trwało! Greg będzie się czuł potwornie zawstydzony - podobnie zresztą jak ona - kiedy uświadomi sobie, co robił.

Przygryzł leciutko jej ucho.

- Panie Dumas! - wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech. - Naprawdę powinien pan zasnąć.

Greg zignorował jej słowa i zaczął okrywać pocałunkami szyję i krągłe ramię.

- Tak strasznie za tobą tęskniłem, kochanie. Brakowało mi ciebie, nie wiedziałem, jak żyć, wiele razy chciałem umrzeć. Ale jesteś tutaj. Zostań ze mną i pozwól mi cię kochać.

Wreszcie zioła uśpiły go i ręka Grega zsunęła się z piersi Fiony. Odetchnęła z ulgą i czekała, by jej tętno i oddech się wyrównały.

Potem ostrożnie wstała z łóżka, z zażenowaniem przyglądając się Gregowi. I nagle poczuła nieznaną tęsknotę. Gęste, ciemne włosy opadły mu na czoło. Twarz była zaczerwieniona od gorączki i Fionę ogarnęła pokusa, żeby odgarnąć z niej włosy i zanurzyć w nie palce.

Nie uległa jednak impulsowi. Wysunęła się z sypialni, zanim pokusa stała się nieodparta, i pośpieszyła do kuchni. Sama bardzo potrzebowała teraz ziołowej herbatki na uspokojenie.

Popijając aromatyczny napar, jeszcze raz powiedziała sobie, że Greg nie wiedział, co robi. Temperatura podskoczyła mu gwałtownie, kiedy położył się do łóżka, a to było niepokojącym objawem.

Fiona martwiła się o niego. Wzięła lekarstwa, między innymi zioła i maści, i wróciła do gościnnego pokoju.

Miała poczucie, że powinna dokładniej zbadać stan pacjenta.

Był nieprzytomny, bezustannie poruszał nogami i bredził. Kilkakrotnie wymówił imię Jill w taki sposób, jakby była przy nim. Mówił coś do niej, o coś prosił.

Należało za wszelką cenę zbić gorączkę. Fiona sporządziła mocniejszą mieszankę ziołowa, żeby pomóc organizmowi w walce z infekcją, bo nie dawał sobie rady. Usiadła przy Gregu.

- Panie Dumas, proszę to wypić. - Wsunęła mu rękę pod głowę, przysunęła kubek do ust i zdołała go napoić, nie wylewając cennego płynu.

Kiedy naczynie było puste, natychmiast odeszła od łóżka. Wiedziała, że musi czuwać przy chorym, bo infekcja rozwijała się w zatrważającym tempie i zagrażała życiu. Usiadła więc w przepastnym fotelu, ustawionym w rogu pokoju. Po chwili w drzwiach stanął McTavish. Obserwował przez chwilę swoją panią, po czym podszedł do fotela i wyciągnął się na podłodze u stóp Fiony, jakby chciał posłużyć jej za podnóżek.

Okryła ramiona kocem i czekała, kiedy wreszcie leki zaczną działać.

Greg nie mógł oddychać. Jakiś ciężar uparcie przygniatał mu piersi.

Kiedy zakaszlał, straszliwy ból przeszył klatkę piersiową.

Wyraźnie działo się z nim coś złego.

Rozdzierający kaszel nie ustawał, pozbawiając płuca tej odrobiny powietrza, którą udało im się zdobyć.

Gdzieś w pobliżu szemrał jakiś głos. Czyjeś dłonie chłodziły jego ciało wilgotnym ręcznikiem, który przyprawiał go o dreszcze.

- Jill? - wyszeptał ochryple. - Fiona. Wypij, to ci pomoże.

Kojący płyn spływał do jego ust i wyschniętego gardła. Odprężył się.

Fiona. Już słyszał to imię. Czy zna jakąś Fionę? Nie mógł sobie przypomnieć.

A tak! Przecież szukał Fiony z powodu, którego teraz nie pamiętał. Była to bardzo ważna sprawa.

Więc koniecznie musi ją znaleźć, i to jak najprędzej, bo powinien już wracać do domu.

Tina go potrzebuje.

Jill go potrzebuje.

Nie. Za późno, żeby pomóc Jill. Nie zdołał jej uratować.

Jill umarła. Przez niego.

Teraz płacił za to, że jej nie uratował. Został skazany na męki piekielne. Czuł diabelskie płomienie, które paliły jego ciało i wysysały powietrze z płuc.

Dawniej nie wierzył w piekło, lecz teraz mógł powiedzieć światu, że istnieje naprawdę. Trawił go żar, ból był nie do zniesienia. I miał trwać całą wieczność, bo gdy ktoś trafi w piekielne czeluści, musi porzucić wszelką nadzieję.

Jakaś młoda kobieta wciąż go odwiedzała, dawała

mu pić, mierzyła temperaturę, myła, pomagała w załatwianiu potrzeb fizjologicznych.

Powinien się czuć skrępowany. Nie znał jej przecież, nie wiedział, kim jest, lecz o dziwo nie miało to dla niego znaczenia. Ciekawe, za jaką zbrodnię została zesłana do piekła? Co takiego zrobiła, że Sprawiedliwy Pan skazał ją na niekończącą się opiekę nad takimi potępieńcami jak Greg? To musiało być coś okropnego, skoro sobie na to zasłużyła. Biedactwo. Na pewno zgrzeszyła straszliwie, lecz uczyniła to nieświadomie lub przez przypadek. Wyglądała przecież tak niewinnie...

A może to tylko pozory? Choć uśmiechała się ciepło i głos miała kojący, w istocie była zła, rozpustna i okrutna, za co spotkała ją sprawiedliwa kara.

Był zmęczony, tak straszliwie zmęczony, że nie mógł porozmawiać z nią jak potępieniec z potępieńcem, dlaczego się tu znalazła. Ale ma całą wieczność, by wyjaśnić tę zagadkę.

Chwilami dostrzegał jakąś dziwną sypialnię. Niekiedy w pokoju panowała oślepiająca jasność, która raziła w oczy, słońce wypełniało całe pomieszczenie. Kiedy indziej ciemności zdawały się pochłaniać Grega. Ale ani oślepiająca jasność, ani kompletny brak światła nie miały wpływu na żar trawiący jego ciało.

Greg zobaczył broń. Dał znak Jill, żeby opuściła sklep, zanim ten stuknięty bandzior z trzydziestką ósemką ją zauważy.

Skąd się wziął ten facet z gnatem? Radiowóz powinien już tu być.

Wokół Grega posypały się odłamki rozbitego kulą szkła. Musiał powstrzymać strzelaninę. I sprawdzić, co z Jill.

Krew. Tyle krwi.

- Wielki Boże - szepnął kompletnie załamany. - Jill.

- To tylko sen. Jesteś tutaj bezpieczny. Wyzdrowiejesz. Śpij.

Ten głos, który do niego docierał, był spokojny i kojący.

- Tina?

- Fiona. Nie zostawię cię. Lekarstwa już zaczynają działać. Wyjdziesz z tego. Jesteś bezpieczny.

Oczywiście, że był bezpieczny. To Jill została bez opieki.

Fiona zdawała sobie sprawę, że tej nocy nastąpi przesilenie. Od przybycia Grega upłynęły już trzy doby. Była przy nim przez cały ten czas, z krótkimi przerwami najedzenie i mycie. Kiedy spał spokojnie, ona też drzemała w fotelu. Chwilami odzyskiwał przytomność, ale częściej zapadał w nieświadomość, nierzadko wypełnioną koszmarami.

Zdarzało się jej tracić rachubę czasu. Upływające godziny mierzyła odstępami pomiędzy chłodnymi kąpielami, które obniżały temperaturę pacjenta. Czy kaszel naprawdę stał się nieco lżejszy? Czy do płuc dostawało się trochę więcej powietrza? Nie miała pewności.

Wiedziała tylko, że nie może zostawić Grega, by samotnie toczył walkę o życie.

Gorączka spadła około piątej nad ranem czwartego dnia i Greg zapadł w głęboki, uzdrawiający sen.

Fiona była wykończona.

Z największym wysiłkiem, trzymając się poręczy, wdrapała się po schodach na piętro do swej sypialni. Ostatkiem sił, słaniając się na nogach, wyjęła z komody nocną koszulę i padła na łóżko.

Natychmiast zasnęła.

ROZDZIAŁ 3

Fionę obudziło uporczywe stukanie. Zdezorientowana otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła. Przez okna wlewało się światło słoneczne. Zmrużyła oczy. Zwykle budziła się o świcie.

Wreszcie przypomniała sobie Grega oraz to, co działo się przez ostatnie dni i noce. Od kilku godzin nie słyszała jego kaszlu. Miała nadzieję, że świadczyło to o poprawie stanu chorego, a nie o jej krańcowym wyczerpaniu.

Zerknęła na zegarek i jęknęła. Minęła już trzecia po południu i ktoś dobijał się do drzwi.

McTavish nie szczekał, czyli przyszedł ktoś znajomy.

Podeszła do okna i wyjrzała, a wtedy jej uszu dobiegł kobiecy głos:

- Fiono, moja droga, otwórz mi, proszę. Naprawdę muszę z tobą porozmawiać.

Pani Cavendish...

Rany boskie! Sarah Cavendish była najlepszą kobietą na świecie, dobroduszną i uczynną, zarazem jednak cieszyła się zasłużoną sławą największej plotkary w dolinie. Fiona nie miała nic przeciwko temu, by opowiedzieć, jak spędziła kilka ostatnich dni i nocy, wolałaby jednak nie robić tego wyrwana z głębokiego snu, z mętnym jeszcze umysłem.

Cóż, nie było rady. Sarah Cavendish wytrrwale stalą pod drzwiami, a zaparkowany przed domem samochód stanowił niepodważalny dowód, że Fiona ma gościa. Wkrótce cała okolica się dowie, że ktoś odwiedził uzdrowicielkę, jako że wścibska sąsiadka była lepszym środkiem przekazu niż prasa i telewizja.

- Chwileczkę, pani Cavendish. Już do pani schodzę. - Odwróciła się i omal nie nadepnęła na McTavisha, który obserwował ją, leżąc na plecionym dywaniku przy łóżku. - Jaki z ciebie pies obronny? - Zaczęła się w pośpiechu ubierać. - Zwykły leń i tyle. Dlaczego mnie nie ostrzegłeś?

Po chwili ruszyła na dół, żeby wpuścić panią Cavendish. Zatrzymała się pod drzwiami i wzięła kilka głębokich oddechów, by przywitać gościa w sposób naturalny i serdeczny.

Pani Cavendish stała w progu, zdumiona tak długim oczekiwaniem na otwarcie drzwi. Dźwigała wielki i ciężki kosz.

- Przepraszam, że nie otworzyłam od razu. - Fiona najpierw się uśmiechnęła, a potem przybrała wyraz skruchy. - Proszę do środka. Pozwoli pani, że wezmę koszyk.

- Dziękuję - wysapała z ulgą starsza pani. - Bałam się, że go upuszczę. Jest okropnie ciężki. Jakiś mężczyzna podwiózł mnie do twojej drogi dojazdowej, ale skręcić już mu się nie chciało. Pewnie uznał, że uwielbiam długie spacery. Ale przysięgam, że ten kosz z każdym krokiem stawał się cięższy. - Pewnie pani zmarzła. Proszę do kuchni, zaparzę herbatę.

- Czy przyszłam w nieodpowiednim momencie, moja droga? - Kiedy tylko usadowiła się przy kuchennym stole, natychmiast rozpoczęła przesłuchanie.

Fiona odmierzyła herbatę i czekała, aż woda się zagotuje. Nie odwróciła się. - Nie, dlaczego. Wszystko w porządku. - Tak tylko pomyślałam, bo masz włosy w nieładzie i włożyłaś sweter na lewą stronę. Fiona przymknęła oczy i zastanowiła się, czy naprawdę musi się tłumaczyć, dlaczego wygląda tak, jakby dopiero co wstała z łóżka. Co komu do tego?

Pewnie nie miałaby takiego poczucia winy, gdyby nie pieszczoty Grega podczas pierwszej nocy. Był chory, w malignie. Kiedy spojrzało się na to z tej strony, wszystko stawało się proste i jasne. Niestety, uczucia Fiony nie miały nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

Zmusiła się do śmiechu, zabrzmiał jednak tak sztucznie, że nie mógł nikogo oszukać. Zakłopotana przeczesała palcami włosy.

- Nie zdawałam sobie sprawy - powiedziała. - Ależ ze mnie idiotka. Przeproszę panią na chwilę i doprowadzę się do porządku, a herbata przez ten czas się zaparzy.

Nie czekając na odpowiedź, popędziła na górę. Zamknęła za sobą drzwi sypialni i westchnęła. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Rzeczywiście, włosy wyglądały okropnie.

Ściągnęła sweter, wyjęła z bieliźniarki stanik, włożyła go i znów ubrała sweter, tym razem sprawdzając, czy wszystko w porządku. Potem pobiegła do łazienki, wy - szczotkowała włosy, spięła je z tylu dwoma grzebieniami, ochlapała twarz wodą i zeszła do sąsiadki.

Sarah nalewała herbatę. Wyjęła ciasto z kosza i ukroiła kilka kawałków. Ustawiła na stole filiżanki i spodeczki, ułożyła ciasto na talerzykach deserowych i rozpromieniona spojrzała na Fionę.

- Upiekłam kilka placków i pomyślałam, że ucieszyłabyś się z takich słodkości. - Wskazała Fionie krzesło. - Przyniosłam też trochę świeżych jaj i parę bochenków domowego chleba. Zawsze robię za dużo, a ty pewnie przy takiej ilości zajęć nie masz czasu na pieczenie.

Fiona podniosła do ust filiżankę i wypiła kilka łyków, żeby mieć coś w żołądku. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jadła. Stwierdziła nagle, że jest okropnie głodna.

- Dziękuję, to bardzo miło z pani strony. Sarah zarumieniła się z zadowolenia.

- Tyle robisz dla nas wszystkich, kochanie, że uznałam to za drobny rewanż.

Fiona uśmiechnęła się.

- Jestem sowicie wynagradzana za swoje usługi, pani Cavendish.

Sarah zbyła jej słowa machnięciem ręki.

- Nonsens. Twoje rachunki nijak się mają do czasu, jaki nam poświęcasz. Dopiero co opowiadała mi Teresa, jak długo siedziałaś przy jej chłopaczkach, dopóki nie poczuli się lepiej. Nie wiem, jak ty to robisz. Codziennie dokonujesz cudów.

- Wcale nie. Proszę pamiętać, że mój ojciec był lekarzem. Przeszłam przy nim niezłą szkołę.

Sarah uniosła brwi.

- Ale przecież to nie on nauczył cię zielarstwa, prawda? A twoje herbatki i balsamy są cudowne.

- Nie on mnie tego nauczył - przyznała Fiona z uśmiechem. - Skończyłam specjalistyczne kursy, żeby poznać lecznicze właściwości ziół. Uważam, że leki stosowane przez medycynę naturalną są niezwykle skuteczne. - Dolała do filiżanek herbaty i sięgnęła po kawałek ciasta. Rozpływało się w ustach. Nic dziwnego, przecież to był sam cukier i masło. Wydawało jej się, że z każdym kęsem zatykają się jej tętnice.

Gawędziły jeszcze przez kilka minut, wreszcie Sarah spojrzała na zegarek.

- Ojej, nie wiedziałam, że już tak późno! Muszę wracać, póki jest widno.

- Jeszcze raz dziękuję za te wszystkie pyszności. Już widzę, jak od nich tyję, ale muszę przyznać, że warto.

Sarah parsknęła śmiechem.

- Nonsens! Doskonałe wiesz, że jesteś szczuplutka jak baletnica. Przydałoby ci się parę kilogramów więcej. - I z figlarnym spojrzeniem dodała: - Chłopcy wolą pulchne dziewczyny.

Tylko nie to! Wszystkie kobiety w wiosce próbowały swatać Fionę, choć wcale o to nie prosiła.

Odprowadziła sąsiadkę do drzwi. Gdy je otworzyła, Sarah spojrzała na nią uważnie.

- Och, na stare lata robię się zapominalska. Od przyjścia miałam cię o to zapytać. Czyj to samochód?

- Ja... no...

Przerwał jej dochodzący z gościnnego pokoju atak kaszlu. Chociaż nie mogła już ukrywać obecności Grega, poczuła ulgę, że kaszel brzmi znacznie lepiej.

Oczy Sarah zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

- Mój Boże! Ktoś tu jest naprawdę chory. Nic nie wiedziałam, bo nie zatrzymywałabym cię przecież tak długo.

Fiona uśmiechnęła się.

- Rzeczywiście, muszę zaraz przygotować zioła na kaszel.

- Już ci nie przeszkadzam, kochanie. Czy to ktoś ze wsi? Nie poznaję samochodu.

- On nie jest stąd. Przyjechał z...

- On?! Masz w domu mężczyznę? Ojej, Fiono, uważasz, że to rozsądne? Powinnaś zadzwonić, żeby jedna z nas zamieszkała z tobą na ten czas.

- To niepotrzebne, pani Cavendish. On jest zbyt chory, by stanowić zagrożenie dla kogokolwiek. - Pech chciał, że właśnie w tym momencie przypomniała sobie męską dłoń pieszczącą jej pierś. Fiona wiedziała, że zmieniła się na twarzy na to wspomnienie.

Nigdy nic nie uchodziło uwagi pani Cavendish. Skinęła głową ze znaczącym uśmiechem.

- A więc to tak? No, nie zatrzymuję cię. - Odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła alejką.

Fiona zamknęła drzwi. McTavish stał na wprost schodów z wyjątkowo żałosną miną.

- Tak, wiem, że my tu sobie rozmawiamy, a ty konasz z głodu. Zajrzę tylko do pacjenta i nakarmię cię, kiedy będą się parzyć jego zioła.

Zerknęła do pokoju gościnnego, Greg jeszcze spał. Podeszła do łóżka i przyjrzała mu się uważnie. Zniknęły gorączkowe wypieki, nie oddychał już tak ciężko, jak poprzednio.

Nastąpiła wyraźna poprawa. Czas podać mu lekki posiłek, żeby odzyskał siły.

McTavish poszedł za nią do kuchni. Nakarmiła go i wypuściła na dwór, a potem przygotowała owsiankę i grzanki. Zanim skończyła, pies drapał już w drzwi, żeby go wpuścić do domu.

- Wróciłeś, żeby spełnić powinność psa obronnego, tak? - zapytała półgłosem.

McTavish zamerdał ogonem i podał jej łapę. Smętnie potrząsnęła głową. Sama nie była pewna, kto się kim opiekuje w tym domu. Podniosła wzrok

w samą porę, żeby dostrzec Tygrysa wychodzącego zza rogu. Niewątpliwie pojawił się na scenie w odpowiednim momencie, żeby zaznaczyć, iż to on jest władcą tego zamku.

Obwąchał swoją miseczkę i rzucił Fionie wymowne spojrzenie.

- W porządku! Ale nie wmówisz mi, że jesteś głodny, mój panie!

Nakarmiła Tygrysa, po czym ustawiła na tacy posiłek dla Grega i ruszyła korytarzem. Balansując tacą na jednej ręce, drugą zapukała.

Żadnej odpowiedzi. Uchyliła drzwi.

- Panie Dumas?

- Proszę wejść - wychrypiał i znów się rozkaszlał. Jednak kaszel brzmiał już mniej groźnie, chociaż

niewątpliwie był jeszcze bolesny.

Otworzyła drzwi. Greg leżał wsparty na poduszkach. Był wyraźnie oszołomiony.

- Dzień dobry. - Fiona z uśmiechem ustawiła tacę na stoliku przy łóżku. - Przyniosłam na początek coś lekkiego. Mam nadzieję, że jest pan głodny.

Greg przyglądał jej się ze zmarszczonym czołem.

- Nie rozumiem, co tu robię, nawet nie wiem, gdzie jestem. Kim jest pani?

- Jest pan w Glen Cairn, panie Dumas. Przez ostatnie dni był pan ciężko chory. Przyniosłam panu lekki posiłek i zioła na kaszel. - Wzięła z tacy napar i podała mu do wypicia.

- A co to za mikstura?

Greg spojrzał na filiżankę, jakby zawierała cykutę. Nie był z niego pokorny pacjent, o nie. Znów stał się sobą, co świadczyło o tym, że czuł się znacznie lepiej. Rozmawiał z nią jak pierwszej nocy. Zgryźliwy, nieufny, wręcz podejrzliwy. To naprawdę świetnie rokowało. Fiona poczuła ulgę.

Greg wodził wzrokiem od jej twarzy do trzymanej przez nią filiżanki.

- Skąd się tu wziąłem? - Nawet nie wyciągnął ręki po napój.

- Zabłądził pan i wjechał w moją aleję, żeby zapytać o drogę. - Pochyliła się ku niemu, podsuwając zioła. - To pomoże panu wrócić do zdrowia, jeśli będzie pan łaskaw wypić.

Greg jedną ręką przytrzymywał kołdrę na piersi, a drugą wyciągnął po napój. Powąchał. Fiona dodała cynamonu, żeby nadać lekarstwu przyjemniejszy smak i aromat. Greg był miło zaskoczony zapachem i poczuł wyraźną ulgę. Ostrożnie upił łyk.

Wiedziała, że napar podziała kojąco na wyschnięte usta i obolałe gardło. Wypił wszystko aż do dna.

Podała mu owsiankę, po którą sięgnął z wyraźnym zainteresowaniem. W niedługim czasie miseczka była pusta

Rozejrzał się po pokoju.

- Muszę... no... skorzystać z łazienki.

- Zaraz obok pokoju jest mała łazienka. Potrzebuje pan pomocy, by do niej dotrzeć?

Greg zmierzył ją ostrym wzrokiem.

- Nie. Potrzebuję tylko odrobiny prywatności. Mam na sobie jedynie cudzą koszulę i własną bieliznę.

Jego wstydliwość rozbroiła Fionę. Musiał całkiem zapomnieć, że go myła. To dobrze, bo przypuszczalnie nie pamiętał również tego, że ją pieścił i próbował wciągnąć do łóżka. A gdyby nawet cokolwiek pamiętał, uznałby to zapewne za majaczenia.

Skinęła głową, starając się ukryć wrażenie, jakie zrobiły na niej jego słowa. Powiedział to w taki sposób jakby podejrzewał, że to ona go rozebrała.

Bez słowa opuściła pokój i poszła do kuchni. Musiał zjeść coś poza ciastem, a gderanie Grega pozwalało sądzić, że i jemu przydałaby się dodatkowa porcja owsianki

Usłyszała odgłos uderzenia i wiązankę przekleństw potem zapadła cisza. Wreszcie jej uszu dobiegł dźwięk

otwieranych drzwi łazienki. Postanowiła nie sprawdzać, co się działo z Gregiem. Jeżeli ją poprosi o pomoc, to się nim zajmie.

Ustawiła dwie miseczki owsianki na stole i zrobiła grzanki.

Kończyła jeść, kiedy jej uwagę zwrócił cichy dźwięk. Podniosła wzrok. W drzwiach stał Greg, opierając się o futrynę. Rozglądał się po kuchni, jakby nigdy w życiu niczego podobnego nie widział.

Fiona zapomniała już, jaki jest wysoki. Teraz, kiedy temperatura spadła, wydawał jej się bardzo blady. Miał potargane włosy i zarost na brodzie.

Ledwo powstrzymała uśmiech. Ten pełen nieufności ponurak wydał jej się zachwycającym mężczyzną. Czuła wyraźnie, że Greg nienawidzi własnej słabości, dlatego starał się ukryć marną kondycję pod płaszczykiem szorstkości.

Rozumiała to, ale nie zamierzała rozładowywać jego smętnych nastrojów. I nie chciała zastanawiać się nad tym, jak silne emocje wzbudzała w niej obecność tego mężczyzny.

Na tę myśl rumieniec wypłynął na jej policzki, więc odwróciła głowę.

- Zrobiłam panu kolejną miseczkę owsianki. - Postawiła na stole talerz grzanek. - Proponuję, żeby po jedzeniu wrócił pan do łóżka. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim odzyska pan siły.

- Czyżbym był pani niewolnikiem? Wytrzeszczyła na niego oczy.

- Co?

- Do diabła, co tu jest grane?! - Greg nie zawsze bywał uprzejmy i właśnie nadeszła taka chwila.

- Proponuję panu posiłek. Nie widzę w tym nic złego. - Zaczęła smarować masłem grzankę.

Cicho przemierzył kuchnię i stanął po przeciwnej stronie stołu.

- Ignoruje pani moje pytania.

Odgryzła kawałek grzanki, przeżuła ją i połknęła, zanim raczyła udzielić odpowiedzi.

- Niektóre z pana pytań są zbyt śmieszne, by zawracać sobie nimi głowę. - Fiona, gdy ktoś nastąpił jej na odcisk, też potrafiła być niemiła. Greg odsunął krzesło i usiadł.

- Czy to, że chcę wiedzieć, jak się pani nazywa, jest śmieszne?

- To akurat nie. Nazywam się Fiona MacDonald. - Podała mu masło.

Wziął je odruchowo, zamyślił się na chwilę, a potem powiedział:

- Szukam kobiety o tym nazwisku.

- Wspomniał pan o tym zaraz po wejściu do mojego domu.

- Niewiele z tego pamiętam. Przypominają mi się jakieś strzępy, oderwane fragmenty, to wszystko.

- Spędził pan tutaj cztery dni, panie Dumas.

- Cztery dni! Jak to możliwe?

- Walczył pan z poważną infekcją płuc. Na szczęście moje napary z ziół i balsamy pomogły panu pokonać chorobę.

- Jest pani lekarzem?

- Kimś w tym rodzaju. Zrobiłam co w mojej mocy, żeby panu pomóc. Najwidoczniej się udało, skoro siedzi pan ze mną przy stole i je. Choć jednak czuje się pan znacznie lepiej, to jeszcze przez kilka dni będzie pan osłabiony. Powinien pan odpoczywać i kurować się, w przeciwnym razie choroba może wrócić.

Greg z ochotą zjadł drugą miseczkę owsianki i tost, wypił napar, a potem stwierdził stanowczo:

- Nie mam czasu na odpoczynek. Muszę jechać do wsi i znaleźć kobietę, której szukam.

- Sądziłam, że chodzi o mnie.

Przez chwilę przyglądał jej się uważnie. Potem potrząsnął głową.

- Chyba nie. Czy Fiona jest popularnym imieniem w Szkocji?

- Nie bardzo, szczególnie w zestawieniu z nazwiskiem MacDonald.

Znów potarł czoło.

- Cóż, pani nie może być poszukiwaną przeze mnie kobietą. Tamta powinna być dobrze po trzydziestce, może nawet starsza.

- Boli pana głowa?

- Co? A, owszem. Tak.

- Obawiam się, że wraca też gorączka. Dlaczego się pan nie położy?

- Nie słyszała pani, co powiedziałem?! - odparł zirytowany. - Może pani ma, ale ja nie mam czasu na wylegiwanie się w łóżku. Do diabła, ja pracuję! Muszę jechać do Glen Cairn i znaleźć tę kobietę!

- Jeżeli łaskawie mi pan pozwoli, coś panu wyjaśnię - powiedziała drwiąco. Musiała założyć uzdę temu arogantowi, bo inaczej skona gdzieś w drodze. - Po pierwsze jestem jedyną Fioną MacDonald, która mieszka w tej okolicy. Po drugie wasza wysokość gotów jest runąć w całym swym majestacie na podłogę, bo ledwie się pan trzyma na krześle. Pokornie więc dopraszam się, by jaśnie pan hrabia raczył wyrazić zgodę na odprowadzenie go do łóżka, nim straci przytomność. Nadmieniam przy tym, książę, że ciężar waszego dostojnego ciała jest co najmniej dwa razy większy od mojego, więc ciągnięcie was po podłodze sprawiłoby mi niejaką trudność, nie mówiąc już o konfuzji, która by dotknęła pana barona.

Była bardzo rada ze swej przemowy, potrzebna jednak była jeszcze kropka nad i.

- Panie Dumas, niech pan nie udaje chojraka, tylko marsz do pokoju!

ROZDZIAŁ 4

Greg patrzył na nią w osłupieniu. Jej słowa ledwo do niego docierały, a jednak bezbłędnie wychwycił ich sens. Otóż Fiona Mac Donald beształa go i drwiła, wręcz gotowa była go pobić, byle tylko spełnił jej rozkaz. Kto poza nią odważyłby się na coś takiego? Nikt, po prostu nikt. A oto ta drobina, to mikre kobieciątko, czy raczej dziewczynina, śmiała się mu w nos i tonem nieznoszącym sprzeciwu wydawała polecenia.

Powinien ostro zareagować, ustawić ją do pionu, jednak nie potrafił. W głowie łupało mu niemiłosiernie, sił nie miał w ogóle i marzył tylko o tym, by położyć się do łóżka i zasnąć.

To właśnie Fiona MacDonald mu zaproponowała, czy raczej nakazała. Do diabła, przecież miała całkowitą rację! Dlaczego więc on siedzi tutaj i zgrywa macho?

Bo zachowała się skandalicznie.

Nie miał jednak sił, by z nią walczyć. Na razie. Później utrze nosa tej zarozumiałej panience.

Bez słowa dźwignął się z krzesła i ruszył do drzwi z największą godnością, na jaką było go stać. W korytarzu oparł się ciężko o ścianę, modląc się w duchu, by dotrzeć do sypialni, nim zemdleje, bo to okryłoby go hańbą. Już widział, jak Fiona przestępuje nad rozciągniętym ciałem, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.

Jej piekielne psisko wyłoniło się nagle z frontowego pokoju i przyglądało mu się w zamyśleniu. Greg z narastającym zdenerwowaniem obserwował zbliżającą się powoli bestię, która po chwili lekko oparła się o niego. Greg uświadomił sobie ze zdumieniem, że pies nie ma wcale złych zamiarów. Wręcz przeciwnie, zaoferował mu pomoc.

Greg najpierw ostrożnie, a po chwili mocniej jedną ręką wsparł się na psim grzbiecie, a drugą o ścianę. McTavish bez trudu zniósł ten ciężar. Zaczęli krok po kroku pokonywać korytarz.

Pies zatrzymał się pod drzwiami sypialni, przepuścił Grega przodem, a potem wszedł za nim do środka.

- Dzięki, stary - mruknął Greg i opadł na łóżko. Przez chwilę myślał, że umiera. Jeszcze nigdy łóżko nie wydawało mu się równie pociągające. Skrzywił się. No, może poza miesiącem miodowym, ale do tamtych wspomnień wolał nie wracać.

Zdjął ubranie i potwornie zmęczony wsunął się pod kołdrę. Odwrócił się na bok i wtedy zauważył dzbanek i szklankę z wodą. Wsparł się na łokciu i sięgnął po szklankę. Woda złagodziła poczucie suchości w ustach i ból gardła.

Odstawił pustą szklankę i spostrzegł, że pies nie wyszedł z pokoju. Siedział i wpatrywał się w niego nieruchomym wzrokiem.

- Jak ci na imię, stary?

Pies nadal mu się przyglądał. Greg gotów był przysiąc, że dostrzegł w jego ślepiach iskierkę rozbawienia, iż oto człowiek oczekuje od niego odpowiedzi.

- McTavish.

Greg właśnie odwracał się na plecy, kiedy usłyszał psie imię. Odwrócił głowę. W drzwiach stała Fiona z tacą w ręku. Na szczęście nie miał omamów słuchowych. Zresztą taki ogromny pies nie mógłby mówić wysokim, kobiecym głosem.

- Cześć, McTavish. - Uprzejmie skłonił głowę przed psem. Miał poczucie, że udało mu się znaleźć sojusznika w tym domu.

Fiona postawiła przy łóżku tacę, na której stała parująca filiżanka. Napełniła znów szklankę wodą i podała Gregowi dwie kapsułki.

Wziął je i uważnie im się przyjrzał.

- Gdybym chciała pana otruć, panie Dumas, miałam mnóstwo okazji w ciągu ostatnich czterech dni.

Przez kilka chwil wpatrywał się w nią w milczeniu, wreszcie spytał:

- Zawsze jest pani taka drażliwa?

- Tylko wobec marudnych pacjentów. Prowadzę ich ranking. Muszę panu pogratulować, znalazł się pan na samym szczycie listy.

- Tylko się zastanawiałem. - Ponownie spojrzał na kapsułki. - Czy znów okażę się wyjątkowo marudny, jeśli zapytam, na co to?

- Niestety, nie na poprawę charakteru. Przykro mi, ale dopiero pracuję nad tym specyfikiem. To są zwyczajne środki na ból głowy, które można kupić w każdym sklepie.

- A zioła? - Bardzo się starał, by pytanie zabrzmiało jak najuprzejmiej.

- To właśnie one pomogły panu zwalczyć infekcję. Dodałam również zioła na złagodzenie kaszlu. Gdyby znów się zaczął, proszę wypić kilka łyków. Natomiast teraz dla własnego dobra powinien pan połknąć te pastylki, wypić napar i przespać się trochę - oświadczyła stanowczo. - Jestem pewna, że jutro poczuje się pan lepiej.

- Dobrze, proszę pani - powiedział Greg.

Wybuchnęła śmiechem, który wypełnił pokój kaskadą melodyjnych dźwięków. Był tak zaraźliwy, że Greg też zaczął ochryple chichotać, co spowodowało kolejny atak kaszlu.

Fiona wyszła z pokoju bez słowa.

Spodziewał się, że McTavish pójdzie za swoją panią, ale pies pozostał na miejscu. Greg wziął kubek i wypił go do dna. Łaskotanie w gardle natychmiast ustąpiło, lecz Greg nadal czuł się bardzo słaby.

Fiona wróciła z dzbankiem herbaty.

- Przepraszam za swój śmiech, ale nie mogłam się powstrzymać na widok pańskiej fałszywej pokory. - Nalała herbatę. - Proszę wypić, ile pan może. To powstrzyma kaszel.

- Dlaczego pani sądzi, że jestem obłudnikiem? - zapytał Greg ochryple. Przy mówieniu bolało go gardło. Do licha, bolało nawet przy oddychaniu.

Fiona przechyliła głowę i Greg nagle uświadomił sobie ze zdumieniem, że jest bardzo atrakcyjna. Dotąd uważał, że idealna kobieta powinna być wysoka, ciemnowłosa i ciemnooka. Taka była Jill, na taką wyrastała Tina.

Fiona natomiast była bardzo drobna i niewysoka, pewnie nie ważyła nawet pięćdziesięciu kilogramów. Miała gęste, falujące włosy, które, zależnie od oświetlenia, wydawały się albo płomiennorude, albo bardziej złociste.

Jej oczy, niczym morze, mieniły się różnymi kolorami. Czasami były szare, kiedy indziej przybierały głęboką, niebieskozieloną barwę, a w chwilach rozbawienia wydawały się jasnobłękitne, niemal srebrzyste. Odzwierciedlały wszystkie uczucia Fiony.

Ciekaw był, jaką miały barwę podczas miłosnych uniesień. Puścił na moment wodze fantazji, dopóki nie dostrzegł, że Fiona zarumieniała się, jakby czytała w jego myślach.

Pewnie znowu podskoczyła mu temperatura, bo jak inaczej wytłumaczyć tak niestosowne myśli?

- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby odczuwał pan pokorę.

Mroczne wspomnienia próbowały zawładnąć myślami Grega. Potrząsnął głową, by je odpędzić.

- I proszę na to nie liczyć - odrzekł i pociągnął łyk herbaty.

- Przepraszam. Nie chciałam pana dotknąć. - Odwróciła się i podeszła do drzwi. Wtedy spojrzała na psa. - Chodź, McTavish. Daj panu Dumasowi odpocząć.

Mastif nawet nie drgnął, zajrzał tylko ogromnymi, brązowymi oczami w głąb duszy Grega.

- Może zostać, naprawdę mi nie przeszkadza. Fiona podniosła ręce do góry i wyszła, mrucząc pod

nosem o „tych cholernych facetach".

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, McTavish wskoczył na łóżko, po czym wyciągnął się u boku Grega.

On zaś z największym wysiłkiem stłumił wybuch śmiechu na widok uszczęśliwionej miny psa. Nie zamierzał zdradzić Fionie niecnego postępku swego nowego przyjaciela. Pogłaskał olbrzymi łeb, za co został nagrodzony pełnym zadowolenia westchnieniem.

- Ci cholerni faceci to my - powiedział, patrząc w psie oczy. - I tak trzymać, stary.

Upił jeszcze łyk herbaty i ziewnął. Nie miał pojęcia, co było w tym napoju, ale sądząc po działaniu, jakiś zwalający z nóg narkotyk. A może napar działał tak silnie, bo to choroba zwaliła Grega z nóg?

Teściowa powtarzała mu do znudzenia, żeby zrobił sobie wolne, żeby odpoczął i zatroszczył się o siebie. Dobrze, że Helen nie wiedziała, jak srodze przyszło mu zapłacić za lekceważenie jej rad.

Greg zamknął oczy i zapadł w sen, ukołysany sapaniem leżącego przy nim McTavisha.

W parę godzin później Fiona zajrzała do pokoju gościnnego. Wyglądało na to, że Greg i McTavish zaprzyjaźnili się w błyskawicznym tempie. Wtuleni w siebie, chrapali pogrążeni w głębokim śnie.

Ucieszyła się, że McTavish będzie miał na oku Grega podczas jej krótkiego wypadu do wsi.

Ale najpierw postanowiła przynieść jego ubrania z samochodu. Na szczęście zapomniał zamknąć auto. Fiona znalazła walizkę i teczkę, które zaniosła do domu.

Weszła znowu do pokoju gościnnego, postawiła walizkę na podłodze koło komody, a teczkę położyła na stole. McTavish uniósł łeb i spojrzał na nią, jakby chciał zapytać, czy nadal może sobie leżeć w pościeli.

Fiona uspokoiła go lekkim ruchem ręki i skierowała się do drzwi. McTavish westchnął z zadowoleniem i złożył głowę na poduszce.

Pogoda się poprawiła, ale nadal wiał porywisty wiatr. Zazwyczaj Fiona chodziła do wsi na piechotę, lecz dziś postanowiła pojechać samochodem, żeby szybciej wrócić do domu. Musiała zrobić zakupy, miała przecież na garnuszku gościa. Pragnęła również dowiedzieć się, jak wieś zareagowała na rewelacje Sarah Cavendish.

Wolałaby nie być tematem plotek, jednak pobyt obcego mężczyzny w jej domu mógł skreślić ją z listy panien na wydaniu, co byłoby pożądane.

Wizyta we wsi bardzo się przeciągnęła i Fiona wróciła dopiero po zmroku. W domu nie paliły się światła, więc doszła do wniosku, że Greg jeszcze śpi.

Zdrowy sen był teraz dla niego najlepszym lekarstwem. Organizm potrafi sam wracać do zdrowia, jeśli mu się w tym nie przeszkadza. Fiona podejrzewała, że Greg od dłuższego czasu nadmiernie się eksploatował, aż wreszcie ciało ogłosiło bunt.

Kiedy otworzyła kuchenne drzwi, powitał ją McTavish.

- Czyżbyś się wreszcie wyspał? - Ułożyła artykuły spożywcze na kuchennym stole. Tygrys zeskoczył z parapetu i łasił się do nóg, utrudniając poruszanie się. - Tak, wiem. Ty też umierasz z głodu. Obaj z McTavishem jesteście traktowani skandalicznie. Tak, rozumiem. Nie przeżyjesz następnej godziny, jeżeli natychmiast nie dostaniesz pełnej michy.

Fionie udało się wreszcie nakarmić zwierzaki.

Tygrys jak zwykle zabierał się do jedzenia grymaś - nie, natomiast McTavish pożerał pospiesznie, nie zastanawiając się nad smakiem. Wszystko wciągał jak odkurzacz, a na koniec wielkim jęzorem wylizał miskę do czysta. Ilość interesowała go zdecydowanie bardziej od jakości.

Fiona ugotowała esencjonalny bulion z pulpetami i zaczęła się zastanawiać, czy Greg lubi tę potrawę. Uśmiechnęła się na wspomnienie, jak udawał pokorę. Przypomniała sobie również jego uśmiech o magicznej mocy.

Musiała spojrzeć prawdzie w oczy: obecność Grega Dumasa stanowiła poważne zagrożenie dla jej spokoju ducha. Widywała na jego twarzy odbicie silnych namiętności, nad którymi starał się panować, ale ponieważ nic nie wiedziała o jego życiu, nie miała pojęcia, co je wywoływało. Nie wiedziała, na przykład, czy jest żonaty. Kilkakrotnie wspominał jakąś Jill, ale to tylko oznaczało, że coś ważnego łączyło go z tą kobietą.

Nie powinno jej to obchodzić. Przecież jej gość był bardzo przystojnym mężczyzną i należałoby się raczej dziwić, gdyby nie był żonaty.

Poza tym Greg Dumas zamierzał stąd wyjechać, gdy tylko wyzdrowieje. Fiona zamarła w bezruchu. Uświadomiła sobie nagle, że nie zapytała go, dlaczego jej szukał. Nie miała pojęcia, jaką sprawę mógłby mieć do niej jakiś Amerykanin. Nigdy nie była w Stanach, nie znała też nikogo, kto tam mieszkał.

Do tej chwili.

Fiona westchnęła. Czuła się jak nastolatka zakochana po uszy w nauczycielu literatury. Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Greg jasno dał do zrozumienia, że Fiona jest w jego życiu jedynie denerwującym epizodem.

Ustawiła posiłek na tacy i zaniosła do pokoju gościnnego. Drzwi były uchylone, pewnie przez McTavisha. Fiona trzymała w rękach dużą i porządnie załadowaną tacę, więc otworzyła sobie drzwi ramieniem i bez pukania weszła do pokoju... akurat w momencie, kiedy Greg, w samych bokserkach, próbował wciągnąć dżinsy.

- Och, przepraszam, że nie zapukałam. - Odwróciła się i postawiła tacę na toaletce. - Naprawdę powinien pan zostać w łóżku.

Usłyszała pełne irytacji westchnienie.

- Wiem, co pani o tym sądzi, ale nie zwykłem się wylegiwać całymi dniami. Nigdy w życiu tak długo nie spałem. Pani zioła zwaliły mnie z nóg, a to kompletnie mi nie odpowiada. - Wyraźnie był w wojowniczym nastroju.

Podszedł do Fiony, która z prawdziwą ulgą stwierdziła, że miał już na sobie gruby sweter, dżinsy i buty.

- Skoro odmawia pan położenia się do łóżka, to odniosę kolację do kuchni. - Demonstracyjnie zignorowała złośliwą uwagę o jej miksturach.

Greg odwrócił się i ruszył do drzwi.

- Pani wola. Natomiast ja muszę się ogolić - powiedział i zniknął jej z oczu.

Kiedy Fiona usłyszała odgłos zamykanych drzwi łazienki, padła na fotel i zaczęła wachlować płonące policzki. Mycie nieprzytomnego Grega to było jednak całkiem co innego niż oglądanie go niemal nagiego i w pełni świadomości!

Miał piękne ciało; nie można było tego nazwać inaczej. Pan Dumas, z szerokimi barami, wąskimi biodrami i muskularnymi udami, mógłby służyć za model do greckiego posągu.

Nagi tors lśnił w świetle lampy, twarde mięśnie klatki piersiowej i brzucha wyraźnie rysowały się pod skórą.

Fiona drgnęła na to wspomnienie. Nie mogła się dłużej okłamywać, że ten mężczyzna wcale jej nie pociąga. Nie zamierzała jednak mu tego okazywać. Za nic w świecie nie chciała, by się zorientował, z jaką łatwością obudził w niej gorętsze uczucia.

Kiedy Greg wszedł do kuchni, Fiona zdążyła już nakryć do stołu i postawić na nim bulion.

- Gdzie McTavish? - Greg rozejrzał się, jakby zaniepokoiła go nieobecność nowego przyjaciela.

- Patroluje teren. - Uśmiechnęła się. - Uważa, że pilnowanie mojego bezpieczeństwa to jego podstawowy obowiązek, a zarazem pretekst do gimnastyki. Musi codziennie trochę pobiegać, żeby wyładować nadmiar energii.

- Chciałbym mieć taki problem. Dzisiaj nie miał zbyt wiele ruchu. Kiedy się obudziłem, ciągle leżał obok mnie.

- Pilnował pana pod moją nieobecność.

- Pani wychodziła?

- Pojechałam po zakupy. - Ruchem głowy wskazała stojący przed nim bulion. - Musi się pan dobrze odżywiać, by dojść do siebie.

- Zwrócę pani wszystkie związane ze mną wydatki.

- Źle mnie pan zrozumiał. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Nic nie jest mi pan winien.

Greg potrząsnął głową.

- Zawsze reguluję swoje długi. Zaopiekowała się pani mną w chorobie, przyjęła pod swój dach, a teraz mnie pani karmi.

- Samarytańska przysługa i tyle.

- Muszę się jakoś pani odwdzięczyć.

- Skoro tak, to proszę powiedzieć, dlaczego mnie pan szukał.

- Już tłumaczyłem...

- Tak, że jestem zbyt młoda. Wobec tego proszę mi opowiedzieć o kobiecie, której pan szuka.

- Poszukuję córki doktora...

- .. Jamesa MacDonalda z Craigmor, prawda? Spojrzał na nią zdumiony.

- Skąd pani wie?

- Bo jestem jego córką, chociaż, jak pan widzi, daleko mi do trzydziestki. Dlaczego pan sądził, że powinnam dobiegać tego wieku?

Greg nie odrywał od niej oczu.

- Mówiono mi, że w chwili śmierci doktor miał siedemdziesiąt lat. Jego córka powinna być... - Urwał i machnął ręką. - Uznałem, że będzie dużo starsza od pani.

- Zostałam adoptowana. Moi prawdziwi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam maleńka. Moja matka była siostrą Margaret MacDonald, więc wujostwo mnie adoptowali.

- Kiedy przeniosła się pani do Glen Cairn?

- Dwa lata temu, po śmierci rodziców.

- Z przykrością dowiedziałem się o pani stracie. O ile wiem, pani rodzice byli wyjątkowymi ludźmi.

- Owszem. Ale jeśli już musiałam ich stracić, to

przynajmniej dobrze, że do końca byli razem. Bardzo się kochali. Jedno nie mogłoby bez drugiego żyć.

Greg przypomniał sobie, że adwokat mówił coś podobnego. To niesprawiedliwe, że niespodziewany wypadek zmienił na zawsze życie tylu ludzi.

Opuścił wzrok na swoją miseczkę i stwierdził ze zdumieniem, że jest już pusta. W czasie rozmowy zjadł wszystko, co Fiona przed nim postawiła. Ból w piersiach ustąpił. Kiedy to się stało? Co więcej, mógł również bez trudu głęboko wciągnąć powietrze. Jak długo odczuwał ból w klatce piersiowej, zanim się rozchorował? Nie pamiętał.

Kuracja Fiony poskutkowała. Greg poczuł zakłopotanie, że tak niegrzecznie się do niej odnosił. Powinien okazywać jej wdzięczność.

- Ja... no... chciałbym podziękować pani za opiekę - wystękał. - Wiem, że nie byłem zbyt miłym pacjentem.

- To za słabo powiedziane.

Powiedziała to z uśmiechem, a miała olśniewający uśmiech. Dostrzegł w niej także parę innych intrygujących szczegółów. Poczuł gwałtowny pociąg do Fiony, ale natychmiast zdławił świeżo wzniecony płomień.

- Naprawdę przepraszam za moje zachowanie.

- Drobiazg. Pacjenci bywają różni, już przywykłam do tego. Może teraz powie mi pan, dlaczego mnie pan szukał? Nie zaznam spokoju, dopóki się tego nie dowiem. - Nalała herbatę do dwóch filiżanek i wróciła do stołu.

Greg przyjrzał się filiżance. Ileż by dal za łyk kawy! Może to niewdzięczność po tym wszystkim, co Fiona dla niego zrobiła, ale herbata nie mogła zastąpić mu małej... a raczej dużej czarnej.

- Jestem prywatnym detektywem z Nowego Jorku. Kilka tygodni temu przyszła do mojego biura klientka, która niedawno odkryła, że została adoptowana. Po śmierci przybranych rodziców postanowiła dowiedzieć się czegoś o swych biologicznych rodzicach i pochodzeniu. Zleciła mi dochodzenie w tej sprawie.

- Rozumiem, co czuje pana klientka i dlaczego poprosiła o pomoc. - Zadumała się na chwilę. - Ja przynajmniej wiem, kim byli moi biologiczni rodzice, natomiast ona... Naprawdę bardzo jej współczuję, ale co to ma wspólnego ze mną?

- W akcie urodzenia figuruje nazwisko lekarza odbierającego poród. Był nim James MacDonald. Poznałem też Calvina McCloskeya, adwokata, który przeprowadził procedurę adopcyjną. To właśnie od niego wiem, że jedynymi osobami, które mogły udzielić mi bliższych informacji, byli pani przybrani rodzice. Niestety, już nie żyją. Dowiedziałem się jednak, że mieli córkę, postanowiłem więc sprawdzić jedyny ślad, jaki znalazłem w Craigmor.

- Calvin nadal zarządza majątkiem rodziców, chociaż przeszedł już na emeryturę. Nie mam pojęcia, co bym bez niego zrobiła. - Zamilkła i zamyśliła się głęboko. Minuty mijały w ciszy. Wreszcie Fiona powiedziała:

- Nie wiem jednak, co rodzice mogli mieć wspólnego z tą adopcją. Craigmor to niewielka społeczność, wszyscy o wszystkim wiedzą, a ja nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek oddał dziecko do adopcji.

- Nie od pani pierwszej to słyszę. Jak już mówiłem, skontaktowałem się z panem McCloskeyem. Najpierw nie chciał ze mną rozmawiać, ale na szczęście zmienił zdanie. Bez jego pomocy nie wiedziałbym, gdzie dalej szukać.

Fiona oparła ręce na stole i pochyliła się do przodu.

- To zabrzmiało szalenie tajemniczo. Co panu powiedział?

- Że pani rodzice zwrócili się do niego, bo mieli trzy nowo narodzone dziewczynki, których matka zmarła po porodzie. Znali tylko jej imię: Moira. Mówiła im, że jej mąż, Douglas, został poprzedniej nocy zamordowany przez brata. Poprosili prawnika o pomoc w znalezieniu dla dziewczynek bezpiecznego domu, gdzie stryj nie mógłby ich znaleźć. Wpadli na pomysł, żeby osobno oddać je do adopcji.

- Coś podobnego! Kiedy to było? Dziwne, że rodzice nigdy mi nie wspomnieli o urodzonych w Craigmor trojaczkach. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, a tu nagle taka tajemnica.

- Mam w aktach datę urodzenia klientki. Chyba pod koniec siedemdziesiątego ósmego roku.

- O! - Fiona roześmiała się. - W takim razie nic dziwnego, że o tym nie słyszałam. Urodziłam się w tym

samym roku. Pewnie rodzice zapomnieli już o tym wydarzeniu, zanim podrosłam na tyle, żeby cokolwiek rozumieć.

- Ma pani dwadzieścia pięć lat? - Greg nie mógł w to uwierzyć.

- Skończę za miesiąc. Dlaczego pan pyta?

- Myślałem, że jest pani nastolatką. Nie miałem pojęcia... - Zdumienie odebrało mu głos. Po chwili podjął: - Nie spodziewałem się, że pani będzie pamiętała tamte wydarzenia, sądziłem jednak, że dowiem się czegoś od mieszkańców Craigmor. Ale wszyscy twierdzili stanowczo, że nie wiedzą nic o Moirze i Douglasie ani o urodzonych w Craigmor trojaczkach.

- Zatem ma pan problem.

- Rozmawiałem z praktykującymi w okolicy lekarzami, którzy znali pani ojca. Prosiłem ich o wskazówki, gdzie jeszcze mógłbym szukać pomocy, i jeden z nich wspomniał o pani.

- Dlaczego o mnie?

- Bo pani może wiedzieć, co się stało z kartoteką ojca. Możliwe, że jest tam dokumentacja medyczna Moiry i Douglasa. Wiem, że trudno ją będzie znaleźć, nie znając nazwiska tych ludzi, ale nie mam innego tropu. Gdybym dotarł do akt pani ojca, z pewnością odszukałbym adnotację o narodzinach trojaczków w interesującym nas roku, i być może udałoby mi się ustalić ich nazwisko. Nie chciałbym wrócić do klientki z informacją, że ma siostry, o których istnieniu dotychczas nie wiedziała, ale ustaliłem tylko, iż ich rodzice nie żyją i zgubiłem trop.

Fiona kiwnęła głową ze zrozumieniem.

- Czy pan McCloskey powiedział, kto adoptował pozostałe dziewczynki? To mogłoby pomóc w poszukiwaniach.

- Nie. Pytałem tylko o to, co bezpośrednio dotyczyło mojej klientki, a i tak odpowiadał bardzo niechętnie. Z pewnością nie zdradziłby mi żadnych informacji na temat pozostałych dzieci. Powiedział, że nic więcej nie wie o mojej klientce, i wierzę, że to prawda.

- Sądzi pan, że mój ojciec mógł mieć w aktach dokładniejsze dane?

- Mam nadzieję.

- Nie wiem, czy zdołam panu pomóc. Przede wszystkim nie mam pełnych akt. Wyprowadzając się z domu rodziców, zabrałam archiwum taty, ale tutaj nie zmieściłoby się w całości, więc większą część oddałam na przechowanie ciotce.

Greg przyglądał się przez chwilę Fionie.

- Dlaczego przeniosła się pani do Glen Cairn?

- W Craigmor wszystko przypominało mi rodziców. Musiałam stamtąd wyjechać, żeby uporać się z bólem po ich stracie. Pewnie niedługo tam wrócę, ale nie wyznaczyłam jeszcze konkretnej daty.

- Chodziło mi o to, dlaczego wybrała pani właśnie Glen Cairn.

- Najbliższy lekarz przyjmuje dziewięćdziesiąt kilometrów stąd. Doszłam do wniosku, że mogę być potrzebna okolicznym wieśniakom. I chyba tak się stało.

Greg potarł czoło, które znowu zaczynało pulsować bólem. Z tego, co usłyszał, wynikało, że Fiona wcale nie musiała posiadać potrzebnych mu dokumentów. Mogły zresztą w ogóle nie istnieć. Niewykluczone, że przyjdzie mu wrócić do Nowego Jorku z niczym.

Zacisnął zęby. Nie poddawał się tak łatwo.

- Czy mógłbym przejrzeć to, co ma pani na miejscu?

- Oczywiście, ale uprzedzam, że z powodu braku nazwiska najpewniej zajmie to panu sporo czasu.

- A może będę miał szczęście i znajdę teczkę zatytułowaną „Adopcje". To by mi znacznie ułatwiło zadanie. Pojadę wieczorem do wsi, wynajmę pokój i wrócę jutro rano, żeby zająć się kartoteką pani ojca.

- Nie ma sensu szukać innego mieszkania. Przecież mam pokój gościnny, w którym może pan pozostać.

Greg pokręcił głową.

- To nie jest dobry pomysł. Mieszka tu pani sama i przeze mnie może pani popsuć sobie reputację.

Fiona błysnęła olśniewającym uśmiechem.

- Za późno.

Greg zmarszczył czoło.

- Co to znaczy?

- Miałam nad wyraz wścibskiego gościa, który odkrył pańską obecność. Kiedy pojechałam do wsi, wszyscy sąsiedzi już wiedzieli, że wdałam się w grzeszny, namiętny romans z tajemniczym mężczyzną, który zjawił się nie wiadomo skąd.

- Przepraszam. To moja wina, że zwaliłem się pani na głowę. Nie mogę uwierzyć, że chorowałem tyle dni.

- Proszę się nie martwić. Nie przejmuję się plotkami i radzę, by pan wziął ze mnie przykład. Robię, na co mam ochotę, i nie zamierzam nikomu się z tego tłumaczyć. Wystarczy, że my wiemy, jak naprawdę było. Zachorował pan i potrzebował opieki. Niektórzy ludzie nie mają nic innego do roboty poza wtykaniem nosa w nie swoje sprawy. Wolna wola, niech każdy robi to, co mu sprawia przyjemność.

- Brzmi to całkiem sensownie. - Sięgnął po filiżankę, wypił do dna i lekko się skrzywił.

- Nie przepada pan za herbatą?

- Przepraszam, nie chciałem być niegrzeczny. Po prostu zapomniałem, że to nie kawa, i ten smak mnie zaskoczył.

- Mogę zrobić panu kawę.

- Naprawdę? Byłbym bardzo zobowiązany. Fiona poderwała się z krzesła i zaczęła myszkować

po półkach. Wreszcie z zadowoloną miną odwróciła się do Grega.

- Wiedziałam, że gdzieś tu powinna być. Nie wiem tylko, czy nie jest zwietrzała. - Przygotowała filtr i ekspres.

- To nieważne. Jeżeli naprawdę nie ma pani nic przeciwko temu, żebym został, to przyjmuję zaproszenie pod warunkiem, że zgodzi się pani, abym zapłacił.

Fiona przerwała odmierzanie kawy.

- Mówiono już panu, że jest pan uparty jak osioł?

- Mówiono, i to często. - Roześmiał się. - Muszę pani zapłacić. Nie ma innej możliwości, panno MacDonald.

- Mam na imię Fiona. Skończmy z tymi oficjalnymi formami, skoro masz tu pozostać.

- Mam na imię Greg.

- Tak, wiem. - Zabrała się do parzenia kawy. - Dokumentacja taty jest w pudłach w garażu. Proponuję, żebyś przyniósł je tutaj i przejrzał. Nie ma co narażać płuc na kolejne przeziębienie, siedząc w nieogrzewanym pomieszczeniu.

- Nie będę ci przeszkadzał?

- Nie. Na ogół aż do wieczora nie ma mnie w domu. Codziennie jeżdżę z wizytami domowymi, więc do kolacji będziesz miał ciszę i spokój.

- Dziękuję.

Kawa zaczęła ciurkać do dzbanka. Fiona napełniła ciężki kubek ciemnym płynem i podała Gregowi.

- Dodajesz coś do kawy?

- Nie. Lubię właśnie taką. - Przez chwilę rozkoszował się cudownym aromatem. - Bez kawy czułem się jak pijak na odwyku. - Pociągnął łyk i uśmiechnął się szeroko. - Niebo w gębie. Prawdziwy szatan.

- Zawsze taką pijesz?

- Uzależniłem się, gdy pracowałem w policji. Innej tam nie dawali. Na podgrzewaczu zawsze stał dzbanek

z kawą. Była mocna, ale smakowała podle, bo rzadko kiedy trafiało się na świeżo parzoną. Podobnie jest w mojej firmie. Natomiast ta to prawdziwa ambrozja. Serdeczne dzięki. - Z rozkoszą pociągnął następny łyk.

Zza drzwi dobiegło basowe szczeknięcie. Fiona wpuściła McTavisha do domu. Wszedł z dostojeństwem i stanął przy swojej pani. Podrapała go za uszami i Greg doszedł do wniosku, że pies wyraźnie się uśmiechnął. Po chwili McTavish podszedł do niego, by również z nim się przywitać.

Greg podrapał go po łbie, a kiedy podniósł wzrok, zauważył zdumioną minę Fiony.

- Coś nie tak? - zapytał.

- Nie. Po prostu nigdy nie zachowywał się tak przyjaźnie w stosunku do moich gości. Odnosi się z rezerwą do wszystkich poza mną. - W zamyśleniu przyglądała się McTavishowi. - To do niego niepodobne.

- Po prostu zna się na dobrych ludziach, prawda, stary?

- Widzę, że czujesz się już znacznie lepiej.

- No, cóż, przespałem kilka dni. Aż dziw, że nie mam odleżyn. - Uśmiechnął się.

- Masz gorączkę? Wzruszył ramionami.

- Chyba nie. Czuję się prawie normalnie.

- Przenieśmy się do frontowego pokoju. Jest tam kominek - zaproponowała Fiona, wkładając brudne naczynia do zlewu. Kiedy się odwróciła, Grega już nie

było. Zastała go na klęczkach przed kominkiem. Odwrócił się ze zmarszczonym czołem.

- Czegoś brakuje? - spytała.

- Szukam drewna na podpałkę.

- Mógłbyś długo szukać. Używam torfu do ogrzewania domu. Drewno pojawia się tu tylko od święta.

Greg odsunął się, żeby zrobić miejsce Fionie, usiadł w głębokim fotelu i obserwował ją. Ustawiła parawan przed kominkiem i zajęła drugi fotel.

Tygrys natychmiast wskoczył jej na kolana i stał, przyglądając jej się uważnie. Posłusznie okryła nogi kocem i poczekała, aż zwierzak zwinie się w kłębek na ulubionym miejscu.

- Jak ten kot ma na imię?

- Tygrys. Był zupełnie maleńki, kiedy go znalazłam pod kuchennymi drzwiami. Pewnie jakiś dzieciak ze wsi tam go posadził, bo wiedział, że nie będę w stanie wyrzucić kotka. Oczywiście wszystkie okoliczne dzieci przysięgały, że nie miały z tym nic wspólnego.

- Nie czujesz się samotna na takim odludziu?

- Tak by się mogło wydawać, prawda? Całe dnie wypełnia mi praca. Leczę dorosłych i pomagam matkom opiekować się chorymi dziećmi.

- Teraz rozumiem.

- Co rozumiesz?

- Twój stosunek do pacjentów. - Greg uśmiechnął się od ucha do ucha. - Traktowałaś mnie jak nieznośnego bachora.

- Tylko dostosowałam się do twoich dziecinnych grymasów.

- To się doczekałem na stare lata... - Greg wybuchnął śmiechem.

Fiona, widząc, że jest w znacznie lepszym nastroju, odważyła się poprosić:

- Nie chcę być wścibska, ale może powiedziałbyś mi coś o sobie.

- A po co? - zapytał bez ogródek.

Zrobiło jej się przykro, że prosta prośba tak go poruszyła.

- Żebyśmy się trochę lepiej poznali. Ty wiesz o mnie bardzo dużo: gdzie mieszkam, czym się zajmuję, ile mam lat i jakie zwierzęta trzymam w domu. Natomiast ja wiem tylko, że jesteś prywatnym detektywem. Chciałabym, na przykład, wiedzieć, dlaczego wybrałeś ten zawód i jaką masz rodzinę.

Greg przed dłuższą chwilę przyglądał jej się bez słowa.

- Może powinienem jednak poszukać innego mieszkania - powiedział wreszcie. - Wolałbym utrzymać nasze kontakty na gruncie czysto zawodowym.

ROZDZIAŁ 5

Fiona jeszcze długo po wyjściu Grega z frontowego pokoju wpatrywała się w płomienie na kominku. McTavish i Tygrys dotrzymywali jej towarzystwa. Zdawała sobie sprawę, że już późno i powinna iść do łóżka, żeby trochę odpocząć, ale siedziała bez ruchu, a niespokojne myśli kłębiły się jej w głowie.

Zapewniła Grega, że skoro sobie tego nie życzy, nie będzie mieszała się do jego prywatnego życia, ale on i tak niemal natychmiast poszedł do swojego pokoju.

Zastanawiała się nad jego zachowaniem. Niewątpliwie miał rację. Był profesjonalistą i wykonywał swoją pracę. Fiona interesowała go jedynie jako właścicielka dokumentacji ojca. Natomiast zdradzając swe zainteresowanie Gregiem, przekroczyła granice dobrego smaku, co bez ogródek jej uświadomił.

Nakreślił rozsądne granice ich kontaktów. Zamierzał wypełnić zadanie i zniknąć, a ona nie powinna mu przeszkadzać wścibskimi pytaniami.

Od kilku już godzin zmagała się z takimi myślami. Problem polegał na tym, że nie potrafiła wyrzucić z głowy Grega i jego bolesnych przeżyć. Cierpiał z innego powodu niż choroba. To prawda, całkiem jeszcze nie wyzdrowiał, ale nie miało to nic do rzeczy. Infekcja wreszcie minie, natomiast ból duszy pozostanie.

Greg znów zaczął kaszleć. Fiona zaparzyła zioła i zaniosła mu do sypialni. Zmusiła się, by spojrzeć Gregowi prosto w oczy.

- Zrobiłam ci zioła na kaszel. Powinieneś je mieć pod ręką.

- Dzięki - powiedział ochrypłym głosem i wziął od niej tacę.

- Weź sobie do spania jakąś koszulę z drugiej szuflady.

- Czyje to koszule?

- Taty. Sama czasami w nich śpię. Są bardzo wygodne. Ruszyła do drzwi.

- Fiono, zaczekaj.

- Tak?

- Nie chciałem cię obrazić.

- Jak również nie chciałam cię obrazić. Zachowałam się niewłaściwie.

- Nieprawda. Problem leży we mnie. Nigdy nie rozmawiam o przeszłości.

- Nie musisz.

- Dziękuję za herbatę. Naprawdę doceniam twoją troskę.

- Proszę bardzo.

Wróciła do frontowego pokoju. Siedziała, roztrząsając w myślach wszystko, co wiedziała o Gregu Dumasie. Nie musiała znać przyczyny jego cierpień, pragnęła tylko je ukoić. Jeżeli przeszłość była tak bolesna, że Greg nie chciał o niej rozmawiać, to tragiczne wspomnienia powodowały coraz większe problemy natury psychicznej.

Próbowała zająć się lekturą, ale powieść, która przed pojawieniem się Grega wydawała się pasjonująca, teraz nie mogła przykuć jej uwagi. Życie wdarło się w jej spokojną egzystencję.

Fiona nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby pomóc Gregowi. Zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby uśmierzyć ból fizyczny. Nigdy nie ingerowała bez pozwolenia w sferę psychicznych przeżyć innych ludzi, a Greg stanowczo nie dał jej na to zgody.

Starała się nie wiązać emocjonalnie z ludźmi, którzy przychodzili do niej po pomoc medyczną. W przeciwnym razie opieka nad chorymi stałaby się nazbyt wyczerpująca.

Zdawała sobie jednak sprawę, że zachowanie dystansu wobec Grega Dumasa było nie lada wyzwaniem, bo ten przybysz zza oceanu szalenie ją pociągał, bardziej niż ktokolwiek przed nim. Dziecięce zauroczenia i przelotne miłostki z czasów szkolnych rozwiały się jak dym. Fiona przekonała się wielokrotnie, że jej niecodzienne uzdolnienia działały na mężczyzn deprymująco. Reakcja Grega na ziołowe napary była typowa. Podobnie jak większość mężczyzn, odniósł się z niechęcią do tego, co nieznane.

A nawet zademonstrował coś więcej niż niechęć.

Otoczył swe uczucia tak grubym murem, że Fiona wątpiła, by ktokolwiek zdołał się przez te umocnienia przebić. Była bardzo ciekawa, czy Jill, której imię wspominał kilka razy, miała w tym udział. Czy zraniła go tak głęboko, że nie mógł tego wybaczyć?

Serce Fiony ścisnęło się boleśnie na myśl o cierpieniu Grega, a to świadczyło wyraźnie, że tym razem nie zdołała zachować dystansu. Musi z tym skończyć. Za kilka dni on wyjedzie, zniknie z jej życia równie nagle, jak się pojawił.

Poprawiła ogień, zgasiła światło i poszła na górę. Tygrys i McTavish deptali jej po piętach. W łóżku Fiona oddała się uspokajającym medytacjom, które pomagały jej, kiedy nie mogła się odprężyć.

Tygrys wskoczył na łóżko i zwinął się w kłębek u jej stóp. McTavish wyciągnął się na plecionym dywaniku przy łóżku. Fiona westchnęła z żalem i zamknęła oczy.

Kiedy następnego dnia Greg wszedł do kuchni, śniadanie już było gotowe. Fiona nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, dopóki się nie odezwał.

- Poczułem zapach kawy. To wystarczyło, żeby wyrwać mnie z głębokiego snu.

Odwróciła się od tostera i spojrzała na Grega. Umył twarz i przyczesał włosy, ale na jego policzkach ciemniał ślad zarostu.

Miał na sobie dżinsy i zwykły sweter, więc dlaczego serce zabiło jej tak mocno?

- Dzień dobry - odpowiedziała bez uśmiechu. - Jak się dziś czujesz?

- Od dawna już nie czułem się tak dobrze. Ból w piersiach ustąpił. Myślę jasno i jestem gotów do pracy.

Postawiła przed nim talerz z jedzeniem.

- W takim razie zjedz śniadanie, a potem pokażę ci, gdzie są akta ojca. - Nalała kawę i postawiła filiżankę obok talerza Grega.

Nie potrzebował dalszej zachęty. Natychmiast usiadł, sięgnął po kawę, wciągnął z lubością jej aromat i dopiero potem upił łyk.

- Dziękuję. - Odstawił filiżankę i westchnął z zadowoleniem.

Fiona pomyślała, że wygląda, jakby dała mu klucze do raju.

- Proszę bardzo - mruknęła, usiadła naprzeciwko i również zabrała się do jedzenia.

Milczenie zaczęło się przedłużać.

- Wczoraj wieczorem mówiłem poważnie - przerwał wreszcie ciszę Greg. - Naprawdę mam nadzieję, że cię nie obraziłem.

- Przyjęłam do wiadomości, że jesteś skrytym człowiekiem, i muszę to uszanować.

- Nigdy nie lubiłem mówić o sobie.

- Mało kto lubi.

- Mógłbym natychmiast wymienić co najmniej kilkanaście osób, których zachowanie przeczy twojej teorii - skomentował ze śmiechem.

Fiona skończyła śniadanie i wstawiła naczynia do pełnego piany zlewu. Wyczuła za plecami obecność Grega, odwróciła się i wzięła od niego talerz.

- Dziękuję.

Nie odszedł, tylko oparł się o blat i założył ręce na piersi.

- Świetnie gotujesz. Czy już ci ktoś to mówił? - zapytał tonem swobodnej pogawędki.

Fiona pomyślała, że jak na niego, jest tego ranka nieomal wylewny.

- Miło mi to słyszeć - odparła z lekka podenerwowana. - Uwielbiam jeść.

Przesunął po niej wzrokiem, od okrytych grubym swetrem ramion aż po nogi w ciepłych bawełnianych spodniach i butach do kostek.

- Nie widzę choćby odrobiny zbędnego tłuszczyku. Fiona zarumieniła się po uszy. Jak zwykle przegrała

batalię z rumieńcem. Przeklinała swą jasną karnację. Nie była w stanie ukryć zażenowania. Skoncentrowała się na zmywaniu.

- Jeszcze chwila, a zetrzesz kwiatki z tych talerzyków - orzekł Greg z rozbawieniem.

Policzki Fiony zapłonęły żywym ogniem. Pospiesznie opłukała talerzyk i ustawiła na suszarce.

- Chodź, pokażę ci te pudła - powiedziała, nie patrząc na Grega. Złapała wiszący na haku pęk kluczy i ruszyła do kuchennych drzwi. Wyszła z domu, nie oglądając się za siebie.

90 PRZEZNACZENIE PUKA DO...

Wiatr rozwiał włosy Fiony, zmieniając je w bezładną plątaninę loków. Nie przejęła się tym, tylko pobiegła ścieżką przecinającą ogród pełen ziół. Otworzyła drzwi garażu i weszła do środka. Na końcu pomieszczenia znajdował się zamykany na klucz magazynek.

- Jak widzisz, nie ma tu prądu - powiedziała, nie odwracając się do Grega. - Proponuję, żebyś zaniósł pudła do domu. - Dopiero teraz spojrzała mu w twarz. - Tu są klucze. Nie będzie mnie przez cały dzień. Pani Tabor odczuwa dolegliwości związane z pierwszym trymestrem ciąży, a ja obiecałam, że do niej przyjadę i odpowiem na wszystkie pytania, bo to jej pierwsze dziecko. Nie wiem, ile czasu mi to zajmie.

Greg powoli wyciągnął rękę i Fiona położyła na niej pęk kluczy.

Nie czekając na odpowiedź, wyminęła go i wyszła z garażu. Czuła się, jakby goniły ją wściekłe psy. Nie chciała dać Gregowi pretekstu do bardziej przyjaznego zachowania. Nazbyt intensywnie reagowała na jego obecność i bliskość, choć nie miała jeszcze okazji poznać tej milszej strony jego osobowości.

Chwilami sądziła, że Greg wcale jej nie ma. Ponury zgryźliwiec, skupiony na sobie egocentryk i arogant.

Wiedziała, że byłoby lepiej dla niej, gdyby tak właśnie było, a jednak wcale tego nie chciała.

Greg odprowadzał ją wzrokiem. Nie po raz pierwszy żałował, że wczoraj tak zareagował na pytania Fiony. Powinien postępować bardziej dyplomatycznie. Wiedział, że ją obraził, choć w żaden sposób na to nie zasłużyła. Teraz uznał swoje zachowanie za niewybaczalne, a późniejsze przeprosiny niczego nie zmieniały.

Fiona była pierwszą kobietą, która od śmierci Jill wzbudziła jego zainteresowanie. Nie mógł dłużej udawać, że go nie pociąga. Śnił o niej, co przyjął z irytacją. Próbował wybić sobie z głowy marzenia o Fionie i nawet mu się to udało. Do czasu gdy ujrzał ją po wejściu do kuchni.

Jego ciało natychmiast zareagowało. Greg zapragnął na jawie spełnić sny, które nawiedziły go w nocy.

Zaskoczyło go to bardzo. Od śmierci Jill ani razu nie chciał kochać się z kobietą. Wreszcie doszedł do wniosku, że już na zawsze skazany jest na samotność, bo ta sfera życia przestała dla niego istnieć. Teraz jednak zrozumiał, że bardzo się mylił. Nie wiedział, jak się w tej sytuacji zachować. Fiona z dobroci serca przyjęła go pod swój dach. Wprawdzie zamierzał jej za wszystko zapłacić, ale to niczego nie zmieniało. Gdyby spróbował wykorzystać sytuację, okazałby się zwyczajnym gnojkiem. Greg miał swoje zasady i twardo się ich trzymał. Unikał łatwych okazji, nie manipulował ludźmi. Jako detektyw musiał chwytać się różnych sposobów, by dociec prawdy, ale w życiu prywatnym starał się być rygorystą. Dlatego sytuacja, w jakiejś się znalazł, była dla niego taka trudna.

Zdołał zapanować nad podnieceniem, powtarzając sobie, że winien jest Fionie wdzięczność za wszystko, co dla niego zrobiła.

Przyjęła mnie pod dach, wyleczyła z ciężkiej choroby, udostępniła kartotekę ojca, tłumaczył sobie raz po raz, by odpędzić niestosowne myśli.

Po przebudzeniu Greg stwierdził, że od kilku miesięcy nie czuł się tak dobrze. Chciał jej za to podziękować, ale jedno spojrzenie na twarz Fiony przekonało go, że nie była zainteresowana tym, co miał do powiedzenia.

Zasłużył sobie na chłodne powitanie, mógł mieć o to pretensje wyłącznie do siebie. Brakowało mu serdeczności Fiony, stanowczych poleceń wydawanych w trosce o jego zdrowie, cudownego uśmiechu.

Greg zmusił się do dokładnego obejrzenia mrocznego wnętrza. Przy każdym porywie wiatru drzwi garażu trzaskały o ścianę. Przewalające się po niebie ciężkie chmury zapowiadały ulewę.

Podszedł do pudeł, które, niestety, nie były oznakowane. Czekały go więc długie godziny grzebania w papierach. Pocieszał się jednak tyra, że lekarze zazwyczaj nie niszczą dokumentacji, nawet jeśli dotyczyła dawno zmarłych osób. Był to nawyk zawodowy, który, być może, nie miał większego sensu, jednak czasami oddawał nieocenione usługi w naukowych badaniach, a także w wyjaśnianiu zagadek z przeszłości. Dlatego Greg miał nadzieję, że i jemu się uda. Bardzo możliwe, że w jednym z tych pudeł kryły się karty Moiry i Douglasa, rodziców trojaczków. Zastanawiające jednak, że wszyscy mieszkańcy Craigmor stanowczo twierdzili, że nie słyszeli ani o trojaczkach, ani o małżeństwie noszącym te imiona.

Cóż, nic mu nie przyjdzie ze sterczenia w garażu

i wpatrywania się w stertę pudeł. Greg wziął się w garść, z nową energią chwycił dwa pudla i zaniósł je do domu.

McTavish powitał go w drzwiach kuchni.

Greg instynktownie wyczuł, że Fiony już nie ma w domu. Poszła pieszo, bo samochód nadal stał w garażu. Ciekawe, jak daleko stąd do Glen Cairn. Mógł tam pojechać, żeby się przekonać.

Wszedł do holu i przez łukowate drzwi zajrzał do frontowego pokoju. Fiona zdążyła już rozpalić w kominku. Postanowił z tego skorzystać. Ustawił pudła blisko ognia i wyszedł z domu. Obrócił jeszcze dwa razy, zanim doszedł do wniosku, że papierzysk wystarczy na cały dzień pracy. Jeszcze raz poszedł do garażu, tym razem po to, żeby go zamknąć.

Kiedy wracał, już zaczynało kropić, więc czym prędzej schronił się w ciepłym domu. Nie chciał znowu złapać infekcji. Miał dość chorowania do końca życia. Ale co z Fioną? Greg miał nadzieję, że wzięła ze sobą płaszcz nieprzemakalny.

- Fiono, brakowało mi twojego ślicznego uśmiechu!

- zawołał rozpromieniony Timothy McGregor, kiedy weszła do jego sklepu warzywnego. - Mam nadzieję, że nie byłaś chora.

- Ależ skąd, Timmy. - Uśmiechnęła się do niemal całkiem łysego i dwa razy od niej starszego mężczyzny.

- Byłam tylko bardzo zajęta. Na pewno słyszałeś o moim gościu, podobnie jak wszyscy, którzy mnie dziś wezwali do chorych. Mam nadzieję, że tegoroczna zima nie będzie zbyt ciężka, bo wiele osób, z powodu różnych chorób, ma osłabiony system immunologiczny.

Nie przerywając rozmowy, chodziła po sklepie i wybierała świeże jarzyny.

- Jeśli chodzi o twojego gościa, to dotarło do mnie tyle różnych wersji, że w końcu byłem zmuszony wszystkie odrzucić, tak jak odrzuca się różne fantastyczne mity i podania. - Oczy Timmy'ego rozbłysły wesoło. - Niektórzy twierdzą, że to twój od dawna niewidziany brat lub krewny. Inni są święcie przekonani, że to przez tego faceta nie chciałaś umawiać się z miejscowymi chłopakami, bo od lat jesteście zaręczeni. Słyszałem też, że to twój mąż, który zbiegł z więzienia i ukrywa się u ciebie. Ponoć podczas gry w karty miał kogoś zastrzelić. Nowa wersja głosi, że był nie jeden, a dwa trupy. Poczekajmy, a doliczymy się z dziesięciu. - Timmy zachichotał. - Przed godziną usłyszałem natomiast, że twój gość to żaden mąż zabójca, tylko tajny agent, który ściga chińskiego szpiega, a ty mu pomagasz, bo też jesteś agentką.

Fiona złapała się za głowę.

- Zabawne, prawda? Gdyby zboże wyrastało tak bujnie jak plotki, na świecie nie byłoby głodu.

- Masz rację. A kim jest twój gość, jeśli wolno spytać?

- Wprawdzie nie jest ani moim bratem, ani mężem mordercą, ani tajnym agentem, ale też nie wypadł sroce spod ogona. Nazywa się Greg Dumas, pochodzi ze Stanów i jest właścicielem agencji detektywistycznej.

- Naprawdę ciekawe - zapalił się Timmy. - Zjawił się tu w celach zawodowych?

- Tak. Przyjechał przejrzeć archiwum lekarskie mojego ojca, żeby znaleźć pewne informacje dla swojej klientki w Stanach.

- Coś podobnego! Kogo szuka?

- W tym problem. Nie wiadomo. Ustalił, że mój ojciec zajmował się przed laty adopcją trojaczków, ale nie zna nazwiska ich rodziców. Moim zdaniem narodziny trojaczków zdarzają się na tyle rzadko, że ojciec na pewno by mi o tym wspomniał, ale tak się nie stało. Pokazałam panu Dumasowi stojące w garażu pudła kartoteką ojca i zostawiłam go samego.

- Jak długo zamierza tu zostać?

- Aż sprawdzi, czy w aktach są informacje o rodzicach tych trojaczków.

- Uważaj, bo jak zakosztuje twojej kuchni, gotów zostać na stałe.

Fiona roześmiała się, bo sklepikarz najwyraźniej tego oczekiwał.

- Będę uważać. Może od czasu do czasu coś przypalę. To powinno go zniechęcić.

Wyszła ze sklepu z uśmiechem na ustach. Timothy był jedną z pierwszych osób, które spotkała w Glen Carin. Zrozumiał bez słów, że jej ból po śmierci rodziców jest zbyt głęboki, by mogła o nim rozmawiać. Gdy wspomniała, że chciałaby wynająć mieszkanie, zaprowadził ją do biura nieruchomości, dzięki czemu znalazła przytulny domek. W ciągu dwóch lat pobytu w Glen Cairn stopniowo pogodziła się ze stratą rodziców.

Nie była przygotowana na rozstanie z nimi, ale czy można się do tego przygotować?

Może właśnie dlatego Greg nie chciał rozmawiać o swojej przeszłości. Może cierpiał po stracie zbyt bolesnej, by o niej mówić. Postanowiła uszanować jego wolę i nie zadawać mu już żadnych pytań pomimo zawstydzającego wręcz pragnienia, by dowiedzieć się o nim wszystkiego.

Fiona odwiedziła panią Tabor i kilku rolników, po czym skierowała się do domu ze złożoną parasolką. W ciągu dnia trochę padało, ale teraz niebo zaczynało się przecierać. Zapowiadał się piękny zachód słońca.

Zatrzymała się po drodze, żeby przez chwilę napawać się urodą łagodnych wzniesień i lśniących oczek wodnych, charakterystycznych dla zachodniej części Wyżyny Szkockiej. Wybrała przepiękny zakątek do leczenia swego smutku.

Fiona westchnęła z zadowoleniem i ruszyła w dalszą drogę. W południe zjadła trochę owoców, domowej roboty chleb, który dostała od matki jednego z pacjentów, i odrobinę sera. Teraz miała ochotę na gorący posiłek.

Czy Greg wziął sobie coś do jedzenia? Zapomniała mu powiedzieć, żeby brał, na co tylko ma ochotę. Cóż, jeśli się nie domyślił, to sam był sobie winien.

Zapadł już zmrok, gdy Fiona wreszcie dotarła do domu i zobaczyła oświetlone okna frontowego pokoju.

Poczuła nieoczekiwaną przyjemność, że wraca do domu, w którym ktoś na nią czeka.

Nagle pomyślała, jak by to było nie kłaść się do łóżka samej. Na myśl o tym poczuła przypływ emocji, które nawiedzały ją za każdym razem, gdy przypominała sobie krótką chwilę pieszczot Grega. Tamtej nocy obudziła się do nowego życia, poznała świat zmysłowych doznań. Już nigdy nie będzie taka jak dawniej.

Przestań marzyć o mężczyźnie, którego nie możesz mieć, skarciła się w duchu. Pomyśl lepiej, co ugotować na obiad!

Po południu Greg zrobił sobie przerwę w pracy. Nie chciał czegoś przeoczyć, więc uważnie odczytywał wszystkie dane z każdej karty, by mieć absolutną pewność, że to nie ta, której szukał.

Przed południem zaparzył kolejny dzbanek kawy, a w środku dnia zjadł kanapkę i trochę ciasta. Teraz od - grzał kawę, zaniósł ją do salonu i zerknął na zegarek. W Queens dochodziła ósma i Tina z pewnością szykowała się do snu.

Greg nie rozmawiał z nią od tygodnia i doszedł do wniosku, że najwyższy czas zadzwonić. Skorzystał ze swojej karty i po chwili usłyszał w słuchawce sygnał telefonu Helen i George'a Santinich.

Gdy Helen odebrała po trzecim dzwonku, Greg powiedział:

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Greg! Jak dobrze usłyszeć twój głos! Zaczekaj chwileczkę, dobrze? Tino! Tatuś dzwoni! Najpierw dam ci ją do telefonu, bo od kilku dni zamęcza mnie pytaniami, kiedy wrócisz.

- Tata! Tata! Tata! - zapiszczała dziewczynka. - Kiedy wracasz, tatusiu? Tęsknię za tobą! Mam ci tyle do powiedzenia!

- Naprawdę? To może powiedz mi od razu.

- No dobrze. Dzisiaj poszłam do szkoły w nowej sukience, bo robili nam zdjęcia.

- Naprawdę? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?

- Bo dopiero wczoraj nam o tym powiedzieli.

- Nauczycielka przysłała do domu zawiadomienie w ostatni piątek - wtrąciła Helen.

- Tak - potwierdziła Tina. - W piątek.

- Jaką włożyłaś sukienkę?

- Śliiiczną! Babcia ją wybrała. Miała trochę czerwonego i trochę zielonego.

- Kratkę - podpowiedziała babcia.

- Kratkę - powtórzyła Tina. - Babcia powiedziała, że ludzie tak się ubierają tam, gdzie teraz jesteś.

- A, w szkocką kratę. Już nie mogę się doczekać, żeby cię w niej zobaczyć.

- Babcia zrobiła mi zdjęcie, zanim wyszłam do szkoły, więc po przyjeździe będziesz mógł zobaczyć. Kiedy wrócisz, tatusiu? Tak długo cię nie ma!

Greg nerwowo potarł czoło.

- Naprawdę nie wiem, kochanie. Szukam pewnej

informacji dla klientki i muszę tu zostać, dopóki tego nie znajdę.

- Mówiłeś, że nie będzie cię tylko przez kilka dni. - Dziewczynka wyraźnie posmutniała. - A to jest o wiele więcej niż kilka dni. Minęło już baaardzo dużo czasu!

- Wiem, kochanie. Mnie też czas dłuży się bez ciebie. - Odchrząknął. - Pewnie już pora, żebyś poszła spać, prawda?

- Tak. Dziadek obiecał mi poczytać przed snem, tak jak ty.

- Masz dobrego dziadka. Kocham cię, malutka. Daj mi jeszcze do telefonu babcię, dobrze? - Kiedy usłyszał głos Helen, powiedział: - Przepraszam, że to trwa dłużej, niż się spodziewałem.

- Przecież wiem, że już byś wrócił, gdybyś tylko mógł, Greg. U małej wszystko w porządku, nie licząc uwagi od nauczycielki, że gada na lekcjach. Ale to nas nie dziwi, prawda? - Parsknęli śmiechem, bo Tina była nieprawdopodobną gadułą. - Jak twoje dochodzenie?

- Mówiąc szczerze, jestem coraz bardziej zniechęcony. Kiedy wreszcie mi się poszczęściło i zdobyłem pewne informacje od prawnika, wydawało mi się, że potrzeba mi jeszcze tylko kilku dni. Niestety, tak się nie stało. Pojechałem do Craigmor, żeby odszukać rodzinę lekarza, który załatwiał adopcję.

- I nie znalazłeś nikogo? Ojej. A to pech!

- Znalazłem jego córkę, jest jednak zbyt młoda, by cokolwiek pamiętać.

- I co teraz?

- Obecnie jestem w domu tej córki. Nie mieszka już w Craigmor, więc znalezienie jej zajęło mi trochę czasu. Potem złapałem jakiegoś wirusa, który kompletnie mnie rozłożył. Na szczęście ta córka dała mi coś, co pomogło zwalczyć infekcję.

- Ona też jest lekarzem?

- Nie znam dokładnie jej kwalifikacji. Jest zielarką czy coś w tym rodzaju. W każdym razie postawiła mnie na nogi.

- Przykro mi, że chorowałeś. Co za szczęście, że miał się kto tobą zająć.

- Amen.

- O nas możesz się nie martwić. Radzimy sobie doskonale. Jestem pewna, że niedługo znajdziesz to, czego szukasz. Nie tak łatwo cię zniechęcić.

Greg się roześmiał.

- To samo mówiłaś, próbując mnie przekonać, że nie jestem odpowiednim mężem dla Jill.

- Oczywiście musisz mi to ciągle wypominać! Po prostu chcesz, bym powtarzała w kółko, że pomyliłam się co do ciebie.

Greg spoważniał.

- Właściwie wcale się nie pomyliłaś, Helen. Gdyby Jill za mnie nie wyszła, pewnie jeszcze by żyła. Szkoda, że cię nie posłuchała.

- Wiesz, że to nieprawda, Greg. Tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Nie możesz powstrzymać wszystkich przestępców w mieście.

- Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałem.

- Proszę, przestań robić sobie wyrzuty! Co się stało, to się nie odstanie. Mamy przynajmniej Tinę, która oczywiście przed pójściem spać koniecznie musi jeszcze coś ci powiedzieć.

- Dobrze, ale na wszelki wypadek zapisz sobie ten numer telefonu, gdybyś pilnie musiała się ze mną skontaktować.

Podyktował teściowej numer Fiony, a potem słuchawkę przejęła Tina, która zasypała ojca informacjami o szkole, o swoim kociaku i o planach na weekend.

- Tata tęskni za tobą, maleńka - powiedział, kiedy wreszcie zamilkła. - Wyobraź sobie, że jestem przy tobie, ściskam cię mocno i całuję.

Fiona nie zamierzała podsłuchiwać. Weszła do kuchni, żeby odłożyć warzywa, i wtedy usłyszała głos Grega. Pomyślała, że ktoś przyszedł z wizytą. Stanęła jak wryta, kiedy dobiegły jej słowa o jego małżeństwie i stwierdzenie, że Jill żyłaby jeszcze, gdyby nie była z Gregiem. Potem Fiona nie mogła już zmusić się do odejścia. Coś jej kazało wysłuchać tej rozmowy do końca.

Kiedy usłyszała, jak mówił, że tęskni za córką, zrozumiała wreszcie, jak ciężkie brzemię musi dźwigać ten człowiek.

ROZDZIAŁ 6

Fiona czuła się zażenowana tym, że podsłuchiwała Grega.

Z całą pewnością był przekonany, że jest sam w domu. Powinna głośno trzasnąć drzwiami lub w inny sposób zaznaczyć swój powrót.

Niestety, było już za późno. Od tej pory Fiona musiała żyć z tym, czego się nieopatrznie dowiedziała.

Pospiesznie zabrała się do przyrządzania posiłku. Kiedy obiad był gotów, stanęła w drzwiach frontowego pokoju.

- Z pewnością jesteś głodny. Przygotowałam coś do zjedzenia.

Greg spojrzał na nią ze zdumieniem.

- O, cześć. Nie słyszałem, jak wróciłaś. Fiona odetchnęła głęboko.

- Weszłam, kiedy rozmawiałeś przez telefon.

- Ach tak... - Greg spojrzał na nią bez uśmiechu.

- Jesteś głodny? Wstał i otrzepał ręce.

- Jeszcze jak, mimo że po południu zjadłem kanapkę i trochę ciasta. Zaparzyłem drugi dzbanek kawy. Bez niej po prostu umieram. Chyba nie masz o to pretensji?

- Pewnie, że nie mam pretensji. Rządź się w mojej kuchni jak u siebie.

- Twoja kuchnia w niczym nie przypomina mojej. Rzadko mam w domu coś więcej niż mleko i płatki śniadaniowe. Żywię się głównie mrożonkami. - Spojrzał na Fionę. - Umyję ręce i zaraz będę gotów.

- Dobrze. - Uciekła spojrzeniem.

Ciężko oparła się o blat i popadła w zadumę. Miała poważny problem, z którym nie potrafiła się uporać. Ten problem nazywał się Greg Dumas.

Pewnie reagowała na niego tak silnie, bo nigdy dotąd nie mieszkała z mężczyzną. Tak zawsze jest z każdą nowością: najpierw ekscytuje, a potem powszednieje.

Czyżby?

Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo przez cały dzień brakowało jej Grega, dopóki nie zobaczyła go po powrocie do domu. W dodatku patrzył na nią znacznie serdeczniej niż poprzednio. Oczywiście wtedy był chory, a teraz już nie, więc miał zupełnie inny nastrój.

Bardzo mocno odczuwała jego obecność. I nie mogła zapomnieć, jak pieścił jej szyję i piersi, biorąc ją za swą zmarłą żonę.

Mogła mu spojrzeć prosto w oczy tylko dlatego, że nie pamiętał tamtej nocy. Niestety, ona nie mogła zapomnieć, wciąż o tym myślała. Ciągle od nowa przeżywała tamte uczucia i doznania i - Panie Boże ratuj! - pragnęła znów ich zaznać.

- Coś tu wspaniale pachnie - powiedział Greg, wchodząc do kuchni. Fiona natychmiast wzięła się w garść, ale zdążył dostrzec jej minę. - Coś się stało?

- Jestem zmęczona, to wszystko. Siadaj. - Zajęli miejsca przy stole. - Jak minął dzień? Może już coś znalazłeś?

- Ujmijmy to inaczej. Wyeliminowałem mnóstwo akt. Czy ktoś z twojej rodziny może pamiętać wydarzenia sprzed dwudziestu pięciu lat?

- Jedynie moja ciotka, Minnie MacDonald. Urodziła się w Craigmor i na pewno tam umrze. Zna wszystkich, którzy mieszkali tam od jej narodzin. To u niej jest pozostała część archiwum ojca.

- Ciekawe, dlaczego nikt z mieszkańców Craigmor mi o niej nie wspomniał.

- Na pewno próbowali cię chronić - roześmiała się Fiona.

- Przed czym?

- Ciotka Minnie ma cięty język i niewiele cierpliwości. Wątpię, by cokolwiek powiedziała nieznajomemu. Jest wprost modelową kobietą niezależną.

Greg przeraził się.

- Modelowo niezależna MacDonaldówna! Jeszcze bardziej niezależna od ciebie?!

- Och, ja dopiero się uczę.

- Ciotka Minnie... Wieje grozą. - Uśmiechnął się, co natychmiast wzbudziło w Fionie znajome emocje.

O tak, obecność tego mężczyzny stanowiła poważne zagrożenie dla spokoju jej umysłu!

- Jeżeli nie znajdziesz tutaj tych informacji, mogę zabrać cię do ciotki. W mojej obecności będzie bardziej przystępna.

- Nie chcę odrywać cię od pracy. Zrobiłaś dla mnie już tak dużo, że nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

- Drogi rekonwalescencie, to, co zamierzam zrobić, nie płynie z dobroci mego serca. To zawodowa kalkulacja. Wizyta u ciotki Minnie pomoże ci w pracy i tym samym poprawi kondycję psychofizyczną. Moim zaś celem jest doprowadzić pacjenta do optymalnej formy.

- Robisz to znakomicie.

- Dziękuję. - Spojrzała mu w oczy i zdumiała się promieniejącym z nich ciepłem. Nigdy przedtem tak na nią nie patrzył. W jego wzroku dostrzegła podziw i ...chyba pożądanie.

Poczuła się zakłopotana. Czy Greg zauważył, jak ją do niego ciągnie? Miała nadzieję, że nie. To byłoby zbyt krępujące.

- Cóż, spotkanie z twoją ciotką może okazać się konieczne. Niestety, nie mam innych śladów.

Po obiedzie Greg przeprosił i wrócił do pracy. Fiona sprzątnęła kuchnię i zaczęła rozglądać się za jakimś zajęciem, które trzymałoby ją z dala od detektywa.

W duchu nawymyślała sobie od idiotek. Była przekonana, że przeżywa spóźnioną młodzieńczą fascynację. Nie zakochała się w żadnym nauczycielu ani starszym kuzynie, natomiast teraz, gdy miała dwadzieścia pięć lat, zachowywała się niczym nastolatka.

Musiała się z tym zmierzyć.

Dlatego poszła do frontowego pokoju, umościła się w swoim ulubionym fotelu i sięgnęła po książkę. Od czasu do czasu zerkała na Grega, który siedział przy biurku i sortował akta. Sprawdził już zawartość sześciu pudeł, dwa następne czekały w kolejce.

Po chwili tak bardzo wciągnęła ją magia powieści, że przestała zauważać otoczenie.

McTavish zajął ulubione miejsce na dywaniku przed kominkiem. Tygrys drzemał na oparciu fotela. Kiedy wreszcie Fiona podniosła wzrok znad książki, dostrzegła, że śnieg z deszczem zacina o szyby.

Przeniosła wzrok na Grega, który siedział rozparty w fotelu i obserwował ją. Wyglądało na to, że robi to od dłuższego czasu.

Fiona natychmiast się zarumieniła.

- Dlaczego to robisz? - zapytał.

- Co robię?

- Rumienisz się za każdym razem, kiedy na ciebie patrzę.

Fiona rozpaczliwie próbowała wymyślić ripostę, ale bez skutku, pozostało jej więc tylko wyznać prawdę:

- Nie przywykłam do tego, by ktoś gapił się na mnie - burknęła zakłopotana.

- Czyżby wszyscy Szkoci byli ślepi?

- Nie rozumiem.

- Czy nikt ci nie powiedział, jak bardzo jesteś piękna? I jakie nieocenione skarby kryjesz w swej duszy?

Zamknęła oczy, zbyt wzburzona, by zdobyć się na odpowiedź.

- Nie chciałem cię wprawiać w zakłopotanie, Fiono. powiedziałem tylko to, co myślę.

- Nie rób tego. Ty nie lubisz mówić o sobie, ja natomiast nie lubię zwracać na siebie uwagi. Bardzo mnie to krępuje.

- I kotu wolno patrzeć na króla, więc sobie patrzę. - Uśmiechnął się. - Natomiast nie mam nic ciekawego do powiedzenia o sobie.

- Jakoś nie wierzę, ale niech ci będzie. Masz rację, nie ma powodu, żebyśmy bliżej się poznawali.

Wróciła do książki i udawała, że czyta, chociaż nie rozumiała ani słowa. Tak bardzo starała się nie zważać la jego obecność, że kiedy się odezwał, drgnęła.

- Pracowałem w nowojorskiej policji. Trzy lata te - mu zwolniłem się i założyłem własną agencję detektywistyczną. To w skrócie całe moje życie.

Fiona pomyślała o jego żonie, Jill, która przez niego zginęła, i o córce, którą najwyraźniej bardzo kochał.

- Jeszcze raz przepraszam, że próbowałam naciągnąć cię na zwierzenia. Wybacz, ale muszę szykować się do snu.

Prawdę mówiąc, musiała jak najprędzej uciec od Grela... bo tak bardzo chciała objąć go i zapewnić, że nie est winien nieszczęściom, jakie go dotknęły.

Ale oczywiście by jej nie uwierzył.

Co do jednego miała niezbitą pewność: Greg pociągał ją jak nikt inny.

Kiedy przechodziła obok niego w drodze do drzwi, zatrzymał ją dotknięciem ręki. Spojrzała pytająco.

- Powinnaś jednak coś o mnie wiedzieć. Cofnęła się o krok, żeby uwolnić się od jego dotyku.

- To znaczy?

- Bardzo mnie pociągasz, a zdarza mi się to niezwykle rzadko. Mówię o tym dlatego, byś wiedziała, że nie zamierzam cię prowokować ani działać podstępnie. Nie musisz się mnie obawiać.

Oczy Grega mówiły to samo co słowa.

- Hm... tak... - bąknęła.

- Jak widzę, zdumiało cię moje wyznanie. Czuję się jak ostatni idiota - oświadczył Greg poirytowanym tonem. - Nie powinienem o tym wspominać - Nie o to chodzi, Greg - wyszeptała Fiona. - Deprymuje mnie raczej fakt, że ja również cię pragnę.

ROZDZIAŁ 7

Jego oczy pociemniały z pożądania. Ona też je czuła i była ciekawa, czy widać to na jej twarzy. Po raz pierwszy w życiu Fiona zapragnęła się kochać.

Cóż, dopiero teraz spotkała właściwego mężczyznę. Chciała go dotykać i poznawać jego ciało. Czuć pod palcami bicie jego serca. Chciała stopić się z nim w jedno i zaznać rozkoszy.

Zaschło jej w ustach na myśl o tym.

Greg zamknął na chwilę oczy.

- Szkoda, że mi to powiedziałaś. Teraz powinienem natychmiast się pożegnać. - Zatrzymał się z ręką na klamce. - Oczywiście gdybyś to ty postanowiła mnie pocałować, nie można by mi zarzucić, że próbuję wykorzystać sytuację, prawda?

Ciało Fiony zareagowało natychmiast. Miała takie poczucie, jakby straciła nad nim kontrolę. Gdy w jej umyśle zapanował kompletny chaos, ciało dążyło do jasno określonego celu. W tej sytuacji rozum skapitulował.

Fiona, niczym przyciągana magnesem igła, podeszła do Grega i zatrzymała się tuż przy nim.

Ujął w dłonie jej twarz.

- To nie jest dobry pomysł i oboje o tym wiemy. Nie chcę cię skrzywdzić.

Te słowa zwiększyły jeszcze zamęt w jej głowie. Zdawała sobie sprawę, że, co prawda, wzbudziła w Gregu pożądanie, lecz zarazem bardzo go to irytuje. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że wystawanie we dwoje w korytarzu było czystym idiotyzmem, ale niczego bardziej nie pragnęła, niż przylgnąć całym ciałem do Grega.

- Wiesz, jestem twarda - zdołała wykrztusić. Oczy Grega wesoło rozbłysły, usta lekko drgnęły.

- Kiedy marzę o tobie, a zdarza mi się to niepokojąco często, nasuwa mi się wiele określeń, ale na pewno nie „twarda".

Pochylił się i z delikatnością, jakiej Fiona nigdy by się po nim nie spodziewała, musnął wargami jej usta, jakby chciał jej dać czas na oswojenie się z jego dotykiem.

Fiona dała się porwać doznaniom. Zniknęły wszelkie wątpliwości, liczyły się tylko zmysły. Greg przesunął czubkiem języka po jej wargach.

Westchnęła i rozchyliła usta. Pocałunek, choć nadal bardzo delikatny, był wprost upojny. Fiona przysunęła się do Grega, przylgnęła do niego jak najmocniej. Nie zmuszał jej do niczego, wciąż zostawiał jej drogę odwrotu, zarazem jednak nie krył, czego pragnie.

Powoli przesuwał ręce do góry, aż objął ramiona

Fiony, a ona wspięła się na palce, domagając się następnego pocałunku. Gdy otrzymała to, o co prosiła, nagle zrozumiała, w jak poważnych znalazła się tarapatach, bo pragnęła więcej, znacznie więcej...

Musiała zebrać wszystkie siły, żeby zrobić krok do tyłu. Ciężko dysząc, przycisnęła ręce do boków. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, co robi i czym to się może skończyć. Odczuwała bardzo silnie bliskość Grega.

- Ja... muszę wypuścić McTavisha - szepnęła. Greg poważnie kiwnął głową, tylko oczy zdradzały

rozbawienie.

- Oczywiście, że musisz - powiedział miękko. - Dobranoc, Fiono. Spij dobrze. - Wszedł do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi.

McTavish usłyszał swoje imię, więc podszedł do pani. Oparła rękę na jego karku i razem podeszli do drzwi kuchennych. McTavish wypadł na dwór z impetem, jakby przez cały dzień siedział zamknięty w klatce. A przecież przed posiłkiem odbył wspaniały długi spacer.

Fiona wyszła za nim, żeby chłodne powietrze ostudziło jej rozgorączkowanie. Śnieg z deszczem ustąpił miejsca gęstej mgle. Podeszła do ławeczki ustawionej na skraju ziołowego ogródka, opadła na nią ciężko i zapatrzyła się w przestrzeń.

Wydawało jej się, że przypomina pociąg, który wymknął się spod kontroli i pędzi w stronę zerwanego mostu. Powinna natychmiast pociągnąć za hamulec

bezpieczeństwa, ale nie miała pewności, czy to wystarczy, jeżeli przyjdzie jej spędzić więcej czasu z Gregiem.

Nigdy nie spotkała kogoś takiego jak on, co zresztą jeszcze o niczym nie świadczyło. Z własnej woli trzymała ludzi na dystans, ale dopiero teraz spostrzegła, jak bardzo odizolowała się od świata. O dziwo, wcale nie poczuła dyskomfortu, kiedy przyszło jej dzielić dom z kimś innym. Wręcz przeciwnie, bardzo jej odpowiadało towarzystwo Grega.

Czy po jego wyjeździe zdoła wrócić do dawnego trybu życia, czy też będzie jej czegoś brakowało?

McTavish wyłonił się z mroku i oparł łeb na udzie Fiony.

- Cześć, stary - powiedziała. - Jesteś gotów iść do łóżka?

Użyła magicznego słowa, więc natychmiast pobiegł do drzwi. Nie chodziło o to, że lubił spać w łóżku, bo sypiał tam, gdzie akurat miał ochotę. Rzecz w tym, że McTavish zawsze przed snem dostawał specjalny psi przysmak.

Kiedy Fiona otworzyła drzwi, pierwszy wpadł do domu i natychmiast pobiegł pod drzwi spiżarni. Pokiwała smętnie głową. Psa bez trudu można uszczęśliwić, ale z człowiekiem sprawa jest bardziej skomplikowana. A jeśli chodzi o mężczyznę...

Nie miała w tym żadnego doświadczenia, nie wiedziała nawet, od czego zacząć.

Dlaczego właściwie zastanawiała się nad tym? Nie było mowy o jakimkolwiek związku z Gregiem. Miał rodzinę i pracę w Stanach, niecierpliwie czekał na powrót do kraju. Co najwyżej mógł uznać Fionę za miłą rozrywkę podczas pobytu w Szkocji. A Fiona nie miała ochoty być czyjąkolwiek zabawką.

Dała McTavishowi smakołyk, sprawdziła, czy wszystko zostało porządnie pozamykane, poprawiła ogień i weszła na górę. Miała nadzieję, że zdoła zasnąć. Jeżeli nie chciała, żeby niepokoiła ją bliskość Grega, powinna obmyślić taki plan zajęć na nadchodzące dni, by większość czasu spędzać poza domem.

Aż wreszcie Greg upora się ze swoją robotą i wyjedzie za ocean.

Przynajmniej taką miała nadzieję.

- Dzień dobry. - Greg pojawił się w kuchni z samego rana.

Wyglądał na wypoczętego. Fiona bez słowa nalała mu kawy i pomyślała, że miał szczęście, bo ona przez całą noc przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Krótkie drzemki wypełnione były rojeniami o Gregu. Oczywiście sny Fiony niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, ale nie ulegało wątpliwości, że ten mężczyzna wzbudza w niej niepożądane uczucia.

- Dobrze spałaś? - zapytał z troską.

Pewnie zauważył cienie pod jej oczami. Rzuciła mu krótkie spojrzenie.

- Znakomicie. - Postawiła przed Gregiem talerz z jedzeniem i znów odwróciła się do zlewu, żeby pozmywać naczynia.

- Nie będziesz jadła?

- Jestem już po śniadaniu. - Nadal stała tyłem do niego. - Powinnam być w mieście wczesnym rankiem i nie wiem, kiedy wrócę.

- Muszę cię o coś poprosić przed wyjściem.

Fiona zamknęła na chwilę oczy, stłumiła westchnienie, starannie wytarła ręce i wreszcie odwróciła się, by spojrzeć na Grega.

Srebrzystoszary sweter robiony grubym ściegiem idealnie podkreślał kolor jego oczu. Zresztą Greg nie potrzebował niczego, by zwracać na siebie uwagę.

- Tak?

- Doszedłem do wniosku, że zamiast przekopywać się przez te wszystkie akta, powinienem najpierw porozmawiać z twoją ciotką. A może ma jakieś informacje o Moirze i Douglasie? A jeśli zna odpowiedzi na moje pytania? - Sięgnął po widelec i zaczął jeść.

Fiona doszła do wniosku, że Greg ma rację. Problem w tym, jak nakłonić ciotkę Minnie do współpracy. Od wielu lat rzadko wychodziła z domu, ograniczała się do kontaktów z ludźmi, których dobrze zna, prawie obsesyjnie nie ufała obcym. Wizyta Grega z pewnością wprowadzi zamęt w jej poukładane życie.

Ale wyjedzie stąd na dzień lub dwa, co da Fionie trochę oddechu i pozwoli zebrać myśli.

- Co o tym sądzisz? - nalegał. Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o blat.

- Jeśli twoja klientka urodziła się w Craigmor, to ciotka Minnie z pewnością wie, kim byli jej rodzice, bo zna wszystkich w okolicy. Problem w tym, jak ją przekonać, by współpracowała z tobą.

Greg kiwnął głową.

- Wiem. Spotkałem się już z tą niechęcią do rozmowy, prowadząc poszukiwania w Craigmor. Wy, Szkoci, jesteście bardzo nieufni.

Fiona zachichotała.

- Zapewniam cię, że w porównaniu z ciotką Minnie ludzie z miasteczka są wręcz wylewni. Powierzono jej wiele sekretów, bo jest wyjątkowo dyskretna. Być może coś wie w tej sprawie, ale to jeszcze nic nie znaczy. Jeśli tata, Calvin czy ktokolwiek inny prosił ją o zachowanie tajemnicy, mimo upływu dwudziestu pięciu lat będzie milczała jak grób.

- Może zgodzi się ze mną porozmawiać, gdybyś i ty była obecna?

- Ja? - Fiona miała wrażenie, że tonie.

- Tak. Proszę, przedstaw mnie jej, jak to obiecałaś, gdy po raz pierwszy wspomniałaś o ciotce. Jeśli zapewnisz ją, że jestem całkiem nieszkodliwy, może zgodzi się mi pomóc.

Fiona zapomniała już o swojej propozycji. Gdzie miała głowę?!

- Raczej nie mogę z tobą pojechać - odparła po

chwili namysłu. - Mam mnóstwo pracy, a poza tym... - Urwała, wzięła talerz Grega i wstawiła do zlewu.

- Coś mi się zdaje, że wstałaś dziś lewą nogą. Dlaczego zmieniłaś zdanie? Co ci się nie podoba w mojej propozycji?

Fiona czuła się jak skazaniec, ale starała się trzymać fason, by nie dać Gregowi satysfakcji.

- Poza tym mój wyjazd nie jest konieczny. Wystarczy, że zatelefonuję do ciotki i opowiem o tobie, a ona przyjmie cię jak znajomego. Przynajmniej powinna tak zrobić.

- Nie przepadasz za nią?

- Uwielbiam ją!

- Więc o co chodzi?

Naprawdę tego nie rozumiał? Czyżby nie domyślił się, że nie chce spędzić z nim kilku godzin w ciasnym samochodzie? Że panicznie się tego boi?

Cóż, pewnie dla męskiej głowy jest to zbyt subtelna - sprawa. Jak trzeba coś załatwić, to wskakuje się do auta, jedzie, gdzie należy pojechać, robi to, co trzeba zrobić, i tyle.

To wcale nie było wszystko. Niestety, nie mogła mu tego powiedzieć, musiała natomiast znaleźć wymówkę. Ale jaką? Przecież Greg na pewno już się zorientował, że co jakiś czas zostawała w domu i mieszkańcy Glen Caim doskonale sobie bez niej radzili.

Musi więc wymyślić jakiegoś obłożnie chorego pacjenta, którego nie może zostawić choćby na pół dnia.

Gdy się odwróciła, napotkała badawcze spojrzenie Grega.

- Po prostu zaskoczyła mnie twoja propozycja. Jeżeli naprawdę sądzisz, że mogłabym ci pomóc, to oczywiście pojadę z tobą.

- Dobrze. - Greg wstał. Fiona miała nadzieję, że nie zamierza podejść bliżej. Na razie dzieliła ich szerokość stołu. Jednak po wczorajszych doświadczeniach nie była pewna, kogo tak naprawdę ten mebel chroni. - Kiedy możesz wyjechać?

- Po południu. Muszę odwiedzić kilka osób.

- W porządku. Do twojego powrotu zajmę się dokumentacją. Kto wie, może znajdę to, czego szukam, i nie będę musiał odrywać cię od obowiązków.

Czyżby z niej drwił? Fiona przyjrzała mu się podejrzliwie, ale dostrzegła w jego oczach całkowity spokój. Wcale nie zaniepokoił się tym, że spędzą razem kilka godzin w ciasnym aucie. Natomiast ona najchętniej uciekłaby na antypody, byle tylko do tego nie dopuścić.

- Muszę iść - rzuciła pospiesznie. - Wrócę najszybciej, jak się da. W miarę możności unikam jeżdżenia górskimi drogami po zmroku.

Greg wsunął ręce do tylnych kieszeni spodni i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła. McTavish powęszył przy nich przez chwilę, po czym odwrócił się i spojrzał na niego.

- Ciekawe, czym jej podpadłem. Masz jakiś pomysł?

Pies zamerdał ogonem i podszedł. Greg podrapał go za uszami.

- Przyniosę parę pudeł. Kto wie, może coś znajdę i twoja pani jeszcze dzisiaj będzie mnie miała z głowy? Zdaje się, że to by ją bardzo ucieszyło.

Po kilku godzinach Greg zrobił sobie przerwę w pracy i zaparzył kawę. Spojrzał na zegarek. Tina pewnie wróciła już ze szkoły.

Zadzwonił, by opowiedzieć córce i Helen o swoich planach na najbliższy okres.

- Jeśli w Craigmor nie zdobędę istotnych informacji, wracam do domu - obiecał teściowej. - Sprawdziłem już wszystkie ślady. Założę się, że ludzie w wiosce coś wiedzą i mogliby pomóc, ale nikt nie chce ze mną rozmawiać. Mam nadzieję, że Fiona zdoła nakłonić ciotkę do współpracy.

- Kim jest Fiona?

- Moja gospodyni. Chyba już ci o niej mówiłem. To córka lekarza, który dwadzieścia pięć lat temu odebrał trojaczki.

- Lubisz ją?

- Sam nie wiem. Jest inna od wszystkich znanych mi kobiet.

- To znaczy, że nie jest podobna do Jill. Greg milczał przez chwilę.

- Masz rację. Bardziej nie mogłyby się różnić.

- Ile ma lat?

- Co ty wyprawiasz, Helen? - Roześmiał się. - Co to ma do rzeczy?

- Po prostu jestem ciekawa.

- Dwadzieścia pięć, ale nie wygląda na tyle.

- Nie wiedziałam, że u niej mieszkasz.

- Tylko błagam, nie wyciągaj z tego żadnych wniosków, dobrze?

Helen zachichotała.

- Zaczynasz się bronie, Greg! Ciekawe dlaczego?

- Słuchaj, muszę kończyć. Zadzwonię jutro, zgoda?

- Baw się dobrze.

Wspaniale! Teściowa zaczyna się interesować jego życiem towarzyskim. Powinna lepiej go znać i wiedzieć, że nie ma żadnego życia towarzyskiego.

Przypomniał mu się wczorajszy pocałunek. Dziwne, że tak bardzo pociągała go kobieta, która w niczym nie przypominała tych, z którymi umawiał się przed ślubem z Jill.

Powiedział Helen prawdę. Nigdy nie spotkał kogoś podobnego do Fiony. Może dlatego wydawała mu się taka intrygująca... taka niezwykła... taka seksowna... i zupełnie niepojęta.

Wieczorem przyznała, że bardzo ją pociąga. Podeszła, kiedy zaproponował pocałunek. Co się wydarzyło w nocy, że rano potraktowała go jak obcego?

Nalał sobie kawy i wyszedł na dwór. McTavish wypadł z domu i popędził za królikiem. Greg usiadł na ławeczce w ogródku i rozejrzał się dokoła. Inaczej sobie

wyobrażał te góry. Były zielone, choć rosło na nich niewiele drzew. Dostrzegł stado owiec, które schodziło ze wzgórza.

Okolica zupełnie nie przypominała Queens. Jak Fiona w niczym nie przypominała innych kobiet. Fiona, urocza opiekunka, która przygarnęła Grega pod swój dach i pielęgnowała w chorobie. Czarodziejka, magiczna istota, której jakimś cudem udało się ukryć przed zwykłymi śmiertelnikami delikatne skrzydełka elfa.

Greg potrząsnął głową. Może to górskie powietrze sprawiało, że przychodziły mu do głowy takie dziwaczne myśli. Zaczynał bujać w obłokach, a to zły znak.

Dopił kawę i wrócił do domu. Gwizdnął na McTavisha, który skwapliwie przybiegł na wezwanie. Przynajmniej on nie stroił fochów. Greg pomyślał ponuro, że psa o wiele łatwiej zrozumieć niż kobietę.

Fiona wróciła koło południa i weszła do domu kuchennymi drzwiami, żeby jak najdłużej unikać Grega. Pobiegła po schodach na górę, nie sprawdzając nawet, czy siedzi we frontowym pokoju, czy u siebie.

Ze względu na czekającą ich podróż Fiona starała się skracać czas wizyt u pacjentów. Poprosiła sąsiadkę, żeby miała oko na poważnie chorą panią Grant. W jej wieku łatwo mogło wywiązać się zapalenie płuc.

Wyjęła niewielką torbę i szybko spakowała trochę rzeczy potrzebnych na jednodniowy wyjazd do Craigmor. Wiedziała, że ciotka będzie nalegała, by zanocowała u niej. Nie miała natomiast pojęcia, jak Minnie przyjmie Grega. Mieszkała w dużym domu o kilku sypialniach, więc mogła ugościć ich oboje.

Czas pokaże.

Fiona w pierwszej chwili chciała zadzwonić do ciotki, by uprzedzić ją, że wybiera się do niej z wizytą, i to w towarzystwie. Jednak byłaby to tylko strata czasu, bo słuchawkę podniosłaby gosposia Becky. Ciotka Minnie nie cierpiała telefonu, dlatego udawała, że jest głucha i nie może rozmawiać przez to dziwne urządzenie. W innych jednak sytuacjach przykra dolegliwość nie występowała.

Fiona przejrzała się w lusterku i zeszła na dół. Postawiła torbę przy schodach i weszła do frontowego pokoju.

McTavish drzemał przy fotelu Grega, który obstawił się pudłami i badał metodycznie akta. Ależ wybrał sobie pracę!

Mastif podniósł łeb i spojrzał na Fionę. Greg również obrzucił ją wzrokiem.

- A, jesteś. Nie słyszałem, jak weszłaś.

- Pomyślałam, że na lunch zrobię kanapki. Kiedy chcesz jechać?

Greg zerknął na zegarek

- Straciłem rachubę czasu. Wyruszymy zaraz po jedzeniu. - Spojrzał na McTavisha. - Co z nim robisz, kiedy wyjeżdżasz?

- Zazwyczaj biorę go ze sobą, ale nie tym razem. Patrick McKay z wioski obiecał zabrać go do siebie na farmę. McTavish lubi tam przebywać.

- A Tygrys?

- Tygrys nienawidzi podróżować. Zostawiam mu dodatkową porcję jedzenia. Przez piwnicę potrafi wychodzić z domu i wracać, kiedy ma taką fantazję. Dopóki nie sprowadza swoich kumpli, pozwalam mu na to.

- Fiona rozejrzała się po pokoju. - Pewnie teraz jest na dworze. Pójdę zrobić kanapki.

Greg odchylił się w fotelu i poklepał McTavisha po łbie, zdumiony, że pies nie wyszedł z pokoju za swoją panią. Uśmiechnął się na myśl, że być może psisko potrzebuje od czasu do czasu męskiego towarzystwa.

- I co o tym myślisz, stary? - zapytał półgłosem.

- Czy twoja pani jest w trochę lepszym humorze? Przecież znasz ją lepiej niż ja. A może przydałaby mi się ochrona?

McTavish wstał z głębokim pomrukiem i dostojnym krokiem opuścił pokój.

- Jest aż tak źle? - mruknął Greg.

Fiona nie traciła czasu. W godzinę później siedzieli już w samochodzie. Kiedy Patrick McKay przyszedł po McTavisha, przyjrzał się Gregowi z nieskrywaną ciekawością. Greg miał ochotę coś mu powiedzieć, ale się powstrzymał. Podobno w małych miasteczkach wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Ponieważ Fiona mieszkała sama, Greg uważał to za plus.

Nie podobało mu się, że jej dom stoi tak daleko od sąsiadów. Do głównej drogi były, co prawda, tylko trzy kilometry, ale gdyby Fionie się coś stało, nie dałaby rady

pokonać tej trasy. A jeśli wierzyć Patrickowi, od Glen Cairn dzieliło ją jeszcze następne osiem kilometrów.

Greg podejrzewał, że pomimo całej opiekuńczości McTavisha, będą go teraz nękały nocne koszmary o mieszkającej na odludziu Fionie.

Zapatrzona przed siebie, siedziała przy nim w milczeniu. Myślami była daleko stąd. Nie mogłaby wyraźniej okazać Gregowi, że wolałaby być gdziekolwiek indziej, byle nie z nim.

Zrozumiał.

Ku jego utrapieniu wyglądała wyjątkowo pociągająco z włosami splecionymi we francuski warkocz. Jill też czasami tak się nosiła, dopóki nie obcięła włosów. Ale u Jill uczesanie było gładkie i lśniące, u Fiony natomiast miękkie, niesforne loczki wysuwały się z warkocza wokół uszu i na karku.

Grega aż świerzbiały palce, żeby wsunąć je w jej włosy. Nie mógł dopuścić, żeby rozpraszały go takie myśli. Owszem, ciągnęło go do niej, i to z każdym dniem bardziej. Lecz co z tego? Jak tylko wyjedzie ze Szkocji, wróci mu rozum. Prawda?

- Opowiedz mi o rodzicach - poprosił, żeby przerwać milczenie.

- Co mam o nich powiedzieć?

- Co zechcesz.

Fiona usiadła wygodniej i uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że Greg wybrał ten w miarę bezpieczny temat, by

pomóc jej się odprężyć i odbyć podróż w przyjemniejszej atmosferze.

- Najlepiej pamiętam ich miłość do mnie. Ciotka Minnie twierdzi, że okropnie mnie rozpieszczali. Ale jeżeli byłam psuta, to nadmiarem miłości, a nie dóbr materialnych. Zawsze byli ze mnie dumni. Przychodzili do szkoły na wszystkie imprezy, w których brałam udział. Podobno jako dziecko sprawiałam mnóstwo kłopotów. Tak twierdzi ciotka Minnie, bo oni uważali, że jestem pozbawiona wszelkich wad. - Zachichotała. - Jak się pewnie domyślasz, ciotka dopilnowała, bym przestała w to wierzyć już jako mała dziewczynka. Twierdziła, że co wieczór padali z nóg z wyczerpania.

- Chciałbym zobaczyć twoje zdjęcia z dzieciństwa.

- A po co? - zdumiała się Fiona.

- By się utwierdzić w podejrzeniach, że od urodzenia potrafiłaś chwytać ludzi za serca.

Gdy Fiona zamilkła, Greg przestraszył się, że ją obraził. Znowu! Kiedy wreszcie się odezwała, demonstracyjnie zignorowała jego „podejrzenia".

- Ciotka Minnie ma zdjęcia, jeśli naprawdę chcesz je obejrzeć.

- Tak, chcę. - Ponieważ Fiona milczała, zapytał znowu: - Ciotka Minnie to siostra ojca, tak?

- Owszem.

- Pewnie nigdy nie była mężatką, skoro używa nazwiska MacDonald.

- Była zaręczona. Znała swojego narzeczonego, Robbiego, od dziecka. Marzył o lataniu. Wstąpił do RAF - u, kiedy ciotka kończyła szkołę. Zginął w katastrofie samolotowej na kilka tygodni przed ich ślubem.

- Straszne! Musiała go bardzo kochać.

- Na pewno. Kiedy byłam już na tyle duża, że zaczęłam zadawać pytania, powiedziała mi, że Robbie był jedynym mężczyzną na tyle odważnym, by nie bać się małżeństwa z nią.

Greg wybuchnął śmiechem.

- Już lubię ciotkę Minnie. Nie mogę się doczekać, by ją poznać.

- Tylko nie spodziewaj się za wiele. Mam nadzieję, że zachowa się uprzejmie, bo różnie z tym bywa, ale nie sądzę, żeby udzieliła ci zbyt wielu informacji. Zdarzyłoby się jej to pierwszy raz w życiu

ROZDZIAŁ 8

Droga przez kilka kilometrów biegła wzdłuż strumienia, zanim dotarła do Craigmor. Fionę ogarnął znajomy smutek, który pojawiał się zawsze, gdy wracała tu po śmierci rodziców. Ciągle wydawało jej się, że zastanie ich w domu, czekających na jej przyjazd. Rozejrzała się dokoła z nadzieją, że zauważy jakieś zmiany, które zaszły w ciągu ostatnich dwóch lat.

Craigmor wydawało się takie samo. Sklep owocowo - - warzywny, rzeźnik, poczta, kościół... wszystkie te miejsca wspominała jak najlepiej.

Drgnęła, kiedy głos Grega wyrwał ją z zamyślenia.

- Gdzie mam dalej jechać?

- Skręć przy kościele w kierunku jeziora. Powiem ci później, pod którym domem się zatrzymać.

Zmusiła się, żeby skupić uwagę na dniu dzisiejszym. Choćby nie wiem jak chciała, nie zdoła zmienić przeszłości.

Dom był niewidoczny z drogi z powodu wybujałego żywopłotu, którego ciotka Minnie nie pozwalała strzyc.

Greg zatrzymał samochód i przyjrzał się kamiennej budowli.

- To prawie zamek! - zawołał z podziwem.

- Prawie - odparła z uśmiechem. - Ma ponad czterysta lat. Od pokoleń należy do MacDonaldów.

Wysiedli i po szerokich, płaskich kamiennych stopniach podeszli pod dwuskrzydłowe drzwi. Fiona ujęła kołatkę i zastukała. Wewnątrz domu odezwało się echo.

Jak zwykle początkowo nikt nie otwierał. Kolejny zwyczaj ciotki Minnie. Zawsze miała nadzieję, że przybysz da za wygraną i odejdzie.

Kiedy Fiona zastukała po raz trzeci, tym razem tak długo i głośno, jak tylko mogła, usłyszała dobiegające zza drzwi zrzędzenie.

Idę, już idę, weź na wstrzymanie, dobrze? Poznała głos gospodyni, kucharki i towarzyszki ciotki w jednej osobie. Minnie nie przeżyłaby nawet dnia bez Becky, co przyznawała bez oporów. Becky otworzyła drzwi, spostrzegła Fionę i natychmiast porwała ją w ramiona.

- Panienka Fiona! Dlaczego nie zawiadomiłaś nas o swoim przyjeździe, dziecinko? Taka jestem wzruszona! Panna Minnie wyskoczy ze skóry!

Fiona uśmiechała się od ucha do ucha.

- Nie wątpię, Becky, ale jakoś sobie z tym poradzi. - Cofnęła się o krok. - Do moich występków dodaj jeszcze jeden: przywiozłam ze sobą kogoś, kto pragnie ją poznać.

Becky nie zauważyła Grega, dopóki Fiona go nie odsłoniła. Stał z rękami w kieszeniach i obserwował ich powitanie. Na jego widok gospodyni przycisnęła dłoń do serca.

- Niemożliwe, panienko Fiono! Panna Minnie na pewno dostanie zawału. - Obróciła się na pięcie i pędem wbiegła do domu, krzycząc wniebogłosy: - Panno Minnie, panno Minnie, nie uwierzy pani! Przyjechała panienka Fiona ze swoim chłopakiem. Wygląda na to, że doczekamy się wreszcie ślubu w rodzinie. Najwyższy czas! - Jej głos stawał się coraz cichszy, w miarę jak oddalała się w głąb korytarza. - To prawdziwy przystojniak. Zaraz go pani zobaczy!

Fiona początkowo słuchała słów Becky z rozbawieniem, potem z osłupieniem, a wreszcie z zażenowaniem. Odwróciła się, by spojrzeć na Grega. Przyglądał się jej spokojnie.

Może nie słyszał tej paplaniny? Boże, spraw, by nie słyszał! Gdyby Fiona nie wpatrywała się w Grega z takim natężeniem, pewnie uszedłby jej uwagi wesoły błysk w jego oczach i trwający ułamek sekundy uśmieszek.

Natychmiast stanęła w pąsach.

- Przykro mi, Greg.

- Nie masz za co przepraszać. To tylko nieporozumienie, które bez trudu wyjaśnimy.

Wyprostowała ramiona.

- Racja. Oczywiście. - Miała nadzieję, że jej głos

wyraża pewność. Odwróciła się i zdecydowanym krokiem weszła do domu. Kiedy usłyszała za sobą odgłos zamykanych drzwi, zrozumiała, że Greg odważył się podjąć kolejne wyzwanie.

Wszedł za nią. Każdy zdrowy na umyśle człowiek byłby przekonany, że Greg tak postąpi, ale Fiona nie rozumowała jak osoba zdrowa na umyśle. Chciała tylko dopaść ciotkę Minnie i wyjaśnić nieporozumienie, zanim Greg się do niej zbliży.

Zatrzymała się w drzwiach bawialni i spostrzegła wolno zmierzającą ku drzwiom ciotkę. Najwyraźniej artretyzm się nasilił, co zapewne nie poprawiało jej nastroju. Fiona od początku wiedziała, że ta wyprawa zakończy się klęską, nie spodziewała się jednak, iż zamieni się w farsę.

- Fiona! - zawołała ciotka. Była wysoką, chudą, zawsze wyprostowaną jak trzcina kobietą. Postawy mógłby jej pozazdrościć każdy wojskowy. Pochyliła się, żeby uścisnąć bratanicę i krótko cmoknąć ją w policzek, po czym zmrużonymi oczami zmierzyła stojącego za plecami Fiony Grega. - Chyba się nie znamy - stwierdziła wyniosłym tonem. Wyciągnęła do niego rękę takim gestem, że nie było wiadomo, czy powinien ją uścisnąć, czy też pocałować.

Fiona niemal jęknęła. Greg z miejsca został poddany próbie.

- Ciociu Minnie - zawołała pospiesznie - chciałabym ci przedstawić...

- Nie wyręczaj go, niech mówi za siebie! - przerwała jej stanowczo ciotka, dla większego efektu stukając laską o podłogę.

Greg ujął wyciągniętą na powitanie dłoń i z wdziękiem, który zaskoczył Fionę, leciutko uniósł do góry i musnął wargami.

- Nazywam się Gregory Dumas, panno MacDonald. Jestem zaszczycony, że mogę poznać panią.

Minnie cofnęła dłoń jak oparzona.

- Jest pan Amerykaninem! Do czego to dochodzi?! - Odwróciła się w stronę Fiony. - Nie dość, że się wyniosłaś do tej zapadłej dziury, to chcesz jeszcze, żebym zgodziła się na twój wyjazd za ocean?! Nigdy tego nie zaakceptuję! Słyszysz?

- Ciociu! - Serce Fiony waliło tak mocno, jakby miała dostać wylewu. - Nic nie rozumiesz. Ja...

- Oczywiście, że rozumiem! Nie jestem idiotką ani naiwną babą, której bez trudu można zamącić w głowie. Wiem, dlaczego tak zgłupiałaś na punkcie tego jankesa. Dziw, że w ogóle cię znalazł, bo zaszyłaś się na kompletnym odludziu. Ale jest cudzoziemcem! I to Amerykaninem! - krzyknęła ze zgrozą. - Jak coś podobnego mogło ci przyjść do głowy, Fiono!

Głośny śmiech Grega odbił się echem od ścian pokoju. Fiona patrzyła na niego ze zdumieniem. Minnie również.

Chciał coś powiedzieć, ale gdy spojrzał na kompletnie oszołomione panie, znów się roześmiał. Wyraźnie starał się odzyskać panowanie nad sobą. Nawet zaczął coś mówić, ale rozbawienie okazało się silniejsze.

- Co się stało temu jankesowi? - zwróciła się Minnie do bratanicy. - Jest pijany?

Kompletnie zbita z pantałyku Fiona bezradnym gestem rozłożyła ręce, co z niewiadomych względów jeszcze bardziej rozśmieszyło Grega.

- Przepraszam - wyjąkał w końcu, z trudem łapiąc oddech. Wyjął z tylnej kieszeni spodni chusteczkę i otarł oczy i twarz. - Nie chciałem być niegrzeczny. Ja po prostu... - Urwał, żeby powstrzymać chichot. - Po prostu miałem wrażenie, że trafiłem w sam środek farsy i zapomniałem roli.

Fionę ogarnęło zdumienie, że i jemu sytuacja kojarzyła się z farsą.

- Pomyślałam to samo. - Uśmiechnęła się do Grega.

- Domagam się stanowczo, żebyście mi wyjaśnili, co się tutaj dzieje - zażądała Minnie tonem królowej, która rozkazuje, by kat ściął skazańcowi głowę.

Zanim Fiona zdążyła wyjaśnić, weszła Becky.

- Podano do stołu - zaanonsowała niczym królewska ochmistrzyni.

Fiona zauważyła, że Greg zacisnął zęby i wbił wzrok w sufit, jakby bał się napotkać jej spojrzenie.

- W takim razie chodźmy - powiedziała Minnie. - W czasie obiadu łaskawie mi wyjaśnisz, w jaki sposób poznałaś i kiedy zamierzasz poślubić tego młodego człowieka. - Spojrzała surowo na Grega. - Ostrzegam pana, panie Dumas. Być może nie jest pan łapserdakiem, być może jest pan dobrym kandydatem do ręki

mojej bratanicy. Nawet wśród jankesów zdarzają się porządni ludzie. Ale w żadnym wypadku nie uda się panu wywieźć stąd Fiony. Tutaj jest jej dom i życzę sobie, by tutaj upłynęło jej życie.

Greg natychmiast popatrzył na własne buty i kiwnął głową z całą pokorą, na jaką tylko mógł się zdobyć, zważywszy, że rozpaczliwie starał się nie roześmiać.

- Ciociu... - zaczęła Fiona zdławionym głosem, ale Minnie przerwała jej, unosząc w górę dłoń.

- Nie teraz, moja droga. Porozmawiamy podczas obiadu. - Zmierzyła wzrokiem Grega. - Może mnie pan poprowadzić do stołu, młody człowieku.

Greg, ku zaskoczeniu Fiony, natychmiast podał ramię Minnie. Ciotka wsparła się na nim i z wysoko uniesioną głową ruszyła dostojnym krokiem do jadalni, w której mogło bez trudu zasiąść czterdziestu biesiadników. Przy końcu stołu Becky położyła trzy nakrycia, u szczytu dla Minnie, a dla Fiony i Grega po obu jej stronach.

Fiona bała się spojrzeć Gregowi w oczy.

Kiedy pomógł Minnie usiąść, poprosiła go, by odmówił modlitwę.

Kolejna próba. Fiona miała szczerą ochotę nawymyślać ciotce. Jednak zamiast tego pochyliła głowę i zmówiła w duchu własną modlitwę, chociaż miała poważne wątpliwości, czy Bóg spełni jej prośbę. Chodziło o to, by przeniósł ją do jej spokojnego domku, i to zanim na jego progu pojawił się Greg.

On tymczasem zmówił modlitwę z taką swobodą, jakby robił to codziennie. Fiona zauważyła pełen aprobaty uśmiech Minnie.

Jak dotąd Gregowi udało się pomyślnie przejść wszystkie próby, ale Fiona nie miała nadziei, by zdołał wytrzymać ataki ciotki przez cały wieczór. Zaczęła łamać sobie głowę, gdzie spędzą noc, gdyby musieli opuścić ten dom zaraz po obiedzie.

Jedzenie było znakomite, czego Fiona nie omieszkała powiedzieć Becky, kiedy przyszła zabrać talerze i podać deser. Wydawać by się mogło, że gosposia była przygotowana na przybycie gości. Fiona zachodziła w głowę, jak to możliwe.

- Powiedz mi teraz, młody człowieku, jak poznałeś Fionę - zażądała ciotka podczas deseru.

Fiona postanowiła wreszcie wyjaśnić sprawę.

- Obawiam się, ciociu, że nie rozu...

- Nonsens! - przerwała jej gwałtownie Minnie. - Doskonale rozumiem. Spojrzał na ciebie i natychmiast się zakochał, co dobrze o nim świadczy. Jak widać, umie docenić to, co wartościowe. Pozwól mu samemu mówić, Fiono. My porozmawiamy sobie później.

Fiona ukryła twarz w dłoniach i zamknęła oczy.

W głosie Grega dźwięczało rozbawienie, ale przynajmniej nie dostał znowu ataku śmiechu. Fiona żałowała, że nie umie spojrzeć na to wszystko z humorem, zamiast skręcać się z zażenowania.

- Przyjechałem do Szkocji, żeby odszukać świadectwo urodzenia mojej klientki, która niedawno dowiedziała się, że dwadzieścia pięć lat temu została adoptowana w Edynburgu. Poszukiwania zaprowadziły mnie do Fiony.

- W jaki sposób Fiona mogłaby panu pomóc? - zapytała Minnie ze zniecierpliwieniem.

- Powiedziano mi, że dodatkowych informacji o adopcji mógłby mi udzielić doktor MacDonald. Dowiedziałem się, że zmarł, więc odszukałem jego córkę w nadziei, że przechowuje dokumentację doktora zawierającą informacje o tej adopcji. Kilka dni temu wybrałem się więc do Fiony, zabłądziłem w górach i dostałem gorączki. Przyjęła mnie pod swój dach, potraktowała tajemniczymi naparami o potężnej mocy, a kiedy wydobrzałem, pozwoliła przejrzeć ojcowskie archiwum.

- Jak mogłaś dopuścić do czegoś podobnego? - Minnie ostro spojrzała na Fionę.

Zaciekawiona do granic możliwości, Becky tkwiła w progu. Fiona zastanawiała się, jak długo stała tam niezauważona i podsłuchiwała.

- Nie widziałam powodu, aby mu zabronić. - Fiona wytrzymała miażdżące spojrzenie ciotki.

- To archiwum zawiera prywatne informacje objęte lekarską tajemnicą, Fiono. Powinno zostać zniszczone po śmierci twojego ojca.

- Możliwe, ale nie zostało zniszczone, więc Greg mógł rzucić na nie okiem w czasie rekonwalescencji.

- Czy on mieszka w twoim domu?! - Do Minnie dopiero teraz dotarł ten skandaliczny fakt.

- Był chory, ciociu. Postanowiłam opiekować się nim we własnym domu.

- Uwiodłeś ją, łajdaku! - Minnie spojrzała na Grega z pełną nienawiści odrazą. - Ty potworze! Archiwum Jamiego to był tylko pretekst, Podły, podstępny, prostacki jankes!

- Ciociu Minnie! Jak możesz tak mówić?! Greg jest dżentelmenem!

- Nie, panno MacDonald, nie uwiodłem pani bratanicy - oświadczył Greg bez śladu rozbawienia. - Wbrew temu, co pani sądzi, jestem człowiekiem honoru. Nie wykorzystuję ludzi, a już z całą pewnością nie dybię na cnotę niewieścią. Pani oskarżenie obraża nie tylko mnie, ale i pani bratanicę. - Odsunął się z krzesłem od stołu. - Proszę też nie naigrawać się z mojego narodu. - Wstał. - Panie wybaczą - dodał i wyszedł z pokoju.

Minnie i Fiona siedziały bez ruchu i wsłuchiwały się w jego kroki, a potem w odgłos zamykanych drzwi wejściowych.

Zapadła cisza.

- Jak sądzisz, dokąd poszedł? - zapytała Minnie. Fiona wpatrywała się w swoje złożone na kolanach

dłonie. Nie podniosła wzroku nawet po pytaniu ciotki. Potrząsnęła tylko głową.

Becky wśliznęła się po cichu do pokoju, niosąc tacę z kawą.

- Dziękuję, moja droga - powiedziała Minnie. - Wypijemy kawę w bibliotece. Napaliłaś w kominku, prawda?

- Tak, panno Minnie.

Ciotka wstała i rozejrzała się dokoła, jakby nie była pewna, co teraz robić. Spojrzała na Fionę, która również wstała od stołu.

- Uraziłam go.

- Tak.

- To jeden z minusów podeszłego wieku. Mówię, co mi ślina na język przyniesie. Nie chciałam go obrazić.

Fiona podsunęła ciotce ramię i ruszyły za Becky do biblioteki.

- A co chciałaś osiągnąć? - zapytała Fiona, usadziwszy ciotkę w fotelu. - Gdy tylko stanęliśmy w drzwiach, zaczęłaś go przesłuchiwać, jakbyś podejrzewała, że zamierza ukraść srebra. Nigdy nie widziałam, żebyś była wobec kogoś tak niegrzeczna, ciociu. Popędliwa i niecierpliwa bywałaś często, ale nie grubiańska.

Minnie skrzywiła się.

- Wiem. Zachowałam się w sposób niewybaczalny? Chciałam cię chronić. Nie zastanawiałam się, jak moje słowa mogą zabrzmieć. Oskarżyłam go, że cię podstęp - nie uwiódł, naigrawałam się z jego pochodzenia... A przecież to bardzo miły młody człowiek. Rozumiem, dlaczego się w nim zakochałaś.

- To nie tak, ciociu Minnie. Od przyjazdu próbuję ci wyjaśnić, że Becky się pomyliła. Greg wcale nie jest moim chłopakiem. Przyjechał tu tylko po to, by załatwić sprawę. Zaoferowałam mu gościnę. Niedługo wraca do domu, niezależnie od tego, czy zdobędzie informacje, po

które przyjechał, czy też nie. Pomyślałam, że może ty mogłabyś mu pomóc, bo tak dużo wiesz. Gdybym przypuszczała, że nasza wizyta spowoduje tak gigantyczne nieporozumienie, wcale bym go tu nie przywiozła. Nie jesteśmy w żaden sposób związani uczuciowo. Chcę to wyraźnie podkreślić.

Minnie ostrożnie odstawiła filiżankę na stolik.

- Nie ma powodu, żebyś mnie okłamywała, moja droga. Wiem, co to znaczy kochać mężczyznę.

- Ciociu, w ogóle mnie nie słuchasz. Nie jestem związana uczuciowo z Gregiem Dumasem!

Minnie przez dłuższą chwilę wpatrywała się w twarz bratanicy.

- Rozumiem. - Kiwnęła głową z przekonaniem. - Teraz rozumiem.

- O czym ty mówisz? - Fiona była coraz bardziej rozdrażniona.

- Nie uświadomiłaś sobie jeszcze, że go pokochałaś. I nie ma w tym nic dziwnego, naprawdę. Nigdy nie spędzałaś zbyt wiele czasu z młodymi ludźmi. Byłam pewna, że kiedy się wreszcie zakochasz, to bez pamięci.

Fiona zaczęła się zastanawiać, czy ciotka już wpadła w starczą demencję. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie, ale jej ostatnie słowa...

Gdyby częściej tu przyjeżdżała, już dawno zauważyłaby, że coś jest nie tak. Ogarnęło ją poczucie winy.

Wzięła ciotkę za rękę.

- Jesteś zmęczona, ciociu - powiedziała miękko. - Zbyt długo trzymaliśmy cię na nogach. Może jutro będziesz bardziej sobą. Minnie wstała.

- Moja panno, nie mów do mnie jak do osoby nienormalnej tylko dlatego, że nie zdołałaś dostrzec własnego szaleństwa. Albo, nawet jeśli je dostrzegłaś, to starasz się o tym zapomnieć. A może poprawi ci humor informacja, że pan Dumas również za tobą szaleje?

- To nieprawda. Niewiele o nim wiem, dowiedziałam się jednak, że stracił żonę. Nadal ją opłakuje, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

- Pewnie opłakiwał, ale potem przyjechał do Szkocji... - Minnie pokiwała głową. - Wstrząsnęłaś nim, uświadomiłaś mu, że wciąż jeszcze żyje.

- Greg ma małą córeczkę - obstawała przy swoim Fiona. - Nie wiem, w jakim jest wieku.

- Jeśli wszystko się między wami ułoży, rozpoczniesz życie małżeńskie z gotową rodziną.

Fiona zerwała się z fotela. Miała ochotę rwać włosy z głowy. Zaczęła krążyć po pokoju, przesuwając niewidzącym wzrokiem wzdłuż rzędów książek.

- Dlaczego nie mogę cię przekonać, że wcale nie jesteśmy w sobie zakochani i nie zamierzamy się pobrać? To idiotyczny pomysł!

- Rozumiem twoją frustrację, Fiono - oświadczyła ciotka z rozbawieniem. - Mam ten sam problem, to znaczy mówię, a ty nie przyjmujesz moich słów do wiadomości. Pogódź się wreszcie z tym, że coś ważnego dzieje się między wami. Nie tłamś, nie odpychaj tego, co jest tak ważne i piękne. Obserwowałam was i szybko zobaczyłam, co i tak wprost bije po oczach. Kiedy jesteście razem, wytwarza się napięcie, które wystarczyłoby do oświetlenia całego domu. Widziałam to i czułam, a ty możesz sobie zaprzeczać do woli.

Fiona obróciła się na pięcie. Ciotka obserwowała ją, a wyglądała przy tym na osobę zrównoważoną i całkowicie zdrową na umyśle. Serce Fiony zabiło mocniej, miała kłopoty z oddychaniem. Minnie pokiwała głową z wszechwiedzącą miną.

- Również Becky, jak tylko was zobaczyła, natychmiast to zrozumiała. Nie próbowałaś nawet tego ukryć. Wręcz promieniałaś miłością do Grega. To widać, ilekroć na niego spojrzysz, ilekroć słyszysz jego głos. Musiałaś na pewno mieć jakieś podejrzenia... - Spojrzała na Fionę i zamilkła z przerażeniem. - Przykro mi, że uświadomienie sobie tego jest dla ciebie tak bolesne, kochanie.

Fiona wróciła na fotel. Po jej policzkach spływały łzy.

- Nie wiedziałam - szepnęła.

- Albo nie chciałaś wiedzieć.

- On wraca do Nowego Jorku. Może nawet już wyjechał, ciociu.

Minnie potrząsnęła głową.

- Nie, moja droga. On tu wróci. Wyszedł, żeby nie być nieuprzejmym wobec starej kobiety, która wtyka nos w nie swoje sprawy. Nie zostawi cię tutaj. Zobaczysz. Wróci, kiedy się uspokoi. - Minnie pochyliła się do przodu. - Jeżeli miałam jakieś wątpliwości co do jego uczuć, to zostały rozwiane w chwili, gdy stanął w twojej obronie. - Pocieszającym gestem dotknęła dłoni Fiony.

- Przed wami jeszcze trudna droga, ale jestem święcie przekonana, że prawdziwa miłość zwycięży. Zawsze przecież zwycięża, czyż nie? - Nalała Fionie kolejną filiżankę kawy. - Napij się jeszcze kawy przed pójściem do łóżka. Poczekam tu na pana Dumasa. Jestem mu winna przeprosiny. Nie zasnę, dopóki tego nie zrobię.

- A skąd twoja pewność, że wróci?

- A dokąd miałby pójść? - Ciotka uśmiechnęła się.

- Powiedziałaś, że przyjechał, żeby ze mną porozmawiać, prawda? W dodatku musi cię odwieźć do domu. Prędzej czy później wróci. Jestem przekonana, że prędzej.

- A jeśli się mylisz?

- To nie pierwszy raz prześpię noc w tym fotelu przy wspaniałym, ciepłym ogniu. I pewnie nie ostatni.

Fiona nie wiedziała, co robić. Była wyczerpana napięciem, które jej nie opuszczało przez ostatnie godziny... a raczej dni.

- W takim razie idę na górę. Gdzie mam spać?

- Oczywiście w swoim pokoju. Porozmawiamy rano. Spokojnych snów, moja droga.

Minnie ze ściśniętym sercem obserwowała opuszczającą pokój bratanicę. Człowiek, który twierdził, że miłość jest cudownym uczuciem, był idiotą. Miłość niosła ze sobą cierpienie, szczególnie nieodwzajemniona.

A Fiona i Greg jeszcze nie rozumieli, co dzieje się w ich sercach, i wzajemnie się ranili, odtrącając uczucie. Sytuacja mogłaby wydawać się komiczna, gdyby nie była tak poważna. Minnie nigdy nawet przez myśl nic przeszło, że Fiona mogłaby opuścić Szkocję, Bratanica była jej jedyną krewną... jedyną spadkobierczynią. ()dziedziczy po niej ten dom i wszystko, co w nim jest. A pieniądze z ubezpieczenia rodziców, które już otrzymała, mogły zaspokoić jej potrzeby do końca życia.

Minnie odchyliła głowę na oparcie fotela i z westchnieniem zamknęła oczy.

- Ach, Robbie, tak bym chciała, żebyś był przy mnie i poradził, jak przez to wszystko przebrnąć. Byłeś taki mądry i rozsądny. Czy dożyję dnia, kiedy obudzę się rano wolna od tęsknoty i zasnę bez marzeń o tobie?

Z drzemki wyrwał ją odgłos kół samochodu na podjeździe. Natychmiast oprzytomniała. Wstała z fotela i najszybciej jak mogła ruszyła do drzwi, żeby otworzyć Gregowi, zanim zdąży zapukać. Nie było sensu zakłócać wypoczynku dwu pozostałym mieszkankom domu o tak późnej porze.

Otworzyła drzwi w chwili, gdy Greg stanął na najwyższym stopniu schodów. Zatrzymał się na skraju podestu i spojrzał na Minnie.

- Jestem panu winna przeprosiny, panie Dumas - powiedziała pospiesznie. - Proszę wejść do środka, żebym nie przypłaciła tych przeprosin przeziębieniem.

Nie była pewna, czy posłucha jej prośby.

- Przyjechałem po Fionę.

- Tak, wiem. Była bardzo zmęczona, więc posłałam ją wcześnie do łóżka. Proszę wejść.

Cofnęła się, żeby go wpuścić do środka. Poczuła lekki zapach piwa. Cóż, pub był jedynym miejscem, w którym Greg mógł się schronić. Pewnie jeden czy dwa kufle pozwoliły mu opanować gniew.

Poprowadziła go do biblioteki. Becky przed pójściem spać podsyciła ogień w kominku, ale teraz został już tylko żar. Greg bez pytania przyklęknął przy palenisku i dołożył drewna.

- Zostało jeszcze trochę kawy. Niestety, całkiem wystygła.

- Nieważne. - Podniósł się z klęczek.

Minnie usiadła w fotelu i wskazała mu gestem drugi, który poprzednio zajmowała Fiona.

- Zazwyczaj nie gadam wszystkiego, co mi ślina na język przyniesie, jak to zrobiłam dzisiaj. Przykro mi, że zachowałam się tak bardzo niegrzecznie, i serdecznie za to przepraszam. Becky przygotowała dla pana pokój. Trzeba wejść na piętro i skręcić w lewo. Drugie drzwi po prawej stronie. Mam nadzieję, że będzie panu wygodnie.

Greg pochylił się do przodu.

- Obawiam się, że zaoferowała mi pani gościnę pod swoim dachem na skutek nieporozumienia, panno Mac - Donald. Fiona i ja nie jesteśmy parą. Nie zamierzamy się pobrać. Przyjechałem tutaj w określonej sprawie. To wszystko, niech mi pani wierzy.

- Wiem. Fiona wyjaśniła mi to po pana wyjściu.

- Proszę mi wybaczyć, że zachowałem się niegrzecznie, wychodząc w trakcie obiadu, ale... - Greg urwał, wyraźnie szukając słów.

- Nie chciał pan wchodzić w spór z trzęsącą się starą idiotką, więc uznał pan, że lepiej się na pewien czas wycofać. - Uśmiechnęła się. - Tak, rozumiem.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Coś w tym rodzaju - przyznał z ociąganiem. Minnie rozsiadła się wygodnie w fotelu.

- Niech mi pan powie, młody człowieku, w jaki sposób mogłabym panu pomóc w poszukiwaniach.

- Proszę mi podać nazwisko pary małżeńskiej noszącej imiona Moira i Douglas. Pani brat odebrał jesienią siedemdziesiątego ósmego roku trojaczki urodzone przez Moirę. Muszę poznać nazwisko matki tych dziewczynek.

- Niestety, nie mogę panu pomóc. Na pewno nie pochodzili z Craigmor, bo nic mi o nich nie wiadomo.

Greg potarł policzek.

- W ten sposób urywa się ostatni trop. Straciłem mnóstwo czasu, uganiając się za cieniem. - Znany z wytrwałości detektyw zrozumiał, że chyba będzie musiał się poddać. Ostatnia, nikła nadzieja tkwiła w archiwum doktora MacDonalda.

- Ciekawa jestem - zapytała Minnie po chwili - co pan zrobi, jeśli nie uda się panu zdobyć poszukiwanych informacji?

Greg wzruszył ramionami.

- Wrócę do domu. Przejrzę jeszcze do końca kartotekę pani brata, a poza tym nie mam tu już nic do roboty.

- Szkoda, że nie znam odpowiedzi na pańskie pytania.

- Ja też żałuję. To dziwne, że narodziny trojaczków nie zapisały się w pamięci mieszkańców.

- Wspomniał pan, że to były dziewczynki, prawda? Na pewno wiedziałabym, gdyby jakaś kobieta urodziła trojaczki.

- Na to właśnie liczyłem. Przeszukałem mnóstwo dokumentacji medycznej i jak dotąd na nic nie natrafiłem. Zaczynam podejrzewać, że nie ma nic do znalezienia. - Greg pocierał sobie skronie, jakby rozbolała go głowa.

Minnie obserwowała go przez chwilę. Kiedy zaczęła mówić, Greg spojrzał na nią, zaskoczony zarówno brzmieniem głosu, jak i poruszonym przez nią tematem.

- Fiona mówiła, że ma pan córkę. W jakim jest wieku? Jakim cudem Fiona dowiedziała o Tinie? - zdumiał

się.

- Moja córka? - Nagle przypomniał sobie, że rozmawiał z Tiną, gdy Fiona wróciła wieczorem do domu. - Ma pięć lat.

- Uroczy wiek. Pięciolatki zadają tyle pytań, są tak pełne życia.

- To prawda.

- Czy przed pójściem spać miałby pan ochotę obejrzeć zdjęcia Fiony z dzieciństwa?

Zmrużył oczy. Czy Fiona wspomniała ciotce, że chciał obejrzeć jej fotografie? W pierwszej chwili zamierzał powiedzieć Minnie, żeby o tym zapomniała, ale naprawdę był ciekaw przeszłości Fiony. Zresztą co w tym złego, że obejrzy zdjęcia, by zrobić przyjemność starszej pani?

- Chętnie - powiedział po namyśle.

- Widzi pan te albumy na trzeciej półce? Mógłby mi pan je podać? Wszystkie trzy.

- Oczywiście.

Zrobił, o co go poprosiła Minnie..

- Myślę, że te zdjęcia mówią same za siebie, ale gdyby potrzebował pan wyjaśnień, chętnie służę.

Greg otworzył pierwszy album. Ogarnęły go wyrzuty sumienia, że ogląda te fotografie, nie pytając Fiony o zgodę, ale sam był zaskoczony własną ciekawością. Miał oto przed oczami swoistą kronikę życia Fiony zapisaną w ulotnych migawkach. Widział, jak jasnookie niemowlę zmienia się w raczkującego brzdąca, potem przeistacza się w malutką dziewczynkę, w niezgrabną nastolatkę i wreszcie w filigranową panienkę. Na wielu zdjęciach Fionie towarzyszyła starsza wiekiem para.

- Jak się domyślam, to jej rodzice. Minnie uśmiechnęła się.

- To mój brat, James, i jego żona, Maggie. Fiona została adoptowana.

- Powiedziała mi, że w rzeczywistości jest ich siostrzenicą.

- Tak sądzi.

- Co to znaczy?

- Z niewiadomych przyczyn Jamie i Maggie postanowili powiedzieć Fionie, że jest z nimi spokrewniona.

- A to nieprawda?

- Maggie była jedynaczką, Jamie poza mną także nie miał rodzeństwa.

- Fiona nigdy niczego nie podejrzewała? Nie natrafiła na coś, co wzbudziłoby jej wątpliwości?

- Nie. Ale ja mam kilka pytań. Odkrył pan, że pańska klientka była jedną z trojaczków. Zna pan jej datę urodzenia?

- Dwudziestego ósmego listopada siedemdziesiątego ósmego roku.

- Ciekawe. Fiona urodziła się dwudziestego ósmego listopada tego samego roku.

- Tak. Mówiła mi, że urodziła się jesienią tego roku. Ja... - Greg urwał i spojrzał na Minnie pytająco. - Chyba pani nie sugeruje...

- Nie mam oczywiście pewności, ale podejrzewam, że Fiona i pańska klientka to dwie z tamtych trzech dziewczynek. Muszę przyznać, że to pan podsunął mi tę myśl, mówiąc o trojaczkach. Nic nie wiedziałam o ich narodzinach.

Greg zawahał się, zanim zadał Minnie pytanie.

- Wiedziała pani o moim poprzednim pobycie w Craigmor, prawda?

- Oczywiście. Nie przypuszczałam jednak, że mogłabym udzielić jakichkolwiek informacji o trojaczkach.

- Dlaczego postanowiła pani powiedzieć mi o pochodzeniu Fiony, skoro ona nic o tym nie wie?

- Waham się, czy odpowiedzieć panu na to pytanie. Bardzo dużo już dzisiaj mówiłam i wielu rzeczy żałuję. Nie chciałabym żałować następnych.

- Teraz nie będę już się tak łatwo obrażał. - Greg uśmiechnął się czarująco. W życiu prywatnym nie manipulował ludźmi, teraz jednak był w pracy.

Minnie też się do niego uśmiechnęła, zaraz jednak spoważniała.

- W żaden sposób nie zdołam się dowiedzieć, kim byli rodzice Fiony. Jeżeli moja bratanica jest jedną z trzech sióstr, które z ważnych na pewno powodów zostały tuż po urodzeniu rozdzielone, to moim zdaniem powinna o tym wiedzieć. Nie chciałabym, żeby miała pretensję do Jamiego i Maggie za bajeczkę, którą jej opowiedzieli, ale nie chciałabym również pozbawiać jej możliwości poznania rodziny.

- Uchyliła pani rąbka tajemnicy, bo... ? Minnie starannie dobierała słowa.

- Powiedziałam panu, bo zauważyłam, że Fiona zaczyna odczuwać do pana pewnego rodzaju przywiązanie. A skoro tak, to czuję się zobowiązana podzielić się z panem swoimi skąpymi wiadomościami na temat jej narodzin. Pańskie dochodzenie może się okazać bolesnym ciosem dla Fiony. Chciałabym mieć pewność, że

zdaje pan sobie sprawę z wszelkich możliwych komplikacji. Rozumie pan, o czy mówię?

- Chyba nie proponuje mi pani, żebym to ja jej powiedział?

- Nie, chyba że zdobędzie pan dowód. W przeciwnym razie nie ma sensu jej informować. A znając brata, nie wierzę, żeby zostawił jakiekolwiek świadectwa na piśmie, skoro zadał sobie tyle trudu, by skomponować taką historyjkę.

- Sugeruje więc pani, że niczego nie znajdę? - Greg zamyślił się na chwilę. - Niestety, muszę się z panią zgodzić. Gdyby było coś do odkrycia, już bym to znalazł. - Westchnął. - Muszę wrócić do Nowego Jorku i poinformować klientkę, co zdziałałem.

- Ile pan ma lat, panie Dumas?

- Trzydzieści trzy.

- Aha...

- O co chodzi, pani MacDonald? - Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Wcale nie jestem tajemnicza, panie Dumas - zachichotała Minnie. - Tylko ciekawska.

Greg rozparł się w fotelu i zapatrzył w płomienie. Nie lubił przyznawać się do porażki, ale trop, którym próbował iść, po prostu zniknął. Nie było sensu się oszukiwać. Czas wrócić do zawodowej rutyny i czekających na niego domowych obowiązków.

Miał nadzieję, że starsza pani się myli. Nie pragnął, by Fiona się do niego przywiązała. Fizycznie bardzo go

pociągała, ale zdawał sobie sprawę, że ich romans skończyłby się dla niej cierpieniem.

Jill była pierwszą osobą, którą Greg pokochał, i jej śmierć nauczyła go, że miłość czyni człowieka bezbronnym. Doszedł do wniosku, że lepiej korzystać z lekcji, jaką otrzymał od życia: jeśli człowiek nie zbliża się do innych, nie może zostać zraniony.

Fiona zasługiwała na więcej, niż mógł jej ofiarować, Tak. Uczciwiej będzie trzymać się na uboczu.

ROZDZIAŁ 9

Kiedy Fiona weszła rano do jadalni, zastała Grega przy sutym śniadaniu.

- Dzień dobry - powitał ją z uśmiechem. Becky nadeszła z kuchni.

- Trzymam jedzenie na ogniu, panno Fiono. Panna Minnie nie zejdzie na dół. Prosiła, żeby jej przynieść śniadanie na tacy.

- Jest chora? - zapytała przejęta Fiona.

- Nie, panienko. Tylko zmęczona.

- Obawiam się, że to moja wina - powiedział cicho Greg, kiedy Becky wróciła do kuchni po śniadanie dla Fiony. - Rozmawialiśmy do późnej nocy. Nie powinienem zatrzymywać jej tak długo.

Fiona usiadła na krześle i spojrzała na Grega. Wyglądał na wypoczętego i rozluźnionego.

- Natomiast tobie świetnie służą nocne rozmowy.

- Nie tyle rozmowy, ile pogodzenie się z myślą, że dalej już nie zdołam się posunąć. Nie ma sensu grzebać w archiwum, bo twój ojciec z całą pewnością nie zostawił żadnej adnotacji o trojaczkach, skoro tak skrzętnie

ukrył przed światem ich narodziny. Dlatego ostatecznie uznałem swoją porażkę i od razu poczułem ulgę. - Uśmiechnął się ponuro. - No i kilka piw wypitych w pubie. Dzięki nim się odprężyłem.

- Nie byłam pewna, czy w ogóle wrócisz, ale ciocia Minnie nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

- Wspaniała z niej kobieta. Jestem pod wrażeniem.

- Naprawdę? Po tym, co ci powiedziała?

- Stanęła w twojej obronie. Nie zna mnie, więc jest podejrzliwa. Kończąc drugie piwo, uznałem, że jej reakcja była zupełnie zrozumiała. Nie powinienem tak łatwo się obrażać, a przyznaję, że wychodząc stąd, wprost kipiałem z wściekłości.

Becky postawiła talerz i porcelanowy dzbanek herbaty przed Fioną, dolała Gregowi kawy i wyszła z pokoju.

- Rozumiem, że ciotka nie mogła ci pomóc, skoro postanowiłeś zrezygnować z dalszych poszukiwań.

- Nigdy nie słyszała o Moirze i Douglasie, co świadczy o tym, że nie pochodzili z tej okolicy. Była zaintrygowana informacją o trojaczkach, ale o nich też nic nie wiedziała. To wszystko. Podejrzewam, że nikt z żyjących nie mógłby powiedzieć mi nic więcej.

- Szkoda.

- Owszem.

- Wracasz więc do Stanów. - Fiona zmusiła się do uśmiechu.

- Tak. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wyjedziemy do Glen Cairn po śniadaniu. Zadzwonię na lotnisko i zabukuję bilet, a potem podjadę do twojego domu po bagaż.

- Oczywiście.

Fiona nie mogła się zdobyć na nic więcej. Jedli śniadanie w milczeniu. Potem przeprosiła Grega i poszła na górę zajrzeć do ciotki.

Stanęła pod drzwiami i cichutko zapukała.

- Wejdź, Fiono. Ciebie etykieta nie obowiązuje. Weszła do sypialni ciotki, która leżała wsparta o stertę poduszek i popijała coś z filiżanki.

- Jak się czujesz? - Podeszła do łóżka, dotknęła czoła Minnie i z ulgą stwierdziła, że jest chłodne.

W jasnym świetle poranka ciotka wyglądała na swoje osiemdziesiąt lat. Jej twarz była poorana głębokimi zmarszczkami, ale jasne oczy patrzyły przenikliwie jak zawsze. Fiona doszła do wniosku, że bardzo kocha ciotkę, pomimo - a może właśnie z powodu - jej rozlicznych dziwactw.

- Zaraz wyjeżdżamy, ciociu. Cieszę się, że znów cię zobaczyłam.

- Za rzadko mnie odwiedzasz. Obie doskonale o tym wiemy. Rozumiem powody twojego wyjazdu. Ja również tęsknię za Jamiem i Maggie. Ale miałaś już chyba dość czasu, żeby się uporać z ich stratą. Sądzę, że nadeszła pora, żebyś wprowadziła się do mnie. Co ty na to?

Fiona usiadła w stojącym przy łóżku fotelu.

- Coś ci jest, prawda? Byłaś u lekarza? Co powiedział? Zrobił ci badania? - Pomimo starań, nie widziała wokół ciotki barwnej aury. Może dlatego, że była z nią związana uczuciowo.

- Fiono, kochanie, nic mi nie jest poza tym, że korzystam z tego ciała już od bardzo dawna. Szybciej się teraz męczę, więc więcej odpoczywam. Ale to rozsądek, a nie choroba. Nie zamierzam udawać chorej, żebyś zamieszkała ze mną. Chcę, byś wróciła, bo tu jest twój dom, a my jesteśmy rodziną. No, tak, jednak apeluję do twojego współczucia. Oczywiście przejrzałaś moją grę!

Fiona roześmiała się.

- Co zaplanował na dzisiaj twój chłopak, oczywiście poza tym, że odwiezie cię do domu?

- Ciociu Minnie, on nie jest...

- To tylko figura stylistyczna, kochanie. Nie musisz od razu się jeżyć.

- W tej chwili dzwoni na lotnisko, żeby zabukować bilet powrotny do Nowego Jorku. Wyjedzie najszybciej, jak się da.

- Szkoda. Spodobał mi się.

- W takim razie możecie założyć towarzystwo wzajemnej adoracji.

Ciotka uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Miło mi to słyszeć. Powiedz mu, żeby przyszedł się ze mną pożegnać, dobrze?

- Wedle rozkazu, madame. - Fiona pochyliła się i pocałowała ciotkę w policzek. - Kocham cię, ciociu Min.

- Ja też cię kocham. - Ciotka pogłaskała Fionę po twarzy. - Byłaś dla nas wszystkich prawdziwym błogosławieństwem, moja droga.

- Cieszę się. - Przytuliła się na chwilę do ciotki. - Przyślę Grega na górę.

Minnie patrzyła na bratanicę, która szła do drzwi lekkim, pełnym wdzięku krokiem. Naprawdę była błogosławieństwem dla wszystkich MacDonaldów.

Starsza pani zdawała sobie sprawę, jak bardzo zaryzykowała, informując Grega o tajemniczych okolicznościach narodzin Fiony. Jednak powinien to wiedzieć. Istniało spore prawdopodobieństwo, że jego klientka jest jedną z sióstr Fiony, która powinna się dowiedzieć, że poza wiekową, ekscentryczną ciotką ma jeszcze inną rodzinę.

Zapowiadał się interesujący okres w życiu jej bratanicy. Minnie żałowała, że nie było już na świecie Jamie - go i Maggie, którzy potrafiliby wszystko wyjaśnić. Tak mało wiedziała. Aż dziw, że brat nie dopuścił jej do tajemnicy. Gdyby to zrobił, teraz bardzo mogłaby pomóc i Fionie, i Gregowi.

Fiona zostawiła drzwi sypialni otwarte. Greg zatrzymał się na progu i delikatnie zapukał w futrynę.

- Wygląda dziś pani nadspodziewanie pogodnie, zważywszy niedostatek snu - powiedział i bez wahania podszedł do łóżka. Ujął rękę Minnie w obie dłonie.

Zachichotała.

- Co za ulga usłyszeć to z pańskich ust. Z zachowania Fiony można by wnosić, że gasnę w oczach i zapewne nie dożyję nocy. Greg roześmiał się.

- Jest pani cudowna. I doskonale pani o tym wie, prawda?

- Oczywiście. - Uniosła w górę brwi. - I zapewne natychmiast rzuciło się to panu w oczy.

- Cóż, właściwie to... - Greg zawiesił głos. - A mówiąc serio, poznanie pani zrekompensowało mi wszystkie te dni, kiedy goniłem za własnym ogonem w poszukiwaniu informacji.

- Natomiast poznanie Fiony było wydarzeniem marginalnym, tak?

Uśmiech zniknął z twarzy Grega.

- Martwię się o nią.

- Ja też.

- Mieszka na odludziu. Minnie kiwnęła głową.

- Właśnie o tym rozmawiałyśmy. - Milczała przez chwilę. - A co z panem?

- Nie rozumiem... - Greg spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Zastanawiał się pan kiedyś nad przeprowadzką do Szkocji?

Uśmiechnął się ponuro.

- Nie, panno Minnie, nigdy o tym nie myślałem. Jestem rodowitym nowojorczykiem. Poza tym moja córka, Tina, byłaby niepocieszona, gdybym zabrał ją tak

daleko od ukochanych dziadków. To oni po śmierci mojej żony wnieśli stabilizację w życie nas obojga.

- Może mógłby pan zasugerować im przyjazd tutaj. Niewykluczone, że mieliby ochotę zamieszkać gdzie indziej.

Greg uznał pomysł za absurdalny.

- Dziękuję za gościnność, panno MacDonald. Niezależnie od tego, że przegrałem na froncie zawodowym, była to bardzo owocna wizyta.

- Owszem. Udało się panu zabukować bilet powrotny?

- Tak. Muszę wrócić do Glasgow jutro wieczorem, żeby zdążyć na pierwszy poranny samolot.

- Rozumiem. W takim razie powinien pan już jechać.

- Proszę dbać o siebie. - Greg pochylił się i pocałował Minnie w czoło.

Zamknęła oczy i uśmiechnęła się.

- Jasne, zamierzam jeszcze długo chodzić po tym świecie.

Opuścił pokój w zamyśleniu. Wydawało mu się, że ta rozmowa przebiegała niejako na dwóch poziomach. Skąd starszej pani przyszło do głowy, że mógłby się przenieść do Szkocji? Kiedy o tym pomyślał, odpowiedź nasunęła się sama. Fiona. Chciała, żeby przeniósł się do Szkocji dla Fiony.

A więc zabawiała się w swatkę. Wielka szkoda, że uznała go za odpowiedniego kandydata dla bratanicy, bo mogło ją spotkać tylko rozczarowanie. Nie zamierzał się z nikim wiązać. Miał Tinę. Wystarczała mu za całą

rodzinę. Natomiast George i Helen okazali się wspaniałymi dziadkami i nie było sensu burzyć rodzinnej harmonii, wprowadzając do tego kręgu jeszcze jedną osobę.

W tym momencie dostrzegł Fionę, która z torbą stała przy drzwiach wyjściowych i obserwowała go uważnie.

Wpadające przez okno słońce skąpało jej postać w złocistym blasku. Kiedy spojrzał jej w oczy, uśmiechnęła się i wydała mu się nagle bardzo młoda i krucha. Włosy lśniły wokół jej głowy jak aureola.

Ogarnęło go wzruszenie.

Zatrzymał się przy niej i podniósł swoją torbę podróżną, którą zostawił przy drzwiach. Bez słowa wziął od Fiony jej bagaż i ruszył do wyjścia. Otworzyła mu drzwi, a Greg wyszedł szybko i zbiegł po schodach do samochodu.

Fiona zamknęła drzwi i poszła za nim.

- Po wyjściu od ciotki Minnie byłeś bardzo ponury - zauważyła z nutką zdziwienia, kiedy samochód wjechał na szosę. - Powiedziała ci coś przykrego?

- Nie. Mam teraz mnóstwo na głowie.

- Zarezerwowałeś lot?

- Tak. Jutro wieczorem muszę być w Glasgow. Nic na to nie powiedziała, więc rzucił jej ukradkowe

spojrzenie. Lubił obserwować jej profil. Teraz dostrzegał rodzinne podobieństwo pomiędzy Fiona a jego klientką, chociaż miały inny kolor oczu i włosów. To na pewno nie były trojaczki jednojajowe.

Obie były niewysokie, o delikatnych rysach. Obie były piękne, choć klientka nie wzbudziła w Gregu pożądania.

- Co ci jest? Coś cię boli? - spytała natychmiast.

- Nic mi nie jest. Pewnie z ulgą się mnie pozbędziesz i wrócisz do swoich zajęć.

- Będę musiała się przyzwyczaić, ale jakoś sobie, poradzę.

- Tak, na pewno.

On również będzie musiał przywyknąć do jej braku; Próbował sobie wmówić, że pragnie jej tak bardzo, bo przez ostatnie kilka dni wiele czasu spędzali razem. A w dodatku nie był z kobietą od śmierci Jill. Nie był, bo nie chciał. Reakcja na urodę Fiony świadczyła tylko o tym, że jest normalnym, zdrowym mężczyzną.

Po wyjeździe ogień, który w nim rozpaliła, szybko zgaśnie.

Dotarli do Glen Cairn wczesnym popołudniem. Greg nie zajechał pod dom, lecz zgodnie ze wskazówkami Fiony ruszył przez wieś na farmę Patricka McKaya. Gdy tylko się zatrzymali, z domu wypadł McTavish i pognał ku nim, szczekając głośno.

Oboje wysiedli. Fiona, by zawiadomić żonę Patricka, że zabiera McTavisha, a Greg, by otworzyć tylne drzwi. McTavish galopem obiegł swoją panią i popędził w stronę Grega. Powitał go równie wylewnie. Kiedy Fiona wróciła do samochodu, McTavish siedział już na tylnym siedzeniu i wyglądał przez okno z miną łaskawego władcy, gotowego pozdrowić wiwatujące tłumy poddanych.

Fiona roześmiała się.

- Myślałby kto, że nie było mnie przez kilka tygodni.

- Miło być witanym z takim entuzjazmem, a równocześnie z pewną powściągliwością. Każdy inny pies skakałby na człowieka, ale nie McTavish.

- Oczywiście. - Wsiadła do wozu i popatrzyła na psa. - Jesteś dobrze wychowanym młodym dżentelmenem, prawda?

Pies potwierdził tę opinię stłumionym szczeknięciem.

- On cię rozumie, prawda?

- Bez trudu, chyba że woli udawać głuchego, na przykład kiedy goni królika, a ja wołam go do domu.

- Trudno mu się dziwić.

Dzięki obecności McTavisha dojechali do domu w o wiele swobodniejszej atmosferze. Kiedy Greg wypuścił psa z samochodu, McTavish zaczął natychmiast gorliwie obwąchiwać teren, jakby chciał sprawdzić, kto przychodził z wizytą pod jego nieobecność. Nagle, nie wiadomo skąd, wyłonił się Tygrys, przeciągnął się, ziewnął i zamrugał na ich widok.

- Same powitania - stwierdził Greg. Wziął bagaże i podszedł za Fiona do głównego wejścia.

W domu panował przenikliwy ziąb. Greg zaniósł swoje rzeczy do gościnnego pokoju, torbę Fiony postawił u stóp schodów i poszedł do salonu rozpalić ogień. Potem wrócił do swojej sypialni i zamknął drzwi.

Brak snu i gwałtowne uczucia, z którymi zmagał się w ciągu dnia, zrobiły swoje. Wyciągnął się na łóżku i zasnął niemal natychmiast.

Fiona poszła do kuchni i zabrała się do szykowania obiadu. Robiła wszystko machinalnie, bo zastanawiała się, jak będzie wyglądało jej życie po wyjeździe Grega.

Poprzedniej nocy śnił jej się niemal bez przerwy. W jednym ze snów Fiona biegła za odjeżdżającym Gregiem i błagała, by z nią został, a kiedy powiedział, że musi wracać do domu, zalała się łzami.

W innym śnie Greg wrócił do domu późną nocą, wszedł do jej pokoju i położył się przy niej. Obudził ją pocałunkami, a ona pomogła mu się rozebrać. Całowała go i pieściła, szczęśliwa, że może się z nim kochać. Obudziła się gwałtownie, czując mrowienie skóry, jakby naprawdę Greg jej dotykał. Fiona za nic by się do tego nie przyznała, ale poczuła rozczarowanie, że to tylko sen.

Nakarmiła zwierzęta, nakryła do stołu i nałożyła jedzenie na półmiski, zanim ruszyła na poszukiwanie Grega. Od przyjazdu nie słyszała jego głosu.

W salonie było pusto, ale płonący w kominku ogień przegnał ziąb. Najwyraźniej Greg zadbał o to, zanim schronił się w pokoju, który zajmował.

Fiona podeszła do drzwi i zapukała. Żadnej odpowiedzi. Otworzyła, żeby upewnić się, że nie ma go w domu, zanim zacznie szukać na dworze. Spał spokojnie w łóżku.

Leżał na brzuchu z rozrzuconymi po bokach rękami.

Nogi, nadal w butach, zwisały poza krawędź łóżka. Musiał być kompletnie wykończony, skoro ich nie zdjął.

- Greg! - zawołała Fiona. - Obiad gotowy. Żadnej odpowiedzi.

Podeszła do łóżka i zawołała znowu. Także teraz nie doczekała się reakcji. Usiadła więc na skraju łóżka i lekko dotknęła pleców Grega. Przez sweter czuła ciepło jego ciała, od którego bił leciutki zapach wody po goleniu, stworzonej chyba specjalnie dla niego. Bez zastanowienia wsunęła rękę pod sweter i podkoszulek, żeby wyczuć pod palcami twarde mięśnie pleców.

Greg poruszył się i powoli przewrócił na plecy. Ziewnął i otworzył oczy.

- To miłe - mruknął.

- Co?

- Budzenie głaskaniem po plecach.

- Przepraszam - szepnęła czerwona jak burak. Z determinacją spojrzała mu w oczy. - Kiedy byłeś chory, przecierałam cię mokrą gąbką, żeby obniżyć temperaturę i chyba przywykłam cię dotykać... - Umilkła zawstydzona.

- Fiono... - Oczy Grega pociemniały.

- Wiem. Nic nas nie łączy. Nic nas nie może łączyć. To tylko... - Głos jej się załamał.

Pogładził ją po policzku.

- Nie chciałbym cię skrzywdzić ani wykorzystać. Nagle zrozumiała, że jeżeli pozwoli, by Greg zniknął, a ona nie pozna smaku jego miłości, to do końca życia

będzie tego żałowała. A nie chciała niczego żałować. Szczególnie kiedy w grę wchodził Greg.

Wstała i szybko zrzuciła z siebie ubranie, została tylko w staniku i majteczkach.

- Co robisz? - Zaskoczony Greg usiadł na łóżku.

Doskonale wiesz, co robię, pomyślała i znowu usiadła obok niego. Przesuwał wzrokiem po jej cudownym ciele, a gdziekolwiek spoczęło jego spojrzenie, czuła mrowienie skóry.

- Uwodzę cię. - Zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.

ROZDZIAŁ 10

Fionie przemknęła przez głowę myśl o stygnącym w kuchni obiedzie. Nie mogła uwierzyć, że okazała się tak bezwstydna i zaproponowała...

Dała do zrozumienia, że pragnie...

Że dopuszcza możliwość...

Przekręciła się, aby być jeszcze bliżej Grega. Ciężko oddychał, podobnie jak ona. Ogarnęło ją silne pożąda - nie, rozpaczliwie pragnęła kochać się z Gregiem, i teraz, gdy ujawniła swe emocje, zaczęła się obawiać, że ją odrzuci.

Nie poruszył się, kiedy zarzuciła mu ręce na szyję. Jego wargi były miękkie, jakby stworzone do pocałunków, więc Fiona uznała, że chyba nie miał nic przeciwko temu.

Kiedy ramiona Grega objęły ją mocno, a usta zaczęły oddawać pocałunki, Fiona niemal roześmiała się, poczuwszy radosną ulgę. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.

Po kilku oszałamiających minutach Greg odsunął się od niej.

- To chyba nie najlepszy pomysł... Przerwała mu, kładąc palec na jego ustach.

- Nie myśl. Nie analizuj. Bądź tylko ze mną tu i teraz. Niczego od ciebie nie chcę. Nie oczekuję obietnic ani nieszczerych zapewnień.

Gdy podciągnęła jego sweter, Greg podniósł ręce i pozwolił go z siebie zdjąć, a za chwilę zdjął podkoszulek.

Fiona sięgnęła do klamry paska, ale napotkała ręce Grega, który już rozpiął pasek i spodnie. Po chwili był całkiem nagi.

Miał wspaniałe ciało. Fiona położyła dłoń na napiętych mięśniach brzucha. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy Greg zadrżał. Chciała cofnąć rękę, ale przykrył ją dłonią i przesunął trochę niżej.

Jak to możliwe, żeby... Nie, nawet w myślach nie chciała posuwać się tak daleko.

- Nie bój się mnie dotknąć - szepnął. - Przysięgam, że nie gryzę. - Uśmiech zamarł mu na ustach, gdy Fiona usłuchała jego prośby. - Chociaż... chętnie bym lekko cię skubnął.

Delikatnie ugryzł ją w ucho. Fiona zmrużyła oczy i przeciągnęła się jak kotka. Płonęła z pożądania, a zarazem czuła się oszołomiona. Wzbierała w niej energia, która zaraz miała eksplodować.

Ale to za chwilę. Teraz był czas leniwych pieszczot, intymnego przekomarzania się, wzajemnego rozpoznawania reakcji. Już wiedziała, że zbytni pośpiech zabiłby to, co jest tak cudowne: słodką torturę oczekiwania.

Dobrze wiedziała, że zachowuje się skandalicznie, lecz wcale o to nie dbała. Greg wkrótce wyjedzie i nigdy go już nie zobaczy. Chciała z nim być w tej chwili chociaż protestował, to jednak był przy niej.

Była więc dobrą uwodzicielką.

Wcale jej nie odpychał.

Wręcz przeciwnie, położył się na łóżku i obserwował Fionę, czekając, co teraz zrobi.

Ona również się nad tym zastanawiała.

Taka z niej uwodzicielką...

- Ta noc należy do nas - szepnęła.

- Fiono, czy naprawdę tego chcesz?

- Naga wskoczyłam ci do łóżka. Wydedukuj, co to oznacza, detektywie.

- Hm, muszę pomyśleć - droczył się. Wędrowała dłonią po jego twarzy, torsie, a potem

niżej .Czuła się coraz pewniej.

- Już wydedukowałeś?

- Twoja wola, pani.

- Pragniesz mnie?

- Tak...

Zapomniała o stygnącym w kuchni jedzeniu. Jakie to miało znaczenie, gdy jej ciało budziło się do życia, było gotowe do doznań, które przeczuwała i zaraz miała ich doświadczyć.

Nie zapomni nigdy tego pożegnania. Bo była to ich pierwsza i zarazem ostatnia noc. Życie bywa okrutne, choć od czasu do czasu dostarcza pięknych chwil.

Więc trwaj, chwilo.

Greg intensywnie wpatrywał się w Fionę.

- Jesteś jeszcze piękniejsza niż w moich marzeniach - szepnął.

Leżał jednak bez ruchu. Pozwalał się uwodzić, przy znał, że jej pragnie, lecz wciąż dawał szansę, by się wycofała.

Zaczęło ją to denerwować.

Co miała zrobić, by wreszcie zaczął traktować ją jak spragnioną miłości kobietę, a nie naiwną panienkę, którą łatwo można skrzywdzić?

- Do diabła, Greg! - krzyknęła.

- O co chodzi? - Udawał, że nie rozumie.

- Proszę... - Już nie była zła, tylko rozżalona.

- O co prosisz? - zapytał z lekkim rozbawieniem.

- Nie wiem, co teraz robić. Chwilę milczał.

- Dlaczego mnie to nie dziwi? Co chcesz zrobić Fiono? Muszę to wiedzieć, żeby nie doszło do pomyłki Posunęliśmy się już za daleko.

- Za daleko? Jak to za daleko? Jesteśmy dopiero n; początku drogi.

- Fiono, dawałaś mi to już do zrozumienia, ale nada mam wątpliwości. Nie chcę, byś później żałowała...

- Do diabła, przestań traktować mnie jak niedorozwiniętą smarkulę!

- Wcale tak cię nie traktuję.

- A jednak. To prawda, że brak mi doświadczenia, b<

dotąd nie chciałam być z żadnym mężczyzną. Ale mam dwadzieścia pięć lat i dobrze wiem, czego pragnę.

- To znaczy?

- Pragnę się z tobą kochać.

Greg mruknął z rozkoszy, gdy Fiona zaczęła delikatnie go pieścić. Wyzbyła się wszelkiego wstydu. Chciała być odważna i wyuzdana.

I była.

- Fiono, a więc klamka zapadła. Nie wyjdziesz stąd do rana.

- Naucz mnie wszystkiego, proszę.

- Tak...

Wyczuła w nim ogromne napięcie.

- Dlaczego jesteś zdenerwowany? Że ja się denerwuję, to oczywiste, ale ty?

Przyciągnął ją do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu.

- Tak długo nie byłem z kobietą, że nie wiem, jak to się ułoży. - Pokrył jej wargi, oczy, nos i policzki króciutkimi pocałunkami. - Boję się, że nie zapanuję nad sobą, zatracę się w egoistycznej miłości. To może być dla ciebie bolesne, a nawet przerażające. A przecież chciałbym dać ci wszystko, co najpiękniejsze.

- Nie boję się ciebie - wyznała, zajrzawszy mu w oczy i w duszę.

- A powinnaś... - Błyskawicznie przekręcił się na plecy, nie wypuszczając jej z ramion. W jednej chwili zdjął z niej stanik i majteczki, po czym zaczął gwałtownie pieścić i całować jej piersi.

Trochę bolało, lecz zaraz potem Fiona zaczęła krzyczeć z rozkoszy.

Opadła na Grega, opasała nogami jego biodra i okrywała pocałunkami każdy centymetr ciała. Pragnęła dać mu tyle rozkoszy, ile on jej ofiarował.

Nagle poczuła jego dłoń w najbardziej intymnym miejscu. Potem gwałtownie zrzucił z siebie Fionę. Gdy padła na łóżko, ukląkł między jej nogami, pochylił się...

Po chwili zatraciła się zupełnie. Greg pieścił ją coraz gwałtowniej na przemian ustami i dłonią. Poczuła potężne dreszcze rozkoszy. Jej krzyk rozszedł się po całym domu.

Wreszcie nieco się uspokoiła, a zarazem była gotowa do nowych doznań. Czuła w sobie niezwykłą energię, potężną moc, która wprost ją rozsadzała.

Greg patrzył na nią z bezbrzeżną czułością. Odpowiedziała mu tym samym, a jej oczy zaszkliły się łzami.

- To prawda - szepnął.

- Co?

- Twoje oczy zmieniają kolor, kiedy się kochasz. Tak jak to sobie wyobrażałem. - Pochylił się i pocałował ją gorąco.

Pocałunek w niczym nie przypominał tego sprzed dwóch dni.

Czy to było tak niedawno? - pomyślała zdumiona.

Szybko przeszli od niewinnych pieszczot do...

A to dopiero początek. Tak naprawdę noc dopiero się zacznie.

Fiona przeciągnęła się. Dziwiła się swej śmiałości, ale nie czuła wstydu, o nie.

- Zaraz stanę się prawdziwą kobietą - szepnęła cichutko, jakby do siebie.

- Co mówisz?

- Zaraz stanę się prawdziwą kobietą! - krzyknęła na całe gardło.

Lecz w Gregu, tym niepoprawnym skrupulancie, znów odezwały się wyrzuty sumienia. Czy jednak nie wykorzystuje Fiony? Czy postępuje uczciwie?

- Jeśli chcesz, możemy na tym poprzestać - stwierdził pełnym napięcia głosem.

- Greg, o czym ty mówisz?! - zawołała ze złością. Dlaczego mi to robisz - szepnęła rozżalona. - Ta noc

miała być nasza...

- To ty mnie uwodzisz. To ty decydujesz.

- Już zdecydowałam.

- Wiem, Fiono. Więc niech ta noc będzie nasza.

- Och! - Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję. - Czekam, Greg, tak bardzo czekam.

Sięgnął po spodnie, wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego foliowy pakiecik.

- Mam nadzieję, że spełni swoją rolę. Nosiłem to od niepamiętnych czasów. - Szybko naciągnął prezerwatywę. - Daj mi znać, jeżeli cię zaboli - powiedział ochrypłym głosem.

Trochę się bała, ale przede wszystkim chciała, by spełniło się jej pragnienie.

I spełniło się.

To nie było kochanie się z dziewicą, choć Fiona nią była. To był seks ze świadomą swych potrzeb kobietą która wreszcie spotkała właściwego mężczyznę.

Idealnie do siebie pasowali. Z niesamowitą energią, a zarazem z głęboką czułością wspinali się na szczyt.

I razem tam dotarli.

- Chyba umarłem i poszedłem do nieba - powie - dział Greg z westchnieniem.

- To niesamowite, jesteś taki wielki... a jednak troszkę bolało tylko na początku. Potem było już cudownie. A sam koniec... Greg, to po prostu niesamowite! Masz rację, byliśmy w niebie. - Roześmiała się.

- Też się bałem, bo jesteś taka drobniutka. Ale potem... Boże, było tak cudownie!

- Co teraz, profesorze? - niecierpliwie dopominali się o dalszą naukę.

- Och, jest tego całkiem sporo...

Lekcja, z przerwami na odpoczynek, trwała bardzo długo. Greg pokazał Fionie różne oblicza miłości. Wyrafinowane pieszczoty, rozmaite sposoby osiągania rozkoszy.

Chwytała wszystko w lot, domagała się więcej. Od kryła swe ciało, dowiedziała się, że w pełni żyje i roz kwita, gdy złączy się z mężczyzną. Było to dla nie radosne odkrycie. Śmiała się, przekomarzała, krzyczała w ekstazie. To było takie cudowne i niezwykłe.

Nie tylko jej pożądał. Był nią oczarowany. Teraz już wiedział na pewno, że jest wspaniałą kobietą. Delikatną, skromną i subtelną, a zarazem odważną i pełną temperamentu. Czułą i nieco wyciszoną, a także gwałtowną i nienasyconą.

I nie chodziło tylko o seks.

Takich kontrastów było w niej mnóstwo. Kto zdoła do końca poznać Fionę, będzie najszczęśliwszym człowiekiem. I bardzo starym, bo trzeba na to ze sto lat z okładem, uznał Greg.

Wreszcie zmęczenie wzięło górę. Leżeli w milczeniu, rozkosznie wyczerpani.

- Przynieś coś do picia - porosiła.

Gdy wrócił z kuchni z wodą mineralną, powiedział:

- Czy wiesz, że na stole stoi obiad? Całkiem już wystygł.

- Przyszłam tu, by ci powiedzieć, że obiad gotowy. Wsunął dłoń pod kołdrę i ujął pierś Fiony.

- Mam ci przynieść szlafrok?

- Jasne. - Roześmiała się. - Przecież nie będziemy jedli na golasa.

- A dlaczego nie? — zapalił się do tego pomysłu. - Może być całkiem ciekawie.

- Też tak myślę. Ale jest za zimno. Przyniósł jej szlafrok.

- Proszę, madame. - Skłonił się z szacunkiem. Fiona poczuła się nagle onieśmielona, więc owinęła

się szlafrokiem, nie wychodząc spod kołdry.

Greg pokręcił głową, ale nie skomentował ani słowem jej zachowania.

Fiona podgrzała potrawy i usiedli do stołu. Greg nie spuszczał jej z oka.

Jednak ona nie śmiała spojrzeć mu w oczy.

Zaczęli jeść.

Pomyślała, że seks zużywa mnóstwo energii. Jako osoba praktyczna postanowiła dostarczyć organizmowi nieco więcej kalorii, na wypadek gdyby miłosna noc miała następną odsłonę.

Po posiłku poszła na górę wziąć prysznic. Czuła na skórze zapach męskiej wody po goleniu. Z radością zostawiłaby go sobie na pamiątkę.

Posmutniała gwałtownie. Ten Amerykanin skradł je serce, by zaraz wyjechać i nigdy nie wrócić.

Drzwi kabiny otworzyły się tak gwałtownie, że prze straszona Fiona krzyknęła. Stał w nich Greg, za cały ubiór mając tylko uśmiech.

- Mogę się przyłączyć? - Mimo że grzecznie spytał, nie poczekał na odpowiedź, tylko wszedł pod prysznic. - Chodź, umyję ci plecy.

Wyjął mydło i myjkę z wilgotnej dłoni Fiony, odwrócił ją plecami do siebie i zabrał się do pracy. Skrupulatnie wymył nie tylko plecy, ale i biodra, pośladki, nogi, piersi...

- Straszny brudas z ciebie - narzekał. - Szoruję i szoruję, ale wciąż nie widać skóry. A te włosy...

Pisnęła z zadowolenia, gdy jego ręka zawędrowała między jej uda.

Przyciągnął ją do siebie, uniósł w górę i zaczął wykonywać tak prowokacyjne ruchy, że Fiona była gotowa się na niego rzucić.

Co też się stało.

Wskoczyła mu na biodra, gwałtownie domagając się spełnienia. Po jakimś czasie w łazience rozległ się ekstatyczny krzyk.

Potem przeszli do sypialni. Jak to się działo, że wciąż byli nienasyceni?

Jednak wreszcie zasnęli znużeni.

Fiona ocknęła się, gdy Greg wchodził do sypialni. Zapalił lampkę, bo zapadła już noc.

- Nakarmiłem Tygrysa i McTavisha, potem wypuściłem go na wieczorny spacer, poczekałem, aż wróci, i rozpaliłem ogień. Należy mi się za to jakaś nagroda, prawda?

- Tak? - zapytała słabym głosem.

- Owszem. - Ukląkł między jej nogami. Bardzo polubiła tę pozycję.

Jak i wiele innych.

Czytała wiele razy, że podczas pierwszej w życiu miłosnej nocy kobieta powinna uważać, by nie przesadzić. Jednak co miała oznaczać owa przesada, skoro Fiona, choć szalała bez opamiętania, czuła się cudownie i wciąż było jej mało?

Greg pieścił ją, było jej tak dobrze... i nagle pomyślała, że też mogłaby...

Nie, to zbyt śmiałe.

- Greg, czy jest coś, czego nie wolno robić?

Uniósł się nieco.

- Można robić wszystko, co nie czyni krzywdy i da - je rozkosz.

- Więc się odwróć - szepnęła.

Był zdumiony jej śmiałością. Nigdy by się nie odważył zaproponować jej tego sposobu. Gdyby spędzili ze sobą kilka nocy, to tak. Lecz była to ich jedyna noc.

Spełnił jej prośbę. Powiedział Fionie, co i jak powinna robić.

Jej dłonie i usta dały mu niezwykłą rozkosz.

A ona poczuła się kompletnie zepsuta, i było jej z tym dobrze.

Zbyt długo była dziewicą. Czyja to wina?

Nikt nie zawinił. Prawda była taka, że gdyby ni spotkała Grega, pozostałaby niewinna.

Skupiła się na tym, co daje rozkosz. Eksperymentowała, badała reakcje Grega. Cudowna miłosna zabawa

Aż wreszcie nastąpiło spełnienie.

- Nie powinienem... - szepnął.

Nie wycofał się w ostatniej chwili, a przecież była t pierwsza miłosna noc Fiony. Roześmiała się.

- Daj spokój, Greg. Jeszcze nie wiesz, że masz do czynienia z kobietą ponad wszelką miarę zepsutą?

Też się roześmiał.

Przekomarzali się jakiś czas, aż znów wezbrał w nich pożądanie.

- Kochaj mnie - szepnęła.

- Niestety, nie mam już zabezpieczenia - stwierdził ze smutkiem.

- Mam tego pełno w domu - oznajmiła radośnie.

- Co?!

- Jestem głównym zaopatrzeniowcem w wiosce. Niektóre mężatki są tak wstydliwe, że krępują się prosić w sklepie o prezerwatywy.

- A ty się nie krępujesz? - Roześmiał się.

- Kupuję hurtem, gdy wyjeżdżam gdzieś dalej, gdzie nikt mnie nie zna. Gdybym kupowała tutaj, uznano by mnie za ladacznicę.

- A nie jesteś?

- Jestem, ale nie mów o tym nikomu.

- Obiecuję, zachowam dyskrecję. To świetnie, że te wieśniaczki są tak wstydliwe. Gdzie to trzymasz?

- Kuchnia, szafka po prawej stronie, najwyższa półka.

- Już pędzę.

Pognał jak na skrzydłach, wrócił za moment i wskoczył do łóżka.

- Masz tego mnóstwo.

- Mówiłam, że kupuję hurtem.

- Moglibyśmy kochać się co najmniej kilka miesięcy.

- Ale nie będziemy. - Posmutniała gwałtownie.

- Tak, nie będziemy - powtórzył jak echo. Długą chwilę leżeli w milczeniu.

- Nie mówmy już o tym - poprosiła Fiona. - Greg, czas ucieka. Kochajmy się.

- Kochajmy się... - znów za nią powtórzył.

Już wiedział na pewno, że Fiona niczego od niego nie oczekuje poza tą jedną nocą. Że nie będzie do niego dzwonić, szukać kontaktu. Oddawała mu się całkowicie szukała z nim bliskości, zarazem jednak pozostawał? samotna i zamknięta w sobie.

Była dziewicą, a uwiodła go.

Nagle zrozumiał. Ta noc to była jej sprawa. Nie ich tylko jej, bo Fiona tak postanowiła.

Był doświadczonym mężczyzną, lecz poza swoim pożądaniem nie miał nic do zaoferowania. To zrozumiałe, przecież nie chciał się angażować.

Ale dlaczego o niczym nie decydował? Dlaczego wszystko działo się według jej scenariusza?

Bo Fiona tak postanowiła.

Powinno go to zdenerwować, a jednak nie zdenerwowało. Więcej, wzbudziło podziw.

Ta kobieta naprawdę jest niezwykła.

- Fiono...

- Nic nie mów, proszę. Tu nie ma co wyjaśniać Przecież to rozumiesz.

- Tak, rozumiem. - Chciał jej powiedzieć coś ważnego.. . Nie, coś bardzo głupiego, czego w żadnym wypadku nie powinien mówić.

- Żadnych obietnic, Greg.

- Żadnych...

- Kochaj mnie wreszcie.

Tym razem nie było powolnych ruchów i czułych

szeptów. Równocześnie osiągnęli spełnienie, które przypominało wybuch.

Tego chcieli. Zwierzęce pożądanie, gwałtowne spełnienie, ucieczka od najintymniejszej bliskości.

Tak musiało się stać, to było nieuniknione. Przecież, choć tak bardzo spragnieni, już zaczęli oddalać się od siebie.

Greg dobywał wszystkich sił, Fiona szalała, zaprze - czając tym samym, że jest słabą kobietą.

Mimo dramatu, który rozgrywał się w ich samotnych duszach, było im ze sobą cudownie. Gdy Greg wreszcie opadł na Fionę, uśmiechnęła się szeroko, bardzo z siebie zadowolona. Odpędziła już złe myśli i cieszyła się, że tak szybko czyni postępy w sztuce kochania.

Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie dzielić takich doznań z innym mężczyzną.

Zasypiając, pomyślała, że byłoby dobrze, gdyby ciotka Minnie zdążyła nacieszyć się taką rozkoszą z Robinem, zanim zginął. Jeśli tak się stało, to nic dziwnego, ze nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę.

ROZDZIAŁ 11

Fiona ocknęła się po kilku godzinach i sennie wyciągnęła rękę do Grega, żeby się upewnić, że nie był jedynie tworem jej wyobraźni.

Nie znalazła go.

Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Greg mu siał zgasić lampę, bo jedynym źródłem światła było okno, na tle którego dostrzegła sylwetkę Grega, oparte go o framugę. Miał na sobie szlafrok, ręce schował do kieszeni.

- Co się stało? - spytała Fiona.

Stał tyłem do światła, więc jego twarz pogrążona była w mroku.

- Nie chciałem cię obudzić.

- Nie obudziłeś. Porozmawiaj ze mną... proszę. Milczał tak długo, że Fiona przestała czekać na

odpowiedź. Wreszcie wyprostował się, podszedł do łóżka i usiadł na brzegu.

Czuła, że stało się coś złego. Kiedy się kochali, był tak namiętny, jakby pragnął ją przekonać, że tylko ona jedna dla niego istnieje. Nawet po bolesnej rozmowie o rozstaniu.

Czyżby jednak żałował, że się kochali?

Usiadła i przyciągnęła kolana do piersi.

- Co mam ci powiedzieć? - zapytał w końcu.

- O czym myślałeś, stojąc przy oknie?

- O wielu sprawach - odparł niechętnie po chwili namysłu. - Nie ma sensu o tym opowiadać.

Głos Grega wyrażał smutek i rezygnację. Fioną pochyliła się do przodu i dotknęła jego dłoni. Potrzebowała kontaktu fizycznego.

- Żałujesz tego, co między nami zaszło? Odwrócił się i złapał ją za rękę.

- Żałuję? - zapytał pełnym napięcia głosem. - - To zdecydowanie zbyt słabe określenie na to, co w tej chwili czuję.

Przysunęła się bliżej.

- Proszę, nie obwiniaj się o to, co się stało, Greg. Gdybym nie była tak bardzo natrętna...

- Nie bierz na siebie odpowiedzialności za to: co zrobiliśmy. Dziwię się, że nie doszło do tego wcześniej. Napięcie między nami było wręcz namacalne. Zauważyła to nawet twoja ciotka.

- Więc o co chodzi? Dlaczego nie śpisz? Milczał przez chwilę, wreszcie ciężko westchnął.

- Nie jestem zachwycony, że wykorzystałem cię dla zaspokojenia własnych potrzeb, nie zważając na to co

dla ciebie dobre. Wiele razy powtarzałem, że nie zamierzam cię wykorzystać, a jednak właśnie to zrobiłem.

- Rzeczywiście żałujesz, że się kochaliśmy. A przecież to j a cię uwiodłam.

Słowa Fiony wywołały leciutki uśmiech na twarzy Grega. Pochylił głowę i obdarzył ją tak słodkim uśmiechem, że stopniała jak wosk. Jego ciało mówiło własnym językiem, nie bacząc na niespokojne sumienie.

Gdy Fiona go objęła, oboje zadrżeli.

Greg oparł czoło o jej czoło.

- Pewnie to się nie dzieje naprawdę. Pewnie nadal mam halucynacje i kiedy się obudzę, okaże się, że to był tylko sen. Niemal chciałbym, by to był tylko sen. Widzisz, to niczego nie zmienia. Musisz to wiedzieć. Niczego nie zmienia.

- Wiem. Wcale nie miało zmieniać. Mówiliśmy o tym w nocy, żadnych wyjaśnień, żadnych obietnic. Po prostu stało się i już. Nie żałuję. I nie chcę, żebyś ty żałował.

- Nie miałem prawa... - zaczął Greg, ale Fiona położyła mu palce na ustach.

- Nie marnujmy czasu, zostało nam ledwie kilka godzin - szepnęła. - Pamiętaj, żadnych wyjaśnień i obietnic... a także oskarżeń. Tylko przyjemność. Rozkoszujmy się nią.

Greg zrzucił szlafrok, wrócił do łóżka i kochał się z Fioną z taką czułością, że łzy napłynęły jej do oczu.

Obudził się po kilku godzinach. Było już zupełnie jasno. Spojrzał na Fionę, która leżała przy nim z ręką na jego piersi.

Ze snu wyrwało go skrobanie w drzwi. Wstał ostrożnie, żeby nie obudzić Fiony. Ubrał się i otworzył drzwi. Siedział pod nimi McTavish z nieszczęśliwą miną opuszczonego, porzuconego psa.

Greg bez słowa zszedł na dół, nakarmił oba zwierzaki i wypuścił je na dwór. Potem poszedł do łazienki na parterze i przygotował się na spotkanie nowego dnia.

Wziął prysznic i się ogolił. Następnie wrócił do pokoju i w ciągu kilku minut spakował manatki. Rozejrzał się uważnie, po czym wyszedł do holu i postawił walizkę przy drzwiach.

Fiona nadal była pogrążona we śnie. Wiedział, że musiała być kompletnie wykończona. Powinien być hardziej ostrożny, ale cóż, stało się. Po prostu nie potraf zostawić jej w spokoju. Wmawiał sobie, że był to skutek trzyletniej abstynencji.

Teraz już tak nie myślał, ale to w niczym nie zmieniało faktów. Miał obowiązki i musiał wracać do życia, w którym nie było miejsca dla leżącej przed nim młodej kobiety.

Wydarł karteczkę z notesu, który zawsze nosił przy sobie, nakreślił kilka słów i położył ją na poduszce.

Zszedł na dół, podszedł do drzwi kuchennych i gwizdnął na McTavisha, który przybiegł do niego skwapliwie. Greg przykucnął i spojrzał na psa.

- Zostawiam cię tu na straży. Opiekuj się nią, dobrze? Trzymaj się blisko niej i pilnuj, żeby była bezpieczna. - Przyglądał się wchodzącemu po schodach McTavishowi, widział, jak otworzył sobie łapą drzwi sypialni i zniknął w środku.

Podniósł walizkę i wyszedł frontowymi drzwiami.

Od Glasgow dzieliło go kilka godzin jazdy. Potem planował zatrzymać się w hotelu w pobliżu lotniska, żeby zdążyć na poranny samolot do domu. Starał się nie myśleć o niczym innym. Nie chciał wspomnień.

Wracał do domu. Tylko to się liczyło.

Fiona czuła ciężar ciała Grega, leżącego w jej łóżku. Jeszcze nie wyjechał, pomyślała zadowolona. Zdawała sobie sprawę, że powinien wcześnie wyruszyć w drogę, ale mogła jeszcze przez chwilę poudawać przed sobą, że zamierzał pozostać z nią w Szkocji.

Nie otwierając oczu, wyciągnęła rękę. I gwałtownie otworzyła oczy. Usiadła na łóżku i spojrzała na wyciągniętego przy niej McTavisha.

- Co ty tu robisz?! - zawołała rozczarowana i zarazem rozbawiona. - Przecież wiesz, że nie wolno ci spać w łóżku!

McTavish walił ogonem w materac.

Fiona rozejrzała się po pokoju... i nagle zrozumiała, że Greg wyjechał. Spojrzała na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że dochodzi południe. Niewątpliwie Grega nie było już od kilku godzin.

Odrzuciła kołdrę, wstała i poszła do łazienki. Dopiero pod prysznicem dała upust uczuciom. Przestała trzymać się ryzach. I tylko ona wiedziała, ile łez spłynęło

tego ranka wraz ze strumieniami wody.

Kiedy wytarła się i ubrała, zdołała już wziąć się w garść. Przecież miała swoje życie. Od początku wiedziała, że Greg wyjedzie.

Nie żałowała, że się z nim kochała. Nieważne, w jaki sposób postrzegał to, co się im przytrafiło. Fiona była pewna, że głęboko przeżywał rodzące się między nimi uczucie, nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać.

Przynajmniej na kilka godzin pozwolił, by runęły mury, którymi odgrodził się od świata, i pozwolił Fionie zbliżyć się do siebie. Otworzył się przed nią, dzięki czemu zrozumiała, jak bardzo jest wrażliwy. W przeciwnym razie nie zerwałby się w środku nocy dręczony wyrzutami sumienia z powodu tego, co między nimi zaszło.

Zanim Fiona wróciła z łazienki, McTavish zszedł już na dół. Zdjęła z łóżka prześcieradła i pościeliła czyste.

Dopiero wtedy dostrzegła na podłodze złożoną kartkę. Podniosła ją, rozłożyła i powoli usiadła na brzegu łóżka.

Fiono!

Nie miałem sumienia cię budzić, więc wymykam się jak tchórz i tą drogą mówię ci do widzenia. Nigdy nie zdołam odwdzięczyć ci się za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.

Trzymaj się. Greg

Łzy znowu pociekły jej po policzkach, ale nie zamierzała się rozklejać. Ani teraz, ani nigdy. Co się stało, to się nie odstanie, choćby nawet tego chciała. A wcale nie chciała. Dotknęła palcem opuchniętych warg i wyszeptała:

- Nigdy cię nie zapomnę, Gregu Dumasie. To moje błogosławieństwo i przekleństwo zarazem.

Greg wszedł na pokład lecącego do Stanów samolotu jako jeden z pierwszych. W nocy prawie nie zmrużyć oka, pomimo zmęczenia wielogodzinną jazdą z Gler Cairn.

Kiedy wreszcie zasnął, śnił o Jill, w czym nie było nic niezwykłego, ale ten sen różnił się od innych. Tym razem nie dotyczył jej śmierci. Greg tłumaczył jej, dla czego kochał się z inną kobietą.

Obudził się z poczuciem, że jest najgorszym bydlakiem, jaki chadza po ziemi. Nawet po przebudzeniu nie mógł pozbyć się poczucia winy, że związał się z inną kobietą.

Zapiął pasy, zamknął oczy i czekał na start samolotu W tym momencie uświadomił sobie, że swoim zachowaniem skrzywdził Fionę, a nie Jill.

Przyjął, co mu ofiarowała, z pełną świadomością, że niewiele mógł dać w zamian. Była wspaniałomyślna i kochająca, pragnął chronić ją przed jej własnymi nieprzemyślanymi decyzjami. Ale nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie, w pełni wykorzystał okazję.

Zanim samolot wystartował z Glasgow, Greg już mocno spał. Przespał prawie całą drogę do Nowego Jorku. Po lądowaniu był gotów stawić czoło wyzwaniom nadchodzącego dnia, mimo że mocno odczuwał zmianę czasu.

Rodzice Jill wraz z Tiną czekali na niego tuż za odprawą. Córka rzuciła mu się w ramiona, gadając przy tym bez przerwy i obcałowując go od brwi po czubek brody.

Helen uściskała go ze śmiechem, a George podał mu rękę. Dopiero w domu Greg mógł w miarę spokojnie zrelacjonować wyniki swojej wyprawy.

Podczas lunchu opowiadał o Szkocji. Wręczył Tinie pamiątki, które dla niej przywiózł, i ciekawska dziewczynka zasypała go mnóstwem pytań.

Po południu Greg zadzwonił do klientki, żeby zdać raport ze swojej klęski.

- Rezydencja MacLeodów - usłyszał w słuchawce.

- Czy mogę prosić pannę MacLeod? Mówi Greg Dumas.

- A tak, pan Dumas. Mówi Janet O'Reilly, gospodyni panny MacLeod. Wspominała, że może pan zadzwonić pod jej nieobecność.

- Nie ma jej w domu?

- Wyjechała do Włoch. Nie wiem, gdzie teraz jest. Jeśli to coś pilnego, mogę podać panu kilka numerów telefonu.

- Wydaje mi się, że to nie jest tak pilne, aby zawracać jej głowę w czasie podróży. Proszę powiedzieć, żeby zadzwoniła do mnie po powrocie, dobrze?

- Oczywiście, panie Dumas. - Gospodyni zapisała jego numer i odłożyła słuchawkę.

To załatwione. Greg postanowił, że następnego dnia pójdzie do biura napisać raport. Wolał osobiście przekazać pannie MacLeod wiadomość, że Fiona może być jej siostrą. Ciekawe, czy McCloskey potwierdzi, że Fiona jest jedną z trojaczków. To dałoby pannie MacLeod jakiś punkt zaczepienia.

Helen zaproponowała, żeby oboje z Tiną zostali u nich na noc, zamiast wracać do domu. Gregowi było wszystko jedno, więc decyzję pozostawił córce. Teraz, kiedy tatuś był wreszcie w domu, Tina gotowa była spędzić z nim tę noc pod dachem dziadków, zanim wrócą do zwykłej domowej rutyny.

- Wreszcie możesz nam powiedzieć to, czego dotąd nie mówiłeś - zażądała Helen, kiedy Tina poszła do łóżka. W jej oczach błyszczały wesołe iskierki.

Greg spojrzał na nią ze zdumieniem, a George prychnął z niesmakiem zza gazety, a potem mruknął:

- Pójdziesz do piekła za swoje wścibstwo.

- To pójdę. Co się wydarzyło, Greg?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- W takim razie zadam bardziej szczegółowe pytanie. - Helen uśmiechała się już otwarcie. - Nie wspomniałeś ani słowem o Fionie. Chcę dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

- Przecież już ci mówiłem, Helen. Fiona była tak miła, że zaopiekowała się mną w chorobie. Potem logika nakazywała zostać u niej i na miejscu przejrzeć archiwum jej ojca.

- Mówiłeś, że ma dwadzieścia pięć lat. Wysoka, niska, blondynka, brunetka? Jak wygląda?

Greg westchnął i przeczesał ręką włosy.

- Drobna, szczuplutka, takie pięć minut. Ruda.

- Spodobała ci się, prawda? - zapytała Helen, kiedy po dłuższej chwili ciszy zrozumiała, że Greg nie zamierza nic więcej powiedzieć.

George odłożył gazetę.

- Zostaw go w spokoju, Helen. Czy nie ma prawa do swoich tajemnic?

- Prawo może i ma, ale jakie to prawo, gdy pyta stara kobieta.

- Nie jesteś jeszcze stara, tylko ciekawska jak diabli.

- Taka się urodziłam i taka umrę. - Roześmiała się Helen. - Więc jak, Greg, polubiłeś ją?

- Trochę - mruknął.

- Tylko trochę? Przyznaj, że ci się spodobała.

- Skąd to przypuszczenie? - żachnął się. Helen zupełnie się tym nie przejęła.

- Wywnioskowałam to z twojego głosu. Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie ulga.

- Ulga? - zdumiał się.

- Przez ostatnie trzy lata obsesyjnie pracowałeś. Nie utrzymywałeś kontaktów z nikim poza Tiną i nami. Praca nie rozwiąże twoich problemów, Greg. Liczę na to, że wreszcie to zrozumiałeś. Potrząsnął głową.

- Prowadzę aktywne życie, Helen. Jestem zajęty. Mam córkę, którą bardzo kocham. Czego mi jeszcze potrzeba?

- Kobiety.

- W twoich ustach to brzmi dość dziwnie.

- Bo jestem matką Jill? Ona powiedziałaby ci to samo. Rozpacz po jej śmierci była w pełni zrozumiała. Wszyscy przez to przeszliśmy. Ale życie toczy się dalej. Tina rośnie. Odsunąłeś się od znajomych. Pora, żebyś trochę zwolnił tempo i poznał nowych ludzi.

- Co to ma wspólnego z Fioną?

- Właśnie o to cię pytam, ty zakuta pało! Coś się w tej Szkocji wydarzyło poza sprawą, nad którą pracowałeś, i założę się, że miało to bardzo bliski związek z Fioną MacDonald. Powiedz, czy się mylę?

- Mylisz się!

- Ha! - krzyknęła Helen.

- Odpowiedział ci - wtrącił George - a teraz daj mu święty spokój.

- Właśnie - burknął Greg.

- Dobrze, jeśli ci tak na tym zależy. - Helen podniosła ręce w geście poddania. - Myślałam, że może chciałbyś z kimś o tym porozmawiać. Z kimś, kto cię rozumie. No, ale jeżeli chcesz dusić wszystko w sobie jak przez ostatnie trzy lata, to proszę bardzo! - Odwróciła się i wymaszerowała z pokoju.

- Kobiety! - mruknął George.

- Jednak nie możemy bez nich żyć - odparł nagle rozpromieniony Greg.

George obrzucił go przenikliwym spojrzeniem.

- Wiesz, że Helen miała jak najlepsze intencje. Martwi się o ciebie. Oboje się martwimy.

Greg podszedł do wyciągniętego z wygodnym fotelu teścia i poklepał go po ramieniu.

- Dzięki. Cenię was oboje dużo bardziej, niż mógłbym to wyrazić.

Podszedł do pianina, na którym Helen ustawiła rodzinne fotografie, i długo się im przyglądał.

Jill uśmiechała się do niego z kilkunastu szkolnych zdjęć, potem z fotografii uwieczniającej odbiór uniwersyteckiego dyplomu, a wreszcie z pstrykniętej w szpitalu fotki, na której dumna i szczęśliwa tuli w ramionach nowo narodzoną Tinę.

Jill była piękną kobietą, ciałem i duszą. Wysoka, zmysłowa, o ciemnych, kręconych włosach i egzotycznych rysach. Pierwszą rzeczą, na którą Greg zwrócił uwagę, był jej uśmiech. Biła od niej radość życia.

Przypomniał sobie, jak mu wytykała ponuractwo. Pewnie miała rację. W ciągu pięciu lat małżeństwa z Jill Greg śmiał się częściej niż przez poprzednie dwadzieścia pięć lat swego smutnego życia.

Potrząsnął głową i odwrócił się.

Powiedział George'owi dobranoc i poszedł do gościnnego pokoju. Rozebrał się i położył do łóżka, ale sen

nie nadchodził. Greg założył ramiona pod głową i wrócił do wspomnień.

Matka umarła, kiedy miał osiem lat. Wychowywał go, jeśli w ogóle można użyć tego określenia, ojciec, który po pijanemu zachowywał się wyjątkowo podle. A trzeźwy nie bywał nigdy.

Dopóki razem mieszkali, Greg wielokrotnie wpłacał kaucję, by ojciec mógł wyjść z więzienia, gdzie wsadzano go za kolejne pijackie rozróby. Robił to, chociaż czuł do niego wyłącznie pogardę. Kiedy opuścił dom, nigdy już go nie odwiedził.

Nie miał nawet pojęcia, czy ojciec jeszcze żył.

Przebrnął jakoś przez szkołę i w wieku dwudziestu jeden lat wstąpił do policji. Ciężką pracą dosłużył się awansu i kiedy cztery lata później w jego życiu pojawiła się Jill, Greg był już sierżantem.

Została zatrudniona w jego komisariacie jako cywilny pracownik policji do papierkowej roboty. Pobrali się w tym samym roku, a trzy lata później przyszła na świat Tina. Greg był wówczas bardzo z siebie zadowolony. Zresztą, dlaczegóż by nie? Miał wszystko, czego pragnął: dobrą pracę, piękną żonę, miły domek w spokojnej dzielnicy i ukochaną córeczkę.

Tina miała dwa latka, kiedy zostawili ją pod opieką Helen i George'a, żeby pójść wieczorem do kina. Ciągle jeszcze miał przed oczami obraz Jill. Pamiętał jej sukienkę, uczesanie, skromną biżuterię...

Po seansie wyszli z kina i szli ulicą, rozmawiając

o filmie. Pamiętał, że Jill rozpłakała się pod koniec ze wzruszenia, a on wyśmiewał się z jej sentymentalizmu.

Kiedy mijali sklep, Jill przypomniała sobie, że kończyło się im mleko, więc weszli. Ona ruszyła do stoiska z nabiałem, a Greg przeglądał stojak z prasą przy wejściu.

Przypadkiem skierował wzrok na sprzedawcę. Stał jak sparaliżowany za ladą i wpatrywał się w trzymany przez klienta przedmiot. Greg przesunął się nieco, żeby lepiej widzieć, i wtedy zauważył trzydziestkę ósemkę w ręku nastoletniego punka w skórzanej kurtce.

Greg po cichu odnalazł Jill i wręczył jej telefon komórkowy. Kazał jej wyjść ze sklepu i zawiadomić policję. Słyszał, jak spanikowany sprzedawca tłumaczy bandycie, że nie ma dostępu do sejfu, a w kasie jest zaledwie pięćdziesiąt dolarów.

Greg wyjął broń i stał, czekając na przyjazd radiowozu. Nie przyszło mu do głowy, że szczeniak postawi na rogu wspólnika, który oczywiście zauważy faceta z bronią i podniesie alarm. W chwilę później puścił do wnętrza sklepu serię z broni półautomatycznej i wrzasnął do kumpla, żeby spadał.

Radiowóz podjechał na sygnale w momencie, gdy Greg zastrzelił stojącego na ulicy bandytę. Rabuś ze sklepu pognał na zaplecze, ale tam czekali już na niego policjanci.

Greg błysnął odznaką i ruszył biegiem do frontowego wejścia, żeby sprawdzić, co z Jill. Na ulicy zgromadził się już tłum. Jill leżała na ziemi. Jeden z policjantów

klęczał przy niej. Zabłąkana kula trafiła ją w szyję i rozerwała tętnicę. Nie dało się zatamować krwotoku.

Zmarła w jego ramionach przed przyjazdem karetki pogotowia.

Od tego czasu żył w ciągłym poczuciu winy. Nie powinien wyjmować broni. Powinien złapać Jill i zwiewać gdzie pieprz rośnie, a dopiero potem dzwonić na policję.

A najlepiej, żeby w ogóle nie wstępował do policji. Gdyby został księgowym albo kierowcą ciężarówki, to nie próbowałby zapobiec napadowi, tylko zabrał stamtąd żonę, troszcząc się o jej bezpieczeństwo.

Przez niego zginęła.

Terapeuci, do których chodził przez kilka miesięcy uparcie wbijali mu do głowy, że to jedno z bezsensownych, przypadkowych zabójstw. I że nie było w tym jego winy.

Nawet Helen pytała Grega, jak długo jeszcze zamierza obarczać się odpowiedzialnością za to, co się stało. A teraz chciała wiedzieć, co wydarzyło się w Szkocji.

Wydarzyła się Fiona.

Czarodziejka, która przyjęła pod swój dach i pielęgnowała w chorobie nieprzytomnego z gorączki nieznajomego.

Fiona, która wyglądała tak krucho, a miała niespożyte siły. Święcie przekonana w swej naiwności, że uwiodła Grega.

A może i uwiodła...

Fiona, która obudziła w nim coś, co jak sądził, już dawno w nim umarło.

I od tej pory prześladowały go dwie kobiety. Jedna, która nigdy nie wróci, i druga, zbyt daleka i nazbyt odmienna, by mogła zaistnieć w jego życiu.

Co nie znaczyło oczywiście, że pragnął, by w nim zaistniała. Nie chciał już nigdy czuć się tak bezbronnym. Doświadczyć takiego bólu i poczucia straty.

Wyjechał, nie mówiąc Fionie nic o sobie. Nie było powodu, by do niej wracać.

Kiedy Greg zdołał wreszcie zasnąć, znowu przyśniła mu się Jill. Przyszła do niego i próbowała go pocieszyć. Chciał się przed nią tłumaczyć, ale z uśmiechem pokręciła głową. Wyglądała na szczęśliwą. Powiedziała, że niczego nie żałuje. Że go kocha. Że pragnie jego szczęścia. Prawdziwego szczęścia.

- Już czas, żebyś pozwolił mi odejść - szepnęła. - Jest mi dobrze. Musisz nauczyć się żyć beze mnie.

Pocałowała go po raz ostatni i odeszła. Oddalała się od niego, stawała się coraz mniejsza i mniejsza, aż wreszcie całkiem zniknęła.

ROZDZIAŁ 12

Greg wysiadł z metra i przedzierał się przez tłum, by dotrzeć do restauracji, w której umówił się z Kelly MacLeod. Był już w Nowym Jorku od dwóch tygodni, ale nie udało mu się wrócić do codziennej rutyny. Z dnia na dzień stawał się bardziej niespokojny.

Erotyczne sny o Fionie sprawiały, że budził się rano rozdygotany, w stanie skrajnego podniecenia. Po kilka razy dziennie łapał się na tym, że o najdziwniejszych porach sięga po telefon, żeby choćby usłyszeć jej głos.

Kelly MacLeod oddzwoniła do niego wczoraj. Jej głos przypomniał mu Fionę, chociaż nie było w nim śladu szkockiego akcentu.

Teraz Greg miał się z nią spotkać, żeby przekazać jej ostatnie informacje, których nie zamieścił w raporcie.

Wszedł do restauracji i natychmiast dostrzegł ją przy stoliku pod oknem. W pełnym świetle rzuciły mu się w oczy wyraźne podobieństwa: ten sam owal twarzy, długa, smukła szyja i drobna budowa jak u dziewczyny, która każdej nocy nawiedzała go we śnie.

Kiedy panna MacLeod odwróciła się i spojrzała na

Grega, bardziej uwidoczniły się różnice. Oczy jego klientki były ciemnoniebieskie, a nie zielone jak morze. Włosy, choć równie jedwabiste, jak Fiony, były jasno - blond, bez śladu rudego odcienia. Greg odsunął krzesło i usiadł.

- Mam nadzieję, że nie czekała pani zbyt długo.

Uśmiechnęła się, ale z jej oczu wyzierał smutek, którego w nich nie było podczas poprzedniego spotkania. A może wówczas nie przyglądał jej się tak dokładnie?

- Niech pan zajrzy do menu, to złożymy zamówienie. Ja już wybrałam.

- Muszę pani powiedzieć o czymś, co pominąłem w raporcie - stwierdził Greg, kiedy przyjęto od nich zamówienie i podano im aperitify.

- Tak? O Douglasie i Moirze?

- Nie. Niestety, jeśli o nich chodzi, wyczerpałem wszelkie możliwości śledztwa. Adwokat udzielił mi pewnej informacji, którą moim zdaniem ma pani prawo poznać.

- To znaczy?

- Jest pani jedną z trojaczków, które przyszły na świat tamtego wieczoru... i chyba wiem, gdzie mieszka jedna z pani sióstr.

Kelly wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

- Twierdzi pan, że jestem jedną z trojaczków?

- Tak.

- I nie zatrzymano nas razem?

- Adwokat twierdzi, że postanowili wraz z doktorem was rozdzielić, by zapewnić wam bezpieczeństwo.

- Ze względu na tego krewnego, przed którym uciekła moja matka - powiedziała Kelly w zamyśleniu.

- Właśnie.

- Powiedział pan, że wie, gdzie mieszka jedna z nich. Ale nie obie?

- Szukałem jedynie pani rodziców. Tuż przed wyjazdem ze Szkocji dowiedziałem się od siostry lekarza który odebrał poród, że adoptował on dziewczynkę urodzoną tego samego dnia, co pani. Sądzę, że jego córka Fiona MacDonald, jest pani siostrą.

- Powiedział jej pan o tym?

- Nie mam do tego prawa. To pani jest moją klientką. Przekazuję pani tę informację, a pani sama zdecyduje, co z nią zrobić.

Kelly była bardzo poruszona.

- Siostra - szepnęła. - Mam siostry, o których istnieniu nic nie wiedziałam. Moje życie staje się coraz dziwniejsze.

Przyniesiono zamówione dania, więc zajęli się jedzeniem, nie rozmawiając o sprawie.

- Proszę mi opowiedzieć o Fionie MacDonald - poprosiła Kelly przy kawie. - Czy pan ją widział?

- Nie tylko ją widziałem, ale ponad tydzień mieszkałem w jej domu. Po przyjeździe do Szkocji zachorowałem, a ona opiekowała się mną, dopóki nie wyzdrowiałem.

Wargi Kelly drgnęły.

- To szalenie romantyczne.

Greg wiedział, że tylko się z nim przekomarza, ale i tak nie zdołał opanować zakłopotania. Kelly natychmiast to zauważyła.

- Nie ma w tym nic romantycznego - bronił się.

- Czyżby? - Uśmiechnęła się z życzliwą ironią. - proszę powiedzieć coś więcej.

- Naprawdę mało w tym było romantyzmu. Nie na - leżę do potulnych pacjentów.

- Mogę sobie wyobrazić. - Zachichotała.

Greg rozumiał, że Kelly chciała dowiedzieć się jak najwięcej, więc zaczął jej opowiadać o domku, o McTavishie i kocie, wreszcie o Fionie. Dał się ponieść tematowi i mówił bez końca.

Panna McLeod wsparła brodę na dłoniach i słuchała uważnie, jak Greg opisywał szkockie krajobrazy, ludzi i wydarzenia. Kiedy skończył, nie odzywała się przez dłuższą chwilę, co spotęgowało jeszcze zakłopotaniega. Uznał, że dostarczył jej więcej informacji, niż ciała usłyszeć.

- Jest pan w niej zakochany - powiedziała wreszcie. Greg zmarszczył czoło.

- Skądże. To tylko kobieta, która...

- Stop, stop! Doskonale wiem, że „to tylko kobieta, która". Jest pan niebywale spostrzegawczy, panie Duglas, i potrafi pan drobiazgowo opisać wszystko, co pan widział. To nie podlega dyskusji. Zresztą bez tego nie odnosiłby pan takich sukcesów w swoim zawodzie, wiele osób polecało mi pana, kiedy szukałam detektywa, który zająłby się tą sprawą. Nie chodzi o to, co pań powiedział. Chodzi o to, jak pan to powiedział. Jak pan wymawia jej imię. Proszę nie zaprzeczać, panie Dumas, I czy chce pan do tego się przyznać, czy też nie, pozostaje faktem, że jest pan w niej zakochany. Jeżeli pan sobie życzy, obiecuję, że pozostanie to między nami - Łobuzerski uśmiech Kelly tak bardzo przypomina Fionę, że Greg poczuł silniejszy niż zwykle przypływ bolesnej tęsknoty.

- To nieważne - burknął. - Sądziłem po prostu, że będzie pani chciała czegoś się o niej dowiedzieć.

- Tak, i to bardzo. Mam teraz trochę czasu. Chciałabym wybrać się do Szkocji i poznać siostrę, może spotkałabym się również z tym adwokatem. Mam kolejne zlecenie dla pana: pragnę odszukać także drugą siostrę I chciałabym, żeby przedstawił mnie pan Fionie.

- Nie będę pani do niczego potrzebny, panno MacLeod - stwierdził Greg pospiesznie. - Jestem pewien że może pani wytłumaczyć...

- Pan dobrze ją zna. Lepiej, żeby uprzedził ją par o istnieniu siostry, zanim się spotkamy, nie sądzi pan?

Nie był w tej chwili zdolny do myślenia. Skąd w nim tak gwałtowne uczucia do osoby, o której postanowi zapomnieć?

- Zapłacę, ile pan zażąda, jeśli pojedzie pan ze mną do Szkocji i załatwi dla mnie tę sprawę.

Patrzył na nią oszołomiony. Mówiła serio, ale jej się nie dziwił, przecież szukała rodziny. Nie znalazła biologicznych rodziców, których pragnęła poznać, okazało się jednak, że miała żyjących krewnych.

- Nie wezmę od pani pieniędzy, panno MacLeod, ale jeśli pani sobie życzy, zabiorę panią do Szkocji i przedstawię panu McCloskeyowi i pannie MacDonald.

- A więc ona jest dla pana panną MacDonald? - Zachichotała. - Dobrze, może ją pan tak nazywać, jeśli pan chce. Mam nadzieję, że przygotuje ją pan odpowiednio na wstrząsające odkrycie, że ma siostrę.

- Dla niej to będzie podwójny wstrząs. Jest przekonana, że została adoptowana przez doktorostwo, bo była siostrzenicą pani MacDonald. Odkrycie, że została oszukana, sprawi jej ogromną przykrość.

- Naprawdę?! W takim razie mamy ze sobą jeszcze więcej wspólnego. - Kelly spojrzała na zegarek. - Skoro już wszystko uzgodniliśmy, zajmę się rezerwacją biletów. Nie przyjmuję pana rycerskiej propozycji, zapłacę za stratę czasu i wydatki. - Wstała. - Cieszę się, że nie napisał pan o tym w raporcie. Mogłabym się założyć, że nie dowiedziałabym się z niego wszystkich szczegółów, które pan ujawnił podczas naszej rozmowy.

- Obawiam się, że doszukała się pani w moich słowach więcej, niż chciałem wyrazić, panno MacLeod.

- Naprawdę? Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

Greg ruszył do domu Santinich. Bal się powiedzieć

Helen, że wraca do Szkocji. W drodze do Queens przez

cały czas zastanawiał się nad słowami Kelly i te rozmyślania wcale nie poprawiły mu nastroju. Kiedy dotarł do teściów, był tak rozdrażniony i zdenerwowany, że zaczął się zastanawiać, czy nie zrobiłby lepiej, gdyby najpierw poszedł do domu i nieco się uspokoił.

- To ja! - zawołał, idąc w stronę kuchni, w której skupiało się życie rodziny.

Helen właśnie kończyła dekorować ciasto wiśniami. Spojrzała na Grega ze zdumieniem.

- Czy mój zegarek źle chodzi, czy też wróciłeś wcześniej?

- Wróciłem wcześniej - stwierdził krótko i nalał sobie kawy. Usiadł na krześle i odchylił się do tyłu, balansując na dwóch nogach. Patrzył w przestrzeń.

Helen wsunęła blachę z ciastem do piekarnika, nastawiła czas, nalała sobie kawy i usiadła przy stole naprzeciwko Grega.

- Zły dzień?

Greg usiadł prosto i odstawił filiżankę.

- Tak. Zły dzień, zły tydzień, zły miesiąc!

- Chcesz mi o czymś powiedzieć?

Oparł ramiona na stole i wbił wzrok w filiżankę.

- Tak, bo musisz o tym wiedzieć.

Helen cierpliwie czekała. Wiedziała, że prędzej czy później Greg powie, o co mu chodzi. Nigdy nie był zbyt rozmowny, szczególnie gdy w grę wchodziły uczucia, ale od dawna nie widziała go tak wytrąconego z równowagi.

Spojrzał na nią i zaraz odwrócił wzrok.

- Czy ktoś ci kiedyś poradził, żebyś słuchała, co inni o tobie sądzą? Jeżeli ktoś zaczyna się czepiać wyglądu twojego ogona, to możesz się nie przejmować, bo przecież doskonale wiesz, że nie masz ogona. Ale jeżeli następna osoba napomknie coś o nim... to zaczynasz się zastanawiać, dlaczego ludzie z uporem mówią o czymś, co nie istnieje. Jeśli jednak trzeci człowiek wspomni o tym samym, powinieneś obejrzeć się za siebie, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że jednak masz ten cholerny ogon.

Helen uśmiechnęła się.

- A więc odkryłeś, że masz ogon? Greg jęknął głucho i potarł ręką twarz.

- Gorzej. Znacznie gorzej! Wreszcie dotarło do mnie to, o czym mówiły mi Minnie MacDonald, ty i Kelly MacLeod: zakochałem się w Fionie. - Jednym haustem opróżnił filiżankę.

- I to cię tak niepokoi? - zapytała Helen z uśmiechem.

- Właśnie, do diabła, to mnie tak niepokoi! Jak mogłem być tak nieświadomy własnych uczuć, tak pewny, że pociąg fizyczny to jedno, a budowanie trwałego związku to całkiem co innego? A przecież wciąż o niej myślałem i śniłem po nocach.

- Rozumiem, że Kelly MacLeod pytała cię o Fionę.

- Tak. - Westchnął. - Prosiła, żebym o niej opowiedział. Więc to zrobiłem. Ale tylko to, co widziałem i czego się o niej dowiedziałem. Kelly uznała, że jestem

zakochany, choć wcale mnie nie zna. Najwyraźniej to było oczywiste dla wszystkich poza mną!

- Bardzo słuszna uwaga.

Greg bawił się uszkiem filiżanki.

- Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jak mogłem zakochać się w kimś, kto mieszka po drugiej stronie Atlantyku? To idiotyczne!

- Wiesz, nie zawsze mamy wpływ na to, w kim się zakochujemy. Gdyby tak było, nigdy nie wyszłabym za George'a Santiniego! - Zachichotała na jakieś wspomnienie. - Co zamierzasz z tym fantem zrobić?

Podniósł wzrok znad filiżanki i Helen w jednej chwili zrozumiała, przez co przechodzi.

- Nie wiem - odparł cicho. - Naprawdę nie wiem. Spójrz na to wszystko rozsądnie. Nasze życie jest tak różne... wywodzimy się z innych kultur... Wiem, że ona nie mogłaby żyć tutaj, a czy ja mógłbym się tam przenieść? - Potrząsnął głową. - I to jeszcze przy założeniu, że Fiona odwzajemnia moje uczucia, co wcale nie jest takie pewne.

Pomyślał o ich ostatniej wspólnej nocy. Czy to wtedy zwyczajny pociąg zmienił się w dręczącą, chorobliwą wręcz obsesję? Nie mógł zasnąć, żeby o niej nie śnić. Marzył o Fionie bez przerwy, w domu i w pracy.

- Rozmawiałeś o tym z Tiną?

- Skądże! Ona by tego nie zrozumiała.

- To wcale nie jest takie pewne. Tina nie pamięta Jill. Porozstawiałam wszędzie jej zdjęcia, żeby dziecko

wiedziało przynajmniej, jak wyglądała matka. Czasami mnie o nią pyta, ale widzę wyraźnie, że bardzo potrzebuje matki, młodej kobiety, która jest taka jak matki jej koleżanek.

- Nie wiedziałem.

- Nie chciała ranić twoich uczuć. Kocha tatusia, ale nie może zastąpić jej mamy. Czy Fiona wie o Tinie?

- Wie. Aż mi w to trudno uwierzyć, przecież znaliśmy się tylko tydzień.

- Mówiłeś, że zakochałeś się w Jill od pierwszego wejrzenia.

Greg uśmiechnął się leciutko.

- Tak, choć nie jestem pewien, czy to była miłość. Helen zmarszczyła brwi.

- Dobrze, może w pierwszej chwili to było tylko pożądanie, ale szybko przerodziło się w coś o wiele głębszego.

Greg wstał i nalał sobie kawy, napełniając też filiżankę teściowej.

- Nie chcę znów przez to przechodzić, Helen.

- Przez miłość? Wydawało mi się, że wreszcie pogodziłeś się z myślą, że to już się stało.

- Nie chcę znowu takiego cierpienia i poczucia pustki jak po śmierci Jill. To za bardzo bolało.

- Rozumiem twoją obawę, Greg. Niestety, kiedy kogoś kochamy, rzeczywiście stajemy się bezbronni. Tak to już w życiu bywa. Ale nie przestajemy przez to kochać. Równie dobrze moglibyśmy przestać żyć. Jeżeli tracimy ukochaną osobę, nie pozostaje nam nic innego, jak pogrążyć się w żałobie i żyć dalej. - Przykryła ręką jego dłoń. - Już wystarczająco długo cierpiałeś z powodu miłości. Pora, żebyś zaczął się nią radować, cieszyć życiem u boku ukochanej kobiety. Oboje wiemy, że nic nie jest pewne, więc trzeba doceniać każdą chwilę spędzoną z najdroższą osobą. Już czas, żebyś posłuchał własnych pragnień, Greg. - Zajrzała mu głęboko w oczy. - Jedną z twoich zalet zawsze szczególnie podziwiałam. Chodzi o wytrwałość. Nie rezygnujesz i się nie poddajesz. Greg spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem.

- Od powrotu do domu już z dziesięć razy zaczynałem wykręcać numer Fiony, ale odkładałem słuchawkę. Wyjeżdżając, nie wspomniałem ani słowem o powrocie... a teraz jadę tam znowu, czy mi się to podoba, czy nie.

- Naprawdę? Klientka prosiła, żebyś tam wrócił?

- Zamierza spotkać się z Fioną. I pragnie się dowiedzieć, co się stało z trzecią siostrą. Planuje tam polecieć jak najszybciej i chce, żebym je sobie przedstawił.

- Więc jedziesz do Szkocji. Znakomita sposobność do ponownego spotkania z Fioną.

Trzasnęły drzwi i rozległ się tupot nóżek.

- Tatusiu, już jesteś! - zawołała Tina i rzuciła mu się na szyję.

Wziął ją na kolana, objął i pocałował.

- Jak było w przedszkolu? - zapytał.

- Nuudno. Ale wiesz co? Jedna z mam przyniosła dla wszystkich dzieciaków ciasteczka, więc mieliśmy przyjęcie.

- To świetnie.

Tina zerknęła na Helen.

- Może ty też mogłabyś czasem coś dla nas przynieść?

- Jasne. Powiedz tylko kiedy. - Spojrzała ponad główką Tiny na Grega. - Tatuś ma dla ciebie fantastyczną wiadomość.

Dziewczynka odwróciła się, żeby spojrzeć na ojca.

- Naprawdę?

Greg nabrał powietrza i rzucił się na głęboką wodę.

- Muszę znów pojechać na trochę do Szkocji. Mieszka tam pewna pani, którą bardzo lubię i tęsknię za nią. Mam nadzieję, że ona też za mną tęskni.

- To znaczy, że się z nią ożenisz?

- Nie wiem, ale zamierzam ją zapytać.

- Mogę pojechać z tobą?

- Nie tym razem, ale niedługo tam cię zabiorę. - Greg spojrzał na Helen. - Jej ciotka zapytała mnie, czy chcielibyście się tam przeprowadzić.

Zaskoczona Helen wyprostowała się gwałtownie.

- My? George i ja?

- Tak.

- A wiesz, że to ciekawy pomysł. George od kilku lat mówi o przejściu na emeryturę, ale rezygnuje z obawy, że nie miałby co robić.

- Zamierzam otworzyć filię naszej agencji w Edynburgu - wyjawił Greg. - Mógłbym zatrudnić George'a w biurze, gdyby taka praca mu odpowiadała.

- Kiedy wyjeżdżasz?

- Nie wiem. Kelly MacLeod da mi znać, gdy kupi bilety.

- Zadzwonisz do Fiony, żeby jej powiedzieć? Pomyślał, że mógłby usłyszeć jej głos, wyznać swoje

uczucia, poprosić ją o rękę.

- Chyba nie - odparł po chwili zastanowienia. - . Wolę porozmawiać z nią osobiście. Może mi nawymyślać. Kiedy pomyślę, jak się zachowywałem przez większość czasu spędzonego w jej domu, wcale bym się nie zdziwił.

- Czy ta pani zostanie moją nową mamusią? - zapytała Tina.

- Jeżeli zgodzi się wyjść za mnie, to tak. Tina klasnęła w dłonie.

- Na pewno się zgodzi. Chcę mieć mamusię. - Spojrzała na Helen. - Jesteś bardzo dobrą mamusią... - zaczęła, ale Helen powstrzymała ją ruchem ręki.

- Nie, jestem twoją babcią. I zawsze będę twoją babcią. Już czas, żebyś miała prawdziwą mamusię. Mam nadzieję, że Fiona zechce wejść do klanu Dumasów..

i może również Santinich.

ROZDZIAŁ 13

W trzy tygodnie po wyjeździe z Glen Cairn Greg był już tam znowu. Tym razem miał więcej szczęścia, bo zastał pana McCloskeya w domu. Adwokat przyznał, że Kelly i Fiona należały do trojaczków. Teraz, kiedy przyjechała Kelly, zgodził się podać nazwisko ludzi, którzy adoptowali trzecią siostrę, i ich ostatni znany adres. Wyjaśnił, że etyka zwodowała zabraniała mu przekazywać te informacje komukolwiek poza samymi trojaczkami.

Gdy skończyli rozmowę z adwokatem, Kelly wysłała Grega do Fiony, żeby przygotował ją na spotkanie z siostrą.

W ciągu godziny był już w drodze, nie mógł się doczekać spotkania. Kiedy dotarł do skrętu w drogę dojazdową, serce waliło mu jak młotem. Od tygodnia układał sobie w głowie, co jej powie w zależności od tego, jak zareaguje na jego widok. Był przygotowany na każdą ewentualność.

Poza tą jedną.

Zatrzymał samochód przed domkiem. Z komina nie unosił się dym, co świadczyło, że Fiona spędzała dzień w wiosce.

Wiedział, gdzie chowała zapasowy klucz od kuchennego wejścia. Postanowił przed jej powrotem przywitać się z McTavishem.

Wysiadł z auta, zadowolony, że zaopatrzył się w Edynburgu w odpowiednie na tę pogodę buty i płaszcz. Obszedł dom dookoła, niecierpliwie nasłuchując znajomego szczekania, ale wszędzie panowała głucha cisza. Nie było też śladu Tygrysa.

Greg znalazł klucz i wszedł do kuchni.

W środku ziąb przenikał do szpiku kości, jakby dom nie był ogrzewany od kilku dni.

Rozejrzał się po kuchni i nagle wszystko zrozumiał. Była pusta. Poza standardowym wyposażeniem nie było w niej nic.

Ruszył w stronę głównego wejścia.

- McTavish? Gdzie jesteś, piesku? - Greg stanął w drzwiach salonu. Pomieszczenie zostało ogołocone ze wszystkich drobiazgów, które sprawiały, że wyglądało ciepło i przytulnie. Meble zostały na swoich miejscach z wyjątkiem małego biureczka, przy którym pracował. Zniknęły książki, dywany i bibeloty, jakimi z takim upodobaniem otaczają się kobiety.

Popędził na górę, przeskakując po dwa stopnie. Sypialnia również opustoszała, łóżko straszyło gołym materacem. Greg próbował zebrać myśli. Kogo mógł zapytać o Fionę? Przypomniał sobie farmera, u którego zostawili McTavisha. Nazywał się Patrick McKay.

Natychmiast tam pojechał.

Miał nadzieję, że McTavish powita go jak poprzednim razem, ale kiedy zatrzymał samochód, na podwórku nie pojawiło się żadne zwierzę. Ciepłe światło padało z okien domu, a z komina unosił się zapach palonego torfu.

Serce waliło mu mocno, otarł zimny pot z czoła. Oświetlone okna wiejskiego domu i zapach torfu kojarzyły mu się z Fioną. Wrócił we wspomnieniach do chwil, kiedy rozpalała w kominku, gdy on wertował dokumenty, a płomienie nadawały jej włosom złoty połysk. Wróciły też do niego zapachy i dźwięki przypominające ich ostatnią noc.

Gdzie się podziewała? Zamierzał wyjaśnić jej wszystko, o czym nie chciał mówić poprzednio. Musiał wreszcie jej wyznać, jak bardzo ją kocha i jak gorąco pragnie, by weszła na stałe do jego życia.

Ogarnęła go panika na myśl, że mógłby już nigdy jej nie odnaleźć.

Potrząsnął głową i wysiadł z samochodu. Patrick otworzył drzwi po pierwszym pukaniu.

- O, cześć. Greg, prawda? Wydawało mi się, że słyszałem na podwórku samochód, ale kiedy nikt nie wysiadł, doszedłem do wniosku, że kierowca zabłądził i wjechał tutaj, żeby zawrócić.

Zabłądził" to dobre określenie stanu, w jakim znajdował się Greg.

- Wejdź i rozgrzej się. Jadłeś już? Jedzenie jest w piecu, naszykuję ci.

- Nie chciałbym sprawiać kłopotu... - zaczął Greg, ale Patrick uciszył go ruchem ręki.

- Nonsens. Zawsze mamy mnóstwo jedzenia. Powiem Sharon, żeby postawiła dodatkowe nakrycie. - Greg był oszołomiony nadspodziewanie serdecznym powitaniem. A jeszcze bardziej zdumiało go pytanie gospodarza: - A jak się miewa Fiona? Bardzo jej nam tu brakuje. I nie mów o tym nikomu, ale za McTavishem tęsknimy niemal równie mocno.

Patrick poszedł przodem, a Greg zatrzymał się na chwilę, żeby umyć ręce. Kiedy wszedł do kuchni, na stole stała wielka micha gulaszu i bochenek świeżo upieczonego chleba.

- Szukam Fiony i miałem nadzieję, że wy mi powiecie, gdzie ona się podziewa - wyjaśnił Greg, zabierając się do jedzenia.

- Myślałem, że pojechała za tobą. - Patrick postawił przed nim dzbanek kawy.

- Ze mną? Dlaczego tak pomyślałeś?

- Kilka dni po twoim zniknięciu oznajmiła, że stąd wyjeżdża, więc myślałem, że pojechała za tobą. Mówisz, że nie?

- Nie. Nie miałem z nią kontaktu. Ale w końcu wróci do domku, prawda?

- Powiedziała, że domek spełnił już swoją rolę. Kiedy go ode mnie wynajmowała, uprzedziła od razu, że nie jest pewna, jak długo zostanie. Uspokoiłem ją wtedy, że może zostać, dopóki zechce. Przepraszała za tak

nagłą decyzję o wyjeździe, ale to dla mnie żaden problem. Mam syna, który wprowadzi się tam za kilka miesięcy. Będzie zadowolony, że ma gdzie mieszkać.

Greg był wykończony kilkugodzinną jazdą i przygotowywaniem się do rozmowy z Fioną. Jej zniknięcie było dla niego prawdziwym wstrząsem.

- Szkoda, że nie wiedziałeś o jej wyjeździe - zauważył Patrick. - Dlatego tu przyjechałeś. Chciałeś zobaczyć się z Fioną.

- Tak.

- Wyobrażam sobie, jak by się ucieszyła na twój widok - rzekł z szerokim uśmiechem.

Greg niezgrabnie wstał.

- Jedzenie było pyszne. Podziękuj Sharon. Bardzo mi smakowało. - Zerknął na zegarek. - Nie chcę być niegrzeczny, ale muszę ruszać w drogę.

- Wybij sobie z głowy dalszą jazdę po ciemku. Zostań u nas na noc, wyjedziesz jutro wczesnym rankiem. Mamy kilka wolnych łóżek, a ty, przepraszam, że to mówię, wyglądasz, jakbyś koniecznie potrzebował paru godzin snu.

Greg nie mógł się nadziwić serdeczności tego człowieka. W pierwszej chwili zamierzał się opierać, ale wiedział, że Patrick ma rację. W tej chwili nie był w stanie prowadzić przez kilka godzin.

- Bardzo dziękuję za zaproszenie. Okazujecie niezwykłą serdeczność prawie obcemu człowiekowi.

Patrick wstał i klepnął Grega po plecach.

- Bzdura. Przyjaciel McTavisha jest moim przyjacielem. Chodź, pokażę ci, gdzie możesz się przespać.

Greg nie miał problemów z zaśnięciem. A rano stwierdził ze zdumieniem, że spał nadspodziewanie dobrze. A może był po prostu bardziej zmęczony, niż sądził. Postanowił pożegnać się z gospodarzami i natychmiast ruszać w drogę. Musiał odnaleźć Fionę, choćby nie wiedzieć jak długo przyszło mu jej szukać.

Kiedy wszedł do kuchni, Patrick i Sharon siedzieli już przy suto zastawionym stole. Godzinę później machał im ręką na pożegnanie jak starym przyjaciołom.

Wrócił myślami do Fiony. Pragnął znów ją zobaczyć, objąć, wytłumaczyć, dlaczego wyjechał tak nagle i dlaczego nie umiał rozmawiać z nią o bólu, który nosił w sobie. Chciał usłyszeć jej kojący głos, poczuć jej delikatny dotyk, zobaczyć uśmiech.

Zaczarowana chatka z jego wspomnień zmieniła się w zwyczajny mały domek z podniszczonymi meblami, który czekał, aż ktoś znowu uczyni z niego prawdziwy dom.

Greg zmierzał do Craigmor, bo nie miał pojęcia, gdzie jeszcze mógłby szukać Fiony. Może Minnie będzie coś wiedziała?

Nie było powodu do podejrzeń, że Fionie przytrafiło się coś złego, ale Greg był zaniepokojony.

Zanim dotarł do Craigmor, zdołał już sobie wmówić, że na pewno zamieszkała u ciotki.

Podjechał pod rezydencję MacDonaldów i zatrzymał

samochód u stóp szerokich schodów prowadzących do frontowego wejścia. Musiał zapukać kilka razy, zanim Becky otworzyła.

- Wielki Boże! - zawołała na widok Grega. - A kogóż my tu mamy?! Proszę wejść, panie Dumas. Ochłodziło się od pańskiego wyjazdu, prawda?

- Przepraszam, że niepokoję... - zaczął, ale zamilkł, bo Becky ruszyła w głąb korytarza, dając mu ręką znak, żeby szedł za nią.

- Panna Minnie ucieszy się na pana widok. Czuje się osamotniona, co wydaje się dość dziwnie, zważywszy, że prawie całe życie mieszkała sama.

Greg upadł na duchu. Skoro Minnie MacDonald czuła się osamotniona, to znaczy, że Fiony nie zastanie w tym domu.

Stanął na progu bawialni, Minnie siedziała w fotelu przed kominkiem z kolanami starannie opatulonymi kocem i czytała. Ta scena przypomniała mu sposób, w jaki Fiona zwykle spędzała wieczory. Gregowi ścisnęło się serce.

Minnie odwróciła głowę na dźwięk głosu Becky.

- Przyniosę panu coś ciepłego do picia. Kawy, prawda? Greg kiwnął głową.

- Witaj, Greg - powiedziała Minnie takim tonem, jakby rozstali się zaledwie przed kilku godzinami. - Podejdź do ognia i ogrzej się. Zima przynosi ze sobą wszelkiego rodzaju bóle i dolegliwości, które lokują się w moich kościach. Dlatego nie wstaję na powitanie.

Zdjął płaszcz i kapelusz, po czym podszedł do kominka.

- Miło mi znów panią widzieć, panno MacDonald. Mam nadzieję, że jest pani zdrowa. - Usiadł obok niej w fotelu.

- Jadł pan lunch? - zapytała Minnie, kiedy pojawiła się Becky z tacą.

- Nie. Nie chciałem zatrzymywać się po drodze.

- Zajmę się tym - obiecała Becky z uśmiechem. Potrwa to tylko chwilę.

Minnie nalała mu filiżankę parującej kawy, sobie wzięła herbatę.

- Co pana sprowadza tak szybko z powrotem Oczywiście cieszę się na pana widok, ale przed wyjazdem twierdził pan, że dochodzenie jest już zakończone.

Greg grzał dłonie o filiżankę, zastanawiając się, w jaki sposób odpowiedzieć na pytanie. Swoje uczucia chciał najpierw wyznać Fionie, więc odparł:

- Moja klientka postanowiła przyjechać do Szkocji, żeby się upewnić, czy Fiona naprawdę jest jej siostrą. Poprosiła, żebym jej towarzyszył i przedstawił pani bratanicy.

- Gdzie jest pana klientka?

- W Edynburgu. Powiedziałem, że Fiona nie ma pojęcia o łączącym je pokrewieństwie, więc doszła do wniosku, że powinienem najpierw ją uprzedzić, zanim postawię przed nią nieznaną siostrę.

- Dobrze, że zjawił się pan u mnie. Od kiedy powiedziałam panu o możliwym pokrewieństwie pana klientki z moją bratanicą, zastanawiałam się ciągle, czy nie powinnam Fiony o tym poinformować. W końcu nic jej nie powiedziałam.

- Przyjechałem tu prosto z Glen Cairn. Myślałem, że znajdę tam Fionę, ale się wyprowadziła. Mam nadzieję, że dowiem się od pani, gdzie ją znaleźć.

Minnie pociągnęła łyk herbaty i spojrzała w płomienie. Milczała, dopóki nie opróżniła filiżanki i nie odstawiła jej na stolik.

- Cóż, stało się to, co było chyba nieuniknione. Nigdy nie zapytałam Jamiego, dlaczego wymyślił taką bujdę, żeby wyjaśnić ludziom pojawienie się Fiony. Trudno jej będzie zaakceptować prawdę.

- Wiem.

- Świadomość, że ma siostrę, może poprawić jej nastrój. Była ostatnio bardzo przygnębiona.

Serce Grega zabiło mocniej.

- Rozmawiała z nią pani ostatnio?

- Mniej, niżbym chciała. - Minnie wzruszyła ramionami. - Zawiadomiła mnie o swoim powrocie na tydzień przed przyjazdem do Craigmor, ale dotąd nie udało mi się jej namówić, żeby wpadła z wizytą. - Spojrzała na Grega. - Jest uparta, jeśli jeszcze pan tego nie zauważył.

- Zauważyłem - stwierdził Greg lakonicznie. Mam nadzieję, że powie mi pani, gdzie mieszka.

Becky przyniosła gorący lunch.

- Rozpieszcza mnie pani - powiedział Greg.

- Jeśli pan dopuści, żeby jedzenie wystygło, to bardzo ją pan obrazi - rzuciła Minnie po wyjściu Becky.

Greg posłusznie zabrał się do jedzenia, delektując się każdym kęsem.

- Powiedział pan, że szuka Fiony - zagadnęła Minnie kilka minut później.

- Tak.

- Wróciła do domu. Odziedziczyła go po rodzicach, ale po śmierci Jamiego i Maggie nie mogła w nim mieszkać. Nie wiem, dlaczego postanowiła wrócić, ale cieszę się, że mam ją bliżej. Szkoda tylko, że wciąż przekłada wizytę u mnie. Twierdzi, że nie zdążyła się jeszcze zadomowić, ale to zwykły wykręt. - Minnie spojrzała na Grega z przebiegłą miną. - Może panu uda się ją przekonać.

Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział.

- Poproszę Becky, żeby wskazała panu drogę. Mam nadzieję, że przywiezie pan do mnie drugą siostrę. Chciałabym ją poznać.

Minęła godzina, zanim Greg zdołał wyrwać się dwóm paniom, które zarzucały go niezliczonymi radami. Okazało się, że dom Fiony stał w odległości piętnastu kilometrów od siedziby Minnie. Kiedy Greg zatrzymał się przed nim, rozejrzał się z niemym podziwem.

Kamienny dom wzniesiono na wrzynającym się w jezioro cyplu. Sceneria stwarzała nastrój spokoju i błogości. Krajobraz różnił się od okolic Glen Cairn przede

wszystkim tym, że tutaj wzgórza porośnięte były gęstą roślinnością, a wokół rosło mnóstwo drzew.

Kiedy wysiadł z samochodu i otworzył drewnianą furtkę, usłyszał szczekanie psa. McTavish zawiadamiał o jego przyjeździe. Szczekanie wyrażało taką radość i podniecenie, że Greg uśmiechnął się. Wyglądało na to, że przynajmniej jeden z mieszkańców domu powita go przyjaźnie.

Po kilku schodkach wszedł na szeroki ganek i stanął pod zaopatrzonymi w owalne okienko drzwiami. Widział miotającego się pod drzwiami McTavisha, ale nic nie wskazywało, by ktokolwiek poza nim był w domu.

Greg zapukał i czekał.

Chociaż w holu panował półmrok, widział część klatki schodowej i zauważył schodzącą na dół Fionę, która mówiła coś do psa.

Potem otworzyła drzwi i spojrzała na niego, zaszokowana, zaś Greg wpatrywał się w nią z bezbrzeżnym wprost zachwytem. Pragnął natychmiast porwać ją w ramiona, mocno przytulić i błagać, by już nigdy nie znikała z jego życia. ; - Greg? - zapytała z niedowierzaniem.

Kiwnął tylko głową, bo nie ufał własnemu głosowi.

McTavish wypadł zza drzwi i przywitał go po swojemu. Greg zyskał kilka chwil, żeby wziąć się w garść.

- Miło cię znów widzieć, stary - powiedział, poklepując wielki psi łeb.

Fiona nagle przypomniała sobie o dobrych manierach.

- Wejdź, proszę. Pewnie zmarzłeś. - Otworzyła drzwi szeroko, żeby wpuścić do domu Grega i McTavisha.

- Masz wspaniały dom - powiedział Greg, rozglądając się po szerokim holu.

Uśmiechnęła się.

- Dziękuję. Jest o wiele za duży dla jednej osoby. Zastanawiam się, co z nim zrobić.

- Mogłabyś go sprzedać? - zdumiał się.

- Nie jestem pewna. Tutaj mieszkali moi rodzice, tu także mieścił się gabinet, w którym ojciec przyjmował pacjentów. Zaczynam się zastanawiać nad powrotem na medycynę. Po studiach mogłabym korzystać z tego gabinetu.

Greg zajrzał do jednego z pokojów na parterze, który niegdyś służył za poczekalnię.

- Gdzie moglibyśmy porozmawiać?

Fiona odwróciła się i bez słowa poprowadziła go w drugi koniec holu. Otworzyła drzwi i zaprosiła go do bawialni, w której Greg zauważył wiele przedmiotów znanych mu z poprzedniego domu.

- Dlaczego zostawiłaś Glen Cairn?

- Przyszedł czas. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś ciebie zobaczę. Po co przyjechałeś?

Stała przy drzwiach, jakby gotowała się do ucieczki. Była bardzo blada i miała ciemne sińce pod oczami. Chciał zapytać, czy nie chorowała, ale zawahał się.

Usiadła w fotelu i zaprosiła gestem, by uczynił to samo. Wybrał fotel, który stał najbliżej Fiony. Usiadł

na brzeżku, oparł łokcie na kolanach i pochylił się do przodu.

- Jak się czujesz? - zapytał w widoczną troską.

Twarz Fiony okryła się natychmiast ciemnym rumieńcem, przypominając mu, z jaką łatwością wpadała w zakłopotanie. Kolory przynajmniej ukryły niepokojącą bladość.

- Jestem trochę przemęczona. Musiałam się rozpakować i zadomowić.

Greg nie zdołał się opanować i ujął ją za rękę.

- Przepraszam, że ulotniłem się bez słowa. Ten wyjazd był jedną z najtrudniejszych decyzji, jaką w życiu podjąłem.

Napięcie na twarzy Fiony zelżało. - Musiałeś zdążyć na samolot. Wiedziałam o tym. Odetchnął głęboko.

- Nazywam się Gregory Alan Dumas. Przez całe życie mieszkałem w Queens. Mama umarła, kiedy byłem mały. Do czasu kiedy mogłem sam zatroszczyć się o siebie, mieszkałem z ojcem, który był alkoholikiem.

Do licha! To trudniejsze, niż się spodziewał. Odchrząknął.

- Wstąpiłem do policji. - Urwał i znów głęboko odetchnął. - Przed ośmioma laty poznałem i poślubiłem Jillian Noreen Santini. Mam pięcioletnią córkę. Trzy lata temu zabłąkana kula ugodziła Jill podczas napadu na sklep. Nie byłem wtedy na służbie, a w tym sklepie znaleźliśmy się przypadkowo. Ale na służbie czy nie byłem policjantem. Nie mogłem odejść, skoro na moich oczach popełniano przestępstwo. Więc zostałem i dlatego Jill zginęła.

Greg słyszał własne słowa, które obiektywnie relacjonowały śmierć Jill, i nie poczuł dobrze znanego, gwałtownego poczucia straty. Po raz pierwszy od tamtej chwili zrozumiał, że to naprawdę był tragiczny wypadek, któremu nie mógł w żaden sposób zapobiec. Zareagował na napad, jak go uczono, i gdyby znów znalazł się w podobnej sytuacji, zrobiłby to samo.

- Odszedłem z policji i otworzyłem prywatną agencję detektywistyczną. - Uświadomił sobie, że przez cały czas trzymał dłoń Fiony, która nie spuszczała z niego wzroku. - Przepraszam, że nie powiedziałem ci tego wszystkiego, kiedy zapytałaś. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, co się ze mną dzieje.

Oswobodziła rękę i dotknęła jego policzka.

- A co się działo? - zapytała cicho.

- Kiedy stąd wyjechałem, moje serce zostało przy tobie, choć nie byłem jeszcze gotów przyznać się do tego ani przed tobą, ani nawet przed sobą. - Odwrócił głowę i ucałował dłoń Fiony. - Aż do czasu gdy zniknęłaś z mojego życia, nie zdawałem sobie sprawy, że cię kocham. - Serce Grega gwałtownie przyspieszyło rytm. Oddychał z trudem. - Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co między nami zaszło, więc nie mam pojęcia, co czujesz. - Znów ujął dłonie Fiony i wyczuł, że jej puls bił bardzo szybko.

Umilkł. Czy to, co powiedział, miało sens? Przygotował sobie przecież całkiem inną przemowę.

Fiona położyła mu ręce na ramionach i uśmiechnęła się.

- Pierwszej nocy po przyjeździe, kiedy majaczyłeś w gorączce, wydawało ci się, że jestem Jill. Pociągnąłeś mnie na łóżko i wsunąłeś dłoń pod ubranie. Aż do tej pory nie wiedziałam, co to pożądanie. Nie miałam pojęcia, jak potężna może być namiętność... a przecież zdawałam sobie sprawę, że twoje słowa i pieszczoty nie były przeznaczone dla mnie.

Greg spojrzał na nią z przerażeniem. Ledwo pamiętał gorączkowe majaki, ale nic takiego... - Przepraszam, Fiono. Nie wiedziałem. Mocniej zacisnęła palce na jego ramionach. - Oczywiście, że nie wiedziałeś, i gdybyś nie wrócił, to na pewno byś się o tym nie dowiedział. Nawet nie przypuszczałam, że można w taki sposób reagować na mężczyznę. Od tego czasu nie mogłam przestać o tobie myśleć, a ostatniej nocy przed twoim wyjazdem doszłam do wniosku, że chcę choć raz w życiu zaznać twojej namiętności przeznaczonej dla mnie, a nie dla kogoś innego. Musiałam się z tobą kochać. - Zamilkła na chwilę i uśmiechnęła się nieśmiało. - I nie zawiodłam się.

Greg nie wytrzymał dłużej. Porwał Fionę na ręce i ruszył do holu. Przebył schody, przeskakując po dwa stopnie, i zatrzymał się dopiero na górze.

- Twój pokój, Fiono! - zawołał niecierpliwie. - Który to?

Wskazała uchylone drzwi. Zaniósł ją na ogromne łoże i w wielkim pośpiechu rozebrał ich oboje.

Fiona wyciągnęła do niego ręce. Objął ją i zaczął całować z miłością i namiętnością, które do tej pory starał się trzymać na wodzy; Nie przerywając pocałunku, zmienił pozycję tak, że Fiona znalazła się nad nim, opasując nogami jego biodra.

Chciał kochać się powoli i delikatnie, żeby wyrazić całą swą miłość, ale oboje byli zbyt niecierpliwi. Pędzili naprzód bez wytchnienia i równocześnie eksplodowali w oszałamiającym orgazmie.

Zanim wrócił im normalny oddech, Greg znowu zaczął całować Fionę, wędrując wargami po jej szyi i piersiach. Nie miał najmniejszych wątpliwości, z kim się kochał i z kim pragnął się kochać aż po kres swoich dni. Okrywał pocałunkami każdy centymetr ukochanego ciała.

Uniósł głowę i powoli znowu wszedł w Fionę, patrząc jej w oczy.

- Wyjdź za mnie. - Zarazem błagał i żądał, wiedząc, że walczy o coś, co w życiu najważniejsze. - Zgódź się, bo nie wypuszczę cię z łóżka, dopóki nie zdołam cię przekonać, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

Oddawała mu się namiętnie, z rozkoszą. Błyszczące oczy utkwiła w źrenicach Grega.

- Chcę za ciebie wyjść - zdołała wykrztusić - ale tyle spraw trzeba najpierw rozważyć, na przykład gdzie będziemy mieszkać i jak mnie przyjmie twoja rodzina... - Wywód Fiony przerwał pomruk rozkoszy.

- Poradzimy sobie ze wszystkim. Obiecuję...

Już nie byli w stanie rozmawiać, bo miłość pochłonęła ich bez reszty. Czas rozłąki był bolesny, lecz teraz los sowicie im to wynagradzał.

Zmierzali do celu, wiedząc, że oto spełnia się cud. Będą razem na zawsze.

Fiona krzyknęła, przeżywając najwyższą rozkosz, a potem opadła bez sił.

Greg objął ją ramionami i zapadł w sen.

Obudził się jakiś czas później, kiedy Fiona próbowała uwolnić się z jego objęć.

- Dokąd się wybierasz? - spytał i przygarnął ją do siebie.

- Podsycić ogień. - Wskazała na dogasający żar w kominku.

- Daj mi chwilę. - Wciąż był kompletnie wyczerpany. Opuściło go napięcie, z którym zmagał się tyle czasu. Leżeć, nic nie robić... - Zaraz dojdę do siebie i zajmę się kominkiem.

Odsunęła się od niego.

- Nie. Zostań. Zaraz wracam. - I rzeczywiście, po chwili była już przy nim w łóżku.

- No więc - mruknął Greg, skubiąc wargami jej ucho - naprawdę wyjdziesz za mnie? Moja rodzina z radością akceptuje ten pomysł. Już nie mogą się doczekać, kiedy zostanę zaobrączkowany. Solidnie im zalazłem za skórę, ale mają nadzieję, że małżeństwo zbawiennie wpłynie na mój charakter.

Podniosła głowę i spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Tak sądzisz? Trudna sprawa...

- Jak już byłaś uprzejma zauważyć, masz w tej dziedzinie spore pole do popisu. - Przyciągnął ją do siebie. - Zamierzam otworzyć filię mojej agencji w Edynburgu. Co ty na to? To by ci odpowiadało?

Głośno wciągnęła powietrze, bo ujął jej piersi w dłonie i zaczął drażnić brodawki.

- A Tina i jej dziadkowie? - wykrztusiła.

- Myślę, że Minnie miała dobry pomysł. Zasugerowała, żebyśmy przeprowadzili się tutaj wszyscy.

Fiona zesztywniała i odsunęła się nieco od Grega, by spojrzeć mu w oczy.

- Minnie? Czy masz na myśli moją ciotkę? Kiedy ci to powiedziała?

- Rano, po tej nocy, którą przegadaliśmy, oglądając albumy z twoimi zdjęciami z dzieciństwa.

- Nie mówiłeś mi o tym.

- Podobały mi się te zdjęcia. Mówiłem ci przecież, że chciałbym je zobaczyć. Minnie zaspokoiła moją ciekawość.

- Miałam na myśli jej sugestię, żeby wszyscy przenieśli się do Szkocji.

- Zdaje się, że to mój dzień zwierzeń. - Greg spojrzał na zegarek. - Wrócisz ze mną do Edynburga?

- Dzisiaj? Dlaczego?

Wyglądała przepięknie w blasku płomieni, które nadawały jej skórze i włosom ciepły połysk. Greg jeszcze nie przywykł do gwałtownych przypływów miłości; które ogarniały go, ilekroć spojrzał na Fionę.

Usiadł i pocałował ją w czubek nosa.

- Jest tam ktoś, kogo pragnę ci przedstawić.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Przeznaczenie puka do drzwi
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 01 Przeznaczenie puka do drzwi
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr ?r losu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Mężczyzna z portretu
Candace Camp Gdy szczęście puka do drzwi 01 Cudze dziecko
Gdy obcy puka do drzwi
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 02 Mężczyzna z portretu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 03 Dar losu
Pade Victoria Gdy szczęście puka do drzwi 02 Niemowlę w spadku
MacKenzie Myrna Gdy szczęście puka do drzwi 03 Dzieciaki na plan!(1)
Kto puka do naszych drzwi, Świadkowie Jechowy
Montaz zamka do drzwi id 307578 Nieznany
Problem ochrony tajemnicy spowiedzi w polskim prawie procesowym do druku
Korulska Dzieci pukają do drzwi kamienia
Do-Druku-4, ELASTYCZNOŚĆ POPYTU określa stopień wrażliwości popytu na zmianę lub wahania trzech zmie