Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Pod obcym niebem

Bente Pedersen

POD OBCYM NIEBEM

1

Wszystko si臋 sko艅czy艂o. Wszystko.

Wszystko przepad艂o w chwili, w kt贸rej Mikkal wy­da艂 ostatnie tchnienie w jej ramionach.

Wok贸艂 tej chwili kr膮偶y艂a ka偶da my艣l Raiji.

To koniec.

Tamta kula jej by艂a przeznaczona, j膮 powinna tra­fi膰. Gdyby tak si臋 sta艂o, omin膮艂by j膮 wielki b贸l. Nie zosta艂aby skazana na 偶ycie, kt贸re straci艂o ju偶 sens.

Szcz臋艣cie...

Ka偶d膮 sekund臋 偶ycia Raiji przenika艂a nadzieja na szcz臋艣cie. Ka偶dy kolejny oddech bra艂a z przekonaniem, 偶e nie czyni tego nadaremnie. Elle obieca艂a to kiedy艣 szczup艂ej dziewczynce. Na dzieci臋cej w贸wczas d艂oni doj­rza艂a szcz臋艣cie, o kt贸re Raija mia艂a zawzi臋cie walczy膰.

Niebo 艣wiadkiem, i偶 walczy艂a. Zawzi臋cie.

A jej szcz臋艣ciu by艂o na imi臋 Mikkal. Teraz Mikkal nie 偶yje. Tylko 偶yj膮cy mog膮 by膰 szcz臋艣liwi.

Wszystkie 艂zy, t臋sknoty i marzenia okaza艂y si臋 nada­remne. A przecie偶 od najwcze艣niejszej m艂odo艣ci p艂a­ka艂a, t臋skni艂a i marzy艂a. O Mikkalu.

Wierzy艂a, 偶e maj膮 przed sob膮 wsp贸ln膮 przysz艂o艣膰, i oczekiwa艂a jej.

Wszystkie nadzieje Raiji wi膮za艂y si臋 z ow膮 przepo­wiedni膮, kt贸ra by艂a jednym ze wspomnie艅 z dzieci艅stwa.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e ma prawo oczekiwa膰 spe艂nienia tej mglistej obietnicy wypowiedzianej ustami sta­rej kobiety.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e ma prawo do szcz臋艣cia. Je艣li ktokolwiek ma prawo do szcz臋艣cia, to w艂a艣nie ona.

A tymczasem wszystko przepad艂o.

Wszystko przepad艂o w mgnieniu oka, w chwili gdy Mikkal zgin膮艂 od kuli mordercy na za艣nie偶onym targo­wisku po艣r贸d pokrzywionych przez wiatry stragan贸w.

Bezsensowny koniec 偶ycia.

Przera偶aj膮co bezsensowny koniec 偶ycia Mikkala.

Koniec jej 偶ycia.

Trudno to by艂o wyt艂umaczy膰 Jewgienijowi.

- Je艣li tego nie rozumiesz - m贸wi艂a mu Raija - to znaczy, 偶e nigdy nie kocha艂e艣.

Wci膮偶 mia艂a zap艂akane oczy. Odbili od brzegu ju偶 trzy dni temu, a ona bez przerwy p艂aka艂a.

Pod膮偶ali na wsch贸d. Po raz kolejny. Raija by艂a pew­na, 偶e tym razem dotrze do celu. Nie zamierza艂a zn贸w sta膰 samotnie na nagim wybrze偶u i patrze膰 na znika­j膮c膮 na horyzoncie szkut臋.

Nadesz艂a pora, by uda膰 si臋 w t臋 podr贸偶. Raija po­stanowi艂a uciec z Ruiji. Uciec przed w艂adz膮 pa艅stwo­w膮 i przed cz艂owiekiem, kt贸ry pragn膮艂 jej 艣mierci.

Opu艣ci艂a kraj, kt贸ry obdarowa艂 j膮 prawie wszyst­kim, by p贸藕niej odebra膰 to, co najwa偶niejsze.

Wolno艣膰 mog艂a odzyska膰 tylko w kraju niesko艅cze­nie wielkim. I bardziej obcym ni偶 mo偶na to sobie wy­obrazi膰.

W Rosji.

Przysz艂o艣膰 Raiji zale偶a艂a od Jewgienija. Nie zna艂a ni­kogo innego. Tylko z nim mog艂a porozmawia膰.

Ale Jewgienij nie potrafi艂 jej zrozumie膰.

- Chcia艂bym, 偶eby艣 si臋 wreszcie wyp艂aka艂a, wy偶ali­艂a i zostawi艂a to wszystko za sob膮. Raz na zawsze.. Krzycz. W艣ciekaj si臋. Wyrzu膰 to z siebie, Raiju. Nie ma sensu, by艣 skazywa艂a si臋 na 艣mier膰 za 偶ycia. Dla niego nie ma to 偶adnego znaczenia. On umar艂. I nie przywr贸cisz mu 偶ycia, niszcz膮c w艂asn膮 przysz艂o艣膰.

- Jeste艣 najwi臋kszym barbarzy艅c膮, jakiego kiedykol­wiek spotka艂am - mrukn臋艂a Raija. By艂o to jedno z ulu­bionych s艂贸w Aleksieja. Raija kolekcjonowa艂a r贸偶ne s艂owa. Przyswaja艂a je po to, by ich u偶ywa膰. Nawet w takiej chwili potrafi艂a odnale藕膰 w艂a艣ciwy zwrot.

- Nie jestem wi臋kszym barbarzy艅c膮 ni偶 ty, moja dro­ga. Widz臋 tylko, 偶e sama sobie szkodzisz. Je艣li twoje 偶y­cie ju偶 si臋 sko艅czy艂o, to dlaczego uciekasz? - zapyta艂 wy­zywaj膮co. - Dlaczego wsiad艂a艣 na pok艂ad mojego statku, je艣li naprawd臋 masz do艣膰 偶ycia? Nie by艂oby pro艣ciej zo­sta膰 tam i pozwoli膰, by ci臋 zabili? Zdaje si臋, 偶e znalaz艂a艣 si臋 tu ca艂kiem dobrowolnie. Reijo nie przyprowadzi艂 ci臋 si艂膮. Co艣 trzyma ci臋 przy 偶yciu, Raiju. A wi臋c w twoim zachowaniu jest troch臋 ob艂udy. 呕a艂oba jest rzecz膮 ludz­k膮. Pozwol臋 ci go op艂akiwa膰. Ale nie m贸w mi, 偶e twoje 偶ycie si臋 sko艅czy艂o tylko dlatego, 偶e on umar艂.

- Kocha艂am go - powiedzia艂a Raija bu艅czucznie. - Kocha艂am go bardziej, ni偶 mo偶esz sobie wyobrazi膰. Do szale艅stwa. Tego nie da si臋 z niczym por贸wna膰. Z 偶adnym innym uczuciem. On by艂 sensem mojego 偶ycia. On by艂 moim 偶yciem, Jewgienij.

Jewgienij s艂ucha艂 uwa偶nie. By艂 to przystojny m臋偶­czyzna o melancholijnym spojrzeniu br膮zowych oczu, z blizn膮 na brodzie, kt贸ra uwydatnia艂a si臋 w贸wczas, gdy zagryza艂 z臋by z b贸lu.

Raija wcale tego nie zauwa偶y艂a. By艂a ca艂kiem za艣lepiona w艂asnym nieszcz臋艣ciem. Na Jewgienija Dymitrowicza Bykowa nie zwraca艂a uwagi i on 艣wietnie o tym wiedzia艂.

- 呕aden cz艂owiek nie mo偶e by膰 偶yciem kogo艣 inne­go, Raiju - t艂umaczy艂 Rosjanin 艂agodnie swym g艂臋bo­kim g艂osem. - Nie wolno nikogo kocha膰 w ten spos贸b. Nie wolno 偶y膰 wy艂膮cznie 偶yciem tego drugiego. Traci si臋 w贸wczas w艂asne, policzone przecie偶 godziny i dni... - Jewgienij m贸wi艂 d艂ugo i mia艂 nadziej臋, 偶e Raija nie s艂y­szy tej dziwnej nuty w jego g艂osie. M贸wi艂 bowiem tyle偶 do niej, co i do siebie. S艂owa te w r贸wnym stopniu do­tyczy艂y tego, co sam robi艂 ze swoim 偶yciem, z przypi­sanym sobie czasem.

- 呕ycie, moja droga, to nie to, o czym marzysz. Nie to, czego pragniesz, by si臋 zdarzy艂o jutro czy w przy­sz艂ym roku. Albo za dziesi臋膰 lat. 呕ycie to nie to, co mo偶e si臋 wydarzy膰, je艣li tylko... 呕ycie jest tu i teraz. Na przek贸r wszystkim twoim 鈥瀓e艣li鈥 i 鈥瀖o偶e鈥, kt贸re nigdy si臋 nie spe艂ni膮. 呕ycie toczy si臋 niezale偶nie od twoich marze艅. Niezale偶nie od twoich t臋sknot. I takie w艂a艣nie jest: pe艂ne goryczy. Ale twoje. Masz je we w艂a­snych r臋kach w ka偶dej chwili. 呕ycie nie zacznie si臋 z dniem jutrzejszym, cho膰 wierzysz, 偶e on b臋dzie ja­艣niejszy. Powtarzam: 偶ycie jest tu i teraz. I dopiero wtedy, gdy to rozumiesz, zaczynasz naprawd臋 偶y膰.

Raija milcza艂a. Jewgienij wiedzia艂, 偶e ona nie mo偶e si臋 pogodzi膰 z jego s艂owami. Jeszcze nie teraz.

Ale powiedzia艂 jej prawd臋. Prawd臋, kt贸rej sam nie potrafi艂 ud藕wign膮膰.

Rosjanin by艂 takim samym marzycielem jak Raija. Strumie艅 偶ycia p艂yn膮艂 obok niego jak fala przyp艂ywu, jak fale, kt贸re obmywa艂y burty jego statku.

Mia艂 zamiar zacz膮膰 偶y膰 zgodnie z t膮 prawd膮. W te­ra藕niejszo艣ci. Postanowi艂 jednak poczeka膰, a偶 i Raija to pojmie. Na razie karmi艂 si臋 marzeniami i bolesny­mi t臋sknotami.

Raija tego jednak nie dostrzega艂a.

- Jeste艣 zbyt m艂oda, by pozwoli膰, aby b贸l zaw艂ad­n膮艂 twoim 偶yciem.

- Czy to zale偶y od wieku? - zapyta艂a.

- Sp贸jrz w przysz艂o艣膰! - wykrzykn膮艂.

- Widz臋 mrok. Przede mn膮 jest tylko mrok, Jewgie­nij! - Raija zamruga艂a powiekami i na chwil臋 wr贸ci艂a do tera藕niejszo艣ci, muskaj膮c sw膮 drobn膮 d艂oni膮 ogorza­艂y, wysmagany wiatrem policzek m臋偶czyzny siedz膮ce­go ko艂o niej. Jewgienij by艂 przystojny. Nigdy dot膮d nie my艣la艂a o nim w ten spos贸b, ale w tej chwili przysz艂o jej do g艂owy, 偶e to s艂owo nad wyraz do niego pasuje.

- Wiem, 偶e robisz dla mnie, co mo偶esz, m贸j drogi przyjacielu - ci膮gn臋艂a. - Wiem, 偶e pragniesz mojego do­bra, ale zdaje si臋, 偶e nikt nie mo偶e mnie uleczy膰. Wcale nie chc臋 ton膮膰 we 艂zach. Wcale tego nie chc臋. Niczego nie gram. Wola艂abym umie膰 znosi膰 cierpienie z wi臋ksz膮 godno艣ci膮. On zreszt膮 najprawdopodobniej 偶yczy艂by sobie tego... - g艂os Raiji zadr偶a艂 niebezpiecznie. Z trudem prze艂yka艂a 艣lin臋, ocieraj膮c 艂zy z oczu. - Nie potrafi臋 wy­m贸wi膰 jego imienia, Jewgienij. Ono wzbiera we mnie jak wiosenna pow贸d藕. Ale nie potrafi臋 go wym贸wi膰. Nie potrafi臋 znie艣膰 tej pustki z godno艣ci膮.

Jewgienij chwyci艂 si臋 mocno kraw臋dzi sto艂u. Od­wr贸ci艂 si臋 do niej plecami.

Zapad艂a ci臋偶ka cisza. Raija podnios艂a oczy, by spoj­rze膰 na Rosjanina, by spojrze膰 na jego szerokie plecy skryte pod cieniutk膮 koszul膮. Koszula by艂a tak bardzo znoszona, 偶e bez trudu mo偶na by艂o zobaczy膰 mi臋艣nie pracuj膮ce pod tkanin膮. Jewgienij pochyli艂 g艂ow臋. Raija s艂ysza艂a jego ci臋偶ki, przyspieszony oddech. Rw膮cy si臋 oddech cierpi膮cego cz艂owieka.

Na kark sp艂ywa艂y mu d艂ugie, wij膮ce si臋 w艂osy. W艂a­艣nie to spostrzeg艂a Raija. Spostrzeg艂a to, co nie mia艂o 偶adnego znaczenia.

- M贸wisz o mi艂o艣ci, Raiju - powiedzia艂 Jewgienij po chwili. Wyprostowa艂 silne ramiona oparte o st贸艂, tak jakby chcia艂 przepchn膮膰 go przez 艣cian臋. - Musisz wie­dzie膰, 偶e nie ty jedna kocha艂a艣. Ca艂y 艣wiat cierpi na t臋 sam膮 chorob臋. M贸wisz, 偶e kocha艂a艣 do szale艅stwa. 呕e nie potrafisz tego wyrazi膰. Obawiam si臋, 偶e to r贸wnie偶 nic niezwyk艂ego. - Jego oddech wci膮偶 by艂 przyspieszo­ny. - Nie m贸wi艂em ci jeszcze o tym. Nie rozmawia艂em o tym z nikim. Nawet z Aleksiejem, cho膰 w owym cza­sie by艂 mi bardzo bliski. Gdybym cokolwiek zdradzi艂, by艂oby mu to ci臋偶arem. Musia艂em d藕wiga膰 to sam.

Jewgienij obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Spojrza艂 na Raij臋 p艂on膮cymi oczami.

- Ja r贸wnie偶 kocha艂em do szale艅stwa. By艂em got贸w umrze膰 dla niej. W wyobra藕ni namalowa艂em ju偶 ca艂e swoje 偶ycie, a ona by艂a na ka偶dym obrazie. Patrzy艂em w przysz艂o艣膰, tylko w przysz艂o艣膰. Widzia艂em szcz臋艣cie, 艣miech i mi艂o艣膰. Widzia艂em pi臋cioro, sze艣cioro dzieci, widzia艂em j膮...

W Raiji o偶y艂o jakie艣 na po艂y zatarte wspomnienie. Aleksiej m贸wi艂 jej kiedy艣 o tym. Dawno, dawno temu. Z pewno艣ci膮 ju偶 to kiedy艣 s艂ysza艂a.

- Ona umar艂a - powiedzia艂 Jewgienij. - Umar艂a, a moje 偶ycie si臋 sko艅czy艂o. Tak mi si臋 wydawa艂o. Ja r贸wnie偶 chcia艂em umrze膰. Nie pami臋tam nawet, ile razy przyk艂ada艂em n贸偶 do przegubu. Upija艂em si臋 do nieprzytomno艣ci co najmniej tyle samo razy. S膮dzi­艂em, 偶e to jest jakie艣 rozwi膮zanie. 呕e po pijanemu 艂a­twiej mi b臋dzie sko艅czy膰 ze sob膮... Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ale to nie by艂o 偶adne rozwi膮zanie. Nic mi si臋 nie uk艂ada艂o a偶 do chwili, w kt贸rej zdo艂a艂em na nowo pod­nie艣膰 g艂ow臋. Dop贸ki nie nauczy艂em si臋 patrze膰 偶yciu pro­sto w oczy. Dop贸ki nie nauczy艂em si臋 偶y膰 z godno艣ci膮.

- Ona mia艂a na imi臋 Walda, prawda? - zapyta艂a ci­chutko Raija.

Jewgienij zmarszczy艂 brwi.

- Aleksiej ci o tym opowiada艂? - zdziwi艂 si臋. Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Mia艂 poczucie, 偶e to by艂a jego wina - doda艂a. Jewgienij wykrzywi艂 si臋 nieco.

- To nie u艂atwi艂o mi sprawy, prawda? Ona by艂a nim zafascynowana, a ja nie mog艂em na to patrze膰. Wydawa­艂o mi si臋 jednak, 偶e to przejdzie. Wszystkie kobiety za­chowywa艂y si臋 tak samo na pocz膮tku znajomo艣ci z Aleksiejem. By艂 zbyt przystojny. Ale jej nie przesz艂o. I nie zdo艂a艂a tego znie艣膰. Wybra艂a wi臋c 艣mier膰. Straci艂em ko­biet臋, kt贸ra mia艂a zosta膰 moj膮 偶on膮, i niewiele brakowa­艂o, a straci艂bym brata, kt贸ry z upodobaniem nurza艂 si臋 we w艂asnym poczuciu winy. Nie by艂o ju偶 miejsca dla mnie i dla mojego b贸lu. Ja tak偶e kocha艂em, Raiju. Ko­cha艂em i cierpia艂em. - Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 blado. - W贸wczas mia艂em niewiele wi臋cej lat ni偶 ty dzisiaj.

- A teraz? - zagadn臋艂a Raija. - Wcale nie jeste艣 taki stary, Jewgienij.

- Mam trzydzie艣ci pi臋膰 lat, czy to niema艂o? A mo­偶e trzydzie艣ci sze艣膰. Nie liczy艂em dok艂adnie. Ale tragiczna mi艂o艣膰 nie oznacza wcale, 偶e nie mo偶na poko­cha膰 jeszcze raz. 呕ycie toczy si臋 dalej.

- Ale ty wci膮偶 jeste艣 sam - przypomnia艂a mu Raija, zm臋czona ju偶 jego pouczeniami.

- Tak, jestem sam - przyzna艂 ze smutkiem, a w je­go przepastnych brunatnych oczach b艂ysn膮艂 dziwny p艂omie艅. - Ale 偶yj臋. I znowu kocham. Nie chcia艂bym jednak o tym m贸wi膰. Nie teraz.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Wcale nie by艂a ciekawa jego zwie­rze艅. Nawet przez chwil臋 nie zastanawia艂a si臋, dla kogo bije serce Jewgienija. Obchodzi艂 j膮 tylko jej w艂asny b贸l.

A poza tym przecie偶 to tylko s艂owa.

Kocha膰... mi艂o艣膰...

Wcale nie wiadomo, czy ona i Jewgienij mieli to sa­mo na my艣li, wypowiadaj膮c te s艂owa. Raija wiedzia艂a doskonale, 偶e sama u偶ywa艂a tych okre艣le艅 wiele razy - nie tylko w stosunku do Mikkala. I nigdy nie k艂ama­艂a. Zawsze chodzi艂o o pewien rodzaj mi艂o艣ci. Przynaj­mniej cz臋艣ciowo. Zawsze chodzi艂o o zwi膮zek, w kt贸ry anga偶owa艂a swoje serce.

Owo uczucie przypomina艂o w膮t艂y kwiatek, gdy tak m艂odo wychodzi艂a za m膮偶 za Karla. Oboje, cho膰 bar­dzo r贸偶ni, po omacku zbudowali w贸wczas co艣 w ro­dzaju wsp贸lnoty. Zwi膮zek pe艂en ciep艂a. 艁膮czy艂o ich co艣, co wcale nie by艂o brzydkie. Nawet dzi艣 z rozczu­leniem wspomina艂a tego bladego m艂odzie艅ca, kt贸ry by艂 jej pierwszym m臋偶em.

Cie艅 prawdziwie wielkiego uczucia pojawi艂 si臋 mi臋dzy Raij膮 a Aleksiejem, m艂odszym bratem Jewgienija. Aleksiej by艂 bez w膮tpienia najprzystojniejszym m臋偶czyzn膮, jakie­go kiedykolwiek spotka艂a. Za spraw膮 jakiego艣 b艂ogos艂a­wie艅stwa albo przekle艅stwa oboje mieli w sobie dar przyci膮gania innych ludzi - i w艂a艣nie to ich po艂膮czy艂o. 脫w nie­zwyk艂y dar rzadko kiedy przynosi艂 szcz臋艣cie innym. Nie przyni贸s艂 te偶 wielkiego szcz臋艣cia 偶adnemu z tych dwoj­ga. Raija zapatrzy艂a si臋 w czarn膮 pustk臋, kt贸r膮 nazwa艂a przysz艂o艣ci膮. Aleksiej pozwoli艂, by zaw艂adn臋艂o nim sza­le艅stwo, i zgin膮艂 w tragicznym wypadku. Przekroczy艂 gra­nice nico艣ci w czasie b贸jki z Jewgienijem. Zar贸wno Ra­ija, jak i Jewgienij dr臋czyli si臋 poczuciem winy. 艁膮czy艂a ich tylko pi臋kna przyja藕艅, ale Aleksiej podejrzewa艂, 偶e chodzi o co艣 wi臋cej. A przecie偶 Raija mia艂a wyruszy膰 z Aleksiejem do Rosji, tak daleko zasz艂y sprawy mi臋dzy nimi. I nie by艂y to tylko czcze s艂owa. Mimo wszystko Ra­ija wiedzia艂a dobrze, 偶e w tym zwi膮zku nie chodzi艂o o prawdziwie wielk膮 mi艂o艣膰.

Za spraw膮 ironii losu zmuszona by艂a ruszy膰 na wsch贸d z Jewgienijem. Mia艂o to w sobie szczypt臋 go­ryczy, kt贸rej Raija wola艂a na razie nie smakowa膰.

Dobrze, 偶e ona i Jewgienij s膮 tylko przyjaci贸艂mi...

Raija skierowa艂a swe my艣li ku trzem nast臋pnym m臋偶czyznom, kt贸rzy zakradli si臋 do jej serca.

Aleksanteri. Dziki, niepochwytny Santeri, kt贸ry po­trafi艂 stopi膰 jej serce tak, jak pierwsze promienie wio­sennego s艂o艅ca topi膮 zimowe 艣niegi. Pe艂en po偶膮dania, pe艂en t臋sknoty. Ale z tego wszystkiego zosta艂o mniej wi臋cej tyle, co z zimowego 艣niegu. S艂odka pustka. Co艣 w rodzaju przyja藕ni. Najbardziej p艂ynnej z mo偶li­wych. Czy mo偶na j膮 nazwa膰 mi艂o艣ci膮? Raija nie by艂a tego pewna. Ale ceni艂a to pi臋kne do艣wiadczenie. Chwi­le nasycone s艂o艅cem.

Santeri by艂 niczym wiosenny wiatr, kt贸ry porywa艂 jej serce. Dlatego, 偶e zjawi艂 si臋 wiosn膮, dlatego, 偶e by艂 r贸wnie nieobliczalny jak wiatr.

Petri. Ska艂a. I jak ska艂a niewzruszony. W jego oczach odbija艂y si臋 wody Zatoki Botnickiej, jego d艂onie dotyka­艂y z艂ocistych zb贸偶 z Tornedalen, a jego cia艂o wi艂o si臋 z g艂odu, gdy mr贸z niszczy艂 uprawy. Pochodzi艂 z tej sa­mej ziemi, co i Raija. Patrzy艂 na ten sam skrawek nieba. W jego 偶y艂ach p艂yn臋艂a ta sama krew. Gdyby nie by艂o Mikkala, gdyby Mikkal si臋 nigdy nie narodzi艂, w贸wczas Raija mog艂aby prze偶y膰 偶ycie z Petrim i wierzy膰, 偶e na tym polega szcz臋艣cie. S膮dzi膰, 偶e to w艂a艣nie jest mi艂o艣膰.

Jeszcze Reijo...

Dobry, drogi Reijo. Ten, kt贸ry ci膮gle trwa艂 przy niej. I nigdy jej nie zdradzi艂. Ten, kt贸ry uwielbia艂 j膮 z m艂o­dzie艅cz膮 konsekwencj膮, kt贸ry da艂 jej czu艂o艣膰 i ciep艂o, kt贸ry ofiarowa艂 swoje 偶ycie. Cho膰 kocha艂 j膮 inaczej...

Reijo by艂 jej jedynym prawdziwym przyjacielem. Jedy­nym prawdziwym przyjacielem, kt贸ry w razie potrzeby zawsze sta艂 u jej boku. Raija pocz膮tkowo s膮dzi艂a, 偶e ta cz臋艣膰 przepowiedni starej Elle dotyczy艂a Mikkala, ale po­tem zrozumia艂a, 偶e nie chodzi艂o o niego, tylko o Reijo.

Raija wiedzia艂a, 偶e Reijo got贸w by艂by odda膰 za ni膮 偶ycie, i wydawa艂o jej si臋, 偶e ona zrobi艂aby dla niego to samo. Tak膮 posta膰 przybra艂o ich uczucie. Raija kocha­艂a go - za t臋 przyja藕艅. Za jego wierno艣膰, za to, 偶e ni­gdy jej nie zdradzi艂, za jego cudowny charakter, kt贸ry czyni艂 z Reijo jednego z najwspanialszych ludzi, jakich zna艂a. Za to, 偶e by艂 sob膮. Ale nie mia艂o to nic wsp贸l­nego z uczuciem, kt贸re 艂膮czy艂o j膮 z Mikkalem. Mi臋dzy ni膮 a Mikkalem by艂 spieniony ocean nami臋tno艣ci. I cho膰 Raija nie przepada艂a za morzem, nie potrafi艂a znale藕膰 lepszego por贸wnania.

Ocean albo niebo.

Uczucie, kt贸re si臋 zrodzi艂o mi臋dzy ni膮 a Mikkalem, nie mia艂o 偶adnych granic. By艂o r贸wnie niesko艅czone jak ocean czy niebo.

Gotuj膮ce si臋 do burzy niebo pomie艣ci艂oby zaledwie cz膮stk臋 tego, co Raija prze偶y艂a.

Ani czas, ani odleg艂o艣膰 nie zdo艂a艂y ich rozdzieli膰. My艣l potrafi艂a pokona膰 ograniczenia cia艂. Ka偶de z nich by艂o w stanie dotrze膰 do tego drugiego, cho膰by nawet w rzeczywisto艣ci nie mogli si臋 dotkn膮膰. Ich mi艂o艣膰 uniewa偶ni艂a wszelkie ziemskie przeszkody.

Tego uczucia nie mo偶na z niczym por贸wna膰.

Raija nie s膮dzi艂a, by inni ludzie do艣wiadczali tak wielkiej i g艂臋bokiej mi艂o艣ci. Wydawa艂o jej si臋, 偶e tylko ona i Mikkal prze偶yli co艣 takiego. Gdyby to dotyczy­艂o wszystkich, zwykli ludzie nie mogliby znie艣膰 mi艂o­艣ci. By艂o w niej bowiem tyle samo cierpienia, co i wszechogarniaj膮cej rado艣ci. A mo偶e cierpienia wi臋­cej. P艂acili drogo za ka偶d膮 radosn膮 chwil臋, ale ka偶da z nich by艂a warta tej ceny.

Raija rozumia艂a, 偶e ten ostatni b贸l r贸wnie偶 zosta艂 wliczony w cen臋. W bardzo wysok膮 cen臋...

Ale nawet teraz nie pozwoli艂aby sobie tego odebra膰. Je艣li tyle mia艂a kosztowa膰 ta mi艂o艣膰, to Raija by艂a go­towa p艂aci膰 za ni膮 ka偶d膮 gorzk膮 minut膮 swego 偶ycia.

To w艂a艣nie mia艂a na my艣li, m贸wi膮c 鈥瀖i艂o艣膰鈥. M贸­wi膮c o kochaniu.

Niemo偶liwe, by Jewgienij rozumia艂 tak samo te s艂o­wa. Raija nie mog艂a w to uwierzy膰. To, co po艂膮czy艂o j膮 i Mikkala, nie mog艂o si臋 przydarzy膰 nikomu inne­mu. By艂o wyj膮tkowe.

I nigdy si臋 ju偶 nie powt贸rzy. Raija dobrze zna艂a b贸l, kt贸ry by艂 cen膮 takiej mi艂o艣ci.

Gdy Raija po raz pierwszy wesz艂a na pok艂ad 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, nie mog艂a opanowa膰 ciekawo艣ci. Obejrza艂a do­k艂adnie ka偶dy k膮t, do kt贸rego uda艂o jej si臋 dosta膰. Ogl膮­da艂a wszystko, pozwala艂a sobie zaimponowa膰, pozwoli艂a si臋 nawet przestraszy膰 i rozz艂o艣ci膰. Z wielkim respektem my艣la艂a o tym, 偶e ten niezgrabny, niezbyt urodziwy sta­teczek potrafi艂 odby膰 tak d艂ug膮 podr贸偶 z ogromnego kra­ju na wschodzie a偶 do najdalszych przystani rybackich w g艂臋bi pi臋knych fiord贸w w p贸艂nocnej Norwegii. Rosyj­skie szkuty by艂y nie tyle pi臋knymi damami morza, co je­go wiernymi s艂u偶ebnicami. Tak przynajmniej s膮dzi艂a Ra­ija. Rzetelnie wykonywa艂y swoje zadania.

Raija wiedzia艂a te偶, jak wa偶n膮 rol臋 odgrywaj膮 rosyj­skie statki w 偶yciu mieszka艅c贸w wybrze偶a Ruiji. Z w艂asnego do艣wiadczenia zna艂a k艂opoty z utrzyma­niem rodziny. Pami臋ta艂a, jak wytrwale musz膮 oszcz臋­dza膰 ubodzy, by m贸c p艂aci膰 podatki i sp艂aca膰 swe d艂u­gi, kt贸re jako艣 nigdy si臋 nie zmniejsza艂y.

Pro艣ci ludzie wiecznie byli co艣 winni wielkim panom. A to pieni膮dze, a to dziesi臋cin臋, a to w艂asn膮 dusz臋...

Dlatego traktowali Rosjan jak dar niebios. Nie zna­li niczego pi臋kniejszego ni偶 widok niezgrabnych rosyj­skich 偶aglowc贸w na morskich falach. M膮ka by艂a dla nich zbyt droga. Ziarno te偶 kosztowa艂o zbyt wiele. Tylko handel z Rosjanami ratowa艂 biedak贸w. Przyby­sze ze wschodu ch臋tnie zamieniali towar na towar. A przy tym nie byli drobiazgowi, nawet je艣li trafia艂a si臋 im troch臋 nadpsuta ryba.

Ludzie ze wschodu obchodzili tyle 艣wi膮t, podczas kt贸rych nie mogli je艣膰 mi臋sa, 偶e zapotrzebowanie na ryb臋 by艂o ogromne. Niezale偶nie od jako艣ci.

Raija dobrze o tym wszystkim wiedzia艂a.

Zobaczy艂a jednak r贸wnie偶 rzeczy, od kt贸rych cier­p艂a jej sk贸ra. Bo czu艂a si臋 bezsilna.

Marynarze 偶yli w fatalnych warunkach. Mieli do dys­pozycji tylko jedn膮 wsp贸ln膮 kajut臋, a w niej niewiele miejsca. Mniej ni偶 potrzebowali. Raija widywa艂a w swym 偶yciu zwierz臋ta traktowane lepiej ni偶 ci mary­narze. Widok m臋偶czyzn 艣pi膮cych na zmian臋 rozdziera! jej serce. Ich ubrania by艂y w op艂akanym stanie. Chyba 偶e wybierali si臋 na l膮d. W贸wczas zak艂adali str贸j od艣wi臋t­ny. Jedyny, jaki posiadali.

Od偶ywiali si臋 kiepsko, ryb膮 i 偶ytnim chlebem. Goto­wali na pok艂adzie. Raija zawsze zastanawia艂a si臋, jakim cudem przetrzymuj膮 tak trudne podr贸偶e. Jak mog膮 tak pracowa膰 o takim po偶ywieniu. Nie by艂o to jedzenie, od kt贸rego ci臋偶ko pracuj膮cy cz艂owiek m贸g艂by nabra膰 si艂.

Zarabiali niewiele. To zale偶a艂o zreszt膮 od kapitana. Jewgienij nie by艂 pod tym wzgl臋dem najgorszy. Mia艂 zbyt mi臋kkie serce, w ka偶dym ze swych marynarzy wi­dzia艂 cz艂owieka. A jednak ich zarobki nie by艂y wysokie. Raija zapyta艂a Jewgienija, dlaczego ci ludzie godz膮 si臋 na takie warunki. Jewgienij popatrzy艂 na ni膮 troch臋 d艂u偶ej. W jego spojrzeniu pojawi艂 si臋 cie艅 melancholii. Odpo­wiedzia艂 jej bardzo cicho, jakby mia艂 nieczyste sumienie:

- W moim kraju 偶yje bardzo wielu ludzi, Raiju. Gdyby ci ch艂opcy nie zgodzili si臋 na takie warunki, znalaz艂oby si臋 mn贸stwo innych ch臋tnych. Zawsze jest kto艣, kto g艂oduje jeszcze bardziej ni偶 ty...

Raija do艣wiadczy艂a tego na w艂asnej sk贸rze. Mia艂a przy tym 艣wiadomo艣膰, 偶e w Rosji r贸wnie偶 niewiele si臋 zmieni艂o. Tam tak偶e nigdy nie zabraknie biedak贸w. Ludzi, kt贸rzy potrzebuj膮 chleba.

R贸偶nica pomi臋dzy dobrze, a nawet przesadnie dostatnio wyposa偶on膮 kajut膮 kapitana a ciemn膮 i ciasn膮 nor膮 zwyk艂ych marynarzy zawsze b臋dzie uderzaj膮ca.

Raija nie by艂a tym zachwycona. Ale jej w艂asny 偶al, jej w艂asny przejmuj膮cy b贸l wygrywa艂 ze wsp贸艂czuciem dla innych.

Pogodzi艂a si臋 wi臋c z tym, co powiedzia艂 Jewgienij. Uspokoi艂a j膮 my艣l, 偶e tak ju偶 musi by膰. 呕e taki ju偶 jest ten 艣wiat. 呕e zawsze znajdzie si臋 kto艣 g艂odniejszy ni偶 ty...

Jej cia艂o pokry艂o si臋 g臋si膮 sk贸rk膮 na sam膮 my艣l o je­dzeniu. Nie jad艂a jeszcze obiadu. Na sam widok ryby, cho膰 z pewno艣ci膮 by艂a przyrz膮dzona lepiej ni偶 ta, kt贸­r膮 jedli marynarze, dosta艂a torsji. Do tej pory ogarnia­艂y j膮 md艂o艣ci, ledwo pomy艣la艂a o jedzeniu.

Powinna by艂a wiedzie膰, 偶e choroba morska nie prze­chodzi tak 艂atwo!

Raija zachwia艂a si臋. Jewgienij przyskoczy艂 do niej w mgnieniu oka. Delikatne r臋ce obj臋艂y jej tali臋. Rosja­nin podpar艂 j膮, podtrzymuj膮c za 艂okie膰.

- 殴le si臋 czujesz? - zapyta艂. W jego g艂osie s艂ycha膰 by­艂o niepok贸j. M贸wi艂 jak cz艂owiek zatroskany, ale zara­zem bardzo zdecydowany. - M贸wi艂em ci ju偶, 偶e powin­na艣 je艣膰 - ci膮gn膮艂 prawie rozkazuj膮cym tonem. - To wszystko z g艂odu. Nie zwalczysz 偶adnej choroby, je艣li b臋dziesz 偶y膰 tylko o wodzie. Jeste艣 chuda jak szczapa i nie 偶ycz臋 sobie, by艣 jeszcze chud艂a. Rozumiesz?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Zn贸w poczu艂a md艂o艣ci. Skuli艂a si臋 w sobie i os艂oni艂a usta. Gdy pr贸bowa艂a powstrzy­ma膰 si臋 od wymiot贸w, mia艂a takie wra偶enie, jakby jej klatk臋 piersiow膮 i 偶o艂膮dek wype艂ni艂y kamienie. Do gar­d艂a podesz艂a fala letniego p艂ynu. Obrzydliwego p艂ynu. W uszach jej szumia艂o, gdy zbli偶a艂 si臋 kolejny atak torsji.

- Jewgienij, pom贸偶 mi wyj艣膰 na pok艂ad - wydusi艂a Raija.

Jewgienij troch臋 ci膮gn膮艂 j膮 za sob膮, troch臋 za艣 ni贸s艂. Gdy ju偶 wydostali si臋 na pok艂ad, opar艂 Raij臋 o burt臋, wci膮偶 j膮 podtrzymuj膮c. Pochylona Raija czu艂a, jak g艂adkie drewno uciska jej przepon臋, i wymiotowa艂a tak d艂ugo, a偶 w ustach pozosta艂 ju偶 tylko nieprzyjemny smak. Dopiero wtedy otworzy艂a oczy i popatrzy艂a na szarozielon膮 wod臋 pokryt膮 偶贸艂tobia艂膮 pian膮. Zdawa艂o jej si臋, 偶e sama jest r贸wnie zielona jak ta woda.

Wci膮ga艂a 艂apczywie powietrze. Jednocze艣nie grzbie­tem d艂oni osuszy艂a oczy.

- Gdyby艣 jad艂a cokolwiek, nie chwyta艂yby ci臋 takie md艂o艣ci - powiedzia艂 Jewgienij z 艂agodno艣ci膮 starszego brata. W k膮ciku jego ust czai艂 si臋 u艣miech, cho膰 Rosjanin dobrze wiedzia艂, jak 藕le Raija znosi podr贸偶. Jako rasowy wilk morski nie m贸g艂 si臋 jednak powstrzyma膰 od u艣mie­chu, gdy widzia艂 ludzi karmi膮cych ryby w ten spos贸b.

- Gdybym cokolwiek zjad艂a - odpar艂a z trudem Ra­ija - wymiotowa艂abym jeszcze wi臋cej. Trwa艂oby to d艂u偶ej. Czu艂abym si臋 gorzej.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮. Mia艂 ochot臋 pog艂aska膰 j膮 po w艂osach rozwianych przez wiatr, ale zrezygnowa艂. Z zadowoleniem skonstatowa艂, 偶e panuje nad sob膮. Ze wci膮偶 jeszcze si臋 kontroluje. 呕e potrafi okie艂zna膰 swo­j膮 nami臋tno艣膰. Dzi臋ki temu czu艂 si臋 silniejszym i dumniejszym m臋偶czyzn膮.

- Nie chcesz si臋 niczego nauczy膰, Raiju. Dzi艣 wie­czorem zatroszcz臋 si臋 osobi艣cie, by艣 co艣 zjad艂a. Cho膰­bym nawet mia艂 ci siedzie膰 na g艂owie.

Raija wyobrazi艂a sobie przez moment tak膮 scen臋 i prawie si臋 u艣miechn臋艂a.

- B臋d臋 ci siedzia艂 na g艂owie i opowiada艂 o rosyjskich 禄 carach.

- Nie dzi艣 - mrukn臋艂a. W jej g艂osie pojawi艂a si臋 nut­ka o偶ywienia. Pierwsza od chwili, w kt贸rej Reijo wpro­wadzi艂 j膮 na pok艂ad. - Nie o carach. Dzi艣 zaczniesz mnie uczy膰 twojego j臋zyka, Jewgienij. Sp臋dz臋 w two­im kraju 艂adnych par臋 miesi臋cy. Czu艂abym si臋 bezna­dziejnie, gdyby przez ten czas nikt mnie nie rozumia艂 i gdybym ja nikogo nie rozumia艂a. Szybko si臋 ucz臋. Wystarczy kr贸tka lekcja codziennie podczas podr贸偶y na wsch贸d. I par臋 lekcji na miejscu, o ile znajdziesz dla mnie czas. Naucz臋 si臋 twojego j臋zyka, Jewgienij.

Rosjanin poczu艂, jak ogarnia go fala niewyt艂uma­czalnej rado艣ci. Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 Raij臋 w ramiona i pu艣ci膰 si臋 w tany po pok艂adzie. Ale ona by艂a w 偶a艂o­bie. A i jemu, kapitanowi, nie wypada艂o robi膰 takich rzeczy na oczach za艂ogi.

Jewgienij wyprostowa艂 si臋. Spojrza艂 jej prosto w oczy.

- To wielki honor dla mnie, Raiju. B臋dziesz m贸wi­艂a po rosyjsku jak rodowita Rosjanka.

Jewgienij nie przypuszcza艂 nawet, 偶e to i艣cie proro­cze s艂owa.

2

Reijo szybko si臋 zorientowa艂, 偶e podj膮艂 si臋 zadania z g贸ry skazanego na niepowodzenie. Troje doros艂ych, pi臋cioro dzieci i cia艂o Mikkala. Podr贸偶owali jak La­po艅czycy, przygotowani na wszelkie niespodzianki natury, ale i tak nie sz艂o im najlepiej.

Przed sob膮 mieli najzimniejsz膮 por臋 roku. Aleksanteri wcale nie by艂 tak silny, jak twierdzi艂. Podczas podr贸­偶y na p贸艂noc mr贸z niemal odebra艂 mu 偶ycie. Nabawi艂 si臋 wielu odmro偶e艅. Reijo wiedzia艂 doskonale, 偶e odmro偶e­nia lubi膮 si臋 odnawia膰, gdy tylko nadarza si臋 okazja.

Sam by艂 przyzwyczajony do mrozu. Nie przejmo­wa艂 si臋 pogod膮. Podczas wielu zim sp臋dzonych na po­艂owach czy na w臋dr贸wkach przekona艂 si臋, ile mo偶e wytrzyma膰. Nauczy艂 si臋 troszczy膰 o siebie i szanowa膰 si艂y przyrody. Potrafi艂 przewidzie膰 niepogod臋. Potra­fi艂 czyta膰 w ksi臋dze natury.

Podr贸偶owali razem z innymi w臋drowcami, wmiesza­li si臋 w wielk膮 gromad臋, co da艂o im poczucie bezpie­cze艅stwa. Jemu, Santeriemu, Mattiemu, kt贸rego zali­czy艂 ju偶 do doros艂ych, Elise, Mai, Knutowi, Idzie i Ailo.

Gromada topnia艂a jednak, w miar臋 jak posuwali si臋 na wsch贸d. Tu trzeba by艂o dobrze zna膰 kierunek w臋­dr贸wki, bo wiatr od morza, kt贸rego zreszt膮 wcale nie by艂o wida膰, star艂 wszystkie 艣lady z puszystego 艣niegu, pokrywaj膮cego lodow膮 skorup臋.

W tej 艣nie偶nej krainie, w kt贸rej wszystko wygl膮da艂o podobnie, 艂atwo by艂o zb艂膮dzi膰. Reijo nie zna艂 tej oko­licy zbyt dobrze. Dlatego powoli ogarnia艂 go strach.

Tym razem nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na pomy艂k臋. Nadci膮ga艂a mroczna pora roku, zbli偶a艂a si臋 noc polar­na i nie wolno im by艂o zmitr臋偶y膰 ani chwili. Reijo nie m贸g艂 odst膮pi膰 od planu, bo przecie偶 musieli ucieka膰. Powinien jednak przede wszystkim mie膰 wzgl膮d na dzieci. Nie mia艂 zamiaru nara偶a膰 ich zdrowia, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie to 艂atwe.

Roz艂o偶yli obozowisko, by nieco odpocz膮膰. Zafun­dowali sobie dwa dni s艂odkiego lenistwa. Od dw贸ch dni si臋 nie posun臋li, cho膰 Reijo wiedzia艂, 偶e szkoda ta­kiej pogody na odpoczynek. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e na­dejd膮 dni o wiele gorsze, kiedy b臋d膮 musieli w臋drowa膰 bez wzgl臋du na pogod臋. Nie mogli sobie pozwoli膰 na tak膮 strat臋 czasu. Ale dzieci by艂y u kresu si艂. Podobnie zreszt膮 jak Santeri. Santeri marz艂 tak szybko. Zamie­nia艂 si臋 w roztrz臋siony t艂umoczek, kt贸ry sam potrze­bowa艂 opieki, zamiast ofiarowa膰 j膮 innym.

Dlatego Reijo zadecydowa艂, 偶e odpoczn膮.

Matti zastawi艂 sid艂a. Ch艂opak, kt贸ry wi臋ksz膮 cz臋艣膰 swego 偶ycia sp臋dzi艂 na gospodarstwie pod znacznie 艂a­skawszym niebem, przystosowa艂 si臋 do warunk贸w pa­nuj膮cych na p贸艂nocy, do koczowniczego trybu 偶ycia. Reijo cieszy艂 si臋 z tego i by艂 dumny z Mattiego. Trak­towa艂 Mattiego jak brata, cho膰 w rzeczywisto艣ci ch艂o­pak by艂 przecie偶 bratem Raiji.

Pi臋tnastolatek udowodni艂, 偶e jest doros艂y.

Reijo by艂 w niez艂ym humorze. Narzuci艂 na siebie ciep艂e ubranie, wsun膮艂 d艂onie w grube r臋kawice i wy­szed艂 na dw贸r, by si臋 rozejrze膰 za Mattim. Nie zapad艂y jeszcze ca艂kowite ciemno艣ci i da艂o si臋 dostrzec ta艅­cz膮ce cienie i zarysy krajobrazu, kt贸re pobudza艂y wy­obra藕ni臋.

Mattiego nigdzie nie by艂o.

Reijo wydoby艂 swoje narty i wsun膮艂 nog臋 mi臋dzy sk贸rzane rzemienie. Spostrzeg艂 dwa zag艂臋bienia w 艣niegu na drodze, kt贸r膮 najprawdopodobniej po­szed艂 ch艂opak. Reijo nie potrafi艂 usiedzie膰 spokojnie w jurcie. Kusi艂a go bia艂a r贸wnina. Musia艂 pos艂ucha膰 jej wezwania. Musia艂 si臋 w ni膮 zag艂臋bi膰, sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 tej bieli. Reijo uleg艂 pokusie, nie przyznaj膮c si臋 do tego sam przed sob膮. Twierdzi艂, 偶e zamierza tylko poszu­ka膰 Mattiego. Dzieci pilnowa艂 Santeri.

Reijo z przyjemno艣ci膮 mkn膮艂 po powierzchni 艣nie偶nego oceanu. Nawet wiatr, kt贸ry smaga艂 mu po­liczki, mia艂 w sobie co艣 przyjaznego. Reijo odpycha艂 si臋 kijkiem, by nabra膰 pr臋dko艣ci. Cia艂o, kt贸re zacz膮艂 ju偶 trawi膰 niepok贸j spowodowany bezczynno艣ci膮, wype艂ni艂o si臋 zn贸w rozkosz膮 dzia艂ania. Dobry Bo偶e, jak cudownie! Reijo ca艂膮 dusz膮 nale偶a艂 do tej ziemi i kocha艂 j膮 do szale艅stwa, niezale偶nie od tego, jak nie­przyjemne i niego艣cinne oblicze mu pokazywa艂a. Ko­cha艂 Raij臋!

Z g艂臋bin ciemniej膮cego granatowego wieczoru zbli­偶a艂a si臋 ku niemu jaka艣 posta膰, poruszaj膮ca si臋 r贸wnie energicznie i rado艣nie.

Matti zatrzyma艂 si臋 w ob艂oczku 艣nie偶nego puchu, u艣miechn膮艂 si臋 do szwagra.

- Potrzebowa艂e艣 si臋 przewietrzy膰, prawda? Reijo opar艂 si臋 o kij. Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Zrobi艂o mi si臋 za ciep艂o. Z艂apa艂e艣 co艣?

- Dziesi臋膰 pardw - odpar艂 Matti. Nie potrafi艂 ukry膰 swego zadowolenia. - Nie zastawi艂em nowych side艂 - doda艂. W powietrzu zawis艂y jakie艣 nie dopowiedziane s艂owa.

Reijo wykrzywi艂 si臋 nieco:

- Musimy rusza膰 w drog臋, nie mo偶emy tak cz臋sto si臋 zatrzymywa膰. Pogoda nam na razie dopisuje, zw艂asz­cza w por贸wnaniu z tym, co nas mo偶e czeka膰.

- Wiem o tym - u艣miechn膮艂 si臋 Matti. - Santeri r贸w­nie偶 to wie, ale woli o tym nie m贸wi膰. Czuje, 偶e to je­go wina. 呕e to on nas wstrzymuje.

- W pewnym sensie ma racj臋 - stwierdzi艂 Reijo. - Ale z drugiej strony, dobrze, 偶e jest z nami. Potrzebny mi kto艣, z kim mog臋 dzieli膰 odpowiedzialno艣膰. Mam jego. I ciebie.

Matti poczu艂, 偶e jest wa偶ny. Jego imi臋 pad艂o w艣r贸d imion doros艂ych m臋偶czyzn. Od tej chwili my艣la艂 o Re­ijo z jeszcze wi臋kszym szacunkiem.

- Wszystko si臋 mo偶e zdarzy膰 - ci膮gn膮艂 Reijo. - Nie­pogoda, brak jedzenia, atak dzikich zwierz膮t... Mo偶e­my zab艂膮dzi膰...

- Czy wiesz, gdzie jeste艣my?

- Gdzie艣 na p贸艂nocy - odrzek艂 Reijo z gorzkim u艣miechem. - Tylko z tak膮 dok艂adno艣ci膮 mog臋 to okre­艣li膰. Wiem jednak, 偶e zmierzamy w dobrym kierunku. Ale nie dodam wiele wi臋cej. Mog臋 obliczy膰, ile uszli­艣my w ci膮gu dnia. Czasem uda mi si臋 rozpozna膰 jak膮艣 odnog臋 fiordu, gdy si臋 zbli偶ymy do wybrze偶a. Mog臋 powiedzie膰 co nieco na podstawie po艂o偶enia gwiazd. I nic wi臋cej. W艂a艣nie dlatego tak bardzo si臋 boj臋, Mat­ti, m贸j ch艂opcze.

- Mikkal zna艂by drog臋... - rzuci艂 ch艂opak prawie bez­g艂o艣nie.

- Tak. Bardzo przyda艂by si臋 nam tu 偶ywy Mikkal - westchn膮艂 Reijo. I doda艂 natychmiast: - Ale gdyby Mikkal by艂 偶ywy, nie musieliby艣my wcale w臋drowa膰. Bo偶e, chcia艂bym cofn膮膰 czas i zn贸w ujrze膰 go 偶ywe­go, sprawi膰, by unikn膮艂 swego losu...

Matti pokiwa艂 g艂ow膮. On r贸wnie偶 lubi艂 Mikkala.

- Gdzie teraz jest Raija, jak s膮dzisz? Reijo spojrza艂 w ciemne oczy ch艂opca, kt贸re do z艂u­dzenia przypomina艂y oczy Raiji.

- Nie wiem. Na pewno nie dotar艂a jeszcze na miej­sce. To o wiele d艂u偶sza podr贸偶... Mikkal i ja byli艣my tam kiedy艣, p艂yn臋li艣my wiele tygodni.

- Ona jest taka samotna - powiedzia艂 Matti, pochy­laj膮c g艂ow臋. - Nie chc臋 nawet o tym my艣le膰. To nie­sprawiedliwe, bo przecie偶 Raija jest taka dobra. Naj­lepsza na 艣wiecie.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. W s艂owach ch艂op­ca tkwi艂a pewna przesada, ale Reijo ich nie sprostowa艂.

- To niesprawiedliwe, ale to jej w艂asne 偶ycie. Raija jest silniejsza, ni偶 ci si臋 wydaje. Silniejsza, ni偶 mo偶esz sobie wyobrazi膰. Je艣li ktokolwiek potrafi znie艣膰 takie 偶ycie, taki los, to tylko twoja siostra.

Matti nie zapyta艂, jak Reijo to wszystko znosi. Nie rozumia艂 zwi膮zku Raiji i Reijo, ale pogodzi艂 si臋 z tym. Pewnie zrozumie, gdy doro艣nie. 艢wiat doros艂ych wci膮偶 przera偶a艂 go ilo艣ci膮 zagadek i zatrza艣ni臋tych drzwi, przez kt贸re nie da艂o si臋 w艣lizgn膮膰. Matti by艂 do­piero cz臋艣ciowo doros艂y. Przyznawa艂 si臋 do tego w du­chu, ale g艂o艣no nie powiedzia艂by tego nigdy.

- Tam jest jaka艣 rzeczka - Matti wskaza艂 g艂ow膮 kie­runek, z kt贸rego nadszed艂. - Albo niewielki fiord. Ni­gdy nie mieszka艂em nad morzem, nie znam si臋 na tym.

- I dopiero teraz mi to m贸wisz? - Reijo pop臋dzi艂 na­prz贸d 艣ladem pozostawionym wcze艣niej przez Mattiego.

Zorientowa艂 si臋, 偶e ch艂opak jedzie za nim. S艂ysza艂 narty 艣lizgaj膮ce si臋 po 艣niegu i chrz臋st p臋kaj膮cej sko­rupy tam, gdzie Matti wbija艂 sw贸j kij.

- Widzia艂em te偶 jakie艣 domki! - krzykn膮艂 Matti. - Nie za wiele. Kilka. I darniowe chaty.

- Bo偶e - mrukn膮艂 Reijo. - I ten ch艂opak wspomina o tym ot, tak sobie!

Obaj jechali po 艣ladach ch艂opaka, cho膰 granatowe do niedawna niebo zrobi艂o si臋 ciemnoszare. Matti wy­szed艂 z jurty znacznie wcze艣niej, ni偶 s膮dzi艂 Reijo.

- Gdzie艣 tu niedaleko jest niewielkie urwisko - prze­strzeg艂 Matti, ale Reijo ju偶 dawno zwolni艂.

Nawet w ciemno艣ciach to zauwa偶y艂.

Odpi膮艂 narty i podszed艂 na skraj urwiska. Zapad艂 si臋 w 艣nieg a偶 po uda, ale nie zwraca艂 na to uwagi.

Sta艂 w milczeniu, wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰. Dojrza艂 zarysy pag贸rk贸w i niewielki fiord. Odgad艂, 偶e ciem­niejsze plamy to domki. Spostrzeg艂 r贸wnie偶 艂odzie, za­cumowane przy brzegu.

Matti stan膮艂 ko艂o niego. On r贸wnie偶 odpi膮艂 narty. By艂 wy偶szy ni偶 Reijo, zapad艂 si臋 wi臋c tylko po kolana.

- B臋dziesz m贸g艂 wyznaczy膰 kierunek marszu jesz­cze dok艂adniej - u艣miechn膮艂 si臋 ch艂opak. - Nie藕le si臋 spisa艂em, prawda?

- Lepiej, ni偶 sobie mo偶esz wyobrazi膰 - przyzna艂 Re­ijo. - Na pewno zdo艂am wyznaczy膰 kierunek marszu, Matti. Mieszka艂em tu kiedy艣. Trzy spo艣r贸d zacumowa­nych tam 艂odzi nale偶a艂y do mnie.

- To jest osada rybacka, w kt贸rej mieszkali艣cie? Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

Wskaza艂 jedn膮 z ciemnych plam, po艂o偶on膮 najbli偶ej wzg贸rza.

- W tym domu. Raija zwa艂a go 鈥瀌omem nad mo­rzem鈥. Przez pewien czas by艂a tu szcz臋艣liwa. Ale ani ja, ani ona nie potrafimy zapu艣ci膰 korzeni. Nie wiem, czy kt贸re艣 z nas by艂oby w stanie przebywa膰 d艂u偶ej w jed­nym miejscu. Oboje o tym marzymy, ale pewnie nigdy nam si臋 to nie uda. To co艣 w rodzaju przekle艅stwa.

- Zejdziemy tam? - zagadn膮艂 Matti. - Pewnie masz tam znajomych...

Reijo 艣wisn膮艂 przez z臋by.

- Owszem, mam znajomych, ale nie mam ochoty spo­tyka膰 si臋 z nimi w艂a艣nie teraz. Rozstali艣my si臋 z t膮 osa­d膮 mniej przyja藕nie, ni偶 zamierzali艣my. Obawiam si臋, 偶e ci ludzie nie maj膮 o mnie zbyt wysokiego mniemania. Zo­stawi艂em tu Raij臋, gdy si臋 spodziewa艂a Idy. Nie powie­dzia艂a mi o tym. Pozwoli艂a, bym odszed艂. Kiedy wr贸ci­艂em, by艂o za p贸藕no. Ona ju偶 wyruszy艂a na wsch贸d... Lu­dzie obwiniali mnie o wszystkie nieszcz臋艣cia, kt贸re przy­pad艂y jej w udziale. I w pewnym sensie mieli racj臋.

- Tak czy inaczej, wiesz, gdzie jeste艣my. Reijo kilkakrotnie kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Wiem. Wiem tak偶e, jak b臋dziemy dalej podr贸偶o­wa膰, by nie zab艂膮dzi膰, Matti, m贸j staruszku.

- Wzd艂u偶 wybrze偶a? Reijo roze艣mia艂 si臋. Jego 艣miech odbi艂 si臋 echem mi臋dzy pag贸rkami.

- Owszem, Matti. Te 艂odzie nale偶a艂y do mnie. Kiep­sk膮 dosta艂em za nie zap艂at臋. W pewnym sensie zosta­艂em okradziony. Odbior臋 wi臋c sobie jedn膮 z nich.

Reijo nie wyja艣ni艂, jak to zrobi. A Matti powstrzy­ma艂 si臋 od jakichkolwiek uwag.

Obaj patrzyli na pogr膮偶on膮 w ciszy osad臋 ryback膮, na 艂odzie zacumowane przy brzegu i nie dzielili si臋 swymi my艣lami.

Wreszcie Reijo ruszy艂 z powrotem po swoich g艂臋bo­kich 艣ladach.

- Pora wraca膰, prawda? - zagadn膮艂 niefrasobliwie, jakby nie m贸wi艂 nic na temat 艂odzi.

Nieco skonfundowany Matti przytakn膮艂. Mia艂 na­dziej臋, 偶e Reijo tylko 偶artowa艂.

Ale nie da艂by sobie za to r臋ki uci膮膰.

Reijo zdradzi艂 swoje plany dopiero wtedy, gdy za­pad艂a g艂臋boka noc. Trzej m臋偶czy藕ni siedzieli razem przy palenisku. S艂yszeli r贸wne oddechy pi臋ciorga dzie­ci. 鈥濿szyscy znieruchomieli, gdy jeden z maluch贸w ob­r贸ci艂 si臋 przez sen. Nie chcieli ich obudzi膰.

Dzieci potrzebowa艂y snu.

- W dalsz膮 drog臋 wyruszymy 艂odzi膮 - oznajmi艂 Re­ijo. Spojrza艂 na Aleksanteriego: - Mam nadziej臋, 偶e nie zapomnia艂e艣 sztuki 偶eglowania.

Santeri uni贸s艂 swe w膮skie brwi.

- Niczego nie zapomnia艂em, Reijo. Ale nie mamy 偶adnej 艂odzi.

Matti uzna艂, 偶e i on powinien co艣 powiedzie膰:

- Reijo zamierza ukra艣膰 艂贸d藕. Na wybrze偶u, nieda­leko st膮d jest osada...

- Nie zamierzam nic ukra艣膰 - poprawi艂 go Reijo. - Zamierzam jedynie odzyska膰 moj膮 w艂asn膮 艂贸d藕. To by­艂o tylko co艣 w rodzaju po偶yczki. Nils nie potrzebuje tylu 艂odzi. Dosta艂 wi臋cej, ni偶 powinien...

Aleksanteri nic a nic nie rozumia艂.

- Chcesz odzyska膰 swoj膮 艂贸d藕?

Reijo przeczesa艂 w艂osy siln膮 d艂oni膮. Dawno ju偶 ich nie obcina艂.

- Matti natkn膮艂 si臋 przypadkiem na osad臋, w kt贸rej mieszka艂em kiedy艣 z Raij膮. Raija zajmowa艂a si臋 wtedy handlem. Nie sz艂o jej najlepiej. A ja mia艂em 艂贸d藕 o sze­艣ciu przedzia艂ach wios艂owych i trzy 艂odzie towarowe. Mnie r贸wnie偶 nie sz艂o dobrze. Odda艂em 艂odzie, ale to w gruncie rzeczy by艂o oszustwo, kt贸re pope艂ni艂 kto艣, kogo uwa偶a艂em za przyjaciela... - Reijo wzruszy艂 ra­mionami i zacisn膮艂 pi臋艣膰. Powolnym ruchem uderzy艂 pi臋艣ci膮 w drug膮 d艂o艅. - Ale Nils mia艂 dobr膮 r臋k臋 do 艂odzi, wi臋c s膮dz臋, 偶e dba艂 o nie jak trzeba. Zamierzam teraz odebra膰... d艂ug.

Santeri popatrzy艂 uwa偶nie na Reijo. W jego zielo­nych oczach dojrza艂 zdecydowanie i powag臋. Spo­strzeg艂 znamionuj膮ce up贸r linie wok贸艂 ust, us艂ysza艂 stanowczo艣膰 w jego glosie.

Z u艣miechem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮:

- A m贸wi膮, 偶e to ja jestem nieobliczalny i nieodpo­wiedzialny. Przecie偶 to szale艅stwo!

- By膰 mo偶e - Reijo sk艂onny by艂 si臋 zgodzi膰 nawet na takie okre艣lenie. - Ale drog膮 wodn膮 b臋dziemy po­dr贸偶owa膰 znacznie szybciej ni偶 l膮dem. P艂yn膮艂em ju偶 t臋dy. Bez trudu znajd臋 drog臋. Wiem, gdzie jestem, i wiem, dok膮d zmierzam. Nie mam tej samej pewno­艣ci, siedz膮c w saniach. P艂askowy偶 to nie to samo co morze.

- A czy oni nie b臋d膮 nas 艣ciga膰? - Matti nie by艂 za­chwycony tak膮 perspektyw膮.

- Oczywi艣cie, 偶e b臋d膮 - potwierdzi艂 jego przypusz­czenia Reijo. - Ale nie zgadn膮, dok膮d pop艂yn臋li艣my. Sk膮d mogliby to wiedzie膰. Wyruszymy noc膮. Jutro.

Nie domy艣la si臋 nawet, 偶e maj膮 do czynienia z lud藕mi, kt贸rym nieobce jest morze...

- Ale ja nigdy nie by艂em na morzu. P艂ywa艂em tylko po rzece Torne! - wykrzykn膮艂 Matti.

- Santeri i ja p艂yn臋li艣my kiedy艣 艂odzi膮, maj膮c 偶o艂nierzy z twierdzy Vardohus na karku - zacz膮艂 opowiada膰 Reijo. - Oni mieli bro艅, my nie. A jednak dali艣my sobie rad臋. No wi臋c poradzimy sobie ze zwyczajnymi rybakami.

Santeri u艣miechn膮艂 si臋, w jego oczach pojawi艂 si臋 diabelski b艂ysk. Ju偶 od dawna czu艂 si臋 jak trup. Spo­wa偶nia艂 tak bardzo, 偶e z trudem rozpoznawa艂 samego siebie. W oczach Raiji nie r贸偶ni艂by si臋 teraz od innych.

W tej chwili nie mia艂o to 偶adnego znaczenia. Santeri zrozumia艂, 偶e takie spokojne 偶ycie to nie dla niego. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nic nie zdo艂a zmieni膰 Aleksanteriego Kilpi.

Pomys艂 Reijo przypad艂 mu do gustu.

- Wydaje mi si臋, 偶e damy sobie rad臋, Reijo - po­twierdzi艂.

Radosne podniecenie ogarnia艂o ju偶 ca艂e jego cia艂o.

- Troch臋 nas ma艂o, ale jako艣 damy sobie rad臋 na mo­rzu. Je艣li co艣 si臋 musi uda膰, to przewa偶nie si臋 udaje. Nie mo偶e si臋 nam przytrafi膰 nic gorszego ni偶 w臋dr贸w­ka po艣r贸d tej bieli. Jestem za.

Reijo spojrza艂 pytaj膮co na Mattiego. Ch艂opak wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e jeszcze uwa偶a膰 si臋 za ich partnera, 偶e pytaj膮 go tylko z grzeczno艣ci...

Ostro偶nie pokiwa艂 g艂ow膮.

Skoro Santeri i Reijo s膮dz膮, 偶e wszystko p贸jdzie do­brze... Ale Matti nie by艂 zachwycony.

- Jutro - powiedzia艂 zadowolony Reijo - jutro ru­szamy w dalsz膮 drog臋.

Nast臋pnego popo艂udnia podczas pakowania Reijo milcza艂. Na nim ci膮偶y艂a odpowiedzialno艣膰... By艂 tego 艣wiadom a偶 za dobrze. Odpowiedzialno艣膰 za los ca艂ej 贸semki. To istne szale艅stwo wci膮ga膰 ich wszystkich w co艣, co nieoczekiwanie przysz艂o mu do g艂owy w chwili, w kt贸rej rozpozna艂 osad臋, stoj膮c na wzg贸rzu.

Dzi臋ki temu pomys艂owi podr贸偶 b臋dzie kr贸tsza. Szybciej dotr膮 na miejsce. B臋dzie m贸g艂 z艂o偶y膰 cz臋艣膰 odpowiedzialno艣ci na barki Ravny...

Reijo ch臋tnie by z ni膮 porozmawia艂 w tej chwili. Za­pyta艂by, czy post臋puje s艂usznie. Ailo i Maja to jej wnu­cz臋ta. Mia艂aby chyba co艣 do powiedzenia w tej sprawie...

M膮dra, rozs膮dna Ravna. Ma艂a, m膮dra matka Mikkala. Reijo darzy艂 j膮 wielkim szacunkiem. Poczu艂by si臋 znacz­nie lepiej, gdyby m贸g艂 dzieli膰 z ni膮 odpowiedzialno艣膰.

- D艂ugo b臋dziemy jecha膰? - dopytywa艂a si臋 Maja. Zawsze trzyma艂a si臋 niedaleko Reijo. A w jej cieniu drepta艂 Ailo. Reijo nie by艂 pewien, czy darz膮 si臋 sym­pati膮, ale zauwa偶y艂, 偶e 艂膮czy ich co艣, czego nie potra­fi膮 zlekcewa偶y膰.

- Niezbyt d艂ugo - odrzek艂 Reijo. - Jeszcze chwilk臋 po­ci膮gn膮 nas renifery. A potem przesi膮dziemy si臋 na 艂贸d藕.

Maja podskoczy艂a do g贸ry z rado艣ci.

- Pop艂yniemy 艂odzi膮! Pop艂yniemy 艂odzi膮! Pop艂ynie­my 艂odzi膮! - wrzeszcza艂a na ca艂e gard艂o.

Ailo przy艂膮czy艂 si臋 do niej natychmiast. Ch贸rek za­brzmia艂 jeszcze doskonalej, gdy Knut r贸wnie偶 poszed艂 w ich 艣lady i tak偶e zacz膮艂 ta艅czy膰 po 艣niegu. Elise u艣miechn臋艂a si臋 wprawdzie, ale nie wsta艂a z miejsca. Delikatny rumieniec przemkn膮艂 przez jej policzki. Przez chwil臋 ujrza艂a w wyobra藕ni sam膮 siebie w tym rado艣nie rozta艅czonym i roz艣piewanym ch贸rku. To wystarczy艂o, by nie艣mia艂e dziecko si臋 zawstydzi艂o. Matti wywr贸ci艂 oczami.

- Do szcz臋艣cia trzeba nam tylko, by kto艣 to us艂ysza艂 - j臋kn膮艂 ponuro. Prze艣ladowa艂o go coraz silniejsze przeczucie, 偶e ca艂a historia 藕le si臋 sko艅czy. W wy­obra藕ni widzia艂 ju偶 siebie w lochu w贸jta.

Santeri jednak rzuci艂 z u艣miechem:

- Wszystko p贸jdzie jak z p艂atka, Matti. Gdyby艣 mia艂 moje lata i moje do艣wiadczenie, nie da艂by艣 si臋 ponie艣膰 nerwom.

Ale nawet Santeri nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 od zadawania pyta艅, gdy Reijo kaza艂 im ruszy膰 w kierun­ku, z kt贸rego tu przyszli par臋 dni temu.

- Nie zamierzam kwestionowa膰 twoich decyzji, Re­ijo, ale co艣 mi m贸wi, 偶e tam ju偶 byli艣my.

- Masz ca艂kowit膮 racj臋, Aleksanteri Kilpi - odpar艂 Reijo, u艣miechaj膮c si臋 tajemniczo.

- To dlaczego, u diab艂a, wracamy?

- Poniewa偶 w艂a艣nie tam le偶y 艣liczna, niewielka za­toczka, Santeri. Nie twierdzi艂em wcale, 偶e b臋dziemy 艂a­dowa膰 dzieciaki i rzeczy na pok艂ad w samym 艣rodku osady. Wystarczy, 偶e musimy 艣wisn膮膰 stamt膮d 艂贸d藕...

- Ale w takim razie b臋dziemy musieli pop艂yn膮膰 do tej twojej zatoczki, a potem jeszcze raz wydosta膰 si臋 na wody fiordu, ryzykuj膮c, 偶e kto艣 nas zauwa偶y...

- Masz s艂uszno艣膰 - przytakn膮艂 Reijo. - Ale to jedyny spos贸b. Ma艂o kto zagl膮da do tej zatoki zim膮. Le偶y na tyle daleko, 偶e dzieciaki si臋 w to miejsce nie zapuszcza­j膮. A przysta艅 w osadzie jest ca艂kiem niez艂a. Rybacy nie musz膮 zawija膰 do zatoki. O tej porze roku nie natrafi­my tam tak偶e na rosyjski statek, cho膰 Rosjanie cz臋sto tam cumuj膮.

- Nie mogliby艣my p贸j艣膰 w przeciwnym kierunku?

- zapyta艂 Matti.

- Nast臋pna zatoka le偶y za daleko - wyja艣ni艂 Reijo.

- Znam dobrze t臋 okolic臋. Pami臋tajcie o tym. Znam ten skrawek wybrze偶a jak swoj膮 w艂asn膮 kiesze艅.

Nikt nie mia艂 ju偶 nic do dodania.

Matti zdziwi艂 si臋, widz膮c, jak niewiele 艣niegu le偶y nad samym morzem. W g艂臋bi p艂askowy偶u zapadali si臋 niemal po pas, nad brzegiem natomiast dostrzeg艂 tyl­ko tu i 贸wdzie bia艂e p艂aty.

- Na razie jest tu niewiele 艣niegu - wyt艂umaczy艂 mu Santeri. - Ale poczekaj tylko do lutego albo do marca. Gdy w naszych stronach zaczyna si臋 wiosna, tu pada 艣nieg.

Santeri przez wiele lat zajmowa艂 si臋 rybo艂贸wstwem u wybrze偶a Finnmarku, wiedzia艂 wi臋c dobrze, o czym m贸wi.

Reijo w milczeniu ustawia艂 jurt臋. Pracowa艂 szybko, ale nie tak starannie jak zazwyczaj.

- Nie zabawimy tu d艂ugo - uspokoi艂 Ailo, gdy ch艂o­piec bez ogr贸dek wyrazi艂 swoje zdanie na temat takie­go partactwa.

By艂 pogodny dzie艅. Niebo nieco zblad艂o, jakby lo­dowaty b艂臋kit wstrzyma艂 oddech nad g贸rami i morzem. Krajobraz mieni艂 si臋 innymi, znacznie wyrazistszymi, bardziej ponurymi i dzikimi odcieniami b艂臋kitu. Moc, przys艂uguj膮ca przedtem zimowemu niebu, objawi艂a si臋 w naturze, nad kt贸r膮 owo niebo kr贸lowa艂o.

Reijo stan膮艂 mi臋dzy kamieniami i zapatrzy艂 si臋 na zatok臋. Podni贸s艂 wzrok na tak dobrze znajome ska艂y!

W tej w艂a艣nie zatoce w ich 偶ycie wkroczy艂 Aleksiej. Na tych skalach Reijo ryzykowa艂 wszystko, by uratowa膰 Maj臋. Na szcz臋艣cie ani Maja, ani Elise nie pami臋­ta艂y owych bolesnych do艣wiadcze艅.

Rany si臋 zabli藕niaj膮. Na szcz臋艣cie.

Min臋艂a ju偶 najja艣niejsza cz臋艣膰 dnia. Zmrok czai艂 si臋 nieopodal.

Reijo wydoby艂 n贸偶. Musn膮艂 ostrze kciukiem i stwierdzi艂, 偶e jest wystarczaj膮co ostre.

- Co u licha? - zapyta艂 Santeri, ale po chwili umilk艂. Zrozumia艂. I wydoby艂 sw贸j w艂asny n贸偶.

- Nie potrzebujemy ju偶 renifer贸w - powiedzia艂 Re­ijo, spogl膮daj膮c na Mattiego. - Dalej pop艂yniemy 艂odzi膮. Potrzebujemy natomiast jedzenia. Musimy zar偶n膮膰 re­nifery. Nauczy艂e艣 si臋 chyba tego od Mikkala, ch艂opcze?

Matti skin膮艂 g艂ow膮. W gardle mu ca艂kiem zasch艂o. Oci膮­gaj膮c si臋, poszed艂 za swymi towarzyszami. Nogi ci膮偶y艂y mu niczym kamienie. Nie ba艂 si臋 zabijania. Nie o to cho­dzi艂o. Szlachtowa艂 ju偶 renifery. I nie to go tak poruszy艂o.

- Co b臋dzie, je艣li nie zdo艂amy zdoby膰 艂odzi?

Reijo stan膮艂 ju偶 okrakiem nad jednym z ren贸w. Santeri pomaga艂 mu go trzyma膰. Wielkie ostrze no偶a do­tkn臋艂o szyi przera偶onego zwierz臋cia.

Reijo napotka艂 spojrzenie Mattiego i nie mrugn膮艂 nawet okiem. Stalowym g艂osem powiedzia艂:

- Musi nam si臋 uda膰. Nie mamy wyj艣cia. Ka偶dy z nas powinien zrobi膰 wszystko, co w jego mocy. W 偶aden inny spos贸b si臋 st膮d nie wydostaniemy.

Reijo u偶y艂 ca艂ej swej si艂y i zada艂 cios no偶em. Paru­j膮ca krew trysn臋艂a gwa艂townie, barwi膮c na czerwono d艂o艅 i n贸偶 Reijo oraz le偶膮ce na ziemi kamienie.

Reijo i Santeri ruszyli w stron臋 nast臋pnego zwierz臋­cia.

Matti w milczeniu pod膮偶y艂 za nimi.

Gdzie艣 za plecami m臋偶czyzn rozleg艂 si臋 przera藕liwy krzyk Mai:

- Nie, Reijo! Nie mo偶esz zabi膰 renifera! Reijo podni贸s艂 si臋. Jego roziskrzone zazwyczaj oczy zachmurzy艂y si臋. Matti zrozumia艂, 偶e Reijo najch臋tniej wzi膮艂by Maj臋 w ramiona. M臋偶czyzna obrzuci艂 czu艂ym spojrzeniem dziewczynk臋 i pozosta艂e dzieci, kt贸re sta­n臋艂y szeregiem mi臋dzy wybrze偶em a jurt膮.

- Wejd藕cie do namiotu, je艣li nie mo偶ecie na to pa­trze膰 - powiedzia艂, sil膮c si臋 na spok贸j. - Potrzebujemy mi臋sa. A renifery tylko by si臋 pochorowa艂y na morzu.

Maja zacisn臋艂a wargi. Skry艂a si臋 w bezpiecznym p贸艂­mroku jurty, za ni膮 pod膮偶y艂a reszta maluch贸w, z wy­j膮tkiem Ailo. Ch艂opiec podszed艂 do Reijo i d藕wi臋cznym g艂osem o艣wiadczy艂, 偶e mo偶e pom贸c trzyma膰 zwierz臋.

U艣miech, kt贸ry Reijo pos艂a艂 ma艂emu, m贸g艂by roz­topi膰 l贸d.

Zapad艂 wieczorny niebieskawy p贸艂mrok, zanim zdo艂ali po膰wiartowa膰 mi臋so.

- Pomy艣l膮 pewnie, 偶e kto艣 zaszlachtowa艂 ukradzio­ne zwierz臋 i uciek艂 na morze - orzek艂 Santeri, u艣mie­chaj膮c si臋 na t臋 my艣l.

- To bez sensu - stwierdzi艂 Matti. R臋ce mia艂 pokrwa­wione a偶 po 艂okcie i czu艂 si臋 nie najlepiej, cho膰 wyda­wa艂o mu si臋, 偶e 艣wietnie zna si臋 na takiej robocie. - Nie zd膮偶ymy wysuszy膰 mi臋sa. Zgnije, nie zdo艂amy go wy­korzysta膰.

- Mi臋so zamarznie i b臋dzie twarde jak kamie艅, za­nim wyp艂yniemy na wody fiordu - uspokoi艂 go Reijo. - Nie powiniene艣 widzie膰 wszystkiego w czarnych bar­wach, ch艂opcze!

Zacz臋li pakowa膰 mi臋so. Sk贸ry postanowili zostawi膰. Podczas podr贸偶y nie mogliby ich wyprawi膰. Mie­li zreszt膮 do艣膰 sk贸r ze sob膮. Reijo wzi膮艂 do r臋ki kilka kawa艂k贸w mi臋sa.

- Z tego zrobimy dzi艣 obiad - powiedzia艂. - Jeste­艣my tak g艂odni, 偶e z pewno艣ci膮 b臋dzie nam bardzo smakowa艂o. G艂ow臋 dam sobie uci膮膰, 偶e spa艂aszujecie wszystko z apetytem.

- Ty si臋 niczym nie przejmujesz - mrukn膮艂 Matti. - Kiedy podejmiemy pr贸b臋 zdobycia 艂odzi?

Reijo zrzuci艂 czapk臋 z g艂owy Mattiego.

- Najpierw musimy zje艣膰. To konieczne. A poza tym najlepiej b臋dzie, je艣li zabierzemy si臋 do dzie艂a do­piero w ca艂kowitych ciemno艣ciach. To przecie偶 ciem­ne sprawki.

- Jestem za m艂ody na przest臋pc臋!

Dzieciaki nie mia艂y wcale ochoty zosta膰 same w jur­cie. Ba艂y si臋 samotno艣ci. Ba艂y si臋 obcego miejsca, nocy i tego, co si臋 mog艂o czai膰 w mroku...

- A je艣li kto艣 przyjdzie! - Elise poblad艂a na sam膮 my艣l o tym.

- Nikt nie przyjdzie. Kto m贸g艂by si臋 tu zjawi膰? - Re­ijo wiedzia艂 dobrze, 偶e Elise pami臋ta艂a zbyt wiele. Gdy by艂a male艅ka, cz臋sto pojawiali si臋 藕li ludzie - zawsze wtedy, gdy si臋 ich nikt nie spodziewa艂. Jasnoniebieskie oczy tej dziewczynki widzia艂y tyle z艂a.

- Chcemy i艣膰 z wami! - powiedzia艂 Knut, wypinaj膮c pier艣 do przodu. Stara艂 si臋 na艣ladowa膰 Reijo we wszyst­kim.

- Przyjedziemy tu po was - powt贸rzy艂 Reijo tysi臋cz­ny raz. - Teraz nie mo偶ecie i艣膰 z nami. Czeka nas zbyt d艂uga droga. Na dworze jest zimno. Ciemno. Kt贸re艣 z was mog艂oby si臋 przewr贸ci膰, skaleczy膰.

- A dlaczego wy musicie tam i艣膰 po ciemku? - Ma­ja zada艂a pytanie, kt贸rego Reijo tak si臋 ba艂. Trudno wszak wyjawi膰 gromadce dzieci, 偶e ich opiekun zamie­rza co艣 ukra艣膰. - Nawet nie obejrzycie tej 艂odzi, Reijo. Na pewno dadz膮 wam jak膮艣 dziuraw膮, kt贸ra spadnie na dno morza.

- Utonie - poprawi艂 j膮 machinalnie Reijo. - Ten cz艂o­wiek jest w domu tylko wtedy, gdy na dworze jest ciem­no - zacz膮艂 wyja艣nia膰, unikaj膮c dzieci臋cych spojrze艅.

- Musicie szybko wr贸ci膰. - Tym razem odezwa艂 si臋 Ailo. - Ruszajcie. Ja si臋 nimi wszystkimi zaopiekuj臋.

Tego Maja si臋 zupe艂nie nie spodziewa艂a. To przecie偶 ona by艂a zawsze najodwa偶niejsza. To ona mia艂a naj­wi臋cej 艣mia艂o艣ci.

艢ci膮gn臋艂a ciemne brwi. Zmarszczy艂a nos i w zamy­艣leniu przygryz艂a doln膮 warg臋. I odrzuci艂a g艂ow臋 do ty­艂u. Reijo zna艂 ten gest. Wiedzia艂, po kim ma艂a go odzie­dziczy艂a i co on oznacza.

- Sama si臋 sob膮 zaopiekuj臋 - rzuci艂a. - Id藕cie sobie. Wcale si臋 nie boimy. Wcale a wcale.

M臋偶czy藕ni poszli.

Reijo czu艂 si臋 podle. Zdawa艂o mu si臋, 偶e nie jest go­dzien zajmowa膰 si臋 dzie膰mi.

Ani w艂asnym, ani cudzymi.

Dopiero po pewnym czasie Reijo odnalaz艂 w艂a艣ci­w膮 艣cie偶k臋, kt贸ra powiod艂a ich poprzez wzg贸rza do osady. Matti i Santeri kpili z niego:

- Znasz t臋 okolic臋 jak w艂asn膮 kiesze艅, prawda? Ca­艂e szcz臋艣cie, 偶e nie musimy podr贸偶owa膰 po twojej kie­szeni.

Gdy wreszcie natrafi艂 na 艣cie偶k臋, wyda艂o mu si臋, 偶e pami臋ta ka偶dy le偶膮cy na niej kamie艅. Prowadzi艂 ich ca艂kiem pewnie, cho膰 panowa艂y nieprzeniknione ciem­no艣ci.

Dotarli do domu po艂o偶onego na skraju osady. Re­ijo omin膮艂 go szerokim 艂ukiem. Gdyby w dalszym ci膮­gu szli 艣cie偶k膮, wpadliby na 艣cian臋 tego domu.

- Mieszkali艣cie tu? - szepn膮艂 Matti. - O rany, wy chyba ca艂kiem zwariowali艣cie! Jak mo偶na zrezygno­wa膰 z takiego domu! I wpl膮ta膰 si臋 w tak膮 kaba艂臋, w ja­k膮 ty i Raija si臋 wpl膮tali艣cie.

Reijo mrukn膮艂 co艣 pod nosem. Zar贸wno Matti, jak i Santeri us艂yszeli:

- Mo偶na tak powiedzie膰...

Posuwali si臋 dalej, przez ca艂y czas trzymaj膮c si臋 z da­la od zabudowa艅. Poruszali si臋 najciszej, jak potrafili. Tak, by nikt ich nie spostrzeg艂. Pojawienie si臋 obcego by艂o w tej okolicy wielkim wydarzeniem. A gdyby kto艣 ich zobaczy艂 tej nocy, mog艂aby z tego wynikn膮膰 praw­dziwa awantura.

W milczeniu dotarli do brzegu. Zej艣cie do morza by­艂o tu 艂agodne. P艂ycizna ci膮gn臋艂a si臋 do艣膰 daleko. Byli ju偶 bardzo blisko 艂odzi.

- Czy nadesz艂a ju偶 pora wypraw na po艂udnie? - za­cz膮艂 si臋 zastanawia膰 Santeri.

- Nie - odpar艂 Reijo szeptem. Wydawa艂o im si臋, 偶e ich g艂osy odbijaj膮 si臋 echem, 偶e wszyscy ich s艂ysz膮. - Mamy wyj膮tkowe szcz臋艣cie, 偶e Nils trzyma jedn膮 z 艂o­dzi towarowych na wodzie. Nie wiadomo dlaczego. Uwa偶am, 偶e to prawdziwe zrz膮dzenie losu. 呕ebym m贸g艂 j膮 sobie odebra膰. Dwie pozosta艂e zimuj膮 przecie偶 na l膮dzie. Nils niepr臋dko wybierze si臋 zn贸w na po艂u­dnie, do Bergen.

Matti mia艂 mokre stopy. Mokre i przemarzni臋te.

- W jaki spos贸b dostaniemy si臋 do 艂odzi? - zapyta艂. - Ja nie zamierzam tam p艂yn膮膰!

- Mo偶esz tam doj艣膰, je艣li chcesz - zadrwi艂 z niego Santeri. - Nie s膮dz臋, by woda si臋ga艂a wy偶ej ni偶 jakie艣 dwa czy trzy cale ponad twoj膮 g艂ow膮, zwa偶ywszy na tw贸j wzrost...

Reijo przeci膮艂 cum臋 jednej z mniejszych 艂贸dek.

- Na razie si臋 niczego nie boj膮 - powiedzia艂, szuka­j膮c czego艣 na dnie 艂贸dki. Wydoby艂 stamt膮d par臋 wio­se艂. - Od tej pory nie b臋d膮 tak zostawia膰 wiose艂. Ale dzi艣 nie b臋dziesz musia艂 zanurza膰 si臋 w morzu, Matti.

Wszyscy trzej pospiesznie wsiedli do 艂贸dki.

- Czy nie powinni艣my obwi膮za膰 czym艣 wiose艂? - Santeri rozejrza艂 si臋 wok贸艂, otacza艂y ich jednak zupe艂­ne ciemno艣ci. - 呕eby nikt nas nie us艂ysza艂. To st艂umi­艂oby pluskanie.

- Na razie jeste艣my po prostu trzema m臋偶czyznami, kt贸rzy p艂yn膮 艂odzi膮 - powiedzia艂 Reijo lodowatym, spokojnym tonem. - Wygl膮daliby艣my dziwnie dopiero wtedy, gdyby艣my p艂yn臋li 艂odzi膮 bez plusku wiose艂. Na razie wcale nie wygl膮damy szczeg贸lnie podejrzanie.

Santeri zaakceptowa艂 t臋 odpowied藕. Mattiego oble­wa艂y zimne poty. Na razie wszystko sz艂o g艂adko. Zbyt g艂adko. Na pewno zdarzy si臋 jaka艣 wpadka. Matti wy­ra藕nie to przeczuwa艂. Co艣 si臋 wydarzy. Na razie maj膮 za wiele szcz臋艣cia.

Z ciemno艣ci wy艂oni艂a si臋 ju偶 burta innej 艂odzi. Pod­p艂yn臋li do niej z zacienionej strony. Reijo wiedzia艂, 偶e jest za niski, ale wsta艂 z nadziej膮, 偶e znajdzie jaki艣 punkt zaczepienia na burcie. Wspar艂szy o co艣 jedn膮 stop臋, zacz膮艂 obmacywa膰 burt臋. Cal po calu. Serce w nim niemal zamar艂o, gdy wreszcie dotkn膮艂 palcami kawa艂ka liny. Chwyci艂 j膮 czym pr臋dzej, wiedz膮c, 偶e nie wypu艣ci jej z r臋ki za 偶adne skarby 艣wiata. Sp艂yn臋艂o na niego poczucie ulgi. Tylko po to, by po chwili znik­n膮膰, kto艣 bowiem poci膮gn膮艂 za lin臋 z drugiej strony.

- Co si臋 dzieje, u diab艂a? - Reijo us艂ysza艂 sw贸j w艂asny g艂os. Chwyci艂 si臋 mocno okr臋偶nicy. Jakie艣 silne d艂onie chwyci艂y go za ramiona i wrzuci艂y na pok艂ad. Zap艂on臋­艂a latarnia. 艢wiat艂o go o艣lepi艂o na tyle, 偶e zamkn膮艂 oczy.

Bez trudu jednak rozpozna艂 g艂os.

- Do diaska. Nie s膮dzi艂em, 偶e kiedykolwiek ci臋 jesz­cze zobacz臋, Reijo Kesaniemi! Chcesz ukra艣膰 moj膮 艂贸d藕? Chyba ci si臋 noga powin臋艂a.

To by艂 Nils.

3

Reijo powoli odzyskiwa艂 rezon. W pierwszej chwili pomy艣la艂 o zaszlachtowanych reniferach. Potem o tym, 偶e Matti ma jednak najwi臋cej rozumu z nich wszyst­kich. Tyle 偶e teraz wszyscy razem s膮 pod wozem.

- Witaj, Nils - powiedzia艂, sadowi膮c si臋 troch臋 wy­godniej. - Nie藕le mnie wystraszy艂e艣.

- Jakie to ma znaczenie, skoro jeste艣 zwyk艂ym z艂o­dziejem. - Nils opar艂 si臋 plecami o burt臋. Wystarczy­艂o jedno spojrzenie w d贸艂, by zdemaskowa膰 wsp贸艂­winnych.

- Wydaje si臋 wam, 偶e we tr贸jk臋 dacie sobie rad臋 z t膮 艂ajb膮? Ona ma wprawdzie tylko dziesi臋膰 wiose艂, ale...

- Dobra za艂oga da艂aby sobie rad臋. - Poniewa偶 do 偶e­glowania du偶膮 艂odzi膮 handlow膮 trzeba przynajmniej siedmiu os贸b, Reijo pragn膮艂 zdoby膰 nieco mniejsz膮. 艁odzi na dziesi臋膰 wiose艂 u偶ywano przewa偶nie tylko do transportu r贸偶nych przyrz膮d贸w rybackich do osad al­bo do przewo偶enia ryb z mniejszych wiosek rybackich porozrzucanych po wybrze偶u.

Nils za艣mia艂 si臋 ironicznie.

- Tak czy inaczej, m贸g艂by艣 wpu艣ci膰 moich przyja­ci贸艂 na pok艂ad - odezwa艂 si臋 Reijo.

- 呕eby艣cie mnie wrzucili do morza? Za kogo ty mnie masz, Reijo?

Reijo wzruszy艂 ramionami.

- Gdybym mia艂 zamiar to zrobi膰, sam da艂bym sobie rad臋.

- Przyszed艂e艣 zabra膰 dziesi臋ciowios艂ow膮 艂贸d藕? Reijo skin膮艂 g艂ow膮. Nie by艂o sensu zaprzecza膰. Zo­sta艂 wszak przy艂apany na gor膮cym uczynku.

- Jest z tob膮 Raija? - Nie.

- Znalaz艂e艣 j膮? Reijo ponownie przytakn膮艂. Teraz wiedzia艂 troch臋 wi臋cej o Nilsie ni偶 przed paru laty. Nils zawsze mia艂 s艂abo艣膰 do Raiji. A on niegdy艣 艣lepo mu ufa艂!

- Nic dziwnego, 偶e nie chcia艂a mie膰 z tob膮 do czy­nienia. Po tym, jak j膮 potraktowa艂e艣.

- Raiji ju偶 nie ma - rzek艂 Reijo. Tylko na takie k艂am­stwo by艂o go sta膰. Nie potrafi艂by powiedzie膰, 偶e umar­艂a. L臋ka艂 si臋, 偶e k艂amstwo mog艂oby sta膰 si臋 prawd膮, gdyby je wypowiedzia艂.

- Nie 偶yje? - szepn膮艂 Nils z przera偶eniem.

- Ju偶 jej nie ma - powt贸rzy艂 Reijo, spogl膮daj膮c na w艂asne d艂onie. Dobry Bo偶e, wybacz mi to, modli艂 si臋 po cichu.

- Jak to si臋 sta艂o? Kiedy?

- Podczas jarmarku - rzek艂 Reijo. - A zreszt膮 nie chc臋 teraz o tym m贸wi膰.

- A ty w艂贸czysz si臋 po okolicy i kradniesz 艂odzie? Reijo westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Nils, opiekuj臋 si臋 pi膮tk膮 dzieci. Jest ze mn膮 jesz­cze brat Raiji i nasz przyjaciel, jedyny doros艂y opr贸cz mnie. Musz臋 zawie藕膰 martwe cia艂o tam, gdzie powin­no spocz膮膰, i nie mog臋 sobie pozwoli膰 na b艂膮dzenie po p艂askowy偶u. Nie znam p艂askowy偶u, za to dobrze znam morze i wybrze偶e. Owszem, pr贸bowa艂em ukra艣膰 twoj膮 艂贸d藕, Nils. A w艂a艣ciwie moj膮 艂贸d藕, je艣li si臋 nad tym dobrze zastanowi膰. Zrobi艂e艣 w贸wczas bardzo do­bry interes.

- Wieziesz... j膮? Nils 藕le go zrozumia艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e Raija nie 偶yje i 偶e to jej cia艂o wiezie Reijo.

Reijo nie stara艂 si臋 nawet wyja艣ni膰 nieporozumienia. Wiedzia艂, 偶e Santeri i Matti s艂ysz膮 ka偶de s艂owo wypo­wiadane na pok艂adzie. Wiedzia艂 te偶, 偶e 偶aden z nich nie zdradzi prawdy, je艣li to nieporozumienie ma do czego艣 doprowadzi膰.

- Potrzebuj臋 艂odzi - powiedzia艂 Reijo zm臋czonym g艂o­sem. - Ta bardzo nam pasowa艂a. My艣la艂em sobie, 偶e za­daszenie bardzo by si臋 przyda艂o ze wzgl臋du na maluchy.

- I 偶e trzech m臋偶czyzn wystarczy za za艂og臋?

- Nie mog艂em przecie偶 sprawi膰, by by艂o nas wi臋cej, prawda?

- Mam tak偶e 艂贸d藕 na osiem wiose艂 - powiedzia艂 z oci膮ganiem Nils. - Nic nadzwyczajnego. Jest do艣膰 stara, ale nie przecieka. 呕agiel jest jeszcze ca艂kiem do­bry. Po艂atany, ale ca艂kiem niez艂y. Tylko 偶e przyda艂by si臋 wam czwarty cz艂owiek do za艂ogi...

- Bior臋 - zadecydowa艂 Reijo. - Bior臋 wszystko, czym da si臋 wyp艂yn膮膰 na morze.

Reijo spojrza艂 na Nilsa. Pami臋ta艂, 偶e niegdy艣 trak­towa艂 tego cz艂owieka jak najbli偶szego przyjaciela. Czas jednak oddala nas od ludzi, cho膰by nawet wyda­wa艂o nam si臋, 偶e ich dobrze znamy.

- Jeste艣 mi co nieco winien, Nils. A przede wszyst­kim jeste艣 co艣 winien Raiji. - To by艂a ryzykowna gra. Ale Reijo patrzy艂 Nil sowi prosto w twarz. Nie mia艂 przecie偶 nic do stracenia. Zar偶n膮艂 renifery. Za wszelk膮 cen臋 potrzebowa艂 艂odzi. Nie istnia艂o 偶adne inne wyj艣cie. Nils spogl膮da艂 gdzie艣 w bok.

- Nie mieszkam w tym domu - powiedzia艂 wymijaj膮­co. - Nie potrafi艂bym tam mieszka膰. Je艣li chcesz wr贸ci膰...

- Nie zamierzam wraca膰 - odrzek艂 Reijo ostro. - Po­trzebna mi 艂贸d藕, Nils. Chc臋 si臋 st膮d jak najszybciej wy­dosta膰.

- ...m贸g艂by艣 odzyska膰 sw贸j dom - doko艅czy艂 Nils. - Nigdy si臋 tam dobrze nie czu艂em. Z tym domem jest co艣 nie w porz膮dku. Ludzie m贸wi膮, 偶e to przez kobie­t臋, kt贸ra tam kiedy艣 mieszka艂a. 呕e w tym domu mog膮 偶y膰 jedynie kobiety. 呕e tylko Raija mog艂aby tam mieszka膰... A skoro ona... - Nilsowi g艂os si臋 za艂ama艂.

- No wi臋c jak b臋dzie z 艂odzi膮? - zapyta艂 Reijo bez ogr贸dek. L臋ka艂 si臋, 偶e mu si臋 nie uda, 偶e prawda wyj­dzie na jaw.

Nils podni贸s艂 wzrok. Reijo m贸g艂by przysi膮c, 偶e na policzkach tamtego zal艣ni艂y 艂zy, Nils zadba艂 jednak o to, by przygasi膰 p艂omie艅 lampy i odsun膮膰 j膮 od sie­bie na tyle, by nic nie zdradzi膰.

- Dostaniesz t臋 przekl臋t膮 艂贸d藕. Nils odwr贸ci艂 si臋 plecami do Reijo i spu艣ci艂 z burty sznurow膮 drabink臋. Reijo czu艂, 偶e nogi si臋 pod nim ugi­naj膮. W okamgnieniu stan膮艂 tu偶 obok Nilsa. U艣miechn膮艂 si臋 z wysi艂kiem i pomacha艂 do Santeriego i Mattiego.

Uda艂o im si臋 szcz臋艣liwie utrzyma膰 mniejsz膮 艂贸dk臋 tu偶 przy burcie wi臋kszej. Na ich twarzach odmalowa艂 si臋 wyraz ulgi, gdy ujrzeli Reijo u boku tego obcego.

S艂yszeli wi臋ksz膮 cz臋艣膰 rozmowy. Niekt贸re s艂owa uto­n臋艂y wprawdzie w szumie fal i plusku wody, najwa偶­niejsze fragmenty dotar艂y jednak do ich uszu.

Obaj wstrzymali oddech.

- Do licha, ten to potrafi zachowa膰 zimn膮 krew! - mrukn膮艂 Matti, gdy Reijo schodzi艂 po sznurowej dra­bince przed Nilsem. - Ju偶 my艣la艂em, 偶e zwi膮zani wy­l膮dujemy u najbli偶szego lensmana.

- To znaczy w Alcie - o艣wieci艂 go Santeri. - Wygl膮da na to, 偶e nasz Kesaniemi wie, o czym m贸wi. Zna s艂abe strony tych, z kt贸rymi walczy. Dobrze mie膰 kogo艣 takie­go po swojej stronie. Ale ja wci膮偶 jestem zlany potem, Matti, staruszku. I chyba mi nie przejdzie a偶 do chwili, w kt贸rej dostaniemy wreszcie t臋 nieszcz臋sn膮 艂ajb臋.

Reijo usiad艂, zanim Nils zszed艂 na pok艂ad. Siedzie­li zwr贸ceni twarzami do siebie. Santeri chwyci艂 za wios艂a.

- Steruj, ja b臋d臋 wios艂owa艂 - powiedzia艂 Santeri swym 艣piewnym norweskim.

Nils wyda艂 lakoniczne komendy, nie odwracaj膮c si臋 nawet w stron臋 Santeriego. Patrzy艂 przez ca艂y czas na Reijo.

O艣miowios艂owa 艂贸d藕 nie by艂a jeszcze zwodowana. Nie zobaczyli zbyt wiele w ciemno艣ciach. Reijo obej­rza艂 jednak 艂贸d藕, po偶yczywszy lamp臋 od Nilsa. Santeri szed艂 tu偶 za nim. Rozmawiali ze sob膮 szeptem po fi艅sku. Ku zaskoczeniu Mattiego wcale nie rozmawia­li o 艂odzi. Pletli jakie艣 bzdury. Reijo powiedzia艂:

- M贸w. M贸w, co ci 艣lina na j臋zyk przyniesie. Nils nie zna fi艅skiego. A ja chcia艂bym nap臋dzi膰 mu troch臋 strachu. Zachowuje si臋 jak 艂askawca, cho膰 wciska nam tego prze偶artego przez robaki grata. Z pewno艣ci膮 ta stara 艂ajba jest tak kiepska, 偶e sam boi si臋 do niej wsi膮艣膰. I ma nadziej臋, 偶e p贸jdziemy na dno. Niech si臋 przynajmniej troch臋 spoci, nic mu nie b臋dzie.

- S膮dzi艂em, 偶e jeste艣 przyzwoitym cz艂owiekiem - powiedzia艂 Santeri z wielce powa偶nym wyrazem twa­rzy. - Kto by przypuszcza艂, ile demon贸w kryje si臋 za twoim pozornie dobrodusznym u艣mieszkiem, Reijo.

- 艁贸d藕 jest ca艂kiem w porz膮dku. - Nils s膮dzi艂, 偶e to zapewnienie wystarczy. Wyrwa艂 lamp臋 z r膮k Reijo. - Wracam do domu. Nie mam czasu na pogaduszki ze z艂odziejami.

Nils wsiad艂 do 艂贸dki, kt贸r膮 przyp艂yn臋li Reijo, Santeri i Matti.

- Bierz, co ci daj臋, Reijo. Je艣li jutro zniknie 艂贸d藕 han­dlowa, to twoje 偶ycie nie b臋dzie warte funta k艂ak贸w. B臋d臋 ci臋 艣ciga艂 razem ze wszystkimi m臋偶czyznami z osady. Nie b臋dziemy pyta膰 w贸jta o pozwolenie. I nie b臋dziemy zwraca膰 uwagi na prawo. Za艂atwimy to po swojemu. I w贸wczas ju偶 nic nie utargujesz.

- Wspania艂a! - Reijo poklepa艂 d艂oni膮 maszt 艂odzi po­darowanej mu przez Nilsa. - Nie widzia艂em takiego cacka od dawna - ironizowa艂. - Gdybym j膮 zauwa偶y艂 wcze艣niej, od razu bym si臋 do niej zabra艂.

- Mo偶esz sobie drwi膰 ile wlezie! - u艣miechn膮艂 si臋 po­gardliwie Nils. - Jak si臋 czujesz, stoj膮c zn贸w za sterem, Kesaniemi? Jak si臋 czujesz zn贸w w roli kapitana?

Reijo musn膮艂 ster, patrz膮c w 艣lad za odp艂ywaj膮c膮 od nich 艂贸dk膮. Poczeka艂, a偶 plecy Nilsa oddal膮 si臋 na ty­le, by ich w艂a艣ciciel nie us艂ysza艂 jego s艂贸w.

Wtedy si臋 u艣miechn膮艂:

- Dzi臋kuj臋, ca艂kiem nie藕le si臋 czuj臋 w roli kapitana. Ca艂kiem nie藕le.

Tak偶e Santeri u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha. Bia­艂e z臋by b艂ysn臋艂y po艣r贸d nocy.

- Rozdzielamy stanowiska? W takim razie ja, Aleksanteri Kilpi, obwo艂uj臋 si臋 dziobowym. B臋d臋 marynarzem 鈥瀗a oku鈥. To prawdziwy zaszczyt p艂yn膮膰 z sa­mym kapitanem Kesaniemi.

- A co ze mn膮? - chcia艂 wiedzie膰 Matti, kt贸remu udzieli艂 si臋 zapa艂 towarzyszy. - Czy ja te偶 nie m贸g艂­bym by膰 kim艣?

- Mo偶esz by膰 majtkiem pok艂adowym - powiedzia艂 za­dowolony Santeri. - Czyli ch艂opcem na posy艂ki. Szczu­ry l膮dowe nie mog膮 zajmowa膰 wy偶szego stanowiska.

- Mo偶esz by膰 rufowym - z艂agodzi艂 wyrok Reijo. - Zreszt膮 to nie ma 偶adnego znaczenia. I tak nie b臋dziesz wiedzia艂, co robi膰. Musimy ci臋 wszystkiego nauczy膰.

- Ale po tej wyprawie staniesz si臋 marynarzem pe艂­n膮 g臋b膮, m贸j ch艂opcze - dorzuci艂 Santeri.

- Je艣li wr贸cimy ca艂o z tej wycieczki - stwierdzi艂 Mat­ti. Wci膮偶 nie by艂 przekonany, 偶e ich plan si臋 powie­dzie. Niezale偶nie od tego, co o nim my艣leli. - Powin­ni艣my wzi膮膰 tamt膮 wi臋ksz膮 艂贸d藕. Podoba艂a mi si臋 o wiele bardziej.

- Patrzcie go - za艣mia艂 si臋 Reijo. - To ten sam, kt贸­ry na pocz膮tku nie chcia艂 偶adnej 艂odzi. A teraz najch臋t­niej 偶eglowa艂by prawdziw膮 艂odzi膮 handlow膮, i to w po­jedynk臋!

Reijo poklepa艂 ch艂opca po ramieniu.

- Nils mia艂 racj臋 co do jednego: rzeczywi艣cie jest nas za ma艂o, by艣my dali sobie rad臋 z 艂odzi膮 na dziesi臋膰 wiose艂. Powinno nas by膰 co najmniej pi臋ciu. Pi臋ciu m臋偶czyzn, kt贸rzy znaj膮 si臋 na 偶eglowaniu. Z t膮 艂ajb膮 damy sobie rad臋, o ile jeste艣 r贸wnie poj臋tny jak twoja siostra. Brakuje nam jednego cz艂onka za艂ogi. A 偶e ty nie masz poj臋cia o marynarskiej robocie, mo偶na po­wiedzie膰, 偶e brakuje a偶 dw贸ch. To mo偶e by膰 niebez­pieczne. A nam naprawd臋 nie wolno ryzykowa膰. Dlatego ufam ci 艣lepo, m贸j ch艂opcze. Ufam, 偶e b臋dziesz chcia艂 si臋 uczy膰 i 偶e si臋 nauczysz. Matti poczu艂, 偶e spoci艂y mu si臋 r臋ce.

- Postaram si臋. Najlepiej jak potrafi臋. Co teraz zro­bimy?

- Postawimy 偶agiel - powiedzia艂 Santeri. - Tylko nie wyobra偶aj sobie, 偶e to 艂atwa sprawa. Cho膰 to jedno z 艂atwiejszych zada艅, kt贸re tu ci臋 czekaj膮. Mo偶e si臋 zda­rzy膰, 偶e b臋dziesz kl臋cza艂 w lodowatej wodzie i wylewa艂 wod臋 czerpakiem z dna 艂odzi, 偶eby艣my nie zaton臋li. R臋­ce ci b臋d膮 mdla艂y i ca艂kiem opadniesz z si艂, ale b臋dziesz musia艂 wylewa膰 wod臋. I wiele czasu up艂ynie, zanim nadarzy si臋 okazja, by troch臋 odpocz膮膰 i zej艣膰 na l膮d...

- Nie strasz ch艂opaka! - poprosi艂 Reijo. - To b臋dzie ci臋偶ka praca, Matti, ale dzi臋ki temu staniesz si臋 m臋偶czy­zn膮. Po tej wyprawie nikt ju偶 nie nazwie ci臋 dzieckiem.

Wia艂 do艣膰 porywisty wiatr, wi臋c gdy po wielu wysi艂­kach uda艂o im si臋 postawi膰 偶agiel, nie mieli 偶adnych k艂o­pot贸w z wydostaniem si臋 z osady. Nie musieli wios艂owa膰.

Przedsi臋wzi臋cie by艂o doprawdy ryzykowne, bo cho膰 Reijo zna艂 tu ka偶d膮 ska艂臋 wystaj膮c膮 z wody i ka偶d膮 mielizn臋, panowa艂y nieprzeniknione ciemno艣ci. Ich oczy przyzwyczai艂y si臋 wprawdzie do mroku, ale i tak nie widzieli nic przed sob膮.

- Przypuszczam, 偶e nieco dalej jest wyst臋p skalny - rzuci艂 Reijo.

- Czu艂bym si臋 znacznie pewniej, gdyby艣 wiedzia艂, a nie przypuszcza艂 - zauwa偶y艂 Santeri.

Reijo nic mu nie odrzek艂. Na po艂y sta艂, na po艂y sie­dzia艂 na 艂aweczce szypra na rufie. Uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w mrok, przez kt贸ry p艂yn臋li. Polega艂 jednak g艂贸w­nie na swych wspomnieniach i do艣wiadczeniach i cz臋艣ciej domy艣la艂 si臋, ni偶 widzia艂, co si臋 przed nimi znaj­duje. W prawej r臋ce trzyma艂 dr膮偶ek steru, po艂膮czony z p艂etw膮 sterow膮 umieszczon膮 na stewie rufowej.

- Nie ma chyba 偶adnego powodu, 偶eby 偶eglowa膰 po nocy - denerwowa艂 si臋 Matti. - Siedzia艂 na tylnej 艂awce, zwr贸cony twarz膮 w stron臋 Reijo. Nie mia艂 poj臋cia, dla­czego ma siedzie膰 w艂a艣nie w ten spos贸b. Nie wiedzia艂, co nale偶y do obowi膮zk贸w rufowego. Nie odrywa艂 oczu od pe艂nej napi臋cia twarzy Reijo i modli艂 si臋 w duchu do swego Stw贸rcy o szcz臋艣liwe zako艅czenie tej wyprawy. - Przecie偶 on wie, 偶e mamy 艂贸d藕 - ci膮gn膮艂 Matti, gdy nikt mu nie odpowiedzia艂. - Nie ukradli艣my jej prze­cie偶, tylko dostali艣my. Nie mamy nic do ukrycia. To przecie偶 bardzo niebezpiecznie p艂yn膮膰 noc膮.

Santeri wisia艂 niemal na dziobie, wypatruj膮c niebez­piecze艅stw, o kt贸rych Reijo m贸g艂 zapomnie膰. Pe艂ni艂 wprawdzie odpowiedzialn膮 funkcj臋 marynarza 鈥瀗a oku鈥, kt贸ry by艂 praw膮 r臋k膮 kapitana, ale wi膮za艂a si臋 ona z wieloma niedogodno艣ciami. W艂a艣nie na dzi贸b najpierw wdziera艂y si臋 fale i dlatego w艂a艣nie cz艂onek za艂ogi pe艂ni膮cy t臋 funkcj臋 bywa艂 najcz臋艣ciej przemo­czony do suchej nitki.

- Nie by艂bym taki pewien, 偶e Nils b臋dzie r贸wnie hojny jutro rano, gdy si臋 obudzi - rzek艂 ze z艂o艣ci膮 Re­ijo. - Dziwne, 偶e w og贸le zdecydowa艂 si臋 da膰 nam t臋 艂贸d藕. Przyznam, 偶e troch臋 si臋 wystraszy艂em. Ale wy­gl膮da na to, 偶e nie jest uszkodzona. Sprawia wra偶enie ca艂kiem niez艂ej 艂ajby...

- Czy to znaczy, 偶e wyp艂yniemy ju偶 tej nocy? Reijo odpowiedzia艂 mu kr贸tko i stanowczo:

- W艂a艣nie. Nie mia艂bym odwagi tu zosta膰. Ba艂bym si臋 tego o wiele bardziej ni偶 偶eglugi w ciemno艣ciach.

Rozumiesz? Ale gdy ju偶 wyp艂yniemy z fiordu i pop艂y­niemy czas jaki艣 wzd艂u偶 l膮du, natrafimy na male艅k膮 zatoczk臋, do kt贸rej powinni艣my zdo艂a膰 wp艂yn膮膰 nawet po ciemku. Tam mo偶emy zaczeka膰, a偶 za艣wita.

- O ile 艣wiat艂o dzienne nie zaskoczy nas w drodze. - Santeri podziela艂 wprawdzie obawy Reijo, nie ozna­cza艂o to jednak, 偶e zachwyca艂a go perspektywa nocnej 偶eglugi. Nie by艂 tch贸rzem, ale te偶 nie grzeszy艂 tak膮 lek­komy艣lno艣ci膮, o jak膮 go wielu pos膮dza艂o. Zbyt ceni艂 sobie 偶ycie.

By艂o ju偶 bardzo p贸藕no, gdy dotarli do jurty. M臋偶­czy藕ni s膮dzili, 偶e dzieciaki dawno zasn臋艂y, ale si臋 po­mylili.

Reijo z u艣miechem zgodzi艂 si臋 z Santerim, 偶e nie za­szkodzi im odrobina gor膮cego roso艂u z renifera z ka­wa艂kiem ko艣ci do obgryzienia. Na nic wi臋cej nie mie­li jednak czasu.

Przepu艣ci艂 Mattiego i Santeriego przed sob膮 i nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego zatrzymali si臋 nagle, tara­suj膮c mu wej艣cie. Musia艂 si臋 wi臋c przecisn膮膰 mi臋dzy nimi.

Elise p艂aka艂a. Oczy mia艂a czerwone od 艂ez i przytu­la艂a do siebie male艅k膮 Id臋. Knut poblad艂 bardzo, ale wci膮偶 trzyma艂 si臋 dzielnie. Wpatrywa艂 si臋 w Reijo tak, jak wierni wpatruj膮 si臋 w swego Pana.

- Tak si臋 boj臋 - 艂ka艂a Elise. - M贸wi艂am im, 偶eby ni­gdzie nie szli. Ale nie chcieli mnie s艂ucha膰. A ja ba艂am si臋 wyj艣膰 za nimi. I nie pozwoli艂am na to Knutowi...

- Uderzy艂a mnie - poinformowa艂 ich Knut swym cienkim g艂osikiem. - Tutaj. - Paluszek ch艂opca dotkn膮艂 policzka.

Do Reij o dotar艂o wreszcie to, co zauwa偶y艂, zanim Elise otworzy艂a usta. Maja i Ailo znikn臋li.

Reijo usiad艂 naprzeciwko Elise. Pog艂aska艂 j膮 po w艂o­sach, po policzku i wzi膮艂 od niej Id臋. Male艅ka spa艂a mocno. Reijo u艂o偶y艂 j膮 pomi臋dzy sk贸rami, po czym obr贸ci艂 si臋 w stron臋 Elise.

- Dawno temu wyszli? Zastan贸w si臋, Elise. - Policz­ki dziewczynki dr偶a艂y, 艂zy p艂yn臋艂y ciurkiem. Poci膮ga­艂a nosem i ociera艂a oczy bez szczeg贸lnych rezultat贸w.

- K艂贸cili si臋 - za艂ka艂a. - Kto jest odwa偶niejszy. Pra­wie si臋 pobili. A potem Ailo si臋 ubra艂. Powiedzia艂, 偶e on ma najwi臋cej odwagi, bo jest ch艂opcem. Maja te偶 si臋 ubra艂a i m贸wi艂a, 偶e wcale nie boi si臋 bardziej ni偶 on...

- I wyszli - doko艅czy艂 Knut. Przysun膮艂 si臋 tak, by by膰 jak najbli偶ej Reijo. Poczu艂 si臋 znacznie lepiej, gdy d艂o艅 opiekuna spocz臋艂a na jego ramieniu. Dzi臋ki temu nie by艂o ju偶 tak okropnie.

- Chcieli was odnale藕膰. Tak d艂ugo was nie by艂o. M贸­wili, 偶e wcale si臋 nie boj膮 wyj艣膰 na dw贸r, chocia偶 jest tak ciemno.

Matti zacisn膮艂 pi臋艣ci. Czego te dzieciaki nie wymy艣l膮!

- A wi臋c d艂ugo ju偶 na nas czekali艣cie? - zapyta艂 Santeri z obaw膮.

Knut i Elise pokiwali g艂owami.

- To nic nie znaczy - mrukn膮艂 Reijo. - Dzieciakom zdaje si臋, 偶e nie ma ci臋 d艂ugo, gdy idziesz po drewno. Czy to by艂o strasznie dawno temu? Du偶o o tym roz­mawiali艣cie? Ida spa艂a ju偶, gdy wychodzili?

Elise pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ida jeszcze nie spa艂a. Reijo, oni wyszli strasznie dawno temu. Znale藕li wasze 艣lady na 艣niegu. My艣l臋, 偶e poszli w tym samym kierunku co wy... - 艁zy zn贸w pop艂yn臋艂y strumieniami. - Wo艂a艂am za nimi, Reijo. M贸­wi艂am, 偶e nie wolno im tego robi膰, ale mnie nie s艂u­chali. Pobiegli sobie. Nie mog艂am ich zatrzyma膰! Nie mog艂am zostawi膰 Knuta i Idy! Nie mog艂am pozwoli膰, 偶eby Knut poszed艂 za nimi!

- Bardzo dobrze zrobi艂a艣 - pochwali艂 j膮 Reijo. - To nie twoja wina. Ani twoja, ani Knuta.

Reijo podni贸s艂 si臋. Popatrzy艂 na Santeriego i Mattiego. Zatrzyma艂 wzrok na tym pierwszym.

- Dzi艣 ju偶 nie powiniene艣 wychodzi膰 na mr贸z. Elise za d艂ugo musia艂a sama opiekowa膰 si臋 dzie膰mi. Zosta­niesz z ni膮. Ja i Matti p贸jdziemy szuka膰 Mai i Ailo.

- Jest ca艂kiem ciemno - powiedzia艂 Santeri cicho. - Zu­pe艂nie tak, jakby艣cie szukali w czarnym worku. Reijo przygryz艂 warg臋.

- Znajd臋 jakie艣 d艂u偶sze drwa i potn臋 jedn膮 z moich koszul. Mamy jeszcze troch臋 oleju. Zrobimy wi臋c so­bie pochodnie. Noc nie trwa wiecznie. W ka偶dym ra­zie nie dla nas, nie dla doros艂ych. Ale gdzie艣 tam, na wzg贸rzu, siedz膮 dwa maluchy, kt贸rym noc wydaje si臋 d艂uga jak wieczno艣膰. Oboje z pewno艣ci膮 nie藕le prze­marzli. Na szcz臋艣cie ten ma艂y ma sporo rozumu. Ma­ja te偶, o ile nie jest w przekornym nastroju...

Reijo wyszed艂 na dw贸r. Matti pod膮偶y艂 za nim bez s艂owa, ale czu艂, 偶e co艣 go zmrozi艂o od wewn膮trz. Mi­mo 偶e mia艂 wci膮偶 mokre nogi i r臋ce, nie marz艂 w nie tak, jak w 艣rodku.

Dzieciaki potrafi膮 wymy艣li膰 najg艂upsz膮 rzecz pod s艂o艅cem!

Dwoje siedmiolatk贸w sp臋dza samotnie noc na dworze.

Reijo znalaz艂 jakie艣 wilgotne drwa mi臋dzy nadbrze偶­nymi kamieniami. Gdy owija艂 je p艂贸tnem i nas膮cza艂 olejem, Matti wykrzykiwa艂 na ca艂e gard艂o imiona dwojga odwa偶nych uciekinier贸w. Obszed艂 wszystkie pag贸rki otaczaj膮ce zatoczk臋, ale nikt mu nie odpowiedzia艂...

Po kilku nieudanych pr贸bach pochodnie zrobione przez Reijo wreszcie zap艂on臋艂y. P艂omyki dr偶a艂y bar­dzo d艂ugo.

- Starczy na jaki艣 czas - stwierdzi艂 Reijo. - Zosta艂y jeszcze dwie takie pochodnie i na tym koniec. Miejmy nadziej臋, 偶e zd膮偶ymy ich odnale藕膰.

- Dok膮d mogli p贸j艣膰?

- Gdzie艣 daleko - odpar艂 Reijo. - Ta dw贸jka nie zatrzy­ma艂aby si臋 za pierwszymi napotkanymi kamieniami.

Rozgl膮dali si臋 uwa偶nie w poszukiwaniu 艣lad贸w na 艣niegu, nie dostrzegli jednak odbi膰 niewielkich n贸偶ek. Reijo wypatrywa艂 skrytej w 艣niegu 艣cie偶ki, kt贸r膮 sami nieco wcze艣niej poszli.

- Maja prawdopodobnie zauwa偶y艂a, gdzie znikn臋li­艣my. I postanowi艂a p贸j艣膰 za nami. To w jej stylu.

- I w stylu Ailo - dorzuci艂 Matti. - Nie na darmo s膮 rodze艅stwem.

Reijo i Matti ruszyli za dzie膰mi.

艢wiat艂o rzucane przez pochodnie by艂o do艣膰 nik艂e, ale na tle nieprzeniknionych ciemno艣ci przypomina艂o bledn膮ce gwiazdy. Obaj m臋偶czy藕ni co jaki艣 czas zba­czali ze 艣cie偶ki, ka偶dy po innej jej stronie. Roz艣wietla­li ciemno艣ci pochodniami i wypatrywali dw贸ch nie­wielkich, przyodzianych w sk贸ry cia艂. Nie dostrzegli jednak nic poza kamieniami i spl膮tanymi zaro艣lami.

Zatrzymywali si臋 i wo艂ali dzieci po imieniu. Nas艂u­chiwali. Cisza rani艂a ich uszy a偶 do b贸lu. Nawo艂ywa­li wi臋c jeszcze raz.

Nadaremnie.

Dotarli ju偶 prawie do osady, gdy pochodnie si臋 wy­pali艂y, parz膮c ich w palce na samym ko艅cu. Najpierw pochodnia Reijo, potem Mattiego.

Reijo raz jeszcze zawo艂a艂 dzieci. W odpowiedzi us艂y­szeli tylko cichy szum morza.

- Czy mogli wpa艣膰 do morza?

- Nie oboje - odpar艂 Reijo. - Jedno z nich odpowie­dzia艂oby na nasze nawo艂ywania.

Reijo popatrzy艂 w d贸艂, na osad臋. Wiedzia艂, 偶e s艂y­cha膰 go doskonale nawet na drugim jej kra艅cu. Krzyk­n膮艂 jeszcze raz. Obaj stan臋li nieruchomo, nas艂uchuj膮c. Potem zawo艂a艂 Matti. I zn贸w 偶adnej odpowiedzi.

- Chyba t臋dy nie poszli - zastanawia艂 si臋 Reijo. Nie m贸g艂 zag艂uszy膰 w膮tpliwo艣ci, ale musia艂 podj膮膰 jak膮艣 decyzj臋. Musia艂 zaryzykowa膰. Zaufa膰 swemu instynk­towi. - A je艣li ruszyli w z艂膮 stron臋? Oba brzegi zatoki s膮 bardzo do siebie podobne. Mo偶e nie zapami臋tali, gdzie poszli艣my.

- Mo偶e spierali si臋 o to... - zamy艣li艂 si臋 Matti.

- Mogli wybra膰 niew艂a艣ciwy kierunek.

Pobiegli z powrotem. Matti zajrza艂 do jurty. Nie za­sn膮艂 jeszcze nikt opr贸cz Idy. Ca艂a tr贸jka siedz膮ca w na­miocie przywita艂a go pe艂nymi napi臋cia spojrzeniami.

- Nie znale藕li艣my ich. Ale wydaje si臋 nam, 偶e nie poszli w stron臋 osady, tylko w przeciwnym kierunku.

Znowu ruszyli na poszukiwania.

Reijo zacz膮艂 ju偶 wspina膰 si臋 pod g贸r臋. Zgubi艂 gdzie艣 r臋kawice, ale nie czu艂 zimna. Matti zapali艂 drug膮 po­chodni臋 jeszcze w jurcie. Reijo swoj膮 oszcz臋dza艂.

- Dok膮d t臋dy dojdziemy? - dopytywa艂 si臋 ch艂opiec.

- W g贸ry - odpar艂 Reijo. Jego usta na moment zaci­sn臋艂y si臋, tworz膮c jedn膮 lini臋. - I na p艂askowy偶. Powinno tam by膰 troch臋 艣niegu. A na nim 艣lady dzieci臋cych but贸w, je艣li poszli t臋dy.

Matti odni贸s艂 wra偶enie, 偶e Reijo wie, kt贸r臋dy i艣膰. Prawie si臋 nie zastanawia艂, jakby by艂a tylko jedna dro­ga. I nie potrzebowa艂 pochodni.

艢nieg si臋ga艂 im nieco powy偶ej kostek. Uszli ledwie kawa艂ek, gdy Reijo pad艂 na kolana i poprosi艂 Mattiego o pochodni臋. Ogie艅 roztopi艂 tu i 贸wdzie cienk膮 warstewk臋 艣niegu, gdy Matti pochyli艂 p艂omie艅.

Okaza艂o si臋, 偶e intuicja nie zawiod艂a Reijo. Dwie pary niewielkich stopek odcisn臋艂y si臋 na pokrytej 艣nie­giem dzikiej r贸wninie.

- Dzi臋ki Bogu! - wyrwa艂o si臋 Reijo. Dr偶a艂 ca艂y, gdy si臋 podnosi艂. Nie odrywa艂 oczu od 艂a艅cuszka ma艂ych 艣la­d贸w. - To musi wci膮偶 w niej tkwi膰 jak zadra - powie­dzia艂 jakby do siebie. - Nikt by nie przypuszcza艂, 偶e mo­偶e cokolwiek pami臋ta膰, a jednak to jako艣 w niej tkwi...

- Co takiego? - zapyta艂 Matti. Zacz膮艂 ju偶 niemal przypuszcza膰, 偶e Reijo majaczy.

- Wydaje mi si臋, 偶e wiem, gdzie mog膮 by膰 - stwier­dzi艂 Reijo. - Id藕 za mn膮.

4

- Wcale nie wierz臋, 偶e tu kiedy艣 by艂a艣. - G艂os Ailo dr偶a艂 tak bardzo, 偶e ulecia艂a z niego zwyk艂a pewno艣膰 siebie.

- W艂a艣nie, 偶e by艂am - odrzek艂a Maja.

Siedzieli bardzo blisko, w ciemno艣ciach i przenikli­wym ch艂odzie spletli r臋ce. 呕adne z nich nie chcia艂o pu­艣ci膰 drugiego.

A mimo to si臋 k艂贸cili.

- By艂am w tej jaskini. Zapytaj Reijo. On te偶 tu by艂. Tylko 偶e ja by艂am bardzo, bardzo ma艂a.

- Te偶 co艣 - parskn膮艂 Ailo. - Wcale ci nie wierz臋. W ka偶dym razie to nie by艂a ta jaskinia. Nigdy przed­tem tu nie by艂a艣. Nikt z nas tu nie by艂.

- Elise uwa偶a, 偶e mieszkali艣my kiedy艣 w miejscu, kt贸re by艂o bardzo podobne do tego - oznajmi艂a Maja. - To mog艂o by膰 tutaj. Nie mo偶esz m贸wi膰, 偶e nie. Mnie si臋 wydaje, 偶e to tu.

- Sk膮d ty to mo偶esz wiedzie膰? Jest tak ciemno, 偶e nic nie wida膰. Wcale by艣my nie znale藕li tej jaskini, gdy­bym nie potkn膮艂 si臋 o wej艣cie. Nie ty je znalaz艂a艣.

- A jak tu dotarli艣my? To ja zna艂am drog臋.

Ailo nic nie odpowiedzia艂. Nie podoba艂o mu si臋 tu­taj. By艂o ciemniej ni偶 na dworze. Nie pami臋ta艂, kt贸r臋­dy przyszli. Czy on szed艂 pierwszy, czy Maja. Czy to on siedzia艂 teraz przodem do wyj艣cia, czy mo偶e ona. Maja te偶 tego nie pami臋ta艂a.

Zgadzali si臋 tylko co do jednego: musz膮 siedzie膰. 呕adne z nich nie mia艂o odwagi ruszy膰 w drog臋 w oba­wie, by nie p贸j艣膰 w niew艂a艣ciwym kierunku. Mo偶e ten korytarz si臋 nigdy nie sko艅czy, mo偶e zaprowadzi ich w g艂膮b g贸ry, tam gdzie nikt ich ju偶 nie odnajdzie?

- Nie powinni艣my wychodzi膰 - rzek艂 Ailo tak ci­cho, 偶e ledwo go by艂o s艂ycha膰.

- To twoja wina - ostro zareagowa艂a Maja. - To ty pierwszy wyszed艂e艣.

- Boisz si臋? - zapyta艂 dziarskim tonem, cho膰 wcale nie czu艂 si臋 dziarsko. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e si臋 boisz. Dziew­czyny s膮 tch贸rzami. Wystarczy tylko odrobina ciem­no艣ci.

- Wcale si臋 nie boj臋! - zaprotestowa艂a Maja. - Wca­le a wcale. Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e ty masz stracha. Nie oszu­kasz mnie, Ailo. Boisz si臋 tak bardzo, 偶e si臋 o ma艂o co nie posikasz.

Ailo postanowi艂 to przemilcze膰. Nie musi przecie偶 z ni膮 dyskutowa膰. Je艣li si臋 nie odezwie, Maja zrozumie chyba, jaka jest g艂upia. Przecie偶 on si臋 niczego nie boi!

Cho膰 tu jest do艣膰 okropnie...

- Czujesz co艣 w nogach? - zapyta艂a Maja, przerywa­j膮c cisz臋, kt贸ra trwa艂a co najmniej tysi膮c lat.

- Czuj臋. - Ailo zdziwi艂 si臋 tym pytaniem. Tak bez­nadziejnie g艂upim pytaniem.

- A ja nie czuj臋 - powiedzia艂a Maja. S艂ysza艂a, 偶e jej w艂asny g艂os troch臋 dr偶y. Ba艂a si臋. - Ruszam stopami, ale ich nie czuj臋.

Ailo odwa偶y艂 si臋 pu艣ci膰 jej r臋k臋. Szuka艂 po omacku st贸p siostry, a偶 wreszcie zacisn膮艂 r臋ce na kumagach.

- Nic nie czuj臋 - powt贸rzy艂a dziewczynka. - Musisz 艣cisn膮膰 porz膮dnie.

Ailo wymaca艂 palcami we艂n臋 wystaj膮c膮 spod sznu­rowania.

- Masz turzyc臋 w kumagach?

- Fuj! - Maja skrzywi艂a si臋 z obrzydzeniem. - Ona tak drapie. Co艣 okropnego. Mam dwie pary po艅czoch. Chcia艂am za艂o偶y膰 jeszcze trzecie, ale si臋 nie zmie艣ci艂y.

- Taka jeste艣 g艂upia, 偶e wcale mi ci臋 nie 偶al - sko­mentowa艂 Ailo i zabra艂 si臋 do rozsznurowywania wil­gotnych rzemyk贸w. - Wok贸艂 stopy musi by膰 troch臋 powietrza. Wcale by艣 nie zmarz艂a, gdyby艣 mia艂a go艂e nogi i turzyc臋 w kumagach. Tylko smarkule uwa偶aj膮, 偶e turzyca drapie.

Maja powstrzyma艂a si臋 od komentarza. To okropne straci膰 czucie w nogach. Ailo by艂 Lapo艅czykiem. Za­wsze mieszka艂 w jurcie. Zna艂 si臋 na takich rzeczach...

Ch艂opiec 艣ci膮gn膮艂 kumagi z jej st贸p. By艂y przemo­czone. Przypomnia艂 sobie, 偶e pod Maj膮 za艂ama艂 si臋 l贸d i wpad艂a do strumienia, zanim on potkn膮艂 si臋 o wej­艣cie do jaskini.

Ailo 艣ci膮gn膮艂 Mai tak偶e przemoczone we艂niane po艅­czochy. Rzuci艂 je na bok ze z艂o艣ci膮. Jak mo偶na si臋 za­chowywa膰 tak g艂upio! Po艂o偶y艂 d艂onie na stopach dziewczynki. By艂y mokre i zimne. Nie zdo艂a艂 ich roz­grza膰 r臋kami. Sam od dawna marz艂 w r臋ce.

Pospiesznie rozpi膮艂 pas i wcisn膮艂 stopy Mai pod swoje ubranie. Pokry艂a go g臋sia sk贸rka, gdy lodowate nogi dotkn臋艂y jego brzucha, zagryz艂 jednak z臋by.

- Po co to robisz? - Maja nie by艂a ju偶 taka pewna siebie jak wcze艣niej. Inaczej nigdy nie zada艂aby takie­go pytania.

- Trzeba powoli rozgrza膰 twoje stopy. Ty nie mo偶esz przy艂o偶y膰 ich sobie do brzucha, wi臋c ja to musz臋 zrobi膰.

- Nie mog臋 ich po prostu rozetrze膰?

- Nie rozgrzej膮 si臋 w ten spos贸b - powiedzia艂 Ailo. Mia艂 na ko艅cu j臋zyka, 偶e przecie偶 ka偶dy g艂upi to wie. Ale jako艣 to prze艂kn膮艂. - Tak jest du偶o lepiej. Trzyma膰 je tu偶 przy ciele. W ten spos贸b najlepiej si臋 rozgrzej膮.

Maja zaakceptowa艂a jego wyja艣nienie. By艂a przemarzni臋ta i przera偶ona. Ailo z pewno艣ci膮 tak­偶e si臋 ba艂, cho膰 w wielu sprawach orientowa艂 si臋 lepiej.

- My艣lisz, 偶e przyjd膮 po nas nied艂ugo? - zapyta艂a. Ailo nie odpowiedzia艂. Oboje pomy艣leli to samo:

jak偶e g艂upio post膮pili, wychodz膮c z jurty.

Nikt nie wiedzia艂, gdzie si臋 znajduj膮. Na dworze by­艂o ca艂kiem ciemno. Mo偶e zaczn膮 ich szuka膰 dopiero rano. Mo偶e dopiero wtedy kto艣 ich znajdzie.

Mo偶e wtedy b臋d膮 ju偶 martwi.

Maja wbi艂a palce st贸p w brzuch Ailo. Ch艂opiec za­gryz艂 wargi, 偶eby nie krzykn膮膰. Poczu艂 si臋 jak ma艂y dzieciak i zapragn膮艂, by to si臋 wcale nie wydarzy艂o, by wcale nie zacz臋li si臋 k艂贸ci膰. Gdyby przestali w por臋, nie zab艂膮dziliby.

Gdyby tylko tata by艂 tu z nimi...

Kamie艅 w gardle Ailo zrobi艂 si臋 tak wielki, 偶e o ma­艂o go nie udusi艂. Robi艂 si臋 coraz wi臋kszy, si臋ga艂 ju偶 do 偶o艂膮dka, do miejsca, na kt贸rego wysoko艣ci Maja trzy­ma艂a swoje stopy. Ch艂opiec z trudem z艂apa艂 oddech. Ca艂e jego cia艂o dr偶a艂o. Z zimna i z p艂aczu.

Mia艂 przecie偶 o tym nie my艣le膰... Mia艂 o tym wcale nie my艣le膰...

Tato nie przyjdzie.

Tato nie 偶yje.

Rozp艂aka艂 si臋 i musia艂 oddycha膰 ustami, cho膰 co艣 go k艂u艂o w piersi. Nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od 艂ez, mimo 偶e bardzo tego pragn膮艂. Nie chcia艂 wszak, by Maja pomy艣la艂a, 偶e on si臋 boi. 呕e p艂acze ze strachu. Zabrak艂o mu jednak si艂y, by t艂umaczy膰 jej prawdziw膮 przyczyn臋.

Maja nic nie m贸wi艂a. Na ko艅cu j臋zyka mia艂a wpraw­dzie ostry docinek, ale usta odm贸wi艂y pos艂usze艅stwa, gdy chcia艂a go wypowiedzie膰. Pochyli艂a g艂ow臋, splot艂a d艂onie i ufa艂a, 偶e Reijo nadejdzie wkr贸tce.

By艂a taka przera偶ona.

Zapalili ju偶 pochodni臋 Reijo. 艢lady odbija艂y si臋 wy­ra藕nie od powierzchni 艣niegu. S艂aby wietrzyk nie zdo­艂a艂 ich zatrze膰.

- Wygl膮da na to, 偶e si臋 nie myli艂em - rzuci艂 Reijo przez rami臋.

Pozostawa艂o im jeszcze zej艣膰 w d贸艂 po stromym zboczu, by dotrze膰 do niewielkiego otworu. U podn贸­偶a sporego wzniesienia le偶a艂o mn贸stwo kamieni, po­mi臋dzy kt贸rymi wida膰 by艂o male艅kie 艣lady.

Reijo ostatni odcinek drogi pokona艂 biegiem, pochy­li艂 si臋 i zajrza艂 do otworu w skale.

- Jaskinia? Reijo skin膮艂 g艂ow膮, odgarniaj膮c 艣nieg go艂ymi r臋kami.

- Mam nadziej臋, 偶e nie weszli za g艂臋boko. Ten ko­rytarz prowadzi do morza. Poziom wody w jaskini za­le偶y od przyp艂yw贸w i odp艂yw贸w.

Matti poblad艂.

- Sk膮d oni wiedzieli o tej jaskini? Reijo popatrzy艂 na swego towarzysza.

- Sam chcia艂bym to wiedzie膰, Matti. Maja tu kiedy艣 by艂a, ale mia艂a wtedy zaledwie dwa lata. Prze偶y艂a w tej jaskini co艣 przera偶aj膮cego i nie powinna tego pami臋­ta膰. Nie rozumiem, jak tu trafili. O ile nie by艂 to zwyczajny przypadek. - Reijo spojrza艂 w g艂膮b pieczary. - Wejd臋 do 艣rodka. Ty czekaj tu z pochodni膮.

- Id臋 z tob膮. Reijo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tam jest ciasno. Trzeba si臋 przeciska膰. A teraz jest tam jeszcze ciemniej ni偶 zwykle. By艂em tam kiedy艣...

- Reijo wpe艂z艂 do 艣rodka. D艂onie niemal mu zamar­za艂y, gdy dotyka艂 lodowatego, nier贸wnego pod艂o偶a, ale nie zwraca艂 na to uwagi. Uderzy艂 g艂ow膮 w wysta­j膮c膮 ska艂臋 i musia艂 si臋 jeszcze bardziej schyli膰, by prze­dosta膰 si臋 dalej.

Po co wchodzili jeszcze g艂臋biej? Oni tak偶e musieli t臋dy pe艂zn膮膰. I musz膮 wci膮偶 tu by膰. Nie spostrzeg艂 przecie偶 艣lad贸w wychodz膮cych z jaskini.

Reijo dotar艂 do miejsca, w kt贸rym musia艂 ju偶 po艂o­偶y膰 si臋 na brzuchu, na bole艣nie go uwieraj膮cych kamie­niach. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 s艂ysza艂 tylko sw贸j w艂asny przyspieszony oddech. Le偶a艂 spokojnie i nas艂uchiwa艂, a偶 w ci膮偶膮cej mu ciszy rozleg艂 si臋 krzyk:

- Reijo? Reijo, tutaj jeste艣my. Us艂ysza艂 tak偶e 艂kanie. - Ju偶 id臋! - krzykn膮艂 z ulg膮. - Id臋. Jeste艣cie tam oboje?

- Tak. Tak, Reijo. Ale Ailo p艂acze. Reijo w dalszym ci膮gu pe艂z艂 na kolanach i 艂okciach, cho膰 korytarz rozszerzy艂 si臋 i nie by艂 ju偶 taki ciasny. Nie mia艂 po prostu czasu si臋 wyprostowa膰, a poza tym si臋 ba艂, 偶e nadepnie na dzieci.

Po chwili rzeczywi艣cie natrafi艂 na nie. Siedzia艂y ra­zem. Reijo przytuli艂 je i zap艂aka艂, kryj膮c twarz w ich mokrych w艂osach. Uczepi艂y si臋 jego ramion, niemal go przewracaj膮c. Musia艂 przygarnia膰 je po wielekro膰 i uspokaja膰.

- Nie z艂o艣膰 si臋 na nas! - b艂aga艂a Maja. - Nie mo偶esz si臋 na nas gniewa膰!

- Nie gniewam si臋. Ale musimy si臋 st膮d wydosta膰. W jurcie czekaj膮 na was ciep艂e sk贸ry.

Uszcz臋艣liwiony Ailo poci膮gn膮艂 nosem.

- Maja ma go艂e stopy - powiedzia艂. - Nie wiem, gdzie s膮 jej kumagi.

- Zdj臋艂a艣 kumagi?

- Teraz czuj臋 w艂asne nogi! - wykrzykn臋艂a Maja. - Ju偶 je czuj臋.

- Zmarz艂y jej nogi - wyja艣ni艂 Ailo. Ch艂opiec ukl膮k艂 i szuka艂 po omacku. Nie pami臋ta艂, gdzie rzuci艂 te prze­kl臋te kumagi. - A ja rozgrza艂em jej stopy. Ale nie mo­g臋 znale藕膰 kumag贸w.

- Obci膮gnij spodnie tak nisko, jak tylko zdo艂asz - po­leci艂 Reijo Mai. - Zrobi艂a艣 to ju偶?

- Tak. Zimno mi.

- Wiem. Ale nie przejmuj si臋 tym. Pe艂znijcie przede mn膮. T臋dy. Ailo pierwszy. Potem Maja. Powiedz na­tychmiast, gdy ci臋 zaczn膮 bole膰 stopy. Na nic nie cze­kaj. Jasne?

- Tak, Reijo - odpar艂a potulnie.

- Idziemy. Matti czeka na nas na zewn膮trz. Mattiemu wydawa艂o si臋, 偶e czeka ju偶 ca艂膮 wieczno艣膰.

Pochodnia zmniejsza艂a si臋 coraz bardziej. Nie mia艂 po­j臋cia, co zrobi, je艣li Reijo nie wyjdzie z jaskini.

Nagle ich us艂ysza艂.

Najpierw tylko niewyra藕ny szmer. Potem g艂os Reijo. Spokojny. Podtrzymuj膮cy na duchu. Wreszcie w otwo­rze pojawi艂y si臋 dwie ma艂e d艂onie i poszarza艂a buzia. Matti z rado艣ci omal nie upu艣ci艂 pochodni. Opanowa艂 si臋 jednak i umie艣ciwszy pochodni臋 mi臋dzy dwoma kamieniami, wyci膮gn膮艂 Ailo z jaskini i mocno go przytu­li艂. Ramiona ch艂opca zacisn臋艂y si臋 wok贸艂 szyi Mattiego. Po chwili Ailo poci膮gn膮艂 nosem i wydosta艂 si臋 z ob­j臋膰 ch艂opaka.

- Musisz wyci膮gn膮膰 stamt膮d Maj臋. Ona ma go艂e nogi. Matti wzi膮艂 na r臋ce dziewczynk臋, kt贸ra ukaza艂a si臋 w otworze. Maja la艂a 艂zy strumieniami. By艂a tak prze­marzni臋ta, 偶e Matti czym pr臋dzej 艣ci膮gn膮艂 kurtk臋 i otu­li艂 ni膮 dziewczynk臋, ale nawet to nie powstrzyma艂o dr偶enia jej w膮t艂ego cia艂ka.

Na ko艅cu z jaskini wydosta艂 si臋 Reijo. Straci艂 czap­k臋, ale na szcz臋艣cie by艂 ca艂y i zdrowy. Maja od razu wyci膮gn臋艂a ku niemu r臋ce, a Reijo bez s艂owa wzi膮艂 j膮 z ramion Mattiego i przytuli艂.

- P贸jd臋 sam - powiedzia艂 dziarsko Ailo. - To mnie najlepiej rozgrzeje. We藕 tylko pochodni臋, Matti. Ja dam sobie rad臋.

Matti nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu. Chwy­ci艂 pochodni臋 i przepu艣ciwszy do przodu Reijo z Maj膮, stara艂 si臋 o艣wietla膰 im drog臋. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do ch艂opca.

- Ale mo偶esz chyba trzyma膰 mnie za r臋k臋, bracie? Na to odwa偶ny maluch przysta艂.

Dopiero p贸藕n膮 noc膮 Reijo zdo艂a艂 艣ci膮gn膮膰 z siebie ubranie. Uciekinierzy potrzebowali sporo czasu, by si臋 uspokoi膰. Najpierw musieli opowiedzie膰 o wszystkim, wysuszy膰 si臋 i rozgrza膰, zje艣膰 co艣. A gdy ju偶 wreszcie po艂o偶yli si臋 na sk贸rach, wci膮偶 nie mogli si臋 op臋dzi膰 od niedobrych my艣li.

Ailo poruszy艂 Reijo prawie do 艂ez. Ch艂opiec chwy­ci艂 wielk膮 d艂o艅 opiekuna obiema r膮czkami i spojrza艂 mu prosto w oczy.

- Lubi臋 ci臋 - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 zupe艂nie tak jak Mikkal, z prze艣wietlon膮 ciep艂em twarz膮. - Lu­bi臋 ci臋 prawie tak samo jak tat臋.

Reijo w wielkiej ciszy trawi艂 to wyznanie. Ailo jed­nak jeszcze nie sko艅czy艂. Podci膮gn膮艂 sk贸r臋, kt贸r膮 by艂 przykryty, a偶 pod brod臋. Wci膮偶 patrzy艂 prosto w oczy Reijo. I, szlochaj膮c, zapyta艂:

- Teraz... gdy tato... nie 偶yje... mo偶e m贸g艂by艣 by膰 mo­im tat膮?

Reijo musia艂 zamruga膰 kilkakrotnie oczami i prze­艂kn膮膰 艣lin臋, zanim zdo艂a艂 co艣 powiedzie膰. 艢cisn膮艂 ch艂opca za r臋k臋, poczochra艂 jego niesforne w艂osy.

- Oczywi艣cie, Ailo, m贸j ch艂opcze. Mog臋 by膰 twoim tat膮 tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dziesz tego pragn膮艂.

Ailo u艣miechn膮艂 si臋 uszcz臋艣liwiony i zasn膮艂, trzymaj膮c opiekuna za r臋k臋. Gdy Reijo uwolni艂 sw膮 d艂o艅 z u艣cisku ch艂opca i ponownie prze艂kn膮艂 艣lin臋, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ta obietnica nak艂ada na niego jeszcze wi臋ksz膮 odpowie­dzialno艣膰. Chodzi艂o tu o co艣 znacznie powa偶niejszego ni偶 o dora藕ne uspokojenie ma艂ego ch艂opca.

Obietnica z艂o偶ona dziecku wa偶y r贸wnie wiele, co obiet­nica z艂o偶ona doros艂emu. A mo偶e nawet wi臋cej, bo prze­cie偶 dziecko pok艂ada w niej znacznie wi臋ksz膮 nadziej臋.

Takich s艂贸w nie rzuca si臋 na wiatr.

- Wygl膮da na to, 偶e od tej chwili masz syna - u艣miech­n膮艂 si臋 Santeri.

Rozmowa Reijo z Ailo wywar艂a na nim du偶e wra­偶enie. Po raz pierwszy w 偶yciu zada艂 sobie pytanie, jak to jest mie膰 dziecko. Jak to jest by膰 ojcem.

- Nie wyruszymy w drog臋 tej nocy - powiedzia艂 Re­ijo sucho i wyci膮gn膮艂 go艂e stopy bli偶ej ciep艂ego paleni­ska. - Och, czeg贸偶 to dzieci nie potrafi膮!

Okrzyk wyrwa艂 mu si臋 prosto z serca. By艂 ca艂kiem wyczerpany i roztrz臋siony ze zm臋czenia, g艂owa wprost mu p臋ka艂a, a w oczach czu艂 piasek. Trwoga, kt贸ra zaw艂adn臋艂a Reijo, gdy wr贸ciwszy do jurty nie zastali w niej Mai i Ailo, do tej pory go nie opu艣ci艂a. Teraz pomiesza艂a si臋 z rado艣ci膮 i ulg膮, kt贸r膮 poczu艂, gdy od­nale藕li dzieci. Wszystko to sprawi艂o, 偶e ogarn膮艂 go przedziwny nastr贸j.

Mia艂 ochot臋 p艂aka膰 i 艣mia膰 si臋, niewiele brakowa艂o, a szala艂by z w艣ciek艂o艣ci, jednocze艣nie za艣 by艂 bliski wybuchni臋cia niepohamowanym 艣miechem, mia艂 ochot臋 ta艅czy膰 z twarz膮 zwr贸con膮 ku niebu, czu艂 si臋 wolny i szcz臋艣liwy, a jednocze艣nie parali偶owa艂a go trwoga, kt贸ra przecie偶 powinna by艂a ju偶 ust膮pi膰.

Potrzebowa艂 przede wszystkim snu. Sen jednak nie nadchodzi艂.

- Jak d艂uga podr贸偶 nas jeszcze czeka? - zapyta艂 Santeri. - Kiedy dotrzemy do miejsca, w kt贸rym zimuj膮 krewni Mikkala?

- Mniej wi臋cej za tydzie艅. A je艣li wiatry nam b臋d膮 sprzyja膰, to jeszcze szybciej. Gdyby艣my dalej podr贸­偶owali l膮dem, potrzebowaliby艣my co najmniej dw贸ch tygodni. I kto wie, co mog艂oby si臋 wydarzy膰...

Wszyscy rozumieli, co Reijo ma na my艣li.

- Powiniene艣 si臋 przespa膰 - powiedzia艂 Matti. - Je­ste艣 najwa偶niejszy. Bez ciebie nigdzie nie dotrzemy.

Reijo dobrze o tym wiedzia艂.

- Jeste艣 zm臋czony? - spyta艂 Mattiego.

- Zm臋czony, ale nie 艣pi膮cy - ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - Czuj臋 si臋 tak, jakbym zaraz mia艂 zemdle膰. Ale zasn膮膰 nie potrafi臋.

- W艂a艣nie - westchn膮艂 Reijo. U艂o偶y艂 si臋 tak, 偶e stopami si臋ga艂 niemal偶e roz偶arzonych kamieni, kt贸re ota­cza艂y palenisko.

W ko艅cu jednak zasn膮艂 w takiej w艂a艣nie pozycji. Obudzi艂 si臋 dopiero wtedy, gdy ogie艅 ju偶 ca艂kiem wy­gas艂. Zmarz艂y mu stopy.

Wszystkie mi臋艣nie mu zdr臋twia艂y, mimo to zmusi艂 si臋, by usi膮艣膰 i rozbudzi膰 ca艂kowicie. Przez otw贸r w da­chu dojrza艂, 偶e niebo przybra艂o nieco ja艣niejsz膮, szara­w膮 barw臋.

Po cichutku, by nie obudzi膰 pozosta艂ych, roznieci艂 ogie艅, wykorzystuj膮c reszt臋 drew. Potem ubra艂 si臋 i wyszed艂 powita膰 budz膮cy si臋 dzie艅.

Ca艂e cia艂o bola艂o go przy ka偶dym ruchu, ale Reijo si臋 przem贸g艂. Poci膮gn膮艂 sanie bli偶ej brzegu i zacz膮艂 je roz艂adowywa膰. Nie mogli sobie pozwoli膰 na pozosta­wienie czegokolwiek, co ze sob膮 wzi臋li.

Dwie pary sa艅 wni贸s艂 na pok艂ad. Sanie, na kt贸rych le偶a艂o cia艂o zmar艂ego, i te, kt贸re opr贸偶ni艂 w pierwszej kolejno艣ci.

Na dnie 艂odzi mog艂a pojawi膰 si臋 woda, dzi臋ki sa­niom za艣 maluchy b臋d膮 w stanie przetrwa膰 suche i zdrowe. Trzeba b臋dzie usadzi膰 je nieco wy偶ej i opa­tuli膰. Nic innego nie da si臋 wymy艣li膰.

Dlaczego nikt nie wpad艂 na pomys艂, by r贸wnie偶 na mniejszych 艂odziach budowa膰 zadaszenie? pomy艣la艂. Wiedzia艂 jednak, 偶e zazwyczaj nikt nie zabiera dzieci w podr贸偶 tak膮 艂ajb膮.

Reijo 艂adowa艂 baga偶e na pok艂ad r贸wnie starannie i ostro偶nie jak w贸wczas, gdy wyrusza艂 na po艂贸w. R贸w­nie porz膮dnie.

Na l膮dzie pozosta艂o tylko to, co znajdowa艂o si臋 w jurcie. Niebo przybra艂o ju偶 barw臋 dymu.

Santeri uchyli艂 zas艂ony namiotu i wyszed艂 na dw贸r. Pokr臋ci艂 rud膮 g艂ow膮.

- Musisz robi膰 to sam? Mog艂e艣 nas przecie偶 obudzi膰.

- Mo偶e i tak. Ale potrzebowa艂em troch臋 samotno­艣ci. Czasami musz臋 by膰 sam. A w najbli偶szych dniach nie b臋d臋 mia艂 raczej okazji. Mo偶na powiedzie膰, 偶e ju偶 jeste艣my w drodze.

Santeri zapatrzy艂 si臋 w punkt, w kt贸rym fiord spo­tyka艂 si臋 z otwartym morzem.

Ogarn臋艂o go podniecenie. Morze nie powinno w ten spos贸b kusi膰 cz艂owieka urodzonego w g艂臋bi l膮du, a jednak kusi艂o go.

- Jeste艣my w drodze - potwierdzi艂.

5

Raija r贸wnie偶 by艂a w drodze. Zacisn膮wszy d艂o艅 na relingu sterburty 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, spogl膮da艂a na ostatni widoczny fragment wybrze偶a Ruiji, kt贸rej mia­艂a nie ogl膮da膰 przez d艂ugi czas.

A wszystko mog艂o si臋 potoczy膰 inaczej. Raija wie­dzia艂a o tym doskonale i zagryzaj膮c z臋by, stara艂a si臋 nie wspomina膰 ostatnich wydarze艅.

Krajobraz wygl膮da艂 r贸wnie ma艂o poci膮gaj膮co jak ostatnim razem, gdy Raija opuszcza艂a te strony.

Zmusi艂a si臋, by spojrze膰 na kamienne wzg贸rze, na kt贸rym le偶a艂a twierdza Vardohus.

Zdo艂a艂a to uczyni膰 tylko dlatego, 偶e do艣wiadczy艂a znacznie wi臋kszego b贸lu ni偶 ten, kt贸ry jej zadano w tamtym miejscu.

Utrata Mikkala bola艂a j膮 bardziej ni偶 to, co prze偶y­艂a w Vardohus. Koszmarne sny o lochach wi臋ziennych nie mia艂y jednak jej opu艣ci膰 tylko dlatego, 偶e zn贸w uj­rza艂a twierdz臋. Raija rozumia艂a, 偶e to nie stanie si臋 tak 艂atwo.

Poczu艂a si臋 jednak silniejsza, gdy spojrza艂a w stro­n臋 Vardohus z podniesionym czo艂em i szeroko otwar­tymi oczami.

Md艂o艣ci, kt贸re mog艂y powr贸ci膰 wraz ze wspomnie­niami, nie powr贸ci艂y. Tym razem zdo艂a艂a je pokona膰. Nadejdzie dzie艅, gdy b臋dzie na tyle silna, by przywo艂ywa膰 wspomnienie po wspomnieniu i d艂ugo je rozpa­mi臋tywa膰, by wreszcie si臋 od nich uwolni膰. Nie tyle zapomnie膰, ile doprowadzi膰 do tego, by nie sprawia艂y jej za ka偶dym razem tyle b贸lu.

Na razie uczyni艂a jeden krok w tym kierunku.

Nadejdzie dzie艅, w kt贸rym w ten sam spos贸b b臋­dzie umia艂a wspomina膰 Mikkala. Stan膮膰 w miejscu, w kt贸rym z nim by艂a, i odtwarza膰 sekund臋 po sekun­dzie z podniesionym czo艂em.

B臋dzie to o wiele trudniejsze. I nie nast膮pi zbyt pr臋dko.

Do tego trzeba bowiem znacznie wi臋cej. Na to jej teraz nie sta膰.

Raija zadr偶a艂a na wietrze. Pr贸bowa艂a spojrze膰 w g艂膮b fiordu Varanger, cho膰 wiedzia艂a, 偶e czyni to nadaremnie.

Mikkala tam przecie偶 nie by艂o.

Reijo nie wyruszy艂by tak pospiesznie, nie w 艣rodku zimy. Zaczeka艂by do wiosny. Taki jest przecie偶 roz­s膮dny.

Mikkal z pewno艣ci膮 w dalszym ci膮gu pozostaje na p贸艂wyspie. Daleko, daleko na zachodzie...

Mikkal...

Nie. Tylko jego cia艂o. Skorupka, kt贸ra go otacza艂a. Kt贸ra otacza艂a jej Mikkala...

Jej Mikkal nie 偶yje.

Nie ma go.

Zamkn臋艂a oczy z b贸lu. Zn贸w zaatakowa艂y j膮 nud­no艣ci. Nudno艣ci i b贸l. Nie!

To by艂 krzyk z g艂臋bi duszy.

On nie m贸g艂 odej艣膰. Nie m贸g艂 odej艣膰 na zawsze. Ra­ija nie potrafi艂a tego znie艣膰. Sama my艣l o tym by艂a nie do wytrzymania. Natychmiast j膮 d艂awi艂a.

Pochyli艂a si臋 nad wod膮, trzymaj膮c si臋 mocno relingu. Paznokcie wbi艂a w drewno, jak tyle razy przedtem.

Wymiotowa艂a tak d艂ugo, a偶 nic w niej ju偶 nie pozo­sta艂o.

Mikkal odszed艂, ale ona nie straci艂a go na zawsze. Kusi艂y j膮 koj膮ce my艣li o 偶yciu po 偶yciu. O 偶yciu po 艣mierci.

Nigdy przedtem nie potrzebowa艂a tego tak bardzo jak teraz.

Nie potrafi艂a jednak o tym my艣le膰. Nawet jej wy­obra藕nia nie si臋ga艂a tak daleko.

O wiele 艂atwiej przychodzi艂o jej wplatanie Mikkala w pi臋kne wizje. Wizje r贸wnie mgliste i podobne do snu jak teraz jej my艣li. Raija chcia艂a wierzy膰, 偶e to, co 偶y­艂o w Mikkalu, to, czym on w istocie by艂, wci膮偶 偶yje. I 偶e mo偶e wci膮偶 przynosi膰 jej rado艣膰, cho膰by poprzez polne kwiaty, kt贸re tak kocha艂a, poprzez letni wiatr...

Pragn臋艂a wierzy膰, 偶e Mikkal jest cz臋艣ci膮 zorzy po­larnej.

To by艂o jej najgor臋tsze pragnienie.

Pewnego dnia, gdy i po niej zostanie na ziemi tylko pusta skorupka, spotkaj膮 si臋 zn贸w na niebia艅skim mo­艣cie 艣wiat艂a. Nie jako ludzie, lecz jako duchy. W po­staci, kt贸rej na razie nie da si臋 nazwa膰. Nie przywyk艂a jeszcze do tych my艣li. Nigdy przedtem nie rozmy艣la­艂a o 艣mierci. 艢mier膰 by艂a czym艣 niezmiernie odleg艂ym.

Bardzo pragn臋艂a, by te marzenia si臋 spe艂ni艂y. By 艣mier膰 nie odebra艂a jej Mikkala na zawsze. By ich po­nowne po艂膮czenie by艂o tylko kwesti膮 czasu.

I cierpliwo艣ci. Takie my艣li inni mogli uzna膰 za szale艅stwo, Raija wi臋c nie dzieli艂a si臋 nimi z nikim.

Tym 鈥瀗ikim鈥 by艂 oczywi艣cie Jewgienij. Tylko z nim mog艂a w og贸le rozmawia膰. Ba艂a si臋 jednak, by nie za­cz膮艂 si臋 z niej 艣mia膰.

A ona musia艂a w co艣 wierzy膰. Gdyby kto艣 zniszczy艂 t臋 osnow臋, kt贸r膮 sobie stworzy艂a, nie pozosta艂oby jej zupe艂nie nic.

Zosta艂aby sam na sam z 偶a艂ob膮, kt贸rej nie umia艂a­by znie艣膰 bez osnowy tych marze艅.

Raija splun臋艂a prosto do morza.

Barentsewo Morie, tak je nazywa艂 Jewgienij. Morze Barentsa. Po fi艅sku Jaameri. Barentsewo Morie, powt贸­rzy艂a Raija. Nie zabrzmia艂o to dok艂adnie tak samo, jak w ustach Jewgienija, zabrak艂o rytmu i 艣piewno艣ci.

Raija obawia艂a si臋, 偶e zanim zacznie rozmawia膰 w j臋­zyku Jewgienija, b臋dzie potrzebowa艂a wielu godzin na­uki. Zna艂a nazwy wszystkich cz臋艣ci i przyrz膮d贸w okr臋­towych. Nauczy艂a si臋 zwrot贸w grzeczno艣ciowych. Zachwyca艂o j膮 brzmienie i melodia rosyjskiego. Bardzo pragn臋艂a, by ten j臋zyk sta艂 si臋 jej w艂asnym, i wk艂ada艂a wiele wysi艂ku w to, by s艂owa w jej ustach brzmia艂y tak samo, jak wymawia艂 je jej nauczyciel.

- Nie powinna艣 tu sta膰. - Jewgienij zszed艂 ju偶 z mostku kapita艅skiego. Obj膮艂 j膮 ramieniem, ona za艣 dopiero wtedy uzmys艂owi艂a sobie, 偶e marznie. - Zn贸w ci臋 m臋czy艂y nudno艣ci. - To nie by艂o pytanie, ale stwier­dzenie. - Widzia艂em, moja droga. M贸wi艂em przecie偶, 偶e nie powinna艣 si臋 wysila膰. Nie powinna艣 wychodzi膰 na pok艂ad. Kiepsko to znosisz.

- Nie jestem taka w膮t艂a, jak ci si臋 wydaje - zaprote­stowa艂a. Odgarn臋艂a w艂osy z twarzy. - Musia艂am tu przyj艣膰, Jewgienij. Musia艂am popatrze膰...

Raija wskaza艂a g艂ow膮 oddalaj膮cy si臋 l膮d.

Jewgienij zrozumia艂. Ostatni skrawek Ruiji. Vardo.

- Ju偶 sobie popatrzy艂a艣, m贸j aniele. - Pieszczotliwe okre艣lenie, kt贸rym nazywa艂 j膮 w my艣lach, wyrwa艂o mu si臋 ca艂kiem bezwiednie. Wypowiedzia艂 je tak natural­nie, 偶e Raija nie zwr贸ci艂a na nie uwagi. Stosunki mi臋­dzy nimi by艂y tak ciep艂e i przyjacielskie, 偶e odczyta艂a to zupe艂nie inaczej, ni偶 powinna.

Jewgienij napomnia艂 sam siebie w duchu.

- Teraz mo偶esz wej艣膰 do kajuty - powiedzia艂 swobod­nie. - Nie mog臋 jednocze艣nie prowadzi膰 statku i mar­twi膰 si臋 o ciebie. Zejd藕 z pok艂adu i zajmij si臋 lekcjami!

- Rozkaz kapitana? - zapyta艂a. Jewgienij przytakn膮艂 z powag膮:

- Rozkaz. - Popatrzy艂 na ni膮 nieco d艂u偶ej, ni偶 powi­nien. - Raiju, dziecko moje, jeste艣 szczuplejsza ni偶 wte­dy, gdy wsiada艂a艣 na pok艂ad. A dobrze wiemy, 偶e i wte­dy by艂a艣 bardzo chuda.

- Nie znikn臋 tak pr臋dko - Raija u艣miechn臋艂a si臋 bla­do. - Nie jestem taka chuda...

- Nie straci艂em jeszcze oczu - przerwa艂 jej Rosjanin. - Zw艂aszcza gdy w gr臋 wchodzi pi臋kna dziewczyna...

Raija i Jewgienij mieszkali w tej samej kajucie. Nie by艂o innego wyj艣cia. Marynarze mieli ca艂kiem fa艂szy­we przekonanie o tym, co 艂膮czy艂o tych dwoje.

- Gdy si臋 zabiera na pok艂ad tak膮 kobiet臋 jak ty z m臋偶czyznami, kt贸rzy od dawna nie widzieli 偶adnej dziewczyny, nie wystarczy im przykaza膰, by trzymali r臋ce z dala od niej - t艂umaczy艂 jej Jewgienij. - 呕aden z nich nie tknie jednak kobiety kapitana.

Raija i Jewgienij rozmawiali o najr贸偶niejszych sprawach. Raija wiedzia艂a, 偶e niewiele zdo艂a ukry膰 przed Rosjaninem.

- B臋d臋 wygl膮da膰 troch臋 lepiej, gdy zsi膮d臋 na l膮d. - Na jej twarzy pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu. - Ludzie tacy jak ja nie s膮 stworzeni do 偶ycia na morzu. Chorujemy od tego.

- Cierpisz na wyj膮tkowo paskudn膮 chorob臋 morsk膮 - orzek艂 Jewgienij. - Zazwyczaj objawy ust臋puj膮 po pewnym czasie.

- Mnie przejdzie dopiero wtedy, gdy zsi膮d臋 na l膮d - zapewni艂a go Raija. - Jak nazwa艂e艣 nast臋pn膮 krain臋, kt贸r膮 zobaczymy?

Jewgienij nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od u艣miechu. Raija bardzo 艂akn臋艂a wiedzy. Nie by艂o rzeczy, o kt贸­r膮 by nie zapyta艂a. Pyta艂a tyle razy, ile potrzebowa艂a, 偶eby zapami臋ta膰.

- Po艂uostrow Rybaczij - powiedzia艂 Jewgienij. I zn贸w si臋 u艣miechn膮艂, gdy Raija powt贸rzy艂a jego s艂owa tak, jakby smakowa艂a jakie艣 nowe danie, danie wyborne i smakowite. - Zdaje si臋, 偶e moja przepowiednia si臋 spe艂­ni - stwierdzi艂 Rosjanin, otwieraj膮c jej drzwi do kajuty.

- Jaka przepowiednia?

- 呕e b臋dziesz m贸wi膰 po rosyjsku jak rodowita Ro­sjanka.

Raija lubi艂a pochwa艂y, ale nie przyjmowa艂a ich bez­krytycznie.

- Mo偶e mam zdolnego nauczyciela? - spyta艂a. - A mo­偶e b臋dzie mi to bardzo potrzebne, mo偶e b臋d臋 musia艂a m贸wi膰 po rosyjsku tak, jakby to by艂 m贸j j臋zyk ojczysty.

Jewgienij roz艂o偶y艂 ramiona:

- Na to nie mog臋 ci odpowiedzie膰, m贸j aniele. Nie codziennie snuj臋 przepowiednie.

Ca艂e popo艂udnie Raija sp臋dzi艂a w samotno艣ci. Wi臋kszo艣膰 dni tak w艂a艣nie wygl膮da艂a. Jewgienij przebywa艂 na pok艂adzie nieco d艂u偶ej, ni偶 powinien. Nale偶a艂 do os贸b, kt贸re czuj膮 si臋 niezast膮pione albo maj膮 prac臋 we krwi.

Do Jewgienija pasowa艂y oba okre艣lenia. Po 艣mierci Aleksieja pozwoli艂, by ca艂kowicie poch艂on臋艂a go praca.

Trudno mu by艂o zmieni膰 teraz ten rytm.

Raija wiedzia艂a, 偶e ch臋tnie by to uczyni艂 specjalnie dla niej. Zauwa偶y艂 przecie偶, 偶e ona nie czuje si臋 najle­piej, sp臋dzaj膮c tyle godzin samotnie. Okazywa艂 jej zreszt膮 tyle troski, 偶e Raija pragn臋艂a wyrazi膰 swoj膮 wdzi臋czno艣膰 jeszcze wyra藕niej.

Jewgienij wskoczy艂by dla niej w ogie艅.

Wieczorami mia艂 troch臋 wolnego czasu. W贸wczas rozmawiali. Jedli wsp贸lnie kolacj臋. Milczeli razem. Wtedy te偶 Jewgienij udziela艂 jej lekcji rosyjskiego.

Raija czeka艂a na te lekcje. Stanowi艂y mi艂膮 odmian臋 w jej monotonnym trybie 偶ycia.

Jewgienij do艣膰 wcze艣nie chodzi艂 spa膰. Cz臋sto bra艂 wacht臋 o 艣wicie. A 偶e dzielili kajut臋, Raija nie mog艂a siedzie膰 przy zapalonej lampie, gdy on spa艂. K艂ad艂a si臋 r贸wnie wcze艣nie, wstawa艂a za艣 chwil臋 po nim. Dnie d艂u偶y艂y si臋 jej niemi艂osiernie...

Gdy pewnego razu Rosjanin wsun膮艂 g艂ow臋 przez drzwi kajuty nieco p贸藕niej ni偶 zazwyczaj, pomy艣la艂a, 偶e wreszcie zamierza odpocz膮膰 ju偶 po pracy.

Myli艂a si臋 jednak. Wygl膮da艂 na zm臋czonego i z pew­no艣ci膮 by艂 zm臋czony, ale ukrywa艂 to najlepiej, jak po­trafi艂.

- Strasznie wieje - rzek艂, przek艂adaj膮c przez pr贸g ka­juty jedn膮 tylko nog臋 i przytrzymuj膮c drzwi r臋k膮. - Zda­je si臋, 偶e zmierzamy prosto w obszar, na kt贸rym panu­je sztorm. Pr贸bujemy zmieni膰 kurs, mo偶e to poprawi nasz膮 sytuacj臋. Niewykluczone, 偶e b臋dziemy si臋 trzy­ma膰 bli偶ej brzegu.

- Nie powiniene艣 si臋 przem臋cza膰 - zauwa偶y艂a Ra­ija, cho膰 wiedzia艂a, 偶e robi to nadaremnie. Jakby rzu­ca艂a grochem o 艣cian臋.

- Poradz臋 sobie - uspokoi艂 j膮. - Chcia艂em tylko po­wiedzie膰, 偶e nie powinna艣 st膮d wychodzi膰. Je艣li za­cznie jeszcze silniej wia膰, to pod 偶adnym pozorem nie wolno ci wychodzi膰 na pok艂ad. Nie chcia艂bym, 偶eby ci臋 stamt膮d zmiot艂o. Je艣li b臋dziesz wymiotowa膰, r贸b to gdziekolwiek. Na przyk艂ad do samowara!

Raija u艣miechn臋艂a si臋.

- Zrozumia艂am polecenie, kapitanie. Pod 偶adnym pozorem nie wyjd臋 na pok艂ad podczas sztormu.

- Nikt tu nie m贸wi艂 o sztormie - pr贸bowa艂 j膮 uspo­koi膰.

- Nie przyszed艂by艣 tu przecie偶, gdyby chodzi艂o tyl­ko o troch臋 silniejszy wiatr - zauwa偶y艂a Raija trze藕­wo. - Wystraszy艂e艣 mnie wystarczaj膮co. Wracaj na sw贸j kapita艅ski mostek, zmie艅 kurs i pop艂y艅 ze mn膮 na spokojniejsze wody!

- Dzia艂asz na mnie r贸wnie orze藕wiaj膮co jak sztorm z p贸艂nocnego zachodu, Raiju! - Jewgienij pu艣ci艂 do niej oko i znikn膮艂.

Raija nie by艂a tego taka pewna. Nie czu艂a si臋 najle­piej. Po paru godzinach komplement nabra艂 w jej oczach innego sensu.

Wcale nie uwa偶a艂a, 偶e sztorm z p贸艂nocnego zacho­du jest orze藕wiaj膮cy.

By艂 okropny.

Siedzia艂a na koi, otulona kocem, opieraj膮c plecy o schowek, a nogi o brzeg koi. Oczy mia艂a mocno zaci艣ni臋te, wola艂a bowiem tylko czu膰, jak wszystko si臋 ko艂ysze i przechyla gwa艂townie, ni偶 patrze膰 na to.

S膮 w 偶yciu chwile, gdy mrok jest b艂ogos艂awie艅­stwem.

Ca艂y czas s艂ysza艂a morze. Ryk, kt贸ry rani艂 jej uszy. I z艂owieszcze skrzypienie. Raija przy艂apa艂a si臋 na roz­my艣laniach o solidno艣ci 鈥 Sankt Niko艂aja鈥.

Podczas wielu lat sp臋dzonych w Ruiji nie s艂ysza艂a o zatoni臋ciu rosyjskiego statku, cho膰 przecie偶 musia艂o si臋 to czasem zdarza膰. 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 nie by艂 z pew­no艣ci膮 najnowszym i najlepiej wyposa偶onym statkiem, kt贸ry przemierza艂 tras臋 mi臋dzy Norwegi膮 a Rosj膮.

Raija czu艂a ka偶dy cios, kt贸ry morze zadawa艂o jego bur­tom, on za艣 za ka偶dym razem jakby coraz bardziej kapi­tulowa艂. Wystarczy dostateczna liczba takich cios贸w...

Wszystko to jednak by艂o gr膮 偶ywej wyobra藕ni Raiji. 呕aglowce takie jak 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 budowano przecie偶 z my艣l膮 o tej trasie. Ma si臋 rozumie膰, 偶e by艂y solidne. Czy Jewgienij ryzykowa艂by w艂asne 偶ycie i 偶ycie za艂ogi?

A zreszt膮 to pewnie nie jest prawdziwy sztorm. Ra­ija nigdy nie prze偶y艂a sztormu na morzu. Nie p艂yn臋艂a te偶 przy porywistym wietrze, nie mia艂a wi臋c 偶adnej mo偶liwo艣ci por贸wnania.

Wrodzony l臋k przed wielk膮 wod膮 sprawia艂 zapew­ne, i偶 wyolbrzymia艂a zjawiska, kt贸re by艂y ca艂kiem nor­malne.

Jewgienij b臋dzie si臋 p贸藕niej nie藕le bawi艂 jej opowie­艣ci膮 o tym, co sobie wyobra偶a艂a, i o tym, jak bardzo poblad艂a... Przez jaki艣 czas wszystko wydawa艂o jej si臋 nawet do zniesienia. Raija siedzia艂a i nas艂uchiwa艂a.

Rzeczywi艣cie zrobi艂o si臋 ca艂kiem cicho. Da艂 si臋 s艂y­sze膰 tylko ca艂kiem przyjazny plusk wody o burty.

Ju偶 po wszystkim?

To zbyt pi臋kne, by mog艂o by膰 prawdziwe. Trudno to w og贸le nazwa膰 sztormem. Je艣li ju偶 jest po wszyst­kim, to niepotrzebnie si臋 ba艂a.

Odpowied藕 nadesz艂a nader szybko.

Raija nie zdo艂a艂a nawet odetchn膮膰 z ulg膮.

Po chwili ogarn臋艂o j膮 poczucie, 偶e ton膮. I 偶e b臋d膮 tak ton膮膰 przez ca艂e wieki.

Cisza by艂a wr臋cz nie do zniesienia.

Raija skrzy偶owa艂a ramiona, jakby chcia艂a utuli膰 sa­m膮 siebie. Rozejrza艂a si臋 po kajucie. Lampa zamruga­艂a i zgas艂a.

Czy w艂a艣nie tak si臋 idzie na dno? Czy o to chodzi? Czy statek zawsze tonie w ciszy?

Raija nie zna艂a odpowiedzi na te pytania.

Jewgienij prosi艂, by zosta艂a w kajucie, by nie opusz­cza艂a jej pod 偶adnym pozorem.

Nie chcia艂 chyba jednak, by siedzia艂a pod pok艂a­dem, je艣li statek rzeczywi艣cie idzie na dno?

Dlaczego nie s艂ycha膰 偶adnych g艂os贸w?

Dlaczego nikt nie krzyczy? Czy nie ma tam ju偶 ni­kogo 偶ywego?

Do kajuty jak dot膮d nie zacz臋艂a si臋 wdziera膰 woda. Mo偶e jednak trzeba troch臋 czasu, by to si臋 sta艂o.

Raija wiedzia艂a doprawdy niewiele na temat morza i statk贸w.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 tonie ju偶 ca艂膮 wieczno艣膰.

Wtedy zacz臋艂o si臋 wszystko od nowa.

Raija spad艂a z koi. W szafce zabrz臋cza艂o szk艂o, cho膰 przecie偶 ka偶da szklanka sta艂a w osobnym otworze.

Raija poczu艂a si臋 tak, jakby mia艂a uszy zalepione wat膮. Tylko pog艂os tego wielkiego huku d藕wi臋cza艂 w jej g艂owie.

Najprawdopodobniej le偶膮 ju偶 na dnie.

Ale wszystko w dalszym ci膮gu si臋 ko艂ysa艂o. Unosi­艂o si臋 po to, by spada膰 i spada膰 r贸wnie d艂ugo jak po­przednim razem.

Raij膮 rzuca艂o od 艣cianki do 艣cianki i czu艂a, 偶e jest posiniaczona na ca艂ym ciele. Nie oberwa艂a w ten spo­s贸b od czas贸w, gdy Hans Fredrik Feldt zaszczyci艂 j膮 sw膮 wizyt膮 w lochu czarownic w twierdzy Vardohus!

Czy istniej膮 fale zdolne spowodowa膰 co艣 takiego?

Najwyra藕niej tak!

Mi臋dzy dwiema nast臋pnymi falami Raija pr贸bowa­艂a wysun膮膰 szuflad臋 z komody. Przed kolejnym ude­rzeniem zdo艂a艂a tylko zaczepi膰 o co艣 palce.

Tym razem rzuci艂o j膮 na komod臋.

Przywar艂a do tego mebla z ca艂ej si艂y. Nie w膮tpi艂a, 偶e teraz walczy o 偶ycie.

Czego艣 takiego nie da si臋 prze偶y膰. To zbyt straszne, zbyt przera偶aj膮ce.

Nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e si艂y natury mog膮 by膰 tak pot臋偶ne. Przetrwa艂a niejedn膮 zimow膮 burz臋 na p艂a­skowy偶u, gdy 艣nieg i wiatr jednoczy艂y swe si艂y, by roz­p臋ta膰 istne bia艂e piek艂o.

Nie s膮dzi艂a, 偶e mo偶e by膰 co艣 jeszcze gorszego.

Teraz zmieni艂a zdanie, cho膰 przecie偶 ona siedzia艂a pod pok艂adem.

Wola艂a nawet nie zastanawia膰 si臋 nad tym, co te偶 si臋 dzieje tam na g贸rze.

Czy Jewgienij i jego marynarze wci膮偶 s膮 na pok艂adzie?

Mo偶e zosta艂a ca艂kiem sama na tym statku...

Nie wolno tak my艣le膰!

P艂aka艂a i modli艂a si臋, gryz艂a palce a偶 do krwi, by nie krzycze膰, gdy 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 mierzy艂 si臋 z kolejn膮 fal膮.

Fale nie wydawa艂y si臋 jej ju偶 tak niesamowicie wy­sokie, ale dla Raiji, kt贸ra potwornie si臋 ba艂a, nie mia­艂o to ju偶 偶adnego znaczenia.

Nawet 艂agodne ko艂ysanie przyprawi艂oby j膮 o dr偶e­nie serca.

Raija wczepi艂a si臋 w komod臋 resztk膮 si艂. Zn贸w za­cisn臋艂a powieki i p艂aka艂a z przera偶enia.

Nagle nieoczekiwanie statek prawie znieruchomia艂. Zapanowa艂a wielka cisza, jakby sztorm rozegra艂 si臋 tylko w wyobra藕ni Raiji.

Raija przez d艂u偶sz膮 chwil臋 le偶a艂a nieruchomo, nim o艣mieli艂a si臋 uwierzy膰, 偶e jest ju偶 po wszystkim. Po­dejrzliwie czeka艂a na nast臋pn膮 fal臋, kt贸ra rzuci j膮 na 艣ciank臋 komody.

Nic takiego si臋 jednak nie wydarzy艂o.

Sankt Niko艂aj鈥 z Archangielska ko艂ysa艂 si臋 w nor­malnym rytmie. Raija zwil偶y艂a wargi j臋zykiem i po­czu艂a smak krwi. Usta by艂y spuchni臋te tam, gdzie si臋 sama ugryz艂a.

Oczy zacz臋艂y j膮 sw臋dzie膰. Potar艂a je. Zdawa艂o jej si臋, 偶e twarz r贸wnie偶 ma spuchni臋t膮. Z wielk膮 ostro偶no­艣ci膮 wsta艂a. Dobry Bo偶e, ale偶 oberwa艂a!

Zacz臋艂a szuka膰 lampy, znalaz艂a jednak tylko od艂am­ki szk艂a. Poza tym i tak nie mia艂a poj臋cia, gdzie jest oliwa. Mo偶e i dobrze, 偶e nie zobaczy, jakie szkody sztorm wyrz膮dzi艂 w tej kajucie i jak poturbowa艂 jej cia­艂o. Raija czu艂a, 偶e wygl膮da potwornie.

To jednak nie mia艂o znaczenia.

Jewgienij nie pozwoli艂 jej opuszcza膰 kajuty. Raija jednak uzna艂a, 偶e ma prawo si臋 dowiedzie膰, co si臋 sta­艂o z nim i z jego za艂og膮.

Naci膮gn臋艂a jedn膮 z kurtek Jewgienija, zarzuci艂a na ni膮 w艂asn膮 peleryn臋. Potem otworzy艂a drzwi i po omacku szuka艂a drogi przez ciemny korytarz. Znala­z艂a drabin臋 i zacz臋艂a si臋 wspina膰.

Luk by艂 zamkni臋ty, a ona nie mia艂a si艂y go otworzy膰.

Stuka艂a wi臋c, sprawiaj膮c jeszcze wi臋cej b贸lu swym obola艂ym d艂oniom. Niemal straci艂a g艂os, nim wreszcie kto艣 j膮 us艂ysza艂.

Jeden z marynarzy odsun膮艂 pokryw臋 luku.

Przemoczony do suchej nitki cz艂owiek powiedzia艂 co艣 do niej w locie. Raija nic nie zrozumia艂a, a on znik­n膮艂, zanim zdo艂a艂a znale藕膰 odpowiednie s艂owa i popro­si膰 go, by powt贸rzy艂 to powoli i wyra藕nie.

Wdrapa艂a si臋 na pok艂ad.

Wszystko wygl膮da艂o znacznie lepiej, ni偶 sobie wy­obra偶a艂a. Oczami duszy widzia艂a ju偶 po艂amane masz­ty, poszarpane na strz臋py 偶agle i 艂adunek porozrzuca­ny po pok艂adzie.

Panowa艂 tu wprawdzie chaos, ale wedle jej oceny sy­tuacja powinna wr贸ci膰 do normy.

Rosyjskie statki s膮 zatem znacznie solidniejsze, ni偶 przypuszcza艂am, stwierdzi艂a Raija, stawiaj膮c par臋 chwiejnych krok贸w w stron臋 relingu.

Dopiero w贸wczas dotar艂o do niej, 偶e wi臋kszo艣膰 ma­rynarzy zebra艂a si臋 w jednym miejscu.

Ch艂opak, kt贸ry pom贸g艂 jej otworzy膰 pokryw臋, opu­艣ci艂 na chwil臋 t臋 grupk臋, po czym natychmiast do niej wr贸ci艂.

Na pok艂adzie panowa艂a zastanawiaj膮ca cisza. Mary­narze m贸wili niewiele.

Jewgienij.

Gdzie jest Jewgienij?

Raija rzuci艂a okiem w stron臋 mostka, ale tam sta艂 sternik, przemoczony do suchej nitki, blady i pos臋pny.

Co ten marynarz powiedzia艂? Dlaczego nie nauczy­艂a si臋 lepiej rosyjskiego?

Raija nerwowo prze艂yka艂a 艣lin臋, podchodz膮c do gromadki m臋偶czyzn. Marynarze rozsun臋li si臋, gdy si臋 zbli偶y艂a, zupe艂nie tak, jakby roztacza艂a wok贸艂 siebie jaki艣 magiczny czar.

Raija wreszcie zrozumia艂a, co marynarz chcia艂 jej powiedzie膰. Nie zna艂a wprawdzie jego j臋zyka, ale te­raz zrozumia艂a go doskonale.

Jewgienij le偶a艂 nieruchomo na pok艂adzie. Po jego prawej stronie powi臋ksza艂a si臋 ci膮gle ka艂u偶a krwi.

Gdy Raija ukl臋k艂a ko艂o rannego, zorientowa艂a si臋, sk膮d p艂ynie ta krew.

Jewgienij mia艂 prawie oderwane rami臋. Umiera艂.

Raija, nie zastanawiaj膮c si臋, przyst膮pi艂a do dzia艂a­nia. Zacisn臋艂a obie r臋ce na tym ramieniu i dzikim spoj­rzeniem ogarn臋艂a stoj膮cych doko艂a m臋偶czyzn.

- Macie zamiar tak sta膰? - krzykn臋艂a gniewnie. - Ma­cie zamiar sta膰 i patrze膰, jak si臋 wykrwawia na 艣mier膰?

Uzmys艂owi艂a sobie natychmiast, 偶e oni nie rozu­miej膮 fi艅skiego. Zacz臋艂a szpera膰 w pami臋ci. Znalaz艂a kilka potrzebnych s艂贸w.

- Pom贸偶cie mu! Pom贸偶cie mu! Jewgienij 偶y膰! Jewgienij nie m贸g艂 umrze膰! Tylko w nim by艂a jej na­dzieja!

6

Raija robi艂a to ju偶 przedtem. Zdarzy艂o si臋 jej ju偶 za­trzymywa膰 krwotok.

Bo偶e, niech si臋 uda jeszcze raz!

Nigdy nie zrozumia艂a do ko艅ca, co si臋 w艂a艣ciwie sta­艂o. Nie pos艂u偶y艂a si臋 偶adnymi zakl臋ciami ani s艂owami. Wy艂膮cznie d艂o艅mi. D艂o艅mi i przedziwn膮 moc膮, kt贸rej te d艂onie sta艂y si臋 narz臋dziem. Moc膮, z kt贸r膮 ona sa­ma nie mia艂a nic wsp贸lnego. Raija nie pojmowa艂a, sk膮d si臋 ta moc wzi臋艂a. Nie wiedzia艂a, jak nazwa膰 to, co wst臋powa艂o w jej d艂onie od czasu do czasu, czyni膮c j膮 zdoln膮 do ratowania ludzkiego 偶ycia. Nie wiedzia艂a te偶, czy mo偶na ow膮 moc przywo艂a膰.

Teraz jednak bardzo chcia艂a, by si臋 pojawi艂a.

- Dobry Bo偶e - modli艂a si臋, gdy jej d艂onie pokrywa­艂y si臋 krwi膮 Jewgienija. - Dobry Bo偶e, niech ta moc na mnie sp艂ynie! Niewa偶ne, czy to przekle艅stwo, czy b艂o­gos艂awie艅stwo. Niewa偶ne, co si臋 ze mn膮 p贸藕niej stanie. Pozw贸l mi tylko uratowa膰 偶ycie Jewgienija! Pozw贸l mi zatrzyma膰 ten krwotok! Zatrzyma膰! Zatrzyma膰! Po­zw贸l mu prze偶y膰!

Raija zamkn臋艂a oczy i powtarza艂a bez przerwy t臋 sa­m膮 pro艣b臋, z kt贸rej w ko艅cu pozosta艂o tylko: 鈥濸ozw贸l mu 偶y膰, pozw贸l mu 偶y膰, pozw贸l mu 偶y膰...鈥

I wydawa艂o si臋 jej, i偶 tonie w g艂臋binie co najmniej r贸wnie gro藕nej jak ta, kt贸r膮 wzburzy艂 sztorm.

Ton臋艂a coraz bardziej i bardziej, a偶 wreszcie ca艂ko­wicie straci艂a 艣wiadomo艣膰. A偶 zacz臋艂a p艂yn膮膰 przez cu­down膮 nico艣膰, nie wa偶膮c ani grama. A偶 zjednoczy艂a si臋 z zorz膮 polarn膮, w kt贸r膮 chcia艂a si臋 wtopi膰 po 艣mier­ci, a偶 zacz臋艂a wirowa膰 za spraw膮 si艂 pot臋偶niejszych i dziwniejszych ni偶 to, co by艂a w stanie poj膮膰.

Zapada艂a si臋 coraz g艂臋biej i g艂臋biej. A偶 wreszcie za­mkn臋艂a si臋 nad ni膮 艂agodna, we艂nista ciemno艣膰.

Za艂oga pogodzi艂a si臋 ju偶 z my艣l膮 o 艣mierci kapita­na. Ka偶dy z marynarzy wiedzia艂 doskonale, 偶e z takim krwotokiem niewiele da si臋 zrobi膰. Krew tryska艂a stru­mieniem.

Wtedy zjawi艂a si臋 ta kobieta.

Niewysoka i drobna, prawie przezroczysta zdaniem m臋偶czyzn, kt贸rzy woleli postawniejsze niewiasty. Sp贸dnic膮 zamiata艂a pok艂ad. Tkanina nasi膮k艂a wod膮 i sta艂a si臋 jeszcze ci臋偶sza. Wielka kurtka Jewgienija si臋­ga艂a jej prawie do kolan. Musia艂a podwin膮膰 r臋kawy, by nie uton膮膰 w niej bez reszty.

Twarz mia艂a zap艂akan膮 i blad膮, jeden policzek opuch­ni臋ty. Sztorm rzuca艂 ni膮 najprawdopodobniej po kaju­cie. Nieliczne porywy wiatru, kt贸re ko艂ysa艂y od czasu do czasu statkiem, wzburzy艂y jej czarne w艂osy i czarn膮 znoszon膮 peleryn臋. Wygl膮da艂a tak, jakby sta艂a w czar­nej chmurze.

Najbardziej przes膮dni cz艂onkowie za艂ogi cz臋sto p贸藕­niej wspominali t臋 chwil臋. Wtedy wszystko si臋 zacz臋艂o, m贸wili. Wtedy jej twarz si臋 roz艣wietli艂a. I cho膰 by艂a opuchni臋ta, cho膰 mia艂a zaczerwienione oczy, to sta艂a si臋 pi臋kniejsza ni偶 wszystko, co w swoim 偶yciu widzieli.

To by艂 znak, 偶e co艣 si臋 wydarzy.

Ci marynarze, kt贸rzy mocniej st膮pali po ziemi, nie zobaczyli nic poza drobn膮 kobiet膮 spowit膮 w czer艅, o tym jednak nie wspominali. Rosjanie uwielbiaj膮 pi臋kne opowie艣ci. Po latach historia ocalenia Jewgieni­ja sta艂a si臋 jedn膮 z najpi臋kniejszych, jakie znali.

Bia艂o - czarna kobieta zbli偶y艂a si臋 do kapitana, kt贸ry le偶a艂 bez czucia na pok艂adzie. Opad艂a przy nim na ko­lana. Jej d艂onie dotkn臋艂y nieznacznie twarzy rannego, musn臋艂y jego zamkni臋te oczy.

Krew wci膮偶 z niego tryska艂a, wci膮偶 zalewa艂a wilgot­ny, 艣liski pok艂ad.

Wtedy kobieta rzuci艂a si臋 na niego. Wszyscy spo­dziewali si臋 histerycznych, babskich 艂ez, gradu poca­艂unk贸w na twarzy umar艂ego... Ale ona zacisn臋艂a obie d艂onie na jego ramieniu. Przycisn臋艂a je ca艂ym ci臋偶arem swego cia艂a, le偶a艂a prawie na nim, z pe艂n膮 rozpaczy twarz膮, zwr贸con膮 ku marynarzom. Wykrzykiwa艂a s艂o­wa, kt贸rych nie rozumieli. Przekle艅stwa, a mo偶e oskar偶enia skierowane przeciwko nim. Po chwili jed­nak ucich艂a i zacz臋艂a szepta膰 modlitw臋.

Wreszcie pad艂y s艂owa, kt贸re mogli zrozumie膰. S艂o­wa urwane, bo przecie偶 m贸wi艂a w obcym j臋zyku:

- Pom贸偶cie mu! Pom贸偶cie mu! Jewgienij 偶y膰!

Pom贸c mu?

Naj艣wi臋tsza Panienka wie najlepiej, 偶e niczego bar­dziej nie pragn臋li.

Ale jak przywr贸ci膰 偶ycie komu艣, kto le偶y w ka艂u偶y w艂asnej krwi?

Straci艂 za wiele krwi. Rami臋 by艂o prawie oderwane.

Od samego pocz膮tku wiedzieli, 偶e to szale艅stwo. Kapitan nie mia艂 nic do roboty na maszcie. Nie do nie­go nale偶a艂o spuszczanie 偶agli!

Ale Byk贸w nigdy nie by艂 zwyczajnym kapitanem. Wykonywa艂 wszelkie prace na pok艂adzie.

Lina zacisn臋艂a si臋 na jego barku, ogromna fala ude­rzy艂a w statek, kapitan straci艂 punkt oparcia... i zawis艂 na ramieniu.

To by艂 przera偶aj膮cy widok, gdy rami臋 odrywa艂o si臋 coraz bardziej, a偶 wreszcie przetar艂a si臋 lina i kapitan spad艂 na pok艂ad.

Ale ta kobieta tego nie widzia艂a. Nie widzia艂a, jak zosta艂 skazany na 艣mier膰, i nie chcia艂a tego przyj膮膰 do wiadomo艣ci.

Wci膮偶 艣ciska艂a nieszcz臋sne rami臋. Patrzyli na poru­szaj膮ce si臋 usta Raiji, ale nie s艂yszeli ani nie rozumieli jej s艂贸w.

Le偶a艂a na ciele kapitana z zamkni臋tymi oczami. Jej usta porusza艂y si臋 bez ustanku. Widzieli, jak cia艂o ko­biety napina si臋 niczym ci臋ciwa luku i jak opada na Jewgienija.

Dopiero wtedy oprzytomnieli. Ka偶dy z osobna by艂 sk艂onny to przyzna膰. Do tej chwili nie byli w stanie dzia艂a膰. Teraz pospiesznie odci膮gn臋li Raij臋 od kapita­na. Nie wa偶y艂a prawie nic, wi臋c nie wymaga艂o to wiel­kiego wysi艂ku.

Oddycha艂a bardzo powoli, ale na jej twarzy malo­wa艂 si臋 spok贸j. Mimo to obawiali si臋 troch臋 o jej zdro­wie. Jeden z marynarzy wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do kajuty kapitana.

Jewgienijowi nie po艣wi臋cili wiele uwagi. W ich oczach by艂 ju偶 martwy.

- Przesta艂 krwawi膰 - zauwa偶y艂 nagle jeden z mary­narzy.

Natychmiast skupili si臋 wok贸艂 kapitana.

- Ju偶 po wszystkim - powiedzia艂 inny, czyni膮c znak krzy偶a.

Ten, kt贸ry sta艂 najbli偶ej, pochyli艂 si臋 nad Jewgieni­jem, przy艂o偶y艂 d艂o艅 do jego ust i zamar艂 z niedowie­rzania.

- On oddycha - szepn膮艂, spogl膮daj膮c na otaczaj膮­cych go towarzyszy. - On naprawd臋 oddycha! 呕yje!

- Ale przecie偶 nie krwawi...

Wszyscy po kolei zacz臋li przykl臋ka膰 przy swym ka­pitanie. Wszyscy przyk艂adali mu d艂o艅 do ust i wszy­scy czuli to samo. S艂aby, spokojny, ciep艂y oddech.

Spogl膮dali na siebie nawzajem. 呕aden nie mia艂 od­wagi uwierzy膰 w to, co zobaczy艂. 呕aden nie wa偶y艂 si臋 odezwa膰.

Wszyscy wiedzieli, 偶e kapitan 偶yje, cho膰 przecie偶 powinien by艂 wyzion膮膰 ducha.

Czuli si臋 zbyt mali i s艂abi, by postawi膰 sobie pyta­nie, jak to si臋 sta艂o, jakie si艂y si臋 za tym kryj膮. Woleli zaj膮膰 si臋 sprawami praktycznymi.

- Z tego na pewno b臋dzie gangrena - powiedzia艂 je­den z nich.

Nie by艂o nikogo, kogo mo偶na by si臋 poradzi膰. Nikt nie m贸g艂 zdj膮膰 z nich odpowiedzialno艣ci. Byli prosty­mi marynarzami, kt贸rzy wiedli nieskomplikowane 偶y­cie, i jedyny cud, jaki znali, to przyjazny wyraz twa­rzy kobiety kupionej za pieni膮dze.

W cudzie, kt贸ry tu si臋 wydarzy艂, nie brali udzia艂u. Wydarzy艂 si臋 jednak w ich przytomno艣ci. Postanowili zadba膰 wi臋c o to, by kapitan zachowa艂 偶ycie.

- Przesta艂 krwawi膰. A tego ramienia i tak nie da si臋 uratowa膰. Wisi ca艂kiem bezw艂adnie...

Ci膮gn臋li losy, by wyznaczy膰 tego, kt贸ry to zrobi.

Nieszcz臋艣nik, na kt贸rego wypad艂o, dosta艂 szklaneczk臋 gorza艂ki. Potem zanurzy艂 ostrze siekiery w tej samej gorza艂ce i odci膮艂 nim r臋k臋 do ko艅ca.

Rami臋 kapitana znikn臋艂o za burt膮. Resztk膮 alkoho­lu zdezynfekowali ran臋, po czym przewi膮zali prawie czyst膮 niedzieln膮 koszul膮.

Potem dwaj marynarze podnie艣li kapitana i zataszczyli do kajuty.

Byk贸w wci膮偶 偶y艂 i krwawi艂 bardzo nieznacznie.

Dwaj cz艂onkowie za艂ogi zostali w kajucie, by czu­wa膰 nad kapitanem i jego kobiet膮. W powietrzu czu膰 by艂o cud.

Nast臋pnego ranka zacz臋艂a dy偶ur nast臋pna dw贸jka. Ani kapitan, ani jego kobieta nie obudzili si臋 z d艂ugie­go, dziwnego snu.

Za艂oga szepta艂a o tym z lekkim przera偶eniem. Nie wiedzieli, co pocz膮膰. Odp艂yn臋li daleko od l膮du. Od za­mieszkanych obszar贸w Rosji dzieli艂o ich co najmniej par臋 dni 偶eglugi.

Mruczeli mi臋dzy sob膮 co艣 na temat lekarza, ale nikt nie wspomnia艂 g艂o艣no o mo偶liwo艣ci powrotu do Norwe­gii. Czy znale藕liby tam jakiego艣 doktora? Mo偶e noaid臋, ale przecie偶 kobieta kapitana umia艂a tyle samo, co on.

Woleli nie wtajemnicza膰 nikogo w to, co si臋 wyda­rzy艂o na pok艂adzie. W ka偶dym razie nie wcze艣niej ni偶 w chwili, gdy b臋dzie wiadomo, jak si臋 to wszystko za­ko艅czy.

Dop贸ki kapitan i jego kobieta le偶膮 bez czucia, lepiej trzyma膰 ca艂膮 spraw臋 w tajemnicy.

Raija wr贸ci艂a do 艣wiadomo艣ci w r贸wnie dziwny spo­s贸b, jak j膮 straci艂a. Nios艂a j膮 ta sama fala, tyle 偶e tym razem w g贸r臋. W uszach jej szumia艂o, palce dr臋twia艂y, cale cia艂o pulsowa艂o... Ciep艂o rozlewa艂o si臋 z wolna po wszystkich jej cz艂onkach. Tak d艂ugo marz艂a. Wydawa­艂o si臋 jej ju偶, 偶e nie wyrwie si臋 z mro藕nego u艣cisku...

Raija ostro偶nie otworzy艂a oczy, l臋kaj膮c si臋 tego, co ujrzy. Nie pami臋ta艂a chwili, w kt贸rej poch艂on臋艂a j膮 ta fala wieczno艣ci. Wiedzia艂a tylko, 偶e by艂o to wa偶ne, bar­dzo wa偶ne.

Widzia艂a sama siebie.

Jak w szalonym 艣nie widzia艂a w艂asne cia艂o, skulone na koi. U jej st贸p le偶a艂 zwini臋ty koc. Ubranie by艂o w wielkim nie艂adzie. Nie rozumia艂a, jak mog艂a po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka w kurtce Jewgienija i w艂asnej pelerynie.

Nie by艂o chyba a偶 tak zimno...

Raija uczepi艂a si臋 tej my艣li, jakby to by艂o dziwniej­sze ni偶 fakt, 偶e widzi sama siebie. 呕e patrzy we w艂a­sne, szeroko otwarte oczy i wie, 偶e to w艂a艣nie ona... Spr贸bowa艂a zmieni膰 pozycj臋. Cia艂o, na kt贸re patrzy艂a, poruszy艂o jednym ramieniem, ale Raija nie czu艂a nic a nic. S艂ysza艂a m臋skie g艂osy m贸wi膮ce po rosyjsku. Nic nie rozumia艂a. To nie by艂 Jewgienij...

Gdy pomy艣la艂a o nim, przeszy艂 j膮 potworny b贸l...

Wiedzia艂a, 偶e fala, kt贸ra ponios艂a j膮 w nico艣膰, mia­艂a zwi膮zek z Jewgienijem...

Cierpia艂a tak, 偶e a偶 zamkn臋艂a oczy. Wydawa艂o jej si臋, 偶e tonie. Powieki ci膮偶y艂y jej tak bardzo, i偶 obawia艂a si臋, 偶e nie zdo艂a ich unie艣膰. Wreszcie odzyska艂a czucie w ra­mieniu. Wiedzia艂a, 偶e unosi je i rusza palcami. A gdy po­nownie otworzy艂a oczy, ujrza艂a sufit, a nie sam膮 siebie.

Ujrza艂a sufit i dwie zmartwione twarze. Gdy mary­narze dostrzegli, 偶e Raija pr贸buje wsta膰, rzucili si臋 na pomoc. Ich u艣miechy wype艂ni艂y pole widzenia Raiji.

Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie, gdy pr贸bowa艂a j膮 unie艣膰. By­艂o to na tyle nieprzyjemne, 偶e po艂o偶y艂a si臋 ponownie.

Marynarze cofn臋li si臋 zawstydzeni, zupe艂nie jakby przyznawali, 偶e to ich wina.

Raija usi艂owa艂a da膰 im do zrozumienia u艣miechem, 偶e wszystko jest w porz膮dku. Nawet w pewnym stop­niu jej si臋 to uda艂o.

- Jewgienij? - zapyta艂a.

Spojrzenia, kt贸re wymienili, przyprawi艂y j膮 o dresz­cze. Przepe艂nia艂 ich wstyd, poczucie winy i co艣, czego nie potrafi艂a nazwa膰. Gdzie jest Jewgienij?

Przypomnia艂a sobie sztorm.

Ale co by艂o potem? Co艣 si臋 zdarzy艂o, ale nie pami臋­ta艂a co.

Dlaczego co艣 przes艂ania艂o jej pami臋膰, gdy pr贸bowa­艂a przywo艂a膰 obraz tego, co si臋 zdarzy艂o po sztormie? Co si臋 z ni膮 w艂a艣ciwie sta艂o? Dlaczego ci marynarze tutaj stoj膮?

Raija wiedzia艂a, 偶e statek p艂ynie. Dociera艂y do niej odg艂osy morza. Czu艂a ko艂ysanie. A zatem s膮 w drodze.

Czy Jewgienij m贸g艂by kaza膰 a偶 dw贸m marynarzom jej pilnowa膰? To nie do wiary. Jewgienij troszczy艂 si臋 o ni膮, robi艂 dla niej wszystko, ale nawet on uzna艂by, 偶e w najgorszym razie wystarczy jeden.

Raija by艂a niemal pewna, 偶e to nie Jewgienij dowo­dzi teraz statkiem.

- On nie 偶yje? - zapyta艂a. Wola艂a ju偶 wiedzie膰, na­wet je艣li to mia艂aby by膰 prawda. Do szale艅stwa dopro­wadza艂o j膮 to, 偶e musia艂a m贸wi膰, u偶ywaj膮c zaledwie s艂owa czy dw贸ch. Nigdy przedtem nie do艣wiadczy艂a tak wielkiego ograniczenia. Do tej pory zawsze zna艂a j臋zyk, kt贸rego potrzebowa艂a.

Teraz u艣wiadomi艂a sobie z ca艂膮 moc膮, 偶e 艣wiat jest o wiele wi臋kszy, ni偶 jej si臋 zdawa艂o. I 偶e ona sama jest zaledwie pionkiem w wielkiej, nieogarnionej grze. Jew­gienij nie m贸g艂 umrze膰.

Obaj marynarze pokr臋cili g艂owami.

Nawet gdyby to by艂o k艂amstwo, nie zorientowa艂a­by si臋.

Przez u艂amek sekundy ujrza艂a Jewgienija le偶膮cego na pok艂adzie w ka艂u偶y krwi. Widzia艂a jego prawe rami臋, u艂o偶one nienaturalnie wysoko w stosunku do ca艂ej resz­ty cia艂a. Widzia艂a jego blad膮 twarz i zamkni臋te oczy...

- On nie 偶yje!

Raija z trudem usiad艂a. Zachwia艂a si臋, ale nie upa­d艂a. Wczepi艂a si臋 d艂o艅mi w brzeg koi, spuszczaj膮c w d贸艂 nogi, jedn膮 po drugiej.

Marynarze wci膮偶 wszystko jej zas艂aniali. Raija zro­zumia艂a nagle, dlaczego jest ich dw贸ch. Dlaczego nie pozwalaj膮 jej zobaczy膰 koi Jewgienija...

Jewgienij nie 偶yje. Nie 偶yje, a oni nie chc膮, by si臋 o tym dowiedzia艂a. Chc膮 to przed ni膮 ukry膰.

Raija pu艣ci艂a brzeg koi i chwiejnym krokiem ruszy­艂a w g艂膮b kajuty. Jeszcze jeden krok. Dobrze by by艂o mie膰 co艣 do podparcia! Raija pr贸bowa艂a si臋 czego艣 chwyci膰, pr贸bowa艂a z艂apa膰 jednego z marynarzy za ra­mi臋, ale nie uda艂o si臋 jej. Ch艂opak si臋 cofn膮艂. Jej d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 w powietrzu i Raija run臋艂a na pod艂og臋.

Dopiero wtedy znalaz艂y si臋 czyje艣 r臋ce. Wtedy chcie­li jej pom贸c si臋 podnie艣膰, ale Raija machn臋艂a na nich gniewnie. Pr贸bowa艂a przedrze膰 si臋 do przodu, przedo­sta膰 si臋 przez co艣 we艂nistego i szarego, cho膰 wiedzia艂a, 偶e to co艣 istnieje tylko w jej wyobra藕ni, bo sk膮d by si臋 wzi膮艂 dym w kapita艅skiej kajucie.

Sp艂ywa艂a potem, gdy wreszcie dotar艂a do celu. Czas si臋 zatrzyma艂. Gdy si臋 znalaz艂a ko艂o koi Jewgienija, unios艂a g艂ow臋. Oddycha艂a nier贸wno, oczy zachodzi艂y mg艂膮. Jaka艣 jej cz膮stka wcale tego nie pragn臋艂a, ale sil­na Raija d膮偶y艂a do prawdy za wszelk膮 cen臋. Chcia艂a mie膰 pewno艣膰.

Twarz Jewgienija, widziana z profilu, by艂a wci膮偶 bia艂a. Oczy mia艂 zamkni臋te, zwr贸ci艂a uwag臋 na jego nieprawdopodobnie d艂ugie rz臋sy. Nigdy przedtem te­go nie zauwa偶y艂a. Nie przygl膮da艂a mu si臋 w ten spo­s贸b. Wygl膮d zewn臋trzny znaczy艂 dla niej tak niewiele. Zawsze tak by艂o... zawsze wi臋cej wagi przyk艂ada艂a do ludzkiego wn臋trza.

Usta Jewgienija by艂y lekko rozchylone.

Raija zmusi艂a si臋 do tego, by unie艣膰 jedn膮 r臋k臋, przy­艂o偶y膰 j膮 do ust Rosjanina i poczu膰, 偶e nie zosta艂a ok艂a­mana. On rzeczywi艣cie 偶y艂.

艢wiadczy艂 o tym s艂abiutki oddech. Raija wci膮偶 nie mia艂a poj臋cia, jak膮 rol臋 odegra艂a w tym, co si臋 zdarzy­艂o, nie pami臋ta艂a, 偶e to przede wszystkim dzi臋ki niej uda艂o si臋 uratowa膰 Jewgienija.

Le偶a艂 zwr贸cony praw膮 stron膮 do 艣ciany. Raija pa­trzy艂a na jego lewe rami臋 i nie mog艂a wiedzie膰, co si臋 kryje pod kocem naci膮gni臋tym a偶 pod brod臋 le偶膮cego.

Chcia艂a si臋 podnie艣膰, ale w po艂owie drogi nogi od­m贸wi艂y jej pos艂usze艅stwa.

Wtedy przyskoczy艂 jeden z marynarzy. Z艂apa艂 j膮 i wspar艂 o w艂asn膮 pier艣, podtrzymuj膮c tak d艂ugo, a偶 wreszcie kajuta przesta艂a ta艅czy膰 w jej oczach.

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i da艂a znak, 偶e chce wr贸ci膰 na swoj膮 koj臋. To by艂o najrozs膮dniejsze wyj艣cie. Stan Jewgienija by艂 bardzo powa偶ny. Tyle rozumia艂a. Nie mia艂a poj臋cia, co mo偶e dla niego zrobi膰, ale wiedzia艂a, 偶e nie pozwoli mu umrze膰.

Bardziej ni偶 kiedykolwiek potrzebowa艂a swej w艂a­snej si艂y.

Marynarz, kt贸ry jej pomaga艂, zatrzyma艂 si臋 pierw­szy. Raija nie rozumia艂a, sk膮d jego wahanie. Czy偶by nie poj膮艂, o co jej chodzi?

W贸wczas to zobaczy艂a.

Jej w艂asna koja by艂a zalana krwi膮.

Nie zastanawiaj膮c si臋 wiele, pochyli艂a si臋, a w g艂owie zawirowa艂o jej tak, 偶e upad艂aby na pod艂og臋, gdyby ma­rynarz nie przytrzyma艂 jej w por臋. Z trudem chwyta艂a powietrze, ale tym razem nie pozwoli艂a sobie pom贸c.

Wszystkie elementy uk艂adanki zacz臋艂y nagle paso­wa膰 do siebie.

Na Boga, dlaczego si臋 nie domy艣li艂a?

Nie by艂a przecie偶 wstydliwym podlotkiem, powin­na by艂a zrozumie膰 wszystkie znaki...

Podci膮gn臋艂a w g贸r臋 brzeg sp贸dnicy i zobaczy艂a, 偶e krew sp艂ywa jej po nogach.

Nie mia艂a si艂y na to patrze膰.

Obaj m艂odzie艅cy obserwowali j膮 z przera偶eniem. Bali si臋 z pewno艣ci膮 znacznie bardziej ni偶 ona. Musia­艂a zacz膮膰 dzia艂a膰, cho膰 w g艂owie hucza艂o jej tak, i偶 pra­wie nie s艂ysza艂a w艂asnych my艣li.

Skin臋艂a d艂oni膮 w stron臋 fotela, kt贸ry przykr臋cony by艂 do pod艂ogi. Jeden z marynarzy podprowadzi艂 j膮 tam i posadzi艂. Jego wzrok w臋drowa艂 nieustannie w stron臋 zalanej krwi膮 koi.

- Wody - poprosi艂a Raija cichym g艂osem. - Du偶o wody.

Obaj rzucili si臋 w stron臋 drzwi.

Raija doskonale ich rozumia艂a.

Skrzy偶owa艂a d艂onie na brzuchu. Chcia艂a si臋 pomo­dli膰, cho膰 nie robi艂a tego za cz臋sto. S艂owa nie uk艂ada­艂y si臋, tak jak tego chcia艂a. Ale przecie偶 tak偶e uczucie mo偶e by膰 modlitw膮... niemy krzyk zbola艂ej duszy...

To by艂 pocz膮tek 偶ycia.

Powinna by艂a zrozumie膰...

Nudno艣ci, brak 艂aknienia, zm臋czenie...

Za艣lepi艂a j膮 偶a艂oba.

Teraz nie chcia艂a, by Mikkal dojrza艂 to ze swego miej­sca w zorzy polarnej. Nie chcia艂a, by si臋 o tym dowiedzia艂.

To by艂o dziecko. Dziecko jej i Mikkala, pocz臋te naj­prawdopodobniej owej przera藕liwie zimnej nocy pod rozjarzonym polarnym niebem...

A teraz pozosta艂a po nim tylko krew zmieszana ze 艣luzem.

Sztorm i morze odebra艂y jej to dziecko.

Z艂o偶one d艂onie zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci. Zacz臋艂a b臋b­ni膰 nimi w oparcie fotela, w swoje 艂ono, kt贸rego nie­nawidzi艂a za to, 偶e jest puste. Poczu艂a si臋 oszukana, okradziona z czego艣, do czego mia艂a prawo.

Straci艂a Mikkala. Straci艂a dzieci. Czy nie zas艂u偶y艂a przynajmniej na to male艅stwo?

Jeden z marynarzy przyni贸s艂 wiadro wody. Raija spo­strzeg艂a, 偶e nad wiadrem unosi si臋 para, a wi臋c kto艣 za­troszczy艂 si臋 o to, by j膮 zagrza膰. Nie mia艂a poj臋cia, czy zdo艂a si臋 umy膰, wiedzia艂a jednak, 偶e musi to zrobi膰.

Da艂a marynarzowi znak, by wyszed艂, co te偶 on skwapliwie uczyni艂, czerwieni膮c si臋 przy tym.

Raija zosta艂a sama z Jewgienijem, kt贸ry przebywa艂 gdzie艣 w krainie pomi臋dzy 偶yciem a 艣mierci膮. I z w艂a­snymi my艣lami, z marzeniem o dziecku, kt贸re nigdy si臋 nie urodzi.

Straci艂a poczucie czasu, gdy zacz臋艂a si臋 rozbiera膰 i obmywa膰 z krwi.

Czas nic ju偶 nie znaczy艂.

Zmaga艂a si臋 z nudno艣ciami, z ka偶d膮 sekund膮 opada­艂a z si艂.

To ja powinnam umrze膰, my艣la艂a, siedz膮c otulona we艂nianym kocem w fotelu Jewgienija.

Nie mia艂a zbyt wielu ubra艅, a poza tym zabrak艂o jej si艂y, by szuka膰 czegokolwiek.

Ka偶dy inny cz艂owiek, kt贸remu by przypad艂o w udziale takie 偶ycie, ju偶 dawno by si臋 podda艂, my艣la­艂a. Dlaczego ja musz臋 znie艣膰 tyle cios贸w i dalej 偶y膰?

Dozna艂a ju偶 wielu cierpie艅. Ostatni cios by艂 szcze­g贸lnie bolesny. Z dzieckiem Mikkala zrodzi艂aby si臋 w niej nadzieja. Mog艂aby patrze膰 w przysz艂o艣膰 z pod­niesionym czo艂em.

To by艂oby szcz臋艣cie. Szcz臋艣cie, kt贸re Elle dojrza艂a na jej d艂oni wiele lat temu.

Tymczasem straci艂a wszystko. Zupe艂nie wszystko.

Nawet 偶a艂oba minie.

A teraz trzeba odzyska膰 si艂y. Raija nie wiedzia艂a, jak to osi膮gn膮膰. Nigdy tego nie wiedzia艂a, ale zawsze po­trafi艂a to zrobi膰, je艣li dostatecznie si臋 stara艂a.

Jewgienij mia艂 by膰 jej ska艂膮, ale ta ska艂a si臋 rozkruszy艂a. Teraz on kogo艣 potrzebowa艂. Raija wiedzia艂a, 偶e to ona musi by膰 tym kim艣.

Jewgienij zrobi艂by dla niej to samo. Zrobi艂by wszyst­ko, i to bezwarunkowo.

Raija nigdy nie odm贸wi艂aby przyjacielowi, kt贸ry potrzebuje pomocy. Potrafi艂aby wskoczy膰 w ogie艅 dla tych, na kt贸rych jej zale偶a艂o.

Postanowi艂a wi臋c, 偶e b臋dzie ska艂膮 dla Jewgienija.

7

Na pocz膮tku pogoda sprzyja艂a 贸semce podr贸偶uj膮­cej 艂odzi膮 Nilsa. Wiatr wydyma艂 偶agiel, zimowe niebo u艣miecha艂o si臋 nad nimi. Ka偶dy, kto raz ujrza艂 takie niebo, pragn膮艂 mie膰 je zawsze nad g艂ow膮.

Matti nie posmakowa艂 kator偶niczej pracy i niebez­piecze艅stw, kt贸rymi straszyli go Santeri i Reijo. Po pa­ru dniach zacz膮艂 uwa偶a膰 si臋 za prawie marynarza. Rze­czywi艣cie nie藕le porusza艂 si臋 po pok艂adzie. A i choroba morska go nie dr臋czy艂a. Niewiele po偶ytku mia艂y z nie­go wodne stworzenia.

Ma si臋 rozumie膰, 偶e by艂o zimno. Trudno nazwa膰 t臋 wy­praw臋 podr贸偶膮 dla przyjemno艣ci. Zim膮 wybrze偶e Finn­marku by艂o srogie i ja艂owe. Przez dziesi膮tki tysi臋cy lat sza­lej膮ce zimowe wichry smaga艂y lini臋 brzegow膮, a jednak nie zdo艂a艂y jej wyr贸wna膰. Nie zna艂y spoczynku, wci膮偶 atakowa艂y l膮d, kt贸ry broni艂 si臋 jak tylko potrafi艂.

Biedna 艂贸d藕, wydana na 艂ask臋 morza, wiatru i natu­ry, nie mia艂a czym si臋 os艂oni膰. Musia艂a ta艅czy膰, jak jej morze zagra艂o, ws艂uchiwa膰 si臋 w 偶yczenia wiatru i cie­szy膰 wyd臋tym 偶aglem.

Za艂odze nie pozostawa艂o wi臋c nic innego, jak rozgrze­wa膰 jako艣 d艂onie i stopy i przetrzyma膰 to wszystko.

Taki ju偶 by艂 ten kraj. W ten spos贸b si臋 u艣miecha艂a jego zimowa twarz.

Powinni z艂o偶y膰 przemarzni臋te r臋ce do modlitwy i dzi臋kowa膰 swemu Stw贸rcy za to, 偶e nie odwr贸ci艂 si臋 od nich i nie pozwoli艂, by wichry i morze tak do ko艅­ca igra艂y z nimi, jak im si臋 podoba.

Reijo martwi艂 si臋 pierwszego dnia. Wiedzia艂, 偶e z Santeriego b臋dzie mia艂 po偶ytek. Nie mia艂 jednak po­j臋cia, jak to b臋dzie z Mattim. Nie wiedzia艂 te偶, czy 艂贸d藕 zda egzamin. Ba艂 si臋 r贸wnie偶, 偶e dzieci przemarzn膮 i przemokn膮 w czasie tej podr贸偶y.

Stan 艂odzi mile ich zaskoczy艂 - by艂 lepszy, ni偶 mo偶­na by si臋 spodziewa膰. Nils przesadzi艂 chyba w jej kry­tyce. Reijo przypomnia艂 sobie s艂owa Nilsa o tym, 偶e jako艣 nie m贸g艂 mieszka膰 w odziedziczonym po nim i Raiji domu. Reijo zastanawia艂 si臋, czy ta 艂贸d藕 nie mia­艂a by膰 form膮 zwrotu d艂ugu, kt贸ry ci膮偶y艂 Nilsowi, a kt贸rego nie da艂o si臋 sp艂aci膰 otwarcie. Ciekawe, czy teraz Nils 艣pi ju偶 spokojnie w domu nad morzem.

Santeri sprawdzi艂 si臋. Ludzie jego pokroju zawsze da­j膮 sobie rad臋, zawsze spadn膮 na cztery 艂apy. Santeri oka­za艂 si臋 lepszym marynarzem, ni偶 Reijo przypuszcza艂. Na morzu nawet mr贸z nie dokucza艂 mu tak bardzo, cho膰 w艂a艣nie on najcz臋艣ciej by艂 przemoczony i przemarzni臋­ty. Wilgotne morskie powietrze dzia艂a艂o jednak na Santeriego ca艂kiem inaczej ni偶 lodowate powietrze na p艂a­skowy偶u. W inny spos贸b nie mo偶na tego wyt艂umaczy膰.

A dzieci?

Z ich powodu Reijo wybra艂 drog臋 morsk膮. To dla nich podj膮艂 to ryzyko.

Nie nadawa艂 si臋 na przewodnika przeprawy przez p艂a­skowy偶: wola艂 nawet nie my艣le膰, jak mog艂a si臋 sko艅czy膰.

Nie m贸g艂 jednak udawa膰 艣lepego. Widzia艂 doskona­le, 偶e dzieci nie maj膮 w tej podr贸偶y odpowiednich wa­runk贸w. Jednak tylko Ida wrzeszcza艂a jak op臋tana i okazywa艂a swoje niezadowolenie na wszelkie sposo­by. Wida膰 by艂o, 偶e jej male艅kie cia艂ko bardzo si臋 m臋­czy, 偶e ch臋tnie poraczkowa艂aby sobie swobodnie, za­miast le偶e膰 nieruchomo, opatulona w ubrania i sk贸ry, przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 dnia - jak wi臋zie艅 umieszczony w niewielkiej drewnianej 艂odzi.

Pozosta艂e dzieci milcza艂y. Okazywa艂y zrozumienie.

Dzieci nie powinny zachowywa膰 si臋 w ten spos贸b. Reijo wcale nie chcia艂, by milcza艂y, wola艂by, 偶eby si臋 buntowa艂y przeciwko temu, co je boli.

Nie zachowywa艂y si臋 naturalnie. Sam nigdy nie by艂 takim dzieckiem. Tym bardziej Raija - to Reijo m贸g艂­by zezna膰 pod przysi臋g膮. 呕adne z nich nie potrafi艂oby te偶 wychowa膰 dzieci do takiego pos艂usze艅stwa.

Tymczasem nawet Maja ukrywa艂a, 偶e szcz臋ka z zim­na z臋bami.

Reijo nienawidzi艂 sam siebie.

Czu艂 te偶 nienawi艣膰 w stosunku do tego poszarpane­go, surowego wybrze偶a. Nienawidzi艂 wiatru, kt贸ry ra­ni艂 sk贸r臋, wdziera艂 si臋 mi臋dzy ubrania i z rado艣ci膮 k艂u艂 ludzi najbole艣niej, jak potrafi艂.

Czu艂 nienawi艣膰 wobec kraju, kt贸ry kocha艂. Nie lu­bi艂 samego siebie.

Gdy tylko mia艂 czas, by my艣le膰, snu艂 marzenia o roz偶arzonych paleniskach, o 艣cianach chroni膮cych przed wiatrem. W fantazji widzia艂 si臋 otulonego w sk贸­ry przed ogniem, w marzeniach czu艂 ciep艂o rozlewaj膮­ce si臋 po ciele i b艂ogo艣膰, podsycan膮 艣wiadomo艣ci膮, 偶e na zewn膮trz kr贸luje surowa zima.

Czwartego dnia powietrze zacz臋艂o si臋 zag臋szcza膰. Niebo zasnu艂o si臋 szarzyzn膮. Zbli偶y艂o si臋 do morza, skry艂o gdzie艣 horyzont, uciszy艂o wiatr...

Zacz臋li dryfowa膰, zamiast 偶eglowa膰. Nios艂y ich nie­znane pr膮dy.

Zarysy l膮du by艂y coraz mniej widoczne, spowija艂a je szaroczarna mg艂a. G臋sta, lepka i nieprzyjazna...

- Nie damy rady przybi膰 do brzegu - zameldowa艂 Santeri ze swego posterunku na dziobie. - Tylko kruk albo mewa mog膮 si臋 tam przedosta膰.

Reijo dawno ju偶 to zrozumia艂. Po prawej stronie wznosi艂y si臋 strome ska艂y - widzieli to wyra藕nie, za­nim zasnu艂a je mg艂a. Teraz z trudem mogli dojrze膰 sie­bie nawzajem.

- Uwa偶aj! - krzykn膮艂 Reijo. - W tej mgle mo偶emy w co艣 uderzy膰.

- Gdzie艣 troch臋 dalej musi by膰 przecie偶 jakie艣 miej­sce, w kt贸rym mo偶emy przybi膰 do brzegu. - G艂os Mattiego dr偶a艂 nieznacznie.

Reijo wzruszy艂 ramionami. Wystarczy, 偶e Santeri i on wiedz膮, 偶e w tej chwili wcale nie mog膮 by膰 pew­ni, czy trzymaj膮 w艂a艣ciwy kurs. Teraz, gdy nie widzie­li ani linii brzegowej, ani horyzontu, gdy niebo zla艂o si臋 w we艂nist膮 mas臋 ze wszystkim innym, nie mieli 偶ad­nego punktu odniesienia.

Pozostawa艂o mie膰 nadziej臋, 偶e pr膮d p艂ynie wzd艂u偶 l膮du. Pozostawa艂o zaufa膰 intuicji. Wierzy膰, 偶e maj膮 ra­cj臋 w sprawach, w kt贸rych powinni byli mie膰 pewno艣膰.

Reijo rozumia艂, 偶e to istne szale艅stwo, ale nie mia艂 wyboru.

Mo偶e pogoda si臋 zmieni, nim osi膮d膮 na jakiej艣 mie­li藕nie.

Trzeba zachowa膰 spok贸j, my艣la艂. Wiedzia艂 przecie偶, 偶e wszyscy inni s膮 przera偶eni. Tak samo jak i on.

- To jest niebezpieczne, prawda? - dopytywa艂a si臋 Elise.

- Sk膮d wiesz, gdzie jest l膮d? - zastanawia艂a si臋 Maja, trze藕wo jak zawsze. Jej pytanie obudzi艂o czujno艣膰 Mattiego. Reijo zauwa偶y艂, ze ch艂opak wyra藕nie poblad艂.

On za艣 nie by艂 w stanie k艂ama膰.

- Nie wiem, gdzie jest l膮d, Maju. Przypuszczam, gdzie jest, ale nie jestem tego pewien. Mam nadziej臋, 偶e Santeri co艣 widzi. 呕e zobaczy niebezpiecze艅stwo, nim na nie...

W 艂odzi zapad艂a cisza.

Elise przytuli艂a ma艂膮 Id臋 z ca艂ej si艂y. Przysun臋艂a si臋 bli­偶ej Knuta. Kiedy siedzieli tak blisko siebie, czuli si臋 trosz­k臋 bezpieczniej. Maja i Ailo te偶 si臋 do siebie przybli偶yli. I tak jak w tej mrocznej jaskini, chwycili si臋 za r臋ce.

- Mg艂a nas zaskoczy艂a - wyja艣ni艂 Reijo Mattiemu. - Ani ja, ani Santeri nie potraktowali艣my zapowiadaj膮­cych j膮 znak贸w wystarczaj膮co powa偶nie. To przede wszystkim moja wina. Nie przypuszcza艂em, 偶e ten wiatr ucichnie. Dlaczego mia艂by to zrobi膰? Wia艂 prze­cie偶 ca艂y czas. Ale pomyli艂em si臋. Sam to widzia艂e艣. By­li艣my za daleko od l膮du, brzeg by艂 zbyt skalisty i mg艂a dopad艂a nas szybciej, ni偶 si臋 spodziewali艣my.

Matti wys艂ucha艂 tego wyja艣nienia, ale wci膮偶 si臋 bal.

Dryfowali...

Reijo zastanawia艂 si臋, czy powinni zacz膮膰 wios艂o­wa膰, ale nikomu o tym nie powiedzia艂.

We mgle zamajaczy艂 jaki艣 prze艣wit, zwini臋ty 偶agiel zacz膮艂 furkota膰 nieco bardziej. Reijo nie odwa偶y艂 si臋 jednak skorzysta膰 z tego s艂abiutkiego wiatru, pozwo­li艂, by 艂贸d藕 wci膮偶 dryfowa艂a. Nie o艣mieli艂 si臋 postawi膰 偶agla, skoro nie wiedzieli, co si臋 znajduje przed nimi.

M贸g艂by ryzykowa膰 na znanych sobie wodach, ale teraz zupe艂nie straci艂 orientacj臋. Wola艂 wi臋c zachowa膰 rozwag臋.

Mglista 艣ciana nie b臋dzie przecie偶 otacza膰 ich wiecz­nie. Nie na tych wodach. Pogoda zmienia艂a si臋 tu za­zwyczaj tak szybko, 偶e cz艂owiek nie mia艂 czasu si臋 do niej przyzwyczai膰.

Dzie艅 d艂u偶y艂 si臋 w niesko艅czono艣膰.

Wszyscy milczeli. Reijo by艂 pod tym wzgl臋dem su­rowy. Przedtem rozmawiali za du偶o i za g艂o艣no.

To mog艂o by膰 niebezpieczne. Gdyby tak za艂oga nie dos艂ysza艂a jakiego艣 rozkazu? Rezultaty by艂yby do­prawdy op艂akane.

Reijo lubi艂 ich wszystkich, ale na pok艂adzie, gdy sta艂 za sterem, by艂 przede wszystkim kapitanem. Odpowia­da艂 za ich bezpiecze艅stwo i traktowa艂 to bardzo po­wa偶nie.

Morze zachowywa艂o si臋 zawsze kapry艣nie. Potrafi­艂o zaskakiwa膰 co chwila. Mg艂a by艂a najlepszym tego dowodem.

Podczas 偶eglugi na pok艂adzie m贸g艂 rozbrzmiewa膰 tylko, g艂os kapitana. Wszyscy powinni wykonywa膰 je­go rozkazy. Los ca艂ej 贸semki zale偶a艂 od tego, czy za­艂oga b艂yskawicznie, bez zastanowienia wykona polece­nie. Chodzi艂o o zaufanie, o spok贸j, o to, by ka偶dy zna艂 swoje miejsce i zadania. Przede wszystkim za艣 o to, by ka偶dy us艂ysza艂 wydany rozkaz.

Reijo przyzwoli艂 na kr贸tkie, ciche pogaduszki, za­broni艂 jednak niepotrzebnego g艂o艣nego gadania. Gdy za艣 sytuacja zrobi艂a si臋 trudna, za偶膮da艂 ca艂kowitej ciszy.

- Ster w prawo! - krzykn膮艂 nagle Santeri, rzucaj膮c si臋 na przeciwleg艂膮 burt臋, by przywr贸ci膰 r贸wnowag臋 艂odzi, gdy przechyli艂a si臋 niebezpiecznie. Matti skoczy艂 w 艣lad za nim, a Reijo szybko zrobi艂 to, co do niego nale偶a艂o.

Przy tej pogodzie nie widzia艂 zupe艂nie, co si臋 dzieje przed dziobem. Musia艂 zawierzy膰 Santeriemu.

Reijo zauwa偶y艂 jaki艣 nieco ciemniejszy kszta艂t za le­w膮 burt膮. Santeri i Matti przestali wisie膰 na relingu.

- Spora wysepka - orzek艂 Santeri. - Zaryzykujemy?

- Jasne - powiedzia艂 Reijo. Wiedzia艂 r贸wnie dobrze jak Santeri, 偶e to o wiele bardziej bezpieczne ni偶 dal­sza 偶egluga we mgle. Gdyby nie natrafili na t臋 wysep­k臋, musieliby zarzuci膰 kotwic臋 i mie膰 nadziej臋, 偶e nie zdryfuj膮 zanadto w tej szarej zas艂onie.

Powoli posuwali si臋 w stron臋 l膮du. Cie艅 stal si臋 wy­ra藕niejszy, nabra艂 bardziej zdecydowanego kszta艂tu. Reijo domy艣la艂 si臋, 偶e znajd膮 tam tylko ska艂y, w naj­lepszym razie troch臋 mchu, ale tak czy inaczej posta­wi膮 nog臋 na sta艂ym gruncie. P贸艂nocne wybrze偶e nie nale偶a艂o do najurodzajniejszych krain, zw艂aszcza 偶e mr贸z codziennie szarpa艂 t臋 ziemi臋 swymi pazurami.

- D艂ugo tu zostaniemy? - dopytywa艂a si臋 Maja. - Tu jest okropnie.

Widok zbyt du偶ej ilo艣ci ska艂 przyprawia艂 j膮 zawsze o dreszcze. By艂a to pami膮tka po prze偶yciach w jaskini.

- Rozstawimy jurt臋 - obieca艂 Reijo. - Wtedy b臋dzie troch臋 lepiej.

Doskwiera艂 im ch艂贸d.

Wysepka okaza艂a si臋 niewielka, Reijo m贸g艂 z powo­dzeniem ogarn膮膰 wzrokiem oba jej ko艅ce albo rozma­wia膰 z kim艣 stoj膮cym na drugim kra艅cu.

Na szcz臋艣cie na samym 艣rodku skalisto - kamiennej wysepki wznosi艂 si臋 pag贸rek, kt贸ry ich os艂oni艂 przed wiatrem od morza.

Znale藕li nawet ca艂kiem p艂aski kawa艂ek terenu, na kt贸rym uda艂o si臋 rozstawi膰 jurt臋. Wy艂o偶yli pod艂o偶e sk贸rami, zas艂onili wszystkie szpary tak starannie jak si臋 da艂o. Paleniska nie budowali, bo brak艂o im drew na podpa艂k臋.

Mi臋dzy wydanymi na si艂y natury 艣liskimi kamienia­mi nie ros艂o zupe艂nie nic. Nawet mech nie zdo艂a艂 wcze­pi膰 si臋 w nieliczne, ja艂owe grudki ziemi.

- Zrobimy, co si臋 da - powiedzia艂 Reijo pogodnie, tonem, kt贸ry nie oddawa艂 jego prawdziwego nastroju. - Je艣li przytulimy si臋 do siebie, b臋dzie nam cieplej.

Pospiesznie zmienili mokre ubrania na suche i sku­pili si臋 w bez艂adn膮 gromadk臋 wok贸艂 Reijo. Wszystkie dzieci chcia艂y siedzie膰 jak najbli偶ej niego. Wszystkie chcia艂y czu膰 jego ciep艂o i si艂臋.

Reijo wzi膮艂 Id臋 na kolana. By艂a najmniejsza. Jego malutka dziewczynka. Potrzebowa艂a najwi臋cej ciep艂a. Maja nie da艂a jednak za wygran膮. W艣lizgn臋艂a si臋 pod jego rami臋 i zasn臋艂a, nim zdo艂a艂a prze偶u膰 suszone mi臋­so, kt贸re da艂 im Reijo. Wcze艣niej z zazdro艣ci膮 patrzy­艂a na Id臋, kt贸ra dosta艂a odrobin臋 chleba i roztartych w d艂oni jag贸d.

Pozosta艂e dzieci musia艂y si臋 zadowoli膰 przytule­niem do cz臋艣ci ramienia czy nogi Reijo. I nie wymaga­艂y wcale, by ktokolwiek po艣wi臋ca艂 im uwag臋.

Matti i Santeri do艂膮czyli do tej gromadki.

Z zewn膮trz otulili si臋 spor膮 ilo艣ci膮 sk贸r.

艢cianki jurty os艂ania艂y ludzi przed najgorszym wia­trem i wilgoci膮, a jednak ch艂贸d zdo艂a艂 si臋 zakra艣膰 po­mi臋dzy nich.

Ida zasn臋艂a. Reijo u艂o偶y艂 j膮 pod kurtk膮, na cienkiej koszuli, tak by mog艂a grza膰 si臋 ciep艂em jego cia艂a. Je­go ma艂a dziewczynka nie powinna marzn膮膰.

Miarowy, spokojny oddech dziecka przyni贸s艂 i je­mu odrobi臋 wytchnienia. Nikomu innemu nie by艂o dane odpoczywa膰 tak wygodnie, jak jej. Wszyscy wpraw­dzie zasn臋li i spali przez jaki艣 czas, ale obudzili si臋, za­nim ich umys艂y i cia艂a zdo艂a艂y odzyska膰 sprawno艣膰.

Reijo nawet nie pr贸bowa艂 zasn膮膰. Wiedzia艂 dobrze, 偶e nie zazna spokoju, p贸ki nie zniknie mg艂a, p贸ki nie rusz膮 w dalsz膮 drog臋.

Z jakiego艣 niejasnego powodu wysepka nie wyda艂a mu si臋 bezpieczna.

U艣miechn膮艂 si臋 sam do siebie, gdy to pomy艣la艂. Gdy­by tylko powiedzia艂 co艣 takiego Raiji! Przecie偶 to on zawsze 艣mia艂 si臋 z jej przeczu膰.

Raija... co te偶 si臋 z ni膮 dzieje?

Jak偶e cz臋sto zadawa艂 sobie to pytanie. Wiele razy chcia艂 je wypowiedzie膰 na g艂os, zawsze jednak si臋 od tego powstrzymywa艂.

Reijo t臋skni艂 za ni膮. T臋skni艂 za ni膮 przez ca艂y czas, nie m贸g艂 jednak o tym m贸wi膰, bo ani Santeri, ani Mat­ti nie zrozumieliby go.

Nie t臋skni艂 za Raij膮 jako swoj膮 偶on膮. Nie za kochan­k膮.

A wszyscy podejrzewaliby go w艂a艣nie o to.

On tymczasem t臋skni艂 za inn膮 Raij膮. Za tym, kim ona dla niego by艂a. Za przyjacielem i cz艂owiekiem. Przede wszystkim za najbli偶szym mu cz艂owiekiem. Za kim艣, kogo dobrze rozumia艂 i kto rozumia艂 jego bez niepotrzebnego gadania. Za najwspanialszym towa­rzyszem, jakiego mo偶na sobie wyobrazi膰.

Ma艂o kto uwierzy艂by w jego zapewnienia. Dla innych by艂a pi臋kn膮, atrakcyjn膮 kobiet膮, kobiet膮 nieosi膮galn膮.

Reijo wcale im si臋 nie dziwi艂. Przez wiele lat dla nie­go r贸wnie偶 by艂a tak膮 kobiet膮, lecz z czasem przygasa na­wet najwi臋ksza nami臋tno艣膰. Poj膮艂 to dopiero po fakcie.

Dzi艣 nie potrafi艂by trzyma膰 jej w ramionach tak jak niegdy艣.

Jako przyjaciel - i owszem. Ale nie jako kochanek.

Brakowa艂o mu tej przyja藕ni. Blisko艣ci, intymno艣ci, istniej膮cej pomi臋dzy przyjaci贸艂mi, kt贸rzy wiedz膮 o so­bie prawie wszystko, kt贸rzy mog膮 sobie zaufa膰 w ka偶­dej sytuacji i s膮 w stanie wiele dla siebie po艣wi臋ci膰, kt贸­rzy s膮 gotowi odda膰 za siebie 偶ycie.

Raija zawsze by艂a mu takim przyjacielem. Od cza­s贸w, gdy by艂 niezr臋cznym ch艂opcem, kt贸ry j膮 uwiel­bia艂.

W swym wieku m臋skim nie mia艂 ju偶 takich przyja­ci贸艂.

- Czy nie powinni艣my zabra膰 tu troch臋 wi臋cej jedze­nia? - zastanawia艂 si臋 Matti. - Nie przemoknie w 艂odzi?

Matti by艂 m艂ody. Pi臋ty go sw臋dzia艂y. Nie potrafi艂 usiedzie膰 w miejscu bezczynnie.

Nie znosi艂 chwil, w kt贸rych nie by艂o nic do zrobie­nia. Takie chwile nie mia艂y dla niego sensu.

- Nie - odpowiedzia艂 mu Reijo. To on by艂 kapita­nem. Przyw贸dc膮. Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej. Ale wzi膮wszy pod uwag臋 fakt, i偶 pytanie zada艂 Matti, do­da艂: - Jedzenie jest porz膮dnie zapakowane. Mi臋so nie zepsuje si臋 od wilgoci. 艁贸d藕 jest dobrze zacumowana.

To wyja艣nienie uspokoi艂o ch艂opca.

Santeri i Matti wymienili spojrzenia. Nie zdradzili si臋 jednak z tym, 偶e w pewnym sensie obaj czuj膮 po­dobny niepok贸j. Obaj przecie偶 byli jeszcze m艂odzi.

Reijo wygl膮da艂 od czasu do czasu przez otw贸r w da­chu. Mg艂a wci膮偶 by艂a g臋sta. Gdy wreszcie zdo艂a艂 doj­rze膰 niebo, sta艂o si臋 ju偶 czarne.

Nadesz艂a noc.

Okaza艂o si臋, 偶e mg艂a stanowi艂a zaledwie zapowied藕 zmiany pogody.

Noc膮 nadszed艂 prawdziwy wiatr. Gradobicie. I sztorm.

Porywy wiatru szarpa艂y jurt膮. Reijo 偶a艂owa艂, 偶e roz­stawili j膮 na chybcika. Pag贸rek wznosz膮cy si臋 na wy­sepce os艂ania艂 ich troch臋 przed wichrem, ale Reijo nie da艂by sobie g艂owy uci膮膰 za to, 偶e ich schronienie prze­trzyma t臋 niepogod臋.

- Powinienem by艂 to przewidzie膰 - mrukn膮艂 do sie­bie. - Pomy艣le膰 przynajmniej, 偶e to si臋 mo偶e zdarzy膰. A ja uspokoi艂em si臋, s膮dz膮c, 偶e to tylko mg艂a. I 偶e b臋­dzie po k艂opocie, gdy si臋 rozrzedzi.

- Nie jeste艣 Panem Bogiem - stwierdzi艂 Matti. - Nikt nie oczekuje, 偶e przewidzisz wszystko.

- Ja tego od siebie oczekuj臋.

Matti nie wiedzia艂, co na to odpowiedzie膰.

Wia艂o coraz bardziej. Grad wielko艣ci jajek bombar­dowa艂 艣ciany jurty. Dzieci si臋 przestraszy艂y, szuka艂y u Reijo ciep艂a i schronienia. Musia艂 pomie艣ci膰 w obj臋­ciach ca艂膮 pi膮tk臋. Powinien da膰 im poczucie bezpie­cze艅stwa, a tymczasem i jego ogarn臋艂a wyj膮tkowa trwoga.

Je艣li wiatr porwie jurt臋 znad ich g艂贸w, nie pozosta­nie im 偶adna nadzieja. W贸wczas ich przysz艂o艣膰 b臋dzie mo偶na okre艣li膰 tylko jednym s艂owem: straceni.

- Musz臋 wyj艣膰 - powiedzia艂, gdy wyda艂o mu si臋, 偶e wichura troch臋 ucich艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e tylko on ma takie wra偶enie, bo wszyscy pr贸bowali odwie艣膰 go od tego zamiaru.

- Lepiej b臋dzie, je艣li ja wyjd臋 - o艣wiadczy艂 Santeri. - Dzieci czuj膮 si臋 bezpieczniej przy tobie.

- I zdo艂asz wzmocni膰 jurt臋, nic nie widz膮c? B臋dziesz w stanie pracowa膰 go艂ymi r臋kami?

Santeri spu艣ci艂 oczy. Rzeczywi艣cie nie by艂 zbyt od­porny na zimno...

- Stawia艂em tyle samo jurt, co i ty - powiedzia艂 Mat­ti. Wreszcie pojawi艂o si臋 zadanie, kt贸re potrafi艂 wyko­na膰 po mistrzowsku. Przyda艂y si臋 do艣wiadczenia z cza­su sp臋dzonego z Raij膮 i Mikkalem.

- Ale to ja jestem kapitanem - uci膮艂 dyskusj臋 Reijo. - I dlatego wyjd臋. Wy musicie grza膰 dzieci. Zrobi臋, co trzeba. Bywa艂em ju偶 na dworze przy takiej pogodzie. Podczas pierwszej wyprawy do Finnmarku przy ta­kiej pogodzie kl臋cza艂em w 艂odzi i wybiera艂em wod臋 ca艂ymi godzinami. Zdawa艂o mi si臋, 偶e umr臋, trzyma­j膮c czerpak w r臋kach. Je艣li nie sta艂o si臋 to w贸wczas, to nie stanie si臋 i teraz. Wtedy odpowiada艂em tylko za siebie. Dzisiaj ci膮偶y na ranie znacznie wi臋ksza odpo­wiedzialno艣膰. S膮dz臋, 偶e ten, kt贸ry poci膮ga za sznurki, te偶 o tym pami臋ta...

Reijo dobrze nasun膮艂 sk贸rzan膮 czapk臋 na czo艂o i wymkn膮艂 si臋 na dw贸r mi臋dzy dwoma uderzeniami szkwa艂u. To by艂a jedyna mo偶liwo艣膰. Szalej膮cy wicher prawie uniemo偶liwia艂 wyj艣cie na zewn膮trz.

Reijo musia艂 si臋 mocno pochyli膰, aby utrzyma膰 si臋 na nogach.

Kiedy uda艂o mu si臋 wykona膰 po艂ow臋 roboty, jurta o ma艂o co si臋 nie zawali艂a. Musia艂 za wszelk膮 cen臋 za­mocowa膰 jedn膮 z lin mi臋dzy kamieniami. Ale najpierw powinien ich poszuka膰.

Z trudem czo艂ga艂 si臋 po wysepce, zbieraj膮c odpowied­nie kamienie, kt贸re transportowa艂 potem w tej samej po­zycji. Wiele razy zawraca艂. Nale偶a艂o te偶 zamocowa膰 solidniej sk贸rzan膮 p艂acht臋. D艂onie odmawia艂y mu pos艂u­sze艅stwa, nie by艂 w stanie rozprostowa膰 palc贸w. Jedna r臋ka krwawi艂a, skaleczy艂 j膮 bowiem, usi艂uj膮c rozbi膰 ka­mie艅, potrzebny do umocnienia jurty.

Gdy wreszcie uzna艂, 偶e namiot stoi do艣膰 pewnie i 偶e nic wi臋cej nie zdo艂a zrobi膰, by艂 naprawd臋 wycie艅czo­ny. Czo艂ga艂 si臋 po lodowatym, kamienistym zboczu, rani膮c si臋 jeszcze bardziej. Nie m贸g艂 wsta膰, by nie da膰 si臋 porwa膰 wichurze.

Reijo rzuci艂 okiem na 艂贸d藕. By艂a lepsza, ni偶 si臋 zda­wa艂o Nilsowi. Szkoda tylko, 偶e nie zabezpieczy艂 jej le­piej. Gdy j膮 przywi膮zywa艂, nie spodziewa艂 si臋 sztormu.

Matti mia艂 te偶 troch臋 racji, l臋kaj膮c si臋 o jedzenie. Po­za tym pozostawili na pok艂adzie mn贸stwo sprz臋tu.

Reijo nie mia艂 ju偶 jednak na nic si艂y.

Takie burze nie trwaj膮 wiecznie nawet w Finnmar­ku. Gdy nastanie ranek, b臋dzie po burzy. I rusz膮 w dal­sz膮 drog臋.

Trzeba jako艣 przetrzyma膰 t臋 noc. Pokona膰 ch艂贸d i wszystkie niepotrzebne, zdradliwe my艣li.

Reijo uchyli艂 zas艂on臋 jurty. Dzi臋ki wysi艂kowi roz­grza艂 r臋ce na tyle, 偶e wr贸ci艂o mu czucie w koniusz­kach palc贸w - zorientowa艂 si臋 te偶, 偶e ma po艂amane paznokcie.

- Bo偶e - j臋kn膮艂 Matti. - Co, u diab艂a, si臋 tam dzie­je? Wygl膮dasz tak, jakby艣 wraca艂 z bijatyki podczas jarmarku!

Reijo nie zrozumia艂, o co mu chodzi. I wtedy napotka艂 spojrzenie Mai. Spojrzenie br膮zowo - 偶贸艂tych oczu.

- Reijo, masz zakrwawion膮 buzi臋. Reijo uni贸s艂 d艂onie i przy艂o偶y艂 je do policzk贸w. Nie czu艂 zupe艂nie nic, ani w d艂oniach, ani w policzkach. Ale gdy spojrza艂 na swoje r臋ce, zobaczy艂, 偶e s膮 zakrwa­wione. Teraz zrozumia艂.

- To grad - powiedzia艂 i osun膮艂 si臋 w sam 艣rodek kr臋gu, kt贸ry stworzyli. Pozwoli艂, by otoczyli go. Teraz on ich potrzebowa艂, potrzebowa艂 ciep艂a, blisko艣ci i si­艂y. Sam nie by艂 w stanie nic im da膰.

- Grad wielko艣ci jajek. O ostrych brzegach... - po­kr臋ci艂 g艂ow膮. - Nic nie czu艂em. Przy takim gradobiciu cz艂owiek traci czucie. Mr贸z ca艂kowicie u艣mierza b贸l. Mam jednak nadziej臋, 偶e jurta nie zwali si臋 nam na g艂o­wy tej nocy.

Elise przy艂o偶y艂a obie r臋ce do policzk贸w Reijo. Trzy­ma艂a je tak d艂ugo, a偶 jego sk贸ra si臋 zagrza艂a. Ucieszy­艂a si臋, 偶e mo偶e zrobi膰 co艣 dla swego opiekuna, kt贸re­mu tyle zawdzi臋cza艂a. Elise zapragn臋艂a, by by艂a z nimi Raija. W贸wczas wszystko by艂oby w porz膮dku. Tak jak przedtem. Tworzyli rodzin臋, cho膰 przez ca艂e 偶ycie by­li w drodze. To, 偶e wci膮偶 sk膮d艣 odchodzili, nie bola艂o nawet po cz臋艣ci tak, jak rozstanie z Raij膮.

- Czy kiedykolwiek si臋 st膮d wydostaniemy? - zapy­ta艂a Elise po cichu.

- Obiecuj臋 wam to - powiedzia艂 Reijo. - Oczywi­艣cie, 偶e si臋 st膮d wydostaniemy. Co za pytanie?

Elise u艣miechn臋艂a si臋 blado. Nie umia艂a si臋 zdoby膰 na prawdziwy u艣miech.

- Tak si臋 boj臋, Reijo.

- Ja te偶 - zdradzi艂 jej, cho膰 widzia艂, 偶e wcale mu nie uwie­rzy艂a. Dzieci nie potrafi艂y sobie wyobrazi膰, 偶e Reijo mo偶e si臋 czego艣 ba膰. Gdyby tak by艂o, wystraszy艂yby si臋 jeszcze bardziej i dlatego nie przyjmowa艂y tego do wiadomo艣ci.

M贸wi艂 tak tylko, 偶eby si臋 nie wstydzi艂y swojego strachu. Reijo nie mo偶e si臋 ba膰!

- B臋dziemy trzyma膰 si臋 za r臋ce - zaproponowa艂 Reijo. - Wyobrazimy sobie, 偶e jest ciep艂o, i za艣piewamy co艣.

Noc jako艣 min臋艂a. Burza usta艂a r贸wnie niespodzie­wanie, jak si臋 zacz臋艂a. Ranek przyni贸s艂 ca艂kowit膮 ci­sz臋. Nie s艂ycha膰 by艂o ani jednego podmuchu wiatru.

Zupe艂nie zesztywniali Reijo i Santeri jako艣 zdo艂ali wsta膰. Matti wci膮偶 spa艂, obejmuj膮c ramionami Elise i Knuta. Maja i Ailo le偶eli mu prawie na kolanach. Ida sp臋dzi艂a noc w ramionach Reijo. Otuli艂 j膮 ostro偶nie sk贸rami, zanim si臋 podni贸s艂.

- No, nareszcie si臋 st膮d ruszymy! - westchn膮艂 Aleksanteri. - Nie czu艂em si臋 tak fatalnie od czasu, gdy ostatnio oberwa艂em.

Reijo sta艂 ju偶 przed jurt膮.

- Nie ruszymy si臋 st膮d - powiedzia艂 martwym g艂osem. Santeri wypad艂 na dw贸r. Zobaczy艂 to samo, co Reijo. 艁贸d藕 znikn臋艂a. Nie wida膰 by艂o nawet jej szcz膮tk贸w. Nigdzie jej nie by艂o. Otacza艂o ich morze. Nad sob膮 mieli tylko nie­bo. Kamienna wysepka sta艂a si臋 ich ca艂ym 艣wiatem.

- Mieli艣my nieboszczyka na pok艂adzie - wyrwa艂o si臋 Santeriemu.

Reijo spojrza艂 na niego surowo bez s艂owa.

8

- Mam ochot臋 przekl膮膰 samego siebie - mrukn膮艂 Re­ijo. - Co za cholerna bezmy艣lno艣膰! Moja w艂asna g艂upota...

- Nie b膮d藕 takim ob艂udnikiem! - Santeri kopn膮艂 ja­ki艣 kamie艅. Kamie艅 nie ruszy艂 si臋 z miejsca i ucierpia­艂a tylko noga Santeriego. - To nie twoja wina. Robi艂e艣, co mog艂e艣. Licho wie, gdzie byliby艣my teraz, gdyby艣 si臋 nie zdecydowa艂 na podr贸偶 艂odzi膮.

- Licho wie, gdzie teraz jeste艣my - odpar艂 Reijo cierpko. W oddali majaczy艂 zarys l膮du, ale poza tym otacza艂o ich tylko morze i niebo. - Nie przypuszcza­艂em, 偶e oddalili艣my si臋 a偶 tak bardzo od brzegu. P艂y­n膮 tu chyba jakie艣 przedziwne i wartkie pr膮dy. Inaczej nie mo偶na tego wyt艂umaczy膰. Mia艂em nadziej臋, 偶e pr膮­dy p艂yn膮 wzd艂u偶 l膮du. Pomyli艂em si臋.

Reijo zapatrzy艂 si臋 w cieniutki pasek ziemi. Nigdzie nie dostrzeg艂 dymu. 呕adnego domu. Nikogo, kto m贸g艂by ich zobaczy膰. Skoro s膮 tu tak silne pr膮dy, to zapewne nie ma 偶adnej osady.

Ugrz臋藕li na dobre.

- Powinienem by艂 pos艂ucha膰 Mattiego, gdy m贸wi艂 o jedzeniu.

- Sk膮d mog艂e艣 wiedzie膰 - pociesza艂 go Santeri. - Ja te偶 si臋 z niego 艣mia艂em. 呕aden z nas nie potraktowa艂 te­go powa偶nie. Chyba nie powiesimy si臋 z tego powodu.

Reijo spojrza艂 na niego.

- Nie mamy na czym.

Santeri musia艂 si臋 u艣miechn膮膰 w tej powodzi nie­szcz臋艣膰.

- Gdybym to wiedzia艂, raczej spali艂bym 艂贸d藕. - Reijo nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od horyzontu. - Straci艂em 艂贸d藕. Wi臋kszo艣膰 zapas贸w. Prace Mikkala. Dobry Bo偶e, Raija nigdy mi tego nie wybaczy: straci艂em Mikkala...

- Jego martwe cia艂o - sprecyzowa艂 bezlito艣nie Santeri. - To by艂o tylko martwe cia艂o, Reijo. Mikkal odszed艂 dawno temu. Nie potrzebowa艂 ju偶 tego cia艂a. Mo偶e zreszt膮 taki pogrzeb jest r贸wnie dobry jak ka偶dy inny.

- Raija chcia艂a go pochowa膰 - powiedzia艂 Reijo. - On tak kocha艂 p艂askowy偶. To by艂 jego 艣wiat, jego ziemia. P艂askowy偶 by艂 ich 偶yciem. My艣l臋, 偶e chcia艂a go tam po­chowa膰 dla Ailo i Mai.

- Gr贸b to tylko odrobina ziemi - u艣ci艣li艂 Santeri. Nigdy przedtem nie zastanawia艂 si臋 nad tymi sprawa­mi, ale te s艂owa przysz艂y mu na my艣l tak, jakby przy­gotowywa艂 si臋 do tego przez ca艂e 偶ycie. - A morze jest wsz臋dzie.

Reijo rozumia艂, co chce przez to powiedzie膰, ale nic nie mog艂o pomniejszy膰 jego rozpaczy. On, Reijo, za­wi贸d艂 Raij臋. Nie mia艂 poj臋cia, w jaki spos贸b jej to kie­dy艣 wyja艣ni.

- Tak czy inaczej musimy odnale藕膰 Ravn臋 - wes­tchn膮艂. - Ona ma prawo wiedzie膰. Mikkal by艂 jej jedy­nym synem. Teraz zostali jej tylko Maja i Ailo.

- Ale najpierw kto艣 musi nas odnale藕膰. - Santeri przypatrywa艂 si臋 ka偶dej morskiej fali, ale to nie zmie­ni艂o faktu, 偶e znajdowali si臋 na samym 艣rodku morza.

Powr贸t do jurty by艂 bardzo trudny. Ci臋偶ko im by­艂o spojrze膰 w pe艂ne nadziei oczy.

Wszyscy oczekiwali na wie艣膰 o tym, 偶e odp艂yn膮 st膮d. A tu pad艂y straszne s艂owa:

- Stracili艣my 艂贸d藕. Roztrzaska艂a si臋. Musimy tu cze­ka膰, a偶 kto艣 nas odnajdzie.

Olai Mikkelsen mieszka艂 samotnie od czasu, gdy 偶o­na go odumar艂a zesz艂ego lata. Daleko mia艂 do s膮siad贸w, ale lubi艂 takie 偶ycie. Nigdy nie przepada艂 za lud藕mi. Je­go zdaniem morze, niebo i g贸ry z powodzeniem star­cza艂y za towarzystwo. Poza tym by艂y jeszcze ptaki, a na­wet renifery, kt贸re czasem dociera艂y na brzeg, gdzie po­stawi艂 sw贸j domek o krzywych oknach. Zbudowa艂 go w艂asnymi r臋kami - z rosyjskich bali i z pozosta艂o艣ci roz­bitych statk贸w, kt贸re dryfowa艂y po morzu. Gdy cz艂o­wiek mieszka niedaleko zdradliwej Trupiej Wysepki, nie mo偶e narzeka膰 na brak czegokolwiek. Mikkelsen mia艂 wszystko, czego potrzebowa艂. I spa艂o mu si臋 ca艂­kiem nie藕le, nawet nocami, cho膰 偶y艂 z pl膮drowania wra­k贸w. Bra艂 przecie偶 tylko to, co by艂o mu potrzebne. I gdy tylko m贸g艂, ratowa艂 rozbitk贸w. Nie robi艂 interes贸w na cudzym nieszcz臋艣ciu. Alina zarzuci艂a mu to wprawdzie kiedy艣, ale nigdy wi臋cej tego nie powt贸rzy艂a, a przecie偶 prze偶yli razem czterdzie艣ci lat. To by艂y dobre lata.

Nie mieli dzieci. B贸g tak chcia艂. Olai my艣la艂 sobie zawsze, 偶e mieli przynajmniej siebie nawzajem, cho膰 wiedzia艂, 偶e to nie by艂a prawda.

On mia艂 tylko siebie. Dlatego bez trudu pogodzi艂 si臋 ze 艣mierci膮 Aliny. Zupe艂nie jakby wysz艂a, 偶eby nigdy ju偶 nie wr贸ci膰.

Olai widzia艂, 偶e nadci膮ga burza. Mia艂 t臋 pewno艣膰, zanim pojawi艂a si臋 mg艂a.

Cale 偶ycie sp臋dzone nad morzem wiele go nauczy艂o. Za jego niebieskim, nieprzeniknionym spojrzeniem kry艂o si臋 sporo do艣wiadczenia.

Tego ranka, gdy wiatr jeszcze nie usta艂, zobaczy艂 艂贸d藕.

Wiatr zmieni艂 nagle kierunek. Wspomagany przez pr膮d, pochwyci艂 艂贸d藕 i pogna艂 j膮 na podwodne ska艂y nieopodal wysepki.

Olai sta艂 i patrzy艂, jak 艂贸d藕 tonie. Posz艂a na dno na­tychmiast i Olai wiedzia艂, 偶e jest stracona ju偶 na za­wsze. W tym miejscu podwodny pr膮d by艂 tak silny, 偶e wci膮ga艂 wszystko i nic nie da艂o si臋 uratowa膰. Gdyby na pok艂adzie byli ludzie, nie pozwoliliby jednak po­rwa膰 艂odzi tak 艂atwo.

Olai czu艂 niepok贸j. Z niecierpliwo艣ci膮 czeka艂 chwi­li, gdy wiatr ucichnie na tyle, by mo偶na by艂o wyp艂y­n膮膰 na morze.

M贸wi艂 do siebie, 偶e potrzebuje ryby na obiad, ale to by艂 tylko pretekst.

Ci膮gn臋艂a go ta wysepka. Wiedzia艂, 偶e nic dla siebie tam nie znajdzie. Ale pami臋ta艂 oczy Aliny. Nigdy nie spojrza艂a na niego z dum膮.

Teraz by艂o ju偶 za p贸藕no, by tego do艣wiadczy膰, ale Olai wierzy艂, 偶e jego 偶ona tak czy inaczej patrzy na niego.

Nie chcia艂, by si臋 wstydzi艂a za m臋偶a.

Jego wprawne r臋ce chwyci艂y za wios艂a. P艂yn膮艂 wzd艂u偶 brzegu a偶 do chwili, gdy znalaz艂 si臋 na wyso­ko艣ci wysepki. Zna艂 dobrze bezpieczne i niebezpiecz­ne miejsca.

Kiedy ujrza艂 lapo艅sk膮 jurt臋, chcia艂 zawr贸ci膰.

Uratowanie Lapo艅czyk贸w nie wydawa艂o mu si臋 czynem wielkim i bohaterskim.

Olai nie przepada艂 za Lapo艅czykami. W艂贸czyli si臋 z miejsca na miejsce i korzystali z tego, czego akurat potrzebowali, nie zwracaj膮c uwagi na prawowitych w艂a艣cicieli tej ziemi.

Ale i Olai przez ca艂e 偶ycie jad艂 mi臋so cudzych zwierz膮t. Nie dr臋czy艂y go z tego powodu 偶adne wyrzuty sumienia.

Mimo wszystko nie zawr贸ci艂.

Oczy 偶ony 艣ledzi艂y przecie偶 jego ruchy.

Co robili Lapo艅czycy w 艂odzi na tym wybrze偶u?

Olai nie mia艂 poj臋cia. Zapytam ich, pomy艣la艂. Jego zdaniem wci膮偶 by艂 tam kto艣, kogo mo偶na spyta膰.

Znalaz艂 przetart膮 cum臋. Wystarczy艂 mu rzut oka, by stwierdzi膰, 偶e cumowaniem zajmowa艂a si臋 wprawna r臋ka. R臋ka obcego. Nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e przywi膮zu­je 艂贸d藕 w miejscu, w kt贸rym p艂ynie zdradliwy pr膮d. Nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e wiatr wiej膮cy od l膮du dope艂ni dzie艂a zniszczenia.

Mikkelsen wci膮gn膮艂 swoj膮 艂贸dk臋 na brzeg. Odg艂osy zwabi艂y ludzi. Z namiotu wy艂onili si臋 dwaj m臋偶czy藕­ni. Ich widok wprawi艂 Olaia w zadziwienie. 呕aden bo­wiem nie by艂 Lapo艅czykiem.

Jeden niewysoki, dobrze zbudowany, jasnow艂osy i zielonooki.

Drugi niewiele wy偶szy, ale szczuplejszy. Z rud膮 grzywk膮 i niespokojnymi oczami.

- Co za niespodzianka! - zawo艂a艂 Reijo. - A ja s膮dzi­艂em, 偶e b臋dziemy tu tkwi膰 艂adnych par臋 dni.

Olai zmarszczy艂 brwi. Obcy m贸wi艂 po norwesku z dziwnym akcentem. Finowie?

Ale przecie偶 o tej porze roku nie ma tu 偶adnych ryb...

- Jest was tylko dw贸ch?

- I jeszcze jeden ch艂opak - wyja艣ni艂 Reijo. - Oraz pi臋cioro dzieci.

Mikkelsen wytrzeszczy艂 oczy.

- Dzieci? - zapyta艂. Przekroczy艂 siedemdziesi膮tk臋 i nie s艂ysza艂 ju偶 tak dobrze jak dawniej.

Reijo przytakn膮艂.

Olai nic nie powiedzia艂, ale ci膮gle kr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nie by艂a wielka 艂贸d藕. - Wskaza艂 g艂ow膮 kieru­nek. - Posz艂a na dno. Tu jest strasznie g艂臋boko. Wi­dzia艂em, jak ton臋艂a.

Reijo westchn膮艂. Tego w艂a艣nie si臋 spodziewa艂, sko­ro nigdzie nie by艂o wida膰 艂odzi.

- Najpierw zabior臋 dzieci, dobrze? Reijo si臋 zgodzi艂. Wszed艂 do jurty i, nie dowierzaj膮c w艂asnym s艂owom, oznajmi艂, 偶e zostali uratowani.

Niewiele czasu potrzebowali na z艂o偶enie namiotu. Rzeczy, kt贸re im pozosta艂y, nie zajmowa艂y wiele miejsca.

Olai 艣ledzi艂 ich wzrokiem. Przygl膮da艂 si臋 zw艂aszcza ha艂asuj膮cym dzieciom. Potem zacz膮艂 si臋 przypatrywa膰 Reijo. On by艂 tu z pewno艣ci膮 najwa偶niejszy. M艂ody, ale rozs膮dny. Urodzony przyw贸dca. Tyle zobaczy艂 Olai.

- Niemo偶liwe, 偶eby wszystkie by艂y twoje? Reijo u艣miechn膮艂 si臋. Obj膮艂 ramionami maluchy.

- Moje - o艣wiadczy艂 zdecydowanie. - Wszystkie s膮 moje.

- M艂odo zacz膮艂e艣 - skomentowa艂 Olai.

- Mo偶na tak powiedzie膰 - odpar艂 Reijo. - Mo偶na tak 艣mia艂o powiedzie膰.

Reijo najpierw wys艂a艂 ze staruszkiem Mattiego z dzie膰mi - z wyj膮tkiem Idy. Poleci艂 Mattiemu po fi艅­sku, by ch艂opak pom贸g艂 staremu wios艂owa膰.

Olai odrzuci艂 jednak t臋 propozycj臋 z prychni臋ciem.

- Jestem wprawdzie stary, ale nie u艂omny!

- Dziwny cz艂owiek - orzek艂 Santeri, gdy czekali na powr贸t staruszka.

- Uratowa艂 nas - powiedzia艂 Reijo, cho膰 w zasadzie by艂 sk艂onny zgodzi膰 si臋 z Santerim.

Namiot i sk贸ry nie zmie艣ci艂y si臋 w 艂odzi. Reijo nie mia艂 jednak ochoty ich tu zostawia膰.

- Nikt nie przybije do tej wysepki - uspokoi艂 go sta­ruszek - zabierzesz to kiedy indziej. Teraz wszyscy musicie si臋 zagrza膰. Tam za wzg贸rzem jest m贸j dom. - Wskaza艂 g艂ow膮 kierunek p贸艂nocny.

Reijo przysta艂 na t臋 propozycj臋.

Uda艂o mu si臋 tak偶e przekona膰 m臋偶czyzn臋, by odda艂 mu wios艂a. Olai zgodzi艂 si臋 w ko艅cu, acz nie bez oporu.

Domy艣la艂 si臋, 偶e ten Fin jest starym wyg膮 morskim. Ch艂opaka za艣 o to nie podejrzewa艂.

- Nazywam si臋 Olai - rzek艂. - Olai Mikkelsen. Co was tu przywiod艂o? Jeste艣cie Finami?

Reijo przytakn膮艂. Widzia艂, kt贸r臋dy przyp艂yn膮艂 do nich staruszek. Teraz nie musia艂 wi臋c go o nic pyta膰.

- Reijo Kesaniemi - przedstawi艂 si臋. - A to Aleksanteri Kilpi. Santeri. Mieszka艂em w Ruiji, w Norwegii, przez prawie ca艂e 偶ycie. G艂贸wnie w Lyngen. Santeri do艂膮czy艂 do nas tej zimy. Przedtem zajmowa艂 si臋 ry­bactwem na wybrze偶u. Ch艂opak jest moim szwagrem. Matti. Matti Alatalo. 呕ona... odesz艂a.

Zn贸w to samo k艂amstwo. Reijo nie lubi艂 si臋 do niego ucieka膰, ale te s艂owa jako艣 same mu si臋 wyrwa艂y. I zosta­艂y zrozumiane tak, 偶e nie trzeba by艂o ju偶 nic wyja艣nia膰.

Reijo czu艂 jednak, 偶e im cz臋艣ciej u偶ywa tego k艂am­stwa, tym szybciej mo偶e sta膰 si臋 ono prawd膮.

- Jej przybrana rodzina mieszka na p贸艂wyspie Varanger - kontynuowa艂 Reijo. - W艂a艣nie tam zmierza­my. Stracili艣my co艣 wi臋cej ni偶 艂贸d藕...

Olai wlepi艂 wzrok w Reijo. Potrzebowa艂 troch臋 czasu, by te s艂owa do niego dotar艂y. Czy偶by ci ludzie wy­p艂yn臋li na morze ze zw艂okami? A偶 z Lyngen?

- Ona tak kocha艂a p艂askowy偶 - kontynuowa艂 Reijo. Santeri spojrza艂 w stron臋 l膮du. Uzna艂, 偶e tym razem Reijo posun膮艂 si臋 za daleko. Jemu r贸wnie偶 nie podo­ba艂o si臋 to k艂amstwo. Nie lubi艂 tego wyja艣nienia. Po­dobnie jak Reijo wiedzia艂, 偶e dzi臋ki niemu mog膮 spo­ro osi膮gn膮膰. Ale nie lubi艂 go.

Raija 偶y艂a.

Raija by艂a najbardziej 偶ywotn膮 istot膮, jak膮 zna艂.

Olai splun膮艂 za burt臋. Nic nie powiedzia艂, ale pomy­艣la艂 swoje.

M臋偶czyzna nie powinien za bardzo kocha膰 swojej 偶o­ny. Bo mog艂o si臋 to sko艅czy膰 w艂a艣nie w ten spos贸b. Olai nie rozumia艂 tego cz艂owieka. Lubi艂 swoj膮 Alin臋. Przez te czterdzie艣ci lat nie k艂贸cili si臋 za wiele. Dlatego tak dobrze pami臋ta艂 wszystkie z艂e s艂owa, kt贸re mi臋dzy nimi pad艂y.

Ale przecie偶 nigdy nie zrobi艂by czego艣 takiego...

- Daleka droga do Varanger - powiedzia艂 po chwi­li. - A przed nami najgorszy okres zimy!

Jakby Reijo nie by艂 tego a偶 nadto 艣wiadomy!

Olai chrz膮kn膮艂 kilka razy. Splun膮艂 czarn膮 艣lin膮 i spojrza艂 na obcego...

Mo偶e i dorobi艂 si臋 gromadki dzieciak贸w, ale sam mia艂 jeszcze mleko pod nosem. Musia艂 by膰 strasznie m艂ody, gdy urodzi艂o mu si臋 pierwsze dziecko. Najstar­szy niemal dor贸wnywa艂 wzrostem ojcu. No i trzeba mie膰 nie po kolei w g艂owie, 偶eby si臋 wybiera膰 na mo­rze w takim towarzystwie...

A jednak Olai go polubi艂.

Za otwarte spojrzenie. Za spos贸b m贸wienia. Za spo­s贸b, w jaki wios艂owa艂. Za spok贸j...

Nie potrafi艂 wskaza膰 konkretnej przyczyny. Ale po­lubi艂 tego obcego. Tak po prostu.

- M贸j dom nie jest zbyt wielki - powiedzia艂. - Ale jest w nim ciep艂o. Pusto si臋 tam zrobi艂o, kiedy mnie 偶ona odumar艂a. - Olai musia艂 o tym wspomnie膰, cho膰 ba艂 si臋, 偶e to nie najlepiej podzia艂a na tego m艂odego. - Jestem sam. A miejsca starczy dla wielu. W morzu nie brakuje jedze­nia Ten, kto potrafi pracowa膰, nie b臋dzie g艂odowa艂.

- Proponujesz, 偶eby艣my zostali? 呕eby艣my przezi­mowali u ciebie?

Olai przytakn膮艂. Ten obcy cz艂owiek nie lubi艂 owija膰 spraw w bawe艂n臋. To te偶 przypad艂o staruszkowi do gustu.

- Santeri? - zapyta艂 Reijo. Santeri wzruszy艂 ramionami. Ta kamienista kraina nie podbi艂a jego serca. Ale r贸wnie dobrze jak Reijo wiedzia艂, 偶e ich wyprawa ma w zimie nik艂e szanse po­wodzenia.

Zar偶n臋li renifery. Stracili 艂贸d藕. Pieni膮dze si臋 im sko艅czy艂y. Nie mieli prawie nic na wymian臋. A zaczy­na艂a si臋 w艂a艣nie najgorsza pora roku.

- Niez艂a propozycja - uzna艂 Santeri. - Ja si臋 pracy nie boj臋.

- Powinienem zapyta膰 te偶 Mattiego. Jest ju偶 na ty­le doros艂y, 偶e m贸g艂by uczestniczy膰 w podejmowaniu decyzji. Ale tu chodzi o moje dzieci... - Spojrza艂 spo­kojnie na Olaia. Na chwil臋 przesta艂 wios艂owa膰. - Sko­rzystamy z zaproszenia - zadecydowa艂. - To bardzo mi艂o z twojej strony, Olai. Ch臋tnie zostaniemy. Mam nadziej臋, 偶e tego nie po偶a艂ujesz.

Olai nic nie odpowiedzia艂. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie i spojrza艂 w niebo, jakby chcia艂 zerkn膮膰 na chmury. Tak naprawd臋 u艣miecha艂 si臋 do Aliny.

W naszym domu s膮 dzieci, powiedzia艂 jej w my­艣lach. Nasz dom jest pe艂en dzieci, Alina. Co ty na to?

Alina mu nie odpowiedzia艂a.

Jej obraz zatar艂 si臋 w jego pami臋ci na tyle, 偶e nie po­trafi艂 sobie wyobrazi膰 jej pe艂nego podziwu spojrzenia.

Dom by艂 za ma艂y dla nich wszystkich, ale nikt si臋 tym nie przejmowa艂. Przybyszom wystarczy艂a na razie odrobina ciep艂a. Olai nie wiedzia艂, co powinien zrobi膰 dla go艣ci. Ust膮pi艂 swe ma艂偶e艅skie 艂贸偶ko dzieciom.

- Ja go nie potrzebuj臋 - powiedzia艂 zwyczajnie. - Je­stem ju偶 stary. Nie potrzebuj臋 tyle miejsca. Kiedy艣 zreszt膮 te偶 nie by艂em do tego przyzwyczajony. Dzie­ciom nale偶y si臋 wszystko, co najlepsze.

Byli mu bardzo wdzi臋czni. A par臋 godzin p贸藕niej przyby艂o im jeszcze wi臋cej powod贸w do wdzi臋czno艣ci.

Kiedy nasta艂 wiecz贸r, staruszek zrobi艂 si臋 rozmowniejszy.

M贸wi艂 powoli, starannie wa偶y艂 s艂owa. Najwyra藕niej nie mia艂 wielu okazji, by rozmawia膰 z lud藕mi. Cz臋sto oci膮ga艂 si臋 z odpowiedzi膮. D艂ugo prze偶uwa艂 swoje my­艣li, nim je wypowiedzia艂 na g艂os.

Wida膰 jednak by艂o, 偶e cieszy go obecno艣膰 ludzi. Odtaja艂 nieco. Jego pomarszczona, okr膮g艂a twarz poja­艣nia艂a. Przygarbione cia艂o jakby si臋 wyprostowa艂o.

- Nie wy pierwsi utkn臋li艣cie na tej wysepce - rzek艂. - Wiele 艂odzi si臋 tam roztrzaska艂o. I nie wszyscy mie­li tyle szcz臋艣cia.

Zar贸wno Santeri, jak i Reijo dziwili si臋 ilo艣ci rze­czy, jakie le偶a艂y w tym niewielkim domu.

Zwyczajne, znane przedmioty miesza艂y si臋 z rzecza­mi dziwnymi, kt贸rych 偶aden z nich nie potrafi艂 na­zwa膰.

A wi臋c to Trupia Wysepka jest 藕r贸d艂em tego wszyst­kiego.

Santeri i Reijo wymienili spojrzenia. S膮dzili, 偶e sta­rzec tego nie spostrze偶e.

- Nie zrobi艂em nic z艂ego! - Jego g艂os si臋 zaostrzy艂, gdy zauwa偶y艂 t臋 wymian臋 spojrze艅. - Mieszka艂em tu ca艂e 偶ycie. 呕ywi艂em si臋 tym, co mi da艂o morze. 艁owi­艂em ryby jak wszyscy inni. I wy艂awia艂em z morza to, czego potrzebowa艂em. Niczego nie krad艂em, bra艂em to, co nale偶a艂o do umar艂ych. To B贸g umie艣ci艂 tu t臋 wysep­k臋 i s膮dz臋, 偶e mia艂 w tym jaki艣 cel. Ratowa艂em tych, kt贸rych si臋 da艂o uratowa膰. Cz臋sto nara偶a艂em swoje 偶y­cie, 偶eby ocali膰 nieznajomych. I nie bra艂em za to pie­ni臋dzy. Bra艂em tylko to, czego potrzebowa艂em. Nigdy nikogo nie okrad艂em.

- Wcale tak nie s膮dzili艣my - powiedzia艂 Reijo. - To musi by膰 straszne, mieszka膰 blisko takiego miejsca.

Olai uspokoi艂 si臋, s艂ysz膮c te s艂owa.

- Ja zawsze tu mieszka艂em. Gorzej by艂o z Alin膮. Z moj膮 偶on膮. Ona si臋 tu przeprowadzi艂a z wioski w g艂臋bi l膮du. I nigdy si臋 do tego nie przyzwyczai艂a. M贸wi艂a, 偶e mieszkamy w przedsionku 艣mierci. Ko­biety nie powinny my艣le膰 za du偶o. Ale ona mia艂a tyle czasu...

- A co z dzie膰mi? - zapyta艂 Reijo. Olai pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- B贸g nas nie pob艂ogos艂awi艂 w ten spos贸b. Alina mia艂a za du偶o czasu. Za ma艂o zaj臋膰. Za wiele my艣la艂a.

Reijo zacz膮艂 lepiej rozumie膰 tego cz艂owieka.

Trzej doro艣li go艣cie mieli spa膰 w najwi臋kszej izbie. Zna膰 by艂o w niej wci膮偶 kobiec膮 r臋k臋. Na sto艂ach le偶a­艂y serwety ze zwyk艂ego, niebieskiego samodzia艂u.

Reijo nie pami臋ta艂 nawet, kiedy po raz ostatni wi­dzia艂 co艣 takiego.

- Dziwny cz艂owieczyna - stwierdzi艂 Santeri. - Sam nie wiem, co o nim my艣le膰. Nie wiem, czy go lubi臋.

- Pirat - sykn膮艂 Matti przez z臋by. - Ciekawe, czy nie zwabi艂 paru 艂odzi na mielizn臋. Na przyk艂ad za po­moc膮 latarni...

- Nie masz prawa go o to pos膮dza膰! - G艂os Reijo by艂 bardzo ostry. - Wiemy tylko, 偶e jest starym, sa­motnym cz艂owiekiem, kt贸ry straci艂 偶on臋. Musimy mu wierzy膰. M贸wi艂, 偶e robi艂 tylko to, co uwa偶a艂 za sto­sowne, i musimy mu wierzy膰.

- To by艂a bez w膮tpienia mowa obro艅cza - zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 Santeri. - Sam m贸wi艂bym takim tonem, gdybym mia艂 nieczyste sumienie.

Reijo odni贸s艂 podobne wra偶enie.

- Tak czy inaczej, wiele mu zawdzi臋czamy - stwier­dzi艂. - Siedzia艂 w samej koszuli i mia艂 艣wiadomo艣膰, gdzie by si臋 teraz znajdowali, gdyby nie ten cz艂owiek. - Nie wiadomo, kim by艣my byli, gdyby艣my mieszka­li ko艂o tej wysepki... 艁atwo kogo艣 os膮dzi膰, je艣li si臋 nie prze偶y艂o tego samego, co on.

呕aden z jego towarzyszy nie odpowiedzia艂.

- A nawet je艣li naprawd臋 to robi艂? Zwabia艂 statki na mielizn臋, a potem rabowa艂, co si臋 da艂o... Przecie偶 mo偶e teraz tego 偶a艂owa膰. Czy cz艂owiek, kt贸ry czego艣 偶a艂uje, nie zas艂uguje na szans臋? Mo偶e w艂a艣nie w ten spos贸b pr贸buje sp艂aci膰 d艂ug. M贸g艂 nas tam przecie偶 zostawi膰. Widzia艂, jak 艂贸d藕 tonie. Wiedzia艂 dobrze, 偶e nie mo偶emy mie膰 przy sobie wiele rzeczy. A jednak przyp艂yn膮艂 na wysp臋, cho膰 jest staruszkiem. Wcale nie musia艂 tego robi膰. M贸g艂by uda膰, 偶e nie mia艂 poj臋cia, 偶e 偶yjemy. Jeste艣my obcy. Tylu marynarzy przed na­mi zako艅czy艂o 偶ycie na tej wysepce. Jej nazwa nie jest zapewne przypadkowa.

Matti wzni贸s艂 oczy do nieba.

- Zaraz powiesz jeszcze, 偶e on tak lubi dzieci!

- Mo偶e. - Reijo uwa偶a艂, 偶e to wcale niewykluczone. - Nie dotrzemy do Varanger o tej porze roku. Dobrze o tym wiemy. Mamy szcz臋艣cie, 偶e go spotkali艣my. B臋­dziemy okazywa膰 mu szacunek tak d艂ugo, jak jeste艣my pod jego dachem.

Ani Matti, ani Santeri nie mieli nic do dodania. Ale my艣leli swoje. Podobnie jak Reijo.

Trupia Wysepka nie zostawi艂a im jednak 偶adnego wyboru.

9

Raija musia艂a d艂ugo odpoczywa膰, nim poczu艂a si臋 do艣膰 silna, by zmieni膰 ubranie. Odszuka艂a jedn膮 z ko­szul Jewgienija i jego znoszone, ale czyste spodnie. Po­stanowi艂a si臋 obej艣膰 bez bielizny.

Koszula si臋ga艂a jej do kolan, spodnie musia艂a pod­win膮膰, ale zupe艂nie si臋 tym nie przejmowa艂a.

Jewgienij w dalszym ci膮gu si臋 nie rusza艂.

To by艂o przera偶aj膮ce.

Gdy wpatrywa艂a si臋 w niego wystarczaj膮co d艂ugo, widzia艂a, 偶e Rosjanin oddycha. Oddech by艂 jednak tak s艂aby, 偶e bardziej martwi艂 j膮, ni偶 pociesza艂. Raija nie pojmowa艂a, dlaczego nic nie pami臋ta. By艂a tam prze­cie偶. Dowodzi艂 tego u艂amek obrazu, kt贸ry sobie przy­pomnia艂a. Poza tym jej pami臋膰 przes艂ania艂 mrok. Bez najmniejszego prze艣witu. Raija na pr贸b臋 stan臋艂a na bo­sych stopach. Wci膮偶 kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Czu艂a si臋 gorzej ni偶 powinna, nawet je艣li utraci艂a sporo krwi.

Musia艂 istnie膰 jaki艣 zwi膮zek pomi臋dzy jej samopo­czuciem i tym brakiem pami臋ci.

Ostro偶nie post膮pi艂a par臋 krok贸w. Zdo艂a艂a utrzyma膰 si臋 na nogach, nie musia艂a si臋 nigdzie podpiera膰.

Zagryz艂a z臋by i przekonywa艂a sam膮 siebie, 偶e ma wi臋­cej si艂y, ni偶 si臋 jej wydaje. 呕e to tylko kwestia woli.

Koje by艂y wpuszczone w 艣cian臋, tworz膮c co艣 w ro­dzaju dziupli czy nisz.

Raija opar艂a si臋 o brzeg koi Rosjanina.

Wielkie nieba, ale偶 on blady!

Wcze艣niej zwraca艂a uwag臋 tylko na r贸偶nice mi臋dzy nim a Aleksiejem. Najprawdopodobniej dlatego, 偶e bardzo pragn臋艂a, by si臋 od siebie r贸偶nili.

Teraz spostrzeg艂a podobie艅stwa.

Nie by艂y uderzaj膮ce, ale istnia艂y. Jewgienij mia艂 o wiele ciekawsz膮 twarz ni偶 Aleksiej. Raija zastanawia­艂a si臋, dlaczego kobiety tego nie zauwa偶a艂y. C贸偶, naj­艂atwiej zobaczy膰 to, co samo rzuca si臋 w oczy, cho膰by to by艂y tylko pozory. Tak 艂atwo ulec czarowi urody. Tak 艂atwo da膰 si臋 za艣lepi膰 zewn臋trznemu pi臋knu i od­rzuci膰 ca艂膮 reszt臋.

Trzeba troch臋 wysi艂ku, by zajrze膰 g艂臋biej. Dostrzec warto艣膰 tego, co nie b艂yszczy i nie przyci膮ga wszyst­kich spojrze艅.

Po raz pierwszy Raija zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, kim by艂a dziewczyna, kt贸ra sprawi艂a, 偶e Jewgienij mia艂 tak nieobecne spojrzenie. O kim my艣la艂, m贸wi膮c, 偶e jego serce do kogo艣 nale偶y. Powiedzia艂 przecie偶, 偶e mo偶na wyleczy膰 si臋 z mi艂o艣ci, znajduj膮c inn膮, kt贸ra wcale nie jest gorsza ni偶 poprzednia.

Raija zastanawia艂a si臋, dzi臋ki komu posiad艂 t臋 wiedz臋.

Mia艂a nadziej臋, 偶e Jewgienij spotka tamt膮 znowu. 呕e b臋dzie j膮 trzyma艂 w ramionach, niezale偶nie od te­go, kim ona jest. Skoro j膮 kocha, musi by膰 warta jego mi艂o艣ci. Raija delikatnie musn臋艂a palcem wygi臋t膮 w ostry 艂uk brew rannego. Leciutko dotkn臋艂a niepraw­dopodobnie d艂ugich rz臋s. Nie zdaj膮c sobie z tego spra­wy, pieszczotliwie pog艂aska艂a wychudzony, blady po­liczek.

Sk贸ra, kt贸r膮 by艂 przykryty, le偶a艂a tak, 偶e futerko zacz臋艂oby go 艂askota膰, gdyby g艂owa mu troch臋 opad艂a.

Raija pochyli艂a si臋, 偶eby to poprawi膰.

Gdy otula艂a sk贸r膮 ramiona Jewgienija, jedna z jej d艂oni trafi艂a w pustk臋.

Raija zesztywnia艂a z przera偶enia.

Musia艂a to sprawdzi膰.

Po jednej stronie znalaz艂a rami臋 i r臋k臋.

Po drugiej tylko rami臋.

Strwo偶ona odkry艂a chorego. Zobaczy艂a kompletnie zakrwawiony banda偶.

Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Przykry艂a na powr贸t Jewgienija, zamkn臋艂a oczy, po czym podnios艂a si臋 chwiejnie i odesz艂a ty艂em od jego koi. Pod powiekami mia艂a wci膮偶 ten straszny obraz.

Rozp艂aka艂a si臋. Nie szlocha艂a nawet, ale 艂zy p艂yn臋­艂y po jej policzkach strumieniami. Wype艂ni艂 j膮 b贸l sil­niejszy ni偶 cokolwiek innego.

Otworzy艂a oczy i wybieg艂a. Chcia艂a uciec przed tym obrazem. Uciec przed prawd膮.

O艣lepiona 艂zami wspi臋艂a si臋 po drabince na pok艂ad, wpad艂a mi臋dzy marynarzy i zacz臋艂a ich przeklina膰.

Przeklina艂a ich we wszystkich trzech j臋zykach, kt贸­re zna艂a. Pr贸bowa艂a to zrobi膰 r贸wnie偶 po rosyjsku.

To oni go skrzywdzili.

Pami臋膰 wci膮偶 jej nie wraca艂a, ale Raija mia艂a pew­no艣膰, 偶e sama nie by艂aby zdolna do takiej potworno艣ci.

Powstrzyma艂 j膮 w ko艅cu sternik, Oleg. Ten pot臋偶­ny m臋偶czyzna pochwyci艂 j膮 w swoje nied藕wiedzie ra­miona i nie pu艣ci艂, p贸ki gniew z niej nie wyparowa艂.

Wreszcie pozosta艂 tylko p艂acz.

- On 偶yje - rzek艂 sternik.

- Tak, ale jak d艂ugo jeszcze?

Olbrzym milcza艂.

Raija wiedzia艂a, 偶e Oleg nie mo偶e jej odpowiedzie膰 na to pytanie. Ona sama te偶 nie jest w stanie tego prze­wiedzie膰.

- Ty zrobi艂a艣 swoje - wyja艣ni艂 Oleg - a my... swoje.

Raija nie zapyta艂a, co takiego ona zrobi艂a. Nie zna­艂a a偶 tylu rosyjskich s艂贸w. Dowiedzia艂a si臋 jednak, 偶e rzeczywi艣cie mia艂a w tym wszystkim sw贸j udzia艂.

- Nie prze偶yje - wykrztusi艂a, walcz膮c ze 艂zami. - To niemo偶liwe. Krew. Wykrwawi si臋. Umrze...

Milczeli.

Wszyscy marynarze przerwali prac臋. W ich spojrze­niach czai艂o si臋 milcz膮ce oczekiwanie. Jakby ona mo­g艂a zrobi膰 to, czego nikt inny nie potrafi艂.

Jewgienij umrze.

Dopiero wtedy zauwa偶yli, 偶e Raija jest bosa.

Ona tego nie spostrzeg艂a. Nie czu艂a ch艂odu. Nie czu­艂a, 偶e marznie.

Oleg pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Raija nie ro­zumia艂a, dlaczego, dop贸ki nie spojrza艂a na swoje sto­py. By艂y sine, ale ona nic nie czu艂a.

Sternik zni贸s艂 j膮 na d贸艂, do kajuty.

Marynarze uprzedzili go, co tam zobaczy, ale i tak na widok zakrwawionej koi poczu艂 md艂o艣ci.

Pospiesznie posadzi艂 Raij臋 w fotelu, po czym zebra艂 brudn膮 po艣ciel i ubrania w jeden tobo艂ek, kt贸ry wy­rzuci艂 z kajuty. Wyni贸s艂 te偶 wiadro z wod膮, w kt贸rej my艂a si臋 Raija.

Wci膮偶 jednak czu艂 zapach krwi. Potrzebowa艂 troch臋 czasu, by zrozumie膰, 偶e ten zapach dochodzi z koi ka­pitana. Raija powiedzia艂a przecie偶, 偶e on wci膮偶 krwawi.

Oleg zmusi艂 si臋, by rzuci膰 okiem na ran臋. Kobieta mia艂a racj臋. Podszed艂 do drzwi i co艣 krzykn膮艂, a po chwili marynarze przynie艣li ciep艂膮 wod臋, buteleczk臋 alkoholu i par臋 czystych koszul.

Raija rozp艂aka艂a si臋 znowu, ale wsta艂a z fotela i chwiejnym krokiem podesz艂a do koi rannego. 艁agod­nym, ale zdecydowanym ruchem odepchn臋艂a sternika.

Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e to jej obowi膮zkiem jest opiekowa膰 si臋 Jewgienijem.

Powinien krwawi膰 jeszcze mocniej, pomy艣la艂a, usu­waj膮c zaplamiony opatrunek. Rana jest tak rozleg艂a, 偶e krwi powinno by膰 znacznie wi臋cej. A jednak...

Czy to jej zas艂uga?

Raija nie chcia艂a o tym my艣le膰, wiedzia艂a przecie偶, 偶e s膮 sprawy, nad kt贸rymi nie panuje. 呕y艂a w niej ta­jemna moc, ale to nie Raija decydowa艂a o tym, czy mo­偶e jej u偶y膰.

To si臋 po prostu zdarza艂o albo nie.

Raija zwil偶y艂a sk贸r臋 wok贸艂 rany, zmy艂a zaschni臋t膮 krew.

Oleg poda艂 jej spirytus. Raija tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie by艂a w stanie go u偶y膰. Nie chcia艂a przysparza膰 Jewgienijowi cierpienia.

Sternik poblad艂 i na jego twarzy pojawi艂y si臋 kro­pelki potu, cho膰 w kajucie wcale nie by艂o gor膮co.

Jego silne rami臋 zadr偶a艂o, gdy zwil偶y艂 czyst膮 ko­szul臋 zawarto艣ci膮 buteleczki i przy艂o偶y艂 j膮 do otwar­tej rany.

Raija odwr贸ci艂a si臋, nie mog艂a na to patrze膰.

Kapitan j臋kn膮艂 cicho.

Raija opar艂a si臋 o 艣cian臋. Jej paznokcie zostawi艂y 艣lad w drewnie. Ledwie trzyma艂a si臋 na nogach. Przed omdleniem uratowa艂o j膮 to, 偶e 艣ciana by艂a zimna.

Gdy wreszcie odwa偶y艂a si臋 podnie艣膰 wzrok, Oleg nak艂ada艂 ju偶 na ran臋 kolejn膮 warstw臋 p艂贸tna.

Raija z wdzi臋czno艣ci膮 艣ledzi艂a jego ruchy. Nie od ra­zu o艣mieli艂a si臋 spojrze膰 na Jewgienija, na jego 艣ci膮­gni臋t膮 b贸lem twarz.

Czu艂a sw膮 bezsilno艣膰.

Gdyby mia艂a dost臋p do zi贸艂, mog艂aby mu prawdo­podobnie pom贸c. Nie by艂a jednak tego pewna, bo ni­gdy przedtem nie widzia艂a tak rozleg艂ej rany.

Uratowa艂a kiedy艣 Santeriego, ale on sam mia艂 w tym r贸wnie wielki udzia艂.

Ale sk膮d wzi膮膰 zio艂a? Wok贸艂 kr贸lowa艂a zima. Zie­mia zamieni艂a si臋 w tward膮 skorup臋, a poza tym od l膮­du dzieli艂a ich ca艂a wieczno艣膰.

Na twarzy Olega r贸wnie偶 malowa艂a si臋 bezradno艣膰. D艂ugo wpatrywa艂 si臋 w kapitana, nim wreszcie podj膮艂 decyzj臋. Po艂o偶y艂 sw膮 wielk膮 d艂o艅 na ramieniu Raiji, ze spokojem spotka艂 jej spojrzenie.

- Czekaj - powiedzia艂 i znikn膮艂. Raija pos艂usznie czeka艂a.

Wr贸ci艂, trzymaj膮c w wielkich d艂oniach male艅ki dzba­nuszek. Poda艂 go Raiji.

- Daj mu to.

Dzbanuszek by艂 zrobiony z pi臋knego szk艂a.

Z porcelany.

S艂owo 鈥 porcelana鈥 podoba艂o jej si臋 prawie tak sa­mo jak materia艂. Po raz pierwszy us艂ysza艂a je od Olego - Edvarda.

Bia艂a porcelana w niezwyk艂e niebiesko - 偶贸艂te wzor­ki, namalowane delikatnymi poci膮gni臋ciami p臋dzla. Faktura farby by艂a ledwo wyczuwalna pod palcami.

Raija unios艂a pokrywk臋.

Dzbanuszek by艂 nape艂niony do po艂owy bia艂ym prosz­kiem, drobniejszym ni偶 m膮ka.

- Co to jest? - zapyta艂a Raija, 艣lini膮c palec, by po­smakowa膰 proszku.

Oleg chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

- Ostro偶nie! - ostrzeg艂. - To lekarstwo. Ze wscho­du. Nie b臋dzie b贸lu. B臋d膮 pi臋kne sny...

Oleg celowo szuka艂 s艂贸w na tyle prostych, by Raija go zrozumia艂a.

Raija popatrzy艂a na proszek i nasypa艂a sobie troch臋 na r臋k臋. Zastanawia艂a si臋, w jaki spos贸b poda go Jew­gienijowi.

Oleg wzi膮艂 szczypt臋 proszku z d艂oni Raiji, otworzy艂 kapitanowi usta i posypa艂 lekarstwem jego j臋zyk.

- Tyle wystarczy? - zdziwi艂a si臋 Raija. Sternik z powag膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- To bardzo silne - powiedzia艂. - Mo偶na to tak偶e wdycha膰.

Zademonstrowa艂 jej, jak to si臋 robi, nie u偶ywaj膮c specyfiku. Nie przyzna艂 si臋, 偶e ten w艂a艣nie proszek da­wa艂 mu szcz臋艣cie i doprowadza艂 do szale艅stwa.

Dosta艂 贸w 艣rodek od przyjaciela, kt贸ry handlowa艂 z cu­dzoziemcami ze wschodu. Tam na wschodzie uznawano, 偶e to 艣wietne lekarstwo na wszelkie dolegliwo艣ci. A je艣li cz艂owiek chce o wszystkim zapomnie膰 albo po prostu si臋 zabawi膰, jest o wiele skuteczniejsze ni偶 alkohol.

Przyjaciel mia艂 racj臋.

Cudowne wizje, kt贸re wywo艂ywa艂 proszek, prze­wy偶sza艂y wszystko, czego Oleg do艣wiadczy艂 w swoim 偶yciu.

Ale przera偶a艂o go, 偶e zacz膮艂 odczuwa膰 przemo偶n膮 potrzeb臋 u偶ywania tego 艣rodka.

Potrzeb臋 silniejsz膮 ni偶 jego w艂asna wola.

Zrozumia艂, 偶e to lekarstwo mo偶e by膰 niebezpieczne, i zdo艂a艂 pokona膰 w sobie pragnienie wywo艂ywania wizji.

Nie pr贸bowa艂 bia艂ego proszku ju偶 od wielu lat. Nie u偶ywa艂 go nawet w贸wczas, gdy by艂 ranny. Wytrzymy­wa艂 jako艣 b贸l i wiedzia艂, 偶e czyni s艂usznie.

Ale tu chodzi艂o o co艣 wi臋cej.

Raija mia艂a racj臋. Niewykluczone, 偶e kapitan umie­ra. Nie ma potrzeby, by m臋czy艂 si臋 jeszcze bardziej.

Sternikowi zosta艂o jeszcze troch臋 niezwyk艂ego proszku. Wiele go kosztowa艂o, by go odda膰 Raiji. Ale gdy nauczy艂 kobiet臋 kapitana, jak go stosowa膰, gdy na­pomkn膮艂, jakie mog膮 by膰 tego konsekwencje, poczu艂, 偶e ju偶 nie na nim spoczywa odpowiedzialno艣膰. Razem z ma艂ym dzbanuszkiem pozby艂 si臋 wielkiego ci臋偶aru.

- Jak jest spokojny - powiedzia艂 - nie dawaj mu wi臋­cej. Je艣li zobaczysz, 偶e go zn贸w boli, daj. Nie za cz臋­sto. Nie za du偶o.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Poczu艂a, jak jej d艂onie, w kt贸­rych trzyma艂a porcelanowy dzbanuszek, lodowaciej膮.

- I... - Oleg zawaha艂 si臋 przez chwil臋. - Zr贸b to sa­mo, co na pok艂adzie.

Raija spojrza艂a na niego pytaj膮co.

- Po艂贸偶 na nim r臋ce - powiedzia艂 cicho, wyra藕nie za­k艂opotany. - To mu nie zaszkodzi. Trzeba spr贸bowa膰 wszystkiego.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

Oleg wyszed艂. Bardziej przyda si臋 na pok艂adzie ni偶 tutaj.

Po艂贸偶 na nim r臋ce...鈥

A wi臋c to w艂a艣nie zrobi艂a.

Raija postawi艂a dzbanuszek na stole, na kt贸rym Jewgienij zwyk艂 uzupe艂nia膰 dziennik pok艂adowy. Unios艂a r臋ce i spostrzeg艂a, 偶e dr偶膮. I nic wi臋cej.

Ale to jej d艂onie zatrzyma艂y krwotok. Marynarze byli tego 艣wiadkami.

Oleg nie chcia艂 przyzna膰, 偶e wierzy w skuteczno艣膰 tego rodzaju zabieg贸w. Ale widzia艂 to.

Ca艂e wydarzenie kry艂o si臋 g艂臋boko w pami臋ci Raiji.

Nie mia艂a pewno艣ci, czy odwa偶y si臋 ponownie po­艂o偶y膰 r臋ce na ciele rannego. Luka w 艣wiadomo艣ci bar­dzo j膮 przerazi艂a.

Ale przecie偶 tyle Jewgienijowi zawdzi臋cza. O wiele wi臋cej, ni偶 zdo艂a kiedykolwiek sp艂aci膰...

D艂onie jej dr偶a艂y, gdy na pr贸b臋 przyk艂ada艂a je do wilgotnego banda偶a. Teraz nie wolno jej my艣le膰 o ni­czym innym, jak tylko o tym, by Jewgienij wreszcie przesta艂 krwawi膰...

Raiji wydawa艂o si臋, 偶e trzyma swe r臋ce w ten spo­s贸b przez ca艂膮 wieczno艣膰. I nic si臋 nie wydarzy艂o.

Poczu艂a co艣 w rodzaju ulgi, gdy w ko艅cu odj臋艂a d艂o­nie od jego ramienia i stwierdzi艂a, 偶e wygl膮daj膮 zupe艂­nie normalnie. Dwie ca艂kiem zwyczajne d艂onie. Jej w艂asne d艂onie. Pozbawione mocy, kt贸rej Raija wcale nie pragn臋艂a. Czy偶by straci艂y ju偶 t臋 moc...?

Twarz Jewgienija wyda艂a jej si臋 mniej napi臋ta.

Dziwny proszek prawdopodobnie zacz膮艂 dzia艂a膰.

Raija przysun臋艂a fotel do koi Rosjanina. Si臋gn臋艂a po porcelanowy dzbanuszek i usadowi艂a si臋 w fotelu.

Chcia艂a by膰 blisko na wypadek, gdyby Jewgienij jej potrzebowa艂.

Przez kilka nast臋pnych dni i nocy wszyscy odczu­wali wielkie napi臋cie. Chodzili na palcach.

Jewgienij le偶a艂 w kajucie, bli偶szy 艣mierci ni偶 偶ycia. Przesta艂 jednak krwawi膰. Za艂oga u zna艂a to za kolejny cud.

Gdy to si臋 sta艂o, Raija pomy艣la艂a, 偶e Jewgienij nie 偶yje.

Ale on wci膮偶 oddycha艂. Cichutko. Spokojniej i wol­niej ni偶 nale偶y, ale oddycha艂.

Twarz rannego si臋 wyg艂adzi艂a. Z jego ust nie wydoby艂 si臋 ani jeden d藕wi臋k. Proszek by艂 chyba silniejszy, ni偶 Oleg sobie wyobra偶a艂. Raija usi艂owa艂a si臋 dowiedzie膰, co to za specyfik. Ale Oleg wiedzia艂 r贸wnie niewiele jak i ona, a chyba nawet wystraszy艂 si臋 skuteczno艣ci jego dzia艂ania.

- Zaczyna si臋 goi膰 - szepn臋艂a Raija sama do siebie, zmieniaj膮c banda偶 czwartego dnia.

Nie mia艂a odwagi dotkn膮膰 delikatnego nask贸rka, kt贸ry zacz膮艂 zarasta膰 powierzchni臋 rany, poczynaj膮c od brzeg贸w... Nam贸wi艂a sternika, by nast臋pnym ra­zem to on zmieni艂 opatrunek. Chcia艂a, by kto艣 inny potwierdzi艂 t臋 wielk膮 nowin臋. Chcia艂a mie膰 pewno艣膰, 偶e nie daje si臋 ponie艣膰 fantazji.

Oleg zobaczy艂 to samo co ona.

- Nie mog臋 w to uwierzy膰 - powiedzia艂. - Nie mo­g臋 uwierzy膰.

Raija sta艂a tu偶 obok niego. Popatrzyli na siebie: ich spojrzenia by艂y jak lustrzane odbicia strachu i niedo­wierzania.

- Ja te偶 tego nie rozumiem - przyzna艂a. - Ale to prawda.

- Dajesz mu proszek? Raija skin臋艂a g艂ow膮. Oleg prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Nie dawaj za du偶o - rzek艂 po chwili zastanowienia. - Niech poczuje b贸l... Musi odzyska膰 przytomno艣膰.

W Raiji r贸wnie偶 dziwny sen Jewgienija budzi艂 l臋k. Przez te wszystkie dni ranny nie poruszy艂 si臋 ani ra­zu. Le偶a艂 tak, jak go po艂o偶ono. Wola艂aby chyba, 偶eby odebra艂a go jej 艣mier膰 ni偶 ten dziwny stan.

Proszek musi si臋 kiedy艣 sko艅czy膰, pociesza艂a si臋 Ra­ija. Z l臋kiem u偶ywa艂a 艣rodka, kt贸rego nie zna艂a.

Czuwa艂a przy koi Jewgienija. Kuli艂a si臋 w k艂臋bek w fotelu, spa艂a w nim, jad艂a w nim - o ile w og贸le co艣 jad艂a, i czuwa艂a nad rannym. Dzie艅 przesta艂 si臋 r贸偶ni膰 od nocy. Spa艂a od czasu do czasu. Oleg zagl膮da艂 do niej, gdy tylko mia艂 woln膮 chwil臋. Marynarze rzucali w jej stron臋 spojrzenia pe艂ne przera偶enia i czego艣 jesz­cze, czego Raija nie potrafi艂a nazwa膰.

Doby zlewa艂y si臋 ze sob膮.

Si贸dmego dnia Jewgienij otworzy艂 oczy i wypowie­dzia艂 jej imi臋.

- Raija...

Przyspieszony oddech zdradza艂 b贸l. Raija stara艂a si臋 co­raz rzadziej podawa膰 mu proszek. Ostatni膮 porcj臋 dosta艂 w 艣rodku nocy. Potem zdo艂a艂a napoi膰 go odrobin膮 wody. Unios艂a mu g艂ow臋 i wlewa艂a po par臋 kropel do jego ust. Wi臋kszo艣膰 ciek艂a mu po brodzie, ale troch臋 po艂kn膮艂.

- Jestem tu, Jewgienij - powiedzia艂a przerywanym g艂osem i natychmiast podbieg艂a. Nie pozwoli艂a mu si臋 podnie艣膰. - Musisz odpoczywa膰. Le偶, Jewgienij!

Nie mia艂a poj臋cia, czy j膮 s艂yszy. Patrzy艂 gdzie艣 w dal. Jakby na kogo艣, kto sta艂 za jej plecami, cho膰 by­li zupe艂nie sami.

- Raija! - Chcia艂 jeszcze co艣 powiedzie膰, ale s艂owa zawis艂y w powietrzu. Zn贸w zapad艂 si臋 w siebie i po­gr膮偶y艂 we 艣nie, kt贸rego Raija tak bardzo si臋 l臋ka艂a.

Pad艂a na kolana ko艂o jego koi. Opar艂a o jej brzeg z艂o偶one r臋ce i modli艂a si臋 bez s艂贸w. Dzi臋kowa艂a za po­praw臋 jego stanu i b艂aga艂a, by wyzdrowia艂.

I wsypa艂a nast臋pn膮 male艅k膮 porcj臋 bia艂ego proszku na jego j臋zyk.

G艂os Jewgienija nabrzmia艂 tak wielkim b贸lem, 偶e nie mog艂a znie艣膰 nawet wspomnienia tego d藕wi臋ku.

Chwil臋 p贸藕niej zjawi艂 si臋 Oleg, ale nie powiedzia艂a mu, co si臋 zdarzy艂o. Wola艂a zachowa膰 to dla siebie. Nie chcia­艂a przedwcze艣nie rozbudza膰 oczekiwa艅 sternika i za艂ogi.

- Za dzie艅 b臋dziemy na miejscu - powiedzia艂 Oleg. - W domu.

- Nie wolno nam go ruszy膰.

- On ma dom, w kt贸rym b臋dzie mu o wiele lepiej ni偶 w tej kajucie.

- I ja b臋d臋 za to odpowiada膰? - zapyta艂a Raija. W ci膮­gu minionego tygodnia nauczy艂a si臋 nieprawdopodob­nie wielu s艂贸w.

Oleg nie m贸g艂 rozpozna膰 sam siebie, gdy zapropo­nowa艂:

- Mog臋 dzieli膰 z tob膮 odpowiedzialno艣膰. Raija zaczerpn臋艂a powietrza.

- Wol臋 na razie nie decydowa膰... Zaczekajmy z tym, a偶 b臋dziemy na miejscu.

Oleg kiwn膮艂 g艂ow膮. Rozumia艂 to dobrze. Pami臋tnej nocy w Lyngen na pok艂adzie 鈥濻ankt Niko艂aja鈥 znala­z艂a si臋 naprawd臋 niezwyk艂a kobieta. Ludzie m贸wili, 偶e zastrzeli艂a kogo艣 podczas jarmarku. Teraz Oleg by艂 sk艂onny uwierzy膰, 偶e mia艂aby do艣膰 si艂y, by to zrobi膰. Gdy zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy, zupe艂nie w to nie wierzy艂. Wtedy wydawa艂o mu si臋, 偶e to tylko na艂o偶ni­ca kapitana. By艂a przecie偶 do艣膰 艂adna...

- Dlaczego tu jeste艣? - zapyta艂 nagle. To pytanie po prostu mu si臋 wyrwa艂o.

Raija a偶 drgn臋艂a. Wydawa艂o jej si臋, 偶e tak strasznie dawno ju偶 nie my艣la艂a o sobie, chocia偶 od tej pory mi­n臋艂o zaledwie par臋 dni. Przed nieledwie paru tygodnia­mi jej 偶ycie leg艂o w gruzach.

Ostatnio nie mia艂a czasu o tym my艣le膰. Nie my艣la­艂a o Mikkalu od chwili, w kt贸rej obmy艂a si臋 z krwi...

- Czy to ty strzela艂a艣? - zapyta艂 Oleg. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Kruczoczarna grzywka opad艂a jej na czo艂o, a ona zm臋czonym ruchem odgarn臋艂a j膮 do ty艂u.

- To on strzela艂 do mnie - powiedzia艂a cicho. - Cz艂o­wiek, kt贸rego kocha艂am, zgin膮艂. A ja musia艂am ucieka膰.

- Dlaczego? - Oleg nie bardzo rozumia艂. Czy w艂adze mog艂y mie膰 co艣 przeciwko takiej niepo­zornej kobiecie jak Raija?

Raija rozpi臋艂a sw膮 zbyt obszern膮 koszul臋. Oleg pr贸bowa艂 odwr贸ci膰 wzrok. Nie o to mu przecie偶 cho­dzi艂o...

Ale ona wcale nie chcia艂a mu si臋 odda膰. Pokaza艂a tylko blizn臋 na piersi.

- Co to jest? - zapyta艂. - Kto ci to zrobi艂? By艂o to wypalone znami臋.

- Nazwali mnie czarownic膮 - wyzna艂a. - I chcieli spali膰 na stosie.

Oleg chwyci艂 si臋 kraw臋dzi sto艂u.

Czarownica?

Bzdury. Ka偶dy przecie偶 wie, 偶e czarownice nie ist­niej膮. Ale ona zatamowa艂a krwotok Jewgienija... Utrzyma艂a go przy 偶yciu, chocia偶 wszyscy s膮dzili, 偶e umrze... Odda艂a mu 偶ycie za 偶ycie... Czarne w艂osy, b艂yszcz膮ce, ciemne oczy i ta tajemna wiedza...

A z drugiej strony: ciep艂o, wsp贸艂czucie, ofiarno艣膰... Oleg odrzuci艂 my艣l o tym, 偶e Raija mog艂aby s艂u偶y膰 si艂om nieczystym.

- Pomylili si臋 - powiedzia艂. - Nie jeste艣 czarownic膮, jeste艣 kobiet膮.

Poruszona Raija pochyli艂a g艂ow臋. 呕yczliwe s艂owa nie by艂y jej chlebem powszednim.

Ten prosty cz艂owiek uwierzy艂 jej natychmiast. To j膮 podnios艂o na duchu. Pomy艣la艂a, 偶e mo偶e najmroczniejsze czasy ju偶 przemijaj膮.

Je艣li zwyczajni ludzie my艣l膮 tak jak Oleg, to w przy­sz艂o艣ci rzekome czarownice nie b臋d膮 ju偶 p艂on膮膰 na sto­sach. Ludzie, kt贸rzy potrafi膮 pom贸c innym, nie b臋d膮 musieli ukrywa膰 swego daru. Wiedza przestanie by膰 niebezpieczna, gdy stanie si臋 dost臋pna.

- Dzi臋ki - rzek艂a Raija.

Nie by艂o czasu na nic wi臋cej.

Raija kaza艂a przynie艣膰 na d贸艂 misk臋 zupy. Powie­dzia艂a, 偶e to dla niej, ale wszyscy domy艣lili si臋, 偶e dla Jewgienija. Nikomu nie wspomnia艂a o jego s艂owach i szeroko otwartych oczach, ale marynarze i tak odga­dli, 偶e co艣 si臋 musia艂o wydarzy膰. Nie potrafi艂a tego ukry膰. Zdradza艂 to jej g艂os, jej spojrzenie, gesty...

Uznali, 偶e stan kapitana najwyra藕niej si臋 popra­wi艂.

Raija nie odwa偶y艂a si臋 mie膰 nadziei. Ale pro艣ba o misk臋 zupy by艂a dobrym znakiem.

Nast臋pnego ranka zupa sta艂a nie ruszona. Wok贸艂 艂y偶ki zastyg艂a warstewka t艂uszczu.

Raija przetar艂a oczy. Tej nocy wiele jej si臋 艣ni艂o. By­艂y to bez艂adne, pourywane sny bez ko艅ca. Wszystkie wirowa艂y wok贸艂 nadziei.

Oleg si臋 nie poddawa艂. Raija spostrzeg艂a, 偶e sternik nie traci wiary w sytuacjach, w kt贸rych ona nie mo偶e si臋 op臋dzi膰 od w膮tpliwo艣ci. Modli艂a si臋, nie wierz膮c w skuteczno艣膰 swych pr贸艣b. I wtedy Jewgienij pod­ni贸s艂 g艂ow臋. Zamruga艂 oczami, spogl膮daj膮c w stron臋 lampy, kt贸ra przez ca艂y czas si臋 pali艂a.

- Raiju, Raiju, gdzie ja jestem? Jeste艣 tutaj? Czy ja 艣ni臋? - M贸wi艂 szeptem z wielkim trudem. Nie u偶ywa­ny od dawna g艂os niemal zgrzyta艂.

Raija wstrzyma艂a oddech.

O Bo偶e - to niemo偶liwe!

A jednak naprawd臋 s艂ysza艂a jego g艂os. Jewgienij! Jewgienij odezwa艂 si臋 do niej. Wyrwa艂 si臋 z tego strasz­nego snu, kt贸ry tak j膮 przera偶a艂.

Raija usiad艂a na brzegu jego 艂贸偶ka. Po艂o偶y艂a obie d艂onie na jego twarzy. Jak偶e on schud艂! Policzki ca艂­kiem si臋 zapad艂y. Raija si臋 rozp艂aka艂a, nie zdo艂a艂a si臋 powstrzyma膰.

- Witaj w domu - szepn臋艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

- Jestem w niebie i w piekle jednocze艣nie, Raiju. Czy to prawda? Czy ja 偶yj臋? Jeste艣 tu ze mn膮?

- Tak, tak - pokiwa艂a g艂ow膮. - 呕yjesz. 呕yjesz. Jestem przy tobie. - Raija spojrza艂a w g贸r臋, jakby dzi臋kowa­艂a komu艣, kto jest gdzie艣 wysoko. Nie wiedzia艂a, czy post臋puje s艂usznie, ale zrobi艂a to.

- Chce mi si臋 pi膰. Raija zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Przy艂o偶y艂a kubek do ust Jewgienija i ostro偶nie podtrzymywa艂a jego bro­d臋. Ranny prze艂yka艂 wod臋 z wielk膮 ostro偶no艣ci膮.

- Ale偶 to boli, Raiju - westchn膮艂 i zn贸w opad艂 na poduszki. - Co mi jest, czemu wszystko mnie tak cho­lernie boli?

Raija wzi臋艂a g艂臋boki oddech. On nie mo偶e teraz od­kry膰 prawdy. Wszystko, tylko nie to.

Szybko si臋gn臋艂a po dzbanuszek. Trzyma艂a go w kie­szeni. Dr偶膮cymi palcami nabra艂a szczypt臋 proszku i wsypa艂a go do wody.

- To twoje lekarstwo - powiedzia艂a wymijaj膮co. - 呕e­by艣 jak najszybciej wyzdrowia艂.

Jewgienij wypi艂 wod臋 i zapomnia艂 o swoim pytaniu.

By艂 wycie艅czony. B贸l parali偶owa艂 jego zdolno艣膰 do jasnego my艣lenia.

Po chwili cisza rozjarzy艂a si臋 kolorami. B贸l odp艂y­n膮艂, po wszystkich jego cz艂onkach rozla艂a si臋 b艂ogo艣膰. Wiedzia艂, 偶e ju偶 od dawna doznaje takich chwil.

- Teraz zn贸w jestem w niebie - rzek艂 niewyra藕nie. - Teraz jest pi臋knie, Raiju. B膮d藕 tam ze mn膮! B膮d藕 ra­zem ze mn膮 w tym niebie.

Raija musia艂a si臋 oprze膰 o 艣cian臋. Tym razem si臋 po­wiod艂o. Nie wiedzia艂a jednak, jak d艂ugo b臋dzie ukry­wa膰 przed nim prawd臋. Ale wszystko wskazywa艂o na to, 偶e cud si臋 wydarzy艂.

Jewgienij by艂 coraz bli偶szy 偶ycia. Powoli wraca艂 do 艣wiata. Ale potrzebowa艂 jeszcze tyle si艂y, by m贸c spoj­rze膰 prawdzie prosto w oczy. Raija l臋ka艂a si臋, 偶e ran­ny mo偶e umrze膰, gdy dowie si臋 o swym kalectwie.

Nie mia艂a poj臋cia, co zrobi, gdy prawda wyjdzie na jaw.

Jewgienij wspomina艂 o piekle, kt贸re zaczyna艂o si臋 w贸wczas, gdy proszek przestawa艂 dzia艂a膰. Do nieba prowadzi艂 go w艂a艣nie ten proszek.

Wkr贸tce nie b臋dzie mog艂a zapewni膰 mu tego nieba.

- Jeste艣 przy mnie, Raiju?

- Tak, Jewgienij. Jestem przy tobie. Kapitan odetchn膮艂 z ulg膮. Le偶a艂 z zamkni臋tymi oczami. Na jego twarzy malowa艂 si臋 zupe艂ny spok贸j. I swoiste pi臋kno, kt贸re nie rzuca艂o si臋 w oczy, ale Ra­ija dostrzeg艂a je podczas minionych dni.

- Tak cz臋sto o tym 艣ni艂em - powiedzia艂 szeptem. - 呕e jeste艣 przy mnie. Nie wiem nawet, kiedy zacz膮艂em o tym marzy膰. Kiedy艣 by艂a艣 marzeniem Aleksieja. Bez przerwy o tobie m贸wi艂. O tej, kt贸rej nie mo偶e zdoby膰. Potem podda艂a艣 si臋 jego uczuciu, a ja ci臋 polubi艂em. Tak jak po­winno si臋 lubi膰 kobiet臋, kt贸r膮 kocha brat. Mog艂em ci臋 wtedy dotyka膰, ale nale偶a艂a艣 do Aleksieja. A zreszt膮 wca­le o tym w贸wczas nie my艣la艂em. Nie my艣la艂em, 偶e mo­g臋 to poczu膰...

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Dobry Bo偶e, a wi臋c to przed ni膮 ukrywa艂? Nie chcia艂a tego s艂ucha膰, ale nie mog艂a przecie偶 odej艣膰. Mu­sia艂a pozwoli膰 mu m贸wi膰.

- Dla mnie by艂a艣 jeszcze bardziej niedosi臋偶na ni偶 dla Aleksieja. Dwa razy bardziej. Raiju, m贸j aniele, nie by艂em wart, by o tobie marzy膰. W ka偶dej napotkanej kobiecie szuka艂em ciebie. W ka偶dej, kt贸r膮 obejmowa­艂em, widzia艂em ciebie. By艂a艣 艣wiat艂em mego 偶ycia i przekle艅stwem mego 偶ycia. Nie znalaz艂em rado艣ci w ramionach 偶adnej kobiety od chwili, gdy ci臋 poko­cha艂em... Raiju, jeste艣 tu?

Raija po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego policzku. By艂 bardzo go­r膮cy. Jewgienij majaczy艂. Nie powinna traktowa膰 jego s艂贸w powa偶nie. On wcale tak nie my艣li...

- Jestem tu, Jewgienij.

- Zn贸w mi si臋 wydawa艂o, 偶e to tylko sen. Mam ta­kie pi臋kne sny, kiedy jestem w niebie.

- Jeste艣 na pok艂adzie 鈥濻ankt Niko艂aja鈥. Wkr贸tce b臋­dziemy w Archangielsku. Przeniesiemy ci臋 do twojego domu... Musisz odpoczywa膰. B臋d臋 ci臋 piel臋gnowa膰...

- Czy mo偶esz mi co艣 obieca膰? - jego g艂os zrobi艂 si臋 nagle przytomny.

- Co tylko chcesz.

- Zosta艅 ze mn膮 tak d艂ugo, jak d艂ugo ci臋 b臋d臋 po­trzebowa艂. Zostaniesz, Raiju?

- Obiecuj臋. Zasypia艂 z u艣miechem szcz臋艣cia na twarzy. To by艂 ju偶 ca艂kiem inny sen.

Raija usiad艂a w swym fotelu i rozp艂aka艂a si臋. Za niego.

10

Archangielsk

Miasto, kt贸rego nazwa rozbrzmiewa muzyk膮.

Raija powtarza艂a sobie to s艂owo tyle razy, 偶e zamie­ni艂o si臋 dla niej w melodi臋.

Inaczej wyobra偶a艂a sobie spotkanie z Archangielskiem.

Aleksiej tak bardzo kocha艂 to miasto. Jewgienij mia艂 tu sw贸j dom. Nie ukrywa艂 jednak, 偶e nie czuje si臋 do­brze w 偶adnym mie艣cie.

Musia艂 jednak tam mieszka膰. By艂 przecie偶 kapitanem. Jego 偶yciem by艂y statki. Nie m贸g艂 wi臋c mieszka膰 w 偶ad­nym innym miejscu ni偶 Archangielsk, miasto za艂o偶one w 1583 roku, kt贸re by艂o jedynym du偶ym rosyjskim por­tem do czasu, gdy dwadzie艣cia lat p贸藕niej powsta艂 Sankt Petersburg. Jewgienij opowiada艂 jej, 偶e w 1712 ro­ku car Piotr Wielki przeni贸s艂 stolic臋 do tego nowego portu. W贸wczas Archangielsk straci艂 swoje znaczenie.

艁atwiej by艂o dotrze膰 do Europy z miasta le偶膮cego u wybrze偶y Zatoki Fi艅skiej ni偶 z Archangielska, po­艂o偶onego tak blisko bieguna p贸艂nocnego.

Port le偶膮cy nad Morzem Bia艂ym sta艂 si臋 peryferyj­nym miastem wielkiego kraju.

Dla ludzi, kt贸rzy mieszkali w tamtej okolicy, pozo­sta艂 jednak najwa偶niejszym o艣rodkiem. W艂a艣nie st膮d pochodzi艂a znaczna wi臋kszo艣膰 statk贸w handlowych, kt贸re dociera艂y do Norwegii. St膮d wyruszali ci, kt贸rzy zaopatrywali w zbo偶e norwesk膮 biedot臋 mieszkaj膮c膮 na wybrze偶u.

Raij臋 przeszed艂 dreszcz na sam膮 my艣l o tym.

Nie powinna sta膰 u boku Olega w chwili, gdy 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 zbli偶a艂 si臋 do portu, rozci膮gaj膮cego si臋 w dorzeczu Dwiny.

Ale Jewgienij poprosi艂 j膮, by wysz艂a na pok艂ad.

- Powinienem tam sta膰 razem z tob膮, Raiju - szepn膮艂. - Ale nie mog臋. Zr贸b to dla mnie, moja droga. Zobacz i pozdr贸w moje miasto. Popatrz na katedr臋 艣wi臋tego Mi­cha艂a. Popatrz na statki w porcie, na 偶aglowce, na tra­twy rzeczne, popatrz na Dwin臋 tam, gdzie wyg艂adza si臋 jej nurt i gdzie 艂膮czy si臋 w jedno z Morzem Bia艂ym...

Raija zrobi艂a to, o co j膮 poprosi艂.

Przywita艂a Archangielsk. Nie potrafi艂a jednak po­zdrowi膰 tego miasta, kt贸re mia艂o na jaki艣 czas sta膰 si臋 jej domem.

By艂o zbyt wielkie. Gdyby mog艂a wybiera膰, wola艂a­by zamieszka膰 w lesie albo w tundrze, kt贸ra rozci膮ga­艂a si臋 tu偶 za granicami Archangielska.

- Mojemu losowi cz臋艣ciowo jest winien Piotr Wiel­ki - powiedzia艂a kiedy艣 Jewgienijowi.

Spojrza艂 na ni膮 w贸wczas ze zdziwieniem i wyja艣ni艂, 偶e car umar艂 w 1725 roku.

Raija nie wiedzia艂a o tym. Wiedzia艂a tylko, 偶e Piotr Wielki zwyci臋偶y艂 w wielkiej wojnie p贸艂nocnej. A gdy­by nie ta wojna, nigdy nie ruszy艂aby si臋 z Tornedalen. Podatki, na艂o偶one na poddanych w zwi膮zku z wojn膮, oraz rok nieurodzaju, kt贸ry si臋 z tym zbieg艂, zmusi艂y Erkkiego Alatalo do wys艂ania starszej c贸rki do Ruiji.

Raija urodzi艂a si臋 w roku 1710. Do Ruiji przyby艂a za艣 w 1718. Wojna sko艅czy艂a si臋 trzy lata p贸藕niej, w 1721. By膰 mo偶e Erkki i Marja daliby sobie jako艣 rad臋 bez tej ofiary. Ale w贸wczas, w 1718 roku, wszystkim si臋 wydawa艂o, 偶e wojna potrwa znacznie d艂u偶ej.

- A kto teraz jest carem? - zapyta艂a Raija Olega. - Jewgienij m贸wi艂, 偶e Piotr Wielki nie 偶yje.

Oleg zacisn膮艂 pi臋艣ci. Przygotowywali si臋 do wej艣cia do portu.

- Tak, on umar艂. Po nim rz膮dzi艂a Katarzyna. Potem Piotr II. A teraz Anna. Wszyscy z tego samego rodu. Romanowowie zrobili sobie zabawk臋 z wielkiej Rosji. Piotr Wielki by艂 wujem Anny.

- Kobieta caryc膮 - Raija rozmarzy艂a si臋 nieco. - To chyba dobrze.

- Czy ja wiem - mrukn膮艂 sternik.

- Nie przypuszcza艂am, 偶e jad臋 do takiego kraju - ci膮­gn臋艂a Raija. - W Ruiji wszyscy na mnie krzywo patrzy­li, bo zajmowa艂am si臋 handlem, cho膰 by艂am kobiet膮.

- W Rosji by艂oby tak samo - wyja艣ni艂 jej Oleg cierp­ko. - To Piotr Wielki zdecydowa艂, 偶e kobiety mog膮 dziedziczy膰. Ale ludzie si臋 tym nie przejmuj膮. I takich ludzi jest najwi臋cej. A Anna Iwanowna wcale nie przy­pomina ksi臋偶niczek z bajek. Ludzie opowiadaj膮 niesa­mowite historie o jej dworze. Nawet w Archangielsku si臋 o tym m贸wi.

Marzenia Raiji od razu przyblak艂y.

- Wyobrazi艂am sobie prawdziw膮 ksi臋偶niczk臋 - wy­zna艂a. - Pi臋kn膮 i dobr膮. I wspania艂y zamek. I wspania­艂ego ksi臋cia.

- Ona ma ze czterdzie艣ci lat - t艂umaczy艂 jej Oleg. - Pro艣ci ludzie, tacy jak ja, nigdy jej nie widzieli. Tylko ci, co mieszkaj膮 w Sankt Petersburgu i s膮 dobrze uro­dzeni. Ale s艂ysza艂em, 偶e jest potworem w kobiecej po­staci. 呕e jest 藕le wychowana, 偶e brak jej kultury, 偶e jest bardziej okrutna ni偶 niejeden m臋偶czyzna. Jej m膮偶 zmar艂 po roku ma艂偶e艅stwa. Teraz ona rz膮dzi, jak si臋 jej podoba. Rz膮dzi 偶elazn膮 r臋k膮, a pomaga jej szlach­cic kurlandzki, jej faworyt Biron.

- A wi臋c nie ma nawet ksi臋cia z bajki - westchn臋艂a Raija. - Z jakich cudownych wyobra偶e艅 b臋d臋 musia艂a jeszcze zrezygnowa膰?

- S膮 dwie Rosje - ci膮gn膮艂 Oleg, wpatruj膮c si臋 w dal. - Jedna dla szlachetnie urodzonych i druga dla zwy­k艂ych ludzi.

- Tak jest we wszystkich krajach - zauwa偶y艂a Raija.

- U nas jest gorzej. To przepa艣膰 bez dna. G艂臋bsza ni偶 piek艂o. - Oleg spojrza艂 na Raij臋 i u艣miechn膮艂 si臋 blado. - Nie powinienem narzeka膰. My, marynarze, nie mamy wcale tak 藕le. Pod warunkiem, 偶e trafimy na nie najgorszego kapitana. Jewgienij nie jest krwio­pijc膮. Jest raczej po naszej stronie. Wychowa艂 si臋 w艣r贸d zwyk艂ych ludzi. Najci臋偶ej 偶yje si臋 ch艂opom. Wielcy panowie jak zawsze spijaj膮 艣mietank臋, nie przy­bywa ich tak szybko. Ten, kto zostaje urz臋dnikiem pa艅stwowym, zostaje nobilitowany. Dzi臋ki Piotrowi Wielkiemu. Wiedzia艂, co robi, kiedy miesza艂 si臋 do wszystkiego. Teraz szlachta rz膮dzi wsz臋dzie, gdziekol­wiek si臋 obr贸cisz. W pa艅stwie. W armii. Nawet ko艣ci贸艂 podlega carowi albo carycy. A z ch艂op贸w wysysa si臋 krew i odbiera im si臋 wszystko, co zdo艂aj膮 zebra膰 czy uchowa膰. Nie maj膮 偶adnych praw. Panowie robi膮, co im si臋 podoba, i to w majestacie prawa. Lepiej chyba umrze膰, ni偶 by膰 biedakiem w tym kraju.

Raija nie zrozumia艂a wszystkich s艂贸w, ale poj臋艂a to, co najwa偶niejsze.

- I nikt przeciwko temu nie protestuje? - zapyta艂a wielce poruszona. - Przecie偶 taka niesprawiedliwo艣膰 nie mo偶e trwa膰 wiecznie...

- Co ty m贸wisz? - zdziwi艂 si臋 Oleg. - Zapominasz, 偶e car i pa艅stwo to jedno. Anna Iwanowna ma ca艂膮 w艂adz臋...

- Ale przecie偶 zwyk艂ych ludzi jest znacznie wi臋cej!

- Czy ch艂opi zdo艂aliby sobie poradzi膰 z wyszkolo­n膮 armi膮? R贸wnie dobrze mo偶esz ich od razu powyrzyna膰.

- Ale nie mo偶na si臋 godzi膰 z tak膮 niesprawiedliwo­艣ci膮...

- Nie wszyscy si臋 z tym godz膮. - Nieoczekiwanie Oleg zanuci艂 sm臋tn膮 melodi臋. Smutn膮 i pi臋kn膮, zda­niem Raiji. - S艂ysza艂a艣 o Stie艅ce Razinie, Raiju?

Nie s艂ysza艂a.

- Czy to jaki艣 bohater z bajki? - zapyta艂a. Zna艂a s艂a­bo艣膰 Rosjan do ba艣ni i sag.

- Owszem. Ale on naprawd臋 istnia艂. 呕y艂 jakie艣 pi臋膰­dziesi膮t, sze艣膰dziesi膮t lat temu. Nazywa艂 si臋 Stiepan Timofiejewicz Razin i pochodzi艂 znad Donu, z po艂u­dnia. By艂 Kozakiem. Chyba s艂ysza艂a艣 o Kozakach?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Jewgienij opowiada艂 jej o tym wolnym ludzie.

- To by艂 cz艂owiek, kt贸ry by ci si臋 spodoba艂 - u艣miech­n膮艂 si臋 Oleg. - Dowodzi艂 powstaniem przeciwko wiel­kim panom i carowi. Stworzy艂 armi臋 z ch艂op贸w i Koza­k贸w. Powsta艅cy zdobyli fortec臋 cara nad Wo艂g膮, potem miasta Carycyn i Astracha艅. I pop艂yn臋li dalej w g贸r臋 Wo艂gi. W ludziach obudzi艂a si臋 nadzieja. Ch艂opi nadwo艂偶a艅scy i ci, kt贸rzy 偶yli nad Donem, zacz臋li si臋 burzy膰.

Ludzie mieszkaj膮cy na obszarach wyzwolonych przez Stie艅k臋 odzyskali godno艣膰. Mogli decydowa膰 o swoim losie, bo Stie艅ka zni贸s艂 przywi膮zanie ch艂op贸w do ziemi. Ofiarowa艂 im wolno艣膰.

- I co si臋 z nim sta艂o?

- Zgin膮艂 - powiedzia艂 Oleg. - Car nie m贸g艂 przecie偶 pozwoli膰, by Stie艅ka bez przeszk贸d wtargn膮艂 do jego pa­艂acu. Powsta艅cy zdobyli Sarat贸w. Ale pod Symbirskiem ich wojska zosta艂y wyr偶ni臋te. Sam Stie艅ka uciek艂, ci臋偶­ko ranny. Zdradzili go Kozacy, kt贸rzy trzymali stron臋 cara. Zawie藕li go do Moskwy. I tam zosta艂 stracony. Tak ko艅cz膮 wszyscy buntownicy w tym kraju, Raiju.

- Podoba mi si臋 ten Stie艅ka - powiedzia艂a Raija. - Jaka to by艂a melodia?

Oleg pokiwa艂 g艂ow膮.

- 艢piewaj膮 o nim wiele r贸偶nych pie艣ni. I opowiada­j膮 mn贸stwo historii.

- W takim razie nie zgin膮艂 na darmo - powiedzia艂a Raija. - Wci膮偶 jest kim艣 wi臋cej ni偶 tylko martwym bo­haterem. Bohaterem, kt贸remu si臋 nie uda艂o. Jest kim艣, z kogo ludzie w twoim kraju mog膮 by膰 dumni. Dzi臋­ki niemu maj膮 o czym marzy膰. Mog膮 go na艣ladowa膰. Mie膰 nadziej臋...

- Nie s膮dzi艂em, 偶e kobieta jest w stanie to zrozu­mie膰 - wyzna艂 Oleg. - Stie艅ka Razin zawsze by艂 mo­im bohaterem. Nie przypuszcza艂em jednak, 偶e kobie­ty mog膮 mie膰 podobne idea艂y... 鈥 Raija u艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie.

- M贸g艂by艣 jeszcze raz za艣piewa膰 t臋 piosenk臋? Ca艂膮. Ze s艂owami. Niewa偶ne, 偶e nie wszystko zrozumiem. Ona i tak jest pi臋kna.

Raija zwleka艂a a偶 do chwili, w kt贸rej przybili do kei. W贸wczas zn贸w zesz艂a na d贸艂, do Jewgienija. Da艂a mu troch臋 tego bia艂ego pudru, zanim wdrapa艂a si臋 na po­k艂ad, 偶eby si臋 przywita膰 z Rosj膮.

Powinien mocno spa膰, pomy艣la艂a.

Kapitan siedzia艂 na swej koi, bledszy ni偶 kiedykolwiek. Raiji wystarczy艂o jedno spojrzenie, by si臋 przekona膰, 偶e Jewgienij ju偶 wie. Powoli podesz艂a do fotela. Usiad艂a na brze偶ku. Rosjanin 艣ledzi艂 j膮 wzrokiem. Spojrzenie mia艂 nieco zamglone z powodu dzia艂ania proszku.

- Jak d艂ugo mia艂em nic nie wiedzie膰?

- Do czasu, gdy b臋dziesz do艣膰 silny.

- Kto tak postanowi艂?

- Ja.

- Pami臋tam, jak to si臋 sta艂o - wyzna艂 Jewgienij. - Jak si臋 wdrapywa艂em na maszt. Jak spada艂em. I jak zrani­艂em si臋 w rami臋. Potem ju偶 nic nie pami臋tam.

- Zatrzyma艂am krwotok - wyja艣ni艂a mu Raija. Zdo­艂a艂a ju偶 pogodzi膰 si臋 ze sw膮 rol膮 w tych dramatycz­nych wydarzeniach. - My艣la艂am, 偶e umrzesz. Potem sama zemdla艂am. Nie wiem, co si臋 dzia艂o p贸藕niej. Ockn臋艂am si臋 dopiero po up艂ywie ca艂ej doby.

- Nikt nie mdleje na ca艂膮 dob臋.

- Nie. To by艂o co艣 innego. - Raija nie chcia艂a o tym m贸wi膰. Jewgienij nie powinien si臋 denerwowa膰.

- Kto to zrobi艂?

Raija ucieszy艂a si臋, 偶e naprawd臋 tego nie wie. Pokr臋­ci艂a g艂ow膮.

- Oleg twierdzi, 偶e wszyscy razem. I 偶e uwa偶ali, 偶e to jedyne wyj艣cie. Nigdy ci nie powiedz膮, na kogo wy­pad艂o.

- Lepiej by by艂o, gdyby uci臋li mi g艂ow臋!

- Znajdziemy ci lekarza - uspokaja艂a go Raija. - Gdy tylko spu艣cimy trap, Oleg po艣le po lekarza.

- A ty? Co b臋dzie z tob膮, Raiju? Czeka ci臋 zupe艂nie inne 偶ycie, ni偶 si臋 spodziewa艂a艣. Ja b臋d臋 kalek膮. O ile w og贸le prze偶yj臋.

- Zostan臋 z tob膮 tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dziesz mnie potrzebowa艂 - o艣wiadczy艂a Raija.

- Zastanawia艂em si臋, czy o tym pami臋tasz - mruk­n膮艂 pod nosem. Na jego ustach zaigra艂 u艣miech. - Po­mo偶esz mi si臋 po艂o偶y膰? Chcia艂bym zasn膮膰.

Gdy Oleg w艣lizgn膮艂 si臋 do kajuty, wydawa艂o jej si臋, 偶e min臋艂a ca艂a wieczno艣膰. Jewgienij wci膮偶 spa艂. Wszyst­ko wskazywa艂o na to, 偶e ten proszek dzia艂a w spos贸b, kt贸rego nie da si臋 przewidzie膰. Czasami Jewgienij by艂 ca艂kiem przytomny po za偶yciu okre艣lonej dawki, innym razem po takiej samej porcji spa艂 przez wiele godzin.

- Wy艂adowujemy ryby - wyja艣ni艂 sternik. - Co z ka­pitanem?

- Siedzia艂 na koi, kiedy tu przysz艂am. Ju偶 wie, co si臋 sta艂o. Pewnie pr贸bowa艂 si臋 podeprze膰...

- By艂 przytomny?

- Da艂am mu proszek. Ale by艂 przytomny. To by艂 dla niego straszny cios.

Oleg usadowi艂 si臋 na por臋czy fotela.

- Musia艂 to wreszcie zauwa偶y膰. Licz臋 si臋 z tym, 偶e wyrzuci ca艂膮 za艂og臋. To ja odpowiada艂em za statek, gdy to si臋 sta艂o. I by艂em tego samego zdania, co wszyscy...

- Jewgienij nie zrobi艂by czego艣 takiego! Nigdy bym mu na to nie pozwoli艂a!

Oleg spojrza艂 na ni膮 i pomy艣la艂 swoje. W przesz艂o­艣ci kapitan mia艂 wiele kobiet. A potem zamkn膮艂 si臋 w sobie i 偶y艂 jak mnich.

- Od dawna znasz kapitana?

- Tak - powiedzia艂a Raija. - Kiedy艣 p艂yn臋艂am ju偶 na tym statku. Mia艂am zosta膰 偶on膮 jego brata.

Oleg nie chcia艂 wiedzie膰 nic wi臋cej. To wszystko by艂o wystarczaj膮co skomplikowane. Ale rozumia艂 ju偶, 偶e po ko­biecie takiej jak Raija wszystkiego si臋 mo偶na spodziewa膰.

- Bia艂y proszek sprawia, 偶e cz艂owiekowi rozwi膮zu­je si臋 j臋zyk - rzek艂 Oleg.

Raija u艣miechn臋艂a si臋:

- Tak si臋 rzeczywi艣cie sta艂o. On nie ma ju偶 przede mn膮 偶adnych tajemnic. I zostan臋 z nim tak d艂ugo, jak b臋dzie mnie potrzebowa艂.

- Obieca艂a艣 to? Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Mo偶e wcale tego nie pami臋ta.

- Pami臋ta. - Raija odrzuci艂a w艂osy z czo艂a. - Wiem, co masz na my艣li. Mo偶e nie by艂am w pe艂ni 艣wiadoma konsekwencji, gdy wypowiada艂am te s艂owa. Ale co po­wiedzia艂am, to powiedzia艂am. Dotrzymuj臋 obietnic. A poza tym wiele mu zawdzi臋czam.

- Niekt贸re obietnice s膮 bardziej wi膮偶膮ce ni偶 inne. Dlatego lepiej ich nie wypowiada膰...

- Nie mam nikogo poza nim. Ciebie te偶 mog臋 na­zwa膰 przyjacielem, Oleg. Ale nikogo wi臋cej. Bez Jew­gienija jestem nikim.

- On potrafi by膰 ogromnie wymagaj膮cy. I by膰 mo­偶e po twojej obietnicy spodziewa si臋 wi臋cej, ni偶 mia­艂a艣 na my艣li.

- Jewgienij wie, przed czym uciek艂am. Nigdy by mnie nie skrzywdzi艂.

- Znale藕li艣my medyka - Oleg postanowi艂 zmieni膰 temat. - Ale by艂 pijany. Niedaleko domu Jewgienija mieszka inny lekarz. Zam贸wi艂em w贸z, kt贸ry was tam zawiezie. Zreszt膮 pojad臋 z wami. Ruszamy, jak tylko sko艅czymy wy艂adowywa膰 towar.

- Uwa偶asz, 偶e mo偶emy go st膮d ruszy膰? To si臋 藕le sko艅czy. On tego nie prze偶yje.

Oleg westchn膮艂.

- Wola艂bym, 偶eby nie by艂o go na pok艂adzie, gdy roz­nios膮 si臋 plotki. Ch艂opcy zejd膮 na l膮d, gdy tylko sko艅­czymy. Niekt贸rzy maj膮 do kogo wraca膰, ale inni b臋d膮 kr膮偶y膰 od gospody do gospody. Oboje dobrze wiemy, o czym b臋d膮 opowiada膰. Dlatego musicie st膮d znikn膮膰, ty i kapitan. Wiem, co o tobie m贸wi膮 na pok艂adzie, Ra­iju. A my, Rosjanie, jeste艣my znani z tego, 偶e potrafi­my nagi膮膰 prawd臋, by ubarwi膰 opowiadan膮 histori臋...

- Znowu zostan臋 czarownic膮?

- Bro艅 Bo偶e. Dla nich jeste艣 jak Madonna, Raiju. Mo偶esz si臋 spodziewa膰, 偶e b臋dziesz r贸wna rang膮 same­mu Archanio艂owi Micha艂owi. A to nie byle co! To pod jego wezwaniem jest nasza katedra!

- Rzeczywi艣cie najlepiej b臋dzie, je艣li st膮d zniknie­my! - Raija nie by艂a pewna, jak zniesie por贸wnanie z Madonn膮. To przecie偶 blu藕nierstwo.

Oleg przez ca艂y czas trzyma艂 w d艂oniach jakie艣 za­wini膮tko. By艂 wyra藕nie zmieszany i nie bardzo wie­dzia艂, co z nim zrobi膰. Wreszcie poda艂 je Raiji z prze­praszaj膮cym u艣miechem.

- Jeden z marynarzy ma siostr臋 twojego wzrostu. Pozwoli艂em mu zajrze膰 do domu. Mieszka nieopodal portu. Wyrzucili艣my twoje ubranie do morza. Nie po­my艣leli艣my, 偶e mo偶na to wypra膰...

Raija rozpakowa艂a tobo艂ek, wzruszona okazan膮 jej trosk膮.

Wyj臋艂a pi臋knie haftowan膮, szerok膮 bluzk臋, jasnobr膮zow膮 sp贸dnic臋 i grub膮 peleryn臋 z kapturem oraz wysokie buty. Mi臋kkie buty do jazdy konnej!

- Antonia nie ma innych but贸w. Straszny z niej dzi­kus. Szaleje za ko艅mi. Nie wiem, czy kiedykolwiek wi­dzia艂em j膮 w innym obuwiu...

- Musz臋 j膮 pozna膰 - powiedzia艂a Raija. - Kiedy艣 zwr贸­c臋 jej to wszystko. Z czasem uszyj臋 sobie jakie艣 ubrania...

- To nie jest po偶yczka, tylko prezent... - Oleg zawa­ha艂 si臋 chwil臋. - Swego czasu Antonia s膮dzi艂a, 偶e owi­nie sobie Jewgienija wok贸艂 palca. Ale to ju偶 przesz艂o艣膰. A ona 偶yje tera藕niejszo艣ci膮. Obawiam si臋, 偶e Piotr da艂 jej do zrozumienia, 偶e ty i kapitan... no wiesz...

- To pi臋kny gest z jej strony - uzna艂a Raija. - Ch臋t­nie j膮 poznam.

Oleg zapewni艂 j膮, 偶e tak si臋 stanie. Antonia nie jest nie艣mia艂膮 osob膮. Przeciwnie!

- Ich ojciec nie 偶yje - wyja艣ni艂 Raiji. - Piotr jest jej je­dynym bratem. Rzadko bywa w domu, wi臋c Antonii nie ma kto przypilnowa膰. Ona nie potrafi si臋 ustatkowa膰. Nauczy si臋 tego z pewno艣ci膮, gdy ju偶 wyjdzie za m膮偶.

Swoj膮 opini臋 na temat kobiet Oleg wyg艂osi艂 z ca艂ym przekonaniem. Kobieta powinna zachowywa膰 si臋 tak, jak to sobie wyobra偶aj膮 m臋偶czy藕ni. Raij臋 s艂owa ster­nika zirytowa艂y, ale przyj臋艂a je w milczeniu. On pew­nie wcale nie zastanawia艂 si臋 nad tym, co m贸wi...

- Bardzo dzi臋kuj臋 za ubrania - powiedzia艂a. - Przy­gotuj臋 siebie i Jewgienija do zej艣cia na l膮d w czasie, gdy wy b臋dziecie roz艂adowywa膰 towar. Ty na pewno masz wa偶niejsze sprawy do za艂atwienia?

- Mo偶e i wa偶niejsze - zgodzi艂 si臋 Oleg - ale nie przy­jemniejsze...

Sternik wyszed艂, a Raija przyst膮pi艂a do dzie艂a. Z b艂o­go艣ci膮 zanurzy艂a r臋k臋 w ciep艂ej wodzie. By艂a to praw­dziwa pieszczota dla jej cia艂a. Zamkn臋艂a drzwi na ha­czyk na wypadek, gdyby kt贸ry艣 z marynarzy okaza艂 si臋 zbyt ciekawski. Nikomu z za艂ogi jednak nic takie­go nie przysz艂oby do g艂owy, wszyscy bowiem starali si臋 jak najszybciej wykona膰, co do nich nale偶y, gdy偶 spieszno im by艂o do domu.

Czeka艂y na nich nie widziane od miesi臋cy 偶ony, dzieci, kochanki. Nic dziwnego, 偶e si臋 spieszyli.

Najpierw Raija zaj臋艂a si臋 Jewgienijem. Tym razem nie po偶a艂owa艂a mu bia艂ego proszku, cho膰 zosta艂o go ju偶 niewiele. Co艣 jej jednak m贸wi艂o, 偶e lepiej pozby膰 si臋 ca艂kowicie tego leku, kt贸ry z pozoru rozwi膮zywa艂 wszelkie problemy. Raija nie lubi艂a patrze膰 na Jewgie­nija, gdy by艂 pod jego wp艂ywem.

Proszek nie przesta艂 jeszcze dzia艂a膰, gdy Raija zacz臋­艂a rozbiera膰 kapitana.

Cia艂o Jewgienija by艂o mocne i j臋drne. Spostrzeg艂a na nim wiele blizn, kt贸rych istnienia nie podejrzewa艂a. Ro­sjanin nigdy o nich nie wspomina艂. Raija zastanawia艂a si臋, jakie te偶 historie si臋 kryj膮 za nimi.

Gdy le偶a艂 przed ni膮 ju偶 ca艂kiem nagi, zakasa艂a r臋ka­wy koszuli i zacz臋艂a go my膰.

Cieszy艂a si臋, 偶e Jewgienij 艣pi. Sytuacja mog艂a by膰 k艂opotliwa dla nich obojga. Zw艂aszcza dla niego. Raija nie mog艂a zapomnie膰 o tajemnicy, kt贸r膮 jej zdradzi艂 pod wp艂ywem lekarstwa.

Kiedy spotkali si臋 przed laty, m贸wi艂 jej, 偶e nie po­trafi艂by nawet sobie wyobrazi膰, 偶e jej po偶膮da.

Wtedy nazywa艂 j膮 drog膮 siostr膮, zapewnia艂, 偶e 艂膮czy ich przyja藕艅 ze szczerego z艂ota.

Gdyby偶 偶ycie by艂o takie proste!

Raija zmieni艂a banda偶e. Teraz by艂a ju偶 w stanie pa­trze膰 na straszn膮 ran臋, kt贸r膮 powolutku zarasta艂a cie­niute艅ka sk贸ra.

Wci膮偶 jednak co艣 j膮 艣ciska艂o za gard艂o, a p贸藕niej d艂ugo nie mog艂a wymaza膰 tego obrazu z pami臋ci.

Z wielk膮 ostro偶no艣ci膮 naci膮gn臋艂a na Jewgienija 艣wie­偶e ubranie. Przychodzi艂o jej to z trudem, by艂 przecie偶 ci臋偶ki, a poza tym przez ca艂y czas musia艂a uwa偶a膰, by nie urazi膰 jego ramienia. W艂a艣ciwie powinien si臋 tym zaj膮膰 silny m臋偶czyzna, ale Raija zagryz艂a z臋by, otar艂a pot i doprowadzi艂a rannego do jako takiego stanu.

Wygl膮da艂 prawie tak, jak powinien wygl膮da膰 kapi­tan 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, gdy za艂o偶y艂a mu szerok膮 bia艂膮 koszul臋, w膮skie spodnie z mi臋kkiej sk贸ry, a zamiast paska zawi膮za艂a czerwon膮 chusteczk臋.

Jego kurtka z grubej, niebieskiej we艂ny i mi臋kkie bu­ty le偶a艂y na koi Raiji. M贸g艂 nazywa膰 sam siebie kale­k膮, ale dla Raiji wcale nim nie by艂.

Raija, spocona i zgrzana, przynios艂a drug膮 porcj臋 ciep艂ej wody. Nie by艂a to prawdziwa k膮piel, ale nawet to, 偶e mog艂a si臋 umy膰 w wiadrze, wyda艂o jej si臋 b艂o­gos艂awie艅stwem.

Z wielk膮 rado艣ci膮 patrzy艂a na ubrania, kt贸re dosta­艂a od nieznajomej Antonii. Nie by艂y wcale zniszczo­ne, cho膰 przecie偶 ich w艂a艣cicielka to siostra prostego marynarza. Mo偶e Oleg mia艂 racj臋, gdy m贸wi艂, 偶e ma­rynarzom 偶yje si臋 wcale nie najgorzej w por贸wnaniu z innymi Rosjanami.

Raija cieszy艂a si臋 jak dziecko. Czu艂a si臋 tak, jakby mia艂a za艂o偶y膰 prawdziwie od艣wi臋tny str贸j. Cho膰 nigdy nie nale偶a艂a do kobiet, kt贸re przywi膮zuj膮 wag臋 do fata艂aszk贸w i ozd贸b, tym razem chcia艂a wygl膮da膰 艂adnie.

Ciep艂a woda pie艣ci艂a jej sk贸r臋. Raija czu艂a si臋 odno­wiona i oczyszczona na ciele i na duszy. Umy艂a wresz­cie w艂osy, kt贸re zacz臋艂y si臋 ju偶 skleja膰 i straci艂y po艂ysk. Sta艂y si臋 czyste, wytar艂a je prze艣cierad艂em i przeczesa­艂a palcami.

Wyprostowa艂a si臋, przeci膮gn臋艂a i poczu艂a, 偶e 偶yje. Powietrze osuszy艂o jej nag膮, ciep艂膮 sk贸r臋.

Potem wzi臋艂a do r膮k bluzk臋, by przyjrze膰 si臋 zdo­bi膮cym j膮 haftom. Czy偶by ta dzika Antonia wykona­艂a je w艂asnor臋cznie? Raija uzna艂a, 偶e ta bluzka jest zbyt pi臋kna, by mog艂a j膮 za艂o偶y膰.

A mo偶e przejrze膰 si臋 w szklanych drzwiach szafki, kt贸re jako艣 przetrwa艂y sztorm?

Pospiesznie naci膮gn臋艂a bluzk臋 przez g艂ow臋 i zata艅­czy艂a przed szklan膮 szyb膮. Wilgotne w艂osy spoczywa艂y na jej ramionach, a w bia艂ej bluzce by艂o jej bardzo do twarzy. Dekolt ozdabia艂y czerwone i br膮zowe wzorki, z po艂yskuj膮cymi akcentami zieleni i niebieskiego, zupe艂­nie jakby hafciarka patrzy艂a na ukwiecon膮 letni膮 艂膮k臋.

Raija poczu艂a si臋 pi臋kna.

- Jeste艣 pi臋kna. Jewgienij powiedzia艂 to bardzo cicho, ale wyra藕niej

ni偶 wcze艣niej. Raija zawstydzi艂a si臋, bo nie by艂a do ko艅ca ubrana, ale zaraz z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e bluzka si臋ga jej do kolan.

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 bole艣nie.

- Obudzi艂y mnie ciep艂e d艂onie, kt贸re zapina艂y moj膮 ko­szul臋. Patrzy艂em na ciebie, ale nawet si臋 tego nie wstydz臋. To podzia艂a艂o lepiej ni偶 lekarstwo, kt贸re mi podajesz.

Raija poczu艂a, 偶e oblewa si臋 rumie艅cem jak podlo­tek. Nie umia艂a zachowa膰 si臋 ca艂kiem swobodnie w obecno艣ci Jewgienija, skoro wiedzia艂a ju偶, co on do niej czuje.

- Jeste艣 na mnie z艂a?

- Jestem!

- Ogl膮da艂a艣 mnie w taki sam spos贸b - powiedzia艂. - I nawet nie by艂em w stanie ci臋 prosi膰, by艣 tego nie ro­bi艂a. Mog臋 to sobie tylko wyobrazi膰...

- Tego si臋 nie da por贸wna膰.

- Wiem, 偶e prosi艂em ci臋, by艣 ze mn膮 zosta艂a - m贸­wi艂 dalej Jewgienij, pr贸buj膮c pochwyci膰 jej spojrzenie. - Znam te偶 twoj膮 odpowied藕. Ale czy powiedzia艂em co艣 wi臋cej?

Atmosfera wyra藕nie si臋 zag臋艣ci艂a.

- Tak, powiedzia艂e艣 co艣 wi臋cej, Jewgienij. Ranny wstrzyma艂 oddech, czekaj膮c, co jeszcze us艂yszy.

- Nie chcia艂em tego - rzek艂 po chwili przepraszaj膮­co. - Nie powinna艣 wiedzie膰...

- Tak czy inaczej dotrzymam obietnicy. Potrzebu­jesz mnie teraz, Jewgienij. Wola艂abym nie wiedzie膰, ale przecie偶 nie m贸wi艂e艣 tego 艣wiadomie...

- I nie czuj臋 tego 艣wiadomie - rzuci艂 spontanicznie. By艂 zbyt oszo艂omiony b贸lem, by zrozumie膰, jak ostre s艂owa wypowiedzia艂. A wi臋c 偶a艂uje, 偶e j膮 pokocha艂...

11

Zbli偶a艂 si臋 moment opuszczenia 鈥濻ankt Niko艂aja鈥. Raija mia艂a zamiar poda膰 Jewgienijowi lekarstwo, by lepiej zni贸s艂 przenosiny. On jednak odm贸wi艂.

- Jedzenie owszem, ale nie lekarstwo. Postawi艂a wi臋c przed nim misk臋 zimnej zupy.

Chcia艂a, 偶eby cho膰 troch臋 si臋 wzmocni艂.

- Wol臋 czu膰 b贸l - powiedzia艂 - ni偶 to b艂ogie ot臋pie­nie, kt贸re przes艂ania mi wszystkie my艣li.

Kiedy do kajuty wszed艂 Oleg, Jewgienij ju偶 sta艂, opieraj膮c si臋 ca艂ym ci臋偶arem o Raij臋, kt贸ra go podtrzy­mywa艂a.

- Kiepsko wygl膮dasz, kapitanie!

- Je艣li to ty odr膮ba艂e艣 mi r臋k臋, Oleg, to nie popisa­艂e艣 si臋.

- Jestem niewinny! - Sternik zatrzyma艂 si臋 w drzwiach. - R贸wnie niewinny jak ka偶dy z nas.

- I nie powiesz mi, kto to zrobi艂, nawet je艣li wy­dam taki rozkaz?

Oleg pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mianuj臋 ci臋 kapitanem - powiedzia艂 Jewgienij. - Ju偶 nigdy nie wejd臋 na pok艂ad. Ty b臋dziesz moim cz艂o­wiekiem na statku.

Oleg nie wiedzia艂, co o tym s膮dzi膰.

- Nie b臋d臋 chyba bra艂 powa偶nie twoich s艂贸w, dop贸­ki nie staniesz na w艂asnych nogach.

- I na pok艂adzie - doda艂a Raija. Ociera艂a w艂a艣nie choremu pot z czo艂a, gdy ten spy­ta艂 nieoczekiwanie:

- Jakie lekarstwo podawa艂a艣 mi, Raiju? Raija i Oleg wymienili szybkie spojrzenia. Zauwa偶yw­szy to, Jewgienij powoli przeni贸s艂 wzrok na sternika.

- Czy to by艂 ten tw贸j proszek, Oleg? Ten, kt贸ry omal nie zrujnowa艂 ci 偶ycia?

- Dzi臋ki temu nic ci臋 nie bola艂o - wtr膮ci艂a pospiesz­nie Raija. - Dzi臋ki temu spa艂e艣, a tego w艂a艣nie potrze­bowa艂e艣 najbardziej...

- Ten proszek sprawi艂, 偶e jaki艣 czas temu Oleg za­mieni艂 si臋 w zupe艂ny wrak. Dzi艣 masz przed sob膮 silne­go m臋偶czyzn臋. Ale ja pami臋tam czasy, gdy by艂 snuj膮­cym si臋 po pok艂adzie trupem. Wci膮ga艂 wtedy ten bia艂y proszek przez nos. 艁yka艂 go. Pali艂. I by艂 bliski zst膮pie­nia do piekie艂. Chi艅skie opium.

Raija nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂a tej nazwy.

- Cz艂owiek si臋 do tego przyzwyczaja. Jak do w贸dki - wyja艣ni艂 jej Jewgienij. Sp艂ywa艂 potem, ale zdawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰. Uzna艂, 偶e musi wytrzyma膰, 偶e to tylko kwestia silnej woli. - Dlaczego nie wyrzuci艂e艣 te­go 艣wi艅stwa? - zapyta艂 Olega.

- 呕eby wiedzie膰, 偶e jestem do艣膰 silny, by si臋 przeciwsta­wi膰 pokusie. Cho膰 mia艂em ten proszek, potrafi艂em mu si臋 oprze膰. Wtedy poczu艂em, 偶e znowu jestem cz艂owiekiem.

- Zosta艂o co艣 jeszcze? Raija zaprzeczy艂a.

- Wyrzuci艂am ten dzbanuszek - sk艂ama艂a bez mru­gni臋cia okiem.

- Ale jeszcze niedawno go mia艂a艣, skoro chcia艂a艣 mi poda膰 nast臋pn膮 dawk臋?

- I zatrzymam a偶 do chwili, gdy b臋d臋 pewna, 偶e go nie potrzebujesz - powiedzia艂a ostrym tonem, przy艂a­pana na k艂amstwie. - Patrzy艂am na ciebie, gdy by艂e艣 bli偶szy 艣mierci ni偶 偶ycia. Ty nie mog艂e艣 si臋 wtedy wi­dzie膰. Zosta艂o ci oszcz臋dzone r贸wnie偶 troch臋 b贸lu. Dzi臋ki chi艅skiemu opium. Zamierzam broni膰 tej odro­biny, kt贸ra zosta艂a, za wszelk膮 cen臋!

- Bardziej upartej ze 艣wiec膮 szuka膰 - mrukn膮艂 Jew­gienij. Nie mia艂 si艂y, by si臋 spiera膰 z Raij膮.

Nieoczekiwanie nad ich g艂owami rozleg艂 si臋 dono­艣ny g艂os kobiety:

- Oleg! Chyba nie wyprowadzi艂e艣 mnie w pole?

- Jeszcze jedna! - westchn膮艂 Jewgienij. Oleg sta艂 ju偶 przy drzwiach.

- Tutaj, Antonia. S艂ycha膰 ci臋 chyba nad Dwin膮.

- Matko Bo偶a - mrukn膮艂 Jewgienij. - Antonia i ty, Raiju, m贸j aniele! 呕aden m臋偶czyzna chyba nie zniesie takiego towarzystwa. Czy musicie zn臋ca膰 si臋 nad bied­nym kalek膮?

Antonia wesz艂a do kajuty i Raija zrozumia艂a, dlacze­go bluzka i sp贸dnica wyda艂y jej si臋 prawie nie u偶ywa­ne. Antonia najprawdopodobniej nigdy ich nie nosi艂a. Mia艂a na sobie m臋skie ubranie: spodnie i koszul臋, i wy­gl膮da艂o na to, 偶e 艣wietnie si臋 w tym czuje.

By艂a to drobna kobieta wzrostu Raiji. Niesforne, ciem­ne loki otacza艂y okr膮g艂膮, 偶yw膮 twarz, rozja艣nion膮 szero­kim u艣miechem i roziskrzonymi niebieskimi oczami.

Ku zaskoczeniu Raiji Antonia rzuci艂a si臋 na kolana przed Jewgienijem, chwyci艂a go za zdrow膮 r臋k臋 i uca­艂owa艂a jego d艂o艅.

- M贸j drogi! P艂aka艂am rzewnymi 艂zami, gdy us艂ysza­艂am, co si臋 zdarzy艂o. Nie wierzy艂am Piotrowi, kiedy m贸wi艂, 偶e 偶yjesz. Zabi艂abym ich wszystkich za to, co ci zrobili. 呕aden inny m臋偶czyzna nie mia艂 takich r膮k jak ty! - wykrzykn臋艂a.

Jewgienij tylko westchn膮艂.

Antonia unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a mu w twarz.

- Po prostu m贸wi臋, co my艣l臋, ty g艂uptasie. - Potem z zaciekawieniem spojrza艂a na Raij臋. - Czy ona nas ro­zumie?

- Troch臋 - odpowiedzia艂a jej Raija.

- Du偶o - poprawi艂 j膮 Oleg. - Bardzo szybko uczysz si臋 rosyjskiego, Raiju.

- Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 taka pi臋kna - oznajmi艂a Antonia. - Nie by艂abym zadowolona, gdyby艣 by艂a brzydka. Nie lubi臋 przegrywa膰 z brzydkimi kobietami - papla艂a. - Nie ma 偶adnego innego m臋偶czyzny, kt贸ry mia艂by z tym przy mnie k艂opoty. Jewgienij t艂umaczy艂 si臋, 偶e by艂 pijany...

- B膮d藕偶e cicho!

- Ale - ci膮gn臋艂a nie zra偶ona Antonia - od razu zro­zumia艂am, 偶e chodzi o inn膮 kobiet臋. U innych przy Antonii wszystko jest jak nale偶y, nawet je艣li wypi艂o si臋 morze w贸dki.

Raija zaniem贸wi艂a z wra偶enia. Spodziewa艂a si臋, co prawda, 偶e spotka niezwyk艂膮 osob臋, ale 偶eby do tego stopnia...

- Co ta gadu艂a tu robi? - spyta艂 surowo Jewgienij.

- Przyjecha艂a wozem konnym - wyja艣ni艂 Oleg, z tru­dem kryj膮c u艣miech. - Chcia艂em ewakuowa膰 ci臋 st膮d po cichu, kapitanie.

- Po cichu? - powt贸rzy艂 Jewgienij i spojrza艂 b艂agal­nie na Raij臋. - Mo偶e jednak m贸g艂bym dosta膰 troch臋 opium. Zdaje si臋, 偶e przyda mi si臋 nieco pi臋knych sn贸w i nieba.

Raija dala mu szczypt臋 proszku. Teraz musieli za­czeka膰, a偶 po艂o偶y si臋 na koi i za艣nie.

Oleg wzi膮艂 艣pi膮cego Jewgienija na r臋ce bez specjal­nego wysi艂ku. Jewgienij skrzywi艂 si臋 przez sen, ale oczu nie otworzy艂.

- Dobrze, 偶e ju偶 si臋 pozna艂y艣cie - rzek艂 Oleg do ko­biet. - Im szybciej, tym lepiej. I mog臋 przysi膮c, 偶e si臋 polubicie.

Antonia rzuci艂a Raiji grub膮 peleryn臋.

- Zdaje si臋, 偶e masz racj臋, Oleg - powiedzia艂a. - I zdaje si臋, 偶e jeste艣 kim艣 wi臋cej ni偶 pi臋kn膮 kobiet膮 Jewgienija - doda艂a, zwracaj膮c si臋 do Raiji.

Po wyj艣ciu na pok艂ad Raija natkn臋艂a si臋 na istn膮 艣cian臋 mrozu. Zimowa noc tu w Archangielsku by艂a bardzo ostra i czarna.

W ciemno艣ciach postukiwa艂y ju偶 ko艅skie kopyta. Zwierz臋 czeka艂o na nich cierpliwie. Antonia pochwa­li艂a konia, pog艂aska艂a i nagrodzi艂a kawa艂kami cukru.

Naci膮gn臋艂a na uszy grub膮 we艂nian膮 czapk臋, wciskaj膮c pod ni膮 loki, i zapi臋艂a futrzan膮 kurtk臋 pod sam膮 szyj臋.

Oleg u艂o偶y艂 Jewgienija w g艂臋bi wozu i ostro偶nie otu­li艂 go kocem.

Trz臋s膮c si臋 z zimna, Raija poda艂a r臋k臋 Olegowi i po­zwoli艂a, by pom贸g艂 jej wsi膮艣膰 do wozu i umo艣ci膰 si臋 pod tym samym kocem.

- Mo偶esz jecha膰, Toniu - krzykn膮艂 Oleg, sadowi膮c si臋 w pobli偶u rannego.

- Kim ona jest? - zapyta艂a Raija. - Antonia. Nie jest tylko siostr膮 marynarza. Nie jest zwyczajn膮 dziewczyn膮.

- W pewnym sensie jest zwyczajn膮 dziewczyn膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Oleg. - Mo偶na powiedzie膰, 偶e Antonia jest typowym rosyjskim wyj膮tkiem. Jej ojciec zajmo­wa艂 si臋 ko艅mi. I transportem towar贸w i ludzi. Kiedy umar艂, Piotr nie chcia艂 przej膮膰 tego interesu. Zaj臋艂a si臋 tym Toni膮. To 艣wiadczy samo za siebie. Toni膮 nie b臋­dzie przyk艂adn膮 偶on膮, chyba 偶e trafi na w艂a艣ciwego m臋偶czyzn臋. Ale ma dobre serce, gor膮c膮 krew i jest cho­lernie pi臋kn膮 kobiet膮.

- A co ludzie o niej m贸wi膮?

- Tak zwani porz膮dni ludzie nie chc膮 mie膰 z ni膮 do czynienia.

- To ja nie chc臋 mie膰 do czynienia z porz膮dnymi lud藕mi - dobieg艂 ich g艂os Toni siedz膮cej na ko藕le.

- A co j膮 艂膮czy z Jewgienijem? - spyta艂a szeptem Ra­ija. Nie chcia艂a, by Toni膮 j膮 s艂ysza艂a.

Oleg u艣miechn膮艂 si臋. On r贸wnie偶 zni偶y艂 g艂os.

- S艂ysza艂a艣, co m贸wi艂a. By艂o w tym wiele prawdy. Mia艂a na niego ochot臋. Wszyscy o tym wiedzieli. A po­tem zacz臋li drze膰 koty. Domy艣lali艣my si臋, co si臋 sta艂o. Nazywa艂a go impotentem, bab膮. A on m贸wi艂, 偶e nikt nie zechce kobiety, z kt贸r膮 spa艂a po艂owa mieszka艅c贸w Archangielska. A 艣ci艣lej rzecz bior膮c, wszyscy z wyj膮t­kiem kobiet.

Oleg podrapa艂 si臋 po nie golonej od tygodnia brodzie.

- Najgorsze, 偶e Jewgienij najprawdopodobniej mia艂 racj臋. Ale to niewa偶ne. W艂a艣nie dlatego, 偶e Toni膮 jest Toni膮.

Raija domy艣la艂a si臋, co chcia艂 przez to powiedzie膰. Antonia nie by艂a frywolna. W jej 偶y艂ach p艂yn臋艂a gor膮­ca krew. A to zupe艂nie co艣 innego.

Jechali d艂ugo, wozem troch臋 trz臋s艂o na wertepach. Raija siedzia艂a jak na szpilkach. Za艂o偶y艂a Jewgienijowi grub膮 kurtk臋, nie mog艂a wi臋c sprawdzi膰, czy jego rana nie zacz臋艂a znowu krwawi膰.

Ale obawia艂a si臋 tego.

Gdy wreszcie dotarli na miejsce i Raija us艂ysza艂a przeci膮gle 鈥瀙rrrr鈥 Toni, poczu艂a wielk膮 ulg臋.

Tym razem opium ca艂kiem 艣ci臋艂o Jewgienija z n贸g. Tylko na moment uni贸s艂 powieki, gdy Oleg przenosi艂 go z wozu do ma艂ego domku.

Antonia pop臋dzi艂a przodem, pobrz臋kuj膮c p臋kiem kluczy. Z wielk膮 wpraw膮 otworzy艂a drzwi.

- Zawsze mam u siebie klucze Jewgienija - papla艂a. - Nie p贸jd膮 z nim na dno.

Raija pod膮偶y艂a za nimi.

W艂a艣ciwie nie wiedzia艂a, czego si臋 spodziewa膰, wchodz膮c do 艣rodka. Poniewa偶 jednak Jewgienij by艂 w艂a艣cicielem statku i kapitanem, oczekiwa艂a, 偶e jego dom b臋dzie wspaniale urz膮dzony. No, mo偶e nie a偶 ta­ki jak dom w贸jta czy s臋dziego.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e w swoim 偶yciu widzia艂a znacznie bardziej przestronne domy ni偶 ten, kt贸ry sta艂 u uj艣cia majestatycznej Dwiny.

Raija policzy艂a pokoje i dosz艂a do wniosku, 偶e mia­艂a ich wi臋cej w swym domu nad morzem.

Zosta艂a nieco w tyle, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂. Znalaz艂a kuchni臋 z wielkim piecem. Uradowana, 偶e wreszcie tra­fi艂a na co艣 dobrze znanego, ukl臋k艂a czym pr臋dzej i usi­艂owa艂a rozpali膰 ogie艅. Gdy pojawi艂y si臋 pierwsze iskry, us艂ysza艂a jaki艣 nieznany g艂os dobiegaj膮cy z drugiego ko艅ca domu. Zdj臋艂a peleryn臋 i powiesiwszy j膮 na ko艂­ku, pospieszy艂a w tamt膮 stron臋.

By艂 to lekarz - starszy, okr膮glutki, 艂ysy jegomo艣膰 o bardzo ruchliwych d艂oniach. Z tonu jego g艂osu, ze sposobu, w jaki m贸wi艂 o Jewgieniju, Raija wywniosko­wa艂a, 偶e dobrze si臋 znaj膮.

Stan臋艂a w drzwiach.

Antonia rozpi臋艂a kurtk臋, ale nie zdj臋艂a jej. Siedzia艂a na skrzyni z ubraniami, machaj膮c nogami niczym roz­wydrzony dzieciak.

Oleg sta艂 u wezg艂owia 艂贸偶ka i czu艂 si臋 do艣膰 niepew­nie. To on musia艂 rozmawia膰 z lekarzem, gdy偶 艣rodek, kt贸ry Raija poda艂a Jewgienijowi, wci膮偶 dzia艂a艂.

Kapitan nie obudzi艂 si臋 nawet w贸wczas, gdy lekarz opu艣ci艂 ju偶 r臋kawy i zapi膮艂 mankiety koszuli. Potem r贸wnie starannie pozapina艂 guziki kurtki. Dopiero wtedy, gdy odstawi艂 sw膮 torb臋, spostrzeg艂 Raij臋.

- Czy to ten kwiatuszek zatrzyma艂 krwotok? Oleg przytakn膮艂.

Lekarz tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮, si臋gaj膮c po swoj膮 sk贸­rzan膮 czapk臋.

- Nie chc臋 nic o tym wiedzie膰. Nic a nic. Jewgienij powinien by艂 umrze膰. Przy takiej opiece powinien by艂 umrze膰 nawet kilkakrotnie. To prawda, 偶e jest twar­dy. I uparty jak te stare koby艂y Antonii. Ale to nie wy­ja艣nia wszystkiego. O, nie. Nie chc臋 wiedzie膰, jak to si臋 sta艂o. Nie m贸wcie mi, jakie si艂y si臋 za tym kryj膮. Nie chc臋 wiedzie膰...

Lekarz przeszed艂 szybko ko艂o Raiji.

- I nie dawajcie mu ju偶 tego proszku, kt贸rym go na­szpikowali艣cie. Mogli艣cie go otru膰.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i na koniec dorzuci艂, stoj膮c ju偶 w drzwiach:

- Przyjd臋 jutro. Musz臋 sprawdzi膰, w jakim b臋dzie stanie. Ci臋偶szego przypadku nie widzia艂em nigdy w 偶yciu...

Antonia pierwsza przerwa艂a cisz臋. Wsta艂a ze skrzy­ni i podesz艂a do Raiji.

- G艂owa do g贸ry, moja ma艂a. - Obj臋艂a Raij臋 ramie­niem. - Jestem prawie tak bardzo ciekawa jak stary Schwarzberg, ale je艣li nie chcesz powiedzie膰, jakim cu­dem uratowa艂a艣 偶ycie Jewgienija, skoro powinien by艂 umrze膰 ze trzy czy cztery razy.... to c贸偶, nie b臋d臋 p艂aka膰.

Wyprowadzi艂a Raij臋 do kuchni, w kt贸rej zrobi艂o si臋 ju偶 ciep艂o. By艂o to bardzo przytulne pomieszczenie: na tle bia艂ych 艣cian sta艂y tu niebieskie meble.

- Gdy Schwarzberg, lekarz, on jest 呕ydem, pewnie zauwa偶y艂a艣, przyjdzie tu jutro, udawaj, 偶e nie rozu­miesz po rosyjsku. Wtedy nie b臋dzie ci臋 wypytywa艂. Gdy twierdzi, 偶e nic go nie obchodzi, znaczy to, 偶e umiera z ciekawo艣ci.

- Zostawi艂 jak膮艣 ma艣膰 na ran臋. - Oleg poda艂 Raiji s艂oiczek. - I wspomnia艂 co艣 o zio艂ach, kt贸re powinna艣 mu podawa膰. Przyniesie je jutro.

- Miejmy nadziej臋, 偶e Jewgienij ju偶 si臋 ocknie i b臋­dzie m贸g艂 m贸wi膰 za siebie. - Toni膮 poruszy艂a g艂ow膮 tak gwa艂townie, 偶e loki zata艅czy艂y jej wok贸艂 twarzy. - Nie chcia艂abym, 偶eby wypytywa艂... nazywasz si臋 Ra­ija, tak? Nie chc臋, 偶eby wypytywa艂 Raij臋. Lepiej by by艂o, gdybym zosta艂a tu z tob膮. Ale nie mog臋. Piotr wr贸ci艂 do domu. I je艣li nie przypilnuj臋, to zaraz prze­pije wszystko, co zarobi艂. Chocia偶 jeszcze nie dosta艂 pieni臋dzy. O tym te偶 musz臋 porozmawia膰 z Jewgieni­jem. O tylu sprawach trzeba pami臋ta膰. Ale doktor twierdzi, 偶e Jewgienij z tego wyjdzie. 鈥濻koro tyle ra­zy pr贸bowali艣cie go u艣mierci膰, a on to prze偶y艂, to na pewno z tego wyjdzie.鈥 - Toni膮 zacz臋艂a m贸wi膰, na艣la­duj膮c g艂os lekarza. - 鈥濲est gi臋tki jak zu偶yta podeszwa.

To go uratowa艂o, ch艂opcze. Nie chc臋 wiedzie膰, jak to si臋 sta艂o鈥.

Nawet Raija nie mog艂a powstrzyma膰 u艣miechu, tak zabawnie to brzmia艂o.

- Dasz sobie rad臋 sama? - spyta艂 Raij臋 zatroskany Oleg. - Wszystko jest dla ciebie nowe. Ale masz Tonie...

- B臋dzie dobrze - powiedzia艂a Raija cicho. - Dam sobie rad臋. Tak samo jak na statku. B臋d臋 przy nim czu­wa膰. Spa膰, kiedy si臋 da...

- Na statku nie by艂a艣 sama...

- Ale przecie偶 mieli艣cie pe艂ne r臋ce roboty. Owszem, by艂o tam wielu ludzi, ale w odczuciu Ra­iji wszyscy oni przebywali w innym 艣wiecie.

- Powinienem chyba zosta膰... Raija zorientowa艂a si臋, 偶e Oleg niemal przest臋puje z nogi na nog臋. Tak pilno by艂o mu wyj艣膰. Kto te偶 na niego czeka? pomy艣la艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie jest 偶onaty. Pewnie jaka艣 dziewczyna...

- Zrobi艂e艣 ju偶 wi臋cej ni偶 trzeba, Oleg. Jewgienij po­dzi臋kuje ci za to, jak tylko b臋dzie m贸g艂.

- Oleg mo偶e zosta膰 z Jewgienijem kt贸rego艣 dnia, kiedy b臋dzie mia艂 czas - powiedzia艂a Antonia. - A my postaramy si臋 o jakie艣 ubrania dla ciebie. Umiesz szy膰, Raiju? Szkoda - ci膮gn臋艂a Toni膮, gdy Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Ja te偶 jestem w tym kiepska. Ale moje m艂od­sze siostry maj膮 do tego dryg. Co艣 za艂atwimy. Ja cho­dz臋 tylko w spodniach, wi臋c nie mog臋 ci podarowa膰 ani jednej sukni.

- Toniu, za du偶o m贸wisz! Raija ma do艣膰 zmartwie艅 w tej chwili. A i do miasta jest do艣膰 daleko. Ja te偶 po­trzebuj臋 troch臋 snu...

- Po艣pisz sobie na wozie - orzek艂a Antonia. - Je艣li ci臋 dobrze znam, to wcale nie sen ci teraz w g艂owie, ty stary capie.

Raiji przysz艂o do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e Oleg i Toni膮 sp臋dz膮 razem t臋 noc. Bez w膮tpienia dobrze si臋 znali, a ich spojrzenia i s艂owa zdradza艂y co艣 w rodzaju szcze­g贸lnej blisko艣ci.

- Je艣li o mnie chodzi, mo偶ecie i艣膰 - powiedzia艂a. - Niczego mi nie potrzeba. Zamkn臋 za wami drzwi i przysun臋 fotel bli偶ej 艂贸偶ka Jewgienija.

- Na twoim miejscu po艂o偶y艂abym si臋 raczej razem z nim - zasugerowa艂a Antonia. - 艁贸偶ko jest szerokie. M贸wi臋 to nie dlatego, 偶e sama pr贸bowa艂am... - zacz臋艂a, ale zaraz si臋 zaj膮kn臋艂a. - Cholera! Oczywi艣cie, 偶e pr贸­bowa艂am. I stanowczo twierdz臋, 偶e jest a偶 za szerokie.

Oleg poci膮gn膮艂 Antoni臋 za sob膮.

- Musisz jej wybaczy膰, Raiju. Jak do tej pory nikt jej nie wychowa艂. Mo偶e w艂a艣ciwy m臋偶czyzna m贸g艂by troch臋 j膮 okie艂zna膰...

Sternik wycofa艂 si臋 za pr贸g. Raija us艂ysza艂a jeszcze pe艂ne urazy prychni臋cie Antonii, gdy sadza艂 j膮 na ko藕le.

Przez szpar臋 w drzwiach Raija zauwa偶y艂a, 偶e Oleg na moment przytuli艂 policzek do kolana dziewczyny. Antonia strzeli艂a tymczasem lejcami tak, 偶e ko艅 gwa艂­townie ruszy艂, i Oleg musia艂 goni膰 w贸z. Raija s艂ysza艂a jego przekle艅stwa jeszcze d艂ugo po tym, jak w贸z znik­n膮艂 w ciemno艣ciach.

Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e Oleg kocha t臋 szczer膮 i gor膮cokrwist膮 dziewczyn臋. Mo偶e nie by艂 te­go 艣wiadom, ale ka偶dy jego gest, ka偶de spojrzenie to zdradza艂o.

Toni膮 z pewno艣ci膮 to odgad艂a.

Raija nie wiedzia艂a, co s膮dzi膰 o tej niezwyk艂ej osobie.

Polubi艂a j膮 od pierwszego wejrzenia. Antonia by艂a jak o偶ywczy figlarny wietrzyk, kt贸rego czarowi nie spos贸b nie ulec. Raija przypuszcza艂a jednak, 偶e w g艂臋bi duszy Toni膮 jest znacznie powa偶niejsza, ni偶 si臋 to wydaje na pierwszy rzut oka.

Zamkn膮wszy drzwi na haczyk, ze skrzy偶owanymi na piersiach ramionami zacz臋艂a ogl膮da膰 ca艂y dom Jew­gienija. Niewielka kuchnia, w kt贸rej spora ilo艣膰 garn­k贸w zdradza艂a zami艂owanie gospodarza do gotowania. Najwi臋kszy pok贸j by艂 prawie pusty. Raija uzna艂a, 偶e kajuta na statku by艂a urz膮dzona bardziej komfortowo.

Gdy przygl膮da艂a si臋 nagim 艣cianom, przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Jewgienij z pewno艣ci膮 sp臋dza艂 znacznie wi臋cej czasu na pok艂adzie 鈥濻ankt Niko艂aja鈥 ni偶 w tym domu.

Pozosta艂e izby tak偶e by艂y niemal puste, ale mimo to wyda艂y si臋 Raiji przytulne. Pewnie dlatego, 偶e znajdu­j膮ce si臋 w nich nieliczne meble by艂y do艣膰 stare. Odno­si艂o si臋 wra偶enie, 偶e ka偶da rzecz ma tu swoj膮 dusz臋.

Po cichutku wesz艂a do sypialni. Jewgienij le偶a艂 tak, jak u艂o偶y艂 go Oleg: w samej koszuli, pod dobrze na­ci膮gni臋tym kocem.

Raija zdj臋艂a sp贸dnic臋 i buty. Stwierdzi艂a, 偶e palce u n贸g zsinia艂y jej z zimna. Pomy艣la艂a, 偶e z ubraniami mo偶na poczeka膰, ale porz膮dne buty potrzebne s膮 jej natychmiast. Wszak ona nie urodzi艂a si臋 na ko艅skim grzbiecie i jej nogi nie by艂y stworzone do tego rodza­ju obuwia, jakie nosi艂a Toni膮.

Do sypialni nie dotar艂o jeszcze ciep艂o z kuchni, cho膰 Raija otworzy艂a drzwi do tych pokoi, z kt贸rych mia艂a za­miar korzysta膰. W sypialni r贸wnie偶 by艂 piec, ale Raiji nie uda艂o si臋 w nim rozpali膰. Mo偶e jednak Jewgienij nie po­winien le偶e膰 w zbyt wysokiej temperaturze, pomy艣la艂a.

Tymczasem marz艂a w swojej cienkiej bluzce. W ko艅cu uzna艂a, 偶e Antonia ma racj臋: 艂贸偶ko Jewgieni­ja by艂o a偶 nadto szerokie dla dw贸ch os贸b. Zdecydowa­艂a si臋 z niego skorzysta膰, zw艂aszcza 偶e nie uda艂o jej si臋 przysun膮膰 ci臋偶kiego fotela do pos艂ania Jewgienija.

Po艂o偶y艂a si臋 po lewej stronie rannego, tak by nawet przez sen go nie urazi膰.

Potem w艣lizgn臋艂a si臋 pod koc tak daleko od Jewgie­nija, jak tylko si臋 da艂o.

Wyci膮gn臋艂a si臋 zadowolona. Spa艂a na siedz膮co od tak dawna, 偶e niemal ju偶 zapomnia艂a, i偶 mo偶e by膰 inaczej.

Zapatrzy艂a si臋 w mrok, ws艂uchana w oddech le偶膮ce­go obok m臋偶czyzny.

W艂a艣nie przywita艂 j膮 nowy kraj. Ma w nim ju偶 dwo­je nowych przyjaci贸艂. I kapitan wyzdrowieje.

Wszystko jako艣 si臋 u艂o偶y, pomy艣la艂a Raija, zasypiaj膮c.

Od pewnego czasu przesta艂o ju偶 j膮 dr臋czy膰 wspo­mnienie o 艣mierci Mikkala. Nieco pogodniej spogl膮da­艂a w przysz艂o艣膰.

Ten rok minie szybko. Wygl膮da na to, 偶e b臋dzie si臋 nie藕le czu艂a tu, nad Dwin膮. Jeden rok to przecie偶 mniej ni偶 sekunda wieczno艣ci...

12

Raija obudzi艂a si臋 z poczuciem, 偶e kto艣 na ni膮 pa­trzy. Unios艂a powieki i ujrza艂a obcy sufit. Powietrze by艂o ch艂odne, za to 艂贸偶ko cudownie ciep艂e.

- To by艂o diabelsko bolesne przebudzenie - powiedzia艂 Jewgienij. - A zarazem cudowne. Rozumiesz, Raiju?

Chory mia艂 艣ci膮gni臋t膮 twarz. Raija pomy艣la艂a, 偶e pewnie tak b臋dzie wygl膮da艂 jako stary cz艂owiek.

Powinna by膰 zawstydzona, budz膮c si臋 ko艂o niego, skoro wiedzia艂a, 偶e Jewgienij j膮 kocha. Nic takiego si臋 jednak w niej nie zrodzi艂o. Ich przyja藕艅 stanowi艂a si­艂臋 zdoln膮 do przezwyci臋偶enia tego rodzaju uczu膰.

Obr贸ci艂a si臋 na bok, podpar艂a na 艂okciu i spojrza艂a na Jewgienija.

- Chcia艂abym wzi膮膰 na siebie cz臋艣膰 twojego b贸lu, Jewgienij.

- Jak to m贸wisz, od razu robi mi si臋 l偶ej...

- Lekarz powiedzia艂, 偶e b臋dziesz 偶y艂. - Raija u艣miech­n臋艂a si臋. Musn臋艂a delikatnie palcem jego profil, zatrzy­muj膮c palec na jego ustach. Potem szybko cofn臋艂a d艂o艅, poca艂owa艂a palec i ponownie przy艂o偶y艂a mu go do ust.

- Dzie艅 dobry, Jewgienij. Twoje miasto mnie prze­ra偶a. Ale jednocze艣nie bardzo mnie poci膮ga.

- Dom jest niewielki - odrzek艂 tonem usprawiedli­wienia.

- Jestem do tego przyzwyczajona.

- Powinna艣 mieszka膰 w pa艂acu. Nie chcia艂em ci na­wet m贸wi膰, 偶e ten dom jest taki ma艂y...

- Podoba mi si臋. - Raija u艂o偶y艂a si臋 wygodniej. Wiedzia­艂a, 偶e za chwil臋 trzeba b臋dzie zmusi膰 si臋 do wstania po­mimo ch艂odu, kt贸ry panowa艂 w pokoju. Ciep艂o z kuchni nie zdo艂a艂o si臋 rozprzestrzeni膰 po domu. - Przede wszyst­kim ba艂am si臋 nieznanego, Jewgienij. Rosja... Sama nazwa ma w sobie wielko艣膰. Wszystko tu jest takie ogromne. Bar­dzo si臋 boj臋, 偶e si臋 tu zagubi臋. Cho膰 tak naprawd臋 jestem przyzwyczajona do bycia kim艣 z zewn膮trz, kim艣 obcym. Zawsze by艂am obca, przez ca艂e 偶ycie. Raija - obca. Nowa wsz臋dzie, gdzie si臋 pojawi艂am. Gdzie艣 w g艂臋bi serca za­wsze ba艂am si臋 innych, a inni bali si臋 mnie. Samotno艣膰 czyni cz艂owieka silnym, ale nie przynosi szcz臋艣cia.

- A teraz? - zapyta艂 z wysi艂kiem. - Czy Rosja jest taka wielka i przera偶aj膮ca, jak my艣la艂a艣?

- Gorzej! O tylu sprawach mi nie powiedzia艂e艣! Do­piero Oleg...

- Oleg ma za wiele marze艅 - stwierdzi艂 Jewgienij. - On wierzy, 偶e nadejdzie dzie艅, gdy wszyscy b臋d膮 sobie r贸w­ni. Gdy nikt nie b臋dzie mia艂 za du偶o, tylko dok艂adnie ty­le, ile potrzebuje. Oleg nie jest zwolennikiem w艂adzy ca­ra. I za du偶o m贸wi. Dobrze wie, jakie to niebezpieczne, ale nie potrafi trzyma膰 j臋zyka za z臋bami.

- Oleg ma racj臋 - zawo艂a艂a poruszona Raija. - Oleg my艣li sercem, tak jak nale偶y! Opowiada艂 mi o Stie艅ce Razinie. Uwa偶am, 偶e to by艂 wspania艂y cz艂owiek!

- Bohater Olega - westchn膮艂 Jewgienij. - A kto jest two­im bohaterem? Co powinien uczyni膰 zwyk艂y 艣miertelnik, 偶eby zwr贸ci膰 na siebie twoj膮 uwag臋? Rozumiem, 偶e nie wystarczy straci膰 rami臋? Mo偶e lepiej by by艂o, gdyby od­ci臋li mi obydwa....

- Lubi臋 Olega. Nie masz poj臋cia, jak wiele dla mnie znaczy艂o to, 偶e si臋 o ciebie tak martwi艂 wtedy, gdy le­偶a艂e艣 w kajucie bli偶szy 艣mierci ni偶 偶ycia. Bez jego wsparcia z pewno艣ci膮 wyskoczy艂abym za burt臋. Pod­da艂abym si臋. By艂am pewna, 偶e umrzesz.

Jewgienij nic nie powiedzia艂.

- A poza tym nie przypuszcza艂am, 偶e tw贸j j臋zyk jest taki 艂atwy. Bez trudu rozmawia艂am z Olegiem i Antoni膮.

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.

- Tak, Raiju - rzek艂, staraj膮c si臋 utrzyma膰 powag臋. - Ten rodzaj rosyjskiego nie jest specjalnie trudny.

- 鈥濼en rodzaj rosyjskiego鈥?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Przecie偶 m贸wienie przychodzi­艂o jej z tak膮 艂atwo艣ci膮. Wiele dla niej znaczy艂a mo偶liwo艣膰 swobodnego dzielenia si臋 z innymi swoimi my艣lami. Czu艂aby si臋 jak 偶ywcem pogrzebana, gdyby zosta艂a tego pozbawiona.

- M贸wisz tak, jak m贸wimy wtedy, gdy kupujemy ryb臋 czy sprzedajemy m膮k臋 albo pytamy o pogod臋. Pos艂ugujesz si臋 cudown膮 mieszank膮 wszystkich j臋zy­k贸w, jakie znasz, m贸j aniele. I dorzucasz do tego tych par臋 rosyjskich s艂贸w...

- Ale oni mnie rozumiej膮?

- Oleg zna troch臋 norweski. Zna tak偶e par臋 s艂贸w po lapo艅sku. Musia艂 si臋 nauczy膰 tego rosyjsko - norweskiego, kt贸rym si臋 pos艂ugujemy, handluj膮c na wybrze偶u. A An­tonia? Toni膮 jest bardzo poj臋tna. S艂ucha, jak m贸wi Piotr...

- Mog艂a si臋 tego nauczy膰 r贸wnie偶 od kogo艣 innego, prawda? - zapyta艂a Raija ze spojrzeniem niewini膮tka.

Jewgienij odwr贸ci艂 ku Raiji swoj膮 twarz, na kt贸rej przez moment odmalowa艂o si臋 co艣 na kszta艂t gniewu.

Zaraz jednak jego twarz si臋 wypogodzi艂a i zn贸w by艂 po prostu Jewgienijem. Jewgienijem, kt贸ry pragnie przezwyci臋偶y膰 b贸l i okaza膰 przyja藕艅. Kt贸ry chce ukry膰 co艣 wi臋cej ni偶 b贸l.

- Antonia nie potrafi niczego utrzyma膰 w tajemni­cy. To jej si艂a. I jej s艂abo艣膰 zarazem. Je艣li kto艣 by艂 cz臋­艣ci膮 jej 偶ycia, nie zdo艂a tego ukry膰.

- Ja j膮 polubi艂am. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e b臋d臋 tu mia艂a jakichkolwiek przyjaci贸艂. 呕ycie mnie pod tym wzgl臋dem nie rozpieszcza艂o, do tej pory zawsze by艂am obcym ptakiem i nie艂atwo mi by艂o zbli偶y膰 si臋 do in­nych. Ale Oleg sta艂 si臋 moim przyjacielem. I Antonia te偶. I to jest dla mnie bardzo wa偶ne.

- Pr贸bowa艂a z ca艂ych si艂 - przyzna艂 Jewgienij, pa­trz膮c prosto w twarz Raiji. - Zanim pop艂yn膮艂em na za­ch贸d z Aleksie jem, wtedy gdy ci臋 spotka艂em po raz pierwszy, by艂em tylko jednym z wielu m臋偶czyzn w jej 偶yciu. 呕adne z nas nie podchodzi艂o do tego powa偶nie. By艂a w tym pewna niewinno艣膰, o ile takie stosunki mo­g膮 by膰 niewinne. W ka偶dym razie Antonia nie trakto­wa艂a mnie w spos贸b szczeg贸lny. Nale偶a艂a do wszyst­kich i do nikogo. Bardzo mi to odpowiada艂o, a i ona chyba dobrze si臋 z tym czu艂a.

Raija s艂ucha艂a, co m贸wi Jewgienij, ale potrafi艂a spoj­rze膰 na ca艂膮 t臋 sytuacj臋 r贸wnie偶 oczami Antonii. Nie raz zastanawia艂a si臋, czy m臋偶czy藕ni w og贸le my艣l膮. Za­dawa艂a sobie pytanie, sk膮d si臋 bierze ich niewzruszo­na pewno艣膰, 偶e tylko oni maj膮 racj臋. 呕e to, co widz膮 w kobiecie, jest w niej naprawd臋.

Jewgienij mo偶e i by艂 kochankiem Toni, ale Raija w膮tpi艂a w to, czy kiedykolwiek widzia艂 prawdziw膮 twarz tej dziewczyny. Czy rzeczywi艣cie j膮 zna. Czy pr贸bowa艂 j膮 pozna膰.

- Potem, kiedy wr贸ci艂em, ca艂y 艣wiat stan膮艂 na g艂owie. Aleksiej ju偶 nie 偶y艂. Pami臋tam, co mi wtedy m贸wi艂a艣, Ra­iju, ale ja nigdy nie przesta艂em my艣le膰, 偶e mog艂em temu zapobiec. Ca艂y czas czu艂em si臋 winny. Wydawa艂o mi si臋, 偶e wszystko potoczy艂o si臋 tak nieszcz臋艣liwie w艂a艣nie prze­ze mnie. Mia艂em wiele kobiet, nie potrafi艂bym nawet ich zliczy膰. By艂y przy mnie przez chwil臋. Czasem przez pa­r臋 godzin, czasem przez par臋 tygodni. Wcale ich nie lubi­艂em, ale te偶 nie potrzebowa艂em ciep艂a ani blisko艣ci, pr贸­bowa艂em uwolni膰 si臋 od demona. Nie lubi艂em nawet sa­mego siebie. Antonia? Nie chcia艂em jej w to miesza膰...

- Przynajmniej tyle szacunku zdo艂a艂e艣 jej okaza膰... - mrukn臋艂a Raija cierpko.

Jewgienij skrzywi艂 si臋 troch臋.

- Nigdy nie twierdzi艂em, 偶e zachowywa艂em si臋 jak mnich. Wiesz zreszt膮 o tym, prawda? Chc臋, 偶eby wszystko by艂o jasne. Nie lubi臋 p艂ywa膰 pod fa艂szyw膮 bander膮. M贸wi艂em, 偶e wszystkiemu winna by艂a 艣mier膰 Aleksiej a. To takie proste wyja艣nienie. Takiego potrze­bowa艂em. Wydawa艂o mi si臋, 偶e zrzuc臋 z siebie ca艂y ci臋­偶ar winy. Ale nic si臋 we mnie nie rozja艣ni艂o. Gdy 偶a艂o­ba si臋 sko艅czy艂a, pojawi艂o si臋 co艣 innego. Co艣, czego ba艂em si臋 jeszcze bardziej. Wi臋c pi艂em, pi艂em i pi艂em, a to nie znika艂o. Wtedy znalaz艂a mnie Antonia. Siedzia­艂a mi na g艂owie tak d艂ugo, a偶 wytrze藕wia艂em. Poprzy­si臋g艂a, 偶e zrobi ze mnie m臋偶czyzn臋. I uda艂o jej si臋. I wy­obrazi艂a sobie, 偶e skoro tak dobrze jej posz艂o, to mo偶e b臋dzie z tego co艣 wi臋cej. Nie mo偶e przecie偶 by膰 nami臋t­n膮 Toni膮 przez ca艂e 偶ycie, prawda?

Gdyby nie stan Jewgienija, Raija wymierzy艂aby mu policzek. Antonia udawa艂a mo偶e beztrosk膮 dziewczy­n臋, ale Raija domy艣la艂a si臋, 偶e jej nowa rosyjska przyjaci贸艂ka kryje w sobie takie uczucia, kt贸rych Jewgienij nigdy nie zdo艂a zrozumie膰.

Antonia mog艂a przecie偶 go po prostu pokocha膰. Jewgienij nie bra艂 tego pod uwag臋. A mo偶e nie chcia艂?

- Zrozumia艂em, 偶e to, co mnie dr臋czy艂o, to by艂a t臋­sknota. Cz艂owiek pr贸buje j膮 w sobie ugasi膰. Tak jak po­trafi. W spos贸b, kt贸ry zawsze przedtem skutkowa艂... Ale tym razem nie poskutkowa艂. Gdy wreszcie zrozumia­艂em, o co chodzi, poj膮艂em te偶, za czym t臋skni臋. Za kim...

Wola艂aby go nie s艂ucha膰. Cierpia艂a razem z nim, cho膰 przecie偶 niczemu nie by艂a winna.

M贸wi艂 dalej, a oczy mu pociemnia艂y. Mo偶e sprawi艂 to cielesny b贸l, a mo偶e cierpienie innego rodzaju.

- Nie b臋d臋 si臋 nad tym rozwodzi艂. To nie w smak 偶adnemu z nas. Nie musisz wiedzie膰, co wtedy my艣la­艂em. O czym marzy艂em, co sobie wyobra偶a艂em. Zawsze o tobie. Ty by艂a艣 艣wiat艂em, pi臋knem, ciep艂em, kobieco­艣ci膮, dobroci膮 i szcz臋艣ciem - wszystkim, do czego nie mia艂em dost臋pu. I nie mog艂y temu zaradzi膰 ani inne ko­biety, ani w贸dka. Ty jeste艣 jedyna w swoim rodzaju. Ty albo 偶adna inna. Antonia by艂a szczera do b贸lu. 呕aden m臋偶czyzna nie lubi tego s艂ucha膰. Ka偶dy by k艂ama艂 i za­przecza艂. Ale mia艂a racj臋. Nie jestem ju偶 m臋偶czyzn膮 ani z ni膮, ani z 偶adn膮 inn膮 kobiet膮.

Raija zamkn臋艂a oczy. Wola艂aby o tym nie wiedzie膰. Jak mia艂a go pocieszy膰? 呕e to z pewno艣ci膮 przejdzie?

Nie mog艂a tego wiedzie膰. Podobnie jak i on nie m贸g艂 wiedzie膰, czy jego k艂opoty znikn膮 razem z ni膮.

- Nie m贸w nic wi臋cej! - poprosi艂a Raija. - Nie zmu­szaj mnie do niczego!

- Nie s膮dz臋, bym si臋 na to zdoby艂. Czasem wydaje mi si臋, 偶e chcia艂bym... 偶e jestem got贸w uciec si臋 do wszel­kich sposob贸w. Ale nie wiem, czy potrafi艂bym z tym 偶y膰.

- Nie potrafi艂by艣 - rzuci艂a szybko i z wielk膮 pew­no艣ci膮. - Co chcia艂by艣 us艂ysze膰? 呕e jestem zachwyco­na? Nie wiem, czy jestem. Nie dlatego, 偶e ci臋 nie lu­bi臋. Wiesz, 偶e tak nie jest. W dalszym ci膮gu uwa偶am, 偶e jeste艣 wspania艂ym przyjacielem. Ze nic, nawet to, nie jest w stanie nas rozdzieli膰. Zawsze b臋dziemy przy­jaci贸艂mi. Obiecuj臋 ci tylko przyja藕艅. Nie masz prawa oczekiwa膰 niczego wi臋cej.

Jego s艂aby u艣miech zdradza艂, 偶e doskonale o tym wie.

- Bardzo ci臋 lubi臋. Masz w sobie co艣, jeste艣 przystoj­ny. I to rami臋... Kryje si臋 za tym tragedia, to poci膮ga wiele kobiet. Wiem, 偶e mnie potrzebujesz. Nie musisz nawet tego m贸wi膰, ja i tak o tym wiem. Ale mnie to nie wystarczy. Nie chodzi mi o m臋偶czyzn臋, kt贸ry mnie po prostu potrzebuje...

- M贸j Bo偶e, Raiju... - westchn膮艂 Jewgienij. - Przecie偶 ja ci臋 kocham. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie zmusisz mnie do tego wyznania. To mnie tak bardzo upokarza. Ale do­brze: kocham ci臋. Nie tylko ci臋 potrzebuj臋, ale ci臋 ko­cham. A ty potrzebujesz mnie. Potrzebujesz m臋偶czyzny...

- ... ja r贸wnie偶 ci臋 potrzebuj臋, Jewgienij. Ale nie na zawsze. Potrafi臋 sobie wyobrazi膰 samotno艣膰. Nie wy­daje mi si臋 ju偶 to takie beznadziejne. Potrzebuj臋 two­jej przyja藕ni, potrzebuj臋 twego wsparcia nie dlatego, 偶e jeste艣 m臋偶czyzn膮, ale dlatego, 偶e jeste艣 cz艂owiekiem, 偶e jeste艣 tym, kim jeste艣. Nie mog艂abym wej艣膰 w zwi膮zek, w kt贸rym nie ma mi艂o艣ci. Nie potrafi艂abym oszuka膰 samej siebie. Za dobrze mi by艂o. Za bardzo kocha艂am. Trzeba nie lada m臋偶czyzny, by moje wspomnienia przyblak艂y. Mikkal by艂 moim 偶yciem.

Jewgienij le偶a艂 do艣膰 d艂ugo z zamkni臋tymi oczami.

- Rozumiem - powiedzia艂 w ko艅cu. - Teraz ze mn膮 jest tak samo.

Nie mieli ju偶 nic wi臋cej do dodania. Nie na ten te­mat. Raija wy艣lizgn臋艂a si臋 z ciep艂ego 艂贸偶ka.

Deski pod艂ogowe poskrzypywa艂y, gdy ju偶 w sp贸d­nicy, ale boso maszerowa艂a do kuchni. Zr臋cznie rozpa­li艂a ogie艅. Ile偶 to ju偶 razy rozpoczyna艂a dzie艅 w ten spos贸b: na kolanach, przed piecem. Wielu m臋偶czyzn wstawa艂o w ciep艂ym domu na 艣niadanie, kt贸re ona przygotowa艂a.

Raija skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach i podesz艂a do okna. Musia艂a pochucha膰 na szyb臋, 偶eby m贸c wyjrze膰 przez male艅k膮 dziurk臋.

By艂 szary ranek. Mg艂a w臋drowa艂a tu偶 nad po­wierzchni膮 wody. Dwina. Rzeka. Zn贸w zamieszka艂a nad rzek膮. Jej 偶ycie zacz臋艂o si臋 nad rzek膮 Torne, po­艣r贸d otwartego krajobrazu, gdzie 偶adne ciemne g贸ry nie zas艂ania艂y widoku. Mo偶na by艂o bez przeszk贸d si臋­gn膮膰 oczyma a偶 do nieba.

Jej nowy male艅ki domek stal r贸wnie偶 nad rzek膮 tak szerok膮, 偶e wzi臋艂aby j膮 za fiord albo jezioro, gdyby nie wiedzia艂a, jak jest naprawd臋. Nowa kraina by艂a p艂aska i otwarta, zimniejsza ni偶 jej rodzinna Finlandia, ale przestronna, znacznie przestronniejsza. Wiatry mog艂y hula膰 tu do woli. Inny kraj, inne niebo.

Ciemna kropeczka, kt贸r膮 Raija dostrzeg艂a nad brze­giem Dwiny, stawa艂a si臋 coraz wi臋ksza i wi臋ksza. Zbli­偶a艂a si臋 te偶 coraz bardziej.

Raija potar艂a szyb臋, by mie膰 lepszy widok.

Do domku w szalonym tempie zbli偶a艂 si臋 jaki艣 je藕­dziec. Gdy zeskoczy艂 z grzbietu wierzchowca, Raija rozpozna艂a Antoni臋. Zanim zdo艂a艂a otworzy膰 drzwi, Toni膮 ju偶 w nie zadudni艂a, a potem niemal wpad艂a na Raij臋.

- Jeszcze jest wcze艣nie - rzuci艂a zdziwiona Raija. Antonia nic na to nie odpowiedzia艂a By艂a spocona i za­rumieniona, ale twarz mia艂a powa偶n膮. Pachnia艂a dymem.

- Jewgienij nie 艣pi?

- Ju偶 si臋 obudzi艂 - odrzek艂a Raija. Antonia pobieg艂a w g艂膮b domu, ju偶 po drodze co艣 g艂o艣no i szybko m贸wi膮c. Raija zrozumia艂a od razu, dlaczego Jewgienij 偶artowa艂 sobie z niej, gdy chwali艂a si臋, 偶e ma tak wielki talent do j臋zyk贸w. Teraz rozu­mia艂a zaledwie pojedyncze s艂owa. Antonia bowiem m贸wi艂a naprawd臋 po rosyjsku.

Chodzi艂o o co艣 wa偶nego.

Krew odp艂yn臋艂a z twarzy Jewgienija. Chcia艂 si臋 pod­nie艣膰, ale przyjaci贸艂ka przytrzyma艂a go na miejscu.

Zapad艂 si臋 w siebie. Jakby si臋 podda艂. I zacz膮艂 p艂aka膰.

Niepewna i niespokojna Raija podesz艂a do dwojga Rosjan. Zn贸w czu艂a si臋 jak obca.

Nie艣mia艂o, jak intruz, usadowi艂a si臋 na skraju 艂贸偶ka.

Jewgienij spojrza艂 na Raij臋.

- 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 p艂onie.

Raija nie mog艂a w to uwierzy膰. Popatrzy艂a na go­艣cia. Dziewczyna pokiwa艂a g艂ow膮.

- P贸艂 portu p艂onie - powiedzia艂a ostro. - Czterna­艣cie statk贸w sta艂o w p艂omieniach, gdy tu wyruszy艂am. B臋dzie jeszcze wi臋cej. Wieje bardzo niekorzystny wiatr, roznosi ogie艅. Niekt贸re statki stoj膮 tak blisko tych, kt贸re si臋 pal膮, 偶e za艂oga nie ma odwagi wej艣膰 na pok艂ad. A je艣li zacznie wia膰 jeszcze bardziej, po偶ar mo偶e si臋 przenie艣膰 na okoliczne domy.

Zapach dymu, kt贸ry przywioz艂a ze sob膮 Antonia, wydal si臋 Raiji znacznie wyra藕niejszy. Raija zauwa偶y­艂a, 偶e dziewczyna nie przebra艂a si臋 od wczorajszego wieczoru. Mia艂a na sobie to samo ubranie. Nie spa艂a...

- Jak to si臋 sta艂o? - chcia艂a wiedzie膰 Raija. - Statek nie m贸g艂 si臋 przecie偶 zapali膰 sam z siebie. Nie o tej po­rze roku... nie na wodzie...

- W艂a艣nie - potwierdzi艂a Toni膮. - Masz racj臋, Raiju. Sta­tek nie m贸g艂 si臋 zapali膰 sam z siebie. Kto艣 pod艂o偶y艂 ogie艅.

- Przecie偶 to szale艅stwo! - Raija nie mog艂a w to uwierzy膰. - Chyba 偶e jaki艣 chory cz艂owiek. Takie zniszczenie! Tak zniszczy膰 cudz膮 prac臋. Odebra膰 ko­mu艣 wszystko, co posiada...

- Istniej膮 tacy szale艅cy - rzek艂a Antonia. - W ka偶­dym razie kto艣 oszala艂 tej nocy. Gdy Oleg i ja dotarli­艣my do miasta, pierwsze statki ju偶 p艂on臋艂y. W porcie by艂o jasno jak w dzie艅. Nie my pierwsi tam przybyli­艣my. Oleg chcia艂 ratowa膰 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, ale ci, kt贸­rzy widzieli wszystko od pocz膮tku, m贸wili, 偶e to w艂a­艣nie ten statek pierwszy zacz膮艂 si臋 pali膰.

Raija wprost nie wierzy艂a w艂asnym uszom.

- Dlaczego? - zapyta艂a ponownie.

- Nie wiem - odpar艂a Antonia z wielkim smutkiem. - Gdybym wiedzia艂a dlaczego, wiedzia艂abym te偶 kto. I mog臋 was zapewni膰, 偶e bym mu nie darowa艂a. W艂a­snor臋cznie poder偶n臋艂abym mu gard艂o.

Raija nie by艂a a偶 tak 偶膮dna krwi. Nie w pe艂ni poj­mowa艂a to, co m贸wi艂a Antonia. Nie rozumia艂a do ko艅­ca, co si臋 wydarzy艂o. Nie wiedzia艂a, co to oznacza.

- Oleg tam zosta艂 - ci膮gn臋艂a Antonia. - On i Piotr oraz cz臋艣膰 za艂ogi. Mieli szuka膰 przez ca艂y dzie艅 i przez ca艂膮 noc...

- I co? Co b臋dzie, je艣li znajd膮 winnego?

Toni膮 popatrzy艂a na Raij臋. Nie by艂o to spojrzenie dziewczyny, kt贸ra si臋 modli za w艂asnych wrog贸w.

- Oleg nie jest chyba bardziej tch贸rzliwy ni偶 ja - po­wiedzia艂a.

- Tego nie wolno robi膰! Jewgienij, nie s膮dzisz chy­ba, 偶e to s艂uszne? Nie mo偶esz tego popiera膰!

- Dzi臋ki 鈥濻ankt Niko艂ajowi鈥 mia艂em co je艣膰.

- Nie wolno podpala膰 cudzej w艂asno艣ci - rzek艂a su­rowo Antonia. - Niezale偶nie od tego, kto to by艂, za­s艂u偶y艂 w pe艂ni na to, co go spotka.

Raija nie umia艂a znale藕膰 argument贸w, ale uwa偶a艂a, 偶e Toni膮 posuwa si臋 za daleko.

Ludzkie 偶ycie jest wiele warte.

Okoliczno艣ci sprawi艂y, 偶e ona sama odebra艂a 偶ycie dw贸m m臋偶czyznom.

Nie lubi艂a o tym my艣le膰. By艂y to najmroczniejsze momenty w jej w艂asnych dziejach.

呕aden z tych m臋偶czyzn nie by艂 anio艂em w ludzkiej sk贸rze, ale 偶ycie zawsze jest 偶yciem.

Raija wiele my艣la艂a o tym, co to znaczy - 偶y膰. I wy­dawa艂o jej si臋, 偶e nikt nie powinien decydowa膰 o cu­dzym 偶yciu. Nie zna艂a nikogo, kto by by艂 tego godzien.

Ale to przecie偶 inny kraj...

- Zostaniesz tu? - spyta艂a cicho Antoni臋. - Chyba i tak niewiele mo偶esz tam zrobi膰....

- Musz臋 przecie偶 pracowa膰... Dziewczyna spostrzeg艂a nieszcz臋艣liw膮 min臋 Raiji.

- ... cho膰 mo偶e niekoniecznie dzi艣. Z powodu po偶a­ru niewiele si臋 b臋dzie dzia艂o w porcie. Chyba moje wo­zy na nic si臋 nie przydadz膮.

Raija poczu艂a, 偶e jej ul偶y艂o.

Jewgienij popad艂 w co艣 znacznie gorszego ni偶 tamten niedobry sen po opium. Le偶a艂 bez czucia i t臋po pa­trzy艂 przed siebie.

Opowiada艂 jej kiedy艣 o rosyjskiej melancholii.

Ale to by艂o co艣 jeszcze gorszego. A ona nie mog艂a mu pom贸c. Wiedzia艂a tylko, 偶e najwa偶niejsze to obu­dzi膰 w nim ch臋膰 偶ycia.

- Straci艂em wszystko - powiedzia艂 tylko. - Wszystko. I ani s艂owa wi臋cej. Chwilami przysypia艂. Potem bu­dzi艂 si臋 i patrzy艂 w t臋 sam膮 pustk臋.

Antonia zdj臋艂a wierzchnie ubranie i poplamione spodnie i rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko obok Jewgienija.

- Musz臋 si臋 przespa膰 - powiedzia艂a tylko i zasn臋艂a. Raija niewiele mog艂a zrobi膰, ale pr贸bowa艂a pocie­sza膰 Jewgienija.

- Przecie偶 na tym nie ko艅czy si臋 艣wiat - rzek艂a z przekonaniem.

W贸wczas po raz pierwszy i jedyny zareagowa艂 na jej s艂owa: popatrzy艂 na ni膮 z wielkim rozczarowaniem.

Raija zrozumia艂a, 偶e jego 艣wiat w艂a艣nie si臋 sko艅czy艂.

Po cichutku wysz艂a z sypialni. Bola艂o j膮 to, 偶e stra­ci艂a z Jewgienijem kontakt.

Tak bardzo pragn臋艂a mu pom贸c, ale nie wiedzia艂a, jak to zrobi膰.

Sama nie jad艂a nic od wczesnego ranka dnia poprzed­niego, ale nie mia艂a jednak ochoty nawet my艣le膰 o je­dzeniu. Nie przemog艂a si臋 r贸wnie偶 na tyle, by wr贸ci膰 do sypialni i zapyta膰 Jewgienija, czy nie zjad艂by czego艣.

By艂a przekonana, 偶e i tak jej nie odpowie.

Przesun臋艂a 艂aweczk臋 pod okno, opar艂a 艂okcie na nie­wielkim parapecie i zapatrzy艂a si臋 na rzek臋.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e nieco dalej na p贸艂nocy widzi po­blask 艂uny po偶aru. Na niebie pojawi艂o si臋 bowiem ja艣niejsze pasemko, kt贸re nie mog艂o zapowiada膰 wscho­du s艂o艅ca.

Rankiem, zanim Antonia wsta艂a, zjawi艂 si臋 lekarz. Policzki mia艂 zarumienione z po艣piechu. Od razu za­cz膮艂 m贸wi膰 o po偶arze, ale Raija z trudem rozumia艂a szybko wypowiadane przez niego s艂owa.

- Na szcz臋艣cie nikomu si臋 nic nie sta艂o - oznajmi艂 na koniec. - A jak pacjent?

Raija wskaza艂a g艂ow膮 p贸艂otwarte drzwi do sypialni. Sama nawet si臋 nie odwr贸ci艂a, s艂ysza艂a tylko, jak le­karz rozciera r臋ce przed piecem, 偶eby je rozgrza膰, nim p贸jdzie do chorego. Nie przejmowa艂a si臋 tym, co so­bie pomy艣li medyk, gdy zobaczy Jewgienija i Antoni臋 w jednym 艂贸偶ku.

To nie by艂 jej kraj. Nie musia艂a si臋 przejmowa膰 plot­kami, ludzkim gadaniem, niczym. Zamierza艂a tu zo­sta膰 tylko chwil臋.

Raija us艂ysza艂a g艂os lekarza, po chwili odezwa艂a si臋 r贸wnie偶 Antonia. Tylko Jewgienij milcza艂.

Po chwili Antonia wysz艂a z sypialni razem z dokto­rem. On m贸wi艂 cicho, ona g艂o艣no.

Dziewczyna mia艂a na sobie tylko koszul臋, kt贸ra si臋­ga艂a jej wprawdzie do kolan, ale ten sk膮py str贸j wpra­wi艂 doktora w wyra藕ne zak艂opotanie. Toni膮 jednak nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

- Jasne, 偶e jest zrozpaczony! - zawo艂a艂a. - Straci艂 r臋­k臋, nie jest w stanie stan膮膰 na w艂asnych nogach. I jak­by tego by艂o ma艂o, to teraz spalono mu statek, kt贸rym zarabia艂 na chleb. Jest tak s艂aby, 偶e nie mo偶e nawet unie艣膰 palca. Nie jest w stanie si臋 zem艣ci膰. Na mi艂y B贸g, kt贸偶 by nie by艂 zrozpaczony w takiej sytuacji?

- Przypilnujcie, 偶eby sobie czego艣 nie zrobi艂. - rzek艂 wyra藕nie zmartwiony lekarz. - Nie wr贸ci艂 jeszcze do sil. To nieszcz臋艣cie mo偶e pogorszy膰 jego stan...

Antonia niemal wypchn臋艂a biednego doktora za drzwi.

- Po艣lemy po ciebie, je艣li b臋dzie taka potrzeba! - za­wo艂a艂a. - Damy sobie rad臋. Kobiety maj膮 przynajmniej zdrowy rozs膮dek! Jewgienijowi nie starczy si艂, 偶eby odebra膰 sobie 偶ycie - powiedzia艂a, siadaj膮c ko艂o Raiji.

- W przeciwnym razie uczyni艂by to.

- Wiem.

- Dlaczego nic nie zrobisz? Dlaczego nic nie m贸­wisz? Gdyby by艂 m贸j, postara艂abym si臋, 偶eby chocia偶 uni贸s艂 powieki.

Raija odwr贸ci艂a si臋 od okna. Opar艂a si臋 o 艣cian臋 i nie patrz膮c na Antoni臋, powiedzia艂a:

- On nie jest m贸j!

- O rany! - Antonia podnios艂a oczy do nieba. Naj­wyra藕niej my艣la艂a swoje. - Nie musisz mi wsp贸艂czu膰. Znios臋 tyle, ile trzeba. Zrozumia艂am, 偶e to nie o mnie marzy艂 z wypiekami na twarzy. Nie jestem ju偶 taka na­iwna, moja droga.

- Mo偶e nawet chcia艂abym, 偶eby by艂o tak, jak my艣lisz.

- Raija zna艂a ju偶 ka偶d膮 desk臋 w suficie tego pomiesz­czenia. - W贸wczas mia艂abym mu co艣 do zaofiarowania. W贸wczas mog艂abym mu pom贸c. A tak, nie mog臋.

- Nie przyjecha艂a艣 z tak daleka po to, 偶eby liczy膰 deski w suficie male艅kiej izby nad Dwin膮!

- Jestem m臋偶atk膮 - powiedzia艂a Raija. - Na zacho­dzie zostawi艂am dzieci. Uciek艂am przed lensmanem i szalonym morderc膮, kt贸ry zabi艂 mego ukochanego i chce zabi膰 mnie. Oskar偶yli mnie o czary... Nie, Toniu, nie przyjecha艂am tu po to, by liczy膰 deski w sufi­cie. Ale nie przyjecha艂am te偶 po to, by rzuci膰 si臋 w ramiona m臋偶czyzny, kt贸ry jest moim drogim przyjacie­lem. Uciek艂am, by uratowa膰 swoje 偶ycie.

Antonia otworzy艂a usta ze zdziwienia. Po raz pierw­szy zapomnia艂a j臋zyka w g臋bie.

Nie trwa艂o to jednak d艂ugo.

- Powiadaj膮, 偶e mnie trudno zrozumie膰 - mrukn臋艂a.

- Poj臋cia nie maj膮, co m贸wi膮. Musisz mi opowiedzie膰 kiedy艣 o tym wszystkim - doda艂a. - Kiedy nauczymy ci臋 porz膮dnie rosyjskiego. I kiedy postawimy go zno­wu na nogi. - Antonia zmarszczy艂a nos w zamy艣leniu.

- Mo偶e w takim razie nie powinnam traci膰 nadziei? Raija u艣miechn臋艂a si臋 blado:

- Wydaje mu si臋, 偶e mnie kocha. Antonia westchn臋艂a.

- Tak przypuszcza艂am - powiedzia艂a. - Ale dlaczego on mia艂by mie膰 wszystko, skoro nikt z nas tego nie ma?

Jewgienij wci膮偶 trwa艂 w ponurym milczeniu. Tu偶 przed zapadni臋ciem zmroku nadjecha艂 Oleg. Mia艂 艣ci膮gni臋t膮 twarz i podkr膮偶one oczy.

- Po偶ar przeni贸s艂 si臋 jednak na niekt贸re domy - po­wiedzia艂 i przymkn膮艂 powieki. - Nie wszystkich uda­艂o si臋 uratowa膰. Trzy rodziny sp艂on臋艂y 偶ywcem. Mam jeszcze w uszach krzyk dzieci.

- Ile statk贸w?

- Siedemna艣cie. Jeden tylko cz臋艣ciowo. 鈥濻ankt Ni­ko艂aj鈥 zaton膮艂. I poci膮gn膮艂 za sob膮 dwa, kt贸re sta艂y naj­bli偶ej. Potworny widok. Rozp艂aka艂em si臋, kapitanie. Nie p艂aka艂em od czas贸w dzieci艅stwa, ale w贸wczas si臋 rozp艂aka艂em.

- Znale藕li艣cie go? - Antonia przesz艂a do rzeczy. Oleg kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Kto to taki?

Oleg milcza艂.

- Mam nadziej臋, 偶e dosta艂, co mu si臋 nale偶a艂o - rzu­ci艂a twardo Antonia. - Kto to by艂?

Oleg nie patrzy艂 na ni膮. Powiedzia艂 do Jewgienija:

- To by艂 Piotr, kapitanie.

Raija wlepi艂a wzrok w Antoni臋.

Piotr?

Brat Toni?

Raija poczu艂a md艂o艣ci.

Rosjanka sta艂a nieruchomo. Chwyci艂a si臋 mocno ra­my 艂贸偶ka, jej twarz pobiela艂a, ale by艂a r贸wnie zaci臋ta jak przed chwil膮.

- Czy potraktowali艣cie go tak, jak na to zas艂ugiwa艂?

- zapyta艂a.

- Pr贸bowa艂em temu zapobiec. - Oleg zwiesi艂 g艂ow臋.

- Ale gdy wie艣膰 si臋 roznios艂a... Ludzie byli bardzo wzburzeni... Tyle nienawi艣ci... Wci膮偶 mieli艣my w uszach krzyki dzieci gin膮cych w p艂omieniach. Lu­dzie rzucili si臋 na niego. Cisn臋li go na jeden z pal膮cych si臋 jeszcze statk贸w. Nie wiem, czy zatratowali go na 艣mier膰, czy sp艂on膮艂 偶ywcem.

Twarz Jewgienija by艂a pozbawiona wyrazu, Antonia oddycha艂a ci臋偶ko.

- Dosta艂 to, na co zas艂u偶y艂! - rzuci艂a wreszcie, a po­tem wysz艂a z domu, nie spojrzawszy na nikogo.

Raija chcia艂a pobiec za ni膮, gdy us艂ysza艂a trza艣niecie wyj艣ciowych drzwi, ale Oleg j膮 powstrzyma艂.

- Sama sobie z tym poradzi! Antonia leczy si臋 z wiel­kich trosk i cieszy si臋 z wielkich rado艣ci na ko艅skim grzbiecie. To jej spos贸b.

- Dlaczego? - zapyta艂a Raija. - Dlaczego on to zro­bi艂?

Ledwo go pami臋ta艂a. M艂odego ch艂opaka, kt贸ry w艂a­艣ciwie niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂.

- Uda艂o mi si臋 z nim porozmawia膰. - Oleg 艣ledzi艂 Antoni臋 wzrokiem, wygl膮daj膮c przez okienko. Galo­powa艂a brzegiem rzeki, byle dalej od nich, dalej od miasta, prosto w otwarty pejza偶, w kt贸rym nie brako­wa艂o miejsca na wielkie troski i na wielkie rado艣ci.

- Upi艂 si臋. I wystraszy艂 si臋, gdy ludzie zacz臋li troch臋 za du偶o gada膰 o tobie i o tym, jak uratowa艂a艣 Jewgie­nija. Zamiast ciebie zwidywa艂 mu si臋 diabe艂. A na do­datek uwa偶a艂, 偶e Antonia powinna zosta膰 偶on膮 kapita­na. I w ten spos贸b zem艣ci艂 si臋 za to, 偶e Jewgienij wzi膮艂 sobie pi臋kn膮, obc膮 czarodziejk臋 zamiast jego siostry.

Raija zwiesi艂a g艂ow臋.

- Znowu to samo - wyszepta艂a. - Przynosz臋 b贸l i cierpienie wsz臋dzie, gdzie si臋 pojawi臋.

13

Raija coraz lepiej radzi艂a sobie z rosyjskim, zacz臋艂a nawet my艣le膰 w tym j臋zyku.

Oswaja艂a si臋 powoli z nieznanym.

Tutejszy 偶ytni chleb przypomina艂 jej domowy, fi艅­ski. Antonia pomaga艂a jej przygotowywa膰 jedzenie, obie stara艂y si臋, by Jewgienij jak najszybciej odzyska艂 si艂y. Najm艂odsza siostra Antonii, Tatiana, uszy艂a Raiji dwie codzienne suknie oraz kilka prostych sp贸dnic i bluzek.

Sama Antonia nauczy艂a j膮 je藕dzi膰 konno.

Jewgienij wsta艂 z 艂贸偶ka.

Raija nie wiedzia艂a nawet, jak wiele 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 znaczy艂 dla Bykowa. Jewgienij by艂 jedynym w艂a艣cicie­lem statku i teraz straci艂 najwa偶niejsze 藕r贸d艂o docho­d贸w. Na szcz臋艣cie za艂odze uda艂o si臋 roz艂adowa膰 towar przed po偶arem. Zarobione pieni膮dze umo偶liwi艂y mu op艂acenie za艂ogi.

Wyp艂aci艂 nawet pensj臋 Piotra. Antonia d艂ugo si臋 opiera艂a.

- Zniszczy艂 wszystko, co mia艂e艣, i nie zas艂u偶y艂 na za­p艂at臋. Niech zgnije w piekle!

- Dobrze si臋 spisywa艂 na pok艂adzie. I za to nale偶y mu si臋 zap艂ata. - Ka偶de z nich trwa艂o przy swoim, ale w ko艅cu Antonia przyj臋艂a pieni膮dze.

Od tamtej pory Raija nie s艂ysza艂a, by Toni膮 wspo­mina艂a o swoim bracie. Wymaza艂a go ze swego 偶ycia.

Znikn膮艂 tak, jak jego cia艂o wydane na pastw臋 ognia, kt贸ry sam pod艂o偶y艂 w porcie w Archangielsku. Jewgie­nijowi zosta艂o troch臋 pieni臋dzy, gdy sp艂aci艂 ju偶 za艂o­g臋. Za ma艂o jednak na nowy podobny statek.

Raija dowiedzia艂a si臋, 偶e w艂a艣nie szkuty s膮 najwi臋k­szymi jednostkami handlowymi.

Trzeba wielu dobrych sezon贸w, by zarobi膰 na taki statek jak 鈥濻ankt Niko艂aj鈥.

Jewgienij mia艂 jeszcze dwie lodzie handlowe, o wie­le mniejsze ni偶 spalona szkuta. 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 mia艂 trzy maszty, 艂odzie handlowe tylko dwa. Raija poj膮膰 nie mog艂a, 偶e kto艣 ma do艣膰 odwagi, by wyp艂yn膮膰 na nich na morze. Deski kad艂uba nie by艂y nawet porz膮d­nie zbite, zachodzi艂y tylko na siebie, wzmocnione po­przecznymi obr臋czami.

Jewgienij i Oleg d艂ugo rozmawiali o tych dw贸ch jednostkach.

- Trzeba zacz膮膰 wszystko od nowa. - W g艂osie Jew­gienija pobrzmiewa艂a gorycz. - Te dwie 艂ajby zarobi艂y na 鈥濻ankt Niko艂aja鈥. Za par臋 lat zn贸w kupi臋 nowy po­dobny 偶aglowiec.

- Zdob臋dziemy jakie艣 艂odzie rybackie i zaczniemy 艂owi膰! - Oleg uwa偶a艂, ze wszystko jest mo偶liwe.

By艂 sternikiem w za艂odze Jewgienija i jego podw艂ad­nym, ale tak偶e jego przyjacielem i wsp贸lnikiem w in­teresach. Razem snuli plany na przysz艂o艣膰. Jewgienij traktowa艂 Olega jak r贸wnego sobie.

- Na Morzu Bia艂ym? Nie chcesz chyba wybra膰 si臋 a偶 do Finnmarku z jednor臋kim kalek膮?

Oleg uwa偶a艂, 偶e jest to mo偶liwe.

- Po Nowym Roku, na wiosn臋, kiedy lody na mo­rzu stopniej膮, mo偶emy zacz膮膰 sezon...

Zdarza艂o si臋, 偶e Rosjanie 艂owili ryby u wybrze偶y Finnmarku. Zaczynali cz臋sto od po艂ow贸w wiosennego dorsza w marcu i kwietniu, a czasem nawet w lutym. I zostawali tam na ca艂e lato, 艂owi膮c mintaja, dorsza i ha­libuta. Bywa艂o, 偶e do domu wracali dopiero we wrze­艣niu. Rybacy z Norwegii i Laponii robili sobie przerw臋 mi臋dzy tymi dwoma sezonami. Rosjanie mieszkali jed­nak za daleko, by dwukrotnie przemierza膰 odleg艂o艣膰 mi臋dzy 艂owiskami i macierzystym portem.

W Morzu Bia艂ym te偶 艂owi艂o si臋 ryby, przede wszyst­kim dorsze i 艣ledzie. Ale w najzimniejszym okresie ro­ku nie by艂o to mo偶liwe. Wod臋 pokrywa艂 w贸wczas gru­by l贸d.

- Noga moja nie postanie na pok艂adzie. - Jewgienij by艂 co do tego zdecydowany. - W ka偶dym razie nie w 艂odzi rybackiej. Czy kto艣 s艂ysza艂 kiedykolwiek o jed­nor臋kim rybaku? A co z Raij膮?

- Ona i Antonia 艣wietnie dadz膮 sobie rad臋. S膮 na­prawd臋 wyj膮tkowe.

Jewgienij nie doda艂, 偶e w艂a艣nie tego si臋 obawia艂. 呕e poradz膮 sobie a偶 za dobrze, cho膰 Raija, z艂amana b贸­lem, nie interesowa艂aby si臋 poznanymi tu w Rosji m臋偶­czyznami.

Raija jednak nie patrzy艂a ju偶 tak czarno na 艣wiat. Nie m贸wi艂a tak du偶o o Mikkalu. Potrafi艂a si臋 u艣mie­cha膰. Jewgienij s艂ysza艂, jak si臋 艣mia艂a razem z Toni膮.

Jewgienij nie zostawi艂by 艣miej膮cej si臋 Raiji w towa­rzystwie Toni na ca艂膮 wiosn臋 i na ca艂e lato.

Antonia zna艂a bardzo wielu m臋偶czyzn.

Oleg i Jewgienij zarzucili my艣l o po艂owach. Posta­nowili jednak wykorzysta膰 艂odzie handlowe.

W tym celu obaj pojechali do Onegi, nieco dalej na zach贸d, 偶eby zawrze膰 par臋 um贸w z kupcami, kt贸rych tam znali.

Nie by艂o ich tydzie艅, Raija w tym czasie go艣ci艂a u Antonii. Podczas gdy Toni膮 wbrew temu, co przy­stoi porz膮dnej rosyjskiej kobiecie, zajmowa艂a si臋 inte­resami, Raija zwiedza艂a miasto. W臋drowa艂a po zasypa­nych 艣niegiem ulicach i dziwi艂a si臋, 偶e mo偶na 偶y膰 w ten spos贸b, w takiej ciasnocie, bez powietrza.

Na 艂onie natury cz艂owiek mia艂 zawsze tak blisko do nieba.

Gdy Raija sta艂a pomi臋dzy domami w Archangielsku i patrzy艂a w g贸r臋, niebo zda艂o jej si臋 odleglejsze ni偶 kiedykolwiek.

Wspomnia艂a o tym Antonii, ale ta tylko si臋 艣mia艂a.

- Za du偶o my艣lisz - powiedzia艂a. - Czy masz jak膮kol­wiek korzy艣膰 z nieba? Ja nie pami臋tam, bym w og贸le spojrza艂a w tym kierunku ostatnimi czasy. I nie wyda­je mi si臋, 偶e cokolwiek straci艂am. Podoba ci si臋 chyba przynajmniej to, 偶e tyle tu ludzi? Cz艂owiek nigdy nie czuje si臋 samotny.

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ja lubi臋 by膰 sama. Potrzebuj臋 troch臋 ciszy, by my艣le膰.

- No w艂a艣nie! Za du偶o my艣lisz!

Te dwie kobiety r贸偶ni艂y si臋 od siebie jak ogie艅 i wo­da, a zarazem istnia艂o mi臋dzy nimi przedziwne podo­bie艅stwo. Antonia 偶y艂a tak, jakby ka偶dy dzie艅 mia艂 by膰 jej ostatnim. Korzysta艂a z 偶ycia, jak tylko mog艂a. Przepe艂nia艂y j膮 rado艣膰 i pogoda, cho膰 jednocze艣nie nikt nie potrafi艂 nienawidzi膰 tak intensywnie jak ona i tak czarno patrze膰 na 艣wiat. Nikt nie umia艂 艣mia膰 si臋 ani p艂aka膰 w ten spos贸b.

W jej 偶yciu nie by艂o 偶adnego 鈥瀙omi臋dzy鈥. Albo buja艂a wysoko w chmurach a偶 do zawrot贸w g艂owy, albo spada艂a w przepa艣膰 bez dna.

Raija 偶a艂owa艂a, 偶e nie jest taka. Ona uwa偶a艂a, 偶e mi­mo wszystko istniej膮 pewne granice. I cho膰 patrzy艂a w przysz艂o艣膰, to czu艂a si臋 zwi膮zana z przesz艂o艣ci膮 i nie potrafi艂a tak 艂atwo zapomnie膰 o tym, co si臋 zdarzy艂o.

Istnia艂o jednak mi臋dzy nimi podobie艅stwo. Ka偶da z nich chadza艂a w艂asnymi 艣cie偶kami. Obie by艂y moc­ne, dumne i nieustraszone, delikatne, a jednak zdolne do wielkich nami臋tno艣ci. Budzi艂y oburzenie, czasem przera偶enie. 呕adna z nich nie nawi膮zywa艂a z 艂atwo艣ci膮 kontakt贸w z innymi kobietami.

Antonia by艂a pierwsz膮 kobiet膮, kt贸r膮 Raija mog艂a nazwa膰 swoj膮 przyjaci贸艂k膮. Toni膮 za艣, kt贸ra ju偶 od lat dar艂a koty ze wszystkimi kobietami w okolicy, zaprzy­ja藕ni艂a si臋 z Raij膮.

- Mo偶e chcia艂aby艣 p贸j艣膰 ze mn膮 na ta艅ce? Raija spojrza艂a na Antoni臋 zdziwiona.

- 呕eby mnie wzi臋li za dziewk臋? Jewgienij nigdy by mi tego nie darowa艂.

- A my艣lisz, 偶e w jakich okoliczno艣ciach mnie spo­tka艂?

Raija wola艂a o tym nie my艣le膰.

- Nie chc臋 si臋 miesza膰 w ten t艂um brudnych m臋偶­czyzn - powiedzia艂a z odraz膮 w g艂osie. - Czy to dzie艅 艣wi臋ty czy nie, to wi臋kszo艣膰 z nich i tak nie wie, co to porz膮dna k膮piel. 艢mierdz膮. Nie chc臋, 偶eby si臋 na mnie gapili. Nie chc臋, 偶eby mnie podszczypywali w t艂umie, bo nawet nie b臋d臋 wiedzia艂a, komu wymierzy膰 policzek...

Antonia si臋 roze艣mia艂a.

- Ale偶 z ciebie porz膮dnisia! Jak nie chcesz, to nie! Wiesz, co mi w艂a艣nie przysz艂o do g艂owy? Mo偶emy wzi膮膰 jeden z woz贸w i wyjecha膰 z miasta. Ty przecie偶 lubisz rozmy艣la膰 w spokoju i ciszy. Mo偶emy siedzie膰 tam so­bie przez ca艂膮 noc i s膮czy膰 ten 艣wietny, zagraniczny likierek Jewgienija. Pogadamy sobie, powyg艂upiamy si臋...

- Jewgienijowi potrzebny jest ten likier...

- On i tak za du偶o pije - spowa偶nia艂a Antonia. - Wi­dzia艂am go kiedy艣 w tym stanie. Wtedy pilnowa艂am go przez par臋 tygodni bez przerwy. Grozi艂, 偶e mnie zabije, ale nie dawa艂am za wygran膮. Nie 偶a艂uj臋 tego oczywi艣cie, ale w艣ciek艂abym si臋, gdyby ca艂y m贸j wysi艂ek poszed艂 na marne. Nie chc臋 patrze膰, jak on niszczy swoje zdrowie...

Raiji r贸wnie偶 nie podoba艂o si臋 to, 偶e Jewgienija ci膮­gnie do alkoholu. Rozmawia艂a z nim nawet na ten te­mat. Ale w jego spojrzeniu wyczyta艂a, 偶e je艣li pije, to nie ma w tym jego winy...

Kobiety ubra艂y si臋 ciep艂o. Antonia jak zwykle za艂o偶y­艂a spodnie, ale zabra艂a te偶 ca艂kiem now膮 sukienk臋, kt贸­r膮 uszy艂a jej Tatiana. Da艂a si臋 skusi膰 na sukienk臋 wtedy, gdy siostra szy艂a ubrania dla Raiji. Raija zastanawia艂a si臋, czy Toni膮 nie zabra艂a tego stroju ze sob膮, 偶eby zrobi膰 wra偶enie na Jewgieniju. Podejrzewa艂a bowiem, 偶e jej no­wa przyjaci贸艂ka nie ca艂kiem po偶egna艂a si臋 z nadziej膮...

Mimo mroku i ch艂odu miasto tchn臋艂o ciep艂em. M臋­ski 艣miech odbija艂 si臋 echem w cichych uliczkach, okna karczem by艂y roz艣wietlone. Wszyscy od艂o偶yli ro­bot臋 do poniedzia艂ku. M臋偶czy藕ni w臋drowali po gospo­dach, pili, ta艅czyli. A kobiety siedzia艂y w domach.

Porz膮dne kobiety.

Ten i 贸w wo艂a艂 co艣 do Antonii i Raiji, gdy jecha艂y ulicami. Dobrze, 偶e by艂y we dwie w taki wiecz贸r.

- 呕ycie jest dla m臋偶czyzn! - westchn臋艂a Antonia. - 艢miech jest dla m臋偶czyzn! Zastanawia艂a艣 si臋 kiedy艣 nad tym, Raiju? Co wiecz贸r dzi臋kuj臋 Bogu, 偶e nie je­stem porz膮dn膮 kobiet膮. Nie na wiele si臋 to zda i na pewno b臋d臋 si臋 sma偶y膰 w piekle przez ca艂膮 wieczno艣膰, ale uwa偶am, 偶e powinnam Mu powiedzie膰, 偶e jestem zadowolona z obrotu spraw.

- Sporo my艣lisz, Toniu! - Raija nie mog艂a si臋 po­wstrzyma膰 przed odrobin膮 z艂o艣liwo艣ci. - Wci膮偶 masz ochot臋 na Jewgienija, prawda?

Przez chwil臋 s艂ycha膰 by艂o tylko stukot ko艅skich ko­pyt.

- Nie wiem! Sama ju偶 nie wiem! Wcale nie z powodu r臋ki. Nie do wiary, 偶e tak 艣wietnie z tego wyszed艂, praw­da? W 偶yciu bym w to nie uwierzy艂a. My艣la艂am, 偶e umrze... Trudno pragn膮膰 jednego m臋偶czyzny przez d艂u偶­szy czas. Zdaje si臋, 偶e ja nie jestem do tego zdolna. A Jew­gienij prawie nie zauwa偶a, 偶e istniej臋. Nawet kiedy mnie obejmowa艂, nic to dla niego nie znaczy艂o. R贸wnie do­brze m贸g艂by obj膮膰 desk臋. Nie tego oczekuj臋 od m臋偶a.

- Tak m贸wi艂...

- Co takiego? - wykrzykn臋艂a zaskoczona Antonia. - Powiedzia艂 ci o nas? Nigdy bym si臋 tego po nim nie spodziewa艂a.

Dobrze, 偶e ju偶 wyjecha艂y艣my z miasta i nikt nas nie s艂yszy, pomy艣la艂a Raija. Toni膮 m贸wi tak g艂o艣no...

- C贸偶, to prawda. - Antonia nie zwyk艂a niczego owi­ja膰 w bawe艂n臋. - Natura nie藕le go obdarzy艂a, ale co z tego. Nic podobnego w 偶yciu mnie nie spotka艂o. 呕ad­na si艂a nie zdo艂a艂aby go podnieci膰. A niebo 艣wiadkiem, 偶e pr贸bowa艂am wszystkich sposob贸w!

Raija nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. Anto­nia by艂a taka bezpo艣rednia. Ona sama mog艂aby wpraw­dzie co艣 takiego pomy艣le膰, ale 偶eby m贸wi膰 g艂o艣no...

- Za to Oleg... - Antonia zagwizda艂a. - No c贸偶, gdy­bym tylko zechcia艂a...

- Ale nie wiesz, czy chcesz?

- Nie jest zbyt bystry. - Antonia nie zna艂a lito艣ci. - No i m贸g艂by si臋 nauczy膰 tego i owego o kobietach. Na przyk艂ad jak si臋 zachowa膰 pod ko艂dr膮... - Z grobow膮 min膮 zwierzy艂a si臋 Raiji: - Wydaje mu si臋, 偶e podnie­ca ci臋 do szale艅stwa, a tymczasem jest r贸wnie atrak­cyjny jak ta deska, kt贸r膮 Jewgienij m贸g艂by z powodze­niem trzyma膰 zamiast mnie.

- Nie mo偶esz mu tego powiedzie膰?

- 呕eby wystraszy膰 go na zawsze? Nie zrobi臋 tego, dop贸ki nie podejm臋 decyzji. Je艣li si臋 na niego zdecy­duj臋, to musz臋 nauczy膰 go co nieco, prawda?

Antonia, zaj臋ta rozmow膮, zbytnio popu艣ci艂a lejce. Zwierz臋ta jakby na to czeka艂y. Ruszy艂y z kopyta, pra­gn膮膰 skorzysta膰 ze swobody.

Antonia 艣ci膮gn臋艂a lejce, ale nie zdo艂a艂a opanowa膰 koni.

P臋dzi艂y coraz szybciej, a w贸z niebezpiecznie pod­skakiwa艂 i skrzypia艂.

Raija jedn膮 r臋k膮 obj臋艂a Antoni臋 w pasie, drug膮 za艣 chwyci艂a si臋 kraw臋dzi wozu.

W ciemno艣ci jeden z koni zboczy艂 nieco z drogi i je­go kopyta trafi艂y w pustk臋. Zsun膮艂 si臋 w d贸艂 po stro­mym brzegu rzeki, a drugi tu偶 za nim.

Raija poj臋艂a, co si臋 sta艂o, dopiero wtedy, kiedy i w贸z gwa艂townie stacza艂 si臋 po zboczu.

W ciemno艣ci rozleg艂o si臋 dzikie r偶enie koni, prze­kle艅stwa Antonii i jej w艂asny krzyk.

Raija wypad艂a z wozu. Lecia艂a w mrok, ch艂贸d i ni­co艣膰. Co艣 j膮 uderzy艂o w g艂ow臋.

I wszystko zamieni艂o si臋 w czer艅.

Antonia nie wypu艣ci艂a lejc贸w. Trzyma艂a je tak moc­no, 偶e a偶 paznokciami porani艂a sobie d艂onie.

W贸z przygni贸t艂 jednego konia, zabijaj膮c go na miej­sca Drugi pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰, bez powodzenia wal­cz膮c ze 艣niegiem, ci臋偶arem martwego towarzysza i wozu.

- Raija? Raiju, gdzie jeste艣 u diab艂a? Antonia zacz臋艂a szuka膰 przyjaci贸艂ki po omacku.

W tej chwili odda艂aby wszystko za jedn膮 latarni臋!

Ostro偶nie pochyli艂a si臋 do przodu i pr贸bowa艂a wy­patrzy膰 co艣 w mroku, pod szcz膮tkami wozu.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e w贸z straci艂 jedno ko艂o. Dyszel by艂 nadwer臋偶ony, m贸g艂 si臋 wi臋c z艂ama膰.

Antonia nie ucierpia艂a zbytnio, bo spad艂a na konia, a potem po prostu si臋 z niego ze艣lizgn臋艂a.

Ale co z Raij膮? Gdzie偶 ona mo偶e by膰?

Jewgienij nigdy jej nie wybaczy, je艣li Raiji przyda­rzy si臋 co艣 z艂ego.

Na niebie nie by艂o nawet ksi臋偶yca, wysoko po艂yski­wa艂y tylko jakie艣 dalekie gwiazdy. Czy ten przekl臋ty ksi臋偶yc nie m贸g艂by si臋 pojawi膰 przynajmniej tej nocy? Czy to takie wyg贸rowane 偶膮danie?

Antonia uspokaja艂a konia. Mia艂a n贸偶 w kieszeni kurt­ki, ale gdyby przeci臋艂a uprz膮偶 i wyswobodzi艂a zwierz臋, w贸z m贸g艂by run膮膰 do rzeki.

- Raiju, odezwij si臋, do cholery! Jewgienij mnie za­bije, je艣li co艣 ci si臋 sta艂o. Raiju!

Zdumiona Antonia zamruga艂a oczami.

Nagle zrobi艂o si臋 jasno.

Czy偶by zaczyna艂a traci膰 zmys艂y?

Zdziwiona unios艂a g艂ow臋. Niebo ponad ni膮 p艂on臋艂o kaskad膮 mro藕nych kolor贸w, rozb艂ys艂o pasmami lodo­watego 艣wiat艂a.

Zrobi艂o si臋 prawie tak jasno, jak w dzie艅.

Zorza polarna. Antonia nie pami臋ta艂a, by zorza po­larna pojawi艂a si臋 kiedy艣 tak niespodziewanie.

Jakby nad kt贸r膮艣 z nich czuwa艂 anio艂.

Nie s膮dzi艂a, by jakikolwiek anio艂 zada艂 sobie tyle trudu, by czuwa膰 nad ni膮.

Antonia w艣lizgn臋艂a si臋 pod w贸z, kt贸ry zacz膮艂 ju偶 nie­bezpiecznie trzeszcze膰. Ten przedziwny spektakl, w kt贸­rym gra艂a ca艂a natura, musia艂 mie膰 jaki艣 sens. Dziewczy­na nie widzia艂a 偶adnego innego wyt艂umaczenia.

Bez 艣wiat艂a zorzy polarnej nie znalaz艂aby przyja­ci贸艂ki, kt贸ra le偶a艂a za martwym koniem. Oderwane ko艂o uderzy艂o Raij臋 w g艂ow臋. Z rany za uchem s膮czy­艂a si臋 krew.

- Nie mo偶esz umrze膰! - krzycza艂a Antonia, czo艂­gaj膮c si臋 po 艣niegu. Z艂apa艂a Raij臋 za peleryn臋 i wydo­sta艂a j膮 spod wozu. - Nie mo偶esz umrze膰! W tym wszystkim musi by膰 jaki艣 sens! Kto艣 przecie偶 nad to­b膮 czuwa!

Antonia by艂a silna i zwinna. Odci膮gn臋艂a Raij臋 dalej.

A potem, brn膮c po kolana w 艣niegu, pod藕wign臋艂a Raij臋 i poci膮gn臋艂a j膮 w g贸r臋 po nadrzecznym zboczu. Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo to trwa艂o. Z wysi艂ku bola艂y j膮 wszystkie mi臋艣nie, ale przecie偶 musia艂a to zrobi膰. Wnios艂a rann膮 do po艂owy wzg贸rza i tam zatrzyma艂a si臋 na chwil臋, by troch臋 odpocz膮膰. Ostro偶nie po艂o偶y­艂a przyjaci贸艂k臋 na 艣niegu.

Musia艂a zej艣膰 na d贸艂 jeszcze raz, by uratowa膰 konia. Nie mog艂a go przecie偶 zostawi膰 na pastw臋 losu.

Przera偶one zwierz臋 r偶a艂o i miota艂o si臋.

Zorza polarna przygas艂a.

I ca艂kiem znikn臋艂a.

Antonia szarpa艂a si臋 z uprz臋偶膮. By pom贸c Raiji, po­trzebowa艂a r贸wnie偶 konia.

Pozw贸l mi uwolni膰 konia, dop贸ki widz臋 cokolwiek! prosi艂a tajemn膮 si艂臋, kt贸ra jej pomog艂a.

W贸z run膮艂 na martwe zwierz臋, gdy ocala艂y ko艅 wreszcie si臋 wypl膮ta艂 z uprz臋偶y. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e naj­pierw wyci膮gn臋艂am st膮d Raij臋, pomy艣la艂a Antonia.

Po wielu zach臋tach ze strony Antonii, dodatkowo przez ni膮 popychany, ko艅 wspi膮艂 si臋 na drog臋. Brzeg rzeki by艂 tu bardzo stromy, a sypki 艣nieg nie u艂atwia艂 zwierz臋ciu poruszania si臋.

Raija le偶a艂a tak, jak j膮 Antonia zostawi艂a. Toni膮 pa­nicznie ba艂a si臋 widoku krwi. Cho膰 nie posiada艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci, gdy rozb艂ys艂a zorza polarna, ucieszy­艂a si臋 r贸wnie偶 teraz, gdy po zorzy pozosta艂 tylko ma­le艅ki pasek 艣wiat艂a pomi臋dzy gwiazdami.

Antonia wola艂a nie patrze膰 na to wszystko.

Ko艅, cho膰 zaniepokojony, s艂ucha艂 swojej pani, kt贸­ra zajmowa艂a si臋 nim od 藕rebi臋cia. Kaza艂a mu sta膰 w miejscu, wi臋c sta艂. Wa艣ka doskonale wiedzia艂, do ko­go nale偶y i kogo powinien s艂ucha膰.

Antonia mog艂a zaj膮膰 si臋 Raij膮. Cho膰 przyjaci贸艂ka nie wa偶y艂a zbyt wiele, nie艂atwo by艂o j膮 unie艣膰. Toni膮 zacisn臋艂a mocno z臋by i wyt臋偶y艂a wszystkie si艂y, a偶 w oczach jej pociemnia艂o. Przez chwil臋 odpoczywa艂a, opar艂szy bezw艂adn膮 Raij臋 o siebie. Czu艂a jej ciep艂y od­dech w okolicy ucha i to doda艂o jej si艂.

Znacznie trudniej by艂o wsadzi膰 Raij臋 na konia. Do­k艂adniej m贸wi膮c, musia艂a przewiesi膰 przyjaci贸艂k臋 przez ko艅ski grzbiet niczym pusty worek. Potem usa­dowi艂a si臋 za Raij膮 i ruszy艂a ku domowi Jewgienija.

T臋 jazd臋 Antonia mia艂a zapami臋ta膰 na ca艂e 偶ycie.

Droga do domu Jewgienija wyda艂a jej si臋 strasznie d艂u­ga, a l臋k nie opuszcza艂 jej nawet na chwil臋.

Tyle razy t臋dy je藕dzi艂a dla rozrywki.

A teraz ta sama droga wyda艂a jej si臋 d艂uga jak ca艂e 偶ycie.

Gdy dotar艂a na miejsce, nie mia艂a czasu zajmowa膰 si臋 zwierz臋ciem. Poklepa艂a je tylko z wdzi臋czno艣ci膮 po grzbiecie i pochwali艂a.

Przede wszystkim musia艂a si臋 zaj膮膰 Raij膮.

Zaabsorbowana zdejmowaniem nieprzytomnej przyjaci贸艂ki z ko艅skiego grzbietu, nawet nie zauwa偶y­艂a, 偶e w domu Jewgienija pali si臋 lampa. Nie spostrze­g艂a 艣wie偶ych 艣lad贸w na 艣niegu i nie us艂ysza艂a r偶enia koni, kt贸re ju偶 sta艂y w stajni.

Cholera, pomy艣la艂a sobie. Kiedy raz na jaki艣 czas rzeczywi艣cie przyda艂by si臋 m臋偶czyzna, to oczywi艣cie nie ma go na podor臋dziu. Ku swemu zaskoczeniu us艂y­sza艂a wtedy g艂os Jewgienija.

- A gdzie偶 to mi艂e panie by艂y? - G艂os Jewgienija brzmia艂 niemal pogardliwie, ale Antonia wybaczy艂a mu natychmiast.

- Wielkie nieba! Nigdy tak si臋 nie ucieszy艂am na tw贸j widok!

Jewgienij wyszed艂 z o艣wietlonego domu, wi臋c jego oczy musia艂y si臋 przyzwyczai膰 do ciemno艣ci.

- Co si臋 dzieje z Raij膮? - zapyta艂 ostro. - Czy偶by­艣cie jecha艂y na jednym koniu?

Antonia dowlok艂a Raij臋 do Jewgienija i opar艂a o je­go zdrowe rami臋.

- Wyjecha艂y艣my wozem - powiedzia艂a z nieszcz臋艣liw膮 min膮. - Ale w贸z wylecia艂 z drogi i nie wiem, co si臋 sta艂o z Raij膮. Ma ran臋 na g艂owie. I bardzo krwawi. Boj臋 si臋, Jewgienij. Zabierz j膮 do domu! Boj臋 si臋, nie s艂yszysz?! Nic si臋 jej nie mo偶e sta膰! Tak bardzo j膮 lubi臋, do cholery!

Antonia, poci膮gaj膮c nosem, pomog艂a mu wnie艣膰 Ra­ij臋 do domu.

- Ja te偶 j膮 lubi臋. - Jewgienij stara艂 si臋 nie my艣le膰 zbyt wiele, wiedzia艂, 偶e powinien przede wszystkim dzia艂a膰. - Do mojego pokoju!

Antonia posz艂a przodem, 偶eby otworzy膰 drzwi. Wie­dzia艂a r贸wnie dobrze jak Jewgienij, 偶e on i Raija nie 艣pi膮 we wsp贸lnym 艂贸偶ku. Od kiedy kapitan wyzdrowia艂 i nie potrzebowa艂 opieki noc膮, mieli osobne pokoje.

Ale skoro Jewgienij chcia艂 j膮 tam mie膰, Antonia si臋 nie sprzeciwia艂a.

Zrozumia艂a tylko, 偶e mo偶e porzuci膰 wszelkie na­dzieje, jakie wi膮za艂a z nim jako m臋偶czyzn膮.

Jewgienij obchodzi艂 si臋 z Raij膮 tak, jakby by艂a zro­biona z najpi臋kniejszej i najbardziej kruchej porcela­ny. Antonia pomog艂a mu u艂o偶y膰 rann膮 na 艂贸偶ku, ale nie pozwoli艂 jej nawet dotkn膮膰 but贸w ani peleryny Ra­iji. Zaj膮艂 si臋 tym sam.

Ka偶dy jego ruch by艂 pieszczot膮.

Antonia nie pami臋ta艂a, by dotyka艂 jej kiedykolwiek w taki spos贸b. Nawet w czasach, gdy mia艂 jeszcze dwie czu艂e d艂onie.

W drzwiach pojawi艂 si臋 Oleg. Antonia zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋. Potrzebowa艂a kogo艣. Potrzebowa艂a skry膰 si臋 w czyich艣 ramionach.

- Wody - zakomenderowa艂 Jewgienij. Ostro偶nie bada艂 ran臋 na g艂owie Raiji. Antonia posz艂a do kuchni.

- Spora rana - powiedzia艂, gdy ju偶 stan臋艂a przed nim z kubkiem letniej wody.

Delikatnie przemy艂 ran臋. Star艂 krew, kt贸ra wygl膮da­艂a tak gro藕nie w 艣wietle zorzy polarnej.

- To by艂 powa偶ny wypadek. Toni zrobi艂o si臋 s艂abo.

- To wszystko moja wina! Nie uwa偶a艂am, jak nale­偶a艂o. Powinnam by艂a wzi膮膰 sanie...

- Rana nie jest zbyt g艂臋boka. A g艂owa zawsze bar­dzo krwawi.

Jewgienij obr贸ci艂 si臋 na chwil臋 i spojrza艂 w twarz rozdzieranej wyrzutami sumienia Antonii.

- To nie twoja wina. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odsta­nie. Wszystko b臋dzie dobrze. Przywioz艂a艣 j膮 stamt膮d, prawda? Teraz si臋 ni膮 zaopiekujemy. Nied艂ugo zn贸w b臋dzie t膮 sam膮 Raij膮.

Antonia bardzo pragn臋艂a w to uwierzy膰.

- Pomog艂a nam zorza polarna - powiedzia艂a z prze­konaniem. - Rozb艂ys艂a tu偶 nad nami dok艂adnie wtedy, gdy tak bardzo potrzebowa艂am 艣wiat艂a, 偶eby odnale藕膰 Raij臋. Tu偶 nad naszymi g艂owami. Zrobi艂o si臋 jasno jak za dnia. A gdy ju偶 wynios艂am j膮 w bezpieczne miejsce i mia艂am zamiar uwolni膰 konia, zorza zgas艂a. Nic r贸w­nie dziwnego nie przydarzy艂o mi si臋 nigdy w 偶yciu. Jakby natura stan臋艂a po naszej stronie.

Jewgienij i Oleg wymienili spojrzenia. Nie oczeki­wali tego rodzaju s艂贸w od Antonii. Dowodzi艂o to naj­dobitniej, 偶e wszystkie kobiety s膮 w gruncie rzeczy ta­kie same, nawet te, kt贸re chodz膮 w m臋skim ubraniu i kln膮 jak dziesi臋ciu marynarzy razem wzi臋tych.

Jewgienij 艂agodnym ruchem odgarn膮艂 ciemne w艂osy ze zranionego miejsca na g艂owie Raiji. Na jego ustach igra艂 u艣miech. Palce mu dr偶a艂y, gdy delikatnie muska艂 twarz nieprzytomnej. Dotyka艂 jej tak, jakby by艂a 艣wi臋ta.

Toni膮 wstrzyma艂a oddech. Czu艂a, 偶e nie ma prawa sta膰 tu i patrze膰 na nich oboje. Nie potrafi艂a jednak wyj艣膰.

Gdyby nawet mia艂a jeszcze w sobie resztki nadziei na mi艂o艣膰 Jewgienija, to teraz straci艂aby j膮 zupe艂nie.

Niebiosa 艣wiadkiem, 偶e sama patrzy艂a w oczy bardzo wielu m臋偶czyzn, patrzy艂a r贸wnie偶 w oczy Jewgienija. Nigdy jednak nie widzia艂a w nich takiego uwielbienia, takiego bezgranicznego oddania, jakie malowa艂o si臋 w jego oczach w tej chwili.

I nie ona by艂a jego przedmiotem.

Raija.

- Wyzdrowiejesz, m贸j aniele - powiedzia艂. Z naci­skiem. Jakby chcia艂 zaczarowa膰 rzeczywisto艣膰.

- Ch臋tnie przy niej posiedz臋. - Antonia czu艂a, 偶e musi co艣 zrobi膰, naprawi膰 jako艣 w艂asn膮 lekkomy艣l­no艣膰. Niezale偶nie od tego, co m贸wi艂 Jewgienij, wie­dzia艂a, 偶e to wszystko jej wina.

Ale on nie przyj膮艂 jej pomocy.

- Przyjechali艣my wiele godzin temu, Toniu. Jeste­艣my wypocz臋ci. Zajmij si臋 koniem i sama odetchnij. Ja posiedz臋 przy Raiji.

- Wezwiemy Schwarzberga? Jewgienij si臋 zawaha艂.

- Je艣li si臋 nie obudzi tej nocy - powiedzia艂 po chwi­li. - S膮dz臋, 偶e dojdzie do siebie. My艣l臋, 偶e poradz臋 so­bie z tym nie gorzej ni偶 lekarz.

Antonia d艂ugo patrzy艂a na przyjaciela. Jego twarz by艂a jej tak droga. I na zawsze taka pozostanie. Odczu­wa艂a b贸l na my艣l, 偶e to nie jej d艂onie b臋d膮 pie艣ci膰 t臋 wyrazist膮, mocn膮 twarz. Jego usta nigdy nie wyznaj膮 jej mi艂o艣ci.

Czu艂a si臋 tak, jakby zbiera艂a r贸偶e. Ich 艂odygi jednak maj膮 kolce. 艢wiadomo艣膰, 偶e bezpowrotnie utraci艂a Jewgienija, by艂a jak kolec, kt贸ry utkwi艂 g艂臋boko w jej palcu. Ale Toni膮 zdo艂a go wyrwa膰.

- Nie pozwoli艂by艣 nikomu innemu nad ni膮 czuwa膰, prawda? - zapyta艂a, wiedz膮c dobrze, jak膮 odpowied藕 us艂yszy.

- Nie. Ona r贸wnie偶 przy mnie czuwa艂a, gdy tego po­trzebowa艂em. A przecie偶 nie 偶ywi do mnie tego rodza­ju uczucia. Dla niej jestem tylko przyjacielem. A ona dla mnie ca艂ym 偶yciem. Jak偶e m贸g艂bym nie czuwa膰 nad ni膮?

- Jeste艣 nie tylko przyjacielem Raiji - rzek艂a Anto­nia bardzo powa偶nie. - Jeste艣 jej najlepszym przyjacie­lem. A to bardzo du偶a r贸偶nica, Jewgienij. Nie zapomi­naj o tym.

U艣miechn膮艂 si臋 ze smutkiem.

- Ale r贸偶nica nie jest taka wielka, jak bym sobie te­go 偶yczy艂. Tyle pragn膮艂bym jej ofiarowa膰. Ale ona te­go nie chce. Tonie we w艂asnej przesz艂o艣ci. A ja nie mo­g臋 rywalizowa膰 z duchami.

- Przesz艂o艣膰 to co艣 wi臋cej ni偶 duchy. - Antonia po­patrzy艂a na Raij臋. - Raija zrozumie to pewnego dnia, Jewgienij. I ty przy niej wtedy b臋dziesz.

Jewgienij mia艂 nadziej臋, 偶e Toni膮 si臋 nie myli. Wie­dzia艂 jednak, 偶e przesz艂o艣膰 jest wci膮偶 dla Raiji przera­偶aj膮co 偶ywa.

14

Antonia odprowadzi艂a Wa艣k臋 do stajni, gdzie sta艂y ju偶 inne konie, i nakarmi艂a go, po czym wr贸ci艂a po ci­chu do domu.

Oleg rozpali艂 ogie艅 we wszystkich piecach: w kuch­ni, w najwi臋kszym pokoju i w sypialni.

Teraz siedzia艂 przy piecu kuchennym ze szklank膮 w d艂oniach.

- Mnie te偶 dobrze zrobi odrobina rumu. - Antonia rzuci艂a kurtk臋 i czapk臋 na oparcie krzes艂a.

Oleg skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 sto艂u, na kt贸rym sta艂a opr贸偶niona do po艂owy butelka. M臋偶czy藕ni najwyra藕­niej wypili ju偶 wcze艣niej po kieliszeczku.

- Jak wam posz艂o w Onedze?

Antonia przysun臋艂a swoje krzes艂o bli偶ej ognia. I bli­偶ej Olega.

- Dobrze. Mamy zam贸wienia na pewien czas. Zn贸w wyp艂ywam na morze. Jewgienij nie chce.

- Pami臋tasz, by kiedy艣 tak si臋 zachowywa艂? - zapy­ta艂a Antonia.

Oleg opr贸偶ni艂 swoj膮 szklaneczk臋 i nape艂ni艂 j膮 na no­wo. Antonia si臋gn臋艂a po butelk臋.

- Nie. To przera偶aj膮ce, prawda? Zastanawiam si臋, czy on b臋dzie umia艂 tak 偶y膰... Znie艣膰 to, 偶e ona go nie kocha.

- Nie b膮d藕 taki pewien. Kto wie...

- Wiedzia艂a艣 o tym, 偶e ona mia艂a wyj艣膰 za Aleksieja? - Oleg popatrzy艂 na Tonie. - K艂贸cili si臋 o ni膮, kie­dy Aleksiej tak tragicznie umar艂. Jewgienij twierdzi, 偶e w贸wczas traktowa艂 j膮 jak siostr臋, ale ja wiem swoje. Antonia s艂ysza艂a o tym po raz pierwszy.

- A wi臋c zna j膮 od tak dawna? - szepn臋艂a. - Nie mia­艂am o tym poj臋cia. Szkoda, 偶e nie mog臋 rzuci膰 na ni膮 czaru. 呕eby spojrza艂a na niego...

- ... tak jak ty? - doko艅czy艂 za ni膮 Oleg, unosz膮c jed­n膮 brew.

- Tak - potwierdzi艂a Antonia i nie umkn臋艂a spojrze­niem. - Tak jak ja na niego patrz臋. Ale przejdzie mi to. Jestem zupe艂nie inna ni偶 Jewgienij. Wkr贸tce zostanie tylko s艂odko - gorzkie wspomnienie. Ja nie jestem z na­tury taka powa偶na. My艣la艂am, 偶e o tym wiesz, Oleg.

- Mo偶e wtedy zechcesz porozmawia膰 ze mn膮? - za­pyta艂. - Teraz nie jeste艣 w stanie.

- Mo偶e - u艣miechn臋艂a si臋 Toni膮. - Je艣li zechcesz cze­ka膰 tak d艂ugo. Wydaje mi si臋, 偶e si臋 po偶egna艂am z Jew­gienijem. I nie jeste艣 mi niemi艂y. Zauwa偶y艂e艣 to, praw­da? Chyba mo偶emy ju偶 teraz porozmawia膰 o naszej przysz艂o艣ci.

- Moim zdaniem jeszcze si臋 z nim nie po偶egna艂a艣. Mnie nie chodzi o jedn膮 noc, Antonia. - Oleg m贸wi艂 bardzo powa偶nie. - Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, mo­偶e ju偶 nast臋pnej jesieni b臋dziemy mogli kupi膰 inn膮 szkut臋. Jako kapitan statku handlowego, jako jego wsp贸艂w艂a艣ciciel, b臋d臋 chyba nie藕le zarabia艂. B臋d臋 zara­bia艂 tak dobrze, 偶e mo偶e powr贸c臋 do plan贸w, kt贸re na razie od siebie odsuwa艂em. 呕eby kupi膰 dom. 呕eby mie膰 w nim kogo艣...

- W takim razie nie powiniene艣 rozmawia膰 z dziew­czyn膮, kt贸r膮 zna p贸l Archangielska. - Antonia spu艣ci艂a wzrok i mia艂a ochot臋 utopi膰 si臋 w z艂otym p艂ynie. - Powiniene艣 rozejrze膰 si臋 w艣r贸d pi臋knych dziewcz膮t, kt贸re haftuj膮 swoj膮 wypraw臋 i wiedz膮, jak dba膰 o dom, dzieci i m臋偶a.

- 呕adnej z nich nie lubi臋 - powiedzia艂 spokojnie. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e ta, kt贸ra mi si臋 najbardziej podoba, zawsze by艂a troch臋 zwariowana. My艣la艂em, 偶e zdo艂am j膮 poskro­mi膰. Ale nie s膮dz臋, by mi si臋 uda艂o. I zacz膮艂em marzy膰 o niej takiej, jaka jest. Nigdy nie przepada艂em za hafto­wan膮 po艣ciel膮. To strata czasu.

Antonia westchn臋艂a:

- A ja mia艂am ze sob膮 pi臋kn膮 sukni臋. Jedyn膮, jak膮 posiadam. Chcia艂am by膰 dla was pi臋kna. Ale suknia le­偶y teraz pod roztrzaskanym wozem...

- Pojad臋 tam, gdy zacznie 艣wita膰 - obieca艂 Oleg. - Znaj­d臋 j膮 dla ciebie. Ale musisz mi obieca膰, 偶e j膮 za艂o偶ysz.

- Oczywi艣cie.

- Toni膮 w sukience! Za 偶adne skarby nie chcia艂bym tego przegapi膰. - Oleg wskaza艂 g艂ow膮 drzwi stoj膮ce otworem. - On b臋dzie tam czuwa艂 niezale偶nie od te­go, co zrobimy?

- Tak. Proponowa艂am, 偶e posiedz臋 przy niej, ale nie pozwoli艂 mi. On j膮 tak kocha.

- On j膮 uwielbia!

- Ch臋tnie posz艂abym spa膰. - Antonia by艂a napraw­d臋 wyczerpana. - Taka jestem zm臋czona i tak si臋 boj臋 samotno艣ci. Przytulisz mnie, Oleg? Pozwolisz mi spa膰 z tob膮 i przytulisz mnie?

- Oczywi艣cie - powiedzia艂 i roz艂o偶y艂 pod piecem 艂a­w臋, na kt贸rej zmie艣cili si臋 oboje.

Antonia przylgn臋艂a mocno do Olega, zwin臋艂a w k艂臋­bek i zasn臋艂a z westchnieniem.

Jewgienij natomiast nie zasn膮艂. Jak偶e by m贸g艂? Usi­艂owa艂 zachowa膰 spok贸j i pewno艣膰 siebie w obecno艣ci Antonii.

Gdyby偶 jednak Toni膮 wiedzia艂a!

Gdyby ujrza艂a d艂awi膮cy kamie艅, kt贸ry dusi艂 go od 艣rodka. Gdyby poczu艂a, jaki jest zimny i jak nieustan­nie ro艣nie.

Jewgienij bal si臋 tak samo jak Antonia. Nie mog膮 te­raz straci膰 Raiji. Teraz, gdy on wreszcie zn贸w stan膮艂 na nogi. Gdy si臋 przekona艂, 偶e jego 偶ycie nie jest jeszcze stracone. Gdy zn贸w zacz膮艂 czu膰 si臋 jak m臋偶czyzna.

Uda si臋, uda si臋 jeszcze raz wspi膮膰 na szczyt. Tym razem nie jest sam. Oleg b臋dzie o to walczy艂 z r贸wn膮 zaci臋to艣ci膮.

Potrzeba tylko troch臋 czasu. By odbudowa膰 w so­bie odwag臋. By sta膰 si臋 dla Raiji kim艣, bez kogo nie mo偶e si臋 obej艣膰.

Nie mo偶e jej teraz straci膰!

Antonia wspomina艂a co艣 o zorzy polarnej. Raija za­wsze kocha艂a to 艣wiat艂o. Dzia艂a艂o na ni膮 w przedziw­ny spos贸b. Nie, nie wolno mu o tym my艣le膰, je艣li nie chce oszale膰.

Jewgienij zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i zas艂oni艂 malut­kie okienko. Nie chcia艂 nic widzie膰. Nie chcia艂 patrze膰 ani na gwiazdy, ani na zorz臋 polarn膮.

Dorzuci艂 par臋 drew do ognia. 鈥濿 pokoju sta艂 kaflo­wy piec, kt贸ry Jewgienij kupi艂 kiedy艣 od Niemca. 脫w Niemiec wiele podr贸偶owa艂 i cz臋sto zagl膮da艂 do Archangielska, zanim car uczyni艂 Sankt Petersburg naj­wi臋kszym rosyjskim portem.

Sko艅czy艂y si臋 czasy, gdy w mie艣cie Jewgienija roi艂o si臋 od cudzoziemc贸w. Jewgienij kocha艂 pi臋kne przedmioty. Zw艂aszcza te, kt贸re mia艂y dusz臋. Nie kupowa艂 byle czego, kieruj膮c si臋 tylko wygl膮dem danej rzeczy.

Ka偶da rzecz, kt贸r膮 posiada艂, mia艂a swoj膮 histori臋. I podw贸jn膮 warto艣膰: opr贸cz ceny liczy艂a si臋 te偶 histo­ria zwi膮zana z tym przedmiotem.

Umeblowa艂 dom nader oszcz臋dnie. Antonia, kt贸ra na przek贸r swemu ascetycznemu stylowi ubierania si臋 uwielbia艂a otacza膰 si臋 tysi膮cem drobiazg贸w, nazywa艂a ten dom nag膮 kryj贸wk膮.

Nigdy nie lubi艂a pokoju Jewgienija, ale jego w艂a艣ci­ciel wiedzia艂 doskonale, 偶e ten pok贸j to w gruncie rze­czy on sam.

艁贸偶ko z pomalowanego na z艂oty kolor drewna przy­jecha艂o z zachodniej Europy. Mia艂o pi臋knie rze藕bione nogi, cho膰 ca艂a reszta by艂a utrzymana w prostym stylu.

Zam贸wi艂 je niegdy艣 pewien kupiec z Archangielska. O偶eni艂 si臋 z m艂od膮 i pi臋kn膮 dziewczyn膮 i chcia艂 jej po­kaza膰, 偶e zna si臋 na smaczkach z wielkiego 艣wiata.

Kupiec przeni贸s艂 si臋 niestety na tamten 艣wiat, nim 艂贸偶ko zdo艂a艂o dotrze膰 do miejsca przeznaczenia. A m艂o­da i zadowolona wdowa za nic w 艣wiecie nie pozwoli­艂aby wnie艣膰 tak niegustownego mebla do swego domu.

Jewgienijowi spodoba艂a si臋 ta historyjka. Potem za艣 przypad艂o mu do gustu samo 艂贸偶ko i dlatego je kupi艂.

W pokoju sta艂y jeszcze dwie skrzynie na ubrania. Jedna zrobiona z dziwnego drewna, kt贸re odstrasza­艂o mole. Pochodzi艂a z Dalekiego Wschodu i, rzecz ja­sna, dotar艂a tu, na dalek膮 p贸艂noc, drog膮 morsk膮. Zdo­bi艂y j膮 sceny z 偶ycia na wschodzie, wyrze藕bione w ciemnym drewnie. Przedstawia艂y pracuj膮cych w polu, zgrabnych ludzi o egzotycznych rysach. Pta­ki z d艂ugimi dziobami i cienkimi, d艂ugimi szyjami.

Drzewa, kt贸rych Jewgienij nie potrafi艂 nawet sobie wyobrazi膰...

Z t膮 skrzyni膮 nie wi膮za艂a si臋 偶adna historia. Jewgie­nij wymy艣la艂 jednak niezliczone opowie艣ci o ludziach na niej przedstawionych.

Druga skrzynia pochodzi艂a z posagu jego matki. Zrobiono j膮 w Wielikim Ustiugu, mie艣cie znanym z wyrobu pi臋knych przedmiot贸w z drewna. W skrzy­ni spoczywa艂o wci膮偶 mn贸stwo rzeczy, kt贸re matka Jewgienija uszy艂a w艂asnor臋cznie, gdy by艂a m艂od膮 dziewczyn膮. Na malowanych obrazkach, kt贸re zdobi­艂y ten sprz臋t, przedstawieni byli Rosjanie. Matczyna skrzynia by艂a najdro偶sza sercu Jewgienija.

Fotel kupi艂 swego czasu na aukcji. Jeden z miejscowych bogaczy nadepn膮艂 kiedy艣 na odcisk swoim s膮siadom, ci za艣 postarali si臋, by go zrujnowa膰. Fotel sta艂 niegdy艣 w do­mu tego cz艂owieka przed kominkiem. Jewgienij pami臋ta艂 do tej pory poczucie triumfu, z jakim przebi艂 najwy偶sz膮 ofert臋 podczas aukcji. On, prosty ch艂opak, mia艂 siedzie膰 sobie r贸wnie wygodnie jak wielki pan.

I to ju偶 ca艂e umeblowanie pokoju. Bardzo proste. Jak i on sam. Tylko zas艂ony wnosi艂y do tej sypialni odrobin臋 luksusu. Jewgienij potrzebowa艂 od czasu do czasu odgrodzi膰 si臋 od 艣wiata. Uszy艂a mu je siostra An­tonii z resztek materia艂u po jakiej艣 sukni. A jej suknie nosi艂y najelegantsze panie w mie艣cie.

Jewgienija bawi艂a r贸wnie偶 ta historia.

G艂osy Olega i Antonii ucich艂y czas jaki艣 temu. Jew­gienij odrzuci艂 grzywk臋 z czo艂a. Pragn膮艂 szczerze, by Antonia czym pr臋dzej otrz膮sn臋艂a si臋 z m艂odzie艅czego zadurzenia. Czu艂 bowiem, 偶e przyt艂aczaj膮 go jej uczu­cia, gdy偶 sam nie mia艂 jej nic do zaofiarowania.

Nawet sama my艣l o tej sytuacji przysparza艂a mu cierpienia.

Jewgienij z niech臋ci膮 u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przecie偶 Raija mo偶e odczuwa膰 dok艂adnie to samo wzgl臋dem niego.

Jednak Antonia by艂a w zupe艂nie innej sytuacji. Oleg kocha艂 j膮 tak bezgranicznie. Tyle tylko, 偶e parali偶owa­艂a go duma. M贸g艂by j膮 mie膰, ale nie chcia艂, dop贸ki sta­wia艂a go na drugim miejscu.

Dobry Bo偶e, dlaczego 偶ycie musi by膰 tak zagmatwane!

Raija poruszy艂a si臋 na 艂贸偶ku. Dotkn臋艂a r臋k膮 twarzy, potem po艂o偶y艂a d艂o艅 na poduszce....

Serce Jewgienija zatrzyma艂o si臋 na par臋 sekund. Jej policzki zarumieni艂y si臋 chyba odrobin臋? By艂a tak strasznie blada. Blada jak... Nie, tylko nie to.

Czy jej tak偶e przychodzi艂y do g艂owy takie my艣li, gdy on le偶a艂 nieprzytomny? Nigdy mu nie opowiada­艂a o tym, co jej wtedy w duszy gra艂o.

Jewgienij uzmys艂owi艂 sobie, 偶e chcia艂by to us艂ysze膰. Raija musi mu to opowiedzie膰!

Usadowi艂 si臋 najwygodniej jak si臋 da艂o na kraw臋dzi fotela. Z wielkim uczuciem uj膮艂 male艅k膮 d艂o艅 rannej sw膮 wielk膮 r臋k膮. Gdy tak le偶a艂a, trudno by艂o sobie na­wet wyobrazi膰, jaka si艂a kryje si臋 w jej drobnych d艂o­niach. To one trzyma艂y przecie偶 jego serce. Ba艂 si臋 ogromnie, 偶e Raija zechce odrzuci膰 ten ci臋偶ar.

- Musisz do nas wr贸ci膰, Raiju - powiedzia艂 stanow­czym g艂osem. Cisza dzia艂a艂a mu na nerwy. - Musisz na­pe艂ni膰 ten dom 偶yciem, tak jak tylko ty potrafisz. Mu­sisz nape艂ni膰 go swoim 艣miechem. Ukry膰 mn贸stwo u艣miech贸w w ka偶dym k膮cie. Niechaj twoje r臋ce dotkn膮 wszystkiego, co jest drogie mojemu sercu. Niech twoja stopa mu艣nie ka偶d膮 desk臋... A je艣li, mimo wszystkiego, co dla ciebie uczyni臋, zechcesz mnie opu艣ci膰 i wr贸ci膰 do tego, co zostawi艂a艣 w tamtym 艣wiecie, zostan膮 mi przynajmniej wspomnienia. B臋d臋 wiedzia艂, 偶e dotkn臋­艂a艣 tu ka偶dej rzeczy. B臋d臋 wspomina艂 tw贸j 艣miech d藕wi臋cz膮cy mi臋dzy 艣cianami... Ale nie mo偶esz odjecha膰! Nie mo偶esz! Moje 偶ycie b臋dzie puste bez ciebie. Tak niewiele mia艂em, dop贸ki ci臋 nie odnalaz艂em i nie przy­wioz艂em tutaj. Wydawa艂o mi si臋, 偶e jestem najubo偶­szym cz艂owiekiem na ziemi. Teraz mam jeszcze mniej. Przesta艂em nawet by膰 dobr膮 parti膮. Ci, kt贸rzy posiada­j膮 troszeczk臋 wi臋cej, przestali mi si臋 k艂ania膰. Kobiety ju偶 o mnie nie marz膮. M臋偶czyzna, kt贸remu zosta艂o tyl­ko lewe rami臋, nie jest dla nich wiele wart... A zreszt膮 ja i tak nie chc臋 偶adnej z nich. To nie ma znaczenia. Ro­zumiem teraz, co czu艂 Aleksiej. Rozumiem, co go z偶e­ra艂o od 艣rodka. Rozumiem, 偶e marzenie o drugim cz艂o­wieku mo偶e tak bardzo op臋ta膰. Wiem ju偶, dlaczego nie potrafi艂 偶y膰 bez ciebie... Je艣li on naprawd臋 s膮dzi艂, 偶e co艣 nas 艂膮czy, to 艣wietnie rozumiem, 偶e nie potrafi艂by r贸w­nie偶 偶y膰 z tob膮. Nie mia艂 innego wyj艣cia...

Musia艂 zaczerpn膮膰 troch臋 powietrza, ale nie wypu­艣ci艂 jej d艂oni.

- Siedz臋 tu i gadam, a ty mnie nie s艂yszysz. Na Bo­ga, Raiju, otw贸rz oczy! Powiedz cokolwiek!

Czy sprawi艂a to jego modlitwa? Czy sta艂o艣膰 jego pragnie艅?

Czy偶by uda艂o mu si臋 poruszy膰 w niej co艣, czego ina­czej poruszy膰 nie mo偶na by艂o?

Raija otworzy艂a oczy. Wcale nie tak ostro偶nie i nie­ch臋tnie jak w贸wczas, gdy wita艂a nowy dzie艅.

Po prostu otworzy艂a oczy.

Br膮zowe, czyste oczy patrzy艂y na Jewgienija. Raija zamruga艂a. U艣miechn臋艂a si臋 nieznaczne.

- Jewgienij? - zapyta艂a, jakby zdziwi艂a j膮 jego obec­no艣膰. - Dlaczego, do cholery, tak bardzo mnie boli g艂o­wa, Jewgienij?

Uca艂owa艂 jej d艂o艅. Bogu dzi臋kowa艂, 偶e si臋 do niego ode­zwa艂a. Cho膰 Bogu nie spodoba艂y si臋 zapewne jej s艂owa.

- Jewgienij! Tylko nie kr臋膰! Co si臋 sta艂o? Nie powi­niene艣 by膰 w Onedze? Gdzie jest Antonia?

Raija usi艂owa艂a usi膮艣膰, ale w贸wczas co艣 zahucza艂o jej w uszach tak, jakby g艂owa mia艂a si臋 za chwil臋 roz­pa艣膰 na kawa艂ki.

Musia艂a prze艂kn膮膰 艣lin臋, 偶eby nie zwymiotowa膰, i grzecznie po艂o偶y艂a si臋 z powrotem.

- Niewiele brakowa艂o, a wyl膮dowa艂yby艣cie w Dwinie - wyja艣ni艂 jej. - Ko艅 zboczy艂 z drogi. Tylko g艂upie baby mog膮 wybra膰 si臋 w kompletnych ciemno艣ciach na tak膮 wycieczk臋! Ty i Antonia razem stajecie si臋 wprost niemo偶liwe!

Raija stara艂a si臋 my艣le膰, ale w g艂owie strasznie si臋 jej kr臋ci艂o, szumia艂o i stuka艂o. Mia艂a poczucie, 偶e jej czaszka jest trzykrotnie wi臋ksza ni偶 zazwyczaj.

- Mia艂y艣my zamiar opr贸偶ni膰 twoj膮 buteleczk臋 likie­ru - u艣miechn臋艂a si臋 z wysi艂kiem. - Mi艂o by艂o wyjecha膰 z Archangielska. M臋偶czy藕ni wykrzykiwali jakie艣 pa­skudne rzeczy za nami...

- Nie pami臋tasz wypadku?

- Pami臋tam 艣wiat艂o... - Raija zapatrzy艂a si臋 w dal, jakby widzia艂a przez 艣cian臋. Spojrzenie jej pow臋dro­wa艂o w sfer臋, do kt贸rej on nie mia艂 dost臋pu. - Ale to chyba niemo偶liwe, prawda? Na niebie nie 艣wieci艂 na­wet ksi臋偶yc. Wydawa艂o mi si臋, 偶e niebo jest takie dziwne. 呕e gwiazdy s膮 dziwne. Dlaczego tak mi si臋 wyda­wa艂o, Jewgienij? Gwiazdy to gwiazdy, prawda?

Rosjanin nie odpowiedzia艂.

Czy偶by pami臋ta艂a zorz臋 polarn膮?

Dlaczego zrobi艂o mu si臋 tak ch艂odno? Przecie偶 to nie ma 偶adnego szczeg贸lnego znaczenia.

Po prostu pojawi艂a si臋 w贸wczas zorza. Jewgienij po­dobnie jak Raija uwa偶a艂, 偶e to pi臋kne zjawisko. Ale nic jej o tym nie powiedzia艂.

- A Antonia? - zapyta艂a Raija.

- Jest bardzo nieszcz臋艣liwa. M贸wi, 偶e to jej wina. My艣l臋 jednak, 偶e ju偶 艣pi. Od pewnego czasu, nie s艂y­sza艂em ani jej, ani Olega.

- Jak wam posz艂o w Onedze? - Raija zada艂a to py­tanie, a dopiero potem zastanowi艂a si臋, sk膮d wiedzia­艂a, 偶e on tam by艂.

- Dobrze. Zdobyli艣my zam贸wienia. Oleg tam po­p艂ynie.

Raija zamruga艂a.

Wiedzia艂a, o czym on m贸wi. Ale nie pami臋ta艂a nic, dop贸ki jej o tym nie powiedzia艂.

Tak dziwnie bola艂a j膮 g艂owa.

Wszystkie my艣li zdawa艂y si臋 takie nowe. Wszystko, co jej si臋 zjawia艂o, gdy zamkn臋艂a oczy, by艂o takie 艣wie偶e.

Ka偶da my艣l sprawia艂a jej zreszt膮 tyle b贸lu.

- Czy uderzy艂am w co艣 g艂ow膮? - Obmacawszy sw膮 czaszk臋, znalaz艂a ran臋. A wi臋c to ona tak j膮 sw臋dzi.

- Ko艂o - wyja艣ni艂 Jewgienij. - Ko艂o wozu uderzy艂o ci臋 w g艂ow臋. Odpad艂o i polecia艂o w g贸r臋. Rano pojad臋 na miejsce wypadku razem z Olegiem. Zobaczymy w贸wczas dok艂adnie, co si臋 sta艂o.

- Co ze zwierz臋tami?

- Jeden z koni zgin膮艂. Antonia twierdzi, 偶e na miejscu. Raija odetchn臋艂a z ulg膮. Nie mog艂a patrze膰 na cier­pienie zwierz膮t.

Wiedzia艂a o tym, cho膰 nie mog艂a sobie przypo­mnie膰, by kiedykolwiek widzia艂a cierpi膮ce zwierz臋.

Jewgienij przysiad艂 na brzegu 艂贸偶ka, bli偶ej Raiji. Te­raz m贸g艂 trzyma膰 j膮 za r臋k臋.

- O co chodzi? - zapyta艂 艂agodnie. - Co ci臋 dr臋czy? Wiesz przecie偶, 偶e mo偶esz mi to powiedzie膰.

Zauwa偶y艂, 偶e prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Co艣 j膮 naprawd臋 dr臋­czy艂o, ale usi艂owa艂a to zbagatelizowa膰.

- Nic takiego. Nie my艣l o tym. To drobnostka. Je­stem taka zm臋czona. Straszliwie zm臋czona. Czuj臋 si臋 tak, jakby kto艣 mnie obi艂.

- W贸z upad艂 na ciebie. Nic dziwnego, 偶e tak si臋 czu­jesz. Ca艂a jeste艣 posiniaczona.

- Widzia艂e艣? - zarumieni艂a si臋. Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 i powiedzia艂 r贸wnie偶 z pewnym zawstydzeniem:

- Antonia mi powiedzia艂a. Prosi艂em j膮, by sprawdzi­艂a, czy nie masz jakich艣 ran poza t膮, kt贸r膮 wida膰.

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a. - Nie chcia艂abym, 偶eby艣 ty to robi艂.

Spu艣ci艂a wzrok i zamkn臋艂a oczy.

Zasn臋艂a tak szybko, jak zasypiaj膮 dzieci.

Jewgienij d艂ugo trzyma艂 j膮 za r臋k臋.

On r贸wnie偶 by艂 zm臋czony, ale zarazem poruszony. Nie m贸g艂 zasn膮膰, skoro do niego wr贸ci艂a.

Zbudzi艂a si臋 w nim nadzieja. Zjawi艂a si臋 wraz ze smutn膮 melodi膮, kt贸ra wsp贸艂brzmia艂a z bolesn膮 nut膮 t臋sknoty.

Raija, Raija, brzmia艂y s艂owa tej pie艣ni. Jewgienij wiedzia艂 ju偶, 偶e statek, kt贸ry kupi w przysz艂o艣ci, tak w艂a­艣nie si臋 b臋dzie nazywa膰.

Oleg mo偶e sobie m贸wi膰, co mu si臋 podoba. Ale to przecie偶 Jewgienij da艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 pieni臋dzy po­trzebnych, by zn贸w rozpocz膮膰 drog臋 ku marzeniom.

Nast臋pny statek mo偶e si臋 nazywa膰 鈥濧ntonia鈥.

Raija wygl膮da艂a jak anio艂, w艂osy rozrzucone na po­duszce przypomina艂y skrzyd艂a.

Z miejsca, na kt贸rym siedzia艂, nie widzia艂 rany na jej g艂owie.

Raija wygl膮da艂a nieprawdopodobnie m艂odo. Jasna twarz, pokryta leciutkim rumie艅cem, prawie czarne rz臋sy i brwi. Mi臋kkie i d艂ugi rz臋sy opiera艂y si臋 niemal na policzkach, a brwi przypomina艂y skrzyd艂a, ptasie skrzyd艂a w locie.

Lekko rozchylone usta, czerwone jak p膮k kwiatu, kt贸ry ma w艂a艣nie rozkwitn膮膰. Usta pe艂ne, kusz膮ce, za­praszaj膮ce...

Jewgienij nie zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰.

Powoli, powolutku przysun膮艂 si臋 do niej. Jego wola stopnia艂a niczym wosk.

Widzia艂 tylko te czerwone usta stworzone do poca­艂unk贸w.

Zamkn膮艂 oczy i dotkn膮艂 jej ust swymi wargami. Le­dwo je musn膮艂.

Cofn膮艂 si臋 pospiesznie jak oparzony. Wypu艣ci艂 d艂o艅 dziewczyny. Musia艂 czym pr臋dzej wsta膰 i odej艣膰. Nie powinien przebywa膰 tak blisko niej. To mog艂o by膰 nie­bezpieczne dla nich obojga.

Czu艂 bowiem, 偶e ogarnia go s艂abo艣膰, 偶e nie potrafi przeciwstawi膰 si臋 swym pragnieniom. A przecie偶 mia­艂o by膰 zupe艂nie inaczej.

Zatrzyma艂 si臋 ko艂o pieca i spojrza艂 na Raij臋.

Dobry Bo偶e, jaka ona pi臋kna! Wprost promienia艂a pi臋knem. Jasno艣ci膮. Czy tylko dlatego, 偶e kocha艂 j膮 do szale艅stwa? Czy tylko on widzia艂 j膮 w ten spos贸b?

Tego nie wiedzia艂. I nie chcia艂 wiedzie膰.

Raija by艂a jego rajem, cho膰 doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 贸w raj mo偶e zamieni膰 si臋 w piek艂o.

B臋dzie spa艂a tak d艂ugo, a偶 jej cia艂o odpocznie. By艂 tego pewien. Wierzy艂 ju偶, 偶e wyzdrowieje.

Pami臋ta艂, 偶e zosta艂o jeszcze troch臋 rumu, kt贸ry pili tego wieczoru razem z Olegiem. Potrzebowa艂 wypi膰 co艣 mocniejszego. Co艣, co zdo艂a rozlu藕ni膰 jego 艣ci艣ni臋­te gard艂o.

Jeszcze raz rzuci艂 okiem na Raij臋, nim zamkn膮艂 drzwi. Mi艂o艣膰 do niej niemal rozsadza艂a mu piersi.

Raija.

Wszystko w nim 艣piewa艂o.

Raija! Raija! Raija!

Nie m贸g艂 wykrzycze膰 tej pie艣ni. B贸l zamkn膮艂 mu usta.

Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do kuchni.

Oleg i Antonia zgasili lamp臋.

Jewgienij wpad艂 na krzes艂o, kt贸re sta艂o nieopodal pieca. Niewiele brakowa艂o, a wywr贸ci艂by butelk臋. Chwyci艂 j膮 w locie, wyci膮gn膮艂 korek z臋bami, wyplu艂 go na pod艂og臋 i zacz膮艂 pi膰.

Trunek podzia艂a艂 na niego tak, jak si臋 spodziewa艂. Tyle 偶e zosta艂o go niewiele. Oleg i Antonia nie oszcz臋­dzali rumu.

Antonia wydawa艂a si臋 Jewgienijowi taka drobna, gdy le偶a艂a ko艂o zwalistego Olega. We 艣nie by艂a taka bez­bronna - ta drapie偶na Antonia. Oleg obejmowa艂 j膮 ramionami, jedno trzyma艂 pod jej szyj膮, drugie w talii.

A on nigdy nie b臋dzie trzyma艂 w ten spos贸b Raiji...

Nie pami臋ta艂 zreszt膮, co czu艂, gdy podobnie obej­mowa艂 Antoni臋.

Skrzywiwszy si臋, przy艂o偶y艂 flaszk臋 do ust i wys膮­czy艂 kilka ostatnich kropli.

Jewgienij zazdro艣ci艂 Olegowi.

Nie dlatego, 偶e Oleg mia艂 Antoni臋.

Nie Antonii zazdro艣ci艂 swemu wsp贸lnikowi.

Chodzi艂o o to, 偶e tamten zdoby艂 t臋 jedyn膮. Wybra­n膮. Toni膮 by艂a t膮 jedyn膮 i wybran膮 dla Olega.

Jewgienij odstawi艂 butelk臋 na st贸艂. Narobi艂 przy tym troch臋 ha艂asu.

To wystarczy艂o, by dziewczyna gwa艂townie usiad艂a. Popatrzy艂a w mrok i dojrza艂a kontury Jewgienija w ni­k艂ym 艣wietle dochodz膮cym zza okna.

- Jewgienij?

- Nie przejmuj si臋 mn膮! Nie s艂ucha艂a go. Zwinnie przedosta艂a si臋 przez cia艂o Olega i w tej samej chwili stan臋艂a u boku Jewgienija.

- Co z Raij膮?

Przyjaciel otoczy艂 j膮 ramieniem i poklepa艂 uspoka­jaj膮co.

- Odzyska艂a przytomno艣膰. Rozmawia艂a ze mn膮. Za­kl臋艂a nawet i to mnie utwierdzi艂o w przekonaniu, 偶e wszystko b臋dzie dobrze...

Antonia odetchn臋艂a z ulg膮. Chwyci艂 j膮 jeszcze mocniej za rami臋.

- O Bo偶e! - wyrwa艂o mu si臋. - Wielkie nieba!

- Co si臋 z tob膮 dzieje? Jewgienij! Ty dr偶ysz! Co si臋 z tob膮 dzieje, do licha?

Jewgienij pu艣ci艂 Antoni臋 i opad艂 na krzes艂o.

Nie zauwa偶y艂 tego wcze艣niej, tak oszo艂omi艂o go poczucie ulgi. Tak go og艂upi艂o, 偶e prawie nic nie s艂y­sza艂...

- Co wiesz o jej 偶yciu, Toniu? Co wiesz o 偶yciu Ra­iji?

- Co nieco - wzruszy艂a ramionami Antonia. - M膮偶, dzieci, zamordowany m臋偶czyzna. Oskar偶enia o czary. 呕adnych szczeg贸艂贸w. I jeszcze jaka艣 historia pomi臋dzy ni膮 a Aleksiejem, prawda? Dlaczego pytasz?

Jewgienij wci膮偶 ws艂uchiwa艂 si臋 w to 艣wie偶e wspo­mnienie.

- Kiedy si臋 do mnie odezwa艂a, Toniu, nie m贸wi艂a po lapo艅sku. U偶y艂a rosyjskiego. M贸wi艂a p艂ynniej ni偶 przedtem. Jakby zna艂a go lepiej. Jakby nie zna艂a 偶ad­nego innego j臋zyka.

Jewgienij umilk艂 i popatrzy艂 na Tonie.

- Czy mo偶na zapomnie膰 cz臋艣膰 swego 偶ycia? Antonia nie odpowiedzia艂a na to pytanie. W g艂osie Jewgienija pobrzmiewa艂a nadzieja.

- Chcesz, 偶ebym na wszelki wypadek trzyma艂a j臋­zyk za z臋bami?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- My艣lisz, 偶e zdob臋dziesz j膮 w ten spos贸b?

- Chc臋 spr贸bowa膰. Bez niej moje 偶ycie nie ma 偶ad­nego sensu. Wiem, 偶e ja jeden na ca艂ym 艣wiecie nie powinienem ci臋 prosi膰 o co艣 takiego. Ale ty znasz j膮 najlepiej, je艣li nie liczy膰 mnie i Olega. Oleg b臋dzie milcza艂, gdy go o to poprosz臋. Wszystko zale偶y wi臋c od ciebie.

- Nie jeste艣 taki niezast膮piony, Jewgienij. - Antonia u艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie. - Wylecz臋 si臋 z ciebie. Lu­bi臋 ci臋 jednak tak bardzo, 偶e b臋d臋 milcze膰. Przynajmniej tyle jestem ci winna. Je艣li sama sobie nie przy­pomni, ja jej na pewno nic nie powiem.

- Czy jestem z艂ym cz艂owiekiem, skoro tego pragn臋? Czy to zbrodnia?

- By膰 mo偶e. - Antonia potarga艂a mu troch臋 grzyw­k臋. - Ale je艣li tak si臋 sta艂o i je艣li dzi臋ki temu b臋dziecie mogli by膰 razem, to chyba nie jest to a偶 tak straszna zbrodnia. Gorsze pope艂niane s膮 ka偶dego dnia.

- A co z ni膮? S膮dzisz, 偶e mo偶e by膰 ze mn膮 szcz臋­艣liwa?

- Zobaczymy.

15

Tej nocy Jewgienij nie zmru偶y艂 oka. Jak lunatyk wr贸ci艂 do Raiji i usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka. Nie spusz­cza艂 z rannej wzroku, jakby w ten spos贸b chcia艂 prze­nikn膮膰 wszystkie tajemnice jej umys艂u.

Gdy si臋 obudzi艂a, zachowa艂a si臋 tak jak zawsze. Za­cisn臋艂a powieki. Zamruga艂a i przywita艂a dzie艅 spod spuszczonych rz臋s. Potem jeszcze raz zacisn臋艂a powie­ki, odwr贸ci艂a si臋 od 艣wiat艂a, skuli艂a w k艂臋buszek, ale nie by艂o jej wygodnie.

Widzia艂 to wyra藕nie. Serce wali艂o mu jak m艂otem, wszystko w nim dr偶a艂o. M贸g艂 si臋 przecie偶 pomyli膰, sam by艂 bardzo zm臋czony...

Mo偶e to tylko jego pobo偶ne 偶yczenia.

C贸偶 z tego, 偶e odezwa艂a si臋 po rosyjsku? Zna ju偶 przecie偶 do艣膰 dobrze ten j臋zyk.

To nic nie musi znaczy膰.

Nadzieja Jewgienija ma bardzo s艂abe korzenie.

Raija z trudem si臋 rozbudzi艂a.

Czu艂a si臋 fatalnie. Nie od razu przypomnia艂a sobie wczorajszy wypadek, kt贸ry m贸g艂 j膮 kosztowa膰 偶ycie.

Bola艂a j膮 jednak ka偶da ko艣膰. G艂owa ci膮偶y艂a jak ka­mie艅, nie potrafi艂a nawet d藕wign膮膰 jej z poduszki. Z tru­dem unios艂a powieki, 偶eby rozejrze膰 si臋 wok贸艂 siebie.

To przecie偶 nie jej pok贸j. To 艂贸偶ko Jewgienija.

Czy偶by co艣 mi臋dzy nimi zasz艂o?

Ale przecie偶 Jewgienij by艂 w Onedze, a ona w Archangielsku.

Wtedy przypomnia艂a sobie d藕wi臋ki.

R偶enie koni. Zgrzytanie k贸艂. Poczu艂a ch艂贸d bij膮cy od 艣niegu. I uderzenie w g艂ow臋.

Jej d艂o艅 pow臋drowa艂a w stron臋 rany.

Gdy dotkn臋艂a jej palcami, wiedzia艂a ju偶, co to jest. Przypomnia艂a sobie rozmow臋 z Jewgienijem.

Mru偶膮c oczy, poszuka艂a go spojrzeniem.

- Wci膮偶 tu siedzisz? Wcale nie spa艂e艣? Jewgienij oddycha艂 szybko i w napi臋ciu. Dr偶a艂, sie­dz膮c w fotelu.

- Nie, nie spa艂em - powiedzia艂. Musia艂 zebra膰 si臋 w sobie za wszelk膮 cen臋. - Ale to nie szkodzi. Nie je­stem zm臋czony. To ty potrzebowa艂a艣 snu, m贸j aniele.

- G艂ow臋 mam ci臋偶k膮 jak kamie艅 - westchn臋艂a. - Nie mam odwagi jej unie艣膰. Nie wiem nawet, czy da艂abym rad臋.

Jewgienij musia艂 na chwil臋 zamkn膮膰 oczy. Pragn膮艂, by wci膮偶 m贸wi艂a. By nie przestawa艂a m贸wi膰. Jej s艂owa brzmia艂y jak muzyka w jego uszach.

Rosyjski.

Bez w膮tpienia rosyjski.

Gdyby tak j膮 wypr贸bowa艂... gdyby powiedzia艂 par臋 s艂贸w w j臋zyku, kt贸ry zna艂a znacznie lepiej ni偶 rosyjski...

Ale nie odwa偶y艂 si臋.

- Jestem zbita na kwa艣ne jab艂ko - powiedzia艂a. - Ni­gdy w 偶yciu tak nie oberwa艂am. Chyba ko艅 mnie stra­towa艂. Antonia o tym nie wspomina艂a? Chocia偶 ona nie powiedzia艂aby nic z艂ego na temat konia...

Jewgienij za艣mia艂 si臋 cicho.

- Pewnie masz racj臋. Ale wydaje mi si臋, 偶e ko艅 trzyma si臋 z daleka od ciebie, moja mi艂a. Spad艂 na ciebie w贸z.

Antonia us艂ysza艂a ich g艂osy. Od dawna ju偶 nie spa­艂a, cho膰 wci膮偶 le偶a艂a.

Oleg obudzi艂 si臋 pierwszy i ju偶 wsta艂. Obudzi艂o j膮 trza艣niecie drzwi, gdy wychodzi艂. Us艂ysza艂a t臋tent ko艅skich kopyt o zmro偶ony grunt.

Antonia wola艂a nie zastanawia膰 si臋, co to oznacza. Olega trudniej jej by艂o zrozumie膰 ni偶 wi臋kszo艣膰 m臋偶­czyzn, kt贸rych zna艂a. Je艣li nie liczy膰 Jewgienija.

Ws艂uchiwa艂a si臋 w g艂osy zza 艣ciany. Rozpozna艂a g艂os Raiji. I Jewgienija. Nie zdo艂a艂a wy艂apa膰 s艂贸w, ale wyczu艂a ich rytm. Kapitan mia艂 racj臋.

Rozmawiali po rosyjsku.

Raija nie zacina艂a si臋 tak, jak przedtem. S艂owa p艂y­n臋艂y r贸wnie wartko jak Dwina.

Antonia przez ca艂e 偶ycie zachowywa艂a si臋 sponta­nicznie. Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi i boso pobieg艂a po lodowatej pod艂odze. 艢ci膮gn臋艂a skarpety po rozmowie z Jewgienijem. Niech licho porwie Olega! Czemu nie napali艂 w piecu przed wyj艣ciem? M臋偶czy藕ni nigdy nie my艣l膮 o takich rzeczach.

- Go艂膮beczki ju偶 si臋 obudzi艂y? - spyta艂a, otwieraj膮c drzwi na o艣cie偶.

Jewgienij spojrza艂 na ni膮 ostro. Raija - pytaj膮co. Niepewnie.

- Ale偶 okropnie wygl膮dasz, Raiju! - Toni膮 wdrapa­艂a si臋 na 艂贸偶ko i usadowi艂a u n贸g chorej. - To moja wi­na. Tak bardzo 偶a艂uj臋 i b艂agam o przebaczenie!

Raija zmusi艂a si臋 do u艣miechu:

- Co tu wybacza膰? Nie pami臋tam wszystkiego, ale nie wydaje mi si臋, 偶eby艣 zrobi艂a co艣 niew艂a艣ciwie. Po prostu mia艂y艣my pecha. - Zmarszczy艂a czo艂o. - Zdaje si臋, 偶e zosta艂a tam twoja sukienka... Antonia si臋 roze艣mia艂a.

- Moja sukienka, tak. Ale przecie偶 ja nie potrzebuj臋 sukienek. Najlepiej mi w spodniach. Nigdy nie b臋d臋 po­rz膮dn膮 rosyjsk膮 kobiet膮. Ty masz na to wi臋ksze szanse.

Raija si臋 zn贸w u艣miechn臋艂a. Nawet nie zmarszczy­艂a brwi. Przez jej spojrzenie nie przemkn膮艂 偶aden cie艅.

- Musisz zdj膮膰 te brudne ubrania - ci膮gn臋艂a Antonia. - Czu膰 je koniem a偶 tutaj. Le偶a艂a艣 przyklejona niemal do ko艅skiego boku. Chocia偶 zazwyczaj to ja tak 艣mierdz臋.

- Nie wiem, czy zdo艂am usi膮艣膰.

- Nie spiesz si臋. Jewgienij i ja roztopimy troch臋 艣nie­gu i przygotujemy ci porz膮dn膮 k膮piel. Tak gor膮c膮 jak tylko si臋 da. To ci dobrze zrobi.

Antonia u艣miechn臋艂a si臋 i zlekcewa偶y艂a wszelkie sprzeciwy Raiji. Zeskoczy艂a na pod艂og臋 i poci膮gn臋艂a Jewgienija w stron臋 drzwi.

- Nie zjem ci go. Nie b贸j si臋.

- Co to za przedstawienie? - sykn膮艂, gdy ju偶 byli w kuchni. - Chcesz jej zasugerowa膰, 偶e mi臋dzy mn膮 a Raij膮 co艣 jest? Czego si臋 spodziewasz?

- A zaprzeczy艂a? Jewgienij umilk艂.

- Wygl膮da na to, 偶e ona nie pami臋ta wielu rzeczy - po­wiedzia艂a Antonia z naciskiem. - Sp艂oszy艂a si臋, lecz nie zaprzeczy艂a. Powiniene艣 si臋 nad tym zastanowi膰, podczas gdy ja p贸jd臋 po 艣nieg, a ty b臋dziesz rozpala艂 w piecach.

Raija zdo艂a艂a usi膮艣膰, gdy Jewgienij wtoczy艂 do sy­pialni wielk膮 drewnian膮 bali臋 i postawi艂 j膮 na pod艂o­dze. U艣miechn膮艂 si臋, ale nic nie powiedzia艂.

Raija r贸wnie偶 go nie zagadywa艂a, gdy rozpala艂 w piecu.

Antonia grza艂a wod臋 i przynosi艂a garnek za garn­kiem do sypialni. Para unosi艂a si臋 a偶 do sufitu, powie­trze zrobi艂o si臋 wilgotne i gor膮ce.

Toni膮 wyprosi艂a Jewgienija z sypialni, gdy przynio­s艂a ju偶 ostatni膮 porcj臋 wody.

- Prawdziwe damy nie zawsze potrzebuj膮 obecno艣ci m臋偶czyzn - oznajmi艂a. - Pami臋taj, 偶e masz do czynie­nia z dwiema cnotliwymi rosyjskimi dziewczynami.

Raija przesun臋艂a si臋 na brzeg 艂贸偶ka i spu艣ci艂a nogi na pod艂og臋. Musia艂a siedzie膰 tak przez chwil臋, nim zdo艂a艂a uspokoi膰 kiwaj膮c膮 si臋 g艂ow臋.

- Czuj臋 si臋 jak wysokie drzewo - prychn臋艂a. - A g艂o­wa ci膮偶y mi jak g艂az. Nie wiem, czy potrafi臋 j膮 utrzyma膰.

Antonia pomaga艂a jej jak umia艂a. Jej zr臋czne palce rozpi臋艂y wszystkie guziki. 艢ci膮gn臋艂a te偶 z Raiji gorsecik i po艅czochy.

Raija niepewnym krokiem zbli偶y艂a si臋 do balii i we­sz艂a do wody. Zamrucza艂a z rozkoszy, gdy woda znie­czuli艂a odrobin臋 jej obola艂e cia艂o.

D艂ugo le偶a艂a z zamkni臋tymi oczami i napawa艂a si臋 ciep艂em.

Antonia siedzia艂a na jednej z cennych skrzy艅 Jew­gienija. Macha艂a nogami w oczekiwaniu na decyduj膮­c膮 chwil臋.

Wielka szkoda, 偶e nie ma tu Jewgienija, 偶e nie b臋­dzie 艣wiadkiem tego, co przes膮dzi o jego przysz艂o艣ci.

- Kto by pomy艣la艂, 偶e woda potrafi czyni膰 takie cu­da! - westchn臋艂a Raija. - Teraz mog艂abym nawet umrze膰.

- K膮piel bywa czasem lepsza od ch艂opa - zgodzi艂a si臋 Antonia. - Ale przyznam, 偶e ja jednak przewa偶nie wol臋 ch艂opa.

Raija si臋 u艣miechn臋艂a.

- Du偶o my艣lisz o m臋偶czyznach, Antonia. Masz tro­ch臋 myd艂a?

Antonia poda艂a jej kawa艂ek myd艂a, podci膮gn臋艂a ko­lana i obj臋艂a je ramionami. Wspar艂a o nie brod臋 i za­gryz艂a doln膮 warg臋.

Raija namydli艂a sobie ramiona. Woda i myd艂o przy­jemnie pie艣ci艂y jej sk贸r臋.

Zabieraj膮c si臋 do mycia szyi, za偶artowa艂a:

- Wszystkie dzieci przy tym wrzeszcza艂y, prawda? Szyja i uszy!

Antonia u艣miechn臋艂a si臋 blado.

Raija masowa艂a sobie ramiona. Piersi...

Nagle jej d艂onie zamar艂y.

Z przera偶eniem spojrza艂a na swoje cia艂o. Myd艂o wpad艂o do wody, r臋ce pow臋drowa艂y nieco ni偶ej i na­trafi艂y na blizny.

Rozszerzonymi z przera偶enia oczami spojrza艂a na Antoni臋.

- Matko Boska! Co to takiego, Antonia? Co si臋 sta­艂o z moim cia艂em? Sk膮d te blizny?

Antonia spojrza艂a Raiji w oczy. Raija pokaza艂a jej ju偶 kiedy艣 blizny i twardym g艂osem opowiedzia艂a co nieco o swych cierpieniach. Teraz k艂amstwo przesz艂o bez trudu przez gard艂o Antonii.

- Nie wiem. To blizny z innego 偶ycia.

- Co masz na my艣li? - zapyta艂a Raija ostro. Zas艂o­ni艂a piersi skrzy偶owanymi r臋kami, jakby chcia艂a si臋 obroni膰.

- Nie pami臋tasz? Nic nie pami臋tasz?

- Z innego 偶ycia? - Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Z jakie­go 偶ycia? Co mam pami臋ta膰?

Antonia wzruszy艂a ramionami. By艂a pewna, 偶e Raija nie udaje. Sama musia艂a jednak odegra膰 komedi臋.

- Zjawi艂a艣 si臋 tu jako obca - powiedzia艂a. - Pojawi­艂a艣 si臋 w Archangielsku nie wiadomo sk膮d i Jewgienij si臋 tob膮 zaopiekowa艂. Nigdy nie m贸wi艂a艣, sk膮d jeste艣. Kim by艂a艣. Nie wiem nic o twoim 偶yciu, Raiju. Nie wiem, kim by艂a艣, zanim sta艂a艣 si臋 jedn膮 z nas.

Raija przyj臋艂a te wyja艣nienia bez sprzeciwu.

Palce wci膮偶 dotyka艂y blizn. Muska艂y je tak, jakby by艂y to jakie艣 znane litery. Nie znalaz艂a jednak odpo­wiedzi na swe pytania.

Ko艂o, kt贸re odpad艂o od wozu, zrobi艂o co艣 z jej g艂o­w膮. Uderzenie zamaza艂o w jej pami臋ci wspomnienia. Zniszczy艂o ca艂膮 przesz艂o艣膰.

Antonia zastanawia艂a si臋, jak d艂ugo to mo偶e potrwa膰.

- Ale nie jestem jego... jego...

- ... kochank膮? - Antonia wzruszy艂a ramionami. - O tym nie rozmawia艂y艣my. Ale na twoim miejscu wca­le bym si臋 nie waha艂a.

- By艂am przy nim, kiedy straci艂 rami臋...

- Jasne. Niewiele kobiet ma to szcz臋艣cie, by p艂ywa膰 statkiem.

- Tego nie pami臋tam...

- Nie wysilaj si臋! - rzek艂a Antonia z udawan膮 tro­sk膮. - Nie powinna艣 si臋 zmusza膰 do wspomnie艅. One wr贸c膮 powoli. Ko艂o, kt贸re ci臋 uderzy艂o, nie nale偶a艂o do najmniejszych. Masz szcz臋艣cie, 偶e 偶yjesz.

Raija zamruga艂a oczami. Zacz臋艂a szuka膰 艣liskiego myd艂a. Znalaz艂a je i my艂a si臋 dalej, ale jej ruchy przy­pomina艂y teraz ruchy lunatyka.

Antonia wsta艂a.

- Znajd臋 ci jakie艣 ubranie. Wymkn臋艂a si臋 z sypialni, starannie zamykaj膮c drzwi.

Jewgienij drepta艂 tam i z powrotem pod kuchennym piecem. Zbudowa艂 go w艂asnor臋cznie z kamieni, kt贸re przywozi艂 ze swych podr贸偶y.

Toni膮 uwiesi艂a si臋 mu na szyi i zata艅czy艂a dooko艂a niego.

- Ona nie pami臋ta - szepn臋艂a. - Ona naprawd臋 nie pami臋ta.

Szybko powt贸rzy艂a mu, co m贸wi艂a Raija. Jewgienij poblad艂.

- Jeste艣 kompletn膮 wariatk膮, Toni膮! Nie musia艂a艣 przecie偶 tak k艂ama膰.

- Zrobi艂am to z twojego powodu. - Antonia nic so­bie nie robi艂a z jego protest贸w. - I teraz wszystko za­le偶y od ciebie. Ona nic nie pami臋ta. Jest zagubiona.

- Nie w ten spos贸b chcia艂em j膮 zdoby膰. Teraz nie ma wyboru. Na tym nie mo偶na zbudowa膰 szcz臋艣cia.

Antonia pu艣ci艂a go.

- My艣l臋, 偶e to nie sta艂o si臋 przypadkiem - powie­dzia艂a cicho i powa偶nie. - Ty i Oleg mo偶ecie 艣mia膰 si臋 ze mnie do woli, ale wci膮偶 uwa偶am, 偶e ta zorza po­larna by艂a bardzo dziwna. Moim zdaniem, Raiji by艂o pisane straci膰 pami臋膰. Wspomnienia, kt贸re d藕wiga艂a, by艂yby zbyt wielkim ci臋偶arem dla ka偶dego. A ona jest taka m艂oda. Mo偶e chodzi o to, by da膰 jej now膮 szan­s臋. Nowe 偶ycie pod obcym niebem. Czy to takie nie­zwyk艂e?

Jewgienij nie odpowiedzia艂. Uzna艂, 偶e Antonia te偶 zacz臋艂a zbyt wiele my艣le膰. O wiele 艂atwiej post臋powa膰 z kobietami, kt贸re niewiele my艣l膮. Cho膰 mo偶e nie by­艂oby to takie ciekawe.

- Zanios臋 jej ubranie - powiedzia艂. Raija wysz艂a ju偶 z k膮pieli. Mokre 艣lady wiod艂y od balii do pieca. Teraz sta艂a przed piecem nago, z r臋ka­mi skrzy偶owanymi na piersiach.

Jewgienij zamkn膮艂 drzwi i stan膮艂, z trudem prze艂y­kaj膮c 艣lin臋.

Nigdy przedtem nie widzia艂 jej w ten spos贸b.

Co艣 go zak艂u艂o w piersiach, gdy zobaczy艂 blizny, o kt贸rych mu opowiada艂a.

Nie wiedzia艂, 偶e jest ich a偶 tyle.

Dobry Bo偶e, przez co ona musia艂a przej艣膰!

Je艣li na tym 艣wiecie jest jaka艣 sprawiedliwo艣膰, to ona naprawd臋 zas艂uguje na 偶ycie, w kt贸rym nie b臋dzie miejsca na koszmarne wspomnienia. Na 偶ycie bez przesz艂o艣ci.

- Twoje ubranie - powiedzia艂 zupe艂nie niepotrzeb­nie, wieszaj膮c sp贸dnic臋 i bluzk臋 na oparciu 艂贸偶ka.

Nie ruszy艂 si臋 jednak z miejsca. Nie m贸g艂 oderwa膰 od niej wzroku.

- Jak to jest ze mn膮, Jewgienij? - zapyta艂a. - Jestem jedn膮 z was, czy jestem obca?

- Jedno i drugie.

- S艂ysz臋, jak m贸wi臋. Ale wiem, 偶e nie m贸wi臋 tak sa­mo jak ty ani jak Antonia. To nie jest m贸j j臋zyk. Szu­kam s艂贸w, ale innych nie ma w mojej g艂owie...

- By艂a艣 obca - powiedzia艂. - Przyjecha艂a艣 tu. Nie wie­my sk膮d. Nie wiemy, przed czym uciek艂a艣. Nie wiemy kiedy. M贸wi艂a艣, 偶e masz na imi臋 Raija. - Jewgienij roz­艂o偶y艂 r臋ce i nie chcia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej. Nie chcia艂 jej wi臋cej ok艂amywa膰.

- Nie wszyscy przyjmuj膮 obcych tak serdecznie jak wy.

- Nie - przytakn膮艂. - Pojecha艂a艣 ze mn膮 na zach贸d. Do Norwegii. Chcia艂a艣 si臋 tam rozejrze膰. Ale zdecydo­wa艂a艣 si臋 jednak wr贸ci膰.

Raija zaakceptowa艂a to wyja艣nienie.

- Czy mi臋dzy nami co艣 jest? Co艣, czego nie pami臋­tam? Pami臋tam ostatnie dni. Pami臋tam, jak chodzi艂am po Archangielsku. Pami臋tam twoje rami臋. I po偶ar...

- Spali艂 si臋 m贸j statek - wszed艂 jej w s艂owo. - Nie - kontynuowa艂 dr偶膮cym g艂osem - nic mi臋dzy nami nie by­艂o, Raiju. W ka偶dym razie nic takiego, co masz na my艣li.

- Ale Antonia...

- Bardzo tego pragn臋 - powiedzia艂. - Ale wiem tak­偶e, 偶e jestem kalek膮. Niewiele kobiet spojrza艂oby na mnie drugi raz...

Raija wci膮偶 sta艂a. Jej cia艂o jeszcze nie wysch艂o, ale ciep艂o pieca sprawia艂o, 偶e dobrze si臋 czu艂a.

- Chodzi ci o mnie, prawda? - zapyta艂a spokojnie. - Wydaje mi si臋, 偶e wiem, 偶e mnie kochasz. Gdy to s艂ysz臋, budz膮 si臋 we mnie jakie艣 wspomnienia. Niewie­le innych s艂贸w je wywo艂uje. Sama nie wiem, co czuj臋. Wydaje mi si臋, 偶e znam ci臋 ca艂e 偶ycie, a jednocze艣nie mam poczucie, 偶e jeste艣 mi kompletnie obcy.

- Mo偶emy zacz膮膰 od tego? - zapyta艂. - Od samego pocz膮tku? Spojrze膰 na to jak na ca艂kiem nowe 偶ycie?

Tym razem si臋 nie u艣miechn臋艂a. Skin臋艂a tylko g艂o­w膮 z wielk膮 powag膮.

- To dziwne - zamy艣li艂a si臋. - Rozumiem, 偶e jestem kim艣, kogo sama nie znam. Ale wcale mi to nie przeszka­dza. Kiedy zamykam oczy, widz臋 mn贸stwo czarnych plam. Plam, kt贸rych nie potrafi臋 w 偶aden spos贸b zma­za膰. I w gruncie rzeczy wcale nie mam ochoty ich zmazywa膰. Wiem, 偶e tam s膮, i jako艣 si臋 z tym pogodzi艂am.

Napotka艂a spojrzenie Jewgienija.

- Rozumiesz, co to mo偶e znaczy膰? Moja pami臋膰 ukrywa chyba co艣 strasznego.

Nie potrafi艂 spojrze膰 jej prosto w oczy. Odwr贸ci艂 wzrok. Przez ca艂y czas czeka艂 na jej 艣miech. Czeka艂, a偶 powie, 偶e go przejrza艂a, 偶e wszystko pami臋ta i tylko si臋 z nim bawi艂a...

Ale nie zrobi艂a tego.

Jewgienij musia艂 wreszcie przerwa膰 milczenie.

- Mnie to nie przeszkadza - rzek艂. - Wcale nie s膮­dz臋, 偶e zrobi艂a艣 co艣 strasznego, Raiju. Nie wydaje mi si臋, by艣 by艂a do tego zdolna.

Raija podzi臋kowa艂a mu za zaufanie nik艂ym u艣mie­chem. Spojrza艂a na siebie.

- Zdaje si臋, 偶e nie powiniene艣 tu teraz sta膰? Chyba nie byli艣my ze sob膮 tak blisko?

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ju偶 id臋.

- Nic nie szkodzi - u艣miechn臋艂a si臋. - Nie jestem a偶 taka wstydliwa.

Tymczasem z miejsca wypadku wr贸ci艂 Oleg. Przy­wi贸z艂 sukni臋 Antonii.

- Nie rozumiem, jakim cudem to si臋 tak dobrze sko艅czy艂o - powiedzia艂 do dziewczyny. - W贸z si臋 za­trzyma艂 na moment przed tym, jak powinien wpa艣膰 na l贸d. Mia艂y艣cie niebywale szcz臋艣cie.

Antonia wola艂a o tym nie my艣le膰.

- To si臋 nazywa przeznaczenie - rzuci艂a szybko.

Jewgienij wyszed艂 ze swego pokoju. Antonia natych­miast dostrzeg艂a w jego oczach blask i zrozumia艂a, 偶e oto zacz膮艂 nowe 偶ycie. Chcia艂a wierzy膰, 偶e ten p艂omie艅 nadziei w jego oczach nie zga艣nie.

Pospiesznie, 艣ciszaj膮c g艂os, wprowadzi艂a Olega w taj­niki sytuacji. Pouczy艂a go, co mu wolno powiedzie膰 i o czym ma nie wspomina膰 pod 偶adnym pozorem.

- Hazard - mrukn膮艂 tylko Oleg i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Jewgienij, oparty o framug臋, zacz膮艂 m贸wi膰 zachryp­ni臋tym g艂osem:

- Mam nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋dziesz skazany na taki hazard, Oleg. 呕e nie b臋dziesz musia艂 budowa膰 swojej nadziei na przysz艂o艣膰 na k艂amstwie, kt贸re w ka偶dej chwili mo偶e zosta膰 odkryte. Ja zdecydowa­艂em si臋 na ten krok.

Oleg zastanawia艂 si臋 przez moment, a potem rzek艂:

- Je艣li kiedykolwiek spok贸j ducha Raiji b臋dzie zale偶a艂 od prawdy, wszystko jej powiem. Czy zgadzasz si臋 na to?

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

Nowe 偶ycie mo偶e si臋 ju偶 zacz膮膰...

Raija zaj臋艂a niewielk膮 izb臋 ko艂o sypialni Jewgienija. Nie chcia艂a widzie膰 偶adnego lekarza.

- Rana si臋 zagoi sama - powiedzia艂a. - Wszystko przejdzie. Nie jestem chora.

Gdzie艣 w g艂臋bi ducha drzema艂o w niej pragnienie poznania w艂asnej przesz艂o艣ci, ale wspomnienia nie po­wr贸ci艂y. Raija zaakceptowa艂a to, tym bardziej 偶e nie mia艂a poczucia, i偶 zdarzy艂o si臋 co艣 strasznego. Po pro­stu wszystko gdzie艣 znikn臋艂o.

- Musisz zacz膮膰 偶y膰 - t艂umaczy艂 jej Jewgienij. - Liczy si臋 tylko dzie艅 dzisiejszy. Ja si臋 tego nauczy艂em. Oboje co艣 stracili艣my. Ludzie widz膮 od razu, co ja straci艂em, ale nikt nie wie, czego ty nie mo偶esz sobie przypomnie膰.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e pasujemy do siebie? Jewgienij zacz膮艂 si臋 bawi膰 swoj膮 szklank膮. Zawsze zajmowa艂 czym艣 sw膮 jedyn膮 d艂o艅. Od kiedy straci艂 pra­w膮 r臋k臋, rzadko dawa艂 wytchnienie lewej.

- Powinna艣 zacz膮膰 widywa膰 si臋 z lud藕mi - przekonywa艂. - 艢mia膰 si臋 razem z tymi, kt贸rzy potrafi膮 si臋 艣mia膰. Nie powinna艣 siedzie膰 w zamkni臋ciu z kalek膮.

- Nie wiem, czy chcia艂abym kogokolwiek pozna膰, Jewgienij. Jeszcze nie. Nie znam przecie偶 sama siebie. I nie chodzi tu o to, 偶e nie mam przesz艂o艣ci. Tak czy inaczej, nie jestem jeszcze... cala.

- Mo偶e chcia艂aby艣 pojecha膰 na targ? - spyta艂, cho膰 wiedzia艂, jak bardzo ryzykuje. Przecie偶 w艂a艣nie pod­czas jarmarku Raija straci艂a wszystko.

Jewgienij 偶y艂 w ci膮g艂ym poczuciu winy i dlatego mu­sia艂 wyzywa艂 los. Wiedzia艂, 偶e prowokuje j膮 do wspo­mnie艅, m贸wi膮c o rzeczach, kt贸re mog艂y naprowadzi膰 j膮 na zagubiony 艣lad. Czyni艂 to z pe艂n膮 艣wiadomo艣ci膮.

Ale i tym razem nic si臋 w niej nie obudzi艂o.

- Wielikij Ustiug - proponowa艂. - Albo Ko艂mogory. Nie masz ochoty? Co艣 kupi膰, pota艅czy膰...

- Czy lubi艂am to przedtem?

- Nigdy ci臋 tam nie zabiera艂em.

- Nie wiem, czy mam ochot臋 - wykr臋ca艂a si臋 Raija.

- Dobrze mi tutaj.

Antonia rozumia艂a j膮 jeszcze mniej ni偶 Jewgienij.

- Powiedzia艂a艣, 偶e nie chcesz jecha膰 na jarmark? Jewgienij na pewno zasypa艂by ci臋 prezentami. I mog艂a­by艣 powiedzie膰, 偶e chcesz jecha膰 razem ze mn膮. Nu­dz臋 si臋 okropnie, gdy Oleg wyp艂ywa na morze. Nie t臋­skni艂am tak za Piotrem, ale Olega mi brak. Kto wie, mo偶e nied艂ugo si臋 zakocham! - roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- A ty nie chcesz jecha膰 na jarmark... - Antonia pokr臋­ci艂a g艂ow膮 z rezygnacj膮. - To w艂a艣nie tam sprzedaj膮 ta­kie pi臋kne skrzynie...

- Jewgienij nie to mia艂 na my艣li - powiedzia艂a Raija. - Chodzi艂o mu o to, 偶ebym zacz臋艂a spotyka膰 si臋 z lud藕mi.

- Ale on zrobi艂 si臋 mi臋kki - orzek艂a Antonia. - Ju偶 prawie wiosna. Nigdy przedtem nie chodzi艂 tak d艂ugo z g艂ow膮 w chmurach. Stawiam wszystkie konie na to, 偶e nigdy jeszcze nie zapuka艂 do twoich drzwi. Na pew­no nie dotkn膮艂 ci臋 nawet w spos贸b dwuznaczny... Nie mam racji?

Raija przyzna艂a, 偶e Antonia si臋 nie myli.

- Jewgienij nie jest taki. - Zabrzmia艂o to jak mowa obro艅cy. - Zachowuje si臋... po rycersku.

- Akurat! - prychn臋艂a Antonia. - W swoim czasie powiedzia艂abym, 偶e zwyk艂 zachowywa膰 si臋 lubie偶nie.

Raija nie lubi艂a ci膮g艂ych napomknie艅 Antonii o tym, co j膮 kiedy艣 艂膮czy艂o z kapitanem. Wiedzia艂a, 偶e nie mia艂o to dla niego wielkiego znaczenia, ale jako艣 tego nie lubi艂a.

- On uwa偶a, 偶e brak ramienia dyskwalifikuje go ja­ko kochanka - orzek艂a Toni膮. - A przecie偶 my dobrze wiemy, 偶e w tym nie chodzi o r臋ce, prawda? Wpu艣ci­艂aby艣 go, gdyby zapuka艂.

Raija milcza艂a.

- W moim 偶yciu musieli by膰 jacy艣 m臋偶czy藕ni - po­wiedzia艂a niech臋tnie. - To si臋 po prostu wie, cho膰 nic nie pami臋tam. Moje cia艂o nie jest dziewcz臋ce. Gdy do­tykam siebie, przypominam sobie pieszczoty m臋偶­czyzn... - Raija o艣mieli艂a si臋 spojrze膰 w oczy Antonii i m贸wi艂a dalej: - Nie jestem taka bezpo艣rednia jak ty. T臋skni臋 za tym... Za dotykiem m臋偶czyzny. Za m臋skim cia艂em. Ale nie chc臋 zachowywa膰 si臋 jak byle kto. Nie chc臋 si臋 naprasza膰. Nie chc臋 wykorzysta膰 Jewgienija. On czuje co艣 znacznie wi臋cej, nie chodzi mu wy艂膮cz­nie o moje cia艂o.

Antonia z艂apa艂a przyjaci贸艂k臋 za r臋ce.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie odm贸wi艂by, gdyby chodzi艂o wy­艂膮cznie o cia艂o - za艣mia艂a si臋. - Jest tylko m臋偶czyzn膮. Ze mn膮 nie posz艂o mu najlepiej, ale gotowa jestem po­stawi膰 swoje konie, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku, gdy to ciebie znajdzie pod ko艂dr膮.

- A co potem? - zapyta艂a Raija. - Potem nie b臋dzie­my mogli spojrze膰 sobie w oczy. Nie chc臋 straci膰 w nim przyjaciela.

- Wielkie nieba! - j臋kn臋艂a Antonia, zak艂adaj膮c r臋ce na kark i wyci膮gaj膮c si臋 wygodniej w fotelu. W jej niebie­skich oczach igra艂y ogniki. - Skoro tobie na tym nie za­le偶y mo偶e ja mog艂abym podj膮膰 jeszcze jedn膮 pr贸b臋. Wprawdzie nie zaprosi mnie na jarmark, 偶ebym sobie wybra艂a skrzyni臋, ale mo偶e przynajmniej b臋d臋 mia艂a ja­k膮艣 przyjemno艣膰. Oleg wymy艣li艂 sobie, 偶e nie b臋dzie si臋 ze mn膮 kocha艂, p贸ki nie zgodz臋 si臋 zosta膰 jego 偶on膮. Dawno ju偶 nie mia艂am ch艂opa w 艂贸偶ku...

- Tylko nie Jewgienij! - wyrwa艂o si臋 Raiji.

- A jednak troch臋 ci na nim zale偶y! Raija poczu艂a si臋 zagubiona. Wcale nie by艂o tak, jak si臋 wydawa艂o Antonii. Ale na sam膮 my艣l o tym, 偶e tych dwo­je mog艂o si臋 znale藕膰 razem w 艂贸偶ku, dosta艂a g臋siej sk贸rki. To nie by艂o w porz膮dku.

- W 偶yciu nie le偶a艂abym pod 艣cian膮, za kt贸r膮 艣pi je­den z najwspanialszych kochank贸w w ca艂ej okolicy, t臋­skni膮c za m臋skim cia艂em! - wykrzykn臋艂a Antonia. - Za­puka艂abym po prostu do jego drzwi. Albo wesz艂abym bez pukania.

- Nie jestem taka jak ty, Toniu - Raija szuka艂a w艂a­艣ciwych s艂贸w. - Nie znam siebie do ko艅ca. Mieszkamy pod jego dachem. Wszystko mu zawdzi臋czam. Od ubra艅 pocz膮wszy, na jedzeniu sko艅czywszy. I wiem, dlaczego on to wszystko dla mnie robi. Sama nie mam zupe艂nie nic. Jewgienij jest moim przyjacielem, ale to wszystko. Jestem zupe艂nie sama w 艣wiecie, kt贸ry niby to znam, ale jednocze艣nie wydaje mi si臋 taki obcy. Po­trzebuj臋 kogo艣, na kim mo偶na si臋 oprze膰. Wszystkie kobiety o tym marz膮 - o rodzinie. M贸j Bo偶e, jak to g艂u­pio brzmi! Ale za tym w艂a艣nie t臋skni臋. Za kim艣, kogo b臋d臋 mog艂a trzyma膰 w ramionach. A nie mam nikogo...

- Nie widzisz, 偶e przez jego pok贸j prowadzi droga do tego, o czym marzysz? - zapyta艂a Antonia cicho.

- Nie wiem. On ma racj臋, m贸wi膮c, 偶e nie znam pra­wie nikogo. Widuj臋 tylko jego.

- Widujesz jeszcze Olega - zauwa偶y艂a Toni膮 cierp­ko. - I nie podnieca ci臋 jego widok. Zdaje si臋, 偶e nie marzysz o jego pieszczotach...

Raija si臋 u艣miechn臋艂a. Antonia potrafi艂a by膰 szcze­ra a偶 do b贸lu.

- Jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸rego dostrzegasz, jest Jewgienij. I nie m贸w mi, prosz臋, 偶e nie masz na niego ochoty! Bo to by艂oby wielkie k艂amstwo, moja mila!

Toni膮 postanowi艂a zosta膰 na noc. Posun臋艂a si臋 jesz­cze dalej: kokieteryjnie zaczesa艂a swe ciemne loki do g贸ry, tak i偶 stercza艂y niczym czarna chmura nad jej zabawn膮 twarzyczk膮. Nie by艂a pi臋kna, ale s艂odsza ni偶 cukierek w tej fryzurze.

Wieczorem Jewgienij wr贸ci艂 z Archangielska. Za艂a­twia艂 jakie艣 interesy na l膮dzie, nie chcia艂 natomiast wej艣膰 na pok艂ad.

Zna膰 by艂o po nim zm臋czenie. Od czasu do czasu do­kucza艂a mu blizna po ramieniu. M贸wi艂, 偶e czuje wte­dy r臋k臋, kt贸rej ju偶 dawno nie ma.

O偶ywi艂 si臋 jednak w towarzystwie Antonii. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 tak rzadko widywany przez Ra­ij臋 u艣miech. Zdarzy艂o mu si臋 nawet roze艣mia膰 raz i drugi. Od dawna ju偶 si臋 nie 艣mia艂.

Raij臋 zabola艂o to, 偶e kto艣 inny potrafi艂 wywo艂a膰 ten 艣miech.

- Zanosi si臋 na 艣lub? - zapyta艂 Jewgienij, patrz膮c na Tonie.

Wzruszy艂a ramionami.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Ale mo偶e ty masz ja­kie艣 plany?

- Mia艂em na my艣li ciebie, Toniu. Oleg jest taki ostro偶ny. Ale zdo艂a艂by ju偶 utrzyma膰 偶on臋.

- Wiesz, jaki on jest, Jewgienij. W g艂臋bi duszy wci膮偶 marzy o jakiej艣 cnotliwej panience. A mnie nie popro­si o nic, dop贸ki nie b臋dzie pewien, 偶e nic lepszego mu si臋 nie trafi.

- A ty?

- Ja nie mam 偶adnych dziecinnych marze艅. Bior臋 to, co daj膮. Pewnie w ko艅cu wezm臋 Olega. Je艣li mnie kie­dy艣 o to poprosi. Nie mam jednak zamiaru robi膰 pierwszego kroku.

Raija mia艂a z艂e przeczucia. I wcale si臋 nie uspoko­i艂a, gdy Antonia postanowi艂a przenocowa膰 na 艂awie w kuchni.

W jej pokoju by艂o przecie偶 do艣膰 miejsca. Antonia nigdy przedtem nie mia艂a nic przeciwko nocnym pogaduszkom.

A Jewgienij nic nie rozumia艂.

16

Antonia wiedzia艂a, 偶e to, co zamierza przedsi臋­wzi膮膰, jest poni偶ej jej godno艣ci. Oleg w艣ciek艂by si臋 na ni膮 okropnie. Mo偶e nawet by艂by got贸w da膰 sobie z ni膮 spok贸j na zawsze. I rzeczywi艣cie rozejrze膰 si臋 za po­rz膮dn膮 dziewczyn膮. Tak膮, kt贸ra nie wie, jak wygl膮da m臋偶czyzna bez spodni.

Ale Oleg najprawdopodobniej si臋 o tym nie dowie.

Antonia nas艂uchiwa艂a, czekaj膮c, a偶 Raija i Jewgienij p贸jd膮 do siebie. S艂ysza艂a ich powolne kroki. Stali ra­zem bardzo d艂ugo i rozmawiali o b艂ahostkach.

Czy byli 艣wiadomi, 偶e pr贸buj膮 w ten spos贸b odwlec chwil臋 rozstania? Na pewno nie. Ten obyczaj sta艂 si臋 ju偶 czym艣 w rodzaju rytua艂u, kt贸rego nie chcieli przerywa膰.

Antonia zastanawia艂a si臋 nad granicami ludzkiej 艣le­poty.

Czy z ni膮 i z Olegiem by艂o w gruncie rzeczy tak sa­mo? S膮dzi艂a, 偶e kto jak kto, ale ona z pewno艣ci膮 wie co艣 na temat mi艂o艣ci. Mo偶e si臋 jednak myli艂a.

W domu zapad艂a cisza. Nie powinno by膰 a偶 tak ci­cho. Raija nie powinna zasn膮膰.

Antonia podnios艂a si臋 z 艂awy. Lepiej si臋 na niej le­偶a艂o w obj臋ciach Olega.

Mo偶e i by艂 kawa艂kiem drewna, ale jej w艂asnym ka­wa艂kiem drewna!

W jednej z szafek znalaz艂a likier Jewgienija. Ostatnimi czasy pi艂 niewiele. Toni膮 doda艂a sobie odwagi za pomoc膮 kilku 艂yk贸w. Mo偶e raczej nie tyle odwagi, co fantazji.

Wiedzia艂a dobrze, kt贸re deski pod艂ogowe skrzypi膮, i celowo na nie nast臋powa艂a.

Otworzy艂a drzwi bez pukania.

Jewgienij nie zgasi艂 lampy. Rzadko zdarza艂o mu si臋 zasn膮膰 od razu. Co wiecz贸r le偶膮c w 艂贸偶ku ws艂uchiwa艂 si臋 w d藕wi臋ki dochodz膮ce z pokoju Raiji. Dzieli艂a ich tylko cienka 艣ciana. Nie do pokonania. W drzwiach pojawi艂a si臋 nagle drobna posta膰. Bardzo pragn膮艂, by by艂a to Raija, ale wiedzia艂, 偶e to Antonia. Dzisiejszego wieczoru zachowywa艂a si臋 nader dwuznacznie.

Jewgienij spodziewa艂 si臋 jej. By艂 ciekaw, czy zdo艂a uczyni膰 go znowu m臋偶czyzn膮.

Je艣li po to przychodzi.

Antonia opar艂a si臋 o drzwi. Pozwoli艂a, by si臋 za ni膮 zatrzasn臋艂y.

- Nie 艣pisz jeszcze? Nikt w tym domu nie 艣pi. Bo­isz si臋 zacz膮膰 偶y膰, Jewgienij?

Jewgienij usiad艂 na 艂贸偶ku. Popatrzy艂 na ni膮. Mia艂a na sobie jeden z nocnych stroj贸w Raiji, kt贸ry si臋ga艂 jej le­dwo do kolan. Jej cia艂o prze艣witywa艂o przez cienk膮 tkanin臋.

Czy mo偶na sp臋dzi膰 noc z dziewczyn膮, kt贸ra zawsze by艂a najlepszym kumplem?

- Czego chcesz, Antonia?

U艣miechaj膮c si臋 pod nosem, podesz艂a do 艂贸偶ka i usa­dowi艂a si臋 na nim.

- Przywr贸ci膰 ci臋 do 偶ycia - odpowiedzia艂a mu z po­wag膮. - Za bardzo ci臋 lubi臋, 偶eby patrze膰, jak si臋 sta­rzejesz.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 si臋 z tego wyleczy艂a艣... Antonia ukl臋k艂a przed nim. Dwa guziki pod szyj膮 mia艂a rozpi臋te. Ramiona nagie i mi臋kkie.

- I wyleczy艂am si臋. Ale nawet kobiety czuj膮 czasem po偶膮danie. Oleg postanowi艂 偶y膰 jak mnich. A ja nie mam ochoty sprowadza膰 sobie ch艂opa z gospody... - Antonia przez chwil臋 milcza艂a wymownie. - Raija te偶 jest kobiet膮 - ci膮gn臋艂a. - I na pewno nie nale偶y do ko­biet ozi臋b艂ych.

Jewgienij poczerwienia艂.

- Do diab艂a, Toniu! Nie wolno ci m贸wi膰 o niej w ten spos贸b.

- Powiniene艣 zabra膰 j膮 na jarmark. - Toni膮 by艂a bez­litosna. - Tam mog艂aby spotka膰 m臋偶czyzn, kt贸rzy od­wa偶yliby si臋 na co艣 wi臋cej ni偶 my艣lenie o niej. Dobrze by jej to zrobi艂o.

- Ona nie jest taka!

- A pyta艂e艣 j膮? - Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co. Usiad艂a mu na kolanach z roz艂o偶onymi nogami. Dzie­li艂a ich tylko ko艂dra. Toni膮 obna偶y艂a si臋 a偶 do bioder. - Pyta艂e艣, czy przypadkiem nie ma ochoty przespa膰 si臋 z m臋偶czyzn膮? Pyta艂e艣, czy przypadkiem sama nie pie­艣ci swego cia艂a wieczorami?

Jewgienij odepchn膮艂 dziewczyn臋. Usiad艂 gwa艂tow­nie i zacisn膮艂 powieki. Jego cia艂o dr偶a艂o. Antonia le偶a­艂a na 艂贸偶ku, kiedy drzwi si臋 otworzy艂y.

- Niech ci臋 diabli porw膮, Toniu! Ustali艂y艣my przecie偶, 偶e Jewgienij nie jest zabawk膮! Nie dla ciebie. Dla nikogo!

Raija sta艂a w drzwiach z p艂on膮cymi oczami i zaci­艣ni臋tymi pi臋艣ciami.

- Wyjdziesz st膮d szybko, nawet gdybym mia艂a ci臋 wy­rzuci膰!

Antonia si臋 roze艣mia艂a. Lekko zeskoczy艂a na pod艂og臋.

- Wyjd臋 sama, Raiju. - Zatrzyma艂a si臋 w drzwiach i mrugn臋艂a do przyjaci贸艂ki. - M贸wi艂am ci przecie偶, 偶e nie tak trudno przekroczy膰 ten pr贸g.

- Zosta艅! - poprosi艂 Jewgienij, kt贸ry nie patrzy艂 na starcie obu kobiet. Teraz podni贸s艂 g艂ow臋 i napotka艂 spoj­rzenie Raiji. - Mamy sobie sporo do powiedzenia. Nie mo偶esz odej艣膰, p贸ki sobie wszystkiego nie wyja艣nimy.

Raija zbli偶y艂a si臋 do niego powoli i usiad艂a obok. Z zak艂opotaniem usi艂owa艂a obci膮gn膮膰 przykr贸tk膮 ko­szul臋.

Jego spojrzenie spocz臋艂o na jej okr膮g艂ych kolanach.

- Uknu艂y艣cie to razem? - zapyta艂 ci臋偶ko.

- Uknu艂y艣my? - Raija ze z艂o艣ci zapomnia艂a natych­miast o swych kolanach. - Uknu艂y艣my? Dlaczego tak my艣lisz? Wcale mi nie 偶al ciebie tak bardzo, 偶ebym musia艂a prosi膰 Tonie, by posz艂a z tob膮 do 艂贸偶ka.

- 呕al ci mnie, Raiju?

- Nie, Jewgienij. Bardziej 偶al mi siebie.

- Czy rozmawia艂a艣 z Toni膮? O mnie? Raija odwr贸ci艂a si臋 od niego. Podnios艂a nogi z zim­nej pod艂ogi i obj臋艂a kolana r臋kami.

- Oczywi艣cie, 偶e rozmawiamy r贸wnie偶 o tobie.

- Nie lubi臋 by膰 niczyj膮 zabawk膮 - powiedzia艂 dziw­nie spokojnie. - Co do tego masz racj臋. Ani Toni. Ani twoj膮. Toni膮 sugerowa艂a, 偶e..

Raija spojrza艂a na swe stopy. 艁贸偶ko zako艂ysa艂o si臋, gdy Jewgienij si臋 poruszy艂. Czu艂a jego blisko艣膰.

- Wiem, co Toni膮 sugerowa艂a. Nie jestem g艂ucha. A ona nie zwyk艂a m贸wi膰 szeptem. Wszystko s艂ycha膰 przez t臋 艣cian臋. Nie zauwa偶y艂e艣? Gdy panuje ca艂kowi­ta cisza, s艂ysz臋 nawet tw贸j oddech.

Jewgienij po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Raiji. Pomimo ch艂odu, kt贸ry panowa艂 w pokoju, rami臋 by艂o ciep艂e. Napawa艂 si臋 mi臋kko艣ci膮 jej sk贸ry. Wiedzia艂, 偶e 艣ciska j膮 mocno, ale nie by艂 w stanie cofn膮膰 d艂oni.

Przysun膮艂 si臋 nieco bli偶ej. Tak blisko, 偶e prawie do­tyka艂 swym cia艂em jej plec贸w i w艂os贸w.

- Co jeszcze robisz przed za艣ni臋ciem? - szepn膮艂. - Opowiadasz Toni o czym艣, co mnie dotyczy?

- Nie jestem 艣wi臋ta - Raija odchyli艂a g艂ow臋 do ty­艂u. Dotkn臋艂a g艂ow膮 jego piersi, przez chwil臋 ich spoj­rzenia si臋 spotka艂y. Nie potrafi艂a jednak patrze膰 mu w oczy. Pospiesznie si臋 wyprostowa艂a. U艣cisk Jewgie­nija sta艂 si臋 troch臋 mocniejszy, czu艂a jego oddech na swoim uchu.

- A zatem ona ma racj臋? O kim wtedy my艣lisz? Czy nie ma znaczenia, kto si臋 pojawia w twoich marze­niach?

- Nie robi艂am tego 艣wiadomie. To znaczy nie wy­obra偶a艂am sobie ciebie jako kochanka 艣wiadomie. To by艂o cia艂o bez twarzy...

Jewgienij pu艣ci艂 jej rami臋. Dotkni臋ty do 偶ywego, od­sun膮艂 si臋.

- Dzi臋ki!

- To Toni膮 zmusi艂a mnie do przyjrzenia si臋 tym fan­tazjom - ci膮gn臋艂a Raija. - Nie wierzy艂a w to, co jej m贸­wi艂am. Zmusza艂a mnie do czego艣 wi臋cej. Wtedy zobaczy­艂am to, co ona ju偶 przedtem wiedzia艂a, w艂a艣nie dlatego, 偶e jest Toni膮. Cia艂o, kt贸re mia艂o twarz. W moich marze­niach nigdy nie by艂o r膮k. Tylko jedna.

Jewgienij nie mia艂 odwagi dotkn膮膰 Raiji. S艂ysza艂, co m贸wi艂a, ale mo偶e to wcale nic nie znaczy. M贸wi艂a prze­cie偶 tylko o fantazjach.

- Nie wiesz, co za sob膮 zostawi艂a艣 - powiedzia艂. Raija odwr贸ci艂a si臋 ku niemu. Tak jak przedtem An­tonia.

Jewgienij widzia艂, 偶e nie m贸g艂by obj膮膰 Antonii. Nie teraz. I to nie ze wzgl臋du na Olega, ale ze wzgl臋du na Raij臋.

- Nie przeszkadza mi to - powiedzia艂a. - Antonia powtarza艂a mi to tyle razy, 偶e sama w to prawie uwie­rzy艂am. Ze mo偶e w tym wszystkim jest jaki艣 g艂臋bszy sens. Mo偶e tak w艂a艣nie mia艂o by膰. 呕e musz臋 偶y膰. Cz艂o­wiek, kt贸ry straci艂 sw膮 przesz艂o艣膰, 偶yje tak, jakby nie mia艂 cienia. Ale czy cie艅 jest nam do czego艣 potrzeb­ny? By艂oby znacznie gorzej, gdyby odebrano mi przy­sz艂o艣膰. Tera藕niejszo艣膰....

- Nie raz i nie dwa burzy艂em t臋 艣cian臋 pomi臋dzy na­mi - szepn膮艂 Jewgienij nami臋tnie. - W my艣lach by艂em przy tobie tysi膮c razy.

- Ale m贸j pr贸g by艂 za wysoki? Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Boj臋 si臋 powiedzie膰, 偶e ci臋 kocham. - Raija bardzo poblad艂a. - To mog艂aby by膰 pomy艂ka. Ale nikogo nie lubi臋 tak bardzo jak ciebie, Jewgienij.

Nie mia艂 odwagi uwierzy膰 w jej s艂owa. A jednak usprawiedliwia艂y one k艂amstwo, na kt贸rym opar艂 swe 偶ycie.

Wyci膮gn膮艂 dr偶膮c膮 r臋k臋 i dotkn膮艂 jej jedwabistych w艂os贸w. Nie pami臋ta艂, 偶e by艂y tak mi臋kkie. Ich jedwabisto艣膰 przewy偶sza艂a nawet jego marzenia.

- Nie b臋d臋 nic m贸wi膰 - szepn膮艂. - I tak wszystko wiesz. Nie powt贸rz臋 tego, dop贸ki nie zechcesz tego us艂y­sze膰. Ale pragn臋 ci臋 obejmowa膰, przytula膰, ca艂owa膰...

- Ja te偶 tego pragn臋.

Przed oczami Jewgienija przez chwil臋 przemkn臋艂a twarz brata. Ciemne, zazdrosne oczy Aleksieja...

Ale to nale偶a艂o ju偶 do przesz艂o艣ci. Aleksiej nie 偶y­je. Jewgienij nigdy nie odwa偶y艂 si臋 wym贸wi膰 jego imie­nia w obecno艣ci Raiji.

Przesz艂o艣膰 zamieni艂a si臋 dla niej w g臋st膮 mg艂臋. Jew­gienij postanowi艂 w ten sam spos贸b traktowa膰 w艂asn膮 przesz艂o艣膰.

Nigdy w 偶yciu nie czu艂 si臋 bardziej bezbronny ni偶 te­raz. Nigdy tak bardzo nie dr偶a艂 z l臋ku przed pora偶k膮...

Sporo czasu min臋艂o od ostatniego razu. Wiele dni up艂yn臋艂o od nocy, podczas kt贸rej Antonia wszelkimi sposobami pr贸bowa艂a rozbudzi膰 w nim po偶膮danie.

Marzenia uczyni艂y go zn贸w m臋偶czyzn膮. Ale Raija by艂a teraz czym艣 wi臋cej ni偶 marzenie. Siedzia艂a tu we w艂asnej osobie. 呕ywa i tak kusz膮ca. Jewgienij chwyci艂 j膮 za rami臋 i poci膮gn膮艂 ku sobie. Jego otwarta d艂o艅 prze艣lizgn臋艂a si臋 po jej szyi, po mi臋kkiej sk贸rze.

Usta Raiji zadr偶a艂y i rozchyli艂y si臋, jej twarz unio­s艂a si臋 ku g贸rze. Jewgienij prze艂kn膮艂 艣lin臋 i poczu艂, 偶e musi dotkn膮膰 tych ust swymi wargami.

Raija przysun臋艂a si臋 do niego, obj臋艂a kolanami jego udo. Wszystkie jego mi臋艣nie si臋 napi臋艂y pod naciskiem jej n贸g. Dopiero po chwili odwa偶y艂 si臋 rozlu藕ni膰 ca艂e cia艂o i by膰 naprawd臋 blisko niej.

Jej spragnione usta szuka艂y jego warg. Dwa mi臋kkie ramiona opasa艂y jego szyj臋...

W艣lizgn臋艂a si臋 na jego kolana. Usiad艂a ca艂ym swym ci臋­偶arem i obj臋艂a go nieco mocniej, gdy poca艂unek sta艂 si臋 bardziej nami臋tny. Jewgienij obj膮艂 j膮 ramieniem w talii.

Jego usta 偶y艂y swym w艂asnym 偶yciem w czasie spo­tkania z jej gor膮cymi wargami.

Nap贸r jej mi臋kkiego cia艂a sprawi艂, 偶e zacz臋艂o szu­mie膰 mu w uszach. Przekona艂 si臋, 偶e Raija potrafi zro­bi膰 z nim wszystko to, czego nie zdo艂a艂a zrobi膰 Anto­nia ani 偶adna inna kobieta.

Ona te偶 o tym wiedzia艂a.

Nie spos贸b by艂o tego nie zauwa偶y膰.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e to nie mia艂a by膰 taka delikat­na zabawa jak w jego snach.

W marzeniach i fantazjach t臋sknota nie by艂a tak bar­dzo bolesna. Nie przypuszcza艂 nawet, 偶e po偶膮danie mo偶e osi膮gn膮膰 a偶 tak wielkie nat臋偶enie. Nie przypusz­cza艂 te偶, 偶e ona mo偶e by膰 podobna p艂omieniom, kt贸­re go trawi艂y od dawna.

Jewgienij przewr贸ci艂 Raij臋 na 艂贸偶ko, nie odrywaj膮c warg od jej ust. Poca艂unek mia艂 trwa膰 wiecznie.

D艂o艅 w臋druj膮ca w g贸r臋 po jej udzie nie natrafi艂a na 偶adne przeszkody.

Jewgienij podni贸s艂 oczy i napotka艂 jej roze艣miane spojrzenie. Jego usta niech臋tnie oderwa艂y si臋 od jej warg.

- Antonia tego nie powiedzia艂a... Raija pozwoli艂a mu si臋ga膰 tam, gdzie chcia艂. Pozwo­li艂a, by dotyka艂 jej tak, jak chcia艂. Sama tego pragn臋艂a...

Jego usta parzy艂y niemal jej szyj臋. Jewgienij wiedzia艂, 偶e sztuka panowania nad sob膮 ma swoje granice...

- Nie mog臋 czeka膰 ju偶 d艂u偶ej - mrukn膮艂, kryj膮c twarz w jej szyi. Oczy mu pociemnia艂y, gdy uni贸s艂 sw膮 twarz ku niej. - Nie mog臋 ju偶 czeka膰...

Raija uca艂owa艂a jego skro艅, wsun臋艂a d艂o艅 pomi臋dzy ich cia艂a i pomog艂a mu znale藕膰 to, czego szuka艂.

- 呕adne z nas ju偶 nie musi czeka膰, Jewgienij - szep­n臋艂a. - J u 偶 nie...

Wszystko potoczy艂o si臋 szybko i gwa艂townie i sko艅­czy艂o si臋, nim si臋 naprawd臋 zacz臋艂o. Oboje byli jednak wyczerpani, rozgor膮czkowani, spoceni i... nasyceni.

Pozwolili, by ich cia艂a rozdzieli艂y si臋 - na razie. Na­tychmiast jednak spletli d艂onie, dotkn臋li si臋 udami. Nawet ich czo艂a nieomal偶e dotyka艂y si臋 nawzajem.

- Nie nadzwyczajny ze mnie kochanek - mrukn膮艂 Jewgienij z pewnym zawstydzeniem.

- Niedawno wydawa艂o ci si臋, 偶e w og贸le nie jeste艣 w stanie si臋 kocha膰. - Raija u艣miechn臋艂a si臋 do niego ciep艂o. - Nie mog艂e艣 nie zauwa偶y膰, 偶e mnie by艂o r贸w­nie dobrze jak tobie.

- Niekt贸re potrafi膮 udawa膰...

- Nie ja. Jewgienij uwierzy艂 jej. Dreszczu rozkoszy, kt贸ry przeszy艂 Raij臋, nie da艂o si臋 z pewno艣ci膮 udawa膰.

- Nasze cia艂a lubi膮 si臋 nawzajem.

- I ja te偶 ci臋 lubi臋, Jewgienij. Ale to s艂owo, kt贸re chcia艂by艣 us艂ysze膰, wci膮偶 mnie przerasta. Co艣 mnie od niego odgradza. Nie mog艂abym go wypowiedzie膰. Jeszcze nie.

- Czy to znaczy, 偶e ze mn膮 zostaniesz?

- A czy mam dok膮d p贸j艣膰? Jewgienij pieszczotliwie dotkn膮艂 jej czo艂a u nasady w艂os贸w. Musn膮艂 palcem jej czarne brwi.

- To nie mo偶e by膰 decyduj膮cy pow贸d. Musisz chcie膰 tu zosta膰 albo nic z tego nie b臋dzie.

- Czy potrafisz czeka膰 na s艂owa, kt贸re by膰 mo偶e ni­gdy nie padn膮? - zapyta艂a i spojrza艂a mu prosto w oczy.

Jewgienij m贸g艂 jej powiedzie膰, 偶e potrafi wiele wi臋­cej ni偶 to, 偶e potrafi zbudowa膰 swe 偶ycie na k艂amstwie.

- Potrafi臋. Ale nie mo偶esz wr贸ci膰 ju偶 do swego pokoiku. Musz臋 ci臋 obejmowa膰 ka偶dej nocy. B臋d臋 ci臋 uszcz臋艣liwia艂 tak cz臋sto, jak tylko zdo艂am.

Zrodzi艂o si臋 mi臋dzy nimi co艣 w rodzaju wsp贸lnoty. Tak bardzo potrzebnej, by wype艂ni膰 pustk臋, kt贸r膮 Ra­ija w sobie nosi艂a.

Wielbi艂 j膮 ca艂ym sob膮. Nigdy nie mia艂a zw膮tpi膰 w je­go szczero艣膰.

Obudzi艂 w niej t臋 dziwn膮 melodi臋. Gdzie艣 bardzo g艂臋boko zrodzi艂a si臋 w niej muzyka.

Antonia powiedzia艂aby, 偶e na tym polega 偶ycie te­ra藕niejszo艣ci膮. Trzeba zaufa膰 chwili i temu, co przy­niesie jutro i nast臋pny dzie艅...

Raija nie mia艂a zreszt膮 wyboru. Nie mia艂a na czym bu­dowa膰 swego 偶ycia. Jewgienij nie chcia艂 na to patrze膰 z tej strony, ale Raija wola艂a mie膰 oczy szeroko otwarte.

Ci膮gn臋艂o ich ku sobie.

- Tej nocy nie zmru偶臋 oka - powiedzia艂 cicho. Us艂ysza艂a wyra藕nie, 偶e w jego g艂osie pobrzmiewa 艣miech. Tym razem to ona zbudzi艂a w nim ten 艣miech, nie Antonia i nie 偶adna inna.

- Poczucie szcz臋艣cia rozsadza mi niemal pier艣. Oba­wiam si臋, 偶e serce mi p臋knie, nim nadejdzie dzie艅.

- Noc jeszcze na dobre nie zapad艂a, Jewgienij. My­艣l臋, 偶e szcz臋艣cie ci臋 nie rozsadzi. Szcz臋艣cie to 艂agodne, mi艂e uczucie. Jakby cz艂owiek chodzi艂 boso po trawie albo siedzia艂 na ga艂臋zi, machaj膮c nogami...

Jewgienij poca艂owa艂 j膮. Uca艂owa艂 jej usta, czubek nosa, policzki. Rozpi膮wszy koszul臋 Raiji, ca艂owa艂 jej piersi tak d艂ugo, a偶 nabrzmia艂y po偶膮daniem.

- Zdejmij koszul臋 - poprosi艂. - Niech tym razem nic nas nie dzieli. Tym razem zrobimy to pi臋knie i powoli, tak jak w moich marzeniach. Tak jak w twoich snach.

Raija usiad艂a i 艣ci膮gn臋艂a koszul臋 przez g艂ow臋. On zdj膮艂 spodnie.

- Zrobimy wszystko, o czym nawet nie marzyli艣my - powiedzia艂. - Wszystko, od czego nawet my艣li si臋 ru­mieni艂y.

Jego usta pomkn臋艂y w d贸艂 po jej brzuchu, zast膮pi艂y d艂o艅, kt贸ra nie mog艂a ju偶 nikogo pie艣ci膰.

I Raija odda艂a mu si臋. Ca艂kowicie.

Stal si臋 jej tera藕niejszo艣ci膮.

A mo偶e nawet przysz艂o艣ci膮.

Na niebie l艣ni艂a zorza polarna.

EPILOG

Ravna wiedzia艂a, 偶e 偶a艂oba po dziecku nigdy nie przemija. Przybiera inne formy, staje si臋 mniej bolesna z latami, ale nigdy si臋 nie ko艅czy. Niekt贸rzy znajduj膮 jak膮艣 ulg臋, gdy maj膮 gr贸b, kt贸ry mog膮 odwiedza膰. Miej­sce, w kt贸rym przystoi 偶a艂oba. Miejsce wspomnie艅.

Mia艂a kiedy艣 dwoje dzieci.

Laila na zawsze pozosta艂a dzieckiem.

B贸l po jej stracie nigdy nie opu艣ci艂 Ravny. Fakt, i偶 dziewczynka zosta艂a w obcej ziemi, na kt贸rej noga Ravny nigdy nie postanie, nie 艂agodzi艂 tego b贸lu.

Mikkal odszed艂 tak dawno, ale matka nigdy nie w膮t­pi艂a, 偶e wr贸ci.

Wiedzia艂a, 偶e tylko tu, na wysuni臋tym daleko na p贸艂noc p艂askowy偶u, czu艂 si臋 jak w domu.

Ale zamiast niego zjawi艂 si臋 Reijo.

Kwen, kt贸ry nie by艂 ju偶 ch艂opcem, kt贸ry sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮. M膮偶 Raiji, kt贸ry pogodzi艂 si臋 z tym, co j膮 艂膮czy艂o z Mikkalem.

Reijo przyby艂 tu razem z jej wnucz臋tami, Ailo i Ma­j膮, pozosta艂ymi dzie膰mi Raiji, jej bratem oraz Finem, kt贸ry patrzy艂 na 艣wiat przez r贸偶owe okulary.

Raija musia艂a ucieka膰.

Mikkal zgin膮艂.

- Nikt nie przypuszcza艂, 偶e to si臋 tak sko艅czy. - Ravna znalaz艂a pewn膮 pociech臋 we wspominaniu. - Od dziecka zach臋ca艂am go, by si臋 do niej zbli偶y艂. Robi艂am wszystko, 偶eby im u艂atwi膰 spotkania. Raija by艂a mi jak c贸rka. Nie urodzi艂am jej, ale sta艂a si臋 moj膮 c贸rk膮. Ko­cha艂am j膮 tak samo jak Lail臋. W pewnym sensie by艂a dla mnie druga Lail膮. Moim dzieckiem. I wydawa艂o mi si臋, 偶e nie strac臋 jej tylko w贸wczas, gdy kiedy艣 si臋 po­bior膮. M贸j Mikkal z moj膮 Raij膮...

Straci艂a ich oboje.

Raija nigdy nie zadomowi艂a si臋 w Lyngen. Nigdy nie sta艂a si臋 dobr膮 偶on膮 dla nikogo innego.

Mikkal nigdy nie by艂 do ko艅ca zr贸wnowa偶ony bez Raiji. Doprowadzi艂 Sigg臋 do szale艅stwa, a od Ingi wzi膮艂 znacznie wi臋cej, ni偶 mog艂a mu ofiarowa膰. Sam za艣 nigdy nic nie dawa艂. Do chwili, w kt贸rej zacz膮艂 dzieli膰 codzienno艣膰 z Raij膮 i w kt贸rej Ravna straci艂a z oczu syna i wnuka.

Mikkal zostawi艂 wszystko.

To by艂y trudne lata dla Ravny. Nie艂atwo jej by艂o zwra­ca膰 si臋 o pomoc do innych, cho膰by to by艂a rodzina.

Przecie偶 syn powinien si臋 ni膮 opiekowa膰.

- Nie cierpia艂? Wiele razy o to pyta艂a. Za ka偶dym razem s艂ysza艂a to samo.

Reijo by艂 cierpliwy. Chcia艂aby mie膰 takiego syna.

- By艂 szcz臋艣liwy w chwili 艣mierci. Umar艂 w ramionach Raiji. Umar艂 dla niej. Tak samo jak 偶y艂. Tylko dla niej. Uratowa艂 jej 偶ycie. My艣l臋, 偶e to go uszcz臋艣liwi艂o. Nie s膮­dz臋, by zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, co si臋 z nim dzieje.

Tak uwa偶a艂 Reijo, ale przecie偶 nie m贸g艂 wiedzie膰.

- Powinien mie膰 gr贸b... Reijo mia艂 wyrzuty sumienia. Ravna nie potrafi艂a jednak go pocieszy膰 w 偶aden spos贸b. Morze by艂o jej zupe艂nie obce. Niewykluczone, 偶e nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. Ale Ravna mia艂a obarcza膰 go win膮 za t臋 stra­t臋 przez cale swoje 偶ycie. Podobnie zreszt膮 jak i on sam.

- Raija nigdy mi nie przebaczy. Chcia艂a, 偶eby spo­cz膮艂 w ziemi, kt贸r膮 tak kocha艂. Ale pr膮dy podwodne s膮 tam takie wartkie. Staruszek, kt贸ry nas uratowa艂, m贸wi艂, 偶e nie wiadomo gdzie szuka膰 tego, co tam uto­n臋艂o. Cia艂o nigdy nie wyp艂yn臋艂o na l膮d. A i na morzu nikt niczego nie znalaz艂.

Ravna zawsze powtarza艂a to samo:

- Powinien mie膰 sw贸j gr贸b.

Nadchodzi艂a pora wiosennej w臋dr贸wki. Mieli w niej uczestniczy膰 Reijo, Matti i Santeri.

Tyle przynajmniej Reijo by艂 winien Ravnie.

Nie odrzuci艂a jego propozycji.

Cieszy艂a si臋 z obecno艣ci wnuk贸w. Ailo i Maja byli dzie膰mi Mikkala. Mikkal nie 偶y艂 wi臋c na pr贸偶no, cho膰 tak kr贸tko.

Ravna spodziewa艂a si臋 nieco 艂agodniejszej jesieni 偶y­cia. I innego lata. Zawsze mia艂a nadziej臋, 偶e los po艂膮­czy Raij臋 i Mikkala. 呕e ujrzy na w艂asne oczy, jak ma­rzenia, kt贸re snu艂a dawno temu, gdy podr贸偶owali na p贸艂noc z o艣mioletni膮 c贸rk膮 Erkkiego Alatalo, stan膮 si臋 rzeczywisto艣ci膮.

Ich spokojne 偶ycie zmieni艂o si臋 wraz z przybyciem Raiji. Wszystko nabra艂o tempa.

Raija wywo艂ywa艂a burze. Wcale tego nie chcia艂a, ale by艂o w niej co艣, co przyci膮ga艂o katastrofy.

S膮 tacy ludzie i ju偶.

Na szcz臋艣cie nie jest ich za wielu. Nikt nie zapomina spotkania z nimi. Zawsze wp艂ywaj膮 na los wszyst­kich, z kt贸rymi si臋 stykaj膮. Na dobre i na z艂e.

Sami przewa偶nie nie s膮 藕li.

Ale siej膮 wok贸艂 siebie zniszczenie.

Ravna nie obarcza艂a Raiji win膮 za wszystkie nie­szcz臋艣cia.

Wcale nie.

Jednak uczucie, kt贸re zrodzi艂o si臋 mi臋dzy t膮 dziew­czyn膮 a Mikkalem, by艂o stanowczo zbyt wielkie.

Ludzie nie potrafi膮 sprosta膰 takim uczuciom. Ravna wyobra偶a艂a sobie, 偶e tak b臋dzie w niebie. Dla zwyk艂ych 艣miertelnik贸w by艂o to jednak za wiele. Nic dziwnego, 偶e anio艂y zacz臋艂y im zazdro艣ci膰 i wszystko przerwa艂y.

Przeganiali stado. Dzieci Raiji biega艂y boso po za­zielenionym p艂askowy偶u, po kt贸rym ta艅czy艂a Raija. Syn Mikkala nosi艂 pastersk膮 lask臋 w miejscu, w kt贸­rym jego ojciec wystruga艂 ptaszka, pas膮c renifery.

Lato rozkwit艂o, potem przyblad艂o, a偶 wreszcie je­sie艅 pozbawi艂a je barwnych szatek.

Reijo by艂 coraz bardziej niespokojny.

- Zdaje si臋, 偶e odjedziesz st膮d przed nami - powie­dzia艂a Ravna pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku mi臋dzy jurtami. - Nie powiniene艣 mie膰 wy­rzut贸w sumienia. Pomog艂e艣 ju偶 wi臋cej, ni偶 trzeba. Ty tak偶e w pewien spos贸b sta艂e艣 si臋 moim synem.

Popatrzy艂a na niego uwa偶niej:

- Ailo m贸wi艂 mi, 偶e obieca艂e艣 by膰 jego tat膮.

- Ba艂em si臋, 偶e o tym pami臋ta.

- Nie przejmuj si臋 - u艣miechn臋艂a si臋 Ravna. - Nie po­zwol臋, by 藕le o tobie my艣la艂. Jest tylu r贸偶nych ojc贸w...

- Ka偶dy inny.

- W艂a艣nie. Przez pewien czas zamierza艂am ci go od­da膰. Wys艂a膰 go razem z tob膮. Ale nie mog臋. Jest jesz­cze ma艂y, ale mam przecie偶 tylko jego i Maj臋. A ona nie chce zosta膰. M贸j wnuk nie mo偶e sta膰 si臋 Norwe­giem czy Finem. Ma by膰 Lapo艅czykiem. 呕y膰 tak jak my, przej膮膰 to, co mia艂 jego ojciec i dziad... Musi za­opiekowa膰 si臋 babk膮. O tym te偶 musz臋 my艣le膰. Nie mam przecie偶 nikogo innego.

Reijo wiedzia艂, 偶e tak musi by膰.

- M贸g艂bym zosta膰 - przyzna艂. - Nie wiem, jak z Santerim czy Mattim, ale ja m贸g艂bym zosta膰. Podoba mi si臋 to 偶ycie. Ale musz臋 wraca膰. Nadchodzi czas, gdy przyp艂ywaj膮 Rosjanie. Musimy wraca膰 do domu. Ra­ija zastanie pusty dom, gdy wr贸ci.

- Raija jest ca艂ym twym 偶yciem, prawda? Reijo pokiwa艂 g艂ow膮 z zak艂opotaniem.

- Owszem. Ale to nie znaczy, 偶e moje 偶ycie by艂o stra­cone. Nigdy nie po艣wi臋ci艂em dla niej wi臋cej ni偶 ona dla mnie.

- Czy ona wie, jakie ma szcz臋艣cie, 偶e zosta艂e艣 jej m臋­偶em?

- Oboje mamy szcz臋艣cie - stwierdzi艂 Reijo. - 艢wi臋­ty nie jestem. Zawsze byli艣my przyjaci贸艂mi. I nigdy nie zawiedli艣my swego zaufania.

- Zas艂ugujesz na szcz臋艣cie, Reijo - powiedzia艂a Ravna powa偶nie. - Ty i Raija zas艂ugujecie na szcz臋艣cie.

- Kto wie? - u艣miechn膮艂 si臋. - Mo偶e ono nas kiedy艣 spotka?

Ravna nie odpowiedzia艂a. Patrzy艂a gdzie艣 w dal po­nad jego g艂ow膮. Tam gdzie majaczy艂y g贸ry, pojawi艂y si臋 pierwsze zwiastuny zorzy polarnej.

Nadci膮ga艂a ch艂odna noc.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bente Pedersen Raija ze 艢nie偶nej Krainy 11 Pod Obcym Niebem
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce