Davies Historia jako nauka a historia jako sztuka

NORMAN DAVIES

TRADYCYJNE ROZRÓŻNIENIE MIĘDZY HISTORIĄ

JAKO NAUKĄ A HISTORIĄ JAKO SZTUKĄ

"CAMPUS REPORT", STANFORD UNIVERSITY, 4 CZERWCA 1986

Leopold von Ranke, wielki niemiecki historyk z XIX wieku, uznawany jest powszechnie za

pioniera naukowego podejścia do historii - opartego na badaniach źródłowych i

potwierdzonych faktach - w odróżnieniu od dawniejszej tradycji dziejopisarstwa, będącego

kronikarską relacją bądź też artystyczną, subiektywną rekonstrukcją przeszłości.

Niejednokrotnie przeciwstawia się naukowe, lecz jakoby nudne dzieła szkoły niemieckiej

błyskotliwym i emocjonalnym filipikom mistrzów angielskich, takich jak Gibbon czy

Macaulay. W istocie jednak opozycja ta - po dokładniejszym zbadaniu - okazuje się mitem.

Historyk naukowy Ranke, którego Historia papieży wzbudziła sensację wśród współczesnych,

był człowiekiem o bardzo zdecydowanych poglądach, podczas gdy Gibbon-polemista był

świetnym znawcą tekstów starożytnych. Dziś większość uczonych zgodziłaby się, że zarówno

analiza, jak i narracja, zarówno badania źródłowe, jak i sprecyzowany pogląd na dzieje są

nieodzowne, aby przeszłość mogła stać się zrozumiała.

Mikrohistoria polega na dogłębnym przebadaniu jakiegoś bardzo wąskiego tematu, jak to

uczynił Henryk Batowski w Ostatnim tygodniu pokoju i 31 sierpnia 1939. Makrohistoria

oznacza coś zupełnie innego: nakreślenie szerokich ram pojęciowych czy ideologicznych

pozwalających na interpretację faktów historycznych, np. twórczość Marksa i Engelsa w

wieku XIX czy dzieła Arnolda Toynbee'ego w wieku XX. W pierwszym przypadku mamy do

czynienia z historią oglądaną przez mikroskop, w drugim zaś - przez teleskop czy z satelity.

W konsekwencji otrzymujemy albo szczegółowe studia poświęcone bardzo wąskim tematom

czy krótkim okresom, albo szeroko zakrojone opisy całych stuleci bądź państw. Rzecz jednak

w tym, że obydwa podejścia są wzajemnie zależne.

Makrohistoryk, czyli architekt dziejów, nie może generalizować, jeśli jego koledzy

mikrohistorycy nie dostarczą mu szczegółowych badań i monografii. Z drugiej strony, owoce

mikrohistorii są pozbawione znaczenia, dopóki nie umieścimy ich w szerszych ramach

tendencji i zjawisk rozwojowych.

Jeśli o mnie idzie, uprawiam historię zarówno w skali mikro, jak i w skali makro. Napisałem

dwa tuziny studiów poświęconych takim tematom, jak "Brytyjski kapitalizm i nafta

galicyjska" czy "Strategia dowództwa .Armii Czerwonej podczas bitwy warszawskiej".

Jestem autorem monografii, a także dużej pracy syntetycznej będącej klasycznym przykładem

makrohistorii - chodzi o tysiącletnie dzieje kraju, który niegdyś był największym państwem

Europy.

A zatem, kiedy zabieramy się do oceniania pracy historyka, musimy przestrzegać

podstawowej zasady, by brać pod uwagę całe dzieło, a nie tylko jedną z części. Nie można

rzetelnie krytykować pracy makrohistorycznej z tego powodu, że nie jest zgodna z wymogami

mikrohistorii, tak samo jak nie można ganić pracy mikrohistorycznej za to, że nie zawiera

uogólnień i ocen właściwych makrohistorii. Nie można atakować fragmentów historii

narracyjnej z tego powodu, że są narracyjne i nieanalityczne; nie można zarzucać syntezie

tego, że jest syntetyczna, albo po wyłowieniu sądów polemicznych oburzać się na to, że są

polemiczne. Sprawiedliwa ocena wymaga uwzględnienia całości: skali makro i skali mikro,

narracji i polemiki, uogólnień i badań źródłowych.

Na Uniwersytecie Stanforda spotkałem się z poglądem - wyrażonym w druku - że

historiografia polska jest "raczkująca", tzn., że standardy, których oczekujemy od historyków

zajmujących się Brytanią, Niemcami czy Stanami Zjednoczonymi, nie znajdują zastosowania

w przypadku historyków badających dzieje Polski. Podejrzewam, iż teza ta oznacza tylko

tyle, że na Uniwersytecie Stanforda niewielu uczonych jest w stanie czytać historiografię

polską, nie wspominając już o wydawaniu sądów na jej temat.

W rzeczywistości jest to bowiem dziedzina bardzo dojrzała, i to od bardzo dawna. W wieku

XV Polska wydała jednego z wielkich pionierów badań źródłowych - Jana Długosza, czyli

Longinusa; w wieku XVIII pojawił się biskup Naruszewicz - jeden z pierwszych autorów

obszernej historii narodowej, którą opierał - jak chciał później Ranke - na własnych badaniach

archiwalnych. Każdy, kto w zeszłym tygodniu słuchał na tym uniwersytecie wykładu prof.

Paula Knolla, wie o tym, iż po dziś dzień Polaków nie opuściło zamiłowanie do historii.

Szkoda tylko, że Amerykanie, a w szczególności amerykańscy historycy, nie są tego faktu

świadomi.

W przedmowie do Bożego igrzyska napisałem, że historyka muszą cechować dwa przymioty:

skromność i odwaga. Skromność jest konieczna, byśmy znali własne ograniczenia; odwaga

jest nieodzowna do tego, by wyrażać poglądy, które mogą być prawdziwe, lecz są

niekonwencjonalne bądź niepopularne. Każda społeczność ma swoje ulubione mity i legendy

na temat przeszłości; historyk, który podaje w wątpliwość zwyczajowe prawdy, nie zawsze

jest miłym gościem. Naturalnie, każdy historyk, który pomimo niepewności i ryzyka ośmielił

się wygłosić jakąś wyraźną tezę i zakwestionował pewne aspekty tradycyjnego stanowiska - a

zatem uraził uczucia pewnych grup - musi się liczyć z krytyką. Teza i antyteza, twierdzenia i

zarzuty to nieodzowne składniki wolnego życia akademickiego.

Żaden historyk nie może się skarżyć na to, że jego prace są atakowane. Na odwrót, powinien

się z tego cieszyć. Atak i kontratak to jedyna droga do większej jasności. Historyk ma jednak

prawo oczekiwać, że argumenty i zarzuty będą formułowane otwarcie, a nie gdzieś za

kulisami. Historyk ma prawo oczekiwać, że jego krytycy powołają się na fakty, a nie po

prostu będą go krytykować na gruncie własnych interesów bądź uprzedzeń. Ma prawo

oczekiwać, że w stosunku do siebie będą stosować te same standardy, do których odwołują

się w swoich polemikach. Krytyka, która jest dziełem uczonych wydających negatywne sądy

niepoparte żadnymi dowodami, która pochodzi od osób niegoszczących nigdy w archiwach

ani nieobeznanych z dokumentami dotyczącymi dziedziny będącej przedmiotem krytyki,

która wreszcie jest formułowana przez autorów niezdolnych do tego, by zapoznać się z

owymi dokumentami w wersji oryginalnej, nie jest krytyką, tylko przesądem. Nie jest

wyrazem uczciwej różnicy zdań między uczonymi, gdyż opiera się na zwyczajnej niewiedzy.

Każdy z nas, jak powiada Pismo, widzi "jakby w zwierciadle, niejasno". Historycy nie są pod

tym względem wyjątkiem. W wielu sprawach trudno dojrzeć pełną prawdę. Nie należy więc

ufać tym, którzy arogancko twierdzą, że ich rozumienie historii jest prawdą ostateczną, a

każda odmienna interpretacja jest fałszywa. Rzetelne badania historyczne nie wymagają od

nas, byśmy przedkładali jakąś wersję przeszłości nad inną. Ta dyscyplina wymaga jednak

tego, byśmy uznali swoje ograniczenia i pogodzili się z wielością punktów widzenia, a także

opierali swoją krytykę na znajomości dokumentów i archiwaliów.

Przekład: Andrzej Pawelec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 pragmatyzm, dośw, jak est, zycie jako sztuka, somaestetyka
filozofia jako sztuka życia EAAVGFKMQ3A3QVUFV6OQRNXWQS3ICRZB62TV5FQ
sztuka jako sztuka ruchoma
kurs historii sztuki sztuka polska XX, Kurs Historii Sztuki - Muzem Narodowe w Warszawie
NUMER 37 - kicz jako sztuka zła, KULTUROZNAWSTWO
KICZ JAKO SZTUKA ZŁA
10 pragmatyzm, dośw, jak est, zycie jako sztuka, somaestetyka
057 Rokoko jako sztuka dworska
Mandala jako sztuka i zabawa
Filozofia jako sztuka umierania (Maciej Bała)
Estetyka i historia sztuki SZTUKA KOBIECA
Wielka historia sztuki 1 Sztuka przedromanska i romanska Praca zaiorowa