213

Konflikt Wielkich Trzynastych? Ach, ileż słuszności miał Ojciec Narodów – jak zresztą we wszystkim, co mówił – utrzymując, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu! „Socyjalizm – twierdził Aleksander Fredro – każdemu równo nosa utrze; bogatych zdusi jutro, a biednych pojutrze”. Wprawdzie Aleksander Fredro był komediopisarzem, ale najwyraźniej musiały wspierać go jakieś proroctwa. Nawiasem mówiąc, coraz częściej się zdarza, że proroctwa wspierają jeśli nie wprost humorystów, to w każdym razie osoby uważane za niezbyt poważne. A ponieważ wiadomo skądinąd, że Spiritus flat ubi vult, co się wykłada, że Duch tchnie kędy chce, to wygląda na to, jakby Duch postanowił zakryć proroctwa przez mądrymi i roztropnymi, a objawić je humorystom. Inna rzecz, że na tle mądrych i roztropnych, właśnie humoryści sprawiają wrażenie ludzi serio, bo tamci najwyraźniej już dawno przestali zdawać sobie sprawę z własnej śmieszności. Wracając tedy do proroctwa Aleksandra Fredry, to sprawdziło się ono wkrótce potem, podczas rewolucji bolszewickiej w Rosji. Zdarzyło się, że w Piotrogrodzie wielka księżna zaniepokojona strzelaniną na ulicy, poprosiła pokojówkę, by sprawdziła, co właściwie się dzieje. Pokojówka po powrocie zameldowała, że właśnie wybuchła rewolucja. – Rewolucja, powiadasz gołąbeczko? No a powiedz, czegóż właściwie chcą, ci rewolucjoniści? - Oni chcą – odpowiedziała dziewczyna – żeby nie było bogatych. Więc kiedy bolszewicy pozwolili obrabować bogatych, bogaci zniknęli. Ale biednym od tego wcale się nie poprawiło. Przeciwnie – nie minęło nawet 15 lat i chłopi, którzy na początku myśleli, że się wzbogacą na rabunku dworów, podczas kolektywizacji umierali z głodu we wsiach otoczonych kordonami wojsk NKWD. Socjalistyczny eksperyment – jak obliczył Aleksander Sołżenicyn – kosztował życie co najmniej 100 milionów ludzi – a przecież nie uwzględnił on ani rewolucji kulturalnej w Chinach, ani eksperymentów Pol Pota w Kambodży, po których pozostały „pola śmierci”. Gdyby socjalizm w Rosji, czy Chinach potrwał trochę dłużej, pewnie nie pozostałby tam nawet kamień na kamieniu. Na szczęście socjalizm upadł tam pod ciężarem własnych błędów, bogaci znów się pojawili, a proletariusze, co to w myśl podjudzań marksistowskich mełamedów, mieli się „łączyć”, ani myślą się „łączyć”, a jeśli już – to z bogatymi. Dlatego zepsuci dobrobytem, perwersyjni ludzie Zachodu, którzy cudnego raju na własnej skórze nie doświadczyli i którym własna pycha nie pozwala na poważne potraktowanie, ani tym bardziej – na wyciągnięcie wniosków z doświadczeń mieszkańców Środkowej i Wschodniej Europy, próbują zakosztować tego eksperymentu, wykorzystując proletariat zastępczy w postaci sfrustrowanych kobiet i zboczeńców. Może nie byłoby w tym niczego złego, bo – jak powiadają Rosjanie – każdyj durak po swojemu s uma schodit – gdyby w latach 60-tych ubiegłego wieku bakcylem socjalizmu nie zaraził się Kościół katolicki – jeden z ważnych składników łacińskiej cywilizacji. Niezależnie bowiem od agentury, za pomocą której zarówno komuniści, jak i środowiska żydowskie próbowały Kościół infiltrować by rozłożyć go od wewnątrz, wśród duchowieństwa, zwłaszcza wyższego, korzystającego z wszelkich wygód warstw uprzywilejowanych, tlił się pewien niepokój socjalny. Z mieszanki wpływów kominternowskiej agentury, żydowskich uraz i pretensji, filozoficznej mętnologii i socjalnego niepokoju wydestylował się trunek w postaci „aggiornamento”. Oszołomiony nim Kościół, jak zwykle opóźniony o fazę, wtoczył się, czy ściślej – został wypchnięty na szlak socjalizmu w momencie, gdy świat, a konkretnie – część najwcześniej nim porażona, zaczęła tracić doń smak. Ale kiedy już się tam wtoczył, to zgodnie ze spostrzeżeniem Ojca Narodów, zaczęła się w jego łonie zaostrzać walka klasowa. Przybiera ona tradycyjną postać walki Jasnogrodu z Ciemnogrodem, to znaczy – Partii Nieubłaganego Postępu z Partią Zacofania, albo – jak kto woli – Tradycji. Ma ona zarówno swój aspekt poważny, a nawet dramatyczny, ale również – zwłaszcza u nas, gdzie teologiczną stroną religii mało kto się przejmuje, skupiając się raczej na wątku obyczajowym, a niekiedy – wyłącznie na odcinku kulinarnym – żeby dobrze wypić i smacznie zakąsić – aspekt komiczny, a właściwie – groteskowy. Oto właśnie gruchnęła wieść, że Stolica Apostolska cofnęła dekret z 2002 roku zakazujący arcybiskupowi Juliszowi Paetzowi sprawowania funkcji biskupich. W odpowiedzi metropolita poznański, JE abp Stanisław Gądecki zgłosił rezygnację ze swego urzędu na znak protestu. Podobno Watykan nie chce tej rezygnacji przyjąć do wiadomości, więc metropolia poznańska może znaleźć się w kłopotliwym położeniu. Ale niezależnie od tego, w jakim kierunku walka klasowa w Kościele się potoczy, warto zwrócić uwagę na pewne podobieństwa tej sprawy do wypadków opisanych w książce Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Jak wiadomo JE abp Juliusz Paetz został oskarżony o molestowanie seksualne kleryków z poznańskiego seminarium, a nawet księży. Jak tam było, tak tam było, bo niezależnie od tego, jak było naprawdę, zwraca uwagę okoliczność, że – po pierwsze – głównym oskarżycielem abpa Paetza był ks. Tomasz Węcławski, który mimo dekretu odsuwającego hierarchę od biskupiej posługi nie tylko porzucił wkrótce stan kapłański, ale w ogóle wystąpił z Kościoła katolickiego. Po drugie – że abp. Paetz w obliczu oskarżeń nakłonił dziekanów swojej metropolii do podpisania solidarnościowego oświadczenia – co stało się później rutynową praktyką w przypadku ujawniania współpracy innych biskupów – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, jakże by inaczej! – ze Służbą Bezpieczeństwa. Po trzecie – że redaktor „Przewodnika Katolickiego”, ks. Jacek Stępczak, za odmowę publikacji oświadczenia dziekanów – został w trybie ekspresowym wysłany na misje do Zambii. Przypomina to natychmiastowe wyekspediowanie niejakiego Terkowskiego na placówkę do Pekinu. Dyzma, zaniepokojony znajomością Terkowskiego z rejentem Winterem, co groziło mu dekonspiracją, poprosił o interwencję damy, z którymi w charakterze Wielkiego Trzynastego odbywał orgie i ku jego zaskoczeniu, Terkowski w mgnieniu oka został usunięty. Po czwarte – że listy kierowane do sekretarza JŚ Jana Pawła II i nuncjusza JE abpa Józefa Kowalczyka, pozostały bez odpowiedzi i dopiero gdy pani dr Wanda Półtawska podjęła się roli postillon d’ amour interwencja się udała. Czyż nie przypomina to sytuacji, kiedy nikt z towarzystwa nie wierzył Żorżowi Ponimirskiemu, że Dyzma to „cham bez cienia kindersztuby”? Po piąte – że molestowanie kleryków nieubłaganym palcem abp Juliuszowi Paetzowi wytyka akurat „Gazeta Wyborcza” w innych sytuacjach promująca nachalnie ostentacyjne sodomickie imprezy. I wreszcie – po szóste – bo najwyraźniej kibicuje JE abp Stanisławowi Gądeckiemu, który przeforsował w polskim kościele dziwaczną doroczną imprezę w postaci Dnia Judaizmu, co skłania do podejrzeń, że i on może być kimś w rodzaju Wielkiego Trzynastego, tyle, że innego obrządku. SM

Stackelberg znów w Warszawie? Podczas gdy cały kraj aż przestępuje z nogi na nogę z niecierpliwości, któregoż z tych całych prezydentów poprze zwycięzca pierwszej tury Grzegorz Napieralski, kiedy nie możemy się doczekać debaty faworytów o służbie zdrowia i polityce zagranicznej, Nasza Złota Pani Aniela zatroszczyła sie o nasz los już grubo wcześniej. Oto od pierwszego sierpnia niemiecki urzędnik rozpocznie doradzać tubylczemu sekretarzu stanu Mikołaju Dowgielewiczu, który w warszawskim MSZ zajmuje się dalszym podporządkowywaniem Polski Eurokołchozowi. Gwoli stworzenia wrażenia symetrii, tubylczy urzędnik, zastępca ambasadora w Berlinie pan Wojciech Pomianowski, ma markować doradzanie pani Kornelii Pieper, która w niemieckim MSZ zajmuje się Anschlussem. Tak ustalił jeszcze w grudniu niemiecki minister spraw zagranicznych, ostentacyjny sodomita, pan Gwidon Westerwelle podczas bliskiego spotkania III stopnia z wyznaczonym na szefa tubylczej dyplomacji panem ministrem Radosławem Sikorskim. Uradowany pan minister Sikorski uznał to za dowód najwyższego zaufania, jakie Niemcy okazały Polsce. Ciekawe, że podobnie myślał również Feliks Dzierżyński, zgodnie z przykazaniami wiecznie żywego Lenina, też uważający kontrolę za dowód najwyższego zaufania. Najwyraźniej recydywa saska wkracza w nowy, jeszcze bardziej zaawansowany etap, chociaż w porównaniu z historycznym modelem występują pewne różnice. Obecnie bowiem Katarzyna Wielka rezyduje w Berlinie, a Fryderyk – w Moskwie, ale poza tą drobną przecież różnicą, wszystko się zgadza. Gdyby jeszcze niemiecki urzędnik mentorujący panu Dowgielewiczu nazywał się, dajmy na to, Otton Magnus von Stackelberg, mielibyśmy jeszcze lepsze rozeznanie własnej sytuacji, niż przy strasznym dziaduniu, którego dobrał sobie na konsyliarza premier Donald Tusk. SM

Porady i historyjki legendy CIA Odezwał się do mnie ambasador Hugh Montgomery. To legenda amerykańskiego wywiadu. Urodzony w 1923 roku, ukończył Harvard – od bakałarza do doktoratu. Tam też nauczał. W tzw. międzyczasie, od 1942 roku, jako ochotnik służył w armii USA. Oddelegowano go do Office of Strategic Services (OSS), czyli Biura Służb Strategicznych – pierwszej organizacji wywiadowczej w historii USA. Jednocześnie w armijnej Służbie Wywiadu (Intelligence Branch) osiągnął stopień pułkownika. Do CIA dr Montgomery wstąpił w 1952 roku – prosto z Harvardu. Służył w Europie i w Sowietach. W 1981 roku z CIA przeszedł do Departamentu Stanu. Przez cztery lata pracował jako dyrektor Biura Wywiadu i Badań (Bureau of Intelligence and Research). Następnie przeniesiono go z powrotem do CIA, do jednej z najważniejszych komórek nadzorczych (Senior Review Panel). Wnet jednak w randze ambasadorskiej oddelegowano go do ONZ jako reprezentanta USA do spraw politycznych. Funkcje tę sprawował do 1989 roku, gdy znów znalazł się w CIA (SRP). W 1991 roku dyrektor wywiadu mianował go specjalnym asystentem do spraw stosunków z obcymi wywiadami. Służy do dziś. Ambasador Montgomery przyjmował honorowy doktorat naszej uczelni, a związane to było z uroczystością uzyskania dyplomów przez naszych studentów. Zgodnie ze zwyczajem wygłosił do nich przemówienie pożegnalne. Z ośmiu zapadły mi najbardziej w pamięć trzy historyjki.Po pierwsze – powiedział nam, żeby nigdy nie podpisywać żadnego dokumentu, którego nie przeczytaliśmy, nie zrozumieliśmy czy też się z nim nie zgadzamy.

On to zrobił tylko raz, na początku swojej kariery – i bardzo tego żałował. W 1944 roku wywiad amerykański dostał wiadomość, gdzie Niemcy przetrzymują ważnego jeńca alianckiego. Hugh Montgomery i jego komandosi odbili jeńca. Przy okazji inni uwięzieni powiedzieli wyzwolicielom, że żołnierze niemieccy na terenie obozu zakopali w tajemnicy jakieś skrzynki. Amerykanie je wykopali i szczęśliwie dotarli do swoich. Przekazali uwolnionego, a potem sprawdzili zawartość skrzynek. W jednej znajdowały się klamry do pasów wojskowych. Ale klamry szczególne – przez odpowiednie naciśnięcie sprężynki wyskakiwały z takiej klamry dwie małe lufy mini-pistoletów i padały strzały. Oficerowie wywiadu natychmiast rozdzielili między siebie te oryginalne trofea, a resztę podarowali kolegom. Hugh Montgomery obawiał się jednak, że znalezione klamry mogą mieć związek z przygotowywaniem jakiegoś spisku na życie alianckich przywódców, być może generałów. Kazał więc podwładnemu napisać raport z akcji i wspomnieć o spisku. Raport podpisał w ciemno. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu został kilka dni później wezwany przed oblicze samego generała George’a Pattona. Okazało się, że w raporcie znalazł się głównie opis ciekawego znaleziska. Gen. Patton wyzwał Montgomery’ego od najgorszych, a potem wrzasnął: „Co? Nie wiesz, że jestem kolekcjonerem broni palnej? Gdzie jest moja działka? Jutro na moim biurku mają być dwie sztuki tego cacka. A teraz spieprzaj stąd, bo mam wojnę do wygrania”. Oficer wywiadu wrócił do swojej kwatery, gdzie musiał odebrać klamry dwójce nieutulonych w żalu kolegów, aby wypełnić rozkaz Pattona. A wszystko przez nieprzeczytanie raportu.

Druga rada to kwestionować utarte rutyny i przepisy, a zawsze ufać swojej intuicji podpartej dedukcją i obserwacjami empirycznymi. Gdy wybuchł kryzys kubański w październiku 1962 roku, Hugh Montgomery był szefem stacji CIA w Moskwie. Jego zadaniem było poinformować Waszyngton na temat intencji Sowietów – mają zamiar rozpocząć wojnę nuklearną czy nie. Właśnie na taką ewentualność CIA i brytyjski MI6 mieli wysoko postawionego agenta (ambasador nie powiedział, kto był źródłem, ale zgaduję, że płk Oleg Pieńkowski z GRU, którego aresztowano w tym czasie). Umówiono się, że w razie niebezpieczeństwa sowieckiego ataku nuklearnego agent ma zadzwonić z automatu na prywatny numer Montgomery’ego i chrząknąć trzy razy. Była to więc metoda bezpieczna, bo źródło pozostawało niewykrywalne. Poza tym pomyłki telefoniczne zdarzały się często. Montgomery nagminnie odbierał telefony od moskiewskich pijaczków, którzy wykręcali zły numer, a których czkawka wprawiała w zdumienie podsłuchujących KGB-istów. Ci ostatni zwykle natychmiast potem wykręcali numer Montgomery’ego, aby go z nerwów wyprowadzić sapaniem. Tym razem, w październiku 1962 roku, wczesnym rankiem rozległ się dzwonek telefonu. To było normalne, bo żartownisie z KGB często takie obudki wyprawiali. Oficer CIA odebrał, po drugiej stronie słuchawki ktoś chrząknął trzy razy i odwiesił się. Oznaczało to, że ma nastąpić atak nuklearny na USA. Ale zwyczajowego sapiącego telefonu od KGB nie było. Montgomery natychmiast ubrał się, wskoczył do samochodu i podążył do ambasady. Zaobserwował też, że zamiast jednego samochodu KGB tego poranka śledziły go trzy. Celniej byłoby powiedzieć, że otwarcie mu towarzyszyły – jeden z tyłu, drugi z boku, a trzeci z przodu. Obserwowali go nachalnie, ale nie zatrzymali. Dojechał do ambasady i ułożył superpilną depeszę prosto do Białego Domu. W tym czasie depesze przechodziły przez sowiecką centralę. Komuniści często przerywali transmisje, gdy im się podobało. Jednak superpilna depesza przeszła bez problemów. Jej treść: „Sowieci nie planują ataku nuklearnego na USA”. Biały Dom natychmiast potwierdził odbiór, a potem szyfrogram zamilkł. Hugh Montgomery polegał na swojej intuicji i sztuce dedukcji. Okazało się, że słusznie. Wszelkie znaki wskazywały, że Sowieci ujęli agenta, a ten pod torturami przekazał sygnał – trzy chrząknięcia. Ranny telefon to prowokacja KGB. Czerwoni testowali Amerykanów. Mogło się skończyć wojną nuklearną.

Trzecia rada to taka, że jeśli coś może zupełnie zawieść, to jest gwarantowane, że ta rzecz czy człowiek, czy sprawa rozchrzanią się zupełnie w najgorszym momencie i w najgorszym z możliwych miejsc. Tak było w Berlinie w latach sześćdziesiątych. CIA odkryła położenie podziemnego kabla, przez który przechodziły wszystkie rozmowy KGB, Armii Czerwonej i Stasi. Należało tylko wykonać podziemny przekop i podłączyć się do niego. Sprowadzono saperów, kopali żwawo, bo trenowali na sucho w USA. Jednak w pewnym momencie niespodziewanie doszli do ściany z solidnych, czerwonych cegieł. Ściany tej nie było na żadnych mapach, nawet przedwojennego Berlina. Czy to fundamenty zburzonego budynku? Nie było mowy, aby w jakikolwiek sposób obejść tę przeszkodę. Hugh Montgomery z kolegami zdecydowali się przebić przez mur. Kuli ostro, mur po pewnym czasie pękł i z wnętrza wylało się na Amerykanów szambo. Omal nie utonęli w fekaliach. Co więcej – huk rozpadającego się fundamentu zbiornika na odchody zaalarmował komunistów. A Amerykanie znajdowali się dość głęboko po stronie NRD. Uciekali jak opętani w podziemnej rzece szamba, porzuciwszy cały sprzęt. Ledwo uszli z życiem. Okazało się, że to opuszczony kolektor, jeszcze z czasów pruskich.

Sympatyczne, ciekawe anegdotki. Podobnego typu opowieści snuł drugi oficer CIA wyróżniony przez nas doktoratem honoris causa – Gene Poteat. Gene służył jako oficer wywiadu przez ponad 45 lat. Był związany z projektem samolotów szpiegowskich U-2 i SR-71. Projektował i obsługiwał rozmaite systemy rozpoznania elektronicznego – powietrznego i wodnego. Zarządzał globalną siecią czytników rozpoznawczych CIA. W ramach agencji służył w Dyrektoriacie Nauki i Technologii (Directorate of Science and Technology) i w Narodowym Biurze Zwiadu (National Reconaissance Offi ce). Pełnił funkcje: dyrektora technicznego Programów Specjalnych Marynarki Wojennej (Navy Special Programs Office), dyrektora wykonawczego Rady do spraw Badania i Rozwoju Wywiadu (Intelligence Research and Development Council) oraz dyrektora Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej (Strategic Research Group of the Electronic Warfare Association). Gene wciąż konsultuje. Ma własną firmę. I wykłada u nas na uczelni. Jest też prezesem Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu (Association of Former Intelligence Officers). Z wykształcenia inżynier i fizyk, był szefem ds. nowych technologii w CIA. Aby opisać jego funkcję, najlepiej jest przywołać bohatera fikcyjnego – Q z filmów o Jamesie Bondzie. Taki spec od rozmaitych wynalazków technicznych, gadżetów. Na przykład kiedyś opowiadał o specjalnych koszykach pozostawianych – jak na grzybobraniu – w lasach Sowiecji. Koszyki wyłapywały sygnały elektroniczne na sowieckich poligonach, gdzie testowano rakiety. Zdaje się, że chodziło o szpiegostwo telemetryczne. Niestety komuniści znaleźli kilka koszyków. „Ale nie wszystkie!” – cieszy się Gene. Zgaduję, że działają do dzisiaj! Ostatnio Gene napisał artykuł o katastrofie smoleńskiej. Jest przekonany, że spowodowali ją post-Sowieci. I jednocześnie podkreśla, że obecny rząd USA sprzedał ponownie polskiego alianta „jak w Jałcie”. Nie ma bowiem woli, aby uczciwie zbadać sprawę śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego i osób mu towarzyszących. I powiada, że jak badał sprawę katastrofy i czegoś nie rozumiał z zakresu problemów pilotażu, to pytał córkę, która jest pilotem. Gene Poteat nie zna polskiego, ale tak jak Hugh Montgomery spędził większość swego życia w walce, aby Polska była wolna. Takich „zimnych wojowników” (Cold Warriors) jest coraz mniej, powoli odchodzą. Warto, aby Polska się o nich dowiedziała i ich uhonorowała. Szkopuł nie tylko w tym, że większość operacji, w których brali udział, pozostaje wciąż utajniona (więc konkretnie nie można powiedzieć, co dobrego dla wolności i Polski zrobili), ale również w tym, że w kraju nie ma odpowiedniej atmosfery, aby takich ludzi docenić. Wciąż nie ma przecież pomnika prezydenta Reagana czy choćby tablicy upamiętniającej dyrektora CIA Billa Caseya. Ale za to jest tolerancja. Dla ubeków i kagiebistów. Marek Jan Chodakiewicz

Alarm odwołany, konie trojańskie już w rzeźni. A i wpis już jest. Nietypowy. Jak przypomniałem w PolSat NEWS socjaliści niepotrzebnie zajmują się szukaniem brakującego ogniwa między małpą, a człowiekiem; takim ogniwem pośrednim jest Socjalista. Niektórzy Czerwoni i Pigmeje umieją nawet czasem zrozumieć, co się do nich mówi. Oczywiście: tylko w prostych sprawach. Np. „Damy wszystkim po równo!”; „Obłożymy bogatych producentów podatkami”. To, że podatek zostanie natychmiast doliczony do ceny produktu (bo jakże inaczej?) i zapłaci go nie Piekarz, lecz Zjadacz Chleba – to już jest dla Pigmeja i Socjalisty za trudne. {Quester} zaproponował, bym „jednym celnym zdaniem” skomentował to, co tu: wygaduje jakiś Czerwony. Co ja mam tu komentować? Facet bredzi. Np. twierdzi, że prezydent w Polsce nic nie może – nie zauważając, że dwie potężne partie – PO i PiS – niemal zabijają się, by zdobyć to stanowisko. JKM

Prawda o “Drugim Katyniu” wywołałaby Trzecią Wojnę Światową Moskwa ukrywa dane o katastrofie samolotu Prezydenta Polski, tak samo jak 50 lat temu negowała swoją odpowiedzialność za zagładę tysięcy polskich oficerów.

W ostatnich latach Kreml przypominał światu, że zbliżają się uroczystości 65. rocznicy „wyzwolenia Europy z hitlerowskiej niewoli” w stolicy najważniejszych wyzwolicieli Starego kontynentu – Moskwie. Zaś cztery tygodnie po tragicznej śmierci Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego oraz towarzyszących mu kilkudziesięciu polskich liderów wojskowych, politycznych i duchowych w katastrofie samolotu w Rosji, pod Smoleńskiem – minęły prawie niepostrzeżenie. 9 maja po bruku Placu Czerwonego w Moskwie będą maszerować nie tylko żołnierze rosyjscy i żołnierze z republik posowieckich, lecz także inny sojusznicy koalicji antyhitlerowskiej z lat czterdziestych XX wieku – gwardziści pułku księcia walijskiego, francuscy lotnicy wojskowi, amerykańska piechota morska, i nawet polska kompania honorowa. 10 maja w kościołach w Polsce będą powściągliwie celebrowane msze święte za dusze Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki Marii oraz pozostałych 94 Polaków poległych straszną śmiercią w Rosji w przededniu święta Miłosierdzia Bożego, śpiewane psalmy i odmawiane Tajemnice Różańca Świętego. O zwycięstwach, klęskach, zmowach, zdradach, katach, ofiarach, bohaterskich czynach i zbrodniach dziś wiadomo prawie wszystko, natomiast nieoczekiwany, niewyobrażalny koniec kariery politycznej i życia Prezydenta Polski L. Kaczyńskiego rosyjska prokuratura generalna nadal kategorycznie nazywa „nieszczęśliwym wypadkiem”, choć niezależni eksperci przedstawiają dziesiątki dowodów, że to była, mówiąc terminami sowieckiego KGB, „fizyczna likwidacja wojskowo-politycznego kierownictwa wrogiego państwa”.

Strzały enkawudzistów z pistoletów narodowych socjalistów Podczas drugiej wojny światowej wódz Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej Hitler zamierzał doprowadzić do ostatecznego rozwiązania kwestii europejskich Żydów, a przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych Józef Stalin, między innymi, przebudować Litwę tak, aby w niej nie było Litwinów. Lecz obaj ci działacze polityczni jednakowo uparcie wypierali się odpowiedzialności za zagładę 22 tys. polskich oficerów, urzędników, gospodarzy w Lesie Katyńskim oraz w miejscach masowych egzekucji. Ostatecznie historia przedstawiła niezbite dowody, że bezbronnych Polaków rozstrzeliwali rosyjscy enkawudziści, ale z niemieckich pistoletów „Walther P 38”.

Beczki kłamstwa Prezydent L. Kaczyński, który 10 kwietnia 2010 r. leciał do Rosji uczcić pamięć ofiar Katyńskich, chciał przypomnieć Rosji i światu, że „komunistyczną Polskę zbudowano na fundamentach przymusowego kłamstwa o Katyniu, a Polska demokratyczna usiłuje dowiedzieć się całej prawdy o tej krwawej zbrodni”. Na katastrofę polskiego samolotu prezydenckiego, którą już zdążono nazwać drugim Katyniem, w ciągu zaledwie miesiąca także zostały wylane całe beczki pogłosek i dezinformacji. Nawet dokładny czas katastrofy nie jest jasny – Polacy twierdzą, że samolot rozbił się 15 minut wcześniej, niż podaje rosyjska prokuratura generalna. (Po wojnie Stalin też przedstawił światu „niezbite” dowody, że polskich oficerów w Katyniu rozstrzelano nie w marcu – kwietniu 1940 r., lecz w 1941 r., gdy obwód smoleński już był zajęty przez niemieckich narodowych socjalistów). Po rozbiciu się samolotu na miejsce katastrofy nie przyjechała żadna rosyjska karetka pogotowia. W samolocie, który spadł z wysokości kilku metrów, nie pozostało ani jednej żyjącej, rannej osoby lub przynajmniej niezmasakrowanych zwłok (tymczasem ze statystyki wynika, że w takich okolicznościach przeżywają około 80 proc. pasażerów i członków załogi). Ziemia na miejscu katastrofy nie była wypalona, choć powinno tak się stać, gdy spadnie samolot napełniony paliwem.

Dowody pokrywa mgła Zgodnie z oficjalną wersją Kremla, polski samolot spadł dlatego, że „jego piloci nie zastosowali się do zaleceń wieży kontrolnej lotniska wojskowego „Północny” w Smoleńsku i usiłowali wylądować w nieodpowiednich warunkach pogodowych, gdy pas startowy był pokryty gęstą mgłą”. Jednakże, według amerykańskiej witryny „Prison Planet”, filmy nagrane przez świadków oraz dane meteorologiczne z tej godziny zaprzeczają twierdzeniom, iż mgła rzekomo przeszkodziła pilotowi zobaczyć, że ląduje nie na lotnisko, tylko na las. Specjaliści z „Prison Planet” twierdzą, że mgła (o ile nie jest stwarzana sztucznie) powstaje, gdy wilgotność powietrza sięga 100 proc., tymczasem pod Smoleńskiem wynosiła ona wówczas mniej niż 60 proc. Amerykanie twierdzą, iż to, co rosyjscy funkcjonariusze nazywają mgłą, w rzeczywistości jest dymem unoszącym się z płonących szczątków samolotu.

Po Internecie już dawno wędruje film, na którym widać szczątki polskiego samolotu, schylające się osoby w wojskowych ubraniach, słychać rosyjskie przekleństwa, dźwięki przypominające strzały i okrzyki po polsku: „Nie zabijajcie nas… Nie uda się wam uniknąć kary za to…”. Treści tego filmu dotychczas nikt nie zanegował. Znana austriacka analityk (Jane Bürgermeister), która wcześniej dużo pisała na temat wyolbrzymionej światowej psychozy z powodu ptasiej i świńskiej grypy, a także niemiecki dziennikarz Gerhard Wisnewski twierdzą, że przywódcy rosyjscy poprzez teatralną pokutę za pierwszy Katyń chcieli odwrócić uwagę od drugiego. Katastrofę polskiego samolotu prezydenckiego Tu-154M G. Wisnewski porównuje z katastrofą porwanego przez terrorystów amerykańskiego samolotu pasażerskiego w Pensylwanii 11 września 2001 r. Wówczas pasażerowie powstali, uniemożliwiając islamistom uderzenie samolotem w Biały Dom w Waszyngtonie. Samolot amerykańskich linii lotniczych „Boeing 757-222” spadł na pole w odległości 240 km od stolicy USA. Wniosek dziennikarza G. Wisnewskiego jest zaskakujący: coś podobnego stało się także w samolocie, którym leciał Prezydent Polski L. Kaczyński – samolot miał spaść jeszcze na terytorium Polski, aby nikt nie mógł o to podejrzewać rosyjskich służb specjalnych. 2001 m. Patalogo-anatomowie badali zwłoki ofiar katastrofy lotniczej w Pensylwanii (pasażerów, członków załogi i terrorystów) przez trzy miesiące, a rosyjscy eksperci medycyny sądowej ustalili tożsamości wszystkich 96 poległych pod Smoleńskiem w ciągu zaledwie dziesięciu dni i zwrócili Polakom kontener z „nierozpoznanymi” szczątkami ludzkich kości i tkanek. Na Zachodzie dziwią się, dlaczego polski rząd kierowany przez liberała Donalda Tuska dotychczas nie zażądał, aby śledztwo katastrofy prowadziła międzynarodowa komisja, a nie rosyjscy prokuratorzy, którzy niszczą dowody.

Przesadzeni do „latającej trumny” W Polsce dotychczas nikt nie przyznaje się, na czyje polecenie do jednego samolotu wsadzono tylu ważnych osób polskiej polityki, wojska, społeczeństwa. Agencja „Polskaweb News” podała, że na początku szef Sztabu Generalnego WP i inny wysocy oficerowie do Katynia mieli lecieć samolotem Casa C-295M, ale niespodziewanie w urządzeniach tego samolotu wykryto „usterki techniczne”. Polska jeszcze pamiętała inną straszną katastrofę lotniczą (23 stycznia 2008 r. w północnowschodniej Polsce w dotychczas niewyjaśnionych okolicznościach rozbił się samolot marki „Casa”; w tej katastrofie zginęło 16 oficerów Polskich Sił Powietrznych ), dlatego najpierw planowano pilnie przesadzić generałów do samolotu į Jak-40, którym do Katynia lecieli dziennikarze, lecz ostatecznie dowódcy sił lądowych, morskich i powietrznych znaleźli się w feralnym Tu-154M.

Wrogów i przyjaciół załatwiał w niebie Polski lider wojskowy i polityczny Władysław Eugeniusz Sikorski, który przeszkadzał moskiewskim planom zapanowania w powojennej Polsce i całej Europie Wschodniej, zginął 4 lipca 1943 r. w katastrofie lotniczej pod Gibraltarem. 26 sierpnia 1944 r. w Rosji, pod Briańskiem rozbił się samolot z sekretarzem kc komunistycznej partii Bułgarii, ideowym bolszewikiem Stanke Dimitrowem (Stefanem Dimitrowem Todorowem) – pseudonim partyjny „Marek” (Marksista, antyfaszysta, rewolucjonista, emigrant, komunista). Ta katastrofa pogrzebała prawie całe ówczesne kierownictwo bułgarskiej kompartii. Umożliwiło to Stalinowi posadzić na wierchuszce władzy Bułgarii, która dopiero co znalazła się w strefie wpływów Kremla, znacznie praktyczniejszego działacza, podejrzanego o podpalenie Reichstagu Georgija Dymitrowa. Premier Związku Sowieckiego J. Stalin, tak samo jak premier Rosji Władimir Putin, nie lubił idealistów, marzycieli (nieważne, kim są – wrogami czy współtowarzyszami). J. Stalin był człowiekiem praktycznym nawet w drobiazgach. Zesłany przez carat na północ imperium rosyjskiego nie zmywał talerzy po jedzeniu, tylko zostawiał je przy drzwiach swojej chaty, żeby psy wylizały na czysto.

Zaplanowane uciszenie przekornego Po zgonie L. Kaczyńskiego w Europie zabrakło przedostatniego znanego polityka, który nie chciał „zresetować” stosunków z Rosją, jak tego chce Prezydent USA Barack Obama. Ostatnim jest Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Gdyby okazało się, że katastrofa polskiego samolotu prezydenckiego była aktem terrorystycznym, Rada NATO, podobnie jak po 11 września 2001 r., musiałaby aktywować artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego – wypowiedzieć wojnę najeźdźcom na Polskę. Lecz to już nie byłaby walka z jakimś łachmaniastym Talibem lub „upiorem z opery” Osamą bin Ladenem. Póki politycy Unii Europejskiej, NATO (w tym różnie politycy litewscy) ostrożnie układają słowa o „drugim Katyniu”, rumuńska agencja informacyjna „Romanian Global News” stwierdziła wprost – rosyjska federalna służba bezpieczeństwa nie mogła zmarnować okazji zniszczenia samolotu, którym leciało tak dużo wrogów Kremla. Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt kiedyś powiedział: „W polityce nic nie zdarza się przypadkowo. Jeśli jednak się zdarzy, bądźcie pewni, że tak zostało zaplanowane”. Tłumaczenie: Leonardas Vilkas

Stan armii III RP Obecnie liczebność armii III RP wynosi 100 272 żołnierzy (stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach Zbrojnych RP na dzień 18 stycznia 2010 roku). Oznacza to, że liczebniejsza od armii jest policja, której stan to około 100 tysięcy osób, z czego 58% służy (funkcjonariusze) i pracuje (pracownicy cywilni) w pionie prewencji, 34% w kryminalnym, a pozostałe 8% w działach pomocniczych. W Państwowej Straży Pożarnej jest zatrudnionych ok. 30 tys. funkcjonariuszy pożarnictwa. Mimo rozwoju technologii wojennych, w potencjalnych konfliktach zbrojnych liczebność armii nadal pozostaje bardzo istotnym czynnikiem, ale już przed “profesjonalizacją” armii jej stan liczebny, nie wspominając o wyposażeniu, był zatrważający. Według badań GUS z 2002 r. liczba wojskowych w czasie pokoju wyniosła 163 000. Włączając w to możliwe do zmobilizowania rezerwy to 234 000. Stanowiło to wówczas 1,02 % – dla porównania w Rosji – kraju o wiele większej populacji – było to 14,3 % (liczba żołnierzy to 20 988 100). We wrześniu 1939 roku stan liczebny Wojska Polskiego wynosił ok. 1,2 mln, a w listopadzie 1920 było to ok. 1 mln żołnierzy (wg MON). Wydatki na armię również nie są wystarczające. Budżet Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej na rok bieżący wynosi niespełna 26 mld zł (ok. 9 mld dolarów). Stanowi to 1,95 % PKB. Dla porównania budżet poszczególnych armii wynosił:
– USA – ok. 552,6 mld $, czyli ok. 4% PKB (2007), jest to suma największa na świecie, także w przeliczeniu na 1 żołnierza.
– Turcja – ok. 25.5 mld $, czyli 4.1% PKB (2008).
– Japoński budżet wojskowy wynosi prawie 49 miliardów $ (2008), jest to jednak zaledwie 1% PKB Japonii. Armia Japońska nie jest liczna – posiada zaledwie 238 tys. żołnierzy + 58 tys. rezerwistów. Podobnie jak armia polska jest to armia zawodowa.

Odwrócona hipoteka czyli emeryt w rękach banku Ministerstwo Finansów przedstawiło wstępny projekt ustawy o odwróconej hipotece. Starszym osobom stwarza to możliwość uzyskania dodatkowych środków finansowych na godne przeżycie ostatnich lat. Ale tworzy też nowe zagrożenia. Może dochodzić do nadużyć i powstania kolejnego pola wywołującego nieszczęścia. Wiele będzie zależało od ostatecznego kształtu przepisów prawa, kontroli państwa nad bankami oraz odpowiedzialnej postawy zainteresowanych osób i ich rodzin.

Odwrócona hipoteka – co to takiego? Jest to jeden z wielu produktów bankowych polegający na tym, że w zamian za zrzeczenie się prawa do posiadanej nieruchomości można otrzymać kredyt. Nie trzeba go spłacać, gdyż po śmierci bank przejmuje własność zastawionego majątku. Tradycyjna pożyczka hipoteczna polega na tym, że za pieniądze z banku kupuje się nieruchomość, a zabezpieczeniem jest prawo tegoż banku do nabytego majątku, aż do spłaty kredytu. W tym wypadku zachodzi działanie w drugą stronę. Bank daje pieniądze klientowi, który już nieruchomość posiada, a zabezpieczeniem jest prawo do niej i gwarancja przejęcia jej po śmierci klienta. Stąd nazwa – odwrócona hipoteka. Pieniądze uzyskane w ten sposób mogą być wypłacane co miesiąc lub jednorazowo. Mogą być przeznaczone na dowolny cel. Przy podpisywaniu umowy nie trzeba wykazywać się zdolnością kredytową, gdyż pożyczki nie trzeba spłacać w tradycyjnych ratach. Od uzyskanych środków nie będzie pobierany podatek. Nie będą one też wliczane do dochodu uprawniającego do świadczeń w ramach pomocy społecznej. Odwrócona hipoteka skierowana jest do seniorów powyżej 60 lat, którzy posiadają dom, mieszkanie lub działkę. I dysponują prawem własności, prawem własności ułamkowej, prawem wieczystego użytkowania lub spółdzielczym własnościowym prawem do lokalu. Tego typu rozwiązania obowiązują z dobrym skutkiem w dziesięciu krajach UE oraz w USA. Odwrócona hipoteka pozwala w tych krajach ludziom starszym na wykorzystanie kapitału drzemiącego w posiadanych przez nich nieruchomościach i obrócenie go na podniesienie standardu życia w końcowych latach ziemskiej wędrówki.

Pole dla nadużyć Pieniądze, które dostaje emeryt, stanowią średnio 30-40 proc. wartości nieruchomości Doświadczenia zagraniczne, generalnie pozytywne, wskazują też na niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest zachowanie banków, które mają skłonność do nadużywania swojej pozycji. Zagrożenia tkwią w szczegółowych uzgodnieniach zawartych w umowach podpisywanych z klientami. Pieniądze, które dostaje emeryt, stanowią średnio 30-40 proc. wartości nieruchomości. Reszta idzie na pokrycie kosztów i zysk banku. Nie wygląda to na zbyt uczciwy podział. Banki ewidentnie nadużywają swojej pozycji przerzucając całe ewentualne ryzyko związane z tą operacją na emeryta. Może się więc on czuć oszukany, a rodzina może mieć do niego pretensje, że pozbawił ją majątku. Obciążona w ten sposób nieruchomość nie wchodzi bowiem do spadku. Dlatego w propozycji rządowej jest zapis zmuszający banki do stosowania klauzuli umożliwiającej zerwanie umowy na każdym etapie i odkupienie, także przez rodzinę, zastawionej nieruchomości. Jest to istotne także w sytuacji, gdyby do śmierci klienta doszło w krótkim czasie po zawarciu umowy. Wypłacone środki w niewielkim stopniu pokrywałyby wartość nieruchomości i banki mogłyby je przejmować praktycznie za bezcen. W takiej sytuacji prawni spadkobiercy będą mieli prawo odkupienia majątku spłacając dotychczasowy kredyt. Ale załatwienie wszystkich spraw spadkowych i zgromadzenie pewnej kwoty na odkupienie może dla wielu rodzin być trudne w ciągu pół roku. Możliwe więc, że w trakcie prac parlamentarnych nad ustawą termin ten zostanie wydłużony. Mimo to nie ma pewności, jak to będzie działało w praktyce. Banki zapewne spróbują wprowadzić dodatkowe opłaty za wcześniejszą spłatę kredytu i operacja taka może być bardzo kosztowna. Drugim obszarem bankowych nadużyć może być sposób wyceny nieruchomości. Jeśli ustawa zostawi tę kwestię w wyłącznej kompetencji banków nadużycia w postaci zaniżania wartości są bardzo prawdopodobne. Konieczne są regulacje, które zagwarantują uczciwą i obiektywną wycenę zastawianych nieruchomości. A tego, jak na razie, w projekcie rządowym nie ma. Odwrócona hipoteka będzie sprzyjała tworzeniu kolejnych domów seniora

Odpowiedzialność seniora i jego rodziny Odwrócona hipoteka przy dobrych regulacjach prawnych i odpowiedzialnym podejściu zainteresowanego może być rozwiązaniem pozytywnym. Wydaje się, że może być szczególnie atrakcyjna dla osób samotnych lub tych, którymi rodzina się nie interesuje i nie opiekuje. Pieniądze pozyskane z banku mogą posłużyć do opłacenia dodatkowej opieki lub opłacenia miejsca w domu seniora. W polskich warunkach miejsce takie kosztuje w granicach 1 500-2 500 zł miesięcznie. W tym mieści się nie tylko pobyt i wyżywienie, ale także opieka medyczna i pielęgniarska. Ponieważ od 1 marca br. najniższa emerytura wypłacana przez ZUS wynosi 706 zł to widzimy jak wiele brakuje. Różnica ta może być pokryta właśnie z odwróconej hipoteki. Inaczej wygląda spraw w sytuacji pełnych rodzin i zapewnienia przez nie opieki nad seniorami. Tu zastawianie nieruchomości nie jest potrzebne. Ale może pojawić się pokusa, aby nakłaniać starszą osobę do skorzystania z odwróconej hipoteki i zagospodarowania jej pieniędzy według potrzeb dzieci lub wnuków. Tu konieczna jest duża roztropność, aby nie roztrwonić zgromadzonego majątku.
Podsumowując tę analizę należy stwierdzić, że odwrócona hipoteka może być dobrym rozwiązaniem. Ale pod warunkiem dopracowania przepisów prawnych zabezpieczających interesy klientów oraz zapewnienia obiektywnego systemu wyceny nieruchomości. Mimo to, odwrócona hipoteka służy przede wszystkim osobom samotnym. Będzie też sprzyjała tworzeniu kolejnych domów seniora. A osoby posiadające rodzinę powinny jednak pomyśleć o innym sposobie zagospodarowania swoich nieruchomości. Bogusław Kowalski

Stalinięta straszą, by powrócić Ta socjotechnika jest stara jak świat. Uciekający złodziej głośno krzyczy: “Łapaj złodzieja!” – sugerując, że oto właśnie znajduje się w pierwszym szeregu uczciwych na czele pogoni. Dzięki temu nie tylko nie zostanie złapany, ale przy odrobinie szczęścia może nawet zostać autorytetem moralnym. Jak wiadomo, terror w czasach stalinowskich był zjawiskiem codziennym, a towarzyszyła mu oszczercza, czarna propaganda, w której - tak się akurat złożyło - specjalizował się ojciec pani Agnieszki, Henryk Holland. Po pierwszej turze wyborów prezydenckich w “Gazecie Wyborczej” zabrała głos pani Agnieszka Holland, tłumacząc stosunkowo dobry wynik Jarosława Kaczyńskiego tym, że “ogół obywateli najwyraźniej zapomniał, czym była IV RP”. Gdyby czytał to cudzoziemiec, mógłby sobie pomyśleć, że za rządów Jarosława Kaczyńskiego władze dopuszczały się jakichś niesłychanych zbrodni, może nie na miarę holokaustu, z którym – gwoli narzucenia powszechnej opinii przekonania o jego wyjątkowości i bezprecedensowym charakterze – wszelkie porównania są surowo zakazane, ale na przykład na miarę zbrodni komunistycznych, jakich widownią stała się Polska w czasach stalinowskich. Jak wiadomo, terror był wówczas zjawiskiem codziennym, a towarzyszyła mu oszczercza, czarna propaganda, w której – tak się akurat złożyło – specjalizował się ojciec pani Agnieszki, Henryk Holland. Zasłynął on bowiem podówczas z publikacji szkalujących Armię Krajową i jej żołnierzy, którzy – jeśli nie zostali zamordowani, to właśnie gnili w więzieniach. Wprawdzie później, na skutek nieporozumień w klubie politycznych i zwyczajnych gangsterów, jaki stanowiła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, wyskoczył z okna w trakcie rewizji, jaką przeprowadzała u niego ubecja, ale przecież co się wcześniej stało, to się już nie odstanie. Tymczasem IV RP – jeśli nawet tak byśmy nazwali okres rządów premiera Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego – nie tylko na tym tle, ale w ogóle, wygląda szalenie safandulsko. Wprawdzie minister Zbigniew Ziobro rzeczywiście wynalazł tzw. areszt wydobywczy, ale przecież Platforma Obywatelska nie tylko go nie zlikwidowała, ale nawet nabrała doń specjalnego upodobania. Wprawdzie za rządów PiS utworzone zostało Centralne Biuro Antykorupcyjne, któremu od początku byłem i nadal jestem przeciwny – ale przecież PO nie tylko go nie zlikwidowała, a przeciwnie – na żądanie swoich panów gangsterów właśnie rozszerza jego uprawnienia na zbieranie informacji o chorobach, sympatiach politycznych, przekonaniach religijnych, a nawet preferencjach seksualnych obywateli – a więc wiadomości, które z korupcją jako żywo nie mają nic wspólnego. Znakomicie nadają się natomiast do szantażowania obywateli i ich werbowania przez agentów razwiedki. Media donoszą, że zmiany te zostały już zaaprobowane przez Komitet Stały Rady Ministrów, więc tylko patrzeć, jak znajdą się w Sejmie. Przez “ruch w obronie godności”, któremu z przepastnych wyżyn swego autorytetu patronował “drogi Bronisław”, a na którego czele stanęli dwaj utytułowani konfidenci SB, została zneutralizowana groźba lustracji – również na skutek ustawodawczych inicjatyw prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wreszcie jedyną ofiarą śmiertelną w tym okresie była pani Barbara Blida, która zastrzeliła się w przekonaniu, że wszystko zostało wykryte, podczas gdy to tylko strach miał wielkie oczy. I chociaż powołana w celu kanonizacji pani Blidy jako męczenniczki sejmowa komisja śledcza od trzech lat próbuje wykombinować jakiś sposób na obciążenie tym samobójstwem konta IV RP, to przecież niczego konkretnego nie wymyśliła. Tymczasem za premiera Donalda Tuska – że już nawet nie wspomnę o świadkach wieszających się w monitorowanych 24 godziny na dobę celach pod specjalnym nadzorem – w zagadkowej katastrofie pod Smoleńskiem zginęło ponad 90 osób, z prezydentem państwa na czele, a przecież nikt z tego powodu nie bije na alarm ani nie powołuje sejmowej komisji. Widać wyraźnie, że nie tylko na tle okresu stalinowskiego, ale nawet na tle rządów premiera Tuska IV RP prezentuje się safandulsko. Jej rzekoma demoniczność, którą stalinięta próbują dzisiaj straszyć naiwnych, wyrażała się przede wszystkim w gadaniu. “Cóż stąd, że bije? Nikogo nie zabił” – zauważa poeta. Tymczasem Agnieszka Holland radzi marszałku Bronisławu Komorowskiemu, żeby “przekonał do siebie elektorat lewicowy”. Ot, na przykład – panią Joannę Senyszyn (née Raulin), przez 20 lat, aż do końca – w PZPR, a obecnie współpracującą z pismem “Fakty i Mity”, w którym znalazł przytulisko również morderca księdza Jerzego Popiełuszki, kapitan SB Grzegorz Piotrowski. On też z całą pewnością ma serce gorejące po lewej stronie, podobnie jak i przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski, nie mówiąc już o pani Agnieszce i całym tym szemranym towarzystwie, które demonizowaniem IV RP, podobnie jak faworyci tych wyborów – podlizywaniem – rehabilitują PRL, torując w ten sposób drogę recydywie komuny. SM

MACHIAVELLI Z BUDY RUSKIEJKażdy widzi, za jakiego uchodzisz, lecz bardzo mało wie, czym jesteś”- „Książe”. Ilością gołosłownych deklaracji autorstwa Bronisława Komorowskiego, można byłoby obdzielić kilku kandydatów na prezydenta. Jako nieodrodny członek grupy rządzącej, kierującej się naczelną zasadą   „rób co innego, niż mówisz” – Komorowski do perfekcji doprowadził sztukę hipokryzji – tym łatwiejszą w praktyce, że stosowaną wobec elektoratu wyjątkowo podatnego na manipulację. Choć wyborcom PO skutecznie już wmówiono, że Komorowski jest naturalnym i najlepszym kandydatem ich partii, warto przypomnieć, że jest kandydatem „z przypadku”, zaś „ojcem” tej kandydatury był przyjaciel i  alter ego Komorowskiego  - Janusz Palikot. To on właśnie, 28 maja 2008 roku ujawnił w RMF FM, że „gdyby Donald Tusk nie zdecydował się kandydować, to najbardziej prawdopodobnym kandydatem jest Bronisław Komorowski”. 1 Sam marszałek, jeszcze do niedawna zdawał się doskonale rozumieć swoje ograniczenia. Pytany w czerwcu 2008 roku o ewentualny start w wyborach prezydenckich w 2010 roku, wyznał wprost: „Nie mam takich planów”  i zdobył się na ciekawą refleksję: „Nie należy sobie przesadnie planować. Życie pisze scenariusze takie jakie uważa, że są stosowne. Werdykty demokracji są różne, a dzisiaj planowanie wszelkie w tym zakresie jest szkodliwe dla sprawy - z każdego punktu widzenia. Uważam, że prezydent powinien dobrze pełnić swoją funkcję, premier premierowską, a ja - jak Bóg da – marszałkowską”. Według Komorowskiego „polityk, który nie ma ambicji nie powinien brać się za politykę, ale najgorsze dla polityka to być ambicjonerem, który przede wszystkim myśli w kategoriach własnych aspiracji i własnej kariery”.2 W marcu 2009 roku Komorowski pytany o kandydaturę prezydencką Tuska, zadeklarował: „Nie dam się wmontować w sytuację, w której będę kontrkandydatem Tuska”  i dodał „Dziś tylko wariat albo kanalia mógłby chcieć osłabiać szanse kandydata z tak dużym poparciem jak Donald Tusk” .3  Jeśli w lutym 2010 roku poparcie dla Tuska było równie wysokie, warto się zastanowić – kto z osób decydujących o zmianie kandydata PO zasługuje na te epitety?

W październiku ubiegłego roku posłowie Platformy pytani o ewentualną kandydaturę Komorowskiego, twierdzili, że marszałek Sejmu ma małe szanse na wygranie w starciu z innymi kandydatami w wyborach prezydenckich i zapewniali, że „Donald Tusk jest obecnie idealnym kandydatem Platformy na prezydenta Polski. Bronisław Komorowski to też dobry kandydat, ale nie jest idealny. A idealny to taki, który wygrywa - twierdzi poseł Tomasz Tomczykiewicz. „Nic mu nie ujmując, ale Donald Tusk w trudnych sytuacjach radzi sobie lepiej. Polacy mu ufają, sprawdził się w roli premiera” – wtórował poseł PO Zbigniew Rynasiewicz. 4 O tym, jaką pozycję wśród wyborców Platformy faktycznie zajmował Komorowski, nim został im wskazany przez media i okrzyknięty „najlepszym kandydatem” niech świadczy wynik sondażu GfK Polonia na zlecenie "Rzeczpospolitej" z czerwca 2009 roku, gdzie na pytanie : kto byłby najlepszym kandydatem PO na prezydenta? – tylko 5% wskazało marszałka Sejmu. 5 Jeszcze gorzej wypadł Komorowski w listopadzie 2009 roku, gdy otrzymał tylko 4 procentowe poparcie. 6  Zaledwie dwa miesiące później, gdy media rozpoczęły kampanię „rozprowadzania” Komorowskiego, a uczynne „sondażownie” przystąpiły do kreowania nowej rzeczywistości, wynik marszałka w sondażu GfK Polonia ustalono już na 45%. 7 Spójrzmy zatem, w jaki Komorowski pełnił swoją funkcję marszałkowską, by na tej podstawie móc wywnioskować, jak wyglądałaby ewentualna prezydentura tego człowieka. W tym obszarze, jak w żadnym innym kontrasty między werbalnymi deklaracjami, a faktami są szczególnie rażące i świadczą o cynicznej, obłudnej retoryce kandydata PO. Można więc utrzymywać, że w podobny sposób Komorowski realizowałby cele swojej prezydentury, jak w przeszłości wykonywał obowiązki marszałka.  Znamy bowiem poglądy Komorowskiego na temat zasad, jakimi winien kierować się  marszałek Sejmu  – wypowiadane wówczas, gdy dotyczyły innych polityków, zajmujących to stanowisko. Jako samorodny moralista, poseł Platformy był rzecznikiem wysokich standardów:

Marszałek jest drugą osobą w państwie po prezydencie, więc kwestia jego wiarygodności, jego słowa jest sprawą bardzo istotną. [...]  jeżeli mówimy o autorytecie, no to od polityków odpowiedzialnych, którzy deklarują swoje propaństwowe myślenie należy oczekiwać trochę więcej niż takie pełne tylko i wyłącznie podporządkowanie się prawu. Tu chodzi o autorytet państwa, autorytet prawa, autorytet parlamentu również” – to pogląd Komorowskiego z roku 2004, gdy domagał się ustąpienia marszałka Oleksego, po nieprawomocnej decyzji sądu, uznającej Oleksego za kłamcę lustracyjnego. 8 Dwa lata później, gdy marszałkiem Sejmu był Marek Jurek, Komorowski grzmiał na dyktat partii rządzącej i nieliczenie się z głosem parlamentarnej opozycji, twierdząc, iż PiS „dysponuje marszałkiem, a marszałek dysponuje władzą w Parlamencie ogromną, może decydować o posiedzeniu, o braku posiedzenia, o tym, co jest wprowadzane pod obrady. Natomiast według mnie rolą marszałka jest jako właśnie drugiej osoby w państwie jednak tworzenie możliwości debaty publicznej w Parlamencie, bo inaczej jak tego nie ma, to się ona toczy na ulicach. Taka jest zawsze reguła.” 9 Warto zapamiętać te słowa. W roku 2007, marszałkiem Sejmu był już Ludwik Dorn, zaś Komorowski perorował i pouczał: „Marszałek z natury funkcji powinien starać się przynajmniej być w stopniu maksymalnie możliwym niezależnym i tak stojącym trochę ponad interesami własnego środowiska politycznego.[...] Chodzi o to, żeby także mniejsze kluby parlamentarne miały realną szansę wprowadzania przynajmniej jednego punktu obrad w czasie posiedzenia, no bo dzisiaj jest tak, że w zasadzie marszałek może zlekceważyć kompletnie oczekiwanie nie tylko opozycji, ale i mniejszych klubów, on decyduje tak naprawdę o tym, co jest w obradach Sejmu, a czego nie ma. Co oznacza, że czasami z różnych powodów czysto politycznych, a nie merytorycznych może niektóre kwestie trzymać w lodówce, nie poddawać żadnej debacie, innymi słowy blokować.” Oburzenie Komorowskiego wywoływała sama wizja przetrzymywania przez marszałka ustaw zgłaszanych przez opozycję, przez okres pół roku: „Pół roku, jest cały szereg, niestety, inicjatyw opozycji, które już zresztą w tej lodówce tkwią dużo dłużej, niż pół roku, no bo zawsze się znajdzie jakiś wzgląd natury formalnej, półformalnej, żeby opozycji życie utrudnić w parlamencie, szczególnie wtedy, kiedy większość dysponuje właśnie funkcją marszałka.” 10 Nie upłynął rok od tej wypowiedzi, gdy Komorowski został marszałkiem Sejmu i otrzymał szansę wprowadzenia swoich chlubnych reguł w życie Parlamentu. Zabrał się do tego z wielką zapałem. Już w lutym 2008 roku mogliśmy się dowiedzieć, że Bronisław Komorowski blokuje około 50 projektów ustaw autorstwa Prawa i Sprawiedliwości, w tym zgłoszony w ubiegłym tygodniu projekt dotyczący zniesienia tzw. podatku Belki” - twierdził Jarosław Kaczyński. „Niektórzy nam zarzucają, że my tylko krytykujemy. Złożyliśmy blisko 50 projektów, tylko wszystkie są blokowane przez marszałka. Mimo że Sejm nie ma co robić - zaznaczył prezes PiS. 11  W tym samym czasie, szef klubu LiD Wojciech Olejniczak, zwrócił się do Konwentu Seniorów, aby ten wyjaśnił sprawę "blokowania projektów zgłaszanych przez opozycję". Wymienił w tym kontekście zgłoszony przez jego klub projekt zmian w ustawie o świadczeniach rodzinnych. 12 W maju 2008 roku szef klubu PiS Przemysław Gosiewski zażądał, aby marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przeprosił posła Leonarda Krasulskiego z PiS  za - jak napisał Gosiewski - uniemożliwienie mu wykonywania mandatu posła. – „Zachowanie marszałka było szokujące - podkreślił. „W związku z uniemożliwieniem wypowiedzi z mównicy sejmowej, a przez to wykonywania mandatu posła przez Leonarda Krasulskiego domagam się do pana marszałka przeproszenia posła PiS i powstrzymania się w przyszłości od tego typu sprzecznych z dobrymi obyczajami parlamentarnymi praktyk" - napisał Gosiewski w liście do marszałka. Gosiewski wyjaśnił, że podczas prac nad projektem ustawy o rachunkowości, Krasulski chciał zadać ministrowi finansów pytanie, "czy spółka paliwowa J&S, chcąc pokryć sobie straty powstałe z tytułu nałożenia na nią przez Agencję Rezerw Materiałowych kary, nie zawyża sztucznie cen ropy sprowadzanej do Polski". Zachowanie marszałka, który - jak napisał Gosiewski - "uniemożliwił posłowi wykonywanie jego obowiązków" jest "szokujące i nie mieszczące się w kanonie polskiego parlamentaryzmu". 13

W czerwcu 2008 klub Poselski Lewica złożył wniosek o poszerzenie porządku obrad Sejmu o informację na temat zasięgu i sposobu przeciwdziałania ubóstwu w Polsce, a Grzegorz Napieralski zabiegał o sejmową debatę w sprawie sytuacji społeczno-gospodarczej kraju. Marszałek Komorowski nie dopuścił do takiej debaty,  wniosek klubu przekazał do sejmowej Komisji Polityki Społecznej, a wniosek Napieralskiego uznał za nieregulaminowy. 14  Wkrótce, mieliśmy okazję dowiedzieć się, że Komorowski blokuje prace Trybunału Konstytucyjnego, ponieważ od ponad dwóch miesięcy nie przesyła do TK stanowiska marszałka w sprawie komisji śledczej ds. nacisków. Jak ustaliła "Rzeczpospolita", w połowie lutego 2008 r. Komorowski otrzymał pismo z Trybunału zobowiązujące go do przekazania stanowiska w ciągu 60 dni. Termin upłynął w połowie kwietnia. - Stanowisko prokuratora generalnego do Trybunału wpłynęło. Stanowiska marszałka Sejmu nie ma – przyznawała Grażyna Grzegorska z zespołu prasowego TK i dodawała: „Trybunał czeka. - Rozprawa nie może się odbyć bez stanowiska. Można bez niego wyznaczyć sam jej termin, ale nieczęsto się to zdarza”.  15 W lipcu 2008 roku Komorowski nie zgodził się na debatę plenarną na temat tarczy antyrakietowej, której domagał się klub Lewicy. Szef SLD Grzegorz Napieralski stwierdził wówczas, że  „marszałek knebluje usta posłom opozycji” . Jego zdaniem, Komorowski zachował się "w sposób niedopuszczalny" i złamał "wszelkie zasady funkcjonowania". Lider SLD uznał, że to, co wydarzyło się w Sejmie "podważa autorytet marszałka i większości parlamentarnej". Napieralski przypomniał zapowiedzi PO z ubiegłorocznej kampanii wyborczej, które - w jego ocenie - okazały się kłamstwem.16 Swój stosunek do opozycji i demokracji Komorowski zamanifestował również w lipcu  2008 roku, gdy posłowie PiS w proteście wobec zachowaniu marszałka opuścili salę obrad. „Bez PiS na sejmowej sali sprawy nie muszą wyglądać trudniej” - oznajmił wówczas Komorowski i nie zareagował, gdy jego przyjaciel Palikot zajął sejmowe miejsce prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i obrażał go w niewybredny sposób. Swoje niezadowolenie ze sposobu prowadzenia obrad Sejmu przez marszałka wyraziła wówczas nawet posłanka Senyszyn: „Nie zostaliśmy tu wybrani, żeby milczeć, to nie jest Sejm niemy. Te ciągłe ograniczenia, te ciągłe bezczelne pytania ''w jakim trybie chce pan zabrać głos'' są denerwujące dla posłów i całego społeczeństwa. Trzeba wprowadzić wniosek, żeby pan marszałek nie kneblował posłów”. 17 Gdy w grudniu 2008 roku klub PiS złożył wniosek o odwołanie Komorowskiego z funkcji marszałka Sejmu, w wielostronicowym uzasadnieniu wniosku można było przeczytać m.in. :„Bilans ponad rocznej pracy obecnego Marszałka, można określić balansowaniem na granicy prawa. Objawia się to szczególnie w zakresie  podejmowania decyzji o pracach nad projektami ustaw i kierowaniu ich do prac legislacyjnych z dużym opóźnieniem. Działając w imieniu Platformy Obywatelskiej, przy użyciu wątpliwych z punktu widzenia prawa metod, przez szereg miesięcy nie dopuszczał do wprowadzenia pod obrady Sejmu RP projektów ustaw i uchwał, które nie uzyskały akceptacji jego ugrupowania politycznego. W efekcie takiego działania wiele ważnych projektów ustaw, zamiast służyć społeczeństwu, leżakowało „zamrożone” przez Marszałka Sejmu, czekając aż działający opieszale rząd Pana Donalda Tuska przygotuje podobne projekty. [...]Ponadto Pan Marszałek przyzwala na psucie prawa, przez przyjmowanie do rozpatrzenia projektów ustaw z Komisji Nadzwyczajnej „Przyjazne Państwo”, zajmującej się ograniczaniem biurokracji, a kierowanej przez partyjnego kolegę posła Janusza Palikota. Nowelizacje te wielokrotnie zmieniają te same ustawy po jednym artykule i zawierają nawet wzajemnie wykluczające się przepisy. [...] Pan Marszałek Bronisław Komorowski w swojej pracy marginalizuje rolę opozycji. Sukcesywnie dąży do odebrania praw, uniemożliwiając wykonywanie mandatu jej posłom. Rezygnując ze zwyczajów parlamentarnych wielokrotnie strofował i upominał posłów opozycji. Nagminnie ogranicza prawo zabierana głosu podczas obrad plenarnych Sejmu RP posłom wywodzącym się z opozycyjnych klubów, pozbawiając ich możliwości wyrażania swych racji. Drastycznie ograniczył czas zadawania pytań podczas debaty do 60 sekund, co przy skomplikowanej problematyce poruszanych spraw uniemożliwia precyzyjne ich wyartykułowanie”. 18 Za najbardziej reprezentatywny dla Komorowskiego sposób prowadzenia debaty sejmowej, można uznać zachowanie podczas 40 posiedzenia Sejmu z dn. 24 kwietnia 2009 r, gdy obradowano na temat ustawy o finansowaniu partii politycznych. Posłowie PiS chcieli wówczas m.in. zadać premierowi Tuskowi pytanie: z jakich środków finansowany jest  kongres Europejskiej Partii Ludowej w Polsce (do której należy PO) i czy sposób finansowania kongresu nie narusza przepisów ustawy o finansowaniu partii politycznych? Lekturę stenogramu z posiedzenia Sejmu (strony  375-386 ) polecam tym wszystkim, którzy chcieliby poznać prawdziwą twarz człowieka  „budującego zgodę”. 19 Wyłączanie posłom mikrofonu i nakaz 30 sekundowych wypowiedzi, to tylko niektóre z praktycznych standardów stosowanych w tym dniu przez marszałka Sejmu. Sztandarowym przykładem obłudnej retoryki Komorowskiego, może być dokument umieszczony na stronie internetowej kandydata Platformy, zatytułowany „Moja wizja Polski”. Najwyraźniej, przekaz wyborczy Komorowskiego obliczony jest na zdolności percepcyjne tej części społeczeństwa, która charakteryzuje się krótką pamięcią, mierzoną odległością do ekranu telewizyjnego i niezdolnością do kojarzenia słów z czynami. Trudno bowiem traktować serio emfatyczne frazesy zamieszczone przez sztab kandydata PO, jeśli skonfrontować je z  rzeczywistą postawą i poglądami kandydata. „Polsce potrzebna jest polityka oparta na rozwadze w działaniu, szacunku dla ludzi inaczej myślących i dostrzeganiu w politycznym przeciwniku partnera” – twierdzi w swojej „wizji” kandydat Komorowski i deklarował:  „Chcę budować  przestrzeń do obywatelskiej debaty nad najważniejszymi dla kraju sprawami, mobilizować środowiska polityczne, naukowe, eksperckie do wspólnej dyskusji nad wypracowaniem najlepszych rozwiązań dla polskiej rzeczywistości prawnej, gospodarczej, dla dobrobytu obywateli”. 20 Ponieważ nie sposób pozostawić bez komentarza, tych ewidentnych komunałów oderwanych od rzeczywistości, w kolejnej części tekstu przedstawię, na czym polega „szacunek dla ludzi inaczej myślących ” w wydaniu Bronisława Komorowskiego oraz „dostrzeganie w politycznym przeciwniku partnera” , a także,  jak w praktyce kandydat Platformy budował  „przestrzeń do obywatelskiej debaty”.Polsce potrzebna jest polityka oparta na rozwadze w działaniu, szacunku dla ludzi inaczej myślących i dostrzeganiu w politycznym przeciwniku partnera” – twierdzi w swojej „wizji” kandydat Komorowski i deklaruje:  „Chcę budować  przestrzeń do obywatelskiej debaty nad najważniejszymi dla kraju sprawami, mobilizować środowiska polityczne, naukowe, eksperckie do wspólnej dyskusji nad wypracowaniem najlepszych rozwiązań dla polskiej rzeczywistości prawnej, gospodarczej, dla dobrobytu obywateli”. 1 Nie sposób pozostawić bez komentarza tych ewidentnych komunałów, oderwanych od rzeczywistości, dlatego warto pokazać, na czym polega „szacunek dla ludzi inaczej myślących ”oraz „dostrzeganie w politycznym przeciwniku partnera” w wykonaniu Bronisława Komorowskiego, a także,  jak w praktyce kandydat Platformy budował  „przestrzeń do obywatelskiej debaty”. W poprzednim tekście wskazałem, w jaki sposób Komorowski praktykował zasady demokracji parlamentarnej i okazywał szacunek dla opozycji. W zgodnej opinii SLD i PiS –u przez cały okres swojego marszałkowania Komorowski „kneblował usta posłom opozycji” i zachował się "w sposób niedopuszczalny", " łamiąc wszelkie zasady funkcjonowania”. Choć sam należał do najbardziej zaciekłych krytyków i wielokrotnie piętnował rzekomo naganne praktyki poprzednich marszałków Sejmu, natychmiast po wyborze na to stanowisko pokazał, w jakim poważaniu ma własne słowa. Istotne ograniczenia, zapowiedział już przed oficjalnym wyborem na marszałka, gdy 26 października 2007 r. oświadczył, że należy uporządkować funkcjonowanie dziennikarzy w Sejmie i stwierdził, że „akredytacje do Sejmu powinni dostawać lepsi dziennikarze. - Żeby była lepsza informacja o pracach parlamentu.2 W styczniu 2008 roku „Dziennik” informował: „Marszałek Bronisław Komorowski głośno torpedował pomysł swego poprzednika Ludwika Dorna, by otoczyć Sejm płotem. Postawił jednak bardziej dotkliwe zapory - wewnątrz gmachu. Podtrzymał politykę restrykcji wobec dziennikarzy i na dobre zamknął sejmowe kuluary. Nowe rozporządzenie nie pozostawia wątpliwości: ograniczenia pozostają, a dostęp do posłów będą mieć tylko wybrani. [...]Teraz podczas posiedzenia Sejmu będzie mogło tam przebywać tylko 40 reporterów, a to skutecznie ograniczy dostęp do posłów. Przepustki są jednorazowe, wydawane w dniu posiedzenia, w dodatku trzeba będzie je każdorazowo zwracać do biura przepustek [...]zdaniem Jarosława Szczepańskiego, dyrektora biura prasowego Kancelarii Sejmu, liczba ta będzie mocno ograniczona. Przepustki będą wydawane w myśl zasady: kto pierwszy, ten lepszy”. 3 W oryginalny sposób marszałek rozumiał również wolność debaty na forum Sejmu, gdy w maju 2009 roku zabronił zorganizowania konferencji partii Libertas, wyjaśniając, że „ w Sejmie nie mogą lansować się ludzie wykluczeni przez społeczeństwo, o tym decydują wyborcy” i stwierdzając "Mam nadzieje, że długo nie zobaczę tu żadnego Libertasa" oraz "korytarz to dobre dla nich miejsce"  Oskarżony wówczas o „polityczne gangsterstwo”, Komorowski z właściwą sobie łagodnością odparował "Nie czuję się politycznym gangsterem, ale potrafię przyłożyć". 4 Dobrym przykładem rozumienia przez Komorowskiego kultury politycznej, szacunku wobec państwa i  „partnerskich stosunków”  może być fragment wywiadu z października 2008 roku, w którym Komorowski komentuje konflikt między prezydentem Kaczyńskim, a premierem Tuskiem. Chodzi o skandaliczne słowa premiera skierowane do prezydenta: „Konrad Piasecki: Panie marszałku, jak się panu premier mówiący do prezydenta: „Chcieć, to ty sobie możesz…” Bronisław Komorowski: Po pierwsze, nie wiemy, czy było tak naprawdę. Konrad Piasecki: Tak mówi prezydent, a prezydentowi należy wierzyć. Bronisław Komorowski: Pan niech wierzy, ja niekoniecznie. Konrad Piasecki: A premier nie zaprzeczył. Bronisław Komorowski: Wie pan, to są już słowa wypowiadane w czasie konfliktu, w ostrej sytuacji i też jest to relacja jednej strony. Radziłbym w ogóle nie wnikać w to, co sobie tam panowie szeptali czy mówili. Niech będzie to ich sprawa. Natomiast zawsze należy odpowiadać na pytanie, kto zaczął? Zaczął pan prezydent i Kancelaria Prezydenta, wpychając się niepotrzebnie w politykę prestiżu prezydenckiego kosztem interesu państwa polskiego.” 5 Tego rodzaju retoryka, pełna nienawiści do politycznych przeciwników, oparta na prostackich i arogancki określeniach dominowała w całym słownictwie człowieka, który mami dziś Polaków hasłem „zgoda buduje”. "Jesteśmy w rękach drobnych cwaniaczków, drobnych pijaczków, którzy sięgają po najwyższe funkcje, także na poziomie regionów" - powiedział Komorowski w lutym 2007 roku w Sejmie, w sprawie dotyczącej wojewody mazowieckiego Wojciecha Dąbrowskiego,  o którym „Wprost” napisało, że zataił informację o zabraniu mu przez policję prawa jazdy za przekroczenie liczby dozwolonych punktów karnych. 6 W sierpniu 2007 roku Komorowski nazwał PiS „sektą wierzącą w politycznego szatana” . "Oni uwierzyli- perorował -  w to, że świat jest zły, ludzie są źli, zło jest silniejsze niż dobro. Taką wizję zaszczepili im bracia Kaczyńscy i ich najbliższe otoczenie”. [...] To ich zniszczy, przekształci w sektę wierzącą w politycznego szatana, i zepchnie na margines. [...] Oni sami się wykończą, choć przyznaję, że to trwa już dość długo”. 7 W lutym 2008 roku porównał środowisko braci Kaczyńskich i Porozumienia Centrum do komunistów, wspominając sprawę umorzenia 700 tys. zł długów PC 8 , a w kilka miesięcy później  wyraził opinię, że „poprzednia ekipa była oszalała na punkcie nienawiści do WSI”. W związku z likwidacją WSI wyraził również „współczucie” dla prezydenta Kaczyńskiego, bo "pewnie nie będzie się dobrze czuł z wiedzą, że uczestniczył w łamaniu praw człowieka w Polsce".9

Nie cofnął się przed określeniem Jarosława Kaczyńskiego człowiekiem, „który sprzedał swój honor za 300 zł” i odmówił mu zdolności honorowych, za rzekomo fałszywe usprawiedliwienia nieobecności w Sejmie. W tym samym wywiadzie, z września 2008 roku znajdziemy skandaliczną opinię Komorowskiego na temat najważniejszej polskiej instytucji historycznej. Jest warta przytoczenia również z tego względu, że w swojej dzisiejszej „wizji” prezydentury Komorowski napisał m.in.: „Bez historycznej pamięci i świadomości naszych korzeni nie można zbudować społecznego ładu zakorzenionego w wartościach.” Tymczasem w wywiadzie z 23.09.2008 roku marszałek Sejmu tak mówił o niezależnej instytucji historycznej i ludziach w niej pracujących: „Problem IPN, a nasz problem z IPN polega na tym, że w IPN nastąpiło zwichnięcie - tak samo jak w mediach publicznych - na jedną burtę. Tam szczególnie dużo mają do powiedzenia polityczni radykałowie, gdzieś spod znaku Antoniego Macierewicza i takie popłuczyny po endecji. Tam mamy do czynienia z przewagą radykałów, którzy rozwiązują jakieś polityczne, własne dylematy kosztem wielu innych osób, kosztem spokojnego badania historii. Takie popłuczyny endeckie, które szkodzą - wg mnie - Polsce.” 10 O kulturze politycznej Komorowskiego, ale też o jego rzeczywistym stosunku do kobiet (szczególnie w kontekście wyborczych umizgów i bredni o parytetach) niech świadczy wypowiedź ze stycznia 2009 roku, dotycząca chamskich słów, jakie przyjaciel Komorowskiego  Janusz Palikot wypowiedział na temat posłanki Grażyny Gęsickiej. "Kobieta w polityce podlega takim samym regułom jak mężczyzna" – stwierdził w  Radiu ZET Komorowski. I wyprowadził z tego twierdzenia wniosek: Dlatego  Donald Tusk nie powinien przepraszać za słowa Janusza Palikota o "politycznej prostytucji" Grażyny Gęsickiej, byłej minister rządu PiS.” 11 Prawdziwe oblicze Komorowskiego znamy również ze słów Jerzego Szmajdzińskiego, który w październiku 2009 roku tak opisywał wizytę Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego u prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sprawie afery hazardowej. Według Szmajdzińskiego obaj rozmówcy prezydenta „byli wręcz agresywni”. „Prezydentowi przerwał i wkroczył do akcji zwykle spokojny, przynajmniej w telewizji, Bronisław Komorowski, który zaczął kwestionować w ogóle to spotkanie, sens tego spotkania i prawie legalność tego spotkania, co świadczyło o niebywałym, niebywale wysokim poziomie adrenaliny i takiej walki" - powiedział wówczas Szmajdziński i dodał „Bardzo nerwowo było. Siekiery latały. Każde zabranie głosu było ze stanem wysokiego podenerwowania, niemalże agresji”. 12  Hipokryzja Komorowskiego, brak cech honorowych i kompromitujące tchórzostwo są jednak szczególnie widoczne w tych obszarach, gdy marszałek czuł się zagrożony ujawnieniem niekorzystnych dla niego okoliczności. W obronie własnych interesów, nie istniały dla Komorowskiego żadne reguły, ani dobre zasady. Potrafił jednak być pryncypialny, gdy chodziło o innych: „W demokracji nie ma świętych krów. Wszyscy pamiętamy, jak źle została przyjęta odmowa stanięcia przed komisją śledczą przez prezydenta Kwaśniewskiego. Oczywiście trzeba zachować wszystkie najgrzeczniejsze formy, ale zarówno prezydenta, jak i premiera zawsze można zaprosić na rozmowę albo do niego pójść. Ale nie można odmawiać” – perorował w listopadzie 2009 roku, gdy dla zatarcia odpowiedzialności ludzi Platformy próbowano wezwać przed sejmową komisję hazardową  Gosiewskiego i Kaczyńskiego. 13 Ta fałszywa  retoryka stoi w sprzeczności z całą praktyką działania Komorowskiego. Pierwszej próby z demokracji Komorowski nie zdał już 28 października 2007 roku, gdy otrzymał zaproszenie do stawienia przed Komisją Weryfikacyjną WSI, by mógł złożyć wyjaśnienia w sprawach, które dotyczyły jego osoby. Komorowski zdecydowanie odmówił stawienia się przed komisję i wyjaśnił, że „zachowuje się ona bardzo dziwnie". „Komisja próbuje wzywać na przesłuchania kandydata na marszałka Sejmu. Tu może chodzić o chęć zepsucia atmosfery i mojego wizerunku, a nie o dojście do prawdy” – stwierdził polityk PO.14 Jednocześnie Komorowski wyraził pogląd, że to „pan Macierewicz powinien zniknąć” i podkreślił, że nie życzy sobie prób tworzenia "atmosfery niewiarygodności jego osoby w sytuacji, gdy pretenduje do funkcji marszałka Sejmu”. 15 W identyczny sposób, Komorowski zadbał o swoją „wiarygodność” podczas posiedzenia Sejmu, na którym dokonywano wyboru marszałka. PiS chciał zadać Komorowskiemu - jeszcze jako kandydatowi - pytania, jednak marszałek senior Zbigniew Religa wypowiedział wcześniej formułkę o przejściu do głosowania i (zdaniem PO) nie można już było wrócić do przepytywania kandydatów. Tę pomyłkę Religi, wynikającą z braku doświadczenia (jak sam przyznał marszałek - senior) Platforma natychmiast wykorzystała, a Komorowski z satysfakcją stwierdził: „W polityce trzeba mieć odpowiedni refleks, niekoniecznie po to, żeby łapać pchły, ale po to, by nie opóźniać pracy parlamentu”. 16 Już wówczas premier Jarosław Kaczyński powiedział dziennikarzom: „To zdumiewające, że Bronisław Komorowski tak panicznie bał się pytań. Jest w tym jakaś tajemnica. Nigdy tak nie było, by marszałek nie odpowiadał na pytania.”17 Tę tchórzliwą taktykę udało się Komorowskiemu kontynuować przez wiele miesięcy, podczas których brał czynny udział w kombinacji operacyjnej tajnych służb, skierowanej przeciwko legalnemu organowi państwa – Komisji Weryfikacyjnej WSI, zwanej aferą marszałkową. Podczas posiedzenia Sejmu, we wrześniu 2008 roku klub PiS zgłosił wniosek, aby podczas nadzwyczajnego posiedzenia komisji sprawiedliwości Komorowski złożył wyjaśnienia dotyczące jego spotkania z "oficerem wojskowych służb specjalnych PRL Aleksandrem Lichockim i oficerem WSI Leszkiem Tobiaszem” w związku ze "skandalicznym zachowaniem Komorowskiego w tym czasie i być może możliwością przekroczenia prawa". Poseł wnioskodawca, rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński powiedział wówczas: „Chcielibyśmy, aby pan marszałek przed całą opinią publiczną - w obecności kamer, aby wszyscy mogli się dowiedzieć, czy nie zostało złamane prawo - wyjaśnił, czy ma w tej sprawie czyste sumienie, czy prawo nie zostało złamane”. 18 W odpowiedzi na ten wniosek Komorowski nie zawahał się na wysunięcie fałszywego oskarżenia, stwierdzając: „Bo to niestety członkowie komisji weryfikacyjnej (WSI) pana Antoniego Macierewicza spotykali się nie tylko z oficerami WSI, ale również z oficerami dawnych służb komunistycznych i to niestety miały te spotkania charakter korupcyjnych spotkań  W reakcji na tę wypowiedź Antoni Macierewicz oświadczył, że zgłasza sprawę Komorowskiego do Komisji Etyki Poselskiej. Marszałek poddał wniosek Kamińskiego pod głosowanie. Poparło go 172 posłów, 234 było przeciw od głosu wstrzymało się 6. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił wówczas, że „marszałek Komorowski dał tego dnia pokaz braku honoru". Według niego, Komorowski „wykorzystuje swoją funkcję, by opinia publiczna nie dowiedziała się o jego różnych, dziwnych kontaktach z WSI”. Równie bezskuteczna była wcześniejsza próba wezwania Komorowskiego przed sejmową Komisję Sprawiedliwości, podjęta we wrześniu 2008 roku. Marszałek zignorował wnioski posłów  Jarosława Zielińskiego i Zbigniewa Wassermanna i oświadczył: „Jeśli mnie wezwie cała komisja, rozważę, ale na razie śmieję się PiS-owi w twarz, bo PiS się po prostu wygłupia wiedząc, że nie mają nawet odrobiny racji.[...] Mogę panów zaprosić na kawę”. 19 Posłowie PiS powołali się na artykuł 152 regulaminu Sejmu, według którego jeśli co najmniej jedna czwarta posłów danej komisji chce zwołać posiedzenie, to prezydium komisji nie może im odmówić. Speckomisja liczy siedmiu posłów, rachunek więc się zgadzał. Nawet wieloletni szef sejmowej komisji ds. specsłużb, poseł Janusz Zemke uważał wówczas, że marszałek Sejmu nie może odmówić stawienia się przed komisją. 20 Po odmowie Komorowskiego, klub PiS złożył wniosek o odwołanie go z funkcji marszałka Sejmu. We wniosku podkreślono, że „Jedną z decydujących spraw skłaniających wnioskodawców do sformułowania tego wniosku była sprawa związana z podejmowaniem przez Pana Marszałka działań służących uzyskaniu nielegalnego dostępu do tekstu „ściśle tajnego” Uzupełnienia nr 1 do Raportu Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej, tj. tzw. aneksu do raportu o WSI. Wynika to bowiem z ujawnionych zeznań złożonych w dniu 24 lipca 2008 r. przez Marszałka Sejmu Pana Bronisława Komorowskiego w postępowaniu prowadzonym przez Prokuraturę Krajową w Warszawie , a oznaczonym sygnaturą akt PR-IV-X-Ds. 26/07 w kwestii jego spotkań z płk. Lichockim oraz płk. Leszkiem Tobiaszem”. Przytoczono następnie wiele przykładów świadczących o możliwości złamania prawa przez Komorowskiego i stwierdzono: „Wszystkie przytoczone fakty dotyczące sprawy tzw. „aneksu do raportu WSI” i udziału w niej Pana Marszałka Bronisława Komorowskiego świadczą o możliwości popełnienia przez Pana Marszałka przestępstwa składania fałszywych zeznań. Dlatego też jest to jeden z koronnych argumentów przemawiających za koniecznością odwołania Pana Bronisława Komorowskiego z funkcji Marszałka Sejmu. Funkcje ta powinna piastować osoba o nieskazitelnym charakterze, a biorąc powyższe pod uwagę ciężko jest odnieść tą przesłankę do Pana Bronisława Komorowskiego”. 21 W poczuciu zagrożenia możliwością ujawnienia prawdziwego charakteru jego związków z wojskowymi służbami, Komorowski nie cofnął się przed rzucaniem oskarżeń pod adresem prezydenta Kaczyńskiego. Postąpił tak w październiku 2008 roku, gdy chciano go wezwać przed sejmową Komisję Sprawiedliwości. Marszałek stwierdził wówczas: „Prezydent wiedział od przełomu lutego i marca, że są daleko idące podejrzenia o korupcję w otoczeniu komisji weryfikacyjnej pana Antoniego Macierewicza i że to może mieć istotny wpływ nie tylko na korupcję, ale na bezpieczeństwo narodowe”. 22 Zamiarem ochrony prezydenta przed ujawnieniem tej informacji, Komorowski tłumaczył cofnięcie przez PiS pierwszego wniosku o jego odwołanie z funkcji marszałka. Kancelaria Prezydenta stwierdziła wówczas w oświadczeniu: "Prezydent Lech Kaczyński nie miał żadnej wiedzy na temat domniemanej korupcji w komisji weryfikacyjnej WSI. Prezydent został poinformowany w trybie właściwym jedynie o śledztwie prowadzonym przez ABW, nie posiadał zaś wiedzy o domniemanych nieprawidłowościach w trakcie pracy komisji weryfikacyjnej. Kancelaria Prezydenta stanowczo dementuje, jakoby Prezydent RP w jakikolwiek sposób wpływał na decyzje klubu PiS o wycofaniu wniosku o odwołanie wicemarszałka i marszałka Sejmu. [...]. Nie jest dobrym obyczajem, by Marszałek Sejmu, broniąc się przed poważnymi zarzutami, usiłował wciągnąć do swojej obrony w nieuprawniony sposób Prezydenta RP". Ataki na prezydenta Kaczyńskiego, należały do stałego repertuaru wystąpień Bronisława Komorowskiego. Trudno, w zasadzie znaleźć wypowiedź tego człowieka, w której nie oczerniałby Lecha Kaczyńskiego lub nie pomawiał o złe działania i  intencje. Pamiętamy haniebne słowa „jaka wizyta, taki zamach”, czy wypowiedziane na trzy miesiące przed smoleńską tragedią życzenie „chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego”. Ze wszystkich wypowiedzi Komorowskiego o braciach Kaczyńskich, przebijała mniej lub bardziej skrywana agresja i nienawiść. Nie wszyscy jednak zdają się rozumieć, że cały „program” prezydentury Komorowskiego, wszystko, co ten człowiek robił przez ostatnie miesiące, można sprowadzić do słów: „Póki jest ten prezydent, nie da się dobrze rządzić”. Wypowiedział je Komorowski 13 listopada 2009 roku w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej". Stwierdził: „Do wyborów prezydenckich trudne reformy będą leżały odłogiem, bo urząd prezydenta jest wielkim i skutecznym hamulcowym". Komorowski wyraził wówczas nadzieję, że „nowym prezydentem zostanie ktoś, kto będzie wspierał modernizację Polski i brał na siebie cząstkę odpowiedzialności za trudne decyzje", bo „prezydent nie może być wyłącznie recenzentem pracy rządu i hamulcowym”. Komorowski stwierdził też, że nie zna „ani jednego przykładu, gdy prezydent zachęcał do jakiejkolwiek reformy czy zmiany", a na uwagę gazety, że "wspierał likwidację WSI", odpowiedział, że "zlikwidowanie wojskowego wywiadu nie zasługuje na miano reformy, tylko szaleństwa".23 Od dnia 10 kwietnia 2010 roku, przeszkoda dla „dobrego rządzenia” została usunięta i jeśli miałbym wskazać w Polsce jednego człowieka, który mógłby osiągnąć korzyści z tragicznej  śmierci Lecha Kaczyńskiego – byłby to tylko Bronisław Komorowski. Cała logika tej potencjalnej prezydentury została zbudowana - nie tylko na nieludzkiej nienawiści do osoby prezydenta Kaczyńskiego -  ale również na jego śmierci. W niej tkwi prawdziwa „wizja” Bronisława Komorowskiego.

Aleksander Ścios

Pouczający przypadek Cornelii Pieper Niemiecki Piątek Piotra Semki Ta sprawa nie przykuła większego zainteresowania polskich mediów (z wyjątkiem “Rzeczpospolitej”), choć w Niemczech wywołała nawet żądania dymisji z rządu. Oto w poniedziałek 21 czerwca – nazajutrz po I turze wyborów prezydenckich w Polsce – pełnomocnik rządu RFN do spraw współpracy z Polską, pani Cornelia Pieper, poproszona w Berlinie przez dziennikarzy o komentarz, wyraziła opinię, że Polska w II turze będzie musiała wybrać dalszą drogę w Unii Europejskiej. Jej zdaniem dopiero teraz kampania wyborcza w Polsce rozpocznie się na dobre. “Albo Polska opowie się za powrotem na polityczne ubocze, albo pozostanie motorem reform i będzie kroczyć drogą do strefy euro” – oceniła polityk.

Stawiając “kropkę na i” Cornelia Pieper stwierdziła, że nie jest przekonana, czy Jarosław Kaczyński w przyszłości będzie prowadził politykę europejską, jak to zapowiada w swojej kampanii prezydenckiej.

Reakcje niemieckie Jako pierwsze odezwały się media niemieckie. Dziennik FAZ z 21 czerwca napisał , że “nie jest przyjęte, by członkowie rządu RFN mieszali się w kampanie wyborcze w innych krajach”. W specjalnym komentarzu pod tytułem “Zanadto wpływowa”, redakcja skrytykowała panią pełnomocnik za “dawanie rad Polakom”. FAZ pisał: “Minister stanu w MSZ Cornelia Pieper z FDP nie zwróciła dotąd uwagi istotnym wkładem w politykę zagraniczną Niemiec (co być może wcale nie jest takie złe). Ale ponieważ jest pełnomocniczką rządu ds. Polski, uważa teraz, że musi dawać Polakom rady przed drugą turą wyborów prezydenckich: albo powrót na polityczne ubocze – z narodowym konserwatystą Kaczyńskim, albo dalej naprzód do strefy euro – z centrystą Komorowskim”.

FAZ podkreślał : “nie jest mądre demonizowanie byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego, którego dobry wynik – nie będący znów taką niespodzianką – najwyraźniej wywołał alarm w Berlinie”. I dalej : “Polacy nie potrzebują pomocy w wyborach, która w gruncie rzeczy jest groźbą i może wywołać skutek przeciwny od zamierzonego. Polska jest silnie zintegrowana z UE – ten kraj nie zepchnął Unii w kryzys egzystencjalny. Bardzo stosowne byłoby więcej zaufania i żadnego nieproszonego mieszania się”. Kiks Kornelii Pieper został chętnie wykorzystany przez partię Zielonych, która od dawna już  z lubością punktuje FDP Guido Westerwellego za ciągłe potknięcia w niemieckiej polityce zagranicznej. Szybko połączono wypowiedź Pieper z zablokowaniem przez Izrael próby wizyty w strefie Gazy ministra współpracy gospodarczej z FDP Dirka Niebela. Zieloni wskazywali, że politycy FDP narażają stosunki RFN z dwoma bardzo istotnymi partnerami zagranicznymi i demonstracyjnie żądali dymisji Pieper. Angelica Schwall-Düren, specjalistka SPD od spraw polskich, wskazała, że należy przyjąć do wiadomości, iż Jarosław Kaczyński od pewnego czasu złagodził swoje stanowisko na temat Niemiec i Europy i gdyby został prezydentem, wzajemne relacje rozwijałyby się dalej bez przeszkód. Najwięcej zrozumienia dla wypowiedzi Pieper wykazał jej koalicyjny kolega Ruprecht Polenz z CDU, szef komisji zagranicznej Bundestagu. Przyznał on, że “jest zrozumiałe, że jesteśmy zainteresowani taką Polską, która ma pozytywne nastawienie do Europy”, ale jednocześnie dodał, że “trzeba być ostrożnym i wstrzemięźliwym we wszystkim, co nawet w najbardziej oddalony sposób może być zrozumiane jako zalecenie wyborcze”.

Reakcje polskie W Polsce media nie podjęły tematu, lub,  jak “Gazeta Wyborcza”, w krótkiej notce zdefiniowały spór w Niemczech o “polskie wybory”. Co do polskiej dyplomacji – mogła ona uznać, że krytyczne reakcje na wypowiedź Cornelii Pieper wewnątrz niemieckiej sceny politycznej w naturalny sposób wyręczały Warszawę. Sytuacja była tym delikatniejsza, że Cornelia Pieper była już wcześniej zaproszona właśnie na środę 23 czerwca do Warszawy na XIV Forum polsko-niemieckie. Przemawiając do gości forum pani Pieper postarała się zatrzeć złe wrażenie i wplotła do swej mowy zdanie, że zarówno w Polsce, jak i w Niemczech – gdzie 30 czerwca odbędą się wybory prezydenckie  -”oczekujemy z napięciem i szacunkiem werdyktu naszych wyborców”. Co jednak charakterystyczne, minister Władysław Bartoszewski (polski odpowiednik pani Pieper) nie ograniczył się od kurtuazyjnego zbagatelizowania incydentu. W wypowiedzi cytowanej prze “Die Welt” (24.06) wziął niemiecka koleżankę w obronę mówiąc, że “nie zrobiła ona niczego złego”. Dodał, że “w polskich i niemieckich mediach doszło do rozluźnienia napięcia na tyle, że można o kimś mówić bardzo otwarcie”.

Parę kłopotliwych pytań Na tle “otwartego wypowiadania się” Władysława Bartoszewskiego o Jarosławie Kaczyńskim istotnie wypowiedzi Kornelii Pieper są bardzo nieśmiałe. W jakiej roli wypowiadał się minister Bartoszewski dla “Die Welt”, biorąc panią Pieper w obronę? W roli ministra odpowiedzialnego za jakość stosunków polsko-niemieckich? Jeśli tak, to jako dyplomata powinien Bartoszewski przyjąć z zadowoleniem nową deklaracje Corelli Pieper, sprawę taktownie zamknąć, ale na pewno nie dawać do zrozumienia, że niczego złego we wcześniejszej wypowiedzi nie widzi. Czy jednak w Bartoszewskim nie przeważa dusza etatowego krytyka Jarosława Kaczyńskiego, który sam lidera Pis nie cierpi? Jeśli tak  – to nie dziwota, że nie oburza go specjalnie ktoś z Niemiec  wyrażający lęk przed Kaczyńskim. Niewykluczone, że pani Pieper o antyeuropejskości Kaczyńskiego najwięcej dowiedziała się od samego Bartoszewskiego. Kółko się zamyka. Niemieckie media z “FAZ” i “Die Welt” na czele nie przepadają za Jarosławem Kaczyńskim. Ale za Odrą zapamiętano lekcję kwietnia 2010, kiedy to Niemcy ze zdziwieniem odkryli, że Lech Kaczyński okazał się bohaterem narodowym, a nie wyizolowanym i znienawidzonym przez naród politycznym awanturnikiem jak to uznano wcześniej. I dlatego teraz z powagą traktują one szanse wyborcze brat Lecha – Jarosława. Obie gazety skrytykowały swobodne wypowiedzi Cornelii Pieper o Kaczyńskim, bo rozumieją , że członkom rządu w RFN nie wolno być publicystami demonstrującymi swoje poglądy lub antypatie. Co innego w Polsce, gdzie Władysław Bartoszewski mówi co chce. W kraju, w którym oddzielanie reprezentowania całego państwa od wewnętrznych sympatii i antypatii politycznych wciąż kiepsko nam wychodzi. Semka

I tylko Sawickiej Beaty żal... Kiedy już zostaną sprywatyzowane kolejne szpitale, a pierwsi pacjenci zostaną odprawieni z kwitkiem i odejdą z rozdziawionym starczym zdumieniem w oczach, wtedy dziennikarze rzucą się rozliczać prezydenta Komorowskiego z obietnic przedwyborczych. On zaś odpowie pytaniem : Co to znaczy prywatyzacja służby zdrowia ?! Skąd ja wiem, że hipotetyczny jeszcze teraz prezydent z Platformy w ten sposób się wymiga ?  Ano wiem przez analogię do kwestii otwarcia archiwów IPN, których pełne otwarcie Platforma zapowiadała przed wyborami 2007. Po zwycięskich wyborach marszałek Komorowski zgadnięty przez Igora Janke w tok.fm, że Platforma wielokrotnie mówiła o „pełnym otwarciu akt IPN”, odpowiedział właśnie w ten sposób: Co to znaczy otwarcie ? Zatem nie ma wątpliwości, że gdy zostanie wybrany Komorowski, to on już wyjdzie na swoje - zarówno on, jak i koledzy skarbu państwa z Platformy. Jeżeli wygra Jarosław Kaczyński, to również osiągnie swój cel, dzisiaj bowiem problem prywatyzacji zdrowia obywateli (właśnie tak!) dzięki niemu jest jak otwarty nerw na żywym ciele. Nie ma szans, żeby za ewentualnej kadencji Kaczyńskiego przeforsować prywatyzacyjne postulaty Platformy. W tym sensie cel PiS-u został osiągnięty również w kontekście wyborczym – każdy widzi, że partia Tuska coś mocno mataczy w kwestii zdrowia. Jak to się przełoży na wynik wyborów, to zobaczymy, jak dożyjemy, ale spowodować, że partia liberalna dowodzi przed sądem swojego sprzeciwu wobec prywatyzacji, to jest polityczny majstersztyk. Inna rzecz, że zdumiewający zaiste stosunek ma partia obywatelska do własnego programu, a nawet sztandaru – bo przecież prywatyzacja służby zdrowia to było sztandarowe hasło liberałów, podobnie jak podatek liniowy (hej, kto to jeszcze pamięta: 3x15). Tę przemianę Platformy z ugrupowania prywatyzacyjnego w partię solidarności społecznej (patrz: przedwczorajsza chyba wypowiedź Nowaka Sławomira) warto uważnie obserwować i w odpowiednim czasie zadać stosowne pytania Tuskowi. I w całym tym kontekście wygląda na to, że tylko Sawicka Beata na tym straciła, bo przecież nawet agent Tomek pensję wziął – wiadomo, jak to jest na państwowej posadzie: czy się stoi, czy się leży...Skąd tej kobiecie przyszło wtedy do głowy, że  będzie medycyna prywatna, będą szpitale prywatne,żebiznes na służbie zdrowia będzie robiony? Jakieś zaćmienie mózgu miała ?! Mój Boże, wydaje się często nam szaraczkom, że poseł, senator czy premier, to niemal nadprzyrodzoną wiedzę, kontakty i umiejętności posiadają, a tymczasem to zwykły stereotyp. Okazuje się tymczasem, że posłanka partii obywatelskiej nie miała nawet bladego pojęcia, co to jest komercjalizacja czy choćby komunalizacja szpitali. Przecież gdyby coś na ten temat wiedziała, to nie używałaby tego wyświechtanego i z gruntu niesłusznego terminu prywatyzacja, prawda ? Fatalny, naprawdę fatalny jest przepływ informacji w Platformie, skoro sama Sawicka uważała siebie za osobę posiadającą w tej materii ogromną wiedzę.  Ba, ona się wypowiadała w imieniu grupy swoich kolegów, którzy  mają, tworzą, wiadomo, prawo i tak dalej, ale przede wszystkim mają ogromną wiedzę na temat tego, co będzie w przyszłości, czyli prywatyzacja jednostek organizacyjnych służby zdrowia. I co wy na to powiecie, że to wszystko, to była tylko imaginacja egzaltowanej kobiety, że ona nie miała zielonego pojęcia o prawdziwie szlachetnych intencjach ekipy Tuska co do prywatyzacji naszego zdrowia? Bo to był tylko materiał do dyskusji,  jak się wyraził Komorowski we wspomnianym wywiadzie z Igorem Janke.  A ona, zbrodniczo naiwna (kogo my wybieramy na miłość boską, czy nie lepiej już losować tych naszych przedstawicieli narodu?!) zaraz poleciała z tymi materiałami do biznesmena - agenta i z mety zainkasowała 50 tys. zł. Pięćdziesiąt kawałków za materiały do dyskusji, wyobraźcie sobie ile można by chapnąć za gotowe przepisy czy ustawy? Ale powiem też, że posłanki Sawickiej jest mi żal autentycznie. Nie kpię, a współczuję: dostała się pomiędzy dwa potężne walce polityczne i została zmiażdżona. Wydawało jej się, jak sama mówiła, że jest ważna i atrakcyjna dla swojego ugrupowania ze względów politycznych i rozważają w tej chwili, czy będzie startowała do Sejmu, czy Senatu.  Niestety, okazało się, że rozważali jedynie, czy nadaje się do roli kozła ofiarnego.  I w tym wcieleniu udała się nadzwyczajnie, bo przecież frontmenka całej akcji oraz pozostali członkowie grupy, o których wspomniała, gdzieś tam grasują po Sejmie i pewnie dalej kręcą jakieś lody. W biznesowo-politycznej rozgrywce jednostka nie znaczy nic i w razie wpadki jest skazana na pożarcie przez politykę. Ten los stał się udziałem posłanki PO, która się zachwyciła możliwościami, jakie się przed nią otworzyły po wybraniu do parlamentu.  Ale była tylko posłańcem i jako taka musiała zostać poświęcona. Zapomniałem o jeszcze jednej stronie, która nie wyjdzie na swoje, gdy wygra Komorowski – to my oczywiście, czyli aktualni i potencjalni pacjenci. I nie dość, że nie wyjdziemy na swoje, to jeszcze nam sprywatyzują, skomercjalizują albo skomunalizują nasze zdrowie. Nie wiem dlaczego, ale żaden z tych terminów nie robi dobrze na moje dolegliwości ani nie polepsza mojego samopoczucia.

seaman

26 czerwca 2010 " Wieko trumny od strony użytkownika nie jest ozdobne"... - ktoś słusznie zauważył i co jest bez wątpienia prawdą, nawet gdyby się szczelnie nie domykała.. Nawet lepiej, bo można byłoby to sprawdzić.. Tak jak rozmowa , która się nie klei.. Co wtedy robi bednarz? Zaczyna z innej  beczki.. A ja ciągle z tej samej.. Demokratura, demokratura, demokratura.. I cytat z Fryderyka Engelsa, przyjaciela Karola Marksa, obaj żyjący z pieniędzy ojca Fryderyka Engelsa, kapitalisty:” demokratyczna republika to skuteczna  podstawa władzy lub dyktatury proletariatu”(!!!!). Wystarczy słowo” dyktatura” zastąpić słowem „ oligarchia”, za którą stoją służby specjalne- i mamy nowe zdanie” demokratyczna republika to skuteczna podstawa władzy lub dyktatury oligarchii służb specjalnych”. Przypominam głosującym  w drugiej turze demokratycznej i prezydenckiej, że pana Bronisława Komorowkiego popiera sam pan generał Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych, jądra służb Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Może dlatego, że jako jedyny z całej Platformy Obywatelskiej  i demokratycznej głosował przeciw ich rozwiązaniu. Dlaczego głosował przeciw?

No i co z zasobem tzw. zastrzeżonym, do tej pory nieujawnionym, który znajdował się w Pałacu Namiestnikowskim  u pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego..  Już w kilka godzin po smoleńskiej katastrofie  pan Komorowski przejął  jurysdykcję nad zasobem zastrzeżonym.. Pan Lech Kaczyński doskonale znał listę tych sześciuset agentów, którzy pracują w sferze naszego życia społeczno- politycznego i demokratycznego.    I nawet będąc w studio Radia Z, wyrwało  mu się ….dwa razy słowo” Stokrotka”(!!!), w stosunku do znanej dziennikarki, kręcącej się w mediach od trzydziestu lat… Czas postawić kropkę nad „i”- wydawałoby się..Ale nie! Będzie tak jak dotychczas.. a nawet gorzej! Platforma  Obywatelska i demokratyczna i Prawo i Sprawiedliwość , też demokratyczne, podzieliły się zasobem zastrzeżonym.. Taka jest moja opinia Oczywiście ten, kto posiada „ zasób zastrzeżony” ,  zastrzeżony dla  nas ”obywateli”, ale nie dla tych, którzy tym zasobem kręcą.- ten ma faktyczną władzę. I dla nich zasób nie jest zastrzeżony. Sześciuset dobrze zorganizowanych ludzi świadomych swojej roli , inteligentnych, pieniężnych i wpływowych.. Garibaldi miał tylko tysiąc  Czerwonych  Koszul.. A demokracja i tak  pozostanie dekoracją.. Bo wieko trumny od strony użytkownika demokracji nie jest ozdobne.. Tak jak wieko od trumny Klubu Bilderberg, którego spotkanie niedawno odbyło się w Hiszpanii.( 4-6 czerwiec) Z kieszeni hiszpańskiego podatnika wydano na nie ponad 600 000 euro, tylko na ochronę.. Klub Bilderberg- to „nieformalny rząd świata”. Było trzystu policjantów, policja drogowa, brygady antyterrorystyczne,, patrole wodne, helikoptery.. Ale… policjanci zaprotestowali oficjalnie przeciw wydawaniu takiej masy publicznych pieniędzy na prywatną imprezę.. Pan Andrzej Olechowski, pan Aleksander Kwaśniewski, czy pani Hanna Suchocka na tej imprezie nie byli… Bywali na wcześniejszych. Chciałbym znać listę pozostałych Polaków bywających na  spotkaniach tego nieformalnego gremium? Którego  założycielem w 1954 roku, właśnie wtedy gdy przychodziłem na świat, był  pan Józef Rettinger, człek międzynarodowy, na którego Armia Krajowa wydawała wyroki śmierci uważając go za agenta sowieckiego(???) A czy był sowieckim?

Kręcił się przy Piłsudskim, Sikorskim.. Robił rewolucję w Meksyku, bywał w Chinach.. Generała Sikorskiego nie opuszczał nawet o krok.. Ale w momencie katastrofy  w Gibraltarze go  nie było..(????) Ciekawe????? On to właśnie zakładał wpływowy Klub Bilderberg. Skupiający najbardziej wpływowe osoby  świata.. Pani  Clinton., pan Blair, Rockeffeler., żona Billa Gatesa, Kissinger.. I setki innych ważnych, z innych państw.. Spotykają się raz w roku o czym wiadomo, ale nie wiadomo o czym rozmawiają.. Tajemnica! Niektórzy mówią, że planują” nowy porządek świata”.. I to by się zgadzało.. Wszędzie wprowadza się jakoś dziwnie, te same porządki.. Jakby ktoś od góry konstruował świat. Nie tak jak  Pan Bóg go stworzył- tylko jakoś inaczej, bardziej architektonicznie, planowo, przeciw Prawom Bożym. Świat ma  być budowany  od dołu, od fundamentów, na zasadzie praw przyczynowo- skutkowych.. Ku chwale Bożej!. A architekt centralny- nie jest światu potrzebny.! Fartuszek,   cyrkiel czy kielnia. Symbole budowniczych , Nowego Wspaniałego Świata-nie są światu potrzebne.. „Niczym zarazek tyfusu”- jak mówił W. Churchill o Leninie.. Budowa masońskiej cywilizacji pozbawionej litości…. Wobec wolności człowieka, jego przyrodzonemu prawu.. No właśnie… Właśnie ateistyczno- masońska organizacja ”Humaniści” zorganizowała w Helsinkach akcję wymiany ksiąg Biblii i Koranu na….. pisma pornograficzne(???). W Helsinkach, Humaniści, Biblia, Koran… A gdzie Talmud? Talmudu nie będą wymieniać na pisma pornograficzne.. Skoro nie wymieniają Talmudu, to ten jest im najbliższy, mimo, że deklarują się jako ateiści. To chyba  jest logiczne! Najlepiej jakby Koran wymieniali na pisma pornograficzne w  na przykład… Arabii Saudyjskiej.. Tam by im pogonili ateistycznego kota.. A z chrześcijanami robią co chcą.. Kościół Powszechny stawia słaby opór.. A jak nie ma oporu- idzie jak w masło. Masło masońskie! Organizacja” Humaniści” zmierza do wyeliminowania wszelkich wpływów religii z różnych dziedzin życia. Jej członkowie nazywający się wolnomyślicielami, chcą znieść stworzone przez religię normy. Namawiają wiernych do występowania z parafii i wspólnot religijnych.. Gnębi mnie  wciąż jedno pytanie.. Dlaczego nie namawiają do występowania z wspólnot opartych na Talmudzie? Talmudu opartego na Starym Testamencie i prawach judaizmu.. Z kolei Talmud jest komentarzem do biblijnej Tory i składa się z Miszny i Gemary.. W Talmudzie zawartych jest 248 podstawowych obowiązków obowiązujących przynależnych do judaizmu i 365 zakazów, ułożonych według Księgi Powtórzonego Prawa.. I dlaczego nie rozróżniają między judaizmem biblijnym, a rabinicznym..? No i pomiędzy Talmudem jerozolimskim i babilońskim.? No niech spróbują  powymieniać wszystko to co wymieniłem wyżej na pisma pornograficzne. Zobaczymy jak długo organizacja wolnomyślicieli i humanistów „Humaniści” Będzie funkcjonować.?. No i jakoś nie protestują  zaczadzający pornografią nasze życie.- producenci pornograficznego syfu, „ niczym zarazek tyfusu”, jak o Leninie mówił Churchill... Dewastując świadomość i skręcając mentalność. Oni też popierają wymianę swoich pism pornograficznych na Biblię i Koran? Nie mają nic przeciw temu.. Samo ustawienie Koranu i Biblii obok… świerszczyka.. To jest profanacja!  I to publiczne ustawienie.. Właśnie! Dlaczego producenci pism pornograficznych nie protestują..? Czyżby byli w spółce z organizacją „Humaniści”? Rośnie potęga” cywilizacji” masońsko- ateistyczno- humanistycznej „pozbawionej litości wobec cywilizacji  łacińsko- chrześcijańskiej.. Bo toczy się wojna pomiędzy cywilizacjami… a każda wojna oszczędza złych.. I toczy się nadal! A wieka od trumny można robić ozdobne- również od wewnątrz. Czy to coś zmieni? Bo jak mówił narodowy w formie , a socjalistyczny w treści potwór XX wieku, wąsaty Adolf( nie pomylić ze Stalinem który też był wąsaty, ale  miał wąs dłuższy!):” Celem rozpoczęcia i prowadzenia wojny jest zwycięstwo, a nie sprawiedliwość”(!!!). I taka toczy się ta wojna.. WJR

K(om)uszenie Kaczyńskiego Subotnik Ziemkiewicza Porąbało was? Mówię do tych wszystkich, którzy mejlowo, esemesowo czy wpisami na różnych portalach internetowych sugerują, że głośna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o postkomunistach − to znaczy właśnie już nie postkomunistach tylko lewicy średnio starszego pokolenia − w jakikolwiek sposób mnie dotyczy i powinienem się wobec niej określać. A dlaczego niby? Insynuacja, że miałbym zmieniać zdanie dlatego, że prezes PiS powiedział co powiedział, jest w oczywisty sposób obraźliwa. I nic poza tym. Kiedy występuje z nią wiadoma młodzieżówka, względnie bliżej niezidentyfikowane pospolite ruszenie szalikowców salonu, to rzecz jest oczywista − ot, jeszcze jeden bluzg z tego samego towarzystwa, które bulgocze pod kreską różnymi niesiołkami w stylu „lizusa”, „tłuściocha” czy „pisowskiej wuwuzeli” (to ostatnie akurat w miarę dowcipne) i kolportuje brednie o rzekomej pracy w „Agorze” czy żonie z BCC. Wcale ich zresztą do tego nie zniechęcam. Ja jestem, gdyby jeszcze kto nie wiedział, chłop z Mazowsza rodem, skórę mam grubą i bluzgi jej nie uszkadzają, a każde odnotowane w statystykach wejście na stronę to dla mnie wymierna korzyść, także i wtedy, gdy ktoś klika, by mnie bezsilnie lżyć. Mniej zrozumiałe jest, gdy z pytaniem „i co ty na to?” występują zwolennicy tych paru prostych prawd, o które się swoją pisaniną upominam. Mogę im z czystym sercem powiedzieć: samiście sobie winni. Na tym świecie to, co jest na sprzedaż, ma zawsze większą wartość od tego, co już zostało sprzedane. Trzeba było, jak namawiałem, cenić swój głos, nie dodawać go od razu do głównego plebiscytu, wesprzeć w pierwszej turze któregoś z bardziej wyrazistych kandydatów. Gdybyście najpierw zagłosowali w przyzwoitej liczbie na Morawieckiego, Jurka czy Korwina, to teraz Kaczyński musiałby się o wasze głosy starać i udowadniać swój antykomunizm, katolicyzm oraz prawicowość. A skoro już mu je oddaliście, to się od tych cnót dystansuje, by walczyć o głosy Napieralskiego. Takie są wilcze prawa demokracji. Osobna rozmowa, czy w tym zdystansowaniu Kaczyński nie przegiął i nie pomógł niechcący swoim wrogom. Zagrożeniem dla niego nie jest to, że jego umizgi do komuchów zniechęcą doń jakąś znaczącą część elektoratu prawicowego. Jak już pisałem, II tura to wybór mniejszego zła, i nawet z lekka skomuszały Kaczyński (powiem więcej − nawet bardziej niż z lekka, bo prawdziwe komuszenie to zobaczymy dopiero po wygranych wyborach) i tak dla zwolenników prawicy pozostanie mniejszym złem niż rządy monopartii z michnikowszczyzną i byłymi dowódcami WSI na zapleczu. Zagrożeniem jest to, że przeginając z retoryką pojednania może Kaczyński uwiarygodnić wysiłki przeciwników, których głównym staraniem jest odebrać mu wiarygodność w oczach szerokiej rzeszy niezdecydowanych. Jeśli znaczącej części tych Polaków, którzy „nie interesują się polityką”, czyli mają w głowach dziwaczną sieczkę, międloną z jednej strony przez telewizje, a drugiej przez sensacyjne wieści i bon-moty przyniesione z magla, uda się zaszczepić obraz Kaczyńskiego jako makiawelicznego oszusta − jego nadzieję runą. Nie umiem oczywiście wyważyć, na ile szarpanie wizerunkiem szkodzi w tej kwestii Kaczyńskiemu, a na ile wyborcy „środka” (w historiach rewolucji francuskiej zwanego uprzejmie „bagnem”) gotowi są przyjąć uzasadnienie zmiany wstrząsem po katastrofie smoleńskiej. Co o tym sądzę jako komentator polityczny, pisałem już wczoraj. A co o tym sądzę jako ja? Jako ja, to pozwolę sobie przypomnieć, że obstawałem przy pewnych sprawach znacznie wcześniej, niż zaczął o nich mówić Kaczyński. Politycy, jak wielokrotnie tłumaczyłem, nie kreują społecznych podziałów, oni tylko obstawiają jedną ze stron, „obsługują” ją − i Kaczyński oraz Tusk nie są tu wyjątkami. Polska współczesna rozdarta jest, jak każdy kraj postkolonialny, pomiędzy tubylców i kreoli. Pomiędzy miejscowych, którzy słabo sobie uświadamiają „czym tobie być, o czym tobie marzyć, śnić” − i różnych takich Różyców, których straszliwie boli, że nie urodzili się we Francji, Niemczech czy Belgii, tylko, niech to szlag, na tym polskim zadupiu.

„Nasz naród jak lawa” − ci na wierzchu nie tworzą elity, tylko szumowinę. Nie tworzą żadnych idei, nie są w stanie narodu nigdzie prowadzić, bo go szczerze nienawidzą i jedyny tytuł do szlachectwa widzą w intensywnym przeżywaniu swego poczucia wyższości nad „starszymi, gorzej wykształconymi i z małych miasteczek”. Ci spod spodu są „durni, zapalni i łzawi”, mają mnóstwo irytujących, pańszczyźnianych wad i prawdę mówiąc, czasem chciałoby się im dać tęgiego kopa w dupsko − ale jest w nich ten ogień, którego „sto lat nie wyziębi”. Naród pozbawiony historycznym nieszczęściem elity może wytworzyć nową. Elita, odcinająca się w pogardzie od własnego narodu, przyszłości nie ma. Tak uważam, choć być może racjonalizuję tylko swe głębokie emocje, bo, fakt − „wolę polskie gówno w polu, niźli fiołki w Neapolu”. Jarosław Kaczyński toczy z Bronisławem Komorowski bój o władzę. W obecnej sytuacji, gdy grożą nam rządy monopartii, a wręcz monomafii, pierwszego uważam za zdecydowanie mniejsze zło niż drugiego. To kwestia bieżąca. Jako Polak, obywatel, wyborca i pisarz nie unikam zajmowania stanowiska w tym sporze. I może się tak zdarzyć, że za czas jakiś uznam za mniejsze zło Platformę, albo partię Ojca Rydzyka, albo jeszcze jakąś inną. Ale ten spór, który mnie najbardziej zajmuje, jest inny, głębszy i ważniejszy. Z innego świata niż polityka. Dotyczy spraw zasadniczych. Naszej kulturowej i narodowej tożsamości. Nie należy mylić tych dwóch spraw, starcia polityków, którzy walczą o władzę, i starcia Polski z anty-Polską. A jeśli ktoś myli, to co ja mogę powiedzieć? Że chyba go porąbało. RAZ

Pies na niedźwiedzie spod zamku Draculi

1. Wracam z Rumunii, gdzie przewodniczyłem delegacji Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego. Europosłowie wyjechali do Rumunii, żeby pogadać o przyszłości rolnictwa w Europie. Debata, z udziałem rumuńskich parlamentarzystów, ministra rolnictwa oraz przedstawicieli organizacji rolniczych, była ciekawa i jak wszyscy zgodnie stwierdzili – konstruktywna.

2. Rumunów boli to samo,co nas. Rumunia ma 9 milionów hektarów pól uprawnych, z czego 6 milionów miejscowi rolnicy jeszcze usiłują uprawiać, a 3 miliony leży odłogiem i pięknie obrasta chabrami i rumiankiem. Rumuńscy rolnicy chcą wyższych dopłat, łatwiejszych kredytów, mniejszej unijnej biurokracji – słowem tego samego , co rolnicy polscy. Zapewniłem solennie, w imieniu Europarlamentu, że nie spoczniemy, nim dojdziemy do dobrych decyzji o przyszłości rolnictwa w Europie i że jeszcze europejskie rolnictwo nie zginęło, póki my żyjemy. Doniosła ta debata odbywała się w największym budynku świata - Pałacu Republiki. Żeby go zbudować, Ceausescu, kazał wyburzyć ćwierć Bukaresztu. Zamieszkał w tym kolosie, a potem musiał z niego uciekać. Daleko nie uciekł...

3. Po obradach odbyła się uroczysta kolacja. Napiszę o niej kilka zdań, żeby Czytelnicy wiedzieli, że obowiązki europosła nie są takie łatwe, jak je malują. Do eleganckiej bukaresztańskiej restauracji gospodarze ściągnęli chyba wszelkie rezerwy rumuńskiej kultury i sztuki. Wirtuozeria powalała z nóg. Cymbały! To dopiero jest muzyka! Rumuński cymbalista, chyba Rom, odegrał taki koncert, że lepiej zrozumiałem Mickiewicza, Pana Tadeusza no i Jankiela oczywiście. Była też wokalistka śpiewająca rosyjskie romanse, a przygrywało jej na gitarach dwóch „szczawików”, na oko po 16-17 lat. Cholera jasna, tak zagrali te ruskie romanse, że serce zaszczypało.. Sam też grywam na gitarze rosyjskie piosenki, ale powiem szczerze – po tym co zaprezentowali ci dwaj chłopcy, nie wiem, czy prędko odważę się sięgnąć po gitarę.

4. Był też na kolacji rumuński agrobiznesmen, który wcześniej, podczas debaty uskarżał się na niestabilność polityki rolnej. Bryndza! ~narzekał wWielkim Pałacu. - Włożyłem 50 milionów euro w uprawę zbóż –i straciłem prawie wszystko. Włożyłem następne 50 milionów ęurow hodowlę bydła i znowu dupa! – skarżył się ów rumuński rolnik. A propos – dupa – to słowo w Rumuni używane jest nagminnie, a oznacza :za”, „po” oraz „według” Dupa program – mówią Rumuni, co nie znaczy, że program jest zły, tylko że po nim coś jeszcze planują. Albo – dupa rewolucja – bardzo często używane sformułowanie, bo dla nich świat zaczął się na nowo po zastrzeleniu dyktatora.

5. Tenże agrobiznesmen, ozdobiony w złoty zegarek (bardziej zegar, niż zegarek) złote spinki, łańcuchy i sygnety, na początku kolacji wetknął trębaczowi do trąby fioletowe pięćset euro. Kapela od tej pory grała jak najęta! Na widok wtykanego do trąby 500 euro niemiecka posłanka zagadnęła mnie - mam wątpliwości, czy powinniśmy wspierać wszystkich rolników bez żadnych wątpliwości. Przyznałem jej rację...

6. Nazajutrz odwiedziliśmy rolników, którzy na kilkunastu hektarach łąk, obok zamku Draculi w Bran, hodują 15 krów i 70 owiec. Rodzina –ojciec, matka, dwóch dorosłych synów, sama te krowy krowy i owce ręcznie doi,  wyciska z mleka sery i sprzedają na okolicznych rynkach. Wrażenie zrobił spacerujący po zagrodzie pasterski pies, nie wiem co to za rasa, ale tak wielkiego psa w życiu nie widziałem. Pies, a ściślej suka, ma na imię "Marinica" Gospodarz mówi, że Marinica w dzień bawi się z dziećmi, a w nocy odpędza niedźwiedzie.

7. Zamek Draculi jak zamek, ani specjalnie wielki, ani straszny. Zresztą żaden Dracula w nim nie urzędował, tylko Vlad Palownik, wladca owszem, okrutny, ale nie wykraczający poza XV-wieczne bałkańskie standardy okrucieństwa. Owszem, nabijał na pal przeciwników, ale przecież inni też nabijali. Był w zamku rumuński przewodnik, który bawił zwiedzających dowcipami. Opowiem jeden,dość ryzykowny, ale skoro szacowne europosłanki z różnych krajów śmiały się do łez i nie były zniesmaczone, to go jednak przytoczę, zwłaszcza, że dotyczy myślistwa, o którym ostatnio, za sprawą kandydata, mówi się i pisze sporo. A więc powtarzam, za rumuńskim przewodnikiem z zamku Bran: Zagraniczny myśliwy przyjechał do Rumunii zapolować na niedźwiedzia. Kupił sztucer, poszedł do lasu, zobaczył niedźwiedzia – trach! - zastrzelił go. Podchodzi bliżej, wyjmuje nóż, chce zdzierać skórę – a niedźwiedź nagle wstaje, kładzie swoją ciężką łapę na ramieniu przerażonego myśliwego i mówi - Chciałeś mnie zastrzelić, kolego, ładnie tak? To teraz masz do wyboru – albo cię zabiję i zjem, albo mi zrobisz „henky penky” (cytuję za Rumunem, tego angielskiego zwrotu nie znam, a znaczenia tylko się domyślam). Myśliwy, chcąc ocalić życie zrobił misiowi „henky penky”. Nazajutrz kupił drugi sztucer i z wściekłością pojechał do lasu, żeby niedźwiedzia już tylko zabić za swoje poniżenie, pal diabli jego skórę. Zobaczył niedźwiedzia – trach, wypalił raz, - trach! - wypalił drugi raz z drugiej strzelby! Potem wrócił do samochodu, chce odjechać, a niedźwiedź puka w szybę... - wysiadaj przyjacielu i albo cię zjem, albo mi zrobisz „henky penky”. Nie miał wyjścia- zrobił. Trzeciego dnia myśliwy kupił na ruskim bazarze karabin maszynowy, pojechał deo lasu, zobaczył niedźwiedzia – trach! trach! trach! - wystrzelał całą taśmę amunicji... Wraca do samochodu, wsiada, przekręca kluczyk, a niedźwiedź z tylnego siedzenia puka go w ramię..- Myśliwy! Przyznaj szczerze! Ty nie na polowanie tu przyjeżdżasz....

8. Tak mi się przypomniało, zupełnie nie a propos - Bronisław Komorowski przyrzekł, że do lasu juz nie na polowania będzie jeździł. 

9.A żeby nie zakończyć żartem, tylko czymś poważnym: Sądzę, że rumuńska wizyta było w dwóch kwestiach pouczająca dla wielu europosłów, dla mnie po części też, choć Ameryki w Rumunii nie odkryłem. Otóż po pierwsze europosłowie lepiej zrozumieli, że bez większej niż obecnie pomocy dla rolników, nie tylko Rumunia, ale cała Europa zacznie porastać rumiankiem i chabrem. I po drugie- że trzeba popierać takich rolników, którzy własnymi rękami karmią i doją krowy, a nie takich, co dłonią złoconą sygnetami wkładają do trąby 500 euro.

10.Na zakończenie wizyty ustaliliśmy, ze powołamy nieformalny zespół, który wypracuje propozycje zmian, w unijnej polityce rolnej, zmierzające do większej pomocy dla gospodarstw rodzinnych. Żeby było więcej pomocy dla tych z dłońmi spracowanymi na 10hektarach, a mniej dla tych z dłońmi złoconymi na 10 tysiącach hektarów. Łatwo nie będzie, bo lobby tych drugich jest w Europie potężne. Janusz Wojciechowski

Kto naprawi Rzeczpospolitą?! Kampania wyborcza przed drugą turą staje się (co oczywiste) coraz bardziej ostra... z ty, że jakoś ta ostrość i żenująca agresja jakoś nie wypowiadana jest z ust Jarosława Kaczyńskiego ani jego sztabu. Przez 5 lat trwania zmasowanej nagonki i kreowania PiS i braci Kaczyńskich na potworów chcących "zjadać" wszystkich przeciwników, sadzać "niepotrzebnie" i niehumanitarnie - bez dania szansy na poprawę - pospolitych przestępców do coraz bardziej zatłoczonych więzień, lustrować i niszczyć zwyczajnych cynicznych hipokrytów (którzy np. dla wyjazdu za granicę gotowi byli "kapować" swoich najbliższych przyjaciół), itd.... okazało się, że największe pokłady nienawiści oraz strach przed odpowiedzialnością za III RP występują w sztabie B. Komorowskiego, w nim samym oraz wśród członków Platformy Obywatelskiej (np. wypowiedź J. Palikota o zastrzeleniu i wypatroszeniu przez B. Komorowskiego i PO Pana dra Jarosława Kaczyńskiego i wystawieniu jego skóry na sprzedaż...). Teraz się nie dziwię skąd PO i cały ten zafajdany mainstream III RP z michnikowszczyzną na czele tak dobrze i skutecznie potrafił znajdować argumenty  na "zło" niby płynące z PiS i braci Kaczyńskich... Przecież każdy "mierzy swoją miarą": dobro mierzy dobrem a pierwotne ZŁO ZŁEM! Samo zło wie jakie ma cechy, jak wygląda i jakie działania podejmuje... więc łatwo może je zobiektywizować (bo ma wiedzę wynikającą ze swojej natury i znajomości siebie) i przypisać innym... np. braciom Kaczyńskim i PiS. Ileż to razy ja sam byłem zaskoczony złożonością perfidii i pomysłami PO na niszczenie np. śp. Prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego. Potrafiono wyszydzić i gromadzić wszystko, co mogłoby w jakiś sposób być przydatne w dezawuowaniu i ośmieszaniu go. Zastanawiałem się jacy to ludzie mogą tak metodycznie, bezwzględnie, cynicznie i hipokratycznie oraz bezdusznie niszczyć tak dobrego - i chcącego również tego dobra dla Polski - człowieka - Męża Stanu chyba pierwszego, jakiego mieliśmy w całym 20- leciu tej naszej "pseudowolności". Odpowiedź nasunęła mi się tylko jedna: to ludzie, którzy od lat w wielu krajach sterowali ich rządami, rządzili "zza ściany gabinetów cieni" lub też sami posługując się oszustwem, manipulacją bądź siłą - przejmowali władzę. To tacy ludzie - wychowani na socjotechnicznych ideach K.Marksa i F. Engelsa twórczo zmodyfikowanych przez W. Lenina, J. Stalina, J. Goebbelsa, A. Hitlera, Mao Zedonga, F. Castro i innych dyktatorów totalitarnych - potrafią w skuteczny sposób zniszczyć i upodlić każdego człowieka a nawet całe narody i państwa. Kim są? Ano tymi, którzy dbają o tzw: "bezpieczeństwo" (tylko czyje: swoje czy danego państwa) oraz utrzymywanie status quo, czyli utrzymania się jak najdłużej (nawet pod werbalnym szyldem demokracji i wolności) władzy totalitarnej... a tak naprawdę utrzymania swojej władzy, wpływów i wszelkiej maści  interesów własnych, grupowych czy też innych, wrogich państw. Kiedyś aby osiągnąć ten cel korzystali z metod siłowych i przymusu, dziś wystarczą: propaganda oraz zniewolenie ekonomiczne, czyli: spauperyzowanie (obniżenie tzw. "stopy życiowej) np. zdecydowanej większości Polaków poprzez sprowadzenie ich do biednych, kredytowo zadłużonych i przestraszonych robotników najemnych, którzy - pozbawieni własności (prywatyzacja i wyprzedaż majątku począwszy od L. Balcerowicza... do dzisiejszego A. Grada) i zarabiający (jeżeli w ogóle pracują) na życie nieraz poniżej minimum socjalnego – są w stanie myśleć jedynie o tym, czy starczy im na jedzenie dla swoich dzieci... Doprawdy idealnie ONI wykorzystują np. różnego rodzaju  opracowania i teorie naukowe, chociażby "teorię hierarchii potrzeb" Abrahama Maslowa (zobacz wstępnie: Tutaj a ja polecam ... tekst źródłowy w jego książce: "Motywacja i osobowość"... naprawdę warto przeczytać - bardzo dobrze opracowane wydanie tego dzieła! - zobacz też przypis 1). Kom są Ci ONI? Nietrudno zgadnąć, że wszelkiej maści zabezpieczający trwanie systemu "bezpieczniacy" w stylu KGB, GRU, FSB, UB, WSI, UB, ABW... Obecny czas to niestety okres ich zdecydowanej ofensywy o czym pisze w poście pt.: "SOBIES-SOWA-BOND... galopująca integracja!". Niedługo II tura wyborów. Zdecydujemy o naszej przyszłości... nie tylko na 5 lat, ale prawdopodobnie na dziesięciolecia. Oddanym 4 lipca głosem dokonamy wyboru formy i kształtu naszej Polski, naszej Ojczyzny! Wrzucając kartkę do urny damy odpowiedź: Czy chcemy Polski niepodległej i silnej w Europie i na świecie oraz czy też zwasalizowanej, słabej i uzależnionej od UE i Rosji... W takich dziejowych momentach zawsze nieraz dobrze spojrzeć na siebie oczami innych. Warto też przejrzeć się dokładnie w lustrze i dostrzec zmarszczki upływającego czasu, a nie żyć w błogiej nieświadomości iż cały czas wygląda się jak dwudziestolatek. Dla wewnętrznego oczyszczenia i przywrócenia "istoty rzeczy" jakże korzystną jest umiejętność (przychodzi do niektórych z wiekiem) hipotetycznego "wyjścia' z siebie" i jako te drugie moje "ja" wnikliwego i krytycznego spojrzenia na to moje pierwsze, funkcjonujące na co dzień w rzeczywistości. Powyższe dotyczy również nabycia umiejętności dostrzegania owej "istoty rzeczy" w funkcjonowaniu społeczeństw, rządów i państw. Jestem daleki od stwierdzenia, że przez lata swojego życia takową umiejętność nabyłem, ale chciałbym podzielić się z Wami pewną subiektywną refleksją. Być może w jakimś stopniu jest ona jednak takim małym kroczkiem, który przybliża choć trochę do uzyskania odpowiedzi na pytanie: DLACZEGO POLSKA OBECNA JEST TAK ZEPSUTYM PAŃSTWEM?. Dlaczego zmarnowaliśmy 10-milionowy zryw polskości i patriotyzmu wyrażany poprzez NSZZ SOLIDARNOŚĆ? I poszukać recepty na naprawę naszej Polski pamiętając, że nie możemy znów zmarnować tego narodowego zrywu jaki My, Polacy doświadczyliśmy po tragedii smoleńskiej (... Nie jest grzechem popełniać błędy, ale chyba największym grzechem jest... nie wyciągać z tych błędów odpowiednich wniosków lub popełniać je kolejny raz...! - kj). Patrząc na to, co obecnie dzieje się w Polsce nietrudno przecież o konstatację (jeżeli Ktoś ma nawet katar to i tak to wyczuje): POLSKA DZIŚ WPROST CUCHNIE FETOREM GNIJĄCEJ WONI ROZKŁADAJĄCEGO SIĘ TRUPA! Bo czyż nie jesteśmy świadkami powolnego procesu całkowitej degrengolady Naszej Ojczyzny? I to we wszystkich aspektach funkcjonowania państwa: w skali mikro - od rozpadającej się rodziny i więzi rodzinnych aż do - w skali makro - organizacyjnego i instytucjonalnego rozpadu organizacyjnych struktur państwa? (vide: tegoroczne powodzie i sposób prowadzenia śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej). I nie odnosi się ona tylko do samej partii rządzącej - PO i p.o. Premiera D. Tuska. Obejmuje całą naszą klasę polityczną po 1989 roku i również nas samych, Polaków - wyborców. Już kiedyś wskazywałem na fakt, że odzyskanie przez Polskę suwerenności i niepodległości po latach panowania "sowieckiego" nie stało się niestety przełomem moralno-etycznym całego Narodu. Nie stworzyliśmy nowej jakości życia publicznego i prywatnego, która nakierowywałaby nas na przestrzeganie w codziennym życiu obowiązujących norm, zarówno prawnych, jak i moralnych.Takie pojęcia jak: patriotyzm, honor, ojczyzna, przyzwoitość, służba publiczna, uczciwość, praworządność zostały zrelatywizowane przez narzuconą nam globalistyczną współczesność a ich właściwa wartość stała się niejako anachronizmem, prawie nieprzystającym do rzeczywistości absurdem. Sposób funkcjonowania naszego państwa nie sprzyja zresztą owym wartościom. Polskie społeczeństwo nie wierzy w prawo i instytucje z nim związane jak: sąd, prokuratura czy policja. Większość Polaków nie zna prawa i nie ma - ze względu na ubóstwo - do niego dostępu. Hermetyczność środowiska prawniczego i wiedzy prawniczej (przypomnijcie sobie jaką wściekłość tego srodowiska wzbudził Z. Ziobro jak chciał "uwolnić" zawody prawnicze!) oraz przykład wielu nieprawidłowości i niedoskonałości prawnej RP tworzą w naszym społeczeństwie przeświadczenie, że obywatele nie są równi wobec prawa. Ową nierówność - której czynnikiem sprawczym jest zamożność i pozycja społeczno-zawodowo-polityczna - widzą wszędzie: w swoim miejscu pracy, gminie, powiecie, urzędzie skarbowym czy też wreszcie w skali makro, czyli instytucjach takich jak rząd czy parlament. Tak naprawdę Polacy nawet nie wierzą w demokratyczne wybory i ich uczciwość!! (zresztą poniekąd słusznie, bowiem III RP czyni w okresach wyborów wiele, by takie przeświadczenie w Polakach ugruntować!). Przez 20 lat polskie "elity" polityczne nie były źródłem powstawania nowego, prawego Państwa. Stały się raczej w oczach jego obywateli synonimem małostkowości, karierowiczostwa, partyjniactwa i korupcji. Można powiedzieć, że "ryba psuje się od głowy" i tak też polskie "elity postokrągłostołowe" doprowadziły do zepsucia całego państwa. Podstawą był oczywiście brak rozliczeń z przeszłością i umożliwienie przestępcom komunistycznym swobodnego funkcjonowania i rozwoju w nowej Polsce. Ich sposób działania i wyznawane wartości życiowe stały się więc obowiązującymi w III RP. "Homo sovieticus" i jego cechy nie stały się więc w dwudziestoleciu 1989-2009 obiektem krytyki a wręcz przeciwnie: nastąpiło jego przepoczwarzenie w "kolorowe opakowanie", puste w środku. I tacy, my Polacy, jesteśmy w dużej części obecnie właśnie takim kolorowym opakowaniem, w środku pustym lub zawierającym cokolwiek cuchnącą treść. Taki jest też Bronisław Komorowski, Donald Tusk i jego towarzysze (dlatego też jesteśmy skłonni dalej bezmyślnie głosować na nich i ich PO), taka też jest nasza cała klasa polityczna. Rządzą nami nie PRAWDZIWE POLSKIE ELITY, ale prości, zwykli, małostkowi ludzie, jakże pospolici i jakże podobni do przeciętnego Polaka, wielu z nas samych. I tak kreuje się lub taki faktycznie jest B. Komorowski... (nazywany już przez niektórych: "error" czy "Pan Gafa"). Bo tak naprawdę jakość państwa zależy od jakości ludzi go budujących i zarządzających. Zależy od ich wielkości, w sensie posiadania propaństwowej wizji rozwoju i umiejętności wprowadzania jej w życie. To tak jak w normalnej firmie: jej sukces zależy od wielkości jej właściciela lub grupy osób nią zarządzających. Wielkie firmy miały WIELKICH szefów i właścicieli, WIELKIE PAŃSTWA wielkich przywódców i WIELKIE ELITY (w dobrym tego słowa znaczeniu). Hitler i Stalin dobrze wiedzieli jak zniszczyć Polskę i Naród Polski - niszcząc właśnie elity, najznamienitszych Obywateli, mogących budować silne państwo i będących niedoścignionym wzorem dla swoich rodaków! Stąd Katyń lub pomordowanie przez Niemców polskich naukowców w Krakowie. Stąd przeogromna wola wyłapywania i niszczenia wybitnych (nawet w skali mikro) Polaków-Patriotów w latach powojennych. Tak naprawdę ostatni Wielcy Polacy (i Ci z Lewa i z Prawa) godni piastować Najwyższe Urzędy Rzeczpospolitej zostali zamordowani we wczesnych latach 50-tych XX wieku. Ostatni Mohikanie zginęli z rąk NKWD pospołu z większości niepolską (ale o polskich nazwiskach) Bezpieką. Resztki z nich musiało emigrować! Większość obecnej "elity to" właśnie niestety potomkowie prostych (o ile nie prostackich) spadkobierców ludzi z pogranicza klas średnich, niższych i sowieckich zdrajców. Tylko jednostki się niestety ostały. Od dawna zastanawiałem się jak jak to jest możliwe, że dokonania w zakresie budowy i rozwoju państwa w okresie II Rzeczpospolitej są relatywnie i niewspółmiernie wyższe od dokonań ostatnich 20 lat. Odpowiedź jest prosta: II Rzeczpospolitą budowli polscy, wielcy patrioci, budowały propaństwowe ELITY (a przynajmniej stanowili oni na tyle liczną i silną grupę, która była zdolna nadać odpowiedni kierunek rozwoju Polski i jej państwowości). I to niezależnie czy reprezentowali lewą (socjaliści, nie mylić z komunistami), czy też centrum lub prawa stronę polityczną. Elity te w naturalny sposób więc mogły wyłonić spośród siebie ludzi mogących stać się prawdziwymi MĘŻAMI STANU! Dzisiaj większość reprezentujących taką "karykaturę elit" np. naszych ministrów i posłów cechuje taka małość i prowincjonalizm polityczny, że tak naprawdę nadawałaby się li tylko i wyłącznie do czyszczenia butów przedwojennym Państwowcom. Mój pogląd jest brutalny, ale - moim zdaniem - niestety prawdziwy a receptą na naprawę Rzeczpospolitej jest ZBUDOWANIE PRAWDZIWYCH PROPAŃSTWOWYCH ELIT. Wiąże się to oczywiście z rezygnacją z pseudoelit obecnie miłościwie nam panujących! Czy jest to możliwe od zaraz?. Oczywiście nie! To praca na lata! Ale warto już teraz budować te elity choćby poprzez odpowiednie kształcenie Polaków i gloryfikowaniu takich polskich bohaterów jak np. Rotmistrz Pilecki, czy Jan Paweł II. Warto też wspominać faktyczne dokonania oraz propaństwowość śp. Prezydenta prof Lecha Kaczyńskiego. Warto też powrócić do "istoty rzeczy", dzięki której Polska przetrwała nawet przeszło 100 lat swojej bezpaństwowości... warto na nowo odkryć znaczenie słów stanowiących fundament naszego rozwoju: BÓG, HONOR I OJCZYZNA! (jeżeli kogoś drażni owe słowo: Bóg... to niech potraktuje go jako pewien zbiór określonych cech i zasad postępowania w życiu: nazwijmy je ogólnie Prawość i Przyzwoitość). A przejściowo po prostu zacząć nazywać rzeczy po imieniu (złodziej jest złodziejem a nie tylko trochę złodziejem; nie można być nie do końca uczciwym bo albo się takowym jest albo nie; kłamstwo jest kłamstwem a nie do końca niedopowiedziana prawdą, itd) i eliminować z przestrzeni publiczno-politycznej ludzi miałkich i bezwartościowych. Wbrew pozorom jest w Polsce (ale i na emigracji, szczególnie tej z lat 1981-1983) wielu przyzwoitych Polaków mogących udźwignąć brzemię naprawy Rzaczpospolitej. Takowi znajdują się również wśród dzisiaj nam rządzących (ale są skutecznie atakowani i tłamszeni oraz ośmieszani, lub też "ściągani" w dół i marginalizowani). Gdy Polską rządzić będą PRAWI I PRZYZWOICI ludzie, to MY sami zwykli Polacy - mając takie wzory i autorytety - staniemy się lepsi, uczciwsi, mądrzejsi i prawi. Będziemy coraz bardziej wartościowymi, wzajemnie się szanującymi ludźmi. A jeżeli tacy będziemy i będziemy się szanować to tak będziemy postrzegani i szanowani w Europie i na świecie. Mimo wszystko wierzę, że taką Polskę i nas samych jesteśmy jeszcze w stanie zbudować! Trzeba tylko dokonać wyboru: Czy chcemy mieć Polskę Pileckich czy Michników? Czy chcemy Polskę Kaczyńskich czy Tusko-Palikoto-Niesiołowsko-Dukaczewsko-Komorowskich?

Krzysztofjaw

Premier okłamał W. Olewnika? W radomskiej prokuraturze znaleziono „zaginione” akta dotyczące porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. W nowych dokumentach dotyczących sprawy Krzysztofa Olewnika mają się znajdować o informacje o działaniach policji w czasie przekazywania okupu w 2003 r. przez siostrę zamordowanego – podaje TVN24. - W aktach jest cały przebieg tej akcji - ale możliwe jest, że jej wcale nie było - powiedział TVN24 ojciec ofiary, Włodzimierz Olewnik. I dodał, że w świetle odnalezionych akt - czuje się oszukany przez premiera Tuska. - Występowałem o te akta już trzy lata temu do prokuratury w Olsztynie. O tym, że na pewno istnieją, dowiedziałem się pół roku temu i okazało się, że są w prokuraturze w Radomiu - opowiada Włodzimierz Olewnik. - Te akta powinny razem ze sprawą przejść do Olsztyna i CBŚ. Moim zdaniem ktoś je celowo w Radomiu schował - uważa Olewnik. I nie szczędzi oskarżeń pod adresem najwyższych organów państwa. - Okłamują mnie ministrowie, a nawet premier. W odpowiedzi na mój list - skłamał - powiedział Włodzimierz Olewnik W lutym tego roku w odpowiedzi na list ojca zamordowanego Donald Tusk miał napisać, że "wszystkie materiały ws. śmierci Krzysztofa Olewnika, o które zwracała się prokuratura lub komisja śledcza, zostały tym instytucjom udostępnione" oraz "czym innym jest odtajnienie, ujawnienie materiałów, którymi dysponuje prokuratura, to leży w gestii prokuratury". (źródło TVN24)

Pozew za powódź 19 lipca rząd może się spodziewać pozwu zbiorowego od mieszkańców Sandomierza poszkodowanych przez powódź Pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa szykują mieszkańcy i przedsiębiorcy z Sandomierza. Obwiniają rząd, że nie dołożył starań, by zapobiec niedawnym powodziom i ich katastrofalnym skutkom. Jak argumentują, koalicja PO - PSL nie wywiązała się z obowiązku konstytucyjnego, jakim jest zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa, w tym wypadku poprzez budowę wałów, zbiorników retencyjnych i regulację rzek. Pozew będzie zawierał roszczenia o odszkodowania za utracone dobra i majątki społeczności Sandomierza. Poseł Marek Kwitek (PiS) z Sandomierza nie dziwi się, że rozgoryczenie ludzi narasta. - W trakcie powodzi bądź zaraz po przejściu pierwszej czy drugiej fali premier Donald Tusk pokazywał się na wałach, manifestował swoje współczucie, wszędzie składał deklaracje. Niczym cień za premierem podążał marszałek Bronisław Komorowski, który wykonywał podobne gesty. I na tym się skończyło. Myślę, że właśnie to lekceważące podejście najwyższych władz spowodowało taką reakcję ludzi - uważa poseł Kwitek. W ubiegłym tygodniu w Sandomierzu pojawili się przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki, którzy spotkali się z miejscowymi przedsiębiorcami. Premier Tusk, odwiedzając Sandomierz, rozbudził ludzkie nadzieje. Miały paść konkretne propozycje ze strony rządu dla poszkodowanych przez powódź przedstawicieli biznesu. Tymczasem... - Przedstawiciele resortu gospodarki nie przywieźli nic, co mogłoby zainteresować naszych przedsiębiorców. To jeszcze bardziej utwierdziło ich w przekonaniu o konieczności oskarżenia rządu i domagania się odszkodowania z tytułu poniesionych strat - mówi Marek Kwitek. Sandomierzanie uważają, że to w dużej mierze na skutek wieloletnich zaniedbań rządzących przemysłowa część miasta, osiedla mieszkalne i sporo miejscowości województwa świętokrzyskiego znalazły się pod wodą. Zalanych zostało ponad czterysta firm i przedsiębiorstw w Sandomierzu. Jak powiedział "Naszemu Dziennikowi" Zbigniew Rusak, jeden z przedsiębiorców poszkodowanych przez powódź, właściciele sandomierskich firm liczyli na doraźną pomoc, m.in. na ulgi w podatkach, kredyty czy pomoc w wypłacie wynagrodzeń dla pracowników. Nie otrzymali jednak nic konkretnego. - Nie zawiesiliśmy naszych firm, bo w obecnej sytuacji wiązałoby się to z ich likwidacją. Tymczasem ze strony rządu nie ma żadnych dyrektyw, co z tym fantem zrobić, ani jak nam pomóc. Mija już półtora miesiąca od pierwszej powodzi, a władze w terenie, udzielając pomocy, wciąż opierają się jedynie na ustnych rozporządzeniach premiera wypowiadanych w środkach masowego przekazu - konstatuje Rusak. Niepokój budzi stan wałów przeciwpowodziowych, które nie zahamowały fali powodziowej, brak regulacji rzek i zbiorników retencyjnych, które mogłyby uratować wielu ludzi przed żywiołem. Kto za to odpowiada, jeśli nie rząd? - W pozwie przygotowywanym przez jedną z kancelarii prawnych w Krakowie wykażemy, że rząd i instytucje, które mu podlegają, zaniedbały swoje obowiązki i wina jest po stronie władzy. W tej sytuacji dlaczego my, poszkodowani, mamy prosić o jakąś jałmużnę? - zauważa przedsiębiorca. Termin składania pozwów od chwili wniesienia pozwu zbiorowego to trzy miesiące. W tym czasie wszyscy, którzy o tym do tej pory nie wiedzieli, będą mogli dołączyć się do inicjatorów działania i dochodzić swoich roszczeń. Zbigniew Rusak, jeden z poszkodowanych przez powódź sandomierskich przedsiębiorców, przypomina, że nikt nie przeciwstawiał się zabudowie zalanych dziś terenów obok obiektów mieszkalnych także na cele przemysłowe. Począwszy od lat 60. powstały tu takie zakłady, jak huta szkła okiennego czy przetwórnia pasz oraz dworzec PKP i cała infrastruktura z tym związana. Skoro więc usytuowano tu tak ważne obiekty, to należało zadbać o ich bezpieczeństwo i ochronę, a tego niestety nie uczyniono. W rezultacie zalanych zostało blisko 420 firm. - Pozostawieni sami sobie w tej sytuacji jesteśmy zmuszeni jako pierwsi w Polsce wnieść pozew zbiorowy przeciwko rządowi, który w naszej ocenie, jest winny zaniedbań. Mamy nadzieję, że sąd podzieli nasze racje, a poniesione straty zostaną nam zrekompensowane - tłumaczy Zbigniew Rusak. Przygotowujący pozew chcą też wymusić na władzach centralnych pracę na rzecz przeciwdziałania kolejnym powodziom. - Minął już jakiś czas od powodzi, ludzie sprzątają swoje obejścia, a nieopodal - w Koćmierzowie, gdzie woda przerwała wał i wyrwa ma tam około 160 m, nie robi się nic, aby to załatać. W przypadku kolejnej wielkiej wody fala zaleje nas ponownie. Po co zatem wydaje się pieniądze na odszkodowania, skoro nie likwiduje się przyczyny powodzi, z którą za miesiąc możemy mieć znów do czynienia? Czy nie jest to przykład niegospodarności władz i nieroztropnego szafowania pieniędzmi podatników? - pyta retorycznie zbulwersowany przedsiębiorca z Sandomierza.

Trzy miesiące od wniesienia pozwu Od momentu wniesienia pozwu zbiorowego termin składania pozwów to trzy miesiące. W tym czasie wszyscy zainteresowani będą mogli przyłączyć się do inicjatorów pozwu i dochodzić swoich roszczeń. - Liczymy na to, że będzie to prawdziwa bomba, która postawi wreszcie naszą władzę na nogi i uświadomi jej, że nie wolno marnować pieniędzy podatnika i że rządzenie to nie zabawa. Skoro uzyskało się mandat społeczny, to należy rządzić, służyć społeczeństwu i zagwarantować wszystkim obywatelom bezpieczeństwo. Do tej pory polski rząd tego nie robi - zauważa Zbigniew Rusak. Przypomina tak nagłaśnianą medialnie pomoc rządu w postaci 6 tys. zł dla poszkodowanych, której wypłata w Kotlinie Sandomierskiej wygląda fatalnie. Rzadko kto otrzymuje tam deklarowaną przez premiera Tuska kwotę, najczęściej to 3-4 tys. zł, choć są i tacy, którzy otrzymali tylko tysiąc złotych. - Pieniądze biorą tylko ci, którzy nie mają na chleb, większość jednak odmawia i składa odwołania. W tej sytuacji mówienie, że rząd daje po 6 tys. zł, mija się z prawdą - komentuje Rusak. Większość ludzi czuje się pozostawiona bez pomocy i znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Składając pozew, chcą walczyć o swoje. - Być może przyszedł czas, by Polacy zaczęli walczyć o prawdziwą demokrację, a nie godzili się na tzw. demokrację ustną, o której się tylko mówi. Nasza wygrana będzie nauczką dla tego rządu i każdego następnego, że trzeba wypełniać swoje obowiązki, bo władza to służba i obowiązek względem obywateli, względem firm. Nie może być tak, że od nas się tylko wymaga, nie dając nic w zamian - konkluduje przedsiębiorca z Sandomierza. Pozew zostanie złożony 19 lipca, z chwilą wejścia w życie ustawy o możliwości składania pozwów zbiorowych. Zainteresowanych złożeniem już dziś jest ponad sto osób i firm. Sandomierzanie mają nadzieję, że sądy szybko ustalą, po czyjej stronie leży wina.

Zawiadomienie do prokuratury To nie jedyna forma protestu powodzian przeciw bezczynności władz. Również grupa mieszkańców Tarnobrzega chce ukarania osób winnych zaniedbań, które w ich ocenie poprzez swoje zaniedbania przyczyniły się do zalania przez wody Wisły kilku osiedli. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do Prokuratury Rejonowej w Tarnobrzegu złożyło kilkudziesięciu mieszkańców osiedla Wielowieś. - Zawiadomienie dotyczy nieprawidłowości przy zabezpieczeniu wałów w Koćmierzowie. W wyniku przerwania obwałowań doszło do zalania os. Wielowieś oraz szeregu innych miejscowości - wyjaśnia Jerzy Dybus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. Składający wniosek wskazują też na brak należytej melioracji na tym obszarze, co skutkowało zalaniem. W ich ocenie, niedopełnienie obowiązku skutecznego zabezpieczenia przed powodzią przez powołane do tego osoby i instytucje przyczyniło się do stworzenia warunków zagrożenia życia i zdrowia mieszkańców Wielowsi i zniszczenia ich dobytku. Obecnie trwa postępowanie sprawdzające. O tym, czy zostanie wszczęte postępowanie w tej sprawie, prokuratura zdecyduje do połowy lipca.

Ile warte ustawy powodziowe Sejm przyjął właśnie dwie ustawy powodziowe: projekt rządowy i projekt autorstwa marszałka Sejmu. W ocenie ministra Michała Boniego, obejmują one szereg działań dotyczących pomocy poszkodowanym przez powódź. Ustawa ma także zapewnić pomoc m.in. przedsiębiorcom oraz pracownikom z terenów dotkniętych przez żywioł. - To jest ustawa, która reaguje na powódź. Mam nadzieję, że pomoże ona w sprawnym działaniu instytucji, w usprawiedliwianiu i wypłacaniu wynagrodzeń za czas nieobecności w pracy, że pomoże przedsiębiorcom, którzy będą chcieli uzyskać środki czy to z funduszu pracy, czy to z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Wszystko po to, żeby utrzymać swoją działalność i obecne zatrudnienie - mówił. Projekty wprowadzają także regulacje dotyczące infrastruktury, a także pomocy dla rolników. - Ustawa ta będzie dawała rolnikom możliwość wcześniejszego otrzymania dopłat. Zamiast czekać do późnej jesieni czy przyszłego roku, niektórzy otrzymają je wcześniej - zapewnił Boni. Projekt rządowy musi być jeszcze notyfikowany przez Komisję Europejską, bo zawiera przepisy dotyczące pomocy publicznej dla przedsiębiorców. Jednak w ocenie ministra Boniego, zatwierdzenie będzie tylko formalnością. Tymczasem przedsiębiorcy z Sandomierza ostro krytykują projekt rządu. Twierdzą, że w bardzo małym stopniu zaspokaja on ich potrzeby, a przede wszystkim nie rekompensuje zaniedbań ze strony rządu. - To, co rząd proponuje w swoim projekcie, jest kpiną. Przez półtora miesiąca jesteśmy pozbawieni dochodu. Ponadto nie tylko fabryki czy zakłady, ale także biura wielu firm zostały zalane, w tym również dokumenty, komputery. Tymczasem projekty rządowe przewidują poręczenia, zabezpieczenia, hipoteki czy np. dokumenty o niezaleganiu ze składkami. Większość naszych firm nie posiada żadnej dokumentacji, bo została zalana bądź uległa zniszczeniu. Za takie uproszczenia i pomoc dziękujemy - mówi oburzony Zbigniew Rusak. Mariusz Kamieniecki

Podano zmanipulowane wyniki wyborów

Demokraci z Państwowej Komisji Wyborczej podając oficjalne wyniki wyborów dokonali typowej dla nich manipulacji. Otóż podobno wyniki wyborów wyglądają tak jak poniżej:
Bronisław Komorowski - 41,54 proc. (6 981 319 głosów)
Jarosław Kaczyński - 36,46 proc. (6 128 255 głosów)
Grzegorz Napieralski - 13,68 proc. (2 299 870 głosów)
Janusz Korwin-Mikke - 2,48 proc . (416.898 głosów)

Waldemar Pawlak - 1,75 proc. (294.273 głosów),
Andrzej Olechowski - 1,44 proc. (242.439 głosów),
Andrzej Lepper - 1,28 proc.
(214.657 głosów),
Marek Jurek - 1,06 proc.
(177.315 głosów),
Bogusław Ziętek - 0,18 proc.
(29.548 głosów),
Kornel Morawiecki - 0,13 proc.
(21.596 głosów).

Tym samym społeczeństwo jest karmione codziennie propagandą, że Komorowski i Kaczyński zmiażdżyli rywali. Nie mają sobie równych, a poparcie dla POPiSowych kandydatów wynosi aż 78% Taki wynik rzeczywiście szokuje! Powala na kolana konkurencje, a zwłaszcza demotywuje ugrupowania znajdujące się poza parlamentem do jakiegokolwiek działania. Jest to oczywiście jedno wielkie oszustwo! Oszustwo którego demokraci dopuszczają sie już od dziesiątków lat i to nie tylko w Polsce. Otóż frekwencja w I turze wyniosła 54.94%! Co oczywiście oznacza, że 45% uprawnionych nie wzięło udziału w głosowaniu. I teraz pytanie zasadnicze: Gdzie podział się ten 45% słupek gdy podawano wyniki poszczególnych kandydatów? Każdy przedszkolak odpowie: "Ty głupku, zapomniałeś o słupku! Wyniki poszczególnych kandydatów liczy się w stosunku do oddanych głosów!" No dobrze, czyli POPiS popiera 78% głosujących. Komorowski ma 41% głosujących Polaków, a nie 41% uprawnionych do głosowania Polaków. Oczywista oczywistość chciałoby się rzecz. Ale czy to są prawdziwe wyniki wyborów? Nie! Tak wyglądają prawdziwe wyniki:

nie głosowało - 45,06 proc. (ok. 13 882 500 głosów)
Bronisław Komorowski - 22,66 proc. (6 981 319 głosów)
Jarosław Kaczyński - 19,89 proc. (6 128 255 głosów)
Grzegorz Napieralski - 7,46 proc. (2 299 870 głosów)
Janusz Korwin-Mikke - 1,35 proc . (416.898 głosów),
Waldemar Pawlak - 0,96 proc.
(294.273 głosów),
Andrzej Olechowski - 0,79 proc. (242.439 głosów),
Andrzej Lepper - 0,70 proc.
(214.657 głosów),
Marek Jurek - 0,58 proc.
(177.315 głosów),
Bogusław Ziętek - 0,10 proc.
(29.548 głosów),
Kornel Morawiecki - 0,07 proc.
(21.596 głosów).

Okazuje się więc, że Komorowski zdobył tylko 22%, Kaczyński tylko 19%! Napieralski wygląda jeszcze słabiej tylko z 7%, a JKM już fatalnie 1.35%. To są prawdziwe wyniki wyborów jeśli przyjmiemy zasady demokratyczne! Czyli 45% tych którzy nie oddali głosu również zagłosowali.. Pytanie oczywiście przeciwko komu lub czemu zagłosowali? Czy uważają, że żaden z kandydatów ich nie przekonał? A może są to przeciwnicy demokracji w ogóle? Proszę mi znaleźć jeden sondaż w którym próbuje się odpowiedzieć na te pytania. Nie ma takiego sondażu z dwóch przyczyn: 1) Byłoby to politycznie niepoprawne, bo mogłoby się okazać, że 45% społeczeństwa jest przeciwko demokracji 2) Nawet gdyby przeprowadzono taki sondaż również nie byłby on reprezentatywny ponieważ jeśli ktoś odmawia udziału w wyborach jest duże prawdopodobieństwo, że oczywiście również  odmówiłby udzielenia odpowiedzi ankieterowi.

Od razu rodzi się pytanie: Jaki jest sens podawania wyników poszczególnych kandydatów w stosunku do wszystkich uprawnionych do głosowania? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy najpierw zastanowić, się kto korzysta na tym, że wyniki nie są w taki sposób podawane. Który kandydat najbardziej zyskuje na tym zyskuje? I tutaj odpowiedź jest prosta: socjaldemokrata Napieralski. To jego lewicowy elektorat jest przedstawiany jako ten który może zdecydować o tym kto zostanie prezydentem 4 lipca. Jest to oczywiście następna jeszcze bardziej perfidna manipulacja. Przyjmuje się bowiem, że 45% uprawnionych czyli 13 882 500 ludzi nie pójdzie do wyborów w II turze. Tym samym lewicowiec który ma marne 7% poparcie przedstawiany jest już prawie jako mesjasz lewicy. Lewicowe media kwiczą z zachwytu o odradzającej się lewicy co jest oczywiście bzdurą na resorach. 7% społeczeństwa czyli grupa lewicowych ekstremistów, najtrwardszy beton socjalistyczny staje się języczkiem uwagi kandydatów POPiSu którzy prześcigają się w ustępstwach obiecując jeszcze większy socjal. co doprowadzi do kryzysu finansów państwa w trybie przyspieszonym. Ultrasocjalizm odrzuca jednak  93% obywateli uprawnionych do głosowania, 41% rzeczywiście popiera lżejszy socjal prezentowany przez POPiS, ale nadal pozostaje 13 882 500 głosów do zagospodarowania i wątpliwe że są to socjaliści. Bo przecież największymi demokratami są właśnie socjaliści. W demokracji jednak nikogo to nie obchodzi. Aby to zrozumieć należy odnieść się do ciekawej dyskusji jaka miała miejsce w programie Fakty po Faktach w którym udział wzięli Jerzy Urban, Marek Jurek oraz Władysław Frasyniuk. Marek Jurek stwierdził zgodnie z prawdą, że kandydaci powinni ubiegać się o głosy 13 882 500 osób którzy nie poszli do wyborów i nie ma potrzeby na ustępstwa w stosunku do socjalistów. Natomiast głębszej analizie należy poddać opinie dwóch demokratów czyli Frasyniuka i Urbana. Frasyniuk stwierdził słusznie ku mojemu zdumieniu, że rzeczywiście nie ma kogo wybierać  w II turze. Dokonał jednak manipulacji kończąc swoją wypowiedź stwierdzając, że odda głos nieważny! Warto przypomnieć, że Frasyniuk nie jest zwykłym demokratą, on jest demokratą.pl! Brakuje mu jednak argumentów za demokracją, ale dalej próbuje ją sztucznie podtrzymać namawiając do oddania nieważnego głosu ratując zdychającą frekwencję. Niewiele to da, bo w I turze oddano np. tylko 0.40% nieważnych głosów, ale  w II turze po takich namowach może to być znacznie więcej. A jak wiadomo nikt tak jak demokraci nie potrafi manipulować słupkami. Więc zawsze wyjdą na swoje. Natomiast drugi demokrata czyli Jerzy Urban stwierdził, że gdy patrzy na Napieralskiego tańczącego z dziećmi w przedszkolu to "chce mu się rzygać". Warto zauważyć fakt, że żaden socjaldemokrata jeszcze nigdy nie odważył się zaapelować do zbojkotowania wyborów pomimo, że najprawdopodobniej demokrata Urban również ma odruchy wymiotne gdy myśli o głosowaniu na Komorowskiego. Mimo tego oświadczył, że odda na niego głos ponieważ jest to głos oddany na mniejsze zło. Oznacza to więc, że Urban, nie jest demokratą, ale jest ultrademokratą tak jak wszyscy socjaliści którzy zawsze idą na wybory, co cieszy bo oznacza to, że  istnieje duże prawdopodobieństw, że 45% uprawnionych do głosowania którzy nie poszli na wybory socjalistami nie są! Reżim demokratyczny podał zmanipulowane wyniki wyborów ze strachu przed społeczeństwem. Jest to oczywiście przestępstwo przeciwko demokracji, albowiem jeśli fizyczne fałszowanie wyników jest niedemokratyczne to również podawanie podwyższonych procentów powinno być przestępstwem przeciwko demokracji. Reżim demokratyczny jaki panuje obecnie na świecie panicznie boi się prawdy i robi wszystko aby zmanipulować dane. Bez manipulacji nie utrzymali by władzy. Nie jest to wielka manipulacja, ale przy powszechnym ogłupieniu naprawdę nie trzeba się wysilać. Wystarczy pokazać/nie pokazać jeden słupek i każdy widz wyjdzie na tym jak zwykły głupek. Sporządziłem więc wykres na którym można zobaczyć prawdziwe wyniki I tury wyborów. Oczywiście żadna telewizja nie pokaże wyników wyborów w taki sposób: moraine

HOMOSEKSUALNE GĘSI O ile podziały polityczne w obecnej kampanii są jasne, a ich powody zrozumiałe - np. klienci SB i WSI popierają Komorowskiego, natomiast zwolennicy usunięcia agentów ze struktur państwa są zwolennikami Kaczyńskiego - o tyle podziały psychologiczne i mentalne są czasem paradoksalne. Widać to na przykładzie tzw. obozu tolerancji i postępu, który bardzo agresywnie, a czasem nawet z nienawiścią traktuje Kaczyńskiego i cały PiS. Wybitnym składnikiem tego obozu są homoseksualiści, o których sile (zapewne przesadnie) wypowiadał się Stefan Kisielewski, że stanowią międzynarodówkę potężniejszą od lobby żydowskiego. Dlaczego geje i lesbijki tak gwałtownie opowiadają się za „gajowym z dwururką", jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Tolerancyjna twarz Platformy jest czystym „pijarem", zza którego wyraźnie przebija homofobiczne nastawienie jej liderów, prawie jawnie wyrażone w niesławnej propozycji kastracji pedofilów. Liczni wśród homoseksualistów psycholodzy i socjolodzy musieli przecież dostrzec, że akcent w tej histerii padał nie na pedofilię, lecz na kastrację ludzi o odmiennej orientacji seksualnej. Dlaczego więc tak inteligentny człowiek, który potrafi wbrew środowisku empirycznie zanalizować "fenomen Radia Maryja" i bronić go przed niektórymi zarzutami, jak Ireneusz Krzemiński, opętańczo atakuje Kaczyńskiego, a na swego przedstawiciela chce człowieka, który może być symbolem wszystkiego, co obóz postępu uznaje za wsteczne, zaściankowe, zakłamane, prowincjonalne, drobnomieszczańskie, ciasne umysłowo, dwulicowe, świętoszkowate i oportunistyczne - wszystkiego, co w nowożytnej kulturze polskiej nazywa się dulszczyzną? Dlaczego tak inteligentna lesbijka, w dodatku psycholog kliniczny z zawodu, jak Anna Laszuk, z budzącą grozę konsekwencją dzień w dzień sączy przeciw Kaczyńskiemu tak wstrętne jady, że robi to wrażenie tkwienia w jazgotliwym stuporze? Jarosław Kaczyński, który ma w sobie niekłamaną, głęboką tolerancję, który potrafi nie tylko osobiście przyjaźnić się z homoseksualistami, ale i powoływać ich na wysokie stanowiska państwowe, którego zachwyt dla zwierząt jest ogólnie znany, który muchy nie skrzywdzi, a dubeltówki nie weźmie do ręki, który spierając się ze swoimi konkurentami, potrafi ich szanować, bo poważnie traktuje każdą polskość i wszystkich Polaków, który nawet podczas przesłuchania przez SB potrafił odważnie bronić dobrego imienia polskich Żydów - jest zły. Za to człowiek, który w kraju doświadczonym przez Hitlera z szokującą bezczelnością obnosi się ze swoimi eugenicznymi poglądami, którego uśmiech jest równie pusty, jak pełna głupstw jest jego głowa, którego związki z podległymi Rosji służbami specjalnymi przypominają postawę "Kata", "Olina" i "Minima", który ma tęgą żonę, ale z lepperowskim chichotem mówi o Dunkach, że są kaszalotami, który filistersko obnosi się z zaborowym hrabiostwem, którego serduszko jest tak dobre, że dla czystej przyjemności potrafi ze swojej dwururki strzelić sarence między oczy - jest dobry. W tej postawie jest coś tak przewrotnego, że aż perwersyjnego. Z jednej strony przypomina to postawę tych artystowskich artystów, którzy traktują siebie jako rasę wybraną i dlatego głosili obowiązek interwencji państwa na rzecz uwolnienia Romana Polańskiego z brudnych łap Amerykanów, bo... twórca ma prawo do czynienia okropieństw zakazanych zwykłych ludziom. Ale z drugiej strony wygląda to jak wpychanie wszystkich różnych spod strychulca Platformy pod kontrolę ABW i „odnowionego", bo mającego teraz gromadzić wiedzę o preferencjach seksualnych obywateli, CBA. O co im chodzi, że tak zajadle walczą o więcej władzy dla eugeników i homofobów? Bo lepsza w pracy na rzecz praw kobiet, a także gejów i lesbijek, jest Elżbieta Radziszewska, niż była Joanna Kluzik-Rostkowska? Bo najważniejszym jest być we wspólnym froncie z amatorem „różowych balecików" i „Goebbelsem stanu wojennego", jego szefem „Wolskim" z NKWD oraz „postępowym" wciskaczem polskich flag w psie odchody? Bo nie tylko gwiazdą „naszej telewizji", ale również telewizji publicznej, ma się stać chamuś z wibratorem i świńskim ryjem? A może odpowiedź jest bardzo prosta, może chodzi po prostu o forsę? Polski postkomunizm jest rajem dla wszelkiego klientelizmu, również dla klientelizmu środowisk homoseksualnych. W zgniłej strukturze III RP homoseksualne gwiazdy korzystają z pieniędzy postkomunistycznych organizatorów życia publicznego. Używane są do tworzenia frontu propagandowego, mającego zabezpieczyć prześladowców homoseksualistów w czasach „akcji Hiacynt" oraz tych, którzy zostali zwerbowani w ramach „akcji okrągły stół". Propagandowa aktywność homoseksualnych gwiazd mediów jest jak gęganie tłustych gęsi o przyspieszenie świąt. Krzysztof Wyszkowski

TAJEMNICZA WIZYTA MARSZAŁKA KOMOROWSKIEGO 21 czerwca Bronisław Komorowski, wracając z Afganistanu, spotkał się na lotnisku w Erewaniu z szefem MSZ Armenii. Jak podał ormiański serwis armtoday.info - tego dnia na erewańskim lotnisku z tym samym ministrem spotkała się delegacja rosyjskich wojskowych. Czy marszałek spotkał się także z nimi? Służba prasowa ormiańskiego MSZ podała informację, że 21 czerwca minister spraw zagranicznych Armenii Edward Nalbandjan spotkał się w porcie lotniczym „Zwartnoc” z kandydatem na prezydenta Polski, marszałkiem sejmu Bronisławem Komorowskim. Do spotkania doszło dzień po I turze polskich wyborów prezydenckich, gdy Komorowski wracał z Afganistanu. Co ciekawe, żaden polski dziennikarz nie wspomniał o wizycie marszałka ani słowem. O spotkaniu p.o. prezydenta nic też nie wiedziała Kancelaria Prezydenta; gdy wysłaliśmy do niej pytania, odesłano nas do Sejmu. W czwartek zapytaliśmy więc o charakter wizyty marszałka w Erewaniu Biuro Prasowe Sejmu, ale dotąd także nie otrzymaliśmy odpowiedzi. O czym rozmawiano w Erewaniu? Służby prasowe tamtejszego rządu poinformowały oficjalnie, że w czasie rozmowy marszałka Komorowskiego z szefem MSZ Armenii poruszano kwestie ormiańsko-polskiej współpracy, stosunków między Armenią i UE oraz roli Ormian dla rozwoju polskiego społeczeństwa. Czy faktycznie były to tematy tak palące dla marszałka, by poruszać je dzień po I turze wyborów prezydenckich? Jeszcze więcej wątpliwości budzi liczba spotkań i stron uczestniczących w rozmowach. Jak podał serwis armtoday.info - powołując się na źródła w kręgach dyplomatycznych - w tym samym dniu (21 czerwca), na tym samym lotnisku, wylądowała delegacja wysokich rosyjskich wojskowych. Oni także spotkali się z ministrem spraw zagranicznych Armenii Edwardem Nalbandjanem. Czy marszałek spotkał się również z nimi? Gdy dziennikarze ormiańscy zaczęli spekulować, o czym mogli rozmawiać wojskowi wysłannicy Kremla z ormiańskim ministrem i polskim marszałkiem Sejmu - do akcji wkroczyli Rosjanie. Rosyjska agencja informacyjna regnum.ru "ustaliła", że 21 czerwca żadna delegacja wojskowa z Moskwy nie przebywała w Erewaniu, i że serwis armtoday.info minął się z prawdą. Zdaniem Rosjan - pomyłka wzięła się stąd, że marszałek Bronisław Komorowski był w mundurze wojskowym i został wzięty przez informatorów ormiańskich dziennikarzy za... wysokiego rangą rosyjskiego oficera. Problem jednak w tym, że na zdjęciu opublikowanym przez armeńskie MSZ (patrz powyżej) widać, że Komorowski nie przebywał w Erewaniu w mundurze. Dlaczego więc rosyjska agencja informacyjna skłamała, dementując w taki sposób informację o spotkaniu Komorowskiego, ministra spraw zagranicznych Armenii i rosyjskich wojskowych? Według ormiańskich internautów komentujących artykuł o wizycie Komorowskiego - trójstronne rozmowy mogły dotyczyć wspólnej polsko-rosyjskiej misji pokojowej, mającej zagwarantować stabilność w niespokojnym regionie Górskiego Karabachu. To ormiańska enklawa będąca przedmiotem sporu pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem. 18 czerwca wtargnęły tam uzbrojone azerskie bojówki. Wielu Ormian twierdzi, że akcja była przygotowana wspólnie ze służbami rosyjskimi. Polsko-rosyjska misja stabilizacyjna byłaby ciosem w interesy Amerykanów, którzy rywalizują z Rosjanami o wpływy na Zakaukaziu (Azerbejdżan, Armenia, Gruzja) - twierdzą ormiańscy internauci w komentarzach. Z informacji portalu Niezależna.pl wynika, że w ostatnim roku przedstawiciele polskiego MSZ kilkakrotnie odwiedzali Erewań. Czyżby więc przedmiotem rozmowy Komorowskiego, Ormian i Rosjan (jeśli miała miejsce) faktycznie była wspólna misja w Górskim Karabachu? A może ustalano jakieś inne szczegóły? Jan Matkowski, Grzegorz Wierzchołowski

PS. Dzień po zagadkowej wizycie Bronisława Komorowskiego w Erewaniu prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew powołał w Polsce nowego ambasadora.

Sprawozdanie z decyzyj podjętych przez Radę - i działań zapoczątkowanych na sobotnim zebraniu We środę, 23-VI-2010, odbyło się posiedzenie Rady WiP, która m.in. postanowiła, że WiP weźmie udział w wyborach samorządowych, dopuściła współpracę z sympatyzującymi partiami i środowiskami (przede wszystkim UPR, częścią SD, narodowymi liberałami i narodowymi konserwatystami oraz – co bardzo ważne – stowarzyszeniami lokalnymi) - pozostawiając otwartą sprawę współpracy z większymi formacjami; decyzje miałem podjąć po wysłuchaniu opinii szerszego grona aktywistów i sympatyków, które miało się zebrać w sobotę. Liczyliśmy, że w sobotę przyjedzie ok.40-50 osób. Okazało się, że przyjechała prawie setka. W wyniku wysłuchania rzeczowych argumentów za i przeciw, podjąłem decyzję, że nie będziemy szukać współpracy z takimi ugrupowaniami; jeśli same poczują taką potrzebę i się zgłoszą – sprawa zostanie osobno rozważona. Przyjęliśmy dwie płaszczyzny budowy szerokiego zaplecza. Pierwsza, terytorialna – w oparciu o wybory samorządowe właśnie. Stosowne instrukcje zostaną wkrótce (poniedziałek?) rozesłane. Druga płaszczyzna – to tworzenie stowarzyszeń do szukania poparcia w konkretnych sprawach. Np. stowarzyszenie na rzecz przywrócenia kary śmierci czy stowarzyszenie na rzecz likwidacji podatku dochodowego. Wyszliśmy z założenia, że nie każdy zwolennik kary śmierci jest zwolennikiem zmniejszania i upraszczania podatków; dlatego stowarzyszenia mają grupować zwolenników rozwiązania tych kwestii w duchu WiP i UPR – i w stosownym momencie wezwać te środowiska do poparcia WiP (koalicji WiP z UPR - czy personalnie mnie).

Kilka takich stowarzyszeń zostało ad hoc zawiązanych. Będę wdzięczny za propozycje – poparte osobistym zgłoszeniem jako kandydata na szefa takiej organizacji. Niech każdy Członek WiP będzie przy okazji (jeśli chce) prezesem samodzielnej organizacji mającej na celu realizację jednego z punktów konserwatywno-liberalnego programu! Zgłaszać się można po prostu w komentarzu do tego – lub dwóch następnych wpisów. Powtarzam: dobrze byłoby, by propozycja założenia takiego stowarzyszenia połączona była z chęcią osobistego zajęcia się jego stworzeniem. Proszę wtedy podawać swój e-mail. Chętni otrzymają stosowne ramowe statuty i formularze niezbędne do rejestracji. Jedno stowarzyszenie byłoby arcy-ważne: potrzebujemy Pani, która zajęłaby się organizacją Stowarzyszenia Prawdziwych Kobiet (nazwa przykładowa) – domagającego się dla kobiet przywilejów, a nie „równych praw”! Na tym zjeździe omawiano jeszcze kilka innych spraw. Powstał np. zespół do utworzenia własnej internetowej telewizji. Będę o tym informował w miarę potrzeby. Janusz Korwin-Mikke

Dyktatura ciemniaków Chcieliby wszystkiego, chcieliby władzy absolutnej jak PZPR, chcieliby monopolu medialnego (może takiego jak RSW-Prasa-Książka-RUCH?) i uważają to za demokrację. D. Tusk, tzw. polski premier, który kuląc ogon, jak psiak, przekazał Rosjanom śledztwo w sprawie największej powojennej polskiej tragedii, na ustalonych przez tychże Rosjan podstawach prawnych, teraz straszliwie pręży mięśnie twarzy i zaciska zęby, mówiąc o bracie zabitego Prezydenta. Tusk, tzw. polski premier, który wpada we wściekłość, bo ma być debata w publicznej telewizji, już nie pamięta debaty z wyjącymi ciemniakami na widowni, którzy pomagali mu wzmocnić załganą argumentację, z którą wyjechał zapowiadając Irlandię 2 i cud gospodarczy. Jeśli miałby honor, to najpierw przypomniałby sobie, ile sam nakłamał publicznie (http://www.po.org.pl/pl/aktualnosci/newsy/art69,debata-tusk-kaczynski-brawo-tusk.html), i ile nakłamali przedstawiciele jego ciemniackiego gabinetu przez te ostatnie lata, nie robiąc dosłownie NIC dla poprawy bytu Polaków. Ale to wszystko nic, bo nie tylko to pokolenie, lecz następne będą z tym gabinetem ciemniaków wiązać jedno jedyne wydarzenie: zamach 10 kwietnia w Smoleńsku i śmierć blisko setki osób z Prezydentem na czele. Gabinet ciemniaków będzie na zawsze łączony z tą tragedią i z tą Targowicą piekielną, jakiej się dopuścił w chwili, gdy do tragedii doszło, bo nawet w obliczu tak wielkiego wstrząsu, takiej daniny krwi, ten ciemniacki rząd, z najdzielniejszym premierem na czele, nie był w stanie bronić pamięci poległych, bezpieczeństwa kraju i polskiego interesu narodowego. Zauważmy - ciemniacy są straszliwie, niesamowicie groźni, gdy chodzi o kaczyzm, o IV RP, o USA („nie jesteśmy 50 stanem”), o Pakt Północnoatlantycki („wyjdziemy z Afganistanu nawet bez decyzji NATO”), o oszołomów, o Macierewicza, o Pospieszalskiego, o Sakiewicza, o Ziemkiewicza itd., ale gdy przemawia Merkel lub Putin, robią się ludzikami wielkości pantofelków. Potrzebny jest mikroskop, żeby tych ludzików wtedy odnaleźć. Na zawsze będziemy pamiętać to oblicze Tuska, gdy siedział przed ruskim laptopem obok Putina i nasłuchiwał, jak na tureckim kazaniu, co też Ruscy na temat katastrofy gadają. Szef polskiego rządu. Reprezentant polskiego narodu. Zapamiętamy też pośpiech, z jakim Komorowski rzucił się do obsadzania stanowisk po osobach zabitych pod Smoleńskiem. Trzeba położyć kres tej dyktaturze ciemniaków, bo ci ludzie nam zaczną wnet mówić, co mamy myśleć, co mamy mówić i jak się zachowywać – i będą sprawdzać, czy się do ich dekalogu stosujemy, czy jesteśmy zdyscyplinowani, czy jesteśmy karni. Są wszak tak mądrzy i krystaliczni moralnie, nieskazitelni i dzielni, zdekomunizowani jak R. Sikorski i antykorupcyjni jak J. Pitera z J. Palikotem razem wzięci, przyjaźni jak S. Niesiołowski z K. Kutzem, W. Bartoszewski z A. Michnikiem albo A. Wajda z Mazowieckim (ojcem lub synem), śpiewni jak Z. Hołdys i Kora, obiektywni i bezstronni, jak T. Lis, J. Żakowski i M. Olejnik, że właściwie nie pozostaje nam nic innego, jak naśladować ich, upodabniać się do nich, przylgnąć do nich jak do mistrzów życia duchowego i cielesnego. Jeśli nie udało nam się położyć kresu dyktaturze ciemniaków w 1989 r. i jedną dyktaturę zastąpiła inna, to albo zatrzymamy ciemniaków teraz, albo – jestem tego pewien – zmiażdżą nas w taki sam sposób, jak Gomułka z Jaruzelem miażdżyli prawych Polaków na bruku polskich ulic. Jaruzel, jak wiemy, poparł Komorowskiego, Urban, Cimoszewicz i im podobni też. Gomułka z Siwickim mogą Komorowskiego poprzeć już tylko zza grobu, ale na pewno też popierają, bo zgoda buduje. FYM

Tusk potwierdza - PO boi się debaty Donald Tusk: Uważam, że pewne doświadczenia z gospodarzem tej debaty, czyli telewizją publiczną powodują, że sztab Bronisława Komorowskiego stara się być ostrożny i czujny, bo wiadomo jak wygląda kampania Jarosława Kaczyńskiego prowadzona przez telewizję publiczną na co dzień. Więc proszę się nie dziwić, że niektórzy ludzie doradzający Bronisławowi Komorowskiemu są bardzo ostrożni. Tak Tusk tłumaczy dlaczego sztab Komorowskiego boi się zaryzykować bezpośrednią wymianę między Komorowskim a Kaczyńskim i zamiast debaty będziemy mieć tylko dwa ciągnięte na zmianę monologi, w których kandydaci będą odpowiadać na ustalone wcześniej pytania. Czyli bez sensu, nie ma po co włączać telewizora. Tłumaczenie Tuska jest nie tylko żałosne, ale także absurdalne, bo nawet gdyby ktoś się dopatrzył niesprawiedliwego potraktowania Komorowskiego w debacie w TVP, to przecież tym razem debatę (przepraszam, "debatę") poprowadzi zaprzyjaźniona telewizja TVN, ta w której Komorowski ma takie fory, że  w pierwszej turze wygrał tam miażdżącą przewagą, choć radość z niej była krótka i trwała tylko do policzenia głosów. Bardziej bezpieczne miejsce do bezpośredniego starcia z Kaczyńskim doprawdy trudno sobie wyobrazić. Jak słaby musi być więc Komorowski, że się go tak panicznie boją wystawić przeciwko Kaczyńskiemu, nawet w zaprzyjaźnionej telewizji, gdzie wszystko mu będzie sprzyjać? Wyrecytować przygotowane przez sztab odpowiedzi na ustalone wcześniej pytania to naprawdę żadna sztuka. Choć czasami zdarza się, że sztab przygotuje złe odpowiedzi, i można zaliczyć kompromitującą wpadkę, jak ta z gazem łupkowym, gdzie potem Palikot musiał Komorowskiego tłumaczyć, że ktoś go źle z tego tematu przygotował. Debaty więc nie będzie, bo sztab Komorowskiego nie jest pewny swojego zawodnika i woli gdy ten śpiewa z playbacku, i bez ryzyka interakcji z rywalem. Nawet się nie dziwię, bo panowie "chodzą" w innej kategorii wagowej, i Komorowski pokona Kaczyńskiego tylko wtedy, jeśli mu się uda go sprowokować do wybuchu jakimś wyjątkowo chamskim zagraniem uderzającym w jedyny czuły punkt Kaczyńskiego (Palikot i Kancelaria Prezydenta już grzeją temat Marty Kaczyńskiego, co to sobie drogie torebki kupuje z odszkodowania i kluczy do pałacu oddać nie chce), albo zaskoczyć czymś tak idiotycznym, jak egzamin z ceny jabłek i kurczaków. Nie jest zresztą wykluczone, że sztab Komorowskiego po cichu szykuje właśnie taki trik, podobny do tego z przyjściem  Komorowskiego do studia TVP po wielokrotnie powtórzonych deklaracjach, że nie ma takiego zamiaru. Donald Tusk: Każda debata i tak wymyka się spod pewnej kontroli, pewnych reguł i jeśli Jarosław Kaczyński albo Bronisław Komorowski będą chcieli sobie zadać pytanie, to przecież nikt im nie zabroni. Gdybym miała zgadywać, to bym powiedziała, że Tusk właśnie zdradził plan sztabu Komorowskiego na tę debatę. Najpierw ustalić, że żadnych wzajemnych pytań nie będzie, a potem rzucić zaskoczonemu rywalowi kilka starannie przygotowanych przez PR-owców pytań i cieszyć się, że zapytany znienacka o datę bitwy pod Cedynią, albo cenę schabowego bez kości w supersamie na Grochowie, nie umie odpowiedzieć, a Komorowski tak. Sztab Kaczyńskiego musi się więc do tej debaty przygotować tak, jakby miała być debatą z wzajemnym przepytywaniem się przez kandydatów, bo tak się zapewne ostatecznie stanie. Chyba, że sztab Komorowskiego i tego się wystraszy, i nie będzie chciał łamać konwencji jako pierwszy, wiedząc, że Kaczyński nawet wzięty z zaskoczenia wygra merytorycznie każde bezpośrednie zwarcie. Jedno jest pewne - z tamtej strony jest zielone światło na złamanie uzgodnionych reguł, a daje je osobiście sam premier. Można więc zacząć przygotowywać sobie pytania do Komorowskiego. I oswajać się z tym, że z jego strony mogą paść bardzo bolesne ciosy poniżej pasa, czyli w rodzinę. Bo bez względu na to ile razy Tusk jeszcze powtórzy, że się wstydzi za Palikota, każdy jego atak na Martę Kaczyńską dzieje się za przyzwoleniem partii i jej kandydata, i jako jedyny cios jakim Komorowski jest w stanie dosięgnąć Kaczyńskiego,  nie zostanie mu pewnie oszczędzony. Ja sobie chyba odpuszczę tak wyreżyserowane przedstawienie, bo interesuje mnie co sami kandydaci mają do powiedzenia sobie nawzajem. Napisane przez sztabowców odpowiedzi na uzgodnione przez nich wcześniej pytania średnio mnie interesują. Ale może się mylę i będzie naprawdę ostro i merytorycznie. PS. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał dzisiejszego wywiadu Mazurka z Wojciechem Mazowieckim - gorąco polecam! Pozwala naprawdę dużo zrozumieć. Kataryna

Tusk kłamie, tumani, przestrasza

1.Nie tak miało być. Zupełnie inaczej miała przebiegać ta kampania. To Kaczyński miał się szamotać, miotać obelgi – a w obozie Platformy miał być spokój, ubrany w hasło – zgoda buduje! Jest odwrotnie. Kaczyński skupiony, poważny, widać na nim ślad ciężkich przeżyć, ale to on mówi o zgodzie, porozumieniu i współpracy. To on jest na luzie, bez złości i zacietrzewienia. A przy nim ta wiecznie uśmiechnięta Kluzik-Rostkowska i ten Cymańskii Kempa, co śpiewają, i ten Brudziński, co dyryguje! I jeszcze ten Pomcyljusz, co z bezczelnym uśmiechem apeluje na ulicy Lennona - make peace, not war! Ta zgoda frustruje! Ten spokój w obozie PiS-u jest nie do zniesienia.!

2.Kaczyński zwycięża spokojem i skraca dystans do Komorowskiego, który w kampanii odpala głupstwo za głupstwem. Politycy PO maja już strach w oczach, więc zaciskają zęby i rzucają się w bój na oślep, ale bić nie chce się z nimi nikt. Najpierw poszedł w bój Palikot, ale się zamotał i poległ. Nie rozbił, choć próbował, wiecu Kaczyńskiego w Lublinie, a wypowiedzią o zastrzeleniu i wypatroszeniu Kaczyńskiego, raczej sam się zastrzelił i wypatroszył.

3. Po klęsce harcownika musiał ruszyć do boju sam Donald Tusk. I ruszył, z językiem bynajmniej nie miłości. To co mówił na Konwencji Platformy pod adresem Kaczyńskiego, to nie było przemówienie. To było jedno wielkie miotanie obelg!

4. Pan Tusk zarzucił Kaczyńskiemu, że był po stronie firm farmaceutycznym w sporze z minister Kopacz. Zarzucił mu, że chciał aresztować Leppera. Ponadto zapewnił, że Komorowski (w odróżnieniu od Kaczyńskiego) nie wyśle na nikogo służb mundurowych, żeby go aresztować.

5.Panie Premierze! Jeśli Pan mówi, że Jarosław Kaczyński chciał kogoś aresztować, to proszę przedstawić dowody! Proszę dowieść,że Kaczyński miał na swoich usługach sędziów, bo tylko oni mogą kogoś aresztować. Obawiam się, że Pan takich dowodów nie ma. Jestem pewien, że Pan ich nie ma, bo Leppera nikt nie aresztował,nawet nie próbował. Aresztowanie grozi mu dopiero teraz, pod rządami Platformy Obywatelskiej.

6.Panie Premierze! Jeśli Pan zarzuca związki – rozumiem, że korupcjogenne – z firmami farmaceutycznymi, jeśli pan stawia liderowi opozycji zarzut działania na szkodę państwa i na rzecz tych firm, to niech Pan wyłoży na stół kwity, które o tym świadczą, bo inaczej Pańskie słowa mogą być uznane za oszczerstwo! Panie Premierze, jeśli Pan sugeruje, że Jarosław Kaczyński jako prezydent będzie rozkazywał służbom mundurowym, niech nocą kolbami w drzwi załomocą, to już nie żądam dowodów, tylko stwierdzam, że opowiada Pan wierutne brednie. Żadne służby mundurowe nie są pod władzą prezydenta, wszystkimi dysponuje premier. Więc dlaczego Pan straszy, nikczemnie i nieprawdziwie?

7.Nie, to nie Kaczyński prze do władzy na fundamencie kłamstwa. To Donald Tusk na kłamstwach i oszczerstwach chce monopol władzy utrzymać. Proszę wyluzować, Panie Premierze i może przypomnieć nam łaskawie, jaka jest na bazarze cena ziemniaków i jabłek? Janusz Wojciechowski

APOKALIPSA, która dotknie Królestwo Wielkiej Brytanii Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.Piszę na podstawie przekazu Matki Pana Jezusa Maryi, która w „Orędziu fatimskim w 1917 roku, poleciła Łucji, ogłoszenie treści tego „Orędzia” na cały świat. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest ZNAKIEM początku Apokalipsy”. Są to „Słowa” Boga Ojca, przekazane w kościele podczas mszy św., przez Pana Jezusa, wykonawcy „Testamentu” Boga Ojca. Ja Wanda Stańska-Prószyńska te „Słowa” Boga Ojca skierowane do mnie słyszałam. Słysząc zadrżałam i innym przekazuje. Żadna daty nie będzie podana początku Apokalipsy. Początek Apokalipsy XXI wieku, zapowie „ZNAK”, który pokaże się na niebie. Pan Bóg posługuje się ludźmi na ziemi, aby „Słowa” Jego skierowane do ludzkości całego świata były przekazane. Obecnie Matka Boża Maryja, znając, jakie „Kary” dotkną ludzkość i ziemię, wzywa ludzi, którzy odeszli od wiary w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, do powrotu do wiary w Boga, odwrócenia się od czynienia zła. Podczas objawień w Fatimie w lipcu 1917 roku, Matka Boża Maryja przekazała „Orędzie” Łucji, a na zakończenie serii objawień, dodatkowo jeszcze wyjaśniła i przekazała specjalne „Orędzie”, które przeszło do historii pod nazwą „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Wiele lat później Łucja zapisała treść tego „Orędzia” i zapieczętowane w 1953 roku, zostało doręczone papieżowi Piusowi XII z notatką siostry Łucji na kopercie dokumentu, po 1960 roku, można je ogłosić całemu światu. Gdy papież Pius XII zapoznał się z treścią dokumentu, był bardzo przejęty, wręcz przerażony. Ponownie list z dokumentem zapieczętował i zabezpieczył w sejfie dla swego następcy. W 1958 roku, na stolicy Piotrowej zasiadł papież Jan XXIII. Z treścią „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” zapoznał się dopiero dwa lata później. Był wstrząśnięty „Karami” jakie mają dotknąć ludzi. Polecił zamknąć dokument w sejfie watykańskim dla następcy. Uważał bowiem, że opublikowanie „Orędzia” fatimskiego, mogłoby wywołać panikę na skalę światową. Ogłoszenie treści całej „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, po roku 1960 całemu światu, jak zapisała na kopercie z dokumentem siostra Łucja, mogło spowodować nawrócenie się ludzi do Boga, a nie sianie niepokoju w świecie, jak sugerował papież Jan XXIII, po zapoznaniu się z treścią dokumentu. Nie wykonanie polecenia Matki Bożej Maryi, spowoduje zniszczenie wiele państw i śmierć 1/ 3 ludności świata. Szczególnie narażone będą państwa stykające się z morzami i Oceanem Atlantyckim. Papież Paweł VI po zapoznaniu sie z treścią „Orędzia” podtrzymał decyzje swoich poprzedników. Wzbraniał się przed upublicznieniem „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, ale nie miał wątpliwości, że należy ją wykorzystać przynajmniej częściowo do zapewnienia pokoju na świecie. Nastąpiło to podczas kryzysu kubańskiego. Zapoznanie z fragmentami „Orędzia” przywódców Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w latach 1963-1964, przyczyniło się do zawarcia porozumienia pokojowego. Papież Jan Paweł II zapoznał się z treścią „Orędzia” fatimskiego, po zamachu na jego życie 13 maja 1981 roku. Postąpił podobnie jak jego poprzednicy, odesłał list z „Trzecią Tajemnicą Fatimską” z powrotem do sejfu w Watykanie, nie spełniając polecenia Matki Bożej Maryi, zapisanego na kopercie przez siostrę Łucję. Ogłoszenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” całemu światu. Czas „Kary” się zbliżał, a treść „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” spoczywała w zamkniętym sejfie watykańskim i nie była znana ludzkości całego świata. Samo „Niebo” interweniowało u papieża Jana Pawła II. Wizja w nocy w Jego apartamencie, w sprawie ogłoszenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga”. „Tajemnicza Wizja Jana Pawła II”. Jego sekretarz osobisty usłyszał słowa papieża dochodzące z papieskiego apartamentu „Proszą o miłosierdzie dla Polski”, wszedł do pokoju i ujrzał Ojca św. trzymającego twarz ukrytą w dłoniach, z Jego oczu spływały łzy. Papież był przygnębiony i smutny. Dotknął ks. Dziwisz papieskiego ramienia, pytając: „Czy Waszej świątobliwości coś się stało?” Po chwili milczenia papież odpowiedział: „Nie, nic mi nie jest!”-”To dlaczego Ojcze święty płaczesz?” zapytał ks. Dziwisz? – „Gdybyś ty widział to, co ja ujrzałem, też byś zapłakał”. Kim była tajemnicza osoba z „Nieba”, z którą najwyraźniej Jan Paweł II rozmawiał. Po tej dramatycznej wizji, papież Jan Paweł II poprosił o przetłumaczenie „Orędzia” fatimskiego z „Trzecią Tajemnicą Fatimską” na język włoski. Kardynał Joseph Ratzinger, Prefekt Kongregacji Wiary. otrzymał od papieża Jana Pawła II, jeden egzemplarz tłumaczenia zapisanego przez siostrę Łucję „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” do ogłoszenia przez telewizje całemu światu. Papież Jan Paweł II, drugą odbitkę tłumaczenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” siostry Łucji z języka portugalskiego, przekazał polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzyńskiemu, do opracowania i ogłoszenia drukiem w Polsce. „Orędzie” fatimskie z „Trzecią Tajemnicą Fatimską” zostało ogłoszone drukiem w książce Pt. „Przepowiednie dla świata”, między innymi przepowiedniami Pt. „FATIMA 1917″ Stefan Budzyński w książce Pt. „Dotknięcie Boga”, informuje na str. 73, wiersz 11 od góry str. -”Obecnie dysponuje pełnym tekstem „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” będącym tłumaczeniem z oryginału portugalskiego s, Łucji, chociaż muszę się zastrzec, że nie pochodzi on, że źródeł oficjalnych”. Stefan Budzyński ogłosił tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” w Książce Pt. „Dotknięcie Boga” na str. 73-74, w artykule Pt, „Orędzie Madonny z Akita, a III tajemnica fatimska”. Książka została wydana drukiem w Polsce, w drukarni „Adam” w 1995 roku. W skład „FATIMY 1917″ wchodzi wstęp wprowadzający w okres między przekazem „Orędzia” fatimskiego Łucji przez Matkę Bożą Maryję, a okresem przebywania jej w sejfie watykańskim. Tekst Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej został przetłumaczony na polecenie papieża Jana Pawła II w 1982 roku, po osobistej interwencji Matki Bożej Maryi.
1.Wydarzenia.
2.Trzecia Tajemnica Fatimska.
3.Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej.
4.Zaburzenia w przyrodzie.
5.Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji.
6.Orędzie Matki Bożej z 1954 roku.
7.Słowa Pana Jezusa, dotyczące poznania „Czasu” wtargnięcia „Obcego ciała z kosmosu” i upadek jego w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego.
8.Zatrucie powietrza na całej ziemi „Metanem i z gazem z kosmosu”.
„Kary”, które dotkną ludzkość całego świata są podane w 3, 4, 7. 8. częściach „FATIMY 1917″. Wybuchną wojny na wschodzie w Azji i w Europie, w których ma być użyta broń jądrowa. W Azji podane jest, że Chiny wydadzą wojnę Rosji, żeby zdobyć Północne tereny Azji, należące obecnie do Federacji Rosyjskiej. Bogate w pokłady ropy i gazu. Konieczne do szybszego rozwoju gospodarczego Chin.
Po pokonaniu Rosji, Chiny zaatakują kraje Arabskie zatoki Perskiej i kraje Morza Kaspijskiego, Południową Europę i rzucą pociski jądrowe na cały świat. Niemiecka partia NPD, której szefem jest Pan Udo Voigt, aby dojść do władzy w Niemczech, będą walczyli Niemcy z Niemcami. Niemiecka partia NPD, dąży do ziszczenia idei Adolfa Hitlera, utworzenia „Wielkich Niemiec”. Aby ziścić dążenia Hitlera, partia NPD po dojściu do władzy w Niemczech wyda wojnę: Polsce, Czechom, Słowacji i Rosji. Niemiecka partia NPD po dojściu do władzy zaatakuje Kaliningrad dawny niemiecki Królewiec aby odebrać go od Rosji, podczas wojny Chin z Rosją. Niemiecka partia NPD, będąc już u władzy, wtargnie na teren Zachodni i północny Polski. Niszcząc i mordując ludność Polską na dawnych terenach należących do Niemiec. Potworne trzęsienia ziemi pod dnem Morza Arktycznego, spowodowane wyłonieniem się „Nowego dużego lądu”- „Dna morskiego”, zapowiedzianego w FATIMIE 1917 „Zaburzeniach w przyrodzie”. Spowodują „POTOP” na półkuli Północnej. Woda z lodem z głębokości około 4 300 metrów, zostanie wraz z dnem morskim wydźwignięta do góry. Dno morskie zostanie „Nowym dużym lądem”, a woda z lodem runą na lądy stykające się z morzem zalewając je i zatapiając, oraz do mórz podnosząc poziom wody w Morzach: Baffina, Grenlandzkim, Norweskim i Białym do bardzo dużej wysokości. Woda spłynie do Oceanu Atlantyckiego. Woda „Potopowa” płynąc Oceanem Atlantyckim bardzo wysoką falą, będzie zalewała i zatapiała nizinne tereny brzegowe lądu, wyspy, flotę morską, miasta, porty i inne budowle. Powoli poziom płynącej wysokiej fali będzie się obniżał, woda rozpłynie się po morzach i po oceanie podnosząc w nich poziom wody o kilka metrów. Do Morza Północnego wpłynie wysoka fala wody z Morza Norweskiego, zalewając i zatapiając nizinne tereny Niderlandów-Holandii, brzegowe tereny Norwegii, Szwecji, zalewając całkowicie Danie, woda potopowa wpłynie do Morza Bałtyckiego podnosząc poziom wody o kilka metrów zalewając mierzeje i nizinne tereny brzegowe we wszystkich państwach otaczających Bałtyk. Zostaną zalane i zatopione nizinne tereny Północnych Niemiec, nizinne tereny Północnej i Zachodniej Belgii, nizinne zachodnie tereny Francji i woda jeszcze wysoką falą wtargnie na teren Wielkiej Brytanii i Irlandii. Zostaną zalane i zatopione nizinne tereny wysp, brzegowe nizinne tereny Szkocji i Irlandii. Przepływ wysokiej fali potopowej będzie blokowała cieśnina Kaletańska do kanału La Manche. Woda morska wtargnie na Północne nizinne tereny Anglii, zalewając i zatapiając, oraz będzie płynęła przez Londyn stolicę Anglii. Informuje, jasnowidz podaje, że Królowa Elżbieta II, wraz z mężem, zostaną zalani wodą i utoną.
Ludność i zwierzęta należy przemieścić na tereny wyższe, około 100 metrów wyższych od poziomu morza, w ciągu 30 dni, od pokazania się „ZNAKU” na niebie, zapowiadającego początek Apokalipsy. Taki okres „Czasu”, poprzedzający wybuch pod dnem Morza Arktycznego przekazała mnie Matka Boża Maryja, żeby ratować ludzi przed utonięciem, ludzi, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, lub uwierzą. Cytuje: podane jest w „Zaburzeniach w przyrodzie” -Od północy kataklizmy zaskoczą armię chińską już w Europie, w trakcie walk z Rosją. Chińczycy cofną się wskutek potwornych kataklizmów. „To będzie trwało zaledwie kilka tygodni, ale będzie w swej grozie tak okropne, że podobnych klęsk nie było dotąd na ziemi”. To zdanie dotyczy wyłonienia się „Nowego dużego lądu” z pod wód Morza Arktycznego. Potworne trzęsienia ziemi maj trwać tylko kilka tygodni, więcej niż 5, a mniej niż 10 tygodni. Morza już nie będzie, podane jest w Biblii-Apokalipsie w rozdziale 21, 1., werset. Cytuje: I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze nieba i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma. Na Północy zamiast morza, będzie „Nowy duży ląd”. Na teren Ameryki Północnej Kanady, mórz i Europy, runęło więcej wody z Morza Arktycznego i Północnych mórz przylądowych, niż do Oceanu Spokojnego i na teren Azji. Woda w morzach i Oceanie Atlantyckim będzie wyższa o kilka metrów, niż jest obecnie. Wyrównanie wody w morzach będzie w pobliżu Anktartydy. Woda z Oceanu Atlantyckiego będzie wpływała do Oceanu Indyjskiego i do Pacyfiku, aż poziomy wód w oceanach się wyrównają. Padro Pio w swoich objawieniach przekazuje „Słowa” Pana Jezusa „Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy przyjdzie kara. Ojciec Mój wie, kiedy to nastąpi. Pamiętajcie o tym surowym napomnieniu, które wam daje. Nie bójcie się tego nie lekceważcie, bo niebezpieczeństwo grozi całej ludzkości. Wobec krótkiego czasu należy go gorliwie wykorzystać nie poddawać się złu ani nie ustępować. Waszym zadaniem i obowiązkiem jest wskazać na nadchodzące niebezpieczeństwo, ponieważ nie będzie usprawiedliwienia, że nie wiedzieliście. Niebo długo bowiem czeka i ostrzega, a ludzie się tym nie przejmują. Gdy będzie za późno, wyłoni się „DUŻY GŁAZ” z białej mgły po przez noc i uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego”. Uderzenie tak „Dużego głazu” w wody Oceanu Atlantyckiego spowoduje olbrzymie zniszczenia wywołane falami „Tsunami”, które z potworną siłą wtargną na brzegi lądu i wysp, niszcząc wszystko na swej drodze. Gorące powietrze towarzyszące „Planetoidzie-głazowi”, wywoła pożary i śmierć ludzi. Upadek „Planetoidy-głazu” w wody Oceanu Atlantyckiego, może spowodować chybotanie ziemi, głębinowe trzęsienia ziemi, zapadanie wysp i części lądu Ameryki Południowej, oderwanie się półwyspu Kalifornijskiego od lądu Ameryki Północnej. Potworne fale morskie „Tsunami”, które runa na teren Europy, Afryki i Trzech Ameryk, spowodują niewyobrażalne zniszczenia. Fale „Tsunami” z olbrzymią siłą wtargną na ląd Wielkiej Brytanii, Irlandii i wysp lub uderzą w wysokie brzegi lądu powodując olbrzymie zniszczenia. To będzie się działo w „Trzecią noc” upadku planetoidy-głazu w wody Oceanu Atlantyckiego. Wystąpią potworne trzęsienia ziemi. Ludność zamieszkała blisko terenów południowych brzegowych morza, powinna być przemieszczona już pierwszej nocy bardzo zimnej i następnego dnia, dalej od brzegu o około kilometra do pomieszczeń, jak: hotele, szkoły i inne, aby przeczekać czas kataklizmu „Trzydniowego”, i wtargnięcia fal morskich „Tsunami” na teren Wielkiej Brytanii i Irlandii. Słowa Pana Jezusa dotyczą wtargnięcia „Dużego Głazu” z kosmosu w obszar ziemi. „Rozpocznie się to w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkimi. Ci, którzy będą mieli we Mnie nadzieję i uwierzą Mym Słowom, niech się niczego nie boją, bo ja ich nie opuszczę, a także ci, którzy niniejsze objawienie rozpowszechnią dla opamiętania się ludzkości. Kto będzie w stanie łaski uświęcającej i u Mojej Matki, temu też nic się nie stanie. Abyście byli na to przygotowani, podaje wam znaki. Uważajcie: ostatnia noc będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Pana Jezusa Maryję, o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie, Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię. Kto będzie cierpiał niewinnie nie zginie, będzie męczennikiem i wejdzie do Królestwa Bożego. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienie ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słonce. Trzęsienia ziemi głębinowe, mogą wywołać zawalanie się budynków i konieczność opuszczenia domu i wyjścia na zewnątrz w zatrute powietrze, Należy prosić Matkę Pana Jezusa Maryję o ratunek, mówiąc: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadzieją, bądź nam miłosierna”. Wanda Stańska-Prószyńska

APOKALIPSA – POTOP, który dotknie potwornie KANADĘ Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Na podstawie przekazanego przez Matkę Bożą Maryję specjalnego orędzia fatimskiego, w którym poleciła siostrze Łucji ogłoszenia treści tego orędzia na cały świat. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest znakiem początku Apokalipsy”. Ludzie odeszli od Boga. światem chce rządzić szatan, który próbuje opanować Kościół. Pan Bóg nie chce do tego dopuścić, ześle na ludzi kary, aby powrócili do Boga. Kary te są spisane w Biblii-Apokalipsie, ale zaszyfrowane do „Czasu”.Te kary zostały przekazane w „Orędziu” fatimskim, przez Matkę Pana Jezusa Maryję, w lipcu 1917 roku, a na zakończenie objawień przekazała Matka Boża Maryja, Łucji dodatkowo specjalne „Orędzie”, które przeszło do historii pod nazwą „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Wiele lat później siostra Łucja spisała treść „Orędzia”, w którym Matka Boża poleciła jej ogłoszenie treści: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej na cały świat Dokument został doręczony papieżowi Piusowi XII. z notatką siostry Łucji na kopercie – po 1960 r. można je ogłosić całemu światu. Z myślą, że ludzie znając czekające ich kary, odwrócą się od czynienia zła i powrócą do Pana Boga. Papież Pius XII, po zapoznaniu się z treścią dokumentu był przerażony, ponownie go zapieczętował i zabezpieczył w sejfie watykańskim dla następcy. Papież Jan XXIII, po zapoznaniu się z treścią sekretnego dokumentu, był przerażony i stwierdził, że zapowiedziane w „Orędziu” fatimskim, straszne kary, nie dotyczą jego czasu. Sekretny dokument powędrował do sejfu watykańskiego. Papież Paweł VI, po zapoznaniu się z treścią „Orędzia”, fatimskiego, uznał, że ten dokument przez jakiś czas powinien pozostać tajemnicą Watykanu. Papież Paweł VI, zapoznał z fragmentami „Orędzia” fatimskiego, zwaśnione strony kryzysu kubańskiego. Po zapoznaniu się z fragmentem dokumentu „Orędzia” fatimskiego, zwaśnione strony zawarły porozumienie pokojowe. Papież Jan Paweł II, po zapoznaniu się z treścią „Orędzia” fatimskiego, odesłał dokument do sejfu, nie spełniając życzenia Matki Pana Jezusa Maryi. Ponieważ „Orędzie” fatimskie spoczywało w sejfie watykańskim, zamiast być ogłoszone na cały światu, a zbliżał się „Czas” kary, pod koniec XX wieku. Interweniowało samo „NIEBO” u papieża Jana Pawła II, w nocy w sprawie ogłoszenia „Orędzia” fatimskiego,. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga”, na str. 91. „Tajemnicza wizja Jana Pawła II”. Można tylko domyślać się, że Najświętsza Maryja Matka Pana Jezusa objawiła papieżowi przyszłe tragiczne losy świata. Widząc je, papież Jan Paweł II, co czeka świat, zapłakał i postanowił upublicznić „Orędzie” fatimskie nazywane „Trzecią Tajemnice Fatimską”. Papież Jan Paweł II poprosił, o przetłumaczenie z języka portugalskiego „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, na język włoski. W skład „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” wchodzi: jeszcze: 1. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej. 2. Zaburzenia w przyrodzie. 3. Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji. 4. Orędzie Matki Bożej z 1954 roku. 5. Słowa Pana Jezusa, do ludzkości świata, dotyczące wtargnięcia w obszar ziemi Planetoidy-głazu”. Papież Jan Paweł II, przekazał Kardynałowi Josephowi Ratzingerowi, prefektowi Kongregacji Doktryny Wiary, do ogłoszenia przez telewizje, przetłumaczonego tekstu siostry Łucji „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, jest wydany w książce Stefana Budzińskiego Pt. „Dotknięcie Boga” na str. 72. Papież Jan Paweł II, jedną odbitkę z tłumaczenia całości „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” przekazał polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzińskiemu do opracowania i wydania drukiem w Polsce. „Trzecia Tajemnica Fatimska”, została wydana w książce Pt. „Przepowiednie dla świata” między innymi przepowiedniami Pt. „FATOMA 117″. Tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, jest zamieszczony w Internecie w języku polskim, z moimi komentarzami, żeby był bardziej zrozumiały. Jakimi karami zostanie dotknięta ludzkość na świecie?
1. Wybuchną wojny, w których zostanie użyta broń jądrowa. W Azji Chiny wydadzą wojnę Rosji, potem krajom Arabskim zatoki Perskiej, krajom Morza Kaspijskiego, Europie Południowej i rzucą pociski jądrowe na cały świat.
2. Niemiecka partia NPD, dojdzie do władzy w Niemczech i wyda wojnę: Polsce, Czechom, Słowacji, Rosji, żeby odebrać od Rosji dawny Królewiec, Litwie, Łotwie, Estonii, Danii, i włączyć do „Wielkich Niemiec”, Austrię.
.3 Wybuchy bomb jądrowych spowodują potworne trzęsienia ziemi.
4. „POTOP”, na półkuli północnej, po głębinowym wybuchu pod dnem Morza Arktycznego, wyłoni się zapowiedziany „Nowy duży ląd” na samej północy.
5.Wybuchną wulkany.
6.Wtargnie w obszar ziemi „Planetoida-głaz” i spadnie w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego, powodując potworne zniszczenia na terenie Morza Karaibskiego i trzech Ameryk.
7. Napłynie przez uszkodzona jonosferę wtargnięciem „Planetoidu-głazu” z kosmosu, w obszar ziemi „gaz i trucizna” oraz z głębin morskich Metan i zatruje powietrze na całej Ziemi. Niewyobrażalnie wielka ściana wody runie, na podbiegunowe Północne nizinne tereny lądów i zatopi je, zanim woda rozpłynie się na dalsze nizinne tereny lub spłynie do morza i oceanu. Wyrzucenie lodu i wody do góry, głębinowym wybuchem, pod dnem Morza Arktycznego, spowodowane zostało wyłonieniem się, zapowiedzianego „Nowego dużego lądu” na samej Północy. Na teren Kanady spadnie niewyobrażalna ilość wody morskiej i zatopi nizinne tereny. Kanady. Od zachodu otaczają Kanadęwysokie góry Kordyliery. Od wschodu Kanadę otaczają góry Baffina i teren wyżynny półwyspu Hall. Rozdziela wschodnie wyżyny, cieśnina Hudsona, od wyżyn Nowej Finlandii i Quebeku. Jedynie cieśnina Hudsona, będzie odprowadzała wodę z zatopionego terenu Kanady, do Basenu Labradorskiego i do Oceanu Atlantyckiego. Woda morska, która spadła po wybuchu głębinowym na teren Kanady, może zalać tereny południowe Kanady do dużej wysokości i wtargnąć na teren północny Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Powoli poziom wody na terenie Kanady będzie się obniżał, ale będzie wyższy niż jest obecnie. Woda w morzach i oceanach będzie o wiele metrów wyższa, o wody Mórz Północnych, Dno Morza Arktycznego i dna innych mórz na kole podbiegunowym będą zapowiedzianym „Nowym dużym lądem”. Ludność i istoty żywe na terenie Kanady, zamieszkałe na samej północy, mogą uratować swoje życie, dopiero na terenach górskich Kordylierów i wyżynie Mackenzie oraz górach Baffina. Cały teren nizinny na północy Kanady będzie pod wodą. Matka Pana Jezusa Maryja, chce uratować z „POTOPU”, ludzi z Kanady, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa lub uwierzą. Gdy zobaczą „Ten ZNAK”, który pokażę się na niebie, zapowiadający początek Apokalipsy, i wybuchnie wojna w Azji, między Chinami a Rosją. Ludność zamieszkała na środkowych i południowych terenach Kanady, powinna opuścić w ciągu 30 dni, swoje miejsce zamieszkania i przenieść się na zachodnie tereny górzyste, bliżej granicy ze Stanami Zjednoczonymi AP, w pobliżu Calgary lub Lethbridge, zabierając ze sobą żywność i paliwo do samochodów, żeby potem mieć na powrót. Tam przeczekać wybuch pod dnem Morza Arktycznego i wyłonienie się zapowiedzianego, „Nowego dużego lądu”. Tereny wschodnie Kanady i Stanów Zjednoczonych AP., będą narażone na bardzo wysoki przepływ wody „Potopowej” w Oceania Atlantyckim, która płynąc w kierunku Bieguna Południowego, będzie zalewała i zatapiała niżinne tereny brzegowe, miasta i porty. Tereny wschodnie Kanady i Stanów Zjednoczonych AP., będą narażone na wstrząsy głębinowe pod Nowym Jorkiem i Waszyngtonem. Te miasta zostaną zniszczone głębinowymi wstrząsami ziemi. Na teren Ziemi wtargnie „Planetoida-głaz”. To, ma być bardzo duży ponad 2 000 metrów, okruch skalny z jakiegoś wybuchu w gwiazdozbiorze Lwa, uderzy w Ocean Atlantycki, w pobliżu Morza Karaibskiego. Z analizy lotu wynika, że będzie „Planetoida-głaz, przelatywała nad północną Polską i nad Paryżem we Francji. Po wtargnięciu w obszar Ziemi „Planetoida-głaz”, będzie w czasie spadania nagrzewała się do bardzo wysokiej temperatury, topienia i odpadania kawałków głazu, powodując zniszczenia i pożary. „Planetoida-głaz”, rozpalona do czerwoności spadając będzie otoczona bardzo gorącym powietrzem, które spowoduje na wyspach Morza Karaibskiego, śmierć milionów ludzi, jeżeli nie zostaną przemieszczeni na teren Ameryki Południowej. Głębinowe trzęsienie ziemi, spowoduje powstanie potwornych fal morskich „Tsunami”, które runą na wysp i brzegi lądów trzech Ameryk, Afryki i Europy, niszcząc wszystko na swej drodze. Przez uszkodzoną jonosferę wtargnięciem w obszar ziemi „Planetoidy-głazu” napłynie gaz i z głębin morskich i zatruje powietrze na całej Ziemi. W „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, są przekazane Słowa Pana Jezusa do ludzkości całego świta. Jak rozpoznać „Czas” wtargnięcia „Planetoidy-głazu”, w obszar Ziemi: „Rozpocznie się to, w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkim. Podaje wam znaki: ostatnia noc (druga) będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie w domu pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Pana Jezusa o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce”.Aby ratować swoje życie z zagrożenia, należy się zwracać do Matki Pana Jezusa Maryi w modlitwie: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadziejo, bądź Nam miłosierna”. Niezmierna wdzięczność uratowanych wzniesie się do nieba w dziękczynieniu i modlitwie. Matka Pana Jezusa Maryja, chce jak najwięcej uratować ludzi, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, lub uwierzą. Podane jest, że jedna trzecia ludności zginie. Ponieważ zalane wodą morską grunty uprawne, mogą nie dać urodzaju, należy zakładać inspekty, do uprawy warzyw. Wstrząsy głębinowe pod dnem Oceanu Spokojnego, spowodują w Kanadzie, olbrzymie zniszczenia miast i portów. Na terenie Australii może nie być potwornych fal morskich „Tsunami”, tam przechować można część floty morskiej Kanady. Woda z Oceanu Atlantyckiego, będzie wpływała około Bieguna Południowego do Oceanu Pacyfiku i do Oceanu Indyjskiego, powoli obniżając wodę na zalanych terenach nizinnych Kanady, aż do wyrównania poziomu wód w morzach i oceanach. Na teren Oceanu Atlantyckiego runęło więcej wody z mórz północnych. Poziom wody w Oceanie Atlantyckim będzie wyższy niż jest. Wanda Stańska-Prószyńska

Ingres w Gnieźnie, czyli sojusz ołtarza z tronem  Nowy prymas zapowiadał publicznie, że jego ingres będzie miał miejsce dopiero po kampanii wyborczej. Okazało się jednak, że jego data została "przypadkowo" wyznaczona na czas najbardziej newralgiczny, czyli na półmetek pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborczą. Przez "przypadek" też w pierwszej ławce zasiedli wyłącznie politycy lewicowi lub wspierający "lewą nogę", czyli Kwaśniewski, Oleksy, Wałęsa, Pawlak i Komorowski. Moim zdaniem zabrakło tylko Jaruzelskiego i Kiszczaka a "siedmiu wspaniałych Trzeciej RP" byłoby w komplecie. Podobna sytuacja miała miejsce w sierpniu 2005 r., kiedy to na Rynku Głównym w Krakowie odbywał się ingres kard. Stanisława Dziwisza. Wtedy też w pierwszej ławce miejsca zajmowali Kwaśniewski i Cimoszewicz, ówczesny kandydat SLD na prezydenta. Nawiasem mówiąc, nie uklękli oni nawet w czasie podniesienia, ale fotek z nowym metropolitą krakowskim wykonali, ile się tylko dało. Przez "przypadek" także Wałęsa wchodząc do katedry w Gnieźnie poparł "spontanicznie" przed kamerami telewizyjnymi Komorowskiego jako kandydata na prezydenta. Stwierdził przy tym dumnie, że nigdy sie nie myli. Grupka jego zwolenników kiwała głowami ze zrozumieniem, bo przecież nie wypada takiemu "autorytetowi moralnemu" wypominać drobnostek jak np. wybór Wachowskiego na prezydenckiego zausznika czy wspieranie wspomnianej "lewej nogi" Rzecz ciekawa, najważniejsza osoba w Episkopacie Polski, jego przewodniczący arcybiskup przemyski Józef Michalik nie przyjechał, co stało się sensacją. Z kolei jego zastępca, arcybiskup poznański Stanisław Gądecki złożył prymasowi życzenia - uwaga! - w jednym zdaniu.

Nowy Prymas Na progu XXI wieku zasada "nihil novi" nie jest dla Kościoła polskiego dobrym rozwiązaniem Od ponad roku byłem pewien, że kolejnym arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski zostanie abp Józef Kowalczyk. Pisałem o tym m.in. w felietonie "Wilki i pasterze", opublikowanym w grudniu 2009 r. w "GP". Podkreśliłem wówczas, że nuncjusz papieski "wytrwale zabiega, i to bez żadnej kozery, o prymasowski urząd". W tym samym miesiącu portal katolicki Fronda, omawiając inny mój tekst, napisał: "Ks. Isakowicz-Zaleski wskazuje, że abp Muszyński będzie prymasem tylko przez 3 miesiące. Pytanie, kto będzie jego następcą? - Widać dobrze, że o tę godność stara się obecny nuncjusz apostolski w Polsce, abp Józef Kowalczyk". Skąd o tym wiedziałem? W ubiegłym roku nuncjusz rozesłał do wszystkich biskupów polskich pytanie, kogo widzą na stanowisku prymasa, niedwuznacznie przy tym sugerując siebie. Prawie 100 arcybiskupów i biskupów w mniejszym lub większym stopniu zawdzięcza mu swoje nominacje, dlatego też owe kuriozalne "prawybory" mogła wygrać tylko jedna osoba. Kariera abp. Kowalczyka jest ewenementem w najnowszej historii Kościoła katolickiego. Nigdy bowiem dotychczas nuncjusz papieski nie sprawował urzędu przez ponad 20 lat, będąc na dodatek obywatelem tego samego kraju. Nigdy też nuncjusz nie został urzędującym arcybiskupem w kraju, w którym posługę tę sprawował. Jest to odstępstwo od wszystkich norm, jakie obowiązują w dyplomacji watykańskiej. Co do samego obsadzenia urzędu metropolity gnieźnieńskiego, to wielu kapłanów i świeckich miało do końca cichą nadzieję, że ta najważniejsza archidiecezja polska otrzyma jednak nowego ordynariusza w sile wieku, z dużym doświadczeniem duszpasterskim, czyli kogoś podobnego do np. abp. Kazimierza Nycza w Warszawie, bp. Stefana Regmunta w Zielonej Górze czy bp. Piotra Libery w Płocku. Otrzymała jednak urzędnika watykańskiego, który nie ma doświadczenia duszpasterskiego, gdyż nigdy w życiu nie kierował nie tylko diecezją, ale nawet zwykłą parafią. Problemy Kościoła zna więc wyłącznie zza biurka. Co więcej, nowy ordynariusz ma już 72 lata, czyli za trzy lata będzie zmuszony złożyć rezygnację. Będzie to więc metropolita, a zarazem prymas przejściowy, bardziej piastujący swój urząd niż rozwiązujący bieżące problemy. Nie negując wielu zalet nuncjusza, trzeba też przypomnieć, że popełnił kilka poważnych błędów natury personalnej. Po pierwsze, do końca faworyzował swojego bliskiego przyjaciela z Watykanu, ks. Juliusza Paetza, który ze względu na powszechnie znane problemy nigdy biskupem nie powinien zostać. Co więcej, nie reagował na sygnały ostrzegawcze, które docierały najpierw z Łomży, a później z Poznania. O sprawie tej Jan Paweł II dowiedział się więc nie z raportów swojego przedstawiciela w Polsce, lecz z listu wręczonego na prywatnym spotkaniu przez Wandę Półtawską. Po drugie, abp Kowalczyk faworyzował także abp. Stanisława Wielgusa, ponownie bagatelizując inne sygnały ostrzegawcze, napływające tym razem z Instytutu Pamięci Narodowej, co skończyło się potężnym kryzysem w archidiecezji warszawskiej. Po trzecie, w swoich działaniach był zawsze zwolennikiem "sojuszu ołtarza z tronem". Zaprzyjaźniał się przy tym bardzo łatwo z wieloma dygnitarzami państwowymi, zwłaszcza za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Dla obecnego obozu rządzącego ta nominacja jest więc dobrą wiadomością. Podobnie jak dla Episkopatu Polski, gdzie zostaną utrwalone wpływy byłych urzędników watykańskich, tworzących zgraną grupę, którzy zabiegając o poszczególne urzędy w Polsce, obsadzili najważniejsze archidiecezje. Dla przykładu można wymienić Gdańsk i Kraków. A dzieje się to w sytuacji, gdy Kościół polski potrzebuje nie utrwalania urzędniczych schematów, lecz nowego, ożywczego spojrzenia na wiele trudnych praw. Od tego bowiem zależy jego przyszłość. Ale w całej tej sprawie jest jedna dobra wiadomość. Nowym nuncjuszem w Warszawie będzie już niedługo obywatel obcego państwa, który jako człowiek wolny od koleżeńskich układów spojrzy na problemy Kościoła polskiego bardziej obiektywnym okiem niż jego poprzednik. Jeżeli mowa o Episkopacie Polskim, to warto odnotować sprawę bp. Kazimierza Ryczana z Kielc, którego za homilię z 3 maja zaatakowało środowisko "Gazety Wybiórczej". W jego obronie stanęły jednak liczne środowiska, m.in. Klub Inteligencji Katolickiej, NSZZ "Solidarność", Akcja Katolicka, Światowy Związek Żołnierzy AK oraz osoby prywatne. W jednym z listów otwartych można przeczytać: "Stwierdzamy, że ks. bp Kazimierz Ryczan powiedział (...) dokładnie to, co my, wierni i obywatele Rzeczypospolitej czujemy (...). Cieszymy się, że na czele Kościoła kieleckiego stoi kolejny wielki Polak i patriota, J.E. ks. bp Kazimierz Ryczan". Ta obrona to dobry sygnał na przyszłość. Na koniec smutna informacja. W wieku 74 lat zmarł Andrzej Dinter, członek Rady Fundacji im. Brata Alberta. Psycholog, wieloletni wolontariusz domów dla niepełnosprawnych w Łodzi i Chorzeszowie k. Łasku. Pracownicy Fundacji napisali o Zmarłym: "Służył swoją pomocą i radą w każdej sytuacji. Nie liczył czasu i nie patrzył, ile za to otrzyma. Zawsze chętny i gotowy do działania, aby podopiecznym było lepiej, by czuli się bezpieczni i żyli godniej. Wspierał nas jak nikt, tu w Łodzi w sprawach Fundacji i naszych dzieciaków. Przez te lata zaprzyjaźniliśmy się. Czujemy się, jakbyśmy stracił kawałeczek siebie i kawałek Fundacji". ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Konformizm i niewdzięczność Funkcjonują u nas rozmaite mity i pseudoprawdy zgodne z nową poprawnością polityczną. Gloryfikacji pewnych osób – mimo ich roli w umacnianiu PRL – towarzyszą niesprawiedliwe oceny postaci zasłużonych dla polskiej kultury. Niejeden działacz partyjny z czasów PRL oddziaływuje także na rzeczywistość ostatnich dwudziestu lat, głosząc poglądy stanowiące odwrotność wcześniejszych. Towarzyszą temu negatywne oceny działań Bolesława Piaseckiego także przez tych, którzy mu wiele zawdzięczają. Przemilcza się nawet fakt, że uratował życie kilkudziesięciu więźniom politycznym, w tym AK-owcom skazanym na śmierć przez władze stalinowskie. Jednym z nich był na przykład rektor Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (dzisiejszy Uniwersytet Stefana Kardynała Wyszyńskiego) profesor Jan Stępień. Współpracujący z władzami politycznymi ówczesnej Polski inni przywódcy ugrupowań świeckich katolików – by wymienić Tadeusza Mazowieckiego, początkowo zastępcę Bolesława Piaseckiego – są szanowani, a więc nie doczekali się złej sławy jak Bolesław Piasecki. PAX był środowiskiem odznaczającym się pluralizmem światopoglądowym. Dominowali tomiści, ale znaleźli dla siebie miejsce także kontynuatorzy filozofii św. Augustyna, jak również myśliciele nawiązujący do myśli francuskiego jezuity Teilharda de Chardin. PAX umożliwił publikowanie dzieł profesorowi Bolesławowi J. Gaweckiemu, twórcy filozofii rozwoju. Również dzięki temu Stowarzyszeniu ukazywały się książki i liczne artykuły kontynuujące polską filozofię narodową, czyli mesjaniczną, zwłaszcza myśl Wincentego Lutosławskiego. W okresie, gdy oficjalna nauka w PRL i Państwowe Wydawnictwo Naukowe stało na stanowisku, że w okresie dwudziestolecia międzywojennego żadne wartościowe dzieła nie powstały w Polsce – Bolesław Piasecki umożliwiał publikacje przypominające wysoką wartość naszego międzywojennego dorobku. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w PAX-ie znalazło się miejsce dla zwolenników filozofii neokantowskiej, ocenianej przez marksizm jako „rewizjonizm w ruchu robotniczym”. Nie znam przykładu większej zbiorowej niewdzięczności niż postawa wielu wybitnych polskich twórców kultury, którzy korzystając wówczas z pomocy PAX-u, ze stypendiów, z udziału w konferencjach, potem gdy zyskali sławę, odcięli się od tego środowiska. Gdyby Instytut Wydawniczy PAX-u, stanowiący część składową tego Stowarzyszenia, nie umożliwił im debiutów, nie byliby w następstwie znanymi poetami i pisarzami. Zofia Kossak- Szczucka, Teodor Parnicki, Jan Dobraczyński, Maria Kasprowiczowa, żona Jana, czy Herbert, mogli byli publikować swoje dzieła dzięki PAX-owi. Dziś mówi się bardzo wiele o wolności i znaczniej mniej niż kiedyś o pokoju – nawiązuję tu do nazwy Stowarzyszenia. Wolność we współczesnym rozumieniu tego słowa jest interpretowana jako możliwość swobodnego wyrażania własnego poglądu na świat. Właśnie do autentyzmu w kształtowaniu własnego światopoglądu przywiązywał istotną rolę Bolesław Piasecki. Doprowadził do tego, że w państwie marksistowskim znalazło się miejsce dla osób wyznających światopogląd chrześcijański oraz rozmaite odmiany światopoglądu akademickiego. Bolesławowi Piaseckiemu najbliższe były wartości katolickie. Dzięki niemu katolicy mieli dla siebie miejsce w życiu publicznym. Powstała legalna opozycja wobec dominacji marksistowskiego sposobu myślenia. Toczyły się w prasie codziennej, tygodniowej i w miesięcznikach dyskusje przedstawicieli światopoglądu chrześcijańskiego ze zwolennikami światopoglądu marksistowskiego. Współcześnie krytyka PAX-u wiąże się z mylnym poglądem, że jedynie podziemna walka doprowadziła do dzisiejszej Polski. Pogłębianie świadomości narodowej i stworzenie polskiej szkoły myślenia patriotycznego także było dziełem Bolesława Piaseckiego. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia ideałów w życiu jednostek i narodów. Nakłaniał w swoich wypowiedziach do wspólnego działania osób wyznających odmienne światopoglądy. Podkreślał, że sens istnienia człowieka zawiera się w działaniu na rzecz wyższych wartości zespalających ze sobą jednostki. Polityk ten konstruował tezy polityczne pozostające w zgodzie z uznawaną przez siebie hierarchią wartości. Jest to sprawa istotna, jeżeli weźmie się pod uwagę, że wielu dzisiejszym politykom własny interes oraz nepotyzm podpowiada działania oraz wypowiedzi w które, bywa, sami nie wierzą. Ryszard Reiff w opublikowanych dokumentach na temat działalności PAX-u podkreśla, że Bolesław Piasecki kontynuował „ideę narodowo – katolicką, dopasowując jej barwę ochronną do zaistniałych warunków”. PAX gwarantował wolność światopoglądową i autonomię wobec zewnętrznych nacisków. Maria Szyszkowska
Autorka jest filozofem, nauczycielem akademickim, współpracowała ze Stowarzyszeniem PAX przed 1989 rokiem "Myśl Polska"

Dla młodszej generacji Polaków przypominam – Bolesław Piasecki (pseud. Sablewski), ur. 1915r. zm. 1979, polityk i publicysta; od 1934 jeden z przywódców ONR; w 1944r. udział w walkach o Wilno; aresztowany przez NKWD. Bardzo wiele dobrego (za PRL-u) na temat Bolesława Piaseckiego mówiło się onegdaj w RWE – w audycjach Jana Nowaka Jeziorańskiego. Ponadto warto zauważyć, że skoro Pani prof. Maria Szyszkowska zwraca uwagę na postać NARODOWCA – p. Bolesława Piaseckiego, to oznacza, że ta filozofka, moralistka i etyk chce Polakom przekazać ważny sygnał na temat naszej rzeczywistości, w której nie ma już miejsca dla NARODOWCÓW; z której w tym celu wymazuje się postać Bolesława Piaseckiego ze świadomości Polaków – ze świadomości NARODU! W tym stanie rzeczy – podziękowanie dla Redakcji Internetowej “MP” za to znakomite przypomnienie. Eugeniusz

"Polityka wyniszczania publicznej służby zdrowia" Wracamy do tematu sprzedaży słynnych piramid,czyli uzdrowisk w Ustroniu. O sprawie zrobiło się głośno przed uzupełniającymi wyborami do Senatu w okręgu katowickim. Jednym z najostrzejszych krytyków tego rozwiązania był Zbigniew Zdónek, wiceprzewodniczący PPP „Sierpień 80”, który zajął w nich drugie miejsce. Uzupełniające wybory do Senatu RP w okręgu katowickim odbyły się w ubiegłą niedzielę. Mandat po tragicznie zmarłej Krystynie Bochenek objął kandydat PO Leszek Piechota. Głosowało na niego prawie 60% wyborców. Zbigniew Zdónek, lekarz i związkowiec z „Sierpnia 80”, który uzyskał 20% głosów, dał się poznać w kampanii wyborczej m.in. jako zdecydowany przeciwnik planów prywatyzacji Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Ustroń SA w Ustroniu. W rozmowie z Super-Nową Zbigniew Zdónek uzasadnia swoje stanowisko.

Redakcja: Dlaczego sprzeciwia się pan sprzedaży ustrońskich piramid? Zbigniew Zdónek: Jestem przeciwnikiem prywatyzacji ponieważ samo przekształcenie własnościowe szpitali i uzdrowisk publicznych w szpitale i uzdrowiska niepubliczne, czyli spółki prawa handlowego nie rozwiązuje problemów, których natura leży w niewystarczających środkach finansowych przeznaczanych na ich funkcjonowanie.
Red.: Kto głównie skorzysta, a kto straci na prywatyzacji zespołu uzdrowiskowo-szpitalnego w Ustroniu. ZZ.: Prywatyzacja zespołu szpitalno- uzdrowiskowego i pozyskane tą drogą środki finansowe nie uleczą  budżetu państwa polskiego. Nie widzę też zysku dla pacjentów i pracowników. Stroną, która niemalże dosłownie wygra tę złotą górę będzie inwestor, który w czasie kryzysu kupi ten zespół.
Red.: Czy uzdrowiska mogą pozostać publiczne i jednocześnie być nowoczesne i dobrze zarządzane? Czy to możliwe? ZZ.: Szpitale i uzdrowiska publiczne są zarządzane na tych samych zasadach co szpitale i uzdrowiska prywatne, w oparciu o  obowiązujące w Polsce prawo. To nie zarządzanie i organizacja są przyczyną słabości jednostek publicznych a niewystarczająca ilości środków finansowych przeznaczanych na ich funkcjonowanie. Z obiektywnych wyliczeń OECD, organizacji liberalnej, wynika że jesteśmy na 70-80 miejscu na świecie, w okolicach Turcji i Meksyku, w wielkości środków przeznaczanych na szpitale. Szpitale i uzdrowiska prywatne  mają lepsze kontrakty i więcej wysokopłatnych procedur specjalistycznych. To świadoma polityka rządu faworyzująca jednostki niepubliczne.
Red.: Dlaczego Przedsiębiorstwo Uzdrowiskowe Ustroń SA i inne tego typu jednostki, będące wciąż własnością Skarbu Państwa, popadają w tarapaty? ZZ.: Zwraca uwagę polityka zdrowotna prowadzona przez Ministerstwo Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia polegająca na tym, że w ciągu ostatnich dwóch lat zwiększono o 30% ilość środków finansowych przeznaczonych na funkcjonowanie sprywatyzowanych praktyk lekarza rodzinnego przy jednoczesnym ograniczeniu wykonywanych przez nie działań diagnostycznych i leczniczych. To spowodowało narastające kolejki pacjentów w kierunku szpitali z oczekiwaniem pomocy. Placówki publiczne przyjmują pacjentów ponad kontrakty, za co nie dostają pieniędzy. Tak popadają w długi. Jesteśmy świadkami prowadzenia przez rząd PO świadomej polityki wyniszczania publicznej służby zdrowia.

STYL "CIAMCIARAMCIAM" Scena polityczna. Teatr dziejowy. Broń pokazana w I akcie musi potem wystrzelić. Jarosław Kaczyński honorowo oddaje się pod osąd wyborców, bo jako premier z koalicyjną chołotą nie może skutecznie rządzić. W debacie telewizyjnej do reelekcji, której się spodziewa, szef konkurencyjnej partii prowokacyjnie oznajmia widzom, że spotkał w windzie adwersarza z rysującym się pod marynarką pistoletem, który zagadnięty o to oznajmił mu, iż dla niego zabić człowieka to jak splunąć. Prowokator dochodzi do władzy, jest premierem. Początek II aktu to przejęcie na wyłączność służb specjalnych po "aferze cieciowej" i zdymisjonowaniu resortowego ministra Grasia. Pojawiają się teraz inni ważni aktorzy dramatu, którzy napomykają o śmierci Prezydenta-Bliźniaka, choć lufa jest nadal ta sama, bo jak dziś wiemy do samolotu-pułapki miał także wsiąść drugi bliźniak. "Wyginiecie jak dinozaury", "skończy się tylko okres ochronny dla Kaczek", "jaki snajper taki zamach", "Prezydent gdzieś będzie leciał i wszystko może się zmienić" – oto wypowiedzi konkretnych person z rządowej rampy scenicznej, dziś jednak można je z pewnością rozpatrywać jako groźby karalne. Akt II kończy się masakrą pod Smoleńskiem. I co? Nigdy bym nie pojechał do "Wielkiego Brata" identyfikować mojego Wielkiego Brata, zwłaszcza że zmarły ma córkę. Głoszę larum, tu czekam z bliskimi i prywatnie powołanym międzynarodowym konsylium, i u mnie w kraju robię obdukcję. A zachowuję się jak kowboj-mściciel. Przecież dlatego ludzie wyszli na ulice w hołdzie Lechowi Kaczyńskiemu, bo znali lub rozpoznali jego odwagę: nieskorumpowanego ministra sprawiedliwości, budowniczego Muzeum Warszawskiego w "warszawce", wojownika o wolność w podniebnych okopach nad Gruzją i na froncie przygranicznym. Dali sygnał, że oczekują przełomu, że chcą stanąć murem za kimś niezłomnym, co ich poprowadzi ku Ojczyźnie po PRL-u. Choćby mieli polec za taką sprawę... Pospieszalski to pokazał, te potencjalne legiony do zagospodarowania... I co? - pytam po raz drugi. Usłyszeliśmy tak naprawdę, że nic złego się nie stało, że należy zakończyć etap wojny polsko-polskiej (powinno chyba być "polsko"- polskiej, ze wskazaniem kawa na ławę, że ci w skopkach to nie patrioci, bo coraz częściej widać, że są trudności ze zrozumieniem komunikatu), że w obliczu tragedii jedyną drogą jest narodowe pojednanie. Z draniami, szubrawcami, kolaborantami, gangsterami i bandytami, na modłę smuty jako sowieckie egzekwie nad trupami, do których wystrzeliła broń niemal z rąk prowokatora przywołana na początku I aktu dramatu. Słyszę przedwczoraj: Palikot woła, że odstrzeli Kaczyńskiego, wypatroszy i zrobi wyprawkę!!! Dosłownie. Nie do uwierzenia !?!?!? Dziś prawie każdy z nas, a mąż stanu na pewno, ma komórkę, a w niej kamerę, mikrofon i samowyzwalacz. Stanąłbym przed lustrem, jakieś tremo ustawiłbym za plecami, żeby się "multiplikowało echem", rozpiął koszulę i zakrzyknął: "Strzelaj gadzino!!! Spróbuj!!!". I puścił to w lud natychmiast jako mój prywatny mms świadczący o odwadze, godności i dumie. Proszę zwrócić uwagę: to Komoruski paraduje ze strzelbą jako myśliwy, choć to dupa nie chłop, taka właśnie ciamciaramcia. W rzeczy samej Kaczyński reprezentuje po pierwszej turze (19,89 proc. ; 6 128 255 głosów) jedną piątą społeczeństwa, bo 45% ludzi nie poszło do urn, traktuje się ich jako "nieelektorat z potencją", z którego część możemy skłonić do ruszenia się z domów w najbliższą niedzielę, do stanięcia po patriotycznej stronie księżyca. Czy np. puszczanie oczek do Napieralskiego jest dobrym argumentem dla tych, co świadomie nie poszli głosować w pierwszej turze, bo nie dostrzegli w Kaczyńskim wojownika i rycerza, na postawę których ja liczyłem? Bo nie usłyszeli szumu husarii? Bo nie widzieli groźnych przybocznych takich jak Kurski, Ziobro, Kamiński, Macierewicz itp, itd. A i Sakiewicz czy Migalski wyglądaliby w takim towarzystwie lepiej, bardziej bojowo. Jarosław Kaczyński ma 5% mediów, czyli realnej możliwości jakiegoś niezmanipulowanego przekazu do Polaków. A tak naprawdę może dawać komunikaty tylko przez "internetowe wrzuty", jak na początku zrobił to znakomicie z przesłaniem do Rosjan czy jednając się z blogosferą. Brak dostępności do jego argumentów mógłby mieć magnetyczną siłę przyciągania, gdyby ludzie się spodziewali znaleźć w jego ustach swoje pragnienia o wolnej Polsce bez zdrajców i zaprzańców, gdyby mogli liczyć właśnie na straceńczą odwagę głoszoną wszem i wobec z otwartą przyłbicą. Piszę to z Zagnańska, spod mojego pieleszowego Dęba Bartka, którego symbol wziął sobie mój oczekiwany elekt do spotu reklamowego w telewizji. A w oknie wystawiłem portret, któremu sztabowcy PIS-u przycięli czuprynę, choć to podstawowa wiedza z perswazji wizualnej, że głowa musi mieć przestrzeń, by twarz szefa mogła przyciągnąć i przekonać patrzącego. Ot, taki szczegół, ale dobrze oddaje ten spolegliwy pijar, który tutaj, Panie Prezesie, Pana akolitom śmiem wytknąć. Styl "ciamciaramciam" nie zagospodaruje już liczących się dodatkowych sprzymierzeńców. Myślę że warto teraz zaryzykować i pójść na ostro; po zmianie oblicza na pewno mniej osób odejdzie aniżeli przybędzie. Żadnych niewyrazistych umizgów do rozproszonej mimikry, bo ta nie zrezonuje. Jest jeszcze czas by pokazać niestępione pazury, bo jesteśmy z "pomiotem komuszym" znów w stanie wojny na śmierć i życie. O ton insurekcyjny po prostu do Pana apeluję... Wołam!!! Zygmunt Korus

PIĄTY ROZBIÓR POLSKI Z 67 MILIARDAMI DOLARÓW W TLE Jak donosi VZ/PAP w dniach 2 - 4 lipca 2010 r. a więc również w czasie trwania  ciszy wyborczej przyjedzie do Polski ponad setka politycznych VIP-ów, wśród nich sekretarz stanu USA Hillary Clinton, aby spotkać się  z p.o. prezydenta RP Bronisławem Komorowskim. Rzecznik MSZ Piotr Paszkowski wizytę potwierdził, nie podał jednak celu wizyty. Cel wizyty jest oczywisty. Pani Hillary Clinton wysłana została przez wpływowe samozwańcze grupy organizacji żydowskich w USA, aby załatwiła z nowym! Prezydentem RP wypłatę majątku Narodu Polskiego na rzecz owych grup w kwocie przekraczającej 67 miliardów dolarów USA, a więc 4,2 razy więcej niż wynosi deficyt budżetowy / 52 miliardy zł – 16 miliardów dolarów amerykańskich /, przy długu zagranicznym państwa polskiego wynoszącym ponad 185 miliardów euro. Bezprecedensowa wizyta przypadająca w czasie kampanii prezydenckiej i ciszy wyborczej dla pokazania się Komorowskiemu  100 politycznym VIP-om  na czele z sekretarzem stanu USA Hillary Clinton  stanowi jawne pogwałcenie  suwerenności Polski z obrazą przez USA polskiej racji stanu. Nie informowanie opinii publicznej o zaplanowanej wizycie i jej nie przypadkowy przecież termin stanowi następny krok w serwilistycznej, aroganckiej, antypolskiej, polityce rządu Donalda Tuska. Wizytę Hillary Clinton w tym wyborczym terminie należy uznać za niedopuszczalną i bezpardonową ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski z arogancją prezydenta Stanów Zjednoczonych włącznie. Wizyta lipcowa 2010 jest integralnie powiązana również ze spotkaniem w USA Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego z grupą czołowych przedstawicieli tzw. lobby żydowskiego- samozwańczych organizacji żydowskich w USA  w marcu 2008 r. Podczas tego spotkania w Nowym Jorku z przedstawicielami organizacji żydowskich w USA premier Donald Tusk obiecał rozwiązanie jeszcze w roku 2008  ciągnącego się od lat problemu restytucji prywatnego mienia żydowskiego w Polsce. Informację  potwierdził szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, który towarzyszył  szefowi rządu podczas wizyty w USA. Prace nad projektem ustawy w ramach rządu prowadzi wiceminister skarbu państwa Krzysztof Łaszkiewicz. Jest on w stałym kontakcie ze środowiskiem żydowskim w USA. Minister Łaszkiewicz dostał polecenie od premiera, aby przyspieszyć prace, tak aby wiosną 2009 rząd zakończył prace nad projektem ustawy, a do jesieni 2009 r. ustawa mogła być przedstawiona Sejmowi. Nowak zaznaczył, że premier prosił przedstawicieli organizacji żydowskich zainteresowanych reprywatyzacją o wyrozumiałość. Premier Tusk poruszając problem prywatnej własności był bardzo otwarty i potwierdził to o czym zapewnia min. Łaszkiewicz, który powiedział, że ten rząd zobowiązuje się do rozwiązania problemu. Premier powiedział, że do września 2009 r. ustawa o reprywatyzacji zostanie uchwalona i szybko jeszcze w roku 2009 wprowadzona w życie. Wiceprezes Światowego Kongresu Żydów / WJC / Kalman Sułtanik oświadczył, iż premier zapowiedział poddanie pod głosowanie ustawy o reprywatyzacji mienia żydowskiego jeszcze do września 2008 roku. Informacja PAP z marca 2008 r. nie wyjaśnia pod jakie głosowanie nieistniejąca ustawa o reprywatyzacji mienia żydowskiego ma być poddana.  PAP nie wyjaśnia również, iż w przypadku mienia pożydowskiego  każdą indywidualną sprawę wyjaśnia postępowanie sądowe  z udziałem kuratora reprezentującego interesy byłego  właściciela. Premier polskiego rządu deklarując wypłatę amerykańskim  organizacjom żydowskim za mienie pożydowskie w żądanej wysokości 67 miliardów dolarów nie oświadczył publicznie z jakich środków owe pieniądze / odszkodowania ? / będą pochodzić. Z budżetu państwa? Zapewne Tusk zmierza do przekazania majątku  narodowego do kas lobby żydowskiego w USA, w czym dopomoże mu 100 VIP-ów z Hilary Clinton na czele. Deficyt budżetowy państwa polskiego wynosi 52 miliardy zł czyli ok. 15 miliardów dolarów USA. Tusk podjął więc zobowiązanie skarbu państwa w wysokości przekraczającej  4,5 razy deficyt budżetowy państwa. Istnieje oczywiście plan pokazania Komorowskiego w uściskach z Hillary Clinton, aby w ten sposób zapewnić mu zwycięstwo w II turze wyborów prezydenckich. Kaczyński w razie zwycięstwa nie będzie właściwym prezydentem RP do tych haniebnych rokowań. Po Katyniu 2010 do zdobycia przez „neo  Konfederację targowicką” pozostał jeszcze wyłącznie Pałac Namiestnikowski. 17 września to data o której się nie pamięta, która to okrywa tajemnicą niewyobrażalne morze cierpień a także straszliwą rzeczywistość polityczną. Bez 17 września nie byłoby 1 września, nie byłoby II wojny światowej, ludobójstwa, deportacji, holocaustu i rozbioru Polski między III Rzeszę Niemiecką a ZSRR przy walnej pomocy faszystów ukraińskich z OUN-UPA. Na tą rzeczywistość składają się trzy symbole Auschwitz-Katyń-Wołyń, podporządkowane sojuszowi  sowiecko-niemieckiemu, który leżał u podstaw źródeł nieszczęść Europy XX wieku i II wojny światowej   rozpętanej za przyczyną tego sojuszu. Gdyby nie porozumienie tych dwóch potęg, gdyby Hitler nie miał gwarancji Stalina iż wspólnie zniszczą Polskę, zapewne wojny by w tym czasie nie wywołał. Gdyby z kolei Stalin nie wkroczył 17 września, istniałaby szansa dalszego polskiego oporu przeciwko wojskom niemieckim na tzw. przedmościu rumuńskim a wtedy cała II wojna światowa, cała wojna obronna Polski we wrześniu 1939 roku potoczyłaby się inaczej. Okupacja tej części Polski która znalazła się po 17 września w rękach sowieckich [ok. 52% Polski], została wykorzystana przez sowietów nie tylko do wymordowania narodu polskiego i jego elit, ale także jako laboratorium przyszłych kadr, które kształtowały tzw. Polską Rzeczpospolitą Ludową [ PRL]. Ludzie ci rządzili z ramienia Moskwy przez ponad 50 lat Polakami, wywodzili się często spośród kolaborantów na rzecz sowietów oraz zdrajców narodowych. Ich potomkowie dotrwali niekiedy u steru władzy do dnia dzisiejszego, zajmując ważne miejsca w strukturze społecznej i celowo blokują ujawnianie całej prawdy o 17 września 1939 czyli o IV rozbiorze Polski. W PRL propaganda głośno mówiła o faszystowskich Niemczech i napaści z 1 września oraz nazistowskich zbrodniach, ale tematem tabu, tematem zakazanym była napaść ZSRR na Polskę i data 17 września oraz zbrodnie sowieckie w Polsce, Katyniu , aneksja połowy Polski przez ZSRR na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Po odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1989 roku zaczęto więcej mówić o IV rozbiorze Polski i jego skutkach, ujawniać zdrajców i kolaborantów sowieckich, oraz tragiczne losy Polaków pod okupacja radziecką. Niestety obecne salony polityczne milczą w imię pseudo dobrego sąsiedztwa i tzw. poprawności politycznej o udziale naszych sąsiadów w IV rozbiorze Polski. Nie wypada mówić o napaści Litwy [ za zgodą ZSRR] i aneksji Wilna, czy udziale Słowacji w agresji na Polskę, czy napaści zbrodniczego Legionu Ukraińskiego nie mówiąc już o hitlerowskiej agenturze w Polsce spod faszystowskiego znaku OUN-UPA, odpowiedzialnej za ludobójstwo Polaków na Wołyniu, Podolu, Małopolsce Wschodniej i we Lwowie, oraz winnej wszczęcia rebelii wewnątrz państwa polskiego we wrześniu 1939 roku na rzecz III Rzeszy Niemieckiej,  a później na rzecz ZSRR. Należy w tym miejscu przypomnieć uściski Tuska  z Putinem tuż po Katyniu 2010 i  tuskowe wcześniejsze wyznania: "Jak wyzwolić się od tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło - ponuro -śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń? Polskość to nienormalność - takie skojarzenie nasuwa mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnie ochoty dźwigać. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski - tej ziemi konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem”. A szeregowy politykier PO Bronisław Komorowski kandydat na prezydenta wszystkich Polaków, w Gruzji po nieudanym zamachu na Lecha Kaczyńskiego powiedział: „jaki prezydent, taki zamach”. Zwracając się do PIS Tusk oświadczył: „zginiecie jak dinozaury”. Sikorski: „dorżnąć watahę”. Czy to były proroctwa, czy już wiedza? 4 lipca 2010  brońmy ostatniej ostoi  polskości!!! „Naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek” – / Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski/. Aleksander Szumański

27 czerwca 2010 Im większą pustkę trzeba przysłonić, tym większa musi być zasłona.. Pan Jarosław Kaczyński, kandydat na prezydenta III  Socjalistycznej Rzeczpospolitej, bo z budowy IV socjalnej już zrezygnował, we wczorajszym demokratycznym wystąpieniu ,skierowanym do demokratycznych wyborców stwierdził, że:” Państwo jest po to, żebyśmy nie  pozostawali sami”(????)

Ciekawe…(????) Zawsze mi się wydawało, że państwo jest potrzebne człowiekowi po to, żeby stało na straży jego wolności, własności i życia, żeby byle kto, byle jak,  w byle jakim czasie na niego  nie napadł, nie pozbawił go własności, wolności, a w konsekwencji życia. I za po powinien zapłacić w podatkach. Współczesne państwo socjalistyczne w jakim  żyjemy, nie gwarantuje nam, żadnego z wyżej wymienionych powodów, dla których powinno istnieć państwo.. Z własnością prywatną jakim jest dochód człowieka państwo  postępuje jakby była  państwa, podnosząc podatki kiedy się biurokracji państwowej podoba, wolność wyboru ogranicza nam  dziesiątkami uchwalanych demokratycznie ustaw, a życie? Jan Paweł II w 1997 roku powiedział, że” naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości”(!!!!). We Francji można zabijać dzieciaki do 8  tygodnia bezkarnie, w Szwecji do 18 tygodnia, a w Holandii do 24 tygodnia(???) Tak uchwaliły demokratyczne parlamenty, które prawo naturalne do życia mają za nic.. Demokracja ponad wszystko! Jak będą chcieli to przegłosują, ze wolno zabijać do dziewiątego miesiąca, a nawet jak się urodzi, dlaczego nie? Skoro natura niczego nie ogranicza, a demokracja może stanowić.. Największym złem jest demokracja! Ta diabelska maszynka do przegłosowywania wszystkiego. Veto zostało zlikwidowane- więc hulaj diable-piekło jest! Veto, czyli zasada powszechnej zgody, obowiązująca przez wieki, została ośmieszona i zdezawuowana.. Bo zawsze większość ma rację! Co nie jest prawdą! Tak jak prawdy w demokracji nie uświadczysz.. Wszystko przegłosują! Dzisiaj taka prawda, jutro inna- a pojutrze- jeszcze inna. A za tydzień zupełnie inna.. Relatywizm górą w demokracji.. I do tego permisywizm, czyli odrywanie postępowania od odpowiedzialności.. I chaos gotowy.. Jeśli chodzi o własność, to już Seneka, nauczyciel Aleksandra Macedońskiego, zauważył, że: ”Królom przynależy władza ogólna, ale własność należy do jednostek”(!!!!) Bo własność to zaklęta praca ludzka.. Wtedy jeszcze prawa naturalnego nie znano, a już rozumiano własność, jako” pełnię  władzy nad rzeczą z wyłączeniem osób trzecich”. Bo własność  powinna być nadal  podstawą  naszej cywilizacji.. Ale systemy podatkowe współczesnych państw socjalistycznych są tak skonstruowane, żeby najdoskonalej jak tylko można okradać „obywatela”, żeby okradany” obywatel” nie zauważył, że jest okradany.. Bo państwo tyrańskie to takie, w którym władza ukrywa rabunek w podatkach pośrednich- na pierwszy rzut niewidocznych.. VAT, akcyza, cło.. ZUS jest jak najbardziej widoczny. Trzeba coś z tym zrobić- ukryć jakoś umiejętnie. Na przykład w cenie usług seksualnych. Państwa socjalistyczne odchodzą  stopniowo od wysokiego podatku dochodowego.. Minimalny zawsze pozostanie, bo państwo musiałoby zrezygnować z kontroli dochodów „obywateli”. A z tego nie zrezygnuje, bo jego istotą jest kontrola wszystkiego co „obywatel” posiada, co robi, nad czym się zastanawia.. Wkrótce nad czym myśli. Mam na myśli skanery myśli! Ale kontrola dochodów pozostanie.. Tak jak kontrola tego co człowiek robi,  żeby zwiększyć swój dobrobyt.. Poprzez regulacje, interwencjonizm, koncesje.. Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Dostaję listy z rachunkami za telefon. Do  koperty przyczepiona jest  metalowa blaszka o pewnej wadze, która powoduje, że firma, która zajmuje się przesyłaniem listów, obciąża się dodatkową robotą, bo rzeczona blaszka niczemu nie służy, tylko pustemu  zwiększeniu ciężaru przesyłanej koperty.. W jakim celu? Bo jakiś socjalistyczno- interwencjonistyczny idiota umyślił sobie, żeby państwowej  monopolizującej rynek pocztowy przyznać wyłączność na przesyłanie przesyłek o wadze 50 g(!!!!)Muszę poszukać jaki to idiota i kiedy to wymyślił.. Sytuacja jest taka, że konkurencyjna firma, żeby przesłać 50gramowy list, doczepia na socjalistycznego chama do koperty metalowy  ciężarek, żeby nie był to list 50 gramowy..Tylko cięższy.. Żeby zachować się w prawie stanowionym ustanowionym przez jakiegoś idiotę, bo chciał zrobić dobrze monopolistycznej poczcie państwowej, zadłużonej, nieprawnej i kosztownej.. A dobrymi chęciami zawsze piekło jest wybrukowane- jak widać na załączonym obrazku.. Przesyła się więc setki tysięcy listów z dołączoną blaszką, notesem czy woreczkiem z piaskiem - tylko po to, żeby ominąć wydumane przepisy. Wydumane przez socjalistów, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego , że są socjalistami. Tak jak ten bohater u Moliera co nie wiedział, że mówi prozą.. Worki z piaskiem mogłyby się przydać powodzianom, a nie jako atrapy  pozorowanego ciężaru przesyłek. Trzeba do tego zatrudnić dodatkowych ludzi, robić coś co nie ma żadnego sensownego sensu, a robotę głupiego powielać poprzez metalowe  blaszki, woreczki z piaskiem czy notesy.. Od biedy w notesach można co prawda zapisywać poziom głupoty panujący w państwie socjalistyczno-biurokratycznym.. Ale co robić z  metalowymi blaszkami?

Można byłoby stosować jako sprzączki do pasków, ale trzeba wiercić dziurki.. A do wiercenia dziurek potrzebne są wiertła i wiertarka..

Żeby zapanowała normalność należy znieść monopol państwowej  poczty na przesyłanie przesyłek o ciężarze do 50 g.. I po problemie! Ale być może będzie  też po poczcie państwowej. Nie wytrzyma konkurencji prywatnych firm przewozowych.. Państwowe nigdy nie wyga konkurencji z prywatnym, bo państwowe nie jest zorganizowane i  nigdy nie będzie, a prywatne jest zorganizowane najlepiej jak właściciel potrafi. Może być gorszy od innego właściciela- ale to jego problem. My konsumenci chcemy płacić taniej i być lepiej obsłużeni.. Bo każdy z nas jest przede wszystkim konsumentem w gospodarce.. A człowiekiem w  życiu prywatnym.. I nie chcemy chodzić głodni.. przez socjalistyczne państwo urzeczywistniające zasady społecznej sprawiedliwości.. Już 17%Polaków pracujących zawodowo jest w biedzie(????). Tak ich państwo okrada..Pracujących? A co z tymi, którzy stracili pracę przez postępowanie socjalistycznego i demokratycznego państwa bezprawia? Jak pisał wielki Ludwig von Mises:” Głód można zaspokoić dostępnym chlebem. Chleb który ma zostać upieczony w przyszłości niczyjego głodu  dzisiaj nie zaspokoi.”(!!!) I słuszna jego racja.. Ale jeśli - jak twierdzi pan Jarosław Kaczyński, kandydat na prezydenta z burdelowanego państwa socjalistycznego, do którego i swoją rękę przyłożył pan Jarosław-- „ państwo jest po to, żebyśmy nie pozostawali sami” -to ja do wyborów na drugą demokratyczną turę się nie wybieram.. Bo po co mi państwo, które leczy  jedynie samotność? Za trzy czwarte zmarnowanego budżetu . To jest za  około 220 mld złotych! Samotność nagiego w pokrzywach.. Poturbowanego podatkami, niesprawiedliwością w sądach, głupotą i propagandą władzy  oraz postępującym rozkładem moralnym i gospodarczym… Jest jeszcze drugi kandydat. Ten chce mnie utopić w komunizmie panującym w państwowej służbie zdrowia.. Podobnie jak ten pierwszy.. Wybór sprowadza się do wyboru jak w ruskiej stołówce: można jeść, albo można   nie jeść.. W takim razie nie siadam do stołu. Tym bardziej, że jest to Stół Okrągły jak przed dwudziestu laty.. Te same twarze, te same poglądy, te same idee.. Trockistowskie! Wybrałbym się czwartego lipca  do Teatru Studia Buffo.. Ale akurat  w sobotę i niedzielę nic nie grają.. Jak będzie pogoda pojadę w Góry Świętokrzyskie..Śladami Ponurego.. Ten był odważnym człowiekiem. I umiał strzelać z biodra..Nie tak jak Gregory Peck! WJR

Maciej Giertych o katastrofie pod Smoleńskiem Na temat katastrofy prezydenckiego samolotu tyle już napisano, że trudno coś dodać, ale spróbuję. Za najważniejszą konsekwencję tego wydarzenia uważam to, że cały świat został doinformowany o tym, co to był Katyń. Milczenie i kłamstwa wokół tematu zostały przełamane. Film Wajdy pokazały liczne telewizje świata. Przy okazji świat ponownie zobaczył katolicką Polskę. Jak w sierpniu 1980 spowiadających się stoczniowców, jak przy wizytach Jana Pawła II w Polsce i z okazji reakcji na jego śmierć. Eksplozja modlitewna narodu polskiego, stawianie zniczy, trafiły do serwisów informacyjnych całego świata. Przy okazji uroczystości pogrzebowych w Krakowie licznie zgromadzone kamery czekające na ważnych przywódców świata zachodniego zmuszone były, z powodu pyłu islandzkiego, do pokazywania jedynie mało znanych twarzy przywódców krajów dawnego RWPG, zamiast czego wolały pokazywać samą Mszę św. Pokazywano też strojenie domów w polskie flagi. Jakoś nigdzie nie było flag Unii Europejskiej! Świat zobaczył Polskę autentyczną. A teraz parę uwag krytycznych. Kościół nie skorzystał z okazji by na bazie katastrofy przypomnieć o sprawach ostatecznych, o tym, że nie znamy dnia ani godziny, że na śmierć trzeba być zawsze przygotowanym. Dał się wciągnąć w powszechne kanonizowanie ofiar. Również politycznie dał się wciągnąć w wybory prezydenckie, tolerując zbieranie podpisów po parafiach. [Kościół zachował się skandalicznie i gorsząco: dopuścił takie osoby, jak Ryszard Kalisz, nie tylko do udziału we Mszy Świętej, ale nawet do czytania Ewangelii; urządził katolicki pogrzeb "świętej pamięci" opętanej aborcjonistce i antychrześcijance Jarudze Nowackiej; udzielił Komunii Świętej takiemu choćby Komorowskiemu... itd. - admin] Nie do końca jeszcze znamy kulisy decyzji o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, czy zmiany decyzji w sprawie miejsca pochówku Kurtyki. Zwykle tylko monarchów daje się do panteonów, a innych chowa skromnie, by po latach, gdy ich wielkość wytrzyma próbę czasu, przenosić ich do panteonów. Zresztą i tak najwybitniejsi Polacy (Dmowski, Witos Korfanty) pochowani są skromnie w grobach rodzinnych. Nie bardzo zrozumiałą jest decyzja o wypłacie 40.000 zł i rent dla rodzin ofiar. Czym oni się różnią od rodzin ofiar codziennych wypadków drogowych? Automatycznie nadano ofiarom różne odznaczenia państwowe. Te trzeba dawać za życia, za osiągnięcia i pracę dla Polski. Tragiczna śmierć to żadna zasługa. Również mówienie o „bohaterach”, o „tych co polegli”, to jakieś nieporozumienie. Nikt zginąć nie chciał, nikt ryzykować nie chciał, a jeżeli ktoś chciał, to zasługuje na infamię. Pojawił się projekt obowiązkowych wycieczek szkolnych na Wawel. Handlowanie porcelanowymi popiersiami Kaczyńskiego zakrawa na śmieszność. W reakcjach zabrakło zdroworozsądkowego dystansu do wydarzenia. Były prezydent Kwaśniewski nazwał ziemię katyńską „przeklętą”. Nie wolno tak mówić! Ta ziemia do Polski należy, choć Polska daleko jest stąd. Lokalna ludność nic nie jest winna naszych tragedii. Tym bardziej krajobraz. Historyczna ocena prezydentury Lecha Kaczyńskiego przyjdzie później. Nastroje pogrzebowe i miejsce pochówku nie będą miały na nią wpływu.

Prof. Maciej Giertych

Nawet nie wiemy, jak w Polsce jest dobrze Dlaczego w Polsce nie było recesji… Polska jako jedyne państwo UE uniknęła recesji w latach 2008-2009, ale nie może spocząć na laurach z powodu chwiejnej kondycji strefy euro i wysokiego wzrostu deficytu budżetowego w ubiegłym roku – napisał „Financial Times”. Zdaniem gazety, z taką sytuacją mamy do czynienia m.in. dzięki dobrym decyzjom podjętym jeszcze w 2007 roku. „Polska gospodarka w odróżnieniu od innych nie skurczyła się dzięki szczęściu i dobrym decyzjom” – zaznaczyła gazeta w specjalnej wkładce na temat Polski. Wśród powodów tego stanu „FT” wymienia: obniżkę podatków i stawek ubezpieczenia socjalnego w 2007 r., co spowodowało wzrost wydatków konsumpcyjnych w latach 2008-2009, przyspieszoną absorpcję środków unijnych w latach 2007-2008 i „chłodne” stanowisko rządu i samych Polaków, którzy nie spanikowali w czasie recesji, nawet gdy inwestorzy wycofywali się z regionu. Gazeta wyjaśnia ponadto, iż w odróżnieniu od Węgier czy państw bałtyckich Polska nie zaciągnęła długów w walutach obcych na porównywalnie wysoką skalę, co zaszkodziło saldu obrotów bieżących tych państw. Polsce pomogło także to, że nie była członkiem eurostrefy, jak Słowacja czy Słowenia, ani nie stosowała polityki kursowej opartej na powiązaniu kursu waluty z euro tak jak państwa bałtyckie i Bułgaria. W rezultacie osłabienie złotego wzmocniło konkurencyjność polskiej gospodarki. „Złoty osłabił się na tyle, by dopomóc niefinansowym sektorom gospodarki, ale nie do tego stopnia, by stworzyło to trudności dla banków” – czytamy w gazecie. „Financial Times” uwypukla także dobrą kondycję polskich banków, które w ubiegłym roku osiągnęły zysk w wysokości 8,7 mld zł, o 36 proc. niższy niż w poprzednim roku, ale wciąż przyzwoity w świetle ogromnych strat, które odnotowały banki w Europie Zachodniej i USA. ŁS, PAP Marucha

Kampania na grobie Blidy Donald Tusk: On tak bardzo pragnie odzyskać władzę, że być może jest gotów pojechać na grób Barbary Blidy. Kaczyński na grób Blidy się nie wybiera, a jedynym politykiem prowadzącym tam kampanię jest Komorowski, którego ekipa coraz energiczniej wywija trupem samobójczyni. Wczoraj dołączył sam premier, żeby się publice wdrukowało, że Kaczyński jest odpowiedzialny za śmierć Blidy. Ale jak przychodzi do konkretów, czyli pieniędzy, to ekipa Tuska odrzuca ugodę z mężem Blidy i zamierza mu udowodnić w sądzie, że niesłusznie obciąża odpowiedzialnością za śmierć żony Ziobrę i Święczkowskiego. Traf bowiem chciał, że w tym samym czasie kiedy nazwisko Blidy jest powtarzane do znudzenia w kampanii Komorowskiego, ABW - już pod słusznym kierownictwem Krzysztofa Bondaryka i nadzorowane przez Donalda Tuska - odrzuciło propozycję ugody w procesie jaki Henryk Blida wytoczył ABW za śmierć żony. Najwyraźniej Bondaryk i jego szef Tusk odrzucają zarzut, że to ABW było za tę śmierć odpowiedzialne, bo tylko tak można tłumaczyć opór przed finansowym zadośćuczynieniem mężowi "ofiary". Dlaczego rząd Tuska nie chce zapłacić odszkodowania za śmierć Blidy, skoro odpowiedzialnością za nią tak jednoznacznie obciąża państwo? Śmierdzi hipokryzją, gdy w mediach oskarża się poprzedników o śmierć Blidy, a w sądzie walczy o uznanie, że byli w tej sprawie czyści. Kataryna

Podłe oblicze Tuska Donald Tusk podczas wczorajszego wystąpienia:

1. Fundament kłamstwa:Dzisiaj ktoś wreszcie musi bardzo twardo to powiedzieć, konkurent Bronisława Komorowskiego chce zdobyć władzę na fundamencie kłamstwa. A to kłamstwo wyraża hasło tak boleśnie dzielące Polskę, na Polskę solidarności i Polskę wolności.

2. Kaczyński stoi murem za chuligaństwem i bandytyzmem w przeciwieństwie do PO: Kiedy trzeba było poskromić po raz pierwszy, z użyciem policji, chuliganów na ulicach Warszawy, tę decyzję podjął, jak pamiętacie Grzegorz Schetyna. Co zrobił PiS i jego szef? Stanął w obronie chuliganów przeciwko policji wtedy, kiedy państwo po raz pierwszy powiedziało dosyć bandytyzmu na polskich ulicach. (...) Gdzie był Jarosław Kaczyński wtedy, kiedy Hanna Gronkiewicz-Waltz zrobiła porządek w środku Warszawy, bo tak stanowiło prawo i tak stanowił interes mieszkańców Warszawy? Był jak zawsze po stronie tych, którzy byli przeciwko takiemu mądremu i solidarnemu z mieszkańcami Warszawy działaniu. Bo rzeczywiście jest tak, że trzeba mieć naprawdę odwagę, nie wystarczy nosić spodnie, trzeba mieć naprawdę odwagę żeby tego typu decyzje podejmować.

3. Polska byłaby "Grecją" przez Kaczyńskiego: Ale chcę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, bo to też wreszcie musi ktoś w Polsce powiedzieć, bylibyśmy dzisiaj Grecją środkowowschodniej Europy, gdybyśmy posłuchali choćby jednej rady Jarosława Kaczyńskiego. A tak wygląda "Grecja" Kaczyńskiego choćby z czasów jego rządów wg ministra Rostowskiego: (Rostowski: PiS uratował polską gospodarkę Kto uratował polską gospodarkę przed gigantycznym kryzysem. Według szefa resortu finansów, Jacka Rostowskiego to dzięki.. rządom Prawa i Sprawiedliwości. Podczas dzisiejszej debaty minister pochwalił obniżki podatków i składek rentowych, dzięki którym nie trzeba było wprowadzać pakietu stymulacyjnego. Niskie podatki i mniejsze składki rentowe sprawiły, że nie trzeba było ratować gospodarki w czasie kryzysu. Dlatego też szef resortu finansów podziękował politykom Prawa i Sprawiedliwości za tę decyzję. Jacek Rostowski przedstawiając, na dzisiejszej debacie podsumowującej dwa lata rządów PO-PSL, stan polskiej gospodarki twierdził, że jest dobrze. Polskie obligacje są rozchwytywane przez inwestorów, do tego rośnie PKB, a bezrobocie idzie w górę znacznie wolniej niż w innych krajacj UE. Głownym celem Jacka Rostowskiego będzie obniżenie deficytu tak, by Polska była najmniej zadłużonym państwem Wspólnoty).

4. Ktoś wykorzystywał tragedię smoleńską, ale nie Komorowski: Powiem bardzo mocne słowa - dla nas katastrofa smoleńska była przeżyciem głęboko tragicznym, zarówno dlatego, że zginęli tam nasi bliscy i także dlatego, że zginął tam prezydent Rzeczpospolitej z małżonką i wielu najważniejszych polskich urzędników i polityków. Nie spotkałem nikogo w Platformie Obywatelskiej komu by przez choćby sekundę przez głowę przeszedł pomysł, aby tragedia smoleńska stać się mogła atutem w politycznych rozgrywkach. (...) Ale widzieliśmy też od pierwszych dni polityków, którzy z niezwykłym zapałem przystąpili do kampanii wyborczej, już w pierwszych dniach żałoby.

5. Tusk nie dzieli, ale władza dla Kaczyńskiego jest najważniejsza: Powiedziałem publicznie, że mam wrażenie, że nie hasło "Polska jest najważniejsza" tak naprawdę przyświeca konkurentowi Bronisława Komorowskiego, tylko hasło, to głęboko ukryte, władza jest najważniejsza.

6. Kaczyński i grób Blidy: On tak bardzo pragnie odzyskać władzę, że być może jest gotów pojechać na grób Barbary Blidy. Wczoraj zobaczyłem pierwszy raz tak ostrego szefa rządu, który używa podłego języka. Języka nienawiści, pogardy i motywowania partyjnych kiboli. Człowieka, który zapomniał o tym, że 10 kwietnia podobno był w totalnej rozsypce i miał płakać, jak podawał Radek Sikorski. Z każdym dniem coraz mniej w to wierzyłem. Po każdej niemal obsadzie stanowiska po zmarłym, po dealu z Belką, po wykończeniu IPN wbrew woli zmarłej głowy państwa. Od tragedii minęło ponad 2 miesiące. Łudziłem się, że ona może coś zmienić - politycy uszanują niespotykaną sytuację i ta kampania będzie w miarę merytoryczna. Zarzuty, polityczna walka - owszem, ale w granicach zdrowego rozsądku i powagi, która nakazuje rządzącym tym krajem. Donald Tusk próbuje ustrzelić czuły punkt Kaczyńskiego. Zarzuca mu pośrednio wykorzystywanie śmierci brata, a i próbuje przyprawić gębę człowieka odpowiedzialnego za śmierć Blidy. Nie słyszałem zarzutów drugiej strony, jakoby premier zbijał polityczny i pr'owy kapitał na warcie honorowej przy trumnach Pary Prezydenckiej w Pałacu Prezydenckim w dniach żałoby. Nie dotarł do mnie żaden zarzut ze strony PiS, iż Komorowski jedzie na Wawel przed I turą w celach propagandowych.  Premier doskonale wie, co przeżył Jarosław Kaczyński po Smoleńsku. Nie oznacza to, że musi się z nim zgadzać i chwalić. Nie na tym polega polityka. Ale poważna polityka nie polega też na wycieraniu sobie gęby zmarłą Blidą, kiedy przed jej śmiercią nikt nie raczył o niej publicznie pamiętać i wspominać. Zarzut wykorzystywania tragedii człowiekowi, który w jeden dzień stracił brata, rodzinę i przyjaciół, jest podły. I do tego poziomu zniżył się Tusk, by poprawić notowania niepewnemu Komorowskiemu. Nie sądzę, by premier pisał sam ten tekst.  Z pomocą bezdusznych PR'owców chce zmobilizować najbardziej prymitywny elektorat. Kosztem 10 kwietnia. Takiego Tuska nie widzieliśmy.  Berent, Środa, Gandhi, Reagan, i – the last but not the best – Śpiewak – czyli: język nienawiści w ruchu. Mój drobny sukces w ostatnich wyborach pobudził był do ataku szumowiny z Jasnogrodu. Oto wypowiedź p.prof. dr hab. Pawła Śpiewaka z „Faktu” (26/27 – VI – 2010): (Nienawistnicy z Platformy Wystąpienia Niesiołowskiego, Palikota czy Nowaka są niewiarygodnie radykalne, odmawiają wręcz przeciwnikom prawa do istnienia. Za język nienawiści należy im się Nagroda im. Jacka Kurskiego... gdyby taka istniała - mówi w rozmowie z Faktem profesor socjologii i były poseł PO, Paweł Śpiewak

Panie profesorze, co pan sobie pomyślał, kiedy Jarosław Kaczyński zadeklarował, że nie będzie więcej nikogo nazywał "postkomunistą," ale lewicowcem? - Pomyślałem, że to nie jest dobra taktyka, bo ludzie pamiętają. Jego tożsamość w dużej mierze zbudowana jest na hasłach pamięci i przypominaniu o wszechwładnej nomenklaturze komunistycznej. Musi przynajmniej dokładniej wyjaśnić, dlaczego zmienił zdanie. Inaczej wygląda to na cyrk przedwyborczy, w którym Kaczyński jedynie próbuje zjednać sobie wyborców Napieralskiego.

Komorowski też nie stoi z boku. Jego sztab uważa, że jest on bardziej lewicowy od Kaczyńskiego. - Tak, to jest ciekawe. Ja bym chciał usłyszeć, co każdy z nich chciałby konkretnie zrobić dla wyrównania szans.
PiS wymienia główne punkty swojego programu socjalnego, a Platforma stawia bardziej na lewicowość światopoglądową - mówi o in vitro, parytetach i wyjściu Polski z Afganistanu. - To jest niepoważne. Bardziej od tego, czy wychodzimy z Afganistanu, interesuje mnie, jak nakłady na naukę i kulturę zostaną zwiększone. Platforma jest w dominującym stopniu partią chadecką i niech nie udaje, że jest inaczej. Dlaczego człowiek - w tym przypadku Komorowski, który nigdy nie ukrywał swojego konserwatyzmu - nie broni swojej tożsamości?
Obaj igrają z ogniem? - Tak. Jeżeli dziś ma się nagle okazać, że Platforma jest lewicowa, a PiS prokomunistyczny, to proszę niech mi ktoś powie, co ja mam zrobić z 20-letnią historią polityków tych partii? Właściwie już nie wiem, czy Platforma to partia chadecka, liberalna, europejska, antyeuropejska czy antykomunistyczna. Reprezentuje w zasadzie wszystkie wartości i bynajmniej nie dlatego, że w nie wierzy. Zwyczajnie chce zarezerwować wszystkie pola ideologiczne, aby żadna inna partia ich jej nie zajęła. A teraz model partii bez tożsamości zaczyna przejmować PiS. Obecnie widzimy dwóch konkurujących ze sobą polityków, Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego, i tak naprawdę nie potrafimy nic konkretnego powiedzieć o ich hierarchii wartości poza tym, że obaj chcą być prezydentem. Ja jako wyborca nie wiem, która partia reprezentuje moje wartości, moje interesy. I myślę, że to nie tylko mój problem.
A więc nie ma szans, by Kaczyński przekonał pana, że szczerze pragnie zakopania topora między obozami postsolidarnościowym i postkomunistycznym? - Nie, bo w Polsce od paru lat nie ma problemu obozu postkomunistycznego. Problemem jest podział wewnątrz obozu postsolidarnościowego.
Wielu komentatorów, wcześniej sprzyjających PiS, krytykuje Kaczyńskiego. Mówią, że prezes odbiera swoim wyborcom powody do głosowania na niego. - To bzdura. Ci ludzie, którzy wcześniej na niego głosowali, wiedzą dlaczego. I nie będą zwracać uwagi na jego nowo odkrytą sympatię dla postkomunistów, bo wytłumaczą sobie, że to tylko zagranie taktyczne na potrzeby kampanii. Kaczyński ma swój elektorat i aby wygrać, musi go po prostu poszerzyć. I próbuje to zrobić, zamazując starą ofertę ideową i przedstawiając nową.
I tym samym zniechęca do siebie elektorat Marka Jurka i Janusza Korwin-Mikkego. - O ile istnieje elektorat Korwin-Mikkego, który dla mnie jest tylko kolejną wariacją polityki kabaretowej w stylu Partii Przyjaciół Piwa. To jest klaun. A ci, którzy na niego zagłosowali, to skandaliści, czy raczej ludzie, którzy mają dość okrągłych zdań i pustych słów polityków mainstreamowych, więc głosują na radykała i klauna.
Poza jednym Korwin-Mikkem radykalizmu w polskiej polityce już nie ma? - I tak, i nie. Radykalizm z jednego miejsca znika, aby pojawić się w innym. Nie ma już na szczęście ani Samoobrony, ani LPR, co jest największym, o ile nie jedynym, sukcesem Jarosława Kaczyńskiego. Radykalizm zniknął więc z obrzeży polityki, ale pojawił się za to w jej środku. Wystąpienia Niesiołowskiego, Palikota czy Nowaka są niewiarygodnie radykalne w tym sensie, że odmawiają wręcz prawa do istnienia swoim politycznym przeciwnikom. Za język nienawiści należy im się wręcz Nagroda im. Jacka Kurskiego - gdyby taka nagroda istniała. To dla Platformy bardzo kompromitujące. Bo możemy się różnić, wymieniać argumenty, ale nie możemy sobie nawzajem odbierać prawa do istnienia. Partia udowadnia tym swoją słabość, bo Donald Tusk fizycznie nie jest w stanie wszystkiego ogarnąć, a reszta członków ugrupowania zajęta jest wojnami personalnymi. Tusk walczy ze Schetyną, Schetyna z Nowakiem, a Nowak z Komorowskim. A w tym wszystkim są jeszcze Gowin i Palikot - obaj z zupełnie różnych bajek, ale obaj zajmują się rozwalaniem PO od środka. Politycy PO zachowują się jak rój pszczół, które nawzajem próbują się użądlić.
Platforma jest coraz bardziej oderwana od rzeczywistości? - Tak. Większość z jej polityków chyba funkcjonuje głównie między hotelem a Sejmem, które połączone są tunelem, a korytarzowe wojenki w całości wypełniają ich świadomość. Oni nie widzą świata poza tą przestrzenią konfliktów wewnętrznych. Jeżeli Tusk nad tym nie zapanuje, może to być początek wielkich kłopotów PO.
Wróćmy jednak do PiS. Czy Kaczyński naprawdę chce zostać prezydentem? - Kiedy już ktoś się decyduje startować w wyścigu, to przynajmniej ze względów ambicjonalnych chce go wygrać. No, może poza jednym Waldemarem Pawlakiem, który w zasadzie nigdy na serio nie wystartował ze swoją kampanią. Aczkolwiek nie uważam, że w przypadku Kaczyńskiego porażka w tych wyborach rzeczywiście byłaby tak wielką tragedią. Fakt, że teraz uda mu się zmobilizować znaczną część swojego elektoratu, a do tego pokazać nową twarz i zbudować większe zaplecze partyjne, jest świetnym wyjściem do wyborów parlamentarnych w przyszłym roku. W tym momencie bardzo to zagraża Platformie. Nie mówię, że za rok PiS wygra te wybory, ale może udaremnić PO zdobycie satysfakcjonującego wyniku.
A co się stanie, jeśli Kaczyński zostanie prezydentem? - PiS bez lidera jest osłabiony. Podobnie stałoby się z Platformą, gdyby startował Tusk. Premier co prawda wybory wygrałby w cuglach, ale PO zostałaby bez lidera i groziłaby jej wojna domowa. Brakuje w niej naturalnego następcy Tuska.
A widzi pan jakiekolwiek następstwo dla Kaczyńskiego? - Może Adam Lipiński. Podejrzewam, że jest sprawny w zarządzaniu ludźmi, a do tego inteligentny. Ale to człowiek cienia, nie będzie trybunem ludu. Poza tym mógłby mieć duże trudności z utrzymaniem partii w ryzach i skutecznym jej promowaniem w kolejnych wyborów.
A więc Kaczyńskiemu zwycięstwo jest nie na rękę. Z tego, co pan mów, i może wynikać, że Tuskowi z kolei może nie być na rękę wygrana Komorowskiego, a przecież angażuje się intensywnie w jego kampanię. - Ależ jemu jest na rękę, żeby Komorowski wygrał, ale ledwie, ledwie. W ten sposób pokaże i marszałkowi i całej reszcie Platformy, że oni bez niego są nikim. Żeby gdziekolwiek zwyciężyć, musi się tam zaangażować Tusk. Tym bardziej, że Komorowski sam w sobie okazał się być pozbawiony wyborczego sex-appealu. Przy tym wszystkim jest kandydatem zastępczym, bo przecież miał kandydować premier. To wszystko sprowadza się do tego, że marszałek może zostać niedługo mianowany na urząd politycznie bardzo znaczący, ale nie będzie go sprawował samodzielnie. Bo i nominację na prezydenckiego kandydata PO i wygraną będzie zawdzięczać w całości premierowi.
Wygra więc nie Komorowski, ale Tusk? - Tak i jego wygrana w wyborach prezydenckich przypieczętuje jego władzę nad każdą ważniejszą instytucją w państwie. Od rządu, przez Kancelarię Prezydenta, po siły zbrojne.
I nie kupuje pan teorii, że jak tylko marszałek zajmie autonomiczny - w definicji - urząd prezydencki, to postanowi sobie porządzić? - Skąd. Dostanie taką obstawę od Tuska, np. w postaci Sławomira Nowaka jako szefa jego Kancelarii, że premier będzie swobodnie zarządzał jego prezydenckim podwórkiem.
W tym tygodniu Tusk zaapelował do wyborców o kredyt zaufania. "Dajcie nam rok" - prosił. I co on chciałby przez ten rok pokazać? - Chciałby udowodnić, że przez ostatnie trzy lata rząd nic nie zrobił, bo był blokowany przez Lecha Kaczyńskiego. A w momencie, gdy Tusk ma sprzyjającego prezydenta, to potrafi się zabrać do działania. Także na pewno będzie chciał przeprowadzić szereg reform, tylko nie wiem jakich. I tu pojawia się problem. Bo czy projekty tych reform są już gotowe? A nawet jeżeli są, to droga każdego takiego projektu jest bardzo długa, trwa miesiącami. Jeden rok premierowi może nie wystarczyć, aby pokazać efekty konstruktywnej współpracy między rządem a prezydentem.
Czyli misterny plan Tuska może spalić na panewce? - Choć obstawiam wygraną Komorowskiego - jeżeli Tusk dalej będzie się tak angażował w jego kampanię, a dodatkowo jego sztabowcy zrezygnują z retoryki nienawiści - to nie sądzę, aby Kaczyński miał w gruncie rzeczy przegrać. Porażka w tych wyborach może być dla niego bowiem mocnym wejściem do uzyskania dobrego wyniku w kolejnych wyborach. A to byłoby bardzo nie pomyśli premiera. W tych wyborach, co ciekawe, nie będzie przegranych. Rozmawiała Joanna Berendt).
Kaczyński ma swój elektorat i aby wygrać, musi go po prostu poszerzyć. I próbuje to zrobić, zamazując starą ofertę ideową i przedstawiając nową. (Joanna Berent): I tym samym zniechęca do siebie elektorat Marka Jurka i Janusza Korwin-Mikkego. - O ile istnieje elektorat Korwin-Mikkego, który dla mnie jest tylko kolejną wariacją polityki kabaretowej w stylu Partii Przyjaciół Piwa. To jest klaun. A ci, którzy na niego zagłosowali, to skandaliści, czy raczej ludzie, którzy mają dość okrągłych zdań i pustych słów polityków mainstreamowych, więc głosują na radykała i klauna. Poza jednym Korwin-Mikkem radykalizmu w polskiej polityce już nie ma? - I tak, i nie. Radykalizm z jednego miejsca znika, aby pojawić się w innym. Nie ma już na szczęście ani Samoobrony, ani LPR, co jest największym, o ile nie jedynym, sukcesem Jarosława Kaczyńskiego. Radykalizm zniknął więc z obrzeży polityki, ale pojawił się za to w jej środku. Wystąpienia Niesiołowskiego, Palikota czy Nowaka są niewiarygodnie radykalne w tym sensie, że odmawiają wręcz prawa do istnienia swoim politycznym przeciwnikom. Za język nienawiści należy im się wręcz Nagroda im. Jacka Kurskiego - gdyby taka nagroda istniała. P. Profesor (socjologii – na Uniwersytecie Warszawskim – jakby ktoś się pytał; podobno plagiaty są we środowisku naukowym tępione?) tylko powtarza równie naukową opinię po p. prof. dr hab. Magdalenie Środowej: (Jedyny zwycięzca tych wyborów Jedynym zwycięzcą tych wyborów jest Napieralski. Elektorat PiS wspomagany przez parafie, księży, nacjonalistów i Polonię osiągnął to co mógł. Ale jeszcze nie pokazał wszystkiego, bo dopiero teraz, przed drugą turą wyborów – jak przypuszczam - Radio Maryja i plebanie rozgrzewają się do prawdziwej walki na rzecz Kaczyńskiego - pisze Magdalena Środa. Komorowski wraz z PO osiągnął również bardzo dużo, zwłaszcza, że jego „program” w niewielkim tylko stopniu różnił się od „programu” Kaczyńskiego. Obaj panowie stawiali na własną martyrologię, Kościół, wirtualny naród i tradycje bojowe Polski historycznej. Wyborcom cudem jakimś - niczym matkom co posiadają bliźniaków - udało się odróżnić jednego od drugiego. Dali Bóg, trudno powiedzieć jak, choć być może chodzi o to, że w przypadku Komorowskiego, wiemy kto go żywi (a mianowicie żona). A w przypadku Kaczyńskiego – nie.

Napieralski nie musiał uciekać się ani do żony żywicielki, ani do brata męczennika, ani do „prawdziwych” Polaków. Odwoływał się do nowoczesnego państwa, do różnorodności i tolerancji. I wyszło mu to na zdrowie. Był jedynym głosem w czasie tych wyborów, który brzmiał nowoczesnością i przyszłością. Najbardziej sromotną porażkę poniósł PSL i – jak sądzę - nie było to wina samego Pawlaka, lecz jego partyjnych kolegów, którzy pragnęli poprzez te wybory przejąć władzę. Pawlak mógł spokojnie oddać kandydowanie w wyborach Ewie Kierzkowskiej. PSL jest partią słabą w kobiety, ale za to silną w ich moc i wiedzę; PSL jak mało która partia wie, że kobiety rządzą (na wsiach, w gospodarstwach) i że ta władza nie dość , że nie jest kwestionowana, to - wyraźnie stabilizująca. PSL mogło wystawić więc kobietę, która zyskałaby sporo punktów, ożywiła patriarchalne oblicze partii, dodała nowego ducha, a w razie przegranej – oszczędziła prezesa Pawlaka. Stało się inaczej. Koledzy partyjni Pawlaka wystawili go, by dowieść jego słabości i by za wszelką cenę ukryć siłę kobiet. Nie dziwi również wysoka lokata Korwina-Mikkego. W każdym społeczeństwie jest pewne zapotrzebowanie na szaleńców, komediantów i kabareciarzy. Ponieważ Szymon Majewski nie zdecydował się na start w wyborach, jego potencjalni, choć sfrustrowani fani głosowali na innego kabareciarza – Korwina-Mikkego. Dużo musiało być przy tym śmiechu, choć – w przypadku Korwina - nie jest to śmiech naprawdę zdrowy. Szokuje tak wielka przegrana Olechowskiego, bo przecież przy minimalnych standardach merytorycznych tych wyborów jego program nie odbiegał od tego, co mówił i co przemilczał Komorowski. A nawet był znacznie bardziej konkretny. Bardziej konkretny był też wygląd samego Olechowskiego i jego niezależność – dwa duże atuty. A teraz musimy czekać dwa tygodnie, by wyłonić nowego prezydenta, którym zostanie Komorowski. No trudno, pozostaje nam tylko wierzyć, że demokracja, mimo swoich mankamentów, jest najlepszym ustrojem, który wymyśliła ludzkość.). Nie dziwi również wysoka lokata Korwina-Mikkego. W każdym społeczeństwie jest pewne zapotrzebowanie na szaleńców, komediantów i kabareciarzy. Ponieważ Szymon Majewski nie zdecydował się na start w wyborach, jego potencjalni, choć sfrustrowani fani głosowali na innego kabareciarza – Korwina-Mikkego. Dużo musiało być przy tym śmiechu, choć – w przypadku Korwina - nie jest to śmiech naprawdę zdrowy. Pani Profesoressa zajmuje się, jakby kto pytał... etyką. Na Uniwersytecie Warszawskim. Oczywiście nie mam zamiaru na te błazenady reagować. Ich poziom świadczy nie tylko o PT Autorach tych słów – ale też o ogólnym poziomie „nauki polskiej” - w szczególności: Uniwersytetu Warszawskiego, niestety. Dyplom tego uniwersytetu odesłałem byłem do Rektoratu w jakimś proteście już dziesięć lat temu – bo mi było wstyd, że ukończyłem uczelnię, która tak zeszła na suki. W najgorszych po-marcowych czasach nie była taka denna. Choć być może dotyczy to ogólnego poziomu nauki po jej upaństwowieniu. Dla informacji: śp. Ronald Reagan był traktowany przez „postępowych pracowników nauki” w USA znacznie gorzej... I na pocieszenie cytat: „Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz”. Mohandas Karamćand Gandhi

Trzy krótkie sprawy

1. Dałem wprowadzić się w błąd - i przy okazji zrobiłem niektórych z Państwa na szaro. Otóż "Barak" i "Baruch"="Benedykt" to dwa RÓŻNE imiona żydowskie. Prezydent Stanów Zjednoczonych to jednak po prostu Barak - imię znane w Starym Testamencie. 

Przepraszam... Wycofuję się, zacierając ślady ogonem.

2. Rzeczony Barak Hussein Obama zażądał od p.Anieli Merkel, by Republika Federalna nie robiła oszczędności, tylko kupowała jak najwięcej. Od Amerykanów – rzecz jasna. P.Merkel pokazała Mu jak się zgina dziób pingwina. Nic tak nie uczy rozumu, jak brak pieniędzy. Tyle, że uczy on tych, co znają prawdziwy stan finansów RFN i innych kraików Unii Europejskiej. Przeciętny Niemiec jest przekonany, że jego państwo ma się ho-ho jak dobrze. Więc niech daje na socjal.

3. Tyle na dziś. mam jeszcze masę pracy - a jutro i pojutrze masa zajęć. Np. o 11.30 konferencja prasowa, a o 12.00 sprawa w sądzie. Wyborcza! JKM

W stanie lewitacji Pierwsza tura wyborów prezydenckich nie przyniosła sensacji, chyba, żeby za taką uznać czwarte miejsce Janusza Korwin-Mikke, który z wynikiem 2,48 % wyprzedził przewodniczącego PSL Waldemara Pawlaka (1,75 %) i Andrzeja Olechowskiego (1,44 %). Jeśli było coś sensacyjnego, to rozbieżności między sondażami a wynikami. Niektóre sondażownie, odpowiadając na tak zwane społeczne zamówienie, stwierdziły nawet 10-procentową przewagę Bronisława Komorowskiego nad Jarosławem Kaczyńskim, zaś wszystkich przelicytowała żydowska gazeta dla Polaków, czyli „Gazeta Wyborcza”, w porywie serca gorejącego przyznając marszałkowi Komorowskiemu 51 procent, czyli zwycięstwo już w pierwszej turze. Nastąpił jednak bolesny powrót do rzeczywistości, bo oficjalny rezultat faworyta razwiedki i salonu okazał się znacznie skromniejszy. Marszałek Komorowski uzyskał bowiem tylko 41,54 %, wyprzedzając Jarosława Kaczyńskiego (36,46 %) zaledwie o 5 procent. Dobry wynik uzyskał natomiast przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski (13,68 %), co pokazuje, że demonstracyjne poparcie, jakiego na kilka dni przed pierwszą turą udzielił Bronisławowi Komorowskiemu Włodzimierz Cimoszewicz, ani nie zrobiło żadnego wrażenia na zwolennikach SLD, ani nie przyniosło marszałkowi upragnionego sukcesu. Cimoszewicz okazał się wydmuszką i jeśli nawet za to poparcie uzyskał od Platformy jakieś obietnice, to w myśl klauzuli rebus sic stantibus mogą one być anulowane. Warto jeszcze na marginesie odnotować słaby wynik Marka Jurka (1,06 %), którego wyprzedził nawet polityk po przejściach, czyli Andrzej Lepper (1,28 %). Wygląda na to, że z osobą Marka Jurka raczej trudno już wiązać nadzieje na powstanie nowej formacji na politycznej scenie. W ogóle, jeśli nie liczyć Grzegorza Napieralskiego, kandydaci „drugiego planu” uzyskali razem wynik w granicach 10 procent, co pokazuje, że scena polityczna jest sprawnie kontrolowana przez razwiedkę. Urządzając wyborcze igrzyska musi ona wprawdzie dopuszczać pewien margines spontaniczności, w ramach którego harcują sobie rozmaici naturszczycy – ale przy pomocy zastrzyków finansowych i agentury, uplasowanej m.in. w sondażowniach, ale przede wszystkim – w tzw. niezależnych mediach i innych ośrodkach opiniotwórczych - bacznie pilnuje, by ten margines pod żadnym pozorem się nie powiększył. W rezultacie spontaniczny margines tylko bezpiecznie uwiarygodnia tę socjotechniczną operację. Część opinii publicznej najwyraźniej zdaje sobie już z tego sprawę i odmawia statystowania w tych widowiskach. Również w pierwszej turze wyborów prezydenckich frekwencja wyniosła zaledwie 54,94 % , co pokazuje, że prawie połowa dorosłych Polaków doszła do wniosku, że szkoda się fatygować do głosowania. Oczywiście motywacje absencji nie były w każdym przypadku identyczne; część ludzi, zwłaszcza z terenów dotkniętych powodzią nie miała głowy do polityki, część nie poszła głosować, żeby w ten sposób zemścić się na władzy, część uznała, że nie ma w czym wybierać, część w ogóle niczym się nie interesuje, ale wydaje się, że rośnie też odsetek emigrantów wewnętrznych. Jest to uboczny skutek oligarchizacji życia politycznego, sprawiającej, że wprawdzie zmieniają się partyjne szyldy, ale pod tymi szyldami, „w tłumie wciąż te same twarze: oszusta i potępionego” – jak czytamy w wizjach św. Ildefonsa. Najgorsze jest jednak to, że ludzie, którzy przez ostatnie 20 lat zdążyli sprawować już wszystkie funkcje publiczne, najwyższych stanowisk nie wyłączając, nie mają żadnych, ale to absolutnie żadnych pomysłów na zmianę sposobu funkcjonowania państwa. Ta stagnacja leży jak najbardziej w interesie razwiedki, która z zatwierdzonego przy „okrągłym stole” modelu państwa ciągnie grubą rentę, jak i w interesie strategicznych partnerów, którzy nie życzą sobie stworzenia w interesującym ich obszarze nawet pozorów siły. Toteż najmocniejszym akcentem przekomarzania między faworytami tych wyborów był proces sądowy wytoczony przez Bronisława Komorowskiego Jarosławowi Kaczyńskiemu za przypisanie kandydatowi Platformy Obywatelskiej niecnego zamiaru prywatyzacji sektora ochrony zdrowia, a w szczególności – szpitali. Marszałek Komorowski z oburzeniem te „insynuacje” odrzucił, zaś niezawisły sąd, po kilkudniowej wędrówce sprawy przez instancje, ostatecznie zakazał Jarosławowi Kaczyńskiemu powtarzania tych nieprawdziwych informacji. I chociaż odbył się „okrągły stolik” poświęcony ocenie stanu ochrony zdrowia z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, Grzegorza Napieralskiego, Waldemara Pawlaka i reprezentującej PO minister Ewy Kopacz, to nic specjalnego tam nie wymyślono poza konstatacją, że cała ta służba zdrowia dobrze nie wygląda. Ano – „koń, jaki jest – każdy widzi”, natomiast charakterystyczne jest, że żaden z uczestników tych palaverów nie zauważył, iż służba zdrowia, ze szpitalami na czele, jest jak najbardziej państwowa, co najwyraźniej nie imunizuje jej przed patologiami i niewydolnością. Temu brakowi spostrzegawczości nie można się dziwić. W biurokratycznej otoczce, jaką obrósł sektor ochrony zdrowia, podobnie zresztą, jak wszystkie inne, ma swoje żerowisko nie tylko agentura, ale również zwyczajni członkowie politycznego zaplecza wszystkich ugrupowań parlamentarnych, więc jest oczywiste, że ich liderzy, będący zakładnikami swego zaplecza, nie będą podcinali gałęzi, na której siedzą. Ale ta stałość ma też swoją cenę, która objawiła się właśnie teraz; nie chcąc podcinać gałęzi na której siedzą, faworyci tych wyborów zostali zmuszeni do skakania z gałęzi na gałąź przed Grzegorzem Napieralskim. W przypadku marszałka Komorowskiego, który na pierwszym miejscu postawił na „współpracę z rządem” - mając oczywiście na myśli razwiedkę, bo przecież nie rząd Jarosława Kaczyńskiego, jaki teoretycznie może przecież pojawić się po wyborach w roku 2011 – „można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. Nic zatem dziwnego, że odpowiada pozytywnie na wszystkie żądania, jakimi obwarował obietnicę swego poparcia Grzegorz Napieralski, a wśród których na pierwszym miejscu jest przyjęcie Karty Praw Podstawowych – tego „Manifestu Komunistycznego” Unii Europejskiej, zgoda na refundowanie z budżetu zapłodnień w szklance, czyli „in vitro”, no i parytet dla kobiet – tej awangardy proletariatu zastępczego nowej lewizny. W końcu PO też była za przyjęciem Karty Praw Podstawowych, a w sprawie szklanki „dyskutowała”, podobnie jak w sprawie „parytetów”. W przypadku Jarosława Kaczyńskiego natomiast te umizgi wypadły nieco gorzej, wręcz komicznie, budząc z jednej strony konsternację części jego zwolenników, a z drugiej – szyderstwa wrogów, w osobach wyciągniętego z lamusa Jerzego Urbana i funkcjonariusza żydowskiej gazety dla Polaków, red. Pawła Wrońskiego, który zadeklarował nawet swój głos dla prezesa PiS, jednakże pod warunkiem, że zaśpiewa on „Międzynarodówkę”. Trudno zatem zgadnąć, czy tę taktykę doradził mu jakiś kretyn, czy też dywersant, bo jeśli nawet wyborcy Grzegorza Napieralskiego będą głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, to przecież nie ze względu na jego metamorfozy ideowe, tylko przede wszystkim – z obawy przez zbytnim rozpanoszeniem Platformy, nie tyle politycznym, bo prawdziwą władzę mocno trzyma w ręku razwiedka – co jej ekspansją na żerowiskach – bo właśnie dostęp do nich decyduje o możliwościach rozwoju ugrupowań politycznych.

Największym wydarzeniem, wręcz ucztą duchową, jaką dla publiczności przygotowały sztaby obydwu faworytów, mają być telewizyjne „debaty”, w ramach których kandydaci będą przesłuchiwani przez funkcjonariuszy razwiedki, poprzebieranych za dziennikarzy rozmaitych stacji telewizyjnych, odpowiadając na pytania o różnicy między przodkiem, a tyłkiem i w jaki sposób będą przychylali wszystkim nieba i tak dalej. Obiecuję sobie po tym wiele uciechy, ponieważ właśnie ogłoszono, że - jak ustalił niemiecki minister spraw zagranicznych, ostentacyjny sodomita Gwidon Westerwelle podczas bliskiego spotkania III stopnia z ministrem Radosławem Sikorskim w grudniu ubiegłego roku – od 1 sierpnia br tubylczemu ministerstwu spraw zagranicznych, a konkretnie – odpowiedzialnemu za „integrację”, czyli podporządkowywanie Polski Eurosojuzowi, to znaczy – Naszej Złotej Pani Anieli - panu Mikołajowi Dowgielewiczowi zostanie przydzielony niemiecki Doradca Doskonały. Gwoli podtrzymania wrażenia symetrii, również w niemieckim Auswartiges Amt pojawi się pan Wojciech Pomianowski. Co on tam będzie doradzał, to jeden Pan Bóg wie, natomiast nietrudno się domyślić, że rola współczesnego, tym razem niemieckiego Ottona Magnusa von Stackelberga, będzie nieporównanie większa nawet od dotychczasowego konsyliarza premiera Tuska, pana Bartoszewskiego. Czyż w tych warunkach buńczuczne opowieści kandydatów, jak to będą prowadzili „politykę zagraniczną”, nie będą w stanie wzbudzić naszej wesołości? W końcu tyle naszego, że – póki jeszcze można – trochę się pośmiejemy. SM

Odwaga, ważna rzecz Po wczorajszym wyborczym wystąpieniu Tuska czas najwyższy zamienić puste hasło "Zgoda buduje" na bardziej adekwatne do agresji, na jakiej zbudowana jest kampania Komorowskiego. Ja chyba wybieram zaproponowane przez Junonę "Zgoda patroszy", bo zgrabnie nawiązuje do słynnej już wypowiedzi przyjaciela Komorowskiego i spin doktora jego kampanii, Janusza Palikota. Od dłuższego czasu nie mogę się zebrać, żeby w jednym tekście wyłożyć powody dla których wybieram Kaczyńskiego, których nie ma zresztą wcale tak dużo, za to mają dla mnie ogromne znaczenie. Wczorajsza wypowiedź Tuska o braku odwagi jest jednak dobrym pretekstem do zmierzenia się z tematem, bo Tusk dotknął tego co w Kaczyńskim-polityku cenię najbardziej, a jest to odwaga właśnie. Trzeba bowiem ogromnej odwagi i siły, żeby przez dwadzieścia lat płynąć pod prąd, ze świadomością, że być może będzie to trud daremny, za to okupiony marginalizacją i odrzuceniem. Bo przecież dopiero w 2005 roku Jarosław Kaczyński sięgnął po władzę, na fali buntu przeciwko degrengoladzie III RP ujawnionej przez aferę Rywina, przez długie lata nic nie wskazywało na to, że konsekwentne zwracanie uwagi na coraz bardziej gnijące państwo może się kiedyś "opłacić" i przynieść coś więcej niż tylko chorobliwą wręcz nienawiść establishmentu.

Tomasz Lis: Nie przemawiał też do mnie pogląd drugi, reprezentowany głównie przez Jarosława Kaczyńskiego. Już od 1991 roku konsekwentnie mówił on o oplatającej Polskę sieci interesów grupy ludzi związanych z dawnym reżimem i o potężnym zagrożeniu budowy oligarchicznego układu w Polsce w sytuacji, gdyby komuniści wrócili do władzy. Miałem wtedy wrażenie, że Kaczyński histeryzuje i próbuje wywołać polaryzację sceny politycznej, by uzyskać punkty dla swojego Porozumienia Centrum. Niestety dla Polski, o czym przekonaliśmy się dziesięć lat później, Kaczyński w dużym stopniu miał rację. Wtedy jednak tego nie dostrzegałem, co - przyznaję - nie wystawiało mi najwyższej oceny jako obserwatorowi. (...) Dziś gruba kreska, brak lustracji, brak dekomunizacji i historyczny relatywizm wychodzą nam bokiem. Kto ma się w III RP najlepiej? Ciężko pracujący, utalentowani ludzie czy cwaniacy z układów - partyjnych i służbowo-tajnych - którzy opanowali gospodarkę? Kto ma się lepiej - walczący o wolną Polskę czy kelnerzy przodującej idei? (...) Nie twierdzę, że lustracja i dekomunizacja, także moralna, byłaby odpowiedzią na większość polskich bolączek. Nie na większość. Ale na bardzo wiele tak. Za ten grzech zaniechania będziemy płacili bardzo długo Cytat pochodzi z książki Tomasza Lisa "Nie tylko fakty", wydanej w 2004 roku, na fali porywinowego buntu, kiedy na chwilę otworzyło się okienko i można było otwarcie przyznawać Jarosławowi Kaczyńskiemu rację. Ba, można było nawet mówić, że miał ją już dawno temu, być może nawet od początku, tylko my byliśmy niezbyt bystrzy i nie dostrzegliśmy w porę tego, przed czym słusznie przestrzegał. Tyle tylko, że to nie była wcale kwestia spostrzegawczości, a na pewno nie tylko. Może się mylę, ale mam wrażenie, że dzisiaj Tomasz Lis by już tego nie powtórzył, nie przyznałby racji Kaczyńskiemu w kwestii "oplatającej Polskę sieci interesów grupy ludzi związanych z dawnym reżimem i o potężnym zagrożeniu budowy oligarchicznego układu w Polsce", a dziennikarza tak mówiącego wyśmiałby jako pisowskiego oszołoma. Bo powstała po Rywinie koniunktura na dostrzeganie i mówienie głośno o tym, co Kaczyński dostrzegał od zawsze szybko minęła, i po wygranych przez PiS wyborach politycy i dziennikarze, którzy - żeby się za bardzo ze społeczeństwem nie rozjechać - na krótko musieli przyjąć optykę Kaczyńskiego, mogli ją z ulgą porzucić i wrócić do swojej ulubionej retoryki, w której generalnie "jest super, jest super, więc o co ci chodzi". A przecież nie jest i nigdy nie było super, i nie tylko Kaczyński to widział.

Jacek Kuroń: Nie mam wątpliwości, że jest to zjawisko o kluczowym znaczeniu dla rozwoju polskiej demokracji i gospodarki rynkowej. Ludzie byłej nomenklatury, dawni esbecy, niektórzy prywaciarze i częściowo ludzie solidarnościowego etosu przenieśli do III Rzeczypospolitej mechanizmy peerelowskiego klientelizmu. Częściowo świadomie - z chęci zysku, popychani odwieczną żądzą pieniądza i władzy, częściowo zaś w odruchu samoobrony, albo w naturalnym dążeniu do stworzenia sobie oazy bezpieczeństwa, gdy ziemia się pod nogami trzęsie, opletli Polskę siecią niejawnych powiązań przyjacielskich, politycznych, gospodarczych, korupcyjnych, nepotycznych, a także jednoznacznie przestępczych. (fragment książki "Siedmiolatka, czyli kto ukradł Polskę")
Jerzy Urban: Jednakże teraz o wiele bardziej niepokojące się wydawało to, że być może jakieś układy interesów, być może pomiędzy władzą a... mające związek z władzą, nabierają objawów gangsterskich. No, ja rozumiałem to w ten sposób, że jeśli przemoc fizyczna już funkcjonuje jako metoda towarzysząca śledztwu, to jest to bardzo groźne dla stanu stosunków w Polsce, to znaczy, że interesy typu korupcyjnego mogą nabierać form gangsterskich - tak jak to w Rosji bywa, gdzie trup się ściele gęsto - a też że istnieje to kolosalne niebezpieczeństwo, iż wymiar sprawiedliwości zaczyna być oparty czy może być oparty o wymuszanie siłą jakiejś zawartości śledczej. (fragment przesłuchania przed komisją śledczą, Urban mówi tu o sprawie "spadnięcia" Wieczerzaka ze schodów w więzieniu)
Lech Wałęsa: To  [służby specjalne] było państwo w państwie i to dość długo. To była taka siła, że byliśmy za słabi, żeby jakiś większy ruch tu zrobić; to nieprawda, że i dzisiaj jesteśmy mocni ale jesteśmy dużo mocniejsi (...) Gdybym tu [chodzi o sprawę inwigilacji prawicy w 92 r - kat] próbował mocniej wyjaśniać, czy atakować, prawdopodobnie bym doprowadził do wielkiego zwarcia i nie wiem, czy by się krew nie polała (...) Gdybyśmy dziób otworzyli nieodpowiednio, to byśmy wszyscy poszli w chmurkę.

Nie jest to więc kwestia dostrzeżenia rzeczywistości, tylko odwagi w powiedzeniu co się widzi. Naprawdę, nie znam wypowiedzi Kaczyńskiego bardziej bezlitosnej dla III RP niż to co o niej przy różnych okazjach powiedzieli ci, co jej dzisiaj chcą przed Kaczyńskim bronić. Różnica między "kaczystami" a "ludźmi rozumnymi" jest zatem nie w diagnozie stanu III RP (bo widzą ją mniej więcej tak samo) ale w stosunku do niej, w poziomie akceptacji jej zgnilizny. Obie strony oceniają III RP mniej więcej tak samo (tyle, że kaczyści stale i otwarcie, a ludzie rozumni tylko jak jest koniunktura, lub jak się zapomną i im się wyrwie) ale inne z tej oceny wyciągają wnioski. Kaczyński chciał to zmieniać, obrońcy III RP nie. Być może zresztą to ci drudzy mają rację, być może nie ma sensu kontestować III RP bo zmienić się jej już nie da i trzeba ją po prostu zaakceptować i nauczyć się z nią (i w niej) żyć. Być może wiara, że po kilkudziesięciu latach komuny i po kilkunastu latach postkomuny można tu jeszcze coś zmienić jest czystą naiwnością, a może nawet żałosnym frajerstwem. Niewątpliwie jednak konsekwentne głoszenie tego, o czym wiedzieli wszyscy, ale z tchórzostwa, konformizmu lub po prostu dla własnych interesów o tym milczeli, wymaga ogromnej odwagi. Żadnej odwagi nie wymagało natomiast dołączenie do krytyków III RP w 2005 roku, bo wtedy wszyscy ją krytykowali i licytowali się na radykalizm proponowanych rozwiązań (to PO a nie PiS obiecywała wtedy "szarpnięcie cuglami demokracji", totalną lustrację i ostateczną rozprawę z WSI, krytykując Kaczyńskiego, że jest w tych sprawach za miękki). W tamtym czasie świadectwem odwagi byłoby raczej postawienie się prezentowanej przez Kaczyńskiego wizji III RP jako zepsutego rywinlandu. Tylko na to jakoś nie było wtedy odważnych, Tusk i jego partyjni koledzy nabrali odwagi do stawiania się Kaczyńskiemu dopiero wtedy, gdy przegrali wybory i jedyną szansą na wygranie kolejnych było odróżnienie się od Kaczyńskiego. Nawet kosztem zaparcia się do niedawna jeszcze głoszonych swoich podobno poglądów. Kaczyński mówi o Polsce i jej problemach to samo od 20 lat, w tym czasie jego przeciwnicy zmieniają zdanie w zależności od koniunktury, starając się zawsze płynąć z prądem. Co nie wymaga ani siły, ani odwagi, wystarczy chęć utrzymania się na fali, bez względu na to, gdzie człowieka poniesie. Nie wiem jak Tusk definiuje odwagę, dla mnie jest to właśnie gotowość do mówienia rzeczy trudnych, nawet jeśli cena za to jest tak wysoka, że większość z nas zastanawiałaby się czy warta płacenia. Tak rozumianej odwagi Kaczyński ma aż zanadto, czego nie można powiedzieć o jego rywalach. Bo jeśli nigdy się nie zgadzali z krytyczną oceną III RP, to dlaczego nie mieli odwagi jej bronić w kampanii wyborczej 2005 tylko tchórzliwie podpięli się na chwilę pod retorykę Kaczyńskiego, tylko dlatego, że przez chwilę była na nią koniunktura? A jeśli w 2005 roku powiedzieli o III RP to co naprawdę o niej myślą, dlaczego dzisiaj nie mają odwagi tego powtórzyć, ani tym bardziej zrobić coś, żeby ją zmieniać? Nie trzeba wielkiej odwagi, żeby dzisiaj stanąć na czele tłumu dopingowanego przez mainstreamowe media i wygrażać Kaczyńskiemu, ale z pewnością trzeba było niesamowitej odwagi, determinacji i graniczącej z szaleństwem wiary, żeby przez kilkanaście lat bronić swoich racji, tak konsekwentnie, żeby po kilkunastu latach musiał ją przyznać nawet Tomasz Lis. I jakoś trudno mi sobie wyobrazić w takiej sytuacji Komorowskiego czy Tuska, którzy boją się swojemu elektoratowi przyznać do powyborczych planów, a o tym jaką mają opinię na dany temat dowiadują się dopiero z sondaży. Na miejscu Tuska odpuściłabym więc sobie odwagę jako argument w tych wyborach, bo, panie premierze, co pan wie o odwadze?  Kataryna

PYTANIA DO KANDYDATA KOMOROWSKIEGO Przed trzema miesiącami Bronisław Komorowski, w wywiadzie dla TVN odważnie zadeklarował: „przeciwnicy będą szukali na mnie haków, ale ja się prawdy nie boję, bo ta jest dla mnie korzystna”. Choć on sam i środowisko z nim związane straszyło Polaków „wojną” na haki”, zgromadzone rzekomo w „lochach” Kancelarii Prezydenta, nikt z przeciwników politycznych marszałka nie użył takiej broni i nic nie wskazuje, by miało to nastąpić Są za to liczne sprawy, z mniej lub bardziej odległej przeszłości kandydata Platformy, w których Polacy winni uzyskać wyjaśnienia ze strony Komorowskiego. 50 pytań, dotyczących  tych spraw zadałem przed ponad miesiącem. Zostały one doręczone sztabowi wyborczemu kandydata, trafiły do mediów i w ręce samego Komorowskiego. Reguły demokracji, na które wielokrotnie powoływali się ludzie Platformy nakładają na polityków obowiązek wyjaśnienia kwestii - szczególnie tych najbardziej kontrowersyjnych i trudnych. Wyborcom zaś udzielają bezspornego prawa do zadawania pytań i oczekiwania wyczerpujących odpowiedzi. Ta podstawowa zasada, ma gwarantować bezpieczeństwo i wolność aktu wyborczego, – czyli dokonywanie go w sposób świadomy, w warunkach pełnego dostępu do informacji o osobach kandydujących do miana reprezentantów narodu. Bez spełnienia tych warunków – wolny wybór okaże się fikcją, a akt wyborczy erzacem demokracji. Przez kilka tygodni oczekiwaliśmy, że Bronisław Komorowski zechce udzielić wywiadu dla blogerów Salonu 24, jak uczynił to wcześniej Jarosław Kaczyński i wielu innych kandydatów na prezydenta. Niektóre, z listy 50 pytań miały zostać wówczas zadane.

Niestety - dziś już wiemy, że marszałek Sejmu nie udzieli nam takich wyjaśnień i w żaden inny sposób nie zechce zadośćuczynić regułom demokracji. Ponawiam zatem kilka, istotnych  pytań - również w tym celu, by deklaracja kandydata „ja się prawdy nie boję” pozwoliła wyborcom poznać prawdę o osobie Bronisława Komorowskiego.   

8. Z jakich powodów w roku 1991 awansował byłego szefa Zarządu WSW WOPK płk. Lucjana Jaworskiego na stanowisko szefa Kontrwywiadu Wojskowego? W latach 80. płk. Jaworski, odznaczał się szczególną gorliwością w zwalczaniu opozycji, niszczył prasę podziemną, ścigał współpracujących z opozycją filmowców, tropił „obce pochodzenie” członków opozycji, zakładał podsłuchy, werbował agenturę. To na skutek jego działań w więzieniu znalazła się min. Hanna Rozwadowska, kierująca logistyką „Wiadomości”. Po nominacji na szefa KW, płk. Jaworski w latach 1991-93 prowadził działania operacyjne, skierowane przeciwko środowiskom opozycji niepodległościowej oraz przeciwko rządowi Jana Olszewskiego. Nadzorował również SOR „Szpak” – dotyczącą rozpracowania Radosława Sikorskiego.

18. W jaki sposób, podpisując w 2001 roku umowę zakupu wojskowych samolotów transportowych CASA (za 211 mln. dolarów) od hiszpańskiego koncernu EADS zabezpieczył kwestię serwisowania tych maszyn w Polsce? W zamian za zamówienie spółki EADS CASA i Avia System Group kupiły wówczas większościowy pakiet PZL Warszawa-Okęcie. Miało tam powstać centrum serwisowe dla samolotów. Centrum to nigdy nie powstało, a samoloty musiały wszystkie przeglądy i naprawy przechodzić w Hiszpanii, co zwiększało koszty eksploatacji i ryzyko użytkowania maszyn. 25.02.2008 r., po katastrofie CASY (w której zginęło 20 oficerów WP) Prokuratura Wojskowa wszczęła śledztwo, w trakcie którego badano czy nie doszło do korupcji przy zakupie samolotów oraz kwestie związane z wyborem dostawcy, zawarciem umowy i jej aneksowaniem. Jak zakończyło się śledztwo w tej sprawie?

20. Czy prawdą jest, że w roku 2001, gdy był ministrem ON doszło do największej zapaści finansowej w wojsku polskim po 1989 roku?

21. Czy prawdą jest, że to wówczas wydatki majątkowe wynosiły 9,5% budżetu MON, zabrakło pieniędzy na żołd dla żołnierzy, kolejka kadry oficerskiej czekającej na mieszkanie wzrosła do 17 tys. osób, a eksport uzbrojenia spadł do 20 mln dolarów rocznie?

22. Czy prawdą jest, że w roku 2001 kwota 89 mln złotych, przeznaczona na zakontraktowanie nowoczesnych systemów bezpiecznego lądowania, z powodu kłopotów z negocjowaniem offsetu została niewykorzystana i zwrócona do państwowej kasy, a tym samym nie zrealizowano umowy offsetowej i nie wykonano zobowiązań wobec NATO?

24. Dlaczego, w ostatnich dniach urzędowania na stanowisku ministra ON w październiku 2001 r. wydał rozporządzenie o drastycznym obniżeniu zarobków żołnierzy jednostki GROM (miesiąc po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton) ?

Na skutej tej decyzji, w lutym 2003 r. odeszło z GROM 40 doskonale wyszkolonych żołnierzy (połowa składu jednostki). Koszt wyszkolenia jednego komandosa z tej jednostki to dwa miliony złotych. Osiągnięcie takiego poziomu wyszkolenia zajmuje 5 - 6 lat. Na emeryturę odeszli wówczas żołnierze w wieku 34 - 38 lat. Jakie były koszty tej decyzji dla budżetu MON?

30. Czy wiedział, że w 2004 roku płk. Aleksander Lichocki – oficer WSW/WSI podejrzewany o kontakty z wywiadem rosyjskim, przedstawiając się jako rzecznik prywatnych interesów Bronisława Komorowskiego oferował dziennikarzowi Leszkowi Misiakowi informacje o wypadku syna Komorowskiego Piotra, potrąconego w Warszawie przez auto znanego biznesmena? Czy jest mu wiadome: skąd Aleksander Lichocki posiadał szczegółową wiedzę o kulisach zdarzenia, skoro nie informowały o nim media?

37. Dlaczego, pełniąc obowiązki marszałka Sejmu przystał na propozycję płk. Aleksandra L. uzyskania nielegalnego dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową i umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów?

W dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”. Tym samym - pod pozorem zdobycia dowodów popełnienia przestępstwa przekroczył swoje uprawnienia i mógł naruszyć normę art. 231 § 1 kk, zastępując powołane do tego służby i organy państwowe, takie jak prokuratura lub Policja. Mógł także nakłaniać do popełnienia przestępstwa z art. 265 § 1 kk (gdyż dalsza część aneksu do raportu o WSI miała dopiero zostać zdobyta przez płk. Aleksandra L. i mu przekazana), działając przy tym na szkodę interesu publicznego, jaką spowodowałoby ujawnienie tajemnicy państwowej.

42. Z jakiego powodu w lutym 2008 roku stwierdził: „muszę zobaczyć aneks przed publikacją” i jakimi informacjami, potencjalnie zawartymi w aneksie był osobiście zainteresowany? (wypowiedź Komorowskiego dla prasy z 05.02.2008r.)

46. Dlaczego w swoich zeznaniach z dnia 27.07.2008r., złożonych w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „nazwisko Wojciecha Sumlińskiego kojarzę jedynie z prasy. Nie znam go osobiście”, podczas gdy w listopadzie 2008 roku Wojciech Sumliński składając wyjaśnienia przed sejmową komisją ds. służb specjalnych oświadczył, że spotykał się wielokrotnie z Komorowskim w roku 2007, a tematem ich rozmów był przygotowywany dla programu „30 minut" w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civili?

 43. Dlaczego w dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie syg. akt PR-IV-X-Ds. 26/07 zataił istotną informację mogącą świadczyć, że działając wspólnie i w porozumieniu z Krzysztofem Bondarykiem (szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego), Grzegorzem Reszką (p.o. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego), Pawłem Grasiem (zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych) oraz płk. Leszkiem Tobiaszem (negatywnie zweryfikowanym oficerem b. Wojskowych Służb Informacyjnych) mógł starać się zdyskredytować członków Komisji Weryfikacyjnej kierując na nich podejrzenie o przestępstwo korupcji? Jak zeznał płk.Leszek Tobiasz, na początku listopada 2007 r. doszło do jego spotkania z w/w osobami, a na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie postępowania z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Biorąc pod uwagę dalsze zdarzenia w zakresie szeroko zakrojonych działań wobec członków Komisji i jej pracowników można stwierdzić, iż poczynione ustalenia były realizowane przy udziale płk. Leszka Tobiasza, jako jedynego świadka w śledztwie w sprawie domniemanej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. Poseł Paweł Graś oraz płk Leszek Tobiasz (jak wynika z informacji prasowych) zeznali, iż takie spotkanie miało miejsce. Fakt ten nie pojawił się natomiast w zeznaniach Bronisława Komorowskiego.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
213
Informacje dla inwestora id 213 Nieznany
212 i 213, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
212 213
213 T Abelar Magiczna Podróż
213 Imelda Chłodna, Początki formowania się amerykańskiego szkolnictwa wyższego
metodologia 210 213
arkusz Geografia poziom p rok 2007 213
213 URZĄDZENIE DO POMIARU MOMENTU OBROTOWEGO UPM 100M
213
213
2 (213)
20id!213 Nieznany
213
20 12 2013 Gruca Podstawyid 213 Nieznany (2)
II CKN 213 97 id 209805 Nieznany
213 K
213

więcej podobnych podstron