treny Kochanowskiego

Tren I przysparza najczęściej sporo kłopotów interpretatorom. Jest to pierwsze ogniwo cyklu Trenów, więc można się po nim spodziewać tego, że będzie zapowiadał treści zawarte w zbiorze, może zawierał je w formie zalążkowej, może sygnalizował ich pojawienie się itd. Powyższe przypuszczenia w odniesieniu do Trenu I sprawdzają się w dużej mierze.

Zacznijmy od wersyfikacji. Utwór jest napisany regularnym stychicznym sylabowcem dwunastozgłoskowym (7+5). Podobne, długie i jednolite metrum będzie występowało w czternastu kolejnych trenach. Rytm jest tu w dużym stopniu niespokojny, co można odczytywać jako próbę oddania urywanego toku wypowiedzi osoby zrozpaczonej.

Pierwsze zdanie utworu jest bardzo rozbudowane, ciągnie się od wersu pierwszego do ósmego. W początkowym jego fragmencie występuje wyliczenie, które służy wzmocnieniu bólu i żalu ojca. Nagromadzone odwołania podkreślają, że doświadczenie śmierci nie jest jego indywidualnym doświadczeniem - literatura pełna jest utworów powstałych po śmierci kogoś bliskiego, przesiąkniętych smutkiem. Po kolei przywoływani są Heraklit (filozof grecki uważany za pesymistę narzekającego na znikomość spraw i losów ludzkich), skargi Simonidowe (Simonides z Keos był poetą, twórcą m.in. trenów; swoje utwory pisał w patetycznym, podniosłym stylu, który wzbudzał smutek i wzruszenie, stąd też powstało określenie tzw. „łez Symonidesa”, „skarg Symonidesa”), wszystkie żale, troski, frasunki, bóle, łamania rąk. Występuje tu antropomorfizacja, gdyż w wersie 6 podmiot prosi owe zjawiska, aby pomogły mu opłakiwać utraconą córkę, zabraną przez śmierć niepobożną.

Już z pierwszej partii tekstu możemy poczynić wiele obserwacji. Podmiot ujawnia się przede wszystkim w roli ojca, ale również ojca-poety i ojca-filozofa. Te trzy role podmiotu, świadczące o trzech tematach Trenów (problematyka osobista, filozoficzna i literacka) ujawniają się już tutaj. Problematykę filozoficzną i literacką zapowiadają sławne postaci jak Heraklit i Symonides. Temat osobistego cierpienia podmiotu podejmują nie tylko wersy 3 i 4, lecz także 6-8, w których mowa jest bezpośrednio o tym, że podmiot będzie żałował (opłakiwał) stratę, która pozbawiła go wszystkich pociech.

Wers 11 zaczyna się od dramatycznej alegorii smoka pożerającego słowika (który symbolizuje Urszulkę), co przywodzi na myśl scenę z Apokalipsy św. Jana. Jest to jakby osobny epizod, wprowadzający do utworu dystans, odseparowanie od zwiększonych emocji. Potwór nastaje również na życie matki, która zmuszona jest na to patrzeć i rozpaczać, ledwo uszedłszy z życiem. Pojawia się więc w Trenie I motyw śmierci, występujący w całym cyklu. Podmiot trenów często wyraża swe obawy dotyczące długości życia na ziemi, troszczy się, żeby z żalu nie podążył za ukochaną córką w krainę śmierci. W Trenie I śmierć przedstawiona jest jako budzące obawę zagrożenie życia. Podmiot czuje się bezsilny wobec śmierci, co widać w wersach 12-13. Jego uczucia są uwypuklone przerzutnią i wykrzyknieniem:

Uboga, a na zbójcę co raz się miece, Prózno!

Motyw bezsilności wobec losu pojawia się także w innych Trenach, przybiera on postać różnoraką i dotyczy różnych płaszczyzn ludzkiego życia: moralnej, religijnej, filozoficznej czy światopoglądowej (treny VII, VIII, IX, X, XI).

Kolejne wersy wprowadzają motyw vanitas – marności:

„Prózno płakać” – podobno drudzy rzeczecie.
Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na świecie?
Wszytko prózno!

Kim są wymieni w cytatacie „drudzy”, którzy odradzają rozpaczania? Można się domyślać, że chodzi o nauczycieli poety, z których rad często korzystał, którzy wskazywali mu wartości, za którymi dążył. Należał do nich z całą pewnością Marcus Tullius Cycero, który radził w Rozmowach tuskulańskich:

"Smutek i żal nie przystoi mężowi"

Widać w tym miejscu wyraźną aluzję do pisarza i myśliciela antycznego. Jedyną stosowną i możliwą odpowiedzią na sugestię mędrca jest stwierdzenie podmiotu – wszystko jest marnością na świecie. Inaczej wypowiadał się Kochanowski na ten temat w Pieśniach. W poprzednim cyklu Jan z Czarnolasu wychwalał filozofię stoicką: nakazywał w chwilach smutku odwoływać się do poezji i zdrowego rozsądku, a gdy frasunki przeminą i nastaną chwile szczęścia zachować stateczność. Cóż się stało z tymi nakazami, których tak wiele widnieje w obszernym zbiorze? Tę kwestię rozwijają kolejne treny, w Trenie I temat ten został jedynie zasygnalizowany poprzez wprowadzenie niepokoju związanego z nagłą zmianą poglądów, wypowiadanie twierdzeń sprzecznych z dotychczasowymi.

Zaobserwować można stopniowe narastanie napięcia dramatycznego od wersu 16 do 18 na skutek stawiania pytań w kwestiach ostatecznych i dynamicznego udzielania odpowiedzi negatywnych:

Cóż (…) nie jest prózno(…)?,
Wszystko prózno! ,
Błąd – wiek człowieczy!

Warto zwrócić uwagę na intonację wersu 18. Po szybkim i gwałtownym wymówieniu wyrazu błąd (jest to możliwe jedynie dzięki temu, że jest on jednosylabowy) następuje zawieszenie głosu, po czym wymówienie ostatniej, zgrabnej rytmicznie, części wykrzyknienia.

Ostatni dwuwiersz, przybierający formę pytania retorycznego, zawiera jednak wahanie:

Nie wiem, co lżej: czy w smutku jawnie żałować,
Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować?

Poprzestanie jedynie na samej negacji stoickiej myśli byłoby zbyt banalne. Podmiot przedstawia alternatywę, zastanawia się, którą postawę lepiej wybrać: poddanie się smutkowi czy walczenie z nim. Zapowiada to dalsze poszukiwania podmiotu, widoczne w kolejnych trenach cyklu.

W Trenie IV podmiot liryczny występuje przede wszystkim w roli cierpiącego ojca. Przedstawione w utworze jego przeżycia i refleksje nie wykraczają poza problematykę czysto ludzką. Brak jest aluzji filozoficznych czy literackich. W całym utworze wyraźnie narasta ładunek emocjonalny, aż do kulminacji w wersach 11-16.

Tren IV pisany jest stychicznym wierszem sylabicznym 7+6. Rymy, zawsze dokładne i uszeregowane są sąsiadująco. Wers stanowi jednocześnie zamkniętą całostkę składniową. Dzięki temu całość zyskuje potoczysty i spokojny w swoim dramatyzmie tok wywodu.

Wiersz rozpoczyna apostrofa do śmierci:

Zgwałciłaś, niepobożna Śmierci, oczy moje,
Żem widział umierając miłe dziecię swoje!

Użycie apostrofy to charakterystyczny dla Trenów zabieg, który wyznacza zawsze temat danego wiersza. Tren IV opisuje przeżycia podmiotu, związane z koniecznością oglądania śmierci córki. Dla oddania dramatyzmu Kochanowski posłużył się wyrazistą metaforą - oczy ojca zostały zgwałcone widokiem konającej córki. Zgwałcone, więc takie, na których dokonano gwałtu, które zmuszone zostały przemocą do czegoś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Podmiot zakłada więc istnienie pewnego prawa, które zostało pogwałcone. Ojciec nie powinien oglądać swojego dziecka w trumnie, nie taka jest kolej rzeczy. Widać tu odwołanie do charakterystycznego dla epoki Renesansu przeświadczenia o potrzebie istnienia naturalnego ładu w świecie. Istnieją kolejne, uporządkowane właśnie tak a nie inaczej, etapy życia i rozwoju człowieka: narodziny, rozwój, wiek dojrzały, schyłek życia i zgon.

Śmierć Urszulki przerwała ten naturalny bieg. Właśnie świadomość tego stanowi przyczynę zaburzenia poczucia stabilności i pewności w świecie, wyrażoną w trenie IV. W związku z rangą owego dramatu jego sprawczyni, śmierć, nazwana została niepobożną, czyli okrutną, przeciwstawiającą się prawom bożym. Bliską relację podmiotu-ojca i Orszulki podkreśla trafnie dobrana para rymowa widoczna w cytowanym fragmencie:

(oczy) moje – swoje (dziecię).

Kolejne wersy przynoszą rozwinięcie sytuacji związanej z faktem śmierci Orszulki:

Widziałem, kiedyś trzęsła owoc niedordzały,
A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały

Fragment ten zawiera plastyczny obraz niedojrzałego owocu, strąconego przez śmierć. Metafora ta odnosi się oczywiście do przedwczesnego odejścia z tego świata Orszulki, co przysporzyło bardzo wiele bólu rodzicom. Metaforyka owocu użyta jest także w Trenie V, gdzie Urszulka przyrównana jest do małej oliwki, oraz w Trenie XV, gdzie dziewczyna przyrównana jest do kłosa. W Trenie IV owoc użyty w celu opisania małej Urszulki symbolizuje niewinność, młodość, przynależność do rodziców.

Ojciec przyznaje, że śmierć dziecka zawsze jest okupiona głębokim żalem i cierpieniem, lecz śmierć Urszulki jest dla niego o tyle bolesna, że razem z małym dzieckiem pogrzebał także nadzieje z nią związane.

W Trenie IV nie są te nadzieje sprecyzowane, w innych trenach podmiot ujawnia konkretne role, jakie mogłaby przyjąć Orszulka. Miała być ona jego jedyną dziedziczką (Tren III), miała zostać wydana bogato za mąż (Tren VI), a wreszcie miała zostawić po sobie wieczne świadectwo, gdyż była wszechstronnie uzdolniona i zapewne w przyszłości stałaby się następczynią Ojca (Tren XII).

W dalszej części utworu podmiot mówi o swoim stanie emocjonalnym:

Nigdyć by ona była bez wielkiej żałości
Mojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie
Mnie by smutnego była odbiegła na świecie;
Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutniejszy nie mógł być ani tęskliwszy.

Podmiot nie mówi już do śmierci ani do nikogo innego, nadal jednak podkreśla swoją indywidualność. Widać to w formach gramatycznych „mojej”, „mnie”, „alem ja”. Poza tym w cytowanym fragmencie widać nagromadzenie określeń stanów emocjonalnych: żałość (wymieniona dwa razy), ciężkość, ból serdeczny, smutek (dwa razy), tęsknota. Nazwy stanów podmiotu łączą się w pary rymowe, co podkreśla siłę wyrazu:

żałości – ciężkości, żałościwszy – tęskliwszy, a także w innym fragmencie żałości – śmiertelności.

W dalszej części utworu ojciec zwraca uwagę na to, że to Bóg nie pozwolił żyć jego córeczce. Jest to pierwszy sprzeciw i delikatna jeszcze pretensja do Boga, jaka pojawia się w trenach. Jest to zapowiedź załamania się światopoglądu ojca.

Pełen żalu i goryczy ojciec stwierdza, że sam wolałby się oddać w ręce śmierci, niż stracić własne dziecko. Oświadcza, że gdyby tylko wiedział, dobrowolnie stawiłby się u Persefony (imię to jest określeniem śmierci nawiązującym do mitologicznej historii o królowej podziemi porwanej przez boga Hadesa, która część roku spędza na ziemi, a część w Królestwie Śmierci).

Ojciec zrozumiał teraz, co to znaczy cierpienie i żal po utracie kogoś bliskiego - dziecka. Nie dziwi się już historii Niobe. Mitologiczna bohaterka z ogromnego żalu i goryczy, spowodowanej stratą wszystkich dzieci, zamieniła się w głaz. Z głazu tego, pozornie twardego i silnego, wypływał strumień, który stał się symbolem łez, które nieprzerwanie wypływały z jej wnętrza. W mitologii Niobe jest symbolem matki cierpiącej i rozpaczającej nad grobami swoich dzieci.

Cierpienie, które do tej pory było gdzieś daleko, dotknęło teraz bezpośrednio podmiot liryczny. Wszystko to, co znał z opowieści o Niobe stało się teraz jego własnym doświadczeniem. Budzi to pewne wątpliwości i pierwsze pretensje. W przyszłości doprowadzi to do załamania się jego światopoglądu.

Kompozycja Trenów oparta jest na wprowadzeniu części składowych klasycznego epicedium, które składa się z kilku kolejnych ogniw. Tren VII stanowi comploratio, czyli opłakiwanie, które „przede wszystkim miało ukazać ogromny żal (luctus)” (Janusz Pelc).

Tren VII pisany jest stychicznym sylabowcem nieregularnym, w którym przeplatają się wersy trzynastozgłoskowe (7+6) z siedmiozgłoskowymi bezśredniówkowymi. Rymy są sąsiadujące, parzyste i gramatyczne. Warto zauważyć, że przy takim układzie wersyfikacyjnym większej siły nabierają wszelkie możliwe przerzutnie z wersu dłuższego do krótszego. Ich siła nie zostaje wytracona w długości wersu. Najczęściej wers dłuższy wraz z następującym po nim (lub czasem z poprzedzającym) wersem stanowią całostkę znaczeniową.

Tren VII rozpoczyna się apostrofą, podobnie jak większość utworów cyklu. Do wersu 6 rozciąga się wprowadzenie, które stanowi motyw przewodni całego utworu. Chodzi o ubiory, a dokładniej o żałosne ubiory Orszulki, które podmiot liryczny ogląda. Epitet ten określa kategorie, w jakich będą one opisywane; żałosne, czyli przynoszące żałość (żal) patrzącemu na nie. Równocześnie potwierdza to (a zarazem wzmacnia) stwierdzenie podmiotu: żalu mi przydajecie. Związek między ubiorami a osobą córki podmiotu podkreśla dodatkowo rym ubiory – cory.

Podmiot liryczny żali się, skarży na nieszczęsne ochędóstwo, które przypomina mu o jego utraconej córce. Podmiot liryczny mówi o swojej córce używając zdrobnienia: Już ona członeczków swych wami nie odzieje. Używanie zdrobnień świadczy zwykle o pieszczotliwym nastawieniu mówiącego do przedmiotu, o którym mówi, i tak samo jest w tym przypadku. Całość pierwszej, niejako wprowadzającej, części strofy kończy słynne żałosne, pełne zwątpienia wołanie:

Nie masz, nie masz nadzieje!

Jest z jednej strony wyrazem poczucia beznadziejności życia w ogóle, a z drugiej – wyrazem braku nadziei podmiotu w to, że kiedykolwiek ujrzy raz jeszcze swoje dziecko. Poprzez wyrażenie tego zawołania wykrzyknieniem autor oddaje urywany tok mowy człowieka, który cierpi, załamanym głosem mówi przez łzy. Dalsza część rozpoczyna się od opowiedzenia o tym, co stało się z właścicielką ubrań.

Ujął ją sen żelazny, twardy, nieprzespany...

Przerażającą perspektywę snu Orszulki wyrażają trzy epitety:

żelazny, twardy oraz nieprzespany.

Pierwszy epitet wyraża ogrom przerażenia śmiercią, która pojmowana jest jako więzienie (porównaj żelazne kajdany); wyraża niepokój związany z samym stanem uśmiercenia. Epitet twardy stanowi jakby wzmocnienie poprzedniego. Ostatni zaś jest najpiękniejszy, najbardziej kunsztowny, oparty na grze słów, na podobieństwie brzmieniowym wyrazów. Sen nieprzespany to taki, którego nie można zakończyć, którym nie da się nasycić, który nigdy nie przyniesie odpoczynku.

Kolejny fragment wymienia szczegółowo ubrania Orszulki:

Już letniczek pisany
I ploteczki wniwecz, i paski złocone,
Matczyne dary płone.


Letniczek pisany (wzorzysta barwna sukienka letnia), uploteczki (wstążki do włosów) oraz paski złocone jako dary od matki na nic nie przydały się dziewczynce, są zbędne. Obraz kolorowych dziecięcych ubranek, kojarzących się z radością i beztroską kontrastuje ze stanem emocjonalnym podmiotu.

Następny fragment, począwszy od wersu 11, przynosi traumatyczne porównanie łoża trumny do łoża małżeńskiego. Przeciwstawione sobie zostają śmierć oraz życie - łoże małżeńskie jest miejscem, w którym bierze początek nowe życie, trumna także może kojarzyć się z łożem. W wersie 13 podkreślony jest przerzutnią oraz wykrzyknikiem wyraz doprowadzić:

Nie do takiej łożnice, moja dziewko droga,
Miała cię mać uboga
Doprowadzić

]
Słowo to występuje tutaj w dwóch znaczeniach. Z jednej strony oznacz kres pewnej drogi, etapu – czyli śmierć. Z drugiej strony chodzi o wprowadzanie matki przez córkę w życie dorosłe, którego najlepszym wyrazem jest małżeństwo. Matka miała Orszulkę doprowadzić nie do łoża-trumny, ale do łoża małżeńskiego. Tragizm sytuacji podmiotu podkreślają dwa wykrzyknienia – pierwsze zawarte w cytowanym fragmencie, drugie brzmi:

Nie takąć dać obiecywała
Wyprawę, jakąć dała!

Jest to kolejne odwołanie do obrazu małżeństwa. Orszulka powinna była dożyć dorosłości i dostać jako panna prawdziwy posag. Zamiast tego dostała jedynie „lichą tkaneczkę” i „ziemi bryłeczkę”. Zestawienie posagu zamkniętego w skrzyni z ciałem dziewczynki spoczywającej pod wiekiem trumny zawarte w końcowej metaforze jest niezwykle błyskotliwe, można określić je mianem konceptu. Stanowi zabieg estetyczny zwany konceptem. Metafora ta zawiera przy tym dwie istotne treści. Dziewczynka jest czymś bardzo cennym, ponieważ porównana jest do posagu zamykanego w skrzyni. Również, co być może ważniejsze, ów cenny posag w konfrontacji ze śmiercią jawi się jako coś znikomego, nietrwałego, marnego i zależnego od sił, na które człowiek nie ma wpływu.

Tren ten jest przez literaturoznawców ceniony za prostotę i naturalność. Nie występuje tu alegoryczna Śmierć, Mądrość, Żałość, nie ma odwołań do literatury i mitologii. Jest to – jak napisał S. Rosiek, „poezja drobnych przedmiotów, poezja rzeczy po zmarłej, poezja materialnego śladu”. Autor stara się jedynie przedstawić czytelnikowi – i samemu sobie – to, co pozostało mu po zmarłej, te kilka tak ważnych dla niego rzeczy.

Tren VIII stanowi kontynuację poprzedniego, wyraża żal (luctus), lecz zogniskowany wokół nieco innego tematu, o którym mowa jest w pierwszych dwóch wersach. Kreacja podmiotu pozostaje nadal sprowadzona przede wszystkim do funkcji ojca, czy też ojca-poety. Wiersz jest stychiczny, sylabiczny, trzynastozgłoskowy ze średniówką po siódmej sylabie. Na tle pozostałych trenów wykazuje dużą regularność tego metrum. Odstępstwa są tylko trzy (wersy 3, 9, 12). Rymy są żeńskie, dokładne, gramatyczne, sąsiadujące, czasem nawet głębokie: śpiewała – biegała, obłapiając – zabawiając.

Nie pojawia się żadna aluzja do postaci mitologicznej czy historycznej, w treści nie narzuca się konkretna i sprecyzowana polemika filozoficzna. Znikają uniesienia podmiotu, ich miejsce zajmuje nastrój smutku i spokoju skontrastowany z przypomnieniem gwaru i zgiełku, jaki panował w izbie, gdy Orszulka jeszcze żyła. Wiersz wydaje się być w całości poświęcony Urszuli, szczególnie dzięki początkowej do niej skierowanej apostrofie. W rzeczywistości jednak czytelnik-słuchacz skupia swoją uwagę na poczuciu straty i pustki, które postrzega przez pryzmat odczucia lirycznego.

Konstrukcja tego trenu jest wyraźnie klamrowa. Pierwsze i ostatnie cztery wersy ukazują obraz domu pustego i smutnego po śmierci Orszulki, część środkowa – dom pełen dziecięcego szczebiotu i radości. Początek utworu to chyba najbardziej znana czytelnikom partia Trenów:

Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
Moja droga Orszulo, tym niknieniem swoim.
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było,
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.


Wers trzeci to antyteza, niezwykle lubiana przez barokowych konceptystów. Służy między innymi do wyrażania sensów trudnych, skomplikowanych oraz uzyskaniu efektu ciekawego, błyskotliwego paradoksu. W trenie VIII chodzi przede wszystkim o zabieg wymieniony jako pierwszy, o opowiedzenie o trudnej sytuacji, która zaistniała po śmierci dziewczynki.

W dalszej części utworu podmiot wspomina, jakim był dom za życia Orszulki. Wspomnienia te są wprowadzone na zasadzie retrospekcji. Orszulka napełniała wtedy szczęściem cały dom, łącznie z jego mieszkańcami. Ten opis sielskiego życia, pozbawionego cierpień i trosk rozpoczyna się kolejną apostrofą do Orszulki: „Tyś za wszytki mówiła”. Bardzo istotne są anaforycznie zestawione określenia wskazujące na mnogość pozytywnych czynności: wszytki oraz zawżdy. Radość i nastrój beztroski wyrażają pary rymowe: śpiewała – pobiegała, obłapiając – zabawiając, frasować – psować głowy (dziewczynka nie pozwoliła). Fragment ten sprawia wrażenie śpiewnego, jasnego. Również i tutaj zdania układają się w rozwinięcia paralelne. Retrospekcję zawartą w tym fragmencie można odczytać jako spełnienie nadziei ujrzenia raz jeszcze zmarłej Orszulki (por. tren VII).

Ostatnia partia tekstu, wersy 11-14, stanowi wyraźną analogię do początkowych czterech wersów, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i nastrój. Fragment ten od początku bardzo silnie odcina się od wizji wspomnieniowej, przede wszystkim poprzez odejście od poprzedniej melodyjności. Zdecydowanie uspokaja się bieg opowiadania (szczególnie w wersach 11-12). Nie bez znaczenia pozostaje anafora związana z wyrażeniem nie masz. Przywodzi ona na myśl lamentacyjne wołanie z trenu VII.

Zamknięcie utworu jest o tyle wyraziste w swym dramatyzmie, o ile sytuuje się w opozycji do sielanki, co odpowiada również naturalnym ludzkim odruchom. Skłonni jesteśmy do większej tkliwości i większego żalu, gdy wspomnimy minione bezpowrotnie chwile szczęścia i obcowania z bliską osobą. Warto dodać, że w ostatnim wersie poeta pozostawił czytelnikowi jeszcze jedną perłę, owoc misternej roboty poetyckiej. Chodzi o jeden wyraz, który może mieć w danym kontekście dwa znaczenia:

A serce swej pociechy darmo upatruje.

Pociechą nazywamy często w sposób pieszczotliwy dzieci – w tym znaczeniu chodziłoby więc o określenie Urszulki. Pociecha może być także rozumiana jako pocieszenie dla zbolałego ojca, który utracił obiekt swej miłości rodzicielskiej.

Tren VIII jest więc kolejnym ogniwem żalów ojca-poety. Posiada klamrową kompozycję, składającą się z regularnej, czterowersowej ramy, która przynosi nastrój smutku. Środkowa, retrospektywna część podporządkowana jest poetyce wyliczeń. Utwór ten zbudowany jest również na bazie rozlicznych zestawień opozycyjnych: ton smutny – ton radosny, zgiełk – cisza.

Kreacja podmiotu w Trenie IX zostaje sprowadzona przede wszystkim do funkcji filozofa-poety, który skupia się głównie na przedstawieniu swojemu słuchaczowi pewnego stanowiska w kwestii cnoty stoickiej. Wiersz jest stychiczny, sylabiczny, trzynastozgłoskowy ze średniówką po siódmej sylabie. Odstępstw od rytmu wzorowego jest sporo, bo aż 10, co stanowi połowę łącznej ilości wersów. W związku z tak wielką liczbą świadomych zaburzeń składniowo-metrycznych również intonacja staje się niespokojna. Zdaje się naśladować falowanie głosu osoby przemawiającej.

Jan Kochanowski uważany jest za wyznawcę doktryny stoickiej i epikurejskiej przede wszystkim ze względu na wybitnie horacjański charakter swoich Pieśni, w których wpływy Cycerona również nie są bez znaczenia. Był więc Kochanowski wybitnym humanistą. Powiedzielibyśmy dzisiaj, że był dzieckiem swoich czasów, choć należy zauważyć, iż niemal w równym stopniu, co owe czasy kształtowały jego postawę, on, poeta czarnoleski, kształtował wiek, w którym żył. Nie dziwi więc, że zaczyna swój tren IX od apostrofy do Mądrości.

Już w pierwszym wersie czytelnik dowiaduje się, że Mądrość godna jest tego, żeby zapłacić za nią najwyższą kwotę, owe drogie pieniądze . Co więcej, wers 2 przynosi potwierdzenie tej tezy dzięki powołaniu się na opinie pewnych autorytetów. Kim są ci, którzy – podobno – prawdziwie mienią”? Chodzić może tutaj o nauczycieli Kochanowskiego: Cycerona, Horacego, Senekę i innych wyznawców doktryny stoickiej (tak rozszyfrowuje ten fragment wybitny znawca twórczości poety, Janusz Pelc). Fragment ten można również odnosić do dowolnego człowieka, który podobne poglądy uważał za właściwe sobie (może to być np. wykształcony humanista).

Mądrość posiada ogromne i rozliczne właściwości, o czym dowiadujemy się już z drugiego wersu. Od tego momentu zaczyna się wykład na jej temat, który zajmuje w zasadzie cały utwór. Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że jest to próba stworzenia wierszowanej pochwały tej wartości, jest to jednak panegiryk przewrotny.

Podmiot liryczny stwierdza, że zdobyta Mądrość odpycha od nas frasunki i żądze (popędliwości), przez co człowiek staje się bliski istocie niebiańskiej – aniołowi, któremu obce są wszelkie udręki życia ziemskiego. Nie odczuwa lęku, nieszczęścia go nie spotykają (są one domeną tylko i wyłącznie człowieka). Wszytki rzeczy ludzkie tracą znaczenie. Inne przymioty owego stanu to bezpieczeństwo i stałość, w których można mieć oparcie (mówi o tym wers 10).

Kochanowski mówiąc o Mądrości z całą pewnością odnosi się do Mądrości stoickiej, którą, w określonym rozumieniu, filozofowie nazywali najwyższą cnotą. Aby ją zdobyć należy wyzbyć się tego, o czym była mowa na początku trenu: frasunków i pożądliwości, a w zasadzie należy wzbić się ponad nie, wznieść się ponad doczesność, stać się na nie nieczułym. Raz osiągnięta cnota nie przemija. Daje zarazem stan eudajmonii, wiecznego szczęścia, które stanowi przeciwieństwo cierpienia spowodowanego przywiązaniem do przemijającego i kruchego życia doczesnego.

Jednak już w tym momencie dostrzec można pewne zgrzyty dzięki dokładnemu oglądowi treści, konfrontacji partii środkowych z początkowymi. Jak możliwe jest pozostanie w spójności z powyższym odczytaniem żal podmiotu związany z poczuciem zmarnowania czasu na poszukiwania Mądrości?

Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje
Na tym strawił, żebych był uźrzał progi twoje!

Skoro Mądrość gardzi skarby wielkimi , wynosi ponad człowieka skrytego pod dachem złoconym osobę ubogą, to czemu miałaby zostać kupiona za pieniądze? Przecież ostatecznie osiąga się ją poprzez wyrzeczenie się bogactw. Kupowanie mądrości za pieniądze przypomina zyskiwanie miana człowieka uczciwego za pomocą kradzieży – cnota nie jest przecież sprzedajna. Niepokój czytelniczy wywołany tą obserwacją każe podejrzewać, że utwór nie jest pochwałą mądrości stoickiej.

Sposób mówienia o cnocie do złudzenia przypomina tradycyjne konwencje panegiryczne, lecz w istocie jest czymś zupełnie innym. Niemal co krok spotykamy w utworze ironię, jest ona obecna od pierwszych słów – kupić mądrość to paradoks, który dla czytelnika szesnastowiecznego był aż za bardzo widoczny, wręcz narzucający się, a tym samym warunkujący sposób lektury dzieła. Podobnie nie na serio należy odczytać „odmienienie w anioła”, które miałoby nastąpić pod wpływem zgłębiania tajemnic mądrości. Trudno nie dostrzec w tym szyderstwa, powątpiewania, przesady. Owa Mądrość miałaby być tak cudowna, że człowieka odczłowiecza, zobojętnia. Szczególnie widać to, gdy skonfrontujemy obraz mądrości z omawianego trenu z całym cyklem, który przedstawia przecież uczucia osoby rozpaczającej po śmierci ukochanej córki. Idealistyczny stan stoickiej obojętności oznaczać musi nieczułość.

Dlatego właśnie podmiot w wersie 17 podkreśla, że jest przede wszystkim człowiekiem. To wyznanie własnej istoty wystarcza za szeregi wyjaśnień. Podmiot mówi o sobie: ja człowiek , co równa się stwierdzeniu człowiekiem jestem, więc nic, co ludzkie nie jest mi obce . Ja liryczne mówi o sobie, że mimo poświęcenia wielu lat na naukę i kontemplację, na poszukiwanie mądrości – człowiekiem być nie przestał, bo to niemożliwe. Nie przemienił się w anioła, chociaż myślał o sobie, że doszedł do Stopniów ostatnich , a więc, jak czytamy w komentarzu Pelca,

najwyższych wiodących do przybytku Mądrości

Przegrał jednak, został

Między insze, jeden z wiela, policzony.

Rola ojca zdaje się być w Trenie IX niewidoczna, ale jest wciąż nieodzowna do zrozumienia pobudek, jakie skłoniły filozofa do podjęcia, drastycznych w swych konsekwencjach, kroków. Ukazują one bowiem przesunięcie środka ciężkości, jakie dokonało się w systemie wartości podmiotu-filozofa. Dla Kochanowskiego utwór ten musiał stanowić swoistą autopolemikę z dotychczasowymi przekonaniami.

Tren X jest pisany wierszem stychicznym, trzynastozgłoskowym o schemacie (7+6). Jest to liryka wyznania podmiotu, liryka bezpośrednia. Jeśli chodzi o linię intonacyjną nie sprawia ona w tym utworze zbytnich kłopotów, ponieważ jest w najwyższym stopniu podporządkowana składni zdania pytającego. Z takich właśnie elementów składa się w zasadzie prawie cały utwór. Składnia pytajna w szczególności sprzyja układom paralelnym członów wersowych, choć zdarza się, że ów paralelizm nie jest tak wyraźny przez zabiegi składniowe w obrębie wersu (np. ww. 5 i 6).

Jest to kolejny utwór, który rozpoczyna się apelem do zmarłej Orszuli:

Orszulo moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała?

Fragment ów zawiera więcej informacji niż czytelnik jest w stanie przypuszczać. Po pierwsze nadaje ton pytajny, po drugie określa stopień zażyłości podmiotu wołającego z osobą, do której się zwraca, po trzecie wskazuje na role podmiotu, po czwarte określa sytuację liryczną.

Ton pytajny dyktuje warunki intonacyjne, rytmiczne i filozoficzne w całym utworze. Rolę podmiotu jako ojca widzimy przede wszystkim w określeniach wskazujących na stopień zażyłości z córką. Chodzi o epitet [i]wdzięczna[/i] oraz zaimek dzierżawczy [i]moja[/i]. Rola filozofa zawarta jest tu pośrednio, właśnie poprzez ton pytajny. Można by go określić jako istotę poszukującą. Zaś o sytuacji lirycznej możemy wnioskować tyle tylko, że mamy do czynienia z poczuciem straty, z którego wynika rozpacz. Będzie to znajdowało potwierdzenie w kolejnych wersach utworu.

Utwór składa się w lwiej części z pytań, na które nie pada żadna konkretna odpowiedź. Nie są to oczywiście pytania retoryczne, gdyż wyraźnie odczuwalna jest potrzeba odpowiedzi. Dla każdego humanisty sprawa życia, śmierci i sytuacji pozagrobowej była dość klarowna. Wykształcony człowiek doby renesansu znał doskonale Pismo Święte oraz tak zwanych pisarzy pogańskich (antycznych) wraz z całym towarzyszącym im bagażem mitologicznym. Wiele przekonań i wyobrażeń było kreowanych w sposób synkretyczny, czyli łączący obie te tradycje jako nie będące wzajemnie opozycyjne. Owe dwie jakości traktowane były równorzędnie i jako takie współtworzyły model kulturowy (umysłowy) czasów dawnych. Znany jest horacjański topos non omnis moriar. Dodać należy do tego filozofię stoicką, nakazującą odrzucić nietrwałą miłość do rzeczy materialnych i pozostanie obojętnym nawet wobec śmierci (por. tren IX). Kochanowski wraz z całą swoją twórczością doskonale wpisywał się w ówczesny model umysłowości, który jednocześnie sam współtworzył.

Należy o tym wszystkim pamiętać, gdy analizuje się sytuację liryczną. Poeta-ojciec z żalem opłakuje zmarłą córkę i pyta:

[c]gdzieś mi się podziała?[/c]

Od humanisty tego formatu, co Kochanowski oczekujemy raczej pewności niż serii pytań. Chcemy więc być przekonani, iż pytania owe odwołują się raczej do erudycji czytelnika, który musi udzielić sobie odpowiedzi samemu, lecz taką opcję już wykluczyliśmy – to nie są pytania retoryczne. Każde pytanie odwołuje się do znanego motywu występującego w utworach o tematyce funeralnej*

(funeralna (z łaciny – "uroczyście pochować, pogrzebać zmarłego") – upamiętnia zmarłą osobę, wyraża żal po jej śmierci).

Nie wiadomo nawet, według jakiego klucza należałoby odpowiadać.

Problem pytań zrodził się z chwilą, kiedy podmiot postanowił zwrócić się do zmarłej córki, której ciało spoczywa już w trumnie, w grobie (por. tren VII). Podmiot uświadamia sobie, że musi zwrócić się do istoty (bytu), która znajduje się w innym miejscu, w innym wymiarze niż on sam, w związku z czym, aby mógł zostać zrozumiany, czuje potrzebę zlokalizowania swojej Orszulki:

[c]W którą stronę, w którąś się krainę udała?[/c]

Na tej właśnie płaszczyźnie rodzi się dramat i problem. Podmiot zadaje serię pytań, korzystając przy tym z całej swojej erudycji. Pyta o pośmiertne drogi wywodzące się z tradycji chrześcijańskiej, mitologicznej, lecz odpowiedź nie pada z nikąd. [i]Ja[/i] liryczne, które jawi się czytelnikowi jako poeta doctus nie doczekuje się odzewu. Stąd wniosek, że żadna wiedza ani żadna religia nie dają prawdziwej wiedzy eschatologicznej. Być może nie dają w takim razie żadnej pewnej wiedzy. Nie dają już oparcia, skoro ich treści nie stają się użyteczne.

Ani niebo (rozumiane w sensie chrześcijańskim lub mitologicznym), ani raj, wyspy szczęśliwe, ani reinkarnacja (życie pod postacią słowika) ani czyściec nie są miejscami przebywania Orszulki. Nie wiadomo czy i gdzie dociera głos, który zdaje się być właśnie owym biblijnym głosem wołającego na pustyni. W konsekwencji uwaga mówiącego zwraca się w akcie desperacji do jakiegoś miejsca przedwiecznego, na które nie ma już żadnej nazwy, a w którym dziecko mogło przebywać zanim się narodziło. Niewystarczalność tego, co podmiotowi znane zmusza go do podjęcia desperackiego kroku rozpaczy:
[c]Czyś po śmierci tam poszła, kędyś pierwej była,
Niżeś się na mą ciężką żałość urodziła?[/c]

Dramatyzmu wypowiedzi poetyckiej przydaje narzucająca się anafora wynikająca ze składni zdania pytającego. Chodzi o powtarzające się zaimki [i]czyś, czyliś, czy, czyli.[/i]

Wszelkie pytania skierowane są do Urszuli stanowią równocześnie apele, są wołaniami. Mają więc podwójną, złożoną funkcję, co dodatkowo komplikuje sytuację komunikacyjną. W dużym uproszczeniu wygląda to tak, jakby każde pytanie dotyczące określonego miejsca było jednocześnie wołaniem w tę konkretną przestrzeń pośmiertną. W obliczu braku odpowiedzi podmiot zaczyna podejrzewać, że córka w ogóle go nie pamięta, że nie wie co się z nim dzieje (ww.7-8). Wykazuje jednak determinację i ponawia wołania aż do wezwania rzuconego w nieznane.
Zakończenie przybiera postać znanego fragmentu:

[c]Gdzieśkolwiek jest, jesliś jest, lituj mej żałości,
A nie możesz li w onej dawnej swej całości,
Pociesz mię, jako możesz, a staw sie przede mną
Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną.[/c]

Wypowiedziana jest wreszcie treść najważniejsza dla całego utworu. Po to właśnie podmiot rozpoczął swój monolog – aby uzyskać pocieszenie. Żądanie owo jest o tyle bardziej wymuszone przez dramatyzm sytuacji, o ile ojciec nie wie wcale, czy w ogóle zostanie usłyszany (nie mówiąc już u wysłuchaniu). Zjawienie się mary znikomej (nikczemnej) byłoby potwierdzeniem sensowności podjętych wysiłków. Podobne zdarzenie będzie miało miejsce w [i]Trenie XIX[/i], choć droga do niego jeszcze daleka.

Z tej perspektywy można dojść do jeszcze jednego, ważnego wniosku. Sytuacja liryczna wskazuje, że poeta, decydując się na stwierdzenie, że nie wie, gdzie jest jego córka, mówi coś bardzo ważnego na temat dotychczasowych przekonań o ludzkich możliwościach poznawczych oraz o wartości religii. Zakwestionowane zostają wszystkie wyniki dotychczasowych rozważań eschatologicznych, wiedza, o której była mowa wcześniej traci na znaczeniu (o ile w ogóle nie traci znaczenia). To, co dzieje się z człowiekiem po śmierci jest dla żyjących niepoznawalne, a jedyną niepodważalna informację można by zaczerpnąć od samych zmarłych – lecz ci milczą. Tren X jest także kontynuacją buntu przeciwko pewnym ideom, zapoczątkowanego najwyraźniej w trenie IX, rozszerzoną na płaszczyznę religijną, eschatologiczną. Tren XI będzie stanowił apogeum buntu podmiotu.

Tren XI uważany jest za ogniwo centralne całego cyklu. Czemu tak jest? Należy mieć na uwadze przede wszystkim dwie podstawowe role podmiotu mówiącego w Trenach, które potrzebne są, aby doprowadzić do skraju rozważania na temat pewnych problemów ogólnych. Po pierwsze występuje on jako poeta-ojciec, po drugie natomiast jako poeta-filozof (humanista, dziecko swoich czasów). W niektórych utworach cyklu występuje tylko jedna kreacja, w innych obydwie. Nie można faktu owej [i]mnogiej[/i] obecności lekceważyć, gdyż w połączeniu z konkretnymi treściami może się ona okazać niezwykle istotna. Tak jest w tym przypadku.

Pierwszy wers przynosi przytoczenie słów Brutusa tyranobójcy (zabił on Juliusza Cezara, sam zaś zginął z rąk jego mściciela Oktawiana Augusta; kiedy umierał miał wypowiedzieć słowa wzgardy dla cnoty, którą uznał za niewolnicę Losu):

[c]Fraszka cnota ! - powiedział Brutus porażony...[/c]

Można by rzec, że sam cytat niczego jeszcze nie znaczy, gdyż, odpowiednio wyróżniony, nie zmusza autora do identyfikowania się z konkretnymi treściami w nim zawartymi. Jednak w trenie XI jest inaczej, poeta podejmuje ów wątek, jakby słowa Brutusa stanowić miały jedynie preludium, zwięzłą i obfitą w znaczenia kwintesencję tego, co ma nastąpić w dalszych partiach utworu. Owa sytuacja przestaje dziwić, kiedy poszukamy odpowiedzi na pytanie, czemu akurat takie nawiązanie, oraz czemu owo preludium stanowią słowa Brutusa. Otóż z negacją cnoty baczny czytelnik cyklu zetknął się już między innymi w trenie IX, gdzie problem ten został podjęty, choć nie do końca wprost. Negacja Mądrości ukryta była pod płaszczem jej pochwały i tylko końcowe cztery wersy mówiły coś bezpośrednio, choć jedynie o dążeniach samego podmiotu. W niniejszym trenie owa deprecjacja osiągnąć ma apogeum.

Wróćmy do początkowego wersu utworu. O Brutusie mówi się, że jest „porażony”. Porażony znaczy tu tego, który odebrał razy, został raniony. Zacytowane zdanie krzyczał więc ktoś, kto ogromnie cierpiał z powodu określonego zdarzenia, które przysparzało mu bólu fizycznego. Owo zdarzenie doprowadziło go do kryzysu wartości, w które dotychczas bardzo głęboko wierzył. Już w tym zwięzłym objaśnieniu ujrzeć można wyraźną paralelę do sytuacji podmiotu lirycznego cyklu trenów.

Jak to zostało powiedziane, poeta podejmuje wątek znikomości cnoty jako najwyższej wartości stoickiej. Co więcej, wprowadza jednocześnie problematykę wanitatywną, kiedy przekonuje odbiorcę o marności i znikomości wszystkiego, co rzeczywiste, co:

[c]Fraszka, kto się przypatrzy, fraszka z każdej strony! [/c]

Dodatkowej ekspresji przydaje temu stwierdzeniu to, że stanowi ono wykrzyknienie, analogiczne do wykrzyknienia Brutusa. Tak więc podmiot nie tylko nie dystansuje się wobec treści przytoczonych słów tyranobójcy, lecz także w pełni się z nimi utożsamia. Ta obserwacja jest przerażająca z punktu widzenia humanisty, ponieważ stanowi coś więcej niż tylko wyrzeczenie się dawnych ideałów, o co można było podejrzewać podmiot liryczny w trenie IX. To dosłownie totalne zanegowanie ich sensowności, przydatności i esencjonalnej wartości w świecie. Mądrość nie może mieć najmniejszej wartości jeśli się przyjmie, że [i]fraszka z każdej strony[/i], że [i]wszystko marność[/i]. Przekonanie o wszechogarniającej znikomości rzeczy materialnych wzmacnia jeszcze powtórzenie, trzykrotne przywołanie (w sensie dosłownym) rzeczownika [i]fraszka[/i]. Jest to wyraz dwusylabowy, a więc akcentujemy jego pierwszą sylabę, co w efekcie daje również intensywne walory brzmieniowe w kluczowych pozycjach początkowej partii strofy.

Wersy 2 i 3 stanowią odrębne, paralelne rytmicznie człony, których zadanie sprowadza się do potwierdzenia, uwiarygodnienia i uwypuklenia treści wcześniej wyrażonych. Są to dwie zamknięte jednostki składniowo-intonacyjne, podporządkowane w dalszym ciągu regułom sylabowca regularnego (7+6), stanowiące dwa pytania retoryczne, skierowane do odbiorcy. Co ciekawe, są one niezwykle banalne. Odnosi się wrażenie, że tak błahe powody, dla których należy zarzucić poszukiwanie cnoty mógł wysunąć tylko człowiek prosty, dla którego liczą się realne korzyści. Nigdy natomiast ktoś wykazujący znaczną erudycję, a za kogoś takiego zwykle uważa się podmiot liryczny [i]Trenów[/i]. Otóż wydaje się, że podmiot trenu XI chce, żeby postrzegać go właśnie jako prostego człowieka, który ma prawo do zwykłych uwag, do najprostszych przeżyć i zwątpień.

Odpowiedź na pytanie dotyczące praw rządzących światem zawiera się w kolejnym fragmencie. Rządzi nim „nieznajomy wróg jakiś” - tajemna siła, fatum, na które nikt nie ma najmniejszego wpływu, a od jego działania nawet cnota się nie uchroni. Wyraźnie uwidocznia się w tych fragmentach również skrajna autopolemika z całym dotychczasowym dorobkiem myślowo-artystycznym poety czarnoleskiego. W jego pieśniach problematyka związana z losem i stoicką mądrością stanowił przedmiot niejednego utworu. Uważa się nawet, że owe kwestie wyznaczają w znacznym stopniu charakter ksiąg wzorowanych na Horacym.

W [i]Pieśniach[/i] stosunek pochwalny Kochanowskiego do cnoty, do ładu świata, wynikającego z przyjęcia tej wartości jako nadrzędnej jest wyraźny. Jak widać wynik rewizji wcześniejszych poglądów jest w tym przypadku skrajnie negatywny. Stanowczo odrzucone zostaje wszystko to, co uznawane było przez podmiot za wartość najwyższą. Zmieniło się radykalnie jego postrzeganie świata, co znajduje wyraz między innymi w odmiennym rozumieniu funkcjonowania i zakresu działania Fatum (Fortuny). Zmienia się zupełnie postawa człowieka, który żyje pośród nieustannych jej zabiegów. Poeta poprzestaje jedynie na negacji, zmuszony ukorzyć się przed nieuchronnością burzycielskiej i nieprzewidywalnej siły.

Począwszy od wersu 9. wprowadzony zostaje problem rozumu i granic ludzkiego poznania:

[c]A my rozumy swoje przedsię udać chcemy:
Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy,
Wspinamy się do nieba, boże tajemnice
Upatrując; ale wzrok śmiertelnej źrzenice
Tępy na to! (...) [/c]

Wiedza dotycząca rzeczywistości realnej, stanowiąca wynik badań naukowych, które z natury są racjonalne, przestaje reprezentować jakąkolwiek wartość. Nie stanowi już wyróżnika dla ludzi, którzy ją uprawiają, przez co stają się oni niczym zwykli prostaczkowie z tą jedną różnicą, iż udają, że są kimś lepszym. Jedyną wartość może zatem posiadać poznanie wyroków boskich, gdyż przemijalną, nietrwałą i kruchą rzeczywistość nie cechuje najmniejsza atrakcyjność poznawcza. Nieustanność tych wysiłków uwypuklona jest poprzez przesunięcie za pomocą przerzutni wyrazu [i]upatrując[/i] (w domyśle [i]Boże tajemnice[/i]) na pozycję początkową wersu 12. Wers kolejny przynosi informację zawartą w wykrzyknieniu, które wskazuje na daremność wszelkich tego typu starań – wzrok „śmiertelnej źrenicy” możemy odczytywać jako symbol Boga, który jest „tępy” – obojętny na starania ludzi, którzy chcą posiąść „boże tajemnice”.

Podmiot wątpi jednocześnie, że jakiekolwiek poznanie, tak jak osiągniecie cnoty, jest najprawdopodobniej niemożliwie:

[c]Sny lekkie, sny płoche nas bawią,
które się nam podobno nigdy nie wyjawią[/c]

W Trenie XI mamy do czynienia z rozległą i negatywną w skutkach rewizją światopoglądową. Podmiot, który chciał być postrzeganym jako prostaczek, okazał się być erudytą dużego formatu. Wspomniana rewizja obejmuje sferę ludzką, religijną, filozoficzną oraz naukową. W każdym przypadku doszło do brutalnego zanegowania dotychczasowego, powszechnie panującego stanu. Właśnie z tego powodu szczególna wydaje się być końcowa apostrofa do „żałości”, połączona z pytaniami retorycznymi:

[c]Żałości! co mi czynisz? owa już oboje
Mam stracić: i pociechę, i baczenie swoje?[/c]

Podmiot zrzuca swoje rozterki na karb żałości, która skłoniła go do odrzucenia poprzedniego światopoglądu. To właśnie żal, smutek, negatywne emocje powodują utratę zdrowego rozsądku (baczenie) i wszelakiej pociechy.

Tren XVIII pisany jest wierszem stroficznym, który pojawia się w cyklu począwszy od trenu XVI. Wszystkie kolejne utwory stanowią już kompozycje podzielone stroficznie. Analizowany tren napisany jest czterowierszem (tetrastychem) sylabicznym, składającym się z dwóch okalających strof jedenastozgłoskowych, oraz dwu wewnętrznych siedmiozgłoskowych. Rymy są, co nie dziwi w Trenach, zawsze sąsiadujące, gramatyczne, dokładne oraz żeńskie. Wiersz pisany jest sylabowcem nieregularnym. Nieregularność polega na systematycznym przeplataniu wersów o różnej długości. Cele takiego zabiegu mogą być różne. Najczęściej mówi się, że taki tok przeplatany stanowi zabieg, służący uniknięciu monotonii, wpływa on jednak także na interpretację utworu.

Zmiana metrum, choć regularna, jest zawsze pewną komplikacją. W tym przypadku służy ona zobrazowaniu brzmieniowemu pewnych złożonych relacji, niełatwej sytuacji komunikacyjnej między podmiotem a adresatem, których dotyczy tren XVIII. Rytm także bywa zakłócany, dzieje się tak przy pomocy inwersji w pierwszym wersie:

[c]My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje[/c]

W [i]Trenie XVIII[/i] po raz pierwszy w ciągu całego cyklu pojawia się podmiot zbiorowy – podmiot-poeta, filozof i ojciec rezygnuje ze swojej jednostkowości i odrębności. Dobrowolnie rezygnuje ze swej autonomii, aby rozpłynąć się we wspólnotowości wiernych – „dzieciach” Bożych. Czemu tak się stało? Odpowiedź znajdziemy w poprzednich trenach. Podmiot chcąc zrewidować swoje własne dotychczasowe poglądy i przekonania dochodził chwilami do aktów graniczących z bluźnierstwem (Tren XI), posuwał się do gwałtownej negacji fundamentalnych wartości (IX, X), a wszystko to spowodowane było odczuciem głębokiego żalu, odczuwanego po stracie najdroższej córeczki (I, III, IV, VII, VIII i in.), który stanowił jedyne usprawiedliwienie. Właśnie w zakończeniu trenu XI można odczytać swego rodzaju opamiętanie w popędliwości spowodowanej bólem. Teraz, kiedy podmiot określa się jako członka wspólnoty wiernych, widzi swoją jedność z Bogiem w jedności wyznawców, nie ma już miejsca na bunt i bluźnierstwa, na głębokie żale i troski doczesne.

Całość utworu przybiera formę modlitwy do Boga. Pierwsza strofa stanowi wyznanie wiary połączone z wyznaniem grzechów. Podmiot stwierdza, że jesteśmy dziećmi Boga, choć bardziej zajmują nas rozkosze świata doczesnego niż modlitwa do Stwórcy. Zajmujemy się sprawami doczesnymi, zamiast troszczyć się o nasze dusze. Podmiot wyraża jednocześnie żal za popełnione przewinienie, który wyraża się we współczesnym powiedzeniu, może trochę potocznym: „jak trwoga, to do Boga”. Podmiot stwierdza zgodnie z tym powiedzeniem:

[c]W szczęśliwe czasy swoje
Rzadko Cię wspominamy.[/c]

Strofa druga stanowi rozwinięcie treści wprowadzonych w pierwszej. Nawet, kiedy zajmujemy się doczesnością, powinniśmy mieć na uwadze to, że wszelkie dobro i wszelkie stworzenie jest dziełem Boga. Dlatego nigdy nie powinniśmy się od niego odwracać czy uciekać, ponieważ jest to niemożliwe. Dalej podmiot zborowy zaczyna swe prośby, które stanowią ponaglenie do pokory i groźbę [i]kaźni[/i], w domyśle piekielnej, która grozi tym, których rozpycha „doczesna rozkosz licha”. Pojawia się także sugestia, aby Sędzia Najwyższy okazał się bardziej ojcem niż gniewnym bogiem, aby karał po ojcowsku, więc wyrozumiale.

W strofa przedostatniej podmiot odwołuje się do łaskawości bożej, co do której nie ma najmniejszych wątpliwości. Chodzi bowiem o tę litość, która sprawia, iż pokorny nie zostanie wzgardzony, [i]Chocia był długo przeciw Tobie spornym. [/i] Fakt, że mowa tu o człowieku pokornym nie jest przypadkowy w świetle strof poprzednich oraz strofy końcowej. Wersy 21-24 są niezwykle ważnym fragmentem tego utworu, ponieważ zapoczątkowują przemianę podmiotu lirycznego. Okazuje się, że wcześniej wypowiadane prośby, żale i wyznania wiary wraz z całą społecznością wiernych, stanowiły formę modlitwy wspólnotowej.

Właśnie taka forma dialogu z Bogiem cechuje się szczególną siłą i skutecznością. To wyjaśnia, dlaczego, aby się kajać i prosić wybaczenie, podmiot wtopił się w zbiorowość Kościoła. W strofie finalnej następuje przejście do wyznania osobistego, od którego podmiot najwyraźniej nie chce się uchylić: [i]Wielkie przed Tobą są występy moje[/i]. Po czym podmiot odwołuje się ponownie, w tonie błagalnego, w pełni osobistego tym razem, wykrzyknienia, do miłosierdzia bożego: [i]Użyj dziś, Panie, nade mną litości! [/i]

Tren XIX stanowi zamknięcie całego cyklu, jego podsumowanie. Ujmując go w kategoriach kompozycji epicedium, można powiedzieć, że przynosi pocieszenie (consolatio) oraz napomnienie (exhortatio). Dotyczy przede wszystkim spraw ziemskich oraz problemu przywrócenia pierwotnego ładu i spokoju związanych z przeżyciami człowieka. Jest to najdłuższy tren, składający się z trzech obszernych strof pisanych sylabowcem trzynastozgłoskowym (7+6) z rymami, tradycyjnie, sąsiadującymi, gramatycznymi oraz dokładnymi.

Podtytuł utworu sugerujący, iż chodzi o sen, posiada dość bogatą tradycję piśmienniczą, szczególnie antyczną, choć nie tylko. Pisze o tym Janusz Pelc:

[c]Formuła drugiej części Trenu XIX odwoływała się do tradycji antycznej, przypomnijmy „Sen Scypiona” w Cycerońskim dziele „De republica”. Wskazywano też na analogie z tradycją średniowieczną. Dodać jeszcze należy analogie Petratkowskie.[/c]

Zmęczony całonocnym czuwaniem wypełnionym lamentami i modlitwami znużony ojciec chwilowo traci rozeznanie, przysypia. Sytuacja ta przedstawiona jest w ten sposób, że ani czytelnik, ani nawet sam podmiot nie wiedzą, czy faktycznie wizje, które mają się pojawić są snem, czy jawą:
[c]Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała
Zamknąć i zemdlonego ukoić ciała.
Ledwie mnie na godzinę przed świtanim swymi
Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawymi.
Na ten czas mi się matka właśnie ukazała,
A na ręku Urszulę moję wdzięczną miała[/c]

Po tej relacji następuje opis dalszych wydarzeń aż do chwili, kiedy przemawia do Jana jego matka:

[c]Spisz, Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?
Zatym-em się ocknął.[/c]

Sytuacja zdaje się być stosunkowo jasna. Kolejność relacji każe przypuszczać, że Jan ocknął się, a zatem całe zdarzenie działo się na jawie. Jednak, jeśli skonfrontować powyższe relacje z zakończeniem trenu rzecz okaże się nieco bardziej skomplikowana i, w zasadzie, niewyjaśniona jednoznacznie:

[c]Tu zniknęła. – Jam się też ocknął. – Aczciem prawie
Niepewien, jeślim przez sen słuchał czy na jawie.[/c]

Po wstępnym zarysowaniu sytuacji, w której rzecz ma miejsce, pojawia się opis córeczki. Orszulka przychodzi do ojca prosto z łóżeczka, do którego została poprzedniego dnia położona. Z poprzednich trenów wiadomo, że owym łóżeczkiem jest trumna. Dziecko jest nawet ubrane zgodnie z opisem stroju trumiennego zawartego w trenie VII. Tam było: [i]Giezłeczkoć tylko dała a lichą tkaneczkę[/i], tu natomiast: [i]Giezłeczko białe na niej[/i]. Dziewczynka, która obecnie się ukazuje, nie ma żadnych oznak wpływu śmierci na jej ciało, wygląda jak żywa:

[c]Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione.[/c]

Jej ukazanie stanowi spełnienie żądania zrozpaczonego ojca, zawartego w trenie X w wersach 15-18. Jednak Urszulka nie może przemówić, gdyż, zgodnie z tym, co stwierdziła matka w swym monologu, miała jedynie trzydzieści miesięcy.

Matka poczyna objaśniać, że wołania Jana doszły krain, w których przebywają umarli i zostały usłyszane, oraz że ona, ze względu na młody wiek dziewczynki, wzięła na siebie obowiązek spełnienia prośby syna, ukojenia jego żalu i udzielenia mu napomnienia. Pierwsze napomnienie dotyczy zwątpienia w istnienie jakichkolwiek krain, w których bytują zmarli (por. tren X). Takie krainy istnieją, mówi kobieta, i są miejscem wiecznej szczęśliwości. Matka przywołuje starotestamentowe memento, którego źródło tkwi w księdze Genesis 3, 19:

[c]Wrócisz do ziemi, z którejś powstał, bo prochem jesteś i w proch się obrócisz,[/c]

aby zaznaczyć nieśmiertelność duszy. Te dwa fakty, trawestacja świętej Księgi oraz wiara w życie po śmierci wskazują na to, że matka reprezentuje chrześcijański światopogląd, w związku z czym można się spodziewać, iż przeważająca część jej rad będzie miała takie właśnie podłoże. Dlatego w następnych słowach nakazuje synowi wiarę w te słowa.

Od wersu 39 zaczyna się nawiązanie do trenu IV, w którym to podmiot wyraził w dramatyczny sposób swój sprzeciw wobec śmierci tak młodej osoby, co w jego mniemaniu było zakłóceniem naturalnego porządku rzeczy. Matka i w tym gani Jana. Uważa, że jako człowiek światły nie powinien był sądzić że ziemskie rozkosze mogą być komuś droższe niż niebiańskie:

[c]O biedne i płone
Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunków i żałości więcej![/c]

I kawałek dalej:

[c](...) ani się frasuj, że tak rana
Twojej ze wszech najmilszej dziewice śmierć zesłana!
Nie od rozkoszyć poszła; poszłać od trudności[/c]

Matka nawiązuje nawet do utyskiwania Jana, iż to jemu pierwszemu nie było dane umrzeć. Stwierdza ona, iż w rzeczywistości lepiej się stało. Owo przekonywanie połączone z wyliczeniem korzyści pośmiertnych rozciąga się aż do w. 76 oraz 93-105. Kolejny wers rozpoczyna się ważnym z perspektywy całości cyklu napomnieniem (ww. 77-80). Odnosi się ono do zwątpienia w świat doczesny, wynikającą z głębokiego odczuwania kruchości wszelkiego przyrodzenia. Postawa wanitatywna bierze się, zdaniem matki, ze zbytniego baczenia na sprawy doczesne, które faktycznie przemijają i oparcia w nich mieć nie można. Nie uprawnia to jednak do negatywnego nastawienia, do przyjęcia postawy człowieka zrezygnowanego, bez nadziei i wsparcia w trwałych wartościach, które przecież istnieją i są osiągalne:

[c]Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj się na te[/c]

[c]Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate![/c]

Co do tego, że należy pokładać swe nadzieje w rzeczach stałych upewnia słuchacza silna pozycja rzeczownika [i]nieodmienne[/i] nadana mu dzięki przerzutni. O jakie rzeczy nieprzemijalne może tu chodzić? Wyjaśnia to następujący fragment (ww. 107-110):

[c]Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje
I stateczność jest droższa! W tę bądź przedsię panem,
Jako się kolwiek czujesz w pociechy obranem.[/c]

Otóż pociechy szukać należy w stałości i rozumie (baczeniu). Trzeba „mieć je na pieczy” (troszczyć się o nie), gdyż w obliczu fortuny rzeczywiście jesteśmy bezsilni, ale, mimo wszystko, mamy pocieszenie. Należy nie popadać w stan poczucia beznadziejności i zawsze korzystać z tego, co od wyroków ślepego losu się uchowało (ww. 133-136).

Problematyka filozoficzna wyodrębniona została w oddzielnej, ostatniej strofie. Nie porusza ona kwestii stoicyzmu czy, ogólnie, humanizmu. Mówi raczej generalnie o sytuacji kryzysu:

[c]W co się praca i twoje obróciły lata,
Któreś ty niemal wszystkie strawił nad księgami[/c]

Matka stosuje do syna-filozofa takie samo napomnienie, jakie on sam mógł skierować do siebie. Czyni z niego jednak uszczypliwy przytyk:

[c]Wywiodłeś innym, nie wywiodłeś sobie,[/c]

Co znaczy tyle, że innym ludziom wcześniej mógł radzić, gdy byli w nieszczęściu, a sobie sam poradzić nie może? Matka oczywiście wierzy w samopocieszenie. Więcej nawet, uważa, że taki mędrzec jak Jan nie powinien zdawać się w zupełności na działanie czasu, lecz jego kojący wpływ „rozumem ma uprzedzić”. Człowiek rozsądny nie rozpamiętuje przeszłości, ale patrzy przed siebie, w przyszłość i jest przygotowany na każdą przypadłość, zarówno dobrą, jak i złą. Całość napomnienia kończy matka trawestacją słów Cycerona:

[c]ludzkie przygody
Ludzkie noś![/c]

Oznacza to, że ludzkie przypadłości należy znosić tak, jak człowiekowi przystało. Kolejne napomnienie odwołuje się do Pisma Świętego:

[c]Jeden jest Pan smutku i nagrody. [/c]

Tren XIX stanowi kres metafizycznej i ogólnofilozoficznej drogi poety-ojca-filozofa. Po długotrwałej żegludze po morzu zwątpienia i rozpaczy wprowadza poetę na spokojne wody nowego ładu i ukojenia. Dlatego właśnie musi przynieść rekapitulację wszelkich spraw poprzednio poruszanych. Przywrócenie wiary w nieodmienne wartości dokonuje się przy jednoczesnym przyjęciu założenia, że człowiekowi nie wolno odmawiać prawa do ludzkich odruchów i myśli. Tak więc nie do przyjęcia staje się dawna koncepcja Mądrości stoickiej, nieczułej właśnie na to, co ludzkie. Formuła nowego ładu musi być na tyle pojemna, żeby zmieścić w sobie ludzkie cierpienie. Musi więc ona być zarówno stoicka, jak i chrześcijańska.

TRENY

J. KOCHANIWSKIEGO

TREN I

Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe

I lamenty, i skargi Symonidowe,

Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania

I żale, i frasunki, i rąk łamania,

Wszytki a wszytki za raz w dom się mój noście,

A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomóżcie,

Z którą mię niebożna śmierć rozdzieliła

I wszystkich moich pociech nagle zbawiła.

Tak więc smok, upatrzywszy gniazdko kryjome,

Słowiczki liche zbiera, a swe łakome

Gardło pasie; tymczasem matka szczebiece

Uboga, a na zbójcę coraz się miece,

Próżno! bo i na samę okrutnik zmierza,

A ta nieboga ledwe umyka pierza.

"Prózno płakać" - podobno drudzy rzeczecie.

Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na świecie ?

Wszytko prózno! Macamy gdzie miękcej w rzeczy,

A ono wszędy ciśnie ! Błąd - wiek człowieczy !

Nie wiem, co lżej: czy w smutku jawnie żałować,

Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować?

TREN II

Jeślim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,

A ku woli temu wieku lekkie rymy stawić,

Bodaj żebych był raczej kolebkę kołysał

I z drugimi nieważne mamkom pieśni pisał,

Którymi by dziecinki noworodne spiły

I swoich wychowańców lamenty tuliły!

Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniej było

Niżli, w co mię nieszczęście moje dziś wprawiło,

Płakać nad głuchym grobem mej wdzięcznej dziewczyny

I skarżyć się na srogość ciężkiej Prozerpiny.

Alem użyć w obojgu jednakiej wolności

Nie mógł: owom ominął, jako w dordzałości

Dowcipu coś ranego; na to mię przygoda

Gwałtem wbiła i moja nienagrodna szkoda.

Ani mi teraz łacno dowiadać się o tym,

Jaka mię z płaczu mego czeka cześć na potym.

Nie chciałem żywym śpiewać, dziś umarłym muszę,

A cudzej śmierci płacząc, sam swe kości suszę.

Prózno to! Jakie szczęście ludzi naszladuje,

Tak w nas albo dobrą myśl, albo złą sprawuje.

O prawo krzywdy pełne ! O znikomych cieni

Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!

Tak li moja Orszula, jeszcze żyć na świecie

Nie umiawszy, musiała w ranym umrzeć lecie?

I nie napatrzawszy się jasności słonecznej

Poszła nieboga widzieć krajów nocy wiecznej!

A bodaj ani była świata oglądała !

Co bowiem więcej, jeno ród a śmierć poznała?

A miasto pociech, które winna z czasem była

Rodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła

III

Wzgardziłaś mną, dziedziczko moja ucieszona!

Zdałaś się ojca twego barziej uszczuplona

Ojczyzna, niżlibyś ty przestać na niej miała.

To prawda, żeby była nigdy nie zrównała

Z ranym rozumem twoim, z pięknymi przymioty,

Z których się już znaczyły twoje przyszłe cnoty.

O słowa! o zabawo! o wdzięczne ukłony!

Jakożem ja dziś po was wielce zasmucony!

A ty, pociecho moja, już mi się nie wrócisz

Na wieki ani mojej tesknice okrócisz!

Nie lza, nie lza, jedno się za tobą gotować

A stopeczkami twymi ciebie naszladować.

Tam cię ujźrzę, da Pan Bóg, a ty więc drogimi

Rzuć się ojcu do szyje ręczynkami swymi!

IV

Zgwałciłaś, niepobożna Śmierci, oczy moje,

Żem widział umierając miłe dziecię swoje!

Widziałem, kiedyś trzęsła owoc niedordzały,

A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały.

Nigdyć by ona była bez wielkiej żałości

Mojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości

I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie

Mnie by smutnego była odbiegła na świecie;

Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,

Nigdy smutniejszy nie mógł być ani teskliwszy.

A ona, by był Bóg chciał, dłuższym wiekiem swoim

Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.

A przynamniej tymczasem mogłem był odprawić

Wiek swój i Persefonie ostatniej się stawić,

Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości,

Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności.

Nie dziwuję Niobie, że na martwe ciała

Swoich namilszyk dziatek patrząc skamieniała.

V

Jako oliwka mała pod wysokim sadem

Idzie z ziemie ku górze macierzyńskim śladem,

Jeszcze ani gałązek, ani listków rodząc,

Sama tylko dopiro szczupłym prątkiem wschodząc

Tę jesli, ostre ciernie lub rodne pokrzywy

Uprzątając, sadownik podciął ukwapliwy,

Mdleje zaraz, a zbywszy siły przyrodzonej,

Upada przed nogami matki ulubionej -

Takci się mej namilszej Orszuli dostało.

Przed oczyma rodziców swoich rostąc, mało

Od ziemie się co wznióswszy, duchem zaraźliwym

Srogiej Śmierci otchniona, rodzicom troskliwym

U nóg martwa upadła. O zła Persefono,

Mogłażeś tak wielu łzam dać upłynąć płono?

VI

Ucieszna moja śpiewaczko! Safo słowieńska!

Na którą nie tylko moja cząstka ziemieńska,

Ale i lutnia dziedzicznym prawem spaść miała!

Tęś nadzieję już po sobie okazowała,

Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając

Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając,

Jako więc lichy słowiczek w krzaku zielonym

Całą noc prześpiewa gardłkiem swym ucieszonym.

Prędkoś mi nazbyt umilkła! Nagle cię sroga

Śmierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga!

Nie nasyciłaś mych uszu swymi piosnkami,

I tę trochę teraz płacę sowicie łzami.

A tyś ani umierając śpiewać przestała,

Lecz matkę, ucałowawszy, takeś żegnała:

"Już ja tobie, moja matko, służyć nie bgdę

Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;

Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,

Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać."

To i czego żal ojcowski nie da serdeczny

Przypominać więcej, był jej głos ostateczny.

A matce, słysząc żegnanie tak żałościwe,

Dobre serce, że od żalu zostało żywe.

VII

Nieszczęsne ochędóstwo, żałosne ubiory

Mojej namilszej cory!

Po co me smutne oczy za sobą ciągniecie,

Żalu mi przydajecie?

Już ona członeczków swych wami nie odzieje -

Nie masz, nie masz nadzieje!

Ujął ją sen żelazny, twardy, nieprzespany...

Już letniczek pisany

I uploteczki wniwecz, i paski złocone,

Matczyne dary płone.

Nie do takiej łożnice, moja dziewko droga,

Miała cię mać uboga

Doprowadzić! Nie takąć dać obiecowała

Wyprawę, jakąć dała!

Giezłeczkoć tylko dała a lichą tkaneczkę;

Ojciec ziemie brełeczkę

W główki włożył. - Niestetyż, i posag, i ona

W jednej skrzynce zamkniona!

VIII

Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,

Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!

Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:

Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.

Tyś za wszytki mówiła, za wszytki spiewała,

Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała.

Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować

Ani ojcu myśleniem zbytnim głowy psować,

To tego, to owego wdzięcznie obłapiając

I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.

Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w domu,

Nie masz zabawki, nie masz rozśmiać się nikomu.

Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje,

A serce swej pociechy darmo upatruje.

IX

Kupić by cię, Mądrości, za drogie pieniądze!

Która, jesli prawdziwie mienią wszytki żądze,

Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,

A człowieka tylko nie w anioła odmienić,

Który nie wie, co boleść, frasunku nie czuje,

Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje.

Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,

Jednaką myśl tak w szczęściu, jako i w żałobie

Zawżdy niesiesz. Ty śmierci namniej się nie boisz,

Bezpieczna, nieodmienna, niepożyta stoisz.

Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkimi,

Ale dosytem mierzysz i przyrodzonymi

Potrzebami. Ty okiem swym nieuchronionym

Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym,

A uboższym nie zajźrzysz szczęśliwego mienia,

Kto by jedno chciał słuchać twego upomnienia.

Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje

Na tym strawił, żebych był ujźrzał progi twoje!

Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony

I między insze, jeden z wiela, policzony.

X

Orszulo moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała?

W którą stronę, w którąś się krainę udała ?

Czyś ty nad wszytki nieba wysoko wniesiona

I tam w liczbę aniołków małych policzona?

Czyliś do raju wzięta? Czyliś na szczęśliwe

Wyspy zaprowadzona? Czy cię przez teskliwe

Charon jeziora wiezie i napawa zdrojem

Niepomnym, że ty nie wiesz nic o płaczu mojem?

Czy, człowieka zrzuciwszy i myśli dziewicze,

Wzięłaś na się postawę i piórka słowicze?

Czyli się w czyścu czyścisz, jesli z strony ciała

Jakakolwiek zmazeczka na tobie została?

Czyś po śmierci tam poszła, kędyś pierwej była,

Niżeś się na mą ciężką żałość urodziła?

Gdzieśkolwiek jest, jeś1iś jest, lituj mej żałości,

A nie możesz li w onej dawnej swej całości,

Pociesz mię, jako możesz, a staw li się przede mną

Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną!

XI

Fraszka cnota! - powiedział Brutus porażony...

Fraszka, kto się przypatrzy, fraszka z każdej strony!

Kogo kiedy pobożność jego ratowała?

Kogo dobroć przypadku złego uchowała?

Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy

Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.

Kędy jego duch wienie, żaden nie ulęże;

Praw-li, krzyw-li, bez braku każdego dosięże.

A my rozumy swoje przedsię udać chcemy:

Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy

Wspinamy się do nieba, boże tajemnice

Upatrując; ale wzrok śmiertelnej źrzenice

Tępy na to! Sny lekkie, sny ploche nas bawią,

Które się nam podobno nigdy nie wyjawią...

Żałości! co mi czynisz? Owa już oboje

Mam stracić: i pociechę, i baczenie swoje?

XII

Żaden ojciec podobno barziej nie miłował

Dziecięcia, żaden barziej nad mię nie żałował.

A też ledwe się kiedy dziecię urodziło,

Co by łaski rodziców swych tak godne było.

Ochędożne, posłuszne, karne, niepieszczone,

Śpiewać, mówić, rymować jako co uczone;

Każdego ukłon trafić, wyrazić postawę,

Obyczaje panieńskie umieć i zabawę;

Roztropne, obyczajne, ludzkie, nierzewniwe,

Dobrowolne, układne, skromne i wstydliwe.

Nigdy ona po ranu karmie nie wspomniała,

Aż pierwej Bogu swoje modlitwy oddała.

Nie poszła spać, aż pierwej matkę pozdrowiła

I zdrowie rodziców swych Bogu poruczyła.

Zawżdy przeciwko ojcu wszytki przebyć progi,

Zawżdy się uradować i przywitać z drogi,

Każdej roboty pomóc, do każdej posługi

Uprzedzić było wszytki rodziców swych sługi.

A to w tak małym wieku sobie poczynała,

Że więccj nad trzydzieści miesięcy nie miała.

Tak wiele cnót jej młodość i takich dzielności

Nie mogła znieść; upadła od swejże bujności,

Żniwa nie doczekawszy! Kłosie mój jedyny,

Jeszcześ mi się był nie zstał, a ja, twej godziny

Nie czekając, znowu cię w smutną ziemię sieję!

Ale pospołu z tobą grzebę i nadzieję:

Bo już nigdy nie wznidziesz ani przed mojema

Wiekom wiecznie zakwitniesz smutnymi oczema.

XIII

Moja wdzięczna Orszulo, bodaj ty mnie była

Albo nie umierała lub się nie rodziła!

Małe pociechy płacę wielkim żalem swoim

Za tym nieodpowiednym pożegnaniem twoim.

Omyliłaś mię jako nocny sen znikomy,

Który wielkością złota cieszy zmysł łakomy,

Potem nagle uciecze, a temu na jawi

Z onych skarbów jeno chęć a żądzą zostawi.

Takeś ty mnie, Orszulo droga, uczyniła:

Wielkieś nadzieje w moim sercu roznieciła,

Potymeś mię, smutnego, nagle odbieżała

I wszytki moje z sobą pociechy zabrała.

Wzięłaś mi, zgoła mówiąc, dusze połowicę;

Ostatek przy mnie został na wieczną tesknicę.

Tu mi kamień, murarze, ciosany połóżcie;

A na nim tę nieszezęsną pamiątkę wydróżcie:

"Orszula Kochanowska tu leży, kochanie

Ojcowe olbo raczej płacz i narzekanie.

Opakeś to, niebaczna śmierci, udziałała:

Nie jać onej, ale mnie ona plakać miała."

XIV

Gdzie te wrota nieszczęsne, którymi przed laty

Puszczał się w ziemię Orfeus szukając swej straty?

Żebych ja też tąż ścieżką swej namilszej córy

Poszedł szukać i on bród mógł przebyć, przez który

Srogi jakiś przewoźnik wozi blade cienie.

I w lasy niewesołe cyprysowe żenie.

A ty mię nie zostawaj, wdzięczna lutni moja,

Ale ze mną pospołu pódź aż do pokoja

Surowego Plutona! Owa go to łzami

To tymi żałosnymi zmiękczywa pieśniami

Że mi moję namilszą dziewkę jeszcze wróci,

A ten nieuśmierzony we mnie żal ukróci.

Zginąć ci mu nie może, tuć się wszytkim zostać,

Niech się tylko niedoszłej jagodzie da dostać.

Gdzie by też tak kamienne ten bóg serce nosił,

Żeby tam smutny człowiek już nic nie uprosił!

Cóż temu rzec? Więc tamże już za jedną drogą

Zostać, a z duszą za raz zewlec troskę srogą.

XV

Erato złotowłosa i ty, wdzięczna lutni,

Skąd pociechę w swych troskach biorą ludzie smutni!

Uspokójcie na chwilę strapioną myśl moję,

Póki jeszeze kamienny w polu słup nie stoję,

Lejąc ledwie nie krwawy płacz przez marmur żywy,

Żalu ciężkiego pamięć i znak nieszczęśliwy.

Mylę się? czyli, patrząc na ludzkie przygody,

Skromniej człowiek uważa i swe własne szkody?

Nieszczesna matko (jesli przyczytać możemy

Nieszczęściu, co prze głupi swój rozum cierpiemy),

Gdzie teraz twych siedm’ synów i dziewek tak wiele?

Gdzie pociecha? gdzie radość i twoje wesele?

Widzę czternaście mogił, a ty nieszczęśliwa

I podobno tak długo nad wolą swą żywa,

Obłapiasz zimne groby, w których - ach, niebogo -

Składłaś dziateczki swoje zagubione srogo!

Takie więc kwiaty leżą kosa podsieczone

Albo deszczem gwałtownym na ziemię złożone.

W którą nadzieję żywiesz? Czego czekasz więcej?

Czemu śmiercią żałości nie zbywasz co pręcej ?

A wasze prędkie strzały albo łuk co czyni

Niepochybny, o Febe i mściwa bogini?

Albo z gniewu, bo winna, albo więc z litości

Dokonajcie, prze Boga, jej biednej starości!

Nowa pomsta, nowa kaźń hardą myśl potkała:

Dziatek płacząc Niobe sama skamieniała

I stoi na Sypilu marmor nieprzetrwany,

Jednak i pod kamieniem żywią skryte rany.

Jej bowiem łzy serdeczne skałę przenikają

I przeźroczystym z góry strumieniem spadają,

Skąd źwierz i ptastwo pije; a ta w wiecznym pęcie

Tkwi w rogu skały wiatrom szalonym na wstręcie.

Ten grób nie jest na martwym, ten martwy nie w grobie,

Ale samże jest martwym, samże grobem sobie.

XVI

Nieszezęściu k’woli a swojej żałości,

Która mię prawie przejmuje do kości,

Lutnią i wdzięczny rym porzucić muszę,

Ledwe nie duszę.

Żyw-em? Czy mię sen obłudny frasuje?

Który kościanym oknem wylatuje,

A ludzkie myśli tym i owym bawi,

Co błąd na jawi.

O błędzie ludzki ! O szalone dumy !

Jako to łacno pisać się z rozumy,

Kiedy po woli świat mamy, a głowa

Człowieku zdrowa.

W dostatku będąc, ubóstwo chwalemy,

W rozkoszy - żałość lekce szacujemy,

A póki wełny skąpej prządce zstaje,

Śmierć nam za jaje.

Lecz kiedy nędza albo żal przypadnie,

Ali żyć nie tak, jako mówić, snadnie,

A śmierć dopiero wtenczas nam należy,

Gdy już k’nam bieży.

Przecz z płaczem idziesz, Arpinie wymowny,

Z miłej ojczyzny? Wszak nie Rzym budowny,

Ale świat wszytek miastem jest mądremu

Widzeniu twemu.

Czemu tak barzo córki swej żałujesz?

Wszak się ty tylko sromoty wiarujesz;

Insze wszelakie u ciebie przygody

Ledwe nie gody!

Śmierć - mówisz - straszna tylko niezbożnemu

Przeczże się tobie umrzeć, cnotliwemu,

Nie chciało, kiedyś prze dotkliwą mowę

Miał podać głowę?

Wywiodłeś wszytkim, nie wywiodłeś sobie;

Łacniej rzec, widzę, niż czynić i tobie,

Pióro anielskie, duszę toż w przygodzie,

Co i mnie bodzie.

Człowiek nie kamień, a jako się stawi

Fortuna, takich myśli nas nabawi.

Przeklęte szczęście! Czyż snać gorzej duszy,

Kto rany ruszy?

Czasie, pożądnej ojcze niepamięci!

W co ani rozum, ani trafią święci,

Zgój smutne serce, a ten żal surowy

Wybij mi z głowy !

XVII

My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje,

W szczęśliwe czasy swoje

Rzadko Cię wspominamy,

Tylko rozkoszy zwykłych używamy.

Nie baczym, że to z Twej łaski nam płynie,

A także prędko minie,

Kiedy po nas wdzięczności

Nie uznasz, Panie, za Twe życzliwości.

Miej nas na wodzy, niech nas nie rozpycha

Doczesna rozkosz licha!

Niechaj na Cię pomniemy

Przynajmniej w kaźni, gdy w łasce nie chcemy!

Ale ojcowskim nas karz obyczajem,

Boć przed Twym gniewem stajem

Tak, jako śnieg niszczeje,

Kiedy mu słońce niebieskie dogrzeje.

Zgubisz nas prędko, wiekuisty Panie,

Jeśli nad nami stanie

Twa ciężka boska ręka:

Sama niełaska jest nam sroga męka.

Ale od wieku Twoja lutość słynie,

A pierwej świat zaginie,

Niż Ty wzgardzisz pokornym,

Chocia był długo przeciw Tobie spornym.

Wielkie przed Tobą są występy moje,

Lecz miłosierdzie Twoje

Przewyssza wszytki złości.

Użyj dziś, Panie, nade mną litości!

XIX

Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała

Zamknąć i zemdlonego upokoić ciała;

Ledwie miç na godzinę przed świtaniem swymi

Sen leniwy obłapił skrzydły czrnawymi.

Natenczas mi się matka własnie ukazała,

A na ręku Orszulę moję wdzięczną miała,

Jaka więc po paciorek do mnie przychodziła,

Skoro z swego posłania rano się ruszyła.

Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,

Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione.

Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:

"Śpisz, Janie’? czy cię żałość twoja zwykła piecze?"

Zatym-em ciężko westchnął i tak mi się zdało,

Żem się ocknął. - A ona, pomilczawszy mało,

Znowu mówić poczęła: "Twój nieutolony

Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony

Z krain barzo dalekich, a łzy gorzkie twoje

Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.

Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoję,

Abyś ją mógł oględać jeszcze, a tę swoję

Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje

Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,

Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,

Darmo nie upuszczając namniejszej godziny.

Czyli nas już umarłe macie za stracone

I którym już na wieki słońce jest zgaszone?

A my, owszem, żywiemy żywot tym ważniejszy,

Czym nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.

Ziemia w ziemię się wraca, a duch, z nieba dany,

Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?

O to się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,

Że twoja namilejsza Orszuleczka żywie.

A tu więc takim ci się kształtem ukazała,

Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała.

Ale między anioły i duchy wiecznymi

Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swymi

Rodzicami się modli, jako to umiała

Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała.

Jesliżeć też stąd roście żałość, że jej lata

Pierwej są przyłomione, niżli tego świata

Rozkoszy zażyć mogła? O biedne i płone

Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,

Że w nich więcej frasunków i żałości więcej !

Czego ty doznać możesz sam z siebie napręcej !

Ucieszyłeś się kiedy z dziewki swej tak wiele,

Żeby pociecha twoja i ono wesele

Mogło porównać z twoim dzisiejszym kłopotem?

Nie rzeczesz tego, widzę! Także trzymaj o tem,

Jakoś doznał, ani się frasuj, że tak rana

Twojej ze wszech namilszej dziewce śmierć zesłana!

Nie od rozkoszyć poszła; poszłać od trudności,

Od pracej, od frasunków, od złez, od żałości,

Czego świat ma tak wiele, że by też co było

W tym doczesnym żywocie człowieczeństwu miło,

Musi smak swój utracić prze wielkość przysady,

A przynamniej prze bojaźń nieuchronnej zdrady.

Czegóż płaczesz, prze Boga? Czegóż nie zażyła?

Że sobie swym posagiem pana nie kupiła?

Że przegróżek i cudzych fuków nie słuchała?

Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała?

Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa

Matka doszła: co z więtszym utrapieniem bywa,

Czy je rodzić, czy je grześć? - Takieć pospolicie

Przysmaki wasze, czym wy sobie świat słodzicie! -

W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne,

Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne;

Tu troski nie panują tu pracej nie znają,

Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają

Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,

Tu śmierć, łzami karmiona, nie ma już wolności.

Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy

Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.

Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi

Ani za sobą nocy niewidomej wodzi.

Twórcę wszech rzeczy widziem w Jego majestacie,

Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie.

Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj się na te

Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate!

Doznałeś, co świat umie i jego kochanie;

Lepiej na czym ważniejszym zasadź swe staranie!

Dziewka twoja dobry los, możesz wierzyć, wzięła,

A właśnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,

Jako gdy kto, na morze nowo się puściwszy,

A tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,

Woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali

Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali;

Ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął,

Rzadki, co by do brzegu na desce przypłynął.

Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była

Onę dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.

To, co miało być potym, uprzedzić wolała;

Tymże mniej tego świata niewczasów doznała,

Drugie po swych namilszych rodzicach zostają

I ciężkiego siroctwa, nędzne, doznawają.

Wypchną drugą za męża leda jako z domu,

A majętność zostanie, sam to Bóg wie komu.

Biorą drugie i gwałtem, a biorą i swoi,

Ale i w hordach część się wielka ich zostoi,

Gdzie w niewoli pogańskiej i w służbie sromotnej

Łzy swe piją czekając śmierci wszytkokrotnej.

Tego twej wdzięcznej dziewce bać się już nie trzeba,

Która w swych młodych leciech wzięta jest do nieba

Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy

Ani grzechem dusze swej drogiej pomazawszy.

Jej tedy rzeczy, synu - nie masz wątpliwości -

Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości !

Swoje szkody tak szacuj i omyłki swoje,

Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje

I stateczność jest droższa! W tę bądź przedsię panem,

Jako się kolwiek czujesz w pociechy obranem.

Człowiek urodziwszy się zasiadł w prawie takim,

Że ma być jako celem przygodom wszelakim;

Z tego trudno się zdzierać! Pocznimy, co chcemy,

Jeśli po dobrej woli nie pójdziem, musiemy,

A co wszystkich jednako ciśnie, nie wiem, czemu

Tobie ma być, synu mój, naciężej jednemu.

Śmiertelna jako i ty twoja dziewka była:

Póki jej zamierzony kres był, póty żyła.

Krótko wprawdzie! ale w tym człowiek nic nie włada,

A wyrzec też, co lepiej, niełacno przypada.

Skryte są Pańskie sądy; co się Jemu zdało,

Nalepiej, żeby się też i nam podobało.

Łzy w tej mierze niepłatne; gdy raz dusza ciała

Odbieży, prózno czekać, by się wrócić miała.

Ale człowiek nie zda się praw szczęściu w tej mierze,

Że szkody pospolicie tylko przed się bierze,

A tego baczyć nie chce ani mieć w pamięci,

Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.

Tać jest władza Fortuny, mój namilszy synie,

Żc nie tak uskarżać się, kiedy nam co zginie

Jako dziękować trzeba, że wżdam co zostało,

Bo to wszytko nieszczęście w ręku swoich miało.

A tak i ty, folgując prawu powszechnemu,

Zagródź drogę do serca upadkowi swemu

A w to patrzaj, co uszło ręku złej przygody;

Zyskiem człowiek zwać musi, w czym nie popadł szkody

Na koniec, w co się on koszt i ona utrata,

W co się praca i twoje obróciły lata,

Któreś ty niemal wszytkie strawił nad księgami,

Mało się bawiąc świata tego zabawami?

Teraz by owoc zbierać swojego szczepienia

I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia!

Cieszyłeś przedtym insze w takiejże przygodzie:

I będziesz w cudzej czulszy niżli w swojej szkodzie?

Teraz, mistrzu, sam się lecz! Czas doktór każdemu,

Ale kto pospolitym torem gardzi, temu

Tak póznego lekarstwa czekać nie przystoi!

Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.

A czas co ma za fortel? Dawniejsze świeżymi

Przypadkami wybija, czasem weselszymi

Czasem też z tejże miary; co człowiek z baczeniem

Pierwej, niż przyjdzie, widzi i takim myśleniem

Przyszłych rzeczy nie wciąga, przyszłych upatruje

I serce na oboję fortunę gotuje.

Tego się, synu, trzymaj, a ludzkie przygody

Ludzkie noś; jeden jest Pan smutku i nagrody."

Tu zniknęła. - Jam się też ocknął. - Aczciem prawie

Niepewien, jeslim przez sen słuchał czy na jawie.

EPITAFIUM HANNIE KOCHANOWSKIEJ

I tyś, Hanno, za siostrą prędko pospieszyła

I przed czasem podziemne kraje nawiedziła,

Aby ociec nieszczęsny za raz odżałował

Wszytkiego, a na trwalsze rozkoszy się chował.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Treny Kochanowskiego, Język polski - opracowanie epok, pojęć i lektur
Pie¶ni i Treny Kochanowskiego, Makbet Szekspira, poezja Mors
Treny J Kochanowskiego artystycznym obrazem przeżyć poety,
Fraszki, pieśni i treny J Kochanowskiego
Renesans, Treny Kochan, Treny Kochan
Treny J Kochanowskiego jako wyraz kryzysu
TRENY Kochanowski
Chlebowski Bronisław TRENY KOCHANOWSKIEGO
Treny J Kochanowski
Kochanowski treny(miłość) oraz Obraz wsi, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Treny pieśni Kochanowskiego
KOCHANOWSKI treny
Kochanowski Treny
Kochanowski Treny
Kochanowski Treny
Kochanowski Treny, Polonistyka, Staropol
Kochanowski treny

więcej podobnych podstron