A jesli kochasz


A jeśli kochasz

Rozdział 1

Po przebudzeniu leżałem chwilę bez ruchu, nie otwierając oczu; nie opuszczając jeszcze kokonu bezpiecznej pościeli. Za oknami wył wiatr, wirowały płatki śniegu. Jakkolwiek piękne by to wszystko nie było, nienawidzę zimy, nienawidzę z całego serca.

Wyciągnąłem rękę, sięgając po leżący obok łóżka telefon. Dziesięć po ósmej, pora wstawać. Wyszedłszy z założenia, że na egzamin nie ma sensu iść, będąc kompletnie nieprzygotowanym, nastawiłem wodę na kawę. Czekając, z głową opartą na dłoni, zaciągałem się głęboko papierosem. Przenikliwy dźwięk dzwonka do drzwi poderwał mnie z krzesła. Naciągając na siebie dżinsy i podskakując na jednej nodze, poszedłem otworzyć.

Stojący za drzwiami chłopak mógł mieć z dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat.

Szczupły, wyższy ode mnie o głowę, z ciemnymi włosami sięgającymi ramion. Przewieszona przez ramię podróżna, wypchana torba, leżący obok nogi sportowy worek z ciemnego płótna. Musiał wyczuć moje zdziwienie, bo wyciągnął rękę, którą odruchowo uścisnąłem.

Podał moje nazwisko z pytaniem, czy to ja; potwierdziłem, uśmiechnął się.

- Jestem Piotrek, ja na współlokatora, pamiętasz? Czwarty dziś.

Jak obuchem walnęła mnie świadomość nieszczęsnego czwartego.

- O bogowie, jasne, właź. Słuchaj, ja na śmierć zapomniałem…

- … nie da się ukryć…

- … ale wszystko gotowe. - Zignorowałem go, wykrzywiając się złośliwie. - Wejdź, twój pokój jest tu, daj tę torbę… jasna cholera! - Ostatnie słowa wykrzyczałem, gdy przepuszczając go w drzwiach, wyrżnąłem się jak długi na śliskim dywaniku.

Gdy odzyskałem przytomność, kładł mnie na łóżku.

Podniosłem dłoń, masując obolałą głowę. Popatrzyłem niezbyt przytomnie, gdy przykrywał mnie kocem, delikatnie wycierając krew, płynącą z rozciętej skóry.

- Upadłeś idealnie na szafkę, zawadziłeś głową o kant i przepisowo zemdlałeś. Widzisz mroczki?

- Jednego, co to na dodatek nieustannie gada - powiedziałem z irytacją, uświadomiwszy sobie przyjemny dreszcz, biegnący wzdłuż kręgosłupa, wywołany dotykiem ciepłej dłoni na policzku.

Odwróciłem głowę, ukrywając lekki rumieniec, który zabarwił mi policzki, kiedy pochylił się nade mną, delikatnie obmacując głowę. Wstrzymałem oddech, nie chcąc sapać mu do ucha. Miał długą szyję, delikatną, przeciętą małą blizną po jakimś starym skaleczeniu. Podobał mi się? Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, ale...

- Tylko skóra zdarta - powiedział z wyraźną ulgą, uśmiechając się lekko, wcale przyjaźnie. - Sądząc po zgryźliwości, z główką w porządku. Czyli się nie wywiniesz.

- Od czego znowu? - syknąłem z irytacją, próbując wstać. Lekko wciąż oszołomiony, upadłbym ponownie, gdyby nie złapał mnie w pasie.

Byłem za ciężki, przewróciliśmy się na łóżko. Z twarzą barwy buraka zszedłem z niego, wyciągając do niego rękę. Zaśmialiśmy się, gdy w końcu udało nam się wstać.

- Od pomocy, w dźwiganiu gratów. W samochodzie zostały.

- Pomogę - potwierdziłem, sięgając po papierosy. Spojrzał z dezaprobatą i westchnąłem w duchu. - Tak, widzę, nie lubisz dymu.

- Toleruję, ale nie przepadam.

- Zapamiętam. Pomogę, jak mówiłem, ale pod warunkiem.

- Niech zgadnę -  zaśmiał się, kucając przy torbie, ziejącej ząbkami ekspresu. Grzebał w niej, najwyraźniej czegoś szukając.

Zagapiłem się na niego, przyznaję. Ładny jest. Niemal walnąłem głową w ścianę. Do cholery, jeszcze mi tu brakuje popędu seksualnego do obcego prawie faceta.W ogóle, do faceta!

- O, jest. Może być zamiast piwa? - Trzymał w ręku butelkę z rżniętego szkła, z czarno-żółtą etykietą.

Uniosłem brwi, kiwając potakująco głową.

- Skąd wiedziałeś, że piwo miało być warunkiem?

- Nie wiedziałem. Ale tak sobie myślę, że nie bez powodu w reklamach dwóch facetów po piwie klepie się po ramionach. A jak mamy razem mieszkać, to wypadałoby się poznać.

- I będziemy gadać o kobietach, samochodach i seksie?

Popatrzył na mnie kpiąco, oblizując wargi. Moje serce wykonało dziki piruet i zamarło w oczekiwaniu. On chyba nie… Spodnie zrobiły się dziwnie ciasne, gdy mój penis stanął w gotowości, podekscytowany miliardem najaranych komórek. A na policzki wypłynął mi - oczywiście - rumieniec. Wbiłem paznokcie w poduszki dłoni, przywołując jednocześnie na twarz obojętny, znudzony wyraz i odwracając wzrok.

Gdy się odezwał, był wyraźnie rozbawiony.

- Dokładnie, stary. Dokładnie.

 

  Rozdział pierwszy.

 

Dochodziła szesnasta.

Padało; mokry asfalt ulic odbijał światła latarni, brudno-szarawe breje śniegu roztapiały się powoli, woda mozolnie, wijącymi strumykami spływała do przepełnionych studzienek ściekowych. Szedłem szybko, śpiesząc się do domu. Przedłużyły mi się wykłady, nie przyjechał autobus, same nieszczęścia świata, łącznie z dwóją w indeksie: byłem głodny, zmarznięty i chciałem iść spać.

Jak dobrze, że piątek… wstąpiłem do pobliskiego sklepu, zaopatrując się w dwie paczki fajek, dwa czteropaki piwa i butelkę wina. Miałem ochotę urżnąć się w trupa, słuchając idiotycznej muzyki, potem zafundować sobie gorącą kąpiel i chwile samotnej przyjemności  z własną dłonią. Jak żałosne było to, że myślałbym o swoim współlokatorze (który nadal był facetem), którego długie palce bawią się czymś innym, niż łyżeczką? Potrząsnąłem głową z irytacją. To zaczynało być doprawdy frustrujące. Mieszkaliśmy razem już ponad dwa miesiące. Przez cholernie długie cztery tygodnie miałem go blisko siebie i nie zrobiłem z tym kompletnie nic, poza zabieraniem do łazienki radia, by nie słyszał, jak jęczę podczas tych moich zabaw. Podobał mi się, pociągał mnie, leciałem na niego i chciałem się z nim przespać.  Z facetem. Albo po prostu z nim? Podobało mi się, jak niedbale przerzuca kartki, przeglądając notatki, jak podpiera dłonią czoło, ślęcząc przed egzaminami nad zapisanymi kartkami, jak rano wypija dwa kubki kawy z zamkniętymi jeszcze oczami, ziewając potwornie. I nawet mi nie przeszkadzało, że słucha gotyckiego rocka i zaczytuje się mangami, wydając na małe tomiki resztki pieniędzy. Ba, sam mu kupowałem, twierdząc potem, że przecena była. Jasne, przecena. Ale jak on się uśmiechał…

Sięgając do portfela, znalazłem w przegródce małą, złożoną na czworo karteczkę i dwadzieścia złotych z urwanym rogiem. Niedbałym pismem zanotował, że mam być tak miły i kupić mu oliwkę i ze trzy piwa. Nie zawracając sobie głowy szczegółami, dołożyłem do wózka kolejny czteropak i żądany olejek, po czym - obładowany jak jak juczny - ruszyłem do domu, starając się nie uruchamiać po drodze rozszalałej wyobraźni, podsuwającej mi wizje tej nieszczęsnej oliwki i… no właśnie.

Może, żeby nie myśleć stale o seksie, powinienem znaleźć sobie kogoś, zaciągnąć go do łóżka i przelecieć? Niemal jęknąłem, uświadamiając sobie jednocześnie, że znowu myślę o seksie, że jestem bliski obłędu, i że klucze zostawiłem w środku. Zadarłem głowę, zerkając w okna mieszkania. Obiekt moich mrocznych fantazji najwidoczniej tam był, rzęsiście oświetlając nie tylko swój pokój, ale także i kuchnię.

Winda standardowo nie działała, uroki starych wieżowców. Na siódmym piętrze łapałem spazmatycznie oddech, tuląc do łona wypchane torby i próbowałem nacisnąć dzwonek czołem. Przypadkowo oparłem łokieć na klamce i drzwi ustąpiły. Z trudem opanowując głupie ciało, które zgodnie ze wszelkimi prawidłami fizycznymi prawie rzuciło się w przód na główkę, postąpiłem krok do przodu. I zatrzymałem się.

W mieszkaniu było jasno, ale drzwi od pokoju Piotrka były zamknięte. Zawołałem, nie odpowiadał. Zrzuciłem buty i z wypchanym plecakiem skierowałem się do niego.

W pokoju paliły się świecie. Zmarszczyłem brwi. Upojne chwile we dwoje? Migotliwe cienie tańczyły na ścianach i na suficie, rozświetlając ciemność ciepłym, łagodnym blaskiem. Z głośników dobiegała głośna muzyka w której z niejakim trudem rozpoznałem jeden z zespołów tego przeklętego j-rocka. Poza tym nie drażniło mnie nic, tete-a-tete nie było; Piotrek leżał na łóżku, czytając. Włosy miał związane w luźny kucyk, ciemne kosmyki opadały na jego twarz, skupioną i poważną. Miał na sobie czarne bokserki. Tylko czarne bokserki. Miał bardzo ładne czarne bokserki, pod którymi wyraźnie rysowały się jeszcze ładniejsze pośladki. Zaschło mi w gardle i musiałem mocno zacisnąć zęby, by nie zacząć gwałcić go z dziką pieśnią na ustach. Oparłem się o drzwi plecami, patrząc. Gapiąc się. Pochłaniając wzrokiem. O sekundę za długo pochłaniając tym wzrokiem, powiedziała mi jego zaskoczona twarz. Uniósł brwi. Patrzył na mnie bez słowa, wciąż z tym swoim dziwnym, prowokacyjnym uśmieszkiem, wstając powoli z łóżka. Przeciągnął się, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Niepewny nagle swojego głosu milczałem profilaktycznie, patrząc bezmyślnie na tapetę komputera. Śliczna, delikatna kobieta w wyzywających ciuchach, oparta w seksownej pozie o szeroki parapet, kusząca czerwonym wargami, granatowymi włosami, ogromnymi, czarnymi oczami. Znienawidziłem sukę natychmiast.

- Kto  to? - zapytałem masochistycznie, byle przerwać krępującą ciszę. Podszedł do mnie, sięgając pod moim ramieniem po stojące na biurku piwo. Zamarłem, gdy musnął moją dłoń, przesuwając palce po skórze. Na ułamek sekundy świat się zatrzymał, koncentrując się dla mnie na zmysłach dotyku, na dotyku szczupłych palców.

- Basista Dirów, Toshiya - powiedział, owiewając moją szyję ciepłym oddechem. Siłą zatrzymałem swoje ciało, chcące odwrócić się; żądające teraznatychmiast smaku tych ust, smaku jego skóry. Zacisnąłem zęby.

- Basista? - spytałem po chwili, pochylając się nad monitorem. - Przecież to kobieta?

 - Nie - zaprzeczył, śmiejąc się. Zamarłem, gdy objął mnie, układając policzek na moim ramieniu. Pachniał moją wodą kolońską, którą mi zresztą uparcie podbierał - bo ładnie pachnie. Ano, ładnie. Zdusiłem w sobie potrzebę sprawdzenia, czy pachnie nią cały.

- Mężczyzna? - spytałem, marszcząc brwi.

- Uhm… - potwierdził, chuchając mi w kark. Wyrwałem mu się niemal, próbując pokryć zmieszanie szyderczym uśmieszkiem.

- Nie wiedziałem, ze lubisz chłopców, stary. - Zacisnąłem ręce w kieszeniach, podziwiając samego siebie za pogardę, jaką udało mi się w tych słowach zawrzeć. Popatrzył na mnie chłodno, jego oczy błysnęły stalą, jak zawsze, gdy coś mu się nie podobało. Zniknął z jego twarzy rozbawiony uśmieszek, pojawiło się zniechęcenie.

- A skąd miałeś wiedzieć, stary - zaakcentował ostatnie słowo, odwracając się do mnie plecami. Pochylił głowę, wyglądając przez chwilę jakoś tak... smutno? - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę wziąć prysznic. Chyba, że masz coś przeciwko gejom, wtedy możesz wystawić moje walizki za drzwi, wyniosę się od razu.

I wyszedł. Usiadłem ciężko na łóżku, patrząc bezmyślnie na piękną twarz tego muzyka. Nagle świat stał się jakby odrobinę bardziej przyjazny, nagle zmęczenie było odrobinę mniej dokuczliwe.

Nagle widziałem wszystko w innych barwach, nawet, jeśli kompletnie nie wiedziałem, co ma z tym teraz zrobić i jak te barwy ułożyć, by nie oślepnąć.

Rozdział 2

Odetchnąłem głęboko, stając pod drzwiami łazienki. Uniosłem dłoń i zatrzymałem się, kładąc ją na klamce. O czym ja myślę?

Cofnąłem się do kuchni, nastawiłem wodę na kawę. Po namyśle sięgnąłem do szafki, wyciągając dwa kieliszki od wina. Postawiłem wszystko na tacy i zaniosłem do pokoju Piotrka. Dwa piwa zostawiłem na wierzchu, resztę wystawiłem na zewnątrz, na parapet okienny. Schłodzą się. Lodówka nie działała od tygodnia, za to temperatura na zewnątrz nie zawiodła do tej pory. Ściszyłem nieco to potworne wycie, dochodzące z głośników i po raz kolejny zastanowiłem się, czemu nie daje się namówić na jakąś normalną muzykę, jakiś pop, rap, cokolwiek, co nie byłoby zarzynanym japończykiem i jego wykastrowanymi kolegami w stanie epilepsji*. Usiadłem na krześle, zapalając papierosa. Zaciągałem się głęboko, zupełnie świadom zamkniętych okien, oraz tego, że zadymiam mu pokój. I nasłuchiwałem. Szum prysznica ustał, za chwilę dobiegło mnie stłumione przekleństwo. Czekałem. Był przewidywalny. Znów nie wziął ręcznika. Uniosłem się lekko z krzesła, gotów posłuchać, gdy zawoła. Zamek lekko odskoczył, drzwi otworzyły się z impetem, gdy wmaszerował do pokoju, nagi, jak go stworzono. Przełknąłem ślinę, zaskoczony. Idealny, jak myślałem. Patrzył na mnie, równie jak ja zmieszany. I nagle jego oczy błysnęły niepokojąco, a on paroma szybkimi krokami przemierzył pokój, stając nagle tuż przede mną. Złapał mnie za podbródek i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Nie myśląc zbytnio w tej chwili - bo kto myśli, gdy okazja sama pcha mu się w ręce - wspiąłem się lekko na palce i pocałowałem go, od razu wsuwając swój język do jego ust. Zrazu oszołomiony, stał prosto, wstrzymując oddech. Złapał mnie za ramiona, przewracając na łóżko, nie przerywając pocałunku. Dopiero, gdy na mnie leżał, a moje ciało gwałtownie dawało mu do zrozumienia, czego oczekuje teraz, oparł się na łokciach i, wciąż na mnie patrząc, wybuchnął dzikim, nieco histerycznym śmiechem. Leżałem, gotując się ze złości. Przyciskał mnie do łóżka, nie pozwalając się podnieść; moje dłonie same zacisnęły się w pięści, a ciało napięło, oczekując chwili nieuwagi, gdy będę mógł zrzucić go z siebie i wybiec stąd, wymyślając sobie od półgłówków.

- Wypuść mnie - wycedziłem. Wciąż się śmiał, z odchyloną do tyłu głową; piękna, jasna szyja kusiła. Miałem ochotę przegryźć mu tętnicę. - Wypuść mnie. Już.

- Nawet mi to nie w głowie - uspokoił się, chwytając spazmatycznie powietrze. Kąciki ust skrzywione w nieładnym, ironicznym grymasie, oczy, zmrużone i nieprzyjazne. Wciągnąłem powietrze, zaskoczony, gdy zsunął dłoń niżej, zaciskając ją na mojej, muszę przyznać, wyprężonej erekcji.

- Mówię poważnie, nie czas na żarty - głos mi lekko zadrżał, gdy poruszył dłonią, przesuwając ją w górę i w dół.

- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek żartował w tych sprawach - stwierdził poważnie, choć rozbawionym tonem. - Nigdy nie żartowałem, robiąc komuś dobrze.

- A doświadczenie na pewno masz spore - wyrwało mi się. - Gejowskie pary nie są zbyt monogamiczne, co?

Policzek zapiekł od mocnego uderzenia. Pochylił się potem, przylgnął do niego ustami, przesunął się powoli na wargi, całując mnie tak, że odebrał mi dech. A potem zsunął się ze mnie, stając koło okna i naciągając bez słowa spodnie. Patrzyłem na niego bez słowa, przytłoczony własną głupotą.

- Pewnie tak, Michaś - mruknął, otwierając piwo. - Mój partner też o tym najwyraźniej słyszał, skoro mnie zostawił dla jakiegoś innego niezbyt monogamicznego geja. Ja tam nie wiem, nie próbowałem nikogo zdradzać. Może nie jestem gejem, co?

Usiadłem na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Policzek piekł i od mocnego uderzenia, i ze wstydu.

- Przepraszam. Nie wiem, co mnie… tak szybko się to stało i ja…

Zaśmiał się, słuchając moich nieporadnych usprawiedliwień. Ukucnął przy mnie, opierając brodę o moje kolano. Patrzył na mnie, zagryzając wargi. W oczach miał ciepło i figlarny uśmiech dziecka.

- Byłeś przedtem… z mężczyzną? - zapytał cicho, odginając mi palce od twarzy. Potrząsnąłem głową.

- I działam na ciebie jako pierwszy facet w ten sposób, jak działały kobiety?

Znów skinąłem głową.

- I boisz się tego, bo to wiele zmienia, prawda?

Spojrzałem na niego wściekle, rumieniąc się.

- Wybacz, Michaś - powiedział, wstając. - Ale ja się nie nadaję na niańkę biednego, zagubionego geja-nie-geja. Nie kocham cię i nie mógłbym, bo nie chcę nikogo kochać. Zresztą sam wiesz, że to by wszystko utrudniło, prawda?

- Tak.  - Nie patrzyłem na niego. Mrugając powiekami, czułem dławienie w gardle. Nie liczyłem na to, że będzie jak w bajce. Ale nie spodziewałem się koszmaru.

- Właśnie. Ty żyj spokojnie z jakąś kobitką, ja sobie popatrzę na pięknego basistę. I tak będzie lepiej, bo jedyne, czego oczekiwałbym od ciebie, to zwykły seks. A to ci chyba nie odpowiada.

Zaciskając dłonie patrzyłem, jak wychodzi z pokoju, zabierając po drodze sweter, jak zakłada płaszcz i naciąga buty. Za chwilę cicho szczęknął przekręcany w drzwiach klucz.

Nie licząc na bajkę, utkwiłem w koszmarze, od którego tak cholernie blisko było - do groteski.

Rozdział 3

Świat się kręcił, nie było innego wyjaśnienia. Przechyliłem głowę w bok, by lepiej widzieć te migoczące plamy na suficie. Było mi ciepło, było mi bardzo ciepło. Pustą puszkę po piwie wrzuciłem do kosza; prawie, bo potoczyła się obok. Nie wiem, ile już czasu siedziałem na podłodze przy jego łóżku, ani ile wypiłem po jego wyjściu. W paczce zostały mi ostatnie papierosy, na dnie butelki trochę wina.

Chciało mi się spać. I to ciepło… patrzyłem bez ruchu, jak płomienie świecy zapalają frędzle firanki, jak wspinając się coraz wyżej trawią lekki tiul. Przymknąłem oczy, gdy gorąco zaczęło bić mnie po twarzy. Niech płonie, niech się pali, niech… ciepło mi. Zachichotałem głupio. Zwinąłem się w kłębek, czując wilgoć po powiekami. Gdzieś coś stuknęło, ktoś chyba wszedł do mieszkania. Raczej wyczułem, niż zobaczyłem, że nie jestem sam.

Piotrek przebiegł koło mnie, ściągając palącą się firankę i zarzucając koc na płomienie. Gryzący dym wdarł mi się do gardła, zadrapało. Oczy mi się zaszkliły, gdy patrzyłem, jak otwiera okno, zadeptując jeszcze dymiący się koc. Odwrócił się do mnie, wściekły. Zamknąłem oczy. Nieładnie wygląda, gdy się gniewa.

Uklęknął przy mnie, podkładając jedno ramię pod moje zgięte kolana, a drugie pod plecy. Przytuliłem się do niego, gdy niósł mnie do mojego pokoju. Pachniał dymem, potem. Ładnie pachniał. Cały ładny był.

- Próbowałeś się na własną rękę skremować? - wysyczał, układając mnie na łóżku.Tylko nieładnie mówił.

Nie odpowiedziałem, zaciskając tylko ręce mocniej na jego swetrze. Usiadł przy mnie, głaszcząc mnie po głowie. Jego palce delikatnie badały moją twarz, przesuwając się po policzkach. Zamarły na moich wargach, leciutko je naciskając. Podniosłem się, siadając za nim i obejmując go w pasie. Milczał, gdy nakryłem jego dłonie swoimi, opierając mu głowę na ramieniu. Siedzieliśmy tak przez chwilę. Odwrócił się do mnie, chcąc o coś zapytać, może coś powiedzieć. A ja nie chciałem by psuł tym nieładnym mówieniem obraz ładnego siebie, więc pocałowałem go. Początkowo zaskoczony, rozchylił usta. Mój język ocierał się o jego, mieszając ślinę, która cieniutką nitką łączyła nas przez chwilę, gdy mnie odepchnął. Oddychał ciężko, patrząc na mnie uważnie. Miał wzrok schwytanego w potrzask lisa, który jeszcze zastanawia się nad możliwością ucieczki.

- Co ty wyczyniasz, u diabła?

Patrząc na niego, ściągnąłem przez głowę sweter. Zszedłem z łóżka, stając przed nim i nie spuszczając wzroku z jego twarzy.

Jakby bezwiednie oblizał usta, gdy tuż przed twarzą zobaczył moje biodra. Uniósł powoli dłoń, rozpinając rozporek. Za chwilę złapał za spodnie, gwałtownie ściągając je z moich bioder. Zacisnąłem palce na jego włosach, gdy wziął mnie w usta. O tak... to było dobre. Pieścił mnie szybko, wyciskając z moich ust kolejne zdyszane błagania o więcej. Przyciskałem jego głowę do mojego krocza, prawie go dławiąc, gdy doszedłem z przeciągłym jękiem. Opadłem na kolana, rozpinając i jego spodnie. I tam był ładny, i ładnie jęczał, kiedy wytrysnął mi w usta; część białego nasienia pociekła po brodzie, otarłem ją dłonią.

Wtuliłem twarz w jego uda, zbyt zmęczony, by mówić.Oszołomiony smakiem spermy na języku.

Pocałował mnie we włosy, przyciskając do siebie, zanim wstał. Popatrzył na mnie z góry i, wciąż bez słowa, wyszedł, zostawiając mnie skulonego na podłodze.

Objąłem kolana rękoma, czując, jak w piersi wzbiera mi się głośny, histeryczny śmiech. Śmiałem się długo, czując łzy cieknące mi po policzkach.Trochę kaleki był ten mój pierwszy raz z facetem. Nawet, jesli to on nim był.

 

Nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się, gdy w kaloryferze coś zagrzechotało, tocząc się nieprzyjemnym, zgrzytliwym dźwiękiem. W pokoju było widno, zimne promienie słońca odbijały się w stojącej na stole szklance z niedopitą kawą. Wstałem, masując dłońmi skronie. Boże, jak mnie głowa boli, Boże, jakiego mam kaca. Przytrzymując się łóżka podniosłem się, idąc do łazienki. Wciąż z zamkniętymi oczami wypiłem dwa kubki wody i dopiero wtedy spojrzałem w lustro. Wyglądałem na przeżutego, strawionego i wyplutego, a w głowie grały bębny.  Ale nie to skłoniło mnie do gwałtownego wciągnięcia powietrza; dotykając palcem zaschniętego na brodzie, białego śladu, milczałem bardzo długo.

Pamiętałem, choć wolałbym zapomnieć.

 

Kiedy wszedłem do kuchni, jadł śniadanie, przeglądając jakąś gazetę. Nie spojrzał na mnie, tylko podsunął w moją stronę dzbanek z gorącą kawą. Usiadłem ciężko na krześle, starając się nie patrzeć zbyt nachalnie jak pije kawę. Nagłe przypomnienie widoku jego twarzy, gdy przełykał moją spermę sprawiło, że łyżeczka wypadła mi z palców. Dopiero wtedy spojrzał na mnie. Uśmiechnął się, gdy ziewnąłem rozdzierająco.

- Dramatyczne to to nie wyszło - powiedział, wstając od stołu. Przeciągnął się, aż chrupnęły mu kości.

- Porozmawiaj ze mną - prawie krzyknąłem, gdy skierował się do wyjścia. Zatrzymał się, nie patrząc na mnie.

- Nie ma o czym rozmawiać, Michaś. Ot, stało się, za dużo alkoholu, za dużo hormonów. Stało się, odstać się nie odstanie, rozmawiać nie ma o czym.

- Jest o czym -  powiedziałem uparcie, wbijając wzrok w ziemię. - O nas.

- Nie ma żadnych nas, Michaśku, nie rozumiesz jeszcze? A skoro nie ma, nie ma o czym rozmawiać.

- Czemu ty nie chcesz chociaż spróbować? - Głos mi zadrżał, gdy zerknął na mnie z doskonale obojętnym wyrazem twarzy.

- Nie podobasz mi się, po prostu. Czy naprawdę muszę tłumaczyć dalej?

Milczałem, gdy wychodził z kuchni. Powoli sięgnąłem po papierosy, wyciągając z paczki ostatniego. Ręce mi się trzęsły, co mnie dodatkowo poirytowało. Nie, nie musiał tłumaczyć dalej. W zasadzie lepiej, że nie tłumaczył, bo jak daję słowo, dostałby w mordę.

Wsadził głowę do kuchni, gdy myłem naczynia. Nie zaszczyciłem do spojrzeniem, gdy chrząknął znacząco. Dopiero gdy położył mi rękę na ramieniu, odwróciłem powoli głowę.

- Nie patrz na mnie, jakbym wymordował ci pół rodziny, a drugie pół zgwałcił, co? Mam sprawę. Jutro są moje urodziny i chcę dziś zaprosić parę osób. Nie będzie ci przeszkadzać?

- A skąd - powiedziałem, spoglądając obojętnie na pianę z płynu do mycia naczyń. Trzepnąłem lekko dłonią, parę kolorowych bąbelków uniosło się do góry. - Posiedzę w pokoju.

- Nie żartuj - uśmiechnął się, klepiąc mnie przyjaźnie po plecach. Poczułem nieprzepartą odwagę wytarzać jego łeb w pienistej wodzie. - Jesteś, oczywiście zaproszony. Będzie fajno, nie rób scen. Zobaczysz, jakie laski będą.

Mrugnął do mnie szelmowsko, sięgając po jabłko.  Chwyciłem jego dłoń w nadgarstku, uniemożliwiając mu wyszarpnięcie jej. Powoli uniosłem ją do ust, przesuwając językiem po wierzchu i oblizując mały palec. Zacisnął usta w wąską kreskę.

- A laski to mi akurat niepotrzebne - wymruczałem, starając się nie roześmiać. On się mnie bał. Bał się, że w końcu ulegnie. - Nie po tym, jak jeszcze zrobiłeś mi najlepszą ustami.

Wybiegł z kuchni. Gonił go mój śmiech.

 

Było nudno. Było bardzo nudno. Dla mnie. Reszta bawiła się wyśmienicie, a sądząc po ilości wniesionego alkoholu - pobawi się jeszcze sporo czasu. Otworzyłem kolejne piwo, sięgając po papierosy. Na dywanie miziała się jakaś parka, pod ścianą dwie kolejne. Nie miałem ochoty na to patrzeć, bo mnie zwyczajnie skręcało. Wypity alkohol uderzył mi do głowy o wiele za szybko, wszystko wokół zaczynało przyjemnie wirować. Zapobiegawczo udałem się do łazienki.

Po piętnastu minutach spędzonych z głową w sedesie wszystko się jakby uspokoiło. Przynajmniej już nie maiłem ochoty wyśpiewywać „karuzela, karuzela, świat się kręci i umiera…”, a nawet pojawił się leciutki ból w skroniach, sugerujący nieśmiało zbliżającego się potężnego kaca. Bogowie, chciałem kaca. Nie mogłem się wręcz doczekać, by zacząć obiecywać sobie, że nigdy więcej nie piję.

Drzwi za moimi plecami otworzyły się gwałtownie, prostując się, zobaczyłem Piotrka, który upadł przy wannie w dziękczynnym pokłonie. Wciśnięty w kąt, między umywalką a wanną, przyglądałem się, jak wymiotuje, nie zawracając sobie głowy odgarnianiem z twarzy włosów, które zabarwiły się zaraz malowniczymi strzępkami na wpół strawionych potraw. Westchnąłem, biorąc w rękę prysznic.

Nalałem mu na głowę szamponu ziołowego, polałem wodą. Zakrztusił się lekko, ale nie protestował, przewieszając się przez wannę i pół-śpiąc. Delikatnie masowałem jego włosy, spłukując je wodą. Prawie spał, gdy wytarłem je ręcznikiem, unosząc go z ziemi. Był zadziwiająco lekki, bez trudu wyciągnąłem go, trzymając pod pachy, do jego pokoju. W mieszkaniu było nadspodziewanie cicho, ludzi nie widziałem, musieli ulotnić się gdy byliśmy w łazience. Przy komputerze siedział tylko chłopak z długimi włosami, splecionymi w warkocz. Zwróciłem na niego uwagę wcześniej, może dlatego, że Piotrek często na niego patrzył i dłuższy czas rozmawiali o czymś cicho. Przyskoczył, gdy mój bezwładny ciężar zaczął mi się lać przez ręce. Chwycił go za biodra i zgrabnym piruetem ułożył na łóżku. Piotrek zamruczał coś nieprzytomnie, po czym otworzył oczy, patrząc na niego. Uśmiechnął się, jak małe dziecko i zasnął, zaciskając palce na jego nadgarstku. Byłem zazdrosny o ten uśmiech. Nieznajomy delikatnie odgiął jego palce, uwalniając dłoń i skinął na mnie, wychodząc z pokoju. Poszedłem za nim. I nie ukrywam, że miałem ochotę wypchnąć go z balkonu.

Wiatr przyjemnie chłodził rozgrzane policzki. Zadrżałem lekko z zimna, otulając się płaszczem. Zamknął za sobą drzwi, podając mi fajki.

- Nazywam się Rafał… wiesz, on zawsze miał słabą głowę, jeśli o trunki idzie. Radzę ci go pilnować.

- Zamierzam - mruknąłem, podpalając papierosa.

Płatki śniegu tańczyły w powietrzu. Oparł się o balustradę, spoglądając zmrużonymi oczami w ciemne, zasnute chmurami niebo. Obserwowałem go uważnie. Nie był ładny, miał za duże usta, za duży nos. Ale coś w nim było - może ta gracja ruchów… nie wiem. Ale nie przeszedłbym koło niego obojętnie na ulicy. I co dziwniejsze, patrząc na niego - nie czułem pożądania. Był facetem. Nie był Piotrkiem. Nie zamierzałem o nic pytać, najzupełniej przekonany, że i tak dowiem się wszystkiego. Zazwyczaj najprędzej dowiadywałem się tego, o czym nie chciałem słuchać. Milczał chwilę, w końcu zaczął mówić. O tym, jak się poznali na pierwszym roku, jak przyjaźń z Piotrkiem nabierała rumieńców. O tym, jak chodzili razem zdobywać wpisy, jak opijali to w pubach, jak - w końcu - Piotrek go pocałował.

- … tylko że ja, widzisz, gejem nie jestem. Przestraszyłem się wtedy, zwyczajnie, spanikowałem. Uderzyłem go, odepchnąłem. Wiesz czemu? Bo poczułem jakieś ciepło i się przeraziłem, ze może ja też jestem taki nienormalny, zboczony, że pedał? Nic nie mów - uciszył mnie ruchem ręki - póki mogę to powiedzieć. Nie widzieliśmy się potem długi czas. Wiem, że był we mnie zakochany, ale ja… to ciepło… widzisz, kocham go. Jako przyjaciela. Nie pociąga mnie w żaden, absolutnie żaden sposób. Obawiam się, że nie ma we mnie ani jednego homo-okruszka.

Zmarzłem na tym balkonie, a wino i papierosy znikały niczym sen złoty. I słuchałem.

 

Siedziałem na podłodze przy jego łóżku już od jakiegoś czasu. Rafał wyszedł, zostawiając mnie samego z własnymi myślami i jego oddechem, pachnącym wódką. Oparłem brodę na zwiniętej pięści, patrząc jak śpi.

Romantyczne? Nie, nie było krztyny romantyzmu w tym, że z kącika ust wycieka mu cienka niteczka śliny, że zlepione potem kosmyki włosów lepiiły mu się do czoła, że skarpetkę miał tylko na jednej stopie, a podeszwa drugiej była czarna jak święta ziemia. Podniosłem się z podłogi, klękając przy nim. Wymamrotał coś niewyraźnie, gdy pogładziłem go palcem po zarumienionym policzku. Z widocznym trudem otworzył oczy i wciąż chyba śpiąc - uśmiechnął się tym uśmiechem, za który miałem ochotę wydrapać Rafałowi serce, bo był dla niego.

Pewnie zacisnął palce na mojej dłoni, ciągnąc mnie do siebie. Leżąc koło niego, w ciemnym, dusznym od papierosowego dymu pokoju, czułem jak szybko wali mi serce, gdy odwrócił się do mnie plecami, wtulając się we mnie ciasno. I nie, nie pomyślałem jeszcze wtedy o tym, że chciałbym tak zasypiać codziennie. Tej nocy, znużony bałaganem, muzyką, ludźmi i alkoholem, usnąłem bardzo szybko.

Gdy obudziłem się rano, wciąż obejmował mnie ramionami. Spał, z odciśniętym na policzku śladem poduszki, włosy z jednej strony stanęły mu dęba, z drugiej przylepiły się do czaszki. Uśmiechnąłem się mimowolnie, widząc nieme przerażenie w jego oczach, gdy na mnie spojrzał. A gdy dostrzegł nasze splecione palce - wzrok mu się momentalnie wyostrzył.

- Co się… - wychrypiał. Odchrząknął, krzywiąc się i dotykając skroni palcami. Sięgnąłem za siebie, podając mu szklankę z czyjąś herbatą. Z zamkniętymi oczami wypił, opadając za chwilę na poduszki. - Kręci mi się w głowie - poskarżył się, niczym małe, znudzone karuzelą, dziecko. Uśmiechnąłem się szeroko, podpierając na łokciu.

- Trzeba było tyle nie pić.

- Przestań. Jestem zapocony, śmierdzę i mam potwornego kaca. Czy ty naprawdę musisz umoralniać mnie w chwili, gdy ja jestem na dnie tego moralnego upadku?

- Nie muszę. Mogę natomiast pomóc ci powrócić do świata żywych. Wstawaj.

- Przewrócę się - ostrzegł mnie lojalnie, opierając się o mnie całym ciałem, gdy wtaczałem go do łazienki.

Bezsilnie oparty o umywalkę, spokojnie dawał się rozbierać, gdy zdejmowałem z niego koszulkę i zsuwałem spodnie z bioder. Niemal opadł na mnie, gdy prawie siłą wepchnąłem go pod prysznic. Śmiałem się, patrząc jak stoi z odchyloną do tyłu głową, łapczywie spijając płynące mu do ust krople chłodnej wody. Na oślep odszukał moją dłoń, pociągając mnie do siebie. Koszula błyskawicznie przykleiła mi się do ciała, przemoczona i drażniąca, ciepłe ręce nadzwyczaj sprawnie rozpięły zamek od spodni. Smakował potem i alkoholem, a szczypał morelowym płynem do kąpieli i rumiankowym szamponem, który myłem mu włosy, gdy klęczał przede mną, pozbawiając zmysłów ustami i językiem. Zaciskałem palce na mokrych kafelkach, gdy wchodził we mnie, zabierając mi oddech i rozpaczliwy krzyk. I po wszystkim, dla równowagi, to on wyciągał mnie z łazienki, owiniętego ręcznikiem.

Potem, leżąc w jego łóżku, szeptem opowiadałem mu te wszystkie głupie i śmieszne historie, które wspomnieniami zaśmiecają ci myśli, gdy patrzysz w ciemność szeroko otwartymi oczami. Z bolesną, napiętą uwagą słuchałam o Rafale, o jedynej Agnieszce, która stanowiła już pewnik, że jednak nie, nie jest „normalny”, gdy wchodził w nią z niechęcią omijając wzrokiem kołyszące się piersi i o tym jego pierwszym, o którym kazał mi przecież od razu zapomnieć. I, to dziwne? Nie pamiętam nawet już jego imienia. Wiem za to, że kochał deszcz i miał, jak ja, pieprzyk nad lewą brwią.

 

Kroił chleb, podjadając chrupiące okruszki.

- Piotrek - zagadnąłem go, wrzucając do kubków saszetki herbaty. Parsknął z irytacją i, wywracając oczami, zaparzyłem mu liściastą. - I co teraz będzie?

- W ciążę nie zajdziesz, nie martw się - mruknął, smarując kromki masłem. - Choć humory masz nawet podobne.

- Że… że co mam?

- Humory. No zobacz, najpierw mnie demoralizujesz, spuszczając mi się w usta…

- … ale przecież…!

- … potem nawracasz nie każąc pić - ciągnął, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.- Potem wykorzystujesz w wannie…

- Kto tu kogo…!

- … a potem spokojnie pytasz co będzie. Śniadanie będzie, Michaś. A potem posprzątamy ten burdel i pójdziemy gdzieś na klinowe piwo. A potem, ewentualnie, dam ci się pobawić nowo odkrytą zabawką.

- Cham.

- Erotoman.

Pachniał morelami i jaśminową herbatą. Na ustach miał kryształki cukru, a pod poobgryzanymi paznokciami drobinki żółtego sera. Przytulając go, poczułem się zawieszony. Nie chciał rozmawiać. Ale - jak mówiła nieśmiała nadzieja - w mordę też nie dostałem. I małymi kroczkami odeszło skrępowanie. Westchnąłem cicho, gdy unosił moją twarz do pocałunku. Zapomniany, szalał na gazie czajnik.

Kropla skałę cierpliwością bierze, tak? Dobrze. Bo ja na tego faceta byłem zdecydowany. Nie odpuszczę mu, bo wziąć zamierzam, na każdy możliwy sposób mieć go. Cierpliwości.

Rozdział 4

A jednak cierpliwości mi zabrakło, pomyślałem, patrząc jak pakuje walizki. Metodycznie składał ubrania w schludną kostkę, dociskając co najwyżej ręką. Zza otwartego okna dobiegały krzyki i śmiechy z pobliskiego placu zabaw, wrzaski wróbli, taplających się w kałużach, a ja starałem się po prostu nie płakać.

Zerknął pospiesznie na zegarek, do odjazdu pociągu miał jeszcze niecałą godzinę. Wyprostował się, przeciągając. Coś chrupnęło mu w krzyżu, skrzywił się, masując ręką plecy. Uśmiechnąłem się krzywo, zakładając ręce na piersi. Wiele godzin spędziliśmy, leżąc wtuleni w siebie na kanapie po masażu, który kończył się seksem; tym dzikim, mocnym i gwałtownym, i tym długim, leniwym.

- Nie musisz jechać - powiedziałem po raz kolejny. Ledwo dostrzegalnie zacisnął wargi, na których już za chwilę pojawił się ironiczny, kpiący uśmieszek. - Nie musisz - powtórzyłem z uporem. Spojrzał na mnie chłodnymi oczami i po raz kolejny odwróciłem wzrok od wyrzutu, który się w nich czaił.

- Daj spokój, Michaś - powiedział zmęczonym głosem. - Wiesz, że muszę.

- Nie.

- Tak. Wszystko się zepsuło… jeśli zostanę…

- Naprawimy to.

- Wiesz, że to nieprawda - westchnął, odgarniając włosy z czoła. - Nie uda się nic naprawić.

- Bo nie chcesz - krzyknąłem ostro, zaskakując nawet samego siebie. Nigdy na niego nie krzyczałem. Do niego - tak. Na niego - nigdy. - Nigdy nie chciałeś. To ja się miałem męczyć i…

- … i cię to faktycznie zmęczyło. Od początku wiedziałeś, że ja nie chcę, że nie mogę…

- Nie chcesz. Nie - nie możesz, tylko nie chcesz. Mnie nie chcesz. Nigdy nie chciałeś.

- I dlatego spędziłem z tobą dwa lata?

- Akurat skończyłeś studia. Osiadłeś w ciepłym mieszkanku.

- Przestań - powiedział ostro, odwracając się ode mnie. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Nawet nie wiem, kiedy zaczął palić. Po którejś z kolei kłótni po prostu zobaczyłem, jak mocno zaciąga się dymem, zaciskając dłoń na barierce balkonu. I całkiem naturalne było, że kupowałem już później po dwie paczki. Albo po trzy. - Przestań - powtórzył ciszej. - To nie ma sensu, nie miało go nigdy. Nie umiemy ze sobą rozmawiać, nie potrafimy, czy nie chcemy się dogadać. Każda różnica zdań kończy się awanturą i tym, że…

- … że ja przepraszam - dokończyłem gorzko.

- Tak - stwierdził poważnie, zamykając walizkę. - Właśnie tak. Ty przepraszasz.

Założył kurtkę, ujmując w dłoń rączkę od walizki i zarzucając na plecy gitarę w pokrowcu. Uśmiechnął się do mnie i przez głupią chwilę miałem wrażenie, że dopiero przyjechał, że nie było pomiędzy nami tych dwóch lat nieporozumień, gorzkich słów i wzajemnych żali. Wstrzymałem oddech, gdy podszedł do mnie i przelotnie musnął ustami moje wargi. Lekko pogładził mnie palcem po policzku, nabierając powietrza, jakby chciał coś powiedzieć. Odsunął się szybko, gdy złapałem go za rękę, zasalutował niedbale i rzuciwszy krótkie „cześć” po prostu wyszedł.

Stałem na środku wysprzątanego, opustoszałego pokoju, zaciskając pięści. Rozległ się trzask zamykanych drzwi, a potem szum ruszającej windy. No proszę, nie przywiozła go, ale odwieźć jest chętna.

Rozejrzałem się po pokoju; obcy, czysty, jak nie ten sam. Na półkach ślady po książkach, uchylone drzwi do szafy pokazujące puste wnętrze. Podszedłem do niej. Na górnej półce leżał ciemnozielony, gruby sweter, który mu często podbierałem. Bezmyślnie wziąłem go w ręce i przytuliłem policzek do miękkiego materiału. Leciutko pachniał ta samą wodą kolońską, którą on podbierał mi. Stałem bez ruchu, tuląc się do kawałka materiału, zastanawiając się skąd mam wziąć siły na następny dzień, na wyjście z domu, na cokolwiek. Ze zdziwieniem odkryłem, że mam mokre policzki.

Otuliłem się swetrem, chowając twarz w jego rękawach.

Miękko spłynęła na podłogę jakaś kartka, odruchowo pochyliłem się, by ją podnieść. Pospiesznie nabazgrany numer telefonu z dopiskiem „jakbyś już nie mógł wytrzymać”. Bez ruchu wpatrywałem się w kartkę. W końcu z jakąś dziwną zaciętością zacząłem ją rwać na coraz mniejsze, postrzępione kawałeczki. W głowie kołatały mi się trzy pierwsze cyfry, reszty nie zdążyłem zobaczyć. Stałem, oddychając ciężko, gdy spadały na podłogę.

Jak on to powiedział?

Nie miałem nigdy takiej potrzeby.

Więc poczekam. A jeśli kocha, jeśli kochać by mógł - wróci. Odczuje tę potrzebę.

The End.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jeśli kochasz, Teksty piosenek, TEKSTY
JEŚLI KOCHASZ
JEŚLI KOCHASZ
JEŚLI KOCHASZ, Teksty 285 piosenek
Zatrąb jeśli kochasz Jezusa, Wiersze
Akcent - Jeśli kochas1, Teksty Piosenek
JESLI KOCHASZ
Jeśli kochasz, Teksty piosenek, TEKSTY
Jeśli kochasz 2
Jesli kochasz
Jesli kochasz
Verba Jeśli kochasz
JEŚLI KOCHASZ
JEŚLI KOCHASZ
Akcent Jeśli Kochasz
Jeśli kogoś kochasz

więcej podobnych podstron