Alternatywa II Teoria chaosu


Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart Albus Dumbledore

Pani Arabella Figg

Wisteria Walk 12

Little Whinging, Surrey

Doręczyć 21 lipca 1996r.

...Ufam, że razem z Profesorem Snape'm, znajdzie pan sposób, abym wróciła tam, gdzie moje miejsce. Ten list zostanie złożony w depozycie i dostarczony - mam nadzieję -

w odpowiednim momencie. Sądzę, że pani Figg będzie wiedziała, co robić i przekaże go panu.

Hermiona Granger.

Severus Snape tępo wpatrywał się w pożółkłą kopertę. Przed chwilą skończył czytać list, mający ponad sto trzydzieści lat.

- Kiedy go dostałeś? - Uniósł głowę i spojrzał na dyrektora.

- Na dwie godziny przed twoim powrotem ze Stanów. Arabelli doręczono go dziś rano. Była oględnie mówiąc zaskoczona. Mówiła, że to wyglądało jak wiadomość zza światów.

Dyrektor Hogwartu wyglądał na przygnębionego. Zdobyli medalion, ale, za jaką cenę? Hermiona Granger utknęła w przeszłości, w jej dość nieciekawym momencie, a wszystko to z jego winy.

- Trzeba poszukać w księdze Johannsona przeciwzaklęcia. - Severus potarł nos palcami. To jego wina, że Hermiona została uwięziona w przeszłości i to on musi to naprawić.

- Nie mogłeś nic zrobić, chłopcze. - Albus wydawał się czytać w jego myślach. - To ja nie powinienem angażować w to panny Granger.

- Po pierwszej próbie Annabell powinienem rzucić Silencio, mogłoby zadziałać. Gdybym wiedział…

- Severusie, przestań - przerwał mu - najważniejsze, że panna Granger była przewidująca i zostawiła ten list. Wiemy przynajmniej gdzie jest i że nic jej się nie stało.

- Jakoś mnie to nie przekonuje - w głosie Mistrza Eliksirów słychać było gniew. - Księga powinna zawierać jakieś rozwiązanie!

- Obawiam się, że to nic nie da. Nawet, jeśli tak jest, urok trzeba by odczynić w obecności Hermiony.

Severus zerwał się z krzesła i trzasnął pięścią w biurko dyrektora.

- Zamierzasz to tak zostawić? - wysyczał. - Posyłasz dzieci na wojnę, a w razie problemów masz zamiar mówić zrozpaczonym rodzicom o nieuniknionych ofiarach?

Z twarzą wykrzywioną wściekłością nachylił się nad starcem. Przez chwilę panowała cisza. Albus cierpliwie czekał, aż rozwścieczony mężczyzna się uspokoi. Przyglądał mu się tylko z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Przepraszam, Albusie - Severus opadł z powrotem na krzesło. - To było niepotrzebne. Niemniej nie zamierzam tego tak zostawić. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby sprowadzić Hermionę z powrotem.

- Rozumiem - Dumbledore spojrzał uważnie na zdeterminowanego mężczyznę. Nie umknęło mu jak nazwał dziewczynę. - Co zamierzasz zrobić?

- Nie wiem jeszcze. - Czuł się jak zwierzę w klatce bez możliwości manewru. Zaczął niespokojnie chodzić po gabinecie dyrektora.

Nie był w stanie patrzeć na siedzącego w fotelu czarodzieja. Ogarniała go coraz większa wściekłość na Dumbledore'a, za ten niewzruszony spokój. Właśnie tracił jedną z najlepszych czarownic w tej szkole, a zachowuje się, jakby to nie miało żadnego znaczenia.

- Severusie… - zaczął Albus, nie spuszczając wzroku z miotającego się profesora. - Jest pewna możliwość, ale to wiąże się z dużym ryzykiem. No i będziemy musieli zaangażować w tą sprawę Aberfortha.

Snape skrzywił się na dźwięk imienia ekscentrycznego brata dyrektora. Jego osoba zawsze wiązała się z dziwacznymi rozwiązaniami. Jednak od czasu jak Albus wmanewrował go w tę sprawę, nic nie było normalne.

- Co masz na myśli? - Przystanął plecami do swego mentora.

- Zmieniacz czasu.

- Oczywiście pamiętasz, że jego przydatność sięga zaledwie kilku dni wstecz? - prychnął.

- Owszem. Severusie usiądź proszę, wolę rozmawiać z tobą, a nie twoimi plecami.

Z westchnieniem rezygnacji Snape opadł na krzesło, słuchając tego, co dyrektor ma do powiedzenia.

***

Hogsmeade było wyjątkowo wyludnione. Po ostatnich doniesieniach w Proroku o powrocie Czarnego Pana i rozporządzeniach wydanych przez Ministerstwo, wszyscy woleli zaszyć się w swoich domach. Snape szyderczo wykrzywił usta, widząc przerażonego czarodzieja przemykającego uliczkami. Kierował się w stronę Świńskiego Łba.

Wczoraj Albusowi udało się uzyskać z departamentu tajemnic, materiały na temat udoskonalania Zmieniacza Czasu. Wolał nie wnikać w sposób, w jaki ten przebiegły starzec to zrobił. Ważne, że Niewymowni zaczęli już próby cofnięcia czasu o całą dekadę. Całe przedpołudnie czytał dostarczone notatki i teraz ponownie ogarniało go uczucie bezsilności. Naciągnął mocniej kaptur i zanim wślizgnął się tylnymi drzwiami do baru, ostatni raz rozejrzał się po wiosce, czy nikt go nie śledzi.

- Sam rozumiesz, że to nie będzie proste - Aberforth, wbrew wypowiadanym słowom, wyglądał na zachwyconego. Z czcią przyglądał się prototypowi Zmieniacza, trzymając artefakt jakby to był najcenniejszy klejnot. - Nie będziemy w stanie wykonać prób, pozostaną nam wyliczenia i nadzieja, że zadziała.

Brat Dumbledore'a odłożył urządzenie na biurko i spojrzał z ukosa na stojącego obok Snape'a. Ten zgryźliwy śmierciożerca był ostatnią osobą, jaką podejrzewałby o sentymenty. A dodatkowo na podstawie tego, co mówił Albus, zdołał wywęszyć drugie dno. Ta dziewczyna musiała być niezwykła. To będzie ciekawe…

- Nie rozumiem cię, Snape - zaczął, uśmiechając się chytrze w duchu. - Możesz siedzieć sobie wygodnie pod skrzydłami Albusa, a wolisz ryzykować dla jakiejś smarkuli.

Natychmiast poczuł na sobie mordercze spojrzenie, a na szyi koniec różdżki pupilka swojego brata.

- Przestań gadać tylko zabierz się do pracy.

***

Stany Zjednoczone Ameryki

Rok 1859

- Panienko, panienko!

Hermiona poczuła, jak ktoś szarpie ją gwałtownie za ramię. Jęknęła i usiłowała otworzyć oczy, jednak nie była w stanie. Wszystko ją bolało jakby spadła z dużej wysokości.

- Żyje! Szybko, trzeba ją zabrać do szpitala.

Szpital, pomyślała z ulgą i ponownie straciła przytomność. Ocknęła się na łóżku. Pierwsze, co poczuła, to zapach środków dezynfekujących zmieszany z wonią choroby i dawno nie mytych ciał. Mimo przeszywającego bólu gwałtownie skręciła się na posłaniu i zwymiotowała na podłogę.

- Spokojnie.

Czyjeś delikatne ręce ułożyły ją z powrotem na plecach. Z trudem uchyliła zapuchnięte powieki. Nad nią pochylał się czarno - biały cień.

- Chdz…

- Szszszsz… nic nie mów. Odpoczywaj.

Hermiona nie zamierzała się poddawać. Musiała się dowiedzieć, co się stało i gdzie jest? Ostatnie, co pamiętała, to widok znikającej Annabell.

- Gdzie jestem? - wychrypiała, zmuszając struny głosowe do maksymalnego wysiłku.

- W szpitalu, śpij.

***

Hogwart 1996r.

Harry miał uczucie deja vu. Znowu stał przed chimerą i właśnie skończyły mu się pomysły na „słodkościowe” hasła. Tylko, że tym razem obok niego stał blady Ron i nerwowo mruczał pod nosem. Do chłopaka docierały tylko strzępy słów:

- …zamorduję… żmijowaty wypierdek… wcale się go nie boję…

Hermiony nie było w pociągu, ani w Wielkiej Sali, a ostatni list dostali od niej w połowie lipca. Harry miał koszmarne przeczucia, chociaż nie wierzył, żeby jej nieobecność miała coś wspólnego z Voldemortem jak sądził Ron. Gdyby tak było, już by o tym wiedział. Żmijowaty by się o to postarał.

- Ron, przestań - szturchnął rudzielca. - Usiłuję się skupić.

Obydwaj podskoczyli na dźwięk przesuwanego kamienia. Chimerę najwyraźniej zemdliło od ilości słodyczy wymienianych przez Gryfona i postanowiła ich wpuścić. Spojrzeli na siebie niepewnie. Ron wzruszył ramionami i zrobił gest: „bohaterowie przodem”. Po chwili stanęli pod drzwiami biura dyrektora, które otworzyły się przed nimi zanim Harry zdążył zapukać.

- Dyrektorze - Harry potrząsnął odmownie głową na zaoferowane dropsy - chodzi o Hermionę.

- Ach, panna Granger - Dumbledore kiwnął głową. - Tak podejrzewałem, że o to chodzi.

- Dlaczego jej nie ma? - wypalił Ron - coś się stało?

Dumbledore przez chwilę przyglądał się chłopcom.

- Nic się nie stało, panie Weasley. Panna Granger przebywa obecnie w Stanach Zjednoczonych u swojej ciotki…

- Ale co z jej nauką? - wtrącił Harry - i dlaczego nie pisze?

- Nie denerwuj się Harry - Albus uśmiechnął się uspokajająco. - Chodzi do magicznej szkoły w Stanach, a że nie pisze… - rozłożył ręce - to tylko środki bezpieczeństwa…

- Ale dlaczego nic nie wiedzieliśmy?!

- Harry pomyśl, Voldemort potrafi czytać twoje myśli, to zbyt niebezpieczne, żebyś wiedział.

***

- Myślisz, że Hermiona naprawdę jest u ciotki? Sądzę, że Dyrektor nie powiedział nam prawdy… kłamał.

Wlekli się w stronę wieży Gryffindoru. Po wyjściu od dyrektora milczeli. Harry wiedział, że Dumbledore coś przed nimi ukrywa. I to nie było uspokajające. Hermiona miała kłopoty, a oni byli bezradni. Dumbledore stanowczo zakazał im cokolwiek robić. Doskonale ich znał i zdawał sobie sprawę, że mu nie uwierzyli. Co zresztą nieudolnie starali się ukryć. Po raz pierwszy, od chwili, kiedy Harry poznał Dyrektora poczuł, że tym razem lepiej mu się nie sprzeciwiać.

- Wiem, Harry.

***

Stany Zjednoczone

Rok 1859.

- Co panienka pamięta?

Hermiona siedziała na łóżku szpitalnym i bezmyślnym wzrokiem wpatrywała się w mężczyznę w białym fartuchu i binoklem na oku. Twierdził, że jest lekarzem i że ona trafiła tu cztery dni temu nieprzytomna. Przeniosła spojrzenie na zakonnicę siedzącą przy łóżku. Tamta uśmiechnęła się życzliwie i poklepała dziewczynę po dłoni.

- To z pewnością szok, dziecko. Niedługo wszystko sobie przypomnisz.

Gryfonka zachichotała histerycznie w duchu, starając się zachować niewzruszoną twarz. Gdyby wiedzieli, co ona pamiętała…

Od chwili, kiedy się obudziła przytomna, czyli od jakichś trzech godzin, miała wrażenie, że jednak nadal śni. Że to wszystko, co usłyszała to jakiś koszmar, za chwilę obudzi się w domu ciotki i znowu będzie musiała wysłuchiwać zjadliwych uwag Snapa. Jak bardzo w tej chwili za nimi tęskniła. Usiłowała się podnieść, ale delikatne, acz stanowcze ręce popchnęły ją z powrotem na poduszki.

- To dziecko powinno odpocząć, doktorze Pearson. Może spróbujemy później?

- Jest zdrowa, siostro. Nie ma żadnych ran fizycznych. - Lekarz przyjrzał się uważnie pacjentce. - Nawet nie wiem, dlaczego była tak długo nieprzytomna. - Machnął ręką i odwrócił się, aby wyjść z sali. - Wrócę później.

Hermiona czekała, aż ucichną kroki zirytowanego lekarza i obróciła się w stronę zakonnicy.

- Jak się tu znalazłam? - Zapytała cicho.

- Znaleziono cię omdlałą w lesie, ubraną tylko w dość dziwne pantalony i koszulkę. - Kobieta popatrzyła na nią stroskanym wzrokiem. - Naprawdę niczego nie pamiętasz?

- Ja... chyba... nie wiem. Nie jestem pewna. - Hermiona w jednej sekundzie, zdecydowała się wykorzystać wiarę siostry w jej amnezję. - Nawet nie wiem, jaką teraz mamy datę. - Miała nadzieję, że to zabrzmiało dość bezradnie.

- No już, już. Spokojnie. - Zakonnica pogłaskała dziewczynę po głowie. - Mamy 21 lipca 1859 roku, kochanie. Nie przejmuj się, wszystko sobie przypomnisz.

***

Hogwart 1996

Trzy miesiące po zniknięciu Hermiony.

Trzej mężczyźni w skupieniu pochylali się nad artefaktem. Miesiące wytężonej pracy, modyfikowanych zaklęć, obliczeń runicznych oraz dwa zmarnowane zmieniacze i w końcu im się udało. Chyba? Jeżeli nie mylili się w swoich obliczeniach, to zmieniacz liczył lata, a nie godziny. Wszystko okaże się w momencie uruchomienia urządzenia.

Snape musiał przyznać, że bez dziwnych pomysłów Aberfortha nie osiągnęliby tego w tak krótkim czasie. Czasami miał ochotę potrząsnąć nim, ale tylko zgrzytał zębami i w milczeniu godził się na wszystko.

Albus zerknął znad okularów na byłego profesora eliksirów.

- Severusie, jesteś zdecydowany?

Snape tylko zmierzył dyrektora spojrzeniem bez wyrazu i wyszedł z biura na wieży.

Dwie godziny później.

W gabinecie Dumbledore'a panowało posępne milczenie. Albus z Minerwą wpatrywali się w maleńki artefakt, leżący pomiędzy nimi na biurku. Po paru minutach profesor McGonagall westchnęła i spojrzała na przyjaciela.

- Nie ma innej możliwości, Albusie?

- Obawiam się, że nie.

- Ale to szaleństwo! - oburzyła się - nawet nie wiecie czy zadziała. I jeszcze Aberforth. Albusie, najlepiej wiesz, że ma nieco… niecodzienne pomysły. - Zakończyła trochę kulawo.

- Minerwo, proszę. - Dumbledore starał się uspokoić rozgorączkowaną współpracownicę. - W tym przypadku sam nadzorowałem wszystko.

- A co z ryzykiem? Bez prób? Co będzie, jeśli Severus wyląduje nie tam, gdzie trzeba? Jak zmieniacz zawiedzie?

- To będę miał wreszcie święty spokój, a Czarny Pan jeden problem z głowy - od drzwi doleciało ironiczne prychnięcie.

- Severusie! Jak możesz!? - Minerwa odwróciła się w stronę głosu.

Albus tylko spojrzał na mężczyznę znad okularów połówek i westchnął.

- Sama widzisz Minerwo, uparł się - zwrócił się do czarownicy.

- Pozwolisz, że zabiorę wam wasz nowy przedmiot kultu - Snape podszedł do biurka i zabrał urządzenie. - Jutro wielki dzień - wykrzywił szyderczo usta - muszę się przygotować. - Kiwnął głową na pożegnanie i wyszedł.

Wracając do lochów zgrzytał zębami. Jeszcze tego mu brakowało. Matkującej mu opiekunki Gryfonów wiszącej nad głową. Powinna być zadowolona, w końcu to jej ukochaną uczennicę usiłuje uratować. Uratować, parsknął w duchu. Jak błędny rycerz na białym koniu. Stanowczo preferował kare.

***

Charleston 1859 rok.

Hermiona z niepokojem rozglądała się po stacji kolejowej. Według informacji sióstr zakonnych, miał tu oczekiwać na nią jej prapraprawujek. Jak na razie, tkwiła w dusznym pomieszczeniu rozgrzanym lipcowym słońcem, w lepiącej się od potu sukience. Długie rękawy, stójka pod szyją, długi dół zakrywający nogi. Wszystko w tej sukni było długie i na dodatek uszyta była z okropnie drapiącego materiału. Jak te kobiety to wytrzymywały, zastanawiała się.

Jedyną ulgę sprawiała jej myśl, ż przynajmniej jest w Charlestonie, gdzie jak pamiętała mieszkali jej przodkowie ze strony ojca, zanim po wojnie, straciwszy wszystko, przenieśli się do Cape Ann. Przez ostatnie dni, starannie układała w myślach wiarygodną historię jej pobytu w tym miejscu i czasie. Z żelazną konsekwencją wykorzystywała wiarę sióstr, które przygarnęły ją po wyjściu ze szpitala, w jej amnezję.

Po kawałku „przypominała” sobie, dlaczego znalazła się w lesie, nieprzytomna. Gratulowała sobie w duchu, tak gruntownej znajomości dziejów własnej rodziny. Teraz mogła wykorzystać tę wiedzę do własnych celów. Inaczej byłaby skazana na życie w zakonie lub jako służąca. Stworzyła, więc swoją historię, podszywając się pod swoją praprababkę o tym samym imieniu.

Co ciekawe, doskonale pamiętała, że w historii dawnej Hermiony było coś osobliwego. Coś, co wiązało się z jej życiem w Ameryce. Dziwnym trafem w rodzinnych historiach natrafiła na nieścisłości dotyczące jej osoby, jednak wszystkie opowieści zgodnie mówiły o tym, że była nieco ekscentryczna jak na tamte czasy.

Podobno w wieku dwudziestu paru lat zniknęła z tajemniczym, czarnowłosym mężczyzną. Nigdy więcej o niej nie słyszano. Wśród służby krążyły plotki, teraz powtarzane jako anegdotki, że tamten był diabłem w przebraniu i że zaczarował biedną pannę.

Pogrążona w myślach wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.

- Panienka Hermiona?

Za nią stała zażywna murzynka z wysokim, chudym murzynem u boku i wpatrywała się w nią przenikliwym wzrokiem.

Pięć minut później siedziała w dwukółce z Crissy, jak kazała do siebie mówić cokolwiek apodyktyczna kobieta. Jim siedział na koźle, pewną ręką trzymając wodze. Prawie całą drogę do domu przebyli w zupełnym milczeniu. Hermiona zastanawiała się, co powinna teraz zrobić?

Przez ostatnie zaklęcie Annabell znalazła się w przeszłości, w obcym miejscu i na dodatek bez różdżki. Musiała ją zgubić podczas przenosin w czasie lub została w lesie, gdzie ją znaleziono. Bez różdżki czuła się nieswojo, musiała polegać teraz wyłącznie na własnym sprycie. Do chwili, aż Dyrektor i profesor Snape znajdą sposób, aby ją z tego wyciągnąć, była zdana na ślepy los, czego nie znosiła.

Jeszcze u sióstr postanowiła ćwiczyć magię bezróżdżkową. Wiedziała, że to jej jedyna szansa. Była pewna, że jej się to uda. W końcu jako dziecko, zanim dostała różdżkę i zrozumiała, że te dziwne rzeczy, które potrafi to magia, doskonale jej to wychodziło. Potem dopiero skupiła swą moc na różdżce, sądząc, że taka jest kolej rzeczy. A przecież Dumbledore równie doskonale radził sobie bez katalizatora, jakim była różdżka.

Ocknęła się z niewesołych myśli, gdy wjeżdżali na czerwono - brunatną, piaszczystą drogę po obu stronach, której rosły potężne cedry. Na końcu drogi, w oddali widać było ogromny, biały dom w stylu kolonialnym. Okolica wokół była cicha i wyludniona. Wuj wybudował dom poza miastem, w pobliżu pól pełnych bawełny.

Wzdłuż frontu domu ciągnął się piękny ogród z klombami pełnymi kolorowych kwiatów, których liście zwisały teraz smętnie z powodu upału. Powietrze było tak ciężkie i lepkie, że nawet śpiew ptaków brzmiał ospale.

Hermiona poczuła się lekko zaniepokojona. Wiedziała oczywiście, że jej przodkowie do biednych nie należeli, ale to, co widziała przed sobą, zmieniało postać rzeczy i niosło za sobą nowe komplikacje. Kiedy niezgrabnie wygramoliła się z dwukółki i weszła do domu, chyba pierwszy raz w życiu poczuła się onieśmielona.

Piękny, dziewiętnastowieczny salon, do którego została wprowadzona przez Crissy, całym sobą krzyczał o upodobaniu właściciela do surowego, dyskretnego luksusu. Przez otwór w suficie wpadało słońce. Miała wrażenie, że został zaczarowany jak w Hogwarcie. Promienie tańczyły pomiędzy kryształkami żyrandola wiszącego przy otworze i oświetlały drewniany, wypolerowany na błysk parkiet.

Rozpaczliwie usiłowała zachować spokój, słuchając sztywnych powitań wuja. Wysokiego, potężnego mężczyzny o brązowych włosach, lekko przyprószonych siwizną na skroniach. Po wyrecytowaniu odpowiednich formułek powitalnych, miała wrażenie, że z pewną ulgą przekazał ją w ręce Crissy i kazał murzynce zaprowadzić Hermionę do nowego pokoju panienki.

Jak robot ruszyła po imponujących schodach na piętro, równie luksusowe jak salon. Kątem oka widziała portrety rodzinne powieszone na ścianach, jednak teraz jej nie interesowały. Przyjrzy im się później, jak ochłonie. Crissy otworzyła jedne z drzwi po prawej stronie korytarza i wprowadziła dziewczynę do środka.

- To będzie pokój panienki - teraz w głosie murzynki słychać było cień sympatii. Z rozbawieniem przypatrywała się oszołomieniu widniejącemu na twarzy jej nowej podopiecznej. - Tutaj jest dzwonek przywołujący służbę - podeszła do grubej tkaniny przymocowanej obok łóżka i mocno szarpnęła. - Panienka pociągnie z całej siły i po chwili Minnie, pokojówka panienki, powinna się pojawić.

Hermiona powoli zaczynała dochodzić do siebie. Dzwonek na służbę? To jak pstrykanie palcami na skrzaty domowe.

- Dziękuję, ale nie będę z niego korzystać - oburzyła się. - Potrafię się sama ubierać.

- Ciekawe jak panienka zawiąże sobie gorset - prychnęła teraz już wyraźnie rozweselona Crissy. - Kolacja o siódmej - dodała i wyszła zostawiając Hermionę samą w jej nowym pokoju.

Widziała oburzenie w oczach dziewczyny na słowo dzwonek i wiedziała, że polubi wychowanicę pana. W brązowych oczach były te same ciepłe błyski, co w jej męskiej wersji. W końcu to dziewczyna Grangerów, mimo iż wychowana w Anglii, to wcale nie zepsuta.

Gryfonka rozejrzała się po pomieszczeniu. Najwięcej miejsca zajmowało ogromne łóżko przykryte zieloną kapą, pod oknem stało biurko, czy raczej sekretarzyk z białego drewna. W przeciwległym kącie pokoju mały stolik i fotel wyglądający na wygodny, wręcz zapraszał, aby w nim usiąść i oddać się przyjemnej lekturze. Wszystko współgrało ze sobą kolorystycznie: biel, srebro i zieleń.

Kolory Slytherinu, przemknęło jej przez myśl. Nie przeszkadzało jej to jednak. W ścianie na przeciwko łóżka były jeszcze jedne drzwi, domyśliła się, że to musi być buduar, gdyż jedynym brakującym meblem była szafa. Teraz nie chciała go oglądać, chciała tylko spać. Zmęczona dniem pełnym wrażeń musiała odpocząć, aby jutro móc stawić czoło losowi i postanowić, co dalej.

***

Charleston 1996r.

- Jest pan pewien, panie Snape?

Aislin Granger po raz kolejny zadała to pytanie. Stali w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się posiadłość Grangerów. Snape z twarzą bez wyrazu, w skupieniu uruchamiał Zmieniacz czasu.

Od dwóch dni, kiedy to profesor jej bratanicy po raz wtóry zjawił się u niej, nie uzyskała jasnej odpowiedzi na pytanie, czy wszystko się uda. Snape warczał w takiej chwili pod nosem i wracał do studiowania historii ich rodziny. Do czego mu to było potrzebne wolała nie pytać, choć było to niepokojące. Przecież miał zabrać Hermionę w dniu, w którym trafiła w przeszłość, zanim ktokolwiek się zorientuje.

Czasem przez bladą twarz mężczyzny przebiegał cień zdumienia i zapisywał coś w podręcznym notesie, który mu podarowała. Był o wiele poręczniejszy niż plik pergaminu. Nadal jednak wolał gęsie pióro od długopisu. Pierwszego dnia czytał tylko ich dzieje, potem sięgnął po książki na temat epoki i stał się jeszcze bardziej nieprzystępny i mrukliwy. Trzeciego dnia rano wyruszyli do Charlestonu, musiała przyznać, że jak na czarodzieja całkiem nieźle radził sobie w mugolskim świecie.

- Znajdę ją.

Usłyszała i zdumiona wbiła wzrok w Snape'a. W głosie czarodzieja brzmiała nieugięta determinacja. Wiedziała, że może mu zaufać. Patrząc jak mężczyzna znika westchnęła ciężko. Mogła tylko życzyć mu powodzenia.

Rozdział drugi

Charleston 1859r.

Pół roku później

- Wujku? - Hermiona wsunęła się do gabinetu wuja i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Swoim zwyczajem Harrold Granger siedział przy ogromnym, mahoniowym biurku i czytał najnowsze opracowania na temat sposobów uprawy bawełny. Wiedziała już, że w takim wypadku lepiej poczekać, aż skończy. Inaczej stawał się rozdrażniony. Spokojnie podeszła do biblioteczki zajmującej całą jedną ścianę w pomieszczeniu i sięgnęła po którąś z książek.

Umościła się wygodnie na jednym z foteli stojącym przed kominkiem i podwinęła nogi pod siebie. Uśmiechnęła się w duchu, otwierając książkę na temat sposobów gospodarowania domem. To stało się ich zwyczajem, ciche wspólne czytanie po kolacji. Pamiętała, z jaką ostrożnością traktował ją przez pierwsze tygodnie jej pobytu tutaj. Stary kawaler, nieco szorstki w obejściu miał, jak się okazało, miękkie serce. Z początku nie wiedział jak traktować swoją „bratanicę”.

Pełni rezerwy, odnosili się do siebie sztywno i niezręcznie, do chwili, kiedy w środku którejś z nocy, obudził Hermionę zdenerwowany głos wuja wykrzykujący polecenia Jimowi. Zaciekawiona wyjrzała wtedy na korytarz i zobaczyła jak pędzi w płaszczu, spod którego wystawała koszula nocna, w stronę drzwi wejściowych.

Błyskawicznie narzuciła na siebie podomkę i podążyła za mężczyznami, oddalającymi się w stronę stajni. Wtedy właśnie poznała Silenusa. Klacz o męskim imieniu, która miała problemy z oźrebieniem się. W milczeniu stała i wpatrywała się w uwijającego się wuja, który nadal wykrzykiwał polecenia Jimowi z ręką tkwiącą w końskim zadku i słuchała niemalże ludzkich jęków cierpiącej klaczy.

Po paru, niemożliwie długich sekundach, nie była w stanie więcej tego znieść. Mimo lęku podeszła do klaczy, uklękła obok niej i wzięła koński łeb na kolana. Gładziła zgrzane z wysiłku chrapy i szeptała uspokajające słowa. Straciła poczucie czasu do chwili, kiedy poczuła jak klacz napina się maksymalnie i po chwili rozluźnia. Uniosła głowę, obok klaczy leżało źrebię, chciała odetchnąć z ulgą, gdy poczuła na sobie zmartwiony wzrok wuja. Na jej nieme pytanie pokręcił głową i stwierdził, że Silenus straciła za dużo krwi i nie wiadomo czy przeżyje.

Mimo sprzeciwu wuja, została z klaczą całą noc. Z niecierpliwością czekała, aż zostawią je same. Wiedziała, że to, co zamierza zrobić może pomóc klaczy, ale nie była pewna wyników. Wciąż jeszcze miała problemy z panowaniem nad magią bez różdżki, a koń to nie człowiek, ale musiała spróbować. Okupiła to tygodniowym osłabieniem, jednak udało się. Silenus przeżyła. Dwa tygodnie później wuj podarował jej klacz.

Teraz byli najlepszymi przyjaciółmi. Cierpliwie uczył ją jazdy konnej zdumiony, że w tym wieku jeszcze tego nie potrafiła. Przecież to podstawowy środek lokomocji. „Wyjaśniła”, że w dzieciństwie spadła z konia i złamała rękę, dlatego ma uraz i boi się koni. Wuj uśmiechnął się tylko i stwierdził, że przy Silenusie poradziła sobie świetnie, więc jej lęki muszą chyba należeć już do przeszłości. Po pół roku Hermiona mogła już sama wypuszczać się na przejażdżki bez obawy, że spadnie i złamie kark. Harrold promieniał dumą.

Podczas jej przejażdżek z wujem, zdążyła dobrze poznać tego człowieka. Podobał jej się sposób, w jaki żył. Bogaty posiadacz ziemski, cenił bardziej swoje pola bawełny i niewolników, niż ludzi z towarzystwa. Kochał książki, konie i wolność. W momencie, kiedy dowiedział się, że Hermiona nie jest jedną z tych płochliwych i delikatnych panienek, pokochał ją na równi ze swoją ziemią, dla której żył. Hermiona odwzajemniała to uczucie. Mimo nieustającej nadziei, że kiedyś wróci do swoich czasów, usiłowała znaleźć w tym świecie swoje miejsce i chyba się jej to w jakiś sposób udało.

Zafascynowana, wsłuchiwała się w opowieści wuja o drenażu pól. O sposobach nawożenia, o rowach przecinających główny kanał drenowy, który zwykle okalał pole z trzech stron. O właściwej porze wykonywania prac w polu. O zapachu mułu rzecznego, który plantatorom kojarzył się z początkiem upraw. Spędzali całe dnie po kolanach w mule. Wuj uczył ją kochać ziemię, która żądała wiele i równie wiele dawała w zamian. Zabierał ją ze sobą w interesach, gdzie chłonęła każde słowo, ucząc się inwestować.

Zaczynała jak wuj czuć się związana z tą ziemią. Może to dobrze, może zostanie tu na zawsze? Sporo czasu poświęciła na poznanie niewolników i ich sposobu życia. Oczekiwała typowych dla opowieści o okrutnym południu czworaków, bez mała ulepionych z gliny. Widząc schludne, szare baraki, kolorową bieliznę rozwieszoną na sznurach i powiewającą

w leniwym wietrze czy szczęśliwe, czarne dzieci bawiące się w kałuży pozostałej po mizernym deszczu, zrozumiała jak bardzo się myliła.

Kobiety bardzo szybko zaprosiły ją na wieczorne tańce przy dźwiękach piszczałek i bębnów z wyprawionej, krowiej skóry. Teraz była stałym gościem w tej czarnej społeczności. Fascynowało ją, że, mimo, iż byli niewolnikami, potrafili się cieszyć życiem, świętować z okazji bogatych plonów, które przecież przynosiły dochód tylko ich panu. Jej wuj, jak wyjaśniła jej Crissy, nigdy nie zapominał o tych, którym zawdzięcza to wszystko i zawsze sowicie ich wynagradzał. Harrold, podobnie jak inni, nie płacił swoim niewolnikom, ale w przeciwieństwie do nich, hojnie się im odwdzięczał w inny sposób.

Zorientowała się, że od półgodziny wpatruje się w tę samą stronę. Potrząsnęła głową, zamknęła książkę i wbiła wzrok w okno. Dość wspomnień. Sprawa, z którą tu przyszła z pewnością zdenerwuje wuja, ale musiała spróbować. Nie zniesie kolejnego, nudnego dnia u Tartletonów. Wieczne szczebiotanie ich dwóch córek przyprawiało ją o szczękościsk. Za każdym razem, gdy widziała Dianę i Emily, miała ochotę rzucić na nie Silencio.

Jedyne, co nie podobało się Hermionie w tych czasach, to fakt, że ludzie w Charlestonie byli bardzo towarzyscy. Bez przerwy urządzali jakieś przyjęcia, bale, na których, pod naciskiem wuja, musiała bywać jako jedna z „towarzystwa”. Była zmuszona pojawiać się na podwieczorkach, w teatrze czy koncercie londyńskiej orkiestry. Uwielbiała teatr dla sztuki, a nie jako jarmark próżności. Jeszcze trochę i zacznie chichotać jak te panienki szukające męża. Zerknęła w stronę wuja, zamknął już magazyn i teraz patrzył na nią z uśmiechem na twarzy.

- No? - rzucił zachęcająco i oparł się wygodniej.

Skrzywiła się w duchu. Najwyraźniej sądził, że znowu wejdą na jeden z jego ulubionych tematów i zapewne już szykował argumenty. Niestety musiała go rozczarować. Odetchnęła głęboko.

- Wujku - zaczęła pewnym tonem - jutro jestem zaproszona na podwieczorek do Diany i Emily…

- I oczywiście nagle wypadło ci coś ważnego, jak np. przejażdżka z Amandą - Harrold wpadł jej w słowo marszcząc czoło. - Obawiam się, że nic z tego. Amy również wybiera się do Tartletonów.

Udawał, że nie słyszy cichego mamrotania bratanicy. Bóg mu świadkiem, kochał tę niepokorną dziewczynę, ale musiał zadbać o jej prawidłowe wychowanie, obojętnie jak bardzo tego nie chciał. Brat z ufnością zawierzył mu swoją córkę i on wywiąże się z obowiązku. Co prawda czasem zastanawiał się, skąd u niego ta pewność, ale patrząc na Hermionę szybko pozbywał się wątpliwości.

Przecież dostał list, informujący o decyzji wysłania do niego bratanicy w celu… nie pamiętał dokładnie, jakim i nie potrafił znaleźć listu od brata, ale to szczegół. Zrobi, co w jego mocy, aby Hermiona wyrosła na mądrą, zrównoważoną i odpowiednią żonę dla odpowiedniego człowieka. Co oznaczało towarzyszenie jej na nudnych balach, podwieczorkach, tudzież innych imprezach towarzyskich. Nie znosił tego na równi z nią, ale obowiązek był obowiązkiem, a Grangerowie przedkładali go nad wszystko inne.

Nie wiedział tylko, że jego bratanica różnie interpretuje to słowo.

Zirytowana Gryfonka przez chwilę zastanawiała się nad użyciem Imperio, ale po chwili zreflektowała się. Jeszcze nie panowała tak dobrze nad swoją magią, a dodatkowo to zaklęcie było przecież niewybaczalne. W poczuciu winy zdecydowała się nie sprzeciwiać już dziś wujowi. Pójdzie na kolejny spęd towarzyski i ścierpi go w milczeniu. Jedyną pociechą była, zapowiedziana przez wuja, obecność Amandy.

***

- Panienka nie wyjdzie bez przyzwoitki - Crissy krzyczała za zbiegającą po schodach Hermioną. - To nie uchodzi!

Dziewczyna nie zwracała uwagi na murzynkę. Wiedziała, że Crissy szybko da się ułagodzić równie łatwo jak wuj, którego z pewnością nadopiekuńcza niania zawiadomi, ubolewając nad zachowaniem podopiecznej. Na dziedzińcu czekała na nią Amanda, z którą umówiła się na przejażdżkę. Nareszcie będzie mogła usiąść na koniu po męsku, bez tego koszmarnego, damskiego siodła.

Musiała wyrwać się na chwilę z domu. Rozpierała ją radość. Po paru miesiącach frustracji i intensywnych ćwiczeń, była coraz bliżej celu. Dziś udało się jej transmutować krzesło w kota, co znaczy, że ćwiczenia zaczynały przynosić coraz lepsze efekty. Nareszcie osiągała wymierne wyniki w posługiwaniu się magią bez użycia różdżki i nie była po tym już tak wyczerpana. Jeszcze trochę i zacznie szukać czarodziejów w tych czasach.

Wypadła na dwór z pośpiechem nieprzystającym panience z dobrego domu, błyskawicznie wskoczyła na siodło Silenusa i uśmiechnęła się do Amandy.

- Ruszajmy, zanim Crissy ściągnie na pomoc wuja - zawołała i ścisnęła łydkami konia.

W szaleńczym tempie minęły bramę Cedrowego Dworu i skierowały się w stronę lasu. Miały tam swoje ukryte miejsce, gdzie mogły spokojnie porozmawiać. Hermiona odkryła je podczas jednej z przejażdżek z wujem. Po paru minutach były na miejscu.

Gryfonka u ulgą opadła na trawę, zupełnie nie przejmując się suknią. Usłyszała perlisty śmiech Amandy i odwróciła w stronę dziewczyny.

- O co chodzi?

- Hermiono, padłaś na trawę z takim szczęściem na twarzy, jakby to było najwygodniejsze łóżko. - Czarnowłosa dziewczyna z chochlikami w zielonych oczach z gracją ułożyła wokół siebie amazonkę i mrugnęła do przyjaciółki. - Zawsze musisz być damą. Nigdy nie wiesz, kiedy ktoś może cię obserwować.

- Mhphf… - Hermiona nie zamierzała się przejmować tym, czy ktoś weźmie ją za damę czy nie, jednak dla świętego spokoju poprawiła niewygodną suknię. - Tak lepiej? - spojrzała na dziewczynę.

Amanda Craig. Niepoprawna flirciara, za taką uważało ją całe charlestońskie towarzystwo. Miała jak Hermiona siedemnaście lat i nadal nie wyszła za mąż, choć nie narzekała na brak chętnych. Uważała, że dzisiejsi mężczyźni byli zbyt mdli. Czekała, jak sama twierdziła, na kogoś, kto będzie w stanie jej dorównać. Była silną kobietą, która wiedziała, czego chce. Szybko znalazły wspólny język. Hermiona musiała się czasem bardzo pilnować. Przy tej dziewczynie zapominała, gdzie jest i dlaczego. Zbyt dobrze się czuła w jej towarzystwie.

Amanda wypatrzyła Hermionę na pierwszym balu, na jaki zaciągnął dziewczynę wuj. Znudzona Gryfonka obserwowała bawiących się ludzi, kiedy obok usłyszała po raz pierwszy lekko ironiczny głosik, komentujący uszczypliwie towarzystwo. Drgnęła lekko, gdyż zarówno poziom sarkazmu, jak i ton wypowiedzi zbyt przypominał kogoś, kogo w tej chwili brakowało jej najbardziej. Od tej chwili zaczęła się między nimi ostrożna przyjaźń. Amanda wzięła Hermionę pod swoje skrzydła, ku wielkiej uldze jej opiekuna i powoli przystosowywała do życia w Charlestonie.

W Hermionie pociągało ją to, że była inna, co zresztą szczerze jej powiedziała. Nie była szczebiotliwą smarkulą, czy uduchowioną kokietką, jakich wiele wokół. Wtedy kobiety przed małżeństwem musiały być słodkie, uległe, miały sprawiać wrażenie barwnych motyli, aby przywabić męża. Amanda od razu wyczuła w Hermionie kogoś podobnego do niej. Kogoś, kto buntuje się przeciw traktowaniu dziewcząt jak rzeczy.

Teraz po paru miesiącach znajomości nie żałowała, że zainteresowała się tą dziwną Angielką. Hermiona była jedyna, przy której mogła być sobą.

- Mówiłam ci już, jak ważne jest zachowanie pozorów, prawda? - westchnęła. - Wtedy możesz mówić i myśleć, co tylko zechcesz, a wszyscy i tak będą cię uważać za uroczą i słodką - prychnęła na koniec.

- Nie chcę, żeby uważali mnie za słodką i uroczą - zirytowała się Hermiona. - Już i tak nie mogę się opędzić od Billa. Nie chcę tu wychodzić za mąż! Mam jeszcze czas.

- Kochanie, jesteś już prawie starą panną! - Amanda zerknęła na nią z ukosa. - Nie chcesz tu wychodzić za mąż? Interesujące…

- Amy, nie łap mnie za słowa - powinna była ugryźć się w język, teraz Amanda nie popuści.

- Czyżbyś zostawiła kogoś w Angli? To, dlatego Bill cię nie interesuje, a jest jedną z lepszych partii. - Popatrzyła podejrzliwie na Hermionę. - To, dlatego! To musiała być jakaś tragedia, jestem pewna. To z tego powodu czasem odpływasz myślami i jesteś smutna. Powiedz, kim on jest? Wysoki, przystojny mężczyzna - rozpędzała się - który złamał ci serce?

- Wcale nie jest przystojny - wymknęło się Hermionie, która właśnie krążyła myślami wokół Snape'a i po raz kolejny zastanawiała się, kiedy raczy się tu pojawić.

- Tym lepiej. Przystojni okazują się zwykle myłdkami - Amanda miała wyrobione zdanie na ten temat. Pochyliła się w stronę przyjaciółki z ciekawością w oczach - jest fascynujący?

- Amanda - jęknęła sfrustrowana - co cię dziś napadło?

- Sama zaczęłaś z nie wychodzeniem za mąż.

Wbrew żartobliwie wypowiadanym słowom, Hermiona zobaczyła zmartwienie w oczach dziewczyny. W tym momencie przypominała jej Ginny. Westchnęła w duchu. Przy Amandzie łatwo się było zapomnieć, a tamta była zbyt wnikliwym obserwatorem, by dać się zbyć byle czym. Zdecydowała się, więc rzucić na pożarcie swoje życie miłosne, lub raczej jego brak, niż dać jej powód do dalszego drążenia przyczyn swojej melancholii.

- Był ktoś - zaczęła niechętnie. Zadziwiające jak łatwo ostatnio przychodziły jej kłamstwa. Zaczynało ją to przerażać. - Na kim mi zależało.

Miała nadzieję, że to oraz jej niechętny ton zniechęci przyjaciółkę do dalszych pytań. Niestety Amanda, gdy coś ją zaintrygowało nie popuszczała, aż nie dowiedziała się wszystkiego.

- Z tego powodu jesteś tutaj - dziewczyna z pewną miną przyglądała się Hermionie. -Rodzice cię tu zesłali, czyli musiał to być ktoś nieodpowiedni. Kto to był? Łowca posagów? Bawidamek? Jakiś mezalians?

- Szpieg - wymamrotała pod nosem Hermiona i ułożyła się wygodnie na plecach. To akurat była prawda, w końcu częściowo przez Snape'a znalazła się tutaj. - Nikt z wymienionych - dodała już głośniej. - Po prostu wydał się papie nieodpowiedni - starała się wyglądać na oburzoną decyzją rodziców.

- Tęsknisz za nim.

- Tak. Chyba tak.

***

Charleston

1862 rok.

- Obliviate - syknął i błyskawicznie podniósł się z ziemi.

Wysoki, chudy murzyn, na którego wpadł przy materializacji nadal stał i wpatrywał się w niego podejrzliwie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Jim, po kilku mruknięciach odezwał się.

- Szlachetny pan, się nie wysila. To na mnie nie działa. Panienka Hermiona też próbowała i nic z tego nie wyszło - wzruszył szpiczastymi ramionami. - Pan się nie martwi, Jim wie, kiedy patrzeć w drugą stronę i milczeć.

Po tym oświadczeniu obrócił się i ruszył w stronę domu, zostawiając oniemiałego czarodzieja.

- Stój.

Severus nie zamierzał pozwolić odejść temu dziwnemu człowiekowi. Niepotrzebny mu następny cholerny mag w roli wroga. Musi tylko dotrzeć do Granger i zabrać ją z powrotem. W dwóch szybkich krokach zbliżył się do Jima i obrzucił go zimnym spojrzeniem.

- Kim jesteś?

- Jim jest tylko biednym niewolnikiem, panie - murzyn zatrzymał się i skłonił przed Snapem.

- A ja jestem Kubuś Puchatek - Snape zwęził oczy. - Wiesz doskonale, o co mi chodzi. Jakiego rodzaju magią władasz?

- Jim zna tylko amulety ochronne, panie. To dziadek Jima był szamanem, Jim zna tylko moc kamieni. Panience Hermionie też podarowałem, więc nie zdołasz jej skrzywdzisz panie. - Wyprostował się i patrzył wyzywającą na ciemnowłosego człowieka o zimnych oczach.

- Nie zamierzam - warknął Snape.

Poczuł wściekłość. Ledwie tu trafił, a już mu grożą. Przecież jej nie zje. No, może tylko przetrzepie jej skórę. I skąd pewność tego niewolnika, że zjawił się tu dla niej i kiedy Granger zdołała wypróbować swoją magię na tym murzynie? Coś tu nie pasowało.

- Od kiedy Gra… panienka Hermiona jest tutaj?

- Będzie już jakieś trzy lata, proszę pana.

Trzy lata. Wściekłość przeszła w furię. Przeklęty Aberforth, przeklęty Albus! Okazał się godnym Pottera idiotą, wierząc tym dwóm. Zmieniacz zawiódł, a Granger z pewnością zdążyła już nieźle namieszać w historii. Aż dziw, że ten tutaj jest jeszcze niewolnikiem, znając jej miłość do biednych i uciśnionych. Teraz plan wykradnięcia dziewczyny

i potraktowania tych, którzy ją widzieli Obliviate odpada. Zazgrzytał zębami i posłał myślami w przyszłość do Albusa, szczególnie paskudną klątwę. Znowu będzie musiał po niej sprzątać.

- Nigdy mnie nie widziałeś - rozkazał groźnym tonem - i ani słowa panience, zrozumiałeś? Jak wypaplasz znajdę sposób, aby cię ukarać.

- Jak sobie pan życzy. - Jim nagle stwierdził, że rozmawia z powietrzem.

Tamten zniknął, rozpłynął się w mroku. Murzyn rozejrzał się, wzruszył ramionami i ruszył do swojego baraku. Od czasu, kiedy zjawiła się tu panienka Hermiona nie takie rzeczy już widywał, a dopóki swymi zdolnościami ochrania Cedrowy Dwór, będzie milczał.

Severus, pod zaklęciem niewidzialności, bezszelestnie śledził Jima. Zobaczy na ile ten murzyn dotrzymuje słowa. Skoro magia nie działa, zabije go gołymi rękami, choć wolałby tego uniknąć. Każda najmniejsza zmiana, może wpłynąć na czasy, z których pochodził. Choć znając Granger, przyszłość, jaką opuszczał może już nie istnieć.

Odprowadził niewolnika do czworaków - tak chyba nazywały się te szare baraki - i stwierdziwszy, że tamtem poszedł spać, postanowił pójść w jego ślady. Znalazł opuszczony barak i ciągle niewidzialny, z ulgą ułożył się na twardym sienniku. Jutro postanowi, co dalej. Dziś zapewne skręciłby Granger jej smukły karczek.

Następnego dnia rano stwierdził, że Zmieniacz czasu okazał się zwykłym bublem. Chciał się przenieść do momentu pojawienia się Granger w Charlestonie i nie był w stanie uruchomić urządzenia. Z narastającą irytacją usiłował odtworzyć proces jego modyfikacji, bez powodzenia. Artefakt mógł teraz służyć jedynie za kiczowaty wisiorek.

Utknął w przeszłości razem z Granger. Z całej siły kopnął już i tak połamany stołek, który z trzaskiem rozbił się o ścianę. Stał pośrodku pomieszczenia, zaciskając pięści i usiłował nad sobą zapanować. Znajdzie sposób, aby wrócić, a wtedy Albus i jego popieprzony braciszek gorzko pożałują. Odetchnął głęboko, przypominając sobie, że to była jego decyzja. Tylko jego, wbrew wszelkim radom i logice ostrzegającym, że to może być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. I to dla Gryfonki!

Rozprostował zaciśnięte palce. Opracuje plan i metodę jego wykonania. Do tego czasu pozostanie w ukryciu. Nie zmieniać historii, być biernym obserwatorem. I obserwować ją. Trzy lata. Parsknął w duchu, uprzytomniając sobie, że spotka inną Granger. Po części ukształtowaną przez te czasy, uświadomił sobie po krótkiej chwili. Tutaj właśnie trwa wojna. Jakim cudem zachowali to miejsce nietknięte? Było tylko jedno wyjaśnienie - magia.

Rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności i ruszył na rekonesans. Musiał znaleźć kuchnię. Zbliżał się właśnie do ogromnego domu, kiedy na podjazd wjechał misternie wykonany powozik. Przy gwałtownym hamowaniu, kopyta koni zaryły w czerwony piasek. Na ganku, przestępując z nogi na nogę, stała zniecierpliwiona, tęga murzynka.

- Panienka się pośpieszy! - krzyknęła na widok kobiety siedzącej w powozie.

Ta rzuciła lejce czekającemu służącemu i podkasawszy suknię wbiegła po schodach. Nie był w stanie dostrzec jej twarzy zakrytej kapeluszem z szerokim rondem, osłaniającym ją przed oślepiającym słońcem.

- Jak długo tu jest? - usłyszał zmartwiony głos.

Zamarł.

- Będzie z półgodziny - na twarzy Crissy malowała się troska. Wiedziała, o co toczy się gra. - Na razie nie wyszli poza targi koni. Kazałam Susie grzebać się z herbatą.

- Doskonale, Crissy - młoda kobieta pochwaliła murzynkę i zniknęła w drzwiach.

Severus zamknął usta, które opadły mu jak nie przymierzając Weasley'owi na widok Vili, kiedy uświadomił sobie, że tą kobietą była Granger. Cichaczem wślizgnął się do środka za służącą. Skierował się w stronę, skąd dobiegał rozszczebiotany teraz głos Hermiony.

- Ależ proszę nie wstawać - uśmiechnęła się promiennie do zrywającego się z fotela mężczyzny. Podeszła do wuja i pocałowała go w policzek. - Witaj wuju. Przepraszam za spóźnienie.

Zgrabnym ruchem wyjęła szpilkę podtrzymującą kapelusz, zdjęła go, odłożyła na stolik i z wyciągniętą zalotnie dłonią podeszła do gościa.

- Witam - prawie wymruczała. - To zaszczyt gościć pana.

Murray nie miał wyjścia, jak złożyć na oferowanej dłoni szarmancki pocałunek. Miał nadzieję na rozmowę z Harroldem bez jego czarującej, musiał przyznać, lecz wścibskiej bratanicy. Na rumianej twarzy wyraźnie widać było irytację.

Snape obserwował całą scenę jak w zwolnionym tempie. Zwęził oczy, widząc prawie niedostrzegalny ruch warg dziewczyny, kiedy całowała wuja na powitanie. Przeniósł wzrok na potężnego mężczyznę i dostrzegł lekko mętny wzrok.

Imperio? Granger stosowała niewybaczalne i to bez różdżki? Cofnął się głębiej w kąt pomieszczenia.

- Co pana tu sprowadza w środku zbiorów? - Hermiona zwróciła się do ponuro wyglądającego mężczyzny. - Jakieś nowe wieści z frontu? Nasi dzielni chłopcy odnieśli jakieś druzgocące zwycięstwo?

Snape dostrzegł w melodyjnym głosie nutkę uszczypliwości.

- Hermiono, to nie jest temat dla dobrze wychowanych panienek - dla czarodzieja było jasne, że starszy Granger wypowiada wyuczoną formułkę.

- Oczywiście, wuju - Hermiona skromnie spuściła oczy. - Jak sobie życzysz - uniosła wzrok i posłała w stronę wiercącego się nerwowo gościa, oślepiający uśmiech - Panie Murray, co pan sądzi o krytyce londyńskiego przedstawienia Makbeta?

Po paru minutach jąkania się zażenowanego mężczyzny, zlitowała się nad nim.

- To fascynujące… - przerwała mu.

Po kolejnych, upiornie długich minutach, zarówno Snape jak i ofiara Hermiony mieli dość jej bezsensownego szczebiotu. Rozpływała się nad niedocenianym reżyserem i chichotała przy tym, jak pozbawiona rozumu kura. Severusa zastanawiało zachowanie Granger. Najpierw potraktowała wuja zaklęciem, najprawdopodobniej Imperiusem i to bez różdżki, a teraz zgrywa rozchichotaną idiotkę? Co ona knuła?

Przyjrzał się dziewczynie uważniej. W bladozielonej sukni, w srebrne kwiaty, ze zbyt, jak na jego gust, głębokim dekoltem, siedziała na sofie trzymając porcelanową filiżankę z herbatą. Zjawiskowa. Wyglądała jak prawdziwa dama z południa. Naoglądał się ich dość, studiując historię tej rodziny. Lwica w kolorach Slytherinu, bardzo interesujące, dotarło do niego, co widzi. W brązowych oczach, wbrew wypowiadanym bzdurom, widniała czujność i wyrachowanie.

Kim była ta kobieta, którą obserwował? Kim się stała przez te trzy lata? Poczuł się zaintrygowany.

- Niestety będę musiał się żegnać - Murray zdecydował się na heroiczny wysiłek przerwania gospodyni. - Moja małżonka oczekuje z kolacją.

- Oczywiście, oczywiście - Hermiona udała skruchę - to moja wina, ale tak fascynująco dyskutuje się z inteligentnym i obytym człowiekiem. Zapomniałam jak ten czas leci.

Snape ocknął się, kiedy gość w pośpiechu opuszczał gabinet. W tym samym momencie z twarzy kobiety zniknął uśmiech. Jej twarz przybrała znany mu doskonale nieustępliwy wyraz, rozpromienienie zniknęło jakby nigdy go tam nie było. Odwróciła się w stronę milczącego wuja.

- Finite Incantantem - powiedziała patrząc na mężczyznę.

- O! Hermiona, moje słońce - Harrold uśmiechnął się szeroko - wybacz, nie zauważyłem, kiedy weszłaś. - Rozejrzał się dokoła - a gdzie się podział Rick? Właśnie miałem zamiar…

- Wiem, wuju - westchnęła z irytacją i opadła na fotel. - Miałeś zamiar go przekonać, że Unia ma rację, prawda? To szpieg - dodała cicho - tylko czekał abyś ujawnił swe poglądy, by móc na ciebie donieść. Nie zauważyłeś, że od chwili rozpoczęcia tej koszmarnej wojny mamy wielu nowych - dobrych znajomych? Niektórzy wiszą nam na karku jak sępy, czekając na najmniejszy sygnał, aby odebrać wszystko, co mamy.

- Jesteś przewrażliwiona. To normalne, że w tych czasach ludzie garną się jeden do drugiego, po tym jak stracili cały dobytek, ale to nie znaczy, że każdy jest zły. - Mówił do niej jak do kapryśnej panienki, która usiłuje bawić się w politykę.

- Wiem wuju - powtórzyła, wstała z fotela i zaczęła chodzić po pokoju, rozdrażniona tonem opiekuna. - Wiem, że nie każdy jest zły i wyrachowany, jednak pozwól sobie powiedzieć, że Murray jest szpiegiem i nie on jeden. Naprawdę musimy bardziej uważać na to, co mówimy i do kogo - zatrzymała się przed wujem. - Co się z nami stanie, kiedy ciebie zabraknie? Co będzie z Crissy, Jimem, małym Kingiem i jego rodzeństwem? Proszę tylko o ostrożność i większą wiarę w moje osądy.

- Jakim cudem panienka z dobrego domu potrafi rozpoznać szpiega? - Na twarzy Harrolda Grangera widać było oburzenie. - Hermiono zaczynam się o ciebie martwić. Zastanawiam się, co ty robisz, kiedy rzekomo jesteś u Amy?

Co miała mu powiedzieć? Że ponad pięć lat obserwowała szpiega i zdążyła się wiele nauczyć? Że jest czarownicą? Ostatnie, czego by chciała, to zbyt duże zainteresowanie wuja, jej wizytami u Amandy. Zwłaszcza, że od czasu, kiedy jej przyjaciółka, pół roku wcześniej, wyszła za mąż, wuj stał się bardziej nerwowy. Miał nadzieję, że ten fakt zmotywuje Hermionę do spojrzenia przychylniejszym wzrokiem, na któregoś z jej licznych adoratorów. Dodatkowo, kiedy dowiedział się, że Amanda spodziewa się dziecka, był pewien, że jego podopieczna szybko pójdzie w jej ślady. Miał nadzieję, że częste wizyty Hermiony u młodej mężatki przyczynią się do jej szybkiego zamążpójścia.

Dla niej zaś ciężarna przyjaciółka i jej Koło Pomocy było doskonałą zasłoną dymną dla jej rzeczywistych działań. Robiła wtedy to, co potrafiła najlepiej. Rozwiązywała problemy. Wuja i tych, którzy, według niej, je mieli. A, że chwytała się wszystkich sposobów, nie zawsze szlachetnych, to jej sprawa i jej sumienie. Zrezygnowana opuściła ramiona. Teraz będzie musiała zrobić coś z Richardem Murrayem, skoro wuj nie dał się przekonać.

- Po prostu staraj się być bardziej ostrożny w rozmowach, dobrze? - udała, że ustępuje.

Severus z chęcią wysłuchałby dalszej ich rozmowy, jednak był tylko człowiekiem i zaczynało mu burczeć w brzuchu. Od wczorajszego poranka nic nie jadł, a nie mógł sobie pozwolić na dekonspirację z tak błahego powodu, jak zdrada ze strony własnego żołądka. Zresztą usłyszał już wystarczająco dużo, aby mieć, o czym myśleć. Teraz kawałki historii, którą czytał jeszcze wczoraj w przyszłości, zaczynały do siebie pasować. Wymknął się przez wpółotwarte drzwi.

Półgodziny później siedział w baraku, który zaadoptował na swą tymczasową kwaterę i kończył skromny posiłek. Analizował to, co wydarzyło się wcześniej. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to to, że Granger posługiwała się magią bezróżdżkową. I to z łatwością - prychnął. Nic dziwnego, miała dość czasu, aby ją praktykować i jak podejrzewał okazji też jej nie brakowało. Ciekawe, co zrobiła z różdżką?

I jej zachowanie w stosunku do wuja i tego biednego imbecyla. Zachowywała się jak Ślizgonka, manipulowała nimi jak marionetkami. Bez wysiłku. Zmieniła się. Przypomniał sobie kolory, w jakie była ubrana i zastanowiło go czy ubierała się tak świadomie?

Drugiej nocy pobytu w przeszłości, Snape'a obudził niewielki hałas dobiegający zza otwartego okna. Błyskawicznie zerwał się z łóżka i przywarł do ściany. Ostrożnie wyjrzał przez okno. Zdążył dostrzec plecy dwóch osób znikających w ciemnościach. W sekundzie podjął decyzję i ruszył za nimi. Granger wybierała się na przejażdżkę. W męskim stroju.

Za barakami stały, uwiązane do drzew, dwa wierzchowce przygotowane do jazdy.

- Szhhh, Silenus - Hermiona odwiązała wodze i pogładziła klacz po chrapach.

- Panienko, to na pewno dobry pomysł? - Jim podszedł do drugiego konia i sprawnie wskoczył na siodło. - W końcu to żołnierze.

- To żołnierze Unii i potrzebują naszej pomocy - głos dziewczyny brzmiał pewnie. - Jim wiesz przecież, co potrafię, damy sobie radę. - Włożyła nogę w strzemię i wskoczyła na siodło. - Ruszamy.

Zniknęła w ciemnościach. Silenus była czarna jak otaczająca ją noc. W ciszy słychać było tylko cichy stukot kopyt.

- Coraz mniej mi się to podoba - mruknął murzyn i zesztywniał, czując za sobą na koniu czyjąś obecność. W plecy wbijało mu się coś, co do złudzenia przypominało lufę rewolweru.

- Jedź i ani słowa, a nic ci się nie stanie.

Znajomy zimny głos. Z rezygnacją popędził konia.

Na polanie było ich ośmiu. Doskonałe miejsce na kryjówkę w środku lasu. Ich dowódca twierdził, że zostali wysłani, aby przekazać wiadomość czekającym na nich oddziałom. Jednak według Jima wyglądali bardziej na dezerterów. Takich, co to wstępują do wojska tylko w jednym celu, ale kim on był, aby kłócić się z panienką.

Snape zaklął w duchu na głupotę Granger, patrząc jak siada między nimi i rozdaje jedzenie. Widział uśmieszki na nieogolonych twarzach i nie trzeba Trelawney, aby domyśleć się, co tu za chwilę się wydarzy.

- Czy ona zwariowała? To zwierzęta, gorsze niż węże.

Jim wzdrygnął się, kiedy usłyszał obok siebie wściekły syk.

- Wiem panie. Próbowałem ją zatrzymać, ale… - mruknął w powietrze.

Dziwnie było rozmawiać z niczym. Kimkolwiek był ten nieznajomy, musiał być potężnym szamanem. Powietrze wokół nich wibrowało od jego furii. On i jego niewidzialny cień obserwowali żołnierzy otaczających dziewczynę, gotowi w każdej chwili interweniować. Niewolnik kątem oka dostrzegł poruszenie po drugiej stronie polany, tuż za plecami Hermiony. Dziewiąty żołnierz. Zanim zdążył zareagować, wyczuł ruch niewidzialnego i żołnierz już nie opuścił granicy drzew.

- Dziękuję - szepnął, kiedy mag znowu stanął obok niego. - Ja bym nie zdążył.

Snape nie odpowiedział. Skupiał się na pozostałych dezerterach. Co chwilę któryś z nich obracał głowę w stronę drzew.

- Musimy porozmawiać.

- Tak, panie.

- Jak wrócicie, czekaj w opuszczonym baraku - dodał, widząc jak Hermiona zbiera się do wyjazdu. Cofnął się głębiej w las. - Ja tu jeszcze zostanę.

***

Trzy tygodnie później.

- Dziękuję, Bill - Hermiona uśmiechnęła się z wdziękiem do młodego mężczyzny, którego oczy błyszczały uwielbieniem.

Przyzwyczaiła się już do jego ciągłej obecności przy swoim boku. Musiała przyznać, że był wytrwały. Od chwili, kiedy ją poznał, wiernie jak pies towarzyszył jej na każdym spotkaniu. Z początku denerwował ją ten cielęcy zachwyt w blado niebieskich oczach, teraz jednak nauczyła się wykorzystywać biednego chłopaka, aby zniechęcić innych epuzerów, których podsyłał jej wuj.

- Dla ciebie wszystko, Hermiono - Bill ukłonił się szarmancko i odszedł.

Nareszcie miała chwilę spokoju. Siedziała na miękkim, wyściełanym jedwabiem krześle i rozglądała się za wujem. Ostatnio musiała na niego uważać. Mimo trwającej wojny i szpiegów czających się wszędzie, miał zwyczaj głośno mówić o swoich przekonaniach i zamiarach. Południowiec zdecydowanie nie powinien mieć takich zapatrywań na niewolnictwo. Wiedziała, że stała się hipokrytką, ale zrobi wszystko, aby ochronić rodzinę. Tym bardziej, że znała zakończenie tej wojny.

Drgnęła, kiedy usłyszała charakterystyczny głos Amandy.

- Kto to jest?

Przyjaciółka, tylko ze względu na Hermionę i swą buntowniczą naturę, zdecydowała się przyjść na bal w szóstym miesiącu ciąży. Kiedyś było to nie do pomyślenia, aby kobieta przy nadziei pokazała się publicznie. Towarzystwo by ją wyklęło. Jednak wojna zweryfikowała wiele bezsensownych zwyczajów. Z tego powodu Amanda nie tańczyła, tylko siedziała na wygodnej sofie, specjalnie dla niej ustawionej tu przez Hermionę i swoim zwyczajem rozwiewała nudę ironicznymi komentarzami. Tym razem jednak, w jej głosie brzmiała źle ukrywana fascynacja.

- Znasz go? To chyba jakiś dobry znajomy twojego wuja, ale nigdy go tu nie widziałam - nachyliła się w stronę Hermiony i mrugnęła porozumiewawczo. - Intrygujący mężczyzna, gdyby nie Aleksander…

Hermion podążyła wzrokiem za dyskretnym ruchem wachlarza Amandy i zamarła. Przez sekundę miała wrażenie, że z gorąca panującego w pomieszczeniu ma halucynacje. Potem dotarło do niej, kogo widzi i jej serce zaczęło szaleńczo bić. Przymknęła oczy i westchnęła. Czekała, aż ogarnie ją uczucie szczęścia, jednak odczuwała tylko wściekłość.

Trzy lata! Tkwiła tutaj trzy lata. A teraz, kiedy wreszcie straciła złudzenia i wpasowała się w tutejszy świat, pojawił się jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Prychnęła jak rozłoszczona kotka, gdy uświadomiła sobie, że tak właśnie było.

Miała ogromną ochotę posłać w jego kierunku jakąś paskudną klątwę, ale powstrzymał ją tłum ludzi obecnych w pomieszczeniu. Magię bezróżdżkową miała już przecież opanowaną do perfekcji. Zdusiła to pragnienie i zwężonymi oczyma tylko przypatrywała się mężczyźnie rozmawiającemu z jej wujem.

Zastanawiało ją, czemu się ujawnił. Przez pierwszy rok wyobrażała sobie, że po prostu przyjdzie, porwie ją jak rycerz w czarnej zbroi i zabierze w przyszłość, tam gdzie jej miejsce. Naiwne mrzonki głupiej, zauroczonej nastolatki. W wieku dwudziestu lat nie była już taka łatwowierna. Przeżyła tutaj zbyt wiele, łącznie z rokiem wojny, aby ufać komukolwiek.

Oszukiwała, manipulowała, manewrowała między szpiegami, używała magii wszelkiego rodzaju bez wyrzutów sumienia, czyli robiła to, co konieczne, aby przetrwać i robiła to z wdziękiem damy z południa. Harry i Ron byliby z niej dumni. Dzięki temu Cedrowy Dwór pozostał nietknięty. Ostatnia ostoja normalności w Charlestonie. Już dawno minęło pierwsze onieśmielenie, uczucie alienacji i świadomość, że jest tu tylko gościem. Teraz, to tu było jej miejsce na ziemi. Miała możliwości, aby pomóc tym ludziom i robiła to.

- Biedny Bill - mruknęła nagle bez związku Amanda i spojrzała na Hermionę wnikliwym wzrokiem. - Znasz go, prawda?

- Tak.

Rozdział trzeci.

Ten niewolnik okazał się cennym informatorem. Po powrocie Severusa z lasu, czekał na niego w baraku z czymś, co półgodziny temu można było uznać za ciepłą kolację.

- Co z tymi żołnierzami, panie?

- Nie stanowią już zagrożenia. - Snape przyjrzał się murzynowi, który odetchnął z ulgą. - Powiedz mi wszystko na temat dziewczyny.

Parę godzin później znał już szczegółowy obraz działalności Granger. Zawsze idealistka. Zmieniła tylko sposób działania. Wyglądało na to, że zrozumiała, iż życie wymusza na ludziach pewną bezwzględność i uciszenie sumienia, a nieprzemyślana odwaga równa się głupocie.

Zastanawiało go tylko, dlaczego Granger nie usiłowała skontaktować się z innymi czarodziejami. Ten niewolnik nic nie wspominał o jakichkolwiek poszukiwaniach, a Snape zdążył się już upewnić, że Jim wiedział o wszystkim, co miało związek z dziewczyną. Wiedział o magii i był jej wspólnikiem w wielu działaniach. To było niepokojące, czyżby nie zadała sobie trudu odnalezienia magicznej społeczności, bo stwierdziła, że tutaj jest jej miejsce?

Wnioskując z tego, co mówił tamten i dokładając fakty, których był świadkiem było to prawdopodobne. Granger usiłowała zbawić świat swoją metodą. Prawie zakrztusił się, słysząc jak Jim mówi o kontaktach z Pinkertonem. O spotkaniach towarzyskich organizowanych w celu zbierania informacji. On mówił o szpiegowaniu. W najpodlejszej formie: o wykorzystywaniu zaufania. A więc lew stał się wężem.

Zorganizowała sobie całkiem niezłą siatkę informatorów, a także eliminowała szpiegów Konfederatów, co zdążył już sam zaobserwować. Co ona sobie wyobrażała, niszcząc ich przyszłość. Drgnął, słysząc kolejne rewelacje murzyna. Rzekomy wuj Granger usiłował wydać ją za mąż. Snape uniósł głowę i wykrzywił usta we wściekłym grymasie.

- Ona nie może - syknął.

- Ale panienka nie chce panie, robi wszystko aby tego uniknąć. - Jim pośpiesznie zapewnił wyraźnie zirytowanego czarownika - jest panu wierna.

W duchu przeklinał swoją beztroskę, ten przerażający mężczyzna przybył tu dla niej - stało się to jasne po tym, jak zareagował na polanie - a on go właśnie rozsierdził. Z niepokojem wpatrywał się w czarne oczy, w których widniała żądza mordu. Cofnął się wystraszony.

Snape nie zwrócił uwagi na słowa niewolnika. Klął w duchu, na czym świat stoi. Przypomniał sobie wszystko, co czytał na temat tych czasów. Tu było normą, że piętnastolatki wychodziły za mąż. Zdegenerowane, pedofilskie zwyczaje. Dwudziestoletnia Hermiona była już starą panną i jej wuj musiał szaleć. Kolejny problem więcej. Tylko tego mu teraz potrzeba.

***

- Tak.

To słowo wisiało w powietrzu jeszcze przez chwilę. Amanda patrzyła na przyjaciółkę, zdumiona ile emocji można zawrzeć w jednym, krótkim słowie. Hermiona zwężonymi oczami wpatrywała się w tego tajemniczego mężczyznę. Poczuła się zaniepokojona. Nigdy jeszcze nie widziała na twarzy przyjaciółki takiego wyrazu. Przypomniała sobie ich rozmowę sprzed lat, kiedy wypytywała o powód jej pobytu w Charlestonie.

- Dużo czasu zabrał mu przyjazd tutaj, czyż nie? - odważyła się zgadywać.

- Tak.

Teraz poczuła się przestraszona nie na żarty. Hermiona odpowiadała monosylabami, jeszcze nigdy jej takiej nie widziała. Gorączkowo szukała w myślach czegoś, co mogłoby rozładować atmosferę. Nie zdążyła.

- Muszę cię przeprosić na chwilę, mam coś do załatwienia.

Hermiona, nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, wstała z krzesła i ruszyła przez salę w stronę wuja. Po drodze automatycznie wymieniała uśmiechy i grzecznościowe słowa formułki z zaproszonymi gośćmi, torując sobie drogę do celu. W tej chwili nawet jej informatorzy byli nieważni.

- Wuju - uśmiechnęła się do Harrolda i odwróciła w stronę jego rozmówcy. - Witam, pana - z satysfakcją podała mu dłoń do pocałunku - jak zwykle spóźniony.

W czarnych oczach błysnął cień irytacji, kiedy sięgał po dłoń Hermiony.

- Panno Granger.

- Hermiono, nie bądź taka oficjalna - usłyszała rozweselony głos wuja. - Pan Snape zdążył mnie poinformować o waszej zażyłości.

- Tak, Hermiono - wymruczał Severus z niegodziwym błyskiem w oku, obrzucając ją wyrachowanym spojrzeniem. - Nie bądź taka oficjalna.

O czym on bredzi? Hermiona poczuła się lekko zdezorientowana, zarówno jego słowami jak i spojrzeniem. Profesor jak zwykle wyprzedzał ją o krok. Ledwo się pojawił, a już straciła panowanie nad sytuacją. Zerknęła na wuja, nie wykazywał oznak, że jest pod wpływem uroku. Nie wyczuła też oznak użycia magii. Przeniosła wzrok na Snape'a. Stał spokojnie, obserwując ją, na ustach miał swój słynny uśmieszek. Ewidentnie czekał, jak sobie poradzi.

Wewnątrz gotowała się ze złości, jednak do twarzy nadal miała przylepiony uśmiech. Zaraz zetrze mu ten idiotyczny uśmieszek, w końcu oboje mogą grać w tę grę. Przysunęła się bliżej i wsunęła mu dłoń pod ramię.

- Jak sobie życzysz, Severusie - wymruczała z taką słodyczą, że powinno go zemdlić. Uśmiechnęła się w duchu, widząc lekkie skrzywienie na twarzy Snape'a, a przecież dopiero się rozkręcała. - Sądzę, że wuj nam wybaczy jak zostawimy go na chwilę, prawda? - zwróciła się do opiekuna. - Mamy sobie tyle do wyjaśnienia. Na przykład, dlaczego kazałeś na siebie tak długo czekać, wiedząc jak za tobą tęskniłam.

Prowadząc profesora do ogrodu, czuła na plecach ciepłe spojrzenie Harrolda i ciekawski wzrok pozostałych gości. Wyobraziła sobie jak plotkarskie języki poszły w ruch. Jak tylko zniknęli z pola widzenia wyszarpnęła dłoń i opuściła zaciskając w pięść. Przyśpieszyła kroku.

Doszła do połowy ogrodu, kiedy poczuła szarpnięcie za ramię.

- Dokąd się tak spieszysz, Granger? - syknął.

Obróciła się gwałtownie, wirując balową suknią i wbiła w czarodzieja wściekły wzrok.

- A co się stało z Hermioną? - warknęła.

Snape błyskawicznie rozejrzał się wokół i rzucił Muffliato. Chciał mieć pewność, że ich, jak sądził głośna, rozmowa nie zostanie podsłuchana.

- Uspokój się - zrobił krok w jej stronę i zmarszczył brwi. - Musimy porozmawiać.

- O tak, z pewnością - rzuciła - zajmie nam to, co najmniej trzy lata.

- Rozgoryczona jak widzę - stwierdził zimno.

Może miała powody, aby się tak czuć, może był nawet w stanie to zrozumieć, ale to nie znaczy, że będzie tolerował takie zachowanie.

- Ależ skąd - prychnęła - to tylko radość na pana widok.

- Granger, bądź łaskawa skontrolować swój temperament - syczał - masz poważne problemy - nachylił się nad nią. - Możesz mi wyjaśnić, w co ty na Slytherina się bawisz? - machnął ręką w stronę domu. - Bale, wizyty u dezerterów w środku nocy i Pinkerton na dodatek? Małej dziewczynce się nudziło i dla kaprysu zniszczyła przyszłość?

- Szpiegował mnie pan?! Podsłuchiwał?!

- To są Granger, bardzo pożyteczne umiejętności. Jak sama zdążyłaś zauważyć - zakpił.

Po jego słowach zapadła cisza. Słychać było tylko szybki oddech Hermiony, kiedy usiłowała zapanować nad sobą. Musiała sobie przypomnieć, że nie jest już dzieckiem i takie zachowanie tylko go bardziej zirytuje, a rzeczywiście musieli poważnie porozmawiać. Z tego, co mówił wynikało, że wiedział o wszystkim, a to znaczyło, że musiał ją obserwować od dłuższego czasu. Po chwili dotarło do niej, że coś jest nie w porządku.

- Przejdźmy się - powiedziała cicho i nie czekając ruszyła w głąb ciemności. - Nie niszczę przyszłości - dodała spokojnie - nie jestem głupia.

- Można by się pomylić - mruknął zjadliwie.

- Profesorze, dlaczego zjawia się pan dopiero teraz? - tym razem w głosie Hermiony brzmiała prośba. - I dlaczego zdecydował się pan ujawnić. Co się stało? - zatrzymała się i czekała na odpowiedź.

- Problemy techniczne. Zmodyfikowany zmieniacz czasu zawiódł - zerknął na nią ukosa. - Utknęliśmy tutaj, Granger - dodał ciekaw jej reakcji.

Nie skomentowała jego słów tylko wznowiła spacer. Musiała przetrawić wszystkie, nowe informacje. Stało się to, czego obawiała się najbardziej. Komplikacje. Jakby i bez nich jej życie nie było wystarczająco pogmatwane. Co ciekawe nie czuła złości, jedynie rezygnację. Przyzwyczajała się do tej myśli przez lata. Na początku nie przyjmowała do wiadomości, że może się nie udać, później przyszła akceptacja. Zrozumiała własną historię w tej rodzinie, co w rezultacie pozwoliło jej ułożyć sobie. Tu i teraz.

Severus szedł obok dziewczyny i uważnie obserwował jej twarz, na której szalała cała gama emocji. Czekał na najmniejszą oznakę histerii. Po dłuższej chwili zorientował się, że się nie doczeka. Nauczyła się świetnie panować nad odruchami typowymi dla Gryfonów. Patrzył jak zbiera siłę, aby się opanować i ukryć targające nią z pewnością emocje.

Po raz kolejny udowodniła mu, że nie jest tą dziewczyną, którą znał jeszcze cztery miesiące temu. Obok niego szła obca mu kobieta. W długiej, balowej sukni w zielone wzory nie wyglądała jak uczennica, którą pamiętał. Przyjrzał się jej uważnie, czego wcześniej nie robił, skupiając się bardziej na tym, co robiła.

Twarz dziewczyny straciła dziecięcą pucołowatość. Oczy błyszczały świadomą inteligencją. Wyraźnie też odznaczały się wysokie kości policzkowe, teraz prawie niedostrzegalnie, pociągnięte różem. Brązowe kosmyki wymykały się spod kunsztownego koka okalając szczupłą twarz. Niegdyś pełne usta wyglądały na węższe, lecz ich zdecydowanie ciemniejszy kolor, niepokojąco nie pozwalał się skupić. Nie porzuciła jednak, tak fascynującego go zwyczaju, przygryzania wargi w momentach zdenerwowania.

Przerzucił wzrok na odsłonięte ramiona. Kruche kości obojczyka pod delikatnym naszyjnikiem z zielonych opali. Zmrużył oczy na widok wykończenia dekoltu. Zreflektował się, w co się wpatruje i błyskawicznie przerzucił spojrzenie na smukłą talię, tak wąską, że mógłby ją chyba objąć dłońmi, która płynnie przechodziła w zgrabne biodra, okryte zielonym jedwabiem. Przełknął nerwowo. Wszystko w niej krzyczało: jestem kobietą!

- Teraz nie możemy o tym rozmawiać. Musimy wracać - Hermiona była nieświadoma jego obserwacji. - Wuj zaraz wyśle kogoś na poszukiwania - przystanęła i spojrzała podejrzliwie na profesora. - Co mu pan powiedział o naszej znajomości?

- Dowiesz się w swoim czasie - rzucił przez zęby, zdegustowany kierunkiem, w którym dryfowały jego myśli.

***

- Hermiona!

Ledwie wrócili na salę, gdy obok nich pojawił się Bill. W niebieskich oczach widać było zaniepokojenie, które na widok towarzyszącego jej mężczyzny przeszło w źle ukrywaną podejrzliwość. Delikatnie ujął ramię Hermiony i usiłował odciągnąć ją od nieznajomego.

- Martwiłem się o ciebie, zniknęłaś tak nagle, a twój wuj nie chciał nic powiedzieć. - Zdeterminowany coraz mocniej przyciągał dziewczynę do siebie.

- Pan wybaczy, panie… - Snape nawet nie usiłował ukryć pogardy w głosie.

- Kingston. William Kingston - przedstawił się sztywno Bill.

- Panie Kingston - Snape stanowczym gestem wyjął z jego dłoni rękę zdumionej całą sceną Hermiony. - Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Snape. Severus Snape. Narzeczony uroczej panny Granger - złożył na dłoni dziewczyny czuły pocałunek i obrzucił ją zaborczym spojrzeniem.

Gryfonka zamarła, zszokowana najpierw zachowaniem obu mężczyzn, a teraz słowami Snape'a. Narzeczony? Wuj Harrold i jego doskonały humor! No tak, teraz wszystko jasne! Otrząsnęła się z szoku i z spod zwężonych powiek rzuciła profesorowi wściekłe spojrzenie.

- Na… narzeczony? - wyjąkał Bill, patrząc na dziewczynę i szukając w jej oczach potwierdzenia.

W głowie Hermiony trwała szaleńcza gonitwa myśli. Snape nią manipulował. Znowu. Przez sekundę, jedynie z czystej złośliwości, miała ochotę zaprzeczyć słowom profesora, ale to była doskonała okazja, aby pozbyć się coraz bardziej nachalnego fatyganta. Ponadto to dawało im doskonałe wytłumaczenie, dlaczego Snape - obcy przecież - mieszka w Cedrowym Dworze i spędzają razem tyle czasu. Do odpowiedzi popędził ją zacieśniający się ucisk profesora na jej ramieniu.

- Przykro mi, Bill, powinnam była cię uprzedzić, że jestem zaręczona - usiłowała wyglądać na skruszoną.

- Ja… eee… oczywiście… gratuluję - młody chłopak powoli odzyskiwał rezon. - Życzę szczęścia - ukłonił się sztywno i odszedł.

Hermiona przez chwilę patrzyła za nim ze współczuciem, po czym przeniosła wściekły wzrok na niewzruszoną twarz czarodzieja.

- To będą bardzo długie zaręczyny - wycedziła przez zęby, uśmiechając się na użytek gapiów.

Przez ostatnie parę minut zdążyli dorobić się sporej widowni. Gospodyni domu opuszcza salę z tajemniczym mężczyzną i po powrocie staje się obiektem walki troglodytów. Zesztywniała, oczyma duszy widząc pracującą wyobraźnię zaproszonych gości.

- Co pana napadło? - wyszeptała z furią.

- Ani słowa, Granger - Severus nie miał ochoty dyskutować na temat swoich idiotycznych impulsów Gryfona.

- Zaraz zbierze się tu całe towarzystwo z gratulacjami - Hermiona zignorowała syk Snape'a i spokojnie kontynuowała, chcąc mu uświadomić, co właśnie zrobił. - Zaczną się wścibskie pytania na tematy osobiste, co pan niewątpliwie uwielbia - dodała sarkastycznie. - Gdzieś po drodze tutaj stracił pan rozum?

- Najwyraźniej - warknął - za dużo obcowania z Gryfonami. Ich bezmyślność jest jak choroba, a ja zapomniałem się zaszczepić.

Był wściekły na siebie. Dał się sprowokować przez młokosa mającego mleko pod nosem. Ten potteropodobny chłopczyna patrzył na nią rozkochanym wzrokiem, od którego zrobiło mu się niedobrze. Nie miał u niej przecież szans. Kobieta taka, jak Granger potrzebowała mężczyzny, a nie chłopczyka.

Szpieg doskonały, który dostaje ślinotoku na widok kobiety. Tej konkretnej kobiety. Snape'a zaskoczyły własne myśli w tamtej chwili. Nie patrz, nie dotykaj, nawet nie próbuj o niej myśleć - warknął cichy głos w jego głowie.

***

- Dziękuję Crissy - Hermiona uśmiechnęła się uspokajająco do służącej. - Dam sobie radę.

Murzynka obrzuciła plecy Snape'a podejrzliwym spojrzeniem i wzruszyła pulchnymi ramionami.

- Tylko niech panienka uważa, tacy jak on są niebezpieczni - kiwnęła w kierunku mężczyzny głową dla podkreślenia swych słów i wyszła.

- Twój cerber mnie nie lubi - stwierdził, nadal odwrócony w stronę okna.

- Crissy zna się na ludziach - Hermiona poczuła się rozbawiona, kompletnym brakiem szacunku niewolnicy dla Mistrza Eliksirów.

Od chwili, kiedy wczoraj pojawił się na wojennym balu i oznajmił gościom „wspaniałą” nowinę, na każdym kroku dawała mu odczuć swój sceptycyzm. Nie uwierzyła w ich wielką miłość i tęsknotę trwającą lata. To diabeł wcielony, stwierdziła bezceremonialnie, kiedy Hermiona przedstawiła jej swojego rzekomego narzeczonego. Nie podziałał na nią nawet jego przywołany jak na zawołanie urok, choć Hermiona poczuła się prawie uwiedziona.

- Czuję się niedoceniony - obrócił się do dziewczyny i uniósł prawie niedostrzegalnie kąciki ust. - Jedyna kobieta, która mi się oparła, a zwykle mdleją na mój widok - dodał z przekąsem.

- Ja pana doceniam - wyrwało się jej.

Severus tylko uniósł brew, a Hermiona westchnęła w duchu. Zawsze potrafił sprawić, że zapominała o samokontroli. Czas skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory ich problemów. Zanim pogrąży się jeszcze bardziej.

- Wczoraj nie mieliśmy okazji porozmawiać o naszym kłopocie - zaczęła - mamy jakiś plan?

- Mamy? - zapytał zimno - Z tego, co wiem przez te wszystkie lata nie zadałaś sobie trudu, aby cokolwiek zrobić w kierunku powrotu.

- Miałam swoje powody - powiedziała cicho.

- To może mi je łaskawie wyjaśnisz? - syknął. - Będę niewymownie wdzięczny. Nie wspominając o zrujnowaniu przyszłości.

Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, po czym wstała z fotela, podeszła do okna, przy którym stał i wbiła wzrok w uspokajający widok za oknem. W oddali widać było na wpół zryte przez przemarsz wojsk pola bawełny i niewolników uwijających się jak mrówki, aby przywrócić ziemi stan pierwotny. Ten widok przypomniał jej, że to, co robi jest słuszne i przed nikim nie musi się tłumaczyć. Tylko przed profesorem - westchnęła z rezygnacją

Severus zwężonymi oczami przypatrywał się dziewczynie, czekając na odpowiedź. Nosiła stanowczo za głębokie dekolty, zaczynało mu to przeszkadzać. Warknął w duchu, widząc jak jej wzgórki piersi unoszą się z każdym oddechem.

- Wojna domowa to wojna silnych lojalności i pasji. Tak silnych, że dzieli sąsiadów. Nie trudno był odnaleźć takich, co za dużo mówią. Nie zmieniam przyszłości.

Usłyszał cichy, spokojny głos i błyskawicznie odwrócił głowę.

- Coś mówiłaś Granger? - zapytał obojętnie.

- Mówiłam, że nie zmieniam przyszłości - powtórzyła.

Chciała, aby zrozumiał, że nie jest głupia i wie, co robi. Nie wiedziała skąd ten przymus, skoro mieli ważniejsze rzeczy do omówienia. Zdawała sobie sprawę, że w końcu będzie musiała wyjaśnić mu, co odkryła, ale to nie był odpowiedni moment. Nie wierzyła, aby kiedykolwiek nadszedł. Nie z takim, jakim go pamiętała. Wiecznie skwaszonym, zjadliwym profesorem, nienawidzącym Gryfonów bez względu na okoliczności.

Przypomniała sobie swoje odczucie - pomijając wściekłość - kiedy zobaczyła w sali balowej jak rozmawiał z wujem. Wysoki, sztywno wyprostowany, w ciemnym, jakżeby inaczej, surducie na pierwszy rzut oka wyglądał jak wszyscy pozostali mężczyźni. Tylko wprawny obserwator był w stanie dostrzec nieco więcej. Z jego postaci biła pogarda. Nie zdołał jej ukryć pod pozorami uprzejmości. Swoją osobą w jakiś dziwny sposób ośmieszał, nieco egzaltowane zachowanie innych mężczyzn, będących w pomieszczeniu. Wyglądał jak ktoś, z kim należało się liczyć. I to rzucało się w oczy. Wszystkim.

- Więc jak wyjaśnisz to, co robisz?

- To nie jest odpowiednia chwila. Teraz chciałam tylko, aby pan wiedział, że nie jestem głupia - miała nadzieję, że nie zauważy drżenia w jej głosie. - Mamy na to czas.

- Całe życie, jeśli nie znajdziemy sposobu, aby naprawić zmieniacz - rzucił z goryczą i urwał.

Całe życie z Granger. Na samą myśl cierpła mu skóra… kiedyś. Obrzucił ją ponownie oceniającym spojrzeniem. Mógłby się chyba do tej myśli przyzwyczaić. Zdążył zaobserwować u niej całkiem pociągające cechy… charakteru oczywiście.

- Dlatego od tej chwili przestajesz bawić się w szpiega - rozkazał. - Mamy ważniejszy problem.

- Przykro mi, ale nie mam zamiaru przestać się bawić, jak pan to uroczo ujął - ten rozkazujący ton podziałał na nią jak płachta na byka. Odwróciła się do Snape'a i uniosła głowę, aby patrzeć mu w oczy. - Brakuje mi jeszcze tylko jednego elementu, aby ująć jednego z najważniejszych szpiegów konfederatów. Pinkerton to idiota, drwal oderwany od siekiery, sam nie da rady - wyrzucała z siebie przez zaciśnięte zęby. - I niech mi pan, nie przypomina o przyszłości. Właśnie kieruję ją na znane nam tory.

- Pinkerton idiotą oderwanym od siekiery? - wtrącił podejrzliwie.

Jeden z głównych detektywów północy, który miał spory udział w tworzeniu pierwszego wywiadu Stanów, miał być idiotą? Przypomniał sobie, co czytał o historii tego kraju. Z wiadomych przyczyn, największe zainteresowanie wzbudziły w nim informacje na temat szpiegów. Pinkerton specjalizował się w demaskacji kobiet - szpiegów. Takich jak Rose Greenhow czy Betty Duvalle. Rose była wcześniej, ale ta druga… zastanawiające.

- Tak, on ma tylko nazwisko, resztę robią tacy jak pan i … - urwała i miała ochotę ugryźć się w język.

- I ja - dokończył spokojnie - to chciałaś powiedzieć? Tak przypuszczałem, Betty Duvalle, jego najbardziej spektakularne aresztowanie, to twoja sprawka.

- Skąd…

- Historia, Granger. Chyba nie przypuszczałaś, że nie odrobiłem lekcji..

Elementy układanki zaczynały do siebie pasować. Wraz z rosnącym przerażeniem w oczach Hermiony, na twarzy Severusa pojawiał się paskudny, triumfalny uśmieszek.

- Nigdy w życiu - wyrwało się Hermionie.

- Nigdy to pojęcie względne, Granger.

Rozdział czwarty.

„Nigdy to pojęcie względne.” Hermiona nie mogła się uwolnić od słów Snape'a. Po nieprzespanej nocy wymknęła się o świcie z domu i osiodłała Silenus. Ruszyła na uspokajającą przejażdżkę po polach. Zadowolona, wdychała głęboko zapach ziemi parującej poranną rosą. Mimo iż słońce dopiero wstawało, gdzieniegdzie słychać było już radosny świergot ptaków.

Skierowała Silenus w stronę lasu. Zanim znowu stanie przed profesorem, musi przemyśleć parę spraw. Ściągnęła wodze, zatrzymując klacz na niewielkim wzgórzu. Przed nią rozciągały się pola, a w oddali majaczył zarys domu. Westchnęła ciężko. Spięła łydkami Silenus i zawróciła w stronę drzew. Po chwili znalazła się na swojej polanie.

Powoli zsunęła się z klaczy i oparła się czołem o jej czarny kark. Stała tak przez dłuższą chwilę, dopóki zniecierpliwiona Silenus nie zaczęła trącać jej ramienia pyskiem.

- Przepraszam, kochana. - Hermiona pogładziła aksamitne chrapy i puściła ją luzem.

Sama usiadła na wilgotnej trawie i oparła się plecami o drzewo. Nie była tutaj już prawie rok, od chwili zaręczyn Amandy. W pewnym sensie znowu została sama. To już nie było to samo, ale dziś potrzebowała tego miejsca.

Kolejne komplikacje.Wiedziała, że kiedyś nadejdą, ale nie spodziewała się, że w takiej formie. On miał być ich nieświadomy. W końcu to była tylko i wyłącznie historia jej rodziny. Zawsze wiedziała, że Snape był prawie perfekcyjny w tym, co robił, ale zepchnęła to głęboko w podświadomość, łudząc się, że tym razem będzie inaczej. A teraz on wie.

Wróciła myślami dwa lata wstecz, kiedy uprzytomniła sobie, kim jest tutaj i jaka jest jej rola w historii. Przez prawie tydzień zachowywała się jak nawiedzona. Wuj chciał nawet posłać po doktora, ale na szczęście zdołała go od tego odwieść. Zrozumiała, że w przeszłości nie było innej Hermiony niż ona sama.

Perfidna złośliwość losu, który od chwili, gdy dowiedziała się, że jest czarownicą, igra jej przeznaczeniem. Jej ekscentryczna prapraprababka i czarnowłosy diabeł. Wtedy desperacko uchwyciła się myśli o nim. Zniknęli bez śladu, co oznaczało, że prawdopodobnie udało im się wrócić do właściwych czasów.

Dopiero wczoraj uświadomiła sobie coś jeszcze. Coś, do czego wcześniej nie przykładała większej wagi, a dziś na tę myśl ogarniało ją wewnętrzne drżenie. Wbrew własnej woli czuła podekscytowanie. I to ją niepokoiło. Nie jej szpiegostwo, nie problem zmieniacza czasu, ale wyraz czarnych oczu w chwili wypowiadania wczorajszych słów. Miękki ton, który sprawiał, że czuła wzdłuż kręgosłupa dreszcz podekscytowania. I świadomość, że są rzeczy już przesądzone.

Jednak nie podda się bez walki. Na ustach dziewczyny pojawił się przebiegły uśmiech. Snape jej nie zna. Pomimo tego, co już wie, ciągle patrzy na nią jak na naiwną nastolatkę, jaką pamięta. Wiedziała, że z tamtej dziewczyny pozostało w niej niewiele. Stała się taka, jaką ukształtowało ją życie tutaj. Na początku kłamała, aby przetrwać, usprawiedliwiała się przed sobą, że to jedyne wyjście. Z czasem jednak ze zdumieniem stwierdziła, że akceptowała te wszystkie kłamstwa i półprawdy jako coś naturalnego.

Pamiętała doskonale dzień, kiedy dotarło do niej, że potrafi kłamać najbliższej osobie prosto w oczy z uśmiechem na ustach i bez wyrzutów sumienia. Wtedy też po raz pierwszy użyła niewybaczalnego, aby zmusić kogoś, żeby zrobił to, co chciała.

Minęło prawie półtora roku jej pobytu w przeszłości, kiedy pojawił się Alan Spencer. Intrygujący mężczyzna po trzydziestce. Wysoki, potężny, o szarych oczach i ogniście rudych włosach. Pochodził z jednej z najznamienitszych rodzin w Bostonie, jak poinformowała ją Amanda, i mimo trzydziestu pięciu lat, nadal pozostawał kawalerem, ku rozpaczy rodziny.

Nikt nie wiedział, co było powodem jego wizyty w Charlestonie. Czasy wojny to nie najlepszy okres na podróżowanie, jednak został bardzo ciepło przyjęty przez niedobitki charlestońskiego towarzystwa. Nawet Amy zdawała się być nim zauroczona i nie potrafiła zrozumieć przyjaciółki, której Alan nie przypadł do gustu.

Hermiona nie mogła sprecyzować źródła swojej niechęci. Może dlatego, że kiedy się uśmiechał, to jego szare oczy pozostawały lodowato zimne, i ten wzrok mówiący, że swoim pochodzeniem nie dorastają mu do pięt. Nie rozumiała tego, przecież Alan był czarujący i uprzejmy, a jednak za każdym razem, kiedy czuła na swojej dłoni zimny, mokry pocałunek, miała ochotę wytrzeć dłoń o sukienkę, jakby dotknęła czegoś obrzydliwego. W dniu, kiedy o mało przez niego nie pokłóciła się z Amandą, postanowiła go obserwować.

To była mądra decyzja. Nie spała przez to prawie tydzień, ale się opłaciło. Którejś nocy, śledząc Alana wymykającego z domu Amy, gdzie był goszczony, dokonała odkrycia, które wpłynęło na jej dalsze działania. Spencer robił to, co ona teraz. Był szpiegiem Konfederatów. To było jej pierwsze spotkanie z wojną. Z jej najbardziej niehonorową stroną. Wcześniej miała co prawda styczność ze szpiegiem, ale to, co robił profesor, wydawało się mgliste i odległe. Nie dotyczyło jej bezpośrednio. Dumbledore starał się ich chronić przed najgorszymi faktami.

Cały następny dzień myślała, co powinna zrobić z tym, czego się dowiedziała. Tutaj nie było niemalże wszechwiedzącego Dyrektora, do którego mogłaby się zwrócić ze swoim problemem. Była zdana na siebie i to, co wymyśliła, w pierwszej chwili wydało się jej niemoralne, ale po głębszym przeanalizowaniu sprawy tylko wzruszyła ramionami.

Parę dni później Alan Spencer wyjechał, żegnamy ze łzami w oczach przez zawiedzione matki niezamężnych córek. Dostał w prezencie pożegnalnym od Hermiony luki w pamięci i przemożną chęć ustatkowania się. Amanda, widząc ulgę w oczach dziewczyny, zapytała, czy miała z tym coś wspólnego. Hermiona roześmiała się wtedy i stanowczo zaprzeczyła. I nie doświadczyła po tym kaca moralnego.

Wizyta Spencera jednak na coś się przydała. Gryfonka odkryła w sobie cechy, którymi niegdyś gardziła, a teraz zaakceptowała. I doskonale się z nimi czuła. Zrozumiała, że teraz ma cel i już nie zawaha się przed wykorzystaniem wszystkiego i wszystkich, aby go osiągnąć. Tego dnia dawna Hermiona odeszła w zapomnienie. Szlachetność to coś, na co stać nielicznych. Ona się do nich nie zaliczała. I o tym Snape nie wiedział.

Gwałtownie wstała i cichutko gwizdnęła na klacz. Podjęła decyzję. W tej historii to ona będzie dyktować warunki.

***

Hermiona spokojnie wysłuchała narzekań Crissy na jej samowolną przejażdżkę i z kawałkiem chleba w dłoni ruszyła do swojego gabinetu. Musiała jeszcze raz przejrzeć zebrane materiały, dotyczące wieści z frontu. Miała wrażenie, że coś opuściła. I to była dogodna wymówka, aby odwlec w czasie spotkanie ze Snape'em. Musi po prostu przemyśleć jeszcze ze dwa warianty tej rozmowy.

Zaskoczona, zatrzymała się w progu. Przy jej biurku siedział wyżej wspomniany obiekt niechęci i ze zmarszczonym czołem studiował to, co ona miała zamiar. Przełknęła resztę chleba i oparła się o framugę. Zwężonymi oczami obserwowała, jak pomrukując coś pod nosem, gryzmoli uwagi na marginesach notatek, których nikt nie miał prawa znaleźć.

- Zdajesz sobie sprawę, że twój szyfr odczyta pierwszy lepszy łamacz zaklęć? - Severus nawet nie podniósł głowy znad czytanego tekstu.

- Widzisz jakiegoś w okolicy?

Jak on to robi? Zastanowiła się. Pomimo doświadczeń z Hogwartu, nadal fascynowała ją ta jego zdolność. Miała wrażenie, że Snape ma oczy wszędzie i widzi wszystko, prawie jak Dumbledore. Spokojnym krokiem podeszła do biurka i zerknęła na rozrzucone papiery. Nie próżnował. Zdążył dodać swoje odnośniki chyba do każdej zebranej wiadomości.

- Ciekawa lektura? - zapytała z przekąsem.

- Fascynująca - wycedził i oderwał się od tekstu.

Zmierzył jej strój nieprzeniknionym spojrzeniem i zaczął bawić się trzymanym piórem. Zdążyła się przebrać. Niestety. Dziś rano był świadkiem jej ucieczki, ale postanowił dać jej trochę czasu na ochłonięcie. Zamiast tego postanowił dowiedzieć się, co dokładnie zamierzała. Rozgościł się zatem w gabinecie Granger i po paru minutach znalazł to, czego szukał.

W miarę czytania z niechęcią musiał przyznać, że jej informacje były dokładne. Granger doskonale wiedziała, co robi, i jej wczorajsze słowa o kierowaniu przyszłości na znane tory były prawdziwe. Kiedy to sobie uświadomił, klął w myślach przez parę minut, po czym zabrał się do dopracowywania szczegółów. Nie mieli wyjścia. Im prędzej uporają się z historią, tym szybciej będą mogli szukać wyjścia z koszmaru.

Przypomniał sobie wszystko, co czytał u Aislin i ogarnęła go - po raz kolejny - chęć zamordowania Dumbledore'a. Był prawie pewien, że ten przebiegły starzec doskonale wiedział, co się zdarzy, kiedy wysyłał Granger do ciotki. Pytanie: skąd? Przecież w tym czasie był niespełna siedemnastoletnim wyrostkiem i właśnie kończył Hogwart.

Zgrzytnął zębami i wrócił do tego, co wyczytał przed chwilą. Obalił się mit podawany w książkach o scentralizowanym wywiadzie Unii. Byli tylko detektywi wynajmowani przez poszczególnych generałów do szukania informacji. I te wiadomości nie zawsze były zgodne z prawdą. Ludzie, aby przeżyć wojnę, są zdolni do największych łajdactw i oszustw.

Dlatego zwykły drwal, taki jak Pinkerton, był w stanie zainteresować sobą George'a McClellana, jednego ze sprytniejszych generałów Unii. A że McClellan znał Harrolda Granger, dalsza część była prosta.

- Kiedy zorientowałaś się, że Unia jest bliska przegranej? - zapytał zwodniczo spokojnym głosem.

Hermiona zdziwiła się lekko jego pytaniem, zadanym w taki sposób. Oczekiwała raczej walki, pełnej zjadliwości i furii, słów na temat jej nieodpowiedzialności, a nie takiej spokojnej reakcji. Chociaż, skoro przeczytał wszystko, czego zdołała się dowiedzieć, nie powinna być zaskoczona. Zawsze potrafił szybko wyciągać wnioski. Tyle że nie zawsze słuszne.

- Kiedy Spencer spotkał się z Pinkertonem, czyli jakieś osiem miesięcy temu - odparła, unosząc brew. - Czy to ważne? - dodała i wzruszyła ramionami. - Pinkerton, jak z pewnością zdążyłeś zauważyć, nie należy do najbystrzejszych. Kupował informacje od jednego z najlepszych szpiegów Konfederatów i przekazywał je George'owi.

- George'owi? - Tym razem Snape uniósł brew. Wyrażała się o tym wojskowym w zbyt poufały sposób.

- Skoro czytałeś notatki, to nie muszę wyjaśniać, kim jest George.

- Kolejny naiwny podatny na twój niewątpliwy wdzięk - sarknął. - Jakimi zaklęciami go potraktowałaś, aby ci ufał?

- Wszelkimi koniecznymi - rzuciła zimno. - Nie muszę się przed tobą tłumaczyć, Snape. Nie mam na to czasu, mam ważniejsze sprawy na głowie…

- Mamy, Granger - przerwał jej.

- Co?

- Dokładnie to, co słyszałaś. Mamy. Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci spaprać najważniejszą bitwę w tej wojnie. - Szybkim ruchem sięgnął po parę kartek leżących na skraju biurka i postukał piórem w kawałek tekstu. - W tym momencie bitwy Lee decyduje się na wykorzystanie artylerii, aby osłabić oddziały Unii, ale w twoich notatkach nie widzę przyczyn takiej decyzji. Czyżbyś coś pominęła? - zakończył ironicznie i sięgnął po różdżkę.

Hermiona prosiła w duchu o cierpliwość, kiedy Snape zabezpieczył zaklęciem drzwi i machnął różdżką w kierunku obrazu nad kominkiem. Nie zaskoczyło jej to, że znał miejsce ukrycia mapy z rozrysowaną bitwą. Otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Snape zerwał się z krzesła i szybkim krokiem podszedł do mapy.

- Tutaj masz Wzgórze Cmentarne, tu Jaskinię Diabła i zgrupowane wokół oddziały Konfederatów nacierające na te dwa kluczowe punkty bitwy. Grzbiet cmentarny, na którym usytuowane jest wzgórze, to otwarty teren, gdzie zostają zepchnięte wojska Unii. W tym momencie Lee decyduje się, według podręczników, na użycie dział, co w konsekwencji zaważy na wyniku całej bitwy. - Obrócił się w stronę milczącej Hermiony i zwęził oczy. - I teraz, Granger, Gryfońska WiemToWszystko - zaczął kpiąco - powiedz mi, jak skłonisz generała Lee do użycia tych dział, skoro wyeliminowałaś jego szpiega, szanownego pana Spencera?

Zacisnęła dłonie w pięści. Skąd on, do cholery, tyle wiedział? Sama od dwóch miesięcy zastanawiała się nad wyjściem z tej sytuacji. Odetchnęła głęboko, przypomniawszy sobie, że zanim się ujawnił, obserwował ją od kilku tygodni, szpiegował, a tym jeszcze mu nie dorównywała. Musiał widzieć, jak się miota, szukając odpowiedniego człowieka do wykonania tego zadania. A czasu miała coraz mniej. Mieli, skrzywiła się w duchu, mieli. Snape wie, że musi jej pomóc, a to stwarza wiele ciekawych możliwości.

Spojrzała na Snape'a. Stał oparty o kominek z szyderczym uśmieszkiem na wąskich wargach i czekał na jej reakcję. Zaśmiała się w duchu. Robił się coraz bardziej przewidywalny. Czekał na jej wybuch i walkę urażonego ego. Taką ją pamiętał. I znowu miał rację. Prawie. A to duża różnica. Rozluźniła dłonie i posłała w jego stronę oszałamiający uśmiech. Zesztywniał momentalnie i wyprostował się.

- Masz rację, Severusie - przytaknęła i wyglądając na pokonaną, wdzięcznie osunęła się na sofę. - Gryfoni mają tendencję do komplikowania nawet najprostszych spraw.

Pochyliła głowę w udawanym geście pokory i czekała, jak Snape sobie poradzi. Słyszała, że podchodzi bliżej i usiłowała wydusić z oczu przynajmniej jedną łzę. Uniosła głowę i spojrzała na górującego nad nią mężczyznę szklistymi oczami i z bezradnym wyrazem twarzy.

- Wyjątkowo ci nie do twarzy z tymi wymuszonymi łzami. - Severus wykrzywił usta w pogardliwym grymasie. - Na takie sztuczki możesz nabierać tego idiotę Kingstona, ale nie mnie, Hermiono. - Nachylił się nad nią. - Powiedz mi, w jaki sposób zamierzasz mnie wykorzystać?

Hermiona wciągnęła głęboko powietrze. Poczuła ostry zapach nachylonego nad nią mężczyzny i na chwilę straciła koncentrację. Zamrugała oczami. Nie spodziewała się takiej reakcji, w końcu Snape to także przedstawiciel rodzaju męskiego, jednak nie zaszkodziło spróbować. Momentalnie postanowiła zmienić taktykę.

- No cóż. - Wyprostowała się. - Nigdy nie uważałam pana za idiotę. - Widząc uniesioną kpiąco brew Snape'a, tylko machnęła ręką. - Musiałam spróbować. - Parsknęła cicho. - Siła przyzwyczajenia, przeciętny mężczyzna nie potrafi oprzeć się łzom kobiety.

- Na jakiej podstawie sądziłaś, że jestem przeciętny?

Severus wyprostował się i teraz przyglądał się z mimowolnym rozbawieniem, jak Granger

usiłuje wydostać się z pułapki, w którą sama się zapędziła. Ani przez moment nie wierzył w siłę przyzwyczajenia. Zdziwiły go tylko jego własne myśli, przez chwilę ogarnęła go przemożna chęć zapewnienia jej, że teraz on się wszystkim zajmie, że wszystko będzie w porządku. Wzdrygnął się wewnętrznie i skupił uwagę na kobiecie przed nim.

- O wszystko można pana posądzać, tylko nie o przeciętność - stwierdziła spokojnie i kontynuowała: - Wracając do pytania o wykorzystanie… wie pan już tyle, że nie muszę nic wyjaśniać. Potrzebuję szpiega doskonałego. - Spojrzała na niego wymownie.

- Komplement z ust Gryfonki. - Brwi Severusa powędrowały prawie do linii włosów. - To musi być gruba prośba. Pozwól, niech zgadnę… - zakpił - mam zawrzeć bliską znajomość z generałem Lee.

- Tak by było najprościej - przyznała spokojnie. - Choć myślałam bardziej o dotarciu do jednego z ludzi Lee i potraktowania go Imperio. Niestety, mam nieco utrudniony kontakt z Konfederatami ze względu na niepopularne w tych stronach poglądy wuja. Żaden szanujący się szpieg nie zbliża się do Cedrowego Dworu po tym, co się stało ze Spencerem. Wysyłają do nas płotki i napuszczają sąsiadów. A ja nie chcę już bardziej ingerować w historię.

- Dotarło to do ciebie dopiero po tym, jak spieprzyłaś sprawę, usuwając potrzebnego ci szpiega? - Zimny ton głosu oziębił temperaturę w pokoju o kilka stopni. - A gdybym się nie zjawił, Granger?

Hermiona ugryzła się w język, aby nie powiedzieć czegoś złośliwego. Snape już prawie się zgodził. Nie powiedział nie i nadal stał spokojnie. Gdyby jeszcze tak nad nią nie górował. Stał blisko sofy, nie pozwalając jej wstać, i widać było, że robi to specjalnie. Chciał ją onieśmielić, jak w klasie eliksirów, kiedy oceniał jej pracę. Teraz jej kolej.

Przesunęła się lekko i użyła jego ramienia jako podpórki, aby wstać. Tak jak przypuszczała, mimowolnie zrobił krok do tyłu i zwęził podejrzliwie oczy. Zaśmiała się w duchu. Nie tak nieprzewidywalny, jak by się wydawało. Czas odwrócić role.

- Ale przecież oboje wiemy, że miałeś się tu pojawić, nieprawdaż? - Uśmiechnęła się kpiąco i zrobiła krok w stronę Snape'a. - Jeszcze nigdy nie spotkałam człowieka o tak dużym poczuciu odpowiedzialności. Zawsze jak błędny rycerz śpieszący na ratunek, bez względu na koszty.

Stała na tyle blisko, że mogła unieść dłoń i strzepnąć niewidoczny pyłek z klapy czarnego surduta. Uniosła głowę i spojrzała na Snape'a ciekawa jego reakcji, na ustach błąkał się jej półuśmieszek.

- Zapominasz się, Granger - wymruczał ochryple, ale się nie cofnął.

Nie miał zamiaru dać się wciągnąć w jej grę. Niezależnie od tego, jak bardzo zdradziecka część jego libido miała na to ochotę. Zacisnął opuszczone dłonie w pięści. Nie dotknie jej. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Stali tak dłuższą chwilę, dopóki nie rozległo się łomotanie w drzwi.

- Hermiona! - zagrzmiał donośny głos Harrolda. - Wiem, że tam jesteś, i to nie sama. Otwieraj, natychmiast!

Hermiona szybko zrobiła krok w tył, jednym machnięciem ręki ukryła wszelkie ślady szpiegowskiej działalności i odblokowała drzwi. Snape w tym czasie podszedł do okna i zacisnął dłonie na parapecie tak, że zbielały mu kłykcie.

W sekundę po otwarciu drzwi do pokoju wparował czerwony ze złości Harrold Granger i obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem.

- Co się tu dzieje? Miona? - zwrócił się do bratanicy. - Możesz mi to wyjaśnić? To, że jesteście zaręczeni, nie oznacza, że macie moje pozwolenie na takie zachowanie. Nie w moim domu. Nie tak cię wychowałem!

Severus z trudem powstrzymywał się od rzucenia Silencio na gardłującego mężczyznę, który karcił go jak pierwszego lepszego małolata. Przed chwilą dał się podejść Gryfonce i ostatnie, czego mu było trzeba, to chore podejrzenia jej wuja.

- Pan wybaczy, panie Granger - ukłonił się sztywno - ale w tym pokoju nie zaszło nic, co mogłoby być powodem pana zmartwienia. - Skrzywił się wewnętrznie, słysząc swój pełen szacunku ton, podszedł do zesztywniałej ze złości dziewczyny i delikatnie ujął ją za rękę. - Zbyt szanuję Hermionę, aby pozwolić sobie na niestosowność. - Obrzucił ją pełnym uwielbienia spojrzeniem i z kurtuazją ucałował dłoń.

Czując na skórze muśnięcie warg, Hermiona poczuła dreszcz podekscytowania i to przywróciło jej zdolność mowy, po perfekcyjnym przedstawieniu Mistrza Eliksirów. Przypomniała sobie, jak uwodził biedną bibliotekarkę, i zarumieniła się. Już nie dziwiła się reakcji kobiety. Ujęła Snape'a pod ramię i zwróciła się z wyrzutem do Harrolda.

- Jestem wstrząśnięta twoim brakiem zaufania, wuju. Czy kiedykolwiek dałam ci powód do takich podejrzeń? Obraziłeś zarówno mnie, jak i Severusa. - W brązowych oczach zabłysły łzy. - Oczekuję stosownych przeprosin. A teraz, jeśli nam wybaczysz…

Zacisnęła palce na przedramieniu Snape'a w nadziei, że zrozumie sygnał. Wyszli z pokoju, zostawiając Harrolda czerwonego na twarzy, tym razem z zakłopotania.

***

- A więc, Miona - Amanda popatrzyła na przyjaciółkę rozpromienionym wzrokiem - muszę ci powiedzieć, że Severus jest jeszcze bardziej tajemniczy, niż przypuszczałam.

Dziewczyna tylko przewróciła oczami. Wyjątkowo nie była w nastroju na przesłuchanie. I to ze strony kipiącej hormonami kobiety w ciąży. Amanda zjawiła się tutaj z Aleksandrem późnym popołudniem w nadziei na poznanie odzyskanej miłości przyjaciółki. O czym nie omieszkała poinformować Snape'a na samym wstępie.

Hermiona do tej pory nie otrząsnęła się z zakłopotania. Snape obrzucił ją wtedy - na użytek Amandy - zaborczym spojrzeniem, pod intensywnością którego zarumieniła się chyba wszędzie. Mogła mieć tylko złudną nadzieję, że on nie wykorzysta tego przeciw niej.

- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo - wymknęło się jej niechcący.

Poczuła na sobie intensywne spojrzenie zielonych oczu i zmitygowała się.

- Miałam na myśli, że jest bardzo prywatnym człowiekiem i nie lubi, jak ktoś narusza jego osobistą przestrzeń.

- Hmpfff - prychnęła Amanda. - Z tego, co zdążyłam zauważyć, pomimo jego niewątpliwie czarującego uśmiechu, Severus nie jest osobą łatwą w kontaktach, prawda? - Popatrzyła domyślnie na przyjaciółkę.

- Coś w tym stylu. - Hermiona wzruszyła ramionami. - Ale pracujemy nad tym.

Uśmiechnęła się do siebie na myśl o zdarzeniu w gabinecie. Coś jednak jej się udało. Zmusiła go do myślenia i na dodatek dała mu na to prawie cały dzień. Wiedziała, że zaintrygowała go swoim zachowaniem, wytrąciła z równowagi. I teraz czuła się panią sytuacji. Instynktownie wiedziała, ż Severus nie spuszcza z niej oczu. Jego intensywne spojrzenie wypalało jej dziury w plecach.

***

Severus stał, opierając się o kominek ze szklanką whisky w dłoni, i obserwował swoją „narzeczoną”. Po dzisiejszym porannym zajściu zostawiła go w bibliotece, mówiąc, że ma do załatwienia sprawy związane z prowadzeniem dworu, i uciekła. Pomimo, iż nie dokończyli rozmowy, pozwolił jej na to. Potrzebował czasu, aby ochłonąć.

Nie podobało mu się, że miała na niego tak duży wpływ. Nawet jeśli nie do końca to sobie uświadamiała. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby zyskała przewagę. Z jej postępowania wynikało, że wiedziała coś, czego on nie był świadomy. Jej prowokujące zachowanie; podpuszczała go. I wyczytał w jej oczach, że chciała, aby zareagował jak typowy mężczyzna na zaczepkę. Tu nie chodziło tylko o to, aby zgodził się szpiegować dla niej. Ona badała teren.

Chciała tego? Dlaczego? Co Granger ukrywa? Czyżby jej szczebiocąca przyjaciółka mówiła prawdę? Przypomniał sobie mimowolny rumieniec i zakłopotanie w oczach Granger, którego nie zdążyła ukryć.

Zgrzytnął zębami. To nie jest odpowiednia chwila na takie myśli. Przesunął się nieco, aby zmniejszyć niewygodę, tutaj nie miał osłaniających go szat. Nie powinien kontemplować widoku, jaki mu zaoferowała wtedy, w gabinecie, ale jest w końcu tylko mężczyzną.

Zastanowiły go jej słowa o odpowiedzialności. Miał wrażenie deja vu. Nawet w przeszłości Albus znalazł sposób, aby go prześladować. Ustami Hermiony. Bardzo wyrazistymi ustami. Teraz patrzył, jak wykrzywiają się w uśmiechu, kiedy jej przyjaciółka coś mówiła.

Jak zahipnotyzowany nie potrafił oderwać od nich wzroku. Ciekawiło go, czy są tak miękkie, na jakie wyglądają. Kiedy uchwycił jej wzrok, oprzytomniał. Znowu to robił. Myślał o tym, o czym nie powinien. Hermiona mrugnęła i wróciła do rozmowy z Amandą. Severus wpatrzył się ponuro w ciemny płyn w szklance. Nie podobał mu się taki obrót sprawy. Mają zadanie do wykonania, a jego libido komplikuje wszystko, jak tylko może.

Z tego, czego się dowiedział z historii tej rodziny, znikną z tego miejsca. Jednak jego wrodzony „optymizm” nie pozwalał mu wierzyć, że pójdzie gładko. Muszą jeszcze tylko wygrać tę przeklętą wojnę. Co oznacza, że nawet w tej cholernej przeszłości będzie musiał robić to, co jest jego ulubionym zajęciem od prawie dwudziestu lat. Gorzej być nie może.

- Więc jak ci się podoba w Charlestonie, Severusie?

Obok niego stał mąż Amandy i patrzył na niego podejrzliwie stalowoszarymi oczami. Jak u Lucjusza. Snape jednym haustem wychylił całą whisky.

A jednak może być gorzej. Brakowało mu tylko towarzyskich pierdół.

_________________

Rozdział piąty.

Severus Snape mierzył wściekłym wzrokiem Aleksandra, pana „zawoalowana groźba”. Wystarczyło parę minut rozmowy i kolejny raz ktoś mu groził. Czy oni nie widzą, że ta cholerna dziewczyna nie potrzebuje obrońców? A już na pewno nie takich, którzy broniliby ją przed nim.

— Panie Snape, doskonale pan wie, o co mi chodzi. - Aleksander był wyjątkowo poważny.

— Wolałbym przejść na ty, Aleksandrze, obrzucanie się inwektywami jest wtedy o wiele bardziej efektywne - stwierdził Severus z przekąsem. - A sądząc po kierunku, w jakim zmierza ta rozmowa, niewiele nam brakuje.

— Jak wolisz Severusie. - Mąż Amandy skłonił się kpiąco. - Chociaż sądzę, że obydwaj wolimy bardziej subtelne metody słownej walki. I nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czego chcesz od Hermiony?

— Małżeństwa. Dzieci. Czyż nie to jest celem każdego poważnego mężczyzny? - Głos Severusa ociekał ironią, kiedy kiwnął głową w kierunku ciężarnej kobiety.

— Touche. - Aleksander się skrzywił. - Jednakże pozwól, że ci nie uwierzę. Mężczyźni twojego pokroju miewają kochanki, ale nigdy nie stają się statecznymi mężami.

Severusa zaczynała bawić ta rozmowa i najwyraźniej jego oponent również miał z ich wymiany zdań niezłą satysfakcję. Pełen rezerwy na początku, teraz opierał się rozluźniony o kominek i patrzył na niego z wyraźnym rozbawieniem w oczach.

— A co z wyzwaniem, Aleksandrze? Kochanki z czasem się nudzą, a poskromienie kobiety z charakterem wymaga inteligencji i cierpliwości.

— Takich kobiet jak Amanda czy Hermiona nie da się tak po prostu poskromić, Severusie - parsknął Aleksander. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.

— Jak rozumiem, mówisz z doświadczenia - zakpił. - Whisky?

— Z chęcią. - Aleksander podał czarodziejowi swoją pustą szklaneczkę. - Takie doświadczenie jest bezcenne, pytanie, czy jesteś w stanie to sobie uświadomić.

— Kiedy ostatnio sprawdzałem, z moją spostrzegawczością było wszystko w porządku.

***

— Co masz na myśli, mówiąc, że musimy jechać do Bostonu? I może wreszcie dowiem się, gdzie szwendaliście się z Jimem? Od dwóch dni usiłuję z tobą porozmawiać.

Hermiona odsunęła od siebie prawie pusty talerz i spojrzała zdziwiona na kończącego kolację Snape'a. Od ich rozmowy w gabinecie minęły dwa dni. Przez ten czas prawie go nie widywała. Zabierał Jima i znikali na cały dzień, a po powrocie żaden z nich nie nadawał się do rozmowy. Niewymownie ją to denerwowało. Nie znosiła nie mieć kontroli nad sytuacją.

— Alan Spencer nadal mieszka w Bostonie, ale z tego, co wiem, oczekuje narodzin potomka - stwierdził obojętnie, nie odpowiadając bezpośrednio na pytanie. - Mam nadzieję, że nie pozbawiłaś go zupełnie wspomnień.

— Jeśli nawet, to cóż to jest dla tak wybitnego legilimenty - odparowała.

— Skup się, Granger - warknął i wreszcie skupił na niej całą swoją uwagę. - Nie mamy czasu na kłótnie. Musimy dotrzeć do Lee, a niestety Spencer jest jedynym, który może nam to umożliwić.

— Skąd ta pewność?

— A jak myślisz, co robiłem przez ostatnie dni?

— Niech pomyślę… polowałeś na bizony?

— Sarkazm pozostaw dorosłym - odciął się zimno. - Nie mamy czasu na gierki. Do bitwy pozostały dwa miesiące.

— Zapomniałam, że to pan ma wyłączność na sarkazm - Hermiona zgrzytnęła zębami. - Po prostu mam nadzieję na parę wyjaśnień.

— Przyjdzie na nie czas po drodze, teraz musisz przekonać wuja, że cię nie uprowadzam w jakimś zdrożnym celu. Mamy dzień na przygotowania. Spencer zostanie na swojej plantacji jeszcze tydzień, potem wraca do Bostonu. Kochający mąż. - Prychnął pogardliwie na koniec.

Severus, nie zwracając uwagi na zwężające się oczy Hermiony, spokojnie opuścił jadalnię.

Musiał kazać Jimowi przygotować konie. Aportacja nie wchodziła w grę. Nie chciał ryzykować. Nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz przy aportacji. Severus Snape nie popełniał dwa razy tej samej pomyłki.

Hermiona jeszcze przez chwilę siedziała nad talerzem. Zrobiła parę głębokich wdechów. Przez tego człowieka zbyt często traci nad sobą kontrolę. Przecież Snape robi właśnie to, czego od niego oczekiwała, więc dlaczego odczuwa takie rozczarowanie? Westchnęła, oparła łokcie na stole i wetknęła dłonie we włosy.

Cholerny Dumbledore. Gdyby nie wysłał jej do ciotki, nie byłoby tego wszystkiego. Cholerny Snape. Gdyby nie zjawił się tutaj... Gdyby, gdyby… gdyby nie była czarownicą. Miałaby nudne, szare życie u boku jakiegoś lekarza czy prawnika. I żadnego Snape'a. Właśnie. Tu tkwił problem. To już nie chodziło o wiedzę czy historię, chodziło o niego. Zawsze chodziło o niego. Od chwili, kiedy weszła w mury Hogwartu, wszystko kręciło się wokół niego.

Pierwszy rok, kiedy chronił kamień, drugi, kiedy ośmieszył Lockharta, trzeci, kiedy osłonił ją… ich przed wilkołakiem, czwarty, kiedy bez wahania poszedł do Voldemorta, piąty, kiedy zawiadomił Zakon, i wakacje, kiedy był z nią. Wpatrzyła się ponuro we wzory na obrusie.

— Hermiono? Co się stało, słonko?

Harrold od dłuższej chwili obserwował bratanicę z niepokojem w oczach. Już dawno nie widział u niej tak zniechęconej miny. Z jego dziewczynką działo się coś niedobrego. Podszedł, delikatnie pogładził ją po włosach i usiadł obok.

— Powiedz wujowi, kto cię skrzywdził, a zrobię z nim porządek.

— Nic się nie stało, wuju. - Hermiona błyskawicznie otrząsnęła się z myśli. To była idealna okazja. - Po prostu Severus chce mnie zabrać do Bostonu, abym mogła skompletować sobie moją wyprawę. - Uśmiechnęła się promiennie do wuja. - Sam doskonale wiesz, że w Charlestonie nie ma zbyt wielkiego wyboru. A Severus pragnie, abym miała wszystko, co najlepsze… - Rzuciła jedyną przynętę, na jaką wuj mógł się złapać. Jej rychły ślub.

— Hmm, Hermiono, nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł. Podróżowanie w tych czasach jest zbyt ryzykowne.

— Ale wuju... - Hermiona wykrzywiła usta jak do płaczu. - Jak mogę wyjść za mąż bez wyprawy?

— Jeszcze nawet nie ustaliliście daty! Sądząc po waszej długiej rozłące, myślałem, że nie będziecie mogli się doczekać tego dnia, a wy ani słowa. Pan Snape jest tutaj już dwa tygodnie i ani razu nawet nie zająknął się na ten temat. - Harrold patrzył teraz podejrzliwie na zmieszaną bratanicę.

Hermiona jęknęła wewnętrznie. Ale się wpakowała. Sama jest sobie winna, to ona poruszyła drażliwy temat. Musi szybko coś wymyślić. Nabrała powietrza i otworzyła usta. Najwyżej Snape ją potem zabije, ale z chęcią zobaczy jego minę. I spadnie jej jeden problem z głowy. Wuj zgodzi się na wszystko.

— Ależ nie możemy się doczekać, wuju. - Udała oburzenie. - To moja wina. Chciałam za tydzień wydać maleńkie przyjęcie dla najbliższych i ogłosić datę! Zepsułeś sobie niespodziankę.

— Będę udawać zaskoczonego. - Harroldowi rozjaśniły się oczy i zaraz spochmurniały. - Szkoda, że jest wojna, nie będę mógł wyprawić ci wesela, na jakie zasługujesz. Uważam, że czerwiec jest takim pięknym miesiącem. Ceremonię zrobimy w ogrodzie, skoro kościół uległ uszkodzeniu, trzeba zamówić pastora…

— Wujku… wujku! - Hermiona usiłowała pohamować romantyczne zapędy wuja. - Ja wcale nie twierdziłam, że mamy zamiar pobrać się natychmiast!

— A kiedy? - zdziwił się. - Hermiono, to albo nie możecie się doczekać, albo coś przede mną ukrywasz. Jeżeli nie czerwiec, to kiedy? Chodzą pogłoski, że generałowie coś planują. Później będzie gorąco, działania wojenne wchodzą w fazę decydującą, Henry wspominał coś o sforsowaniu Potomacu, potem nie będzie czasu na zabawę! - Zaczynał być nerwowy.

— Myśleliśmy o wrześniu - zaimprowizowała. - Końcu września, jak już temperatura trochę spadnie, zawsze miałam sentyment do kolorów jesieni.

— Wykluczone - stwierdził stanowczo Harrold. - W tych czasach nigdy nie jest się pewnym jutra. Hermiono - zwrócił na nią zatroskany wzrok - nie chcę cię zostawić bez opieki. A co jeśli nie dożyję września? Jeżeli wojna na dobre do nas zawita, może być nieciekawie. Nie chcesz zrobić ostatniej przyjemności staremu człowiekowi, który pragnie tylko twojego szczęścia?

Hermionę zamurowało. Przez chwilę wpatrywała się bezmyślnym wzrokiem w wuja. Została wmanewrowana w sytuację bez wyjścia przez własną głupotę. Już słyszała syczący z furii głos Snape'a: „typowa bezrozumna Gryfonka”. Gorączkowo zastanawiała się nad wyjściem z sytuacji, niestety, nie była w stanie skupić myśli. Żadne racjonalne argumenty nie przekonają wuja do zmiany stanowiska. Obliviate odpada, przyrzekła sobie nie traktować tym zaklęciem Harrolda częściej niż raz na dwa miesiące, a już wyczerpała limit. Jeszcze w Hogwarcie czytała, że nadmierne używanie tego zaklęcia niszczy komórki mózgowe. Wolała nie ryzykować. Za bardzo. Nie chciała zrobić z niego warzywa.

— Jestem pewien, że twój narzeczony zgodzi się ze mną, kiedy przedstawię mu mój punkt widzenia.

— Nie! - krzyknęła mimowolnie i zaraz się zmitygowała. - To znaczy... ja z nim porozmawiam, wuju.

— W porządku. - Kiwnął głową, ale myślami był już gdzie indziej. - Ostatnia sobota czerwca będzie odpowiednia. To dość czasu na zorganizowanie małej ceremonii, muszę…

Hermiona nie słuchała już monologu wuja. Patrzyła przez niego, jakby był przeźroczysty. Zastanawiała się, jak oznajmić dobrą nowinę profesorowi i nie stracić przy tym życia.

***

Stała pod drzwiami swojego gabinetu i unosiła dłoń, aby zapukać, kiedy się zreflektowała. Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić się przed konfrontacją. Po raz pierwszy od ładnych kilku lat nie wiedziała, jak się zachować. Postanowiła wziąć się w garść i zrobić to szybko. Bardzo szybko. Może wtedy równie szybko ją zabije. Mocno pchnęła drzwi i weszła do środka.

Snape stał tyłem do wejścia i w skupieniu studiował mapę z rozrysowaną bitwą. Najmniejszym gestem nie dał znać, że zauważył jej wejście, chociaż wiedziała, że był tego świadomy. Zrobiła dwa kroki do przodu i cicho odchrząknęła. Nic, nadal żadnej reakcji z jego strony. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli je wyprostowała, jak kot, który szykuje się do ataku. Otworzyła usta i… odchrząknęła nieco głośniej. Dalej nic. Czas na zaplanowaną kwestię. Da radę.

— Sna… Seve…

Hermiona skrzywiła się wewnętrznie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o szybkość wypowiedzi. Usłyszała szelest szat i uniosła głowę. Snape stał teraz przodem do niej z ramionami założonymi na piersiach i uniesioną szyderczo brwią. Najwyraźniej dobrze się bawił.

— Mamy… - Znowu urwała.

— Wypluj to wreszcie, Gr... - Severus przerwał na moment, popatrzył na nią wyrachowanym wzrokiem, uniósł kącik ust i dokończył: - Hermiono.

Teraz albo nigdy, przemknęło jej przez myśl.

— Za półtora miesiąca bierzemy ślub - wyrzuciła z siebie jednym tchem i z całej siły zacisnęła powieki.

Snape osłupiał. Chyba po raz pierwszy w życiu.

— Avadaaa ked... - Z całej siły zacisnął usta, zanim wściekły pomruk zamieniłby go w mordercę. Kolejny raz.

Hermiona powoli uchyliła powieki, miała wrażenie, że Snape usiłował coś powiedzieć. Stał bez ruchu. Już miała odetchnąć z ulgą, niestety, nie zdążyła wypuścić wstrzymywanego powietrza. Zareagował zbyt szybko. Wystarczyły dwa kroki, nawet nie drgnęła.

Jego dłonie automatycznie zacisnęły się na szyi Hermiony. Oddychał ciężko, starając się nad sobą zapanować. W czarnych oczach malowała się furia. Patrzył na nią, tylko czekając, aż da mu ostateczny powód, aby mocniej zacisnąć palce. Wytrzymała jego spojrzenie. Widział w jej wzroku wyzwanie. Uniosła głowę, jakby chciała mu ułatwić zadanie, jakby chciała powiedzieć: no dalej, Snape, zrób to, a będziesz miał święty spokój.

Po chwili Severus powoli opuścił dłonie i zacisnął je w pięści z całej siły. Cofnął się o krok i jeszcze przez chwilę mierzył ją wzrokiem. Nagle wyminął ją i wyszedł z gabinetu. Pod Hermioną ugięły się nogi. Opadła bezwładnie na fotel i w końcu wypuściła wstrzymywane powietrze. Udało się. Przeżyła. Ostrożnie pomasowała szyję. Będzie miała siniaki, to pewne.

Snape zatrzymał się na moment za drzwiami i zgrzytnął zębami, obrzucając krzątającą się tam niewolnicę ponurym spojrzeniem. Dziewczyna upuściła szmatkę i z cichym piskiem uciekła w stronę kuchni. Usatysfakcjonowało go to na tyle, że przestał niszczyć sobie szkliwo. Ruszył do pokoju, który zajmował od chwili przyjęcia roli „narzeczonego”.

Szybkim krokiem podszedł do stolika, na którym stał burbon, i nalał sobie pół szklanki. Wychylił ją jednym haustem i ponownie napełnił. Teraz popijał powoli, myśląc o kolejnej niespodziance, jaką zgotowała mu jedna trzecia Złotej Trójcy. Od chwili, kiedy weszła w mury Hogwartu, wszystko kręciło się wokół niej… nich, poprawił się szybko.

Pierwszy rok, kiedy rozwiązała dla Pottera jego zagadkę. Drugi, kiedy odkryła bazyliszka. Trzeci, kiedy dzięki niej uciekł Black.. Czwarty, kiedy zauroczyła nawet Kruma. Piąty, kiedy przechytrzyła tę krowę Dolores. I wakacje, podczas których zniszczyli Annabell.

***

— To zwykły mugolski ślub - wycedził zimno. - Nic nieznaczący w czarodziejskim świecie.

— Jestem mugolskiego pochodzenia - przypomniała mu suchym tonem.

— Jesteś czarownicą - syknął, tracąc cierpliwość. - Te śmieszne mugolskie ceremonie łatwo rozwiązać, zacząłbym się martwić, gdyby pastor okazał się czarodziejem. - Co przy moim szczęściu jest prawdopodobne, pomyślał ironicznie. - Chyba że aż tak śpieszy ci się do nocy poślubnej.

Co go podkusiło, aby dodać to ostatnie zdanie? Zniesmaczony tokiem swoich myśli, za mocno zacisnął popręg i kary wałach obrócił głowę i popatrzył na niego z wyrzutem.

— Niech panienka przestanie - wyszeptał Jim, udając, że poprawia ogłowie Silenus. - Pan Snape ma rację, teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Teraz, kiedy się okazało, że ten bezwzględny czarodziej jest „po jego stronie”, Jim bez wahania poszedłby za nim do piekła i z powrotem. Wiedział, że z nim wróciłby, a gdyby musiał, poprzetrącałby paru diabłom rogi i patrzył, jak ich okrutne twarze wykrzywiają się w grymasach niewypowiedzianego bólu, jak ich widły topią się w niewyobrażalnych temperaturach, a gatki spadają z tyłków i unoszą się na lawie... Jim otrząsnął się z rozmarzenia. Panienka dobrze wybrała.

Hermiona zacisnęła usta, chociaż na końcu języka miała złośliwą uwagę. Dotarło do niej, że Jim ma rację, a ona zachowuje się jak ostatnia sekutnica. Spojrzała na niewolnika i tylko kiwnęła głową, po czym wskoczyła na siodło Silenus. Po drodze będzie miała dużo czasu na zastanowienie się, dlaczego tak bardzo denerwuje ją lekceważący stosunek Snape'a do tego ślubu.

— Ruszamy - zadecydował Severus, obrzucając pozostałą dwójkę nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem.

Nie czekając na ich potwierdzenie, spiął łydkami konia. Wałach zerwał się gwałtownie do biegu, Snape miał tylko nadzieję, że to bydlę wytrzyma mordercze tempo. Zdatne do użytku linie kolejowe leżały dzień jazdy od Charlestonu, a oni mają mało czasu na wyciągnięcie ze Spencera planów Lee. Podróż zajmie im co najmniej cztery dni, o ile nie napotkają po drodze zbyt wielu niespodzianek, co z Granger u boku wcale nie było takie pewne. Ostatnio o mało nie sprawiła, że stracił nad sobą kontrolę, a tutaj nie mógł sobie na to pozwolić.

Galopowali, każde z nich pogrążone we własnych niewesołych myślach. Spod kopyt pędzących koni pryskały kawałki trawy, wyrwane razem z ziemią. Jeźdźcy tylko uchylali się przed zwisającymi nad ścieżkami gałęziami. Trzymali się bocznych dróg, mało uczęszczanych szlaków w nadziei na uniknięcie uciekających przed wojną ludzi oraz dezerterów czyhających na łatwy łup.

Po paru godzinach zdecydowali się na postój. Konie potrzebowały odpoczynku, a im samym ścierpły już chyba wszystkie części ciała. Wybrali małą przecinkę położoną w niewielkim oddaleniu od wyznaczonej trasy. Severus z zaciętym wyrazem twarzy rzucał zaklęcia ochronne wokół ich miejsca postoju, pozostawiając Hermionie rozkulbaczenie koni. Zresztą uważał to za zbędną ekstrawagancję. Pozostaną tu tylko dopóty, dopóki konie nie będą gotowe do dalszej drogi.

Jim starał się robić jak najmniej hałasu, rozpalając ognisko i przygotowując lekki posiłek. Napięcie między dwójką czarodziejów było prawie namacalne. Nie miał ochoty być katalizatorem wybuchu. Zerkał spod oka na panienkę Hermionę, która wycierała spienione konie trawą.

— Granger, przestań maltretować te konie, o ile chcesz, by jeszcze na coś się przydały, i chodź tu. - Severus skończył rzucać zaklęcia i teraz obserwował dziewczynę z niesmakiem.

Z twarzą bez wyrazu patrzył, jak spina się w sobie, żeby nie rzucić kąśliwej uwagi. Podeszła do ogniska i z wdziękiem usiadła na rozłożonym przez Jima pledzie.

— Dziękuję. - Przyjęła od niewolnika cynowy kubek wypełniony parującą herbatą i ostrożnie upiła łyk. - Tego mi było trzeba. Mówiłeś coś? - zapytała obojętnie górującego nad nią Snape'a.

Błysk czystego rozdrażnienia przebiegł przez twarz Severusa. Usiadł obok Hermiony i zaczął suchym tonem:

— Wyciągnięciem jakichkolwiek informacji ze Spencera zajmę się sam. Na obliviate nie pomoże legilimecja. I to nie twoja sprawa, w jaki sposób to zrobię - dodał z irytacją, widząc, że dziewczyna otwiera usta. - Uprzedzając twoje pytanie, Granger, ty i Jim będziecie w tym czasie szukali kontaktu z czarodziejami. Dwa smoki za jednym zamachem. Naprawię twoją fuszerkę i wygram tę przeklętą wojnę, ty znajdziesz sposób na powrót do naszych czasów. Zrozumiałaś?

Zakończył nagle i spojrzał na nią takim wzrokiem, jakim obrzucał uczniów, chcąc zmusić ich do pracy. Hermiona zacisnęła palce na cynowym kubku. W myślach liczyła do stu. Wiedziała, że profesor ma rację i to najlepszy plan, szkoda tylko, że wygłaszał go tak, jakby zwracał się do półgłówków. Postanowiła nie dać się sprowokować.

— Zrozumiałam - powiedziała cicho i spokojnie. - Pan rządzi, ja wykonuję rozkazy.

Snape obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem. Zbyt szybko się zgodziła. Wpatrywała się w swoją herbatę z obojętnym wyrazem twarzy. Mimowolnie przesunął wzrokiem po całej sylwetce dziewczyny. Nawet na środku polany, siedząc na pniaku, wyglądała jak dama. Skromna i obcisła amazonka doskonale podkreślała jej kobiecy wdzięk. Emanował nim każdy jej ruch.

Severus poczuł na sobie domyślny wzrok Jima i gwałtownie odwrócił głowę. To nie był czas na kontemplację wdzięków przyszłej żony. Mieli zadanie do wykonania. Korzyściami płynącymi z wymuszonego ślubu zajmie się później.

— Jim, sprawdź konie. Muszą być gotowe do drogi za najwyżej pół godziny - rzucił krótko w stronę niewolnika. - Musimy zdążyć na pociąg.

— Jak je zajedziemy na śmierć, to nigdzie nie zdążymy - zaprotestowała gwałtownie Hermiona i wstała.

— Lepiej kilka koni niż naszą historię, nie uważasz, Hermiono? - syknął.

Hermiona podeszła do stojącego po przeciwnej stronie ogniska Severusa. Nie zauważyła jego intensywnego wzroku. Stanęła tak blisko niego, że musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć mu w twarz.

— Istnieje coś takiego jak aportacja, Severusie - przypomniała mu spokojnie. - Mogliśmy z niej skorzystać, zamiast męczyć konie i Jima naszym towarzystwem. A może wielki Mistrz Eliksirów zapomniał, jak się jej używa?

— Owszem, mogliśmy - przytaknął przez zęby. - I przy okazji mogliśmy wpaść przypadkiem na jakieś zgromadzenie mugoli. Cóż to by była za sensacja.

Zakończył zdanie nieco mniej zjadliwie, niż zamierzał. Stojąc tak blisko niej, miał doskonały widok na coś, co ostatnio nie pozwalało mu jasno myśleć. O mało nie dostał zeza, usiłując nie patrzeć poniżej twarzy Granger. Przeklęta kobieca moda. Mimowolnie przełknął nerwowo...

Hermiona uniosła twarz wyżej i spojrzała prosto w czarne oczy. To był błąd. Błyszczały niebezpiecznym blaskiem, którego nie potrafiła zidentyfikować. Zrobiło jej się gorąco i zaschło w ustach. Oblizała suche wargi i chciała zrobić krok do tyłu. Nie mogła. Nie była w stanie oderwać oczu od hipnotyzującego wzroku Snape'a.

To nie jest dobry pomysł, to nie jest dobry pomysł. Jej mózg wysyłał ostrzegawcze sygnały, ale postanowiła posłać je do diabła. Przysunęła się tak blisko, że przez materiał ubrania czuła gorąco bijące z jego ciała. Ostrożnie położyła mu dłoń na piersi.

Severus zwęził oczy. Czy ona nie wie, że igra z ogniem? Z jej gierkami był w stanie sobie poradzić, ale ciepło jej ciała i błyszczące pragnieniem oczy to dla niego zbyt wiele. Przypomniał sobie jej widok sprzed paru miesięcy - a może sprzed stu paru lat, nieważne - w białej koronkowej bieliźnie. Jęknął w duchu. W końcu nie jest z kamienia.

Otrzeźwiło ich ciche chrząkanie. Hermiona powoli opuściła dłoń i odsunęła się od zesztywniałego teraz Severusa.

— Tak, Jim? - zapytała.

— Konie odpoczęły, panienko. Jeżeli pojedziemy kłusem, to powinniśmy dotrzeć do celu pod wieczór. - Jim gwizdnął, trzy konie zastrzygły uszami i z niechęcią oderwały się od skubania trawy.

— Doskonale - stwierdził spokojnie Severus. - Jutro rano powinniśmy być w Cincinatti, o ile pociągi jeszcze jeżdżą w miarę punktualnie. Tam przesiądziemy się w pociąg do Bostonu.

— Mamy jakiś plan „b” w razie problemów? - Hermiona siodłała Silenus i spoglądała kątem oka na Snape'a.

— A nawet „c” i „d”, biorąc pod uwagę twoje upodobanie do niespodzianek - rzucił zjadliwie w odpowiedzi i wskoczył na siodło.

***

— Chyba nie sądzisz, że zostawię Silenus samą w wagonie towarowym?! - syknęła z oburzeniem Hermiona. - Zmniejszymy konie. - Ściszyła głos.

— Granger, uwsteczniłaś się, dostosowując móżdżek do epoki? - syknął Severus. - To tylko parę godzin jazdy, a to tylko koń.

— Tylko koń? - sapnęła. - Zapomniałam, że Ślizgoni mają wrażliwość węży. Czyli żadną! Zgodzę się na pozostawienie koni tutaj, z Jimem. W Bostonie jakieś wypożyczymy, jeżeli będzie to konieczne - powiedziała stanowczo.

Zaraz przestanie nad sobą panować. Snape usiłował nie zgrzytać zębami, patrząc na zacietrzewioną kobietę. Najwyraźniej to początek niespodzianek. Przyznawał, że pozostawienie koni tutaj było wygodne, ale oznaczało dalszą podróż tylko we dwoje. Nie był pewien, czy jest w stanie to przeżyć. Tutaj nie mieli w pociągach zimnych pryszniców.

— Sądzisz, że w Bostonie w oczekiwaniu na twój przyjazd zdążyli już postawić wypożyczalnię koni na każdym rogu? - Nie zamierzał ustąpić zbyt łatwo.

— Z pewnością znajdzie się jakiś bogaty paniczyk ze skłonnością do chwilowej amnezji - sarknęła.

Diablica, nie kobieta. Kąciki ust mimowolnie wykrzywił mu uśmieszek. Właśnie zaproponowała mu proste wyjście w bardzo ślizgońskim stylu.

— Podejrzewam, że nie jeden. Jim - odwrócił się w stronę niewolnika, który udawał, że nie podsłuchuje - zostaniesz tutaj do naszego powrotu i zajmiesz się końmi.

— Ale to kawał czasu, panie. - Jim nie miał ochoty zostawiać pana Snape'a samego.

— Jesteś już dużym chłopcem, dasz sobie radę. - Hermiona uśmiechnęła się na widok rozżalonej miny dorosłego mężczyzny. - Dam ci list do Hawthornów z prośbą o przechowanie ciebie i koni. Niedaleko jest ich dom, nie powinni mieć nic przeciwko. Wujek wspomógł ich nieco zeszłego lata, teraz będą mieli okazję się odwdzięczyć.

— Jak panienka sobie życzy. Jim zostanie.

— Skoro już wszystko ustalone - wtrącił z przekąsem Severus - to może teraz zajmiemy się dalszą częścią podróży? Kupię bilety, Granger, napisz ten cholerny list i czekaj na mnie na tej imitacji peronu.

Hermiona wpatrywała się w plecy oddalającego się Mistrza Eliksirów. Nawet bez szat, budzących grozę w uczniach Hogwartu, wyglądał onieśmielająco. Półdługi, lekko falujący, podróżny surdut podkreślał dość szczupłą sylwetkę i nieco szpiczaste ramiona. Jednak pewny, płynny krok sprawiał, że pozostali mężczyźni wyglądali, jakby szurali nogami.

Snape na czas podróży związał włosy czarną aksamitką, co sprawiało, że nie wyglądały na tak tłuste, jak w rzeczywistości. Nie sądziła, że ma tak kształtną głowę. Przesunęła wzrokiem po całej sylwetce. Z tyłu wyglądał imponująco. Poczuła przyjemny dreszcz oczekiwania wzdłuż kręgosłupa. To będzie bardzo interesująca podróż.

— Panienko?

Oprzytomniała, słysząc zaniepokojony głos czekającego cierpliwie Murzyna. Z trudem odwróciła wzrok od swojego byłego nauczyciela.

— Już piszę, Jim.

***

Godzinę później siedzieli w niewielkim przedziale. Snape swoim zwyczajem kończył rzucać zaklęcia ochronne przeciw nieproszonym gościom. Nie miał zamiaru dzielić z nikim tej klitki. Musiał mieć spokój, aby pomyśleć. I może nie tylko pomyśleć, uśmiechnął się przewrotnie w duchu. W końcu za miesiąc będzie szczęśliwym małżonkiem.

Powoli obrócił się w stronę siedzącej Hermiony i obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Zatrzymał się na chwilę na jej ustach i przesunął wzrok wyżej. Brązowe oczy kobiety błyszczały niepewnością. Chyba po raz pierwszy od chwili, gdy ją tutaj znalazł. Uśmiechnął się drapieżnie.

Hermiona przesunęła się nieco i usiłowała przerwać tę pełną napięcia ciszę. Nagle poczuła się nieswojo pod spojrzeniem czarnych oczu. Domyślać się a mieć pewność - to jednak ogromna różnica.

— Więc zostaliśmy sami - stwierdziła lekko drżącym głosem.

— Tak. - Severus prawie zamruczał.

Rozdział szósty.

Severus zgarbił się i oparł podbródek na końcach złączonych palców. Ze zmarszczonym czołem patrzył na śpiącą naprzeciwko kobietę. I myślał. O rzeczach, których nie miało już być. Których nie żałował. Uczucia niepotrzebnie wszystko komplikują, nawet najprostsze rzeczy. Nie chciał i nie potrzebował ich. To, co zafundowało mu życie, wystarczyło aż nadto.

Tutaj też wszystko wydawało się proste. Cofnąć się w czasie, zabrać Granger i wrócić. Szybko i bezboleśnie. Zapomniał tylko, że ona nigdy nie zadowalała się prostymi rozwiązaniami. Teraz wciągnęła go w najgorszą w jego marnym istnieniu huśtawkę. Grę na emocjach. Mógł nieskromnie stwierdzić, że kiedyś był w tym dobry. Sam stojąc z boku, był w stanie manipulować uczuciami innych dla własnej, pokręconej potrzeby rozrywki.

Teraz miał problem z dystansem. Granger ominęła jego bariery z finezją godną samego Slytherina. Zaczęła jeszcze w trakcie polowania na Annabell, a tutaj tylko ugruntowała swoją pozycję. Historia jej rodziny też dodawała smaczku całej sytuacji. Oboje wiedzieli, że pewne rzeczy są przesądzone, ale każde z nich chciało to rozegrać po swojemu. Niepoprawna optymistka kontra fatalista najgorszego rodzaju. Ona stawiała na ideę, on na pragmatyzm i maksymalne korzyści. Ale sama fizyczność już mu nie wystarczała. Chciał jej zależności. Chciał wszystkiego.

Przesunął wzrok na wciąż opuchnięte usta Hermiony. Pamiętał pasję, z jaką zareagowała na jego dotyk. Niezbyt zaskakującą. Wyczuwał ją i postanowił wykorzystać, by zachować resztki niezależności. Wyszło mu średnio. Tylko ją rozzłościł i jeszcze bardziej zdeterminował. Była zbyt inteligentna, aby nabrać się na jego słowa. Westchnął z irytacją. Stchórzył.

Nachylił się nad dziewczyną i odgarnął lok z jej twarzy. Nie była winna. Ona też stanowiła tylko pionek w grze, jaką zafundował im Albus. Severus opadł z powrotem na siedzenie i oparł wygodnie głowę. Czas odpocząć.

***

„Na takie traktowanie zasługują tylko dziwki. Myślisz, że jestem zainteresowany? Zmieniłaś historię, bo ci się nudziło. Czarownica może wszystko, nieprawdaż?Wyrachowana przyjaciółeczka Pottera. Jesteś gorsza niż śmierciożercy.”

Hermiona udawała, że śpi, jednak w głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa Snape'a. Mówiąc to, nie patrzył z nienawiścią czy pogardą. Raczej ze skrywanym zainteresowaniem. Jakby czekał, by uwierzyła w te brednie. Oddychał wtedy szybko, a dłonie z całej siły zaciskał na jej ramionach.

Wystraszyła go. Była tego pewna. Widziała przecież, jak na siebie reagowali. Na ustach wciąż czuła jego smak. Severus Snape stchórzył. Przed uczuciami. To ciekawe. Strzelał na oślep, żeby odzyskać dystans.

„Sam nie wierzysz w to, co mówisz”, odpowiedziała mu wtedy spokojnie, chociaż wewnątrz trzęsła się ze złości. Odepchnął ją i kazał iść spać. Jak niegrzecznemu dziecku. A ona posłuchała. Nie chciała, by stracił nad sobą panowanie.

Przez uchylone powieki zobaczyła, jak podnosi dłoń i chwilę później poczuła na twarzy muśnięcie jego palców. Wtuliła twarz w poduszkę i stłumiła uśmieszek. Pierwszy błąd, superszpiegu.

***

Stali na obskurnej stacji w Cincinnatti. Severus klął, na czym świat stoi. Hermiona przyglądała mu się z rozbawieniem.

Okazało się, że o pociągu do Bostonu mogą zapomnieć. Sprawne linie kolejowe wykorzystują wojskowi, a reszta praktycznie nie istniała.

- Aportacja - mruknęła cicho i powstrzymała się od dodania: „A nie mówiłam.”

Ciąg przekleństw urwał się. Snape popatrzył na nią ponuro.

- Masz myśli wypisane na twarzy - sarknął. - I tym razem niestety rację. Konno nie zdążymy.

- Zyskamy dodatkowy czas na kontakt z czarodziejami. Spencer wróci do miasta za jakieś trzy dni - dodała Hermiona, podeszła bliżej i objęła go w pasie.

- Nie czas na czułości, Granger - rzucił kpiąco.

To zdanie rozluźniło atmosferę. Od wyjścia z pociągu zachowywali się jak obce sobie osoby. Lodowato uprzejmie.

- Wolałabym nie wylądować na głowie jakiegoś mugola, ale skoro nalegasz... - rzuciła, rozluźniając ramiona.

Usłyszała ciche prychnięcie, ale nie zdążyła zareagować. Przyciągnął ją do siebie i deportował ich. Poczuła się, jakby została wessana w wir. Pierwszy raz uczestniczyła w teleportacji i już była pewna, że to nie będzie jej ulubiony środek transportu. Kiedy uderzyli stopami o ziemię, zakręciło jej się w głowie. Puściła Severusa i zaczęła robić głębokie wdechy, nie zwracając uwagi na otoczenie.

- Ciszej!

Severus złapał ją za ramię i pociągnął w bok. Siłą zdusiła mdłości.

- Co się stało? - wyszeptała.

- O mało nie zmiażdżyliśmy jakiejś starej niewolnicy. Następnym razem, jak będziesz prosić o cud, Granger, włóż w to trochę więcej serca. - Snape ostrożnie zerknął za róg baraku.

- Bogowie wyłączyli kominki, musiałeś wystarczyć ty - odcięła się błyskawicznie. - Jaki mamy plan?

- Jesteśmy na drodze wjazdowej do miasta. Potrzebny nam powóz i służba. Potem znajdziemy hotel - wyjaśnił i nie czekając na Hermionę ruszył w stronę stajni.

- Będziemy kraść? - oburzyła się.

- Nagły przypływ moralności, Granger?

***

W „pożyczonym” powozie panowała grobowa cisza. Severus pożyczył również jednego z czarnych pracujących w stajni. Jeden szybki Imperius oraz zgrzytnięcie zębów Hermiony i oto mieli woźnicę.

- Będziemy mieszkać w jednym pokoju oraz poruszać się po mieście bez przyzwoitki, więc od tej chwili jesteś panią Snape. Zapamiętaj, Granger.

Hermiona oderwała się od kontemplowania szarych zabudowań Bostonu i wbiła zdziwiony wzrok w Snape'a.

- Wspólny pokój z osobą o tak niskim morale, Snape? Jak twoja nieskazitelna dusza to wytrzyma? - zadrwiła.

- Podobno jesteś damą. Dlatego moja dusza nawet nie zwróci na ciebie uwagi - stwierdził sucho. - Po południu znajdziemy dojście do czarodziejów. Boston nigdy nie był głównym ośrodkiem magii w tej części Ameryki, ale zawsze miał zaplecze. Dojeżdżamy - mruknął na koniec i postukał różdżką w plecy woźnicy.

Hermiona wymruczała pod nosem zaklęcie. Nikt nie zmusi jej do pokazania się w takim miejscu w zakurzonej i wymiętoszonej amazonce. Severus chce damy, to będzie ją miał. Najwyższej klasy.

- Najlepszy hotel w mieście, panie. - Niewolnik usłużnie otworzył drzwiczki. - Zabiorę bagaże.

Po chwili znaleźli się w holu hotelowym, wyłożonym czarno-białym marmurem. Sufit podtrzymywały białe kolumny. Snape zostawił dziewczynę samą i podszedł do biurka recepcjonisty. Hermiona postanowiła rozejrzeć się na własną rękę.

Wszędzie były sklepy. Część z nich zamknięto, z pewnością z powodu wojny, ale reszta funkcjonowała całkiem nieźle. Nieco dalej stały skórzane fotele i małe stoliki, gdzie skupiło się sporo mężczyzn z papierosami w ustach. Hermiona powoli zbliżała się do nich, oglądając sklepowe wystawy. W najgorszym wypadku miała zamiar kupić tu coś do pokazania wujowi. Nie sądziła, aby mieli dość czasu na bieganie po sklepach i kompletowanie jej „wyprawy”.

Usłyszała głośniejszy szmer, a potem cichy śmiech. Odwróciła głowę od wyjątkowo brzydkiej, różowej sukni. Amerykanie starali się zwrócić na siebie jej uwagę, głośno ją pozdrawiając. Zignorowała te okrzyki, ale została otoczona.

- Taka dama nie powinna chodzić sama.

Przed nią stał dość potężny mężczyzna i uśmiechał się przymilnie. Przyjrzała mu się. Miał sympatyczną twarz i szczere, zielone oczy.

- Panienka pozwoli, że się przedstawię - delikatnie ujął jej dłoń i uniósł do ust. - Gregory Ross.

- Hermiona… - zaczęła, kiedy poczuła na ramieniu ciężką dłoń.

- Snape. Pani Snape. - Severus obrzucił delikwenta ciężki spojrzeniem. - Moja żona.

Wypowiedział te słowa tonem właściciela, aż dziwne, że się nie skrzywił. To słowo miało prawie przyjemny wydźwięk. Prawie.

O dziwo, tamten wytrzymał jego wzrok bez problemu. I jeszcze miał czelność zmarszczyć nos.

- Żona? Nie ma obrączki.

- Z obrączką czy bez, jest panią Snape. Do widzenia - rzucił przez ramię, ciągnąc Hermionę za sobą. - Mamy najlepszy pokój, jaki mieli. Recepcjonista już wie, że jesteśmy w podróży poślubnej i że jesteś tą słynną byłą Grangerówną. Cokolwiek to dla nich znaczy - skrzywił się z niesmakiem, wpychając ją do windy. - Do jutra powinniśmy mieć jakieś naście zaproszeń na popołudniowe herbatki od snobistycznych rodzin. Spencer też powinien złapać się na ten lep.

- Skąd tak dobrze znasz zwyczaje bostońskiej socjety? - zainteresowała się, dyskretnie masując nadgarstek. Uścisk Severusa nie należał do delikatnych.

- Przez parę tygodni obserwowałem największą snobkę w Charlestonie, można powiedzieć, że uczyłem się od mistrzyni. - Obrzucił ją znaczącym spojrzeniem.

- To miło, że się na coś przydałam - prychnęła.

Stali teraz na środku dość pokaźnego salonu, urządzonego z rażącym przepychem. Pokój wręcz ociekał luksusem. Hermiona miała wrażenie, że od nadmiaru aksamitu i złota zaraz ją zemdli.

- Przynajmniej raz - skomentował sucho. - Przebierz się w coś mniej widocznego. Po obiedzie wychodzimy w teren, a nie chcę jako eskorty stada śliniących się mugoli.

Odwrócił się i wszedł do sypialni. Po chwili usłyszała wodę lejącą się do wanny. Wzruszyła ramionami i dokładniej rozejrzała się po pokoju. Ich bagaże stały niedaleko drzwi. Nierozpakowane, na pokojówkę nie miała co liczyć. Machnęła od niechcenia dłonią i po pokoju zaczęła fruwać zawartość kufrów.

Kierowała je w stronę sypialnianej szafy. Sama sypialnia była ogromna. Łóżko też. Tylko jedno. Uniosła brew na ten widok. Rzeczy zaczęły układać się w szafie. W łazienki nadal lała się woda, a ona stała i wpatrywała się z namysłem w miejsce do spania.

Na jej usta wypłynął uśmieszek, którego nie powstydziłby się sam Snape. Już po chwili pod oknem stało zupełnie niepasujące do epoki nowoczesne turystyczne łóżeczko. Z siermiężnym kocem i czymś w rodzaju miniaturowej poduszki. Zadowolona kiwnęła głową. Z pewnością będzie mu tam wygodnie i moralnie.

***

- Wyjaśnij mi, Snape, co masz zamiar zrobić, jak już znajdziemy czarodziejów? - Hermiona uśmiechnęła się do mijającej ich starszej damy i mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu Severusa. - Chcesz im wyjawić, kim jesteśmy i po co nam informacje na temat podróży w czasie?

Pomimo wojny życie w Bostonie zdawało się toczyć w normalnym trybem. Na chodnikach mijali spieszących się w mężczyzn, kobiety na popołudniowym spacerze w towarzystwie przyzwoitek. Rodziny spieszące się na herbatę. Nie wyróżniali się z tłumu.

Spokojnym krokiem dotarli do miejsca, gdzie według Snape'a znajdowało się wejście do magicznego świata. Jakieś sto lat później. Ale czarodzieje byli przywiązani do tradycji.

- Chcę znaleźć Nicolasa Flamela. Albus jest jeszcze za młody, a z Grindelwaldem wolałbym się nie kontaktować, obojętnie, w jakim byłby wieku. - Severus uważnie przypatrywał się mijającym ich mężczyznom. - W końcu to Nicolas jest współautorem prototypu Zmieniacza Czasu.

- Nic dziwnego, skoro masz zamiar pokazać mu współczesną, ulepszoną wersję. I tak historia zatacza koło - skomentowała.

- Nic nie dzieje się bez przyczyny, pani Snape - rzucił ironicznie. - Albus wiedział o wszystkim, wysyłając cię do ciotki.

Usłyszała. Przystanęła na moment, zaciskając kurczowo palce na ramieniu Severusa. Potwierdził jej podejrzenia. Wszystko łączyło się w prostą całość. Silna magia w rodzie mugoli, nieistniejąca prapraprababka, Nicolas Flamel, wiedza Dumbledore'a o Annabell...

- Nie udawaj zaskoczonej. - Snape pociągnął ją stanowczo i wznowili spacer. - O większości wiedziałaś, zanim się tu zjawiłem.

- Wiedziałam - fuknęła - o sobie, miałam przypuszczenia co do ciebie i świadomość możliwości Dumbledore'a. Teraz tylko wbiłeś ostatni gwóźdź do trumny.

- Zawsze do usług.

Do końca wymuszonego spaceru milczeli. Hermiona usiłowała zrozumieć zachowanie Snape'a. Manipulacji Dumbledore'a musiał się domyśleć od razu po znalezieniu się w przeszłości. Dlatego tak alergicznie reaguje na ich wzajemną relację. Nikt nie lubi być popychanym, nawet jeśli w pożądanym przez siebie kierunku. Severus nigdy nie szedł tam, gdzie go popychano. Nawet wbrew własnym przekonaniom.

- To tutaj - oświadczył Snape, wskazując na podniszczone drzwi.

Hermiona zauważyła, że stoją przed wejściem do niewielkiego sklepu z wyrobami artystycznymi. Z drewnianymi figurkami szachowymi na wystawie. Wyglądały jak rzeźbione przez wyjątkowo nieudolnego artystę. Były pokraczne i nieproporcjonalne.

Snape musiał myśleć tak samo, bowiem wykrzywił się z niesmakiem, podążając za jej spojrzeniem.

- Co teraz? Wchodzimy?

- Nie, będziemy podziwiać wystawę - odpowiedział, ale bez zwyczajowej drwiny w głosie.

W jego tonie pobrzmiewało napięcie. Zacisnęła dłoń opartą na jego ramieniu i pod palcami wyczuła maksymalne naprężenie mięśni. Dziwnie kontrastowało z obojętnym wyrazem twarzy. Spiął się w środku jak dziki kot szykujący się do ataku. Poczuła się zdezorientowana. Przecież ze strony czarodziejów nie powinno im nic grozić.

- Postaraj się nie narobić kłopotów. Nie rozglądaj się, nie zaczynaj rozmowy i na Slytherina, nie zadawaj pytań! Jeśli ktoś zapyta, jesteśmy w podróży poślubnej z Anglii i oboje jesteśmy czystej krwi.

Popatrzyła na Snape'a z ukosa, zdziwiona jego słowami i kontrastującym z nimi tonem. Nie zdążyła otworzyć ust, kiedy przyłożył różdżkę do drzwi i zrobił krok do przodu.

Wbrew pozorom to nie było przejście przez sklep. Ani takie jak w Dziurawym Kotle, gdzie najpierw wchodziło się do baru. Tutaj od razu znaleźli się na magicznej ulicy. A raczej piaszczystej ścieżce. To, co widziała przed sobą nawet w ułamku nie przypominało jej wyobrażeń. Wysokie kamienice przeplatały się z drewniano-blaszanymi, niskimi domami. Po drodze biegał drób, plątając się pod nogami przechodniów. Hermiona zauważyła niecodzienne jak na Stany przemieszanie czarnych z białymi. I znikomą ilość mężczyzn.

- Nie gap się - warknął Severus, ruszając wzdłuż ilicy i bacznie rozglądając się na boki.

- Masz przynajmniej pojęcie, gdzie szukać Flamela? - wymamrotała. - Nie przypominam sobie wzmianki o Stanach w jego życiorysie.

- W oficjalnym nie. - Spokojnie przekroczył stojącego mu na drodze czarnego koguta. - Obaj z Albusem dopilnowali, aby nasza podróż pozostała dla nas tajemnicą - dodał z goryczą.

- Skąd wiesz? - zainteresowała się. - Ukradłeś wewnętrzne oko Trelawney?

- Przyczyna i skutek, Gra… pani Snape. - Skrzywił się i sięgnął do kieszeni. - Czytaj.

Podał jej kawałek złożonego na czworo pergaminu. Ostrożnie rozłożyła kruchy materiał.

„… W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zgłosiło się do mnie dwoje czarodziejów. Bardzo ponury, sarkastyczny i podejrzliwy mężczyzna oraz urocza młoda kobieta. Bardzo tajemnicza zresztą. Prosili o pomoc. W świetle ostatnich wydarzeń pragnę cię poinformować, że mężczyzną tym był Severus Snape, twój nowy nabytek do kadry nauczycielskiej. Musimy porozmawiać.

Twój oddany przyjaciel

Nicolas”

Fragment listu pisanego niewątpliwie do Dyrektora Hogwartu.

- Skąd to masz? - Z niedowierzaniem wpatrywała się w pochyłe pismo. - Dlaczego pokazujesz mi to dopiero teraz?

- Bo znalazłem to dopiero dziś, jak wychodziliśmy z hotelu - odparł z rozdrażnieniem i skręcił w stronę najbardziej zadbanego drewnianego domu. - Albus ma wyjątkowo pokręcone poczucie humoru. Odwróć pergamin - polecił sucho.

Posłusznie zerknęła na drugą stronę. W prawym dolnym rogu widniał jakiś napis. Przysunęła pergamin bliżej oczu.

„Czerwony smok, Severusie. Panno Granger, on sam znajdzie drogę. Powodzenia. Albus Dumbledore”

- O co…

Severus zatrzymał się tak nagle, że o mało na niego nie wpadła. Uniosła wzrok. Stali przed witrażem, idealnie wkomponowanym w zielone drzwi. Czerwony smok. Bardzo wymowna kolorystyka. Hermiona zaczynała mieć dość.

- Czerwony smok. - Snape przewrócił oczami. - Brakuje tylko mugolskiego neonu z napisem: Tutaj, kretynie!

- Tu mieszka Nicolas Flamel? - Hermiona rozejrzała się z niedowierzaniem.

Obejście bardziej przypominało podwórko licznej rodziny. Całe to pranie powiewające na wietrze, kury, indyki i ze dwie świnie tarzające się w wysychającym błocie.

- Zaraz się dowiemy. - Uniósł dłoń aby zapukać, ale nie zdążył.

Drzwi otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich przeraźliwie chuda murzynka w nieokreślonym wieku. Zmierzyła ich zimnym spojrzeniem i podparła się pod boki.

- Nie ma już krwi smoka - poinformowała ich nieprzyjemnym tonem. - A Cecile Dulac dziś już nie przyjmuje.

- Nas przyjmie…

- Cecile Dulac…

Odezwali się jednocześnie. Severus z groźbą w głosie, Hermiona z nabożnym szacunkiem. Snape spojrzał na nią podejrzliwie.

- Marie! Wpuść ich!

Z głębi domu odezwał się zachrypnięty, charakterystyczny dla nałogowych palaczy głos. Marie odsunęła się i z kwaśną miną zaprosiła ich do środka. Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę, zanim przekroczył próg i mocno zacisnął ją w dłoni. Hermiona natomiast bez najmniejszego wahania ruszyła w stronę, z której dobiegał głos. Wiedziała, kim jest Cecile. Na początku pobytu Jim nie omieszkał jej o tym poinformować.

Cecile siedziała na prostym krześle i oskubywała kurę. Nawet nie uniosła głowy. Ciemne palce migały przy pracy. Kiwnęła w stronę Marie, a ta błyskawicznie przyniosła dwa podobne krzesła dla gości.

- Zbłąkani podróżnicy. Siadajcie.

Hermiona skorzystała z propozycji. Kapłance voo-doo się nie odmawia.

- Dziękuję, postoję. - Severus nie miał zamiaru zostać na herbatce.

Sądząc po wystroju domu, mogłaby okazać się zabójcza.

- Twój mężczyzna nie należy do ufnych, prawda?

Cecile odłożyła na wpół oskubaną kurę, spojrzała na Hermionę i uśmiechnęła się krzywo.

- No cóż, to nie mój mężczyzna, ale masz rację. Pojęcia ufności nie ma w jego słowniku. - Hermiona momentalnie odczuła duchową wspólnotę z tą kobietą.

- Ale chcesz, żeby nim był, nieprawdaż? - Kapłanka pochyliła się w stronę dziewczyny i wymamrotała jej do ucha: - Jesteś na dobrej drodze.

Zachichotała wesoło, patrząc na lekki rumieniec czarownicy i obrzuciła Severusa ciekawskim spojrzeniem, co zirytowało go do reszty. Zgrzytnął zębami i postanowił się wtrącić.

- Pani wybaczy, że muszę przerwać, ale jesteśmy tu z żoną w konkretnym celu.

- Ja wiem, że ona nie jest twoją żoną, więc daruj sobie kłamstwa. Tutaj nic nimi nie zyskasz, wężu. Tym bardziej, że to wy potrzebujecie mnie - władczy ton starej murzynki przyprawiał o gęsią skórkę.

Hermiona przenosiła wzrok z jednego na drugie. Cecile nie przypominała już dobrotliwej babci. Bardziej wyglądała na królową matkę, poskramiającą krnąbrnego poddanego. I nie robiło najmniejszej różnicy, że siedziała krześle, a nad nią górował sztywno wyprostowany mężczyzna. Dziewczyna z zapartym tchem obserwowała tę spróbę woli. Ona nie ośmieliłaby się sprzeciwić.

Po chwili nastąpiło widocznie coś w rodzaju porozumienia, ponieważ twarz Cecile złagodniała.

- Nie chciałabym mieć w tobie wroga, Severusie Snape. - stwierdziła poważnie.

Snape tylko kiwnął głową. Hermiona wolała nie wnikać, skąd Cecile zna imię profesora.

- Nicolas jest w Bostonie. Ostatnio mieliśmy tu mały międzyczarodziejski problem ze smokiem. - Kapłanka zapaliła cygaro i zaciągnęła się z lubością - Jeden z kapłanów voo-doo wraz z czarodziejem waszego rodzaju usiłowali skrzyżować bazyliszka z amerykańskim smokiem pospolitym. Można powiedzieć, że prawie im się udało. Prawda, Michael? - zwróciła się do stojącego w drzwiach sąsiedniego pokoju murzyna.

- Ależ mamo, Nicolas był zadowolony, dostał nowe tematy do badań. - Michael podszedł bliżej. - Pomyśl o jego szczęściu. Teraz może dociekać, co poszło nie tak i dlaczego krew mutanta zaczęła się rozkładać.

Hermiona z trudem powstrzymywała uśmiech. Michael nie wyglądał na syna kapłanki voo-doo. Raczej na nieśmiałego naukowca z binoklami na szerokim nosie. Severus natomiast przypatrywał mu się z nerwowo zaciśniętymi szczękami.

- Gdzie dokładnie przebywa Nicolas Flamel? - starał się nie stracić cierpliwości i mówić spokojnie. - Zależy nam na czasie.

- Michael, zapisz im adres Nicolasa - rozkazała synowi Cecile. - I przestań się gapić. Jeszcze za mało umiesz, żeby się z nim mierzyć. - Pokazała palcem Snape'a.

Adept voo-doo przyjrzał się uważnie siedzącej dziewczynie i stojącemu czarodziejowi, po czym kiwnął głową na zgodę. Czarne oczy błyszczały ostrzegawczo: Ona jest moja. Odwrócił się i podszedł do stołu. Zapisał coś na kawałku pergaminu i podał Severusowi.

- Powiedzcie, że to ja was przysłałem. Nicolas nie lubi gości.

Skłonił się jeszcze z szacunkiem w stronę Hermiony i wrócił do siebie.

- Dziękujemy, Cecile - odezwała się Hermiona. - Za pomoc.

- Nie ma za co. Wiedziałam, że przyjdziecie. Kości przekazały, że mam się spodziewać ciekawych gości.

- Czy mogę mieć nadzieję na następne spotkanie? Mam wiele pytań.

- Nie wątpię, ciekawska czarownico. A czy się spotkamy… To zależy od twoich decyzji. - Odłożyła cygaro i wróciła do skubania kury. - Idźcie już - rozkazała. - Dostaliście to, po co przyszliście.

Wyglądało na to, że straciła zainteresowanie swymi gośćmi. Hermiona z ociąganiem podniosła się z krzesła. Miała wrażenie, że całą wizytę spędziła za niewidzialną szybą, widząc tylko ruszające się usta rozmówców. Stało się tu coś, czego nie potrafiła rozgryźć. Nie podobało jej się to.

Poczuła szarpnięcie za ramię. To Snape ciągnął ją w stronę drzwi.

Już w progu usłyszeli ostatnie słowa Cecile.

- Ona jest tego warta, Severusie Snape.

Severus zacisnął usta i wypchnął Hermionę na zewnątrz.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Antoszewski - spoleczenstwo obywatelskie, Politologia, Politologia II, Teoria polityki, Teoria polit
teoria - pytania z netu, Politologia, Politologia II, Teoria polityki, Teoria polityki
Dwuczynnikowa teoria motywacji, nauka - szkola, hasło integracja, rok II, teoria i praktyka negocjac
CLAUS OFFE - inny tekst, Politologia, Politologia II, Teoria polityki, Teoria polityki, ćwiczenia 1
PKM II teoria
Teoria chaosu, teoria chaosu 10
Teoria chaosu, teoria chaosu 16
Teoria chaosu, teoria chaosu 4
Teoria chaosu, teoria chaosu 7
obwody ciae ga, Materiały PWR elektryczny, Semestr 2, semestr II, TEORIA OBWODOW 1
Teoria chaosu, teoria chaosu 18
Teoria chaosu, teoria chaosu 5
14 - Drgania II - Teoria, Ruch harmoniczny cd
Teoria chaosu, teoria chaosu 12
Teoria chaosu, teoria chaosu 3
Teoria chaosu

więcej podobnych podstron