Huntington Geoffrey Kruczy Dwor Wladczyni辪onow


Geoffrey Huntington

Kruczy Dw贸r 2

W艂adczyni demon贸wProlog

Spalenie wied藕my

A. D. 1522

Potrzeba szesna艣cie woz贸w torfu i pi臋膰dziesi膮t wi膮zek 艣wie偶o 艣ci臋tych ga艂臋zi, 偶eby spali膰 wied藕m臋.

- Mokre drzewo - wyja艣nia ch艂opcu Opiekun - pali si臋 d艂u偶ej.

M臋偶czy藕ni z r臋kawami koszul podwini臋tymi powy偶ej 艂okci uk艂adaj膮 drewno wok贸艂 stosu. Plac jest wype艂niony t艂umem zagrzewaj膮cym ich do dzie艂a. W ko艅cu egzekucja zdrajc贸w to zawsze podnios艂a uroczysto艣膰, a spalenie na stosie jest najucieszniejszym z widowisk. Wok贸艂 oszo艂omionego ch艂opca kramarze w 艣miesznych b艂aze艅skich czapkach oferuj膮 pieczone kasztany i gor膮ce pieczone jab艂ka. Ma艂pki wywijaj膮 kozio艂ki przy wt贸rze skocznych melodii, wygrywanych na lutniach przez ich w艂a艣cicieli.

- Tam! - Wo艂a kto艣 z t艂umu. - Tam jedzie!

T艂um wznosi okrzyk, gdy w贸z wioz膮cy wied藕m臋 nadje偶d偶a brukowan膮 ulic膮:

- Spali膰 diablic臋! Spali膰 wied藕m臋! Spali膰! Spali膰! Spali膰!

Ch艂opiec obraca si臋 i szeroko otwiera oczy. Isobel Apostata spogl膮da na nich z zimn膮, spokojn膮 wzgard膮. Z jej czarnych oczu sypi膮 si臋 skry, gdy t艂um rozst臋puje si臋, robi膮c miejsce dla wozu. Na jej widok silni m臋偶czy藕ni osuwaj膮 si臋 na kl臋czki, oczarowani straszliw膮 urod膮 czarownicy. Ch艂opiec wie, 偶e gdyby jej r膮k nie p臋ta艂 ten dziwny z艂oty 艂a艅cuch, wszyscy byliby w ogromnym niebezpiecze艅stwie. Jednak sp臋tana w ten spos贸b wied藕ma nie zdo艂a ju偶 wyrz膮dzi膰 im krzywdy, nie mo偶e wezwa膰 na pomoc demon贸w Otch艂ani, kt贸re nie b臋d膮 d艂u偶ej terroryzowa膰 wiosek p贸艂nocno-wschodniej Anglii.

Jej aksamitna zielona suknia jest podarta i brudna. Rozpuszczone czarne w艂osy w nie艂adzie opadaj膮 jej do pasa. Niegdy艣 by艂a szlachciank膮 wywodz膮c膮 si臋 z kr贸lewskiego rodu i pani膮 rozleg艂ych w艂o艣ci, kt贸ra 艣mia艂a rzuci膰 wyzwanie kr贸lowi Henrykowi VIII. S臋dziowie uznali, 偶e ju偶 za samo to zuchwalstwo zas艂uguje na 艣mier膰.

S膮 jednak grzechy gorsze od zdrady.

- Sp贸jrz tam - wskazuje Opiekun. - Czy widzisz tego cz艂owieka? Tego bez n贸g, siedz膮cego na w贸zku? To pod jego domem wied藕ma odkry艂a Otch艂a艅. Nie zwa偶aj膮c na to, 偶e nieszcz臋艣nik tam mieszka, otworzy艂a przej艣cie mi臋dzy naszym 艣wiatem a tym poni偶ej. - Opiekun milknie i po chwili dodaje: - Widzisz skutki. Ten cz艂owiek mia艂 szcz臋艣cie. Jego 偶ona i synowie nie prze偶yli kataklizmu.

- A ten z艂oty 艂a艅cuch...?

- Jego moc nie pozwala jej uciec ani przemieni膰 nas wszystkich w ropuchy, szczury i robaki. - Opiekun unosi wzrok ku szaremu, pochmurnemu niebu. - A przynajmniej modl臋 si臋 o to. Modl臋 si臋, aby szlachetni czarodzieje Bractwa Skrzyd艂a Nocy, Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, znale藕li wreszcie spos贸b, 偶eby j膮 pokona膰.

Ch艂opiec patrzy, jak prowadz膮 wied藕m臋 na 艣rodek placu. T艂um napiera ze wszystkich stron. Grad obelg i przekle艅stw spada na kobiet臋, kt贸ra zaczyna wodzi膰 wok贸艂 wzrokiem, w ko艅cu reaguj膮c na zniewagi t艂umu. Gniewnie szczerzy z臋by. Warczy i syczy jak kot zap臋dzony w k膮t przez stado rozjuszonych ps贸w.

- Podejd藕 bli偶ej, ch艂opcze - m贸wi mu Opiekun. - Musisz to zobaczy膰.

Po prawej stronie placu stoj膮 dwie trybuny. S膮 pe艂ne cz艂onk贸w kr贸lewskiego dworu. W艂a艣cicieli ziemskich i duchownych. S膮 tam arcybiskupi Yorku i Canterbury. Ksi膮偶臋 Norfolk. Szwagier kr贸la, ksi膮偶臋 Suffolk. Jest nawet kardyna艂 Wolsey. Wszyscy przybyli zobaczy膰 kl臋sk臋 Isobel Apostaty, najbardziej znienawidzonej czarownicy w ca艂ej Europie, pani dworu sk艂adaj膮cego si臋 nie z rycerzy i szlachcic贸w, lecz piekielnych bestii.

Stra偶nicy wlok膮 j膮 pod pr臋gierz i rzucaj膮 na kolana przed s臋dziami. Wk艂adaj膮 jej na g艂ow臋 sto偶kowat膮 czapk臋, na kt贸rej wypisano s艂owa HERETYCZKA, CZAROWNICA, APOSTATA. Odczytuj膮 wyrok 艣mierci, co t艂um przyjmuje radosn膮 owacj膮.

- Czy pozwol膮 jej m贸wi膰? - Pyta ch艂opiec, spogl膮daj膮c na Opiekuna.

- Och, nie. Cho膰 prawo skaza艅ca do ostatniego s艂owa ma w tym kr贸lestwie wielowiekow膮 tradycj臋, Isobel Apostata jest zbyt niebezpiecznym wi臋藕niem. Kto wie, jak膮 straszliw膮 katastrof臋 mog艂aby na nas sprowadzi膰, nawet sp臋tana z艂otym 艂a艅cuchem?

Jednak chocia偶 nie pozwolono jej m贸wi膰, wied藕ma nadal mo偶e wrzeszcze膰.

To przera藕liwy d藕wi臋k, i wielu ludzi zakrywa uszy. Jej wycie odbija si臋 upiornym echem od 艣cian otaczaj膮cych plac dom贸w. Warcz膮c膮 i szamocz膮c膮 si臋 wied藕m臋 wlok膮 na stos.

- Widzisz, to nie mia艂o si臋 tak sko艅czy膰 - wyja艣nia Opiekun, pochylaj膮c si臋 i szepcz膮c do ch艂opca. - Isobel mia艂a zosta膰 kr贸low膮 Anglii. Zasiadaj膮c na tronie i dowodz膮c angielsk膮 flot膮, z 艂atwo艣ci膮 mog艂aby rz膮dzi膰 艣wiatem, wspomagana przez demony Otch艂ani.

Ch艂opiec patrzy, jak popychaj膮 wied藕m臋 po schodach na podium, na kt贸rym u艂o偶ono stos.

- Lecz cz艂onkowie jej Bractwa wydali j膮 kr贸lowi. Inni czarodzieje Skrzyd艂a Nocy przejrzeli jej zamys艂y i pojmali j膮. To oni, a nie kr贸lewscy s艂udzy, skazali j膮 na ten los. I czy wiesz, dlaczego tak si臋 sta艂o, ch艂opcze?

Ch艂opiec nie odrywa oczu od wied藕my.

- Poniewa偶 prawdziwej mocy nie mo偶na znale藕膰 poprzez z艂o - odpowiada, nie odwracaj膮c g艂owy. - Prawdziwa moc pochodzi wy艂膮cznie od dobra.

Jego Opiekun u艣miecha si臋.

- Tak, ch艂opcze. Dobrze si臋 nauczy艂e艣. B臋dziesz szlachetnym czarodziejem. Teraz patrz. I wyci膮gnij nauk臋 ze 艣mierci Apostaty.

Wi膮偶膮 j膮 do pala takim samym z艂otym 艂a艅cuchem, jaki p臋ta jej przeguby. Jej czarne oczy wci膮偶 sypi膮 skry, spogl膮daj膮c po kolei na ka偶d膮 twarz w t艂umie, jakby chc膮c zachowa膰 je wszystkie w pami臋ci.

Jej spojrzenie pada na ch艂opca.

Ten z j臋kiem cofa si臋 przed moc膮, kt贸r膮 dostrzega w jej wzroku.

Na ten widok w oczach kobiety pojawia si臋 radosny b艂ysk. Wied藕ma zanosi si臋 艣miechem, kt贸rego ch艂opiec niepr臋dko zdo艂a zapomnie膰. Opiekun mocniej zaciska d艂o艅 na jego ramieniu.

- Nie obawiaj si臋 - szepcze. - Jej czas nadszed艂.

Kat podpala stert臋 drewna u艂o偶onego wok贸艂 pala. Isobel Apostata zn贸w wrzeszczy.

- Nie my艣lcie, 偶e tu umr臋! - Wo艂a wied藕ma do t艂umu, ignoruj膮c rozkaz zabraniaj膮cy jej m贸wi膰. - Nie my艣lcie, 偶e艣cie zwyci臋偶yli!

Ch艂opiec czuje, 偶e zaci艣ni臋ta na jego ramieniu d艂o艅 Opiekuna dr偶y.

- To jeszcze nie koniec Isobel!

Torf staje w ogniu i p艂omienie z szumem buchaj膮 w g贸r臋, wij膮c si臋 i skacz膮c niczym z艂o艣liwe chochliki. Iskra zapala sukni臋 wied藕my.

- P艂onie! - Krzyczy kto艣 w t艂umie.

Stos pali si臋 coraz mocniej i gor臋cej. P艂onie tak intensywnie, 偶e stoj膮cy kilka metr贸w od niego ch艂opiec i jego Opiekun ledwie mog膮 znie艣膰 piek膮cy w twarze 偶ar. Pojawiaj膮 si臋 g臋ste k艂臋by smolistego dymu, przes艂aniaj膮c widok. Wkr贸tce na placu robi si臋 ciemno jak w nocy i t艂um zaczyna kaszle膰, odsuwaj膮c si臋 od stosu. Ohydny od贸r palonego cia艂a dra偶ni nozdrza. W ciemno艣ci zn贸w s艂ycha膰 wycie wied藕my. Wielu bierze je za krzyk agonii.

- Tak zgin膮 wszyscy wrogowie kr贸la! - Oznajmia kat.

Wtedy jednak wiatr rozwiewa dym, na moment znowu ukazuj膮c czarownic臋. Ch艂opiec widzi, 偶e wied藕ma stoi z uniesionymi r臋kami, uwolnionymi z 艂a艅cuch贸w przez p艂omienie trawi膮ce jej cia艂o. Ma szeroko otwarte oczy i 艣mieje si臋.

- Czy ona umiera? - Pyta ch艂opiec Opiekuna, ci膮gn膮c go za r臋kaw szaty. - Naprawd臋 umiera?

Opiekun nie odpowiada.

P贸藕niej, kiedy p艂omienie dogas艂y, nie ma ani 艣ladu Isobel Apostaty. Kr贸lewscy s艂udzy oznajmiaj膮, 偶e ogie艅 ca艂kowicie strawi艂 cia艂o wied藕my, zmieniaj膮c je w popi贸艂.

Jednak Bractwo Skrzyd艂a Nocy zna prawd臋.

Gdy偶 ch艂opiec powiedzia艂 im, 偶e widzia艂, jak wied藕ma przemieni艂a si臋 w wielkiego ptaka, z艂ociste stworzenie o roz艂o偶ystych skrzyd艂ach, kt贸re z przeszywaj膮cym okrzykiem triumfu majestatycznie unios艂o si臋 z p艂omieni. W nast臋pnej chwili ptak rozwia艂 si臋 jak dym, znikaj膮c w o艂owianoszarym niebie nad placem.

- Niczym feniks - rzek艂 Opiekun dr偶膮cym ze zgrozy g艂osem. - Isobel Apostata powsta艂a i odrodzi艂a si臋 z p艂omieni.

Pi臋膰set lat p贸藕niej

1. Nowy zarz膮dca

Przez chwil臋 wycie wichru w koronach drzew przypomina wrzask udr臋czonej kobiety, t艂umi膮c wszystkie inne d藕wi臋ki. Devon March nas艂uchuje. S艂yszy inny d藕wi臋k. Prawie zag艂uszony przez wiatr.

Warkot silnika. Szmer opon.

Maszeruj膮c d艂ugim, biegn膮cym wzd艂u偶 klifu podjazdem wiod膮cym do okaza艂ego Kruczego Dworu, Devon nagle znalaz艂 si臋 w centrum gwa艂townej 艣nie偶ycy. 艢nieg sypa艂 p艂atami i podjazd w mgnieniu oka pokry艂a skorupa lodu.

A zaledwie par臋 godzin wcze艣niej, kiedy Devon schodzi艂 do wioski, by艂o pogodne popo艂udnie. Burza nadci膮gn臋艂a niespodziewanie i ze straszliw膮 si艂膮, jak zawsze wszystkie tutejsze sztormy. Inaczej, jak powiadaj膮 mieszka艅cy wioski, dlaczego nazwaliby to miejsce Bied膮?

Teraz, przez sypi膮cy 艣nieg, Devon usi艂uje dostrzec 藕r贸d艂o tego warkotu. Zaledwie kilka metr贸w przed nim, niemal przes艂oni臋ty przez wiruj膮ce bia艂e p艂atki, stoi samoch贸d - chyba stary czarny cadillac. Dygocze konwulsyjnie, niebezpiecznie blisko skraju urwiska, a jego ko艂a buksuj膮 na tafli lodu.

Kto to mo偶e by膰? - Zadaje sobie pytanie Devon. Wie, 偶e niewielu mieszka艅c贸w miasteczka tutaj przyje偶d偶a. Kruczy Dw贸r jest dla nich jak zamek Drakuli. I 偶aden z mieszka艅c贸w wielkiego domu nie ma takiego samochodu.

Devon przyspiesza kroku, ale 艣nieg sypie jeszcze mocniej. Wiatr wieje mu prosto w twarz. Cadillac wci膮偶 pr贸buje si臋 uwolni膰, tryskaj膮c 艣niegiem spod kr臋c膮cych si臋 w miejscu opon, piszcz膮c niczym jakie艣 schwytane w potrzask zwierz臋.

- Zaczekaj! - Wo艂a Devon. - Pomog臋 ci!

W tym momencie samoch贸d uwalnia si臋 z pu艂apki. Rusza naprz贸d, niespodziewanie i okropnie szybko, i przeje偶d偶a za kraw臋d藕 klifu, zmierzaj膮c ku ska艂om sze艣膰dziesi膮t metr贸w ni偶ej.

- Nie! - Krzyczy Devon, szeroko otwieraj膮c oczy z przera偶enia.

Jednak nie rzuca si臋 na pomoc. Zamiast tego koncentruje si臋.

Cadillac zastyga w powietrzu, po czym jak przyci膮gni臋ty jakim艣 gigantycznym magnesem powraca na biegn膮c膮 wzd艂u偶 kraw臋dzi urwiska drog臋. Opada na ni膮, wci膮偶 niebezpiecznie blisko przepa艣ci, ale ju偶 nic mu nie grozi.

Devon u艣miecha si臋. Takie zdarzenia ju偶 nie powinny go dziwi膰, ale wci膮偶 go zaskakuj膮. Oboj臋tnie, jak cz臋sto wykorzystuje swoje umiej臋tno艣ci, jak cz臋sto udowadnia sobie, 偶e jest czarodziejem, wci膮偶 zadziwia go to, co potrafi zrobi膰, je艣li si臋 postara.

Podbiega do samochodu od strony kierowcy.

- Nic panu nie jest?

Za barwionymi na niebiesko szybami nie wida膰 艣ladu 偶ycia.

- Halo? - Wo艂a Devon, pukaj膮c w szyb臋.

Wci膮偶 nic.

Otwiera drzwi. W 艣rodku nie wida膰 nikogo. Czy偶by ten samoch贸d jecha艂 sam? To w艂a艣ciwie nie by艂oby takie osobliwe. W Kruczym Dworze zdarza艂y si臋 dziwniejsze rzeczy.

- Ojej - s艂yszy g艂os. - Naprawd臋 niewiele brakowa艂o.

Z pod艂ogi pod kierownic膮 gramoli si臋 jaki艣 cz艂owieczek.

Ma艂ymi i pulchnymi d艂o艅mi 艣ciska sk贸rzane siedzenie, kiedy na nie wraca. Spogl膮da na Devona jasnoniebieskimi oczami. Ma bia艂e w艂osy i kr贸tk膮, rozwidlon膮 brod臋.

- Nic... Panu nie jest? - Ponownie pyta Devon.

Cz艂owieczek g艂adzi brod臋, bacznie przygl膮daj膮c si臋 Devonowi.

- To dziwne, 偶e ten samoch贸d tak nagle si臋 zatrzyma艂.

Jakby co艣 wci膮gn臋艂o go z powrotem na drog臋.

- Tak - m贸wi Devon, niech臋tnie ujawniaj膮cy obcym swoje umiej臋tno艣ci. - Jednak powinien pan wysi膮艣膰 z samochodu. Nie jestem pewien, czy stoi w bezpiecznym miejscu.

- Och, mam wra偶enie, 偶e teraz jest bezpieczny - m贸wi cz艂owieczek i mruga. Wygl膮da jak jaki艣 Manczkin z Czarnoksi臋偶nika ze Szmaragdowego Grodu, ubrany w str贸j z br膮zowego zamszu, my艣li Devon. - W膮tpi臋 jednak, czy uda mi si臋 go uruchomi膰. - Cz艂owieczek bierze purpurowy w贸r z fotela pasa偶era, po czym wysiada. - Biedna Bessie - m贸wi, lekko klepi膮c cadillaca i delikatnie zamykaj膮c drzwi. - Wr贸c臋 po ciebie. Obiecuj臋.

Devon spogl膮da na niego. Nieznajomy ma najwy偶ej metr dziesi臋膰 wzrostu. W艂osy ma bia艂e jak 艣nieg, a sk贸r臋 r贸偶owiutk膮. Zarzuca sobie na rami臋 purpurowy p艂贸cienny worek.

- Mieszkasz tu? - Pyta Devona. - W Kruczym Dworze?

Obaj spogl膮daj膮 na wielki dom, stoj膮cy na szczycie wzg贸rza, czarny na tle sypi膮cego 艣niegu, z wie偶yczkami nieco przys艂oni臋tymi, lecz nie skrytymi przez zamie膰. Kruczy Dw贸r: pi臋膰dziesi膮t komnat i niezliczone ukryte korytarze, zbudowany z najczarniejszego drewna, nawet w tej zamieci obsiad艂y przez stado ptak贸w, kt贸rym zawdzi臋cza swoj膮 nazw臋.

- Tak - potwierdza Devon. - Mieszkam w Kruczym Dworze.

- Powinienem zgadn膮膰 - m贸wi cz艂owieczek. - P贸jdziemy wi臋c tam? Chyba 偶e mo偶esz nas tam przenie艣膰?

Devon 艣mieje si臋 i ruszaj膮 zasypan膮 艣niegiem drog膮.

Devon March nie jest taki jak inni ch艂opcy w jego wieku. W wieku czternastu lat przeszed艂 przez piek艂o - dos艂ownie. Stawi艂 czo艂o demonom po tamtej stronie i dowi贸d艂, 偶e jest silniejszy od nich. Od kiedy sko艅czy艂 sze艣膰 lat i pierwszy z tych obrzydliwych stwor贸w wype艂zn膮艂 z jego szafy, Devon wiedzia艂, 偶e 偶aden cz艂owiek nie dysponuje tak膮 moc膮 jak on. Tamten pierwszy demon - bezczelny i g艂upi - pr贸bowa艂 zabi膰 ojca Devona. Jednak sze艣cioletni ch艂opiec powstrzyma艂 o艣liz艂ego stwora i odes艂a艂 go z powrotem do Otch艂ani jednym kr贸tkim s艂owem: „Nie"

Jego ojciec, Ted March, nigdy nie wyja艣ni艂, dlaczego Devon ma tak膮 moc - odpowiedzi na podobne pytania ch艂opiec znalaz艂 dopiero po przybyciu tutaj, do Kruczego Dworu - ale nauczy艂 syna, 偶e jego umiej臋tno艣ci nie s膮 niczym strasznym. Dzi臋ki nim Devon jest silniejszy od ka偶dego demona, kt贸ry pr贸bowa艂by go skrzywdzi膰, ale tylko je艣li pos艂uguje si臋 nimi w dobrym celu.

- Ale dlaczego one chc膮 mnie dopa艣膰? - Zapyta艂 Devon ojca. - Te stwory z szafy?

Ojciec nigdy nie udzieli艂 mu satysfakcjonuj膮cej odpowiedzi. Od uko艅czenia sz贸stego roku 偶ycia Devon wiedzia艂 jedynie, 偶e s膮 na tym - oraz tamtym - 艣wiecie stwory, kt贸re chcia艂yby zrobi膰 mu krzywd臋.

Jego szafa by艂a Otch艂ani膮 - bram膮 do kr贸lestwa demon贸w, kt贸re zosta艂y wtr膮cone tam przed eonami przez starych bog贸w 偶ywio艂贸w. Przez takie portale czasem przedostawa艂y si臋 dysz膮ce zemst膮, odra偶aj膮ce stwory o ostrych k艂ach i pazurach, cuchn膮ce gorzej ni偶 oczyszczalnia 艣ciek贸w czy bagno. Devona zdumiewa艂a si艂a, jak膮 znajdowa艂 w sobie, by walczy膰 z tymi demonami i odsy艂a膰 je z powrotem do piek艂a. Mimo to nigdy nie m贸g艂 ca艂kowicie si臋 od nich uwolni膰. Nawet kiedy umar艂 jego ojciec i Devon zosta艂 odes艂any do Kruczego Dworu pod opiek臋 tajemniczej pani Crandall, te stwory wci膮偶 go 艣ciga艂y. Tak naprawd臋 tutaj by艂o ich jeszcze wi臋cej.

Jednak Devon zaczyna艂 ju偶 rozumie膰, dlaczego pr贸bowa艂y go dopa艣膰. Tutaj, na skalistych urwiskach Biedy, na Rhode Island, Devon w ko艅cu pozna艂 cz臋艣膰 tajemnicy swojej przesz艂o艣ci, sekretu, kt贸rego ojciec nie m贸g艂 - lub nie chcia艂 - mu wyjawi膰. Ted March nie by艂 jego biologicznym ojcem. Devon pochodzi艂 ze staro偶ytnego rodu czarodziej贸w - co wydawa艂o si臋 niezwyk艂e i niesamowite, a jednocze艣nie dziwnie logiczne. Ten fakt wyja艣nia艂 jego nadzwyczajne umiej臋tno艣ci, a tak偶e to, dlaczego przez ca艂e 偶ycie prze艣ladowa艂y go demony Otch艂ani.

Devon bowiem dowiedzia艂 si臋, 偶e nie jest zwyczajnym czarodziejem, lecz cz艂onkiem szlachetnego Bractwa Skrzyd艂a Nocy, za艂o偶onego przed trzema tysi膮cami lat przez Sargona Wielkiego w jednej z krain Azji Mniejszej. 呕aden czarodziej czy czarnoksi臋偶nik nie m贸g艂 r贸wna膰 si臋 moc膮 z cz艂onkami Bractwa, gdy偶 ci zawdzi臋czali sw膮 si艂臋 kontrolowanym przez siebie portalom mi臋dzy tym a tamtym 艣wiatem - potocznie zwanym Otch艂aniami. Demony chcia艂y otworzy膰 te przej艣cia i wypu艣ci膰 swoich ohydnych pobratymc贸w, a Devona uwa偶a艂y za klucz do sukcesu. Wiedzia艂y, 偶e ch艂opiec dysponuje niezwyk艂膮 si艂膮 - nawet jak na cz艂onka Bractwa.

Urodzi艂 si臋 sto pokole艅 po Sargonie Wielkim i wed艂ug prastarej przepowiedni by艂 najpot臋偶niejszym z pot臋偶nych.

Id膮c o艣nie偶on膮 drog膮, Devon my艣li o swoich wspania艂ych przodkach. Wkr贸tce nadejdzie czas, m贸wi G艂os w jego g艂owie, kiedy b臋dziesz musia艂 spe艂ni膰 te nadzieje.

G艂os, kt贸ry od dziecka jest dla Devona wiarygodn膮 wyroczni膮, potrafi czasem uparcie milcze膰, i tak te偶 post臋puje teraz, nie m贸wi膮c mu nic o tym Manczkinie drepcz膮cym obok niego przez 艣nieg. Tylko 偶e...

To nie Manczkin.

To gnom.

Devon nie ma poj臋cia, co G艂os przez to rozumie - ani co to takiego gnom - ale domy艣la si臋, 偶e powinien zapyta膰 przybysza o cel przyjazdu do Kruczego Dworu. W tym domu bywa niewielu go艣ci, a ci, kt贸rzy tu wpadaj膮, nie zawsze s膮 z tego 艣wiata.

- Jestem Devon March - m贸wi. - A jak pan si臋 nazywa?

- Bjorn Forkbeard, do us艂ug, m贸j dobry panie. Przybywam obj膮膰 me obowi膮zki w wielkim Kruczym Dworze.

- Obj膮膰 obowi膮zki? - Devon przystaje z wra偶enia. - Co chce pan przez to powiedzie膰?

- No c贸偶, zosta艂em zatrudniony jako nowy zarz膮dca.

Rozumiem, 偶e poprzedni przedwcze艣nie opu艣ci艂 ten 艣wiat.

Mo偶na tak to uj膮膰. Poprzedni zarz膮dca, Simon Gooch, zabi艂 si臋, spadaj膮c z wie偶y Kruczego Dworu, gdy usi艂owa艂 zabi膰 Devona i uwolni膰 demony z Otch艂ani. Devon wci膮偶 miewa koszmarne sny, w kt贸rych ponownie widzi Simona podczas tamtej strasznej nocy na dachu wie偶y. Czy to naprawd臋 by艂o tak niedawno? Teraz, gdy w Kruczym Dworze zn贸w by艂o cicho i spokojnie, a stwory z Otch艂ani przesta艂y atakowa膰, wydawa艂o si臋, 偶e od tego czasu min臋艂y ca艂e wieki. Wiedzia艂, 偶e pani Crandall zamierza艂a zatrudni膰 kogo艣 na miejsce Simona, ale nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e ju偶 podj臋艂a decyzj臋. Czy偶 to nie w jej stylu? Zawsze by艂a taka skryta i tajemnicza.

- No c贸偶 - m贸wi Devon, podejmuj膮c przerwany marsz. - Zatem witamy.

U艣miecha si臋 pod nosem na wspomnienie tego, jak sam zosta艂 powitany w wielkim domu zaledwie trzy i p贸艂 miesi膮ca wcze艣niej, je艣li mo偶na to nazwa膰 powitaniem. Mieszka艅cy miasteczka pr贸bowali go nak艂oni膰 do powrotu, nabijaj膮c mu g艂ow臋 legendami o Kruczym Dworze i jego duchach - legendami, kt贸re niebawem okaza艂y si臋 prawd膮, chocia偶 pani Crandall ze wszystkich si艂 negowa艂a czarodziejskie dziedzictwo wielkiego domu.

Teraz Devon ma powita膰 nowo przyby艂ego i postanawia zrobi膰 to w tych samych s艂owach, jakimi przywitano jego.

- Wie pan - m贸wi do Bjorna Forkbearda - 偶e znajdzie pan tu tylko duchy?

- Och tak, tak - m贸wi cz艂owieczek. - A my艣lisz, 偶e inaczej po co bym tu przyby艂?

Dotarli do frontowych drzwi. Nad nimi kilka kruk贸w siedz膮cych w rozdziawionym pysku gargulca, kt贸ry dawa艂 im ochron臋 przed sypi膮cym 艣niegiem, zatrzepota艂o skrzyd艂ami.

Devonie, tak si臋 ciesz臋, 偶e wr贸ci艂e艣. Szuka艂am ci臋 i... Cecily Crandall, kt贸ra us艂ysza艂a, jak wchodz膮, staje w przej艣ciu mi臋dzy salonem a przedpokojem. Milknie z otwartymi ustami na widok towarzysz膮cego Devonowi cz艂owieczka.

- Ojej - m贸wi Bjorn Forkbeard, wodz膮c oczami po przedpokoju, szerokich schodach i tuzinach pal膮cych si臋 wsz臋dzie 艣wiec. - To wi臋cej ni偶 by艂em w stanie sobie wyobrazi膰. Od dawna s艂ysza艂em opowie艣ci o tym miejscu. Nigdy nie my艣la艂em, 偶e ja, Bjorn Forkbeard, kiedykolwiek stan臋 w domu zbudowanym przez wielkiego Horatia Muira!

- Hm, Cecily - m贸wi Devon, wieszaj膮c sw贸j p艂aszcz. - To nasz nowy zarz膮dca.

- Ach - m贸wi Bjorn. - To na pewno panna Cecily.

Matka opowiedzia艂a mi o panience wszystko.

- Ciekawe - zauwa偶a Cecily, ostro偶nie podchodz膮c bli偶ej. - Nie wspomnia艂a mi o panu ani s艂owem.

- Czy mog臋 zobaczy膰 salon? Tyle s艂ysza艂em... - Zerka w otwarte drzwi. - Ach! Kolekcja Horatia Muira!

Bjorn p臋dzi naprz贸d i zagl膮da do salonu. Nawet z daleka wida膰 le偶膮ce na p贸艂kach „pami膮tki" Horatia - jak nazywa je pani Crandall - zmniejszone g艂owy, czaszki, kryszta艂owe kule. Na drugim ko艅cu pokoju, obok przeszklonych drzwi wiod膮cych na taras nad klifem, stoi zbroja.

- Devonie - szepcze Cecily, nachylaj膮c si臋 do niego. - Co si臋 dzieje? No wiesz, dlaczego mama mia艂aby zatrudni膰 kar艂a jako zarz膮dc臋? Przecie偶 tu jest mn贸stwo ci臋偶kiej pracy.

Nie kara, ponownie m贸wi mu G艂os. Gnoma.

- Wygl膮da na silnego. Sp贸jrz na jego ramiona.

Istotnie, kiedy Bjorn Forkbeard zdj膮艂 p艂aszcz, ukaza艂 zadziwiaj膮co muskularne ramiona i szerokie bary. Wydaj膮c ciche okrzyki zachwytu, ch艂onie wzrokiem salon.

- Wydaje si臋, 偶e sporo pan wie o tym domu i mieszkaj膮cej w nim rodzinie - m贸wi Devon, id膮c za nim. - Zapewne dlatego pani Crandall pana zatrudni艂a.

- Nie dlatego go zatrudni艂am.

Wszyscy odwracaj膮 si臋. Pani Amanda Muir Crandall schodzi po szerokich schodach.

- Je艣li jednak co艣 ju偶 wie o tym domu - dodaje - to tym lepiej.

Jak zwykle jest ubrana tak, jakby zamierza艂a wzi膮膰 udzia艂 w pa艅stwowej uroczysto艣ci z udzia艂em prezydenta Francji, a nie tylko kr臋ci膰 si臋 po domu w niedzielne popo艂udnie, czekaj膮c, a偶 ucichnie burza. Tren niebieskiej satynowej sukni ci膮gnie si臋 po schodach, sznur pere艂 zdobi jej dekolt, a zaczesane w g贸r臋 z艂ote w艂osy ods艂aniaj膮 d艂ug膮 i smuk艂膮 szyj臋.

- Pani Crandall, jestem ogromnie zaszczycony spotkaniem z tak urocz膮 i szlachetn膮 dam膮.

Bjorn k艂ania si臋 jej. Ona podchodzi i staje przed nim, patrz膮c na niego z g贸ry. Si臋ga jej zaledwie do pasa.

- Witamy w Kruczym Dworze, panie Forkbeard - m贸wi wynio艣le pani Crandall. - Widz臋, 偶e pozna艂 pan ju偶 Cecily i Devona.

- Och tak, pani c贸rka niew膮tpliwie odziedziczy艂a po pani urod臋 i czar. - Bjorn u艣miecha si臋 do niej, a potem przenosi spojrzenie na Devona. - I pan March. S膮dz臋, 偶e wiele mu zawdzi臋czam.

- Naprawd臋? - Pani Crandall unosi brwi, patrz膮c na Devona. - A dlaczeg贸偶 to?

Devon zbiera si艂y. Pani Crandall zabroni艂a mu wykorzystywa膰 czarodziejskie umiej臋tno艣ci. Zarzuca mu, 偶e obudzi艂 magiczne si艂y, kt贸re przysporzy艂y im tylu k艂opot贸w przed kilkoma miesi膮cami, kiedy demony wydosta艂y si臋 na wolno艣膰 i Szaleniec usi艂owa艂 zg艂adzi膰 ich wszystkich. Devon wie, 偶e nawet je艣li wyja艣ni, 偶e musia艂 wykorzysta膰 swoje umiej臋tno艣ci, aby uratowa膰 Bjornowi 偶ycie, pani Crandall - z uporem zakazuj膮ca u偶ywania czar贸w w Kruczym Dworze - i tak b臋dzie z艂a.

Jednak cz艂owieczek odwdzi臋cza mu si臋, ratuj膮c go z opresji.

- Ach tak. Kiedy m贸j samoch贸d nie m贸g艂 wjecha膰 pod g贸r臋, Devon przyprowadzi艂 mnie tutaj, ciep艂o i uprzejmie witaj膮c w ten zimny i wietrzny dzie艅.

Pani Crandall spogl膮da na Devona. Potem zn贸w odwraca si臋 do Bjorna Forkbearda.

- Czy mam pokaza膰 panu pok贸j? Znajduje si臋 na ty艂ach, za kuchni膮. Mo偶e pan zostawi膰 tam baga偶, a potem oprowadz臋 pana po domu.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pani. - Bjorn odwraca si臋 do Devona i Cecily. - Jestem pewien, 偶e wszyscy b臋dziemy dobrymi przyjaci贸艂mi.

Kiwaj膮 g艂owami. Cz艂owieczek pod膮偶a korytarzem za eleganck膮 pani膮 domu. W migotliwym blasku 艣wiec ich cienie na 艣cianach maj膮 przedziwne kszta艂ty.

S膮dz臋 - m贸wi po namy艣le Devon - 偶e zatrudnienie gnoma jako nowego zarz膮dcy Kruczego Dworu nie powinno nas dziwi膰. Tutaj nic nie dzieje si臋 zwyczajnie.

- Gnoma? A kto to taki?

- Nie jestem pewien. Jednak tak G艂os nazywa Bjorna Forkbearda.

Wchodz膮 do salonu. Wiatr przelatuje przez stary dom, graj膮c na harfie krokwi. Wisz膮cy nad kominkiem portret Horatia Muira trz臋sie si臋 w jego podmuchach.

- Trzymaj si臋, pradziadku - m贸wi Cecily. - Je艣li czarownicy i demony nie rozwalili tego mauzoleum, to w膮tpi臋, by zrobi艂 to zwyk艂y wicher z p贸艂nocnego wschodu.

Devon spogl膮da przez szklane drzwi tarasu. Mimo zimna i wiatru kruki siedz膮 na balustradzie - wielkie czarne ptaki o dumnych, b艂yszcz膮cych 艣lepiach. Niekt贸re kracz膮, wyczuwaj膮c nadchodz膮cego Devona. Ch艂opiec zd膮偶y艂 ju偶 bardzo je polubi膰. Kiedy Horatio Muir sto lat temu zbudowa艂 ten dom, ptaki by艂y jego sta艂ymi lokatorami, a o ich obecno艣ci wsz臋dzie m贸wiono. Jednak po tym, jak jego potomkowie o ma艂o nie zostali zg艂adzeni przez z艂o艣liwego Szale艅ca, Muirowie wyrzekli si臋 magii i kruki na wiele lat opu艣ci艂y dw贸r. Powr贸ci艂y dopiero wtedy, kiedy do Kruczego Dworu przyby艂 Devon.

- 艢nieg sypie coraz mocniej - m贸wi.

- Pierwszy tej zimy - wo艂a Cecily, staj膮c za nim. - M贸wi膮, 偶e pierwszy 艣nieg ma magiczn膮 moc.

Oczy Devona b艂ysn臋艂y.

- Ach tak?

- Devonie - u艣miecha si臋 Cecily. - O czym my艣lisz?

Ch艂opiec spogl膮da na wiruj膮ce p艂atki i koncentruje si臋. Zaczyna je kszta艂towa膰 w my艣lach, r贸wnie 艂atwo jakby ugniata艂 d艂oni膮 le偶膮cy na ziemi 艣nieg. Tworzy z nich ptaka - unosz膮cego si臋 w powietrzu kruka, ulepionego ze 艣niegu.

- Och, Devonie! - Wo艂a Cecily. - To takie 艂adne. - Zaraz jednak marszczy brwi. - Mama m贸wi, 偶e nie powiniene艣 u偶ywa膰 czar贸w. Uwa偶a, 偶e to mo偶e... Zn贸w narobi膰 zamieszania. - Na jej twarzy pojawia si臋 l臋k, odbity w wielkich sarnich oczach.

- No c贸偶, ona si臋 myli - m贸wi Devon. - Dzi艣 by艂em w miasteczku i rozmawia艂em z Rolfe'em Montaigne'em. Powiedzia艂, 偶e post臋puj臋 dobrze, kiedy wykorzystuj臋 swoje umiej臋tno艣ci. To normalne. S膮 cz臋艣ci膮 mojego dziedzictwa.

Cecily rozgl膮da si臋 i upewnia, 偶e s膮 sami.

- Je艣li matka si臋 dowie, 偶e za jej plecami widujesz si臋 z Rolfe'em, b臋dzie w艣ciek艂a.

- Wiem. Jednak musz臋 dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o tym, kim jestem i co potrafi臋, Cecily. Musz臋 dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o Bractwie Skrzyd艂a Nocy.

- Przeczyta艂e艣 jeszcze jakie艣 ksi臋gi?

- Tak. - Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰, 偶eby jej o tym powiedzie膰. - Ksi臋ga O艣wiecenia jest niesamowita, Cecily. Bractwo istnieje od wiek贸w i ta ksi臋ga wyja艣nia, jak powsta艂o.

Okaza艂a si臋 dla Devona fascynuj膮c膮 lektur膮; niekt贸re jej fragmenty zna na pami臋膰. Prze艂yka 艣lin臋 i zaczyna:

- „Niegdy艣, na d艂ugo przed nadej艣ciem Wielkiego Lodu, 艣wiat zamieszkiwa艂y stworzenia 艣wiat艂a i ciemno艣ci, kt贸re przez ca艂e eony walczy艂y o dominacj臋. Ich panami byli bogowie 偶ywio艂贸w - ognia, wiatru, morza i ziemi - wszechmocni w艂adcy natury, ani dobrzy, ani 藕li. W miar臋 up艂ywu wiek贸w, gdy czas tych stworze艅 powoli przemija艂 i gin膮艂 w mroku, zacz臋to nazywa膰 je anio艂ami i demonami".

Cecily przewraca oczami.

- Tak, skoro tak m贸wisz, Devonie. - Zawsze si臋 niecierpliwi, kiedy Devon zaczyna zbyt podnio艣le m贸wi膰 o swoim dziedzictwie. - A co to ma wsp贸lnego z tob膮 i twoimi zdolno艣ciami?

- To proste - wyja艣nia. - Wielu czarownik贸w i szaman贸w zetkn臋艂o si臋 z prastar膮 elementarn膮 wiedz膮. Jednak najpot臋偶niejsi zawsze byli cz艂onkowie Bractwa, gdy偶 tylko oni odkryli tajemnic臋 otwierania Otch艂ani. I dawno przepowiedziano, 偶e sto pokole艅...

- Tak, wiem, Devonie. Rolfe s膮dzi, 偶e ty urodzi艂e艣 si臋 sto pokole艅 po Sargonie Wielkim. - Cecily m贸wi to jednym tchem, jakby znudzona ca艂膮 spraw膮, a mo偶e odrobin臋 zazdrosna. - Wiesz co, troch臋 zastanawia艂am si臋 nad tym.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Je偶eli ty urodzi艂e艣 si臋 sto pokole艅 po Sargonie Wielkim, to ja te偶. - Cecily u艣miecha si臋. - Jeste艣my w tym samym wieku, ty i ja. A poza tym m贸j pradziadek Horatio Muir by艂 bardzo pot臋偶nym czarodziejem Bractwa Skrzyd艂a Nocy, je艣li Rolfe Montaigne si臋 nie myli. Nawet mama nie mo偶e temu zaprzeczy膰.

- C贸偶, mo偶esz mie膰 racj臋 - przyznaje Devon. - Ty te偶 urodzi艂a艣 si臋 sto pokole艅 po Sargonie Wielkim.

Jednak mimo to Cecily nie posiada takich zdolno艣ci jak Devon. Na d艂ugo przed ich narodzinami wydarzy艂a si臋 w Kruczym Dworze okropna tragedia. Szaleniec - wykolejony cz艂onek Bractwa Skrzyd艂a Nocy - zabi艂 ojca pani Crandall, Randolpha Muira. Porwa艂 ma艂ego ch艂opca, zawl贸k艂 go do Otch艂ani i zagrozi艂, 偶e zniszczy ca艂膮 rodzin臋.

Po tym wszystkim rodzina wyrzek艂a si臋 swego magicznego dziedzictwa. Teraz usi艂uj膮 偶y膰 jak zwyczajni ludzie - a przynajmniej tak zwyczajnie, jak mo偶na 偶y膰 w Kruczym Dworze.

Do rodziny nale偶y nie tylko Cecily i pani Crandall, ale r贸wnie偶 niedo艂臋偶na i przykuta do 艂贸偶ka matka pani Crandall, Greta Muir, kt贸ra nigdy nie opuszcza swojej komnaty w zachodnim skrzydle. Jest r贸wnie偶 brat pani Crandall, Edward Muir, woja偶uj膮cy po 艣wiecie playboy, kt贸rego Devon nigdy nie spotka艂. Natomiast doskonale pozna艂 o艣mioletniego syna Edwarda, Alexandra, kt贸ry mieszka w Kruczym Dworze pod opiek膮 ciotki. Mo偶na powiedzie膰, 偶e Devon i Alexander szybko zawarli bardzo blisk膮 znajomo艣膰. W ko艅cu to Devon rzuci艂 si臋 w Otch艂a艅, aby uratowa膰 Alexandra, porwanego tam przez Szale艅ca, kt贸ry wr贸ci艂 z za艣wiat贸w, 偶eby zn贸w dr臋czy膰 mieszka艅c贸w Kruczego Dworu.

Nawet teraz, po paru miesi膮cach, Devon wstrz膮sa si臋 na wspomnienie tamtych wydarze艅. Na sam膮 my艣l o tym uginaj膮 mu si臋 nogi. Otch艂a艅... Szaleniec. Chwyta si臋 krzes艂a, 艂api膮c r贸wnowag臋.

- Dobrze si臋 czujesz? - Pyta Cecily.

Devon kiwa g艂ow膮. Rana nogi, kt贸r膮 odni贸s艂 podczas zmaga艅 w Otch艂ani, troch臋 sw臋dzi, chocia偶 zagoi艂a si臋 ju偶 przed kilkoma tygodniami.

Wszed艂em do Otch艂ani, m贸wi sobie, jakby musia艂 si臋 upewni膰. Wszed艂em do Otch艂ani i wr贸ci艂em 偶ywy.

A Szaleniec, Jackson Muir, wykolejony syn Horatia, zosta艂 pokonany.

Ja go pokona艂em.

Cecily niecierpliwi si臋.

- A co z twoj膮 przesz艂o艣ci膮, Devonie? Czy Rolfe poczyni艂 jakie艣 post臋py, pr贸buj膮c ustali膰, kim byli twoi prawdziwi rodzice? I co 艂膮czy艂o ich z tym domem?

Devon wzdycha.

- Nie, niestety.

- No a co z kryszta艂owym pier艣cieniem twojego ojca?

Zdo艂a艂e艣 ju偶 zmusi膰 go do dzia艂ania?

Devon wyjmuje pier艣cie艅 z kieszeni i k艂adzie go na d艂oni. Z艂oty pier艣cie艅 z kryszta艂owym oczkiem. Nale偶a艂 do Teda Marcha, kt贸ry - jak odkry艂 Devon - w rzeczywisto艣ci by艂 Opiekunem i nazywa艂 si臋 Thaddeus Underwood. Opiekunowie mieli szkoli膰 i chroni膰 czarodziei Bractwa, i posiadali kryszta艂y zawieraj膮ce olbrzymi膮 wiedz臋. Na razie jednak pier艣cie艅 ojca nic Devonowi nie powiedzia艂.

- Rolfe zastanawia si臋, czy ten pier艣cie艅 nie zosta艂 uszkodzony. Nie dzia艂a tak, jak powinien dzia艂a膰 kryszta艂 Opiekuna.

- Och, Devonie - m贸wi ze wsp贸艂czuciem Cecily, obejmuj膮c go. - Jestem pewna, 偶e kiedy艣 poznasz prawd臋.

Stoj膮 w milczeniu, spogl膮daj膮c na zamie膰. Wci膮偶 unosi si臋 w niej 艣nie偶ny kruk Devona, patrz膮c na nich przez szyb臋. Za nim wida膰 wie偶臋 Kruczego Dworu. W najwy偶szym oknie nagle zapala si臋 艣wiat艂o.

Devon 艣mieje si臋.

- Zn贸w pali si臋 tam 艣wiat艂o. Widuj臋 je, od kiedy tu przyjecha艂em. Jednak kiedy m贸wi臋 o tym twojej matce, ona twierdzi, 偶e to niemo偶liwe.

- Dziwne, prawda? Musia艂a potwierdzi膰 tyle fakt贸w, ale tego akurat nie. Nie zamierza przyzna膰, 偶e na wie偶y pali si臋 艣wiat艂o, ani powiedzie膰, co si臋 za tym kryje. - Cecily spogl膮da na Devona. - S膮dzisz, 偶e ona jest teraz tam na g贸rze i wyjawia swoj膮 tajemnic臋 nowemu zarz膮dcy?

Devon zastanawia si臋. Simon, poprzedni zarz膮dca, pilnie strzeg艂 sekretu wie偶y. Devon dwukrotnie tam si臋 z nim spotka艂. Simon wspiera艂 Szale艅ca i jego plan otwarcia portalu demonom.

- Mo偶liwe - m贸wi Devon. - By膰 mo偶e po to zosta艂 zatrudniony.

- Bjorn najwidoczniej dobrze zna histori臋 naszej rodziny - m贸wi Cecily. - Widzia艂e艣, jak podziwia艂 pami膮tki po Horatiu.

Devon kiwa g艂ow膮. Bjorn Forkbeard z pewno艣ci膮 nie by艂 zwyczajnym zarz膮dc膮. Ale te偶 Kruczy Dw贸r nie by艂 zwyczajnym dworem.

艢wiat艂o na wie偶y ga艣nie.

- Co to mo偶e by膰? - G艂o艣no zastanawia si臋 Devon. - Cokolwiek to jest, nie mo偶e mie膰 nic wsp贸lnego z Jacksonem Muirem. Inaczej znik艂oby, kiedy zosta艂 pokonany.

Cecily wzrusza ramionami.

- Ten dom zapewne ma wi臋cej tajemnic, ni偶 zdo艂amy kiedykolwiek odkry膰.

- Sp贸jrz - m贸wi Devon, wskazuj膮c na przeszklone drzwi werandy i u艣miechaj膮c si臋. - M贸j kruk ro艣nie.

Istotnie, wyczarowany przez niego ptak powi臋ksza si臋 i oblepiony 艣niegiem zatraca sw贸j kszta艂t. Z trudem porusza skrzyd艂ami.

Cecily 艣mieje si臋.

- Biedaczek. Mo偶e powiniene艣 zamieni膰 go w or艂a albo co艣 takiego.

- Na co patrzycie?

Oboje odwracaj膮 si臋 zaskoczeni. Pani Crandall wr贸ci艂a do salonu. Na tarasie za ich plecami 艣nie偶ny kruk z g艂uchym 艂oskotem spada na ziemi臋.

- My... My tylko... Ogl膮dali艣my zamie膰 - m贸wi Cecily.

Matka mierzy j膮 gniewnym spojrzeniem.

Wie, 偶e widzieli艣my 艣wiat艂o, my艣li Devon.

- Odejd藕cie od okna - m贸wi pani Crandall. - Jest przeci膮g.

Sadowi si臋 na wysokim fotelu przed kominkiem, kt贸rego p艂omienie o艣wietlaj膮 jej twarz. Zamyka oczy i splata palce obu d艂oni. Jest pi臋kna. Amanda Muir jest despotyczna, uparta, ekscentryczna, ale bezsprzecznie pi臋kna.

- Devonie - m贸wi. - Powiedzia艂am panu Forkbeardowi, 偶e pomo偶esz mu zdj膮膰 kilka potrzebnych przedmiot贸w z wysokich p贸艂ek w jego pokoju. Czeka na ciebie. Zechcesz mu pom贸c, prosz臋?

Podchodzi do niej.

- Pani Crandall, co on wie o tym domu?

- Tylko to, co musi wiedzie膰, 偶eby by膰 dobrym zarz膮dc膮.

- Mamo - m贸wi Cecily - to oczywiste, 偶e on wie o Horatiu Muirze i czarach. Nie zaprzeczaj. Zatrudni艂a艣 go, poniewa偶 zetkn膮艂 si臋 ju偶 wcze艣niej z magi膮.

- Cecily, ponosi ci臋 wyobra藕nia.

- Wyobra藕nia! Zatrudni艂a艣 kar艂a, kt贸ry nazywa si臋 Bjorn

Forkbeard! Chyba sobie tego nie wyobrazi艂am!

- Devonie - m贸wi pani Crandall, ignoruj膮c c贸rk臋 - on czeka na ciebie.

Devon i Cecily wymieniaj膮 zniech臋cone spojrzenia.

- A ty, Cecily, mo偶e zechcesz p贸j艣膰 na g贸r臋 do pokoju

Alexandra i przyprowadzi膰 go tu? Chc臋, 偶eby pozna艂 pana Forkbearda.

- Tak, mamo - m贸wi Cecily.

Pani wielkiego domu na Kruczym Urwisku spogl膮da na drzwi werandy.

- Burza przybiera na sile - m贸wi spokojnie. - Pewnie wkr贸tce zgasn膮 艣wiat艂a.

Tak te偶 si臋 staje, zaledwie kilka minut po tej przepowiedni. Tutaj, na tym odizolowanym skalistym cyplu, przerwy w dop艂ywie pr膮du zdarzaj膮 si臋 cz臋sto. 艢wiat艂a kilkakrotnie mrugaj膮, po czym ca艂kiem gasn膮, pogr膮偶aj膮c dom w tym 艂agodnym b艂臋kitnym blasku p贸藕nego popo艂udnia, typowym dla zimy. Gdyby nie 艣wiece, kt贸re zawsze pal膮 si臋 w salonie i przedsionku, powstaj膮ce z k膮t贸w cienie by艂yby jeszcze ciemniejsze i d艂u偶sze. Dzi臋ki nim Devon i Cecily widz膮 na tyle dobrze, 偶eby szybko poca艂owa膰 si臋 na po偶egnanie, na korytarzu wiod膮cym do kuchni.

Oboje maj膮 po czterna艣cie lat i oboje s膮 po raz pierwszy zakochani. Devon wci膮偶 czasem dziwnie si臋 czuje, trzymaj膮c dziewczyn臋 za r臋k臋 i kradn膮c jej ca艂usa, kiedy nikt nie widzi - szczeg贸lnie jej w艂adcza matka. Najcz臋艣ciej jednak czuje co艣 innego. Jest oszo艂omiony swoim uczuciem, zaskoczony jego intensywno艣ci膮 i zmieszany nieprzewidywalno艣ci膮 swoich reakcji.

Gdyby偶 tylko ojciec 偶y艂, my艣li Devon, kieruj膮c si臋 do drzwi. M贸g艂by porozmawia膰 z nim o tych uczuciach. Z ojcem m贸g艂 rozmawia膰 o wszystkim.

Od kiedy tu przyby艂, nauczy艂 si臋 samodzielnie znajdowa膰 drog臋. Nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by nim pokierowa膰, nikogo, kto m贸g艂by mu udziela膰 rad. Opr贸cz Rolfe'a Montaigne'a, kt贸ry by艂 synem Opiekuna i mia艂 wszystkie ksi臋gi Bractwa Skrzyd艂a Nocy - ale sam ch臋tnie przyznawa艂, 偶e nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania.

- Cecily - wo艂a Devon w 艣lad za dziewczyn膮. - Powiedz Alexandrowi, 偶eby nie pr贸bowa艂 swoich sztuczek z Bjornem.

A偶 nazbyt dobrze pami臋ta poczynania ch艂opca po swoim przybyciu do Kruczego Dworu. Zaniedbywany przez ojca, od najm艂odszych lat pozbawiony matczynej opieki, Alexander sprawia k艂opoty i potrafi by膰 naprawd臋 z艂o艣liwy. Jednak od kiedy byli razem w Otch艂ani, Alexandra i Devona 艂膮czy znacznie silniejsza wi臋藕. Teraz ch艂opczyk uwa偶a Devona za swojego jedynego przyjaciela w tym mrocznym starym domu.

- Wiesz, 偶e Alexander wcale mnie nie s艂ucha - wo艂a w odpowiedzi Cecily ze schod贸w. - W艂a艣ciwie nigdy nie robi tego, co mu ka偶臋. Proponuj臋, 偶eby艣 ty mu to powiedzia艂. - Stoj膮c na pode艣cie pierwszego pi臋tra, spogl膮da z trosk膮 na Devona. - Uwa偶aj z tym kar艂em, dobrze?

- Gnomem, Cecily. Nie kar艂em.

- Oboj臋tnie. Co jeszcze ten ca艂y G艂os ma o nim do powiedzenia?

- Nic - m贸wi z rozczarowaniem Devon. - Jestem jednak pewny, 偶e gdyby Bjorn Forkbeard chcia艂 mnie skrzywdzi膰, G艂os by mnie ostrzeg艂.

- Mimo wszystko b膮d藕 ostro偶ny.

Dziewczyna lekko dr偶y, a potem odchodzi od balustrady.

Devon przechodzi przez kuchni臋, kieruj膮c si臋 do pokoju Bjorna. Do niedawna by艂a to siedziba Simona i nadal budzi z艂e wspomnienia. Cho膰 od 艣mierci zarz膮dcy min臋艂o kilka miesi臋cy, wci膮偶 unosi si臋 tu jego zapach.

Jednak min膮wszy zakr臋t korytarza, Devon z przyjemno艣ci膮 stwierdza, 偶e pachnie tu teraz inaczej. S艂odko i orze藕wiaj膮co. Puka do drzwi i Bjorn szybko mu otwiera. W pokoju pali si臋 wysoka i gruba 艣wieca. Stoi tam w膮skie 艂贸偶ko i niewielki sekretarzyk, a na pod艂odze le偶y purpurowy worek Bjorna.

- Co to za zapach? - Pyta Devon.

- Sza艂wia - odpowiada gnom. - Aromaterapia uleczy to, co jest tutaj chore.

Devon u艣miecha si臋.

- W tym pokoju rzeczywi艣cie panowa艂a chora atmosfera.

- Zawsze pal臋 troch臋 sza艂wi, kiedy si臋 wprowadzam. Jej zapach przep臋dza stare duchy.

- I to wystarcza? Szkoda 偶e nie wiedzia艂em o tym, kiedy przyjecha艂em do Kruczego Dworu. Oszcz臋dzi艂oby mi to sporo nerw贸w.

Bjorn kiwa g艂ow膮.

- A zatem ty te偶 je widzia艂e艣. M贸wi臋 o duchach.

Devon marszczy brwi.

- Widzisz, jedno musisz zrozumie膰, je艣li chcesz si臋 tu zadomowi膰 - m贸wi. - Nie wolno ci m贸wi膰 o duchach w obecno艣ci pani Crandall. Ona zaprzecza ich istnieniu.

- A dlaczego? Przecie偶 wnuczk臋 Horatia Muira trudno nazwa膰 zwyczajn膮 kobiet膮.

- Spr贸buj jej to powiedzie膰. Pomimo wszystkiego, co wydarzy艂o si臋 w tym domu, nie pozwala nikomu o tym m贸wi膰. To bardzo uparta osoba.

- No c贸偶, jestem pewien, 偶e ma swoje powody. - Bjorn otwiera drzwi szafy i pokazuje g贸rne p贸艂ki. - B臋dziesz tak mi艂y i pomo偶esz mi? Potrzebuj臋 kilku z tych rzeczy.

Devon widzi s贸l do k膮pieli i past臋 do but贸w, torebki z kukurydz膮 do pra偶enia w mikrofal贸wce i puszki z rodzynkami, krem do golenia i obcinacz do paznokci - drobiazgi nale偶膮ce do Simona. Wzdryga si臋.

- Mo偶e po prostu pojedziemy jutro do miasteczka i kupisz sobie wszystko, czego ci trzeba? - Pyta. - Powiniene艣 wyrzuci膰 te 艣mieci.

- Marnotrawstwo to grzech.

- Jak uwa偶asz.

Bjorn ogl膮da przedmioty, kt贸re Devon uk艂ada na 艂贸偶ku. Otwiera puszk臋 z rodzynkami i nabiera gar艣膰, ale odsuwa na bok obcinacz do paznokci.

- To nie b臋dzie mi potrzebne.

Devon dopiero teraz zauwa偶a, 偶e paznokcie cz艂owieczka s膮 d艂ugie, ostre i bardzo grube. Ch艂opiec z u艣miechem zamyka drzwi szafy.

- Nie b臋dzie ci trudno pe艂ni膰 obowi膮zki, nie 艂ami膮c kt贸rego艣 z nich?

- M贸wisz o moich paznokciach? Och nie, wcale nie. S膮 twardsze ni偶 kamie艅, m贸j ch艂opcze. Nie 艂ami膮 si臋.

Devon siada na 艂贸偶ku i patrzy mu prosto w oczy.

- No dobrze, co masz mi do powiedzenia? Na pocz膮tek wyja艣nij mi, kim w艂a艣ciwie jest gnom.

Bjorn Forkbeard u艣miecha si臋.

- Och, spryciarz z ciebie. Zrozumia艂em to ju偶 wtedy, kiedy uratowa艂e艣 biedn膮 star膮 Bessie i mnie przed paskudnym upadkiem z urwiska. Jeste艣 czarodziejem?

- Ja spyta艂em pierwszy.

- No c贸偶 - m贸wi Bjorn. - Urodzi艂em si臋 w wiosce Lokka, daleko na p贸艂nocy Finlandii. Moi rodzice pracowali w kopalni, g艂臋boko pod ziemi膮. Po raz pierwszy zobaczy艂em s艂o艅ce, kiedy sko艅czy艂em siedem lat.

- A ile masz teraz?

- Uwierzy艂by艣, gdybym ci powiedzia艂, 偶e sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t dwa?

- Owszem - Devon wytrzymuje jego spojrzenie. - Jeste艣 Opiekunem, prawda?

- Och, chcia艂bym nim by膰. Opiekun to szlachetne powo艂anie. Jednak ja jestem tylko zarz膮dc膮. - Bjorn mru偶y niebieskie oczy, patrz膮c na Devona. - Powiedz mi co艣, m贸j ch艂opcze. Co wiesz o Opiekunach?

- M贸j ojciec by艂 jednym z nich. No, m贸j przybrany ojciec. Niewiele wiem o moich prawdziwych rodzicach.

- Z tego, co widzia艂em, domy艣lam si臋, 偶e musieli by膰 pot臋偶nymi czarodziejami.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Nale偶eli do Bractwa Skrzyd艂a Nocy.

- To oczywiste, skoro mieszkasz w domu wielkiego Horatia Muira.

Devon pospiesznie ogl膮da si臋 za siebie, pami臋taj膮c o otwartych drzwiach.

- Pani Crandall pewnie wyla艂aby ci臋, gdyby wiedzia艂a, 偶e rozmawiasz ze mn膮 o tym wszystkim. Ciebie by wyla艂a, a mnie zamkn臋艂a w moim pokoju. - Krzy偶uje r臋ce na piersi - Je艣li jednak znasz odpowiedzi, jestem got贸w zaryzykowa膰.

- Ja? Nic nie wiem o twoich rodzicach, m贸j ch艂opcze.

- Chc臋 wiedzie膰, co pani Crandall pokaza艂a ci na wie偶y. Nie ok艂amuj mnie. Wiem, 偶e ci臋 tam zabra艂a. Widzia艂em 艣wiat艂o.

- Och, nie mam powodu k艂ama膰. Istotnie zaprowadzi艂a mnie tam, pokazuj膮c mi dom. I powiedzia艂a, 偶e nikomu innemu nie wolno tam wchodzi膰.

- I niczego tam nie widzia艂e艣? Niczego niezwyk艂ego? - Pyta Devon. - 呕adnego 艣ladu wskazuj膮cego na to, 偶e kto艣 tam mieszka?

Na twarzy gnoma pojawia si臋 dziwny u艣miech.

- Dlaczego s膮dzisz, 偶e kto艣 mieszka na wie偶y?

- Widzia艂em tam kobiet臋. Kiedy艣 s艂ysza艂em, jak wo艂a艂a moje imi臋.

- Ach, przecie偶 Kruczy Dw贸r jest siedzib膮 wielu duch贸w. Sam tak powiedzia艂e艣.

Devon wzdycha.

- To nie by艂a Emily Muir ani 偶aden z innych duch贸w nawiedzaj膮cych ten dom. S艂ysza艂em szlochanie. Ludzki p艂acz.

- Mo偶e to matka pani Crandall? Pozna艂em j膮 w trakcie zwiedzania domu. Biedna staruszka. Mo偶e zaw臋drowa艂a...

Devon widzi, 偶e to do niczego nie prowadzi. Albo Bjorn jest w zmowie z pani膮 Crandall, albo wie tyle samo co on.

Devon zmienia temat.

- No dobrze, zatem nast臋pne pytanie. Wiesz o Bractwie Skrzyd艂a Nocy. Znasz histori臋 tego domu. Czy w艂a艣nie dlatego zatrudni艂a ci臋 pani Crandall?

- Oczywi艣cie, m贸j ch艂opcze. Pani Crandall jest m膮dr膮 kobiet膮. My艣lisz, 偶e wynaj臋艂aby pierwszego lepszego zarz膮dc臋? Jakiego艣 ignoranta, nie艣wiadomego istnienia 艣wiat贸w innych ni偶 nasz? Och nie, nigdy w 偶yciu. Szuka艂a mnie d艂ugo i usilnie, tyle mog臋 ci powiedzie膰. Potrzebowa艂a kogo艣, kto zna si臋 na tych sprawach i nie da si臋 艂atwo wystraszy膰.

Devon kiwa g艂ow膮.

- A wi臋c naprawd臋 masz sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t dwa lata?

Bjorn chichocze.

- Wierz, w co chcesz. Oto klucz, Devonie. Masz moc. - Stuka palcem w skro艅. - Tutaj. Mo偶esz robi膰 r贸偶ne rzeczy.

- Co przez to rozumiesz? - Pyta ostro偶nie Devon.

- Je艣li chcesz si臋 dowiedzie膰, co jest w tej wie偶y, nie powstrzymaj膮 ci臋 zamkni臋te drzwi.

- Mo偶na by tak s膮dzi膰. Czasem jednak moja moc nie dzia艂a. Mog臋 si艂膮 woli powstrzyma膰 samoch贸d przed zsuni臋ciem si臋 w przepa艣膰, ale nie umiem otworzy膰 drzwi wie偶y. Czasem nawet potrafi臋 znikn膮膰 i pojawi膰 si臋 w innym miejscu, ale nie na wie偶y. Uwierz mi, pr贸bowa艂em.

- Zatem musi by膰 inny spos贸b. - Cz艂owieczek rozgl膮da si臋 po pokoju. Nagle wskazuje palcem. - Na przyk艂ad przez te drzwi.

- Ee, Bjornie. Przecie偶 to drzwi do 艂azienki.

Cz艂owieczek wzrusza ramionami.

- Nie wierz mi, je艣li nie chcesz. Po prostu pomy艣la艂em, 偶e chcia艂by艣 wiedzie膰, 偶e do wie偶y mo偶na dosta膰 si臋 r贸wnie偶 w inny spos贸b, nie tylko ten oczywisty. - Wzdycha i podchodzi do drzwi. - No c贸偶, dzi臋kuj臋 ci za pomoc, Devonie. Teraz musz臋 szybko podj膮膰 moje obowi膮zki zarz膮dcy. Czyli odgarn膮膰 艣nieg przed domem. A potem b臋d臋 musia艂 zrobi膰 co艣 z biedn膮 star膮 Bessie, kt贸re utkn臋艂a na podje藕dzie.

Bjorn Forkbeard pospiesznie opuszcza pok贸j i przechodzi przez kuchni臋 do przedpokoju. Devon s艂yszy, jak gnom wk艂ada p艂aszcz i wychodzi na zewn膮trz. Kiedy Bjorn otwiera drzwi, ch艂opiec przez chwil臋 s艂yszy 艣wist wpadaj膮cego do 艣rodka wiatru.

Rusza do drzwi, ale zaraz przystaje.

Po prostu pomy艣la艂em, 偶e chcia艂by艣 wiedzie膰, 偶e do wie偶y mo偶na dosta膰 si臋 r贸wnie偶 w inny spos贸b, nie tylko ten oczywisty.

Spogl膮da na drugi koniec pokoju.

Na przyk艂ad przez te drzwi.

- To 艣mieszne - cicho m贸wi do siebie. - Wiem, co znajduje si臋 za tymi drzwiami. Zwyczajna 艂azienka. Pomaga艂em j膮 sprz膮ta膰 po 艣mierci Simona.

Mo偶esz robi膰 r贸偶ne rzeczy.

Devon podchodzi do drzwi i zaciska d艂o艅 na klamce. Ta jest gor膮ca. To zawsze z艂y znak. Prze艂yka 艣lin臋, po czym przekr臋ca klamk臋 i otwiera drzwi.

Zapiera mu dech.

To wcale nie 艂azienka, tylko ciemne schody.

Do wie偶y mo偶na dosta膰 si臋 r贸wnie偶 w inny spos贸b, nie tylko ten oczywisty.

- Czy to prawda? - G艂o艣no zastanawia si臋 Devon. - Czy t臋dy mog臋 dosta膰 si臋 do wie偶y?

Jednak schody wiod膮 w d贸艂, nie w g贸r臋.

Mo偶esz robi膰 r贸偶ne rzeczy.

Schodz膮c po kilku pierwszych stopniach, nie wyczuwa 偶adnego niebezpiecze艅stwa. G艂os uparcie milczy. Devon schodzi jeszcze kilka stopni, przystaje i nas艂uchuje, po czym idzie dalej.

Dopiero wtedy widzi 偶贸艂te 艣lepia na dole, gapi膮ce si臋 na niego.

Dopiero wtedy czuje nag艂y gor膮cy podmuch.

Dopiero wtedy s艂yszy w ciemno艣ci szmery i pomruki demon贸w.

Dopiero wtedy pojmuje - za p贸藕no - 偶e...

- To Otch艂a艅!

2. Komnata na wie偶y

Co艣 szorstkiego ociera si臋 o jego twarz. Devon odpycha to, usi艂uj膮c odzyska膰 orientacj臋.

W dole co艣 ju偶 wida膰. I s艂ycha膰. G艂osy. Jakiego艣 t艂umu. Ju偶 nie znajduje si臋 w domu, lecz gdzie艣 na otwartej przestrzeni. Schodzi po stopniach na plac, na kt贸rym zebra艂y si臋 setki ludzi. Wszyscy maj膮 na sobie dziwne stroje.

- Spali膰 wied藕m臋! - Krzycz膮. - Spali膰 Apostat臋!

Strach mrozi mu krew w 偶y艂ach.

Apostata - tak nazywano Jacksona Muira, Szale艅ca. By艂 renegatem, wykluczonym z Bractwa Skrzyd艂a Nocy za swoje z艂e uczynki. Czy to mo偶liwe, 偶e jest tutaj, czeka na Devona w Otch艂ani?

Ch艂opiec nie ma najmniejszej ochoty ponownie spotka膰 si臋 z Jacksonem Muirem. Szaleniec zrobi艂by wszystko co w jego mocy, 偶eby Devon ju偶 nie wydosta艂 si臋 z Otch艂ani.

- Chod藕 - nieoczekiwanie m贸wi do niego jaki艣 cz艂owiek, wyci膮gaj膮c artretyczn膮 d艂o艅, 偶eby pom贸c mu zej艣膰 po schodach. Jest wysoki i zakapturzony, ubrany w d艂ugi br膮zowy habit. Wygl膮da艂by jak mnich, gdyby nie d艂uga bia艂a broda.

Je艣li zejd臋 po tych schodach, b臋d臋 tu uwi臋ziony, m贸wi sobie Devon, nie wiedz膮c, czy podpowiada mu to G艂os, czy w艂asna intuicja.

- Chod藕, ch艂opcze - nalega ponownie zakapturzony m臋偶czyzna, kiwaj膮c d艂ugim i ko艣cistym palcem. - Chod藕 ze mn膮.

- Nie! - Krzyczy Devon.

Odwraca si臋. Zaczyna wchodzi膰 po schodach, ale przychodzi mu to z najwy偶szym trudem. Przy ka偶dym kroku zmaga si臋 z potworn膮 si艂膮 grawitacji, najwi臋ksz膮, z jak膮 kiedykolwiek mia艂 do czynienia. Jakby p艂yn膮艂 pod pr膮d, tylko sto razy gorzej. Devon chwyta r臋kami udo i podnosi jedn膮 nog臋 na kolejny stopie艅, a potem drug膮.

Zgie艂k t艂umu za jego plecami cichnie. Devon zn贸w jest na ciemnych schodach i widzi drzwi do pokoju Bjorna.

Ci臋偶ko na nie opada. Otwieraj膮 si臋. Zn贸w jest w Kruczym Dworze, zdyszany.

- O, tu jeste艣 - m贸wi Cecily, wychodz膮c zza za艂omu korytarza. - Co robi艂e艣 w 艂azience Bjorna?

Nie mog膮c si臋 powstrzyma膰, odpowiada z lekkim sarkazmem:

- No wiesz, czasem cz艂owiek musi...

Dziewczyna spogl膮da na jego twarz.

- Devonie, jeste艣 blady jak...

- To Otch艂a艅, Cecily! - Devon odwraca si臋 i wskazuje na drzwi, kt贸re wygl膮daj膮 jak zwyczajne drzwi do 艂azienki. - Bjorn podst臋pnie skierowa艂 mnie do Otch艂ani.

- Jeste艣 pewien, Devonie? My艣la艂am, 偶e do Otch艂ani prowadz膮 jedynie te zaryglowane drzwi we wschodnim skrzydle.

Devon marszczy brwi. On te偶 tak s膮dzi艂, ale teraz nie jest ju偶 tego pewien.

- Mo偶e gnomy te偶 potrafi膮 w pewnym stopniu pos艂ugiwa膰 si臋 magi膮. Mo偶e umiej膮...

- Cicho, idzie moja mama.

W drzwiach pojawia si臋 pani Crandall.

- Co wy dwoje tutaj robicie?

- Pomaga艂em Bjornowi, tak jak pani prosi艂a - przypomina jej Devon.

Ona omiata spojrzeniem pok贸j i zatrzymuje je na drzwiach 艂azienki.

- I zdj膮艂e艣 z p贸艂ek te rzeczy, kt贸rych potrzebowa艂?

- Tak.

Przeszywa go wzrokiem.

- Czemu wi臋c wci膮偶 tu jeste艣?

Devon u艣miecha si臋 do niej.

- Upewni艂em si臋, 偶e w 艂azience jest porz膮dek.

Pani Crandall obrzuca go ch艂odnym spojrzeniem.

- Wyjd藕cie st膮d. Oboje.

Odwraca si臋 i szybko odchodzi. Na korytarzu s艂ycha膰 cichn膮cy szelest jej satynowej sukni.

- Ona wie - m贸wi Devon. - Przys艂a艂a mnie tu specjalnie. Chcia艂a, 偶ebym wszed艂 do Otch艂ani. Zaplanowa艂a to razem z Bjornem!

- Devonie! Mo偶e moja mama jest dziwna, ale nigdy nie zrobi艂aby ci krzywdy!

Ch艂opiec nie odpowiada. W milczeniu wychodzi za Cecily z pokoju.

Przez reszt臋 dnia oddaje si臋 ponurym rozmy艣laniom o tym zaj艣ciu. Pani Crandall nalega艂a, 偶eby pom贸g艂 Bjornowi. Czeka na ciebie, powiedzia艂a na chwil臋 przed tym, zanim wys艂a艂a Cecily na g贸r臋, w bezpieczne miejsce.

Za du偶o wiem, m贸wi sobie Devon. Dlatego chce si臋 mnie pozby膰. Od kiedy przysta艂 mnie tutaj ojciec, usi艂owa艂a ukry膰 przede mn膮 tajemnic臋 mojego dziedzictwa. A teraz, kiedy jodkry艂em, jestem dla niej niebezpieczny. Ona wie, 偶e mam moc, kt贸rej wyrzek艂a si臋 ca艂a jej rodzina. Codziennie spogl膮da za okno i widzi, 偶e kruki - znak magicznych umiej臋tno艣ci Horatia Muira - wr贸ci艂y tu z mojego powodu!

Nagle wszystko wydaje mu si臋 jasne.

Pani Crandall boi si臋, 偶e Szaleniec wr贸ci tu z powodu moich zdolno艣ci.

Devon wie, 偶e ona zawsze obawia艂a si臋 tego najbardziej. Szaleniec zabi艂 jej ojca, matk臋 doprowadzi艂 do szale艅stwa i porwa艂 ma艂ego Franka Underwooda do Otch艂ani. Pani Crandall boi si臋, 偶e powr贸ci po ni膮 i jej rodzin臋. Ostatnio prawie mu si臋 uda艂o porwa膰 Alexandra.

Dlatego jest gotowa mnie po艣wi臋ci膰, je艣li b臋dzie trzeba.

Kiedy艣 wyobra偶a艂 sobie, 偶e pani Crandall mo偶e by膰 jego matk膮. U艣miecha si臋 gorzko na samo wspomnienie. Wtedy wydawa艂o si臋 to logiczne: wywodzi艂a si臋 z rodu czarodziei Skrzyd艂a Nocy, a ojciec przysta艂 go pod jej opiek臋. Przez pewien czas Devon obawia艂 si臋, 偶e Cecily mo偶e by膰 jego siostr膮 - okropna my艣l, zwa偶ywszy na jego rodz膮ce si臋 do niej uczucie - ale ostatnio ten pomys艂 wydawa艂 si臋 coraz bardziej absurdalny, szczeg贸lnie po tym zaj艣ciu. Jaka matka wys艂a艂aby swojego syna do Otch艂ani?

Kiedy Devon pokona艂 Jacksona Muira, poczu艂 si臋 znacznie bezpieczniejszy w Kruczym Dworze. Nawet, po raz pierwszy od 艣mierci ojca, odni贸s艂 wra偶enie, 偶e ma dom.

Mia艂 tu Cecily, Rolfe'a i przyjaci贸艂 ze szko艂y: D. J., An臋, Marcusa. Pomimo pocz膮tkowej wrogo艣ci malca zaprzyja藕ni艂 si臋 z Alexandrem i zacz臋艂o mu si臋 wydawa膰, 偶e ma rodzin臋.

Po pierwszych okropnych tygodniach w ko艅cu poczu艂 si臋 bezpieczny w Kruczym Dworze.

Teraz ju偶 si臋 tak nie czu艂. Po przybyciu gnoma i wyra藕nej zdradzie pani Crandall Devon doszed艂 do wniosku, 偶e zn贸w musi nieustannie zachowywa膰 czujno艣膰.

Zamie膰 pozostawi艂a p贸艂metrow膮 warstw臋 艣niegu, lecz do nast臋pnego ranka wszystkie drogi zosta艂y od艣nie偶one.

- Czy nie jest tak zawsze? - Wzdycha Cecily. - Zamie膰 w weekend i pogoda w poniedzia艂ek. Nawet nie og艂osz膮 w szkole wolnego dnia.

D. J. podwozi ich swoim samochodem, starym czerwonym camaro, kt贸ry nazywa Flo. Jest o rok starszy od Devona i Cecily, wi臋c ma ju偶 prawo jazdy. D. J. uchodzi za swoistego buntownika, w tych swoich czarnych ciuchach i kolczykach - jednym w nosie, a drugim nad podbr贸dkiem.

- Hej, czyj jest ten stary cadillac? - Pyta na widok samochodu Bjorna, teraz bezpiecznie zaparkowanego przed gara偶em.

- Naszego nowego zarz膮dcy - wyja艣nia mu Cecily, zajmuj膮c miejsce na tylnym siedzeniu, podczas gdy Devon w艣lizguje si臋 na przednie. - Jest kar艂em.

- Gnomem - poprawia j膮 Devon. - Ma sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t dwa lata.

- Spad贸wa - m贸wi D. J.

- Tak twierdzi. Dzieci艅stwo sp臋dzi艂 w kopalni. Ma d艂ugie paznokcie, twarde jak kamie艅. Pewnie u偶ywa艂 ich do wydobywania diament贸w.

D. J. kr臋ci g艂ow膮.

- W tym domu wci膮偶 pojawiaj膮 si臋 jacy艣 dziwacy, no nie, kole艣?

Devon 艣mieje si臋. Jego przyjaciele towarzyszyli mu w koszmarnych wydarzeniach sprzed miesi臋cy, ze zgroz膮 patrz膮c, jak zag艂臋bia si臋 w Otch艂a艅, 偶eby ratowa膰 Alexandra. Wie, 偶e mo偶e im ufa膰. Teraz, kiedy jest z nimi, mo偶e si臋 odpr臋偶y膰 i cieszy膰 poczuciem bezpiecze艅stwa, jakiego nie daje mu ju偶 Kruczy Dw贸r.

W szkole czekaj膮 na nich Ana i Marcus. Ten ostatni jest jak zawsze elegancko ubrany, w pasiastej koszuli wpuszczonej w spodnie khaki. Ana nosi wyzywaj膮co kr贸tk膮 sp贸dniczk臋, nawet w taki ch艂odny dzie艅, oraz kozaczki z czerwonego skaju. Ona i Cecily nieustannie rywalizuj膮 ze sob膮, chocia偶 s膮 dobrymi przyjaci贸艂kami i zwierzaj膮 si臋 sobie z rozmaitych sekret贸w. Dla wi臋kszo艣ci dzieciak贸w ze szko艂y ka偶dy z tej czw贸rki jest autsajderem: D. J., poniewa偶 ubiera si臋 tak dziwnie i s艂ucha rocka sprzed trzydziestu lat; Marcus, bo jest jedynym nie kryj膮cym si臋 z tym gejem w szkole; Ana, poniewa偶 nie chce przestawa膰 z cheerleaderkami, chocia偶 jest jedn膮 z nich; a Cecily ze wzgl臋du na to, 偶e mieszka w Kruczym Dworze, kt贸rego legend臋 ka偶dy tutaj zna.

Natomiast Devon jest zagadk膮. M贸g艂by przyja藕ni膰 si臋 z ka偶dym, szczeg贸lnie od kiedy kilkadziesi膮t os贸b widzia艂o, jak przed paroma miesi膮cami jedn膮 r臋k膮 pokona艂 demona w pizzerii Gia. Oczywi艣cie tylko Devon wiedzia艂, 偶e to by艂 demon. Dzieciaki uwa偶a艂y, 偶e by艂 to po prostu jaki艣 awanturnik z s膮siedniego miasteczka. Grupka futbolist贸w wysz艂a zza swego stolika, 偶eby poklepa膰 Devona po plecach. P贸藕niej nawet ch艂opcy ze starszych klas pozdrawiali go na korytarzu. Jednak Devon, chocia偶 przyja藕nie odnosi艂 si臋 do wszystkich, trzyma艂 z Cecily, D. J., Marcusem i An膮. Teraz wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w ze szko艂y spogl膮da艂a na niego troch臋 podejrzliwie, nie wiedz膮c, kim w艂a艣ciwie jest.

Ich pi膮tka tworzy dziwn膮 grup臋, to pewne. Jednak od kiedy razem przeszli przez koszmar starcia z Szale艅cem, s膮 bezwzgl臋dnie lojalni wobec siebie. Walcz膮c z demonami Otch艂ani, Devon zdo艂a艂 nawet obdarzy膰 przyjaci贸艂 swoimi umiej臋tno艣ciami i przez kr贸tk膮 chwil臋 wszyscy posiadali moc cz艂onk贸w Bractwa Skrzyd艂a Nocy. Devon nigdy nie zapomni tego, jak wspaniale Cecily walczy艂a z demonami. Jakby by艂a do tego stworzona. Prawd臋 m贸wi膮c, by艂a. Tak jak i on, mia艂a to we krwi.

- Wiecie co? - Szepce Devon do przyjaci贸艂, gdy stoj膮 przy jego szafce przed lekcjami. - Wczoraj wieczorem zn贸w wyl膮dowa艂em w Otch艂ani.

- O m贸j Bo偶e! - Wo艂a Ana. - Musisz si臋 stamt膮d wyprowadzi膰, Devonie. Zamieszkaj u mnie. Moi rodzice nie b臋d膮 mieli nic przeciwko temu.

- Schowaj szpony, Ana - wtr膮ca si臋 Cecily. - Devon nigdzie si臋 nie przeprowadzi. Potrafi zadba膰 o siebie.

D. J. drapie si臋 po g艂owie.

- Cz艂owieku, my艣la艂em, 偶e ju偶 dosta艂e艣 nauczk臋. Co ci臋 pokusi艂o, 偶eby zn贸w tam schodzi膰?

- Podst臋p nowego zarz膮dcy - m贸wi Devon. - Powiedzia艂, 偶e to droga do wie偶y.

- Na pewno? - Pyta Marcus. - My艣la艂em, 偶e w Kruczym Dworze jest tylko jedna droga do Otch艂ani, ta we wschodnim skrzydle.

Devon wzrusza ramionami.

- Ja te偶 tak my艣la艂em.

Spogl膮da na Marcusa. Znowu widzi czerwony pentagram unosz膮cy si臋 w powietrzu nad czo艂em przyjaciela i znikaj膮cy po kilku sekundach. Min臋艂o kilka tygodni, od kiedy ostatni raz widzia艂 ten symbol, i nadal nie ma poj臋cia, co to oznacza. Niepokoi go my艣l, 偶e Marcusowi mo偶e grozi膰 jakie艣 niebezpiecze艅stwo. B臋dzie musia艂 porozmawia膰 z nim, kiedy b臋d膮 sami.

- Po lekcjach musz臋 pojecha膰 do Rolfe'a Montaigne'a - m贸wi im Devon. - Powinienem przejrze膰 kilka ksi膮g Skrzyd艂a Nocy. D. J., podrzucisz mnie tam?

Rozlega si臋 dzwonek na lekcje.

- Masz to jak w banku, cz艂owieku - m贸wi D. J. salutuje mu i odchodzi korytarzem.

Devon odprowadza wzrokiem znikaj膮cego za rogiem Marcusa, po czym idzie na lekcj臋 historii.

Devonie March - m贸wi pan Weatherby - mo偶e potrafisz mi wyja艣ni膰, dlaczego pozycja kr贸la Henryka VIII w pierwszych latach jego panowania by艂a taka niepewna?

Och, wspaniale. Musia艂 wyrwa膰 akurat mnie. Po tym wszystkim, co wydarzy艂o si臋 zesz艂ej nocy, Devon zaledwie pobie偶nie przejrza艂 zadany materia艂.

- No... Hm... Poniewa偶 jego ojciec by艂 uzurpatorem - wykrztusi艂.

- Tak. M贸w dalej.

- I byli... Inni, kt贸rzy mieli wi臋ksze prawa do tronu ni偶 Henryk.

- W艂a艣nie.

Devon oddycha z ulg膮.

- I dlatego - wyja艣nia pan Weatherby, zwracaj膮c si臋 do klasy - Henryk tak rozpaczliwie potrzebowa艂 syna i dziedzica, kt贸ry zapewni艂by kontynuacj臋 dynastii. W pocz膮tkach jego panowania wielu ludzi uwa偶a艂o si臋 za bardziej uprawnionych do w艂adania krajem. Jednak kr贸l...

Pan Weatherby m贸wi dalej. Devon lubi histori臋, szczeg贸lnie histori臋 Anglii, z jej rycerzami, kr贸lami, zamkami i celtyckimi kap艂anami. Podejrzewa, 偶e jego zainteresowanie tymi sprawami mo偶e mie膰 co艣 wsp贸lnego z czarodziejskim dziedzictwem. Dzisiaj jednak my艣li tylko o tym, o czym powinien porozmawia膰 z Rolfe'em. Devon dzi臋kuje Bogu za Rolfe'a. On jest jego jedyn膮 nadziej膮 na zrozumienie odziedziczonych magicznych umiej臋tno艣ci i Otch艂ani.

Jednak nawet Rolfe niewiele mo偶e zrobi膰. Ojciec Rolfe'a Montaigne'a by艂 Opiekunem, umiej膮cym uczy膰 i chroni膰 czarodziei Skrzyd艂a Nocy. Rolfe te偶 mia艂 zosta膰 Opiekunem, lecz gdy by艂 ma艂ym ch艂opcem, jego ojciec zosta艂 zabity. Jeszcze jedna ofiara Szale艅ca, Jacksona Muira.

Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e powinno to wytworzy膰 siln膮 wi臋藕 mi臋dzy Rolfe'em a Muirami, lecz zamiast tego Edward Muir zacz膮艂 zazdro艣ci膰 silniejszemu i bystrzejszemu Rolfe'owi, faworyzowanemu przez ojca. A m艂oda Amanda Muir, zanim po艣lubi艂a pana Crandalla, pokocha艂a Rolfe a, lecz w艣ciek艂a si臋 na niego, kiedy przy艂apa艂a go z inn膮 dziewczyn膮. Devon odkry艂, 偶e by艂a tak ura偶ona, 偶e powiedzia艂a policji, i偶 to Rolfe siedzia艂 za kierownic膮 - pijany - kiedy jego samoch贸d run膮艂 z urwiska do oceanu przed kilkoma laty. Rolfe prze偶y艂, ale dwie inne osoby, w tym s艂u偶膮ca, z kt贸r膮 si臋 widywa艂, zgin臋艂y. W oparciu o zeznania Amandy skazano Rolfe'a na pi臋膰 lat wi臋zienia za zab贸jstwo.

Teraz Rolfe jest 偶膮dny zemsty na ca艂ej rodzinie Muir贸w. Gdyby pani Crandall wiedzia艂a, 偶e Devon sp臋dza z nim tyle czasu, ukara艂aby go.

Mo偶e dlatego uknu艂a t臋 intryg臋 z gnomem. Mo偶e wie, 偶e ukradkiem spotykam si臋 z Rolfe'em...

Pomimo swej przesz艂o艣ci - zab贸jstwa i odsiadki - Rolfe sta艂 si臋 idolem Devona. Ch艂opiec jest 艣wi臋cie przekonany, 偶e to nie Rolfe siedzia艂 tamtej nocy za kierownic膮. Rzecz w tym, 偶e Rolfe sam tego nie wie na pewno, poniewa偶 istotnie by艂 pijany. M贸wi, 偶e dr臋czy go my艣l o tych dw贸ch osobach, kt贸re zgin臋艂y w jego samochodzie. Oboje, ch艂opak i dziewczyna, byli s艂u偶膮cymi w Kruczym Dworze. Dziewczyna, Clarissa, ma nagrobek na cmentarzu na skraju urwiska. Chocia偶 jej cia艂o zabra艂o morze, najwidoczniej kto艣 kocha艂 j膮 dostatecznie mocno, aby postawi膰 jej pomnik. Rolfe m贸wi, 偶e cz臋sto odwiedza jej gr贸b, dr臋czony poczuciem winy z powodu ich romansu i jej 艣mierci.

Przez pewien czas Devon my艣la艂, 偶e Clarissa mo偶e mie膰 co艣 wsp贸lnego z Szale艅cem. M贸g艂by przysi膮c, 偶e widzia艂 ducha 偶ony Szale艅ca, Emily Muir, szlochaj膮cego na grobie Clarissy. Jednak Rolfe twierdzi, 偶e Clarissa by艂a zwyczajn膮 s艂u偶膮c膮 i urodzi艂a si臋 kilka lat po 艣mierci Jacksona Muira. Tak wi臋c Devon zrezygnowa艂 z tej teorii - na razie.

Reszta historii rodu Muir贸w jest r贸wnie burzliwa i Devon zastanawia si臋, jaki ma zwi膮zek z jego rodowodem. Amanda Muir postanowi艂a wyj艣膰 za cz艂owieka, kt贸rego nie kocha艂a i kt贸ry porzuci艂 j膮 tu偶 po narodzinach Cecily. Devon uwa偶a, 偶e to jeszcze jeden pow贸d wykluczaj膮cy j膮 jako jego matk臋. On i Cecily maj膮 po czterna艣cie lat i dziel膮ca ich r贸偶nica wieku jest zbyt ma艂a, aby mogli by膰 rodze艅stwem. Chyba 偶e podana przez ojca data narodzin Devona jest nieprawid艂owa. W ko艅cu nie ma metryki.

Devon otrz膮sa si臋. Ilekro膰 zaczyna my艣le膰 o swoich prawdziwych rodzicach, zaczyna si臋 gubi膰 i denerwowa膰. To nie mo偶e by膰 pani Crandall, po prostu nie mo偶e! Devon za bardzo kocha Cecily, 偶eby mia艂a by膰 jego siostr膮. Na wie艣膰 o tym chybaby oszala艂. Pociesza si臋 my艣l膮, 偶e s膮 zupe艂nie niepodobni do siebie. Zar贸wno Cecily, jak i jej matka maj膮 jasn膮 karnacj臋, a Cecily ma ponadto rude w艂osy. Devon ma 艣niad膮 cer臋, niemal oliwkow膮, ciemnobr膮zowe oczy i prawie czarne w艂osy.

Chocia偶 Rolfe nie zdo艂a艂 rozwi膮za膰 zagadki pochodzenia Devona, ma odziedziczony po ojcu zbi贸r ksi膮g i kryszta艂贸w, kt贸re pomagaj膮 ch艂opcu sk艂ada膰 kawa艂ki uk艂adanki, jak膮 jest jego dziedzictwo Skrzyd艂a Nocy. Ojciec - przybrany ojciec Devona - mieszka艂 w Kruczym Dworze, zanim Devon przyszed艂 na 艣wiat. Rolfe zna艂 go i kocha艂. Ten fakt - bardziej od ksi膮g i kryszta艂贸w - sprawia, 偶e Devon czuje si臋 zwi膮zany z Rolfe'em.

- Wiem, 偶e moje korzenie s膮 tutaj - m贸wi Devon po zako艅czeniu lekcji. Pi臋cioro przyjaci贸艂 zmierza w kierunku samochodu D. J. - Po prostu wiem.

- No c贸偶, na cmentarzu jest nagrobek z napisem Devon - m贸wi Cecily, w艣lizguj膮c si臋 na tylne siedzenie.

- Owszem, i w ratuszu powinni mie膰 zapisane, kto jest tam pochowany - m贸wi Marcus, wciskaj膮c si臋 mi臋dzy Cecily i An臋.

- Sprawdzili艣my - m贸wi mu Devon, siadaj膮c na przednim siedzeniu obok D. J. i zamykaj膮c drzwi. - Jedyn膮 osob膮 o nazwisku Devon w miejskim rejestrze narodzin i zgon贸w jest kobieta, kt贸ra umar艂a na d艂ugo przed tym, zanim si臋 urodzi艂em. Tak wi臋c nie mog艂a by膰 moj膮 matk膮.

- Wiesz co, brachu, my艣l臋, 偶e mo偶e po prostu spad艂e艣 z nieba - m贸wi D. J., z piskiem opon ruszaj膮c z parkingu

- Hej, co艣 mi przysz艂o do g艂owy - odzywa si臋 Ana.

- To co艣 nowego - mruczy Cecily.

Ana ignoruje j膮.

- Mo偶e czarodzieje Skrzyd艂a Nocy nie rodz膮 si臋 jak zwykli ludzie. Mo偶e l臋gn膮 si臋 z jaj, albo co.

Cecily marszczy brwi.

- Ana, masz zupe艂nie nie te geny. Zamiast brunetki zdecydowanie powinna艣 by膰 blondynk膮.

- Hej - wydyma wargi Ana - przecie偶 to nic z艂ego mie膰 wyobra藕ni臋. Pomy艣lcie o tych krukach, kt贸re zawsze trzymaj膮 si臋 w pobli偶u czarodziei Skrzyd艂a Nocy. One l臋gn膮 si臋 z jaj.

- No c贸偶, ja te偶 pochodz臋 z rodziny czarodziei Skrzyd艂a Nocy - m贸wi Cecily. - Wszyscy zdaj膮 si臋 o tym zapomina膰. Jestem z tego rodu, tak samo jak Devon. I z pewno艣ci膮 nie wyl臋g艂am si臋 z jaja.

- Tylko 偶e ty nie masz magicznych mocy, Cess - przypomina jej D. J. - Twoja mama i wuj wyrzekli si臋 swego dziedzictwa.

Dziewczyna prycha.

- Mo偶e pewnego dnia je odzyskam. W ko艅cu mam do nich prawo.

- Uwa偶aj ich brak za b艂ogos艂awie艅stwo - powa偶nie m贸wi Devon. - Przynajmniej nie dorasta艂a艣 w towarzystwie potwor贸w wychodz膮cych z szafy.

Przez chwil臋 rozmawiaj膮 o innych sprawach: o tym, 偶e Jessica Milardo zerwa艂a ze swoim ch艂opakiem, i o tym, 偶e pan Weatherby zawsze nosi koszule z plamami potu pod pachami.

- To okropne - narzeka Ana. - Jakby hodowa艂 tam grzyby albo co.

Devon 艣mieje si臋. Spogl膮da przez okno, gdy jad膮 w kierunku Biedy. Wkr贸tce nadejdzie czas, ponownie m贸wi mu G艂os, kiedy b臋dziesz musia艂 spe艂ni膰 nadzieje twojego dziedzictwa.

Dojechali do Fibber McGees, restauracji Rolfe'a, zbudowanej na skalistym cyplu. To bardzo popularny lokal, przyci膮gaj膮cy go艣ci nawet z Nowego Jorku i Bostonu. Stanowi powa偶ne zagro偶enie dla restauracji Muir贸w, o co w艂a艣nie chodzi艂o Rolfe'owi Montaigne'owi, kiedy wr贸ci艂 do miasteczka po pi臋ciu latach odsiadki. Fibber McGees to jeden z niewielu lokali czynnych przez ca艂y rok. Wi臋kszo艣膰 pozosta艂ych zamyka si臋 na zim臋. W maju pojawia si臋 tu mn贸stwo turyst贸w i letnik贸w. Teraz miasteczko straszy pustk膮 i oknami zabitymi deskami, chroni膮cymi przed gwa艂townymi atakami atlantyckiego wiatru i lodu.

- Dzi臋ki za podwiezienie - m贸wi Devon, wysiadaj膮c z samochodu.

- Naprz贸d, pogromco duch贸w - m贸wi D. J.

Devon pochyla si臋 i spogl膮da na Cecily.

- Gdyby twoja matka pyta艂a, powiedz, 偶e zosta艂em po lekcjach na dodatkowych zaj臋ciach z geometrii i wr贸c臋 z kim艣 innym.

Dziewczyna kiwa g艂ow膮

- A ty, Marcusie - dodaje Devon, przypomniawszy sobie o pentagramie - zadzwo艅 do mnie p贸藕niej, dobrze?

- Po co?

- Po prostu zadzwo艅.

- Ja te偶 mog臋? - Pyta Ana, zabawnie trzepocz膮c rz臋sami.

Devon wie, 偶e Ana go podrywa, zdaj膮c si臋 nie przyjmowa膰 do wiadomo艣ci tego, 偶e Cecily i on s膮 par膮.

- Tak, pewnie - m贸wi jej, wzruszaj膮c ramionami. - Ty te偶 mo偶esz do mnie zadzwoni膰, je艣li chcesz.

- Nie uda ci si臋 to, je艣li ja pierwsza podnios臋 s艂uchawk臋 - m贸wi Cecily, daj膮c Anie s贸jk臋 w bok.

- Au!

艢miej膮 si臋. Devon patrzy, jak camaro odje偶d偶a z rykiem. Wie, 偶e jego przyjaciele jad膮 na pizz臋 do Gia. Sp臋dz膮 ten dzie艅 jak zwyczajna grupka dzieciak贸w. Devon kolejny raz z niech臋ci膮 my艣li o swoim losie. Znowu 偶a艂uje, 偶e nie jest zwyczajnym ch艂opcem.

Nie 偶eby nie intrygowa艂o go jego czarodziejskie dziedzictwo i 偶eby czasem nie by艂 dumny ze swoich umiej臋tno艣ci. Jednak m臋czy go nieustanny l臋k i w膮tpliwo艣ci. Chcia艂by robi膰 zwyczajne rzeczy, na przyk艂ad gra膰 po lekcjach w szkolnej dru偶ynie koszyk贸wki. Przeni贸s艂 si臋 do tej szko艂y w pa藕dzierniku, wi臋c by艂o za p贸藕no, aby dosta膰 si臋 do mi臋dzyszkolnego zespo艂u, ale na wiosn臋 chcia艂by ubiega膰 si臋 o przyj臋cie do junior贸w. Mo偶e nawet zagra膰 w turnieju.

W膮tpi jednak, czy znajdzie na to czas. Musi przecie偶 chodzi膰 do Rolfe'a, 偶eby 艣l臋cze膰 nad starymi ksi臋gami i trzyma膰 w d艂oni magiczne kryszta艂y, podczas gdy jego przyjaciele leniuchuj膮 i zajadaj膮 pizz臋.

Wita go Roxanne, towarzyszka Rolfe'a.

- Dzie艅 dobry, Devonie March - m贸wi, mierz膮c go swymi dziwnymi z艂ocistymi oczami. Jest uderzaj膮co pi臋kna, wysoka, br膮zowosk贸ra, i m贸wi z lekkim jamajskim akcentem. - Podejrzewa艂am, 偶e dzisiaj ci臋 zobaczymy.

- Wydaje si臋, 偶e zawsze wiesz, kiedy si臋 mnie spodziewa膰, Roxanne.

- Jeste艣 g艂odny. Ka偶臋 szefowi kuchni, 偶eby co艣 ci przygotowa艂.

Ma racj臋, rzeczywi艣cie jest g艂odny. Roxanne musi by膰 jasnowidzem - albo czyta w my艣lach. Rolfe uwa偶a, 偶e jest bardzo m膮dra. „Ma intuicj臋" - m贸wi o niej.

- Rolfe jest w swoim biurze - m贸wi Roxanne. - Mo偶esz wej艣膰.

W restauracji jest tylko kilku go艣ci, zamiejscowych, kt贸rzy rzucili wyzwanie o艣nie偶onym klifom, zapewne przybywszy z Newportu. Devon mija ich, zmierzaj膮c do biura Rolfe'a. Ma nadziej臋, 偶e b臋d膮 mogli razem pojecha膰 do domu Rolfe'a, gdzie s膮 ksi臋gi i magiczne kryszta艂y. A przynajmniej 偶e Rolfe b臋dzie mia艂 czas, 偶eby wys艂ucha膰 jego opowie艣ci.

Lekko puka do drzwi.

- Prosz臋 - rzuca Rolfe i jego g艂臋boki, d藕wi臋czny g艂os natychmiast 艂agodzi wywo艂any wydarzeniami poprzedniego dnia niepok贸j Devona. - Devon! - M贸wi ciep艂o. - Tak szybko z powrotem? Jakie艣 k艂opoty?

- By膰 mo偶e - odpowiada Devon.

M臋偶czyzna wychodzi zza biurka i wskazuje ch艂opcu stoj膮cy z boku fotel. Rolfe to wysoki brunet o przenikliwym spojrzeniu zielonych, g艂臋boko osadzonych oczu. Ma trzydzie艣ci kilka lat i zachowuje si臋 z but膮 typow膮 dla cz艂owieka, kt贸ry ci臋偶k膮 prac膮 sam dorobi艂 si臋 fortuny. Pi臋cioletni pobyt w wi臋zieniu nie za艂ama艂 go, tylko umocni艂 ch臋膰 odniesienia sukcesu po odsiadce. Niewiele wiadomo o tym, jak zbi艂 maj膮tek. Opowiada艂 Devonowi i jego przyjacio艂om o szybach naftowych w Arabii Saudyjskiej, klejnotach ukrytych w egipskich piramidach oraz dziwnych kontaktach z Chinami i Japoni膮.

Wa偶ne jest tylko to, 偶e Rolfe jest tutaj i tylko on mo偶e pom贸c Devonowi znale藕膰 odpowiedzi na liczne pytania.

- Opowiedz mi, co si臋 sta艂o - m贸wi Rolfe, siadaj膮c naprzeciw Devona.

- W Kruczym Dworze jest nowy zarz膮dca - zaczyna Devon. - Gnom.

- Gnom? A co to takiego?

- Mia艂em nadziej臋, 偶e ty mi powiesz.

Rolfe kr臋ci g艂ow膮.

- Mo偶e odpowied藕 jest w jednej z ksi膮g mojego ojca.

- No, w ka偶dym razie ten cz艂owieczek podst臋pem sk艂oni艂 mnie do wej艣cia do Otch艂ani.

- Co?

- pr贸bowa艂em czego艣 si臋 od niego dowiedzie膰. On wie wszystko o Horatiu Muirze i czarodziejskich umiej臋tno艣ciach rodziny Muir贸w. Kiedy poruszy艂em temat wie偶y zaproponowa艂, 偶ebym dosta艂 si臋 do niej przez jego 艂azienk臋.

Rolfe krzywi si臋.

- Przez jego 艂azienk臋?

- Wiem, 偶e to brzmi dziwnie. Po prostu wys艂uchaj mnie, dobrze? Tak wi臋c otworzy艂em drzwi jego 艂azienki, a za nimi by艂y schody wiod膮ce w d贸艂. Widzia艂em, s艂ysza艂em i czu艂em demony, Rolfe. I 偶ar. Piekielny 偶ar.

Rolfe wstaje.

Devonie, w Kruczym Dworze jest tylko jedno wej艣cie do Otch艂ani, przez portal we wschodnim skrzydle. Jestem tego pewien. A to przej艣cie zosta艂o zamkni臋te. Sam to zrobi艂e艣, kiedy wr贸ci艂e艣, uratowawszy Alexandra.

- Zatem co to by艂y za schody? Widzia艂em tam r贸偶ne rzeczy, Rolfe...

Rolfe przygl膮da mu si臋.

- Jakie rzeczy?

- Tam by艂o pe艂no ludzi, domagaj膮cych si臋 spalenia Apostaty. - Devon znacz膮co spogl膮da na Rolfe'a - Tak nazywali Jacksona Muira, pami臋tasz? Apostat膮. Heretykiem, zbuntowanym czarownikiem. I by艂 tam jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸ry chcia艂 sprowadzi膰 mnie po schodach w t艂um.

Rolfe kr臋ci g艂ow膮.

- To nie by艂a Otch艂a艅. Jednak je艣li jest tak, jak podejrzewam...

- Co takiego, Rolfe? Co podejrzewasz?

- Musz臋 zajrze膰 do ksi膮g ojca.

- No to chod藕my, Rolfe. Jed藕my do twojego domu.

M臋偶czyzna wzdycha.

- M贸j samoch贸d jest w warsztacie. Nie b臋dzie gotowy wcze艣niej ni偶 za godzin臋.

Devon wie, 偶e spacer do domu Rolfe'a, wznosz膮cego si臋 na skraju jednego z najwi臋kszych urwisk cypla, zaj膮艂by zbyt wiele czasu.

- M贸g艂bym spr贸bowa膰 nas przenie艣膰 - proponuje. - Jednak nie zawsze mi si臋 to udaje.

- S膮dz臋, 偶e tym razem mo偶e ci si臋 uda膰 - m贸wi Rolfe - poniewa偶 zrobi艂by艣 to w poszukiwaniu wiedzy. Nie wiem jednak, czy zdo艂a艂by艣 zabra膰 mnie ze sob膮.

- Chcesz spr贸bowa膰? - Pyta Devon.

Rolfe kiwa g艂ow膮. Wyci膮ga r臋ce i chwyta obie d艂onie Devona.

Ch艂opiec zamyka oczy i my艣li o gabinecie Rolfe a, z trzema szklanymi 艣cianami wychodz膮cymi na spieniony ocean i czwart膮, od pod艂ogi po sufit zastawion膮 p贸艂kami z ksi膮偶kami. Ksi膮偶kami pe艂nymi wiedzy. Ksi膮偶kami o historii Bractwa. A kiedy otwiera oczy, jest tam razem z Rolfe'em.

- Super - m贸wi Devon.

- Tak - przyznaje z u艣miechem Rolfe. - Rzeczywi艣cie.

Ju偶 idzie do p贸艂ek z ksi臋gami i przesuwa d艂oni膮 po ich grzbietach. Stoj膮ce mi臋dzy ksi膮偶kami czaszki spogl膮daj膮 pustymi oczodo艂ami na Devona, strzeg膮c staro偶ytnej wiedzy.

- Jest - m贸wi Rolfe, wyjmuj膮c jedn膮 z ksi膮g. - Encyklopedia magii, napisana przez czarodzieja Skrzyd艂a Nocy, Johanna Roztropnego z Holandii pod koniec pierwszego tysi膮clecia. Nadal aktualna.

Zdmuchuje kurz z ok艂adki i zaczyna przewraca膰 kartki.

- Czego szukasz? - Pyta Devon.

- Gnoma - odpowiada Rolfe. - Ach, mam. - Zaczyna czyta膰. - „Stworzenie 偶yj膮ce pod ziemi膮 i strzeg膮ce skarb贸w Skrzyd艂a Nocy w postaci klejnot贸w lub wiedzy. Bieg艂e w sporz膮dzaniu napar贸w i lek贸w. Bardzo silne. 呕yje kilkaset lat. G艂贸wnie spotykane w Skandynawii i Rosji". - Podsuwa ch艂opcu ksi臋g臋 pod nos. - Sp贸jrz, jest tu nawet ilustracja.

Devon przyznaje, 偶e narysowany gnom istotnie jest podobny do Bjorna Forkbearda, z tymi szerokimi barami i ostrymi pazurami.

- Powiedzia艂, 偶e ma sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t dwa lata - m贸wi Devon. - Domy艣lam si臋, 偶e nie 偶artowa艂. I m贸wi艂, 偶e urodzi艂 si臋 w kopalni w Finlandii. To by si臋 zgadza艂o, Rolfe.

- Dziwne, 偶e Amanda zatrudni艂a kogo艣 takiego jako zarz膮dc臋 Kruczego Dworu - g艂o艣no zastanawia si臋 Rolfe. - R贸wnie dziwne jak to, 偶e przez tyle lat tolerowa艂a tam tego 艣mierdziela Simona. - I po chwili dodaje: - Oczywi艣cie rozumiem, 偶e nie mog艂a zatrudni膰 pierwszego lepszego, nie do takiego domu, jakim jest Kruczy Dw贸r.

- Jak my艣lisz, co ona ukrywa w tej wie偶y, Rolfe? Jestem pewien, 偶e w艂a艣nie dlatego zatrudni艂a Bjorna - aby pilnowa艂 jej tak, jak przedtem Simon.

- Nie mam poj臋cia - m贸wi Rolfe. - Jednak to musi by膰 bardzo wa偶ne. Mo偶e niebezpieczne.

- S膮dzisz, 偶e to inna Otch艂a艅?

M臋偶czyzna zastanawia si臋 przez chwil臋, po czym kr臋ci g艂ow膮.

- Nie. Pami臋tam ten straszliwy kataklizm, w kt贸rym zgin膮艂 m贸j ojciec i ojciec Amandy. Tam jest tylko jedno wej艣cie do Otch艂ani, to we wschodnim skrzydle.

- Zatem dok膮d prowadz膮 te schody w 艂azience Bjorna?

Rolfe wzdycha.

- Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w 偶adnej z tych ksi膮g.

Odchodzi od rega艂u i spogl膮da na ocean. U st贸p urwiska fale rozbijaj膮 si臋 o ska艂y z si艂膮, kt贸ra zawsze zdaje si臋 wprawia膰 go w melancholi臋. Devon podejrzewa, 偶e ilekro膰 Rolfe patrzy na te ska艂y, my艣li o tych dwojgu m艂odych ludziach, kt贸rzy tam zgin臋li, w jego samochodzie, zabrani przez morze. Nawet je艣li nie prowadzi艂, by艂 pijany - i Devon nie s膮dzi, aby Rolfe kiedykolwiek uwolni艂 si臋 od poczucia winy za ich 艣mier膰.

Ch艂opiec podchodzi i k艂adzie d艂o艅 na ramieniu przyjaciela.

- O czym my艣lisz, Rolfe?

- O wszystkich tych tajemnicach, ca艂ej tej wiedzy, utraconej wtedy, kiedy Szaleniec pozbawi艂 偶ycia mojego ojca i pana Muira. - Rolfe odwraca si臋 i patrzy na Devona. - O informacjach, jakich potrzebujesz, i odpowiedziach, jakich nie mog臋 ci udzieli膰. Ten kataklizm spowodowa艂 tyle nieszcz臋艣膰. Nikt z nas nie zazna艂 ju偶 potem rado艣ci.

- Jestem pewien, 偶e by艂by艣 wspania艂ym Opiekunem.

Rolfe patrzy na niego smutno.

- Tak uwa偶asz? Nawet wiedz膮c, co zrobi艂em?

- To nie twoja wina, Rolfe. Nie prowadzi艂e艣 tego samochodu.

- Amanda twierdzi, 偶e tak.

- K艂amie. By艂a na ciebie z艂a i chcia艂a si臋 zem艣ci膰.

Na wargach Rolfe a pojawia si臋 nik艂y u艣miech.

- Tak, a teraz ja chc臋 si臋 na niej zem艣ci膰. I zrobi臋 to, Devonie. Wysadz臋 ich z interesu, a wtedy b臋dziesz m贸g艂 mieszka膰 u mnie.

Devon usi艂uje pogodzi膰 si臋 z my艣l膮 o tym. Potrafi zrozumie膰 jego ch臋膰 zemsty za k艂amstwa pani Crandall, ale nie chce, 偶eby Cecily lub Alexandrowi sta艂a si臋 jaka艣 krzywda. A gdyby Muirowie wylecieli z interesu, mia艂oby to wp艂yw i na nich oboje. Jak zawsze, gdy Rolfe zaczyna o tym m贸wi膰, Devon szybko zmienia temat.

- Zatem powiedz mi co艣 o tych schodach, Rolfe. Je艣li uwa偶asz, 偶e to nie by艂a Otch艂a艅, to co?

Rolfe wzdycha.

- Przypominam sobie co艣... Co艣, co fascynowa艂o mnie, kiedy by艂em ma艂y.

- Co takiego?

- Pami臋tam opowie艣ci o tym, 偶e Horatio Muir zbudowa艂 Schody Czasu. By艂y to magiczne schody, kt贸re pojawia艂y si臋 w r贸偶nych cz臋艣ciach domu. Osza艂amiaj膮ce osi膮gni臋cie. Dzi臋ki nim Horatio m贸g艂 cofa膰 si臋 w czasie i konsultowa膰 z wielkimi czarodziejami Skrzyd艂a Nocy. M贸g艂 te偶 przenosi膰 si臋 w przysz艂o艣膰.

- To niezwyk艂e - przyznaje Devon.

- Kiedy mieszka艅cy Kruczego Dworu wyrzekli si臋 magii, Schody Czasu uznano za stracone na zawsze. Je艣li jednak to, co m贸wisz, jest prawd膮, to podejrzewam, 偶e powr贸ci艂y. To dzi臋ki tobie znowu si臋 pojawi艂y, Devonie, poniewa偶 jeste艣 czarodziejem obdarzonym ogromn膮 moc膮.

- A wi臋c to nie by艂a Otch艂a艅... Tylko schody w czasie.

- Tak podejrzewam - m贸wi Rolfe. Zn贸w spogl膮da na ocean. - Nie wiem tylko, czy Bjorn wiedzia艂, 偶e ci si臋 poka偶膮, i czy chcia艂 w ten spos贸b przekaza膰 ci jak膮艣 konkretn膮 wiadomo艣膰.

Devon zastanawia si臋 nad czym艣.

- Zatem uwa偶asz, 偶e by艂em g艂upi, s膮dz膮c, 偶e pani Crandall chce mnie zabi膰?

- Devonie, przyjacielu - m贸wi Rolfe, k艂ad膮c d艂onie na ramionach m艂odzie艅ca. - Ta kobieta jest zdolna do wszystkiego. Radz臋 ci, 偶eby艣 uwa偶a艂 na siebie.

Devon ponownie si艂膮 woli przenosi siebie i Rolfe'a z powrotem do restauracji, gdzie poch艂ania kanapk臋 z kurczakiem i frytki, przyniesione mu przez Roxanne.

- Jeszcze jedno - pyta Rolfe'a pomi臋dzy k臋sami. - Czy odkry艂e艣, dlaczego nie mog臋 wykorzysta膰 pier艣cienia mojego ojca?

Ted March pozostawi艂 po sobie kryszta艂owy pier艣cie艅. Ka偶dy Opiekun posiada kryszta艂, kt贸ry zawiera wiedz臋 potrzebn膮 czarodziejowi Skrzyd艂a Nocy. Devon wiele si臋 dowiedzia艂, trzymaj膮c w d艂oniach kryszta艂 ojca Rolfe'a - cho膰 mia艂 te偶 przy tym przera偶aj膮ce wizje. Jednak pier艣cie艅 ojca okaza艂 si臋 bezu偶yteczny.

- Nie, przykro mi, Devonie - m贸wi mu Rolfe. - Mo偶e zosta艂 w jaki艣 spos贸b uszkodzony. A mo偶e milczy z jakiego艣 powodu. Poczytam wi臋cej o tych kryszta艂ach.

Na zewn膮trz zrobi艂o si臋 ciemno i od strony portu wieje zimny wiatr. Devon jest zm臋czony i nie ma ochoty na d艂ug膮 w臋dr贸wk臋 pod g贸r臋, do Kruczego Dworu. Pr贸buje przenie艣膰 si臋 tam si艂膮 woli, ale jak zawsze w takich wypadkach, jego magiczne umiej臋tno艣ci zawodz膮.

S艂u偶膮 do wy偶szych cel贸w, a nie do u艂atwiania ci 偶ycia, przypomina mu G艂os. Przecie偶 wiesz.

Dobrze, dobrze, odpowiada Devon. By艂oby jednak mi艂o, gdyby czasem robi艂y wyj膮tek.

Tak wi臋c rozpoczyna d艂ug膮 w臋dr贸wk臋 schodami na klif, pospiesznie mijaj膮c przysypany 艣niegiem cmentarz, gdzie anio艂 z po艂amanymi skrzyd艂ami stoi na grobie Szale艅ca. Devon zerka na stoj膮cy na 艣rodku cmentarza marmurowy obelisk z wykutym na nim imieniem DEVON. Co to ma znaczy膰? Czy ma z nim co艣 wsp贸lnego?

Kiedy w domu strz膮sa 艣nieg z but贸w, o艣mioletni Alexander Muir z 艂oskotem zbiega po schodach.

- Devonie! - Wo艂a. - Wr贸ci艂e艣!

- Hej, kolego, co si臋 dzieje?

- Ubieramy choink臋 - wo艂a ma艂y. - Bjorn po po艂udniu 艣ci膮艂 j膮 w lesie. Jest naprawd臋 wysoka.

Mi艂o widzie膰, 偶e ch艂opiec tak si臋 cieszy. Kiedy Devon przyby艂 do Kruczego Dworu, Alexander by艂 ponury i przygn臋biony, wiecznie skwaszony i potwornie z艂o艣liwy. W ci膮gu ostatnich kilku tygodni bardzo si臋 zmieni艂 i Cecily przypisuje za to zas艂ug臋 Devonowi.

- Chcesz nam pom贸c j膮 ubiera膰? - Pyta Alexander, ci膮gn膮c go za r臋k臋.

Devon wichrzy malcowi w艂osy.

- Jasne - m贸wi. - Za kogo mnie masz, za jakiego艣 starego Scroogea?

B臋d膮 to pierwsze 艣wi臋ta Devona bez ojca. Patrzy ze smutkiem, jak Cecily rozpakowuje pude艂ka przyniesione z piwnicy, pe艂ne starych szklanych ozd贸b. Obwiesza nimi wysoki srebrny 艣wierk, stoj膮cy w salonie. Devon zastanawia si臋, co si臋 sta艂o z tymi ozdobami, kt贸re razem z ojcem robili co roku z szyszek i kukurydzy, a po 艣wi臋tach starannie pakowali i chowali w gara偶u. Prawnik ojca zrobi艂 tam porz膮dek. Pewnie po prostu je wyrzuci艂.

- T臋sknisz za swoim tat膮, co, Devonie?

Devon patrzy na malca. Alexander jakby czyta艂 w jego my艣lach.

- Tak - m贸wi Devon. - Chyba tak.

Alexander wiesza na ga艂臋zi szklany sopel, po czym siada na kanapie obok Devona.

- M贸j ojciec obieca艂, 偶e na Bo偶e Narodzenie wr贸ci do domu - m贸wi ch艂opczyk - ale ciotka Amanda m贸wi, 偶e nie powinni艣my go oczekiwa膰.

Devon wsp贸艂czuje Alexandrowi. Ch艂opczyk zosta艂 podst臋pnie uwi臋ziony w Otch艂ani, podczas gdy jego ojciec u偶ywa艂 偶ycia na Lazurowym Wybrze偶u. Edward Muir rzadko pisa艂 lub dzwoni艂, 偶eby zapyta膰 o ch艂opca. Sporadycznie przysy艂ane poczt贸wki lub kosztowne prezenty z r贸偶nych egzotycznych miejsc - tylko tyle otrzymywa艂 od niego Alexander. Devon przypuszcza, 偶e ch艂opczyk ju偶 od prawie roku nie widzia艂 ojca.

- Obieca艂 zabra膰 mnie na safari, kiedy sko艅cz臋 dziesi臋膰 lat - m贸wi Devonowi Alexander. - By艂 na wielu polowaniach. 呕yrafy, s艂onie i nosoro偶ce - widzia艂 je wszystkie.

Ty widzia艂e艣 znacznie wi臋cej, ma艂y, my艣li Devon. Na szcz臋艣cie jednak malec nie pami臋ta swojego pobytu w Otch艂ani.

Tej nocy Devon zasypia, my艣l膮c o swoim ojcu. Ma sen. S艂yszy, jak ojciec wo艂a go we mgle, nap艂ywaj膮cej na klify znad oceanu. W ko艅cu dostrzega ojca na Czarciej Skale, na samym kra艅cu w艂o艣ci Muir贸w, gdzie brzeg opada sze艣膰dziesi臋ciometrowym urwiskiem do morza, gdzie 偶ona Szale艅ca, Emily Muir, spad艂a i roztrzaska艂a si臋 na ska艂ach.

- Devonie - wo艂a ojciec. - Wie偶a. Tajemnica kryje si臋 w wie偶y.

Devon siada na 艂贸偶ku. G艂os ojca wci膮偶 d藕wi臋czy mu w uszach.

- Wie偶a - m贸wi kto艣. - Musimy opu艣ci膰 wie偶臋.

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e to nie jest g艂os ojca. Nap艂ywa z daleka. To rozmowa dw贸ch os贸b. Tylko dlaczego s艂yszy j膮 tak wyra藕nie w swojej sypialni, za zamkni臋tymi drzwiami? Jakby nagle zosta艂 obdarzony nadzwyczaj wyczulonym s艂uchem.

- Po prostu chod藕 ze mn膮. Wszystko b臋dzie dobrze.

- Dok膮d? Gdzie chcesz mnie zabra膰?

- Po prostu chod藕. Zaufaj mi. B臋dzie dobrze.

Devon po cichu wstaje z 艂贸偶ka i podchodzi do drzwi. Nas艂uchuje. G艂osy ucich艂y, ale teraz s艂yszy czyje艣 kroki na schodach.

S艂ysz臋 to, co si臋 dzieje w wie偶y, u艣wiadamia sobie Devon. Jakbym by艂 nastrojony na odpowiedni膮 fal臋 i sysza, co si臋 tam dzieje.

Po cichu wychodzi na korytarz. W domu jest prawie zupe艂nie ciemno. Devon powoli schodzi na zawieszony nad przedsionkiem podest, gdzie znajduje si臋 wej艣cie na wie偶臋. Chowaj膮c si臋 w g艂臋bokim cieniu za balustrad膮, widzi, jak otwieraj膮 si臋 drzwi i wychodz膮 z nich dwie osoby. S膮 ledwie widoczne, ale teraz jest pewien, 偶e ten g艂os, kt贸ry s艂ysza艂, nale偶y do Bjorna. Jedna z tych dw贸ch postaci jest bardzo ma艂a. To z pewno艣ci膮 gnom.

Druga posta膰 jest odziana na bia艂o. Tylko tyle zdo艂a艂 dostrzec. Widzia艂 ju偶 tutaj posta膰 w bieli, posta膰, kt贸r膮 uzna艂 za kobiec膮.

Znikaj膮 na dole, przechodz膮c do innej cz臋艣ci domu. Devon szybko przestaje ich s艂ysze膰. Je艣li spr贸buje za nimi i艣膰, zaryzykuje, 偶e go zauwa偶膮. Powinien po prostu wr贸ci膰 do 艂贸偶ka. Je艣li przy艂apie go pani Crandall...

Nagle u艣wiadamia sobie, 偶e Bjorn zostawi艂 otwarte drzwi na wie偶臋. Devon pojmuje, 偶e ma teraz szans臋. Nie potrafi otworzy膰 tych drzwi, kiedy s膮 zamkni臋te. Teraz nadarza si臋 okazja, na jak膮 czeka艂. Si艂膮 woli przenosi si臋 na d贸艂, do przedsionka. Szybko przekrada si臋 przez mrok do wie偶y.

Ju偶 tu kiedy艣 by艂. Kilka tygodni temu zakrad艂 si臋 tu i dotar艂 do po艂owy kr臋tych kamiennych schod贸w, zanim zaatakowa艂 go Simon. Jednak dzi臋ki temu dowiedzia艂 si臋, 偶e trzy kondygnacje wy偶ej znajduj膮 si臋 pewne drzwi. Do komnaty, w kt贸rej prawdopodobnie kry艂a si臋 tajemnica jego przesz艂o艣ci.

Ca艂y czas ma wra偶enie, 偶e zaraz kto艣 go przy艂apie. Pr贸buje si艂膮 woli przenie艣膰 si臋 do tej komnaty, ale nie mo偶e.

Musz臋 si臋 natrudzi膰, t艂umaczy sobie. Musz臋 si臋 natrudzi膰, 偶eby si臋 dowiedzie膰, kim jestem.

Nie maj膮c 艣wiat艂a, Devon musi polega膰 na nik艂ym blasku ksi臋偶yca, wpadaj膮cym przez okna wie偶y. Krok po kroku wymacuje sobie drog臋, wodz膮c d艂o艅mi po 艣cianie, natrafiaj膮c na p臋kni臋te kamienie i w艂ochate paj膮ki.

W ko艅cu dociera do drzwi komnaty. Kiedy艣 艣ni艂o mu si臋, 偶e znajduje w niej Szale艅ca. Teraz jednak s膮dzi, 偶e znajdzie tam co艣 innego: tajemnic臋 swojej to偶samo艣ci. I chocia偶 to dziwnie brzmi, to przera偶a go bardziej ni偶 mo偶liwo艣膰 spotkania z Jacksonem Muirem.

Otwiera drzwi i widzi, 偶e to zwyczajny pok贸j. Ma艂y, zwyk艂y owalny pok贸j z 艂贸偶kiem, biurkiem, sto艂em i dwoma krzes艂ami. Z 艂贸偶ka zdj臋to po艣ciel, a blat biurka jest pusty. Devon wygl膮da przez okno i widzi w dole taras salonu. Tak, to jest to okno, w kt贸rym tyle razy widzia艂 艣wiat艂o, a raz kobiet臋 - ducha? - Wo艂aj膮c膮 jego imi臋.

W tym pokoju nie ma niczego, co wyja艣nia艂oby, kogo wyprowadzi艂 st膮d Bjorn. Devon jest rozczarowany, lecz nagle zauwa偶a co艣 na pod艂odze. Pochyla si臋, 偶eby to podnie艣膰. W nik艂ym 艣wietle ksi臋偶yca widzi lalk臋. Nag膮 lalk臋 z r贸偶owego plastiku - kt贸rej nagle odpada g艂owa. Olbrzymi br膮zowy paj膮k wype艂za z otworu na r臋k臋 Devona.

I wtedy wype艂nia komnat臋 odra偶aj膮cy 艣miech.

3. Powr贸t do domu

Devon upuszcza lalk臋 i strz膮sa paj膮ka z d艂oni. 艢miech nie cichnie - nie taki, jaki ju偶 s艂ysza艂, nie 艣miech Szale艅ca, lecz raczej, s膮dz膮c po tonie g艂osu, 艣miech Szalonej. Piskliwy, przeszywaj膮cy i okrutny.

Devon zbiera si艂y.

- Poka偶 mi swoj膮 twarz - rozkazuje.

- Moj膮 twarz? - Odpowiada g艂os, gdy milknie 艣miech. - Odwa偶ysz si臋 spojrze膰 na moj膮 twarz?

- Tak, odwa偶臋 si臋.

- G艂upi ch艂opak. Ju偶 raz widzia艂e艣 moj膮 twarz. Och tak, pami臋tam ci臋. Patrzy艂e艣 tymi bystrymi m艂odymi oczami...

- Kim jeste艣? - Ponownie pyta Devon.

- Cz臋sto m贸wisz do siebie w 艣rodku nocy?

To nowy g艂os. Devon odwraca si臋. Bjorn Forkbeard stoi w progu u艣miechni臋ty. Zaciera ma艂e d艂onie.

- Z jakimi to duchami rozmawiasz, m贸j ch艂opcze?

Devon nie odpowiada. Gnom podchodzi do niego, u艣miechaj膮c si臋 z wyra藕nym zainteresowaniem.

- Mo偶e z biedn膮 star膮 Emily Muir? W艂a艣nie dzi艣 wieczorem czyta艂em o niej w ksi膮偶ce opisuj膮cej histori臋 rodu Muir贸w. O tym, 偶e zabi艂a si臋, skacz膮c z Czarciej Ska艂y...

- Nie wiem, z kim rozmawia艂em - m贸wi mu Devon - ale nie by艂 to kto艣 tak mi艂y i uprzejmy jak Emily Muir, tyle mog臋 ci powiedzie膰.

- Zatem kto?

Devon marszczy brwi.

- Mo偶e ty mi to powiesz?

- A sk膮d ja mia艂bym wiedzie膰?

Devon prostuje si臋, gro藕nie g贸ruj膮c nad gnomem.

- Chc臋 wiedzie膰, kogo przed chwil膮 wyprowadzi艂e艣 z tego pokoju.

W 艣wietle ksi臋偶yca na twarzy Bjorna wida膰 zdumienie.

- Nie wiem, o czym m贸wisz, m贸j m艂ody paniczu. Po prostu us艂ysza艂em tu jakie艣 krzyki i przyszed艂em sprawdzi膰, co si臋 dzieje.

- Nie ok艂amuj mnie, Bjornie. Widzia艂em ci臋 z kim艣, z osob膮, kt贸r膮 wyprowadza艂e艣 z tej wie偶y. Teraz widz臋, 偶e ukrywasz co艣 przede mn膮, tak samo jak robi艂 to Simon. Z kim jeste艣 w zmowie, Bjornie? Powiedz mi, bo i tak si臋 dowiem.

Gnom obrzuca go zbola艂ym spojrzeniem.

- M贸j ch艂opcze, zawdzi臋czam ci 偶ycie. Nie spiskuj臋 przeciwko tobie. Wierz mi.

- Dlaczego wi臋c nie chcesz mi powiedzie膰, kto mieszka艂 w tym pokoju?

Gnom u艣miecha si臋 smutno.

- Nie mog臋 powiedzie膰 czego艣, czego nie wiem.

- Mo偶e wi臋c powiesz mi, co za duch nawiedza t臋 wie偶臋? Czyj 艣miech s艂ysza艂em? Kim jest ta kobieta, kt贸ra przem贸wi艂a do mnie? Powiedzia艂a, 偶e ju偶 mnie kiedy艣 widzia艂a. Kto to jest, Bjornie?

Gnom wzdryga si臋 i ogl膮da za siebie.

- Naprawd臋 nie wiem, m贸j m艂ody przyjacielu. Je艣li jednak w tym pomieszczeniu jest jaki艣 z艂y duch, to lepiej st膮d wyjd藕my. Szybko.

Devon wzdycha, wiedz膮c, 偶e nic wi臋cej nie wyci艣nie z Bjorna. I nagle rzeczywi艣cie czuje, 偶e w komnacie robi si臋 gor膮co. Istotnie jest tu jaki艣 z艂y duch i Devon jest pewien, 偶e wkr贸tce zn贸w go spotka.

Kiedy wychodz膮 z pokoju, Devon przystaje i podnosi bezg艂ow膮 lalk臋.

- Do kogo nale偶a艂a? Czy wiesz chocia偶 to?

Bjorn ze smutkiem spogl膮da na lalk臋.

- Zapewne do jakiego艣 dziecka, kt贸re kiedy艣 mieszka艂o w Kruczym Dworze. Zostaw j膮 tam, gdzie j膮 znalaz艂e艣, Devonie. Lepiej nie zak艂贸ca膰 spokoju tej komnaty.

Devon s艂ucha tej rady. Schodz膮 po schodach. Bjorn zamyka drzwi na klucz i radzi Devonowi, 偶eby nie wspomina艂 o tym epizodzie pani Crandall.

- Nie s膮dz臋, 偶eby by艂a z nas zadowolona - m贸wi Bjorn.

To pierwsze wypowiedziane przez gnoma s艂owa, w kt贸re Devon jest got贸w uwierzy膰.

Kiedy Devon by艂 ma艂y, 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia by艂y dla niego radosnym i cudownym okresem. Ojciec zawsze przestrzega艂 tradycji, wieszaj膮c wie艅ce na drzwiach i pal膮c 艣wieczki w oknach. Szli do lasu niedaleko ich domu w Coles Junction w stanie Nowy Jork i 艣cinali wysoki 艣wierk, po czym przynosili go do domu i ozdabiali 艂a艅cuchami z pra偶onej kukurydzy oraz wielkimi staromodnymi bombkami. Tato sporz膮dza艂 gar swojego specja艂u, kt贸ry nazywa艂 cynamonowym naparem, tajemniczej mieszanki r贸偶nych syrop贸w i zi贸艂, uwielbianej przez wszystkie dzieci w okolicy. Devon pami臋ta, 偶e jego przyjaciele Tommy i Suze najbardziej w 艣wiecie lubili siedzie膰 w okresie Bo偶ego Narodzenia w domu Devona, z wszystkimi jego 艣wiat艂ami i zapachami. Tato pali艂 fajk臋 z g艂贸wk膮 z kaczana kukurydzy, jak 艢wi臋ty Miko艂aj.

W istocie tato by艂 troch臋 podobny do 艢wi臋tego Miko艂aja, z tymi okr膮g艂ymi rumianymi policzkami, siwymi w艂osami i b艂yszcz膮cymi niebieskimi oczami. Nie mia艂 brody, ale by艂 kr膮g艂ym, jowialnym staruszkiem. Po jego 艣mierci Devon ze zdumieniem dowiedzia艂 si臋 od Rolfe'a, 偶e ojciec w rzeczywisto艣ci mia艂 kilkaset lat, co nie by艂o niczym niezwyk艂ym u Opiekuna. Ted March, mechanik z Coles Junction, naprawd臋 nazywa艂 si臋 Thaddeus Underwood i by艂 Opiekunem w Bractwie Skrzyd艂a Nocy.

Chocia偶 jednak tato wygl膮da艂 jak 艢wi臋ty Miko艂aj, pod choink膮 zawsze by艂o niewiele prezent贸w. Och, stara艂 si臋, 偶eby Devon dosta艂 co艣, czego pragn膮艂: jednego roku kolejk臋 elektryczn膮, pas Batmana jako siedmiolatek czy odtwarzacz p艂yt kompaktowych na ostatnie 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia, kt贸re sp臋dzili razem. Nigdy nie mieli za du偶o pieni臋dzy i mi臋dzy innymi dlatego Kruczy Dw贸r wywar艂 takie wra偶enie na Devonie. Tutaj ch艂opiec mia艂 pok贸j o powierzchni prawie takiej jak domek, w kt贸rym mieszka艂 z ojcem w Coles Junction.

Pomimo to odda艂by wszystko, 偶eby tam wr贸ci膰. Ch臋tnie zrezygnowa艂by ze swoich dziwnych umiej臋tno艣ci i szlachetnego rodowodu Skrzyd艂a Nocy, 偶eby zn贸w by膰 zwyczajnym ch艂opcem, mie膰 ojca i sp臋dza膰 czas z Tommym i Suze.

Jednak to oznacza艂oby rozstanie z Cecily, D. J., Marcusem i An膮. Gdyby tylko m贸g艂 zabra膰 ich ze sob膮 i wr贸ci膰 do dawnego 偶ycia.

Przed艣wi膮teczne przygotowania w Kruczym Dworze wprawi艂y go w melancholi臋. Siedz膮c na kanapie i patrz膮c, jak Alexander wiesza na kominku skarpety dla 艢wi臋tego Miko艂aja, Devon zauwa偶a, jak dziwnie one wygl膮daj膮 pod ponurym portretem Horatia Muira. W tym momencie zdaje sobie spraw臋 z tego, 偶e dla niego nie ma skarpety.

Alexander najwyra藕niej te偶 to zauwa偶a.

- Hej, Devonie, nie zabra艂e艣 swojej skarpety?

Devon kr臋ci g艂ow膮.

- No c贸偶, wi臋c b臋dziesz musia艂 j膮 sobie zrobi膰. Ciotka Amanda nape艂nia nam je cukierkami.

Cecily wchodzi do salonu.

- Jakby艣 ty potrzebowa艂 wi臋cej cukierk贸w, t艂u艣cioszku - m贸wi.

Alexander pokazuje jej j臋zyk. Jest zdecydowanie zbyt pulchny, chocia偶 zdaniem Devona wygl膮da zdrowiej, od kiedy zacz膮艂 cz臋艣ciej wychodzi膰 ze swojego pokoju. Przedtem ca艂ymi dniami przesiadywa艂 przed telewizorem, ale teraz Devon wyci膮ga go na sanki, na wzg贸rza znajduj膮ce si臋 na terenie posiad艂o艣ci, za kortem tenisowym.

- Ja nie potrzebuj臋 skarpety - m贸wi Devon. - Jestem za stary na takie rzeczy.

- Jasne, 偶e potrzebujesz skarpety - m贸wi Cecily. - Zrobi臋 ci j膮.

- Muchas gracias - dzi臋kuje Devon z u艣miechem.

Bjorn jak spod ziemi wyrasta za jego plecami.

- Panie Devonie, ma pan go艣cia - informuje.

- Go艣cia?

- Tak. - Bjorn wskazuje na przedsionek. Devon zauwa偶a stoj膮cego tam Marcusa, okutanego w kurtk臋 i szal.

- Cze艣膰! - Wo艂a Devon, zrywaj膮c si臋 z kanapy, 偶eby powita膰 przyjaciela. - Co si臋 sta艂o?

- Powiedzia艂e艣, 偶e chcesz ze mn膮 porozmawia膰 - m贸wi Marcus. - A kiedy zadzwoni艂em, m贸wi艂e艣, 偶e to musi zaczeka膰, a偶 spotkamy si臋 osobi艣cie.

Devon kiwa g艂ow膮 i ogl膮da si臋 przez rami臋, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e nikt ich nie s艂yszy.

- Chod藕 ze mn膮 do biblioteki, dobrze?

Spiesznie przechodz膮 korytarzem. Gdy ju偶 s膮 w mrocznym pokoju, w kt贸rym unosi si臋 dusz膮cy zapach starych ksi膮g,

Marcus zdejmuje p艂aszcz i spogl膮da Devonowi w oczy.

- Co si臋 dzieje? Widz臋, 偶e co艣 z艂ego.

- No c贸偶, niekoniecznie. Chodzi o co艣... Zwi膮zanego z tob膮.

- ze mn膮?

- Taak. - Devon milknie, nie wiedz膮c, jak to uj膮膰. - S艂uchaj, musz臋 ci co艣 powiedzie膰. Jednak nie chcia艂bym ci臋 przestraszy膰.

- Chodzi o demony? I Otch艂a艅?

- Nie. - W艂a艣ciwie Devon nie jest tego pewien, ale nie chce przerazi膰 Marcusa. - Pos艂uchaj, kiedy ci臋 pozna艂em, zobaczy艂em co艣 na twojej twarzy. I ostatnio zn贸w to widzia艂em.

Marcus marszczy brwi.

- Co? Jaki艣 syf?

- Nie. Pentagram.

- Pentagram? Co to takiego?

- Pi臋cioramienna gwiazda wpisana w okr膮g.

- Devonie, nigdy nie rysowa艂em sobie gwiazdy na czole. Mo偶e D. J. zrobi艂by co艣 tak dziwnego, ale nie ja.

- W艂a艣ciwie ten znak nie znajdowa艂 si臋 na twojej twarzy. Unosi艂 si臋 nad ni膮. Jakbym mia艂 wizj臋.

Devon widzi b艂ysk zrozumienia, zapalaj膮cy si臋 w oczach Marcusa. Zbyt wiele si臋 zdarzy艂o, 偶eby kto艣 w膮tpi艂 w to, 偶e Devon potrafi widzie膰 rzeczy niedostrzegalne dla zwyk艂ego 艣miertelnika.

- Co to oznacza? - Pyta Marcus lekko dr偶膮cym g艂osem, zdradzaj膮cym l臋k.

- My艣la艂em, 偶e mo偶e ty podsuniesz mi jak膮艣 wskaz贸wk臋.

- Wskaz贸wk臋? Jak膮?

- Nie mam poj臋cia. Czy kto艣 z twojej rodziny mia艂 kiedy艣 magiczne zdolno艣ci?

Marcus 艣mieje si臋 drwi膮co.

- Z mojej rodziny? Nie s膮dz臋. M贸j ojciec jest hydraulikiem. Nie nale偶ymy do Skrzyd艂a Nocy tak jak ty, Devonie.

- No c贸偶, pomy艣la艂em, 偶e powinienem ci powiedzie膰. Sprawdzi艂em znaczenie tego pentagramu w jednej z ksi膮g w domu Rolfe'a. To dobry znak. Chroni przed z艂ymi duchami. Tak wi臋c nie powiniene艣 si臋 ba膰. Mo偶e to oznacza, 偶e jeste艣 w jaki艣 spos贸b chroniony.

- Albo 偶e co艣 ma mi si臋 sta膰 - m贸wi ponuro Marcus.

- Zatem nie powinienem by艂 ci o tym m贸wi膰?

- Nie, dobrze zrobi艂e艣 - u艣miecha si臋 Marcus. - Wiesz, naprawd臋 ci臋 podziwiam, Devonie. Mam nadziej臋, 偶e o tym wiesz. Jeste艣 najodwa偶niejszym dzieciakiem, jakiego znam.

Devon lekko si臋 rumieni.

- I chc臋 ci podzi臋kowa膰 za to, 偶e ca艂y czas akceptujesz mnie bez 偶adnych zastrze偶e艅. Wiesz, nigdy nie da艂e艣 mi odczu膰, 偶e jestem inny, czy co艣 w tym stylu.

Devon u艣miecha si臋.

- C贸偶, wiem co艣 o tym, jak to jest dorasta膰, czuj膮c si臋 innym, Marcusie. Wiem, jak to jest, kiedy masz wra偶enie, 偶e na 艣wiecie nie ma nikogo takiego jak ty.

Marcus 艣mieje si臋. Podaj膮 sobie r臋ce i obiecuj膮, 偶e wyja艣ni膮 zagadk臋 pentagramu. Patrz膮c, jak przyjaciel wychodzi, Devon my艣li, 偶e chocia偶 Marcus jest gejem, wiedzie znacznie normalniejsze 偶ycie, ni偶 Devon kiedykolwiek b臋dzie wi贸d艂.

Oczywi艣cie je艣li ten pentagram nie oka偶e si臋 zapowiedzi膮 jakiego艣 nieszcz臋艣cia.

Nadchodzi Wigilia i pr贸sz膮cy 艣nie偶ek raduje Cecily, kt贸ra mia艂a nadziej臋 na Bo偶e Narodzenie w 艣nie偶nej szacie. W domu unosi si臋 cudowny zapach, aromat pieczonego ciasta dociera a偶 do salonu. Bjorn ca艂y dzie艅 sp臋dzi艂 w kuchni, szykuj膮c wyszukane danie: indyka nadziewanego 偶urawinami. Jest nie tylko najsilniejszym znanym Devonowi m臋偶czyzn膮, ale tak偶e wy艣mienitym kucharzem. Pomimo to Devon mu nie ufa. Niewiele je.

Co to za 偶ycie? - Rozmy艣la ponuro. Teraz musz臋 si臋 martwi膰 o to, 偶e mo偶e jaki艣 gnom zamierza mnie otru膰 za przyzwoleniem pani Crandall.

P贸藕niej pani domu prowadzi wszystkich do pokoju matki, na jedn膮 z rzadkich wizyt u starszej pani, kt贸ra spogl膮da na nich 偶贸艂tymi, szklistymi oczami, najwyra藕niej nie rozpoznaj膮c nikogo poza swoj膮 c贸rk膮.

- Jeste艣 moim kawalerem przybywaj膮cym na wezwanie? - Pyta Devona przykuta do 艂贸偶ka kobieta.

- Nie, pani Muir - m贸wi jej. - Mam na imi臋 Devon. - Przygl膮da si臋 jej uwa偶nie. Pozostali ustawiaj膮 wazon z kwiatami na drugim ko艅cu pokoju. - Czy to imi臋 - Devon - co艣 pani m贸wi?

- Devon - powtarza staruszka. - Czy to imi臋 mojego kawalera?

Ch艂opiec wzdycha. Z oczu staruszki nie jest w stanie niczego wyczyta膰. To smutne. Je艣li Devon podejrzewa艂, 偶e Greta Muir mo偶e by膰 t膮 pot臋偶n膮 czarodziejk膮, kt贸ra jesieni膮 uratowa艂a go na dachu przed 艣mierci膮 z r臋ki Simona, to teraz musi uzna膰, 偶e to niemo偶liwe.

Staruszka jest tak s艂aba, 偶e kiedy pani Crandall pomaga jej wsta膰, z trudem przechodzi kilka krok贸w do fotela, gdzie przyjmuje par臋 艂adnie zapakowanych bo偶onarodzeniowych prezent贸w. Nie potrafi ich odpakowa膰 dr偶膮cymi r臋kami. Cecily wyr臋cza j膮: w jednej paczce jest sweter, w drugiej szal.

- Czy to od mojego m臋偶a? - Pyta z nag艂ym o偶ywieniem Greta Muir. - Gdzie on jest? Gdzie Randolph?

Devon spogl膮da na to ze smutkiem. Tw贸j ma偶 zgin膮艂 w Otch艂ani, my艣li. Dlatego postrada艂a艣 zmys艂y. I dlatego twoja rodzina wyrzek艂a si臋 swojej wspania艂ej przesz艂o艣ci.

Biedna pani Muir zasypia w fotelu. C贸rka pomaga jej wr贸ci膰 do 艂贸偶ka.

- Wy, dzieci, zejd藕cie na d贸艂 - m贸wi pani Crandall. - Za chwil臋 do was do艂膮cz臋.

- Babcia to stara wariatka - m贸wi Alexander, kiedy id膮 korytarzem.

- Oka偶 odrobin臋 szacunku - karci go Cecily.

Ch艂opczyk gra jej na nosie.

W salonie wszyscy troje siadaj膮 na pod艂odze pod choink膮. Pani Crandall wraca i pozwala ka偶demu z nich otworzy膰 jeden prezent. Alexander dostaje ksi膮偶k臋, Przygody Tomka Sawyera, Cecily zachwyca si臋 par膮 nowych d偶ins贸w, a Devon w swojej paczce znajduje par臋 艂y偶ew. Dzi臋kuje pani Crandall. Rzeczywi艣cie chcia艂 je mie膰, 偶eby po艣lizga膰 si臋 na jednym z zamarzni臋tych staw贸w posiad艂o艣ci. Ona ciep艂o u艣miecha si臋 do niego i m贸wi:

- Weso艂ych 艣wi膮t, Devonie.

Patrzy jej w oczy. Czy naprawd臋 widzi w nich wsp贸艂czucie?

Czy ona rzeczywi艣cie chcia艂a mnie zabi膰? Rolfe powiedzia艂, 偶ebym jej nie ufa艂, poniewa偶 jest zdolna do wszystkiego.

Jednak Devon pami臋ta, jak delikatnie go opatrzy艂a, kiedy demony pokaleczy艂y mu twarz, i jak obj臋艂a go, kiedy Simon pr贸bowa艂 go zabi膰. Czy jest jego przyjaci贸艂k膮 czy wrogiem? Czy pod t膮 lodowat膮 pow艂ok膮 darzy go ciep艂ym uczuciem? Czy te偶 chce usun膮膰 go z drogi, poniewa偶 on uosabia wszystko to, co chcia艂aby wymaza膰 z historii swego rodu? Chcia艂by, 偶eby G艂os mu to wyja艣ni艂, lecz ten, jak cz臋sto si臋 to dzieje, milczy.

- Nie ma tu nic od mojego ojca - zauwa偶a Alexander, zagl膮daj膮c pod nisko zwisaj膮ce ga艂臋zie drzewka.

Pani Crandall marszczy brwi.

- Nie, nie ma - m贸wi. Devon widzi, 偶e jest z艂a na brata, kt贸ry zn贸w zapomnia艂 o swoim synu. - Jestem pewna, 偶e prezenty po prostu przyjd膮 p贸藕niej. Wiesz, 偶e podczas 艣wi膮t poczta wolniej...

W tym momencie otwieraj膮 si臋 frontowe drzwi Kruczego Dworu. Podmuch wiatru wwiewa wiruj膮ce p艂atki 艣niegu. Devon odwraca si臋. Widzi jakiego艣 m臋偶czyzn臋, ob艂adowanego paczkami.

- Ho, ho, ho - wo艂a przybysz. - Weso艂ych 艣wi膮t!

Na chwil臋 wszyscy w salonie milkn膮 ze zdumienia. Devon spogl膮da na twarze pani Crandall, Cecily i Alexandra. S膮 zastyg艂e, pozbawione wyrazu. Nagle Alexander przerywa cisz臋, zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi i krzycz膮c:

- Tata!

- To wuj Edward! - Wo艂a Cecily do Devona, wstaj膮c i wybiegaj膮c do przedsionka za Alexandrem.

Devon odruchowo wstaje. Tylko pani Crandall z kamiennym wyrazem twarzy pozostaje na swoim miejscu w wysokim fotelu.

- O wilku mowa, co? - Podsuwa Devon.

Kobieta spogl膮da na niego.

- W艂a艣ciwe s艂owo, Devonie.

- Jak si臋 ma m贸j ch艂opiec? - Pyta Edward Muir.

Postawiwszy zapakowane w kolorowy papier paczki na pod艂odze przedsionka, porywa Alexandra w ramiona i mocno ca艂uje. Edward Muir jest postawnym m臋偶czyzn膮, wysokim i barczystym, jasnosk贸rym i z艂otow艂osym jak jego siostra. Jednak jego oczy skrz膮 si臋, podczas gdy jej s膮 zimne i czujne, a kiedy si臋 艣mieje, na jego zaczerwienionych policzkach pojawiaj膮 si臋 zabawne do艂eczki.

- Tato! Wiedzia艂em, 偶e przyjedziesz! - Wo艂a Alexander.

- Chyba nie s膮dzi艂e艣, 偶e zrezygnowa艂bym ze 艣wi膮t na 艂onie kochaj膮cej rodziny, co? - M臋偶czyzna stawia syna na pod艂odze i zwraca si臋 do Cecily. - Cze艣膰, kociaku. Ale偶 uros艂a艣!

艢ciska j膮.

- Dobrze ci臋 widzie膰, wujku Edwardzie - m贸wi dziewczyna. - Zawsze wnosisz tyle 艣wiat艂a do tego domu.

- A ty zwykle potrafisz je wykorzysta膰 - m贸wi on i spogl膮da nad g艂owami dzieci na siedz膮c膮 w salonie siostr臋. - Weso艂ych 艣wi膮t, Amando.

- Witaj w domu, Edwardzie - odzywa si臋 kobieta, ale Devon nie s艂yszy w jej g艂osie entuzjazmu.

- Tato, musisz pozna膰 Devona - nalega Alexander, ci膮gn膮c ojca za r臋k臋 do salonu. - To m贸j najlepszy przyjaciel

- Tak, tak - m贸wi Edward Muir, patrz膮c na Devona.

Podaj膮 sobie r臋ce. - Amanda pisa艂a mi o swoim nowym podopiecznym.

- Mi艂o mi pana pozna膰 - m贸wi Devon.

- Och, przyjaciele nie b臋d膮 sobie „panowa膰" - M臋偶czyzna si臋 u艣miecha. - M贸w mi Edward. Jestem pewien, 偶e b臋dziemy kumplami, Devonie.

Devon u艣miecha si臋. 呕a艂uje, 偶e Edwarda Muira nie by艂o w Kruczym Dworze, kiedy tutaj przyjecha艂. Jego ciep艂e i przyjacielskie zachowanie bardzo pomog艂oby mu przetrwa膰 tamte pierwsze tygodnie.

Teraz Edward odwraca si臋 do siostry, kt贸ra wci膮偶 nie wsta艂a, 偶eby go przywita膰.

- Droga Amando - m贸wi. - Przepraszam, 偶e telefonicznie nie uprzedzi艂em ci臋 o moich planach, ale chcia艂em zrobi膰 wam niespodziank臋. - Omiata wzrokiem wszystkich obecnych. - Poniewa偶 mam dla was wielk膮 niespodziank臋.

Pani Crandall patrzy na niego czujnie.

- Co tym razem, Edwardzie? Kolejny nowy interes, kt贸ry szturmem podbije 艣wiat i b臋dzie kosztowa艂 nasz膮 rodzin臋 kilkadziesi膮t tysi臋cy dolar贸w?

On 艣mieje si臋, ignoruj膮c jej s艂owa.

- Zauwa偶y艂em, 偶e zatrudni艂a艣 nowego zarz膮dc臋, Amando. Interesuj膮ca posta膰. Spotka艂em go na zewn膮trz. Wnosi moje baga偶e. Jest bardzo silny jak na takiego ma艂ego cz艂owieczka.

Pani Crandall nie zmienia wyrazu twarzy.

- Ach, sp贸jrz - m贸wi Edward Muir. - W艂a艣nie nadchodzi.

Devon odwraca si臋. Bjorn wnosi baga偶e przez frontowe drzwi. Jednak nie jest sam. Za nim idzie kobieta w d艂ugim futrze z norek.

- Kochanie - m贸wi Edward Muir, gestem zach臋caj膮c kobiet臋, 偶eby do艂膮czy艂a do niego.

Teraz pani Crandall wstaje, szeroko otwieraj膮c oczy i mocno zaciskaj膮c wargi.

- Poznajcie moj膮 narzeczon膮 - m贸wi Edward Muir. - To m贸j syn Alexander, siostrzenica Cecily, m贸j nowy przyjaciel Devon i oczywi艣cie moja droga siostra Amanda. - U艣miecha si臋, czule spogl膮daj膮c na nowo przyby艂膮. - Oto kobieta, kt贸r膮 zamierzam po艣lubi膰. Morgana Green.

- Witajcie - m贸wi Morgana spokojnie i z szacunkiem.

Jest pi臋kna. Ma kr贸tkie czarne w艂osy i ogromne piwne oczy. Devon zerka na pani膮 Crandall i Alexandra. Oboje gapi膮 si臋 zaskoczeni na kobiet臋.

- Czy mog臋 ci przypomnie膰, Edwardzie - m贸wi pani Crandall, nie fatyguj膮c si臋 witaniem Morgany - 偶e ju偶 jeste艣 偶onaty?

M臋偶czyzna zbywa t臋 uwag臋 machni臋ciem r臋ki.

- Teoretycznie. Ingrid to beznadziejny przypadek. Jej lekarze m贸wili mi to ju偶 wiele razy. Tak wi臋c wszcz膮艂em post臋powanie rozwodowe.

Devon instynktownie obejmuje Alexandra. Przecie偶 rozmawiaj膮 o jego matce. Devon wie, 偶e Ingrid Muir od wielu lat przebywa w szpitalu dla umys艂owo chorych i Alexander ledwie j膮 pami臋ta. Mimo to musi mu by膰 przykro s艂ucha膰, jak ojciec tak nieczule o niej m贸wi. Devon zaczyna podejrzewa膰, 偶e za powierzchownym urokiem Edwarda Muira kryje si臋 okrucie艅stwo.

- Mam nadziej臋, 偶e wszyscy mnie polubicie - m贸wi Morgana. W jej g艂osie s艂ycha膰 lekki cudzoziemski akcent, ale Devon nie potrafi go rozpozna膰. - Szczeg贸lnie ty, Alexandrze.

Pochyla si臋 i spogl膮da ch艂opcu w oczy. 艢ciskaj膮 sobie d艂onie.

- Wiem, 偶e nigdy nie zast膮pi臋 ci matki - m贸wi uprzejmie Morgana - ale chcia艂abym by膰 twoj膮 przyjaci贸艂k膮.

Alexander nic nie m贸wi.

Edward zwraca si臋 do siostry:

- A jak si臋 ma nasza dobra mama?

- Tak jak zawsze - odpowiada pani Crandall, nie odrywaj膮c oczu od Morgany.

Edward rozpromienia si臋 i obejmuje narzeczon膮.

- Mimo to chcia艂bym jej przedstawi膰 Morgan臋.

- Mama ju偶 zasn臋艂a. - Pani Crandall spogl膮da w kierunku kominka. - Powiedz mi, Edwardzie. Jak d艂ugo zamierzasz zosta膰 tu tym razem?

- Przynajmniej tak d艂ugo, dop贸ki nie dostan臋 rozwodu. - U艣miecha si臋. - Oczywi艣cie b臋d臋 chcia艂 wzi膮膰 艣lub tutaj, w Kruczym Dworze. - Szeroko rozk艂ada ramiona. - W rodzinnym domu.

Devon patrzy na zarumienion膮 Morgan臋.

Pani Crandall sztywnieje.

- No c贸偶, je艣li zamierzasz tu mieszka膰, mo偶e pomo偶esz mi r贸wnie偶 w rodzinnych interesach - m贸wi, odchodz膮c od grupki, aby popatrze膰 na taras i skalisty brzeg. - Wiesz, 偶e mamy konkurencj臋.

- Och tak, pisa艂a艣 mi o tym. Rolfe Montaigne wci膮偶 sprawia k艂opoty.

- M贸wi膮, 偶e zamierza otworzy膰 drug膮 restauracj臋 i sponsorowa膰 w艂asn膮 flot臋 ryback膮. - Pani Crandall wzdycha, nie odwracaj膮c si臋. - Powiedz mi, Morgano. Czym ty si臋 zajmujesz?

- Jestem tancerk膮 - odpowiada Morgana.

Devon zauwa偶a szyderczy u艣mieszek Cecily.

- Baletow膮? - Pyta pani Crandall, ale wszyscy ju偶 wiedz膮, 偶e nie.

Morgana waha si臋, wi臋c Edward odpowiada za ni膮.

- Pozna艂em Morgan臋 w klubie w Monte Carlo - m贸wi - Jest powszechnie cenion膮 artystk膮. - Patrzy na ni膮 czule. - Jest wspania艂a.

- Mog臋 to sobie wyobrazi膰 - m贸wi pani Crandall g艂osem pe艂nym wzgardy. - No c贸偶, mo偶esz pokaza膰 jej dom, Edwardzie. A potem chcia艂abym z tob膮 porozmawia膰. W cztery oczy.

- C贸偶 to? Nie 艣wi臋tujemy? - Pyta Edward.

- Otworzyli艣my ju偶 nasze prezenty i zrobi艂o si臋 p贸藕no. - Pani Crandall patrzy na Morgan臋. - Na pewno chcesz si臋 od艣wie偶y膰 i rozpakowa膰. Powiem Bjornowi, 偶eby przyni贸s艂 ci czajnik z herbat膮.

- Dzi臋kuj臋 - m贸wi Morgana.

Devon wsp贸艂czuje tej m艂odej kobiecie. Dobrze wie, jak zimna potrafi by膰 pani Crandall. On te偶 niedawno by艂 tutaj nowy i dop贸ki nie zaprzyja藕ni艂 si臋 z Cecily, czu艂 si臋 bardzo samotny. Postanawia zaprzyja藕ni膰 si臋 z Morgan膮. Wygl膮da na to, 偶e ona ma zaledwie dwadzie艣cia par臋 lat i pomimo norek, kt贸re zapewne kupi艂 jej Edward, wydaje si臋 bezpretensjonalna i szczera. A ponadto taka 艂adna. Szczeg贸lnie te jej wielkie ciemne oczy. Podobne do oczu Devona.

Edward zabiera Morgan臋 na g贸r臋, a Bjorn pod膮偶a za nimi z baga偶ami. Pani Crandall stanowczo nalega, 偶eby bo偶onarodzeniowe prezenty, kt贸re przywi贸z艂 jej brat, otworzy膰 dopiero rano. Na razie Alexander i Cecily uk艂adaj膮 je pod choink膮. Pani Crandall bezg艂o艣nie opuszcza salon, cicho jak kot, znikaj膮c w tej cz臋艣ci domu, w kt贸rej chowa si臋, kiedy chce by膰 sama. To oczywiste, 偶e nie cieszy j膮 powr贸t Edwarda ani jego decyzja po艣lubienia Morgany.

- No i co my艣lisz - pyta Devon Alexandra - o niespodziance twojego ojca?

- Nie lubi臋 jej - odpowiada kwa艣no malec.

Devon marszczy brwi.

- Alexandrze. Ona wydaje si臋 bardzo mi艂a.

- Nie. Wcale nie jest mi艂a. - Ch艂opczyk zak艂ada pulchne r膮czki na piersi. - Wcale nie.

- Pos艂uchaj, kolego. Wiem, 偶e to musi by膰 dla ciebie trudne, ze wzgl臋du na twoj膮 mam臋 i w og贸le. Mo偶e jednak powiniene艣 da膰 Morganie szans臋.

- Nie - prycha Alexander.

Od miesi臋cy a偶 tak si臋 nie d膮sa艂. Jest z艂o艣liwy i uparty, jak w pierwszych tygodniach po przybyciu Devona.

- No c贸偶 - m贸wi Cecily. - Mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e mam nadziej臋, 偶e to futro jest sztuczne. No bo czy偶 to nie jest bezgu艣cie? Nienawidz臋 futer. Bezmy艣lna rze藕 niewinnych zwierz膮t dla zaspokojenia ludzkiej pr贸偶no艣ci...

- Jestem pewien, 偶e kupi艂 je tw贸j wuj.

- Niewa偶ne. To ona je nosi. - Cecily prycha. - I jak ona m贸wi? Jeszcze nigdy nie s艂ysza艂am takiego akcentu.

- To Europejka - m贸wi Devon. - Mo偶e... Sam nie wiem... Francuzka?

- To nie jest francuski akcent. Ani w艂oski. Ani hiszpa艅ski. - Cecily marszczy brwi. - Ona tylko udaje, 偶eby wzbudzi膰 zainteresowanie. A jest zwyczajn膮 podrz臋dn膮 striptizerk膮.

- Dlaczego tak na ni膮 naje偶d偶acie? - Devon ze zdziwieniem spogl膮da na Cecily. - Oboje nie dajecie jej szansy.

Cecily krzywi si臋.

- Ona ci si臋 podoba, prawda?

Devon broni si臋:

- Tak, w艂a艣nie.

- Tylko dlatego, 偶e jest 艂adna. Tak wi臋c 艂adna buzia wystarczy, 偶eby艣 nie zauwa偶y艂, 偶e to zwyczajna naci膮gaczka, dybi膮ca na pieni膮dze mojego wuja?

Devon 艣mieje si臋.

- Wiesz, 偶e m贸wisz jak twoja matka? To oczywiste, 偶e ona te偶 tak my艣li.

Cecily tylko przewraca oczami.

- Id臋 spa膰 - m贸wi Devon, zirytowany jej dziecinnym zachowaniem.

- Zaczekaj - zatrzymuje go dziewczyna, k艂ad膮c d艂o艅 na jego piersi. - Nie k艂贸膰my si臋 w Wigili臋.

Ch艂opiec wzrusza ramionami.

- Nie k艂贸c臋 si臋. Chcia艂em tylko, 偶eby艣cie dali jej szans臋. Trudno by膰 nowo przyby艂ym w tym domu. Mo偶ecie mi wierzy膰.

Cecily przyrzeka, 偶e si臋 postara. Jednak Alexander niczego takiego nie obiecuje.

Tlej nocy Devonowi 艣ni si臋 Morgana. Ch艂opiec czuje si臋 zak艂opotany tym snem, nawet w czasie jego trwania. Morgana wchodzi do jego pokoju i rozchyla futro z norek, pod kt贸rym ma tylko czarny peniuar. Wydyma usta i wo艂a go po imieniu. Devon budzi si臋 zaczerwieniony i zmieszany.

- Cz艂owieku - szepcze w noc. - Ona naprawd臋 jest niez艂a.

Nie mo偶e ponownie zasn膮膰. Rzuca si臋 i przewraca z boku na bok. Zegar przy 艂贸偶ku pokazuje, 偶e dochodzi pierwsza w nocy. W ko艅cu Devon stwierdza, 偶e musi si臋 napi膰 wody, wi臋c na palcach wychodzi ze swojego pokoju i idzie korytarzem. Z g贸rnego podestu schod贸w zauwa偶a, 偶e drzwi salonu s膮 otwarte. W pokoju pali si臋 艣wiat艂o i s艂ycha膰 g艂osy. Jest pewien, 偶e to pani Crandall i jej brat. Jest tak偶e pewien, 偶e rozmawiaj膮 o nim.

Powinienem wiedzie膰, co si臋 tam dzieje, m贸wi sobie. Gdzie jest wi臋c m贸j cudownie wyostrzony s艂uch?

G艂os zaskakuje go odpowiedzi膮: Mo偶e zamiast niego masz co艣 innego.

Devon nie rozumie, co G艂os chce przez to powiedzie膰, ale patrzy w d贸艂 i nagle wszystko pojmuje. Widzi swoje kapcie oraz szorty i koszulk臋, w kt贸rych spa艂 - ale nie swoje cia艂o! Jakby jego ubranie chodzi艂o samo.

Jestem niewidzialny!

- O rany! - M贸wi Devon. Jego g艂os dziwnie brzmi, wydobywaj膮c si臋 z ust, kt贸rych nie wida膰.

W porz膮dku, my艣li ch艂opiec, to jak na razie jest najfajniejsze ze wszystkiego. Nawet nie wiedzia艂em, 偶e to potrafi臋. Po prostu to zrobi艂em!

Dlatego 偶e w ten spos贸b odkryjesz to, co musisz wiedzie膰, m贸wi mu G艂os.

- Ba! - M贸wi Devon do G艂osu.

Ten ostatnio odzywa si臋 coraz rzadziej i czasem informuje go o sprawach, o kt贸rych ch艂opiec ju偶 wie, albo najzupe艂niej oczywistych. Oczywi艣cie Devon wie, 偶e jako osoba niewidzialna b臋dzie m贸g艂 w艣lizgn膮膰 si臋 do salonu i pods艂ucha膰 rozmow臋. Wie r贸wnie偶, 偶e mo偶e to by膰 bardzo nieuprzejme, ale tak czy inaczej musi pozna膰 prawd臋 o swojej przesz艂o艣ci.

Tak wi臋c zdejmuje koszulk臋, szorty i zrzuca z n贸g kapcie, po czym chowa wszystko za kotar膮. Dziwnie jest tak schodzi膰 nago po schodach, poniewa偶 nadal czuje swoje cia艂o, chocia偶 go nie widzi. Kiedy jeden ze stopni trzeszczy pod jego ci臋偶arem, Devon odkrywa, 偶e wci膮偶 mo偶e narobi膰 ha艂asu. B臋dzie musia艂 uwa偶a膰.

Kiedy wchodzi do salonu, pani Crandall podnosi g艂ow臋. Musia艂 otworzy膰 szerzej drzwi, 偶eby si臋 przecisn膮膰. Jednak ona najwidoczniej go nie widzi. Przechodzi tu偶 obok niego i zamyka drzwi. Teraz jest uwi臋ziony w tym pokoju razem z nimi.

Devon wci膮ga g艂臋boko powietrze, obawiaj膮c si臋, 偶e kt贸re艣 z nich to us艂yszy. Mo偶liwie najciszej podchodzi do przeciwleg艂ej 艣ciany i opiera si臋 o ni膮, patrz膮c, lecz nie b臋d膮c widzianym.

- Zatem wie wszystko o Skrzydle Nocy? - Pyta Edward.

Pani Crandall kiwa g艂ow膮.

- Dzi臋ki Rolfe'owi.

- Mo偶e mogliby艣my go sk艂oni膰, 偶eby wyrzek艂 si臋 swoich mocy, tak jak my.

Ona kr臋ci g艂ow膮.

- Jak zawsze jeste艣 g艂upcem, Edwardzie. Nie rozumiesz, 偶e magiczne zdolno艣ci Devona pozwoli艂y mu uratowa膰 twojego syna z 艂ap Szale艅ca? Je偶eli teraz zostaniemy bez jego mocy...

Edward marszczy brwi.

- Przecie偶 Jackson Muir nie mo偶e wr贸ci膰.

- Tak uwa偶ali艣my ostatnio.

On wzdryga si臋.

- Powinni艣my spali膰 ten dom. - I dodaje z krzywym u艣miechem: - Albo lepiej. Sprzeda膰 go. Mogliby艣my uzyska膰 spor膮 sum臋.

- To do ciebie podobne, Edwardzie. Nie dba膰 o to, co si臋 stanie z nowymi mieszka艅cami tego domu.

On 艣mieje si臋.

- Lepiej z nimi ni偶 z nami.

Pani Crandall patrzy na niego z pogard膮, kiedy brat nalewa sobie drug膮 szklaneczk臋 brandy.

- Czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e mo偶emy po prostu uwolni膰 si臋 od naszej przesz艂o艣ci, opuszczaj膮c ten dom? Przesz艂o艣膰 pod膮偶y艂aby za nami - tak jak z pewno艣ci膮 pod膮偶a艂a za tob膮 podczas wszystkich twoich podr贸偶y po 艣wiecie.

Po minie Edwarda Muira Devon odgaduje, 偶e pani Crandall ma racj臋. Pomimo rozpaczliwej ucieczki z domu Edward najwyra藕niej nie zdo艂a艂 zapomnie膰 o rodzinnej tragedii. Podchodzi do drzwi tarasu i spogl膮da w noc.

- Widz臋, 偶e nie ma 艣wiat艂a na wie偶y - m贸wi.

- Zaj臋to si臋 tym.

Krzywo u艣miecha si臋 do siostry.

- Och, naprawd臋? A w jaki spos贸b?

- Niewa偶ne. Dopilnowa艂am tego.

W drwi膮cym toa艣cie podnosi do niej kieliszek brandy.

- Droga siostro, jeste艣 najbardziej utalentowan膮 kobiet膮, jak膮 znam.

- Musia艂am ni膮 by膰. Od kiedy odszed艂e艣 i zostawi艂e艣 mi obowi膮zek pilnowania tego domu.

- Czy by艂 to a偶 tak straszny trud? - Pyta sarkastycznie Edward Muir.

Ona obrzuca go zimnym spojrzeniem.

- Czy zamierzasz zabra膰 Alexandra, kiedy po艣lubisz t臋 kobiet臋? Spodziewam si臋, 偶e zaraz po 艣lubie zn贸w zaczniesz si臋 w艂贸czy膰 po 艣wiecie.

Edward 艣mieje si臋.

- Zabra膰 Alexandra? Droga siostro, dobrowolnie zosta艂a艣 opiekunk膮 tego ch艂opca. Ja nie mog臋 zajmowa膰 si臋 o艣mioletnim dzieckiem.

- Jednak teraz b臋dziesz mia艂 偶on臋. I wygl膮da na to, 偶e ona chce zajmowa膰 si臋 Alexandrem.

Edward kr臋ci g艂ow膮.

- Alexander zostanie tutaj. Nie chc臋 go.

Devonowi 艂amie si臋 serce na my艣l o ma艂ym przyjacielu.

- Co jej powiedzia艂e艣 o czarach? - Pyta pani Crandall.

- Kompletnie nic. Uwa偶asz mnie za wariata?

- Za cwaniaka. - Pani Crandall wzdycha. - Uwa偶aj, Edwardzie. Ona mi si臋 nie podoba.

Edward krzywi si臋.

- Dlaczego? Przecie偶 jest s艂odka. Mi艂a. - Wydyma usta. - Nie wspominaj膮c ju偶 o tym, 偶e jest pi臋kna.

Pani Crandall prycha.

- To pospolita uroda.

- Wiesz co, Amando, taka z艂o艣liwo艣膰 nie jest w twoim stylu.

- Dobranoc, Edwardzie.

Amanda Muir odwraca si臋 i majestatycznie wychodzi z salonu. Jej brat chichocze pod nosem, nalewa sobie drug膮 porcj臋 brandy, po czym wychodzi w 艣lad za ni膮.

W sam膮 por臋, bo Devon zn贸w sta艂 si臋 widzialny. Nie wie dlaczego - mo偶e dlatego, 偶e skupi艂 uwag臋 na ich rozmowie, a nie na pozostaniu niewidzialnym. Jednego jest jednak pewien: stoi zupe艂nie nagi na 艣rodku salonu, a jego ubranie le偶y za kotar膮 na pode艣cie pierwszego pi臋tra.

Zanim jednak zdo艂a zdecydowa膰, co robi膰 - pobiec po nie czy najpierw spr贸bowa膰 zn贸w sta膰 si臋 niewidzialnym - zaskakuje go czyj艣 g艂os.

- Szukasz tego?

W drzwiach stoi Bjorn Forkbeard, trzymaj膮c w jednej r臋ce ubranie Devona.

Ch艂opiec dopada go i wyrywa mu szorty z r臋ki. Gnom chichocze pod nosem.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e jestem tutaj? - Pyta Devon, wk艂adaj膮c przez g艂ow臋 koszulk臋.

- Nie by艂o ci臋 w twoim pokoju, wi臋c zacz膮艂em ci臋 szuka膰. - Bjorn powa偶nieje. - Pomy艣la艂em, 偶e powinienem ci o czym艣 powiedzie膰. O czym艣, co powiniene艣 sprawdzi膰.

- Co takiego?

Bjorn nachyla si臋 do Devona i spogl膮da na niego w skupieniu.

- W Otch艂ani we wschodnim skrzydle jest jakie艣 zamieszanie. S艂ysz臋 je. Wierz mi, s艂ysz臋 takie rzeczy.

- O czym ty m贸wisz?

Bjorn jest blady.

- Niech nas B贸g ma w opiece - m贸wi, s艂uchaj膮c czego艣, co tylko on s艂yszy - ale my艣l臋, 偶e kto艣 pr贸buje wydosta膰 si臋 z Otch艂ani.

To absurd, powtarza sobie Devon, id膮c na g贸r臋. Otch艂a艅 jest zamkni臋ta. Drzwi do niej s膮 zaryglowane. A Devon jest pewien, 偶e gdyby jakie艣 demony chcia艂y przez nie uciec, G艂os ostrzeg艂by go w por臋.

Usi艂uje si艂膮 woli przenie艣膰 si臋 do wschodniego skrzyd艂a i sprawdzi膰 to, ale nic si臋 nie dzieje. Z pewno艣ci膮 moc nie opu艣ci艂aby go, gdyby grozi艂o mu jakie艣 niebezpiecze艅stwo. Tak wi臋c Bjorn musi si臋 myli膰.

Musi.

Albo k艂amie - z jakiego艣 sobie tylko znanego powodu.

Mimo wszystko Devon 偶a艂uje, 偶e nie mo偶e dosta膰 si臋 do wschodniego skrzyd艂a, 偶eby sprawdzi膰, czy drzwi do Otch艂ani nadal s膮 zaryglowane i zamkni臋te. Jednak wschodnie skrzyd艂o zosta艂o odci臋te od reszty domu. Devon r贸wnie gor膮co chcia艂 dosta膰 si臋 tam, jak do wie偶y. Tam by艂y ksi膮偶ki - ksi臋gi, kt贸re powinien przeczyta膰 - oraz portret podobnego do Devona m艂odzie艅ca w ubraniu z lat trzydziestych. Devon z wielu powod贸w pragn膮艂 dosta膰 si臋 do wschodniego skrzyd艂a. Tam si臋 kryje wiele tajemnic, lecz jego magiczne umiej臋tno艣ci nie s膮 w stanie pokona膰 drzwi zamkni臋tych przez pani膮 Crandall.

Id膮c korytarzem do swojego pokoju, nie mo偶e zaprzeczy膰, 偶e s艂owa gnoma zaniepokoi艂y go. Bjorn wie, 偶e Devon jest w tym domu jedyn膮 osob膮, kt贸ra mo偶e powstrzyma膰 atak demona. Mo偶e jednak to ostrze偶enie to podst臋p - jak ten, kt贸ry zwabi艂 go na Schody Czasu. Devon wci膮偶 nie wie, czy mo偶e zaufa膰 Bjornowi. 呕a艂uje, 偶e G艂os nie chce powiedzie膰 mu nic wi臋cej.

Kiedy jednak otwiera drzwi swojego pokoju, nie potrzebuje wskaz贸wek G艂osu. Czuje nag艂y skwar i pulsuj膮cy wzrost ci艣nienia, co 艣wiadczy o tym, 偶e w pobli偶u jest demon.

Zbiera si艂y. Serce zaczyna mocniej bi膰 mu w piersi.

- Devonie? - S艂yszy przestraszony g艂osik.

Spogl膮da w d贸艂. Przy jego 艂贸偶ku kuli si臋 Alexander.

- Boj臋 si臋 - m贸wi ch艂opczyk, bliski 艂ez. - Te z艂e stwory, kt贸re ju偶 tu by艂y. One wracaj膮.

Devon kl臋ka przy nim. W pokoju jest potwornie gor膮co. Maj膮cy na sobie tylko pi偶am臋 ch艂opczyk poci si臋 i dr偶y. Devon obejmuje go i przyciska do piersi.

- B臋d臋 z nimi walczy艂, Alexandrze - obiecuje mu. - Ode艣l臋 je z powrotem do Otch艂ani.

- Nie s膮dz臋 - m贸wi Alexander. - Nie tym razem.

Devon dr臋twieje. G艂os ch艂opca jest zimny i cichy. Inny ni偶 zazwyczaj.

Devon spogl膮da na niego i widzi, jak Alexander rozchyla wargi, ukazuj膮c 偶贸艂te k艂y. Wbija je g艂臋boko w lewe rami臋 Devona, a偶 do ko艣ci.

Devon krzyczy.

4. Krwawa wizja

B贸l jest potworny, ale Devon jako艣 odpycha od siebie napastnika. Nie jest nim Alexander. Devon u艣wiadamia sobie, kln膮c w duchu swoj膮 nieostro偶no艣膰, 偶e zn贸w dal si臋 zwie艣膰 demonowi udaj膮cemu kogo艣 innego. Ze zgroz膮 patrzy, jak stw贸r zmienia kszta艂t, wyd艂u偶aj膮c si臋 jak jaszczurka, tak 偶e ko艣ci stercz膮 mu z cia艂a. Staje si臋 tryskaj膮cym 艣lin膮, gnij膮cym 艣cierwem jakiego艣 gada, wspartym na czterech podkulonych do skoku 艂apach.

- Wracaj do Otch艂ani! - Rozkazuje Devon, praw膮 d艂oni膮 zaciskaj膮c ran臋 na ramieniu i pr贸buj膮c powstrzyma膰 krwotok.

- Nic z tego - m贸wi demon, znowu swoim w艂asnym g艂osem, g艂uchym i chrapliwym.

- Jestem silniejszy od ciebie!

Jednak z tymi s艂owami Devon osuwa si臋 na pod艂og臋. W g艂owie kr臋ci mu si臋 od utraty krwi.

Stw贸r zaczyna pe艂zn膮膰 ku niemu.

- Naprawd臋 jeste艣 taki silny? Zatem dowied藕 tego. Otw贸rz drzwi we wschodnim skrzydle i uwolnij je. S膮 niespokojne. Pos艂uchaj. Us艂yszysz je. Uwolnij je, Devonie March. Wtedy b臋dziesz m贸g艂 w艂ada膰 ca艂ym 艣wiatem!

- Nigdy - chrypi Devon, chocia偶 strasznie kr臋ci mu si臋 w g艂owie.

Demon pochyla si臋 nad nim i szczerzy ociekaj膮ce 艣lin膮, 偶贸艂te k艂y.

- A wi臋c za艂atwi臋 ci臋 - m贸wi i chwyta szponami ramiona ch艂opca.

Nagle okna pokoju Devona otwieraj膮 si臋 na o艣cie偶 i z艂owrogi 艂opot skrzyde艂 wype艂nia powietrze. Kruki - ca艂e dziesi膮tki, a nawet setki ptak贸w - kracz膮c i wrzeszcz膮c, rzucaj膮 si臋 na demona. Dziobi膮 rozk艂adaj膮ce si臋 cia艂o i chocia偶 pr贸buje z nimi walczy膰, po偶eraj膮 go 偶ywcem.

Czy te偶 mo偶e i nie 偶ywcem.

- Nieee! - Ryczy demon, zakryty mas膮 czarnych i w艣ciekle 艂opocz膮cych skrzyd艂ami ptak贸w.

Devonowi udaje si臋 usi膮艣膰.

- Wracaj do Otch艂ani - rozkazuje ponownie, znacznie s艂abszym g艂osem.

Stw贸r znika, a stado kruk贸w wylatuje przez okna. Kilka martwych ptak贸w le偶y na pod艂odze, nogami do g贸ry. Devon podnosi jednego kruka i delikatnie trzyma go w r臋kach. Z wdzi臋czno艣ci膮 spogl膮da na martwego ptaka.

Nagle drzwi pokoju otwieraj膮 si臋. To Cecily.

- O m贸j Bo偶e! - Krzyczy. - Devonie, ty krwawisz!

Ch艂opiec z trudem kiwa g艂ow膮. Dopiero teraz zauwa偶a, 偶e koszulk臋 ma mokr膮 od krwi.

- Wr贸ci艂y - m贸wi s艂abym g艂osem. - Demony wr贸ci艂y.

- Mamo! - Wo艂a Cecily. - Mamo! Wuju Edwardzie!

Niebawem w drzwiach pojawiaj膮 si臋 pani Crandall i jej brat, w szlafrokach, a zza ramienia Edwarda wygl膮da nie艣mia艂o Morgana.

- Dobry Bo偶e - m贸wi wstrz膮艣ni臋ty Edward. - Co si臋 sta艂o?

- Demony - szepcze Devon.

Edward pochyla si臋 nad nim i przeszywa go wzrokiem.

- Jeste艣 pewien?

- Pos艂uchaj, ju偶 si臋 z nimi spotka艂em. Wiem, co m贸wi臋.

Gdyby nie kruki...

Edward prostuje si臋.

- Mog艂em to przewidzie膰. Wracam i ten dom jest r贸wnie okropny jak zawsze.

- Musz臋 sprawdzi膰, co z matk膮 - m贸wi pani Crandall.

- Prosz臋! - Wybucha Cecily. - Czy wy potraficie my艣le膰 tylko o sobie? Devon si臋 wykrwawia! Musimy wezwa膰 doktora Lamba!

- To nie b臋dzie potrzebne - rozlega si臋 g艂os.

Ogl膮daj膮 si臋. W pierwszej chwili nie zauwa偶aj膮 m贸wi膮cego, ale zaraz pojawia si臋 Bjorn Forkbeard, przecisn膮wszy si臋 mi臋dzy pani膮 Crandall i Morgan膮, kt贸re stoj膮 w drzwiach.

- Uczono mnie opatrywa膰 tego rodzaju rany - m贸wi gnom. Niesie ma艂膮 czarn膮 torb臋 i stan膮wszy nad Devonem, ogl膮da jego rami臋. - Najpierw musimy za艂o偶y膰 opask臋 uciskow膮, 偶eby powstrzyma膰 krwawienie.

- Tyle to sam mog艂em wam powiedzie膰 - zauwa偶a Devon.

Cecily zrywa pow艂oczk臋 z poduszki Devona i podaje j膮 Bjornowi, kt贸ry owija ni膮 zranion膮 r臋k臋.

- A teraz - mruczy cz艂owieczek, otwieraj膮c torb臋 - mam tu pewne zio艂a...

- Zio艂a? - Powtarza Cecily. - Czy nie powinni艣my zawie藕膰 go na pogotowie, 偶eby zaszyli mu ran臋? I dali zastrzyk przeciwt臋偶cowy?

- Mo偶ecie to zrobi膰, je艣li chcecie traci膰 czas - odpowiada Bjorn. Wyjmuje ma艂膮 fiolk臋 z jakim艣 zielonym proszkiem. - Tam, gdzie si臋 wychowa艂em, zawsze polegali艣my na tych 艣rodkach. Sztolnie, w kt贸rych pracowali艣my, przechodzi艂y przez sam 艣rodek paru sporych Otch艂ani. Dlatego gnomy by艂y zawsze przygotowane.

Posypuje proszkiem ran臋 na ramieniu Devona.

- To powinno zatrzyma膰 krwotok - m贸wi.

Devon obserwuje go z wielkim zainteresowaniem. Ta kuracja zadzia艂a, m贸wi mu G艂os. Nie obawiaj si臋 jej.

Tylko czy偶by Bjorn spodziewa艂 si臋 tego ataku demona? Czy Devon mo偶e mu ufa膰?

Spogl膮da w kierunku drzwi. No c贸偶, m贸wi sobie w duchu. S膮dz臋, ze w tym momencie mog臋 mu ufa膰 bardziej ni偶 pani Crandall czy Edwardowi Muirowi, kt贸rzy nawet nie raczyli zosta膰 tu przez chwil臋, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e nic mi nie b臋dzie.

Dlaczego tak spieszyli si臋 do matki? Co 艂膮czy艂o zdziecinnia艂膮 staruszk臋 z demonami Otch艂ani?

- Kto艣 powinien p贸j艣膰 do wschodniego skrzyd艂a - m贸wi Devon. - Je艣li portal jest otwarty...

- S膮dzisz, 偶e to przysz艂o stamt膮d? - Pyta Cecily. - To, co ci臋 zaatakowa艂o?

- Nie s膮dz臋, 偶eby Otch艂a艅 pod Kruczym Dworem by艂a otwarta - m贸wi Bjorn, banda偶uj膮c teraz rami臋 Devona. - Mam wra偶enie, 偶e mieszkaj膮ce w niej demony s膮 po prostu wzburzone. Co艣 je niepokoi. Mo偶e istotnie pr贸buje je wypu艣ci膰 - lecz jeszcze nie otworzy艂o przej艣cia.

Cecily dziwi si臋.

- No to sk膮d przyby艂o to, co zaatakowa艂o Devona?

- Na 艣wiecie jest wiele Otch艂ani i niekt贸re s膮 otwarte wyja艣nia jej Devon. Uzyska艂 te informacj臋 od Rolfe'a. - Na Ziemi kr膮偶y wiele demon贸w, kt贸re pragn膮 uwolni膰 swoich paskudnych braci i siostry. Tak si臋 sk艂ada, 偶e mieszkamy nad jedn膮 z najwi臋kszych Otch艂ani. Dlatego s膮 ni膮 szczeg贸lnie zainteresowane.

Nagle zaskakuje ich nie okropny krzyk, lecz cichy szloch. Odwracaj膮 si臋. W drzwiach stoi poblad艂a Morgan膮. P艂acze.

- Ja... Nie wiedzia艂em, 偶e wci膮偶 tu jeste艣 - m贸wi Devon.

- Ca艂a ta rozmowa - j臋czy Morgan膮. - O Otch艂aniach. Demonach. Twoje rami臋... I te martwe ptaki! Co to za dom?

Devon natychmiast zrywa si臋 na r贸wne nogi. Ze zdziwieniem zauwa偶a, 偶e po kuracji Bjorna niemal nie czuje b贸lu. Ujmuje d艂onie Morgany. Kobieta jest niska, mniej wi臋cej jego wzrostu i jej przestrach 艂amie mu serce. Co ona my艣li o tym wszystkim? Jak偶e nierozs膮dnie - jak bardzo nierozs膮dnie - post膮pi艂 Edward Muir, przywo偶膮c j膮 do Kruczego Dworu i nie informuj膮c o sytuacji.

- Wiem, 偶e to wszystko brzmi dziwnie - m贸wi ostro偶nie do Morgany. - Ja te偶 tak uwa偶a艂em, kiedy tu przyby艂em.

Ona spogl膮da na niego pytaj膮co.

- Do jakiej偶 to rodziny mam wej艣膰?

Devon patrzy w jej ciemne oczy. Ale s膮 pi臋kne. Prawd臋 m贸wi膮c, nagle u艣wiadamia sobie, 偶e nigdy nie widzia艂 cudowniejszej kobiety. 呕adna supermodelka, Roxanne, a nawet... Cecily...

Natychmiast budzi si臋 w nim poczucie winy i puszcza d艂onie Morgany. Jednak nie mo偶e oderwa膰 od niej oczu.

- S膮dz臋, 偶e powinna艣 porozmawia膰 z Edwardem - m贸wi do niej. - To on jest ci winien wyja艣nienie. Nie ja.

Kobieta zdobywa si臋 na u艣miech.

- Jeste艣 bardzo zacnym m艂odzie艅cem, Devonie. Dzi臋kuj臋 ci.

Ca艂uje go w policzek i odchodzi korytarzem, zapewne w poszukiwaniu swojego narzeczonego.

- No c贸偶 - m贸wi Cecily lodowatym tonem. - Wygl膮dasz na zadurzonego.

- Cecily, ona by艂a przestraszona! Daj spok贸j! Ty ju偶 przez to przesz艂a艣. Ona nie.

- Powiniene艣 si臋 po艂o偶y膰, Devonie - m贸wi mu Bjorn. - Straci艂e艣 sporo krwi.

Devon wzdycha i siada na skraju 艂贸偶ka. Nagle zauwa偶a krew na pod艂odze i robi mu si臋 niedobrze.

- Musz臋 porozmawia膰 z Rolfe'em - mamrocze.

- Rano. - Bjorn pomaga mu zdj膮膰 zakrwawion膮 koszul臋. - Cecily, przynie艣 r臋cznik i troch臋 ciep艂ej wody.

Obmywaj膮 Devona i pakuj膮 go do 艂贸偶ka. Cecily wci膮偶 si臋 upiera, 偶e powinni wezwa膰 doktora Lamba, ich lekarza rodzinnego. Devon zapewnia j膮, 偶e G艂os m贸wi mu, i偶 wszystko b臋dzie dobrze, 偶e kuracja Bjorna poskutkuje. Dziewczyna niech臋tnie ust臋puje i chwil臋 p贸藕niej do pokoju wchodzi jej matka. Devon nagle robi si臋 bardzo senny, ale udaje mu si臋 odpowiedzie膰, gdy pani Crandall pyta, jak on si臋 czuje.

- Po prostu kapitalnie - szepcze. - Dzi臋ki za zainteresowanie.

- Twoje zdrowie interesowa艂o mnie, Devonie, i nadal interesuje. Jednak kiedy u艣wiadomi艂am sobie, 偶e Bjorn ci臋 opatrzy, musia艂am si臋 zaj膮膰 innymi sprawami. Wa偶nymi sprawami.

- Na przyk艂ad?

- Na przyk艂ad upewni膰 si臋, 偶e portal we wschodnim skrzydle nadal jest zamkni臋ty - m贸wi niech臋tnie kobieta.

- A jest?

- M贸j brat twierdzi, 偶e tak.

- To dobrze. - Devon zaczyna zasypia膰, ale znowu otwiera oczy. - M膮drze pani post膮pi艂a, zatrudniaj膮c Bjorna. Wiedzia艂a pani, 偶e b臋d膮 nam potrzebne jego umiej臋tno艣ci.

Pani Crandall nie odpowiada.

- Odpoczywaj, Devonie. - K艂adzie d艂o艅 na jego czole. - Pewnie to teraz dziwnie zabrzmi, ale... Weso艂ych 艣wi膮t. 艢pij spokojnie.

Devon zasypia. Nie 艣ni o demonach, lecz o Morganie, jej wielkich piwnych oczach i mi臋kkich kusz膮cych wargach...

Nazajutrz jego 艂贸偶ko ugina si臋 pod ci臋偶arem przyjaci贸艂.

- Hej, uwa偶ajcie - m贸wi ze 艣miechem Devon. - Pami臋tajcie, 偶e jestem ranny.

Ana pr贸buje poprawi膰 mu poduszki.

- Biedactwo, przykuty do 艂贸偶ka w Bo偶e Narodzenie.

Chcesz jeszcze ajerkoniaku?

- On niczego nie potrzebuje - m贸wi do niej Cecily. - Przez ca艂y dzie艅 nosz臋 mu ajerkoniak, ciasteczka i popcorn.

- Tak - wyznaje z u艣miechem Devon. - Teraz ju偶 nie boli mnie rami臋, tylko brzuch.

Marcus siedzi na skraju 艂贸偶ka i przygl膮da si臋 przyjacielowi.

- Nie podobaj膮 mi si臋 wnioski z tego wydarzenia, Devonie. Demony zn贸w s膮 niespokojne. Dlaczego?

D. J. opiera si臋 o biurko, podrzucaj膮c i 艂api膮c pi艂eczk臋, nie chc膮c u偶ala膰 si臋 nad Devonem jak pozostali. Teraz odwraca si臋 do przyjaciela.

- Tak - cedzi przez z臋by. - Ja te偶 si臋 nad tym g艂owi臋. Ostatnim razem podbechta艂 je ten stukni臋ty Jackson Muir. A teraz?

- Nie wiem - przyznaje Devon.

- Mo偶e to ten karze艂 - m贸wi Ana, wzdrygaj膮c si臋. - Na jego widok przechodz膮 mnie ciarki.

- To gnom - poprawia j膮 Cecily. - Jednak nie s膮dz臋, 偶eby by艂 z艂y. Jestem pewna, 偶e Bjorn jest po naszej stronie. Sp贸jrzcie, jak opatrzy艂 Devonowi rami臋.

- Mo偶e to podst臋p - ostrzega D. J. - Te stwory s膮 sprytne. Przypomnijcie sobie, jak jeden z nich podszy艂 si臋 pode mnie.

Devon kiwa g艂ow膮.

- W艂a艣nie dlatego naprawd臋 musz臋 zn贸w porozmawia膰 z Rolfe'em. Nie rozumiem zbyt dobrze zwi膮zku Skrzyd艂a Nocy z demonami.

Cecily wzdycha.

- Mama i wuj Edward s膮 zaniepokojeni. Widz臋 to.

- No c贸偶, je艣li b臋dzie trzeba - obiecuje Devon - zrobi臋 to samo co przedtem. Obdarz臋 was magi膮 Skrzyd艂a Nocy, 偶eby艣cie mogli z nimi walczy膰.

Marcus u艣miecha si臋 niepewnie. Devon wie, 偶e jego przyjaciela niepokoi ten pentagram, niewiadome znaczenie tego znaku. To jeszcze jedna sprawa, kt贸r膮 b臋dzie musia艂 om贸wi膰 z Rolfe'em.

S艂ysz膮 ciche pukanie do drzwi. Cecily wstaje i otwiera je. To Morgana. Niesie tac臋, a na niej dzbanek i kubek.

- Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e nasz pacjent zechce napi膰 si臋 gor膮cego kakao - m贸wi.

- Dzi臋ki - odpowiada Cecily - ale opi艂 si臋 ju偶 ajerkoniaku.

- Bardzo ch臋tnie wypij臋 kakao - wtr膮ca Devon. - Dzi臋kuj臋, Morgano.

Cecily i Ana cofaj膮 si臋, gdy kobieta podchodzi z tac膮 do 艂贸偶ka Devona. Kr臋c膮 nosami. Morgana zdaje si臋 tego nie zauwa偶a膰. Zmys艂owo kroczy przez pok贸j, na kszta艂tnych nogach ma czarne rajstopy, a na g贸rze d艂ugi podarty sweter, kt贸ry prawie zsuwa si臋 jej z jednego ramienia. Stawia tac臋 na nocnym stoliku i nalewa Devonowi kubek kakao.

- Smakuje cudownie - m贸wi Devon, u艣miechaj膮c si臋 do niej. - Ach, tak. Pozna艂a艣 ju偶 moich przyjaci贸艂?

Morgana spogl膮da na nich, mru偶膮c ciemne oczy.

- Nie. Jeszcze nie.

- To Ana Lopez - m贸wi Devon. Ana niech臋tnie kiwa g艂ow膮. - A to jest Marcus Johnson. - Marcus u艣miecha si臋. - A to D. J. Kerwinsky.

- Bardzo mi mi艂o ci臋 pozna膰 - m贸wi D. J., rzucaj膮c si臋 naprz贸d i potykaj膮c o w艂asne nogi. 艢ciska jej d艂o艅, u艣miechaj膮c si臋 g艂upio, zapominaj膮c o swej zwyk艂ej rezerwie.

- Mnie r贸wnie偶, D. J. - mruczy Morgana. Devon zauwa偶a, 偶e lekko trzepocze przy tym d艂ugimi rz臋sami. - I Marcusie - dodaje, ponownie spogl膮daj膮c na ch艂opca.

Marcus zn贸w si臋 tylko u艣miecha.

- Rozmawia艂a艣 z Edwardem? - Pyta j膮 Devon. - Czy wyja艣ni艂 ci... To wszystko?

- Do艣膰 trudno w to uwierzy膰 - m贸wi Morgana, rozgl膮daj膮c si臋, i milknie.

- W porz膮dku - m贸wi jej Devon. - Moi przyjaciele wiedz膮 o demonach.

Morgana wzdycha.

- Edward twierdzi, 偶e we wschodnim skrzydle domu s膮 jakie艣 drzwi. Wiod膮ce do... - Obejmuje si臋 r臋kami i dr偶y, jakby nagle zrobi艂o si臋 jej zimno. - Nie chce mi to przej艣膰 przez gard艂o.

- Wiem, 偶e to trudne - m贸wi Devon. - Je艣li jednak zamierzasz wej艣膰 do tej rodziny, powinna艣 wiedzie膰 o magii. O Skrzydle Nocy i Otch艂aniach. Pani Crandall pr贸bowa艂a ukrywa膰 przede mn膮 te tajemnice, ale nie mo偶na mieszka膰 tu i nic nie wiedzie膰.

Morgana u艣miecha si臋 mi艂o do Devona. Ma 艂zy w oczach.

- Och, musisz jak najszybciej wyzdrowie膰, Devonie. Mam wra偶enie, 偶e w tym domu twoja przyja藕艅 b臋dzie mi rozpaczliwie potrzebna.

Devon obiecuje, 偶e szybko dojdzie do siebie. Ona ca艂uje go w czo艂o, po czym pospiesznie opuszcza pok贸j.

Po jej wyj艣ciu przez chwil臋 panuje cisza. Potem D. J. wydaje dono艣ny okrzyk:

- O rany!

Cecily krzywi si臋 do niego.

- Aha, tylko 偶e zrobi艂e艣 z siebie kompletnego g艂upka, D. J.

On nie zwraca uwagi na jej s艂owa.

- To gor膮cy towar - m贸wi do Devona.

- Taak, pewnie - zgadza si臋 Devon.

- C贸偶, od razu mi si臋 nie spodoba艂a - mruczy Ana.

- Chocia偶 raz - m贸wi Cecily, patrz膮c na ni膮 - zgadzamy si臋 w jakiej艣 sprawie.

- Po prostu jeste艣cie zazdrosne - m贸wi D. J. - Bo jak ju偶 powiedzia艂em, ta Morgana to gor膮cy towar. Go-r膮-cy.

- D. J., zadziwiasz mnie - m贸wi z udawan膮 powag膮 Cecily. - Potrafisz sylabizowa膰.

Devon spogl膮da na Marcusa, wci膮偶 siedz膮cego na skraju 艂贸偶ka.

- A co ty o niej s膮dzisz, Marcusie?

Ten zastanawia si臋.

- No c贸偶, z pewno艣ci膮 jest pi臋kna. I wydaje si臋 bardzo mi艂a.

- No to w czym problem? - Pyta D. J.

- Nie ma 偶adnego problemu - odpowiada Marcus, ale bez przekonania.

- To naci膮gaczka - m贸wi Cecily. - Chce pieni臋dzy mojego wuja. Zapami臋tajcie moje s艂owa, rozwiod膮 si臋 po roku i dostanie wysokie alimenty.

- Wygl膮da na s艂odk膮 kobietk臋, Cess - zauwa偶a Marcus.

- Ty podobno jeste艣 gejem, Marcusie. Jej wdzi臋k nie powinien na ciebie dzia艂a膰.

Devon k艂adzie g艂ow臋 na poduszce. Tak, Morgana jest s艂odka. Tak s艂odka, 偶e nie mo偶e przesta膰 o niej my艣le膰 przez reszt臋 popo艂udnia i przez ca艂膮 noc. A kiedy budzi si臋 nast臋pnego ranka, wci膮偶 o niej my艣li. O 艣nie, kt贸ry mia艂 - 艣nie, w kt贸rym Morgana zn贸w przysz艂a do niego i tym razem poca艂owa艂a go w usta.

Nie jest to wspomnienie, kt贸rym chcia艂by podzieli膰 si臋 z Cecily. Och nie, na pewno nie.

Nowy Rok przychodzi i mija. Devon, kt贸remu rana na ramieniu prawie si臋 zagoi艂a, jedzie ze wszystkimi swymi przyjaci贸艂mi na przyj臋cie u Jessiki Milardo, ale pani Crandall nalega, 偶eby razem z Cecily wr贸cili do domu nie p贸藕niej ni偶 o wp贸艂 do pierwszej.

- Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy sko艅cz臋 pi臋tna艣cie lat - biada Cecily, gdy przechodz膮 przez frontowe drzwi Kruczego Dworu i wielki zegar w przedpokoju pokazuje dwadzie艣cia dziewi臋膰 minut po p贸艂nocy. - Wtedy za偶膮dam wi臋kszej niezale偶no艣ci.

Devon 艣mieje si臋. Jakby od Amandy Crandall mo偶na by艂o czego艣 偶膮da膰.

Zdejmuje p艂aszcz i wiesza go na wieszaku. Rami臋 wci膮偶 troch臋 go boli, kiedy podnosi r臋k臋, i z pewno艣ci膮 zostanie na nim blizna, ale to o niebo lepsze od szw贸w i noszenia temblaka przez kilka tygodni.

Wchodz膮ca po schodach na g贸r臋 Cecily spogl膮da na Devona.

- D. J. by艂 dzi艣 wieczorem jaki艣 nieobecny, nie uwa偶asz?

- Tak - przyznaje Devon. - By艂 dziwnie milcz膮cy, nawet jak na D. J. Prawie si臋 nie odzywa艂.

- Nie wiesz, co go gryzie?

Devon wzrusza ramionami.

- Z Did偶ejem nigdy nie wiadomo. Czasem zamyka si臋 w swoim w艂asnym 艣wiecie.

Cecily przystaje i odwraca si臋.

- My艣lisz, 偶e...?

Devon 艣mieje si臋.

- Co? 呕e jaki艣 demon zn贸w si臋 pod niego podszy艂? Nie, poczu艂bym gor膮co. Cokolwiek dr臋czy D. J., to nic z tych rzeczy. Mo偶e pok艂贸ci艂 si臋 z rodzicami.

Na zewn膮trz zaczyna pada膰 艣nieg. Devon s艂yszy przeci膮g艂e, przera藕liwe wycie zimnego wiatru, zawodz膮cego pod kalenicami domu. Okiennice okna w jego pokoju t艂uk膮 o mur.

Simon mia艂 je naprawi膰, ale jako艣 nigdy nie m贸g艂 si臋 do tego zabra膰, a potem zlecia艂 z dachu wie偶y. Devon b臋dzie musia艂 poprosi膰 o to Bjorna. W takie noce jak ta okiennice potrafi膮 stuka膰 i t艂uc o mur do rana.

A mo偶e zdo艂am naprawi膰 je sam, my艣li Devon.

Nagle otwiera okno na o艣cie偶. Jasne, 偶e potrafi臋, m贸wi sobie. Czy偶 nie jestem czarodziejem szlachetnego Bractwa Skrzyd艂a Nocy? Zepsute okiennice nie powinny...

Ta my艣l nagle urywa si臋 w po艂owie. Patrz膮c w d贸艂, Devon cicho j臋czy. Co艣 tam si臋 porusza. Gor膮cy podmuch owiewa mu twarz.

- O rany... - Sapie Devon.

Po 艣cianie domu wspinaj膮 si臋 skorpiony - a przynajmniej wielkie, czarno-purpurowe stwory wygl膮daj膮ce jak skorpiony. Ca艂e setki. Tysi膮ce!

Devon odruchowo zamyka okno i cofa si臋. Temperatura i ci艣nienie w pokoju rosn膮. Po chwili setki tych straszliwych stwor贸w stukaj膮 w szyby, gro藕nie wywijaj膮c w mroku odw艂okami. Patrz膮 na niego male艅kimi, czarnymi, paciorkowatymi 艣lepiami. S膮 co najmniej trzydziestocentymetrowej d艂ugo艣ci i zas艂aniaj膮 ca艂e okno, usi艂uj膮c wedrze膰 si臋 do 艣rodka.

- Wracajcie, rozkazuj臋 wam - m贸wi Devon, lecz jego g艂os brzmi s艂abo. Te stwory budz膮 w nim odraz臋. Przypominaj膮 karaluchy. - Wracajcie do swoich Otch艂ani.

Jednak tak jak w przypadku tamtego demona, rozkaz Devona zn贸w okazuje si臋 bezskuteczny. Wie dlaczego. Wtedy, tak samo jak teraz, by艂 zaskoczony i przestraszony. Boi si臋. W艂a艣nie dzi臋ki temu mog膮 go pokona膰. Je艣li b臋dzie si臋 ba艂, straci swoj膮 moc. Sam Sargon Wielki ostrzeg艂 go przed tym i pogardliwie nazwa艂 Abecedarianem. Pocz膮tkuj膮cym. Nowicjuszem. Amatorem.

- Ach tak? - M贸wi sobie Devon z rosn膮cym oburzeniem. - By艂em w Otch艂ani i zdo艂a艂em z niej wr贸ci膰, panie Sargonie Jestem Taki Wielki. Mo偶esz powiedzie膰 to samo?

W tym momencie skorpiony rozbijaj膮 okno. Setkami wdzieraj膮 si臋 do pokoju, poruszaj膮c si臋 z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮. Po chwili pokrywaj膮 ca艂膮 pod艂og臋 i wspinaj膮 si臋 po s艂upkach 艂贸偶ka. Devon wciska si臋 w k膮t, walcz膮c ze strachem.

- S艂ysza艂y艣cie, co powiedzia艂em, paskudne stwory? By艂em w piekle i wr贸ci艂em z niego. I w艂a艣nie tam was odsy艂am!

Skorpiony nieruchomiej膮, ale nie cofaj膮 si臋 i nie znikaj膮.

Niekt贸re gryz膮 le偶膮cy na biurku plecak Devona.

- Hej! - Krzyczy ch艂opiec. - Mo偶ecie sobie zje艣膰 podr臋cznik geometrii, ale 艂apy precz od mojego palm pilota!

Przekonuje si臋, 偶e mo偶e je zniszczy膰 jednym machni臋ciem r臋ki. Amatorzy plecaka nagle eksploduj膮 chmur膮 purpurowego py艂u.

- Dobra robota - m贸wi sobie Devon. - R贸b tak dalej.

Pozosta艂e stwory zaczynaj膮 si臋 powoli cofa膰, wyra藕nie wzburzone.

- No ju偶, wyno艣cie si臋 st膮d! - Rozkazuje Devon, coraz bardziej pewny siebie. - Wracajcie do piek艂a albo zamienicie si臋 w purpurowy py艂 jak wasi przyjaciele!

Zaczynaj膮 ucieka膰 tam, sk膮d przysz艂y: po 艣cianie, przez okno i w d贸艂 po murze. Jednak Devon b艂yskawicznie doskakuje do okna.

- Ty zostaniesz - m贸wi, si臋gaj膮c i 艂api膮c jednego z tych odra偶aj膮cych stwor贸w za wyd艂u偶ony odw艂ok. Unosi skorpiona, kt贸ry prostuje ogon. - Rozkazuj臋 ci nie k艂u膰! - Warczy Devon i stw贸r bezsilnie zwisa mu w r臋ku. - My艣l臋, 偶e zatrzymam ci臋 i przyjrz臋 ci si臋 uwa偶nie.

Trzymaj膮c demona w lewej r臋ce, Devon otwiera drzwi szafy. Prawie wszyscy pobratymcy je艅ca ju偶 znikn臋li, zmykaj膮c co si艂 w nogach przez wybit膮 szyb臋. Wiatr wwiewa 艣nieg do pokoju, ale Devon nie zwraca na to uwagi. Wysypuje brudne rzeczy z worka na pranie, wrzuca do niego stwora i zawi膮zuje worek sznurkiem.

- Rozkazuj臋 ci tam zosta膰 - m贸wi wi臋藕niowi. - Jestem silniejszy ni偶 one - przypomina sobie z u艣miechem. - Jestem silniejszy od nich i one o tym wiedz膮. - I po chwili dodaje: - Dop贸ki si臋 nie boj臋.

Tylko dlaczego zn贸w zacz臋艂y go atakowa膰? Co to oznacza?

Nazajutrz rano Bjorn naprawia okno w pokoju Devona.

- Wiesz, Bjorn, kiedy tutaj przyjecha艂em - m贸wi Devon, kt贸ry jest coraz bardziej przekonany, 偶e mo偶e ufa膰 nowemu zarz膮dcy - demony chyba wyczu艂y, 偶e mam moc Skrzyd艂a Nocy i mog臋 otworzy膰 ten portal. Jednak pokaza艂em im, 偶e jestem silniejszy ni偶 one. A nawet silniejszy od Szale艅ca, samego Jacksona Muira, wi臋c odesz艂y. Dlaczego wr贸ci艂y? Co maj膮 nadziej臋 ode mnie otrzyma膰?

- Mo偶e to samo - odpowiada Bjorn, przybijaj膮c okiennice. - W ko艅cu demony niczego bardziej nie pragn膮, jak ponownie zapewni膰 swemu obrzydliwemu rodzajowi niepodzieln膮 w艂adz臋 na Ziemi.

- Skoro jednak nie otworzy艂em im portalu za pierwszym razem, dlaczego mia艂bym zrobi膰 to teraz? - Wzdycha Devon. - Widocznie podburzy艂o je co艣 innego. Musz臋 porozmawia膰 o tym z Rolfe'em.

Bjorn mierzy go ma艂ymi okr膮g艂ymi oczkami.

- Pani Crandall da艂a mi wyra藕ny rozkaz, 偶ebym nigdy ci臋 tam nie zabiera艂.

- Nie musisz mnie podwozi膰 - m贸wi mu Devon.

- No c贸偶, schody na urwisko s膮 oblodzone. A droga do miasteczka jest 艣liska i nadal nie od艣nie偶ona...

Devon u艣miecha si臋 艂obuzersko.

- No to patrz.

Skupia si臋. Nakazuje sobie znikn膮膰 i pojawi膰 si臋 w domu Rolfe'a - ale nic si臋 nie dzieje. Spogl膮da na Bjorna i rumieni si臋.

- No? - Pyta gnom. - Patrz臋, jak kaza艂e艣. Co mam zobaczy膰?

- Powinno zadzia艂a膰 - irytuje si臋 Devon.

Bjorn u艣miecha si臋 kpi膮co.

- My艣l臋, 偶e chyba chcia艂e艣 si臋 popisa膰, prawda? A z tego, co wiem o magii Skrzyd艂a Nocy, to nie da si臋 jej wykorzysta膰 w taki spos贸b.

- Ale ja naprawd臋 musz臋 si臋 dosta膰 do Rolfe'a.

- No to spr贸buj jeszcze raz.

I tym razem Devon robi to z 艂atwo艣ci膮. Zamyka oczy i przenosi si臋 do domu Rolfe'a. Pojawia si臋 za kanap膮, na kt贸rej obejmuj膮 si臋 Rolfe i Roxanne.

- O rety - m贸wi Devon. - Chyba powinienem by艂 zadzwoni膰.

Rolfe obrzuca go surowym spojrzeniem.

- Tak. Tak by艂oby lepiej.

Roxanne wstaje. U艣miecha si臋.

- Nie przejmuj si臋, Devonie March. Mia艂am przeczucie, 偶e mo偶esz wpa艣膰.

- Dziej膮 si臋 dziwne rzeczy - m贸wi ch艂opiec do nich obojga.

Rolfe wzdycha.

- W porz膮dku. Podejd藕 tu i opowiedz mi o tym.

- Demony zn贸w zaatakowa艂y - m贸wi Devon, wychodz膮c zza kanapy. - Ca艂e stado stwor贸w wygl膮daj膮cych jak skorpiony. Zdo艂a艂em je powstrzyma膰. Nawet z艂apa艂em jednego.

- I trzymasz go? - Pyta Rolfe. - Jak domowe zwierz膮tko?

- Mam nadziej臋, 偶e dowiem si臋 czego艣 od niego, chocia偶 to stworzenie wydaje si臋 do艣膰 g艂upie.

- Podejrzewam, 偶e jest g艂upie - m贸wi Roxanne. - S艂abo rozwini臋te demoniczne formy 偶ycia s膮 kontrolowane przez moce znacznie silniejsze od nich.

Roxanne po raz pierwszy wypowiedzia艂a si臋 na temat demon贸w. Devon spogl膮da na ni膮 znacz膮co.

- Przyznaj臋, 偶e nie jestem ekspertem w tej dziedzinie - m贸wi mu Roxanne - ale intuicja rzadko mnie zawodzi. Co艣 manipuluje demonami. Wykorzystuje je w jakim艣 celu.

- A tylko kto艣 obdarzony moc膮 Skrzyd艂a Nocy mo偶e to robi膰 - m贸wi Devon. - Prawda, Rolfe?

M臋偶czyzna kiwa g艂ow膮.

- Zatem je艣li to nie ty, Devonie, to jaki艣 inny pot臋偶ny czarodziej Skrzyd艂a Nocy sprawia nam k艂opoty.

Devon prze艂yka 艣lin臋.

- Jackson Muir?

Rolfe spogl膮da na wzburzone morze w dole.

- Czy to mo偶liwe? Jak mia艂by tu wr贸ci膰? Zosta艂 uwi臋ziony w Otch艂ani.

- Cz艂onkowie Bractwa s膮 rozsiani po ca艂ym 艣wiecie - m贸wi Devon. - Sam mi to m贸wi艂e艣. Mo偶e to kto艣 inny.

- 呕aden szanuj膮cy si臋 czarodziej Skrzyd艂a Nocy nie pos艂ugiwa艂by si臋 w taki spos贸b demonami - m贸wi mu Rolfe. - Je艣li kryje si臋 za tym kto艣 z Bractwa, to musi by膰 Apostat膮. Takim samym zbuntowanym czarownikiem jak Szaleniec.

Rolfe wstaje i podchodzi do biurka. Otwiera szuflad臋.

- Masz, Devonie. Spr贸buj jeszcze raz.

Ch艂opiec patrzy. Rolfe trzyma w d艂oni kryszta艂owy pier艣cie艅 Teda Marcha.

- To pier艣cie艅 ojca - m贸wi Devon. - Dotychczas nigdy nie dzia艂a艂.

- Kryszta艂 Opiekuna zawiera wiedz臋, ale dzia艂a tak samo jak G艂os, kt贸ry s艂yszysz w g艂owie. Dzieli si臋 wiedz膮 tylko wtedy, kiedy jeste艣 gotowy j膮 czerpa膰 i posi膮艣膰. - Rolfe przygl膮da si臋 pier艣cieniowi. - Od wielu tygodni badam ten pier艣cie艅. Na pewno jest w porz膮dku. Podejrzewam, 偶e po prostu nie by艂e艣 gotowy dowiedzie膰 si臋 tego, co chcia艂 ci przekaza膰.

- My艣lisz, 偶e teraz jestem?

- Roxanne tak uwa偶a. Powiedzia艂a mi o tym dzi艣 rano.

Devon spogl膮da na ni膮.

- Tak, Devonie March. Wyczu艂am to. Tak wi臋c twoja dzisiejsza wizyta nie jest zaskoczeniem.

Devon przeci膮gle wzdycha.

- Dobrze wi臋c. Pozw贸lcie, 偶e wsun臋 pier艣cie艅 na palec.

- Po prostu przygotuj si臋 - m贸wi Rolfe. - Na wszystko. Pami臋tasz, co si臋 sta艂o ostatnim razem.

Devon istotnie pami臋ta. Korzystaj膮c z pier艣cienia ojca Rolfe'a, Devon zdo艂a艂 zobaczy膰 wspania艂e obrazy z przesz艂o艣ci Skrzyd艂a Nocy. Spotka艂 nawet Sargona Wielkiego. Jednak w trakcie tej astralnej podr贸偶y zosta艂 porwany przez Szale艅ca i wci膮gni臋ty do grobu - prosto do gnij膮cej trumny Jacksona Muira, z zawartymi w niej resztkami ludzkiego cia艂a. Nie by艂o to do艣wiadczenie, kt贸re Devon kiedykolwiek chcia艂by powt贸rzy膰.

- 艢ci膮gnij mi go z palca, gdyby wygl膮da艂o na to, 偶e mam jakie艣 k艂opoty, dobrze, Rolfe?

M臋偶czyzna kiwa g艂ow膮 i wr臋cza Devonowi z艂oty pier艣cie艅.

Nale偶a艂 do mojego ojca, my艣li ch艂opiec.

Wsuwa pier艣cie艅 na serdeczny palec lewej r臋ki.

Prosz臋, tato, niech to si臋 uda.

I nie pozw贸l, 偶ebym wpad艂 w r臋ce Szale艅ca.

Witaj, synu.

Devon b艂yskawicznie si臋 odwraca. Ju偶 nie znajduje si臋 w gabinecie Rolfe'a. Jest w domu - z powrotem w domku w Coles Junction, w kt贸rym dorasta艂. Jego pies Max przysiad艂 na tylnych 艂apach, patrzy na niego i merda ogonem.

A na drugim ko艅cu pokoju stoi ojciec z szeroko otwartymi ramionami.

- Tato!

Devon ju偶 ma do niego pobiec, ale nagle zastyga w bezruchu. To mo偶e by膰 podst臋p. Demony ju偶 udawa艂y jego ojca.

Jednak teraz nie czuje gor膮ca ani wzrostu ci艣nienia, niechybnych oznak obecno艣ci demon贸w. Ani 偶adnego odoru. Czasem niekt贸re co zr臋czniejsze demony potrafi艂y obni偶a膰 temperatur臋, lecz nigdy nie zdo艂a艂y zamaskowa膰 smrodu.

- W porz膮dku, Devonie - m贸wi mu ojciec. - Jednak m膮drze robisz, zachowuj膮c ostro偶no艣膰.

- Tato? Czy to naprawd臋 ty?

Mam na palcu jego pier艣cie艅. To musi by膰 on. Jakim艣 cudem ojciec 偶yje!

- Tak, Devonie. Och, synu, by艂e艣 taki dzielny. Wyzbywszy si臋 wszystkich obaw, Devon wpada ojcu w ramiona. S膮 ciep艂e i mi臋kkie, jak zwykle, i pachn膮 tak samo jak zawsze: olejem, smarem i p艂ynem po goleniu Old Spice.

- Widzia艂em, przez co przeszed艂e艣, Devonie, i szczerze ci wsp贸艂czu艂em. Jednak dowiod艂e艣, 偶e jeste艣 pot臋偶nym i szlachetnym czarodziejem. Jestem z ciebie dumny.

- Tato, czy ty 偶yjesz? No wiesz, czy mo偶emy znowu by膰 razem?

Ojciec spogl膮da na niego z trosk膮.

- Zawsze b臋d臋 偶yt w twoim sercu, Devonie.

- To mi nie wystarcza. Potrzebuj臋 ci臋 tutaj, w Kruczym

Dworze. Albo pozw贸l mi pozosta膰 z tob膮. W naszym domu. Z Maksem i wszystkimi moimi starymi przyjaci贸艂mi.

Ojciec u艣miecha si臋 smutno.

- Nie mo偶esz tu zosta膰, Devonie. To tylko kraina pami臋ci.

Devon nie mo偶e powstrzyma膰 艂ez.

- Potrzebuj臋 ci臋, tato.

- Zawsze b臋d臋 przy tobie. - Ujmuje d艂oni膮 brod臋 ch艂opca. - Czy masz jeszcze m贸j medalik 艣wi臋tego Antoniego?

Devon kiwa g艂ow膮 i klepie si臋 po kieszeni, w kt贸rej trzyma medalik. 艁zy ciekn膮 mu po policzkach.

- By艂em przy tobie przez ca艂y czas - m贸wi mu ojciec. - Przecie偶 wiesz o tym, Devonie.

Ch艂opiec ponownie kiwa g艂ow膮.

- Dlaczego nigdy nie powiedzia艂e艣 mi, kim naprawd臋 jestem? Dlaczego pos艂a艂e艣 mnie do Kruczego Dworu?

- Twoim przeznaczeniem, Devonie, jest odkry膰 prawd臋 o swojej przesz艂o艣ci.

Nagle Devon u艣wiadamia sobie, 偶e ju偶 nie znajduj膮 si臋 w domu w Coles Junction. Nie ma Maksa. Stoj膮 przed Kruczym Dworem, z odleg艂o艣ci kilku metr贸w spogl膮daj膮c na rezydencj臋.

- Teraz najtrudniejsza cz臋艣膰, Devonie - m贸wi ojciec ochryp艂ym g艂osem. - Musz臋 ci co艣 pokaza膰. Ostrzec ci臋 przed gro偶膮cym ci niebezpiecze艅stwem.

- Jakim, ojcze?

- Sp贸jrz, synu. Patrz na Kruczy Dw贸r.

Devon spe艂nia polecenie. To, co widzi, szokuje go. Wielki dom le偶y w gruzach. Wie偶a jest osmalonym kikutem, 偶a艂o艣nie wznosz膮cym si臋 ku niebu. Wielkie witra偶owe okna s膮 porozbijane, a frontowe drzwi wyrwane z zawias贸w. Ca艂e fragmenty mur贸w zwali艂y si臋 do wewn膮trz.

Devon biegnie w kierunku domu.

- Cecily! - Krzyczy. - Cecily!

Kiedy dobiega do zrujnowanej rezydencji, czuje kwa艣ny od贸r dymu. Tu i 贸wdzie ogie艅 jeszcze nie zgas艂 i od czasu do czasu z gruz贸w buchaj膮 p艂omienie. Nagle s艂yszy przera藕liwy ha艂as dobiegaj膮cy z g贸ry: podobne do pterodaktyli demony ko艂uj膮 nad dymi膮cymi zgliszczami, triumfalnie skrzecz膮c.

A kiedy wbiega do 艣rodka przez wy艂amane frontowe drzwi, widzi co艣 jeszcze straszniejszego: u st贸p schod贸w le偶y martwa Cecily w ka艂u偶y krwi.

5. Apostata

Cecily! - Krzyczy Devon.

To na nic. Pr贸buje j膮 podnie艣膰, lecz dziewczyna jest zimna i sztywna. Devon cofa si臋 przera偶ony, chwiejnie idzie do salonu.

I prawie potyka si臋 o cia艂o D. J., r贸wnie偶 rozci膮gni臋te w ka艂u偶y g臋stniej膮cej krwi. Dalej le偶膮 Ana i Marcus. Ich cia艂a s膮 zmia偶d偶one i nienaturalnie powykr臋cane. Devon rozgl膮da si臋. Przedpok贸j i salon zosta艂y zniszczone. Na pod艂odze le偶膮 porozbijane kandelabry. W 艣cianach ziej膮 dziury. Szklana tarcza starego zegara jest roztrzaskana, a jego wskaz贸wki na zawsze zatrzyma艂y si臋 kilka minut po dziewi膮tej.

- Nie! - Krzyczy Devon. - To niemo偶liwe! Tato! Gdzie jeste艣?

W tym momencie wyskakuje sk膮d艣 jaki艣 odra偶aj膮cy stw贸r i przysiada na por臋czy schod贸w. Jest obrzydliwy, podobny do ma艂py, ma ostre k艂y i gorej膮ce 偶贸艂te 艣lepia.

- Jeste艣my wolni - m贸wi g艂uchym i chrapliwym g艂osem. - Portal zosta艂 otwarty i teraz jeste艣my wolni!

- Wracaj! - Rozkazuje Devon. - Wracaj do swojej Otch艂ani!

Stw贸r 艣mieje si臋 z niego.

- Ju偶 za p贸藕no! Zwyci臋偶yli艣my!

Ch贸r innych demon贸w przy艂膮cza si臋 do niego, wyskakuj膮c z r贸偶nych cz臋艣ci zrujnowanego domu. Szkielety, o艣liz艂e gady i w艂ochate bestie o ostrych pazurach - wszystkie zbieraj膮 si臋 w gromad臋 i 艣miej膮 z Devona. Ten okropny 艣miech odbija si臋 echem w ruinach Kruczego Dworu.

- Kto to zrobi艂? - Pyta Devon. - Kto zdo艂a艂 otworzy膰 te drzwi?

- Ale偶 oczywi艣cie ty, o Wielki - odpowiada demon podobny do ma艂py. - Tylko ty masz tak膮 moc!

- Nie! Nie otworzy艂em ich! Nigdy bym...

- Tak, Devonie, tylko ty mo偶esz otworzy膰 te drzwi - s艂yszy g艂os ojca.

Devon odwraca si臋. Ojciec ze smutn膮 min膮 stoi w drzwiach.

- Nie zrobi艂em tego! Tato, ja nigdy...

- Jednak zrobisz to - m贸wi mu ojciec. - Zrobisz, a wtedy twoi przyjaciele umr膮.

- To sen! Jaka艣 szalona halucynacja!

Wok贸艂 niego demony zn贸w wyj膮 i pokrzykuj膮, jak banda napalonych motocyklist贸w.

- 艢ci膮gnij pier艣cie艅 z mojego palca! - Krzyczy Devon. - Chc臋 to powstrzyma膰!

Cho膰 jednak wk艂ada w to wszystkie si艂y, nie mo偶e zsun膮膰 pier艣cienia. Stoi w kr臋gu bestii, patrz膮c na zimne, zakrwawione cia艂o martwej Cecily.

- Prosz臋, tato, niech to nie b臋dzie prawd膮 - b艂aga, wci膮偶 szarpi膮c pier艣cie艅.

- Tylko ty, Devonie, masz tak膮 moc. Tylko ty.

- Przy艂膮cz si臋 do nas - nalega demon podobny do ma艂py. - Pomy艣l, jak膮 b臋dziesz mia艂 w艂adz臋. Inni tacy jak ty ju偶 do nas do艂膮czyli. Nie b臋dziesz sam.

Stwory ruszaj膮 na niego, pe艂zn膮c, chwiej膮c si臋, wlok膮c po ziemi kopyta i kolczaste ogony. Ich smr贸d zapiera dech w piersiach i Devon spazmatycznie 艂apie ustami powietrze.

- Nigdy! - Krzyczy. - Nie jestem Apostat膮. I nigdy nie b臋d臋!

Z tymi s艂owami udaje mu si臋 wreszcie 艣ci膮gn膮膰 z palca pier艣cie艅. Ten wypada mu z r臋ki i toczy si臋 po pod艂odze, aby zatrzyma膰 si臋 w ka艂u偶y krwi Cecily.

Devonie!

To g艂os Rolfe'a.

- Devonie, dobrze si臋 czujesz?

- Nie - m贸wi ch艂opiec, nie mog膮c powstrzyma膰 艂ez. Chwiejnie podchodzi do kanapy i siada, chowaj膮c twarz w d艂oniach. - To za wiele. Nie poradz臋 sobie z tym wszystkim.

Rolfe k艂adzie d艂o艅 na jego ramieniu i pochyla si臋, 偶eby spojrze膰 mu w twarz.

- Co widzia艂e艣, Devonie?

- Ojca. - Devon patrzy mu w oczy. - Widzia艂em mojego ojca.

- Thaddeusa?

Devon kiwa g艂ow膮.

- Chcia艂em tylko zosta膰 z nim. Ale nie mog艂em. Pokaza艂 mi...

Nie mo偶e doko艅czy膰, bo g艂os wi臋藕nie mu w gardle.

Roxanne siada obok niego na kanapie. Bierze go za r臋k臋.

- Widzia艂em Kruczy Dw贸r... Ca艂kowicie zniszczony - m贸wi Devon, wzi膮wszy si臋 w gar艣膰. - Cecily by艂a martwa. I wszyscy moi przyjaciele r贸wnie偶. Wsz臋dzie by艂y demony. Dom nale偶a艂 do nich.

Rolfe nic nie m贸wi.

- To pewnie by ci臋 uszcz臋艣liwi艂o, co, Rolfe? - Pyta Devon, czuj膮c rosn膮cy gniew. - Przecie偶 niczego nie pragniesz bardziej, jak zobaczy膰 zrujnowany Kruczy Dw贸r i upadek tej rodziny.

- Nie, Devonie. Nie chc臋, 偶eby co艣 z艂ego sta艂o si臋 Cecily lub Alexandrowi. Przecie偶 wiesz.

Devon walczy z fal膮 najgorszych md艂o艣ci, jakie mia艂 w swoim 偶yciu. To gorsze od grypy. Ma wra偶enie, 偶e zaraz zwymiotuje.

Roxanne dotyka jego czo艂a.

- Przynios臋 ci co艣 - m贸wi, po czym wstaje i pospiesznie biegnie po schodach do kuchni.

- Jeste艣 lekko zielonkawy - m贸wi mu Rolfe.

- Ty te偶 by艂by艣, gdyby艣 dopiero co widzia艂 Cecily le偶膮c膮 w ka艂u偶y krwi. - Pr贸buje wsta膰, ale nie mo偶e. - Musz臋 wr贸ci膰 do Kruczego Dworu i sprawdzi膰, czy wszystko z ni膮 w porz膮dku.

- Spokojnie. Jestem pewien, 偶e nic jej nie jest. Je艣li Thaddeus pokaza艂 ci t臋 wizj臋, to nie po to, 偶eby ci臋 przestraszy膰, lecz ostrzec. Uprzedzi膰, co mo偶e si臋 zdarzy膰, je艣li nie b臋dziesz czujny.

- Nie wiesz najgorszego - m贸wi Devon, gdy Roxanne wraca i podaje mu szklank臋 napoju imbirowego. Ch艂opiec wypija go. Istotnie, teraz czuje si臋 lepiej. Dzi臋kuje jej, po czym zn贸w spogl膮da na Rolfe'a. - To ja stanowi臋 problem, jak zwykle. To moim przeznaczeniem jest otworzy膰 portal i uwolni膰 demony z Otch艂ani. Moim.

- To w艂a艣nie pokaza艂 ci Thaddeus? Ty to zrobisz?

Devon kiwa g艂ow膮.

- Musz臋 opu艣ci膰 Bied臋. Wyjecha膰 jak najdalej od Kruczego Dworu.

- Zaczekaj. Przecie偶 nigdy dobrowolnie nie otworzy艂by艣 portalu. Je艣li Thaddeus pokaza艂 ci t臋 wizj臋, to chcia艂 ci臋 ostrzec, 偶e kto艣 spr贸buje ci臋 do tego sk艂oni膰 gro藕b膮 lub - podst臋pem.

- Kto taki? Jaki艣 demon?

- Niemo偶liwe. Dowiod艂e艣, 偶e jeste艣 od nich sprytniejszy i silniejszy.

- Zatem kto?

Rolfe przez chwil臋 milczy.

- Tylko inny czarodziej Skrzyd艂a Nocy mo偶e mie膰 tak膮 moc - m贸wi w ko艅cu. - Apostata, kt贸ry potrzebuje twojej pomocy - pomocy czarodzieja urodzonego sto pokole艅 po Sargonie Wielkim.

- A wi臋c... A wi臋c my艣lisz, 偶e powraca Jackson Muir.

Rolfe kr臋ci g艂ow膮.

- Niekoniecznie on.

- Przecie偶 powiedzia艂e艣, 偶e Apostata. Tak go nazywano.

- Ka偶dy czarodziej Skrzyd艂a Nocy, kt贸ry wykorzystuje swoj膮 moc w niegodnych celach, staje si臋 Apostat膮. W historii Bractwa by艂o ich wielu. Nie mo偶na s膮dzi膰, 偶e akurat teraz nie ma innych.

Devon czuje si臋 ju偶 dostatecznie silny, aby wsta膰 z kanapy. Przechodzi przez pok贸j i spogl膮da na rozbijaj膮ce si臋 na dole fale. S艂o艅ce zachodzi. Na horyzoncie wida膰 b艂yskawice nadci膮gaj膮cej burzy.

- Je艣li rzeczywi艣cie s膮 tam jacy艣 藕li czarodzieje, to czy nie ma sposobu, 偶eby si臋 dowiedzie膰, kim oni s膮? - Pyta Devon. - Nie ma spisu wszystkich cz艂onk贸w Bractwa, albo czego艣 takiego?

Rolfe u艣miecha si臋.

- Mo偶e jest. Tylko pami臋taj, 偶e wypad艂em z obiegu, kiedy zgin膮艂 m贸j ojciec. Mimo to wiem, 偶e co dwadzie艣cia lat zbiera si臋 zgromadzenie czarodziei Skrzyd艂a Nocy, zwane Witenagemotem. To anglosaskie s艂owo, u偶ywane w starej Anglii, w kt贸rej te zgromadzenia odbywa艂y si臋 ju偶 przed tysi膮cem lat. Ojciec zabra艂 mnie na jedno, kiedy by艂em ma艂y. Odbywa艂o si臋 w Madrycie i wszyscy Opiekunowie patrzyli z podziwem, jak czarodzieje Skrzyd艂a Nocy z ca艂ego 艣wiata wchodz膮 na sal臋 obrad, ubrani w ceremonialne szaty.

- Super - m贸wi Devon, odpr臋偶aj膮c si臋 troch臋.

- Och, istotnie. - Rolfe podchodzi do patrz膮cego na morze ch艂opca. - Czarodzieje z ca艂ej Europy, Chin i Afryki. A w艣r贸d nich oczywi艣cie Randolph Muir, ojciec Amandy. Pami臋tam, jak godnie wygl膮da艂 w swojej szacie z rz臋dem medali. Jaki dumny by艂 m贸j ojciec z tego, 偶e jest jego Opiekunem.

- Chc臋 wzi膮膰 udzia艂 w takim zgromadzeniu. Musz臋 spotka膰 innych takich jak ja. Innych czarodziei Skrzyd艂a Nocy.

- Spotkasz. B臋d臋 musia艂 si臋 dowiedzie膰, kiedy i gdzie odb臋dzie si臋 nast臋pne zgromadzenie. - Rolfe wzdycha. - Na razie jednak nie mam poj臋cia, kto mo偶e by膰 tym z艂ym czarodziejem.

- Mo偶e to 偶aden z 偶ywych - m贸wi nagle Roxanne. - Mo偶e to jeden ze zmar艂ych.

Rolfe przygl膮da si臋 jej.

- Tak podpowiada ci intuicja? Jeste艣 tego pewna?

Kobieta marszczy brwi.

- Niezupe艂nie. Jednak taka my艣l przysz艂a mi do g艂owy.

Nie mog臋 jej zignorowa膰.

- Kiedy Roxanne ma takie my艣li, warto jej s艂ucha膰 - wyja艣nia Devonowi Rolfe. - S膮dz臋, 偶e to mo偶liwe. W ko艅cu Jackson Muir nie 偶yje, a mimo to zdo艂a艂 wr贸ci膰.

- W艂a艣nie o to mi chodzi艂o - m贸wi mu Devon. - Szaleniec jeszcze z nami nie sko艅czy艂. Ja to po prostu wiem.

Roxanne wzi臋艂a z p贸艂ki jak膮艣 ksi臋g臋.

- Czuj臋, 偶e powiniene艣 to przeczyta膰 - m贸wi, wr臋czaj膮c j膮 Devonowi.

Ch艂opiec spogl膮da na ok艂adk臋. Wypuk艂e z艂ote litery g艂osz膮:

CZARODZIEJSKA GENEALOGIA

HORATIA MUIRA

- S膮 w niej wymienieni przodkowie Horatia? - Pyta Devon.

- Tak - m贸wi Rolfe. - I trzeba mu przyzna膰, 偶e obok wszystkich bohater贸w i legend umie艣ci艂 tu tak偶e czarn膮 owc臋 swojej rodziny.

- Przeczytaj to z pier艣cieniem ojca na palcu - radzi Roxanne. - To pomo偶e ci wszystko zobaczy膰.

- Nie ma mowy - oponuje Devon. - Wi臋cej go nie za艂o偶臋.

Roxanne podnios艂a pier艣cie艅 z pod艂ogi. Devon spogl膮da na le偶膮cy na d艂oni kobiety pier艣cie艅. Jest na nim krew. Krew Cecily.

- Strach jest najwi臋ksz膮 s艂abo艣ci膮 czarodzieja Skrzyd艂a Nocy, Devonie - przypomina mu Rolfe.

Ch艂opiec wzdycha.

- Je艣li w ten spos贸b zdo艂am ocali膰 Cecily od 艣mierci, zrobi臋 to.

Bierze pier艣cie艅 i zn贸w wsuwa go na palec. Jego umys艂 pozostaje jasny, gdy Devon siada przy stole i otwiera ksi臋g臋.

Chwa艂a Sargonowi! Sargon naszym wodzem! Sargon Wielki!

S艂owa ksi臋gi o偶ywaj膮 w umy艣le Devona, gdy na palcu ma ojcowski pier艣cie艅. Nie tylko czyta o czarodziejach Skrzyd艂a Nocy, ale r贸wnie偶 ich widzi.

Sargona ju偶 spotka艂. To on rozpocz膮艂 to wszystko. Devon rozpoznaje go, t臋 d艂ug膮 rud膮 brod臋 i w艂osy, gdy czarodziej stoi tam w tunice i sanda艂ach, z mieczem u boku. Devon czyta艂, 偶e Sargon urodzi艂 si臋 prawie trzy tysi膮ce lat temu w krainie Hetyt贸w w Azji Mniejszej, obecnie Turcji. W Termessos, du偶ym mie艣cie g贸rzystego wybrze偶a Morza 艢r贸dziemnego, Sargon wzni贸s艂 magiczn膮 fortec臋. On i jego potomkowie przez wiele pokole艅 chronili miasto, tak 偶e Termessos by艂o w tej cz臋艣ci 艣wiata jedynym grodem nie zdobytym przez Aleksandra Wielkiego. Devon widzi teraz Sargona stoj膮cego na tle wznosz膮cych si臋 wok贸艂 Termessos g贸r i otoczonego przez grupk臋 ludzi, kt贸rzy wznosz膮 z艂ote puchary w toa艣cie na jego cze艣膰.

- Chwa艂a Sargonowi!

- To jaka艣 ceremonia - m贸wi Devon do Rolfe'a i Roxanne. - Widz臋, jak oddaj膮 honory Sargonowi, a on si臋 u艣miecha. - Devon 艣mieje si臋. - Nie by艂 w takim dobrym nastroju, kiedy go spotka艂em.

Wtedy Sargon podda艂 go pr贸bie, kt贸r膮 Devon przeszed艂 tylko cz臋艣ciowo. Pozwoli艂, by przeszkodzi艂 mu strach, kt贸ry jest dla demon贸w jak sterydy, czyni je wi臋kszymi, silniejszymi, trudniejszymi do pokonania. Sargon nazwa艂 w贸wczas Devona „Abecedarianem" To rozz艂o艣ci艂o ch艂opca i w dalszym ci膮gu go irytuje.

- Mam nadziej臋, 偶e kiedy艣 znowu spotkam Sargona - m贸wi Devon. - Powiem mu, 偶e pokona艂em Szale艅ca i...

- Czytaj dalej, Devonie - przerywa mu lekko zniecierpliwiony Rolfe. - Szukamy Apostaty. Czarodzieja, kt贸ry zszed艂 na z艂膮 drog臋. To nie Sargon.

Devon wzdycha i przewraca kartk臋. B臋dzie musia艂 wr贸ci膰 do tego miejsca, kiedy b臋dzie mia艂 wi臋cej czasu. Maj膮c na palcu pier艣cie艅 ojca i przegl膮daj膮c opowie艣ci o dawnych czarodziejach, doznaje kilku niezwyk艂ych wizji. Na jednej ze stron czyta o Brutusie, wybitnym cz艂onku Bractwa, 偶yj膮cym w ostatnim wieku przed Chrystusem. Widzi birem臋 z dziobem ozdobionym smoczym 艂bem, stoj膮cego przy jej maszcie Brutusa oraz pokrytego 艂uskami morskiego potwora, kt贸ry wynurza si臋 z fal. Potem pojawia si臋 Diana, pn膮ca si臋 po nocnym niebie ku ziemskiej stratosferze, z towarzysz膮cym jej orszakiem rozmaitych stworze艅. Przewr贸ciwszy kartk臋, Devon o ma艂o nie spada z krzes艂a: czarodziej imieniem Vortigar w pe艂nej zbroi p臋dzi na niego na swym siwym rumaku, w otoczeniu innych rycerzy. Przypomina to jak膮艣 szalon膮 wirtualn膮 rzeczywisto艣膰.

Rozpromieniony Devon pochyla g艂ow臋, gdy Vortigar zamierza si臋 mieczem - pozornie na niego. Jednak ostrze przeszywa innego rycerza, kt贸ry spada z konia. Pod przy艂bic膮 ukazuje si臋 pysk demona.

- Super - m贸wi Devon. - Vortigar 偶y艂 w czasach kr贸la

Artura, prawda?

- Tak, Devonie - potwierdza Rolfe.

- Nie mog臋 sobie chwil臋 popatrze膰, jak walczy?

Rolfe z u艣miechem kr臋ci g艂ow膮.

- Mo偶esz wr贸ci膰 do tego p贸藕niej.

Devon zn贸w skupia si臋 na lekturze. Przewraca kilka kartek. Widzi Brunhild臋 M膮dr膮 na dworze Karola Wielkiego; Wilhelma z Holandii, kt贸ry uczy gromadk臋 m艂odych malarzy Skrzyd艂a Nocy; a potem pierwszy Witenagemot, zgromadzenie czarodziej贸w, kt贸re osza艂amia Devona przepychem barw. Zamek jest udrapowany z艂otog艂owiem, a wszyscy uczestnicy nosz膮 purpurowe szaty. Czarodzieje o r贸偶nym wieku i kolorach sk贸ry prezentuj膮 p艂on膮ce kryszta艂y i wspania艂e klejnoty. Zebraniu przewodniczy siwobrody m臋偶czyzna imieniem Wiglaf, kt贸rego Devon chyba gdzie艣 ju偶 widzia艂. Jednak nie mo偶e sobie przypomnie膰 gdzie.

- Natrafiam tylko na dobrych czarodziej贸w - m贸wi Devon do Rolfe'a.

- Czytaj dalej.

Z nast臋pnej strony wyskakuje na niego Eryk Krwawy Top贸r z wysoko uniesionym nad g艂ow膮 toporem.

- Oo! - Wo艂a Devon. - Mo偶e ten jest Apostat膮.

Z topora czarodzieja 艣cieka krew, gdy wyrywa ostrze z brzucha jakiego艣 nieszcz臋艣nika. Teraz Devon pojmuje, w jaki spos贸b Eryk, kt贸ry wygl膮da jak wiking, zdoby艂 sw贸j przydomek.

- Chyba zabi艂 w艂a艣nie jakiego艣 faceta - m贸wi. - Pewnie jest Apostat膮.

- Przyjrzyj si臋 dok艂adniej - zach臋ca Rolfe.

Devon robi to. Badawczo spogl膮da na powalonego wroga Eryka. Zauwa偶a szpony zamiast r膮k i pojmuje, 偶e to demon w ludzkiej postaci.

- Nic z tego - m贸wi z westchnieniem. - Widocznie Eryk to te偶 jeden z dobrych czarodziej贸w.

Jednak nast臋pna strona przynosi mroczniejsz膮 wizj臋. Temperatura w pokoju spada prawie do zera.

- Isobel Apostata - czyta cicho Devon. - Tak jest tu napisane. Ona...

艢miech. Kobiecy 艣miech.

W pokoju robi si臋 ciemno. Rolfe i Roxanne z niepokojem spogl膮daj膮 po sobie.

艢miech nie cichnie.

- S艂ysza艂em ju偶 ten 艣miech - m贸wi Devon. - Na wie偶y!

- Jeste艣 pewien, Devonie?

- To ona - szepcze ch艂opiec.

Nagle pok贸j staje w ogniu. Devon nie widzi ju偶 Rolfe a ani Roxanne, tylko ta艅cz膮ce pomara艅czowe p艂omienie. Cofa si臋 przed 偶arem, ale czujnie wszystko obserwuje. W p艂omieniach zaczyna rozr贸偶nia膰 kszta艂ty: wielkie lataj膮ce demony szybuj膮 nad jakim艣 miasteczkiem z dawnych czas贸w. Przera偶eni ludzie uciekaj膮 do dom贸w, potykaj膮c si臋 na brukowanych uliczkach i pokazuj膮c palcami demony. Te wpadaj膮 do ich domostw, porywaj膮c skrzynie i kufry, a nawet dzieci. Devon po architekturze rozpoznaje wiosk臋 z czas贸w, o kt贸rych uczy艂 si臋 w szkole: Anglia za panowania Tudor贸w. Jednak w podr臋czniku nie by艂o 偶adnej wzmianki o Isobel Apostacie, czy demonach, kt贸rych sprowadzi艂a na mieszka艅c贸w.

- Isobel Apostata - czyta Devon, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. - Urodzi艂a si臋 w 1494 roku, jako jedyne dziecko Artura Plantageneta, potomka kr贸la Henryka IV. Jej uroda i magiczne umiej臋tno艣ci sta艂y si臋 legendarne. Po艣lubi艂a zwyk艂ego ziemianina, sir Thomasa Apple'a, lecz kaza艂a go otru膰, kiedy urodzi艂a syna. Otworzy艂a Otch艂a艅, przej臋艂a kontrol臋 nad demonami i poleci艂a im pustoszy膰 kraj, uzale偶niaj膮c lud od siebie i formuj膮c w艂asn膮 armi臋. Coraz bardziej po偶膮da艂a w艂adzy. Spiskowa艂a z wrogami Anglii za granic膮, obiecuj膮c nieprzeliczone bogactwa za pomoc w obaleniu kr贸la Henryka VIII i osadzenie jej na tronie.

艢miech Isobel odbija si臋 echem w pokoju i Devon na moment przestaje czyta膰. Bierze si臋 w gar艣膰 i kontynuuje:

- W 1522 roku Witenagemot odbywa艂 si臋 w Anglii i podczas tajnego zebrania Skrzyd艂a Nocy zdecydowano, 偶e Isobel nale偶y wyda膰 kr贸lowi jako zdrajczyni臋. To g艂贸wnie kobiety nale偶膮ce do Bractwa obezw艂adni艂y j膮 i skuty magicznym z艂otym 艂a艅cuchem. Isobel zosta艂a os膮dzona przez kr贸lewski trybuna艂 i spalona jako czarownica, lecz wielu utrzymywa艂o, 偶e powsta艂a z p艂omieni niczym feniks, po czym schroni艂a si臋 w Otch艂ani.

Devon zn贸w s艂yszy z艂owrogi 艣miech wied藕my, ale nadal nie mo偶e jej dostrzec.

Gdzie ona jest? Musz臋 zobaczy膰 jej twarz.

W ko艅cu udaje mu si臋 dostrzec w p艂omieniach posta膰. To kobieta, przywi膮zana do s艂upa. P艂onie 偶ywcem, 艣miej膮c si臋, gdy p艂omienie trawi膮 jej cia艂o. Sk贸ra czernieje i p艂atami schodzi jej z twarzy. Devon czuje smr贸d palonego cia艂a. Gorzej, czuje jego smak.

Z trzaskiem zamyka ksi臋g臋. W pokoju wszystko wraca do normy.

- To zbyt wiele - m贸wi. - I zbyt realistyczne.

- Czy zobaczy艂e艣 do艣膰, by mie膰 pewno艣膰, 偶e mamy do czynienia z Isobel Apostat膮?

Devon krzywi si臋.

- Raczej us艂ysza艂em. Ten sam 艣miech, kt贸ry rozlega艂 si臋 na wie偶y Kruczego Dworu.

- Zawsze ta wie偶a - zauwa偶a Rolfe. - Co te偶 Amanda tam trzyma?

- Ju偶 nic. Od pewnego czasu nie widuj臋 tam 艣wiat艂a. - Devon zastanawia si臋 nad czym艣. - Widzia艂em jednak, jak Bjorn wyprowadza艂 stamt膮d kogo艣. Zaprzecza temu, ale jestem pewien, 偶e to by艂a kobieta. Czy to mog艂a by膰 ona - Isobel?

Rolfe wygl膮da na zdumionego.

- Nie wyobra偶am sobie, 偶eby Isobel Apostata pozwoli艂a komu艣 zamkn膮膰 si臋 w pokoju albo grzecznie posz艂a za gnomem, kt贸ry dok膮d艣 j膮 poprowadzi艂. Isobel by艂a jedn膮 z najgro藕niejszych czarownic wszech czas贸w. O ma艂o co nie zrzuci艂a z tronu kr贸la Henryka VIII. Nawet spalenie na stosie nie wystarczy艂o, 偶eby po艂o偶y膰 kres jej z艂u. Legendy m贸wi膮, 偶e jej duch powr贸ci艂 i nadal usi艂uje zdoby膰 w艂adz臋 nad 艣wiatem.

Devon opanowuje dr偶enie.

- To przypomina kogo艣, kogo znamy. Jacksona Muira.

Rolfe powa偶nie spogl膮da na ch艂opca.

- Jeste艣 pewien, 偶e taki sam 艣miech s艂ysza艂e艣 na wie偶y?

- Taki sam. I G艂os to potwierdza. S艂ysza艂em Isobel Apostat臋. To ona - i by艂a w wie偶y przez ca艂y czas. Z pewno艣ci膮 to w艂a艣nie jej szloch s艂ysza艂em wcze艣niej.

Rolfe podchodzi do okna i spogl膮da na ocean. Fale coraz mocniej bij膮 o brzeg, a na horyzoncie b艂yska si臋 coraz bardziej. Po niebie przetacza si臋 grom, g艂o艣niejszy ni偶 kt贸rekolwiek z nich si臋 spodziewa艂o.

Zawsze kiedy tu jestem, nadci膮ga burza, my艣li Devon. Tak jakbym budzi艂 niepok贸j 偶ywio艂贸w, ilekro膰, dowiem si臋 czego艣 nowego o mojej przesz艂o艣ci. Nawet mu si臋 to podoba.

- Sam nie wiem, Devonie - m贸wi Rolfe. - Co艣 musia艂oby przydarzy膰 si臋 Isobel, 偶eby da艂a si臋 uwi臋zi膰 Amandzie. Nie mam poj臋cia, co to mog艂oby by膰. Isobel nie jest ju偶 tylko cz艂owiekiem.

Devon wzrusza ramionami.

- Mo偶e rzuci艂 na ni膮 jakie艣 zakl臋cie ojciec pani Crandall lub Horatio Muir.

- To mo偶liwe, ale...

- No c贸偶, jakkolwiek tego dokonano, jestem pewien, 偶e to Isobel Apostata nas艂a艂a na mnie demony, a nie Jackson Muir. - Devon u艣miecha si臋. - Zawsze to jaka艣 pociecha.

Roxanne, do tej chwili zadowalaj膮ca si臋 rol膮 biernej s艂uchaczki, wstaje i podchodzi do Devona. U艣miecha si臋 do niego i zak艂ada r臋ce na piersi.

- Zapewne uwa偶asz, 偶e kobieta nie mo偶e by膰 r贸wnie gro藕nym przeciwnikiem jak m臋偶czyzna. Nawet je艣li jest czarownic膮 Skrzyd艂a Nocy i wr贸ci艂a z za艣wiat贸w.

Devon rumieni si臋.

- Nie, nie to chcia艂em powiedzie膰. - Czerwieni si臋 jeszcze bardziej. - Naprawd臋. Ja tylko...

- Isobel Apostata mia艂a pi臋膰 wiek贸w przewagi nad Jacksonem Muirem - m贸wi mu Roxanne. - Pi臋膰set lat na doskonalenie czarnoksi臋skich umiej臋tno艣ci. Na wykucie z nich miecza ostrzejszego ni偶 ten, jakim kiedykolwiek m贸g艂 w艂ada膰 Szaleniec.

Rozgoryczony Devon prze艂yka 艣lin臋.

- Taak. Pewnie masz racj臋.

Rolfe u艣miecha si臋.

- Rzecz w tym, Devonie, 偶e stoimy przed powa偶nym problemem. Zn贸w mamy do czynienia z osob膮, kt贸ra dysponuje moc膮 Skrzyd艂a Nocy i zamierza otworzy膰 portal we wschodnim skrzydle. I najwidoczniej Isobel chce, 偶eby艣 j膮 w tym wyr臋czy艂.

- A co nie pozwala jej samej tego zrobi膰?

- Ty zamkn膮艂e艣 te drzwi. Tylko ty mo偶esz je otworzy膰.

Devon wzdryga si臋.

- W wizji, kt贸r膮 pokaza艂 mi ojciec, rzeczywi艣cie je otworz臋.

- Uznaj to za ostrze偶enie. Teraz powinni艣my odnale藕膰 Isobel i pokona膰 j膮.

- A jak tego dokonamy?

Rolfe odpowiada z krzywym u艣miechem:

- Nie mam poj臋cia.

- Wspaniale.

- Musisz pami臋ta膰, dzieciaku, 偶e nigdy nie zosta艂em przeszkolony jako Opiekun. Szaleniec zabi艂 mojego ojca, zanim zd膮偶y艂em si臋 czego艣 nauczy膰. Musz臋 przeczyta膰 jeszcze kilka ksi膮g. I spr贸bowa膰 znale藕膰 kogo艣, kto wie wi臋cej ni偶 ja.

- Uda艂o ci si臋 znale藕膰 innych Opiekun贸w?

Rolfe kr臋ci g艂ow膮.

- S膮dz臋 jednak, 偶e 藕r贸d艂o informacji mo偶emy mie膰 pod nosem.

- O kim m贸wisz?

- O waszym nowym zarz膮dcy. O gnomie. On najwyra藕niej sporo wie i za艂o偶臋 si臋, 偶e m贸g艂by znale藕膰 nam Opiekuna.

- Sam nie wiem - m贸wi Devon. - Za ka偶dym razem gdy zaczynam mu ufa膰, co艣 sprawia, 偶e zmieniam zdanie.

Pami臋taj, 偶e widzia艂em go z kobiet膮 z wie偶y. A je艣li to by艂a Isobel? Mo偶e jest z ni膮 w zmowie.

Rolfe wzdycha.

- Czy tw贸j G艂os m贸wi ci co艣 o nim?

- No c贸偶, powiedzia艂, 偶e to gnom i 偶e mog臋 wierzy膰 w jego uzdrowicielskie umiej臋tno艣ci. Jednak nie wyja艣ni艂, czy mog臋 mu zaufa膰.

- A ty, Roxanne? Masz jakie艣 przeczucie co do Bjorna Forkbearda?

- B臋d臋 musia艂a si臋 z nim spotka膰 - m贸wi kobieta. - Mo偶e wtedy.

Dochodz膮 do wniosku, 偶e Devon musi po prostu wr贸ci膰 do Kruczego Dworu i zachowa膰 czujno艣膰. Rolfe obiecuje znale藕膰 odpowiedzi na dr臋cz膮ce ch艂opca pytania i porozmawia膰 z nim jutro. Devon ponownie przeprasza za niespodziewane naj艣cie i zach臋ca ich, by doko艅czyli to, co zacz臋li. Pstryka palcami i znika.

Jednak zamiast wr贸ci膰 do swojego pokoju w Kruczym Dworze, tak jak zamierza艂, Devon pojawia si臋 na cmentarzu na skraju urwiska, na kra艅cu posiad艂o艣ci Muir贸w.

Dlaczego si臋 tu znalaz艂em? Devon rozgl膮da si臋. Burzowe chmury ju偶 wisz膮 nad g艂ow膮, chocia偶 jeszcze nie zacz膮艂 pada膰 deszcz. Ciemne niebo przecinaj膮 zygzaki b艂yskawic i lodowato zimny wiatr smaga mu twarz. Ch艂opiec pr贸buje si艂膮 woli przenie艣膰 si臋 do swojego pokoju, ale nie mo偶e. Nienawidzi, kiedy zawodz膮 go jego czarodziejskie umiej臋tno艣ci.

Rusza truchtem przez wysok膮 traw臋. 艢nieg prawie stopnia艂 i ziemia rozmi臋k艂a. Devon dr偶y, s艂ysz膮c szczeg贸lnie dono艣ny 艂oskot gromu. Odwraca si臋, gdy b艂yskawica o艣wietla gr贸b Jacksona Muira. Anio艂 ze z艂amanym skrzyd艂em zdaje si臋 p艂on膮膰. Devon podchodzi do pomnika. Widzia艂 ju偶 ducha Emily Muir, kt贸ra wydawa艂a si臋 sprzyja膰 jego sprawie. Mo偶e ona mu pomo偶e. Mo偶e ona im pomo偶e znale藕膰 i pokona膰 Isobel Apostat臋.

Jednak Emily by艂a zwyczajn膮 kobiet膮. Za 偶ycia nie mia艂a magicznych mocy. Dlaczego mia艂aby mie膰 je po 艣mierci? Pomimo to Devon nie mo偶e oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e Emily jest w pewnym sensie kluczem do zrozumienia jego przesz艂o艣ci. Tutaj, zaledwie kilka metr贸w dalej, widzia艂 kiedy艣 ducha tej kobiety, p艂acz膮cego na grobie z napisem „Clarissa" Teraz podchodzi do tego grobu i spogl膮da na to jedno s艂owo wykute w granicie. Dlaczego Emily p艂aka艂a na grobie Clarissy Jones?

Ta ostatnia by艂a s艂u偶膮c膮, z kt贸r膮 spotyka艂 si臋 Rolfe i kt贸ra zgin臋艂a, kiedy jego samoch贸d run膮艂 z klifu. Nawet nie pogrzebano tutaj jej cia艂a. Tak jak cia艂o Emily, zabra艂o je morze.

Musi istnie膰 jaki艣 zwi膮zek mi臋dzy Clariss膮, Emily i Jacksonem, my艣li Devon. I mn膮. W przeciwnym razie dlaczego zobaczy艂bym ciucha pl膮cz膮cego na tym grobie?

Przenosi spojrzenie z pomnika Clarissy na obelisk stoj膮cy na 艣rodku cmentarza. Ten z napisem „Devon". Nikt zdaje si臋 nie wiedzie膰, kto jest tam pochowany. Ch艂opiec jest pewien, 偶e pani Crandall k艂amie, kiedy t艂umaczy si臋 nieznajomo艣ci膮 sprawy. To r贸wnie偶 jest wskaz贸wka prowadz膮ca do rozwi膮zania tajemnicy jego przesz艂o艣ci. Tylko co to oznacza? Jak si臋 tego dowiedzie膰?

Devon wzdycha. Teraz nie ma czasu na rozmy艣lania o tym wszystkim. Zagadka jego przesz艂o艣ci musi na razie zej艣膰 na dalszy plan, dop贸ki nie znajd膮 sposobu na pokonanie Isobel

Apostaty.

Chyba 偶e - jak podejrzewa - wszystko to jako艣 艂膮czy si臋 ze sob膮.

Zaczyna pada膰, z pocz膮tku s艂abo, potem mocniej. Devon pospiesznie opuszcza cmentarz i rozbryzguj膮c b艂oto, idzie 艣cie偶k膮 w kierunku wielkiego domu. Na tle nocnego nieba ledwie wida膰 jego kontury. W kilku oknach na parterze pali si臋 艣wiat艂o. Na wie偶y jednak, zgodnie z przewidywaniami, jest ciemno.

Gdzie jest Isobel? Czy to mo偶liwe, 偶e pani Crandall j膮 ukrywa艂a? W jaki spos贸b i w jakim celu?

Zn贸w budz膮 si臋 w nim podejrzenia co do pani Kruczego Dworu. Pr贸bowa艂a mnie zabi膰, my艣li Devon. Ona i Bjorn chcieli wys艂a膰 mnie w przesz艂o艣膰 - do Anglii z czas贸w Tudor贸w, kiedy 偶y艂a Isobel Apostata. Chcieli, 偶ebym znalaz艂 si臋 w jej mocy, dzi臋ki czemu mog艂aby mnie zmusi膰 do otwarcia Otch艂ani.

Tylko dlaczego pani Crandall mia艂aby tego chcie膰? Przecie偶 tego obawia si臋 najbardziej. W ulewnym deszczu Devon zaczyna biec 艣cie偶k膮, 偶a艂uj膮c, 偶e nie jest w stanie tego poj膮膰.

Dlaczego nie mog臋 偶y膰 jak zwyczajny cz艂owiek? Dlaczego zawsze musi by膰 w艂a艣nie tak?

Zbli偶aj膮c si臋 do podjazdu, dostrzega samoch贸d D. J. z wycieraczkami gor膮czkowo poruszaj膮cymi si臋 tam i z powrotem, bezskutecznie pr贸buj膮cymi pokona膰 ulewny deszcz. Kto艣 wysiada po stronie pasa偶era. Devon mru偶y oczy. Czy to Cecily?

W tym momencie b艂yska piorun i Devon widzi, 偶e to na pewno nie Cecily.

To Morgana.

- Wielkie dzi臋ki, D. J. - m贸wi. - Jestem bardzo wdzi臋czna.

- Zawsze do us艂ug.

Morgana pospiesznie wchodzi do domu.

D. J. rusza, ale Devon wbiega w 艣wiat艂a reflektor贸w samochodu i zatrzymuje go.

- Co si臋 dzieje? - Pyta.

D. J. opuszcza szyb臋, ale tylko troch臋.

- Co masz na my艣li, pytaj膮c „co si臋 dzieje"?

Devon krzywi si臋. Mokre od deszczu w艂osy lepi膮 si臋 do czo艂a i spadaj膮 na oczy.

- To znaczy, co robi艂e艣 z Morgan膮?

- Chcia艂a si臋 przejecha膰 do miasta.

- Dlaczego ty j膮 podwioz艂e艣?

- O co ci chodzi, Devon? Jeste艣 zazdrosny? Najpierw zabierasz Cecily, teraz chcesz i Morgan臋?

D. J. podkr臋ca szyb臋 i odje偶d偶a z piskiem opon.

Devon jest wstrz膮艣ni臋ty. Co on chcia艂 przez to powiedzie膰? D. J. to jego najlepszy przyjaciel. Owszem, Devon wie, 偶e D. J. kiedy艣 podrywa艂 Cecily, ale zdawa艂 si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e ona chodzi teraz z Devonem. A przynajmniej Devonowi wydawa艂o si臋, 偶e D. J. pogodzi艂 si臋 z tym.

Ale Morgana? Przede wszystkim ona jest sze艣膰 lat starsza od D. J. - i zar臋czona z Edwardem Muirem!

Devon wbiega do domu i zamyka za sob膮 drzwi.

- Sp贸jrz na siebie, Devonie March! - M贸wi Cecily, wychodz膮c z salonu do przedpokoju. - Wygl膮dasz jak utopiony szczur.

- Dzi臋ki za komplement - m贸wi ch艂opiec, zdejmuj膮c p艂aszcz i wieszaj膮c go na wieszaku. Trz臋sie si臋 z zimna. -

Czy widzia艂a艣, jak przed chwil膮 wesz艂a tu Morgana?

Cecily marszczy brwi.

- Tak. Widzia艂am j膮.

- Powiedzia艂a, gdzie by艂a?

- Nie rozmawiam z ni膮. - Cecily odwraca si臋 i wchodzi z powrotem do salonu. - Uwa偶am, 偶e im mniej b臋dziemy do siebie m贸wi膰, tym lepiej. W przeciwnym razie powiedzia艂abym jej, 偶e przejrza艂am jej paskudny plan, plan ograbienia wuja z pieni臋dzy.

Devon czuje, 偶e powinien zn贸w stan膮膰 w obronie Morgany, ale powstrzymuje si臋. Niech Cecily 偶ywi sobie te dziecinne podejrzenia.

- Pos艂uchaj - m贸wi. - Jestem zaciekawiony, poniewa偶 by艂a z D. J.

Cecily odwraca si臋 na pi臋cie.

- D. J.?

- Tak. W艂a艣nie widzia艂em, jak j膮 tu przywi贸z艂.

Cecily robi wielkie oczy.

- Poczekaj, a偶 powiem wujowi Edwardowi!

- Jestem pewien, 偶e to by艂o niewinne spotkanie. D. J. powiedzia艂, 偶e podrzuci艂 j膮 do miasta.

- Ona wcale tego nie potrzebowa艂a! Mog艂a wzi膮膰 jeden z trzech samochod贸w, kt贸re stoj膮 w gara偶u! Albo m贸g艂 j膮 podwie藕膰 Bjorn! A co z jej narzeczonym? Je艣li chcia艂a pojecha膰 do miasteczka, to dlaczego nie z wujem Edwardem?

Devon wzrusza ramionami.

- On sp臋dza mn贸stwo czasu w fabryce, przegl膮daj膮c ksi臋gi rachunkowe. Mo偶e nie by艂o go w domu.

- Zawsze jej bronisz - warczy Cecily.

- A ty zawsze na ni膮 napadasz.

Dziewczyna potrz膮sa g艂ow膮 tak, jak robi zawsze, kiedy jest z艂a.

- No c贸偶, musz臋 odrobi膰 lekcje. Dobranoc, Devonie.

- Cecily, zaczekaj. Musz臋 porozmawia膰 z tob膮 o paru sprawach.

- Czemu nie pogadasz o nich z Morgan膮?

Cecily odwraca si臋 i biegnie po schodach na g贸r臋.

- O rany - wzdycha Devon, opadaj膮c na kanap臋. Co za niezno艣ny bachor, my艣li. Nie przypuszcza艂em, 偶e Cecily mo偶e by膰 taka... Taka... Dziecinna.

Dlaczego 偶ywi tak膮 g艂臋bok膮 niech臋膰 do Morgany? A skoro ju偶 o tym mowa, dlaczego nie lubi jej Ana? I pani Crandall?

Wszystkie kobiety najwyra藕niej jej nienawidz膮, a wszyscy m臋偶czy藕ni uwielbiaj膮. Opr贸cz Alexandra.

Devon spogl膮da w pochmurne szare oczy Horatia Muira, patrz膮cego na艅 z portretu nad kominkiem.

No, gdyby Morgana naprawd臋 by艂a naci膮gaczk膮, intrygantk i 艂owczyni maj膮tk贸w, za jaka uwa偶a ja Cecily, to chybabym wiedzia艂. Tymczasem wyczuwam tylko, 偶e jest dobra. Mo偶e tajemnicza, ale dobra.

I pi臋kna.

M贸j Bo偶e, jaka pi臋kna.

- Witaj, Devonie.

Ch艂opiec podskakuje. Czuje czyj膮艣 d艂o艅 na ramieniu. Odwraca si臋.

To Morgana, w swetrze z r贸偶owej angory i obcis艂ych czarnych sk贸rzanych spodniach.

- Och, no tak, cze艣膰 - wykrztusza Devon.

- Masz zupe艂nie mokre w艂osy. Przezi臋bisz si臋.

On u艣miecha si臋, a ona siada obok niego.

- Tak, z艂apa艂 mnie deszcz.

- To silna burza.

Devon przygl膮da si臋 jej.

- Widzia艂em, 偶e by艂a艣 na przeja偶d偶ce z D. J.

- Tak. S艂odki ch艂opak. Wpad艂am na niego przypadkiem, kiedy by艂 tu po po艂udniu, i wspomnia艂am, 偶e chcia艂abym zwiedzi膰 miasteczko. Edward jest taki zaj臋ty. D. J. zaproponowa艂, 偶e mnie zabierze. To mi艂o z jego strony.

Devon u艣miecha si臋. A wi臋c to naprawd臋 by艂a niewinna przeja偶d偶ka. Przynajmniej z punktu widzenia Morgany.

- No c贸偶 - m贸wi - my艣l臋, 偶e mo偶e podobasz si臋 D. J.

Ona si臋 rumieni.

- O rany. Tak my艣lisz?

- On jest nieszkodliwy, nie b贸j si臋.

Morgana u艣miecha si臋.

- Och, jest bardzo mity. Ale nie tak bystry jak ty. Jestem tego pewna.

Teraz z kolei rumieni si臋 Devon.

- Naprawd臋 - dodaje Morgana. - Podziwiam to, 偶e przyjecha艂e艣 do tego domu wariat贸w i jako艣 zadomowi艂e艣 si臋 w nim. Po tym, jak spotka艂e艣 si臋 tu ze wszystkimi tymi ohydnymi stworami. - Zaciska d艂onie na ramionach i wzdryga si臋. - Nie s膮dz臋, 偶eby Amanda wiele ci pomog艂a.

Devon wzrusza ramionami.

- Chyba nie藕le mi posz艂o.

- Chyba? Devonie, ja na twoim miejscu, nie maj膮c tu z kim porozmawia膰, pierwszym autobusem wyjecha艂abym z tego miasteczka. - Spogl膮da na niego i dr偶膮 jej wargi. - Wci膮偶 nie mog臋 uwierzy膰 w te wszystkie okropne historie, jakie opowiedzia艂 mi Edward. A wyjawi艂 mi tylko troch臋. M贸wi, 偶e nic wi臋cej nie musz臋 wiedzie膰. Jednak i to wystarczy艂o, 偶eby mnie 艣miertelnie przestraszy膰. Czuj臋 si臋 zagubiona.

Zaczyna p艂aka膰.

- Och, prosz臋 - m贸wi Devon, wyci膮gaj膮c r臋k臋 i obejmuj膮c j膮. - Wszystko w porz膮dku.

Jednak nie jest wobec niej szczery. Zdecydowanie nie wszystko jest w porz膮dku - bo przecie偶 nast臋pny Apostata usi艂uje otworzy膰 portal i uwolni膰 demony z Otch艂ani. Je艣li Edward naprawd臋 j膮 kocha, powinien zabra膰 Morgan臋 z tego domu. Natychmiast Pozostali domownicy maj膮 w 偶y艂ach przynajmniej odrobin臋 krwi czarodziej贸w: to ich dziedzictwo, spu艣cizna, z kt贸r膮 musz膮 si臋 pogodzi膰, na dobre i z艂e. Natomiast Morgana jest zupe艂nie niewinna i bez uprzedzenia zosta艂a sprowadzona do tego nawiedzonego domu.

Ona badawczo zagl膮da mu w oczy.

- Jak to wszystko, o czym m贸wi艂 mi Edward, mo偶e by膰 prawd膮? Te drzwi, kt贸re prowadz膮 do piek艂a?

- Wiem tylko, 偶e to niezbita prawda - odpowiada Devon. - I rzeczywi艣cie jest tu niebezpiecznie.

Morgana ociera oczy.

- Edward pokaza艂 mi kilka ksi膮偶ek o tych czarodziejach Skrzyd艂a Nocy. M贸wi, 偶e powinnam czego艣 si臋 o nich dowiedzie膰, je艣li mam zosta膰 jego 偶on膮. Jednak nie powie mi nic wi臋cej. Pozosta艂am sama ze swoj膮 niepewno艣ci膮, z tyloma pytaniami i obawami.

- Pos艂uchaj - m贸wi Devon. - Wiem, 偶e to nie moja sprawa, ale je艣li masz jakie艣 w膮tpliwo艣ci co do swojego ma艂偶e艅stwa, powinna艣 pos艂ucha膰 g艂osu serca.

Jej niewinne piwne oczy napotykaj膮 jego spojrzenie.

- Jeste艣 nad wiek m膮dry, Devonie March - m贸wi Morgana cicho i 艂agodnie, g艂adz膮c jego policzek wierzchem d艂oni.

Devon czuje, 偶e czerwieni si臋 ze zmieszania. Morgana u艣miecha si臋.

- Kiedy siedz臋 tu z tob膮, nie boj臋 si臋. Wcale. Dlaczego, Devonie?

Pragnie j膮 poca艂owa膰. Bardzo chce j膮 poca艂owa膰, ale wie, 偶e nie mo偶e. Nie powinien. Nie wolno mu.

Z trudem odzyskuje g艂os.

- Niczego nie mog臋 ci obieca膰, Morgano - m贸wi. - Jednak zrobi臋 co w mojej mocy, 偶eby obroni膰 ci臋 przed niebezpiecze艅stwami.

Ona ma tak膮 min臋, jakby zn贸w mia艂a si臋 rozp艂aka膰.

- Och, Devonie. Wierz臋, 偶e to zrobisz. - Szybko pochyla si臋 i ca艂uje go w usta. - Dzi臋kuj臋, Devonie. Dzi臋kuj臋, 偶e mnie wys艂ucha艂e艣.

Z tymi s艂owami wstaje i wychodzi z salonu, a Devon siedzi na kanapie zaczerwieniony i wzburzony, zupe艂nie rozkojarzony. Potem pospiesznie idzie na g贸r臋, 偶eby wzi膮膰 najzimniejszy prysznic w 偶yciu.

Wyciera r臋cznikiem w艂osy, gdy s艂yszy skrobanie w szafie.

To ten skorpion, przypomina sobie.

Wk艂ada spodnie od dresu i koszul臋. Mo偶e czego艣 si臋 od niego dowiem. Teraz jest w mojej mocy. Warto sprawdzi膰.

Stw贸r jest odra偶aj膮cy. Devon wyjmuje go z worka na pranie i trzyma z daleka od siebie. Demon cuchnie zgni艂ymi jajami. Macha czarnym odw艂okiem.

- Gdzie ona jest? - Pyta Devon. - Gdzie jest Isobel Apostata? To ona ci臋 tu przys艂a艂a. Na pewno wiesz, gdzie ona jest.

Jednak ten stw贸r to jedna z najni偶szych i najmniej inteligentnych form 偶ycia w Otch艂ani. Tylko wije si臋 w palcach ch艂opca.

- Czy masz cho膰 odrobin臋 rozumu? - Pyta go Devon.

Ogl膮da stwora. Odnajduje 艣lepka i zagl膮da w nie. Zaczyna co艣 dostrzega膰, male艅k膮 jasn膮 plamk臋, kt贸ra szybko ro艣nie.

- Tak - m贸wi ze zrozumieniem Devon. - Mog臋 zobaczy膰 j膮 twoimi oczami.

Zaczyna co艣 widzie膰. Setki skorpion贸w, roj膮ce si臋 na pod艂odze. Pr贸buje si臋 cofn膮膰 i spojrze膰 na to z szerszej perspektywy, ale nie mo偶e. Zagl膮da w 艣lepia skorpiona i ma wra偶enie, 偶e spogl膮da na 艣wiat oczami innego takiego stwora, kt贸ry znajduje si臋 gdzie indziej. Musi zadowoli膰 si臋 takim widokiem, ograniczonym i zniekszta艂conym. Jakby ogl膮da艂 obraz z male艅kiej kamery przymocowanej do 艂ba jednego z tych stworze艅. Obraz zmienia si臋, gdy stw贸r, kt贸rego oczu u偶ywa Devon, gramoli si臋 po cia艂ach swoich pobratymc贸w ku niewielkiej wolnej przestrzeni na 艣rodku pod艂ogi.

Devon poznaje dywan. To stary orientalny kilim we wschodnim skrzydle.

To stamt膮d przysz艂y te demony, my艣li. Ze wschodniego skrzyd艂a.

Zatem Isobel te偶 musi tam by膰.

Tak, jest tego pewien. Widzi teraz drzwi do przyleg艂ego pokoju. S膮 otwarte i skorpion, kt贸rego 艣lepi u偶ywa Devon, pospiesznie biegnie do 艣rodka. Devon rozpoznaje to pomieszczenie. Nigdy go nie zapomni, nie po tym, jak przed paroma miesi膮cami zosta艂 tu uwi臋ziony i my艣la艂, 偶e umrze z g艂odu. Na twarzy czuje gor膮cy podmuch. Pr贸buje spojrze膰 w g贸r臋, gdy skorpion p臋dzi do nast臋pnych drzwi.

S膮 metalowe. To portal do 艣wiata demon贸w.

Do Otch艂ani.

Nagle jego pole widzenia poszerza si臋. Kto艣 podnosi skorpiona i spogl膮da mu w 艣lepia.

Czyli wprost na Devona.

Ch艂opiec sapie ze zdumienia.

Patrz膮 sobie w oczy. On i Isobel Apostata. Czuje z艂o emanuj膮ce z jej czarnych oczu. Kobieta wybucha 艣miechem.

Ona jest tu, w tym domu, pojmuje Devon. Przy drzwiach do Otch艂ani we wschodnim skrzydle!

6. Pojedynek na 艣mier膰 i 偶ycie

Musze si臋 tam dosta膰 - g艂o艣no m贸wi Devon. - Musz臋 dosta膰 si臋 do wschodniego skrzyd艂a!

- A dlaczego musisz si臋 tam dosta膰?

Devon szybko podnosi g艂ow臋. Edward Muir stoi nad nim z r臋kami za艂o偶onymi na piersi, przeszywaj膮c go wzrokiem.

- Przepraszam, nie masz zwyczaju puka膰? - Pyta Devon.

- Drzwi by艂y otwarte na o艣cie偶. Niezbyt to rozs膮dne jak na m艂odego czarodzieja Skrzyd艂a Nocy, szczeg贸lnie kiedy trzyma w r臋ku jedno z tych piekielnych stworze艅. - Edward krzywi si臋 z obrzydzeniem. - Pozb膮d藕 si臋 tego.

Devon wzdycha. Dowiedzia艂 si臋 od demona tyle, ile m贸g艂.

- Wracaj do swojej Otch艂ani - rozkazuje i skorpion znika.

Ch艂opiec zn贸w odwraca si臋 do Edwarda Muira, na kt贸rym ten pokaz czarodziejskich zdolno艣ci najwyra藕niej nie zrobi艂 偶adnego wra偶enia.

- Rozumiem, 偶e pani Crandall poinformowa艂a ci臋 o wszystkim, co tu zasz艂o - m贸wi Devon - a tak偶e o moich umiej臋tno艣ciach.

Edward kiwa g艂ow膮. B艂ysk w jego oczach znik艂, tak jak ciep艂o, jakie widzia艂 w nich Devon, kiedy m臋偶czyzna przyby艂 w Wigili臋 do Kruczego Dworu. Z ponur膮 min膮 stoi nad Devonem.

- Powiedzia艂a mi r贸wnie偶, 偶e podejrzewa ci臋 o potajemne konszachty z Rolfe'em Montaigne'em - m贸wi mu Edward.

Devon nie m贸wi niczego, co mog艂oby go obci膮偶y膰.

- To przecie偶 zrozumia艂e, 偶e ciekawi mnie, kim jestem i sk膮d pochodz臋.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e zostaniemy przyjaci贸艂mi, Devonie. Je艣li jednak zadajesz si臋 z Montaigne'em... - Edward gniewnie zaciska bia艂e wargi na znak urazy i niech臋ci.

Ten morderca chce zniszczy膰 nasz膮 rodzin臋.

- Teraz to nie ma znaczenia.

Edward irytuje si臋.

- Jasne, 偶e ma znaczenie. Montaigne jest zdolny do wszystkiego. Biedna Clarissa. Ilekro膰 o niej my艣l臋, pozostawionej w ton膮cym samochodzie...

Devon przerywa mu:

- Chodzi mi o to, 偶e tej rodzinie grozi znacznie wi臋ksze niebezpiecze艅stwo ni偶 to, jakie stanowi Rolfe Montaigne.

Edward unosi brwi, wyra藕nie zdenerwowany takim stwierdzeniem.

- Pewnie masz na my艣li demony.

- Tak. - Devon patrzy na niego powa偶nie. - W艂a艣nie dlatego powiedzia艂em, 偶e musz臋 si臋 dosta膰: do wschodniego skrzyd艂a. Kto艣 pr贸buje otworzy膰 portal.

Edward prycha.

- Pos艂uchaj, Devonie. Sprawdzi艂em ten portal po incydencie z zesz艂ej nocy. Drzwi s膮 nadal zaryglowane.

Devon zaczyna si臋 niecierpliwi膰.

- To, 偶e wci膮偶 s膮 zaryglowane, wcale nie oznacza, 偶e pozostan膮 zamkni臋te na zawsze. Czy wiesz kim jest Apostata?

Edward przewraca oczami.

- Wszystkie te opowie艣ci o Skrzydle Nocy mnie nudz膮.

- No c贸偶, ona by艂a jedn膮 z najgorszych czarodziejek. Tak Jak Jackson, wykorzystywa艂a demony Otch艂ani, 偶eby umocni膰 swoj膮 pot臋g臋. Zosta艂a spalona na stosie w 1522 roku. A teraz wr贸ci艂a.

Edward Muir 艣mieje si臋.

- Tak powiedzia艂 ci Montaigne?

- Nie. Sam to widzia艂em. Zobaczy艂em j膮 przed chwil膮, we wschodnim skrzydle!

Edward Muir znowu parska 艣miechem.

- To niemo偶liwe.

- Dlaczego niemo偶liwe?

M臋偶czyzna powa偶nieje.

- Poniewa偶 zadbali艣my o to, 偶eby by艂o niemo偶liwe.

- W jaki spos贸b? Pani Crandall r贸wnie偶 wci膮偶 m贸wi takie rzeczy. A przecie偶 wyrzekli艣cie si臋 swoich mocy. Jak mo偶ecie zapobiec temu, by Isobel robi艂a, co tylko jej si臋 podoba?

- B臋dziesz musia艂 po prostu w to uwierzy膰, Devonie.

Ch艂opiec kr臋ci g艂ow膮.

- Nie s膮dz臋, 偶ebym m贸g艂, Edwardzie. Zbyt cz臋sto m贸wiono mi, 偶e tutaj jest bezpiecznie i spokojnie, a potem jaka艣 cuchn膮ca bestia w艂azi艂a przez okno do mojego pokoju i rzuca艂a mi si臋 do gard艂a.

Edward Muir obrzuca go karc膮cym spojrzeniem.

- C贸偶, mo偶na to wyja艣ni膰 w bardzo prosty spos贸b. Nadal praktykujesz magi臋. To je prowokuje. Moja siostra zabroni艂a ci u偶ywa膰 magicznych sztuczek, ale przed chwil膮 widzia艂em, jak odes艂a艂e艣 tego ma艂ego demona do Otch艂ani. Dlaczego po prostu nie rozgniot艂e艣 go butem?

Devon krzywi si臋.

- Chyba nie chcia艂em zabrudzi膰 pod艂ogi.

- Jeste艣 bardzo butnym m艂odzie艅cem - m贸wi z u艣miechem Edward. - Ja te偶 taki by艂em w twoim wieku.

- Prosz臋, Edwardzie. Zabierz mnie do wschodniego skrzyd艂a. Dowied藕, 偶e portal wci膮偶 jest zamkni臋ty.

Edward wzdycha.

- Jeste艣 mi co艣 winien - m贸wi Devon. - Uratowa艂em twojego syna z 艂ap Szale艅ca.

M臋偶czyzna chrz膮ka. Devon nie wie, czy to ma jakie艣 znaczenie dla Edwarda Muira. Wci膮偶 pami臋ta owo zimne „Nie chc臋 go". Biedny Alexander, 偶e ma takiego ojca.

Jednak Edward ust臋puje.

- W porz膮dku. Tylko nic nie m贸w Amandzie. Zn贸w wpad艂aby w histeri臋, a tego 偶aden z nas nie chce.

W milczeniu schodz膮 po schodach. Na szcz臋艣cie w przedpokoju i w salonie nie ma nikogo. Cisz臋 przerywa tylko tykanie starego zegara. Edward przystaje przed zamkni臋tymi drzwiami do wschodniego skrzyd艂a i szuka w kieszeni klucza.

Devon zauwa偶a, 偶e m臋偶czyzna dr偶y.

- Z tym miejscem wi膮偶e si臋 tyle z艂ych wspomnie艅 - m贸wi 艂agodnie.

Edward patrzy na niego.

- Och, nie. Tylko widzieli艣my, jak wlok膮 mojego ojca na 艣mier膰, i my艣leli艣my, 偶e nas te偶 to czeka. Nic poza tym.

Otwiera drzwi. Przy艣wiecaj膮c sobie latark膮, pod膮偶aj膮 korytarzem wiod膮cym do wschodniego skrzyd艂a, a potem wspinaj膮 si臋 schodami na drugie pi臋tro. Jak dobrze Devon pami臋ta sw贸j ostatni spacer tym korytarzem, gdy szed艂 do tego samego pokoju, do kt贸rego id膮 teraz, tylko 偶e w贸wczas nie zamierza艂 tylko sprawdzi膰 drzwi. Wtedy chcia艂 je otworzy膰 - i zej艣膰 do Otch艂ani.

Jest mu troch臋 s艂abo, jak zawsze na wspomnienie tego epizodu, najgorszej chwili w 偶yciu. Na moment przystaje i opiera si臋 o 艣cian臋.

Edward odwraca si臋, 艣wiec膮c mu latark膮 w twarz.

- Dobrze si臋 czujesz?

- Taak - cedzi Devon i podejmuj膮 przerwany marsz.

W niekt贸rych miejscach zalegaj膮ca warstwa kurzu ma ponad trzy centymetry grubo艣ci. Wschodnie skrzyd艂o zosta艂o zamkni臋te ponad dwadzie艣cia lat temu i usuni臋to st膮d wi臋kszo艣膰 mebli. Pozosta艂o kilka po艂amanych foteli i dziesi膮tki pustych hak贸w w 艣cianach.

Nagle mysz przebiega Edwardowi po nodze. M臋偶czyzna wydaje st艂umiony okrzyk.

- Przekl臋te gryzonie - warczy. - M贸wi艂em Amandzie, 偶e powinni艣my wezwa膰 deratyzatora.

Devon mimo woli u艣miecha si臋 na my艣l o tym, co zrobi艂by deratyzator, napotkawszy gniazdo innych ni偶 myszy czy szczury stworze艅 - ze szponami, rozwidlonymi j臋zorami i ko艣cistymi pyskami.

Skr臋caj膮 do dawnego salonu, gdzie brudny 偶yrandol wci膮偶 zwisa z sufitu. Simon powiedzia艂 Devonowi, 偶e by艂 to kiedy艣 gabinet Emily Muir. Ile 艂ez wyla艂a tu nad okrucie艅stwem m臋偶a, Szale艅ca? By膰 mo偶e w艂a艣nie tu, w tym pokoju, podj臋艂a decyzj臋 o samob贸jczym skoku z Czarciej Ska艂y?

Teraz jednak nie ma czasu na rozmy艣lania o takich sprawach. Tu偶 przed nimi znajduje si臋 komnata, kt贸rej szukali. Niewielki boczny pok贸j bez okien, w kt贸rym zdaniem Devona kiedy艣 by艂a biblioteka Horatia Muira. Bardzo chcia艂by poczyta膰 znajduj膮ce si臋 tam ksi臋gi, ale wie, 偶e Edward mu na to nie pozwoli. Rolfe te偶 ma wiele ksi膮g, kt贸re Devon studiuje, ale te tutaj by艂y w艂asno艣ci膮 Horatia. Devon ledwie mo偶e sobie wyobrazi膰, jak膮 zawieraj膮 wiedz臋.

- Edwardzie - m贸wi, gdy wchodz膮 do komnaty. - Po艣wie膰 tu latark膮.

M臋偶czyzna spe艂nia t臋 pro艣b臋. Devon wskazuje portret na 艣cianie i 艣wiat艂o latarki o艣wietla twarz. Ch艂opiec z portretu jest uderzaj膮co podobny do Devona, ubrany w kamizelk臋 i spodnie z lat trzydziestych.

- Przypomina ci kogo艣 znajomego? - Pyta Devon.

Edward o艣wietla twarz Devona i zn贸w twarz na obrazie.

- Pami臋tam ten portret. Wisi tu, odk膮d pami臋tam. - Po chwili dodaje: - Musz臋 przyzna膰, 偶e ten ch艂opiec istotnie jest do ciebie podobny.

- Nie wiesz, kto to taki?

- Nie - odpowiada Edward i Devon mu wierzy.

M臋偶czyzna kieruje strumie艅 艣wiat艂a na drugi koniec pokoju. W tym momencie gor膮cy podmuch owiewa ich z rykiem, jakby kto艣 w艂膮czy艂 na pe艂n膮 moc termowentylator. Odwracaj膮c twarz od 偶aru, Devon dostaje md艂o艣ci. To tu mieszkaj膮. Te stwory, kt贸re przesiaduj膮 mnie przez cale 偶ycie.

Na drugim ko艅cu pokoju jest portal wiod膮cy do 艣wiata demon贸w, w膮skie metalowe drzwi, zaryglowane masywn膮 stalow膮 sztab膮. Devon nas艂uchuje. S艂yszy, jak demony po drugiej stronie drapi膮 i piszcz膮, chc膮 wyrwa膰 si臋 na wolno艣膰.

- Widzisz? - Pyta Edward dr偶膮cym z nieskrywanego przera偶enia g艂osem. - S膮 zamkni臋te. Chod藕my. Wyno艣my si臋 st膮d.

Devon te偶 chce odej艣膰 st膮d jak najpr臋dzej, ale opanowuje strach. Bierze od Edwarda latark臋 i sam sprawdza pok贸j. W strumieniu 艣wiat艂a pojawia si臋 sekretarzyk, sterta ksi膮g na pod艂odze, rega艂 pe艂en wiedzy Skrzyd艂a Nocy. Jednak nigdzie nie ma skorpion贸w ani Isobel Apostaty. W kurzu nie wida膰 偶adnych 艣lad贸w.

- Ona tu by艂a - m贸wi Devon. - Wiem o tym.

G艂os to potwierdza: Isobel Apostata by艂a w tym pokoju, chcia艂a otworzy膰 drzwi i skorzysta膰 z pomocy uwi臋zionych za nimi stwor贸w. Jednak G艂os potwierdza r贸wnie偶 to, co wyczuwa Devon: Je艣li tu by艂a, to ju偶 jej nie ma.

Gdzie si臋 podzia艂a?

- Chod藕my, Devonie - ponagla dr偶膮cym g艂osem Edward. Ch艂opiec wzdycha. M臋偶czyzna wyrywa mu z r臋ki latark臋 i wypada z komnaty, po czym p臋dzi korytarzem, nie ogl膮daj膮c si臋 na ch艂opca.

- M贸wi臋 ci, by艂a tu - upiera si臋 Devon, dogoniwszy go.

- Drzwi nadal s膮 zamkni臋te. Tylko to jest wa偶ne.

Schodz膮 do g艂贸wnej cz臋艣ci domu.

- Czy nie chcia艂by艣 mie膰 teraz swoich czarodziejskich mocy? - Pyta Devon. - Dzi臋ki temu mniej by艣 si臋 ba艂.

Edward przystaje i odwraca si臋 do niego.

- Ja si臋 nie boj臋 - m贸wi i jego oczy maj膮 taki sam wyzywaj膮cy wyraz jak oczy Alexandra. Wyziera z nich duma, up贸r i arogancja.

Devon tylko wzrusza ramionami.

- Nie chcia艂em ci臋 obrazi膰.

Edward chrz膮ka.

- Musisz zrozumie膰. Tradycje Skrzyd艂a Nocy nigdy nie interesowa艂y mnie w takim stopniu jak mojego ojca. Ani nawet w takim jak Amand臋. - Milknie, po czym dodaje: - Czy Rolfe'a. Och, jak powa偶nie on to traktowa艂. Jaki by艂 dumny, 偶e zostanie Opiekunem. - Prycha z pogard膮. - Ja chcia艂em by膰 po prostu normalnym dzieciakiem Mo偶esz to zrozumie膰?

- Taak - przyznaje Devon. - Mog臋 to zrozumie膰.

- Przekona艂em si臋, 偶e ca艂a ta nauka jest nudna. Ca艂a ta gadanina o szlachetnych czynach. By艂em dzieckiem i chcia艂em si臋 bawi膰. - 艢mieje si臋. - Ojciec nigdy nie pozwala艂 mi wykorzystywa膰 mojej mocy w taki spos贸b, w jaki bym chcia艂. Chcia艂em zosta膰 najlepszym sportowcem w szkole, ale nic z tego. Albo skoczy膰 z urwiska i polata膰 sobie, 偶eby zrobi膰 wra偶enie na kolegach. Jednak nie. Niczego takiego nie pozwala艂 mi robi膰.

- Moc nie dzia艂a, je艣li naprawd臋 jej nie potrzebujesz.

Nie jest na pokaz.

Edward krzywi si臋.

- Och, Montaigne dobrze ci臋 wyszkoli艂. M贸wisz jak on. - Warczy gniewnie na samo wspomnienie. - Rolfe nie m贸g艂 zrobi膰 nic z艂ego. Wed艂ug mojego ojca by艂 idea艂em ch艂opca, poniewa偶 by艂 pos艂uszny. Naprawd臋 przejmowa艂 si臋 tymi bzdurami o Skrzydle Nocy, ca艂膮 t膮 gadanin膮 o si艂ach 艣wiat艂a i dobra. Zwyczajny kit, je艣li chcesz zna膰 moje zdanie. M贸j ojciec zachowywa艂 si臋 tak, jakby to Rolfe by艂 jego synem, a nie ja.

Devon nic nie m贸wi. Id膮 dalej.

- Prawd臋 m贸wi膮c - dodaje Edward, gdy zamykaj膮 za sob膮 drzwi do wschodniego skrzyd艂a - ani troch臋 nie 偶a艂uj臋, 偶e wyrzek艂em si臋 magii. - 艢mieje si臋. - Nie s膮dz臋, 偶e by艂bym dobrym czarodziejem.

- Dlaczego?

M臋偶czyzna u艣miecha si臋.

- Poniewa偶 wykorzystywa艂bym magi臋 dla w艂asnych korzy艣ci. Aby zdoby膰 bogactwa, kobiety, przywileje, w艂adz臋. Teraz te偶 si臋 nimi ciesz臋, a czy wyobra偶asz sobie, co by by艂o, gdybym mia艂 moc Skrzyd艂a Nocy? - U艣miecha si臋, bardziej do siebie ni偶 do Devona. - Och, z pewno艣ci膮 zosta艂bym Apostat膮. Mo偶e nie tak z艂ym jak wuj Jackson, ale mimo to Apostat膮.

- No c贸偶 - m贸wi Devon. - Przynajmniej jeste艣 szczery.

- Tylko pami臋taj. Ani s艂owa o tym mojej siostrze.

Devon obiecuje. Patrz膮c, jak m臋偶czyzna odchodzi, Devon my艣li, 偶e on te偶 cieszy si臋 z tego, 偶e Edward Muir nie jest czarodziejem. Jeden Apostata w rodzinie zupe艂nie wystarczy.

Kiedy nazajutrz jad膮 do szko艂y, Cecily nadal si臋 do niego nie odzywa. Nad膮sana siedzi na tylnym siedzeniu, kiedy Bjorn odwozi ich cadillakiem. Devon jest zbyt zm臋czony na takie zabawy, wi臋c rzuciwszy weso艂e „dzie艅 dobry'; nie podejmuje 偶adnych pr贸b ug艂askania dziewczyny. Widzi, 偶e jego oboj臋tno艣膰 jeszcze bardziej j膮 rozw艣ciecza.

W szkole natychmiast zaczyna szuka膰 D. J.

- Nie ma go tu - m贸wi mu Marcus, gdy stoj膮 przy szafkach. - Zwykle ju偶 tutaj jest i siedzi w samochodzie na parkingu, s艂uchaj膮c tych starych kawa艂k贸w Aerosmith.

Devon przyznaje, 偶e to sp贸藕nienie D. J. jest czym艣 niezwyk艂ym.

- Czy ostatnio nie wydawa艂 ci si臋 dziwny?

Marcus u艣miecha si臋 kpi膮co.

- Z D. J. trudno powiedzie膰. S艂ucha rocka z lat siedemdziesi膮tych, myje g艂ow臋 tylko raz na tydzie艅, a ostatnio przek艂u艂 sobie tak膮 cz臋艣膰 cia艂a, kt贸rej nie chce nam pokaza膰.

Devon 艣mieje si臋.

- Nie, nie o to mi chodzi. To normalne dziwactwa. Pytam o to, czy nie by艂... Sam nie wiem, w艣ciek艂y albo z艂o艣liwy.

Marcus kiwa g艂ow膮.

- Tak, miewa艂 humory. Od Nowego Roku by艂 w kiepskim nastroju.

- Spotka艂em go w Kruczym Dworze. By艂 gdzie艣 z narzeczon膮 Edwarda Muira.

Marcus krzywi si臋.

- Z Morgan膮? O co tu chodzi?

- Nie wiem. Rozmawia艂em z ni膮, a ona uzna艂a to za niewinn膮 wycieczk臋 do miasteczka. My艣l臋 jednak, 偶e dla D. J. by艂o to co艣 wi臋cej. Wkurzy艂 si臋, kiedy zapyta艂em, gdzie byli. Oskar偶y艂 mnie, 偶e jestem zazdrosny.

Marcus mierzy go spojrzeniem.

- A by艂e艣?

Devon jest zdumiony.

- Czy艣 ty zwariowa艂? Ona jest ode mnie o osiem lat starsza. A ponadto zamierza po艣lubi膰 Edwarda Muira.

Marcus zak艂ada r臋ce na piersi.

- A poza tym jest Cecily - m贸wi. - Zapomnia艂e艣 o niej wspomnie膰.

Devon czerwieni si臋.

- Oczywi艣cie. Oczywi艣cie, jest Cecily.

Nie m贸wi Marcusowi o tym, 偶e co noc 艣ni mu si臋 Morgana. Te sny wprawiaj膮 go w zak艂opotanie. Czuje si臋 jak g艂upi szczeniak, zakochany w starszej kobiecie. Pr贸buje zebra膰 si艂y do odparcia ewentualnego kolejnego ataku demon贸w, a tu 艣ni mu si臋 Morgana Green. Ojciec mia艂 racj臋, kiedy zapowiedzia艂, 偶e jego m艂odzie艅cze hormony zaczn膮 szale膰.

Wci膮偶 my艣li o ojcu, siadaj膮c w swojej 艂awce w pracowni historycznej. Czy naprawd臋 up艂yn臋艂o dopiero kilka miesi臋cy od jego 艣mierci? Od tej pory tyle si臋 wydarzy艂o. Zobaczywszy ojca dzi臋ki jego pier艣cieniowi, Devon na nowo odczuwa smutek i 偶al. Gdybym tylko m贸g艂 z nim porozmawia膰, naprawd臋 porozmawia膰, nie tylko tak jak w tej wizji. Chc臋, 偶eby tu by艂, ze mn膮, 偶ywy, tak jak kiedy艣. Rozmawiali艣my o tylu sprawach. Tato pom贸g艂by mi zrozumie膰, te Idiotyczne uczucia, jakie budzi we mnie Morgana. Z ojcem mog艂em rozmawia膰 o wszystkim.

- Panie March?

Szybko podnosi g艂ow臋. Nad nim stoi pan Weatherby.

- Zada艂em panu pytanie.

Devon j臋czy w duchu. Zn贸w by艂 zbyt zaj臋ty, 偶eby przeczyta膰 zadany tekst.

- Przepraszam. Zechcia艂by pan je powt贸rzy膰?

- Pyta艂em, kto by艂 g艂贸wnym rywalem Henryka Tudora w walce o prawa do tronu.

Nagle przypomina sobie, co czyta艂 w domu Rolfe'a, i s艂owa przyjaciela: O ma艂o co nie zrzuci艂a z tronu kr贸la Henryka VIII

- Isobel Apostata - wypala.

Pan Weatherby krzywi si臋.

- Isobel jaka?

- Ja... Chyba o niej czyta艂em. Gdzie艣.

Nauczyciel unosi brwi.

- Na pewno nie w tym podr臋czniku.

Devon lekko kuli si臋 w 艂awce.

- Nie. Raczej nie.

- Czy kto艣 potrafi mi powiedzie膰? Mo偶e kto艣, kto odrobi艂 zadanie domowe, a nie przesiedzia艂 ca艂ej nocy przed telewizorem, ogl膮daj膮c wolnoamerykank臋!?

Devon marszczy brwi. O tak, gdyby tylko The Rock zacz膮艂 walczy膰 z demonami.

Jaki艣 kujon podaje prawid艂ow膮 odpowied藕 - Edward, hrabia Warwick - i Devon stara si臋 wys艂ucha膰 reszty wyk艂adu. W ko艅cu chodzi o ten okres w historii Anglii, kiedy 偶y艂a Isobel. Mo偶e dowie si臋 czego艣 wa偶nego.

Po lekcji podchodzi do pana Weatherby.

- Czy jest pan pewien, 偶e nigdy nie s艂ysza艂 pan o Isobel Apostacie? By艂em pewien, 偶e gdzie艣 czyta艂em o tym, 偶e pr贸bowa艂a str膮ci膰 Henryka z tronu.

Nauczyciel wzdycha.

- Uwa偶am si臋 za eksperta w sprawach Anglii z czas贸w Tudor贸w, panie March. Nigdzie nie napotka艂em wzmianki o takiej postaci. Jednak, skoro pan pyta...

Podchodzi do p贸艂ki i zdejmuje z niej grub膮 ksi膮偶k臋.

- To wyczerpuj膮cy opis panowania Henryka VIII. Wie pan, 偶e zajmowa艂 si臋 nie tylko 艣cinaniem g艂贸w swoich 偶on.

Devon czeka, a偶 nauczyciel sprawdzi w indeksie.

- Znajduj臋 tu tylko wzmiank臋 o Izabeli z Kastylii, kt贸ra z pewno艣ci膮 nie by艂a Apostat膮. - Pan Weatherby z trzaskiem zamyka ksi膮偶k臋. - By艂a 偶arliw膮 katoliczk膮 i to w艂a艣nie ona wys艂a艂a Kolumba do Ameryki. Czy to zaspokaja Pa艅sk膮 ciekawo艣膰?

Devon wzdycha.

- Tak. Zapewne.

- Je艣li natrafisz na tekst g艂osz膮cy co艣 innego - wo艂a pan Weatherby za wychodz膮cym z klasy Devonem - z przyjemno艣ci膮 go przeczytam.

Devon tylko u艣miecha si臋 kpi膮co. Z ogromn膮 rado艣ci膮 przyni贸s艂by kronik臋 Skrzyd艂a Nocy i podsun膮艂 j膮 pod arogancki nos pana Weatherby ego. To niew膮tpliwie zachwia艂oby jego przekonaniami co do tego, kto i co robi艂 w przesz艂o艣ci.

Cecily zn贸w ignoruje go w drodze do domu. Devon mia艂 nadziej臋, 偶e pojawi si臋 D. J. i wszyscy pojad膮 do pizzerii Gia. Chcia艂by porozmawia膰 z nimi o Isobel. Jednak D. J. przez ca艂y dzie艅 by艂 nieobecny.

Zagadka jego nieobecno艣ci wyja艣nia si臋, kiedy wje偶d偶aj膮 na d艂ugi podjazd Kruczego Dworu. Tam czerwony camaro D. J. zn贸w stoi przed frontowymi drzwiami.

- Co si臋 z nim dzieje? - Warczy Cecily, wyskakuj膮c z limuzyny Bjorna i wpadaj膮c do domu. - Czy on zwariowa艂? D. J.!

Widz膮 go, jak niesie po schodach kartonowe pud艂a.

- D. J.! - ponownie wo艂a Cecily. - Co ty tu robisz?

- Pomagam Morganie z zakupami.

- I dlatego nie by艂e艣 w szkole?

- Taak - m贸wi, odwracaj膮c si臋 do niej plecami. - I co z tym zrobisz? Powiesz mojej mamie?

Na pode艣cie pierwszego pi臋tra pojawia si臋 Morgana.

- Och, D. J., jeste艣 super. Wielkie dzi臋ki za przywiezienie tego wszystkiego z miasta.

- Nie ma sprawy - m贸wi m艂odzieniec, u艣miechaj膮c si臋 do niej jak idiota.

- Po艂贸偶 to w moim pokoju, obok innych rzeczy.

- Tak jest, kapitanie.

Cecily odwraca si臋 do Devona.

- Mo偶esz w to uwierzy膰?

- Och - m贸wi Devon. - To ty ze mn膮 ju偶 rozmawiasz?

Morgana zauwa偶a ich i zaczyna schodzi膰 po schodach.

- Devonie, Cecily - m贸wi. - Jak tam w szkole?

Cecily podchodzi do niej u st贸p schod贸w.

- Co ty robisz z D. J.? - pyta.

Morgana wygl膮da na zdziwion膮.

- Ja tylko... No, zaproponowa艂 mi... Kupi艂 mi kilka rzeczy w mie艣cie.

- A czemu nie mog艂a艣 zrobi膰 tego sama?

Morgana pr贸buje si臋 u艣miechn膮膰. Najwyra藕niej jest zaskoczona agresywnym zachowaniem Cecily.

- Nie znam miasteczka - m贸wi. - A jazda tym stromym podjazdem mnie przera偶a.

- Czy wuj Edward wie, 偶e sp臋dzasz tyle czasu z szesnastoletnim ch艂opcem?

- Hej - m贸wi Devon, podchodz膮c do niej. - Uspok贸j si臋, Cecily.

- Nie uspokoj臋 si臋! - Dziewczyna obraca si臋 na pi臋cie i przeszywa go gniewnym wzrokiem. - W przeciwie艅stwie do was ja przejrza艂am t臋 intrygantk臋. - Zn贸w odwraca si臋 do Morgany. - Ani przez chwil臋 nie kupi艂am twoich s艂odkich min, podrabianego akcentu i fa艂szywego u艣miechu. I nie my艣l, 偶e nie powiem wujowi, 偶e kr臋cisz z D. J.

Z tymi s艂owami przeciska si臋 obok Morgany i biegnie na g贸r臋.

- Ona tak nie my艣la艂a - j膮ka si臋 Devon. - Ona tylko...

Morgana wybucha p艂aczem.

- Dlaczego oni wszyscy mnie nienawidz膮? Amanda, Cecily, Alexander. Wszyscy mnie nienawidz膮!

Zas艂ania twarz r臋kami i szlocha.

- No, no - m贸wi Devon, obejmuj膮c j膮 i prowadz膮c do salonu. Kobieta 艂ka rozpaczliwie, gdy Devon sadza j膮 na kanapie. Siada tu偶 przy niej. Morgana cudownie pachnie. Bzem, my艣li Devon.

- Przyjecha艂am tu, maj膮c nadziej臋, 偶e zostan臋 zaakceptowana - m贸wi Morgana, z trudem 艂api膮c oddech. - Tymczasem wszyscy mnie nienawidz膮. Co ja zrobi艂am?

- Ja ci臋 nie nienawidz臋 - m贸wi Devon.

Ona spogl膮da na niego. Oczy ma czerwone i podpuchni臋te, tusz sp艂ywa jej po policzkach.

- Bogu dzi臋ki, 偶e tu jeste艣, Devonie.

Obejmuje go i przyci膮ga do siebie. Devon spogl膮da przez jej rami臋 i widzi gniewnie patrz膮cego D. J.

- Co jest? - Pyta D. J.

- Cecily jej nagada艂a - wyja艣nia Devon.

Morgana odsuwa si臋 i ociera oczy.

- Mo偶e 藕le zrobi艂am, prosz膮c, 偶eby艣 mi pom贸g艂 - m贸wi do D. J.

- 殴le? Sk膮d偶e. - Podbiega do niej i kl臋ka przed ni膮. Ujmuje jej d艂onie. - Morgano, nie s艂uchaj Cecily. To rozpuszczony bachor.

- Och, D. J. - m贸wi Devon. - Nie musisz obrzuca膰 Cecily obelgami.

- Wiesz co, Devon? - M贸wi z艂o艣liwie i wynio艣le D. J. - Poradz臋 sobie z tym. Teraz ja jestem przy niej. Mo偶esz si臋 zmywa膰.

Devon czuje si臋 ura偶ony.

- Ty? To ja j膮 pociesza艂em. I to ja by艂em tu...

- By艂e艣 tu i co? - Rozlega si臋 nowy g艂os..

Wszyscy troje podnosz膮 g艂owy. W drzwiach stoi Edward Muir.

- Och, kochanie - m贸wi Morgana, wstaj膮c i podbiegaj膮c do niego. Edward obejmuje j膮 zaborczo. - Ci ch艂opcy tylko mnie uspokajali. Obaj s膮 tacy uprzejmi.

Edward patrzy na nich podejrzliwie.

- Dlaczego musieli ci臋 uspokaja膰?

- To nic takiego - m贸wi Morgana. - G艂upie nieporozumienie z Cecily.

- Czy moja siostrzenica sprawia ci jakie艣 k艂opoty? Je艣li tak, to, na Boga, porozmawiam z Amand膮 i...

- Och nie, nie - prosi Morgana. - Nie r贸b tego. Nie chcia艂abym przysporzy膰 jej k艂opot贸w. Chc臋, 偶eby mnie polubi艂a. 呕eby mnie zaakceptowa艂a.

- Chod藕 - m贸wi Edward, najwyra藕niej nie chc膮c kontynuowa膰 tej rozmowy w obecno艣ci Devona i D. J. Wyprowadza j膮 z salonu i id膮 w kierunku biblioteki.

Obaj ch艂opcy przez kilka sekund patrz膮 na siebie w milczeniu.

- My艣la艂em, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi - m贸wi w ko艅cu Devon.

D. J. wzdycha.

- Jeste艣my.

- Nie wygl膮da艂o na to. Zachowywa艂e艣 si臋 tak, jakbym rywalizowa艂 z tob膮 o Morgan臋.

D. J. podchodzi do du偶ego okna, wychodz膮cego na skalisty brzeg.

- Przyznaj臋, 偶e mocno mnie trafi艂o. Zachowa艂em si臋 jak palant. - Uderza pi臋艣ci膮 w otwart膮 d艂o艅. - O ma艂o nie umar艂em, kiedy zobaczy艂em, jak odchodzi z panem Muirem.

- D. J., ona jest znacznie starsza od ciebie. I zar臋czona.

Przyjaciel kr臋ci g艂ow膮.

- Co艣 mi臋dzy nami jest. Wiem, 偶e jest. Widz臋 to w jej oczach. Ona co艣 do mnie czuje.

Devon ze zdziwieniem stwierdza, 偶e ogarnia go zazdro艣膰 - zaraz przypomina sobie celne pytanie Marcusa, kt贸ry rano o tym w艂a艣nie wspomnia艂. Dlaczego tak si臋 czuj臋? Przecie偶 to na Cecily mi zale偶y, wi臋c dlaczego mam bzika na punkcie Margany, tak samo jak D. J.?

- Pos艂uchaj, D. J. - m贸wi - nie tra膰 g艂owy. Przecie偶 ty zawsze zachowujesz spok贸j. Nawet kiedy atakuj膮 ci臋 demony. Musisz wiedzie膰, 偶e to, o czym my艣lisz, jest niemo偶liwe.

D. J. krzywi si臋. Zas艂ania r臋kami uszy, jakby chcia艂 zgnie艣膰 sobie g艂ow臋.

- Czasem mam wra偶enie, 偶e oszala艂em - m贸wi. - Naprawd臋 j膮 lubi臋, Devonie. Bardziej ni偶 jak膮kolwiek dziewczyn臋.

- Hej, ch艂opie, wszystko b臋dzie dobrze - pociesza go Devon.

D. J. nie odpowiada. Odwraca si臋 wstrz膮艣ni臋ty, po czym wybiega z domu. Devon s艂yszy warkot silnika i pisk opon.

Powinienem si臋 skoncentrowa膰, m贸wi sobie Devon. Nie mog臋 bra膰 udzia艂u w jakiej艣 operze mydlanej z Margan, w roli g艂贸wnej. Musz臋 pokona膰 zbuntowana czarodziejk臋 - inaczej ta wizja, kt贸r pokaza艂 mi tato, z Cecily le偶膮ca w ka艂u偶y krwi, mo偶e sta膰 si臋 prawd膮.

Napotyka Alexandra w pokoju zabaw. Od kiedy Devon dowiedzia艂 si臋 o planach Isobel, zacz膮艂 jeszcze bardziej niepokoi膰 si臋 o ch艂opca. Kiedy ostatnio pewien Apostata pr贸bowa艂 otworzy膰 bram臋 Otch艂ani, Alexander jako pierwszy znalaz艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Devon uwa偶a, 偶e powinien od czasu do czasu sprawdza膰, co dzieje si臋 z ch艂opczykiem.

- Cze艣膰, kolego - m贸wi.

Skulony na swoim ulubionym fotelu Alexander czyta komiks.

- Cze艣膰 - odpowiada, ledwie uni贸s艂szy g艂ow臋 na powitanie.

- Czemu masz tak膮 ponur膮 min臋?

Ch艂opczyk tylko wzrusza ramionami.

- S艂ysza艂em, jak twoja ciotka m贸wi艂a, 偶e ju偶 rozmawia艂a z dyrektorem. Wygl膮da na to, 偶e za kilka tygodni p贸jdziesz do szko艂y.

Kiedy艣, zanim Devon przyby艂 do Kruczego Dworu, Alexander ucz臋szcza艂 do presti偶owej szko艂y z internatem w Connecticut. Jednak zosta艂 z niej wyrzucony, bo podpali艂 zas艂ony w bufecie. Od tej pory siedzia艂 w domu, czytaj膮c komiksy, zjadaj膮c za du偶o ciastek i nieustannie wpadaj膮c w jakie艣 tarapaty. W ko艅cu pani Crandall zdecydowa艂a, 偶e najlepiej b臋dzie wys艂a膰 go do miejscowej szko艂y podstawowej.

- Na pewno mi si臋 nie spodoba - m贸wi Alexander.

Devon przystaje przed nim.

- Niekoniecznie.

- Nienawidz臋 by膰 nowym.

- Ja te偶, ale jako艣 sobie poradzi艂em. Sp贸jrz, ilu mam przyjaci贸艂. D. J., Marcus, Ana...

Alexander tylko zn贸w wzrusza ramionami.

- Co艣 ci臋 gryzie - m贸wi Devon. - Co to takiego?

- Nic.

- Daj spok贸j. My艣la艂em, 偶e ju偶 nie mamy przed sob膮 sekret贸w.

Alexander odk艂ada komiks i patrzy Devonowi w oczy.

- Nienawidz臋 jej - m贸wi bez ogr贸dek.

- Kogo? - Pyta Devon, chocia偶 doskonale wie.

- Morgany.

- Dlaczego, Alexandrze? Ona jest taka mi艂a. Naprawd臋 chce si臋 z tob膮 zaprzyja藕ni膰.

- Zabiera mi tatusia.

Devon kr臋ci g艂ow膮.

- Nie, sk膮d偶e. Chce, 偶eby艣cie byli rodzin膮.

Alexander tylko gniewnie przewraca kartk臋. Nie m贸wi nic wi臋cej, jakby Devon nie by艂 w stanie zrozumie膰.

Devon zastanawia si臋 nad czym艣.

- Jak cz臋sto widujesz tat臋, od kiedy wr贸ci艂?

Alexander nie odpowiada.

- My艣la艂em, 偶e mieli艣cie razem pojecha膰 do Bostonu...

- Nie pojechali艣my. - Alexander prostuje si臋. - Prawie go nie widuj臋.

Devon wie, 偶e to jest prawdziwy pow贸d - prawdziwa przyczyna tego, 偶e ch艂opiec tak nie lubi Morgany. Alexander zosta艂 na lodzie, zignorowa艂 go ukochany ojciec, za kt贸rym tak strasznie t臋skni艂. 艁atwo wini膰 Morgan臋, ale Devon wie, 偶e prawdziwym powodem jest egoizm Edwarda Muira.

Alexander wstaje i podchodzi do okna.

- Chcia艂bym wiedzie膰, gdzie jest moja mama. Napisa艂bym do niej, 偶eby nie zgodzi艂a si臋 na rozw贸d. Wtedy nigdy nie m贸g艂by po艣lubi膰 Morgany.

Devon staje za nim i k艂adzie d艂o艅 na jego ramieniu. Naprawd臋 wsp贸艂czuje Alexandrowi. Wie, jaka wa偶na jest ojcowska mi艂o艣膰. Devon uwa偶a, 偶e to, kim jest, ca艂kowicie zawdzi臋cza ojcu. Ted March by艂 przeciwie艅stwem ojca Alexandra - oddany, czu艂y, wsp贸艂czuj膮cy - nawet je艣li nie okaza艂 si臋 biologicznym ojcem Devona. Pomimo to by艂 o wiele lepszym ojcem, ni偶 Edward Muir kiedykolwiek zdo艂a by膰.

- Hej - m贸wi Alexander, patrz膮c przez okno na podjazd. - Czy to nie samoch贸d Rolfe'a?

Devon patrzy. Rzeczywi艣cie, to porsche Rolfe'a. Co on tu robi? Przecie偶 wie, 偶e jest niemile widziany w Kruczym Dworze.

To musi by膰 co艣 wa偶nego, my艣li Devon. Z pewno艣ci膮 przyjecha艂 tu przekaza膰 mi jakie艣 informacje.

Je艣li jednak mia艂 nadziej臋 porozmawia膰 z Rolfe'em na osobno艣ci, to szybko si臋 rozczarowa艂. Alexander z dono艣nym okrzykiem wybiega z pokoju, kieruj膮c si臋 w stron臋 schod贸w. Ch艂opczyk uwa偶a, 偶e Rolfe jest absolutnie super, i chocia偶 nie pami臋ta szczeg贸艂贸w, to zapewne w g艂臋bi duszy wie, 偶e Rolfe odegra艂 istotn膮 rol臋 w wybawieniu go z r膮k Szale艅ca.

- Hej, zaczekaj! - Wo艂a za nim Devon. - Nie m贸w nikomu, 偶e on tutaj jest.

Jednak jest ju偶 za p贸藕no. Gdy tylko wychodz膮 na podest nad przedsionkiem, widz膮, 偶e Rolfe spotka艂 ju偶 innego mieszka艅ca domu.

Edward Muir celuje z pistoletu prosto w g艂ow臋 Rolfe'a i u艣miecha si臋.

- Powinienem zrobi膰 to wiele lat temu - m贸wi i naciska spust.

Devon krzyczy.

7. P艂acz w nocy

Nie! - Wo艂a Devon, po czym przesadza por臋cz jak antylopa i zeskakuje na pod艂og臋 parteru.

Edward Muir odchyla g艂ow臋 do ty艂u i zanosi si臋 艣miechem. Rolfe przeszywa go gniewnym wzrokiem, z r臋kami splecionymi na piersi.

Pistolet nie by艂 na艂adowany.

- Dzielny ma艂y czarodziej Skrzyd艂a Nocy spieszy z pomoc膮 - m贸wi ze 艣miechem Edward. - Nie ma potrzeby, 偶eby艣 u偶ywa艂 mocy.

- Nic si臋 nie zmieni艂e艣, Edwardzie - stwierdza Rolfe.

Devon 艂apie oddech, gdy Alexander zbiega po schodach.

- To by艂o super, Devonie. Zr贸b to jeszcze raz!

- Wracaj do swojego pokoju, Alexandrze - rozkazuje mu ojciec.

- Nie. Chc臋 porozmawia膰 z Rolfe'em. Mog臋 przejecha膰 si臋 jego samochodem?

Rolfe wichrzy w艂osy ch艂opca..

Edward Muir pieni si臋.

- Nigdy w 偶yciu nie pozwol臋, 偶eby艣 wsiad艂 do samochodu z tym cz艂owiekiem. A teraz wracaj do swojego pokoju, Alexandrze!

Ch艂opiec d膮sa si臋, ale spe艂nia jego polecenie.

- Powiedz, o co ci chodzi, Montaigne, i wyno艣 si臋 st膮d.

- Przyjecha艂em zobaczy膰 si臋 z Devonem.

- To zabronione - m贸wi mu Edward.

- Przez kogo? - Pyta Rolfe.

- Przeze mnie. - To g艂os Amandy Muir Crandall, kt贸ra jak zawsze pojawi艂a si臋 niepostrze偶enie, bezszelestnie jak kot. Stoi nad nimi, gniewnie spogl膮daj膮c z podestu schod贸w. - Devon jest moim podopiecznym, Rolfe, i wiesz, 偶e wyra藕nie zabroni艂am mu z tob膮 rozmawia膰.

Schodzi po schodach, elegancka i wynios艂a. Przykuwa spojrzenia wszystkich obecnych. Jej brat cofa si臋, ust臋puj膮c pola siostrze. Pani Crandall wysoko podnosi brod臋 i majestatycznie staje przed Rolfe'em.

- Jeste艣 pi臋kna jak zawsze, Amando - zauwa偶a Rolfe i Devon odnosi wra偶enie, 偶e m臋偶czyzna m贸wi to szczerze.

- Musz臋 ci臋 prosi膰, 偶eby艣 opu艣ci艂 m贸j dom.

- Chwileczk臋 - m贸wi Devon. - Je艣li przyjecha艂 do mnie, to na pewno chodzi o co艣 wa偶nego. Co艣 o Isobel...

- Isobel? - Pyta pani Crandall, patrz膮c na niego.

- Isobel Apostat臋. To czarodziejka Skrzyd艂a Nocy z szesnastego wieku, kt贸ra...

- Doskonale wiem, kim jest Isobel Apostata - przerywa pani Crandall. - Co ona mo偶e mie膰 wsp贸lnego z panem Montaigne'em?

- Mo偶e powiem, je艣li dopu艣cisz mnie do g艂osu - rzuca Rolfe.

Jej oczy s膮 zimne i pe艂ne nienawi艣ci. Tyle lat niech臋ci do cz艂owieka, kt贸rego kiedy艣 kocha艂a.

- Nic z tego - m贸wi. - Ponownie prosz臋 ci臋, 偶eby艣 opu艣ci艂 m贸j dom.

- Mia艂em wizj臋, w kt贸rej widzia艂em Isobel Apostat臋 - wyja艣nia Devon. - Ona usi艂uje otworzy膰 Otch艂a艅.

- Isobel Apostata nie 偶yje od blisko pi臋ciuset lat - ucina pani Crandall.

- 艢mier膰 nie powstrzyma艂a Jacksona Muira od powrotu - przypomina jej Devon.

- Do艣膰 tego. Zabraniam takich rozm贸w. Tutaj nic nie mo偶e si臋 zdarzy膰. Portalu nie da si臋 otworzy膰. Dopilnowali艣my tego.

- W jaki spos贸b, Amando? - Pyta Rolfe. - Jak to mo偶liwe? Przecie偶 nie masz mocy. Tylko Devon...

Kobieta wpada w gniew.

- Czy mam wezwa膰 policj臋, 偶eby si艂膮 wyprowadzi艂a ci臋 z mojego domu?

Rolfe wzdycha. Devon widzi, 偶e nie zamierza dalej nalega膰. Amandy Muir Crandall nie mo偶na przyprze膰 do muru - ona wychodzi zwyci臋sko z ka偶dego starcia. Rolfe odwraca si臋, 偶eby wyj艣膰, ale wcze艣niej rzuca znacz膮ce spojrzenie Devonowi. B臋d膮 musieli si臋 spotka膰, daleko od tych wrogo nastawionych os贸b.

Rolfe otwiera drzwi i prawie wpada na wchodz膮c膮 Morgan臋.

- Och! - M贸wi Morgana. - Tak mi przykro!

- Przepraszam - m贸wi wyra藕nie zdziwiony Rolfe. Natychmiast staje si臋 szarmancki. - Wina le偶y ca艂kowicie po mojej stronie, skoro nie zauwa偶y艂em takiej pi臋knej kobiety.

Ona rumieni si臋.

- Jestem Morgana Green.

Edward Muir nagle pojawia si臋 za Rolfe'em.

- To moja narzeczona.

- Ach tak? - Rolfe spogl膮da na niego z krzywym u艣miechem. - Czy twoja 偶ona wie, 偶e masz narzeczon膮?

Edward 艂apie Morgan臋 za rami臋 i wci膮ga do 艣rodka. Kobieta wygl膮da na przestraszon膮 i zaskoczon膮. Devon znowu jej wsp贸艂czuje.

- To nie tw贸j interes, Montaigne.

- Edwardzie, 艣ciskasz mi r臋k臋 - 偶ali si臋 Morgana.

On nie zwraca na ni膮 uwagi.

- No ju偶, Montaigne. Wyno艣 si臋 st膮d.

- Pani powiedzia艂a, 偶e 艣ciskasz jej r臋k臋 - m贸wi gniewnie Rolfe.

- To moja sprawa, co robi臋 w moim domu - krzyczy Edward, czerwony ze z艂o艣ci.

- Edwardzie! - Morgana najwyra藕niej nie mo偶e ju偶 znie艣膰 jego silnego u艣cisku. - To boli!

- Pu艣膰 j膮 - 偶膮da Rolfe.

- Jak 艣miesz mi rozkazywa膰?

- Edwardzie, prosz臋! - Wo艂a Morgana.

Wszystko dzieje si臋 tak szybko, 偶e Devon ledwie mo偶e to dostrzec: Rolfe doskakuje i uderza Edwarda prawym prostym w szcz臋k臋. Edward odlatuje w ty艂 i ci臋偶ko l膮duje na ty艂ku.

- Wzywam policj臋! - Krzyczy pani Crandall.

- I jakie k艂amstwo powiesz im tym razem? - Wrzeszczy na ni膮 Rolfe. Odwraca si臋 do Morgany. - Mam nadziej臋, 偶e nie boli pani膮 r臋ka. Przykro mi, 偶e poznajemy si臋 w takich okoliczno艣ciach. Gdyby potrzebowa艂a pani kiedy艣 przyjaciela, a w tym domu to nieuniknione, prosz臋 pami臋ta膰, 偶e nazywam si臋 Rolfe Montaigne.

Z tymi s艂owami wychodzi.

Dopiero wtedy Edward Muir gramoli si臋 z pod艂ogi i udaje, 偶e chce za nim pobiec. Morgana ze 艂zami w oczach b艂aga go, 偶eby zosta艂.

- Prosz臋, Edwardzie, do艣膰 bijatyk - m贸wi.

On bierze j膮 w ramiona.

- Kochanie, ten cz艂owiek jest uosobieniem z艂a. Przed laty zabi艂 dwoje m艂odych ludzi z tego domu i sp臋dzi艂 za to kilka lat w wi臋zieniu.

Ona spogl膮da w kierunku drzwi.

- Wydawa艂 si臋 taki... Mi艂y.

- Devonie - m贸wi pani Crandall - przykro mi, 偶e musia艂e艣 by膰 艣wiadkiem tego niefortunnego incydentu. Mo偶e jednak teraz zrozumiesz, jakiego rodzaju cz艂owiekiem jest Rolfe Montaigne. Brutalnym i nieobliczalnym.

- Broni艂 Morgany - m贸wi Devon.

- Ona nie potrzebuje obrony przede mn膮 - sapie Edward. - Chod藕, kochanie. - Prowadzi Morgan臋 w kierunku gabinetu.

Pani Crandall podchodzi do Devona.

- Rolfe nabi艂 ci g艂ow臋 bzdurami, Devonie. Zapewniam ci臋, 偶e w tym domu nie ma si臋 czego ba膰. Nie ma tu magii. - Patrzy na niego i mru偶y oczy. - Prawda?

- Dobrze pani wie, 偶e tak nie jest - odpowiada Devon. - Widzia艂a pani atak w moim pokoju. A by艂y te偶 inne.

- Zatem pewnie znowu praktykowa艂e艣 magi臋, Devonie, chocia偶 ci tego zabroni艂am. Tylko to mog艂o poruszy膰 te stwory.

- M贸wi臋 pani, 偶e s艂ysza艂em tu Isobel Apostat臋. A teraz r贸wnie偶 j膮 widzia艂em. We wschodnim skrzydle.

Widzi, 偶e jego s艂owa budz膮 w niej niepok贸j, ale kobieta nie zamierza przyzna膰 mu racji.

- Id藕 odrabia膰 lekcje, Devonie. Porozmawiamy o tym p贸藕niej. Teraz jestem za bardzo zdenerwowana Rolfe'em.

Unosi r臋kami skraj sukni i szybko wchodzi po schodach.

Chowaj膮, g艂owy w piasek jak strusie, my艣li Devon, odprowadzaj膮c j膮 wzrokiem. Czego trzeba, 偶eby ich przekona膰? Demona siedz膮cego z nami przy 艣niadaniu? Po偶aru domu? Cecily le偶膮cej twarz膮 do ziemi w ka艂u偶y krwi?

Devon wzdycha i wraca do swojego pokoju.

Pani Crandall ma racj臋 w jednej sprawie: powinien odrobi膰 lekcje. Pan Weatherby zapowiedzia艂 na jutro test i Devon chce mie膰 pewno艣膰, 偶e go zaliczy. Oczywi艣cie najpierw pr贸buje znikn膮膰 i pojawi膰 si臋 w domu Rolfe'a. Wiadomo艣膰, kt贸r膮 Montaigne usi艂owa艂 mu przekaza膰, z pewno艣ci膮 by艂a wa偶na, skoro zaryzykowa艂 przyjazd do Kruczego Dworu. Jednak magia Devona nie zdaje si臋 na nic, a G艂os m贸wi po prostu: Nie dzisiaj. Devon przeczuwa, 偶e ma troch臋 czasu, zanim Isobel wykona nast臋pny ruch - wystarczaj膮co du偶o, 偶eby przygotowa膰 si臋 do sprawdzianu z historii.

Znowu 艣ni o Morganie, jak co noc od jej przyjazdu. W tym 艣nie ona przychodzi do niego ze 艂zami w oczach, 艂zami, kt贸re on sca艂owuje z jej twarzy, zanim odnajduje jej wargi i wyciska na nich gor膮cy poca艂unek. Trwa to przez ca艂膮 noc, a偶 Devon czuje na twarzy delikatny dotyk jej d艂oni...

- Devonie - m贸wi ona.

- Och - j臋czy ch艂opiec, ujmuj膮c i ca艂uj膮c jej d艂o艅. - Jeste艣... Taka... Pi臋kna...

- Och, Devonie, m贸wisz takie mi艂e rzeczy.

On nie odrywa ust od jej d艂oni.

- Przepraszam, 偶e by艂am taka niedobra.

Otwiera oczy. To Cecily. Siedzi na jego 艂贸偶ku, i to jej d艂o艅 ca艂uje Devon.

- Cecily! - Wo艂a Devon, nagle trze藕wiej膮c i siadaj膮c. - Cecily!

Dziewczyna u艣miecha si臋.

- 艢ni艂e艣 o mnie. Jeste艣 taki s艂odki, Devonie.

On prze艂yka 艣lin臋.

- Taak. Bo偶e, kt贸ra godzina?

- Musisz ju偶 wsta膰, je艣li nie chcesz sp贸藕ni膰 si臋 do szko艂y. Przysz艂am przeprosi膰 za kilka ostatnich dni. By艂am taka nierozs膮dna.

Devon wzdycha. Ma wra偶enie, 偶e ca艂y zlany jest potem.

Przyg艂adza d艂oni膮 w艂osy.

- W porz膮dku. Zdarza si臋.

- Nie wiem, co ta Morgana w sobie ma, 偶e budzi we mnie tak膮 niech臋膰. Przecie偶 naprawd臋 jest bardzo mi艂a. Nie wiem, dlaczego tak jej nie lubi臋.

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e ma nie艣wie偶y oddech. Wyskakuje z 艂贸偶ka, biegnie do 艂azienki i myje z臋by. Cecily stoi w progu, obserwuj膮c go.

- Alexander te偶 jest do niej wrogo nastawiony - m贸wi Devon w przerwie mi臋dzy wypluwaniem pasty. - Ale wiem dlaczego. Od swojego powrotu Edward prawie wcale si臋 nim nie zajmuje i ch艂opiec wini za to Morgan臋.

Cecily kiwa g艂ow膮.

- Wuj Edward jest do niej niezwykle przywi膮zany. Co takiego ona ma w sobie? D.J. te偶 si臋 zadurzy艂?

- Kto potrafi wyt艂umaczy膰 dzia艂anie hormon贸w? - Pr贸buje 偶artowa膰 Devon, ale wci膮偶 zbyt 偶ywo pami臋ta sw贸j sen. - Hej, Cecily, musz臋 teraz wzi膮膰 prysznic. Zobaczymy si臋 na dole.

Ona u艣miecha si臋.

- W porz膮dku. - Podchodzi i ca艂uje go w policzek. -

Dzi臋ki za to, 偶e nazwa艂e艣 mnie pi臋kn膮.

Devon zdobywa si臋 na nik艂y u艣miech. Gdyby tylko wiedzia艂a...

Kiedy dziewczyna opuszcza pok贸j, on wchodzi pod prysznic. Cecily s艂usznie zastanawia si臋, co takiego ma w sobie Morgana, 偶e niemal ka偶dy napotkany m臋偶czyzna jest got贸w pa艣膰 jej do n贸g. Istotnie, jest pi臋kna, ale to nie wszystko. Wszyscy faceci zachowuj膮 si臋 tak, jakby by艂a najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie - najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jaka kiedykolwiek 偶y艂a.

- Nie jakby - mamrocze sennie Devon pod prysznicem. - Ona naprawd臋 jest najpi臋kniejsza.

Nie mog臋 przesta膰 o niej my艣le膰 - m贸wi D. J. w szkole, opieraj膮c si臋 o samoch贸d i pal膮c papierosa.

- Naprawd臋 powiniene艣 rzuci膰 palenie - m贸wi mu Devon. - Nie chc臋 prawi膰 ci mora艂贸w, ale to paskudny na艂贸g.

D. J. chrz膮ka.

- Pr贸bowa艂em, ale w艂a艣nie wtedy dopad艂o mnie to uczucie do Morgany. Cz艂owieku, teraz mog臋 my艣le膰 tylko o niej.

- Wiem. - Devon zauwa偶a nadchodz膮ce Cecily i An臋. - Nie wspominaj o tym przy Cess. To j膮 irytuje.

- Podwieziesz nas dzi艣 do domu po szkole, D. J.? - pyta Ana.

- Mo偶e b臋dzie musia艂 zrobi膰 co艣 dla swojej ukochanej - m贸wi Cecily.

- Ch臋tnie odwioz臋 was wszystkich - m贸wi D. J., krzywi膮c si臋 do Cecily. - Flo jest do waszych us艂ug.

- Dobrze - m贸wi Ana. - Mo偶e pojedziemy do pizzerii Gia. Dawno tam nie byli艣my.

- To te偶 mi pasuje - m贸wi D. J., pokazuj膮c Cecily, jaki potrafi by膰 zgodliwy.

Rozlega si臋 dzwonek na lekcje. Wszyscy rozchodz膮 si臋 do swoich klas. Devon s膮dzi, 偶e klas贸wka z historii dobrze mu posz艂a, bo wymieni艂 wszystkie 偶ony Henryka VIII. Na przerwie podchodzi do swojej szafki na korytarzu, 偶eby wyj膮膰 podr臋cznik geometrii, a wtedy do艂膮cza do niego Marcus, kt贸ry ma szafk臋 tu偶 obok.

- Jak tam dzi艣 moja twarz? - Pyta.

Devon patrzy na niego.

- W porz膮dku. Bez pentagramu.

- Jak my艣lisz, dlaczego pojawia si臋 tylko czasem?

- Sam nie wiem. Mo偶e zaczn臋 notowa膰, kiedy si臋 pojawia, i zobaczymy, czy daty maj膮 jakie艣 znaczenie.

- Super.

- Przepraszam, czy Devon March?

Devon odwraca si臋. To jedna z sekretarek.

- Tak?

- W艂a艣nie to przyniesiono. - Kobieta wr臋cza mu bia艂膮 kopert臋. - Z dopiskiem „Pilne".

Marcus ogl膮da kopert臋.

- Co to mo偶e by膰?

- Na pewno od Rolfe'a - zgaduje Devon. - Pisze o tym, co chcia艂 mi powiedzie膰 wczoraj wieczorem.

Rozdziera kopert臋. Jednak li艣cik w 艣rodku nie jest od Rolfe'a.

Jest od Morgany.

Drogi Devonie,

Prosz臋, spotkaj si臋 ze mn膮 po lekcjach w Niespokojnej Przystani. To bardzo wa偶ne. Niech to pozostanie mi臋dzy nami, dobrze?

Margana.

Marcus czyta Devonowi przez rami臋.

- Czego ona chce?

- Nie wiem. - Devon odrywa wzrok od kartki. - Pos艂uchaj, Marcusie. Nie m贸w o tym Cecily ani D. J., dobrze? Oni wszyscy po szkole wybieraj膮 si臋 do pizzerii. Jed藕 z nimi i powiedz, 偶e nie mog艂em jecha膰, bo mia艂em co艣 do zrobienia.

- Na przyk艂ad co?

- Niewa偶ne. Powiedz im, 偶e musia艂em... Zosta膰 za kar臋 po lekcjach albo co艣 takiego.

- Za kar臋? A co niby zrobi艂e艣?

- Wymy艣l co艣!

Devon zn贸w patrzy na li艣cik. Morgana potrzebuje go. Niech to pozostanie mi臋dzy nami. To mu si臋 podoba. Nie do wiary, jak mu si臋 to podoba.

- Co ta ca艂a Morgana ma w sobie? - Pyta Marcus. - Ile razy przejdzie obok, ty i D. J. zaczynacie buja膰 w ob艂okach.

- Nie zrozumiesz tego, Marcusie. To pop臋d heteroseksualny. Wyobra藕 sobie, 偶e ona jest... Bo ja wiem, Bradem Pittem albo kim艣 takim.

- Niewa偶ne, kim by by艂a. Nie zachowywa艂bym si臋 tak przy nikim.

- To znaczy jak? - Pyta wojowniczo Devon. - Ja tylko chc臋 wiedzie膰, co si臋 dzieje. Wyt艂umaczysz moj膮 nieobecno艣膰?

Marcus wzdycha.

- Taak, wyt艂umacz臋.

Przez reszt臋 dnia Devon mimo woli co chwil臋 zerka na li艣cik.

Niech to pozostanie mi臋dzy nami.

Cz艂owieku. To mu si臋 naprawd臋 podoba.

Po ostatniej lekcji sprintem p臋dzi w krzaki za sal膮 gimnastyczn膮.

- Prosz臋, niech to zadzia艂a - szepcze, zamykaj膮c oczy. - Prosz臋!

Kiedy je otwiera, jest za Niespokojn膮 Przystani膮, tu偶 przy 艣mietniku.

- Tak! - Krzyczy rado艣nie, potrz膮saj膮c pi臋艣ci膮 w powietrzu. - Zaczynam nabiera膰 wprawy!

Bar jest prawie pusty. M贸wiono mu, 偶e latem tury艣ci t艂ocz膮 si臋 tu od rana do nocy. Jednak w zimne styczniowe dni przesiaduj膮 tu g艂贸wnie miejscowi rybacy, racz膮cy si臋 piwem i sma偶onymi ma艂偶ami, snuj膮cy morskie opowie艣ci pod zwisaj膮cymi z sufitu starymi sieciami i ko艂ami ratunkowymi.

- Hej, Devonie! - Wo艂a kelnerka Andrea. - Dawno ci臋 nie widzieli艣my. Ju偶 my艣la艂am, 偶e widma z Kruczego Dworu zjad艂y ci臋 偶ywcem.

- Jeszcze nie - m贸wi jej, u艣miechaj膮c si臋 w duchu na my艣l o tym, jak bliska by艂a prawdy. Lubi j膮. Andrea jest prostolinijna, trze藕wo my艣l膮ca i tylko kilka lat starsza od niego; Mieszka w Biedzie od urodzenia.

- M贸wi艂am ci ju偶 pierwszego dnia, 偶eby艣 uwa偶a艂 na tamtejsze duchy - przypomina Andrea. - Zatem je艣li co艣 ci si臋 stanie, to nie m贸w, 偶e ci臋 nie ostrzega艂am.

- Nie, na pewno tak nie powiem. - Rozgl膮da si臋 wok贸艂. Przy stoliku na ko艅cu sali siedzi Morgana. Jest sama.

Devon zn贸w patrzy na Andre臋. - Przyniesiesz do tamtego stolika talerz kalmar贸w i du偶膮 col臋?

Ona kpi膮co unosi brew.

- Teraz umawiasz si臋 ze starszymi paniami, Devonie?

- Nie. - Devon si臋 rumieni. - To narzeczona Edwarda Muira. My tylko... Mamy porozmawia膰.

- Aha.

Andrea odchodzi zrealizowa膰 zam贸wienie.

Devon zbli偶a si臋 do stolika. Morgana wstaje na jego widok, ma 艂zy w oczach.

- Och, Devonie. Bardzo ci dzi臋kuj臋, 偶e przyszed艂e艣.

- Drobiazg - m贸wi Devon.

Ona ca艂uje go w policzek. Devon czuje, 偶e oblewa go 偶ar.

Pospiesznie siada.

- Nie odwa偶y艂am si臋 rozmawia膰 z tob膮 w Kruczym Dworze - m贸wi kobieta, z powrotem siadaj膮c na swoim miejscu. - Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu, 偶e zostawi艂am ci li艣cik w szkole.

- Co si臋 dzieje? Sta艂o si臋 co艣 z艂ego?

Morgana kuli si臋.

- Och, Devonie. Wszystko jest nie tak!

- To znaczy?

- Od kiedy tu przyjecha艂am, wszyscy traktuj膮 mnie tak nieprzyja藕nie. - Zagl膮da mu w oczy. - Opr贸cz ciebie.

- To mo偶e si臋 zmieni膰. Cecily chce by膰 bardziej przyjacielska. A gdyby Edward sp臋dza艂 troch臋 czasu z Alexandrem, ch艂opiec te偶 by艂by grzeczniejszy. Tylko o to mu chodzi. Boi si臋, 偶e zabierzesz mu ojca.

Morgana ma tak膮 min臋, jakby zaraz mia艂a wybuchn膮膰 p艂aczem.

- Miniona noc by艂a dla mnie punktem zwrotnym. Kiedy Edward tak 藕le mnie potraktowa艂... - Nie jest w stanie doko艅czy膰. Odwraca wzrok, bior膮c si臋 w gar艣膰. Kiedy zn贸w zaczyna m贸wi膰, Devon ze zdziwieniem s艂yszy w jej g艂osie gniew. - Nie lubi臋 by膰 traktowana jak czyja艣 w艂asno艣膰.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Rozumiem. Masz powody, aby si臋 z艂o艣ci膰. Edward zachowa艂 si臋 jak prawdziwy palant.

Ona wyzywaj膮co podnosi brod臋.

- Zastanawiam si臋, czy nie wyjecha膰. Opu艣ci膰 Bied臋, wr贸ci膰 do domu - daleko, daleko st膮d.

Devon uwa偶nie si臋 jej przygl膮da.

- A gdzie jest tw贸j dom, Morgano?

Ona wydaje si臋 nie s艂ysze膰 pytania.

- Nikomu nic bym nie powiedzia艂a. Po prostu wyjecha艂abym. Edward nagle zorientowa艂by si臋, 偶e mnie nie ma.

- Rozumiem twoje uczucia, ale...

- Ale co, Devonie? - Pyta, nachylaj膮c si臋 do niego. - Nie chcesz, 偶ebym wyjecha艂a?

- Ja? - Devon gor膮czkowo szuka w艂a艣ciwych s艂贸w. - C贸偶, nie wiem, co ja mam z tym wsp贸lnego...

- Masz, Devonie - m贸wi Morgana 艂agodniejszym tonem. - Nie chc臋 st膮d wyje偶d偶a膰, bo ty tutaj jeste艣.

Spogl膮da na ni膮 oniemia艂y.

- Wiem, 偶e to mo偶e nie w porz膮dku - m贸wi Morgana, wyci膮gaj膮c r臋k臋 nad sto艂em, 偶eby dotkn膮膰 jego d艂oni - ale widz臋, 偶e zakocha艂am si臋 w tobie, Devonie.

- Oto twoje kalmary - przerywa im Andrea, stawiaj膮c przed nim talerz ze sma偶onymi w t艂uszczu kalmarami. Zaraz przynios臋 col臋.

- Uhm - mamrocze Devon, nie podnosz膮c g艂owy i przesuwaj膮c talerz po stoliku. - Chcesz troch臋?

Morgana cofn臋艂a d艂o艅.

- Nie powinnam by艂a tego m贸wi膰.

- Nie - przyznaje Devon. - Chyba nie.

- To 艣mieszne. Jeste艣 nastolatkiem.

- Taak. Nastolatkiem.

- A ja jestem zar臋czona z Edwardem.

- Taak. Zar臋czona z Edwardem.

Devon ma wra偶enie, 偶e zaraz zemdleje.

- Jednak nic na to nie poradz臋 - m贸wi Morgana, zn贸w nachylaj膮c si臋 do niego. - Jeste艣 taki mi艂y, taki delikatny. Tak bardzo si臋 r贸偶nisz od Edwarda i wszystkich znanych mi m臋偶czyzn.

On prze艂yka 艣lin臋.

- Devonie, powiedz mi. Powiedz mi, co czujesz.

- Oto twoja cola - m贸wi Andrea, stawiaj膮c mi臋dzy nimi nap贸j. - Czy pani czego艣 sobie 偶yczy?

- Nie - m贸wi szorstko Morgana, odwracaj膮c g艂ow臋. - Dzi臋kuj臋.

Devon siedzi w milczeniu, oniemia艂y. Nie mo偶e si臋 poruszy膰. Mo偶e jest czarodziejem Skrzyd艂a Nocy, ale jest tak偶e czternastoletnim ch艂opcem, kt贸remu ol艣niewaj膮ca dwudziestodwuletnia kobieta w艂a艣nie wyzna艂a mi艂o艣膰. Zapar艂o mu dech.

Zmusza si臋, aby na ni膮 spojrze膰. Jej oczy s膮 tak ciemne, podobne do jego w艂asnych. Takie pi臋kne. Najpi臋kniejsze na 艣wiecie. Pr贸buje co艣 powiedzie膰.

- Ja...

- Tak, Devonie?

- Ja... Hm...

Powiedz to, Devonie.

Morgana ujmuje jego d艂o艅.

- Ja... Ko...

- Dzie艅 dobry - m贸wi kto艣, p艂osz膮c Devona, kt贸ry przewraca butelk臋 coli. Nap贸j rozlewa si臋 po stole, oblewaj膮c Morgan臋.

- Andrea! Przynie艣 g膮bk臋!

To Rolfe. Mierzy Devona podejrzliwym spojrzeniem.

- Rolfe - mamrocze Devon. - My tylko...

Nagle pojawia si臋 Andrea i wyciera rozlan膮 col臋.

- Chcesz drug膮? Na koszt firmy.

- Nie - m贸wi Devon. - Dzi臋kuj臋.

Rolfe dosiada si臋 do nich.

- Zwykle jeste艣 ostro偶niejszy, Devonie - m贸wi, niemal z przygan膮. - Zamiast mnie m贸g艂 do ciebie podej艣膰 kto艣 inny. Albo co艣 innego.

Devon jest skruszony. Rolfe ma racj臋. Zapomnia艂 o ca艂ym 艣wiecie, oszo艂omiony wyznaniem Morgany. A gdyby podkrad艂 si臋 do niego demon, a nie Rolfe?

- Pani Green - m贸wi Rolfe, wreszcie przenosz膮c wzrok na Morgan臋. - To spotkanie to dla mnie mi艂a niespodzianka.

Ona u艣miecha si臋.

- Dla mnie te偶, panie Montaigne. Przepraszam za zachowanie Edwarda wczorajszego wieczoru. I dzi臋kuj臋 panu za rycersk膮 obron臋.

- Wszystko w porz膮dku? - Pyta Rolfe.

- Jak najbardziej, dzi臋kuj臋. - Morgana u艣miecha si臋 do Devona. - Ten m艂ody cz艂owiek bardzo mi pom贸g艂.

M艂ody cz艂owiek? - Devon czuje si臋 ura偶ony. Przed chwil膮 m贸wi艂a, 偶e mnie kocha.

- Devonie - m贸wi mu Rolfe. - Mo偶e powiniene艣 ju偶 i艣膰. Ja zap艂ac臋 rachunek i odprowadz臋 pani膮 Green do jej samochodu.

- Dopiero co przyszed艂em - protestuje Devon.

- W porz膮dku - m贸wi Morgana. - Mo偶emy p贸藕niej doko艅czy膰 nasz膮 rozmow臋.

Devon niech臋tnie wstaje.

- Nawet nie zjad艂em moich kalmar贸w.

Rolfe te偶 wstaje i obejmuje go ramieniem.

- Wracaj do Kruczego Dworu - szepce. - U偶yj pier艣cienia ojca. Mo偶e powie ci co艣 interesuj膮cego, co w艂a艣nie odkry艂em. Je艣li nie, przyjd藕 do mnie jutro.

- Co to takiego, Rolfe? Dlaczego zdecydowa艂e艣 si臋 przyjecha膰 wczoraj wieczorem do Kruczego Dworu?

- Chodzi o gnoma. Odkry艂em co艣.

- O Bjorna? Powiedz mi, Rolfe.

- Nie teraz. Pier艣cie艅 ojca te偶 mo偶e ci to powiedzie膰.

A teraz ju偶 id藕.

Rolfe cofa r臋k臋 i siada za sto艂em, zn贸w skupiaj膮c uwag臋 na Morganie. Devon nie wie, co bardziej go irytuje: op贸r Rolfe'a przed wyjawieniem mu nowych informacji o Bjornie czy to, 偶e zaj膮艂 jego miejsce przy stoliku Morgany w ciemnym k膮cie baru.

- Czy to oznacza, 偶e stary Rolfe Montaigne w艂a艣nie podkrad艂 ci pani膮 twego serca? - Pyta go Andrea, gdy Devon maszeruje do drzwi.

Ch艂opiec tylko mruczy co艣 pod nosem.

- Rolfe uwa偶a si臋 za istny dar bo偶y - 艣mieje si臋 Andrea. - Jednak ona i tak jest dla ciebie za stara, Devonie. Zaufaj mi. Trzymaj si臋 Cecily.

Devon bez s艂owa wychodzi na powietrze. Jest ch艂odne popo艂udnie. S艂o艅ce zacz臋艂o zachodzi膰. Niebo p艂onie. Sypi膮 si臋 z niego male艅kie p艂atki 艣niegu. Od morza dmie wiatr, s艂ony i przenikliwy. Devon pr贸buje w magiczny spos贸b znikn膮膰, ale nie udaje mu si臋 to. Wspaniale, my艣li ponuro. Teraz b臋d臋 musia艂 wej艣膰 na klif po tych d艂ugich i stromych schodach.

Oczywi艣cie znacznie gorsze od tych stromych i zwietrza艂ych schod贸w jest miejsce, do kt贸rego wiod膮: cmentarz na skraju urwiska.

Wiatr smaga jego twarz, gdy Devon wchodzi po schodach w wysok膮, po艂aman膮 traw臋. Tutaj, na tym starym cmentarzu, gdzie spoczywaj膮 wszyscy przodkowie Muir贸w, Devon po raz pierwszy ujrza艂 twarz Szale艅ca. 艁otr sta艂 zaledwie par臋 metr贸w od swego grobu i robaki z偶era艂y mu twarz.

Devon otrz膮sa si臋 na samo wspomnienie.

Jednak w tym momencie bardziej niepokoi go co艣 innego: to, co przed chwil膮 powiedzia艂a mu Morgana. Czy to mo偶e by膰 prawd膮? Czy naprawd臋 mog艂a si臋 w nim zakocha膰? On ma czterna艣cie lat. Ona dwadzie艣cia dwa. Devon chce, 偶eby to by艂o prawd膮, a jednocze艣nie modli si臋, 偶eby ni膮 nie by艂o. Jakby jego 偶ycie nie by艂o wystarczaj膮co skomplikowane.

Mija pomnik anio艂a ze z艂amanym skrzyd艂em i napisem DEVON oraz krypt臋 z prochami za艂o偶yciela Kruczego Dworu, wielkiego Horatia Muira. Robi si臋 ciemno. Devon przyspiesza kroku, chc膮c jak najpr臋dzej opu艣ci膰 cmentarz. Nagle ogarnia go l臋k, chocia偶 sam nie wie dlaczego. Gdy mija zniszczony pomnik z brunatnego piaskowca, z inskrypcj膮 zatart膮 przez dziesi臋ciolecia dzia艂ania morskiego wiatru, nad g艂ow膮 s艂yszy krzyk mewy. Wiatr zaczyna wy膰. I z zamarzni臋tej ziemi wy艂ania si臋 d艂o艅, chwytaj膮c go za nog臋.

Devon krzyczy.

Ziemia pod jego stopami zaczyna dr偶e膰. Zaci艣ni臋ta na jego kostce d艂o艅 nie puszcza, cho膰 Devon wyrywa si臋 ze wszystkich si艂. Niebawem wynurza si臋 ca艂a r臋ka, a偶 po bark. Gnij膮ce mi臋艣nie i 艣ci臋gna ods艂oni艂y ko艣ci.

- Puszczaj! Rozkazuj臋 ci! Pu艣膰 mnie!

Jednak trup nie s艂ucha rozkazu. Podnosi si臋 i zmarzni臋ta ziemia odpada jak gliniana skorupa z jego odra偶aj膮cego cia艂a. Szcz臋ka rozchyla si臋, jakby trup chcia艂 co艣 powiedzie膰. Zgni艂e oczy p艂on膮 w oczodo艂ach, wbite w Devona.

- Jestem silniejszy od ciebie! - Wo艂a Devon, lecz nie mo偶e si臋 wyrwa膰. Potyka si臋 i pada na ziemi臋, l膮duj膮c twarz膮 w twarz z cuchn膮cym trupem. Klnie z obrzydzenia i strachu.

Teraz wsz臋dzie wok贸艂 widzi stercz膮ce z ziemi d艂onie. Wszystkie zw艂oki na cmentarzu o偶ywaj膮! Le偶膮cy obok trup zaciska ko艣ciste d艂onie na szyi Devona. Zaczyna go dusi膰.

Z trudem 艂api膮c powietrze, Devon widzi wy艂aniaj膮c膮 si臋 z ziemi armi臋 zombi, chwiejnie maszeruj膮c膮 na niego.

S艂yszy charakterystyczny 艣miech Isobel Apostaty.

- Przyby艂am po ciebie, Devonie March! Zwyci臋偶臋! Kruczy Dw贸r b臋dzie m贸j!

Trup mocniej zaciska d艂onie. Devon traci przytomno艣膰.

Zapada w ciemno艣膰.

Gwa艂townie otwiera oczy. Zrywa si臋 na r贸wne nogi, gotowy walczy膰. Jednak nigdzie nie wida膰 艣ladu 偶ywych trup贸w. Ziemia wok贸艂 jest nienaruszona. Czy: to by艂a tylko wizja? Kolejne ostrze偶enie?

Okr臋ca si臋 na pi臋cie, upewniaj膮c si臋, 偶e w mroku nie czaj膮 si臋 zombi. Jak d艂ugo tu le偶a艂? Nagle u艣wiadamia sobie, 偶e jest zzi臋bni臋ty, przemarzni臋ty do szpiku ko艣ci. Jest ju偶 ca艂kiem ciemno i 艣nieg sypie coraz mocniej.

Musia艂em le偶e膰 tu przez godzin臋 lub d艂u偶ej, my艣li Devon, strzepuj膮c 艣nieg z ubrania.

Kiedy dociera do domu, okazuje si臋, 偶e le偶a艂 tam d艂u偶ej, ni偶 s膮dzi艂. Wielki zegar w przedsionku wskazuje jedenast膮 trzydzie艣ci. Wygl膮da na to, 偶e wszyscy ju偶 艣pi膮.

Mog艂em tam zamarzn膮膰, my艣li Devon i nikt by nawet nie wiedzia艂. Wydaje si臋 te偶, 偶e nikogo by to nie obesz艂o.

Niez艂a opiekunka z tej pani Crandall. Czy chocia偶 zapyta艂a kogo艣, co si臋 z nim dzieje, kiedy nie pokaza艂 si臋 na kolacji? Przychodzi mu na my艣l, 偶e m贸g艂by poinformowa膰 w艂adze stanowe o braku opieki nad nieletnim. Tak, i po co? 呕eby zabrali mnie stad i 偶ebym nigdy si臋 nie dowiedzia艂, kim naprawd臋 jestem?

Czasem my艣li, 偶e zrezygnowa艂by z odkrycia tej prawdy w zamian za normalne 偶ycie. Mo偶e nie by艂oby tak 藕le wyjecha膰 z Kruczego Dworu i zamieszka膰 z jak膮艣 zwyczajn膮 rodzin膮 w zwyczajnym domu. Jednak ten przyjemny scenariusz ma jeden feler: Devon nigdy nie b臋dzie zwyczajnym ch艂opcem. Przynajmniej dop贸ki ma t臋 moc. Oboj臋tnie gdzie si臋 znajdzie, przesz艂o艣膰 zawsze b臋dzie go 艣ciga膰. Przecie偶 demony zmieni艂y w Otch艂a艅 nawet jego szaf臋 w Coles Junction. Czy nie by艂by zagro偶eniem dla takiej mi艂ej przybranej rodziny?

Devon wie, 偶e nie ma ucieczki. To jego przeznaczenie. Ojciec powiedzia艂 mu to. Musi tu zosta膰 i broni膰 portalu w Kruczym Dworze, jako jedyny obecny tu czarodziej Skrzyd艂a Nocy.

Wchodzi do salonu i spogl膮da w oczy Horatia Muira.

- Ty nigdy nie chcia艂by艣, 偶eby twoja rodzina wyrzek艂a si臋 magicznych mocy, niezale偶nie od okoliczno艣ci - m贸wi do portretu. - Nie s膮dz臋, 偶eby cieszy艂o ci臋 to, 偶e Otch艂ani nie ma kto pilnowa膰.

To twoje zadanie, Devonie March.

Devon nie jest pewien, czy to G艂os odzywa si臋 w jego g艂owie, czy Horatio Muir przemawia do niego z za艣wiat贸w. Mimo to wie, 偶e ktokolwiek to jest, m贸wi prawd臋. Szczeg贸lnie po tym zaj艣ciu na cmentarzu Devon jest przekonany, 偶e czeka go walka z Isobel Apostat膮. To tylko kwestia czasu. Musi dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o swojej przeciwniczce. Po powrocie do swojego pokoju robi to, co sugerowa艂 mu Rolfe. Pr贸buje uzyska膰 pomoc od pier艣cienia ojca. Jednak nic si臋 nie dzieje. 呕adnej wizji. 呕adnego g艂osu. Devon wzdycha i chowa pier艣cie艅 do szuflady. Pr贸buje zasn膮膰, ale nie mo偶e. Najrozmaitsze my艣li przelatuj膮 mu przez g艂ow臋: Kiedy Isobel zaatakuje? Co Rolfe chcia艂 mi powiedzie膰 o Bjornie? Czy te zombi na cmentarzu by艂y rzeczywisto艣ci膮 czy tylko wizj膮 przysz艂ych wydarze艅? No i oczywi艣cie: Czy Margana naprawd臋 mnie kocha?

Siada na 艂贸偶ku.

- Ksi膮偶ki w piwnicy - szepcze.

Nie ma dost臋pu do ksi膮g we wschodnim skrzydle, ale kiedy艣 natkn膮艂 si臋 w piwnicy na stert臋 ksi膮偶ek dla dzieci. Te ksi膮偶ki z obrazkami opisywa艂y dokonania dawnych wielkich czarodziei Skrzyd艂a Nocy. Mo偶e kt贸ra艣 z nich zawiera jakie艣 wskaz贸wki, jakie艣 u偶yteczne informacje o Isobel.

Wyjmuje z biurka latark臋 i spieszy korytarzem. Przechodzi, najciszej jak umie, przez ciemny dom, schodzi na d贸艂 i zapala latark臋 dopiero po otwarciu drzwi piwnicy. Naciska w艂膮cznik i strumie艅 艣wiat艂a przeszywa ciemno艣膰. Devon prze艂yka 艣lin臋, czuj膮c rosn膮cy strach. Serce wali mu jak m艂otem.

Przesta艅, karci si臋 w duchu. Strach czyni ci臋 s艂abym. Jeste艣 silny tylko wtedy, kiedy si臋 nie boisz.

Schodzi kilka stopni w d贸艂, do piwnicy. Jest zimna i wilgotna. Dociera do pop臋kanej cementowej pod艂ogi i omiata 艣wiat艂em latarki sterty nagromadzonych tu rupieci. Puste pud艂a i skrzynie, stare kufry oblepione naklejkami z obcych kraj贸w. Manekin krawiecki i stara maszyna do szycia. I wsz臋dzie kurz oraz paj臋czyny.

Sterta ksi膮偶ek pi臋trzy si臋 pod 艣cian膮. Tak jak poprzednio, w艂osy na r臋kach Devona nagle je偶膮 si臋, reaguj膮c na ksi膮偶ki jak na 艂adunek elektryczny. Siada na wilgotnej posadzce i bierze ze sterty pierwsz膮 ksi膮偶k臋, zatytu艂owan膮 Przygody Barwna Wielkiego. „Dawno, dawno temu - czyta Devon - w krainie zapomnianych dni, 偶y艂 sobie czarodziej zwany Sargonem"

Devon widzia艂 ju偶 prawdziwego Sargona i uwa偶a, 偶e czarodziej wcale nie jest podobny do tego z prymitywnych ilustracji w ksi膮偶ce. Przerzuca kartki i dochodzi do walki Sargona z dwug艂owym smokiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczy艂 t臋 ksi膮偶k臋, by艂 przekonany, 偶e ten stw贸r to posta膰 z bajek dla dzieci. Teraz wie, 偶e to demon z Otch艂ani.

Odk艂ada ksi膮偶k臋. Szuka takiej, kt贸rej akcja toczy艂aby si臋 w innych czasach, za 偶ycia Isobel. Podnosi ze sterty nast臋pn膮 i odczytuje tytu艂. Tajemnicza podr贸偶 Diany. Ta ksi膮偶ka opisuje kosmiczne przygody Diany, kt贸ra m贸wi i oddycha w przestrzeni pozaziemskiej. Devon nie ma poj臋cia, w kt贸rym roku mo偶e si臋 to dzia膰. W pozosta艂ych ksi膮偶kach pojawiaj膮 si臋 daty, ale akcja Brutusa i morskiego potwora toczy si臋 w zbyt wczesnym okresie historii Anglii, 偶eby mog艂a zawiera膰 jakie艣 wzmianki o Isobel, a Magicznych przyg贸d Wilhelma w dawnej Holandii w zupe艂nie innym kraju. Devon ma nadziej臋, 偶e znajdzie co艣 ciekawego w Vortigarze i rycerzach Brytanii, lecz i w niej nie ma nic o Apostacie.

To ksi膮偶ki dla dzieci, przypomina sobie. Dla m艂odych czarodziei Skrzyd艂a Nocy, kt贸rych jeszcze nie wyszkolono. Autorzy nie chcieli, 偶eby zawiera艂y informacje o tych magach, kt贸rzy zeszli na z艂膮 drog臋.

Pomimo to przegl膮da jeszcze kilka innych w nadziei na znalezienie jakiej艣 wzmianki o Isobel i jej czasach. Magiczne zakl臋cia Tristana, Don Carlos i hiszpa艅skie z艂oto. Tajemnica Filipa Troja艅skiego, Abigail Apple i potw贸r z Loch Ness.

- Super - mruczy do siebie Devon, przeczytawszy o sprytnej Szkotce, kt贸ra ujarzmi艂a demona z Otch艂ani i zrobi艂a z niego swoje domowe zwierz膮tko. - A wi臋c to st膮d wzi臋艂a si臋 legenda o potworze z Loch Ness.

Wyjmuje ze stosu nast臋pn膮 ksi膮偶k臋, 偶eby z zaciekawieniem czyta膰 kolejne opowiadania, zapomniawszy na chwil臋 o poszukiwaniach Isobel.

Skarb Childeberta - odczytuje tytu艂, szykuj膮c si臋 do rozpocz臋cia nast臋pnej interesuj膮cej lektury.

Jednak nagle s艂yszy jaki艣 d藕wi臋k.

Z pocz膮tku cichy, ale coraz g艂o艣niejszy. Po chwili ca艂kiem wyra藕ny.

Szloch.

Ten odg艂os zn贸w wydaje mu si臋 najsmutniejszym d藕wi臋kiem, jaki s艂ysza艂 w 偶yciu. Straszne, rozpaczliwe 艂kanie, jakby dochodz膮ce z g艂臋bi piwnicy.

Ten sam d藕wi臋k s艂ysza艂em na wie偶y, my艣li Devon. Zapewne Bjorn tutaj przyprowadzi艂 t臋 kobiet臋.

Poniewa偶 to na pewno kobiecy szloch. Czy to mo偶e by膰 Isobel?

- Och, och, och - 艂ka kto艣.

Ten odg艂os odbija si臋 echem w ciemno艣ci. Devon wstaje i omiata 艣wiat艂em latarki pomieszczenie, od jednego ko艅ca do drugiego. Nie widzi nic opr贸cz pustych skrzynek.

- Ochchch! - Zawodzi g艂os ze zdwojon膮 rozpacz膮.

Devon pod膮偶a za tym d藕wi臋kiem korytarzem, kt贸ry ko艅czy si臋 pop臋kan膮 艣cian膮.

Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Szloch dochodzi zza 艣ciany.

- Kto tam jest? - Pyta Devon.

P艂acz cichnie.

- Kim jeste艣? - Pyta ch艂opiec. - Dlaczego p艂aczesz?

Najpierw zapada cisza, a potem zza 艣ciany s艂ycha膰 g艂os:

- Znam ci臋. W ko艅cu przyszed艂e艣!

Devon nie odpowiada, gapi膮c si臋 na 艣cian臋.

- Devonie! Czy to ty? - Wo艂a z o偶ywieniem g艂os. -

Wreszcie mnie znalaz艂e艣!

8. Nag艂a przemiana

Sk膮d mnie znasz? - Pyta Devon. - Kim jeste艣?

Nagle oblewa go potok 艣wiat艂a. Ch艂opiec odwraca si臋 i mru偶膮c oczy, usi艂uje co艣 dostrzec.

- I zn贸w przy艂apuj臋 ci臋 na m贸wieniu do siebie.

To Bjorn Forkbeard, 艣wiec膮cy latark膮 Devonowi w twarz.

- Kto jest za t膮 艣cian膮? - Pyta Devon.

- Nie jestem pewien - odpowiada gnom. - A jak ci si臋 wydaje?

- Ona mnie zna! - Krzyczy Devon. Wali pi臋艣ci膮 w 艣cian臋. - Hej tam! Kim jeste艣?

Teraz jednak odpowiada mu tylko cisza. Bjorn przyk艂ada ucho do 艣ciany.

- Nic nie s艂ysz臋, m贸j przyjacielu. Zupe艂nie nic.

- Co za ni膮 jest? - Devon wodzi d艂oni膮 po 艣cianie. - Jak tam si臋 wchodzi?

- Nie wygl膮da na to, 偶eby mo偶na tam by艂o wej艣膰 - m贸wi Bjorn. - Nie ma drzwi ani 偶adnego otworu w murze. Nikt nie m贸g艂 si臋 tam dosta膰.

Devon upiera si臋:

- C贸偶, jednak kto艣 tam by艂. S艂ysza艂em jej p艂acz. Ten sam szloch, kt贸ry s艂ysz臋 od wielu miesi臋cy.

- Szloch. - Bjorn robi wielkie oczy. - Ach, przecie偶 ja r贸wnie偶 s艂ysza艂em ten p艂acz. To duch Emily Muir, jestem tego pewien.

- To nie jest Emily Muir - m贸wi Devon. - To kto艣 inny.

Bjorn Forkbeard spogl膮da na niego chytrze.

- A twoim zdaniem kt贸偶 m贸g艂by to by膰?

- To by艂 ten sam g艂os, kt贸ry dobiega艂 z wie偶y - kobiety, kt贸ra kiedy艣 wo艂a艂a mnie z okna. I widzia艂em, jak wyprowadza艂e艣 kogo艣 z wie偶y. Nie zaprzeczaj. Przyprowadzi艂e艣 j膮 tutaj.

Bjorn spogl膮da na niego i m贸wi po prostu:

- W tym domu jest wiele rzeczy, kt贸re tylko pozornie s膮 realne. Wiesz o tym, m贸j m艂ody przyjacielu.

- Czy jestem twoim przyjacielem, Bjornie?

- Ale偶 oczywi艣cie. Uratowa艂e艣 mi 偶ycie.

- Zatem powiedz mi, co wiesz o Isobel Apostacie.

Twarz gnoma robi si臋 bia艂a jak kreda.

- Iso... bel...?

- Na pewno wiesz, kim ona jest.

Bjorn kiwa g艂ow膮.

- Ale dlaczego o ni膮 pytasz?

- Nie wiesz? Czy s艂ysza艂em g艂os Isobel? Czy to ona jest za t膮 艣cian膮?

Bjorn sprawia wra偶enie oszo艂omionego przebiegiem rozmowy. Siada na skrzyni i k艂adzie latark臋 na podo艂ku. Wyra藕nie zapar艂o mu dech.

- 呕aden mur nie powstrzyma艂by Isobel Apostaty - m贸wi. - Dlaczego o niej wspomnia艂e艣?

Devon przygl膮da mu si臋. Albo Bjorn jest bardzo dobrym aktorem, albo to pytanie naprawd臋 go zdenerwowa艂o.

- Uwa偶am, 偶e to ona pr贸buje otworzy膰 portal - m贸wi Devon.

Bjorn patrzy na niego z przera偶eniem.

- Zatem jeste艣my zgubieni. Nie mamy do艣膰 si艂, 偶eby z ni膮 walczy膰.

- Ach tak? C贸偶, by艂em w Otch艂ani i wr贸ci艂em 偶ywy. Je艣li tylko si臋 tu poka偶e, zaraz j膮 za艂atwi臋.

Bjorn u艣miecha si臋 s艂abo.

M艂odzie艅cza arogancja. M贸j zacny przyjacielu, duch Isobel Apostaty kr膮偶y po 艣wiecie od pi臋ciuset lat. Ona otworzy艂a wi臋cej Otch艂ani ni偶 jakikolwiek inny zbuntowany czarodziej i z ka偶dym otwartym portalem jej moc ro艣nie. Ze wszystkich czarodziei Skrzyd艂a Nocy, martwych czy 偶ywych, jej obawiam si臋 najbardziej.

Devon w milczeniu spogl膮da na 艣cian臋.

- Je艣li to ona pr贸bowa艂a otworzy膰 tamte drzwi we wschodnim skrzydle - m贸wi Bjorn - to jest znacznie gorzej, ni偶 przypuszcza艂em.

Devon patrzy na gnoma.

- Mo偶e po prostu chcesz mnie nastraszy膰.

- A po co mia艂bym to robi膰, m贸j ch艂opcze? Dlaczego nie chcesz mi zaufa膰?

- Nauczy艂em si臋, 偶e Kruczy Dw贸r to takie miejsce, w kt贸rym zaufanie pakuje mnie w tarapaty. A poza tym, o ma艂o nie poda艂e艣 mnie jej na tacy, kiedy pos艂a艂e艣 mnie na Schody Czasu.

- Zrobi艂em to tylko po to, 偶eby pokaza膰 ci, jak膮 dysponujesz moc膮, Devonie.

- Ach tak? No to w jaki spos贸b znalaz艂em si臋 akurat w Anglii Tudor贸w, w miejscu, gdzie spalono Isobel Apostat臋?

Bjorn wygl膮da na zaniepokojonego i nieustannie omiata piwnic臋 smug膮 艣wiat艂a latarki, ilekro膰 us艂yszy cho膰by najcichszy szmer.

- Schody prowadz膮 ci臋 tam, gdzie chcesz si臋 znale藕膰. Nie potrafi艂bym ich kontrolowa膰, nawet gdybym chcia艂. S膮 wspania艂ym dowodem pot臋gi magii Horatia Muira.

Devon wzdycha.

- Chcia艂bym ci wierzy膰, Bjornie. W tym domu potrzebny mi sprzymierzeniec. Kto艣, kto zna odpowiedzi. Jednak dop贸ki mi nie powiesz, kto jest za t膮 艣cian膮...

- Nie mog臋 powiedzie膰 czego艣, czego nie wiem.

Devon usi艂uje si艂膮 woli przenie艣膰 si臋 za mur. Nie dziwi si臋, kiedy mu si臋 to nie udaje. Usi艂uje zobaczy膰 co艣 przez mur, ale i ta pr贸ba okazuje si臋 bezowocna.

Jeszcze nie, m贸wi mu G艂os, niczego nie wyja艣niaj膮c. Jeszcze nie.

- Wracam do 艂贸偶ka - m贸wi zniech臋cony Devon.

- Dobry pomys艂. Musisz by膰 wypocz臋ty i silny, je艣li rzeczywi艣cie mamy stawi膰 czo艂o takiemu wrogowi, o jakim m贸wisz. - Bjorn idzie za nim, gdy zmierzaj膮 w kierunku schod贸w. - Przeczytaj wszystko, co mo偶esz, naucz si臋 wszystkiego, czego zdo艂asz. Isobel pojawi si臋 bez ostrze偶enia i nie oka偶e lito艣ci. Widzia艂em zniszczenia, jakie pozostawi艂a po sobie: wioski w ruinie, silnych m臋偶czyzn po偶artych 偶ywcem...

- Ju偶 dobrze - przerywa Devon, zirytowany paplanin膮 Bjorna. - Chcesz, 偶ebym mia艂 z艂e sny?

Zasypia dopiero po d艂ugiej chwili. Wtedy jednak zamiast koszmar贸w 艣ni mu si臋 Morgana i jest to najpi臋kniejszy sen z ni膮 w roli g艂贸wnej.

- Ja te偶 ci臋 kocham - m贸wi jej, a ona podsuwa mu usta do poca艂unku.

Przez kilka nast臋pnych dni w Kruczym Dworze panuje dziwny spok贸j. Bjorn nie wspomina o spotkaniu w piwnicy, a pani Crandall nie m贸wi nic o Isobel. Morgana traktuje Devona uprzejmie, lecz z dystansem, wyra藕nie zmieszana tym, co powiedzia艂a mu w Niespokojnej Przystani. Devon jest jednocze艣nie zadowolony i zaniepokojony takim zachowaniem. Z jednej strony nie wie, jak powinien post膮pi膰 w takiej sytuacji, i ten dystans znacznie mu to u艂atwia. Z drugiej tak bardzo chcia艂by z ni膮 by膰, rozmawia膰 i ca艂owa膰 jej usta tak, jak to robi艂 we snach.

Zn贸w 偶a艂uje, 偶e jego ojciec nie 偶yje. Dlaczego wszystko tak si臋 popl膮ta艂o? Mam tak膮 wspania艂a dziewczyn臋 jak Cecily, kt贸ra mnie lubi i kt贸r膮 ja te偶 lubi臋 - ale za ka偶dym razem, gdy zobacz臋 Margan臋, zaczynam si臋 艣lini膰. O co tu chodzi? I co robi膰, je艣li ona m贸wi艂a powa偶nie - 偶e zakocha艂a si臋 we mnie? Jak mam sobie z tym poradzi膰?

Ojciec umia艂by wyja艣ni膰 to wszystko. Devon pr贸buje wyk艂ada膰 na palec jego pier艣cie艅 w nadziei na nast臋pne widzenie, ale daremnie. 艢ci膮ga pier艣cie艅 z palca. Jaki po偶ytek p艂ynie z posiadania magicznych mocy i przedmiot贸w, je艣li nie mo偶na na nich polega膰?

Jednak najgorsze jest to, 偶e Rolfe najwyra藕niej opu艣ci艂 miasteczko, nie powiedziawszy mu o tym. Ilekro膰 Devon usi艂uje si臋 z nim zobaczy膰, nie ma go w restauracji. Kiedy przychodzi tam po raz pierwszy, Roxanne oznajmia mu, 偶e Rolfe pojecha艂 w interesach do Bostonu. Po kolejnych bezowocnych wizytach Devon zaczyna si臋 denerwowa膰 i m贸wi Roxanne, 偶e Rolfe chcia艂 powiedzie膰 mu co艣 o Bjornie. Roxanne odpowiada, 偶e bardzo jej przykro, ale nie ma poj臋cia, co to mog艂o by膰.

- Niepokoj臋 si臋 - przyznaje. - To niepodobne do Rolfe'a, wyje偶d偶a膰 na tak d艂ugo i nie podawa膰 mi 偶adnych szczeg贸艂贸w.

Wskutek tego wszystkiego Devon jest w z艂ym humorze, co jego przyjaciele szybko zauwa偶aj膮. Ma poczucie winy, bo nie powiedzia艂 im o tym, co si臋 dzieje. Po tym, jak walczyli z Szale艅cem, obiecali nie mie膰 przed sob膮 tajemnic. Poniewa偶 jednak D. J. i Cecily zachowywali si臋 tak dziwnie, a Marcus tak niepokoi艂 si臋 pentagramem, Devon zatrzyma艂 wi臋kszo艣膰 tych niepokoj膮cych wie艣ci dla siebie. B臋dzie musia艂 im wszystko wyjawi膰 i zamierza zrobi膰 to po szkole, w pizzerii Gia.

Lokal jest pe艂ny. Pi臋cioro przyjaci贸艂 wie, 偶e tworzy dziwn膮 grupk臋, ale nikt ich nie zaczepia. Wszyscy pami臋taj膮, jak sprawnie Devon pokona艂 awanturuj膮cego si臋 tu ch艂opaka - kt贸ry tak naprawd臋 by艂 demonem udaj膮cym nastolatka. Siadaj膮 przy stole: D. J. i Devon po jednej, Ana, Cecily i Marcus po drugiej stronie.

- Zam贸wimy pizz臋 z ananasem? - Pyta Ana.

- Fuj - krzywi si臋 Cecily. - Gustujesz w potrawach r贸wnie paskudnych jak twoje stroje.

- Hmm, to nie ja wci膮偶 nosz臋 bermudy, chocia偶 ju偶 jest stycze艅.

Cecily krzywi si臋. Wybieraj膮 pizz臋 pepperoni, kiedy Gio, w swoim poplamionym podkoszulku, ods艂aniaj膮cym ow艂osiony brzuch, przychodzi przyj膮膰 zam贸wienie.

- Dobrze wypieczon膮, w porz膮dku, Gio? - Wo艂a D. J.

- Ekstrachrupka pepperoni - m贸wi w艂a艣ciciel pizzerii, zapisuj膮c te s艂owa w notesie.

- S艂uchajcie, ludzie - m贸wi Devon. - Musz臋 o czym艣 z wami porozmawia膰.

- Ojej - m贸wi Ana. - Prosz臋, tylko nie o potworach i wyprawach do piek艂a.

Devon u艣miecha si臋 smutno.

- C贸偶, je艣li nie chcecie s艂ucha膰...

- O co chodzi, Devonie? - Pyta Cecily. - I dlaczego nie podzieli艂e艣 si臋 tym ze mn膮?

- No c贸偶, przez sze艣膰 z dziesi臋ciu ostatnich dni nie chcia艂a艣 ze mn膮 rozmawia膰.

Ona wydyma usta.

- Przeprosi艂am ci臋.

- Dacie mu wreszcie powiedzie膰? - Pyta Marcus.

Devon siada wygodniej.

- Pewien z艂y duch pr贸buje otworzy膰 Otch艂a艅.

- Czy to Jackson Muir? - Pyta z nag艂ym przestrachem Cecily.

- Nie - m贸wi Devon. - To duch czarownicy z szesnastego wieku. Isobel Apostaty.

- Isobel? - Powtarza Ana.

- Kobieta? - Wydaje si臋, 偶e Cecily jest zafascynowana, niemal urzeczona t膮 my艣l膮. - O, super.

- Super? - Devon pochyla si臋 do niej nad sto艂em. - To nie zabawa, Cecily. Stoimy w obliczu katastrofy.

- Poradzisz sobie z tym - m贸wi dziewczyna. - Ostatnim razem da艂e艣 sobie rad臋. Mam do ciebie pe艂ne zaufanie.

- Pi臋kne dzi臋ki. Jednak偶e czy mog臋 zaznaczy膰, 偶e ta Isobel kr臋ci si臋 po tym 艣wiecie od pi臋ciuset lat? My艣l臋, 偶e mo偶e zna膰 kilka sztuczek, o kt贸rych ja nie mam poj臋cia.

- Dlaczego uwa偶asz, 偶e to ona? - Pyta D. J. Po raz pierwszy zabra艂 g艂os, od kiedy Devon poruszy艂 ten temat.

- Mia艂em wizj臋, kiedy za艂o偶y艂em na palec pier艣cie艅 mojego ojca. Wskazuj膮 na to r贸wnie偶 inne fakty.

- Jednak nie widzia艂e艣 jej?

- No, nie ca艂kiem. Wyczu艂em jej obecno艣膰 we wschodnim skrzydle.

- Sprawdzi艂e艣 portal? - Pyta Marcus.

- Tak - m贸wi Devon. - Nadal by艂 zaryglowany.

D. J. podpiera brod臋 d艂oni膮, patrz膮c na Devona.

- I ani 艣ladu tej ca艂ej Isobel?

Devon musi przyzna膰, 偶e nie by艂o po niej 艣ladu

- Jednak wiem, 偶e mamy do czynienia z Isobel. Kilkakrotnie s艂ysza艂em jej 艣miech.

- No to co robimy? - Pyta Cecily.

- Sam nie wiem. Na razie b膮d藕my czujni. Chcia艂em tylko, 偶eby艣cie o tym wiedzieli.

Marcus wzdycha.

- To okropnie irytuj膮ce, wiedzie膰, 偶e kto艣 zamierza otworzy膰 Otch艂a艅, i nie m贸c temu zapobiec.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Jak tylko Rolfe wr贸ci, musz臋 z nim porozmawia膰. Mia艂 spr贸bowa膰 znale藕膰 kogo艣 do pomocy. Mo偶e Opiekuna, albo nawet innego czarodzieja Skrzyd艂a Nocy.

- Innego czarodzieja? - Pyta z b艂yskiem w oku D. J.

- Tak. - Devon u艣miecha si臋. - No wiecie, mo偶e dlatego Rolfe znikn膮艂. Na pewno dlatego.

- Miejmy nadziej臋 - m贸wi Ana. - Nie chcia艂abym ju偶 nigdy spotka膰 nast臋pnego demona.

Gio przynosi ich pizz臋 i poch艂aniaj膮 j膮 w nieca艂e dziesi臋膰 minut. D. J. ma ser na z艂otym 膰wieku tkwi膮cym nad brod膮 i Cecily m贸wi mu, 偶e jest okropny. Narzekaj膮 na niesprawiedliwy system ocen pana Weatherbyego i plotkuj膮 o Jessice Milardo oraz jej nowym ch艂opaku, Justinie O'Learym, kt贸rych przy艂apano na ob艣ciskiwaniu si臋 w damskiej toalecie. D. J. m贸wi im, 偶e na wiosn臋 zamierza polakierowa膰 Flo, a Ana oznajmia, 偶e nie mo偶e si臋 zdecydowa膰, czy w przysz艂ym roku zn贸w b臋dzie cheerleaderk膮.

W takich chwilach Devon na moment zapomina o tym, co dr臋czy go, od kiedy sko艅czy艂 sze艣膰 lat, zapomina, 偶e jest czarodziejem staro偶ytnego i szlachetnego Bractwa Skrzyd艂a Nocy, urodzonym w sto pierwszym pokoleniu po Sargonie Wielkim. Przez zaledwie kilka przelotnych chwil mo偶e udawa膰, 偶e jest zwyczajnym dzieciakiem, maj膮cym zwyczajne problemy ze stopniami i nauczycielami. Zawsze jednak zaraz co艣 sprowadza go na ziemi臋 i przypomina o rzeczywisto艣ci.

Tam s膮 demony, kt贸re chc膮, mnie sobie podporz膮dkowa膰.

- Pos艂uchaj, cz艂owieku - m贸wi D. J., kiedy wracaj膮 do samochodu. - Pomy艣la艂em sobie...

- Oo - m贸wi z kpi膮cym u艣miechem Devon. - Nigdy nie wiadomo, do czego to mo偶e doprowadzi膰.

D. J. 艣mieje si臋.

- M贸wi臋 powa偶nie. Pomy艣la艂em, 偶e powinienem razem z tob膮 sprawdzi膰 ten portal we wschodnim skrzydle.

Devon staje jak wryty.

- Po co?

- Po prostu 偶eby zobaczy膰, czy nie uda mi si臋 dostrzec jakiego艣 艣ladu, kt贸rego ty nie zauwa偶y艂e艣.

Devon marszczy brwi.

- D. J., nie wiem, czy to ma sens. Co m贸g艂by艣 tam zauwa偶y膰?

- Kto wie? - D. J. nachyla si臋 do niego, odgradzaj膮c od pozosta艂ych przyjaci贸艂, id膮cych do samochodu. - Zg贸d藕 si臋. Pozw贸l mi zobaczy膰 Otch艂a艅, dobrze?

- D. J. Nie mog臋 si臋 tam dosta膰 bez klucza. Jak mam ci臋 tam wpu艣ci膰?

D. J. ma zdesperowan膮 min臋.

- Chc臋 to zobaczy膰. Pozw贸l mi, Devonie! Po tym wszystkim, przez co razem przeszli艣my, po tym, z czym musia艂em sobie radzi膰, kiedy Jackson Muir wyrwa艂 si臋 na wolno艣膰, s膮dzi艂em, 偶e ufasz mi na tyle...

- To nie jest kwestia zaufania - m贸wi Devon. - Po prostu nie mog臋 si臋 tam dosta膰 i...

- Mo偶emy si臋 w艂ama膰. - Oczy D. J. b艂yszcz膮 z podniecenia. - Wierz mi, potrafi臋 to zrobi膰. Kiedy by艂em w pierwszej klasie, w艂amywa艂em si臋, gdzie chcia艂em.

- Nie, D. J. - Devon omija go i idzie w kierunku stoj膮cych przy samochodzie przyjaci贸艂. - To zbyt niebezpieczne. Nie masz po co tam i艣膰.

W powrotnej drodze D. J. jest milcz膮cy. Nikt pr贸cz Devona nie zwraca na niego uwagi, poniewa偶 D. J. cz臋sto milczy, kiedy dziewcz臋ta i Marcus nadaj膮 jak naj臋ci. Jednak Devon wyczuwa ciemn膮 chmur臋 wisz膮c膮 nad g艂ow膮 przyjaciela,sk艂臋bion膮 i gniewn膮 energi臋 emanuj膮c膮 z jego cia艂a.

Co si臋 dzieje? - Zadaje sobie pytanie. Czy to ta strona D. J., kt贸rej nie znalem, objawiaj膮ca si臋 w wyniku jego zauroczenia Margan膮?

A mo偶e, my艣li z obaw膮 Devon, to co艣 innego - co艣 znacznie gorszego od nag艂ej zmiany nastroju, typowej dla nastolatka?

Tej nocy Devon ma najbardziej niepokoj膮cy z dotychczasowych sn贸w o Morganie.

- Och, m贸j kochany - m贸wi mu kobieta, obsypuj膮c go poca艂unkami. - Tak bardzo ci臋 pragn臋. Potrzebuj臋 ci臋.

Jest tak osza艂amiaj膮co pi臋kna. Ma na sobie tylko nocn膮 koszul臋 z czarnej koronki. Devon jeszcze nigdy nie by艂 tak podniecony. Ma wra偶enie, 偶e stoi na skraju przepa艣ci, czekaj膮c na skok w przepa艣膰 jej czarnych oczu.

- Zatem chod藕 ze mn膮, Devonie! Opu艣膰 to miejsce! Chod藕 ze mn膮! Chod藕!

- Tak, och tak! Zrobi臋 to! Tak, tak, tak!

Z krzykiem siada na 艂贸偶ku. Ca艂y dr偶y.

- O rany - mamrocze. - Co si臋 sta艂o?

Pot sp艂ywa mu z czo艂a.

- Rany - powtarza.

Siedzi tak przez kilka minut, dysz膮c. Potem wstaje i bierze prysznic.

Jest sobota rano. Wsta艂 wcze艣nie, gdy偶 przez reszt臋 nocy nie zdo艂a艂 zasn膮膰. Dom jest cichy i spokojny, spowity g艂臋bokimi cieniami wczesnego ranka, rozja艣nianymi tu i 贸wdzie przez r贸偶owe plamy s艂onecznego 艣wiat艂a. Poza Devonem nikt jeszcze si臋 nie obudzi艂.

A przynajmniej tak mu si臋 wydaje.

- Hej - m贸wi, schodz膮c na d贸艂 i dostrzegaj膮c kryj膮cego si臋 w p贸艂mroku Alexandra. - Co ty tam robisz?

Ch艂opczyk nagle podbiega do schod贸w.

- Devonie, st贸j! Nie ruszaj si臋!

- Dlaczego?

- Po prostu zaczekaj - wo艂a pospiesznie ch艂opczyk.

Szybko pochyla si臋 nad ostatnim stopniem i wydaje si臋, 偶e co艣 podnosi. - W porz膮dku, teraz mo偶esz ju偶 zej艣膰.

Devon podchodzi do ch艂opca.

- Co przed chwil膮 zrobi艂e艣, Alexandrze?

- Nic. Ja tylko pomy艣la艂em... Wydawa艂o mi si臋, 偶e co艣 le偶y na schodach.

- Co艣? To znaczy co?

- Nie wiem. - Ch艂opczyk waha si臋. - My艣la艂em, 偶e to mysz, ale myli艂em si臋.

- Mysz?

- Pomyli艂em si臋 i ju偶! - Alexander najwyra藕niej chce jak najszybciej zmieni膰 temat.

- Dlaczego wsta艂e艣 tak wcze艣nie? Zazwyczaj to Morgana wstaje pierwsza.

- Mam lepsze pytanie - m贸wi Devon. - Co ty robisz tu tak wcze艣nie?

- Nic.

- Daj spok贸j, Alexandrze. Je艣li chcesz mnie ok艂amywa膰, musisz bardziej si臋 postara膰.

- Nie k艂ami臋. - Ch艂opczyk zak艂ada pulchne r膮czki na piersi. - Zostajesz tu na dole czy wracasz do swojego pokoju?

Devon mierzy go bystrym spojrzeniem.

- Nie chcesz, 偶ebym tu zosta艂, prawda, Alexandrze? Co ty szykujesz?

- M贸wi艂em ci. Nic.

- Jak tam chcesz. Id臋 do kuchni zrobi膰 sobie p艂atki. Chcesz si臋 do mnie przy艂膮czy膰?

Alexander kr臋ci g艂ow膮.

- Nie, ja... Wracam na g贸r臋.

Devon u艣miecha si臋 kpi膮co.

- Dobry pomy艣l.

Patrzy, jak ch艂opiec powoli wchodzi po schodach na g贸r臋. Devon nie ma poj臋cia, co knuje ten malec, lecz w jego oczach dostrzeg艂 znajomy z艂o艣liwy b艂ysk, taki sam, jaki cz臋sto widywa艂 w pierwszych dniach swojego pobytu w Kruczym Dworze.

- Czy wszyscy wok贸艂 powariowali? Alexander? D. J.? - Ja?

W kuchni nalewa mleka do miseczki z p艂atkami w lukrze i siada przy stole. Cieszy si臋, 偶e poza Alexandrem nikt jeszcze nie wsta艂. Naprawd臋 zaniepokoi艂 go ten sen. Ojciec uprzedza艂 go, 偶e wkr贸tce jego hormony zaczn膮 szale膰, jaku wszystkich ch艂opc贸w w tym wieku, i 偶e czasem pod ich wp艂ywem b臋dzie mia艂 dziwne my艣li i robi艂 dziwne rzeczy.

No i fakt: durzy si臋 w znacznie starszej kobiecie, kt贸ra...

Kt贸ra powiedzia艂a, 偶e mnie kocha.

Devon odk艂ada 艂y偶k臋. Nagle czuje ucisk w gardle i nie mo偶e prze艂kn膮膰 p艂atk贸w. W tym momencie z przedpokoju dobiega jaki艣 艂oskot i krzyk b贸lu.

Biegnie tam co si艂 w nogach. Widzi Morgan臋, le偶膮c膮 na pod艂odze u st贸p schod贸w. Alexander zbiega z pierwszego pi臋tra.

- Spad艂a ze schod贸w, Devonie! - Wo艂a ch艂opczyk. - Mo偶e si臋 zabi艂a!

Devon kl臋ka przy Morganie.

- Nie zabi艂a si臋 - m贸wi. - Nie m贸w g艂upstw.

Jednak kobieta ma siniaki na twarzy i rozci臋t膮 warg臋. Wygl膮da na wstrz膮艣ni臋t膮. Devon pomaga jej wsta膰.

- Margano - pyta. - Jeste艣 ca艂a?

- Chyba... Chyba tak.

Prowadzi j膮 do salonu i pomaga usi膮艣膰 na kanapie.

- Zaczekaj tu. Przynios臋 ci troch臋 lodu.

Alexander staje w progu.

- Czy zostan膮 jej blizny na ca艂e 偶ycie?

Devon chwyta go za ucho.

- Chod藕 ze mn膮.

- Au, to boli!

Devon prowadzi ch艂opczyka do kuchni. Wysypuj膮c kostki lodu z tacki na r臋cznik, zwraca si臋 do niego:

- Zepchn膮艂e艣 j膮? Nie ok艂amuj mnie, Alexandrze. B臋d臋 wiedzia艂, je艣li sk艂amiesz. Co艣 szykowa艂e艣, kiedy schodzi艂em na d贸艂.

- Nie zepchn膮艂em jej - upiera si臋 Alexander, splataj膮c pulchne r膮czki na piersi.

Devon omija go i spieszy z powrotem do salonu.

- Masz - m贸wi, delikatnie przyk艂adaj膮c l贸d do policzka Morgany. - Przytrzymaj tak ten ok艂ad, 偶eby zapobiec opuchli藕nie.

- Och, Devonie, jeste艣 taki mi艂y.

- Czy poza tym nic ci nie jest? Zdaje si臋, 偶e masz podrapany 艂okie膰. Boli ci臋 co艣?

Kobieta zdobywa si臋 na u艣miech.

- My艣l臋, 偶e nic mi nie b臋dzie. Jestem bardziej wstrz膮艣ni臋ta ni偶 pot艂uczona.

Devon wzdycha, spogl膮daj膮c na ni膮.

- Straci艂a艣 r贸wnowag臋 i spad艂a艣?

Ona spogl膮da na niego z namys艂em.

- Chyba potkn臋艂am si臋 o co艣.

Devon odwraca si臋 i zn贸w przeszywa gniewnym spojrzeniem Alexandra, kt贸ry patrzy na niego z niewinn膮 min膮.

- Powinienem znale藕膰 Edwarda i powiedzie膰 mu, co si臋 sta艂o - oznajmia Devon.

- Nie - rzuca pospiesznie Alexander. - Nic jej nie jest

Po co niepokoi膰 ojca?

- Tak, Devonie - m贸wi Morgana. - By艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 poszuka艂 Edwarda. Przyprowad藕 go tutaj.

Devon kiwa g艂ow膮. Nie chce pakowa膰 swojego ma艂ego przyjaciela w tarapaty, ale jest przekonany, 偶e Alexander mia艂 co艣 wsp贸lnego z nieszcz臋艣liwym wypadkiem Morgany. I widok jej cierpienia rozgniewa艂 Devona. Kr臋c膮c g艂ow膮, omija ch艂opczyka i pospiesznie idzie na g贸r臋.

Edwarda Muira nie ma w jego pokoju. Devon nigdzie nie mo偶e go znale藕膰 i dochodzi do wniosku, 偶e m臋偶czyzna albo wyszed艂 z domu, albo jest w pokoju swojej matki, do kt贸rego Devon nie mo偶e wchodzi膰 bez zaproszenia. Tak wi臋c wraca do salonu, obawiaj膮c si臋, 偶e w czasie jego nieobecno艣ci stan Morgany m贸g艂 si臋 pogorszy膰.

Wychodzi na podest nad przedpokojem i s艂yszy jej g艂os. Oraz g艂os Alexandra.

- Nienawidz臋 ci臋! - M贸wi ch艂opczyk. - Powiem ojcu, 偶eby si臋 z tob膮 nie 偶eni艂! Powiem mu, 偶e uciekn臋 z domu, je偶eli to zrobi!

Devon przystaje na schodach i nadstawia uszu.

- Ty ma艂y skunksie - m贸wi cicho i gro藕nie Morgana. - Pr贸bowa艂e艣 mnie zabi膰 i nie zapomn臋 ci tego.

- Nienawidz臋 ci臋! Nienawidz臋! Nienawidz臋!

- Ja te偶 ci臋 nienawidz臋, ty ma艂y skunksie!

Devon dochodzi do wniosku, 偶e powinien jak najpr臋dzej tam wr贸ci膰. Zbiega ze schod贸w, ku wyra藕nemu zaskoczeniu ich obojga. Morgana, wci膮偶 siedz膮ca na kanapie, odwraca g艂ow臋. Alexander podbiega do Devona i obejmuje go r膮czkami

- Ona rzuci艂a na mnie uroki To czarownica!

- Przesta艅, Alexandrze - m贸wi Devon, chocia偶 w duchu musi przyzna膰, 偶e jest troch臋 zbity z tropu gwa艂town膮 reakcj膮 Morgany. Spogl膮da na ni膮. - Edwarda nie ma w pokoju.

Ona u艣miecha si臋. Zn贸w jest 艂agodna i delikatna.

- Ju偶 nic mi nie jest, Devonie. - Patrzy mu w oczy. - Dzi臋ki tobie.

On zdobywa si臋 na s艂aby u艣miech.

- Edward na pewno jest u swojej matki - m贸wi Morgana, wstaj膮c. - P贸jd臋 na g贸r臋.

- Mo偶esz chodzi膰?

Kobieta kiwa g艂ow膮.

- Nic mi nie jest, Devonie. Naprawd臋. Twoja troska wiele dla mnie znaczy.

Na odchodnym, ca艂uje go w policzek.

- Pfuj - prycha Alexander. - Wytrzyj policzek.

- Czemu tak bardzo jej nienawidzisz?

- Rzuci艂a na mnie urok. Szkoda, 偶e nie s艂ysza艂e艣, jak na mnie wrzeszcza艂a.

- S艂ysza艂em. - Devon patrzy na ch艂opca. - Opr贸偶nij kieszenie. Chc臋 zobaczy膰, co w nich masz.

Czy podpowiada mu to G艂os, czy po prostu przeczucie - a mo偶e mi臋dzy jednym i drugim nie ma 偶adnej r贸偶nicy - Devon podejrzewa, 偶e zawarto艣膰 kieszeni malca oka偶e si臋 niezwykle interesuj膮ca. Z pocz膮tku Alexander opiera si臋, ale Devon grozi, 偶e sam opr贸偶ni mu kieszenie, je偶eli b臋dzie musia艂. W ko艅cu ch艂opczyk wyjmuje z kieszeni k艂臋bek 偶y艂ki. Grubej, mocnej i prawie niewidocznej.

Devon wyrywa mu j膮 z r臋ki.

- Rozci膮gn膮艂e艣 j膮 na schodach, prawda? I zdj膮艂e艣, kiedy zobaczy艂e艣, jak schodz臋 na d贸艂. Potem rozpi膮艂e艣 ponownie, 偶eby Morgana potkn臋艂a si臋 o ni膮.

- No dobrze, zrobi艂em to. No ju偶 - id藕 powiedzie膰 o tym mojemu ojcu! To czarownica! Je艣li ja jej nie powstrzymam, nikt tego nie zrobi!

Ch艂opczyk wybiega z pokoju. Devon zostaje w salonie, gapi膮c si臋 na 偶y艂k臋.

Cecily chce, 偶eby pojecha艂 z ni膮 na zakupy do centrum handlowego w pobli偶u Newportu, ale on nie ma nastroju na w臋dr贸wk臋 po salonach The Gap i Abercrombie & Fitch. Tak wi臋c dziewczyna dzwoni do Marcusa i Any, dobrze wiedz膮c, 偶e D. J. by odm贸wi艂, i bierze Bjorna jako kierowc臋.

- Postaraj si臋 powstrzyma膰 inwazj臋 demon贸w do naszego powrotu, dobrze? - M贸wi. - Nie chc臋, 偶eby omin臋艂a mnie zabawa.

- Zbyt lekko to traktujesz - karci j膮 Devon.

- Oszala艂abym, gdybym przez ca艂y czas by艂a taka powa偶na jak ty. Mieszkamy w nawiedzonym domu. Trzeba si臋 z tym pogodzi膰.

Wybiega na podjazd, gdy Bjorn naciska klakson cadillaca.

Devon chcia艂by by膰 tak spokojny i beztroski jak Cecily. Jednak od tej porannej historii z Alexandrem czuje, 偶e w domu podnosi si臋 temperatura i ro艣nie napi臋cie.

Co艣 tu si臋 dzieje, my艣li. Nie wiem, czy to obecno艣膰 Isobel, czy tej istoty zamkni臋tej w piwnicy. Mo偶e to wszystko si臋 ze sob膮 wi膮偶e. Cokolwiek to jest, musz臋 porozmawia膰 o tym z Rolfe'em.

Jest ju偶 ubrany do wyj艣cia, gdy s艂yszy jaki艣 odg艂os. Jednak ten d藕wi臋k nie rozlega si臋 w pobli偶u. Devon nadstawia ucha. Drapanie i 艂omotanie dochodzi z wie偶y. Tak jak poprzednio, nagle s艂uch wyostrza mu si臋 tak, 偶e ch艂opiec jest w stanie us艂ysze膰 d藕wi臋ki dochodz膮ce z du偶ej odleg艂o艣ci, nawet przez grube 艣ciany. Pospiesznie wygl膮da przez okno. Zapowiada si臋 pi臋kny dzie艅, z pogodnym i b艂臋kitnym niebem. Jednak nawet w tym jasnym s艂onecznym 艣wietle w oknach wie偶y nie wida膰 偶adnego ruchu. Mimo to Devon jest pewien, 偶e te d藕wi臋ki dochodz膮 w艂a艣nie z tej cz臋艣ci domu.

Od czasu, gdy Bjorn wyprowadzi艂 do piwnicy osob臋, kt贸ra tam mieszka艂a, Devon po raz pierwszy s艂yszy jakie艣 podejrzane odg艂osy dobiegaj膮ce z wie偶y. Jest zaniepokojony, gdy偶 w艂a艣nie tam s艂ysza艂 drwi膮cy 艣miech Isobel Apostaty. Czy to ju偶? Teraz b臋dzie z ni膮 walczy艂 o bram臋 do Otch艂ani?

Koncentruje si臋 i zaczyna dostrzega膰 obraz czego艣 znacznie mniej gro藕nego.

- D. J. - szepcze i znika.

Pojawia si臋 ponownie w g膮szczu iglak贸w rosn膮cych u podn贸偶a wie偶y. D. J. w艂a艣nie podwa偶a okno, pr贸buj膮c si臋 w艂ama膰.

- Hmm, przepraszam - m贸wi Devon, klepi膮c przyjaciela w rami臋.

D. J. odwraca si臋 z okrzykiem przestrachu.

- Facet! Przestraszy艂e艣 mnie tak, 偶e o ma艂o nie wyskoczy艂em z but贸w!

- Co ty wyprawiasz?

- Devonie, nie chcia艂e艣 mi pom贸c. Musia艂em spr贸bowa膰. Musz臋 si臋 dosta膰 do wschodniego skrzyd艂a!

- Dlaczego?

D. J. 艂apie go za ramiona. Oczy ma wytrzeszczone, 藕renice rozszerzone.

- Musz臋 zobaczy膰 Otch艂a艅!

- Co si臋 z tob膮 dzieje?

- Devonie, musimy sprawdzi膰 Otch艂a艅! Ja musz臋 j膮 zobaczy膰!

- Powiedzia艂em ci, 偶e nie, D. J.!

- Wpu艣膰 mnie! - M贸wi ch艂opak g艂uchym i ochryp艂ym, nie swoim g艂osem. - Musz臋 si臋 tam dosta膰!

- Nie!

Nagle D. J. g艂o艣no krzyczy, jakby z b贸lu. Chwyta Devona za gard艂o.

- Pu艣膰 mnie!

D. J. ma szklisty wzrok. Dusi Devona.

- Przykro mi, 偶e ci to robi臋, kolego - m贸wi Devon, spazmatycznie 艂api膮c powietrze - ale naprawd臋 nie pozostawiasz mi wyboru.

Nagle D. J. odlatuje od Devona, jakby oderwany przez jaki艣 gigantyczny magnes, i wpada w g臋sty 偶ywop艂ot, rosn膮cy po drugiej stronie podw贸rka.

Devon podchodzi do niego i pomaga mu wsta膰.

- Jeste艣 ca艂y?

D. J. podnosi si臋, wstrz膮艣ni臋ty, ale ca艂y.

- Co we mnie wst膮pi艂o, cz艂owieku?

- Nie wiem. - Devon spogl膮da na przyjaciela. - Wracaj do domu, D. J. Obiecuj臋, 偶e zg艂臋bi臋 t臋 tajemnic臋 i pokonam to, co ci臋 op臋ta艂o.

- Dzi臋ki, cz艂owieku - m贸wi D. J., strzepuj膮c z ubrania li艣cie i ga艂膮zki. - Przepraszam za to g艂upie w艂amanie.

- Nie ma sprawy.

- Tak jako艣 przysz艂o mi to do g艂owy. Nie wiem czemu...

- Jed藕 do domu, D. J. Tutaj nie jeste艣 bezpieczny.

- Devon spogl膮da na mroczny dw贸r. - Tutaj chyba nikt nie jest bezpieczny.

To dziwne zachowanie ludzi w tym domu musi by膰 spowodowane knowaniami Isobel, my艣li Devon. D. J., Alexander, Bjorn... Isobel wykorzystuje ich, sprawiaj膮c, 偶e post臋puj膮 wbrew swoim zasadom. Tylko dlaczego? Devon nie widzi sensu w tym, co ona robi. Po co ka偶e D. J. w艂ama膰 si臋 do wschodniego skrzyd艂a, je艣li wie, 偶e tylko Devon mo偶e otworzy膰 portal do Otch艂ani? Po co sk艂ania Alexandra do zamachu na 偶ycie Morgany? I co Rolfe chcia艂 powiedzie膰 mu o Bjornie? I gdzie, do licha, podzia艂 si臋 Rolfe?

Upewniwszy si臋, 偶e D. J. odjecha艂 swoim camaro, Devon wraca do domu po p艂aszcz. Pomimo swych magicznych umiej臋tno艣ci nie przep臋dzi ch艂odu styczniowego ranka. Zastanawia si臋, czy Horatio Muir lub Sargon Wielki potrafili zapanowa膰 nad sitami przyrody. Podejrzewa, 偶e musi by膰 na to jaki艣 spos贸b. W gruncie rzeczy ma wra偶enie, 偶e dopiero zacz膮艂 poznawa膰 swoje umiej臋tno艣ci. Wci膮偶 odkrywa nowe - takie jak wyostrzony s艂uch albo niewidzialno艣膰.

Jak mi艂o by艂oby po prostu czyta膰 ksi臋gi i u偶ywa膰 kryszta艂贸w, 偶eby dowiedzie膰 si臋 wszystkiego o swoim dziedzictwie, nie przejmuj膮c si臋 Apostatami, takimi jak Jackson Muir lub Isobel. Czy kiedy艣 b臋dzie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰? Jak wspaniale musz膮 si臋 czu膰 dzieci, dla kt贸rych dziedzictwo Skrzyd艂a Nocy nie jest tajemnic膮: dorastaj膮 dumne ze swoich przodk贸w, a Opiekunowie ucz膮 je korzysta膰 z ich mocy, zach臋caj膮 do studiowania historii ich rodzic贸w i rodzin. Devonowi wszystko to przychodzi z najwy偶szym trudem.

- Dlaczego nic nigdy nie jest 艂atwe? - Mruczy do siebie, zamykaj膮c oczy i przenosz膮c si臋 do miasteczka. Otworzywszy je i stwierdziwszy, 偶e stoi na skraju przepa艣ci obok domu Rolfe'a, wybucha 艣miechem. - No, niekt贸re rzeczy s膮 naprawd臋 艂atwe.

Modli si臋 o to, 偶eby Rolfe by艂 w domu. Widok porsche w gara偶u podnosi go na duchu. Gdzie podziewa艂 si臋 Rolfe? Maj膮 tyle spraw do om贸wienia.

Pami臋taj膮c, jak ostatnim razem naszed艂 Rolfe'a i Roxanne w bardzo intymnym momencie, postanawia znikn膮膰 i pojawi膰 si臋 w kuchni, z kt贸rej spiralne schody prowadz膮 do gabinetu. Z do艂u dochodzi g艂os Rolfe'a.

- Och, moja droga, jaka jeste艣 pi臋kna - m贸wi Rolfe.

Wspaniale. Po prostu wspaniale. Devon wzdycha. Zn贸w wybra艂em nieodpowiedni膮, chwil臋. Rolfe i Roxanne znowu si臋 ob艣ciskuj膮.

Jednak zerkn膮wszy nad por臋cz膮 do pokoju na dole, na kanapie obok Rolfe'a nie widzi tajemniczej z艂otookiej Roxanne, ale...

Morgan臋.

Devon odskakuje i zakrywa sobie d艂oni膮 usta, powstrzymuj膮c krzyk.

Morgana - w ramionach Rolfe'a!

Devon ma ochot臋 skoczy膰 na d贸艂 i r膮bn膮膰 Rolfe'a w brzuch. Ogarnia go taki gniew i taka zazdro艣膰, 偶e nie przej膮艂by si臋 Isobel Apostat膮, nawet gdyby w tym momencie pojawi艂a si臋 w Kruczym Dworze i otworzy艂a Otch艂a艅. Morgana powiedzia艂a, 偶e mnie kocha! A teraz jest z nim! Dlatego zachowywa艂a dystans! I to tym zajmowa艂 si臋 Rolfe!

Byli ze sob膮!

Inna cz臋艣膰 jego umys艂u usi艂uje znale藕膰 w tym jaki艣 sens. Co艣 tu jest nie tak, my艣li Devon. Co艣 tu jest bardzo nie w porz膮dku.

- Devonie!

Podskakuje.

G艂os Alexandra odzywa si臋 w jego my艣lach:

- Pom贸偶 mi, Devonie!

S艂yszy ch艂opca tak wyra藕nie, jakby ma艂y by艂 w s膮siednim pokoju. Jednak Devon wie, 偶e Alexander jest w Kruczym Dworze.

I grozi mu jakie艣 niebezpiecze艅stwo.

- Devonie!!!

Ch艂opiec przenosi si臋 do przedpokoju Kruczego Dworu. Cecily w艂a艣nie kieruje si臋 ku schodom, ob艂adowana paczkami ze sklep贸w. Nag艂e pojawienie si臋 Devona przyjmuje krzykiem przera偶enia.

- Musisz z tym sko艅czy膰, Devonie! - Wo艂a. - O ma艂o nie umar艂am ze strachu!

- Chod藕my do pokoju Alexandra. Co艣 jest nie tak!

Wyra藕nie wyczuwa niepok贸j w jego g艂osie. Stawia paczki na pod艂odze, po czym szybko pod膮偶a za Devonem na schody i po pode艣cie do korytarza na pi臋trze.

- Alexandrze! - Wo艂a Devon. - Gdzie jeste艣?

Otwiera na o艣cie偶 drzwi do pokoju ch艂opca. W 艣rodku jest cicho. Pusto.

- Alexandrze?

Cecily rozgl膮da si臋.

- Nie ma go tu.

- Musimy przeszuka膰 dom.

Dziewczyna spogl膮da na niego z zatroskan膮 min膮.

- Co si臋 tu sta艂o? Powiedz mi, Devonie.

- Nie mam poj臋cia. Wiem tylko, 偶e grozi mu jakie艣 niebezpiecze艅stwo. S艂ysza艂em, jak wo艂a艂...

Nagle przerywa mu jaki艣 szmer dolatuj膮cy spod 艂贸偶ka Alexandra. Koce zwisaj膮ce z boku unosz膮 si臋 i opadaj膮, jakby co艣 by艂o pod 艂贸偶kiem.

Cecily mocno 艣ciska r臋k臋 Devona. Ten praw膮 d艂oni膮 chwyta koce.

- Uwa偶aj! - Szepcze Cecily.

Devon szarpni臋ciem 艣ci膮ga koce. Spod 艂贸偶ka wychodzi ogromny skunks, z wysoko podniesionym czarno-bia艂ym ogonem.

9. Napa艣膰

Cecily krzyczy:

- Za艂atw go, Devonie! Zanim nas opryska!

Devon stoi jak skamienia艂y, gapi膮c si臋 na zwierz臋.

- Co z tob膮? - Wrzeszczy Cecily - Zaczaruj go, niech zniknie albo co!

- Ja... Ja nie mog臋 tego zrobi膰.

Ona mocno 艣ciska jego rami臋.

- Dlaczego nie? - Cedzi przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Poniewa偶... - Devon prze艂yka 艣lin臋. - Poniewa偶 my艣l臋, 偶e to Alexander.

Dziewczyna patrzy na niego tak, jakby mia艂a go za kompletnego 艣wira. Potem zn贸w spogl膮da na skunksa, kt贸ry teraz zapami臋tale obw膮chuje brudne ciuchy Alexandra, le偶膮ce na pod艂odze. Podnosi na pysku gatki.

- Alexandrze? - Pyta cicho Cecily.

Skunks nie zwraca na ni膮 uwagi, obw膮chuj膮c biurko Alexandra.

- Jak to mo偶liwe? - Pyta Cecily Devona. - I sk膮d wiesz? Jeste艣 pewien?

Devonowi kr臋ci si臋 w g艂owie. Tak, potwierdza G艂os. Zaufaj swojemu instynktowi.

- Jestem pewien - m贸wi do dziewczyny.

- Jak to si臋 sta艂o? Kto mu to zrobi艂? I dlaczego?

Devon waha si臋.

- Co... Co do tego nie mam pewno艣ci.

Cecily spogl膮da na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.

- Ale b臋dziesz umia艂 przemieni膰 go z powrotem, prawda?

Devon prze艂yka 艣lin臋.

- Mam nadziej臋. Na razie musimy zamkn膮膰 skunksa w jakim艣 bezpiecznym miejscu.

Cecily kuca i wabi zwierz臋.

- Musz臋 przyzna膰 - m贸wi, powstrzymuj膮c 艣miech - 偶e on naprawd臋 jest troch臋 podobny do tego ma艂ego potwora.

Devon rozgl膮da si臋 po pokoju.

- Do czego go wsadzi膰?

- W piwnicy mamy klatk臋 dla psa. Kiedy艣 mia艂am foksteriera, ale mama kaza艂a mi go odda膰. Narzeka艂a, 偶e wci膮偶 szczeka po nocach i nie daje jej spa膰. - Cecily marszczy brwi. - Jakby艣my nie mieli tu stada duch贸w, kt贸re robi膮 dok艂adnie to samo.

- Macie tu szczekaj膮ce duchy?

Dziewczyna u艣miecha si臋 krzywo.

- Jak mam ci uwierzy膰, 偶e ten skunks to m贸j ma艂y kuzyn, je艣li zaczynasz stroi膰 sobie 偶arty?

- Przepraszam. - Devon u艣miecha si臋. - Przynie艣 mi t臋 klatk臋.

Tak naprawd臋 Devon 偶artem pr贸bowa艂 zag艂uszy膰 rosn膮ce przera偶enie. Po odej艣ciu Cecily spogl膮da na skunksa, kt贸ry wci膮偶 buszuje w porozrzucanych rzeczach Alexandra. Morgana nazwa艂a go ma艂ym skunksem. Grozi艂a mu. A Alexander powiedzia艂, 偶e rzuci艂a na niego urok.

- Nie - m贸wi Devon, nie chc膮c wierzy膰 w to, co nagle przysz艂o mu do g艂owy. - Morgana nie ma magicznych umiej臋tno艣ci... Nie zrobi艂aby niczego z艂ego...

Zamyka oczy i Morgana zn贸w go ca艂uje, przychodzi do niego noc膮, m贸wi mu, 偶e go kocha...

- Jest klatka - oznajmia Cecily, gwa艂townie przywracaj膮c go do rzeczywisto艣ci.

- W porz膮dku - m贸wi Devon, bior膮c si臋 w gar艣膰. - Wsad藕 go do niej.

Ona cofa si臋.

- Dlaczego ja?

- To tw贸j kuzyn.

Cecily marszczy brwi.

- Je艣li mnie opryska, kolego, b臋dziesz mia艂 k艂opoty. Lepiej, 偶eby艣 zna艂 jakie艣 zakl臋cie na usuwanie smrodu skunksa.

Jednak opas艂e zwierz膮tko pos艂usznie wchodzi do klatki, kiedy Cecily otwiera drzwi, stuka w nie palcami i wo艂a:

- Chod藕, Alexandrze! Tutaj, ty ma艂y skunksie! - Zamyka drzwiczki za zwierz臋ciem, patrzy na Devona i u艣miecha si臋. - Po raz pierwszy nazwa艂am Alexandra skunksem i nie odegra艂 si臋 na mnie za to.

Dok艂adnie w tym momencie skunks puszcza strumie艅 cieczy.

Z krzykiem wybiegaj膮 z pokoju. Cecily p臋dzi wzi膮膰 k膮piel w zupie pomidorowej, co w takich przypadkach podobno jest jedynym lekarstwem. Devon unikn膮艂 bezpo艣redniego trafienia, wi臋c po zmianie ubrania powinien poczu膰 si臋 lepiej.

Jednak wcale tak nie jest.

Morgana.

Co si臋 dzieje z lud藕mi w tym domu? Czy za tym wszystkim stoi Isobel Apostata?

Devon nie chce pogodzi膰 si臋 z tak膮 ewentualno艣ci膮, szczeg贸lnie teraz, kiedy jego ma艂y przyjaciel zosta艂 zamieniony w skunksa i zamkni臋ty w klatce. Najgorsza jednak jest 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e Morgana jest z Rolfe'em, a nie z nim.

Dzie艅 mija cicho i spokojnie. Devon podejrzewa, 偶e to cisza przed burz膮. Edwarda i pani Crandall nie by艂o w domu przez ca艂y ranek i po po艂udniu nadal ich nie ma. Devon siedzi sam w bibliotece, czytaj膮c oficjalne kroniki rodu Muir贸w w nadziei znalezienia czego艣, co mog艂oby pom贸c Alexandrowi. Ju偶 kilkakrotnie je wertowa艂 i ponownie okazuj膮 si臋 one bezu偶yteczne. Ta sama stara historia o tym, jak Horatio Muir zbudowa艂 ten dom w 1902 roku i jak dziwili si臋 mieszka艅cy miasteczka, kiedy zagnie藕dzi艂y si臋 tutaj kruki. Ani s艂owa o Apostatach, Otch艂aniach czy przeciwzakl臋ciach. Devon z trzaskiem zamyka ksi膮偶k臋.

Oczywi艣cie pr贸bowa艂 si艂膮 woli zamieni膰 skunksa z powrotem w Alexandra, ale nie zdo艂a艂. Usi艂owa艂 nawet znale藕膰 Bjorna, postanowiwszy zaufa膰 mu na tyle, 偶eby spyta膰, czy kt贸ry艣 z jego magicznych proszk贸w m贸g艂by pom贸c ch艂opcu. Jednak Bjorna te偶 nigdzie nie by艂o. Devon czuje si臋 zagubiony. Skr臋ca go na my艣l o tym, 偶e nie mo偶e skonsultowa膰 si臋 w tej sprawie z Rolfe'em - jego mentorem, cz艂owiekiem, kt贸ry ma pom贸c mu opanowa膰 magiczne umiej臋tno艣ci i zrozumie膰 magi臋. Z Rolfe'em, kt贸ry trzyma w ramionach Morgan臋. Morgan臋, kt贸ra powinna by膰 moja...

Przesta艅, to szale艅stwo! - Karci si臋 Devon. Musz臋 otrz膮sn膮膰 si臋 z tego g艂upiego zauroczenia! Ono nie pozwala mi trze藕wo my艣le膰!

Stoi, kr臋c膮c g艂ow膮, zniech臋cony i zmieszany. Co mo偶e 艂膮czy膰 Morgan臋 z Isobel Apostat膮? Czy Isobel mog艂a podporz膮dkowa膰 sobie Morgan臋, tak jak to zrobi艂a z D. J.? Devon ma ochot臋 rwa膰 sobie w艂osy z g艂owy. Nie mo偶e pozosta膰 w tym domu ani chwili d艂u偶ej. Musi co艣 zrobi膰. Stawi膰 czo艂o Rolfe'owi - i Morganie. Musi tam wr贸ci膰.

Jednak - jak zwykle w takich chwilach - jego umiej臋tno艣ci go zawodz膮.

Zwr贸膰 uwag臋 na stan twojego umys艂u, m贸wi mu G艂os. Jeste艣 sfrustrowany. Przestraszony.

- No c贸偶, owszem, mo偶e jestem. - Jest r贸wnie偶 z艂y. - Czy Sargon Jestem Taki Wielki nigdy w 偶yciu si臋 nie ba艂?

Bierze z wieszaka p艂aszcz i wybiega z domu.

Dotr臋 tam na piechot臋. Co mi tam. Nadal mam nogi, jak ka偶dy dzieciak. P贸jd臋... Chocia偶 do domu Rolfe'a jest kilka kilometr贸w, a poza tym robi si臋 ciemno i zaczyna sypa膰 艣nieg.

Devon wy偶ej podnosi ko艂nierz p艂aszcza.

- ...Upraszam bog贸w wszystkich 偶ywio艂贸w...

Devon nas艂uchuje. W zamieci s艂ycha膰 jakie艣 g艂osy.

- ...U偶yjcie swej mocy...

Ze skraju klifowego urwiska cienka smuga niebieskiego dymu unosi si臋 w艣r贸d wiruj膮cych bia艂ych p艂atk贸w.

Devon dostrzega kontur Czarciej Ska艂y. I jak膮艣 ma艂膮 posta膰. Pochodzi bli偶ej i widzi, 偶e to Bjorn.

- Wzywam pot臋g臋 pradawnej wiedzy - recytuje gnom.

U艂aman膮 ga艂臋zi膮 miesza w czarnym kotle, z kt贸rego unosi si臋 smuga dymu. Jak w kiepskim filmie rysunkowym o Halloween, w kt贸rym wied藕ma gotuje wywar ze skrzyde艂 nietoperzy.

- Co to takiego? - Pyta Devon, zaskakuj膮c gnoma. - Je艣li to dzisiejsza kolacja, to chyba p贸jd臋 do Burger Kinga.

- Nie podchod藕 bli偶ej, m贸j m艂ody przyjacielu - m贸wi Bjorn. - Nie przechod藕 przez m贸j czarodziejski dym.

- My艣la艂em, 偶e nie masz magicznych umiej臋tno艣ci.

- Nie mam. Znam jednak zakl臋cia i napary, kt贸re mog膮 nas uchroni膰 przed Z艂ym, kt贸rego obecno艣膰 wyczuwasz.

Devon zak艂ada r臋ce na piersi.

- Nie wierz臋 ci, Bjornie. My艣l臋, 偶e jeste艣 sprzymierze艅cem Isobel. Ty i pani Crandall z jakiego艣 powodu trzymacie j膮 w piwnicy. S艂ysza艂em jej g艂os. Znam prawd臋!

- Cofnij si臋, ch艂opcze!

- Nie - m贸wi Devon. Macha r臋k膮, a kocio艂 z wrz膮c膮 ciecz膮 unosi si臋 w powietrze i przechyla, wylewaj膮c zawarto艣膰. Paruj膮cy niebieski p艂yn wpada w fale kilkadziesi膮t metr贸w ni偶ej.

- G艂upcze! - Krzyczy Bjorn, z twarz膮 czerwon膮 ze z艂o艣ci. Gniewnie grozi pi臋艣ci膮 Devonowi. - Po偶a艂ujesz tego!

- Mam ju偶 do艣膰 gr贸藕b i k艂amstw - m贸wi mu Devon.

W tym momencie dostrzega 艣wiat艂a wozu wje偶d偶aj膮cego na podjazd. To jaguar pani Crandall. Automatyczne drzwi gara偶u otwieraj膮 si臋 i samoch贸d wtacza si臋 do 艣rodka.

- I czas, 偶ebym pozna艂 prawd臋 - m贸wi Devon, obracaj膮c si臋 na pi臋cie i biegn膮c w kierunku dworu, zostawiaj膮c gnoma fukaj膮cego nad przewr贸conym kot艂em. Dobiega do gara偶u i otwiera tylne drzwi.

- Devon! - Wo艂a zaskoczona pani Crandall.

W艂a艣nie wysiad艂a z wozu. Jej brat opuszcza samoch贸d po stronie pasa偶era.

Devon podchodzi do pani Crandall i patrzy jej prosto w oczy.

- Ojciec przys艂a艂 mnie tutaj, poniewa偶 mia艂 nadziej臋, 偶e pani mnie ochroni. S膮dzi艂, 偶e b臋dzie mnie pani uczy膰 i broni膰.

Ona krzywi si臋.

- O czym ty znowu m贸wisz?

- M贸wi臋 o niebezpiecze艅stwie, kt贸re czai si臋 w ka偶dym zakamarku tego domu. O niebezpiecze艅stwie, kt贸rego istnieniu pani zaprzecza i z kt贸rym nie pozwala mi pani walczy膰.

Edward zatrzaskuje drzwiczki samochodu.

- Chyba nie zaczynasz znowu z tym samym, co?

Devon ignoruje go.

- Kto jest w piwnicy, pani Crandall?

Kobieta sztywnieje.

- Nie mam poj臋cia, o czym ty m贸wisz.

- Czy to Isobel Apostata?

Ona spogl膮da na niego pogardliwie.

- Co za absurd. Id臋 do domu.

Wymija go i kieruje si臋 w stron臋 korytarza wiod膮cego do Kruczego Dworu.

Devon idzie za ni膮.

- S艂ysza艂em j膮 w piwnicy. I na wie偶y te偶.

Edward Muir pod膮偶a za nim.

- Potrafisz by膰 bardzo irytuj膮cy, wiesz?

Devon odwraca si臋 do niego.

- Tak przy okazji, je艣li p贸jdziesz zobaczy膰 si臋 ze swoim synem - co rzadko zdarza ci si臋 robi膰 - powiniene艣 uwa偶a膰.

Edward unosi brwi.

- Uwa偶a膰?

- Tak. Chyba nie chcesz zosta膰 opryskany jak Cecily.

Pani Crandall przystaje w progu kuchni.

- Opryskany?

Devon mierzy wzrokiem oboje.

- Alexander zosta艂 zamieniony w skunksa.

- Co takiego? - Wykrzykuje Edward.

- Och, Devonie, naprawd臋... - M贸wi pani Crandall, odwracaj膮c si臋.

Devon kiwa g艂ow膮.

- A tak. I zgadnijcie, kto moim zdaniem to zrobi艂?

- Isobel Apostata - m贸wi drwi膮co Edward.

- Nie. - Devon robi dramatyczn膮 pauz臋. - Twoja narzeczona.

Obserwuje twarze obojga. Edward reaguje zgodnie z jego oczekiwaniami: gniewem. Jednak pani Crandall blednie.

- Jak 艣miesz? - Warczy Edward. - Natychmiast sko艅cz z tymi bzdurami...

- Pos艂uchajcie - m贸wi Devon. - Grozi nam niebezpiecze艅stwo. Isobel Apostata chce otworzy膰 Otch艂a艅 i manipuluje mieszka艅cami dworu. Uwa偶am, 偶e wykorzystuje Morgan臋 w taki sam spos贸b, jak wykorzysta艂a D. J.

- Edwardzie - m贸wi pani Crandall, nagle 艣miertelnie powa偶nie. - Id藕 na g贸r臋 i sprawd藕, co si臋 dzieje z Alexandrem.

Jej brat je偶y si臋 troch臋, ale spe艂nia polecenie. Po jego odej艣ciu pani Crandall uwa偶nie wpatruje si臋 Devonowi w oczy.

Chocia偶 uparta, jest inteligentn膮 kobiet膮. Prze偶y艂a kataklizm, kt贸ry zabi艂 jej ojca, i pami臋ta dni, kiedy w Kruczym Dworze zupe艂nie jawnie praktykowano magi臋.

- Czy chcesz powiedzie膰 - pyta - 偶e twoim zdaniem Morgana sprzymierzy艂a si臋 z Isobel Apostat膮?

- Nie z w艂asnej woli. - Devon wci膮偶 nie mo偶e uwierzy膰, 偶e Morgana by艂aby w stanie zrobi膰 co艣 z艂ego. - Jednak jak inaczej wyt艂umaczy膰 to, co zrobi艂a z Alexandrem?

- Czy ch艂opiec... Naprawd臋 zosta艂 zamieniony w... W...?

- Skunksa, pani Crandall. Alexander jest skunksem. I ca艂y ten dom zostanie zniszczony, je艣li nie zrobimy czego艣, 偶eby si臋 ratowa膰.

- Isobel Apostata... Czy to mo偶liwe?

- Chc臋 zna膰 prawd臋 - m贸wi do niej Devon, widz膮c zmian臋 wyrazu jej oczu. - Wiem, 偶e zatrudni艂a pani Bjorna, 偶eby pilnowa艂 kobiety na wie偶y, a teraz przeni贸s艂 j膮 do piwnicy. Nie wiem, czy mog臋 zaufa膰 Bjornowi czy nie, ale chc臋 ufa膰 pani, pani Crandall. Ojciec przys艂a艂 mnie do pani. Musz臋 wierzy膰, 偶e mia艂 do pani zaufanie.

Ona nic nie m贸wi, lecz Devon widzi, 偶e rozwa偶a jego s艂owa.

Ch艂opiec naciska:

- Je艣li w jaki艣 spos贸b uwi臋zi艂a pani Isobel, mo偶e maj膮c nadziej臋 j膮 powstrzyma膰, musi pani zrozumie膰, 偶e to si臋 nie uda艂o. Ona wyrwa艂a si臋 spod kontroli.

Pani Crandall zamyka oczy.

- Nie wiem, o czym m贸wisz, Devonie.

- Niech mnie pani nie ok艂amuje!

- Nie ok艂amuj臋 ci臋! - Kobiet臋 ogarnia gniew. - I wierz臋 ci, je艣li twierdzisz, 偶e grozi nam niebezpiecze艅stwo ze strony Isobel Apostaty.

Edward Muir wraca.

- W porz膮dku - m贸wi, wyra藕nie zdenerwowany. - W pokoju ch艂opca jest klatka ze skunksem. To niczego nie dowodzi.

Pani Crandall mierzy go ch艂odnym spojrzeniem.

- Zawsze b臋dziesz unika艂 wszelkiej odpowiedzialno艣ci, Edwardzie? Nigdy nie zrobisz tego, co do ciebie nale偶y?

Ta nag艂a zmiana tonu jej g艂osu zaskakuje go. Nic nie odpowiada.

Pani Crandall ponownie zwraca si臋 do Devona.

- Zajm臋 si臋 tym. Obiecuj臋.

- Zawsze pani tak m贸wi. Co mo偶e pani zdzia艂a膰 bez u偶ycia magii?

- Prosz臋, Devonie. Zaufaj mi. Id藕 do Cecily.

Edward spogl膮da na niego ze z艂o艣ci膮.

- Gdzie jest Morgana?

Devon u艣miecha si臋 i z przyjemno艣ci膮 odpowiada:

- C贸偶, kiedy ostatnio j膮 widzia艂em, by艂a z Rolfe'em Montaigne'em. 艢ci艣le m贸wi膮c, w jego ramionach. Wygl膮da艂a na zadowolon膮.

Edward ma tak膮 min臋, jakby mia艂 dosta膰 zawa艂u. Jest czerwony jak burak, a 偶y艂ki na jego skroniach uwidaczniaj膮 si臋 i gwa艂townie pulsuj膮.

- Jak on 艣mia艂...?

- Edwardzie! - Pani Crandall chwyta brata za rami臋. - Nie ma na to czasu. Musimy i艣膰 na g贸r臋 i zobaczy膰, co z mam膮.

Co oni tam robi膮.? - Zastanawia si臋 Devon. W ka偶dej kryzysowej sytuacji biegn膮 do mamy - zdziecinnia艂ej, przykutej do 艂贸偶ka staruszki. Za ka偶dym razem gdy pani Crandall obiecuje, 偶e zajmie si臋 czym艣, idzie na g贸r臋 porozmawia膰 z matk膮. Co tak naprawd臋 robi? Co si臋 dzieje w tej komnacie na g贸rze?

Cokolwiek to jest, Devon nie pok艂ada w tym 偶adnych nadziei. Wysi艂ki pani Crandall na nic si臋 zda艂y wobec Szale艅ca. Devon nie s膮dzi, 偶eby tym razem przynios艂y lepsze rezultaty.

Musz臋 powr贸ci膰 do mojego pierwotnego planu. Musz臋 spotka膰 si臋 z Rolfe'em i Morgan膮.

Tym razem przenosi si臋 bez trudu. Nie przejmuj膮c si臋 ju偶, 偶e przerwie schadzk臋 kochank贸w, pojawia si臋 tu偶 przednimi, kiedy siedz膮 i obejmuj膮 si臋 przed kominkiem.

- Devon! - Wo艂a wyra藕nie zaskoczony Rolfe.

- Musimy porozmawia膰 - m贸wi mu ch艂opiec.

- Ja... Jestem teraz zaj臋ty.

- Taak. - Devon obrzuca go gniewnym spojrzeniem. - W艂a艣nie widz臋. - Przenosi wzrok na Morgan臋, kt贸ra niewinnie zerka na niego spod d艂ugich rz臋s. - Cze艣膰, Margano.

- Cze艣膰, Devonie - m贸wi cicho.

Rolfe wstaje i podchodzi do ch艂opca.

- Musisz odej艣膰. Nie pozwol臋 ci tak wpada膰 tutaj bez zapowiedzi, kiedy tylko ci si臋 spodoba.

- Musia艂em to zrobi膰! Dziej膮 si臋 dziwne rzeczy! Dopiero co przy艂apa艂em Bjorna na rzucaniu zakl臋膰 przy Czarciej Skale. Powiedz mi, czego si臋 o nim dowiedzia艂e艣!

Oczy Rolfe'a s膮 pozbawione wyrazu.

- To nic wa偶nego. Teraz to nie ma znaczenia.

- Nie ma znaczenia? Grozi nam niebezpiecze艅stwo!

Rolfe patrzy na niego zimno.

- B臋dziesz musia艂 sam sobie z nim radzi膰.

Devon jest zdruzgotany.

- Sam? Rolfe, co si臋 z tob膮 dzieje?

Rolfe odwraca g艂ow臋 i zn贸w patrzy na Morgan臋. Devon u艣wiadamia sobie, 偶e Rolfe, tak jak wszyscy inni, tak jak on sam, jest zauroczony t膮 kobiet膮. Nie jest ju偶 mentorem Devona, jedyn膮 osob膮, na kt贸rej ch艂opiec m贸g艂 polega膰, jedyn膮 nadziej膮 na zrozumienie przesz艂o艣ci. Devon czuje si臋 tak, jakby kto艣 uderzy艂 go w brzuch. Widzi, jak Rolfe odwraca si臋 od niego, zn贸w siada obok Morgany i przyci膮gaj膮 do siebie.

Nie mo偶e na to patrze膰. Zamyka oczy. Kiedy zn贸w je otwiera, stoi przed domem Rolfe a. 艢nieg pada jeszcze mocniej i znad morza dmie wiatr, gniewnie smagaj膮c mu twarz. Devon czuje si臋 jak idiota, lecz mimo woli roni kilka 艂ez.

- To przez wiatr, nic innego - m贸wi, ocieraj膮c policzki. Podnosi g艂ow臋 i spostrzega nadchodz膮c膮 Roxanne. Jakby wy艂oni艂a si臋 z zamieci. Nie ma na sobie p艂aszcza.

- Witaj, Devonie March.

- Roxanne. - Devon bierze si臋 w gar艣膰. - Pos艂uchaj, nie mo偶esz tam teraz wej艣膰.

Ona u艣miecha si臋 smutno.

- Wiem, co bym tam zobaczy艂a. Rolfe'a z Morgan膮.

- Ty wiesz?

Roxanne kiwa g艂ow膮.

- Nie wiem, co w niego wst膮pi艂o - m贸wi Devon, zaskoczony tym, jak ochryp艂y od emocji jest jego g艂os. - Zmieni艂 si臋. Nie jest sob膮. My艣l臋, 偶e Isobel Apostata w ka偶dej chwili mo偶e zaatakowa膰, a on wcale si臋 tym nie przejmuje.

- Masz racj臋, Devonie. Nie przejmuje si臋. Co艣 w niego wst膮pi艂o. Dlatego sta艂 si臋 zimny i oboj臋tny na wszystko opr贸cz tylko jednej rzeczy. - Roxanne spogl膮da na dom. - Tak si臋 dzieje, kiedy kogo艣 uwiedzie sukub.

- Su... Co?

- Sukub. Demon w postaci kobiety. - Roxanne wzdycha. - Przychodzi w nocy, uwodz膮c m臋偶czyzn i przejmuj膮c nad nimi kontrol臋.

Devon jest oszo艂omiony.

- Przecie偶 to niemo偶liwe. Morgana... Ona nie jest demonem.

Roxanne nic nie m贸wi, tylko patrzy mu w oczy.

On nie mo偶e w to uwierzy膰.

- Pos艂uchaj, my艣l臋, 偶e si臋 mylisz. Manipuluje ni膮 Isobel Apostata...

- Ona jest sukubem, Devonie. - Roxanne k艂adzie d艂onie na jego ramionach. - I jest bardzo niebezpieczna. Wtargnie do twojego umys艂u, zm膮ci my艣li, pozbawi zdrowego rozs膮dku. - Z trosk膮 spogl膮da w kierunku domu. - Tak jak to zrobi艂a z Rolfe'em.

Devon usi艂uje zaprzecza膰, ale jej s艂owa maj膮 sens. Nagle wszystko staje si臋 zrozumia艂e: zachowanie Rolfe'a, zadurzenie D. J., jego w艂asne erotyczne sny...

- I co z tym zrobimy? - Pyta Devon. - Musimy pom贸c Rolfe'owi.

- Tak. Zrobi臋, co w mojej mocy. - Kobieta marszczy brwi. - Jednak ona jest pot臋偶na, Devonie.

- Pomog臋 ci - obiecuje ch艂opiec.

Roxanne potrz膮sa g艂ow膮.

- Twoja moc na ni膮 nie zadzia艂a. Zbyt wielk膮 ma nad tob膮 w艂adz臋. Tylko ci, kt贸rzy opieraj膮 si臋 jej seksualnemu powabowi, mog膮 j膮 pokona膰.

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e Roxanne ma racj臋.

- Jednak Isobel Apostata chce mnie zmusi膰 do otwarcia Otch艂ani. Dzisiaj! Czuj臋 to. Potrzebuj臋 Rolfe'a. Nie mog臋 go tak zostawi膰, w niewoli u jakiego艣... Sukuba.

- Zatem wracaj do Kruczego Dworu. Zrobi臋 tu, co w mojej mocy. Tylko pami臋taj o jednym, Devonie March. - Roxanne patrzy na niego bacznie. - Strach pozbawi ci臋 si艂. Nie obawiaj si臋, a b臋dziesz silny.

Devon usi艂uje o tym pami臋ta膰, ale na niewiele si臋 to zda, wci膮偶 jest wystraszony, tak wystraszony, 偶e nie jest w stanie skorzysta膰 ze swoich umiej臋tno艣ci i musi wr贸ci膰 autostopem do miasteczka, a stamt膮d wspi膮膰 si臋 po stromych schodach do Kruczego Dworu.

Kiedy tam dociera, dr偶膮c z zimna, ze zdziwieniem widzi Marcusa i An臋, kt贸rzy siedz膮 w salonie z Cecily.

- Co si臋 dzieje? - Pyta, wieszaj膮c p艂aszcz.

- Poprosi艂am ich, 偶eby przyjechali - m贸wi Cecily. - Dzwoni艂am te偶 do D. J., ale jeszcze si臋 nie pojawi艂. Martwi艂am si臋 o ciebie. Bjorn powiedzia艂, 偶e chyba troch臋 ci odbi艂o.

- To Bjornowi odbi艂o - m贸wi Devon, wchodz膮c do salonu. - Przy艂apa艂em go na wywo艂ywaniu ducha Isobel Apostaty. Jestem pewien, 偶e to robi艂.

Cecily 艣ciska go, a potem zagl膮da mu w oczy.

- Mama m贸wi艂a mi, 偶e powiedzia艂e艣 jej, 偶e to Morgana zamieni艂a Alexandra w skunksa.

Devon rozgl膮da si臋.

- Gdzie twoja matka? I Edward?

- U babci.

Devon kr臋ci g艂ow膮.

- Wci膮偶 tam siedz膮? Co oni tam robi膮?

- Devonie - pyta Marcus - dlaczego s膮dzisz, 偶e to Morgana zamieni艂a Alexandra w skunksa?

- S艂ysza艂em dzi艣 rano, jak nazwa艂a go skunksem.

- To jeszcze nie oznacza, 偶e ma magiczn膮 moc.

Devon czuje ucisk w 偶o艂膮dku.

- Jednak ma. W艂a艣nie rozmawia艂em z Roxanne. Morgana w jaki艣 spos贸b op臋ta艂a Rolfe'a. Ona jest... - Devon niech臋tnie wypowiada to s艂owo. - Ona jest sukubem.

- Czym? - Pyta Cecily.

- Paskudnie - m贸wi Ana. - Cokolwiek to jest, brzmi paskudnie.

- To demon w postaci kobiety - m贸wi Devon.

Cecily prycha.

- Te偶 mi nowina! Mo偶e nast臋pnym razem mnie wys艂uchasz, Devonie. Mo偶e nie mam G艂osu, kt贸ry s艂u偶y mi radami, ale co艣 tam wiem.

Marcus kiwa g艂ow膮.

- To ma sens. Od czasu naszej potyczki w Otch艂ani przeczyta艂em kilka ksi膮偶ek o demonologii. Sukub przybiera posta膰 kobiety, a inkub m臋偶czyzny. Dzi臋ki temu mog膮 dzieli膰 i rz膮dzi膰. Ale sukub nie ma 偶adnej w艂adzy nad kobietami. W rzeczy samej kobiety odczuwaj膮 do niego instynktown膮 niech臋膰.

- To wyja艣nia nasze uczucia do Morgany - m贸wi Ana.

Marcus 艣mieje si臋.

- C贸偶, jednego nie wzi臋艂a pod uwag臋. Widzicie, miewa艂em sny o niej, od kiedy j膮 zobaczy艂em. Morgana przychodzi艂a do mojego pokoju i pr贸bowa艂a mnie uwie艣膰.

- Tak - przyznaje Devon, nie patrz膮c na Cecily. - Mnie te偶.

- Tylko 偶e ja jestem gejem, Devonie - m贸wi Marcus. - Oczywi艣cie ona o tym nie wiedzia艂a, wi臋c usi艂owa艂a rzuci膰 na mnie urok, tak jak na ciebie, D. J., Edwarda, a teraz Rolfe'a. Ze mn膮 jednak to si臋 nie uda艂o. - Marcus wygl膮da na zadowolonego z siebie. - M贸j brak reakcji j膮 denerwowa艂. Ka偶dej nocy te sny stawa艂y si臋 coraz bardziej przykre. Widzia艂em, 偶e chcia艂a da膰 upust frustracji. Dostrzeg艂em z艂o w tych jej 艂agodnych oczach.

Kto艣 dzwoni do frontowych drzwi. Wszyscy podskakuj膮.

Cecily wygl膮da przez okno i oznajmia, 偶e przyjecha艂 D. J. Otwiera drzwi i ich 偶ylasty przyjaciel z kolczykami wchodzi do przedsionka, wygl膮daj膮c tak, jakby nie spal od wielu dni.

Devon podchodzi do niego.

- Wszystko w porz膮dku, kolego?

- Troch臋 boli mnie ty艂ek od tego l膮dowania w 偶ywop艂ocie.

Wszyscy id膮 do salonu, siadaj膮 przed kominkiem i pr贸buj膮 co艣 wymy艣li膰. Prawd臋 m贸wi膮c, nikt nie wie, co robi膰 i niepok贸j Devona zwi臋ksza si臋 z ka偶d膮 up艂ywaj膮c膮 chwil膮.

Temperatura i napi臋cie te偶 szybko rosn膮 i G艂os powtarza mu bez ko艅ca, jak ten g艂upi stary robot z serialu Zagubieni w kosmosie: Niebezpiecze艅stwo! Niebezpiecze艅stwo! Niebezpiecze艅stwo!

- W porz膮dku - m贸wi Devon, usi艂uj膮c opanowa膰 l臋k. - Sytuacja wygl膮da tak. Rolfe jest wy艂膮czony z akcji. Nie mo偶e nam pom贸c. Alexander zosta艂 zamieniony w skunksa i nie wiem, jak przywr贸ci膰 mu poprzedni膮 posta膰. Pani Crandall i jej brat s膮 na g贸rze z matk膮, robi膮c B贸g wie co. S膮dz臋, 偶e Bjorn wsp贸艂pracuje z Isobel Apostat膮. Tak wi臋c zostajemy tylko my. Sami musimy broni膰 dost臋pu do Otch艂ani.

- Chyba wo艂a mnie mama - m贸wi cicho Ana.

Devon spogl膮da na ni膮.

- Powinni艣cie ju偶 i艣膰. Wszyscy. Nie ma powodu, 偶eby艣cie znowu mieli si臋 nara偶a膰.

- Siedzimy w tym razem, cz艂owieku - m贸wi Marcus. - Prawda, D. J.?

D. J. po chwili wahania kiwa g艂ow膮.

Cecily jest bliska 艂ez.

- Tak mi przykro, 偶e moja zwariowana rodzina ma tyle okropnych tajemnic.

- Pos艂uchajcie - m贸wi Devon. - Zanim podejmiecie jak膮艣 decyzj臋, musz臋 wam opowiedzie膰, jak膮 mia艂em wizj臋. Pokaza艂 mi j膮 ojciec, kiedy w艂o偶y艂em na palec jego pier艣cie艅.

Wszyscy wytrzeszczaj膮 oczy na Devona.

- W tej wizji otworzy艂em Otch艂a艅. W jaki艣 spos贸b zosta艂em do tego zmuszony. I demony opanowa艂y dom, niszcz膮c go. - Za艂amuje mu si臋 g艂os. - I zabitych was wszystkich.

- Nas wszystkich? - Pyta Ana.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Widzia艂em was wszystkich. Martwych.

Przyjaciele milkn膮. D. J. wstaje i podchodzi do okna, wychodz膮cego na klifowe ska艂y. W pokoju s艂ysz膮 g艂uchy 艂oskot rozbijaj膮cych si臋 o nie fal.

- Nie mia艂bym nikomu z was za z艂e, gdyby艣cie teraz odeszli - m贸wi Devon.

Marcus uwa偶nie mu si臋 przypatruje b艂yszcz膮cymi oczami.

- Nie opuszcz臋 ci臋, Devonie.

Ana dr偶y. Cecily obejmuje j膮.

D. J. odwraca si臋. P艂acze. Devon patrzy na to ze zdumieniem. D. J. Stoicki, cyniczny D. J. roni 艂zy?

- Przepraszam - m贸wi D. J. - Nie chcia艂em tego robi膰.

Ona wesz艂a do mojej g艂owy. Zmusi艂a mnie do tego.

Devon wstaje i podchodzi do niego.

- Do czego ci臋 zmusi艂a, D. J.? Co za „ona"? O kim m贸wisz?

- Facet, tak mi przykro. - D. J. chwyta Devona za r臋ce. - Prosz臋, wybaczcie mi! Kocham was wszystkich. Nigdy nie chcia艂em was skrzywdzi膰...

- Powiedz mi, co zrobi艂e艣, D. J.! - krzyczy Devon.

- Przyprowadzi艂em je tu! Przyprowadzi艂em je i teraz jest ju偶 za p贸藕no!

W tym momencie szyby w oknach rozpadaj膮 si臋 i deszcz szk艂a pada na pok贸j. Pi膮tka przyjaci贸艂 chowa si臋 za kanapy i krzes艂a, ale ka偶dy z nich odnosi drobne rany. Po brz臋ku p臋kaj膮cego szk艂a rozlega si臋 straszliwy pisk, tak dono艣ny, 偶e przewraca si臋 stoj膮ca w k膮cie zbroja.

Potem nast臋puje najgorsze: gigantyczny purpurowy demon o smoczym 艂bie i skrzyd艂ach szerokich na co najmniej trzy metry wlatuje do pokoju, kurczowo zaciskaj膮c olbrzymie szpony.

- Pami臋tajcie! - Wo艂a Devon. - Dzielicie moj膮 moc!

Nie b贸jcie si臋! Walczcie tak jak wtedy! Zaufajcie swoim cia艂om, a one b臋d膮 wiedzia艂y, co robi膰!

Za skrzecz膮cym demonem wlatuj膮 dziesi膮tki kruk贸w, male艅kich w por贸wnaniu z jego ogromnym cielskiem. Jednak czarnoskrzydli obro艅cy wielkiego domu s膮 nieustraszeni i dzielnie atakuj膮 besti臋, dziobi膮c jej tward膮, gadzi膮 sk贸r臋, chocia偶 op臋dza si臋 od nich jak od much.

Demon l膮duje na swoich dw贸ch 艂apach i sk艂ada szerokie skrzyd艂a. Wygina odra偶aj膮c膮 szyj臋, wielkimi szklistymi 艣lepiami wypatruj膮c ofiary.

Dostrzega j膮.

- To mnie chcesz dosta膰! - Wo艂a Devon. - Nie ich!

Stw贸r skrzeczy.

- No chod藕, brzydalu - m贸wi Devon. - Za艂atwia艂em znacznie gorszych od ciebie. Chod藕!

W tym momencie otwieraj膮 si臋 drzwi za jego plecami.

Ana krzyczy. W progu staj膮 dwa kolejne demony, bli藕niaczo podobne szkielety humanoidalnych stworze艅, kt贸re zacieraj膮 gnij膮ce d艂onie.

- Atakujemy! - Rozkazuje Devon.

Jego przyjaciele spe艂niaj膮 polecenie. Marcus jako pierwszy skacze na skrzydlatego demona, jakby mia艂 odrzutowe buty, i zadaje mu pot臋偶ny cios 艂okciem w oko. Bestia z rykiem rozpo艣ciera skrzyd艂a, str膮caj膮c ksi膮偶ki z p贸艂ek na pod艂og臋.

Tymczasem Devon atakuje dwa stwory w drzwiach, wymierzaj膮c obu mocny podbr贸dkowy, po kt贸rym zataczaj膮 si臋 w ty艂. Cecily przychodzi mu z pomoc膮, znikaj膮c i ponownie pojawiaj膮c si臋 za plecami demon贸w. Celnym kopniakiem z p贸艂obrotu trafia w kr臋gos艂up pierwszego. Stw贸r pada na pod艂og臋, lecz jego rozw艣cieczony kompan rzuca si臋 na dziewczyn臋.

- Szykuj si臋 na spotkanie 艣mierci - chrypi, podnosz膮c r臋ce.

Cecily u艣miecha si臋 drwi膮co.

- Zaczekasz chwil臋, a偶 zejdzie mi g臋sia sk贸rka, co?

Zadaje trzy szybkie ciosy karate, rozci膮gaj膮c demona na pod艂odze.

- Widzicie? - M贸wi. - Wiedzia艂am, 偶e b臋d臋 w tym dobra.

Skrzydlaty demon, z pustym oczodo艂em, z kt贸rego czerwony 艣luz kapie na pod艂og臋, wydaje przera藕liwy wrzask. Obdarzona teraz nadludzk膮 si艂膮 Ana kopniakiem 艂amie mu jedn膮 艂ap臋. Rozw艣cieczona bestia ryczy z b贸lu i miota si臋 po pokoju, przewracaj膮c wszystko na swojej drodze.

Jeden z humanoid贸w doszed艂 do siebie na tyle, 偶eby zaatakowa膰 Devona. Jednak zanim Devon zd膮偶y to spostrzec, stwora unieszkodliwia D. J., kt贸ry wyskakuje w powietrze i obun贸偶 kopie besti臋 w pier艣. Demon pada, przelatuj膮c po pod艂odze przedsionka i z trzaskiem uderzaj膮c o frontowe drzwi.

- Dzi臋ki - m贸wi Devon.

- To dopiero pocz膮tek, Devonie. Jest ich wi臋cej, du偶o wi臋cej. Musimy by膰 silni.

Ranny demon na 艣rodku pokoju wci膮偶 wrzeszczy.

- Wzywa posi艂ki - u艣wiadamia sobie Devon. - Przygotujcie si臋!

W tym momencie przez okna wlatuj膮 dziesi膮tki demon贸w - zbyt wiele, aby je zliczy膰. Salon wype艂nia si臋 ich ohydnym odorem. Wy艂upiastookie demony, kt贸re wygl膮daj膮 jak wielkie, odra偶aj膮ce insekty. Pokryte 艂uskami, o艣liz艂e 艣limaki, kt贸re pe艂zaj膮 po rozbitym szkle. W艂ochate, podobne do 艣wi艅 stwory szczerz膮ce ostre k艂y. Jaszczurki wielko艣ci doros艂ego cz艂owieka. Humanoidy o szklistych oczach i gnij膮cych cia艂ach.

- Jest ich zbyt du偶o! - Krzyczy Ana.

Devon jest w przedsionku, wi臋c jej nie widzi. Jednak s艂yszy jej krzyk - kt贸ry nagle si臋 urywa.

- Dopad艂y j膮! - S艂yszy paniczny krzyk Marcusa. - Dopad艂y An臋!

- Uderzy艂e艣 moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋 - wo艂a Cecily. Devon widzi, jak dziewczyna rzuca si臋 w obronie Any na jak膮艣 wielk膮, kosmat膮 besti臋. - Ty brutalu! Nie wiesz, 偶e nie wolno bi膰 kobiet?

- Cecily! - Wo艂a Devon. - Uwa偶aj!

Dziewczyna wymierza pot臋偶ny cios w 艂eb demona, lecz w tym momencie macki chwytaj膮 Devona od ty艂u, a偶 zapiera mu dech. Wyrywa si臋 bestii, ale serce wali mu jak m艂otem.

Nie b贸j si臋, m贸wi sobie. Strach to twoja zguba. Nie mo偶esz si臋 ba膰.

Przecie偶 moja wizja... Ona si臋 spe艂nia. Dom zniszczony, moi przyjaciele zabici...

Nie! To nie mo偶e si臋 zdarzy膰!

Widzi, jak D. J. dzielnie rzuca si臋 na trzykrotnie wi臋kszego od siebie, podobnego do gada demona, kt贸ry machni臋ciem 艂apska odrzuca go na 艣cian臋.

- Widzisz? Wizja si臋 spe艂nia.

Devon b艂yskawicznie si臋 odwraca.

Za nim stoi jaka艣 okutana w p艂aszcz i zakapturzona posta膰.

- Otw贸rz portal, Devonie - m贸wi. - Otw贸rz portal, bo zobaczysz, jak twoi przyjaciele umieraj膮, jeden po drugim.

- Nie!

Posta膰 podchodzi bli偶ej. Devon nie widzi jej twarzy. Nie ma poj臋cia, kto - lub co - to jest. Demon - czy jaki艣 inny stw贸r?

- Otw贸rz portal, Devonie. To twoje przeznaczenie. Twoja droga do prawdziwej mocy. Najwi臋kszej pot臋gi. Przewy偶szaj膮cej wszystko, co ci obiecywano.

Dlaczego ta posta膰 tak go przera偶a?

- Kim... Kim jeste艣? - Pyta j膮.

- Dobrze wiesz, kim jestem, Devonie.

Ten g艂os. Ju偶 go s艂ysza艂.

- Isobel? - Pyta cicho.

S艂yszy krzyk Marcusa. Odwraca si臋, ale nie mo偶e go dostrzec w t艂umie skrzecz膮cych, lataj膮cych demon贸w.

- Twoi przyjaciele gin膮 - m贸wi zakapturzona posta膰. - Chod藕 ze mn膮, Devonie. Otw贸rz portal!

- Nie r贸b tego, Devonie! - Wo艂a Cecily. Walczy z sze艣ciorak膮 besti膮. Stoi u podn贸偶a schod贸w dok艂adnie w tym miejscu, w kt贸rym Devon w swojej wizji widzia艂 j膮 martw膮, w ka艂u偶y krwi.

- Nadal mo偶emy zwyci臋偶y膰, Devonie! - M贸wi Cecily. - Nie otwieraj Otch艂ani! Oboj臋tnie, co si臋 stanie, nie otwieraj Otch艂ani!

Ona umrze! - My艣li Devon. Spe艂niaj膮 si臋 jego najgorsze obawy. Wizja pokazywa艂a prawd臋! Tak si to sko艅czy!

Zakapturzona posta膰 jest tu偶 przy nim.

- Otw贸rz portal, Devonie! Teraz!

Zegar w przedpokoju wybija dziewi膮t膮.

- Nie! - Krzyczy Devon, odwraca si臋 i biegnie korytarzem w kierunku biblioteki, jak najdalej od drzwi wschodniego skrzyd艂a.

Odci膮gn臋 je od Cecily i pozosta艂ych! To mnie chc膮. Dopa艣膰!

Istotnie, bestie pod膮偶aj膮 za nim, i strach Devona ro艣nie. St膮d nie ma wyj艣cia! Ana i Marcus mo偶e ju偶 nie 偶yj膮, D. J. r贸wnie偶. A Cecily...

S艂yszy jej krzyk.

Jaka艣 bestia go dogania i wbija mu ostre szpony w szyj臋. Usi艂uje j膮 odp臋dzi膰, ale nie mo偶e. Jest zbyt silna - albo on nagle zbyt s艂aby. Przytrzymuje si臋 najbli偶szego przedmiotu, jaki ma w zasi臋gu r臋ki - czyli klamki szafy z po艣ciel膮. Jej drzwi otwieraj膮 si臋 na o艣cie偶.

Spazmatycznie 艂apie powietrze, gdy szpony wbijaj膮 si臋 w jego gard艂o. Za drzwiami dostrzega nie p贸艂ki, ale wiod膮ce w d贸艂 schody.

Devon w ko艅cu zrzuca z siebie demona i wtacza si臋 na schody. Zaczyna zbiega膰 po nich, a stw贸r 艣ciga go, warcz膮c i pluj膮c. Dopiero wtedy Devon u艣wiadamia sobie, 偶e zbiega po Schodach Czasu.

10. Ciemny tunel

Tutaj, Devonie! T臋dy!

Jaki艣 m臋偶czyzna chwyta go za r臋k臋, usi艂uj膮c 艣ci膮gn膮膰 ze schod贸w. Maj膮c tu偶 za plecami dysz膮cego demona, Devon niezupe艂nie zdaje sobie spraw臋 z tego, kim jest ten cz艂owiek, i nie potrafi rozpozna膰 rozlegaj膮cych si臋 wok贸艂 d藕wi臋k贸w. Widzi 艣wiat艂o - jasne i o艣lepiaj膮ce. Dochodzi do wniosku, 偶e tak samo jak podczas poprzedniej wycieczki tymi schodami, ju偶 nie znajduje si臋 w budynku, ale na dworze. Jasny s艂oneczny blask pada na kilka ostatnich stopni Schod贸w Czasu, kt贸re ko艅cz膮 si臋 na zakurzonej brukowanej ulicy.

Demon zn贸w atakuje. Jego szpony zaciskaj膮 si臋 wok贸艂 talii Devona. Ch艂opiec z ca艂ej si艂y uderza w ty艂 艂okciem i bestia ryczy z b贸lu.

- Ode艣lij go precz, Devonie - wo艂a m臋偶czyzna. - Mo偶esz to zrobi膰!

Devon zrzuca z siebie demona i odwraca si臋, staj膮c z nim oko w oko. Stw贸r szczerzy po偶贸艂k艂e k艂y, z kt贸rych na bruk 艣ciekaj膮 wielkie krople zielonej 艣liny.

- Masz moc - m贸wi m臋偶czyzna. - Jeste艣 czarodziejem Skrzyd艂a Nocy!

Dopiero teraz Devon pojmuje, kim jest ten cz艂owiek: to ten sam m臋偶czyzna w br膮zowej szacie z kapturem i z d艂ug膮 bia艂膮 brod膮, kt贸rego widzia艂 podczas swojej pierwszej, przerwanej wycieczki Schodami Czasu.

- Przep臋d藕 go, Devonie! - Ponagla m臋偶czyzna. - Zanim zn贸w zaatakuje!

Devon ponownie skupia uwag臋 na demonie. Ten szykuje si臋 do skoku, b艂yskaj膮c 偶贸艂tymi 艣lepiami.

Masz moc, Devonie. Jeste艣 czarodziejem Skrzyd艂a Nocy!

- Wracaj tam, sk膮d przyby艂e艣 - wo艂a Devon. - Rozkazuj臋 ci! Wracaj do piek艂a!

Stw贸r ryczy, unosz膮c paskudny pysk ku niebu. W nast臋pnej chwili zostaje wessany w przestrze艅 i znika w przestworzach.

- Zrobi艂e艣 to! - Wo艂a brodaty m臋偶czyzna.

Devon opiera si臋 r臋k膮 o 艣cian臋 budynku, ci臋偶ko dysz膮c. Rozgl膮da si臋. Grupka ludzi zebra艂a si臋, 偶eby obserwowa膰 walk臋. Devon u艣wiadamia sobie, 偶e stoi na brukowanym placu i wiele os贸b spogl膮da na niego z okien dom贸w. Po stylu architektonicznym - tych czarno-bia艂ych budynkach, sp艂aszczonych 艂ukach arkad i zbitych w ciasne grupki kominach - poznaje, 偶e znalaz艂 si臋 w szesnastowiecznej Anglii.

Cofn膮艂em si臋 w czasie, m贸wi sobie ze zdumieniem. Do czas贸w Isobel Apostaty.

- Ten ch艂opak musi by膰 czarnoksi臋偶nikiem, skoro to zrobi艂 - krzyczy kto艣 z t艂umu. - Na pewno jest w zmowie z wied藕m膮!

- Tylko g艂upcy mog膮 tak my艣le膰! - M贸wi im brodaty m臋偶czyzna. - Widzieli艣cie, czego dokona艂. Pos艂a艂 obrzydliwego demona do piek艂a - takiego samego demona, jaki od wielu miesi臋cy nawiedza wasze domy i rodziny. On mo偶e wam pom贸c! Mo偶e powstrzyma膰 wied藕m臋!

T艂um szemrze, wci膮偶 z niedowierzaniem patrz膮c na Devona.

- Ja... Musz臋 ju偶 i艣膰 - mamrocze Devon.

- Tak, masz wa偶n膮 spraw臋 do za艂atwienia - m贸wi brodaty m臋偶czyzna, bior膮c go pod r臋k臋. - Moi dobrzy ludzie, to, czego dzi艣 byli艣cie 艣wiadkami, zapowiada kres waszych cierpie艅. Z ca艂ego 艣wiata do Anglii przybywaj膮 wielcy czarodzieje Skrzyd艂a Nocy, kt贸rzy dowiedz膮 si臋 o niecnych czynach Czarownicy z Yorku.

Devon spogl膮da na m臋偶czyzn臋. Widzia艂 go ju偶 wcze艣niej, nie tylko podczas swej pierwszej wycieczki. R贸wnie偶 gdzie艣 indziej...

Jednak nie ma czasu, 偶eby sobie to przypomnie膰.

- S艂uchaj - m贸wi Devon. - Mia艂em na my艣li to, 偶e musz臋 ju偶 st膮d odej艣膰. Wraca膰 na g贸r臋. Do moich czas贸w. Moi przyjaciele s膮 w niebezpiecze艅stwie.

- Przecie偶 przyby艂e艣 pokona膰 wied藕m臋, czy偶 nie?

Devon zdobywa si臋 na s艂aby u艣miech.

- Robi臋, co mog臋, 偶eby dokona膰 tego w moich czasach.

Naprawd臋, musz臋 ju偶 i艣膰.

M臋偶czyzna puszcza jego r臋k臋. Ch艂opiec nabiera powietrza w p艂uca i rusza przez plac, kieruj膮c si臋 ku schodom. To po prostu szereg kamiennych stopni, wznosz膮cych si臋 z boku budynku do drewnianych drzwi.

- Prosz臋! - Wo艂a jaka艣 staruszka, wybiegaj膮c z t艂umu.

Jest brudna i odziana w 艂achmany. 艁apie Devona za r臋k臋. - Nie opuszczaj nas! Ona zabi艂a ca艂膮 moj膮 rodzin臋! Ratuj nas przed wied藕m膮!

- Ratuj nas! - Wo艂a kto艣 inny.

Devon spogl膮da na nich niepewnie.

- Hmm, s艂uchajcie, naprawd臋 mi przykro...

- Spal wied藕m臋! - Zaczyna skandowa膰 t艂um. - Musisz spali膰 wied藕m臋!

- Ja... Ja nie mam czasu - protestuje Devon, maj膮c idiotyczne poczucie winy. Zaraz jednak przypomina sobie przyjaci贸艂: Cecily, D. J., Marcus i Ana mo偶e ju偶 nie 偶yj膮. Ka偶da sekunda zw艂oki czyni to bardziej prawdopodobnym. - Pos艂uchajcie - m贸wi Devon. - Powiem wam co艣. Ona rzeczywi艣cie sp艂onie na stosie. Ja to wiem. Przyby艂em tu z przysz艂o艣ci. Czyta艂em o tym. Ona sp艂onie, a wy b臋dziecie bezpieczni.

Pospiesznie odwraca si臋, nie chc膮c d艂u偶ej patrze膰 na ich oszo艂omione, budz膮ce lito艣膰 twarze. P臋dzi po schodach na g贸r臋, ale tu偶 przed drzwiami przystaje i odwraca si臋.

- To drzwi do przysz艂o艣ci - wo艂a do t艂umu. - Prosz臋, wierzcie mi, 偶e wszystko b臋dzie dobrze.

T艂um milczy, patrz膮c na niego z niedowierzaniem.

Devon otwiera drzwi.

Jaka艣 kobieta krzyczy.

- Na pomoc! - Wo艂a. - Thomasie, na pomoc!

Bierze w艂a艣nie k膮piel.

Devon prze艂yka 艣lin臋, rozgl膮daj膮c si臋 po komnacie. To nie jest Kruczy Dw贸r. To izba szesnastowiecznej gospody i kobieta w 艣rednim wieku siedzi w okr膮g艂ej balii pe艂nej wody.

Thomas - Devon natychmiast uznaje go za m臋偶a tej kobiety - wypada z drzwi s膮siedniego pokoju, wytrzeszczaj膮c oczy.

- Pomyli艂em si臋! - Krzyczy Devon. -- Przepraszam!

Wypada na zewn膮trz, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi.

T艂um 艣mieje si臋 z niego.

- Drzwi do przysz艂o艣ci? - Wo艂a jaki艣 m臋偶czyzna. - Ja tam my艣l臋, 偶e to raczej drzwi do gospody pani Bessie.

Devon czuje, 偶e czerwieni si臋 ze zmieszania. Ludzie rozchodz膮 si臋 ze 艣miechem, potrz膮saj膮c g艂owami, straciwszy wiar臋 w Devona.

- Hej! - Wo艂a za nimi ch艂opiec. - Mimo wszystko wykopa艂em st膮d tego paskudnego demona.

- I s膮 ci za to wdzi臋czni - m贸wi do niego brodaty m臋偶czyzna, stoj膮cy na dole. - Jednak szukaj膮 zbawcy. Nie ch艂opca, kt贸ry podgl膮da kobiety w k膮pieli.

- Przecie偶 to te schody, prawda? Te, po kt贸rych zszed艂em, przybywaj膮c z przysz艂o艣ci?

- Istotnie - m贸wi m臋偶czyzna, kiedy Devon schodzi, drapi膮c si臋 po g艂owie. - Jednak Schody Czasu pojawiaj膮 si臋 i znikaj膮, kiedy chc膮. Kto wie, gdzie znowu si臋 pojawi膮 - je艣li w og贸le do tego dojdzie.

- Przecie偶 musz膮 - m贸wi z rozpacz膮 Devon. - Powinienem natychmiast wraca膰. Musz臋 uratowa膰 moich przyjaci贸艂. Grozi im 艣mier膰.

Brodacz w szacie z kapturem patrzy na niego m膮drymi oczami starca.

- M贸j ch艂opcze, twoim przyjacio艂om nic nie grozi.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? Dopiero co ich widzia艂em - demony atakuj膮 i ju偶 powali艂y An臋 i D. J. Lada chwila mog膮 dopa艣膰 Cecily.

M臋偶czyzna 艣mieje si臋.

- M贸j ch艂opcze, mamy rok tysi膮c pi臋膰set dwudziesty drugi, trzynasty rok panowania naszego dobrego kr贸la Henryka. Twoim przyjacio艂om nic nie grozi. Oni nawet nie urodz膮 si臋 jeszcze przez prawie pi臋膰set lat.

Devon spogl膮da w ciemnoniebieskie oczy m臋偶czyzny.

- Teraz przypominam sobie, gdzie ci臋 widzia艂em - m贸wi w ko艅cu. - W moich wizjach, kiedy czyta艂em Ksi臋g臋 O艣wiecenia. Tylko 偶e w贸wczas nosi艂e艣 purpurow膮 szat臋 w gwiazdy.

- Ach tak, m贸j ceremonialny str贸j. Kt贸ry w艂o偶臋 jutro, na otwarcie Witenagemotu. - U艣miecha si臋. - Pozw贸l, 偶e si臋 przedstawi臋. Jestem Wiglaf, nauczyciel wielkiej szko艂y Skrzyd艂a Nocy na po艂udniowym zachodzie Anglii. Jestem Opiekunem i czeka艂em na ciebie, Devonie March.

Devon spogl膮da na niego nieco podejrzliwie.

- Sk膮d wiesz, kim jestem?

- Proszono mnie, 偶ebym spotka艂 si臋 z tob膮 tutaj. Podano mi dok艂adne instrukcje i wyja艣niono sytuacj臋. Powiedziano, 偶e zapewne b臋dziesz troch臋 zdezorientowany.

- Kto ci臋 prosi艂, 偶eby艣 si臋 ze mn膮 spotka艂?

- P贸藕niej b臋dzie czas na rozmowy - m贸wi Wiglaf, k艂ad膮c d艂o艅 na jego ramieniu. - Najpierw musimy zdoby膰 dla ciebie odpowiednie odzienie. - Opiekun wzdryga si臋. - Czy takie stroje b臋dziemy nosi膰 za pi臋膰set lat?

- Hej, te d偶insy kosztowa艂y osiemdziesi膮t dolc贸w!

Wiglaf czyta nadruk na koszulce Devona.

- Kim s膮 Abercrombie i Fitch? Czy to jacy艣 czarodzieje z twoich czas贸w?

Devon 艣mieje si臋.

- Tylko dla nastoletnich klient贸w.

Opiekun najwyra藕niej nie ma poj臋cia, o czym Devon m贸wi.

- Chod藕 ze mn膮. Postara艂em si臋 o odpowiedni kaftan i par臋 but贸w dla ciebie. Je艣li masz wzi膮膰 udzia艂 w Witenagemocie, nie mo偶esz pojawi膰 si臋 tam w... - Wiglaf zastanawia si臋, usi艂uj膮c przypomnie膰 sobie to okropne s艂owo. - W d偶insach.

W臋druj膮 oko艂o p贸艂 mili zakurzon膮 brukowan膮 ulic膮. Rynsztoki cuchn膮 gnij膮c膮 wieprzowin膮 i drobiem oraz ludzkimi odchodami. Wsz臋dzie k艂臋bi膮 si臋 stada szczur贸w. Kiedy przechodz膮 ulic膮, jaka艣 kobieta opr贸偶nia wiadro br膮zowych pomyj, wylewaj膮c je z okna na pi臋trze. P艂yn z pluskiem wpada do rynsztoka. Devon pospiesznie odskakuje.

- Zgaduj臋, 偶e jeszcze nie wynaleziono kanalizacji - m贸wi, zaciskaj膮c palcami nos.

- Kanalizacja? - Pyta Wiglaf. - A co to takiego?

- Och, mo偶esz mi wierzy膰. Bardzo si臋 wam przyda. - Devon wzdryga si臋. - Ju偶 nigdy nie b臋d臋 bra艂 jej za rzecz najzupe艂niej oczywist膮.

- Musi to by膰 naprawd臋 co艣 cudownego.

- Nie jest to s艂owo, jakie zwykle kojarzy si臋 z kanalizacj膮, ale masz racj臋. - Id膮 w膮sk膮 uliczk膮. - Opowiedz mi o tym Witenagemocie.

- Nie - szepcze Wiglaf. - Tu wsz臋dzie jest zbyt wiele uszu. A wie艣膰 o twoim wyst臋pie ju偶 rozchodzi si臋 niczym po偶ar po miasteczku.

G艂os m贸wi, 偶e Devon mo偶e ufa膰 Wiglafowi. Chocia偶 jednak fascynuje go mo偶liwo艣膰 wzi臋cia udzia艂u w Witenagemocie, nadal niepokoi si臋 tym, 偶e znik艂 w trakcie walki, opuszczaj膮c Cecily i pozosta艂ych przyjaci贸艂. A biedny Alexander wci膮偶 jest skunksem, zamkni臋tym w klatce dla psa.

Przecie偶 Alexander jeszcze si臋 nie urodzi艂, przypomina sobie Devon. Tak samo jak Cecily i reszta. Jak mog膮 by膰 w niebezpiecze艅stwie? Z trudem ogarnia t臋 sytuacj臋.

Wchodzi za Wiglafem do drewnianego domu na ko艅cu zau艂ka. Poczernia艂e d臋bowe belki podtrzymuj膮 bielone 艣ciany, przy czym pi臋tro budynku jest szersze od parteru. Wspinaj膮 si臋 po stromych, w膮skich schodach do pokoiku, w kt贸rym znajduje si臋 drewniany st贸艂 i dwa krzes艂a pod oknem wychodz膮cym na ulic臋. Na samym 艣rodku izby stoi jeszcze bogato rze藕biony drewniany kufer. Devon zauwa偶a, 偶e p艂askorze藕by przedstawiaj膮 czarodzieja walcz膮cego ze smokiem.

- Sargon? - Pyta Wiglafa. - Wygl膮da jak na obrazkach, kt贸re widzia艂em.

- Tak, istotnie. Na tym kufrze wida膰 Sargona zabijaj膮cego smoka.

- 呕adna z jego podobizn nie ukazuje, jaki by艂 w rzeczywisto艣ci. - Devon u艣miecha si臋 troch臋 che艂pliwie. - Wiem, bo spotka艂em si臋 z nim.

- Jeste艣 jego potomkiem w sto pierwszym pokoleniu - m贸wi Wiglaf, podnosz膮c wieko skrzyni. - Jestem pewien, 偶e znalaz艂 jaki艣 spos贸b, 偶eby si臋 z tob膮 spotka膰. Powiedz mi, by艂 pod wra偶eniem?

Devon tylko mruczy co艣 pod nosem i odwraca g艂ow臋. Kiedy zn贸w zerka na Wiglafa, Opiekun u艣miecha si臋. Wydaje si臋 wiedzie膰 wszystko o raczej ma艂o satysfakcjonuj膮cym spotkaniu Devona ze stawnym przodkiem.

- Sk膮d tak du偶o o mnie wiesz? - Pyta Devon. - Na przyk艂ad 偶e urodzi艂em si臋 sto pokole艅 po nim?

- Teraz to nieistotne. Ubierz to.

Daje Devonowi par臋 wypchanych spodni, obszyty futrem, dopasowany kaftan z brokatu oraz futrzany kapelusz. Z gronostaj贸w, my艣li Devon.

Ze zbola艂膮 min膮 patrzy na te rzeczy.

- Ja mam to nosi膰?

- No, raczej nie masz tego zje艣膰. - Wiglaf splata r臋ce na piersi. - Prosz臋, Devonie. Nie marud藕. W艂贸偶 to.

Devon spe艂nia polecenie.

- Wygl膮dam jak ma艂y lord Fauntleroy - narzeka, umieszczaj膮c futrzany kapelusz na g艂owie i przekrzywiaj膮c go zawadiacko. - Cecily znienawidzi艂aby mnie za te futra. Ona bardzo przejmuje si臋 prawami zwierz膮t i tym podobnymi sprawami.

- Wygl膮dasz jak prawdziwy angielski ziemianin i w艂a艣nie dzi臋ki temu b臋dziesz m贸g艂 si臋 tutaj swobodnie porusza膰.

- A dlaczego si臋 tu znalaz艂em? My艣la艂em, 偶e przypadkiem zbieg艂em po Schodach Czasu. Jednak ty spodziewa艂e艣 si臋 mnie.

- Owszem. - Wiglaf skinieniem r臋ki wskazuje mu miejsce przy stole. Patrz膮 na ulic臋. - Widzisz, Devonie, zapada zmrok. Sp贸jrz na przestraszone twarze wie艣niak贸w. Patrz, jak zamykaj膮 okiennice, obawiaj膮c si臋 czarownicy.

- Isobel Apostaty - m贸wi Devon.

- Tak. Powiedziano mi, 偶e pod takim imieniem zostanie zapami臋tana w historii Bractwa. Teraz jednak jest znana jako lady Isobel Plantagenet, Czarownica z Yorku.

- Twierdzi, 偶e w jej 偶y艂ach p艂ynie kr贸lewska krew - m贸wi Devon. - Pr贸buje zaj膮膰 tron Henryka VIII.

Wiglaf kiwa g艂ow膮.

- I jest wielu takich, zar贸wno tutaj, jak na kontynencie, kt贸rzy bardzo chcieliby to zobaczy膰. Ona ma wielu sprzymierze艅c贸w. Wp艂ywowych ludzi, kt贸rzy j膮 chroni膮. A tymczasem pl膮druje wsie i miasteczka, z pomoc膮 piekielnych stwor贸w formuj膮c w艂asn膮 armi臋.

- I co ja mam z tym zrobi膰?

- Tego nie wiem. Powiedziano mi tylko, 偶e w艂a艣nie dzisiaj przyb臋dziesz tu z przysz艂o艣ci i 偶e tw贸j los splata si臋 z losem wied藕my. - Wiglaf u艣miecha si臋. - Dzi艣 przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e otrzyma艂em b艂臋dne instrukcje. Poniewa偶 pojawi艂e艣 si臋 na schodach, ale zaraz zawr贸ci艂e艣 i zn贸w znikn膮艂e艣 w swoich czasach.

Devon 艣mieje si臋.

- To nie by艂o dzi艣, ale kilka tygodni temu.

Wiglaf zn贸w si臋 u艣miecha.

- M贸j ch艂opcze, musisz zrezygnowa膰 ze znanych ci koncepcja czasu. Kiedy zaczynasz podr贸偶owa膰 w czasie, on ju偶 nie biegnie liniowo. To, co dla ciebie zdarzy艂o si臋 przed kilkoma tygodniami, dla mnie dzia艂o si臋 par臋 godzin temu.

- To pokr臋cone.

- Zak艂adam, 偶e to oznacza „niewiarygodne". Owszem, tak. Z pocz膮tku mnie te偶 trudno by艂o to zrozumie膰. Oczywi艣cie mia艂em t臋 przewag臋, 偶e obja艣ni艂 mi to jeden z najwi臋kszych mistrz贸w Skrzyd艂a Nocy wszech czas贸w. - Wiglaf milknie i po chwili dodaje: - Ten sam cz艂owiek, kt贸ry oko艂o dwustu lat temu kaza艂 mi czeka膰 tu dzi艣 na ciebie.

- Kto taki, Wiglafie? Kto kaza艂 ci na mnie czeka膰?

- Nazywa si臋 Horatio Muir.

Devon jest oszo艂omiony.

- Horatio Muir? Przecie偶 to niemo偶liwe! Horatio Muir jeszcze si臋 nie urodzi艂. Tak samo jak moi przyjaciele!

- A co ci przed chwil膮 m贸wi艂em? Horatio Muir stworzy艂 Schody Czasu. Podr贸偶owa艂 nimi daleko w przesz艂o艣膰 i w przysz艂o艣膰.- Przecie偶 nigdy go nie spotka艂em. Umar艂 na d艂ugo przed moim przybyciem do Kruczego Dworu.

Wiglaf delikatnie stuka pi臋艣ci膮 w skro艅 Devona.

- Masz g艂ow臋 z drewna, ch艂opcze? Poj膮艂e艣 cokolwiek z tego, co ci powiedzia艂em? Czas nie jest tak uporz膮dkowany, jak zawsze s膮dzi艂e艣. W kt贸rym艣 jego punkcie spotkasz si臋 z Horatiem Muirem. Nie zdarzy艂o si臋 to jeszcze w twoim kontinuum czasowym, ale w jego - tak. Kiedy odby艂 podr贸偶 do roku 1304 - gdy ja by艂em jeszcze dziewi臋膰dziesi臋cio-dziewi臋cioletnim m艂odzianem - ju偶 si臋 z tob膮 spotka艂 i wiedzia艂 o walce, jak膮 stoczysz z Isobel Apostat膮 na pocz膮tku trzeciego tysi膮clecia. Wiedzia艂 tak偶e, 偶e przyb臋dziesz tu w roku 1522 - w艂a艣nie dzisiaj - i poprosi艂 mnie, 偶ebym na ciebie czeka艂. - Wiglaf u艣miecha si臋. - Wiedzia艂, 偶e b臋dziesz troch臋 zdezorientowany.

- Zdezorientowany to 艂agodnie powiedziane - m贸wi Devon, pocieraj膮c skronie. - Mam zupe艂ny m臋tlik w g艂owie, Wiglafie.

- Po prostu skup si臋 na chwili obecnej. To wystarczy.

- Ale Cecily...

Nie ko艅czy, gdy偶 przerywa mu ha艂as dobiegaj膮cy z ulicy. Jaki艣 cz艂owiek krzyczy co艣, pokazuj膮c na niebo. W polu widzenia pojawia si臋 ogromny demon - ma艂polud ze smoczymi skrzyd艂ami. Devonowi mimo woli przypominaj膮 si臋 skrzydlate ma艂py z Czarnoksi臋偶nika ze Szmaragdowego Grodu.

- Wygl膮da na to, 偶e potrzebne s膮 twoje us艂ugi - m贸wi sucho Wiglaf.

- Superman spieszy na ratunek - m贸wi ze znu偶eniem Devon. Pstryka palcami i ju偶 jest na ulicy. Lataj膮cy stw贸r uczepi艂 si臋 okna na pierwszym pi臋trze, a m臋偶czyzna rzuca we艅 kamieniami.

- Chce porwa膰 moje dzieci! - Wo艂a z przera偶eniem.

- Hej, cz艂owieku, spokojnie - m贸wi Devon. - Zajm臋 si臋 tym.

Demon odwraca si臋 i syczy, zauwa偶ywszy Devona. Skacze na niego. Devon szykuje si臋 na nieuchronne zderzenie.

To jednak nie nast臋puje. Demon zawisa w powietrzu, ze zdziwionym grymasem na paskudnym pysku. Kto艣 chwyci艂 go od ty艂u. Devon ze zdumieniem widzi, jak bestia zatacza kr膮g, szarpni臋ta za skrzyd艂a przez dziewczyn臋, kt贸ra wygl膮da dok艂adnie tak jak Cecily!

- Wracaj do swego 艣mierdz膮cego 艣wiata! - Wo艂a dziewczyna i energicznie posy艂a stwora w niebo nad dachami dom贸w.

- Przybyli czarodzieje Skrzyd艂a Nocy! - Wo艂a m臋偶czyzna. - Czarodzieje Skrzyd艂a Nocy przybyli nam z pomoc膮!

Dziewczyna u艣miecha si臋 do Devona.

- Musisz robi膰 to szybciej, przyjacielu. Nie powiniene艣 tak d艂ugo zwleka膰. Niepotrzebnie dajesz im szans臋. Chwytaj je od ty艂u, kiedy si臋 tego nie spodziewaj膮.

- Cecily? - Mamrocze Devon.

- Mam na imi臋 Gisele. - Z u艣miechem podchodzi do Devona. Jej podobie艅stwo do Cecily na moment odbiera mu mow臋. Dziewczyna naprawd臋 mog艂aby by膰 bli藕niaczk膮 Cecily: rude w艂osy, zielone oczy, taki sam stanowczy zarys brody. - Jestem z Zelandii i dworu ksi臋cia Flandrii. Przyby艂am na Witenagemot. A ty?

Najwyra藕niej rozpozna艂a w nim czarodzieja Bractwa. Devon usi艂uje wykrztusi膰 odpowied藕.

- Jestem... Devon March.

- Dziwne imi臋. Angielskie?

Zastanawia si臋, ile jej powiedzie膰, i postanawia zachowa膰 ostro偶no艣膰.

- Hm, tak. Angielskie. - Zastanawia si臋 nad jej akcentem. Nie jest to angielszczyzna, jak膮 m贸wi Wiglaf. - Ty nie jeste艣 st膮d, prawda?

- Jestem z Flandrii. Moim ojcem jest Arnulf, a matk膮 Sybilla z Gandawy i wywodzimy si臋 z rodu Wilhelma z Holandii, wielkiego artysty Skrzyd艂a Nocy. - U艣miecha si臋, najwyra藕niej dumna ze swego pochodzenia. - A ty z jakiego rodu pochodzisz, Devonie March?

- Ja, hmm... No c贸偶, jestem potomkiem Sargona Wielkiego.

Gisele unosi brwi.

- Jak my wszyscy. Kim jest tw贸j ojciec?

- Nie wiem. - Devon przetyka 艣lin臋. - Nale偶臋 do Bractwa. Tylko to wiem.

Ona spogl膮da na niego z rozbawieniem.

- Do艣膰 zajmuj膮ca historia. Zupe艂nie nic nie wiesz o swoich przodkach?

- Zupe艂nie - m贸wi inny g艂os.

Devon odwraca si臋. To Wiglaf.

- Ten ch艂opiec jest teraz pod moj膮 opiek膮, Gisele.

- Wiglaf! - Dziewczyna podbiega do niego, 偶eby serdecznie go u艣ciska膰. - Tak niecierpliwie czeka艂am na spotkanie z tob膮!

- Znacie si臋? - Pyta Devon.

Gisele odwraca si臋 do niego.

- Wiglaf przez kilka lat by艂 moim nauczycielem, kiedy chodzi艂am do szko艂y na po艂udniowym zachodzie Anglii. Ty do niej nie chodzi艂e艣, Devonie? My艣la艂am, 偶e wszystkie dzieci z Bractwa Skrzyd艂a Nocy si臋 w niej ucz膮.

- Z 偶alem musz臋 powiedzie膰, 偶e ten m艂odzieniec do niej nie ucz臋szcza艂 - m贸wi Wiglaf. - Devon dopiero niedawno dowiedzia艂 si臋 o swoim dziedzictwie.

- Tak - potwierdza Devon. - Mam spore zaleg艂o艣ci.

Gisele wygl膮da na zdziwion膮.

- Ale przyby艂e艣 tu na Witenagemot, tak jak moi rodzice i ja?

Devon wzrusza ramionami.

- Tak m贸wi Wiglaf.

- To m贸j pierwszy - m贸wi Gisele, trzepocz膮c rz臋sami i u艣miechaj膮c si臋 do niego. - Mi艂o mi b臋dzie cieszy膰 si臋 towarzystwem kogo艣, dla kogo r贸wnie偶 b臋dzie to pierwszy raz.

Devon rumieni si臋. Czy ona z nim flirtuje? Jest tak podobna do Cecily, 偶e bardzo go poci膮ga. To przedziwne: u艣miechaj膮c si臋 do niej w odpowiedzi, ma lekkie poczucie winy, a jednocze艣nie uznaje to za zupe艂nie naturalne.

- Ojciec m贸wi, 偶e jutro przed oficjaln膮 ceremoni膮 odb臋dzie si臋 tajne spotkanie - zwraca si臋 Gisele do Wiglafa.

- Nie powinna艣 o tym wspomina膰 - karci j膮 Wiglaf. - Nie mo偶na o tym g艂o艣no m贸wi膰, gdy偶 wied藕ma wsz臋dzie ma uszy.

Devon przysuwa si臋 do nich.

- To tajne spotkanie. Chodzi o Isobel, tak?

Wiglaf kiwa g艂ow膮.

- Bractwo zdecydowa艂o, 偶e trzeba co艣 z tym zrobi膰. Ma zosta膰 oficjalnie uznana Apostat膮.

Gisele dr偶y.

- S艂ysza艂am ju偶 o Apostatach. A wi臋c to ona przys艂a艂a demona, kt贸rego pokona艂am.

- Lady Isobel rozes艂a艂a wiele demon贸w po tym kraju - wyja艣nia Wiglaf. - Trzeba j膮 powstrzyma膰.

- Tylko jak? - Pyta Gisele.

- O tym zdecyduje Bractwo, nie ja. - Wiglaf wzdycha. - Ja jestem tylko Opiekunem. - Obejmuje ich ramionami. - A teraz zaprowad藕 nas do rodzic贸w, Gisele. S膮dz臋, 偶e m贸j m艂ody podopieczny ch臋tnie si臋 z nimi spotka.

Istotnie. Ku zdumieniu Devona matka Gisele wygl膮da dok艂adnie tak samo jak pani Crandall - tyle 偶e Sybilla z Gandawy jest mi艂a i otwarta. Kiedy ch艂opiec siada przed kominkiem, proponuje mu kufelek piwa. W tym momencie ojca Gisele nie ma w apartamencie w Keveldon House, wypo偶yczonym im przez angielskich czarodziei Skrzyd艂a Nocy na czas Witenagemotu. Devon zastanawia si臋, czy Arnulf jest podobny do ojca Cecily. Oczywi艣cie nie by艂by w stanie tego os膮dzi膰, gdy偶 nigdy nie widzia艂 Petera Crandalla. Nawet na zdj臋ciu.

Kiedy jednak ojciec Gisele wchodzi do pokoju, Devon jest zdumiony. Arnulf z Zelandii jest bli藕niaczo podobny do Rolfe'a Montaigne'a!

- Devonie March, to m贸j ojciec - m贸wi Gisele. Arnulf staje nad ch艂opcem, spogl膮daj膮c na niego bystrymi zielonymi oczami Rolfe'a.

- Witam ci臋, m贸j m艂ody przyjacielu. Wiglaf m贸wi, 偶e nie znasz swego ojca. To po偶a艂owania godne i mam nadziej臋, 偶e uda ci si臋 zmieni膰 ten stan rzeczy.

- Taki mam zamiar - m贸wi mu Devon. - Postanowi艂em odkry膰 prawd臋 o moim pochodzeniu.

To niesamowite, my艣li, patrz膮c na tych ludzi. M贸g艂by przysi膮c, 偶e to Rolfe, Cecily i pani Crandall przebrani na bal kostiumowy. Jednak widz膮c serdeczny u艣cisk Arnulf i Sybilli, m臋偶a i 偶ony, dochodzi do wniosku, 偶e to ca艂kiem inni ludzie ni偶 ich sobowt贸ry z dwudziestego pierwszego wieku. Jednak dzi臋ki temu Devon ma pewne wyobra偶enie o uczuciu 艂膮cz膮cym kiedy艣 Amand臋 Muir Crandall i Rolfe'a Montaigne'a, kt贸re teraz zmieni艂o si臋 w nienawi艣膰 i niech臋膰.

Teraz? S膮cz膮c piwo przy d艂ugim drewnianym stole, Devon ponownie przypomina sobie, 偶e czas nie jest ju偶 tym, czym by艂. Nie ma 偶adnego „teraz" opr贸cz chwili obecnej - czyli roku 1522. Rolfe i pani Crandall nie tylko jeszcze si臋 nie pok艂贸cili, ale nawet nie narodzili. Tak jak ich dziadowie, pradziadowie, a nawet prapraprapradziadowie!

On jednak musi znale藕膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby wr贸ci膰 do swoich czas贸w. A je艣li utkn膮艂 tutaj na zawsze? Je偶eli od pocz膮tku taki by艂 plan Isobel? Wys艂a膰 go w przesz艂o艣膰, co w przysz艂o艣ci da jej swobod臋 dzia艂ania w Kruczym Dworze. Mo偶e wiedzia艂a, 偶e tu mo偶e go pokona膰, i uzbrojona w t臋 wiedz臋, wyprawi艂a go z dwudziestego pierwszego wieku na spotkanie przeznaczenia. Nagle wszystko nabiera sensu.

- Jeszcze piwa, m贸j m艂ody przyjacielu? - Pyta Arnulf.

- Pewnie - m贸wi Devon. W domu nie osi膮gn膮艂 jeszcze wieku, w kt贸rym wolno pi膰 piwo. Tutaj, w szesnastym wieku, jest ju偶 m臋偶czyzn膮. Tutaj czternastolatek mo偶e si臋 o偶eni膰, posiada膰 ziemi臋, wyruszy膰 na wojn臋. Dowiedzia艂 si臋 tego na zaj臋ciach z panem Weatherbym - a raczej dowie si臋 tego za blisko pi臋膰set lat.

Mimo woli u艣miecha si臋 pod nosem. B臋d臋 pierwsz膮, osob膮 w dziejach z odwr贸conymi datami na nagrobku. Data urodzenia b臋dzie p贸藕niejsza od daty 艣mierci.

- Devonie March - m贸wi Gisele, podchodz膮c na koniec sto艂u, gdzie siedzi ch艂opiec. - Chcia艂by艣 wyj艣膰 ze mn膮 na zewn膮trz? Ksi臋偶yc jest w pe艂ni.

Piwo troch臋 uderzy艂o mu do g艂owy.

- Jasne - m贸wi. Zauwa偶a, 偶e Wiglaf u艣miecha si臋 do niego, kiedy Devon wstaje od sto艂u. Potem Opiekun zn贸w wraca do rozmowy z Arnulfem i Sybill膮 o tajnym spotkaniu, kt贸re ma si臋 odby膰 nazajutrz.

Miasteczko jest tak ciche, 偶e wydaje si臋 wymar艂e.

- Wszyscy si臋 boj膮 - m贸wi Gisele. - Ta wied藕ma... Ona chyba opanowa艂a bardzo du偶y portal.

Devon spogl膮da na ni膮.

- By艂a艣 kiedy艣 w Otch艂ani?

Dziewczyna robi wielkie oczy.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. A ty?

- Ja by艂em - oznajmia niedbale. - Zszed艂em tam, 偶eby ratowa膰 pewnego szczeniaka. To nie trwa艂o d艂ugo.

Gisele jest oszo艂omiona.

- Zszed艂e艣 do Otch艂ani, 偶eby ratowa膰 psa?

Devon 艣mieje si臋.

- Nie, cz艂owieka. Dziecko. Ma艂ego ch艂opca.

Ona patrzy na niego z podziwem.

- I wr贸ci艂e艣 偶ywy? Och, Devonie March, jeste艣 bardzo odwa偶ny.

On u艣miecha si臋. Cieszy si臋, 偶e zrobi艂 na niej wra偶enie, szczeg贸lnie po tym jak ubieg艂a go, za艂atwiaj膮c demona.

- Wiesz - m贸wi do niej - to musi by膰 naprawd臋 fajne, mie膰 rodzic贸w ze Skrzyd艂a Nocy i chodzi膰 do szko艂y czarodziej贸w. Ja przez ca艂e 偶ycie musia艂em si臋 zastanawia膰, sk膮d mam magiczne umiej臋tno艣ci i dlaczego potrafi臋 robi膰 rzeczy, kt贸rych inne dzieci nie umiej膮.

- Pewnie by艂o ci bardzo ci臋偶ko. - Gisele u艣miecha si臋 do niego. Blask ksi臋偶yca roz艣wietla jej twarz. - Powiedz mi, Devonie March. Masz jak膮艣 oblubienic臋?

- Oblubienic臋? Pytasz, czy jestem zar臋czony?

Ona kiwa g艂ow膮.

- No c贸偶, tam, sk膮d pochodz臋, czterna艣cie lat to zbyt m艂ody wiek, 偶eby o tym my艣le膰. Jednak rzeczywi艣cie mam dziewczyn臋. - U艣miecha si臋. - Jeste艣 do niej bardzo podobna.

Gisele zdaje si臋 rozwa偶a膰 jego s艂owa.

- I zamierzasz wr贸ci膰 tam, sk膮d przyby艂e艣? Do tej dziewczyny?

Devon wzdycha.

- Mam nadziej臋. Tylko nie wiem, jak to zrobi膰.

Gisele ujmuje jego d艂o艅.

- Mo偶e pojedziesz ze mn膮 do mojego kraju. O tej porze roku jest tam pi臋knie. Kwitn膮 tulipany. Mo偶na p艂ywa膰 艂贸dkami po kana艂ach...

Devon rumieni si臋 i pr贸buje zmieni膰 temat:

- Powiedz mi, czego ucz膮 w szkole Skrzyd艂a Nocy? Czy ucz膮 o...

W tym momencie dostrzega co艣 po drugiej stronie ulicy. Jaki艣 niewielki kszta艂t, skryty w mroku. Promie艅 ksi臋偶yca nagle ukazuje, co - a raczej kto - to jest.

Bjorn Forkbeard.

Devonie! - Wo艂a Gisele. - To tylko gnom!

On jednak biegnie ulic膮 za ma艂ym cz艂owieczkiem. Nie zwa偶aj膮c na jego okrzyki, Bjorn nie zatrzymuje si臋 i ginie w mroku.

Gisele dogania Devona.

- Czego od niego chcesz?

- Ja go znam - m贸wi niej Devon.

W pierwszej chwili by艂 sk艂onny uzna膰 to nadzwyczajne podobie艅stwo za czysto przypadkowe. W ko艅cu chyba ka偶dy mieszkaniec Kruczego Dworu mia艂 tutaj swojego sobowt贸ra. Dlaczego nie mia艂by mie膰 go Bjorn?

Zaraz jednak przypomnia艂 sobie, 偶e tamten Bjorn z przysz艂o艣ci ma sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t dwa lata. To oznacza艂o, 偶e teraz, w 1522 roku, ju偶 偶yje. Ten gnom, kt贸rego Devon zobaczy艂, to nie jego sobowt贸r, ale sam Bjorn.

- Mam powody podejrzewa膰, 偶e sprzymierzy艂 si臋 z Isobel - m贸wi Devon do Gisele. - Widzia艂em, jak przywo艂ywa艂 duchy, mieszaj膮c wywar w kotle. Sprzymierzy艂 si臋 z ni膮. Jestem pewien.

- Zatem powinni艣my powiedzie膰 o tym moim rodzicom i innym czarodziejom Skrzyd艂a Nocy - proponuje Gisele, chwytaj膮c go za kaftan.

On pochyla si臋 nad ni膮.

- Co jest? Chwytasz lataj膮ce ma艂py za skrzyd艂a, a boisz si臋 ma艂ego gnoma?

Gisele je偶y si臋.

- Wcale si臋 nie boj臋, Devonie March.

- To chod藕 ze mn膮.

- P贸jd臋.

- Dobrze.

Podejmuj膮 po艣cig. Devon podejrzewa, 偶e spotkanie z Bjornem nie jest czysto przypadkowe. Devon mia艂 odkry膰 jego obecno艣膰 i powi膮zanie z Isobel. Nabiera przekonania, 偶e to Bjorn sprowadzi艂 Isobel do Kruczego Dworu, tak jak uprzednio Simon sprowadzi艂 Szale艅ca. Bjorn r贸wnie rozpaczliwie jak Simon po偶膮da w艂adzy - takiej w艂adzy, jak膮 mo偶e zdoby膰, tylko pomagaj膮c Apostacie otworzy膰 Otch艂a艅.

- Wszed艂 tam - m贸wi Gisele. - W drzwi tej tawerny.

Devon te偶 to widzia艂. Usi艂uje uchyli膰 ci臋偶kie d臋bowe drzwi, kt贸re z tak膮 艂atwo艣ci膮 otworzy艂 Bjorn.

- Te gnomy s膮 bardzo silne - m贸wi Devon do Gisele. - My jednak dysponujemy magi膮. Gnomy jej nie maj膮. Odsu艅 si臋, prosz臋.

Majestatycznie macha r臋k膮, usi艂uj膮c otworzy膰 drzwi si艂膮 woli. Ani drgn膮. Mocy nie wolno u偶ywa膰 w celu wywierania wra偶enia, przypomina mu G艂os. Devon pojmuje, 偶e wci膮偶 nie mo偶e pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e Gisele ubieg艂a go w walce z demonem, i chcia艂 popisa膰 si臋 przed ni膮 swymi magicznymi umiej臋tno艣ciami.

- Mo偶e ja spr贸buj臋? - Pyta dziewczyna.

- Nie - mruczy Devon i napi膮wszy mi臋艣nie, otwiera drzwi. - Pewne rzeczy lepiej robi膰 bez pomocy magii.

Drzwi uchylaj膮 si臋 i oboje w艣lizguj膮 si臋 do ciemnego pokoju.

- Ale偶 tu zimno - m贸wi Gisele, dygocz膮c.

Devon pr贸buje si臋 rozejrze膰.

- Szkoda, 偶e nie mam latarki.

- Potrzebne ci 艣wiat艂o? - Pyta Gisele. - Oto jest.

Pstryka palcami i nagle w pokoju pojawia si臋 sto 艣wiec, p艂on膮cych migotliwym z艂otym 艣wiat艂em. Devon spogl膮da na dziewczyn臋.

- Jak ci si臋 to uda艂o? Moje umiej臋tno艣ci nie s膮 r贸wnie niezawodne.

- Musisz 膰wiczy膰, Devonie March. Teraz b膮d藕 czujny.

W blasku 艣wiec wida膰 tylko drewniane beczki. Do Sali wiod膮 jedne drzwi, wi臋c Bjorn nie m贸g艂 wymkn膮膰 si臋 z niej niepostrze偶enie.

- Ten gnom jest sprytny - m贸wi Devon. - Nie zdziwi艂bym si臋, gdyby schowa艂 si臋 w jednej z tych beczek.

- Wylaz艂by z niej pijany w sztok, gdyby to zrobi艂 - zauwa偶a Gisele.

Devon koncentruje si臋. Mo偶e Gisele umie jednym pstrykni臋ciem palcami o艣wietli膰 pomieszczenie, ale magia Skrzyd艂a Nocy to nie tylko takie sztuczki. Liczy si臋 co艣, co ojciec nazywa艂 wra偶liwo艣ci膮. Masz pomys艂y, przeb艂yski intuicji, impulsy. W艂a艣nie, m贸wi mu G艂os. Patrz umys艂em, a nie tylko oczami.

- Pod tamtymi - m贸wi nagle Devon, wskazuj膮c dwie przewr贸cone bary艂ki. - Odtocz je.

Gisele wykonuje polecenie. W ubitej ziemi za beczkami znajduj膮 ma艂膮 drewnian膮 klap臋 z pier艣cieniem z br膮zu.

- Portal - szepcze Gisele.

- Nie czuj臋 wzrostu temperatury ani ci艣nienia - m贸wi Devon. - To nie mo偶e by膰 Otch艂a艅.

- No to co takiego?

- Tylko w jeden spos贸b mo偶emy to sprawdzi膰 - m贸wi Devon.

Chwyta palcami pier艣cie艅 z br膮zu i ci膮gnie. Te drzwi r贸wnie偶 s膮 bardzo ci臋偶kie. Nie 艣mie u偶y膰 swych umiej臋tno艣ci, bo boi si臋, 偶e zn贸w go zawiod膮, wi臋c Gisele pochyla si臋 i pomaga mu. Razem udaje im si臋 podnie艣膰 klap臋, kt贸ra ods艂ania ciemny otw贸r, a pod nim tunel.

- Czy ten gnom tam zszed艂?

- Tak - m贸wi jej Devon, gdy偶 tak podpowiada mu G艂os. - A ja musz臋 i艣膰 za nim.

- Nie p贸jdziesz tam sam.

- Gisele, nie wiem, co tam jest. Nie mam nic do stracenia. Nie jestem st膮d. Nie mam tu nikogo. Ty masz rodzic贸w, przyjaci贸艂, ca艂e swoje 偶ycie.

Dziewczyna sztywnieje.

- Jestem czarodziejk膮 Bractwa Skrzyd艂a Nocy.

Devon nie jest w stanie powstrzyma膰 u艣miechu.

- Tak, jeste艣.

Gisele jest taka sama jak Cecily. Dok艂adnie taka sama. Co przypomina Devonowi, 偶e Cecily r贸wnie偶 wywodzi si臋 z rodu czarodziej贸w Skrzyd艂a Nocy, niezale偶nie od tego, czy dysponuje magi膮 czy nie.

Ch艂opiec wchodzi do tunelu. Ten 艂agodnie opada, pod niezbyt ostrym k膮tem, ale zdecydowanie wiedzie w d贸艂. Z pocz膮tku w膮ski, stopniowo si臋 poszerza. Nie chc膮c, by Bjorn zauwa偶y艂 ich obecno艣膰, trzymaj膮 si臋 w mroku.

- Je艣li to nie jest Otch艂a艅 - szepcze Gisele - to jak stworzono ten tunel? Kto m贸g艂 go wykopa膰?

- Gnom. Sp贸jrz. - Devon pokazuje jej nier贸wn膮 powierzchni臋 艣cian, na kt贸rych wida膰 bruzdy i wg艂臋bienia szerokie na palec. - Nigdy nie widzia艂a艣, jakie gnom ma paznokcie? Twardsze ni偶 kamie艅. W p贸艂nocnej Europie dr膮偶yli takie sztolnie go艂ymi r臋kami.

Gisele dr偶y.

- Na widok gnom贸w dostaj臋 wapor贸w.

- Czego?

Dziewczyna 艣mieje si臋.

- G艂os w mojej g艂owie podpowiada mi, 偶e powinnam powiedzie膰 „dreszczy".

Devon u艣miecha si臋.

- Sp贸jrz, jak 艣wietnie si臋 rozumiemy, chocia偶 znamy si臋 zaledwie jeden dzie艅.

Gisele chce odpowiedzie膰, ale co艣 odwraca jej uwag臋.

- Tam! - Szepcze, pokazuj膮c palcem. - Przed nami.

Devon dostrzega migocz膮ce 艣wiate艂ko. To z pewno艣ci膮 Bjorn. Gnom przystan膮艂 w miejscu, gdzie tunel jeszcze bardziej si臋 rozszerza艂. Devon czeka, a偶 podejd膮 do niego blisko, i dopiero wtedy wo艂a:

- Bjornie Forkbeardzie!

Gnom o ma艂o nie upuszcza 艣wiecy ze zdziwienia, ale opanowuje si臋 na tyle, 偶eby odwr贸ci膰 si臋 do nadchodz膮cych i o艣wietli膰 ich twarze. W blasku 艣wiecy widz膮, 偶e spogl膮da na nich z przera偶eniem.

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e Bjorn go nie zna. To oczywiste - przecie偶 jeszcze si臋 nie spotkali. Ten dzie艅 nadejdzie dopiero za prawie pi臋膰set lat. Jednocze艣nie ch艂opiec pojmuje, 偶e tamtego pami臋tnego dnia na oblodzonym podje藕dzie Kruczego Dworu gnom dobrze b臋dzie wiedzia艂, kim jest Devon, poniewa偶 ju偶 kiedy艣 go spotka艂.

- Jeste艣my czarodziejami Skrzyd艂a Nocy - m贸wi Devon - i nakazujemy ci, 偶eby艣 wyjawi艂 nam, co tu robisz. Dlaczego si臋 nie zatrzyma艂e艣, kiedy zawo艂a艂em ci臋 na ulicy?

- Szlachetny panie, 艂askawa pani, prosz臋 o wybaczenie. By艂em zaabsorbowany moim zadaniem, co z pewno艣ci膮 zrozumiecie.

Devon patrzy na Gisele, a potem zn贸w na Bjorna.

- O czym ty m贸wisz?

W tym momencie s艂ysz膮 jaki艣 d藕wi臋k. Cichy pisk nadlatuj膮cego tunelem nietoperza.

- Nie! - M贸wi Bjorn. - To ona!

- Co za ona? - Pyta Devon.

W oczach Bjorna widzi l臋k.

- Czarownica!

- Isobel?

Bjorn kiwa g艂ow膮.

- Zatem jeste艣 z ni膮 w zmowie!

- Nie, zacny panie. Oczywi艣cie, 偶e nie. Wielki Clydog ap Gruffydd kaza艂 mi si臋 tu z ni膮 spotka膰. Z pewno艣ci膮 o tym wiesz?

- Kim jest ten Clydog ap Gruffydd? - Szepcze Devon do Gisele.

- Wysoko postawionym czarodziejem Skrzyd艂a Nocy, oczywi艣cie - odpowiada dziewczyna.

Devon krzywi si臋.

- Hej, ja nie chodzi艂em do waszej elitarnej akademii Skrzyd艂a Nocy, pami臋tasz? W mojej szkole nie by艂o zaj臋膰 z podstaw magii.

Bjorn biadoli:

- Och, po co tu przyszli艣cie? Je艣li was zobaczy, wszystko przepadnie.

Devon pyta Gisele:

- Potrafisz sta膰 si臋 niewidzialna?

- Oczywi艣cie, 偶e potrafi臋. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich nauczy艂 mnie Wiglaf.

- Zatem zr贸b to.

I oboje natychmiast znikaj膮.

W sam膮 por臋. Bjorn odwraca si臋 i z przera偶eniem spogl膮da na nadlatuj膮cego tunelem nietoperza.

Devon r贸wnie偶 obserwuje to szeroko otwartymi oczami. Nietoperz powoli zmienia si臋 w kobiet臋. Isobel Apostat臋, spowit膮 w powiewn膮 zielono-z艂ot膮 szat臋.

Po d艂ugiej jak wieczno艣膰 chwili Devon mo偶e zobaczy膰 jej twarz. Czarne w艂osy, ciemne oczy, pi臋kne rysy.

I widzi to, co chyba wiedzia艂 przez ca艂y czas, tylko nie chcia艂 przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci.

Isobel to Margana.

11. Zamek wied藕my

Wyczuwam czyj膮艣 obecno艣膰, gnomie - m贸wi Isobel z gniewnym b艂yskiem w czarnych oczach. - Mo偶e wi臋cej ni偶 jednej istoty!

- Nie, pani, to tylko ja.

Kobieta wci膮ga nosem powietrze. Devon i Gisele dr臋twiej膮, rozpaczliwie usi艂uj膮c nie oddycha膰.

- Nie k艂am, ty ma艂y kretynie. Jestem czarodziejk膮 Skrzyd艂a Nocy. Potrafi臋 wyczu膰...

- Pani - przerywa jej Bjorn. - Przynosz臋 ci wa偶n膮 wiadomo艣膰.

Czarodziejka patrzy na niego surowo.

- Co za wiadomo艣膰?

- O Witenagemocie. Spiskuj膮 przeciwko tobie, chc膮 ci臋 pojma膰.

- Tak podejrzewa艂am. Moi g艂upi, s艂abi pobratymcy. Wykorzystuj膮cy swoj膮 moc jedynie do czynienia dobra. I co im to da艂o?

- Uderz膮 o p贸艂nocy, kiedy przyb臋dziesz na spotkanie.

Otoczy ci臋 trzystu czarodziei. Nie zdo艂asz uciec!

Ona odchyla g艂ow臋 do ty艂u i parska 艣miechem. To ten sam okropny, drwi膮cy 艣miech, kt贸ry Devon tak dobrze pami臋ta. Czuje, jak stoj膮ca obok niego Gisele dr偶y.

- Mog臋 ju偶 odej艣膰, pani? - Pyta Bjorn. - Powiedzia艂em ci wszystko, co wiem.

- Nie! - Warczy czarownica, 艂api膮c przera偶onego gnoma za ko艂nierz koszuli. - Dla mnie jeste艣 ju偶 bezu偶yteczny. Jednak w moim zamku mam mn贸stwo g艂odnych demon贸w. Nic nie sprawi im takiej przyjemno艣ci jak pieczony gnom na obiad!

- Nie, pani, nie!

Wied藕ma chwyta go jeszcze mocniej. Ponownie zmienia si臋 w wielkiego nietoperza, czarnymi pazurami przytrzymuje wierzgaj膮cego i wrzeszcz膮cego Bjorna, po czym unosi go w powietrze i odlatuje w g艂膮b tunelu. Jej odra偶aj膮cy 艣miech nie milknie ani na chwil臋, tak g艂o艣ny i paskudny, 偶e zdaje si臋 wyciska膰 dech z p艂uc Devona.

- Czy ju偶 jest bezpiecznie?

- Tak - odpowiada Devon i oboje z powrotem staj膮 si臋 widzialni.

- A wi臋c on by艂 w zmowie z wied藕m膮 - m贸wi Gisele - skoro wyjawi艂 jej, 偶e Bractwo zamierza j膮 pokona膰.

- No to czemu nas nie zdradzi艂? Os艂ania艂 nas. Czy zrobi艂by to, gdyby naprawd臋 jej pomaga艂?

Pospiesznie wracaj膮 tunelem, chc膮c jak najszybciej wr贸ci膰 do Keveldon House. Tam opowiadaj膮 wszystko rodzicom Gisele i Wiglafowi. Arnulf jest z艂y. Z trzaskiem wali pi臋艣ci膮 w drewniany st贸艂, przewracaj膮c puchar z winem.

- Bardzo ryzykowali艣cie, 艣ledz膮c tego gnoma - m贸wi. W oczach ma taki sam gniew, jaki Devon widzia艂 w spojrzeniu Rolfe'a. Ch艂opiec nie mo偶e pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e to Rolfe tu stoi i karci ich. - Gdyby Bjorn nie odwr贸ci艂 jej uwagi, odkry艂aby wasz膮 obecno艣膰 i wszystkie nasze plany leg艂yby w gruzach.

- Przecie偶 Bjorn wyjawi艂 jej te plany, ojcze - m贸wi Gisele. - Powiedzia艂 jej, 偶e ma zosta膰 uwi臋ziona o p贸艂nocy podczas Witenagemotu.

- To kaza艂 mu powiedzie膰 sam Clydog ap Gruffydd!

Wiglaf nachyla si臋 do Devona.

- Clydog to wielki walijski czarodziej, jeden z najbardziej szanowanych czarodziei w ca艂ej Europie.

Sybilla z Gandawy podchodzi i g艂adzi rude w艂osy c贸rki.

- Dlaczego podejrzewali艣cie Bjorna Forkbearda? Wiecie, 偶e gnomy zawsze by艂y najwierniejszymi s艂ugami Bractwa Skrzyd艂a Nocy.

- Devon powiedzia艂, 偶e widzia艂, jak Bjorn sporz膮dza magiczny wywar i przywo艂uje duchy...

- Ale偶 oczywi艣cie - wtr膮ca Wiglaf. - Gnomy zawsze to robi膮. Nie maj膮 偶adnych magicznych mocy, s膮 tylko bardzo silne. Jednak s膮 mistrzami w sporz膮dzaniu napar贸w, wywar贸w i r贸偶nych naturalnych lek贸w |

- Chwileczk臋 - m贸wi Devon. - 呕eby艣my si臋 dobrze zrozumieli. Ten ca艂y Clydog wykorzysta艂 Bjorna do przekazania fa艂szywych informacji Isobel?

- W ko艅cu zaczynasz rozumie膰 nasze zamiary, Devonie March - m贸wi Arnulf, odwracaj膮c si臋 z irytacj膮 i grzej膮c d艂onie nad kominkiem.

- Zatem kiedy spotka艂em go w przysz艂o艣ci, on naprawd臋 pr贸bowa艂 przegna膰 Isobel - wzdycha Devon, przeklinaj膮c w duchu swoj膮 porywczo艣膰. - A ja wyla艂em do morza zawarto艣膰 jego kocio艂ka.

- Je艣li wybaczycie mi 艣mia艂o艣膰, spr贸buj臋 wyja艣ni膰, na czym polega ten plan - m贸wi Wiglaf. - Bractwo zamierza pojma膰 Isobel przez rozpocz臋ciem Witenagemotu, nie w jego trakcie, jak jej powiedziano. W ten spos贸b zostanie zaskoczona.

- Chcecie zdoby膰 jej zamek czy jak? - Pyta Devon.

Arnulf 艣mieje si臋, spogl膮daj膮c w ogie艅, ale nic nie m贸wi.

- Nie, m贸j ch艂opcze - m贸wi Wiglaf. - Nic tak oczywistego.

Sybilla u艣miecha si臋 do Devona.

- Czy ty w pe艂ni zdajesz sobie spraw臋 z jej pot臋gi?

- Wiem, 偶e jest czarodziejk膮 Skrzyd艂a Nocy. Ma magiczne umiej臋tno艣ci, jak ka偶dy z nas. Tak wi臋c wydaje si臋, 偶e ca艂膮 gromad膮 mogliby艣my j膮 pokona膰.

- Nie wystarczy po prostu „gromada'; jak to uj膮艂e艣 - m贸wi Sybilla. - Widzisz, Isobel nauczy艂a si臋 czego艣 od demon贸w. Zdoby艂a bardzo specyficzn膮 umiej臋tno艣膰, kt贸r膮 mo偶e wykorzysta膰 przeciwko niekt贸rym cz艂onkom Bractwa. - Milknie i spogl膮da na swojego m臋偶a. - Przeciwko m臋偶czyznom.

Arnulf tylko chrz膮ka.

- Widzia艂e艣 j膮 - m贸wi Wiglaf do Devona. - Jest bardzo pi臋kna, prawda?

- Jest sukubem - m贸wi Devon. - Prawda?

Sybilla kiwa g艂ow膮.

- Jest. Sukubem i czarownic膮. Ka偶dy z czarodziei Skrzyd艂a Nocy, kt贸ry spr贸buje j膮 pojma膰, b臋dzie nara偶ony na dzia艂anie jej zab贸jczego uroku. Ona uwiod艂a wielu m臋偶czyzn w miasteczku, odbieraj膮c 偶onom m臋偶贸w. Czarodzieje Skrzyd艂a Nocy nie s膮 odporni na jej urok.

- Przede wszystkim jeste艣my m臋偶czyznami - mruczy Arnulf, wci膮偶 wpatruj膮c si臋 w ogie艅. - Zwyczajnymi lud藕mi, tylko obdarzonymi magicznymi umiej臋tno艣ciami.

Devon a偶 za dobrze zdaje sobie z tego spraw臋.

- Przecie偶 ona mimo to zostanie pokonana - upiera si臋. - S艂uchajcie, ja nie przyby艂em tu po prostu z innego kraju. Przyby艂em z innego czasu. Z przysz艂o艣ci. A historia Bractwa g艂osi, 偶e Isobel sp艂onie na stosie - i 偶e pokonaj膮 j膮 czarodziejki Skrzyd艂a Nocy.

- Przyby艂e艣 z przysz艂o艣ci? - Pyta Gisele. - A wi臋c to tam 偶yje ta twoja dziewczyna.

S艂owa Devona najwyra藕niej dodaj膮 otuchy jej ojcu.

- Zatem uda si臋 nam - m贸wi rozpromieniony Arnulf. - Tak wi臋c nie musimy obawia膰 si臋 tego, co musimy zrobi膰.

- Ten ch艂opiec nie przyby艂 tutaj po to, 偶eby obudzi膰 w was samozadowolenie - ostrzega Wiglaf. - Ma doda膰 wam pewno艣ci siebie. Mo偶ecie ponie艣膰 kl臋sk臋, Arnulfie, a wtedy ca艂y bieg historii zostanie zmieniony. Wszyscy musicie odegra膰 takie role, jakie s膮 waszym przeznaczeniem.

Postanawiaj膮 odpocz膮膰 przed tym, co ma nast膮pi膰. Devon dostaje bel臋 s艂omy do roz艂o偶enia przy kominku. K艂adzie si臋, wdychaj膮c jej kwaskowaty zapach, i usi艂uje znale藕膰 wygodn膮 pozycj臋. Wiglaf ju偶 chrapie na fotelu, a Gisele oraz jej rodzice znikn臋li w innej cz臋艣ci domu.

A je艣li utkn臋 tutaj? - Zn贸w zastanawia si臋 Devon. Je偶eli takie jest moje przeznaczenie? Doda膰 pewno艣ci siebie tym, kt贸rzy maj膮 w tych czasach pokona膰 Isobel?

To chyba nie by艂oby takie z艂e. Pewnie, musia艂by obej艣膰 si臋 bez telewizji, samochod贸w, komputer贸w, film贸w, lod贸wki pizzy - ale mia艂by rycerzy, zamki, zloty czarodziei i piwa do woli. Jasne, musia艂by przywykn膮膰 do 艣ciek贸w p艂yn膮cych rynsztokami i braku kanalizacji w budynkach, ale dorasta艂by z innymi cz艂onkami Bractwa, a mo偶e nawet chodzi艂by do tej szko艂y Skrzyd艂a Nocy, w kt贸rej naucza Wiglaf. To na pewno by艂oby lepsze od zaj臋膰 ze spoconym starym panem Weatherbym.

I prawd臋 m贸wi膮c, ju偶 czu艂 si臋 dobrze w艣r贸d tych ludzi, tak uderzaj膮co podobnych do Cecily, Rolfe'a i pani Crandall. Hej, jest tu nawet Bjorn - je艣li tylko uda si臋 go uratowa膰 z r膮k Isobel. A Devon wie, 偶e si臋 uda, poniewa偶 gnom b臋dzie ca艂y i zdrowy po up艂ywie pi臋ciuset lat.

Je偶eli jednak Devon tu zostanie, to kto pokona Isobel w dwudziestym pierwszym wieku? Kto uchroni Kruczy Dw贸r przed jej atakiem? Czy wizja, kt贸r膮 pokaza艂 mu ojciec, stanie si臋 rzeczywisto艣ci膮? Nawet gdyby nie by艂 tam obecny i nie otworzy艂 Otch艂ani osobi艣cie, ponosi艂by odpowiedzialno艣膰, je艣li nie powstrzyma艂by Isobel. Czy Cecily i jego przyjaciele zgin臋liby, rozszarpani przez demony? Czy Alexander do ko艅ca 偶ycia pozosta艂by skunksem? A co z Rolfe'em? Czy Roxanne zdo艂a uratowa膰 go przed Isobel, czy te偶 na zawsze zostanie niewolnikiem Apostaty, w艂adaj膮cej nie tylko Kruczym Dworem, ale ca艂ym 艣wiatem?

- Nie mo偶esz zasn膮膰, Devonie March?

Podnosi g艂ow臋. Gisele stoi nad nim w nocnej koszuli, wysoko trzymaj膮c 艣wiec臋.

- No c贸偶, to na pewno nie przypomina mojego 艂贸偶ka w Kruczym Dworze.

Dziewczyna siada obok niego.

- Opowiedz mi o tym. O przysz艂o艣ci.

On wzdycha.

- No c贸偶, jest wiele powod贸w, 偶eby j膮 chwali膰. Mo偶na podr贸偶owa膰 o wiele szybciej. Mamy samochody i samoloty...

- Samoloty?

- Tak. Jakby 艂odzie, tylko lataj膮ce.

- Dzi臋ki magii Skrzyd艂a Nocy?

- Nie, dzi臋ki zwyczajnej technice.

- Technice?

- Dzi臋ki nauce.

Dziewczyna kiwa g艂ow膮, najwyra藕niej ze zrozumieniem.

- A kobiety w tej przysz艂o艣ci?

- Och, to naprawd臋 by ci si臋 spodoba艂o. Panuje ca艂kowite r贸wnouprawnienie. Albo prawie ca艂kowite. Kobiety mog膮 robi膰, co chc膮, by膰, kim chc膮.

Gisele u艣miecha si臋.

- No, to naprawd臋 dobre. Wsp贸艂czuj臋 zwyczajnym kobietom, kt贸re 偶yj膮 dzisiaj. S膮 pod ka偶dym wzgl臋dem podporz膮dkowane swoim ojcom i m臋偶om. Oczywi艣cie z kobietami Skrzyd艂a Nocy jest inaczej, ale na co dzie艅 w kontaktach ze zwyk艂ymi lud藕mi musimy udawa膰 pos艂uszne istoty ni偶szego rz臋du. - Krzywi si臋. - To mnie irytuje.

- Mog臋 to zrozumie膰.

Ona spogl膮da na niego czule. Blask 艣wiecy o艣wietla jej twarz. Devon patrzy na ni膮 i widzi Cecily.

- Chocia偶 przysz艂o艣膰 jest taka cudowna - prosi Gisele - nie opuszczaj nas, 偶eby do niej wr贸ci膰.

On odpowiada z lekkim, smutnym u艣miechem:

- Nawet nie wiem, czy kiedy艣 mi si臋 to uda.

- Przywykniesz do my艣li, 偶e teraz to s膮 twoje czasy. B臋dziesz wielkim czarodziejem. Ja to wiem.

Gisele pochyla si臋 i ca艂uje go w policzek, a potem wraca do swojego pokoju. Devon ponownie wyci膮ga si臋 na pos艂aniu. Tej nocy niewiele 艣pi. Wied藕ma wci膮偶 pojawia si臋 w jego snach, z ca艂膮 sw膮 moc膮 i uwodzicielsk膮 si艂膮.

- Opr臋 ci si臋 - m贸wi jej, lecz ona tylko si臋 z niego 艣mieje. Zimny dreszcz przechodzi Devona. Bardziej ni偶 czarownicy obawia si臋 swojego strachu. To on ci臋 pokona, m贸wi mu G艂os, nawet we snach.

Rano przyst臋puj膮 do realizacji planu. Devon idzie z Arnulfem i Sybill膮 ulicami miasteczka, unikaj膮c spojrze艅 mieszka艅c贸w, kt贸rzy mog膮 pami臋ta膰 go z poprzedniego dnia.

- Gdzie ma si臋 odby膰 to tajne spotkanie? - Pyta Wiglafa.

- S艂uchaj, gdybym wiedzia艂, czy by艂oby tajne?

- No c贸偶, Arnulf na pewno to wie.

- Tutaj si臋 zatrzymamy - nagle oznajmia Arnulf.

Stoj膮 na 艂膮ce poro艣ni臋tej naw艂oci膮, na skraju miasteczka. Wygl膮da to jak migocz膮ce 偶贸艂te morze, rozpo艣cieraj膮ce si臋 a偶 po horyzont. Ten widok ponownie przypomina Devonowi o nieliniowym biegu czasu. Kiedy opu艣ci艂 dwudziesty pierwszy wiek, by艂a mro藕na zima. Tutaj jest koniec lata, dusznego i upalnego.

Nie mo偶e poj膮膰, dlaczego zatrzymali si臋 na 艣rodku pola.

- Spotkanie ma si臋 odby膰 na otwartej przestrzeni? - Pyta. - Czy to rozs膮dne?

- Tu kazano nam przyby膰 - wyja艣nia Arnulf.

Teraz Devon dostrzega nadchodz膮cych ludzi. Domy艣la si臋, 偶e to inni czarodzieje Skrzyd艂a Nocy. Kiedy jednak na nich patrzy, oni jeden po drugim nikn膮 w s艂onecznym blasku, kt贸ry wydaje si臋 lustrzanym odbiciem z艂ocistej 艂膮ki. Po chwili u艣wiadamia sobie, 偶e on te偶 l艣ni tym blaskiem, tak samo jak jego towarzysze.

- Co si臋 dzieje?

Nikt nie mo偶e mu odpowiedzie膰, gdy偶 w nast臋pnej chwili Devon spostrzega, 偶e ju偶 nie znajduj膮 si臋 na polu, lecz we wn臋trzu jakiej艣 kamiennej budowli. Stoj膮 na marmurowej posadzce i spogl膮daj膮 na wielk膮 mozaik臋 czerwonych i b艂臋kitnych gwiazd, tworz膮cych majestatyczn膮 kopu艂臋 nad ich g艂owami. Wok贸艂 jest mn贸stwo czarodziei - ca艂e setki. Devon wie, 偶e to czarodzieje Skrzyd艂a Nocy, poniewa偶 w艂oski na r臋kach staj膮 mu d臋ba, tak jak wtedy, kiedy podchodzi艂 do ksi膮偶ek w piwnicy Kruczego Dworu. Nagle czerwieni si臋 i ledwo mo偶e oddycha膰, bo w ko艅cu trafi艂 do grona podobnych mu ludzi.

- Czy to tutaj odb臋dzie si臋 Witenagemot? - Pyta.

- Tak, ch艂opcze - m贸wi Wiglaf - chocia偶 oficjalne zebranie nie zacznie si臋 przed p贸艂noc膮. Przybyli艣my tu teraz tylko w jednym celu: 偶eby pokona膰 wied藕m臋.

- Otwieram obrady - m贸wi olbrzymi m臋偶czyzna g艂臋bokim, dono艣nym g艂osem, stukaj膮c m艂otkiem w m贸wnic臋.

- To Clydog ap Gruffydd, najpot臋偶niejszy czarodziej w Brytanii - m贸wi Wiglaf Devonowi.

Clydog wygl膮da gro藕nie: d艂ugie bia艂e w艂osy, g艂臋boko osadzone oczy, haczykowaty nos i szerokie d艂onie, kt贸rym 艣ciska m贸wnic臋, jakby chcia艂 j膮 z艂ama膰 na p贸艂. Ma prawie dwa metry wzrostu i chyba ponad metr w barach.

- Naprawd臋 ciesz臋 si臋, 偶e jest po naszej stronie - m贸wi Devon.

- Owszem - m贸wi Wiglaf. - To dobry cz艂owiek. I gro藕ny przeciwnik.

Czarodzieje zajmuj膮 miejsca. M臋偶czy藕ni, kobiety, dzieci, wszyscy m贸wi膮 w swoich j臋zykach: po angielsku, francusku, holendersku, niemiecku, fi艅sku, szwedzku, rosyjsku, polsku, grecku, w艂osku, hiszpa艅sku, turecku, chi艅sku. Kolory ich sk贸ry odzwierciedlaj膮 obecno艣膰 Skrzyd艂a Nocy na ca艂ym 艣wiecie - od jasnej bieli po czarny heban. Devon zajmuje miejsce obok Gisele, wykr臋caj膮c szyj臋, 偶eby jak najwi臋cej zobaczy膰.

- Dzi艣 zaszczyci艂 nas swoj膮 obecno艣ci膮 wys艂annik jego wysoko艣ci kr贸la Henryka - m贸wi zebranym Clydog ap Gruffydd. - Ksi膮偶臋 Suffolk.

- Szwagier kr贸la - szepcze Devon do Gisele, zadowolony, 偶e zapami臋ta艂 co艣 jeszcze z zaj臋膰 z panem Weatherbym.

Ksi膮偶臋 jest postawnym m臋偶czyzn膮, lecz przy Clydog wydaje si臋 ma艂y. Nosi futrzany kapelusz podobny do tego, jaki ma na g艂owie Devon, lecz jego kaftan jest wyszywany rubinami i szmaragdami.

- Od dawna s艂yszeli艣my pog艂oski o wielkich czarodziejach Skrzyd艂a Nocy, kt贸rzy 偶yj膮 po艣r贸d nas - zwraca si臋 do zebranych - lecz a偶 do dzi艣 nie dawa艂em im wiary.

Z nabo偶nym podziwem spogl膮da na zgromadzenie. Devon dobrze to rozumie: w ko艅cu facet przed chwil膮 zobaczy艂, jak setki os贸b nagle materializuj膮 si臋 w tej sali.

Ksi膮偶臋 bierze si臋 w gar艣膰.

- Jego Wysoko艣膰 zwraca si臋 do was o pomoc. Trzeba pozby膰 si臋 tej plagi, jak膮 jest dla kr贸lestwa kobieta uzurpuj膮ca sobie prawa do tronu i zamierzaj膮ca wykorzysta膰 pot臋g臋 Anglii na chwa艂臋 szatana!

T艂um przytakuje mu g艂uchym pomrukiem.

- Tylko jak mo偶na tego dokona膰, je艣li jedno jej spojrzenie zmienia cz艂owieka - nawet ka偶dego z was - w kupk臋 strachu i 偶膮dzy?

W t艂umie rozlegaj膮 si臋 艣miechy. Devon jest zaskoczony, gdy Sybilla wstaje.

- Milordzie, niemal po艂owa tego zgromadzenia jest odporna na czary tej wied藕my. Spos贸b jej pokonania jest oczywisty.

- Przecie偶 jeste艣cie tylko kobietami - m贸wi ksi膮偶臋.

Zn贸w s艂ycha膰 艣miechy.

- Tak jak i ona, ta plaga, kt贸rej ty i tw贸j kr贸l tak bardzo si臋 obawiacie - m贸wi Sybilla i siada.

Clydog ap Gruffydd wr贸ci艂 na m贸wnic臋.

- Sybilla z Gandawy ma racj臋. Musimy polega膰 na naszych siostrach. One pokonaj膮 czarownic臋.

Teraz z kolei wstaje Wiglaf.

- Wielki Clydogu, czy mog臋 co艣 powiedzie膰?

- Oczywi艣cie, Wiglafie. Jeste艣 najwi臋kszym z naszych Opiekun贸w. Co masz do dodania?

Wiglaf tr膮ca 艂okciem Devona, daj膮c mu znak, 偶eby wsta艂.

- Za pozwoleniem szlachetnego Bractwa, chcia艂bym przedstawi膰 m艂odego go艣cia, kt贸ry przyby艂 do naszych czas贸w...

- Wiglafie, co ty wyprawiasz? - Szepcze przez zaci艣ni臋te z臋by Devon, rumieni膮c si臋 jak burak. - Dlaczego...

- Nazywa si臋 Devon March - ci膮gnie Wiglaf, nie zwracaj膮c na to uwagi - i przybywa z b艂ogos艂awie艅stwem Horatia Muira.

Devon ma ochot臋 zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋. Patrzy na niego trzystu czarodziei Skrzyd艂a Nocy. Na niego! Na ch艂opaka, kt贸ry zaledwie kilka miesi臋cy temu mieszka艂 w Cole Junction w stanie Nowy Jork. Jakby posiada艂 cho膰 troch臋 ich wiedzy, do艣wiadczenia, znajomo艣ci historii i tradycji Bractwa...

Skoczy艂e艣 w Otch艂a艅 i wr贸ci艂e艣 偶ywy, przypomina mu G艂os.

- Ach - m贸wi Clydog. - Horatio Muir. Nasz podr贸偶uj膮cy w czasie potomek z przysz艂o艣ci. Powiedz, jakie wie艣ci nam przynosisz, Devonie March.

Devon wstaje, maj膮c nadziej臋, 偶e nikt - szczeg贸lnie Gisele - nie zauwa偶y, jak trz臋s膮 si臋 pod nim nogi.

- No c贸偶... - B膮ka, patrz膮c na Wiglafa.

- Powiedz zgromadzeniu o twoim spotkaniu z wied藕m膮 - podpowiada mu Opiekun.

- No c贸偶, naprawd臋 j膮 spotka艂em. Isobel. T臋 wied藕m臋. - Zerka na Gisele. - My... Gisele i ja... 艢ledzili艣my gnoma, Bjorna Forkbearda...

- Co takiego? - Grzmi Clydog. Nagle gniew wykrzywia mu twarz. W t艂umie te偶 s艂ycha膰 gniewne pomruki. - On zosta艂 wys艂any z misj膮! Jak 艣mieli艣cie nara偶a膰...?

- Hej, nie denerwujcie si臋 tak, dobrze? - Devon nabiera tchu. - Ona nas nie widzia艂a. - Zerka na Wiglafa. - Zrobi艂e艣 to specjalnie, 偶eby narobi膰 mi k艂opot贸w? - M贸wi p贸艂g艂osem.

- Ka偶dy lekkomy艣lny czyn ma swoje konsekwencje - szepcze Wiglaf, z艂o艣liwie strzyg膮c uszami.

- Mimo wszystko, Devonie March - grzmi ze swojej m贸wnicy Clydog - wystawi艂e艣 na szwank powodzenie naszej misji. Ty r贸wnie偶, Gisele z Zelandii.

Devonowi jest przykro, 偶e dziewczyna zosta艂a w to wmieszana.

- To by艂 wy艂膮cznie m贸j pomys艂 - m贸wi Clydogowi. - Prosz臋, nie wi艅cie jej.

Zerka na ni膮. Gisele u艣miecha si臋 s艂abo do niego.

- Z drugiej strony - dodaje Devon, spogl膮daj膮c na zebranych i nagle nabieraj膮c pewno艣ci siebie, poczucia przynale偶no艣ci do tego t艂umu - kiedy studiowa艂em w przysz艂o艣ci histori臋 Skrzyd艂a Nocy, dowiedzia艂em si臋, 偶e pokonacie Isobel. Wied藕ma sp艂onie na stosie. Historia g艂osi...

- Zatem nale偶y j膮 zmieni膰!

Zgromadzeni s膮 zaskoczeni, s艂ysz膮c ten g艂os - dono艣ny i piskliwy, zdaj膮cy si臋 dobywa膰 ze wszystkich stron. W nast臋pnej chwili Devon czuje niewidzialne szpony, kt贸re chwytaj膮 go za ramiona i unosz膮 w powietrze. T艂um wydaje j臋k zgrozy.

Szpony trzymaj膮ce Devona materializuj膮 si臋. Nad nim szczerzy k艂y jedna z tych odra偶aj膮cych lataj膮cych ma艂p, w艣ciekle bij膮c skrzyd艂ami powietrze.

Jednak o wiele bardziej przera偶aj膮ca jest posta膰, kt贸ra nagle pojawia si臋 przed zebranymi, g贸ruj膮c nad Clydogiem. Devon rozpoznaje j膮 po 艣miechu, zanim ujrzy jej twarz.

Isobel Apostata.

Spogl膮da na Clydoga, kt贸ry osuwa si臋 na kolana.

- Czy mam zmieni膰 go w proch na waszych oczach? - Skrzeczy Isobel. - Zmieni膰 go w za艣linione, bezm贸zgie stworzenie, tego wielkiego przyw贸dc臋, pot臋偶nego Clydoga?

- Prosz臋 - b艂aga Clydog, zakrywaj膮c r臋kami twarz.

- Powiedz im, jak bardzo mnie po偶膮dasz, Clydogu. Jak 艣nisz o mnie co noc...

Wielki mag pada jej do n贸g.

- Waszego ma艂ego pos艂a艅ca tak 艂atwo by艂o nagi膮膰 do mej woli - m贸wi do t艂umu Isobel. - Od gnoma dowiedzia艂am si臋, co knujecie. Zesz艂ej nocy wiedzia艂am, 偶e nie powinnam mu ufa膰, bo wyczu艂am obecno艣膰 tych dwojga dzieci. Nie s膮d藕cie, 偶e mo偶ecie mnie pokona膰!

Devon usi艂uje wyrwa膰 si臋 demonowi, ale nie mo偶e - dop贸ki znajduje si臋 w zasi臋gu g艂osu Isobel. A raczej Morgany...

S膮dz臋, 偶e zakocha艂am si臋 w tobie, Devonie.

Chocia偶 bardzo si臋 stara, nie mo偶e wyprze膰 si臋 uczucia, jakim j膮 darzy, nawet teraz, kiedy ona mo偶e zniszczy膰 ich wszystkich...

Mo偶e jednak nie b臋dzie musia艂. Kilkana艣cie kobiet, a w艣r贸d nich Gisele, zerwa艂o si臋 ze swych miejsc, aby obezw艂adni膰 wied藕m臋. Devon widzi b艂ysk w jej czarnych oczach. Isobel chowa co艣 w r臋kawie - dos艂ownie. Zanim kobiety zd膮偶膮 j膮 dopa艣膰, rzuca co艣 w powietrze, jaki艣 b艂yszcz膮cy i z艂ocisty przedmiot...

To z艂oty 艂a艅cuch, kt贸ry w magiczny spos贸b owija si臋 wok贸艂 Gisele, najmniejszej z nacieraj膮cej armii.

- Sp贸jrzcie na ni膮! - Rozkazuje Isobel, gdy Gisele szamocze si臋 w powietrzu, sp臋tana 艂a艅cuchem. - Teraz jest w mojej mocy. Wasz gnom okaza艂 si臋 bardzo u偶yteczny. Wyjawi艂 mi wiele sekret贸w. W艂膮cznie z tajemnic膮 tej szczeg贸lnej kopalni z艂ota w Arktyce, kt贸rej kruszec ma tak wielk膮 moc, 偶e nie oprze mu si臋 nawet mag Skrzyd艂a Nocy! - Wybucha histerycznym 艣miechem.

Kobiety nieruchomiej膮, obawiaj膮c si臋 o los Gisele.

- Taki los czeka wszystkich, kt贸rzy zechc膮 mi si臋 sprzeciwi膰 - m贸wi Isobel piskliwym g艂osem, przelatuj膮cym echem po sali. - A teraz, moi bracia i siostry Skrzyd艂a Nocy, czule 偶egnam was wszystkich. Przykro mi, 偶e nie wezm臋 udzia艂u w Witenagemocie. Bawcie si臋 na tym ostatnim zgromadzeniu, bo kiedy zwyci臋偶臋, wszyscy zostaniecie zes艂ani do moich Otch艂ani!

- Bra膰 j膮! - Krzyczy le偶膮cy na pod艂odze Clydog.

- Och, by艂abym zapomnia艂a - m贸wi ze 艣miechem Isobel - wzi膮膰 par臋 m艂odych zak艂adnik贸w.

Spogl膮da na Devona. Trzymaj膮ca go bestia zaczyna macha膰 skrzyd艂ami. Przelatuje nad t艂umem i kieruje si臋 prosto na wielki witra偶. Ze 艣wi臋tym Jerzym zabijaj膮cym smoka, taki sam jak w Kruczym Dworze, u艣wiadamia sobie Devon, os艂aniaj膮c twarz r臋kami. Ostatnim d藕wi臋kiem, jaki s艂yszy, jest brz臋k rozbijanego szk艂a. Potem zapada cisza i ciemno艣膰.

Odzyskuje przytomno艣膰 w lochu.

Ten wygl膮da tak samo jak ka偶dy loch, jaki Devon zna z film贸w lub ksi膮偶ek. Pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 wisz膮 dwaj m臋偶czy藕ni, przykuci do niej za nadgarstki. Szczury k艂臋bi膮 si臋 w brudnej, 艣mierdz膮cej, przegni艂ej s艂omie. Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a s膮 w膮skie okienka, znajduj膮ce si臋 wysoko pod sufitem.

Devon j臋czy. Okropnie boli go rami臋, bo skrzydlaty demon rozszarpa艂 cia艂o w tym samym miejscu, kt贸re ju偶 by艂o zranione. A raczej b臋dzie, my艣li Devon. Mniejsza z tym.

- M贸j m艂ody czarodzieju - rozlega si臋 nieopodal g艂os. - Pozw贸l, 偶e ci pomog臋.

To Bjorn Forkbeard.

- W kieszeni bryczes贸w mam pewien proszek - m贸wi gnom, wyjmuj膮c fiolk臋. - Przyspieszy gojenie.

- Dzi臋ki - m贸wi Devon, pami臋taj膮c, jak ten proszek zadzia艂a艂 poprzednio. 艢ci膮ga zakrwawiony kaftan, ods艂aniaj膮c rami臋. Bjorn posypuje ran臋 proszkiem i b贸l natychmiast przechodzi.

- To wszystko moja wina - m贸wi Bjorn, roni膮c 艂zy. - Zmusi艂a mnie do wyjawienia plan贸w Bractwa i kaza艂a mi wyku膰 z艂oty 艂a艅cuch.

- Chcia艂bym ci ufa膰 - m贸wi Devon. - Chcia艂bym ci wierzy膰, 偶e nie zrobi艂e艣 tego dobrowolnie.

- Na kr贸la Henryka, przysi臋gam, 偶e nie! Ona ma swoje sposoby, 偶eby zmieni膰 cz艂owiekowi serce, my艣li, a nawet dusz臋!

Devon wzdycha. Sam wie, 偶e to prawda. Kto oprze si臋 Isobel, gdy wied藕ma u偶yje swego czaru? Nawet Devon nie zdo艂a艂 tego dokona膰.

- Jednak co艣 mog臋 zrobi膰 - m贸wi Devon, wstaj膮c. - Mog臋 uwolni膰 tych ludzi.

Machni臋ciem r臋ki uwalnia z kajdan przykutych do 艣ciany m臋偶czyzn. Obaj osuwaj膮 si臋 po 艣cianie i staj膮 chwiejnie na posadzce celi.

- Jeste艣 wielkim czarodziejem - m贸wi z podziwem jeden z nich, patrz膮c na Devona. - Musisz pokona膰 wied藕m臋!

- Tak - dodaje drugi. - Ona odebra艂a nam domy i wszystkie nasze w艂o艣ci, a potem nas uwi臋zi艂a. Trzeba j膮 powstrzyma膰!

- Tak, zgadzam si臋 z wami - m贸wi Devon. - Tylko nie wiem jak tego dokona膰.

Pr贸buje si艂膮 woli otworzy膰 drzwi celi, ale nie mo偶e. Czuje za nimi moc Isobel. Jakby za ka偶dym razem, kiedy on usi艂owa艂 je rozewrze膰, ona stawa艂a po drugiej stronie i przytrzymywa艂a je. To starcie dw贸ch mag贸w Skrzyd艂a Nocy i Isobel jest silniejsza.

- Musz臋 pom贸c Gisele - m贸wi Devon. - Co to by艂 za 艂a艅cuch, ten kt贸ry wyku艂e艣 Bjornie?

- Jest wykuty ze z艂ota z kopalni Skrzyd艂a Nocy w p贸艂nocnej Finlandii. Mo偶e powstrzyma膰 czarodzieja, pozbawi膰 go magicznej mocy.

- Albo czarodziejk臋 - mruczy Devon. - A wi臋c Gisele jest bezbronna.

- Obawiam si臋, 偶e tak.

Uwolnieni przez Devona m臋偶czy藕ni rozprostowuj膮 nogi i masuj膮 zdr臋twia艂e ramiona.

- Kiedy przyjdzie stra偶nik - szepce jeden z nich - schowamy si臋 w cieniu i obezw艂adnimy go.

- I co potem? - Pyta Devon. - Wpadn臋 prosto na Isobel i kto wie, czym si臋 to sko艅czy. Potrzebny mi lepszy plan. Niech pomy艣l臋.

Pr贸buje si臋 pociesza膰 my艣l膮, 偶e przecie偶 dobrze wie, jak to si臋 sko艅czy. Isobel sp艂onie na stosie z r臋kami sp臋tanymi tym samym z艂otym 艂a艅cuchem, kt贸ry teraz obezw艂adnia Gisele. Ale czy mo偶na zmieni膰 bieg historii? Czy przybycie tutaj Devona nie zmieni艂o historii na tyle, 偶eby Isobel mog艂a zwyci臋偶y膰? A je艣li tak, jakie b臋d膮 nast臋pstwa tego faktu w jego czasach? Czy Cecily i jego przyjaciele naprawd臋 zgin膮 z r臋ki Apostaty?

A mo偶e - ta my艣l parali偶uje Devona - nigdy si臋 nie narodz膮?

Pojmuje, 偶e musi sobie poradzi膰 nie tylko z t膮 paskudn膮 sytuacj膮, w jakiej si臋 znalaz艂. Chodzi o co艣 znacznie wa偶niejszego. Od niego zale偶y samo istnienie Cecily - a mo偶e i jego w艂asne! Je艣li Isobel zdo艂a zwyci臋偶y膰 tutaj, w szesnastym wieku, zmieni si臋 ca艂y bieg historii Bractwa. Horatio Muir mo偶e nigdy si臋 nie narodzi. Tak wi臋c Cecily, jak r贸wnie偶 pani Crandall, Edward i Alexander nigdy nie b臋d膮 istnie膰!

I rodzice Devona, kimkolwiek byli, tak偶e mog膮 znikn膮膰 z kart historii.

Co wtedy b臋dzie? Devon wzdryga si臋. Po prostu znikn臋, my艣li z przera偶eniem. Przestan臋 istnie膰. Mo偶e od pocz膮tku taki by艂 plan Isobel. Wys艂a膰 mnie w przesz艂o艣膰 i w ten spos贸b zmieni膰 bieg historii, co pozwoli jej zwyci臋偶y膰 w 1522 roku!

Nadchodzi stra偶nik - m贸wi jeden z m臋偶czyzn - S艂ysz臋 jego kroki. B膮d藕cie gotowi!

Devon nie ma wyj艣cia - musi dzia艂a膰. Stra偶nik jest kalek膮, garbatym i jednookim. Otwiera drzwi lochu i wtacza si臋 do 艣rodka, nios膮c misk臋 z jakim艣 cuchn膮cym p艂ynem i puchar m臋tnej wody. Dwaj wi臋藕niowie obezw艂adniaj膮 go bez trudu, umo偶liwiaj膮c Devonowi i Bjornowi ucieczk臋.

- Pokonajcie j膮! - Wo艂a za ch艂opcem i gnomem jeden z nich. - Uratujcie nas przed wied藕m膮!

Devon nie odpowiada. Z ka偶d膮 chwil膮 jest coraz bardziej przestraszony, przekonany, 偶e sta艂 si臋 pionkiem w rozgrywce Isobel. Chcia艂by porozmawia膰 z Rolfe'em lub Wiglafem.

Strach to twoja zguba, przypomina mu G艂os. Musisz wierzy膰, 偶e mo偶esz zwyci臋偶y膰.

- Wierz臋, 偶e mog臋 zwyci臋偶y膰 - mamrocze pod nosem Devon, wbiegaj膮c po wilgotnych stopniach do zamku wied藕my.

- Oczywi艣cie, 偶e zwyci臋偶ysz, zacny panie - m贸wi biegn膮cy obok niego Bjorn. - Wierz臋 w ciebie.

Devon patrzy na cz艂owieczka. Czy to przyjaciel czy wr贸g? Chcia艂by, 偶eby G艂os mu to wyja艣ni艂...

Zaufaj przeczuciu, m贸wi G艂os. Niczego innego nie potrzebujesz.

Wchodz膮 do wielkiej sali zamkowej. Widok zapiera Devonowi dech w piersi. Na drugim ko艅cu pustej sali, na piedestale stoi tron. Fotel przeznaczony dla kr贸la - lub kr贸lowej. Nad tronem wisz膮 kr贸lewskie proporce, a po jego bokach przykucn臋艂y dwa demony, bestie o sennych 艣lepiach i ma艂pich pyskach.

- Trzymaj si臋 z ty艂u - szepcze Devon do Bjorna, gdy chowaj膮 si臋 w cieniu.

Ch艂opiec rozgl膮da si臋. Sala jest pusta, je艣li nie liczy膰 tronu na jej jednym ko艅cu i biesiadnego sto艂u na 艣rodku. Zaraz jednak s艂yszy jaki艣 d藕wi臋k. Brz臋k 艂a艅cucha. Spogl膮da w g贸r臋.

Widzi Gisele, zamkni臋t膮 w czym艣, co wygl膮da jak srebrna klatka przymocowana do krokwi.

Zauwa偶y艂a ich. Bez s艂owa patrz膮 sobie w oczy. Devon jest pewien, 偶e mo偶e uwolni膰 j膮 z tej klatki, ale i tak nie zdo艂a zdj膮膰 艂a艅cucha, kt贸ry p臋ta jej przeguby. Tylko kto艣 nie nale偶膮cy do Bractwa mo偶e tego dokona膰...

Spogl膮da na Bjorna.

Gnom jakby czyta艂 w jego my艣lach.

- 艢ci膮gnij j膮 - m贸wi - a ja rozerw臋 艂a艅cuch. Jestem wystarczaj膮co silny!

Odwr贸膰 si臋, nagle ostrzega go G艂os. Szybko!

Devon b艂yskawicznie odwraca si臋 do demon贸w. Jeden otworzy艂 zaspane 艣lepia i teraz patrzy prosto na niego.

- Zauwa偶y艂y nas - szepcze Devon. - Teraz!

Koncentruje si臋. Drzwi klatki Gisele otwieraj膮 si臋 na o艣cie偶. Si艂膮 woli Devon sprowadza j膮 bezpiecznie na d贸艂. Jednak demony ju偶 p臋dz膮 przez sal臋, wydaj膮c odra偶aj膮ce ma艂pie wrzaski, kt贸re 艣ci膮gaj膮 na pomoc ich skrzydlatych pobratymc贸w.

- Uwolnij Gisele! - Syczy Devon do gnoma, walcz膮c z pierwszym demonem.

Silnym ciosem trafia go w podbr贸dek. Demon, kozio艂kuj膮c, odlatuje w g艂膮b sali. Zaraz jednak jego miejsce zajmuje nast臋pny i jeszcze jeden...

- Zostawcie go!

To g艂os Isobel. Cuchn膮ce bestie przewr贸ci艂y Devona na pod艂og臋, ale pos艂usznie odsuwaj膮 si臋 od niego na rozkaz swej pani. Na Devona nagle pada cie艅 Isobel. Wied藕ma podchodzi i staje nad nim, mierz膮c go urzekaj膮cym spojrzeniem swoich czarnych oczu.

- Kim jeste艣, m贸j ma艂y podr贸偶niku w czasie?

Ich spojrzenia spotykaj膮 si臋. To Morgana - jak dobrze Devon zna te oczy. Serce wyrywa mu si臋 z piersi.

Sadz臋, 偶e zakocha艂am si臋 w tobie, Devonie.

- Kim s膮 twoi rodzice, ch艂opcze? - Pyta wied藕ma.

Devon nie odpowiada. Isobel nie zna go. Nie ma poj臋cia, 偶e spotkaj膮 si臋 za pi臋膰set lat od tej chwili... A mo偶e ma?

Ona przygl膮da mu si臋.

- Mog艂abym wyssa膰 z ciebie krew - m贸wi mu. - Jednak intrygujesz mnie. Chc臋 wiedzie膰, kim jeste艣.

Devon nadal milczy. K膮tem oka widzi Bjorna przytrzymywanego przez demony. Gisele nadal jest skuta i nie mo偶e mu pom贸c.

Isobel u艣miecha si臋.

- Masz charakter - m贸wi mu. - By艂abym rada, maj膮c ci臋 na moim dworze. Poniewa偶 tylko ci czarodzieje Skrzyd艂a Nocy, kt贸rzy do mnie do艂膮cz膮, pozostan膮 przy 偶yciu.

- Nigdy si臋 do ciebie nie przy艂膮cz臋 - m贸wi Devon. - Cofn膮艂em si臋 w czasie, 偶eby ci臋 powstrzyma膰!

Kobieta odchyla g艂ow臋 do ty艂u i 艣mieje si臋. Devona przechodzi dreszcz. To ten sam okrutny, ob艂膮ka艅czy 艣miech, kt贸ry s艂ysza艂 tamtego dnia na wie偶y.

- Nie zdo艂asz mnie pokona膰, ch艂opcze. Widzia艂e艣, co zrobi艂am z wielkim Clydogiem. Wkr贸tce zasi膮d臋 na tronie i do ko艅ca roku b臋d臋 w艂ada艂a ca艂膮 Europ膮! A w przysz艂ym roku ca艂ym 艣wiatem!

Zn贸w wybucha 艣miechem, nieprzyjemnym chichotem, kt贸re niesie si臋 po zamku. Jej rozbawienie daje Devonowi okazj臋 do dzia艂ania. Gdy kobieta nie patrzy na niego, zbiera si艂y, podci膮ga nogi i rozprostowuje je, zadaj膮c pot臋偶ne kopni臋cie w jej 艂ydki. Kobieta jak wystrzelona z procy przelatuje przez pok贸j.

Devon zrywa si臋 z pod艂ogi.

- Ojciec zawsze mi m贸wi艂, 偶eby nie bi膰 kobiet, ale dla ciebie zrobi艂by wyj膮tek.

Rozw艣cieczone demony rzucaj膮 si臋 na Devona, lecz on jest tak podbudowany tym, i偶 uda艂o mu si臋 zaskoczy膰 Isobel, 偶e rozgniata je niedbale, jak muchy. Isobel podnosi si臋 z posadzki, sypi膮c skry z oczu.

- Zap艂acisz za to! - Wyje. - Sp艂oniesz!

- Nie. S膮dz臋, 偶e ten spektakl jest zarezerwowany dla ciebie - m贸wi Devon, rzucaj膮c si臋 na ni膮.

Kobieta odpycha go jednym gestem. Nawet go nie dotkn膮wszy, miota nim o 艣cian臋. Lekko og艂uszony Devon zaraz dochodzi do siebie i tu偶 przed swoim nosem widzi twarz Isobel, przysuwaj膮c膮 si臋 do niego.

- Przecie偶 nie chcesz ze mn膮 walczy膰, Devonie March - mruczy kobieta ociekaj膮cym s艂odycz膮 g艂osem. On usi艂uje odwr贸ci膰 wzrok, ale nie mo偶e. Jej oczy przykuwaj膮 jego spojrzenie, wype艂niaj膮 ca艂e pole widzenia. - Wola艂by艣 mnie poca艂owa膰, prawda, m贸j kochany?

- Nie - j臋czy Devon.

Jednak opuszczaj膮 go si艂y. Czuje zapach bzu. To jej - Morgany - perfumy. Ona dotyka jego w艂os贸w.

- Nie b臋dziesz ju偶 ze mn膮 walczy艂, prawda, Devonie March?

Spogl膮da w jej oczy. Ona jest taka pi臋kna... To najpi臋kniejsza kobieta, jaka kiedykolwiek...

Isobel u艣miecha si臋.

- S膮dz臋, 偶e zakocha艂am si臋 w tobie, Devonie.

W pokoju zapada mrok. Devon czuje straszn膮 pustk臋 w g艂owie i nagle wszystko zaczyna wirowa膰. Czuje, 偶e spada, spada, spada...

Ona wygra艂a - to ostatnia my艣l, jaka przemyka mu przez g艂ow臋, zanim Devon straci przytomno艣膰. A ja ju偶 nie istniej臋...

12. Witenagemot

Uwolnij Gnoma.

To G艂os.

Wci膮偶 jeste艣 tutaj, Devonie.

Uwolnij gnoma!

Devon nie wie, gdzie si臋 znajduje, ale u艣wiadamia sobie, 偶e jego duch nadal 偶yje. Wci膮偶 nie straci艂 wi臋zi ze 艣wiatem. Zbiera si艂y i w duchu widzi Bjorna przytrzymywanego przez demony. Gnom wierzga i szamocze si臋.

Zostawcie go, rozkazuje. Nie macie nad nim 偶adnej w艂adzy!

Oczami duszy widzi, jak demony nagle puszczaj膮 cz艂owieczka. Gnom zrywa si臋 na r贸wne nogi.

I nagle zn贸w robi si臋 jasno. Devon otwiera oczy i widzi, 偶e znowu jest w wielkiej sali. A 艣ci艣le m贸wi膮c - pod jej sklepieniem, sk膮d patrzy, jak Bjorn p臋dzi do Gisele, ku kt贸rej z艂owrogo maszeruje Isobel.

- Hej, Izuniu! - Wo艂a Devon. - Tu, na g贸rze!

Zaskoczona Isobel Apostata podnosi g艂ow臋.

- Obawiam si臋, 偶e straci艂a艣 urok - m贸wi Devon, obiema nogami skacz膮c jej na plecy i z trzaskiem obalaj膮c na pod艂og臋.

To daje Bjornowi czas na uwolnienie Gisele z p臋taj膮cego j膮 艂a艅cucha. Demony atakuj膮 teraz ze wszystkich stron, a Gisele z 艂atwo艣ci膮 odrzuca na bok kilka pierwszych. Jednak s膮 ich dziesi膮tki i przybywaj膮 nast臋pne, skrobi膮c szponami po kamiennej posadzce i spazmatycznie 艂opocz膮c skrzyd艂ami.

- Jest ich zbyt wiele! - Wo艂a Gisele.

Devon pojmuje, 偶e dziewczyna ma racj臋. Powtarza si臋 scena z Kruczego Dworu. Devon robi co w jego mocy, 偶eby przep臋dzi膰 bestie, lecz wci膮偶 pojawiaj膮 si臋 nowe. Bjorn chowa si臋 pod sto艂em. Demony nie interesuj膮 si臋 nim - chc膮 tylko pokona膰 dwoje m艂odych ludzi, kt贸rzy tak upokorzyli ich pani膮.

Isobel zn贸w wstaje z pod艂ogi.

- Nie zdo艂aj膮 pokona膰 was wszystkich! - Wrzeszczy do swych s艂ugus贸w. - Nie zdo艂aj膮 pokona膰 Isobel!

Pierzasty stw贸r o zielonych 艣lepiach skacze na Devona, usi艂uj膮c wydzioba膰 mu oczy. Ch艂opiec odpycha go, ale traci si艂y.

Nie poddaj si臋 l臋kowi, przypomina sobie. Nie b贸j si臋!

- Mo偶esz jeszcze uj艣膰 z 偶yciem, Devonie March! - Wo艂a do niego Isobel. - Jeszcze mo偶esz si臋 do mnie przy艂膮czy膰!

Pierzasta bestia zn贸w atakuje, piszcz膮c mu do ucha. Walczy z ni膮, ale osuwa si臋 na kolana.

- Nie poddawaj si臋, Devonie! - S艂yszy g艂os Gisele, przedzieraj膮cy si臋 przez zgie艂k. - Jeste艣 wielkim czarodziejem!

- Tak - m贸wi sobie Devon. - Jestem potomkiem Sargona Wielkiego!

Z tymi s艂owami bez trudu zrzuca z siebie demona, kt贸ry z wrzaskiem przelatuje w powietrzu i znika w swojej Otch艂ani.

Devon podnosi si臋 i zn贸w staje oko w oko z Isobel.

- Potomek Sargona - powtarza wied藕ma, patrz膮c na niego z podziwem.

- Taak - mruczy ch艂opiec. - Wiedzia艂em, 偶e to zrobi na tobie wra偶enie.

- Kim jeste艣? Z jakiego pochodzisz rodu?

On u艣miecha si臋.

- Mam o tym takie samo poj臋cie jak ty. Jednak wiem, 偶e jestem czarodziejem Skrzyd艂a Nocy. Urodzonym dok艂adnie sto pokole艅 po Sargonie.

- Mimo to nie zdo艂asz mnie pokona膰 - syczy wied藕ma.

- Mo偶e nie, ale na pewno zamierzam spr贸bowa膰.

W tym momencie posadzka zdaje si臋 eksplodowa膰. Otwiera si臋 klapa wydr膮偶onego przez Bjorna tunelu, wiod膮cego z miasteczka do zamku wied藕my. I wpadaj膮 przez ni膮 dziesi膮tki kobiet - czarodziejek Skrzyd艂a Nocy!

Nagle szala zwyci臋stwa przechyla si臋 na ich stron臋. Devon przygl膮da si臋, jak czarodziejki pokonuj膮 demony. Grad cios贸w i kopniak贸w zap臋dza bestie z powrotem do piekie艂. Sybilla z Gandawy przychodzi na odsiecz c贸rce, jednym uderzeniem rozp艂aszczaj膮c na 艣cianie atakuj膮cego j膮 w艂ochatego stwora.

Jaki艣 demon atakuje Devona od ty艂u i zaciska szpony na jego szyi. Ch艂opiec odgania go, silnie uderzaj膮c 艂okciem w 偶ebra. Odwraca si臋 i widzi, 偶e inny cz艂onek Bractwa zadaje przeciwnikowi pot臋偶ny cios w brzuch, po kt贸rym demon z piskiem kozio艂kuje w powietrzu.

Devon ze zdziwieniem spostrzega, 偶e to wcale nie jaka艣 czarodziejka przysz艂a mu z pomoc膮. To m艂ody m臋偶czyzna, 艂udz膮co podobny do Marcusa.

Devon u艣miecha si臋.

- Nie wszyscy m臋scy przedstawiciele Bractwa daj膮 si臋 omami膰 wied藕mie - m贸wi Devonowi m艂ody czarodziej.

Isobel stoi w dole, obserwuj膮c kl臋sk臋 swoich demon贸w i wrzeszcz膮c w艣ciekle:

- Nie! Nie! Nie!

- Prawd臋 m贸wi膮c - odzywa si臋 Devon, l膮duj膮c tu偶 przed ni膮 - my艣l臋, 偶e tak.

Nagle tu偶 przy nich pojawia si臋 Gisele i owija z艂oty 艂a艅cuch wok贸艂 nadgarstk贸w wied藕my.

Gdy tylko Isobel zostaje sp臋tana, nieliczne pozosta艂e demony znikaj膮, wessane do swoich Otch艂ani.

- Do nast臋pnego spotkania - m贸wi Devon Isobel, otoczonej przez zwyci臋skie czarodziejki.

Apostata nie odzywa si臋, tylko mierzy go wielkimi czarnymi oczami.

Devon widzi, jak wied藕ma p艂onie na stosie. Zostaje skazana na 艣mier膰 jeszcze tego samego dnia i kr贸lewski dw贸r nakazuje natychmiastow膮 egzekucj臋. Mieszka艅cy miasteczka 艣wi臋tuj膮, ta艅cz膮c na ulicach, zabawiani przez grajk贸w, b艂azn贸w i kramarzy ze swymi tresowanymi ma艂pkami. Stoj膮c obok Wiglafa, Devon patrzy, jak prowadz膮 Isobel Apostat臋 na stos. Ona nie odrywa od niego oczu. On dostrzega w nich nienawi艣膰 i 偶膮dz臋 zemsty. Potem zostaje podpalone drewno i torf wok贸艂 pala. P艂omienie trawi膮 cia艂o wied藕my.

Devona spotka艂 wyj膮tkowy zaszczyt: by艂 jedynym czarodziejem Skrzyd艂a Nocy, obserwuj膮cym egzekucj臋. Bractwo nie chcia艂o, by obecno艣膰 wielu mag贸w wzbudzi艂a obawy przes膮dnej ludno艣ci. W kronikach znajdzie si臋 tylko kr贸tka wzmianka o tym, 偶e stracono zdrajczyni臋. Jej imi臋 nie zostanie wymienione w urz臋dowych rejestrach. Pr贸偶no b臋dzie szuka膰 tej opowie艣ci w historycznych ksi膮偶kach pana Weatherbyego.

Isobel wyzywaj膮co spogl膮da na zwyci臋zc贸w. Chocia偶 Devon dopiero za chwil臋 ujrzy j膮 ulatuj膮c膮 z p艂omieni, z r臋kami roz艂o偶onymi jak skrzyd艂a szybuj膮cego ptaka, ju偶 wie, 偶e czarownica jeszcze nie zosta艂a pokonana.

Ona wr贸ci - za pi臋膰set lat.

Devon kaszle, krztusz膮c si臋 sadz膮. Siada pod 艣cian膮 budynku, z daleka od ognia.

- Wszystko w porz膮dku, m贸j m艂ody przyjacielu? - Pyta Wiglaf.

- Chyba tak. - Devon wci膮偶 czuje w ustach smak palonego cia艂a. - Po prostu niecodziennie widuje si臋, jak kto艣 p艂onie na stosie.

- Oczy czarodzieja Skrzyd艂a Nocy musz膮 przywykn膮膰 do takich okropno艣ci.

Devon krzywi si臋.

- Nie musisz mi tego m贸wi膰, Wiglafie. Widzia艂em gnij膮ce cia艂a wstaj膮ce z grob贸w. O艣liz艂e, piekielne bestie k膮sa艂y mnie do ko艣ci. Mo偶esz mi wierzy膰, jestem przyzwyczajony.

Wiglaf u艣miecha si臋 ze wsp贸艂czuciem.

- Droga maga nie jest us艂ana r贸偶ami.

Devon chowa twarz w d艂oniach.

- Chcia艂bym tylko wiedzie膰, dlaczego to na mnie pad艂o. Ca艂e to szale艅stwo... A ja wci膮偶 nie wiem, sk膮d pochodz臋. Kim byli moi rodzice. Dlaczego to ja, ch艂opak z Coles Junction, utkn膮艂em tu w szesnastym wieku, walcz膮c z wied藕mami i demonami.

Wiglaf k艂adzie d艂o艅 na jego ramieniu.

- Dzi艣 wieczorem, podczas Witenagemotu, napotkasz wielu m膮drych czarodziei. Mo偶e kt贸ry艣 z nich zdo艂a ci pom贸c.

- Widzisz, Wiglafie, chocia偶 bardzo chcia艂bym to zobaczy膰, nie mog臋 tu zosta膰. Musz臋 wraca膰 do w艂asnych czas贸w. Teraz, kiedy pomog艂em pokona膰 Isobel tutaj, mo偶e b臋d臋 dostatecznie silny, 偶eby poradzi膰 sobie z ni膮 w przysz艂o艣ci.

- Jeszcze nie, m贸j m艂ody przyjacielu. Najpierw musisz z艂o偶y膰 raport przed rad膮.

- Przecie偶 Cecily mo偶e ju偶 zgin臋艂a... - Devon milknie. - W porz膮dku, zapomnia艂em. Nic jej nie grozi, poniewa偶 jeszcze si臋 nie narodzi艂a.

- W艂a艣nie. Tak wi臋c musisz wzi膮膰 udzia艂 w zgromadzeniu. Jako jedyny przedstawiciel Bractwa by艂e艣 艣wiadkiem egzekucji Apostaty. Musisz opowiedzie膰 o tym, 偶e widzia艂e艣, jak powsta艂a z p艂omieni.

Wracaj膮 do Keveldon House, 偶eby odpocz膮膰. Devon zasypia na s艂omie i 艣ni mu si臋 ojciec. Pomimo swej d艂ugowieczno艣ci - gdy偶 mia艂 ponad trzysta lat, kiedy umar艂 na pocz膮tku dwudziestego pierwszego wieku - Ted March jeszcze nie 偶y艂 w tych czasach. Po przebudzeniu Devon czuje si臋 bardziej samotny ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej.

Witenagemot odbywa si臋 w wielkiej sali Hampton Court.

Kr贸l jest tak wdzi臋czny Bractwu za pozbycie si臋 Isobel, 偶e pozwoli艂 im skorzysta膰 ze znajduj膮cego si臋 pod Londynem pa艂acu kardyna艂a Wolseya. To wiele mil od Yorku, oczywi艣cie, wi臋c zwyczajni ludzie musieliby jecha膰 tam kilka dni konno, lecz dla czarodziei to 偶adna przeszkoda. Gromadnie znikaj膮 z Yorku i zbieraj膮 si臋 przed zbudowanym z czerwonej ceg艂y Hampton Court.

Devon przygl膮da si臋 wszystkiemu z nabo偶nym podziwem. Wchodz膮 do wielkiej sali, ogromnego pomieszczenia z bogato zdobionym belkowanym sklepieniem, z kt贸rego zwisaj膮 wielkie 艣wieczniki. Devon rozpoznaje wp艂ywy w艂oskiego renesansu, o kt贸rych uczy艂 si臋 na zaj臋ciach z panem Weatherby. Wodzi wzrokiem po g艂贸wnych filarach, rze藕bionych w li艣cie i owoce granatu, b臋d膮ce herbem Katarzyny Arago艅skiej. U艣miecha si臋, bo wie, 偶e te ozdoby b臋d膮 kilkakrotnie zmieniane, na cze艣膰 ka偶dej nowej 偶ony kr贸la Henryka.

Na ko艅cu sali przez wykuszowe okno w kszta艂cie wachlarza wpada blask ksi臋偶yca i o艣wietla podium, na kt贸rym gromadz膮 si臋 cz艂onkowie rady, weso艂o gaw臋dz膮c i poklepuj膮c si臋 po plecach. Je艣li splendor tej sali urzeka Devona, to jeszcze wi臋kszy podziw budz膮 w nim sami czarodzieje, odziani w paradne purpurowe szaty, przepasane 偶贸艂tymi szarfami. Zdobi膮 je rubiny i diamenty, a kobiety nosz膮 ponadto szmaragdy we w艂osach. Wielu z obecnych nosi czapki lub kapelusze z pi贸rami. Wiglaf i inni Opiekunowie zmienili zwyczajne br膮zowe togi na szaty haftowane w gwiazdy i ksi臋偶yce.

- Te gobeliny s膮 flamandzkie - m贸wi Gisele Devonowi, wskazuj膮c na bogato zdobione arrasy na 艣cianach, przedstawiaj膮ce histori臋 Abrahama. - To dar mojego ludu.

On u艣miecha si臋. W sali s艂ycha膰 weso艂y gwar i 艣miechy. Wino i piwo lej膮 si臋 strumieniami, nawet w艣r贸d m艂odych. Devon u艣miecha si臋 na my艣l o tym, jak rygorystycznie Andrea w Niespokojnej Przystani sprawdza wiek klient贸w, kt贸rzy chc膮 zam贸wi膰 piwo. Tutaj nawet o艣mioletnie dzieci pij膮 je do woli, ocieraj膮c sobie pian臋 ciekn膮c膮 po brodach.

Dostrzega m艂odzie艅ca, tak podobnego do Marcusa, kt贸ry pom贸g艂 mu pokona膰 demona w zamku Isobel.

- Hej, cz艂owieku - wo艂a Devon. - Jak leci?

- Jak leci? - Powtarza ch艂opak. - Kto leci?

Devon 艣mieje si臋.

- To takie wyra偶enie, u偶ywane tam, sk膮d pochodz臋. Pomy艣la艂em, 偶e powinienem podzi臋kowa膰 ci za pomoc. - Wyci膮ga r臋k臋. - Jestem Devon March.

- A ja Thierry z Pary偶a - m贸wi tamten. - Z rodu Louisa z Chaumois. Moim ojcem jest Artois, a matk膮 Berengaria z Nawarry. A ty?

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e cz艂onkowie Bractwa zwyczajowo przedstawiaj膮 si臋 w taki spos贸b. Gisele r贸wnie偶 to zrobi艂a, kiedy si臋 poznali. Teraz te偶 to robi, m贸wi膮c o swoim pochodzeniu od Wilhelma z Holandii. Thierry z Pary偶a serdecznie 艣ciska jej d艂o艅, a potem wyczekuj膮co spogl膮da na Devona.

Ten wzdycha.

- Obawiam si臋, 偶e nie wiem, z jakiego rodu si臋 wywodz臋 - wyznaje. - Wiem tylko, 偶e jestem czarodziejem.

- W dodatku pot臋偶nym - m贸wi Thierry - s膮dz膮c po walce, jak膮 stoczy艂e艣 z wied藕m膮.

Devon wzrusza ramionami.

- Taak, chyba tak.

Przerywa im pot臋偶ne uderzenie m艂otka o m贸wnic臋. Clydog ap Gruffydd otwiera Witenagemot. W sali w magiczny spos贸b pojawiaj膮 si臋 d艂ugie 艂awy i czarodzieje zajmuj膮 miejsca.

- Niechaj w ca艂ej tej krainie i za morzem rozejdzie si臋 radosna wie艣膰 - m贸wi Clydog. - Apostata zosta艂a pokonana.

Wiglaf wstaje i oznajmia, 偶e Devon chce z艂o偶y膰 raport. Wszyscy patrz膮 zafascynowani na wstaj膮cego Devona. Spogl膮daj膮 na niego z dum膮 i g艂臋bokim szacunkiem.

- Pos艂uchajcie - m贸wi ch艂opiec. - Nie chc臋 psu膰 takiej uroczysto艣ci jak ta. Jednak ona nie zosta艂a pokonana. Jeszcze nie.

Rozlegaj膮 si臋 niespokojne szepty.

- Och, wam ju偶 nic nie grozi. Nie s膮dz臋, 偶eby wr贸ci艂a do tych czas贸w. Wiem tylko, 偶e widzia艂em, jak powstaje z p艂omieni - i 偶e pojawi si臋 w moich czasach, za mniej wi臋cej pi臋膰set lat.

- Zatem jej nieposkromiony duch wci膮偶 pa艂a 偶膮dz膮 zemsty - m贸wi Clydog.

- Tak wi臋c - m贸wi do zebranych Devon - potrzebuj臋 pomocy. Musz臋 wr贸ci膰 do moich czas贸w i spr贸bowa膰 j膮 powstrzyma膰. Ona spr贸buje zrobi膰 w dwudziestym pierwszym wieku to, co zamierza艂a zrobi膰 tutaj.

Wielki Clydog spogl膮da na niego ze wsp贸艂czuciem.

- Nie poznali艣my tajemnicy podr贸偶owania w czasie, m贸j m艂ody przyjacielu - m贸wi. - Posiad艂 j膮 nasz potomek, Horatio Muir, kt贸ry cz臋sto zaszczyca艂 nas swoj膮 obecno艣ci膮.

Devon jest zrozpaczony.

- I nigdy nie m贸wi艂 wam, jak tego dokona艂? W jaki spos贸b materializuje Schody Czasu?

- Nie, Devonie March. By艂oby to z艂amaniem praw rz膮dz膮cych czasem. Tej wiedzy nie mamy jeszcze zdoby膰 przez kilka stuleci.

Devon wzdycha.

- Na c贸偶 si臋 zda nasze zwyci臋stwo nad Isobel tutaj, je艣li ona mo偶e wr贸ci膰 w przysz艂o艣ci i zacz膮膰 wszystko od nowa?

- Zajmiemy si臋 tym, m贸j przyjacielu. Mo偶e uda nam si臋 dowiedzie膰, jak powstrzyma膰 jej ducha.

- Ale ja musz臋 wraca膰. Musimy to zrobi膰 natychmiast!

W sali s艂ycha膰 wsp贸艂czuj膮ce 艣miechy.

- Mamy pi臋膰set lat na rozwi膮zanie tego problemu, Devonie March - m贸wi Clydog.

Devon siada. Pi臋膰set lat. Tylko 偶e on umrze na d艂ugo przed ich up艂ywem. A wi臋c to tak? Takie jest jego przeznaczenie: do偶y膰 swych dni tutaj, w szesnastym wieku? Nigdy si臋 nie dowie, co przyniesie przysz艂o艣膰, co si臋 wydarzy po jego znikni臋ciu z Kruczego Dworu w trakcie walki z demonami. Czy jego przyjaciele umr膮? Czy dom zostanie zniszczony? Czy Isobel Apostata przejmie kontrol臋 nad Otch艂ani膮 pod Kruczym Dworem? Co stanie si臋 potem?

Mo偶e Roxanne wyrwie Rolfe'a spod uroku Morgany. Mo偶e Rolfe zdo艂a znale藕膰 innego czarodzieja, kt贸ry pokona Isobel. Mo偶e nikomu nic si臋 nie stanie, mo偶e jako艣 sami zdo艂aj膮 j膮 pokona膰.

Jednak zawsze b臋d膮 si臋 zastanawia膰, gdzie podzia艂 si臋 Devon - i dlaczego opu艣ci艂 ich wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowali.

Devon jest w ponurym nastroju. Nie mo偶e si臋 skupi膰 na obradach. I niewiele rozumie z tej powodzi s艂贸w i wyra偶e艅, kt贸re nic dla niego nie znacz膮. W ko艅cu wymyka si臋 na dziedziniec z fontann膮. Ksi臋偶yc jest wielki i bardzo jasny. Devon siada przy sp艂ywaj膮cej kaskad膮 wodzie i zamyka oczy.

- A my艣la艂em, 偶e pocz膮tkuj膮cy czarodziej powinien siedzie膰 w 艣rodku i ch艂on膮膰 wiedz臋.

Devon otwiera oczy. To Wiglaf.

- Po prostu nie mog臋 si臋 skupi膰 - m贸wi Devon. - My艣l臋 o czym艣 innym.

- Musisz si臋 wiele nauczy膰, Devonie March.

- Mnie to m贸wisz?

Wiglaf siada obok niego na zimnej kamiennej 艂awce.

- Spr贸buj zapomnie膰 o tym, 偶e twoi przyjaciele s膮 w niebezpiecze艅stwie. To ju偶 nie jest cz臋艣ci膮 twojej rzeczywisto艣ci. To ju偶 si臋 nie dzieje.

- Ale to si臋 zdarzy.

Wiglaf wzdycha.

- Tak. To si臋 zdarzy.

Nagle co艣 przychodzi Devonowi do g艂owy.

- Horatio Muir wie, jak podr贸偶owa膰 w czasie. Jak s膮dzisz, kiedy tutaj wr贸ci?

- Nie wiem. Kiedy ostatnio go widzia艂em, ponad dwie艣cie lat temu, nie wspomina艂 o tym, 偶e zamierza tu wr贸ci膰. Mo偶e nigdy tego nie zrobi, a przynajmniej nie za mojego 偶ycia.

- Jednak powiedzia艂e艣, 偶e go spotkam, a jeszcze go nie widzia艂em.

Wiglaf kiwa g艂ow膮.

- Istotnie. Zwa偶 jednak na to, Devonie March, 偶e Horatio Muir mo偶e wr贸ci膰 tu dopiero za wiele lat. Wtedy mo偶esz ju偶 by膰 starcem.

Devon jest przera偶ony.

- Przecie偶 nie mog臋 wr贸ci膰 do moich czas贸w jako starzec! To by艂oby okropne!

- Do tej pory mo偶e ju偶 nie b臋dziesz chcia艂 wraca膰, m贸j przyjacielu. By膰 mo偶e uznasz te czasy za swoje.

Devon wzdycha.

- Mo偶e jednak uda mi si臋 zmieni膰 bieg historii - m贸wi. - Mo偶e Horatio zdo艂a odes艂a膰 mnie w por臋, 偶ebym zdo艂a艂 zapobiec pojawieniu si臋 Isobel w naszych czasach. Mog臋 si臋 postara膰, 偶eby Edward nigdy jej nie spotka艂 i nigdy nie przywi贸z艂 do Kruczego Dworu.

- Wtedy jednak nie by艂oby powodu, 偶eby艣 cofn膮艂 si臋 do tych czas贸w, prawda? Dostrzegasz paradoks, jaki by艣 stworzy艂, Devonie? Nie pozostaje ci nic innego jak ufa膰 swojemu przeznaczeniu. Dam ci jedn膮 wa偶n膮 rad臋. Jeste艣 zawsze tam, gdzie powiniene艣 by膰. - Wiglaf u艣miecha si臋. - To jedna z pierwszych zasad, jakich ucz臋 moich student贸w.

Devon spogl膮da na ksi臋偶yc. Nie wie, co my艣le膰.

- Rozumiesz, m贸j m艂ody przyjacielu? - Pyta Wiglaf. - Odegra艂e艣 tutaj istotn膮 rol臋 w pokonaniu Isobel. Gdyby艣 nigdy nie wr贸ci艂, ona mog艂aby zwyci臋偶y膰, co zmieni艂oby ca艂膮 histori臋 艣wiata. Jeste艣 nieroz艂膮czn膮 cz臋艣ci膮 tych czas贸w, Devonie. Zawsze by艂e艣 i zawsze b臋dziesz.

Devon u艣miecha si臋 s艂abo.

- To dziwne, bo w podr臋cznikach historii nie ma ani s艂owa o tym, jak uratowa艂em kr贸la Anglii.

- Nie ma. Jego Wysoko艣膰 zdecydowa艂, 偶e 偶aden kronikarz nie zapisze historii Isobel Apostaty.

- Tylko 偶e je艣li tu zostan臋, Wiglafie, nigdy si臋 nie dowiem, kim jestem.

Opiekun rozwa偶a jego s艂owa.

- Nie b膮d藕 tego taki pewny, m贸j zacny przyjacielu. - Chwyta amulet, kt贸ry na srebrnym 艂a艅cuszku wisi na jego szyi. Odpina go i podaje Devonowi. - Wiesz, co to jest?

Devon trzyma w r臋ku amulet. Jest w nim osadzony kryszta艂.

- To tw贸j kryszta艂 wiedzy - m贸wi Devon. - Maj膮 go wszyscy Opiekunowie.

Wiglaf kiwa g艂ow膮.

- Zobacz, co on ci powie, m贸j ch艂opcze. 艢ci艣nij go mocno.

Devon wykonuje polecenie. Czy ten kryszta艂 wyjawi mu prawd臋? Czy wyja艣ni mu, kim jest?

A mo偶e nawet pozwoli mu powr贸ci膰 w przysz艂o艣膰?

Moje dziecko.

To g艂os kobiety. G艂os, kt贸ry chyba ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂...

Devon mocno zaciska powieki. Koncentruje si臋 na tym, co chce mu pokaza膰 kryszta艂, ale wszystko jest nieostre, rozmazane. Dostrzega tylko jakie艣 kszta艂ty poruszaj膮ce si臋 na s艂abo o艣wietlonym tle. S艂yszy tylko g艂os kobiety.

- Moje dziecko. Nie zabierajcie mojego dziecka.

Gdzie ja jestem? To miejsce wygl膮da znajomo...

Nagle wie.

To wie偶a Kruczego Dworu.

- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!

Rozpaczaj膮ca kobieta coraz bardziej podnosi g艂os. Devon widzi d艂onie kurczowo chwytaj膮ce powietrze. Rozlegaj膮 si臋 kroki kogo艣 zbiegaj膮cego po schodach. B艂yska si臋. S艂ycha膰 p艂acz dziecka.

- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!

Teraz jednak krzyki kobiety przerywa 艣miech - op臋ta艅czy rechot, kt贸ry Devon zna a偶 za dobrze.

Isobel.

- My艣lisz, 偶e mnie pokona艂e艣? My艣lisz, 偶e zwyci臋偶y艂e艣 mnie tak 艂atwo?

Zn贸w czuje dym. W ustach czuje smak palonego cia艂a.

Krztusi si臋.

- To nie ja sp艂on臋 tym razem, Devonie March! To ty sp艂oniesz!

Nagle spowijaj膮 go p艂omienie. Czuje 偶ar i b贸l, gdy osmalaj膮 mu sk贸r臋. Krzyczy.

I jak najdalej odrzuca od siebie amulet Wiglafa.

Kiedy otwiera oczy, widzi tylko niebo. Ciemnofio艂kowy baldachim nabijany gwiazdami.

Obym obudzi艂 si臋 w domu, my艣li, siadaj膮c. Obym by艂 w domu.

Chocia偶 jednak nad nim pochyla si臋 twarz Cecily, jej str贸j wskazuje, 偶e w rzeczywisto艣ci jest to Gisele.

- Wci膮偶 jestem tutaj - m贸wi Devon, obmacuj膮c swoj膮 twarz.

Gisele bierze go za r臋k臋 i siada obok niego na trawie.

- Czy to takie okropne miejsce?

On patrzy na ni膮.

- Ja tylko chc臋 wr贸ci膰 do domu.

Jej oczy b艂yszcz膮 od 艂ez.

- To z powodu tej dziewczyny. To do niej chcesz wr贸ci膰.

Devon nic nie m贸wi. Wiglaf znalaz艂 sw贸j amulet i stoi nad Devonem, patrz膮c na niego.

- Zaniepokoi艂am si臋, kiedy wyszed艂e艣 z sali - m贸wi Gisele. - Przysz艂am tu i zobaczy艂am, 偶e le偶ysz na ziemi. Prosz臋, Devonie March. Nie pr贸buj ju偶 wraca膰 do swoich czas贸w. To zbyt niebezpieczne.

- Co pokaza艂 ci kryszta艂? - Pyta Wiglaf.

Devon podpiera si臋 艂okciem, a drug膮 r臋k膮 skrobie si臋 pog艂owie.

- Nie jestem pewien. Mo偶e to wskaz贸wka dotycz膮ca tego, kim jestem. Jaka艣 kobieta p艂aka艂a nad dzieckiem... A potem pojawi艂a si臋 Isobel i powiedzia艂a mi, 偶e nie odesz艂a na dobre.

Wiglaf kr臋ci g艂ow膮.

- Nie wiem, co o tym my艣le膰.

Nagle Devon podnosi g艂ow臋.

- Isobel mia艂a dziecko, prawda?

- Tak - potwierdza Wiglaf. - Syna z sir Henrym Apple'em, jej m臋偶em, kt贸rego otru艂a.

- A syn? Dziecko Isobel?

- Zacna kr贸lowa Katarzyna zgodzi艂a si臋 wychowa膰 go z daleka od z艂ych wp艂yw贸w matki. Gdy nadejdzie czas, b臋dzie si臋 uczy艂 w mojej szkole. Nie obawiaj si臋 go. Dzieci Apostat贸w nie musz膮 powtarza膰 b艂臋d贸w swych rodzic贸w.

- Zatem mog艂em widzie膰 Isobel, op艂akuj膮c膮 strat臋 syna. Jednak jestem pewien, 偶e ta kobieta by艂a z moich czas贸w. Znajdowa艂a si臋 na wie偶y Kruczego Dworu. O co tu chodzi?

- Co to jest Kruczy Dw贸r? - Pyta Gisele.

Devon patrzy na ni膮.

- To m贸j dom.

Pomimo wszystkich okropnych sytuacji, jakim musia艂 stawi膰 czo艂o, od kiedy tam przyby艂, Kruczy Dw贸r istotnie sta艂 si臋 jego domem. Po utracie ojca Kruczy Dw贸r, Bieda i mieszkaj膮cy tam ludzie - Cecily, Alexander, Rolfe, szkolni przyjaciele - stali si臋 jego jedyn膮 rodzin膮. T臋skni za nimi, tymi lud藕mi, kt贸rzy jeszcze nie istniej膮.

- Zosta艅 z nami, Devonie - m贸wi Gisele. - Tu jeste艣 w艣r贸d swoich. Mo偶esz wr贸ci膰 ze mn膮 do mojego kraju.

Spodoba ci si臋 tam, Devonie. Obiecuj臋 ci.

- Og艂oszono przerw臋 w obradach - oznajmia Wiglaf. - Nawet czarodzieje Skrzyd艂a Nocy musz膮 co jaki艣 czas p贸j艣膰 za potrzeb膮. - U艣miecha si臋. - Dlaczego nie pospacerujesz sobie, Devonie? Dla rozja艣nienia my艣li.

- Dobry pomys艂.

- Zbierzemy si臋 ponownie za godzin臋 - m贸wi mu Opiekun. - Znajd臋 ci臋 na sali.

Devon przytakuje i 偶egna si臋 z obojgiem. Wychodzi z ogrodu do ma艂ej wioski otaczaj膮cej Hampton Court. Czarodzieje s膮 wsz臋dzie, ich szaty 艂opocz膮 na wietrze, a rubiny i szmaragdy migocz膮 w blasku ksi臋偶yca.

Zosta艅 z nami, Devonie. Tu jeste艣 w艣r贸d swoich.

Jestem w艣r贸d swoich.

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e to prawda. W domu by艂 wyobcowany i samotny, b艂膮dzi艂 w mroku i nie zna艂 swoich magicznych mo偶liwo艣ci ani dziedzictwa. W dwudziestym pierwszym wieku prowadzi ryzykown膮 gr臋, maj膮c nadziej臋, 偶e Rolfe znajdzie w ksi臋gach rozwi膮zania zagadek albo 偶e jako艣 zdo艂a zmusi膰 pani膮 Crandall do wyjawienia cho膰 cz臋艣ci tego, co wie. Tutaj m贸g艂by chodzi膰 do szko艂y Skrzyd艂a Nocy, dorasta膰 w艣r贸d takich jak on, zosta膰 wielkim czarodziejem...

I zapomnie膰 o telewizji. O uzyskaniu prawa jazdy. Grze w koszyk贸wk臋. Surfowaniu po Internecie.

A tak偶e o Cecily.

Chocia偶 jest tu Gisele, bli藕niaczka Cecily, i w dodatku obdarzona tak膮 sam膮 moc膮 jak on. Jakie to by艂oby fajne, tam w domu! Tam tylko w razie potrzeby mo偶e dzieli膰 si臋 swoj膮 moc膮 z przyjaci贸艂mi. Tutaj on i Gisele s膮 sobie r贸wni.

Ona wygl膮da dok艂adnie tak samo jak Cecily. A jej ojciec jak Rolfe. Devon ju偶 spotka艂 sobowt贸ra Marcusa i podejrzewa, 偶e spotka艂by tu tak偶e bli藕niak贸w D. J., Any i Alexandra, a pewnie r贸wnie偶 innych znanych sobie os贸b. By艂oby tak, jakby mia艂 tu wszystkich swoich przyjaci贸艂.

Jednak nie.

- Co ma by膰, cz艂owieku?

Devon podnosi g艂ow臋. Zupe艂nie nie艣wiadomie zaw臋drowa艂 do tawerny. Wielu czarodziei siedzi tu z kuflami piwa, mi艂o sp臋dzaj膮c czas. Niekt贸rzy zauwa偶aj膮 Devona i uprzejmie mu si臋 k艂aniaj膮.

- Dla ciebie tak偶e piwo, m艂odzie艅cze? - Pyta m臋偶czyzna za barem.

- Hmm, pewnie - m贸wi Devon.

- Prosz臋. - Barman - kr臋py, brodaty m臋偶czyzna z g臋stymi bokobrodami, podsuwa Devonowi kufel. - To ty jeste艣 tym m艂odym czarodziejem, kt贸ry walczy艂 z wied藕m膮, prawda?

Devon kiwa g艂ow膮, opieraj膮c si臋 o bar.

- Tak. Jednak nie by艂em sam.

- Oczywi艣cie, ch艂opcze. Gdyby nie nasze panie, wszyscy wyl膮dowaliby艣my w tych piekielnych dziurach, z diab艂ami i goblinami.

Devon kiwa g艂ow膮. Piwo jest gorzkawe. Odstawia kufel, dochodz膮c do wniosku, 偶e powinien pozosta膰 trze藕wy. Rozgl膮da si臋 po sali. To m贸g艂by by膰 bar w ka偶dym miejscu i ka偶dym czasie. Mog艂aby to by膰 Niespokojna Przysta艅.

M臋偶czy藕ni pij膮 piwo, rozmawiaj膮c odrobin臋 zbyt g艂o艣no.

- Wszystko opr贸cz szafy graj膮cej, co? - M贸wi barman, nachylaj膮c si臋 do niego przez bar.

- Taak. Wszystko poza... - Devon b艂yskawicznie odwraca si臋. - Hej! Sk膮d wiesz o szafie graj膮cej?

Barman stuka si臋 palcem w skro艅.

- Czasem widz臋 r贸偶ne rzeczy. Zobaczy艂em twoje my艣li.

My艣la艂e艣 o innych czasach.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Tak. O moich czasach. Do kt贸rych chc臋 wr贸ci膰.

Barman chichocze.

- C贸偶, nie wiem dlaczego, paniczu. Tu, w szesnastym wieku, jeste艣 bohaterem. Mia艂by艣 przed sob膮 naprawd臋 艣wietlan膮 przysz艂o艣膰.

Devon 艣mieje si臋.

- Nie dbam o to.

- Naprawd臋? Przecie偶 ka偶dy czarodziej chce by膰 wielkim i s艂awnym bohaterem, czy偶 nie?

- Najwidoczniej nie jeste艣 cz艂onkiem Bractwa. Nie o to w nim chodzi. Je偶eli tego pragniesz, nigdy nie b臋dziesz pot臋偶nym czarodziejem. - Devon wzdycha. - Wszelka moc pochodzi od dobra i musi by膰 wykorzystywana w dobrych celach.

- Tw贸j Opiekun dobrze ci臋 uczy - m贸wi barman, wyra藕nie pod wra偶eniem.

- Tak. Zdaje si臋, 偶e zaczynam si臋 wczuwa膰.

- Znajdziesz tu wielu przyjaci贸艂, panie. Jestem tego pewien.

Devon kiwa g艂ow膮.

- Ju偶 znalaz艂em. Chyba nie by艂oby tu tak 藕le. Mog艂oby by膰 znacznie gorzej. - 艁amie mu si臋 g艂os. - Jednak nie mog臋 tak skaka膰 z miejsca na miejsce. Niedawno umar艂 m贸j ojciec i jako艣 uda艂o mi si臋 znale藕膰 miejsce, w kt贸rym czu艂em si臋 jak w domu. Znalaz艂em tam przyjaci贸艂. Nawet rodzin臋. Tej rodzinie gdzie艣 tam, w jakim艣 innym czasie, grozi niebezpiecze艅stwo. A ja chc臋 im pom贸c. Nie dlatego, 偶e chc臋 zosta膰 bohaterem, ale poniewa偶 ich kocham.

Barman u艣miecha si臋 ze wsp贸艂czuciem. W tym momencie Devon odnosi wra偶enie, 偶e ju偶 go przedtem widzia艂, ale nie mo偶e sobie przypomnie膰 gdzie.

- Zatem naprawd臋 zaczynasz wczuwa膰 si臋 w rol臋 czarodzieja Skrzyd艂a Nocy, zacny panie - m贸wi barman. Wskazuje na kufel Devona. - Zbyt gorzkie?

- No, troch臋. Jednak jest w porz膮dku.

- Nie, w przedsionku na drugim ko艅cu sali mam bary艂k臋 innego. By艂by艣 tak mi艂y i przyni贸s艂by艣 mi j膮?

- Naprawd臋, nie musi pan tego dla mnie robi膰 - m贸wi Devon.

- Odda艂by艣 mi ogromn膮 przys艂ug臋, gdyby艣 j膮 przyni贸s艂.

- Dobrze. - Devon spogl膮da na drewniane drzwi, kt贸re wskazuje mu barman. - Tamt臋dy?

- Tak, zacny panie. Wielkie dzi臋ki.

Devon przechodzi przez sal臋, przeciskaj膮c si臋 mi臋dzy czarodziejami, kt贸rzy z ka偶dym wypitym kuflem zdaj膮 si臋 rozmawia膰 g艂o艣niej i weselej. Witaj膮 go serdecznie, poklepuj膮c po plecach. Devon u艣miecha si臋, dochodzi do drzwi i otwiera je, ci膮gn膮c za 偶elazny pier艣cie艅. Zagl膮da do 艣rodka. W pomieszczeniu jest ciemno. Ogl膮da si臋 na barmana, kt贸ry z u艣miechem kiwa g艂ow膮.

- Naprz贸d, paniczu. Do 艣rodka.

Gdzie ja go widzia艂em? - My艣li Devon, usi艂uj膮c sobie przypomnie膰. Jego twarz... Gdzie艣 ju偶 j膮 widzia艂em...

Przechodzi przez drzwi i u艣wiadamia sobie, 偶e ma przed sob膮 schody do piwnicy. Gdy zaczyna po nich schodzi膰, w nozdrzach czuje wyrazisty zapach wilgotnej ziemi. Na ko艅cu schod贸w s膮 nast臋pne drzwi.

To dziwne, mruczy Devon. Powiedzia艂, 偶e bary艂ka jest w przedsionku, nie w piwniczce.

Pchni臋ciem otwiera drzwi.

I natychmiast o艣lepia go 艣wiat艂o. Jasne, elektryczne 艣wiat艂o.

To nie piwnica.

Rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂, pojmuje, 偶e wr贸ci艂 do Kruczego Dworu, do swoich czas贸w.

I widzi jeszcze co艣: Morgana - Isobel Apostata - podchodzi do niego!

13. Objawienie

Zatem - m贸wi kobieta - znowu si臋 spotykamy.

Odrzuca z g艂owy kaptur, ods艂aniaj膮c sw膮 twarz. To ona by艂a t膮 zamaskowan膮 postaci膮, kt贸r膮 widzia艂 na moment przed tym, zanim zszed艂 Schodami Czasu. Jej pa艂aj膮ce spojrzenie urzeka go na nowo.

- Nie - m贸wi Devon, odwracaj膮c g艂ow臋.

W tej samej chwili u艣wiadamia sobie, 偶e znajduje si臋 w korytarzu na pierwszym pi臋trze Kruczego Dworu. Ile czasu up艂yn臋艂o, od kiedy go opu艣ci艂? Czy jest ju偶 za p贸藕no, aby ocali膰 Cecily i pozosta艂ych?

- Oni wszyscy nie 偶yj膮 - m贸wi spokojnie, niemal ze wsp贸艂czuciem Isobel. - Dalsza walka nie ma sensu. Je艣li nauczy艂e艣 si臋 czego艣 w trakcie swojej wycieczki w przesz艂o艣膰, to tego, 偶e ja 艂atwo si臋 nie poddaj臋. Nawet spalenie na stosie mnie nie powstrzyma.

Devon zgaduje, 偶e kobieta k艂amie. Zdo艂a艂 zajrze膰 do swojego pokoju, bo na szcz臋艣cie zostawi艂 uchylone drzwi. Cyfrowy zegar przy jego 艂贸偶ku wskazuje dwie minuty po dziewi膮tej. A tu偶 przed jego podr贸偶膮 w czasie wybi艂a dziewi膮ta.

Chocia偶 w trakcie jego wyprawy w czasie min臋艂y dwa dni, tutaj up艂yn臋艂y zaledwie dwie minuty.

- Wci膮偶 jestem ci potrzebny do otwarcia Otch艂ani - m贸wi, nie patrz膮c na ni膮. - Je艣li moi przyjaciele nie 偶yj膮, nie masz 偶adnych atut贸w. R贸wnie dobrze mo偶esz mnie zabi膰, poniewa偶 nie otworz臋 portalu.

- Mo偶e ju偶 nie potrzebuj臋 twojej pomocy - m贸wi Isobel. - Mo偶e znalaz艂am kogo艣 innego, kto mo偶e to zrobi膰. Innego czarodzieja Skrzyd艂a Nocy!

- Ja zamkn膮艂em portal - m贸wi Devon. - Tylko ja mog臋 go otworzy膰.

- G艂upi dzieciaku. Mia艂am pi臋膰set lat na studiowanie historii. - Czarne oczy wied藕my zdaj膮 si臋 p艂on膮膰 偶ywym ogniem. Z艂owrogi u艣miech wykrzywia jej twarz. - Powiedzia艂e艣 mi, 偶e nie wiesz, z jakiego pochodzisz rodu. Jednak ja to wiem, Devonie. Odkry艂am, kim jeste艣. Obserwowa艂am wszystko z za艣wiat贸w. S艂yszysz mnie, Devonie March? Wiem, kim jeste艣!

Mimo woli przenosi spojrzenie na twarz Isobel.

- Tak, Devonie. Chcesz si臋 tego dowiedzie膰?

Prze艂yka 艣lin臋. Chce odwr贸ci膰 g艂ow臋, ale nie mo偶e.

- Nie chcesz wiedzie膰, z jakiego pochodzisz rodu? Czyim jeste艣 potomkiem?

Devon milczy, gdy ona podchodzi do niego. Jej 艣miech, cichy i drwi膮cy, dobywa si臋 gdzie艣 z g艂臋bi gard艂a.

- Pochodzisz z mojego rodu, Devonie March. Mojego!

W twoich 偶y艂ach p艂ynie moja krew! Jeste艣my tacy sami, ty i ja!

- Nie! - Krzyczy Devon, gdy kobieta prawie dotyka go wyci膮gni臋tymi r臋kami.

Ch艂opiec znika i jej d艂onie chwytaj膮 tylko powietrze.

Pojawia si臋 na dole, w sam膮 por臋, by waln膮膰 w pysk demona pochylaj膮cego si臋 nad Cecily i zamierzaj膮cego odgry藕膰 jej g艂ow臋.

- Wracaj do swojej Otch艂ani! - Rozkazuje i stw贸r znika.

Devon jest w艣ciek艂y.

To nie mo偶e by膰 prawda! Nie jestem taki jak ona!

- Z powrotem do swoich Otch艂ani! Wszystkie!

Nagle u艣wiadamia sobie, 偶e ro艣nie - staje si臋 wi臋kszy i wy偶szy. Jest olbrzymem, ma ponad trzy metry wzrostu albo i wi臋cej, a jego g艂os odbija si臋 gromkim echem. G贸ruje nad bestiami, kt贸re kul膮 si臋 ze strachu. 艢wiat艂a w ca艂ym domu przygasaj膮, gdy nag艂y podmuch wiatru przelatuje przez dw贸r. Demony rycz膮 z b贸lu i zdziwienia i po kilku sekundach znikaj膮 co do jednego.

Devon powraca do swej zwyk艂ej postaci. Podbiega do Cecily, kt贸ra siedzi u podn贸偶a schod贸w, obejmuj膮c g艂ow臋 r臋kami.

- Nic ci nie jest?

Dziewczyna kiwa g艂ow膮, zorientowawszy si臋, 偶e ju偶 jest bezpieczna.

- Tak mi si臋 wydaje. - Mru偶y oczy. - Dlaczego jeste艣 tak dziwnie ubrany?

Devon u艣wiadamia sobie, 偶e wci膮偶 ma na sobie szesnastowieczny str贸j.

- Teraz to niewa偶ne - m贸wi jej, spiesz膮c do salonu. Panuje tam straszny ba艂agan - porozrzucane ksi膮偶ki le偶膮 na pod艂odze, zbroja jest rozbita na kawa艂ki. Od艂amki szk艂a chrz臋szcz膮 mu pod stopami, gdy Devon podchodzi do swoich przyjaci贸艂. D. J. i Marcus, podrapani i w podartych ubraniach, sadzaj膮 An臋 na kanapie.

- Nic jej si臋 nie sta艂o? - Pyta Devon.

- No, nie wiem - odpowiada D. J. - Wygl膮da na to, 偶e mocno oberwa艂a. - Krzywi si臋 do Devona. - Facet, co to za ciuchy?

- Teraz to nieistotne - m贸wi Devon. - Co ci臋 boli, Ano?

- Chyba z艂ama艂am nog臋 w kostce - m贸wi dziewczyna. - Pewnie ponios艂o mnie i za mocno kopn臋艂am.

- Ze z艂amaniem mo偶na sobie poradzi膰 - m贸wi Devon.

- Owszem. - Wszyscy odwracaj膮 si臋. Do pokoju wszed艂 Bjorn, nios膮c sw贸j purpurowy worek. - Mog臋 to obejrze膰?

Ana kiwa g艂ow膮. Krzywi si臋, gdy gnom zdejmuje jej but i ogl膮da kostk臋. Potem gmera w worku i wyjmuje jak膮艣 ma艣膰. Naciera ni膮 opuchni臋te miejsce i owi膮zuje kostk臋 zielonym banda偶em.

- Zaczekaj mniej wi臋cej godzin臋 - m贸wi. - Do tego czasu nie obci膮偶aj tej nogi.

- Godzin臋? - Dziwi si臋 Ana. - Czy nie powinnam jecha膰 do szpitala i wsadzi膰 jej w gips?

Gnom wzrusza ramionami, wstaj膮c.

- Je艣li tak wolisz.

- Zaufaj mu. Ano - radzi Devon.

Bjorn spogl膮da na niego.

- Gdyby艣 tylko ty si臋 na to zdecydowa艂.

- Przykro mi, Bjornie. Naprawd臋. Powinienem by艂 ci zaufa膰.

Gnom przygl膮da mu si臋 z zaciekawieniem.

- Tw贸j str贸j dowodzi, 偶e odby艂e艣 podr贸偶 w czasie i wr贸ci艂e艣.

- By艂em w przesz艂o艣ci, je艣li to masz na my艣li.

Bjorn u艣miecha si臋.

- Zastanawia艂em si臋, kiedy to nast膮pi. Jeszcze nie mia艂em okazji ci podzi臋kowa膰, przyjacielu, za uratowanie mnie tamtego dnia w zamku wied藕my. Wygl膮da na to, 偶e ratowanie mnie wesz艂o ci w nawyk. Jestem szczerze wdzi臋czny.

- Ja tobie r贸wnie偶. - Devon u艣miecha si臋. - Czy dlatego przyby艂e艣 do Kruczego Dworu? Poniewa偶 zna艂e艣 mnie w przesz艂o艣ci?

- Nie, ale to by艂 szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci. Pozna艂em ci臋 od razu. Wiedzia艂em, 偶e jeste艣 pot臋偶nym czarodziejem. Jednak by艂o oczywiste, 偶e ty jeszcze nie prze偶y艂e艣 naszego pierwszego spotkania, 偶e twoje kontinuum czasowe jeszcze nie dogoni艂o mojego. Kiedy powiedzia艂e艣 mi, 偶e obawiasz si臋 rych艂ego spotkania z Isobel Apostat膮, podejrzewa艂em, 偶e niebawem odb臋dziesz podr贸偶 w czasie. I mia艂em nadziej臋, 偶e po powrocie w ko艅cu zaczniesz mi ufa膰.

- Mia艂e艣 racj臋. - Devon rozgl膮da si臋. - Teraz musimy po艂膮czy膰 si艂y, 偶eby j膮 powstrzyma膰. Ona jest w tym domu i wkr贸tce znowu zaatakuje.

- Upokorzy艂e艣 j膮 jeszcze raz, pokonuj膮c jej demony - m贸wi Bjorn. - Przez chwil臋 b臋dzie liza艂a rany, wi臋c mamy troch臋 czasu na przygotowania. Jednak niewiele.

Devon czego艣 nie mo偶e zrozumie膰.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e wr贸c臋 do tych czas贸w, Bjornie? Nie mog艂e艣 mie膰 pewno艣ci, 偶e to mi si臋 uda.

- Racja. Nie by艂em tego pewien. Jednak podejrzewa艂em, 偶e tego dokonasz. Poniewa偶 w szesnastym wieku sta艂e艣 si臋 legend膮 - m艂ody bohaterski czarodziej, kt贸ry znik艂 bez 艣ladu podczas Witenagemotu i nigdy go od tamtej pory nie widziano.

- Naprawd臋? To niesamowite.

- Wiglaf powiedzia艂, 偶e by艂 pewien, 偶e uda ci si臋 wr贸ci膰 do w艂asnych czas贸w. Musia艂em tylko zaczeka膰 pi臋膰set lat, 偶eby si臋 upewni膰.

Devon u艣miecha si臋.

- To takie dziwne. Dla mnie by艂o to zaledwie kilka minut.

- Jak to zrobi艂e艣? - Pyta Marcus.

Przyjaciele Devona zebrali si臋 wok贸艂 niego, ogl膮daj膮c jego str贸j i s艂uchaj膮c opowie艣ci.

- W艂a艣ciwie nie wiem, jak tu wr贸ci艂em - przyznaje Devon. - Pewien cz艂owiek w pubie wskaza艂 mi drog臋 do Schod贸w Czasu...

Nagle milknie i zerka na portret, kt贸ry wisi nad kominkiem. Jakim艣 cudem w tym ca艂ym zamieszaniu wywo艂anym przez demony portret Horatia Muira pozosta艂 nietkni臋ty. Wci膮偶 tam wisi, zdaj膮c si臋 zagl膮da膰 w g艂膮b duszy Devona.

- To by艂 on! - Wo艂a Devon. - To by艂 Horatio Muir!

- Ach - m贸wi Bjorn, kiwaj膮c g艂ow膮. - Wielki mistrz czasu we w艂asnej osobie.

- Zaczekajcie chwilk臋 - m贸wi Cecily. - Naprawd臋 odby艂e艣 podr贸偶 w przesz艂o艣膰, Devonie? Jak to mo偶liwe? Kiedy tego dokona艂e艣? W jednej chwili by艂e艣 na korytarzu, a w nast臋pnej na schodach, maj膮c na sobie ten g艂upi str贸j i pomagaj膮c mi wsta膰. - Z dezaprobat膮 spogl膮da na kaftan. - Czy to prawdziwe futro?

- Sp臋dzi艂em w przesz艂o艣ci dwa dni, ale tutaj min臋艂y tylko dwie minuty.

- Dwa dni? - Dziwi si臋 Marcus. - To niemo偶liwe!

- Wcale nie - zapewnia Devon. - I mia艂em mn贸stwo czasu na rozmy艣lania o Isobel. - Zerka w kierunku schod贸w. - Nie pora teraz na pogaduszki. Ona jest tutaj. I wci膮偶 chce otworzy膰 Otch艂a艅.

- Przecie偶 pokaza艂e艣 jej, 偶e jeste艣 od niej silniejszy - m贸wi D. J. - Kiedy wpad艂e艣 w gniew, odes艂a艂e艣 wszystkie te paskudy z powrotem do ich Otch艂ani.

Devon wzdycha.

- By膰 mo偶e teraz to ju偶 niewa偶ne. Ona twierdzi, 偶e znalaz艂a innego czarodzieja, kt贸ry jej pomo偶e.

Dostrzega, 偶e Bjorn dr偶y.

- Wiesz, o kim m贸wi艂a, prawda? - Pyta gnoma.

- Ja... Ja nie mog臋...

Devon chwyta go za koszul臋 i podnosi w powietrze.

- Ale偶 mo偶esz! Jeste艣my teraz razem, Bjornie! Nasze kontinua czasowe, czy jakkolwiek je nazwiesz, zr贸wna艂y si臋 ze sob膮! Sugeruj臋, 偶eby艣 powiedzia艂 mi, co wiesz. Natychmiast!

- A ja sugeruj臋, 偶eby艣 go postawi艂 na pod艂odze - rozlega si臋 g艂os ze szczytu schod贸w.

Wszyscy spogl膮daj膮 w g贸r臋 i zapiera im dech.

- Babcia! - Wo艂a Cecily.

Stara pani Muir, zdrowa na ciele i umy艣le, zaczyna schodzi膰 po stopniach.

Co za ba艂agan - m贸wi Greta Muir, rozgl膮daj膮c si臋 po salonie. Machni臋ciem r臋ki porz膮dkuje wszystko: rozbite okna, po艂amane kandelabry, porozrzucane ksi膮偶ki, strzaskan膮 zbroj臋. W mgnieniu oka pok贸j wygl膮da tak, jakby nic si臋 tu nie dzia艂o.

M艂odzi ludzie z wra偶enia nie mog膮 wykrztusi膰 s艂owa.

- Naprawd臋, mamo - m贸wi pani Crandall, wchodz膮c do salonu. Edward kroczy tu偶 za ni膮. - Taki ostentacyjny pokaz mocy...

- Och, cicho b膮d藕, Amando - m贸wi niecierpliwie starsza pani. - Wiesz, 偶e nie mog臋 my艣le膰 w takim nieporz膮dku.

- Przecie偶 s膮 tu obcy.

Pani Muir mierzy wzrokiem D. J., An臋 i Marcusa, a potem patrzy na Devona.

- To nie obcy, Amando - m贸wi. - To towarzysze czarodzieja.

Devon jest oszo艂omiony.

- Jak... To znaczy... Pani by艂a...

Starsza pani u艣miecha si臋.

- Przed 艣lubem by艂am aktork膮. Wiedzia艂e艣 o tym? Ma艂e role, g艂贸wnie w filmach klasy B, ale recenzenci twierdzili, 偶e mam „ikr臋". - 艢mieje si臋. - Chyba wci膮偶 j膮 mam. Mog艂abym dosta膰 Oscara za t臋 rol臋 szalonej staruszki, prawda, Edwardzie?

- Tak, mamo - pos艂usznie przytakuje syn.

- Pani gra艂a? - Devon jest zaskoczony. - Pani nie jest...Szalona?

- By艂y powody do urz膮dzenia tej maskarady, Devonie - wtr膮ca pani Crandall.

On spogl膮da na ni膮.

- Tak, zawsze jakie艣 si臋 znajd膮. Mo偶e poda艂aby mi pani kilka?

- Jeste艣 utalentowanym czarodziejem, Devonie, ale wci膮偶 niecierpliwym m艂odzie艅cem. - Pani Muir marszczy brwi. - Usi膮d藕. We w艂a艣ciwej chwili otrzymasz wyja艣nienia.

M艂odzi ludzie nie odrywaj膮 od niej oczu.

- Babciu - m贸wi nieco p艂aczliwie Cecily - dlaczego udawa艂a艣 r贸wnie偶 przede mn膮?

- Przykro mi, kochanie. Jednak uznali艣my, 偶e tak b臋dzie najlepiej. - Greta Muir rozgl膮da si臋 wok贸艂. - Je艣li uwa偶acie, 偶e dzisiejszy wiecz贸r by艂 straszny, to dlatego, 偶e nie prze偶yli艣cie kataklizmu, do kt贸rego dosz艂o na d艂ugo przed tym, zanim przyszli艣cie na 艣wiat. Tamtej nocy, kiedy Szaleniec porwa艂 twojego dziadka - mojego m臋偶a - do Otch艂ani. Tygodniami s艂yszeli艣my jego krzyki, odbijaj膮ce si臋 echem w ca艂ym domu.

- To wtedy rodzina wyrzek艂a si臋 magii - m贸wi Devon. - Jednak pani wci膮偶 ma czarodziejsk膮 moc, pani Muir.

- Naprawd臋 s膮dzi艂e艣, 偶e jeste艣my tak nierozs膮dni, 偶eby ca艂kowicie si臋 jej wyrzec? Wiedzieli艣my, 偶e Szaleniec mo偶e wr贸ci膰 - i tak si臋 sta艂o, o czym bardzo dobrze wiesz, Devonie.

- A wi臋c to pani? - Wo艂a Devon. - To pani uratowa艂a mnie na dachu, kiedy Simon chcia艂 mnie zabi膰!

- Tak. Jednak chcieli艣my, 偶eby Szaleniec wierzy艂, 偶e jestem bezsiln膮 star膮 j臋dz膮, wariatk膮 zamkni臋t膮 w pokoiku na pi臋trze. Musia艂 wierzy膰, 偶e nie pozosta艂a mi ani odrobina magicznych umiej臋tno艣ci, 偶ebym w razie potrzeby mog艂a pokona膰 go przez zaskoczenie.

Devon kiwa g艂ow膮, w ko艅cu rozumiej膮c.

- To dlatego zawsze sz艂a pani na g贸r臋, do pokoju matki, kiedy co艣 si臋 dzia艂o - m贸wi, zwracaj膮c si臋 do pani Randall. - 呕eby wykorzysta膰 jej moc.

Pani Kruczego Dworu tylko wzdycha.

- Robi艂am, co mog艂am - m贸wi Greta Muir. - Jednak tym razem...

- Isobel dowiedzia艂a si臋 o pani - ko艅czy Devon.

Starsza pani spogl膮da za okno, na szalej膮ce morze.

- Tak. I spr贸buje mnie zmusi膰 do zrobienia tego, czego tak d艂ugo jej odmawia艂e艣, Devonie. Do otwarcia Otch艂ani.

Devon wstaje i podchodzi do niej.

- Przecie偶 mo偶e pani z ni膮 walczy膰! Ona nie ma nad pani膮 takiej w艂adzy, jak膮 mia艂a nade mn膮.

Ich spojrzenia spotykaj膮 si臋.

- To prawda. Jednak jestem ju偶 stara. Jestem tylko cz艂owiekiem, Devonie, i czuj臋 w ko艣ciach m贸j wiek. Natomiast Isobel jest duchem. Nie ma znaczenia, w jakim stanie jest jej cia艂o.

- Mo偶emy sobie z ni膮 poradzi膰 - zapewnia j膮 Devon. - Wiem, 偶e mo偶emy. Razem mo偶emy j膮 pokona膰.

Starsza pani u艣miecha si臋 mi艂o.

- Podziwiam twoj膮 odwag臋, Devonie. Zawsze j膮 podziwia艂am.

Patrzy na ni膮. Ona wie, kim jestem, my艣li. Zna moja przesz艂o艣膰. Mo偶e powiedzie膰 mi to, co chc臋 wiedzie膰.

- Isobel powiedzia艂a, 偶e pochodz臋 z jej rodu. 呕e w moich 偶y艂ach p艂ynie jej krew.

Pani Muir powa偶nie kiwa g艂ow膮.

- W naszych r贸wnie偶. Wielu czarodziei Skrzyd艂a Nocy wywodzi si臋 od jej syna. Jednak on wyr贸s艂 na dumnego i szlachetnego czarodzieja. Z艂o Apostaty wcale nie musi skazi膰 krwi jej potomk贸w.

Tak wi臋c przynajmniej tym Devon nie musi si臋 martwi膰. Domy艣la si臋, 偶e pani Muir mog艂aby powiedzie膰 mu jeszcze o wielu innych sprawach, ale to nie jest odpowiednia chwila na bombardowanie jej pytaniami. Musz膮 pokona膰 pot臋偶n膮 czarownic臋, a kto wie, kiedy ona znowu uderzy?

Nie musz膮 d艂ugo czeka膰 na odpowied藕.

- Devonie! Devonie! - Wo艂a Alexander, zbiegaj膮c po schodach.

- Ach tak - m贸wi Greta Muir. - Zapomnia艂am wam powiedzie膰. Pierwsze, co zrobi艂am, to zmieni艂am t臋... Hmm...Op艂akan膮 sytuacj臋 Alexandra.

- Mnie si臋 to nie udawa艂o, chocia偶 pr贸bowa艂em - m贸wi Devon.

Staruszka u艣miecha si臋.

- Mam nad tob膮 kilka lat przewagi. Nauczysz si臋.

Alexander dos艂ownie wpada w ramiona Devona, kompletnie ignoruj膮c ojca. Devon zauwa偶a, 偶e Edward Muir odwraca g艂ow臋.

- Siedzia艂em w klatce! - Wo艂a ch艂opczyk. - Cecily wsadzi艂a mnie do klatki!

- By艂e艣 skunksem! - T艂umaczy si臋 Cecily. - Co mia艂am robi膰?

Devon u艣miecha si臋.

- Zrobi艂a to dla twojego dobra, kolego. Teraz ju偶 wszystko jest w porz膮dku.- Nie, nie jest! - M贸wi Alexander. - Przed chwil膮 j膮 widzia艂em. Morgan臋! Ratuj mnie, Devonie! Ona zn贸w zamieni mnie w skunksa!

- Gdzie j膮 widzia艂e艣? - Pyta Devon.

- Na g贸rze. Na korytarzu. Przesz艂a obok mnie, jakby wcale mnie nie zauwa偶y艂a. - Ch艂opiec spogl膮da na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami. - Sz艂a do wschodniego skrzyd艂a.

- Czas rusza膰 - mamrocze pod nosem D. J.

Devon odwraca si臋 do pani Muir.

- Chyba my te偶 powinni艣my si臋 uda膰 do wschodniego skrzyd艂a.

- Tak - m贸wi staruszka. - Jednak trzymaj si臋 za mn膮, Devonie. I nie patrz jej w oczy.

- Mamo, nie - m贸wi pani Crandall, nagle podbiegaj膮c i chwytaj膮c j膮 za r臋k臋. - Nie wolno ci tego robi膰. Mo偶emy st膮d wyjecha膰. Opu艣ci膰 Kruczy Dw贸r.

- Co zreszt膮 zaleca艂em przez te wszystkie lata - zrz臋dzi Edward.

- Mamo, prosz臋! - Pani Crandall jest zrozpaczona, bliska 艂ez. - Nie znios艂abym, gdyby... - Za艂amuje si臋 jej g艂os i nie ko艅czy.

Devon nigdy nie widzia艂 jej w takim stanie. Bez swej zwyk艂ej stalowej zbroi pani Crandall wygl膮da jak ma艂a dziewczynka, kt贸ra szuka pociechy u matki po przebudzeniu ze z艂ego snu.

A dlaczego nie mia艂aby tak wygl膮da膰? Straci艂a ojca, kiedy porwa艂y go demony z Otch艂ani. Teraz mo偶e straci膰 r贸wnie偶 matk臋. Devon wsp贸艂czuje pani Crandall, pomimo jej uporu i fanaberii.

- Nie mamy innego wyj艣cia, Amando, o czym dobrze wiesz - m贸wi Greta Muir, delikatnie uwalniaj膮c si臋 z obj臋膰 c贸rki. - Chod藕, Devonie, nie mamy ani chwili do stracenia.

- Te dzieci powinny i艣膰 do domu - m贸wi wyra藕nie zaniepokojony Edward. - Tak naprawd臋 wszyscy powinni艣my opu艣ci膰 ten dom. Kto wie, co mo偶e si臋 tu zdarzy膰?

- Nie opu艣cili艣my go ostatnio - m贸wi D. J. - I nie opu艣cimy teraz.

- Noga ca艂kiem mi si臋 zros艂a - m贸wi Ana, wstaj膮c. - Je艣li b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy, Devonie, daj mi zna膰.

Ch艂opak u艣miecha si臋. Marcus mu salutuje. Cecily 艣ciska go, a potem swoj膮 babci臋.

- Uwa偶ajcie na siebie - prosi.

- Uda si臋 nam - m贸wi Devon, na poz贸r pewny siebie.

Jednak czuje rosn膮cy strach i wie, 偶e nie mo偶e sobie na艅 pozwoli膰.

Je艣li to zrobi, przegra.

Devon chwyta staruszk臋 za r臋k臋 i dematerializuje si臋 razem z ni膮. Chyba nigdy nie przywyknie do tego wra偶enia: mrowienia i poczucia oderwania, istnienia jedynie w my艣lach, a nie w 偶ywym ciele. Pojawiaj膮 si臋 w saloniku na pi臋trze we wschodnim skrzydle, w艣r贸d ponakrywanych pokrowcami mebli, pokrytych warstw膮 kurzu i paj臋czyn. Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a jest blask ksi臋偶yca, s膮cz膮cy si臋 przez szpary w okiennicach.

Greta Muir ze smutkiem rozgl膮da si臋 po pokoju.

- Pami臋tam, jak siedzia艂am tu z biedn膮, s艂odk膮 Emily - m贸wi. - To by艂 m贸j pierwszy dzie艅 w Kruczym Dworze. Jak偶e by艂a 艣liczna. A ten pok贸j by艂 wspania艂y. - Potrz膮sa g艂ow膮. - Jak偶e inne by艂o nasze 偶ycie, zanim Szaleniec zmieni艂 je na zawsze.

Devon czuje 偶ar emanuj膮cy z bocznego pokoju.

- Hmm, z ca艂ym szacunkiem, to nie pora na nostalgi臋 - m贸wi.

Staruszka kiwa g艂ow膮.

- Ona jest w 艣rodku. Przy Otch艂ani.

- Mamy jaki艣 plan? - Pyta Devon.

- Tak - odpowiada po prostu staruszka. - Zamierzamy j膮 pokona膰.

Robi kilka krok贸w w kierunku drzwi. Natychmiast z cienia wy艂ania si臋 jaka艣 posta膰, zagradzaj膮c im drog臋.

- Kim jeste艣? - Pyta pani Muir.

Posta膰 nie odpowiada. Jest wysoka, notuje w my艣lach Devon. M臋偶czyzna.

- Kim jeste艣? - Powtarza Greta Muir.

M臋偶czyzna wchodzi w w膮ski strumie艅 ksi臋偶ycowego blasku. Devon widzi jego twarz.

- Rolfe!

- Nie pozwol臋 wam wej艣膰 - m贸wi Rolfe i zanim oboje si臋 zorientuj膮, zarzuca 艂a艅cuch na r臋ce pani Muir.

Z艂oty 艂a艅cuch.

- Ty g艂upcze! - Wo艂a staruszka. - Zawsze uwa偶a艂am ci臋 za silnego! M贸j m膮偶 kocha艂 ci臋 jak syna!

Pr贸buje rozerwa膰 艂a艅cuch, ale nie mo偶e, i Devon wie dlaczego.

- Nie zdo艂asz go rozerwa膰 - m贸wi jej. - Zosta艂 wykuty z kruszcu gnom贸w!

Mimo to staruszka usi艂uje si臋 oswobodzi膰. Rolfe podchodzi do drzwi bocznego pokoju i otwiera je. S膮czy si臋 z nich bladozielona po艣wiata. Rolfe kiwa palcem na Devona.

- Ona czeka - o艣wiadcza. - To twoje przeznaczenie, Devonie. Nawet tw贸j ojciec przewidzia艂 w swojej wizji, 偶e otworzysz Otch艂a艅.

- Wyrwij si臋 spod jej wp艂ywu, Rolfe! - Wo艂a Devon. - Mo偶esz to zrobi膰. Jeste艣 silny! Nauczy艂e艣 mnie, jak by膰 silnym! Pomy艣l o swoim ojcu, Rolfe. On by艂 wielkim Opiekunem! Nigdy nie pomaga艂by Apostacie.

Rolfe milczy. Odsuwa si臋, 偶eby Devon m贸g艂 zajrze膰 do pokoju wype艂nionego dziwn膮 zielon膮 po艣wiat膮. W progu stoi jaka艣 posta膰.

To Isobel.

- Chod藕, Devonie - m贸wi 艂agodnie i kusz膮co. - Chod藕 odkry膰, jakie przeznaczenie czeka ci臋 u mojego boku, kiedy to zdob臋dziesz najwi臋ksz膮 w艂adz臋, jak膮 mo偶e mie膰 czarodziej.

Wyci膮ga do niego r臋k臋. On patrzy na ni膮 jak urzeczony. Nie mo偶e zebra膰 my艣li, nie pami臋ta jej z艂ych uczynk贸w, zdrad, ponurych plan贸w. Pami臋ta tylko to, 偶e powiedzia艂a, 偶e go kocha.

- Chod藕, Devonie - wzywa Isobel.

Teraz widzi Otch艂a艅, 藕r贸d艂o zielonego 艣wiat艂a. Pulsuje z艂owieszczo, gdy cisn膮ce si臋 za zamkni臋tymi drzwiami stwory rw膮 si臋 na wolno艣膰.

- Chod藕 do mnie - m贸wi Isobel i wyci膮ga r臋k臋.

- Tak - mamrocze Devon i wyci膮ga swoj膮 d艂o艅.

Nagle szarpie nim gwa艂towny podmuch wichru. Devon zatacza si臋 do ty艂u i pada, gdy co艣 odpycha go, atakuj膮c Isobel. Apostata zaczyna wrzeszcze膰.

- Co to? Co si臋 sta艂o? - Krzyczy Devon.

Rolfe pomaga mu wsta膰. Devon dostrzega le偶膮cy na pod艂odze z艂oty 艂a艅cuch.

U艣wiadamia sobie, 偶e to uwolniona przez Rolfe'a Greta Muir zaatakowa艂a Isobel.

Jednak nie we w艂asnej postaci, nie jako staruszka. Teraz wygl膮da jak ptak - olbrzymi kruk z pot臋偶nymi, ostrymi szponami.

A Isobel jest szczurem - prychaj膮cym i warcz膮cym szczurem, o ostrych k艂ach i z d艂ugim t艂ustym ogonem, kt贸rym smaga si臋 po bokach ze strachu i w艣ciek艂o艣ci.

Kruk uderza dziobem w 艣lepie szczura. Z pyska stwora wydobywa si臋 wrzask b贸lu i ca艂y dom zdaje si臋 dr偶e膰 jak podczas trz臋sienia ziemi. Devon chwieje si臋 i przytrzymuje 艣ciany, 偶eby nie upa艣膰, przez ca艂y czas obserwuj膮c Otch艂a艅, kt贸ra pulsuje zielonym 艣wiat艂em, gdy demony z wrzaskiem rzucaj膮 si臋 na portal.

Walcz膮ce czarodziejki powr贸ci艂y do swych ludzkich postaci. Isobel, odzyskuj膮c si艂y, stoi nad le偶膮c膮 na pod艂odze Gret膮, s艂abowit膮 staruszk膮, kt贸ra ledwie podnosi r臋k臋.

Nagle bia艂a po艣wiata spowija je obie. Devon i Rolfe os艂aniaj膮 oczy przed tym ostrym 艣wiat艂em. Demony za drzwiami cichn膮. Przez o艣lepiaj膮cy blask Devon dostrzega wstaj膮c膮 Gret臋 Muir - nie staruszk臋, kt贸r膮 zna, lecz m艂od膮, energiczn膮, pot臋偶n膮 czarodziejk臋, jak膮 musia艂a by膰 przed wieloma laty, zanim zgin膮艂 jej m膮偶. W艂osy ma rude jak Cecily, a jej oczy p艂on膮.

- Nie masz ju偶 tu w艂adzy - wo艂a Greta, przyciskaj膮c Isobel do pod艂ogi. - Pot臋ga dobra zawsze zatriumfuje nad mocami ciemno艣ci!

- Nie! - Wrzeszczy Isobel, usi艂uj膮c si臋 wyrwa膰. - To nie mo偶e si臋 tak sko艅czy膰! Nie mo偶e!

Zebrawszy wszystkie si艂y, zrzuca z siebie pani膮 Muir. Greta przelatuje przez pok贸j i z trzaskiem spada na nakryty pokrowcem st贸艂. Isobel pr贸buje wsta膰, ale nie mo偶e. Przeciwniczka pokona艂a j膮. Isobel zn贸w pada na pod艂og臋.

- Nie! - Wrzeszczy.

Otch艂a艅 po raz ostatni b艂yska ostrym 艣wiat艂em, po czym wszystko spowija mrok. 呕ar stygnie. Zielona po艣wiata znika.

Isobel wije si臋 konwulsyjnie, po czym znika w leju szarego dymu. Zostaje z niej tylko kupka popio艂u - cuchn膮ce i dymi膮ce resztki wied藕my spalonej na stosie.

Rolfe podbiega do Grety Muir.

- Czy bardzo si臋 pani pot艂uk艂a? - Pyta.

Czarodziejka zn贸w jest stara oraz strasznie posiniaczona, ale zdobywa si臋 na u艣miech.

- M贸j m膮偶 by艂by z ciebie dumny, Rolfe.

On odwraca si臋 do Devona.

- Pom贸偶 mi. Musimy znie艣膰 j膮 na d贸艂.

Niezb臋dny by艂 element zaskoczenia - wyja艣nia Rolfe, gdy zbieraj膮 si臋 w salonie. Pani Muir ju偶 le偶y w 艂贸偶ku w swoim pokoju, a Bjorn jest przy niej. Wezwano r贸wnie偶 rodzinnego lekarza.

- Zatem tylko udawa艂e艣, 偶e z ni膮 wsp贸艂dzia艂asz? - Pyta Devon.

Rolfe kiwa g艂ow膮.

- Wiedzia艂em, 偶e przyjdzie taka chwila, kiedy b臋d臋 m贸g艂 pom贸c j膮 pokona膰, je艣li tylko wcze艣niej nie zacznie mnie podejrzewa膰.

- Tylko jak ci si臋 uda艂o wyrwa膰 spod jej wp艂ywu? - Pyta D. J. - Mo偶ecie mi wierzy膰, 偶e ja te偶 pr贸bowa艂em, ale nie mog艂em.

- Przyznaj臋, 偶e kto艣 mi pom贸g艂. - Rolfe spogl膮da na Devona. - Nie s膮dz臋, 偶eby Isobel spodziewa艂a si臋 spotka膰 kogo艣 takiego jak Roxanne, kiedy przybywa艂a do Biedy.

- Jak膮 w艂a艣ciwie moc posiada Roxanne, Rolfe? - Pyta Devon. - Czy ona te偶 jest czarodziejk膮?

- Zostawmy t臋 opowie艣膰 na inn膮 okazj臋 - m贸wi Rolfe, kiedy do pokoju wchodzi pani Crandall z Edwardem.

- Bjorn nie mo偶e nic zrobi膰 - m贸wi beznami臋tnie pani Crandall. - 呕aden z jego proszk贸w nie pomaga.

Edward Muir marszczy brwi.

- I tak nigdy nie wierzy艂em w te jego sztuczki.

- W moim przypadku podzia艂a艂y - m贸wi Ana, staj膮c na zranionej stopie. - Sp贸jrzcie!

- Lekarz ju偶 jest w drodze - ci膮gnie Edward, ignoruj膮c j膮. - I my艣l臋, 偶e musicie ju偶 wszyscy zmyka膰 do dom贸w.

Jest p贸藕no. Wasi rodzice na pewno zastanawiaj膮 si臋, gdzie jeste艣cie.

- Jednak najpierw, Devonie - m贸wi pani Crandall - chc臋, 偶eby艣 wymaza艂 im wspomnienia o tym wszystkim, co si臋 tu wydarzy艂o. Lepiej, 偶eby nie opowiadali w miasteczku o czarach i czarownicach.

- Zabra膰 mi wspomnienia? - M贸wi rozgniewany Marcus. - Nie ma mowy.

Pozostali wt贸ruj膮 mu.

- Przykro mi - upiera si臋 pani Crandall. - To dla waszego i naszego dobra.

- Nie zrobi臋 tego - m贸wi jej Devon, krzy偶uj膮c r臋ce na piersi.

Pani Crandall jest nieugi臋ta.

- Jestem twoj膮 opiekunk膮. Zrobisz, co ci ka偶臋.

- Nie - wtr膮ca Rolfe, staj膮c za Devonem i k艂ad膮c r臋k臋 na jego ramieniu. Patrzy na pani膮 Crandall. - To ja jestem Opiekunem Devona. Przez du偶e „O". I dobrze wiesz, 偶e wykorzystanie magicznych umiej臋tno艣ci w taki spos贸b by艂oby okropnym nadu偶yciem. W膮tpi臋, czy zdo艂a艂by to zrobi膰, nawet gdyby chcia艂.

- Nie mieszaj si臋 w to, Montaigne - warczy Edward Muir. - Ojciec ch艂opca wys艂a艂 go pod opiek臋 Amandy, nie twoj膮.

- Wuju Edwardzie - m贸wi Cecily, staj膮c przed nim. - Rolfe w艂a艣nie pom贸g艂 uratowa膰 nas wszystkich przed Isobel Apostat膮. Nie s膮dzisz, 偶e nale偶膮 mu si臋 podzi臋kowania?

- Podzi臋kowania? - Edward Muir ma tak膮 min臋, jakby chcia艂 splun膮膰. - Za co? Za to, 偶e moja matka o ma艂o nie zgin臋艂a? Gdyby pozwoli艂 jej robi膰 swoje, nie walczy艂aby teraz ze 艣mierci膮. Przecie偶 to on zarzuci艂 na ni膮 ten z艂oty 艂a艅cuch. Sam si臋 przyzna艂.

- Musia艂 to zrobi膰, Edwardzie - m贸wi Devon. - Tylko w ten spos贸b m贸g艂 zwie艣膰 Isobel, zaskoczy膰 j膮. By艂em przy tym. Ty nie.

Rolfe odwraca si臋 z niesmakiem.

- Wszystko w porz膮dku, Devonie. Niech ich trawi nienawi艣膰 do mnie. - Nagle gniewnie spogl膮da na Edwarda, a potem na pani膮 Crandall. - Jednak nie mo偶ecie d艂u偶ej zabrania膰 mi kontakt贸w z Devonem. Ch艂opiec ma prawo pozna膰 swoje dziedzictwo Skrzyd艂a Nocy.

- Wyjd藕cie st膮d - m贸wi pani Crandall. - Wszyscy. Chc臋 zosta膰 sama.

- Uprzedzam ci臋, Amando. B臋d臋 uczy艂 Devona, jak ma pos艂ugiwa膰 si臋 moc膮.

- To ja zdecyduj臋 o tym, co jest dla niego najlepsze! Powiedzia艂am, wyjd藕cie st膮d!

Rolfe kr臋ci g艂ow膮. M贸wi Devonowi, 偶e porozmawiaj膮 jutro. Devon ma mu tyle do powiedzenia - poczynaj膮c od relacji o swoich przygodach w 1522 roku - ale wie, 偶e lepiej nie denerwowa膰 pani Crandall. 呕egna si臋 z nim i Rolfe znika za drzwiami.

- Z wami te偶 jutro porozmawiam - obiecuje Devon swoim przyjacio艂om, gdy przybywa lekarz. Edward i pani Crandall id膮 z nim na g贸r臋.

- Mam nadziej臋, 偶e nic jej nie b臋dzie - m贸wi Ana, 艣ciskaj膮c Cecily. - Twoja babcia jest super.

- Taak. Kto by przypuszcza艂?

Obiecuj膮 zachowa膰 to wszystko dla siebie. Ju偶 wcze艣niej z艂o偶yli tak膮 obietnic臋 i dotrzymali jej. Nawet ich rodzice nic nie wiedz膮 o niezwyk艂ych przygodach, jakie prze偶yli w Kruczym Dworze.

- My艣lisz, 偶e to ostatnia z niesamowitych postaci, kt贸re przybywaj膮 tu z piek艂a? - Pyta D. J. Devona, id膮c do drzwi.

Devon w膮tpi w to. Nie, dop贸ki istnieje portal we wschodnim skrzydle i emanuj膮ca ze艅 moc.

Obecnie mo偶na ju偶 jedynie zapewni膰 chorej spok贸j - oznajmia lekarz, stawiaj膮c diagnoz臋 na korytarzu przed drzwiami pokoju Grety Muir. Devon zauwa偶a z trudem powstrzymywane 艂zy w oczach pani Crandall. - Przykro mi, ale nic wi臋cej nie da si臋 zrobi膰.

Rodzina czuwa przy niej przez ca艂膮 noc. Devon zdejmuje szesnastowieczne bryczesy i wk艂ada spodnie od dresu. Siedzi na korytarzu przed drzwiami pokoju pani Muir, oparty o 艣cian臋.

- Prosi, 偶eby艣 wszed艂, Devonie - m贸wi Cecily oko艂o pierwszej w nocy, wychodz膮c z pokoju babci.

- Ja?

Cecily kiwa g艂ow膮.

- Nie wiem, czy mama zamierza ci o tym powiedzie膰, ale babcia wci膮偶 powtarza twoje imi臋.

- Zatem powinienem tam wej艣膰?

- Na twoim miejscu bym wesz艂a.

- Twoja matka b臋dzie z艂a.

Cecily u艣miecha si臋 kpi膮co.

- Dopiero co walczy艂e艣 z wied藕m膮, a teraz boisz si臋 mojej matki?

Devon musi przyzna膰 jej racj臋. Na palcach wchodzi do pokoju staruszki. Greta Muir zauwa偶a go.

- Devonie - szepcze.

Pani Crandall siedzi przy 艂贸偶ku.

- Mamo - m贸wi - spr贸buj zasn膮膰.

- Musz臋 porozmawia膰 z Devonem - upiera si臋 s艂abym g艂osem Greta Muir.

- Nie mo偶esz...

- Musz臋...

Devon staje przy 艂贸偶ku.

- O co chodzi, pani Muir? Dlaczego chcia艂a si臋 pani zemn膮 widzie膰?

- Nie, mamo - nalega pani Crandall, wstaj膮c i usi艂uj膮c zas艂oni膰 sob膮 ch艂opca.

- On ma prawo - chrypi pani Muir s艂abym g艂osem. - Powinien zna膰 swoj膮 przesz艂o艣膰.

- Mamo, m贸wisz g艂upstwa. - Pani Crandall ogl膮da si臋 na Devona. - Devonie, ona jest teraz naprawd臋 szalona.

Nie udaje. Jest w kiepskim stanie i majaczy...

- Pozw贸l mi... M贸wi膰... Amando!

Devon pochyla si臋 nad pani膮 Muir. Staruszka najwidoczniej umiera. Nie tyle z powodu siniak贸w czy z艂ama艅, ile utraty si艂 podczas starcia z Apostat膮. Wygl膮da na wyczerpan膮 i za艂aman膮, jakby by艂a cieniem tej kobiety, kt贸r膮 zaledwie przed kilkoma godzinami pozna艂 w salonie.

- Czy pani zna moj膮 przesz艂o艣膰, pani Muir? - Pyta Devon. - Czy pani wie, kim byli moi rodzice?

- Mamo, prosz臋, nie... - Zawodzi pani Crandall.

Staruszka mocno 艣ciska d艂o艅 ch艂opca swymi ko艣cistymi, usianymi w膮trobianymi plamami palcami.

- Musisz... Wiedzie膰...

- O czym, pani Muir?

- 呕e jeste艣... Jednym z nas...

- Tak, pani Muir. Wiem, 偶e nale偶臋 do Bractwa. Tylko kim byli moi prawdziwi rodzice? Dlaczego ojciec przys艂a艂 mnie tutaj, do Kruczego Dworu?

- Jeste艣... Jeste艣...

- Mamo!

D艂o艅 staruszki wysuwa si臋 z r臋ki Devona. Jej oczy pozostaj膮 otwarte, ale ch艂opiec wie, 偶e umar艂a.

Pani Crandall kl臋ka przy 艂贸偶ku i p艂acze. Devon nie jest pewien, czy to 艂zy 偶alu czy wdzi臋czno艣ci, gdy偶 starsza pani umar艂a, zanim zd膮偶y艂a wyjawi膰 to, co wiedzia艂a o przesz艂o艣ci Devona.

14. Otch艂a艅

Greta Thorne Muir zostaje pochowana obok jej m臋偶a, na smaganym zimnym wiatrem cmentarzu na skraju urwiska. Ceremonia jest skromna i bierze w niej udzia艂 tylko ksi膮dz oraz najbli偶sza rodzina: dwoje dzieci Grety, dwoje wnucz膮t i Devon March.

Kiedy pozostali wracaj膮 do domu, Devon zostaje i patrzy, jak Bjorn zasypuje gr贸b ziemi膮.

- Dobrze, 偶e mamy styczniow膮 odwil偶 - m贸wi gnom, gdy ziemia z paskudnym 艂oskotem spada na wieko trumny pani Muir.

- Och, daj spok贸j - m贸wi z krzywym u艣miechem Devon. - Jakby zmarzni臋ta ziemia mog艂a ci臋 powstrzyma膰. Widzia艂em wykopany przez ciebie tunel, wiod膮cy z wioski do zamku Isobel. Wydr膮偶y艂e艣 go samymi paznokciami, prawda?

- Tak, w艂a艣nie tak - m贸wi Bjorn, przestaj膮c kopa膰 i opieraj膮c si臋 na szpadlu. Spogl膮da na swoje pazury. - M贸j ojciec przekopa艂 tunel z Arktyki do Kopenhagi. To by艂 najd艂u偶szy szyb stworzony przez gnoma.

- Wci膮偶 istnieje?

Bjorn wzrusza ramionami i zn贸w zaczyna macha膰 艂opat膮.

- Dawno tam nie by艂em.

- No to co porabia艂e艣 przez ostatnie pi臋膰 stuleci?

- Och, to i owo. - Bjorn si臋 艣mieje. - Chcesz, 偶eby z艂o偶y艂 ci dok艂adne sprawozdanie? Siedzieliby艣my tu tydzie艅!

Devon spogl膮da na niebo. Jest czyste i pogodne.

- Powiedz mi, co si臋 z nimi sta艂o, Bjornie - prosi 艂agodnie. - Z Wiglafem. Arnulfem i Sybill膮. Z Gisele.

- Nie wiem, co z innymi, ale Wiglaf umar艂 w siedemnastym wieku, kiedy w Anglii szala艂a wojna domowa. Oczywi艣cie za艂ama艂 si臋, kiedy jego szko艂a zosta艂a zniszczona. To sta艂o si臋 nied艂ugo po twoim znikni臋ciu. Nigdy si臋 z tym nie pogodzi艂.

- Szko艂a Skrzyd艂a Nocy zosta艂a zniszczona? Jak?

- Och, nie znam szczeg贸艂贸w. Musz膮 by膰 opisane w kt贸rym艣 z podr臋cznik贸w historii.

Devon kiwa g艂ow膮. Tyle jeszcze musz臋 si臋 nauczy膰...

- Gotowe - m贸wi Bjorn, uklepuj膮c ziemi臋 艂opat膮. - Spoczywaj w pokoju, 艂askawa pani.

Devon spogl膮da na gr贸b.

- Zabra艂a ze sob膮 tajemnic臋 mojej przesz艂o艣ci.

Bjorn patrzy na niego chytrze.

- Tego dnia, kiedy si臋 poznali艣my, powiedzia艂em ci, 偶e masz moc, 偶eby dowiedzie膰 si臋 tego, co chcesz wiedzie膰.

Devon u艣miecha si臋 krzywo.

- Sugerujesz, 偶ebym zn贸w spr贸bowa艂 podr贸偶y Schodami Czasu? Bo je艣li tak, to nie jestem pewien, czy tym razem uda艂oby mi si臋 wr贸ci膰.

- Nie chodzi mi tylko o Schody, Devonie. Jeste艣 czarodziejem Skrzyd艂a Nocy. Jako jedyny w tym domu posiadasz tak膮 moc. Nie zdo艂aj膮 powstrzyma膰 ci臋 przed odkryciem prawdy.

Devon mru偶y oczy.

- Zatem powiedz mi, kim by艂a ta kobieta, kt贸r膮 wyprowadzi艂e艣 z wie偶y. My艣la艂em, 偶e to Isobel. Teraz jednak wydaje si臋, 偶e to poroniony pomys艂.

- Czy przysz艂o ci kiedy艣 do g艂owy, Devonie, 偶e ja mog臋 nie zna膰 odpowiedzi na to pytanie? Nie mog臋 wyjawi膰 ci czego艣, czego nie wiem.

- A wi臋c przyznajesz, 偶e zabra艂e艣 kogo艣 z wie偶y i prowadzi艂e艣 do piwnicy? Tylko nie wiedzia艂e艣, kim ona jest.

Gnom wzdycha.

- Masz moc, Devonie. U偶yj jej. - Zarzuca sobie szpadel na rami臋. - Wracajmy do domu. Musz臋 przygotowa膰 obiad.

Devon 艣mieje si臋.

- Posiadasz wiele umiej臋tno艣ci, Bjornie. Dr膮偶enie tuneli, wykuwanie magicznych 艂a艅cuch贸w, kopanie grob贸w, gotowanie...

- M贸g艂by艣 wymieni膰 wszystkie, a i tak nie by艂oby ich tyle, ile masz ty, m贸j ch艂opcze. - Ruszaj膮 przez pole w kierunku Kruczego Dworu. - Nie, szanowny panie. Nie tyle.

Kiedy ona si臋 zjawia, Devon jest zaskoczony. Idzie d艂ugim korytarzem jakiego艣 艣redniowiecznego zamku. Na 艣cianach pal膮 si臋 pochodnie i w ich 艣wietle widzi krew, b艂yszcz膮c膮 w blasku i 艣ciekaj膮c膮 na posadzk臋. S艂yszy jej 艣miech na moment przed tym, zanim dostrzega j膮 za za艂omem korytarza.

Isobel Apostata.

- Krew z mojej krwi, cia艂o z mego cia艂a - m贸wi wied藕ma, wyci膮gaj膮c ramiona. - Wiedzia艂am, 偶e mnie nie opu艣cisz.

Jej oczy s膮 czarne i urzekaj膮ce jak zawsze. Devon wpada w jej ramiona i czuje jej usta, przywieraj膮ce do jego szyi jak usta wampirzycy...

- Nie!

Siada na 艂贸偶ku. Zbudzi艂 si臋 ze snu, zlany zimnym potem.

Jej ju偶 nie ma! Czemu wi臋c nawiedza mnie we snach?

Devon opuszcza nogi i stawia stopy na zimnych deskach pod艂ogi. Serce 艂omocze mu w piersi. Za oknem widzi padaj膮cy 艣nieg.

Przecie偶 chyba mog臋 mie膰 zwyczajne z艂e sny, no nie? Bo to by艂 tylko sen. To nie Isobel. Jej nie ma. Pani Muir j pokona艂a. Widzia艂em jej prochy we wschodnim skrzydle.

Podmuch wiatru szarpie okiennicami. Devon wie, 偶e ju偶 nie za艣nie. Spogl膮da na zegarek. Trzecia pi臋tna艣cie. Przeci膮gle wzdycha.

Co pani Muir chcia艂a mu powiedzie膰 przed 艣mierci膮? Czy rzeczywi艣cie zna艂a prawd臋 o jego przesz艂o艣ci? Dlaczego pani Crandall tak rozpaczliwie usi艂owa艂a nie dopu艣ci膰 jej do g艂osu?

Przecie偶 Devon ma prawo. Powinien zna膰 swoj膮 przesz艂o艣膰.

Nagle to s艂yszy: szloch.

Siada i nas艂uchuje. Ten straszny d藕wi臋k dochodzi z oddali, s膮cz膮c si臋 przez 艣ciany i pod艂ogi. Jest taki sam jak zawsze i dobiega z tej ukrytej komnaty w piwnicy.

Kto to? Je艣li nie Isobel i nie pani Muir, to kto?

Duch osoby, kt贸ra kiedy艣 tu mieszka艂a? Emily Muir?

Lecz ten kto艣 przetrzymywany w piwnicy zna jego imi臋.

Devon nie mo偶e wytrzyma膰. Zarzuca szlafrok i wychodzi na korytarz. Z podestu widzi 艣wiat艂o w przedpokoju. Wychyla si臋 przez por臋cz. Edward Muir stoi na dole w p艂aszczu, wi膮偶膮c sobie szalik na szyi.

Devon schodzi do po艂owy schod贸w.

- Ach, to ty - m贸wi Edward. - Mog艂em si臋 spodziewa膰, 偶e b臋dziesz si臋 tu kr臋ci艂.

- Wybierasz si臋 gdzie艣?

- Tak. W艂a艣nie tak. Gdzie艣. Jak najdalej st膮d.

Devon zauwa偶a stoj膮c膮 obok walizk臋.

- O sz贸stej trzydzie艣ci mam samolot z Bostonu do Londynu - m贸wi mu Edward Muir. - Stamt膮d polec臋 do Amsterdamu. Potem chyba do Grecji, gdzie mog臋 wyczarterowa膰 jacht, kt贸rym pop艂yn臋 na Morze Egejskie. Chc臋 tylko spa膰 w s艂o艅cu i zapomnie膰 o tym wietrze, tym zimnie, tym...

- Szlochu? - Wtr膮ca Devon. - Ty te偶 go s艂yszysz, prawda?

- Oczywi艣cie, 偶e tak. S艂ysz臋 go przez ca艂e moje 偶ycie.

- Kto to p艂acze, Edwardzie?

- Zadajesz tyle pyta艅, ale chyba nie mog臋 mie膰 ci tego za z艂e. Jednak udziel臋 ci tylko jednej odpowiedzi, Devonie. - Edward milknie i po chwili dodaje: - Jak tylko osi膮gniesz odpowiedni wiek, wyno艣 si臋 z tego domu. Najdalej jak mo偶esz.

Devon wzdycha.

- Czy pani Crandall wie, 偶e wyje偶d偶asz?

Edward chichocze.

- Nauczy艂em si臋, 偶e nierozs膮dnie jest uprzedza膰 Amand臋 o czymkolwiek. B臋dzie pr贸bowa艂a ci臋 powstrzyma膰. Ty r贸wnie偶 to sobie zapami臋taj, Devonie. - U艣miecha si臋. - Po偶egnaj w moim imieniu moj膮 drog膮 siostr臋, dobrze?

Na zewn膮trz s艂ycha膰 klakson.

Edward wzdycha.

- Czy wiesz, ile pieni臋dzy musia艂em obieca膰, 偶eby taks贸wkarz zgodzi艂 si臋 przyjecha膰 do Kruczego Dworu w 艣rodku nocy? G艂upi wie艣niacy. - U艣miecha si臋 drwi膮co, zak艂adaj膮c r臋kawiczki. - My艣l膮, 偶e ten dom jest nawiedzony.

- A co z Alexandrem? Nie mo偶esz wyjecha膰, nie 偶egnaj膮c si臋 z...

- Naprawd臋, Devonie, tak b臋dzie najlepiej. - Edward bierze walizk臋 i rusza do drzwi. - Dzieciak zawsze robi sceny, kiedy wyje偶d偶am.

Devon obserwuje, jak Edward wychodzi. My艣li o 艣pi膮cym na g贸rze ma艂ym ch艂opcu, kt贸ry zn贸w b臋dzie rozczarowany oboj臋tno艣ci膮 ojca. I zn贸w u艣wiadamia sobie, jakie mia艂 szcz臋艣cie, 偶e wychowywa艂 go Ted March, kt贸ry da艂 mu wszystko to, czego Edward Muir nigdy nie da艂 Alexandrowi.

Mo偶e Devon nigdy nie dostawa艂 takich kosztownych prezent贸w z r贸偶nych stron 艣wiata. Za kilka dni malec z pewno艣ci膮 rozz艂o艣ci si臋, znajduj膮c w poczcie przesy艂k臋 z jak膮艣 zabawk膮, nades艂an膮 z kraju, w kt贸rym wyl膮dowa艂 jego ojciec. Ale Devon zawsze m贸g艂 liczy膰 na wsparcie, opiek臋 i mi艂o艣膰 Teda Marcha. Alexander nigdy nie doczeka si臋 tego od ojca, szczeg贸lnie teraz, kiedy upokorzy艂a go Morgana, skarci艂a siostra i jeszcze raz pokona艂 Rolfe Montaigne.

- Nie - szepcze do siebie Devon. - Alexander nigdy nie dostanie od ojca tego, czego potrzebuje. - Zastanawia si臋. - Otrzyma to ode mnie.

Szloch cichnie. Devon i tak straci艂 ju偶 serce do poszukiwa艅, wi臋c po prostu wraca do swojego pokoju i le偶y do rana, czekaj膮c, a偶 trzeba b臋dzie wsta膰 i p贸j艣膰 do szko艂y.

Na tych ilustracjach przedstawiaj膮cych Hampton Court zobaczycie przepych okresu Tudor贸w - m贸wi pan Weatherby, klikaj膮c pilotem na ko艅cu klasy i wy艣wietlaj膮c na ekranie kolejne przezrocza. - Ten przepych mia艂 by膰 艣wiadectwem kr贸lewskiej w艂adzy i bezpiecze艅stwa, szczeg贸lnie po tym, jak kr贸l pokona艂 ostatnich pretendent贸w do tronu.

Devon przygl膮da si臋 zafascynowany. Wci膮偶 przychodz膮 mu do g艂owy r贸偶ne paradoksy zwi膮zane z podr贸偶膮 w czasie. Nigdy nie wyjecha艂 ze Stan贸w Zjednoczonych, ale pi臋膰set lat temu by艂 w Anglii.

Ogl膮daj膮c pokaz przezroczy pana Weatherbyego, u艣wiadamia sobie, 偶e nie wszystkie ilustracje z Hampton Court s膮 dok艂adne. Na przyk艂ad na dziedzi艅cu z fontann膮 znajduje si臋 ogromny zegar, kt贸ry musiano tam umie艣ci膰 dopiero po wizycie Devona. Otaczaj膮ca dw贸r wioska r贸wnie偶 nie przypomina tej, kt贸r膮 widzia艂.

Jednak wielka sala - w kt贸rej odby艂 si臋 Witenagemot - zosta艂a przedstawiona perfekcyjnie.

- Zwr贸膰cie uwag臋 na kolebkowe sklepienie - m贸wi pan Weatherby. - Oraz francuskie gobeliny.

Devon podnosi r臋k臋.

- Panie March?

- Tak naprawd臋 gobeliny s膮 flamandzkie - m贸wi Devon, przypomniawszy sobie s艂owa Gisele.

- Flamandzkie?

Devon kiwa g艂ow膮.

- Tak. Pochodz膮 z Flandrii.

Pan Weatherby mruczy co艣 do siebie, zagl膮daj膮c do swoich notatek.

- Ach tak, istotnie - m贸wi. Krzywi si臋 lekko. - Dzi臋kuj臋 panu, panie March.

Devon uchyla nie istniej膮cego kapelusza.

- Zawsze do us艂ug.

Zatem naprawd臋 by艂e艣 w 1522 roku - m贸wi p贸藕niej Marcus, gdy siadaj膮 za sto艂em u Gia. - Nigdy nie opowiedzia艂e艣 nam ca艂ej tej historii.

- W艂a艣nie - przytakuje Cecily. - Przez pogrzeb babci i to wszystko nie opowiedzia艂e艣 mi o tej dziewczynie, kt贸ra by艂a moim sobowt贸rem.

- Spotka艂em tam wielu sobowt贸r贸w, twojego i Marcusa, a tak偶e Rolfe'a i twojej matki - m贸wi jej Devon.

- A co ze mn膮? - Narzeka Ana. - Mojego nie spotka艂e艣?

- Nie, ale jestem pewien, 偶e tam by艂a艣. - Devon siada mi臋dzy An膮 a Cecily, spogl膮daj膮c przez st贸艂 na D. J. i Marcusa. - Ty tak偶e, D. J. Widzicie, mam tak膮 teori臋, 偶e nasze sobowt贸ry istniej膮 wsz臋dzie w czasie. Jestem pewien, 偶e gdybym zabawi艂 tam dostatecznie d艂ugo, spotka艂bym sobowt贸ry wszystkich znanych mi os贸b. Mo偶e nawet swojego.

Gio przychodzi po zam贸wienie.

- Pepperoni z grub膮 warstw膮 sera? - Pyta.

- Zgad艂e艣, cz艂owieku - m贸wi D. J., kiwaj膮c g艂ow膮 i oblizuj膮c si臋. - I m贸g艂by艣 dorzuci膰 na wierzch troch臋 ananasa?

- Fuj, nienawidz臋 pizzy z ananasem - m贸wi Cecily, wzdrygaj膮c si臋. - To najgorszy wynalazek wszech czas贸w.

- Przychodzi mi na my艣l kilka gorszych - m贸wi ze 艣miechem Marcus.

Devon patrzy na niego. Nad twarz膮 Marcusa zn贸w widnieje pentagram. Co oznacza? Jeszcze jedna nie rozwi膮zana zagadka.

- Wr贸膰my do twojej opowie艣ci, Devonie - zach臋ca Cecily. - Moja bli藕niaczka by艂a czarodziejk膮, prawda? Mia艂a moc.

- Och, tak. I by艂a naprawd臋 dobra.

Cecily z determinacj膮 zaciska z臋by.

- Chc臋 odzyska膰 moje dziedzictwo. Matka nie mia艂a prawa wyrzeka膰 si臋 magii bez mojej zgody. Czy nie istnieje jaki艣 rytua艂, dzi臋ki kt贸remu mog艂abym odzyska膰 moje czarodziejskie umiej臋tno艣ci?

- Aha, i twoja matka spokojnie by si臋 temu przygl膮da艂a - m贸wi D. J.

- Mam do nich prawo!

- Ostro偶nie z takimi 偶yczeniami, Cess. No wiesz, nie zawsze by艂o mi przyjemnie, kiedy r贸偶ne stwory wci膮偶 wy艂azi艂y z mojej szafy, pr贸buj膮c zawlec mnie do piek艂a.

- Jakby co艣 takiego nigdy mi si臋 nie przytrafi艂o - przypomina Cecily. - Po prostu by艂oby mi艂o mie膰 magiczne umiej臋tno艣ci, a nie tylko polega膰 na tym, 偶e na kilka godzin u偶yczysz mi swoich. Nie jestem dziewczyn膮, kt贸ra we wszystkim zdaje si臋 na m臋偶czyzn臋.

- A ja jestem - m贸wi Ana. - Absolutnie.

Cecily krzywi si臋. Marcus parska 艣miechem.

- Pomimo to - m贸wi do Any - bardzo dobrze radzi艂a艣 sobie z demonami.

Ana u艣miecha si臋.

- Taak, chyba.

Devon wzdycha.

- C贸偶, zaraz id臋 do Rolfe'a. Jest tyle pyta艅, na kt贸re wci膮偶 szukam odpowiedzi. Chc臋 przejrze膰 jego ksi臋gi, skoro pani Crandall nie pozwala mi czyta膰 tych we wschodnim skrzydle.

- Pozw贸l mi i艣膰 z tob膮 - prosi Cecily.

- Je艣li twoja matka si臋 dowie...

- Nie dowie si臋!

- W porz膮dku. To tw贸j pogrzeb, nie m贸j - m贸wi Devon.

I tak po sko艅czeniu pizzy D. J. podwozi ich oboje pod dom Rolfe'a. Devon wcze艣niej um贸wi艂 si臋 tam z Rolfe'em. Nigdzie nie wida膰 Roxanne. Devon wci膮偶 si臋 zastanawia, jakiego rodzaju magia pozwoli艂a jej zdj膮膰 zakl臋cie rzucone przez Isobel na Montaigne'a. Teraz jednak najbardziej interesuje go co艣 innego.

- Co chcesz sprawdzi膰 najpierw? - Pyta Rolfe.

- Chc臋 si臋 dowiedzie膰, co si臋 sta艂o z Gisele z Zelandii.

- Czemu tak si臋 ni膮 interesujesz? - Pyta Cecily, zagl膮daj膮c mu przez rami臋, gdy Devon kartkuje pierwsz膮 podan膮 mu przez Rolfe'a ksi臋g臋. - Czy co艣 was 艂膮czy艂o?

Devon u艣miecha si臋.

- Dlaczego pytasz? Jeste艣 zazdrosna?

- No, tak jakby. Nawet je艣li wygl膮da艂a dok艂adnie tak samo jak ja.

Rolfe 艣mieje si臋.

- Nie przejmowa艂bym si臋 tym tak bardzo, Cecily - m贸wi. - Kimkolwiek by艂a, nie 偶yje od prawie pi臋ciuset lat.

Devon wci膮偶 uznaje ten fakt za osobliwy. Wszyscy ci ludzie nie 偶yj膮. Od dawna. Opr贸cz Bjorna oczywi艣cie. Lecz zaledwie kilka dni temu widzia艂 ich przy 偶yciu.

- Jest! - Wo艂a nagle. - Jest tu!

- „Gisele z Zelandii - g艂o艣no czyta Cecily, zabrawszy ksi臋g臋 Devonowi. - C贸rka Arnulfa z Flandrii i Sybilli z Gandawy. Jedna z wielkich szesnastowiecznych czarodziejek Skrzyd艂a Nocy. Ju偶 jako nastoletnia dziewczyna pomog艂a pokona膰 Isobel Apostat臋 w Anglii. Wr贸ciwszy do swojej ojczyzny, Gisele odkry艂a j膮trz膮c膮 wyrw臋 mi臋dzy tym 艣wiatem a tamtym..." - Cecily milknie i spogl膮da na Devona. - Jak膮 j膮trz膮c膮 wyrw臋?

- Tworz膮c膮 si臋 Otch艂a艅 - wyja艣nia Rolfe. - Troch臋 sobie o tym wszystkim poczyta艂em, skoro mam by膰 Opiekunem Devona. Mi臋dzy innymi dowiedzia艂em si臋, 偶e kiedy tworzy si臋 Otch艂a艅, najpierw ziemia zostaje ska偶ona, co przypomina zbieranie si臋 ropy w ranie.

- Obrzydlistwo - mruczy Cecily.

Rolfe mruga do niej.

- A czego si臋 spodziewa艂a艣, je艣li demony dr膮偶膮 ziemsk膮 skorup臋?

- W ka偶dym razie - m贸wi Cecily, zn贸w zaczynaj膮c czyta膰 - „Gisele odkry艂a j膮trz膮c膮 wyrw臋 mi臋dzy tym 艣wiatem, a tamtym i pokona艂a tkwi膮ce w niej stwory, zamykaj膮c portal. P贸藕niej pomog艂a uratowa膰 wiele dzieci Skrzyd艂a Nocy podczas katastrofalnego ataku demon贸w na szko艂臋 Wiglafa w 1558 roku. Okrzykni臋ta bohaterk膮, Gisele do偶y艂a s臋dziwego wieku i umar艂a w 1605 roku w wieku dziewi臋膰dziesi臋ciu siedmiu lat.

Podnosi g艂ow臋 znad ksi膮偶ki i patrzy Devonowi w oczy.

- Tak bardzo chc臋 by膰 czarodziejk膮 Skrzyd艂a Nocy - m贸wi z rozmarzeniem.

On u艣miecha si臋 i bierze od niej ksi膮偶k臋. To mo偶e wydawa膰 si臋 Cecily takie wspania艂e, ale Devon zna prawd臋. Wdycha艂 od贸r Otch艂ani. Widzia艂 zniszczenia i nieszcz臋艣cia spowodowane przez demony i z艂ych czarodziei. Zniszczenie szko艂y Bractwa mog艂o wydawa膰 si臋 Cecily cz臋艣ci膮 arturia艅skiej legendy, ale Devon pozna艂 Wiglafa osobi艣cie i przej膮艂 si臋 jego p贸藕niejszym losem.

Czy m贸g艂bym z tego wszystkiego zrezygnowa膰? - Zastanawia si臋 Devon, gdy Rolfe podwozi ich oboje do schod贸w na urwisko. Czy zrezygnowa艂bym z mojego dziedzictwa, tak jak uczynili to pani Crandall i Edward, 偶eby spr贸bowa膰 wie艣膰 zwyczajne 偶ycie?

Tak jakby to im si臋 uda艂o.

Devon wie, 偶e jemu nie poszcz臋艣ci艂oby si臋 bardziej.

Tej nocy zn贸w 艣ni o Isobel - tylko 偶e teraz ona zn贸w jest Morgan膮 i ponownie siedz膮 razem w Niespokojnej Przystani, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Budzi si臋 zaczerwieniony i wzburzony. Dlaczego wci膮偶 o niej 艣ni, skoro jej ju偶 nie ma?

Po prostu troch臋 musi potrwa膰, zanim o niej zapomn臋, m贸wi sobie. To wszystko.

Nazajutrz po szkole sp臋dza czas z Alexandrem, kt贸ry niewiele ma do powiedzenia o wyje藕dzie ojca, udaj膮c, 偶e nic go to nie obchodzi. Devon wyci膮ga z gara偶u sanki i we dw贸ch zje偶d偶aj膮 z pag贸rka za posiad艂o艣ci膮, pohukuj膮c i 艣miej膮c si臋. Nagle Alexander wpada na pomys艂 ulepienia ba艂wana u podn贸偶a pag贸rka. Wytaczaj膮 trzy wielkie 艣nie偶ne kule i ustawiaj膮 jedna na drugiej. Alexander znajduje w gara偶u stary kapelusz ojca i umieszcza go na g艂owie ba艂wana. Potem ch艂opcy zn贸w siadaj膮 na sanki i zje偶d偶aj膮 prosto na ba艂wana, rozbijaj膮c go.

Devon nie chce zgrywa膰 dzieci臋cego psychologa. Po prostu przybija ma艂emu pi膮tk臋.

Na kolacj臋 Bjorn przyrz膮dza niesamowite danie: pieczonego kurczaka w sosie. Przy stole siedz膮 tylko Devon, Alexander i Cecily. Od 艣mierci matki pani Crandall ich unika. Jada w swoim pokoju, ledwie odzywaj膮c si臋 nawet do Cecily. Wygl膮da na przygn臋bion膮 nie tylko utrat膮 matki, ale r贸wnie偶 wyjazdem Edwarda i 艣wiadomo艣ci膮, 偶e zosta艂a sama, jako jedyna stra偶niczka magicznej przesz艂o艣ci Kruczego Dworu. Devon zastanawia si臋, czy pani Crandall zmi臋knie i przerwie swoje uparte milczenie, wyjawiaj膮c cho膰 cz臋艣膰 tajemnic, kt贸re ukrywa.

Je艣li jednak Devon 偶ywi takie nadzieje, szybko si臋 okazuje, 偶e by艂 w b艂臋dzie. Kiedy nast臋pnej nocy idzie spa膰, napotyka j膮 na schodach i widzi, 偶e jest blada i zgarbiona, a oczy ma podkr膮偶one z niewyspania. Po raz pierwszy od kilku dni wysz艂a ze swojego pokoju i ledwie zauwa偶a mijaj膮cego j膮 Devona.

- Pani Crandall - m贸wi Devon, przystaj膮c. - Mo偶e by艂oby pani 艂atwiej - i nam wszystkim - gdyby mi pani powiedzia艂a to, co pani matka pr贸bowa艂a powiedzie膰 przed 艣mierci膮. Nie prosz臋 o to tylko ze wzgl臋du na siebie. Dzi臋ki temu nie musia艂aby pani samotnie d藕wiga膰 tego ci臋偶aru, cokolwiek to jest. - Dotyka jej ramienia. - Prosz臋. Niech pani pozwoli sobie pom贸c.

Ona spogl膮da na niego beznami臋tnie.

- Chcesz mi pom贸c? Ty? Nie, Devonie. Nie mo偶esz mi pom贸c. - Odwraca wzrok i zdaje si臋 wpatrywa膰 w co艣, co tylko ona mo偶e zobaczy膰. - A ja nie mog臋 pom贸c tobie.

Schodzi po stopniach niczym b艂膮dz膮cy duch.

Tej nocy Devonowi nie 艣ni si臋 Isobel Apostata, ale ojciec.

- Strze偶 si臋, Devonie! Strze偶 si臋!

- Tato? Gdzie jeste艣?

Jest ciemno. Nie ma 艣wiat艂a, tylko skwar i ciemno艣膰.

- Otworzysz Otch艂a艅, Devonie! Strze偶 si臋!

- Nie, tato! - Wo艂a w ciemno艣膰 Devon. - Nie otworzy艂em jej! Pokonali艣my wied藕m臋! Wizja si臋 nie spe艂ni艂a! Nie otworzy艂em Otch艂ani!

- Jednak zrobisz to! Zrobisz!

Ch艂opiec gwa艂townie siada na 艂贸偶ku. Co noc inny koszmar. Jest zlany potem. Pociera skronie. Czy kiedy艣 jeszcze prze艣pi spokojnie ca艂膮 noc?

Zrzuciwszy ko艂dr臋, nagle u艣wiadamia sobie, 偶e jest zgrzany. Szybko pojmuje, 偶e to nie tylko skutek m臋cz膮cego snu. W pokoju jest strasznie gor膮co - i Devon wie, co to oznacza.

- Och nie - j臋czy. - Tylko nie to.

Jednak nie wyczuwa obecno艣ci demon贸w. Tylko 偶ar i napi臋cie. Koncentruje si臋. Demony musz膮 by膰 gdzie艣 w domu.

Oczami duszy patrzy na portal we wschodnim skrzydle. Drzwi znowu p艂on膮 zielonkaw膮 po艣wiat膮 i wibruj膮 艣widruj膮cym piskiem.

Otworzysz Otch艂a艅, Devonie!

- Nie - m贸wi cicho Devon w mroku swojego pokoju.

Co mo偶e by膰 powodem tego zam臋tu? - Zadaje sobie pytanie. Przecie偶 Isobel ju偶 nie ma.

Czy na pewno?

Nagle s艂yszy jej 艣miech.

Nie ma? Przecie偶 wiesz, 偶e to niemo偶liwe, Devonie!

- Isobel! - Wzdycha Devon, przyciskaj膮c do piersi poduszk臋.

Widzia艂e艣, 偶e nawet p艂omienie mnie nie pokona艂y!

Strach 艣ciska mu gard艂o.

Chod藕 do mnie, Devonie. Nadszed艂 czas, aby艣 pozna艂 prawd臋 o tym, kim jeste艣. Ja ci ja wyjawi臋. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzie膰.

- Ona jest w Otch艂ani - m贸wi Devon.

I tym razem musi stawi膰 jej czo艂o zupe艂nie sam.

Przyjd藕 do wschodniego skrzyd艂a, Devonie. Czekam na ciebie. Czekam na ciebie z prawd.

- Przecie偶 nie mog臋 - protestuje s艂abo. - Nigdy nie mog艂em si臋 tam dosta膰...

Stara kobieta nie 偶yje. Jej magia straci艂a moc. Teraz ty jeste艣 panem Kruczego Dworu!

Devon rzuca poduszk膮 przez pok贸j.

- Nie! Pr贸bujesz mnie omami膰!

Otworz臋 ten portal, Devonie, nawet je艣li b臋dzie to oznacza艂o zniszczenie tego domu i wszystkich jego mieszka艅c贸w!

Devon skupia si臋. I stwierdza, 偶e Isobel m贸wi艂a prawd臋, przynajmniej co do tego, 偶e teraz mo偶e si臋 dosta膰 do wschodniego skrzyd艂a. Ju偶 nic nie broni mu wst臋pu do tej cz臋艣ci domu. Znika ze swego 艂贸偶ka i pojawia si臋 w zasnutym paj臋czynami saloniku Emily Muir. Z bocznego pokoju s膮czy si臋 zielona po艣wiata.

Isobel Apostata czeka na niego. Teraz wygl膮da jako艣 inaczej. Wydaje si臋 przezroczysta. Promienie ksi臋偶yca przechodz膮 przez ni膮, a kiedy si臋 obraca, chwilami zupe艂nie znika.

Otch艂a艅 jest wyra藕nie widoczna, pulsuj膮ca i rozjarzona.

Za drzwiami odra偶aj膮ce stwory cisn膮 si臋 i wyj膮, chc膮c wyrwa膰 si臋 na wolno艣膰.

- Jeste艣my sobie r贸wni, ty i ja - m贸wi Isobel. - Nie mog臋 ci臋 zmusi膰 do otwarcia tego portalu.

Devon staje tu偶 przed ni膮.

- Po co wi臋c mnie tu wezwa艂a艣?

- Chc臋 zawrze膰 ugod臋.

- Nie zamierzam dzieli膰 si臋 moc膮.

Ona u艣miecha si臋. Pomimo wszystkich tych okropno艣ci

Devon nadal my艣li, 偶e jest ol艣niewaj膮co pi臋kna. Jej czarne oczy zniewalaj膮.

- Nie chodzi o moc, Devonie - m贸wi. - Teraz wiem, 偶e nie tego pragniesz. Chcesz wiedzy. Prawdy.

On milczy.

- Chcesz wiedzie膰, kim jeste艣. Kim byli twoi rodzice.

Dlaczego przys艂ano ci臋 tutaj, do Kruczego Dworu. Jaki jest sekret twej przesz艂o艣ci i jaka czeka ci臋 przysz艂o艣膰. Czy tak, Devonie?

On wci膮偶 milczy.

Isobel u艣miecha si臋 przebiegle.

- Proponuj臋 ci wymian臋, Devonie. Informacje, kt贸rych szukasz, za pomoc w otwarciu Otch艂ani. Je艣li potem zechcesz uratowa膰 ludzi mieszkaj膮cych w tym domu, niech tak b臋dzie. Masz moc i mo偶esz to zrobi膰. Nie powstrzymam ci臋. Tylko daj mi dost臋p do tego portalu i uwi臋zionych za nim stwor贸w, a ja wyjawi臋 ci informacje, kt贸rych potrzebujesz.

- Wyjaw je teraz.

Isobel 艣mieje si臋.

- My艣lisz, 偶e jestem taka naiwna? 呕e po to przez pi臋膰set lat obserwowa艂am ludzkie s艂abostki, 偶eby da膰 si臋 nabra膰 na taki trik? Powiedzia艂abym ci, co wiem, a wtedy ty wycofa艂by艣 si臋 z umowy.

Devon nie odpowiada.

Ona kr臋ci g艂ow膮.

- Nie, m贸j ch艂opcze. Wymiana zostanie dokonana jednocze艣nie. Otworzysz drzwi, a te informacje natychmiast znajd膮 si臋 w twojej g艂owie - jakby zawsze tam by艂y.

Mru偶y oczy, spogl膮daj膮c na ni膮.

- Wiesz, kim byli moi rodzice?

Isobel promienieje.

- Jeste艣 z mojej krwi, Devonie. Obserwowa艂am wszystkich moich potomk贸w. Dobrze znam tajemnic臋, kt贸r膮 skrywa przed tob膮 Amanda Muir Crandall.

Devon waha si臋.

M贸g艂bym to zrobi膰. M贸g艂bym pozna膰 prawd臋. I jestem pewien, 偶e zdo艂a艂bym obroni膰 Cecily i Alexandra przed wszystkim, co wyjdzie z Otch艂ani...

- Prawda - kusi Isobel. - W ko艅cu ca艂a prawda.

- Informacje, kt贸rych szukam - m贸wi sennie Devon - w zamian za otwarcie Otch艂ani.

- Tylko tyle, Devonie - nalega Isobel. - Szybka i prosta wymiana. Ty dostaniesz to, czego chcesz, i ja tak偶e.

- Dostan臋 to, czego chc臋 - mamrocze.

- Nazwisko twojego ojca - m贸wi Isobel. - I matki. Poznasz swoje miejsce w historii Bractwa.

- Tak - m贸wi Devon.

- Tak - powtarza jak echo Isobel.

Odwraca si臋 do niej ty艂em i koncentruje na portalu. Nie jest przestraszony, tylko pewny siebie i zdeterminowany.

Robi艂 to ju偶 wcze艣niej, kiedy skoczy艂 w Otch艂a艅, 偶eby sprowadzi膰 z powrotem Alexandra. Wie, jak to zrobi膰. Wie, jak otworzy膰 drzwi mi臋dzy tym 艣wiatem a 艣wiatem le偶膮cym poni偶ej.

- Och tak, Devonie - dyszy bliska ekstazy Isobel, patrz膮c, jak Devon si臋 skupia.

Demony za drzwiami szalej膮. Portal dygocze pod naporem woli Devona. Wielki 偶elazny rygiel zaczyna dr偶e膰.

Devon czuje niesamowity przyp艂yw si艂y, pierwotnej i pot臋偶nej. Trawi go magiczna pasja i nie jest ju偶 czternastoletnim ch艂opcem, lecz wiekowym czarodziejem, cz艂onkiem szlachetnego Bractwa Skrzyd艂a Nocy. Nabiera tchu - i gruby rygiel lekko i g艂adko si臋 odsuwa.

- Jest moja! - Wo艂a Isobel. - Jest moja!

Metalowe drzwi uchylaj膮 si臋 ze zgrzytem, ukazuj膮c ziej膮c膮 za nimi ciemno艣膰.

I nagle Devon rzuca si臋 na Apostat臋. Jej twarz wykrzywia okropny grymas, gdy Isobel pojmuje jego podst臋p. W mgnieniu oka starzeje si臋 o kilkaset lat. Nie jest ju偶 m艂oda i pi臋kna, lecz stara i odra偶aj膮ca.

Devon chwyta j膮 wp贸艂 i p臋dzi z ni膮 w pulsuj膮c膮 ciemno艣膰 Otch艂ani.

- Tak bardzo o nich marzy艂a艣! - Wo艂a. - Teraz b臋dziesz z nimi - na zawsze!

Isobel Apostata wrzeszczy, gdy portal zamyka si臋 za ni膮.

Devon zatacza si臋 i osuwa na zakurzon膮 pod艂og臋. Dobrze zapami臋ta艂 to, czego nauczy艂 si臋 z Ksi臋gi O艣wiecenia. Czarodziej mo偶e otworzy膰 portal, nie wypuszczaj膮c niczego i nikogo z Otch艂ani, tylko wchodz膮c w ni膮 sam - lub wpuszczaj膮c tam kogo艣.

Teraz s艂yszy Isobel po drugiej stronie, 艂omocz膮c膮 w drzwi. Jej krzyki szybko zag艂usza ryk rozjuszonych, poirytowanych demon贸w, kt贸rym obiecywano wolno艣膰 i zn贸w jej nie dano. Devon s艂yszy odg艂osy walki. Oczami duszy widzi okryte 艂uskami i cuchn膮ce demony, kt贸re odci膮gaj膮 Isobel od drzwi i wlok膮 j膮 w najg艂臋bsze trzewia Otch艂ani - jedyne miejsce, w kt贸rym mo偶na uwi臋zi膰 jej ducha i powstrzyma膰 go od powrotu na ziemi臋.

- Myli艂a艣 si臋, Isobel - m贸wi Devon, patrz膮c na portal, zn贸w ch艂odny, nieruchomy i cichy. - Nie byli艣my sobie r贸wni. Zapomnia艂a艣 o jednym istotnym szczeg贸le.

U艣miecha si臋.

- Jestem potomkiem Sargona Wielkiego w sto pierwszym pokoleniu.

Nagle siada. Znajduje si臋 w swoim pokoju, w 艂贸偶ku. Noc jest ch艂odna.

Czy to by艂 tylko sen?

Tak, u艣wiadamia sobie, to by艂 sen. Ale jego zwyci臋stwo nad Isobel wcale nie by艂o z tego powodu mniej realne. Jej czarom nale偶a艂o po艂o偶y膰 kres, a moc nadawa艂y im sny, wi臋c to oczywiste, 偶e decyduj膮ca bitwa zosta艂a stoczona w umy艣le Devona. To, 偶e nie wsta艂 z 艂贸偶ka, nie oznacza, 偶e nie wygna艂 jej do Otch艂ani. Czarodziej Skrzyd艂a Nocy sam wybiera sobie przeciwnika i pole bitwy.

Reszt臋 nocy Devon przesypia kamiennym snem.

Epilog

Za 艣cian膮

Przecie偶 mog艂e艣 dowiedzie膰 si臋 od niej prawdy - m贸wi Cecily nast臋pnego wieczoru, kiedy opowiedzia艂 jej o wszystkim. - Mog艂e艣 si臋 dowiedzie膰, kim naprawd臋 jeste艣.

Na zewn膮trz wyje wiatr. Kruki kracz膮, trzepocz膮c skrzyd艂ami i jak zawsze strzeg膮c domu. Tego wieczoru nie pada 艣nieg, lecz w oddali przetacza si臋 grom. Nadci膮ga kolejna burza.

Devon u艣miecha si臋.

- Taak, ale za jak膮 cen臋? Isobel i zgraja demon贸w grasuj膮ca po 艣wiecie to co艣, czego wol臋 sobie nawet nie wyobra偶a膰. Ponadto, kto wie, czy ona te偶 nie szykowa艂a jakiego艣 podst臋pu?

Cecily chichocze.

- Naprawd臋 spryciarz z ciebie, wiesz? - Pochyla si臋 i ca艂uje go. - Jestem z ciebie bardzo dumna, Devonie.

Ch艂opiec rumieni si臋.

- C贸偶, G艂os potwierdza, 偶e ju偶 jej nie ma. Nie musimy si臋 obawia膰 Isobel Apostaty.

- Mama powinna by膰 ci wdzi臋czna.

Devon wzrusza ramionami.

- My艣l臋, 偶e zaczyna sobie zdawa膰 spraw臋 z tego, 偶e na d艂u偶sz膮 met臋 niczego nie uda jej si臋 przede mn膮 ukry膰. Jednak jest uparta. Nie podda si臋 艂atwo.

- Tak - przytakuje Cecily. - Jednak ty te偶.

Idzie na g贸r臋 do 艂贸偶ka, a Devon siedzi w salonie i spogl膮da na olejny portret Horatia Muira.

- Dzi臋ki za pomoc - m贸wi do portretu. - Chyba jest nam przeznaczone znowu si臋 spotka膰. Mo偶e ty wyja艣nisz mi wszystkie dziwne tajemnice tego domu. Na przyk艂ad kto spoczywa pod nagrobkiem z napisem „Devon" i jaka jest moja rola w tym wszystkim.

W tym momencie z odleg艂ego zakamarka dworu dobiega znajomy d藕wi臋k: szloch.

Devon u艣miecha si臋 drwi膮co, nie odrywaj膮c oczu od Horatia.

- Och, jak mog艂em zapomnie膰? Mo偶e powiesz mi, kto, do licha, kryje si臋 w piwnicy. Duch czy cz艂owiek? - Nas艂uchuje coraz g艂o艣niejszego p艂aczu. - I dlaczego ten kto艣 wydaje si臋 mnie zna膰?

Znasz jej imi臋, s艂yszy g艂os w swojej g艂owie.

Devon nie jest pewien, czy to przem贸wi艂 G艂os czy kto艣 inny - mo偶e Horatio?

- Znam jej imi臋? - Pyta.

Znasz jej imi臋.

- Kto to? - Zwraca si臋 Devon do portretu, lecz twarz Horatia Muira pozostaje nieruchoma i niema.

Nagle grom uderza blisko domu i 艣wiat艂o zaczyna przygasa膰. Devon wstaje i zapala kilka 艣wiec, na wszelki wypadek.

To nie mo偶e by膰 Isobel. J膮 mog臋 wykluczy膰. Glos twierdzi, 偶e ona odesz艂a na dobre.

Zatem kto to mo偶e by膰?

Znasz jej imi臋.

Bierze jedn膮 艣wiec臋 i schodzi do zimnej, wilgotnej piwnicy. Tak jak przypuszcza艂, 艣wiat艂o ga艣nie po nast臋pnym uderzeniu pioruna i ch艂opiec musi skorzysta膰 ze 艣wiecy, 偶eby dotrze膰 do miejsca, sk膮d dobiega p艂acz. Jak zwykle jest tu g艂o艣niejszy i wydaje si臋 coraz bardziej przejmuj膮cy, w miar臋 jak Devon zbli偶a si臋 do jego 藕r贸d艂a.

Podchodzi do 艣ciany, zza kt贸rej zdaje si臋 dochodzi膰 ten szloch.

- Powiedz mi, jak si臋 nazywasz - m贸wi.

Jednak ten kto艣 tylko 艂ka jeszcze g艂o艣niej.

- Powiedz mi, jak si臋 nazywasz, to b臋d臋 m贸g艂 ci pom贸c.

- Devonie? - Pyta g艂os. - Devonie, czy to ty?

- Tak. Znasz moje imi臋, teraz wyjaw mi swoje.

Jednak odpowiada mu tylko cisza. Devon stawia 艣wiec臋 na starym kufrze. Migotliwy blask o艣wietla mroczn膮 piwnic臋. Ch艂opiec obmacuje 艣cian臋. Nic. 呕adnych nier贸wno艣ci.

呕adnych ukrytych drzwi.

- Musi tu by膰 jakie艣 przej艣cie - m贸wi. - Bo jak inaczej wpakowaliby ci臋 tam?

Opukuje 艣cian臋. Jest cienka, zaledwie kilkucentymetrowa. Zosta艂a pospiesznie wzniesiona, najwidoczniej bez 偶adnych drzwi. Po co Muirowie j膮 postawili? Co jest za ni膮 ukryte?

I przed kim to ukrywaj膮?

Przede mn膮, m贸wi sobie Devon.

Pr贸buje si艂膮 woli przenie艣膰 si臋 za mur, tak jak to zrobi艂 we wschodnim skrzydle. Nie udaje mu si臋. To dziwne, zwa偶ywszy na to, 偶e magia Grety Muir straci艂a moc. Kto jest tutaj pot臋偶niejszym magiem od niego? Bardziej ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej Devon jest 艣wiadomy tego, 偶e odpowiedzi kryj膮 si臋 za t膮 艣cian膮.

Odpowiedzi na pytania, kt贸re go dr臋cz膮.

Rozgl膮da si臋 po piwnicy.

- C贸偶 - m贸wi. - Je艣li moja magia nie dzia艂a, b臋d臋 musia艂 u偶y膰 zwyczajnej si艂y.

Dostrzega to, czego szuka艂.

- Odsu艅 si臋 - wo艂a do tego kogo艣 - lub czego艣 - uwi臋zionego za tym murem. - Ju偶 id臋!

Wysoko podnosi kilof.

CI膭G DALSZY NAST膭PI W TOMIE TRZECIM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Geoffrey Huntington Cykl Kruczy Dw贸r (2) W艂adczyni demon贸w
Huntington Geoffrey Kruczy Dwor 02 Wladczyni demon贸w
Huntington Geoffrey Kruczy Dw贸r 03 Krwawy ksi臋偶yc
Huntington Geoffrey Kruczy Dwor Czarodzieje Skrzydla Nocy
Huntington Geoffrey - Kruczy Dw贸r 01 - Czarodzieje Skrzyd艂a Nocy, Huntington Geoffrey, Kruczy dw贸r
Huntington Geoffrey Kruczy Dwor Krwawy ksiezyc
Huntington Geoffrey Kruczy Dwor 03 Krwawy ksi臋偶yc
Huntington Geoffrey Kruczy Dw贸r 3 Krwawy Ksi臋偶yc
Geoffrey Huntington Cykl Kruczy Dw贸r (1) Czarodzieje Skrzyd艂a Nocy
Dw贸r w literaturze polskiej, Szko艂a
kr贸lewski dw贸r
04 PL膭SAWICA HUNTINGTONA, V rok, Neurologia
Dw贸r w literaturze polskiej
Geoffrey A Landis ?le na Morzu Diraca
PL膭SAWICA HUNTINGTONA

wi臋cej podobnych podstron