Jalics Uczmy się modlić


uczmy się modlić


FRANZ JALICS

uczmy się modlić

Przekład Anna Kleszcz

Wydawnictwo WAM
Kraków 2000


Tytuł oryginału:

Lernen wir Beten. Eine Anleitung,
mit Gott ins Gasprach zu kommen

© Echter Verlag, Wurzburg 1996

© Wydawnictwo WAM, 2000
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

Redakcja
Tomasz Gródecki

Projekt okładki
Joanna i Piotr Panasiewicz

ISBN 83-7097-615-8

NIHIL OBSTAT. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego,
ks. Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków. 9 lipca 1999 r., l dz 186/99


Przedmowa do niemieckiego
wznowienia

Od pierwszego wydania w Argentynie książeczka
ta doczekała się 22 wydań w pięciu językach. Przy-
gotowując trzecie niemieckie wydanie, przejrzałem
ją i wprowadziłem kilka zmian.

W pierwszych siedmiu rozdziałach skrupulatnie
trzymałem się oryginalnego hiszpańskiego tekstu.
Dokonałem tylko językowych korektur i usunąłem
niejasności.

Ósmy rozdział, w którym omawiam trudności
i przeszkody na drodze modlitwy, napisałem na
nowo. Pozostał początkowy zamysł i sens tego roz-
działu. Ująłem jednak precyzyjniej kilka aspektów
oraz zilustrowałem przykładami problemy życia
modlitwy.

Skróciłem dziewiąty rozdział i zakończenie z po-
przedniego wydania. Opisałem w nich wzajemny
związek omawianych w książce sposobów modlitwy
i kontemplacji.

Mam nadzieję, że ta książeczka będzie nadal, tak
jak dotychczas, torować wielu ludziom drogę do
Boga.

Franz Jalics

Gries, kwiecień 1996


Wprowadzenie

Zainteresowanie modlitwą jest bardzo duże. Jest
ona tematem często poruszanym w rozmowach. Bez
Wątpienia wielu ludzi szuka odpowiedniego dla
siebie sposobu modlitwy, ale nie znajduje właściwe-
go prowadzenia. Nauczyciele życia duchowego nie
zawsze potrafią poprowadzić poszukujących prostą
drogą do znalezienia prawdy. Ilekroć mówię przy
różnych okazjach o modlitwie, spotykam się z ży-
wym odzewem. Dowiaduję się często od słuchaczy,
że już długo czekali na słowa, które pokazałyby im
właściwą drogę.

W tej książce proponuję przystępne wprowadze-
nie do praktycznej nauki modlitwy. Chciałbym przez
zrozumiałe przedstawienie zagadnienia pomóc
wierzącym ludziom w zbliżeniu się do Boga przez
modlitwę dostosowaną do dzisiejszego świata.

Nasz nowoczesny świat stwarza przez swój
pospieszny rytm zupełnie nowe warunki życia. Ale
współczesny człowiek chciałby nawiązać kontakt
z Bogiem również pośród owego niespokojnego
i zabieganego świata. Do tego potrzebuje zarówno
wprowadzenia, jak i dalszej opieki. Moim zdaniem
szukamy Boga przeważnie przez studia, refleksję
i zastanawianie się nad swoją sytuacją. To było


i jest z pewnością konieczne. Ale jednocześnie po-
jawia się silna potrzeba spotkania z Bogiem ponad
tymi racjonalnymi drogami, potrzeba większej
prostoty. Poznałem ludzi, którzy dzięki własnym
staraniom doszli do prostych form modlitwy, ale
byli przekonani, że ich metoda modlitwy nie jest
właściwa, że to w ogóle nie jest modlitwa.

Współczesne życie wymaga od nas uznawania ra-
cji sfery racjonalnej. W kontakcie z Bogiem tęskni-
my jednak za czymś znacznie prostszym. Czujemy,
że zażyłość z Nim wymaga prostej modlitwy, która
budzi miłość, oświeca duchowo życie i daje pokój
naszemu sercu. Chciałbym zaproponować tu taką
metodę modlitwy.

Ponieważ chcę w mojej książce ofiarować czytel-
nikom pomoc w zorientowaniu się w tym obszarze,
konieczne jest najpierw dokonanie przeglądu róż-
nych form modlitwy. Pożytek z przewodnika polega
na tym, że tego rodzaju przegląd jest możliwie
pełny. Moim zamiarem jest zaprezentowanie wartoś-
ci i granic różnych form modlitwy. W życiu każdy
doświadczy ich na swój sposób. Każdy rodzaj
modlitwy praktykowany we właściwym czasie jest
pożyteczny i pomocny. Nie powinniśmy się jednak
przy żadnym zatrzymywać, lecz iść dalej i rozwijać
się. Rozwój w modlitwie polega na spotykaniu Boga
w coraz prostszy, naturalniejszy, a przez to głębszy
sposób.

Ta książka jest owocem mojej praktyki. Od wielu
lat próbuję udzielać innym rad dotyczących modli-


twy. W tym czasie wysłuchałem wielu ludzi chcąc
również dowiedzieć się, jak wyglądają modlitwy
osób wierzących. Wiele nauczyłem się od tych, któ-
rzy odwiedzali mnie szukając rady. Na moją prośbę
opowiadali, jak się modlą. Mogłem bowiem im
pomóc dopiero wtedy, gdy poznałem ich doświad-
czenia. To słuchanie wiele mi dało. Często ogarniało
mnie uczucie wstydu, ponieważ ci, którzy przyszli
po radę, stawali się - nie wiedząc o tym - moimi
nauczycielami. Z drugiej strony, bolałem nad fak-
tem, że ludzie, których zadaniem jest duchowe
prowadzenie innych, ani nie posiadali własnego
doświadczenia modlitwy, ani nie byli tym zainte-
resowani. Nierzadko mieli całkiem fałszywe wy-
obrażenia o modlitwie. Wiele nauczyłem się także
dzięki modlitwie wspólnotowej, szczególnie z moimi
współbraćmi w zakonie. Z głęboką wdzięcznością
myślę o moich mistrzach, którzy słowami, a zwłasz-
cza przykładem, zachęcili mnie do modlitwy. Cho-
ciaż nigdy nie miałem dużo czasu na czytanie,
sądzę, że zrozumiałem - przynajmniej w dużej
części - dwutysiącletnie doświadczenie Kościoła.
Czuję się z nim solidarny i wstępuję w jego ślady.
Jeżeli ta książka przynosi coś nowego, to dotyczyć
to będzie jedynie metody modlitwy, jaka może od-
powiadać naszym nerwowym czasom.

W zwykłym sensie przez modlitwę rozumiemy
połączenie z Bogiem, w którym wznosimy do Niego
nasze serce i ducha. Modlitwa oznacza więc zwróce-
nie się do Boga. Dlatego nie przeciwstawiam modli-

8


twy życiu. Życie często jest też modlitwą. Nie
można zamieniać działania na modlitwę, ponieważ
wiele działań jest jednocześnie modlitwą. Jeżeli
jednak w tej książce jest mowa o modlitwie, to mam
na myśli takie jej praktykowanie, w którym uwaga
kieruje się wyłącznie na Boga.

Modlitwa jako obcowanie z Bogiem polega na
wzajemności. Z jednej strony jest to działanie czło-
wieka, z drugiej Boga. Spotkanie z Bogiem docho-
dzi do skutku nie tylko dzięki wysiłkowi człowieka.
Jest ono w przeważającej mierze umożliwiane
i wspierane przez Boga. Wkracza On często w ludz-
kie życie i czyni możliwym to, czego człowiek nie
potrafi osiągnąć własnymi siłami. Innym razem
ukrywa się On i każe bezskutecznie szukać. W tej
książce założyłem jednak współdziałanie Boga
w modlitwie. Nasza uwaga poświęcona jest bardziej
zachowaniu człowieka w trakcie poszukiwań Boga.

W pierwszych sześciu rozdziałach omawiam róż-
ne formy modlitwy. Siódmy rozdział poświęcam
modlitwie wspólnotowej. W ósmym wspominam
trudności w modlitwie. Dziewiąty rozdział traktuje
o związku wymienionych sposobów modlitwy
z kontemplacją.

0x01 graphic


I. Tradycyjna modlitwa ustna

1. Odmawianie modlitw, których nauczyliśmy się
w dzieciństwie lub które możemy znaleźć w modli-
tewniku, to najczęstszy sposób, w jaki się modlimy.
Wielu ludzi tylko tak zwraca się do Boga. Dziecko
uczy się nawiązywać kontakt z Bogiem powtarzając
słowa: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo lub też innych
modlitw. Odmawianie ich przychodzi bez trudu; ma
ono przy tym szczególnie cenną wartość wycho-
wawczą, gdyż poddaje dziecku gotowe wzorce
w czasie, gdy samo jeszcze nie wie, jak ma się
zwracać do Boga i co ma Mu powiedzieć. Z mo-
dlitw, które zna na pamięć, czerpie właściwe słowa.
Mogą one wzbudzić prawdziwe religijne uczucia,
kształtować jego pragnienia i postawy.

Tę formę modlitwy można zalecić nie tylko dzie-
ciom. Nasza liturgia zawiera wiele niezmiennych
formuł modlitewnych, które ksiądz odmawia sam
albo razem z wiernymi. Jest to najpowszechniejsza
forma modlitwy wspólnotowej. Wszyscy razem
odmawiają jedną modlitwę i w ten sposób wspólnie
zwracają się do Boga.

2. Wielu ludzi sądzi, że modlitwy są z koniecz-
ności tylko prośbami. Odmawiają na przykład wie-

10


lokrotnie Ojcze nasz w intencji wyzdrowienia blis-
kiej osoby. Modlitwy najczęściej są rzeczywiście
prośbami. Zwykle zanosi je do Boga człowiek ma-
jący szczególne, godne szacunku nastawienie. Wy-
znaje on tym samym, że zdaje się na Boga. Modli-
twa mająca charakter prośby jest wyrazem naszego
zaufania do Niego oraz uznaniem Jego miłości do
nas, Jego wielkości i wszechmocy. Modlitewna
prośba, choć jest wyrazem prawdziwie chrześci-
jańskiego usposobienia, może kryć jednak w sobie
pewne niebezpieczeństwo. Zdarza się bowiem, że
płynie ona z całkowicie egoistycznego nastawienia
człowieka podejmującego próbę wykorzystania
Bożej wszechmocy do własnych celów. Wielu ludzi
sądzi — często nie uświadamiając sobie tego — że
wie lepiej od Boga, co jest im potrzebne. Gdy Bóg
nie zsyła im tego, o co proszą, są rozczarowani.

Dlatego dobrze jest, gdy prośbie towarzyszą mo-
dlitwy, w których ofiarujemy Mu nasze cierpienia,
radości, wreszcie nas samych. Modlitwy o tym
charakterze sprawiają, że w naszej więzi z Bogiem
uwaga poświęcona własnym sprawom przeniesiona
zostaje na Niego Samego. W jej centrum znajdzie
się stopniowo Jego dobroć, a nie nasza potrzeba.
Nie oznacza to jednak, że winniśmy zmienić nasze
modlitwy. Przemianie powinno ulec serce modlącej
się osoby. Modlitwy zaczerpnięte z chrześcijańskiej
tradycji mogą nam w tym dopomóc. Zawarte w nich
prośby wykraczają poza małostkowe, ludzkie potrze-
by, odwracają uwagę modlącego się od niego same-

11


go i kierują ją ku Bogu. Chociaż modlitwa, której
nauczył nas Jezus, jest powszechnie znana, pragnę
ją tutaj przytoczyć. Chciałbym pokazać jak siedem
próśb Modlitwy Pańskiej wznosi myśli człowieka
tak wysoko, iż widzi on własne życie w Bożej
perspektywie.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie,

święć się Imię Twoje.

Przyjdź królestwo Twoje.

Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.

I odpuść nam nasze winy,

jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.

I nie wódź nas na pokuszenie,

ale nas zbaw ode złego. Amen.

W podobny sposób kierują naszą uwagę ku Bogu
modlitwy uwielbienia i dziękczynienia. Gdy zagłębi-
my się w modlitwę uwielbienia, wzbudzi ona w nas
wewnętrzną radość, pełen bojaźni zachwyt i głęboką
świadomość odkupienia. Rozważmy na przykład
hymn Chwała na wysokości Bogu.

Chwała na wysokości Bogu,

a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.

Chwalimy Cię.

Błogosławimy Cię.

Wielbimy Cię.

Wysławiamy Cię.

Dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja.

12


Panie Boże, Królu nieba,

Boże Ojcze wszechmogący,

Panie, Synu Jednorodzony, Jezu Chryste.

Panie Boże, Baranku Boży, Synu Ojca.

Który gładzisz grzechy świata,

zmiłuj się nad nami.

Który gładzisz grzechy świata,

przyjm błaganie nasze.

Który siedzisz po prawicy ojca,

zmiłuj się nad nami.

Albowiem tylko Tyś jest święty.

Tylko Tyś jest Panem.

Tylko Tyś Najwyższy,

Jezu Chryste,

Z Duchem Świętym

w chwale Boga Ojca. Amen.

Swego czasu postawiono głośny zarzut, że
w Kościele jest wielu ludzi, którzy wprawdzie dużo
się modlą, lecz w życiu codziennym nie zachowują
się jak chrześcijanie. Rzeczywiście, czasem tak jest.
Sądzę jednak, że niektóre formuły modlitewne prze-
kazane nam przez tradycję mogą dopomóc w prze-
zwyciężeniu tej rozbieżności. Zauważmy, jak bardzo
modlitwa św. Franciszka zapobiega powstawaniu
przepaści między codziennym życiem a obcowaniem
z Bogiem.

Uczyń mnie, Panie, narzędziem Twojego pokoju,
bym tam, gdzie jest nienawiść
- zakorzeniał miłość,

13


tam, gdzie obraza — wnosił przebaczenie,
tam, gdzie niezgoda - głosił pojednanie,
tam, gdzie błąd panuje, bym przynosił prawdę,
tam, gdzie jest wątpienie, żebym krzewił wiarę,
tam, gdzie jest rozpacz, bym budził nadzieję,
tam, gdzie są ciemności, bym zapalał światło,
a tam, gdzie smutek, żebym wnosił radość.

Spraw, Panie, żebym nie o to zabiegał,
by mnie pocieszano, lecz żebym pocieszał,
nie szukał zrozumienia, lecz żebym rozumiał,
nie pragnął być kochany, ale żebym kochał.

Albowiem siebie dając - coś się otrzymuje,
siebie zapomniawszy - można znaleźć siebie,
innym wybaczając - doznam przebaczenia,
a umierając - zmartwychwstaję wiecznie.

Nie można zarzucić mijania się z rzeczywistością
temu, kto zna tę modlitwę i odmawia ją w konkret-
nych sytuacjach życiowych; sytuacjach, w których
oczekuje się od niego chrześcijańskiej postawy.

3. Przytoczone przykłady uświadamiają nam, jak
uświęcone tradycją modlitwy zdolne są doprowadzić
nas do Boga. A jednak, nawet gdy szczerze pragnie-
my zwrócić się do Niego, tkwimy niejednokrotnie
zbyt głęboko w naszych problemach. Zarówno mo-
dlitwy wspólne Kościoła, jak i te, które znajdujemy
w książeczkach do nabożeństwa, czerpią swoją

14


inspirację z podniosłych uczuć. Przeniknięte są
miłością do Boga. Odmawiamy je, a gdy ich słowa
budzą w nas oddźwięk, zżywamy się z nimi coraz
bardziej i w końcu utożsamiamy się z ich treścią. Po
jakimś czasie odmawiamy je tak, jakbyśmy sami je
ułożyli.

Dobór modlitw odpowiadających naszemu życiu
jest bardzo ważny. Modlitwa jest aktem wewnętrz-
nym. Tekst sam w sobie nie ma wartości; nabiera
jej, jeżeli dzięki niemu dochodzi do przemiany du-
chowej modlącej się osoby. Na Bożą łaskę otwierają
nas szczególnie takie formuły modlitewne Kościoła,
jak na przykład akt pokuty w czasie Mszy świętej,
gdy mówimy „Spowiadam się Bogu wszechmogące-
mu", czy Psalm 51. Kiedy pojawia się w nas -
choćby ledwie uświadomiona - potrzeba duchowej
przemiany, owe modlitwy pomagają nam w we-
wnętrznym doskonaleniu się. Gdy jednak takie
pragnienie, w najmniejszym choćby stopniu, jest
nam obce, modlitwa pozostaje czczą formalnością.
Słowa nie dotrą do osoby wypowiadającej je, a jej
uwaga rozproszy się. Samo poruszanie ustami nie
wystarcza do powstania prawdziwej modlitwy.

Wartość modlitwy zależy od tego, jak bardzo
koncentrujemy się na słowach i ich sensie. Skupie-
nie dotyczy w pierwszym rzędzie dosłownego zna-
czenia tekstu. Gdy zgłębimy go wnikliwie, wzmac-
nia się świadomość, że kieruje on nas do Boga.
Modlitwa coraz bardziej przemawia do naszej duszy.
Staje się ona aktem głęboko odczuwanego, pobożne-

15


go nabożeństwa. Formułę modlitewną przeżywa się
wtedy jako pełne miłości i czci wzniesienie serca ku
Bogu.

Gdy odmawiamy modlitwę z pobożnym skupie-
niem, pogłębia się nasza uwaga, jesteśmy wtedy
mniej związani ze słowami i zdaniami. Uwagę
przyciąga sama myśl zawarta w modlitwie. W taki
sposób słowa modlitwy, chociaż powtarzane nie
zawsze z jednakowym zastanowieniem, wspomagają
wewnętrzną pobożność. Modlitewny tekst powinien
kierować uwagę na Boga; wtedy spełnia swoje
zadanie. Tekst staje się tylko towarzyszem we-
wnętrznego skupienia, które odrywa się od słów,
aby skoncentrować uwagę na Bogu. Człowiek przy-
zwyczajony do odmawiania różańca wie, że powta-
rzanie Zdrowaś Maryjo niekoniecznie oznacza
wierne śledzenie dosłownego brzmienia: modląc się
możemy skupić naszą uwagę albo na właśnie wy-
powiadanych zdaniach, albo na rozważanej tajemni-
cy; serce modli się, chociaż nie jest świadome
wszystkiego co zostaje wypowiedziane ustami.

Skupieniu wewnętrznemu towarzyszy uwaga głęb-
sza niż wspomnianemu wyżej pobożnemu nabożeń-
stwu. Wierzący — w większości ludzie starsi —
którzy dużo czasu spędzili w domach bożych, gdzie
najczęstszą modlitwą był różaniec, przeżywają go
zwykle w wewnętrznym skupieniu. Podobne do-
świadczenia mają mnisi, którzy godzinami śpiewają
psalmy. Modlitwa, której nie można poświęcić się
całkowicie, powinna być krótka. Człowiek szybko

16


się męczy i nie zawsze przez długi czas może na
niej skupić uwagę. Gdy jednak potrafimy długo
pozostać w niej zatopieni, jest to znak, że osiągnę-
liśmy stan wewnętrznego skupienia.

Odmawianie tradycyjnych modlitw powinno się
traktować przede wszystkim jako pierwszy krok ku
osiągnięciu wewnętrznego skupienia. Zwykle przez
odmawianie ich nie rozumiemy głębszego sposobu
modlenia się. Zadaniem tych modlitw jest doprowa-
dzenie do pierwszego stopnia skupienia. Razem
z pogłębioną uwagą pojawia się potrzeba praktyko-
wania innych modlitw. Jeżeli jednak uwaga człowie-
ka, któremu nieobca jest modlitwa myślna, jest
przejściowo rozproszona, powinien on wrócić do
podstaw, do modlitwy ustnej. Jest to bowiem jedyna
forma, po którą może sięgnąć człowiek niespokojny,
rozkojarzony lub nerwowy.

Zaprzyjaźniony ze mną ksiądz, który przyzwy-
czaił się stosować metodę modlitwy myślnej, opo-
wiedział mi następującą historię: był niegdyś uwię-
ziony, tygodniami przetrzymywano go w izolatce;
leżał tam z głową przykrytą kapturem. Był stale
przesłuchiwany i nie był pewien, co przyniesie na-
stępna godzina. W tych okolicznościach utracił
pokój ducha, a jego przygnębienie przeszkadzało mu
w rozważaniach i kontemplacji. Zwrócenie się do
modlitw, które znał na pamięć, umożliwiło mu
osiągnięcie minimalnej koncentracji. Dotychczas nie
doceniał tej formy kontaktu z Bogiem. Lecz w o-
wych trudnych warunkach, pomimo wewnętrznego

Uczmy się modlić - 2 17


wzburzenia, właśnie ta forma pomagała mu połączyć
się w modlitwie z Bogiem. Mój przyjaciel odzyskał
duchowy spokój i mógł wrócić do swojego zwykłe-
go sposobu modlenia się.

4. Na koniec chciałbym jeszcze udzielić kilku
praktycznych rad. Modlitwa ustna, wyznaczająca
początek drogi prowadzącej nas do doświadczania
obecności Boga, powinna odpowiadać naszym obec-
nym pragnieniom i wyrażać nasze własne odczucia.
Trzeba nauczyć się jej na pamięć i odmawiać
powoli, ze zrozumieniem. Jako przygotowanie może
posłużyć myśl, że zwracamy się do Boga lub do
Jezusa Chrystusa. Już sam znak krzyża uczyniony
z pobożnością jest niezwykłą modlitwą, ponieważ
oddajemy się w opiekę Trójcy Świętej. Wielkie
znaczenie należy przypisać także modlitwie Ojcze
nasz. Nie należy pomijać kilku modlitw do Matki
Boskiej. Trzeba również w pełni docenić wezwanie
szczególnie bliskiego świętego lub Anioła Stróża.
Możemy korzystać przy tym z pomocy książeczki
do nabożeństwa. Każdy powinien pozostać przy
swoich przyzwyczajeniach, chyba że jego duchowa
droga wymaga zmian. Możemy również modlić się
psalmami lub śpiewać pieśni kościelne, których
nauczyliśmy się w dzieciństwie, a których teksty
często mają głęboką wymowę.

Pomijając stan, w którym osiągnęliśmy we-
wnętrzne skupienie, nie powinniśmy planować dłu-
gich modlitw. Lepiej jest zwrócić serce do Boga

18


w kilku krótkich modlitwach w ciągu dnia, aby
w ten sposób uświęcić nasze codzienne zajęcia.
Możemy pomodlić się, gdy coś rozpoczynamy,
przed posiłkami i przed udaniem się na spoczynek.
Niedługa modlitwa wieczorna odmawiana, by złożyć
podziękowanie Bogu, stała się zwyczajem rozpo-
wszechnionym również wśród ludzi, którzy zwykle
nie uczestniczą w niedzielnej Mszy Świętej. Nawet
gdy przy niej zaśniemy, będzie ona nadal oddziały-
wać na naszą podświadomość. Krótka modlitwa,
odmawiana po przebudzeniu się lub w trakcie wsta-
wania, poświęca nasz dzień Bogu.

Nie powinniśmy zobowiązywać się do odmawia-
nia długich modlitw, chcąc dotrzymać jakiegoś
przyrzeczenia, czy z jakiejkolwiek innej przyczyny.
Jeśli stają się one ciężarem, zdobądźmy się na
odwagę zaniechania takich postanowień. Podtrzymy-
wanie jakiegoś zwyczaju ma sens tylko wtedy, gdy
pomaga on w osiągnięciu założonego celu lub
w przezwyciężaniu chwilowego kryzysu. Jeżeli
odmawiana modlitwa budzi wewnętrzną niechęć,
oznacza to, że nie jest dla nas odpowiednia. Wy-
trwałość powinna być zharmonizowana ze zdolnoś-
cią dokonywania zmian i wolnością wyboru.

Ostatecznym sprawdzianem modlitwy ustnej jest
jej zdolność zbliżania nas do Boga - to jest jej
właściwe zadanie: jest ona środkiem, a nie celem.
Gdy modlitwa ustna nie spełnia tej funkcji, staje się
bezużyteczna. Musimy poddać ją rewizji i albo ją
poprawić, albo z niej zrezygnować. Decydujące jest

19


przy tym jedynie własne doświadczenie. Może się
bowiem zdarzyć, że mamy poczucie, iż podnosi ona
nasze myśli i serce do Boga, mimo iż w danej
chwili nie zauważamy u siebie w pełni pobożnego
skupienia. Jeżeli jednak nie zauważamy tego subtel-
nego oddziaływania modlitwy, możemy być pewni,
że nie zaprowadzi nas ona do Boga.


II. Stanąć mocno na ziemi

1. Pismo Święte mówi, że Bóg stał się człowie-
kiem i żył wśród ludzi. Mieszkał wśród nas i był
przyjacielem ludzi ubogich i osamotnionych, wdów
i dzieci. Zbliżył się do nas, żebyśmy mogli przyjść
do Niego. Naprowadził nas na myśl, że droga do
Niego prowadzi przez człowieka.

Ewangelia potwierdza solidarność Boga z czło-
wiekiem stawiając na równi nasz związek z Nim
i z ludźmi. Kto kocha swojego bliźniego, kocha też
Boga; kto nie kocha bliźniego, nie może również
kochać Boga (l J 4, 20). Ilekroć czytam fragment
o Sądzie Ostatecznym, to solidarność ta wstrząsa
mną najbardziej. Bóg całkowicie utożsamia się
z naszym bliźnim. Jeżeli nie dałem nic do jedzenia
głodnemu człowiekowi, nie dałem Jemu. Jeżeli jed-
nemu z moich braci nie podałem szklanki wody, nie
ugasiłem pragnienia Jezusa. Jeżeli natomiast udzieli-
łem schronienia bezdomnemu, to przyjąłem do mo-
jego domu Boga. Nasze odnoszenie się do ludzi jest
równoznaczne z naszym odnoszeniem się do Boga.
Więzień, którego odwiedzam, jest samym Jezusem;
jeśli go nie odwiedzę, zlekceważę Chrystusa.

Jeżeli potraktujemy poważnie to postawienie na
równi Boga i człowieka, zrozumiemy, że nie ma tu-

21


taj mowy o wymuszonych gestach pomocy. Ważna
jest intencja czynu. Gdy zapraszam w gościnę po-
dróżnego, to przyjmuję Jezusa Chrystusa. Lecz go-
ścia można podejmować z zachwytem lub chłodno,
a nawet z niechęcią. Możemy go gościć serdecznie
jak brata lub dać mu odczuć wyświadczaną przysłu-
gę. Uczucia te znajdują swoje odbicie w naszym
związku z Bogiem.

Ze sposobu traktowania bliźnich mogę wnosić
o moim zachowaniu się wobec Boga. Jeżeli nienawi-
dzę mojego brata, to nienawidzę także Boga. Boję
się ludzi, a zatem bojaźliwie unikam Boga. Nie
mam przyjaciół, więc nie przyjaźnię się z Bogiem.
Pogardzam bliźnim i wynoszę się nad niego, a więc
lekceważę Boga. Gdy wykorzystuję albo oszukuję
człowieka, to dążę zarazem do podporządkowania
Boga moim celom. Osądzam lub gardzę ludźmi, to
znaczy, że to samo czynię wobec Boga. Jeżeli nie
wysłuchuję moich bliźnich lub nie dostrzegam ich
cierpienia, nie słyszę również Boga, a władze mojej
duszy nie są wrażliwe na Boże sprawy.

Boga kochamy naszym ludzkim sercem. Nie po-
siadamy dwóch serc: jednego czystego, nieskalanego
i szlachetnego, którym kochamy Boga i drugiego,
które przez doświadczenie życiowe stało się podejrz-
liwe, egoistyczne i nieczyste. Nie, mamy tylko jedno
serce i nim kochamy zarówno Boga, jak i ludzi.

Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć, jak wygląda jego
więź z Bogiem, wystarczy by przyjrzał się swoim
związkom z ludźmi. Samoobserwacja pokaże zarów-

22


no jego uczucia i nastawienie względem Boga, jak
też stopień zjednoczenia z Nim.

W przedstawieniu zależności, jaka zachodzi
między naszymi stosunkami z bliźnimi, a naszym
odnoszeniem się do Boga, powinien pomóc nam
następujący przykład. W życiu codziennym stykam
się z wieloma osobami. Część z nich darzę sympa-
tią, części nie lubię, a moja postawa w stosunku do
pozostałych jest mniej lub bardziej obojętna. Z na-
szych powiązań z ludźmi możemy odczytać, jaki
jest nasz kontakt z Bogiem. Jeżeli więc pytam, jaki
jest mój związek z Nim i wiem, że łączy mnie
z częścią ludzi prawdziwa miłość, to wolno mi
uznać, że żywię prawdziwą miłość także do Boga.
Nie obejmuję nią wszystkich ludzi, dlatego również
moja miłość do Boga nie jest całkowita. Ale moja
niedoskonała, częściowa miłość do bliźniego daje
prawo do przekonania, że mój związek z Bogiem
przynajmniej w części przepaja miłość. Będę tego
przypuszczalnie wciąż na nowo doświadczać na
modlitewnej drodze.

Współżyjąc z ludźmi niekiedy odwracam się od
nich. Muszę zatem przyznać, że oznacza to także
zamykanie się przed Bogiem. Czy to nie jest jednak
ujęte zbyt radykalnie, gdy przyjmuję, że odwracam
się - może nie wiedząc o tym i nie chcąc tego -
jednocześnie od ludzi i od Boga? Widzę moje trud-
ności z akceptacją samego siebie, moją niezgodę na
zło w świecie stworzonym przecież przez Boga
i oburzenie z powodu niesprawiedliwości popełnia-

23


nych przez tych ludzi, których z powodu ich czynów
nie darzę miłością; czy to w istocie nie oznacza
ucieczki od Boga, w jakimś stopniu obciążającej
mój związek z Nim?

A jeżeli do części moich bliźnich odnoszę się
z obojętnością, czyż nie zachowuję podobnego
dystansu do Boga?

Związki między ludźmi mają różne odcienie, od
miłości do odrzucenia: zazdrość, chytrość, złość,
niecierpliwość, sympatia, życzliwość itd. Wszystkie
znajdują swe odbicie w naszej więzi z Bogiem. Blis-
kie nam osoby: małżonkowie, dzieci, rodzice, zna-
czą naturalnie więcej niż ktoś, kogo przypadko-
wo spotykamy na ulicy. To wszystko winniśmy
uwzględnić, chcąc prawidłowo zrozumieć omawianą
zależność. Powyższy przykład może wydawać się
silnym uproszczeniem, jest jednak tylko konse-
kwentnym wyciągnięciem wniosków ze słów o Są-
dzie Ostatecznym w Ewangelii św. Mateusza.

Związki z ludźmi są barometrem kontaktu z Bo-
giem. Aby właściwie ocenić naszą drogę modlitwy
i duchową łączność ze Stwórcą, musimy to koniecz-
nie wziąć pod uwagę. Zrozumienie, że każda zmiana
naszych ludzkich więzi odbija się na naszym związ-
ku z Bogiem, chroni przed oszukiwaniem siebie
w życiu modlitewnym.

Gdy wypełniamy przykazanie miłości bliźniego,
możemy być przekonani, że obraz Boga, który w so-
bie ukształtowaliśmy, nie jest ucieczką od rzeczy-
wistości. Nawet najdrobniejsze zdarzenia w naszych

24


międzyludzkich kontaktach znajdują oddźwięk w na-
szej więzi z Nim i są zauważalne w modlitwie.
Wrażliwość na związki z ludźmi i na modlitwę
rozwija się jednocześnie.

2. Zobaczyliśmy właśnie, że poziom naszych re-
lacji z ludźmi odpowiada poziomowi naszej więzi
z Bogiem. Obie przebiegają równolegle i są sobie
równe. Mówiąc o relacjach z ludźmi nie mam przy
tym na myśli tylko indywidualnych kontaktów.
Związek z Bogiem ujawnia się także w relacjach
społecznych. Jakość zrozumienia w obrębie jakiejś
grupy, rodziny, czy państwa również zależy od
obecności Boga. Pełną jedność z Nim i z bliźnimi
osiągniemy dopiero w życiu wiecznym. Lecz do
tego czasu naszemu komunikowaniu się z innymi to-
warzyszyć będą cienie. Są one zarazem ciemnymi
stronami naszego związku z Bogiem.

To samo można powiedzieć o więzi z przyrodą
i z całym stworzeniem. Zdolność nawiązywania kon-
taktu ze światem roślin i zwierząt, umiejętność
odbierania piękna przyrody, podziwiania jej i ciesze-
nia się z jej darów, też coś mówią o naszym obco-
waniu z Bogiem.

Ale mamy jeszcze coś ważniejszego do przemyś-
lenia. Uznaliśmy, że nasz związek z każdym bliź-
nim, z grupą ludzi i z przyrodą jest odbiciem nasze-
go kontaktu z Bogiem. Nie zapominajmy jednak
o istnieniu trzeciego bieguna, który również w pełni
odzwierciedla naszą łączność z Nim: jest nim po-

25


dejście do siebie samego. Możemy zatem ustalić
ogólnie obowiązującą regułę: sposób traktowania
bliźnich, zarówno poszczególnych osób, jak i całych
grup, zdolność do zachwytu nad przyrodą jest spo-
sobem nawiązywania kontaktu z Bogiem i sposobem
odnoszenia się do mnie samego. Kocham bliźnich
i Boga tak, jak kocham siebie. Nikt nie może od-
wracać się od bliźniego, ale kochać siebie samego.

3. Wiemy, że Bóg stworzył dobro, a człowiek
przynosi ze sobą zło. Ale to Bóg dopuszcza działa-
nia człowieka. Mógłby przecież zapobiec złu i jego
skutkowi - cierpieniu, ale tego nie czyni. Jeżeli
podobne wątpliwości przeszkadzają nam w zaakcep-
towaniu czegoś w naszym życiu i ciągle pytamy
„Dlaczego Bóg dopuścił zło?", to odrzucamy jakiś
realny aspekt świata, a zatem oddalamy się od Boga.
Jeżeli modlimy się z takim nastawieniem, musimy
sobie uprzytomnić, co w naszej podświadomości
sprzeciwia się Bogu.

Poważne potraktowanie tych refleksji daje szansę
zasypania przepaści między życiem a religią. Nie
będzie już więcej pobożności, która odbiega od
codzienności życia. Pewien ksiądz przejęty tą ideą
powiedział mi kiedyś: „Dopiero teraz tak naprawdę
zrozumiałem, jakie to jest ważne; do tej pory posy-
łałem ludzi do diabła, a sam szedłem z Bogiem".
Bardzo przekonujące wydaje mi się stwierdzenie, że
nie jesteśmy zdolni żywić czystej miłości do Boga.
Często - pełni dobrych zamiarów - jakby nie za-

26


uważając istnienia konfliktów w naszym środowisku
i podzielonej nienawiścią ludzkości, zbyt pochopnie
wyobrażamy sobie, że żywimy do Niego miłość cał-
kowicie oczyszczoną z egoizmu. Nie, nasza miłość
do Boga nie jest bez skazy. Jak długo ludzkość nie
tworzy wolnej i pojednanej wspólnoty, tak długo
brakuje czegoś istotnego w każdym z nas. W miejs-
ce składania zapewnień o niezmiernym, płynącym
z całego serca oddaniu o wiele prawdziwsze byłoby
pokorne wyznanie: „Panie, jestem świadomy tego,
że moja miłość nie jest pełna. Nasz związek nie jest
zadowalający. Chciałbym Cię bardziej kochać, ale
na razie racz mnie przyjąć takim jakim jestem. Miej
dla mnie cierpliwość".

Nie chciałbym wmawiać moim czytelnikom po-
czucia winy. Chcę tylko powiedzieć, że nasze po-
dejście powinno być o wiele bardziej pokorne i re-
alistyczne. Zamiast obstawać przy postawie życze-
niowej, musimy nauczyć się rzeczowej samooceny.
Przyjmujmy za rzeczywistość nasze konkretne poło-
żenie, a nie to, co jest doskonałe i co stanowi
przedmiot naszych pragnień.

Obranie w naszej modlitwie za punkt wyjścia
rzeczywistości, a nie oddalonego, nieosiągalnego
ideału jest dla nas pożyteczne. Jesteśmy skłonni do
idealizowania więzi z Bogiem zgodnie z naszymi
życzeniami. Jeżeli jednak oceniamy nasz kontakt
z Nim tylko według rzeczywistego życia, to nasz
punkt widzenia staje się realistyczny, a zarazem nie
tracimy miłości i chrześcijańskiej nadziei na zbawie-
nie i zmartwychwstanie.

27


4. Jednym z najważniejszych przeżyć w moim
życiu było doświadczenie związku sfery Bożej
i ludzkiej.

Od dłuższego czasu miałem uczucie, że Bóg jest
daleko ode mnie. Nękały mnie wątpliwości religijne
utrzymujące się prawie nieprzerwanie przez kilka
lat. Pewnego dnia, gdy rozmyślając o moich proble-
mach wędrowałem po lesie, zacząłem nagle rozu-
mieć ich istotę. Uświadomiłem sobie, że pogłębiły
się one, ponieważ żyłem zamknięty całkowicie
w sobie. Myśl tę nasunęło mi właściwie zupełnie
banalne i pospolite zdarzenie. Miałem tego dnia
umyć naczynia, jednak tego nie zrobiłem. Zaniedba-
nie samo w sobie było bez znaczenia, ale nagle
uświadomiłem sobie moją obojętność wobec osoby,
która musiała wykonać tę pracę za mnie. Zauważy-
łem wtedy, że moje odnoszenie się do innych ludzi
i intensywność mojego religijnego zwątpienia są ze
sobą powiązane. Zmniejszało się ono w miarę jak
udzielałem pomocy bliźnim i stawałem się wobec
nich bardziej otwarty. Jeżeli teraz moje postępowa-
nie jest właściwe - powiedziałem sobie - to znalaz-
łem klucz do usunięcia religijnych wątpliwości. Nie
mogłem już więcej kwestionować absolutnej i nieza-
przeczalnej wartości postawy bezinteresowności. Po-
nieważ zmiana podejścia do moich bliźnich wzmoc-
niła moją wiarę, to stało się bezsporne, że znalazła
ona zakorzenienie w rzeczywistości. Wynik tych
przemyśleń był godny uwagi. Przezwyciężyłem gnę-
biące mnie wątpliwości, a moja wiara od tego czasu

28


nie jest zawieszona w próżni, lecz ma oparcie
w realnym życiu. Człowiek, który nie poświęca
swojego życia innej ludzkiej istocie - partnerowi
w małżeństwie, dzieciom czy osobom z nim nie
spokrewnionym - może odnieść wrażenie, że Bóg
jest daleko od niego.

Zależność między naszym porozumieniem z Nim
i z bliźnimi jest tak ścisła, że najdrobniejsze wyda-
rzenia rozgrywające się między ludźmi odczuwalne
są w kontakcie z Bogiem. Przez wiele lat rozmawia-
łem o tym z różnymi osobami. Wszyscy mieli po-
dobne doświadczenia. Ich całkowicie zgodne wypo-
wiedzi przekonały mnie, mimo nasuwających się
wątpliwości, że zarówno nasz związek z Bogiem,
jak i nasza modlitwa zależą od życia moralnego.
Znalazłem wytłumaczenie, dlaczego ewangeliści tak
dobitnie podkreślają ten aspekt.

5. Rozmyślania dotyczące związku z Bogiem
i z bliźnimi nie są nowe. Dawniej były one przed-
miotem rachunku sumienia. Moim zdaniem celem
każdego rachunku sumienia jest poznanie religijnego
wymiaru wszystkich ludzkich więzi, z każdym czło-
wiekiem z osobna, ze wspólnotą, z sobą samym
i z przyrodą.

Jeżeli jesteśmy tego świadomi, jeżeli rozwijamy
w sobie umiejętność analizy naszych związków
i dążymy do poprawy naszego kontaktu z Bogiem,
to nasze starania stają się modlitwą. Przekonanie
o identyczności naszego związku z Bogiem i z ludź-
mi jest bardzo ważne dla naszej modlitwy.

29


Przemyślenie pod tym kątem religijnego wymiaru
naszych codziennych działań jest bardzo istotne już
w dzieciństwie i młodości. Jeszcze kilka lat temu
gorąco polecano przeprowadzanie codziennego
rachunku sumienia. Uważam tę praktykę za bardzo
pomocną w kształtowaniu zdolności spontanicznej
analizy sytuacji. Jeżeli rachunek sumienia wyostrza
zmysł rzeczywistości, a naturalne ludzkie starania
wspomagają ten proces, to można dzięki temu zapo-
biec wielu terapiom. Z drugiej strony trzeba uniknąć
sytuacji, w której powstaje u człowieka ciągłe prze-
konanie o winie i w której nasila się i bez tego
przesadne poczucie obowiązku oraz nadmierne wy-
magania wobec siebie.

Wielu chrześcijan wzdraga się przed rachunkiem
sumienia. Niektórzy dlatego, że łączą go ze spowie-
dzią, a nie wiedzą co mają powiedzieć spowiedniko-
wi. Inni, przeciwnie, dręczeni głębokim poczuciem
winy dokonują niekończących się analiz i czują się
coraz bardziej nieszczęśliwi. Zarówno ci bardzo
surowi katolicy, jak i ci z przesadnym poczuciem
winy zamartwiają się niewykonalnymi postanowie-
niami. W tych przypadkach rachunek sumienia albo
służy niewłaściwemu celowi - a zatem tylko i wy-
łącznie przygotowaniu do spowiedzi - albo prowa-
dzi do niepożądanych skutków: pogłębia poczucie
winy i nadmiernie podnosi wymagania. Właściwym
zaś jego celem jest rozpoznanie i odczucie religij-
nego wymiaru codziennych zdarzeń.

Człowiek dorosły, który w wyważony sposób
poddaje analizie swoje związki z ludźmi, nie widzi

30


przymusu w badaniu własnego sumienia i nie musi
tego czynić systematycznie każdego wieczora. Moim
zdaniem błędem ze strony księży, katechetów i in-
nych, czynnych duszpastersko ludzi, jest zanie-
dbywanie zachęcania do codziennego rachunku su-
mienia, ponieważ w określonym czasie może on być
pożyteczny, a nawet w pewnym stopniu konieczny.
Doradzam wszystkim ludziom, którzy jeszcze nie
wykształcili w sobie subtelnej religijnej miary
postępowania, żeby kierowali swoim sumieniem
mając na uwadze nie tylko dziesięcioro przykazań,
lecz przede wszystkim postępowanie wobec samych
siebie i wobec innych.


III. Rozważanie Pisma Świętego

Biblia jest duchowym skarbem niewyczerpanej
mądrości. Bóg przemówił i przemawia przez nią do
ludzkości. Mówi nam ona o Jezusie Chrystusie. Gdy
ją rozważamy, łączymy się duchowo z chrześcijana-
mi wszystkich stuleci. Każda strona Biblii jest
uświęcona modlitwą niezliczonych pokoleń. Dlatego
jest ona również nieoceniona w nawiązywaniu kon-
taktu z Bogiem. Jak można ją rozważać?

1. Biblię można brać do ręki z trojakim zamia-
rem: aby czytać, studiować i rozważać. Gdy chcemy
ją czytać, sięgamy po Ewangelię, list św. Pawła, czy
dowolny tekst ze Starego lub Nowego Testamentu.
Czytamy go nieprzerwanie, jak powieść, tylko tro-
chę wolniej.

Studiowanie wnika głębiej i prowadzi do więk-
szego zrozumienia. Odwołuje się do wyników badań
językoznawczych, archeologicznych i egzegetycz-
nych. Badamy tło kulturalne, analizujemy intencje
i styl autora. Objaśniamy tekst z pomocą innych
miejsc, które albo przedstawiają podobne zagadnie-
nie albo ten sam temat ujęty z innego punktu wi-
dzenia. Dlatego w trakcie naukowych badań ko-
rzysta się z czasopism, książek i słowników.

32


Istnieje też prostszy sposób studiowania Biblii,
dostępny dla każdego. Nie potrzeba do niego żad-
nych materiałów pomocniczych. Polecam go wszyst-
kim, którzy chcą się zaznajomić z Pismem Świętym.
Polega on na badaniu i porównywaniu miejsc jedna-
kowych tematycznie. Oczywiście, trzeba znać
uprzednio Biblię przynajmniej we fragmentach.

Nie przedstawia nam ona usystematyzowanej
dogmatyki. Jest jak liturgia, kierująca nieustannie
uwagę na tajemnicę chrześcijańskiej wiary, ukazując
ją na różne sposoby. Dlatego pouczające jest porów-
nywanie jednego miejsca z innym, ponieważ uzupeł-
nia i objaśnia ono poprzedni tekst. Ta metoda po-
głębia nasze rozumienie Pisma Świętego. Ustępy
poruszające ten sam temat nazywa się tekstami
paralelnymi.

W prawie wszystkich wydaniach Biblii umieszcza
się uwagi na marginesie albo przypisy, które wska-
zują na miejsca paralelne. Odszukanie i porówna-
nie tych miejsc jest bardzo pomocne, gdy chcemy
lepiej poznać Biblię. W liście św. Pawła spotykamy
się np. ze słowem „łaska". Zauważamy od razu, że
pojęcie to jest bardzo ważne dla autora, ale nie
wiemy dokładnie, co przez nie rozumie. Dlatego
szukamy tego słowa w przypisach lub w słowniku.
Znajdujemy wyczerpujące objaśnienia i szereg inte-
resujących fragmentów, dotyczących tego pojęcia.
Dzięki ich porównaniu lepiej rozumiemy tekst;
wyjaśnia się przesłanie Biblii i bardziej przybliża jej
świat. „Kto nie zna Biblii" - mówi św. Hieronim -
„nie zna też Jezusa Chrystusa".

Uczmy się modlić - 3 33


Ale ten rodzaj studiowania nie jest konieczny
przy rozważaniu Biblii. Studiowanie nie jest rozwa-
żaniem; zachodzi między nimi istotna różnica.
Poświęcając się badaniom, chcemy tylko coś zrozu-
mieć, przez rozważanie natomiast próbujemy ponad
rozumieniem pozwolić, by przesłanie Pisma Święte-
go oddziaływało na nas i zmieniało nasze postawy.
W trakcie studiowania posługujemy się rozumem,
przy rozważaniu aktywna staje się wola. Studiowa-
nie analizuje obiektywne przesłanie Biblii, a roz-
ważanie dotyka nas osobiście i pokazuje ducho-
wą drogę naszego życia. Studia pomagają w posze-
rzeniu wiedzy naukowej, dzięki rozważaniu przenika
nas światło Ewangelii; pomaga ono w dialogu
z Bogiem i w poznaniu, co powinniśmy w sobie
zmienić.

Zarówno czytanie, jak i studiowanie mogą prze-
kształcić się w rozważanie. Ważne jest, czy - po
uchwyceniu sensu - zatrzymamy się dłużej na wy-
branych fragmentach tekstu i czy pozwolimy im na
nas oddziaływać.

2. Tajemnica rozważania polega na odkryciu, co
określony fragment Biblii ma nam do powiedzenia.
Odbywa się to w prosty, najczęściej intuicyjny
sposób, którego lepiej nie poddawać ścisłej analizie.
Mimo to, aby ułatwić zrozumienie, opiszę przebieg
rozważania, a potem objaśnię najważniejsze etapy
całego procesu. Sięgnijmy do epizodu z Ewangelii
św. Marka:

34


Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatry-
wał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do
skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przysz-
ła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pie-
niążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich
uczniów i rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam
wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze
wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy
bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś
ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co
miała, całe swe utrzymanie" (Mk 12, 41-44).

Powoli czytam tekst dwa, a może nawet trzy razy.
Zdaje się do mnie nie przemawiać, dlatego chciał-
bym przejść do innych fragmentów. Lecz nie czynię
tego. Odkładam na bok książkę i próbuję wyobrazić
sobie opisaną scenę. Oczyma wyobraźni widzę prze-
chodzących ludzi. Wśród nich wdowę. Jest uboga,
pokorna i nieśmiała. W dłoni ma ukryte pieniądze,
jej serce jest czyste i wspaniałomyślne. Ofiarowuje
Bogu coś, czego sama potrzebuje. Może nie wie,
czy jutro będzie miała co jeść, ale zdobywa się na
ten wspaniały gest, aby wyrazić pełne oddanie
Bogu. Podziwiam ją.

Zastanawiam się i pytam, czy dzisiaj coś takiego
mogłoby się wydarzyć. Przypominam sobie opowia-
danie jednego z moich przyjaciół, który pracuje
w dzielnicy ubogich: żył tam zawsze pogodny męż-
czyzna z Chile, nazywał się Tenorio. Miał 35 lat
i nie martwił się o utrzymanie. Na pytanie, skąd

35


bierze się jego dobry nastrój, opowiedział mojemu
znajomemu następującą historię: urodził się w Puer-
to Montt, w Chile. Gdy miał 9 lat z powodu rodzin-
nych problemów musiał nieoczekiwanie opuścić
dom i znalazł się na ulicy bez środków do życia.
Poszedł na plac targowy w Puerto Montt i usiadł. Po
kilku godzinach w porze obiadowej przyszedł jakiś
mężczyzna i usiadł obok niego. Zapytał Tenorio,
gdzie mógłby za darmo dostać coś do jedzenia,
ponieważ był w podróży ze swoją żoną i dziećmi,
ale nie miał pieniędzy. „Gdy zobaczyłem tego
mężczyznę" - powiedział Tenorio - „zacząłem mu
tak bardzo współczuć, że sięgnąłem ręką do kieszeni
po kilka monet, które miałem przy sobie i dałem mu
je". Mężczyzna podziękował i odszedł. Po południu
przyszedł nieznajomy chłopak i zaproponował Te-
norio wspólną sprzedaż kasztanów. Tenorio przyjął
ofertę. Zarobili tego dnia wystarczająco dużo, by
móc kupić coś do jedzenia. Następnego dnia znowu
sprzedawali kasztany; od tego czasu nigdy nie
zabrakło im pieniędzy.

Ta historia kazała mi przypomnieć sobie biblijną
scenę i wyjaśniła jej przesłanie. Widzę, że przedsta-
wia ona coś realnego i aktualnego. Również w dzi-
siejszych czasach żyją ludzie, którzy mimo braku
majątku gotowi są dzielić się z innymi. Wzrusza
mnie to i powoduje, że zaczynam się zastanawiać
nad moim własnym życiem. Czy zdarzyła się w nim
podobna sytuacja? Czy jak owa wdowa, czy też
inaczej zachowywałem? Jakie jest pod tym wzglę-

36


dem nastawienie społeczeństwa, w którym żyję i do
którego należę? Nasuwają się wspomnienia wyda-
rzeń związanych z tematem refleksji. Może uświada-
miam sobie, że jeszcze nigdy nie oddałem czegoś,
czego sam potrzebowałem. Zawstydza mnie to;
przyznaję, że jestem egoistą i podziwiam wdowę
z Ewangelii i mężczyznę z Chile.

Potem zwracam się do Jezusa Chrystusa, wyznaję
swój wstyd i mówię o wszystkim, co myślałem
i odczuwałem. Proszę o Jego pomoc, by stać się
wspaniałomyślnym i szczodrym. Dziękuję Mu, jeśli
już się trochę zmieniłem. Wyrażam też zaufanie
wobec myśli przychodzących mi w tej chwili do
głowy. Potem jednak moja uwaga rozprasza się,
a myśli rozbiegają. Wracam więc do tekstu. Tym
razem dostrzegam głębokie, sięgające aż do serca
spojrzenie Chrystusa; przejmuje mnie ono. Jezus
patrzy z miłością i z uznaniem na wdowę. Docenia
jej duchową wielkość w porównaniu z faryzeuszami.
Spojrzenie Jezusa zniewala mnie. Zastanawiam się,
co dla mnie znaczy. Czy kiedykolwiek je zauważa-
łem? Czy uczyniło mnie szczęśliwym? A może obu-
dziło poczucie winy? Nasuwają mi się wspomnienia
drobnych zdarzeń z mojego życia. Spostrzegam
zachowania, które przedtem uchodziły mojej uwa-
dze. Dziękuję Jezusowi za jego spojrzenie. Proszę,
by nie odwracał go ode mnie i dopuścił mnie do
badania ludzkich serc i odkrywania ich wartości.

Przezwyciężając ponowne roztargnienie wracam
do przeczytanego fragmentu z Ewangelii; odbieram


go coraz żywiej. Ujmuje mnie szczególnie jego
aktualność i ludzkie ciepło; jego przesłanie przeni-
ka mnie, wyznacza drogę życia i uszlachetnia mo-
dlitwę.

3. Spróbujmy prześledzić jeszcze raz tok rozwa-
żania: ponieważ potrzebowałem więcej czasu, aby
wczuć się w wydarzenie, przeczytałem tekst powoli
i z powtórkami. Podziałał na mnie mocniej, gdy
wyobraziłem sobie opisywaną przez Pismo Święte
scenę. Pomogło mi to zrozumieć nastawienie i po-
budki działania uczestniczących w niej osób.

Na początku możemy ulec pokusie czytania dłu-
gich tekstów, ponieważ krótkie fragmenty nic nam
od razu nie mówią, a my szukamy czegoś nowego.
Nie powinniśmy ulegać jednak temu pragnieniu.
Rozważanie zależy od głębi wczuwania się, a szyb-
kie zmiany tekstów wykluczają ją. Rozważany
fragment nie musi być obszerny. W naszym przykła-
dzie mieliśmy tylko pięć zdań.

Następnie zacząłem zastanawiać się nad związ-
kiem biblijnego nauczania z moim własnym życiem.
To oś rozważania. Najistotniejsze w nim jest powią-
zanie zdarzeń przedstawianych przez autorów Pisma
Świętego z moimi przeżyciami i doświadczeniami.
Jest ono efektem racjonalnych przemyśleń. Jest
porównywaniem i ocenianiem. Ewangelia zmienia
mnie, gdy rozpoznaję w niej sytuacje zdarzające się
w moim życiu; przesłanie Słowa Bożego spełnia się,
gdy odczytuję jego aktualność. Rozumiem nauczanie

38


Pisma Świętego i chcę widzieć moje życie w jego
świetle. Jeżeli takie powiązanie nie pojawia się
spontanicznie, to powinniśmy zapytać: co mówią mi
te słowa? Czy w moim życiu, w moim otoczeniu
zdarzają się podobne sytuacje? Takie pytania są
bardzo ważne. Jeżeli bowiem Ewangelia - pomijając
jej piękno - nie ma nic wspólnego z moim życiem,
to jej prawdziwy sens wymyka się mojemu zrozu-
mieniu. Nie otwiera ona wtedy dla mnie żadnych
nowych horyzontów i nie przynosi ze sobą wieści
o zbawieniu. Jeżeli natomiast przemawia ona do
mnie podobieństwem życiowych sytuacji, to mogę
porównać z nią mój sposób postępowania i ocenić
go według niej.

Po odnalezieniu takich zbieżności zwracam się do
Jezusa. Ukazała mi się nowa perspektywa umożli-
wiająca rozmowę z Nim. To szczytowy moment roz-
ważania. Pan przemówił do mnie, a ja Mu odpo-
wiadam.

Gdy już powiedziałem wszystko, co leży mi na
sercu, a moje zaangażowanie zmalało, trochę się
rozpraszam. Nieuwaga jest znakiem, że przerwany
został tok myślowy i rozmowa jest zakończona.
Wtedy wracam do tekstu i zaczynam czytanie od
nowa. Czy to zdarzenie ma mi jeszcze coś do po-
wiedzenia? Mam okazję jeszcze raz popatrzeć na
wszystko z różnych punktów widzenia.

Kolejność jest więc jasna: czytanie, rozmyślanie,
postanowienie zmian i zwrócenie się z tym do Boga.
Powtarzając ten proces, można - nie nudząc się -

39


z powodzeniem oddać się rozważaniu nawet przez
godzinę. Przy powtórnym czytaniu wybranego tekstu
powinno się szukać w nim odniesień do własnego
życia i tak długo pozostać przy tych myślach, aż
znaczenie danego fragmentu stanie się całkiem
jasne, a my przeniknięci nim odczujemy pragnienie
modlitwy. Wtedy mówimy spontanicznie do Jezusa
Chrystusa lub do Boga Ojca. Jeżeli nasze skupienie
jest niewystarczające, wróćmy do tekstu i związa-
nych z nim przemyśleń. Ten proces nazywam odde-
chem rozważania, ponieważ czytanie, zastanawianie
się i modlitwa następują po sobie kolejno tak jak
wdech i wydech.

Rozważanie jest łatwiejsze, gdy tekst jest opowia-
daniem, a przedstawione w nim osoby działają,
ponieważ dzięki temu można je sobie łatwiej wy-
obrazić. Rozważanie listu św. Pawła może być
poddane temu samemu rytmowi, choć nie ma w nim
konkretnych wydarzeń.

4. Tytuł tego rozdziału brzmi: „Rozważanie
Pisma Świętego". Wybrałem Biblię, ponieważ prze-
kazuje ona Słowo Boże i dlatego jest najodpowied-
niejszym przedmiotem rozważań. Jednakże nie musi
być ich jedynym źródłem. Można posłużyć się każ-
dą książką, a nawet artykułem z codziennej prasy,
o ile znajduje się w nich jakaś prawda, ponieważ
każda prawda jest jak słowo Pana. Przedmiotem
rozważania może być wszystko, co przekazuje nam
coś istotnego. Bezcelowe jest przedzieranie się

40


z mozołem przez tekst, który do nas nie przemawia.
Wiele zależy od naszego obecnego stanu duchowego
i od konkretnych warunków życiowych. Przechodząc
przez kryzys możemy uznać jakąś książkę za po-
mocną; gdy on mija, może nam znacznie bardziej
odpowiadać inna. Istnieją znakomite książki, które
w danych okolicznościach mogą być nie do przyję-
cia dla jakiegoś człowieka. Natomiast inne lektury,
które nam bardzo pomogły w pewnym okresie na-
szego życia, mogą stać się dla nas w zmienionych
warunkach całkiem obojętne.

5. Przepięknym sposobem rozważania jest przy-
pomnienie sobie najbardziej intensywnych chwil mi-
nionych modlitw.

Ten rodzaj nawiązywania kontaktu z Bogiem po-
jawia się bardzo często w historii zbawienia. Proro-
cy wciąż na nowo zachęcali naród żydowski, by
przypominał sobie nadzwyczajne łaski, które otrzy-
mał za czasów Abrahama, Mojżesza i Dawida: wy-
prowadzenie z Egiptu, przymierze na górze Synaj,
obecność Jahwe pośród swojego ludu w Arce Przy-
mierza i w ogniu. Nie zmęczyli się opowiadaniem
o obecności Boga w czasie poświęcania świątyni
Salomona, o związku Boga z Jakubem i o wielu
innych zdarzeniach. Wspomnienie chwil wierności,
łaski, porozumienia i przymierza budzą pragnienie
powrotu do prawdziwego źródła życia i do przeżycia
na nowo momentów pełni.

Chrześcijanie czynią to samo. Przypominają sobie
narodziny Chrystusa, jego chrzest, życie publiczne,

41


przemienienie, Ostatnią Wieczerzę, jego śmierć
i Zmartwychwstanie. Nie zapominają także o świę-
tych, którzy byli szczególną łaską w życiu Kościoła.
Analogicznie również w naszym życiu istnieją
chwile, w których niezwykle mocno odczuwamy
obecność Pana. Choćby były one przelotne, choćby
trwały tylko kilka dni, mimo że teraz być może tego
nie dostrzegamy, zostawiły w nas głęboki ślad. Kie-
dyś prosiłem spotkanych ludzi o opowiedzenie
w cztery oczy lub w grupie o przeżyciu takich
szczególnych momentów łaski. Większość mówiła
najpierw, że niczego specjalnego nie pamięta. Ta
odpowiedź nie zadawalała mnie i dlatego prosiłem
ich, aby przypomnieli sobie Pierwszą Komunię lub
inne wydarzenia, które mogły przeminąć nie zauwa-
żone. Pytałem, czy kiedyś byli smutni, czy przeży-
wali kryzys, czy nosili po kimś żałobę. Dopytywa-
łem się o ich udział we Mszy Świętej lub w dniach
skupienia. Byłem ciekaw, czy przypominają sobie
kazania albo książki, które wywarły na nich szcze-
gólne wrażenie. Chciałem także usłyszeć, czy spoty-
kali osoby zagubione, czy spędzali wypełnione po-
kojem dni, pytałem o wybór zawodu, o odnoszące
się do tego wątpliwości i o to wreszcie, czy moi
rozmówcy bywali kiedyś w pełni szczęśliwi. Na tle
zewnętrznych wydarzeń wychodzą często na jaw
momenty wielkiej łaski, które pokrył kurz zapom-
nienia.

6. Zamknijmy ten rozdział kilkoma praktycznymi
wskazówkami. Jest bardzo ważne, abyśmy mieli

42


dobre tłumaczenie Biblii. Jeśli ktoś nie dysponuje
wystarczającą ilością czasu i nie ma zapewnionego
spokoju, nie powinien rozpoczynać rozważania;
w przeciwnym razie mogłoby to prowadzić do nie-
powodzenia. Kto chce podjąć rozważanie, musi być
całkiem wyciszony i odprężony. Jako przygotowanie
zaleca się przyjęcie postawy zrelaksowanej. Powin-
niśmy być zainteresowani tekstem, któremu chcemy
poświęcić nasze rozważanie, i żywić dlań szacunek.
Jeżeli jesteśmy przekonani, że sam Bóg przemawia
do nas przez Pismo Święte, łatwiej znajdziemy
w nim duchową strawę. Nie ma żadnego powodu do
niepokoju, jeżeli czasem nic szczególnego nie
odkryjemy. To może się zdarzyć. Wskazane jest za-
znaczenie miejsc, które bardziej nas poruszyły;
mogą one być później przedmiotem rozważania.
Najczęściej rozumiemy je coraz głębiej wraz z upły-
wem czasu. Jeśli ktoś lubi, może zapisać własne
myśli. Pomaga to w koncentracji i może okazać się
pożyteczne. Właściwe rozważanie służy osobie,
która je praktykuje. Nie powinno ono mieć na celu
przygotowania kazania, ani powiedzenia czegoś
innej osobie.

Trudno jest wypowiedzieć się na temat czasu
rozważania. Pięć minut nie wystarczy, byłoby to
raczej czytanie lub rozważna lektura. Więcej niż pół
godziny czy też trzy kwadranse mogą być nużące,
jeżeli ktoś intensywnie rozważa. Godne pochwały
jest codzienne rozważanie.

Początkującemu większość czasu wypełnia roz-
myślanie. Potem spędza on coraz więcej chwil na

43


rozmowie z Bogiem, ponieważ rozmyślanie staje się
dużo prostsze, intuicyjne i natychmiast budzi prag-
nienie modlitwy.

Jeżeli ktoś nie znajduje już więcej upodobania
w żadnej nadającej się do rozważań książce - nawet
w Biblii, znaczy to, że rozważanie przestało być dla
niego najodpowiedniejszym sposobem modlenia się.
Taki człowiek albo odczuwa zbyt duże napięcie
i powinien wtedy wrócić do zapamiętanych wcześ-
niej słownych modlitw, albo osiągnął już wewnętrz-
ny pokój i powinien szukać innych sposobów mo-
dlenia się. Będzie o nich mowa w następnych
rozdziałach.


IV. Dialog z Bogiem

Odmawianie tradycyjnych modlitw i rozważanie
Pisma Świętego przechodzi w spontaniczną rozmo-
wę z Bogiem. Dotychczasowe modlitwy wpływają
wprawdzie na nasze uczucia i zachowanie, ale roz-
mowa z Bogiem jest zazwyczaj niezdarna, gdy pró-
bujemy tylko o własnych siłach odsłonić przed Nim
nasze wnętrze. Rozważanie Biblii osiąga zwykle
swój szczytowy punkt wtedy, gdy spontanicznie
mówimy do Boga. Dialog z Nim jest przez to po-
dobny do rozważania, ale oznacza jednocześnie
nawiązanie kontaktu na głębszej płaszczyźnie.
Dlatego pożyteczna jest znajomość wewnętrznej
dynamiki rozwoju takiej rozmowy.

1. Mimo sumiennych starań zdarzyło się już nam
z pewnością spóźnienie na Mszę świętą lub zanied-
banie naszych modlitw z braku czasu. Często chce-
my modlić się z dużym zapałem, lecz odczuwamy
jedynie oschłość, rutynę i obojętność; duch błąka się
między niezliczonymi troskami, które przeszkadzają
nam wznieść serce do Pana i pozostać skupionym.
Nawet najbardziej bogate w treść modlitwy nie są
zdolne przykuć naszej uwagi, a żaden biblijny tekst
nas nie pociąga. Nie pojmujemy, co się właściwie

45


dzieje, zauważamy tylko sprzeczność między na-
szym pragnieniem, a tym, co naprawdę przeżywamy.
Chcielibyśmy całą duszą zwrócić się do Boga i nie
możemy tego uczynić.

Jedynym wyjściem z takiej sytuacji jest radykalna
zmiana charakteru naszej modlitwy. Zamiast udawać
odpowiednie dla Ewangelii wzniosłe uczucia, lepiej
pozostawić to, co nas rzeczywiście nurtuje, swojemu
biegowi. Nie czujmy się zmuszani do wyrażania
tego, co wypada; dajmy spontanicznie wyraz temu,
co w nas „wrze". Może się zdarzyć, że początkowo
nic nie „idzie", ponieważ odczuwamy tylko obojęt-
ność. Nieskrępowanemu wyrażeniu uczuć przeszka-
dza zazwyczaj głęboko w nas tkwiący opór.

Zmiana naszego sposobu modlitwy oznacza przy-
zwolenie, by prowadziła nas szczerość. Prześledźmy
następujący przykład: Załóżmy, że wstępuję do koś-
cioła z zamiarem pomodlenia się i zgodnie z moim
zwyczajem mówię:

Wykrzykujcie na cześć Pana, wszystkie ziemie;

służcie Panu z weselem!

Wśród okrzyków radości stawajcie przed Nim!

Wiedzcie, że Pan jest Bogiem:

On sam nas stworzył, my Jego własnością,

jesteśmy Jego ludem, owcami Jego pastwiska.

Wstępujcie w Jego bramy wśród dziękczynienia,

wśród hymnów w Jego przedsionki;

chwalcie Go i błogosławcie Jego imię!

Albowiem dobry jest Pan,

46


łaskawość Jego trwa na wieki,

a wierność Jego przez pokolenia (Ps 100).

Okazuje się jednak, że ten psalm zupełnie nie
odpowiada moim uczuciom. Nie mam ochoty ani na
chwalenie Boga, ani na służenie Mu, dlatego nie
sprawia mi radości mówienie o tym. Co mnie to
obchodzi, że On jest Bogiem? Drażni mnie nazywa-
nie człowieka „owcą Jego stada". Zwrot „należeć do
niego" jest dla mnie pusty, pozbawiony treści.

Nie ma sensu, żebym zmuszał się do odmawiania
tego psalmu. Uczynię to tylko ustami, serce nie
będzie brało w tym żadnego udziału.

Dlatego zmieniam moją postawę i próbuję po-
ważnie porozmawiać z Bogiem. Mówię Mu całkiem
szczerze, że nie odczuwam ani potrzeby modlitwy,
ani wysławiania Go i nie wiem, co się ze mną
dzieje, dlaczego wydaje mi się tak oddalony. Czuję
wobec Niego opór i próbuję nadać mu formę zarzu-
tu. Treścią mojego buntu jest to, czego nie chcę
w życiu zaakceptować, przeciwko czemu się bronię:
śmierć ukochanej osoby, niepowodzenia, cierpienia,
niesprawiedliwości, itd. Dlaczego Bóg to dopuszcza?
Modlitwa jest zmaganiem się, chcę ująć w słowa to,
co jak kamień ciąży w moim sercu i czego jeszcze
dokładnie nie potrafię nazwać. Może robię Mu
wyrzuty z powodu mojego dzieciństwa, moich
warunków życiowych i stosunków rodzinnych. Może
życie jest dla mnie za dużym ciężarem i wydaje mi
się bez sensu. Najważniejsze jest, by przyznać się
do wewnętrznego chaosu, który we mnie panuje.

47


Taka modlitwa jest wspaniała, ponieważ jest
szczera i daje świadectwo prawdzie. Bogu zawsze
mogę ją wyznać. Jest to o wiele bardziej wskazane
niż recytowanie słów pozbawionych dla mnie zna-
czenia i wyrastających potem jak mur między Nim,
a mną. Piękne słowa są daremne, jeżeli moje odczu-
wanie mija się z nimi.

Taka modlitwa jest dopuszczaniem do siebie
prawdy. Dostrzegam mój konflikt ze Stwórcą. Będąc
bowiem przekonany, że mógłby On przecież powo-
łać do istnienia świat bez grzechu, bólu i cierpienia,
sprzeciwiam Mu się, gdy odmawiam przyjęcia stwo-
rzonego przezeń życia.

Uzmysłowienie sobie tego podobne jest do psy-
choanalizy moich stosunków z Bogiem, ponieważ
ujawnia ono istniejący, choć nie do końca uświado-
miony opór. Odczuwam jedynie jego skutki: nie
mogę się tak naprawdę zwrócić do Boga i bardzo
chcę uniknąć modlitwy. Zamiast wewnętrznego spo-
koju odczuwam tylko oschłość - sygnał, że moje
uczucia są w jakiś niezrozumiały sposób zablokowa-
ne. Mój dobry zamiar wzniesienia się aż do nieba
spełzł na niczym. Dlatego rezygnuję ze zmuszania
się do jakiejkolwiek modlitwy, pozostawiam uczucia
ich biegowi i zdaję się na nie. Wynikiem tej decyzji
jest modlitwa pełna wyrzutów i oburzenia. Jednakże
jest ona dobra, ponieważ jest nacechowana szczeroś-
cią. Znika obojętność; zastępuje ją nareszcie auten-
tyczny i śmiały dialog trwający nawet kilka tygodni.

Niektórzy czytelnicy nie są przyzwyczajeni do
mówienia o podświadomych treściach w kontakcie

48


z Bogiem. Ale jest rzeczą nie podlegającą dyskusji,
że to cała osobowość człowieka rozpoczyna z Nim
dialog. Dlatego Kościół zawsze przykładał dużą
wagę do postaw i gestów ciała - jak złożenie rąk,
klęczenie itd. Ciało, tak samo jak dusza, bierze
udział w modlitwie, a podświadomość również od-
grywa przy tym bardzo ważną rolę.

Spontaniczna modlitwa jest wartościowa dlatego,
że jej osnową nie jest idealny stan, w którym wy-
łącznie wysławiamy Boga, lecz nasze realne położe-
nie. Staję przed Bogiem z tą rzeczywistością, a nie
tylko z życzeniem osiągnięcia doskonałości. Modli-
twa, która nie pomija trudnych uczuć, jest reali-
styczna. Dzięki temu otwiera drogę do doskonalenia
się. Gdy uprzytomniłem sobie mój opór, zmienił się
mój obraz samego siebie. Ponieważ dokładniej po-
znałem siebie, mogę teraz poprawić niektóre zacho-
wania.

W Starym Testamencie czytamy o buncie Hioba.
Buntuje się on przeciw Bogu, a przyjaciele uspoka-
jają go czyniąc mu wyrzuty z powodu jego oburze-
nia. On jednak jest przekonany, że nie mają wzglę-
dem niego dobrych zamiarów. Pójście za ich radą
oznaczałoby fałszywy pokój. W jego duszy szalała-
by nadal burza, a pozorne jej zażegnanie byłoby
kłamstwem. Dopóki wszystko nie zostało wyciąg-
nięte na światło dzienne, nie zważał na swoich
przyjaciół. Dopiero wtedy uspokaja się.

Modlitwa Jezusa na Górze Oliwnej ma podobny
przebieg. Najpierw Jezus wyraża swoje uczucia:

Uczmy się modlić - 4

49


Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten
kielich! (Mt 26, 39). Nie chce umierać. Jego pot jest
krwawy, straszny. Potem ogromnym wysiłkiem zdo-
bywa się na akceptację: Wszakże nie jak ja chcę, ale
jak Ty.

Za takimi modlitwami kryją się przekonania
zaczerpnięte z Ewangelii. Po pierwsze, że nasze ja
nie składa się tylko z ciała, intelektu i woli, ale
również z popędów i skłonności, które są wpisane
w naszą istotę i dlatego muszą zostać przez nas za-
akceptowane. Po drugie, że nasze konflikty i unie-
sienia nie pochodzą z najgłębszych korzeni naszego
bytu, lecz kryje się pod nimi zdrowe ziarno Bożej
miłości. To przekonanie jest niezwykle ważne,
ponieważ wielu ludzi boi się wypuszczenia na
wolność „diabła", który tkwi w człowieku, jak
gdyby w nasze oburzenie na życie włączona była
groźba całkowitej zatraty. Inni obawiają się niekon-
trolowanego wybuchu gniewu, gdyż wyobrażają
sobie, że człowiek jak dzikie zwierzę jest niepoha-
mowany w swoich instynktach. Dlatego każdy nie-
bezpieczny poryw emocji musi być ich zdaniem
stłumiony. Chrześcijanin jest natomiast przekonany,
że człowiek ma w gruncie rzeczy dobrą naturę. Bóg
stworzył go do miłości i stąd destruktywne skłon-
ności ludzkie mieszczą się jakby w sferze pośred-
niej. Jeżeli człowiek otwiera się na Boże działanie,
wyjaśnia się powoli jego sytuacja życiowa, a z głębi
duszy płynie prawdziwa miłość: „Uczyniłeś nas dla
Siebie i niespokojne jest serce nasze, póki nie

50


spocznie w Tobie" - mówi św. Augustyn w swoich
słynnych „Wyznaniach".

Polecam jako praktyczne ćwiczenie zwracanie
uwagi na własne odczucia. Czy zgadzają się one
z tym, co wyrażają nasze modlitwy? Jeżeli ktoś
mówi: „Kocham cię, Boże", powinien uważać na to,
czy tak rzeczywiście jest, czy też wyraża on w tej
chwili jedynie niejasne pragnienie, którego w dodat-
ku wcale nie odczuwa. Jeżeli ktoś mówi: „Żałuję za
moje grzechy", powinien się spytać, czy jest to
wyraz szczerego pragnienia poprawy, czy jedynie
woli takiego pragnienia. W drugim przypadku było-
by lepiej powiedzieć po prostu: „Boże, chciałbym
żałować za moje grzechy, chociaż nie odczuwam
w mojej duszy gorącego pragnienia nawrócenia".
Taka modlitwa nie jest kłamstwem. Może ona też
dopomóc modlącej się osobie w zrozumieniu, że jej
serce nie jest jeszcze oczyszczone. Ale w żadnym
wypadku nie jest to serce z kamienia, a Bóg z pew-
nością przyjmie tego człowieka takim, jakim jest.

Zamiast odmawiania tradycyjnych modlitw lub
poświęcania się rozważaniu, powinniśmy czasem
rozpoczynać modlitwę od następujących pytań: co
odczuwam wobec Boga? Co spontanicznie we mnie
się pojawia? Czy Bóg uczuciowo jest daleko czy
blisko mnie? Poprzedzenie modlitwy tymi rozmyśla-
niami uświadomi nam niejedno z naszego życia
duchowego. Odsłoni się podświadomość i otworzy
ta głębia duszy, gdzie modli się w nas Duch Święty.

Na zewnątrz ten rodzaj modlitwy jest zasadniczo
spontaniczną rozmową. To oczywiście nie wyklucza

51


możliwości korzystania ze znanych modlitw, jeżeli
odpowiadają one temu, co właśnie porusza człowie-
ka. Niektórzy ludzie notują zdania albo modlitwy,
które im bardzo pomogły w określonych sytuacjach.
W tym kontekście dużą wartością odznaczają się
psalmy, kryją bowiem niewyczerpane bogactwo do-
świadczeń bliskości i zaufania do Boga.

Jeżeli komuś z trudem przychodzi prowadzenie
z Bogiem dłuższej rozmowy albo nieskrępowane
wyrażanie pojawiających się uczuć, to może on
sięgnąć po ołówek i przelać swoją modlitwę na
papier, tak jakby pisał list.

2. Oburzenie, sprzeciw i niezgoda nie są oczy-
wiście normalnymi zjawiskami zawsze towarzyszą-
cymi rozmowie z Bogiem. To są przeszkody, które
muszą zostać pokonane, aby mógł się ukazać nowy
świat.

Jeżeli otworzy się dostęp do podświadomości,
a ona ulegnie oczyszczeniu, to modlitwa staje się
rozmową przyjaciół. Zaczyna wtedy dominować
serce. Modlący się obcuje blisko z Bogiem i mówi
Mu wszystko, co się w nim dzieje. Modlitwa jest
osobistą wymianą myśli, w której rozwijają się
różne uczucia. Oczyszczenie podświadomości powo-
duje nietamowany wybuch zdrowych uczuć. Porozu-
miewanie jest swobodniejsze, a modlitwa bardziej
ufna. Ten, kto coraz bardziej odczuwa obecność
Boga, widzi swoją małość i Jego wielkość. Taka
osoba czuje, że Bóg ją przyciąga i ma nadzieję, że

52


zdoła się do Niego jeszcze bardziej zbliżyć. Podob-
nych uczuć można doświadczyć już w czasie odma-
wiania tradycyjnych modlitw albo podczas rozwa-
żania. Teraz jednak, w tym sposobie modlitwy,
najważniejsze jest serce. Osoba zanosząca modły
odczuwa prawdziwy ból z powodu swoich grzechów
i szczerą potrzebę nawrócenia. Chciałaby kochać
każdego człowieka. Doświadczenie radości płynące
z ofiarowania Bogu swojego życia i z całkowitego
zdania się na Niego każe modlącemu się człowieko-
wi żądać od siebie ciągle na nowo jeszcze większe-
go oddania i miłości do Boga. Budzi się w nim
pragnienie poprawy stosunków z ludźmi, wśród
których żyje. Chciałby, żeby wszyscy zbliżyli się do
Boga. Jest przepełniony nadzieją przyszłego życia.
Wychwalanie Boga sprawia mu radość. Odczuwa
głęboką cześć dla Matki Boskiej. Takie nastawienie
zmienia się w gotowość służenia innym i w budują-
ce działanie. Maleje potrzeba używania w czasie
modlitwy wielu słów. Przyjaciele rozumieją się bez
nich.


V. Rozładowywanie napięć

1. Życie toczy się coraz szybciej. Im bardziej
człowiek się rozwija, tym mniej chwil wytchnienia
zapewnia mu jego styl życia. Dzisiejszy człowiek
pokonuje dłuższe trasy niż jego przodkowie i jest
bardziej od nich otwarty. Myśli szybciej i reaguje na
bodźce z większym ożywieniem. Stwarza świat
rosnącego nieustannie pośpiechu. Wystarczy tylko
przyjrzeć się rozwojowi środków transportu. Przesie-
dliśmy się z konia na kolej żelazną, z kolei żelaznej
do samochodu, z samochodu do samolotu i w końcu
znaleźliśmy się w rakiecie. Podobne przyspieszenie
daje się zauważyć w muzyce; wystarczy porównać
rytm muzyki poważnej i współczesnej.

Szybkość następujących zmian nie byłaby sama
w sobie zła, gdyby nie klimat, który stwarza, gdyby
wyścig codziennego życia nie narzucał człowiekowi
tempa, któremu coraz częściej nie może podołać.
Nowoczesne życie z jego walką o chleb powszedni,
o postęp, o sukces i władzę wymaga coraz większe-
go zaangażowania. Dlatego współczesny człowiek
znajduje się pod ciągłą presją pośpiechu.

Ta nazbyt wielka nerwowość zatruwa nasze ży-
cie. Świat żąda stale czegoś nowego, nie zostawiając
wystarczająco dużo czasu na odpoczynek. Wzmaga

54


to niezadowolenie. Nie mamy spokoju. Brak wytch-
nienia wpływa ujemnie na nasze międzyludzkie kon-
takty, ponieważ trudno jest dojść do porozumienia
ze zdenerwowanym i spiętym człowiekiem.

Jako młody ksiądz musiałem pomagać w pewnej
parafii. Proboszcz prowadził tak nerwowy tryb ży-
cia, że nigdy nie można było z nim spokojnie po-
rozmawiać. Nawet nie miałem okazji pomówić
z nim ani zapytać, czego ode mnie oczekuje. Po-
zdrawiał mnie przelotnie, usprawiedliwiał się i już
go nie było. Dlatego spróbowałem zaobserwować
o jakiej porze dnia bywał bardziej wyciszony: był
to czas po obiedzie. Wtedy właśnie można było
z nim spokojnie porozmawiać. W ten sposób zdoła-
łem dowiedzieć się, co należało do moich zadań.
Porozumienie w tak prostej sprawie wymagało tylu
zabiegów.

Człowiek spięty jest nieznośny i drażliwy. Nie
słucha dokładnie i nie rozumie, co chcemy do niego
powiedzieć. Boi się ataku, jest kłótliwy, atakuje
pierwszy lub zamyka się. Ciągle coś rozpoczyna na
nowo, by się ogłuszyć i uciec od siebie samego.
Niektórzy mówią i mówią bez końca, nie szukają
jednak zrozumienia, lecz chcą tylko sobie ulżyć.
Nerwowe napięcie można uznać za przyczynę wielu
grzechów. Samo w sobie nie jest grzechem, ale
może stać się powodem niektórych uchybień wobec
prawa miłości bliźniego, ponieważ stwarza atmo-
sferę osamotnienia, nienawiści i wrogości.

Nerwowe napięcie także dlatego jest źródłem
grzechu, ponieważ przerywa więź z Bogiem. Będąc

55


w takim stanie nie możemy się modlić. Przypuśćmy,
że jakiś mężczyzna wraca po pracy do domu.
W ciągu dnia miał utarczki z przełożonymi oraz
kolegami z powodu różnicy zdań. Spędził osiem
godzin w nieżyczliwym otoczeniu i sam przyczynił
się do spotęgowania wrogości. W drodze do domu
drażnili go pasażerowie w autobusie. Gdy już dotarł
do domu, pokłócił się z żoną i zwymyślał dzieci.
Wszędzie, gdzie był, siał swój nerwowy niepokój.
Przypuśćmy teraz, że zaczyna się modlić. Nerwowo
czyni znak krzyża: W imię Ojca... Jaka to może być
modlitwa? Czy wyrecytuje zdawkowo kilka Ojcze
nasz? Może zrzuci winę na innych, usprawiedliwi
się przed Bogiem i będzie utrzymywać, że przepeł-
nia go miłość do Niego? Czy będzie jeszcze miał
ochotę na czytanie Pisma Świętego? Takie napięcie
jest złem, ponieważ oddziela nas od Boga i bliźnich.
Dla mnie jest ono pierwszym i najbardziej pod-
stawowym grzechem głównym. Nazywam je tak,
ponieważ tak jak inne grzechy główne zdaje się nim
nie być, chociaż jego skutki są bardziej od nich
niszczące.

2. Napięcie jest wzburzeniem, które przenika całą
naszą istotę. Przy jego powstawaniu współdziałają
ze sobą ściśle trzy czynniki: środowisko oraz ducho-
wy i fizyczny stan człowieka.

Gdy wchodzę do pomieszczenia, w którym kłóci
się kilka osób, czuję ciężką atmosferę, zanim jeszcze
coś powiedzą. Uciążliwy nastrój przenika mnie,

56


może wprawić w krótkim czasie w takie samo na-
pięcie. Musiałbym mieć ogromną wytrzymałość albo
żyć w głębokim wewnętrznym pokoju, aby nie ulec
wpływowi zdenerwowania. Albo musiałbym się we-
wnętrznie odizolować. Ponieważ jednak komuni-
kowanie się zakłada otwartość, będzie ono właśnie
w takich okolicznościach poważnie zagrożone. Wie-
my, że nieustannie napięta atmosfera w rodzinie
może spowodować szczególnie u dzieci zakłócenia
w nawiązywaniu kontaktów z otoczeniem.

Napięcie otoczenia oddziaływuje na nasz stan
duchowy, działa na nasze uczucia i myśli. Ów stan
natomiast ma wpływ na ciało. Przypuśćmy, że przy-
nosimy jakiemuś człowiekowi złą wiadomość, która
sprawi mu wielką przykrość. Jego wzburzenie prze-
nosi się natychmiast na całe ciało. Oddech staje się
płytszy, serce bije szybciej, wzrasta temperatura
ciała; dotknięta nieszczęściem osoba zaczyna się
pocić; ręce, stopy i wargi drżą; oczy wypełniają się
łzami; twarz przeszywa strach, znika jej blask. Do
tego dołącza się szereg innych, nie zauważalnych
dla obserwatora z zewnątrz, cielesnych objawów.

Ciało odzwierciedla wzburzenie spowodowane
zewnętrznymi okolicznościami. Do tego dochodzą
jeszcze napięcia duchowe wywołane skłonnościami
do introwersji i nadmiernego zagłębiania się we
własnych przeżyciach. One także przenoszą się na
ciało. Odbija się w nim każde doznane napięcie.

Ciało podobne jest do akumulatora, który zbiera
i gromadzi w sobie napięcia. Przyjmuje je przez całe

57


dnie, tygodnie, miesiące i lata. Z czasem jakby na-
sycone traci elastyczność, aż w końcu staje się
niezwykle pobudliwe, nerwowe i chore.

Magazynowanie napięcia w różnych częściach
ciała jest naprawdę bardzo dziwne. Zmartwienie
może u jednych ludzi rzucić się na wątrobę, a u in-
nych spowodować wrzody żołądka. Zależnie od cha-
rakteru człowieka, kondycji jego ciała i rodzaju
nieprzyjemności, która go spotkała, dotknięty zostaje
raz ten, raz inny organ.

Słyszy się, że smutek wpływa ujemnie na jelita,
przeciążenie psychiczne powoduje skurcze pleców,
jak gdyby ktoś stale kulił się w oczekiwaniu na ude-
rzenie. Powstrzymywana silna agresja może spowo-
dować biegunkę. Lęki powodują ucisk serca. Osoby
o nadmiernej aktywności odczuwają nieustanne
napięcie w ramionach i w rękach, mogą nawet stale
chodzić z zaciśniętymi pięściami. Mówi się, że
wiecznie obrażeni ludzie odczuwają skutki tego
stanu w kościach. Przesadna samoanaliza i duchowy
niepokój mogą wywoływać bóle głowy, a w szcze-
gólności duże napięcie oczu.

Wzajemne oddziaływanie na siebie duszy i ciała
można w pewnych szczegółach naturalnie zakwe-
stionować. Nie da się jednak zanegować samego po-
wiązania między cielesnym stanem zdrowia, a prze-
ciążeniem psychicznym. Dzięki niemu człowiek mo-
że odbierać sygnały, które mówią mu, kiedy jego
system nerwowy jest zanadto obciążony.

3. Po tym wszystkim, co przeczytaliśmy, postaw-
my pytanie; jak możemy pozbyć się napięcia?

58


Wielu ludzi myśli, że dzieje się to podczas snu.
To mylne przekonanie. Z pewnością zdarzyło się już
nam wszystkim, że obudziliśmy się po ośmiu godzi-
nach snu bardzo zmęczeni. Kto zasypia będąc spię-
tym, ten nie odpoczywa i budzi się wyczerpany. To
tak, jakby zamknął na noc swój samochód, ale zo-
stawił go z włączonym silnikiem. Pozostanie on -
jak my we śnie - w bezruchu, ale następnego dnia
odkryjemy, że ma pusty bak lub też zepsuty silnik.
Zasypianie w stanie napięcia oznacza zmęczenie
przy przebudzeniu.

Wspomnieliśmy już, że napięcia powstają
w trzech obszarach i mogą potęgować się nawza-
jem: w środowisku społecznym, życiu duchowym
i we własnym ciele. Aby usunąć napięcia, musimy
ustalić ich powody. Oczywiście, trudno oczekiwać,
że znikną natychmiast i bez śladu. Ale uczciwość
i szczerość serca wobec siebie wymagają, żebyśmy
podeszli do nich we właściwy sposób. Gdy szukamy
odpowiedniego rozwiązania, ciało zachowuje się jak
piorunochron lub akumulator. Musimy koniecznie
nabyć umiejętności używania go do rozładowywania
napięcia i odprężania. W przeciwnym wypadku mo-
że się zdarzyć, że jako akumulator osiągnie ono kry-
tyczny punkt i nie będzie już mogło przyjąć następ-
nych napięć.

Dlatego człowiek, który żyje w nerwowym i peł-
nym napięć środowisku, potrzebuje rocznie kilku
tygodni urlopu, aby uwolnić się od stresu, niepokoju
i wyczerpania.

59


Inną możliwością pozbycia się napięcia jest upra-
wianie sportu, a zwłaszcza pływanie. Dzięki fizycz-
nemu wysiłkowi napięcie ustępuje, ponieważ ciało
- mimo zmęczenia - ożywia się i odnawia. Pryszni-
ce i wizyty w saunie mogą mieć to samo działanie.
W miejscowo zlokalizowanych napięciach ulgę
mogą przynieść masaże.

Ale najdoskonalszym sposobem na pokonanie na-
pięcia jest odprężenie. Jest to całkiem proste, natu-
ralne i ludzkie postępowanie, które polega na świa-
domym i celowym usuwaniu napięcia. Tak jak mo-
żemy napiąć mięśnie dłoni, aby coś podnieść, w ten
sam sposób możemy się odprężyć, aby odpocząć.

4. Napięcie nazywamy często nerwowością, po-
nieważ ma swój początek w nerwach, które przeka-
zują impulsy z ośrodków mózgu do mięśni i róż-
nych organów.

Nerwy albo pozostają „w gotowości", ale nie
podają dalej żadnych rozkazów, albo są „w akcji"
i przekazują polecenia. Oba stany zmieniają się
szybko jeden w drugi; mogą także przyjąć dwie
ekstremalne formy. Trwałe napięcie polega na bez-
produktywnej gotowości nerwów oraz odpowiadają-
cych im mięśni i organów. Osłabia je to i wycień-
cza, jakby wykonały rzeczywistą pracę. Jeżeli
znaczna część nerwów znajduje się przez dłuższy
czas w permanentnej gotowości, prowadzi to do
nerwowego wyczerpania, a przynajmniej do rozdraż-
nienia i zmęczenia, ponieważ napięcie staje się zbyt

60


duże i nie następuje żadna ulga. Taki stan nazywa-
my nerwowym napięciem, a osobę nim nękaną -
nerwową.

W przypadku odprężenia nerwy przechodzą ze
stanu gotowości do całkowitego spokoju. Wyłączają
się, a zużycie tlenu redukuje się praktycznie do zera.
Nerwy wypoczywają i regenerują się.

Ten stan można osiągnąć przez ćwiczenia odprę-
żające. Gdy mięśnie są napięte, nie czujemy ich cię-
żaru; gdy słabną, zaczynamy go odczuwać. Dlatego
po gorącej kąpieli jesteśmy ociężali i bez sił. Uczu-
cie ciężkości jest oznaką odprężenia mięśni. Aby
wywołać odprężenie, postępujemy odwrotnie tzn.
wyobrażamy sobie, że czujemy na przykład ciężar
rąk, a one zaczynają się dzięki temu odprężać.
Przeprowadzając te ćwiczenia, musimy przyjąć wy-
godną, nie wymagającą żadnego wysiłku postawę.
Pozycją najbardziej zalecaną jest położenie się na
plecach na macie albo na twardym łóżku. Głowa
spoczywa na podłodze, nogi nie stykając się ze sobą
są ułożone prawie równolegle, ramiona leżą swobod-
nie obok ciała.

Z zamkniętymi oczami wyobraźmy sobie teraz,
że czujemy własny ciężar. Wydaje nam się, że
powiększona nagle siła ciężkości Ziemi ciągnie nas
w dół. Możemy sobie też wyobrazić, że nasze ciało
jest z ołowiu. W ten sposób w myślach przemierza-
my całe ciało: stopy, nogi, uda, pośladki, całe pod-
brzusze z narządami płciowymi, cały obszar żołądka
z dwunastnicą i wątrobą, klatkę piersiową, dłonie

61


i ramiona, plecy, szyję, głowę pokrytą włosami, czo-
ło, skronie, uszy razem z narządem słuchu, policzki,
szczękę, język, nos i w końcu oczy.

Ćwiczenie to, gdy zaczynamy się go uczyć, zaj-
muje przynajmniej dziesięć do piętnastu minut.
Z czasem coraz bardziej się skraca, aż do kilku se-
kund, które wystarczają, by pojawiło się wrażenie
uczucia ciężkości. Na początku musimy zarezerwo-
wać więcej czasu, w przeciwnym razie albo w ogóle
nic nie osiągniemy, albo wyniki będą mierne, po-
nieważ nie jesteśmy w stanie odprężać się zbyt
szybko. Uspokojenie jest lekarstwem na nerwy, poś-
piech byłby niecelowy. (Może nam dopomóc wy-
obrażenie, że leżymy na plaży i opalamy się na
słońcu. Niecierpliwość przeszkadza zarówno w zdo-
byciu pięknej opalenizny, jak i w osiągnięciu
spokoju. )

Gdy ciało jest napięte, zwężają się naczynia
krwionośne, co wpływa ujemnie na krążenie. Gdy
się natomiast rozszerzają, przepływa przez nie wię-
cej krwi, a my odczuwamy ciepło. Aby spowodować
odprężenie naczyń krwionośnych, musimy sobie wy-
obrazić, że czujemy ciepło, dzięki któremu powięk-
szają się tętnice, żyły, a w szczególności naczynia
włoskowate. W następstwie przynosi to uczucie
przyjemnego ciepła. Takie samo uczucie pojawia się
w kilka minut po wzięciu zimnego prysznicu. Kąpiel
słoneczna wywołuje zbliżony efekt odprężenia.
Podobnie jak przy ćwiczeniu z uczuciem ciężkości,
możemy przejść także teraz w myślach całe ciało
starając się poczuć ciepło.

62


Te ćwiczenia mogą się na początku wydawać
uciążliwe, ponieważ nie wolno ominąć żadnej części
ciała. Z czasem jednak ten proces ulega uproszcze-
niu i już sam zamiar odprężenia się wprawia w ruch
wewnętrzny mechanizm.

Nauka odprężania może trwać miesiące, dosko-
nałe opanowanie tej sztuki nawet lata; ale pierwsze
oznaki - uczucie ciężkości w dłoniach - pojawiają
się bardzo szybko.

Częściowe odprężenie jest możliwe również
podczas jazdy, spaceru i w wielu innych sytuacjach.
Gdy np. zauważam, że w czasie jakiejś rozmowy
podnoszę coraz bardziej głos, siadam wygodnie
i zaczynam się odprężać. Odzyskuję mój wewnętrz-
ny spokój razem ze spokojem gestów i słów. Odprę-
żenie przed udaniem się na spoczynek jest również
godne polecenia, ponieważ -jak już wspomnieliśmy
- wypoczynek podczas snu zależy od naszego sa-
mopoczucia przy zasypianiu. Jeżeli w ciągu dnia
uda nam się między dwoma zajęciami całkowicie
odprężyć, czujemy się jak nowo narodzeni.

Czy po tym wszystkim, co powiedziałem istnieje
jeszcze konieczność mówienia o religijnej wartości
odprężenia? Myślę, że tak. Skoro nerwowe napięcie
jest grzechem głównym, to odprężenie toruje drogę
serdecznemu współżyciu z ludźmi.

5. Usunięcie napięcia ułatwia kontakty z ludźmi.
Co to ma jednak wspólnego z modlitwą?

Dzięki odprężeniu możemy rozwijać nasze zdol-
ności komunikowania się. Odbija się to nie tylko na

63


kontaktach z ludźmi, ale również na naszej więzi
z Bogiem.

W kontakcie z Bogiem odprężenie ma szczególne
następstwa, ponieważ Bóg jest duchem, a my na-
wiązujemy z Nim kontakt duchowy. Duch człowieka
zamieszkuje w ciele. Jak długo człowiek nie akcep-
tuje swojego ciała, pozostaje jego niewolnikiem. Za-
negowane ciało staje się ciężarem paraliżującym
funkcję ducha. Jeżeli duch - bez uwzględnienia cia-
ła - chce się wznieść do swego Stwórcy, jego sta-
rania będą jedynie lotem myśli, który pozostanie
iluzją lub całkowicie teoretycznym rozważaniem.
Jeżeli natomiast duch ludzki przyjmuje swoją ciele-
sność, odkrywa swoją tożsamość w doświadczeniach
miłości, dobra i służby. Zaakceptowane i wypoczęte
ciało umożliwia wzniesienie ducha do Boga. Serce
człowieka otwiera się, odczuwa ono nieskończoność
nieba i duchowy pokój. Ciało uczestniczy w tym
procesie i również doświadcza duchowego wymiaru
egzystencji.

Odprężenie uspokaja ciało, które ze swej strony
dobrze oddziałuje na życie duchowe. Ich wzajemny
pozytywny wpływ prowadzi do wypełnienia duszy
pokojem Bożym. Przepełniona nim dusza zdolna jest
do miłości i odczuwania bliskości z Bogiem. To jest
najlepszy punkt wyjścia dla harmonijnej modlitwy.

Jeżeli nie odprężamy się leżąc, lecz czynimy to
siedząc lub w innej odpowiedniej dla modlitwy po-
stawie (klęcząc lub stojąc), wtedy nasz duch jeszcze
bardziej się ożywia, co wpływa korzystnie na modli-

64


twe. Jeżeli siedzimy (względnie klęczymy lub stoi-
my), to górna część ciała powinna - jest to ważne,
aby mogło nastąpić odprężenie - być utrzymywana
w pionie, dzięki czemu ciężar ciała i głowy spo-
czywa na tułowiu tzn. na kręgosłupie, a równo-
waga może zostać zachowana bez napinania mięśni.
Tak osiągnięte odprężenie przenosi się na ciało.
Oddech staje się spokojny i ledwie dostrzegalny.
Uczucie ciężkości i ciepła ustępuje poczuciu lekkoś-
ci, skupiamy się z łatwością. Jesteśmy gotowi do
modlitwy.

Od stuleci chrześcijańscy autorzy zwracali uwagę
na konieczność przygotowywania się do modlitwy:
udzielali też do tego licznych wskazówek. Święty
Ignacy Loyola na przykład poleca w swoich słyn-
nych „Ćwiczeniach duchowych" jako przygotowanie
spacer. Niektórzy radzą, aby być w kościele kilka
minut wcześniej przed mszą, ponieważ można je
wykorzystać na skupienie się. Odprężenie jest jedną
z najbardziej skutecznych form przygotowania do
modlitwy, ponieważ uzdalnia ono do modlitwy pro-
stoty. W naszym pełnym zmian świecie potrzebuje-
my skuteczniejszych niż nasi przodkowie środków,
aby nawiązać kontakt z Bogiem. Dlatego odprężenie
jest niezbędnym wstępnym warunkiem modlitwy.

6. Jako przykład chciałbym opisać ćwiczenie
odprężające, które może służyć jako przygotowanie
do modlitwy.

Wybierzmy spokojne miejsce, w którym nikt nie
będzie nam przeszkadzał, kościół lub własny pokój.

Uczmy się modlić - 5

65


Utwierdźmy się w przekonaniu, że mamy wystarcza-
jąco dużo czasu do dyspozycji i stąd nie jest ko-
nieczny żaden pośpiech. Potem usiądźmy wygod-
nie. Polecam siedzenie z wyprostowanymi plecami.
W ten sposób ciało jest podtrzymywane przez krę-
gosłup. Ułatwia to osiągnięcie większej wewnętrznej
jasności, harmonii i wreszcie pokoju. Poruszmy się
trochę w tę lub tamtą stronę, aby sprawdzić, czy
mięśnie są rzeczywiście odprężone. Zamknięcie
oczu sprzyja koncentrowaniu się. Jeżeli chcemy,
możemy teraz uczynić znak krzyża i odmówić Ojcze
nasz. Potem następują ćwiczenia odprężające. Spró-
bujmy uprzytomnić sobie własne ciało i poczuć cię-
żar poszczególnych jego części. Zacznijmy od koń-
czyn (dłonie i stopy), przemieśćmy się powoli
w myślach w górę, aż do głowy. Poświęćmy więcej
czasu szczególnie napiętym częściom ciała. Dotyczy
to zwłaszcza głowy. Spróbujmy - bez wysiłku -
odczuć ich ciążenie. Tam, gdzie czujemy napięcie,
czekajmy cierpliwie, aż ono ustąpi. Jeśli to nie
następuje, kontynuujmy ćwiczenie i wróćmy do tych
obszarów ciała, które są jeszcze napięte. W tych
częściach ciała, na które skierowana jest uwaga,
napięcie ustępuje. Każdy inny wysiłek jest niepo-
trzebny, jego skutkiem byłoby jeszcze większe na-
pięcie. Potem spróbujmy doświadczyć uczucia cie-
pła; postępujmy tak, jak przy ćwiczeniu z uczuciem
ciężkości, poświęcając uwagę każdej części ciała
z osobna.

Gdy tylko odzyskamy spokój, zauważmy, że
myśli, które mimowolnie i natrętnie przychodziły

66


nam do głowy (zapomniałem powiedzieć panu F...;
dzisiaj po południu muszę koniecznie...; co on sobie
o mnie pomyśli...; itd. ) pojawiają się już tylko
sporadycznie.

Jeżeli poczujemy, że ciało staje się lżejsze, jeżeli
nie możemy się poruszyć, ponieważ każdy ruch
przychodzi nam z trudem, to znaczy, że osiągnęliś-
my pewien stopień odprężenia. Nerwy przeszły -
przynajmniej w części - ze stanu gotowości w stan
spoczynku. Dlatego nie ma teraz potrzeby się
ruszać.

Nadszedł moment, w którym możemy zacząć się
modlić. Osiągnęliśmy wewnętrzny spokój. Ćwicze-
nia z poszczególnymi częściami ciała doprowadziły
do duchowej koncentracji. Została ona wywołana
przez ciągłe zwracanie uwagi na całkiem konkretne
spostrzeżenia. Odprężenie - jak widzimy - nie
polega więc na bezczynności albo zasypianiu. Nie
oznacza żadnego nużącego wysiłku. Przynosi spo-
kój. Uspokojone ciało prowadzi do wewnętrznego
skupienia, które według wielkich mistrzów modlitwy
jest koniecznym warunkiem nawiązania głębokiego
kontaktu z Bogiem, tzn. stanu, w którym możliwa
jest prawdziwa modlitwa.

Nie jest ważne, ile minut z czasu modlitwy „stra-
ciliśmy" na ćwiczenia odprężające. Jeżeli zamierza-
liśmy modlić się dwadzieścia minut, a potrzebowa-
liśmy aż osiemnastu na odprężenie, ponieważ by-
liśmy bardzo zdenerwowani, to te dwie minuty,
które poświęciliśmy właściwej modlitwie są o wiele

67


cenniejsze niż gdybyśmy próbowali modlić się przez
dwadzieścia minut będąc rozproszeni, zdenerwowani
i spięci. Ta krótka modlitwa, odmówiona w pełnym
spokoju i skupieniu, w którym odczuwalna staje się
obecność Boga, może nas intensywniej z Nim po-
łączyć niż wielogodzinne rozmyślanie i przemyśli-
wanie naszego życia. Tych kilka minut może nam
dać wewnętrzny pokój, który jest pożyteczniejszy
dla naszego skupienia i chrześcijańskiej postawy
w dniu codziennym niż wiele dobrych zamiarów
i postanowień, które być może przygotowujemy
w myślach przy lekturze Pisma Świętego. Wmawia-
nie sobie: „Muszę kochać X-a", jest czymś innym
niż odczuwanie bliskości Boga i płynącego z niej
pragnienia kochania X-a. To pierwsze jest myślą,
która powstała w mojej głowie. Wtłaczam ją w moje
odczucia, które najprawdopodobniej są z nią całko-
wicie sprzeczne. Robię coś, ponieważ czuję się do
tego moralnie zobowiązany, mimo iż jest to wbrew
temu, czego sobie życzę. W drugim przypadku żyję
w Bogu. „Kochaj" - mówi św. Augustyn - „i czyń,
co chcesz!" Dokonuję aktu miłości, ponieważ czuję,
że w mojej duszy zaszła przemiana; jestem do niego
ponaglany wewnętrznie, ponieważ przeżywam blis-
kość Boga.

Wraz z nabieraniem doświadczenia w ćwicze-
niach odprężających będzie się jednocześnie zwięk-
szał czas, który zostanie nam na modlitwę. Stopnio-
wo będziemy mieć do dyspozycji nie dwie, a pięć,
dziesięć, piętnaście minut albo jeszcze więcej czasu.

68


Gdy upłynie przewidziany czas, nie powinno się
raptownie kończyć modlitwy. Ciało jest spokojne,
nerwy odprężone. Dlatego zaleca się najpierw wpra-
wić nerwy w stan gotowości, a dopiero potem
wstać. Należy poruszać najpierw palcami, potem
dłońmi, stopami i w końcu całym ciałem. Można
również kilka razy głęboko odetchnąć. Dzięki temu
zwiększa się wymiana tlenu, a poruszanie się przy-
chodzi łatwiej. Potem otwierają się oczy. Możemy
odmówić Zdrowaś Maryjo lub Chwalą Ojcu, aby
w ten sposób nadać modlitwie ramy.

Może jest nam trochę zimno. Jest to normalne,
ponieważ nasze ciało pozostawało przez pewien czas
bez ruchu. Zwolniła się przemiana materii. Podobnie
jest przy marznięciu nóg w czasie długiego siedze-
nia. Ruch ciała wytwarza ciepło, brak ruchu powo-
duje jego utratę. Dlatego gdy siadamy do ćwiczeń
odprężających i modlitwy wskazane jest ciepło się
ubrać. Ciało broni się bowiem przed zimnem
usztywniając się. W ten sposób zatrzymuje w sobie
ciepło, napięcie natomiast znowu je wytwarza.
Dlatego zacieramy ręce, gdy jest nam zimno. Lecz
będąc napiętym nie można się dobrze modlić, dla-
tego zalecam zapobieganie nadmiernej utracie cie-
pła. Niedobrze jest narażać nasze odprężenie na
zakłócenia. Może to prowadzić do bólu ramion lub
wywołać ogólne nieprzyjemne uczucie. Gdy jednak
już do tego dojdzie, najlepiej skupić się na nowo
i dopiero wtedy zakończyć powoli odprężenie, poru-
szając najpierw dłońmi i stopami i głęboko oddy-
chając.


VI. Modlitwa prostoty

1. Bóg jest duchem i modlimy się do Niego
w duchu. W życiu poruszamy się najczęściej po
powierzchni; często unikamy nawiązywania kontaktu
z duchem w naszym wnętrzu. Zło nie polega na
wielkiej zmienności nowoczesnego życia, ponieważ
nawet na ulicy albo w wirze aktywnego działania
możliwe jest kształtowanie życia płynące z centrum
własnego ja, które jest siedzibą ducha. Zło polega na
tym, że nie nauczyliśmy się w pośpiechu i zamęcie
naszego życia przywoływać ciszę, stale w nas
przecież obecną.

Pewnego dnia zapytałem młodą kobietę, matkę
trojga dzieci, jak się modli. „Modlę się telepatycz-
nie" - brzmiała odpowiedź. Popatrzyła na mnie
pytająco, czy zrozumiałem, co ma na myśli. Uzna-
łem, że to kapitalna wypowiedź, ale zainteresowa-
łem się, jak jej autorka mogłaby ją bliżej określić.
Powiedziała mi, że jej związek z Bogiem jest tak
bardzo prosty i wewnętrzny, że już nie potrzebuje
słów. Często zdarza się, że gdy dzwoni telefon,
w człowieku rodzi się błyskawicznie intuicyjna pew-
ność: „O, to musi być... " i to się sprawdza. Jest jak
wewnętrzne światło bez słów; spostrzeżenie, którego
początek i powód są nieznane. To, co młoda kobieta

70


określiła mianem „telepatyczne", nazywamy modli-
twą milczenia: to duchowa komunikacja. Można po-
wiedzieć, że wiedzie ona bezpośrednio z serca do
serca. Będzie tematem tego rozdziału.

Wielu wierzących stwierdza, że ich sposób mo-
dlitwy zmienia się z biegiem lat. Na początku
wierzący odkrywa przede wszystkim rozważanie
modlitewne. W tym okresie zaznajamia się z rozwa-
żaniem Pisma Świętego i z rachunkiem sumienia,
O tym była mowa w drugim i trzecim rozdziale.
W tej fazie osoba modląca się odkrywa związek
między Ewangelią a własnym życiem. Ocenia swoje
działania, precyzuje zamiary i podejmuje decyzje.

Ten rodzaj modlitwy zmienia się z czasem
w osobistą rozmowę z Bogiem. Człowiek mówi, py-
ta, prosi, dziękuje, wyraża swoją miłość lub skruchę,
oddaje się w ręce Boga itd. Rozmowa ta staje się
coraz bardziej spokojna. Maleje intensywność roz-
ważania, uczucia przeważają nad myślami, a pozna-
nie nabiera charakteru bardziej intuicyjnego. Chrześ-
cijańska tradycja nazywa to modlitwą uczuć, ponie-
waż afekty i emocje stają się istotnymi nośnika-
mi związku z Bogiem. Był to temat rozdziału
czwartego.

Modlitwa z czasem upraszcza się jeszcze bar-
dziej. Różne uczucia, które ją zabarwiały jak uwiel-
bienie, prośba, skrucha itd. skupiają się wokół
wspólnej osi. Ich odmienność zaciera się, ponieważ
zbliżają się do leżącego głębiej wspólnego środka.
Można powiedzieć, że znajdują swój wspólny rdzeń,

71


w którym są jednym. Nie jest łatwo nazwać ów
rdzeń, owo źródło. Można je określić jako wszech-
obejmującą miłość do Boga, doskonałe oddanie się
Bogu albo przebywanie w Jego obecności.

Mistrzowie życia duchowego nazywają ten rodzaj
modlitwy wewnętrznym skupieniem albo modlitwą
prostoty. Określają je jako patrzenie w miłości na
Boga. Chcą zwrócić uwagę na działanie ducha w tej
modlitwie; chociaż nie jest to myślenie, duch jest
w tym akcie bardzo ważny. Myślenie jest najniższą
aktywnością ludzkiego ducha. Wyższe są intuicyjne,
dokonujące się bez udziału dyskursywnego myśle-
nia. Odkrycia uczonych są również najczęściej
intuicyjne, nie zaś racjonalne. Gdy spotykają się
spojrzenia bliskich ludzi, to zrozumienie i wzajemne
poznanie jest czasem dużo głębsze i bardziej wnikli-
we, niż gdyby porozumiewali się za pomocą staran-
nie obmyślonych wypowiedzi. Określam ten sposób
modlitwy jako patrzenie; mam przy tym na myśli
najistotniejszą funkcję ducha, wolne od myślenia,
intuicyjne postrzeganie. Gdy chrześcijanin przecho-
dzi od rozważania do patrzenia, do kontemplacji,
czyni ogromny krok na swojej drodze do Boga.
Odrębność tej modlitwy polega na przekroczeniu
fazy myślenia: nie chodzi o sztuczne dostosowanie
naszego życia do Ewangelii, nie o mozolną ocenę.
Otwierają się pola nowych doświadczeń i dokonują
się istotne zmiany. Zachodzą one na wyższym
poziomie, niż wtedy gdy się czymś zachwycamy lub
coś rozważamy.

72


Nauczenie się tego sposobu modlitwy jest odkry-
ciem nowego, niezwykłego świata: wolnego od
myśli świata duchowego, świata wewnętrznego po-
koju. W naszej cywilizacji, w której komputery
w każdej chwili wykonują niezliczone obliczenia,
nieobecność myśli jest zjawiskiem naprawdę nie-
zwykłym i oznacza poważne przestawienie się,
prawdziwe odrodzenie naszej duchowej uwagi. Nie-
którzy żywią obawy, że takie postępowanie mogłoby
wspomagać tendencje irracjonalne, nie wiedząc, że
to jest najwspanialszy sposób ludzkiego poznania.
Tak będziemy oglądać Boga w życiu wiecznym.

Wspomniana definicja mówi także, że chodzi tu
o spojrzenie miłości. Tak jak wzrok ludzki wyraża
miłość, tak ten prosty sposób modlitwy wyraża to
uczucie do Boga Ojca, Jezusa Chrystusa i do Matki
Boskiej. Jest jak ogrzewające spojrzenie kochające-
go serca. Kochamy zwykle jakąś rzecz, człowieka,
wielu ludzi. Ale w tej modlitwie kochamy wszystko.
Kochamy życie. Kochamy Boga. Ta forma modlitwy
wznosi nie tylko ponad myślenie, ale również ponad
przypływy uczuć. Ta modlitwa sięga głębiej, jest
spokojniejsza, obejmująca istotę rzeczywistości. Bez
słów i bez różnorodności uczuć nawiązujemy do-
skonały kontakt z Bogiem i ze stworzeniem.

Przypuśćmy, że matka i córka razem prasują. Pra-
cują nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Ich
związek może być mimo to silniejszy niż kiedykol-
wiek przedtem. Albo pomyślmy o zakochanej parze,
która omawia zdarzenia ostatnich dni i snuje plany

73


na przyszłość. Potem jeszcze przez chwilę milczą,
a milczenie to oznacza głębokie zrozumienie.

Jak długo nie zostało powiedziane to, co się
domaga wypowiedzenia, milczenie może być napię-
te, uciążliwe, niepokojące. Gdy jednak zostaną
zakomunikowane wzajemne wrażenia, uczucia i sło-
wa stają się już zbędne, a cisza może być nośnikiem
głębokiej miłości. Ta forma modlitwy jest pełnym
miłości patrzeniem; przewyższa myśli, słowa i uczu-
cia; to właśnie jest jej szczególną właściwością.

Do istotnych cech tego rodzaju modlitwy należy
także jej przemieniająca siła. Niektórzy chrześcijanie
uważają, że modlitwa, w której po prostu tylko je-
steśmy, nadaje się wyłącznie dla zakonników lub
dewotek, którzy nie mają nic innego do roboty -
współczesny człowiek nie ma na taki luksus czasu.
Myślą oni, że jeżeli już mogli zaoszczędzić kilka
chwil na modlitwę, to powinny być one raczej wy-
korzystane do zastanowienia się i oceny życia, by
stać się świadomym swoich błędów i zaniedbań
i móc je naprawić; powinno się czytać Biblię i pla-
nować przyszłe działania, a nie trwonić czas na
próżnowanie.

Modlitwa prostoty posiada siłę większą niż
wszystkie inne. Te poświęcone Bogu chwile są
wtedy najbardziej wartościowe, gdy czujemy, że jest
On dla nas rzeczywiście Ojcem, gdy wiemy, że
Jezus nas kocha, gdy widzimy w Nim nie tylko
symbol społecznego postępu czy jedności uniwer-
sum. Modlitwa - jak przyjaźń - ma tylko wtedy

74


sens, gdy nie wypełniamy nią potrzeby jakiejś
materialnej korzyści.

Modlitwa prostoty "może - bez racjonalnie okreś-
lonego zamiaru - zmienić nas bardziej, niż jakikol-
wiek inny rodzaj modlitwy. Jej skutkiem jest we-
wnętrzna przemiana dostrzegalna w postępowaniu
człowieka. Niesie ona ze sobą pokój duszy, który
stopniowo przenika całe życie i zostaje w tle jak
przyciszona muzyka. Ten pokój, mimo zamętu świa-
ta, utrzymuje się w duszy; sprzyja osiągnięciu
dojrzałości, która rozwiązuje nasze problemy w sku-
teczniejszy sposób niż zdołalibyśmy to zrobić za
pomocą wniosków wyciągniętych z dobrze przepro-
wadzonej analizy życiowych wydarzeń.

Nie przypadkiem wielcy ludzie, którzy przez dwa
tysiące lat tworzyli historię Kościoła, modlili się
właśnie w ten prosty sposób, począwszy od św. Pa-
wła, przez Don Bosco, aż do papieża Jana XXIII.

Modlitwa prostoty nie męczy. Korzystanie z ksią-
żeczki do nabożeństwa przyprawia o znużenie
w ciągu pół godziny. To samo dzieje się przy roz-
ważaniu i dialogu z Bogiem, choć w trochę mniej-
szym stopniu. Jeżeli kończymy modlitwę odświeżeni
fizycznie i duchowo, to obraliśmy drogę modlitwy
prostoty.

Chciałbym teraz przejść do ćwiczeń, które prowa-
dzą człowieka do tej modlitwy. Nie są one niezbęd-
nie konieczne i nie są też jedynym możliwym wpro-
wadzeniem do niej. Proponuję je, ponieważ jak wy-
nika z mojego doświadczenia, są one bardzo przy-

75


datne. Wszystkie kierują ku modlitwie prostoty.
W końcu, w dziesiątym podrozdziale, udzielę kilku
rad dotyczących bezpośrednio tej modlitwy i zachę-
cających do niej. Z wyjątkiem pierwszego rodzaju
modlitwy, modlitwy przyrody, wszystkie pozostałe
zakładają pewien wewnętrzny spokój. Jeżeli więc
jesteśmy podminowani bardziej niż to jest wskazane
dla tego sposobu modlenia się, te propozycje na
niewiele się przydadzą. Gdy będziemy natomiast
czuli się spokojniejsi, odbierzemy je jako zbędne
lub zbytnio komplikujące problem.

2. Pierwsze ćwiczenie związane jest z przyrodą.
Spotkanie z nią umożliwia kontakt z sobą samym
i jednocześnie kontakt z Bogiem.

Wyjdźmy więc na dwór, do parku lub do lasu.
Usiądźmy na brzegu rzeki, podziwiajmy jezioro albo
pozwólmy wędrować naszemu spojrzeniu aż na ho-
ryzont równiny. Wejdźmy na pagórek lub zapędźmy
się w jakąś bezludną okolicę. Jeżeli już jesteśmy
w otoczeniu przyrody, nie spieszmy się. Spróbujmy
spokojnie odetchnąć i poddajmy naszą osobę działa-
niu lasów, łąk i wody. Możemy podziwiać piękno
kwiatów i kolory kamieni. Spróbujmy odczuć nie-
zmienność nieba i wielkość gwiazd. Przystańmy
w cichym zachwycie przed drzewem lub zwierzę-
ciem. Spotkamy tysiące rzeczy, które mogą nam
sprawić radość. Wdychajmy zapach roślin, kwiatów,
ziemi. Cieszmy się grą ich barw.

Spróbujmy wczuć się w przyrodę. Nie myślmy.
Spróbujmy odczuwać i postrzegać. Spróbujmy na-

76


wiązać kontakt z przyrodą. Pytanie, jak? Zacznijmy
od doświadczania całości, a potem przejdźmy do
doświadczania siebie jako części tej całości. Roz-
wińmy poczucie wymiarów. Wyobraźmy sobie mi-
kroskopijność milionów komórek, które tworzą liść
i jednocześnie niezmierzoność sklepienia niebieskie-
go. Pozwólmy, aby przeniknął nas podziw dla ich
harmonii i kontrastów. Zwróćmy uwagę na lot ptaka
lub insekta. Zaobserwujmy, jak szybko rozwija się
roślina. Czy działa na naszą wyobraźnię, jak zmie-
niały się rozmiary kamienia w czasie? Czy czujemy
wewnętrzny rytm zamkniętego w nim czasu mając
przed oczyma jego, jak się zdaje, zawsze jednakowe
życie podczas bilionów lat?

Bądźmy przy tym ostrożni. Wszystko to, o czym
powiedziałem, może się rozegrać tylko w naszej
głowie. Dlatego wyłączmy myślenie, jest ono nie-
przydatne. Obserwujmy i wczuwajmy się w przyro-
dę. Przebywajmy z nią. Nie zważajmy na mijający
czas. Odzyskajmy spokój. Spróbujmy się dobrze
czuć. Gdy zanurzymy się na dłuższy czas w przyro-
dę, ogarnie nas dobre samopoczucie. Napełnijmy
płuca świeżym powietrzem. Odczujmy promienie
Słońca na ciele, dajmy się przemoczyć deszczowi
i wystawmy twarz na wiatr. Biegnijmy boso przez
łąkę, wykąpmy się w jeziorze, rzece lub morzu.
Idźmy wzdłuż plaży i nie spuszczajmy oczu z ru-
chu fal.

Potem usiądźmy i wyciszmy się całkowicie. Gdy
nawiążemy kontakt z przyrodą, zatrzymajmy się.

77


Oddajmy się swoistej zadumie, jednak nie rozmyś-
lajmy. Chłońmy piękno przyrody zmysłami i po-
zwólmy mu przeniknąć w nas. Możemy nadal sie-
dzieć i czemuś się przyglądać. Możemy też powoli
iść dalej, przystając niekiedy, by podziwiać oto-
czenie.

Może po jakimś czasie doświadczymy uczucia
wewnętrznego skupienia tak, jak byśmy byli blis-
cy naszego prawdziwego ja, a równocześnie tak da-
lecy, jak wszechświat i identyczni z nim, zarówno
w tym, co najmniejsze, jak w tym, co niezmierzone.
Doświadczenie dynamicznej jedności nieuchwytnej
mikroskopijności i niepojętej wielkości podobne jest
do doświadczenia obecności Boga. Nie wysilajmy
się, wyłączmy z gry myślenie. Pozwólmy po prostu
wniknąć w nas obecności Boga.

Pogłębiajmy coraz bardziej związek z Nim.
Z pomocą naszych odczuć przywróciliśmy kontakt
z kwiatami, jeziorem, niebem i lasem, a dzięki temu
odkryliśmy możliwość bliskiego związku z przyro-
dą; przez podobne doświadczenie możemy nawiązać
kontakt z Bogiem. Jeżeli nie czujemy Jego obecnoś-
ci, nie martwmy się tym. Pozostańmy nadal w kon-
takcie z przyrodą. Dopomoże ona nam w uzyskaniu
wewnętrznej równowagi, odświeży, umocni, odpręży
i wywoła dobre samopoczucie. Już to jest bardzo
wartościowe. Przybliżmy się do przyrody, spróbuj-
my ją odczuć, podziwiajmy ją i otwórzmy się na jej
działanie.

Gdy czujemy, że jesteśmy skupieni i jednocześnie
tworzymy jedno z wszechświatem, już wtedy modli-

78


my się. Pozostańmy w milczeniu, przy Bogu, w ten
sposób pozostanie On w nas. Gdy ktoś tak przeżywa
dary przyrody, w krótkim czasie zaprowadzi go ona
do Boga. Ma ona bowiem niezwykłą siłę; jest
mistrzynią nauczającą modlitwy. Dlatego też do
wielu spotkań z Bogiem dochodziło na pustyni:
spotkanie Mojżesza przy gorejącym krzewie, spotka-
nie Abrahama i innych. Dlatego rekolekcje od-
prawiane są najchętniej w bliskości przyrody. Powi-
nien to być przynajmniej park. Jezus szukał samot-
nych miejsc, gdy chciał się modlić. Wchodził na
górę lub szedł do ogrodu Getsemani.

3. Znakomitym wprowadzeniem do modlitwy
prostoty są również duchowe pieśni. Wspomniałem
już o tym. Mimo to chciałbym omówić to zagadnie-
nie obszerniej, ponieważ zależnie od wewnętrznego
nastawienia, śpiew może stać się modlitwą o więk-
szej intensywności niż słowo mówione. Węgierskie
przysłowie mówi: kto śpiewa, ten modli się podwój-
nie. Chrześcijanie zawsze śpiewali. W liturgii
Kościoła Wschodniego śpiewa się całą mszę nawet
w dni powszednie. Śpiew podnosi na duchu i budzi
głębokie uczucia, szczególnie wtedy, gdy wywołuje
wspomnienia. Pieśni, które słyszeliśmy lub śpiewa-
liśmy w dzieciństwie często ożywiają w nas przeży-
cia modlitewne. Gdy śpiewamy, kierujemy uwagę na
tekst, zżywamy się z nim. Śpiewajmy pieśń tak,
jakbyśmy sami ułożyli tekst i skomponowali melo-
dię. Można śpiewać w różnych sytuacjach życia, na-

79


wet przy pracy fizycznej lub podczas spaceru. Śpiew
jest jak kadzidło, nie prowadzi do Boga przez ro-
zum, lecz poprzez ludzkie uczucia. Dlatego śpie-
wanie może być dla nas pomocą przy oderwaniu się
od racjonalnego myślenia. Szczególnie ulubiona
przez nas pieśń może służyć za temat medytacji.
Idźmy do kościoła lub zaszyjmy się w jakimś spo-
kojnym miejscu. Usiądźmy i po przeprowadzonych
ćwiczeniach odprężających wybierzmy jedną z dro-
gich nam pieśni i zaśpiewajmy ją w duchu. Pomaga
to w lepszym zrozumieniu treści słów i chroni przed
zagubieniem się w racjonalnym myśleniu.

4. Jezuita Izaak Jogues, który poniósł śmierć
męczeńską w Kanadzie, opisał w swojej autobiogra-
fii, jak został kiedyś wzięty do niewoli przez Indian.
Przywiązano go do drzewa. Miesiącami był przykuty
do niego i wystawiony na każdą zmianę pogody.
Nie miał nic. Jakoś jednak udało mu się chwycić
i skrzyżować dwie gałązki. Trwał w zapatrzeniu na
ten krzyż. Według jego relacji, patrzył przez całe
dnie tylko na krzyż. Na tym znieruchomieniu przed
ułożonymi w krzyż patyczkami polegała jego
modlitwa. W końcu oznaczało to dla niego stanie się
jednym z Chrystusem. Słońce wschodziło, nadcho-
dziło południe, więzień był jak jedno z krzyżem.
Słońce zachodziło, po zapadnięciu zmroku, w ciem-
ności nocy, spojrzenie więźnia było ciągle jeszcze
utkwione w krzyżu. O czym on wtedy myślał? O ni-
czym. Czuł się zjednoczony z pozbawionym wszyst-

80


kiego Chrystusem. Więzień twierdzi - i jest to
wiarygodne - że tam nauczył się modlić.

Po uwolnieniu wrócił do Francji i spisał pamięt-
niki. Gdy wrócił do Kanady, został jeszcze raz
uwięziony i zmarł śmiercią męczeńską.

Możemy wybrać sobie jakiś religijny symbol, coś
z czym czujemy się szczególnie związani, co wiele
dla nas znaczy i z czym łączymy nasze przeżycia
modlitewne. Może to być obraz albo rzeźba Jezusa
lub Maryi czy też starożytny chrześcijański znak,
jak ryba, chleb, baranek, monogram IHS lub przede
wszystkim krucyfiks. Usiądźmy wygodnie w pozycji
odpowiedniej dla modlitwy. Uwolnijmy się od
wszystkich myśli i patrzmy tylko na nasz symbol.
Spróbujmy chłonąć każdy jego szczegół. Utrzymaj-
my wzrok skierowany na ten szczegół tak długo, aż
będziemy wewnętrznie całkowicie skupieni i chociaż
ten przedmiot będzie wciąż przed naszymi oczami,
my będziemy gdzie indziej. Odprężmy nasze ciało,
ale miejmy otwarte oczy. Jeżeli chcemy, spróbujmy
tak dalece, jak to możliwe, wczuć się w doświadcze-
nie kanadyjskiego męczennika. Wyobraźmy sobie,
że jesteśmy na jego miejscu lub razem z nim i że
nie posiadamy nic oprócz krucyfiksu. Towarzyszmy
mu, czujmy jak upływa czas. Ten rodzaj modlitwy
jest możliwy pod warunkiem osiągnięcia wystarcza-
jącego wewnętrznego spokoju. Jeżeli ktoś w nim
zasmakuje, jest to bardzo piękna forma modlitwy.

5. Inny, aczkolwiek podobny do właśnie opisane-
go, sposób zwracania się do Boga polega na powta-

Uczmy się modlić - 6

81


rzaniu dwóch skierowanych doń słów. Tak zapewne
modlił się Jezus w Ogrodzie Oliwnym, powtarzając,
według przekazu ewangelisty (Mk 14, 39) ciągle na
nowo te same słowa.

Wybierzmy sobie dwa słowa; na przykład: „Pan
- Jezus", „Dziewica - Maryja", „Ojcze - nasz".
Przyjmijmy odpowiednią postawę i odprężmy się.
Potem powtarzajmy w myślach pierwsze słowo przy
wdechu, drugie przy wydechu. Po odprężeniu
oddech stanie się rytmiczny, ciało całkiem spokojne,
a wskutek tego zmniejszy się zużycie tlenu. Gdy
będziemy spokojnie oddychać, powtarzajmy ciągle
w myśli wybrane słowa; nawiążmy duchowy kontakt
z Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem lub z odpo-
wiednią osobą. Na tej drodze łatwiej osiągnąć
skupienie.

Decydujące nie jest przy tym samo oddychanie,
lecz jego naturalny rytm towarzyszący słowom.
Oddech funkcjonuje z reguły automatycznie, jak
bicie serca i trawienie. Proces oddychania daje się
jednak kontrolować; można nim świadomie kiero-
wać. Pozostawmy oddech samemu sobie i ogranicz-
my się do dostosowania wybranych słów, nie wy-
wierając wpływu na niego samego.

Innym, jeszcze prostszym wariantem tej modlitwy
jest opuszczenie słów i skoncentrowanie się tylko na
oddechu. W komunikowaniu się z Bogiem oddech
jest bardzo ważny. W Księdze Rodzaju jest napi-
sane, że Jahwe uformował ciało z gliny i tchnął
w nie swojego ducha. Zgodnie z tymi słowami życie

82


l

Boże wchodzi w człowieka przez oddychanie. Psal-
mista mówi, że umrzemy, „wyzioniemy ducha", gdy
Bóg pozbawi nas tchnienia. Gdy owieje nas na po-
wrót, obudzimy się odnowieni i będziemy jak stwo-
rzeni od początku. Po swoim zmartwychwstaniu
Jezus tchnął na apostołów Ducha Świętego i powie-
dział do nich: Wezwijcie Ducha Świętego (J 20, 22).
Tym tchnieniem podarował im swojego Ducha. Po-
cieszyciel, trzecia osoba Przenajświętszej Trójcy
jest nazwany Duchem Świętym. Wskazuje to na
związek oddychania z życiem. Rozważajmy tę praw-
dę, a Duch, który obdarza nas życiem, połączy nas
z Bogiem.

Wszystko, co powiedziałem, może być oczywiś-
cie tematem racjonalnych przemyśleń. Ale nie o to
chodzi. Ten rodzaj modlitwy polega na całkowitym
duchowym spokoju, który nie potrzebuje już żadne-
go myślenia. Niech czytelnik wybaczy te powtórki,
ale praca z ludźmi przekonała mnie o tym, że nie
wystarczy tylko raz teoretycznie przedstawić jakąś
wskazówkę; gdy w naszej duszy nie panuje abso-
lutny spokój, po kilku minutach - w niezamierzony
sposób - znowu będziemy pełni rozpraszających nas
myśli.

Chodzi więc o to, by skoncentrować się na
oddechu i czuć, jak wchodzi w nas życie. Czujemy
jak przenika ono nosem, tchawicą, oskrzelami, aż do
pęcherzyków płucnych, wchodzi i wychodzi. Powie-
trze jest nośnikiem tlenu, zjonizowanych cząstek
i kosmicznego promieniowania. Przez powietrze

83


Duch daje nam życie. Koncentrowanie się na odde-
chu prowadzi do skupienia i do głębokiego spokoju.
Im większy jest nasz spokój, tym bardziej jesteśmy
zjednoczeni z Bogiem.

6. Innym sposobem, pomocnym w zagłębieniu
się w modlitwie, jest skoncentrowanie się na sercu.
Usiądźmy wygodnie w pozycji modlitewnej i od-
prężmy się. Potem nasłuchujmy bicia serca. Najczęś-
ciej czujemy je najpierw w skroniach. Jeżeli w ogó-
le nic nie spostrzegamy, możemy poszukać pulsu.
Wkrótce znajdziemy go w różnych częściach ciała,
wreszcie w samym sercu. Spróbujmy wyobrazić so-
bie nasze serce, jego anatomię i odczuć poszcze-
gólne jego części. Potem pozostańmy w bezruchu
i przysłuchujmy się jego biciu.

Serce jest siedzibą poczucia własnego ja. Gdy
chcemy wskazać siebie, musimy pokazać na nasze
serce. Gdy pragniemy powiedzieć, że coś zrobiliśmy
lub nie zrobiliśmy i chcemy to podkreślić gestem,
nie pokazujemy na głowę, stopy czy brzuch. Musi-
my skierować wskazujący palec w okolicę serca.
Dlatego jest ono - również w naszym zachodnim
obszarze kulturowym - symbolem miłości. Spróbuj-
my słuchać jego bicia i zwróćmy uwagę na to, czy
odczuwamy miłość do Jezusa Chrystusa. Dzięki
skoncentrowaniu się na sercu i na Chrystusie ogar-
nie nas spokój i harmonia.

Sam Jezus chciał połączyć swoją miłość ze
swoim sercem. Cześć dla Serca Jezusowego w Koś-

84


ciele wykazuje godny uwagi realizm fizjologiczny.
Niektórzy nie mają dla niego zrozumienia. Inni
sporządzają kiczowate obrazki, ale to jest już inna
sprawa. My spróbujmy spokojnie skupić się na
sercu, aby doświadczyć własnego ja, aby odczuć
miłość do Matki Bożej, do całej ludzkości i wszech-
świata, a zwłaszcza do Jezusa i Boga. Postarajmy
się pogodzić nasze „ja" z naszą miłością. Zwróćmy
uwagę na serce, jak gdyby uosabiało ono naszą
duszę. Tak osiągnięte wewnętrzne skupienie jest
rodzajem miłości Boga. Jeżeli modlimy się za
kogoś, kogo kochamy, to możemy włączyć w duchu
tę osobę w nasze serce. Czy nie słyszymy, że
przyjmujemy Jezusa do naszego serca, gdy przystę-
pujemy do Komunii? Trwajcie we mnie - mówi -
a ja będę trwał w was. Modlitwa, która kieruje się
do serca, rzeczywiście budzi prawdziwą miłość.

7. Ja jestem światłością świata - powiedział
Jezus, gdy uleczył niewidomego człowieka. Miał On
na myśli duchowe światło, które oświeca nasze
życie, prowadzi nas ścieżkami dobra i nadaje życiu
wypełniony miłością sens. To Boże światło może
nas zalać. Dlatego Jezus mówi: Trwajcie we mnie
- mówi - a ja będę trwał w was.

Przyjmijmy znowu postawę modlitewną i odpręż-
my się. Potem wyobraźmy sobie, że nasze ciało wy-
pełnia się światłem i radością. Spróbujmy doświad-
czyć oświecenia ciała: Jezus, światłość świata jest
przy mnie. Wyobraźmy sobie, że ta światłość i ta

85


radość rozprzestrzeniają się. Przenikają ciało i wy-
pełniają całe pomieszczenie. Z zamkniętymi oczami
wyobraźmy sobie, że to światło promieniuje powoli
na całe miasto, kraj, kontynent, na całą Ziemię, i że
dosięga planet i gwiazd. Wyobraźmy sobie, że uno-
simy się w tym świetle. Zostaje ono w nas, a my
w nim. Światło jest Jezusem. Doświadczamy tego,
że światło Chrystusa zostaje w nas, a jednocześnie
przybywa go; rozchodzi się tak, jak to celebrujemy
w liturgii Wigilii Paschalnej. Światło Chrystusa
przenosi się - zapalane przez kapłanów i wiernych
- od ognia i wosku świecy paschalnej na inne świe-
ce. Rozchodzi się po całym kościele. W niektórych
okolicach wierni wracają do domów z uroczystości
rezurekcyjnej z płonącymi świecami, aby światło
Chrystusa dotarło wszędzie. Ta modlitwa wzbogaca
nasz byt, ułatwia kontakt ze wszechświatem, daje
przeczuć nieskończoność Boga i Jego obecność.

8. Chrześcijańska wiara opiera się na słowie
Boga, ponieważ Bóg przemawiając do nas daje znak
swojego istnienia. Mówił do Abrahama i Mojżesza,
objawił się przez proroków, a szczególnie przez
swojego Syna. Mówi do nas nieustannie. Dlatego
chrześcijanie powinni być zawsze gotowi słuchać
Słowa Bożego. Możemy usłyszeć Jego słowo w Bib-
lii, słyszymy je w wydarzeniach życia, a w zwłasz-
cza w ciszy. Jahwe dał do zrozumienia prorokowi
Eliaszowi, że wprawdzie mówi do nas w grzmocie
burzy, ale bardziej upodobał sobie szelest wiatru,

86


który zaledwie porusza listowiem. Przede wszystkim
jednak przemawia On do nas w samotności pustyni,
w bezgłośnym spokoju, gdzie nie ma nawet najlżej-
szego szmeru. Usiądźmy znowu, i po głębokim
odprężeniu skierujmy uwagę na zmysł słuchu. Jeżeli
podczas oddychania nucimy przedłużone „m", to
w przeciągu kilku minut poczujemy wibrowanie
w uchu środkowym. Możemy dokładnie zlokalizo-
wać miejsce, gdzie ono się znajduje. Zmniejszmy
teraz natężenie dźwięku „m", aż stanie się tylko
duchowym nuceniem. Skupiajmy się cały czas na
uchu, gotowi usłyszeć Boga. Jeżeli nasza percepcja
zmaleje, zacznijmy znowu nucić. Nie chodzi przy
tym o to, by słyszeć wewnętrzne odgłosy lub dźwię-
ki z zewnątrz, lecz aby skoncentrowana na słuchaniu
uwaga była symbolem naszej gotowości do usłysze-
nia Boga. Moim zdaniem możliwe jest wytworzenie
harmonii między fizjologicznym organem, a ducho-
wym postrzeganiem, tak by w danym momencie
usłyszeć Słowo Boga w ludzkiej mowie, w szumie
wiatru lub w ciszy pustyni.

9. Medytacja nad życiem Jezusa pozwala nam Go
lepiej poznać. W trzecim rozdziale objaśniłem już
jak można rozważać Pismo św. przytaczając opo-
wieść o ubogiej wdowie. Teraz opiszę jeszcze inną
metodę zbliżającą nas do wydarzeń z życia Jezusa.
Różnica między tymi dwoma metodami leży w we-
wnętrznym rytmie osoby modlącej się. Pierwszy
z nich jest rozważaniem połączonym z rozmyśla-

87


niem. Zmierza on do zmiany życia dzięki zrozu-
mieniu pewnych prawd. Ten rodzaj modlitwy jest
ważny i niezastąpiony, ponieważ zawsze wzbogaca
człowieka. Inny rodzaj modlitwy, medytacja, o któ-
rej teraz będzie mowa, jest o wiele prostszy. Nie
wymaga żadnej refleksji. Warunkiem wstępnym me-
dytacji jest głębokie wewnętrzne skupienie. Dlatego
wymieniam ją jako ostatnią. Zakłada ona również
dużą miłość do Jezusa Chrystusa, wraz z pragnie-
niem głębszego poznania Go i uczestniczenia
w Jego życiu. Bez spełnienia tych warunków medy-
tacja nie da wyników, a my wrócimy do opartego
o rozum rozważania. W medytacji zamiast rozważać
wydarzenia z Ewangelii zbliżamy się do nich naszą
wyobraźnią. Połączenie z epizodami z życia Jezusa
powstaje w sposób intuicyjny, a nie przez myśli.
Ten proces polegający na wyobrażaniu sobie sytua-
cji z życia Chrystusa może na początku napotkać
u wielu ludzi na opór, ponieważ będą się obawiać
oderwania od rzeczywistości przez marzycielstwo.
Tylko wtedy, gdy przezwyciężą te uprzedzenia,
otworzy się dla nich bardzo cenny sposób modlitwy.
W medytacji tak wyobrażamy sobie scenę z Ewan-
gelii, jak byśmy byli w niej obecni i próbujemy
doświadczyć tych uczuć, jakie miały osoby, które
sobie wyobrażamy, aby w ten sposób nawiązać
kontakt z Panem. Nie myślmy, lecz po prostu bierz-
my udział, przyłączmy się i szukajmy bliskiego
związku z tymi osobami.

Szczegółowe objaśnienie, jak powinniśmy prze-
prowadzać medytację może okazać się bardzo przy-


datne. Dlatego sięgnijmy na przykład do relacji
o zwiastowaniu (Łk l, 26-38):

W szóstym miesiącu posiał Bóg anioła Gabrie-
la do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do
Dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef,
z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.
Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona,
pełna łaski, Pan z Tobą, [błogosławiona jesteś
między niewiastami]".

Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co
miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł
rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś
bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz
Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On
wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego,
a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida.
Będzie panował nad domem Jakuba na wieki,
a Jego panowaniu nie będzie końca". Na to
Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie,
skoro nie znam męża?" Anioł jej odpowiedział:
„Duch święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższe-
go osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się
narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto
również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej
starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta,
która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem
nie ma nic niemożliwego ". Na to rzekła Maryja:
„ Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie
według twego słowa!" Wtedy odszedł od Niej
anioł.

89


Warto przeczytać tekst ponownie, aby treść
utrwaliła się w pamięci. Popatrzmy na to wydarze-
nie oczami wyobraźni.

Po dokładnym zapoznaniu się z tekstem, usiądź-
my do modlitwy i odprężmy się. Możemy znowu
zacząć znakiem krzyża i Ojcze nasz. Rezultaty bez
wątpienia zależą od pokoju naszego ducha i serca.

Po takim przygotowaniu wyobrażam sobie oto-
czenie danego zdarzenia, miejsce i ulicę, gdzie
mieszka Maryja. To ulica wioski, która wtedy być
może była małym osiedlem. Widzę kamienie na dro-
dze, czuję promienie słońca i suche powietrze. Niski
dom rodzinny Maryi jest bielony wapnem. Przez
ubogie, podniszczone drzwi wchodzę w mojej wy-
obraźni do środka. Od razu ogarnia mnie przyjemna
atmosfera. Ściany są białe, zwyczajnie ozdobio-
ne. Widzę klepisko. Wyobrażam sobie kuchnię
z ówczesnym wyposażeniem: garnki, dzbanki, tale-
rze. Przez tylne drzwi widać podwórko, z tyłu mały
ogród. Przy tym wyobrażeniu zatrzymuję się na
chwilę. Potem zwracam uwagę na młodą kobietę.
Jest prosto ubrana. Cała jej młodzieńcza postać
promieniuje spokojem i pogodą ducha. Obserwuję ją
i jej gesty. Wyobrażam sobie, jak gotuje, jak wyko-
nuje inne domowe prace, jak się modli. Patrzę na jej
twarz i szukam spojrzenia. Czas mija niezakłócony,
podczas gdy ja ją sobie wyobrażam i próbuję nawią-
zać z nią kontakt. Powoli czuję się tam zadomowio-
ny i staram się ją stale widzieć lub przynajmniej
uprzytamniać sobie jej obecność. Może przepełnia

90


mnie respekt i podziw. Nie chciałbym jej przeszka-
dzać, jestem niegodny tego zdarzenia. Przebywam
w pobliżu jej osoby przepełniony głębokim szacun-
kiem i miłością. Potem wyobrażam sobie, że ona się
rozgląda, jak gdyby kogoś szukała. Czuje, że ktoś tu
jeszcze jest, ale na razie go nie odkrywa. Wreszcie
anioł staje się widoczny, a ona go zauważa. Teraz
patrzę na niego. Jest pełen światła i promieniuje
z niego dostojna godność w łagodności i prostocie.
Przystępuje do niej.

Słyszę jego pozdrowienie: Bądź pozdrowiona,
pełna łaski. Czuję jego łaskawość i szacunek. Anioł
zauważa wielki pokój i czystość serca młodej ko-
biety. Jak gdyby już przeczuwał, że Bóg stanie się
człowiekiem, mówi do niej: Pan z Tobą. Następuje
przerwa. Patrzy na Maryję. Jest speszona. Mija kilka
sekund, a ona jeszcze nie wie, co się dzieje. Anioł
daje jej czas. Mówi do niej, żeby się nie bała
i oznajmia jej: Oto poczniesz i porodzisz Syna,
któremu nadasz imię Jezus. Patrzę na wyraz twarzy
Maryi i słyszę jak anioł opisuje drogę życiową
Jezusa: Będzie wielki..., Syn Najwyższego..., tron
Jego praojca Dawida..., będzie panował..., Jego
panowaniu nie będzie końca... Głębokie milczenie.
Podziwiam rysy twarzy Maryi. Z niewymownym
spokojem stawia pytanie: Jakże się to stanie, skoro
nie znam męża? Patrzę znowu na anioła. Odpo-
wiada: Duch święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyż-
szego osłoni Cię. Pomieszczenie jest wypełnione
światłem. Anioł mówi jeszcze o Elżbiecie, potem

91


znowu wszystko cichnie. Moje spojrzenie szuka
oblicza Maryi. Jej oczy zdradzają, że już się namyś-
liła. Przyjęła zwiastowanie, a obecność Boża wypeł-
niła ją jeszcze mocniej. Patrzy aniołowi w oczy
i mówi: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się
stanie według twego słowa. Cisza. Niezgłębiona ta-
jemnica. Przez chwilę wyobrażam sobie nieskończo-
ność wszechświata. Myślę o milionach ludzi przesz-
łości, teraźniejszości i przyszłości. Miłosierdzie
Boga chce ich ratować. To nie jest myśl, lecz prze-
życie. Potem znowu w wyobraźni przenoszę się do
małej izby. Anioł znika. Mam wrażenie, że pojawia
się tu coraz więcej jasności. Maryja jest w bło-
gosławionym stanie. Jej oczy lśnią blaskiem przysz-
łego macierzyństwa. Przebywam jeszcze jakiś czas
u niej. Przeżywam jej obecność i nawiązuję z nią
rozmowę. Mówię, co przychodzi mi na myśl. Może
pytam, jak się czuje lub dzielę z nią moje uczu-
cia; wszystko duchowo, bez słów. Mimo mego
milczenia kontakt trwa. Na koniec odmawiam Zdro-
waś Maryjo.

Chcę teraz przeanalizować tą medytację. Państwo
tylko przeczytaliście cały opis, wysiłek stworzenia
medytacyjnej atmosfery spoczywał na mnie. Pań-
stwa wewnętrzne wyobrażenia były przypadkowym
wynikiem lektury. Przeczytaliście Państwo „Po-
zostanę w ciszy", „Czekam chwilę", ale najprawdo-
podobniej nie uczyniliście tego. Opis nie miał was
zaprowadzić bezpośrednio do medytacji. Chciałem
tylko pokazać, jak można potem samodzielnie ją

92


przeprowadzić. Zadanie to ułatwi również następują-
ce objaśnienie.

Szczególnie ważne"jest stwierdzenie, że dodałem
do tekstu Ewangelii dużo szczegółów i zrezygnowa-
łem z jakiegokolwiek myślowego rozważania. Pró-
buję widzieć, czuć, słyszeć, obserwować, patrzeć.
W całej medytacji nie korzystam z racjonalnego
myślenia. Biorę tylko udział w ewangelicznym zda-
rzeniu, mój wysiłek to praca wyobraźni. Z jej
pomocą przenoszę się myślą do sceny z Ewangelii
i pozwalam jej we mnie ożyć. W moje wyobrażenie
włączam zmysł wzroku, słuchu, dotyku; wytwarzam
więź z duchową akcją. Wyobraźnia zamieniła mate-
rialne rekwizyty na zdarzenie duchowe. Najpierw
widziałem ulicę, dom, ściany, kuchnię, potem osoby,
ich ubranie, gesty, słowa i spojrzenia; w końcu
spróbowałem doświadczyć ich uczuć. Wyobrażanie
przedmiotów jest istotne dla uczuciowego przeżycia
sceny. To natomiast jest konieczne, aby samemu
wejść w nią i być jej uczestnikiem. Zbliżenie z oso-
bami zaczyna się znowu od zewnętrznych, material-
nych elementów, zmierzając do osobistych uczuć
i przeżyć. Ten proces zmierza do komunikacji
z prawdziwą obecnością; nie rozgrywa się ona już
tylko w wyobraźni, lecz jest realnym aktem ducho-
wo-religijnym.

Przywiązuję dużą wartość do tego rodzaju modli-
twy. Z doświadczenia jednak wiem, że często nie
odnosi ona skutków, ponieważ jej warunkiem wstęp-
nym jest bardzo głęboki wewnętrzny spokój. Nawet

93


w czasie rekolekcji, które odbywają się w absolutnej
ciszy, przeprowadza się zwykle tę medytację do-
piero w trzecim lub w czwartym dniu, gdyż dopiero
wtedy można osiągnąć wymagany spokój. Ale
właściwie decydująca jest nie liczba dni, lecz
równowaga duchowa i dlatego ten rodzaj modlitwy
można praktykować nie tylko w czasie dni skupie-
nia, jeżeli oczywiście spełnione są warunki wstępne.
Nie ma sensu się spieszyć. Wystarczy podczas
rekolekcji medytować codziennie na temat tylko
jednej tajemnicy i często to powtarzać. Można
najpierw praktykować rozważanie, a potem dwa razy
medytację. Zanim kontemplacyjnie przeżyjemy frag-
ment z Ewangelii, musimy rozważyć tekst, aż stanie
się nam bliska treść jego przesłania. Dłuższa scena
lub dydaktyczny tekst nie nadają się do tej modli-
twy. Nie powinniśmy podejmować prób kontempla-
cji na temat listów św. Pawła, lecz na temat Ewan-
gelii; tematem kontemplacji nie mogą być traktaty,
lecz zdarzenia. Przypowieści też nie są zalecane. Nie
przedstawiają rzeczywistych zdarzeń, a Jezus nie
działa w nich osobiście. Na koniec chciałbym jesz-
cze podkreślić, że celem kontemplacji nie jest kon-
kretny zamiar, jak przy rozważaniach, lecz samo
odczucie obecności Jezusa Chrystusa i Matki Bos-
kiej. Zmiana w postępowaniu w życiu codziennym
wypływa niewymuszenie jako owoc wewnętrznej
przemiany.

10. Święty Paweł mówi, że nie wiemy jak ma-
my się modlić, lecz Duch Święty, który żyje w nas,

94


inspiruje i skłania do modlitwy. On sam przyczynia
się za nami w błaganiach, których nie można wyra-
zić słowami (Rz 8, 26-27). Ta modlitwa Ducha

X

Świętego ma nadzwyczajną wartość, ponieważ Bóg
„wysłuchuje tęsknoty Ducha Świętego" i działa
w nas w miły sobie sposób. Dlatego warto uznać
znaczenie modlitwy Ducha Świętego w nas i nie
przeszkadzać Mu. Zrozumienie tej prawdy może na-
dać naszej modlitwie całkowicie nową moc. Zamiast
się wysilać, zamiast tworzyć modlitwę, przyjmujemy
jakby pasywną postawę, dopuszczamy, że będzie się
modlił w nas Duch Święty. Zamiast być aktywnymi,
pozostańmy bierni, aby wytworzyła się w nas pust-
ka, a z niej mogła wyłonić się modlitwa Ducha
Świętego, której wcześniej nie byliśmy świadomi.

Wspomniałem już w czwartym rozdziale, że mu-
simy dokonać zwrotu w naszej modlitwie. Zamiast
wymuszać na sobie szlachetne porywy, powinniśmy
dopuścić, by ogarnęły nas uczucia wywołane działa-
niem podświadomości. Potem, w trakcie ćwiczeń
odprężających ciało, stwierdziliśmy, że napięcia
znikają nie dzięki celowym staraniom, lecz dzięki
cierpliwemu spokojowi, który każe im samym z sie-
bie osłabnąć. Te dwa doświadczenia przygotowują
nas do modlitwy prostoty. Dają wyobrażenie o tym,
jak możemy dopuścić do działania w nas Ducha
Świętego. Stąd stwierdzenie, że w tej metodzie
modlitwy Duch mówi z nieświadomych głębokich
warstw duszy, nie jest wcale zbyt śmiałe. Duch
Święty modli się w nas od dnia naszego chrztu.

95


Wiemy o tym na podstawie wiary, osobiście tego
nie przeżywając. Działanie Ducha Świętego nie jest
dostępne naszemu bezpośredniemu świadomemu
doświadczeniu.

Warunkiem modlitwy Ducha Świętego w nas jest
względna czystość naszej nieświadomości. W prze-
ciwnym wypadku z głębi naszej duszy wyłoni się
tylko duch protestu i buntu. Musi ustać również
potrzeba racjonalnych przemyśleń, gdyż w przeciw-
nym razie Duch Święty nie będzie mógł stworzyć
sobie w nas przestrzeni. Będziemy wydani nieskoń-
czonemu naporowi idei, pomysłów, skojarzeń i pla-
nów. Jeżeli jednak nasz duch uzyskał raz spokój, to
modlitwa Ducha Bożego może się w nas z łatwością
rozwijać. Jest wtedy tak, jakbyśmy wewnętrznie
udali się na pustynię. Pustynia jest w historii zba-
wienia ulubionym miejscem spotkań z Bogiem.
Abraham, Mojżesz, Eliasz, Jan Chrzciciel spotkali
Boga właśnie tam. Nawet Jezus udawał się na
pustynię, aby przygotować swoją misję. Takie
przeżycie zakłada, że ktoś posiada przestrzeń samot-
ności w sercu i duchu. I o tym chciałbym teraz
jeszcze mówić.

Usiądźmy znowu i odprężmy się. Potem poświęć-
my kilka minut dowolnej omówionej w tym roz-
dziale modlitwie. Jakiś czas trwajmy na niej, w we-
wnętrznym skupieniu, nie zatrzymując na niczym
szczególnym naszej uwagi. Połączmy się wewnętrz-
nie z Jezusem Chrystusem, nie koncentrując się na
niczym innym. Teraz nie jest już ważne to, by sobie

96


coś wyobrażać, tylko to, aby się wewnętrznie z Nim
połączyć i pozostać w stanie modlitewnym. Jeżeli
wyłoni się jakieś wyobrażenie, to nie poświęcajmy
mu uwagi. Nie próbujmy się przed nim bronić, to
stworzyłoby tylko następne przeszkody. Pozostańmy
całkiem spokojni i skupieni, aż zakłócenie samo
zniknie. Zanim pojawi się prawdziwa duchowa
cisza, często pojawiają się archaiczne obrazy, jak
gdyby podświadomość musiała się najpierw oczyś-
cić. Po tym jednak następuje głęboki pokój, a mo-
dlitwa Ducha Świętego, o której mówi św. Paweł,
staje się słyszalna. Nowe w tej modlitwie jest
dopuszczenie do powstania pustki. Nie jest to jednak
sen ani próżnowanie. Chodzi o wewnętrzne skupie-
nie. Uwaga świeci jak gwiazda w ciemności, nie
rozpraszając ich całkowicie. Zostaje miłość do Boga.
Modlący się trwa na modlitwie, chociaż nic nie
„wytwarza", niczego nie „urzeczywistnia". Spojrze-
nie miłości - tak nazwaliśmy ten stan na początku
tego rozdziału.

Ta modlitwa stwarza głęboki pokój i zażyłość
człowieka z Bogiem. Jeżeli rozproszenie oraz
wewnętrzne obrazy i wyobrażenia są tak silne, że
nie możemy osiągnąć większego skupienia, to zna-
czy, że w tym momencie nie znaleźliśmy jeszcze
odpowiedniego spokoju koniecznego dla tego rodza-
ju modlitwy. Wróćmy w takim wypadku do jednej
z wcześniej wspomnianych form modlitw, aby
osiągnąć wewnętrzne skupienie. Jeżeli przy tym
rodzaju modlitwy występują trudności, to moim

Uczmy się modlić - 7

97


VII. Modlitwa we wspólnocie

Dotychczas zajmowaliśmy się modlitwą indywi-
dualną. Każde zwrócenie się do Boga zakłada
równocześnie pewną samotność i bliskość z Nim.
Nie wyklucza to jednak modlitw wspólnotowych,
przeciwnie; żyjemy we wspólnocie z innymi ludźmi
i wspólna modlitwa jest bardzo ważna. Gdzie są
dwaj albo trzej zebrani w imię moje - mówi Jezus
- tam jestem pośród nich. Jezus często udawał się
w miejsca odosobnione, aby rozmawiać z Bogiem
w samotności, ale również często modlił się wspól-
nie z apostołami np. gdy wszedł z Janem, Piotrem
i Jakubem na górę Tabor lub gdy szli ku Górze
Oliwnej śpiewając psalmy. Pierwsi chrześcijanie
gromadzili się, aby brać udział w Eucharystii. Od
2000 lat chrześcijanie widzą konieczność jednocze-
nia się na modlitwie.

Modlitwa wspólnotowa i indywidualna są w swo-
im rozwoju bardzo do siebie podobne. Przedstawię
teraz różne formy modlitwy wspólnotowej tak, jak
wcześniej omawiałem różne rodzaje modlitwy
indywidualnej. Jednocześnie chciałbym wskazać na
skutki wywoływane w nas przez poszczególne for-
my modlitwy, abyśmy poznali lepiej ich wartość

99


zdaniem powinno się skorzystać z rady kogoś
doświadczonego. Trudności w tej dziedzinie wyma-
gają duchowego prowadzenia we właściwym zna-
czeniu tego słowa.


istnieje zobowiązanie do regularnego odprawiania
pewnych modlitw, może się zdarzyć, że z czasem
rutyna i niepokój codziennego życia zreduku-
ją wspólną modlitwę do zewnętrznej formalności.
W takich wypadkach uczestnicy schodzą się razem,
aby wypełnić swoje obowiązki, nie będąc przy nich
całą duszą. Ustalone formuły modlitewne pozwalają
na to, żeby poszczególny człowiek nie czuł, że
czegoś się od niego wymaga. Jest wprawdzie obecny
ciałem, ale nie duchem.

Bezsensowne jest uspokajać się stwierdzeniem, że
chodzi tutaj o oficjalną modlitwę Kościoła, która
sama z siebie, niezależnie od uczestniczących osób,
jest adorowaniem Boga. Ten lud czci mnie tylko
ustami - cytuje Jezus słowa proroków - ale ich
serca są daleko ode mnie.

2. Odpowiednikiem rachunku sumienia (porównaj
drugi rozdział) jest na płaszczyźnie wspólnotowej
rewizja życia. Ma ona miejsce w gronie 8-10 osób.
Trudno jest ją przeprowadzić w większym kręgu.
Grupa wybiera określony problem, który chciałaby
poruszyć lub wydarzenie, które chciałaby zgłębić.
Każdy uczestnik wnosi swoje doświadczenie lub
swoje problemy związane z wybranym tematem.
Każdy otwarcie opowiada, co przeżył. Inna forma
polega na zwierzeniu grupie przez jedną osobę
osobistego problemu, podczas gdy inni uważnie się
temu przysłuchują. To pomaga tej osobie zobaczyć
jaśniej sytuację. Grupa nie udziela jej rad, nie stawia

101


i mogli odkryć przyczyny trudności, jakich być
może nam przysparzają.

Wspólna modlitwa oznacza, że dopuszczamy in-
nych ludzi do udziału we własnej modlitwie, a sami,
na odwrót, uczestniczymy w modlitwie innych. Cała
grupa wznosi tę zjednoczoną modlitwę do Boga.
Aby zrozumieć wartość i dynamikę wspólnej modli-
twy, musimy wyjaśnić, co czyni modlitwę modlitwą
wspólnotową. Stąd pytanie: Na czym polega to, co
wspólne w modlitwie we wspólnocie? Czy jest to
fizyczna obecność wielu modlących się osób? Czy
jest to refleksja? Czy jest to rozmowa z Bogiem?
Czy jest to milczenie albo cisza?

1. Na jakim poziomie tworzy się wspólnota, gdy
ludzie razem modlą się za pomocą zredagowanych
wcześniej tekstów? To, co wspólne, polega przede
wszystkim na fizycznej obecności wielu modlących
się osób i na jednakowym tekście, który wszyscy
odmawiają. Naturalnie, powinno także dojść do
wspólnoty ducha, którym żyje dana modlitwa.
Wspólna powinna być także dla osób modlących się
wewnętrzna głębia. Ale często to, co wspólne,
redukuje się w rzeczywistości tylko do fizycznej
obecności i wspólnie odmawianej formuły modlitew-
nej. Coś takiego nie zasługuje już oczywiście na
miano modlitwy, jest jednak niestety rzeczywistością
i dlatego należy o niej tutaj wspomnieć. Naturalnie,
nie odpowiada to zamiarowi ludzi spotykających się
na wspólnej modlitwie. Ale właśnie tam, gdzie

100


wyrażania się, a dzięki temu do lepszego zrozumie-
nia, na przykład: „Jak to przeżyłeś?", „Czy mógłbyś
to dokładniej objaśnić?" itd.

Jak widzimy, przeprowadzenie rewizji życia
w grupie wymaga wysiłku i pewnych umiejętności.
Oprócz pełnej zaufania i szczerej atmosfery niezbęd-
na jest też zdolność dostrzegania, co się dzieje
w grupie. Na początku wystarczy, jeśli będzie to
potrafił przynajmniej jeden uczestnik; z czasem
wszyscy rozwijają ten zmysł, a sama grupa uwrażli-
wia się na swoją emocjonalną sytuację. Ponadto
trzeba ustalić cele grupy, jak również zamiary każ-
dego uczestnika. Jeżeli kiedykolwiek wystąpią nie
do końca zrozumiałe trudności, trzeba na nowo
przemyśleć postawione zadania.

Niezbędna jest także dyscyplina grupowa. Jesteś-
my bowiem przyzwyczajeni do oceniania innych.
Z trudem zdobywamy się na zrozumienie, udzielamy
bliźnim rad nie wysłuchując ich. Przenosimy na nich
nasze własne problemy. Gdy inna osoba jeszcze
mówi, my już myślimy, co jej odpowiemy. Zebra-
nym osobom często nie udaje się zrealizować ich
zamiarów, ponieważ nie ma nikogo, kto zna te
proste reguły i kto mógłby zatroszczyć się o to,
żeby ich przestrzegać. Wspólny rachunek sumienia
można polecić tym grupom, które już się dobrze
znają: grupom, które - nawet przejściowo - razem
mieszkają, pracują lub spotykają się z zamiarem
praktykowania tej modlitwy. Gdy więc pytamy, na
czym polega element wspólnotowy przy tej formie


zarzutów, ani nie proponuje rozwiązań, lecz okazuje
zainteresowanie, by pomóc jej ująć problem w sło-
wa i w ten sposób w pełni uświadomić sobie sytu-
ację, w której się znajduje. Czasem wystarczają do
wyjaśnienia drobne uwagi. W żadnym wypadku nie
wolno ani hamować, ani podejmować decyzji za tę
osobę. Nie jesteśmy uprawnieni do wydawania ja-
kiejkolwiek, czy to dobrej, czy złej, moralnej opinii
o zachowaniu drugiego człowieka. Powinno się zre-
zygnować z psychologicznych interpretacji; te uczy-
niłyby z rewizji życia terapię grupową. Mogłyby one
ujemnie wpłynąć na niezbędną dla każdej modlitwy
wspólnotowej miłą i pełną zaufania atmosferę, na-
wet gdy w innych sytuacjach mogą być bardzo po-
mocne i konieczne. Zadaniem rewizji życia nie jest
pouczanie lub wychowywanie, lecz wzajemne towa-
rzyszenie sobie w poszukiwaniu Boga. Wszyscy
muszą być głęboko przekonani o tym, że sympatia,
miłość i współczucie przyczyniają się do wspólnego
wzrostu i do dojrzałości. Są ważniejsze w życiu niż
krytyczne, ściśle rozumowe, ale pozbawione uczuć
zachowanie. Wszyscy muszą mieć pewność, że mo-
gą rozwiązać swoje problemy, jeżeli umożliwi im
się ich gruntowne przemyślenie.

Zrozumienie innych to przyjęcie ich takimi,
jakimi są i serdeczna pomoc, by mogli się swobod-
nie wypowiedzieć i dzięki temu lepiej uświadomić
sobie własną sytuację. Postawa pełna wczucia się
w drugiego ma duże znaczenie. Pomagają przede
wszystkim pytania, które prowadzą do jasnego

102


znaczy, że usiłujemy odkryć w naszym życiu sytua-
cje, w których przytrafiło nam się coś podobnego
jak w rozważanym tekście, dzięki czemu pogłębi-
liśmy nasze zrozumienie wiary i życia.

We wspólnym rozważaniu współuczestniczy każ-
dy; w idealnym przypadku grupa nie tylko wysłu-
chuje oderwanych od siebie pojedynczych monolo-
gów, lecz odkrywa w nich dotykające wszystkich
treści, nad którymi wszyscy razem się zastanawiają.

Wartość rozważania zależy od rodzaju refleksji.
Rozważanie przynosi niewiele, gdy jego tok myślo-
wy nie przemawia osobiście do uczestników i nie
odnosi się do konkretnego życia. Porównajmy dwie
wypowiedzi, które mogłyby paść z czyichś ust po
lekturze przypowieści o dobrym Samarytaninie:

Przypowieść o dobrym Samarytaninie zrobiła
na mnie bardzo duże wrażenie. Ukazuje ona, że
możemy być zupełnie nieczuli wobec bliźniego.
Musimy jednak traktować poważnie cierpienia
naszych braci. Jest ich tak wielu. Często w po-
bliżu są ludzie potrzebujący naszej pomocy -jak
ten napadnięty mężczyzna - a my przechodzimy
obok nich jak lewita, nie zważając na ich wo-
łanie. Nasze serce jest chłodne albo nieobecne.
Jeżeli zauważamy cierpiących, to zaplanowane
zajęcia często przeszkadzają nam w przyniesieniu
im ulgi. Reagujemy czasem z niecierpliwością.
Mamy z pewnością prawo prowadzić nasze
własne życie, ale są w nim chwile, które obnażają
nastawienie naszego serca.

105


nawiązywania kontaktu z Bogiem, możemy udzielić
odpowiedzi, że polega on na uprzytomnieniu sobie
życia. Jego wartość zależy od prawdziwego uczu-
ciowego udziału w każdorazowych przeżyciach
osób, które się zwierzają. Grupa powinna nauczyć
się omijać nieistotne szczegóły, które nie pozwalają
na dotarcie do sedna rzeczy. Ta wymiana, w której
ludzie z głębokim respektem dzielą się osobistymi
przeżyciami, pozwala odczuć obecność Boga. Z tego
powodu jest najprawdziwszą modlitwą.

3. W trzecim rozdziale omawiałem rozważanie
Pisma Świętego. Wspólne rozważanie Biblii jest
bardzo pożyteczne. W ostatnich dziesięcioleciach
wierni coraz chętniej uczestniczą w kręgach biblij-
nych.

Gdy chodzi o liczbę uczestników, to można tu
sobie pozwolić na większą swobodę niż przy rewizji
życia, lecz mimo to najlepiej byłoby ograniczyć ją
do siedmiu lub ośmiu osób. Zwykle czytany jest
jeden ustęp z Biblii na głos. Potem zapada na
chwilę milczenie, aby każdy mógł się zastanowić.
Ta przerwa może trwać kilka minut, ale również
godzinę albo dłużej. Jeżeli jest ona długa, grupa
może się rozejść (podczas rekolekcji) i spotkać
znowu o wyznaczonej porze. To jest czas wspólnego
namysłu, sedno tej formy modlitwy. To, co w trze-
cim rozdziale nazwałem podstawą rozważania,
mianowicie połączenie fragmentu Biblii z naszym
życiem, powinno być tu wypracowane wspólnie. To

104


wiali się innym jako wielcy grzesznicy, lecz o to,
żeby podzielić się przeżyciem - dobrym czy złym.
Ważne, że inni dowiadują się czegoś konkretnego
i że mowa jest nie tylko o abstrakcyjnych normach,
które mają kierować przeżyciami.

Dlatego podstawowe pytanie we wspólnym roz-
ważaniu Biblii brzmi: „Czym z naszego życia mo-
żemy się podzielić?" Czy są to tylko myśli mówiące
o naszych moralnych lub ideologicznych przekona-
niach, czy przeciwnie, są to wnioski odnoszące się
do konkretnych sytuacji, obojętne, czy mówią o nas
coś bolesnego czy wartościowego?

4. W czwartym rozdziale była mowa o sponta-
nicznej rozmowie z Bogiem. Ten sposób modlitwy
wykształcił wartościową formę wspólnotową w tak
zwanych grupach charyzmatycznych. Spotykają się
one co tydzień w małym gronie, a okazyjnie
w większym i modlą się spontanicznie. Jedna osoba
zaczyna na przykład odmawiać na głos Ojcze nasz.
Inna bez skrępowania mówi do Jezusa lub wzywa
Ducha Świętego. Ktoś trzeci intonuje nagle pieśń,
do której inni się przyłączają. Ktoś woła na głos:
„Chwała niech będzie Bogu!" Niektórzy mówią
językami. Wszystko dzieje się w pozornym chaosie.
Porządek polega na wytwarzającej się duchowej
harmonii. Jest to wybitnie chrześcijański sposób
zanoszenia modłów, który był praktykowany w pier-
wszych stuleciach naszej wiary, a wznowiony został
w ostatnich latach przez protestancki ruch Zielono-

107


Ta wypowiedź mogłaby też wyglądać następu-
jąco:

Przed trzema dniami chciałem razem z rodziną
iść do przyjaciół, którzy zaprosili nas na przyja-
dę. Dokładnie w tym momencie, kiedy mieliśmy
wychodzić, ktoś zadzwonił do drzwi. Mój dawny
kolega z pracy, mieszkający dość daleko od nas,
przyszedł w odwiedziny. Zachodzi on od czasu do
czasu, aby omówić swoje problemy. Mieszka
całkiem sam, nie ma nikogo i dlatego wysłuchuję
go zwykle, chociaż jest uciążliwy. Chciał ze mną
rozmawiać, ale powiedziałem mu, że musimy
wyjść. Był tak stanowczy i wytrwały, że przyszła
mi do głowy myśl, czy nie zamierza popełnić
samobójstwa. Uznałem jednak, że się naprzykrza.
Zdenerwowany wyprosiłem go. Był zrozpaczony,
ale wyszliśmy, ponieważ nasi przyjaciele oczeki-
wali nas. Byłem naturalnie przekonany, że mia-
łem prawo odwiedzić moich przyjaciół. Teraz
w świetle przypowieści o dobrym Samarytaninie,
czuję się bardziej lewitą niż Samarytaninem.

Obydwie wypowiedzi dotyczą tego samego epi-
zodu, tego samego konkretnego zdarzenia. Pierwsza
osoba ma do powiedzenia o tym wypadku coś ogól-
nego, zdarzenie nie jest w ogóle wspomniane,
a słuchacze nie mogą się domyślić, o co chodzi.
Druga dzieli się z nami osobistą refleksją, przeka-
zuje coś z życia. Nie chodzi o to, żebyśmy przedsta-

106


modlitwy, aby zapewnić jej rozwój i dostrzec przy-
czyny trudności.

W ignacjańskich ćwiczeniach duchowych znajdu-
jemy poza tym wskazówkę, by odprawiający je co-
dziennie omawiał swe doświadczenia modlitewne
z osobą prowadzącą skupienie. Przedmiotem rozmo-
wy nie jest to, co ktoś myślał, lecz to, czego ktoś
doświadczył. To, co wielki mistrz życia ducho-
wego napisał w XVI można wypróbować również
w grupach.

Przypuśćmy, że spotyka się jakieś grono ludzi.
Modlą się oni po prostu w ciszy i wspólnie oma-
wiają modlitwę. Każdy mówi, co przeżył. W ten
sposób słuchający uczestniczą w tym doświadczeniu.
Nie jest konieczne, żeby byli razem w czasie modli-
twy. W trakcie takich dni skupienia każdy może
modlić się w dowolnym miejscu i czasie. Wszyscy
spotykają się w ciągu dnia, aby podzielić się przeży-
ciami z innymi. Nie jest to rewizja życia, lecz
refleksyjne zagłębienie się w modlitwę prostoty.

Drugi poziom, który może być wspólnotowe
przeżywany w modlitwie prostoty, to sama cisza. Im
bardziej jest ona intensywna, tym głębsze zrozumie-
nie panuje w grupie. Uczestnicy spotykają się i two-
rzą harmonijny krąg, aby uzmysławiać sobie wspól-
notową jedność. Zaczynają na przykład odmówie-
niem Ojcze nasz, po czym wszyscy próbują się we-
wnętrzne skupić. Każdy według uznania - nieza-
leżnie od drugiego - może się odprężyć i zacząć
modlić na swój sposób. Omówiliśmy to wyczerpują-
co w piątym rozdziale.

109


świątkowców. Panuje tam wyraźnie duchowa atmo-
sfera, głęboka wiara i przekonanie, że ta modlitwa
jest dziełem Ducha Świętego. Wyzwala ona religijne
emocje i daje odwagę składania o tym świadectwa.
Samo wysłuchiwanie tych modlitw doprowadza do
nawróceń i do wewnętrznych przemian, do których
nie doszłoby tak łatwo na drodze refleksji.

Czy może być z tym połączone jakieś niebezpie-
czeństwo? W pewnych okolicznościach u osób nie-
zrównoważonych emocjonalnie może dojść do nad-
miernych emocji. Modlitewna inspiracja rozwija
i pogłębia życie duchowe, nie jest jednak lekar-
stwem na wszystko. Może też posłużyć za ucieczkę
od codziennych trudów, aby nie być zmuszonym do
sprostania im o własnych siłach. Droga duchowa
człowieka wymaga bardzo ostrożnego rozeznawania.

5. We wspólnocie można również przeżyć modli-
twę prostoty. Moment wspólnotowy znajduje się na
dwóch różnych poziomach.

Jeden to rozeznawanie duchów. Kto rozpoczyna
praktykowanie modlitwy kontemplacyjnej, ten wstę-
puje na ziemię nieznaną. Ten, kto czuje się w życiu
kontemplacyjnym jak u siebie w domu, może uświa-
domić osobie początkującej, co się z nią dzieje
i pokazać jej, jak ma się zachować. Święty Ignacy
z Loyoli przewiduje w swoich ćwiczeniach ducho-
wych piętnaście minut na refleksję nad godziną
modlitwy. Nazywa się ją rozeznawaniem duchów
i służy wyjaśnieniu tego, co zdarzyło się podczas

108


6. W Kościele jest wiele rodzajów modlitwy
wspólnotowej. Modlitwy zbiorowe zanosi się nie-
ustannie w takich miejscach pielgrzymkowych, jak
Lourdes czy Fatima. Takimi zebraniami są też kon-
gresy eucharystyczne, procesje, uroczystości na
cześć patronów i rok liturgiczny. Zaliczają się do
nich również rodzinna modlitwa wieczorna, czy też
odmówiona wspólnie modlitwa przed jedzeniem. Re-
kolekcje są prawdziwą szkołą modlitwy. Ale naj-
ważniejszą wspólną modlitwą jest liturgia, a głównie
Eucharystia. Każdy z tych przejawów modlitwy, po-
mijając ich sakramentalną łaskę, ma swoją wartość
we wspólnej duchowej rzeczywistości.


Modlitwa kontemplacyjna jakiejś grupy stwarza
szczególną atmosferę. W przestrzeni pojawia się
jakaś siła, która wychodzi każdemu na dobre, po-
nieważ ułatwia skupienie. Gdy dużo osób na dłuższy
czas zatapia się w modlitwie kontemplacyjnej, po-
wstaje intensywne przeżycie wspólnotowe. Miłość,
poświęcenie i adoracja każdego człowieka tworzą
wspólną siłę i wznoszą się jak jedna modlitwa do
Boga. Duch Święty modli się nie tylko w pojedyn-
czym człowieku, lecz prowadzi do wspólnej chwały
i adoracji Boga. Skupienie, które przeżywa człowiek
stojący sam przed Bogiem, nabiera w grupie więk-
szej mocy. Obecność Boga jest łatwiejsza do uchwy-
cenia. Towarzysząc takim grupom widziałem niezli-
czoną ilość razy działanie tej cichej siły. Jest ona
właściwym wspólnotowym elementem w grupach
kontemplacyjnych. W innych grupach, które odma-
wiają tradycyjne modlitwy, rozważają, praktykują
rewizję życia lub inaczej dzielą się swoimi doświad-
czeniami, można również przeżyć coś podobnego,
ale w grupach kontemplacyjnych jest to silniej
zarysowane.

Bardzo pożyteczne jest nawiązywanie przez
uczestników spotkań kontemplacyjnych wzajem-
nych kontaktów poza ścisłą modlitwą. Mogą one
wspólnie pracować albo spędzać razem wolny czas.
Gdy przeżyta w ciszy jedność grupy potwierdza
się również we wspólnym działaniu, nie istnieje
niebezpieczeństwo, by modlitwa oddalała ich od
życia.

110


do kościoła, gdy ten był pusty, aby zmówić róża-
niec. Bardzo lubiła babcię, która w międzyczasie
zmarła. Gisela dobrze ją wspomina, ale modlić się
już nie potrafi. Na moje pytanie, czy kiedyś czytała
uważniej fragmenty Ewangelii, odpowiada, że nikt
ją nigdy w to nie wprowadzał. Omawiam z nią roz-
ważanie Pisma Świętego i sugeruję jej, by wzięła
udział w kilku dniach skupienia poświęconych temu
tematowi lub w bibliodramie i przyłączyła się do
jakiegoś kręgu biblijnego.

Po jakimś czasie spotykam ją znowu. Mówi mi,
że odnalazła na nowo drogę do życia religijnego i że
jest zadowolona.

Uwaga: Gisela nie przeszła drogi od modlitw tra-
dycyjnych (rozdział I) do rozważania (rozdział II).
Biorąc pod uwagę jej wiek i studia na uniwersytecie
powinno to stać się już dawno. Zwłoka w rozwoju
jej świata modlitwy spowodowała kryzys religijny.

2. Zostałem zaproszony na rozmowę o wierze.
Trafiłem na bardzo żywą dyskusję. Mimo różnych,
dość emocjonalnie przedstawianych stanowisk,
atmosfera jest bardzo przyjemna; równie dobrze
przebiega rozmowa. Widać, że każdy stara się zro-
zumieć zdanie drugiej osoby. Ale jest wyjątek. Rita,
również uczestniczka rozmowy, często przerywa
innym. Mówi szybko, za dużo i nie może znieść
odmiennej opinii. Zauważam, że przysparza grupie
dużo problemów.

Uczmy się modlić - 8

113


VIII. Trudności i przeszkody
w rozwoju życia duchowego

W szóstym rozdziale - poświęconym modlitwie
prostoty - zauważyliśmy, że życie duchowe zaczyna
się od tradycyjnych modlitw i przez rozważanie
i spontaniczny dialog z Bogiem dochodzi do modli-
twy prostoty. Wraz z tym rozwojem dokonują się
zmiany w ludzkim życiu.

Nie zawsze odbywa się to bez problemów i bar-
dzo często zdarza się, że ktoś znajdując na jednym
poziomie modlitwy nie może zrobić kroku do na-
stępnego. Zrozumiałe, że jest niezadowolony. Po-
trzebuje pomocy, aby iść dalej tą drogą. Chciałbym
przedstawić teraz najczęstsze przeszkody i trudności
życia duchowego na przykładzie kilku historii.

1. Gisela jest studentką biologii. Pracuje nad
swoją pracą dyplomową i przychodzi do mnie na
rozmowy o wierze. Mówi, że jako dziecko wierzyła
i modliła się. Teraz właściwie nie jest religijna i nie
potrafi już się modlić. Opowiada mi o swoich
trudnościach w wierze. Przysłuchuję się jej długo
i pytam, jak się modli, gdy chce się zwrócić do
Boga. Jej odpowiedź: modlitwa jest dla dzieci. Jako
mała dziewczynka często chodziła ze swoją babcią

112


miejscu. Rita musi nauczyć się oceniać swoją me-
dytację w świetle swoich kontaktów z bliźnimi.

Uwaga: Rita była zadowolona ze swojego życia
modlitewnego. Nie uświadamiała sobie ani swojego
niewłaściwego zachowania w grupie, ani też przeno-
szenia go na modlitwę (rozdział II). Jej rzucające się
w oczy niewłaściwe postępowanie wobec uczestni-
ków spotkania naprowadziło mnie na ślad tego, co
było błędne w jej więzi z Bogiem.

3. Gerhard jest studentem teologii, studiuje już
dziewiąty semestr. Skarży się na to, że studia ukie-
runkowują bardzo racjonalnie i że jego wiara osłabła
przez ciągłe teoretyczne dyskusje. Czuje, że nie
potrafi się już modlić. Zajmował się dużo egzegezą
i dobrze zna Pismo Święte. Rozważanie praktykował
od młodości. Na samym początku egzegezą wzboga-
cała jego doświadczenia modlitewne, ponieważ
otworzyła mu nową drogę do tekstów biblijnych.
Ale modlitwa stawała się coraz bardziej sucha, aż
w końcu oduczył się jej. Pochłaniały go studia i nie
mógł znaleźć czasu na rozważanie Pisma Świętego.

Pytam go, jak się modli, jeżeli w ogóle to robi.
Bierze on Pismo Święte i próbuje je rozumieć.
Przychodzi mu na myśl wiele interpretacji, które
podsuwa mu wiedza z zakresu egzegezy, dogmatyki
i teologii moralnej. Powinno mu to dopomóc w wy-
robieniu sobie jasnego stanowiska. Mimo to jest
stale niezadowolony.

115


Następnego dnia Rita dzwoni do mnie i prosi
o wyznaczenie terminu spotkania. W rozmowie mó-
wi, że od dłuższego czasu medytuje. Jej modlitwa
jest prosta, a ona sama próbuje pozostać w obec-
ności Boga. Opisuje, jak medytuje. Wszystko wyda-
je się być w porządku. Na koniec prosi mnie, żebym
powiedział coś o jej życiu modlitewnym, aby mogła
je pogłębić.

Najchętniej bym milczał. Ponieważ jednak po-
nownie mnie o to prosi, pytam ją, czy rzeczywiście
chce wiedzieć, co mam do powiedzenia na temat jej
medytacji. Gdy zdecydowanie potwierdza, objaśniam
jej, że musi się nauczyć przebywać przed Bogiem
w ciszy. Powinna Go wysłuchać. Gdy zdziwiona,
a nawet trochę urażona mówi, że jej medytacja po-
lega właśnie na przebywaniu w ciszy w obecności
Boga, oponuję, gdyż jej zachowanie w grupie z po-
przedniego wieczora każe mi w to wątpić. Pytam ją,
czy zdaje sobie z tego sprawę, że nie słyszy innych
ludzi, że nieustannie ściąga uwagę tylko na siebie
i stawia w ten sposób swoją osobę w centrum za-
interesowania, nie dopuszczając pozostałych osób.
Przypominam jej trzy lub cztery konkretne sytuacje,
w których przerwała innym uczestnikom i nie dała
im wypowiedzieć się do końca. Wspominam także,
że mówiła bardzo dużo i szybko. Objaśniam, że
postępujemy z Bogiem tak samo jak z ludźmi. Jeśli
nie potrafimy w ciszy wysłuchać ludzi, nie potrafi-
my także w modlitwie wysłuchać Boga. Wtedy rów-
nież przed Bogiem my jesteśmy na pierwszym

114


modlitewnym. Opowiedziała mi, ilu łask doświad-
czyła dzięki modlitwie. Bierze Pismo Święte lub
inną wartościową książkę, czytają, odkłada i rozma-
wia z Bogiem. Uważa przy tym bardzo na swoje
uczucia. Staje się coraz bardziej i bardziej świadoma
tego, co drzemie w jej podświadomości i emocjach.
Na końcu pyta mnie, czy mógłbym coś powiedzieć
o jej drodze modlitwy.

Proszę, by powiedziała jeszcze coś na temat
swoich starań w modlitwie. To godne pochwały, jak
włącza do niej swoje życie i problemy. Wiele
przemyślała ze swojej przeszłości i bardzo dobrze
radzi sobie z samoanalizą. Pytam ją, czy nie nad-
szedł już dla niej czas stanąć w obecności Boga na
modlitwie prostoty. Jej psychologiczne poznanie
siebie było bardzo ważną fazą w życiu modlitwy.
Mogłaby się jednak teraz zainteresować bardziej
samym Bogiem, niż własnym życiem psychicznym.
Pyta mnie, czy nie istnieje niebezpieczeństwo
stłumienia swoich uczuć myśleniem o Bogu. Odpo-
wiadam, że w jej wypadku nie. Gdy będzie przeby-
wać przed Bogiem w prostocie ducha, uświadomi
sobie nie rozwiązane jeszcze problemy ze swojej
przeszłości. Trwanie w Bożej obecności może nie
tylko ukazać problemy, ale również je rozwiązać.
Mówię jej, że ze spokojnym sumieniem może
zacząć praktykowanie modlitwy prostoty.

Uwaga: Helen dotarła do punktu, w którym najlep-
sze jest przejście od dialogu z Bogiem (rozdział IV)

Uczmy się modlić - 9

117


Pokazuję mu, że rozumie tekst tylko racjonalnie,
nie włączając w swoje rozważanie życia osobistego.
Rozmawiamy o tym, jak mógłby poddać się działa-
niu Pisma Świętego. Powinien stale mieć na uwa-
dze, co ono znaczy dla jego życia, aż drgnie w nim
jakaś osobista struna. Powinien zdecydowanie
oddzielić studia od rozważania. W modlitwie pomo-
że mu dostrzeganie własnych uczuć; dzięki nim
może nawiązać dialog z Bogiem. Nawet jeżeli te
uczucia będą dla niego nieprzyjemne, nie powinien
cofać się przed włączeniem ich do modlitwy. Jeżeli
na przykład go nudzi, powinien szczerze mówić
z Bogiem o tej przeszkodzie. Podobnie mógłby,
jeżeli czuje się bardzo oddalony od Niego, jeżeli
wątpi w Jego istnienie albo sprzecza się z Nim
w swoim wnętrzu, dopuścić wszystkie te uczucia do
rozmowy z Bogiem i porozmawiać z Nim o tym.

Uwaga: Gerhard zatrzymał się na rozważaniu (roz-
dział III). Jego myślenie nie wzmacniało już modli-
twy, lecz ją osłabiało, ponieważ zaangażowana
w nią była tylko sfera intelektualna. Modlitwa nie
obejmowała jego życia. Następnym krokiem jest dla
niego dialog z Bogiem (rozdział IV).

4. Helen opiekuje się uczniami w szkole specjal-
nej. Studiowała pedagogikę społeczną i brała udział
w kursach samopoznania i terapii Gestalt, uzupełnia-
jących wiedzę psychologiczną. Nauczyła się na nich
dużo i potrafiła to wykorzystać w swoim życiu

116


nie jestem w stanie", mówi. Modlitwa liturgiczna
Kościoła nie sprawia mu żadnej radości.

Zapytałem go, czy przynajmniej praktykuje roz-
ważanie Pisma Świętego. Mówi, że to czyni, ale
przyznaje, że te rozważania są tylko przygotowa-
niem do kazań. Wyznaje też, że nie są one dla niego
prawdziwą modlitwą.

Wyjaśniam, iż nie modli się dlatego, że jest nie-
zadowolony, stępiony uczuciowo i wyczerpany z po-
wodu przeciążenia pracą. Nie znajduje zatem we-
wnętrznego spokoju potrzebnego do szczerej mo-
dlitwy.

„Modlitwa brewiarzowa jest modlitwą zakonni-
ków", mówię do niego, „a oni prowadzą spokojne
życie. Spotykają się siedem razy w ciągu dnia
w kościele. Zanoszą wspólnie modlitwy. Spotkanie
na modlitwie może się dla nich stać kontemplacją,
jeżeli będzie ona odmawiana w harmonii z codzien-
ną pracą, jak to było początkowo pomyślane. Te
same teksty tworzą dzisiaj modlitwę liturgiczną
Kościoła. A ty recytujesz jej ułamek nie mając
czasu, w pośpiechu i niezadowoleniu i dziwisz się,
że nie doświadczasz tego samego, co mnisi. Jest dla
ciebie zaskoczeniem, że twoje rozważanie Pisma
Świętego nie jest pełne. Właściwy problem nie
polega na tym, że nie masz czasu, lecz że przepro-
wadzasz rozważanie nie tylko dlatego, by nawiązać
kontakt z Bogiem. Przeciwnie, szukasz korzyści dla
siebie, chcąc wynieść z rozważania dobre myśli na
następne kazanie".

119


do modlitwy prostoty (rozdział VI). Poprowadzi ją
ona teraz od analizy uczuć do siebie samej, a dzięki
temu do Boga.

5. Stefan jest od czterech lat kapłanem. Był
ministrantem i dużo pracował z młodzieżą. Wtedy
obudziło się w nim pragnienie zostania księdzem.
Wstąpił do seminarium duchownego przepełniony
idealizmem i poświęceniem. Chociaż życie w semi-
narium duchownym mocno wstrząsnęło jego wiarą,
przystąpił do święceń kapłańskich z wewnętrzną
jasnością i z niewzruszonym przekonaniem, że Bóg
go do tego powołał. Nadal miał niezłomną wolę
służenia Chrystusowi jako ksiądz.

Dzisiaj skarży się jednak, że cztery lata kapłań-
stwa zupełnie go spłyciły. Z racji zawodu musi stale
mówić o Bogu, nie czuje jednak tego, o czym mówi.
Szuka pomocy i chce odnaleźć drogę do źródła
swojego powołania.

Na pytanie, jak wygląda jego modlitwa, odpowia-
da, że bardzo ją zaniedbał w ostatnich latach.
W czasie studiów nauczył się odmawiać liturgiczną
modlitwę Kościoła. W seminarium czynił to z we-
wnętrznym przekonaniem i skupieniem. W parafii
jest jednak dużo pracy i często nie ma na to czasu.
Oprócz tego wyznaje, że odczuwa opór wobec
odmawiania modlitwy brewiarzowej. Na początku
recytował prawie pełną modlitwę, później coraz
mniej. Teraz jest zadowolony, gdy raz lub dwa razy
w tygodniu uda mu się odmówić Jutrznię. „Więcej


z psalmu. Modlitwa ta była jej bardzo długo bliska;
spełniała się w niej. Lecz od kilku lat odczuwa
niezadowolenie. Teksty nie dają jej tak dużo, jak
przedtem. Nie zadawalają jej dobre postanowienia.
Odczuwa jednak silną tęsknotę za Bogiem. O swoim
braku radości rozmawiała już z zaprzyjaźnionymi
siostrami i ze spowiednikiem. Odpowiadano jej
jednak niezmiennie, że prawdopodobnie osłabł jej
zapał religijny. Jej niesmak z powodu życia modli-
tewnego jest znakiem, że musi się więcej modlić lub
że ma w sobie głęboko tkwiące blokady i dlatego
powinna przeprowadzić rozmowy wyjaśniające lub
poddać się terapii.

Na moje pytanie, czy czuje się dobrze w zgroma-
dzeniu i czy jest zadowolona ze swojej pracy odpo-
wiada twierdząco. Jest lubiana i czuje się dobrze we
wspólnocie. Uważa, że jest na swoim miejscu. Praca
sprawia jej dużo radości.

Wprowadzam ją w modlitwę prostoty. Katarzyna
oddycha z ulgą. Jest to dla niej wspaniałe odkrycie,
na które czekała już od wielu lat

Potem powiedziała mi, że ma wyrzuty sumienia,
ponieważ prawie w ogóle nie czyta Pisma Świętego.
Przebywa w obecności Boga powtarzając imię
Jezusa.

Mówię jej, że lekturze Pisma Świętego może się
poświęcić w innym czasie niż czas modlitwy. Gdy
się modli, może spokojnie odłożyć na bok Biblię.
W imieniu Jezusa Chrystusa zawarta jest cała głębia
Pisma Świętego. Jego sens polega na wprowadzeniu
nas w obecność Boga.

121


Stefan pyta, jak przywrócić życie swojej modli-
twie. Odpowiadam mu, że powinien nauczyć się
odprężania i wyłączania z natłoku zajęć. Powinien
poznać kilka ćwiczeń odprężających i uważać na
swój oddech, aby wrócił do niego spokój. Dobrze
mogą zadziałać spacery. Gdy nauczy się wystarcza-
jąco dobrze odprężać, będzie mógł poświęcić więcej
uwagi w modlitwie na samą obecność Boga. Popro-
wadzi go modlitwa prostoty.

Uwaga: W życiu Stefana było zbyt wiele obowiąz-
ków, aby mógł odczuć bogactwo modlitwy brewia-
rzowej. Była ona dla niego pustymi słowami, trzy-
mającymi go na poziomie dosłownego brzmienia.
Jeżeli w ogóle był skupiony, jego myśli zatrzy-
mywały się na tej barierze (rozdział I). Rozważanie
Pisma Świętego (rozdział III) połączył z interesow-
nością i stąd nie mogło ono stać się modlitwą. Musi
rozładować napięcie (rozdział V) i rozpocząć modli-
twę prostoty (rozdział VI), której koniecznie potrze-
buje dla swojej pastoralnej posługi, jeżeli pragnie
przezwyciężyć ogarniające go niezadowolenie.

6. Katarzyna jest od dwudziestu lat zakonni-
cą i modli się regularnie razem ze swoim zgroma-
dzeniem. Część modlitwy brewiarzowej odmawia
wspólnie z siostrami zakonnymi. Pozostały czas
modlitwy wykorzystuje na rozważanie, w którym
sięga po Ewangelię lub listy św. Pawła. Daje im się
poprowadzić. Często powtarza tylko jedno słowo

120


ka tygodni później zapytał mnie, co ma robić,
ponieważ wprawdzie bardzo ceni modlitwę prostoty,
ale brakuje mu rozważania Pisma Świętego. Na obie
formy modlitwy nie ma czasu.

Po kilku pytaniach dotyczących jego życia modli-
tewnego i zajęć proponuję, by całkiem zrezygnował
z modlitwy prostoty. Poczucie braku rozważania
świadczy o jego potrzebach. Modlitwa prostoty
pojawi się potem zupełnie naturalnie jako wewnętrz-
na konieczność. Teraz nie powinien się tym przej-
mować. Bardzo dobrze jednak się stało, mówię mu
dalej, że zrobił to wprowadzenie. Wie teraz, że
może w nim kiedyś obudzić się pragnienie modlitwy
prostoty. Teraz ten przypadek jednak nie zachodzi,
a on powinien kierować się swoimi obecnymi
potrzebami.

Uwaga: Józef nadrabia zaległości w rozważaniu
(rozdział III). Zachwyt dla modlitwy prostoty (roz-
dział VI) nie wystarcza, by z niego zrezygnować.
Tak też czuje Józef. Ponieważ skłonność do modli-
twy prostoty leży w ludzkiej naturze, jej potrzeba
pojawi się w odpowiednim momencie.

J


Proszę go, by opowiedział o swoim życiu. Ma
bardzo udane życie rodzinne. Dzieci powoli usamo-
dzielniają się i rzadko bywają w domu. Praca
sprawia mu wiele radości. Opowiada mi, że chętnie
przebywa na łonie przyrody. Był dawniej namiętnym
wędkarzem. Często wędruje i lubi patrzeć na
wschód i zachód słońca. Głęboko przeżywa piękno
przyrody. Mówię mu na końcu naszej rozmowy, że
z chęcią pomogę mu w rozważaniu Pisma Świętego,
ale nie powinien zapominać, że jego miłość do
przyrody już dawno wprowadziła go w modlitwę.
Jeżeli chce się modlić, albo teraz nawet nauczyć się
rozważania Pisma Świętego, powinien zawsze przy-
pominać sobie swoje doświadczenia z przyrodą.
Tam bowiem odczuł już obecność Boga, a to wpro-
wadziło go w kontemplację.

Uwaga: Bernhard potrafi się modlić, nawet jeżeli
sobie tego nie uświadamia. Jego doświadczenia
z przyrodą są równie głębokie jak kontemplacja.

9. Dla Józefa chrześcijaństwo przez całe życie
nie znaczyło za wiele, aż do momentu, gdy przed
trzema laty skorzystał z zaproszenia swojego przyja-
ciela i wziął udział w rozważaniu Pisma Świętego
w czasie weekendu. Pod wrażeniem tych nauk
rozpoczął codzienne praktykowanie tej modlitwy. To
spowodowało głęboką zmianę w jego odczuwaniu
świata. Niedawno przyjaciel zaprosił go na dni
skupienia, wprowadzające w modlitwę prostoty. Kil-

124


Jak możemy uciszyć aktywność naszych władz
psychicznych? Gdy zaczęliśmy praktykować modli-
twę prostoty, nauczyliśmy się już pewnej sztuki
uwalniania się od naszych możliwości. Modlitwa
przeniosła najpierw uwagę z wypowiadanych słów
na poziom rozważania. Dzięki temu zmalało samo
znaczenie tekstu. Przechodząc od rozważania do
dialogu z Bogiem coraz mniej opieraliśmy się na
refleksji. Gdy podejmowaliśmy modlitwę prostoty,
wysiłek emocjonalnego udziału został zastąpiony
w końcu prostym patrzeniem. Mogliśmy więc powo-
li uwalniać się od słów, myśli i uczuć.

Kto przebywa w obecności Boga, ten daje Mu
wolną rękę. Na końcu tej drogi staniemy w życiu
wiecznym. Ale człowiek może zostać doprowadzony
na próg oglądania Boga. Tę drogę od modlitwy pro-
stoty do oglądania Boga Kościół nazywa kontempla-
cją albo mistyką. Starania człowieka ograniczają się
jedynie do wytrwania i poddania się przemianom.
Wszystko inne stopniowo jest dawane przez Boga.

Dzisiaj często używa się pojęcia „kontemplacja"
w szerszym znaczeniu na określenie uważnego przy-
glądania się obrazom lub rozważnej pracy z teksta-
mi. Ale właściwa forma modlitwy, którą Kościół
nazywa kontemplacją, jest drogą łaski, gdzie czło-
wiek nie zważa już więcej na obrazy i myśli, lecz
na samego Boga. Między szukaniem obecności
Boga, a szukaniem środków, które do Niego prowa-
dzą, zachodzi duża różnica. Tylko te pierwsze
poszukiwania są kontemplacją w prawdziwym sen-

127


IX. Modlitwa i kontemplacja

Prześledziliśmy rozwój życia modlitwy. Wspoma-
ga je łaska. Bóg obdarza nas tęsknotą podążania za
Nim i daje nam siłę wytrwania w modlitwie, by
mogła się ona pogłębić. Zadaniem człowieka jest
stały wysiłek. Łaska wspiera go.

Modlitwa prostoty jest poniekąd osiągnięciem
doskonałości na tej drodze. Kto w swojej modlitwie
rzeczywiście patrzy tylko w światło Boże, kto szuka
obecności Boga, ten w swoich staraniach dotarł do
granicy osiągalnej dla człowieka. Do czego innego
moglibyśmy dążyć, jak nie do przebywania w peł-
nym miłości zapatrzeniu na Boga? W życiu wiecz-
nym będziemy czynić to samo.

Różnica polega na tym, że w życiu wiecznym bę-
dziemy prawdziwie oglądać Boga, podczas gdy
pełne miłości patrzenie Nań w modlitwie prostoty
jest jeszcze ciągle ludzkim działaniem. Jego samego
nie możemy oglądać, nawet z pomocą łaski Bożej.
Bóg ofiarowuje się bezinteresownie, niezależnie od
wszelkiego starania człowieka, który Go szuka. Na
tej drodze ludzka aktywność z czasem coraz bardziej
przeszkadza. Inicjatywa człowieka winna maleć.
Bóg sam działa w człowieku i przemienia go.

126


Spis treści

Przedmowa do niemieckiego wznowienia....... 5

Wprowadzenie.......................... 6

I. Tradycyjna modlitwa ustna............ 10

II. Stanąć mocno na ziemi............... 21

III. Rozważanie Pisma Świętego........... 32

IV. Dialog z Bogiem.................... 45

V. Rozładowywanie napięć............... 54

VI. Modlitwa prostoty................... 70

VII. Modlitwa we wspólnocie.............. 99

VIII. Trudności i przeszkody w rozwoju życia

duchowego....................... 112

IX. Modlitwa i kontemplacja............. 126


się. Człowiek niczego sam nie czyni. Trwa w zapa-
trzeniu, a moc Boża pogłębia je, aż osiąga ono
podarowaną przez Boga jedność z Nim. Opisuje ją
Jan Ewangelista (J 17, 11-24). Wielu świętych po-
zostawiło świadectwa swoich doświadczeń na dro-
dze kontemplacji. Najbardziej znani są św. Teresa
z Avila i św. Jan od Krzyża, którym Kościół na
podstawie ich dzieł nadał bardzo zaszczytny tytuł
doktora Kościoła. Ale wielu innych ludzi może
również podążyć tą drogą. Ignacjańskie ćwiczenia
duchowe także przechodzą na końcu w kontempla-
cję, chociaż często są uważane tylko za wprowadze-
nie do rozważania Pisma Świętego.

Zadanie, które postawiliśmy sobie w tej książce,
kończy się na modlitwie prostoty. Moim życzeniem
było jednak zasugerować dalszą drogę, a tym sa-
mym poszerzyć horyzonty i umocnić zaufanie w łas-
kę Boga. Działa On cuda z człowiekiem, który Go
szuka i całkowicie Mu ufa.



Drukarnia Wydawnictwa WAM
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Uczmy się słuchać, Dialog małżeński
8 Ciało też może sie modlić(1)
JAK SIĘ MODLIĆ
Szkoła modlitwy Zbyt zajęci, by się modlić
Kto umie sie modlić, Wypracowania, Prace, itp
Maliński A gdy się modlić będziecie
MOŻNA SIĘ MODLIĆ CZĘSTO I GORĄCO, Ruch Światło i Życie, szkoła modlitwy
dlaczego mamy się modlić, Dokumenty (w tym Dokumenty Kościoła), Pomocne w życiu wiary, Szkoła modli
JAK SIE MODLIC
Uczmy się od Botswany, Ekonomia
Gdy się modlicie, Dokumenty(3)
UCZMY SIĘ OD...DROŻDŻY, NAUKA, WIEDZA
Akasza. Kim oni są Jak się modlić, Ezoteryka, Sci-Fi
9 Ciało też może sie modlić(2)

więcej podobnych podstron