Roszel Renee 瓀okat i milosc


Renee Roszel

Adwokat i mi艂o艣

Prze艂o偶y艂a Anna Mankiewicz

ROZDZIA艁 PIERWSZY

Gdy tylko wysi膮dzie z samochodu, b臋dzie zmuszony zacz膮膰 k艂ama膰. Taggart Lancaster nie lubi艂 podawa膰 si臋 za kogo艣, kim nie by艂, a obecna rola nie nale偶a艂a do 艂atwych - gra艂 syna, a w艂a艣ciwie wnuka marnotrawnego powracaj膮cego do rodzinnego domu po szesnastu latach nieobecno艣ci.

Spojrza艂 na elegancki wiktoria艅ski dom otoczony zieleni膮, za kt贸rym ostre granie G贸r Skalistych odcina艂y si臋 od b艂臋kitu nieba.

Mocno 艣ciska艂 kierownic臋. Dlaczego si臋 na to zgodzi艂?

Bonner Wittering, jego najlepszy przyjaciel i klient, kt贸remu po艣wi臋ca艂 najwi臋cej czasu jako adwokat, zapewnia艂 go, 偶e zakocha si臋 w tutejszym pejza偶u. G贸ry Skaliste przypomina艂y Taggartowi Alpy. Razem z Bonnerem jako mali ch艂opcy uczyli si臋 w presti偶owej szkole z internatem, po艂o偶onej w niewielkim miasteczku u podn贸偶a szwajcarskich g贸r.

Na my艣l o szkole Taggarta ogarn臋艂a nostalgia. Wspierali si臋 z Bonnerem przez wszystkie trudne lata dorastania. Jednak tym razem zasada „my dwaj przeciwko 艣wiatu” postawi艂a Taggarta w dosy膰 niezr臋cznej sytuacji.

Faktycznie potrzebowa艂 odpoczynku. To kolejny argument Bonnera. On sam nie m贸g艂 wyjecha膰 z Bostonu. Prokurator nigdy by na to nie pozwoli艂. Wprawdzie Taggart wp艂aci艂 za przyjaciela kaucj臋, ale s臋dzia obawia艂 si臋, 偶e mo偶e on uciec z kraju, zw艂aszcza 偶e posiada艂 apartament w Pary偶u.

Nikomu innemu nie uda艂oby si臋 nam贸wi膰 Taggarta na tak szalone przedsi臋wzi臋cie. Bonner by艂 mu bli偶szy ni偶 brat. Byli do siebie tak podobni, 偶e ludzie cz臋sto brali ich za rodzonych braci.

- Sam ju偶 nie wiem, kt贸ry z nas jest bardziej szalony. - Taggart u艣miechn膮艂 si臋 gorzko. - Ty, bo wymy艣li艂e艣 to wszystko, czy ja, 偶e si臋 na to zgodzi艂em? Zreszt膮 to 偶adna zbrodnia odda膰 przyjacielowi przys艂ug臋 - powiedzia艂 sam do siebie. - Sprawi臋 przyjemno艣膰 starszej, schorowanej kobiecie. No ju偶, wysiadaj z samochodu!

Z ci臋偶kim sercem zastuka艂 do drzwi mosi臋偶n膮 ko艂atk膮.

- Nie pozna, 偶e nie jeste艣 Bonnerem - zapewni艂 sam siebie po raz kolejny. - Bonner mia艂 dziewi臋tna艣cie lat, gdy by艂 tu po raz ostatni. Ludzie si臋 zmieniaj膮. Poza tym starsza pani ledwo widzi i s艂yszy.

No i byli do siebie podobni fizycznie. Obaj mieli kruczoczarne w艂osy i orzechowe oczy, cho膰 Taggart by艂 o trzy centymetry wy偶szy od przyjaciela. Obaj byli wysportowani i kilka razy w tygodniu chodzili razem na si艂owni臋.

Poza tym znacznie si臋 r贸偶nili, ale Taggart zna艂 przesz艂o艣膰 Bonnera r贸wnie dobrze jak on sam. Po raz ostatni odda przyjacielowi przys艂ug臋. Jednocze艣nie spe艂ni ostatnie 偶yczenie jego umieraj膮cej babci, kt贸ra chcia艂a zobaczy膰 przed 艣mierci膮 jedynego wnuka.

Drzwi otworzy艂a kobieta ubrana w sukienk臋 w kwiaty. Mia艂a mniej wi臋cej czterdzie艣ci lat. Jej kr贸tkie br膮zowe w艂osy przypr贸szone by艂y tu i 贸wdzie siwizn膮. Zachowywa艂a si臋 grzecznie, cho膰 niezbyt serdecznie.

- Pan Wittering? - spyta艂a tonem, z kt贸rego wynika艂o, 偶e nie cieszy艂o jej to spotkanie.

Taggart skin膮艂 g艂ow膮.

- M贸j samolot si臋 sp贸藕ni艂.

- Tak, wiem, zadzwonili艣my na lotnisko.

Taggart mia艂 wra偶enie, 偶e jego sp贸藕nienie wywo艂a艂o pop艂och. Czy偶by s膮dzili, 偶e Bonner zamierza艂 po raz kolejny z艂ama膰 z艂o偶on膮 babci obietnic臋? Wypada艂o zadzwoni膰, jednak samolot sp贸藕ni艂 si臋 zaledwie o godzin臋, a jemu uda艂o si臋 nadrobi膰 cz臋艣膰 straconego czasu.

- Przepraszam, powinienem by艂 zadzwoni膰.

- By艂oby to wskazane - odpar艂a niezbyt przyjemnym tonem kobieta, ale Taggart nie mia艂 o to pretensji. By膰 mo偶e to ona pisa艂a do Bonnera, prosz膮c go, by przyjecha艂 odwiedzi膰 babci臋 na 艂o偶u 艣mierci.

- Chcia艂bym jak najszybciej zobaczy膰 si臋 z babci膮 - powiedzia艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e tak post膮pi艂by wnuk marnotrawny powracaj膮cy do domu po latach tu艂aczki.

Kobieta u艣miechn臋艂a si臋 niemrawo.

- Zaprowadz臋 pana do pa艅skiego pokoju, potem powiem Miz Witty, 偶e chcia艂by j膮 pan zobaczy膰.

Miz Witty. Bonner zawsze w ten spos贸b m贸wi艂 o babci.

- Nazywam si臋 Kent i jestem gospodyni膮, ale wszyscy m贸wi膮 do mnie Ruby.

- Mi艂o mi ci臋 pozna膰, Ruby. - Taggart pod膮偶y艂 za ni膮 wzd艂u偶 korytarza i w g贸r臋 po schodach.

Rodzinny dom Bonnera by艂 przytulny. W powietrzu pachnia艂o 艣rodkiem do polerowania drewna, kwiatami, tl膮cymi si臋 艣wieczkami i kobiecymi perfumami. W jego w艂asnym domu unosi艂a si臋 podobna wo艅, zanim Annalisa...

- To pa艅ski pok贸j, panie Wittering. - Ruby zatrzyma艂a si臋 u szczytu schod贸w i otworzy艂a d臋bowe drzwi po lewej stronie korytarza.

- Prosz臋, m贸w do mnie po imieniu.

- Dobrze, skoro tak sobie 偶yczysz. Pok贸j twojej babci znajduje si臋 na ko艅cu korytarza. Powiadomi臋 j膮 o twoim przybyciu. Odpocznij troch臋, p贸藕niej b臋dziesz m贸g艂 si臋 z ni膮 zobaczy膰.

- Dzi臋kuj臋, Ruby. - Taggart wszed艂 do s艂onecznego pokoju. Pok贸j umeblowany by艂 w prosty spos贸b, ale le偶膮ce na pod艂odze kolorowe dywaniki i wielki bukiet polnych kwiat贸w na stole bardzo si臋 Taggartowi podoba艂y.

Postanowi艂 da膰 babci Bonnera kilka minut na przygotowanie si臋 na wizyt臋 wnuka. Rozpakowa艂 walizk臋. Zdecydowa艂 si臋 zosta膰 w garniturze, cho膰 Bonner nigdy si臋 tak nie ubiera艂. Zrobi艂 wyj膮tek jedynie na 艣lub Taggarta i Annalisy - i trzy lata p贸藕niej na jej pogrzeb. Ale pani Wittering o tym nie wiedzia艂a. Ostatni raz widzia艂a wnuka na pogrzebie jego rodzic贸w, kt贸rzy zgin臋li w tragicznym wypadku, zasypani przez g贸rsk膮 lawin臋.

W ko艅cu Taggart zapuka艂 do drzwi sypialni babci Bonnera.

- Prosz臋 - us艂ysza艂 g艂os, w kt贸rym brzmia艂y rado艣膰 i oczekiwanie.

Nienawidzi艂 siebie za to, co robi艂, ale obieca艂 przyjacielowi i nie zawiedzie go. Nacisn膮艂 klamk臋.

Jego uwag臋 natychmiast zwr贸ci艂o stoj膮ce po艣rodku pokoju olbrzymie rze藕bione 艂o偶e przykryte kap膮 z bia艂ego jedwabiu, zdobion膮 koronkami i brokatem. W centrum tej 艣nie偶nej krainy, oparta o poduszki, le偶a艂a drobna kobieta o sk贸rze barwy ko艣ci s艂oniowej i u艣miechu tak podobnym do u艣miechu Bonnera, 偶e Taggart wstrzyma艂 oddech. Mia艂a du偶e, br膮zowe oczy i wyraziste ko艣ci policzkowe. Bia艂e loki okala艂y delikatn膮 twarz. Wygl膮da艂a m艂odo i atrakcyjnie, cho膰 w przysz艂ym tygodniu mia艂a obchodzi膰 siedemdziesi膮te pi膮te urodziny.

Na jego widok u艣miechn臋艂a si臋 promiennie.

- M贸j Bonny! - zawo艂a艂a, a jej br膮zowe oczy zaszkli艂y si臋 艂zami szcz臋艣cia.

Taggart przytuli艂 si臋 do niej, wdychaj膮c unosz膮cy si臋 w powietrzu zapach talku i francuskiego myd艂a.

- Cudownie ci臋 zobaczy膰, Miz Witty - wyszepta艂, ca艂uj膮c jej ch艂odny policzek. - Wspaniale wygl膮dasz. - Bonner pokaza艂 mu zdj臋cie babci. Wbrew temu, co m贸wi艂 o jej nie najlepszym stanie zdrowia, Miz Witty wygl膮da艂a nadzwyczaj dobrze. - Jak si臋 czujesz? - spyta艂 cicho, by to sprawdzi膰.

- Wspaniale! Od ostatniego wylewu wci膮偶 nie mog臋 stan膮膰 na prawej nodze, przesz艂am te偶 niedawno nieprzyjemne zapalenie oskrzeli, ale z ka偶dym dniem jestem coraz silniejsza. - Chwyci艂a go za r臋k臋, by m贸c mu si臋 lepiej przyjrze膰.

Taggart z trudem wytrzyma艂 ci臋偶ar jej wzroku. Czy staruszka odgadnie, 偶e nie jest jej wnukiem? Mia艂 nadziej臋, 偶e tak. Nienawidzi艂 k艂ama膰.

Dotkn臋艂a wierzchem d艂oni jego policzka.

- Jeste艣 jeszcze przystojniejszy ni偶 dawniej. Nie wiedzia艂, co powiedzie膰.

Jego uwag臋 zwr贸ci艂o przyt艂umione kaszlni臋cie. Odwr贸ci艂 si臋. Pod 艣cian膮 sta艂a ol艣niewaj膮co pi臋kna kobieta ubrana w niebieskie d偶insy, r贸偶owy podkoszulek i trampki. W r臋kach trzyma艂a drewnian膮 tac臋, na kt贸rej sta艂 chi艅ski dzbanek z herbat膮, fili偶anka i posmarowana d偶emem grzanka.

- Bonny, kochanie - powiedzia艂a Miz Witty. - To Mary O'Mara. Mieszka z nami i opiekuje si臋 mn膮. Mary, to m贸j wnuk, Bonner.

Mary u艣miechn臋艂a si臋 grzecznie.

- Mi艂o mi pana pozna膰, panie Wittering. - Mia艂a bardzo zmys艂owy g艂os, a jej ruchy by艂y tak pe艂ne gracji, 偶e Taggartowi wydawa艂o si臋, i偶 dziewczyna p艂ynie w powietrzu. Nie potrafi艂 oderwa膰 od niej wzroku.

D艂ugie w艂osy, ciemne i l艣ni膮ce, czesa艂a z przedzia艂kiem po lewej stronie. Niczym zas艂ona ko艂ysa艂y si臋 z ka偶dym jej krokiem, muskaj膮c na zmian臋 to lewy, to prawy policzek.

Dziewczyna mia艂a niezwyk艂e oczy, szarobr膮zowe, jakby zasnute dymem. Taggart przeczuwa艂, 偶e ich spokojny wyraz jest pozorny, a ich w艂a艣cicielka potrafi ciska膰 gromy.

- Przepraszam, panie Wittering. - Odsun膮艂 si臋 na bok, pozwalaj膮c jej postawi膰 tac臋 na stoliku przy 艂贸偶ku, a ona zwr贸ci艂a sw膮 pi臋kn膮 twarz w stron臋 Miz Witty. - Niestety, pomara艅czowa marmolada si臋 sko艅czy艂a. Mam nadziej臋, 偶e zjesz ch臋tnie d偶em truskawkowy.

- Ale偶 oczywi艣cie! - Miz Witty za艣mia艂a si臋. Ca艂y czas trzyma艂a Taggarta za r臋k臋. - Nic nie jest w stanie popsu膰 mi dzisiaj humoru! - 艢cisn臋艂a jego d艂o艅. - M贸j Bonny przyjecha艂 do domu!

Taggart spojrza艂 na Miz Witty. Jej oczy l艣ni艂y od 艂ez, a jego n臋ka艂y wyrzuty sumienia.

- Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 szcz臋艣liwa - powiedzia艂a Mary O'Mara, odwracaj膮c si臋 ponownie w stron臋 Taggarta. Pi臋kno jej u艣miechu poruszy艂o go do g艂臋bi. Po 艣mierci Annalisy nie wierzy艂, 偶e kiedykolwiek tak si臋 poczuje. - Mam nadziej臋, 偶e pana pobyt w tym domu b臋dzie nale偶a艂 do przyjemnych - wyszepta艂a niskim g艂osem.

- Prosz臋, m贸w do mnie Bonner - poprosi艂, czuj膮c si臋 jak nie艣mia艂y uczniak, kt贸ry podkochuje si臋 w nauczycielce od francuskiego.

Nie odpowiedzia艂a.

- Czy chcia艂aby艣, 偶ebym ci co艣 jeszcze przynios艂a?

- Nie, kochanie, odpocznij. - Miz Witty nala艂a sobie herbaty. - Gdzie moje maniery! Najdro偶szy Bonny, mo偶e chcia艂by艣 co艣 przek膮si膰 po tak d艂ugiej podr贸偶y? - Nie czekaj膮c na odpowied藕, zwr贸ci艂a si臋 do Mary: - Moja droga, popro艣 kuchark臋 o talerz grzanek i wi臋cej herbaty.

- B臋d膮 za pi臋膰 minut - odpar艂a Mary z u艣miechem.

- Je偶eli m贸g艂bym prosi膰 o kaw臋 zamiast herbaty - wtr膮ci艂 Taggart, kt贸ry nie chcia艂 si臋 jeszcze rozstawa膰 z Mary. - Zreszt膮 sam po ni膮 p贸jd臋.

- Prosz臋 si臋 nie trudzi膰. Zaraz przynios臋.

- Naprawd臋 to nie jest konieczne. - Taggart spojrza艂 na babci臋 Bonnera. - Nie b臋dziesz mia艂a nic przeciwko temu, je偶eli opuszcz臋 ci臋 na pi臋膰 minut? Obiecuj臋, 偶e zaraz wr贸c臋!

- Pragn膮艂 cho膰by jeszcze przez chwil臋 porozmawia膰 z Mary O'Mar膮.

Miz Witty u艣miechn臋艂a si臋 serdecznie.

- To bardzo szarmanckie z twojej strony, Bonny. - Napi艂a si臋 herbaty. - Prawdziwy skarb z tego mojego wnuka, nieprawda偶, Mary?

Mary skin臋艂a pos艂usznie g艂ow膮, u艣miechaj膮c si臋 do swojej pracodawczyni, po czym odwr贸ci艂a si臋 i wysz艂a z pokoju. Taggart pod膮偶y艂 za ni膮. D艂ugi korytarz wype艂nia艂a delikatna, kwiatowa wo艅 jej perfum.

Nagle zapragn膮艂 zobaczy膰 ponownie jej szare oczy, do艣wiadczy膰 ciep艂a jej u艣miechu. Podobnego uczucia dozna艂 tylko raz w 偶yciu - w dniu, w kt贸rym pozna艂 Annalis臋. Nigdy p贸藕niej nie poczu艂 si臋 tak w obecno艣ci 偶adnej kobiety. On i Annalisa zakochali si臋 w sobie od pierwszego wejrzenia. Zar臋czyli si臋 ju偶 podczas pierwszej wsp贸lnie zjedzonej kolacji, a 艣lub wzi臋li trzy tygodnie p贸藕niej.

Po 艣mierci 偶ony d艂ugo si臋 z nikim nie spotyka艂. Min臋艂y trzy lata i przyjacio艂om uda艂o si臋 go wreszcie nam贸wi膰, by zacz膮艂 korzysta膰 z 偶ycia. Od tamtej pory nie 偶y艂 jak mnich, ale daleko mu by艂o do trybu 偶ycia Bonnera, kt贸ry s艂usznie cieszy艂 si臋 opini膮 najwi臋kszego kobieciarza na Wschodnim Wybrze偶u.

Taggart przede wszystkim zajmowa艂 si臋 prac膮. Nie by艂 przyzwyczajony do zdobywania kobiet. Zazwyczaj to one interesowa艂y si臋 jego osob膮. Dlatego uczucie, kt贸re zaw艂adn臋艂o jego sercem i dusz膮, gdy pozna艂 Mary O'Mar臋, by艂o zaskakuj膮ce i zarazem niepokoj膮ce. Co si臋 sta艂o z ostro偶nym, mo偶e nawet odrobin臋 nudnym Taggartem Lancasterem?

- Mary? - Dogoni艂 j膮. - Czy mog臋 tak do ciebie m贸wi膰? - spyta艂 z lekkim u艣miechem. - Rozumiem, 偶e to ty do mnie pisa艂a艣?

Zatrzyma艂a si臋 u szczytu schod贸w i spojrza艂a na niego. Pi臋kne oczy, w kt贸rych g艂臋bi pragn膮艂 si臋 zanurzy膰, zmieni艂y si臋 nie do poznania. Teraz by艂y pe艂ne nienawi艣ci.

- Tak, to ja. - Zmys艂owy g艂os przybra艂 ostr膮 barw臋. - Jak mog艂e艣 przez tyle lat ignorowa膰 t臋 cudown膮 kobiet臋?! Jeste艣 pod艂膮, egoistyczn膮 艣wini膮 i nie mam ci nic wi臋cej do powiedzenia!

Taggart zaniem贸wi艂. Nie spodziewa艂 si臋 takiej reakcji.

- Dla dobra Miz Witty - kontynuowa艂a lodowatym tonem Mary - kiedy b臋dziemy z ni膮 w jednym pomieszczeniu, b臋d臋 udawa艂a, 偶e toleruj臋 pa艅sk膮 obecno艣膰. Postaram si臋 kry膰 z odraz膮, jak膮 do pana czuj臋. W jej obecno艣ci b臋d臋 m贸wi艂a do pana po imieniu, poniewa偶 Miz Witty 偶yczy sobie tego, ale poza tym, panie Wittering, radzi艂abym panu schodzi膰 mi z drogi!

ROZDZIA艁 DRUGI

Taggart patrzy艂, jak Mary O'Mara schodzi po schodach. Wci膮偶 czu艂 w ustach gorzki smak jej s艂贸w. Teraz wiedzia艂, jak czuje si臋 drzewo, w kt贸re uderzy艂 piorun.

Rozlu藕ni艂 krawat.

- Dobrze mi posz艂o - wymamrota艂.

Jako adwokat nawyk艂 do konfrontacji z przeciwnikami, ale tym razem nie by艂 przygotowany. Czy偶 Mary O'Mara przez dwa lata nie pisa艂a co miesi膮c do Bonnera, b艂agaj膮c go, by przyjecha艂 odwiedzi膰 babci臋? A on za ka偶dym razem wymy艣la艂 inn膮 wym贸wk臋. Co mia艂a o nim s膮dzi膰?

- Jak dot膮d przywita艂a mnie w tym domu podejrzliwo艣膰 gosposi, uwielbienie babci i odraza jej piel臋gniarki. - W艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni. - Dzi臋ki za wszystko, Bonn.

Nie mia艂 ochoty na kaw臋, ale powiedzia艂 Miz Witty, 偶e p贸jdzie po ni膮 do kuchni, nie m贸g艂 wi臋c wr贸ci膰 z pustymi r臋koma. Zszed艂 ze schod贸w i skr臋ci艂 w lewo, s膮dz膮c, 偶e tam w艂a艣nie znajduje si臋 kuchnia. Nie myli艂 si臋. Zdziwi艂 si臋 natomiast, zobaczywszy tam pann臋 O'Mar臋 wraz z drug膮 kobiet膮, d艂ugow艂os膮 blondynk膮 przy ko艣ci, mniej wi臋cej w jego wieku. By艂a 艂adna, ale nie tak ol艣niewaj膮co pi臋kna jak Mary.

Na jego widok unios艂a pytaj膮co brwi, przygl膮daj膮c si臋 mu badawczo. Natomiast panna O'Mara odwr贸ci艂a si臋 plecami, komunikuj膮c mu jasno i wyra藕nie, 偶e nie 偶yczy sobie przebywa膰 z nim w jednym pomieszczeniu. Taggart pr贸bowa艂 ukry膰 zmieszanie. Pann膮 O'Mara wiedzia艂a, 偶e zamierza przyj艣膰 po kaw臋. Chyba nie spodziewa艂a si臋, 偶e uda si臋 po ni膮 do Brazylii?

- Witam, witam! - Blondynka przerwa艂a mieszanie jakiej艣 potrawy, ale wci膮偶 trzyma艂a w r臋ku drewnian膮 艂y偶k臋. Tak jak i Mary mia艂a na sobie d偶insy, ale jej spodnie by艂y du偶o bardziej obcis艂e. M臋ska koszula opina艂a wydatny biust i Taggart dojrza艂 prze艣wituj膮cy przez kraciasty dese艅 czerwony koronkowy stanik. - A wi臋c to jest ten niedobry ch艂opiec, o kt贸rym tyle s艂ysza艂y艣my? - Musia艂a chyba gotowa膰 sos pomidorowy, poniewa偶 czerwona kropla spad艂a z 艂y偶ki na sterylnie czyst膮 pod艂og臋.

- Pauline, kapie - zwr贸ci艂a jej uwag臋 Mary.

Blondynka wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 kokieteryjnie w Taggarta.

- Bardzo przepraszam, ale nigdy nie widzia艂am tak pi臋knego m臋偶czyzny.

Taggarta zdziwi艂o jej bezpo艣rednie zachowanie.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Pauline! Sos kapie ci z 艂y偶ki.

Pauline zerkn臋艂a na pod艂og臋.

- Ojej. - Wzruszy艂a ramionami, eksponuj膮c przy tym poka藕ny dekolt.

- Pauline! - strofowa艂a j膮 Mary. - Masz rozpi臋te guziki. - Szybkim ruchem zapi臋艂a dwa g贸rne guziki przy bluzce kucharki. - B臋d臋 w piwnicy, gdyby艣 mnie potrzebowa艂a.

- Dzi臋kuj臋, mamusiu - za偶artowa艂a Pauline, nie odrywaj膮c wzroku od Taggarta.

Mary wysz艂a z kuchni, a Taggart od razu zat臋skni艂 za jej obecno艣ci膮.

- Hmmm... - zauwa偶y艂a Pauline. - Nigdy nie widzia艂am, 偶eby Mary zachowywa艂a si臋 w taki spos贸b... Gdy tylko mo偶e sobie na to pozwoli膰, ucz臋szcza na wieczorowy kurs piel臋gniarstwa. Podobno od dziecka marzy艂a o tym, by zosta膰 piel臋gniark膮. Zawsze uwa偶a艂am j膮 za mi艂膮 i sympatyczn膮 osob臋, kt贸ra z ka偶dym potrafi znale藕膰 wsp贸lny j臋zyk. Przynajmniej tak by艂o do twojego przyjazdu.

- Mo偶e polubi艂aby mnie bardziej, gdybym zachorowa艂. - Najlepiej na 偶贸艂t膮 febr臋, doda艂 w my艣lach.

Kucharka roze艣mia艂a si臋.

- 艢mieszny jeste艣. - Mrugn臋艂a. - 艢mieszny i przystojny. Taggart chrz膮kn膮艂. Nie podoba艂 mu si臋 kierunek, jaki przybra艂a ta rozmowa. Zna艂 w 偶yciu wiele kobiet podobnych do Pauline i wiedzia艂, 偶e kucharka pr贸buje ukry膰 w艂asn膮 nie艣mia艂o艣膰 pod poz膮 pewnej siebie kobiety wampa, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e staje si臋 w ten spos贸b karykaturalnie 艣mieszna i nieatrakcyjna.

Pauline wyci膮gn臋艂a w jego stron臋 d艂o艅.

- Mam wra偶enie, 偶e nie zostali艣my sobie przedstawieni. Jestem Pauline Bordo. - Mrugn臋艂a po raz kolejny. - Ale mo偶esz do mnie m贸wi膰, jak tylko chcesz.

Taggart, maj膮c na uwadze jej brak pewno艣ci siebie, wola艂 zachowa膰 si臋 poprawnie.

- Jestem Bonner, ale babcia i znajomi m贸wi膮 do mnie po prostu Bonn.

- Wiem. Ka偶dy w naszym miasteczku wie, kim jeste艣. Wspaniale, pomy艣la艂 Taggart. Reputacja Bonna dotar艂a tu szybciej ni偶 on sam. Rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a, dostrzeg艂 ekspres do kawy. Na szcz臋艣cie w dzbanku by艂a ju偶 kawa.

- Przyszed艂em po kaw臋. Miz Witty czeka na mnie na g贸rze. Pauline nie zamierza艂a tak 艂atwo pu艣ci膰 jego r臋ki.

- Wielka szkoda. Nie mieszkam tu jak Ruby czy Mary, wi臋c zazwyczaj ko艅cz臋 prac臋 oko艂o si贸dmej. Normalnie trzeba si臋 ze mn膮 umawia膰 na miesi膮c wcze艣niej, takie mam powodzenie, ale dla ciebie, s艂odziutki, zrobi臋 wyj膮tek. Wiele o tobie s艂ysza艂am. Pora si臋 przekona膰, czy to wszystko prawda.

- B臋d臋 to mia艂 na uwadze. - Taggartowi z trudem uda艂o si臋 oswobodzi膰 r臋k臋 i si臋gn膮膰 po dzbanek z kaw膮.

- 艁adny masz ty艂eczek.

Powinien si臋 by艂 spodziewa膰 po niej takiego zachowania, jednak z trudem kry艂 obrzydzenie. Wiedzia艂, 偶e Pauline bardzo potrzebuje jego uznania. Biedactwo. B臋dzie si臋 wobec niej zachowywa艂 grzecznie i szarmancko, ale nie pozwoli, by robi艂a sobie nadziej臋 na randk臋.

Z drugiej strony, wciela艂 si臋 rol臋 Bonnera Witteringa, najwi臋kszego playboya na Wschodnim Wybrze偶u. Dlatego nie u艣miechaj膮c si臋, podni贸s艂 do g贸ry kubek z kaw膮, jakby wznosi艂 toast.

- Gdybym tylko mia艂 centa za ka偶dy raz, gdy to s艂ysza艂em! Nawet w jej 艣miechu by艂o co艣 wulgarnego. Lubie偶ne zaproszenie. Musia艂by by膰 g艂uchy i 艣lepy, by nie zauwa偶y膰, 偶e Pauline Bordo ma ochot臋 na ciesz膮cego si臋 z艂膮 reputacj膮 kobieciarza.

Opar艂a r臋ce na biodrach, co spowodowa艂o, 偶e jeden z zapi臋tych przez Mary guzik贸w ponownie si臋 rozpi膮艂.

- Jeste艣 zagadkowy, przystojniaku.

By艂a r贸wnie subtelna jak para czerwonych, niezbyt eleganckich majtek.

- Zdajesz si臋 nie zauwa偶a膰, 偶e mam na ciebie ochot臋. - U艣miechn臋艂a si臋 znacz膮co. - Musz臋 przyzna膰, 偶e wy, flirciarze z wielkich miast, wiecie, jak zainteresowa膰 sob膮 kobiet臋.

- Mrugn臋艂a po raz kolejny. Robi艂a to tak cz臋sto, 偶e Taggart obawia艂 si臋, czy to nie nerwowy tik. - Dobrze, przystojniaku. Pauline Bordo potrafi gra膰 w twoj膮 gr臋.

By艂o mu jej szkoda, ale istnia艂y pewne granice! Ruszy艂 w stron臋 drzwi.

- W takim razie nic tu po mnie.

Taggart nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e zasn膮艂, dop贸ki nie obudzi艂 go melodyjny dzwonek. Zaspany, szuka艂 po ciemku kom贸rki, ale dopiero po chwili uda艂o mu si臋 zlokalizowa膰 telefon.

- Lancaster, s艂ucham.

- 殴le, Tag, stary druhu, bardzo 藕le. Dlaczego pos艂ugujesz si臋 swoim nazwiskiem? - Us艂ysza艂 w s艂uchawce znajomy g艂os. - Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 sam w 艂贸偶ku.

Nawet obudzony w 艣rodku nocy Taggart rozpozna艂 g艂os najlepszego przyjaciela.

- Tak jak zwykle, par臋 modelek o 艣wiatowej s艂awie, ze dwie piosenkarki i jedna hollywoodzka aktorka.

- Nudzisz si臋, co?

Roze艣miali si臋 obaj.

- Mo偶e dla prawdziwego Bonnera by艂oby to nudne, ale ja tylko udaj臋 ciebie, m贸j drogi. - Taggart zerkn膮艂 na zegarek.

- Dlaczego, do cholery, dzwonisz do mnie o trzeciej nad ranem? B艂agam, powiedz, 偶e nie jeste艣 w wi臋zieniu!

W s艂uchawce zn贸w zad藕wi臋cza艂 艣miech Bonnera.

- Nie zachowuj si臋 jak stara babcia. Grzeczny ze mnie ch艂opiec. Siedz臋 w domu i ogl膮dam reklamy. Zastanawiam si臋 nad kupnem pasa, kt贸ry 膰wiczy mi臋艣nie i powoduje, 偶e chudnie si臋 nawet podczas snu.

Taggart nie by艂 w nastroju do tego typu rozm贸w.

- 艢wietnie. W takim razie zam贸w sobie taki i id藕 spa膰!

Bonner za艣mia艂 si臋 ponownie. Mia艂 w sobie co艣, co nie pozwala艂o z艂o艣ci膰 si臋 na niego d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut.

- Dobrze, ju偶 dobrze, rozumiem, 偶e nie jeste艣 w humorze - powiedzia艂. - Chcia艂em si臋 tylko dowiedzie膰, co u ciebie s艂ycha膰. Nie dzwoni艂e艣, wi臋c postanowi艂em sprawdzi膰, czy wszystko w porz膮dku.

Taggart usiad艂 na 艂贸偶ku.

- Nadal oddycham, ale mam wra偶enie, 偶e Mary O'Mara zaczyna si臋 czego艣 domy艣la膰.

- To stara wied藕ma. Zignoruj j膮.

Taggart przeczesa艂 r臋k膮 w艂osy.

- Dlaczego sam o tym nie pomy艣la艂em? - Nie kry艂 ironii.

- Wiem, 偶e chwilami mo偶e ci by膰 ci臋偶ko, szczeg贸lnie 偶e O'Mara rzadko kiedy opuszcza pok贸j babci, ale dasz sobie rad臋. Lepiej opowiedz mi o starej Miz Witty. Uwierzy艂a?

- Chyba tak. Ale nie jest ani 艣lepa, ani g艂ucha. Sam to wymy艣li艂e艣, czy te偶 panna O'Mara da艂a ci to do zrozumienia?

- Panna? Jest pann膮? - spyta艂 Bonner, kt贸ry jak zwykle nie by艂 w stanie oprze膰 si臋 偶adnej niezam臋偶nej kobiecie. - Jest 艂adna?

- Spr贸buj si臋 skoncentrowa膰, Bonn - poprosi艂 Taggart. - Ok艂ama艂e艣 mnie w sprawie stanu zdrowia Miz Witty, czy te偶 zrobi艂a to Mary?

- No dobrze, dobrze, pozw贸l mi si臋 chwil臋 zastanowi膰. Je偶eli mam by膰 szczery, to i jedno, i drugie. - Bonner usi艂owa艂 艣miechem pokry膰 nerwowo艣膰. - Znasz moje motto: 偶ycie staje si臋 nudne, je偶eli si臋 go nie ubarwia.

Taggart mia艂 ochot臋 udusi膰 przyjaciela.

- Masz wielkie szcz臋艣cie, 偶e tak d艂ugo ci臋 nie widzia艂a.

- Ale naprawd臋 jest chora, prawda? Mary pisa艂a, 偶e mia艂a kilka wylew贸w i co艣 jeszcze, ale zapomnia艂em.

- Zapalenie oskrzeli. Nie mo偶e chodzi膰 z powodu wylew贸w, ale poza tym nie wygl膮da na sw贸j wiek. Nie jestem lekarzem, ale nie tak wyobra偶a艂em sobie kogo艣 na 艂o偶u 艣mierci. Osobi艣cie bardzo si臋 z tego ciesz臋, bo urocza z niej dama.

- Taggart zawaha艂 si臋 przez moment. Uzna艂 jednak, 偶e powinien by膰 z przyjacielem szczery. - Straszna z ciebie 艣winia, 偶e j膮 w ten spos贸b traktowa艂e艣, i to przez tyle lat.

- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋 - odpar艂 Bonner. - I staram si臋 to naprawi膰, nieprawda偶?

Taggart zmarszczy艂 brwi. Czasem mia艂 wra偶enie, 偶e nic go z przyjacielem nie 艂膮czy.

- Ty siedzisz sobie w Bostonie i ogl膮dasz reklam臋 jakiego艣 pasa odchudzaj膮cego, a ja przylecia艂em do Kolorado, by to naprawi膰.

- Tak, tak, masz racj臋 - zgodzi艂 si臋 Bonn. - Doceniam to, co robisz. - Sprawia艂 wra偶enie szczerze skruszonego. - Jestem ci za to wdzi臋czny. Zreszt膮 wiesz, 偶e kocham ci臋 jak brata. Pami臋taj, 偶e to jej siedemdziesi膮te pi膮te urodziny. Miz Witty jest w膮t艂ego zdrowia, a ja jestem tu uwi臋ziony z powodu jakiego艣 nieporozumienia.

Taggart by艂 艣pi膮cy, poza tym nie mia艂 ochoty na kolejn膮 powa偶n膮 rozmow臋 z Bonnerem. Ostatnimi czasy wyg艂osi艂 ju偶 tyle pogadanek, 偶e brzmia艂 niemal jak zdarta p艂yta.

- Musisz si臋 bardziej zastanawia膰 nad konsekwencjami swoich decyzji, Bonn. Gdyby艣 tylko...

Bonner ziewn膮艂.

- Tak, tak, s艂ysz臋, co do mnie m贸wisz, Tag. - Umilk艂 na chwil臋. - Ojej, zacz臋艂o si臋 kolejne pasmo reklam. Co艣 o damskich udach...

- Id藕 spa膰! - przerwa艂 mu Taggart. - I nie dzwo艅 do mnie wi臋cej w 艣rodku nocy. Je偶eli nie us艂yszysz w wiadomo艣ciach, 偶e w stanie Kolorado zamordowano adwokata, przyjmij, 偶e nic mi si臋 nie sta艂o. Czasem brak wie艣ci to dobre wie艣ci. - Wy艂膮czy艂 kom贸rk臋, ko艅cz膮c tym samym rozmow臋. - Mam nadziej臋, 偶e ja tak偶e nie us艂ysz臋 o tobie nic z艂ego, Bonn - wyszepta艂, k艂ad膮c si臋 z powrotem do 艂贸偶ka.

Nie m贸g艂 jednak zasn膮膰. Cho膰 Bonner by艂 impulsywny i niedojrza艂y, Taggart nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 偶ycia bez niego. Przyjaciel mia艂 swoje wady, ale by艂 te偶 niepoprawnym optymist膮 i najbardziej hojn膮 osob膮, jak膮 Taggart zna艂. Nie pami臋ta艂 偶ycia bez Bonnera.

Taggart zosta艂 wys艂any do ekskluzywnej szko艂y z internatem w Szwajcarii, gdy jego rodzice zgin臋li w wypadku samochodowym. Jego jedynym krewnym by艂 siedemdziesi臋cioletni brat dziadka, s臋dzia ameryka艅skiego S膮du Najwy偶szego, pachn膮cy cygarami i star膮 gazet膮. S臋dzia Lancaster by艂 wybitnym prawnikiem, ale nie potrafi艂 zaopiekowa膰 si臋 Osieroconym dzieckiem. Natomiast Bonn zosta艂 wys艂any do Szwajcarii, bo jego rodzice nie radzili sobie z bujn膮 wyobra藕ni膮 syna, kt贸ry nie chcia艂 si臋 podporz膮dkowa膰 surowej dyscyplinie ojca.

Po艂膮czy艂a ich samotno艣膰. Taggart stanowi艂 oparcie dla Bonnera, a Bonner by艂 pe艂en entuzjazmu za nich obu. Gdy w czasie 艣wi膮t i wakacji, kiedy inne dzieci jecha艂y do domu, zostawali sami w internacie, stanowili dla siebie podpor臋. W takich chwilach Taggart by艂 wdzi臋czny Bonnerowi za t臋 odrobin臋 humoru, kt贸r膮 przyjaciel potrafi艂 wprowadzi膰 w ich monotonne 偶ycie. Dlatego nie przeszkadza艂o mu, 偶e cz臋sto musi p艂aci膰 za jego wybryki.

Teraz mieli ju偶 po trzydzie艣ci pi臋膰 lat, ale sytuacja nie uleg艂a zmianie. Bonner wci膮偶 polega艂 na Taggarcie. Liczy艂 na to, 偶e zawsze wyci膮gnie go z tarapat贸w. Nie tylko jako przyjaciel, lecz tak偶e jako adwokat. Po tylu latach zaczyna艂o to Taggarta m臋czy膰. Wci膮偶 wyci膮ga艂 Bonnera z opresji, co nie pozwala艂o przyjacielowi dorosn膮膰 i wzi膮膰 odpowiedzialno艣ci za w艂asne czyny.

Bonn by艂 ekspertem w manipulowaniu uczuciami Taggarta. Gdy wszelkie inne metody zawodzi艂y, przypomina艂 przyjacielowi, kto przedstawi艂 mu Annalis臋, mi艂o艣膰 jego 偶ycia.

Na my艣l o ukochanej 偶onie Taggart poczu艂 uk艂ucie w sercu. Straci艂 Annalis臋 trzy lata temu w po偶arze. Szpital, w kt贸rym pracowa艂a jako chirurg pediatra, doszcz臋tnie sp艂on膮艂. Lata sp臋dzone z 偶on膮 by艂y najlepszymi w jego 偶yciu. Zawsze b臋dzie Bonnerowi za nie wdzi臋czny. Gdyby nie on, nigdy by nie pozna艂 Annalisy. Dzi臋ki przyjacielowi prze偶y艂 trzy wype艂nione szcz臋艣ciem i mi艂o艣ci膮 lata.

Taggart mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e opiekunka Miz Witty pisuje regularnie do Bonnera, usi艂uj膮c nak艂oni膰 go do wizyty w Wittering, jednak z nieznanych mu powod贸w dopiero ostatni list wzruszy艂 Bonnera. Niestety, nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na wyjazd z Bostonu. Tym razem jego potyczka z prawem by艂a powa偶na. Nie chodzi艂o o du偶膮 ilo艣膰 niezap艂aconych mandat贸w ani o b贸jk臋 w barze z powodu kobiety, czy te偶 o naruszenie ciszy nocnej, kiedy wynaj膮艂 latynosk膮 kapel臋, by o trzeciej nad ranem gra艂a serenady pod oknem jakiej艣 dziewczyny.

Bonn zamieszany by艂 w powa偶ny skandal dotycz膮cy handlu poufnymi informacjami w celu osi膮gni臋cia korzy艣ci maj膮tkowych na gie艂dzie. Taggart by艂 pewien, 偶e przyjaciel nie by艂 przest臋pc膮, a win臋 k艂ad艂 na karb jego naiwno艣ci i dobrego serca, niemniej jednak termin rozprawy wyznaczono na koniec wrze艣nia, czyli za dwa miesi膮ce. Prokurator grozi艂 nawet kilkoma latami wi臋zienia.

Taggart z jednej strony czu艂 si臋 za Bonnera odpowiedzialny i zamierza艂 zrobi膰 wszystko, co w jego mocy, by i tym razem wyci膮gn膮膰 przyjaciela z tarapat贸w. Jednak z drugiej strony, odczuwa艂 do niego 偶al, 偶e zmusi艂 go do oszukiwania uroczej starszej pani.

Mary nie zmru偶y艂a tej nocy oka. Ca艂y czas rozmy艣la艂a o Bonnerze Witteringu i o tym, jak bardzo go nienawidzi. W ko艅cu uda艂o si臋 jej 艣ci膮gn膮膰 go do Wittering. W tym celu musia艂a jednak sk艂ama膰 i napisa膰, 偶e babcia zastanawia si臋 nad wykre艣leniem go z testamentu.

Co za bezduszna gnida! Opowie艣ci o tym, jak cierpia艂a podczas kilku wylew贸w i zapalenia oskrzeli, nie zrobi艂y na nim 偶adnego wra偶enia, wi臋c Mary zmuszona by艂a k艂ama膰. Mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Bonn pisuje czasem do babci z pro艣b膮 o pieni膮dze. Najwyra藕niej zd膮偶y艂 ju偶 przepu艣ci膰 sw贸j poka藕ny maj膮tek i teraz chcia艂, by Miz Witty finansowa艂a jego rozrzutny tryb 偶ycia.

Gdy Mary przez przypadek natrafi艂a na list Bonnera z pro艣b膮 o znaczn膮 kwot臋, wiedzia艂a, co powinna zrobi膰. Musia艂a zagrozi膰 mu wydziedziczeniem! A najgorsze by艂o to, 偶e jej plan zadzia艂a艂. Bonner przylecia艂 do Wittering w ci膮gu zaledwie kilku dni.

Usiad艂a na 艂贸偶ku i przeci膮gn臋艂a si臋. Zerkn臋艂a na stoj膮ce na stoliku przy 艂贸偶ku zdj臋cie. Cho膰 by艂a w pod艂ym nastroju, od razu si臋 u艣miechn臋艂a. Fotografia przedstawia艂a jej pi臋cioletni膮 przyrodni膮 siostr臋. Mary ca艂ym sercem pragn臋艂a jedynie, by za spraw膮 jakiego艣 cudu uda艂o si臋 jej uzyska膰 prawo do opieki nad Rebek膮.

Niestety, w dzisiejszych czasach trudno by艂o o cud. Mary wsta艂a i narzuci艂a na siebie bia艂y szlafrok. Na艂o偶y艂a kapcie i ruszy艂a w stron臋 艂azienki. Szum wody w rurach 艣wiadczy艂 o tym, 偶e zajmuj膮ca pok贸j na poddaszu Ruby ju偶 wsta艂a.

Mary zatrzyma艂a si臋 na moment, by przyjrze膰 si臋 swojemu odbiciu w lustrze. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e wnuk Miz Witty jest taki przystojny. Gdy zobaczy艂a go po raz pierwszy, omal nie upu艣ci艂a tacy. By艂 najprzystojniejszym m臋偶czyzn膮, jakiego kiedykolwiek widzia艂a.

Odwr贸ci艂 si臋, by na ni膮 spojrze膰, a ona zaniem贸wi艂a. Na jego twarzy malowa艂a si臋 mieszanina ciekawo艣ci i troski. Nienawidzi艂a Bonnera Witteringa, jednak jej serce zabi艂o mocniej na jego widok.

Ca艂膮 noc zastanawia艂a si臋, dlaczego ten samolubny hulaka tak j膮 poci膮ga. Gdy obudzi艂a si臋 rano, nienawidzi艂a go ze zdwojon膮 si艂膮. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie b臋dzie go zbyt cz臋sto spotyka膰.

Dlaczego wi臋c nie mog艂a zapomnie膰 o jego oczach os艂oni臋tych kurtyn膮 g臋stych, ciemnych rz臋s? Jak na m臋skiego szowinist臋 mia艂 takie jasne, niewinne spojrzenie...

Otworzy艂a drzwi 艂azienki i zamar艂a w bezruchu. Przy umywalce sta艂 Bonner przepasany jedynie w膮skim r臋cznikiem. Na jednym z policzk贸w i brodzie mia艂 wci膮偶 piank臋 do golenia. Napotkawszy jej wzrok w lustrze, przerwa艂 golenie. Nie wygl膮da艂 na zaskoczonego, ale m臋偶czy藕ni jego pokroju byli z pewno艣ci膮 przyzwyczajeni do spotykania w 艂azienkach obcych kobiet.

- Dzie艅 dobry, panno O'Mara.

Jasny gwint! Zapomnia艂a, 偶e ich sypialnie s膮 po艂膮czone 艂azienk膮! Najwyra藕niej by艂a jeszcze zaspana. To ona ponosi艂a odpowiedzialno艣膰 za t臋 niezr臋czn膮 sytuacj臋.

- Och... Ja... - Nie by艂a w stanie zebra膰 my艣li. - My艣la艂am... w艂a艣ciwie nie pomy艣la艂am... - Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. - Jest dopiero sz贸sta rano. Nie s膮dzi艂am, 偶e tak wcze艣nie wstajesz...

- Dlaczego stoisz tak i si臋 na niego gapisz?

Bonner zacz膮艂 si臋 goli膰.

- Je偶eli mam by膰 szczery, wsta艂em dzisiaj p贸藕no. - Spojrza艂 w jej stron臋. - W Bostonie dochodzi ju偶 贸sma.

Mary zdziwi艂a si臋. Zapomnia艂a o r贸偶nicy czasu, ale mimo to...

- S膮dzi艂am, 偶e tacy ludzie jak ty 艣pi膮 co najmniej do dwunastej albo d艂u偶ej.

- Wnioskuj臋, 偶e 艣wietnie si臋 znasz na takich ludziach jak ja?

- S艂ysza艂am o twoich... - Szuka艂a w my艣lach odpowiedniego okre艣lenia na liczne podboje seksualne i szalony tryb 偶ycia Bonnera. - Wybrykach - doko艅czy艂a wreszcie zdanie.

- Powiniene艣 si臋 chyba spodziewa膰, 偶e Bonner Wittering stanowi cz臋sty temat plotek w miasteczku, kt贸re swoj膮 nazw臋 wywodzi od jego nazwiska. - Zawaha艂a si臋, daj膮c mu szans臋, by co艣 powiedzia艂, ale on zaj臋ty by艂 goleniem. - Jednak dopiero nasza dwuletnia korespondencja utwierdzi艂a mnie w przekonaniu, 偶e ludzie tacy jak ty nie s膮 nic warci.

- Ale偶 panno O'Mara, czy偶by pani ze mn膮 flirtowa艂a?

Mary otworzy艂a usta ze zdziwienia. Tego ju偶 naprawd臋 za wiele! Jak 艣mia艂!

- Wo艂a艂abym raczej w艂o偶y膰 r臋k臋 w ogie艅!

Taggart ponownie odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 lustra.

- W takim razie niech twoja nienawi艣膰 ograniczy si臋 wy艂膮cznie do mnie - zauwa偶y艂. - Prosz臋 w to nie miesza膰 innych playboy贸w.

- Je偶eli oni s膮 cho膰 troch臋 do ciebie podobni, to my艣l臋, 偶e mo偶emy przyj膮膰, 偶e nigdy nie zainteresuj臋 si臋 偶adnym z nich! Mam nadziej臋, 偶e wreszcie to sobie wyja艣nili艣my.

- Tak, wystarczaj膮co, jeszcze chwila i zejd臋 ci z drogi.

- Chcia艂am tylko umy膰 z臋by. - Przecie偶 nie musia艂a mu tego m贸wi膰! Co go to zreszt膮 obchodzi, po co przysz艂a do 艂azienki.

- Prosz臋 bardzo. B臋d臋 spokojnie widzia艂 nad twoj膮 g艂ow膮. Zaniem贸wi艂a z wra偶enia. Czy on rzeczywi艣cie my艣li, 偶e ona pochyli si臋 nad umywalk膮, a on b臋dzie sta艂 za ni膮 przepasany jedynie w膮skim r臋cznikiem?

- Naprawd臋, panno O'Mara. Prosz臋 si臋 nie kr臋powa膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - Niepisany kodeks playboya zabrania podrywa膰 kobiety, kt贸re akurat myj膮 z臋by. - Czy偶by czyta艂 w jej my艣lach? - Prosz臋 udawa膰, 偶e mnie tu nie ma.

Mary nie mog艂a si臋 ruszy膰. Przez jej g艂ow臋 przebiega艂o tysi膮c my艣li na sekund臋, a ona mia艂a poczucie, jakby na moment straci艂a kontakt z rzeczywisto艣ci膮. Nawet si臋 nie zorientowa艂a, kiedy Bonner starannie op艂uka艂 golark臋 pod bie偶膮c膮 wod膮, od艂o偶y艂 j膮 do le偶膮cego na p贸艂ce pod lustrem pojemnika i umy艂 twarz. Nast臋pnie nala艂 sobie na r臋k臋 odrobin臋 wody po goleniu i wklepa艂 j膮 w policzki. Mary patrzy艂a na niego, a w jej sercu narodzi艂o si臋 pragnienie... Czego? Przecie偶 chyba nie pragn臋艂a tego seksownego... Nie, nie! Samolubnego! Chcia艂a powiedzie膰 samolubnego, nie seksownego, gada!

- 艁azienka jest do pani dyspozycji, panno O'Mara - powiedzia艂, k艂aniaj膮c si臋 nisko.

ROZDZIA艁 TRZECI

Taggart by艂 mistrzem szybkiego jedzenia. W ci膮gu minuty i dwunastu sekund zd膮偶y艂 skonsumowa膰 stert臋 nale艣nik贸w, kawa艂ek szynki oraz wypi膰 szklank臋 soku pomara艅czowego i kubek kawy, kt贸ra wci膮偶 pali艂a mu gard艂o.

Musia艂 je艣膰 tak szybko, by unikn膮膰 rozmowy z kokieteryjn膮 kuchark膮. Jej zachowanie zaczyna艂o go irytowa膰, cho膰 za wszelk膮 cen臋 stara艂 si臋 by膰 wobec niej szarmancki.

Po 艣niadaniu wyszed艂 na dw贸r. Zamierza艂 przespacerowa膰 si臋 w stron臋 lasu rosn膮cego za domem Miz Witty. 艢cie偶ka, kt贸r膮 wybra艂, wspina艂a si臋 miarowo do g贸ry. Taggart z ka偶dym krokiem relaksowa艂 si臋 coraz bardziej. W ko艅cu wyszed艂 na sk膮pan膮 w blasku porannego s艂o艅ca 艂膮k臋. Przecina艂 j膮 bystry strumyk, kt贸ry przez moment migota艂 zygzakiem, by nast臋pnie schowa膰 si臋 ponownie w lesie.

W tle ostre granie G贸r Skalistych odcina艂y si臋 majestatycznie od b艂臋kitu nieba. W znajduj膮cym si臋 po lewej stronie w膮wozie Taggart dostrzeg艂 pozosta艂o艣ci po kopalniach. Bonner opowiada艂 mu, 偶e liczne inwestycje w kopalnie srebra kolejnych pokole艅 jego przodk贸w znacz膮co pomno偶y艂y bogactwo rodziny Wittering贸w.

My艣l o Bonnerze sprowadzi艂a go z powrotem do rzeczywisto艣ci. Przeskoczy艂 przez wartki strumyk i usiad艂 na okr膮g艂ym g艂azie.

艁膮ka za spraw膮 fio艂k贸w, lawendy i innych kwiat贸w, kt贸rych nie potrafi艂 nazwa膰, mieni艂a si臋 wszystkimi odcieniami fioletu. Ten widok napawa艂 go spokojem. Nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego Bonner unika za wszelk膮 cen臋 tego miejsca. Oczywi艣cie Boston mia艂 wiele do zaoferowania: wygod臋, komfort, bogate 偶ycie nocne, ale ta zm膮cona jedynie 艣piewem ptak贸w cisza wydawa艂a si臋 Taggartowi o niebo atrakcyjniejsza.

Po raz pierwszy, odk膮d przyby艂 do Wittering, nie mia艂 do przyjaciela 偶alu. Ile razy w 偶yciu czu艂 si臋 w ten spos贸b? Pogodzony ze 艣wiatem. Spokojny.

Taggart przestraszy艂 si臋 w艂asnych my艣li. Czy偶by by艂 a偶 tak nieszcz臋艣liwy? Pr贸bowa艂 sobie wm贸wi膰, 偶e jego 偶ycie jest ekscytuj膮ce, pe艂ne wyzwa艅. Mia艂 pieni膮dze, cieszy艂 si臋 powszechnym szacunkiem, mia艂 w艂adz臋. By艂 tak zwan膮 grub膮 ryb膮. Dlaczego wi臋c to miejsce powodowa艂o, 偶e przestawa艂 dostrzega膰 sens takiego 偶ycia?

- Cholera - wymamrota艂. - W ko艅cu w wakacjach chodzi w艂a艣nie o chwil臋 odpoczynku od miejskiego wy艣cigu szczur贸w. 呕adna praca nie jest idealna.

Moja jest przynajmniej bardzo dochodowa, pomy艣la艂, zrzucaj膮c win臋 za chwilow膮 niepoczytalno艣膰 na karb niewyspania. Czu艂 si臋 winny wobec Miz Witty, denerwowa艂 si臋 o Bonnera, s艂owem - mia艂 wiele zmartwie艅.

Nagle us艂ysza艂 szelest ga艂臋zi i ujrza艂, jak Mary idzie wzd艂u偶 strumyka zwr贸cona do niego plecami, trzymaj膮c w r臋ku przepi臋kny bukiet. Pochyli艂a si臋, by zerwa膰 kilka rosn膮cych nad potokiem r贸偶owych kwiat贸w. Jej w艂osy powiewa艂y na wietrze.

Mia艂a sylwetk臋 i wdzi臋k baletnicy, cho膰 ubrana by艂a w buty do chodzenia po g贸rach, d偶insy i obcis艂y bia艂y golf. Zatrzyma艂a si臋 w pe艂nym s艂o艅cu przed zielonym krzakiem obsypanym czerwonymi owocami.

A wi臋c to Mary O'Mara dba艂a o to, aby dom Miz Witty by艂 pe艂en kwiat贸w. Przed 艣mierci膮 Annalisy ich dom te偶 zawsze spowija艂 zapach 艣wie偶ych kwiat贸w. Co prawda pochodzi艂y one z renomowanej bosto艅skiej kwiaciarni, a nie z g贸rskiej 艂膮ki, jednak po 艣mierci 偶ony Taggart bardzo za nimi t臋skni艂. Wszelkie wspomnienia stara艂 si臋 zamkn膮膰 w ciemnym zak膮tku duszy. Ze wszystkich si艂 zaanga偶owa艂 si臋 w prac臋.

Mary mia艂a trudno艣ci z obci臋ciem sekatorem ga艂膮zek upstrzonych czerwonymi owocami, Taggart postanowi艂 wi臋c przesta膰 si臋 nad sob膮 u偶ala膰 i ruszy膰 na pomoc.

Jej poranne wej艣cie do 艂azienki zrobi艂o na nim piorunuj膮ce wra偶enie. Musia艂 bardzo uwa偶a膰, by si臋 nie zaci膮膰 przy goleniu. Od pocz膮tku wiedzia艂, 偶e najbli偶sze dwa tygodnie nie b臋d膮 nale偶a艂y do 艂atwych, ale nie spodziewa艂 si臋 dodatkowych komplikacji w postaci uroczej studentki piel臋gniarstwa.

Zawsze b臋dzie kocha艂 Annalis臋, dlatego nie m贸g艂 zrozumie膰 swojego nag艂ego zainteresowania osob膮 Mary. Po 艣mierci 偶ony doszed艂 do wniosku, 偶e i tak mia艂 du偶o wi臋cej szcz臋艣cia ni偶 przeci臋tny m臋偶czyzna, do艣wiadczy艂 bowiem wielkiej mi艂o艣ci. I nagle w jego 偶ycie wkroczy艂a Mary, wywracaj膮c ca艂y 艣wiat do g贸ry nogami.

Wszystko by艂o takie skomplikowane. Po pierwsze, nie by艂 Bonnerem Witteringiem. Po drugie, nawet gdyby w jego 偶yciu pojawi艂o si臋 miejsce na mi艂o艣膰, nie m贸g艂 przecie偶 wyjawi膰 Mary swojej to偶samo艣ci. Z pewno艣ci膮 od razu poinformowa艂aby o ca艂ej szaradzie Miz Witty i tym samym z艂ama艂aby serce starszej pani. Na miejscu Mary z pewno艣ci膮 post膮pi艂by tak samo. Dlatego musia艂 jak najszybciej zapomnie膰 o kie艂kuj膮cym w jego sercu uczuciu. Obieca艂 Bonnerowi, 偶e zrobi wszystko, co w jego mocy, i zamierza艂 dotrzyma膰 obietnicy. Ruszy艂 w stron臋 strumyka, podwijaj膮c r臋kawy be偶owej koszuli.

- Potrzebujesz pomocy? - Stara艂 si臋 zachowywa膰 tak beztrosko jak Bonner.

Mary podskoczy艂a na d藕wi臋k jego g艂osu, jakby ugryz艂a j膮 pszczo艂a. Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋.

- To ty?! - Zmierzy艂a go wrogim spojrzeniem. - Przestraszy艂e艣 mnie! Dlaczego chowasz si臋 po krzakach?

- Przygl膮da艂em si臋 okolicy. Chcia艂em zobaczy膰, czy co艣 si臋 zmieni艂o. - Wskaza艂 na bukiet. - Mo偶e potrzymam, a ty obetniesz kilka ga艂膮zek?

Zmarszczy艂a brwi.

Taggart mia艂 chwilami serdecznie do艣膰 jej wrogiego zachowania, ale schyli艂 si臋 i podni贸s艂 sekator.

- Mo偶emy te偶 zrobi膰 na odwr贸t. Ty b臋dziesz trzyma艂a bukiet, a ja b臋d臋 ci膮艂. Powiedz mi tylko, kt贸re chcesz.

- Chc臋, 偶eby艣 poszed艂 sobie tam, gdzie pieprz ro艣nie! - wycedzi艂a przez z臋by.

U艣miechn膮艂 si臋. Powinien si臋 tego spodziewa膰.

- A poza tym?

Mary zerkn臋艂a w d贸艂 na trzymane w r臋ku kwiaty.

- My艣l臋, 偶e ju偶 wystarczy. Prosz臋, oddaj mi sekator. Musz臋 wraca膰.

- Nie ma sprawy, panno O'Mara. - Taggart w艂o偶y艂 sekator do przedniej kieszeni d偶ins贸w. - Ja tak偶e wybieram si臋 w stron臋 domu. Pozwoli pani, 偶e b臋d臋 jej towarzyszy艂?

Z tymi s艂owy wzi膮艂 j膮 pod r臋k臋.

- Chyba sobie 偶artujesz! - Odskoczy艂a w bok, jakby parzy艂 j膮 jego dotyk.

Usi艂owa艂 sobie wm贸wi膰, 偶e nic go to nie obchodzi.

- Nawet wnuk marnotrawny powinien zachowywa膰 si臋 jak d偶entelmen - zauwa偶y艂.

- Prosz臋 bardzo, droga wolna, mo偶esz sobie by膰 d偶entelmenem, ale z dala ode mnie. O ile dobrze pami臋tam, panie Wittering, prosi艂am, by trzyma艂 si臋 pan ode mnie z daleka.

- O ile dobrze pami臋tam, panno O'Mara, nie mam w zwyczaju robi膰 tego, o co si臋 mnie prosi - odpar艂.

Spiorunowa艂a go wzrokiem.

- Na dodatek musisz si臋 jeszcze tym chwali膰! - Odwr贸ci艂a si臋 i szybkim krokiem ruszy艂a w stron臋 lasu.

Z 艂atwo艣ci膮 j膮 dogoni艂.

- Jakich perfum u偶ywasz? Pachn膮 troch臋 lawend膮. - Nie bardzo wiedzia艂, co powiedzie膰. Nie m贸g艂 jej przecie偶 wyjawi膰, 偶e odk膮d zobaczy艂 j膮 nad strumieniem, pragn膮艂 jedynie wzi膮膰 w ramiona jej filigranowe cia艂o i ca艂owa膰 j膮 do utraty tchu.

- Ro艣nie na 艂膮ce.

- S艂ucham? - stara艂 si臋 m贸wi膰 niby od niechcenia.

- To rosn膮ca na 艂膮ce lawenda tak pachnie.

- Och. - Nie wiedzia艂, co jeszcze powiedzie膰. - Nie zauwa偶y艂em. - Prawda jest taka, 偶e patrzy艂em jedynie na ciebie, doda艂 w my艣lach.

- S膮dzi艂am, 偶e powiniene艣 wiedzie膰 takie rzeczy. W ko艅cu tu si臋 urodzi艂e艣.

Na moment serce zabi艂o mu mocniej, ale wzruszy艂 beztrosko ramionami.

- Pami臋taj, 偶e odes艂ano mnie do szko艂y z internatem, gdy mia艂em zaledwie dziewi臋膰 lat. Trudno 偶ebym du偶o wiedzia艂 o miejscu, w kt贸rym by艂em zaledwie kilka razy, a ostatnio dawno temu.

- Pewnie dlatego zapominasz te偶 o babci, tak?

Mia艂a absolutn膮 racj臋. Post臋powanie Bonnera by艂o karygodne.

- Jak ona si臋 dzisiaj czuje?

- Dobrze - odpowiedzia艂a Mary kr贸tko. - To dla niej ten bukiet. W艂a艣nie je 艣niadanie. Gdy sko艅czy, b臋dzie chcia艂a wzi膮膰 k膮piel. Nast臋pnie odrobina 膰wicze艅 na chore kolano. - Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co. - Powinna by膰 gotowa na przyj臋cie go艣ci oko艂o jedenastej.

Taggart wytrzyma艂 jej spojrzenie.

- W takim razie powiedz, prosz臋, Miz Witty, 偶e przyjd臋 j膮 odwiedzi膰 oko艂o jedenastej.

Mary odetchn臋艂a z ulg膮.

- My艣la艂a艣, 偶e b臋d臋 j膮 ignorowa艂 przez reszt臋 pobytu?

- Nie wyklucza艂am takiej ewentualno艣ci.

- Prosz臋, poinformuj Pauline, 偶e zjem lunch w pokoju Miz Witty.

Najwyra藕niej ta perspektywa nie ucieszy艂a Mary. Przez reszt臋 drogi prawie si臋 nie odzywali. Gdy dotarli do domu, Taggart odda艂 jej sekator. Nie zamierza艂 wchodzi膰 do kuchni.

- Ja te偶.

Spojrza艂a na niego pytaj膮co, po czym bez s艂owa otworzy艂a kuchenne drzwi.

- S艂ucham? - spyta艂a.

- Ja te偶 艣wietnie si臋 z tob膮 bawi艂em podczas spaceru. - Chcia艂 zobaczy膰, czy uda mu si臋 j膮 sprowokowa膰.

Mary zarumieni艂a si臋 a偶 po czubki uszu.

- Panie Wittering, z pewno艣ci膮 nie spacerowali艣my i ja na pewno nie bawi艂am si臋 z panem dobrze!

Zamkn臋艂a drzwi, a on sta艂 przez moment bez ruchu, zastanawiaj膮c si臋 nad w艂asnym zachowaniem. Dlaczego a偶 tak bardzo lubi艂 si臋 z ni膮 droczy膰?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Co si臋 z tob膮 sta艂o, Lancaster?

Podczas lunchu Mary zmusza艂a si臋 do sztucznego u艣miechu, od kt贸rego powoli zaczyna艂y bole膰 j膮 mi臋艣nie twarzy. Wsp贸lny posi艂ek z Miz Witty i Bonnerem Witteringiem nie nale偶a艂 do przyjemnych, za to jej pracodawczyni wybada艂a o dobrych dziesi臋膰 lat m艂odziej. Wprost promienia艂a ze szcz臋艣cia.

- Pomog臋 sprz膮tn膮膰 naczynia. - W my艣li Mary wdar艂 si臋 m臋ski g艂os. Unios艂a g艂ow臋. Ostatnia godzina ci膮gn臋艂a si臋 w niesko艅czono艣膰. Mary zmuszona by艂a prowadzi膰 z Bonnerem kulturaln膮 rozmow臋, posilaj膮c si臋 sa艂atk膮 z tu艅czyka, faszerowanymi pomidorami, marynowanymi szparagami, kawa艂kami pomara艅czy i gor膮c膮 herbat膮. Mia艂a wra偶enie, 偶e Bonn by艂 przyzwyczajony do wi臋kszych porcji, i odczuwa艂a z tego powodu satysfakcj臋. Niech chodzi g艂odny! Dobrze mu tak!

- Mary? - Bonner wsta艂 od sto艂u i u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

Zastanawia艂a si臋, czy jest r贸wnie zm臋czony t膮 fars膮 jak ona.

- Tak? - spyta艂a, udaj膮c, 偶e wcale nie uwa偶a go za najbardziej zarozumia艂ego m臋偶czyzn臋 na 艣wiecie.

- Powiedzia艂em, 偶e posprz膮tam ze sto艂u.

Skin臋艂a g艂ow膮 i od艂o偶y艂a serwetk臋.

- To bardzo mi艂e z twojej strony. - U艣cisn臋艂a r臋k臋 pracodawczyni. - Czy mog艂abym co艣 dla ciebie zrobi膰?

Miz Witty u艣miechn臋艂a si臋 promiennie. Mary nigdy nie widzia艂a jej takiej szcz臋艣liwej.

- Nie, dzi臋kuj臋, kochanie. Poczytam sobie do podwieczorku. - Miz Witty pog艂aska艂a dziewczyn臋 po policzku. - Powiedz kucharce, 偶e lunch by艂 bardzo smaczny, jak zwykle zreszt膮. - Po艂o偶y艂a obydwie r臋ce na k贸艂kach w贸zka inwalidzkiego.

- Pozw贸l, prosz臋, 偶e ci pomog臋.

S艂owa Bonnera zaskoczy艂y Mary. Troch臋 przesadza艂 z t膮 postaw膮 idealnego d偶entelmena. Cho膰 w艂a艣ciwie nie powinna si臋 dziwi膰. Bonner Wittering mia艂 wiele do stracenia. Miz Witty by艂a bardzo bogat膮 kobiet膮, a on jedynym jej krewnym. Je偶eli podejrzenia Mary by艂y s艂uszne i Bonn faktycznie przepu艣ci艂 wszystkie pieni膮dze, nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na pogorszenie stosunk贸w z babci膮. Dlatego tak bardzo si臋 przestraszy艂, gdy w jednym z list贸w Mary napomkn臋艂a, 偶e Miz Witty rozwa偶a mo偶liwo艣膰 wykluczenia go z testamentu. Nic dziwnego, 偶e natychmiast przyjecha艂 do Wittering.

Miz Witty nie mog艂a napatrze膰 si臋 na wnuka.

- Jeste艣 kochany. Chcia艂abym usi膮艣膰 obok okna. Taki pi臋kny dzi艣 dzie艅. - Wskaza艂a na niewielki stolik przy 艂贸偶ku. - Czy m贸g艂by艣 mi jeszcze poda膰 ksi膮偶k臋?

Mary zaj臋艂a si臋 sprz膮taniem ze sto艂u. Gdy po艂o偶y艂a na srebrnej tacy wszystkie naczynia i sztu膰ce, Bonner pojawi艂 si臋 tu偶 obok.

- Pozw贸l, 偶e to wezm臋.

Nie by艂a agresywna, ale chwilami mia艂a ochot臋 go po prostu kopn膮膰. Nigdy by tego nie zrobi艂a, ale czasem mi艂o by艂o sobie pomarzy膰. Poniewa偶 sta艂膮 odwr贸cona do Miz Witty plecami, nie musia艂a si臋 sili膰 na u艣miech.

- Dzi臋kuj臋, Bonn - powiedzia艂a z udawan膮 sympati膮, posy艂aj膮c mu jednocze艣nie mro偶膮ce krew w 偶y艂ach spojrzenie.

Spochmurnia艂, ale wzi膮艂 tac臋. Mary zwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Miz Witty, kt贸ra przygl膮da艂a si臋 im z szerokim u艣miechem na twarzy.

- Mo偶e poszliby艣cie razem z Bonnem na spacer - zaproponowa艂a. - Jestem pewna, 偶e ucieszy艂oby go towarzystwo pi臋knej, m艂odej kobiety.

Mary skin臋艂a g艂ow膮, cho膰 by艂a to ostatnia rzecz, na kt贸r膮 mia艂a w tej chwili ochot臋. Wychodz膮c z pokoju, cieszy艂a si臋 jedynie, 偶e Bonner zd膮偶y艂 ju偶 zej艣膰 na d贸艂 i nie us艂ysza艂 propozycji babci.

Gdy znalaz艂a si臋 na dole, Bonner pojawi艂 si臋 tak szybko, 偶e a偶 cofn臋艂a si臋 o krok, by zwi臋kszy膰 dystans.

- Pr臋dko si臋 upora艂e艣 z naczyniami - zauwa偶y艂a, pr贸buj膮c pokry膰 zmieszanie.

Nie u艣miechn膮艂 si臋. Nie by艂a pewna, czy jest niezadowolony, 偶e si臋 od niego odsun臋艂a, czy te偶 zm臋czony udawaniem, 偶e si臋 lubi膮. Zdziwi艂o j膮 to. My艣la艂a, 偶e jest przyzwyczajony do sztucznych u艣miech贸w i nieszczerych gest贸w.

- Mia艂em pozmywa膰? - spyta艂.

Zrobi艂a kolejny krok do ty艂u. Teraz sta艂a ju偶 pod sam膮 艣cian膮.

- Nie, zmywanie nale偶y do obowi膮zk贸w Pauline.

Skin膮艂 g艂ow膮, przygl膮daj膮c si臋 jej z dziwnym uporem.

Poczu艂a si臋 niepewnie. Jego br膮zowe oczy by艂y tak ciep艂e i szczere, 偶e nie wiedzia艂a, co my艣le膰. Pr贸bowa艂a odwr贸ci膰 od nich wzrok, ale w jego spojrzeniu by艂o co艣 hipnotyzuj膮cego.

Nigdy dot膮d nie do艣wiadczy艂a tak sprzecznych uczu膰. Szczeg贸lnie w stosunku do m臋偶czyzny. Bonner zaskakiwa艂 j膮 i niepokoi艂. Nienawidzi艂a go, ale nienawi艣膰 nie mog艂a by膰 przyczyn膮 dr偶enia r膮k i przyspieszonego bicia serca.

- Na co si臋 tak patrzysz? - spyta艂a, nie wytrzymuj膮c napi臋cia.

Zmarszczy艂 brwi. Przez moment przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu, po czym opar艂 r臋ce o 艣cian臋 po obu stronach jej twarzy.

- Jeste艣 taka pi臋kna - wyszepta艂.

Mary nie mia艂a czasu zareagowa膰. Nie by艂a nawet pewna, czy dobrze us艂ysza艂a. Chwil臋 p贸藕niej jego wargi dotkn臋艂y jej ust, a jej zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Poczu艂a nieznane dot膮d podniecenie. Poca艂unek okaza艂 si臋 ciep艂y i zaskakuj膮co delikatny.

By艂 te偶 bardzo pieszczotliwy. Nie stawia艂 偶膮da艅, lecz cieszy艂 palet膮 wra偶e艅. Usta Bonnera zach臋ca艂y Mary do odkrywania nawzajem swoich sekret贸w. Mia艂a poczucie, 偶e unosi si臋 na delikatnym ob艂oku uwitym z najpi臋kniejszych marze艅, odrywa si臋 od ziemi.

Nogi mia艂a jak z waty. Nie mog艂a si臋 ruszy膰, cho膰 tak bardzo pragn臋艂a zarzuci膰 Bonnerowi r臋ce na szyj臋 i przyci膮gn膮膰 go bli偶ej do siebie. Chcia艂a poczu膰 go przy sobie, us艂ysze膰, jak ich serca bij膮 w zgodnym rytmie, ale nie mia艂a si艂y nic zrobi膰. Potrafi艂a jedynie rozkoszowa膰 si臋 chwil膮.

- Przepraszam. - Jego usta pie艣ci艂y jeszcze czule jej wargi, gdy wyszepta艂 s艂owo, kt贸re oznacza艂o koniec poca艂unku. Odsun膮艂 si臋, a Mary pr贸bowa艂a z艂apa膰 oddech.

- Wybacz mi... ja... - G艂os mu si臋 艂ama艂. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby nie wiedzia艂, co powiedzie膰.

W milczeniu wpatrywa艂a si臋 w jego przystojn膮 twarz, w ciemne, zmys艂owe oczy.

- Nie powinienem - wyszepta艂. Wygl膮da艂 na zrozpaczonego. - Pewnie mi nie uwierzysz, je偶eli powiem, 偶e nigdy czego艣 takiego nie zrobi艂em?

Wci膮偶 kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie, ale jednego by艂a pewna: mia艂 racj臋, nigdy w to nie uwierzy! K艂amstwo wypowiedziane w takiej chwili wymaga艂o wielkiego do艣wiadczenia. Najwyra藕niej uwa偶a艂 j膮 za naiwn膮 dziewczyn臋 z prowincji. Dla niego ten poca艂unek by艂 jedynie gr膮, okrutn膮, pozbawion膮 uczu膰 zabaw膮, ale dla niej oznacza艂 wypraw臋 w niezbadan膮 dot膮d krain臋 zmys艂owo艣ci. Z trudem powstrzymywa艂a 艂zy.

Odepchn臋艂a go.

- Nie... - wymamrota艂a. - Nie 艣miem kwestionowa膰 twojej szczero艣ci - powt贸rzy艂a znacznie g艂o艣niej. Cho膰 kosztowa艂o j膮 to wiele wysi艂ku, zmusi艂a si臋, by jej s艂owa by艂y zimne jak l贸d.

ROZDZIA艁 CZWARTY

Poca艂owa艂 Mary O'Mar臋! Nie uwierzy艂a, 偶e nigdy wcze艣niej czego艣 takiego nie zrobi艂. I nic dziwnego. My艣la艂a, 偶e ma do czynienia z Bonnerem Witteringiem, znanym na ca艂ym Wschodnim Wybrze偶u ze swych mi艂osnych podboj贸w.

Taggart nie m贸g艂 zapomnie膰 wyrazu jej twarzy. W jej oczach malowa艂y si臋 zaskoczenie i b贸l. Dlaczego akurat ona? Poniewa偶 w sobie tylko znany spos贸b potrafi艂a poruszy膰 w nim czu艂e struny, obumar艂e po 艣mierci Annalisy.

R贸偶ni艂y si臋 od siebie jak dzie艅 i noc. Annalisa Wayne Lancaster pochodzi艂a z zamo偶nej rodziny. Chirurg pediatra, obyta w 艣wiecie, obdarzona niezwyk艂ym urokiem osobistym. A Mary O'Mara chcia艂a zosta膰 piel臋gniark膮, by艂a dziewczyn膮 z ma艂ego miasteczka, z kt贸rego pewnie nigdy nie wyjecha艂a dalej ni偶 do Denver.

Mimo to Taggarta fascynowa艂o jej spojrzenie. Je偶eli oczy s膮 odbiciem duszy, to Mary mia艂a najpi臋kniejsz膮 osobowo艣膰 na 艣wiecie. Spos贸b, w jaki opiekowa艂a si臋 babci膮 Bonnera, czu艂o艣膰 i oddanie, jakie jej okazywa艂a, zrobi艂y na nim olbrzymie wra偶enie.

Po 艣mierci Annalisy umawia艂 si臋 od czasu do czasu z kobietami z bosto艅skiej elity. By艂y w艣r贸d nich lekarki, jaka艣 pani profesor, cz艂onkini Kongresu USA i kilka szefowych du偶ych firm.

Spotyka艂 si臋 r贸wnie偶 z Lee Stanton, prawniczk膮 z kancelarii adwokackiej, w kt贸rej pracowa艂. Mieli romans, kt贸ry trwa艂 p贸艂 roku i sko艅czy艂 si臋 wczesn膮 wiosn膮. Taggart 偶a艂owa艂, 偶e zwi膮za艂 si臋 z Lee. Teraz, kiedy ju偶 zerwali, nadal by艂 zmuszony widywa膰 si臋 z ni膮 dzie艅 w dzie艅 w pracy, a sytuacj臋 utrudnia艂 fakt, 偶e Lee nie chcia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e nic ju偶 ich nie 艂膮czy.

Jednak bez wzgl臋du na urodzenie, status maj膮tkowy czy wykszta艂cenie 偶adna z tych kobiet nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z Mary. 呕adna z nich nie powodowa艂a, 偶e czu艂 si臋 w ten spos贸b. Co wi臋cej, by艂 pewien, 偶e ju偶 nigdy nikogo nie pokocha. By艂 to winien wspomnieniu Annalisy.

- To wielkie szcz臋艣cie m贸c cho膰 raz w 偶yciu kocha膰 kogo艣 bez 偶adnych zastrze偶e艅 - powiedzia艂 sam do siebie. - Nie b膮d藕 zach艂anny! Poca艂owa艂e艣 j膮, a teraz musisz o niej zapomnie膰. Przesta艅 o niej my艣le膰, zajmij si臋 czym艣 innym! - Niestety, mia艂 tu by膰 uwi臋ziony jeszcze przez dziesi臋膰 dni.

Nie by艂 w najlepszym nastroju. Musia艂 znale藕膰 si臋 jak najdalej od Mary O'Mary i jej przyci膮gaj膮cych niczym magnes ust. W艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni i ruszy艂 kr臋t膮 drog膮 w stron臋 oddalonego o nieca艂y kilometr miasteczka.

Nie spojrza艂 na ludzi czekaj膮cych na przystanku autobusowym, nie zwraca艂 uwagi na otoczenie. Mia艂 jeden cel: i艣膰 przed siebie. Inaczej chyba by p臋k艂 od targaj膮cych nim emocji. Jak m贸g艂 by膰 tak impulsywny? Zachowa艂 si臋 bardziej jak podejmuj膮cy pochopne decyzje Bonn Wittering ni偶 jak spokojny, rozwa偶ny Taggart Jerod Lancaster. Zazwyczaj by艂 taki ostro偶ny, zawsze my艣la艂 o konsekwencjach. Jego wsp贸lnicy w kancelarii cz臋sto 偶artowali, 偶e ma usposobienie skauta, a nie adwokata.

Westchn膮艂.

- Jeste艣 prawnikiem, nie aktorem - wymamrota艂 sam do siebie. - To, 偶e podajesz si臋 za Bonna, nie oznacza, 偶e masz si臋 nim sta膰!

Mia艂 nadziej臋, 偶e pi臋kne widoki pozwol膮 mu zapomnie膰 o Mary i o magicznym poca艂unku. Wittering by艂o typowym niewielkim miasteczkiem po艂o偶onym u podn贸偶a G贸r Skalistych, otoczonym ze wszystkich stron wysokimi szczytami i ostrymi graniami. Po obydwu stronach drogi sta艂y dwupi臋trowe, drewniane domy pomalowane na rdzawy kolor.

Przy g艂贸wnej ulicy mie艣ci艂y si臋 liczne sklepy i butiki, przytulne restauracje, dwa salony fryzjerskie, bank i poczta. Taggart nie zwraca艂 jednak uwagi na mijane witryny. Nagle zderzy艂 si臋 z kim艣, kto wyszed艂 z jednego ze sklep贸w. Potr膮cona kobieta straci艂a r贸wnowag臋 i z pewno艣ci膮 by upad艂a, gdyby jej w por臋 nie podtrzyma艂.

- Przepraszam - powiedzia艂. - Powinienem bardziej uwa偶a膰... - Zamar艂. Nie wierzy艂 w艂asnym oczom.

Kobieta, z kt贸r膮 si臋 zderzy艂, mia艂a d艂ugie, l艣ni膮ce w艂osy i najpi臋kniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widzia艂. Chcia艂a si臋 u艣miechn膮膰 i powiedzie膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o, ale gdy zobaczy艂a, z kim rozmawia, wyraz jej twarzy zmieni艂 si臋 nie do poznania.

Natychmiast wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰, a ona otrzepa艂a si臋, jakby w jego dotyku by艂o co艣 brudnego i nieprzyjemnego. Spu艣ci艂a wzrok.

- Bardzo przepraszam, Mary - powt贸rzy艂. Czu艂 si臋 winny. - Nie zauwa偶y艂em ci臋. - Nie mia艂 poj臋cia, 偶e te偶 wybra艂a si臋 do miasta. Musia艂a przej艣膰 przez kuchni臋 i wyj艣膰 tylnymi drzwiami, a potem chyba bieg艂a ca艂膮 drog臋, skoro go wyprzedzi艂a. - Nie wiem, jak mam ci臋 przeprasza膰. Szczeg贸lnie za tamten incydent.

Mary zamar艂a. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e poruszy temat poca艂unku.

- Czy mog臋 ci to w jaki艣 spos贸b wynagrodzi膰? Dziewczyna otworzy艂a szeroko oczy ze zdziwienia.

- Zapomnij. Po prostu o wszystkim zapomnij.

- Mog臋 ci przynajmniej postawi膰 fili偶ank臋 kawy?

Spojrza艂a na niego, nie kryj膮c zdziwienia. Ca艂y czas przyciska艂a do piersi torb臋 z zakupami, niczym tarcz臋.

- Pan naprawd臋 nic nie rozumie, panie Wittering - powiedzia艂a wolno i wyra藕nie, starannie akcentuj膮c s艂owa. - Mo偶e pan dla mnie zrobi膰 tylko jedno. Jak najszybciej zej艣膰 mi z oczu.

Rozumia艂, co do niego m贸wi艂a, ale nie m贸g艂 przesta膰 si臋 wpatrywa膰 w zmys艂ow膮 lini臋 jej warg. Mia艂a niezwykle poci膮gaj膮ce, wr臋cz niebezpieczne usta. G贸rna warga by艂a nieznacznie w臋偶sza, jednak razem z doln膮 tworzy艂y idealne serce. Taggart nie potrafi艂 si臋 im oprze膰. Nic dziwnego, 偶e tak si臋 zapomnia艂. Nigdy nie widzia艂 czego艣 r贸wnie fascynuj膮cego.

Musia艂 j膮 w jaki艣 spos贸b zatrzyma膰. Postanowi艂 wykorzysta膰 do tego celu osob臋 Miz Witty.

- Chcia艂bym ci臋 jednak poprosi膰 o pomoc.

- Chcesz mnie prosi膰 o pomoc? - powt贸rzy艂a Mary, a w jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o niedowierzanie.

Co za tupet! Przecie偶 przed chwil膮 powiedzia艂a, 偶e nie 偶yczy sobie d艂u偶ej z nim rozmawia膰. Tak, ale Taggart Lancaster by艂 adwokatem i nie艂atwo by艂o zbi膰 go z tropu. No, ale ona o tym nie wiedzia艂a.

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie.

- Do widzenia, panie Wittering.

- Chodzi o Miz Witty.

Natychmiast si臋 zatrzyma艂a. Najwyra藕niej wybra艂 dobr膮 amunicj臋. Dla dobra Miz Witty Mary O'Mara by艂aby sk艂onna w艂o偶y膰 g艂ow臋 w paszcz臋 lwa. Odwr贸ci艂a si臋 ponownie w stron臋 Taggarta, a na jej twarzy pojawi艂o si臋 przera偶enie.

- O co chodzi? - chcia艂a wiedzie膰.

Taggart podwin膮艂 r臋kawy koszuli. Chcia艂, by Mary zrozumia艂a, 偶e nie musi si臋 go obawia膰. Nie grozi jej z jego strony 偶aden niespodziewany atak.

Czy aby na pewno? Po pierwsze, wci膮偶 nie potrafi艂 zapomnie膰 o jej zmys艂owych, poci膮gaj膮cych wargach.

- Mamy dzisiaj wtorek. - Przybra艂 sw贸j najbardziej szczery wyraz twarzy. - Wkr贸tce s膮 urodziny Miz Witty, a ja wci膮偶 nie kupi艂em dla niej prezentu. - Roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce. - Mia艂em nadziej臋, 偶e zechcesz mi pom贸c. Nikt nie zna jej upodoba艅 tak dobrze jak ty.

Mary przenios艂a ci臋偶ar cia艂a z nogi na nog臋. Wida膰 by艂o, 偶e bije si臋 z my艣lami.

- Dobrze, ostatecznie mog臋 ci pom贸c, ale tylko ze wzgl臋du na Miz Witty.

Taggart czu艂 si臋 tak, jakby wygra艂 przed chwil膮 milion dolar贸w, ale nie chcia艂 przestraszy膰 Mary, okazuj膮c jawnie ogromn膮 rado艣膰.

- Doceniam to - powiedzia艂. - Jak my艣lisz, z czego by si臋 najbardziej ucieszy艂a? - spyta艂, automatycznie dostosowuj膮c sw贸j ch贸d do jej kroku.

Mary wci膮偶 przyciska艂a kurczowo do piersi torebk臋. Nie wygl膮da艂a na zachwycon膮. W艂a艣ciwie zachowywa艂a si臋 tak, jakby Taggart prowadzi艂 j膮 na szubienic臋. Min臋艂o sporo czasu, nim odpowiedzia艂a.

- Miz Witty nie potrzebuje wiele do szcz臋艣cia. - Spojrza艂a na niego znacz膮co. - Wystarczy, 偶e po艣wi臋cisz jej troch臋 uwagi.

- Je偶eli przypominanie mi o tym, 偶e by艂em z艂ym wnukiem, poprawia ci humor, to prosz臋 bardzo. Jak widz臋, subtelno艣膰 nie jest twoj膮 mocn膮 stron膮.

Mary parskn臋艂a 艣miechem.

- Subtelno艣膰? Sk艂onienie ci臋 do przyjazdu do Wittering zaj臋艂o mi kilka lat. Ty chyba nawet nie wiesz, co znaczy s艂owo „subtelny”!

Nie myli艂a si臋. Bonner mia艂 w sobie tyle subtelno艣ci co s艂o艅 w sk艂adzie porcelany. Prawdopodobnie dlatego Mary wyolbrzymi艂a problemy zdrowotne Miz Witty.

- W ka偶dym razie uda艂o ci si臋 mnie tu 艣ci膮gn膮膰. Tylko to si臋 liczy.

W jej oczach wida膰 by艂o zaskoczenie.

- Tak, uda艂o mi si臋 - powt贸rzy艂a, unosz膮c wysoko brod臋.

Taggart nie rozumia艂, co j膮 tak bardzo zdenerwowa艂o. Czy mia艂a do siebie pretensje, 偶e ok艂ama艂a Bonnera w sprawie stanu zdrowia Miz Witty? Jako艣 nie chcia艂o mu si臋 w to wierzy膰.

Uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie zmieni膰 temat.

- Co s膮dzisz o odtwarzaczu p艂yt kompaktowych i kilku p艂ytach? - zapyta艂. - Zauwa偶y艂em, 偶e babcia lubi s艂ucha膰 radia, cho膰 odbi贸r nie jest tu najlepszy.

Mary zastanowi艂a si臋.

- My艣l臋, 偶e to 艣wietny pomys艂. Bardzo by si臋 ucieszy艂a.

Szli obok siebie, 艣wieci艂o s艂o艅ce, a powietrze pachnia艂o 艣wie偶o艣ci膮. Kilka os贸b uk艂oni艂o si臋 Mary, a ona odpowiedzia艂a u艣miechem, w kt贸rym by艂o co艣, co przyprawia艂o Taggarta o szybsze bicie serca.

Przygl膮da艂 si臋 twarzom mijanych ludzi. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w Wittering ubrana by艂a w d偶insy, podkoszulki i sportowe buty. M臋偶czy藕ni mieli g臋ste brody, a na twarzach kobiet nie wida膰 by艂o 艣ladu makija偶u. To byli zwykli, serdeczni ludzie. Nie udawali, 偶e s膮 kim艣 wi臋cej, nie mieli skrytych zamiar贸w, nie gonili za w艂adz膮 czy pieni臋dzmi.

- Lubi臋 Wittering - stwierdzi艂. - Ale w ma艂ych ilo艣ciach - doda艂, pr贸buj膮c wej艣膰 w rol臋 Bonnera.

- Raz na 膰wier膰 wieku?

- Jako艣 tak - sk艂ama艂. Naprawd臋 polubi艂 Wittering, ale przecie偶 udawa艂 Bonnera. - Albo na siedemdziesi膮te pi膮te urodziny babci.

Kiedy Mary O'Mara wybiera艂a si臋 do miasta, mia艂a nadziej臋, 偶e uda si臋 jej cho膰 na moment zapomnie膰 o Bonnerze Witteringu. Jednym poca艂unkiem zaw艂adn膮艂 wszystkimi jej zmys艂ami, a ona znalaz艂a si臋 w si贸dmym niebie.

Co za ironia, 偶e przeznaczenie postawi艂o go na jej drodze akurat wtedy, gdy tak bardzo potrzebowa艂a spokoju. Gdy na ni膮 wpad艂, pr贸bowa艂a odej艣膰, ale poprosi艂 o pomoc w sprawie prezentu dla babci. By艂 sprytny. Dobrze wiedzia艂, 偶e nie odm贸wi艂aby niczego Miz Witty. Nawet je偶eli by to wymaga艂o sp臋dzenia czasu w towarzystwie jej wnuka podrywacza.

Mia艂a co do niego mieszane uczucia. Momentami nawet go lubi艂a. Wierzy艂a, 偶e w oczach cz艂owieka odbija si臋 jego dusza, dlatego tak bardzo j膮 dziwi艂o, 偶e patrz膮c w oczy Bonnera, widzia艂a dobro, wra偶liwo艣膰 oraz szczery 偶al, 偶e przez tyle lat tak okrutnie traktowa艂 babci臋. A mo偶e po prostu uleg艂a jego czarowi?

Otworzy艂 przed ni膮 drzwi sklepu. Od razu skierowa艂a si臋 do dzia艂u, w kt贸rym zamierza艂a co艣 kupi膰. Dopiero gdy zatrzyma艂a si臋 przed p贸艂k膮 z lalkami, zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest sama.

- My艣la艂am, 偶e p贸jdziesz obejrze膰 odtwarzacze p艂yt kompaktowych.

- A ja my艣la艂em, 偶e tam w艂a艣nie idziemy. - Wzi膮艂 do r臋ki pude艂ko z lalk膮 ubran膮 niczym gwiazda na rozdaniu Oscar贸w. Wygl膮da艂 na wielce rozbawionego. - Tylko zgaduj臋, ale to chyba nie jest odtwarzacz.

Mary z trudem powstrzyma艂a u艣miech.

- Trzeciego sierpnia wypadaj膮 urodziny mojej m艂odszej siostry. Marzy o Kr贸lowej Hollywood.

Taggart przyjrza艂 si臋 uwa偶nie niewielkiej lalce o platynowych w艂osach.

- Czy to ona? - U艣miechn膮艂 si臋 zawadiacko.

- To Kr贸lowa Hollywood na balu maturalnym.

Taggart roze艣mia艂 si臋.

- Na moim balu maturalnym jej nie by艂o.

Mary jako艣 nie mog艂a w to uwierzy膰. By艂 tak przystojny, 偶e z pewno艣ci膮 nie mia艂 trudno艣ci z zapewnieniem sobie towarzystwa najpi臋kniejszej dziewczyny w szkole.

- Dlaczego?

Od艂o偶y艂 lalk臋 na p贸艂k臋.

- Od dziewi膮tego do osiemnastego roku 偶ycia ucz臋szcza艂em do m臋skiej szko艂y z internatem. To chyba dostatecznie dobry pow贸d.

Przez moment pozwoli艂a sobie na u艣miech, po czym natychmiast spowa偶nia艂a.

- Masz racj臋, zapomnia艂am. Nie mieli艣cie zabawy z okazji uko艅czenia szko艂y 艣redniej?

- Z okazji uko艅czenia szko艂y 艣redniej dostali艣my 艣wiadectwo po 艂acinie i kopert臋, do kt贸rej mieli艣my w艂o偶y膰 klucze do pokoj贸w. To by艂o naprawd臋 wzruszaj膮ce - doda艂, nie kryj膮c sarkazmu.

Mary wzi臋艂a do r臋ki Kr贸low膮 Hollywood i spojrza艂a na cen臋. Trzydzie艣ci pi臋膰 dolar贸w Westchn臋艂a i od艂o偶y艂a lalk臋 na p贸艂k臋. Nie by艂o jej na ni膮 sta膰. Mog艂a kupowa膰 Rebece jedynie te skromne laleczki, ubrane w kr贸tkie spodenki i podkoszulki, cho膰 odda艂aby wszystko, by m贸c jej sprezentowa膰 eleganck膮 lal臋, ubran膮 w l艣ni膮c膮 sukni臋 z falbankami, w brylantowy diadem i wszystkie te akcesoria, o kt贸rych marzy ka偶da ma艂a dziewczynka. W 偶yciu Rebeki by艂o tak niewiele rado艣ci.

Mary podnios艂a ciemnow艂os膮 lalk臋, ubran膮 w plastikowe spodnie i obna偶aj膮c膮 p臋pek koszulk臋. Dwana艣cie dolar贸w!

Przygryz艂a doln膮 warg臋.

- Masz m艂odsz膮 siostr臋?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Rebeka ma pi臋膰 lat. - Wzi臋艂a do r臋ki inn膮 lalk臋 ubran膮 w prost膮 bawe艂nian膮 sukienk臋. By艂a o trzy dolary ta艅sza.

- Twoi rodzice mieszkaj膮 w Wittering? - spyta艂 Taggart.

- Nie. - Dlaczego wci膮偶 tu sta艂? Jej 偶ycie by艂o dostatecznie skomplikowane. Nie potrzebowa艂a dodatkowych utrudnie艅.

- M贸j tata zmar艂, gdy mia艂am pi臋tna艣cie lat. Mama wysz艂a ponownie za m膮偶 siedem lat temu za m臋偶czyzn臋, kt贸ry nazywa艂 si臋 Joe Lukins.

Stara艂a si臋 m贸wi膰 lekkim tonem, ale nie cierpia艂a ojczyma i nie potrafi艂a tego ukry膰.

- Kilka lat temu mama ci臋偶ko zachorowa艂a. Umar艂a tu偶 przed Gwiazdk膮. - Cho膰 od tamtej pory min臋艂o kilka lat, Mary z trudem powstrzymywa艂a 艂zy. - Rebeka jest moj膮 przyrodni膮 siostr膮. Mieszka z tat膮 w przyczepie kempingowej po drugiej stronie Wittering.

- Bardzo mi przykro.

Czy偶by potrafi艂 czyta膰 w my艣lach? Musia艂 si臋 domy艣la膰, jak bardzo cierpi z tego powodu, 偶e Rebeka mieszka z Joem Lukinsem, alkoholikiem, kt贸ry codziennie przyprowadza艂 do domu inn膮 kobiet臋. Mary nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e jej siostrzyczka wychowuje si臋 w tak patologicznym 艣rodowisku.

Taggart przygl膮da艂 si臋 jej badawczo.

- Z powodu utraty rodzic贸w - doda艂.

- Ach, tak, ale przecie偶 sam Wiesz, jak to jest.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wiem, dlatego mi przykro.

Mary przygl膮da艂a si臋 lalkom z tak膮 powag膮, jakby od jej wyboru zale偶a艂 pok贸j na 艣wiecie.

- S艂uchaj, mo偶e p贸jdziesz obejrze膰 te odtwarzacze. Nie chc臋 ci臋 zatrzymywa膰.

Przez moment nic nie powiedzia艂. Prawdopodobnie nie wiedzia艂, jak zareagowa膰 na te szorstkie s艂owa.

- Dobrze.

Gdy Mary zosta艂a sama, westchn臋艂a g艂o艣no i usiad艂a na pod艂odze, opieraj膮c g艂ow臋 o ch艂odny metal rega艂u. By艂a taka zm臋czona. W ci膮gu jednego dnia do艣wiadczy艂a z Bonnerem wi臋cej emocji ni偶 przez ca艂y rok. Trzymaj膮c w ka偶dej d艂oni po jednej Kr贸lowej Hollywood, wpatrywa艂a si臋 w pod艂og臋.

ROZDZIA艁 PI膭TY

Taggart siedzia艂 sam przy kuchennym stole. Na szcz臋艣cie Pauline posz艂a do siebie. Wzi膮艂 sobie kawa艂ek kurczaka, ale my艣lami znajdowa艂 si臋 gdzie indziej. Zjad艂 ju偶 kolacj臋 z Miz Witty, ale jego porcja by艂a r贸wnie niewielka jak babci Bonnera. Nabra艂 przekonania, 偶e Pauline naumy艣lnie podaje mu takie ma艂e porcje, by zmusi膰 go do przyj艣cia do kuchni.

Ale Pauline nie wiedzia艂a, 偶e Taggart Lancaster nie bez powodu zyska艂 sobie opini臋 najlepszego adwokata w Bostonie. Od razu dostrzeg艂 podst臋p, robi艂 wi臋c wszystko, by trzyma膰 si臋 z dala od kuchni, dop贸ki kucharka by艂a w pracy.

Jedz膮c, wr贸ci艂 my艣lami do popo艂udnia sp臋dzonego z Mary na zakupach. Po jakim艣 czasie przysz艂a do niego do dzia艂u z urz膮dzeniami elektronicznymi i pomog艂a mu wybra膰 kilka p艂yt z muzyk膮 klasyczn膮, kt贸re z pewno艣ci膮 przypadn膮 do gustu Miz Witty.

W por臋 przypomnia艂 sobie, by nie zap艂aci膰 kart膮 kredytow膮, na kt贸rej widnia艂o przecie偶 jego prawdziwe nazwisko. Zamiast tego wyj膮艂 kilka dwudziesto - i pi臋膰dziesi臋ciodolarowych banknot贸w.

- Ile kasy - w g艂osie Mary s艂ycha膰 by艂o obrzydzenie. - . Przez moment zapomnia艂am, z kim mam do czynienia.

Odesz艂a bez s艂owa. Zobaczy艂 j膮 ponownie dopiero podczas kolacji w saloniku Miz Witty. Obydwoje u艣miechali si臋 i prowadzili sympatyczn膮 rozmow臋, nawet raz roze艣miali si臋 na g艂os, gdy Miz Witty opowiedzia艂a szczeg贸lnie 艣mieszn膮 histori臋 ze swojego dzieci艅stwa. Ale pod przyjazn膮 mask膮 Mary ukrywa艂a wrogo艣膰. Taggart wiedzia艂, 偶e musi j膮 to wiele kosztowa膰. Jemu te偶 nie by艂o 艂atwo, ale z zupe艂nie innych powod贸w.

Doko艅czy艂 ziemniaki i broku艂y, po czym od艂o偶y艂 na bok sztu膰ce i popija艂 kaw臋. Bola艂a go g艂owa. Dlaczego to wszystko by艂o takie skomplikowane? Dlaczego nie potrafi艂 przesta膰 o niej my艣le膰?

- To bez znaczenia - wymamrota艂. - Nie masz czasu na mi艂o艣膰.

Zadzwoni艂 telefon i Taggart wyj膮艂 aparat z tylnej kieszeni spodni. Zerkn膮艂 na wy艣wietlacz i natychmiast rozpozna艂 numer Lee. Nie by艂 zachwycony. Mia艂 nadziej臋, 偶e dzwoni w s艂u偶bowej sprawie, ale szczerze w to w膮tpi艂.

- Lan... - Ju偶 chcia艂 si臋 przedstawi膰, ale w por臋 przypomnia艂 sobie, 偶e siedz膮c w tej kuchni, nie by艂 Taggartem Lancasterem, lecz Bonnerem Witteringiem. - Cze艣膰, Lee. - Nie potrafi艂 zdoby膰 si臋 na wi臋kszy entuzjazm.

- Cze艣膰, skarbie. Nie jeste艣 zbyt zadowolony - zauwa偶y艂a.

- Przepraszam, jestem po prostu zm臋czony.

- Ty? Zm臋czony? Nie s膮dzi艂am, 偶e w og贸le znasz znaczenie tego s艂owa. - Za艣mia艂a si臋 zalotnie. Tak jak si臋 obawia艂, nie dzwoni艂a wcale z przyczyn s艂u偶bowych. W pracy nigdy si臋 tak nie 艣mia艂a. - Czy偶by艣 ca艂y dzie艅 wspina艂 si臋 po g贸rach?

- Sk膮d wiesz? W艂a艣nie teraz to robi臋 - m贸wi艂 bez emocji. - W tej chwili zwisam z urwiska, trzymaj膮c si臋 jedynie jedn膮 r臋k膮.

Lee zn贸w si臋 za艣mia艂a.

- S艂odki z ciebie idiota, kochanie.

- Nie mam nic na swoj膮 obron臋 - odpar艂. - 艢wiadek odmawia wsp贸艂pracy. - Fakt, 偶e wci膮偶 zwraca艂a si臋 do niego w pieszczotliwy spos贸b, oznacza艂, 偶e nadal nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z rozstaniem.

- Jak tam twoja szarada?

Taggart mia艂 wra偶enie, 偶e jego g艂owa jest dzisiaj dwa razy ci臋偶sza ni偶 zazwyczaj.

- Powiedzmy, 偶e granie roli ukochanego wnuka g艂owy rodu nie jest tak fajne, jak mog艂oby si臋 wydawa膰.

- Biedny Taggart - wyszepta艂a Lee. - Mo偶e powinnam do ciebie przyjecha膰 i zrobi膰 ci masa偶?

Musia艂 jak najszybciej zmieni膰 temat! Ostatni膮 rzecz膮, jakiej teraz potrzebowa艂, by艂y umizgi Lee. Rozejrza艂 si臋 doko艂a, by mie膰 pewno艣膰, 偶e nikt nie us艂yszy jego s艂贸w.

- Powiedz mi lepiej, Lee, co tam s艂ycha膰 w zwi膮zku ze spraw膮 Margolisa?

Nie by艂a zadowolona z kierunku, w jakim potoczy艂a si臋 rozmowa, ale poinformowa艂a go o najnowszych szczeg贸艂ach.

- Bior膮c pod uwag臋, jak 藕le mog艂o si臋 to wszystko sko艅czy膰, uzna艂bym t臋 spraw臋 za wygran膮.

Nagle zaskrzypia艂y drzwi. Do kuchni wesz艂a Mary i si臋gn臋艂a po kubek. W艂a艣nie nalewa艂a sobie kawy, gdy Lee wr贸ci艂a do tematu masa偶u. Taggart nie mia艂 wyj艣cia, musia艂 jej jako艣 przerwa膰.

- S艂uchaj, musz臋 ko艅czy膰, nie jestem sam.

- Ach tak? Trudno. Porozmawiamy innym razem. - Wida膰 by艂o, 偶e Lee godzi si臋 tylko z konieczno艣ci. - Mi艂ych wakacji, kochanie.

Taggart roz艂膮czy艂 si臋 i czym pr臋dzej schowa艂 telefon do kieszeni.

Mary spojrza艂a na niego z wyra藕nym obrzydzeniem.

- Dobry wiecz贸r - odezwa艂 si臋 po kilku sekundach milczenia.

Tym razem popatrzy艂a podejrzliwie.

- Kto to by艂? Tw贸j adwokat?

- S艂ucham? - Nie spodziewa艂 si臋 takiego pytania. Nie by艂 pewien, co odpowiedzie膰. Nie wiedzia艂, jak du偶o s艂ysza艂a.

Pi艂a kaw臋, nie spuszczaj膮c z niego wzroku.

- Powiedzia艂e艣, 偶e wyrok oznaczaj膮cy konieczno艣膰 zap艂acenia grzywny jest niemal jak wygrana.

Z jej punktu widzenia ta rozmowa faktycznie musia艂a tak zabrzmie膰. Oto znowu adwokat Bonna dokonuje r贸偶nych machlojek, by wydosta膰 swojego klienta z opresji.

- Tak, masz racj臋, to by艂 m贸j adwokat. - Nie by艂o to do ko艅ca k艂amstwo. Lee by艂a w ko艅cu adwokatem i bez w膮tpienia bardzo chcia艂a by膰 jego - tylko w bardziej intymny spos贸b.

- Czy twojemu adwokatowi nigdy si臋 nie nudzi wyci膮ganie ci臋 z opa艂贸w?

Cho膰 jako adwokat Bonnera Taggart w艂a艣nie tak si臋 czu艂, nie m贸g艂 si臋 do tego przyzna膰. Wzruszy艂 ramionami.

- Za to mu p艂ac臋.

Po raz drugi tego dnia Mary pokr臋ci艂a smutno g艂ow膮. Przygryz艂a doln膮 warg臋.

- Cho膰 nie pa艂am do ciebie sympati膮, du偶o wi臋ksz膮 odraz膮 napawaj膮 mnie ohydni prawnicy, kt贸rzy pomagaj膮 szczurom ucieka膰 z ton膮cych statk贸w.

Ten niespodziewany wybuch szczero艣ci nie podzia艂a艂 najlepiej na jego ego. Do tej pory obra偶a艂a m臋偶czyzn臋, kt贸rym my艣la艂a, 偶e by艂. Teraz po raz pierwszy obrazi艂a m臋偶czyzn臋, kt贸ry znajdowa艂 si臋 z ni膮 w jednym pokoju.

Jednak nie da艂 po sobie pozna膰, 偶e go urazi艂a.

- Ponad milion z艂o艣liwych dowcip贸w o prawnikach jest dowodem na to, 偶e nie jeste艣 w swojej opinii odosobniona. Mimo to adwokaci s膮 nieodzown膮 cz臋艣ci膮 systemu s膮downiczego w tym kraju. - Po prostu musia艂 si臋 dowiedzie膰, dlaczego tak bardzo nienawidzi艂a adept贸w prawa. - Czy jaki艣 adwokat skrzywdzi艂 ci臋 kiedy艣? - spyta艂.

Nie odpowiedzia艂a, ale wida膰 by艂o, 偶e zadaj膮c to pytanie, trafi艂 na co艣, co wci膮偶 j膮 bola艂o.

- Mo偶na mi wiele rzeczy zarzuci膰, ale z pewno艣ci膮 potrafi臋 s艂ucha膰 - pr贸bowa艂 j膮 zach臋ci膰 do zwierze艅.

- Opowiem ci t臋 histori臋 nie dlatego, 偶e wierz臋 w twoj膮 szczero艣膰. Wiem, 偶e nic ci臋 to nie obchodzi, ale chc臋, 偶eby艣 si臋 dowiedzia艂, jak 偶yj膮 zwykli ludzie i jaki smak ma dla nich sprawiedliwo艣膰. M贸j tata mia艂 wypadek samochodowy. Nie z jego winy. Zosta艂 ci臋偶ko ranny, a poniewa偶 ubezpieczenie nie pokrywa艂o wszystkich koszt贸w leczenia, by艂 zmuszony dochodzi膰 sprawiedliwo艣ci na sali s膮dowej. Adwokatem taty by艂 zwyk艂y, mi艂y facet ze zwyk艂ej, przeci臋tnej firmy. Bogaty palant, kt贸ry najecha艂 na tat臋, mia艂 du偶o pieni臋dzy, wi臋c wynaj膮艂 drog膮 kancelari臋. Adwokat taty wygra艂by, gdyby walka by艂a uczciwa, ale nigdy wcze艣niej nie wyst臋powa艂 przeciwko ca艂ej 艂awie wielkomiejskich rekin贸w.

Mary spu艣ci艂a g艂ow臋.

- To by艂a prawdziwa masakra. Gdyby sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰, wstr臋tny bogacz musia艂by pokry膰 koszty leczenia i jeszcze zap艂aci膰 odszkodowanie za straty moralne, ale mia艂 tak dobrych prawnik贸w, 偶e nie zap艂aci艂 ani grosza. - G艂os jej si臋 za艂amywa艂. - Tata nigdy si臋 z tego nie otrz膮sn膮艂. Ta kancelaria mog艂a r贸wnie dobrze wbi膰 mu n贸偶 prosto w serce. - Jej oczy zaszkli艂y si臋 od 艂ez.

Taggart nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Ameryka艅ski system jurysdykcyjny nie by艂 idealny. Zreszt膮 偶aden system s膮downiczy nie by艂 bez wad. Oczywi艣cie, Mary dostrzega艂a tylko punkt widzenia swojego taty. Zdecydowa艂 jednak, 偶e lepiej b臋dzie nie dyskutowa膰 z ni膮 na ten temat.

- Przykro mi z powodu tego, co spotka艂o twojego tat臋. - Naprawd臋 wierzy艂 w to, co m贸wi. - Co innego mog臋 powiedzie膰?

- Nic. To nie twoja wina, 偶e urodzi艂e艣 si臋 w bogatej rodzinie - powiedzia艂a. - Ale spr贸buj czasem zawalczy膰 o sprawiedliwo艣膰, nie maj膮c pieni臋dzy. Zobacz, jak inaczej brzmi wtedy wyrok.

Taggart nic nie powiedzia艂. Najch臋tniej wzi膮艂by j膮 w ramiona i tuli艂 do siebie tak d艂ugo, a偶 ukoi艂by b贸l, kt贸ry przez tyle lat rani艂 jej serce.

- Z jakiego bagna wyci膮gn膮艂 ci臋 tym razem ten drogi szumowina?

Drogi szumowina? Taggart musia艂 przyzna膰, 偶e to go zabola艂o. Nie wyra偶a艂a si臋 najlepiej o przedstawicielach jego profesji. Z drugiej strony, by艂a to jak dot膮d ich najd艂u偶sza rozmowa, a przynajmniej najd艂u偶sza rozmowa zainicjowana przez Mary. Ciekawe, co spowodowa艂o tak膮 nag艂膮 zmian臋.

- Sk膮d ta ch臋膰 zadawania pyta艅? Czy偶by艣 postanowi艂a napisa膰 moj膮 biografi臋?

Mary skrzy偶owa艂a ramiona na piersi i znacz膮co patrzy艂a w bok, jakby Taggarta w og贸le nie by艂o.

- Absolutnie mnie pan nie interesuje, panie Wittering - oznajmi艂a sucho. - Zale偶y mi na Miz Witty i nie chc臋, by ktokolwiek j膮 skrzywdzi艂. Ty i tak zrobi艂e艣 ju偶 swoje w tej kwestii.

- Co masz na my艣li?

- Chodzi mi o to, 偶e... - Nachyli艂a si臋 w jego stron臋. - Nie wiem, w jakie tym razem wpl膮ta艂e艣 si臋 tarapaty b膮d藕 w jakie bagno wpadniesz, gdy st膮d wyjedziesz. Musisz jednak wiedzie膰 jedno, je艣li trafisz do wi臋zienia, zabijesz j膮. Jest naprawd臋 w膮t艂ego zdrowia. Jej serce nie jest w najlepszym stanie, a taki cios…

Mary z trudem powstrzymywa艂a 艂zy.

- B艂agam ci臋, Bonn. B膮d藕 sobie zach艂annym na pieni膮dze egocentrykiem, je偶eli musisz. B膮d藕 nawet kobieciarzem o najgorszej reputacji, je偶eli chcesz. Ale b艂agam, nie r贸b niczego, za co m贸g艂by艣 trafi膰 do wi臋zienia. Ona by tego nie prze偶y艂a.

Tylko tego brakowa艂o! Wi臋kszej presji! Po raz pierwszy w 偶yciu Bonn mia艂 prawdziwe k艂opoty. By艂 oskar偶ony o wykorzystywanie dost臋pu do poufnych informacji w celu osi膮gni臋cia korzy艣ci maj膮tkowych poprzez gr臋 na gie艂dzie. Samo wydostanie go z aresztu za kaucj膮 by艂o nie lada zadaniem. By Bonner unikn膮艂 wi臋zienia, potrzebna b臋dzie pot臋偶na wiedza prawnicza, a tak偶e magiczna r贸偶d偶ka.

- Miz Witty choruje na serce?

- Oczywi艣cie. Pisa艂am ci przecie偶 o tym.

Cholera. Powinien by艂 nalega膰, by Bonn przeczyta艂 mu na g艂os jej listy. Unikn膮艂by takich pomy艂ek.

- Racja - wymamrota艂. Pro艣ba Mary bardzo go poruszy艂a. Wiedzia艂, 偶e od tej pory s艂owa dziewczyny b臋d膮 mu ci膮偶y膰. Wpatrywa艂 si臋 w jej pi臋kne oczy i nie potrafi艂 nie zauwa偶y膰 maluj膮cego si臋 w nich b贸lu i cierpienia. Przykry艂 jej d艂o艅 swoj膮 r臋k膮 i u艣cisn膮艂 zach臋caj膮co. Chcia艂 j膮 jako艣 pocieszy膰, zapewni膰, 偶e nie ma si臋 czego obawia膰. - Mary, ja... - Zawaha艂 si臋. Co m贸g艂 powiedzie膰? 呕e nigdy dot膮d tak si臋 nie czu艂? 呕e po 艣mierci Annalisy uwa偶a艂, 偶e ju偶 nigdy nikogo nie pokocha? Potrafi艂 sobie nawet wyobrazi膰 ca艂y sw贸j monolog.

Mary, szalej臋 za tob膮, powiedzia艂by. Nie kocham ci臋. Nie chc臋 ci臋 kocha膰, ale nie mog臋 przesta膰 o tobie my艣le膰. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e spotkam kobiet臋, na kt贸rej b臋dzie mi tak zale偶e膰. 呕y艂em wspomnieniami, ale odk膮d ci臋 pozna艂em, ca艂y p艂on臋.

Od pierwszego dnia ci臋 ok艂amywa艂em. Nie nazywam si臋 Bonner Wittering. Jestem tylko jego adwokatem. Tak, dobrze us艂ysza艂a艣. Jego wysoko op艂acanym, posiadaj膮cym dar g艂adkiego m贸wienia adwokatem. Wiem, 偶e nienawidzisz mnie jeszcze bardziej ni偶 Bonna. Boj臋 si臋, 偶e mog臋 nie by膰 w stanie uchroni膰 Bonna przed skazuj膮cym wyrokiem. Je偶eli to nast膮pi, mam nadziej臋, 偶e Miz Witty wytrzyma ten cios. Mam nadziej臋, 偶e i ty mi wybaczysz.

I jeszcze jedna ma艂a rzecz... Je偶eli oczywi艣cie mog臋 ci臋 o to prosi膰. Prosz臋, b膮d藕 tak dobra i cho膰 na moment zapomnij o swojej niech臋ci do mnie, a nast臋pnie zr贸b co艣, b艂agam, 偶ebym m贸g艂 wyrwa膰 si臋 spod twojego uroku, nim ca艂kowicie oszalej臋.

Tak, to by艂oby 艣wietne przem贸wienie! Spojrza艂 na Mary. W jej wielkich, pi臋knych oczach malowa艂 si臋 smutek. Zmys艂owa linia ust zdawa艂a si臋 zach臋ca膰, by po raz drugi tego dnia j膮 poca艂owa艂. Wci膮偶 trzyma艂 j膮 za r臋k臋. W tym dotyku by艂o co艣 magicznego.

Po raz pierwszy od dnia, w kt贸rym si臋 poznali, wydawa艂a si臋 spokojniejsza, mniej rozdra偶niona.

- O co chodzi, Bonn? - wyszepta艂a. - Co chcia艂e艣 powiedzie膰? - Czu艂 na twarzy ciep艂o jej oddechu. Ich usta by艂y oddalone od siebie zaledwie o kilka centymetr贸w. Jak bardzo pragn膮艂 rozkoszowa膰 si臋 zn贸w ich smakiem!

Nie m贸g艂 jej powiedzie膰 prawdy. Wiedzia艂 tylko, 偶e co艣 si臋 mi臋dzy nimi zmieni艂o, bo cho膰 min臋艂o ju偶 kilka minut, ona wci膮偶 nie cofa艂a swojej r臋ki, tylko pozwala艂a, by g艂adzi艂 j膮 i pie艣ci艂 wierzchem d艂oni. Co m贸g艂 powiedzie膰? W jaki spos贸b m贸g艂 j膮 zapewni膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze? Nie mia艂 stuprocentowej pewno艣ci, 偶e Bonner nie p贸jdzie do wi臋zienia. Nie by艂 nawet pewien, czy nikt nie odkryje jego prawdziwej to偶samo艣ci. Gdyby tak si臋 sta艂o, stan zdrowia Miz Witty z pewno艣ci膮 by si臋 pogorszy艂.

Mary patrzy艂a pytaj膮co, raz po raz zerkaj膮c na ich splecione d艂onie.

- Sk膮d to milczenie? - wyszepta艂a. - Dlaczego si臋 wahasz?

Pie艣ci艂 wzrokiem jej twarz, w艂osy spadaj膮ce ciemn膮 kaskad膮.

Wdycha艂 jej zmys艂owy zapach. By艂a tak pi臋kna, tak lojalna, tak nieszcz臋艣liwa. Pragn膮艂 wzi膮膰 j膮 w ramiona i do ko艅ca swych dni chroni膰 przed wszelkim z艂em tego 艣wiata. Ale nie by艂 cudotw贸rc膮, jedynie cz艂owiekiem, kt贸ry da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w t臋 gr臋 z poczucia obowi膮zku i lojalno艣ci wobec przyjaciela.

Co powiedzie膰? Czy Mary zrozumie prawd臋? Czy zmuszony b臋dzie po raz kolejny k艂ama膰? W ko艅cu uda艂o mu si臋 wydoby膰 g艂os.

- Mary - wyszepta艂, patrz膮c jej prosto w oczy. - Nie mog臋 ci nic obieca膰.

- Dziwi臋 si臋, 偶e po prostu nie obieca艂e艣. - Wpatrywa艂a si臋 w niego badawczo, szukaj膮c odpowiedzi na dr臋cz膮ce j膮 w膮tpliwo艣ci. - Od kiedy to sta艂e艣 si臋 prawdom贸wny?

Zrozumia艂, co ma na my艣li. Dlaczego nie sk艂ama艂? W ko艅cu tak by艂oby 艂atwiej... Bonner Wittering znany by艂 z tego, 偶e zawsze wybiera艂 艂atwiejsz膮 drog臋.

Ale ja nie jestem Bonnem! R贸偶nimy si臋 jak dzie艅 i noc. Taggart mia艂 dosy膰 udawania kogo艣, kim nie by艂, ale musia艂 dotrzyma膰 z艂o偶onej przyjacielowi obietnicy.

- To pewnie wina rozrzedzonego g贸rskiego powietrza.

Taggart le偶a艂 w 艂贸偶ku. Nie m贸g艂 zasn膮膰, od jakiego艣 czasu wpatrywa艂 si臋 wi臋c t臋po w ciemny sufit. Sen by艂 luksusem, na kt贸ry nie pozwala艂o mu sumienie. Przyjecha艂 do Wittering w poniedzia艂ek. Dzi艣 by艂a 艣roda. Spojrza艂 na zegarek. Druga trzydzie艣ci. W艂a艣ciwie ju偶 czwartek. A on na palcach jednej r臋ki m贸g艂 policzy膰 godziny, kt贸re naprawd臋 przespa艂 w tym 艂贸偶ku.

Nie m贸g艂 przesta膰 my艣le膰 o tym, co wydarzy艂o si臋 wcze艣niej przy kuchennym stole. Oczyma wyobra藕ni widzia艂, jak Mary pochyla si臋 w jego stron臋, jak prosi, by艂 mia艂 na uwadze w膮t艂y stan zdrowia Miz Witty. B膮d藕 sobie zach艂annym na pieni膮dze egocentrykiem, powiedzia艂a, b膮d藕 nawet kobieciarzem o najgorszej reputacji, je偶eli chcesz, ale b艂agam, nie r贸b niczego, za co m贸g艂by艣 trafi膰 do wi臋zienia.

- B膮d藕 sobie zach艂annym na pieni膮dze egocentrykiem? - wymamrota艂. - B膮d藕 zach艂annym na pieni膮dze egocentrykiem, b膮d藕 nawet kobieciarzem? - Nie za bardzo rozumia艂, o co chodzi. Bonner mia艂 w艂asne pieni膮dze. By艂 znanym w mie艣cie podrywaczem, uwielbia艂 kobiety, ale ich nie oszukiwa艂. Kobiety, kt贸re si臋 z nim spotyka艂y, 艣wietnie si臋 bawi艂y, dziel膮c jego luksusowe 偶ycie. Wi臋kszo艣膰 z nich zostawa艂a p贸藕niej jego dobrymi przyjaci贸艂kami. By艂 hojny, spontaniczny, zabawny i nie posiada艂 sumienia. Szybko podejmowa艂 decyzje, ale nigdy nie by艂 dla nikogo niemi艂y.

Nagle Taggart us艂ysza艂 dziwny d藕wi臋k. Co to? Czy偶by dzi臋cio艂 stuka艂 w okno? Bez sensu. Us艂ysza艂 te偶 czyj艣 g艂os, ale nie rozumia艂 s艂贸w. Usiad艂 na 艂贸偶ku, kr臋c膮c z niedowierzaniem g艂ow膮. To musia艂 by膰 sen. Spojrza艂 w okno i z zaskoczenia omal nie spad艂 z 艂贸偶ka. Po drugiej stronie szyby wida膰 by艂o wyra藕nie czyj膮艣 g艂ow臋 i ramiona. Na mi艂o艣膰 bosk膮! Jego sypialnia by艂a na drugim pi臋trze! Kto chcia艂by nachodzi膰 go w 艣rodku nocy?

- Do jasnej... - Odrzuci艂 na bok ko艂dr臋.

Nawet z daleka wida膰 by艂o, 偶e osoba za oknem jest kobiet膮. Cholera! To Pauline!

- Co tutaj robisz? - spyta艂, nie otwieraj膮c okna.

- Wpu艣膰 mnie, Bonn - poprosi艂a g艂o艣nym szeptem. - Pospiesz si臋. Obawiam si臋, 偶e ta ga艂膮藕 d艂ugo nie wytrzyma.

Taggart mia艂 ochot臋 powiedzie膰, 偶e nic go to nie obchodzi i 偶eby lepiej zaj臋艂a si臋 schodzeniem w d贸艂, ale zna艂 j膮 ju偶 na tyle, by wiedzie膰, 偶e niewiele by to da艂o. Cho膰 mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nic dobrego z tego nie wyniknie, wpu艣ci艂 Pauline do 艣rodka. Nim zd膮偶y艂 cokolwiek powiedzie膰, rzuci艂a mu si臋 w ramiona.

- Cholera! - zawo艂a艂. - Co robisz? Zwariowa艂a艣?

Zachichota艂a.

- Nie chcia艂 przyj艣膰 Mahomet do g贸ry, to... - Spojrza艂a na niego wyczekuj膮co.

Taggart by艂 na skraju wyczerpania nerwowego, Brak snu nie nastawia艂 go najlepiej wobec Pauline. Rozumia艂, 偶e kucharka ma kompleksy, ale istnia艂y pewne granice, kt贸rych nie wolno by艂o przekracza膰. Wypl膮ta艂 si臋 z jej u艣cisku.

- To g贸ra wdrapa艂a si臋 na drzewo i zapuka艂a do okna Mahometa? - doko艅czy艂 za ni膮.

- S艂ucham? - Najwyra藕niej nie zrozumia艂a dowcipu.

- Niewa偶ne. - Co mia艂 z ni膮 zrobi膰? W surowej szkole z internatem, w kt贸rej sp臋dzi艂 wi臋kszo艣膰 m艂odo艣ci, nauczono go traktowa膰 kobiety z najwy偶szym szacunkiem, ignorowa膰 ich wulgarne zachowanie i zawsze odnosi膰 si臋 do nich tak, jak przysta艂o na d偶entelmena. Pewnie jego nauczyciele nigdy nie spotkali na swojej drodze kogo艣 pokroju Pauline Bordo.

- Nie mog艂am spa膰. Ca艂y czas my艣la艂am tylko o tym, 偶e le偶ysz tu... sam jeden. Po prostu musia艂am do ciebie przyj艣膰. Zobaczy膰, czy nie czujesz si臋 samotny.

Chwyci艂 j膮 za nadgarstki.

- To bardzo mi艂e z twojej strony.

- Jestem bardzo mi艂膮 osob膮. Kiedy艣 uratowa艂am kota, kt贸ry ba艂 si臋 zej艣膰 z drzewa. I co roku podczas Dnia Za艂o偶yciela zbieram pieni膮dze na cele charytatywne.

- Jestem pewien, 偶e mieszka艅cy Wittering s膮 ci bardzo wdzi臋czni. - Taggart stara艂 si臋 zachowywa膰 grzecznie, ale nie by艂 pewien, ile jeszcze wytrzyma.

- Dzi臋kuj臋. - Pauline u艣miechn臋艂a si臋 promiennie.

- Bardzo prosz臋. - Otoczy艂 ja ramieniem i skierowa艂 w stron臋 drzwi. - Ciesz臋 si臋, 偶e wpad艂a艣, ale jest ju偶 p贸藕no i...

- Hola! Moment! - Wyrwa艂a si臋 z jego obj臋膰. Mia艂a na sobie jasny p艂aszcz przeciwdeszczowy i sportowe buty. Jednym ruchem zrzuci艂a z siebie okrycie. Pod spodem mia艂a kus膮 koszulk臋, kt贸ra ods艂ania艂a go艂y brzuch, i obcis艂e szorty. Taggart odetchn膮艂 z ulg膮. Na szcz臋艣cie nie by艂a w stroju Ewy! Tego najbardziej si臋 obawia艂.

- My艣la艂am, 偶e mo偶e si臋 zabawimy... - Unios艂a znacz膮co brwi.

Okry艂 j膮 p艂aszczem i obwi膮za艂 w talii paskiem.

- Pauline, jeste艣 bardzo pi臋kn膮 kobiet膮. Na dodatek masz cudown膮 osobowo艣膰 - powiedzia艂, zapinaj膮c klamr臋 paska. - O talentach kulinarnych nawet nie wspominaj膮c. Jeste艣 dobra dla zwierz膮t i prowadzisz dzia艂alno艣膰 charytatywn膮. - Delikatnie, lecz stanowczo uj膮艂 jej d艂o艅 i poprowadzi艂 w stron臋 drzwi. - Darz臋 ci臋 olbrzymim szacunkiem i jestem pe艂en podziwu dla twojej urody.

- Naprawd臋? - spyta艂a z nadziej膮 w g艂osie.

- Oczywi艣cie. Nigdy nie pozna艂em bardziej nieustraszonej osoby.

- Nieustraszonej? - spyta艂a, gdy znale藕li si臋 na parterze. Taggart zerkn膮艂 w stron臋 frontowych drzwi. By艂y ze wszystkich stron o艣wietlone. Nie by艂 to najlepszy pomys艂. Kto艣 m贸g艂by zobaczy膰 wychodz膮c膮 Pauline. Najlepiej b臋dzie, je偶eli wyprowadzi j膮 tylnym wyj艣ciem.

- Tak, nieustraszonej. - Poci膮gn膮艂 j膮 w stron臋 kuchni.

- Co masz na my艣li?

- Jeste艣 bardzo odwa偶na, samodzielna, potrafisz si臋 odnale藕膰 w ka偶dej sytuacji.

Byli ju偶 niemal przy drzwiach, gdy nagle Pauline zatrzyma艂a si臋.

- Och! - Wygl膮da艂a na bardzo rozczarowan膮. - My艣la艂am, 偶e jestem seksowna i poci膮gaj膮ca.

Cholera! A byli ju偶 tak blisko!

- Wiesz, Pauline, je偶eli mam by膰 z tob膮 szczery, wed艂ug mnie odwaga i samodzielno艣膰 s膮 bardzo seksowne i poci膮gaj膮ce.

Wyra藕nie si臋 ucieszy艂a.

- Naprawd臋?

- Naprawd臋 - potwierdzi艂.

Otoczy艂 j膮 ramieniem, by poprowadzi膰 w stron臋 drzwi, ale nim zd膮偶y艂 zareagowa膰, rozpi臋艂a pasek i zrzuci艂a p艂aszcz na ziemi臋. Szybkim ruchem wskoczy艂a na kuchenny blat.

- Jeste艣 bardzo s艂odki - wyszepta艂a, przyciskaj膮c si臋 do niego prowokacyjnie. U艣miechn臋艂a si臋 zapraszaj膮co. - Bez tych spodenek wygl膮da艂by艣 jeszcze lepiej.

- Pos艂uchaj, Pauline...

- Poca艂uj mnie! - Wystawi艂a w jego stron臋 usta.

Taggart powoli traci艂 cierpliwo艣膰. Pauline by艂a bardzo agresywna. Co mia艂 w tej sytuacji zrobi膰? Podnie艣膰 j膮 i wynie艣膰 na zewn膮trz? By艂a atrakcyjn膮 kobiet膮 i wielu m臋偶czyzn odda艂oby praw膮 r臋k臋, by m贸c pie艣ci膰 jej cia艂o, ale nie by艂a Mary O'Mar膮! Taggart nie mia艂 nic wi臋cej do dodania. Pragn膮艂 Mary! Pragn膮艂 jej w swoim sercu, domu i 艂贸偶ku.

Zamar艂 jak ugodzony piorunem. Chodzi艂o mu o Annalis臋, nie o Mary! Ale teraz nie mia艂 czasu si臋 nad tym zastanawia膰. Musia艂 co艣 zrobi膰 z p贸艂nag膮 kuchark膮.

- Obawiam si臋, 偶e 藕le mnie zrozumia艂a艣, kiedy powiedzia艂em, 偶e odwaga i samodzielno艣膰 s膮 bardzo seksowne.

Pauline obliza艂a znacz膮co usta. Nie zna艂 mniej subtelnej kobiety.

- Koniec z gadaniem - powiedzia艂a niskim g艂osem. - Czas na dzia艂anie.

Musia艂 ze sob膮 walczy膰, by nie przerzuci膰 jej przez rami臋 i nie wynie艣膰 na zewn膮trz niczym worka kartofli.

- Jeste艣 taki s艂odki! Poca艂uj mnie! - rozkaza艂a, a gdy nie zareagowa艂, musn臋艂a wargami jego usta. - Jaki pyszny!

Cholera! Nie mia艂 wyboru. Wzi膮艂 j膮 na r臋ce.

Zachichota艂a.

- M贸j ty si艂aczu!

Ju偶 by艂 przy drzwiach, gdy zda艂 sobie spraw臋, 偶e Pauline jest prawie naga. Wr贸ci艂 si臋 do sto艂u, by podnie艣膰 le偶膮cy na ziemi p艂aszcz, i zamar艂. W prowadz膮cych na korytarz drzwiach sta艂a Mary O'Mara.

ROZDZIA艁 SZ脫STY

Mary nie wierzy艂a w艂asnym oczom. Zna艂a reputacj臋 Bonnera, ale nie s膮dzi艂a, 偶e kiedykolwiek stanie si臋 艣wiadkiem jego lubie偶nych zabaw. Na dodatek w domu schorowanej babci!

Zauwa偶y艂 j膮, ale nie przejmuj膮c si臋, podni贸s艂 z ziemi p艂aszcz Pauline i wyni贸s艂 kuchark臋 przez kuchenne drzwi. Mary widzia艂a tylko, jak Pauline, chichocz膮c, obejmuje go za szyj臋.

Zamkn臋艂a oczy.

Nie wiedzia艂a, ile min臋艂o czasu, nim ponownie wszed艂 do kuchni. Mia艂a wra偶enie, 偶e jej m贸zg przesta艂 funkcjonowa膰. Nie by艂a w stanie zmusi膰 si臋 do 偶adnej reakcji.

Gdy zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Nie u艣miecha艂 si臋, ale te偶 nie wygl膮da艂 na zdenerwowanego. Mia艂 oboj臋tny wyraz twarzy, jakby wyszed艂 tylko na chwil臋 zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza. Nie m贸wi膮c ani s艂owa, podszed艂 do sto艂u i podni贸s艂 przewr贸cone krzes艂o. Odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋.

- Dobry wiecz贸r - powiedzia艂, k艂aniaj膮c si臋 nieznacznie.

Czy to wszystko? Czy by艂 a偶 tak bezczelny, 偶e zamierza艂 udawa膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o? Niemal kochali si臋 na kuchennym stole, a on zachowuje si臋 tak, jakby to nie by艂o nic nadzwyczajnego!

M贸g艂 udawa膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o, ale ona nie zamierza艂a w ten spos贸b post臋powa膰. By艂a w艣ciek艂a. Podesz艂a do kuchenki. Otworzy艂a szafk臋 z garnkami i tak d艂ugo przestawia艂a je z hukiem, dop贸ki nie znalaz艂a swojego ulubionego rondelka do gotowania mleka. Ze z艂o艣ci膮 postawi艂a go na palniku. Otworzy艂a lod贸wk臋, wyj臋艂a karton mleka, a nast臋pnie trzasn臋艂a drzwiami.

- Co robisz? - spyta艂.

- Uprawiam dziki seks na kuchennym blacie! A jak my艣lisz?

- Nie uprawia艂em seksu na kuchennym stole - odpar艂. Nie mia艂a ochoty dyskutowa膰 na ten temat - Naprawd臋 nie obchodzi mnie, co robili艣cie.

- Sugeruj臋, 偶e powinna艣 w艂膮czy膰 palnik. Chyba 偶e lubisz zimne mleko prosto z garnka.

Czy Bonner Wittering potrafi艂 czyta膰 w jej my艣lach? Chwilami mia艂a go serdecznie dosy膰.

- Chcia艂em podkre艣li膰, 偶e obydwoje mieli艣my na sobie ubranie.

Mary widzia艂a, jak niewiele mieli na sobie, ale wola艂a si臋 nie odzywa膰. Ba艂a si臋, 偶e jej g艂os b臋dzie si臋 艂ama艂. Dlaczego by艂a zazdrosna?

- Pauline wdrapa艂a si臋 po drzewie do mojej sypialni. W艂a艣nie pr贸bowa艂em si臋 jej pozby膰, gdy wesz艂a艣 do kuchni.

Mary owin臋艂a si臋 cia艣niej szlafrokiem.

- Naprawd臋 nie obchodzi mnie to.

Nie obchodzi mnie to! Nie obchodzi! Nie obchodzi, powtarza艂a sobie w my艣lach. Musi o nim zapomnie膰!

- Pauline nie chcia艂a przyj膮膰 odmowy.

- Stanowicie pi臋kn膮 par臋 - nie kry艂a ironii. - Ty przecie偶 nigdy nie odmawiasz.

Przez moment obydwoje milczeli. W ko艅cu Taggart odezwa艂 si臋 pierwszy:

- Czy naprawd臋 widzia艂a艣 nas kochaj膮cych si臋 na kuchennym stole? - spyta艂 cicho.

- Nie zgrywaj 艣wi臋toszka tylko dlatego, 偶e przerwa艂am wam gr臋 wst臋pn膮.

- Gr臋 wst臋pn膮? - Za艣mia艂 si臋 cynicznie. - Dla Pauline takie s艂owo nawet nie istnieje.

Mary wy艂膮czy艂a gaz i przenios艂a garnek w stron臋 zlewu. Wyj臋艂a z szafki kubek i nala艂a do niego gor膮cego mleka. Usiad艂a przy kuchennym stole. Po chwili jednak przypomnia艂a sobie, co si臋 na nim dzia艂o.

- A fe! - zawo艂a艂a, wstaj膮c gwa艂townie. - Obrzydlistwo! - Spojrza艂a na Taggarta z wyrzutem. - Chyba ju偶 nigdy nie b臋d臋 w stanie spokojnie je艣膰 przy tym stole!

- Nie przesadzaj! Nic si臋 na nim nie wydarzy艂o. I to, 偶e wesz艂a艣 do kuchni, nie ma 偶adnego znaczenia.

Usiad艂 obok niej. Wygl膮da艂 na zm臋czonego. Mia艂 fioletowe cienie pod oczami i potargane w艂osy, ale poza tym wygl膮da艂 niezwykle poci膮gaj膮co. Nic dziwnego, 偶e Pauline nie by艂a w stanie mu si臋 oprze膰.

Opar艂 r臋ce na stole. Mary widzia艂a, jak jego klatka piersiowa miarowo unosi si臋 i opada. By艂 wspaniale zbudowany. Widok jego p贸艂nagiego cia艂a przyprawia艂 j膮 o zawroty g艂owy. Tak, Bonner Wittering potrafi艂 swoim wygl膮dem uwodzi膰 kobiety. Lecia艂y do niego jak 膰my do 艣wiat艂a.

Widzia艂a, jak jego d艂onie zaciskaj膮 si臋 w pi臋艣ci. Najwyra藕niej nad czym艣 si臋 zastanawia艂, bo ani na moment nie podni贸s艂 g艂owy.

Przygl膮da艂a mu si臋 w milczeniu. Jego blisko艣膰 zarazem niepokoi艂a j膮 i podnieca艂a. Co sta艂o si臋 z twardo st膮paj膮c膮 po ziemi Mary? Zawsze tak dobrze potrafi艂a odr贸偶ni膰 dobro od z艂a, wiedzia艂a, kto zas艂uguje na przebaczenie, a kto nie... Czy偶by nagle postrada艂a rozum?

Przez dwa lata b艂aga艂a go o lito艣膰. Przyjazd do Wittering nie kosztowa艂by go wiele, ale Bonner nie zdoby艂 si臋 na ten gest. Prosi艂a, opisywa艂a w najdrobniejszych szczeg贸艂ach ka偶de pogorszenie stanu zdrowia Miz Witty, i nic. Dopiero gdy napomkn臋艂a, 偶e babcia rozwa偶a wydziedziczenie go, przyjecha艂 do rodzinnego domu.

Bonner Wittering napawa艂 j膮 obrzydzeniem. Nie zas艂ugiwa艂 nawet na chwil臋 uwagi! Dlaczego wi臋c, gdy patrzy艂a mu w oczy, widzia艂a w nich m膮dro艣膰, prawo艣膰, szczero艣膰?

Gdzie ukrywa si臋 egocentryczny rozrzutnik, kt贸ry przyjecha艂 tu udobrucha膰 babci臋, by nie wykre艣la艂a go z testamentu? Mary wydawa艂o si臋, 偶e dobrze zna艂a Bonnera, 偶e nauczy艂a si臋 ju偶 rozpoznawa膰 wszystkie jego sztuczki i uniki, a jednak nie by艂a w stanie dostrzec w nim 偶adnych oznak fa艂szu.

- Hej, obud藕 si臋. - Dotkn臋艂a delikatnie jego ramienia.

Zamruga艂 oczyma.

- S艂ucham?

- Nie ma nad czym rozpacza膰.

Zmarszczy艂 brwi.

- Napij si臋 mleka. - Poda艂a mu kubek. - Zobaczysz, pomo偶e ci zasn膮膰.

- Sen jest przereklamowany. - Wsta艂 od sto艂u. - Dobranoc, panno O'Mara - powiedzia艂.

Jednak nim odszed艂, ich spojrzenia spotka艂y si臋 na moment. W tej jednej sekundzie Mary dostrzeg艂a w nim m臋偶czyzn臋, kt贸ry ma poczucie misji. M臋偶czyzn臋 rozdartego przez demony targaj膮ce jego dusz膮.

Wyszed艂 z kuchni, a ona jeszcze d艂ugo z trudem 艂apa艂a oddech.

Trwa艂o przyj臋cie urodzinowe Miz Witty. Go艣cie bawili si臋 w najlepsze. Olbrzymi dom u podn贸偶a g贸r wype艂nia艂y d藕wi臋ki muzyki, gromkiego 艣miechu i p臋kaj膮cych co jaki艣 czas balon贸w.

Wed艂ug Mary najwspanialszy moment przyj臋cia to ten, kiedy Bonner ostro偶nie zni贸s艂 babci臋 po schodach i zatoczy艂 z ni膮 kr膮g po pokoju. To by艂o spektakularne wej艣cie. Miz Witty mia艂a na sobie d艂ug膮 sukni臋 z b艂臋kitnego jedwabiu, a Bonn ubrany by艂 w granatowe spodnie i jasny golf, podkre艣laj膮cy jego muskulatur臋.

Mary nie chcia艂a o tym teraz my艣le膰. Spojrza艂a na zegarek Dochodzi艂a dziewi膮ta. Wygl膮da艂o na to, 偶e go艣cie dobrze si臋 bawi膮. Wszystkie meble zosta艂y wyniesione do piwnicy albo podsuni臋te pod 艣ciany, zwini臋to dywan i w ten spos贸b stworzono parkiet do ta艅ca.

Miz Witty siedzia艂a na w贸zku otoczona grupk膮 przyjaci贸艂. Promienia艂a ze szcz臋艣cia. Jej radosny g艂os unosi艂 si臋 nad pomrukiem rozm贸w i d藕wi臋kami muzyki.

Rozpakowano prezenty. Podarunek Bonnera okaza艂 si臋 wielkim hitem. Miz Witty by艂a zachwycona. Od razu pod艂膮czono odtwarzacz i z rozmieszczonych po ca艂ym domu g艂o艣nik贸w pop艂yn臋艂a muzyka.

Mary przygl膮da艂a si臋 ta艅cz膮cym. Kilka par ko艂ysa艂o si臋 w rytm romantycznej ballady, w tym Bonn i jaka艣 chichocz膮ca nastolatka. Wnuk Miz Witty sp臋dzi艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 wieczoru na parkiecie. Mary musia艂a jednak przyzna膰, 偶e by艂o to spowodowane licznymi zaproszeniami, kt贸re otrzymywa艂 od u艣miechaj膮cych si臋 nerwowo pa艅 i panien w przedziale wiekowym od osiemnastu do osiemdziesi臋ciu lat. 呕adna z mieszkanek Wittering nie potrafi艂a oprze膰 si臋 jego urokowi. A on traktowa艂 ka偶d膮 z nich z wielk膮 kurtuazj膮 i galanteri膮.

Przygaszono 艣wiat艂a. W salonie zapanowa艂 przytulny, a nawet romantyczny nastr贸j, ale Mary nie by艂a w najlepszym humorze. Joe Lukins zapewni艂 j膮, 偶e Rebeka b臋dzie mog艂a przyj艣膰 na przyj臋cie, po czym nie dotrzyma艂 obietnicy.

Rebeka kocha艂a Miz Witty jak w艂asn膮 babci臋. By艂aby zachwycona. Cieszy艂aby si臋 z mo偶liwo艣ci sp臋dzenia czasu ze starsz膮 siostr膮, ale Joe zadzwoni艂 w ostatniej chwili i o艣wiadczy艂, 偶e dziewczynka jest przezi臋biona.

Mary zaproponowa艂a, 偶e przyjedzie po siostr臋. Joe straci艂 prawo jazdy za jazd臋 po pijanemu, zreszt膮 nie by艂o go sta膰 na samoch贸d. Ojczym zapewnia艂, 偶e Rebeka nie czuje si臋 na tyle dobrze, by wyj艣膰 z domu. Mary b艂aga艂a go o mo偶liwo艣膰 odwiedzenia siostry, ale za艣mia艂 si臋 i powiedzia艂, 偶e nie zamierza wpu艣ci膰 jej do 艣rodka.

Zrozpaczona Mary szuka艂a schronienia w kuchni, gdzie po raz pierwszy od wczorajszego incydentu znalaz艂a si臋 oko w oko z Pauline. Z deszczu pod rynn臋. Nie mia艂a ochoty na s艂uchanie opowie艣ci o nocnej eskapadzie kucharki z Bonnerem.

Pauline siedzia艂a przy stole, wpatruj膮c si臋 t臋po w niedojedzony kawa艂ek tortu. Zerkn臋艂a na Mary, ale nawet si臋 nie u艣miechn臋艂a. Wygl膮da艂a na za艂aman膮, co nie by艂o w jej stylu.

W powietrzu unosi艂 si臋 zapach marchewkowego tortu i innych pyszno艣ci przygotowanych na przyj臋cie. Mary musia艂a przyzna膰, 偶e Pauline z tak膮 sam膮 pasj膮 anga偶owa艂a si臋 w gotowanie co i w swoje 偶ycie seksualne. Ale nie, mia艂a o tym nie my艣le膰!

Nastawi艂a wod臋 na herbat臋. Mia艂a nadziej臋, 偶e ja艣minowy napar pozwoli jej ukoi膰 stargane nerwy.

- Jak tam przyj臋cie? - spyta艂a Pauline.

Mary nigdy nie widzia艂a jej w takim stanie.

- Bardzo udane. Tort i wszystkie przystawki s膮 przepyszne! Naprawd臋 przesz艂a艣 tym razem sam膮 siebie. - Wskaza艂a na niedojedzony kawa艂ek ciasta. - 殴le si臋 czujesz? To najlepszy tort marchewkowy, jaki kiedykolwiek jad艂am. Nie mo偶e ci nie smakowa膰.

- Nie jestem g艂odna.

- Przecie偶 uwielbiasz przyj臋cia, szczeg贸lnie je偶eli s膮 ta艅ce. - Mary wymownie spojrza艂a na zamkni臋te drzwi. - Wyjd藕 do ludzi, pobaw si臋 troch臋. Popilnuj臋 spraw w kuchni.

Pauline zrobi艂a smutn膮 min臋.

- Nie, po prostu nie mog臋. Poza tym w piekarniku s膮 chrupki serowe.

Mary nie chcia艂a si臋 wtr膮ca膰, ale zna艂y si臋 z Pauline od dawna i nigdy dot膮d nie widzia艂a kucharki w bluzce zapi臋tej po sam膮 szyj臋.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a, k艂ad膮c jej r臋k臋 na ramieniu. - Taki nastr贸j nie jest w twoim stylu.

Kucharka westchn臋艂a g艂o艣no.

- To wszystko z powodu Bonnera.

- Ach tak, je偶eli to osobiste... - Mary zaczyna艂a 偶a艂owa膰, 偶e wda艂a si臋 w t臋 rozmow臋.

- Nie ma sprawy, w ko艅cu nas widzia艂a艣 tu, w kuchni. Dobrze wiesz, co si臋 sta艂o. - Pau艂ine zakry艂a twarz r臋koma. - Widzia艂a艣, jak robi臋 z siebie idiotk臋.

Mary nie spodziewa艂a si臋 takiego obrotu sprawy.

- To nieprawda - powiedzia艂a. Po raz pierwszy w 偶yciu wsp贸艂czu艂a atrakcyjnej blondynce o pon臋tnych kszta艂tach. - Bonner wcale ci si臋 nie opiera艂.

Pauline spojrza艂a jej prosto w oczy.

- Ale偶 opiera艂 si臋! By艂 bardzo mi艂y, ale... - Wzruszy艂a ramionami. - Wyni贸s艂 mnie na zewn膮trz, postawi艂 na ziemi i w bardzo grzeczny spos贸b powiedzia艂, 偶e jestem atrakcyjn膮 kobiet膮, ale zale偶y mu na kim艣 innym, wi臋c nie mo偶e... - Pokr臋ci艂a smutno g艂ow膮. - Wiem, 偶e chcia艂 si臋 mnie w ten spos贸b pozby膰. 呕aden playboy nigdy nie odm贸wi艂...

Mary chcia艂a powiedzie膰 co艣 na pocieszenie, ale nie potrafi艂a znale藕膰 odpowiednich s艂贸w.

- Do diab艂a, Mary! - Dolna warga Pauline dr偶a艂a niebezpiecznie. - Czy jestem a偶 tak nieatrakcyjna, 偶e najwi臋kszy rozpustnik Wschodniego Wybrze偶a k艂amie, 偶eby wykr臋ci膰 si臋 od mojego towarzystwa? Co jest ze mn膮 nie tak? Co zrobi艂am 藕le?

Mary wci膮偶 nie potrafi艂a w to uwierzy膰. Bonner odrzuci艂 zaloty Pauline? Nigdy by go nie pos膮dzi艂a o monogamiczne sk艂onno艣ci. Bo przecie偶 poca艂unek z ni膮 si臋 nie liczy.

By膰 mo偶e Bonner roztrwoni艂 ju偶 sw贸j maj膮tek, ale to nie zmienia艂o faktu, 偶e urodzi艂 si臋 w bogatej rodzinie i prowadzi艂 偶ycie pe艂ne luksus贸w i zbytk贸w. Zosta艂 wykszta艂cony w drogiej szkole w Europie, podr贸偶owa艂 po ca艂ym 艣wiecie, kocha艂 si臋 z ksi臋偶niczkami, aktorkami i modelkami. A ona dorasta艂a w przyczepie kempingowej w Wittering, nosi艂a ubrania, kt贸re mama dostawa艂a z opieki spo艂ecznej wraz z zasi艂kiem, nigdy nie by艂a dalej ni偶 w Denver. Wi臋c czym偶e dla niego m贸g艂 by膰 ten poca艂unek? Niczym.

- Pauline, jeste艣 wspania艂膮 kobiet膮. Pe艂n膮 pasji, otwart膮 na innych i bardzo hojn膮. Poza tym jeste艣 najlepsz膮 kuchark膮 w mie艣cie. - Mary u艣cisn臋艂a j膮 serdecznie. - Jestem pewna, 偶e pan Wittering by艂 wobec ciebie szczery. Wiem, 偶e cieszy si臋 opini膮 playboya, ale jest w ko艅cu cz艂owiekiem, a ka偶dy cz艂owiek mo偶e si臋 kiedy艣 zakocha膰.

Pauline spojrza艂a na ni膮 pytaj膮co.

- By膰 mo偶e nigdy nie do艣wiadczy prawdziwej mi艂o艣ci, ale to naprawd臋 wzruszaj膮ce, 偶e potrafi dochowa膰 wierno艣ci jakiej艣 kobiecie. Teraz id藕 umy膰 twarz. Popilnuj臋 chrupek serowych. Wyjd藕 do ludzi, pota艅cz troch臋, 艣miej si臋. Zobaczysz, wszystko b臋dzie dobrze. Bonner nie powinien zobaczy膰, 偶e ci臋 zrani艂.

Zagwizda艂 czajnik, Mary wi臋c wsta艂a i podesz艂a do kuchenki.

- Wystarczy odrobina pudru na twoim 艣licznym nosku i nikt nawet nie zauwa偶y...

- Masz racj臋! Kogo obchodzi, czy k艂ama艂, czy nie?

- Jestem pewna, 偶e m贸wi艂 prawd臋. - nalega艂a Mary. Mia艂a nadziej臋, 偶e Pauline jej uwierzy. By膰 mo偶e faktycznie potrafi艂 by膰 komu艣 wierny. - Jestem pewna, 偶e chcia艂 post膮pi膰 honorowo - zasugerowa艂a. - Mo偶e zostawi艂 w Bostonie jak膮艣 kobiet臋, kt贸rej na miesi膮c czy dwa uda艂o si臋 skra艣膰 jego serce? Nagle wpad艂 jej do g艂owy pomys艂. Pauline mia艂a w mie艣cie wielu wielbicieli. Nale偶a艂o jej o tym przypomnie膰.

- Wiesz, w salonie czeka na ciebie Jed Swenson. My艣lisz, 偶e tyle razy przychodzi艂 do kuchni po szklank臋 wody tylko dlatego, 偶e jest tak bardzo spragniony?

Kucharka przyg艂adzi艂a w艂osy.

- Jed bardzo mnie lubi. Masz racj臋. Chyba mog臋 p贸j艣膰 chwil臋 pota艅czy膰.

- Id藕, id藕. Zajm臋 si臋 chrupkami.

- Dzi臋ki, ma艂a.

Mary zaparzy艂a sobie fili偶ank臋 ja艣minowej herbaty na uspokojenie i usiad艂a przy kuchennym stole. Niestety, herbata niewiele pomog艂a. Mary wci膮偶 by艂a tak samo w艣ciek艂a na swojego ojczyma jak w chwili, w kt贸rej sko艅czy艂a z nim rozmawia膰 przez telefon.

Nagle w drzwiach stan膮艂 Bonner Wittering. Z jego twarzy znik艂 przyjazny u艣miech. Mary zdziwi艂a si臋, z jak膮 艂atwo艣ci膮 gra艂 w salonie uroczego wnuka solenizantki, by chwil臋 p贸藕niej przybra膰 pos臋pne oblicze. Opar艂 si臋 plecami o framug臋.

- Kto艣 o imieniu Sam prosi艂, bym ci臋 odnalaz艂. Podobno obieca艂a艣 mu nast臋pny taniec.

Mary westchn臋艂a. Najwy偶sza pora zapomnie膰 o okrucie艅stwie Lukinsa. By膰 mo偶e jeden taniec poprawi jej humor.

- Powiedz mu, 偶e zaraz przyjd臋.

Skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie, i pos艂usznie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Chwil臋 p贸藕niej Mary posz艂a do salonu. Omin臋艂a zastawiony najr贸偶niejszymi smako艂ykami st贸艂, a przechodz膮c przez korytarz, zauwa偶y艂a siedz膮cych na schodach Pauline i Jeda. U艣miechali si臋 do siebie i szeptali co艣 czule. Zdawali si臋 nie zwraca膰 uwagi na otoczenie.

Mary zawsze lubi艂a Jeda. Tak jak i ona wychowa艂 si臋 w biednej cz臋艣ci miasta. Ci臋偶ko pracowa艂 jako mechanik samochodowy, ale uczciwie zarabia艂 na 偶ycie. Wysoki i rudy, od kilku lat podkochiwa艂 si臋 w Pauline.

Mary sprawdzi艂a jeszcze, czy Miz Witty dobrze si臋 czuje, poda艂a jej szklank臋 lemoniady, a potem ju偶 Sam zaci膮gn膮艂 j膮 na parkiet.

Sam by艂 przystojnym m臋偶czyzn膮, o kr贸tkiej, zadbanej brodzie i 艣miej膮cych si臋, b艂臋kitnych oczach. Mary lubi艂a go i nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e on te偶 bardzo j膮 lubi. Jednak nie 偶ywi艂a do niego 偶adnych g艂臋bszych uczu膰. Sam by艂 rozwiedziony, dw贸jka jego dzieci mieszka艂a gdzie艣 w Kalifornii. Teraz chcia艂 si臋 ponownie o偶eni膰.

Ta艅czyli, ale my艣li Mary kr膮偶y艂y wok贸艂 Bonnera. Gdzie on jest? Czy ta艅czy? Co robi?

Zmieni艂a si臋 piosenka, ale Sam nie wypu艣ci艂 Mary z obj臋膰. Gdy z g艂o艣nik贸w dobieg艂y pierwsze takty uroczej ballady, w pokoju rozleg艂y si臋 oklaski. Bonn wzi膮艂 na r臋ce Miz Witty i ta艅czy艂 z ni膮, wiruj膮c po ca艂ej sali.

Miz Witty obejmowa艂a wnuka za szyj臋 i 艣mia艂a si臋 rado艣nie, gdy obraca艂 j膮 na wszystkie strony w swojej improwizacji walca. Inne pary, w tym Sam i Mary, cofn臋艂y si臋 pod 艣cian臋, pozostawiaj膮c ca艂y parkiet do dyspozycji solenizantki i jej partnera.

Mary wiedzia艂a, 偶e Bonn jest ob艂udnikiem, 偶e jego u艣miech nie jest szczery, a mimo to rozkoszowa艂a si臋 ka偶d膮 chwil膮 tego ta艅ca, ka偶dym u艣miechem na twarzy Miz Witty.

Gdy piosenka dobieg艂a ko艅ca, Bonn posadzi艂 babci臋 na w贸zku, a ca艂y dom rozbrzmia艂 gromkimi brawami. Miz Witty wygl膮da艂a na najszcz臋艣liwsz膮 kobiet臋 na 艣wiecie. Mimo to Mary chcia艂a sprawdzi膰, czy niczego jej nie brakuje. Niestety, Bonn wci膮偶 sta艂 u boku babci, a ona nie wypuszcza艂a jego d艂oni ze swoich r膮k.

- Mary, kochanie. - Starsza pani u艣miechn臋艂a si臋 na jej widok. - Powiedzia艂am w艂a艣nie Bonnyemu, 偶e musi z tob膮 zata艅czy膰! - Mary pochyli艂a si臋, by sprawdzi膰 puls swojej podopiecznej. By艂 przyspieszony, ale serce kt贸rej kobiety nie bi艂oby mocniej, gdyby sp臋dzi艂a kilka minut, wiruj膮c po parkiecie w ramionach tak przystojnego m臋偶czyzny? - Wspaniale ta艅czy - kontynuowa艂a Miz Witty i zachichota艂a niczym nastolatka.

- Oczywi艣cie, 偶e zata艅cz臋 z Bonnem, Miz Witty. Niestety, nast臋pne dwie czy trzy piosenki ju偶 komu艣 obieca艂am, ale potem... - Zerkn臋艂a w stron臋 Bonnera, ale on unika艂 jej spojrzenia.

- Nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰 - odpowiedzia艂 z galanteri膮.

W tej samej chwili zajmuj膮ca si臋 handlem nieruchomo艣ciami Maxie Unkle chwyci艂a jego d艂o艅.

- Teraz moja kolej!

Przez nast臋pne p贸艂 godziny Mary ta艅czy艂a z Samem i z innymi mieszka艅cami Wittering. Ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 nie my艣le膰 o Bonnie. W ko艅cu w po艂owie kt贸rej艣 ballady mi艂osnej nie wytrzyma艂a. Musia艂a zobaczy膰, gdzie on jest i co robi!

Ich spojrzenia spotka艂y si臋 ponad g艂owami ta艅cz膮cych. Mary zastanawia艂a si臋, czy on my艣li o tym samym. Je艣li obydwoje nie wyka偶膮 si臋 sprytem, by膰 mo偶e b臋d膮 musieli ze sob膮 zata艅czy膰.

Tylko dlaczego jej g艂upie serce podskoczy艂o rado艣nie na t臋 my艣l?

ROZDZIA艁 SI脫DMY

Jed i Pauline wyszli po p贸艂nocy. Chwil臋 p贸藕niej Ruby uda艂a si臋 do swojej sypialni na poddaszu. Mary ziewn臋艂a, zapali艂a 艣wiat艂o na werandzie i wysz艂a na dw贸r. Usiad艂a na metalowym krze艣le. W oddali widzia艂a 艣wiat艂a Wittering. Opar艂a g艂ow臋 o mi臋kk膮 poduszk臋. Potrzebowa艂a odpoczynku. Snu. Po raz kolejny ziewn臋艂a.

- Nigdy nie za艣niesz, je偶eli nie przestaniesz my艣le膰 - wymamrota艂a.

Czubkami palc贸w masowa艂a obola艂e skronie, ale to nie pomaga艂o. By艂a na siebie w艣ciek艂a. Dlaczego nie mog艂a przesta膰 my艣le膰 o Bonnerze? Wszystkie mieszkanki Wittering oszala艂y na jego punkcie. Czy ona te偶? Westchn臋艂a.

Spojrza艂a w g贸r臋. Na niebie migota艂y pojedyncze gwiazdy. By艂y takie czyste i niewinne. Gdy jako ma艂a dziewczynka dorasta艂a w przyczepie kempingowej, cz臋sto wychodzi艂a w letnie noce na dw贸r i podziwia艂a gwiazdy. Rodzice spali, a ona bra艂a koc z 艂贸偶ka i wdrapywa艂a si臋 na dach przyczepy. Potrafi艂a tak godzinami wpatrywa膰 si臋 w niebo, marz膮c o 偶yciu z dala od biednej dzielnicy Wittering.

Sp臋dzone w biedzie dzieci艅stwo odcisn臋艂o na Mary swoje pi臋tno. By艂a bardzo zdeterminowan膮 osob膮. 呕adne z jej rodzic贸w nie uko艅czy艂o szko艂y 艣redniej i nie by艂o ich sta膰 na op艂acenie nauki c贸rki. Cho膰 Mary mog艂a ubiega膰 si臋 o stypendium, musia艂a p贸j艣膰 wcze艣nie do pracy, by pom贸c op艂aci膰 rachunki za leczenie taty. Pensja mamy, kt贸ra pracowa艂a jako kelnerka, nie wystarcza艂a na wszystko.

Mimo to kt贸rej艣 nocy, le偶膮c na dachu przyczepy, z艂o偶y艂a sobie uroczyst膮 obietnic臋. Nawet je偶eli nie uda jej si臋 sko艅czy膰 studi贸w, osi膮gnie co艣 w 偶yciu! Postanowi艂a zosta膰 piel臋gniark膮. Chcia艂a zmienia膰 艣wiat, pomaga膰 ludziom.

Wierzy艂a, 偶e kt贸rego艣 dnia jej marzenie si臋 spe艂ni. Zostanie piel臋gniark膮 i wszyscy b臋d膮 j膮 szanowa膰. Jednak teraz wa偶niejsze by艂o inne marzenie. Mary za wszelk膮 cen臋 pragn臋艂a wywalczy膰 prawo do opieki nad Rebek膮. Pragn臋艂a, by siostra otrzyma艂a lepszy start w 偶ycie.

Zosta膰 piel臋gniark膮 i m贸c opiekowa膰 si臋 Rebek膮 - to by艂o jej marzenie. Miz Witty pozwoli艂a jej nawet przygotowa膰 dawny pok贸j dzieci臋cy, by Rebeka mog艂a tam mieszka膰, gdy przyjedzie z wizyt膮. By艂 to niewielki pokoik. Mary pomalowa艂a go na r贸偶owo. Tak bardzo chcia艂a, by jej m艂odsza siostra dorasta艂a w tym pi臋knym, schludnym domu w艣r贸d kochaj膮cych j膮 os贸b. Niestety, Joe Lukins nigdy by si臋 na to nie zgodzi艂.

Ameryka艅skie s膮dy nie by艂y sk艂onne odbiera膰 praw rodzicielskich naturalnym rodzicom, bez wzgl臋du na powody. Joe nie by艂 najlepszym ojcem, ale wiele dzieci dorasta艂o w du偶o gorszych warunkach ni偶 Rebeka i ich tak偶e nie odbierano rodzicom. Mary potrzebowa艂a cudu, by odebra膰 ojczymowi siostr臋. Nie potrafi艂a go nawet sk艂oni膰, by pozwoli艂 jej zabra膰 ma艂膮 na kilka godzin na przyj臋cie urodzinowe Miz Witty!

Zwiesi艂a smutno g艂ow臋.

- Naprawd臋 potrzebuj臋 cudu - wymamrota艂a.

- Cuda si臋 zdarzaj膮.

Mary a偶 podskoczy艂a z wra偶enia. By艂a pewna, 偶e jest sama! W jaki spos贸b uda艂o mu si臋 tak cicho i bezszelestnie otworzy膰 drzwi?

- Sadzi艂am, 偶e ju偶 艣pisz. - Dlaczego musia艂 si臋 tu pojawi膰 akurat wtedy, gdy usilnie stara艂a si臋 o nim nie my艣le膰?

- M贸wi艂em ci ju偶, 偶e nie mog臋 zasn膮膰 - powiedzia艂. - Na czym ma polega膰 ten cud?

Czu艂a, 偶e si臋 rumieni. Nie my艣la艂a, 偶e ktokolwiek us艂yszy jej monolog. Wola艂a sk艂ama膰, ni偶 powiedzie膰 prawd臋.

- Mam nadziej臋, 偶e przed 艣witem zamienisz si臋 w s艂up soli.

Za艣mia艂 si臋.

- Nawet nie wiesz, jak cz臋sto to s艂ysz臋. - Podszed艂 bli偶ej.

- Nie jestem zaskoczona. - Mary pr贸bowa艂a zachowa膰 spok贸j, cho膰 jej serce bi艂o w przyspieszonym tempie. - W ten spos贸b podbudowa艂e艣 tylko moj膮 wiar臋 w ludzko艣膰.

Opar艂 si臋 o por臋cz werandy, a jego ciemne w艂osy l艣ni艂y w blasku ksi臋偶yca.

- My艣la艂em, 偶e mo偶e uda nam si臋 wreszcie razem zata艅czy膰. To chyba dobry moment.

Tego si臋 nie spodziewa艂a!

- S艂ucham?

- Obiecali艣my Miz Witty.

Mary otworzy艂a szeroko usta ze zdziwienia.

- I co z tego?

- Jak to co? Nale偶y dotrzymywa膰 obietnic. - Poda艂 jej r臋k臋 i u艣miechn膮艂 si臋.

Chyba naprawd臋 si臋 spodziewa艂, 偶e przystanie na jego propozycj臋. Mary mia艂a trudno艣ci ze z艂apaniem oddechu. Z pewno艣ci膮 nie z powodu oblanej ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 postaci Bonnera, cho膰 roztacza艂 wok贸艂 czar, kt贸remu nie potrafi艂a si臋 oprze膰. Jego ciemne oczy wpatrywa艂y si臋 w ni膮 wyczekuj膮co.

- Obietnica, tak? - By艂a w艣ciek艂a. Na niego, na siebie, na ca艂y 艣wiat. - Chcesz mi powiedzie膰, 偶e zawsze dotrzymujesz obietnic?

- A ty nie dotrzymujesz przyrzecze艅 danych Miz Witty?

Zmarszczy艂a brwi. Po raz kolejny uda艂o mu si臋 zbi膰 j膮 z tropu.

Otworzy艂a usta, by co艣 odpowiedzie膰, ale natychmiast je zamkn臋艂a. Dlaczego przypomina艂 jej, 偶e obieca艂a co艣 Miz Witty? Jej obietnice co艣 znaczy艂y, nawet je偶eli on nigdy nie dotrzymywa艂 danego s艂owa - Powiedzia艂am jej po prostu to, co chcia艂a us艂ysze膰. Nie zamierza艂am z tob膮 ta艅czy膰.

- Rozumiem. - Przechyli艂 na bok g艂ow臋. - I wszystko jest w porz膮dku, tak? Natomiast gdy ja tak post臋puj臋, jestem nieodpowiedzialny?

- Tak! - odpar艂a. Mia艂a ca艂kowit膮 艣wiadomo艣膰; 偶e jej s艂owom brakuje logiki. - Poniewa偶 ja jej nie ranie! - Ha! Wreszcie mu powiedzia艂a, co o nim my艣li.

- Jeste艣 pewna? Chcia艂a, 偶eby艣my razem zata艅czyli. To tylko jeden taniec - powiedzia艂. - Gdy wnosi艂em j膮 na g贸r臋, poprosi艂a mnie, bym jej obieca艂, 偶e z tob膮 zata艅cz臋. Tylko mnie nie rozczaruj, doda艂a. - Zawiesi艂 g艂os.

Mary wiedzia艂a, 偶e m贸wi prawd臋. Miz Witty poprosi艂a j膮 o to samo, gdy pomaga艂a jej przebra膰 si臋 w nocn膮 koszul臋.

- Obieca艂em jej - powiedzia艂 po chwili milczenia.

Mary pr贸bowa艂a walczy膰 z w艂asnymi uczuciami. Tak bardzo pragn臋艂a znale藕膰 si臋 w jego ramionach, ale wiedzia艂a, 偶e nie powinna. I obietnica dana Miz Witty nie mia艂a tu 偶adnego znaczenia. Przez ca艂e przyj臋cie marzy艂a o tym, by j膮 przytuli艂. Jak dobrze by艂oby wyp艂aka膰 si臋 na jego silnym ramieniu... Otworzy艂a drzwi, chc膮c jak najszybciej znale藕膰 si臋 w 艣rodku.

Z salonu dobiega艂y d藕wi臋ki przepi臋knej, romantycznej ballady. Mary zmarszczy艂a brwi.

- W艂膮czy艂e艣 muzyk臋?

- Przy muzyce lepiej si臋 ta艅czy - powiedzia艂.

Musi mie膰 si臋 na baczno艣ci, inaczej...

Nie chcia艂a nawet o tym my艣le膰! Z pewno艣ci膮 setki naiwnych kobiet wpad艂o w sid艂a Bonnera, ale ona tego nie zrobi. Nie wolno jej si臋 poddawa膰. Nawet w kwestii jednego ta艅ca! Seks by艂 dla Bonnera niczym sport, traktowa艂 kobiety jak wyzwanie, musia艂a o tym pami臋ta膰.

- No, wi臋c... - Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Czy偶by powoli ulega艂a jego czarowi? No dobrze, w ko艅cu da艂a Miz Witty s艂owo... Ale tylko jeden taniec, jedna piosenka. To wszystko! - Dobrze, ale tylko do ko艅ca tej piosenki.

- Mo偶e by膰.

Podszed艂 bli偶ej. Mary zadr偶a艂a, a gdy wzi膮艂 j膮 w ramiona, zarumieni艂a si臋.

- 呕eby wszystko by艂o jasne: ta艅cz臋 z tob膮 tylko dlatego, 偶e obieca艂am to Miz Witty - wyszepta艂a.

- Robi臋 wszystko co w mojej mocy, by naprawi膰 b艂臋dy przesz艂o艣ci. Chc臋, by babcia by艂a” dumna ze swojego wnuka - wyszepta艂.

Mary usi艂owa艂a zachowa膰 oboj臋tno艣膰, ale z trudem trzyma艂a si臋 na nogach.

- Musz臋 przyzna膰, 偶e zachowywa艂e艣 si臋 dzisiaj jak prawdziwy d偶entelmen - powiedzia艂a.

U艣miechn膮艂 si臋 zawadiacko. Gdy chcia艂, potrafi艂 by膰 czaruj膮cy.

- Fa艂szywe pochwa艂y nie skr贸c膮 tej piosenki, panno O'Mara - wyszepta艂. Zn贸w poczu艂a na policzku jego ciep艂y oddech.

A wi臋c w ten spos贸b przystojni m臋偶czy藕ni staj膮 si臋 playboyami, pomy艣la艂a. Nikt nie potrafi im si臋 oprze膰.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e na przyj臋ciu poznam twoj膮 m艂odsz膮 siostr臋 - powiedzia艂.

Mary z wdzi臋czno艣ci膮 przyj臋艂a zmian臋 tematu. Wreszcie mog艂a si臋 skoncentrowa膰 na czym艣 innym. Skin臋艂a g艂ow膮.

- Rebeka by艂a zaproszona, ale Joe zadzwoni艂, 偶e jest przezi臋biona i nie mo偶e wyj艣膰 z domu.

- Wielka szkoda.

Spojrza艂a na niego. Nie u艣miecha艂 si臋 i mia艂 takie szczere spojrzenie. Zreszt膮 tak bardzo pragn臋艂a zwierzy膰 si臋 komu艣 ze swoich smutk贸w.

- Ale ona wcale nie jest przezi臋biona. To nie pierwszy raz, kiedy Joe wyci膮艂 mi taki numer. Nie chce, by ma艂a kontaktowa艂a si臋 ze mn膮. - G艂os jej si臋 艂ama艂. - Robi to z czystego okrucie艅stwa. Rebeka tak si臋 cieszy艂a na ten wiecz贸r.

Bonn milcza艂. Wygl膮da艂 na zamy艣lonego. Nigdy dot膮d nie widzia艂a go w takim nastroju.

- Czy chcia艂aby艣, 偶ebym z nim porozmawia艂?

Zaskoczy艂 j膮 po raz kolejny. Za ka偶dym razem, kiedy si臋 jej wydawa艂o, 偶e go rozgryz艂a, robi艂 co艣 takiego, 偶e zn贸w nie wiedzia艂a, co my艣le膰.

- Z kim?

- Z ojcem Rebeki - odpar艂.

- Dlaczego? - spyta艂a. - My艣lisz, 偶e je艣li nosisz nazwisko Wittering, uda ci si臋 przem贸wi膰 mu do rozs膮dku? - Mary pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮. - Wiedzia艂am, 偶e masz wybuja艂e ego, ale nie s膮dzi艂am, 偶e masz si臋 za nadcz艂owieka!

- Potrafi臋 by膰 przekonuj膮cy. Wiesz o tym doskonale.

- Twoja reputacja jest mi znana, ale znam te偶 ojczyma i mog臋 ci od razu powiedzie膰, 偶e nic nie wsk贸rasz. Tylko by艣 wszystko pogorszy艂.

Skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie, ale Mary zdawa艂o si臋, 偶e si臋 zdenerwowa艂. Czy偶by go urazi艂a? Poczu艂a si臋 winna. Ofiarowa艂 jej swoj膮 pomoc, a ona zachowa艂a si臋 niegrzecznie. Przecie偶 nikt nie by艂 w stu procentach z艂y, nawet Bonner Wittering.

- Przepraszam, nie chcia艂am by膰 niemi艂a. Wiem, 偶e mia艂e艣 dobre intencje, ale boj臋 si臋, 偶e Joe ukara艂by mnie i Rebek臋.

- Rozumiem - przerwa艂 jej. - Zapomnij o tym.

Przytuli艂 j膮 mocniej. Ich uda styka艂y si臋, co przyprawia艂o j膮 o dreszcz podniecenia. Z ca艂ej si艂y przygryz艂a doln膮 warg臋.

Blask ksi臋偶yca o艣wietla艂 jego twarz. Srebrzyste 艣wiat艂o nadawa艂o jego rysom jeszcze wi臋cej szlachetno艣ci. Niew膮tpliwie Bonner Wittering by艂 najprzystojniejszym m臋偶czyzn膮 na 艣wiecie, a Mary mog艂a jedynie podziwia膰 jego urod臋 w niemym zachwycie.

W jego oczach malowa艂o si臋 wsp贸艂czucie i zrozumienie. Nie potrafi艂a d艂u偶ej by膰 wobec niego oboj臋tna. Jego dotyk, zapach... Pr贸bowa艂a zwalczy膰 w sobie ch臋膰 skosztowania ponownie smaku jego ust. Dotyka艂a r臋koma g艂adkiej sk贸ry jego szyi. Wystarczy艂o przyci膮gn膮膰 go bli偶ej... Rozchyli艂a nieznacznie wargi. Ich usta oddalone by艂y od siebie zaledwie o kilka centymetr贸w.

Wiedzia艂a, 偶e 藕le robi, ale nie mog艂a si臋 powstrzyma膰. Poca艂uj mnie, b艂aga艂a go wzrokiem. Kochaj si臋 ze mn膮!

Widzia艂a, 偶e Bonner si臋 waha. W艂a艣ciwie mu si臋 nie dziwi艂a. Tyle razy przekonywa艂a go, by trzyma艂 si臋 od niej z daleka. Nawet w towarzystwie Miz Witty nie pozwala艂a mu si臋 dotkn膮膰, a teraz prosi艂a, by j膮 poca艂owa艂?

Nagle jego wargi zamkn臋艂y jej usta w nami臋tnym poca艂unku. Mary mia艂a wra偶enie, 偶e unosi si臋 w powietrzu. P艂on臋艂a z nami臋tno艣ci.

W tej chwili odda艂aby mu si臋 ca艂kowicie, gdyby tylko j膮 o to poprosi艂. Pragn臋艂a, by jej dotyka艂, by pie艣ci艂 jej cia艂o.

Ale rozs膮dek krzycza艂, 偶e p贸藕niej b臋dzie tego 偶a艂owa艂a. Co ty do cholery robisz, Mary?

Odepchn臋艂a go gwa艂townie.

- Jeste艣 w wielkim b艂臋dzie, je偶eli my艣lisz, 偶e wystarczy si臋 ze mn膮 przespa膰, by udobrucha膰 Miz Witty! Ja nie zmieni臋 o tobie zdania. Ale... - Zapl膮ta艂a si臋. Wiedzia艂a, jak absurdalnie brzmi膮 jej s艂owa, jednak by艂o jej wszystko jedno. W ko艅cu to ona przej臋艂a tym razem inicjatyw臋...

Chcia艂a uciec, ale uderzy艂a si臋 o por臋cz werandy. Chwyci艂a si臋 jej instynktownie, by nie upa艣膰.

- Wszystko w porz膮dku? - Przytrzyma艂 j膮.

- Tak, nic mi si臋 nie sta艂o.

Jak mog艂a by膰 taka g艂upia? Zazwyczaj twardo st膮pa艂a po ziemi. Jednak od przyjazdu Bonna do Wittering nie by艂a w stanie zebra膰 my艣li. Musi by膰 stanowcza! Nie chcia艂a na niego patrze膰. Jego oczy mia艂y na ni膮 zdecydowanie zbyt hipnotyzuj膮cy wp艂yw.

- Jeste艣 idea艂em nowoczesnego m臋偶czyzny. Kobiety nie potrafi膮 ci si臋 oprze膰.

- Jako艣 nie chce mi si臋 wierzy膰 w szczero艣膰 twoich s艂贸w. Na czym polega ten idea艂 nowoczesnego m臋偶czyzny? - spyta艂.

- Nowoczesny m臋偶czyzna ma pieni膮dze i w艂adz臋, ale opr贸cz tego jest te偶 bardzo wra偶liwy. - Mary pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮. - Jedyny problem w tym, 偶e wra偶liwo艣膰 powinna by膰 autentyczna, nie udawana. Chwilami, gdy patrz臋 w twoje oczy, jestem niemal sk艂onna uwierzy膰... A przecie偶 ci臋 nienawidz臋.

- Ale i tak wolisz mnie od mojego adwokata, prawda? Nie widzia艂a zwi膮zku, ale postanowi艂a odpowiedzie膰 na pytanie.

- Nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂am, ale chyba tak. Nieznacznie, ale tak Taggart za艣mia艂 si臋 gorzko.

- Dzi臋ki. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o cynizm.

Nagle w uliczk臋 prowadz膮c膮 do domu Miz Witty skr臋ci艂 jaki艣 samoch贸d. Jego jasne 艣wiat艂a o艣wietli艂y werand臋. W nocnej ciszy d藕wi臋k silnika wydawa艂 si臋 szczeg贸lnie nie na miejscu.

- Ciekawe, kto to? - zastanawia艂a si臋 na g艂os Mary.

- Mo偶e kt贸ry艣 z go艣ci czego艣 zapomnia艂 - zasugerowa艂 Taggart.

- Musi to by膰 co艣 bardzo wa偶nego, skoro ten kto艣 zdecydowa艂 si臋 wr贸ci膰 w nocy.

- Ma szcz臋艣cie, 偶e jeszcze nie 艣pimy.

Samoch贸d zatrzyma艂 si臋 obok wynaj臋tego przez Bonnera auta. Kierowca zgasi艂 艣wiat艂a i 艣wiat ponownie zaton膮艂 w ciemno艣ciach.

- Ojej! - rozleg艂 si臋 kobiecy g艂os. - Nie spodziewa艂am si臋 takiego powitania.

Gdy nieznajoma podesz艂a do prowadz膮cych na werand臋 schod贸w, Mary mog艂a si臋 jej lepiej przyjrze膰. By艂a wysoka i szczup艂a, mia艂a mniej wi臋cej trzydzie艣ci lat i by艂a ubrana w dopasowany be偶owy kostium. Mia艂a kr贸tkie, wycieniowane w艂osy, rozja艣nione pasemkami. Wchodz膮c po schodach, u艣miecha艂a si臋 do Bonna. Ksi臋偶yc roz艣wietli艂 jej twarz i Mary wstrzyma艂a oddech. Nieznajoma by艂a bardzo pi臋kna.

- Bonn, kochanie! - Kobieta rzuci艂a si臋 mu w ramiona. - Niespodzianka!

ROZDZIA艁 脫SMY

Taggart nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Lee Stanton wbieg艂a po schodach prowadz膮cych na werand臋, jakby spodziewa艂a si臋, 偶e on natychmiast we藕mie j膮 w ramiona. Cholera! Tylko tego teraz potrzebowa艂. By艂ej dziewczyny, kt贸ra odmawia przyj臋cia do wiadomo艣ci, 偶e nic ich ju偶 nie 艂膮czy. Przecie偶 ona wszystko zepsuje!

Przynajmniej pami臋ta艂a, by zwr贸ci膰 si臋 do niego imieniem Bonna.

Nawet si臋 nie zdziwi艂, gdy zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i poca艂owa艂a prosto w usta. I nie by艂 to przyjacielski poca艂unek Taggart odsun膮艂 j膮 od siebie.

- Witaj, Lee. - Wskaza艂 na Mary. - Chcia艂bym, 偶eby艣 pozna艂a Mary O'Mar臋, opiekunk臋 i piel臋gniark臋 Miz Witty. Mary, to Lee Stanton, przyjaci贸艂ka z Bostonu.

- Jak si臋 pani ma, panno Stanton? - przywita艂a si臋 Mary, ale w jej g艂osie nie by艂o s艂ycha膰 serdeczno艣ci.

Lee nie zamierza艂a wypu艣ci膰 Taggarta z u艣cisku. Odwr贸ci艂a si臋 jednak na moment w stron臋 Mary i obrzuci艂a j膮 taksuj膮cym spojrzeniem.

- Och, dobry wiecz贸r - odpowiedzia艂a.

Taggart widzia艂, 偶e Lee uzna艂a Mary za osob臋 niewart膮 zainteresowania. Sama pochodzi艂a z bogatej i bardzo wp艂ywowej rodziny. Najbardziej nie lubi艂 w niej w艂a艣nie tego, 偶e wywy偶sza艂a si臋, rozmawiaj膮c z sekretarkami czy s艂u偶b膮.

- Prosz臋 nam wybaczy膰 - powiedzia艂a, 艣miej膮c si臋 g艂o艣no i zmys艂owo. - Ale min臋艂o ju偶 kilka dni, odk膮d widzia艂am si臋 z Bonnem.

Taggart uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 wyrazowi twarzy Mary. Zachowywa艂a si臋 oboj臋tnie. Czubkiem j臋zyka obliza艂a pe艂ne wargi i Taggart poczu艂, 偶e jego serce bije w zdwojonym tempie. Jak Mary to robi艂a? Lee poca艂owa艂a go przed chwil膮, a on nic nie poczu艂, a Mary jednym gestem potrafi艂a przyprawi膰 go o zawroty g艂owy.

Tymczasem Mary po艂o偶y艂a r臋ce na biodrach, zdobywaj膮c si臋 wreszcie na u艣miech.

- Prosz臋 nie zwraca膰 na mnie uwagi. Zd膮偶y艂am si臋 ju偶 do tego przyzwyczai膰, 偶e kobiety trzymaj膮 si臋 jego szyi niczym z艂ote 艂a艅cuchy.

- Naprawd臋? - Lee popatrzy艂a na Mary sceptycznie. Taggart rozumia艂, 偶e trudno jej by艂o w to uwierzy膰. Do tej pory uwa偶a艂a go za konserwatywnego pracoholika. Od siedmiu lat pracowa艂a w kancelarii Baxter, Barker i Lancaster. Przez ten czas Taggart sp臋dza艂 w firmie zazwyczaj po dwana艣cie godzin na dob臋, nie mia艂 czasu chodzi膰 na randki, a co dopiero wdawa膰 si臋 w nic nieznacz膮ce romanse. W艂a艣nie brak wolnego czasu zapocz膮tkowa艂 w pewnym sensie ich romans.

- 艁adne rzeczy, Bonn. Jeste艣 tu dopiero od kilku dni, a ju偶 wszystkie dziewcz臋ta z okolicy za tob膮 szalej膮?

Taggart zmarszczy艂 brwi.

- Nie wszystkie - podkre艣li艂, zerkaj膮c znacz膮co na Mary.

- Prosz臋 mi powiedzie膰, panie Wittering - w g艂osie Mary s艂ycha膰 by艂o pogard臋 - czy ca艂uje si臋 pan ze wszystkimi kobietami?

Taggart mia艂 wyrzuty sumienia, cho膰 sam nie wiedzia艂 dlaczego. Spogl膮daj膮c to na jedn膮, to na drug膮, czu艂 si臋 niczym przest臋pca. Lada moment uznaj膮 go za winnego zbrodni, kt贸rej nie pope艂ni艂.

- Nie - odpar艂 ch艂odno. - Nie ca艂uj臋 wszystkich kobiet.

- To nie on zainicjowa艂 poca艂unek na werandzie i 艣wietnie o tym wiedzia艂a. - Czasem to one ca艂uj膮 mnie.

- Marsha, b膮d藕 taka dobra i przynie艣 z samochodu moje walizki - powiedzia艂a Lee, u艣miechaj膮c si臋 do Taggarta. Najwyra藕niej nadal nie zamierza艂a wypu艣ci膰 go ze swoich obj臋膰.

- S膮 w baga偶niku. Ja jestem zbyt zm臋czona.

Jasne, pomy艣la艂 Taggart. Nie jeste艣 zm臋czona, po prostu chcesz si臋 jej pozby膰. Niedoczekanie, Lee! Z trudem wypl膮ta艂 si臋 z u艣cisku.

- Sam po nie p贸jd臋, Lee. Mary ma si臋 opiekowa膰 Miz Witty, nie tob膮. - Otoczy艂 j膮 ramieniem i poprowadzi艂 w stron臋 samochodu. Musia艂 zamieni膰 z ni膮 s艂owo na osobno艣ci.

- Najlepiej b臋dzie, jak p贸jdziemy razem.

Lee zachichota艂a. Dawniej jej 艣miech bardzo go podnieca艂, ale teraz tylko denerwowa艂.

- Lubi臋, gdy jeste艣 taki stanowczy - wyszepta艂a mu do ucha, ale Taggart obawia艂 si臋, 偶e Mary wszystko us艂ysza艂a.

Gdy znale藕li si臋 obok samochodu, otworzy艂 baga偶nik, zyskuj膮c w ten spos贸b zas艂on臋.

- Co ty tu, do jasnej cholery, robisz? Do diab艂a, Lee, ca艂a ta maskarada jest wystarczaj膮co skomplikowana bez... - Wiedzia艂, 偶e musi by膰 wobec niej delikatny. - Bez dodatkowych komplikacji.

Obj臋艂a go w pasie.

- Nie denerwuj si臋, Bonn. Widzisz, 膰wiczy艂am ca艂膮 drog臋. Obiecuj臋 nie pomyli膰 imienia. Zreszt膮 przywioz艂am pewne papiery, kt贸re musisz podpisa膰.

- Ach tak? Nie wiedzia艂em, 偶e poczta i wszystkie firmy kurierskie w tym kraju zbankrutowa艂y.

- 艢mieszny jeste艣. Tak naprawd臋 d艂ugo si臋 nad tym zastanawia艂am i dosz艂am do wniosku, 偶e nie tylko ty potrzebujesz kilku dni wolnego. Uzna艂am, 偶e par臋 dni w G贸rach Skalistych dobrze mi zrobi.

- W takim razie myli艂a艣 si臋, poniewa偶 nie zostaniesz tu na noc.

Lee w jednej chwili zmieni艂a si臋 nie do poznania. Nie by艂a ju偶 chichocz膮c膮 amantk膮, lecz tward膮 i bystr膮 pani膮 adwokat.

- Oczywi艣cie, 偶e zostan臋, nie b膮d藕 艣mieszny.

- Ja? 艢mieszny? - Taggart nie m贸g艂 zrozumie膰, jak inteligentna kobieta mo偶e zachowywa膰 si臋 czasem a偶 tak g艂upio. - To ty pojawi艂a艣 si臋 tu nieproszona. W domu ca艂kowicie obcej ci osoby i to na dodatek w 艣rodku nocy! Czego si臋 spodzie...

- To nie moja wina! - Lee przerwa艂a mu w po艂owie zdania. - Pr贸bowa艂am si臋 do ciebie dodzwoni膰. Gdzie tw贸j telefon?

- Tam, gdzie go zostawi艂em. W szufladzie. Wy艂膮czony - wyja艣ni艂 Taggart. - Po naszej ostatniej rozmowie uzna艂em, 偶e to zbyt ryzykowne. Poza tym jestem na wakacjach, pami臋tasz?

- A ja jestem tutaj i nigdzie si臋 nie rusz臋! - Klepn臋艂a go znacz膮co po po艣ladkach. - Nie potrzebuj臋 przecie偶 osobnego pokoju. Wystarczy mi po艂owa twojego 艂贸偶ka.

Taggart wiedzia艂, co go czeka, gdy tylko zobaczy艂 j膮 wysiadaj膮c膮 z samochodu. Dlaczego nie chcia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e nie byli ju偶 razem?

- W og贸le nie ma takiej mo偶liwo艣ci, Lee - odpowiedzia艂. Nie by艂 w stanie d艂u偶ej hamowa膰 w艣ciek艂o艣ci. - Miz Witty nie jest naprawd臋 moj膮 babci膮, ale bardzo j膮 lubi臋. Nie pozwol臋, by ktokolwiek zak艂贸ci艂 pobyt jej wnuka w Wittering. Tak d艂ugo na to czeka艂a! My艣li, 偶e jestem jej wnukiem. Nie pozwol臋, by si臋 dowiedzia艂a...

Lee nie zareagowa艂a. Zreszt膮 czego si臋 spodziewa艂? Potrafi艂a trzyma膰 emocje na wodzy i dzi臋ki temu by艂a 艣wietnym adwokatem, ale niekoniecznie osob膮, z kt贸r膮 chcia艂by dzieli膰 reszt臋 偶ycia. Westchn膮艂.

- Kto wie, czy babcia Bonnera kiedykolwiek go jeszcze zobaczy, dlatego zrobi臋 co w mojej mocy, by te dwa tygodnie by艂y wszystkim, o czym kiedykolwiek marzy艂a. Mam nadziej臋, 偶e potrafisz to zrozumie膰.

Lee zacisn臋艂a wargi. Wprawdzie nie nale偶a艂a do os贸b, kt贸re umiej膮 okaza膰 skruch臋 albo kogo艣 przeprosi膰, ale Taggart mia艂 wra偶enie, 偶e tym razem uda艂o mu si臋 do niej dotrze膰. Dotkn臋艂a jego ramienia.

- Naprawd臋, Taggart, nie s膮dzi艂am, 偶e tak powa偶nie potraktujesz t臋 maskarad臋.

Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. Nim pozna艂 Miz Witty, w og贸le si臋 nie zastanawia艂, jaki wp艂yw na ni膮 b臋dzie mia艂a jego decyzja. Chcia艂 po prostu pom贸c przyjacielowi.

- To nie jest maskarada - wymamrota艂. - Z pocz膮tku by艂em z艂y na Bonnera; ale teraz... - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Miz Witty jest bardzo mi艂膮 osob膮 - powiedzia艂. - Nigdy bym jej nie skrzywdzi艂 i tobie te偶 na to nie pozwol臋.

Lee spojrza艂a na niego z niedowierzaniem.

- To wszystko jest takie dziwne, kochanie, ale mo偶esz sobie m贸wi膰, co chcesz, nigdzie nie wyje偶d偶am. Mam bilet powrotny z Denver na przysz艂膮 艣rod臋, wi臋c mog臋 ci jedynie obieca膰, 偶e b臋d臋 si臋 bardzo grzecznie zachowywa膰. - Spojrza艂a na niego. - Oczywi艣cie przy ludziach. - Wzi臋艂a go za r臋k臋. - Mo偶e to kwestia rozrzedzonego g贸rskiego powietrza, ale nigdy nie widzia艂am, by tak bardzo zale偶a艂o ci na czyich艣 uczuciach. - Powoli, zmys艂owo poca艂owa艂a jego d艂o艅. - To bardzo seksowne. A teraz zajmij si臋 torbami, Bonn, kochanie, a ja poprosz臋 t臋 Marsh臋, by zaprowadzi艂a mnie do pokoju go艣cinnego. Ten dom wydaje si臋 ca艂kiem du偶y.

- Zlituj si臋, Lee! - Taggart nie cierpia艂 sposobu, w jaki traktowa艂a osoby gorzej urodzone. - Wracaj do Bostonu. Twoja obecno艣膰 tu niczego nie zmieni. Nadal g艂臋boko wierz臋 w to, co powiedzia艂em w marcu. Ile razy mam ci to powtarza膰? Nie jeste艣my ju偶 razem! - Mia艂 nadziej臋, 偶e w ten spos贸b uda mu si臋 sk艂oni膰 j膮 do wyjazdu. Musi w ko艅cu zrozumie膰, 偶e to koniec.

Lee skrzy偶owa艂a ramiona na piersi.

- Dobrze, wyjad臋! Ale nim to zrobi臋, nie zdziw si臋, Taggarcie Lancasterze, je偶eli wyjawi臋 twoje prawdziwe imi臋! - By艂a nieugi臋ta. - Mam nadziej臋, 偶e w pe艂ni rozumiesz konsekwencje swojej decyzji?

Nawet nie by艂 zdziwiony. Rozczarowany tak, ale nie zdziwiony. Lee nie wiedzia艂a, co to lito艣膰. Nie mia艂 wyboru, musia艂 da膰 wiar臋 jej s艂owom. Gdyby chodzi艂o tylko o niego, by艂oby mu wszystko jedno, ale powinien dba膰 o uczucia Miz Witty. Nie pozwoli nikomu jej skrzywdzi膰, a ju偶 na pewno nie Lee Stanton.

By艂 te偶 drugi pow贸d. Na my艣l o tym, 偶e mia艂by wyjecha膰 i nigdy wi臋cej nie zobaczy膰 Mary, odczuwa艂 w b贸l klatce piersiowej.

- A wi臋c to szanta偶? - zapyta艂 z kamiennym wyrazem twarzy.

Lee u艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.

- Ale偶 nie nazywajmy tego w ten spos贸b, skarbie.

- Szanta偶 to szanta偶.

- Wiem, ale nie musimy tego w ten spos贸b nazywa膰. - Ponownie wskaza艂a na swoje walizki. - Teraz, kiedy ju偶 to ustalili艣my, prosz臋, zajmij si臋 moim baga偶em. Poprosz臋 Magd臋, by zaprowadzi艂a mnie do mojego pokoju.

- Ona ma na imi臋 Mary - wycedzi艂 przez, z臋by Taggart, wyjmuj膮c z baga偶nika pierwsz膮 z walizek. - Mary O'Mara.

- Mary, Magda... Kogo to obchodzi?

- Mnie to obchodzi - wyszepta艂, gdy Lee ruszy艂a w stron臋 domu. Po raz pierwszy przyzna艂 si臋 do tego sam przed sob膮.

A wi臋c to by艂a ta kobieta, na kt贸rej zale偶a艂o Bonnerowi Witteringowi. Nie wiedzie膰 czemu, Mary by艂a rozczarowana jego gustem. Lee Stanton by艂a bardzo pi臋kna, z pewno艣ci膮 pracowa艂a jako modelka, ale sprawia艂a wra偶enie osoby pozbawionej skrupu艂贸w i bardzo samolubnej.

- Czemu si臋 dziwisz? - powiedzia艂a Mary sama do siebie.

- Jest zab贸jczo przystojnym, egocentrycznym palantem, wi臋c i jego dziewczyna jest bardzo pi臋kn膮, egocentryczn膮 idiotk膮. Pasuj膮 do siebie jak ula艂. - Niestety, gdy chodzi艂o o Bonnera, Mary nie potrafi艂a my艣le膰 logicznie.

Unios艂a g艂ow臋 w chwili, w kt贸rej blondynka wesz艂a do 艣rodka.

- Och, tutaj jeste艣. - Lee opar艂a starannie wypiel臋gnowan膮 d艂o艅 o szczup艂e biodro. - Potrzebuj臋 pokoju. - Pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮. - Bonn nie chce denerwowa膰 babci. Uwa偶a, 偶e nie by艂aby zadowolona, gdyby艣my spali w jednej sypialni.

Ten fakt bardzo zdziwi艂 Mary. Mo偶e Bonner mia艂 w sobie chocia偶 odrobin臋 wra偶liwo艣ci.

- Wola艂abym pok贸j z po艂udniow膮 ekspozycj膮 - doda艂a Lee, wskazuj膮c na schody.

Mary z trudem zachowa艂a spok贸j. Policzy艂a w my艣lach do dziesi臋ciu. Ju偶 wcze艣niej obudzi艂a Ruby, kt贸ra poinformowa艂a j膮, 偶e jedyny wolny pok贸j go艣cinny znajduje si臋 nad gara偶em. Drugie pi臋tro gara偶u zosta艂o przekszta艂cone w uroczy ma艂y apartament z w艂asn膮 艂azienk膮.

- Zaprowadz臋 pani膮 - wymamrota艂a Mary. Otworzy艂a prowadz膮ce na zewn膮trz drzwi. - Prosz臋 za mn膮.

- Co? Na zewn膮trz? - Lee nie by艂a tym faktem zachwycona. Po raz kolejny w ci膮gu zaledwie kilku minut Mary chcia艂a powiedzie膰 co艣 z艂o艣liwego, ale w por臋 si臋 powstrzyma艂a.

- Pok贸j nad gara偶em jest bardzo przytulny. To nasz najlepszy pok贸j. Na dodatek ma pi臋kn膮 po艂udniow膮 ekspozycj臋.

- Wskaza艂a na znajduj膮cy si臋 nie tak daleko budynek. - To zaledwie kilka krok贸w.

Na werandzie spotka艂y si臋 z wchodz膮cym z walizk膮 w ka偶dej r臋ce Bonnerem.

- Obawiam si臋, 偶e jedyny wolny pok贸j go艣cinny w domu wyposa偶ony jest w dzieci臋ce 艂贸偶ko. To pok贸j Rebeki, gdy przyje偶d偶a w odwiedziny.

- Nie musisz nam nic t艂umaczy膰 - zapewni艂 j膮 Bonn. - Lee b臋dzie si臋 tu bardzo podoba艂o. - Spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co. - Prawda, Lee?

Lee nie odezwa艂a si臋. Zesz艂a po schodach i przytuli艂a si臋 do Taggarta. Mary mia艂a wra偶enie, 偶e zgrzyta z臋bami. Z pewno艣ci膮 si臋 przes艂ysza艂a艣, zapewni艂a sam膮 siebie.

- Oczywi艣cie, kochanie.

Mary nie widzia艂a jej twarzy, ale by艂a sk艂onna si臋 za艂o偶y膰, 偶e Lee u艣miecha艂a si臋 s艂odko do Bonnera. Do niej si臋 nie u艣miecha艂a, gdy znajdowa艂y si臋 same. Najwyra藕niej by艂a jedn膮 z tych os贸b, kt贸re potrafi艂y by膰 mi艂e tylko wtedy, gdy mia艂y odpowiedni膮 widowni臋 b膮d藕 gdy mog艂y uzyska膰 co艣 w zamian.

Lee zale偶a艂o jedynie na opinii Bonnera.

- 艢niadanie podawane jest w kuchni oko艂o...

- To nie jest konieczne - przerwa艂a Lee. - Bonner mi o wszystkim opowie.

- Tak, dobrze.. - Mary ba艂a si臋, 偶e lada moment jej g艂os zacznie si臋 艂ama膰. Nie potrafi艂a patrze膰 oboj臋tnie, jak inna kobieta bierze Bonnera za r臋k臋, ale przecie偶 on nie by艂 wart jej uwagi. - Dobranoc - po偶egna艂a si臋.

Nikt nie odpowiedzia艂. Bonner i Lee zdawali si臋 zaj臋ci patrzeniem sobie g艂臋boko w oczy. Mary wesz艂a do domu i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi* W salonie wci膮偶 rozbrzmiewa艂y d藕wi臋ki romantycznej ballady. Przed p贸j艣ciem na g贸r臋 postanowi艂a wy艂膮czy膰 muzyk臋.

Niech sobie na ni膮 patrzy, ile tylko mu si臋 podoba, chcia艂a krzycze膰. Mog膮 si臋 kocha膰 przez ca艂膮 noc! Nic mnie to nie obchodzi!

Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi sypialni i rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko.

- Mog膮 j臋cze膰 ca艂膮 noc z rozkoszy. Nic mnie to nie obchodzi - wyszepta艂a.

Na szcz臋艣cie uda艂o jej si臋 zasn膮膰, ale nie na d艂ugo. Obudzi艂a si臋 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e musi si臋 rozebra膰, zdj膮膰 buty i umy膰 z臋by. Mi艂o by艂oby te偶 si臋 wyk膮pa膰. Najlepiej w wannie z du偶膮 ilo艣ci膮 piany. Nie spodziewa艂a si臋, by Bonn szybko wr贸ci艂 do siebie.

Wyj臋艂a z komody koszulk臋 nocn膮 i posz艂a do 艂azienki. Zapali艂a du偶膮 艣wieczk臋 o zapachu lawendy i postawi艂a j膮 na szklanej p贸艂ce nad umywalk膮. Trzyma艂a t臋 艣wiec臋 na takie noce jak ta, kiedy by艂o jej smutno i 藕le. Zazwyczaj kiedy Joe Lukins nie pozwala艂 jej sp臋dzi膰 czasu z Rebek膮.

Powiesi艂a na klamce koszulk臋 nocn膮, zgasi艂a g贸rne 艣wiat艂o, zatka艂a odp艂yw zatyczk膮 i odkr臋ci艂a kurek. Z kranu pop艂yn臋艂a woda. Mary zdj臋艂a ubranie, u艂o偶y艂a je r贸wno w kostk臋 na krze艣le, zawi膮za艂a w艂osy na czubku g艂owy i wesz艂a do wanny.

Opar艂a si臋 wygodnie. Przyciemniona 艂azienka by艂a niczym oaza spokoju, a wype艂nione zapachem lawendy powietrze dzia艂a艂o koj膮co.

Mary skoncentrowa艂a si臋 na r贸wnomiernym oddechu. Wdech i wydech. Wdech i wydech, 膰wiczenia oddechowe uspokaja艂y nerwy, oczyszcza艂y umys艂 i Mary mia艂a nadziej臋, 偶e ostatecznie pomog膮 jej zasn膮膰.

Zamkn臋艂a oczy. Otoczona ze wszystkich stron mi臋kk膮 pian膮, czu艂a si臋 nadzwyczaj bezpiecznie. 艢ni艂o si臋 jej, 偶e stoi nad ni膮 m臋偶czyzna. By艂 bardzo cichy i spokojny, zamy艣lony i chyba rozmarzony.

Nagle us艂ysza艂a cichy trzask, jakby kto艣 zamkn膮艂 delikatnie drzwi. Otworzy艂a oczy. To by艂 ciekawy sen. Mia艂a nadziej臋, 偶e uda si臋 jej teraz ponownie zasn膮膰.

Chcia艂a wyj艣膰 z wanny, gdy nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e co艣 jest nie tak. Kto艣 zaci膮gn膮艂 wisz膮c膮 wok贸艂 wanny koronkow膮 kotar臋. Przetar艂a oczy.

Dobry Bo偶e!

By艂a przera偶ona. To nie by艂 sen! Wszed艂 tutaj! Zobaczy艂 j膮 w wannie! Zobaczy艂 j膮 nag膮!

J臋kn臋艂a. Otoczy艂a si臋 ramionami. Jakim prawem wszed艂 do 艂azienki bez pukania? Jakim prawem sta艂 nad ni膮 i patrzy艂, jak le偶y bezbronna w wannie? I naga! Nie wyobra偶a艂a sobie, by mog艂o si臋 wydarzy膰 co艣 gorszego.

- Panie Wittering, nast臋pnym razem prosz臋 zapuka膰! - krzykn臋艂a tak g艂o艣no, jak tylko potrafi艂a.

Nikt nie odpowiedzia艂.

Odsun臋艂a na bok zas艂on臋, wysz艂a z wanny i zacz臋艂a si臋 wyciera膰 r臋cznikiem.

- Chcia艂abym na ten temat porozmawia膰! - Z ca艂ej si艂y zapuka艂a w drzwi prowadz膮ce do pokoju Bonnera. - Panie Wittering? S艂yszy mnie pan? - zawo艂a艂a. Musia艂a doprowadzi膰 do konfrontacji! - Prosz臋 natychmiast odpowiedzie膰! Wiem, 偶e pan tam jest!

Stan膮艂 przed ni膮 w drzwiach 艂azienki do po艂owy rozebrany. 艢wiat艂o 艣wiecy o艣wietli艂o jego twarz mi臋kkim blaskiem.

Zd膮偶y艂 juz zdj膮膰 koszul臋 i buty, ale wci膮偶 mia艂 na sobie spodnie. Nie od razu spojrza艂 jej w oczy.

- Przepraszam - wyszepta艂 po prostu.

Czy naprawd臋 by艂o mu przykro? A mo偶e 偶a艂owa艂 tylko, 偶e zosta艂 przy艂apany na gor膮cym uczynku?

- Nie spodziewa艂em si臋, 偶e... - Nie doko艅czy艂 zdania. Nerwowo przenosi艂 ci臋偶ar cia艂a z jednej nogi na drug膮. - Wygl膮da艂a艣 tak, jakby艣 spa艂a.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e 艣pi臋 - odpowiedzia艂a. - Ale m贸j sen okaza艂 si臋 najgorszym koszmarem.

- W 艂azience nie pali艂o si臋 艣wiat艂o. Sk膮d mog艂em wiedzie膰, 偶e jeste艣 w 艣rodku?

Mia艂 racj臋. Pewnie wydawa艂o mu si臋, 偶e po艂o偶y艂a si臋 ju偶 do 艂贸偶ka. No w艂a艣nie, a dlaczego on tak szybko opu艣ci艂 艂贸偶ko swojej dziewczyny?

- Kt贸ra godzina? - spyta艂a.

Zdziwi艂 si臋 nag艂膮 zmian膮 tematu, ale pos艂usznie spojrza艂 na zegarek.

- Trzecia pi臋tna艣cie, a bo co?

- My艣la艂am, 偶e jest znacznie p贸藕niej. - Najwyra藕niej jej drzemka w wannie nie trwa艂a zbyt d艂ugo. Je偶eli to prawda, to Bonner nie sp臋dzi艂 za wiele czasu ze swoj膮 przyjaci贸艂k膮. Mary spojrza艂a na niego podejrzliwie. - Albo nie jeste艣 tak dobrym kochankiem, jak g艂osi fama, albo w og贸le nie... - Nie wiedzia艂a, jak doko艅czy膰 to zdanie. - Zreszt膮 niewa偶ne.

- Co zamierzasz zrobi膰? Wydrapa膰 mi teraz oczy?

- S艂ucham? - Jego o艣wietlona blaskiem 艣wiecy klatka piersiowa nie u艂atwia艂a koncentracji.

- Czy o艣lepienie mnie by ci臋 usatysfakcjonowa艂o? - Przeczesa艂 r臋k膮 w艂osy. - S艂uchaj, powiedzia艂em ju偶, 偶e ci臋 przepraszam. - Wygl膮da艂 na szczerze zak艂opotanego. By艂o w tym co艣 zapieraj膮cego dech w piersiach. - To kiepska wym贸wka - ci膮gn膮艂. - Ale jestem m臋偶czyzn膮, a kiedy m臋偶czyzna widzi nag膮 kobiet臋, reaguje zupe艂nie odruchowo. Dlatego na ciebie popatrzy艂em.

Mary zdziwi艂a si臋, s艂ysz膮c w jego g艂osie zniecierpliwienie. By艂 r贸wnie zdenerwowany. Ale jakim prawem? To ona by艂a poszkodowana!

- Zrobi艂em to odruchowo. Tak jak pod艣wiadomie oddycham czy mrugam oczyma - kontynuowa艂. - Nie gapi艂em si臋 na ciebie, spojrza艂em tylko przez moment i wyszed艂em, jak tylko mog艂em najszybciej.

Nie spodziewa艂a si臋 takiej linii obrony.

- Zrzucasz win臋 na m臋skie odruchy? Tw贸j adwokat ci to doradzi艂?

- Nie, sam to wymy艣li艂em.

R臋cznik, w kt贸ry Mary by艂a owini臋ta, zacz膮艂 si臋 zsuwa膰. Dopiero w ostatniej chwili przytrzyma艂a go r臋k膮.

- Przeprosi艂em ci臋, nic wi臋cej nie jestem w stanie zrobi膰. Od tej pory b臋d臋 za ka偶dym razem puka艂 do drzwi 艂azienki. Co chcia艂aby艣 jeszcze us艂ysze膰?

Mary nie wiedzia艂a. Dlaczego nie zamkn臋艂a drzwi na zamek? Dlaczego wci膮偶 tu sta艂a, wpatruj膮c si臋 w niego bez s艂owa? Dlaczego by艂o jej tak potwornie smutno?

Stali jak po dw贸ch stronach przepa艣ci, zawieszeni pomi臋dzy prawd膮 i k艂amstwem, zaufaniem i zdrad膮. I nie by艂o na 艣wiecie mostu, kt贸ry zdo艂a艂by ich po艂膮czy膰. Ta historia z za艂o偶enia nie mog艂a mie膰 szcz臋艣liwego zako艅czenia.

Taggart wskaza艂 na 艂azienk臋 i powiedzia艂:

- Chcia艂bym wzi膮膰 prysznic, wi臋c je偶eli nie masz nic przeciwko... - Zawiesi艂 znacz膮co g艂os.

Nie mia艂a. Oboje byli 藕li i zm臋czeni.

- Daj mi jeszcze pi臋膰 minut, chcia艂abym umy膰 z臋by.

- Dobrze - odpar艂. - A zmieniaj膮c temat, ja w og贸le nie...

Mary unios艂a pytaj膮co brew.

- W og贸le nie co?

W艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni spodni.

- Nic. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Niewa偶ne. Dobranoc.

Nagle zrozumia艂a. Chodzi艂o mu o to, 偶e w og贸le nie... Ze swoj膮 dziewczyn膮.

Cofn臋艂a si臋 w g艂膮b 艂azienki i zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi. Nie wiedzie膰 czemu, czu艂a si臋 pokonana. Opar艂a si臋 o umywalk臋. Zamkn臋艂a oczy i poczu艂a, jak oblewa j膮 fala gor膮ca. By艂a nieszcz臋艣liwa. W sercu mia艂a pustk臋.

ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

W sobot臋 rano Mary siedzia艂a przy kuchennym stole i jad艂a 艣niadanie. Przez ca艂y pi膮tek ani razu nie widzia艂a Lee Stanton. Podobno dziewczyna Bonnera cierpia艂a z powodu silnej migreny i nie chcia艂a wychodzi膰 z pokoju. Mary interesowa艂a si臋 jedynie potrzebami Miz Witty, ale s艂ysza艂a, jak Ruby i Pauline narzekaj膮 na liczne rozkazy i wymagania go艣cia.

- Kim ona my艣li, 偶e jest? - spyta艂a Pauline. - Kr贸low膮 Egiptu?

Mary zala艂a porcj臋 p艂atk贸w kukurydzianych, mlekiem, ca艂y czas u艣miechaj膮c si臋 do siebie pod nosem. Pauline chcia艂a z pewno艣ci膮 powiedzie膰: kr贸low膮 Anglii, ale nie zamierza艂a jej poprawia膰. Najwyra藕niej kucharka by艂a zdenerwowana zachowaniem dziewczyny Bonnera.

- Co tym razem zrobi艂a? - spyta艂a.

- Jeszcze jej nie pozna艂am, a ju偶 jej nie cierpi臋. W艂a艣nie zadzwoni艂a do kuchni ze swojego pokoju i poinformowa艂a mnie, 偶e za dziesi臋膰 minut zejdzie na 艣niadanie i 偶yczy sobie niskot艂uszczow膮 babeczk臋 z ziarnami, czarn膮 kaw臋 i niskokaloryczny jogurt waniliowy ze 艣wie偶ymi truskawkami!

- Pauline wywr贸ci艂a oczyma. - Czy ona si臋 spodziewa, 偶e machn臋 z艂ot膮 r贸偶d偶k膮 i wszystko w czarodziejski spos贸b pojawi si臋 na stole?

Mary odstawi艂a na bok kubek z kaw膮.

- Dlaczego nie podasz jej grzanek z tego pieczywa z ziarnami i wyboru p艂atk贸w 艣niadaniowych? Mamy chyba jedne o smaku truskawkowym...

Pauline wygl膮da艂a tak, jakby mia艂a ochot臋 zaraz kogo艣 uderzy膰.

- Jedyny wyb贸r, jaki ode mnie dostanie, to prawy czy lewy sierpowy. - Podesz艂a do sto艂u i nachyli艂a si臋 w stron臋 Mary.

- Wiesz, 偶e ta Lee jest dziewczyn膮 Bonna? T膮, na kt贸rej tak mu zale偶y i w og贸le, ale... - Zawaha艂a si臋, zerkaj膮c w stron臋 drzwi i sprawdzaj膮c, czy nikt ich nie pods艂uchuje. - Osobi艣cie uwa偶am, 偶e straszna z niej j臋dza. Pana Witteringa sta膰 na kogo艣 lepszego.

- Nie masz racji, pan Wittering ma to, na co zas艂uguje.

- Nic dziwnego, 偶e piek膮 mnie uszy.

Na d藕wi臋k g艂osu Bonnera serce Mary podskoczy艂o do gard艂a. Przez ca艂y pi膮tek uda艂o si臋 jej unika膰 jego towarzystwa, ale cho膰 min臋艂a doba, nie by艂a w stanie zapomnie膰 o tym, co wydarzy艂o si臋 na werandzie i w 艂azience.

- Ojej! - Kucharka obla艂a si臋 p膮sowym rumie艅cem. Mary zrobi艂o si臋 jej 偶al. Najwyra藕niej Pauline wstydzi艂a si臋 wyg艂oszonej przed chwil膮 opinii.

Cho膰 Mary stara艂a si臋 nie przejmowa膰 Bonnerem, jej r贸wnie偶 zrobi艂o si臋 wstyd.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e uszy zawsze pana piek膮, panie Wittering - wymamrota艂a, spogl膮daj膮c na swoj膮 misk臋 z p艂atkami kukurydzianymi. Wola艂a na niego nie patrze膰. Nawet gdy si臋 nie u艣miecha艂, by艂 zbyt przystojny, by mog艂a przy nim spokojnie zebra膰 my艣li. - S膮dzi艂am, 偶e pa艅ski tryb 偶ycia sprzyja plotkom. Pa艅skie uszy musz膮 ca艂y czas p艂on膮膰. Chyba na tym polega niegasn膮cy urok playboya.

Za艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Panie Wittering... - zacz臋艂a Pauline, po czym zawaha艂a si臋. W niczym nie przypomina艂a agresywnej kobiety, kt贸r膮 by艂a jeszcze przed kilkoma dniami. Mia艂a zapi臋t膮 pod sam膮 szyj臋 koszul臋. Najwyra藕niej szczere uczucie nie艣mia艂ego Jeda czyni艂o cuda. - Pa艅ska... hmmm... przyjaci贸艂ka, Lee, chce na 艣niadanie rzeczy, kt贸rych nie mamy w kuchni - wyja艣ni艂a.

- Mog臋 je dzisiaj kupi膰 i na jutro b臋d膮 gotowe, ale dzisiaj...

- Nic si臋 nie martw, Pauline. - Bonn usiad艂 obok Mary.

- Lee zje wszystko, co dla niej przygotujesz, a do mnie m贸w, prosz臋, po imieniu.

- Dobrze, prosz臋 pana, to znaczy Bonn. - Pauline a偶 si臋 potkn臋艂a z wra偶enia. - Do wyboru s膮 nale艣niki z jagodami i jajecznica z grzankami, albo i jedno, i drugie. Mamy te偶 p艂atki 艣niadaniowe, a do picia sok pomara艅czowy, kaw臋 i herbat臋, jak zawsze.

- W takim razie poprosz臋 wszystkiego po trochu. - U艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

Us艂yszeli stukot obcas贸w i Mary natychmiast domy艣li艂a si臋, kto przyszed艂. Kr贸lowa Egiptu, jak j膮 nazwa艂a Pauline.

- Dzie艅 dobry, panno Stanton. Mam nadziej臋, 偶e lepiej si臋 pani czuje.

Lee podesz艂a prosto do Bonna, kt贸ry siedzia艂 odwr贸cony plecami do drzwi, i nie zwa偶aj膮c na pozosta艂e osoby obecne w kuchni, poca艂owa艂a go w ucho.

- Dzie艅 dobry, kochanie.

- Dzie艅 dobry, Lee. - Bonn odsun膮艂 si臋. - Lepiej si臋 czujesz?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Nareszcie! - doda艂a, odrzucaj膮c do ty艂u w艂osy.

- Ciesz臋 si臋. - Taggart przesiad艂 si臋 na krzes艂o naprzeciwko Mary. - Przysi膮dziesz si臋 do nas?

- Dzi臋ki, Bonn. - Lee u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

Mary zauwa偶y艂a, 偶e Lee w dziwny spos贸b akcentuje jego imi臋. To pewnie jaki艣 sekretny kod dwojga kochank贸w, domy艣li艂a si臋.

- Nie ma za co.

Mary wydawa艂o si臋, 偶e Bonner nie ma zachwyconego wyrazu twarzy. Dziwne...

- Tak na marginesie, Lee, praca Pauline nie polega na spe艂nianiu twoich zachcianek. Mo偶esz je艣膰 to, co zostanie podane na st贸艂, albo w og贸le nie je艣膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - Polecam nale艣niki z jagodami. S膮 pyszne!

- Nie mam ochoty na nale艣niki - odpowiedzia艂a Lee. Przy stole zapanowa艂o milczenie. Mary jad艂a p艂atki i popija艂a kaw臋.

- Poprosz臋 czarn膮 kaw臋. - Lee nie wygl膮da艂a na zadowolon膮. - Jak mam si臋 odchudza膰, jedz膮c to tucz膮ce jedzenie?

Pauline postawi艂a przed ni膮 paruj膮cy kubek.

- Prosz臋. - Zrobi艂a przy tym z艂o艣liw膮 min臋 przeznaczon膮 jedynie dla oczu Mary, kt贸ra musia艂a uda膰, 偶e kaszle, jako 偶e nie by艂a w stanie powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. - Dla pana te偶 kawa.

- Dzi臋kuj臋, Pauline, ale prosz臋, nie m贸w do mnie w ten spos贸b. Jestem Bonn. Do Lee te偶 m贸wcie, prosz臋, po imieniu.

- Bardzo mi przykro, 偶e nie mog艂am ci wczoraj towarzyszy膰. - Lee przykry艂a jego d艂o艅 swoj膮 r臋k膮. - Jeszcze nigdy nie mia艂am tak okropnej migreny.

- To pewnie wina wysoko艣ci, na kt贸rej si臋 znajdujemy - wyja艣ni艂a Mary. By艂o jej wszystko jedno, 偶e Lee Stanton nie zwraca na ni膮 uwagi. - Przebywanie na dw贸ch tysi膮cach metr贸w powy偶ej poziomu morza wp艂ywa na niekt贸rych ludzi w ten spos贸b.

Lee spojrza艂a na Mary swymi ch艂odnymi, zielonymi oczyma. By艂a bardzo pi臋kna. Du偶o 艂adniejsza, ni偶 wydawa艂o si臋 Mary z pocz膮tku. Mia艂a delikatne, niemal arystokratyczne rysy, pe艂ne usta, w膮ski, prosty nos i kr贸tko obci臋te, g臋ste, proste w艂osy w kolorze platyny. Fryzura eksponowa艂a d艂ug膮, 艂ab臋dzi膮 szyj臋 i brylantowe kolczyki. Lee mia艂a najja艣niejsz膮 cer臋, jak膮 Mary kiedykolwiek widzia艂a, niemal kredowob艂a艂膮, jakby od dawna unika艂a s艂o艅ca.

Ka偶da cz臋艣膰 jej starannie wypiel臋gnowanego cia艂a by艂a niezwykle elegancka. Dopiero teraz Mary zobaczy艂a, jak zadbana i szykowna by艂a dziewczyna Bonnera. Taka kobieta z pewno艣ci膮 nie posiada ani jednej pary zwyk艂ych d偶ins贸w. Teraz mia艂a na sobie bia艂e spodnie i kaszmirowy sweter.

- Straszna z ciebie gadu艂a - Lee po raz pierwszy tego dnia zwr贸ci艂a si臋 do Mary. Jej ton nie pozostawia艂 w膮tpliwo艣ci. Nie interesowa艂a jej opinia kogo艣, kto jest w tym domu zatrudniony. - Powiedz mi, Marty, czy g艂owa b臋dzie mnie bola艂a, gdy st膮d wyjad臋? - U艣miecha艂a si臋 wyczekuj膮co.

- Na imi臋 mam Mary - poprawi艂a j膮 Mary. Wiedzia艂a, 偶e Lee w og贸le nie liczy si臋 z jej zdaniem, ale by艂o jej wszystko jedno. - Nie powinna艣 mie膰 偶adnych problem贸w, gdy st膮d wyjedziesz.

- A kiedy to dok艂adnie b臋dzie? - Pauline wtr膮ci艂a si臋 do rozmowy, podaj膮c Bonnerowi 艣niadanie. - Jako艣 nied艂ugo? Z ch臋ci膮 zapakuj臋 ci na drog臋 drugie 艣niadanie.

- Lee zamierza wyjecha膰 w 艣rod臋.

Mary mia艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy w g艂osie Bonnera rozbawienie. Przez moment ich spojrzenia spotka艂y si臋, ale Bonner szybko odwr贸ci艂 wzrok.

- A zmieniaj膮c temat, rozmawia艂em dzi艣 rano z Miz Witty, kt贸ra zaproponowa艂a, by艣my wybrali si臋 na piknik.

- Jakie to mi艂e z jej strony, 偶e tak si臋 o mnie troszczy. - Lee u艣cisn臋艂a jego r臋k臋. - To wspania艂y pomys艂! Z przyjemno艣ci膮 wybior臋 si臋 na piknik.

- Babcia bardzo chcia艂aby ci臋 pozna膰. - R臋ka Bonna wy艣lizgn臋艂a si臋 z jej u艣cisku. - Zaprowadz臋 ci臋 do niej po 艣niadaniu.

- Powiedzia艂e艣 jej, kim jestem? - spyta艂a Lee.

Mary zastanowi艂 ton, kt贸rym Lee zada艂a to pytanie. By艂 pe艂en niewypowiedzianych aluzji, kt贸rych nie potrafi艂a zrozumie膰.

- Powiedzia艂em, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi.

Odk膮d Bonn poruszy艂 temat pikniku, jedzenie przesta艂o Mary smakowa膰. Nie rozumia艂a dlaczego. Nic jej to nie obchodzi艂o, 偶e wnuk Miz Witty i jego ukochana wybior膮 si臋 na spacer. Wr臋cz przeciwnie, by艂a zadowolona, bo to uwolni j膮 na jaki艣 czas od ich towarzystwa.

- Gdzie si臋 poznali艣cie? - spyta艂a Pauline, nalewaj膮c sobie kawy.

- W pracy - odpowiedzia艂a Lee. - Jeste艣my obydwoje...

- M贸j adwokat i Lee pracuj膮 w tej samej kancelarii - wtr膮ci艂 Bonn.

- Tak - za艣mia艂a si臋 Lee. - Bonn cz臋sto nas odwiedza.

Mary nic nie rozumia艂a. Co modelka robi w kancelarii adwokackiej?

- Czy to znaczy, 偶e Lee nie jest... - Mary zawaha艂a si臋. - Ale to oznacza, 偶e ona jest...

Bonn doko艅czy艂 za ni膮:

- Adwokatem.

Mary nadal nie by艂a w stanie w to uwierzy膰. Spojrza艂a na Lee.

- Adwokatem? - powt贸rzy艂a. Jak to mo偶liwe? Je偶eli pracowa艂a jako adwokat, nie mog艂a by膰 jedynie 艂adn膮 buzi膮. Musia艂a sko艅czy膰 studia, odby膰 aplikacj臋 adwokack膮, zda膰 egzamin ko艅cowy i pracowa膰 w tej presti偶owej bran偶y ju偶 od jakiego艣 czasu. Skoro zosta艂a zatrudniona w jednej z najlepszych kancelarii w Bostonie, musia艂a by膰 nieprzeci臋tnie zdolna i inteligentna. I z pewno艣ci膮 sporo zarabia艂a. To wyja艣nia艂o, dlaczego przysz艂a tak wystrojona na 艣niadanie. Nic te偶 dziwnego, 偶e zachowywa艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮. Faktycznie by艂a od nich lepsza.

Bonn za艣mia艂 si臋 ironicznie.

- Prosz臋 poskromi膰 sw贸j entuzjazm, panno O'Mara.

- Jaki entuzjazm? - spyta艂a Lee, unosz膮c sarkastycznie jedn膮 brew. - Wygl膮da艂a tak, jakby kto艣 uderzy艂 j膮 pi臋艣ci膮 w brzuch.

- Widzisz, Mary uwa偶a, 偶e dla adwokat贸w szkoda powietrza - wyja艣ni艂. - Nie cierpi prawnik贸w.

- Nie wszystkich - poprawi艂a go Mary. - Tylko drogich, wygadanych adwokat贸w, kt贸rych zadaniem jest udowodni膰, 偶e bia艂e jest czarne b膮d藕 czarne jest bia艂e, w zale偶no艣ci od tego, kto im p艂aci.

- My艣la艂am, 偶e adwokata i klienta nie powinny 艂膮czy膰 stosunki... hmmm... inne ni偶 s艂u偶bowe - zauwa偶y艂a Pauline. - Nie ma zasad, kt贸re tego zabraniaj膮?

- W tym zawodzie jest du偶o r贸偶nych zasad - wyja艣ni艂 spokojnie Bonn.

Lee popatrzy艂a na kuchark臋.

- Nie ma tu konfliktu interes贸w. To nie ja reprezentuj臋 Bonnera. Jego adwokatem jest Taggart Lancaster. - Zrobi艂a pauz臋. - Taggart to opr贸cz mnie jedyny adwokat w tej firmie, kt贸ry ma prawdziwy talent.

Bonner wygl膮da艂 na zdenerwowanego, co nie mia艂o sensu. Dlaczego wypowied藕 Lee mia艂aby go zdenerwowa膰? Powinien si臋 cieszy膰, 偶e jego dziewczyna darzy szacunkiem reprezentuj膮cego go prawnika.

- Zmieniaj膮c temat - powiedzia艂. - Mary, Miz Witty chce, 偶eby艣 ty tak偶e wybra艂a si臋 z nami na piknik. Uwa偶a, 偶e zbyt ci臋偶ko pracujesz i potrzebujesz troch臋 odpocz膮膰.

Mary nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Miz Witty nalega, by wybra艂a si臋 razem z Lee i Bonnerem na piknik jako pi膮te ko艂o u wozu?

Otworzy艂a usta, by co艣 powiedzie膰, ale Bonn nie pozwoli艂 jej doj艣膰 do s艂owa.

- Oczywi艣cie zgodzi艂em si臋 ju偶 w twoim imieniu. - Wstaj膮c od sto艂u, poda艂 Lee r臋k臋. - Chod藕, przedstawienie Miz Witty.

Taggart patrzy艂, jak Mary wspina si臋 dzielnie po stromej g贸rskiej 艣cie偶ce. Wyprzedzi艂a ich ju偶 o jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w. Tymczasem Lee uwiesi艂a si臋 jego ramienia i ci臋偶ko dysza艂a. Musia艂a po偶yczy膰 buty do wspinaczki po g贸rach, bo z Bostonu przywioz艂a same szpilki i kozaki. A najbardziej zdenerwowa艂 j膮 fakt, 偶e by艂a zmuszona za艂o偶y膰 po偶yczone od Mary d偶insy.

Mary by艂a od niej co najmniej o dziesi臋膰 centymetr贸w ni偶sza, spodnie by艂y wi臋c dla Lee 艣miesznie kr贸tkie. Do tego lu藕ne niczym str贸j klauna, jak to okre艣li艂a Lee. Poza tym mia艂a na sobie sw贸j w艂asny czerwony we艂niany sweter. By艂a to jedyna rzecz, kt贸r膮 przywioz艂a do Wittering i kt贸ra nadawa艂a si臋 na wycieczk臋 w g贸ry.

- Jak daleko jeszcze? - wyj臋cza艂a.

- Oko艂o p贸艂 kilometra - odpowiedzia艂 Taggart.

Ca艂a sytuacja bardzo go bawi艂a. Dlaczego? Mary by艂a najwyra藕niej bardzo niezadowolona, 偶e musia艂a im towarzyszy膰. Nie wiedzia艂, co takiego powiedzia艂a jej Miz Witty, ale pos艂usznie spe艂ni艂a jej pro艣b臋.

Nalega艂a, 偶e to ona powinna nie艣膰 ci臋偶ki kosz piknikowy. W艂a艣ciwie by艂 jej za to wdzi臋czny, bo nie da艂by rady d藕wiga膰 prowiant贸w i ci膮gn膮膰 za sob膮 Lee.

- To daleko - j臋kn臋艂a Lee.

- My艣la艂em, 偶e bardzo si臋 cieszysz z tego pikniku.

- Nie spodziewa艂am si臋 towarzystwa os贸b trzecich.

- Lee! - ostrzeg艂 j膮. Cho膰 Mary coraz bardziej si臋 od nich oddala艂a, nie chcia艂, by us艂ysza艂a te s艂owa.

- Oraz stroju n臋dzarki - doko艅czy艂a.

- Przesta艅 j臋cze膰, Stanton! - Taggart wskaza艂 na Mary, kt贸ra oddali艂a si臋 od nich ju偶 o jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w. - Ona niesie w tym koszyku dziesi臋膰 kilo jedzenia i napoj贸w, a jako艣 nie narzeka.

Lee spojrza艂a na dziewczyn臋 z pogard膮.

- Wola艂abym, 偶eby jej tu w og贸le nie by艂o. - Wzi臋艂a Taggarta za r臋k臋. - Dlaczego nalega艂e艣, by sz艂a z nami?

Taggart spojrza艂 na Mary, kt贸ra pokonywa艂a w艂a艣nie kolejny ostry podest, i u艣miechn膮艂 si臋 do swoich my艣li. By艂a pi臋kna, na dodatek mi艂a, dobra, silna, a zarazem delikatna i niewinna. W cudowny spos贸b troszczy艂a si臋 o innych, nie tylko o Miz Witty. S膮dzi艂, 偶e po 艣mierci Annalisy ju偶 nigdy nie spotka kogo艣 takiego. Jak偶e si臋 myli艂!

- Poniewa偶 j膮 kocham.

ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

- S艂ucham? - Lee zatrzyma艂a si臋 w miejscu.

Taggart spojrza艂 ponownie na oddalaj膮c膮 si臋 sylwetk臋 Mary. Sam si臋 zdziwi艂, jak naturalnie zabrzmia艂y te s艂owa w jego ustach. Jego mi艂o艣膰 do Mary by艂a w takim samym stopniu cz臋艣ci膮 jego osoby jak serce czy umys艂.

- Dobrze us艂ysza艂a艣.

Lee za艣mia艂a si臋, jakby przed chwil膮 opowiedzia艂 dobry dowcip. Najwyra藕niej nie zdawa艂a sobie jeszcze sprawy, 偶e Taggart w sprawach uczu膰 nigdy nie 偶artowa艂.

- Ale偶 kochanie! - Lee lekcewa偶膮co machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 Mary. - J膮? T臋 niewykszta艂con膮 piel臋gniark臋? - Wywr贸ci艂a oczami. - To nie jest nawet 艣mieszne, Tag!

Odsun膮艂 si臋.

- Wiem, 偶e to nie jest 艣mieszne - powiedzia艂 ch艂odno. - To prawdziwy koszmar. Ona uwa偶a, 偶e jestem Bonnerem Witteringiem, cz艂owiekiem, kt贸rym gardzi - ci膮gn膮艂. - A jedyn膮 osob膮, kt贸rej nienawidzi bardziej ni偶 samego Bonnera, jest jego adwokat. - Taggart wci膮偶 nie by艂 w stanie uwierzy膰 w t臋 ironi臋 losu.

Lee przechyli艂a na bok g艂ow臋.

- Jego adwokat? - powt贸rzy艂a. Z pocz膮tku s艂ycha膰 by艂o jedynie targaj膮cy ga艂臋ziami pobliskich sosen wiatr, ale po chwili Taggart us艂ysza艂 te偶 z艂o艣liwy 艣miech. - Nie wiem, czy dobrze rozumiem. - W g艂osie Lee s艂ycha膰 by艂o satysfakcj臋.

- Kochasz j膮, ale ona nienawidzi m臋偶czyzny, kt贸rym my艣li, 偶e jeste艣. W dodatku jedyn膮 osob膮, kt贸rej nie cierpi jeszcze bardziej, jeste艣 ty sam. - Uszczypn臋艂a go w policzek. - Mylisz si臋, kochanie. To naj艣mieszniejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek s艂ysza艂am.

Taggart popatrzy艂 na ni膮 z niesmakiem.

- Jeste艣 wied藕m膮 bez serca, Lee.

- Tak, skarbie. - Wzi臋艂a go za r臋ce. - A mo偶e jeste艣 po prostu z艂y, 偶e nie uda艂o ci si臋 zaci膮gn膮膰 tej wiejskiej g膮ski do 艂贸偶ka, i wy偶ywasz si臋 teraz na mnie? Moim zdaniem to tylko chwilowe zauroczenie. W ten spos贸b radzisz sobie z b贸lem po naszym rozstaniu. To nic nie znaczy. Za miesi膮c sam si臋 o tym przekonasz i razem b臋dziemy si臋 z tego 艣mia膰.

Nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

- Dlaczego mia艂bym odczuwa膰 b贸l po naszym rozstaniu? Przecie偶 to ja z tob膮 zerwa艂em!

Lee wzruszy艂a ramionami.

- Najwyra藕niej nie my艣lisz w tej chwili logicznie, kotku - ci膮gn臋艂a niczym niezra偶ona. - Nic ci臋 z t膮 dziewczyn膮 nie 艂膮czy. Ona urodzi艂a si臋 w wiosce, o kt贸rej nikt nigdy nie s艂ysza艂, ty pochodzisz z du偶ego miasta. Pewnie nawet nie sko艅czy艂a szko艂y 艣redniej. Ty sko艅czy艂e艣 studia na Uniwersytecie Harvarda z pierwsz膮 lokat膮. Ona jest biedna i...

- Przesta艅! - krzykn膮艂 Taggart. - Mi艂o艣膰 nie przejmuje si臋 takimi r贸偶nicami. Nawet gdyby nie potrafi艂a napisa膰 w艂asnego nazwiska, nic by mnie to nie obchodzi艂o. Kocham j膮!

Wci膮偶 zachwyca艂 si臋 brzmieniem tych s艂贸w. Od pierwszej chwili, gdy ujrza艂 Mary, pr贸bowa艂 zdusi膰 w sobie to uczucie. W jego 偶yciu nie by艂o miejsca na mi艂o艣膰. Wystarcza艂a mu pami臋膰 o Annalisie. Ale nie potrafi艂 zapomnie膰 o Mary. Kie艂kuj膮ce uczucie z ka偶dym dniem ros艂o w si艂臋, a偶 sta艂o si臋 silniejsze od jego woli.

Ostatnich kilka lat sp臋dzi艂, wspominaj膮c ka偶dy gest Annalisy, ka偶de jej s艂owo. Annalisa 偶y艂a dla innych. Ratowa艂a 偶ycie chorych. By艂a najmniej samolubn膮 osob膮, jak膮 kiedykolwiek spotka艂. 呕yczy艂aby sobie jego szcz臋艣cia.

Teraz musia艂 si臋 upora膰 z du偶o wi臋kszym problemem. Mary nigdy nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, kim on naprawd臋 jest ani co do niej czuje. Z powodu k艂amstwa, do kt贸rego nak艂oni艂 go Bonner, sp臋dzi reszt臋 偶ycia w samotno艣ci.

- Wiem, co ci臋 jeszcze bardziej rozbawi - powiedzia艂 do Lee. - Z powodu tej maskarady nigdy nie b臋d臋 m贸g艂 jej wyjawi膰, co do niej czuj臋.

- Przynajmniej teraz rozumujesz logicznie. - Lee obj臋艂a go w pasie. W tym ruchu by艂o co艣 zaborczego. - Od razu du偶o lepiej si臋 poczu艂am.

- Jednak bez wzgl臋du na to, co Mary do mnie czuje, niezmienny pozostaje fakt, 偶e nie kocham ciebie.

- Cicho. - Lee przy艂o偶y艂a mu palec do ust. - Mamy jeszcze du偶o czasu, by porozmawia膰 o tym, kto kogo kocha i na czym polega szcz臋艣liwy zwi膮zek Taggart nic nie odpowiedzia艂. Nie mia艂 ochoty wdawa膰 si臋 w dyskusje. Za drzewami widzia艂 ju偶 zarys 艂膮ki, na kt贸r膮 dotar艂 pierwszego dnia swojego pobytu w Wittering. Jeszcze tylko kilka krok贸w. Po drugiej stronie strumienia, po艣r贸d 艂an贸w b艂臋kitnych i fioletowych kwiat贸w, Mary rozk艂ada艂a w艂a艣nie koc.

- Widz臋, 偶e Matylda ju偶 wszystko przygotowa艂a.

Taggart nie zaszczyci艂 Lee nawet przelotnym spojrzeniem, ale wiedzia艂, 偶e pewnie u艣miecha si臋 do siebie pod nosem.

- Mo偶e to i dobrze, 偶e wzi臋li艣my ze sob膮 s艂u偶膮c膮.

- Spr贸buj jeszcze raz pomyli膰 jej imi臋, a przysi臋gam, 偶e zrzuc臋 ci臋 z urwiska!

Mary stara艂a si臋 ich ignorowa膰, ale d藕wi臋czny 艣miech Lee s艂ycha膰 by艂o daleko. Czu艂a si臋 jak s艂u偶膮ca, na kt贸r膮 nie warto zwraca膰 uwagi. Westchn臋艂a g艂o艣no i zacz臋艂a wyjmowa膰 z koszyka przygotowane przez Pauline jedzenie. Wszystko wygl膮da艂o pysznie. Pieczony kurczak, sa艂atka ziemniaczana, 艣wie偶e pieczywo, mas艂o czosnkowe, lemoniada i babeczki z czekolad膮. Mary wiedzia艂a, 偶e pikniki Pauline to mistrzostwo 艣wiata, ale jako艣 nie mia艂a apetytu.

- Cze艣膰, cze艣膰! - zawo艂a艂a Lee, machaj膮c do niej z daleka i pokazuj膮c z臋by w niezbyt naturalnym u艣miechu. Najwyra藕niej wydarzy艂o si臋 co艣, co poprawi艂o jej nastr贸j. Mary nie chcia艂a si臋 nad tym zastanawia膰.

- To bardzo mi艂e z twojej strony, 偶e ju偶 si臋 wszystkim zaj臋艂a艣. - Lee usiad艂a po艣rodku koca. - Nie wiem, jak wy, ludzie z g贸r, radzicie sobie z tym rozrzedzonym powietrzem - doda艂a.

- Je偶eli nie macie nic przeciwko, najch臋tniej wr贸ci艂abym do domu. Boli mnie g艂owa...

- Nie wyg艂upiaj si臋. - Lee wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w jej stron臋. Chyba nie spodziewa艂a si臋, 偶e Mary j膮 u艣ci艣nie? - Przy艂膮cz si臋 do nas.

- Prosz臋 ci臋, Mary - odezwa艂 si臋 Bonner. - Zosta艅. Mary musia艂a przyzna膰, 偶e 艣wietnie k艂ama艂. Nie mia艂 sobie pod tym wzgl臋dem r贸wnych. Pewnie bardzo mu zale偶a艂o, 偶eby Miz Witty nie zmieni艂a tre艣ci testamentu. Sympatia Mary mog艂a okaza膰 si臋 w tej kwestii wielce pomocna.

- Prosz臋, Mary, zr贸b to dla mnie.

I Mary zgodzi艂a si臋. Nie mia艂a wyboru. Nie mog艂a odm贸wi膰 Miz Witty.

- Dobrze, ale tylko na chwil臋 - wyszepta艂a.

- Wspaniale! - Lee nie kry艂a satysfakcji. - To 艣wietna okazja, by si臋 bli偶ej pozna膰.

Na my艣l o bli偶szym poznaniu 偶 Lee Mary przeszy艂 dreszcz zgrozy.

- Usi膮d藕, usi膮d藕 - Lee zwr贸ci艂a si臋 do Bonnera.

Mary stara艂a si臋 na niego nie patrze膰, gdy zaj膮艂 miejsce naprzeciwko niej.

- W koszyku znajdziecie talerze, serwetki i sztu膰ce. Czy m贸g艂by艣 je rozda膰, Bonn?

Ale cho膰 Pauline przygotowa艂a mn贸stwo pyszno艣ci, zar贸wno Mary, jak i Lee zjad艂y bardzo niewiele. Jedynie Bonner spa艂aszowa艂 ca艂y posi艂ek.

Mary stara艂a si臋 nie bra膰 udzia艂u w rozmowie, o ile nie zwracano si臋 do niej bezpo艣rednio. Gdy ju偶 nie mia艂a wyboru, odpowiada艂a monosylabami, wi臋c z czasem Bonner i Lee przestali si臋 do niej odzywa膰. Ona chcia艂a jedynie, by piknik dobieg艂 ko艅ca.

- Na co tak si臋 gapisz, Bonn? - spyta艂a w pewnej chwili Lee.

Mary odruchowo spojrza艂a na siedz膮cego naprzeciwko m臋偶czyzn臋. Spogl膮da艂 w dal. Na jego twarzy odbija艂y si臋 promienie s艂o艅ca, nadaj膮c rysom z艂ocisty kolor.

- Jelenie. - Wskaza艂 w stron臋, gdzie 艂膮ka opada艂a gwa艂townie w stron臋 w膮wozu.

Cho膰 ich spojrzenia spotka艂y si臋 jedynie na chwil臋, Mary zadr偶a艂a. Stara艂a si臋 wa艂czy膰 z w艂asnymi emocjami, ale by艂y od niej silniejsze. Zastanawia艂a si臋, jak d艂ugo jeszcze wytrzyma.

- Jelenie, naprawd臋? - Lee wychyli艂a si臋, pr贸buj膮c dojrze膰 to, o czym m贸wi Bonner. - Id藕, je偶eli chcesz przyjrze膰 si臋 im z bliska. Nie przejmuj si臋 nami.

A kiedy niespecjalnie si臋 do tego kwapi艂, powt贸rzy艂a z naciskiem:

- No, id藕 ju偶. 艢wietnie damy sobie rad臋 same.

- B臋dziesz mi艂a? - upewni艂 si臋.

- Oczywi艣cie, jak zawsze, kotku.

Mary nie zrozumia艂a tej wymiany zda艅, ale postanowi艂a si臋 nie przejmowa膰.

- Je偶eli obawiasz si臋, 偶e opowie mi o twoich wadach, nie przejmuj si臋 tym. Moja opinia „o tobie nie mo偶e by膰 ju偶 gorsza.

- Dzi臋kuj臋 za pe艂ne uznania s艂owa. - W jego g艂osie by艂o co艣 twardego. - W takim razie panie pozwol膮, 偶e je na chwil臋 opuszcz臋.

I Bonn odszed艂 na skraj polany.

- Nareszcie zosta艂y艣my same. - Lee odchyli艂a si臋 do ty艂u.

Z jej twarzy znikn膮艂 pogodny u艣miech. - Podkochujesz si臋 w nim, prawda?

- S艂ucham?

- Nie udawaj niewini膮tka! - Pogrozi艂a palcem. - Bonner Wittering. Szalejesz na jego punkcie.

Mary poczu艂a, 偶e si臋 rumieni.

- Ale, ale... ale偶 sk膮d! - Z trudem wydoby艂a z siebie g艂os.

- Pracuj臋 dla jego babci. - Bezskutecznie pr贸bowa艂a odzyska膰 r贸wnowag臋. - Kocham j膮 i szanuj臋. Nigdy nie pozwol臋, by kto艣 j膮 skrzywdzi艂. Moje uczucia do pana Witteringa zale偶膮 tylko i wy艂膮cznie od tego, w jaki spos贸b traktuje Miz Witty - sk艂ama艂a. Tak bardzo chcia艂a, by te s艂owa by艂y prawd膮.

Lee nie uwierzy艂a.

- Zbyt wysoko mierzysz. - Odrzuci艂a w ty艂 w艂osy. - Wiem, jak czuje si臋 taka osoba jak ty, gdy poznaje Bonna. My艣lisz sobie, 偶e to twoja szansa na wydostanie si臋 z tej dziury. Nie b臋dziesz musia艂a ju偶 d艂u偶ej opiekowa膰 si臋 star膮 j臋dz膮. - Na jej twarzy malowa艂a si臋 satysfakcja. - Rozumiem, co czujesz. To normalne, 偶e pragniesz dla siebie czego艣 wi臋cej, ale je偶eli chodzi o Bonnera Witteringa, nic z tego nie b臋dzie. Widzisz, Bonn i ja jeste艣my jak...

- Zawaha艂a si臋, ca艂y czas u艣miechaj膮c si臋 z wy偶szo艣ci膮. - Powiedzmy po prostu, 偶e jest zaj臋ty. - Poklepa艂a Mary po kolanie. - Jestem pewna, 偶e ju偶 nied艂ugo znajdziesz sobie jakiego艣 drwala i wsp贸lnie b臋dziecie wychowywa膰 tu w g贸rach gromadk臋 dzieci. - Wzruszy艂a ramionami. - Ty i Bonn nie gracie w tej samej lidze.

Mary by艂a zszokowana. Najwyra藕niej Lee nie mia艂a nigdy w膮tpliwo艣ci, w kt贸rej lidze sama gra. Nic nie wiedzia艂a o tym, jak wygl膮da dorastanie w przyczepie kempingowej, gdy na wszystko brakuje pieni臋dzy. Nie zdawa艂a sobie sprawy, co znaczy bieda i noszenie starych ubra艅, Nigdy nie jad艂a trzy razy dziennie ziemniak贸w z fasolk膮, kiedy pod koniec miesi膮ca brakowa艂o pieni臋dzy. Ale to, 偶e Lee Stanton urodzi艂a si臋 w bogatej rodzinie, nie dawa艂o jej prawa do wyg艂aszania takich opinii.

- Po pierwsze, panno Stanton - wycedzi艂a Mary przez z臋by. - Prosz臋 zdj膮膰 r臋k臋 z mojego kolana. - Z twarzy Lee natychmiast znikn膮艂 u艣miech. Gwa艂townie cofn臋艂a d艂o艅. - Po drugie, nie interesuje mnie Bonner Wittering. Nie zosta艂abym jego 偶on膮, nawet gdyby kto艣 zaproponowa艂 mi w zamian milion dolar贸w. Sk膮d w og贸le ten pomys艂?

- Sam mi o tym powiedzia艂. My艣la艂am, 偶e to oczywiste. - Lee za艣mia艂a si臋 szyderczo. - Uwa偶a, 偶e jeste艣 艣mieszna. M贸wi膮c ci o tym, chcia艂am ci po prostu pom贸c. My, kobiety, musimy sobie pomaga膰. Dobra z ciebie dziewczyna, nie chc臋, 偶eby ktokolwiek ci臋 skrzywdzi艂.

Ale tobie wolno, pomy艣la艂a Mary. Zrobi艂o si臋 jej niedobrze. W jaki spos贸b Bonner dowiedzia艂 si臋, co ona do niego czuje? Chyba naprawd臋 potrafi艂 czyta膰 w my艣lach! Zawsze by艂a wobec niego osch艂a i nieprzyst臋pna. Za wyj膮tkiem tej chwili, gdy poca艂owa艂a go na werandzie.

Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie. Nigdy dot膮d nikt jej tak nie zawstydzi艂. Bonner udawa艂, 偶e j膮 rozumie, a jednocze艣nie ca艂y czas 艣mia艂 si臋 z niej za jej plecami.

Musia艂a i艣膰! Nie mog艂a tu d艂u偶ej zosta膰.

Niepotrzebnie zgodzi艂a si臋 na udzia艂 w pikniku. Narazi艂a si臋 na ogromne upokorzenie. Ale nie ma tego z艂ego, co by na dobre nie wysz艂o. Oto pozna艂a prawdziw膮 twarz Bonnera.

- Doceniam twoj膮 trosk臋, Lee, ale to nie jest konieczne. Nie cierpi臋 pana Witteringa i nic tego nigdy nie zmieni!

ROZDZIA艁 JEDENASTY

We wtorek Taggart dowiedzia艂 si臋 przy 艣niadaniu, 偶e dwudziesty dziewi膮ty lipca obchodzony jest w Wittering w stanie Kolorado jako Dzie艅 Za艂o偶yciela. Pauline i Ruby wyja艣ni艂y mu, 偶e jest to dzie艅 wolny od pracy, a obchody polegaj膮 na ca艂odniowym festynie i wieczornych ta艅cach. Nigdy wcze艣niej o tym nie s艂ysza艂, ale od czasu pikniku by艂 zbyt zaj臋ty rozmy艣laniem nad nietypowym zachowaniem Mary, by zwr贸ci膰 uwag臋 na cokolwiek innego.

Gdy wr贸ci艂 na polan臋, zasta艂 tam jedynie u艣miechaj膮c膮 si臋 promiennie Lee. Przysi臋g艂a na sw贸j honor adwokata, 偶e nie powiedzia艂a Mary o jego wyznaniu, nie pomyli艂a jej imienia i nie zrobi艂a nic obra藕liwego. Wed艂ug Lee, Mary w kt贸rym艣 momencie po prostu wsta艂a i posz艂a w stron臋 domu.

Taggart nie by艂 g艂upi. Wiedzia艂, 偶e nie sta艂o si臋 to bez przyczyny. Co艣 musia艂o si臋 wydarzy膰, ale co? Nie powinien zostawia膰 tych dw贸ch kobiet samych. Dlaczego pos艂ucha艂 Lee? Gdy zobaczy艂 Mary kilka godzin p贸藕niej, maluj膮ca si臋 w jej oczach nienawi艣膰 odebra艂a mu dech w piersiach.

Babcia Bonnera stanowi艂a dla niego jedyny jasny punkt w tej historii. Poniewa偶 Mary mia艂a sp臋dzi膰 popo艂udnie ze swoj膮 siostr膮, Taggart zaproponowa艂, 偶e zabierze Miz Witty na festyn. Lubi艂 sp臋dza膰 z ni膮 czas.

Razem z Lee wybrali si臋 po po艂udniu do miasta. Taggart mia艂 poczucie, 偶e wszyscy troje skrywaj膮 swoje prawdziwe uczucia i pewnie nigdy nie zdecydowa艂by si臋 na wsp贸lne wyj艣cie, gdyby nie u艣miech na twarzy Miz Witty. Ten u艣miech wynagradza艂 mu wszystko. Straci艂 rodzic贸w, gdy by艂 jeszcze ma艂ym dzieckiem, nie mia艂 偶adnych krewnych i jak dot膮d tylko Annalisa patrzy艂a na niego z bezwarunkow膮 mi艂o艣ci膮 w oczach.

W ci膮gu zaledwie kilku dni bardzo przywi膮za艂 si臋 do babci Bonnera. By艂a inteligentn膮, czaruj膮c膮 osob膮, obdarzon膮 wielkim sercem. Zas艂ugiwa艂a na to, by by膰 szcz臋艣liw膮. Taggart nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego Bonner ignorowa艂 j膮 przez tyle czasu.

Nagle us艂ysza艂 znajomy g艂os. Przy stoj膮cym w pobli偶u stoliku siedzia艂a Pauline, kt贸r膮 za dolara mo偶na by艂o poca艂owa膰. Pomacha艂a do niego.

- Panie Wittering, to wszystko na s艂uszny cel - zach臋ca艂a go. By艂a ubrana w d偶insy i zapi臋t膮 pod sam膮 szyj臋 koszul臋. Wskaza艂a na Jeda, kt贸ry sta艂 tu偶 obok. - Prosz臋 si臋 nie martwi膰, moje kochanie dopilnuje, by sytuacja nie wymkn臋艂a si臋 spod kontroli. - Poklepa艂a go czule po ramieniu. - Dolara za jeden poca艂unek. Zbieramy pieni膮dze na nowe komputery dla szko艂y podstawowej w Wittering.

- No, dalej, Bonny. - Miz Witty pog艂aska艂a go po r臋ku. - Potem zawieziesz mnie do drugiego stoiska z ca艂usami. Lee i ja te偶 musimy mie膰 co艣 z 偶ycia.

- Do drugiego stoiska z ca艂usami? - zdziwi艂 si臋 Taggart.

Miz Witty unios艂a dwukrotnie brwi w bardzo sugestywny spos贸b.

- Dawno ci臋 tutaj nie by艂o, m贸j drogi. Wittering jest bardzo post臋powym miasteczkiem. Od pi臋ciu lat mamy osobne stoisko dla kobiet, przy kt贸rym mo偶na poca艂owa膰 jednego z wielu miejscowych przystojniak贸w.

Taggart wyj膮艂 z kieszeni pi臋膰 dolar贸w i po艂o偶y艂 je na stole. Pauline schowa艂a pieni膮dze do metalowego pude艂ka s艂u偶膮cego za kas臋.

- Pi臋膰 dolar贸w, pi臋膰 poca艂unk贸w.

Z艂o偶y艂a usta w dzi贸bek, ale Taggart poca艂owa艂 j膮 w policzek.

- G艂upio si臋 czuj臋, ca艂uj膮c kobiet臋 na oczach jej narzeczonego. Szczeg贸lnie 偶e Jed jest taki du偶y. - Mrugn膮艂 konspiracyjnie w stron臋 Pauline.

Jed u艣miechn膮艂 si臋 wstydliwie, ale nic nie powiedzia艂. Natomiast Pauline by艂a zachwycona zachowaniem Taggarta.

Jedynie Lee by艂a niezadowolona. Uwiesi艂a si臋 ramienia Taggarta.

- Kiedy pozb臋dziemy si臋 wreszcie tej starej j臋dzy i zostaniemy sami? - wyszepta艂a mu do ucha.

- Nikt nie kaza艂 ci tu przychodzi膰 - odpar艂 kr贸tko. - Nie zostawi臋 Miz Witty samej.

- Ale偶 to Mary i Rebeka! - zawo艂a艂a Miz Witty, machaj膮c r臋k膮. - Mary! Mary O'Mara!

Taggart od razu j膮 dostrzeg艂. Siedzia艂a na 艂awce po drugiej stronie ulicy z ma艂膮 dziewczynk膮 o w艂osach ja艣niejszych ni偶 s艂o艅ce. Rebeka na zmian臋 艣mia艂a si臋 i co艣 opowiada艂a. Kr臋ci艂 si臋 diabelski m艂yn, dzieci krzycza艂y z rado艣ci na karuzeli, a na strzelnicy gra艂a muzyka. By艂o zbyt g艂o艣no, by siostry mog艂y us艂ysze膰 wo艂anie Miz Witty.

- Nie przeszkadzajmy im - Miz Witty zwr贸ci艂a si臋 do Taggarta, a w jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o wzruszenie. - Pozw贸lmy im nacieszy膰 si臋 sob膮. Tak rzadko si臋 widuj膮.

- To 艣wietny pomys艂. - Lee jeszcze mocniej chwyci艂a rami臋 Taggarta. - Znajd藕my lepiej namiot z piwem.

- Och nie, kochanie, nie uznaj臋 picia alkoholu w miejscach publicznych - sprzeciwi艂a si臋 Miz Witty. - Patrzcie, to Joshua Hanna, najprzystojniejszy m臋偶czyzna w Wittering. Mo偶na od niego kupi膰 ca艂usa. Oczywi艣cie na cele dobroczynne, a ja mam ochot臋 by膰 dzisiaj bardzo hojna.

- Hm... - Lee najwyra藕niej spodoba艂 si臋 Joshua Hanna. - Masz racj臋. Czuj臋, 偶e te偶 powinnam przekaza膰 na ten zbo偶ny cel znaczn膮 sum臋.

Taggart jeszcze raz spojrza艂 na Mary. 艢mia艂a si臋 z czego艣, co powiedzia艂a Rebeka, jej twarz roz艣wietla艂 najpi臋kniejszy u艣miech, jaki kiedykolwiek widzia艂. Cho膰 nie s艂ysza艂, co m贸wi, potrafi艂 sobie wyobrazi膰 jej melodyjny g艂os. Tak bardzo jej pragn膮艂!

Nagle do 艂awki podszed艂 mniej wi臋cej pi臋膰dziesi臋cioletni m臋偶czyzna. Kr臋py, o du偶ym, piwnym brzuchu. By艂 nieogolony i nie wygl膮da艂 zbyt 艣wie偶o. Nawet z daleka wida膰 by艂o, 偶e na r臋ku ma wytatuowanego ziej膮cego ogniem smoka. Wygl膮da艂 na zdenerwowanego. Krzycza艂 co艣 i chwyci艂; Rebek臋 za rami臋. Mary natychmiast si臋 podnios艂a, ale m臋偶czyzna nie zamierza艂 pu艣ci膰 nadgarstka dziewczynki.

- Ojej! - Miz Witty wygl膮da艂a na zmartwion膮. - To Joe Lukins, ojciec Rebeki.

M臋偶czyzna zabra艂 Rebek臋, nie przejmuj膮c si臋 histerycznym p艂aczem dziecka. Mary pr贸bowa艂a przem贸wi膰 mu do rozs膮dku, lecz nie przej膮艂 si臋 jej tyrad膮. Zagrodzi艂a mu nawet drog臋, ale odepchn膮艂 j膮 i odszed艂, ci膮gn膮c za sob膮 Rebek臋.

- Och nie! - j臋kn臋艂a Miz Witty. - Ten barbarzy艅ca obieca艂 Rebece, 偶e b臋dzie mog艂a sp臋dzi膰 ca艂y dzie艅 z siostr膮. - Zerkn臋艂a na zegarek - Dopiero dochodzi trzecia!

- A to 艂otr!' - Taggart chcia艂 za nim pobiec, ale Lee w por臋 z艂apa艂a go za rami臋.

- Dok膮d si臋 wybierasz?

- On nie ma prawa!

- Ma. Jako ojciec dziewczynki mo偶e robi膰 wszystko, co tylko mu si臋 podoba. Jestem adwokatem - po艂o偶y艂a akcent na pocz膮tek zdania. - My prawnicy znamy si臋 na tego typu rzeczach.

Taggart zacisn膮艂 z臋by. Wiedzia艂, 偶e Lee ma racj臋, ale bardzo chcia艂 pom贸c Mary. Spojrza艂 w jej stron臋. Siedzia艂a zrezygnowana na 艂awce. Z oddali dobiega艂 p艂acz Rebeki. Ci臋偶ko mu by艂o pogodzi膰 si臋 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nic nie mo偶na zrobi膰. Lee mia艂a racj臋. Tylko by wszystko pogorszy艂. Lukins nie zroby nic wbrew prawu.

M臋偶czyzna zdawa艂 si臋 nieporuszony p艂aczem c贸rki. Podszed艂 do zdezelowanego samochodu, kt贸ry nosi艂 艣lady licznych st艂uczek, otworzy艂 przednie drzwi od strony pasa偶era i posadzi艂 dziewczynk臋 na kolanach rudow艂osej kobiety.

- Kim jest ta kobieta?

- Pewnie jego now膮 dziewczyn膮. - Miz Witty pokr臋ci艂a smutno g艂ow膮. - Biedna Rebeka. - Drobne, blade d艂onie staruszki zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci. - Joe nie zas艂uguje na to dziecko.

Chwil臋 p贸藕niej samoch贸d odjecha艂.

- Chod藕, Bonny. - Miz Witty dotkn臋艂a jego ramienia. - Wiem, 偶e to przykra sytuacja, jednak nic nie mo偶emy poradzi膰. Joe jest ojcem Rebeki. Chcia艂abym jako艣 pocieszy膰 Mary, ale wiem, 偶e w tej chwili potrzebuje przede wszystkim poby膰 troch臋 sama. Taka ju偶 jest.

Mary bardzo si臋 cieszy艂a na sp臋dzenie dnia z Rebek膮, dlatego teraz czu艂a si臋 tak zawiedziona. Sp臋dzi艂y razem zaledwie godzin臋, a potem pojawi艂 si臋 Joe i brutalnie zako艅czy艂 spotkanie. Nie zd膮偶y艂y nawet zagra膰 w kt贸r膮艣 z gier ani wybra膰 si臋 na przeja偶d偶k臋 kolejk膮. Mary by艂a pewna, 偶e maj膮 jeszcze du偶o czasu, wola艂a wi臋c posiedzie膰 z siostr膮 na 艂awce i porozmawia膰. Chwil臋 p贸藕niej Rebeki ju偶 nie by艂o.

Mary zdziwi艂a si臋, widz膮c ojczyma za kierownic膮 auta, szczeg贸lnie 偶e rok temu spowodowa艂 wypadek, w wyniku kt贸rego jego samoch贸d poszed艂 do kasacji. Zabrano mu te偶 prawo jazdy za prowadzenie po pijanemu. A zatem teraz je藕dzi艂 bez prawa jazdy. Mary obawia艂a si臋 tak偶e, 偶e ojczym w ka偶dej chwili mo偶e zn贸w zacz膮膰 pi膰. Jakim prawem nara偶a Rebek臋 na takie zagro偶enie? Gdy pr贸bowa艂a z nim na ten temat porozmawia膰, ostrzeg艂 j膮, 偶e powinna zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami, bo inaczej mo偶e tego gorzko po偶a艂owa膰.

Mary by艂a emocjonalnie wyko艅czona, ale Miz Witty nalega艂a, by wybra艂a si臋 na ta艅ce. Najch臋tniej przep艂aka艂aby ca艂膮 noc, jednak czu艂a si臋 zobowi膮zana wobec swojej pracodawczyni. Dzie艅 Za艂o偶yciela by艂 dla Miz Witty bardzo wa偶ny. Pochodzi艂a z rodu za艂o偶yciela miasteczka, a Bonner Wittering by艂 jego ostatnim m臋skim potomkiem.

Na my艣l o nim Mary poczu艂a niemi艂e uk艂ucie w sercu. Jak m贸g艂 opowiada膰 wszem i wobec o ich poca艂unku? Za ka偶dym razem, gdy o tym my艣la艂a, mia艂a ochot臋 zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋. Ca艂y czas si臋 z niej na艣miewa艂!

G艂贸wn膮 sal臋 ratusza udekorowano setkami 艣wi膮tecznych lampek, kt贸re przypomina艂y gwiazdy, a na scenie gra艂a popularna miejscowa kapela. Kilka par ta艅czy艂o na parkiecie w rytm wolnej ballady. Pod 艣cian膮 ustawiono sto艂y, kt贸re wprost ugina艂y si臋 od smako艂yk贸w przygotowanych przez mieszkanki Wittering. Starsze osoby mog艂y chwil臋 odpocz膮膰 na rozstawionych wok贸艂 sali metalowych krzes艂ach.

Mary bardzo lubi艂a ta艅czy膰, ale tym razem nie mia艂a ochoty. Najch臋tniej schowa艂aby si臋 w jakim艣 ciemnym k膮cie. Ca艂y czas my艣la艂a jedynie o Bonnerze i Rebece. Niestety, Wittering by艂o jednym z niewielu miejsc na 艣wiecie, gdzie liczba samotnych m臋偶czyzn przewy偶sza艂a liczb臋 niezam臋偶nych kobiet, dlatego ze wzgl臋du na Miz Witty Mary musia艂a przybra膰 radosny wyraz twarzy, ta艅czy膰 i 艣mia膰 si臋 z innymi.

Stara艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na Bonnera Witteringa. Ale nie spos贸b by艂o nie zauwa偶y膰 Lee, kt贸ra w czarnej, obcis艂ej sp贸dnicy wygl膮da艂a niczym modelka. By艂a taka wysoka, taka szczup艂a, taka elegancka, taka wykszta艂cona. Za ka偶dym razem, gdy Mary na ni膮 patrzy艂a, czu艂a si臋 coraz brzydsza i coraz bardziej zaniedbana.

Piosenka dobieg艂a ko艅ca i Mary u艣miechn臋艂a si臋 grzecznie do swojego partnera. Chcia艂a napi膰 si臋 ponczu, ale ledwo zrobi艂a dwa kroki, gdy zderzy艂a si臋 z kim艣 wysokim i postawnym. Musia艂 to by膰 m臋偶czyzna, du偶y m臋偶czyzna.

- Przepraszam, nie patrzy艂am, gdzie...

Podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a prosto w ciemne oczy Bonnera Witteringa.

- Nic si臋 nie sta艂o, panno O'Mara - powiedzia艂 niemal szeptem. - Ludzie cz臋sto na mnie wpadaj膮. - Nie u艣miechn膮艂 si臋, cho膰 k膮ciki jego ust lekko dr偶a艂y. - Nie jeste艣 pierwsz膮 kobiet膮, kt贸ra dzi艣 na mnie nadepn臋艂a. - Poda艂 jej d艂o艅.

- Tak naprawd臋 chcia艂em ci臋 zaprosi膰 do ta艅ca. - Wskaza艂 na roz艣wietlony setkami 艣wi膮tecznych lampek parkiet. - B臋dziesz mog艂a po mnie do woli depta膰. Jestem pewien, 偶e to ci si臋 spodoba.

Mary sama nie wiedzia艂a, w jaki spos贸b znalaz艂a si臋 w jego ramionach. Ju偶 chwil臋 p贸藕niej ko艂ysali si臋 w takt romantycznej ballady. Mary wpatrywa艂a si臋 w prz贸d jego bia艂ej koszuli. Nie chcia艂a si臋 do tego przyzna膰, nawet sama przed sob膮, ale uwa偶a艂a, 偶e Bonner wygl膮da dzi艣 niezwykle poci膮gaj膮co. W czarnych spodniach, be偶owej marynarce i rozpi臋tej pod szyj膮 艣nie偶nobia艂ej koszuli przypomina艂 ksi臋cia z bajki. I jak pachnia艂!

W dodatku 艣wietnie ta艅czy艂. Przyciska艂 j膮 mocno i delikatnie g艂adzi艂 d艂oni膮 jej plecy.

- Pi臋knie dzisiaj wygl膮dasz - wyszepta艂, patrz膮c jej g艂臋boko w oczy.

Cho膰 pr贸bowa艂a skoncentrowa膰 si臋 na jego koszuli, nie by艂a w stanie si臋 powstrzyma膰, by nie spojrze膰 na jego twarz, w艂osy, ramiona.

Wydawa艂o si臋 im, 偶e czas zatrzyma艂 si臋 w miejscu.

Po chwili Taggart odezwa艂 si臋 cicho:

- Przykro mi z powodu tego, co si臋 dzisiaj sta艂o. Z Rebek膮.

- Sk膮d o tym wiesz?

- Widzia艂em ca艂e zaj艣cie. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o wsp贸艂czucie. - My艣la艂a艣 kiedy艣 o oddaniu tej sprawy do s膮du?

- Ja? - Mary pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮. - Mama napisa艂a w testamencie, 偶e chce, bym zajmowa艂a si臋 Rebek膮 przez cz臋艣膰 roku. Joe nie 偶yczy艂 sobie tego, wi臋c wni贸s艂 spraw臋 do s膮du o pozbawienie mnie praw do opieki nad siostr膮. W efekcie mog臋 jedynie sp臋dzi膰 z ni膮 dwa pierwsze tygodnie sierpnia na jej urodziny i co drug膮 Gwiazdk臋. - Z trudem powstrzymywa艂a 艂zy. - Ponadto Joe nie mo偶e si臋 przeprowadzi膰, nie informuj膮c mnie o tym. Decyzja s膮du rozw艣cieczy艂a go. Postanowi艂 robi膰 wszystko, by trzyma膰 Rebek臋 z dala ode mnie. W ostatniej chwili odwo艂uje um贸wione wcze艣niej spotkania albo tak jak dzisiaj, pojawia si臋 kilka godzin wcze艣niej i zabiera j膮 przed czasem.

Wierzchem d艂oni otar艂a sp艂ywaj膮c膮 po policzku 艂z臋.

- Ale w ko艅cu jest jej ojcem, a s膮dy rzadko kiedy odbieraj膮 rodzicom prawo do opieki nad dzie膰mi. Pierwszy sierpnia wypada ju偶 w ten pi膮tek, wi臋c b臋dziemy mog艂y sp臋dzi膰 razem ca艂e dwa tygodnie. Tej jednej rzeczy nie mo偶e nam odebra膰.

ROZDZIA艁 DWUNASTY

Taggart by艂 spakowany i gotowy do wyjazdu. Po偶egna艂 si臋 z Pauline i Ruby, nast臋pnie zjad艂 艣niadanie w towarzystwie Miz Witty i Mary, co nie by艂o 艂atwe, cho膰 od czasu Dnia Za艂o偶yciela ich wzajemne stosunki uleg艂y zmianie. Cho膰 nadal nie nale偶a艂 do ulubie艅c贸w Mary, rado艣膰, jak膮 odczuwa艂a w zwi膮zku ze zbli偶aj膮cym si臋 przyjazdem Rebeki, zdawa艂a si臋 przy膰miewa膰 wszystko inne.

Pojecha艂a po siostr臋 ponad p贸艂 godziny temu, powinna wi臋c wr贸ci膰 lada moment, a Taggart nie chcia艂 by膰 przy tym obecny. Nie zamierza艂 przed艂u偶a膰 agonii, jak膮 by艂o dla niego po偶egnanie z Mary. Wiedzia艂, 偶e to ostatnia szansa, by zobaczy膰 jej twarz, ale nie mia艂 wystarczaj膮co du偶o si艂y.

Nie m贸g艂 zosta膰 ani chwili d艂u偶ej. To by艂oby zbyt trudne! Nie zni贸s艂by tego, 偶e nie mo偶e jej wzi膮膰 w ramiona i po raz ostatni poca艂owa膰. Musia艂 si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e nigdy jej nie powie, jak pi臋knie wygl膮da z rana, nigdy nie b臋dzie si臋 z ni膮 kocha艂, nigdy nie obudzi si臋 obok niej w 艂贸偶ku.

Ale na zawsze zapami臋ta jej smuk艂e cia艂o o艣wietlone 艂agodnym blaskiem 艣wiecy, kiedy le偶a艂a naga w wannie. Nigdy ju偶 jej nie dotknie, nigdy nie poca艂uje, nigdy nie poka偶e jej, czym jest nami臋tno艣膰.

Nie wiedzia艂, czy to dobrze, czy 藕le. Wiedzia艂 jedynie, 偶e z艂o偶y艂 swojemu najlepszemu przyjacielowi z dzieci艅stwa obietnic臋, kt贸rej zamierza艂 dotrzyma膰. Miz Witty wierzy艂a, 偶e jest jej ukochanym wnukiem. Dzi臋ki temu by艂a szcz臋艣liwa. Jego misja dobieg艂a ko艅ca.

Otworzy艂 frontowe drzwi i zdziwi艂 si臋, gdy Mary wpad艂a wprost w jego ramiona, p艂acz膮c histerycznie.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂.

Najwyra藕niej p艂aka艂a ju偶 od jakiego艣 czasu, bo mia艂a mokr膮 od 艂ez twarz i zaczerwienione oczy.

- Nie ma jej! - 艂ka艂a, wtulaj膮c si臋 w jego rami臋. - Nie ma przyczepy. Nikt... - Jej g艂os si臋 za艂ama艂. - Nikt nie wie, gdzie pojechali. Podobno wyjechali ju偶 w 艣rod臋.

- Joe wyjecha艂? - Taggart nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

- I Rebeka, i jego ostatnia dziewczyna. Zabrali ze sob膮 wszystko! - Mary owin臋艂a r臋ce wok贸艂 jego szyi i p艂aka艂a, tul膮c si臋 do niego. Najch臋tniej powiesi艂by tego Lukinsa za uszy.

- Z pewno艣ci膮 wyjechali ju偶 z Kolorado. Ale dok膮d? - szlocha艂a. - Jak Joe m贸g艂 mi to zrobi膰? Dlaczego? Dwa tygodnie to przecie偶 tak ma艂o! A przecie偶 mama chcia艂a, 偶ebym opiekowa艂a si臋 Rebek膮. S臋dzia m贸wi艂... - Reszt臋 s艂贸w zag艂uszy艂 przera藕liwy szloch.

Mary dr偶a艂a, tul膮c si臋 do Taggarta i chowaj膮c twarz w fa艂dach jego koszuli, a on ko艂ysa艂 si臋 w prz贸d i w ty艂, g艂adz膮c j膮 delikatnie po w艂osach. Tyle razy marzy艂 o tej chwili, ale nie w takich okoliczno艣ciach.

- Nie wolno mu wyje偶d偶a膰 z miasta, je艣li mnie o tym nie poinformuje. Nie wolno mu zabra膰 Rebeki! Co b臋dzie, je偶eli ju偶 nigdy jej nie zobacz臋?

Taggart zacisn膮艂 z臋by. Oby艣 si臋 w piekle sma偶y艂, przekl臋ty Joe Lukinsie! Nie ujdzie ci to na sucho, ty przebrzyd艂y tch贸rzu! Nawet je艣li nie mog臋 kocha膰 Mary w ten spos贸b, w jaki bym chcia艂, to jestem 艣wietnym adwokatem z szerokimi znajomo艣ciami. Znam doskona艂ego prywatnego detektywa. Znajdziemy Rebek臋.

Spojrza艂 na stoj膮cy na kominku zegar. Do cholery, na niego ju偶 czas. Na dodatek musia艂 st膮d wyjecha膰 jako Bonner Wittering.

- Zadzwo艅 na policj臋, Mary - powiedzia艂, wcielaj膮c si臋 w rol臋 Bonnera, cho膰 wiedzia艂, 偶e w niczym to nie pomo偶e. Dziecko by艂o z ojcem, wi臋c policja nie zdecyduje si臋 na rozes艂anie rysopis贸w, nie m贸wi膮c ju偶 o postawieniu blokad czy zorganizowaniu ob艂awy. Niemniej jednak trzeba to by艂o zg艂osi膰, by Mary by艂o 艂atwiej walczy膰 z ojczymem w przysz艂o艣ci.

Taggart wci膮偶 g艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Po raz ostatni rozkoszowa艂 si臋 jej kwiatowym zapachem. W ko艅cu z艂o偶y艂 na jej policzku po偶egnalny poca艂unek.

- Joe 藕le post膮pi艂 - wyszepta艂. - Musisz to zg艂osi膰 na policj臋. - Odgarn膮艂 na bok w艂osy i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. - Musz臋 ju偶 i艣膰, Mary. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o 偶al.

Posadzi艂 j膮 na kanapie. Ich spojrzenia spotka艂y si臋.

- Oczywi艣cie - wyj膮ka艂a. - Przykro mi... nie chcia艂am...

Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Odwr贸ci艂a g艂ow臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e wstydzi si臋 swojego zachowania. Szuka艂a ukojenia w ramionach m臋偶czyzny, kt贸rego nienawidzi艂a, nic dziwnego, 偶e czu艂a si臋 teraz nieswojo.

- Zaraz to zrobi臋. - Wsta艂a i zachwia艂a si臋.

Taggart przytrzyma艂 j膮.

- Wszystko w porz膮dku?

- Tak, wszystko dobrze. - Unika艂a jego spojrzenia. - Przepraszam, 偶e ci si臋 narzuca艂am z moimi problemami.

Chcia艂 jej powiedzie膰, 偶e nigdy nie mog艂aby mu si臋 w 偶aden spos贸b narzuci膰, ale wiedzia艂, 偶e nie wolno mu tego zrobi膰, a ju偶 szczeg贸lnie nie w tej chwili.

Jej r臋ce dr偶a艂y tak bardzo, 偶e z trudem wykr臋ca艂a numer na policj臋.

Taggart pragn膮艂 j膮 zapewni膰, 偶e zrobi wszystko, co w jego mocy, by odzyska膰 Rebek臋, ale musia艂 pami臋ta膰 o z艂o偶onej Bonnerowi obietnicy.

- Mary, jestem pewien, 偶e policja...

- Halo? Dzie艅 dobry szeryfie - powiedzia艂a do s艂uchawki. Wygl膮da艂o na to, 偶e w og贸le nie us艂ysza艂a jego s艂贸w. - M贸wi Mary O'Mara.

Id藕 ju偶 st膮d! Nie by艂o powodu, dla kt贸rego powinien d艂u偶ej zosta膰 w Wittering. Masz zadanie, Lancaster, pomy艣la艂, musisz odnale藕膰 t臋 ma艂膮 i uszcz臋艣liwi膰 kobiet臋, kt贸rej nigdy nie zdob臋dziesz.

ROZDZIA艁 TRZYNASTY

Mary od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Cho膰 szeryf bardzo jej wsp贸艂czu艂, niewiele m贸g艂 zrobi膰. Wprawdzie Joe z艂ama艂 prawo, ale porwanie w艂asnego dziecka nie by艂o zbyt surowo karane. Mary odwr贸ci艂a si臋, by podzieli膰 si臋 z Bonnerem z艂膮 wiadomo艣ci膮, ale jego ju偶 nie by艂o. Spojrza艂a na drzwi. By艂y zamkni臋te. Ogarn膮艂 j膮 smutek. Bonner Wittering znikn膮艂. Nic dziwnego, przecie偶 sama mu powiedzia艂a, 偶eby wyjecha艂. Tylko dlaczego to, 偶e zostawi艂 j膮 w takiej chwili, smuci艂o j膮 jeszcze bardziej ni偶 znikni臋cie Rebeki?

- Mary O'Mara - skarci艂a sam膮 siebie. - Jeste艣 naprawd臋 beznadziejna! - Usiad艂a na kanapie i rozp艂aka艂a si臋.

艢wiat Mary pogr膮偶y艂 si臋 w rozpaczy. Wywi膮zywa艂a si臋 ze wszystkich obowi膮zk贸w, ale mia艂a z艂amane serce. Nic nie sprawia艂o jej przyjemno艣ci.

Nagle po dwudziestu o艣miu dniach od znikni臋cia Rebeki w 偶yciu Mary pojawi艂 si臋 pierwszy promyk. Zadzwoniono do niej ze stanu Utah. Prywatny detektyw odnalaz艂 Rebek臋 w niewielkim szpitalu i poinformowa艂 o tym w艂adze. Dziewczynk臋 przyj臋to na oddzia艂 poprzedniego wieczoru z powodu z艂amanej r臋ki. Mary nie wiedzia艂a, kim by艂 ten detektyw ani dlaczego zajmowa艂 si臋 szukaniem Rebeki. Znikn膮艂 r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂.

Dowiedzia艂a si臋 natomiast, 偶e Joe pod wp艂ywem alkoholu spowodowa艂 kolejny wypadek. On i jego dziewczyna wyszli z kraksy prawie bez szwanku, ale policja aresztowa艂a sprawc臋. Kto艣 przys艂a艂 lokalnej policji wypis z akt Lukinsa w stanie Kolorado. Bior膮c pod uwag臋, 偶e nie by艂 to pierwszy wypadek pijanego ojczyma, Mary by艂a pewna, 偶e Joe sp臋dzi w wi臋zieniu dobrych kilka lat.

Nim zd膮偶y艂a zrozumie膰 wszystko, co si臋 wydarzy艂o, odzyska艂a Rebek臋. Przynajmniej tymczasowo. I wtedy wydarzy艂 si臋 w jej 偶yciu kolejny cud. Ni st膮d, ni zow膮d zadzwoni艂 do niej najlepszy adwokat specjalizuj膮cy si臋 w prawie rodzinnym i o艣wiadczy艂, 偶e jest w stanie wywalczy膰 dla niej pe艂ne prawo do opieki nad przyrodni膮 siostr膮.

Poniewa偶 Mary by艂a jedyn膮 偶yj膮c膮 krewn膮 dziewczynki, a b臋d膮cy prawnym opiekunem ojciec zostanie prawdopodobnie skazany na kilka lat wi臋zienia, sprawa by艂a jasna. Zapewnienia adwokata poprawi艂y nastr贸j Mary, ale niestety, nie by艂o jej sta膰 na jego us艂ugi, o czym od razu go poinformowa艂a.

- Kto艣 ju偶 si臋 zaj膮艂 moim honorarium - pad艂a odpowied藕.

Pod koniec pa藕dziernika s臋dzia pierwszej instancji orzek艂, 偶e od tej pory Mary O'Mara jest jedynym prawnym opiekunem Rebeki Lukins. By艂 to najszcz臋艣liwszy dzie艅 w jej 偶yciu. Rzuci艂a si臋 na szyj臋 prawnikowi i ze zdziwieniem odkry艂a, 偶e adwokat czerwieni si臋 ze wstydu.

Nie chcia艂 wyjawi膰, kto go zatrudni艂. Oczywi艣cie Mary mia艂a swoje podejrzenia.. To z pewno艣ci膮 Miz Witty by艂a odpowiedzialna za te wszystkie cudowne zbiegi okoliczno艣ci. To ona zatrudni艂a detektywa i adwokata. Nikt inny nie wyda艂by na Mary tyle pieni臋dzy.

Jednak Miz Witty zapewni艂a j膮, 偶e nie ma z tym nic wsp贸lnego. Mary postanowi艂a pozna膰 prawd臋. Ca艂ym sercem pragn臋艂a si臋 odwdzi臋czy膰, ale jak dzi臋kuje si臋 komu艣, kto w艂a艣nie podarowa艂 ci wszystko, czego kiedykolwiek pragn臋艂a艣?

Chyba prawie wszystko, pomy艣la艂a. Zapomnia艂a艣 o Bonnerze Witteringu...

- Przesta艅! - skarci艂a sam膮 siebie, sprz膮taj膮c talerze ze sto艂u w saloniku na pi臋trze. Spojrza艂a na zegarek. Rebeka wr贸ci ze szko艂y dopiero za godzin臋.

- Co艣 m贸wi艂a艣, kochanie? - spyta艂a Miz Witty.

Mary odwr贸ci艂a si臋 w jej stron臋. Czy偶by wym贸wi艂a te s艂owa na g艂os?

- Nie, nic nie m贸wi艂am.

Miz Witty siedzia艂a na w贸zku przy oknie, trzymaj膮c na kolanach otwart膮 ksi膮偶k臋. Na dworze pada艂 pierwszy 艣nieg, przykrywaj膮c rosn膮ce za domem sosny bia艂ym puchem.. Staruszka u艣miechn臋艂a si臋 do Mary ciep艂o.

- Przyjd藕 do mnie, moje dziecko. Widz臋, 偶e co艣 ci臋 dr臋czy. Mary podesz艂a.

- Miz Witty - zacz臋艂a. - Znam prawd臋. Zatrudni艂a艣 adwokata, prawda? Wiem, 偶e tyle razy m贸wi艂am, 偶e nie chc臋 偶adnej pomocy, ale... ale odnalezienie Rebeki i pomoc w uzyskaniu prawa do opieki nad ni膮 jest wszystkim, o czym kiedykolwiek marzy艂am. Chc臋 sp艂aci膰 d艂ug wdzi臋czno艣ci. Je偶eli nie chcesz ode mnie pieni臋dzy, to prosz臋, pozw贸l mi co艣 dla siebie zrobi膰. Cokolwiek!

- Usi膮d藕, kochanie - przerwa艂a jej Miz Witty, - Chc臋 z tob膮 porozmawia膰.

Miz Witty prawie zawsze si臋 u艣miecha艂a, ale to by艂a jedna z tych rzadkich chwil, kiedy wola艂a zachowa膰 powag臋.

Otworzy艂a ksi膮偶k臋 na ostatniej stronie i zza tylnej ok艂adki wyj臋艂a zdj臋cie, kt贸re poda艂a Mary. Fotografia przedstawia艂a Bonnera i drugiego m艂odego m臋偶czyzn臋, kt贸rego Mary nie zna艂a. Obaj u艣miechali si臋 szeroko. Wygl膮dali jak bracia albo najlepsi przyjaciele.

- To Bonner - powiedzia艂a Mary. - Nie wiedzia艂am, 偶e masz jego zdj臋cia.

Starsza pani u艣miechn臋艂a si臋 smutno.

- Dosta艂am je kilka lat temu. Jestem pewna, 偶e Bonny nawet tego nie pami臋ta. Do艂膮czy艂 je do kt贸rej艣 ze 艣wi膮tecznych kartek. To by艂o tu偶 po moim pierwszym wylewie, jeszcze zanim zacz臋艂a艣 u mnie pracowa膰. Le偶a艂am w szpitalu i kto艣 schowa艂 t臋 fotografi臋 razem z innymi listami, kt贸re wtedy dosta艂am. Znalaz艂am j膮 dopiero tej wiosny. - Wskaza艂a na zdj臋cie. - 艁adnie na nim wygl膮da, prawda?

Mary skin臋艂a g艂ow膮, cho膰 jej serce krwawi艂o. Jego wzrok potrafi艂 hipnotyzowa膰, a u艣miech... Odda艂a Miz Witty zdj臋cie w obawie, 偶e wybuchnie p艂aczem, je偶eli b臋dzie zmuszona patrze膰 na nie cho膰by przez chwil臋 d艂u偶ej.

- Ten drugi m臋偶czyzna to Taggart Lancaster. Wsp贸lnie dorastali. S膮 dla siebie jak bracia.

- Nawet podobnie wygl膮daj膮 - zauwa偶y艂a Mary.

- Tak, masz racj臋. Przystojni z nich m臋偶czy藕ni. - Miz Witty westchn臋艂a. - Bardzo kocham mojego wnuka, Mary, ale jego ojciec, m贸j syn, wyr贸s艂 na surowego cz艂owieka i o偶eni艂 si臋 z bezduszn膮 kobiet膮. Byli bardzo samolubn膮 par膮. Mieli do Bonnera pretensje, 偶e przeszkadza im w rozrywkach i podr贸偶ach. M贸j ukochany m膮偶 umar艂, gdy Bonny mia艂 siedem lat. Bardzo d艂ugo op艂akiwa艂am jego 艣mier膰, w efekcie nie pomog艂am wnukowi wtedy, gdy mnie najbardziej potrzebowa艂. Jestem bardzo wdzi臋czna losowi, 偶e spotka艂 na swojej drodze takiego przyjaciela jak Taggart. To adwokat Bonnera.

- Ach tak. - Mary przypomnia艂a sobie, 偶e s艂ysza艂a ju偶 gdzie艣 to nazwisko. Chyba Lee kiedy艣 o nim wspomnia艂a.

- Rozumiem.

- Taggart Lancaster zawsze by艂 dobrym, lojalnym przyjacielem, a Bonner bardzo potrzebowa艂 w swoim 偶yciu pewnego oparcia. - Miz Witty podnios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o. - Wiem, 偶e m贸j wnuk ma wiele wad, ale z pewno艣ci膮 ma te偶 dobre serce.

Po raz kolejny spojrza艂a na zdj臋cie, po czym schowa艂a je z powrotem za ok艂adk臋 ksi膮偶ki.

- Kocham ci臋 jak w艂asn膮 wnuczk臋 i z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 zap艂aci艂abym za tw贸j kurs piel臋gniarstwa, jak r贸wnie偶 za wszystko, co sobie wymarzysz, ale uszanowa艂am twoje 偶yczenie, by ci nie pomaga膰. - Wzi臋艂a Mary za r臋k臋. - Musisz mi uwierzy膰, kiedy m贸wi臋, 偶e to nie ja zatrudni艂am prywatnego detektywa, nie ja znalaz艂am adwokata. - 艢cisn臋艂a d艂o艅 dziewczyny. - M贸j wnuk ma swoje wady, Mary, ale ma te偶 bardzo wp艂ywowych przyjaci贸艂.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e to wszystko zas艂uga Bonnera?

- Nie jestem niczego pewna - zawaha艂a si臋 Miz Witty. - Ale nie znam innego wyja艣nienia. Dlaczego do niego nie zadzwonisz?

Mary spu艣ci艂a wzrok. Nagle jej w艂asne d艂onie wyda艂y si臋 jej bardzo interesuj膮ce.

- Jeszcze przed chwil膮 by艂a艣 gotowa zrobi膰 dla mnie wszystko, my艣l膮c, 偶e to ja pomog艂am ci odzyska膰 Rebek臋, a teraz boisz si臋 nawet podnie艣膰 s艂uchawk臋 i zadzwoni膰 do Bostonu?

Mary obla艂a si臋 rumie艅cem wstydu. By艂a taka samolubna!

- Masz racj臋. Zachowuj臋 si臋 jak nastolatka. - Ca艂y czas powtarza艂a sobie, 偶e jest doros艂膮, dojrza艂膮 osob膮. Porozmawia z Bonnerem, a nast臋pnie od艂o偶y spokojnie s艂uchawk臋. Nie rozp艂acze si臋! Jest na to zbyt dzielna. - Zadzwoni臋 teraz.

Podesz艂a do stolika, na kt贸rym sta艂 telefon. Wiedzia艂a, 偶e numer Bonnera zapisany jest w pami臋ci telefonu. Nacisn臋艂a odpowiedni przycisk, a jej serce wali艂o jak szalone.

Po kilku sygna艂ach odezwa艂a si臋 automatyczna sekretarka. Metaliczny g艂os m臋偶czyzny prosi艂, by zostawi艂a wiadomo艣膰. Nagle poczu艂a, jak bardzo jest zdenerwowana. Co powiedzie膰? Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

- I jak, skarbie?

Mary pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮. Zachowa艂a si臋 jak ostatni tch贸rz..

- Nikt nie odebra艂 - wyja艣ni艂a. Daleko jej by艂o do doros艂o艣ci. Zostawienie wiadomo艣ci na automatycznej sekretarce nie jest przecie偶 takie trudne. Zadzwo艅 do mnie, musz臋 z tob膮 pogada膰, mog艂a powiedzie膰. Czu艂a, 偶e rumieni si臋 od st贸p po sam czubek g艂owy. I bardzo dobrze! Powinna si臋 wstydzi膰! - Spr贸buj臋 p贸藕niej - zapewni艂a, wybiegaj膮c z pokoju.

Faktycznie spr贸bowa艂a p贸藕niej zadzwoni膰. Naprawd臋. Przez trzy dni dzwoni艂a i dzwoni艂a, ale 艂膮czy艂a si臋 wci膮偶 z automatyczn膮 sekretark膮. W akcie desperacji zadzwoni艂a nawet do adwokata Bonnera, ale jego sekretarka poinformowa艂a j膮, 偶e pan Lancaster jest w s膮dzie. Gdy spyta艂a j膮, czy Bonner jest w mie艣cie, kobieta po drugiej stronie linii zawaha艂a si臋 przez moment, po czym powiedzia艂a, 偶e nie jest uprawniona do udzielania tego typu informacji.

Mary mia艂a poczucie, 偶e sekretarka wie, gdzie jest Bonner, ale nie jest to dobra informacja. Czy偶by wpad艂 w jakie艣 tarapaty?

Je偶eli Bonner naprawd臋 tyle dla niej zrobi艂, umo偶liwi艂 powr贸t Rebeki, zatrudni艂 adwokata, kt贸ry pom贸g艂 Maty uzyska膰 prawo do opieki na przyrodni膮 siostr膮, zas艂ugiwa艂 na to, by przychyli艂a mu nieba. Dlatego musia艂a si臋 zdoby膰 na to, by mu podzi臋kowa膰. Osobi艣cie.

Wiedzia艂a, 偶e nie b臋dzie jej 艂atwo stan膮膰 z nim twarz膮 w twarz, ale musia艂a podj膮膰 to ryzyko. Musia艂a si臋 z nim spotka膰. A je偶eli naprawd臋 mia艂 k艂opoty, by膰 mo偶e b臋dzie mog艂a mu pom贸c.

Zapuka艂a do drzwi pokoju Miz Witty.

- Prosz臋.

- Miz Witty, postanowi艂am pojecha膰 do Bostonu. Chcia艂abym osobi艣cie porozmawia膰 z Bonnerem.

Twarz starszej kobiety rozja艣ni艂 promienny u艣miech. Najwidoczniej kamie艅 spad艂 jej z serca.

- To wspania艂y pomys艂, moje dziecko.

- D艂ugo si臋 nad tym zastanawia艂am i jestem niemal pewna, 偶e odnalezienie Rebeki zawdzi臋czam w艂a艣nie jemu. Jeden telefon nie wystarczy. To, co dla mnie zrobi艂, jest zbyt wa偶ne. Musz臋 podzi臋kowa膰 mu osobi艣cie.

- Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziesz protestowa膰, Mary - wtr膮ci艂a Miz Witty, si臋gaj膮c do g贸rnej szuflady biurka - ale pozwoli艂am sobie kupi膰 dla ciebie bilet lotniczy do Bostonu. - Poda艂a jej kopert臋. - To dla ciebie, kochanie.

ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Ochroniarz siedz膮cy w recepcji budynku, w kt贸rym mieszka艂 Bonner, poinformowa艂 j膮, 偶e Bonner Wittering zosta艂 uznany winnym handlu poufnymi informacjami w celu uzyskania korzy艣ci finansowych i przebywa teraz w areszcie. Doda艂, 偶e w艂a艣nie w tej chwili odbywa si臋 w s膮dzie rozprawa.

Mary by艂a przera偶ona t膮 wiadomo艣ci膮. Co to, do cholery, znaczy „handel poufnymi informacjami” i co mog艂o za to grozi膰? Przekona艂a ochroniarza, by przechowa艂 jej walizk臋, z艂apa艂a taks贸wk臋 i pojecha艂a do budynku s膮du. Nie by艂a pewna, co tam zastanie, ale musia艂a zobaczy膰 si臋 z Bonnerem i cho膰 przez chwil臋 z nim porozmawia膰.

Uznany winnym! To musia艂o oznacza膰, 偶e p贸jdzie do wi臋zienia. M贸wi艂a o nim wiele z艂ych rzeczy, ale nigdy nie uwa偶a艂a go za przest臋pc臋. M臋偶czyzna, kt贸ry z takim szacunkiem i mi艂o艣ci膮 traktowa艂 Miz Witty, kt贸ry wzbudza艂 sympati臋 wszystkich dooko艂a i kt贸ry pom贸g艂 jej odzyska膰 Rebek臋, nie m贸g艂 by膰 przest臋pc膮.

W informacji s膮du dowiedzia艂a si臋, w kt贸rej sali odbywa si臋 rozprawa przeciwko Bonnerowi Witteringowi. By艂a dziwnie podenerwowana - sama nie wiedz膮c dlaczego, 艣wiat jej si臋 rozmazywa艂 i z trudem powstrzymywa艂a 艂zy. Dlaczego musia艂a pokocha膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry lada moment p贸jdzie do wi臋zienia? Potkn臋艂a si臋 o schodek, ale w por臋 z艂apa艂a si臋 por臋czy.

Sz艂a coraz szybciej, a偶 w ko艅cu zacz臋艂a biec, rytmicznie stukaj膮c wysokimi obcasami o granitow膮 posadzk臋. Mija艂a powa偶nych i skupionych ludzi, kt贸rzy szli szybkim krokiem w stron臋 sal rozpraw b膮d藕 dyskutowali nad czym艣 w niewielkich grupkach. Nikt nie zwraca艂 uwagi na roztaczaj膮cy si臋 z okien gmachu zapieraj膮cy dech w piersiach widok na zatok臋.

Mary zebra艂a ca艂膮 swoj膮 odwag臋 i pchn臋艂a drzwi sali s膮dowej. Jej serce bi艂o jak szalone, gdy bezszelestnie usiad艂a w jednej z tylnych 艂awek. Rozejrza艂a si臋 po sali. Nie by艂o przysi臋g艂ych ani 艣wiadk贸w. Postawny m臋偶czyzna opowiada艂 o czym艣 z pasj膮, a jego g艂os wype艂nia艂 ca艂e pomieszczenie swoj膮 melodi膮.

Mary spojrza艂a na niego. By艂 wysoki, szczup艂y, ubrany w elegancki, granatowy garnitur. Nie widzia艂a jego twarzy, w艂a艣ciwie nic nie widzia艂a, s艂ysza艂a tylko ten g艂os. To by艂 g艂os Bonnera.

- Wysoki S膮dzie, m贸j klient, Bonner Wittering, mia艂 du偶o czasu, by zastanowi膰 si臋 nad konsekwencjami swojego zachowania...

Bonner szerokim gestem wskaza艂 na siedz膮cego przy stole m臋偶czyzn臋. Kontynuowa艂 swoje przem贸wienie g艂osem pe艂nym przekonania, ale Mary nie rozumia艂a tego, co m贸wi艂. M臋偶czyzna, kt贸rego uwa偶a艂a za Bonnera Witteringa, m贸wi艂 o Bonnerze Witteringu i wskazywa艂 na kogo艣 innego. To wszystko by艂o zbyt skomplikowane.

W 艂awce przed ni膮 siedzia艂a ubrana na sportowo kobieta.

- Przepraszam, czy mog艂aby mi pani powiedzie膰, kim jest ten m臋偶czyzna, kt贸ry przemawia?

- To Taggart Lancaster. - Kobieta nawet nie zaszczyci艂a jej spojrzeniem.

Mary otworzy艂a szeroko oczy ze zdziwienia. Nie wierzy艂a w艂asnym uszom.

- Chyba chcia艂a pani powiedzie膰: Bonner Wittering, prawda?

- Wittering to pods膮dny - wyja艣ni艂a. - A teraz prosz臋 by膰 cicho. Jestem studentk膮 prawa, a Lancaster jest najlepszym adwokatem w tej cz臋艣ci Stan贸w.

艢wiat zdawa艂 si臋 wirowa膰 przed oczyma Mary. Siedz膮c bez ruchu, wpatrywa艂a si臋 w m臋偶czyzn臋, kt贸ry w taki elokwentny spos贸b przemawia艂 do s臋dziego. Odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do sali, by po raz kolejny wskaza膰 na swojego klienta. Podni贸s艂 wzrok i ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Mary poczu艂a, jak jej serce p臋ka.

By艂a pewna, 偶e j膮 rozpozna艂, poniewa偶 zrobi艂 pauz臋 w 艣rodku zdania. Mary czu艂a, jak targaj膮 ni膮 sprzeczne emocje. Bonner nigdy nie odwiedzi艂 Wittering! Zrobi艂 to jego adwokat. Taggart Lancaster! Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie od nadmiaru informacji.

Taggart Lancaster nie by艂 nieodpowiedzialnym kobieciarzem ani bezdusznym, rozrzutnym wnukiem, kt贸ry zapomina艂 nawet o urodzinach swojej babci. By艂 za to pozbawionym skrupu艂贸w adwokatem, kt贸ry zarabia艂 olbrzymie pieni膮dze za wyci膮ganie swoich klient贸w z tarapat贸w. Co wi臋cej, oszuka艂 Miz Witty.

Czy aby na pewno? Mary przypomnia艂a sobie zdj臋cie, kt贸re pokaza艂a jej Miz Witty. Fotografia przedstawia艂a obu m臋偶czyzn. To mog艂o oznacza膰 tylko jedno. Miz Witty wiedzia艂a od samego pocz膮tku!

Mary zamkn臋艂a oczy i pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮. W co mia艂a wierzy膰? Nagle zrobi艂o jej si臋 duszno, mia艂a trudno艣ci z oddychaniem, zacz臋艂a wszystko widzie膰 podw贸jnie.

Z trudem zachowuj膮c r贸wnowag臋, wysz艂a z sali i opu艣ci艂a budynek s膮du. Na dworze robi艂o si臋 ciemno, a wiej膮cy od zatoki wiatr by艂 coraz silniejszy. Mary owin臋艂a si臋 we艂nianym 偶akietem i ruszy艂a p臋dem przed siebie.

Taggart mia艂 trudno艣ci ze skupieniem si臋 na obronie Bonnera. Gdy zobaczy艂 Mary, zapomnia艂 o starannie przygotowanym przem贸wieniu. By艂a tu, w Bostonie, siedzia艂a tak blisko, ale on nie m贸g艂 jej wzi膮膰 w ramiona. Nie m贸g艂 kocha膰 si臋 z ni膮, jak to robi艂 co noc przez ostatnie trzy miesi膮ce - w swoich snach!

Skup si臋, Lancaster! Musisz sko艅czy膰 to, co zacz膮艂e艣. Zale偶y ci na Bonnerze. Jeste艣 mu to winien, to ostatni raz, kiedy wyst臋pujesz jako jego adwokat. Tylko go nie zawied藕.

Od powrotu z Wittering Taggart d艂ugo zastanawia艂 si臋 nad swoim 偶yciem. Postanowi艂 wycofa膰 si臋 z bosto艅skiej adwokatury i przenie艣膰 si臋 na Zach贸d. Otworzy w G贸rach Skalistych ma艂膮 kancelari臋. Proste 偶ycie na wsi wyma偶e z jego duszy smr贸d miasta. Chcia艂 pomaga膰 zwyk艂ym ludziom w rozwi膮zywaniu ich problem贸w, popracowa膰 troch臋 charytatywnie.

Dzisiejsza rozprawa oznacza艂a koniec jego presti偶owej kariery w Bostonie. Wci膮偶 kocha艂 Bonnera jak brata, ale wiedzia艂, 偶e nie mo偶e przez reszt臋 偶ycia prowadzi膰 go za r臋k臋. 呕adnemu z nich to nie s艂u偶y艂o. Taggart potrzebowa艂 偶y膰 pe艂ni膮 偶ycia, a Bonner musia艂 si臋 nauczy膰 stawia膰 czo艂o w艂asnym problemom i ponosi膰 odpowiedzialno艣膰 za swoje zachowanie.

W ko艅cu przes艂uchanie dobieg艂o ko艅ca. Taggart poleci艂 swojemu asystentowi, by spakowa艂 wszystkie rzeczy, i wyszed艂 z sali s膮dowej tak szybko, jak tylko to by艂o mo偶liwe. Musia艂 odnale藕膰 Mary. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie pojecha艂a od razu na lotnisko i nie kupi艂a biletu na pierwszy samolot odlatuj膮cy z Bostonu.

Niemal zderzy艂 si臋 z ni膮 przed sal膮 rozpraw. Mia艂a zar贸偶owione policzki i potargane w艂osy.

- Mary! - Nie by艂 w stanie powstrzyma膰 u艣miechu. - Szuka艂em ci臋...

- Kim naprawd臋 jeste艣? - chcia艂a wiedzie膰. Na moment o wszystkim zapomnia艂.

- Ach tak, masz racj臋. - U艣miech zgas艂 na jego ustach.

- Zreszt膮 niewa偶ne. Nie chc臋 ci臋 nigdy wi臋cej widzie膰! Ale zanim odejd臋, musz臋 si臋 dowiedzie膰, kto zatrudni艂 prywatnego detektywa i adwokata, kt贸ry pom贸g艂 mi uzyska膰 prawo do opieki nad Rebek膮. Czy to Bonner?

Mary wci膮偶 go nienawidzi艂a. Nie by艂o powodu, dla kt贸rego powinien si臋 przyzna膰, 偶e zatrudni艂 detektywa i najlepszego adwokata w stanie Kolorado specjalizuj膮cego si臋 wprawie rodzinnym. Nie chcia艂, by czu艂a si臋 wobec niego w jakikolwiek spos贸b zobowi膮zana.

- Jestem adwokatem Bonnera - odpowiedzia艂. - Nie jego ojcem. Nie wiem o wszystkim, co robi.

Zmarszczy艂a czo艂o. Nie wierzy艂a w ani jedno jego s艂owo.

- Nie opowiadaj mi tu takich rzeczy. Moim zdaniem, wiesz wi臋cej o poczynaniach Bonnera ni偶 on sam!

Taggart nie zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, poniewa偶 za jego plecami otworzy艂y si臋 drzwi sali s膮dowej i chwil臋 p贸藕niej kto艣 otoczy艂 go ramieniem.

- To, co o mnie m贸wi艂e艣, by艂o genialne. Prokurator omal si臋 nie pop艂aka艂. Jestem niemal anio艂em...

- Nie przesadza艂bym. - Taggart spojrza艂 na przyjaciela. - Tym razem nie upiek艂o ci si臋 w stu procentach. Przez pi臋膰 lat b臋dziesz musia艂 meldowa膰 si臋 u kuratora.

- To lepsze ni偶 wi臋zienie. - Bonner dopiero teraz zauwa偶y艂 Mary. - Kogo my tu mamy?

- Mary O'Mara, poznaj s艂ynnego ju偶 Bonnera Witteringa. 艢miej膮c si臋, Bonn poklepa艂 przyjaciela po plecach.

- Chcia艂 powiedzie膰: wielce interesuj膮cego. Biedaczek, nigdy nie radzi艂 sobie najlepiej z trudnymi s艂owami. - Poda艂 jej r臋k臋. - Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie.

Taggart nawet si臋 nie zdziwi艂, 偶e Bonnerowi nazwisko Mary nic nie powiedzia艂o. On zawsze 偶y艂 wy艂膮cznie chwil膮. Z pewno艣ci膮 zapomnia艂 ju偶, jak nazywa艂a si臋 kobieta, kt贸ra pisa艂a do niego, 偶e babcia zamierza go wydziedziczy膰.

- Panie Wittering - powiedzia艂a Mary. - Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. - Oswobodziwszy r臋k臋 z jego u艣cisku, spojrza艂a w stron臋 Taggarta. - A wi臋c to tobie musz臋 dzi臋kowa膰 za odnalezienie Rebeki? - spyta艂a takim tonem, jakby mia艂a nadziej臋, 偶e zaprzeczy. Robi艂o mu si臋 niedobrze na my艣l o tym, jak bardzo nie chce mu absolutnie nic zawdzi臋cza膰.

- O co chodzi? - wtr膮ci艂 si臋 Bonner. - Co takiego zrobi艂e艣, 偶e ta pi臋kna pani jest na nas w艣ciek艂a?

Taggart za艣mia艂 si臋 sarkastycznie.

- To Mary, kt贸ra pracuje dla twojej babci. To ona pisa艂a do ciebie listy, pami臋tasz? - Bonner wygl膮da艂 na zaskoczonego.

- Obawiam si臋, 偶e nawet tw贸j urok osobisty nie na wiele si臋 w tej kwestii zda. Nienawidzi nas obu i ma ku temu powody.

- Obj膮艂 przyjaciela i poklepa艂 go po plecach. - 呕ycz臋 ci w 偶yciu wiele szcz臋艣cia, Bonn.

- Chyba nie m贸wi艂e艣 serio, 偶e nie chcesz by膰 d艂u偶ej moim adwokatem. Co ja bez ciebie zrobi臋, stary?

- Mo偶e wreszcie doro艣niesz. - Taggart si臋 u艣miechn膮艂. Bonner zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Mary. Nie wygl膮da艂 na zadowolonego.

- S艂onko, mo偶e nie jestem geniuszem, ale jestem prawie pewien, 偶e to z twojego powodu Taggart chce mnie opu艣ci膰.

- S艂ucham?

- Tag wyje偶d偶a z Bostonu, zostawia swoj膮 przynosz膮c膮 krocie kancelari臋 i wyje偶d偶a w g贸ry, 偶eby pomaga膰 zwyk艂ym ludziom rozwi膮zywa膰 ich problemy. Chce mnie zostawi膰 tu samego!

Taggartowi zrobi艂o si臋 偶al przyjaciela. Przeszli razem d艂ug膮 drog臋 i pokonali niejedn膮 偶yciow膮 zasadzk臋.

- Wiesz, 偶e to nieprawda.

Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Mary. Sta艂a sztywno, z krytycznym wyrazem twarzy. Wiedzia艂, 偶e wszystko zosta艂o ju偶 mi臋dzy nimi powiedziane. Nie mia艂 nic do dodania. Nie chcia艂 otwiera膰 rany, kt贸ra jeszcze nie zd膮偶y艂a si臋 zabli藕ni膰.

- Do widzenia, panno O'Mara - wyszepta艂 prawie nies艂yszalnie, odchodz膮c.

ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

Mary potrzebowa艂a czasu, by w spokoju przemy艣le膰 to wszystko, co powiedzia艂 Bonner. Kiedy oprzytomnia艂a, Taggarta ju偶 nie by艂o. Pu艣ci艂a si臋 za nim biegiem.

- Co Bonner mia艂 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e zostawiasz swoj膮 kancelari臋 i wyje偶d偶asz na Zach贸d? - spyta艂a, 艂api膮c go za r臋kaw marynarki.

- Chc臋 za艂o偶y膰 w Kolorado kancelari臋 - odpar艂, nie zatrzymuj膮c si臋. Mary musia艂a biec, by dotrzyma膰 mu kroku.

Jej serce bi艂o mocniej. Wci膮偶 nie mog艂a uwierzy膰, 偶e jest tak blisko Bonnera... eee... Taggarta Lancastera. Nie zmienia艂o to faktu, 偶e...

- Jak mog艂e艣 wzi膮膰 udzia艂 w maskaradzie Bonnera? Przecie偶 jemu chodzi艂o tylko o spadek!

- Dlatego nie mog臋 by膰 d艂u偶ej jego adwokatem - Taggart nie ukrywa艂 zdenerwowania. - My艣la艂em, 偶e chce spe艂ni膰 ostatnie 偶yczenie babci. Gdy dowiedzia艂em si臋, 偶e wys艂a艂 mnie tam tylko po to, by zagwarantowa膰 sobie spadek, miarka si臋 przebra艂a. Powiedzia艂em mu, 偶e odchodz臋.

Mary wiedzia艂a, 偶e m贸wi prawd臋. Dopiero teraz zrozumia艂a, 偶e Taggart zawsze by艂 wobec niej szczery.

- Zadzwoni艂em do Miz Witty i wyzna艂em jej ca艂膮 prawd臋 - kontynuowa艂. - Powiedzia艂a, 偶e od samego pocz膮tku wiedzia艂a, 偶e nie jestem Bonnerem, ale 艣wiadomie pozwoli艂a mi go udawa膰.

- Dlaczego? - Tego Mary nie potrafi艂a zrozumie膰. Taggart odwr贸ci艂 si臋 na moment, po czym spojrza艂 jej prosto w oczy.

- Uwa偶a艂a, 偶e mog艂aby z nas by膰 udana para.

Mary otworzy艂a szeroko usta ze zdziwienia. Udawa艂a, 偶e patrzy przez szyb臋. Nie znios艂aby teraz jego wzroku. Czy偶by Miz Witty odgad艂a, co ona czuje?

- Co z Lee? - spyta艂a niech臋tnie.

- Jak to, co?

- Czy jest sk艂onna przeprowadzi膰 si臋 do Kolorado?

- Mam nadziej臋, 偶e nie - odpowiedzia艂 Taggart. - Lee robi艂a i m贸wi艂a wiele g艂upich rzeczy.

Mary pami臋ta艂a ich rozmow臋 podczas pikniku. Musia艂a wiedzie膰, czy to by艂a prawda.

- Powiedzia艂a te偶, 偶e za moimi plecami 艣miejesz si臋 z tego, 偶e si臋 w tobie podkochuj臋...

Taggart wygl膮da艂 na przera偶onego.

- Co prosz臋?

Mary poczu艂a nag艂膮 fal臋 emocji. Nadziei? Pragnienia?

- Wi臋c nie 艣mia艂e艣 si臋 ze mnie?

Pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nie, nigdy - wyszepta艂. - Powiedzia艂em Lee, 偶e mnie nie cierpisz zar贸wno jako Bonnera Witteringa, jak i jako Taggarta Lancastera. - Zawaha艂 si臋 przez moment, po czym kontynuowa艂: - To nigdy nie by艂o dla mnie 艣mieszne, Mary. Uwierz mi, 偶e z ka偶d膮 chwil膮 nienawidzi艂em siebie samego coraz bardziej. - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o szczery 偶al. - Lee by艂a zazdrosna, z艂a, z艂o艣liwa. Widzisz, powiedzia艂em jej, 偶e nigdy jej nie pokocham. Powiedzia艂em jej te偶, kogo naprawd臋 kocham.

Mary nachyli艂a si臋 w jego stron臋. Wiedzia艂a, 偶e jest g艂upia, maj膮c nadziej臋, ale nic jej to nie obchodzi艂o.

- Powiedzia艂e艣? - z trudem wydoby艂a z siebie g艂os.

- Tak - wyszepta艂. - Powiedzia艂em jej, 偶e kocham ciebie. Jej serce wali艂o jak oszala艂e. Bi艂o tak g艂o艣no, 偶e musia艂a si臋 przes艂ysze膰.

- Kogo? - Mo偶e 偶artowa艂.

Ale Taggart by艂 bardzo powa偶ny.

- Kocham ciebie, Mary. Pokocha艂em ci臋 od pierwszej chwili, gdy ci臋 zobaczy艂em.

Jego blisko艣膰, blask jego oczu... W jednej chwili wszystkie jej marzenia si臋 spe艂ni艂y. Poca艂owa艂 jej d艂o艅.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e kiedykolwiek b臋dzie mi dane do艣wiadczy膰 tego uczucia po raz drugi.

Tego si臋 nie spodziewa艂a.

- Po raz drugi? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Przez trzy lata by艂em 偶onaty. To by艂y trzy cudowne lata. Po 艣mierci Annalisy nie s膮dzi艂em, 偶e... - Nie doko艅czy艂 zdania. - Nagle spotka艂em ciebie i od pierwszej chwili wiedzia艂em, 偶e moje serce na zawsze b臋dzie twoje. Pewnie mnie nienawidzisz, ale mia艂em nadziej臋, 偶e przynajmniej mi wybaczysz. Mo偶e kiedy艣, zechcesz mo偶e... - Ponownie nie sko艅czy艂 zdania.

- Kochasz mnie? - spyta艂a. Wci膮偶 nie wierzy艂a we v艂asne szcz臋艣cie. Naprawd臋 to powiedzia艂 czy mo偶e si臋 przes艂ysza艂a?

Skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮.

- Bardziej ni偶 w艂asne 偶ycie.

Trzyma艂 j膮 za r臋k臋, kciukiem pieszcz膮c jej d艂o艅. By艂o w tym ge艣cie co艣 tak czystego i niewinnego, 偶e chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. W jej g艂owie pojawi艂y sie zupe艂nie nowe, cudowne my艣li.

- Kochasz mnie? - powt贸rzy艂a. Jej g艂os 艂ama艂 si臋 pod wp艂ywem emocji. Uwielbia艂a d藕wi臋k tych s艂贸w, ale wci膮偶 mia艂a trudno艣膰 z uwierzeniem w nie. By艂a w si贸dmym niebie. Szcz臋艣cie przepe艂nia艂o jej serce i dusz臋.

- Ja te偶 ciebie kocham! Nie chcia艂am ci臋 kocha膰, ale nie spos贸b walczy膰 z uczuciem.

Przez chwil臋 nic nie powiedzia艂. Patrzy艂 si臋 na ni膮 po czym niczym s艂o艅ce pojawiaj膮ce si臋 po strasznej burzy, na jego ustach zago艣ci艂 u艣miech. Mary mog艂aby przysi膮c, 偶e gdzie艣 w g贸rze 艣piewa ch贸r anio艂贸w.

- W takim razie... - Dotkn膮艂 r臋koma jej twarzy. - Mam jedno pytanie, kt贸re chcia艂bym ci zada膰. Czy studentka piel臋gniarstwa obdarzona z艂o艣liwym charakterem zechce mo偶e po艣lubi膰 obrzydliwego adwokata, kt贸remu znudzi艂o si臋 ratowanie szczur贸w z ton膮cych statk贸w?

Mary patrzy艂a w jego wielkie, ciemne oczy. Zdawa艂o si臋, 偶e zna go od chwili swoich narodzin. Po jej policzkach sp艂ywa艂y 艂zy szcz臋艣cia.

- My艣l臋, 偶e mog臋 wypowiedzie膰 si臋 w jej imieniu. - Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋. - I powiem: tak, tak, tak, och tak, kochanie! Chc臋 sp臋dzi膰 z tob膮 ca艂e 偶ycie!

Wzi膮艂 j膮 w ramiona.

Kocham ci臋, Mary O'Mara! Zawsze b臋d臋 ci臋 kocha艂.

Jego obietnica wiecznej mi艂o艣ci smakowa艂a gor膮co i s艂odko na jej ustach. By艂a wspania艂膮 zapowiedzi膮 przysz艂ych rozkoszy i przysz艂ego szcz臋艣cia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roszel Renee Barwy milosci
827 Roszel Renee Adwokat i mi艂o艣膰
Roszel Renee Barwy milosci(2)
Roszel Renee Barwy milosci
886 Roszel Renee Barwy milosci
Roszel Renee Adwokat i milosc
282 Roszel Renee Po co te klamstwa
Roszel Renee A gdy b臋dziesz moj膮 偶on膮
282 Roszel Renee Po co te klamstwa
Roszel Renee Czar jemioly
Roszel Renee Przyjaciel od serca
Roszel Renee Po co te k艂amstwa
618 Roszel Renee A gdy b臋dziesz moj膮 偶on膮 5
Roszel Renee Dom na pla偶y
450 Roszel Renee Czar jemioly

wi臋cej podobnych podstron