F i M, nr 21 / 2015
Wojna i (nie)pokój
„FiM": - Przez wiele miesięcy straszono społeczeństwo rychłą i nieuchronną wojną,
a tymczasem nikt jakoś nie kwapi się, żeby napaść na Polskę.
Wrogowie przestraszyli się, gdy wykryliśmy ich niecne zamian?
Gen. Piotr Makarewicz: - Konsekwentnie twierdzę, że Rosja, bo przecież o niej
mówimy, pierwsza nas nie zaatakuje. Na naszym terytorium nie ma licznej i zorganizowanej
rosyjskiej mniejszości narodowej. Rosja nie wysuwa wobec Polski żadnych roszczeń
terytorialnych. Takie roszczenia słychać tylko ze strony ukraińskiej.
Polska nie ma żadnych bogactw, które kusiłyby potencjalnych agresorów. Natomiast
ewentualna chęć Rosji rozszerzenia swoich wpływów politycznych na nasz mikroskopijny
obszar, ryzykując wojnę światową, uważam za całkowicie nieprawdopodobną.
(…)
- Gotowość bojową zademonstrowali także parlamentarzyści. W sile 48-osobowego
oddziału pojechali na poligon, strzelali, skonsumowali tradycyjną wojskową
grochówkę...
- Armia oczekuje od posłów zdolności do tworzenia dobrego, logicznego i zgodnego
z konstytucją prawa, a nie częstokroć udawanej gotowości do obrony ojczyzny w okopach.
Jeżeli w postach nagle obudził się patriotyzm, to dlaczego we wtorek 3 marca 2015 roku,
podczas 88 posiedzenia plenarnego Sejmu, w momencie, gdy rozpoczęło się drugie czytanie
prezydenckiego projektu ustaw dotyczących kierowania obroną państwa w czasie wojny,
niemalże wszyscy wyszli? Na sali obrad pozostało tylko kilkanaście osób, które chciały
lub musiały zabrać głos w tej debacie. Dla mnie to właśnie jest wyznacznikiem
zaangażowania posłów w problemy obronności Polski, a nie markowanie szkolenia wojskowego na poziomie poborowych. Powstaje również pytanie, dlaczego na tym samym
posiedzeniu marszałek Radosław Sikorski, który podkreśla, że jest byłym ministrem obrony
narodowej, przed rozpoczęciem drugiego czytania projektu przekazał prowadzenie obrad
wicemarszałkowi, a sam... oddalił się z sali. Dlatego takie gesty gotowości do szkolenia
wojsko wego w obliczu rzekomego zagrożenia uważam za
cyniczne, aroganckie i pełne hipokryzji.
Widać przecież jak na dłoni, że problemy obronności nie są najważniejszymi sprawami
dla parlamentarzystów.
- MON podjął kilka ważnych decyzji dotyczących zakupów sprzętu i uzbrojenia.
Wydamy ni.in. 250 min dolarów na 40 pocisków manewrujących powietrze-ziemia
JASSM o zasięgu 370 km. Platformą startową są dla nich myśliwce F-16, zatem polska
armia nie będzie dysponowała tzw. kodami źródłowymi. Czy to ma sens?
- Z dystansem odnoszę się do tego zakupu. Chodzi o relatywnie niewielki zasięg i małą liczbę
rakiet w stosunku do ich ceny. Jeżeli samoloty miałyby odpalać te pociski znad własnego
terytorium, to w zasięgu znajdują się głównie nasi sojusznicy. Natomiast rajdy w głąb
terytorium domniemanego przeciwnika do celów dalej położonych, uwzględniając potencjał
obrony powietrznej przeciwnika i jego przewagę w powietrzu, byłyby aktami samobójczymi,
bez gwarancji możliwości odpalenia pocisku. Brak kodów źródłowych powoduje brak
suwerenności w podejmowaniu decyzji o bojowym użyciu tej broni, a to oznacza superdrogi skandal.
- Będą też 24 Tomahawki po około 2 min dolarów za sztukę dla trzech nowych okrętów
podwodnych, na które wkrótce zostanie ogłoszony przetarg...
- Ambasador USA Stephen Muli powiedział wyraźnie, że nie ma większego problemu
ze sprzedażą Polsce pocisków Tomahawk. Ale przecież one „pasują" jedynie do okrętów
podwodnych produkcji amerykańskiej i to, moim zdaniem, wskazuje już teraz, jaki będzie
rezultat przetargu na te okręty. Jeśli zaś chodzi o ich uzbrojenie, to chcemy kupić kolejne
zabawki jednorazowego użytku.
Opierając się na przykładzie JASSM, jak również na zamiarze kupna pocisków
manewrujących Tomahawk, zastanawiam się, czy przypadkiem pod pretekstem tworzenia
zdolności „odstraszania" nic budujemy sil zbrojnych o charakterze zaczepnym, agresywnym.
Przecież zarówno JASSM, jak i Tomahawk to broń typowo ofensywna. Uderzeniami takich
pocisków zaczyna się wojnę...
- Ale dostaniemy, jako wyraz najwyższego zaufania, tarczę antyrakietowa. Ambasador
Muli obiecał, że stacjonować tam będzie od 200 do 300 amerykańskich żołnierzy.
- Baza systemu przeciwrakietowego w Redzikowie jest elementem obrony antyrakietowej
terytorium USA. Na pewno nie obszaru naszego państwa. Czy będzie w niej 200, czy 300
amerykańskich żołnierzy, dla obronności Polski nie ma większego znaczenia. Natomiast dla
potencjalnych przeciwników USA będzie to bardzo istotny cel, który trzeba zniszczyć
w pierwszej kolejności. Bez oglądania się na straty w okolicach. Warto pamiętać,
że Redzikowo położone jest 18 km od morza i tylko 3,5 km w linii prostej od centrum
stutysięcznego Słupska...
- Kupimy wkrótce 50 francuskich śmigłowców Caracal, jeśli dobrze wypadną podczas
testów. Będą kosztowały około 13 mld zł. Minister Tomasz Siemoniak przyznał, że jest
to swoista nagroda dla Francji za zerwanie kontraktu z Rosją na dwa okręty desantowe
klasy Mistral. Co zatem decyduje o zakupach: doskonałość i cena sprzętu czy polityka?
- Przy wydatkowaniu tak olbrzymich pieniędzy możliwości bojowe sprzętu i jego dane
techniczne schodzą na dalszy plan. Decydują układy polityczne. Oceniam, że ponieważ
Francuzi zwrócą Rosji pieniądze zainwestowane w budowę Mistrali, będą chcieli powetować
sobie straty. Nadarza się dobra okazja, gdyż Polska najprawdopodobniej kupi Caracale.
Biorąc pod uwagę wysoką cenę ustaloną przez Francuzów, wyższą niż w przypadku
sprzedaży tych samych śmigłowców innym krajom, kupimy 20 maszyn mniej niż planowano.
Powstaje podejrzenie, że ostatecznie to właśnie polski podatnik zapłaci Francji
i za śmigłowce, i - przynajmniej częściowo - za Mistrale, a to jest czysta polityka.
(…)
- Wróćmy jeszcze do kwestii uzbrojenia. Przywieziono niedawno z Afganistanu
do Polski 45 używanych wozów opancerzonych. MON pochwalił się, że dostaliśmy
je w prezencie z pakietem części zamiennych. Oczywiście gdy części się skończą,
zapłacimy za nie producentowi z nawiązka. Czy polski przemysł nie jest w stanie
zabezpieczyć potrzeb armii w przyzwoitej klasy sprzęt?
- Poruszył pan bardzo ważną kwestię. W procesie modernizacji naszych sił zbrojnych
i związanych z tym zakupów należy zadbać o to, aby tworzyć jednocześnie własną bazę
przemysłową zdolną do odtwarzania sprzętu i uzbrojenia będącego na wyposażeniu.
W przeciwnym wypadku kupimy bardzo kosztowne - jak już wspomniałem - zabawki
jednorazowego użytku, które mogą być zniszczone w pierwszych dniach lub nawet
godzinach konfliktu. Jeżeli nasz przemysł nie będzie dysponował technologiami
i zdolnościami do uzupełniania strat, to w toku działań wojennych może nie być pieniędzy
ani woli politycznej dotychczasowych dostawców do szybkiego uzupełnienia strat.
A niewątpliwie będą. I co wtedy? Wtedy będzie koniec wojny. Niestety, przegranej...
MARCIN KOS
marcin@faktyimity.pl
Gen. Piotr Makarewicz, b. dowódca 1. Pułku Zmechanizowanego, 1. Dywizji
Zmechanizowanej i 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej. Był szefem sztabu,
zastępcą dowódcy Krakowskiego Okręgu Wojskowego, szefem szkolenia, zastępcą
dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Przez ostatnie pięć lat służby (do
2006 roku) sprawował funkcję dyrektora Departamentu Kontroli MON.