Homer Odyseja


tytuł: "Odyseja" autor: Homer Przekład Jana Parandowskiego Tom Całość w tomach Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych Warszawa 1996 Tłoczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zakładu Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1965 r. Pisała J. Andrzejewska Korekty dokonały Ewa Chmielewska i Iwona Burzyńska `tc Homer Posłuchajmy: "Jak kiedy Meońska lub Karyjska niewiasta kość słoniową ubarwi purpurą - ma to być wędzidło dla koni, a niejeden jeździec, widząc je w jej komnacie, pragnąłby wziąć, lecz to klejnot królewski rumakowi na ozdobę, a woźnicy na chwałę - tak i tobie, Menelaosie, ubarwiły się krwią kształtne uda i golenie aż do kostek." Albo: "Jak szale rzetelnej kobiety, co przędzeniem zarabia na życie i na wadze kładzie wełnę, by dla dzieci zdobyć nędzną zapłatę - tak równo ważyła się walka Achajów i Trojan." A oto Apollon roztrąca wał, który tyle pracy kosztował Achajów: "Jak chłopiec nad brzegiem morza z piasku usypie zabawkę i znów ją rękami i nogami rozrzuca w płochej igraszce tak ty, sławiony Fojbosie, rozrzuciłeś trud i znój Achajów." Albo: "Jak ogier w stajni, nasyciwszy się jęczmieniem u żłobu, zrywa pęta i biegnie w cwał przez pole, nawykły kąpać się w rzece o pięknej wodzie, dumny niesie wysoko głowę z rozwianą grzywą i pewny swej siły gna chyżo ku miejscom, gdzie zwykle pasą się klacze - tak Hektor na głos boga porwał się biegiem na śmigłych nogach." I jeszcze: Trafiony strzałą pada Gergytion, syn Priama: "Jak głowę przechyli mak w ogrodzie owocem i deszczami wiosennymi ugięty - tak on pochylił głowę ciężką od hełmu." Co chwila Homer zawiesza akcję poematu, choćby w największym zamęcie bitwy, by nagle pośród mieczów i dzid, cwałujących koni, poległych i rannych otworzyć niby strzelnicę w surowej twierdzy widok na inny świat, na dzień powszedni, który nic nie wie o wojnie, Troi i bohaterach. Tu panuje czas teraźniejszy, ten, w którym żył poeta, daleko poza heroiczną przeszłością. Tu widać ludzi prostych wśród powszednich zajęć i pracy - rybaków, pasterzy, poławiaczy ostryg, słychać głosy ptaków nad rzeką, pada śnieg i grad, lwy i wilki rzucają się na trzody, i jakby go ten czas teraźniejszy wyzwalał z epickiego dystansu, w swych porównaniach odzywa się często osobistą apostrofą wołając po imieniu bogów i bohaterów. Jest to w istocie najbardziej osobisty głos poety, który swych porównań nie odziedziczył po dawnych aojdach, pierwotna poezja nie zna takich porównań, jak nie będzie ich w pieśni o Rolandzie. Nie było ich przed Homerem, a po nim wszystkie od niego pochodzą. U niego uczył się ich Wergili, u Wergilego Dante i cały renesans europejski. Ale trzeba długo czekać, by ośmielono go się naśladować w tak kunsztownych porównaniach, jak to, w którym udo Menelaosa, draśnięte strzałą, porównywa z dziełem sztuki snycerskiej i na chwilę, jakby zapomniał o zranionym bohaterze, przywiera zachwyconym wzrokiem do ubarwionej purpurą kości słoniowej. Homer jest niezwykły w swych skojarzeniach - śmiały i niespodziany. Oto co mówi: "Jak biegnie myśl męża, co wiele ziem zwędrował i w bystrym umyśle rozważa: I tu bym poszedł, i tam", bo w różne strony go ciągnie - tak szybko przeleciała pani Hera." Kiedy indziej Hera przelatuje gołębiem, Iris jak burza śnieżna, Tetyda wstaje z morza niby mgła. Często wiją się długie girlandy porównań, "Iliada" jest nimi przetkana, w "Odysei" jest ich znacznie mniej, bo sama jej treść jest bardzo rozmaita, inaczej niż "Iliady", zbyt twardej w swej wojennej opowieści. I jakby nie wystarczały te małe okienka otwierające się na świat, wstawia Homer w księdze XVIII wspaniały witraż - opis tarczy Achillesa, fantastyczne dzieło sztuki, któremu tylko bóg - Hefajstos - mógł sprostać i gdzie widać wesele i sąd na rynku, i wieś z oraczami, żniwiarzami, pasterzami, winobraniem, i tańce dziewcząt i chłopców, jakby zgarnięte dobrotliwym słowem sny wojowników tęskniących za domem. To, co tu jest przelotną wizją, wypełni się w "Odysei" akcją wśród pól Itaki i ogrodów Scherii, tak jak wzruszające porównanie w "Iliadzie", które mówi: "Czasem na pełnym morzu jawi się żeglarzom światło dalekie - to płonie ognisko hen, w górach, w samotnej zagrodzie, lecz, wbrew ich woli, fale na rybnym morzu odrzucają ich daleko od drogich osób", znajduje swe dopełnienie w przejmującym momencie, gdy Odys zbliża się do ojczyzny i już widzi dymy domów na Itace. Lecz bardziej zadziwia tkanina metafor i porównań z tego samego elementu, jakim jest ogień w "Iliadzie", a wiatr w "Odysei". Ponad dwieście razy w sceny wojenne pod Ilionem wciska się ogień blaskiem lub płomieniem, na tarczach się żarzy, same imiona bohaterów rzucają iskry, sama walka staje się synonimem ognia, wreszcie wybucha w niesamowitym zmaganiu się dwóch żywiołów: ognia i wody, gdy Hefajstos walczy z bogiem rzeki Ksantos. Aż dziw, że Heraklit tego nie zauważył, gdy chciał Homera smagać rózgami. Jeszcze subtelniej wiatr przenika niektóre miejsca "Odysei", np. pieśń szóstą, gdzie najpierw Atena wchodzi do śpiącej Nauzykai jak tchnienie wiatru, później co chwila ten motyw powraca i wyraz: anemos - wiatr, w różnych wersjach brzmi w scenie nadrzecznej. Rozważanie artyzmu Homera powinno się zaczynać od takich właśnie wierszy, gdzie jest on całkowicie sobą, wolny od tradycji. Czujemy tu jego obecność, bliskość człowieka, który ze wzruszeniem patrzy na świat, swój własny, nie ten z mgły mitów uwiany - jakbyśmy słyszeli jego krok na piasku nadmorskim lub w ulicy miasta, przesuwa się przed nami cień zadumany. Homer wyszedł z tradycji epickiej, zapewne długiej. Wziął z niej język, heksametr i ten styl, którego najbardziej znamienną cechą są powtarzające się epitety, zwroty i określenia. Należą tu wiersze, które poprzedzają odezwanie się postaci albo występują przy opisie zbroi czy posiłków, albo zapowiadają nowy dzień z wejściem różanopalcej Jutrzenki. Jedną trzecią wierszy obu poematów stanowią te niezmienne formuły, spadek po nieznanych poetach, którzy ukształtowali tradycję epicką. Zwłaszcza "epitheta ornantia", tak charakterystyczne dla Homera, noszą na sobie ślady dalekiej starożytności, być może, zanim weszły do poezji, pełniły służbę świątynną w modlitwach i hymnach. Niektóre z nich są niejasne, i zapewne sam Homer powtarzał je z tą mgiełką nieuchwytnego znaczenia, jaka okrywa nazwy i zwroty kultowe. We fragmencie jednej z nie zachowanych komedii Arystofanesa słyszymy, jak się ktoś dopytuje, co znaczy "amenena karena", ulubiony zwrot homerycki na określenie umarłych - mdłe głowy. Przez długą praktykę poetycką epitety zrosły się ze swoimi rzeczownikami lub imionami, tak że tworzą nieomal jedno pojęcie. Przymiotnik idzie za swoim rzeczownikiem nieodstępnie jak cień. I tak Homer z niewzruszonym spokojem nazywa Ajgistosa "nieskazitelnym", a w następnym wierszu mówi o jego podłości i zbrodni, tak samo szaty, które Nauzykaa wiezie do prania, są "lśniące", a niebo i w dzień jest "gwiaździste". Co prawda jest ono w istocie gwiaździste, chociaż gwiazd w dzień nie widzimy, tak jak Ajgistos w rozumieniu Homera jest nieskazitelny ze względu na swój ród i boskie pochodzenie. Nasze ucho nie od razu się oswaja z tymi niezmiennymi formułami: dziwią, rażą, śmieszą. Parodiowano je zawsze z upodobaniem. Lecz wchodząc w bliższą zażyłość z eposem pozbywamy się uprzedzeń i zaczynamy odczuwać te refreny jako znamienny ton, wreszcie jako swoisty urok. To właśnie one wyróżniają Homera wśród wszystkich poetów, nikt go w tym nie naśladował, i wystarczy zacytować dwa wiersze, by się wiedziało, od kogo pochodzą. Może właśnie tym "kliszom", tym "wierszom do wszystkiego", którymi się Homer posługuje nie tylko z szacunku dla tradycji, ale i w trudnościach metrycznych, zawdzięcza epopeja jednolitość swego tonu, tę magię słowną, która ją wyodrębnia wśród wszystkich tworów poetyckich. Nie zgadza się to nie tylko z naszym obyczajem literackim, ale tak samo nie zgadzało się z obyczajem innych poetów starożytności, u których również panowała zasada indywidualnej przydawki, dostosowanej do miejsca, czasu, osoby, okoliczności, uczuć. Zresztą i Homer umiał wybornie zmieniać sens i wartość uczuciową nawet najbardziej utartych zwrotów, rzucając na nie inny odcień, zależnie od okoliczności. W porządku tych samych wierszy nakłada zbroję Hektor i Parys, ale dwa tak różne charaktery - bohatera i tchórza - nasycają te uświęcone formuły zupełnie innym nastrojem. Z tradycji wziął Homer heksametr, któremu zapewnił niepodzielne panowanie w poezji epickiej. Narodziny heksametru osłania tajemnica. Nie spotykamy nic pokrewnego w innych językach indoeuropejskich, taki na przykład wiersz wedycki nie ma nic wspólnego z heksametrem, jak obcy mu jest wiersz saturnijski, którego Rzymianie dopiero pod wpływem Homera (i to nie od razu, bo Andronicus jeszcze tym wierszem tłumaczył "Odyseję") wyrzekli się dla heksametru. Ten i ów uczony pragnąłby w nim widzieć twór śródziemnomorski, który za pośrednictwem Egei przeszedł do Greków. Ale może prościej uważać go za rzecz oryginalną samych Greków, którzy tak często bywali pierwsi i wolni od obcych wzorów. Byłby więc heksametr tworem epoki achajskiej, niestety nie posłyszeliśmy go dotąd wśród skąpych zabytków. Odcyfrowane niedawno tabliczki z Pylos i z innych ośrodków kultury mykeńskiej ożywiły nadzieję, że uda się odnaleźć i strzępy poezji z tych czasów, skoro już powitały nas imiona Hektora i Achillesa. U Homera heksametr jest tak świetny, że jego doskonałość nigdy nie została przewyższona, choć tylu poetów posługiwało się tą formą. Nikt nie umiał władać nim z taką lekkością i z takim wirtuozostwem, u nikogo nie miał on tej swobody w zmiennych tonach, nigdy w sposób bardziej naturalny nie służył narracji i dialogom. Mógł jednak u Homera korzystać z niezwykle różnorodnego języka, mającego do rozporządzenia niezrównane bogactwo odmian dialektycznych. Jest to język par excellence poetycki, a można rzec - kunsztowny lub sztuczny, daleki od mowy potocznej w jakimkolwiek miejscu i czasie. Starożytni gramatycy zwracali uwagę na "władzę metrum" w języku Homera, gdzie rzeczowniki i przymiotniki przybierają liczbę i rodzaj zależnie od wymagań miary daktylicznej, gdzie rodzaj męski, żeński, nijaki, liczba mnoga i pojedyncza występują na przemian dla określenia tych samych przedmiotów. W poszukiwaniu daktylów, uskrzydlających heksametr, wszystko bierze udział: deklinacja, koniugacja, składnia, słownictwo, nawet ortografia. W słownictwo, jedno z najbogatszych, jakie zna poezja, weszły elementy z różnych dialektów, głównie eolskie i jońskie, co nastręczało tyle kłopotów filologom i nadal ich nęka. Dla wyjaśnienia tego zjawiska stworzono wiele hipotez. Były wśród nich i takie, że Homer ułożył swe poematy po eolsku, a potem przetłumaczono je na joński, i zacny Fick starał się na nowo przepisać go w dialekcie eolskim. Inne hipotezy szukały takich okolic w świecie greckim, gdzie by się te dwa dialekty ze sobą mieszały w codziennym języku. Zdaje mi się, że próżno szukać takiego terytorium, chyba nikt nigdy nie mówił na co dzień językiem Homera. Gdzież była ziemia, na której istniało obok siebie pięć form bezokolicznika: być? Starożytni różnorodność języka homeryckiego przypisywali podróżom Poety: wędrował po różnych stronach i zbierał słowa, które zatrzymały jego uwagę. Zdarzały się wśród nich i obce, przeżytki z epoki minojskiej, które zawsze wyróżnia jako nie należące do "mowy bogów", czyli greckiej. Subtelny Dion Chryzostom z ujmującą prostotą wypowiedział swój sąd w tej zawiłej materii: Homer - powiada - mówi raz po dorycku, raz po eolsku, najczęściej po jońsku, a niekiedy wręcz "diasti", czyli językiem Dzeusa. Ukształtowany w tradycji epickiej, może wielu pokoleń, ten wspaniały język stał się dla Homera wybornym narzędziem, które niewątpliwie sam udoskonalił i które służyło mu nieomylnie w wypowiedzeniu tego, co miał do powiedzenia, a co było jednym z najrozleglejszych światów poetyckich. Był on, tak samo jak forma wiersza i język, spadkiem po przodkach i tych zwyczajnych, powtarzających stare klechdy, i tych, co górowali nad innymi swym talentem twórczym - aojdach dawnych czasów. Był to świat mitów i legend. Sam Homer odwołuje się wprost do tej tradycji czy to w osobie Achillesa, amatora_poety wielkiego rodu, który w swym namiocie śpiewa "klea andron" - sławę mężów, nieokreślone bliżej pieśni rycerskie, czy to w osobie Nestora, żywej kroniki odległych czasów, niewyczerpanego narratora, który przy każdej sposobności sieje z własnej pamięci fragmenty możliwych czy zapomnianych poematów, wreszcie w "Odysei" występują dwaj prawdziwi, zawodowi poeci o mówiących imionach - Femios (głośny) i Demodokos (mający wzięcie u ludu, po naszemu: Ludomił). Obu otacza szacunek, należny istotom natchnionym od bogów, ale stanowisko Femiosa w domu Odyssa jest dwuznaczne, można by go w dzisiejszym stylu określić jako "kolaboracjonistę". I tak na niego patrzy Odys, gotów pchnąć go mieczem, który dopiero Telemach wytrąca mu z rąk mówiąc: "Niech twój spiż nie zabija niewinnego." Lecz przedtem sam Femios się broni przejmującymi słowami: "Tobie samemu byłoby żal, żeś zabił aojda, który bogom i ludziom śpiewa. Samouk jestem, bóg zaszczepił mi w łonie wątki rozmaite..." Wyraz, który tu przetłumaczyłem jako "wątek", w oryginale brzmi: "oime", i należy do najdziwniejszych w języku Homera. Znaczy dosłownie: droga, ścieżka, a służy do określenia pieśni - cudowne skojarzenie z czymś, co się wije i biegnie, jak nieznanymi i niezliczonymi drogami biegnie podanie, legenda, pieśń, wieczna wagantka. Jest to słowo bardzo stare, Homer wziął je od swoich poprzedników, Femiosów i Demodoków, słowo pachnące namiotami wojowników i dymem ognisk. Nasz wątek przesuwa te obrazy w inny świat, choć równie omszały tradycją, która myśl i słowo wiązała z tkaniem. Mylą się ci, którzy chcieliby widzieć w postaciach Femiosa i Demodoka poetów współczesnych Homerowi, ba! byli i tacy, co w Demodoku szukali samego Homera. Jak wszystko w jego poematach, z wyjątkiem strzępków teraźniejszości w porównaniach, należy do wizji minionego czasu, i aojdowie epopei są albo wspomnieniem, albo wyobrażeniem tych świadków wieku bohaterskiego. Ich godłem jest forminga, dzwonny instrument, który towarzyszy ich recytacji. Rapsodowie późniejszych wieków mieli inne godło: laskę zwaną też berłem. I jeśli co chciał Homer w tych postaciach wyrazić, to godność poezji, wysoką jej wartość dla świata i otoczyć ją glorią. Jednocześnie stworzył tę przedziwną scenę, kiedy przed Demodokiem staje we własnej osobie bohater jego pieśni. W pierwszej księdze "Odysei" Telemach biorąc Femiosa w obronę przed matką wypowiada pamiętne słowa: "Czemuż wzbraniasz aojdowi cieszyć nas tym, ku czemu duch go skłania?" To nie błahy fakt, że pierwszy w literaturze europejskiej głos o poecie jest głosem swobody twórczej. Niejedno jeszcze słowo o poezji daje się słyszeć w "Odysei", jak na przykład to w tej samej przemowie Telemacha, że "zawsze najnowszą pieśń najwięcej ludzie sławią", w czym można by się dosłuchać aluzji do własnej twórczości Homera. Ale ze szczególną uwagą czytamy takie słowa, które odnoszą się do sztuki poetyckiej, a wśród nich pojawia się i to, które w naszej terminologii brzmi: kompozycja. Homer używa tu pięknego i wspaniałego wyrazu: kosmos. Znaczy on "ład" i odzywa się w pochwałach słuchaczy, zachwyconych pieśniami Demodoka. Ale gdzie nie ma słowa, istnieje pojęcie, które wita nas w inwokacji, na samym wstępie poematu. Podając swój materiał - wieloletnią tułaczkę Odyssa - poeta zwraca się do Muzy: "I nam coś z tego opowiedz, a zacznij, skąd chcesz, boska córko Dzeusa." W przekładach wierszowanych ten znamienny heksametr albo przepada, albo zostaje z niego ogryzek. Zwłaszcza ginie słówko "hamothen" - "skądkolwiek", "od jakiego bądź miejsca", tak niezwykłe i ważne. Muza Homera zaczyna od końca, od ostatnich tygodni tułaczki Odyssa. Ten mistrzowski chwyt kompozycyjny, za trudny po dziś dzień dla wielu epików (obejmuję tą nazwą i powieściopisarzy), wprowadza do poematu dwa nurty czasu, jeden mierzony wschodami i zachodami słońca lub określony pewną liczbą minionych dni, co razem od zjawienia się Mentesa u Telemacha do ostatnich wydarzeń na Itace po powrocie Odyssa wynosi mało co więcej niż miesiąc, drugi nurt to dziesięć lat przygód od zburzenia Troi, wielki obszar czasu i przestrzeni wciąż obecny w myślach i słowach ludzi oczekujących Odyssa, wciąż leżący brzemieniem na nim samym i wreszcie wypływający w opowieści przygód w samym środku poematu, który słowo Odyssa rozsuwa jak kurtynę, by w skrócie pokazać minione lata, i te dwa nurty tak się zlewają razem, że czytelnik zapomina w końcu o tym czasie zasadniczym, o trzydziestu paru dniach właściwej akcji - w złudzeniu biegnących nad nim lat. Czas akcji natomiast, odmierzony dniami i nocami, posuwa się naprzód według słońca i gwiazd, dokładnie oznaczonych w chwili, gdy Odys rusza na swej tratwie z wyspy Ogigii. Jest jesień. "Teraz - mówi doń Alkinoos - noc jest długa, niezmierna, jeszcze nie pora spać, dalej więc opowiadaj nam dziwy." To samo mówi Eumajos. Już ranki i wieczory są chłodne. Zła deszczowa noc daje poecie sposobność do wtrącenia krótkiego wspomnienia zimy pod Troją - nieoczekiwane uzupełnienie "Iliady", dziejącej się w letnim słońcu. Równie śmiała jest kompozycja "Iliady", której akcja obejmuje tę samą liczbę dni co "Odyseja", a wciska się w nią całe dziesięciolecie wojny trojańskiej dzięki paru chwytom kompozycyjnym, na jakie tylko geniusz się waży. Tu należą wszystkie momenty wyjaśniające początek wojny czy to w opowiadaniach i wspomnieniach, czy wprost, jak w niezapomnianej księdze trzeciej z Heleną wśród starców na murach Troi, gdy im objaśnia postaci wodzów achajskich, i z pojedynkiem Menelaosa i Parysa, jakby się wojna dopiero zaczynała. Albo ten wyborny, tyle zbędnych wątpliwości nasuwający, przegląd wojsk w drugiej księdze z dokładnym wyliczeniem sił achajskich i trojańskich, bezcenna dla późniejszych Greków złota księga rodów i plemion, zapewne odziedziczona po dalekiej tradycji. Z olbrzymiego zasobu podań o wojnie trojańskiej wybrał Homer tylko jeden epizod - zatarg Achillesa z Agamemnonem, i uczynił go osnową całej akcji, dramatem mającym swe rozwiązanie w śmierci Hektora: Troja jeszcze stoi, wojna jeszcze trwa, ale już wszystko się dokonało. Niby symbol zagłady i żałoby w ostatnich słowach Achillesa do Priama zjawia się postać Niobe. Nikt nie umiał w taki sposób opowiedzieć wojny trojańskiej, różni poeci, tzw. cyklicy, po Homerze opracowywali ten niewyczerpany temat, wywodząc w swej narracji długie lata, Horacy natrząsał się nad tymi wierszowanymi kronikami, że zaczynają "ab ovo", czyli od jaja Ledy, z którego wykluła się Helena. Pamiętamy wstępne wiersze "Iliady": "Gniew opiewaj, bogini..." i "Odysei": "Męża głoś, Muzo, wielce obrotnego...", gdzie podana jest w kilku słowach treść poematu, co przypomina obszerne tytuły dramatów Szekspira z pierwszych wydań. Gniew Achillesa... Homer wskazuje na rdzeń akcji, konflikt dwóch mężów, dwóch potęg, wyrwany z zawiłego tekstu różnorodnych podań. To właśnie jest wielkie w koncepcji "Iliady" i zupełnie wystarcza, by rozbroić tych, co nie wierzą w jedność poematu i autora. Ci sami srożą się również nad "Odyseją" wypruwając z niej tzw. Telemachię, czyli podróż Telemacha do Pylos i Sparty: że jakoby psuła kompozycję poematu. A to właśnie jest jednym z jej uroków! Równoległa wędrówka ojca w drodze powrotnej do domu i syna jadącego na poszukiwanie ojca, zakończona przejmującym spotkaniem na ziemi rodzinnej, gdy ojciec z niemym zachwytem ogląda w urodziwym, a nieznajomym kształcie syna, którego zostawił dzieckiem, a syn nie domyśla się ojca w żebraku - ta scena milcząca ma w sobie wzniosłą wielkość. Nikt piękniej od Homera nie używał elementu milczenia, przez całą starożytność podziwiano oprócz tej drugą wielką chwilę, gdy Ajas milczeniem odpowiada przemawiającemu doń w podziemiu Odyssowi, i my podzielamy sąd starożytnych. Warto przypomnieć, że ta równoległa wędrówka ojca i syna w oczach Joyce'a była pomysłem kompozycyjnym najwyższej klasy i na nim zbudował on swego "Ulyssesa". Lecz Telemach ma w kompozycji "Odysei" jeszcze inną rolę do spełnienia: odwiedza świat miniony, idzie naprawdę "~a la recherche du temps perdu", w oddalony i wygasający świat achajskich bohaterów, w świat "Iliady", w który go wtajemnicza stary Nestor i pogodzony z Heleną Menelaos. Jest to właściwe Homerowi operowanie epizodami, które rozszerzają akcję i otwierają w niej nieprzewidziane perspektywy. Takim arcyepizodem jest zejście do podziemia, najbardziej przejmująca z przygód Odyssa, obojętne, skąd się tu wzięła, jakie stoją za nią rytuały czy mity, czy choćby najodleglejsze powiązania z podróżami do piekieł opiewanymi w prastarych eposach, o których zapewne Homer nigdy nie słyszał, póki mu ich nie odkryli nowożytni egiptolodzy i asyriolodzy, w "Odysei" zajmuje ona szczególne miejsce i jest najbardziej patetyczna z opowieści tułacza - latarnia magiczna, wstawiona w sam środek epopei, z wichurą obrazów i wizji, rozszerzających ziemski bieg zdarzeń o przeszłość i przyszłość - niezwykły twór poezji, niezapomniany: Wergili podejmie go na nowo, Dante oświetli nową wiarą. Nikt jednak nie przewyższy Homera w takich momentach, jak rozmowa Odyssa z Achillesem, spotkanie z Ajasem, który swą urazę poniósł za grób, rozmowa z matką, wreszcie wróżba Tejrezjasza, główny cel wędrówki do podziemia - wróżba zawieszająca nad całą "Odyseją" zagadkowy epilog, pozostawiony przez poetę na domysł wieków. Był to pierwszy wielki twórca dusz i pozostał jednym z największych przy całym bogactwie, nagromadzonym przez poezję dwudziestu kilku wieków po nim. Postaci przez niego stworzone nie zmieniły się od czasu, kiedy wyszły z jego słowa, choć każda z nich miała długie i zawiłe dzieje, każda wracała u wielu poetów, i jeśli ten lub ów zmieniał ich rysy, zapewniał im tylko krótkie i mdłe życie w odsyłaczu do Homera. Achilles, Hektor, Patroklos, Nestor, Parys, Priam, Helena, Andromacha, a po nich Odys, Penelopa, Telemach, Nauzykaa - każda z tych postaci żyje własną niepowtarzalną osobowością, a główni bohaterowie, Achilles i Odys - pełnią człowieczeństwa, z zaletami i wadami, z tryumfem cnót lub klęską przywar, żaden z nich nie trwa pokornie w wyznaczonej sobie roli, ale wyłamuje się z niej burzą namiętności lub niespodziewaną koleją losów. Achilles, kiedy zacina się w swym gniewie, nie przeczuwa śmierci Patroklosa ze wszystkimi jej następstwami, a kiedy znęca się nad trupem Hektora, nie wie, że go sam obmyje i złoży na rydwanie, gdy Priam przyjdzie nocą otworzyć jego serce na nie znane wojownikowi uczucia litości i skruchy. O każdej z tych postaci można napisać książkę, były takie książki, bo nic w Homerze nie uchowało się od badań, dociekań, rozpraw i monografii, każda z tych postaci żyje w wyobraźni wieków, rozpamiętywana i portretowana we wszystkich momentach jej poetyckiego żywota. Z pewnością Achilles, Agamemnon, Menelaos, Odys żyli przed Homerem w mitach, w pieśniach, może w historii (zwłaszcza Agamemnon ma dziś coraz wyraźniejsze rysy postaci historycznej), ale nikt nie wyposażył ich w taką siłę charakteru, a niektóre sam Homer wydobył z półmroku - Hektor nie istniał przed nim jako rycerz bez skazy, jak nie istniał w scenie pożegnania z Andromachą ani w kłótni z Parysem, ani w pojedynku z Achillesem, ani na marach jako symbol ginącej ojczyzny, ani w całej swej wielkości bohatera honoru, obowiązku i poświęcenia. I czy nie wolno nam odczuć szczególnej sympatii, z jaką poeta patrzy na tę postać, która jemu zawdzięcza swe pełne chwały istnienie? Czy można przypuścić, by w jakimkolwiek micie znalazł Homer wskazówkę, która mu pozwoliła przedstawić Helenę tak, jak się ona objawia w niezapomnianej scenie z Afrodytą, która ją popycha w objęcia Parysa - przejmujący konflikt kobiety będącej ofiarą miłości? Nie sądzę również, by mógł to posłyszeć od innego poety, bo właśnie takie rzeczy stanowią tajemnicę jego artyzmu i rewelacyjnej psychologii. Jak z tą postacią postępowali poeci miernego lotu, świadczy fakt, że wielu po Homerze kusiło się dać opis jej urody, a tylko on jeden pozostawił ją naszym domysłom otaczając ją nieśmiertelnym urokiem i tym zachwytem, jaki we wszystkich budzi. Obok wielkich postaci żyje w "Iliadzie" tłum takich, co nie mają nic prócz imienia i krótkiej chwili, kiedy giną pod mieczem wroga - to jednak wystarcza, by paru wierszami zapewnić im wizerunek niezapomniany. A co może jedno słowo, o tym świadczy scena, w której ginie Lykaon i gdy Achilles, zanim wymierzy mu cios, odzywa się doń "przyjacielu!", jakby się tym jednym słowem, tak oszałamiająco niespodzianym w takiej chwili, rozbrajał ze wszelkiej wrogości - pojednawczy pan śmierci i towarzysz wspólnego wszystkim ludziom losu. "Odyseja" zajmowała zawsze drugie miejsce. Predestynowała ją na nie sama chronologia zdarzeń, ale nie to ją odsuwało od "Iliady" na pewien dystans - wydawała się słabsza, bardziej uboga, mniej dynamiczna: ani jej porównać z przepychem i rozrzutnością "Iliady"! Sądzono, że pisał ją Homer w starości, ale Pseudo-Longinus upominał, że była to starość Homera. Już w starożytności myślano o innym autorze, tak głosili tzw. "choridzontes", przedstawiciele poglądu, że było dwóch poetów: jeden napisał "Iliadę", drugi "Odyseję", co filozof Seneka uważa za typowe dla umysłowości greckiej rozdzielanie włosa na czworo. Ten pogląd nie ma uzasadnienia, trudno przypuścić, aby w tej samej epoce żyli dwaj genialni poeci, tak bliźniaczo podobni, czerpiący natchnienie z tych samych źródeł i wierni w odtwarzaniu tych samych postaci i bohaterów. "Niech się nie nazywam ojcem Telemacha!" - woła Odys w "Iliadzie" i ten okrzyk ojcowskiej dumy dopiero w "Odysei" nabiera znaczenia, tak samo jak wypełniają się treścią epitety "przemyślny", "wielce obrotny", "niezłomny". Odys nie jest inny w "Iliadzie", tylko inne zdarzenia go otaczają. Jest mężny, dobry w radzie, nawet posiada te same cechy sprawności fizycznej i w igrzyskach, jakie Achilles wydaje ku czci Patroklosa, jest taki sam, jak na igrzyskach u Feaków. Ale jakże bogato rozwija tę postać różnorodne doświadczenie, niedola i ból! Mąż, ojciec, syn, król, wódz, wierny swej drużynie, przebiegły, wytrwały, cierpliwy, nienasyconą ciekawością otwarty na dziwy świata, nieubłagany w zemście i tkliwy w uczuciach rodzinnych i przyjacielskich, żeglarz, wojownik, gospodarz. Penelopa jest w tym samym stopniu bohaterką "Odysei" co jej mąż. Przez niego i w nim jest zawsze obecna, tak jak jego myśl nigdy jej nie opuszcza, a jej myśli i sny są zawsze przy nim. Nie ma drugiego poematu o wierności małżeńskiej - drugiego, który by należał do arcydzieł literatury powszechnej. Motyw wierności odzywa się we wszystkich pieśniach począwszy od pierwszej, gdzie mowa o zdradzie Klitajmestry: to imię rzuca Homer w różnych momentach, jak ostry dysonans, aby tym pełniej, tym czyściej brzmiał hymn ku czci Penelopy i jej równie wiernego małżonka. O żadnej bowiem miłości nie da się powiedzieć z większą prawdą: "wierna aż do grobu", niż o tej, gdzie mąż dla swej śmiertelnej żony odtrąca boginię i własną nieśmiertelność. Poezja europejska nie miała już nigdy tej odwagi: chodziła przez wieki powabną drogą, na której spotykają się młodzi kochankowie. Nikt nie ośmielił się naśladować poety, który otoczył glorią serca dwojga ludzi, co dawno przeżyli swą młodość, i uczynił to tak, że nikt im lat nie liczy. Noc miłosna Penelopy i Odyssa po dwudziestoletniej rozłące ma urok nocy poślubnej. Lecz wielkość poety poznaje się i w wyrzeczeniach: Homer wyrzekł się takiej wiosny uczuć nie dając spotkać się Telemachowi i Nauzykai, którzy są jakby sobie przeznaczeni. Nauzykaa należy do arcytworów poezji - ukazana w tym jednym dniu, kiedy dziewczę staje się kobietą, kiedy serce ma pierwszą porę kwitnienia i kiedy znów się zamyka zawiedzione w swej niewczesnej nadziei. To cudne zjawisko, utkane ze świtu i rześkich powiewów rannych, zachwyt wieków, żegna się z Odyssem i z nami u drzwi sali biesiadnej, by już więcej nie wrócić, umyka jak urwany wiersz. Nie jest bez znaczenia, że główny przedstawiciel realizmu w powieści, Flaubert, tak często powoływał się na Homera. Podziwiał go we wszystkim, ale najbardziej w tym, że Homer znika w swym dziele, że nie roztrąca swych bohaterów, by sam się ukazać i przemówić we własnym imieniu, co tak denerwowało Flauberta u romantyków. W istocie, zaimek "ja" daje się u Homera słyszeć tylko w paru miejscach, gdzie poeta zwraca się do Muzy, ale nawet i tu potrafi się usunąć w cień, jak w inwokacji do "Iliady". Taka postawa u poetów się nie powtarza, chyba u wiernych naśladowców Homera, jak u Wergilego, choć jego "cano" w pierwszym wierszu "Eneidy" brzmi niemal wyzywająco przy dyskretnych formułach homeryckich. Dopiero powieść realistyczna zdobyła się na podobnie konsekwentny obiektywizm czyniąc z niego jedną ze swych zasad artystycznych. Homer nie tylko ukrywa swoją osobę, ale i swój sąd. Do najwyższej rzadkości należą momenty, kiedy on wtrąca słówko od siebie o postępowaniu bohaterów, słówko tak nieznaczne, jakby szept, którego łatwo nie zauważyć. Na przykład gdy opisuje znęcanie się Achillesa nad trupem Hektora, jakby mimo woli wyrywa mu się słowo: "aeikea erga" - rzecz niegodziwa, i kto tego słowa nie ominie, nigdy go nie zapomni. Homer nie prowadzi swych bohaterów za rękę, nie otula opisem ich wyglądu ani komentarzem ich charakteru czy stanów psychicznych, wyprowadza ich na scenę, a oni żyją, zmagają się, działają, rosną lub maleją w swych zamiarach i osiągnięciach. Homer opowiada, raczej nie Homer, ale Ktoś i ten głos Nieznajomego zaludnia równinę trojańską, sprowadza bogów na ziemię, szerzy zamęt bitew, otwiera dusze i daje im słowo na wyrażenie ich uczuć, namiętności, myśli, tajemnych poruszeń serca, wspomnień, tak samo jak później rzuca Odyssa w niesamowity świat przygód, daje mu przeżyć uroki wysp zaczarowanych, doznać trwogi wśród potworów i cieni umarłych i z ostatecznego poniżenia wyjść w tryumfie dzielności i niezłomnej woli. Nie przypadkiem nawinęło się tu słowo: scena. To prawda, że Homer jeszcze jej nie znał, na dramat Grecja musi jeszcze poczekać parę wieków, ale on go już realizuje w swej epopei dynamizmem i bezpośredniością akcji. "Iliadę" i "Odyseję" można rozłożyć na sceny dramatyczne z dialogami i sytuacjami, jak w teatrze. To nie był frazes, gdy Aischylos mówił, że jego dzieła są "okruchami z wielkich uczt Homera". Wszyscy starożytni odczuwali w epopei pierwiastek dramatyczny, a jeden z nich określił "Iliadę" jako tragedię, "Odyseję" jako komedię obyczajową. Kończy się ona radosnym świętem pojednania, "Iliada" zaś, tragiczna w swym założeniu, w głównym bohaterze oddaje patos grzechu i kary ze wzniosłym rozwiązaniem pokory i skruchy w najpiękniejszej ze scen, jakie zna tragedia, w scenie odwiedzin Priama w namiocie Achillesa. Bohaterowie Homera byli dla niezliczonych pokoleń przedmiotem podziwu, wchodzili w duszę i ciało żywych ludzi rozdając im wzory swych zalet i wad. Lecz mają oni wspólne cechy, określone środowiskiem, w którym żyją, można więc mówić o człowieku homeryckim, obywatelu epopei. Człowiek homerycki był piękny, o wysokim wzroście i doskonałej budowie, silny i wytrzymały, a częsty przydomek "ksanthos" - jasnowłosy, wyróżnia go zarówno spośród wizerunków epoki mykeńskiej, jak i późniejszych Greków. Zachowywał młodość do wieku, który zazwyczaj bywa już starością, a jego starość miała nestorowe lata i niepożytość dębów. O kobietach czas zapominał. Strojne w przymiotniki sławiące ich kibić, ramiona, warkocze pozostawiają za sobą tchnienie czaru, wonnych komnat, delikatnych tkanin. Nauzykaa, rześka jak wiosna i smukła jak palma, pachnie chłodną wodą i wiatrem morskim. Lecz Homer nie zapominał i o pasierbach losu, takich jak garbaty Tersytes, jak pechowy i niemrawy Elpenor, dał obraz zgrzybiałości w przebranym za żebraka Odyssie i w zjedzonym przez ból Laertesie. Człowiek homerycki kocha życie do ostatniego tchu i niczego się już nie spodziewa, gdy dusza opuści ciało razem z krwią przelaną albo uleci przez zsiniałe usta. W średniowiecznej epice rycerz, który pada na polu bitwy, idzie do Raju, Rolanda aniołowie niosą do nieba, dla bohaterów Homera nie ma tej pociechy. Największy z nich, Achilles, mówi Odyssowi z goryczą, że wolałby być parobkiem u biednego gospodarza niż królem w podziemiu. Tam mdły cień jest skazany na czczą egzysteneję między cieniami rzeczy, w szarym półmroku. Lecz nawet i o to trzeba zabiegać pogrzebem i ofiarą nadgrobną, inaczej dusza się błąka, jak biedny Elpenor. Ziemia ma wszystko do ofiarowania człowiekowi. Z rozkoszy ziemskich najwyższą cenę ma piękne i zdrowe ciało, dom rodzinny, urocza kobieta - żona lub kochanka - biesiada z przyjaciółmi, poezja, taniec i sport, kąpiel. Łazienka była w każdym zamku, pałacu i dworze. Jej nazwa - "asaminthos" - zdradza jej pochodzenie: jest to słowo minojskie. Człowiek homerycki wykąpał się za dziesiątki albo i setki pokoleń brudasów, które żyły po nim w Europie. Bogactwo jest rzeczą wspaniałą. Składa się z ziemi, bydła, koni, złota, pięknych i ozdobnych przedmiotów. Pieniędzy nie ma, prowadzi się handel zamienny licząc wartość niewolników lub przedmiotów na woły czy owce. Handlem zamorskim zajmują się Fenicjanie, oczajdusze i korsarze. Rycerz homerycki powiększa swój majątek łupem wojennym. Człowiek homerycki jest namiętny, gwałtowny, zapalczywy. Można było wysnuć cały poemat z gniewu i zawziętości. Zemsta jest prawem rodu i potrzebą serca, które jeszcze nie ostygło z pierwotnej dzikości. W każdym czai się okrucieństwo. Achilles do konającego Hektora mówi: ty psie! Łatwo zabić człowieka, zarówno w uniesieniu, jak i na zimno. Jeńcom podrzynało się gardła jak kurom. Przegrana wojna niosła całkowitą zagładę. Domy szły z dymem, mężczyzn i dzieci wycinano w pień, kobiety brano do niewoli: Hektor ma wizję swej Andromachy w nędzy i poniżeniu branki. I na polu bitwy srożyło się okrucieństwo, sięgające poza samą śmierć: walczono o ciała poległych, by je sponiewierać i wydarłszy je ziemi odebrać duszom spokój wieczny. Lecz i na pobojowisku mogły rozkwitnąć uczucia przyjaźni, przykładem niezapomniane spotkanie Diomedesa z Glaukosem. Człowiek homerycki był niewolnikiem prastarych przesądów, rodowego obyczaju i własnej popędliwości. Nie znajdował pomocy ani oparcia w bogach, którzy nie byli od niego lepsi. Byli często gorsi, i ludzie strofowali ich myślą i słowem szukając słuszniejszej drogi prawdy i dobra. Były to piękne chwile w życiu duszy ludzkiej, gdy podnosiła z ziemi protest przeciw niebu. Łzy Achillesa pomieszane ze łzami Priama, łza, którą ukradkiem otarł Odys na widok wiernego psa, jak krople rosy niebieskiej ochładzały świat objęty posuchą starych zabobonów. Zresztą człowiek homerycki usiłował sobie stworzyć wyższy świat niż ten zamieszkały przez nieodpowiedzialnych bogów i oddawał w nim władzę Przeznaczeniu. Odczuwał też istnienie innych sił bezosobowych, jak abstrakcyjny Deimos - Strach, lub Litai - Prośby. Lecz i w tym chaotycznym, kapryśnym świecie bogów było miejsce na piękne uczucia porozumienia, przyjaźni, tkliwości, jakie nieraz łączyły boga z człowiekiem. Stosunek Ateny do Odyssa i ufność, jaką on pokłada w bogini, można by określić jako zażyłość z aniołem stróżem, bliskie obcowanie z przedstawicielem nadziemskiej potęgi, wspierającej człowieka, wyrozumiałej dla jego wad i słabostek. Moment, kiedy Atena wita Odyssa na Itace, jest niezrównany w subtelności wymienianych uśmiechów i słów szczerej tkliwości. Miłość rządziła rodziną. Tetyda z głębi morza słyszała płacz syna. Słowa, którymi dusza matki odezwała się do Odyssa w podziemiu, zawsze brzmieć będą jak najpiękniejsza pochwała miłości synowskiej, tak samo jak zawsze wzruszać będzie jego spotkanie z ojcem w pogodny ranek wśród winnicy i jak srebrny głos Nauzykai podzwaniać będzie swoim: "pappa file" - drogi papo, wiekuistą czułością. O wierności małżeńskiej była już mowa. Człowiek homerycki miał inny stosunek do kobiety niż jego potomek w historycznej Grecji. Kobieta była towarzyszką życia mężczyzny, czasem zajmowała pierwsze miejsce, jak Arete przy Alkinoosie. Mężczyzna szanował swą żonę, czcił matkę. Głos kobiety nie był lekceważony: wszyscy z uwagą słuchają, co mówi Helena czy to na wałach Troi, czy w pałacu Menelaosa w Sparcie. Obok przykładów nienagannej wierności znano równie głośne przykłady wiarołomstwa, które albo spotykały się z potępieniem, jak u Klitajmestry, albo z wyrozumiałością jak u Heleny, którą uważano za ofiarę podstępu bogów. Ojczyznę kochał człowiek homerycki nad życie i tak samo kochał sławę i honor. Rycerz nie zniósłby obelgi, wolałby raczej zginąć niż żyć w niesławie. Człowiek homerycki miał rozleglejszą ojczyznę niż Grecy historyczni. Zrealizował wspólnotę szczepów, jakiej nigdy później nie było. Wojna peloponeska byłaby u Achajów nie do pomyślenia. Na mieczach rycerzy homeryckich nie było bratniej krwi, tak samo jak w ich domach nie było niewolników z ich plemienia. Niewolnicy, z jeńców obcoplemiennych albo kupieni od Fenicjan, byli własnością pana, lecz ich los nie był ciężki. Zasiadali z nim do stołu, dzielili z nim jego troski, łączyła ich przyjaźń. Ich losy przypominały co chwila, że każdy może się znaleźć w ich położeniu przez wojnę, porwanie, zdradę. Zwracano się do nich z uprzejmym słowem, rozkazy brzmiały jak życzenia. Nie byli pohańbieni pracą, ponieważ praca była w poszanowaniu. Księżniczki nosiły wodę i prały bieliznę, królowie sami sobie gotowali wieczerzę, ćwiartowali woły, obracali rożny. Odys wykonał własną tratwę jak zawodowy cieśla. Był doskonałym żniwiarzem, w sztuce żeglarskiej nie było dlań tajemnic. Rzemieślników uważano za dobroczyńców i na ich kunszt patrzono z podziwem. Uznojony, czarny od sadzy Hefajstos był patronem pracy, z jego rąk wychodziły rzeczy jakby przeznaczone na daleką przyszłość: jak żywe postacie psów ze złota i srebra, figury młodzieńców z pochodniami, dziewczęta służebne ze złota, zdolne do ruchu - "a rozum miały własny i głos", powiedzielibyśmy dzisiaj: "roboty". W arcydziele Hefajstosa - tarczy Achillesa - przegląda się pracowite życie ludzi bez bereł i diademów. Widać tam oraczy, których na końcu zagonu oczekuje starosta nie z batogiem, ale z kubkiem wina. W blasku mieczów i puklerzy, w turkocie rydwanów wojennych łatwo przeoczyć to uważne i pełne uznania spojrzenie, jakim Homer ogarnia pracę ludzką, i ile sam z niej wie i rozumie, wyraźniej daje się to odczuć w "Odysei". Żaden poeta królów i rycerzy w tym go nie naśladował. W istocie, człowieka homeryckiego oglądamy najczęściej w postaci królewskiej, nawet ten i ów z niewolników wywodzi się z pałacu. Wokół królów szumi lud, który oni zwołują na wiece, aby mu przedstawić swoje zamiary i kłopoty. Nawet wódz naczelny staje przed całym wojskiem i czyni je świadkiem rozprawy z rozjątrzonym przyjacielem. Achilles nie krępuje się obecnością żołnierzy i nie przebiera w słowach, gdy wyrzuca Agamemnonowi jego chciwość i niesprawiedliwość. Zdaje się, że nie było wtedy tajemnic państwowych: lud, mimo że niewiele wpływał na bieg spraw, które ostatecznie rozstrzygała wola królów, miał zawsze dokładną wiadomość o ich zamiarach. Byli jednak tacy, którzy chcieli czegoś więcej niż słuchać i ginąć bez imienia i sławy: za nich przemówił Tersytes, ułomny, upośledzony i ośmieszany. Był to niezgrabny albo raczej karykaturalny szkic późniejszych przywódców demokracji, jakaś niewyraźna zapowiedź nowych czasów, które posłyszą głos Hezjoda grzmiący przeciw "pożerającym daniny królom". Człowiek homerycki był daleki od poglądu, że zawsze i wszędzie "homo homini lupus", co pierwszy wypowiedział Plautus w kilkaset lat po Homerze, a co z taką swadą rozwinęli filozofowie Bacon i Hobbes w tysiąc kilkaset lat po Plaucie. Wygnaniec, tułacz, żebrak nie był skazany na zagładę. Wyraz, którym określano wszystkich obcych: "kseinos", miał wysoki ładunek życzliwości. Obcy, czy w świetnym stroju, czy w łachmanach, był gościem, należało mu się najlepsze przyjęcie. Zachowanie się zalotników wobec Odyssa w żebraczym przebraniu świadczy o ich występnej dzikości. Nie pytano przybysza ani o imię, ani skąd przychodzi - mówił, jeśli sam chciał i co mu się podobało. Nikt go nie badał ani nie śledził. Utraciwszy własną, można było znaleźć inną ojczyznę. Można było również podróżować po obcych ziemiach z wielkim bezpieczeństwem. Kończyło się ono dopiero na szlakach korsarzy fenickich albo wśród dzikich. Było nieprzyzwoitością wyciągać przybysza na zwierzenia, ale oczekiwano od niego relacji z nieznanych krajów i ciekawych przygód: w ten sposób mógł się odwdzięczyć za gościnę. Odys zapłacił Alkinoosowi po królewsku - najpiękniejszą opowieścią świata. Człowiek był jedyną książką. Czytało się w nim radość i smutek, złą i dobrą dolę, przewrotność świata, skryte zamiary bogów, urok życia. "Skrzydlate słowa" niosły wszelką nowinę z zadziwiającą szybkością: Odys mógł słyszeć echa swej sławy i swych czynów w najodleglejszych stronach. Poeci układali pieśni o wczorajszych zdarzeniach nie czekając, aż one zgrzybieją. Ludzie, którzy ich słuchali, rozumieli się na poezji. Homer patrzy na swoich ludzi z dystansu - to są bohaterowie dawnych czasów. "Nie ma już dziś takich" - ten zwrot powtarza się w jego poematach. Przedstawiając dawność, świadomie archaizuje. Jego ludzie żyją w epoce brązu, żelazo jest u nich cenną i niezwykłą rzadkością. Postawą, siłą, dzielnością górują nad pokoleniem, w którym żyje poeta. Nawet ich posiłki wyróżniają się wspaniałością, na jaką nie stać było Greków w czasach historycznych: stoły uginają się od mięsa, nieustannie ćwiartuje się woły, nawet wieprz uchodzi za coś podlejszego. O rybach nikt nie myśli, tylko głód zmusza drużynę Odyssa do tej strawy. Wino leje się strumieniami. To jest właśnie owo legendarne epickie życie, które poeta odtwarzał z podań, dawnych pieśni i własnej wyobraźni. Czasy, które Homer opiewa, odpowiadają epoce mykeńskiej. W jej zabytkach zdarzają się jakby ilustracje do "Iliady" i "Odysei". Fryz z emalii w pałacu Alkinoosa można odnaleźć w Tyrynsie; gemma z hematytu, pochodząca z Krety, ukazuje psa, który chwyta jelenia jak na agrafie Odyssa; są złote kubki z gołębiami, takie, z jakich pił wino Nestor; figurynka z Cypru przedstawia kobietę, która kąpie mężczyznę, jak to było zwyczajem u ludzi homeryckich; są hełmy, tarcze podobne do opisanych w "Iliadzie", w Midea w Argolidzie odkryto grób achajski, gdzie dookoła kości wojownika, zapewne królewskiego rodu, ułożono kości ludzi i zwierząt zabitych na ofiarę, jak na pogrzebie Patroklosa - dałoby się ten rejestr podobieństw znacznie pomnożyć. Są jednak i kłopotliwe różnice: strój kobiet homeryckich nie przypomina strojów mykeńskich, gdzie widać jeszcze spódnice na modę minojską. Może Homer odrzucił je z tradycji, jako zbyt rażące dla swojej epoki, i może tak samo, co jest ważniejsze, zmienił obrzęd pogrzebowy: u niego pali się zwłoki na stosie, w epoce mykeńskiej grzebało się ciała zmarłych. Tak czy inaczej, nie był dokładny w odtworzeniu epoki, odległej od niego o kilka stuleci - ruiny pałaców mykeńskich dawno już trawą porosły. Homer wierzył w rzeczywiste istnienie swych bohaterów, były to dla niego postacie historyczne, a ich czyny i dzieje miały określone miejsce w przeszłości, tak jak wojna trojańska była zawsze historycznym faktem dla Greków, których chronologowie i historycy dokładnie podawali jej datę. Dopiero w czasach nowożytnych spadła ona między podania, i kiedy Schliemann wybierał się na poszukiwanie Troi, radzono mu, by wziął sobie za wierzchowca Pegaza. Lecz on znalazł i Troję, i Mykeny, można było mówić i o skarbie Priama, i o grobie Agamemnona. Wiele się zmieniło od tych czasów. Za plecami epoki mykeńskiej wyrosła wielka i rozległa epoka minojska, wobec której Mykeny okazały się czymś w rodzaju prowincji duchowej, żyjącej z obcego dziedzictwa. Schliemannowi odebrano jego Troję, a uznano za miasto Priama inną warstwę ze złóż wykopaliskowych, których było dziewięć. Do niedawna zgadzano się, że warstwa szósta odpowiada homeryckiej Troi, dzisiaj ma uznanie raczej warstwa VIIA, ruiny miasta, które zostało zburzone około roku 1200. Tak więc wojna trojańska trwa między archeologami, bo i krajobraz im nie dogadza. Inaczej płyną rzeki, za mało przestrzeni od wybrzeża, gdzie był obóz Achajów, do murów Troi: gdzież tu da się wymierzyć pole bitwy? - wołają rozgoryczeni. Zapewne generał nie potrafiłby na tej skąpej przestrzeni uszykować wojska, mógłby to jednak śmiało uczynić poeta. Inni ratują Homera domysłem, że krajobraz się zmienił, inni, że Homer nigdy nie był w Troi, co by nie odbiegało od zwyczaju poetów wszystkich czasów: Wergili nie oglądał Kartaginy. To samo było z Itaką: Odyssa znów usiłowano wyzuć z ojczyzny. Itaka nie zmieniła swego położenia ani swej nazwy od wieków, była zawsze tam, gdzie i dziś kąpie się w uśmiechach Jońskiego Morza. Nic jej to nie pomogło. Zamiast niej kilka innych wysp ofiarowywano synowi Laertesa, jak Leukadę, Kefallenię. Kto jednak dokładnie zwiedzi Itakę, nie widzi powodu ogołacać jej ze sławy i może nabrać przekonania, że Homerowi nie były obce jej wybrzeża. I nie trzeba iść tak daleko, by go posądzać o miłość do Penelopy, jak się to roiło w niektórych umysłach. Kto dziś pisze o Homerze, nie może się ustrzec myśli, że nowe odkrycia okryją go pleśnią lub ośmieszą. Nagły brzask przeciera niemy mrok, w którym trwały dotąd wieki przedhomeryckie. Odczytanie pisma tzw. linearnego B, którym posługiwały się pałace achajskie w Mykenach i Pylos na kontynencie greckim, a w Knossos na Krecie, dało nam pierwsze zgoła nie przeczuwane zabytki języka greckiego z epoki o kilka stuleci dawniejszej od Homera, jednocześnie objawiły się zarysy tradycji kulturalnej, a może i samej historii równie zamierzchłej. Już wcześniej nadciągały świadectwa z obcych źródeł - egipskich, a zwłaszcza hetyckich, w których cudzoziemskiej transkrypcji, ale przejrzystej, zaskoczyły nas imiona: Achajów, Danaów, Atreusa, może i Troi, z chronologią, zbliżoną do tradycyjnej chronologii owych rzekomo mitycznych dynastów. W tych zaś niedawno odcyfrowanych tabliczkach z Pylos powitały nas imiona Achillesa, Hektora, co prawda bez swej legendarnej chwały, ale i to coś znaczy, jeśli imiona, dotąd mityczne, podają swój ziemski adres. Może się zdarzyć każdej chwili, że nowe wykopaliska przyniosą nowe rewelacje, które odrzucą do lamusa wszystkie tak pracowite badania nad pochodzeniem i rozprzestrzenieniem dialektów greckich, nad strukturą języka homeryckiego, nad heksametrem i jego rozwojem, nad źródłami i historią poezji epickiej. Może jutro z takich samych szarych tabliczek glinianych, które dają nam dziś tylko rejestry i inwentarze, przemówi jeden z tych aojdów, jakich sam Homer wprowadził do "Odysei" w postaciach Femiosa i Demodoka. Nie wiem, czy kto zliczył książki, jakie napisano o Homerze w ciągu dwudziestu kilku wieków, oczywiście nikt ich nie przeczytał, nie mógł przeczytać, choćby dożył lat matuzalowych. Z tej ogromnej biblioteki czas pożarł niemal wszystko, co napisano w starożytności, a uwolnił nas również od średniowiecza, ponieważ wtedy nie zajmowano się Homerem, ledwo znano jego imię. Za to wieki późniejsze, od renesansu, śpieszyły nadrobić czas stracony, a wiek XIX przewyższył wszystkie poprzednie. Zaczęło się od małej książeczki Wolfa "Prolegomena ad Homerum", w której filolog niemiecki, korzystając z wcześniejszych pomysłów francuskich, rzucił w świat tezę o powolnym zrastaniu się poematów Homera z mniejszych pieśni recytowanych przez wędrownych aojdów. Powitano go jak zwiastuna, proroka nowej ery, jak wielkiego reformatora, nowe wcielenie Lutra, nawet sięgano po takie imiona jak Arminius, by ozdobić jego czoło laurami oswobodziciela. Nawet Goethe dał się na chwilę porwać i krzyknął niegodne słowa: "Na koniec jesteśmy wolni od tego Imienia!" Z Wolfa wyszli ci wszyscy uczeni, którzy odebrali Homerowi imię i autorstwo, a z jego poematów zrobili twór zbiorowy kilku czy kilkunastu aojdów należących do różnych generacji. Było to dziwne zjawisko, któremu kiedyś poświęciłem stronicę i pozwolę sobie tu ją powtórzyć. "Żyli w pamięci i wierności swych uczniów wodzowie zawrotnych wypraw na majaki: Gottfryd Hermann, który pierwszy szukał jądra poematu; Karol Lachmann, który pierwszy rozkroił "Iliadę" na szesnaście części; nieustraszony Bethe, który latami rył się jak kret w tekście "Iliady", póki nie rozsypał wszystkich pieśni, aby z nich układać nowe - starsze i młodsze, pierwotne i wtrącone - odnajdując w końcu 1400 wierszy właściwej "Iliady" i kilkanaście odrębnych powieści poetyckich; von Wilamowitz-Moellendorff o niezachwianym autorytecie, który jak geolog przekopywał Homera i na dnie jedenastu pokładów odkrył prastary epos zachowany niemal tak dobrze jak epoka sylurska; dobrotliwy Eluard Hugo Mayer, który zakończył starożytny spór miast i wysp mających być ojczyzną Homera, obdzieliwszy częściami "Iliady" poetów ze Smyrny, Kyme, Chios...; niepospolity Edward Schwartz, któremu było dane oglądać prawdziwą "Odyseję", w jej kształcie nieomal zaziemskim, czyli tym, jaki sam stworzył - Schwartz, który wykrył wszystkich poetów, co przerabiali i rozszerzali poemat o cierpliwym tułaczu, i oznaczył ich literami jak spiskowców: O, K, T, F, L aż do owego B, wierszoklety z czasów Pizystrata, partacza, któremu zawdzięczamy tę lichą książkę - dzisiejszą "Odyseję"! Z przerażającym uporem miriady umysłów krzątały się w tym zaułku wiedzy. Ani jeden heksametr nie uniknął osobnej rozprawy albo artykułu w czasopiśmie naukowym, a jeśli przez parę pokoleń udało mu się ukryć przed okiem powag uniwersyteckich, stawał się w końcu łupem nauczycieli prowincjonalnych, którzy na kształt kłusowników szli śladami wielkich łowców i w programach swoich gimnazjów wyprawiali harce z półtuzinem daktylów i spondejów. Literatura o Homerze rosła jak rafa koralowa, przez taki sam proces krótkotrwałego życia i mineralnej śmierci; książki i broszury mnożyły się, pożerały wzajemnie i marły na półkach bibliotek, wyczerpawszy w rok, w miesiąc, niekiedy w parę dni swe bezużyteczne istnienie." Tam, gdzie idzie o poezję, o sztukę, erudycja najczęściej ponosi klęski. Zagubiony w szczegółach, erudyt nie widzi rzeczy istotnych, przeciążona pamięć stępia wrażliwość, zamiast odczuwać uczony tworzy niepotrzebne hipotezy. Tak było z Homerem. Dzieło przeznaczone na to, by je oglądać w jego bujności, jako nieporównaną całość, dostało się krótkowidzom, którzy snuli się po nim od linijki do linijki, jak korniki wciskali się między litery. Wykrywali "błędy", "przeoczenia", "sprzeczności". Oczywiście, są one u Homera, jak w każdym dziele większych rozmiarów. Lecz u Homera, jeśli się zdarzają, mają świadczyć przeciw niemu. Oto w "Iliadzie" zapomina, że w piątej księdze Pylajmenes ginie na polu bitwy, a w jednej z późniejszych żyje i nawet opłakuje śmierć syna. Albo: Achilles odkłada dzidę, a kilkadziesiąt wierszy dalej trzyma ją w dłoni, zupełnie jak stary Maciek Dobrzyński - najpierw odwraca talerz dnem do góry na znak, że jeść nie będzie, a wkrótce potem zajada zupę. Nikomu jednak nie przyjdzie na myśl, że jedną scenę napisał inny poeta, drugą zaś inny, tak jak nikt nie odmówi Dantemu autorstwa "Czyśćca" z tej przyczyny, że pojawia się tam wróżka Manto, którą przedtem widzieliśmy w "Piekle", choć takie przeoczenie u Dantego jest bardziej poważne niż to, które w "Odysei" pozwala Odyssowi w walce z Irosem obnażyć się aż po biodra, a nikt nie widzi jego znamiennej blizny. Można się zabawić metodą, jaką ścigano pomyłki Homera, i z jej pomocą pokrajać na kawałki i rozdzielić między kilku autorów każdy z poematów epickich w literaturze. Ród "krawców" nicujących i rozpruwających Homera nie wygasł zupełnie. W Niemczech jeszcze najwięcej można spotkać niedobitków z wielkiej armii Wolfa, ale nie brak ich i gdzie indziej, nawet we Francji. Taki np. Wiktor B~erard. Pół wieku spędził nad "Odyseją", przetłumaczył ją, opatrzył mnóstwem komentarzy, odbył podróż szlakiem Odyssa i zebrał wspaniały album zdjęć, a oto co mówi o autorach poematu: było ich trzech - jeden skomponował przygody Odyssa i był to geniusz niezrównany, drugi ułożył podróż Telemacha, dobry poeta, zręczny, dowcipny, trzeci zaś, dzielny rzemieślnik, opowiedział sumiennie zabójstwo zalotników... Wolf wysnuł swoją teorię z dwóch błędnych założeń: że w epoce Homera Grecy nie znali pisma i że epopeje Homera są poezją ludową. Dziś nikt w to nie wierzy, ale romantyzm przyjął Wolfa z otwartymi ramionami. To były czasy Ossjana, ballad, pieśni ludowych, które zbierano z zapałem po wszystkich krajach Europy. Homer w postaci wędrownego śpiewaka, lirnika wioskowego odpowiadał gustom tych czasów. Przetrwały one nie tylko romantyzm, ale i jego epigonów, jeszcze w naszym stuleciu Czubek z sielska ubierał "Iliadę" w swoim tłumaczeniu, kto inny wystroił go nawet w gwarę góralską. I ja wyniosłem z gimnazjum przekonanie o ludowym charakterze poezji Homera. Pozbyłem się go dopiero w uniwersytecie. Mówiło się tam jawnie o Homerze jako o rycerskim, dworskim poecie i dopiero teraz dało się odczytać z pełnym rozumieniem i odczuć właściwy ton takich scen, jak pojedynek Hektora z Ajasem, gdzie dwaj bohaterowie wymieniają grzeczności i, rzekłbyś, ukłony, jak dobrze wychowani rycerze. Ten właśnie ton wyższej cywilizacji, ta uprzejmość, często elegancja, z jaką zwracają się do siebie osoby eposu, stały się w nowym oświetleniu jawne, byliśmy odtąd czujni na różne szczegóły, określenia, zwroty, które mijały nie zauważone w okresie ludowego Homera. Wtedy to i tłumaczenie Dmochowskiego, z którego natrząsali się nasi nauczyciele w latach gimnazjalnych, bo im nie smakował ton stanisławowskiego dworu, inaczej zabrzmiało w naszych uszach. Lecz gdzie szukać tych zamków i dworów w IX czy VIII wieku, na których się Homer obracał? Zostało ich trochę po upadku epoki mykeńskiej i w samej Grecji, i na wybrzeżach Azji Mniejszej. Tam jednak w takich miastach, jak Smyrna, Kolofon, Milet, inna warstwa nabierała wtedy znaczenia: bogaci kupcy, czyli, jak byśmy dziś powiedzieli, burżuazja. Są uczeni, których nie odstrasza myśl, że Homer śpiewał w bogatych rezydencjach Smyrny czy Kolofonu, zdarzają się i tak przenikliwe umysły, które w "Odysei" potrafią odkryć cały splot polityki handlowej dla zdobycia kopalń i rynku cyny... Nic nie wiemy o Homerze - ani skąd pochodził, ani kiedy żył i w jakich warunkach, żaden dotąd autentyczny dokument nie pomaga nam rozwiązać tej zagadki. Jego starożytni ziomkowie byli w tym samym położeniu. Hekatajos, później Eratostenes brali go za współczesnego wojny trojańskiej lub żyjącego w sto lat po wypadkach, które opiewał. Herodot widział go w połowie IX wieku, Teopompos w czasach Archilocha, czyli w siódmym wieku. Co do miejsca urodzenia, powtarzano sobie stary wiersz, który głosił, że siedem miast spierało się o jego kolebkę: Smyrna, Rodos, Kolofon, Salamina, Chios, Argos, Ateny. W czasach nowożytnych zgodnie odrzucano takie miasta, jak Argos lub Ateny, hipotezy uczonych krążyły z upodobaniem dokoła Smyrny i Chios. Ta wyspa zalecała się szczególnie tradycją Homerydów, potomków czy naśladowców Homera, właściwościami języka, jakim tam mówiono, i pamiętnymi wierszami z hymnu do Apollona, przypisywanego Homerowi, gdzie są takie słowa: "Pozdrawiam was wszystkie. A o mnie pamiętajcie, gdy przyjdzie jakiś człowiek obcy, co świata doświadczył, i zapyta: "Dziewczęta, który jest wam najmilszy z aojdów, co tu przychodzą?" Wtedy wszystkie razem odpowiecie: "Ślepiec, który mieszka na skalistym Chios - jego pieśni będą zawsze najpiękniejsze."" Mówi się tu nie tylko o Chios, ale i o ślepocie poety, ten rys charakterystyczny utrzymał się przez wieki w wizerunku Homera, znajdowano dla niego potwierdzenie również w postaci ślepego Demodoka. Sztuka podjęła ten motyw i w setkach, jeśli nie tysiącach popiersi i posągów Homera tak go właśnie przedstawiano. Nad wszystkimi góruje doskonałością artystyczną biust marmurowy z Muzeum Neapolitańskiego, dzieło nieznanego mistrza z epoki hellenistycznej. Niezapomniana twarz. Nad głęboko osadzonymi oczami z bezwolnym wysiłkiem skupiają się łuki brwi i górne powieki ściągają się bolesnym skurczem, odsłaniając do połowy gałki oczne. Długie obfite włosy opasuje wstążka, odznaka królów, wieszczów i zwycięskich śpiewaków. Usta lekko rozchylone zdają się mówić czy szeptać. Pełna wyrzeczenia samotność zdaje się otaczać tę twarz o policzkach zoranych bruzdami, chudych, niemal ascetycznych. Filozof Proklos w piątym wieku naszej ery nie mógł znieść tych wizerunków: "Przedstawiają Homera ślepcem - głupcy! Widział więcej niż jakikolwiek człowiek." W istocie, nic się nie utrzyma przy tym imieniu, ani miejsce urodzenia, ani data, ani jakikolwiek rys jego postaci, okrywa go tajemnica. Żyło się z nią przez tyle wieków, żyć trzeba i dziś, co prawda z większą może niż dawniej nadzieją, że jakieś niespodziane światło ją rozproszy. Nikt nie przewyższył Homera w Grecji sławą i uwielbieniem, jakie otaczało jego imię. Każdy wiek wprowadzał nowych poetów, pojawiały się imiona Hezjoda, Aischylosa, Sofoklesa, Pindara, po nich przychodzili inni, zmieniały się czasy, ustroje, upodobania, a on trwał, jedyny i niezrównany. Tak zwani cyklicy, którzy niemal współcześnie z Homerem lub niewiele później opracowywali te same podania, jeszcze bardziej wywyższali go swoją małością. Stawiano mu posągi, miał je w Olimpii i w Delfach, na wyspach Ios i Chios były jego świątynie, jego wizerunek zdobił monety Smyrny. W każdym mieście w każde święto rapsodowie recytowali jego poematy, na Panatenaje wprowadził je Pizystrat. Wszyscy znali je na pamięć, uczyli się na nich czytać. Homer był wychowawcą swojego narodu, jak żaden poeta w żadnym innym kraju. Dał mu nawet bogów: homerycki kształt bóstw wyparł lub usunął w cień wszystkie inne postacie, jakie bóstwa posiadały od prawieków. Filozofowie od wczesnej doby uważali za swój obowiązek walczyć z Homerem i jego niefrasobliwą religią w imię wyższej etyki i rozumu: po Ksenofanesie i Heraklicie Platon, który zapomniał, ile mu sam zawdzięcza. Ataki filozofów były bezsilne, nie zachwiały stanowiskiem Homera w życiu i kulturze Grecji. Arystoteles nie godził się z relacją Homera o świecie i obyczajach bogów, wolał jednak zająć się raczej jego sztuką i w swej "Poetyce" mówi o nim z najwyższym podziwem. Arystoteles miał nad sobą całe niebo gwiaździste poezji greckiej, ale nie widział na nim światła, które by mogło przyćmić blask Poety. Tak się o nim mówiło i każdy wiedział, że on jeden zasługuje na to miano bez żadnych objaśnień. W trzy wieki po Arystotelesie autor rozprawy "O górności" z jeszcze większym dziedzictwem epok i stylów co chwila sięga do Homera po przykłady doskonałości poetyckiej. A inny pisarz tej samej epoki wyznaje: "Od wczesnego dzieciństwa każdy z nas Homera ma za piastunkę. I rośniemy przy nim, i nie możemy od niego odejść, by zaraz nie łaknąć jego słów. Z Homerem rozstajemy się dopiero razem z życiem." Dawno już minęły czasy, kiedy filozofowie walczyli z Homerem w imię wyższych pojęć religijnych - sami mu się poddali, nie tylko ci, co szukali w nim ideałów dla własnej koncepcji człowieka, jak cynicy lub stoicy, ale i ci, co czytali w nim tekst ukryty, tajemny, mistyczny. Wszystko było alegorią, symbolem. Odys w oczach Pitagorejczyków był symboliczną postacią istoty ludzkiej powracającej do niebieskiej ojczyzny. Neoplatonik Porfirios napisał traktat mistyczny pt. "Pieczara Nimf", wykładając sens tajemny owej pieczary, w której Odys złożył swe skarby po wylądowaniu na Itace. Dla tych myślicieli Homer był wieszczem, poetą natchnionym, wtajemniczonym najwyższego stopnia, wcieloną mądrością, nieomylnym rzecznikiem Bóstwa. Tak gasnąca starożytność przekazywała Homera potomności. Lecz on, zawsze prężny i rześki, zrzucił tę godową szatę mumii i ukazał się w swej ziemskiej niezniszczalnej urodzie. Ileż to eposów po nim zwarzył czas, ileż zamieniło się w muzea, do których nikt nie zagląda, w osamotnione gabloty, znane tylko pająkom! Homer pozostał żywy, w niezmiennym sojuszu z każdym nowym pokoleniem, wśród ras i narodów, których ani on, ani jego rodacy w ciągu swych dziejów nie przeczuwali. Nic nie zostało z jego świata, i mógłby stać wśród nas zupełnie osierocony. Nie ma jego bogów ani królów, ani Achajów, na morzu, po którym żeglował Odys, nie ma wysp czarodziejskich, ale syn Laertesa zachował swe miejsce i znaczenie: wzrusza nas każdym słowem, każdym odruchem serca, człowiek jak my, i jeszcze coś więcej - symbol geniuszu Europy w niepokoju i poszukiwaniu. To duch naszego kontynentu wcielił się w niestrudzonego żeglarza, duch przygody i ciekawości, który z Europy wysyłał w ciągu wieków odkrywców we wszystkie zakątki globu. Jakby wstąpił w niego duch Proteusa, Odys zmieniał się w ciągu wieków nieustannie. W Rzymie nie miał dobrej sławy, tylko stoicy owijali go w pochlebne alegorie, w średniowiecznym "Roman de Troie" był nikczemnym intrygantem, u Szekspira w "Troilus i Kressyda" makiawelistycznym politykiem, Pascoli mógł z niego zrobić ponurego anarchistę, d'Annunzio - zaszczepić mu filozofię Nietzschego. Niezliczone są metamorfozy Odyssa, w jednej z nich nawiedził on wyobraźnię Wyspiańskiego. W naszych czasach niedawno zmarły poeta grecki Nikos Kazantsakis napisał własną "Odyseję", poemat obszerniejszy od Homerowego, liczący 33.333 wiersze, gdzie Odys wyrusza z Itaki na nową wędrówkę, jest na Krecie, w Egipcie, zakłada idealne miasto w pustyni i dochodzi do granic życia, wyzuty ze złudzeń i nadziei - symbol naszej współczesnej udręki. Homer może być powiernikiem każdej epoki, szczególnie takiej, jak nasza, poszarpanej wojnami i znękanej niedolą. To przecież on właśnie, ten we wszystkim pierwszy, mając za przedmiot wojnę nie tylko jej nie gloryfikował, ale w każdym momencie, w słowach i losach swych ludzi, oskarżał i potępiał. Czyż nie za wszystkich żołnierzy Achilles wypowiedział te słowa: "Trojanie nic mi nie zawinili, nigdy nie zagarnęli moich wołów ani koni, nie zniszczyli plonów we Ftyi urodzajnej mężów żywiącej, boć wiele między nami jest gór cienistych i jest morze szumiące."? Jeszcze dotkliwiej potępiona jest wojna w jej bogu - Aresie. To najbardziej uprzykrzona z postaci olimpijskich - ograniczony, tępy, nieopanowany, często śmieszny, wszyscy od niego stronią, nawet własny ojciec, Dzeus, nie ma dlań serca. Mówi się o nim "krwiożerczy", "najbardziej nienawistny z bogów". W "Odysei" to żołnierz na urlopie, który uwodzi cudzą żonę i daje się złapać w pęta kulawemu Hefajstowi. Nigdzie poeta wojowników nie głosi pochwały wojny - w jego oczach to klęska, którą można wytłumaczyć tylko podstępem i złą wolą bogów. Homer opiewa poświęcenie i ofiarę krwi w obronie ojczyzny lub czci, ból matek i żon, rozpacz starego ojca, a jednocześnie wydobywa na jaw lichą podszewkę wielkich czynów - chciwość wodzów, pychę królów. Współczucie dla doli ludzkiej, zwłaszcza dla wszystkiego, co słabe i bezbronne, dla wszelkiego cierpienia przenika do najgłębszych tkanek zarówno "Iliadę", jak "Odyseję". Tak on czuł - Homer, tajemniczy duch epopei. Śpiewał miłość życia - nie sielanką, ale tragedią. Pośród walk i trudów, uporu i nadziei potrącał nagle szorstką strunę przypomnieniem o znikomości życia i losów człowieka. "Nie ma nic bardziej żałosnego niż człowiek ze wszystkiego, co po ziemi pełza i oddycha" - te słowa powtarzają się w "Iliadzie" i w "Odysei". Powraca również porównanie: ludzie są jak liście, które wiatr jesienny strąca i po ziemi rozmiata, a wiosna nowe przynosi. I miał dla nich tylko tę pociechę, że żyć będą w pieśni, w słowie. Starożytni mieli niezachwianą wiarę w nieśmiertelność Homera. Jeden z nich mówi, że jego sława trwać będzie, "póki strumienie płynąć i drzewa się będą zielenić". I dziś można te słowa powtórzyć. Jan Parandowski Pieśń pierwsza Atena i Telemach Męża głoś, Muzo, wielce obrotnego, który zburzył święty gród Troi, a potem wiele wędrował, widział miasta ludzi tak wielu i ducha ich poznał. Wiele swym sercem wycierpiał na morzu, walcząc o własną duszę i powrót towarzyszy. Ale i tak ich nie zbawił, choć bardzo pragnął. Zginęli przez własną zuchwałość - głupi! - gdy zjedli krowy Hyperionowego Heliosa. On to odebrał im dzień powrotu. I nam coś z tego opowiedz, a zacznij, skąd chcesz, boska córko Dzeusa. W on czas wszyscy inni, ilu z nich uniknęło zagłady, wyrwawszy się wojnie i morzu, byli już w domu - on jeden, stęskniony za powrotem i żoną, siedział u czcigodnej nimfy, arcyboskiej Kalipso. Trzymała go w głębokich pieczarach chcąc go mieć za małżonka. A kiedy po upływie lat nadszedł rok, w którym bogowie wyprzędli mu powrót do domu, do Itaki, nawet tam, wśród swoich najbliższych, nie miał uniknąć walki. Litowali się nad nim wszyscy bogowie prócz Posejdona - jego to gniew ścigał boskiego Odyssa aż do ziemi ojczystej. Lecz Posejdon przebywał właśnie u dalekich Etiopów, którzy dzielą się na dwa szczepy - jeden tam, gdzie Hyperion zapada, drugi tam, gdzie wschodzi, na kresach ludzkości. Przed hekatombą z byków i baranów weselił się i ucztował, a tymczasem inni bogowie zgromadzili się w domu Dzeusa Olimpijskiego. On pierwszy, ojciec ludzi i bogów, przemówił. Mając na myśli nieskazitelnego Ajgista, którego zabił przesławny Orestes, syn Agamemnona, w takich słowach zwrócił się do nieśmiertelnych: - Hej, jakże to dziś łatwo ludzie bogów oskarżają! Mówią, że od nas idzie zło, a w istocie sami swą butą sięgają ponad ludzki los i sprowadzają na siebie nieszczęście. Oto patrzcie Ajgista: ponad los poślubił prawą małżonkę Agamemnona, a jego samego zabił, ledwo ów powrócił. I wiedział, że czeka go zguba! Zawczasu posyłaliśmy doń Hermesa, świetlistego tropiciela, ostrzegaliśmy, żeby go nie zabijał i nie uwodził jego żony, bo przyjdzie zemsta z rodu Atrydów, skoro tylko Orestes dorośnie i za swą ziemią zatęskni. Tak mówił Hermes, lecz umysł Ajgista nie przyjął dobrej rady, a teraz za wszystko zapłacił. Odpowiedziała mu jasnooka bogini Atena: - Ojcze nasz, Kronido, władco najwyższy! Słuszną, zaiste, poległ ów śmiercią i oby każdy tak zginął, kto by podobnie postąpił. Lecz mnie z przyczyny boskiego Odyssa serce się kraje. Nieszczęsny, z dala od swoich, cierpi na wyspie wokół oblanej. Na tym pępku morza, na ostrowiu lesistym, mieszka bogini, córka zgubnego Atlasa, który zna wszystkich mórz czeluście, a sam dźwiga wielkie słupy, rozdzielające niebo od ziemi. Jego to córka więzi nieszczęśliwego. On płacze, a ona wciąż miękkimi, pieszczotliwymi słowami czaruje, iżby zapomniał Itaki. Lecz on śmierci raczej wygląda i chciałby zobaczyć bodaj dym wznoszący się z jego ziemi. Czyż nawet w tobie nie poruszy się miłe serce, panie Olimpu? Czy nie przyjmowałeś łaskawie ofiar, które ci składał Odys przy okrętach argiwskich w Troi szerokiej? Za cóż gniewasz się dziś na niego, Dzeusie? Odpowiadając jej rzekł Dzeus chmurozbiórca: - Jakież to słowo, moje dziecko, wymknęło się z zagrody twych zębów? Jakże mógłbym zapomnieć boskiego Odyssa, który, ze wszystkich śmiertelnych najmędrszy. najwięcej ofiar dawał nieśmiertelnym panom niebios szerokich? Lecz pan ziemi, Posejdon, nieubłagany jest w swym gniewie za boskiego Polifema, najpotężniejszego z Kiklopów, którego Odys oka pozbawił. Polifema zrodziła nimfa Toosa, córka Forkisa, opiekuna morskiej topieli, gdy się złączyła z Posejdonem w głębokich pieczarach. Z jego to przyczyny Pan, co ziemią wstrząsa, nie zabija wprawdzie Odyssa, ale go trzyma z dala od ziemi ojczystej. Lecz my tutaj omówimy, kiedy by i jak powrócił. Posejdon powściągnie swój gniew, bo nie sposób jednemu stawać przeciw wszystkim bogom i działać wbrew ich woli. Odrzekła bogini jasnooka Atena: - Ojcze nasz, Kronido, władco najwyższy, jeśli się tak podoba bogom szczęśliwym, żeby Odys przemądry wrócił do domu, wyślijmy Hermesa, świetlistego gońca, na wyspę Ogigię i niech jak najprędzej nimfie o pięknych warkoczach obwieści wyrok niecofniony o powrocie wytrwałego Odyssa. Ja tymczasem pójdę do Itaki. Synowi Odyssa dodam otuchy i w jego łonie myśl położę, by na wiec zwołał bujnowłosych Achajów i zgromił zalotników, którzy mu bez ustanku zjadają trzody owiec i włókonogie woły o rogach pokrętnych. Wyślę go do Sparty i do piaszczystego Pylos - może coś usłyszy o powrocie miłego ojca i niechaj zyska sławę szlachetną wśród ludzi. To mówiąc uwiązała pod stopami piękne sandały, ambrozyjskie, złociste, które ją niosą i ponad wodą, i ponad nieobeszłą ziemią równo z wiatru powiewem. Wzięła włócznię potężną, spiżem ostrym okutą, ciężką i okrutnie wysoką, którą kładzie mężów zastępy, gdy gniew ją unosi - córkę wszechwładnego ojca. Zerwała się z wierchów Olimpu i w lot stanęła w Itace, u wejścia w dom Odyssa, na dziedzińcowym progu. Z włócznią spiżową w dłoni, była podobna do gościa, Mentesa wodza Tafijczyków. Zastała mężnych zalotników przed domem. Siedząc na skórach wołów, które sami porżnęli, zabawiali się grą w kamyki. Dokoła krzątali się heroldowie i słudzy - jedni wino z wodą mieszali w kraterach, inni porowatymi gąbkami zmywali stoły, inni je zastawiali krając niezliczone mięsiwa. Ze wszystkich pierwszy spostrzegł ją Telemach o boskim wejrzeniu: siedział on wśród zalotników z sercem strapionym i w duchu oglądał szlachetnego ojca, jak wraca i tym oto zalotnikom kres kładzie w swym domu, a potem cześć odbiera i władzę. Z tymi myślami siedząc wśród zalotników zobaczył Atenę i poskoczył do wrót, gniewny, że gość tak długo stoi u wejścia. Zbliżył się, uścisnął prawą dłoń, odebrał włócznię spiżową i witał słowem skrzydlatym: - Raduj się, gościu! Będziesz u nas mile przyjęty, a po wieczerzy powiesz, czego ci potrzeba. To mówiąc szedł naprzód, za nim kroczyła Pallas Atena. Gdy znaleźli się w sali o stropie wysokim, włócznię wstawił do gładzonego stoiska, gdzie było wiele włóczni wytrwałego Odyssa, a boginię podprowadził do tronu, który nakrył płótnem. Tron był piękny, rzeźbiony, z podnóżkiem na stopy. Dla siebie wziął krzesło malowane. Usiadł z dala od zalotników, żeby ich, wrzaski nie obrzydziły gościowi wieczerzy i żeby na uboczu od zuchwalców pomówić o nieobecnym ojcu. Służąca wodę im lała na ręce z pięknego złotego dzbanka nad srebrną miednicą. I ustawiła stół gładzony. Chleb przyniosła i rozmaite potrawy czcigodna klucznica, rada z domowych zapasów. Krajczy postawił misy wszelkiego mięsiwa, a obok złote puchary. Herold nalał im wina. A oto weszli mężni zalotnicy. Zasiedli rzędem na krzesłach i tronach, heroldowie polewali im ręce wodą, służące chleb roznosiły w koszykach, chłopcy kratery napełniali napojem. I wraz wszyscy wyciągnęli ręce do zastawionych potraw. A gdy się pozbyli głodu i pragnienia, zachciało się zalotnikom śpiewu i pląsów, które są uczty okrasą. Herold więc przepiękną kitarę włożył w ręce Femiosa, który z musu śpiewał zalotnikom. Biorąc kilka dźwięków zaczął piękną pieśń, a Telemach zbliżył głowę ku jasnookiej Atenie, tak żeby go tamci nie słyszeli: - Drogi gościu, czy nie pogniewasz się o to, co powiem? Widzisz, im tylko w głowie kitara i śpiew, a lekko im to przychodzi, bo cudzy dobytek jedzą bezkarnie. Tymczasem gospodarza białe kości albo gdzieś leżą na ziemi i butwieją na deszczu, albo fala je toczy po morzu. Ach, gdyby się on zjawił w Itace, każdy by z nich wolał mieć rącze nogi niż skarby złota i drogich szat! Ale dziś, kiedy on sczezł złą dolą, znikąd dla nas pociechy, choćby mi nie wiem kto z ludzi mówił, że on przyjdzie. Przepadł jego dzień powrotu. Lecz ty powiedz szczerze i dokładnie: ktoś jest i skąd? Gdzie twój gród i ród? Na jakim przybyłeś okręcie? Jacy żeglarze dowieźli ciebie do Itaki? Co to byli za ludzie? Bo nie sądzę, żebyś tu przyszedł piechotą. Powiedz mi jeszcze - chciałbym znać prawdę - czy jesteś tu po raz pierwszy, czy też jako gość ojcowy. Wielu mężów odwiedziło nasz dom, bo i on sam był ludziom przychylny. Rzekła bogini jasnooka Atena: - Odpowiem ci szczerze. Jestem Mentes i szczycę się być synem mądrego Anchialosa. Panuję nad Tafijczykami, miłośnikami wioseł. A teraz tu zawinąłem z okrętem i drużyną, bo płynę po ciemnym morzu hen, do ludzi dalekich, do Temesy, po miedź, a wiozę błyszczące żelazo. Okręt mój stoi wśród pól, z dala od miasta, w zatoce Rejtron, pod lesistym Nejonem. Jesteśmy sobie nawzajem ojcowymi druhami z dawnych lat. Zapytaj przy sposobności staruszka Laertesa. Mówią, że nie zachodzi on wcale do miasta, siedzi gdzieś na wsi ze swoją zgryzotą. Ma przy sobie starą służącą, która mu jadło i napój podaje, gdy zmęczenie obejmie kolana. Wciąż jeszcze łazi dokoła swojej winnicy. A ja przyszedłem, bo mówiono mi, że on już jest w domu, twój ojciec. Ale widać bogowie zatrzymują go w drodze. Nie, boski Odys nie umarł - żyje! Tylko gdzieś więzi go jakaś wyspa na morzu szerokim, jacyś okrutni i dzicy ludzie trzymają go gwałtem. I choć nie jestem wieszczkiem ani się nie znam na ptakach, powiem ci wróżbę, którą nieśmiertelni wrzucają mi w serce i o której wiem, że się spełni. Nie będzie on już długo poza ukochaną ziemią ojczystą i nie zatrzymają go nawet żelazne pęta. Znajdzie sposób, żeby wrócić - wiesz, jaki jest przemyślny. Lecz ty powiedz szczerze i wiernie: czyś ty rodzony syn Odyssa? Strasznie do niego jesteś podobny - z głowy, z pięknych oczu. Często bywaliśmy ze sobą, póki nie ruszył na Troję, a z nim kwiat Argiwów na wydrążonych okrętach. Odtąd ani on mnie, ani ja nie widziałem boskiego Odyssa. Odpowiedział roztropny Telemach: - Szczerze ci powiem, gościu. Matka mówi, że jego jestem synem, sam nie wiem. Jakże może ktoś sam poznać swój ród? Obym się był raczej urodził synem szczęśliwego męża, który pośród swoich dóbr dożyłby starości! A tak, zrodził mnie pono najnieszczęśliwszy ze śmiertelnych - jeśli chcesz wiedzieć. Rzekła bogini jasnooka Atena: - Nie zostawią bogowie twojego rodu bez sławy, gdy takiego syna urodziła Penelopa. A teraz powiedz: co to za uczta? Co to za tłum się zbiera? W jakim celu? Na święto czy na wesele? Widać, że to nie biesiada składkowa. I zdaje mi się, że oni zbyt zuchwale w tym domu ucztują. Każdy człowiek rozsądny, który by tu przyszedł, oburzyłby się na taki bezwstyd. Odrzekł roztropny Telemach: - Gościu, skoro mnie o to tak troskliwie pytasz, powiem, że dom ten był pono kiedyś zamożny i bez skazy, dopóki był w kraju ów mąż. Teraz inaczej postanowili bogowie na naszą zgubę, czyniąc go niewidzialnym w całym ludzkim świecie. Doprawdy, nie tak by mnie bolała jego śmierć, gdyby był poległ pod Troją, wśród swoich towarzyszy, albo po skończonej wojnie na rękach drogich osób. Mogiłę by jemu usypali Panachajowie i byłaby stąd dla syna wielka chwała na później. A teraz niesławnie porwały go harpie. Znikł bez śladu, bez wieści, a mnie zostawił zgryzotę i płacz. I nie tylko za nim płaczę i jęczę, bogowie mi sprawili inne złe troski. Jacy bowiem są najznakomitsi panowie na wyspach, w Dulichionie, na Same, w lesistym Dzakyncie, ilu ich też panuje w górzystej Itace, tylu o moją matkę się stara i mój dom objada. A ona ani nie odpycha złowrogich ślubów, ani spełnić nie może. I tak mój dom niszczeje. Prędko i mnie samego rozszarpią. Odparła oburzona Pallas Atena: - Niestety! Bardzo tu brak Odyssa, żeby swe ręce położył na tych bezwstydnych zalotnikach. O, gdyby tak wszedł i stanął w drzwiach - w hełmie, z tarczą, i włóczniami, taki, jakim go pierwszy raz widziałem, gdy w naszym domu pił i weselił się wróciwszy z Efiry od Ilosa, syna Mermerosa! Bo i tam boski Odys popłynął na chyżym okręcie, szukając mężobójczego jadu do zatrucia swych strzał okutych spiżem. Lecz Ilos mu nie dał, rzekomo ze wstydu przed bogami, dał natomiast mój ojciec, który go strasznie miłował. O, gdybyż taki Odys wszedł między zalotników, krótki byłby ich los i gorzkie gody! Ha, czy wróci zemścić się w swym własnym domu, czyli nie - to leży na kolanach bogów. Ty zaś musisz pomyśleć, jak się stąd pozbyć zalotników. Posłuchaj i zważ moje słowa. Jutro zwołaj na wiec herosów achajskich i przemów do wszystkich, biorąc bogów na świadectwo. Zalotnikom każ się rozproszyć po swoich domach, matka, jeśli ją serce skłania do małżeństwa, niech idzie natychmiast do swego wielmożnego ojca. Oni tymczasem przysposobią gody i zniosą podarki tak liczne, jakie się należą umiłowanej córce. A dla ciebie mam radę mądrą, której posłuchaj. Weź najlepszy okręt o wiosłach dwudziestu i jedź rozpytać się o nieobecnego ojca - może ci ktoś z ludzi powie albo posłyszysz od Dzeusa wieść, która najwięcej nowin nosi po świecie. Najpierw zajedziesz do Pylos i wypytasz boskiego Nestora; stamtąd do Sparty, do płowego Menelaosa, który powrócił ostatni z Achajów spiżem okrytych. Jeśli się dowiesz, że ojciec żyje i wraca, znoś jeszcze przez rok, że cię będą objadać - a jeśli usłyszysz, że umarł i już go nie ma, wracaj do miłej ojczyzny, usyp mu kurhan i spraw uroczysty pogrzeb, z całą hojnością, jaka się godzi, a matkę oddaj nowemu mężowi. A kiedy to spełnisz i wykonasz, rozważ w swym sercu i umyśle, jak zabić tu w domu zalotników: podstępem czy otwarcie. Porzuć dzieciństwo, z którego wyrosłeś. Czyś nie słyszał, jakiej sławy u wszystkich ludzi dostąpił Orestes, gdy zabił ojcobójcę, podstępnego Ajgista? I ty, mój drogi, jak cię widzę w tej urodzie, w tym wzroście, w tej sile, bądź taki, żeby i o tobie dobrze mówili potomni. Ale ja już pójdę do swego okrętu i towarzyszy, którzy się tam niecierpliwią. Pomyśl o tym i zapamiętaj moje słowa. Odpowiedział roztropny Telemach: - Zaiste, gościu, mówisz to z głębokiej życzliwości, jak ojciec do syna - ani słowa nie zapomnę. Lecz chociaż tak śpieszysz w drogę, zostań, gościu. Wykąpiesz się, posilisz i wziąwszy upominek, z radością w sercu pójdziesz do okrętu. Chciałbym ci dać rzecz cenną i bardzo piękną, jakie druhowie druhom ofiarują - byłaby to dla ciebie pamiątka. Odparła jasnooka bogini Atena: - Nie zatrzymuj mnie teraz, naprawdę bardzo się śpieszę. Jeśli cię lube serce skłania dać mi upominek, wezmę go za powrotem. Z pewnością będzie on bardzo piękny i godny, bym się odwzajemnił. To mówiąc odeszła jasnooka Atena i jak ptak uleciała przez dymny otwór. Sercu Telemacha dodała siły i odwagi i pamięć ojca uczyniła żywszą niż wprzódy. Myśl się poruszyła, serce zdumiało: poznał boga. I sam do boga podobny wszedł między zalotników. Siedzieli oni w milczeniu, gdyż śpiewał im pieśniarz znakomity. Śpiewał smutny powrót spod Troi, jakim obarczyła Achajów Pallas Atena. Na górze boską pieśń posłyszało serce córki Ikariosa, mądrej Penelopy. Po wysokich schodach zeszła ze swojej komnaty - nie sama, towarzyszyły jej służebne kobiety. Lecz na widok zalotników zatrzymała się boska niewiasta i stanęła w głębokim obramieniu podwoi. Na twarz spuściła świetlistą namiotkę. Z jednej i drugiej strony stała przy niej służąca. Penelopa ze łzami odezwała się do boskiego aojda: - Femiosie, znasz przecie wiele innych pieśni, które czarują śmiertelnych, o czynach ludzi i bogów, sławionych przez aojdów. Siedź więc i śpiewaj, a oni niech piją w milczeniu. Tylko tej jednej pieśni zaniechaj, przesmutnej, która mi zawsze serce w łonie rozdziera. Spadł na mnie ból nieugaszony. W wiecznym rozpamiętywaniu opłakuję najdroższą głowę - mojego męża, którego sława szerzy się w Helladzie i pośrodku Argos. Odpowiedział jej roztropny Telemach: - Matko moja, czemuż wzbraniasz wiernemu aojdowi cieszyć nas tym, ku czemu duch go skłania? Nie aojdowie są winni, winien jest Dzeus, który każdemu z trudzących się ludzi, co chce, odmierza. Nie można się gniewać, że on śpiewa niedolę Danaów, zawsze bowiem najnowszą pieśń najwięcej ludzie sławią. Niechże twe serce śmiało jej wysłucha, boć nie sam Odys stracił pod Troją dzień powrotu, wielu też innych wojów zginęło. Wracaj do siebie i pilnuj swojej roboty, krosien i kądzieli i służbę zapędzaj do pracy. Słowo do mężów należy, a ze wszystkich do mnie najbardziej, bo moja władza w tym domu. Wróciła do swej komnaty zdumiona i rozumne słowo syna wzięła sobie do serca. Wszedłszy ze służebnymi niewiastami na górę, opłakiwała Odyssa, drogiego małżonka, póki jej na powieki snu słodkiego nie rzuciła jasnooka Atena. Zalotnicy podnieśli wrzask w cienistym megaronie - wszyscy chcieli z nią iść do łożnicy! Przemówił do nich roztropny Telemach: - Matki mej zalotnicy, bez granic zuchwali! Dalej ucztujmy wesoło i przestańcie krzyczeć, bo lepiej słuchać tego aojda, który swą pieśnią z bogami się równa. O świcie pójdziemy wszyscy i zasiądziemy w agorze, gdzie ja wam powiem szczere słowo: odejdźcie z tego domu, o inne postarajcie się uczty, zjadajcie nawzajem własne majątki. A jeśli wam dogodniej i milej zostać i łupić bezkarnie dobytek jednego człowieka, żryjcie, a ja będę wołał do bogów wiecznie żyjących, aż Dzeus każe wam zapłacić za zbrodnie. Obyście w tym domu zginęli nie pomszczeni! Tak mówił, a oni zagryzając wargi dziwili się, że Telemach tak śmiało przemawia. Z kolei odezwał się Antinoos, syn Eupejtesa: - Doprawdy, Telemachu, chyba sami bogowie nauczyli ciebie tak górnie i śmiało przemawiać. Byleby tylko Kronion nie uczynił cię królem tej wkoło oblanej Itaki, oddając w twe ręce ojców dziedzictwo! Odparł roztropny Telemach: - Antinoosie, czy nie pogniewasz się za to, co powiem? Owszem, chciałbym wziąć berło, jeśli Dzeus pozwoli. Czy sądzisz, że jest to najgorsze, co może spotkać człowieka? Nie, nie jest złą rzeczą królowanie: od razu dom się wzbogaca i mąż rośnie w cenie. Lecz w naszej Itace jest wielu królów, młodych i starych, niech więc ktoś z nich weźmie to królestwo, skoro umarł boski Odys. Ale ja będę panem w naszym domu i nad tą czeladzią, którą mam z łupów wojennych boskiego Odyssa. Odpowiedział mu Eurymachos, syn Polibosa: - Telemachu, jeszcze to leży na kolanach bogów, kto z Achajów ma królować na morzem oblanej Itace. Majątek sobie zatrzymaj i panuj w swym domu. Niechaj się nikt nie waży gwałtem, przeciw twej woli, wydzierać tobie mienia, jak długo Itaka stoi, a ludzie w niej żyją. Lecz chciałbym cię, o najlepszy, o gościa zapytać: skąd był ten człowiek? Z jakiej ziemi pochodzi? Gdzie jego ród i niwa ojczysta? Czy przyniósł jakieś wieści o wracającym ojcu, czy też z własną sprawą tu przychodzi? Tak nagle odleciał, że nie było czasu go poznać, a z pozoru nie wyglądał na lichego człowieka. Odpowiedział roztropny Telemach: - To prawda, Eurymachu, że przepadł dzień powrotu mego ojca. Już mnie żadna wieść nie przekona, skądkolwiekby przyszła, ani się nie troszczę o wróżby, jakich moja matka szuka i wciąż wieszczków wzywa do domu. A co do gościa, był to przyjaciel ojca, z Tafos, szczyci się być synem Anchialosa. Nazywa się Mentes i panuje nad Tafijczykami, kochającymi wiosła. Tak mówił Telemach, lecz w duchu poznał nieśmiertelną boginię. Tamci zaś wrócili do zabawy, do tańców i pieśni, i przy tym zaskoczył ich czarny wieczór. Wtedy rozeszli się do domów na spoczynek. Był w pięknym dziedzińcu, w miejscu obronnym, pokój wysoki i tam poszedł spać Telemach z duszą pełną myśli. Towarzyszyła mu z płonącą pochodnią skrzętna Eurykleja, córka Opsa Pejsenorydy. Kupił ją własnym kosztem Laertes, gdy była jeszcze pierwszej młodości, dał za nią dwadzieścia wołów, i szanował w swym domu na równi z troskliwą małżonką, lecz nie wszedł do jej łoża unikając gniewu swej żony. Ona to niosła pochodnię przed Telemachem i ona to z całej służby kochała go najwięcej i piastowała w dzieciństwie. Telemach otworzył drzwi komnaty o grubych murach i usiadł na łożu. Zdjął chiton i rzucił na ręce mądrej staruszki. Ona chiton złożyła, wygładziła fałdy i powiesiła na kołku przy łożu rzeźbionym. Wyszła z komnaty, drzwi zawarła ciągnąc za srebrny pierścień, po czym zasuwę przesunęła rzemieniem. Tam leżał Telemach, okryty owczym runem, i całą noc rozmyślał o drodze, którą mu raiła Atena. Pieśń druga Wiec i wyjazd Telemacha Skoro zajaśniała z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, wstał z łoża drogi syn Odyssa, ubrał się, przez barki przewiesił ostry miecz, pod świetliste stopy związał piękne sandały i wyszedł z kommaty, do boga podobny. Zaraz heroldom o głosie donośnym nakazał zwoływać na wiec długowłosych Achajów. Ci więc zwoływali, tamci zbierali się szybko. Kiedy się wszyscy zgromadzili, ruszył na agorę z włócznią spiżową w dłoni, nie sam: szły przy nim dwa żartkie psy. Niebiański czar zlała na niego Atena, wszystek lud patrzył ku idącemu. Zasiadł na miejscu ojca, cofnęła się starszyzna. Pierwszy przemówił heros Ajgyptios, złamany wiekiem, ale doświadczony i mądry. I jego drogi syn razem z boskim Odyssem na wydrążonych okrętach poszedł pod Ilion, sławne z swych koni, włócznik Antifos; zabił go dziki Kiklop w głębokiej pieczarze, na swą ostatnią wieczerzę. Zostało mu jeszcze trzech synów, jeden przyłączył się do zalotników, Eurynomos, dwaj inni pracowali na ojcowskim zagonie. Lecz tamtego nie mógł zapomnieć, wciąż go opłakiwał i żałował. I dziś ze łzami przemówił: - Słuchajcie mię teraz, ludzie Itaki, oto, co powiem. Nie było zgromadzeń ani nie zasiadaliśmy na tej naszej agorze, odkąd boski Odys wyruszył na głębokich okrętach. A dziś kto nas zwołał? Komu się to wydało potrzebne: czy komuś z młodzieży, czy komuś spośród starszych? Czy ktoś posłyszał nowinę o powracającym wojsku i chce nam obwieścić to, o czym się pierwszy dowiedział? Czy dla omówienia jakichś innych spraw ludu? Zacny byłby to człowiek, błogosławiony! Niechaj mu Dzeus na dobre obróci, co w swej piersi zamyślił. Rzekł. Ucieszył się tym głosem drogi syn Odyssa i ani chwili dłużej nie siedział - pragnął przemówić. Stanął na środku agory. Berło mu włożył w dłoń herold Pejsenor, mądry doradca, a on zwrócił się najpierw do starca: - Starcze, niedaleko ten mąż i zaraz sam go zobaczysz. Ja zwołałem lud, bo mi bieda doskwiera. Ani ci nie słyszałem żadnej nowiny o powracającym wojsku, którą bym miał wam obwieścić jako ten, co pierwszy się dowiedział, ani nie mam do omówienia innych spraw ludu, tylko z własnej potrzeby to czynię. Dwojakie zło spadło na mój dom: straciłem szlachetnego ojca, który wam tutaj królował z ojcowską dobrocią, po wtóre - co jeszcze gorsze - cały mój dom wkrótce przepadnie i sczeźnie mój cały dobytek. Mojej matce narzucają się zalotnicy, choć wcale ich nie pragnie, synowie najlepszych tu mężów. Boją się, żeby nie wróciła do swego ojca Ikariosa, który mógłby przecież sam wydać swą córkę, za kogo by zechciał i kto by jej był miły. A ci nas co dzień najeżdżają, biją woły i owce, i tłuste kozy, ucztują, piją ciemne wino bez umiarkowania. Ogromne straty! I nie masz tu męża, jakim był Odys, by dom osłonił od zguby. Nie w naszej mocy się obronić. Zawsze już będziemy słabi i nie wiedzący, co znaczy męstwo. A jednak bym walczył, gdyby było można. Dzieją się bowiem rzeczy nie do zniesienia, mój dom ginie sromotnie. Oburzajcie się i wy, wstydźcie się sąsiadów, którzy wokół mieszkają. Bójcie się gniewu bogów, by się przeciw wam nie obrócili, rozjątrzeni taką zbrodnią! Zaklinam was na Dzeusa Olimpijskiego albo na Temidę, która wiece mężów zbiera i rozwiązuje - dość już, przyjaciele, pozwólcie mi w samotności cierpieć moją wielką zgryzotę, chyba że mój ojciec, szlachetny Odys, nienawidził Achajów i wyrządził im jakieś krzywdy, za które wy odpłacacie mi krzywdą i nienawiścią i szczujecie na mnie tych oto ludzi. Zaiste, byłoby dla mnie lepiej, gdybyście wy sami zjadali mój majątek i moje trzody. Gdybyście to wy jedli, prędko miałbym jakąś odpłatę: chodzilibyśmy po mieście z giętkim słowem i prosilibyśmy o zwrot majątku, póki wszystko nie zostałoby oddane. A teraz rzucacie mi w serce nieukrócone zgryzoty. Mówił w gniewie i berłem cisnął o ziemię. Buchnęły łzy, cały lud chwyciła litość. Siedzieli w milczeniu, nikt nie chciał odpowiedzieć Telemachowi przykrym słowem, jeden Antinoos się odezwał: - Górnolotny Telemachu, szalona głowo, jakież to miotasz nam obelgi? Chciałbyś nam przypiąć łatkę? Nie zalotnicy achajscy są winni, tylko twoja kochana matka, która tak dobrze zna się na wykrętach. Już minął trzeci rok, a niebawem upłynie i czwarty, odkąd tumani serca Achajów. Wszystkim robi nadzieję, każdemu obiecuje, gońców posyła, a w duchu co innego zamierza. Oto jaki podstęp uknuła w swym łonie: ustawiła w pokoju krosna i zaczęła tkać na nich wielką delikatną tkaninę, a nam powiada: "Chłopcy zalotnicy, umarł boski Odys, ale choć tak wam spieszno do ślubu, pozwólcie najpierw skończyć tę szatę, by mi się przędza nie zmarnowała; ma to być gzło grobowe dla herosa Laertesa, gdyby go kiedyś dola okrutna powaliła drętwą śmiercią. Boję się ściągnąć na siebie gniew Achajek, że bez całunu leży taki bogacz." Tak mówiła i usłuchało męskie serce. Odtąd za dnia tka na wielkich krosnach, a w nocy pruje przy łuczywie. Przez trzy lata się z tym ukrywała i zwodziła Achajów. Lecz gdy nadszedł czwarty rok, a z nim wiosna, wygadała się któraś z kobiet, znająca tajemnicę. Zaskoczyliśmy ją, jak pruła piękną tkaninę, i musiała dokończyć wbrew woli. Tobie więc oświadczają zalotnicy, żebyś dobrze wiedział, żeby wiedzieli wszyscy Achajowie: matkę odeślij i skłoń, by poślubiła tego, kogo ojciec każe i kogo sama sobie upodoba. Jeżeli zaś jeszcze długo będzie odpychać synów achajskich, dumna ze szczodrych darów Ateny, dzięki której zna się na cudnych robotach i tyle ma rozumu i sprytu, że nie słyszymy o żadnej, co by się mogła równać mądrością z Penelopą, nawet o żadnej z tych dawnych, co to niegdyś były, Achajki pięknowłose, Tyro, Alkmena czy uwieńczona Mykene - to niech o jednym pamięta: że dopóty będą oni zjadać twój dobytek i twoje zasoby, dopóki ona trwać będzie w zamysłach, jakie bogowie złożyli w jej łonie. Jej samej niesie to wielką chwałę, ale tobie utratę znacznego majątku. Nie odejdziemy stąd ani na własną rolę, ani gdzie indziej, póki ona nie wybierze sobie męża spośród Achajów. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Antinoosie, jakże miałbym wbrew jej woli z domu wypędzić tę, która mnie urodziła i wychowała? Mój ojciec na obczyźnie - żyje czy umarł? Ciężko by nam było zwrócić Ikariosowi takie wielkie wiano, gdybym sam z własnej woli odesłał matkę. I ojciec by mi złem odpłacił, i bóstwo zesłało nieszczęście, gdyż matka wychodząc z domu poruszyłaby straszliwe Erynie. Wszystkich ludzi bym oburzył. Tak więc nigdy tego słowa nie powiem. Jeśli w waszym sercu jest trochę wstydu, idźcie precz ode mnie, o inne postarajcie się uczty, zjadajcie nawzajem własne majątki coraz w innym domu. A jeśli wam dogodniej i milej zostać i łupić bezkarnie dobytek jednego człowieka, żryjcie, a ja będę wołał do bogów wiecznie żyjących, aż Dzeus każe wam zapłacić za zbrodnie. Obyście w tym domu zginęli nie pomszczeni! Tak mówił Telemach, a Dzeus, który widzi szeroko, ze szczytu góry puścił w lot dwa orły. Najpierw leciały z wiatrem blisko siebie z rozpostartymi skrzydłami, lecz, gdy się znalazły tuż nad zgiełkliwą agorą, zawirowały bijąc gęsto skrzydłami, a ich wzrok krążył od głowy do głowy - złowróżbnie. Wreszcie zaczęły szponami szarpać sobie łby i szyje, aż odleciały na prawo ponad domem i miastem. Wszyscy ze zdumieniem patrzyli na te ptaki i pytali się swego serca, co teraz będzie. Przemówił stary heros Haliterses, syn Mastora; nikt z jego pokolenia nie znał się lepiej na ptakach i na wykładaniu znaków. Chciał im dać dobrą radę i rzekł: - Posłuchaj ludu Itaki, co powiem, a zwłaszcza do zalotników się zwracam. Toczy się ku nim wielka klęska. Już niedługo Odys będzie z dala od swoich, już jest gdzieś blisko i sieje mord, i los im wszystkim pospołu. A i wielu innym będzie bieda, którzy mieszkamy na otwartej Itace. Radźmy, póki czas, jak by ich powściągnąć, i niech się sami pohamują - ze wszystkiego to dla nich najlepsze. Nie mówi tu ktoś niedoświadczony, bo ja dobrze znam się na wróżbach. Przecież spełniło się wszystko, co powiedziałem, gdy na Ilion szli Argiwi, a z nimi przemądry Odys - mówiłem, że on wiele wycierpi, że straci wszystkich towarzyszy, że nikomu nie znany, w dwudziestym roku wróci do domu. I to się dziś wszystko spełnia. Odparł mu Eurymach, syn Polibosa: - Starcze, idź wróżyć swoim dzieciom w domu, by ich co złego nie spotkało. A ja mam wróżby daleko lepsze od twoich. Ptaków bez liku krąży pod słońcem, a nie wszystkie coś znaczą. Odys zaś zginął daleko, jak i ty powinieneś był zginąć z nim razem, byś nam tu nie prorokował i nie podjudzał i tak już rozjątrzonego Telemacha: tylko się oglądasz za podarkiem, który by ci on posłał do domu. Ale oto, co powiem i co na pewno się spełni: jeżeli z tą twoją wielką, sędziwą wiedzą będziesz tego młodzika tumanił słowami i podjudzał do zaczepki, najpierw jemu przyniesie to szkody, bo nic nie zdziała z pomocą tych ptaków, a tobie, starcze, nałożymy grzywnę, której się nie płaci wesołym sercem - będzie to dla ciebie ciężka zgryzota. Telemachowi zaś tu wobec wszystkich ja sam najlepszą dam radę: niech skłoni matkę, żeby odeszła do ojca, a oni przygotują wesele i złożą dary ślubne, tak bogate, jakie powinny iść za ukochaną córką. Nie prędzej, sądzę, synowie Achajów odstąpią od tych przykrych zalotów. Nikogo się nie boimy mimo wszystko - nawet Telemacha, chociaż taki wymowny, ani się troszczymy o czcze wróżby, które ty, staruszku, nam ogłaszasz, a na niego ściągasz jeszcze większą nienawiść. Zaś majątek do cna zostanie pożarty i żadnej nie będzie zapłaty, dopóki ona zwodzić będzie Achajów i odwlekać swój ślub. Przecież to o jej cześć walczymy między sobą dzień w dzień i nie myślimy iść w inne strony, gdzie każdy z nas mógłby się godnie ożenić. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Eurymachu i wy inni znakomici zalotnicy, dość już o tym próśb i słów - wszystko wiadomo bogom i Achajom. Ale teraz dajcie mi okręt chyży i dwudziestu towarzyszy, którzy mnie przewiozą i odwiozą. Pojadę do Sparty i do piaszczystego Pylos zasięgnąć języka o powrocie ojca, którego tak długo nie ma: może mi powie ktoś ze śmiertelnych albo da się słyszeć wieść od Dzeusa, roznosząca najwięcej pogłosek wśród ludzi. Jeśli posłyszę, że ojciec żyje i wraca, rok jeszcze będę się dręczył tęsknotą; jeśli zaś dowiem się, że go już nie ma, że umarł, wrócę do drogiej ojczyzny, usypię mu kurhan i jak przystoi, z całą okazałością, odprawię uroczystości nagrobne i matkę oddam nowemu mężowi. To rzekłszy usiadł, spośród nich natomiast powstał Mentor, druh nieskazitelnego Odyssa: jemu to Odys, idąc z okrętami powierzył cały swój dom i kazał czuwać nad wszystkim w porozumieniu ze starym Laertesem. Dobrze im życząc tak przemówił: - Teraz mnie posłuchajcie, ludzie z Itaki, oto co powiem. Niech żaden już z berłowładnych królów nie będzie życzliwy, łagodny i dobry, niech jego serce nie wie, co sprawiedliwość, niechaj będzie on zawsze zły, a każdy jego czyn zdrożny, skoro nikt z tych ludów, którym panował, nie pamięta, że boski Odys jak ojciec był dobry. Nie zazdroszczę zuchwałym zalotnikom, że dopuszczają się gwałtów, które knuje ich umysł zbrodniczy, bo stawią własne głowy w tym pożeraniu Odyssowego domu, a wmawiają w siebie, że on już nie wróci. Ale oburza mnie ten lud, ci wszyscy, którzy siedzą jak niemi - nawet słowami nie uderzycie na tę garść zalotników, wy, taka liczba! Odparł mu Lejokryt, syn Euenora: - Nieużyty Mentorze, szalona głowo, takim słowem chcesz lud podburzyć, by nas uśmierzył? Niełacno będzie walczyć z tylu mężami o te obiady. Gdyby nawet ów itacki Odys sam przyszedł i zechciał wyrzucić dzielnych zalotników, biesiadujących w jego domu, nie nacieszyłaby się nim żona, która tak łaknie jego powrotu, ale jego samego dopadłby kres żałosny, gdyby stanął przeciw tak wielkiej liczbie. Mówisz od rzeczy. Hej, ludzie, rozejdźcie się - każdy do swojej zagrody, a tego tam w drogę wyprawi Mentor albo Haliterses, starzy ojcowi towarzysze. Ale sądzę, że mógłby i tu, jeszcze długo siedząc na Itace, nasłuchiwać nowin, bo ta podróż nigdy nie dojdzie do skutku. Ledwo skończył, niezwłocznie rozwiązano zgromadzenie. Każdy wrócił do siebie, zalotnicy poszli do domu boskiego Odyssa. Telemach oddalił się w stronę morza i umywszy ręce w jego siwych wodach, modlił się do Ateny: - Usłysz mnie, bóstwo, któreś wczoraj nawiedziło nasz dom i kazało wybrać się w okręcie na mgliste morze po wieść o powrocie tak długo nieobecnego ojca. Ale mi tego wzbraniają Achajowie, zwłaszcza zalotnicy, zuchwali i źli. Tak się modlił. Podeszła doń blisko Atena, głosem i postawą przypominająca Mentora i rzekła słowa skrzydlate. - Telemachu, nie będzie z ciebie nigdy tchórz ani głupiec, jeśli masz w sobie dzielną moc twego ojca, a był on prędki w czynie i słowie. I twoja morska droga osiągnie swój cel. Jeślibyś nie był synem Odyssa i Penelopy, nie ufałbym, że spełnisz, coś zamierzył. Rzadko syn jest równy ojcu, przeważnie bywa gorszy, a tylko nieliczni są lepsi. Ale jeszcze raz mówię: nie będzie z ciebie ani tchórz, ani głupiec, nie opuści ciebie rozum Odyssa, stąd nadzieja, że spełnisz to zadanie. Nie dbaj o to, co mówią i myślą zalotnicy, nierozumni i niegodziwi: nie widzą śmierci i czarnej doli, która już się do nich zbliża i w jeden dzień wszystkich zgładzi. Tymczasem droga, którą zamyślasz, nie każe ci długo czekać. Będę twoim towarzyszem, jak byłem twemu ojcu: dam okręt chyży i sam się z tobą wybiorę. Ale ty wróć do domu i pokaż się zalotnikom, jednocześnie przygotuj żywność i wszystko zamknij w naczyniach, wino w amforach, a w grubych skórach mąkę - szpik mężów, ja zaś wnet zbiorę ochotników po zagrodach. Jest niemało okrętów na morzem oblanej Itace, nowych i starych; wypatrzę ci wśród nich najlepszy i wkrótce, gdy wszystko będzie gotowe do drogi, wypłyniemy na morze szerokie. Tak mówiła Atena, córka Dzeusa. Wysłuchawszy głosu bożego, Telemach dłużej nie zwlekał i odszedł do domu. Nie pozbyło się trosk lube serce. Na dziedzińcu zastał zuchwałych zalotników przy ćwiartowaniu kóz i opalaniu świń. Antinoos śmiejąc się ruszył wprost na Telemacha, chwycił go za rękę i rzekł: - Górnolotny Telemachu, szalona głowo, wyrzuć z piersi złe zamiary i słowa, chodźmy jeść i pić jak wprzódy. A wszystko ci załatwią Achajowie: okręt i wybornych wioślarzy, byś prędzej wyruszył do zacnego Pylos po nowiny o swym znakomitym ojcu. Odparł mu roztropny Telemach: - Antinoosie, niepodobna mi ucztować z takimi zuchwalcami jak wy, milczeć i udawać beztroską wesołość. Czyż wam nie dosyć, żeście tyle mojego dobra zjedli, kiedy byłem jeszcze dzieckiem? Teraz już jestem duży i rozumiem, co się dokoła mnie mówi, i serce mam w sobie dojrzałe, czas pomyśleć, jak na was spuścić złe kary, czy jadąc do Pylos, czy tu zostając, w kraju. Jednak pojadę i niedaremna będzie droga, o której mówię. Cudzy mnie okręt zabierze, bo nie mam własnego i nie mam wioślarzy: oczywiście, wam się wydaje, że tak jest lepiej. Rzekł i łatwo wyrwał rękę z ręki Antinoosa. Zalotnicy krzątali się po domu dokoła wieczerzy. Wyśmiewali go i drażnili słowami. Ktoś z tych młodych pyszałków odezwał się: - Zaiste, Telemach obmyśla nam śmierć. Przywiezie sobie obrońców z piaszczystego Pylos, a może ze Sparty, bo strasznie się krząta. A może zajdzie aż do tłustych niw Efiry i przyniesie stamtąd śmiertelną truciznę, którą wrzuci do krateru, i wszystkich nas wygubi. A inny zuchwalec mówił: - Kto wie czy, gdy pojedzie w wydrążonym okręcie, sam się gdzieś nie zabłąka i nie zginie z dala od swoich jak Odys. Byłby z tego nowy dla nas kłopot: musielibyśmy dzielić między sobą cały jego majątek, tylko ten dom oddalibyśmy jego matce albo temu, co ją poślubi. Tak mówili, on zaś zszedł do wysokich i obszernych skarbców ojca, gdzie leżały nagromadzone złoto i spiż, odzież w skrzyniach i zapas wonnej oliwy. Oparte o ścianę, rzędem stały beczki gliniane starego słodkiego wina - czystego, boskiego napoju - czekające, kiedy Odys wróci do domu po tylu niedolach. Na straży były drzwi dwuskrzydlne, mocno spojone, zamczyste, a dzień i noc czuwała nad wszystkim przezorna klucznica Eurykleja, córka Opsa Pejsenorydy. Telemach zawołał ją do skarbca i rzekł: - Babuniu, nalej mi wina słodkiego do amfor, najlepszego po tym, które chowasz dla niego, dla nieszczęśliwego, jeżeli wróci kiedyś boski Odys wyrwawszy się śmierci i doli. Dwanaście nalej amfor i zamknij szczelnie. Mąki nasyp do miechów dobrze zszytych, niech będzie dwadzieścia miar mąki miałko zmielonej w żarnach. Ty sama się tym zajmij. Niech wszystko będzie gotowe na wieczór: zabiorę to, gdy już matka pomyśli o spoczynku i pójdzie na górę. Jadę do Sparty i do piaszczystego Pylos, może coś posłyszę o powrocie drogiego ojca. Rzekł, krzyknęła piastunka Eurykleja i z płaczem wymówiła słowa skrzydlate: - Skądże ci to, drogie dziecko, taka myśl przyszła? Jakże to chcesz iść w taki świat, ty, nasze jedyne kochanie! Zginął daleko od ojczyzny, na nieznanej ziemi, boski Odys. A oni, ledwo odejdziesz, obmyślą ci jakieś zło, zgubią podstępem i wszystko tutaj rozdzielą między siebie. Siedź na swoim i nie ruszaj się, na nic tobie błąkać się i znosić niedole na niestrudzonym morzu. Odparł jej roztropny Telemach: - Odwagi, babciu. Nie bez boga przyszła ta myśl. Lecz przysiąż, że nie powiesz o tym ni słowa mojej matce aż na jedenasty albo dwunasty dzień, chyba że sama posłyszy o moim wyjeździe i tęsknić będzie za mną - nie daj jej płakać i szarpać pięknego ciała. Rzekł, a staruszka przysięgła wielką przysięgą bogów i wnet mu wino zlała do amfor i mąkę wsypała do mocno zszytych miechów. Telemach wszedł na pokoje i zmieszał się z zalotnikami. Tymczasem bogini jasnooka Atena już o czymś innym myślała. Do Telemacha podobna, biegała po całym mieście i zatrzymując mężczyzn każdemu z nich mówiła, żeby się wieczorem zbierali przy okręcie. Okręt zaś uprosiła u Noemona, świetnego syna Froniosa, który ją przyjął życzliwie. Słońce zaszło, pociemniały drogi. Okręt zepchnięto na morze i dano mu pełny osprzęt, jaki niosą ze sobą okręty o dobrych burtach. Stanął u krańca zatoki, a przy nim gromadnie zbierała się zacna drużyna: każdemu bogini rzuciła słowo zachęty. I znów coś innego wymyśliła jasnooka Atena. Poszła do domu boskiego Odyssa, na zalotników zlała słodki sen: otumaniła pijących, puchary wytrąciła z rąk. Sen padł im na powieki i nie siedzieli już dłużej, ale ruszyli do miasta spać. Telemacha zaś jasnooka Atena wywołała z komnat mieszkalnych, podobna z postaci i głosu do Mentora, i rzekła: - Telemachu, już towarzysze o pięknych nagolennicach siedzą przy wiosłach w oczekiwaniu twojego wyjazdu. Chodźmy, nie trzeba dłużej zwlekać z podróżą. To rzekłszy poszła żwawo naprzód Pallas Atena, a on kroczył śladami bogini. Tak doszli do morza, gdzie stał okręt. Na wybrzeżu znaleźli długowłosych towarzyszy. Odezwał się do nich jego święta moc Telemach: - Hej, przyjaciele, chodźmy po żywność, wszystko już leży w domu gotowe. Moja matka nie wie o niczym, a ze wszystkich sług tylko jedna zna sprawę. Tak mówiąc prowadził, oni szli za nim. Znieśli wszystko i ułożyli na okręcie o dobrych burtach, jak rozkazał drogi syn Odyssa. Atena, idąc przodem, usiadła na dziobie, za nią Telemach wskoczył na okręt i usiadł przy niej. Odczepiono cumy, cała drużyna zasiadła przy wiosłach. Jasnooka Atena posłała im wiatr pomyślny - był to ostry Zefir, szumiący po morzu ciemnym jak wino. Telemach kazał towarzyszom co żywo opatrzyć osprzęt, oni w lot usłuchali. Podnieśli maszt sosnowy i wstawili w środkowy tram okrętowego kadłuba, związali go sztakami, a białe żagle wciągnęli na mocno skręconych rzemieniach ze skóry wołowej. Wiatr dął w środek żagla, a z obu stron płynącego okrętu huczała pod stępką purpurowa fala. Z fali na falę biegł okręt w swą drogę. A przedtem, gdy już umocnili osprzęt na chyżym okręcie, ustawili pełne wina kratery i wylewali obiaty nieśmiertelnym i wiekuistym bogom, głównie jasnookiej córce Dzeusa. Przez całą noc i o świcie okręt ciął drogę. Pieśń trzecia U Nestora Dojeżdżali do Pylos, budownego grodu Neleusa, gdy słońce wyszło z przepięknej roztoczy na spiżowe niebo, by świecić bogom i ludziom śmiertelnym nad zbożorodną niwą. A tam na wybrzeżu składano ofiary: byki nieskazitelnie czarne Temu, co ziemią wstrząsa, panu o błękitnych kędziorach. Było dziewięć rzędów ław, w każdym siedziało pięciuset ludzi, przed każdym rzędem złożono dziewięć byków. Już spróbowano wnętrzności i bogu spalono udźce, gdy równo idący okręt wpłynął do przystani. Ściągnięto żagle, okręt przycumowano do brzegu, wszyscy wyszli na ląd. Przodem Atena, za nią szedł Telemach. Pierwsza się doń odezwała jasnooka bogini: - Telemachu, nie masz się tu czego wstydzić ani trochę. Wszak dla niego przepłynąłeś morze, o własnego ojca masz się rozpytać: jaka ziemia go kryje i jaką śmiercią zginął. Idź więc prosto do Nestora, ujeżdżacza koni, zobaczymy, jakie myśli ukrywa w swej piersi. Ty sam będziesz go błagał o słowo niezawodne. Kłamstwa nie powie, bo to mąż bardzo poważny. Odparł roztropny Telemach: - Mentorze, jakże mam iść, jakże mu zastąpić drogę? Nie znam się na zręcznych słowach i wstyd młodemu wypytywać starszego człowieka. Znów przemówiła bogini jasnooka Atena: - Telemachu, jedno sam weźmiesz z własnego serca, drugie bóg podda. Nie sądzę bowiem, żebyś wbrew bogom urodził się i wychował. To rzekłszy, żwawo ruszyła naprzód, a on wstępował w ślady bogini. Tak doszli do zgromadzenia mężów pylijskich i do ław, gdzie siedział Nestor z synami, a wkoło towarzysze przyrządzali ucztę, piekąc jedne, wkładając na rożny drugie mięsiwa. Na widok obcych wszyscy wybiegli gromadnie, ujęli ich za ręce i prosili, by razem zasiedli. Z nich pierwszy syn Nestora, Pejsistrat, zbliżył się, obu dłonie uścisnął i posadził przy uczcie na miękkim runie owczym, rozpostartym na piaskach nadmorskich, między ojcem swym i bratem Trasymedesem. Dał im skosztować podroby i nalał wina do złotego pucharu. Z powitaniem zwrócił się do Pallas Ateny, córki Dzeusa Egidodzierżcy: - Pomódl się teraz, gościu, do Pana Posejdona, bo trafiliście na ucztę jemu poświęconą. A kiedy spełnisz obiatę i pomodlisz się, jak przystoi, daj i jemu z kolei kubek słodkiego wina, by i on spełnił obiatę - myślę, że i on modli się do bogów nieśmiertelnych: któż z ludzi nie łaknie bóstwa? Lecz on jest młodszy, jednego ze mną wieku, dlatego tobie najpierw podaję czarę złotą. To mówiąc włożył jej w rękę puchar słodkiego wina. Ucieszył Atenę ten poważny i dobrze wychowany młodzieniec, który jej pierwszej podał czarę złotą. Natychmiast zwróciła się do Pana Posejdona z gorącą modlitwą: - Usłysz, władco ziemi, Posejdonie, i nie odrzucaj naszych modłów, żeby się spełniło to, o co prosimy. Najpierw Nestorowi i jego synom użycz szczęścia, następnie wszystkim innym ludziom w Pylos daj wdzięczną nagrodę za tę prześwietną hekatombę. Na koniec Telemachowi i mnie daj wykonać to, po cośmy przyszli, i wrócić szczęśliwie na chyżym, czarnym okręcie. Tak się modliła i sama spełniła te prośby. I oddała Telemachowi piękny kielich dwuuszny. Podobnie się modlił drogi syn Odyssa. Tymczasem pieczeń zdjęto z ognia, rozdzielono i zaczęła się wspaniała uczta. Skoro zaś pozbyli się głodu i pragnienia, pierwszy głos zabrał Nestor, rycerz gereński: - Teraz, gdy się nacieszyli jedzeniem, godzi się wybadać i rozpytać naszych gości, kto oni. Kto jesteście, cudzoziemcy? Skąd płyniecie mokrymi ścieżkami? Czy, w dobrej sprawie, czy tak sobie, wzorem łotrzyków, włóczycie się po morzu? Są tacy, którzy się włóczą i narażają własną duszę, gdy innym ludziom niosą nieszczęście. Roztropny Telemach zdobył się na śmiałą odpowiedź: sama Atena włożyła mu w piersi odwagę, by się rozpytał o nieobecnego ojca, a i sam zyskał u ludzi czesne imię. Rzekł tedy: - Nestorze, synu Neleusa, wielka chwało Achajów, pytasz, skąd jesteśmy - zaraz ci powiem. Przybywamy z Itaki, spod Nejonu, a nasza sprawa jest osobista, nie krajowa. Idę za szeroką sławą mojego ojca, boskiego Odyssa, męża niezłomnego, który, jak mówią, z tobą razem wojował i obalił miasto Trojan. O wszystkich innych, ilu ich walczyło z Trojanami, wiemy, gdzie który zginął smutną śmiercią, a tego nawet śmierć uczynił nieznaną Kronion. Nikt nie może jasno powiedzieć, gdzie on zginął, czy na lądzie stałym padł pod przemocą wrogów, czy na morzu, pośród fal Amfitryty. Z powodu niego do kolan dziś twoich przychodzę: może zechcesz opowiedzieć jego zgon żałosny, czyś na to patrzył własnymi oczami, czy też od innych posłyszałeś słowo o jego tułaczce. Na niedolę zaiste zrodziła go matka. Nie miej żadnych względów, nie staraj się z litości czegokolwiek łagodzić, powiedz dokładnie tak, jakeś to widział. Błagam cię - jeśli mój ojciec, szlachetny Odys, kiedykolwiek wsparł ciebie słowem lub czynem w ziemi trojańskiej, w czas wielkiej próby, teraz mi o tym pamiętaj i powiedz szczerą prawdę. Odparł rycerz gereński Nestor: - Mój drogi, otoś mi wspomniał niedolę, jaką w owym kraju znosiliśmy, nieukróceni synowie Achajów, czy to błąkając się z okrętami po mglistym morzu za zdobyczą, wszędzie gdzie nas prowadził Achilles, czy walcząc pod wielkim miastem króla Priama. Tam padło tylu najlepszych! Tam poległ aresowy Ajas, tam Achilles, tam Patroklos, bogom nie ustępujący w radzie, tam i mój syn ukochany, równie silny jak mężny, Antiloch, nieprześcigniony w biegu i zawołany wojownik. I jeszcze więcej klęsk przyszło nam wycierpieć: któż z ludzi śmiertelnych zdołałby to wszystko wysłowić? Nawet gdybyś tu pozostał pięć albo sześć lat i wypytywał o wszystko, co wycierpieli boscy Achajowie - zanim bym skończył, już byś umęczony chciał wrócić do ziemi ojczystej. Przez dziewięć lat szyliśmy im biedę okrążając wszelkimi podstępami, nareszcie Kronion położył kres. A w podstępach nad wszystkimi górował Odys, nikt zresztą nie mógł się z nim mierzyć rozumem. Taki był twój ojciec, jeśli tyś naprawdę jego syn. Ale nie może być inaczej. Aż lęk bierze, gdy patrzę: te same u ciebie słowa, nie do wiary, że młodzieniec może się tak wysławiać. A my dwaj, boski Odys i ja, nigdy przez cały ów czas nie rozchodziliśmy się w przeciwne strony, czy to na zgromadzeniu, czy w radzie - jednego serca, jednej myśli, dawaliśmy Argiwom roztropne rady, by wszystko wypadło jak najlepiej. Lecz zburzywszy wysoki gród Priama, wstąpiliśmy na okręty i bóg rozproszył Achajów. Dzeus obmyślił nam powrót żałosny, bo nie wszyscy byli rozumni i sprawiedliwi. Z tej przyczyny wielu doścignął srogi gniew jasnookiej córy potężnego ojca. Ona to położyła spór między oboma synami Atreusa. Zwołali zebranie wszystkich Achajów, niedorzecznie, wbrew zwyczajowi, o zachodzie słońca. Synowie Achajów przyszli obciążeni winem, a ci zaczęli gadać, po co lud zgromadzili. I tak Menelaos nawoływał Achajów, by pamiętali o powrocie i jak najprędzej wpłynęli na szeroki grzbiet morza, a to się znów nie podobało Agamemnonowi, który radził zatrzymać się i złożyć święte hekatomby, by przebłagać ów straszny gniew Ateny. Głupi! nie wiedział, że tym jej wcale nie przejedna. Nierychło bowiem odmienia się myśl bogów żyjących wiecznie. Tak więc oni dwaj stali obrzucając się przykrymi słowami. Achajowie o pięknych nagolennicach ruszyli się z okrutnym hałasem i podzielili na dwie strony. Poszliśmy spać, ale przez całą noc obracaliśmy w piersiach złe myśli, jeden przeciw drugiemu. Dzeus gotował nam wielkie nieszczęście. O świcie jedni z nas spychali okręty na boskie morze, ładowali skarby i głęboko przepasane niewiasty, a drudzy nie ruszali się z miejsca, posłuszni Agamemnonowi, pasterzowi ludów. Nasza połowa weszła na okręty, które chyżo popłynęły, a bóg wymościł otchłanne morze. Przybywszy do Tenedos złożyliśmy bogom ofiary pragnąc wrócić do domu. Ale Dzeus nie myślał o naszym powrocie. Okrutny! po raz wtóry złą waśń rozpętał. Część zawróciła i odpłynęła ze swymi okrętami z powrotem: wiodła ich życzliwość dla Atrydy Agamemnona. Na ich czele stał Odys, mądry i przebiegły. A ja z okrętami, które się przy mnie skupiły, uciekłem, skorom poznał, że bóstwo jakieś zło knuje. Uciekł waleczny syn Tydeusa i pociągnął za sobą towarzyszy. Później ruszył za nami płowy Menelaos i spotkał nas na Lesbos. Rozważaliśmy właśnie długą żeglugę: czy płynąć w górę na urwiste Chios, mając po lewej ręce wyspę Psyrię, czy w dół Chios, obok wietrznego Mimasu. Prosiliśmy boga o znak. Pokazał go nam i pchnął nas środkiem morza, wprost ku Eubei, żebyśmy jak najprędzej wymknęli się niebezpieczeństwu. Powiał ostry wiatr, okręty bystro biegły rybnymi ścieżkami, w nocy dobiliśmy do Gerajstosu. Moc byków zarżnęliśmy, a ich udźce złożyliśmy Posejdonowi, że dał nam przemierzyć tak wielkie morze. Był czwarty dzień, gdy równe okręty Diomedesa, syna Tydeusa, ujeżdżacza koni, stanęły w Argos, a ja skierowałem się ku Pylos. Ani na chwilę nie przygasł wiatr, który nam bóg zesłał od samego początku. Tak dojechałem, drogie dziecko, nic o tamtych nie wiedząc: kto ocalał, a kto zginął. Lecz co tylko posłyszałem siedząc w domu, wszystko powiem, jak przystoi, nic nie ukryję przed tobą. Mówią, że Myrmidonowie, sławni włócznicy, wrócili szczęśliwie, a wiódł ich prześwietny syn wielkodusznego Achillesa. Szczęśliwie powrócił Filoktet, piękny syn Pojasa; Idomeneus dowiózł do Krety wszystkich towarzyszy, których oszczędziła wojna - morze ani jednego mu nie zabrało. O Atrydzie samiście słyszeli, mimo że na uboczu żyjecie: jak wrócił, jak mu Ajgistos obmyślił śmierć okrutną. Ale haniebnie odpokutował. Zaiste, dobrą jest rzeczą zostawić po sobie syna. Bo to syn właśnie pomścił się na ojcobójcy, podstępnym Ajgistosie, który zabił sławnego rodzica. I ty, mój drogi, jak widzę, jesteś piękny i rosły, a więc bądź mężny, by i potomni dobrze mówili o tobie. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Nestorze Nelejski, wielka chwało Achajów, dzielnie się ów zemścił i Achajowie szeroko rozniosą jego sławę, by i potomni wiedzieli. Gdyby i mnie bogowie taką mocą oblekli, zapłaciliby zalotnicy za swą okrutną zuchwałość, za wszystko zło, które przeciw mnie knuje ich nieujarzmiona buta. Ale nie mnie dane jest od bogów takie szczęście, ani mnie, ani mojemu ojcu: trzeba teraz cierpieć mimo wszystko. Odparł mu Nestor, rycerz gereński: - Mój drogi, skoroś już o tym wspomniał, jak ciżba zalotników ubiegających się pono o twoją matkę nawiedza twój dom i nastaje na twoją zgubę, powiedz, czy dobrowolnie znosisz ten ucisk, czy też wśród ludu masz wrogów idących za głosem bożym? Kto wie, czy kiedyś im nie odpłaci za gwałt on sam, gdy wróci, albo wszyscy razem Achajowie. Oby zechciała cię umiłować jasnooka Atena, tak jak kiedyś na ziemi trojańskiej opiekowała się przesławnym Odyssem, pośród naszej achajskiej niedoli - nigdym nie widział, żeby ktoś tak jawnie był kochany przez bogów, jak przy tym mężu jawnie stała Pallas Atena - o, gdyby i ciebie tak chciała umiłować i serdeczną otoczyć opieką, niejeden z nich do cna zapomniałby o małżeństwie. Odpowiedział roztropny Telemach: - Starcze, żadną miarą nie wierzę, by się to słowo spełniło. Zbyt wielką rzecz powiedziałeś, aż mi dech zapiera. Jeśli się to zdarzy, jeśli jest taka wola bogów, zaskoczy to moją nadzieję. Odezwała się na to bogini jasnooka Atena: - Telemachu, jakież to słowo wymknęło się tobie z zagrody zębów? Łatwo, jeśli zechce, bóg męża ocali, nawet z daleka. Ja bym wolał po wielu dopiero zgryzotach oglądać dzień powrotu w swym domu niż przybiec do rodzinnego ogniska i zginąć, jak zginął Agamemnon zdradą Ajgista i własnej żony. Lecz od śmierci, wszystkim jednakiej, nawet bogowie nie mogą obronić drogiego im męża, kiedy straszna Mojra powali go drętwą śmiercią. Odparł jej roztropny Telemach: - Mentorze, nie mówmy już o tym, chociaż to nas nęka: nie masz dla niego powrotu, nieśmiertelni śmierć mu przeznaczyli i czarną dolę. Teraz o co innego zapytam Nestora, który sprawiedliwością i rozumem innych przewyższa - mówią przecież, że już trzeciemu pokoleniu panuje - i gdy nań patrzę, zdaje mi się, że boga oglądam. Nestorze, synu Neleusa, powiedz mi prawdę: jak zginął Atryda, szerokowładny Agamemnon? Gdzie był Menelaos? Jaką śmierć obmyślił mu podstępny Ajgistos, że potrafił zabić o tyle dzielniejszego męża? A maże brat nie był wtedy w achajskim Argos, może wędrował gdzieś po świecie i to ośmieliło zabójcę? Odpowiedział mu Nestor, rycerz gereński: - A więc, moje dziecko, powiem ci całą prawdę. Już i sam zgadujesz, jak się to stało. Gdyby płowy Menelaos, z Troi wróciwszy, Ajgistosa żywego w domu zastał, nie sypano by mu na ziemi mogiły, ale psy i ptaki rozszarpałyby padlinę leżącą na polu, z dala od miasta, i żadna nie opłakiwałaby go Achajka. Bardzo wielkiej dopuścił się zbrodni. Kiedy my staliśmy pod Troją i walczyli, on w głębi Argos koniorodnego spokojnie sobie uwodził Agamemnonową żonę. Z początku wzbraniała się przed sromotą boska Klitajmestra, bo duszę miała zacną, a był przy niej i pieśniarz, któremu Atryda idąc na Troję usilnie zalecił czuwać nad żoną. Ale gdy wola boża zmusiła ją ulec, wtedy tego aojda wysłała na wyspę bezludną i pozostawiła ptakom na łup i żer. I już swej woli powolną wprowadził do swego domu. Udźców bez liku spalił na świętych ołtarzach bogów, bez liku wotów zawiesił, tkaniny i złoto - że udał mu się tak wielki czyn, czego nigdy się nie spodziewał. A my płynęliśmy razem spod Troi, Atryda i ja, we wzajemnej przyjaźni. Lecz kiedy dotarliśmy do świętego Sunion, ateńskiego przylądka, Fojbos Apollon dosięgnął i zabił swoimi łagodnymi strzałami Menelaosowego sternika, Frontisa, syna Onetora, który w swych rękach trzymał rudel biegnącego okrętu: żaden z ludzi nie przewyższyłby go w kierowaniu okrętem w czas burzy. Menelaos, chociaż pilno mu było w drogę, zatrzymał się, by pochować towarzysza i uczcić go pogrzebem. Lecz gdy znów w swych głębokich okrętach ruszył na morze ciemne jak wino i dobiegł do urwistych skał Malei, wtedy Dzeus o szerokim spojrzeniu wyznaczył mu drogę złowrogą. Spuścił wiatry świszczące, bałwany wzdęły się na kształt gór olbrzymich. Z rozproszonych okrętów część dostała się do Krety, tam gdzie Kidonowie mieszkają nad strumieniem Jardanu. Pośród mgieł morskich, na krańcach Gortyny, naga skała stromo wrzyna się w wodę. Na lewy jej stok Notos pędzi wielką falę w stronę Fajstos i ten mały głaz powstrzymuje ogromne bałwany. Tam więc ich zagnało: ludzie zdołali się w porę ocalić, ale okręty fala rzuciła na skały. A pięć innych okrętów o dziobach błękitnych, wiatrem i wodą niesionych, dopłynęło do Egiptu. I kiedy Menelaos ze swoimi okrętami włóczył się wśród obcojęzycznych ludów, zbierając złoto i inne dobro, Ajgistos tymczasem w domu knuł swoją zbrodnię. Przez siedem lat po zabójstwie Atrydy panował w złotych Mykenach i lud trzymał w jarzmie. Lecz w ósmym roku na jego zgubę wrócił z Aten boski Orestes i zabił podstępnego Ajgista, który go osierocił. Zabiwszy wydał stypę dla Argiwów po matce nienawistnej i tchórzliwym Ajgistosie. Tego samego dnia zjawił się Menelaos o głosie donośnym, z okrętami naładowanymi niezliczonym bogactwem. I ty, mój drogi, nie błąkaj się długo z dala od domu i nie zostawiaj dobytku na łup tych zuchwalców, inaczej wszystko zeżrą i rozdrapią, a ty na próżno będziesz się włóczył. Radzę i nakłaniam iść do Menelaosa, bo on świeżo wrócił z obczyzny, od takich ludzi, od których nie ma się nadziei wrócić. Burze rzuciły go na przestwór mórz tak wielkich i strasznych, że żaden ptak nawet w rok ich nie przeleci. Idź więc teraz z tym swoim okrętem i drużyną, a jeśli wolisz lądem, dostaniesz pojazd i konie. Oto moi synowie, którzy ci służyć będą za przewodników aż do boskiego Lakedajmonu, gdzie płowy Menelaos panuje. Proś go sam, by ci prawdę powiedział - nie bój się - nie okłamie, to bardzo mądry człowiek. Rzekł. Słońce zaszło i ciemność nastała. Odezwała się do nich bogini jasnooka Atena: - Starcze, powiedziałeś wszystko, jak się godzi. Teraz wytnijcie ozory, zmieszajcie wino, byśmy przed spoczynkiem złożyli obiaty Posejdonowi i innym nieśmiertelnym. Już pora. Światło skryło się na zachodzie, nie wypada zbyt długo siedzieć przy uczcie bogów, czas odejść. Rzekła córka Dzeusa, oni usłuchali wezwania. Heroldowie polali im ręce wodą, młodzieńcy napełnili napojem kratery i roznosili wkoło puchary obrzędową koleją. Rzucono w ogień ozory, wszyscy stojąc wylewali obiaty. Skoro zaś strząsnęli wino dla bogów i sami wypili, ile serce zapragnie, Atena i do boga podobny Telemach zamierzali odejść na statek. Nestor zatrzymał ich tymi słowami: - Niechaj mnie Dzeus i inni nieśmiertelni bogowie bronią, bym pozwolił wam odejść na chyży statek, jak jakiś obdartus i nędzarz, który nie ma w swym domu dość chlajn i prześcieradeł, by i sam mógł spać wygodnie, i gości ułożyć. Ale u mnie nie brak pięknych chlajn i prześcieradeł i drogi syn mojego Odyssa nie położy się spać na pomoście okrętu, dopóki ja żyję, a po mnie zostaną dzieci, by gości ugościć, jeśli kto w dom zawita. Odpowiedziała mu bogini jasnooka Atena: - Dobrze to powiedziałeś, drogi starcze, a Telemachowi wypada posłuchać, bo tak jest o wiele lepiej. Lecz on sam z tobą pójdzie spać w twoich komnatach, ja na okręt czarny, by właściwym słowem towarzyszom dodać otuchy. Jestem bowiem wśród nich najstarszy, reszta sama młodzież, rówieśnicy wielkodusznego Telemacha, którzy za nim poszli z przyjaźni. Tam się położę, w głębi czarnego okrętu, a o świcie wybiorę się do wielkodusznych Kaukonów, gdzie mam załatwić pewien dług, nienowy i niemały. A jego, skoro przyszedł do twego domu, odeślij wozem w towarzystwie syna: daj mu najbardziej rącze i najsilniejsze konie. To rzekłszy odleciała jasnooka Atena, podobna orłowi morskiemu. Wszystkich zdjął lęk. Zdumiał się starzec tym, co widziały jego oczy. Ujął Telemacha za rękę i rzekł: - Mój drogi, zaprawdę nie będzie z ciebie mąż lichy ani tchórz, jeśli już w młodości bogowie służą tobie za przewodników. I nie był to kto inny z mieszkańców Olimpu jak tylko córka Dzeusa, zdobycz niosąca Tritogeneja, która i twojego szlachetnego ojca wyróżniała spośród Argiwów. Bądź nam łaskawa, o pani, daj dobrą sławę i mnie, i moim dzieciom, i cnotliwej małżonce, a ja tobie poświęcę roczną jałówkę o czole szerokim, której nikt jeszcze pod jarzmo nie wpędził, złożę ją tobie w ofierze, ze złoconymi rogami. Tak się modlił, słyszała go Pallas Atena. Nestor, rycerz gereński, szedł pierwszy, za nim synowie i zięciowie szli do jego pięknego domu. Gdy zaś wstąpili pod głośny strop tego władcy, zasiedli rzędem na krzesłach i tronach, a starzec zmieszał im słodkie wino w kraterach, jedenastoletnie, które klucznica otworzyła zdjąwszy z dzbana pokrywę. Krater tego wina zmieszał starzec modląc się i wylewał obfite obiaty Atenie, córce Egidodzierżcy. Po spełnieniu obiat i kiedy wszyscy wypili, ile serce zapragnie, rozeszli się po swoich domach, a Telemacha, miłego syna boskiego Odyssa, rycerz gereński Nestor ułożył w łożu rzeźbionym w rozgłośnej sieni, przy dzielnym włóczniku Pejsistratosie, chlubie mężów, który - jedyny z jego dzieci - był w domu nieżonaty. Sam Nestor spał w głębi wysokiego domu, gdzie mu łoże posłała jego pani małżonka. Ledwo się ukazała z mgieł zrodzona, różanopalca Jutrzenka, podniósł się z łoża rycerz gereński Nestor, wyszedł i usiadł na gładkich kamieniach, które stały pod wysokimi drzewami, białe, wytarte oliwą. Na nich ongi siadywał Neleus, bogom równy rozumem, lecz odkąd pod losu przemocą odszedł do Hadesu, zasiadał tam z berłem Nestor gereński, Achajów ostoja. Przy nim, wychodząc ze swych sypialni, zbierali się gromadnie synowie: Echefron i Stratios, i Perseus, i Aretos, i równy bogom Trasymedes; jako szósty przyłączył się do nich bohaterski Pejsistratos, przy ojcu posadzili bogu podobnego Telemacha. Do nich rycerz gereński Nestor zwrócił się z tymi słowami: - Żwawo, drogie dzieci, spełnijcie moje życzenie. Oto najpierwszą z bogów chcę sobie zjednać Atenę, która jawnie przybyła na szczodrą ucztę naszego boga. Więc ty idź na pole po krowę i każ wolarzowi jak najprędzej ją tu przypędzić, a drugi niech idzie do czarnego okrętu wielkodusznego Telemacha i niech sprowadzi wszystkich towarzyszy, dwóch tylko tam zostawi. Inny niech tu zaraz poprosi złotnika Laerkesa, by wyzłocił rogi krowy. Reszta zostanie przy mnie, powiedzcie tylko służbie w domu, by się zajęła ucztą godną naszej sławy - niech tu przyniosą stołki, drwa i czystą wodę. Rzekł, a oni co tchu pobiegli. Wnet przyszła krowa z pastwiska, z chyżego równopłynącego okrętu przyszli towarzysze wielkodusznego Telemacha, przyszedł kowal z brązowymi narzędziami swej pracy: z kowadłem, młotem, z mocnymi kleszczami, którymi zwykł obrabiać złoto. Przyszła i Atena wziąć udział w ofiarach. Nestor, stary jeździec, dał złoto. Kowal starannie wyklepał i okuł nim rogi krowy, by ucieszyć swym dziełem oczy bogini. Prowadzili krowę za rogi Stratios i boski Echefron. Ze skarbca wyniósł Aretos wodę do rąk w kwiecistej miednicy, a w drugiej ręce miał koszyk z jęczmieniem ofiarnym. Mężny Trasymedes z siekierą ostrą w ręku stanął przy krowie, którą miał zabić. Perseus trzymał czarę na krew. Stary rycerz Nestor umył ręce, rozdał jęczmień i długo modląc się do Ateny ucinał włosy z głowy zwierzęcia i wrzucał do ognia. Zaczem inni modląc się rzucali jęczmień przed siebie. Nagle syn Nestora, mężny Trasymedes, przystąpił i zadał cios: topór przeciął ścięgna w karku i krowę życia pozbawił. Zawiodły śpiew modlitewny córki i synowie, i cnotliwa małżonka Nestora, Eurydyka, najstarsza z cór Klimenosa. Głowę zwierzęcia podniesiono w górę i trzymano z dala od ziemi o drogach szerokich. Ciął wódz Pejsistratos, pociekła czerwona krew, dech od kości odleciał. Wnet ją rozćwiartowano, wycięto części udowe, jak każe zwyczaj. okryto je z obu stron tłuszczem i obłożono surowym mięsem. Starzec spalił je na szczapach, które oblał ciemnym winem, a młodzi z pięciozębami w rękach stali obok. Kiedy zaś uda spłonęły, a oni skosztowali szlachetnych wnętrzności, pokrajali mięso na drobne kawałki i włożyli na rożny. I piekli kręcąc w rękach rożny spiczaste. Tymczasem Telemacha kąpała piękna Polikasta, najmłodsza córka Nestora. Kiedy go wykąpała i tłusto natarła oliwą, włożyła nań piękny faros i chiton, i wyszedł z wanny do nieśmiertelnych podobny. Zasiadł przy Nestorze, pasterzu ludów. Już pieczeń była gotowa, wyciągnięto ją z ognia i wszyscy zasiedli do uczty. Szlachetna czeladź pilnowała wina i nalewała je w złote puchary. A kiedy pozbyli się głodu i pragnienia, pierwszy zabrał głos rycerz gereński Nestor: - Dzieci moje, zaprzęgnijcie Telemachowi do wozu pięknogrzywe rumaki, i w drogę! Rzekł, oni w mig usłuchali i co żywo zaprzęgli do wozu rącze konie. A klucznica przyniosła chleb i wino, i różne jadło, którym się żywią królowie, wychowankowie Dzeusa. Telemach wszedł na piękny rydwan, z nim Nestoryda Pejsistratos, wódz mężów, który w ręce chwycił lejce. Smagnął biczem i ruszył. Konie z ochotą leciały ku równinie, zostawiając za sobą wysoki gród Pylos. Przez cały dzień potrząsały jarzmem na karkach. Słońce zaszło i pociemniały wszystkie ścieżki, gdy dojechali do Fer, do domu Dioklesa, syna Orsilocha, którego zrodził Alfejos. Tam spędzili noc, podejmowani gościnnie. Ledwo zaś z mgieł zrodzona ukazała się różanopalca Jutrzenka, zaprzęgli konie i wskoczyli na wóz wzorzysty, który stał u głośnego krużganka przy bramie. Smagnięcie bicza - i konie porwały się do lotu ku pszennej równinie i w chyżym biegu znikły z oczu. Skończyły swą drogę, gdy słońce zaszło i pociemniały wszystkie ścieżki. `tc 3 3 32 0 2 108 1 20 1 74 1 Pieśń czwarta U Menelaosa Tak przybyli do Lakedajmonu leżącego w głębokiej kotlinie wśród górskich wąwozów i skierowali się wprost do domu przesławnego Menelaosa. Właśnie sprawiał gody weselne syna i córki urodziwej, w otoczeniu licznych członków swego rodu. Córkę odsyłał synowi Achillesa, pogromcy wojów - jeszcze ją w Troi zaręczył i skinieniem przyrzekł oddać, i bogowie teraz spełniali ten ślub. Odsyłał ją właśnie z wozami i końmi do sławnego grodu Myrmidonów, którym pan młody królował. Synowi zaś przywiódł ze Sparty córkę Alektora. Był to silny Megapentes, późno zrodzony, syn niewolnicy: Helenie bowiem odmówili bogowie potomstwa po urodzeniu wdzięcznej Hermiony, która miała urodę złotej Afrodyty. Tak więc oni ucztowali pod wysokim stropem wielkiego domu, dzieląc swą radość z sąsiadami i z członkami rodu przesławnego Menelaosa. Śpiewał im i grał na formindze boski aojdos, a dwaj igrcy przy jego pieśni tańczyli pośrodku. Bohaterski Telemach i świetny syn Nestora wraz z końmi stali u wrót. Zobaczył ich wychodząc na dwór pan Eteoneus, czujny dworzanin przesławnego Menelaosa, i zawrócił do domu, by donieść o tym pasterzowi ludów. Stanął przy nim i rzekł słowa skrzydlate: - Są tam jacyś dwaj goście, boski Menelaosie, wyglądają jakby z rodu wielkiego Dzeusa. Powiedz, czy wyprząc ich rącze konie, czy do kogo innego odesłać w gościnę? Żachnął się na to płowy Menelaos: - Dawniej nie byłeś taki niemądry, Eteoneusie, synu Boetoosa, a teraz pleciesz głupstwa jak dziecko. Ileż to cudzego chleba zjedliśmy; zanim wróciliśmy do domu, i oby Dzeus nie kazał nam znowu zaznać tej niedoli. Żywo! Wyprzęgaj konie, a gości wprowadź na ucztę. Rzekł. Eteoneus wybiegł z sali, zwołując zwinnych pachołków, by pośpieszali za nim. Wyprzęgli z jarzma spocone konie i uwiązali przy żłobach; do których wrzucili orkisz zmieszany z białym jęczmieniem, a wozy ustawili pod jasnym murem dziedzińca. I wprowadzili gości do boskiego domu. A oni zdumieli się na widok tej królewskiej siedziby. Pod wysokimi stropami domu przesławnego Menelaosa szerzył się blask jakby słońca albo księżyca. Kiedy nacieszyli swe oczy, weszli do gładkich wanien, aby się wykąpać. Dziewki służebne myły ich i nacierały oliwą, potem okryły chitonami i wełnianymi chlajnami i posadziły na tronach przy Menelaosie, synu Atreusa. Służąca lała im na ręce wodę z pięknego złotego dzbanka nad srebrną miednicą, po czym przysunęła stół. Czcigodna klucznica, dumna ze swojej spiżarni, przyniosła chleb i wiele potraw rozmaitych, a krajczy wniósł i postawił misy wszelakiego mięsiwa i złote kubki. Zwracając się do gości rzekł płowy Menelaos: - Bierzcie chleb i radujcie się! Gdy skończy się posiłek, zapytamy was, coście za ludzie. Znać po was szlachectwo rodziców, musicie być z rodu królów berłowładnych, bo lichy człowiek nie mógłby spłodzić takich jak wy mężów. Rzekł i wziąwszy w ręce podał im kawał tłustej krzyżówki - była to wydzielona mu część królewska. A oni wyciągali ręce do stojącego przed nimi jadła. Kiedy zaś pozbyli się pragnienia i głodu, Telemach nachylił głowę ku synowi Nestora i mówił tak, żeby nikt inny nie słyszał: - Zważ, Nestorydo, serdeczny mój przyjacielu, jakie blaski złota, jantaru, srebra, kości słoniowej biją o wysokie stropy tego domu. Chyba tylko dwór Dzeusa Olimpijskiego kryje w sobie takie niewysłowione cuda - zbożny lęk mnie przejmuje, gdy patrzę. Dosłyszał go płowy Menelaos i zwracając się do nich rzekł słowa skrzydlate: - Drogie dzieci, któż by ze śmiertelnych mógł się mierzyć z Dzeusem? U niego wszystko nieśmiertelne, i domy, i skarby. Co do ludzi, może ktoś dorównywa mi bogactwem albo i nie. Zebrałem je wśród wielu niedoli i wśród długiej tułaczki pod żaglami. Wróciłem dopiero po siedmiu latach, zwiedziłem Cypr i Fenicję, Egipt, byłem i u Etiopów, i u Sydonów, i u Erembów, i w Libii, gdzie jagnięta przychodzą na świat z rogami, a owce rodzą trzy razy do roku. Tam, czy to pan, czy pastuch ma zawsze pod dostatkiem sera, mięsa i słodkiego mleka, gdyż owce doi się tam co dzień, jak rok okrągły. A kiedy ja na obczyźnie wędrowałem i gromadziłem wielki majątek, tutaj tymczasem kto inny brata mi zabił po kryjomu, niespodzianie, za zdradą przeklętej żony. Zaiste, nie cieszą mnie bogactwa, których jestem panem. Musieliście i od swoich ojców słyszeć - kimkolwiek oni są - jak wiele wycierpiałem, jak straciłem liczny dwór i dom opływający we wszelkie dobro. Chciałbym mieć tylko trzecią część tego, co posiadam, ale żebym się nie był ruszał z domu i żeby żywi byli mężowie, co zginęli na równinie trojańskiej, z dala od koniorodnego Argos. Często ich wszystkich boleśnie opłakuję, siedząc w tych naszych pokojach i na przemian serce swe cieszę łzami, to je znów uśmierzam: prędko się człowiek przesyca zimnym żalem. Ale ze wszystkich najbardziej opłakuję jednego, którego wspomnienie odbiera mi sen i jadło mierzi, bo nikt z Achajów ani tyle nie zniósł, ani tyle wziął na siebie co Odys. I oto jego udziałem niedola, a moim żałoba wieczna i nieukojona, że tak ode mnie daleko i że nawet nie wiem, czy żyje, czy umarł. Opłakuje go i staruszek Laertes, i mądra Penelopa, i Telemach, którego musiał porzucić zaraz po urodzeniu. Rzekł i w Telemachu poruszył pragnienie płaczu za ojcem. Gdy słuchał o nim, łza padła na ziemię. Wtedy chlajnę purpurową oburącz ująwszy zakrył oczy. Spostrzegł to Menelaos i roztrząsał w umyśle i w sercu: czy poczeka, aż on sam zacznie wspominać ojca, czyli go wpierw wypyta, by się upewnić. Kiedy się tak wahał w myślach i w sercu, oto Helena wyszła ze swej wysokiej wonnej komnaty - rzekłbyś Artemida o złotym wrzecionie. W lot Adraste podsunęła jej krzesło składane, na które Alkippe narzuciła kobierzec z miękkiej wełny, a Filo przyniosła koszyk srebrny, upominek od Alkandry, małżonki Poliba, co mieszkał w Tebach egipskich, gdzie w każdym domu jest skarbów bez liku. On sam dał Menelaosowi dwie srebrne wanny, dwa trójnogi, dziesięć talentów złota. A jego żona osobno złożyła Helenie najpiękniejsze podarki: złote wrzeciono i srebrny koszyk na kółeczkach, o brzegach złoconych. Pokojówka Filo podała go jej pełny cienkiej przędzy. Leżało na nim wrzeciono z fiołkową wełną. Helena usiadła na krześle, mając u stóp podnóżek, i zaczęła rozpytywać małżonka: - Czy można wiedzieć, boski Menelaosie, jakim pochodzeniem szczycą się mężowie, którzy zawitali do naszego domu? Czy się omylę, czy prawdę powiem, ale serce mi mówi, że nie widziałam nigdy ani wśród mężczyzn, ani wśród kobiet nikogo, kto by tak był podobny - zbożny lęk zbiera, gdy patrzę - jak ten tutaj wygląda mi na syna nieustraszonego Odyssa, owego Telemacha, którego w kolebce zostawił, gdy z mojej suczej przyczyny Achajowie szli pod Troję, na tę wściekłą wojnę. Odpowiadając jej rzekł płowy Menelaos: - Teraz i ja, żono, widzę to podobieństwo. Odys takie same miał nogi i ręce, takie samo bystre spojrzenie i takież kędziory na głowie. Właśnie wspominałem, ile się on dla mnie natrudził, a nasz gość ronił gorzkie łzy i oczy zakrył purpurową chlajną. Odezwał się Nestoryda Pejsistratos: - Atrydo Menelaosie, wychowanku Dzeusa, ludów przewódco! Prawy ci on jest syn tego, o którym mówisz. Ale jest powściągliwy i nie śmiałby na samym początku rzucać prędkich słów przed tobą, którego słuchamy z zachwytem, jak głosu boga. Co do mnie, rycerz gereński Nestor posłał mnie z nim za przewodnika, gdyż Telemach pragnął ciebie zobaczyć, żebyś go wsparł słowem albo czynem. Wiele bowiem musi wycierpieć syn, sam jeden w domu, bez ojca, bez innych opiekunów. Tak właśnie jest z Telemachem, który ani ojca nie ma, ani w całym swym narodzie nikogo, kto by go zasłonił od nieszczęścia. Odpowiedział mu płowy Menelaos: - Wielkie nieba! Oto w mój dom zawitał syn przyjaciela, który z mego powodu tyle wycierpiał. Mówiłem sobie, że ponad wszystkich Argiwów kochać go będę, gdy wróci, gdy olimpijski Dzeus o szerokim spojrzeniu da nam szczęśliwie przepłynąć morze na chyżych okrętach. Oddałbym jemu w Argos miasto na stałą siedzibę i dwór, sprowadziłbym go z Itaki razem z jego mieniem i jego synem, i wszystkimi ludźmi. Kazałbym dla niego opróżnić jedno z miast okolicznych, nad którymi panuję. I tak byśmy tu żyli blisko siebie i nic by nie mąciło naszej przyjaźni i radości, aż okryje nas czarna chmura śmierci. Ale jakiś bóg zawiścią go ściga i stąd on jedyny, nieszczęsny, nie zaznał powrotu. Te słowa u wszystkich poruszyły pragnienie łez. Płakała argiwska Helena, z Dzeusa zrodzona, płakał Telemach i Menelaos, syn Atreusa. Nawet oczy Nestorydy nie były bez łez, wspomniał bowiem w swym sercu nieskazitelnego Antilocha, którego zabił świetny syn jasnej Jutrzenki. A wspomniawszy go rzekł słowa skrzydlate: - Atrydo, stary Nestor, ilekroć wspominamy ciebie, rozmawiając między sobą w jego domu, powiada, że jesteś mądrzejszy od innych ludzi; teraz jednak posłuchaj mnie, jeśli łaska. Nie lubię się smucić po wieczerzy, lecz kiedy nadejdzie z mgieł zrodzona Jutrzenka, nie będę się wzbraniał opłakiwać tych, co zginęli i dobiegli kresu. To jedyny hołd dla żałosnych śmiertelników: ostrzyżone włosy i łzy płynące po licach. I mój brat umarł, nie najlichszy z Achajów, powinieneś o tym wiedzieć, bo ja nigdy go nie znałem ani widziałem, słyszę tylko, że Antiloch innym przodował w rączym biegu i w walce. Odpowiedział mu płowy Menelaos: - Przyjacielu, mówisz tak, jak by mówił i postępował człowiek stateczny i starszy od ciebie. Nie dziw, że syn takiego ojca mądrze przemawia! Łatwo poznać płód męża, któremu Kronion przy ślubie i w małżeńskiej łożnicy uprządł nić szczęścia i dawał mu je nieprzerwane przez wszystkie dni, a teraz dał mu się zestarzeć błogo w domu, przy mądrych synach, najlepszych włócznikach. Porzućmy płacze, które nas wprzódy nawiedziły, i znów pomyślmy o wieczerzy. Hej, wody do rąk! O świcie rozmówimy się z Telemachem rzetelnie. Rzekł. Asfalion lał im wodę na ręce, czujny dworzanin przesławnego Menelaosa. Helena, z Dzeusa rodem, o czym innym pomyślała i wnet do wina, z którego pili, wrzuciła lek, co uśmierza ból i żółć i gładzi pamięć wszelkiego zła. Kto go z winem wypije, przez cały dzień łzy nie uroni, nawet gdyby mu matka umarła albo ojciec, nawet gdyby w jego oczach spiżem ścięto mu brata lub ukochanego syna. Te zacne i wymyślne leki córka Dzeusa dostała od Polidamny, małżonki Tona, Egipcjanki, bo tam ziemia oprócz zboża niesie rozmaite zioła, jedne pomocne, drugie szkodliwe, i każdy jest tam lekarzem, biegłym jak nikt na świecie - to prawy ród Pajeona: Rzuciwszy lek do wina, kazała roznosić, a sama tak przemówiła: - Atrydo Menelaosie, szczepie dzeusowy, i wy zacnych mężów synowie! Cóż, Dzeus jednemu zło, drugiemu dobro daje - wszystko w jego mocy. Wy jednak siedźcie, ucztujcie dalej i bawcie się słowami. Właśnie coś stosownego opowiem. Nie zdołałabym wypowiedzieć ani przypomnieć wszystkich czynów walecznego Odyssa, ale oto jeden z nich, a dokonał go niezłomnie ów mąż w ziemi trojańskiej, gdyście wy, Achajowie, cierpieli tam niedolę. Sam się haniebnie poranił, na grzbiet narzucił łachmany, istny ciura z nieprzyjacielskiego obozu - i tak wszedł w szerokie ulice miasta. Któż by poznał bohatera w tym żebraku! Nawet nikt nie przeczuwał. Ja tylko jedna rozpoznałam go pod przebraniem i zaczęłam wypytywać: chytrze się wymykał. Ale kiedy go wykąpałam i natarłam oliwą, i przebrałam w świeże szaty, zaklęłam się wielką przysięgą, że nie wyjawię w nim Odyssa Trojanom, póki on nie wróci do chyżych okrętów i do namiotów - dopiero wtedy odkrył mi wszystkie zamiary Achajów. Wielu Trojan zabił długim spiżem i wrócił do Argiwów, a zebrał tu wiadomości niemało. Trojanki podniosły wielki lament, ale moje serce się radowało, bo już się skłaniało do powrotu, do domu, i już odpadło zaślepienie, którym Afrodyta wywiodła mnie precz z ziemi ojczystej i kazała porzucić córkę, łoże i małżonka, który nikomu nie ustępuje rozumem i urodą. Odparł jej płowy Menelaos: - Zaiste, niewiasto, wszystko, co powiedziałaś, jest słuszne. Wielu mężów, bohaterów, poznałem rozum i radę, zwędrowałem kawał świata, ale takiego nie widziały moje oczy, jakim był duch nieugiętego Odyssa. Oto, jak się zachował ten dzielny mąż w koniu drewnianym. Siedzieliśmy tam, najlepsi z Argiwów, niosąc mord i zagładę Trojanom. Wtedy tyś przyszła: jakieś bóstwo cię sprowadziło, by Trojan okryć chwałą. Za tobą szedł Deifobos, piękny jak bóg. Trzykroć obchodziłaś naszą wydrążoną kryjówkę, opukiwałaś, wołałaś po imieniu całą starszyznę naśladując głos naszych żon. Ja i syn Tydeusa, i boski Odys siedzieliśmy w samym środku i słuchali twoich nawoływań. My dwaj nie mogliśmy wytrzymać: chcieliśmy wyjść albo się odezwać, lecz Odys nas zatrzymał i opanował. Reszta siedziała cicho, tylko Antiklosowi zachciało się odpowiedzieć na twoje słowa. Lecz Odys zamknął mu gębę swoimi mocnymi rękami i tak nas wszystkich ocalił. W końcu odwiodła cię stamtąd Pallas Atena. Rzekł na to roztropny Telemach: - Atrydo Menelaosie, szczepie dzeusowy, wodzu ludów! Tym smutniej, że mając w piersiach serce z żelaza nie uniknął on gorzkiej zagłady. Lecz prowadźcie nas do łoża, już pora spocząć pod słodkim snem. Tak mówił, a Helena argiwska kazała sługom ustawić łoża w sieni, rozesłać piękne purpurowe prześcieradła, na nich kobierce, na koniec chlajny wełniane do przykrycia. Służące wyszły z megaronu niosąc w rękach pochodnie i słały łoża, a gości herold prowadził. Tam więc w przedsionku spoczęli heros Telemach i świetny syn Nestora, Atryda zaś spał w głębi wysokiego domu, a obok ułożyła się Helena o szatach powłóczystych, boska kobieta. Ledwo z mgieł rannych ukazała się różanopalca Jutrzenka, wstał z pościeli gromkogłosy Menelaos, wdział szaty, ostry miecz przewiesił przez plecy, pod stopy świetliste podwiązał piękne sandały i wyszedł z alkowy do boga podobny. Usiadł przy Telemachu i rzekł: - Co ciebie skłoniło, bohaterski Telemachu, wędrować po szerokim grzbiecie morza aż do boskiego Lakedajmonu? Sprawa ludu czy własna? Powiedz mi prawdę. Odparł roztropny Telemach: - Atrydo Menelaosie, szczepie dzeusowy, wodzu ludów! Przychodzę, byś mi podał jakąś wieść o ojcu. Pożerają mi dom, giną tłuste niwy. Pełno u mnie wrogów, którzy dzień w dzień rżną trzody owiec i krętorogie, powolne krowy. To matki mojej zalotnicy, nie masz miary w ich zuchwałości. Dlatego dziś do kolan twoich przypadam: może zechcesz opowiedzieć jego zgon żałosny - czyś na to patrzył własnymi oczami, czy też od innych posłyszałeś słowo o jego tułaczce? Na niedolę zaiste zrodziła go matka. Nie miej żadnych względów, nie staraj się z litości czegokolwiek łagodzić, powiedz dokładnie, tak jakeś to widział. Błagam cię - jeśli mój ojciec, szlachetny Odys, kiedykolwiek wsparł ciebie słowem albo czynem w ziemi trojańskiej, w czas wielkiej próby, teraz o tym pamiętaj i powiedz mi szczerą prawdę. Płowy Menelaos wielce się zasmucił i rzekł: - O wstydzie! Zachciewa się tym tchórzom wejść do łożnicy nieustraszonego męża. Bywa niekiedy, że w legowisku potężnego lwa łania ułoży nowo narodzone, ssące jelonki, a sama biega za paszą po parowach i kotlinach trawiastych, ale gdy on wróci na swoje leże, spotka je los bezlitosny: taki sam los bezlitosny ześle Odys tym ludziom. O, gdyby, ojcze Dzeusie, Ateno, Apollonie, gdyby mógł wrócić taki, jakim był na budownym Lesbos wtedy, kiedy powstawszy poszedł w zapasy z Filomejdesem i rzucił nim z całych sił ku radości wszystkich Achajów - gdyby taki Odys wszedł na biesiadę zalotników, krótkie byłoby ich życie i gorzkie gody! A to, o co mnie pytasz i błagasz, bądź pewny, że się nie wykręcę wymijającym lub zwodniczym słowem, ale ze wszystkiego, co mi powiedział nieomylny starzec morski, nic nie zataję i nic nie ukryję. Miałem już wracać, gdy bogowie zatrzymali mnie jeszcze w Egipcie, bo nie złożyłem im ślubowanej hekatomby, a bogowie nie lubią, żeby zapominać o ich prawach. Jest tam na grzmiącym morzu wyspa, tuż naprzeciw Egiptu, nazywa się Faros, oddalona o dzień drogi okrętem, gdy się ma ostry wiatr za rufą. Jest na wyspie dobra przystań, skąd można z powrotem zepchnąć na morze okręty, gdy się z nich czarną wodę wyczerpie. Bogowie trzymali mnie tam dni dwadzieścia: ani razu nie pokazał się wiatr niosący na pełne wody, żaden z tych, które są przewodnikami okrętów po szerokim grzbiecie morza. Wyczerpały się zapasy żywności i siły naszych ludzi, aż jakiś bóg nade mną się zlitował i ocalił; Ejdotea, córka potężnego Proteusa, starca morskiego, okazała mi serce. Spotkała mnie, gdy błądziłem samotnie, z dala od towarzyszy, którzy jak co dzień chodzili po wyspie i łowili ryby na wędkę, bo głód żarł wnętrzności. Stanąwszy przy mnie tak się odezwała: "Dziecinny jesteś, cudzoziemcze, i to bardzo, albo niemądry, chyba że dobrowolnie się poddajesz i znajdujesz upodobanie w cierpieniach. Jak możesz tak długo siedzieć na tej wyspie i nie szukać wyjścia, gdy w twojej drużynie serce upada!" Tak mówiła, ja zaś odparłem: "Zaraz ci powiem, nieznajoma bogini: nie z własnej woli tu siedzę, pewnie uchybiłem nieśmiertelnym panom niebios szerokich. Lecz ty mi powiedz - bogowie wszak wiedzą wszystko - który to z nieśmiertelnych mię spętał i zawiązał mi drogę powrotną na rybnym morzu." Tak mówiłem, arcyboska rzekła natychmiast: "Na to, cudzoziemcze, odpowiem ci szczerze. Zachodzi tu często starzec morski, nieomylny, nieśmiertelny Proteus egipski, który zna wszystkie czeluści morza, Posejdona poddany. Mówią, że jest moim ojcem, że mnie spłodził. On to, gdybyś go jakimś sposobem mógł złapać z zasadzki, powiedziałby ci drogę i każdą odległość, i jak wrócić żeglując po szerokim grzbiecie morza. A jeśli zechcesz, powie ci, szczepie dzeusowy, cokolwiek złego lub dobrego zdarzyło się w twoim domu, odkąd odszedłeś w tę długą i ciężką drogę." Tak mówiła, ja zaś jej odpowiedziałem: "Sama teraz wymyśl zasadzkę na starca morskiego, by mi się nie wymknął, gdy mnie na wskroś przejrzy i odgadnie. Ciężko człowiekowi śmiertelnemu usidlić boga". W lot mi odparła arcyboska: "Na to, cudzoziemcze, odpowiem ci niezawodnie. Kiedy słońce obejdzie nieba połowę, wtedy ze słonej toni wychodzi nieomylny dziad morski, ukrywając się pod czarną grzywą fal wzburzonych Zefirem - idzie spać w głębokich pieczarach. Dokoła niego śpi stado fok, potomstwo pięknej córy mórz: wyłoniwszy się z sinej topieli tchną cierpką wonią głębiny. Tam ciebie zaprowadzę skoro świt i ułożę rzędem z trzema towarzyszami, których sam sobie dobrze wybierzesz, najlepszych, jakich masz na wiosłownych okrętach. A takie są przewrotne obyczaje starucha. Najpierw będzie chodził między fokami i liczył, kiedy zaś zobaczy, że wszystkie piątki się zgadzają, położy się w środku, jak pastuch wśród trzody owiec. Zważajcie na pierwszy jego sen: wtedy potrzeba wam nie lada sił, by go utrzymać przeciw wszelkim próbom ucieczki. Będzie się zmieniał we wszystko, co pełza po ziemi, a nawet w wodę i w pożerczy ogień. Trzymajcie go mocno w twardym uścisku. Dopiero kiedy sam do ciebie przemówi i będzie taki, jakim go widzieliście, gdy zasypiał, wtedy zaniechajcie gwałtu, bohaterze, i puśćcie starca, niech powie, który z bogów na ciebie się gniewa i jak masz wrócić żeglując po rybnym morzu." To rzekłszy znikła w falach, ja zaś wróciłem do okrętów stojących na piaskach. Kotłowało się w mym sercu, gdy szedłem. Stanąwszy nad morzem, przy okręcie, zarządziłem wieczerzę, potem zeszła noc ambrozyjska. Spaliśmy na wysokim brzegu, o który łamią się fale. Skoro zaś ukazała się z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, szedłem brzegiem morza o drogach szerokich i gorąco modliłem się do bogów. Prowadziłem ze sobą trzech towarzyszy, którym najbardziej mogłem zaufać w każdym przedsięwzięciu. Tymczasem z szerokiego łona wód wynurzyła się Ejdotea, niosąc nam cztery skóry fok, wszystkie świeżo zdarte. Uknuła na ojca podstęp. W piaskach nadmorskich wykopała legowisko, usiadła i czekała, aż przyszliśmy do niej. Wtedy ułożyła nas rzędem i każdego przykryła skórą. Była to najobrzydliwsza zasadzka: okrutnie doskwierał zabójczy odór fok, tych płodów słonej topieli. Któż zdoła spać przy morskim potworze? Lecz i z tego nas wybawiła Ejdotea, obmyśliwszy środek znakomity: każdemu pod nos podłożyła ambrozję, której woń najsłodsza zabiła odór potworów. Trwaliśmy tak cały ranek: serce było cierpliwe. Nareszcie wyszło ze słonych wód stado fok, wszystkie ułożyły się rzędem na brzegu. W południe wychynął z morza starzec, znalazł swoje tłuste foki, obszedł, przeliczył. Nas pierwszych zaliczył do potworów, nie domyślając się podstępu. Potem i sam się położył. Wtedy z krzykiem wpadliśmy na niego i chwyciliśmy go w swoje ręce. Nie zapomniał dziad sztuki podstępów, lecz najpierw stał się lwem bujnogrzywym, potem smokiem, panterą, odyńcem. Stawał się wodą płynącą i drzewem rozłożystym, a my trzymaliśmy mocno i serce w nas nie słabło. Znużył się w końcu starzec, mistrz forteli, zagadnął mnie słowem i przemówił: "Któryż to bóg ci doradził, synu Atreusa, byś mnie napadł z zasadzki i zniewolił? I czego ci trzeba?" Tak mówił, a ja mu rzekłem w odpowiedzi: "Sam wiesz, starcze. Po cóż mi się wykręcasz pytaniem? Wiesz, jak długo siedzę na tej wyspie i że nie znajduję już wyjścia, i serce we mnie upada. Ale ty mi powiedz - bogowie wszak wiedzą wszystko - który z nieśmiertelnych mnie spętał i zawiązał drogę powrotu, i powiedz, jak mam wrócić żeglując po rybnym morzu." Tak mówiłem, on zaś nie zwlekał z odpowiedzią i rzekł: "Powinieneś był Dzeusowi i innym bogom złożyć piękne ofiary, zanim wsiadłeś na okręty, abyś jak najrychlej dotarł do ojczyzny płynąc po morzu ciemnym jak wino. Takie jest przeznaczenie: nie prędzej zobaczysz drogie osoby, nie prędzej wejdziesz do swego okazałego domu i do ojczystego kraju, aż wrócisz nad zdroje z nieba płynącej rzeki egipskiej, by nieśmiertelnym bogom, panom niebios szerokich, złożyć święte hekatomby - wtedy dopiero dadzą ci drogę, której sobie życzysz." Tak mówił, a mnie serce pękało: że oto znów muszę iść po mglistym morzu do Egiptu, w drogę długą i żmudną. Lecz zwróciłem się doń z tymi słowami: "Spełnię, starcze, co każesz, ale mi powiedz szczerze i dokładnie, czy cało wrócili ci wszyscy Achajowie, których Nestor i ja zostawiliśmy w drodze spod Troi, czy któryś z nich zginął gorzką śmiercią albo na swoim okręcie, albo na rękach drogich osób, gdy już wojnę przebrnęli." Tak mówiłem, on wnet mi odpowiedział i rzekł: "Atrydo, po co pytasz mnie o to? Nie powinieneś tego wiedzieć ani zaglądać w moje myśli. Niedługo, wierz mi, zostaniesz bez łez, skoro wszystkiego się dowiesz. Wielu z nich padło, wielu zostało. Z wodzów achajskich tylko dwaj zginęli w drodze powrotnej: sam byłeś świadkiem tej walki. A jeszcze jeden żyje, ale go morze szerokie nie puszcza. Pierwszy - to Ajas, który zginął razem z okrętami o długich wiosłach. Najpierw rzucił je Posejdon na wielkie skały gyrejskie, ale wybawił od morza i byłby Ajas uniknął losu pomimo gniewu Ateny, gdyby nie rzekł zuchwałego słowa w wielkim zaślepieniu - chełpił się bowiem, że choćby wbrew woli bogów wyrwie się z morskiej topieli. Gdy on tak wykrzykiwał, usłyszał go Posejdon: chwycił w potężne dłonie trójząb, uderzył w Skałę Gyrejską i rozłupał. Część została, a część wpadła do morza. Na tym właśnie odłamie siedział Ajas i wykrzykiwał bluźnierstwa. Głaz poniósł go w falującą bezkresną toń. Tak on tam zginął, napiwszy się słonogorzkiej wody. Twój zaś brat umknął Kerom na wydrążonych okrętach: zbawiła go czcigodna Hera. Lecz kiedy był już blisko urwisk Malei, porwała go burza i ciężko jęczącego poniosła na rybne morze aż ku krańcom lądu, gdzie ongi mieszkał Tyestes, a w tym czasie syn Tyestesa, Ajgistos. Nawet i stąd świtał mu powrót szczęśliwy. Jakoż bogowie odwrócili wiatr i wnet przybył do domu razem z drużyną. Zaiste, radośnie wyskoczył na ziemię ojczystą, dotykał jej, całował. Rzęsiste, gorące łzy się polały z radości na widok ojczyzny. A z czatowni dostrzegł go czatownik, którego zasadził podstępny Ajgistos, obiecując mu w nagrodę dwa talenty złota. Czuwał on przez cały rok, by Agamemnon nie minął go niepostrzeżenie i nie pomyślał o zbrojnym oporze. Zaraz więc zaniósł wieść na zamek pasterza wojów, Ajgistos zaś w lot obmyślił podstęp: wybrał spośród ludu dwudziestu najtęższych chłopów i ukrył ich w zasadzce, a w drugiej części domu kazał przyrządzać ucztę. Po czym z końmi i wozami pognał zapraszać Agamemnona, zdrajca. I nie wiedzącego, co mu grozi, zabił podczas wieczerzy, jak by kto zabił wołu nad żłobem. I nie został ani jeden z towarzyszy Atrydy, którzy z nim przyszli, ani jeden z ludzi Ajgistosa - wszyscy w tym domu zginęli." Rzekł, a mnie serce miłe pękało, usiadłem na piasku i płakałem, nie chciałem żyć dłużej ani oglądać blasku słońca. A kiedy już do syta się wypłakałem i wytarzałem w piasku, przemówił do mnie nieomylny dziad morski: "Nie trzeba, synu Atreusa, tracić czasu na nieustanne łkania, nic tym nie wskóramy. Staraj się natomiast co prędzej wrócić do ziemi ojczystej: albo zastaniesz Ajgista żywego, albo jeśliby cię Orestes uprzedził i sam go zabił, zdążysz na stypę." Tak mówił, a we mnie serce i duch mężny doznały pociechy, choć ból jeszcze piersi uciskał. Odezwałem się doń mówiąc słowa skrzydlate: "O tych już wiem, teraz mi powiedz o trzecim: czy jeszcze żyje uwięziony na morskich rozłogach, czy zginął. Choćby to ból mi sprawiło, chcę słyszeć." Tak mówiłem, odpowiedział mi bez zwłoki: "Syn Laertesa, rodem z Itaki. Widziałem go na wyspie lejącego łzy rzęsiste, u nimfy Kalipso, która go gwałtem trzymała. Nie może wrócić do swojej ojczyzny: nie ma ani wiosłownych okrętów, ani towarzyszy, którzy by go przewieźli po szerokim grzbiecie morza. A tobie, dzeusowy Menelaosie, nie jest sądzone dożyć kresu i umrzeć w koniorodnym Argos: nieśmiertelni wyślą cię na Pola Elizejskie, na krańce ziemi, tam gdzie rudy Radamantys i gdzie ludzi czeka żywot błogi. Ani śniegu, ani zimy długie, ani nawet deszczu, tylko głośnego Zefiru powiewy przychodzą od Okeanu orzeźwiać ludzi. Boś ty dla bogów jest mąż Heleny i zięć Dzeusa." To rzekłszy znikł pod falami morza. Ja zaś razem z boskimi towarzyszami odszedłem w stronę okrętów, a w sercu kłębiły się różne myśli. Znalazłszy się nad morzem, przy okrętach, zgotowaliśmy wieczerzę i wnet nastąpiła noc ambrozyjska. Położyliśmy się spać na wybrzeżu. Skoro ukazała się w mgłach zrodzona różanopalca Jutrzenka, zepchnęliśmy najpierw okręty na boskie wody, potem ustawiliśmy maszty i założyli żagle, wreszcie drużyna wskoczyła na pokład i rzędem zasiadła przy burtach. Wiosła biły siwe morze. Po raz wtóry wprowadziłem okręty w rzekę egipską z niebios płynącą i złożyłem pełne hekatomby. Uśmierzyłem gniew bogów odwiecznych, a potem usypałem kurhan Agamemnonowi na niepożytą sławę. To spełniwszy płynąłem, a nieśmiertelni dali mi wiatr i szybko doprowadził do ukochanej ojczyzny. A ty zostań teraz w moim domu jedenaście albo dwanaście dni, wtedy cię odeślę, dam tobie dary wspaniałe, trzy konie i powóz z gładzonego drzewa. I dam jeszcze piękny puchar, byś spełniając obiaty dla bogów nieśmiertelnych wspominał mnie przez wszystkie dni. Odparł roztropny Telemach: - Atrydo, nie zatrzymuj mnie tutaj zbyt długo. Siedziałbym u ciebie choćby i rok i nie tęsknił za domem i matką, z tak ogromną radością słucham twoich opowieści i mów, ale gdy ty mnie tu zatrzymujesz, tam, w zacnym Pylos, sarkają na mnie towarzysze. Co do upominków, jeśli je miałbyś mi dać, niechaj to będzie jakiś klejnot - koni na Itakę nie wezmę, tu niech zostaną i ciebie zdobią. Ty bowiem panujesz nad rozległą równiną, gdzie i koniczyny pełno, i cibory, gdzie jest orkisz i pszenica, i bujny biały jęczmień. Na Itace nie ma szerokich dróg ani łąk, to kraj kóz, a przecież bardziej miły niż koniorodne równiny. Żadna wyspa nie ma dorodnych łąk i nie nadaje się dla koni, same to urwiska nadmorskie, Itaka zaś bardziej niż inne. Tak mówił, a Menelaos o głosie donośnym uśmiechnął się, ujął go za rękę i rzekł: - Dobrej krwi jesteś, drogie dziecko, widać to z twoich słów. Zmienię podarki, bo stać mnie na to. Ze skarbów leżących w moim domu dam ci rzecz najpiękniejszą i najcenniejszą, dam krater dobrej roboty: cały ze srebra o brzegach złoconych, dzieło Hefajstosa. Dał mi go bohater Fejdimos, król Sydonu, którego dom w drodze powrotnej był mi gospodą. Chcę, żeby teraz tobie krater ów służył. Tak oni ze sobą rozmawiali, a tymczasem w domu boskiego króla zbierali się biesiadnicy. Prowadzono owce, niesiono wino godne mężów, żony o pięknych zawojach posyłały chleb. A gdy się tak krzątano dokoła wieczerzy na dworze Menelaosa, zalotnicy przed megaronem Odyssa bawili się dyskiem i rzucali oszczepem na ubitej ziemi, butni i zuchwali, jak wprzódy. Antinoos siedział, przy nim do boga podobny Eurymach, przewódcy zalotników, najdzielniejsi ze wszystkich. Podszedł do nich Noemon, syn Froniosa, i zwracając się do Antinoosa przemówił: - Antinoosie, czy wiadomo, kiedy Telemach wraca z piaszczystego Pylos? Zabrał mi okręt, a mnie on właśnie potrzebny, bo mam się przeprawić do Elidy o szerokich placach tanecznych. Tam jest moich dwanaście klaczy, przy nich muły, już zdolne do roboty, ale jeszcze dzikie - chciałbym któregoś z nich przywieźć na oswojenie. Rzekł, a ich serca zadrżały lękiem, nie myśleli bowiem, że ów pojedzie do nelejskiego Pylos, ale że bawi gdzieś na swoich polach, wśród trzód albo u pasterza świń. Odparł więc Antinoos, syn Eupejtesa: - Powiedz mi prawdę, kiedy on pojechał i kto z nim. Czy to chłopcy wybrani z ludzi itackich? Czy też jego czeladź i najemnicy, bo i to mógłby zrobić. Powiedz, jak było w istocie, abym dobrze wiedział: czy gwałtem, wbrew twojej woli, zabrał ci okręt czarny, czy z własnej chęci mu dałeś, gdy się słowem przymilił? Odparł mu syn Froniosa Noemon: - Sam z własnej chęci mu dałem. Któż by inaczej postąpił, gdyby mąż taki jak on, mając troskę w sercu, prosił o to? Trudna by była odmowa. A poszli z nim co najlepsi z naszej młodzieży. Na czele, widziałem, kroczył Mentor lub może bóg do Mentora całkiem podobny. Ale co mnie dziwi: boskiego Mentora widziałem tu wczoraj o świcie, a przecież on wsiadał wówczas na okręt jadący do Pylos. To rzekłszy odszedł do ojcowego domu. Wzburzyło się mężne serce Antinoosa i Eurymacha. Kazali zalotnikom zasiąść społem i przerwać zawody. Przemówił do nich Antinoos, syn Eupejtesa, rozgoryczony. Czarne osierdzie napełnił wielki gniew, oczy ogniem płonęły: - Hańba, że tak bezczelnie udał się Telemachowi ten zamiar nie lada, ta podróż. A myśmy byli pewni, że się nie uda! Tylu nas, a ten wyrostek wbrew naszej woli tak sobie wyjeżdża, porywa okręt, wybiera co najlepszą drużynę! I dalej pójdzie tą złą drogą, jeśli go Dzeus nie złamie, zanim dojrzeje w młodzieńca. Hejże, dać mi okręt chyży i dwudziestu towarzyszy, pójdę przeciw niemu na zasadzkę, będę czatował w cieśninie między Itaką a urwistą Same - i gorzkie mu będzie to wałęsanie się za ojcem. Tak rzekł, oni zaś wszyscy przyklasnęli i wyrazili zgodę. I zaraz powstawszy weszli w dom Odyssa. Niedługo Penelopa była nieświadoma zamiarów, jakie zalotnicy zbudowali w głębi swej piersi: herold jej doniósł, Medon, który podsłuchiwał narady, stojąc poza dziedzińcem, gdzie tamci właśnie przędli swoje zamysły. Spiesząc przez pokoje niósł wieści Penelopie, a ona widząc go u progu rzekła: - Heroldzie, z czym przysyłają cię szlachetni zalotnicy? Czy masz powiedzieć dworkom boskiego Odyssa, by zaprzestały robót i zajęły się ich biesiadą? O, żeby już był koniec tych zalotów i tych zebrań i żeby tu już ostatni raz ucztowali! Całą czeredą żrecie taki majątek; puściznę roztropnego Telemacha. Snadź od swych ojców nie słyszeliście w dzieciństwie, jaki był Odys dla waszych rodziców: nigdy ani nie zrobił, ani nie powiedział ludowi nic przeciw słuszności, jak to jest zwyczajem boskich królów, którzy jednych nienawidzą, drugich kochają. Przenigdy on nie skrzywdził człowieka, a dziś pokazują się wasze serca, wasza niegodziwość, ani krzty wdzięczności za dawne dobrodziejstwa. Na to jej odparł rozsądny Medon: - Oby, królowo, było to nasze największe nieszczęście. Ale coś znacznie gorszego i straszniejszego zamyślają zalotnicy - niech nie dopuści Kronion! Telemacha chcą zabić ostrym spiżem, gdy będzie wracał do domu. Pojechał on do zacnego Pylos i do dzeusowego Lakedajmonu po wieści o ojcu. Rzekł, a jej omdlały kolana i miłe serce. Odjęło jej mowę, oczy napełniły się łzami, jej dźwięczny głos zakrzepł. Dopiero po długim czasie wróciły jej słowa: - Heroldzie, czemuż to mój chłopak odjechał? Po cóż mu było wsiadać na chyże okręty, te rumaki morza, które wojowników noszą go wodnych rozłogach? Czyż nie ma po nim zostać wśród ludzi nawet imienia? Rozważny Medon odrzekł: - Nie wiem, czy bóg jakiś pchnął go w drogę do Pylos, czy go własne serce ruszyło, by się dowiedzieć o powrocie ojca lub jaki był jego koniec. To rzekłszy odszedł na pokoje Odyssa. Ją zaś ogarnął ból sercożerczy, nie mogła usiedzieć na stołkach, a pełno ich było w mieszkaniu, siadła na progu tej wspaniałej komnaty i płakała żałośnie. Wokół kwiliły dworki wszystkie, ile ich było w domu, młode i stare. Głośno szlochając przemówiła do nich Penelopa: - Słuchajcie, moje drogie! Nad miarę cierpień zesłał mi Pan Olimpu, więcej niż wszystkim kobietom, które razem ze mną urodziły się i wychowały. Najpierw mi zabrał szlachetnego o lwim sercu małżonka, wszelkimi cnotami słynącego wśród Danaów, którego dobre imię szerzy się w Helladzie i pośrodku Argos, a teraz dziecko ukochane porwały mi z domu wichry, bez sławy. Nawet nie słyszałam, kiedy odjechał! Okrutne, chociaż dobrzeście wiedziały, żadnej z was nie postało w myśli, żeby mnie wyciągnąć z łóżka, kiedy on wszedł na czarny okręt. O, gdybym była wiedziała, że zamierza taką drogę, albo wbrew swej woli byłby tu został, alboby mnie zostawił nieżywą w tym domu. Ale może mi ktoś co prędzej zawoła starego Doliosa, mojego sługę, którego mi dał ojciec, gdy tu przybyłam, on rządzi moim sadem zadrzewionym - chcę, by jak najprędzej poszedł, usiadł przy Laertesie i powiedział mu wszystko: może on znajdzie sposób, by wyjść i ludzi poruszyć skargą, że oto knują zagładę jego i Odyssa rodu. Odezwała się do niej droga piastunka Eurykleja. - Córko miła, albo ty mnie zabij bezlitosnym spiżem, albo daj zostać w domu - ani słowa przed tobą nie skryję. Wiedziałam o wszystkim, przyniosłam mu, co rozkazał, chleb i wino słodkie. Ale wziął ode mnie wielką przysięgę, bym nic tobie nie mówiła, zanim nastanie dzień dwunasty, chyba że wpierw sama za nim zatęsknisz albo posłyszysz o jego wyjeździe - nie chciał, żebyś płakała i szarpała swe piękne ciało. Umyj się, przyodziej w piękne szaty, idź na górę ze służebnymi niewiastami pomodlić się do Ateny, córki Dzeusa Egidodzierżcy: ona go za to nawet od śmierci wybawi. A strapionemu starcowi oszczędź nowego strapienia, i wierz mi: bogowie szczęśliwi nie ścigają nienawiścią całego rodu Arkejsjosa, ktoś przecież zostanie i będzie władał tym domem wysokim i tymi hen, żyznymi polami. Rzekła i uśpiła jej żale, otarła łzy z oczu. Penelopa umyła się, ciało przyodziała w świeże szaty, poszła na górę ze służebnymi niewiastami, tam złożyła kosz jęczmienia ofiarnego i modliła się do Ateny: - Usłysz mnie, dziecię Dzeusa Egidodzierżcy, Niepokonana! Jeśli przemądry Odys w tym domu spalił ci kiedyś tłuste udźce krowy lub owcy, pamiętaj dziś o tym i zbaw mi syna drogiego, i osłoń przed złowrogą zuchwałością zalotników. To mówiąc głośno zawodziła. Wysłuchała bogini modlitwy. A zalotnicy hałasowali w cienistych pokojach. Ktoś z tych młodych zuchwalców gadał: - Zaiste, gody nam sposobi ta królowa, o którą się tylu mężów ubiega, a nic nie wie, że synowi śmierć grozi. Tak ktoś tam mówił, bo nikt z nich nie wiedział, jak było naprawdę. Ozwał się do nich Antinoos i przemówił: - Opętani! Takich słów szalonych unikać mi tutaj, by ktoś nie doniósł ich dalej. Cicho bądźcie i powstawszy idźmy spełnić zamiar, który wszystkim przypadł do serca. To mówiąc wybrał mężów najlepszych dwudziestu i poszli na wybrzeże, gdzie stał okręt chyży. Wnet zepchnęli go na słoną głębinę, ustawili maszt, założyli żagle, wiosła osadzili prosto w skórzanych rzemieniach, wszystko jak należy. W górze bielały żagle. Oręż im przyniosła czeladź zuchwała. Ustawili okręt dziobem do wody, a rufą u brzegu. Poszli spożyć posiłek i czekali, aż wieczór nastanie. A na swym piętrze mądra Penelopa leżała bez jadła ni napoju i rozmyślała, czy jej syn udały wymknie się śmierci, czy też ulegnie butnym zalotnikom. Jak się miota lew osaczony, patrząc w trwodze, kiedy myśliwi zacisną zdradziecki krąg, tak ona się wiła, póki nie zstąpił na nią słodki sen. Spała leżąc na wznak, rozluźniły się członki. Wtedy bogini jasnooka Atena taką rzecz obmyśliła. Zrobiła widmo w postaci kobiety, Itimy, córki wielkodusznego Ikariosa, którą poślubił Eumelos, w Ferach mający siedzibę. Tę zjawę posłała w dom boskiego Odyssa, by zrozpaczoną Penelopę utuliła z żalu i łez. Weszła do komnaty mimo rzemiennej zawory, stanęła u głowy i przemówiła: - Śpisz, Penelopo, a lube serce się dręczy. Lecz bogowie beztrosko żyjący nie pozwalają ci płakać ani się martwić, gdyż twój syn powróci: niczym bowiem nie zawinił on bogom. Odparła jej mądra Penelopa: - Po coś tu przyszła, siostro? Nie zwykłaś tu bywać, bo bardzo daleko stąd jest dom, w którym mieszkasz. Każesz mi zaniechać jęków i zgryzoty, które dręczą mój umysł i serce. Zaiste, wiele mam zgryzot, boć najpierw straciłam szlachetnego o lwim sercu małżonka wszelkimi cnotami słynącego wśród Danaów, którego dobre imię szerzy się w Helladzie i pośrodku Argos, a teraz syn ukochany pojechał na wydrążonym okręcie - takie dziecko, ani do pracy, ani do rady. O niego jeszcze się więcej martwię niż o tamtego, o niego drżę cała i lękam się, by mu się coś nie stało czy w kraju, do którego pojechał, czy na morzu. Wielu ma wrogów przeciw sobie, chcą go zabić, nim dojedzie do ziemi ojczystej. W odpowiedzi ozwało się ciemne widmo: - Odwagi! niech twoje serce przestanie się trwożyć. Jedzie z nim przewodniczka, w której niejeden mąż szukał ostoi, można Pallas Atena. Ona i nad twoim smutkiem się lituje, i mnie właśnie posłała, by ci to powiedzieć. Przemówiła do niej mądra Penelopa: - Jeśliś jest bóstwem i z rozkazu bożego przychodzisz, już i o tamtym nieszczęśniku rozpowiedz: czy jeszcze żyje i ogląda światło słońca, czyli umarł już i przebywa w domostwie Hadesa? W odpowiedzi rzekło jej ciemne widmo: - O tamtym nie mogę wiernie powiedzieć, czy żyje, czy umarł, a nie godzi się mówić na wiatr. Tak mówiąc umknęła wiatru powiewem mimo zawory u drzwi. A córka Ikariosa zerwała się ze snu. Zagoiło się lube serce, tak jasne było widzenie, posłane jej w mrokach nocy. Zalotnicy zaś weszli na okręt i wypłynęli na wodne ścieżki, ważąc w myślach srogą śmierć Telemachowi. Jest na pełnym morzu, między Itaką a urwistą Same, pewna wyspa skalista, niewielka, Asteris; a w niej dwie przystanie bliźniacze. Tam Achajowie stanęli na czatach. 3 Pieśń piąta Tratwa Odyssa Jutrzenka wstała z łoża, od boku świetnego Titonosa, by światło nieść bogom i ludziom. Bogowie zasiedli w radzie wśród nich wysokogrzmiący Dzeus, którego moc największa. Atena wyliczała im wszystkie niedole Odyssa, mając je wiernie w pamięci. Martwiła się, że dotąd przebywa on w domu nimfy. - Ojcze Dzeusie i wy, szczęśliwi bogowie, wiecznie żyjący! Niech żaden już z berłowładnych królów nie będzie życzliwy, łagodny i dobry, niech serce jego nie wie, co sprawiedliwość, niechaj będzie on zły, a każdy jego czyn zdrożny, skoro nikt nie pamięta o boskim Odyssie, który jak ojciec był dobry dla swoich poddanych. A dziś leży na wyspie cierpiąc ból srogi, w domu nimfy Kalipso, która gwałtem go trzyma. I nie może wrócić do ziemi ojczystej. Albowiem nie ma ni wiosłownych okrętów, ni towarzyszy, by go przewieźli po szerokim grzbiecie morza. I chcą mu teraz zabić ukochanego syna, gdy ów będzie wracał do domu. Poszedł on po wieści o ojcu aż do zacnego Pylos i do boskiego Lakedajmonu. Odpowiadając jej rzekł Dzeus chmurozbiórca: - Jakież to słowo, moje dziecko, wymknęło się tobie z zagrody zębów? Czy to nie twoja była myśl i rada, by Odys wrócił ukarać tych ludzi? Telemacha zaś zręcznie, jak to potrafisz, przeprowadź cało do ziemi ojczystej, a zalotnicy niech wrócą z niczym na swoim statku. Rzekł i przywołał Hermesa, miłego syna: - Hermesie, jak zawsze jesteś nam posłem, tak i teraz zanieś nimfie o pięknych warkoczach wyrok nie uchylony o powrocie mężnego Odyssa: sam niech płynie bez niczyjej pomocy, ni boskiej, ni ludzkiej, na mocno zbitej tratwie, w trudzie i znoju, aż dwudziestego dnia dotrze do Scherii, szerokoskibej ziemi Feaków, którzy są bliskimi krewnymi bogów. Oni go sercem uczczą jak boga i na okręcie odeślą do ojczyzny, a dadzą mu tyle spiżu i złota, i szat, ile by nigdy, mając swój udział w zdobyczy, Odys nie przywiózł spod Troi, gdyby bez szkody powrócił. Takie jest przeznaczenie: zobaczy on drogie osoby i wróci do ziemi ojców, pod wysoki strop swego domu. Rzekł, a poseł świetlisty usłuchał go bez wahania. W lot pod stopy podwiązał piękne sandały, ambrozyjskie, złote, które z szybkością wiatru niosą go czy to nad wodą, czy nad niezmierzoną ziemią. Wziął różdżkę, którą oczy ludzkie, komu zechce, zamyka albo uśpionych budzi. Z tą różdżką w ręku poleciał mocarz świetlisty. Przekroczywszy Pierię wpadł z eteru w morze i śmigał po falach podobny do mewy, która polując na ryby w groźnym łonie słonych niestrudzonych wód swe gęste skrzydła obryzguje pianą morską. Do tego ptaka podobny, mknął Hermes wśród fal niezliczonych. Lecz gdy doleciał do wyspy dalekiej, wyszedł z fiołkowego morza na ląd i znalazł tam wielką pieczarę, gdzie mieszkała nimfa o pięknych warkoczach. Była w domu. Wielki ogień płonął na ognisku. Daleko po wyspie roznosił się wonny dym palonych szczap cedru i tui. Ona zaś w głębi pieczary śpiewała cudnie, wodząc po krosnach złotym czółenkiem. Wokoło pieczary rósł bujny las: olsze, sokory i pachnące cyprysy. Gnieździły się w nich ptaki szerokoskrzydłe: sowy, jastrzębie i długojęzyczne kormorany z morzem oswojone. Jeszcze bliżej pieczary wybujała rozłożysta winorośl, pyszna swoimi gronami. Rzędem, blisko siebie, cztery zdroje biły białą wodą i rozchodziły się w różne strony, a wokół łąki kwitły fiołkami i łonnikiem. Nawet nieśmiertelne serce radowało się tym widokiem. Stał więc i patrzył poseł świetlisty. A kiedy duszę tym wszystkim nasycił, wszedł do rozległej pieczary. Od pierwszego spojrzenia poznała go arcyboska Kalipso: bogowie nieśmiertelni znają się między sobą, choćby i dalekie były ich siedziby. Odyssa wielkodusznego nie zastał, bo, jak zawsze, siedział na skałach wybrzeża, patrzył na morze niestrudzone i płakał - łzami, jękiem i bólem trawiąc swe serce. Kalipso arcyboska posadziła Hermesa na promiennym, błyszczącym tronie i zapytała: - Z czym do mnie przychodzisz, miły i czcigodny Hermesie złotorózgi? Dawnoś mnie nie odwiedzał. Powiedz, czego sobie życzysz: sercem spełnię, jeśli to w mojej mocy, jeśli to możliwe. Lecz pójdź wprzódy, niech cię ugoszczę. To rzekłszy bogini przysunęła stół, pełny ambrozji, zmieszała nektar czerwony, i poseł świetlisty jadł i pił. Kiedy zaś skończył i serce nasycił jadłem, przemówił do niej w te słowa: - Mnie, boga, pytasz, bogini, z czym przychodzę. Powiem ci więc słowo szczere, albowiem tego żądasz. Ja nie z własnej woli, to Dzeus kazał mi tu przyjść. Któż by z ochotą przebiegał te gorzkie wody bez kresu? Nie ma tu w pobliżu ani jednego miasta, gdzie śmiertelni bogom składają ofiary i przednie hekatomby. Lecz któryż bóg może obejść lub odwrócić wolę Dzeusa Egidodzierżcy? Mówią, że u ciebie bawi najnieszczęśliwszy z mężów, co walczyli pod grodem Priama lat dziewięć, a w roku dziesiątym, zburzywszy miasto, odeszli do domu. Lecz w drodze powrotnej obrazili Atenę, która zesłała na nich zły wiatr i długie fale. Zginęli wtedy wszyscy zacni towarzysze, jego zaś wiatr i fala aż tutaj zaniosły. Teraz musisz go odesłać jak najprędzej. Nie sądzono mu bowiem tu zginąć, daleko od swoich: los da mu jeszcze oglądać drogie osoby i wejść pod wysoki strop jego domu, w kraj ojczysty. Rzekł, zadrżała Kalipso arcyboska i głos podniósłszy przemówiła słowem skrzydlatym: - Okrutni jesteście, bogowie, i zazdrość wami rządzi. Złym okiem patrzycie, gdy bogini śpi z człowiekiem, gdy miłego sobie weźmie jawnie za małżonka. Tak różanopalca Jutrzenka wzięła sobie Oriona, a was zaraz to oburzyło, bogowie beztroscy! I zstąpiła ze złotego tronu przeczysta Artemida, i zabiła go cichymi strzałami. Tak Demeter o pięknych warkoczach, idąc za swoim sercem, dzieliła miłość i łoże z Jazjonem na niwie trzykroć zoranej, lecz niedługo ukryło się to przed Dzeusem, który go raził jasnym piorunem i zabił. Tak i mnie teraz, bogowie, za złe bierzecie, że mam u siebie człowieka. A ja go zbawiłam siedzącego okrakiem na stępce. Pośrodku morza ciemnego jak wino Dzeus mu okręt piorunem jasnym raził i zgruchotał: zginęli wszyscy zacni towarzysze, jego zaś wiatr i fale poniosły. Pokochałam go i przygarnęłam, obiecałam uczynić nieśmiertelnym i starość mu zdjąć na wszystkie dni. Ale skoro żaden bóg nie może obejść ni odwrócić woli Dzeusa Egidodzierżcy, niechaj idzie, jeśli mu iść każą, na morze nie znające spokoju. Nie ja go odeślę: nie masz u mnie ani okrętów wiosłownych, ani drużyny, która by go przewiozła po szerokim grzbiecie morza. Tylko mu powiem życzliwie i szczerze, w jaki sposób może wrócić cało do ziemi ojczystej. Znów do niej przemówił poseł świetlisty: - Tak więc go teraz odeślij. Lękaj się gniewu Dzeusa, by w złości nie uczynił ci krzywdy. To powiedziawszy odszedł mocarz świetlisty. A nimfa czcigodna, posłuszna Dzeusa wezwaniu, poszła do wielkodusznego Odyssa. Znalazła go siedzącego na skalistym wybrzeżu. Oczy nie obsychały od łez, słodkie życie uchodziło w żałosnym wyczekiwaniu powrotu, bo już nie podobała mu się nimfa. Z musu przesypiał noce w głębokich pieczarach, przy chcącej niechętny, a dniami siadywał na skałach wybrzeża, nękając serce łzami, jękami i bólem. Łzy lejąc wpatrywał się w morze niestrudzone. Arcyboska stanęła przy nim i rzekła: - Mój biedaku! Nie będziesz się więcej smucił ani marnował życia: już jestem gotowa cię odesłać. Ścinaj spiżem wielkie drzewa i rób tratwę szeroką, na niej wznieś pomost wysoki i ruszaj na mgliste morze. A ja dam chleba, wody, wina czerwonego do woli, żebyś miał czym głód odpędzić, i w szaty odzieję, i poślę za tobą wiatr, byś cało dojechał do ziemi ojczystej, jak chcą bogowie, władcy niebios szerokich, potężniejsi ode mnie w zamysłach i czynach. Rzekła. Struchlał niezłomny boski Odys, przemówił i rzekł słowa skrzydlate: - Coś innego, bogini, masz na myśli - nie żeby mnie odesłać. Każesz puścić się z tratwą na wielką topiel morską, niebezpieczną i straszną, której przebyć nie mogą nawet chyże i równe okręty, cieszące się wiatrem dzeusowym. Tobie na przekór nie wejdę na tratwę, chyba mi złożysz, bogini, wielką przysięgę, że nie obmyślisz jakiejś innej niedoli. Tak mówił. Uśmiechnęła się Kalipso arcyboska i gładząc mu rękę rzekła: - Zaiste, frant z ciebie i otwarta głowa, żeś takie słowo wymyślił. A więc ziemią się świadczę i niebem szerokim tam, w górze, a w dole Styksu strumieniem, co jest największą i najstraszniejszą przysięgą dla bogów szczęśliwych: że nic innego nie zamyślam na twoją szkodę. Myślę i mówię tak, jak bym samej sobie radziła, gdyby zaszła taka potrzeba. Duch mój jest prawy i w piersiach mam serce nie z żelaza, ale miłosierne. To powiedziawszy arcyboska żwawo szła naprzód, on wstępował w ślady bogini. Tak doszli do głębokiej pieczary, bogini i człowiek. Ona posadziła go na tronie, z którego dopiero co wstał Hermes, i zastawiła przed nim jadło i napój, strawę, jaką się posilają mężowie śmiertelni. I sama usiadła naprzeciw boskiego Odyssa, a służące podały jej nektar i ambrozję. I tak oboje wyciągali ręce po stojące przed nimi potrawy. A kiedy nacieszyli się jadłem i napojem, z pierwszym słowem odezwała się Kalipso arcyboska: - Szczepie dzeusowy, synu Laertesa, przemyślny Odyssie! A więc naprawdę chcesz już teraz jechać do domu, do ziemi ojczystej? Życzę szczęścia - mimo wszystko... Lecz gdybyś wiedział, ile ci sądzone znieść niedoli, zanim dobijesz do ojczyzny, to byś został i razem ze mną pilnowałbyś tego domu i byłbyś nieśmiertelny, chociaż tak pragniesz zobaczyć swą żonę. Wciąż za nią tęsknisz, przez wszystkie dni, a przecież śmiem powiedzieć, nie jestem ci od niej gorsza postawą ni wzrostem, bo niepodobna śmiertelnym z nieśmiertelnymi mierzyć się urodą i kształtem. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Nie gniewaj się, czcigodna bogini. Wiem ci ja sam zbyt dobrze, jak dalece mądra Penelopa jest przy tobie pośledniejsza urodą i wielkością, jest bowiem śmiertelna, a ty nieśmiertelna i wiecznie młoda - a jednak tęsknię przez wszystkie dni i pragnę pójść do domu i oglądać dzień swego powrotu. A jeśli na morzu ciemnym jak wino znów mnie któryś z bogów rozbije, wytrzymam, bo w piersiach mam serce na ból hartowne. Już tyle wycierpiałem, tyle się natrudziłem wśród fal i na wojnie, że niech i to jeszcze się stanie. Rzekł. Właśnie słońce zaszło i nastąpiła ciemność. A tych dwoje w głębi pieczary cieszyło się miłością, trwając we wzajemnym uścisku. Ledwo z mgieł rannych ukazała się różanopalca Jutrzenka, wnet Odys wdział chlajnę i chiton, nimfa zaś włożyła wielki faros, srebrzysty, cienki i miły, biodra ściągnęła pięknym złotym pasem, głowę okryła namiotką i zajęła się wyprawą wielkodusznego Odyssa. Dała mu topór wielki, dobrze leżący w dłoni, spiżowy, z dwóch stron wyostrzony, a miał on stylisko z drzewa oliwnego, uchwytne i bardzo piękne. Zaczem dała siekierkę starannie gładzoną. I prowadziła drogą w ten koniec wyspy, gdzie rosły drzewa: olsze, sokory, sosny niebotyczne, uschłe od dawna. Ich suche drewno było wyborne na lekkie statki. Gdy mu pokazała ten stary wysokopienny las, odeszła do domu Kalipso arcyboska. A on ścinał drzewa, praca szła mu raźno. Dwadzieścia ich wyciął, obrąbał spiżem, ostrugał sprawnie i pod sznur wymierzył. Tymczasem Kalipso arcyboska przyniosła świder. Wszystkie belki przewiercił i złożył razem, wreszcie tratwę spoił kołkami i klubami. Jaki wymiar sobie zakreśli cieśla doświadczony na fundament szerokiego ładownego statku, taką wziął Odys szerokość dla swojej tratwy. Zaczem stawiał pomost: bunty wbijał gęsto jeden przy drugim i nakrywał je długimi deskami. I maszt zrobił z przymocowanymi doń rejami, i rudel do sterowania. Na koniec całą tratwę oszańcował plecionką z wierzbiny, którą suto obłożył gałęziami. Tymczasem Kalipso arcyboska przyniosła płótno na żagle. On i z tym dobrze się sprawił. Uwiązał tryski, nawłoki, hycliny i lewarami zepchnął tratwę na boskie wody słone. Na czwarty dzień wszystko było gotowe, piątego zaś puściła go z wyspy boska Kalipso, wykąpawszy i odziawszy w wonne szaty. Na tratwie złożyła dwa bukłaki: jeden z czarnym winem, drugi, wielki, z wodą, a w miechu skórzanym żywność i pełno rozmaitych łakoci. I posłała mu wiatr pomyślny i lekki. Wiatrem wesoły, boski Odys rozpiął żagle. Siedząc przy rudlu sprawnie sterował, a sen nie padał na powieki. Patrzył w Plejady i w późno zachodzącego Wolarza, i w Niedźwiedzicę, którą też zowią Wozem: ona się w miejscu obraca i śledzi Oriona, a jedyna z gwiazd nie kąpie się w Okeanie. Nakazała mu Kalipso arcyboska, by prując morze Niedźwiedzicę miał po lewej ręce. Dni siedemnaście płynął żłobiąc fale, a osiemnastego ukazały się góry cieniste w ziemi Feaków, która była najbliżej i wyglądała jak puklerz na mglistym morzu. Z daleka, z Gór Solimskich, dojrzał go powracający od Etiopów Pan, co ziemią wstrząsa. A widząc, jak on po morzu żegluje, jeszcze bardziej się rozsierdził i kręcąc głową przemówił do swej duszy: - Ejże, bogowie snadź coś innego uradzili względem Odyssa, kiedy ja byłem u Etiopów. I oto zbliża się on do ziemi Feaków, gdzie mu sądzono wyrwać się z powroza trapiących go niedoli. Ale zdaje mi się, że jeszcze niejedna bieda go dosięgnie. Tak mówiąc spędził chmury i chwyciwszy w dłonie trójząb zmącił morze. Ruszył wiejbę wszelkich wiatrów, a chmurami zaćmił ziemię i morze. Z nieba zeszła noc. Spadł Euros i Notos, z nimi Zefir gwałtowny i w eterze zrodzony Boreasz, który kłębił wielkie bałwany. Rozprzęgły się kolana i miłe serce Odyssa, jęknął i rzekł do swej wzniosłej duszy: - Biada mi nędznemu! Cóż mnie jeszcze spotka na ostatku? Boję się, że prawdą niechybną było wszystko, co mówiła bogini: że nim stanę w ziemi ojczystej, na morzu dopełnię miary swych cierpień. To wszystko teraz się iści. Jakimi to chmurami Dzeus niebo szerokie przepasał! Jak zmącił morze! Wszystkie naraz wiatry pędzą na siebie burzą. Teraz już pewna moja zguba. Trzykroć i czterykroć szczęśliwi Danaowie, którzy wtedy zginęli na równinie trojańskiej w służbie Atrydów. I ja powinienem był umrzeć i dobiec kresu w onym dniu, kiedy ćma Trojan godziła we mnie spiżowymi włóczniami nad ciałem syna Peleusa. Byłbym miał wówczas pogrzeb uroczysty i Achajowie roznieśliby moją sławę, a teraz wypadło mi zginąć nędzną śmiercią. Gdy to mówił, wielka fala uderzyła nań z góry ze straszliwą siłą i przewróciła tratwę. Padł daleko od tratwy, rudel wypuścił z rąk. Nadciągająca burza skłóconych wiatrów złamała maszt przez pół, żagle i reje padły daleko w morze. Długi czas trzymało go pod wodą, nie mógł się prędko wydostać na wierzch pod gwałtownym naporem fal i pod ciężarem szat, które dała mu boska Kalipso. Wypłynął w końcu, z ust wypluł gorzką wodę, której strumienie zalewały mu głowę. Mimo że tak wycieńczony, nie zapomniał o tratwie, lecz borykając się z falami zdołał ją pochwycić. Usiadł na środku i uciekł od bliskiej już śmierci. Tam i sam, z prądem, niosła go wielka fala. Jak jesienny Boreasz roznosi po błoniach osty sczepione razem, tak ową tratwę po morskich rozłogach wiatry nosiły tam i sam. Raz Notos podrzucał ją Boreaszowi, to znów Euros dawał ją gonić Zefirowi. Spostrzegła go córka Kadmosa, cienka w kostce Ino, która wpierw była śmiertelna i ludzkim mówiąca głosem, a teraz jako Leukotea w głębinach morza doznaje czci boskiej. Ulitowała się nad zbolałym rozbitkiem, wyszła z toni, łyską sfrunęła na tratwę i przemówiła: - Czemuż to na ciebie, mój biedaku, tak strasznie rozgniewał się ziemią trzęsący Posejdon i tyle ci zła przyczynia? Jednak ciebie nie zniszczy, chociaż bardzo pragnie. A teraz tak zrób - nie wydajesz mi się nierozsądnym - te szaty zdejmij i tratwę porzuć, niech wiatry ją niosą - płyń sam, własnymi rękami, żebyś się dostał do ziemi Feaków, gdzie los ci wyznaczył zbawienie. Masz tu boską namiotkę, rozwiń ją pod piersiami i nie bój się odtąd zguby ni cierpienia. Kiedy rękami uchwycisz się ziemi, odwiń ją i rzuć w morze ciemne jak wino, daleko od lądu, a sam odwróć się tyłem. To powiedziawszy bogini dała namiotkę i z powrotem zapadła w morze spienione do łyski podobna - czarna ją fala zakryła. - O moja dolo! Może znów któryś z nieśmiertelnych przędzie mi podstęp, każąc zejść z tratwy. Nie od razu posłucham, bo jeszcze daleko widzę ziemię, która ma być moją ucieczką. Oto co zrobię i co mi się wydaje najlepsze: póki te drwa trzymają się razem, zostanę tutaj cierpliwie znosząc biedę, a kiedy mi tratwę fala rozniesie, rzucę się wpław, bo nic lepszego nie wymyślę. Gdy się on tak bił z myślami i sercem, Posejdon ruszył wielką falę i puścił na niego - straszną, ciężką, wysoko sklepioną. Jakby wiatr silny rozrzucił kupę plew i rozmiótł w różne strony, tak morze rozniosło długie bierwiona. Jednego z nich dosiadł Odys, jak ten, co pędzi na wierzchowcu. Ściągnął szaty, które mu dała boska Kalipso, i pod piersiami rozwinął namiotkę. Głową naprzód rzucił się w morze i ręce rozłożył do pływania. Widział to Pan, co ziemią trzęsie, głową skinął i rzekł swemu sercu: - Teraz, gdyś tyle się nacierpiał, wędruj sobie po morzu, póki nie wejdziesz między lud dzeusowy. Ale mam nadzieję, że nie będziesz się użalał na zbyt skąpą miarę niedoli. To rzekłszy zaciął konie pięknogrzywe i ruszył do Ajg, gdzie jest jego sławna siedziba. Tymczasem Atena, córka Dzeusa, o czym innym pomyślała: wiatrom związała drogę, kazała uciszyć się i lec, ruszyła tylko prędkiego Boreasza i przed Odyssem wygładziła fale, by mógł wejść między Feaków, miłośników wioseł, unikając śmierci i Ker. Dwie noce i dwa dni rzucały nim wzdęte fale i często zguba zaglądała mu w oczy. Lecz gdy trzeci dzień sprowadziła pięknowłosa Jutrzenka, wicher ustał, morze objęła cisza bezwietrzna. Wtedy, wytężywszy wzrok, ze szczytu wielkiej fali dojrzał on bliską ziemię. Jak dzieciom radosne jawi się życie ojca, który, nawiedzony przez lutego demona, leżał w chorobie wśród srogich bólów niknąc powoli, aż bogowie nagle uwolnili go od cierpień - z taką radością Odys zobaczył ziemię i las i płynął, żeby jak najprędzej stopą dotknąć lądu. A kiedy już był na odległość krzyku, posłyszał łoskot morza bijącego o skały. Wielka fala z hukiem straszliwym rzygała na ląd i wszystko przesłaniał tuman piany. Ani zatoki, gdzie by się schronić okrętom, ani przystani - tylko skały sterczące, urwiska i rafy. Wtedy Odyssowi zwątlały kolana i miłe serce, z jękiem do swej wzniosłej duszy przemówił: - Biada! Oto mi Dzeus dał ujrzeć ziemię niespodziewaną i taki szmat toni przeorać, a tu nie ma jak wyjść poza wrota siwego morza: na zewnątrz ostre rafy, wokół z hukiem kipi fala, sterczy gładka skała, a tuż przy brzegu morze głębokie - nie sposób stanąć na nogach i umknąć nieszczęściu. Bałwany gotowe mnie porwać, gdy będę wychodził, i rzucić o twarde głazy: wtedy cały mój trud będzie daremny. A jeślibym płynął dalej wzdłuż wybrzeża i wypatrywał płaskoci albo zatoki, boję się, że mnie burza znów porwie i ciężko jęczącego poniesie na rybne morze albo mi bóstwo ze słonej topieli naśle potwora, jakich bez liku żywi przesławna Amfitryta. Wiem przecież, jak nienawidzi mnie przesławny Pan, co ziemią trzęsie. Kiedy się tak bił z myślami i sercem, wielka fala poniosła go na skaliste wybrzeże. Skórę by mu zdarło, połamało kości, gdyby bogini jasnooka Atena nie natchnęła go myślą: rzucić się na skałę i chwycić się jej oburącz. Jęczał, ale trzymał się skały, póki fala nie odpłynęła. Tej uniknął, lecz z szumem nadciągnęła druga, uderzyła go, zalała i rzuciła daleko w morze. Jak u polipa, gdy go wyrwać z jamy, zostają na mackach przyssane kamyki, tak na skale została skóra zdarta ze śmiałych dłoni Odyssa. A on sam znikł pod falami. I byłby tam wbrew przeznaczeniu zginął nieszczęsny Odys, gdyby mu jasnooka Atena nie wróciła przytomności umysłu. Wychynąwszy z fal, które biły o ląd, płynął wzdłuż brzegu, wypatrując, czy gdzieś nie znajdzie płaskoci lub zatoki. Tak dotarł do ujścia rzeki o pięknych zdrojach. To miejsce wydało mu się najlepsze: wolne od skał, zasłonione od wiatru. Rozpoznał rzekę zmierzającą do ujścia i tak modlił się w duszy: - Usłysz mnie, panie, ktokolwiek jesteś! Uciekam od grozy posejdonowego morza i przychodzę do ciebie, ja, który cię nieraz wzywałem. I dla bogów nieśmiertelnych czcigodny jest rozbitek, który prosi o pomoc. Tak ja dziś do twego strumienia i do twych kolan przypadam, wielce utrudzony. Zmiłuj się, panie, błagalnikiem ci jestem. Tak mówił, a ów zaraz zatrzymał swój nurt, powściągnął fale, morze przed nim uciszył i wybawił go w ujściu swej rzeki. Ugięły się pod Odyssem kolana, krzepkie ramiona opadły, albowiem morze złamało w nim serce. Skóra na ciele obrzmiała, woda strumieniem wylewała się z ust i nosa. Bez tchu, bez głosu leżał omdlały pod brzemieniem straszliwego znużenia. Lecz kiedy wrócił mu oddech i serce się w piersiach ocknęło, odwiązał bożą namiotkę i puścił na rzekę płynącą do morza. Uniosła ją z prądem wielka fala, zaś Ino w lot pochwyciła lubymi dłońmi. Wyszedł z rzeki, legł w sitowiu, całował niwę zbożorodną. W zgryzocie przemówił do swego wzniosłego serca: - Biada! Co jeszcze mam wycierpieć? Co mi się na ostatku przydarzy? Czy w rzece będę spędzał noce na utrapionym czuwaniu, omdlały, aż chłód zjadliwy i rześka rosa zdławią gasnące tchnienie? Od rzeki wieje wczesnym rankiem zimny wiatr. A jeśliby się wspiąć po zboczu aż do ciemnego lasu i lec w gęstych zaroślach, opuści mnie znój i mróz i przyjdzie słodki sen, ale się lękam pójść na łup i pastwę dzikich zwierząt. To jednak po namyśle wydało mu się lepsze. Poszedł w las, który znalazł blisko wody, na wzgórzu. Wśliznął się w podwójne zarośla dzikiej i szlachetnej oliwki. Zrośnięte razem nie przepuszczały wilgotnych wiatrów, nie docierały tam promienie jasnego słońca, nie przenikał deszcz - taka to była gęstwina. Odys w nią się zanurzył. Własnymi rękami wymościł sobie łoże szerokie, było tu bowiem bez liku spadłych liści: dwóch albo i trzech mężów miałoby się czym przykryć choćby w najsroższą zimę. Ucieszył się ich obfitością niezłomny boski Odys, zapadł w nie głęboko i cały się nimi zasypał. Jak ów, co mieszka w szczerym polu, bez sąsiadów, nasienie ognia chroni okrywając je czarnym popiołem, żeby go skądinąd nie musiał dobywać, tak Odys okrył się liśćmi. Atena zaś zlała na jego oczy sen i zamknęła powieki, by jak najprędzej uśmierzyć jego bolesne znużenie. Pieśń szósta Nauzykaa Tam więc spał niezłomny boski Odys, zmożony snem i znojem. Tymczasem Atena szła do kraju i miasta Feaków. Niegdyś mieszkali oni w przestronnej Hyperei, blisko hardych Kiklopów, którzy ich łupili górując nad nimi swą siłą. Nauzytoos o boskim wejrzeniu zabrał ich stamtąd i osadził w Scherii, daleko od ludzi ruchliwych. Miasto wałem otoczył, pobudował domy, wzniósł świątynie bogów i rozdzielił pola. Lecz dawno już uległ doli i poszedł do Hadesu, a teraz panował natchniony od bogów Alkinoos. Właśnie do jego domu zmierzała jasnooka Atena, rozważając w swym wielkim sercu powrót Odyssa. Weszła do ozdobnej komnaty, gdzie spała dziewczyna śmigła i piękna jak boginie - Nauzykaa, córka wielkodusznego Alkinoosa. Po obu stronach drzwi spały dwie służące, którym Charyty nie poskąpiły urody. Lśniące podwoje były zamknięte. Jak wiatru powiew Atena przemknęła ku łożu dziewczyny i stanęła u wezgłowia, podobna do jej ukochanej rówieśnicy, córki Dymanta, sławnego ze swoich okrętów. Jej mając postać przemówiła jasnooka Atena: - Nauzykao, jakąż opieszałą córkę urodziła twoja matka. W zaniedbaniu leżą lśniące szaty, a tu już blisko twój ślub, kiedy i samej trzeba się pięknie ubrać, i mieć w pogotowiu stroje dla tych, którzy ciebie odprowadzą do nowego domu. Rośnie stąd sława szlachetna u ludzi, cieszy się ojciec i matka czcigodna. Chodźmy więc prać, skoro zabłyśnie Jutrzenka. Pomogę ci chętnie, by się z tym jak najprędzej uporać. Już niedługo będziesz dziewicą, już się o ciebie starają co przedniejsi w kraju Feaków, równi tobie rodem. Jeszcze przed świtem idź i proś ojca, żeby ci kazał dać muły i wóz, na którym powieziesz przepaski, peplosy, lśniące prześcieradła. A i tobie przystoi raczej jechać niż iść pieszo do pralni, które są daleko za miastem. To rzekłszy jasnooka Atena wróciła na Olimp, gdzie, jak wieść niesie, jest niewzruszona i wieczna siedziba bogów. Ani wiatry nią nie wstrząsają, ani jej nie zlewają deszcze, ani śnieg się nie zbliży. Rozciąga się tam bezchmurny eter, w górze biegnie biała poświata. Tam każdym dniem cieszą się bogowie szczęśliwi. Tam odeszła Jasnooka po rozmowie z dziewczyną. Wnet wzeszła na pięknym tronie Jutrzenka i obudziła strojną Nauzykaę. A ona, przejęta swoim snem, pobiegła na pokoje, by obwieścić rodzicom, drogiemu ojcu i matce. Oboje zastała w domu. Matka siedziała przy ognisku i razem z niewiastami służebnymi wiła purpurę na wrzecionach. Ojca spotkała w drzwiach, gdy wychodził na radę przesławnych królów, dokąd wzywali go szlachetni Feakowie. Stanąwszy bardzo blisko, przemówiła do miłego ojca: - Kochany ojczulku, czybyś nie kazał zaprząc dla mnie wysokiego wozu o mocnych kołach? Trzeba zawieźć do rzeki i wyprać bieliznę - tyle brudów się nazbierało! Przecież i tobie przystoi mieć na ciele czystą odzież, gdy idziesz radzić w radzie książąt, przecież w domu masz pięciu drogich synów, dwóch żonatych, trzech dorastających w boskiej urodzie: zawsze się oni upominają o świeże szaty, ilekroć idą na tańce. A wszystko jest na mojej głowie. Tak mówiła, wstydząc się przed ojcem wspominać o weselu. Lecz on wszystko zrozumiał i odparł: - Ani mułów tobie nie odmawiam, dziecino, ani innej rzeczy. Idź, a służba przygotuje wóz o mocnych kołach, wysoki i z latrami. Po czym wydał rozkazy, a słudzy je spełnili. Wyprowadzili przed dom wóz o dobrych kołach, muły do niego zaprzęgli, a dziewczyna wyniosła ze skarbca świetlistą odzież i ułożyła na wozie pięknie gładzonym. Matka napełniła jej koszyk wszelakim jadłem, przysmakami, nalała wina do koźlego bukłaka, a gdy dziewczyna weszła na wóz, podała jej złote naczyńko z miękką oliwą, by miały się czym namaścić po kąpieli - ona i służące. Nauzykaa chwyciła bicz i cugle błyszczące, smagnęła muły. Ruszyły z hałasem i bez wytchnienia ciągnęły wóz z bielizną i dziewczyną, a za nim szły służące. Tak przybyły do rzeki o pięknym wód biegu. Były tam zbiorniki zawsze pełne. Jasna woda płynęła ze skał, było czym zmyć największe brudy. Wyprzągnięto muły i puszczono nad zakręty rzeki, by się pasły słodką jak miód trawą. Z wozu zdjęto szaty i zniesiono do wody bijącej z ciemnych źródeł. Dziewczęta weszły do zbiorników i bieliznę ubijały nogami na wyścigi. Skoro z niej wypłukały i zmyły wszystek brud, rozłożyły ją rzędem na wybrzeżu, gdzie morze nieraz występuje na ląd i obmywa kamyki. Zaczem same się wykąpały i szczodrze natarły oliwą, i zasiadły do śniadania na wysokim brzegu rzeki, a tymczasem szatki schły w blasku słońca. Nacieszywszy się jedzeniem, zrzuciły zasłony i bawiły się piłką: białoramienna Nauzykaa prowadziła grę. Jak Artemida łucznica biega po górach, czy to w Tajgecie rozległym, czy w Erymancie, igrając wśród dzików i rączych jeleni, a przy niej skaczą nimfy polne, córki Dzeusa Egidodzierżcy, raduje się sercem Leto na widok córki o głowę przewyższającej towarzyszki - łatwo ją poznać, choć wszystkie są piękne - tak wśród dworek wyróżniała się ta nie znająca więzów panna. A kiedy już pora była jechać z powrotem do domu, zaprzęgać muły i składać bieliznę, wtedy jasnooka Atena pomyślała, by Odys się zbudził i zobaczył piękną dziewczynę, która go zaprowadzi do miasta Feaków. Właśnie królewna rzuciła piłkę do jednej z dworek, chybiła i piłka wpadła do rzeki - dziewczęta głośno krzyknęły. Zbudził się boski Odys, usiadł. Poruszyły się myśli i serce: - Biada! Do jakiego znów ludu przybyłem? Czy żyje tu plemię zuchwałe, dzikie i niesprawiedliwe, czy gościnne i bogobojne? Jakby mnie doleciał niewieści krzyk dziewcząt, może nimf mieszkających na szczytach gór i w źródłach rzek, i w trawach łąk wilgotnych? Czy są tu gdzieś ludzie mówiący zrozumiałym językiem? Sam się przekonam i zobaczę. To mówiąc wynurzył się z zarośli boski Odys. Silną dłonią urwał gałąź liściastą, by zakryć męski srom swojego ciała. Jak lew, syn gór, ufny w swą moc, idzie w deszcz i wiatr, a ślepia mu płoną, idzie na woły i owce, i leśne jelenie, gotów za głosem brzucha zapuścić się aż do obronnej zagrody, tak Odys, wiedziony koniecznością, zbliżył się do dziewcząt o pięknych warkoczach, mimo że był nagi. Straszny im się wydał, zżarty słonym morzem. W popłochu rozpierzchły się aż po krańce wybrzeża. Tylko córka Alkinoosa została, gdyż Atena wlała w jej serce odwagę i kolanom odjęła lęk. Stała naprzeciw idącego, a on wahał się, czy ma podjąć pięknolicą dziewczynę za kolana, czy tylko z daleka miłym słowem prosić, by go przyodziała i wskazała drogę do miasta. Po namyśle wydało mu się lepsze z daleka prosić gładkimi słowami - bał się rozgniewać dziewczynę, gdyby ją podjął za kolana. I powiedział taką oto gładką i roztropną rzecz: - Do kolan tobie się chylę, pani, czy boginią jesteś, czy śmiertelną. Jeśliś jest z bogów, co władają niebem szerokim, najbliżej wydajesz mi się podobna Artemidzie, córce wielkiego Dzeusa, z urody, wzrostu, postawy. Jeśli zaś jesteś z ludzi mieszkających na ziemi, trzykroć szczęśliwi twój ojciec i czcigodna matka, trzykroć szczęśliwi bracia. Zawsze im serca radością rozgrzewasz, gdy widzą, jak ich latorośl idzie w tan. Lecz z całej duszy najszczęśliwszy ten, kto cię wprowadzi do swojego domu, gdy jego wiano przeważy. Nigdy moje oczy nie widziały takiej urody wśród śmiertelnych ani u męża, ani u niewiasty - zbożny lęk przejmuje, gdy patrzę. Widziałem kiedyś na Delos przy ołtarzu Apollona, młodą palmę wysokopienną - bo i tam zawędrowałem, a szły za mną wielkie tłumy i było to w drodze, na której miały mnie spotkać srogie niedole. Podobnie jak na owo drzewo patrzyłem długo w zdumieniu, albowiem nigdy jeszcze takie z ziemi nie wyrosło, tak ciebie, niewiasto, podziwiam całą duszą i lękam się podjąć za kolana. Ciężkie zmartwienie mnie trapi. Wczoraj, po dwudziestu dniach, wyrwałem się morzu ciemnemu jak wino, a przez cały ten czas niosła mnie fala, i nawałnica od wyspy Ogigii. Teraz rzuciło mnie tutaj bóstwo, może znów na jakąś niedolę, bo nie sądzę, żeby to już był koniec: z pewnością jeszcze niejedno bogowie mają w zanadrzu. Lecz ulituj się, pani! Do ciebie pierwszej przychodzę po tylu mozołach, nie znam nikogo z ludzi, co zamieszkują to miasto i ten kraj. Pokaż mi gród, daj łachman jaki, bym się przyodział - może idąc tutaj wzięłaś zbędne zawijadło. Niechaj bogowie dadzą ci wszystko, czego w sercu zapragniesz: męża i dom, i zgodność uczuć doskonałą. Albowiem nie masz nic lepszego ani bardziej cennego nad dom, w którym mąż i żona są we wszystkim jednej myśli - wielka zgryzota dla zazdrośników, dla życzliwych radość, a dla nich samych szczęście największe. Odpowiedziała mu białoramienna Nauzykaa: - Gościu, nie wyglądasz na złego ani głupiego człowieka, wiesz zatem, że szczęście sam Dzeus Olimpijski ludziom rozdziela, zarówno dobrym, jak złym, każdemu wedle swej woli. To, co dał tobie, trzeba znosić - mimo wszystko. A teraz przybywasz do naszego miasta i kraju. Nie zabraknie tobie u nas odzienia ani innych rzeczy, jakie godzi się dać temu, co wiele doświadczył i zastąpił nam drogę swą prośbą. Gród pokażę i powiem nazwę ludu. Feakowie posiadają to miasto i tę ziemię, ja zaś jestem córką wielkodusznego Alkinoosa, w którego ręku siła i moc Feaków. Po czym zawołała do sług o pięknych warkoczach: - Stójcie, dziewczęta! Dokąd uciekacie na widok człowieka? Czyżby wam się wydał wrogiem? Jeszcze się nie urodził, ani nigdy nie urodzi, taki śmiałek, który by wtargnął do ziemi Feaków niosąc postrach - zbyt drodzy jesteśmy bogom. Mieszkamy z dala, pośród szumnego morza, ostatni, nikt z ludzi do nas nie zagląda. Lecz ten biedak aż tutaj zabłądził i trzeba się nim zająć, bo każdy gość i żebrak przychodzi od Dzeusa. Mały dar, wielka radość. Hej, dziewczęta, nakarmić i napoić gościa, obmyć go w rzece, tam, gdzie nie ma wiatru. Tak rzekła, one zaś stanęły i zaczęły się nawoływać. Po czym zaprowadziły Odyssa w miejsce osłonięte, jak kazała Nauzykaa, córka wielkodusznego Alkinoosa. I złożyły obok faros i chiton, aby się ubrał, w złotym lekytosie przyniosły miękkiej oliwy i miały go już prowadzić do kąpieli w rzecznych zdrojach, gdy tak się do nich odezwał boski Odys: - Stańcie sobie z daleka, dziewczęta. Sam obmyję swój grzbiet z morskiego szlamu, a potem natrę się oliwą, która długo była obca mojemu ciału. Nie będę się mył przy was, wstyd obnażać się wobec panien o pięknych warkoczach. Rzekł, one zaś odeszły i powiedziały o tym Nauzykai. Boski Odys czerpiąc z rzeki obmywał ciało z osadu soli morskiej, który mu pokrywał grzbiet i barki szerokie, głowę wycierał z piany niestrudzonego morza. Gdy się cały wykąpał i tłusto namaścił oliwą, włożył szaty, jakie mu dała wolna od ślubów dziewica. Wtedy Atena z Dzeusa zrodzona sprawiła, że wydawał się większy i tęższy, z głowy spływały bujne włosy, podobne kwiatom hiacyntu. Jak kiedy człowiek biegły we wszelkich kunsztach, uczeń Hefajstosa i Pallas Ateny, urocze dzieło tworzy oblewając srebro złotem, tak ona rozlała wdzięk na jego głowę i ramiona. Odszedł nieco dalej i usiadł nad brzegiem morza, promienny urodą i czarem. Panna nie mogła się napatrzyć. Nareszcie rzekła do dworek o pięknych warkoczach: - Posłuchajcie, służki białoramienne, coś wam powiem. Nie bez woli wszystkich bogów, jacy mieszkają na Olimpie, ten mąż zawędrował do boskich Feaków. Wpierw bowiem wydał mi się szpetny, a teraz bogom niebieskim podobny. Gdybym takiego w naszej ziemi mogła nazwać małżonkiem albo gdyby jemu spodobało się tu pozostać... Ale dajcie jeść i pić naszemu gościowi, dziewczęta! Posłuszne jej słowom ustawiły przed Odyssem jadło i napój. Chciwie zaiste jadł i pił niezłomny boski Odys, albowiem od dawna był bez posiłku. Tymczasem białoramienna Nauzykaa zajęła się czym innym: bieliznę zbiera i składa na pięknym wozie, zaprzęga muły o twardych kopytach, a gdy sama wchodzi na wóz, z takim słowem zwraca się do Odyssa: - Teraz wstań, gościu, pora iść do miasta, bym cię wprowadziła w dom mojego ojca. Tam, wierz mi, poznasz najlepszych spośród Feaków. Lecz tak masz postąpić jak człowiek rozsądny, za którego cię uważam: dopóki iść będziemy przez wiejskie pustkowia i pola uprawne, idź żwawo razem z moją służbą za mułami i wozem: ja wskazywać będę drogę, aż znajdziemy się nad miastem. Otacza je wysoki mur z wieżami, a z obu stron są dwie przystanie, oddzielone wąskim przesmykiem - tam równo płynące okręty wciąga się na ląd; u nas każdy ma własne nadbrzeże. Tam na pięknym placu Posejdona jest agora, gdzie w głazach przywiezionych z gór wykuto siedzenia, a dookoła warsztaty, w których wygładza się wiosła i wyrabia osprzęt dla czarnych okrętów, liny i żagle. Feakowie nie dbają o łuki ani o kołczany, tylko o maszty i o wiosła, i o statki foremne, na których wesoło prują siwe morze. Lecz sporo jest zuchwalców w naszym narodzie, muszę się strzec ostrych języków, żeby ktoś za moimi plecami nie szydził, żeby jakiś niecnota spotkawszy nas razem nie powiedział: "Jakiż to urodziwy i rosły cudzoziemiec idzie za Nauzykaą? Gdzie go znalazła? Może będzie jej mężem? Pewnie rozbitek, którego sobie zabrała ze statku ludzi dalekich - wszak sąsiadów nie mamy - albo jakiś upragniony bóg zstąpił z nieba na jej prośby i weżmie ją na wieki. Lepiej dla niej, że sobie wychodziła i znalazła męża gdzie indziej, boć za nic ma naszych Feaków, z których tylu szlachetnych o nią się stara." Tak by mówili, a mnie byłoby wstyd. Ja bym się oburzała, gdyby inna tak postąpiła - gdyby wbrew woli drogich rodziców zadawała się z mężczyznami, zanim przyjdzie do jawnego ślubu. Zważ, gościu, bystro moje słowo, byś jak najprędzej zyskał u mojego ojca powrót do domu. Blisko drogi znajdziemy lasek topolowy, poświęcony Atenie. Płynie w nim źródło, wokół jest łąka, tam ojciec mój ma kwitnącą winnicę, a od niej miasto jest na odległość krzyku. Usiądź tam i czekaj, póki my nie dojdziemy do grodu i ojcowskiego domu. Skoro będziesz mógł się spodziewać, że już jesteśmy u siebie, idź do miasta Feaków i pytaj o dom wielkodusznego Alkinoosa, mojego ojca. Łatwo go poznać, nawet małe dziecko cię zaprowadzi, żaden z feackich domów nie może się z nim równać. Gdy się tylko znajdziesz we dworze i w samej sieni, bardzo prędko przejdź megaron, prosto do mojej matki. Siedzi ona przy ognisku, oparta o kolumnę, i w blasku ognia przędzie purpurową kądziel - cud dla oczu! Za nią siedzą jej dworki. Przy tym samym słupie stoi tron ojca: siedzi on i wino popija, rzekłbyś - bóg nieśmiertelny. Ominąwszy go obejmij rękami kolana naszej matki, byś mógł z radością i prędko oglądać dzień powrotu, jeśli nawet z bardzo daleka przybywasz. Skoro w jej sercu znajdziesz życzliwość, ufaj, że wnet zobaczysz drogie ci osoby, że wejdziesz do ziemi ojczystej i pod wysoki strop swojego domu. To rzekłszy smagnęła muły błyszczącym biczem, one zaś prędko opuściły kotlinę nadrzeczną. Raz kłusem, raz stępa prowadziła je Nauzykaa, roztropnie używając bicza, by służące z Odyssem mogły nadążyć. Słońce zachodziło, gdy doszli do sławnego gaju Ateny. Tam Odys usiadł i modlił się do córki wielkiego Dzeusa: - Usłysz mnie, dziecię Egidodzierżcy, Niepokonana! teraz przynajmniej, skoroś przedtem nie wysłuchała rozbitka, gdy mnie pogrążył przesławny Pan, co ziemią wstrząsa. Daj mi przyjść do Feaków pod osłoną przyjaźni i litości. Usłyszała modlitwę Pallas Atena, lecz nie ukazała mu się jawnie z obawy przed stryjem, którego zawzięty gniew szedł za boskim Odyssem, póki ów nie wrócił na ziemię ojczystą. Pieśń siódma U króla Alkinoosa Tak się modlił niezłomny boski Odys, gdy żartkie muły niosły dziewczynę do miasta. Zatrzymała je u wrót prześwietnego ojcowskiego dworu, a bogom podobni bracia wnet obskoczyli ją kołem, by wóz wyprzęgać i bieliznę wnosić do domu. Ona zaś poszła do swej komnaty. Rozpaliła jej ogień pokojowa, stara Eurymedusa, którą równo biegnące statki przywiozły z Apejrei: wydzielono ją z łupów dla Alkinoosa, bo panował nad wszystkimi Feakami, a lud go słuchał jak boga. Ona to wychowała białoramienną Nauzykaę. Teraz rozpaliła ogień i zastawiła wieczerzę. W tej właśnie chwili podniósł się Odys i ruszył do miasta. Łaskawa Atena odziała go gęstą mgłą, by jakiś zuchwały Feak nie zaczepił go drwiącym słowem, pytając, kto zacz. Już miał wkroczyć do miasta, gdy jasnooka bogini sama zastąpiła mu drogę, podobna do dziewczynki niosącej dzbanek. Stanęła przed nim, a boski Odys zapytał: - Dziecino, czy nie zaprowadziłabyś mnie do domu męża imieniem Alkinoos, który jest władcą tutejszego ludu? Obcy, po wielu niedolach, przychodzę z daleka i nie znam nikogo z ludzi, do których należy to miasto i ta ziemia. Rzekła doń jasnooka bogini Atena: - Pokażę ci, nieznajomy ojczulku, dom, o który pytasz, bo i mój czcigodny ojciec mieszka w pobliżu. Idź więc w milczeniu, a ja drogę wskażę. Na nikogo się nie oglądaj, o nic nie pytaj: cudzoziemców tu nienawidzą i kto z obczyzny przychodzi, nie bywa przyjaźnie witany. Ufni w swe szybkie okręty, prują szeroką toń; dał im to Pan, co ziemią wstrząsa: ich statki są chyże jak skrzydło lub myśl. To mówiąc Pallas Atena żwawo szła przodem, a on wstępował w ślady bogini. Nie widział go nikt z żeglownych Feaków, jak szedł obok nich przez miasto, gdyż łaskawa dlań pięknowłosa Atena, potężna bogini, owiała go czar_mrokiem. Dziwił się Odys przystaniom i śmigłym okrętom, i miejscom zgromadzeń herosów, i - dziw największy - wielkim, wysokim murom w pierścieniu ostrokołu. Kiedy doszli do dworu prześwietnego króla, jasnooka bogini przemówiła: - Oto, nieznajomy ojczulku, dom, który miałam ci wskazać. Znajdziesz w nim królów przy uczcie, ale wejdź i nie trwóż się w sercu: odważnemu zawsze się wiedzie, nawet jeśli jest cudzoziemcem. Idź wprost do pani domu: jej imię Arete, z tych samych rodziców co i król Alkinoos. Najpierw Nauzytoosa Posejdon, co ziemią wstrząsa, spłodził z Periboją, najpiękniejszą z kobiet, najmłodszą córką wielkodusznego Eurymedonta, który ongi królował zuchwałym Gigantom, lecz zgubił i siebie samego, i swój lud nieukrócony. Z nią połączył się Posejdon i spłodził syna, mężnego Nauzytoosa, który panował nad Feakami. Nauzytoos zrodził Reksenora i Alkinoosa. Pierwszy z nich padł od strzały srebrnołukiego Apollona, był jeszcze młodzieńcem, nie miał syna, zostawił w domu tylko tę jedną córkę, Aretę. Alkinoos ją pojął za żonę i otoczył taką czcią, jakiej na ziemi nie doznaje żadna z kobiet, ile dziś rządzi domem pod władzą swych mężów. Cieszyła się i cieszy serdecznym szacunkiem drogich dzieci i samego Alkinoosa, i ludu, który patrzy w nią jak w bóstwo i słowem pozdrawia, ilekroć królowa wstępuje w gród. Mądra i szlachetna, swoją dobrocią uśmierza spory mężów. Jeśli ci będzie sercem życzliwa, miej nadzieję zobaczyć drogie osoby i wrócić pod wysoki strop twojego domu i do ziemi ojczystej. Po tych słowach odeszła jasnooka Atena w stronę nieurodzajnego morza i porzuciwszy rozkoszną Scherię przybyła do Maratonu i Aten o szerokich ulicach, w zamczysty dom Erechteusa. Tymczasem Odys wchodził w przesławny dwór Alkinoosa. Wiele rzeczy poruszyło jego umysł, gdy stał u spiżowych progów. Od dumnej siedziby Alkinoosa szedł blask niby słońca albo księżyca. Na prawo i na lewo, od progu aż w głąb, ciągnęły się ściany obite spiżem, zdobne fryzem z błękitnego szkliwa. W grubym murze otwierały się złote podwoje, węgary na spiżowym progu były ze srebra, tak samo nadproże, a zawora złota. Z obu stron były złote i srebrne psy, które Hefajstos wykonał misterną sztuką, by strzegły domu Alkinoosa - nieśmiertelne i wiecznie młode. Wewnątrz nieprzerwanym szeregiem, od progu do końca świetlicy, stały pod ścianami trony okryte lekkimi narzutami, piękna robota służby niewieściej. Na nich zasiadali feaccy wielmoże, pijąc i jedząc jak rok okrągły. A na dobrze ociosanych cokołach stali młodzieńcy ze złota trzymający w rękach pochodnie i przyświecali biesiadnikom przy nocnych ucztach. Było w domu pięćdziesiąt kobiet służebnych, z których jedne mielą w żarnach złociste zboże, drugie siedząc przy krosnach tkają albo przędą, a kądziel szumi w ich dłoniach, jak liście smukłej sokory. Ze ściśle tkanego płótna kapie tłusta oliwa. Jak Feakowie nad wszystkimi ludźmi górują w sztuce żeglarskiej, tak ich kobiety w kunszcie krosien. Atena razem z poczciwością serca dała im zręczność do cudnej roboty. Za domem, w pobliżu wrót wiodących na dziedziniec, ogród czteromorgowy, ze wszystkich stron ogrodzony. Tam rosną wielkie drzewa, grusze, granaty, dorodne jabłonie, słodkie figi i bujne oliwki. Nigdy na nich nie brak owoców, czy zimą, czy latem, przez cały rok. W zawsze równym powiewie Zefiru jedne się zawiązują, drugie dojrzewają, młoda gruszka obok starych dorasta, jabłko przy jabłku, winogrona przy winogronach, figa obok figi. Dalej winnica. Na równym, wolnym od cienia miejscu suszą się winogrona w słońcu, inne się zbiera, jeszcze inne tłoczy, na jednych krzewach widać, jak po zrzuceniu kwiatów zawiązują się nowe owoce, a na drugich już się czerwienią. Dalej, u kresów winnicy śliczne grządki warzywne przez cały rok okrywa wesoła zieleń. Są tam dwa źródła, jedno po całym ogrodzie rozprowadzone, drugie płynie w stronę domu aż pod próg dziedzińca, skąd biorą wodę ludzie z miasta. Takimi szczodrymi darami błogosławili bogowie dom Alkinoosa. Niezłomny boski Odys stał i patrzył. Skoro zaś napatrzył się wszystkiemu do głębi serca, prędko przestąpił próg i wszedł do środka. Znalazł tam feackich wodzów i radę, jak wznosili puchary na cześć świetlistego Tropiciela - on jest ostatni, któremu wylewają obiatę, gdy pora myśleć o spoczynku. A niezłomny boski Odys szedł przez salę, mając na sobie gęstą mgłę, w którą otuliła go Atena. Kiedy doszedł do Arety i króla Alkinoosa, rękami otoczył kolana królowej i wtedy rozwiała się czar-mgła. Wszyscy oniemieli na jego widok i patrzyli zdumieni, a on podniósł głos błagalny: - Arete, córko boskiego Reksenora, czcigodna małżonko wielkodusznego Alkinoosa! Do twojego męża, do twoich kolan przychodzę, do tych biesiadników - po wielu niedolach. Niechaj bogowie pozwolą im żyć w szczęściu i niech każdy zostawi swoim dzieciom dobytek swego domu i zaszczyty, które otrzymał od ludu. A mnie jak najprędzej odeślijcie do ojczyzny, albowiem ciężki los cierpię z dala od drogich mi osób. Tak mówiąc usiadł w popiele na brzegu ogniska, tuż przy ogniu. Wszyscy w oniemieniu milczeli. Na koniec odezwał się sędziwy pan Echenoos, najstarszy i najwymowniejszy z Feaków, który znał wiele rzeczy i dawnych. Dobrze im radząc przemówił: - Alkinoosie, nieładnie to ani się godzi, by gość siedział na ziemi w popiołach ogniska. Każdy się tutaj wstrzymuje oczekując twojego słowa. Podnieś gościa i posadź na tronie srebrnogwoździstym, każ heroldom mieszać wino, abyśmy spełnili obiatę piorunnemu Dzeusowi, który sam towarzyszy czcigodnym błagalnikom. I niech klucznica poda gościowi wieczerzę z domowych zapasów. Ledwo to usłyszał jego święta moc Alkinoos, ujął za rękę doświadczonego i przebiegłego Odyssa, podniósł go z ogniska i usadził na błyszczącym tronie, każąc wstać swojemu synowi, dzielnemu Laodamasowi, który siedział najbliżej - ulubieniec ojca. Weszła służąca z pięknym złocistym dzbankiem i polewała mu ręce nad srebrną miednicą, potem zastawiła stół wygładzony, na nim czcigodna klucznica położyła chleb i różne dania, rada ze swoich zapasów. Pił i jadł niezłomny boski Odys. Jego moc Alkinoos przywołał herolda: - Pontonoosie, zmieszaj krater wina dla wszystkich w tej sali, abyśmy złożyli obiatę piorunnemu Dzeusowi, który sam towarzyszy czcigodnym błagalnikom. Rzekł, a Pontonoos zmieszał wino pachnące miodem i roznosił je wszystkim w pucharach. Kiedy zaś spełnili obiatę i wypili, ile serce zapragnie, znów przemówił Alkinoos: - Posłuchajcie, wodzowie i rada Feaków, powiem, co nakazuje mi serce. Teraz skończywszy biesiadę idźcie na spoczynek do domu, a o świcie zwołamy jeszcze więcej starszyzny i podejmować będziemy w tych komnatach naszego gościa, i bogom złożymy piękne ofiary, i pomówimy o wyprawie, żeby nasz gość bez trudu i kłopotu, wesoło i szybko, wrócił z naszą pomocą do swojej ojczyzny, choćby i bardzo dalekiej, żeby po drodze nie zaznał ani zła, ani cierpienia, póki nie stanie na swojej ziemi. Tam już musi znieść wszystko, co mu Dola i nielekkie Prządki wyprzędły w dniu, w którym go matka urodziła. Jeśli to zaś któryś z nieśmiertelnych zstąpił z nieba, to znaczy, że bogowie coś innego knowają. Zawsze bowiem ukazują się nam jawnie i gdy składamy przesławne hekatomby, zasiadają razem z nami do uczty. A jeśli który z nich zajdzie nam drogę jako samotny wędrowiec, nie ukrywają się wcale, jesteśmy przecież krewnymi bogów, tak samo jak Kiklopi i dzikie plemię Gigantów. Na to mu odpowiedział przemądry Odys: - Nie myśl tak, Alkinoosie. Nie jestem ci podobny do nieśmiertelnych bogów, co niebem szerokim władają, ani z postaci, ani ze wzrostu - człek jestem śmiertelny. A jeśli widzieliście ludzi dotkniętych największą nędzą, wiedzcie, że mnie stawiają w ich rzędzie moje cierpienia. A może miałbym jeszcze więcej do opowiedzenia niedoli, gdyby wymienić wszystkie, jakie spadły na mnie z woli bogów. Lecz pozwólcie mi dokończyć wieczerzy, choć taki jestem strapiony. Nie masz nic bardziej psiego nad obmierzły brzuch, który każe o sobie pamiętać, choćbyś nie wiem jak był zgnębiony, choćbyś miał ból w sercu. Tak i ze mną: moje serce cierpi, a on wciąż woła jeść i pić. Każe mi zapomnieć o wszystkim, co wycierpiałem, i żąda, by go napełnić. Wy zaś, skoro pojawi się Jutrzenka, zróbcie wszystko, by nieszczęśliwego wrócić ziemi ojczystej: niech jeszcze wiele wycierpię, niech życie nawet stracę, bylebym wprzód zobaczył mój dobytek, moją czeladź, mój dom wysoki. Wszyscy chwalili tę mowę rzetelną i wołali, że trzeba gościa odesłać. Zaczem spełnili obiatę, wypili, ile serce zapragnie, i rozeszli się do domów na spoczynek. W megaronie został boski Odys, przy nim siedziała Arete i bogom podobny Alkinoos: służba uprzątała rynsztunek biesiady. Białoramienna Arete odezwała się pierwsza, poznała bowiem faros i chiton, piękne szaty, które sama wytkała ze swoimi pannami. Rzekła słowa skrzydlate: - Gościu, chciałabym ciebie wpierw sama zapytać ktoś jest i skąd. Kto ci dał te szaty? Czyś nie mówił, żeś się tu dostał zbłądziwszy na morzu? Odparł Odys przemądry: - Trudno, królowo, opowiedzieć wszystkie niedole, których tak wiele zesłali mi bogowie niebiescy. Skoro jednak pytasz i chcesz wiedzieć, to jedno ci opowiem. Jest daleko na morzu niejaka wyspa Ogigia, mieszka tam podstępna pięknowłosa Kalipso, córka Atlasa, dziwna bogini. Nie obcuje z nią nikt z bogów ni z ludzi śmiertelnych, ale mnie nieszczęsnego demon zapędził w jej gościnę, kiedy mi Dzeus mój chyży okręt raził i zdruzgotał oślepiającym piorunem pośrodku morza ciemnego jak wino. Wszyscy wtedy zginęli zacni towarzysze, a ja objąwszy ramionami stępkę z rozbitego statku dałem się nieść przez dziewięć dni, dziesiątego zaś w czarną noc bogowie wyrzucili mnie na wyspę Ogigię. Tam właśnie mieszka pięknowłosa Kalipso, dziwna bogini. Wzięła mnie, kochała tkliwie, żywiła i mówiła, że uczyni nieśmiertelnym i wolnym od starości na wszystkie dni. Ale moje serce nie usłuchało. Siedem lat bez przerwy tam trwałem, skrapiając łzami ambrozyjskie szaty, które mi dała Kalipso. Lecz kiedy nadszedł ósmy rok, kazała mi odpłynąć, czy to z Dzeusowego orędzia, czy jej samej umysł się odmienił. Puściła mnie na tratwie mocno zbitej, wiele rzeczy mi dała, chleba i słodkiego wina, i odziała w boskie szaty, i jeszcze wiatr mi posłała pomyślny i łagodny. Siedemnaście dni płynąłem żeglując po morzu, na osiemnasty ukazały się lesiste góry waszej ziemi: uradowało się serce nieszczęśliwego człowieka. Jeszcze mnie czekało wiele zgryzoty, którą mi zesłał Posejdon, co ziemią wstrząsa. Poruszył on wiatry i związał mi drogę, wzburzył morze przeklęte. Krzyczałem, jęczałem, a fala nie dała mi się utrzymać na tratwie. W końcu burza ją rozerwała. Płynąłem prując topiel, niesiony wiatrem i wodą, aż dotarłem do waszej ziemi. Już miałem stanąć na lądzie, gdy zmogła mnie fala i byłaby mnie cisnęła na wielkie skały w miejscu posępnym. Lecz udało mi się znów odpłynąć i dotarłem do ujścia rzeki, gdzie wydało mi się miejsce najlepsze, wolne od skał i zasłonięte od wiatru. Tam upadłem zbierając resztę sił. Nadchodziła noc ambrozyjska. Z rzeki, co z nieba się rodzi, wyszedłem w górę szukać snu w zaroślach. Okryłem się liśćmi, a bóg zlał na mnie sen bezkresny. Z sercem zmartwiałym spałem w tych liściach przez całą noc i ranek, i połowę dnia, dopiero gdy słońce kłoniło się ku zachodowi, słodki sen mnie opuścił. Na wybrzeżu ujrzałem bawiące się służki twojej córki, a ona sama wydała mi się podobna do bogini. Prosiłem ją o pomoc. Nie zawiódł jej umysł szlachetny, przyjęła mnie tak, jak się nie można spodziewać u młodej dziewczyny, bo młodzież zwykle bywa nierozsądna. Ona dała mi chleba pod dostatkiem i ciemnego wina, dała się umyć w rzece i okryła tymi oto szatami. Choć w smutku ciężko mówić, powiedziałem ci oto całą prawdę. Odpowiedział mu Alkinoos: - Moja córka, gościu, w tym jednak postąpiła niesłusznie, że ciebie razem ze swoimi dziewczętami nie zaprowadziła do naszego domu, przecież to u niej najpierw szukałeś opieki. Na to przemądry Odys rzekł: - Bohaterze, nie karć z tego powodu niewinnej dziewczyny, ona bowiem kazała mi iść razem z dziewczętami, ale ja nie chciałem. Było mi wstyd i lękałem się, żeby ciebie mój widok nie rozgniewał: popędliwe jest plemię ludzkie. Alkinoos odparł: - Gościu, moje serce nie unosi się gniewem tak lekkomyślnie - trzeba znać miarę we wszystkim. A co do ciebie, klnę się ojcem Dzeusem, Ateną, Apollonem, że taki, jak jesteś i jednej ze mną myśli, byłbyś mi upragnionym zięciem i miałbyś moją córkę, gdybyś tu został. Dałbym ci dom i bogactwa. Lecz wbrew woli nikt z Feaków ciebie nie zatrzyma - niech nas Dzeus przed tym broni. Czas twojej odprawy, wiedz o tym, postanawiam na jutro. Będziesz leżał w więzach snu, dopóki nasi ludzie nie zawiozą cię po cichym morzu do twojej ojczyzny, do domu albo dokąd ci się spodoba, choćby i daleko za Eubeję. Leży ona gdzieś na krańcu świata, jak powiadają ci z naszych ludzi, którzy wieźli płowego Radamantysa w odwiedziny do Tityosa, syna Ziemi. Bez trudu w jeden dzień odbyli drogę tam i z powrotem. Sam się przekonasz, że mam najlepsze statki i najdzielniejszych chłopców do wiosłowania po morzu. Rzekł. Niezłomny boski Odys ucieszył się i tak zaczął modlitwę: - Ojcze Dzeusie, oby się spełniło to wszystko, co mówi Alkinoos. I niech mu wieczna będzie chwała na zbożorodnej ziemi, a ja niechaj wrócę do ojczyzny. Gdy tak oni rozmawiali, Arete białoramienna kazała służącym ustawić łoże w przedsionku i wyścielić je pięknymi prześcieradłami z purpury, i okryć kobiercami, i jeszcze dać na wierzch wełniane chlajny. One zaś wyszły ze świetlicy niosąc w rękach pochodnie, usłały łoże z mocnego drzewa i wnet stanęły przy Odyssie mówiąc: - Pójdź, gościu, już gotowe posłanie. Na te słowa odczuł, jak pożądany mu jest spoczynek. W głośnym przedsionku, w łożu rzeźbionym spał niezłomny boski Odys, Alkinoos zaś legł w głębi wysokiego domu, gdzie pani żona zatroszczyła się o jego posłanie. Pieśń ósma Odys u Feaków Ledwo ukazała się z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, podniósł się z pościeli jego święta moc Alkinoos, wstał również grodoburca Odys, szczep dzeusowy. Jego święta moc Alkinoos prowadził na agorę, którą zbudował Feakom przy okrętach. Zaczęli się schodzić i zasiadali na gładkich kamieniach, jeden obok drugiego. Pallas Atena w trosce o powrót Odyssa szła przez miasto, w postaci królewskiego herolda, zatrzymywała się przy każdym mężu mówiąc: - Spieszcie się, feaccy wodzowie i radni, idźcie na agorę posłuchać o tym cudzoziemcu, który świeżo z morskich manowców przybył do domu mądrego Alkinoosa: z urody podobny jest do nieśmiertelnych. Tym słowem poruszyła u wszystkich chęć i pragnienie. Szybko tłum napełnił agorę i ławy. Wielu z podziwem patrzyło na dzielnego syna Laertesa. Atena bowiem zlała cudowny wdzięk na jego głowę i barki i uczyniła, że wydawał się większy i bardziej rosły: tak zdobędzie u wszystkich Feaków miłość i podziw, i szacunek i sprosta wielu zawodom, do których Feakowie go wezwą. Kiedy się już wszyscy zgromadzili, Alkinoos zabrał głos i tak do nich przemówił: - Posłuchajcie, wodzowie i rada Feaków! Powiem, co mi serce w piersiach każe. Ten oto gość jako rozbitek przyszedł do mojego domu - czy od ludzi świtu, czy od zachodu, nie wiem. Prosi, by go odesłać, błaga, by mu to zapewnić. My, jak to zawsze czynimy, odeślemy go niezwłocznie. Ani on, ani nikt inny, kto by wszedł do mego domu, nie czekałby tam długo, gryząc się o swój powrót. Nuże więc, zepchnijmy na boskie morze czarny okręt, który pierwszy raz wypłynie, i wybierzmy pięćdziesięciu dwóch wioślarzy, najlepszych, jacy są u nas. Gdy już każdy z nich uwiąże wiosło przy swojej ławie, niech wyskoczą na brzeg i pójdą do naszego domu, gdzie sobie zgotują prędki posiłek: ja wszystkim dam pod dostatkiem. To nakazuję chłopcom. A wy, berłowładni królowie, idźcie do mego pięknego domu na przyjęcie naszego gościa w megaronie. Niech się nikt nie wymawia. Zaproście również boskiego aojda, Demodoka: on ma od boga dar pieśni, która niesie radość, i śpiewa, jak serce mu każe. Rzekł i ruszył przodem, za nim berłowładni panowie, herold poszedł sprowadzić aojda. Pięćdziesięciu dwóch wybranych wioślarzy, jak rozkazał, zeszło na brzeg niestrudzonego morza. Znalazłszy się nad morzem przy okręcie, spuścili go na głębię, ustawili maszt i ożaglili czarny statek, a w skórzane tuleje włożyli wiosła, wszystko jak należy, w górze rozpięli białe żagle. Skoro zepchnęli statek na wody przybrzeżne, poszli do wielkiego domu mądrego Alkinoosa. Już pełno było ludzi w krużgankach, na dziedzińcu i na pokojach. Dla nich Alkinoos poświęcił dwanaście owiec, osiem srebrnokływych świń, dwa woły włókonogie; już je odarto ze skóry, sprawiono i podano na upragnioną biesiadę. Herold przywiódł dzielnego aojda, miłego Muzie, która, dobro ze złem łącząc, odjęła mu wzrok i dała słodką pieśń. Jemu Pontonoos podstawił tron nabijany srebrnymi gwoździami, pośrodku biesiadników, pod wielkim słupem. Herold zaś nad jego głową zawiesił na kołku dzwonną formingę i wskazał, jak ma ręką do niej sięgnąć, zaczem przysunął doń piękny stół, na nim koszyk chlebowy, a obok wina kubek, by pił, ile serce zapragnie. Wszyscy wyciągnęli ręce do zastawionych potraw. A kiedy się pozbyli głodu i pragnienia, Muza skłoniła aojda, by śpiewał chwałę mężów. Z owych pieśni, których sława sięgnęła wówczas niebios szerokich, wybrał spór Odyssa z Achillesem, synem Peleusa, jak to na sutej uczcie bogów kłócili się strasznymi słowami, a władca ludów Agamemnon cieszył się w duchu, że wadzą się najlepsi z Achajów. Tak mu bowiem przepowiedział Fojbos Apollan w zacnym Pyto, gdy przestąpił kamienny próg i prosił o wyrocznię, a było to w czasie, kiedy z woli Dzeusa zaczęła się toczyć niedola Trojan i Danaów. O tym śpiewał pieśniarz przesławny, natomiast Odys, chwyciwszy wielki purpurowy faros, silną dłonią ściągnął go na głowę i zakrył piękne lice, wstydził się bowiem Feaków, że łzy mu płyną pod brwiami. Ilekroć boski pieśniarz przerywał swą pieśń, Odys ocierał łzę, ściągał z głowy faros i biorąc podwójny puchar spełniał bogom obiatę, a gdy ów znowu zaczynał, zachęcony prośbami wodzów feackich, których radował swoim słowem, znów Odys głowę zasłaniał i łkał. Przed innymi zdołał ukryć swoje łzy, lecz Alkinoos, który przy nim siedział, domyślił się, przejrzał, posłyszał jego ciężkie westchnienia i nagle odezwał się do Feaków miłośników wioseł: - Posłuchajcie, wodzowie i rada Feaków, już nacieszyliśmy się rzetelną ucztą i uradowali serca formingą, która jest uczty cudną towarzyszką, teraz wyjdźmy wziąć udział w zawodach. I niech nasz gość wróciwszy do domu, opowiada drogim osobom, jak bardzo przewyższamy innych w pięściarstwie, zapasach, skokach i biegach. To rzekłszy prowadził, wszyscy szli za nim. Herold zawiesił na kołku dzwonną formingę, ujął Demodoka za rękę i wywiódł z sali ku tej samej drodze, którą najprzedniejsi z Feaków poszli oglądać igrzyska. Tak wkroczyli na agorę, za nimi ciągnęły wielkie tłumy. Wstał Akroneos i Okialos, i Elatreus, Nauteus i Prymneus, i Anchialos, Eretmeus, Ponteus i Proreus, Toon, Anabesineos i Amfialos, syn Polineosa Tektonidy. Zaczem Euryalos, równy Aresowi ludobójcy, syn Naubolosa, najpiękniejszy z twarzy i postawy wśród Feaków po Laodamasie. Wstali na koniec trzej synowie nieskazitelnego Alkinoosa: Laodamas, Halios i boski Klitoneos. Najpierw ścigali się w biegu. Tor ciągnął się od granicznego słupa. Chyżo lecieli przez równinę owiani pyłem. Najlepszym bezspornie biegaczem okazał się nieskazitelny Klitoneos. Ile muły na nowiźnie wyciągną jednym tchem, o tyle wyprzedził innych wróciwszy do zgromadzonego ludu, resztę zostawił za sobą. Inni zmagali się w mozolnych zapasach: Euryalos pokonał najlepszych. W skoku ze wszystkich najprzedniejszy był Amfialos, Elatreus w dysku, w walce na pięści Laodamas, dzielny syn Alkinoosa. I on się odezwał, gdy już wszyscy nacieszyli swe serca igrzyskiem: - Hej, przyjaciele, spytajmy gościa, czy zna i umie któryś z zawodów, nielichą ma bowiem postawę. Jakie uda i golenie, jakie ramiona, jaka szyja mocna, co za potężna pierś! Zaiste, nie zbywa mu na młodości, a tylko liczne niedole przygniotły. Nie, mówię wam, nic nie ma gorszego nad morze, by złamać człowieka, choćby i najsilniejszego. Odparł mu Euryalos: - Laodamasie, bardzo słusznie mówisz. Idź teraz, przemów doń i zaproś. Słysząc to, dzielny syn Alkinoosa stanął na środku pola i zwrócił się do Odyssa: - Może byś i ty, ojcze, spróbował zawodów, jeśliś się w jakim z nich ćwiczył. Powinieneś znać się na tym, bo nie masz większej sławy dla męża nad sprawność nóg i rąk. Stań do zawodów, wypłosz smutek z serca. Niedaleki czas twojego odjazdu, już okręt zepchnięto i już są gotowi towarzysze. W odpowiedzi rzekł mu przemądry Odys: - Laodamasie, czemuż to rzucacie mi na kpiny takie wyzwanie? Więcej mi w głowie smutki niż igrzyska po tylu cierpieniach i trudach, i oto siedzę na waszej agorze spragniony powrotu, o który błagam króla i wszystek lud. Drwiąco odparł Euryalos: - Doprawdy, cudzoziemcze, nie wyglądasz mi wcale na męża biegłego w zawodach, a jest ich niemało u ludzi. Przypominasz raczej takiego, co tam i sam jeżdżąc okrętem o wielu wiosłach, kieruje żeglarzami uprawiającymi kupiectwo, pamięta o ładunku, dogląda targów i drapieżnych zysków. Ale na zapaśnika mi nie wyglądasz! Patrząc nań z ukosa rzekł przemądry Odys: - Niepięknie mówisz, mój nieznajomy panie, i wyglądasz na zuchwalca. Bogowie nie dają ludziom wszystkich naraz wdzięków: i urody, i rozumu, i wymowy. Jeden ma postać niepokaźną, ale bóg słowami ją wieńczy i wszyscy nań patrzą z upodobaniem. Na zgromadzeniu przemawia bez lęku, ale z ujmującą skromnością i bierze górę nad tłumem: patrzą nań jak na boga, gdy idzie przez miasto. Inny znów ma postać godną nieśmiertelnych, ale jego słów żaden wdzięk nie zdobi. Tak i ty masz kształt tak doskonały, że i bóg nie wyrzeźbiłby lepiej, a w głowie pustki. Odezwałeś się nieprzyzwoicie i poruszyłeś mi serce w głębi piersi. Nie są mi obce zawody, jak mówisz, owszem, byłem, jak mniemam, wśród pierwszych, dopóki młodość rządziła moimi dłońmi. Dziś jestem w mocy niedoli i zgryzoty, wiele bowiem wycierpiałem na wojnie i wśród gorzkich fal. Ale i tak, mimo swej nędzy, stanę do zawodów: wyzwałeś mnie twoim zjadliwym słowem. Rzekł i nie zdejmując odzienia chwycił dysk większy i cięższy niż ten, który służył Feakom. Obróciwszy go puścił twardą dłonią. Zaszumiał kamień. Sławni żeglarze, miłośnicy długich wioseł, Feakowie pochylili się do samej ziemi pod rzutem kamienia, a ten w swym chyżym biegu przeleciał znaki wszystkich zawodników. Kres oznaczyła Atena. Była pod postacią mężczyzny i takim się odezwała słowem: - Nawet ślepy odróżniłby, gościu, twój znak po omacku: nie miesza się on z ciżbą innych, sam stojąc na przedzie. Możesz być dumny z tego rzutu, nie dosięgnie go żaden z Feaków ani nie przewyższy. Tak rzekła - ucieszył się niezłomny boski Odys, rad widzieć życzliwego towarzysza na polu igrzysk, i już z lżejszym sercem zawołał do Feaków: - Rzucajcie teraz, młodzi, do mojego znaku! Wnet dam nowy, spodziewam się, że będzie taki sam albo i lepszy. A w innych zawodach niech się ze mną spróbuje, komu serce doradza, boście mnie bardzo rozsierdzili. Na pięści, w zapasach, w biegu, nikomu nie odmówię ze wszystkich Feaków oprócz samego Laodamasa. To mój gospodarz, a któż by walczył z przyjacielem? Tylko nierozumny albo nikczemny wyzwie na zawody człowieka, który mu dał gościnę wśród obcego ludu: sam by siebie we wszystkim pokrzywdził. Z innych nikogo nie odrzucę, nikim nie wzgardzę, niech się pokaże, niechaj się zmierzy. Nie jestem ci ja taki lichy w igrzyskach, jakie są ludziom znane. Umiem się obchodzić z łukiem pięknie toczonym i moja strzała pierwsza dosięgłaby upatrzonego w tłumie nieprzyjaciół, nawet jeśliby wielu towarzyszy stało przy mnie i razem ze mną strzelało. Jeden Filoktetes przewyższał mnie, ilekroć Achajowie strzelali z łuków pod Troją. Nad resztą ja wysoko góruję, ilu dziś ludzi pożywa chleb na ziemi. Nie chcę się wodzić z dawnymi mężami, z Heraklesem albo Eurytosem z Ojchali, którzy nawet z nieśmiertelnymi mierzyli się w sztuce łuczniczej. Przez to zginął wielki Eurytos, którego starość nie dosięgła w domu, ale zabił go Apollon, rozgniewany, że ów wyzwał go na strzelanie z łuku. Mój oszczep niesie dalej niż u innego strzała. Boję się tylko, by mnie nogi feackie nie prześcignęły, haniebnie bowiem udręczyły mnie długie dni wśród fal, a na okręcie nie można dbać o siebie: zwątlały moje miłe kolana. Tak rzekł, wszyscy trwali w milczeniu, jeden Alkinoos dał mu odpowiedź: - Gościu, miłe jest nam, co mówisz. Chcesz okazać dzielność, którą posiadasz, bo rozgniewał cię ten człowiek. Zaczepił na polu igrzysk tak, jak nikt by nie uchybił twej dzielności, kto się rozumie na przyzwoitych słowach. Ale zważ teraz, co powiem, abyś to powtórzył któremuś z bohaterów, gdy kiedyś w twoim domu zasiądzie z tobą i twoją żoną, i twoimi dziećmi - i żebyś wtedy pamiętał o naszej dzielności i w jakich to rzeczach Dzeus dał nam celować z ojca na syna. Nie masz u nas pięściarzy znakomitych ani zapaśników, za to w okrętach jesteśmy najlepsi i najszybsze mamy nogi. Zawsze jest u nas biesiada i luba kitara, są pląsy i świeże szaty do zmiany, i ciepłe kąpiele, i łożnice. Hej, tancerze feaccy! Niech wystąpią najlepsi, aby nasz gość za powrotem do domu opowiedział swoim, ile to przewyższamy innych w żeglarstwie, w biegu, w pląsach i w śpiewie. I niech ktoś pójdzie przynieść Demodokowi dzwonną formingę, która gdzieś leży w naszym domu. Tak rzekł bogom podobny Alkinoos, a herold pośpieszył przynieść z domu króla wydrążoną formingę. Było dziesięciu bezstronnych sędziów, wybranych z ludu, którzy dbali o wszystko, co potrzebne do zawodów; zrównali pole, rozszerzyli plac igrzysk. A herold właśnie nadszedł, niosąc Demodokowi dzwonną formingę. Ów wystąpił na środek, wokół niego stanęli młodzieńcy, zwołani tanecznicy, i stopami bijąc o święte pole zawiedli tan. Odys z podziwem patrzył na migotanie zwinnych nóg. Zaczem grając na formindze Demodokos podjął piękną pieśń o miłości Aresa i uwieńczonej Afrodyty: jak to się pierwszy raz złączyli po kryjomu w domu Hefajstosa, jak liczne dary jej złożył Ares i jak pohańbił łożnicę władcy Hefajstosa. Lecz doniósł mu o tym Helios, który ich widział w uścisku miłosnym. Hefajstos, skoro posłyszał słowo szarpiące serce, zeszedł do swej kuźni, a krył w duchu złe myśli. Na klocu postawił wielkie kowadło i kuł więzy niezłomne, nierozerwalne, w których tamci na zawsze by zostali: bardzo był zły na Aresa. Z gotową pułapką poszedł do sypialni, gdzie stało jego lube łoże. Obwiódł dokoła słupców, ze wszystkich stron, swoje sieci, a inne zwieszały się z pułapu, na kształt nikłej pajęczyny, której by nie dostrzegł nikt nawet z bogów szczęśliwych - nader chytrze to wykonał. A gdy już rozsnuł nad łożem wszystkie sieci, udał, że idzie do Lemnos, warownego miasta, które jest mu najmilsze na całej ziemi. Nie był ślepy Ares złocisty: stał na czatach i skoro spostrzegł, że arcymistrz Hefajstos wychodzi, ruszył do jego domu, spragniony miłości Kyterei w strojnym wieńcu. A ona właśnie wróciła od swego ojca, potężnego Kroniona, i siedziała sama. Ares wszedł do komnaty, wziął ją za rękę i rzekł: - Hejże, miła, do łożnicy! Użyjmy rozkoszy, bo nie ma tu Hefajstosa: jest już gdzieś w drodze do Lemnos, do Syntiów o dzikiej mowie. Rzekł, a jej zdało się rzeczą upragnioną spać z nim razem. Weszli do łoża i legli, a wtedy spłynęły więzy przemyślnego Hefajstosa, że ani się poruszyć, ani wstać, i poznali, że nie ma żadnej ucieczki. A tu już nadchodzi przesławny Kulawiec, który się wrócił, zanim doszedł do Lemnos: Helios czatował i o wszystkim doniósł. Z goryczą w sercu wszedł do ukochanego domu, stanął w drzwiach i w dzikim gniewie okrutnie wrzasnął, wołając do wszystkich bogów: - Ojcze Dzeusie i wy, inni, wiecznie szczęśliwi bogowie, chodźcie tu patrzeć na rzecz śmieszną i zdrożną! Oto, jak mnie, żem kulawy, hańbi Dzeusa córka, Afrodyta, kocha się w bezwstydnym Aresie, bo on jest piękny i ma silne nogi, a ja jestem ułomny. Lecz to wina rodziców, którzy oby mnie byli na świat nie wydali! Patrzcie, jak tych dwoje śpi w miłości na moim własnym łożu, a ja gryzę się ich widokiem! Spodziewam się, że już ani chwili dłużej nie chcą tak leżeć, chociaż się bardzo kochają, wnet im odejdzie ochota spać razem. Ale chytre więzy nie puszczą, póki mi ojciec nie zwróci całego wiana, jakie mu dałem za tę suczą dziewkę. Piękna jest jego córka, ale niepowściągliwego serca. Gdy to mówił, w jego spiżowym domu gromadzili się bogowie. Szedł Posejdon, władca ziemi, szedł uczynny Hermes, szedł Apollon, pan dalekosiężny - boginie ze wstydu zostały w domu. Bogowie, dawcy dóbr, stanęli w drzwiach i nieugaszony śmiech podniósł się na widok sztuki przemyślnego Hefajstosa. Spoglądając po sobie mówił jeden do drugiego: - Zło nie popłaca, dościga powolny rączego. Tak i dziś: ociężały Hefajstos złowił Aresa, najprędszego z bogów, jacy są na Olimpie - chromy złapał go podstępem, a teraz należy się pokutne za cudzołóstwo. Tak ze sobą rozmawiali, lecz syn Dzeusa, Pan Apollon, zagadnął Hermesa: - Synu Dzeusa, gończy Hermesie, dóbr szafarzu, czy chciałbyś w takich mocnych więzach spać w łożnicy przy złotej Afrodycie? Świetlisty goniec odparł: - Oby się tak stało, mój dalekosiężny panie. I niechby więzy były jeszcze trzykroć mocniejsze, niezliczone, a wszyscy bogowie i boginie przyszli patrzeć, zgodziłbym się leżeć przy złotej Afrodycie. Rzekł, zaśmiali się nieśmiertelni bogowie. Tylko Posejdona śmiech się nie imał. Prosząc Hefajstosa, by zwolnił Aresa, ozwał się słowem skrzydlatym: - Puść go, ja ci poręczam wobec bogów nieśmiertelnych, że karę zapłaci, ile rozkażesz. Na to odparł przesławny Kulawiec: - Nie mnie, Posejdonie, władco ziemi, taki dawaj rozkaz. Nędzna za nędznych poręka. Jakże ja ciebie zwiążę wobec bogów nieśmiertelnych, jeśli mi Ares ujdzie wymknąwszy się z więzów i z długu? Odpowiedział Posejdon, co ziemią wstrząsa: - Hefajstosie, jeśliby Ares uciekł przed grzywną, ja ci ją sam zapłacę. Wtedy rzekł przesławny Kulawiec: - Nie sposób ani wypada odtrącać twojego słowa. Zaczem moc Hefajstosowa zdjęła z nich więzy. A gdy opadły, oboje się natychmiast porwali, on odszedł do Tracji, a szczodra w uśmiechach Afrodyta przybyła na Cypr, do Pafos, gdzie ma okręg święty i ołtarz dymiący kadzidłem. Tam ją Charyty wykąpały i namaściły niebiańską oliwą, która lśni na bogach wiecznie żyjących, i odziały ją w szaty rozkoszne, cud dla oczu. Tak śpiewał śpiewak przesławny. Słuchał go z radością w sercu Odys, tak jak i wszyscy Feakowie, słynni z okrętów o długich wiosłach. Alkinoos kazał Haliosowi i Laodamasowi tańczyć samowtór, albowiem nikt im nie mógł dorównać. Oni zaś wzięli w ręce piękną piłkę purpurową, którą im zrobił mistrz Polibos. Jeden, przeginając się w tył, rzucał ją aż pod chmury ciemne, drugi, skacząc w górę, chwytał ją zręcznie, zanim znów dotknął ziemi stopami. Gdy zaś skończyli tę górną grę, zaczęli taniec o zmiennych obrotach, a inni młodzieńcy stojący na placu wtórowali klaskaniem. Było stąd wiele wrzawy. Boski Odys zwrócił się do Alkinoosa: - Alkinoosie władco, ozdobo rodzaju ludzkiego, mówiłeś o nich z dumą, że są to najlepsi tancerze, i tak jest rzeczywiście - patrzę w zbożnym podziwie. Jego święta moc Alkinoos ucieszył się i zaraz przemówił do wiosłuradych Feaków: - Posłuchajcie, Feaków wodzowie i starszyzna, nasz gość wydaje mi się bardzo mądry. Jak najprędzej trzeba mu dać gościniec wedle zwyczaju. U naszego ludu panuje dwunastu prześwietnych królów, ja jestem trzynasty, każdy niech przyniesie faros czyściutki i chiton, i talent złota najlepszej próby. Znieśmy to wszystko żwawo, aby mając je w rękach nasz gość z większą radością szedł na wieczerzę. A Euryalos, który się tak niestosownie odezwał, odpłaci mu słowem i darem. Rzekł, podniosły się pochwały i okrzyki, każdy posłał swego herolda po upominki. Euryalos natomiast odpowiedział: - Alkinoosie władco, ozdobo rodzaju ludzkiego, ja naszemu gościowi odpłacę się, jak każesz: ten oto miecz mu dam, cały ze spiżu, o rękojeści ze srebra i pochwie wykładanej kością słoniową; będzie go umiał ocenić. To mówiąc włożył mu w ręce bułat nabijany srebrem jeszcze dorzucił lotne słowa: - Raduj się, ojcze! Jeśli się powiedziało złe słowo, niech je porwą i uniosą wiatry, a tobie niechaj bogowie dadzą oglądać małżonkę i wrócić do ojczyzny po tylu mozołach, jakieś wycierpiał daleko od swoich. Odrzekł mu Odys przemądry: - I ty, mój drogi, raduj się! Niechaj bogowie dadzą ci szczęście. I oby nigdy później nie było ci żal miecza, któryś mi dał na pojednanie wraz z dobrym słowem. Rzekł i przewiesił przez plecy bułat nabijany srebrem. Słońce zachodziło i pojawiły się cudne podarki. Dostojni heroldowie odnosili je do domu Alkinoosa. Tam odbierali je synowie króla bez skazy i składali te cudne dary przed matką czcigodną. Jego święta moc Alkinoos prowadził, a wchodzący zasiadali na wysokich tronach. Zaczem Alkinoos odezwał się do Arety: - Hej, żono, przynieś skrzynię wspaniałą, najlepszą, jaka jest, i włóż w nią czyściutki faros i chiton, potem postawcie na ogniu kocioł i zagrzejcie wody, aby się gość wykąpał. Zobaczy leżące tu wszystkie gościńce, które mu znieśli nieskazitelni Feakowie, i cieszyć się będzie ucztą i hymnem aojda. A ja mu ofiaruję ten mój puchar złoty, aby z myślą o mnie przez wszystkie dni czynił w swym domu obiatę Dzeusowi i innym bogom. Rzekł. Arete kazała pannom służebnym jak najprędzej postawić trójnóg przy ogniu. Ustawiły kąpielny trójnóg nad płonącym żarem, wlały doń wody, przyniosły drew i podłożyły. Ogień objął brzuch naczynia i woda się grzała. Tymczasem Arete wyniosła ze swojej komnaty dla gościa przepiękną skrzynię, włożyła w nią cudne dary, szaty i złoto od Feaków. Od siebie dorzuciła piękny faros i chiton i odezwała się skrzydlatymi słowy: - Sam teraz patrz wieka i zrób na nim swój węzeł, aby cię ktoś w drodze nie okradł, gdy znów zaśniesz snem słodkim na czarnym okręcie. Słysząc to niezłomny boski Odys zamknął wieko i zwinnie związał węzeł zawiły, jak nauczyła go czcigodna Kirke. I już klucznica zaprowadziła go do kąpieli. Wchodząc do wanny, z radością w sercu patrzył na ciepłą wodę, nieczęsto bowiem mógł dbać o schludność, odkąd porzucił dom pięknowłosej Kalipso: miała o nim tak nieustanne staranie, jakby był bogiem. Dziewki służebne wymyły go i wytarły oliwą, narzuciły nań chiton i piękną chlajnę. Z łazienki szedł zasiąść wśród mężów pijących wino. W głębokiej wnęce podwoi stała Nauzykaa, mająca od bogów urodę, i z podziwem patrzyła na Odyssa. Przemówiła słowem skrzydlatym: - Raduj się, gościu, a kiedy będziesz w ojczyźnie, może byś wspomniał o mnie czasem - wszak mnie pierwszy winieneś wdzięczność za ocalenie. Odpowiedział jej przemądry Odys: - Nauzykao, córko wielkodusznego Alkinoosa, oby Dzeus, szerokogrzmiący małżonek Hery, dał przyjść do domu i ujrzeć dzień powrotu, tam ja do ciebie niby do boga modlić się będę przez wszystkie dni - tyś mi życie dała, dziewczyno. Rzekł i odszedł zasiąść na tronie przy królu Alkinoosie. Zaczęto dzielić dania i mieszać wino. Zjawił się herold wiodąc dzielnego aojda Demodokosa, uwielbianego przez ludy. Posadził go pośrodku biesiadników pod głównym słupem. Przemądry Odys odciął część pieczeni srebrnokływej świni (sporo z niej sobie zostawił), kęs tłuszczem obrosły, i zwrócił się do herolda: - Weź, heroldzie, zanieś to mięso Demodokowi. Mimo żem strapiony, chcę mu okazać przychylność. U wszystkich ludzi na ziemi aojdowie zażywają czci i szacunku, ponieważ pieśni uczyła ich Muza, kochająca ród aojdów. Tak mówił, a herold odniósłszy włożył w ręce herosa Demodoka: ów przyjął z radością w sercu. Wszyscy wyciągnęli ręce do zastawionych potraw. Gdy zaś pozbyli się głodu i pragnienia, odezwał się do Demodoka przemądry Odys: - Demodoku, ciebie ze wszystkich śmiertelnych ja sławię najbardziej. Albo Muza cię uczyła, córka Dzeusa, albo Apollon, bo nader pięknie układasz pieśni o doli Achajów, co zdziałali, co wycierpieli, ile zaznali trudów, jakbyś sam był przy tym albo słyszał od kogoś, co był z nimi. Idźże dalej i śpiewaj o koniu drewnianym, którego zbudował Epejos z pomocą Ateny. I jak go na zamek podstępnie wprowadził boski Odys, napełniwszy mężami, co potem Ilion zburzyli. Jeśli mi to składnie opowiesz, wnet ja wszystkim ludziom rozgłoszę, jak ciebie bóg życzliwy prowadzi do pieśni natchnionych. Rzekł, zaś ów z bożego popędu zaczął i tkał pieśń, idąc od tego, jak Argiwi, wrzuciwszy ogień do namiotów, odpłynęli na okrętach o mocnych ławach, a ci, co z przesławnym Odyssem ukryli się w koniu, byli już na rynku trojańskim, sami bowiem Trojanie wciągnęli go na zamek. Koń więc tam stał, a Trojanie, obsiadłszy go kołem, radzili bez ładu i bez końca. Trojakie było zdanie: albo to drzewo wydrążone przebić bezlitosnym spiżem, albo zrzucić ze skały wciągnąwszy na szczyt góry zamkowej, albo zostawić jako wielki pomnik na przejednanie bogów. Na tym stanęło. Było bowiem przeznaczone zginąć miastu, gdy ukryje u siebie wielkiego drewnianego konia, w którym siedzieli najlepsi z Argiwów, gotowi nieść Trojanom śmierć i kres. Śpiewał, jak wysypawszy się z konia synowie Achajów opuścili swą drewnianą kryjówkę i miasto zburzyli. Śpiewał, jak rozbiegli się po mieście wysokim i mordowali, a Odys, niby Ares, szedł z boskim Menelaosem w dom Deifobosa. I mówił, jak tam z odwagą stoczyli najsroższy bój i jak wyszli zwycięsko dzięki wielkodusznej Atenie. Tak śpiewał śpiewak przesławny, zaś Odys topniał w łzach spływających spod powiek na policzki. Jak żona płacze rzucając się na ukochanego męża, który pada przed swoim miastem i ludem, by od grodu i dzieci odwrócić dzień, kiedy nie będzie litości, i widząc go w przedśmiertnych drgawkach, tarza się przy nim i wielkim głosem lamentuje, a wrogowie z tyłu włóczniami go kłują w kark i plecy i już ją wiodą w poddaństwo, na ból i znój, i jagody jej więdną w najżałośniejszym cierpieniu - tak Odys ronił łzy żałosne. Zdołał je ukryć przed wszystkimi, lecz Alkinoos, który siedział przy nim, domyślił się, zauważył, posłyszał również jego ciężkie westchnienia. Wnet zwrócił się do Feaków, miłośników wioseł: - Słuchajcie, Feaków wodzowie i starszyzna, niech Demodokos uciszy dzwonną formingę, bo snadź nie wszystkim jego pieśń się podoba. Odkąd biesiadujemy, od chwili gdy zaczął boski śpiewak, nasz gość nie przestaje szlochać żałośnie - jakiś wielki ból jego serce oblega. Niech więc pieśniarz zamilknie, abyśmy się wszyscy radowali - i gość i gospodarze - tak jest najlepiej. Wszak dla uczczenia naszego gościa jest to wszystko, i wyprawa, i te miłe dary, które składamy z miłością. Gość i błagalnik jest bratem dla każdego, kto ma choć trochę rozumu. Stąd i ty nie ukrywaj się dłużej w chytrych wybiegach, skoro cię zapytam; otwartość bardziej tobie przystoi. Powiedz imię, jakim cię tam wołali matka i ojciec, i inni w twoim mieście i w okolicy. Nie masz człowieka bezimiennego: czy kto lichy, czy szlachetny, każdy dostaje imię, skoro się narodzi, wszystkim je dają rodzice. Powiedz mi swoje imię, swój lud, swoje miasto, aby cię tam poniosły kierowane rozumem okręty. U Feaków bowiem nie ma sterników, jak nie ma steru ani podobnych rzeczy, które mają inne okręty. Same znają zamiary i myśli ludzkie, znają wszystkie miasta i tłuste wsie i chyżo prują topiel morską, mgłą i chmura okryte, i nie ma w nich lęku, że się rozbiją lub zginą. Słyszałem niegdyś od ojca Nauzytoosa, jak mówił, że Posejdon pozazdrości nam, że ze wszystkich jesteśmy najbardziej nieomylnymi przewoźnikami. Mówił, że kiedyś, gdy dobrze zbudowany okręt wracać będzie z wyprawy, on rozbije go na mglistym morzu, a nasze miasto zakryje wielką górą. Tak przepowiadał starzec: czy bóg to spełni, czy nie spełnione zostawi, wie tylko jego lube serce. Lecz powiedz mi nareszcie wszystko szczerze, jak wędrowałeś i do jakich zachodziłeś krajów, o miastach gęsto zamieszkałych i ludziach, jacy są - czy wrodzy i dzicy, czy sprawiedliwi i gościnni, i bogobojni. Powiedz, czemu płaczesz i czemu się smucisz w swym sercu, ilekroć słuchasz o losach Argiwów, Danaów, Ilionu. Bogowie, którzy przędą ludzki kres, sprawili to wszystko, aby z nich wyszła pieśń dla tych, co przyjdą. Czy ci jakiś krewny zginął pod Ilionem, mąż szlachetny, zięć albo teść - ktoś z tych, co są najbliżsi po własnej krwi i własnym rodzie? Czy może towarzysz, człowiek zacny, każdą myślą przychylny? Nie gorszy od brata okaże się nieraz mądry przyjaciel. Pieśń dziewiąta Kiklop Na to rzekł Odys przemądry: - Panie Alkinoosie, chlubo narodów, zaiste piękna to rzecz słuchać aojda, który jak ten jest bogom podobny w swej mowie. Ja powiem, że nie ma nic bardziej ponętnego nad to, kiedy myśl wesoła rządzi całym ludem, a biesiadnicy siedząc rzędem w sali słuchają aojdów, kiedy stoły są pełne chleba i mięsa, a podczaszy czerpie wino z krateru, roznosi i nalewa puchary: to mi się wydaje najpiękniejsze w życiu. Ciebie zaś serce skłania poznać moje bolesne niedole i jeszcze przysporzyć mi smutku i łez. Cóż ci powiem najpierw, co na ostatku, skoro tak liczne są niedole, którymi obdarzyli mnie bogowie niebiańscy? Teraz powiem najpierw swe imię, abyście i wy je znali, i jeśli ominie mnie dzień bezlitosny, będę dla was druhem gościnnym, nawet mieszkając daleko. Jestem Odys, syn Laertesa, znany ludziom z wszelakich fortelów - moja sława niebios sięga. Mieszkam w Itace z daleka widocznej, a jest na niej góra wyniosła, Neritos o drżącym listowiu, wokoło zaś liczne i zaludnione wyspy, jedna przy drugiej: Dulichion i Same, i lesisty Dzakyntos. Itaka leży na morzu ostatnia ku zachodowi, inne dalej w stronę jutrzenki albo południa. Skalista, ale rodzi dzielnych chłopców: ja doprawdy nie mogę zobaczyć nic bardziej słodkiego od tej mojej ziemi. Oto zatrzymywała mnie hen Kalipso arcyboska w pieczarach głębokich, pragnąc być mi żoną, tak samo Kirke chciała mnie za męża i nie puszczała ze swego domu, czarownica ajajska, lecz serce w mej piersi nie słuchało. Nie znajdzie nic słodszego od ojczyzny i rodziców, choćby ktoś w cudzej ziemi zamieszkał dom bogaty. A teraz opowiem ci mój powrót spod Troi, wśród wielu przygód, jakie mi Dzeus zsyłał. Z Ilionu wiatr niosąc mnie zagnał do Kikonów pod Ismar. Tam zburzyłem miasto, ich samych wyciąłem, potem wziąwszy z miasta kobiety i skarbów bez liku dzieliliśmy je między siebie, by nikt nie odszedł pokrzywdzony. Zaczem kazałem chyżą stopą uciekać, ale ci głupcy nie usłuchali. Wypili na wybrzeżu moc wina, najedli się baranów i włókonogich wołów o krętych rogach. Tymczasem Kikonowie, którzy uciekli, zwołali Kikonów z sąsiedztwa. Byli oni liczniejsi i dzielniejsi, a mieszkają w głębi lądu i umieją walczyć z koni lub w razie potrzeby pieszo. Nadbiegło ich z rana tyle, ile jest liści i kwiatów na wiosnę: wtedy zła dola dzeusowa stanęła przy nas, nieszczęsnych, byśmy wiele klęsk musieli wycierpieć. Zawiązała się bitwa przy chyżych okrętach, z obu stron leciały włócznie okute spiżem. Dopóki był ranek i święty dzień dojrzewał, broniliśmy się i trwali, chociaż ich było więcej, lecz skoro słońce zaczęło się kłonić ku porze wyprzęgania wołów, Kikonowie przemogli i pokonali Achajów. Zginęło po sześciu z każdego okrętu towarzyszy o pięknych nagolennicach - my, reszta, umknęliśmy śmierci i doli. Stamtąd płynęliśmy dalej, szczęśliwi, że uszliśmy śmierci, a serce opłakiwało stratę drogich towarzyszy. I nie wpierw dałem odpłynąć zakrzywionym okrętom, póki trzykroć nie zawołaliśmy każdego z nieboraków, co padli na równinie pod przewagą Kikonów. Dzeus chmurozbiórca posłał naszym okrętom wiatr Boreasza i burzę niezmierną, chmurami okrył ziemię razem i morze, z nieba spuścił noc. Pędziliśmy na łeb. Wicher na troje, na czworo rozszarpał nam żagle. Ściągnęliśmy je na pokład i w śmiertelnym lęku wiosłami pchaliśmy okręty do lądu. Dwie noce i dwa dni bez przerwy leżeliśmy tam, znojem i smutkiem złamani. Lecz kiedy trzeci dzień uczyniła pięknowłosa Jutrzenka, ustawiliśmy maszty, rozpięliśmy białe żagle, każdy zajął swoje miejsce, i a wiatr i sternicy prowadzili okręty. I byłbym cało dotarł do ziemi ojczystej, lecz gdy chciałem opłynąć Maleję, fala i wir, i Boreasz odrzuciły mnie i uniosły poza Kyterę. Przez dziewięć dni złe wiatry nosiły mnie po rybnym morzu, dziesiątego zaś stanąłem na ziemi Lotofagów, którzy się żywią kwiatami. Wyszliśmy na ląd, by zaczerpnąć wody, i towarzysze wnet przygotowali obiad przy chyżych okrętach. Nasyciwszy się jadłem i napojem, wysłałem trzech towarzyszy na zwiady, jacy ludzie w tej ziemi chleb pożywają - dwóch sam wybrałem, jako trzeci szedł z nimi herold. Ledwo się oddalili, nawiązali znajomość z Lotofagami. Nie myśląc zgubić naszych ludzi, dali im Lotofagowie skosztować lotosu. Skoro jednak ktoś zje lotosu miodny plon, już ani wracać nie chce, ani dać wieści o sobie, tak i ci woleli zostać u Lotofagów, razem z nimi zrywać lotos i zapomnieć o powrocie. Gwałtem sprowadziłem płaczących na okręty i tam przykułem do ław wioślarskich. Innym wiernym towarzyszom kazałem jak najprędzej wejść na chyże statki, by mi który, zjadłszy lotosu, nie wyrzekł się powrotu. Wnet wbiegli na pokład i zasiedli przy burtach. Gdy każdy był już na swoim miejscu, wiosła uderzyły w siwe morze. Płynęliśmy dalej ze smutkiem w sercu, aż przybyliśmy do ziemi dzikich, nie znających prawa Kiklopów. Oni to zdają się tylko na bogów nieśmiertelnych, własnymi rękami ani roślin nie sadzą, ani nie orzą, wszystko u nich niesiewne rośnie i nieuprawne, pszenica i jęczmień, a winna latorośl niesie wino z bujnych gron, które im deszcz dzeusowy podlewa. Nie masz u nich zgromadzeń ani do narad, ani do sądów, mieszkają na szczytach gór wysokich, w głębokich jaskiniach, każdy stanowi prawo dla swych dzieci i żon i nawzajem się o siebie nie troszczą. Ni blisko, ni daleko od ziemi Kiklopów, na wprost przystani, leży wyspa mała, lesista. Na niej dzikie kozy mnożą się bez końca: żadna ścieżka ludzka ich nie płoszy, nie zapuszcza się tam żaden z owych łowców, co z trudem bolesnym przedzierają się przez lasy i pną się na szczyty gór. Nie ujarzmiona pastwiskiem lub orką, wyspa nie obsiewana i nie tknięta, wieczna po ludziach wdowa, sama sobie pasie beczące kozy. Nie znają Kiklopi okrętów krasnolicych, nie ma wśród nich cieśli, którzy by mogli zbudować okręty o mocnych burtach, zdatne do wszystkiego, co to zawijają do miast i prując morze łączą ludzi ze sobą: tacy cieśle mogliby i wyspę pięknie im zabudować. Nielicha jest bowiem i rodziłaby wszystko, co czas niesie. Nad brzegiem siwego morza są łąki wilgotne i miękkie, są miejsca, gdzie winnice trwałyby wiecznie, jest równina pod uprawę, gdzie głęboki siew na czas, by dojrzewał, bo pod powierzchnią ziemia jest bardzo tłusta. Jest i przystań doskonała, gdzie można się obyć bez lin, bo nie trzeba ani kamieni kotwicznych rzucać, ani zaczepiać cum, wprowadzone na brzeg statki mogą stać, póki żeglarzy chęć nie poruszy i póki wiatry nie powieją. U krańca przystani płynie cudna woda, źródło ze skały, wokół rosną sokory. Tam wpłynęliśmy, a jakiś bóg sprowadził noc tak ciemną, że nie dostrzegłeś ani źdźbła światła: okręty osłaniała głęboka mgła, z nieba nie przenikał księżyc, zamknięty chmurami. Niczyje oko nie dojrzało wyspy, nie widzieliśmy wielkich fal bijących o ląd, zanim przybiły doń nasze okręty o mocnych burtach. Wtedy wciągnęliśmy wszystkie żagle i sami wyszliśmy na brzeg, i spaliśmy tam aż do boskiej Jutrzenki. Skoro się ukazała z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka; biegaliśmy po tej godnej podziwu wyspie. Nimfy, córki Dzeusa Egidodzierżcy, spędziły kozy górskie, by towarzysze mogli zjeść obiad. W lot wzięliśmy z okrętów gięte łuki i oszczepy o długich grotach i rozdzieliwszy się na trzy gromady rzucaliśmy pociski, a bóg dał obfity łów. Szło ze mną dwanaście okrętów i na każdy przypadło dziewięć kóz, dla mnie zaś samego wyznaczono dziesięć. Cały dzień aż do zachodu słońca siedzieliśmy i ucztowali pośród wybornego mięsiwa i słodkiego wina. Nie zużyliśmy bowiem dotąd czerwonego wina, które mieliśmy na okrętach: sporo nabrał go każdy w amforach, gdy wzięliśmy święty gród Kikonów. Byliśmy blisko ziemi Kiklopów, widzieliśmy ich dymy, słyszeliśmy głosy owiec i kóz. Gdy słońce zaszło i ciemność nastała, położyliśmy się spać na brzegu morza. Skoro zaś z mgieł zrodzona zjawiła się różanopalca Jutrzenka, wtedy ja, urządziwszy zebranie, tak się do wszystkich odezwałem: - Wy tu zostaniecie, moi wierni towarzysze, ja tymczasem ze swoim okrętem i jego załogą pójdę wybadać, jacy to są ludzie, czy zuchwali i dzicy, i niesprawiedliwi, czy też gościnni i bogobojni. To mówiąc wszedłem na okręt i kazałem wejść towarzyszom i odczepić cumy. Weszli, zasiedli rzędem przy burtach i bili wiosłami siwe morze. Droga była niedaleka i kiedy dotarliśmy w upatrzone miejsce, widzimy tuż przy morzu, na samym cyplu wysoką pieczarę obrosłą wawrzynem. Nocowały tam trzody owiec i kóz. Wokół pieczary był majdan obwiedziony głazami wkopanymi w ziemię, wielkimi sosnami i dębami o wysokim listowiu. Tam żył mąż potworny, sam, i z dala od innych pasł te swoje trzody. Z nikim się nie stykał, zamknięty w swoim bezprawiu. Był to zdumiewający potwór: niepodobny do człowieka, co chlebem się żywi, rzekłbyś, lasem zjeżony wierch gór wysokich - taki się wydawał ten odludek. Kazałem wszystkim wiernym towarzyszom zostać przy okręcie i pilnie go strzec, a sam wybrałem dwunastu najlepszych, wyszedłem. Miałem ze sobą bukłak z koziej skóry, pełny ciemnego słodkiego wina, które mi dał Maron, syn Euantesa, kapłan Apollona, co Ismaros ma w swej opiece. Z czci dla boga oszczędziliśmy go razem z żoną i z synem, mieszkał bowiem w pełnym drzew gaju Fojbosa Apollona. Dał mi on dary wspaniałe: siedem talentów kunsztownego złota, krater cały ze srebra, na koniec dwanaście amfor wina, słodkiego, nie mieszanego - zaprawdę, boski to napój. Nie wiedział o nim w domu nikt z niewolników i służących, znał je tylko om sam, jego droga małżonka i jedna klucznica. Chcąc pić to wino czerwone i słodkie jak miód, nalewa się jedną czarę na dwadzieścia miar wody. Wtedy z krateru podnosi się słodka woń, cudowna - odmówić sobie łyku byłoby wielką przykrością. Napełniłem nim spory bukłak, w miech skórzany włożyłem jedzenie, przeczuwało snadź moje mężne serce, że da się ujarzmić dzikusa odzianego w wielką siłę, a nie znającego praw ani zakonów. Wnet przybyliśmy do jaskini, ale go w niej nie znaleźliśmy: pasł na pastwisku tłuste barany. Wszedłszy do jaskini oglądaliśmy każdą rzecz. Były plecionki ciężkie od serów, były koszary pełne jagniąt i koźląt, wszystko rozdzielone: osobno starsze, osobno średniaki, osobno nowo narodzone. Naczynia były wezbrane serwatką, skopki i cebry przygotowane do udoju. Towarzysze zaklinali mnie, by najpierw nabrać serów i odejść, potem wypuścić z koszar koźlęta i barany, wpędzić je na chyży okręt i odpłynąć na gorzką wodę. Lecz ja nie usłuchałem - o ileż byłoby lepiej! - chciałem go samego zobaczyć i dostać upominki gościnne. Zaiste, dla moich towarzyszy jego widok nie miał być pożądany. Rozpaliwszy ogień posłaliśmy bogom dym ofiarny, a sami nabrawszy serów jedliśmy i siedząc w pieczarze czekali, aż przyszedł z pastwiska. Niósł ogromny stos suchych drew, by miał na czym zgotować wieczerzę, rzucił go na ziemię z łoskotem, a my w strachu zaszyliśmy się w sam kąt pieczary. Do przestronnej jaskini wpuścił tłuste samice, które miał doić, skopy zaś i kozły zostawił za drzwiami w niskim dziedzińcu. Z wysoka zdjął ogromny głaz i założył u wejścia: dwadzieścia dwa zacne wozy czterokołowe nie ruszyłyby go z ziemi. Takim srogim skaliskiem zaparł otwór. Siadł i doił owce i beczące kozy, wszystko za porządkiem, i każdej podstawił młode. Zaczem połowę białego mleka zostawił na zsiadłe - potem je odcedzi i twaróg wygniecie w plecionych koszach - drugą połowę zostawił w garnkach, by mieć pod ręką napój do wieczerzy. Gdy się z tymi swoimi pracami żwawo uporał, rozpalił ogień, zobaczył nas i pyta: - Kto jesteście, przybysze? Skąd płyniecie po wodnych drogach? Czy w jakiejś sprawie, czy tak bez celu włóczycie się po morzu jak zbóje i narażając swą duszę niesiecie zgubę obcym stronom? Rzekł, a nam lube serce zadygotało ze strachu przed tym potworem o głosie straszliwym. Jednak w odpowiedzi odezwałem się tymi słowami: - My z Troi, Achajowie, przeciwne wiatry gonią nas po wielkiej morza otchłani. Inną chcieliśmy drogą dotrzeć do domu, a inną tu przychodzimy. Tak się pono spodobało Dzeusowi. Szczycimy się być ludźmi Atrydy Agamemnona, którego dziś sława największa pod niebem, zburzył bowiem tak wielki gród i zgładził tyle ludów. A my oto przypadamy do twoich kolan, żebyś nam dał gościniec albo w inny sposób obdarzył, jak każe prawo gościnności. Bogów się bój, o najdzielniejszy, jesteśmy ci błagalnicy, a błagalników i gości Dzeus jest mścicielem, Dzeus Gościnny, który prowadzi i szacunkiem osłania przybyszów. Tak rzekłem, a jego bezlitosne serce wnet dało odpowiedź: - Głupi jesteś, cudzoziemcze, albo z daleka przychodzisz, że mnie każesz bać się i słuchać bogów. My, Kiklopi, nie dbamy ani o Dzeusa Egidodzierżcę, ani o bogów szczęśliwych, ponieważ o wiele silniejsi jesteśmy. I ja ze strachu przed gniewem Dzeusa nie oszczędziłbym ani ciebie, ani twoich towarzyszy, jeśliby mi serce nie kazało. Ale mi powiedz, gdzie idąc tutaj zostawiłeś swój mocny okręt, czy na końcu wyspy, czy bliżej - niech się dowiem. Mówił, aby mnie wybadać - nie ukryło się to przede mną, bo wiem zbyt wiele, odpowiedziałem mu więc chytrymi słowami: - Okręt mi Posejdon, co ziemią wstrząsa, rzucił na skały u przylądka waszej ziemi. Wiatr nas tu zaniósł od morza, a ja z tymi oto umknąłem przed srogą zagładą. Tak mówiłem, w jego bezlitosnym sercu nie było odpowiedzi. Wyciągnąwszy ręce i porwawszy dwóch naraz rąbnął nimi o ziemię, jakby to były szczenięta: mózgi wypłynęły i rozlały się po ziemi. Rwąc ich na kawałki przyrządził sobie wieczerzę i żarł jak lew z gór, nic nie zostawił - ani wnętrzności, ani mięsa, ani kości wypełnionych szpikiem. My zaś na widok tego okrucieństwa z płaczem wznosiliśmy ręce do Dzeusa, bezradni. Kiklop, gdy napełnił swój ogromny brzuch ludzkim mięsem i nie mieszanym mlekiem, rozciągnął się w pieczarze pośród swoich baranów. Mężne serce radziło mi wyjąć ostry miecz, który miałem u boku, podejść do niego i ugodzić w pierś, znalazłszy dłonią miejsce, gdzie z przeponą styka się wątroba. Inna mnie myśl zatrzymała. Marnie byśmy tu zginęli, bo własnymi rękami nie zdołalibyśmy odwalić ogromnego głazu, którym on zaparł wejście. Tak wśród jęków trwaliśmy aż do bożego świtu. Ledwo zjawiła się z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, on rozpalił ogień i wydoił swe wspaniałe owce, wszystkie po kolei, i podstawił im młode do ssania. Kiedy się uwinął z tą robotą, znów porwał dwóch i sporządził sobie śniadanie. Najadłszy się wypuścił z pieczary tłustą trzodę. Lekko odsunął głaz drzwiowy i z powrotem go wstawił, jakby zamykał pokrywę kołczana. Z głośnym gwizdaniem Kiklop prowadził trzodę w góry. A ja zostałem. Drążyła mnie zła myśl: jak by się zemścić, gdyby Atena wysłuchała mej prośby. I taka mojemu sercu najlepsza wydała się rada. Przy zagrodzie dla owiec leżał wielki drąg Kiklopa, jeszcze świeży, oliwny, wyciął go, aby mu służył, gdy wyschnie. Wydał się nam na oko wielkości masztu na czarnym okręcie, i to na obszernym, przewozowym, o dwudziestu wioślarzach, zdolnym do podróży na pełnym morzu - takiej był na oko ten drąg długości, takiej był grubości. Wstałem i uciąłem z niego kawał na sążeń i oddałem towarzyszom, każąc ociosać. Gdy go wygładzili, zaostrzyłem koniec i wsadziłem do żaru, by w ogniu stwardniał. I dobrze go schowałem, ukrywszy pod nawozem, którego pełno było po całej pieczarze. Kazałem wszystkim ciągnąć losy, kto się ośmieli razem ze mną podnieść kół i wkręcić go w oko Kiklopa, gdy nań słodki sen zejdzie. Los wybrał tych, których i sam chciałem wziąć, czterech, a ja byłem piąty. Przyszedł pod wieczór wiodąc pięknorune owce. Całą trzodę wpuścił do przestronnej pieczary, nic nie zostawił na zewnątrz w niskim dziedzińcu, czy z własnej myśli, czy bóg mu tak kazał. Wielki głaz ściągnął z góry i zaparł wejście. Siadł i doił owce i beczące kozy, wszystkie po kolei, potem każdej podstawił młode. Gdy się uwinął ze swoją robotą, znowu dwóch porwał i przyrządził sobie wieczerzę. Podszedłem blisko i przemówiłem do Kiklopa, mając w rękach dzban ciemnego wina: - Weź, Kiklopie, pij wino, kiedy się najadłeś mięsa ludzkiego, abyś wiedział, jaki to napój chowaliśmy na naszym okręcie. Niosłem ci go w ofierze, jeślibyś się zlitował i odesłał mnie do domu, ale ty szalejesz nieznośnie. Okrutniku, jakże by miał w przyszłości przyjść do ciebie ktoś z rzeszy ludzkiej, skoro tak niegodnie postępujesz? Rzekłem, on wziął dzban i wypił. Cieszył się okrutnie pijąc słodki trunek i domagał się drugiego dzbana: - Daj mi jeszcze, bądź łaskaw, i powiedz mi tu zaraz swoje imię, bym ci dał gościniec, którym się uradujesz. I Kiklopom urodzajna ziemia przynosi wino z wielkich gron, które na dzeusowym deszczu dojrzewają, ale to, co mi dajesz, to wyskok z ambrozji i nektaru. Rzekł, a ja znów mu podałem ciemnego wina. Po trzykroć go uraczyłem, a on w swojej głupocie po trzykroć wypił. Kiedy wino już mu zaćmiło umysł, odezwałem się doń słodkimi słowy: - Kiklopie, pytasz o moje sławne imię, zaraz ci je powiem, a ty mi dasz gościniec, jak obiecałeś. Na imię mi Nikt. Nikt zwali mnie ojciec i matka, i wszyscy towarzysze. Tak rzekłem, a ów o sercu nielitościwym odparł natychmiast: - Nikt będzie zjedzony na ostatku, tak jak jego towarzysze, ale oni najpierw. Taki ci bedzie mój gościniec. Rzekł i przewróciwszy się, padł na wznak. Leżał z przekręconą tłustą szyją, sen wszechwładny go zmógł. Gardzielą oddawał wino i kawały mięsa ludzkiego - rzygał pijany. Wtedy włożyłem kół w gęstą kupę popiołu, by się ogrzał, a jednocześnie słowami dodawałem wszystkim towarzyszom odwagi, by się z nich który ze strachu nie cofnął. Kiedy zaś ów kół oliwny, choć jeszcze świeży, zaczął chwytać ogień i żarzył się okrutnie, wyjąłem go z ognia i zbliżyłem się do Kiklopa, a towarzysze stali przy mnie: bóstwo natchnęło ich wielką odwagą. Oni to chwyciwszy kół oliwny, zaostrzony na końcu, wrazili go w oko. Ja, uczepiony u góry, wierciłem jak ktoś, co świdrem świdruje tram okrętowy, a jego pomocnicy z dołu, chwyciwszy z dwóch stron rzemienie, obracają świder, a ten wiruje bez przerwy w tym samym miejscu: tak my, trzymając rozpalony kół oliwny, drążyliśmy go w oku. Oblewała go strugą gorąca posoka. Od żaru płonącej źrenicy wypaliły się dokoła powieki i rzęsy, a ich korzenie z sykiem brały ogień. Jak kiedy kowal, by nadać hart i moc, wielki topór czy siekierę zanurza w zimnej wodzie, a żelazo głośno jęczy, tak jego oko syczało pod oliwnym kołem. Straszliwie wrzasnął, skały wokół odjękły, a my uciekliśmy przerażeni. Wyrwał z oka drzewo krwią zbroczone i odrzucił od siebie, oszalały. Wielkim głosem wołał Kiklopów, którzy w sąsiedztwie mieszkali w jaskiniach gór wiatrem owianych. Słysząc krzyk zbiegli się ze wszystkich stron, stanęli koło pieczary i pytali, co mu doskwiera: - Czego tak krzyczysz boleśnie wśród nocy ambrozyjskiej i nam spać nie dajesz? Czy wbrew twej woli jakiś człowiek chce wyprowadzić twoje barany, czy też ciebie ktoś zabija podstępem lub siłą? Z jaskini odpowiedział mocarz Polifem: - Podstępem, przyjaciele, podstępem, a nie siłą zabija mnie Nikt! Od nich skrzydlate słowa szły w odpowiedzi: - Jeśli sam jesteś i nikt tobie gwałtu nie zadaje, to chyba jakaś choroba od wielkiego Dzeusa zesłana. Więc módl się do swego ojca, władcy Posejdona. Tak mówili odchodząc. Roześmiało się moje miłe serce, że to moje imię i mój fortel nieomylny tak go wywiodły w pole. Kiklop jęczał, bólami dręczony. Rękami błądząc po omacku odjął głaz wejściowy, sam usiadł w drzwiach i rozłożył ramiona, by złapać, kto by się chciał wymknąć razem z owcami. Liczył, że będę taki głupi! Ja zaś obmyślałem, jak by tu najlepiej znaleźć wybawienie od śmierci dla towarzyszy i dla siebie, i prządłem w swej głowie wszystkie podstępy, jak zwykle, gdy idzie o życie. Wielkie nieszczęście było tak blisko. Na koniec ta rada wydała mi się najlepsza: Były barany dorodne o gęstej wełnie, piękne i duże, a miały runo ciemne jak fiołki. Mocno skręconą wikliną, na której sypiał Kiklop, potwór gardzący prawem, związywałem po cichu barany trójkami. Ten, co był w środku, niósł człowieka, dwa z boków szły jako osłona. Każda trójka niosła jednego z towarzyszy, a ja - otóż był tam tryk, najtęższy z całej gromady, jego to chwyciłem się za kark i ukryty pod kudłatym brzuchem leżałem, ręce zanurzywszy w tę boską wełnę. Tak trwałem z sercem cierpliwym. Wzdychając czekaliśmy bożego świtu. Ledwo się ukazała z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, samce zaczęły wychodzić na paszę, samice zaś nie wydojone beczały w zagrodzie, mleko rozsadzało im wymiona. Gospodarz, żarty okrutnym bólem, obmacywał grzbiety wszystkim baranom, gdy stawały przed nim. Głupi, nie pomyślał, że ludzie są uwiązani pod ich wełnistymi piersiami. Ostatni poszedł ku wyjściu tryk, ciężko niosąc swą wełnę i mnie z głową pełną myśli. Obmacawszy go Polifem zawołał: - Baranku miły, czemu ty dziś wychodzisz z pieczary ostatni? Nie szedłeś dawniej w tyle za owcami, ale pierwszy biegłeś wielkim krokiem szczypać miękkie kwiaty na łące, pierwszy schodziłeś do rzeki, pierwszy pragnąłeś wrócić do pieczary wieczorem. A teraz ze wszystkich ostatni! Czy martwi cię oko twego pana, które wyrwał podły człowiek ze swoimi przeklętymi towarzyszami, zaćmiwszy mi umysł winem? Nikt! - ale zapowiadam, że nie umknie on zguby. Gdybyś tak myślał jak ja i gdybyś przemówił, powiedziałbyś, gdzie on się chowa przed moim gniewem: z rozbitego łba mózg jego obryzgałby całą jaskinię, a moje serce doznałoby ulgi od cierpień, jakie mi zadał nikczemny Nikt. To mówiąc wypuścił barana za drzwi. Gdyśmy się znaleźli z dala od jaskini i dziedzińca, najpierw sam się odczepiłem od tryka, potem odwiązałem towarzyszy. Smukłonogie tłuste owce gnaliśmy okrążając z różnych stron, by zapędzić je do okrętu. Mili towarzysze powitali radośnie ocalałych od śmierci, a tamtych głośno opłakiwali. Ja jednak, dając każdemu znak podniesioną brwią, zabraniałem płakać i kazałem jak najprędzej rzucić na pokład, ile się da, pięknorunych owiec i odpłynąć na słoną wodę. W lot mi wskoczyli na okręt, zajęli miejsca przy burtach i siedząc rzędem bili wiosłami siwe morze. A gdy byłem na tej odległości, skąd jeszcze mogłem go krzykiem dosięgnąć, zawołałem szyderczo: - Kiklopie, nie był ci to człek bezbronny, któremuś, ufny w swą siłę, pożarł towarzyszy w głębokiej pieczarze. Zaprawdę musiało cię to spotkać za twoje zbrodnie, okrutniku, który się nie lękasz zjadać gości we własnym domu: za to ci Dzeus odpłacił i inni bogowie. Tak mówiłem, a on jeszcze więcej się rozsierdził. Zdarł wierch wysokiej góry i rzucił przed błękitnym dziobem okrętu. Cofnęło się morze pod rzutem skały, wsteczna fala niosła nas z powrotem w stronę lądu i napór wód z pełnego morza pchał nas do brzegu. Wtedy chwyciłem w obie ręce bardzo długą żerdź i odpychałem okręt, a towarzyszom dałem rozkaz skinieniem głowy, by się rzuciła do wioseł, jeśli chcą uniknąć nieszczęścia. Pochyleni naprzód, wiosłowali ze wszystkich sił. A gdy przebrnęliśmy z powrotem przez morze na dwakroć dłuższą odległość, znów zaczynałem krzyczeć do Kiklopa. Towarzysze mnie otoczyli i jeden przez drugiego powstrzymywali życzliwym słowem: - Niemądry, po cóż chcesz jątrzyć tego dzikusa? Wszak dopiero co rzucił do morza głaz i zapędził nasz okręt z powrotem do lądu, gdzie przyszłoby nam zginąć. Jeśli posłyszy twój głos albo twoją mowę, głowy nam pourywa i rozniesie okręt miotając okrutne głazy - sił mu nie zbraknie. Tak mówili, nie usłuchało serce zuchwałe i jeszcze raz moja złość przemówiła: - Kiklopie, jeśli cię ktoś z ludzi śmiertelnych zapyta o haniebną ślepotę oka, powiedz, że ci je wyrwał Odys grodoburca, syn Laertesa, mający swój dom w Itace. Na to dały się słyszeć jęki i słowa: - Biada, oto powraca do mnie starodawna wieszczba. Był tu pewien wróż, mąż piękny i wielki, Telemos, syn Eurymosa, wieszczbiarz niezrównany, który wieszcząc zestarzał się u Kiklopów. On mi przepowiedział, że się to wszystko spełni kiedyś i że wzrok stracę z rąk Odyssa. Ja zawsze oczekiwałem jakiegoś męża wielkiego i pięknego, okrytego wielką mocą, a tu dziś oka pozbawił mnie karzeł nikczemny i słaby, gdy mnie obezwładnił winem. Ale poczekaj, Odyssie, bym ci złożył gościniec. Ziemiotrzęscę poruszę, by ci dał przejazd, boć jestem jego synem, a on się szczyci być moim ojcem. On sam mnie uleczy, jeśli zechce, nikt inny ani z bogów szczęśliwych, ani z ludzi śmiertelnych. Rzekł, a ja mu nawzajem odparłem: - Bodajbym tak mógł ogołocić ciebie z duszy i wieku i posłać do domu Hadesa, jak twojego oka nie uleczy nawet Ten, co ziemią trzęsie. Na to on zaczął się modlić do Pana Posejdona wznosząc ręce ku niebu gwiaździstemu: - Usłysz, Posejdonie, władco ziemi błękitnogrzywy! Jeślim naprawdę twój, jeśli się chlubisz być moim ojcem, daj, by nie wrócił do domu Odys grodoburca, syn Laertesa, rodem z Itaki. A jeśli chce los, by ujrzał on swych bliskich i wszedł do wysokiego domu i do swej ziemi ojczystej, niech późno wraca i w nędzy, po stracie wszystkich towarzyszy, na cudzym okręcie, i w domu niech znajdzie niedolę. Tak się modlił. Wysłuchał go Błękitnogrzywy. Tymczasem znów porwał głaz, jeszcze większy, zakręcił nim, wszystkie siły wytężył, by rzucić jak najdalej: spadł on za okrętem o dziobie błękitnym, maluczko, a byłby trafił w ster. Cofnęło się morze pod rzutem skały i fala niosła okręt naprzód, ku brzegom wyspy. Gdyśmy do niej przybyli, tam, gdzie została reszta dobrze pokrytych okrętów o mocnych burtach, znaleźliśmy towarzyszy siedzących w smutku z ciągłej za nami tęsknoty. Okręt wypchnęliśmy na piaski i sami wyszliśmy na wybrzeże. Spod pokładu wyprowadziliśmy Kiklopowe barany i zaczęliśmy je dzielić, by nikt nie odszedł ze szkodą w swym słusznym udziale. Mnie jednemu towarzysze o pięknych nagolennicach przy rozdziale zwierząt dali dodatkowe jagnię. Złożyłem je na wybrzeżu w ofierze Dzeusowi, czarnochmuremu Kronidzie, co wszystkim włada. Spaliłem dlań udźce, ale on wzgardził ofiarą - zamyślał już zgubić wszystkie moje okręty o mocnych burtach razem z wierną drużyną. Cały dzień aż do zachodu słońca siedzieliśmy ucztując przy obfitym mięsiwie i słodkim winie. Skoro zaś słońce zaszło i ciemność nastała, usnęliśmy na brzegu morza. A gdy ukazała się, zrodzona z mgieł, różanopalca Jutrzenka, obudziłem towarzyszy i kazałem wejść na okręty i odczepić cumy. W lot wskoczyli na pokład i zajęli miejsca przy burtach, i siedząc rzędem bili wiosłami siwe morze. Płynęliśmy dalej, szczęśliwi, że uszliśmy śmierci, a serce opłakiwało stratę drogich towarzyszy. `tc 3 3 32 0 2 108 1 20 1 74 1 Pieśń dziesiąta Ajolos - Lajstrygonowie - Kirke Przybyliśmy do wyspy Ajolii. Mieszkał tam Ajolos, syn Hippotasa, ulubieniec bogów nieśmiertelnych. Jest to wyspa pływająca. Całą wokoło obiega wał ze spiżu nieprzebity i gładka skała. Ajolos spłodził w tym domu dwanaścioro dzieci, sześć córek i sześciu synów. Gdy dorośli, córki dał synom za żony i żyją oni wśród biesiad przy drogim ojcu i matce troskliwej. Stoją w pogotowiu niezliczone potrawy, dom wonią pieczeni owiany, rozśpiewany dziedziniec po całych dniach. A w nocy śpią na kobiercach i w pięknie rzeźbionych łożnicach przy cnotliwych małżonkach. Do ich grodu weszliśmy i domu cudnego. Cały miesiąc mnie gościł i o każdą rzecz pytał, o Ilion, o nawy argiwskie, o powrót Achajów, a ja mu opowiadałem wszystko za porządkiem. Skoro ja zaś z kolei zacząłem prosić i żądać, by mnie odesłał, wcale się nie wzbraniał i przygotował odprawę. Dał mi szawłok ze skóry dziewięcioletniego wołu i zamknął w nim drogi wiatrów szumiących. Jego to bowiem Kronion uczynił szafarzem wiatrów, i on, które zechce, zatrzymuje albo wypuszcza. W głębi okrętu zawiązał je sznurem lśniącym, srebrzystym, by ani najmniejszy powiew nie przeniknął, a mnie posłał podmuch Zefira, który miał nieść nas i nasze okręty. Lecz stało się inaczej - zgubiła nas własna głupota. Dziewięć dni płynęliśmy we dnie i w nocy, dziesiątego ukazała się już niwa ojczysta, byliśmy tak blisko, że widziało się pasterzy palących ognie. Wtedy, po tylu trudach, zmorzył mnie sen słodki, ja bowiem przez cały czas trzymałem linę od żagla, nie oddałem jej nikomu z drużyny, abyśmy prędzej dobili do ojczyzny. Kiedy spałem, towarzysze zaczęli mówić między sobą, że wiozę do domu złoto i srebro, dary od Ajola, wielkodusznego syna Hippotasa. Twarz przy twarzy zwierzał się jeden drugiemu: - Ach, ten doprawdy ma cześć i miłość u wszystkich ludzi, do jakiego kraju i miasta zawinie. Z samej Troi wiezie ogromne skarby ze wspólnego łupu, a my u kresu tej samej drogi wracamy do domu z próżnymi rękami. I teraz jeszcze dał mu to z przyjaźni Ajolos. Lecz spieszmy zobaczyć, co tam jest, ile złota i srebra w tym miechu. Zwyciężyła zła rada. Rozwiązali szawłok i wszystkie wiatry wyleciały. A oni płakali, gdy burza ich porwała i niosła na morze, daleko od ziemi ojczystej. Zbudziłem się i w sercu bez skazy ważyłem: czy rzucić się z okrętu i zginąć w morzu, czy przeciw woli trwać i jeszcze zostać wśród żywych. Wytrwałem i zostałem - zakrywszy się płaszczem leżałem na okręcie. Złym wichrem niesieni wróciliśmy do wysp Ajolii, towarzysze głośno płakali. Wyszliśmy na brzeg, nabrali wody, drużyna posiliła się przy chyżych okrętach. Kiedyśmy zaspokoili głód i pragnienie, wziąłem herolda i jednego z towarzyszy i wszedłem w przesławne domostwo Ajola. Zastałem go przy uczcie z małżonką i dziećmi. Usiedliśmy u wrót na progu. A oni zdumieli się w swych sercach i pytają: - Jakże to przychodzisz, Odyssie? Jakie złe bóstwo cię ściga? Przecież serdecznie cię wyprawiliśmy, byś wrócił do kraju swojego i domu albo gdzie się tobie podoba. Tak mówili, odpowiedziałem z goryczą w sercu: - Zgubili mnie źli towarzysze i głupi sen. Lecz pomóżcie, przyjaciele, bo w waszej to mocy. Próbowałem ich zjednać miłymi słowami, oni zaś odmawiali. W końcu odezwał się ojciec: - Wynoś się z wyspy jak najprędzej, zakało rodzaju ludzkiego! Nie godzi się podejmować ani wyprawiać człowieka, który jest wstrętny bogom szczęśliwym. Wynoś się, bo mi tu przychodzisz pod klątwą bogów. Z tym słowem odprawił mnie ciężko jęczącego. Ze smutkiem w sercu płynęliśmy dalej. Ludzie nie mieli sił do żmudnego wiosłowania, gdy przez naszą głupotę straciliśmy pomoc w żegludze. Sześć dni płynęliśmy noc i dzień, a siódmego przybyliśmy do wysokiego grodu Lamosa, do lajstrygońskiej Telepyli, gdzie pasterz nawołuje pasterza i ten, co wyprowadza, mija się z tym, co wraca. Człowiek bezsenny brałby tam podwójną zapłatę: jedną za to, że pasie woły, drugą, że strzeże białych owiec - tak bliskie są tam drogi nocy i dnia. Skoro weszliśmy do owej słynnej przystani, którą otaczają nieprzerwanym półkolem strome skały, gdzie dwa z przeciwnych stron daleko wysunięte przylądki zostawiają wąskie wejście, wprowadziłem tam wszystkie swoje nawy równo płynące. Stanęły blisko siebie w tym zagłębiu, w którym nigdy nie wzbiera fala, czy to duża, czy mała, lecz lśniąca trwa gładź. Tylko swój okręt czarny zatrzymałem na zewnątrz, u wejścia, zaczepiwszy cumy u skały. Na szczycie urwiska stanąłem na czatach. Nie widziało się ani wołów, ani pracy rąk ludzkich, tylko dym podnosił się z ziemi. Posłałem towarzyszy na zwiady, jacy tu ludzie mieszkają żywiący się chlebem: wybrałem dwóch mężów, jako trzeci szedł z nimi herold. Poszli gładką drogą, którą wozy wiozą drzewo do miasta z wysokich gór, i spotkali dziewczynę czerpiącą wodę pod miastem, olbrzymią córę Lajstrygona Antifatesa. Zeszła ona do jasnych zdrojów Artakii, skąd wodę noszą do miasta. Nasi ludzie zbliżyli się i przemówili pytając, kto jest u nich królem, kto nimi rządzi. Natychmiast wskazała im wyniosły dom swego ojca. Wszedłszy w świetne domostwo, znaleźli w nim kobietę wysoką jak szczyt góry i przerazili się jej widokiem. Ona zaś od razu zawołała z agory przesławnego Antifatesa, swojego męża, który zgotował im srogą zgubę. Złapał jednego z towarzyszy i przyrządził sobie obiad, dwaj inni rzucili się do ucieczki i wbiegli na okręty. Lecz Antifates rozniósł wrzawę wojenną po mieście i słysząc to lajstrygońscy olbrzymi zaczęli się zbiegać zewsząd tysiącami, nie do ludzi, ale do Gigantów podobni. Ze skał rzucali kamienie, które człowiek zaledwie udźwignie. Łoskot pękających statków mieszał się z jękiem ginących ludzi. A oni ciała jak ryby chwytali ościeniem i nieśli na swe ponure uczty. Gdy tak zabijano towarzyszy w głębi przepastnej zatoki, sięgnąłem po miecz, który miałem u boku, i odciąłem cumy nawy błękitnodziobej. Kazałem mojej drużynie rzucić się do wioseł, by uciec od nieszczęścia, i wszyscy bili morze z całych sił, w śmiertelnej trwodze. Radośnie spod nawisłych skał na pełne morze mknęła moja nawa, inne natomiast, stłoczone w przystani, zginęły. Płynęliśmy dalej ze smutkiem w sercu - szczęśliwi, żeśmy uniknęli śmierci, przybici stratą drogich towarzyszy. Dotarliśmy do wyspy Ajai. Mieszka tam Kirke pięknowłosa, dziwna bogini o ludzkim głosie, siostra złowrogiego Ajetesa, oboje zrodził Helios, co ludziom przyświeca, matką była Perse, córka Okeanosa. Od przylądka w głąb zatoki prowadziliśmy okręt w milczeniu, szukając dlań przystani - jakiś bóg nami kierował. Wyszedłszy na ląd, dwa dni i dwie noce leżeliśmy zmorzeni i smutki gryzły nam serca. Skoro dzień trzeci stworzyła pięknowłosa Jutrzenka, wziąłem dzidę i ostry miecz i odszedłem od statku, by rozejrzeć się z góry, czy gdzieś nie widać pracy ludzkiej i nie słychać głosów. Stanąłem na czatach na szczycie urwiska i dostrzegłem dym z ziemi szerokodrogiej - z domostwa Kirki szedł przez lasy gęste i dąbrowy. Wahały się myśli i serce, czy pójść na zwiady, kierując się tym ciemnym dymem. Po rozwadze wydało mi się, że lepiej zejść najpierw do chyżego okrętu, na brzeg morza, dać towarzyszom posiłek, a potem posłać na zwiady. A kiedy już byłem blisko mej nawy równo płynącej, jakiś bóg zlitował się nad moim osamotnieniem i zesłał mi po drodze dużego, wysokorogiego jelenia. Schodził z kniei leśnej do rzeki, spragniony, bo już go dościgła moc słońca. Ugodziłem go w sam środek krzyża, dzida spiżowa przeszła na wylot: z krzykiem padł w proch i dusza z niego uleciała. Nastąpiwszy nań stopą wyrwałem spiżowe ostrze z rany, po czym włócznię złożyłem na ziemi i zostawiłem. Naciąłem gałązek i wici i kręcąc w obu dłoniach splotłem powrósło na sążeń długie, związałem nogi zwierza, zarzuciłem go sobie na plecy i szedłem ku czarnej nawie podpierając się włócznią: nie sposób było nieść go na plecach trzymając jedną i drugą ręką - taki był ogromny. Zrzuciłem go przy okręcie i obchodząc towarzyszy zachęcałem każdego miłymi słowami: - Przyjaciele, wbrew wszystkim zgryzotom nie zejdziemy jeszcze do domu Hadesa, jeszcze nie przyszedł nasz dzień przeznaczony. Hej, póki jest co jeść i pić na okręcie, nie zapominajmy o posiłku, żeby nas głód nie zmógł. W lot usłuchali moich słów i odsłonili twarze. Z podziwem oglądali jelenia leżącego na brzegu niespokojnego morza. Zaiste, był to ogromny zwierz i kiedy nacieszyły się ich oczy, umyli ręce i przyrządzili wspaniałą ucztę. Cały dzień aż do zachodu słońca siedzieliśmy przy mięsiwie obfitym i słodkim winie, gdy zaś słońce zaszło i ciemność nastała, ułożyliśmy się do snu na brzegu morza. Ledwo zaś, z mgieł zrodzona, ukazała się różanopalca Jutrzenka, zwołałem zebranie i tak przemówiłem do całej drużyny: - Posłuchajcie mych słów, towarzysze, chociaż tak srodze cierpicie. Nie widzimy tu, przyjaciele, ani gdzie zachód, ani gdzie wschód, ani kędy schodzi pod ziemię słońce, które świeci śmiertelnym, ani kędy powraca. Powiedzcie co rychlej, jeśli jest jakaś inna rada. Ja sam nie widzę. Z urwiska, na które się wdrapałem, by się rozejrzeć, zobaczyłem wyspę uwieńczoną wokoło morzem bezkresnym, a brzegi ma płaskie. Hen, za gęstwiną leśną dostrzegły moje oczy dym w samym środku wyspy. Tak mówiłem, a ich pierś ścisnęło wspomnienie czynów, Lajstrygona Antifatesa i gwałtów Kiklopa, zuchwałego ludożercy. Płakali głośno, lejąc obfite łzy. Lecz te lamenty na nic nie mogły się przydać. Teraz podzieliłem wszystkich knemidnych towarzyszy na dwie drużyny i każdej dałem przewodnika: w jednej sam nim byłem, w drugiej boski Euryloch. I wraz wrzuciliśmy do spiżowego hełmu losy: wyskoczył los wielkodusznego Eurylocha. Ruszył w drogę, a z nim dwudziestu dwóch towarzyszy. Płakali idąc i myśmy płakali zostając. Znaleźli w kotlinie domostwo Kirki, zbudowane z gładkich kamieni w miejscu otwartym. Dokoła kręciły się wilki górskie i lwy, które zaczarowała złym zielem. Nie rzucały się na ludzi, ale łasiły się wywijając długimi ogonami. Jak psy łaszą się koło pana wracającego z uczty, bo im zawsze przynosi smaczne kąski, tak uwijały się przy naszych towarzyszach te lwy i wilki o mocnych pazurach. Lecz oni drżeli na widok strasznych potworów. Stojąc u progu bogini Kirki o pięknych warkoczach, słyszeli, jak cudnie śpiewała w głębi domu przy tych wielkich czar-krosnach, na których boginie robią cienkie, rozkoszne, olśniewające tkaniny. Pierwszy odezwał się Polites, przywódca mężów, najrozsądniejszy z całej drużyny i mnie szczególnie miły: - Przyjaciele, ktoś w tym domu pracuje przy wielkich krosnach i pięknie śpiewa, aż się po całej sieni roznosi, bogini czy niewiasta. Zawołajmy co prędzej! Tak rzekł, oni zaś zaczęli krzyczeć i wołać. Wyszła, uchyliła lśniących podwoi, zaprosiła do siebie, a oni wszyscy razem weszli nieświadomi. Tylko Euryloch został, wietrząc podstęp. Wprowadziwszy ich usadziła na krzesłach i tronach i przyrządziła mieszankę z sera, mąki, żółtego miodu i pramnejskiego wina i dodała zgubnych ziół, by do szczętu zapomnieli o ziemi ojczystej. Kiedy im podała i wypili, dotknąwszy różdżką zamknęła ich w chlewie. Oni zaś mieli głowy i głos, i szczeć, i całe ciało świni, rozum jednak był ten sam co wprzódy. Płakali, gdy ich zamykała, a Kirke rzucała im brukiew, żołędzie, derenie, wszystko, co zwykle jedzą świnie tarzające się po ziemi. Euryloch tymczasem przyszedł do chyżej czarnej nawy, by dać wieść o towarzyszach i haniebnej ich doli. Lecz chociaż bardzo pragnął, nie mógł wyrzec słowa, tak wielka żałość przeszyła mu serce. Oczy napełniły się łzami, lecz pierś łaknęła głośnego łkania. Wszystkich zdumiał, zaczęliśmy go wypytywać, nareszcie opowiedział nam nieszczęście towarzyszy: - Poszliśmy, jak kazałeś, hen, za lasy, prześwietny Odyssie. W kotlinie znaleźliśmy piękne domostwo, zbudowane z gładkich kamieni w miejscu otwartym. Tam ktoś pracował przy wielkich krosnach i śpiewał głośno, bogini czy niewiasta. Zawołaliśmy na nią i wyszła, uchyliła świetlistych podwoi i prosiła do środka - wszyscy ruszyli za nią, nieświadomi. Ja jednak zostałem wietrząc podstęp. Tamci zniknęli bez śladu, żaden się już nie pokazał. Długo siedziałem na czatach. Rzekł, a ja zarzuciłem na plecy miecz srebrem nabijany, wielki, spiżowy, i do tego łuk i żądałem, by mnie prowadził tą samą drogą. Lecz on, podjąwszy mnie za kolana obiema rękami, błaga i płacząc przemawia słowem skrzydlatym: - Nie pędź mnie tam wbrew woli, szczepie dzeusowy, ale tu zostaw. Wiem, że ani sam nie wrócisz, ani nie ocalisz nikogo z twojej drużyny. Jak tu jesteśmy, uciekajmy co prędzej, jeszcze możemy zły dzień wyminąć. Tak mówił, ale ja odpowiedziałem: - Eurylochu, zostań na tym miejscu, jedz i pij przy czarnym okręcie, ja jednak pójdę, przemożny mus nade mną. To mówiąc ruszyłem w górę od okrętu i morza. A kiedy już miałem dojść do świętej kotliny i wielkiego domu Kirki czarownicy, zastąpił mi drogę Hermes złotorózgi w postaci młodego mężczyzny o pierwszym zaroście, w uroku wiosennym. Za rękę mnie chwycił i takim słowem zagadnął: - Dokądże to, nieszczęsny, po górach idziesz sam jeden, nie znając tych stron? Wiem, że twoi towarzysze u Kirki jako świnie są zamknięci w szczelnych chlewach. Czy chcesz ich uwolnić? Wierz mi - i sam byś nie wrócił, zostałbyś tam jak inni. Ale ja ciebie z nieszczęścia wydobędę i wybawię. Masz tu szlachetne ziele, idź z nim w dom Kirki, jego siła przemoże zły dzień. I odkryję ci wszystkie okrutne fortele Kirki. Oto przyrządzi dla ciebie napój, do którego wrzuci jad. Ale nie potrafi cię zaczarować, bo to szlachetne ziele, które dam tobie, nie pozwoli. Więcej ci powiem: kiedy Kirke dotknie cię długą różdżką, ty dobądź miecza i rzuć się na nią, jakbyś chciał ją zabić. Przestraszona, zaprosi cię do łożnicy. Wtedy już nie wzdragaj się dłużej wejść do łoża bogini; za to uwolni towarzyszy i o tobie mieć będzie staranie. Ale każ jej przysiąc wielką przysięgą błogosławionych, że nie będzie knuć innego zła przeciw tobie i że gdy będziesz nagi, nie uczyni cię nędznym i bezsilnym. To rzekłszy Świetlisty wyrwał z ziemi i podał mi ziele, i pokazał jak wygląda: korzeń był czarny, kwiat podobny do mleka. Bogowie nazywają je "moly". Mężom śmiertelnym trudno je wyrwać, bogowie zaś wszystko potrafią. Hermes ponad wyspą lesistą odszedł na wielki Olimp, a ja w domostwo Kirki. W drodze tysiąc myśli burzyło się w sercu. Stanąłem u podwoi bogini pięknowłosej, zawołałem głośno i bogini mnie posłyszała. Wyszła i uchyliwszy świetlistych podwoi zaprosiła do środka. Poszedłem za nią z ciężkim sercem. Posadziła mnie na tronie nabijanym srebrnymi ćwiekami, pięknej roboty, z podnóżkiem na stopy, przyrządziła napój mieszany w złotym pucharze i wrzuciła jad, złe myśli mając w sercu. Kiedy mi podała, wypiłem, ale czar się nie imał, zaczem uderzyła mnie różdżką i zawołała: - Ruszaj teraz do chlewu leżeć razem z twoimi towarzyszami. Lecz ja dobywszy ostrego bułata natarłem na nią, jakbym ją chciał zabić. Krzyknęła wielkim głosem, ujęła mnie za kolana i zagadnęła płaczliwie słowem skrzydlatym: - Ktoś ty i skąd? Gdzie twój gród i ród? Dziw mnie ogarnia, że pijąc te zioła nie uległeś ich czarom. Nie było dotąd, nie było takiego, co by zniósł je bez szkody, skoro się raz napił i przepuścił je przez zagrodę zębów. Jakiż to duch nieugięty mieszka w twej piersi! Pewnieś ty Odys przebiegły, o którym mówił mi zawsze złotorózgi Pan Świetlisty, że przyjdzie z Troi jadąc na czarnym i chyżym okręcie. Lecz włóż do pochwy swój miecz i oboje wejdźmy do naszej łożnicy, by w uścisku miłosnym zaufać sobie nawzajem. Tak rzekła, ja zaś odparłem: - O Kirke, czemuż to wzywasz, bym ci był powolny, tobie, któraś w świnie zamieniła moich towarzyszy, a i mnie samego trzymasz w swym domu i każesz iść do alkowy i wejść do twojej łożnicy, byś mnie, gdy będę nagi, uczyniła nędznym i bezsilnym? Nie wejdę ja do twojej łożnicy, jeśli, bogini, nie przysięgniesz wielką przysięgą, że nie uknujesz dla mnie jakiejś innej niedoli. Rzekłem: ona zaraz, jak kazałem, przysięgła. Skoro zaś przysięga była dokonana, wtedy dopiero wstąpiłem w łożnicę przecudnej Kirki. Tymczasem na pokojach krzątały się cztery służebne, które służą w jej domu. Rodzą się zaś one z krynic, z gajów, ze świętych rzek, które płyną do morza. Z nich jedna trony okryła pięknymi purpurowymi kobiercami, podłożywszy spodem płótno, druga przed tronami ustawiła stoły srebrne i położyła na nich złote koszyki, trzecia w srebrnym kraterze zmieszała słodkie wino, pachnące jak miód, i rozstawiła złote kubki, czwarta przyniosła wody i rozpaliła mocny ogień pod wielkim trójnogiem, i grzała wodę, aż ta zaczęła syczeć w lśniącym spiżu. Wtedy wprowadziła mnie do wanny, wodę z trójnoga zmieszała z zimną w arcymiły sposób i myła głowę i barki, by odjąć członkom znój duszogubny. Kiedy mnie wykąpała i tłusto natarła oliwą, zarzuciła na mnie piękną chlajnę i chiton i zaprowadziła do tronu nabijanego srebrnymi gwoźdźmi, cudnej roboty, a pod stopy wsunęła podnóżek. Inna służąca przyniosła wodę do rąk i z prześlicznego złotego dzbanka lała ją do srebrnej miednicy, a czcigodna klucznica ustawiła na rzeźbionym stole liczne dania, dumna ze swoich zapasów, i zapraszała, bym jadł. Nie miałem jednak serca, co innego zaprzątało myśli, rodziły się złe przeczucia. Kirke, skoro spostrzegła, że siedzę nie tykając rękami jedzenia, trawiony przemożnym smutkiem, stanęła obok i rzekła słowa skrzydlate: - Czemuż to, Odyssie, siedzisz podobny niemowie i jedząc własne serce nie bierzesz ni strawy, ni napoju? Boisz się może nowego podstępu? Nie masz się czego obawiać, już ci przysięgłam klątwą niezłomną. Na to ja odpowiedziałem: - O, Kirke, któryż mąż, choć trochę sprawiedliwy, zająłby się jedzeniem i piciem, zanimby wpierw uwolnił towarzyszy i na własne oczy ich zobaczył? Jeśli więc z serca mnie prosisz, bym jadł i pił, uwolnij moich wiernych towarzyszy i daj ich oglądać. Tak mówiłem, a Kirke wyszła z świetlicy mając w ręce różdżkę, otworzyła drzwi od chlewu i wypuściła tych, co byli podobni do dziewięcioletnich wieprzów. Stanęli przed nią, a ona chodząc miedzy nimi każdego potarła innym zielem. Wnet z członków opadła szczeć, którą wpierw zasiało zgubne ziele, dane im przez czcigodną Kirke. Znów stali się mężami, młodszymi niż wprzódy i o wiele piękniejszymi, i bardziej rosłymi. Poznali mnie, każdy mnie chwytał za ręce. Na wszystkich zstąpił tęskny żal i całe domostwo rozebrzmiało lamentem. I samą boginię zdjęła litość. Stanąwszy przy mnie rzekła arcyboska: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przebiegły Odyssie, idź teraz do nawy czarnej na brzegu morza, wyciągnijcie ją na ląd, mienie i osprzęt ukryjcie w pieczarach, po czym wróć tutaj z wierną drużyną. Rzekła, usłuchało męskie serce. Ruszyłem nad brzeg morza ku nawie czarnej, gdzie znalazłem wiernych towarzyszy w żałobie i w łzach. Jak kiedy gromada krów nasyconych paszą wraca do obory, a na gumnie cielęta wszystkie razem skoczą im naprzeciw i porzucając koszary z przeciągłym beczeniem obiegają swe matki - tak oni, kiedy mnie zobaczyli, wylegli z płaczem. Zdało się ich sercu, jakbyśmy już byli w ojczyźnie i w samym grodzie skalistej Itaki, gdzieśmy się urodzili i wychowali. Mówili z płaczem: - Twoim powrotem, wychowanku dzeusowy, cieszymy się tak, jakbyśmy już dobili do Itaki, do ojczyzny. Ale opowiedz nam o zagładzie naszych towarzyszy. Na to przemówiłem łagodnymi słowami: - Najpierw nawę wyciągnijmy na ląd, mienie i osprzęt ukryjmy w pieczarach, a sami wszyscy razem śpieszcie za mną, abyście ujrzeli towarzyszy w świętym domostwie Kirki, jak tam jedzą i piją, mając wszystkiego w bród. Rzekłem, oni natychmiast usłuchali mych słów. Jeden Euryloch chciał zatrzymać całą drużynę skrzydlatym słowem: - O nieszczęśni, dokądże to idziemy, czemuż wam tęskno za tą niedolą? Gdy wejdziemy na pokoje Kirki, porobi ona z nas świnie albo wilki, albo lwy i będziemy zmuszeni strzec jej domu. Tak samo pozamykał Kiklop tych z naszej drużyny, którzy weszli na jego dziedziniec, a był z nimi i zuchwały Odys. To przez jego szaleństwo i tamci zginęli. Tak mówił, a ja rozważałem w myśli, czyby nie dobyć miecza o długim ostrzu, który miałem przy boku, i jednym cięciem nie zwalić mu głowy na ziemię, chociaż był mi tak bliskim krewnym. Lecz towarzysze, jeden przez drugiego, powstrzymywali mnie łagodnym słowem: - Boski, zostawmy go tutaj, jeśli pozwolisz, przy okręcie i niech go na ląd wyciągnie, a nas prowadź w święty dom Kirki. Tak mówiąc odeszli od morza, ale i Euryloch nie został przy okręcie: postępował za nami, bo mój nagły gniew go nastraszył. Tymczasem Kirke starannie wykąpała pozostałych w jej domu towarzyszy i tłusto natarła oliwą, zaczem okryła ich wełnianymi chlajnami i chitonami. Zastaliśmy ich wszystkich w świetlicy godnie ucztujących. Skoro jedni drugich zobaczyli i rozpoznali, podniósł się płacz żałosny, aż całe domostwo jęknęło. Stanąwszy blisko rzekła do mnie arcyboska: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie, nie lamentujcie już dzisiaj. Wiem ci i ja, ile wycierpieliście na rybnym morzu, ile szkód wyrządzili wam wrodzy mężowie na lądzie, lecz pożywajcie jadło i pijcie wino, byście znów w piersiach nabrali ducha, jaki był w was wtedy, kiedy porzucaliście ojczystą ziemię skalistej Itaki. Oto wyschło wasze serce w ciągłym rozpamiętywaniu gorzkiej tułaczki i tyle jest w was cierpienia, jakby radość nigdy w piersiach nie miała zagościć. Te słowa szlachetne serce uznało za słuszne i odtąd przez wszystkie dni pełnego roku siedzieliśmy jedząc wspaniałe mięsiwa i pijąc słodkie wino. Lecz gdy rok minął i wróciły Hory, a miesiąc za miesiącem dni stawały się dłuższe, wywołali mnie wierni towarzysze: - Bóg cię opętał - mówili - czas przypomnieć sobie nareszcie o ziemi ojczystej, jeśli ci sądzone ocaleć i wrócić pod wysoki pułap twego domu. Usłuchało tych słów serce szlachetne. Przez cały dzień aż do zachodu słońca siedzieliśmy przy uczcie, a gdy słońce zaszło i nastąpiła ciemność, oni pokładli się spać w cienistych komnatach, ja zaś wstąpiłem do łoża przecudnej Kirki. Na klęczkach błagałem, a bogini słuchała mej mowy. Takie były moje słowa skrzydlate: - O Kirke, dotrzymaj danej mi obietnicy i odeślij do domu. Serce się już rwie i moje, i towarzyszy, którzy w swej zgryzocie biegną do mnie z płaczem, ilekroć się oddalisz. Tak mówiłem, odparła w lot arcyboska: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie! Wbrew woli nie zostawajcie dłużej w moim domu. Lecz wpierw trzeba w inną udać się drogę, pójść w dom Hadesa i groźnej Persefony, by zasięgnąć wróżby u duszy Tejrezjasza, ślepego wróżbity, którego umysł nie doznał zmiany: nawet po śmierci Persefona zostawiła mu władzę rozumu, gdy inni snują się jako cienie. Rzekła, we mnie serce struchlało. Siedząc na wezgłowiu płakałem, już nie chciałem żyć ni oglądać światła i słońca. A gdy się wypłakałem, wytarzałem do syta, przemówiłem do niej słowami: - Kirke, któż mnie w tę drogę poprowadzi? Czyż można na czarnym okręcie dojechać do Hadesu? W lot mi odparła arcyboska: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie! Nie trzeba ci przewodnika u nawy. Postaw maszt, rozwiń białe żagle i siedź - podmuch Boreasza sam cię poniesie. Lecz gdy okręt przepłynie Okean, będzie tam mały przylądek i gaj Persefony, wielkie sokory i wierzby bezpłodne. Tam wyprowadź okręt z odmętów Okeanu, a sam idź w zmurszały dom Hadesa. Wpływa tam do Acherontu Pyriflegeton i Kokitos, który jest odnogą Styksu. U skały dwie rzeki zbiegają się z łoskotem. Gdy się już tam blisko dociśniesz - słuchaj, bohaterze, co powiem - wykop dół na łokieć wzdłuż i wszerz, a nad nim wylej obiatę dla wszystkich umarłych, najpierw mieszankę z miodu, następnie słodkie wino, za trzecim razem wodę, i posyp białą mąką. Zaczem błagaj umarłych mdłe głowy, mówiąc, że skoro znajdziesz się w Itace, jałówkę najlepszą, jaką masz, złożysz im w ofierze na stosie pełnym darów wybornych. Ponadto samemu Tejrezjaszowi złożysz czarnego barana, ozdobę waszych trzód. Gdy już modłami uśmierzysz czcigodne rzesze umarłych, złóż im w ofierze jagnię i owcę czarną, nachylając je w stronę Erebu, a sam się odwróć twarzą ku rzeki strumieniom. Wtedy zejdą się mnogie dusze umarłych. A ty wezwij towarzyszy i rozkaż im owce, które leżą zabite nielitościwym spiżem, obedrzeć i spalić i niech się modlą do bogów, do potężnego Hadesa i strasznej Persefony; sam zaś siedź z mieczem ostrym i nie daj mdłym głowom umarłych zbliżyć się do krwi, póki nie rozmówisz się z Tejrezjaszem. Przyjdzie wówczas, wodzu ludów, wróż, który ci powie kierunek i odległość dróg i jak wrócić przez morze rybne. Rzekła, a oto już na złotym tronie wzeszła Jutrzenka. Nimfa odziała mnie w chlajnę i chiton, sama zaś włożyła wielki srebrzysty faros, lekki i cudny, biodra przepasała pięknym złotym pasem, na głowę zarzuciła namiotkę. Ja zaś chodząc po domu budziłem towarzyszy, stając przy każdym i mówiąc miłe słowa: - Nie pora spać i oddychać słodkim snem. W drogę! Wszystko mi już powiedziała czcigodna Kirke. Usłuchały serca szlachetne. Był niejaki Elpenor, najmłodszy, ani w boju niezbyt dzielny, ani głową nietęgi. Ciężki od wina, szukając chłodu położył się spać osobno na szczycie świętego domu Kirki. Posłyszawszy głosy i ruchy towarzyszy zerwał się nagle i zapomniał cofnąć się w tył, by zejść po wielkich schodach, i biegnąc przed siebie spadł z dachu. Złamał sobie kręgi w karku i dusza zeszła do Hadesu. Drużynie ruszającej w drogę powiedziałem: - Myślicie, że oto jedziemy do ojczyzny, a tu inną drogę naznaczyła nam Kirke - do domu Hadesa i strasznej Persefony, by o wróżbę prosić duszę tebańskiego Tejrezjasza. Rzekłem, a w nich lube serce struchlało. Usiedli na ziemi, jęczeli i rwali włosy. Lecz na nic się nie zdało narzekanie. Poszliśmy na wybrzeże, do naszego okrętu, strapieni, w łzach. Kirke nas wyprzedziła i uwiązała na okręcie jagnię i owcę czarną. Łatwo nas wyminęła, bo któż boga, jeśli on nie chce, dojrzy oczami i kroki jego wybada? Pieśń jedenasta Ofiara dla umarłych Kiedy zeszliśmy na wybrzeże, najpierw zepchnęliśmy okręt na boskie morze, po czym ustawiliśmy maszt i zawiesili żagle, wreszcie wzięliśmy i zaprowadzili te owce i samiśmy wsiedli, smutni i we łzach. Tymczasem Kirke o pięknych warkoczach, dziwna bogini o głosie ludzkim, posłała nam w ślad za błękitnodziobym okrętem pomyślny wiatr, zacnego towarzysza, by nam żagle wydymał. Gdy z niemałym trudem doprowadziliśmy cały osprzęt do porządku, zasiedliśmy w nawie, a wiatr i sternik ją prowadzili. Przez cały dzień pruliśmy morze z rozwiniętymi żaglami. Słońce zaszło, pociemniały wszystkie drogi, gdy dotarliśmy do kresu głębokich strumieni Okeanosa. Tam jest lud i gród Kimeryjczyków, okryty mgłą i chmurami. Nigdy tam nie docierają promienie świetlistego słońca, ani gdy się ono wznosi ku niebu gwiaździstemu, ani gdy z nieba znów zmierza ku ziemi, lecz noc zabójcza rozciąga się nad nieszczęsnym narodem. Tam przybywszy, okręt przysunęliśmy do lądu i wyprowadzili owce. I szliśmy z biegiem Okeanosa do miejsca, które wskazała Kirke. Tam już Parimedes i Euryloch zajęli się ofiarami, a ja dobyłem ostrego miecza, który miałem przy boku, i wykopałem dół na łokieć wzdłuż i wszerz, przy nim wylałem obiatę dla wszystkich umarłych. Najpierw mieszankę z miodu i mleka, następnie słodkie wino, za trzecim zaś razem wodę, i posypałem białą mąką. Żarliwie błagałem umarłych mdłe głowy, mówiąc, że skoro znajdę się w Itace, jałówkę najlepszą, jaką mam, złożę im w ofierze na stosie pełnym darów wybornych, ponadto samemu Tejrezjaszowi zabiję czarnego barana, ozdobę naszych trzód. Gdy już modłami uśmierzyłem rzesze umarłych, schwyciłem owce i zabiłem je nad dołem, tak by doń ściekła czarna, dymiąca krew. Zaczęły wychodzić z Erebu dusze umarłych. Młode kobiety i pacholęta, i starcy, którzy wiele wycierpieli, panny nieletnie noszące w sercu świeży ból, rzesze mężów poległych w boju Aresa od mieczów spiżowych, a mających na sobie zbroje zbroczone - wielki tłum kroczył w stronę rowu z niesłychanym lamentem: zielony lęk mnie zdjął. Wtedy wezwałem towarzyszy i kazałem im owce, które leżały zabite nielitościwym spiżem, obedrzeć i spalić, i modlić się do bogów - do potężnego Hadesa i strasznej Persefony, a sam, dobywszy miecza, co wisiał u boku, zasiadłem i nie dawałem mdłym głowom umarłych zbliżyć się do krwi, póki nie rozmówię się z Tejrezjaszem. Pierwsza przyszła dusza towarzysza Elpenora, nie został bowiem pochowany w ziemi o drogach szerokich. Ciało zostawiliśmy w domu Kirki, nie opłakane i nie pogrzebione, bo inna robota nas gnała. Zapłakałem na jego widok w serdecznym żalu i przemówiłem doń słowem skrzydlatym: - Elpenorze, jakże to brodzisz w mglistym zachodzie? Prędzej zdążyłeś na piechotę niż ja na czarnym okręcie! Na to mi odpowiedział z jękiem: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie, zgubił mnie zły wyrok boży i nadmiar wina. Leżąc nad świetlicą Kirki nie pomyślałem cofnąć się w tył ku wielkim schodom, ale pobiegłem prosto przed siebie i spadłem z dachu. Złamałem sobie kręgi w karku i dusza zeszła do Hadesu. Dziś zaklinam cię na tych, których tu nie ma, na twoją żonę, na ojca, który cię wychował, gdyś był maleńki, na Telemacha, twojego jedynaka, któregoś w domu zostawił - wiem, że z państwa Hadesu twój okręt popłynie ku wyspie Ajai - tam proszę cię, panie, pamiętaj o mnie: nie poniechaj mnie bez łez i pogrzebu, gdy będziesz stamtąd powracał, bym ci się nie stał przyczyną gniewu bożego. Spal mnie razem z rynsztunkiem, jaki został po mnie, i mogiłę nieszczęśliwego człowieka usyp na brzegu siwego morza, pomnik dla przyszłych pokoleń. Zrób mi to, a na grobie wbij wiosło, którym za życia wiosłowałem w gronie mych towarzyszy. Tak mówił, a ja odpowiedziałem: - Wszystko ci to, biedny przyjacielu, spełnię i wykonam. Tak wymieniając smutne słowa siedzieliśmy - ja z mieczem nad krwią, mara zaś towarzysza naprzeciw. Dużo jeszcze mówił. Zaczem przyszła dusza umarłej matki - Antikleja, córka wielkodusznego Autolikosa, którą idąc pod Ilion święty zostawiłem przy życiu. Na jej widok serce ścisnęło się żalem, płakałem. Lecz i jej, choć z wielkim bólem, nie dałem się zbliżyć do krwi, póki nie rozmówię się z Tejrezjaszem. Przyszła wreszcie dusza Tebańczyka Tejrezjasza ze złotym berłem w dłoni, poznała mnie i przemówiła: - Czemuż to, nieszczęsny, porzuciłeś światło słońca i przychodzisz oglądać umarłych i ten kraj nieradosny? Lecz odsuń się od dołu, odwróć ostrze miecza, bym się napił krwi i powiedział ci słowo nieomylne. Tak mówił. Cofnąłem się i miecz nabijany srebrnymi gwoźdźmi schowałem do pochwy. A on pił czarną krew i w te słowa odezwał się wróż doskonały: - Powrotu szukasz słodkiego jak miód, prześwietny Odyssie. Ciężkim ci go uczyni bóg. Nie zapomni, jak sądzę, Ten, co ziemią trzęsie, żeś mu drogiego syna oślepił, srogi gniew chowa w swym sercu. Lecz może, choć po wielu niedolach, udałoby się wam dojechać, jeślibyś miał silną wolę swoje i swojej drużyny serce ujarzmić. Najpierw twój mocny okręt przybije do wyspy Trynakii, uciekając z fiołkowego morza. Tam znajdziecie pasące się krowy i tęgie owce Heliosa, który wszystko widzi i wszystko słyszy. Jeślibyś z myślą o powrocie zostawił je nietknięte, dostałbyś się do Itaki, chociaż po wielu niedolach; jeślibyś je tknął, mogę ci wróżyć zgubę okrętu i towarzyszy. Sam co prawda wyjdziesz cało, ale późno wrócisz, straciwszy swoją drużynę, na cudzej nawie. W domu zastaniesz zgryzotę, mężów zuchwałych, co jedzą twój dobytek, starając się o twą boską małżonkę i składając jej dary zalotne. Ale z pewnością przyjdziesz za gwałty im odpłacić. Gdy zaś zalotników zabijesz w swej świetlicy, czy to podstępem, czy w otwartym boju na ostre spiże, wtedy idź wziąwszy wiosło foremne, aż dojdziesz do takich, co nie znają morza ani nie spożywają solonego jadła, anić nie znają okrętów o ścianach czerwonych, ani wioseł kształtnych, które są skrzydłami okrętów. Dam tobie znak jasny, który cię nie zmyli. Kiedy cię spotka przechodzień i powie, że niesiesz na swym świetnym ramieniu łopatę do przesiewania zboża, wbij wówczas wiosło w ziemię, a Panu Posejdonowi złóż piękne ofiary: barana, byka i kiernoza stadnika. I wrócisz do domu, i złożysz tam święte hekatomby bogom nieśmiertelnym, których jest niebo szerokie, wszystkim bogom kolejno. Śmierć przyjdzie do ciebie z morza, taka naprawdę łagodna, i sprzątnie cię, gdy lekka starość odejmie ci siły, a wokół będą ludy szczęśliwe. To moje nieomylne słowo. Rzekł, a ja odpowiedziałem: - Tejrezjaszu, to mi więc wyprzędli sami bogowie. Powiedz mi jeszcze jedno dokładnie i szczerze: oto widzę duszę mojej zmarłej matki, która w milczeniu stoi blisko krwi i nie śmie spojrzeć na własnego syna ani doń przemówić. Powiedz, panie, jak by mogła poznać, że tu jestem. Na to zaraz mi odrzekł: - Łatwo ci na to odpowiedzieć, a ty uważaj. Komu z umarłych pozwolisz się zbliżyć do krwi, ten ci się nieomylnie odezwie, komu zabronisz, ten wróci, skąd przyszedł. To rzekłszy królewska dusza Tejrezjasza odeszła w dom Hadesa, bo już zakończyła swe proroctwo. Ja zaś dalej trwałem na miejscu, aż matka przyszła i napiła się czarnej krwi. Zaraz mnie poznała i z płaczem rzekła słowa skrzydlate: - Jakże to, moje dziecko, żywym będąc zaszedłeś na ten zachód mglisty? Ciężko to oglądać żyjącym. Pośrodku są wielkie rzeki i straszliwe strumienie, a najpierw Okeanos, którego pieszo nie przejdziesz, musisz mieć mocny okręt. Czyż dziś dopiero po tak długim czasie przychodzisz spod Troi? Czy nie byłeś jeszcze w Itace? Nie widziałeś w domu swej żony? Tak mówiła, a ja odpowiedziałem: - Matko moja, z musu przyszedłem do Hadesu, by zasiegnąć wróżby u duszy tebańskiego Tejrezjasza. Nie zbliżyłem się jeszcze do Achai, nie dotknąłem naszej ziemi, ale wciąż się błąkam, trapiony niedolą, odkąd za boskim Agamemnonem poszedłem pod Ilion bogaty w źrebięta, na bój z Trojanami. Ale mi powiedz dokładnie i szczerze, jaki los posłał ci drętwą śmierć? Czy długa choroba zabiła, czy Artemis łuczniczka swoimi cichymi strzałami? Mów mi o ojcu i synu, którego zostawiłem, i czy dzierżą mą władzę, czy też ktoś inny już włada, odkąd przestano wierzyć w mój powrót. I powiedz, jak sobie radzi, co myśli moja ślubna małżonka: czy trwa przy dziecku i pilnuje dobytku, czy też uprowadził ją ktoś z przedniejszych Achajów? Rzekłem, a matka czcigodna odparła: - Zaiste, trwa w twoim domu wierna ci sercem, noce jej mijają gorzkie, a dni wśród łez. Nikt nie przejął twojego pięknego królestwa i Telemach spokojnie używa dóbr i godne uczty wydaje, jak przystało sprawiedliwemu mężowi, i wszyscy go zapraszają. Twój ojciec siedzi tam na wsi, do miasta wcale nie chodzi. Nie dba o łoże ani o czyste prześcieradła, ani o derki, ale na ziemi śpi jak czeladź we wspólnej izbie, w prochu przy ognisku, a na ciele ma nędzny przyodziewek. Kiedy zaś nadejdzie lato i dorodna jesień, na stoku winnicy sporo się liści gromadzi spadłych na ziemi i one mu służą za łoże. Leży tam w smutku, wielki mu ból w sercu rośnie z tęsknoty za twoim powrotem, i tak ciężka starość nadchodzi. Tak samo i ja zginęłam i losowi uległam. Nie zabiła mnie w pokoju niechybna łucznica swoimi cichymi strzałami ani nie przyszła na mnie jakaś choroba, która zabójczym wycieńczeniem wypędza duszę z ciała, ale tęsknota za tobą, myśl o tobie, mój jasny Odyssie, twoja czułość zabrała mi słodkie jak miód życie. Tak mówiła, a moje myśli walczyły z pragnieniem, by uścisnąć duszę mojej matki nieboszczki. Trzykroć biegłem do niej, gnany popędem serca, trzykroć umykało mi z rąk coś, co było podobne do cienia lub snu. Coraz ostrzejszy ból narastał w piersi. Odezwałem się wreszcie mówiąc słowa skrzydlate: - Matko moja, czemu nie stoisz w miejscu, gdy cię pragnę objąć? Nawet tu w Hadesie moglibyśmy, wziąwszy się w ramiona, znaleźć pociechę w drżeniu i w płaczu. Czyż tylko widmo zesłała mi wzniosła Persefona, by powiększyć mój ból i żal? Rzekłem, a matka czcigodna odparła: - Niestety, moje dziecko, najnieszczęśliwszy ty z ludzi! To nie Persefona, córka Dzeusa, chce cię oszukać, ale taki jest los śmiertelnych, kiedy który z nich umrze. Ciało nie trzyma się już ścięgien ani kości, bo wszystko strawiła nieprzeparta moc ognia o ciemnym blasku. A gdy tchnienie życia porzuci białe kości, dusza odlatuje, by odtąd bujać jak sen. Lecz tobie już pilno do światła: idź i pamiętaj to wszystko, abyś później i żonie twojej opowiedział. Takie wymienialiśmy słowa, a tu zaczęły się schodzić kobiety na rozkaz wzniosłej Persefony, ile było żon i córek bohaterów. Tłumem garnęły się do czarnej krwi, a ja rozważałem, jak by tu z każdą pomówić. I taka sercu najlepsza wydała się rada. Dobyłem znów miecza, co go miałem u boku, i nie pozwalałem pić czarnej krwi wszystkim naraz. Szły więc jedna za drugą i każda opowiadała swe dzieje. Tak wszystkie poznałem. Najpierw zjawiła się Tyro, córka zacnego ojca, mówiąc, że zrodził ją Salmoneus bez skazy, a poślubił Kreteus, syn Ajolosa. Zakochała się w rzece, w boskim Enipeusie, najpiękniejszym ze strumieni, co płyną po ziemi, i wciąż chodziła nad jego cudnymi wodami. Jego to postać wziął na siebie Pan, co ziemią wstrząsa, i położył się przy niej u ujścia rzeki rwącej: wraz obstąpiła ich fala purpurowa, wysoka jak góra, grzywiasta, i zakryła boga i niewiastę śmiertelną. Rozwiązał jej pas dziewiczy i zlał na nią sen. Kiedy zaś spełnił dzieło miłosne, bóg ją ujął za rękę i rzekł: "Ciesz się, kobieto, miłością. Zanim rok upłynie, urodzisz śliczne dzieci, bo nie są bezpłodne łoża nieśmiertelnych - i ty będziesz je żywić i chować. A teraz idź do domu i milcz, i nie mów mego imienia. Dla ciebie tylko jestem Posejdon, co ziemią wstrząsa." To mówiąc zapadł w morze spienione. Ona zaś zległszy urodziła Peliasa i Neleusa, dwóch dzielnych pachołków Dzeusa. Pelias w przestronnym Jolkos mieszkał wśród licznych trzód, a drugi w Pylos piaszczystym. Innych Kreteusowi urodziła królewska niewiasta: Ajsona, Feresa i Amytaona, co walczył na wozie wojennym. Po niej widziałem Antiopę, córkę Asoposa, która się chlubiła, że nawet Dzeus miał ją w swoich ramionach, a urodziła dwóch synów, Amfiona i Dzetosa, którzy pierwsi założyli stolicę w siedmiobramnych Tebach i uczynili ją warowną, albowiem, mimo że tak dzielni, nie mogliby się bez twierdzy utrzymać na równinie tebańskiej. Po niej widziałem Alkmenę, małżonkę Amfitriona, która zrodziła chrobrego Heraklesa, o lwim sercu, począwszy go w Dzeusa ramionach, i Megarę, córkę nieustraszonego Kreonta, którą posiadł niepożytej siły syn Amfitriona. I matkę Edypa widziałem, piękną Epikastę, która w nieświadomości popełniła czyn straszny, poślubiając własnego syna, a on, zanim ją poślubił, zabił swego ojca i wnet bogowie odkryli to ludziom. Lecz on w ukochanych Tebach panował nad ludem kadmejskim, ból cierpiąc z okrutnej woli bogów. Ona poszła do Hadesa, potężnego wrót strażnika, gdy, bólem dręczona, chwyciła się pętli zabójczej u wysokiego pułapu, na syna zaś spadły niezliczone niedole, ile ich tylko przynoszą matczyne Erynie. I Chloris ujrzałem przecudną, którą dla jej urody poślubił Neleus, złożywszy za nią tysiączne dary. Była ona najmłodsza z córek Amfiona, syna Jasosa, który później rządził w minijskim Orchomenos, i sama królowała w Pylos, gdzie urodziła świetne potomstwo: Nestora i Chromiosa, i Periklimenosa bitnego, a prócz nich zrodziła dzielną Pero, dziw świata, o którą ubiegali się wszyscy sąsiedzi. Ale Neleus nie chciał jej oddać nikomu, tylko temu, kto z Fylaki, od potężnego Ifiklosa, uprowadzi trudne do zdobycia krzyworogie krowy o czołach szerokich. Potrafił je zdobyć wieszczek bez skazy, lecz padł na niego zły los boży: wolarze wiejscy ujęli go w twarde pęta. Dopiero gdy miesiące i dni wypełniły obieg roku, a Hory powróciły, potężny Ifiklos wypuścił wieszczka, który mówił z natchnienia bożego. Spełniła się wola Dzeusa. I Ledę widziałem, żonę Tyndareosa, która mu zrodziła dwóch mężnych synów, Kastora, ujeżdżacza rumaków, i Polideukesa, dobrego pięściarza: ich za życia ukryła życiodajna ziemia. Taką bowiem cześć okazał im Dzeus, że będąc pod ziemią, na przemian jednego dnia żyją, drugiego umierają - cześć równa boskiej przypadła im w udziale. Następnie zobaczyłem Ifimedeję, towarzyszkę łoża Aloeusa, która mi powiedziała, że się z nią złączył Posejdon i urodziła dwóch synów krótkiego żywota, bogom równego Otosa i przesławnego Efialtesa, największych i najpiękniejszych, jakich żywiła zbożorodna ziemia od czasów słynnego Oriona. Mając bowiem lat dziewięć mierzyli dziewięć łokci wszerz, a dziewięć sążni wysokości. Nawet bogom nieśmiertelnym w Olimpie grozili zgiełkiem i zamętem wojny. Zamyślali Ossę położyć na Olimp, a Pelion na Ossę, by się dostać do nieba, i byliby tego dokonali, gdyby doszli lat męskich. Lecz zgładził ich syn Dzeusa, którego pięknowłosa urodziła Leto - obydwu, zanim pod skroniami wzeszedł im pierwszy zarost, zanim policzki okryły się bujnym włosem. Widziałem Fajdrę i Prokris, i piękną Ariadnę, córkę złośliwego Minosa, którą ongi Tezeusz z Krety wiózł ku brzegom świętych Aten, lecz się nią nie nacieszył, wcześniej bowiem na świadectwo Dionizosa zabiła ją Artemida na Dii wokół morzem oblanej. I widziałem Majrę i Klimenę, i okrutną Eryfilę, którą drogi małżonek kupił za złoto. Wszystkich nie wypowiem ani nie wymienię, ile ich widziałem - żon, córek herosów - prędzej by noc boska minęła. Lecz pora już spać czy tutaj, czy na okręcie chyżym pośród załogi. A bogom i wam polecam mój powrót do domu. Skończył. Wszyscy cicho siedzieli w milczeniu, uwięzieni zachwytem, w cienistej świetlicy. Pierwsza odezwała się do nich białoramienna Arete: - Feakowie, cóż powiecie o tym mężu, tak pięknym i wspaniałym i tak wielkiego rozumu? Moim on jest wprawdzie gościem, ale cześć spada na wszystkich. Nie spieszcie się go odesłać, by nie poskąpić mu darów, których tak potrzebuje. Wszak z woli bogów wielkie skarby leżą w naszych domach. Zaczem przemówił do nich bohater Echeneos, najstarszy z Feaków: - Kochani, nie przeciw naszym zamiarom i mniemaniu przemawia mądra królowa. Trzeba jej usłuchać. Lecz Alkinoos ma tu ostatnie słowo. Odparł mu Alkinoos: - Tak będzie, jak mówiła, jeśli żyć będę i panować nad Feakami, miłośnikami wioseł. Gość zaś, choć tak spragniony powrotu, niech raczy zostać do jutra, póki nie złożę wszystkich darów. Odesłanie go leży każdemu na sercu, najbardziej mnie, jako władcy tego ludu. Odpowiedział mu przemądry Odys: - Królu Alkinoosie, ludów ozdobo, gdybyście mnie tu zmusili nawet cały rok czekać, póki nie odeślecie mnie z sutymi darami, zgodziłbym się chętnie i byłoby o wiele lepiej dla mnie z pełnymi rękoma przyjść do miłej ojczyzny: więcej bym czci i miłości zyskał u każdego, kto by mnie widział wracającego do Itaki. I znów Alkinoos odpowiedział: - Odyssie, patrząc na ciebie nikt nie pomyśli, żeś oszust i hultaj. A takich wielu żywi czarna ziemia, wszędzie pełno tego nasienia, co kuje kłamstwo zręczniej niż ludzkie oko zdoła przejrzeć! Nie, mówi za ciebie uroda słów i umysł szlachetny. Opowieść nam opowiedziałeś ze sztuką godną aojda, wszystkich Argiwów i twoje własne ciężkie niedole. Lecz powiedz mi jeszcze dokładnie i szczerze, czyś widział któregoś z bogom podobnych towarzyszy, co razem z tobą poszli pod Ilion i tam polegli. Jest teraz noc długa, niezmierna, jeszcze nie pora spać, dlatego dalej mi opowiadaj dziwy. Nawet do dzeusowej bym Jutrzenki wytrwał w świetlicy, gdybyś chciał opowiadać te twoje niedole. Odparł mu na to przemądry Odys: - Królu Alkinoosie, ludów ozdobo! Jest pora wielu słów i jest pora snu, ale jeśli tak pragniesz słuchać, nie będę ci się ociągał i opowiem gorsze od moich niedole towarzyszy, którzy potem zginęli. Uciekli od bolesnej wrzawy Trojan, a zginęli na progu domu za zdradą kobiety. Bo kiedy już rozpędziła na wsze strony dusze słabych niewiast święta Persefona, przyszła dusza Atrydy żałobna. Wokół niej zgromadziły się dusze tych wszystkich, którzy z nim razem padli i kres swój znaleźli w domu Ajgistosa. Od razu mnie poznał, gdy się tylko napił czarnej krwi. Gorzko zapłakał i zalał się łzami. Ręce ku mnie wyciągnął pragnąc uścisnąć, ale nie było w nim już siły ani sprężystości, jaką ongi miały gibkie członki. Na widok płaczącego użaliło się moje serce i odezwałem się doń słowem skrzydlatym: - Przesławny Atrydo, władco mężów, Agamemnonie! Jakąż to los posłał ci śmierć? Czy na okrętach zmógł cię Posejdon, rozpętując groźną wieję wiatrów przeciwnych? Czy zabili cię wrogowie na lądzie, gdyś im wyrzynał krowy albo trzody pięknych owiec, czy biłeś się o miasto albo o kobiety? Tak mówiłem, a on mi zaraz odpowiedział: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie! Ani mnie na okrętach nie zmógł Posejdon, rozpętując groźną wieję wiatrów przeciwnych, ani nie zabili wrogowie na lądzie - Ajgistos zgotował mi śmierć i kres. Zabił mnie do spółki z moją okrutną żoną: zaprosił do domu, ugościł i zabił jak wołu nad korytem. Umarłem marną śmiercią, a ze mną reszta towarzyszy, jeden po drugim, zabici, jak się rżnie świnie srebrnokływe, czy to na gody bogatego wielmoży, czy na ucztę składkową, czy na wystawną biesiadę. Byłeś przy śmierci niejednego męża ginącego w pojedynku albo w tłumnej bitwie, ale na ten widok serce by w tobie jękło, kiedy pośród dzbanów i pełnych stołów leżeliśmy w megaronie, a cała podłoga dymiła krwią. Lecz najbardziej żałosny, jaki posłyszałem, był głos córki Priama, Kasandry, którą przy mnie zabiła zdradziecka Klitajmestra: ręce wyciągałem, ale opadły i runąłem na ziemię ginąc od noża. A ta suka poszła sobie, nie racząc swą ręką zamknąć mi oczu ni ust, gdy miałem odejść do Hadesu. Nie masz nic bardziej szkaradnego i psiego nad kobietę, która taką rzecz w swych myślach uknuje. Oto jaką szkaradę wymyśliła ona gotując śmierć małżonkowi swej młodości! Zaprawdę, wierzyłem, że z miłością powitają mnie w domu dzieci i czeladź. O, niezrównana zbrodniarka! Jej hańba spadnie na wszystkie kobiety, jakie będą, nawet na cnotliwe! Tak mówił, a ja mu odpowiedziałem: - Biada! Oto wszechwiedzący Dzeus nieubłaganie trapi ród Atreusa zdradą niewieścią od samego początku: iluż to z nas poległo z powodu Heleny, a tobie znów Klitajmestra knuła zdradę, gdyś był daleko. Na to wnet odpowiedział: - Teraz i ty nie bądź łagodny nawet dla takiej żony jak twoja. Nie mów jej nigdy wszystkiego, co wiesz, jedno powiedz, drugie ukryj. Ale ciebie, Odyssie, nie spotka śmierć z rąk żony. Jest ona bardzo mądra, jej rozum jest pełny dobrych rad. Córka Ikariosa, roztropna Penelopa - pamiętam: zostawiliśmy ją młodą żoną, idąc na wojnę. U piersi jej był synek malutki, który teraz pewnie wśród mężów zasiada, szczęśliwy! Drogi ojciec zobaczy go, gdy wróci, i on przytuli się do ojca, jak przystoi, a mnie żona nie dała się nasycić widokiem syna, bo wpierw mnie zabiła. Lecz weź sobie do serca, co ci jeszcze powiem: po kryjomu, nie jawnie wprowadź swój okręt do ojczystej przystani, bo dziś już niepodobna dowierzać żonom. A teraz powiedz mi dokładnie i szczerze, czyście gdzieś słyszeli, że mój syn żyje, czy to w Orchomenos, czy w Pylos piaszczystym, czy przy Menelaosie w szerokiej Sparcie, bo chyba nie umarł mój boski Orestes. Na to mu odparłem: - Czemuż mnie o to pytasz, Atrydo? Nie wiem ci, czy żyje, czy umarł. A niedobrze gadać na wiatr. Tak wymieniając smutne słowa staliśmy w zgryzocie i łzy płynęły rzęsiste. Potem przyszła dusza Achillesa, syna Peleusa, i Patroklosa, i nieskazitelnego Antilocha, i Ajasa, który po Achillesie był najpiękniejszy wśród Achajów i najsilniejszy. Poznała mnie dusza rączego Ajakidy, kiedy z płaczem rzekła lotne słowa: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie, jakąż jeszcze rzecz większą zamyślasz, nieugięty człowieku? Jakże się ośmieliłeś zejść do Hadesu, gdzie mieszkają pozbawieni świadomości umarli, mary ludzi z życia wyzutych? Tak pytał, a ja mu odpowiedziałem: - Achillesie, synu Peleusa, najmężniejszy z Achajów! Przyszedłem tu dla Tejrezjasza, żeby mi poradził, jak dotrzeć do urwistej Itaki. Jeszcze bowiem nie zbliżyłem się do Achai, jeszcze nie zstąpiłem na moją ziemię, wciąż mnie trapi niedola. Od ciebie zaś, Achillesie, nie było ani nie będzie szczęśliwszego człowieka. Za życia na równi z bogami czciliśmy ciebie, my, Achajowie, a tu dziś potężnie władasz umarłym. Nawet w śmierci, Achillesie, nie masz powodu do smutku. Zaraz mi odparł: - Nie zachwalaj mi śmierci, prześwietny Odyssie! Wolałbym za parobka służyć na cudzej roli, u biednego chłopa, który ledwo się może utrzymać, niż tu panować nad wszystkimi, co znikli ze świata. Ale mów mi o, moim świetnym synie, czy jak ja idzie pierwszy do boju, czy też nie. Mów mi o nieskazitelnym Peleusie, jeśli wiesz, czy nadal trzyma berło nad rzeszą Myrmidonów, czy też starość, co pęta ręce i nogi, odebrała mu cześć w Helladzie i Ftyi. Gdybym mu przyszedł z pomocą tam w górze, w blasku słońca, taki jaki byłem na równinie trojańskiej, kiedy w obronie Argiwów kładłem lud najprzedniejszy, gdybym taki przyszedł choćby na krótko do ojcowego domu, ileż by strachu napędziły moje ręce niepożyte, moja siła tym, co mu gwałt zadają i chcą go czci pozbawić! Tak mówił, ja zaś odpowiedziałem: - Nic nie wiem o nieskazitelnym Peleusie, ale o twoim drogim Neoptolemie powiem ci całą prawdę, jak tego żądasz. Przecież to ja w wydrążonym, równo płynącym okręcie przywiozłem go ze Skyros między Achajów o pięknych nagolennicach. Zaiste, kiedy pod miastem Troją zasiadaliśmy na naradę, on zawsze pierwszy przemawiał i nigdy go słowa nie zawiodły: tylko Nestor boski nad nim górował i ja. A kiedy na równinie trojańskiej walczyliśmy spiżem, nie zostawał on w tłumie, ale o wiele innych wyprzedzał, nikt mu nie dorównywał śmiałością. Ilu mężów zabił w bitwach straszliwych! Nie policzę wszystkich ani ich wymienię, ale oto takiego bohatera jak Eurypilos, syn Telefosa - zżął ci go Neoptolemos mieczem spiżowym, a z nim razem padło wielu towarzyszy spośród owych Ketejczyków, co dali się zabić za upominki niewieście. Oprócz boskiego Memnona nikt się w mych oczach nie mógł z nim równać urodą. A kiedyśmy mieli wejść do konia, którego zrobił Epejos - byliśmy sami najlepsi z Argiwów - a ja na wszystko miałem oko, czy to zamknąć, czy otworzyć drzwiczki, wtedy ci wszyscy wodzowie i starszyzna Danaów ocierali łzy i każdemu drżały kolana, a u twego syna nie widziałem, żeby zbladła ta jego prześliczna cera, żeby łza stoczyła się po jagodach. Potem wciąż na mnie nalegał, by go już wypuścić z konia, gniótł w garści głowicę miecza i włócznię ciężką od spiżu i rwał się na Trojan. A kiedy spustoszyliśmy wysoki gród Priama, wsiadł na okręt wioząc swój udział w zdobyczy i niemały dar zaszczytny. Był bez szwanku: ani go nie zranił miecz spiżowy, ani nie oberwał guza w ścisku, jak się to pospolicie zdarza na wojnie, gdzie na ślepo Ares szaleje. Tak rozmawialiśmy i dusza rączego Ajakidy odeszła wielkim krokiem na łąki asfodelowe, radosna, że mówiłem mu o dzielności syna. Inne dusze zmarłych stawały zasmucone, a każda wypytywała o to, co ją martwiło. Jedna tylko dusza Ajasa Telamończyka trzymała się z daleka, wciąż jeszcze gniewna o to moje zwycięstwo. A zwyciężyłem go przy okrętach w sporze o zbroję Achillesa, którą złożyła matka czcigodna. Sędziami były córy trojańskie i Pallas Atena. O ileż byłoby dla mnie lepiej nie wygrać w tym zawodzie! Z tej bowiem przyczyny ziemia pochłonęła głowę Ajasa, który urodą i czynami był wśród Danaów pierwszy po nieskazitelnym synu Peleusa. Zagadnąłem go słowem łagodnym: - Ajasie, synu szlachetnego Telamona, czy i po śmierci nie możesz się pozbyć gniewu o tę nieszczęsną zbroję? Na zło Argiwom wystawili ją bogowie. Jakaż im wieża z tobą razem runęła! Opłakiwaliśmy ciebie nieustannie tak samo jak głowę Pelidy Achillesa. Ale nikt tu nie jest winny, tylko Dzeus: on ci kres naznaczył, on, który tak okrutnie nienawidził wojów danajskich. Hejże, władco, posłuchaj moich słów i uśmierz gniew w twoim wzniosłym sercu. Tak mówiłem, on mi nic nie odpowiedział i razem z innymi duszami odszedł do Erebu umarłych. Tam, mimo swego gniewu, może by chciał albo sam przemówić, albo żebym ja się odezwał, lecz mnie już serce w lubej piersi ciągnęło do innych dusz. Zaczem widziałem Minosa, świetnego syna Dzeusa, ze złotym berłem, sprawującego sądy nad umarłymi, którzy, siedząc lub stojąc dokoła władcy, szukali sprawiedliwości w domu Hadesa o wrotach szerokich. Po nim ujrzałem olbrzymiego Oriona, jak po asfodelowej łące gonił dzikie zwierzęta, które sam ongi zabił na górach samotnych, a miał w ręku swoją maczugę niepożytą, okutą spiżem. I Tityosa widziałem, syna Ziemi czcigodnej - leżał zajmując przestrzeń dziewięciu morgów, para sępów z dwóch stron szarpała mu wątrobę i ryła dziobami we wnętrznościach, a on nie mógł ich odpędzić własnymi rękami. Kiedyś napadł na Leto, towarzyszkę Dzeusowego łoża, gdy szła do Pyto przez Panopeus o pięknych placach tanecznych. I Tantala widziałem cierpiącego srodze. Stał w jeziorze, a woda sięgała mu do brody. Łaknął, a nie mógł ugasić pragnienia. Ilekroć bowiem nachylał się starzec, chcąc się napić, woda z szumem przepadała i pod nogami ukazywała się czarna ziemia, którą siła boska osuszyła. Śmigłe drzewa zwieszały nad jego głową swe owoce, grusze, granaty, jabłonie wspaniałe, słodkie figowce i oliwki rozrosłe, ale gdy starzec sięgał do nich ręką, wiatr porywał je ku ciemnym chmurom. I Syzyfa widziałem cierpiącego srodze. Oburącz dźwigał głaz olbrzymi. Zapierając się rękami i nogami, pchał go pod górę, ale kiedy już był u szczytu, odwracał się i własnym ciężarem znów spadał w dół bezwstydny głaz. A on, znów napięty jak łuk, toczył go w górę, ciało oblewało się potem, głowa dymiła kurzem. Następnie ujrzałem moc Heraklesową. Była to mara, albowiem on sam wśród bogów nieśmiertelnych zażywa radości i posiada Hebę smukłonogą, córkę Dzeusa i Hery o złotych sandałach. Wokół niego był klangor dusz jak ptaki lecących na wsze strony, on zaś, do czarnej nocy podobny, trzymał nagi łuk ze strzałą na cięciwie i wodził strasznym wzrokiem, jakby wciąż szukał celu. Na piersiach miał pas przedziwny, złoty, boską sztuką zdobny w niedźwiedzie, dziki, ognistookie lwy, widziało się tam i waśnie, i walki, i mordy, i mężobójstwa; kto ów pas swoją sztuką wykonał, nie zrobił ani nie zrobi drugiego takiego. Herakles mnie poznał, ledwo na mnie spojrzały jego oczy, i z żalem wymówił słowa skrzydlate: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przemyślny Odyssie! Ach, biedaku, i ty znosisz marny los, jaki ja wlokłem pod blaskiem słońca. Byłem synem Dzeusa, wnukiem Kronosa, a moja niedola była bezkresna, gdy służyłem u lichego człowieka, który mi nakładał znojne prace. I tutaj mnie posłał, bym zabrał psa, zdawało mu się, że już nic gorszego nie można wymyślić. Ale ja psa uprowadziłem z Hadesu. Hermes mnie wspierał i jasnooka Atena. To rzekłszy odszedł z powrotem w dom Hadesa, a ja trwałem w miejscu, czy nie przyjdzie ktoś jeszcze z herosów, co przed nami zginęli. Chciałem zobaczyć mężów z dawnego wieku, Tezeusza, Pejritoosa, przesławne bogów dzieci. Lecz najpierw zaczęły się gromadzić tysiączne rzesze umarłych z okrutnym wrzaskiem, a mnie zdjął strach zielony, że czcigodna Persefona wyśle na mnie z Hadesu głowę potwornej Gorgony. Bez zwłoki kazałem drużynie iść, wsiadać na okręt i odczepić cumy. Weszli na pokład i zasiedli przy wiosłach. Niosła nas fala z prądem rzeki Okeanosa, okręt szedł najpierw silą wioseł, potem z najpiękniejszym wiatrem. Pieśń dwunasta Od Syren do Wyspy Słońca A kiedy nawa minęła strumień Okeanosa, przyszła fala z szerokiego morza i zaniosła nas do wyspy Ajai, gdzie są siedziby i place taneczne rodzącej się z mgieł Jutrzenki i wschody Heliosa. Tam okręt wciągnęliśmy na piaski, a sami wyszliśmy na wybrzeże i spaliśmy aż do bożego świtu. Skoro zaś zjawiła się w mgłach zrodzona różanopalca Jutrzenka, wysłałem naprzód towarzyszy do domu Kirki, by przynieśli zwłoki Elpenora. Narąbaliśmy drew i tam, gdzie najwyższy grzbiet wybrzeża, spaliliśmy go lejąc łzy rzęsiste. A kiedy już ciało i zbroja spłonęły, usypaliśmy kurhan, na nim postawiliśmy kamień nagrobny, a na samym szczycie kurhanu wbiliśmy wiosło foremne. Byliśmy zajęci tymi pracami, gdy Kirke wiedząc, żeśmy już wrócili z Hadesu, w lot się przyodziała i nadbiegła. Razem z nią służebne niosły chleb i różne mięsiwa, i wino jak ogień czerwone. Arcyboska, stojąc pośrodku, przemówiła: - Zuchy z was, żeście za życia zeszli w dom Hadesa i dwa razy poznacie śmierć, gdy inni ludzie tylko raz umierają. Ale teraz jedzcie tę strawę i pijcie to wino cały dzień, jutro o świcie popłyniecie dalej, a ja wskażę wam drogę i wszystko objaśnię, by przez jakiś podstęp złośliwy nie spadło na was brzemię cierpienia na morzu albo na ziemi. Tak rzekła, usłuchało w nas serce wzniosłe. Przez cały dzień aż do zachodu słońca siedzieliśmy ucztując przy mięsiwie znakomitym i słodkim winie. A kiedy słońce zaszło i nastąpiła ciemność, towarzysze usnęli przy cumach okrętowych, mnie zaś ona wzięła za rękę i posadziła z dala od umiłowanej drużyny, położyła się przy mnie i wypytywała o każdą rzecz. Ja zaś opowiedziałem wszystko po kolei. Na koniec w te słowa odezwała się czcigodna Kirke: - Tak więc odbyło się to wszystko. Teraz posłuchaj, co ci powiem, i niech sam bóg za ciebie spamięta. Najpierw spotkasz Syreny, które czarują wszystkich, co do nich przychodzą. Kto nieświadom zbliży się i posłucha głosu Syren, temu już nie wrócić do domu i nie zobaczyć żony i dziatek, idących naprzeciw z radością, bo go Syreny uwiodą swą dzwonną pieśnią. Siedzą na łące, a na wybrzeżu pełno jest kości tych, co słuchali ich głosu, pełno butwiejących skór. Trzeba ci je minąć. Ugnieć wosk żółty jak miód i pozalepiaj uszy towarzyszy, by nikt z nich nie słyszał. Sam możesz słuchać, jeśli chcesz, lecz niechaj ci zwiążą ręce i nogi i przytwierdzą linami do masztu, póki się nie nacieszysz pieśnią Syren. A gdybyś błagał towarzyszy, gdybyś im rozkazywał odwiązać, niech jeszcze więcej cię zwiążą. Skoro zaś towarzysze przepłyną, odtąd nie powiem ci dokładnie, która będzie twoja droga: musisz się poradzić własnego serca. Obie ci objaśnię. Z jednej strony są dwie urwiste skały, pod którymi huczą bałwany modrookiej Amfitryty: szczęśliwi bogowie zowią je Błędnymi. Jedna z nich żadnego ptaka nie dopuści, nawet płochliwych gołębi, które Dzeusowi noszą ambrozję - zawsze któregoś z nich pochwyci gładka skała i ojciec musi uzupełniać ich liczbę. Drugiej żaden statek ludzki się nie wymknie, jeśli o nią zawadzi: wnet deski okrętów i ciała żeglarzy poniesie fala morska i wicher ognisty. Jedyną z naw prujących morze, która wyminęła tę skałę, była Argo, znana w całym świecie, płynąca od Ajetesa - zresztą i ją rzuciły fale na srogie skały, tylko Hera ją wyprowadziła, gdyż miły jej był Jazon. W drugim kierunku są dwa urwiska. Jedno sięga do bezkresnego nieba swym ostrym szezytem, który okrywa chmura granatowa: nigdy się ona nie rozprasza i wierchów nie zna jasnego powietrza ani latem, ani jesienią. Nie wejdzie nań ani z niego nie zejdzie człowiek śmiertelny, choćby miał dwadzieścia rąk i nóg, skała jest bowiem tak gładka jakby ciosana. W środku urwiska jest pieczara mgłą okryta, zwrócona na zachód, w stronę Erebu: na nią właśnie skierujecie wasz okręt wydrążony, prześwietny Odyssie. Z okrętu najtęższy łucznik nie dosięgnie strzałą w głąb pieczary. Siedzi w niej Skylla, co straszliwie szczeka. Głos ma jak młoda suka, ale to potwór okrutny, nikt się jej widokiem nie ucieszy, nawet dla boga spotkać ją niemiło. Ma dwanaście nóg - wszystkie niekształtne, a na sześciu bardzo długich szyjach sześć głów szkaradnych, zębów trzy rzędy, mocne i gęste, pełne czarnej śmierci. Połowa ciała tkwi w głębokiej pieczarze, a na zewnątrz tej straszliwej czeluści wystawia swe głowy i wypatruje dokoła urwiska, co złowić, czy delfiny, czy psy morskie, niekiedy jednego z tych wielkich potworów, których tysiącami żywi hucząca Amfitryta. Nigdy jeszcze żeglarz struchlały nie mógł się poszczycić, że umknął stąd ze swoim okrętem. Każdym pyskiem wyrywa z okrętu i unosi człowieka. Zobaczysz, Odyssie, drugie urwisko, niższe. Oba są blisko siebie, na strzelenie z łuku. Na tym drugim jest wielki figowiec o bujnym listowiu, a pod nim boska Charybdis połyka czarną wodę. Trzykroć na dzień wypluwa i trzykroć pochłania - okropność! Obyś tam się nie znalazł, gdy pije, bo nawet Ten, co ziemią wstrząsa, nie zbawiłby cię od złego. Ale ty zbliż się raczej do urwiska Skylli i prędko płyń mimo, wszak o wiele lepiej opłakiwać sześciu towarzyszy niż wszystkich razem. Rzekła, odpowiedziałem pełen lęku: - Powiedz mi jeszcze, bogini, słowo niezawodne: czy mógłbym, jeśli ucieknę spod złowieszczej Charybdy, bronić się przed tamtą, gdy się rzuci na towarzyszy? Tak mówiłem, arcyboska odparła: - Nieszczęsny, zawsze ci w głowie wojny i bitwy: czyż nie ustąpisz nawet bogom nieśmiertelnym? Nie jest ci ona śmiertelna, to jest zło nieśmiertelne, straszne, dzikie, niepokonane. Nie masz na nią siły, najlepiej uciec od niej. Jeśli się zatrzymasz pod skałą, by sięgnąć po oręż, boję się, że ona znów wyskoczy i porwie ci tylu ludzi, ile ma głów. Jak najprędzej umykaj i głośno wołaj Kratais - to matka tej Skylli, ona ją zrodziła na ludzkie nieszczęście i ona ją powstrzyma od nowej napaści. Zaczem przybędziesz do wyspy Trynakii. Tam pasą się Heliosa liczne krowy i tłuste owce, siedem stad krów i tyleż pięknych trzód owiec, w każdej sztuk pięćdziesiąt. Ani się nie rodzą, ani nie umierają. Boginie są ich pasterkami, pięknowłose nimfy Faetusa i Lampetia, które zrodziła Heliosowi boska Neajra. Zrodziwszy je i wychowawszy posłała czcigodna matka na wyspę Trynakię, daleko, by strzegły owiec ojcowskich i krów krzyworogich. Jeślibyś z myślą o powrocie zostawił je nietknięte, dotarlibyście do Itaki, chociaż po wielu niedolach - jeślibyś ich tknął, mogę ci wróżyć zgubę okrętu i towarzyszy. Ty sam co prawda wyjdziesz cało, ale późno wrócisz i marnie, straciwszy całą drużynę. Ledwo skończyła, gdy oto na złotym tronie wzeszła Jutrzenka. Arcyboska wróciła w głąb wyspy, a ja do okrętu budzić towarzyszy, by wsiadali i odczepiali cumy. W lot wskoczyli na pokład i zasiedli przy burtach, i rzędem siedząc wiosłami bili siwe morze. A w ślad za okrętem o dziobie błękitnym pomyślny wiatr, zacnego towarzysza, co nam żagle wydymał, posłała pięknowłosa Kirke, dziwna bogini o ludzkim głosie. I tak siedzieliśmy w nawie ożaglonej, a wiatr i sternik ją prowadził. Wtedy ja z troską w sercu przemówiłem do towarzyszy: - Kochani, nie powinien jeden albo dwóch z was wiedzieć, jakie wyroki odsłoniła mi Kirke arcyboska, dlatego powiem, byście je wszyscy poznali, czy przyjdzie nam zginąć, czy umknąć śmierci i doli. Najpierw każe nam strzec się głosu bosko śpiewających Syren i łąk kwitnących. Ja jeden mam ich słuchać, ale mnie zwiążcie silnie w pęta, bym stał nieruchomo w miejscu, do masztu linami uwiązany. A gdybym was błagał, gdybym rozkazywał, żebyście mnie puścili, wy jeszcze silniejszymi pętami mnie wiążcie. Tak mówiąc wszystko towarzyszom wyjawiłem. A właśnie nasz dzielny statek, gnany wiatrem, szybko zbliżał się do wyspy Syren. Nagle wiatr ustał, wygładziła się cisza bez powiewu, jakieś bóstwo uśpiło fale. Towarzysze skoczyli zwijać żagle i składać je na dnie okrętu, po czym wrócili do wioseł i bili piany białe gładzoną sośniną. A ja wielki krąg wosku pociąłem spiżem na drobne kawałki i zgniotłem w krzepkiej dłoni. Wosk szybko zmiękł pod nakazem mej siły i od blasku Heliosa, władcy, syna Hyperiona. Wszystkim po kolei towarzyszom zalepiłem uszy. Oni zaś związali mi ręce i nogi i przymocowali do masztu, sami zaś siedząc przy wiosłach bili siwe morze. Jechaliśmy żwawo i posunęliśmy się, ile głos doniesie. Już nie uszedł Syrenom nasz chyży okręt, który coraz się zbliżał, i wtedy podniosły dzwonny śpiew: - Chodź do nas, sławiony Odyssie, wielka chwało Achajów, zatrzymaj statek, byś mógł słuchać naszego głosu. Nikt bowiem tu nie przepłynie na czarnym okręcie, póki z naszych ust nie posłyszy słodkiej pieśni. A kto się nią nacieszy, odjeżdża mądrzejszy, bo wszystko wiemy - i co z woli bogów wycierpieli Argiwi na równinie trojańskiej, i co się dzieje na całej ziemi żywiącej rzesze. Tak mówiły śląc przecudny śpiew, a moje serce pragnęło słuchać. Ruchem brwi nakazywałem towarzyszom, by mnie odwiązali, lecz oni, pochyleni całym ciałem, wiosłowali. Wstał tylko Perimides i Euryloch i w gęstsze pęta jeszcze mnie mocniej ujęli. A kiedy okręt przepłynął i już nie było słychać śpiewu Syren ani głosu, moi wierni towarzysze wydobyli wosk, którym zalepiłem im uszy, a mnie uwolnili z więzów. Straciwszy z oczu tę wyspę, widzę nagle wielki dym i słyszę huk. Wszyscy się zlękli, wiosła wypadły z rąk i z szumem szły z prądem. Statek stanął w miejscu, nie popędzany wiosłami o wygładzonych piórach. Ja zaś obchodziłem pokład i zachęcałem towarzyszy miłym słowem, stając przy każdym: - Przyjaciele, złe przygody nam nie nowina. I ta, co nadchodzi, nie jest gorsza, niż kiedy Kiklop trzymał nas gwałtem w przestronnej jaskini. Ale i stamtąd uciekliśmy za moją dzielnością, radą i roztropnością, tak i to, sądzę, będziemy kiedyś wspominać. A teraz słuchajcie i róbcie wszystko, co powiem. Nie ruszajcie się od burt i bijcie wiosłami wrzącą głębię morza, a nuż Dzeus da nam wymknąć się i ujść zagłady. A tobie, sterniku, nakazuję - weź to sobie do serca, bo ty prowadzisz ster wydrążonej nawy - odepchnij ją daleko od tego dymu i tych fal i zmierzaj w stronę skały, ale nie puszczaj okrętu, byś nas w nieszczęście nie wtrącił. Tak mówiłem, oni w lot usłuchali mych słów. O Skylli nie wspomniałem, o tej niepożytej szkaradzie, by mi drużyna ze strachu nie porzuciła wioseł i nie ukryła się pod pokładem. Zapomniałem natomiast ze smutnych przestróg Kirki tę, by mnie coś nie skłoniło się uzbroić - owszem, włożyłem swą sławną zbroję i w dłonie chwyciłem dwie włócznie, i tak wkroczyłem na przód okrętu. Spodziewałem się zobaczyć stąd jaskiniową Skyllę, jak niesie zgubę moim towarzyszom. Ale nic nie mogłem dostrzec, zmęczyłem oczy wypatrywaniem ze wszech stron tej skały mgłami okrytej. Z płaczem wpłynęliśmy w cieśninę, gdzie była Skylla, a po drugiej stronie boska Charybdis straszliwie łykała gorzką wodę morza. I znów rzygnęła: jak kocioł na silnym ogniu kipiała i szumiała, a piany tryskały w górę i opadały na szczyty skał. A kiedy znów połknęła gorzką wodę morza, odkryła się cała aż do głębi wrząca, skały wokoło odgrzmiały straszliwie, a w dole ukazała się ziemia ciemnobłękitna od piasku. Wszystkich zdjął lęk zielony. Ze zgrozą patrzyliśmy na tę naszą zgubę, a tymczasem Skylla porwała mi z głębi okrętu sześciu towarzyszy, najzręczniejszych i najsilniejszych. Gdy obróciłem wzrok na okręt i moich ludzi, zobaczyłem już w górze ręce i nogi porwanych. Wołali mnie głośno po imieniu, ostatni raz, w trwodze serdecznej. Jak kiedy rybak na cyplu skalnym długim kijem podsuwa rybkom na przynętę jedzenie, rzucając w morze róg wołu z wiejskiej zagrody, a potem schwytane, drgające porywa z fal - tak ci trzepotali się unoszeni ku skałom. Skylla zaczęła ich pożerać u wrót pieczary, a oni krzyczeli i wyciągali do mnie ręce w zmaganiach ze śmiercią. Najsmutniejsza to była rzecz, jaką widziały moje oczy we wszystkim, co wycierpiałem na morskich szlakach. A kiedyśmy uciekli od tych skał, od strasznej Charybdy i Skylli, oto przybijamy do niepokalanej wyspy bożej, gdzie były piękne szerokoczołe krowy i tłuste owce Heliosa, syna Hyperiona. Jeszcze na pełnym morzu słyszałem z czarnego okrętu ryki krów wracających do obory i bek owiec. Zapadło mi w serce słowo ślepego wieszcza, Tebańczyka Tejrezjasza, i Kirki z Ajai, która mi wiele razy nakazywała omijać wyspę Heliosa, twórcy ludzkiej radości. Z troską w sercu odezwałem się do towarzyszy: - Słuchajcie moich słów, udręczeni towarzysze! Powiem wam wróżbę wieszcza Tejrezjasza i Kirki z Ajai, która mi wiele razy nakazywała omijać wyspę Heliosa, twórcy ludzkiej radości. Mówiła wyraźnie, że czeka nas tam straszne nieszczęście. Trzymajcie więc z dala od tej wyspy nasz czarny okręt. Rzekłem, a w nich lube serce struchlało. Wtem Euryloch odparł mi złym słowem: - Twardy jesteś, Odyssie: ani ci duch, ani ciało nie słabnie. Chyba jesteś z żelaza, jeśli nie pozwalasz wyjść na ląd towarzyszom, którym od znoju i senności wszystko obmierzło. Nie pozwalasz wyjść na ląd, na tę wyspę morzem oblaną, gdzie byśmy zgotowali pokrzepiającą wieczerzę, ale zmuszasz nas zaraz, przy zapadającej nocy, odbić od ziemi i błąkać się po mglistym morzu. Z nocy rodzą się złe wiatry, zguba okrętów. Któż zdoła uniknąć zagłady nieuchronnej, gdy nagle przyjdzie burza czy wichura, czy to Notos, czy gwałtowny Zefir, które najczęściej szarpią okręty wbrew woli panów bogów. Teraz jednak usłuchajmy czarnej nocy i przyrządźmy wieczerzę przy naszym chyżym okręcie, a wstawszy skoro świt puścimy go na morze szerokie. Tak mówił Euryloch, a towarzysze go pochwalili. Wtedy poznałem, że jakieś bóstwo zamyśla nas zgubić. Odezwałem się mówiąc słowa skrzydlate: - Zaiste, Eurylochu, sam jeden jestem przeciw waszej przemocy. Ale mi teraz wszyscy złóżcie wielką przysięgę: jeśli znajdziemy stado krów albo znaczną trzodę owiec, niech nikt się nie waży bezbożnie zabić choćby jednej krowy czy owcy. Wszyscy natomiast zadowolą się strawą, którą nam dała nieśmiertelna Kirke. Rzekłem, oni przysięgli, jak kazałem. Skoro zaś wypowiedzieli i złożyli przysięgę, wprowadziliśmy nasz dzielny okręt do głębokiej przystani, blisko słodkiej wody. Towarzysze zeszli z pokładu i zwinnie przyrządzili wieczerzę. A pozbywszy się głodu i pragnienia, wspominaliśmy i opłakiwali drogich towarzyszy, których porwała z okrętu i pożarła Skylla. Na płaczących zstąpił słodki sen. Minęły dwie trzecie nocy i gwiazdy już schodziły, gdy Dzeus chmurozbiórca podniósł gwałtowny wiatr, niewymowną wichurę. Ziemię razem i morze okrył chmurami, na niebie noc trwała. Kiedy zaś ukazała się w milach zrodzona różanopalca Jutrzenka, wydobyliśmy okręt i wciągnęli do głębokiej pieczary, gdzie były nimf piękne miejsca taneczne i siedzenia, tam złożyłem naradę i tak przemówiłem: - Przyjaciele! Jest na okręcie dość jadła i napoju, nie ruszajcie więc tych krów, by nie spotkała nas klęska. Strasznego to boga są krowy i owce tuczone, Heliosa, który wszystko widzi i wszystko słyszy. Tak mówiłem, usłuchało w nich serce szlachetne. Cały miesiąc bez przerwy wiał Notos, ani razu nie było innych wiatrów - tylko Euros i Notos. Dopóki mieli chleb i wino czerwone, nie tknęli krów, by się pożywić. Lecz skoro się wyczerpały zapasy okrętowe, zmuszeni byli uganiać się za zwierzyną, łowić ryby zgiętym haczykiem, chwytać ptactwo, wszystko, co wpadło im w ręce, bo głód doskwierał w żołądkach. Ja wtedy odszedłem w głąb wyspy, by się pomodlić do bogów, a może który z nich objawi drogę powrotu. I tak idąc przez wyspę zniknąłem z oczu towarzyszom. W miejscu zasłoniętym od wiatru umyłem ręce i modliłem się do wszystkich bogów, jacy panują na Olimpie, a oni słodki sen wylali mi na powieki. Tymczasem Euryloch wśród drużyny wystąpił ze złą radą: - Posłuchajcie słów moich, udręczeni towarzysze! Wszelka śmierć jest okrutna dla nędznych śmiertelników, ale najgorzej z głodu zginąć i ulec doli. Idźcie, bierzcie co najlepsze krowy Heliosa: złożymy ofiarę nieśmiertelnym panom niebios szerokich. A jeśli dobijemy do Itaki, do ziemi ojczystej, natychmiast Heliosowi, synowi Hyperiona, zbudujemy okazałą świątynię i złożymy w niej dary bogate. Jeśliby zaś rozgniewał się o krowy prostorogie i zechciał, za zgodą innych bogów, zgubić nasz okręt, wolę raz jeden rozewrzeć gębę na fale i stracić życie niż czeznąć długo na tej samotnej wyspie. Tak mówił Euryloch, zgodziła się z nim reszta towarzyszy. Wnet wyłapali najlepsze z krów Heliosa, bo niedaleko od okrętu o dziobie błękitnym pasły się te gładkie, piękne, szerokoczołe krowy. Otoczyli je kołem i modlili się do bogów. Z dębu o gęstej grzywie zrywali świeżo rozwinięte liście, bo nie było białego jęczmienia na okręcie. Skończyli modły, zabili, obdarli ze skóry, wycięli uda i z obu stron obłożyli tłuszczem, na to jeszcze dali surowego mięsa. Nie mieli wina, by wylać na płonące ofiary, więc wodą skropiwszy spalili wszystkie wnętrzności. Kiedy zaś uda spłonęły, a oni skosztowali podrobów, pokrajali resztę i wbili na rożny. Wtedy właśnie odleciał z mych powiek słodki sen i ruszyłem z powrotem do okrętu i do morskiego wybrzeża. Lecz gdy już byłem blisko naszej nawy z dwóch boków wygiętej, obiegła mnie gorąca woń tłuszczu. Z płaczem do bogów nieśmiertelnych podniosłem błaganie: - Ojcze Dzeusie i inni, wiecznie szczęśliwi bogowie! Zaiste, na przekleństwo uśpiliście mnie tym snem nielitościwym, a moi towarzysze uknuli tymczasem taką zbrodnię! Chyża Lampetia, owiana w swe długie szaty, przybiegła do Heliosa z wieścią, że wycięliśmy jego krowy. A on z gniewem zawołał do nieśmiertelnych: - Ojcze Dzeusie i inni szczęśliwi, wiecznie żyjący bogowie! Niech mi odpłacą towarzysze Laertiady Odyssa, że w swej zuchwałości zabili krowy, którymi się cieszę, ilekroć wchodzę na niebo gwiaździste i gdy znów wracam z nieba ku ziemi. Jeśli mi za te krowy nie dadzą słusznej zapłaty, do Hadesu wnijdę i świecić będę umarłym. Na to rzekł w odpowiedzi Dzeus chmurozbiórca: - Heliosie, świeć dalej nieśmiertelnym i ludziom na niwie zbożorodnej, a tym ja wnet ich okręt chyży porażę jasnym piorunem i rozłupię na pełnym morzu. Słyszałem o tym od pięknowłosej Kalipso, ona zaś sama, jak mówi, słyszała od Hermesa, zwiastuna. Kiedy zeszedłem nad morze, gdzie był nasz okręt, zacząłem ich łajać stając przy jednym i drugim. Nie było żadnej rady, krowy były już zabite. Nagle bogowie objawili straszne znaki: zdarte skóry pełzały, mięsa na rożnach ryknęły, zarówno surowe jak i pieczone, jakby się odezwały głosy krów. Sześć dni moja wierna drużyna sprawiała sobie uczty z najlepszych krów Heliosa, ale gdy Dzeus Kronion zesłał siódmy dzień, wtedy ustał wiatr wiejący zawieją i my w lot wskoczyliśmy na okręt, ustawili maszt, rozpięli białe żagle i puściliśmy się na morze szerokie. Kiedy wyspę straciliśmy z oczu, nie widać już było ziemi, tylko niebo i morze. Kronion postawił nad naszym okrętem granatową chmurę, a pod nią morze ściemniało. Niedługo trwała nasza żegluga. Wkrótce nadciągnął wyjący Zefir z gwałtowną wichurą i jednym dmuchnięciem zerwał oba sztaki masztowe. Zwalił się maszt, a cały osprzęt spadł na dno okrętu. Na rufie maszt ugodził w głowę sternika i strzaskał mu czaszkę: jak nurek zleciał z pokładu, a dzielna dusza opuściła kości. Wraz zagrzmiał Dzeus i raził okręt piorunem, aż zatrząsł się cały. Powietrze napełniła woń siarki, towarzysze wypadli z okrętu: na kształt kormoranów unosili się na falach wokół czarnego okrętu. Bóg im odmówił powrotu. A ja biegałem po okręcie, póki udar fal nie oderwał ścian od stępki. Obnażony statek unosiło morze. Maszt płynął razem ze stępką. Wsiadłem na nie i oddałem się wiatrom złowrogim. Ustała wiejba Zefiru, ale wkrótce nadciągnął Notos niosąc mojemu sercu zgryzotę, że znów będę musiał przemierzyć zgubną Charybdę. Niosło mnie przez całą noc, a ze wschodem słońca dotarłem do skały Skylli i do strasznej Charybdy. Właśnie połykała gorzką wodę morza, ale ja uczepiłem się wysokiego figowca i zawisłem na nim jak nietoperz. A nie miałem ani na czym nóg postawić, ani jak wspiąć się na konary, bo drzewo, dalekie od swych korzeni, gałęzie miało wysoko, potężne i rozrosłe, które ocieniały Charybdę. Wytrwale się trzymałem, póki nie wyrzyga z powrotem masztu i stępki. Długo musiałem na nie czekać. W porze kiedy sędzia, rozstrzygnąwszy liczne spory zaciekłych pieniaczy, wstaje i z rynku idzie na wieczerzę, w tej porze dopiero wydobyły się z Charybdy moje drewna. Puściłem nogi i ręce, by wskoczyć na nie, i z pluskiem wpadłem tuż obok długich belek, a dosiadłszy ich wiosłowałem co żywo własnymi rękami. Skylli nie dał mi ujrzeć ojciec bogów i ludzi, inaczej nie uniknąłbym srogiej śmierci. Tak płynąłem dziewięć dni, dziesiątej zaś nocy bogowie rzucili mnie na wyspę Ogigię, gdzie mieszka pięknowłosa Kalipso, dziwna bogini o ludzkim głosie, która mnie kochała i gościła. Lecz po cóż mówić o tym? Już wczora opowiadałem w tym domu tobie i dzielnej małżonce. Brzydzi mnie jeszcze raz mówić to, co zostało dokładnie opowiedziane. Pieśń trzynasta Powrót Odyssa Rzekł, a oni wszyscy w niemym zachwycie siedzieli cicho w cienistej sali. Alkinoos przemówił do niego: - Ach, Odyssie, skoroś wszedł w spiżowe progi, pod wysoki pułap mojego domu, nie sądzę, byś znowu miał się tułać w drodze powrotnej, choć los tak ciebie doświadcza. Każdemu z was, którzy tu co dzień ze mną pijecie wino starszyzny i słuchacie aojda, mówię i polecam: oto dla naszego gościa leżą w gładkiej skrzyni szaty i złoto bardzo misterne, i wszelkie inne dary, jakie tu zniosła rada Feaków, ale niech mąż w męża da jeszcze wielki trójnóg i miednicę, potem odbierzemy to sobie u ludu, bo za ciężko jednemu ponosić tak drogie podarki. Tak mówił Alkinoos, podobały im się jego słowa. Wszyscy się rozeszli do domów na spoczynek. A gdy ukazała się w mgłach zrodzona różanopalca Jutrzenka, każdy spieszył do okrętu niosąc spiż, co mężów zdobi. Sam chodząc po okręcie jego święta moc Alkinoos troskliwie układał dary pod ławkami, by nic nie przeszkadzało drużynie, gdy się przyłoży do wioseł. Zaczem wszyscy się zeszli u Alkinoosa, gdzie przyrządzano strawę. Jego święta moc Alkinoos kazał im zabić wołu ku czci Kronidy, czarnochmurego Dzeusa, który nad wszystkimi panuje. Spalono uda i wesoło zabrano się do wspaniałej uczty. A śpiewał im boski aojdos, Demodok, sława narodu. Lecz Odys wciąż zwracał głowę ku jaśniejącemu słońcu i pragnął, by prędzej zaszło, tak tęsknił za domem. Jak łaknie wieczerzy człowiek, któremu na nowiźnie czerwone woły przez dzień cały ciągnęły pług spoisty, i jak radośnie zmierzcha dlań słońce, bo zbliża się wieczerza, a kolana uginają się pod nim - tak Odyssowi był upragniony zachód. Nagle przemówił do Feaków, miłośników wioseł, zwracając się zwłaszcza do Alkinoosa: - Alkinoosie, władco, ozdobo narodów, spełniwszy obiaty odeślijcie mnie cało, a sami bywajcie zdrowi! Już bowiem dokonało się, czego pragnęło moje lube serce - oto powrót, oto miłe dary, których oby niebianie pozwolili mi zażywać w pomyślności. Obym za powrotem znalazł w domu swą nieskazitelną małżonkę i w zdrowiu drogie osoby. A wy, którzy tutaj zostajecie, radujcie się swymi żonami, towarzyszkami młodości, i dziećmi. Niech wam bogowie nie szczędzą wszelakiego dobra i żadne zło niech nie dotknie waszego ludu. Tak rzekł, wszyscy chwalili i wraz kazali odesłać gościa, bo rzetelnie przemówił. Zaś jego moc Alkinoos odezwał się do herolda: - Pontonoosie, zmieszaj wina w kraterze i roznieś wszystkim na sali, byśmy się pomodlili do ojca Dzeusa, zanim odeślemy naszego gościa do ziemi ojczystej. Rzekł, a Pontonoos zmieszał wino słodkie jak miód i przystępując do każdego nalewał. Oni zaś, każdy na swoim miejscu, wylewali obiatę bogom szczęśliwym, panom niebios szerokich, tam gdzie każdy siedział. Powstał boski Odys, Arecie włożył w dłoń puchar dwuuszny i rzekł słowa skrzydlate: - Raduj mi się, królowo, na wszystkie dni, póki starość nie przyjdzie i śmierć, które wiszą nad ludźmi. Ja odjeżdżam, a ty w tym domu ciesz się swoimi dziećmi i swoim ludem, i królem Alkinoosem. To mówiąc przestąpił próg boski Odys. Jego moc Alkinoos wysłał przodem herolda, by odprowadził go do morza i chyżego okrętu. Arete zaś posłała za nim służebne niewiasty, jedna niosła faros czyściutko wyprany i chiton, druga szła za nią ze skrzynią ładowną, jeszcze inna niosła chleb i wino czerwone. A kiedy, zeszli nad brzeg morza, do statku, wnet szlachetni przewoźnicy złożyli w głębi okrętu wzięte z domu jadło i napoje, Odyssowi zaś usłali łoże na tylnym pomoście wklęsłego okrętu, by spał spokojnie. On wszedł i położył się w milczeniu. Wszyscy w porządku zasiedli do wioseł i odwiązali cumy z przedziurawionego kamienia, i pochyleni w tył, wyrzucili wiosłami pierwsze bryzgi morza. Jemu zaś na powieki spadł krzepki sen, nieprzespany, najsłodszy, najbliżej do śmierci podobny. Jak na równinie czwórka ogierów w równym biegu pod śmignięciem rzemiennego bata wspina się wysoko i żartko żre drogę, tak nawa wspięła się dziobem, a za nią huczała wielka purpurowa fala szumiącego morza. Mknęła równo i wytrwale: nawet sokół, najszybszy z ptaków, nie mógłby jej sprostać. Tak chyżo biegła tnąc fale morskie, a niosła męża o boskim umyśle, co wprzód wiele w swym sercu wycierpiał wśród trudów wojennych i morskich przypadków. A teraz spał spokojnie, niepomny, czego doświadczył. Właśnie wzeszła najjaśniejsza gwiazda, która zwiastuje światło Jutrzenki w mgłach zrodzonej, gdy okręt morze prujący przybił do wyspy. Jest na Itace pewna zatoka, nazwana od starca morskiego Forkisa: dwa wyskoki, od pełnego morza urwiste, a nachylone ku zatoce, odpierają wielką falę, którą wiatr wznieca, tak że w środku okręty o pięknych burtach mogą się utrzymać bez uwięzi, skoro się znajdą u przystani. Na brzegu zaś zatoki jest wąskolistna oliwka, tuż przy niej pieczara nadobna i mroczna, świątynia nimf, które zowią Najadami. Tam są kratery i amfory kamienne i mają swe gniazda pszczoły. Ciągną się tam długie krosna kamienne, na których nimfy tkają cud-tkaniny, barwione morską purpurą. I wody wiecznie płynące. A dwoje jest drzwi: od północy dla ludzi, od południa dla bogów - tędy żaden człowiek nie wejdzie, to droga nieśmiertelnych. Tam oni wjechali, do znajomej przystani. Okręt, pędzony rękami wioślarzy, do połowy wszedł na wybrzeże. Zeskoczyli z ław i najpierw wynieśli na ląd Odyssa razem z pościelą świetlistą i na piasku złożyli spętanego snem potem wydobyli skarby, które Feakowie dali mu na drogę powrotną za przyczyną wielkodusznej Ateny. Złożyli to wszystko razem u stóp oliwki, z dala od drogi, by ktoś z przechodniów nie zagrabił, zanim się Odys obudzi. Zaczem ruszyli z powrotem do domu. Nie zapomniał Ten, co ziemią wstrząsa, gróźb, jakimi ongi groził boskiemu Odyssowi, i radził się Dzeusa: - Ojcze Dzeusie! Już nie będę miał znaczenia u bogów nieśmiertelnych, kiedy nie szanują mnie śmiertelni, nawet Feakowie, którzy przecież z mojego rodu pochodzą. Oto Odys: wiedziałem, że po wielu niedolach ma on powrócić do domu, i nigdy go do cna nie pozbawiłem powrotu, skoro sam obiecałeś i potwierdziłeś skinieniem. Lecz patrz: śpiącego przewieźli przez morze na chyżym okręcie i złożyli na Itace, dali mu ponadto niezmierne skarby, spiż i złoto, i szat wzorzystych bez liku, tyle, ile by nigdy nie wyniósł z Troi, gdyby bez szwanku wrócił ze swoją częścią łupów. Odpowiadając mu rzekł chmurozbiórca Dzeus: - Ha, potężny Ziemiotrzęsco, cóż mi tu mówisz! Wcale bogowie ciebie nie lekceważą. Niepodobna przecież lekceważyć tego, kto jest najstarszy i najlepszy. Jeśliby zaś ktoś z ludzi, dufny w swą moc i siłę, odmawiał ci szacunku, do ciebie należy go ukarać, i teraz, i zawsze. Rób, jak chcesz i jak twemu sercu miło. Na to odparł Posejdon, co ziemią wstrząsa: - Wnet bym tak zrobił, Czarnochmury, jak mówisz, lecz zawsze się lękam i unikam twego gniewu. Teraz jednak chcę ten cudny okręt Feaków, gdy wraca z wyprawy, strzaskać na morzu mgłami okrytym, by ich oduczyć przewożenia ludzi - a miasto zasłonię im wielką górą. Odpowiedział mu Dzeus, chmurozbiórca: - Kochanku, mojemu zaś sercu to wydaje się najlepsze: kiedy cały lud z miasta wyjdzie patrzeć na zbliżający się okręt, ja bym go zmienił w kamień w tym jego lotnym kształcie, żeby się wszyscy ludzie dziwowali, a miasto bym zasłonił wielką górą. Skoro to usłyszał Posejdon, ruszył do Scherii, gdzie żyją Feakowie. Tam czekał, aż się zbliży okręt wartko pędzony po morzu. Podszedł doń i uderzył wyciągniętą dłonią, i zamienił w skałę. I odszedł. A oni mówili między sobą słowa skrzydlate - Feakowie o długich wiosłach, sławetni żeglarze. Jeden do drugiego podchodząc mówił: - Biada! Któż związał pośrodku morza nasz okręt chyży w drodze do domu? Był już przecie cały widoczny. Tak gadał ten i ów, nie wiedzieli zaś, jak to się stało. Alkinoos do nich przemówił: - Biada! Oto sprawdza się na mnie mego ojca starodawna wróżba, jako mówił, że Posejdon pozazdrości nam sławy niezawodnych przewoźników. Mówił, że kiedyś przecudny okręt feacki, powracający z wyprawy, bóg rozbije na morzu mglistym, a miasto zasłoni wielką górą. Tak przepowiedział starzec, a teraz to wszystko się spełnia. Lecz posłuchajcie wszyscy, co powiem. Zaprzestańcie przewozić śmiertelnych, choćby nie wiem kto przyszedł do naszego miasta. Posejdonowi zaś dwanaście byków wybranych poświęcimy, by się zmiłował i nie zamykał nam miasta łańcuchem gór. Rzekł, oni się zatrwożyli. Posłano po byki. Kiedy ludu feackiego wodzowie i rada stojąc przy ołtarzu modlili się do Posejdona władcy, Odys, śpiący na ziemi ojczystej, zbudził się, ale jej nie poznał po tak długiej rozłące. Wokoło mgłę rozsiała Pallas Atena, córka Dzeusa, by Odys żadnej rzeczy nie poznał - sama chciała mu wszystko powiedzieć. Tak samo ani żona, ani ludzie z miasta ani przyjaciele nie mieli go poznać, póki nie pomści całej zbrodni zalotników. Wszystko więc obce się wydało oczom pana: zwinne ścieżki dogodne przystanie, niedostępne skały, drzewa rozrosłe. Podniósł się, stanął, rozglądał się po ziemi ojczystej. Jęknął, rękoma uderzył się po udach, zgryzota w nim przemówiła: - Biada mi! Do czyjej że znów ziemi przychodzę? Czy są tu ludzie dzicy, zuchwali i niegodziwi, czy bogobojni i dla obcych życzliwi? Gdzież zniosę tyle skarbów? Kędy sam się zabłąkam? Czyż nie lepiej było zostać tam, u Feaków? Mógłbym był również przyjść do innego z potężnych królów, który by mnie ugościł i odesłał z powrotem. A teraz nie wiem, gdzie to wszystko złożyć, bo nie zostawię tutaj na łup przechodniów. Biada, nie we wszystkim byli roztropni i sprawiedliwi ci feaccy wodzowie i rada, jeśli mnie na obcą ziemię wysadzili. Wszak zapowiadali, że mnie odwiozą do Itaki z dala widocznej, a nie dotrzymali. Niech im odpłaci Dzeus, opiekun błagalników, który i na innych ludzi patrzy karząc każdego, kto zgrzeszy. Ale teraz policzę swoje skarby i zobaczę, czy mi czegoś nie zabrali przewoźnicy z głębokiego okrętu. To mówiąc liczył przepiękne trójnogi i kotły, i złoto, i cudne szaty wzorzyste: niczego nie brakło. Zdjął go żal za ojczyzną i włócząc się po wybrzeżu szumiącego morza głośno wyrzekał. Podeszła doń Atena, z postaci podobna do młodziutkiego pasterza owiec, ujmującej urody, rzekłbyś, królewicz: barki osłaniała jej podwójnie złożona narzutka wybornej roboty, na nogach świetlistych miała sandały, w ręku oszczep. Ucieszył się jej widokiem Odys, wyszedł naprzeciw i przemówił w te słowa skrzydlate: - Witaj mi, drogi! Jesteś pierwszym, którego spotykam w tym kraju, życzliwie mnie przyjmij, ratuj i mnie, i te rzeczy. Jak boga cię błagam i kłonię się do twych kolan. A powiedz mi szczerą prawdę, abym wiedział: co to za ziemia? Czyj kraj? Jacy tu ludzie mieszkają? Czy jest to wyspa zewsząd otwarta, czy nachylony ku morzu brzeg lądu urodzajnego? Rzekła doń bogini jasnooka Atena: - Niemądry jesteś, cudzoziemcze, albo przybywasz z daleka, jeśli mnie pytasz o tę ziemię: nie jest ona tak bardzo nieznana. Wiedzą o niej dobrze ci, co mieszkają w stronie Jutrzenki, i ci, co w stronie słońca, i tamci w tyle, hen, ku mglistemu zachodowi. Same skały, nie ma gdzie jeździć koniem, nie ma wielkich przestrzeni, ale nie jest to ziemia tak bardzo smutna: zboża jest pod dostatkiem, wino się udaje, nigdy nie zbywa na deszczach, rosy są obfite. Dobra dla kóz i świń, ma lasy wszelakie i nie wysychające poidła. Oto dlaczego, cudzoziemcze, imię Itaki dotarło aż do Troi, która pono jest bardzo daleko od ziem achajskich. Rzekła, ucieszył się niezłomny boski Odys, radował się ziemi swych ojców, o której mówiła Pallas Atena, córka Dzeusa Egidodzierżcy. I znów się odezwał słowem skrzydlatym, ale się powstrzymał i nie powiedział prawdy - nigdy mu w piersiach nie zbywało na myślach wykrętnych: - Słyszałem o Itace i w Troi rozległej, hen, daleko za morzem, a dziś sam się tu znalazłem z tymi skarbami. Drugie tyle zostawiłem dzieciom, gdy uciekłem zabiwszy ukochanego syna Idomeneusa, szybkonogiego Orsilocha, który na Krecie zwyciężał w biegu każdego z ludzi żywiących się chlebem. On ci to chciał mnie pozbawić całej zdobyczy trojańskiej, dla której moje serce tyle wycierpiało i na wojnie, i na morzu, a przyczyną miało być to, że pod Troją nieszczerze służyłem jego ojcu, bo miałem własną drużynę. Zabiłem go, gdy z pól wracał do domu. Zasadziłem się przy drodze samowtór z towarzyszem i rzuciłem w niego dzidę spiżową. Czarna noc okryła niebo, nikt nas nie widział, w zupełnej tajemnicy duszę mu wydarłem. A kiedy go zabiłem ostrym spiżem, natychmiast zbiegłem na okręt i błagałem szlachetnych Fenicjan, oddając im sporą część łupów, by mnie wzięli na pokład i zawieźli do Pylos albo do dzeusowej Elidy, gdzie Epejowie panują. Ale ci ich odpędził silny wiatr, co nie było po ich myśli, bo nie chcieli mnie oszukać, i tak zbłądziwszy dobiliśmy tutaj w nocy. Z trudem wpłynęliśmy do zatoki i nikt już nie pamiętał o wieczerzy, chociaż srogi głód doskwierał, ale tak od razu wybiegliśmy z okrętu i wszyscy legliśmy spać, a słodki sen zstąpił na moje znużenie. A oni wynieśli z głębokiego okrętu moje skarby i złożyli tam, gdzie spałem, na piasku. Sami wsiedli na okręt i odpłynęli do wielkiego miasta Sydonu. A ja zostałem tutaj w zgryzocie serca. Tak mówił. Uśmiechnęła się bogini jasnooka Atena i pogłaskała go dłonią. Miała teraz postać kobiety urodziwej, rosłej i znającej się na pięknych robotach. Odezwała się doń słowem skrzydlatym: - Nie lada krętacz i szelma byłby ten, kto by cię przeszedł w podstępach wszelakich, nawet gdyby się bóg z tobą mierzył. Nieznośny łgarzu, fortelów niesyty, nawet tu na swojej ziemi nie chcesz się wyrzec wykrętów i oszukańczych słów, które ci są drogie od dzieciństwa. Lecz dość, nie mówmy sobie takich rzeczy, zbyt dobrze znamy się na tym oboje: ty ze wszystkich śmiertelnych najtęższy jesteś w radzie i w słowach, ja pośród wszystkich bogów słynę z rozumu i chytrości. A jednak nie poznałeś Pallas Ateny, córki Dzeusa, która zawsze we wszystkich niedolach stoję przy tobie i strzegę, i ja to uczyniłam cię miłym dla wszystkich Feaków. Teraz znów przychodzę, by razem z tobą utkać zmowę i schować skarby, jakie ci dali na drogę szlachetni Feakowie za moją radą i myślą, i powiem, jakie ci los gotuje kłopoty w domu. A wszystko znieść musisz i nikomu, ani mężowi, ani niewieście, nie powiesz, żeś wrócił z tułaczki, lecz w milczeniu cierpieć będziesz wiele zgryzot i poddasz się ludzkiej samowoli. Odpowiedział jej przemądry Odys: - Ciężko, bogini, poznać ciebie przy spotkaniu śmiertelnemu człowiekowi, choćby i bardzo był doświadczony: możesz się jawić w każdej postaci. Przekonałem się o tym, gdy stawałaś przy mnie łaskawa, kiedy to synowie Achajów walczyli pod Troją. Lecz gdy zburzyliśmy wysoki gród Priama i zeszli na okręty, a bóg rozproszył Achajów, odtąd już ciebie nie widywałem, córko Dzeusa, ani nie zauważyłem, byś wstępowała na mój okręt i strzegła przed jakąś niedolą. Z sercem rozdartym błąkałem się, póki mnie bogowie nie wybawili z nieszczęścia. Dopiero w tłustej ziemi Feaków znów wsparłaś mnie słowem i sama wprowadziłaś do miasta. Teraz na ojca twojego cię zaklinam: nie wierzę, że przybyłem na widną z daleka Itakę, może to w jakiejś innej ziemi krążę i ty na drwiny mówisz to wszystko i chcesz mój umysł omamić. Powiedz, czy naprawdę jestem w ukochanej ojczyźnie. Odparła bogini jasnooka Atena: - Zawsze ta sama nieufność w twojej piersi. I dlatego nie mogę cię opuścić, biedaku, boś taki roztropny, bystry i przytomny. Inny człowiek wróciwszy z tułaczki radośnie by pobiegł do domu zobaczyć dzieci i żonę, a tobie nie wystarczy pytać się i dowiadywać, chcesz najpierw sam się przekonać. Tak, twoja żona siedzi tam w domu, a wszystkie jej noce mijają w zgryzocie, a dni we łzach. Lecz ja zawsze wierzyłam i moje serce wiedziało, że wrócisz straciwszy swą całą drużynę. Nie chciałam jednak wojować z Posejdonem, bratem mego ojca, który przeciw tobie gniew chował w sercu, żeś mu syna oślepił. Ale pójdź, pokażę ci twoją Itakę, żebyś uwierzył. Oto zatoka Forkisa, starca morskiego, a tu na jej skraju wąskolistna oliwka, nie opodal pieczara nadobna i mroczna, przybytek nimf, które zowią Najadami, to ci jest ta sama jaskinia sklepiona, gdzie tyle razy składałeś nimfom pełne hekatomby, a tam widzisz Neritos, góry odziane lasem. To mówiąc bogini rozwiała mgłę i ukazała ziemię. Ucieszył się wówczas niezłomny boski Odys i radując się swojej ziemi ucałował niwę zbożorodną. I wznosząc ręce modlił się do nimf: - Witajcie mi, nimfy Najady, córki Dzeusa, których już nie spodziewałem się oglądać. Bądźcie pozdrowione serdeczną modlitwą! Lecz i dary wam złożymy jak wprzódy, jeżeli mi będzie łaskawa córka Dzeusa, pani łupów, i mnie żyć, a synowi rosnąć pozwoli. Znów przemówiła doń bogini jasnooka Atena: - Ufaj i wyrzuć z myśli takie troski. A teraz prędko złóżmy w głębi bożej jaskini te skarby, tam będą bezpieczne. Potem pomówimy, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Rzekła bogini i zanurzyła się w mroczną pieczarę szukając w niej drogi po omacku. Odys niósł za nią wszystko: złoto i spiż niepożyty, i szaty pięknej roboty, które mu dali Feakowie. Dobrze je ułożyła i drzwi zawarła głazem Pallas Atena, córka Dzeusa Egidodzierżcy. Zaczem usiedli pod świętą oliwką i omawiali zagładę zuchwałych zalotników. Pierwsza zaczęła bogini jasnooka Atena: - Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przebiegły Odyssie! Mów, jak rękę położysz na bezwstydnych zalotnikach: oto już trzeci rok siedzą w twoim domu, ubiegają się o twą boską małżonkę i składają dary ślubne. A ona wciąż twego powrotu wygląda z żałobą w sercu, każdemu z mężów obiecuje, zapowiedzi wysyła, lecz w duszy inne myśli ukrywa. Odpowiedział jej przemądry Odys: - Biada! Zaprawdę, zginąłbym marnie, jak Atryda Agamemnon, we własnym domu, gdybyś mi, bogini, wszystkiego nie powiedziała dokładnie. Utkajmy co prędzej zmowę, jakby się na nich pomścić: sama stój przy mnie, natchnij ducha odwagą, jak wtedy, gdyśmy zrywali świetlisty diadem Troi. Jeśli mi szczerze staniesz do pomocy, Jasnooka, sprostam choćby i trzystu mężom, samowtór z tobą, czcigodna bogini, moja orędowniczko łaskawa. Odparła mu wtedy bogini jasnooka Atena: - Jak najbardziej ci pomogę i nie zawiodę, gdy zaczniemy działać, i już widzę, jak ziemię zbroczy krew i mózg tych zalotników, co twój dobytek pożerają. Lecz wpierw zrobię, by nikt cię nie poznał ze śmiertelnych. Pomarszczę ci to piękne ciało na gibkich członkach, zmiotę z głowy płowe włosy, odzieję w łachmany budzące odrazę u tych, co ciebie zobaczą, twoje cudne oczy staną się kaprawe, abyś niepodobny do siebie ukazał się zalotnikom i swojej żonie, i chłopcu, któregoś zostawił w domu. A najpierw pójdziesz do pasterza, który strzeże twych świń, on jest tobie życzliwy, kocha twojego syna i mądrą Penelopę. Znajdziesz go przy świniach, które się pasą pod Kruczą Skałą u źródła Aretuzy, mając tam pod dostatkiem żołędzi i pijąc wodę z ciemnej krynicy, i dzięki temu porastają w sadło. Tam siedź i o wszystko się wypytaj, a ja tymczasem idę do Sparty słynącej z pięknych niewiast wezwać Telemacha, twego drogiego syna, Odyssie. On ci to powędrował do przestronnego Lakedajmonu, do Menelaosa, zasięgnąć wieści o tobie, czy jeszcze gdzieś jesteś. Rzekł jej przemądry Odys: - Czemu sama tego mu nie powiedziałaś, ty, która wiesz wszystko? Czyż i on ma się tułać po nieurodzajnym morzu, gdy obcy zjadają jego dobytek? Bogini jasnooka Atena odparła: - Niechaj się o niego twoje serce nie trwoży. Sama go wysłałam, żeby tam sobie zdobył sławę szlachetną. I nie zazna on żadnej niedoli, dobrze mu w domu Atrydy, gdzie panuje dostatek. Wprawdzie tutejsza młodzież czyha nań w czarnym okręcie, by go zabić, nim wróci do ziemi ojczystej, ale to się nie stanie, prędzej ziemia zabierze niejednego z tych zalotników, co twój dobytek zjadają. To rzekłszy dotknęła go różdżką Atena. Skurczyło się piękne ciało na gibkich członkach, z głowy spełzły płowe włosy, wszystkie członki objęła skóra jak u sędziwego starca, a cudne oczy stały się kaprawe. Okrył go łachmam lichy i chiton dziurawy i brudny, zżarte gryzącym dymem. I jeszcze nań narzuciła skórę rączego jelenia nie wyprawioną. Dała mu kostur i paskudne biesagi, całe w strzępach, związane sznurem. Po tej naradzie rozstali się i bogini poszła do Lakedajmonu po syna Odyssa. Pieśń czternasta U Eumajosa On tymczasem szedł kamienistą ścieżką, która od zatoki prowadzi w kraj lesisty między górami. Jak nakazała Atena, szedł do boskiego pasterza świń, który o jego dobro troszczył się najbardziej ze wszystkich domowników, jakich Odys posiadał. Znalazł go siedzącego przed domem, skąd widać było całą okolicę. Wysoki i piękny mur obiegał dziedziniec. Dla swoich świń zbudował go sam pasterz pod nieobecność pana, nie pytając pani i staruszka Laertesa, a głazy wbite w ziemię uwieńczył dzikimi gruszami. Poza tym wyprowadził z obu stron częstokół gęsty, z ociosanych pni dębowych. Wewnątrz dziedzińca zrobił dwanaście chlewów, jedne przy drugich, na legowisko dla świń, w każdym zamykał pięćdziesiąt prośnych macior wylegujących się na ziemi. Samce spały poza dziedzińcem, o wiele mniej liczne, a wciąż ich ubywało, bo zjadali je boscy zalotnicy: pasterz świń co dzień posyłał im co najlepsze z tucznych wieprzów. Zostało ich jeszcze trzysta sześćdziesiąt. Warowały przy nich cztery psy do dzikich bestii podobne, wychował je sam pasterz, naczelnik czeladzi. Teraz więc siedział i przymierzał do swych stóp sandały, które wykroił z barwnej skóry wołu. Trzej inni w różne strony wypędzili świnie na paszę, czwartego wysłał do miasta z wieprzem, którego musiał oddać zuchwałym zalotnikom, by mieli z czego złożyć ofiarę i mięsiwem serce nasycić. Nagle dostrzegły Odyssa psy szczekliwe i podbiegły z ujadaniem, lecz on przezornie usiadł i laskę z ręki wypuścił. Może by tam, we własnej zagrodzie, dosięgnął go ból najsroższy, gdyby się pasterz prędko nie zerwał. Odrzucił skórę, którą trzymał. Biegł do wrót za psami, rozpędził je krzykiem i garścią kamieni. Zaczem przemówił do króla: - Starcze, zaiste, o mało nie rozszarpały cię psy w jednej chwili. I byłbyś mnie okrył sromotą. A już niejeden ból, niejedną zgryzotę zesłali mi bogowie: siedzę tu w żalu i w tęsknocie za moim boskim panem. Dla obcych ludzi muszę karmić i tuczyć te wieprze. A on może nie ma co jeść, tułając się na obczyźnie, jeśli jeszcze żyje i ogląda światło słońca. Lecz pójdź, starcze, do chaty, żebyś i ty, skoro nasycisz serce chlebem i winem, powiedział, skąd jesteś i jakich przygód zaznałeś. To mówiąc boski pasterz świń prowadził go do chaty, a wprowadziwszy posadził: nasypał gęsto chrustu, który nakrył dużą włochatą skórą dzikiego kozła; było to jego własne legowisko. Ucieszył się Odys z takiego przyjęcia i rzekł: - Niech tobie Dzeus i inni nieśmiertelni bogowie dadzą, czego najbardziej pragniesz, za to, żeś mnie tak serdecznie przyjął. Na to odparłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Gościu, nie godzi się odtrącać przybysza, choćby i gorzej od ciebie wyglądał: od Dzeusa przychodzą wszyscy obcy i żebracy. A nasza jałmużna jest miła, lecz mała. Takie już prawo sług, że zawsze jesteśmy w strachu, gdy rządzą nami tacy młodzi panowie. A jemu bogowie związali drogę powrotu! Jakżeby mnie tkliwie miłował i opieką otoczył! Dałby mi dom i pole, i urodziwą niewiastę, wszystko, co domownikom daje pan dobrotliwy za to, że się dlań trudzą pod błogosławieństwem bożym. I mnie tu bóg błogosławi w pracy, której nie zaniedbuję. Hojnie by mnie wynagrodził mój pan, gdyby tu dożył starości. Ale on zginął. Ach, to ród Heleny powinien był zginąć na klęczkach, gdy ona tylu mężów kolana podcięła. A i on poszedł pod Ilion o koniach dorodnych bić się z Trojanami o cześć Agamemnona. To mówiąc żwawo związał pasem chiton i ruszył do chlewów, gdzie było zamknięte całe plemię świń. Wyniósł stamtąd dwa prosiaki. Zarżnął, osmalił, pokrajał, wbił na rożen. Gdy się wszystko upiekło, przyniósł i podał Odyssowi wprost na gorącym rożnie. I posypał mięso białą mąką. W dzbanie z bluszczowego drzewa zmieszał słodkie jak miód wino, na koniec sam siadł i zachęcał gościa słowami: - Jedz, na co stać czeladź - prosiaka. Tuczne wieprze i świnie jedzą zalotnicy, którzy wstydu nie znają ani litości. Ale szczęśliwi bogowie nie lubią zbrodni, sprawiedliwość nagradzają i zbożne czyny. Nawet zbóje okrutni, którzy wpadają do cudzej ziemi i biorą łup, jeśli Dzeus im pozwoli, a potem błądząc na okrętach wracają do domu, nawet u takich pada na serce strach przed niesławą. Może ci zalotnicy wiedzą o jego smutnym końcu, może słyszeli jakiś głos boży i dlatego nie chcą po zwyczaju starać się o żonę ani wracać do siebie, ale beztrosko i bezczelnie pożywają nasze mienie, niczego nie szczędząc. Ile nocy i dni od Dzeusa przychodzi, zawsze świętują, zawsze im potrzebne zwierzęta ofiarne, i to nie jedno ani dwa, a wino żłopią bez opamiętania. Hej, życie u niego było niewymowne - jak u żadnego z herosów, ani na czarnym lądzie, ani na samej Itace! Nawet dwudziestu razem nie ma takiego bogactwa. Zaraz ci powiem dokładnie. Dwanaście stad na lądzie stałym, tyleż trzód owiec, tyleż świń, tyleż kóz rozbiegających się daleko strzegą i obcy, i jego właśni pasterze. A tu na wyspie kozy, w jedenastu trzodach zebrane, uganiają się za paszą aż po krańce wybrzeża: doglądają ich dzielne chłopy. Ale dzień w dzień, bez ustanku, każdy musi im przypędzić jedną tłustą kozę, jaka się wyda najlepsza. A ja strzegę i doglądam tych świń i także co najlepsze wybieram im i odsyłam. Tak mówił, a tamten jadł mięso i pił wino żwawo, łakomie i nic nie mówiąc zasiewał w sobie zgubę zalotników. Wreszcie skończył, serce pokrzepił jedzeniem, a gospodarz napełnił winem kubek, z którego sam pił, i podał gościowi. Ów przyjął sercem radosnym i odezwał się słowem skrzydlatym: - Przyjacielu! Kto zacz ów, co kupił ciebie własnym kosztem, ten bogacz i mocarz, o którym prawisz? Mówisz, że zginął broniąc czci Agamemnona: powiedz, może znałem przypadkiem tak znakomitą osobę. Wie Dzeus i inni bogowie nieśmiertelni, że bym ci o tym obwieścił, jeśli go gdzieś widziałem, a wędrowałem szeroko. Odparł pasterz świń, naczelnik czeladzi: - Starcze, żaden mąż, co się tu zabłąka i przyniesie wieść o nim, nie przekona ani jego żony, ani drogiego syna, boć taki przybłęda chcąc zyskać opiekę kłamie wszelkim sposobem i nigdy nie chce prawdy powiedzieć. Kiedy ktoś z tych włóczęgów zajdzie do Itaki, idzie do mojej pani i plecie bajdy. Ona zawsze go z chęcią przygarnie i o wszystko wypytuje, i z wielkiej żałości łza spada z jej powiek, jak przystało niewieście, której mąż tuła się po świecie. I ty staruszku, miej swoją powieść w pogotowiu, żeby ci dała chlajnę i chiton, i resztę odzienia. A jemu już pewnie psy rącze i ptaki oddarły skórę od kości, które duch porzucił. Albo go w morzu zjadły ryby, a kości leżą w głębokich piaskach jakiegoś wybrzeża. Tak czy inaczej - on zginął, i stąd dla wszystkich jego bliskich zgryzota, a najwięcej dla mnie. Już mi nie znaleźć tak dobrego pana, gdziekolwiek bym poszedł, nawet gdybym się dostał do domu ojca i matki, którzy mnie urodzili i wychowali. Choć bardzo bym pragnął ujrzeć ich własnymi oczyma, znalazłszy się w ziemi ojczystej, nie tak mi ich żal, nie tak doprawdy, jak mi tęskno za Odyssem zniknionym. Nawet gdy go tu nie ma, cudzoziemcze, wzdragam się wezwać go po imieniu, nad miarę bowiem mnie lubił i chował w swym sercu: najbliższym go zwę, chociaż jest daleko. Przemówił niezłomny boski Odys: - Mój drogi, ty już tylko przeczysz, ty już nie mówisz, że on wróci, serce straciło wiarę. Lecz ja ci powiem, nie tak po prostu, ale pod przysięgą, gdzie przebywa Odys. Odwdzięczysz mi się za dobrą nowinę dopiero wtedy, gdy on powróci do domu, odziejesz mnie w chlajnę i chiton w piękne szaty. Nic wprzód nie przyjmę, choć jestem w wielkiej potrzebie. Jak bramy Hadesu jest mi wstrętny człowiek, który pod przykrywką nędzy plecie bajdy. Świadczę się Dzeusem i tym stołem gościnnym, i tym ogniskiem, do którego przybyłem, ogniskiem samego nieskazitelnego Odyssa, że wszystko się spełni, co mówię. Odys wróci jeszcze w tym bieżącym światła obiegu: z końcem jednego, z początkiem drugiego miesiąca. Wróci do domu i pomści się na wszystkich, co poniewierają jego małżonkę i jasnego syna. Rzekłeś mu w odpowiedzi, pasterzu świń, Eumajosie: - Starcze, ani ci nigdy nie zapłacę za dobrą nowinę, ani Odys nigdy nie wróci do domu. Pij wino spokojnie, nie myślmy i nie wspominajmy już o tym, bo mi serce płacze w piersiach, kiedy ktoś wspomni mego drogiego pana. Zostawmy przysięgi, a Odys niech wraca, jak tego pragniemy wszyscy: i ja, i Penelopa, i staruszek Laertes, i do boga podobny Telemach. Właśnie teraz martwię się nieustannie o chłopca Odyssowego, o Telemacha. Bogowie hodowali tę latorośl i mówiłem, że będzie wśród mężów nie gorszy od kochanego ojca, tak samo wspaniały postawą i urodą, aż tu jakiś bóg czy człowiek zamącił ten umysł tak równy: pojechał on do świętego Pylos po wieści o swoim ojcu. A zalotnicy czatują na powracajacego, by wygubić w Itace imię boskiego Arkejsjosa. Ale zostawmy go - czy będzie pojmany, czy ucieknie i czy Kronion wyciągnie nad nim swą dłoń. Opowiedz mi lepiej, staruszku, własne przygody, wszystko mi powiedz po prawdzie, bym dobrze wiedział: ktoś jest, z jakich ludzi? Gdzie twoje miasto, gdzie rodzice? Na jakim przybyłeś okręcie? Jak cię żeglarze dowieźli do Itaki? Co byli za jedni? Boć nie sądzę, żebyś tu doszedł piechotą. Odrzekł przemądry Odys: - A więc powiem ci wszystko szczerze. Gdybyśmy mieli na cały ten czas jedzenia i wina słodkiego i mogli sobie spokojnie ucztować siedząc w tej chacie, gdy inni i poszliby do pracy, jeszcze bym przez okrągły rok nie potrafił opowiedzieć moich utrapień i wszystkiego, co wycierpiałem z woli bogów. Szczycę się pochodzeniem z Krety szerokiej, syn bogatego męża. Wielu innych synów rodziło się i chowało w domu ze ślubnego łoża: mnie urodziła kupna matka, nałożnica, ale mnie na równi z prawymi dziećmi szanował Kastor Hylakida, od którego ród wiodę. Lud kreteński czcił go jak boga za jego szczęście, bogactwa, za synów wspaniałych. Aleć go Kery śmiertelne zawiodły do zagrody Hadesa. Pyszni synowie podzielili się majątkiem rzucając losy, a mnie dali bardzo mało, nie licząc domu. Lecz wziąłem za żonę córkę zamożnych ludzi, a to dzięki mej dzielności: nie byłem niezdarą ani tchórzem. Nic już z tego we mnie nie zostało, ale sądzę, że możesz to jeszcze poznać patrząc na łodygę, jaką dziś jestem. Zaiste, wielka nędza mnie dławi. Tak, Ares i Atena dali mi siłę i odwagę do walki. Ilekroć z wyborną drużyną szedłem na zasadzkę obmyślając klęskę nieprzyjaciołom, mężne serce nie wróżyło mi śmierci, ale zawsze pierwszy wyskakiwałem na czoło i moja dzida dosięgała każdego, kto mi w nogach nie zrównał. Taki byłem na wojnie. Robota mi nie smakowała, tak samo gospodarstwo domowe, przez które dzieci pięknie się chowają - zawsze mnie pociągały okręty wiosłowne, bitwy, gładkie oszczepy i strzały, dla innych rzeczy złowrogie i straszne, a mnie właśnie miłe - tak jakoś bóg zrządził. Każdy człowiek czym innym się cieszy. Zanim synowie Achajów wstąpili na ziemię trojańską, już dziewięć razy prowadziłem wojowników i chyże okręty na obce kraje i za każdym razem brałem łup bogaty. Bo najpierw wydzielano mi część wodza, potem miałem udział w losowaniu zdobyczy. Tak rósł mój dom, a u Kreteńczyków szacunek dla mnie i lęk. A kiedy Dzeus o szerokim spojrzeniu wyznaczył tę okrutną drogę, która tylu mężom podcięła kolana, zmuszono i mnie, i przesławnego Idomeneusa prowadzić okręty na Ilion. Nie było sposobu odmówić: groziła mi brzydka niesława u ludu. Tam my, synowie Achajów, wojowaliśmy dziewięć lat, dziesiątego zaś roku, zburzywszy miasto Priama, ruszyliśmy z okrętami do domu. Bóg rozproszył Achajów, a mnie biednemu niedolę obmyślił Dzeus doradca. Miesiąc już siedziałem u siebie ciesząc się dziećmi, młodą żoną i majątkiem, aż tu serce skłoniło mnie żeglować do Egiptu, z podobnymi do bogów towarzyszami. Uzbroiłem dziewięć okrętów, w mig ludzie się zebrali. Sześć dni ucztowała u mnie wierna drużyna, dostarczyłem bez liku zwierząt bogom na ofiarę, a im na biesiadę. Siódmego dnia wyruszyliśmy z Krety szerokiej i płynęliśmy z wiatrem Boreaszem, który dął pięknie i niósł lekko jak po rzece. Żadnej szkody na okrętach, wszyscy nieutrudzeni i zdrowi siedzieliśmy, a one szły pod wodzą wiatru i sterników, i tak w pięć dni wpłynęliśmy na piękne wody Egiptu i w jego strumieniu zatrzymałem nasze wygięte nawy. Kazałem wiernym towarzyszom wyciągnąć je na brzeg i zostać przy nich, a kilku wysłałem na zwiady. Lecz oni, ogarnięci butą, dufni w swe siły, zaraz zaczęli pustoszyć prześliczne pola Egipcjan, uprowadzać kobiety i małe dzieci, a mężczyzn pozabijali. Prędko doniosło się to do miasta i na głos krzyków z pól biegł kto żyw: o świcie cała równina wypełniła się pieszymi i konnymi, i blaskiem spiżu. Wtedy Dzeus piorunny rzucił na moich towarzyszy zły popłoch, nikt nie dotrzymał pola. A klęska szła ze wszystkich stron. Wielu moich zginęło tam od ostrego spiżu, innych uprowadzono żywcem, na niewolniczą pracę. Trzeba mi było raczej umrzeć i znaleźć swój kres w Egipcie, by uniknąć całej przyszłej biedy. Ale mi sam Dzeus taką myśl w duszy stworzył: w lot zdjąłem z głowy hełm, a z pleców tarczę i odrzuciłem włócznię, którą miałem w ręce, i tak podbiegłem do królewskiego zaprzęgu. Padłem królowi do kolan i całowałem. Ulitował się nade mną, podniósł z ziemi, posadził w rydwanie i płaczącego zawiózł do domu. Tłum potrząsał jesionowymi dzidami, chciano mnie zabić, okrutnie bowiem byli wściekli, ale on mnie wybawił, w trwodze przed gniewem Dzeusa Gościnnego, który najostrzej karze złe uczynki. Siedem lat tam zostałem i zebrałem u Egipcjan wielki majątek, wszyscy mnie bowiem obdarowali. Z nadejściem ósmego roku zjawił się Fenicjanin, wielki łgarz i oszust, który już niejedno zło spłatał na świecie. On mnie swym sprytem przywiódł do tego, że pojechaliśmy do Fenicji, gdzie leżał jego dom i majątek. Przesiedziałem tam u niego do końca roku. Lecz kiedy wypełniły się miesiące i dni ubywającego roku i nadeszła wiosna, wziął mnie na statek jadący do Libii. Cuda mi raił, żebym tylko zabrał ze sobą towary, a on mi je tam sprzeda z ogromnym zyskiem. Cóż miałem robić? Poszedłem z nim na okręt, chociaż się czegoś domyślałem. Płynęliśmy z wiatrem Boreaszem, który dął pięknie, i minęliśmy Kretę, a już Dzeus obmyślał zgubę. Straciwszy z oczu Kretę nie widzieliśmy już lądu, tylko niebo i morze, i wtedy Kronion postawił nad okrętem granatową chmurę i morze pod nią ściemniało. Wraz zagrzmiał Dzeus i cisnął w okręt piorunem, a ów pod uderzeniem gromu cały się zwinął, zapachniało siarką i wszyscy wypadli za burtę. Na kształt kormoranów unosili się na falach wokół czarnego okrętu: bóg im odmówił powrotu. A mnie w moim strapieniu sam Dzeus włożył w ręce wielki maszt okrętu o dziobie błękitnym i dał mi raz jeszcze uniknąć zguby. Uwiązanego na tym maszcie niosły mnie złe wiatry. Dziewięć dni mnie nosiły, a dziesiątego, wśród czarnej nocy, wielka fala wyrzuciła mnie na ziemię Tesprotów. Tam heros Fejdon, król Tesprotów, przyjął mnie bez okupu. Jego to syn ukochany znalazł mnie powalonego żmudą i rannym chłodem i zawiózł do domu, podtrzymując własnymi rękami przez całą drogę, i dał mi się czym odziać, dał chlajnę i chiton. Tam dowiedziałem się o Odyssie. Ten właśnie mąż mówił, że serdecznie gościł u siebie Odyssa wracającego do ojczyzny i pokazał mi skarby, jakie Odys zgromadził, spiż i złoto, i starannie obrobione żelazo, można by z tego żyć we dwóch aż do dziesiątego pokolenia. Takie skarby złożył Odys w domu tego władcy. Sam pono udał się do Dodony, by z boskich liści wysokiego dębu posłyszeć wolę Dzeusa, jak ma wrócić do żyznej Itaki: czy po kryjomu, czy jawnie po tak długiej nieobecności. A przy pożegnalnych obiatach Fejdon mi przysiągł, że okręt stoi na morzu i drużyna jest w pogotowiu, by odwieźć Odyssa do ziemi ojczystej. Ale wpierw mnie odesłał, przypadkiem bowiem nawinął się okręt Tesprotów, płynący do pszennego Dulichionu. Król powierzył mnie ich opiece i kazał odwieźć do króla Akastosa. Lecz ich uwiodła zła myśl, by wpędzić mnie w ostateczne nieszczęście. Kiedy okręt prujący morze odpłynął daleko od lądu, wnet zgotowali mi dzień niewoli. Zdjęli ze mnie chlajnę i chiton, a rzucili mi nędzny łachman i ten chiton dziurawy, który na mnie sam widzisz. Wieczorem przybyli do niw słonecznej Itaki. Związali mnie mocno skręconą liną i zostawili na okręcie, a sami wysiedli i skwapliwie zabrali się do wieczerzy na brzegu morza. Tymczasem sami bogowie z łatwością rozwiązali mi węzeł. Zakrywszy głowę tym łachmanem, zbiegłem po drabinie i piersią dotknąłem morza. Wiosłując obiema rękami płynąłem i bardzo prędko się od nich oddaliłem. Wyskoczyłem na ląd w tym miejscu, gdzie był las w pełnym rozkwicie, i przykucnąłem w gęstwinie. Oni zaś biegali tam i sam, głośno krzycząc, lecz nie wydawało im się korzystne szukać zbyt daleko i wkrótce wrócili na okręt, a mnie bogowie ukryli i doprowadzili do zagrody sprawiedliwego człowieka: snadź jeszcze mi przeznaczone żyć. Rzekłeś mu na to, pasterzu świń, Eumajosie: - Biedny mój gościu, bardzo poruszyłeś mi serce mówiąc o wszystkim, coś wycierpiał w swojej tułaczce. Ale to, co mówisz o Odyssie, wydaje mi się nieskładne i nie możesz mnie przekonać. Czemuż taki człowiek jak ty kłamie po próżnicy? Wiem ci ja, co myśleć o powrocie mego pana, którego do cna znienawidzili wszyscy bogowie, skoro ani wśród Trojan nie dali mu polec, ani umrzeć na rękach przyjaciół, gdy się wojna skończyła. Byliby mu kurhan wznieśli wszyscy Achajowie, z czego i synowi urosłaby później wielka sława. A teraz niesławnie porwały go Harpie. Ja żyję na uboczu, przy świniach, ani do miasta nie chodzę, chyba że roztropna Penelopa każe mi przyjść, gdy skądś nowina nadleci. A oni na krok nie odstępują, pytają się o wszystko, jedni z żalu za tak długo nieobecnym panem, drudzy ciesząc się w duchu, bo jedzą bezkarnie jego dobytek. Ale mnie jest niemiło badać i wypytywać, odkąd mnie ów Etolczyk zwiódł swą opowieścią. Gdzieś tam zabił człowieka i musiał się błąkać po wielu krajach, aż przyszedł do mojej zagrody, a ja go z serca przyjąłem. Gadał, że widział go na Krecie, u Idomeneusa, jak naprawiał okręty, które mu burze poszarpały, i gadał, że on tu będzie latem albo jesienią, że wiezie wielkie bogactwa, a idzie z nim boska drużyna. I ty, smutny starcze, skoro cię do mnie przywiodło bóstwo, nie staraj się weselić mnie i bałamucić kłamstwem, nie za to cię bowiem uszanuję i przygarnę, ale z litości i z lęku przed Dzeusem Gościnnym. Odparł mu na to przemądry Odys: - Zaiste, serce masz w piersiach nieufne: nawet przysięgą nie mogę cię skłonić, byś uwierzył. A więc zróbmy układ, a tam w górze będą nam świadkami bogowie, którzy mieszkają na Olimpie. Jeśli twój pan wróci tu, do domu, odziejesz mnie w chlajnę i chiton i odeślesz do Dulichionu, dokąd iść pragnąłem; a jeśli twój pan nie wróci jak zapowiadam, każesz mnie swoim ludziom strącić z wysokiej skały, by jakiś inny żebrak nie ważył się ciebie okłamywać. Rzekł mu na to boski pasterz świń: - Gościu! Byłabyż mnie stąd sława i cześć u ludzi i teraz, i później, gdybym cię najpierw wprowadził do chaty i ugościł, a potem zabił i wydarł ci drogie życie! Zaiste, miałbym się wtedy o co modlić do Dzeusa, syna Kronosa. Ale oto pora wieczerzy. Oby już jak najprędzej przyszli towarzysze i żebyśmy z nimi w tej chacie przyrządzili smaczny posiłek. Tak oni ze sobą rozmawiali, gdy nadeszli pasterze prowadząc świnie. Rozmieścili je na noc w zwyczajnych pomieszczeniach, a one podniosły na dziedzińcu okrutny wrzask. Boski pasterz zawołał na towarzyszy: - Weźcie najtęższego wieprza, żebym go poświęcił dla gościa z daleka, a użyjemy przy tym i my, co tyle trudu znosimy dla tych świń, po to, aby inni bezczelnie żywili się naszym znojem. To rzekłszy porąbał drwa nieugiętym spiżem, a ci wnieśli bardzo tłustego wieprza, pięciolatka, i położyli na ognisku. Pasterz świń, zacna dusza, nie zapomniał o bogach nieśmiertelnych, ale, zaczynając ofiarę, włosy z głowy srebrnokływego wieprza wrzucił do ognia i modlił się do wszystkich bogów, by mądry Odys wrócił do tego tu domu. Po czym wzniósłszy prawicę uderzył dębowym polanem, które zostawił nie porąbane, a z wieprza dusza uciekła. Poćwiartowali, osmalili, wypaproszyli, a pasterz świń ze wszystkich członków odciął kawały mięsa, okrył je tłuszczem i wrzucił w ogień, obsypawszy po wierzchu mąką. Resztę pokrajali i włożyli na rożny, i piekli ostrożnie, wreszcie zdjęli z ognia i ustawili to wszystko na stołach. Wtedy wstał pasterz świń i zaczął dzielić. Wiedział, co się komu należy, i wydzielił siedem części. Równe złożył wśród modłów nimfom i Hermesowi, synowi Mai, resztę rozdzielił między obecnych, Odyssa jednak obdarzył całą krzyżówką srebrnokływego wieprza i uradował serce swego pana. Przemądry Odys zwrócił się doń mówiąc: - Obyś, Eumajosie, Dzeusowi stał się tak drogi jak mnie, że oto takiego biedaka tak szczodrze obdarzasz. Odpowiedziałeś mu na to, pasterzu świń, Eumajosie: - Jedz, dziwny gościu, i wesel się tym, co jest. Bóg daje, bóg bierze, jak w swym sercu zapragnie: wszystko w jego mocy. Rzekł. Spłonęły kęsy poświęcone bogom wiecznie żyjącym, a on strząsnąwszy obiatę włożył w ręce grodoburcy Odyssa kubek ciemnego wina i usiadł na swoim miejscu. Chleb im podawał Mesaulios, którego pasterz świń sam kupił pod nieobecność pana, bez wiedzy pani i starego Laertesa: kupił go od Tafijczyków własnym kosztem. Wszyscy wyciągnęli ręce ku leżącym przed nimi potrawom. A kiedy pozbyli się żądzy picia i jedzenia i Mesaulios uprzątnął chleb, pomyśleli o spoczynku, syci chleba i mięsa. Nadeszła noc zła, bezksiężycowa, przez całą noc Dzeus lał deszcz, dął silny Zefir, jak zawsze wilgotny. Ozwał się do nich Odys, chcąc wypróbować pasterza, czy sam zdejmie i odda mu swoją chlajnę, skoro tak dba o niego, czy też zażąda jej od innego z towarzyszy: - Posłuchajcie teraz, Eumajosie i wszyscy inni towarzysze, chciałbym o coś prosić. To wino tak ogłupia człowieka. Ono nawet najmądrzejszego doprowadza do śpiewu, do szalonego śmiechu, każe mu skakać w górę i tańczyć i wyciąga słówko, którego lepiej byłoby nie mówić. Ale kiedym się raz już rozgadał, nic nie zataję. Ach, gdybym był młody i miał te siły co wówczas, kiedyśmy to szli na zasadzkę pod mury Troi, a wiódł nas Odys i Atryda Menelaos, a ja z nimi trzeci dowódca: sami tak rozkazali. Ale kiedy przyszliśmy pod mury wysokiego zamku, znaleźliśmy się w chaszczach otaczających miasto, wśród bagien i sitowia. Skuleni pod swym rynsztunkiem leżeliśmy, a tu nadeszła zła noc lodowata. Boreasz ucichł, zaczął padać śnieg z krupami, mroźny, nasze tarcze obrosły lodem. Wszyscy inni mieli chlajny i chitony i przykryci tarczami spali spokojnie, ja zaś idąc na wyprawę chlajnę zostawiłem towarzyszom, nieroztropnie, lecz nie spodziewałem się, że takie będzie zimno - miałem tylko tarczę i pas lśniący. Gdy została trzecia część nocy i gwiazdy już schodziły, trąciłem łokciem Odyssa, który był najbliżej, i przemówiłem, a on zaraz nadstawił ucha: "Szczepie dzeusowy, Laertiadesie, przebiegły Odyssie, już mnie wśród żyjących nie znajdziesz, mróz mnie zabija, nie mam chlajny. Jakieś bóstwo skusiło mnie zostać w samym chitonie. Z tego się już nie wywinę." Ledwo rzekłem, już miał myśl, taki był zawsze w radzie i w boju, i rzekł do mnie szeptem to słowo: "Cicho bądź, by nikt z Achajów ciebie nie posłyszał". Zaczem wsparł głowę na łokciu i przemówił: "Słuchajcie, przyjaciele! Boski sen przyszedł do mnie, gdy spałem. Bardzo daleko odeszliśmy od okrętów, ale może by ktoś pobiegł powiedzieć Atrydzie Agamemnonowi, pasterzowi ludów, żeby tu z okrętów więcej ludzi przysłał". Rzekł, a Toas, syn Andrajmona, żywo się zerwał, zrzucił swą purpurową chlajnę i pobiegł do okrętów. I tak w jego chlajnie błogo leżałem, aż zajaśniała na złotym tronie Jutrzenka. Gdybym tak teraz był młody i miał swoje siły, dałby mi chlajnę w tej zagrodzie któryś z pasterzy, zarówno z przyjaźni, jak i z szacunku dla dzielnego męża, ale dziś mną poniewierają, gdy mam takie liche odzienie na ciele. Rzekłeś mu w odpowiedzi, pasterzu świń, Eumajosie: - Starcze, doskonała jest twoja przypowieść, nie ma w niej zbędnego lub niewłaściwego słowa. Dziś nie zabraknie ci ani okrycia, ani czegokolwiek, na co zasługuje przechodzień strudzony, który do nas zawitał. Ale o świcie znów otrzepiesz te swoje łachmany. Nie ma tu chlajn do zbytku ani chitonów do zmiany, jedna tylko odzież wypada na każdego. Skoro jednak wróci drogi syn Odyssa, sam ciebie odzieje chlajną i chitonem i odeśle, dokąd cię serce i dusza woła. To mówiąc wstał, przysunął łoże blisko ognia i rzucił na nie skóry owiec i kóz. Odys się położył, on zaś okrył go dużą i grubą chlajną, którą wkładał na wierzch, kiedy zdarzało się okrutne zimno. Tak Odys tam spał, a przy nim spali młodzi, Eumajosowi natomiast nie podobało się spać z dala od świń. Wyszedł, by się na dworze ułożyć. Cieszył się Odys, że i w jego nieobecności tak on się troska o jego dobytek. Najpierw przez silne barki przewiesił ostry miecz, potem owinął się chlajną, co chroni od wiatru, bardzo grubą, na koniec narzucił na siebie skórę tęgiego kozła, wziął ostry oszczep, broń przeciw psom i ludziom, i poszedł spać przy srebrnokływych świniach, pod wydrążoną skałą, osłaniającą od Boreasza. Pieśń piętnasta Powrót Telemacha Telemach i wspaniały syn Nestora spali w sieni przesławnego Menelaosa. Tymczasem Pallas Atena przypomniała sobie, że trzeba świetnego syna Odyssa skłonić do powrotu. I ruszyła do Lakedajmonu o szerokich placach tanecznych. Nestoryda był pogrążony w miękkim śnie, Telemacha zaś sen słodki się nie imał, przez całą noc ambrozyjską budziły go troski serdeczne o ojca. Przy nim stanąwszy rzekła jasnooka Atena: - Telemachu, nie godzi się dłużej przebywać poza domem: zostawiłeś swoje mienie, a w domu tę zgraję zuchwałą. Żeby ci tylko nie zjedli, nie rozgrabili wszystkiego, gdy będziesz tak wędrował na próżno! Proś jak najprędzej gromkiego Menelaosa, by cię odesłał, jeśli chcesz zastać w domu twą nieskazitelną matkę. Już bowiem ojciec i bracia nalegają, by poślubiła Eurymacha: swoimi darami przewyższa on wszystkich zalotników, a jeszcze wciąż wiano powiększa. Żeby ci bez twej wiedzy majątku z domu nie wyniosła! Wiesz przecież, jakie jest serce kobiety: woli dbać o dom tego, kogo poślubi, o dawniejszych zaś dzieciach i o zmarłym małżonku swej młodości już nie pamięta, niefrasobliwa. Idź więc i wszystko oddaj w ręce tej ze służebnych niewiast, która ci się najlepsza wyda, do czasu kiedy by tobie bogowie objawili godną małżonkę. I jeszcze jedno słowo powiem, a ty zachowaj w sercu: przywódcy zalotników zasadzili się umyślnie w cieśninie między Itaką a skalistą Same, by cię zabić, zanim dojedziesz do ziemi ojczystej. Ale to się nie stanie, ziemia wpierw pokryje kogoś z tych zalotników, co twój żywot gryzą. Trzymaj więc z daleka od wysp twój dzielny statek a płyń nocą. Wiatr pośle za tobą ten z nieśmiertelnych, który cię strzeże i osłania. A kiedy dojedziesz do pierwszego przylądka Itaki, okręt razem z całą drużyną odpraw do miasta, sam zaś najpierw idź do pasterza, co twoich świń dogląda, a tobie jest życzliwy. Tam spędzisz noc i powiesz mu, żeby do miasta posłał wieść dla mądrej Penelopy, że jesteś zdrów i że wróciłeś z Pylos. Tak mówiąc odeszła na wysoki Olimp, a on Nestorydę zbudził ze słodkiego snu. Trącił go nogą i rzekł: - Zbudź się, Pejsistratosie, synu Nestora, zakładajmy do wozu konie pełnokopytne i w drogę! Odparł Nestoryda Pejsistratos: - Telemachu, jakże to jechać w noc ciemną, choćby się nam i bardzo spieszyło? Prędko będzie świt. Zostań, póki heros Atryda, słynny włócznik Menelaos, nie złoży ci na wozie swych darów i sam z dobrym słowem nie odprawi. Gość przez wszystkie dni wspomina gościnnego męża, który mu ofiarował przyjaźń. Rzekł, a niebawem wzeszła na złotym tronie Jutrzenka i już szedł do nich Menelaos o głosie donośnym, powstawszy z łoża, które dzielił z pięknowłosą Heleną. Skoro go spostrzegł drogi syn Odyssa, co żywo swe ciało okrył świetlistym chitonem, na mocne barki narzucił wielki faros, wybiegł przed drzwi i przemówił: - Atrydo Menelaosie, szczepie dzeusowy, wodzu ludów! Dziś już odeślij mnie do miłej ziemi ojczystej, już bowiem serce moje tęskni za powrotem. Wtedy mu odpowiedział Menelaos o głosie donośnym: - Telemachu, nie będę ja ciebie dłużej zatrzymywał, skoro pragniesz wracać. Ganię u gospodarza zarówno nadmiar czułości, jak i nadmierną oziębłość: najlepiej wszystko w miarę. Jednako jest złe: przynaglać gościa, gdy ów nie chce odjeżdżać, i zatrzymywać, gdy mu się spieszy. Trzeba, dopóki jest w domu, otaczać go przyjaźnią, a odesłać, gdy taką ma chęć. Ale ty zostań, póki nie złożę ci na wozie darów pięknych, które własnymi oczami obejrzysz, i nie powiem kobietom, by przyrządziły posiłek z domowych dostatków. Dla mnie sława i blask, dla was pokrzepienie, gdy po sutym śniadaniu odeślę was w ziemie dalekie. Jeślibyś zaś zechciał skierować się na Helladę i Argos, to i sam z tobą pojadę, zaprzęgniemy konie i poprowadzę cię do bliskich grodów. A nikt nas byle jak nie odprawi, od każdego coś wyniesiesz: czy jakiś trójnóg z dobrego spiżu, czy miskę albo dwa muły do zaprzęgu, albo złoty puchar. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Atrydo Menelaosie, szczepie dzeusowy, wodzu ludów! Chcę już wracać do siebie. Wyjeżdżając zostawiłem swe mienie bez opieki. W poszukiwaniu ojca gotówem sam zginąć albo mi w domu przepadnie jakiś cenny klejnot. Skoro to posłyszał Menelaos o głosie donośnym, natychmiast swej żonie i sługom rozkazał podawać w sali śniadanie z domowych dostatków. Nadszedł Eteoneus, syn Boetoosa, który wstał właśnie z łoża, a mieszkał niedaleko: jemu każe Menelaos ogień rozkładać i przysmażyć coś z mięsiwa. Ledwo usłyszał, usłuchał. Menelaos zaś zeszedł do wonnych skarbców, nie sam, z nim razem szła Helena i Megapentes. Gdy się znalazł tam, gdzie leżą jego klejnoty, wziął Atryda puchar dwuuszny, a synowi Megapentesowi kazał nieść srebrny krater. Helena zatrzymała się przy skrzyniach, gdzie były peplosy wzorzyste jej własnej roboty. Boska niewiasta wybrała z nich jeden, który był najpiękniej haftowany i największy, a błyszczał jak gwiazda, leżąc na samym spodzie. I tak idąc przez pokoje wrócili do Telemacha. Przemówił doń płowy Menelaos: - Telemachu, niechaj Dzeus, szerokogrzmiący mąż Hery, powrót ci spełni taki, o jakim serce twe marzy. Ze skarbów leżących w mym domu dam tobie rzecz najcenniejszą i najpiękniejszą, dam krater dobrej roboty: cały ze srebra, brzegi ma złocone - dzieło Hefajstosa. Dał mi go bohater Fajdimos, król Sydonu, który mnie gościł w swym domu, gdy tu jechałem z powrotem. Chcę, żeby tobie teraz służył. To mówiąc wkłada mu w ręce heros Atryda puchar dwuuszny, a silny Megapentes przynosi i stawia obok srebrny, błyszczący krater. Na koniec przystąpiła Helena pięknolica trzymając w rękach peplos. Odezwała się i rzekła słowo: - I ja ci daję podarunek, drogie dziecko, pamiątkę rąk Heleny: w godzinę upragnionego ślubu zaniesiesz swojej małżonce. Do tego czasu niech leży u drogiej matki w alkowie. A ty mi radośnie powracaj do budownego domu i do swej ziemi ojczystej. To mówiąc na ręce mu kładzie, a on przyjmuje z radością. Pejsistratos składa w pudle wozu i z serca podziwia. Zaczem w dom ich prowadził płowy Menelaos. Usiedli rzędem na ławach i tronach. Służąca lała im wodę na ręce z pięknego złotego dzbanka nad srebrną miednicą. I przystawiła stół rzeźbiony. Czcigodna klucznica przyniosła chleb, zastawiła liczne dania ciesząc się z domowych dostatków. Syn Boetoosa krajał mięsa i dzielił na części, wino rozlewał syn przesławnego Menelaosa. A oni wyciągali ręce do zastawionych potraw. Kiedy zaś pozbyli się głodu i pragnienia, wtedy Telemach i Nestora świetny syn zaprzęgli konie do barwistego wozu, wsiedli i ruszyli z podjazdu przez główny dziedziniec. Szedł za nim Atryda, płowy Menelaos, z winem słodkim jak miód w złotym pucharze, by złożyli obiatę przed drogą. Stojąc przy koniach wzniósł puchar i rzekł: - Pozdrowienie wam, chłopcy, i Nestorowi, pasterzowi ludów. Był ci on dla mnie dobry jak ojciec, kiedy wojowaliśmy pod Troją, synowie Achajów. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Jak najwierniej, szczepie dzeusowy, wszystko mu powtórzymy, co mówisz. A gdybym wróciwszy do Itaki zastał w domu Odyssa, powiedziałbym ojcu, ile miłości zaznałem u ciebie, a oto jeszcze wiozę klejnoty liczne i zacne. Gdy tak mówił, nadleciał z prawej strony ptak, orzeł, niosący w szponach ogromną białą gęś, oswojoną, z podwórza. Biegli za nim z krzykiem mężczyźni i kobiety, a on przelatując blisko nich umknął na prawo tuż przed końmi. Ucieszyli się tym widokiem, który wszystkim rozgrzał serce w piersiach. Pierwszy odezwał się Nestoryda Pejsistratos: - Powiedz, Menelaosie, szczepie dzeusowy, wodzu ludów, czy nam, czy tobie bóg objawił ten znak? Rzekł, a Menelaos, Aresowi miły, zastanawiał się, jak mu odpowiedzieć wypada. Helena w powłóczystej szacie uprzedziła go mówiąc: - Mnie posłuchajcie, ja powiem wróżbę, którą bogowie wrzucają mi w łono i o której wiem, że się spełni. Jako ten porwał gęś wychowaną w domu, przychodząc z gór, gdzie jego ród i gniazdo, tak Odys po wielu cierpieniach i długiej tułaczce wróci i pomści się, albo już jest w domu i właśnie zasiewa klęskę zalotników: Odpowiedział jej roztropny Telemach: - O, gdyby to sprawił Dzeus, szerokogrzmiący mąż Hery, na każdym miejscu modliłbym się do ciebie jak do bóstwa. Rzekł i bicz puścił na konie. Żwawo ruszyły ku równinie i biegły przez miasto ochoczo. Przez cały dzień potrząsały swoim jarzmem. Słońce zaszło, pociemniały wszystkie ścieżki, gdy wjeżdżali do Fer, siedziby Dioklesa, syna Orsilocha, którego spłodził Alfejos. Tam spędzili noc, a on dał im upominki. Ledwo zaś ukazała się w mgłach zrodzona różanopalca Jutrzenka, zaprzęgli konie i wsiedli na wóz barwisty, i wyjechali spod sieni i z głównego dziedzińca. Smagnął bicz, konie leciały z ochotą. Niebawem dojechali do wysokiego grodu w Pylos. Wtedy Telemach przemówił do syna Nestora: - Nestorydo, czy nie mógłbyś przyrzec, że spełnisz moje życzenie? Jesteśmy odtąd na zawsze w związku gościnności z przyjaźni naszych ojców, a i rówieśnicy, ta zaś wspólna droga jeszcze bardziej nas zbliżyła. Wieź mnie wprost do okrętu, szczepie dzeusowy, i tam zostaw, by starzec nie zatrzymywał mnie w swym domu wbrew mojej woli: on by mnie chciał ugościć, a ja muszę prędzej wracać. Tak mówił, Nestoryda radził się swego serca, czy wypada spełnić prośbę. Po namyśle wydało mu się lepiej zawrócić konie ku wybrzeżu, gdzie stał okręt chyży. Tam na rufie złożył przepiękne dary - szatę i złoto, które mu dał Menelaos, i przynaglał Telemacha słowem skrzydlatym: - Wsiadaj co żywo i wezwij towarzyszy, zanim ja zdążę do domu i przyniosę wieść starcowi. Zbyt dobrze znam jego duch porywczy: on ciebie nie puści, sam przyjdzie odwołać i jestem pewny, że nie odejdzie bez skutku, a jakże się przy tym rozsierdzi! To rzekłszy zawrócił pięknogrzywe konie do pylejskiego grodu i prędko zdążał do domu. Telemach zaś naglił drużynę rozkazem: - Doprowadźcie do ładu osprzęt na czarnym okręcie i sami wsiadajmy, by co prędzej ruszyć w drogę. Powiedział, oni w lot usłuchali, wskoczyli na pokład i zasiedli do wioseł. A on wśród tej krzątaniny modlił się i palił ofiary Atenie u rufy statku. Wtem podszedł do niego pewien mąż z dalekich stron, który uciekł z Argos po zabójstwie człowieka. Wieszczek z rodu Melampusa, tego, co mieszkał ongi w Pylos, macierzy owiec, a był majętny i dom jego górował nad innymi w Pylos. Potem przeniósł się w inne strony uciekając z ojczyzny przed wielkodusznym Neleusem, najszlachetniejszym z ludzi, który zabrał mu siłą całe mienie. Melampus był wtedy więziony w domu Fylakosa i srodze cierpiał w twardych pętach z powodu córki Neleusa i ciężkiego obłędu, jaki rzuciła mu w serce bogini, twarda Erynia. Lecz wymknął się doli i sprowadził do Pylos z Fylaki woły głośno ryczące i odpłacił boskiemu Neleusowi za jego czyn niegodziwy, a bratu w dom wprowadził żonę. Potem odszedł na obczyznę do Argos koniorodnego. Tam było mu przeznaczone mieszkać i panować nad rzeszą Argiwów. Zaczem pojął żonę i wzniósł dom o stropie wysokim i zrodził Antifatesa i Mantiosa, dwóch tęgich synów. Antifates zaś spłodził wielkodusznego Oiklesa, zaś Oikles wojowniczego Amfiaraosa, którego kochał z całego serca Dzeus Egidodzierżca i Apollon darzył wielkimi względami. Nie doszedł jednak do progu starości, ale zginął w Tebach, przez dary niewieście. Miał on dwóch synów: Alkmajona i Amfilochosa. Mantios zaś zrodził Polifejdesa i Klejtosa, ale Klejtosa dla jego urody porwała złototronna Jutrzenka i wprowadziła między nieśmiertelnych. Nieustraszonego Polifejdesa zrobił Apollon najlepszym z ludzi wróżbitą, kiedy umarł Amfiaraos. Lecz rozgniewany na ojca, przeniósł go do Hyperesji: tam odtąd mieszkał i wróżył wszystkim ludziom. Jego to syn imieniem Teoklimenos przyszedł właśnie i stanął przed Telemachem, gdy ów składał obiatę i modlił się przy czarnym, chyżym okręcie. Odezwał się i rzekł słowa skrzydlate: - Przyjacielu, skoro cię spotykam składającego ofiarę w tym miejscu, na te ofiary zaklinam i na bóstwo, i na twoją głowę i towarzyszy, co za tobą idą, powiedz mi szczerze i nie ukrywaj: kto jesteś i skąd? Gdzie twój gród i ród? Na to mu odparł roztropny Telemach: - Odpowiem ci, cudzoziemcze, jasno i dokładnie. Jestem rodem z Itaki, moim ojcem jest Odys albo raczej był, bo teraz już zginął śmiercią żałosną. Z jego to właśnie powodu, wziąwszy drużynę i okręt czarny, tu przyjechałem, by się czegoś dowiedzieć o zaginionym ojcu. Znów przemówił bogu podobny Teoklimenos: - Tak samo i ja jestem poza ojczyzną, bo zabiłem męża z mego rodu, miał on wielu braci i krewnych w Argos koniorodnym, możnowładców achajskich. Chroniąc się śmierci i doli czarnej uciekam i taki mój los teraz: tułać się miedzy ludźmi. Weź na okręt proszącego wygnańca, żeby mnie oni nie zabili - wiem, że jestem ścigany. Odpowiedział mu znów Telemach roztropny: - Nie odpędzę ciebie od równo biegnącego okrętu, gdy tak sobie życzysz. Pójdź ze mną i przyjmij gościnę, na jaką nas stać. To rzekłszy wziął od niego włócznię spiżową i złożył ją na pomoście wygiętego z dwóch stron okrętu. Po czym i sam wszedł na okręt morze prujący i usiadł na rufie, a przy sobie posadził Teoklimenosa. Odwiązano cumy. Telemach kazał towarzyszom co żywo opatrzyć osprzęt, oni usłuchali skwapliwie. Maszt sosnowy podnieśli i wstawili w środkowy tram okrętowego kadłuba, związali go sztakami, a białe żagle wciągnęli na mocno skręconych rzemieniach ze skóry wołowej. Posłała im wiatr pomyślny jasnooka Atena: ostro wiejący przy czystym niebie, by okręt mógł jak najprędzej dojechać biegnąc po słonych wodach morza. Przepływali obok Krunów i Chalkis o pięknych zdrojach. Słońce zaszło, pociemniały wszystkie ścieżki. Okręt, pędzony wiatrem dzeusowym, minął Feję i dzeusową Elidę, gdzie panują Epejowie. Stąd gnał na coraz bliżej pędzące wyspy i Telemach nie wiedział, czy zdoła uniknąć śmierci, czy zginie. W tym samym czasie Odys i boski pasterz świń wieczerzali w chałupie, a z nimi inni mężowie. A kiedy pozbyli się głodu i pragnienia, przemówił do nich Odys, próbując pasterza świń, czy go ugości i każe mu zostać w zagrodzie, czy odeśle do miasta. - Posłuchaj mnie, Eumajosie, i wy towarzysze! Skoro świt chciałbym się wybrać do miasta na żebry - nie będę tu ciebie objadał ani twoich ludzi. Ale mnie dobrze objaśnij i daj zacnego przewodnika, który mnie tam zaprowadzi. Po mieście już muszę sam łazić i patrzeć, czy mi kto da kubek lub kęs. I zaszedłbym w dom boskiego Odyssa przynieść wieść mądrej Penelopie, i wszedłbym między butnych zalotników: może daliby mi posiłek, mając takie mnóstwo jedzenia. Za to bym dobrze im służył na każde skinienie. Boć powiem, a ty słuchaj i zważ: z łaski Hermesa posłańca, który wszelkiej pracy ludzkiej daje wdzięk i sławę, nikt z ludzi nie dorówna mi w służbie: dobrze ogień rozpalić, krajać i piec mięso, wino nalewać, wszystko, co robią biedacy w domach zamożnych. Z wielkim westchnieniem powiedziałeś, pasterzu Eumajosie: - Och, mój gościu, skądże ci w piersiach taka myśl postała? Snadź chcesz całkiem tam zginąć, jeśli cię korci utonąć w ciżbie zalotników, których buta i gwałt o żelazne niebo bije. Nie ma ci u nich takich jak ty sług, tylko same pacholęta pięknolice, odziane w piękne chlajny i chitony, o głowach błyszczących od olejków: tacy im usługują. Pięknie gładzone stoły uginają się od mięsa, chleba i wina. Ale ty zostań: nikt się nie krzywi na twoją obecność, ani ja, ani ktokolwiek z moich towarzyszy. Kiedy wróci Odyssa syn drogi, odzieje ciebie w chlajnę i chiton i odeśle, dokąd cię serce woła. Odpowiedział mu niezłomny boski Odys: - Obyś, Eumajosie, ojcu Dzeusowi stał się tak miły jako mnie, boś kres uczynił mojej tułaczce i srogiej niedoli: nie masz dla człowieka gorszego zła nad włóczęgostwo. Przez ten brzuch przeklęty ludzie mają złe troski, to on każe się tułać, mozolić i cierpieć. Skoro zaś mnie zatrzymujesz i skłaniasz, bym tu na Telemacha poczekał, mów mi teraz o matce boskiego Odyssa i ojcu, którego zostawił na progu starości: czy jeszcze żyją pod blaskiem słońca, czy już pomarli i są w domu Hadesa. Przemówił doń pasterz, przewódca mężów: - O tym, mój gościu, opowiem ci wiernie. Laertes jeszcze żyje, lecz co dzień w domu swym modli się do Dzeusa, by duszę z ciała wyprowadził. Okropnie rozpacza za zniknionym synem i za mądrą małżonką, towarzyszką młodości, której śmierć najbardziej go zmartwiła i wpędziła w przedwczesną starość. A ona zginęła z żalu za swoim sławnym synem śmiercią tak żałosną, że oby nikt tak nie umarł, z tych, co tu żyją - przyjaciół moich i dobrodziejów. Dopóki żyła, mimo jej wielkiej żałoby lubiłem rozmawiać z nią, zapytać o coś, boć ona chowała mnie razem z Ktimeną o szatach powłóczystych, ową silną córką, najstarszą z jej dzieci. Z nią razem się chowałem i maluczko mniej o mnie dbała. Kiedy zaś oboje weszliśmy w upragnione lata młodości, ją oddali na Same i krocie za nią wzięli, a mnie pani dała piękne szaty, chlajnę i chiton, sandały na nogi i na pole wysłała, i kochała jeszcze serdeczniej. Teraz mi tego brak. Ale szczęśliwi bogowie błogosławią mi tę rolę, na której siedzę: z tego dotąd jadłem, piłem i dawałem godnym ludziom. Od pani nie można posłyszeć nic dobrego, ni w słowie, ni w czynie, odkąd nieszczęście spadło na dom razem z tymi zbójami. Ale służba lubi przed obliczem pani gadać i wysłuchiwać rozmaitości, i jeść i pić, a potem wynieść w pole coś z tych rzeczy, które zawsze serce służby radują. Odpowiadając mu rzekł przemądry Odys: - Niestety! Już jako dziecko, pasterzu Eumajosie, musiałeś tułać się z dala od ojczyzny i rodziców. Ale mi powiedz wiernie i dokładnie: czy zostało zburzone miasto o szerokich ulicach, gdzie mieszkał twój ojciec z matką czcigodną, czy też zostawiono cię samego przy owcach lub krowach, a nieprzyjaciele porwali cię na okręty i sprzedali w dom tego tu męża za dobrą cenę? Znów przemówił pasterz świń, przewódca mężów: - Gościu, gdy mnie o to pytasz tak troskliwie, siedź teraz cicho, bądź dobrej myśli, pij wino. Te noce są bez końca, można spać, ale można też słuchać rzeczy ciekawych. Nie warto ci się kłaść za wcześnie, dokuczy długi sen. A wy, jeśli serce do tego was skłania, idźcie spać na dwór: skoro świt zjecie śniadanie i odprowadzicie pańskie świnie. A my dwaj w chałupie, pijąc i jedząc, zabawiać się będziemy wspomnieniem naszych trosk i smutków: z daleka nawet cierpieniem cieszy się człowiek, który bardzo wiele zniósł i natułał się po świecie. A więc powiem, o co mnie pytasz. Jest pewna wyspa, nazywa się Syria - może słyszałeś? - powyżej Ortygii, gdzie słońce zawraca. Nie zanadto ludna, dobra jednak, bogata w bydło i owce, ma wina pod dostatkiem i pszenicy. Tego kraju nigdy głód nie nawiedza ani lute choroby, które gdzie indziej trapią biednych ludzi. Lecz kiedy w mieście zestarzeje się pokolenie, przychodzi srebrnołuki Apollon wraz z Artemidą i błogimi strzałami zabija. Są tam dwa miasta i wszystko na dwoje się u nich dzieli: nad oboma królował mój ojciec, Ktesjos, syn Ormenosa, do nieśmiertelnych podobny. Raz zjawili się Fenicjanie, sławni żeglarze, ale chciwi ludzie, którzy w czarnym okręcie wiozą przeróżne błyskotki. A w domu mego ojca była niewiasta fenicka, piękna i rosła, znająca się na misternych robotach: ją właśnie uwiedli przebiegli Fenicjanie. Najpierw któryś z nich, gdy szła prać, złączył się z nią przy kadłubie okrętu miłością i łożem, czym się zaćmiewa umysły słabych niewiast, choćby i były uczciwe. Potem się wypytał, kto ona i skąd pochodzi; od razu wskazała mu wysoki dom mego ojca: "A jestem, śmiem rzec, z Sydonu bogatego w spiż, córka ogromnie zamożnego Arybanta, tylko że mnie Tafijczycy porwali, korsarze, kiedym wracała z pola, tu sprowadzili i sprzedali w tym domu, gdzie im zapłacono dobrą cenę." A mąż, który się z nią złączył po kryjomu, rzekł: "A może byś chciała teraz z nami powrócić, zobaczyć ojca i matki dom wysoki i ich samych? Żyją bowiem i po dawnemu uchodzą za bogaczy." A kobieta odpowiedziała mu tym słowem: "Mogłoby to być, gdybyście chcieli, żeglarze, zaprzysiąc, że mnie bez szkody odwieziecie do domu." Tak mówiła, a oni wszyscy wraz przysięgli, jak im kazała. Kiedy zaś złożyli uroczystą przysięgę, znów odezwała się kobieta i rzekła: "Cicho teraz i żeby nikt z waszych towarzyszy nie zagadnął mnie słowem spotkawszy na ulicy albo u krynicy: ktoś bowiem mógłby pójść do domu i powiedzieć staremu, a ten by się domyślił i związał mnie twardymi więzami, i wam obmyślił zgubę. Zamknijcie w piersiach nasze słowo i pospieszcie się z ładunkiem. A kiedy okręt będzie pełny wszelkiego dobra, prędko poślijcie mi do domu wiadomość; zabiorę wszystko złoto, jakie mi wpadnie w ręce, i coś innego jeszcze chciałabym wam dać za przewoźne. Pod moim okiem chowa się w domu syn tego poczciwego człowieka, chłopiec jest rozgarnięty, a biega za mną wszędzie. Zaprowadziłabym go na okręt i opłaciłoby się wam stokrotnie sprzedać go gdzieś w obcej ziemi." Tak mówiąc odeszła do domu, oni zaś zostali u nas do końca roku. W głębokim okręcie nagromadzili wszelkiego dobra z zamiany towarów i z pełnym ładunkiem byli gotowi do drogi. Wtedy posłali gońca z wiadomością dla tej kobiety. Przyszedł do naszego domu człowiek trzymając w ręku naszyjnik złoty, przeplatany bursztynami. Wszystkie w domu dziewczęta i matka czcigodna brały go w ręce, dotykały nie mogąc oczu oderwać, układały się o cenę. Tymczasem ów człowiek dał znak, w milczeniu skinął głową i tak porozumiawszy się z kobietą, odszedł w stronę głębokiego okrętu. Ona zaś wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z domu. W przedsionku znalazła puchary i zastawę po uczcie mężów, którzy nie odstępowali mego ojca, a wtedy odeszli właśnie na posiedzenie i narady ludu. Trzy puchary wnet ukryła w zanadrzu i wyniosła, a ja szedłem za nią bezmyślnie. Słońce zachodziło, pociemniały wszystkie ścieżki, żwawym krokiem doszliśmy do sławnej przystani, gdzie był chyży okręt mężów fenickich. Zabrali nas, wskoczyli na pokład i odpłynęli na mokre drogi. Dzeus posłał wiatr. Płynęliśmy bez przerwy sześć dni i sześć nocy, ale gdy siódmy dzień naznaczył Kronion, tę kobietę poraziła Artemis łucznica, tak że z łoskotem spadła na spód statku jak morski nur. Wyrzucili ją fokom i rybom na żer, a ja zostałem ze swoją zgryzotą. Wiatr i woda zaniosły ich do Itaki i tu Laertes kupił mnie z własnych dostatków. Tak moje oczy zobaczyły tę ziemię. Odpowiedział mu Odys, szczep dzeusowy: - Eumajosie! Bardzo mi w łonie poruszyłeś serce opowieścią twoich wszystkich cierpień. Ale przy tym nieszczęściu Dzeus tobie i dobro położył, żeś po tylu utrapieniach trafił w dom łaskawego męża, który cię karmi i poi uczciwie, i masz dobre życie. Ja natomiast przychodzę tu jako tułacz wśród długich wędrówek po miastach ludzkich. Tak oni między sobą mówili. Zdrzemnęli się wreszcie, ale nie na długo, na chwilkę, bo już nadeszła Jutrzenka złototronna. A towarzysze Telemacha właśnie przybili do lądu i spuszczali żagle. Zdjąwszy maszt, żwawym wiosłem wprowadzili okręt do przystani, rzucili kamienie kotwiczne i uwiązali cumy. Po czym sami wyszli na brzeg, przygotowali śniadanie, zmieszali ciemne wino. Kiedy zaś pozbyli się głodu i pragnienia, pierwszy do nich przemówił roztropny Telemach: - Wy teraz do miasta zaprowadźcie okręt czarny, a ja pójdę na pole i do pasterzy. Kiedy obejrzę swe ziemie, zejdę do miasta, pod wieczór, o świcie zaś myślę w nagrodę za podróż zastawić wam ucztę, jak się należy, z mięsem i winem słodkim. Rzekł doń z kolei Teoklimenos o boskim obliczu: - A gdzie ja pójdę, drogie dziecko? Czy mam iść do któregoś z mężów, co panują na tej skalistej Itace, czy ; wprost do twego i twej matki domu? Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Kiedy indziej sam bym cię prosił, byś poszedł do nas: nigdy nie żałuję gościny. Ale to byłoby dla ciebie gorzej, gdy mnie w domu nie ma, a matka nie może cię doglądać: nie pojawia się bowiem w świetlicy między zalotnikami, lecz z daleka od nich, na piętrze siedzi przy krosnach. Innego ci męża wskażę, do którego mógłbyś pójść: Eurymachos, świetny syn mądrego Polibosa - lud Itaki patrzy nań teraz jak na boga, w istocie najlepszy on z nich wszystkich. Najwięcej też pragnie poślubić moją matkę i wziąć berło po Odyssie. Ale to wie tylko Dzeus Olimpijski mieszkający w eterze, czy przed weselem nie ześle im złego dnia. Gdy to mówił, nadleciał z prawej strony ptak, sokół - szybki zwiastun Apollona: łapami szarpał dzikiego gołębia i rozsypywał pióra po ziemi między okrętem a samym Telemachem. Teoklimenos odwołał go z dala od towarzyszy, ujął za rękę i rzekł te słowa: - Telemachu, nie bez boga nadleciał ci ten ptak z prawej strony. Poznałem go od razu: to ptak wróżebny. Nie masz w Itace rodu bardziej królewskiego niż wasz i wy zawsze będziecie silniejsi. Odparł mu roztropny Telemach: - Gdybyż, mój gościu, twoje słowo się spełniło, wnet poznałbyś moją miłość i szczodrość, a każdy, kto by cię spotkał, wielbiłby twoje szczęście. Po czym odezwał się do Pejrajosa, wiernego towarzysza: - Pejrajosie, synu Klitiosa! Ze wszystkich towarzyszy, którzy poszli ze mną do Pylos, tyś mnie był w każdej rzeczy najbardziej posłuszny: i teraz więc wprowadź tego gościa do swego domu, szanuj go i miej o nim staranie, póki sam nie przyjdę. Odpowiedział mu Pejrajos, sławny włócznik: - Telemachu, choćbyś i długo tam bawił, będę się nim opiekował i nie będzie się on uskarżał na brak gościnności. To mówiąc wsiadł na okręt, kazał wsiąść towarzyszom i odwiązać cumy. Wskoczyli co żywo na pokład i zasiedli przy wiosłach. Telemach zaś uwiązał pod stopy piękne sandały, spod pomostu wyjął mocną włócznię o spiżowym ostrzu. A tamci, odwiązawszy cumy i pchnąwszy okręt na morze, płynęli do miasta, jak kazał Telemach, drogi syn boskiego Odyssa. Kroczącego szybko nogi zaniosły do zagrody, gdzie miał świń krocie, a wśród nich żył pasterz dobry, swoim panom sercem oddany. `tc Pieśń szesnasta Ojciec i syn Ci dwaj, Odys i boski pasterz świń, równo ze świtem gotowali śniadanie paląc ogień w chałupie. Pastuchów odprawili z trzodą świń. Nadszedł Telemach: psy szczekliwe nie ujadały, lecz zaczęły się łasić. Zauważył Odys ich przyjazne skomlenie, dobiegł go odgłos kroków. I do Eumajosa rzekł słowa skrzydlate: - Eumajosie, idzie tu do ciebie jakiś druh lub inny znajomy, bo psy nie szczekają, tylko się łaszą - a słyszę odgłos kroków. Nie dokończył tych słów, gdy w drzwiach stanął jego syn ukochany. Pasterz świń zerwał się zdumiony, z rąk upuścił dzbany, w których właśnie mieszał ciemne wino. Podszedł do pana, ucałował go w głowę, w oba piękne oczy, w ręce obie. Łzy mu płynęły rzęsiste. Jak ojciec z miłością wita syna, jedynaka późno zrodzonego, który w dziesiątym roku powrócił z ziemi obcej, a o którego się wiele namartwił, tak Telemacha bogu podobnego całował boski pasterz, trzymając go w uścisku, jakby wyrwanego śmierci. Z płaczem wymawiał słowa skrzydlate: - Wróciłeś, Telemachu, słodkie światło! Już się nie spodziewałem ciebie oglądać, gdyś na okręcie odjechał do Pylos. Ale wejdź, drogie dziecko, niech serce ucieszę twoim widokiem: że oto wprost z obczyzny jesteś w mej chacie. Nieczęsto przychodzisz na pola i do swoich pasterzy, siedzisz w mieście: snadź twemu sercu dogadza patrzeć na zalotników okropną czeredę. Odparł mu roztropny Telemach: - Owszem, ojczulku, dla ciebie tu przychodzę, bym cię oglądał oczami i słów twoich posłuchał. A moja matka czy jest jeszcze w domu, czy też ktoś inny już ją poślubił, a łożnicę Odyssa nie posłaną złe pająki zasnuły? Przemówił doń pasterz, przewódca mężów: - Trwa ona mężnie w swym domu, w smutku i łzach trawiąc dni i noce. To rzekłszy wziął od niego spiżową włócznię, a on przestąpił próg kamienny i wszedł do izby. Idącemu ku ławie ustąpił miejsca ojciec. Lecz Telemach zatrzymał go i rzekł: - Siedź, gościu, my inną znajdziemy sobie ławę w zagrodzie naszej. Jest tu mąż, który się o to postara. Rzekł, a ów wrócił na swoje miejsce. Pasterz nasypał zielonych witek, okrył je owczym runem i drogi syn Odyssa usiadł. Zaczem podał im w miskach drewnianych pieczone mięsiwa, które zostały z ich wczorajszego posiłku, i co żywo nałożył chleba w koszyki, zmieszał w stągwi słodkie wino i usiadł naprzeciw boskiego Odyssa. Wyciągnęli ręce do zastawionych potraw. A kiedy się pozbyli głodu i pragnienia, Telemach odezwał się do boskiego pasterza świń: - Ojczulku, skąd ci ten gość przychodzi? Jakim sposobem żeglarze doprowadzili go do Itaki? I co to byli za ludzie? Nie sądzę bowiem, żeby się tu dostał na piechotę. Odpowiadając mu rzekłeś, pasterzu Eumajosie: - Na to, moje dziecko, powiem ci całą prawdę. Szczyci się on rodem z Krety szerokiej i mówi, że w swej tułaczce obracał się po wielu miastach ludzkich. Tak mu bowiem jakieś bóstwo wyprzędło. Teraz zbiegłszy z okrętu Tesprotów przyszedł do mojej zagrody. Ja ci go oddaję, zrób z nim, co chcesz: on powiada, że twoim jest błagalnikiem. Odparł mu roztropny Telemach: - Eumajosie, bolesne słówko rzekłeś. Jakżebym mógł przyjąć gościa w swoim domu? Sam jestem za młody: nie wierzę, by te ręce mogły męża obronić, gdy ktoś pierwszy go skrzywdzi, a u mojej matki serce na dwoje się waży: czy ma tu przy mnie pozostać i mieć o dom staranie przez szacunek dla mężowskiej łożnicy i z lęku przed głosem ludu, czy też pójść za tym z Achajów, który jest wśród zalotników najlepszy i daje najwięcej. Lecz skoro przyszedł do twego domu, gościa tego przyodzieję w piękne szaty, chlajnę i chiton, dam miecz obosieczny i na stopy sandały i odeślę, kędy serce i dusza go woła. Jeśli chcesz, zatrzymaj go w zagrodzie i miej o nim staranie, a szaty przyślę tutaj i wszelkie strawy, żeby nie uszczuplał ciebie i twoich towarzyszy. Tam nie dałbym mu iść między zalotników: zbyt zuchwała to i butna gromada. Byłoby to dla niego upokorzenie, a dla mnie ból okrutny. Począć coś przeciw takiej gromadzie - to nie na jednego męża: choćby i był silny, oni zawsze będą silniejsi. Przemówił doń niezłomny boski Odys: - Przyjacielu, wszak i mnie godzi się wtrącić słowo. Zaiste, serce mi się kraje, gdy słucham, co mówicie o tych zalotnikach, jak butnie się rządzą w twoim własnym domu, na przekór woli takiego jak ty człowieka. Powiedz mi: czyżbyś się godził na to jarzmo? A może wśród ludu masz wrogów idących za głosem boga? Czyżbyś się poróżnił z braćmi, na których przecież może człowiek polegać nawet w największym boju? O, gdybym ja tak był młody jak to moje serce albo gdybym był synem nieskazitelnego Odyssa, albo gdyby on sam wrócił z tułaczki - wszak wolno jeszcze mieć nadzieję - niech mi tu zaraz głowę utnie jakiś obcy wojownik, jeślibym ja im wszystkim nie stał się zgubą, wszedłszy w dom syna Laertesa. A gdybym był sam jeden i oni mnie liczbą przemogli, wolałbym w moim domu być zabitym i umrzeć niż wciąż patrzeć na te bezeceństwa, na poniewierkę moich gości, na bezwstydne ciąganie dziewcząt służebnych po pięknych pokojach, na zjadanie chleba i wylewanie wina, bez powodu, bez skutku, bez końca! Odparł mu roztropny Telemach: - Na to, gościu, odpowiem ci szczerze. Nie cały lud jest przeciw mnie ani mi źle nie życzy, anim się nie poróżnił z braćmi, na których człowiek może polegać, gdy wielki spór wybuchnie. Nasz ród z woli Kroniona stoi zawsze jednym potomkiem: jednego syna Laertesa spłodził Arkejsjos, jednego Odyssa spłodził ojciec i mnie jedynaka zostawił w domu Odys, który się mną nie nacieszył. Ćma wrogów dom opadła. Ilu bowiem na wyspach panuje wielmożów, w Dulichionie i w Same, i w lesistym Dzakyncie, ilu ich rządzi na skalistej Itace, tylu o moją matkę się ubiega i niszczy mój dom. A ona nie odpycha złowrogich ślubów, ale i spełnić nie może. I tak oni objadają i niszczą mój dom, prędko i mnie samego rozszarpią. Jednak to leży na kolanach bogów. Ojczulku, idź prędzej i powiedz mądrej Penelopie, że jestem zdrów i że wróciłem z Pylos. Ja tu zostanę, aż wrócisz. Wieść zanieś tylko jej samej - żeby nikt z Achajów się nie dowiedział: wielu jest takich, co mi zgubę knują. Odpowiadając, rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Rozumiem, pojmuję, sam o tym myślałem, co mówisz. Lecz powiedz mi i to jeszcze szczerze i dokładnie: czy za jedną drogą mam z tą wieścią pójść i do nieszczęsnego Laertesa? Jemu dotąd wielki żal za Odyssem nie przeszkadzał doglądać robót, on wśród domowej czeladzi pił i jadł, kiedy go serce skłaniało, lecz teraz, odkąd ty pojechałeś do Pylos, mówią, że nie je i nie pije ani na robotę nie patrzy, jeno wzdychając i jęcząc siedzi w żałobie i ciało więdnie na kościach. Na to mu odparł roztropny Telemach: - Tym gorzej, lecz zostawmy go, choć nas to bardzo boli. Gdyby u śmiertelnych wszystko zależało od własnego wyboru, najpierw wybralibyśmy ojca dzień powrotu. Idź z wieścią i wracaj, nie chodź po polach za starcem. Matce jednak powiedz w cztery oczy, żeby potajemnie wysłała jak najprędzej służącą klucznicę: ona zawiadomi staruszka. Na te słowa ruszył się pasterz, wziął sandały, uwiązał u stóp i poszedł do miasta. Nie ukryło się przed Ateną, że Eumajos opuścił zagrodę. Zaraz tam weszła. Z postaci podobna do pięknej i rosłej niewiasty, mistrzyni w cudnych robotach, stanęła naprzeciw drzwi chaty i ukazała się Odyssowi. Telemach jej nie widział ani się domyślał: nie każdemu bogowie ukazują się widomie. Tylko Odys widział i psy, które nie szczekały, lecz skomląc ze strachu biegały po zagrodzie. A ona skinęła brwiami. Zauważył to boski Odys i wyszedł z izby w stronę wielkiego muru podwórza. Stanął przy niej. Atena rzekła: - Szczepie dzeusowy, synu Laertesa, przebiegły Odyssie! Już teraz synowi swojemu powiedz słowo i nie ukrywaj się, abyście uknuli zagładę zalotników i poszli do przesławnego grodu. Ja sama będę z wami, gotowa do boju. Rzekła i dotknęła go złotą różdżką. Najpierw pierś mu okryła czysto wypranym farosem i chitonem, dodała wzrostu i młodości. Znów był smagłoskóry, wypełniły się policzki, brodę okrył czarny zarost. Co uczyniwszy odeszła, Odys zaś wrócił do chaty. Zdumiał się jego syn ukochany i w swym zdumieniu odwrócił oczy, jakby miał boga przed sobą. Przemówił w końcu i rzekł słowa skrzydlate: - Inny niż wprzódy jawisz się teraz, gościu. Inne masz szaty i skóra na tobie nie ta sama. Czyżbyś był jednym z bogów, co niebem szerokim władają? Zmiłuj się, pozwól złożyć miłe ci ofiary albo dary złote i kunsztowne. Oszczędź nas! Odpowiedział mu niezłomny boski Odys: - Nie jestem ci ja bogiem. Czemu mnie równasz z nieśmiertelnymi? Ojcem twoim jestem, przeze mnie to cierpisz tyle zmartwień i znosisz gwałty owych mężów. To mówiąc ucałował syna, a z policzków łzy padały na ziemię: aż dotąd trzymał się mocno. Telemach jednak nie wierzył i znów się odezwał: - Nie jesteś ty Odys, mój ojciec, jakieś bóstwo mnie zwodzi, bym jeszcze więcej płakał i jęczał. Nie może bowiem człowiek zdobyć się na taką rzecz własnym przemysłem, jeśli nie wesprze go bóg, któremu łatwo wedle woli zrobić kogoś młodzieńcem lub starcem. Dopiero co byłeś dziadem w łachmanach, teraz jesteś podobny do bogów, co niebem szerokim władają. Odpowiadając mu rzekł przemądry Odys: - Nie uchodzi, Telemachu, ani tak bardzo się dziwić, ani patrzeć nieufnie, gdy drogi ojciec jest w domu. Nie przyjdzie tu już drugi Odys - jam ci jest, ten sam, co cierpiał niedolę i tyle się nabłądził, a teraz, w dwudziestym roku, wracam do ziemi ojczystej. Sprawiła to Atena, pani łupów, i ona to, która może, gdy chce, raz uczyniła mnie żebrakiem, a raz młodym mężczyzną w piękne szaty odzianym. Łatwo panom niebios szerokich uświetnić człowieka albo oszpecić. To rzekłszy usiadł. Telemach zaś objąwszy swego szlachetnego ojca płakał rzewnymi łzami. Obaj pragnęli wypłakać się do syta. Głośno szlochali, głośniej niż krzyczą ptaki - orły lub sępy o krzywych szponach - gdy im wieśniacy wybiorą młode przed pierwszym lotem, tak się oni żalili lejąc łzy spod powiek. I na tym płaczu zaszłoby im słońce, gdyby Telemach nie odezwał się nagle: - Na jakim to okręcie, drogi ojcze, żeglarze przywieźli cię na Itakę? I jakim szczycili się pochodzeniem? Bo nie sądzę, żebyś przybył tutaj piechotą. Rzekł niezłomny boski Odys: - Powiem ci, moje dziecko, całą prawdę. Feakowie mnie przywieźli, sławni żeglarze, którzy też innych ludzi przewożą, kto do nich zawita. Spałem, gdy mnie w chyżym okręcie wieźli po morzu i śpiącego złożyli na Itace, a dali mi dary wspaniałe, spiż i złoto, i szaty haftowane. To wszystko w pieczarach leży i na łasce bogów. A tu przyszedłem za wskazówką Ateny, żebyśmy uradzili zagładę wrogów. Lecz wprzódy wylicz mi dokładnie zalotników, chcę wiedzieć, ilu ich jest i co to za ludzie. Potem rozważy moje serce, czy możemy stanąć przeciw nim sami bez niczyjej pomocy, czy jeszcze innych wezwiemy. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - O mój ojcze, mam twoją wielką sławę, żeś mocny w pięści i mądry w radzie, ale zbyt wielkie słowo rzekłeś, dziw mnie przejmuje. Nie sposób dwom mężom walczyć przeciw tylu i tak silnym. Nie jest ci zalotników dziesiątek albo dwa, ale znacznie więcej. Zaraz poznasz ich liczbę. Z Dulichionu pięćdziesięciu dwu chłopców wybranych, z nimi sześciu dworzan, z Same dwudziestu czterech mężów, z Dzakyntu dwudziestu chłopców achajskich, a z samej Itaki dwunastu, najlepszych. Z nimi jest herold Medon i boski pieśniarz, i dwoje służby do krajania mięsa przy ucztach. Jeślibyśmy stanęli przeciw wszystkim, co są w naszym domu, boję się, że byś gorzko i strasznie opłacił swą śmiałość. Lecz pomyśl, czy nie mógłbyś znaleźć obrońcy, który sercem oddanym stanąłby w naszej obronie? Rzekł niezłomny boski Odys: - Ja ci powiem, a ty pojmij i słuchaj, i pomyśl: jeśli nas Atena wraz z ojcem Dzeusem zasłoni, czy mam szukać innego obrońcy? Odparł mu roztropny Telemach: - Znakomici obrońcy, o których mówisz! Siedzą bardzo wysoko w chmurach, ale panują nad ludźmi i innymi nieśmiertelnymi bogami. Przemówił niezłomny boski Odys: - Nie zostaną ci oni długo poza wrzawą wojenną, kiedy między zalotnikami a nami rozstrzygać będzie szał Aresa. Ale ty idź teraz, skoro świt, do domu i baw się z zuchwałymi zalotnikami. Mnie pasterz świń później zaprowadzi do grodu jako nędznego żebraka i starca. Jeśli mną będą w domu pomiatać, niech twoje lube serce zniesie te moje cierpienia. Nawet jeśli mnie włócząc za nogi za drzwi wyrzucą albo i czymś uderzą, ty patrz spokojnie. Oczywiście, nakłaniaj, by zaniechali swych szaleństw, ale słodkimi słowami przemawiaj. I tak nie usłuchają, bo już zbliża się do nich dzień wyroczny. I to jeszcze ci powiem, a ty schowaj w swej piersi: kiedy mnie natchnie wieloradna Atena, skinę ci głową, a ty, skoro to zauważysz, zbieraj wszystek oręż aresowy, jaki się znajdzie w sali biesiadnej, i składaj w głębi wysokiego skarbca, zalotników zaś zagaduj miękkimi słowami, gdyby spostrzegłszy jego zniknięcie pytali. Mów im: "Z dymu wyniosłem, bo już nikt by nie poznał broni, którą zostawił Odys idąc pod Troję, tak niszczeje w oddechu ognia. A jeszcze i to Kronion na sercu mi położył, że kiedyś rozgrzani winem moglibyście się powaśnić i w bójce wzajemnej poranić ze wstydem dla biesiady i waszych zalotów. Żelazo bowiem ciągnie męża ku sobie." Dla nas zostaw dwa miecze, dwie dzidy i dwie pawęże, by w ręce było co chwycić, gdy na nich uderzymy. Zresztą odurzy ich Pallas Atena i Dzeus doradca. I jeszcze jedno ci powiem, a ty schowaj w swej piersi: jeśliś ty mój naprawdę i naszej krwi, to niechaj nikt się nie dowie, że Odys tu jest - ani Laertes, ani pasterz świń, ani nikt z domowników, nawet sama Penelopa. My tylko, ty i ja, musimy poznać prawość kobiet i wybadać męską czeladź, kto się nas boi i czci w swym sercu, a kto, bez wstydu, pogardza tobą w niedoli. Odezwał się na to syn wspaniały: - Ojcze, nieraz, jak sądzę, będziesz mógł poznać moje serce: nie masz we mnie lekkomyślności. Ale nie to wydaje mi się dla nas ważne. Zastanów się, proszę: jak długo byś tak chodził po polach wędrując, żeby każdego wybadać, a tymczasem łotry bez przeszkód rozdrapują nasze mienie, niczego nie oszczędzając. Kobiety sam radzę wyśledzić: które tobą gardzą, a które są niewinne, mężów jednak nie chciałbym po zagrodach brać na spytki, raczej to na później odłożyć, gdy ujrzysz wyraźny znak Dzeusa Egidodzierżcy. Tak oni ze sobą rozmawiali, a tymczasem do Itaki zawijał okręt, który z Pylos przywiózł Telemacha wraz z całą drużyną. Kiedy wjechali do głębokiej zatoki, czarny okręt wyciągnęli na ląd, zdjęli osprzęt, a dary przepiękne dzielna służba zaniosła od razu do Klitiosa. I herolda posłali przodem w dom Odyssa z wieścią dla mądrej Penelopy, że Telemach okrętowi kazał wrócić do miasta, a sam został na polu: niech mężna królowa nie trapi się w sercu i łez nie wylewa. Tak się spotkali - herold i boski pasterz świń, idący do niej z tą samą wieścią. Lecz gdy doszli do domu boskiego króla, herold przed całą służbą powiedział: - Oto, królowo, syn twój z Pylos powrócił. Pasterz natomiast w cztery oczy powtórzył Penelopie wszystko, co drogi syn kazał powiedzieć. A kiedy odprawił całe swe orędzie, opuścił dom i dziedziniec i wrócił do swoich świń. Zalotników zgryzło to i przybiło. Wyszli z megaronu pod wielki mur dziedzińca i tam usiedli naprzeciw wejścia. Pierwszy odezwał się Eurymachos, syn Polibosa: - Przyjaciele! Zaiste, wielkiej rzeczy dokonał Telemach tą podróżą. A mówiliśmy, żeby się nie ważył! Ale spuśćmy okręt czarny, jaki jest najlepszy, zbierzmy tęgich wioślarzy, by jak najprędzej zawiadomili tamtych, że mają co żywo wracać do domu. Jeszcze nie skończył, gdy Amfinomos odwróciwszy się zobaczył okręt stojący w głębokiej zatoce: żagle były ściągnięte, ludzie trzymali wiosła w rękach. Słodko się roześmiał i odezwał do towarzyszy: - Nie trzeba już posyłać wieści. Już są tu. Albo im któryś z bogów powiedział, albo sami spostrzegli przepływający okręt, którego nie udało się im złapać. Rzekł, a tamci już wstali i wyskoczyli na wybrzeże. Wnet okręt czarny wyciągnęli na ląd, a gorliwa czeladź wyniosła osprzęt. Sami gromadnie wkroczyli na rynek. Nikomu obcemu - ani młodzieży, ani starcom - nie pozwolili usiąść w swym gronie. Przemówił do nich Antinoos, syn Eupejtesa: - Niestety, bogowie wydobyli tego męża z biedy. Dzień w dzień szpiedzy siedzieli po skałach wiatrami owianych i coraz częściej się zmieniali. Ledwo słońce zaszło, nie spędzaliśmy nocy na lądzie, ale na morzu, w chyżym pływając okręcie, trwaliśmy na czatach aż do boskiej Jutrzenki, by złapać i zabić Telemacha. A oto bóstwo do domu go sprowadza. Tu więc trzeba nam obmyślić jego zgubę, bez litości, żeby nam nie uszedł. Bo dopóki on żyje, wierzcie mi, nie uda się nasze dzieło. Jest on przezorny i zaradny, a lud wcale nam nie sprzyja. Hejże! nie czekajmy, aż on zgromadzi na rynku Achajów. I z pewnością nie pozbędzie się gniewu, ale się jeszcze rozsierdzi i stanąwszy wszem wobec powie, jakąśmy szyli mu zgubę okrutną, tylko się nam nie udało. A nikt ze słuchaczy nie pochwali zbrodni. Jeszcze gotowi nam zrobić co złego i wygnać z naszej ziemi każąc iść w obce strony. Trzeba go pochwycić i zabić daleko od miasta, na polu albo w drodze. Zatrzymamy jego dobytek i skarby, dzieląc je zgodnie między siebie, a dom oddamy na własność jego matce albo temu, kto ją poślubi. Jeśli się wam moja rada nie podoba i wolicie, żeby żył i władał całą swą ojcowizną, przestańmy się tu gromadzić i zjadać te miłe sercu dostatki i niech każdy we własnym siedząc domu stara się o nią ofiarując swe wiano. A ona weźmie sobie tego, który daje najwięcej i który jej przeznaczony. Rzekł, wszyscy trwali w milczeniu. Zaczem powstał Amfinomos. Świetny syn Nisosa, wnuk władcy Aretosa, z Dulichionu bogatego w pszenicę i łąki, przewodził zalotnikom, a Penelopie najbardziej podobały się jego słowa. Dobrze im życząc, z taką zwrócił się mową: - Przyjaciele! Nie chciałbym ja zabić Telemacha - straszna to rzecz zabić potomka królów! Lecz zapytajmy wpierw bogów o radę: jeśli będą pomyślne wyroki Dzeusa, sam jestem gotów zabić i wszystkich innych nakłonić. Jeśli zaś bogowie będą przeciwni, trzeba tego zaniechać. Tak mówił Amfinomos i ta rzecz wszystkim się podobała. Powstawszy poszli do domu Odyssa, gdzie zasiedli w rzeźbionych tronach. Umyśliła wtedy mądra Penelopa ukazać się zalotnikom, których zuchwałość nie miała już granic. Dowiedziała się bowiem, że jej dziecku grozi śmierć we własnym domu. Mówił jej o tym herold Medon, który podsłuchał obrady. Szła więc do świetlicy w gronie swych niewiast służebnych, lecz na widok zalotników boska kobieta zatrzymała się i stanęła w głębokim obramieniu podwoi. Zasłoniła twarz świetlistą namiotką i przemówiła do Antinoosa: - Antinoosie nieposkromiony, zuchwały zbrodniarzu, o tobie mówi się w Itace, żeś z rówieśników najlepszy w radzie i w słowie, a ty wcale taki nie jesteś. Szalony! Czyż nie ty szyjesz Telemachowi śmierć i kres? Czyż nie ty odtrącasz błagalników, którym Dzeus świadkiem? Bezbożna to rzecz knuć zło przeciw innym. Czy nie wiesz, że kiedyś twój ojciec przyszedł tutaj, uciekając w trwodze przed własnym ludem? Ściągnął na siebie wielki gniew, gdy razem z tafijskimi zbójami napadł na Tesprotów, którzy byli z nami zaprzyjaźnieni. Chciano go wtedy zabić i wydrzeć lube serce i połknąć jego niezmierny majątek. Lecz Odys ich powstrzymał i uśmierzył. A teraz ty jego dom haniebnie objadasz, zalecasz się do jego żony, jego syna zabijasz - jesteś dla mnie wielką zgryzotą. Radzę ci przestać i powściągnąć innych. Odpowiedział jej Eurymachos, syn Polibosa: - Córo Ikariosa, mądra Penelopo, bądź spokojna i niech się twe serce nie martwi. Nie ma, nie będzie ani się taki nie urodził, co by na twego syna Telemacha rękę podniósł, dopóki ja żyję i rozglądam się po ziemi. Oto co powiem i co się spełni niechybnie: z takiego człowieka zaraz czarną posokę wytoczy nasza włócznia. Wszak i mnie Odys grodoburca często sadzał na swych kolanach i w ręce kładł kęs pieczeni, i poił winem czerwonym. Dlatego Telemach jest mi najmilszy z ludzi i nie obawiaj się dlań śmierci z rąk zalotników, a tej, co od boga przychodzi, nikt nie odwróci. Tak mówił na pocieszenie, a sam gotował mu zgubę. Penelopa wróciła na górę do błyszczących pokoi i opłakiwała Odyssa, drogiego małżonka, póki jej na powieki słodkiego snu nie rzuciła jasnooka Atena. Pod wieczór przyszedł do Odyssa i jego syna boski pasterz: właśnie przyrządzali wieczerzę z jednorocznej świni. Tymczasem Atena stanąwszy przy Odyssie uderzyła go różdżką i znów uczyniła starcem w żałosnych łachmanach, by go pasterz nie rozpoznał i nie doniósł Penelopie, nie mogąc tego zataić w swej piersi. Telemach pierwszy się odezwał: - Przyszedłeś, boski Eumajosie? Co słychać w mieście? Czy mężni zalotnicy wrócili z zasadzki, czy dalej na mnie czatują, choć jestem już w domu? Odpowiadajac mu rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Nie przyszło mi na myśl dowiadywać się o to i pytać chodząc po mieście: serce kazało jak najprędzej odbyć poselstwo i wrócić. Spotkałem się z rączym posłem twoich towarzyszy, heroldem, który pierwszy zaniósł słowo twej matce. Lecz wiem ci coś innego, bo na własne oczy widziałem. Oto w drodze powrotnej, gdy byłem nad miastem - tam gdzie Hermesa pagórek - widziałem okręt wchodzący do naszej zatoki. Było w nim dużo ludzi i pełno tarcz i włóczni. Myślę, że to właśnie oni byli, ale nic więcej nie wiem. Rzekł. Uśmiechnął się jego święta moc Telemach i spojrzał na ojca. Pasterz tego nie zauważył. Skończyli nareszcie robotę, wieczerza była gotowa. Jedli, ile serce zapragnie, a każdy miał równy udział w tej uczcie. Kiedy się pozbyli głodu i pragnienia, pomyśleli o spoczynku i sięgnęli po dar snu. Pieśń siedemnasta Matka i syn Ledwo ukazała się z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, Telemach, drogi syn boskiego Odyssa, związał u stóp piękne sandały i chwycił mocną włócznię: dobrze przystawała do dłoni. Gotów do drogi, rzekł swemu pasterzowi: - Ojczulku, pójdęć do miasta, żeby mnie matka zobaczyła. Zdaje mi się, że nie prędzej przestanie narzekać, płakać gorzko i jęczeć, póki mnie samego nie ujrzy. A tobie polecam tego nieszczęsnego gościa. Prowadź go do miasta, by tam sobie strawę wyżebrał: da mu ktoś, czyja wola, kęs chleba i kubek. Mnie trudno wszystkich ludzi przyjmować, kiedy mam tyle zmartwień. Jeśli się gość rozgniewa, tym gorzej dla niego - ja wolę prawdę powiedzieć. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Mój drogi, nie chcę się tobie narzucać. Dla żebraka lepiej żebrać strawy po mieście lub po wsi: da mi ją, czyja wola. Nie na mój wiek siedzieć w zagrodzie i słuchać pańskich rozkazów. Idź, a mnie zaprowadzi ten mąż, któremu to polecasz, tylko się wpierw przy ogniu ogrzeję i poczekam na ciepło słońca. Strasznie bowiem liche nam odzienie i zmógłby mnie ranny chłód, a mówicie, że do miasta daleko. Rzekł. Telemach szedł przez zagrodę szybkim krokiem, krzewiąc w sobie klęskę zalotników. A kiedy stanął w swym ludnym domostwie, wielką włócznię postawił oparłszy ją o słup, przestąpił próg kamienny i wszedł do środka. Najpierwsza zobaczyła go piastunka Eurykleja, rozścielająca runo na tronach rzeźbionych, i z płaczem biegła naprzeciw. Wkoło niej zebrały się inne służki mężnego Odyssa i witając całowały go w głowę, w barki. Wyszła ze swej komnaty mądra Penelopa, Artemidzie albo złotej Afrodycie podobna, ze łzami drogiego syna chwyciła w ramiona, całowała głowę, dwa piękne światła oczu i szlochając mówiła słowa skrzydlate: - Wróciłeś, Telemachu, słodkie światło! Już się nie spodziewałam ciebie oglądać, gdyś na okręcie odjechał do Pylos po wieści o drogim ojcu, przeciw mej woli. Powiedz mi dokładnie, coś widział na własne oczy. Odpowiedział jej roztropny Telemach: - Matko moja, nie pobudzaj mnie do płaczu, nie poruszaj mi serca w łonie, skoro uniknąłem nagłej zguby. Umyj się, włóż czyste szaty, idź na górę w gronie swych niewiast służebnych, módl się do wszystkich bogów ślubując pełne hekatomby, a może kiedyś Dzeus da nam zemstę. Ja pójdę na agorę zaprosić gościa, który się do mnie przyłączył w powrotnej drodze. Wysłałem go naprzód z boskimi towarzyszami i prosiłem Pejrajosa, by go wziął do swego domu, uczcił i gościł, póki sam nie przyjdę. Tak mówił, w niej zaś słowo zostało bez skrzydeł. Umywszy się i włożywszy na ciało czyste szaty, modliła się do wszystkich bogów ślubując pełne hekatomby, jeśliby Dzeus kiedyś dał im zemstę. Telemach przeszedł przez megaron z włócznią w dłoni, za nim biegły dwa żartkie psy. Niewysłowiony wdzięk zlała nań Atena, patrzyli w niego wszyscy, gdy kroczył. Otoczyli go zalotnicy, ich mowa była szlachetna, a myśli w głębi duszy złe. Lecz on unikał tłumu i poszedł usiąść tam, gdzie siedział Mentor i Antifos, i Haliterses, najdawniejsi przyjaciele jego ojca. Wypytywali go o wszystko. Wtem przystąpił do nich Pejrajos, słynny włócznik. On to gościa przeprowadził przez miasto na agorę. Niezwłocznie Telemach odwrócił się ku niemu i wstał. Pierwszy przemówił Pejrajos: - Telemachu, zaraz każ pójść kobietom do mego domu, bym ci odesłał dary od Menelaosa. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Pejrajosie, jeszcze nie wiem, jak się tu wszystko odbędzie. Jeżeli mężni zalotnicy zabiją mnie skrycie we własnym domu i podzielą się moją ojcowizną, wolę, żebyś ty owe dary posiadał, nie oni. A jeśli obrodzi śmierć i los, które im sieję, wtedy przyniesiesz mi je do domu ku naszej wspólnej radości. To mówiąc gościa srodze doświadczonego prowadził do domu. A gdy się tam znaleźli, złożyli swe chlajny na krzesłach i tronach i poszli się kąpać w głębokich wannach. Służące ich myły i nacierały oliwą, po czym zarzuciły na nich chlajny wełniane i chitony, a oni wyszedłszy z wanien zasiedli na krzesłach. Służąca ze złotego dzbanka lała im wodę na ręce nad srebrną miednicą, po czym przystawiła stół z gładkiego drzewa. Czcigodna klucznica przyniosła chleb i wiele potraw zastawiła, ciesząc się ze swych zapasów. Matka usiadła naprzeciw u podwoi megaronu i oparta o plecy krzesła, przędła cienką nić. Oni zaś ręce wyciągnęli do zastawionego jadła. A kiedy pozbyli się głodu i pragnienia, pierwsza ozwała się do nich mądra Penelopa: - Telemachu, zaraz ci pójdę na górę i legnę w moim opłakanym łożu, które wciąż zlewam łzami, odkąd Odys z Atrydami wyruszył na Ilion. Ale tyś mi nie raczył, zanim zalotnicy weszli do tego domu, powiedzieć wiernie, czyś słyszał gdzieś o powrocie twego ojca. Odpowiedział jej roztropny Telemach: - A więc powiem ci prawdę, matko. Zajechaliśmy do Pylos, do Nestora, pasterza ludów. Przyjął mnie on w swym domu wysokim i troskliwie ugościł, jakby ojciec własnego syna, co świeżo powrócił z długiej podróży: tak mnie on podejmował troskliwie razem ze swymi sławnymi synami. Ale o życiu lub śmierci nieszczęsnego Odyssa nic od żadnego z mieszkańców ziemi nie słyszał, dał natomiast konie i wozy spoiste i odesłał mnie do Atrydy Menelaosa, słynnego włócznika. Tam widziałem argiwską Helenę, przez którą Argiwi i Trojanie z woli bożej tyle wycierpieli. Wkrótce potem zapytał mnie, gromki Menelaos, co mnie sprowadziło do boskiego Lakedajmonu, a ja powiedziałem całą prawdę. Wtedy tymi słowy odparł: "O wstydzie! Zachciewa się tym tchórzom wejść do łożnicy nieustraszonego męża. Bywa niekiedy, że w legowisku potężnego lwa łania ułoży nowo narodzone, ssące jelonki, a sama biega za paszą po parowach i kotlinach trawiastych, ale gdy on wróci na swe leże, spotka je los bezlitosny - taki sam los bezlitosny ześle Odys tym ludziom. O, gdyby, ojcze Dzeusie, Ateno, Apollonie, gdyby mógł wrócić taki, jakim był na budownym Lesbos wtedy, kiedy powstawszy poszedł w zapasy z Filomejdesem i rzucił nim z całych sił ku radości wszystkich Achajów, gdyby taki Odys wszedł na biesiadę zalotników, krótkie byłoby ich życie i gorzkie gody! A to, o co mnie pytasz i błagasz, bądź pewny, że się nie wykręcę wymijającym lub zwodniczym słowem, ale ze wszystkiego, co mi powiedział nieomylny starzec morski, nic nie zataję i nic nie ukryję. On mówił, że widział go wielce strapionego na wyspie, w domu nimfy Kalipso, która go gwałtem trzyma. Nie może wrócić do swojej ojczyzny: nie ma ani wiosłownych okrętów, ani towarzyszy, którzy by go przewieźli po szerokim grzbiecie morza." Tak mówił Atryda, słynny włócznik Menelaos. Spełniwszy swoje, odpłynąłem. Dali mi wiatr nieśmiertelni i prędko odesłali do miłej ojczyzny. Rzekł i poruszył serce w jej łonie. A boski Teoklimenos wmieszał się do ich rozmowy: - Niewiasto czcigodna Laertiady Odyssa, zaprawdę nie wie on jeszcze wszystkiego. Zważ moje słowo, bo szczerze ci będę wróżył i nic nie ukryję. Świadkiem Dzeus najpierw, potem inni bogowie, i ten stół gościnny, i to ognisko Odyssowe, do którego przychodzę - że Odys już jest na ziemi ojczystej, siedzi czy chodzi; a wie dobrze, jakie zło się tu dzieje, i wszystkim zalotnikom zgubę krzewi. Zgadłem to z lotu ptaka siedząc na wiosłownym okręcie i zaraz krzyknąłem do Telemacha. Rzekła doń mądra Penelopa: - Oby się twoje słowo, gościu, spełniło! Wnet poznałbyś moją miłość i szczodrość, a każdy, kto by cię spotkał, wielbiłby twoje szczęście. Tak oni tam między sobą rozmawiali, tymczasem zalotnicy na wprost megaronu bawili się dyskami i rzucali oszczepy na ubitej ziemi, zuchwali i butni jak wprzódy. Był czas wieczerzy, ze wszystkich pól, jak zwykle, wracało bydło. Medon, którego zalotnicy najbardziej lubili ze wszystkich heroldów i który im towarzyszył przy uczcie, zwrócił się do nich: - Chłopcy, skoro już wszyscy nacieszyliście się zawodami, chodźcie do domu, byśmy wam podali wieczerzę. Bo niezła to rzecz wieczerza w porę podana. Rzekł, oni usłuchali i poszli. Znalazłszy się w ludnym domostwie złożyli chlajny na krzesłach i tronach, rżnęli duże owce, tłuste kozy, wieprze tuczone, krowę ze stad. A Odys i boski pasterz świń w tym samym czasie wybierali się w drogę ze wsi do miasta. Pierwszy odezwał się pasterz świń, przewodnik mężów: - Tak więc, gościu, chcesz iść do miasta już dzisiaj, jak mój pan przykazał. Co prawda ja bym wolał zostawić ciebie tu jako stróża zagrody, lecz boję się i lękam, żeby mnie on za to nie skarcił: przykra to rzecz, gdy pan łaje. Idźmy więc, już sporo dnia ubyło i prędko nastanie chłód wieczorny. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Rozumiem, pojmuję i myślę tak, jak ty mówisz. Idźmy więc, a ty prowadź do końca. I daj mi kij w miarę przycięty, bo mówicie, że ta droga bardzo śliska. Rzekł i na plecy zarzucił paskudne biesagi, całe w strzępach, związane sznurem, Eumajos zaś dał laskę, której sobie życzył, berło żebracze. I wyszli zostawiając zagrodę na opiece psów i pastuchów. I tak prowadził on do miasta swego pana jako starca i nędznego żebraka o lasce, w lichym na ciele odzieniu. Szli drogą skalistą i byli już blisko grodu, gdy zaleźli się u cembrowanej krynicy, skąd ludzie z miasta czerpią jasną wodę; zrobił ją Itakos i Neritos, i Poliktor. Gaj sokor lubiących wilgoć otaczał ją równym kołem, a z wysokiej skały płynęła zimna woda. Na górze stał ołtarz nimf, na którym wędrowcy składali ofiary. Tam spotkał ich syn Doliosa, Melantios. Pędził kozy, najlepsze ze wszystkich trzód, na wieczerzę dla zalotników. Wiódł ze sobą dwóch pastuchów. Zobaczywszy ich zaczął wymyślać strasznie i podle, aż serce Odyssa zawrzało: - Oto mi teraz na schwał nicpoń nicponia ciągnie: jak to zawsze bóg podobne łączy z podobnym! Gdzież to prowadzisz tego pasibrzucha, nieszczęsny świniopasie, tego uprzykrzonego żebraka, biesiad psowacza? Niejedne odrzwia plecami wycierał, by się dożebrać odpadków - bo nie dla niego kotły i miecze! Dałbyś mi go na stróża obory, do zamiatania stajni, koźlętom by nosił świeże liście i pijąc serwatkę dorabiałby się tłustych lędźwi. Ale kiedy się już do złych rzeczy przyuczył, nie zechce się wziąć do roboty, woli włóczyć się po kraju i żebraniną karmić swój brzuch niesyty. Ale ci powiem coś, co się spełni niechybnie: jeśli on przyjdzie w dom boskiego Odyssa, z rąk mężów posypią się stołki i latać będą koło jego głowy i obijać mu boki. Tak mówiąc przystąpił doń i w swej głupocie wierzgnął go piętą w biodro. Lecz nie zepchnął ze ścieżki. Odys ani drgnął, tylko rozważał, czy rzucić za nim kijem i ducha z niego wypuścić, czy chwycić za nogi i roztrzaskać głowę o ziemię. Lecz opanował się i zniósł to cierpliwie. Jawnie natomiast zgromił go pasterz świń i wznosząc ręce modlił się wielkim głosem: - Nimfy źródlane, córy Dzeusa! Jeśli wam kiedy Odys palił baranie lub koźle udźce okryte tłuszczem, spełnijcie mi to życzenie: niech wróci ten mąż, niech go tu bóstwo sprowadzi. On by ci zdmuchnął tę nadętość, którą z taką pychą obnosisz włócząc się po mieście, gdy twoją trzodę psują nikczemne pastuchy. Ozwał się na to Melantios, koźlarz: - Patrzcie, co on tu mówi, wściekły pies! Wezmę ja go kiedy na okręt czarny o dobrych wiosłach i wywiozę daleko za Itakę, i dużo na nim zarobię. A gdyby Telemacha dziś w domu poraził srebrnołuki Apollon albo go dał w ręce zalotników, zginąłby tak samo jak twój Odys, który gdzieś tam już stracił dzień powrotu. To mówiąc zostawił ich za sobą wolno idących, a sam bardzo prędko zdążał do pańskiego dworu. Wszedł do środka i usiadł wśród zalotników naprzeciw Eurymacha, tego bowiem lubił najbardziej. Ci, którzy usługiwali, postawili przed nim część mięsiwa, a czcigodna klucznica przyniosła chleb do jedzenia. Odys i boski pasterz świń byli już blisko zagrody. Stanęli. Wokół brzmiały dźwięki wydrążonej formingi: to Femios zaczynał swą pieśń. Chwytając pasterza za rękę rzekł Odys: - Eumajosie, to chyba Odyssa jest ten piękny dwór. Łatwo go i wśród wielu rozpoznać. Jak się tu wszystko ze sobą wiąże! A dziedziniec jak się z domem zgadza z tym swoim murem i gzymsami! A podwoje zamczyste! Nikomu bym nie radził ich lekceważyć. Poznaję, że w tym domu wielu gości ucztuje, tłusty dym się unosi, forminga dzwoni, którą bogowie uczynili druhną biesiady. Odpowiadając mu rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Łatwo poznałeś: doprawdy w żadnej rzeczy rozum cię nie zawodzi. Ale zastanówmy się, jak nam postąpić. Albo ty pierwszy wejdź w ten dom ludny i wciśnij się między zalotników, a ja tu zastanę - albo, jeśli wolisz, ty zostań, a ja pójdę naprzód. Lecz nie zwlekaj, żeby cię ktoś z zewnątrz nie spostrzegł, bo uderzy lub wyrzuci. To, proszę cię, rozważ. Odpowiedział mu niezłomny boski Odys: - Rozumiem, pojmuję, sam o tym myślę. Idź naprzód, ja tu zostanę. Razy i pociski mnie nie nowina, a serce mam cierpliwe, bo już niejedno zło zniosłem wśród fal i bitew. Niech i to jeszcze będzie! Ale nie oszukasz głodnego brzucha, tej zmory, która tyle zła ludziom wyrządza: to dla niego wyruszają na niespokojne morze spoiste okręty, by w obce ziemie nieść zbrodnię. Tak oni ze sobą rozmawiali. A leżący tam pies podniósł głowę i uszy. Był to Argos, pies mężnego Odyssa, który go sam niegdyś wychował, ale się nim nie nacieszył, bo wcześniej poszedł pod Ilion święty. Dawniej brała go młodzież na dzikie kozy, sarny, i zające, teraz bezpański, wzgardzony pies leżał na kupie gnoju spod mułów i wołów, piętrzącej się przed wrotami dziedzińca: z niej czeladź Odyssa brała nawóz na dworskie ziemie. Tam leżał pies Argos oblepiony wszami. Onego dnia skoro poczuł zbliżającego się Odyssa, ruszył ogonem, spuścił uszy, ale nie miał sił podejść do pana. A ten odwrócił się, by otrzeć łzę ukradkiem, i rzekł do Eumajosa: - Patrz, Eumajosie, jaki dziwny pies leży na gnoju. Pieknej postawy, ale już trudno wiedzieć, czy tak samo rączy jak kształtny, może to po prostu jeden z tych psów stołowych, które panowie trzymają dla ozdoby. Odpowiadając mu rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - To pies męża, co umarł daleko stąd. Gdyby był taki piękny i dzielny jak wtedy, kiedy Odys go zostawił idąc pod Troję, wnet byś poznał i podziwiał jego rączość i siłę. Nie wymknęła mu się w najdalszych głębinach lasu zwierzyna, którą gonił. A szedł za tropem jak żaden. Teraz jest w nędzy, bo pan zginął w obcej ziemi, a lekkomyślne kobiety wcale o niego nie dbają. Służba, jeśli nie czuje ręki pana, nie kwapi się robić tego, co należy. Połowę cnoty zabiera człowiekowi szerokogrzmiący Dzeus, gdy nań zsyła dzień niewoli. To mówiąc wszedł do ludnego domu i wkroczył prosto na salę, między prześwietnych zalotników. Argosa zaś doścignął los czarnej śmierci w tej samej chwili, kiedy ujrzał Odyssa po latach dwudziestu. Wkraczającego do megaronu pasterza świń zobaczył najpierw Telemach o boskim wejrzeniu. I zaraz go przywołał skinieniem. A on rozejrzał się dokoła, wziął puste krzesło, na którym zwykle siedział krajczy, co dzieli mięso ucztującym zalotnikom, postawił je przy stole naprzeciw Telemacha i usiadł. Wnet herold przyniósł mu jego część jadła i nabrał chleba z koszyka. W ślad za nim Odys wśliznął się do domu w postaci nędznego żebraka i starca: kijem się podpierał, a na ciele miał smutne łachmany. Siadł u podwoi na jesionowym progu i oparł się o cyprysowe odrzwia, które cieśla pod sznur wyprowadził i misternie wyciosał. Telemach przesunął się bliżej i rzekł do pasterza świń, biorąc cały chleb z przecudnego koszyka i tyle mięsa, ile się w dłoniach zmieściło: - Zanieś to, daj gościowi i powiedz, by żebrząc obszedł wszystkich zalotników: wstyd nie przystoi człowiekowi biednemu. Rzekł. Na te słowa pasterz świń poszedł i stojąc przy Odyssie mówił: - Telemach tobie, gościu, to daje i powiada, żebyś żebrząc obszedł wszystkich zalotników. Wstyd, mówi, nie przystoi nędzarzom. Rzekł na to przemądry Odys: - Dzeusie panie, uczyń mi Telemacha szczęśliwym wśród ludzi i niech mu się spełni wszystko, czego w sercu zapragnie. I wziął w obie dłonie, co tamten przyniósł, a złożywszy u swych stóp, na szkaradnych biesagach, jadł przez cały czas, kiedy pieśniarz śpiewał w megaronie. Skończył jeść, gdy umilkł boski aojdos. Podniósł się gwar zalotników. Zbliżyła się Atena i ruszyła Laertiadę, by szedł wśród zalotników zbierać okruchy i poznać, którzy są sprawiedliwi, a którzy bezbożni. Ale i tak żadnego z nich nie chciała zasłonić od zguby. Szedł więc prosząc po zwyczaju każdego z mężów i rękę wyciągał na wszystkie strony, jakby żebrakiem był od dawna. Litowali się nad nim i dawali, ale dziwili się i jeden drugiego pytał, co to za człowiek i skąd przychodzi. Przemówił do nich koźlarz Melantios: - Posłuchajcie, zalotnicy przesławnej królowej, co powiem o tym gościu. Już go przedtem widziałem: prowadził go tutaj pasterz świń. Ale jakim pochodzeniem się szczyci - nie wiem zgoła. Zaś Antinoos napadł na Eumajosa: - Znamy ciebie dobrze, świniopasie. Po coś go tu do miasta sprowadził? Czy nie dosyć mamy włóczęgów, uciążliwych żebraków, uczt naszych psowaczy? Małoż ci jeszcze tej ciżby, która zjada dobytek twego pana, że jeszcze tego skądś nam zapraszasz? Odpowiadając mu rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Zaiste, niepięknie mówisz, ty taki szlachetny! Któż by obcych sam szukał po świecie? Chyba użytecznych dla kraju, takich jak wieszczek, lekarz chorób, cieśla albo pieśniarz boski, który nas pieśnią raduje. Tacy wszędzie są pożądani, jak ziemia szeroka. Żebraka nikt sam nie zawoła na własne utrapienie. Ale ty ze wszystkich zalotników zawsze jesteś najgorszy dla Odyssa czeladzi, zwłaszcza dla mnie. Ja się jednak nie martwię, póki w tym domu żyje mądra Penelopa i Telemach o boskim wejrzeniu. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Milcz i nie odzywaj mi się więcej do niego. Wiesz przecie, że Antinoosa łatwo rozjątrzyć, a jego słowa zawsze innych podniecą. Następnie do Antinoosa zwrócił słowa skrzydlate: - Antinoosie, doprawdy troszczysz się o mnie jak ojciec o syna i dlatego tak gwałtownie wypędzasz gościa z megaronu. Ale niech bóg broni! Weź i daj, ja tobie nie skąpię, nawet sam proszę. W tym względzie nie potrzebujesz się wstydzić ani mojej matki, ani nikogo ze służby w domu boskiego Odyssa. Ale nie w twojej piersi taka myśl powstała: sam wolisz żreć niż dać innemu. Antinoos podniósł głos: - Butny Telemachu, gniew ciebie ponosi. Cóżeś powiedział? Jeśliby jemu wszyscy zalotnicy dali tyle co ja, przez trzy miesiące trzymałby się od tego domu z daleka. To mówiąc chwycił pod stołem leżący podnóżek, na którym przy uczcie opierał swe lśniące stopy. Lecz wszyscy inni dawali, napełniając mu torbę chlebem i mięsem. Już miał Odys wrócić do swego progu i spożywać dary Achajów, lecz stanął jeszcze przy Antinoosie i rzekł: - Daj, przyjacielu. Nie widzę w tobie najgorszego z Achajów, raczej najlepszego - taki masz wygląd królewski. Powinieneś dać więcej chleba niż inni, a ja będę cię sławił jak ziemia szeroka. I ja kiedyś żyłem szczęśliwy w bogatym domu i nieraz wspierałem wędrowców, ktokolwiek przyszedł i jakiekolwiek były jego potrzeby. Miałem sług tysiące i wszystkiego w bród, jak to bywa u ludzi, co dobrze żyją i świat ich zwie bogaczami. Lecz Dzeus to wniwecz obrócił - jego wola! On to, na moje nieszczęście, posłał mnie w drogę daleką, do Egiptu, razem z wędrownymi łotrzykami. Stanęły w rzece egipskiej równo biegnące okręty. Wiernym towarzyszom kazałem zostać na miejscu i strzec okrętów, a szpiegów wysłałem na zwiady. Lecz oni, dając folgę swej bucie, uniesieni namiętnością, zaczęli pustoszyć przecudne pola Egipcjan, uprowadzać kobiety i małe dzieci, a mężów pozabijali. Prędko doniosło się to do miasta i na krzyki z pól biegł kto żyw: o świcie cała równina wypełniła się pieszymi i konnymi i blaskiem spiżu. Wtedy Dzeus piorunny rzucił na moich towarzyszy zły popłoch, nikt nie dotrzymał pola. A klęska szła ze wszystkich stron. Wielu moich zginęło tam od ostrego spiżu, innych uprowadzono żywcem, na niewolniczą pracę. A mnie na Cypr oddano pewnemu gościowi, który właśnie się zjawił - był to Dmetor, syn Jazosa, który siłą trzymał Cypr. Stamtąd dziś tu przychodzę skołatany. Odezwał się Antinoos i odparł: - Jakie to złe bóstwo sprowadziło tu tę żmudę na utrapienie naszej uczty? Stań sobie na środku, precz od mojego stołu, żeby ci się wnet nie przypomniał gorzki Egipt i Cypr. Masz czoło i bezwstyd żebrać u mnie! Jużeś kołem obszedł wszystkich, a oni dawali, głupi! Bo nie znają miary ani litości w szafowaniu cudzym dobrem, kiedy wszystko każdy z nich ma na podręczu. Cofając się rzekł Odys przemądry: - Niestety, nie według urody masz serce. Ty pewnie z własnego domu nie dałbyś proszącemu ani szczypty soli, jeśli teraz, siedząc na cudzym, żałujesz mi chleba. A taki dostatek przed tobą leży! Rzekł. Antinoos jeszcze bardziej się rozsierdził i patrząc nań spode łba mówił słowa skrzydlate: - Już mi z tej sali nie wyjdziesz tak grzecznie, kiedy mi rzucasz obelgi. Rzekł i chwyciwszy podnóżek cisnął. Ugodził go w prawe ramię tuż przy karku. Odys stał niewzruszony jak skała, nie zachwiał go pocisk Antinoosa. Tylko głową skinął w milczeniu, kryjąc w sobie złe myśli. Wrócił do progu i usiadł, pełną torbę położył i ozwał się do zalotników: - Posłuchajcie mnie, zalotnicy przesławnej królowej, bym rzekł, co mi serce w piersiach każe. Nie masz zaiste ni bólu w sercu, ani zgryzoty, gdy człowiek razy odbiera walcząc o swoje mienie, o woły lub białe barany, ale mnie Antinoos uderzył z powodu brzucha, nędznego, przeklętego brzucha, który ludziom wiele niedoli przynosi. Lecz jeśli są gdzieś bogowie i Erynie żebraków, Antinoosa przed ślubem kres śmierci doścignie. Na to mu rzekł Antinoos, syn Eupejtesa: - Jedz sobie z daleka, cudzoziemcze, albo idź gdzie indziej, bo za to, co mówisz, ci młodzi gotowi wywlec ciebie z domu za ręce i nogi albo i ze skóry obedrzeć. Rzekł i wszyscy zapłonęli gniewem. Wśród tej butnej młodzi ktoś jednak przemówił: - Antinoosie, niepięknie to, że bijesz biednego tułacza. Ściągasz klątwę na siebie, jeśli to jest jakiś bóg z niebios. Bogowie nieraz są podobni do gości zamorskich i wszelką inną biorą postać, gdy obchodzą miasta ludzkie i patrzą, gdzie gwałt, a gdzie poszanowanie prawa. Tak się mówiło wśród zalotników, lecz on nie zważał na te słowa. A w sercu Telemacha rósł ból, że ojca pobito, lecz ani łza nie spadła mu z powiek na ziemię: kiwał głową w milczeniu, chowając w sobie złe myśli. Skoro posłyszała mądra Penelopa o pobiciu człowieka w świetlicy, rzekła w gronie swych sług: - Oby cię tak poraził łucznik przesławny Apollon! A klucznica Eurynome dodała: - Gdyby się nasze modły spełniły, nikt by z nich nie doczekał cudotronnej Jutrzenki! A mądra Penelopa jej rzekła: - Nianiu, wszyscy oni źli, bo myśli w nich podłe, lecz Antinoos najbardziej do czarnej doli podobny. Jakiś nieznajomy biedak chodzi po domu prosząc, bo nędza go zmusza: wszyscy inni mu dali spełna, a ten podnóżkiem raził go w prawe ramię. Gdy tak ona mówiła, siedząc w swojej komnacie wśród niewiast służebnych, boski Odys wieczerzał. A ona kazała przywołać pasterza świń i rzekła do niego: - Idź, boski Eumajosie, proś gościa, żeby przyszedł, chciałabym go prosić, wypytać, może gdzieś słyszał o mężnym Odyssie albo na własne oczy widział, wygląda bowiem na takiego, co wiele się tułał. Odpowiadając jej rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Żeby tylko, królowo, zamilkli nasi Achajowie, on swoim słowem oczarowałby twoje lube serce. Trzy noce miałem go u siebie, trzy dni miałem go w chacie, bo do mnie pierwszego przyszedł uciekłszy z okrętu - a nie mógł skończyć rozpowiadając swoje niedole. Jak człowiek nie spuszcza oczu z aojda, który od bogów nauczony śpiewa wzruszające pieśni, i chciałoby się go słuchać bez końca, ilekroć by tylko zaśpiewał, tak on mnie oczarował siedząc w moim domu. Mówi, że jest poojcowskim gościem Odyssa i mieszkał na Krecie, w ojczyźnie Minosa. Stamtąd dostał się tutaj, tocząc się z niedoli w niedolę. Utrzymuje, że słyszał o Odyssie: niedaleko stąd, w tłustej ziemi Tesprotów, żyje on pono i wielkie skarby wiezie do swego domu. Rzekła doń mądra Penelopa: - Idź więc i proś go tutaj, by mi sam to w oczy powiedział. Tamci mogą sobie w drzwiach siedzieć albo tu w domu się zabawiać, kiedy im w sercu wesoło. Ich dobytek leży w domu nie tknięty: tylko służba zje trochę chleba i wypije słodkiego wina, oni zaś do nas dzień w dzień przychodzą, rżną woły, owce, tłuste kozy, ucztują, piją ciemne wino, bez miary. Ogromne straty. I nie masz tu męża, jakim był Odys, by dom osłonił od zguby. Gdybyż tak Odys przyszedł i wrócił do ziemi ojczystej, wnet ze swym synem kazałby im za gwałty zapłacić! Rzekła. Telemach głośno kichnął, aż w całym domu zagrzmiało. Roześmiała się Penelopa i do Eumajosa przemówiła słowa skrzydlate: - Idź już i sprowadź mi tutaj gościa. Czy nie widzisz, jak syn odkichnął wszystkim moim słowom? Ach, żeby tak samo niechybnie śmierć przyszła na zalotników, żeby żaden nie umknął losowi! I jeszcze ci powiem, co zachowaj w swej piersi: jeśli poznam, że ten człowiek mówi prawdę, odzieję go w chiton i chlajnę, odzieję go w piękne szaty. Rzekła. Skoro posłyszał to słowo, pasterz świń zeszedł na dół i stanąwszy przy nim rzekł słowa skrzydlate: - Ojcze, wzywa ciebie mądra Penelopa, matka Telemacha. Serce jej każe rozpytać się o małżonka, bo wielka ją trapi zgryzota. Jeśli pozna, że mówisz całą prawdę, da tobie chlajnę i chiton, jakich ci najbardziej potrzeba. Żołądek nakarmisz żebrząc po kraju: obdarzy cię, kto zechce. Przemówił niezłomny boski Odys: - Eumajosie, wnet ja wszystko prawdziwie opowiem córze Ikariosa, mądrej Penelopie, bo znam go dobrze i jednaką znosiliśmy niedolę. Lecz boję się przeciskać przez tłum tych uprzykrzonych zalotników, których buta i gwałt do nieba żelaznego sięga. Wszak i teraz, kiedym chodził po sali nic złego nie robiąc, ten człowiek uderzył mnie boleśnie, a Telemach ani nikt inny go nie powstrzymał. Dlatego, choć jej pilno, proś Penelopę, by poczekała w pokoju aż do zachodu słońca: wtedy mnie może wypytać o małżonka i dzień jego powrotu, byleby mnie posadziła blisko ognia, bo szaty na mnie nędzne; sam wiesz, gdyż do ciebie pierwszego, błagalnik, przyszedłem. Tak mówił, a pasterz świń odszedł, ledwo posłyszał to słowo. Gdy próg przestąpił, ozwała się doń Penelopa: - Nie sprowadziłeś go, Eumajosie, cóż sobie myśli ten włóczęga? Czy tak bardzo lęka się kogoś, czy wstydzi się chodzić po domu? Nic nie wart żebrak wstydliwy. Odpowiadając jej rzekłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Do rzeczy on mówi i każdy myślałby tak samo: chce uniknąć przemocy tych zuchwalców. Prosi, byś poczekała do zachodu słońca. A i dla ciebie, królowo, będzie lepiej w tej porze rozmawiać i słuchać naszego gościa. Rzekła doń mądra Penelopa: - Niegłupi jest ów gość i dobrze wie, co by się stało. Nigdzie, zaiste, wśród ludzi śmiertelnych nie ma tak bezczelnych łotrów. Tak ona mówiła, a pasterz świń powiedziawszy już wszystko odszedł między zalotników. I zaraz, z bliska nachylając głowę, rzekł do Telemacha, tak aby inni nie słyszeli. - Pójdę już, mój drogi, pilnować świń i reszty gospodarstwa, twojego i mojego dobytku. A ty tutaj wszystkiego doglądaj. Ale najpierw siebie ochraniaj i uważaj, byś w czymś nie ucierpiał. Wielu z Achajów ma zło na myśli - oby Dzeus ich wprzódy wytracił, zanim oni nas zgubią. Odparł roztropny Telemach: - Tak będzie, ojczulku. Ale ty idź dopiero po wieczerzy, wracaj o świcie i przyprowadź piękne zwierzęta na ofiarę. Tymczasem tu wszystko będzie na mojej i bogów opiece. Rzekł, a on usiadł na wygładzonym stołku. Nasyciwszy serce jadłem i napojem, odszedł do swoich świń, zostawiając za sobą cały ten dwór i tę salę pełną biesiadników. A oni zabawiali się tańcem i śpiewem, gdyż dzień już się kłonił ku wieczorowi. Pieśń osiemnasta Iros I Odys Zjawił się żebrak znany w całym kraju, bo chodził żebrać po grodzie Itaki, wściekły brzuch nigdy nie syty jadła i napoju. Nie było w nim siły ni mocy, choć sroga na pozór postawa. Na imię mu było Arnajos - takie bowiem dostał od matki czcigodnej przy urodzeniu. Lecz cała młodzież przezywała go Iros, bo każdemu służył za gońca, rzekłbyś, męska Iris. Ledwo wszedł, chciał wyrzucić Odyssa z jego własnego domu i natarł na niego słowem skrzydlatym: - Zabieraj się, stary, ode drzwi, bym ciebie wnet za nogi nie wywlókł. Czy nie widzisz, jak oni wszyscy mrugają do mnie i każą ciebie wyrzucić? Tylko mi wstyd, mimo wszystko. Ale wstawaj, bo prędko nasza kłótnia skończy się na pięści. Patrząc nań spode łba, rzekł Odys przemądry: - Dziwny! Ani ci nic złego nie czynię, ani nie mówię i nie sarkam, jeśli tobie ktoś daje, choćby i najwięcej. Ten próg dla nas obu wystarczy. I po cóż bronić tego, co nie twoje? Widzisz mi się żebrakiem, jak i ja, bogactwa możesz się tylko od bogów spodziewać. A na pięści mnie nie wyzywaj, żebym się nie rozzłościł. Krwią bym ci zmazał piersi i gębę, jakem stary. I miałbym wielki spokój na jutro, bo nie sądzę, że drugi raz byś powrócił do domu Laertiady Odyssa. Rozjuszony, przemówił Iros włóczęga: - Hej, jak ten pasibrzuch żwawo gada, istna baba przy kominie. Dalibóg, zrobię mu co złego, jak go w dwie garści pochwycę. Wszystkie zęby ze szczęk na ziemię wypuszczę, jak świni, co weszła w szkodę. Zaraz mi się opasz, niech tu wszyscy rozsądzą naszą bójkę. Zobaczymy, jak sprostasz młodszemu. Jego święta moc Antinoos, skoro to zauważył, roześmiał się słodko i odezwał do zalotników: - Przyjaciele, jeszcze dotąd nic podobnego się nie zdarzyło, jak ta zabawa, którą bóg do domu sprowadza. Ten przybłęda z Irosem idą w zapasy. Hejże, poszczujmy ich co żywo! Rzekł, wszyscy śmiejąc się skoczyli i zgromadzili się wokół żebraków. I znów do nich przemówił Antinoos, syn Eupejtesa: - Mężni zalotnicy, posłuchajcie, co powiem. Oto żołądki kozie napełniane krwią i tłuszczem na ogniu się smażą do wieczerzy: który z nich zwycięży i większym się zuchem okaże, niech wystąpi i sam sobie, jaki chce, z tych przysmaków wybierze. I odtąd zawsze z nami będzie jadał, żadnego innego nie wpuścimy tu żebraka. i Tak mówił Antinoos, jego słowo podobało się wszystkim. A Odys przemądry chytrze wtrącił: - Przyjaciele! Nijako z młodszym mężem walczyć starcowi znękanemu niedolą. Lecz brzuch-złodziej mnie gna, bym się na razy narażał. Tylko mi teraz wszyscy złóżcie mocną przysięgę, że nikt Irosowi gwoli nie położy na mnie zdradziecko swej ciężkiej ręki, bo tej przewagi bym nie zniósł. Rzekł i wszyscy przysięgli, jak kazał. Po skończonej przysiędze jego święta moc Telemach przemówił: - Gościu, jeśli ci serce i duch chrobry każe z nim walczyć, nikogo z Achajów się nie lękaj, bo wielu miałby przeciw sobie ten, co by cię dotknął. Mówię ci to jako twój gospodarz, zgadzają się z tym królowie - Antinoos i Eurymach, obaj roztropni. Wszyscy pochwalili, co rzekł. Wtedy Odys opasał się swym łachmanem, osłaniając srom. Ukazały się piękne i rosłe uda, ukazały się barki szerokie, potężne piersi i ramiona. Stanęła przy nim Atena i sił dodała członkom pasterza ludów. Zalotnicy patrzyli z wielkim zdumieniem i zwracając się jeden do drugiego mówili: - Już nasz Iros nie Iros, będzie z nim bieda, której sam sobie napytał. Patrzcie, jakie lędźwie stary z łachów wywinął! Tak mówili, Irosowi zaś serce się tłukło. Lecz słudzy gwałtem go opasali i wylękłego pędzili. Całe ciało mu się trzęsło. Antinoos odezwał się mówiąc te słowa: - Lepiej, żeby cię tu nie było, hardy byku, żebyś się zgoła nie rodził, jeśli przed nim tak drżysz i tak strasznie się boisz starego człowieka, znękanego niedolą. Ale ci powiem, co na pewno się stanie: jeśli on ciebie pokona i okaże się silniejszy, wrzucę cię w okręt i odeślę na ląd stały, do króla Echetosa, ludobójcy, który ci nos i uszy utnie spiżem bezlitosnym, a jądra wyrwie i da psom na pożarcie. Rzekł, a temu jeszcze większe drżenie objęło członki. Lecz go zapędzono na środek. Obaj wyciągnęli ręce. I rozważał niezłomny boski Odys, czy uderzyć tak, żeby na miejscu padł i ducha wyzionął, czy tylko rozciągnąć go na ziemi. To mu się lepsze wydało: nie chciał się zdradzić przed Achajami. Stanęli naprzeciw. Pierwszy Iros uderzył go w prawe ramię, a on uderzył w szyję pod uchem i kości mu strzaskał tam w środku. Z ust zaraz rzuciła się krew czerwona. Ryknął i padł w proch, zęby się zwarły, piętami bił o ziemię. A sławetni zalotnicy podnosili ręce w górę i umierali ze śmiechu. Odys schwycił go za nogę i wywlókł za drzwi i przez podwórze, aż do wrót dziedzińca. Tam go posadził i oparł o mur, do ręki dał mu laskę, odezwał się i rzekł słowa skrzydlate: - Tu siedź teraz i odpędzaj świnie i psy: nie będziesz ty, nędzarzu, rządzić gośćmi i żebrakami albo cię jeszcze coś gorszego spotka. Rzekł i na plecach mu zawiesił torbę szkaradną, całą w strzępach i obwiązaną sznurem, a sam wrócił usiąść na progu. Zalotnicy weszli do sali ze śmiechem i witali go słowami: - Niechże ci, gościu, Dzeus i wszyscy nieśmiertelni bogowie dadzą, czego najbardziej pragniesz i co sercu jest miłe, żeś skończył żebraninę tego żarłoka w naszym kraju. Prędko bowiem wypędzimy go na stały ląd do króla Echetosa, ludobójcy. Tak mówili, cieszył się tym życzeniem boski Odys. Tymczasem Antinoos podał mu duży żołądek, napełniony tłuszczem i krwią, Amfinomas zaś wziął z koszyka i położył przed nim dwa chleby i uczcił go złotym pucharem, mówiąc: - Raduj się, nieznajomy ojczulku, i niech ci się szczęści w przyszłości, bo teraz jesteś w wielkiej niedoli. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Amfinomosie, bardzo mi się wydajesz roztropny i godny swego ojca, bo i ja słyszałem, jaki szlachetny, dobry i bogaty jest Nisos z Dulichionu, a mówią, że on ciebie zrodził, a i sam wyglądasz na rozumnego męża. Dlatego coś tobie powiem, a ty słuchaj uważnie. Nie ma nic słabszego od człowieka ze wszystkich istot, które ziemia żywi, które się na niej ruszają i oddychają. Człowiek, dopóki bogowie darzą go szczęściem i żwawy jest w kolanach, myśli, że nigdy zła nie zazna, lecz gdy szczęśliwi bogowie ześlą nieszczęście, znosi to nader opornie w swym udręczonym sercu. Dusza plemienia ziemskiego zależy od dnia, jaki daje ojciec bogów i ludzi. I ja kiedyś mogłem się zaliczać do szczęśliwych, a ileż popełniłem szaleństw folgując swej sile i mocy, ufając ojcu i braciom! Zaprawdę, nigdy człowiek nie powinien być niesprawiedliwy, a dary bogów trzeba przyjmować w milczeniu. A tu właśnie widzę, jak zalotnicy knują zbrodnie, pożerają mienie i ubliżają małżonce tego, który, jak wiem, niedługo już będzie z dala od swoich i ziemi ojczystej - jest on już bardzo blisko. Ciebie niech jakieś bóstwo odwiedzie do domu, byś się z nim nie spotkał, kiedy wróci do miłej ojczyzny. Nie rozstrzygnie się bez krwi między nim a zalotnikami, skoro on stanie pod tym pułapem. Rzekł i strząsnąwszy obiatę wypił słodkie jak miód wino. I puchar oddał w ręce wodza ludów. A ten szedł przez salę kiwając głową, ze smutkiem w lubym sercu, które już przeczuwało nieszczęście. Lecz nie miał go los ominąć: już go związała Atena, by z rąk Telemacha poległ od włóczni. Wtedy jednak zasiadł z powrotem na tronie, z którego powstał. Tymczasem Atena, bogini jasnooka, córce Ikariosa, mądrej Penelopie, poddała myśl, żeby się ukazać zalotnikom, serce im rozszerzyć i jeszcze więcej niż wprzódy zdobyć szacunku u męża i syna. I oto ona roześmiała się bez potrzeby i rzekła: - Eurynome, serce mi mówi, jak nigdy dotąd, żeby się ukazać zalotnikom, chociaż ich nie cierpię. Powiedziałabym też słówko synowi: byłoby lepiej, żeby tak wciąż nie przesiadywał wśród tych zuchwalców, którzy pięknie mówią, a w głębi duszy źle myślą. Rzekła jej klucznica Eurynome: - Zaiste, moje dziecko, słusznie mówisz. Idź z tym słowem do swego syna, wszystko mu powiedz. Ale wpierw obmyj ciało i olejkiem natrzyj policzki zwilżone łzami. Idź, bo zły jest ten ból nieustanny, a twój syn już dorósł - tak błagałaś nieśmiertelnych, byś go mogła widzieć w pierwszym zaroście. Odparła jej mądra Penelopa: - Eurynome, choć tak troszczysz się o mnie, nie doradzaj, bym ciało zmywała i nacierała olejkiem. Moją świetność zgasili bogowie olimpijscy w dniu, w którym on odpłynął na wydrążonych okrętach. Ale sprowadź Antinoę i Hipodameję, by stały przy mnie w megaronie: wstydzę się iść sama między mężczyzn. Tak mówiła, staruszka zaś wyszła z komnaty i kazała niewiastom zbierać się co żywo. Lecz bogini jasnooka Atena umyśliła sen słodki zlać na córkę Ikariosa. Rozluźniły się jej członki i zasnęła w swoim krześle z głową w tył odchyloną. Tymczasem arcyboska dała jej wdzięk nieśmiertelny, by wzbudzić zachwyt Achajów. Najpierw twarz cudną obmyła ambrozyjskim pięknidłem, którym się naciera uwieńczona pani Kytery, zanim wejdzie w czarujący chór Charyt: uczyniła ją większą i tęższą na wejrzenie, a bielszą od rżniętej kości słoniowej. Skończywszy odeszła arcyboska, weszły zaś z hałasem białoramienne służące. Opuścił królową sen słodki. Potarła dłońmi policzki i rzekła: - Doprawdy, sen miękki okrył mnie tak okrutnie zbolałą. O, gdyby mi tu zaraz taką śmierć miękką zesłała Artemis przeczysta, żebym już dni swoich nie trawiła w smutku serdecznym, tęskniącą za miłym małżonkiem, człowiekiem cnót wszelkich, najlepszym z Achajów! To mówiąc schodziła z górnych pokojów świetlistych: a nie sama, szły za nią dwie panny służebne. A gdy wśród zalotników znalazła się boska kobieta, stanęła w drzwiach. Zapuściła na twarz lśniącą namiotkę, a z każdej strony stała przy niej wierna służąca. Zalotnikom ugięły się kolana, serce objął czar miłosny, wszyscy zapragnęli spocząć przy niej w łożnicy. Ona zaś odezwała się do syna drogiego: - Telemachu, nie mocny w tobie duch ani rozum. Dzieckiem będąc miałeś więcej rozsądku. A teraz, kiedyś taki duży i w pełni młodości, kiedy widząc twą postawę i urodę, obcy człowiek od razu poznałby w tobie latorośl szczęśliwego męża, teraz niedostaje ci ani serca, ani rozumu. Jakże mogła się taka rzecz zdarzyć w naszym domu? Jak mogłeś dopuścić, by tak sponiewierano tego gościa? Cóż będzie, jeśli z gośćmi tak się okrutnie obchodzą w naszym domu? Na ciebie spadnie wstyd i hańba! Odparł jej roztropny Telemach: - Matko moja, nie mam ci za złe, że się o to gniewasz. O, moje serce rozpoznaje każdą rzecz: czy jest dobra, czy zła. Dawniej byłem na to za głupi. Aleć nie mogę iść zawsze zgodnie z rozumem: to oni szarpią mnie na wszystkie strony niegodziwymi myślami, a nikt mi nie przyjdzie z pomocą. Bójka zaś gościa z Irosem wypadła nie po myśli zalotników, bo gość się okazał silniejszy. Spraw, ojcze Dzeusie, Ateno, Apollonie, żeby tak samo w naszym domu poskromieni zalotnicy zwiesili głowę - jedni na dziedzińcu, drudzy w tych ścianach, każdy z ciałem zwiotczałym, jak teraz ów Iros, który u wrót dziedzińca siedzi zwiesiwszy głowę niby pijany i ani ustać prosto na nogach nie może, ani pójść do domu czy tam, gdzie mu pójść wypada - lube członki do cna zwiotczały. Tak oni do siebie mówili, gdy wtem Eurymachos zwrócił się do Penelopy: - Córko Ikariosa, mądra Penelopo! Gdyby cię mogli widzieć Achajowie z całego jazyjskiego Argos, więcej by tu zalotników jadało z nami od świtu, bo inne kobiety przewyższasz urodą, wielkością, rozumem. Odpowiedziała mu mądra Penelopa: - Niestety, Eurymachu, wszystkie moje przymioty, urodę i kształt, zabrali mi nieśmiertelni, odkąd Argiwi pod Ilion poszli, a z nimi małżonek mój, Odys. Jeśliby on powrócił i to moje życie wziął w opiekę, większa i piękniejsza niż teraz byłaby moja sława. Męczę się ninie: jakieś bóstwo spuściło na mnie tyle nieszczęścia! A on, gdy porzucał ziemię ojczystą, ujął w przegubie moją prawą rękę i rzekł: "Myślę, żono, że nie wszyscy knemidni Achajowie wrócą bez szwanku spod Troi, bo mówią, że Trojanie to bitny naród, dzielni w oszczepie i w łuku, i w dosiadaniu rączych rumaków, które zawsze najprędzej rozstrzygają równy los wojny. Więc nie wiem, czy mnie bóg odeśle z powrotem, czy zginę pod Troją i wszystko tu zostanie na twojej głowie. Pamiętaj o matce i ojcu, jak teraz, albo i jeszcze więcej, gdy mnie tu nie będzie. A kiedy zobaczysz zarost u naszego syna, możesz poślubić, kogo zechcesz, i opuścić swój dom." Tak on mówił: to wszystko teraz się spełnia. Noc będzie, kiedy się ów ślub złowrogi przybliży do mnie przeklętej, którą Dzeus odarł ze szczęścia. Ale najsroższy ból ściska me serce, gdy widzę, jak się tu zmieniły dawne zwyczaje zalotów. Wszak ci, co chcą się ubiegać o zacną kobietę, córkę zamożnego rodu, i o to się nawzajem spierają, sami przynoszą woły i tłuste barany na ucztę dla przyjaciół dziewczyny i dary wspaniałe składają, a nie jedzą za darmo cudzego dobytku. Tak mówiła i cieszył się niezłomny boski Odys, że się ona stara wyciągnąć od nich upominki i serce im łudzi miłymi słowami, a w duszy myśli inaczej. Do niej zaś przemówił Antinoos, syn Eupejtesa: - Córko Ikariosa, mądra Penelopo! Ktokolwiek z Achajów zechce ci przynieść dary - bierz, bo niepięknie odrzucać czyjeś dobre chęci, ale my stąd nie odejdziemy ani do własnych majątków, ani gdzie indziej, póki ty nie poślubisz najlepszego z Achajów. Tak mówił Antinoos, wszystkim się podobały jego słowa, i wnet każdy posłał herolda po upominki. Od Antinoosa przyniesiono wielki przecudny peplos wzorzysty, w nim dwanaście złotych szpilek osadzonych w kabłąkowatych sprzączkach; od Eurymacha łańcuch misternej roboty, ze złota, przetykany jantarem, słoneczny. Od Eurydamasa słudzy przynieśli parę kolczyków, cudnie z trzech części złożonych: czar od nich pałał niezmierny. A z domu Pejsandra, władcy, syna Poliktora, służący przyniósł naszyjnik, arcypiękny klejnot. Inni inne dary przynieśli, równie nadobne. Boska niewiasta wróciła do górnych pokojów, a za nią służące niosły dary przepiękne, tymczasem młodzi zajęli się pląsami i rzewną pieśnią i trwało to aż do wieczora. A kiedy pośród ich zabaw zapadł czarny wieczór, wnet ustawiono w megaronie trzy naczynia z ogniem, by im świeciły; kołem leżały w nich palne szczapy, świeżo spiżem odcięte z bardzo suchych drew i pomieszane z łuczywem. Służące mężnego Odyssa objaśniały je koleją. A on sam, szczep dzeusowy, Odys przemądry odezwał się do nich: - Dworki Odyssa, długo nieobecnego pana, idźcie do komnat, gdzie przebywa cnotliwa królowa, idźcie przy niej kręcić wrzeciona albo czesać wełnę i pocieszajcie ją swoją obecnością. A ja tu sam im wszystkim poświecę. Choćby chcieli zostać aż do Jutrzenki cudotronnej, nie zmogą mnie, bom ja jest bardzo wytrzymały. Rzekł, one się roześmiały i spojrzały po sobie. Lecz ostro doń przemówiła Melanto pięknolica. Dolios ją zrodził, a Penelopa przygarnęła i wychowała jak własne dziecko, obsypując zabawkami. Ona jednak nie odwzajemniła się Penelopie i nie dzieliła z nią smutku: kochała się w Eurymachu i była z nim złączona. Takimi to lżywymi słowami napadła na Odyssa: - Nędzny przybłędo, czyś rozum postradał, że nie chcesz iść spać do kuźni albo do jakiejś gospody, tylko tu gadasz bez ustanku? Nie opuszcza ciebie zuchwałość wśród tylu mężów ani w sercu nie znasz lęku. Albo wino uderzyło ci do głowy, albo już taki twój nałóg, że zawsze pleciesz głupstwa. A może wychodzisz z siebie, żeś pokonał tego żebraka Irosa? Poczekaj, niebawem kto lepszy od Irosa wstanie, obije ci z obu stron głowę mocną pięścią, zaleje krwią i z domu wyrzuci. Patrząc na nią spode łba rzekł Odys przemądry: - Zaraz tam pójdę, suko, i powtórzę Telemachowi, co mówisz, żeby cię tu na miejscu na kawałki posiekał. Tymi słowami przepłoszył kobiety. Myślały, że to prawda, co on mówi, i uciekały przez pokoje, a pod każdą ze strachu zwątlały kolana. A on stał przy naczyniach płonących i dbał o światło, a nikogo z oka nie spuszczał. Zaś serce w łonie obracało myśli o tym, co się wkrótce miało dokonać. Nie pozwoliła Atena, by hardzi zalotnicy zaniechali obelg bolesnych: niech jeszcze większy ból wdrąży się w serce Laertiady Odyssa! Tak więc Eurymach, syn Polibosa, pierwszy się odezwał drażniąc Odyssa i towarzyszy pobudził do śmiechu: - Posłuchajcie mnie, zalotnicy przesławnej królowej, niech powiem, co mi serce w piersi każe. Nie bez woli bożej ten człowiek wszedł w dom Odyssa, bo patrzcie: większy niż od łuczywa idzie blask od jego głowy, gdzie nie uświadczysz ani włoska. I zaraz zwrócił się wprost do grodoburcy Odyssa: - Gościu, czy nie miałbyś ochoty zgodzić się do służby, gdybym cię przyjął? Posłałbym cię daleko na pola, za uczciwą zapłatą zbierałbyś pręty kolczaste i sadził wielkie drzewa. Miałbyś tam u mnie zawsze chleb gotowy, dałbym i odzienie, i sandały na nogi. Aleś ty się już przyuczył do złego i nie zechcesz pójść do roboty, wolisz chodzić na żebry, żeby mieć czym nakarmić swój brzuch niesyty. Odpowiedział mu Odys przemądry: - Eurymachu, chciałbym z tobą pracować o lepsze na łące wiosenną porą, gdy dzień długi. Miałbym ja sierp krzywy i ty taki sam i ścigalibyśmy się w robocie na czczo aż do zupełnego zmroku, póki by trawy starczyło. A gdyby znów przyszło pędzić woły co najlepsze, czerwone, duże, dobrze odkarmione paszą, równego wieku i biegu, a siły niewyczerpanej, i gdybyś mnie dał cztery morgi lekkiej do pługa ziemi, zobaczyłbyś, jak umiem ciąć proste skiby. A jeśliby Dzeus wojnę gdzieś zesłał dzisiaj, bylebym miał tarczę i dwie włócznie, i hełm spiżowy, dobrze przylegający do skroni, zobaczyłbyś mnie w pierwszym rzędzie walczących i nie wymyślałbyś mi od brzuchów. Bardzo jesteś hardy i nienawistnego ducha, a wyobrażasz sobie, żeś wielki i mocny, bo się obracasz wśród ułomków i miernot. Lecz niechby Odys wrócił do ziemi ojczystej i tu przyszedł, to te drzwi, chociaż takie szerokie, wydawałyby się ciasne tobie - uciekającemu przez sień na dwór. Tak mówił. Eurymach jeszcze bardziej się rozsierdził i, patrząc nań spode łba, rzekł słowa skrzydlate: - Nędzarzu! Prędzej ty się u mnie czegoś złego doczekasz za tę mowę zuchwałą wobec tylu mężów. Nie czujesz lęku w sercu - pewnie wino uderzyło ci do głowy albo już jesteś taki, że zawsze pleciesz głupstwa. A może wychodzisz z siebie, żeś pokonał tego żebraka Irosa? To mówiąc porwał za stołek, lecz Odys ze strachu przed Eurymachem usiadł u kolan Amfinomosa z Dulichionu. Stołek rzucony ugodził podczaszego w prawą rękę. Dzban szczęknął o ziemię, a podczaszy z jękiem padł na wznak i legł w prochu. W cienistych komnatach podniósł się krzyk zalotników. Jeden do drugiego podchodził z bliska i mówił: - Bodajby ten obcy przybłęda gdzie indziej wpierw zginął, zanim tu przyszedł i takie wszczął zamieszanie. Oto kłócimy się o żebraków i ta zacna uczta nie daje radości! Coraz gorzej się dzieje. Przemówił jego święta moc Telemach: - Szalejecie, opętani, i duszę wam rozpiera nadmiar jedzenia i picia. Jakiś bóg pewnie was szczuje. Ale kiedyście dobrze podjedli, rozejdźcie się do domów. Zresztą jak chcecie - ja nikogo nie wypędzam. Rzekł, oni tylko wargi zagryźli, zdumieni, że Telemach tak śmiało przemawia. Lecz Amfinomos, świetny syn Nisosa, syna Aretosa, rzekł do nich: - Przyjaciele, przeciw sprawiedliwej rzeczy niech się nikt nie waży wystąpić z wrogimi słowami. Nie napastujcie mi tego przybysza ani nikogo z czeladzi w domu boskiego Odyssa. Hej, podczaszy, wnieś puchary, spełnimy obiaty i rozejdziemy się do domów. Gościa zostawmy we dworze Odyssa, na opiece Telemacha, albowiem do jego miłego domu on przyszedł. Wszystkim to słowo się podobało. Heros Mulios zmieszał dla nich krater, a był on heroldem z Dulichionu, dworzaninem Amfinomosa. Przystępując do każdego nalewał, oni zaś, strąciwszy obiatę dla bogów szczęśliwych, pili wino słodkie jak miód. Skończyli obiaty, wypili, co serce zapragnie, i poszli - każdy do swego domu. Pieśń dziewiętnasta Odys i Penelopa A w megaronie został boski Odys i razem z Ateną obmyślał śmierć zalotnikom. Wtem do Telemacha rzekł słowa skrzydlate: - Telemachu, trzeba wszystek oręż aresowy złożyć w skarbcu, a zalotników, gdyby spostrzegli jego zniknięcie zagadywać miękkimi słowami: "Z dymu wyniosłem, bo już nikt by nie poznał tej broni, którą zostawił Odys idąc pod Troję, tak niszczeje w oddechu ognia. A i ważniejszą rzecz bóstwo położyło mi na sercu: że kiedyś, rozgrzani winem, możecie się powaśnić i w bójce wzajemnej pokrwawić ze wstydem dla biesiady i waszych zalotów. Żelazo bowiem ciągnie męża ku sobie". Tak mówił. Usłuchał Telemach drogiego ojca i zawoławszy piastunkę Eurykleję rzekł: - Nianiu, zatrzymaj w pokoju kobiety, żebym mógł złożyć w skarbcu piękny oręż ojcowy, który, odkąd ojca nie ma, wisi tu w zaniedbaniu i dym go żre. Byłem dotąd głupi, ale teraz chcę go złożyć tam, gdzie nie dochodzi oddech ognia. Odpowiedziała mu droga piastunka Eurykleja: - Ach, żebyś się nareszcie, moje drogie dziecko, opamiętał i o dom się zatroszczył, i strzegł całego mienia. Ale powiedz: kto ci poświeci, jeśli nie pozwalasz służącym iść przed sobą ze światłem? Odparł roztropny Telemach: - Ten oto gość. Kto z mojej miarki zboża czerpie, nie będzie siedział bezczynnie, choćby i przyszedł z daleka. Tak mówił, w niej zaś słowo zostało bez skrzydeł. Zamknęła drzwi od pokojów niewieścich. Wtedy Odys i jego świetny syn wstali i zaczęli wynosić szyszaki i tarcze guzami nabite, i włócznie ostre, a była przy nich Pallas Atena i niosąc złoty kaganiec czyniła światło przepiękne. Telemach odezwał się do ojca: - Ojcze, wielki dziw oglądają moje oczy. Wszak ściany pokoi i piękne sosręby, i belki sosnowe, i słupy w górę biegnące świecą mi w oczach, jakby je płomień ogarnął. Musi tu być któryś z bogów, co niebem szerokim władają. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Milcz, myśli zatrzymaj w sobie i więcej nie pytaj: takie są obyczaje bogów, panów Olimpu. Idź się połóż, a ja tu zostanę, żeby jeszcze wybadać służące i twoją matkę. A i ona w swym smutku zechce mnie o wszystko rozpytać. Rzekł. Telemach przeszedł pod płonącymi pochodniami z megaronu do swojej sypialni, gdzie spoczywał, ilekroć naszedł go słodki sen. Tam się więc położył i spał aż do bożego świtu. W megaronie natomiast boski Odys został i wraz z Ateną obmyślał śmierć zalotnikom. A z głębi komnaty wyszła mądra Penelopa, podobna Artemidzie lub złotej Afrodycie. Służące postawiły jej przy ognisku krzesło misternie wykładane kością słoniowa i srebrem, dzieło Ikmaliosa, stolarza, który do niego przytwierdził podnóżek na stopy. Krzesło przykryto miękkim runem i mądra Penelopa usiadła. Dworki białoramienne wyszły z megaronu zabierając chleb, stoły, puchary, z których pili hardzi mężowie. Zwęglone szczapy wyrzuciły z kagańców na ziemię i dały dużo świeżych, by światło było i ciepło. I znów po raz wtóry Melanto zaczepiła Odyssa: - Jeszcze się tu będziesz kręcił po domu, zawalidrogo, i po nocy kobiety podglądał? Za drzwi, nędzarzu, i niech ci wieczerza będzie na zdrowie! Albo wnet ciebie tą głownią precz stąd przepędzę. Patrząc na nią spode łba, rzekł Odys przemądry: - Dziwna! Czemuż to na mnie ze złością nacierasz? Czy dlatego, że nie błyszczę, że szaty mam liche na ciele, że chodzę po żebrach? Konieczność mnie gna i taki już jest każdy żebrak i włóczęga. Aleć i ja kiedyś mieszkałem wśród ludzi, w domu zamożnym, szczęśliwy, i nieraz wspierałem wędrowców, skądkolwiek przychodzili i jakiekolwiek były ich potrzeby. Miałem sług tysiące, wszystkiego w bród, jak to bywa u ludzi, co dobrze żyją i świat ich zwie bogaczami. Ale Dzeus to wniwecz obrócił - jego wola. Tak i ty, kobieto, możesz stracić ten cały blask, którym teraz wśród sług błyszczysz: albo się pani na ciebie rozgniewa, albo Odys powróci, bo jest jeszcze nadzieja. A jeśli on zginął i nie ma dlań powrotu, jest jego syn, Telemach, taki dzielny z łaski Apollona. Nie ukryje się przed nim żaden występek w pokojach niewieścich, bo nie jest on już dzieckiem. Tak mówił, a mądra Penelopa słuchała i do służącej odezwała się takim słowem: - Znam twą bezczelność, suko bezwstydna, i nie ukryjesz przede mną niecnoty, która spadnie na twą głowę. Wszystko dobrze wiedziałaś, bo słyszałaś ode mnie, że chcę tego gościa w swoim domu wypytać o małżonka, przyczynę mej twardej zgryzoty. I zwróciła się do klucznicy Eurynomy: - Przynieś stołek i nakryj go runem owczym, by gość usiadł, mówił i słuchał, gdyż chcę go wypytać. Rzekła. Eurynome skwapliwie przyniosła i postawiła stołek pięknie rzeźbiony, i narzuciła nań owcze runo. Usiadł niezłomny boski Odys. Pierwsza przemówiła mądra Penelopa: - Gościu, zapytam cię najpierw, ktoś zacz i skąd? Gdzie twój gród i ród? Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Niewiasto, nikt ze śmiertelnych, jak ziemia szeroka, nie mógłby o tobie nic złego powiedzieć: twoja sława do niebios szerokich sięga, niby jakiegoś naprawdę nieskazitelnego króla, który w bojaźni bożej nad rzeszą dzielnych mężów panuje i sprawiedliwości strzeże, a pod jego dobrymi rządami czarna ziemia niesie pszenicę i jęczmień, drzewa są ciężkie od owoców, nieustannie rodzą się owce, morze dostarcza ryb, a ludy żyją szczęśliwie. Tak więc dzisiaj w tym swoim domu o wszystko mnie pytaj, tylko nie o mój ród ani moją ojczyznę, byś mi wśród wspomnień jeszcze bardziej serca nie napełniła goryczą. Bardzo jestem udręczony, a nie wypada w cudzym domu siedzieć, jęczeć i narzekać - nic gorszego jak płakać bez ustanku. Jeszcze by któraś ze sług albo i ty sama rozgniewała się na mnie, mówiąc, że winem obciążony we łzach się rozpływam. Odpowiedziała mu wtedy mądra Penelopa: - Gościu, wszystkieć moje przymioty, urodę i kształt zabrali nieśmiertelni, odkąd Argiwi poszli pod Ilion, a z nimi małżonek mój, Odys. Jeśliby on powrócił i to moje życie wziął w opiekę, większą i piękniejszą niż teraz byłaby moja sława. Męczę się ninie: jakieś bóstwo spuściło na mnie tyle nieszczęścia. Wszyscy, ilu ich jest, najlepsi z panów Dulichionu, Same i lesistego Dzakyntu i którzy siedzą na samej z dala widnej Itace - starają się o mnie wbrew mojej woli i objadają ten dom. Stąd nie dbam już ani o gości, ani o błagalników, ani o heroldów, którzy są sługami ludu, lecz z tęsknoty za Odyssem lube serce mi topnieje. Oni chcą ślub przyśpieszyć, ja podstępy motam. Najpierw natchnęło mnie bóstwo postawić w mojej komnacie wielkie krosna i tkać faros cieniutki i bardzo obszerny, im zaś powiedziałam: "Chłopcy zalotnicy, umarł boski Odys, ale choć wam śpieszno do ślubu, poczekajcie, aż skończę ten faros, by mi się przędza nie zmarnowała. Ma to być gzło grobowe dla herosa Laertesa, gdyby go kiedyś dola okrutna powaliła drętwą śmiercią. Boję się na siebie ściągnąć gniew Achajek, że bez całunu leży taki bogacz". Tak mówiłam i usłuchało męskie serce. Odtąd za dnia tkałam na wielkich krosnach, a w nocy prułam przy łuczywie. Przez trzy lata się z tym ukrywałam i zwodziłam Achajów. Lecz gdy nadszedł czwarty rok a z nim wiosna, prowadząc dnie coraz dłuższe, wydało się wszystko przez sługi, te suki bezwstydne. Zaskoczyli mnie i z krzykiem napadli: choć się opierałam, musiałam skończyć, nie było rady. I teraz nie mogę uciec przed ślubem ani nie znajduję innego wyjścia. I rodzice bardzo mnie gonią do małżeństwa, i syn się niecierpliwi widząc, jak mu pożerają dobytek. Wszystko rozumie, jest mężem zdolnym podjąć troskę o dom i Dzeus jemu swych łask użycza. Ty jednak mi powiedz, jaki twój ród, skąd jesteś, bo chyba nie wyrosłeś z dębu, jak w starej bajce, ani ze skały. Odpowiadając jej przemówił Odys przemądry: - Żono czcigodna Laertiady Odyssa, skoro nie przestajesz pytać mnie o mój ród, powiem, choć doprawdy oddajesz mnie cierpieniom większym niż te, które mnie bolą: takie już prawo dla każdego, kto jak ja teraz tak długi czas jest z dala od ojczyzny i cierpiąc niedolę tuła się po wielu miastach śmiertelnych. Powiem ci więc, o co mnie tak natarczywie pytasz. Jest pośrodku ciemnego jak wino morza ziemia niejaka, Kreta, piękna i żyzna, wokół wodą oblana. Ludzi tam ćma i dziewięćdziesiąt miast. Różne wśród nich języki pomieszane. Są i Achajowie, i dumni Eteokreci, i Kidonowie, i Dorowie podzieleni na trzy szczepy, i boscy Pelasgowie. Największe wśród nich jest miasto Knosos, a królował w nim co dziewięć lat obierany król Minos, wielkiego Dzeusa powiernik, ojciec mojego ojca, wielkodusznego Deukaliona. Deukalion zaś spłodził mnie i władcę Idomeneusa. Lecz ów na zakrzywionych okrętach poszedł pod Ilion razem z Atrydami. On jest pierworodny i większej dzielności. Ja jestem młodszy wiekiem, a moje sławne imię: Ajton. Tam ja widziałem Odyssa i dałem mu dary gościnne. Bo i jego po drodze do Troi siła wiatru zagnała do Krety, odpędzając od Malei. Stanął pod Amnisos, gdzie pieczara Ejlejtyi, w niedobrej przystani. Z trudem uciekł przed burzą. Natychmiast poszedł do miasta i pytał o Idomeneusa, z którym, jak mówił, łączył go związek gościnności, przyjaźń i szacunek. A minęła już dziesiąta albo jedenasta Jutrzenka, jak tamten z zakrzywionymi okrętami ruszył pod Ilion. Ja go więc przyjąłem do swego domu i dobrze ugościłem otaczając troską i miłością, bo w domu był dostatek. A i towarzyszom, którzy z nim szli, dałem mąkę i ciemne wino, zebrane w naszej gminie, i woły na zarżnięcie, by nasycić ich serce. Dwanaście dni pozostali wtedy boscy Achajowie, trzymał ich bowiem Boreasz, nasłany przez jakieś złe bóstwo, a tak silny, że niepodobna było ani ustać na ziemi. Na trzynasty dzień wiatr opadł, a oni ruszyli w drogę. Wiele zmyślał mówiąc rzeczy do prawdy podobne. A słuchającej płynęły łzy, topniały lica, gdy opłakiwała siedzącego obok męża. Litował się w sercu Odys nad szlochającą kobietą i oczy w powiekach stanęły nieruchomo: rzekłbyś, z rogu albo żelaza. Podstępnie zataił swe łzy. A ona, nasyciwszy się łzami i płaczem, znów się doń zwróciła ze słowami: - Teraz ja ciebie, gościu, doświadczę. Jeśli naprawdę, jak mówisz, tam w swoim domu gościłeś mego małżonka wraz z jego boskimi towarzyszami, powiedz mi, jakie to miał na sobie odzienie, sam jak wyglądał i jacy z nim szli towarzysze. Odpowiadając przemówił Odys przemądry: - Kobieto, niełatwo powiedzieć to o kimś, kto przez tak długi czas jest daleko. Już dwudziesty rok idzie, jak odjechał z mojej ojczyzny. Ale ci powiem, jak się memu sercu wydaje. Chlajnę purpurową wełnianą miał boski Odys, podwójną, a sprzączka w niej była ze złota, o dwóch tulejkach, z rzeźbą misterną: w przednich łapach pies trzymał pstrego jelonka, który się wyrywał czując na sobie jego zęby. Wszyscy podziwiali, jak w tym złocie pies dusi jelonka, który nogami przebiera chcąc umknąć. Dalej zauważyłem u niego na ciele chiton świetlisty jak skórka wysuszonej cebuli. Taki był delikatny, a jasny jak słońce. Zaiste, wiele niewiast nie mogło mu się napatrzyć. Lecz jeszcze co innego ci powiem i niech to zapadnie w twe łono. Nie wiem, czy Odys z tym odzieniem na ciele z domu wyszedł, czy dał mu je któryś z towarzyszy, gdy wstąpił na chyży okręt, czy też jakiś przyjaciel - wszak Odys miał wielu przyjaciół, bo mało kto z Achajów mógł się z nim równać. Ja także dałem jemu spiżowy miecz, podwójną chlajnę, piękną, purpurową, i chiton do kostek i ze czcią odprowadziłem na pokład okrętu. A miał on ze sobą herolda, który był nieco starszy od niego i mogę ci również powiedzieć, jak wyglądał. Krągły w plecach, smagły, kędzierzawy, na imię mu było Eurybates. Odys wyróżniał go z całej drużyny, bo umysłem był mu najbliższy. Tak mówił, a w niej wzmogło się pragnienie płaczu, gdy rozpoznała nieomylne znaki, jakie jej podał Odys. Obfite łzy przyniosły jej ulgę, i odpowiadając mu rzekła: - Dotychczas, gościu, litowałam się nad tobą, teraz będziesz w moim domu kochany i czczony. To ja sama wyniosłam ze skarbca te szaty starannie złożone i dołożyłam sprzączkę błyszczącą, by mu była ozdobą. Ale ja go już nie powitam wracającego do domu i do miłej ziemi ojczystej. Na zły los odpłynął w głębokim okręcie Odys do tej niewymownej Złotroi. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Niewiasto czcigodna Laertiady Odyssa, nie psuj sobie pięknej płci ani serca nie roztapiaj lamentem. Oczywiście, nie biorę ci tego za złe: nie takiego bowiem męża opłakuje kobieta, gdy w miłości rodziła mu dzieci, cóż dopiero Odyssa, o którym powiadają, że jest do bogów podobny! Lecz przestań płakać i zważ moje słowa: szczerze ci powiem i nic nie ukryję z tego, co słyszałem o powrocie Odyssa, który żyje i jest niedaleko, w tłustej ziemi Tesprotów. Skarby wiezie liczne i zacne, a wciąż jeszcze doprasza się o nie po kraju. Lecz wierną drużynę stracił, tak samo jak i wydrążony okręt, na morzu ciemnym jak wino, gdy wracał od wyspy Trynakii. Rozgniewał się nań Dzeus i Helios, którego krowy zabili towarzysze. Wszyscy oni zginęli na huczącym morzu, a on sam chwycił się belki okrętowej i fala wyrzuciła go na ląd, na ziemię Feaków, którzy są bliskimi krewnymi bogów. Oni go z serca jak boga uczcili, obsypali darami i sami zapragnęli odesłać bez szwanku do domu. Już by tu Odys był dawno, ale spodobało się jego sercu wędrować po ziemi dalekiej i gromadzić bogactwa, a zna Odys niejedną drogę do zysków i nikt ze śmiertelnych jemu w tym nie dorówna. Tak mówił mi król Tesprotów, Fejdon, i zaklął się, lejąc obiaty w mojej obecności, że okręt stoi na morzu i drużyna jest w pogotowiu, aby odwieźć Odyssa do miłej ziemi ojczystej. Ale wpierw mnie odesłał, przypadkiem bowiem nawinął się okręt Tesprotów, płynący do pszennego Dulichionu. I pokazał mi skarby, jakie Odys zgromadził i złożył w domu tego władcy: można by żyć z tego we dwoje aż do dziesiątego pokolenia. Sam Odys udał się pono do Dodony, by z boskich liści wysokiego dębu posłyszeć wolę Dzeusa, jak ma wrócić po tak długiej nieobecności do miłej ziemi ojczystej: jawnie czy po kryjomu. A więc ocalał i przyjdzie, już jest bardzo blisko, już wkrótce stanie wśród swoich drogich na niwie rodzinnej. Mogę ci na to przysiąc. Klnę się Dzeusem, który jest z bogów najwyższy i najlepszy, klnę się nieskazitelnego Odyssa ogniskiem domowym, u którego stoję, że spełni się wszystko, jak mówię: tego roku tu przyjdzie Odys, między tym niknącym księżycem a nowiem. Znów doń przemówiła mądra Penelopa: - Oby się twoje słowo, mój gościu, spełniło! Wnet poznałbyś moją miłość i szczodrość, a każdy, kto by cię spotkał, wielbiłby twoje szczęście. Ale mi serce mówi, że będzie inaczej: już Odys nie wróci do domu ani ty się nie doczekasz naprawy, bo nie ma w tym domu takich panów, jakim był Odys wśród mężów - jeśli był kiedy! - on wiedział, jak gości czcigodnych odsyłać i przyjmować. Ale go, dziewczęta, umyjcie i przygotujcie mu łoże - pościel i chlajny, i wezgłowie świetliste, aby mu było ciepło, póki nie wzejdzie złototronna Jutrzenka. A skoro świt wykąpać go proszę i namaścić, by obok Telemacha zasiadł w megaronie i pomyślał o śniadaniu. A jeśli ktoś z nich gościa do żywego obrazi, tym gorzej dla niego: nic już tu nie wskóra, choćby się najokropniej wściekał. Jakżebyś bowiem, gościu, mógł powiedzieć, że inne niewiasty przewyższam rozumem i przezornością, gdybyś ty chropawy na ciele i w lichym przyodziewku siadał do stołu w mym domu. Życie ludzkie jest takie krótkie! Kto jest nieużyty i twardego serca, na tego wszyscy śmiertelni szemrzą, póki żyje, a po śmierci głośno oczerniają. A kto sam jest bez skazy i postępuje bez zarzutu, tego sławę goście szeroko roznoszą po całym świecie i wielu zwie go szlachetnym. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Małżonko czcigodna Laertiady Odyssa! Zbrzydły mi chlajny i prześcieradła świetliste, odkąd okręt o długich wiosłach zaniósł mnie daleko od śnieżnych gór Krety. Niech już leżę jak wprzódy na nędznym barłogu, gdzie tyle nocy bezsennych przetrwałem w oczekiwaniu boskiej Jutrzenki. O mycie nóg także nie dba moje serce, i nie dotknie się naszych stóp żadna z kobiet, chyba jakaś stateczna staruszka, która wycierpiała tyle co ja: jej bym nie wzbronił dotknąć swoich nóg. Znów doń przemówiła mądra Penelopa: - Miły gościu, żaden z dalekich przybyszów, co w moim domu gościli, nie był ani tak rozumny, ani tak miły jak ty, który o wszystkim tak rozsądnie i z namysłem rozprawiasz. Jest u mnie staruszka, mądra i zaradna, która tego nieszczęśnika troskliwie chowała i piastowała, wziąwszy go w swoje ręce, skoro go matka urodziła: ona tobie nogi umyje, choć już niewiele ma sił. Wstawaj, mądra Euryklejo, i umyj rówieśnika twego pana. Z pewnością i Odys ma już takie same nogi i takie same ręce, bo w niedoli prędko się ludzie starzeją. Tak mówiła, staruszka zaś twarz zakryła rękami, polały się łzy gorące, przemówiła ze smutkiem: - Jakżem przez ciebie nieszczęśliwa, dziecko! Zaiste, Dzeus zawziął się na ciebie, mimo że serce masz takie poczciwe. Nikt chyba ze śmiertelnych nie spalił tyle tłustych udźców piorunnemu Dzeusowi, nikt tyle hekatomb wybranych nie dał co ty, prosząc o dobrą starość i żeby się chował twój jasny syn - teraz, jak widzę, Dzeus tobie odjął na zawsze dzień powrotu. Może i jemu tak urągały kobiety w dalekiej gościnie, gdy zachodził do możnych domów, jak z ciebie się tu wyśmiewają te wszystkie suki, którym za swe zniewagi i upokorzenia nawet się umyć nie pozwalasz. Ja się nie wzdragam usłuchać rozkazu córki Ikariosa, mądrej Penelopy. Umyję ci nogi i ze względu na ciebie, bo się we mnie serce poruszyło zgryzotą. Ale zważ teraz słowo, które powiem. Wielu tutaj przychodziło gości z daleka, lecz żaden, wyznaję, nie był tak z pozoru podobny do Odyssa, jak ty - ten sam wzrost, ten sam głos, te same nogi. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Staruszko, tak mówią wszyscy, których oczy widziały nas obu, że jesteśmy bardzo do siebie podobni, i ty sama to zauważyłaś. Rzekł, a staruszka wzięła błyszczącą miednicę, która jej służyła do mycia nóg, nalała do niej dużo zimnej wody, potem dodała gorącej. Odys zaś usiadł z dala od ogniska, gdzie było najciemniej, bo nagle przyszło mu na myśl, że ona rozpozna jego bliznę i wszystko od razu się wyda. A ona przystąpiła do niego i myła swego pana. Nagle poznała bliznę. Przed laty zranił go dzik białym klem, gdy Odys wybrał się do Parnasu odwiedzić Autolikosa i jego synów. Był to dostojny ojciec jego matki, który innych ludzi przewyższał złodziejstwem i przysięgami. Sam bóg mu to dał, Hermes, któremu on palił udźce baranów i koźląt, a ten przyjmował z wdzięcznością i wspierał życzliwie. Do tłustej ziemi Itaki gdy Autolikos zawitał, zdarzyło się, że jego córka właśnie urodziła syna, i po skończonym obiedzie Eurykleja położyła mu dziecko na kolanach mówiąc: - Autolikosie, znajdź sam imię, które dasz drogiemu dziecku twego dziecka, wszak ci jest ten wnuk bardzo upragniony. Odpowiadając jej Autolikos rzekł: - Zięciu i córko moja, dajcie mu imię, które wam powiem. Przychodzę tu w gniewie na wiele kobiet i mężczyzn, których ziemia żywi, niech mu więc na imię będzie Odys, czyli gniewny. A kiedy dorośnie i odwiedzi wielki dom pod Parnasem, skąd jego matka pochodzi, dam jemu z tych skarbów, które tam u mnie leżą, i radosnego z powrotem odeślę. Z takiego to powodu Odys wyruszył po te sławetne dary. Zaraz go Autolikos i jego synowie uściskali i powitali gładkimi słowami, a matka matki Odyssa, Amfitea, objęła i całowała w głowę i w oczy piękne. Autolikos synom przesławnym kazał przyrządzić wieczerzę. W mig usłuchali, wyprowadzili pięcioletniego wołu i, krzątając się przy nim, zdjęli skórę, poćwiartowali, umiejętnie pocięli na drobne części, włożyli na rożny, a upiekłszy starannie, podzielili między obecnych. Cały dzień ucztowali aż do zachodu słońca, niczego sercu nie brakło na tej biesiadzie. Kiedy zaś zaszło słońce i nastąpiła ciemność, położyli się, by wziąć dar snu. Skoro z mgieł zrodzona pojawiła się różanopalca Jutrzenka, ruszyli na łowy: i psy, i synowie Autolikosa, a z nimi szedł Odys. Wspinając się na strome zbocza okrytego lasem Parnasu, szybko doszli do wietrznych jarów. Właśnie słońce, wyszedłszy z wolna płynących wód boskiego Okeanosa, dotknęło niw, gdy myśliwi weszli do parowu: przodem psy biegły za tropem, w tyle synowie Autolikosa, wśród nich boski Odys, który kroczył tuż za psami potrząsając włócznią o długim cieniu. A tam w gęstych chaszczach wielki dzik miał legowisko. Odporne na siłę wiatrów wilgotnych, nie dopuszczały promieni jasnego słońca ani deszcz nie przenikał do środka, taki to był gąszcz, a liści spadłych leżało mnóstwo. Gdy go dobiegł odgłos nóg tropiących ludzi i psów, ruszył z kniei. Ze zjeżoną szczeciną, z ogniem w oczach, stanął naprzeciw. Pierwszy, chcąc go zranić, skoczył na niego Odys z włócznią w krzepkiej dłoni. Ale go dzik uprzedził i ugodził powyżej kolana. Kieł przeszedł bokiem i wydarł wiele mięsa, lecz nie sięgnął do kości. Odyssowi zaś udało się zranić go w prawą łopatkę: na wylot przeszedł grot jasnej dzidy. Zwierz ryknął, padł w proch i dech wyzionął. Zajęli się nim synowie Autolikosa, nieskazitelnemu zaś, boskiemu Odyssowi zawiązano ranę starannie, zaklęciem zatamowano krew czarną i wszyscy wkrótce wrócili do domu drogiego ojca. Tam go dobrze leczyli i sam Autolikos, i synowie Autolikosa i złożyli mu dary wspaniałe, i wśród wspólnej radości serdecznie wyprawili do Itaki. Ucieszyli się z jego powrotu ojciec i matka czcigodna i wypytywali, skąd ma tę bliznę. Dokładnie im opowiedział, jak go na łowach dzik zranił białym kłem, gdy poszedł na Parnas z synami Autolikosa. Staruszka wodząc dłońmi po jego nodze dotknęła blizny i od razu ją poznała. Noga wyśliznęła się jej z rąk i uderzyła w miednicę, aż jęknął spiż. Z przewróconej miednicy woda wylała się na ziemię. Radość i ból jednocześnie owładnęły duszą Euryklei, oczy napełniły się łzami, załamał się głos, zawsze tak świeży. Dotknąwszy podbródka Odyssa przemówiła: - Zaprawdę, tyś Odys, drogie dziecko. A jam ciebie nie poznała, dopiero teraz, kiedy oto swojego pana dotknęłam rękami. Rzekła i obróciła oczy ku Penelopie, chcąc jej dać znak, że mąż jest w domu. Lecz ona nie mogła ani spojrzeć w tę stronę, ani nic zauważyć, ponieważ Atena odwróciła jej myśli. Odys natomiast, szukając po omacku, chwycił staruszkę - prawą ręką za gardło, a lewą przyciągnął ją ku sobie, mówiąc: - Nianiu, czemu chcesz mnie zgubić? Wykarmiłaś mnie przecież u własnej piersi, a teraz ja po wielu cierpieniach, w dwudziestym roku, przyszedłem do ziemi ojczystej. Lecz skoroś to odkryła i bóg ci to wrzucił w serce, milcz, żeby się nikt w domu nie dowiedział. Boć zapowiadam, co się spełni na pewno: jeśli bóg przeze mnie zdławi wyniosłych zalotników, i ciebie, mojej karmicielki, nie oszczędzę, kiedy zabijać będę w swym domu wszystkie służebne niewiasty. Odrzekła mądra Eurykleja: - Dziecko moje, jakież to słowo wymknęło się tobie z zagrody zębów? Wiesz przecież, jaki jest we mnie duch nieugięty: będę ci jak twardy kamień albo żelazo. Lecz oto, co jeszcze powiem, a ty weź pod uwagę: jeśli bóg przez ciebie zdławi wyniosłych zalotników, wtedy ja tobie wskażę dokładnie kobiety w naszym domu, które ci wstyd czynią, a które są niewinne. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Nianiu, po cóż miałabyś je wymieniać? Nie trzeba. Już ja sam dobrze się im przyjrzę i każdą rozpoznam. A teraz milcz o wszystkim i zdaj się na bogów. Rzekł, a staruszka wyszła z megaronu, żeby przynieść wody do nóg, gdyż poprzednia wszystka się wylała. Skoro go zaś umyła i natarła tłustą oliwą, znów bliżej ognia przysunął Odys swój stołek, by się ugrzać, bliznę zaś przykrył łachmanem. Pierwsza odezwała się mądra Penelopa: - Gościu, jeszcze trochę porozmawiamy. Wnet przyjdzie godzina miłego spoczynku, w której nawet człowiek zmartwiony bierze słodki sen. Mnie natomiast bóstwo dało bezkresną zgryzotę: za dnia, choć smucę się i płaczę, mam rozrywkę w doglądaniu domowej czeladzi, ale kiedy noc przyjdzie i wszystkich ogarnia sen, leżę na łożu, a chmara ostrych trosk bodzie moje serce żałobne. Jak córka Pandareosa, zielonkawy słowik z nadchodzącą wiosną śpiewa pięknie, ukryta w gęstym listowiu drzew, i wciąż zmieniający się głos podaje na wielokrotne echo, opłakując drogiego syna, Itylosa, którego nieopatrznie spiżem zabiła, tak i moje serce miota się na wsze strony: czylić mam zostać przy moim chłopcu i tu wszystkiego pilnować, majątku mego i sług, i tego wielkiego domu o stropie wysokim, z szacunku dla małżeńskiej łożnicy i dobrej sławy u ludu, czy pójść za tym, kto najlepszy z zalotników achajskich i czyje wiano najbogatsze. Syn mój, dopóki był mały i głupiutki, nie dawał mi pójść za mąż i opuścić mężowskiego domu, lecz teraz, kiedy jest duży i dorosły, sam sobie życzy, żebym stąd poszła i wróciła do ojca, bo nie może ścierpieć, że Achajowie zjadają jego mienie. Ale posłuchaj i wyłóż mi oto ten sen. Dwadzieścia gęsi na podwórzu wyjada z wady ziarna pszenicy, a ja cieszę się ich widokiem. Nagle wylatuje z gór wielki krzywodzioby orzeł, jedną po drugiej chwyta za szyję i dusi. Leżały na kupie, gdy on się wzniósł w boskie przestworza. Płakałam i krzyczałam we śnie, a koło mnie zgromadziły się pięknowłose Achajki i pomagały mi opłakiwać gęsi, które orzeł zabił. Lecz on wrócił i usiadł na wystającym dachu i głosem ludzkim przemówił, żeby mnie pocieszyć: "Odwagi, córko przesławnego Ikariosa! To nie mara, ale jawa: ta rzecz tobie się spełni. Gęsi to zalotnicy, a ja, ten orzeł - twój powrócony mąż i wszystkim zalotnikom nędzną śmierć przyniosę." Tak mówił, a mnie sen słodki odszedł i policzyłam gęsi, które jak wprzódy na podwórzu dziobały pszenicę z koryta. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Niewiasto, po cóż inaczej wykładać sen, skoro sam Odys powiedział, jak się on spełni? Jawna stąd zguba wszystkich zalotników: nikt z nich nie uniknie śmierci. I znów rzekła doń mądra Penelopa: - Gościu, zaiste próżne są sny, a ich mowa bez związku i nie wszystko ludziom się spełnia. Dwie są bowiem bramy zwiewnych snów: jedna z rogu, druga z kości słoniowej. Te, które przechodzą przez rżniętą kość słoniową, są zasłonięte i niosą czcze słowa, te zaś, co wychodzą z drzwi rogowych, wróżą prawdę temu, kto ze śmiertelnych je zobaczy. Lecz do mnie, jak sądzę, nie tędy przyszedł straszny sen: za wielkie byłoby to szczęście dla mnie i dla syna. Coś jeszcze ci powiem, a ty rzuć w swoje serce. Oto już nadchodzi przeklęty brzask, który mnie zabierze z domu Odyssa: dziś bowiem urządzę zawody. Dwanaście toporów on w swoim domu stawiał rzędem jak kozły okrętowe i stanąwszy z daleka wszystkie jedną strzałą przenikał. Teraz taką grę zalotnikom wyznaczę: kto swymi dłońmi najłatwiej łuk napnie i strzałą przeszyje wszystkie dwanaście toporów, za tym pójdę porzucając ten dom mojej młodości, tak piękny, pełny dobytku - nigdy nawet we śnie go nie zapomnę. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Czcigodna małżonko Laertiady Odyssa! Nie zwlekaj dłużej z tą grą: prędzej ci bowiem powróci Odys przemądry niż oni, obmacując ten gładki łuk, naciągną cięciwę i przez żelazo strzałę przepuszczą. Z kolei rzekła doń mądra Penelopa: - Jeślibyś zechciał, mój gościu, posiedzieć tu i bawić mnie, sen by nie dotknął moich powiek. Lecz niepodobna być ludziom zawsze bez snu, każdemu jego część dali nieśmiertelni na tej ziemi zbożorodnej. Pójdę na górę położyć się w moim utrapionym łożu, które wciąż łzami oblewam, odkąd Odys poszedł na tę przeklętą Złotroję. Tam się więc położę, a ty tutaj albo na ziemi zrób sobie legowisko, albo niech ci postawią pryczę. To mówiąc weszła do komnat świetlistych, nie sama, z nią szły dziewki służebne. I płakała Odyssa, miłego małżonka, aż jasnooka Atena rzuciła jej na powieki słodki sen. Pieśń dwudziesta Wróżby i znaki W sieni spoczywał boski Odys. Rozłożył nie garbowaną skórę wołu, na to dużo run z owiec zabitych przez Achajów, a gdy już spoczął, Eurynome rzuciła nań chlajnę. Leżał Odys obmyślając w sercu zgubę zalotnikom i czuwał. Z megaronu wymykały się kobiety, które już przedtem łączyły się z zalotnikami. Idąc pobudzały się nawzajem do śmiechu i wesołości. A jemu serce burzyło się w lubej piersi. Wahał się, czy skoczyć i każdej z nich zadać śmierć, czy pozwolić hardym zalotnikom, by jeszcze ten ostatni raz z nimi spali. Serce w nim szczekało. Jak suka obiega w koło swe słabe szczenięta i na nieznajomych szczeka, gotowa do walki, tak w nim szczekała złość na jawną zbrodnię. Bijąc się w piersi karcił swe serce: - Znieś i to, moje serce, jużeś i bardziej psie dni znosiło, jak ów, kiedy nieokiełznany Kiklop pożerał dzielnych towarzyszy. Twoja to wówczas roztropna odwaga wyprowadziła mnie z pieczary, w której sądziłem, że zginę. Tak przemawiał do serca miłego, a wierne, cierpliwe serce było mu posłuszne. Lecz sam się obracał z boku na bok. Jak ktoś żołądek napełniony tłuszczem i krwią trzyma nad silnym ogniem i szybko to w tę, to w ową stronę obraca, by go najprędzej usmażyć, tak on się obracał na łożu i rozmyślał, jakim sposobem sam jeden położy ręce na bezwstydną rzeszę zalotników. Z nieba zstąpiwszy zbliżyła się do niego Atena w postaci niewieściej. Stanęła u głowy i rzekła: - Czemu nie śpisz, najnieszczęśliwszy z ludzi? To przecież twój dom, a w domu żona i syn, którego każdy może tobie zazdrościć. Odpowiadając jej rzekł Odys przemądry: - Wszystko to słuszne, co mówisz, bogini, ale o jedno serce mi w piersiach się tłucze: jak sam jeden położę ręce na bezwstydnych zalotnikach, którzy się tu co dzień schodzą gromadnie. A oto najważniejsza rzecz, nad którą rozmyślam: jeślibym ich zabił z Dzeusa i twojej woli, dokąd mam uciec? - zastanów się, proszę. Znów przemówiła bogini jasnooka Atena: - A, niecnoto! Inny by nawet lichszemu zaufał towarzyszowi, śmiertelnikowi, co wiele rozumie, a ja przecież boginią jestem, która nieustannie strzeże ciebie we wszystkich kłopotach. Powiem ci wyraźnie: gdyby pięćdziesiąt oddziałów tych ludzi znikomych osaczyło nas dysząc aresowym mordem, to i tak zabrałbyś im woły i tłuste owce. Lecz niechaj cię sen weźmie: niepotrzebnie się dręczysz tym pilnowaniem i czuwaniem - już wypłyniesz z niedoli. Rzekła i zlała mu sen na powieki, sama zaś na Olimp wróciła arcyboska. Właśnie kiedy go sen ogarnął, rozluźnił członki i rozproszył troski serdeczne, jego frasobliwa małżonka zbudziła się i usiadłszy na miękkim łożu płakała. A gdy płacz uśmierzył jej serce, boska niewiasta najpierw modliła się do Artemidy: - Artemido, córo Dzeusa, czcigodna bogini! Albo mnie tu zaraz przeszyj strzałą i zabierz mi życie, albo niech mnie wicher porwie i zaniesie na mgliste ścieżki, i wrzuci w ujście wstecz płynącego Okeanu. Tak ongi Pandareosa córki wicher porwał. Rodziców bogowie im zabili, a one zostały w domu, sieroty. Boska Afrodyta karmiła je serem i słodkim miodem, i winem, Hera więcej niż innym niewiastom dała im urody i rozumu, a wzrost Artemida przeczysta, Atena zaś wyuczyła sztuk świetnych. I właśnie boska Afrodyta wstąpiła na Olimp wysoki prosić o szczęśliwe małżeństwo dla tych dziewcząt u piorunnego Dzeusa, który dobrze wie wszystko, ludzką dolę i niedolę - gdy Harpie porwały dziewczęta i oddały w opiekę złowrogim Eryniom. Niech i mnie tak zniknąć pozwolą panowie olimpijskiego dworu, albo niech mnie porazi Artemis pięknowłosa, bym zeszła pod ziemię nienawistną i zobaczyła Odyssa. Nie chcę być rozrywką lichszego odeń męża! Jeszcze można znieść, kiedy w twardej udręce serca płacze się po całych dniach, ale bodaj noce przynoszą sen: zapomina się o wszystkim, o złym i dobrym, gdy się zamknie powieki. Lecz na mnie bóstwo zsyła nawet sny niedobre: tej nocy spał on przy mnie taki, jaki był, kiedy szedł na wojnę, i radowało się moje serce, bo byłam pewna, że to nie sen, ale jawa. Gdy to mówiła, oto wzeszła złototronna Jutrzenka. A boski Odys posłyszał głos płaczącej. Nasłuchiwał. Zdawało się jego sercu, że już go poznała i że stoi u jego wezgłowia. Zgarnął chlajnę i owcze runa, na których spał, i złożył na jednym z tronów w megaronie, a skórę wołu wyniósł na dwór i ręce wzniósłszy modlił się do Dzeusa: - Ojcze Dzeusie, jeśli się wam spodobało po tylu niedolach na suszy i na wodzie sprowadzić mnie do mojej ziemi, spraw, żeby od ludzi, co się obudzą w tym domu, odezwał się do mnie głos jakiś, a poza domem żeby się ukazał inny znak dzeusowy. Tak się modlił, wysłuchał go Dzeus wszechwiedzący. Zagrzmiało od świetlistego Olimpu, wysoko, w chmurach: ucieszył się boski Odys. A z pobliskiej izby czeladnej doleciał głos młynarki. Miał tam bowiem pasterz ludów swoje żarna, przy których krzątało się kobiet dwanaście i mełło mąkę jęczmienną i pszenną, szpik mężów. Inne już spały, bo zmełły swoją pszenicę, ta jedna jeszcze nie skończyła - była najsłabsza. Ona to stojąc przy żarnach rzekła słowo-znak swemu panu: - Ojcze Dzeusie, który bogom i ludziom panujesz, zaiste potężnie zagrzmiałeś z gwiaździstego nieba, choć ani chmurki nie widać: to jakiś twój znak. I mnie, biednej, spełń teraz słowo, które powiem: żeby to dziś ostatni raz zalotnicy zasiedli do uczty w domu Odyssa. Za to, że w znoju bolesnym przy tym mieleniu zwątlały moje kolana, niech dziś będzie ich ostatni posiłek. Tak mówiła, cieszył się z wróżby boski Odys, jak przedtem z dzeusowego gromu, albowiem wierzył, że pomści się na zbrodniarzach. W pięknym domostwie Odyssa gromadziły się inne służące i rozpalały na ognisku ogień nieznużony. Telemach wstał z łoża, do boga podobny, ubrał się, przewiesił przez ramiona ostry miecz, pod stopy świetliste podwiązał piękne sandały, wziął mocną włócznię o grocie spiżowym. Stając w progu rzekł do Euryklei: - Nianiu droga, czy uczciliście w naszym domu gościa łożem i strawą, czy też leży gdzieś bez opieki? Albowiem taka jest moja matka mimo swojej mądrości: na ślepo wybierze nieraz spośród ludzi gorszego, a lepszego bez czci odprawi. Odpowiedziała mądra Eurykleja: - Dziś moje dziecko, obwiniałbyś niewinną. Bo on tu siedział i pił wino, ile sam zechciał, co do strawy - pytaliśmy - powiedział, że niegłodny. Kiedy zaś myślał już o spoczynku, twoja matka kazała służbie pościelić mu łóżko, ale on, jak człowiek do cna nieszczęśliwy i zabiedzony, nie chciał spać na poduszkach i prześcieradłach, tylko na nie garbowanej skórze wołu i runach owczych i położył się w przedsionku. Same okryłyśmy go chlajną. Rzekła. Telemach przeszedł przez megaron: niósł włócznię, za nim biegły dwa rącze psy. Szedł na agorę między Achajów o pięknych nagolennicach. A ona boska niewiasta, Eurykleja, córka Opsa Pejsenorydy, zawołała do służących: - Hej, wy tam, zamieść mi co żywo pokoje i skropić, i na rzeźbione trony narzucić kobierce purpurowe, a wszystkie stoły gąbką zmyć do czysta, ustawić kratery i puchary dwuuszne pięknej roboty. Inne niech idą po wodę do krynicy i w mig tu wracają. Niebawem zejdą się w megaronie zalotnicy, będą tu z samego rana, bo dziś dla wszystkich święto. Rzekła, one w lot usłuchały. Dwadzieścia poszło do krynicy o czarnej wodzie, inne zwinnie krzątały się po domu. Weszli pachołcy Achajów. Dobrze i zręcznie narąbali szczap, tymczasem kobiety wróciły od studni. Za nimi nadszedł pasterz świń prowadząc trzy wieprze, najpiękniejsze z całej trzody. Puścił je na swobodę w pięknej zagrodzie, a sam przemówił do Odyssa miłymi słowami: - Gościu, czy już życzliwiej patrzą na ciebie Achajowie, czy poniewierają tobą w domu jak wprzódy? Odparł mu Odys przemądry: - Oby, Eumajosie, bogowie pomścili występki, których się ci zuchwalcy dopuszczają w cudzym domu, bez cienia wstydu. Tak oni tam ze sobą rozmawiali, gdy podszedł do nich koźlarz Melantios, który na obiad zalotników przywiódł kozy co najlepsze ze wszystkich trzód. Za nim szli dwaj pasterze. Uwiązawszy kozy pod rozgłośną sienią, zaraz Odyssa zaczepił obelgą: - Przybłędo, będziesz tu i dziś jeszcze napastował mężów swą żebraniną? Jeszcześ nie poszedł precz? Widzę, że się nie rozstaniemy, póki jeden drugiego ręki nie skosztuje. Bo ty żebrzesz ponad słuszną miarę: są przecież i gdzie indziej uczty Achajów. Rzekł. Przemądry Odys nic nie powiedział, tylko w milczeniu kiwał głową, kryjąc w sobie złe myśli. Jako trzeci przyszedł do nich Filojtios, przewódca mężów, wiodąc zalotnikom jałówkę i tłuste kozy. Przewieźli go promem przewoźnicy, którzy przewożą każdego, kto do nich przyjdzie. Uwiązawszy zwierzęta pod rozgłośną sienią, podszedł do pasterza świń i zapytał: - Co to za gość świeżo przybył do naszego domu? Jakim się chlubi pochodzeniem? Gdzie jego ród i niwa ojczysta? Biedaczysko! - z postawy wygląda na króla i władcę. Ale bogowie niszczą człowieka na dalekiej tułaczce, a i królom niekiedy wyprzędą niedolę. To rzekłszy, zbliżył się do Odyssa, podał mu prawą dłoń i powiedział słowa skrzydlate: - Witaj, nieznajomy ojczulku. Oby szczęście do ciebie wróciło, bo też widzisz mi się w wielkiej biedzie. Zaiste, nikt z bogów nie jest bardziej okrutny od Dzeusa. Bez miłosierdzia dla ludzi, których sam zrodził, daje im za towarzyszy ból i nieszczęście. Pot na mnie uderzył, gdy ciebie zobaczyłem, oczy zaszły łzami na wspomnienie Odyssa, bo i jego widzę w takich łachmanach, tułającego się wśród ludzi, jeśli jeszcze gdzieś żyje i światło słońca ogląda. Jeżeli zaś umarł i jest w domu Hadesa, opłakiwać będę zawsze nieskazitelnego Odyssa, który mnie dzieckiem posłał pasać krowy u Kefaleńczyków. Rozrodziły się one teraz niezmiernie, nikomu by lepiej nie wybujało bydło szerokoczołe. Ale obcy ludzie każą mi je tu gnać i gnać na pożarcie. Ani się nie ulitują nad synem tego domu, ani nie drżą przed okiem bogów, tylko o tym myślą, jakby się podzielić majątkiem długo nieobecnego pana. A moje serce w lubej piersi na wszystkie strony się chwieje: myślę, że byłoby źle, gdy dziedzic w domu, zabrać jego bydło i pójść w obcy kraj, ale jeszcze bardziej mierzi tu zostać i cierpieć siedząc przy wołach, które kto inny zabierze. Już bym dawno poszedł jako zbieg do innego z wszechwładnych królów, bo dzieją sie tu rzeczy nieznośne - lecz wciąż stoi mi w myśli ów nieszczęśliwy, który oby powrócił i wymiótł z domu tych zalotników. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Wolarzu, nie wyglądasz na złego lub nierozsądnego człowieka, owszem, sam widzę, że mądrość ma wstęp do twego umysłu. Dlatego ci powiem pod wielką przysięgą: świadkiem Dzeus, z bogów najpierwszy, i ta gościna, i stół, i nieskazitelnego Odyssa ognisko, przy którym stoję, że zanim stąd odejdziesz, Odys wróci do domu, na własne oczy zobaczysz, jeśli zechcesz, jak będzie zabijał panoszących się tu zalotników. Odezwał się doń wolarz: - Gdyby się, gościu, twoje słowo spełniło, poznałbyś, jaka moja siła i ręka. A podobnie i Eumajos modlił się do wszystkich bogów, żeby wrócili mądrego Odyssa w ten dom. Tak oni do siebie mówili, zalotnicy zaś knuli Telemachowi koniec i śmierć. Tymczasem nadleciał im z lewej strony ptak, orzeł wysokolotny, a niósł zalęknioną gołąbkę. Odezwał się więc do nich Amfinomos: - Przyjaciele! Nie uda się nam zabić Telemacha, myślmy raczej o biesiadzie. Tak mówił Amfinomos, podobało się im jego słowo. Wszedłszy w dom boskiego Odyssa, złożyli chlajny na krzesłach i tronach i rżnęli duże owce, tłuste kozy, wieprze tuczone, krowę ze stada. Szlachetne wnętrzności upiekli, podzielili między sobą, wino zmieszali w kraterach. Pasterz świń roznosił puchary. Przewódca mężów Filojtios nakładał chleb do pięknych koszyków, podczaszym był Melantios. Oni zaś ręce wyciągali do zastawionych potraw. Telemach rozmyślnie usadził Odyssa wewnątrz megaronu o grubych ścianach, tuż przy kamiennym progu, gdzie ustawił dlań stołek pośledniejszy i stół niewielki. Podał mu jego część pieczeni, nalał wino do złotego kubka i rzekł: - Tu siedź teraz wśród mężów, popijając wino. Ja sam odwrócę od ciebie obelgi i ręce zalotników, bo nie jest to żaden dom gminny, tylko dom Odyssa, który mnie zostawił go w spadku. A wy, zalotnicy, słowa i ręce trzymajcie przy sobie, żeby nie doszło do zwady ni bójki. Rzekł, oni zagryźli wargi i dziwili się, że Telemach tak śmiało przemawia. Odezwał się wśród nich Antinoos, syn Eupejtesa: - Choć to przykre, Achajowie, przyjmijmy słowo Telemacha: bardzo groźnie do nas przemawia. Nie dopuścił Dzeus Kronion, niestety - bylibyśmy już dawno uciszyli w megaronie tego głośnego mówcę. Tak mówił Antinoos, Telemach nie dbał o jego słowa. Tymczasem heroldowie prowadzili przez miasto świętą bogów hekatombę. Za nimi gromady długowłosych Achajów ciągnęły do ciemnego gaju Apollona, którego strzały niosą daleko. A tu mięso wyjęto z ognia i pokrajano na części, i zaczęła się uczta przesławna. Ci, którzy usługiwali, i przed Odyssem postawili część równą tej, jaka im się dostała: albowiem tak nakazał Telemach, drogi syn boskiego Odyssa. Nie pozwoliła Atena zalotnikom powstrzymać się od wszelkich zniewag, aby tym głębiej ból zapadł w serce Laertiady Odyssa. A był wśród zalotników mąż niegodziwy, imieniem Ktesippos, ze Same rodem, który, ufny w swe niezmierne bogactwa, ubiegał się o połowicę nieobecnego Odyssa. Ten właśnie odezwał się do hardych zalotników: - Posłuchajcie mnie, mężowie zalotnicy, coś wam powiem. Dostał już gość część równą, jak się godziło, boć niepięknie i niesprawiedliwie krzywdzić gości Telemacha, jacy by tu przyszli, ale teraz i ja mu chcę dać gościniec, by miał co ofiarować dziewce łaziebnej albo komu innemu ze służby w domu boskiego Odyssa. To mówiąc krzepką dłonią porwał leżącą w koszyku nogę wołu i rzucił. Uniknął jej Odys lekko przechyliwszy głowę i zaśmiał się w sercu prawdziwie sardańskim śmiechem. A noga wołu uderzyła w gruby mur. Ktesippa zaś Telemach skarcił słowami: - Możesz się, Ktesippie, cieszyć w swym sercu, żeś nie uderzył gościa, który sam zasłonił się od ciosu. Zaprawdę, byłbym cię na wskroś przebił ostrzem włóczni i tu zamiast ślubu musiałby ci ojciec pogrzeb wyprawić. Niech się nikt nie waży w tym domu na bezeceństwa: ja już wszystko wiem i rozumiem, co dobre, a co złe - dawniej byłem dzieckiem. Już dość, że patrzymy, jak owce zarzynają, jak piją wino i jedzą nasz chleb, boć trudno jednemu walczyć z gromadą, ale wstrzymajcie się przynajmniej od zbrodni, złe dusze! A jeśli już i mnie samego zabić chcecie, wolę to, o wiele bowiem lepiej mi zginąć niż nieustannie patrzeć na ten bezwstyd - na gości wypędzanych, na służące sromotnie ciągane po pokojach. Tak mówił, oni wszyscy siedzieli w milczeniu. Dopiero później odezwał się Agelaos, syn Damastora: - Przyjaciele! Przeciw sprawiedliwej rzeczy niech się nikt nie waży wystąpić z wrogimi słowami. Ani tego gościa nie napastujcie, ani nikogo z czeladzi w domu boskiego Odyssa. Telemachowi zaś i jego matce dam ja dobrą radę, którą oby przyjęło ich serce. Dopóki w waszym łonie była nadzieja, że mądry Odys wróci do tego domu, nie było w tym żadnej ujmy czekać i odstręczać zalotników - tak było z pewnością lepiej na wypadek, gdyby Odys powrócił. Ale teraz już jest jasne, że on nigdy nie wróci. Idź więc, usiądź przy twojej matce i wytłumacz, że czas poślubić męża najlepszego i który najwięcej daje. A ty, jedząc i pijąc wesoło, będziesz używał swego dziedzictwa, gdy ona zajmie się domem innego. Odpowiedział mu wprost Telemach roztropny: - Na Dzeusa, Agelaosie, i na cierpienia mojego ojca, który gdzieś z dala od Itaki czy zginął, czyli się błąka - nie odwlekam ja godów matczynych, owszem, żądam, by poślubiła, kogo chce, i gotów jestem złożyć najpiękniejsze dary, lecz mi wstyd wbrew jej woli słowem przymuszać, by uciekała z domu: niech tego bóg nie dopuści! Tak mówił Telemach, a w zalotnikach Pallas Atena roznieciła śmiech nieugaszony i pomieszała im rozum. Śmiali się jakby obcymi szczękami i żarli krwawe mięsiwo, a oczy napełniły się im łzami i żałobę przeczuwało serce. Wśród nich odezwał się boski Teoklimenos: - Nieszczęśni, jakież zło na was padło? Noc ogarnęła wasze głowy i twarze, i kolana, lęk się u was zażegł, załzawiły się lica, a ściany i te piękne sosręby opływają krwią. Mar pełna sień, pełny dziedziniec, a wszystkie pędzą na zachód, do Erebu. Z nieba sczezło słońce i nadleciał zły mrok. Tak mówił, a oni się z niego słodko śmiali. Pierwszy przemówił Eurymach, syn Polibosa: - Bredzi ten gość, który świeżo skądś przybył. Hej, młodzi, wyprowadźcie go za drzwi, niech idzie na rynek, kiedy mu się tu noc widzi. Odezwał się do niego boski Teoklimenos: - Eurymachu, nie proszę ciebie o przewodników: mam oczy i uszy, i nogi obie, i w łonie rozum nienaganny, one mnie na dwór wyprowadzą, skoro poznam, że idzie na was nieszczęście, przed którym nie ucieknie ani się zasłoni nikt z was, zalotnicy, co w domu boskiego Odyssa mężów upokarzacie i knujecie zbrodnie. To mówiąc opuścił ten dom ludny i poszedł do Pejrajosa, który go przyjął życzliwie. A zalotnicy, patrząc po sobie, zaczepiali Telemacha i wyśmiewali się z jego gości. Ktoś z tej butnej młodzieży mówił: - Telemachu, nie masz ty szczęścia do gości! Oto masz tego brudasa i włóczęgę, któremu tylko chleba i wina potrzeba, ale do roboty brak mu doświadczenia i siły, zbędny ciężar dla ziemi. A ten drugi wstaje nagle i prorokuje. Lecz ty mnie posłuchaj, bo tak będzie najlepiej: wrzućmy tych gości na okręt wiosłowny i odeślijmy do Sykulów, gdzie tobie za nich dobrze zapłacą. Tak mówili zalotnicy, on zaś nie zważał na ich słowa, tylko w milczeniu patrzył na ojca, wciąż wyczekując, kiedy on ręce położy na bezczelnych zalotników. A córka Ikariosa, mądra Penelopa, siedziała naprzeciw na przepięknym stołku i słyszała każde słowo w sali mężów i jak ze śmiechem ucztowali, słodko i suto, bo nie szczędzili sobie zwierząt ofiarnych. Ale nie było jeszcze tak niepowabnej wieczerzy jak ta, którą miała im zastawić bogini i mąż wielkiej mocy. Lecz od nich wyszedł początek zbrodni. Pieśń dwudziesta pierwsza Łuk Odyssa Wtedy bogini jasnooka Atena poddała myśl córce Ikariosa, mądrej Penelopie, by przynieść zalotnikom łuk i siwe żelazo, sprzęt do zawodów w megaronie Odyssa. Minąwszy wysokie schody swej części domu, krzepką dłonią ujęła klucz spiżowy, pięknie wygięty, o rączce z kości słoniowej. I z niewiastami służebnymi poszła w głąb skarbca, gdzie pańskie skarby leżały - spiż i złoto, i żmudnie kowane żelazo. Tam leżał prężny łuk i kołczan pełny jęczących strzał, dary, które dostał w lakedajmońskiej gościnie od Ifitosa, podobnego do nieśmiertelnych syna Eurytosa. Spotkali się ongi w Messenie, w domu mądrego Orsilocha. Miał tam Odys odebrać dług, który mu winien był ów cały kraj: trzysta bowiem baranów razem z pasterzami zabrali z Itaki na wiosłownych okrętach ludzie z Messeny. Jako poseł w tej sprawie, Odys, jeszcze wtedy pacholę, odbył daleką drogę, wysłany przez ojca i starszyznę. Ifitos zaś szukał tam zgubionych klaczy dwunastu z ich mułami, zdolnymi już do pracy: miały one później stać się przyczyną jego śmierci, kiedy się natknął na syna Dzeusowego o sercu niezłomnym, na bohatera Heraklesa, który tak wielkich prac dokonał. On to, bawiąc w gościnie u Ifitosa, zabił go w jego własnym domu, niegodziwy, i ani się oczu bożych nie wstydził, ani tego stołu, który mu zastawiono - zabił gospodarza i zabrał z domu klacze twardokopytne. Tych właśnie klaczy szukał Ifitos, kiedy spotkał się z Odyssem, i wtedy dał mu łuk, który dawniej nosił wielki Eurytos, a umierając zostawił synowi w swym domu wysokim. Odys dał mu wzajem miecz ostry i mocną włócznię, zadatek szczerej przyjaźni. Lecz nie poznali się bliżej przy wspólnym stole, gdyż wpierw syn Dzeusa zabił Ifitosa Eurytydę, podobnego do nieśmiertelnych. Od niego więc miał ten łuk boski Odys, ale nie wziął go ze sobą, gdy szedł na wojnę z czarnymi okrętami. W domu zostawił, jako pamiątkę po przyjacielu, i nosił go tylko na własnej ziemi. Boska kobieta znalazła się przed skarbcem. Przeszła próg dębowy, który cieśla starannie wygładził i pod sznur wywiódł prosto, on też wprawił odrzwia i lśniące podwoje. Odwinęła prędko rzemień z pierścienia, włożyła klucz, zasuwy rozsunęła i pchnęła drzwi. Jak rączy byk pasący się na łące, tak ryknęły piękne podwoje uderzone kluczem i rozwarły się przed nią na ścieżaj. Ona zaś weszła na wysoki pomost, gdzie stały skrzynie pełne wonnych szat. Wspiąwszy się zdjęła z kołka łuk razem z puzdrem błyszczącym, które go okrywało. Usiadła i trzymając na kolanach głośno szlochała. Potem wyjęła z puzdra łuk swego króla i znalazłszy ulgę w rzęsistych łzach, poszła do megaronu między szlachetnych zalotników. Niosła w ręku łuk prężny i kołczan pełen strzał jęczących. Za nią służące niosły kosz, a w nim spiż i żelazo, sprzęt do igrzysk tego władcy. Boska kobieta, znalazłszy się wobec zalotników, stanęła w grubym obramieniu drzwi, na twarz spuściła lśniącą namiotkę i mając przy sobie z dwóch stron służące przemówiła: - Posłuchajcie mnie, mężni zalotnicy! Napadliście ten dom, by wiecznie jeść i pić, gdy pana nie ma tak długo, i nie mogliście sobie znaleźć innej wymówki jak ta, że się chcecie żenić i mnie pojąć za żonę! Dobrze więc, o zalotnicy! Oto wasza próba. Kładę tu wielki łuk boskiego Odyssa: kto swymi dłońmi najłatwiej napiąć go zdoła i strzałą przeszyje wszystkie dwanaście toporów, za tym pójdę, porzucając ten dom mojej młodości, taki piękny, pełny dobytku, którego nawet we śnie nigdy nie zapomnę. Rzekła i rozkazała boskiemu pasterzowi świń Eumajosowi podać zalotnikom łuk i siwe żelazo. Ze łzami wziął go Eumajos i położył. A w drugim kącie płakał wolarz, gdy łuk pana zobaczył. Antinoos zaś odezwał się i rzekł: - Głupi wieśniacy, których myśl nie wybiega poza dzień dzisiejszy! Nędzni! Po co lejecie łzy i w łonie kobiety serce wzruszacie, które i bez tego leży w bólach, odkąd straciła ona ukochanego małżonka? Siedźcie cicho i jedzcie albo idźcie płakać za drzwiami, a łuk zostawcie tutaj - zalotnikom na czcze zawody. Albowiem nie sądzę, by łatwo było napiąć ten łuk pięknie gładzony. Nikt z tu obecnych nie może się równać z Odyssem. Ja sam go widziałem i dobrze pamiętam, choć byłem jeszcze głupim dzieckiem. Tak mówił, ale serce w piersiach miało nadzieję naciągnąć cięciwę i strzałę przepuścić przez żelazo. I w istocie pierwszy miał poznać smak strzały z rąk nieskazitelnego Odyssa, którym tak gardził siedząc w jego domu i szczując przeciw niemu swych towarzyszy. Przemówił do nich jego święta moc Telemach: - Biada, Dzeus Kronion pozbawił mnie zaiste rozumu! Oto matka miła, taka mądra, mówi, że opuści ten dom i pójdzie za innym, a ja śmieję się i raduję sercem bezmyślnym. Hej, zalotnicy, nie odkładajcie zawodów przy takiej nagrodzie! W całej ziemi achajskiej, ani w świętym Pylos, ani w Argos, ani w Mykenach, ani w samej Itace czy na czarnym lądzie nie ma drugiej takiej kobiety - sami o tym wiecie, nie potrzebuję zachwalać własnej matki. Niech się więc rzecz wymówkami nie przewleka, nie odwracajcie się dłużej od tego łuku, zobaczymy, kto go naciągnie. I ja sam bym spróbował. A jeślibym napiął i strzałę przepuścił przez żelazo, moja matka czcigodna nie porzuciłaby tego domu ku mojej zgryzocie, za innym by nie poszła i nie zostawiła mnie tu samego, gdy już jestem zdolny władać pięknym ojcowskim orężem. Wstał, zdjął z pleców purpurową chlajnę i z ramion miecz ostry. Zaczem wykopał rów długi, równo pod sznur, i wstawił topory każdy z nich obsypując ziemią. Z podziwem wszyscy patrzyli, jak ładnie je ustawił - choć nigdy ich dotąd nie widział. A on się cofnął do progu, by łuk wypróbować. Trzykroć nim potrząsnął chcąc nagiąć, trzykroć zabrakło mu siły, lecz nie tracił nadziei, że uda mu się napiąć cięciwę i przebiec strzałą żelazo. W istocie byłby ją napiął po raz czwarty natężając swe siły, lecz Odys skinął głową przecząco i zgasił jego zapał. Jego święta moc Telemach przemówił: - Niestety, taki już będę lichy i bez sił albo może jestem za młody, by dowierzać swym rękom i móc się zasłonić przed mężem, co mnie pierwszy zaczepi. Lecz wy, którzy przewyższacie mnie siłą, spróbujcie tego łuku i prowadźmy dalej zawody. To mówiąc łuk odłożył na ziemię, opierając o dobrze spojone i wygładzone podwoje, a chyżą strzałę ustawił tamże pod pięknym pierścieniem drzwi i z powrotem zasiadł na tronie, z którego powstał przed chwilą. A do nich przemówił Antinoos, syn Eupejtesa: - Zaczynajcie, towarzysze, od lewej ku prawej, tą samą koleją, co się wino roznosi. Słowa Antinoosa wszystkim się podobały. Pierwszy wstał Lejodes, syn Ojnopsa, który u nich ofiar doglądał, a siadywał zawsze w najdalszym kącie, koło pięknego krateru: on jeden brzydził się zuchwalstwem zalotników i wciąż im je wyrzucał. On więc pierwszy wziął łuk i chyżą strzałę. Stanął na progu i mocował się z łukiem, ale nie naciągnął: prędko omdlały jego nieutarte, miękkie ręce. I zwrócił się do zalotników: - Przyjaciele, ja napiąć nie zdołam, niech weźmie ktoś inny. Ale ten łuk wielu naszych panów życia i duszy pozbawi, bo stokroć lepiej umrzeć niż żyć straciwszy to, na co przez tyle dni tutaj czekamy. Wszak teraz niejeden jeszcze spodziewa się i pragnie poślubić Penelopę, małżonkę Odyssa, ale kiedy ten łuk zobaczy, kiedy go spróbuje, niech się stara o inną ze strojnych Achajek znosząc jej podarki. A ona niech sobie później wyjdzie za tego, kto najwięcej daje i kto jej przeznaczony. Rzekł i łuk odłożył, opierając o dobrze spojone i wygładzone podwoje, a chyżą strzałę ustawił pod pięknym pierścieniem drzwi i poszedł usiąść na tronie, z którego powstał przed chwilą. Natarł na niego Antinoos mówiąc: - Lejodesie, jakież to słowo wymknęło się tobie z zagrody zębów? Okrutne i gorzkie - aż słuchać mierzi! Miałbyż ten łuk pozbawić życia i duszy najlepszych spośród nas, dlatego że ty nie możesz go napiąć? Zaiste, nie na to zrodziła cię matka czcigodna, byś cięciwy napinał i szył strzałami. Lecz wnet inni to zrobią zalotnicy dzielni. Rzekł i do koźlarza Melantiosa zwrócił się z rozkazem: - Rozpal mi ogień w megaronie, a żywo, Melantiosie. Postaw tu wielki stołek i nakryj owczym runem. Dalej - przynieś ze spiżarni duży krąg łoju: niechaj młodzi łuk nagrzeją i wysmarują tłuszczem. Zażyjmy tego łuku i skończmy nareszcie zawody! Rzekł, a Melantios w lot rozpalił ogień nieznużony, obok postawił stołek i nakrył owczym runem, zaczem przyniósł ze spiżarni duży krąg łoju. Młodzi, nagrzawszy łuk, zaczęli próbować, ale napiąć nie mogli, bo nie starczyło im siły. Został jeszcze Antinoos i boski Eurymachos, wodzowie zalotników, którzy nad innymi górowali dzielnością. Wtem wyszli ze sali wolarz i pasterz świń boskiego Odyssa, a za nimi pospieszył sam Odys. Kiedy zaś byli już za drzwiami i za dziedzińcem, odezwał się do nich i zagadnął miłymi słowami: - Wolarzu i ty, pasterzu świń, powiedziałbym wam słowo - albo może je lepiej zataić? Lecz serce mówić słowo mi każe. Jak byście się zachowali w obronie Odyssa, gdyby tak skądś przyszedł niespodzianie albo gdyby go jakiś bóg przyniósł? Czy stanęlibyście po jego czy po zalotników stronie? Odpowiedzcie, jak wam serce i dusza każe. Na to odparł pasterz wołów: - Ojcze Dzeusie! Obyś spełnił to życzenie: niech tu przyjdzie ów mąż, niech go bóstwo sprowadzi - poznałbyś wtedy moją siłę i moje ręce! Tak samo Eumajos modlił się do wszystkich bogów, by Odys przemądry wrócił do tego domu. A kiedy on poznał ich serce niezawodne, znów do nich przemówił: - Otóż i on! To ja sam. Po wielu niedolach w dwudziestym roku przychodzę do ziemi ojczystej. Wiem, że z całej służby wam tylko jestem pożądany. Co do reszty nie słyszałem, by się ktoś modlił o mój powrót do domu. Wam powiem całą prawdę o tym, co się stanie. Jeśli przeze mnie bóg zdławi pysznych zalotników, obu was pożenię, włościami obdarzę, domy w pobliżu mojego zbuduję i będziecie mi odtąd towarzyszami i braćmi Telemacha. Ale wam jeszcze pokażę znak oczywisty, byście mnie poznali i uwierzyli w swym sercu - bliznę od białego kła dzika, który mnie zranił, gdy szedłem na Parnas z synami Autolikosa. To mówiąc rozchylił łachmany, a oni oglądali wielką bliznę i wszystko sobie przypominali. Z płaczem objęli rękoma mądrego Odyssa i z miłością całowali w głowę, w ramiona, a on ich całował po rękach i po głowach. Słońce by zaszło, zanimby się wypłakali, gdyby ich sam Odys nie wstrzymał: - Dość już płaczu i westchnień, by nie zobaczył ktoś wychodząc z megaronu i nie rozgłosił w domu. Po jednemu wchodźcie, nie wszyscy razem, ja pierwszy, wy potem. I czekajcie na znak. Albowiem nikt z zalotników, ilu ich jest, nie pozwoli mi oddać łuku i kołczanu, ty jednak, Eumajosie, przeniesiesz łuk przez megaron i oddasz w moje ręce. A kobietom powiesz, żeby zamknęły drzwi mocno spojone i jeśliby dały się słyszeć jęki i razy w tym naszym męskim zamknięciu, niech żadna za drzwi nie wychodzi, niech cicho siedzi przy swojej pracy. A tobie, boski Filojtiosie, polecam zamknąć na klucz wrota dziedzińca i co żywo uwiązać zasuwy. To mówiąc wszedł do ludnego domu i usiadł na stołku, z którego niedawno powstał. Wkrótce wrócili i dwaj słudzy boskiego Odyssa. Eurymachos już łuk w rękach obracał, nagrzewając go ze wszystkich stron w blasku ognia. Lecz i on nie zdolał go napiąć - z wielkim bólem serca. Westchnął żałośnie i rzekł: - Biada! i za siebie cierpię, i za wszystkich. Nie żal mi tak bardzo małżeństwa, chociaż i to mi doskwiera, ale jest niemało innych Achajek i w samej morzem oblanej Itace, i w innych miastach, lecz żebyśmy tak dalece byli słabsi od boskiego Odyssa i nie mogli napiąć tego łuku - to mnie boli. I potomni słuchać będą ze wstydem. Rzekł doń Antinoos, syn Eupejtesa: - Nie będzie tak, Eurymachu, sam to rozumiesz. Albowiem dziś w naszym kraju wielkie święto boga: któż by teraz łuki napinał? Spokojnie go złóżcie, a topory niech tak zostaną: nikt, sądzę, ich przecież nie zabierze, wchodząc do megaronu Odyssa, syna Laertesa. Hej, podczaszy, zacznij nalewać puchary, byśmy przed złożeniem łuków spełnili obiaty. A koźlarzowi Melantiosowi każcie skoro świt przyprowadzić kozy, najlepsze ze wszystkich trzód; złożywszy udźce przesławnemu łucznikowi Apollonowi, na nowo podejmiemy próbę łuku i skończymy zawody. Tak mówił Antinoos, im zaś podobało się to słowo. Heroldowie więc lali im wodę na ręce, chłopcy zaś napojem kratery napełnili po brzegi i wkoło obnosili puchary. A kiedy oni spełnili obiaty i wypili, ile serce zapragnie, przemówił do nich podstępnie Odys przemądry: - Posłuchajcie mnie, zalotnicy przesławnej królowej! Powiem, co mi serce w piersiach każe, i prosić będę przede wszystkim Eurymachosa i bogom podobnego Antinoosa. On to właśnie powiedział słowo arcysłuszne, by łuku teraz poniechać, a zwrócić się do bogów: jutro bóg użyczy sił, komu zechce. Ale mnie dajcie ten łuk cudnie gładzony, żebym i ja przed wami spróbował swych rąk i siły, czy jeszcze mam jej tyle, co niegdyś w gibkich członkach, czy też zjadła ją tułaczka i zaniedbanie. Rzekł, wszyscy się gwałtownie oburzyli w obawie, żeby mu się nie udało napiąć gładkiego łuku. Natarł nań Antinoos: - A ty, najgorszy z przybłędów! Czyś do cna rozum postradał? To jeszcze ci mało, że tak beztrosko ucztujesz w naszym świetnym gronie i nikt ci jadła nie ujmuje, i słuchasz naszych słów i mów? Żaden obcy, a zwłaszcza żebrak, nie przysłuchuje się naszym słowom. Wino słodsze od miodu ciebie podnieca, jak zawsze gdy je ktoś pełną gębą pije bez miary. Wino i Kentaura, przesławnego Eurytiona, zamroczyło w domu wielkodusznego Pejritoosa u Lapitów w gościnie. Wino pomieszało mu rozum i oszalały dopuścił się zbrodni w domu Pejritoosa. Rozjątrzeni tym bohaterowie wywlekli go za drzwi i nielitościwie spiżem zżęli uszy i nos. A on, ślepy na umyśle, odszedł z brzemieniem zbrodni uciskającym jego obłąkane serce. Stąd wynikł bój między Kentaurami i ludźmi, a pierwszą jego ofiarą był właśnie ten pijak. Tak i tobie wielkie nieszczęście zapowiadam, jeślibyś ten łuk naciągnął. Albowiem od nikogo nie spodziewaj się pomocy w naszym kraju, gdy w okręcie czarnym odwieziemy ciebie do króla Echetosa, ludobójcy. Nic ciebie stamtąd nie wybawi. Pij sobie więc spokojnie i nie wyzywaj młodzieży. Odpowiedź mu dała mądra Penelopa: - Ani to pięknie, Antinoosie, ani słusznie obrażać gości Telemacha, jacy do tego domu przychodzą. Czy sądzisz naprawdę, że ten gość znajdzie w rękach dość siły, by napiąć wielki łuk Odyssa, i że on mnie do swego domu wprowadzi i uczyni swoją małżonką? Nawet on sam nie ma takich nadziei. Niech się więc z was nikt o to nie martwi, ucztujcie, bo nie ma rzeczy bardziej niepodobnej. Odpowiedział jej Eurymachos, syn Polibosa: - Córko Ikariosa, mądra Penelopo, nikt tu nie sądzi, że ten człowiek ciebie pojmie, to zupełnie nie do wiary, ale boimy się obmowy mężów i niewiast - lada chłystek achajski mógłby powiedzieć: "Zaiste, pośledniejsi mężowie ubiegają się o małżonkę wielkiego męża i nawet łuku gładkiego nie mogą napiąć, aż przyszedł człowiek wędrowny, żebrak, i łatwo naciągnął cięciwę, i przeszył żelazo." Tak mówić będą, a nam z tego niesława wyrośnie. I znów rzekła mądra Penelopa: - Eurymachu, nie mają dobrego imienia u ludu ci, którzy bezczelnie objadają dom szlachetnego męża - czemuż więc w tym właśnie pokładacie swą hańbę? A ten gość jest rosły i tęgi i szczyci się być synem zacnego ojca. Dajcie mu łuk gładzony, byśmy zobaczyli. I oto, co powiem i co się spełni niezawodnie: jeśli go napnie, jeśli Apollon użyczy mi chwały, odzieję go w chlajnę i w chiton, w piękne szaty, dam oszczep ostry dla obrony od psów i ludzi, miecz mu dam obosieczny, a pod stopy sandały i odeślę, dokąd serce i dusza go woła. Przemówił do niej roztropny Telemach: - Matko moja, nikt z Achajów nie jest bardziej ode mnie władny, komu łuk dać, a komu wzbronić. Nikt z tych, co panują w górzystej Itace, ani z tych, co na wyspach naprzeciw koniorodnej Elidy, nikt mnie siłą wbrew mej woli nie wstrzyma, nawet jeślibym zechciał dać gościowi ten łuk na zawsze. Lecz ty idź do siebie i pilnuj własnej roboty, krosien i wrzecion, i sługi do pracy napędzaj. Łuk do mężów należy, najbardziej zaś do mnie, bo ja rządzę w tym domu. Zadziwiła się i odeszła do swoich komnat unosząc w sercu mądre słowo syna. Wszedłszy na górę razem z niewiastami służebnymi, opłakiwała Odyssa, drogiego małżonka, aż jasnooka Atena rzuciła jej na powieki sen słodki. Tymczasem boski pasterz świń wziął zakrzywiony łuk i niósł wśród krzyku zalotników zebranych w megaronie. Ktoś z tej butnej młodzieży mówił: - Gdzież to niesiesz łuk zakrzywiony, nieszczęsny świniopasie, przybłędo? Prędko ciebie przy twoich świniach, z daleka od ludzi, zjedzą rącze psy, które sam wykarmiłeś, jeśli nam będzie łaskawy Apollon i inni bogowie nieśmiertelni. Tak mówili, a on zląkł się krzyków tłumu w megaronie i łuk położył w tym miejscu, gdzie stał. Z drugiej zaś strony Telemach odezwał się groźnie: - Ojczulku, prosto nieś łuk. Prędko pożałujesz, jeśli będziesz każdego słuchał. Na pola ciebie przepędzę kamieniami, bom jest młodszy i silniejszy. A gdybym tak w rękach miał więcej siły od zalotników, ilu jest tutaj, niejednego bym prędko z naszego domu wyrzucił, bo tylko zło knują. Tak mówił, a wszyscy oni słodko się z niego śmiali i coraz mniej gniewali się na Telemacha. Tymczasem pasterz świń niosąc łuk przez salę doszedł do mądrego Odyssa i w jego ręce go złożył. A zawoławszy piastunkę Eurykleję rzekł do niej: - Telemach każe tobie, mądra Euryklejo, zamknąć mocno spojone drzwi od megaronu, żeby nikt jęków ani razów nie słyszał w tej naszej męskiej zagrodzie. Niech żadna za drzwi nie wyjdzie, niech wszystkie cicho siedzą przy swojej robocie. Tak mówił, w niej zaś słowo zostało bez skrzydeł i drzwi zamknęła od zgiełkliwego megaronu. W milczeniu Filojtios wyskoczył z komnaty, by zamknąć wrota ogrodzonego dziedzińca. Leżało tam u wejścia olinowanie równopłynącego okrętu, z łyka papirusowego, związał nim wrota, a sam wrócił do megaronu i usiadł na swym dawnym stołku, i patrzył w Odyssa. A on już łuk na wszystkie strony obracał i badał dokładnie, czy pod nieobecność pana robaki nie wgryzły się w róg. A z zalotników ktoś mówił do sąsiada: - To jakiś znawca łuków i gracz, niechybnie sam takie w domu posiada albo chciałby dać sobie zrobić. Jak on to w swych rękach na wszystkie strony obraca, na zło kuty włóczęga! A inny z tej butnej młodzieży powiada: - Oby mu się tak zawsze szczęściło, jak on tu potrafi łuk napiąć! Tak mówili zalotnicy, tymczasem przemądry Odys łuk wielki obmacał i obejrzał dokładnie. Jak ten, co zna się na formindze i śpiewie, łatwo napina strunę na świeżym kołku, z dwóch końców trzymając skręcone owcze jelito, tak Odys bez trudu napiął wielki łuk. I prawą dłonią chwyciwszy spróbował cięciwy, a ona pięknie zaśpiewała głosem jaskółki. Zalotników ogarnął wielki niepokój, wszyscy pobledli. A Dzeus grzmotem dał groźny znak. Niezłomny boski Odys cieszył się, że syn wykrętnego Kronosa posłał mu dziw wróżebny. Wziął chyżą strzałę, która obok leżała na stole, sama jedna - inne były w głębi kołczanu i Achajowie mieli ich niebawem doświadczyć. Strzałę położył na kabłąku i trzymając ją w karbach, naciągnął cięciwę. Nie wstał ze stołka, na którym siedział, ale z miejsca puścił strzałę mierząc prosto: ani jednego topora nie chybił, od pierwszego ucha do ostatniego na wskroś przeszła strzała ciężka od spiżu. I przemówił do Telemacha: - Telemachu, nie robi ci wstydu gość siedzący w tym megaronie: anić nie chybiłem celu, ani mnie nie zmęczyło napinanie łuku. Jeszcze jest we mnie siła, choć zalotnicy tak butnie się nade mną natrząsają. A teraz pora zastawić Achajom wieczerzę, póki jasno, i rozerwać ich śpiewem i formingą, co jest uczty okrasą. Rzekł i brwiami ruszył. Telemach ostry miecz przypasał, drogi syn boskiego Odyssa, i dłonią pochwycił włócznię, która obok niego o tron była oparta, i tak stanął uzbrojony błyszczącym spiżem. `tc Pieśń dwudziesta druga Śmierć zalotników A przemądry Odys zrzucił z siebie łachmany, skoczył na wielki próg, mając w ręku łuk i kołczan pełny strzał. Wysypał je tuż u swych stóp i odezwał się do zalotników: - Tak się więc skończyły te niewinne zawody. A teraz biorę sobie inny cel, w jaki nikt jeszcze nie mierzył i obym trafił z łaski Apollona. Rzekł i Antinoasowi wymierzył gorzką strzałę. A ten właśnie miał podnieść piękny puchar złoty, dwuuszny, i już go w rękach obracał, chcąc się napić wina - serce nie przeczuwało mordu, bo któż by mógł przypuszczać, że jeden człowiek, choćby i mocarz, waży się zgotować mu złą śmierć i czarny los pośród tylu ucztujących mężów? Odys puścił strzałę mierząc w gardło i grot przebił na wylot miękką szyję. Antinoos padł na wznak, z rąk puchar wypuścił, nosem rzucił się gęsty strumień krwi. Gwałtowne uderzenie nogi przewróciło stół, z którego jadło rozsypało się po ziemi: chleb, mięso, potrawy zmieszały się z krwią. W całym domu rozległ się krzyk zalotników. Gdy zobaczyli padającego męża, zerwali się z tronów i w popłochu zaczęli biegać po sali. Z trwogą rozglądali się po ścianach: znikąd ani tarczy dostać, ani włóczni. Z gniewem napadli na Odyssa: - Cudzoziemcze, źle z tobą, że strzelasz do ludzi. Nigdy już więcej nie staniesz do zawodów: dziś pewna twoja zguba. Albowiem zabiłeś najlepszego z całej młodzieży itackiej i za to zjedzą cię tutaj sępy. Mówili tak, bo każdy wierzył, że nieumyślnie zabił. Głupi! Nie wiedzieli, że wszyscy są w pętli zagłady. Patrząc na nich spode łba, rzekł przemądry Odys: - A, psy! Byliście pewni, że nigdy już nie wrócę do domu spod Troi. Pożeracie mój dom, gwałcicie służące i gdy ja jeszcze żyję, ubiegacie się o moją żonę - ani się nie boicie bogów, którzy niebem szerokim władają, ani że jakaś ludzka zemsta kiedyś na was spadnie. Teraz wszyscy jesteście w pętli zagłady. Rzekł, a na nich padł zielony strach: każdy się oglądał, którędy uciec od srogiej śmierci. Tylko Eurymachos zdobył się na odpowiedź: - Jeśliś ty naprawdę Odys itacki, który powrócił, sprawiedliwe są twoje słowa o występkach Achajów - niemało ich dokonali tu w domu i niemało na polu. Lecz oto już leży ten, co wszystkiemu był winien, Antinoos. To on był sprawcą. Nie tyle mu szło o ślub i wcale go nie pragnął. Co innego miał na myśli, lecz Kronion nie dopuścił. Oto sam chciał królować w gęsto zabudowanej Itace, a twego syna zabić z zasadzki. Teraz przyszedł nań kres, ty więc oszczędź swoich ludzi. A my zbierzemy po kraju, by odpłacić tobie za wszystko, co w tej sali wypito i zjedzono, i jeszcze osobno jako pokutne każdy z nas złoży spiżu i złota wartości dwudziestu wołów, by twoje serce uśmierzyć. Zanim się to stanie, twój gniew jest sprawiedliwy. Patrząc nań spode łba, rzekł Odys przemądry: - Choćbyście mi oddali całą ojcowiznę, wszystko, co teraz posiadacie, i to, co byście skądinąd zabrali, moje ręce nie przestaną zabijać, póki nie pomszczę na zalotnikach wszystkich gwałtów. Teraz macie przed sobą: albo walczyć, albo uciekać, może się komu uda uniknąć śmierci i losu. Ale ja sądzę, że nikt nie ujdzie zagłady. Tak mówił, a im kolana i serce omdlały. Znów odezwał się do nich Eurymach: - Przyjaciele! Nie powściągnie ten mąż swoich rąk niepożytych, lecz gdy pochwycił gładki łuk i kołczan, z tego progu strzelać będzie, aż nas wszystkich położy. Trzeba myśleć o walce. Wyjmujcie miecze, a stołami zasłońcie się od strzał chyżej śmierci. Idźmy na niego gromadą, może uda się zepchnąć go z progu i od drzwi i wyjść na miasto, i jak najprędzej podnieść krzyk: wtedy ten człowiek ostatni raz strzelałby z łuku. To rzekłszy dobył miecza, a był to spiżowy miecz, ostry, obosieczny, i z okrutnym wrzaskiem skoczył na Odyssa. Jednocześnie zaś boski Odys ugodził go strzałą w pierś koło brodawki i aż do wątroby wbił mu chyży grot. A on miecz z ręki wypuścił na ziemię, ku przodowi się pochylił i zwalił się przez stół, zrzucając jadło i puchar dwuuszny. Czołem bił o ziemię, ból serce mu przejął, obiema nogami tron kopał, aż go przewrócił. Wreszcie mrok zaćmił oczy. Z wyciągniętym mieczem rzucił się ku przesławnemu Odyssowi Amfinomos, by go od drzwi odpędzić. Lecz zabił go Telemach. Z tyłu go raził włócznią spiżową: ostrze trafiło w środek pleców i przeszło przez pierś. Runął z łoskotem, czołem uderzył o ziemię. Telemach odskoczył, zostawiając w Amfinomosie swą włócznię o długim cieniu: bał się, by któryś z Achajów nie rzucił się nań z mieczem i nie uderzył, gdy nachylony nad zabitym będzie wyciągał włócznię. Skokiem przybiegł do ojca drogiego i stojąc przy nim rzekł słowa skrzydlate: - Ojcze, przyniosę tobie tarczę i dwie włócznie, i hełm spiżowy, dobrze przylegający do skroni, i sam pójdę włożyć zbroję i dam pasterzowi świń i wolarzowi. Lepiej dla nas być w zbroi. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - Przynieś biegiem, póki mi strzał starczy do obrony, inaczej oni mnie tu samego od drzwi wycisną. Tak mówił, Telemach usłuchał drogiego ojca i poszedł do skarbca, gdzie oręż sławny leżał. Wyjął stamtąd cztery tarcze i osiem włóczni, i cztery hełmy spiżowe o końskiej grzywie, i prędko z tym wrócił do ojca. Najpierw sam swoje ciało spiżem osłonił, za nim włożyli piękną zbroję dwaj słudzy i stanęli przy mądrym i przemyślnym Odyssie. On zaś dopóki miał strzały dla swojej obrony, dopóty jednego zalotnika po drugim brał na cel i raził, i kładł ich pokotem. Kiedy zaś zabrakło strzał, odstawił łuk i oparł go w zagłębieniu drzwi o lśniącą ścianę budownego megaronu, sam zaś włożył na ramiona tarczę o poczwórnej warstwie skór, a na mocną głowę hełm szczelny, na którym powiewała groźna kita z końskiego ogona. W ręce chwycił dwie potężne włócznie okute spiżem. W grubym murze megaronu, bardzo blisko progu, były pewne drzwi boczne, wiodące do długiej sieni, a miały mocno spojone podwoje: Odys kazał tam stanąć pasterzowi świń i pilnować tego jedynego wyjścia. Wtedy przemówił Agelaos, do wszystkich zwracając się ze słowami: - Przyjaciele, czyby z was ktoś przez boczne drzwi nie wyszedł, by przemówić do ludu i jak najprędzej podnieść okrzyk wojenny? Wtedy by ten mąż wypuścił ostatnią strzałę w życiu. Odezwał się do niego koźlarz Melantios: - Nie ma sposobu, boski Agelaosie, albowiem strasznie blisko są te piękne drzwi od dziedzińca, a wyjście z sieni tak wąskie, że jeden mąż, jeśli jest silny, przeciw nam wszystkim się ostoi. Lecz poczekajcie, przyniosę wam zbroję ze skarbca. Sądzę, że tam, a nie gdzie indziej złożył swój oręż Odys i syn jego świetny. To mówiąc koźlarz Melantios dostał się do skarbca Odyssa przez górny otwór w ścianie megaronu. Wyjął stamtąd dwanaście tarcz, tyleż włóczni i hełmów spiżowych o kitach z włosienia końskiego i bardzo szybko zaniósł je zalotnikom. Wtedy Odyssowi omdlały kolana i miłe serce, gdy zobaczył, jak oni włożyli na siebie zbroje i potrząsali długimi włóczniami: rzecz wyglądała poważnie. I wnet do Telemacha rzekł słowa skrzydlate: - Telemachu, ktoś nam tu złą wojnę gotuje: czy któraś z kobiet w domu, czy ów Melantios? Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Ojcze, to ja zbłądziłem, nikt inny tu nie zawinił: szczelne drzwi od skarbca zostawiłem otwarte! Nietrudno im było to wyśledzić. Lecz idź, boski Eumajosie, zamknij drzwi od skarbca i wybadaj, czy zrobiła to któraś z kobiet, czy, jak sądzę, Melantios, syn Doliosa. Tak ani ze sobą mówili, a koźlarz Melantios znów poszedł do skarbca, by przynieść piękny oręż. Zauważył to boski pasterz świń i wnet odezwał się do Odyssa, który był w pobliżu: - Szczepie dzeusowy, synu Laertesa, przemyślny Odyssie! To on, to ten zdrajca, jak przypuszczaliśmy, znów idzie do skarbca. Powiedz mi jasno, czy mam go zabić, jeśli się okażę silniejszy, czy tu do ciebie sprowadzić, żebyś go ukarał za niezliczone występki, na które się taki człowiek ważył w twoim domu. Odpowiadając mu rzekł Odys przemądry: - My obaj z Telemachem w megaronie zatrzymamy wspaniałych zalotników, choć się tak ostro stawiają, a wy zwiążcie mu w tył ręce i nogi i wrzućcie go do skarbca, i na linie wciągnijcie na słup wysoki aż pod sam pułap, i drzwi zamknijcie: niech jeszcze długo żyw będzie i niech się rzetelnie nacierpi. Rzekł, oni skwapliwie usłuchali. Poszli do skarbca. Koźlarz był w środku i nie mógł ich widzieć. Wietrzył po kątach za zbroją, a oni stali po dwóch stronach drzwi. Wreszcie zjawił się na progu, niosąc w jednej ręce piękny szyszak, w drugiej ogromną tarczę okrytą kurzem, którą heros Laertes zwykł był nosić w pacholęcych latach: leżała tam od dawna, szwy już puściły w rzemieniach. Wskoczyli na Melantiosa, porwali go za włosy, rzucili na ziemię. Serce w nim struchlało, gdy mu nogi i ręce wiązali bolesnym powrozem - ściśle, raz koło razu, jak przykazał syn Laertesa, niezłomny boski Odys. A potem na sznurze podciągnęli go na słup wysoki aż pod pułap. I szydząc z niego przemówiłeś, pasterzu świń, Eumajosie: - Będziesz teraz mógł czuwać całą noc, Melantiosie, leżąc tu sobie w miękkiej pościeli, jak tobie przystało. I nie ominie cię złototronna córa mgieł, gdy wzejdzie z fal Okeanosa w porze, kiedy zawsze pędzisz kozy, by zalotnicy mieli ucztę w tym domu. Tam go więc zostawili w więzach śmiertelnych, zabrali oręż, drzwi lśniące zamknęli i wrócili do mądrego, przemyślnego Odyssa. Dysząc odwagą stali razem na progu: było ich czterech, a w sali tłum dzielnych mężów. Zbliżyła się do nich córka Dzeusa, Atena, z postawy i głosu podobna do Mentora. Widząc ją ucieszył się Odys i rzekł: - Ratuj nas, Mentorze, wspomnij miłego druha, który ci niejedno dobro wyświadczył. Jesteś mi przecie rówieśnikiem. Tak mówił czując, że jest to wojowładna Atena. Zalotnicy natomiast podnieśli wrzawę. Pierwszy zaczepił ją Agelaos, syn Damastora: - Niech ciebie, Mentorze, Odys swoim słowem nie skusi, byś walczył z zalotnikami w jego obronie. Oto bowiem nasz zamiar, a wierz mi, że będzie wykonany: kiedy ich obu zabijemy, ojca i syna, wtedy i ty z nimi zginiesz. Za to, co chcesz zdziałać w tym domu, własną tu głową zapłacisz. A kiedy nasz spiż odbierze wam życie, mienie, jakie posiadasz i w domu, i poza domem, pomieszamy z tym, co zostanie po Odyssie, i ani twoim synom, ani córkom nie pozwolimy żyć w domu, ani zacnej małżonce chodzić po grodzie Itaki. Tak mówił i Atenę jeszcze bardziej rozsierdził. Natarła na Odyssa gniewnymi słowami: - Nie masz w tobie, Odyssie, już tego ducha ani tej siły, co wonczas, kiedy przez dziewięć lat bez przerwy walczyłeś z Trojanami o białoramienną zacnego rodu Helenę. Wielu mężów zabiłeś w boju straszliwym i twoim to podstępem padł Priama gród o szerokich ulicach. Jakże więc teraz, gdyś przyszedł do swego domu i mienia, wobec tych zalotników jęczysz zamiast okazać swą moc? Hejże, kochanku, przy mnie stawaj i patrz: zobaczysz, jak Mentor, syn Alkimosa, w walce z nieprzyjaciółmi odwdzięczy się za twe dobrodziejstwa. Rzekła bogini, lecz nie dała od razu stanowczego zwycięstwa, żeby jeszcze wypróbować siłę i moc Odyssa i jego sławnego syna. Sama zaś wzleciała na sczerniałe od dymu sosręby megaronu i usiadła podobna jaskółce. Zalotników zagrzewali do boju Agelaos, syn Damastora, Eurynomos, Amfimedon, Demoptolemos, Pejsandros i mądry Polibos, syn Poliktora - byli to bowiem najmężniejsi z tych, co zostali przy życiu i walczyli o swoje dusze - innych już uśmierzył łuk i gęste strzały. Agelaos przemówił zwracając swe słowa do wszystkich: - Przyjaciele! Już ten mąż powściągnie swe ręce niepożyte. Oto Mentor poszedł sobie, głosząc czcze przechwałki, a ich samych zostawił pod drzwiami. Lecz nie wszyscy naraz rzucajcie w niego długie włócznie, najpierw tych sześciu niech uderzy: może Dzeus da zranić Odyssa i zdobyć sławę. O drugich nie warto się troszczyć, gdy on padnie. Rzekł, a oni razem rzucili włócznie, jak im kazał. Atena wszystkie odwróciła. Jedna z nich ugodziła w ścianę budownego megaronu, druga w drzwi szczelnie spojone, tam znów pod murem padł jesion ciężki od spiżu. A kiedy włócznie zalotników chybiły, niezłomny boski Odys odezwał się do swoich: - Przyjaciele! Teraz ja dam rozkaz szyć w ciżbę zalotników: ponad swe dawne zbrodnie chcieliby nas jeszcze wyzuć z życia i zbroi. Rzekł, oni wszyscy razem wymierzyli i cisnęli ostre włócznie. Demoptolemosa Odys, Euriadesa Telemach, Elatosa pasterz świń, a Pejsandra wolarz zabił. Gdy ci zębami gryźli ziemię, reszta zalotników cofnęła się w głąb megaronu. A Odys i towarzysze skoczyli, by wyciągnąć włócznie z trupów. I znów z rozmachem zalotnicy cisnęli ostre włócznie. Lecz wiele z nich odwróciła Atena. Jedna ugodziła w ścianę budownego megaronu, druga w drzwi szczelnie spojone, tam znów pod murem padł jesion ciężki od spiżu. Amfimedon zadrasnął Telemacha w rękę przy napięstku i spiż obdarł wierzchnią skórę. Ktesippos zaś Eumajosa ponad tarczą w barki drasnął długą włócznią, która nad nim przeleciała i padła na ziemię. A oni skupili się wokół mądrego i przebiegłego Odyssa i rzucili ostre włócznie w gromadę zalotników. Grodoburca Odys ugodził Eurydamasa, Telemach Amfimedonta, pasterz świń Polibosa, Ktesippa zaś wolarz ranił w pierś i w uniesieniu zawołał: - O synu Politersesa, miłośniku szyderstw, żebyś nigdy więcej nie słuchał swojej głupoty, nie wygłaszał wielkich słów. Takie słowa bogom pozostaw, bo o wiele są potężniejsi. A to masz jako upominek w zamian za tę nogę, którą dałeś boskiemu Odyssowi, gdy jako żebrak powrócił do domu. Tak mówił pasterz wołów krętorogich. Zaś Odys z bliska ranił długą włócznią syna Damastora, Telemach Lejokritosa, syna Euenora, ugodził w samą słabiznę, tak że spiż przeszedł na wskroś, a ów padł na twarz i czołem o ziemię uderzył. Wtedy Atena z wysokości pułapu rozpostarła śmiercionośną Egidę i serca w nich strwożyła. Rozpierzchli się po megaronie jak stado krów, które giez uprzykrzony napadnie i rozpędzi wiosenną porą, kiedy nastają dnie długie. Jak sępy krzywoszpone i krzywodziobe z gór spadają na ptaki, a te unikając chmur na równinie się chronią, lecz pochwycone giną i nie masz dla nich oporu ni ucieczki, a ludzi bawią te łowy - tak Odys i jego towarzysze wpadłszy na zalotników kładli ich pokotem. Megaron napełniły ohydne jęki rozbijanych głów, cała podłoga dymiła krwią. Lejodes przypadł do Odyssa, chwycił go za kolana i błagał słowem skrzydlatym: - Do kolan się twoich kłonię, Odyssie, ulituj się i oszczędź. Wierz mi: nigdy w twoim domu nie ubliżyłem kobietom ni słowem, ni czynem, jeszcze innych zalotników hamowałem, jeśli który z nich to robił. Lecz nie słuchali i nie odejmowali rąk od zbrodni. Za to ich teraz spotkał ten straszny los. Byłem ci wśród nich ofiarnikiem, nie miałem udziału w ich czynach, czyż dlatego mam zginąć? Czy nie ma zapłaty za cnotę? Patrząc nań spode łba, rzekł Odys przemądry: - Jeśli się chlubisz, żeś był ich ofiarnikiem, często musiałeś w tym domu modlić się, żebym nie zaznał słodkiego powrotu i żeby za tobą poszła moja droga małżonka i tobie rodziła dzieci. Dlatego nie ujdziesz bolesnej śmierci. To powiedziawszy krzepką dłonią chwycił na ziemi leżący miecz, który upuścił zabity Agelaos, i przeszył nim na wskroś jego szyję: Lejodes krzyknął i głową padł w proch. I syn Terpiosa, pieśniarz Femios, szukał ucieczki od czarnej doli - on z musu śpiewał zalotnikom. Stał koło bocznych drzwi, trzymając w rękach dzwonną formingę, i na dwoje rozważał w swych myślach: czy wymknąć się z megaronu i pobiec do ołtarza wielkiego Dzeusa, obrońcy zagrody, gdzie Laertes i Odys spalili bez liku udźców wołowych, czy przyskoczyć z błaganiem do kolan Odyssa. To po namyśle wydało mu się lepsze: podjąć za kolana Odyssa, syna Laertesa. Złożył więc formingę wydrążoną na ziemi między kraterem a tronem nabijanym srebrnymi gwoźdźmi, sam zaś przyskoczywszy chwycił się kolan Odyssa i błagalnie mówił słowa skrzydlate: - Do kolan się twoich kłonię, Odyssie, ulituj się i oszczędź. Tobie samemu byłoby później żal, żeś zabił aojda, który bogom i ludziom śpiewa. Samouk jestem, bóg zaszczepił mi w łonie wątki rozmaite. I ciebie zdołam opiewać jak boga. Więc nie chciej mnie zarzynać. A i Telemach, twój syn ukochany, powiedziałby tobie, że nie tylko bez chęci, ale i wbrew woli przychodziłem tu śpiewać na ucztach zalotników. Było ich wielu, byli silniejsi, więc gwałtem ściągnęli. Tak mówił, a jego święta moc Telemach słuchał i wnet przystąpiwszy do ojca rzekł: - Wstrzymaj się! Niech twój spiż nie zabija niewinnego. I Medona herolda oszczędźmy, jeśli go dotąd nie zabił Filojtios albo pasterz świń, albo może się tobie nawinął, gdy się miotałeś po sali. On w naszym domu miał o mnie staranie, kiedy byłem dzieckiem. Tak mówił, posłyszał go Medon roztropny. Ze strachu położył się pod tronem i przykrył świeżo zdartą skórą wołu, ucieczki szukając od czarnej doli. W mig spod tronu i wyskoczył, skórę wołu odrzucił, podbiegł do Telemacha, chwycił się jego kolan i błagając mówił słowa skrzydlate: - Oto jestem, mój miły. Oszczędź i powiedz ojcu, by nie zabijał mnie ostrym spiżem. Rozpętał się w nim gniew przeciw zalotnikom, którzy mu strzygli domowy dobytek, a ciebie nie umieli uszanować głupi! Uśmiechając się do niego, rzekł Odys przemądry: - Odwagi, skoro on ciebie wyrwał i ocalił. I sam poznaj i powiedz innym, o ile jest lepsze od złodziejstwa dobrodziejstwo. Lecz wyjdźcie z megaronu, ty i pieśniarz pieśniami bogaty, i usiądźcie za drzwiami w dziedzińcu, z dala od miejsca śmierci, a ja tu dalej trudzić się będę, póki trzeba. Rzekł, oni obaj wyszli z megaronu. Usiedli przy ołtarzu wielkiego Dzeusa, lecz rozglądali się wokoło wciąż oczekując śmierci. A Odys przetrząsał swój dom, czy który z mężów żywy się gdzieś nie ukrył, chcąc uciec czarnej doli. Lecz widział, jak oni wszyscy we krwi i kurzu stosem leżeli, rzekłbyś, ryby, które rybacy wielooką siecią z siwego morza na wklęsły brzeg wyrzucą i one kupą leżą na piasku, spragnione słonych fal, a promienne słońce życie z nich wypija. Tak zalotnicy leżeli zwałem jedni na drugich. Wtedy odezwał się do Telemacha Odys przemądry: - Telemachu, idź mi zawołaj piastunkę Eurykleję, bym jej powiedział słowo, które mi leży na sercu. Rzekł, usłuchał Telemach ojca miłego i zapukawszy do drzwi wzywał piastunkę Eurykleję: - Wyjdźże co żywo, staruszko sędziwa, która masz nadzór nad czeladzią w naszym domu. Chodź tu, mój ojciec cię woła, chce z tobą mówić. Rzekł, w niej słowo zostało bez skrzydeł. Otworzyła drzwi od megaronu i wyszła, a Telemach ją prowadził. Znalazła Odyssa pośród trupów zabitych, obryzganego krwią i posoką, podobnego do lwa, który pożarł wołu z pól i całą pierś i paszczę ma krwawą, aż strach nań patrzeć: tak Odys był zbroczony od stóp aż do ramion. A ona, gdy ujrzała trupy i ten bezmiar krwi, miała już krzyknąć w podziwie nad tak wielkim czynem, lecz Odys ją powstrzymał przemocą, mówiąc słowa skrzydlate: - W sercu ciesz się, staruszko, a od krzyków się wstrzymaj: bezbożna to rzecz chełpić się nad pobitymi mężami. Wola bogów ich zmogła i własna zbrodnia: nie uszanowali nikogo z ludzi ziemskich, złego czy dobrego, ktokolwiek by do nich przyszedł. Za tę zuchwałość taki los haniebny ich spotkał. Lecz idź i wybierz mi kobiety w naszym domu: które są występne, a które bez winy. Rzekła doń droga piastunka Eurykleja: - A więc, moje dziecko, powiem ci prawdę. Jest w twoim domu pięćdziesiąt kobiet służebnych: wyuczyłam je robót i wełnę czesać, i wszelkiej innej służby - z nich dwanaście poszło drogą bezwstydu i ani mnie nie szanują, ani samej Penelopy. Telemach niedawno dorósł i matka nie pozwala mu rządzić kobietami. Lecz teraz już pójdę na górne pokoje świetliste powiedzieć o wszystkim twej żonie, na którą bóg jakiś sen spuścił. Odparł jej Odys przemądry: - Nie budź jej, ale idź i każ przyjść tutaj kobietom, które popełniły sromotę. Tak mówił, a staruszka przeszła przez megaron, by to obwieścić kobietom i przynaglić do wyjścia. On zaś zawołał Telemacha, wolarza i pasterza świń i rzekł słowa skrzydlate: - Zacznijcie trupy wynosić i weźcie kobiety do pomocy. Zaczem stoły przepiękne oczyścić mi wodą i porowatymi gąbkami. A kiedy wszystko w domu wróci do ładu, dziewki wyprowadźcie z budownego megaronu i między okrągłym budynkiem a nieskazitelną zagrodą podwórza sieczcie długimi mieczami, aż z nich wszystkich wypędzicie dusze. Tak na zawsze zapomną o Afrodycie, której używały przy zalotnikach, złączywszy się z nimi po kryjomu. Rzekł. Właśnie kobiety gromadą wybiegły, ze strasznym lamentem lejąc łzy rzęsiste. Najpierw wynosiły trupy zabitych i składały je pod wrotami ogrodzonego dziedzińca, jednego tuż przy drugim. Sam Odys wydawał rozkazy i popędzał. Zaczem trony przepiękne wodą i porowatymi gąbkami oczyściły, a Telemach wraz z wolarzem i pasterzem świń grabiami grabili podłogę tej sali o grubych murach - dziewki zaś wynosiły i wysypywały za drzwiami. A gdy cały megaron był już schludny, wyprowadzili dziewki na podwórze i tam między okrągłym budynkiem a nieskazitelną zagrodą zepchnęli je w ciasny róg, skąd nie było ucieczki. Odezwał się wśród nich roztropny Telemach: - Ani myślę zabierać życia czystą śmiercią tym, które wylewały zniewagi na moją głowę i na moją matkę i spały z zalotnikami. Rzekł i linę z okrętu o dziobie błękitnym zaczepiwszy o słup wysoki uwiązał dokoła okrągłego budynku, wysoko, by nogi nie dosięgały ziemi. Jak szybkolotne kwiczoły albo dzikie gołębie wpadają w sidła, zastawione w zaroślach, i one, co zdążały na spoczynek nocny, znajdują tam łoże śmiertelne, tak kobiet głowy rzędem wisiały, z pętlą na szyi, w sidłach sromotnej śmierci. Wcale niedługo, przez krótką jeszcze chwilę podrygały nogami. Zaczem Melantiosa wyprowadzili przez sień na podwórze. Bezlitosnym spiżem obcięli mu nos i uszy, wyrwali jądra i psom na pożarcie rzucili i w zawziętości serca odcięli mu ręce i nogi. Zaczem umywszy sobie ręce i nogi, wrócili do domu, do Odyssa. Dzieło było skończone. A on przemówił do drogiej piastunki Euryklei: - Przynieś, staruszko, siarki - to lek na wszelkie zło, przynieś mi ogień, bym wykadził megaron. I sprowadź tu Penelopę razem z jej kobietami, niech cała służba domowa się zejdzie. Odpowiedziała mu droga piastunka Eurykleja: - Zaiste, moje dziecko, po sprawiedliwości to mówisz. Lecz pozwól, że ci przyniosę chlajnę i chiton, żebyś nie stał pośród megaronu z tym łachmanem na swoich barkach szerokich: byłoby to niewłaściwe. Odparł Odys przemądry: - Najpierw ogień rozpal w megaronie. Rzekł, usłuchała go skwapliwie droga piastunka Eurykleja, przyniosła ogień i siarkę. A Odys wykadził starannie megaron i przyległe pokoje, i dziedziniec. Staruszka zaś pobiegła przez cudne Odyssowe komnaty, zwołując kobiety i nagląc do pośpiechu. A one wychodziły z pochodnią w ręku. Obległy Odyssa i tuliły się do niego, ściskały i całowały go w głowę, w ramiona, po rękach. A jego chwytało słodkie pragnienie płaczu i łkań, gdy sercem poznawał je wszystkie. Pieśń dzwudziesta trzecia Mąż i żona Z głośnym śmiechem staruszka szła na górne pokoje, by pani powiedzieć, że drogi małżonek jest w domu. Kolana poruszały się żwawo, nogi skakały. Stanąwszy u wezgłowia rzekła: - Zbudź się, Penelopo, drogie dziecko, byś własnymi oczami ujrzała to, za czym tęskniłaś przez wszystkie dni. Wrócił Odys, wrócił, choć późno, do swojego domu, pozabijał hardych zalotników, którzy twój dom nawiedzili zmorą, pożerali dobytek i gwałt czynili twojemu synowi. Odrzekła jej mądra Penelopa: - Babuniu droga, bogowie cię opętali - oni mogą i najmędrszego uczynić głupcem, tak samo jak szaleńca przywieść do rozsądku. I tobie oni pomieszali rozum, dawniej tak niezachwiany. Czemu drwisz ze mnie, gdy moje serce jest tak pełne bólu? Czyż na to, by mówić od rzeczy, budzisz mnie ze snu słodkiego, który mi padł na powieki? Nigdy jeszcze tak nie spałam od dnia, w którym Odys poszedł oglądać tę Złotroję, niegodną wspomnienia. Proszę cię, zejdź i wróć do megaronu. Gdyby inna z moich kobiet przyszła z tą nowiną i zbudziła mnie ze snu, prędko bym ją i okrutnie przepędziła z domu: ciebie starość chroni. Odpowiedziała jej droga piastunka Eurykleja: - Nie drwię z ciebie, drogie dziecko, ale naprawdę Odys wrócił i jest w domu - to ten gość, którym tu wszyscy pomiatali. Telemach dawno wiedział o tym, lecz roztropnie strzegł tajemnicy, póki ojciec nie pomści się na mężach zuchwałych za ich gwałty. Na te słowa Penelopa radośnie wyskoczyła z łóżka, uściskała staruszkę i ze łzami w oczach mówiła do niej słowa skrzydlate: - Jeśli to prawda, co mówisz, droga babuniu, jeśli on naprawdę wrócił do domu, jakże sam jeden mógł położyć ręce na bezwstydnych zalotnikach, którzy się tu zawsze zbierali gromadnie? Odpowiedziała jej miła piastunka Eurykleja: - Nie widziałam, nie słyszałam, dochodziły mnie tylko jęki ginących. Siedziałyśmy przerażone w głębi domu za grubymi ścianami, drzwi były szczelnie zamknięte. Aż mnie z megaronu zawołał twój syn Telemach. To ojciec go posłał. Wtedy zobaczyłam Odyssa nad trupami poległych: leżeli wkoło niego na ubitej ziemi, jeden przy drugim. Serce by ci skoczyło z radości, gdybyś go widziała: kurzem i krwią był pokryty jak lew. Teraz wszyscy leżą na kupie u wrót dziedzińca, a on rozpalił wielki ogień i dom pięknie okadza, a mnie posłał, by ciebie zawołać. Idź już i niech w wasze miłe serca radość zawita po tylu cierpieniach. Tak się więc teraz skończyło to długie oczekiwanie: jest ci on żywy przy swoim ognisku i ciebie odnalazł, i syna, a zalotników za ich wszystkie zbrodnie w pień wyciął we własnym domu. Rzekła znów do niej mądra Penelopa: - Babuniu droga, jeszcze się nie unoś i nie śmiej! Wiesz, jak on tu jest wszystkim w domu pożądany, najbardziej mnie i synowi, którego spłodziliśmy - ale nie może być prawdą to, co ty mówisz. To ktoś z nieśmiertelnych pozabijał zalotników, oburzony ich pychą i okrutną zbrodnią. Nikogo z ludzi nie uszanowali, dobrego czy złego, ktokolwiek się do nich zbliżył, i za tę zuchwałość padła na nich zguba. Ale sam Odys zginął bezpowrotnie, zginął daleko od Achai. - Moje dziecko, jakież to słowo wyrwało się tobie z zagrody zębów? On jest tu, przy swoim ognisku, a ty wciąż mówisz, że on nigdy nie wróci! Zawsze masz serce nieufne. Wskażę ci więc znak nieomylny - bliznę, którą mu ongi zostawił biały kieł dzika. Spostrzegłam ją, kiedy go myłam, chciałam tobie zaraz powiedzieć, ale on chwycił mnie rękoma za gardło i nie pozwolił mówić - przezorna głowa! Chodź ze mną - życiem własnym ręczę - jeśli cię zwodzę, zabij mnie bez litości. Odpowiedziała jej na to mądra Penelopa: - Babuniu droga, choć jesteś bardzo roztropna, nie zdołasz podpatrzyć bogów wiecznie żyjących w ich ukrytych zamiarach. Ale idźmy do mego syna: zobaczę zabitych zalotników i tego, który ich zabił. To rzekłszy zstąpiła z górnych komnat. A serce się wahało: czy z daleka miłego małżonka wybadać, czy wprost doń podejść, za ręce ująć, całować głowę. Kiedy zaś weszła i przekroczyła kamienny próg, usiadła naprzeciw Odyssa, w blasku ognia, pod drugą ścianą. A on siedział pod wysokim słupem, oczy miał spuszczone i oczekiwał, czy się do niego odezwie dzielna małżonka, skoro go ma już przed sobą. Długo siedziała w milczeniu, spłoszona w swym sercu, i nie spuszczała zeń wzroku: to rozpoznawała jego twarz, to się jej wydawał nieznajomy w tym nędznym odzieniu. Nagle odezwał się Telemach: - Matko moja, zła matko, jakież twoje serce nieczułe! Czemu tak stronisz od ojca? Czemu nie siądziesz przy nim, nie zagadniesz słowem, nie rozpytasz? Zaiste, żadna kobieta nie byłaby tak nieugięta, żeby się trzymać z daleka od męża, który po wielu niedolach w dwudziestym roku wraca do ziemi ojczystej. Zawsze miałaś serce twardsze niż kamień. Przemówiła do niego mądra Penelopa: - Moje dziecko, serce mi w łonie topnieje i ani słowa nie mogę wymówić ani się wypytać, nawet w twarz spojrzeć z bliska. Jeśli to Odys naprawdę, już my się rozpoznamy nieomylnie i lepiej niż teraz. Są bowiem znaki dla innych ukryte, nam tylko obojgu wiadome. Tak mówiła. Uśmiechnął się niezłomny boski Odys i wnet do Telemacha rzekł słowa skrzydlate: - Telemachu, pozwól matce wystawić mnie na próbę; niebawem lepiej mnie pozna. Teraz jestem brudny, na ciele mam łachman, dlatego mnie lekceważy i nie ufa, że to ja jestem. Nam jednak trzeba się teraz naradzić, by wszystko poszło gładko. Wszak jeśli ktoś jednego człowieka w kraju zabije, ucieka porzucając rodzinę i ziemię ojczystą, by nie mieć na karku ciżby mścicieli - myśmy zaś podporę miasta znieśli, kwiat itackiej młodzieży. Powiedz, co o tym myślisz? Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Sam to rozważ, drogi ojcze. Twój rozum za najlepszy pośród ludzi słynie, nikt się w tym z tobą nie może równać na ziemi. My ochoczo pójdziemy za tobą społem i wierz mi, oddamy ci całe nasze męstwo i wszystkie siły, jakie w nas są. W odpowiedzi rzekł Odys przemądry: - A więc powiem, co mnie się wydaje najlepsze. Najpierw się wykąpcie i zmieńcie chitony, i dziewczętom w domu każcie się przebrać. Boski pieśniarz niech weźmie dzwonną formingę i wiedzie nas w pląsy radosne, żeby ktoś, co z zewnątrz posłyszy, przechodzień, czy sąsiad, myślał, że u nas gody. Wieść o zabójstwie zalotników nie powinna się rozejść szeroko po mieście, póki my nie znajdziemy się w naszym wiejskim sadzie. Tam dopiero zobaczymy, jakiej pomocy użyczy nam Pan Olimpu. Rzekł, oni skwapliwie usłuchali. Najpierw się wykąpali i zmienili chitony, i wystroili niewiasty. Zaczem boski pieśniarz wziął wydrążoną formingę i obudził w nich pragnienie słodkiej pieśni i tańców doskonałych. I wielki dom aż jęczał od stóp tańczących mężczyzn i kobiet w pięknych przepaskach. Ktoś, co to słyszał z zewnątrz, mógł sobie mówić: - Z pewnością ktoś żeni się z królową, o którą się tylu starało. Niegodziwa! Nie zdołała utrzymać do końca tego wielkiego domu, zanim wróci mąż, którego poślubiła dziewicą. Tak mówiono, nie wiedząc o tym, co się stało. Tymczasem wielkodusznego Odyssa w jego domu kąpała klucznica Eurynome i nacierała oliwą, a potem narzuciła nań piękny faros i chiton, Atena zaś na jego głowę zlała wielką urodę i uczyniła go większym na pozór i tęższym i uwieńczyła bujnymi kędziorami podobnymi kwiatom hiacyntu. Jak kiedy człowiek biegły we wszelkich kunsztach, uczeń Hefajstosa i Pallas Ateny, urocze dzieło tworzy oblewając srebro złotem, tak ona rozlała wdzięk na jego głowę i ramiona. I wyszedł z wanny postawą do bogów podobny. Z powrotem usiadł na tronie, z którego niedawno powstał, naprzeciw swojej małżonki, i tak się do niej odezwał: - Dziwna! żadnej ze słabych kobiet tak nieużytego serca nie dali panowie olimpijskiej stolicy. Nie masz drugiej tak nieugiętej, która by się trzymała z daleka od męża, co po wielu niedolach w dwudziestym roku wraca do ziemi ojczystej. Hej, babuniu, ściel mi łóżko, sam pójdę spać, bo ona zaiste ma w łonie serce z żelaza. Na to odezwała się mądra Penelopa: - Dziwny! Nie ma we mnie dumy ani pogardy, ani przesadnego zdumienia. Bardzo dobrze wiem, jaki byłeś, kiedy pod Ilion płynąłeś na okręcie o długich wiosłach. Tak, Euryklejo, pościel jemu łoże wygodne za tą sypialnią o grubych murach, którą sam zbudował - tam wynieś łoże i daj pościel, runo owcze, chlajny i lśniące prześcieradła. Mówiła tak, by wypróbować męża. Lecz Odys oburzył się na troskliwą małżonkę: - Zaiste, kobieto, bolesne słowo rzekłaś. Któż to przeniósł gdzie indziej moje łoże? Trudna to rzecz i trzeba nie lada umiejętności, jeden bóg, gdyby chciał, mógłby je postawić w innym miejscu. Żaden żywy śmiertelnik, nawet bardzo silny, nie mógłby go tak łatwo ruszyć, bo wielka tajemnica kryje się w tym łożu przedziwnym. Sam je zrobiłem, nikt inny. Pośrodku zagrody stało długolistne drzewo oliwne, mocne, wysokie i grube jak słup. Wokół niego zbudowałem naszą sypialnię ze ściśle przylegających kamieni i starannie okryłem dachem, a drzwi wpoiłem szczelne i mocne. Wtedy ściąłem włosy długolistnej oliwki, a pień spiżem obciosałem do samego korzenia, troskliwie i umiejętnie, równo pod sznur. Z niego zrobiłem podstawę łoża, wiercąc świdrem dziury wszędzie, gdzie trzeba. Idąc od tej podstawy zbudowałem całe łoże i upiększyłem je złotem, srebrem, kością słoniową. I przeciągnąłem wzdłuż rzemienie ze skóry wołowej, purpurą barwionej. Oto masz ową tajemnicę, lecz nie wiem, kobieto, czy moje łoże stoi jeszcze w miejscu, czy już je ktoś przeniósł gdzie indziej, odciąwszy od pnia oliwki. Rzekł, a jej zwątlały kolana i miłe serce, gdy Odys dał jej ów znak nieomylny. Z płaczem wprost ku niemu pobiegła, zarzuciła mu ramiona na szyję, całowała w głowę, mówiła: - Nie gniewaj się na mnie, Odyssie, ty, który jesteś zawsze z ludzi najmądrzejszy. Bogowie nasycili nas zgryzotą i nie dali nam trwać przy sobie, by cieszyć się młodością i wstąpić w progi starości. Lecz teraz już się nie gniewaj i nie miej mi za złe, że od razu, ujrzawszy, nie witałam ciebie z miłością. Zawsze bowiem serce mi stygnie w łonie, gdy pomyślę, że ktoś może przyjść i zwieść mnie słowami: tylu jest niegodziwych oszustów. Nawet argiwska Helena, z Dzeusa rodem, nie dzieliłaby miłości i łoża z cudzoziemcem, gdyby wiedziała, że waleczni synowie Achajów pójdą za nią i sprowadzą z powrotem na ziemię ojczystą. To bóg ją pchnął w czyn niegodziwy, w jej sercu nie było z początku tej winy złowrogiej, od której i nasze zaczęły się cierpienia. Lecz oto dałeś mi znak nieodparty: żaden człowiek nie widział naszego łoża, tylko ty i ja, i jedna jedyna służąca, córka Aktora, którą mi dał ojciec, kiedym tu przyszła, i która strzegła podwoi naszej zamczystej sypialni. Wierzę już, choć tak nierychliwe mam serce. Rzekła, a w nim jeszcze bardziej wezbrało pragnienie łez i płakał trzymając w objęciach swą żonę, serdeczną i wierną. Jak upragniona jawi się ziemia żeglarzom, którym Posejdon okręt dzielny na morzu rozbije w zamęcie wiatrów i gwałtownych fal i tylko ich garstka umyka siwej topieli płynąc do lądu, a ich ciała okrywa osad słony, aż uniknąwszy zguby, szczęśliwi stają na ziemi - tak upragniony był dla niej widok męża i nie mogła swych białych ramion odjąć od jego szyi. I byłaby ich wśród płaczu zastała różanopalca Jutrzenka, gdyby nie czujna myśl bogini. Jasnooka Atena zatrzymała noc długą u jej kresu, a złototronną Jutrzenkę nad Okeanem i nie pozwoliła zaprzęgać rączych koni, które ludziom światło niosą, Lamposa i Faetona, źrebaków świtu. Wtedy to przemądry Odys odezwał się do swej małżonki: - Nie doszliśmy jeszcze, żono, do kresu naszych trudów. Przed nami jest jeszcze niezmierna, różnoraka i niebezpieczna próba, którą mi trzeba spełnić do końca. Przepowiedziała mi ją dusza Tejrezjasza w owym dniu, kiedy zstąpiłem w dom Hadesa pytać się o powrót towarzyszy i mój własny. Lecz pójdź, żono, chodźmy do łoża, już pora nacieszyć się słodkim snem. Odpowiedziała mu mądra Penelopa: - Czeka na ciebie łoże, kiedy go tylko zapragniesz, bo oto sprawili bogowie, żeś wrócił do swego pięknego domu i do swej ziemi ojczystej. Lecz skoro bóg poddał ci myśl, by o tym wspomnieć, powiedz, proszę, jaka to próba. Zapewne dowiem się o tym później, ale może lepiej wiedzieć od razu. Odpowiedział jej Odys przemądry: - Nieostrożna jesteś, że nalegasz, bym o tym mówił! Powiem ci jednak, nic nie ukryję. Ale nie uraduje się twoje serce, tak jak i ja sam nie czuję radości. Albowiem kazał mi on iść przez wiele, wiele miast z wiosłem foremnym w ręku, aż dojdę do ludzi, co nie znają morza ani nie spożywają solonej strawy, anić nie znają okrętów o ścianach czerwonych ni wioseł foremnych, które są skrzydłami okrętów. I znak mi dał jasny, którego przed tobą nie skryję. Oto, kiedy mnie spotka przechodzień i powie, że na swym świetnym ramieniu niosę łopatę do przesiewania zboża, wtedy mam w ziemię wbić wiosło, a Panu Posejdonowi złożyć piękne ofiary: barana, byka i kiernoza stadnika. I wrócę do domu, i tu znowu złożę święte hekatomby bogom nieśmiertelnym, których jest niebo szerokie - wszystkim po kolei. A śmierć przyjdzie do mnie z morza, taka naprawdę łagodna, i sprzątnie pośród błogosławionej starości, w gronie szczęśliwych ludów. Takie, mówił, jest moje przeznaczenie. Odezwała się znów mądra Penelopa: - Jest więc nadzieja, że nas bieda opuści, skoro bogowie przeznaczają nam starość szczęśliwą. Tak oni ze sobą rozmawiali, a tymczasem piastunka razem z Eurynomą przy świetle pochodni gotowała im miękkie łoże. Gdy je starannie usłała, staruszka poszła do siebie na spoczynek, a pokojowa Eurynome z pochodnią w ręce prowadziła ich do łoża. U wrót sypialni cofnęła się, a oni z radością weszli w swą starą łożnicę. W tej chwili Telemach, wolarz i pasterz świń przestali tańczyć, odesłali kobiety i sami poszli spać w cienistych komnatach. Odys i Penelopa, gdy się nasycili miłością, szukali uciechy w słowach, we wzajemnych wyznaniach. Boska kobieta opowiadała, co zniosła w swym domu patrząc na ohydną czeredę zalotników, którzy z jej właśnie powodu zabijali woły i tłuste owce bez liku i wina wylewali beczkami. A boski Odys mówił jej wszystko: ile klęsk zadał nieprzyjaciołom, ile sam zniósł niedoli. Słuchała go z zachwytem i sen nie padł jej na powieki, póki nic opowiedział wszystkiego. Zaczął od tego, jak pokonał Kikonów, jak potem przybył do żyznej ziemi Lotofagów, mówił o zbrodniach Kiklopa i jak się na nim pomścił za dzielnych towarzyszy, których ów pożarł bezlitośnie; i jak przybył do Ajola, który go podjął życzliwie i odesłał, ale nie było mu dane już wtedy wrócić do ojczyzny, bo znów porwała go burza i jęczącego niosła po rybnym morzu; i jak zawinął do lajstrygońskiej Telepyli, gdzie stracił statki i towarzyszy o pięknych nagolennicach i skąd sam jeden uciekł na czarnym okręcie. I opowiadał podstępy Kirki i jej przewrotność, i jak na wiosłownym okręcie dotarł do stęchłych progów Hadesa, by szukać rady u duszy tebańskiego Tejrezjasza, i jak zobaczył tam wszystkich towarzyszy i własną matkę, która go zrodziła i wychowała dziecięciem; i jak słuchał głosu śpiewających Syren, jak wpłynął między Błędne Skały, między straszną Charybdę i Skyllę, której żaden człowiek bez szkody nie ominie i jak towarzysze zabili krowy Heliosa, i jak wysokogrzmiący Dzeus dymiącym piorunem poraził okręt, tak że wszyscy naraz zginęli zacni towarzysze, a on sam jeden spod złej doli się wymknął; i jak się dostał do wyspy Ogigii i do nimfy Kalipso, która go trzymała w pieczarach głębokich, pragnąc, by został jej mężem, żywiła, obiecywała uczynić nieśmiertelnym i wiecznie młodym, ale jego serce nie usłuchało; jak wreszcie po wielu trudach przybył do Feaków, którzy go serdecznie jak boga uczcili i na okręcie odesłali do ziemi ojczystej, obdarzając złotem i srebrem, i mnóstwem szat. Były to ostatnie słowa, gdy słodki sen członki w nim rozluźnił i sercu odjął troski. Tymczasem bogini jasnooka Atena nową myśl powzięła. Kiedy się spodziewała, że Odys nacieszył się już żoną i snem, wnet ruszyła znad Okeanu w mgłach zrodzoną Złototronną, by światło ludziom niosła. Wstał Odys z miękkiego łoża i rzekł do żony: - Niewiasto, dość już mieliśmy kłopotów - ty opłakując tutaj mój utrapiony powrót, ja borykając się wśród cierpień, którymi Dzeus i inni bogowie trzymali mnie z daleka od ziemi ojczystej. Dziś, kiedy znów znaleźliśmy się w tym utęsknionym łożu, muszę uporządkować dobytek, jaki mam jeszcze. Za trzody, które mi porżnęli zuchwali zalotnicy, dużo sam sobie odbiorę, resztę dadzą Achajowie, aż znów się napełnią wszystkie obory. Lecz wpierw pójdę do wiejskich sadów zobaczyć zacnego ojca, który się tak srodze o mnie martwi. Wiem, żono, że jesteś bardzo rozsądna, i dlatego ci mówię: ledwo słońce wzejdzie, zaraz się rozniesie wieść o tym, że zabiłem w swym domu zalotników. Ty więc pójdź na piętro i siedź tam razem ze służącymi, a nikogo nie przyjmuj, z nikim nie rozmawiaj. Rzekł i włożył piękną zbroję, potem zbudził Telemacha, wolarza i pasterza świń i kazał wziąć oręż w ręce. Posłuszni, w lot okryli się spiżem. Otworzyli drzwi, wyszli, Odys na czele. Już było jasno na świecie, lecz Atena okryła ich nocą i prędko wyprowadziła z miasta. Pieśń dwudziesta czwarta Przymierze Hermes Kylleński wywoływał dusze zalotników. Miał w ręku różdżkę, piękną i złotą, którą oczy ludzkie, kiedy chce, uśmierza albo śpiących budzi. Ruszył nią i dusze piszcząc szły za nim. Jak w głębi boskiej pieczary nietoperze z piskiem wzlatują, gdy jeden odpadnie z ich szeregu uczepionego u skały, i w locie garną się do siebie, tak owe dusze piszczące zbiły się w gromadę, a wiódł je Hermes łaskawy. Wilgotnymi ścieżkami szły wzdłuż strumieni Okeanosa i mimo Białej Skały, szły mimo wrót słonecznych i kraju snów, aż wstąpiły na Asfodelowe Błonia, gdzie mieszkają dusze, widma umarłych. Znalazły tam duszę Achillesa, syna Peleusa, i Patroklosa, i nieskazitelnego Antilocha, i Ajasa, który urodą i wzrostem był najświetniejszy z Danaów po nieskazitelnym synie Peleusa. Skupiły się wokół niego, aż tu wyszła ku nim zatroskana dusza Atrydy Agamemnona, a przy niej cisnęły się wszystkie, które z nim razem pomarły w domu Ajgistosa. Pierwsza doń przemówiła dusza syna Peleusa: - Atrydo, wierzyliśmy mocno, że ze wszystkich herosów ty zawsze jesteś najmilszy piorunnemu Dzeusowi, wszak tylu walecznym przewodziłeś pod Troją w dniach wielkiej próby Achajów, a jednak i ciebie przed czasem zabrała Mojra okrutna, której nie uniknie nikt, kto się urodził. Powinieneś był raczej zginąć na ziemi trojańskiej, otoczony czcią tych, nad którymi panowałeś: Panachajowie wystawiliby ci grób, a twojemu synowi byłaby wielka chwała. A oto, jak okrutnej śmierci stałeś się łupem. Odrzekła mu dusza Atrydy: - Błogosławiony synu Peleusa, bogom podobny Achillesie! Padłeś pod Troją daleko od Argos, a przy tobie, walcząc nad twoim trupem, polegli najlepsi z synów trojańskich i achajskich, ty zaś leżałeś w tumanie kurzu, wielki na wielkiej przestrzeni, niepomny sztuki jeździeckiej. Walczyliśmy przez cały dzień i nie przerwalibyśmy bitwy, gdyby jej Dzeus nie przerwał burzą. Zaczem wynieśliśmy ciebie z pobojowiska ku naszym okrętom i złożyli na marach. Obmyliśmy twoje piękne ciało letnią wodą i olejkami i wiele łez gorących wylali nad tobą Achajowie, i ostrzygli włosy. Na wieść o tym z morza wyszła matka z wodnymi boginkami i rozległ się po morzu krzyk tak straszliwy, że lęk ogarnął wszystkich Achajów. I powstawszy byliby odeszli na okręty, gdyby ich nie zatrzymał człowiek wielkiej i starej mądrości, Nestor, którego rada zawsze wydawała się najlepsza. Ów dobrze im życząc tak przemówił: "Stójcie, Argiwi! Nie uciekajcie, synowie Achajów! To matka w gronie wodnych boginek z morza wychodzi, by spojrzeć na umarłego syna." Rzekł, pozbyli się strachu wielkoduszni Achajowie. A nad tobą stanęły córy morskiego starca, podniosły lament i oblekły cię w nieśmiertelne szaty. A Muzy, wszystkie jak jest ich dziewięć, swym pięknym głosem śpiewały na przemian treny. Nie ujrzałbyś wtedy nikogo z Achajów bez łez, tak ich poruszyła Muza śpiewna. Przez siedemnaście nocy i dni opłakiwaliśmy ciebie - my, ludzie śmiertelni, z bogami nieśmiertelnymi pospołu. A w osiemnasty dzień oddaliśmy ciebie ogniowi i dookoła rżnęliśmy owce bardzo tłuste i woły krzyworogie. Płonąłeś w szatach bogów i w olejkach, i w słodkim miodzie, a przy twoim stosie bohaterowie achajscy, pieszo i konno, ścierali się orężem: wielka wzniosła się wrzawa. A kiedy cię strawił żar Hefajstosowy, złożyliśmy o świcie twoje białe kości, Achillesie, obmywszy je winem niemieszanym i olejkiem. Twoja matka dała amforę złotą, roboty przesławnego Hefajsta, którą miała od Dionizosa. W niej leżą twoje białe kości, jasny Achillesie, razem z kośćmi Patroklosa, syna Menojtiosa, osobno zaś Antilocha, którego po śmierci Patroklosa ceniłeś najbardziej ze wszystkich towarzyszy. Zaczem kurhan wielki i wspaniały usypała nad wami święta drużyna włóczników argiwskich, hen, na cyplu nadmorskim, nad szerokim Hellespontem, by z daleka był widny jadącym po morzu - i tym, co teraz żyją, i tym, co po nas będą. A matka uprosiła u bogów przepiękne nagrody i złożyła je na polu zawodów dla najlepszych z Achajów. Bywałeś już na wielu pogrzebach herosów i widziałeś, jak nad umarłym królem młodzi opasują się i zbroją do zawodów, ale z największym podziwem patrzyłbyś na te cuda, które przy tobie złożyła srebrnonoga Tetyda: snadź bardzo kochali ciebie bogowie. Nawet po śmierci nie przepadło twe imię, i zawsze u wszystkich ludzi będziesz miał sławę szlachetną. A jakiż mnie zysk przyniosła skończona wojna? Dzeus mi przeznaczył zginąć haniebnie w drodze powrotnej z rąk Ajgista i przeklętej małżonki. Tak oni ze sobą rozmawiali, gdy zjawił się Poseł świetlisty, prowadząc dusze zalotników zabitych przez Odyssa. Zdumieli się obaj królowie i podeszli bliżej. Dusza Agamemnona rozpoznała drogiego syna Melaneusa, przesławnego Amfimedonta, albowiem u niego kiedyś gościł na Itace Agamemnon. Do niego więc najpierw odezwała się dusza Atrydy: - Jakie nieszczęście wpędziło was w mroki ziemi, tak wybornych i jednego wieku? Wygląda, jakby ktoś wybrał z miasta młódź najprzedniejszą. Czy na okrętach zgładził was Posejdon podnosząc wiatry okrutne i długie fale? Czy na lądzie zabił was nieprzyjaciel przy grabieży wołów i pięknej trzody owiec? Czy w walce o miasto lub kobiety? Odpowiedz na moje pytania, wszak jestem ci druhem gościnnym. Czy nie pamiętasz, jak przybyłem do waszego domu razem z boskim Menelaosem namawiać Odyssa, by pod Ilion ruszył na wiosłownych okrętach? Cały miesiąc zajęła nam ta żmudna podróż po morzu szerokim, lecz zależało nam, by nakłonić grodoburcę Odyssa. Odezwała się do niego dusza Amfimedonta: - Przesławny Atrydo, władco mężów, Agamemnonie! Wszystko pamiętam, wychowanku Dzeusa. I ja tobie powiem dokładnie, jak nędzny koniec był naszego życia. Oto staraliśmy się o małżonkę długo nieobecnego Odyssa. Ona ani nie odtrącała godów złowróżbnych, ani ich nie przyspieszała, knując nam śmierć i czarną dolę. Oto, jaki podstęp wymyśliła w swej głowie. Ustawiła w komnacie wielkie krosna, by tkać na nich płótno cienkie i bardzo obszerne, nam zaś rzekła: "Chłopcy zalotnicy! Umarł boski Odys, ale choć wam spieszno do ślubu, poczekajcie, aż skończę ten faros, by mi się przędza nie zmarnowała: ma to być gzło grobowe dla herosa Laertesa, gdyby go kiedyś dola okrutna powaliła drętwą śmiercią. Boję się ściągnąć na siebie gniew Achajek, że taki bogacz leży bez całunu." Tak mówiła i usłuchało męskie serce. Odtąd za dnia tkała na wielkich krosnach, a po nocach, przy łuczywie, pruła. Przez trzy lata ukrywała się podstępnie i zwodziła Achajów. Lecz gdy nadszedł czwarty rok, a z nim wiosna niosąc dni dłuższe z upływem miesięcy, powiedziała któraś ze sług, świadoma rzeczy, i przyłapaliśmy ją na pruciu pięknej tkaniny. Musiała skończyć, choć się opierała. I pokazała nam ów faros, utkany, wyprany, świetny jak słońce lub księżyc, i wtedy właśnie zły demon sprowadził Odyssa w dom pasterza świń, na krańcach pól. Jednocześnie wrócił miły syn boskiego Odyssa z piaszczystego Pylos na czarnym okręcie. Ci dwaj obmyślili zalotnikom złą śmierć i przyszli do przesławnego grodu, najpierw Telemach, później Odys. Prowadził go pasterz świń, a Odys miał na ciele podłą odzież: i wyglądał jak nędzny żebrak - starzec o lasce i w smutnych łachmanach. Nikt z nas, nawet starsi nie mogli poznać, że to on zjawia się niespodzianie. Obrzucaliśmy go złymi słowami i razami. A on, lżony i bity we własnym domu, zniósł to do czasu cierpliwym sercem. Dopiero gdy zbudził go duch Dzeusa Egidodzierżcy, zabrał z pomocą Telemacha oręż przepiękny i wyniósł do skarbca, i zamknął zawory. Wtedy małżonkę arcychytrze nakłonił, by nam, nieszczęsnym zalotnikom, wręczyła łuk i siwe żelazo na zawody i mordu początek. Nikt z nas nie miał siły napiąć cięciwy, daleko nam było do tego. Ale kiedy wielki łuk miał się dostać w ręce Odyssa, wraz zaczęliśmy wszyscy krzyczeć, by łuku nie dawać, choćby jak najbardziej się upominał. Lecz Telemach sam rozkazał. A niezłomny boski Odys ujął go w dłoń, łatwo napiął cięciwę, strzałę przez żelazo przepuścił, stanął na progu, wysypał strzały chyże i strasznie mierząc ustrzelił króla Antinoosa. Potem innym posyłał żałobne pociski, biorąc na cel najbliższych - padał jeden po drugim. Było widoczne, że któregoś z bogów ma za sojusznika. Ścigani jego gniewem ginęli, gdzie się kto obrócił, słychać było trzask rozbijanych głów, cała podłoga spłynęła krwią. Tak myśmy, Agamemnonie, zginęli i dotąd nasze ciała leżą nie pochowane w domostwie Odyssa. Nasi najbliżsi w domu nic jeszcze nie wiedzą: przyszliby zmyć z naszych ran czarną posokę i złożywszy na marach opłakiwali - ten zaszczyt należy się umarłym. Przemówiła dusza Atrydy: - Szczęśliwy synu Laertesa, przemyślny Odyssie, posiadłeś zaiste małżonkę wielkiej cnoty! Jakże czyste serce było u mądrej Penelopy, córy Ikariosa, że tak wiernie pamiętała Odyssa, męża swej młodości! Nigdy nie zaginie sława jej cnót, podadzą nieśmiertelni ziemianom pieśń wdzięczną ku czci mądrej Penelopy. Nie tak, jak córka Tyndareosa, zbrodniarka, która zabiła męża swej młodości - posępna pieśń pójdzie za nią w świat i swą niesławą ścigać będzie kobiety, nawet cnotliwe. Tak oni ze sobą rozmawiali stojąc w progach Hadesu, w czeluściach ziemi. Tamci zaś zeszli właśnie z miasta i szybko przybyli do pięknie uprawnych pól Laertesa. Zdobył on je niegdyś za cenę wielkich trudów. Tam był jego dom, a wokół biegły zabudowania gospodarskie, gdzie jadali, przesiadywali i nocowali niewolnicy i robili, co im rozkazał. Rządziła tam stara Sycylijka, która godnie opiekowała się starcem, żyjącym na wsi z dala od miasta. Odys zwrócił się do sług i syna ze słowami: - Wy teraz wejdźcie do budownego domu i na wieczerzę poświęćcie najlepszego wieprza, ja tymczasem pójdę się przekonać, czy nasz ojciec mnie pozna, gdy zobaczy własnymi oczami, czy też nie pozna po tak długiej rozłące. To mówiąc oddał sługom swój oręż bojowy i gdy oni żwawo odeszli do domu, on zbliżał się do obfitego w owoce sadu. Wszedłszy do wielkiego ogrodu nie znalazł ni Doliosa, ni żadnego ze sług lub synów: za przewodem starego poszli zbierać ciernie na ogrodzenie sadu. Znalazł w nim natomiast swego ojca, który okopywał drzewo. Miał na sobie brudny chiton, połatany i obrzydliwy, dokoła nóg nagolennice z wołowej skóry w strzępach, które go miały chronić od ran, na rękach rękawice od cierni, na głowie miał czapkę z koźlej skóry - istna żałoba. Widząc złamanego starca, żartego smutkiem głębokim, niezłomny boski Odys stanął pod gruszą wysoką i płakał. W myślach i w sercu rozważał, czy uścisnąć i ucałować ojca, i od razu wszystko powiedzieć, jako przyszedł i wrócił do ziemi ojczystej, czy wpierw go wypytać i wystawić na próbę. Po namyśle uznał, że lepiej wpierw ostrym słowem go zaskoczyć. I z tą myślą wprost ku niemu ruszył boski Odys. I gdy tamten z głową pochyloną okopywał drzewo, stanął w pobliżu i rzekł doń jasny syn: - Starcze, nie brak tobie skrzętności w doglądaniu ogrodu, wielkie tu widać staranie. Żadna roślina - czy to figa, czy winorośl, czy oliwka, czy grusza, czy warzywa - nie jest bez opieki w tym sadzie. Ale nie gniewaj się, gdy powiem, że na tobie samym nie znać dobrej opieki: smutna starość, ciało szorstkie, odzienie liche. Przecież nie za gnuśność pan o ciebie nie dba, a twój wzrost i kształt nie okazują niewolniczego stanu. Raczej na króla wyglądasz i byłbyś doń całkiem podobny, gdybyś się kąpał, jadł, sypiał w miękkiej pościeli, jak starcom się godzi. Powiedz mi więc szczerze i dokładnie: czyim sługą jesteś, czyj ogród uprawiasz? I jeszcze mi powiedz prawdę, bo i to chcę wiedzieć - czy w istocie przybyliśmy na Itakę, jak to powiedział ów człowiek, którego idąc tutaj spotkałem. Nie był on bardzo mądry, nie umiał ani wszystkiego powiedzieć, ani wysłuchać moich słów, gdy go wypytywałem o kogoś, z kim łączy mnie przyjaźń gościnna: czy jeszcze żyje, czy już umarł i przebywa w domostwie Hadesa. Ciebie więc zapytam, a ty uważaj i słuchaj. Niegdyś w miłej ojczyźnie gościłem męża, który do nas zawitał, a nigdy przyjemniejszy gość z dalekich stron nie wszedł do mojego domu. Szczycił się, że jest rodem z Itaki, i mówił, że ojcem jego jest Laertes, syn Arkejsjosa. Wprowadziłem go do domu i dobrze przyjąłem, i miałem o niego staranie, bo mój dom jest zasobny. Dałem mu też upominki, jak się godzi - siedem talentów złota misternej roboty, krater cały ze srebra, kwiecisty, dwanaście pojedynczych chlajn, tyleż kobierców, tyleż farosów pięknych, tyleż w dodatku chitonów. Osobno jeszcze dostał cztery urodziwe niewiasty, niezrównane w robotach - sam je sobie wybrał. Odpowiedział ojciec lejąc łzy: - W istocie, gościu, przybyłeś do ziemi, o którą pytasz. Butni i występni mężowie nią władają. A twoje hojne dary poszły na marne. Gdybyś go natomiast żywego spotkał w Itace, nawzajem by ciebie przyjął gościnnie i z upominkami odesłał, jak przysługuje temu, który zrobił początek. Lecz powiedz zaraz szczerze i dokładnie: którego to roku gościłeś u siebie nieszczęsnego gościa, mojego syna, jeśli to on był? Ale biedak przepadł gdzieś daleko od swoich i ziemi ojczystej i albo w morzu zjadły go ryby, albo na lądzie stał się pastwą dzikich zwierząt i ptaków. Ani go matka nie opłakała okrywszy całunem, ani ojciec - my, jego rodzice - ani żona, co w dom wniosła liczne dary, mądra Penelopa nie lamentowała nad mężem swym na marach, jak przystoi, ani mu oczu nie zamknęła: nie doznał czci należnej umarłym. Ale ty mów mi prawdę, bym wiedział dobrze: ktoś jest i skąd? Gdzie twój ród i gród? Gdzież stanął okręt chyży, który tu zawiózł ciebie i boskich towarzyszy? Czyś jako podróżny przybył na obcym okręcie, który cię wysadził i odpłynął? Odpowiadając mu rzekł przemądry Odys: - Wszystko ci powiem dokładnie. Jestem z Błędochodu, gdzie mam sławne domostwo, moim ojcem Nieszczęsny, syn władcy Boleściwego, moje imię Sporny. Jadąc z Sykanii zbłądziłem, jakieś bóstwo zagnało mnie tu wbrew mojej woli. Mój okręt stanął hen, na polach, daleko od miasta. A co do Odyssa, już piąty rok, jak stamtąd odjechał, z mojej ojczyzny. Biedny! Pomyślne miał ptaki na drogę, z prawej strony - cieszyłem się nimi, gdy go wyprowadzałem, cieszył się i on sam. Serce nam wróżyło, że się jeszcze spotkamy i obdarzymy nawzajem pięknym gościńcem. Rzekł, a tamtego okryła czarna chmura smutku. Wziął w obie ręce proch czarny jak sadza, posypał siwą głowę i jęczał okrutnie. Ten widok poruszył serce w Odyssie, w nozdrzach czuł ostry ból. Skoczył, objął, całował, mówiąc: - Otom ci jest, ojcze, ten sam, którego wyglądasz. W dwudziestym roku wróciłem do ziemi ojczystej. Zaniechaj płaczu, krzyków i łez. Krótko ci powiem, bo czas nagli: wymordowałem zalotników w naszym domu, karząc ich za hańbę bolesną i zbrodnie. Odparł Laertes: - Jeśliś ty Odys, mój syn, daj mi znak nieomylny, żebym uwierzył. Odpowiedział mu Odys przemądry: - Najpierw własnymi oczami rozpoznaj tę bliznę: to dzik białym kłem zranił mnie na Parnasie, wtedy, gdy ty i matka czcigodna posłaliście mnie do drogiego matki rodzica, Autolikosa. Miałem odebrać dary, które będąc tutaj obiecał mi i przyznał. Następnie mogę ci wymienić drzewa w tym pięknym sadzie, jakie mi niegdyś dałeś: wyprosiłem je sobie dzieckiem będąc i biegając za tobą po ogrodzie. Chodziliśmy między drzewami, a ty każde z nich nazywałeś. Dałeś mi trzynaście grusz i dziesięć jabłoni, czterdzieści figowców. A oto pięćdziesiąt szczepów winnych, które obiecałeś mi dać - z każdego w innej porze się zbiera, bo na każdym są różne grona i na każdy kiedy indziej spada dzeusowa godzina. Rzekł, a starcowi zwątlały kolana i miłe serce, gdy znaki rozpoznał, które mu Odys podał nieomylnie. Ramionami objął drogiego syna, a omdlewającego przycisnął do piersi niezłomny boski Odys. Gdy wrócił mu oddech i serce się ocknęło, przemówił: - Ojcze Dzeusie! A więc jesteście jeszcze, bogowie na wysokim Olimpie, jeśli zalotnicy naprawdę zapłacili za swą bezmierną butę. Ale teraz lęk ściska me serce, że wnet wejdzie tu wszystek lud Itaki, że rozniosą się wieści po miastach Kefaleńczyków. Odpowiadając mu rzekł przemądry Odys: - Odwagi! Niech się twoja głowa o to nie troszczy. Chodźmy do domu, który jest w pobliżu ogrodu: tam czeka nas Telemach i wolarz, i pasterz świń - posłałem ich naprzód, by jak najprędzej przyrządzili wieczerzę. To rzekłszy poszedł z ojcem do pięknego domu. Znaleźli tam Telemacha i wolarza, i pasterza świń, którzy krajali mnogie mięsiwa i mieszali ciemne wino. Wielkodusznego Laertesa wykąpała i natarła oliwą sycylijska służąca i narzuciła nań piękną chlajnę. Wtedy stanęła przy nim Atena i członkom pasterza ludów dodała mocy: sprawiła, że wydawał się większy na pozór i tęższy. Wyszedł z wanny. Zdumiał się syn drogi, widząc go podobnym do bogów nieśmiertelnych. Przemówił doń i rzekł słowa skrzydlate: - Bez wątpienia, drogi ojcze, ktoś z bogów wiecznych dał ci kształt i wzrost większy. Roztropny Laertes odparł: - Czemuż to, ojcze Dzeusie, i ty, Ateno, i ty, Apollonie, nie daliście, bym wczoraj stanął w naszym domu w pełnej zbroi, taki jakim byłem, kiedym brał Nerikos, gród obronny, tam na skałach lądu stałego, mając pod sobą swych Kefaleńczyków? Byłbym nacierał i odpierał zalotników, niejednemu rozwiązałbym kolana, a twoje serce skakałoby z radości. Tak oni ze sobą rozmawiali, gdy drudzy skończyli już pracę i przygotowali ucztę. Zasiedli wszyscy rzędem na ławach i tronach. A gdy zabrali się do jedzenia, oto stary Dolios przyszedł z synami. Wracali z pracy na polach, pobiegła po nich i zawołała ich matka, stara Sycylijka, która ich wychowała, tak samo jak opiekowała się poczciwym starcem, złamanym starością. Gdy oni zobaczyli Odyssa i rozpoznali sercem, stanęli w progu zdumieni. Zwrócił się do nich Odys z łaskawymi słowami: - Siądź do wieczerzy, starcze, i przestańcie się dziwić. Od dawna już łakniemy posiłku i tylko na was czekamy. Skoro to rzekł, Dolios ruszył ku niemu z rozpostartymi ramionami, chwycił rękę Odyssa i ucałował, przy czym mówił słowa skrzydlate: - O drogi, upragniony! Wróciłeś, kiedy już nie mieliśmy nadziei. Sami przywiedli cię bogowie. Bądź pozdrowiony i błogosławiony, niechaj bogowie dadzą ci szczęście. Powiedz mi zaraz prawdę, chcę wiedzieć, czy już wie mądra Penelopa o twoim powrocie, czy poślemy jej gońca? Odpowiedział przemądry Odys: - Już wie, starcze, niepotrzebnie się o to troszczysz. Rzekł, a on usiadł na pięknie gładzonym stołku. Zaczem synowie Doliosa obstąpili przesławnego Odyssa, zasypywali słowami, ściskali ręce, wreszcie usiedli przy ojcu Doliosie. A gdy tak oni w domu byli zajęci wieczerzą, Wieść, chyża posłanka, krążyła po mieście, głosząc zalotników śmierć i dolę żałosną. Słysząc ją ludzie wychodzili zewsząd i z jękiem, lamentem oblegali domostwo Odyssa. Wynosili zeń trupy i każdy grzebał swojego, a tych, co byli z innych miast, oddawali rybakom i odsyłali na chyżych okrętach. Potem gromadzili się na agorze, z sercem w żałobie. Kiedy wszyscy się zeszli, powstał wśród nich Eupejtes. Nieukojony ból leżał mu na sercu - za synem Antinoosem, którego przed wszystkimi zabił boski Odys. Lejąc łzy nad nim, przemówił: - Przyjaciele! Srodze ów mąż zawinił Achajom: najpierw wywiózł na okrętach wielu dzielnych i zatracił zarówno okręty, jak i ludzi, a potem, wróciwszy, wymordował najlepszych spośród Kefaleńczyków. Hejże, nie pozwólmy, by z naszą hańbą wymknął się czy to do Pylos, czy do boskiej Elidy, gdzie panują Epejowie. Byłby to wstyd na przyszłe pokolenia, gdybyśmy nie pomścili zabitych synów i braci. Mnie samemu nie byłoby słodko żyć dłużej, wolałbym jak najprędzej zginąć i zejść między umarłych. Lecz idźmy, by tamci nie zdążyli przeprawić się za morze. Tak mówił lejąc łzy, a żal chwycił wszystkich Achajów. I oto z domu Odyssa nadszedł Medon i boski aojdos, gdy ich sen opuścił. Skoro stanęli pośrodku, każdy z mężów się zdumiał. Mądry Medon przemówił do nich: - A teraz mnie posłuchajcie, ludzie itaccy! Nie bez woli bogów nieśmiertelnych Odys dokonał takiego czynu. Sam widziałem nieśmiertelne bóstwa stojące przy Odyssie i do Mentora całkiem podobne. To bóg nieśmiertelny raz się przy Odyssie jawił, by mu dodać otuchy, to znów zalotników po megaronie płoszył i roztrącał - a oni padali pokotem. Tak mówił, a wszystkich ogarnął zielony strach. Odezwał się do nich heros Haliterses, syn Mastora: on jeden widział przyszłość i przeszłość. Dobrze im życząc przemówił: - Teraz mnie posłuchajcie, ludzie itaccy! Oto co powiem. Waszą niecnotą, przyjaciele, te rzeczy się stały. Ani mnie nie słuchaliście, ani Mentora, pasterza ludów, aby waszych synów powstrzymać od szaleństw. Wielkiej dopuścili się zbrodni w swym niepohamowanym złoczyństwie, trwoniąc majątek i znieważając małżonkę szlachetnego męża. Mówili, że on już nie wróci. Teraz więc niech tak będzie, posłuchajcie mej rady: nie idźmy, by sobie ktoś nieszczęścia nie znalazł z własnej winy. Rzekł i więcej niż połowa zebranych powstała z wielkim krzykiem, inni zostali na miejscu, bo nie podobały się im te słowa, i szli za Eupejtesem. Oni też wnet zaczęli się zbroić. A kiedy ciało okryli błyszczącym spiżem, zebrali się gromadnie pod grodem o szerokich placach tanecznych. Nad głupimi objął dowództwo Eupejtes. Wierzył, że zdoła pomścić śmierć syna, ale nie miał już wrócić, tam na miejscu czekał go zgon. Tymczasem Atena rzekła do Dzeusa, syna Kronosa: - Ojcze nasz, Kronido, władco najwyższy, powiedz, gdy cię zapytam: co się teraz kryje w twych myślach? Czy złą wojnę gotujesz na przyszłość i zamęt okrutny, czy przymierze kładziesz między obiema stronami? Odpowiadając jej rzekł chmurozbiórca Dzeus: - Czemuż to, moje dziecko, pytasz mnie i badasz? Czyż nie za twoją to radą rzeczono, by Odys wrócił i pomścił się na tych ludziach? Rób, co chcesz, powiem ci tylko to, co słuszne. Skoro boski Odys pomścił się na zalotnikach, niech stanie wierne przymierze i niech on na zawsze króluje, a tamtym ześlemy zapomnienie mordu ich synów i braci. I miłującym się wzajemnie jak wprzódy niech pełni się bogactwo i pokój. Tym słowem podniecił dawne pragnienie Ateny. Szybkim lotem zbiegła ze szczytów Olimpu. A oni już przestali łaknąć słodkiej jak miód wieczerzy i niezłomny boski Odys pierwszy do nich przemówił: - Niech ktoś wyjrzy, czy nie zbliżają się napastnicy. Rzekł i syn Doliosa wyszedł. Stanął na progu i zobaczył idący tłum. Wnet do Odyssa rzekł słowa skrzydlate: - Już są blisko, trzeba się nam prędzej zbroić. Na te słowa porwali się i włożyli zbroję. Było czterech z Odyssem, sześciu synów Doliosa, lecz i Laertes, i Dolios chwycili oręż, choć sędziwi, wojownicy z musu. Gdy ciało okryli błyszczącym spiżem, otworzyli drzwi i wyszli pod wodzą Odyssa. Zastąpiła im drogę córka Dzeusa, Atena, z postawy i głosu podobna do Mentora. Widząc ją ucieszył się niezłomny boski Odys i od razu zwrócił się do kochanego syna: - Telemachu, gdy wejdziesz do walki, w której dzielność rozstrzyga, sam już patrz, byś nie okrył wstydem rodu ojców: na całej ziemi wsławiliśmy się od dawna męstwem i odwagą. Odpowiedział mu roztropny Telemach: - Jeśli zechcesz, drogi ojcze, będziesz mógł widzieć, że moja odwaga nie przyniesie wstydu twojemu rodowi, jak mi to mówisz. Tym słowem ucieszył się Laertes i rzekł: - Cóż to za dzień mamy dzisiaj, mili bogowie! Zaiste, wielka jest moja radość: syn i wnuk o dzielność idą w zawody. A stojąca obok Atena rzekła: - Synu Arkejsjosa, najdroższy ze wszystkich towarzyszy! Pomódl się do Panny Jasnookiej i do ojca Dzeusa, dźwignij i rzuć włócznię o długim cieniu. To mówiąc natchnęła go Pallas Atena wielką odwagą. Pomodlił się do córki wielkiego Dzeusa, wziął rozmach i rzucił włócznię o długim cieniu. Trafił Eupejtesa. Szyszak o spiżowych nausznicach nie zatrzymał włóczni, spiż przeszedł na wylot. Eupejtes runął z łoskotem, zadźwięczała na nim zbroja. Odys i jego świetny syn wpadli w pierwsze szeregi, kłując mieczami i włóczniami. I byliby wszystkich wycięli i zostawili bez powrotu, gdyby nie Atena, córka Dzeusa Egidodzierżcy. Krzyknęła wielkim głosem i wszystek lud zatrzymała: - Zaprzestańcie tej wojny okrutnej, ludzie itaccy, i jak najprędzej bez krwi rozstrzygnijcie swe spory. Tak mówiła Atena, ich zaś zdjął strach zielony. Z rąk struchlałych wypadła broń i na głośny głos bogini legła na ziemi. Okrutnie wrzasnął niezłomny boski Odys, wyprężył się i skoczył jak orzeł wysokolotny. Wtedy syn Kronosa wypuścił piorun dymiący, który padł tuż przed jasnooką córką potężnego ojca. Atena zwróciła się do Odyssa: - Boski synu Laertesa, przemyślny Odyssie, stój! Zaprzestań tej walki, gdzie obie strony są równe, i bacz, żebyś nie rozgniewał Kronidy Dzeusa o szerokim wejrzeniu. Tak mówiła Atena, on zaś słuchał z radością w sercu. I wierne przymierze między obiema stronami położyła Pallas Atena, córka Dzeusa Egidodzierżcy, z postawy i głosu podobna do Mentora. Słownik imion, nazw i rzeczy Achajowie - mieszkańcy Achai na Peloponezie; u Homera w ogóle - Grecy. Acheront - rzeka w podziemiu, przez którą przeprawiały się dusze zmarłych. W rzeczywistości rzeka w Tesprocji w Epirze, płynąca częściowo pod ziemią i uchodząca do Morza Jońskiego; tam Grecy szukali wejścia do Hadesu. Achilles - syn śmiertelnika Peleusa, władcy tesalskiej Ftyi, i boginki morskiej Tetydy. Najdzielniejszy i najpiękniejszy z bohaterów greckich pod Troją. Dzieje jego sporu z Agamemnonem stanowią zasadniczy wątek Homerowej "Iliady". Achilles zginął pod Troją, ugodzony strzałą Parysa. Afrodyta - córka Dzeusa i Diony, bogini miłości i opiekunka małżeństw, uosobienie kobiecego wdzięku i urody. Zwyciężywszy Atenę i Herę w konkursie piękności bogiń, którego sędzią był Aleksander (Parys), dała mu w nagrodę najpiękniejszą kobietę - Helenę. Agamemnon - syn Atreusa, król Myken, naczelny wódz wojsk greckich pod Troją. agora - zgromadzenie ludu (na wojnie - żołnierzy) zwoływane zazwyczaj przez króla w celu powzięcia powszechnie obowiązującej uchwały; stąd - również miejsce zgromadzeń, plac w mieście lub w obozie. Ajaja - bajeczna wyspa, siedziba czarodziejki Kirke. Ajas - syn Oileusa, króla Lokrów, najszybszy w biegu po Achillesie bohater wojny trojańskiej, ściągnął na siebie gniew Ateny, kiedy w czasie zdobycia Troi sponiewierał córkę Priama, Kasandrę, szukającą schronienia u stóp posągu bogini. Ajas - syn Telamona, króla Salaminy, pod Troją zastępował Grekom Achillesa, gdy ten, uniesiony gniewem, wstrzymywał się od walki; z wszystkich bohaterów tylko jemu ustępował dzielnością, siłą i urodą. Kiedy po śmierci Achillesa Tetyda przeznaczyła jego zbroję dla najdzielniejszego z Greków, kobietom trojańskim postawiono pytanie, kto najbardziej przyczynił się do zguby ich miasta. Orzekły, że Odys; wyrok ten był dla Ajasa takim ciosem, że przypłacił go życiem. Ajetes - syn Heliosa, król Ai (Kolchidy), posiadacz złotego runa, które było celem wyprawy Argonautów pod wodzą Jazona. Ajetes starał się go zgubić, Jazon jednak z pomocą córki Ajetesa, Medei, wykradł złote runo i uszedł z Kolchidy. Ajgi - jako siedziba Posejdona trudne do zlokalizowania. Doszukiwano się ich w Achai (na płn. wybrzeżu Peloponezu, gdzie stała świątynia Posejdona), ale także na Eubei, na Morzu Egejskim między Tenos a Chios itp. Ajgistos - syn Tyestesa, stryjeczny brat Agamemnona; uwiódł żonę Agamemnona, Klitajmestrę, zamordował bohatera po jego powrocie spod Troi i ożenił się z Klitajmestrą. Padł z ręki mściciela, syna Agamemnonowego, Orestesa. Ajolia - bajeczna wyspa, siedziba szafarza wiatrów Ajolosa. Ajolos - najstarszy syn Hellena i nimfy Orseis, władca tesalskiej Magnezji, odziedziczył po ojcu ziemie położone między rzekami Asopos i Enipeus. Od niego miało wziąć początek greckie plemię Eolów, którzy zajęli znaczne obszary Hellady; znalazło to wyraz w podaniu o 7 synach Ajolosa, założycielach różnych miast greckich; kilku z nich Homer wymienia. Ajzon - syn Kreteusa i Tyro, prawowity władca Jolkos, ojciec Jazona. Alfejos - największa rzeka na Peloponezie (w Arkadii) i bóg tej rzeki. Alkmajon - syn Amfiaraosa i Eryfili, sam lub razem z bratem Amfilochosem zabił swoją matkę z zemsty za to, że namówiła Amfiaraosa do wyprawy przeciw Tebom i w ten sposób przyczyniła się do jego śmierci. Erynie zesłały na matkobójcę szaleństwo. Alkmena - żona Amfitriona z Tirynsu w Argolidzie, matka Heraklesa; ojcem Heraklesa był Dzeus, który uwiódł Alkmenę przybrawszy na się postać Amfitriona. Aloeus - ojczym Otosa i Efialtesa, zwanych od jego imienia Aloadami. ambrozja - pokarm bogów nieśmiertelnych, ale (u Homera) także maść o cudownych własnościach. ambrozyjski - nieśmiertelny, boski, święty. Amfiaraos - syn Oiklesa, znakomity wieszczek i bohater grecki, razem z Adrastosem władał nad Argos. Kiedy Adrastos ujął się za swym zięciem Polinejkesem i przygotowywał słynną wyprawę siedmiu bohaterów przeciw Tebom - Amfiaraos, przewidując jej nieszczęśliwy koniec, nie chciał wziąć w niej udziału. Wyruszył jednak, namówiony przez swoją żnnę Eryfilę, którą Polinejkes przekupił w tym celu złotym naszyjnikiem swej babki Harmonii. Pod Tebami, w czasie ucieczki pokonanych bohaterów argiwskich, Amfiaraos zapadł się z rydwanem pod ziemię i bogowie przenieśli go między nieśmiertelnych. Amfilochos - p. Alkmajon. Amfion - syn Dzeusa i Antiopy, uchodził razem ze swym bliźnim bratem Dzetosem za budowniczego beockich Teb. Był tak niepospolitym muzykiem, że kamienie tebańskiego muru same się miały układać na dźwięk jego kitary. Amfion - syn Jazosa, król beockiego (minijskiego) Orchomenos. Amfitrion - p. Alkmena. Amfitryta - bogini morza, której władzy podlegały fale morskie i wszystkie stwory żyjące w głębinach. Późniejsi starożytni wierzyli, że ją spośród córek Nereusa obrał sobie za małżonkę Posejdon. amfora - gliniane, dwuuszne naczynie, ozdobione zazwyczaj malowidłem i ornamentem, służące do przechowywania płynów. Amnisos - plac sportowy przed Knosos na Krecie. Amytaon - syn Kreteusa i Tyro, założyciel Pylos, ojciec Melampusa i Biasa. Antifates - p. Melampus. Antiloch - syn Nestora, jeden z najszybszych w biegu bohaterów trojańskich, padł z ręki Memnona ratując życie swemu ojcu. Pochowany we wspólnym grobie z Achillesem i Patroklosem. Antiope - p. Amfion. aojdos - śpiewak, a właściwie recytator, który przy dźwięku instrumentu opiewał w improwizowanych lub wyuczonych pieśniach (takich, jak pieśni "Iliady" i "Odysei") losy i czyny sławnych bohaterów; aojdowie tworzyli stan częściowo osiadły na dworach władców, częściowo - wędrowny. Apejra - kraj mityczny. Apollon - syn Dzeusa i Latony, jeden z najbardziej czczonych bogów olimpijskich, szczególnie złożony twór wyobraźni religijnej: był opiekunem roli i trzód, a także patronem dorastającej młodzieży, uchodził za sprawcę cichej śmierci, ale był również dawcą zdrowia i siły; był wyrazicielem woli Dzeusa i bogiem wieszczb i wyroczni, a przez ich powiązanie z muzyką - pieśniarzem bogów i przywódcą Muz. Ares - bóg wojny, uosobienie krwawej walki i dzikiego mordu. Homer nie darzy tego boga sympatią i przedstawia go jako krzykliwego brutala. Z bogów tylko Afrodyta okazuje Aresowi życzliwość. Aretuza - nimfa, której imię nosiło wiele źródeł w Grecji. Argiwi - mieszkańcy Argos, którym władał Agamemnon; u Homera w ogóle - Grecy. Argo - chyży okręt Argonautów (p. Jazon i Ajetes). Argos - kraj nad rzeką Inachos w północno-wschodniej części Peloponezu. Ariadna - córka władcy Knosos, Minosa (p. Tezeusz). Arkejsjos - syn Dzeusa i Euriodei, dziad Odyssa. Artakia - źródło w bajecznym kraju Lajstrygonów. Artemida - siostra Apollona, żeński odpowiednik tego boga o równie wielorakich cechach: była boginią śmierci wymagającą w zamierzchłych czasach ofiar z ludzi, ale jej żywy związek z przyrodą czynił ją również panią zwierzęcego świata, była więc opiekunką trzód, a zarazem łowów i myśliwych; jako dziewicza bogini była patronką młodzieży, zwłaszcza dziewic, a także opiekunką kobiet, wesel i porodów. asfodelowe łąki - miejsce pobytu dusz zmarłych w podziemiu, rozległe łąki pokryte asfodelami - kwiatem, który sadzono na grobach. Asopos - rzeka w płd. Beocji i bóg tej rzeki. Asteris - wysepka między Itaką a Kefallenią. Atena - dziewicza bogini, córka Dzeusa, uosobienie jego rozumu, potężna opiekunka państw i miast w czasie wojny i pokoju, mistrzyni wszelkich sztuk i umiejętności. W "Odysei" opiekuje się bohaterem i jego bliskimi. Ateny - gród w Attyce nad Ilissosem, pierwotnie zamek na wzgórzu, na tzw. akropolu. Atlas - syn tytana Japeta i boginki morskiej Klimeny, miał brać udział w powstaniu tytanów przeciw Dzeusowi, za co obarczono go obowiązkiem podtrzymywania sklepienia niebios. Atreus - syn Pelopsa i Hippodamei, król Myken, ojciec Agamemnona i Menelaosa. Atryda - syn, potomek Atreusa. Biała Skała - skała wznosząca się na drodze do podziemia; szukano jej nad Acherontem w Epirze. Boreasz - uosobiony wiatr północny. Chalkis - miejscowość lub rzeka w Elidzie. Charyty - towarzyszki Afrodyty, boginki życia we wszystkich jego radosnych przejawach, opiekunki uczt, tańców i zabaw, szafarki ludzkiego wdzięku i urody; Homer nie zna jeszcze ich liczby. Chios - wyspa na Morzu Egejskim u wybrzeży Azji Mniejszej. chiton - rodzaj płóciennej koszuli bez rękawów; jako szata odświętna był dłuższy, jako codzienna - krótki, sięgający do kolan. W domu chodzili mężczyźni w samym chitonie, przy robocie przepasywali go pasem. chlajna - kawał sukna zarzucany na chiton i spinany na prawym ramieniu lub na piersiach sprzączką; chlajnę nosili mężczyźni poza domem. Chloris - p. Neleus. Chromios - brat Nestora, zginął z ręki Heraklesa. Cypr - wyspa w Zatoce Issyjskiej pomiędzy Cylicją a Syrią; stare miejsce kultu Afrodyty. Danaowie - Argiwi, zazwyczaj w ogóle - Grecy. Deifobos - syn Priama i Hekaby, jeden z najdzielniejszych obrońców Troi. Po śmierci brata swego, Parysa, otrzymał za żonę Helenę; zginął z ręki Menelaosa. Delos - wysepka na Morzu Egejskim, jedna z Cyklad. Sławne miejsce kultu Apollona, którego po długiej wędrówce miała tu w bólach porodzić Latona. Demeter - w Tesalii zrodzona bogini ziemi i urodzajów, a więc "niwy trzykroć zoranej", przy tym opiekunka małżeństw i kobiet-matek. Matka podziemnej bogini Persefony. demon - bóstwo mające dobroczynny lub zgubny wpływ na los ludzki. Dia - stara nazwa Naksos, jednej z wysp na Morzu Egejskim. Diomedes - syn Tydeusa, król Teb, jeden z najsławniejszych bohaterów wojny trojańskiej, w wirze walki targnął się nawet na bogów i zranił Aresa i Afrodytę. Dionizos - syn Dzeusa i Semeli, uosobienie rozrodczej siły przyrody: bóg winnej latorośli, dający ludziom radość i zapomnienie smutków; obcy jego kult, pochodzący z północy, miał zawsze charakter żywiołowy, namiętny. U Homera postać Dionizosa ma więcej rysów ludzkich niż boskich. Dodona - stara wyrocznia Dzeusa w środkowej Epirze. Dola - p. Mojra. Dorowie - jedno z głównych plemion greckich, osiadłe na Peloponezie, na Krecie i na płd. wybrzeżu Azji Mniejszej oraz sąsiednich wyspach. Dulichion - wyspa w pobliżu Itaki; prawdopodobnie jedna z Wysp Echinadzkich naprzeciw Akarnanii. Dzakyntos - wyspa na Morzu Jońskim naprzeciw Elidy. Dzetos - p. Amfion. Dzeus - zrodzony z Kronosa i Rei, władca nieba i ziemi, ojciec bogów i ludzi; siedzibą jego był Olimp. Edyp - syn króla Teb Lajosa i Epikasty. Lajos, któremu wyrocznia przepowiedziała, że zginie z ręki własnego syna, kazał po urodzeniu się Edypa porzucić dziecko w górach. Edyp dorósł jednak w obcych stronach i na skutek wyroczni postanowił udać się do Teb. Po drodze spotkał i w przypadkowej bójce zabił Lajosa, a przybywszy do Teb, nieświadom niczego, ożenił się z owdowiałą Epikastą. Kiedy za sprawą bogów wydało się jej małżeństwo z synem-ojcobójcą Epikasta powiesiła się z rozpaczy, a Edyp dokonał żywota w Tebach, nękany przez Erynie. Na jego grobie Tebańczycy urządzali igrzyska ku czci zmarłych. Efialtes - p. Otos i Efialtes. Efira - miasto w Tesprocji. Egida - potężna, bogato zdobiona tarcza Dzeusa, którą potrząsa wywołując grzmoty i błyskawice. Egidy Dzeusa - na postrach ludziom - używała też Atena i Apollon. Ejlejtyja - bogini narodzin; Homer zna nieokreśloną ilość takich bogiń, córek Dzeusa i Hery. Kult Ejlejtyi powstał na Krecie i stąd rozszedł się po całej Grecji. Elida - miasto i kraj w płn.-zach. części Peloponezu. Elizejskie Pola - równina na krańcach ziemi lub w podziemiu, miejsce pobytu dusz błogosławionych. Enipeus - rzeka w Tesalii i bóg tej rzeki. Epejos - syn Panopeusa, jeden z bohaterów greckich pod Troją, dzielny pięściarz i budowniczy drewnianego konia, w którym pierwsi Grecy dostali się do Troi. Epejowie - mieszkańcy płn. Elidy na Peloponezie. Epikasta - zwana też później Jokastą (p. Edyp). Erebos - najgłębsze ciemności w podziemiu, właściwa siedziba Hadesa. Erechteus - stary heros attycki, syn Ziemi, wychowanek Ateny; wyobrażano go sobie pod postacią węża czy człowieka o ciele wężowym (symbol jego przynależności do ziemi attyckiej). Erembowie - nieokreślony lud wschodni, może Aramejczycy. Eryfila - p. Amfiaraos i Alkmajon. Erynie - stare bóstwa ziemne (chtoniczne), brane były na świadków przysiąg i zobowiązań ludzkich i stały na straży ich nienaruszalności. Wyobrażano je sobie jako mściwe niewiasty o włosach wężowych, z głębin Hadesu czyhające na wiarołomnych. Eteokreci - pierwsi mieszkańcy Krety, autochtoni kreteńscy. eter - wyższa, czysta warstwa powietrza, otaczająca siedziby bogów. Etiopowie - ciemnoskóry lud, zamieszkały na krańcach ziemi nad Okeanem, nadzwyczaj pobożny i cieszący się wzajemną życzliwością bogów. Kiedy Homer chce usunąć boga od wpływu na losy bohaterów, posyła go najchętniej na ucztę do Etiopów. Etolia - kraj w zachodniej części Grecji Śradkowej. Eubea - wyspa ciągnąca się wzdłuż wschodniego wybrzeża Grecji Środkowej. Eumelos - syn Admieta, król Fer w Tesalii, bohater wojny trojańskiej, sławny ze swoich koni. Źoną jego była Iftima, siostra Penelopy. Euros - uosobiony wiatr południowo-wschodni. Eurypilos - syn Telefosa i siostry Priama, Astiochy, król Myzji, dzielny sprzymierzeniec i ostatni obrońca Troi. Poszedł pod Troję za namową matki, której Priam ofiarował za to złotą latorośl winną - dzieło Hefajstosa. Eurytion - jeden z Kentaurów (p. Pejritoos). Eurytos - syn Melaneusa, król Ojchalii, uczył młodego Heraklesa sztuki łuczniczej; jego synem był zabity przez Heraklesa Ifitos, a córką - Iola, rywalka żony Heraklesa, Dejaniry. Faeton - koń w rydwanie Jutrzenki. Fajdra - siostra Ariadny, żona Tezeusza. Fajstos - miejscowość na południu Krety. faros - wytworne okrycie wierzchnie z płótna, noszone przez mężczyzn epoki homeryckiej zamiast zwykłej wełnianej chlajny. Feja - miasto i przylądek w Elidzie. Fenicja - kraj nadbrzeżny na wschodnim krańcu Morza Śródziemnego, naprzeciw Cypru. Feres - syn Kreteusa i Tyro, założyciel Fer w Tesalii. Fery (właściwie: Fary) - miasto w Mesenii na Peloponezie. Fery - miasto w Tesalii położone nie opodad gór Pelionu i Ossy. Filoktet - syn Pojasa z Magnezji, sławny łucznik i przywódca łuczników. W drodze pod Troję, ukąszony przez węża, pozostał na Lemnos; Grecy sprowadzili go do obozu dopiero później za poradą wieszczka Helenasa. Od strzały Filokteta poległ sprawca wojny trojańskiej, Parys. Fojbos - (dosł.: świetlisty, czysty) przydomek Apollona jako słonecznego boga. Forkis - starzec morski, syn Morza i Ziemi, miał ze swą siostrą Keto córkę, wspomnianą przez Homera nimfę Toosę. forminga - najstarszy grecki szlachetny instrument muzyczny, zbliżony kształtem do naszej harfy, bogato rzeźbiony i inkrustowany złotem i kością słoniową; układ strun zapewne taki, jak w pospolitszej kitarze. Przy grze zawieszano sobie formingę na taśmie na lewym ramieniu. Ftyja - kraj w Tesalu zamieszkały przez Myrmidonów. Fylaka - miasto w płd. Tesalii. Fylakos - syn króla Fokidy Dejona, założyciel tesalskiej Fylaki. Gerajstos - przylądek i miasto na płd. krańcu Eubei. gereński - z Gerenii, miasta na wsch. wybrzeżu Zatoki Meseńskiej; epitet Nestora, który przebywając w Gerenii, jedyny spośród dwunastu synów Neleusa, uszedł śmierci z rąk Heraklesa. Giganci - u Homera zuchwały ludzki ród olbrzymów, zamieszkały w pobliżu Hyperei, dawnej ojczyzny Feaków, spokrewniony z bogami i przez nich wygubiony. Późniejsza tradycja widziała w nich dzieci Gai (Ziemi), rozbudowując szczególnie mit o ich straszliwej walce z bogami (gigantomachia). Gorgona - podziemny potwór o zabójczym spojrzeniu, którego głowę - na postrach wrogom - umieszczano na tarczach, aby przypominały Egidę Dzeusa. Gortyna - miasto i kraj na południu Krety. Gyrejskie Skały - grupa skał na południu Eubei. Hades - syn Kronosa, niewidzialny Pan otchłani i ciemności, objął w podziale panowanie nad państwem umarłych w podziemiu; stąd Hadesem nazywano również podziemne królestwo cieniów. Harpie - duchy burzliwego wichru, nieprzyjazne stwory, u Homera porywające ludzi. Hebe - uosobiona wieczna młodość, córka Dzeusa i Hery, służka bogów i szafarka nektaru. Bogowie dali ją za żonę Heraklesowi, gdy go unieśli na Olimp. Hefajstos - syn Dzeusa i Hery, bóg ognia i sztuki kowalskiej. Jego dziełem były rynsztunki i sprzęty używane przez bogów i wielu sławnych bohaterów, wykuwał je w swojej kuźni, która miała znajdować się na Lemnos, na Sycylii, na Wyspach Liparyjskich - wszędzie, gdzie ziemia była wulkaniczna. Wyobraźnia Greków obdarzyła go ułomnością - Hefajstos był kulawy - i dała mu za żonę najpiękniejszą boginię - Afrodytę. hekatomba - pewna ilość (pierwotnie sto) zwierząt przeznaczonych na ofiarę, uroczysta ofiara składana bóstwu. Helena - słynna z piękności córka Dzeusa i Ledy, żona Menelaosa, została uwiedziona i porwana przez królewicza trojańskiego Parysa. Kiedy Trojanie odmówili wydania Heleny, Agamemnon broniąc honoru brata obwołał wyprawę pod Troję. Helios - piękny, młodzieńczy bóg w promiennej koronie na głowie - wszystkowidzący bóg słońca (p. Hyperion). Hellada - Grecja. Hera - najstarsza córka Kronosa i Rei, wychowana w domostwie Okeanosa, siostra i małżonka Dzeusa; czczona jako najdostojniejsza z bogiń, pani niebios, była nadto szczególną opiekunką związków małżeńskich i kobiet. Herakles - obdarzony niezwykłą siłą syn Dzeusa i śmiertelnej kobiety Alkmeny, najsławniejszy ogólnogrecki bohater narodowy; za sprawą zazdrosnej o Alkmenę Hery Herakles od dzieciństwa narażony był na największe niebezpieczeństwa, wykonywał najcięższe prace (12 słynnych później prac Heraklesa), walczył z wszelkim złem i usuwał je ze świata, sam przy tym cierpiał, błądził i pokutował, aż zmogła go śmierć, a bogowie unieśli na Olimp. Grecy byli niestrudzeni w przypisywaniu mu coraz nowych przygód i zwycięstw; u Homera znajdujemy już rozwinięte główne rysy mitu o Heraklesie, m.in. wzmiankę o uprowadzeniu z Hadesu psa Kerberosa. Hermes - zwany Kylleńskim od miejsca swego urodzenia, góry Kyllene w Arkadii; nieśmiertelny syn Dzeusa i Mai, obdarzony sprytem i giętkim językiem, pełnił obowiązki pośrednika i posłańca bogów. Ludziom pomagał szczególnie w hodowli bydła, w podróżach i w gromadzeniu majątku - a po śmierci odprowadzał ich dusze do podziemia. Hermiona - córka Menelaosa, wydana za syna Achillesowego, Neoptolemosa. Według późniejszej tradycji Hermiona była przedmiotem tragicznej rywalizacji między Neoptolemosem a Orestesem. herold - w epoce homeryckiej wolny, powszechnym szacunkiem otoczony sługa królewski. Do jego obowiązków w okresie służby publicznej należało zwoływanie ludu na zgromadzenia, przestrzeganie porządku, pomoc przy składaniu ofiar bogom; w zakresie usług domowych heroldowie spełniali obowiązki posłańców, podczaszych, stajennych itp. heros - bohater, człowiek zasłużony, uważany zazwyczaj za potomka któregoś z bogów. Hory - strażniczki ładu w naturze, boginie zmieniających się pór roku i pogody, a stąd też bliskie służki Dzeusa, mające pod swoją opieką bramy niebios. Hypereja - bajeczna dawna siedziba Feaków. Hyperesja - miasto Agamemnona w Argos. Hyperion - "syn wysokości", przydomek boga słońca Heliosa, wg późniejszych imię tytana, ojca Heliosa. Idomeneus - Kreteńczyk, syn Deukaliona, prawnuk Dzeusa, jeden ze starszych wiekiem, znakomitych wodzów greckich pod Troją. Ifiklos - syn Fylakosa z Fylaki, uczestnik wyprawy Argonautów, szybkonogi bohater grecki spod Troi; o jego wołach p. Melampus. Ifimedeja - córka Triopsa, założyciela Knidos w Karii, matka Aloadów, Otosa i Efialtesa. Ifitos - syn Eurytosa, zabity przez oszalałego Heraklesa. Znana z późniejszych podań o Heraklesie służba jego u lidyjskiej królowej Omfali miała być pokutą za tę zbrodnię. Ilion - Troja. Ino - córka Kadmosa, druga żona Atamasa, króla beockiego (minijskiego) Orchomenos; miała z nim dwóch synów, Learchosa i Melikertesa. Gdy oszalały Atamas zamordował Learchosa, Ino rzuciła się z Melikertesem do morza, gdzie pozostała jako boginka Leukotea, on - jako bożek Palajmon. Iris - uosobienie tęczy łączącej niebo z ziemią, dziewicza posłanka olimpijskich bogów (zwłaszcza Dzeusa i Hery), przekazująca w lotnym biegu ich zlecenia bogom i ludziom na ziemi, w morzu i w podziemiu. Ismaros - gród Kikonów na wybrzeżu Tracji. Itaka - jedna z wysp na Morzu Jońskim, naprzeciw Akarnanii. Nie jest pewne, czy wolno ją utożsamić z ojczyzną Odyssa. Itakos - lokalny heros itacki. Itylos - syn króla tebańskiego Dzetosa i Aedony. Aedona zazdroszcząc licznego potomstwa Niobe, żonie Amfiona, postanowiła w nocy uśmiercić jej najstarszego syna, przez omyłkę jednak zabiła swego własnego syna Itylosa. Dzeus zamienił dzieciobójczynię w słowika. Jardan - rzeka na Krecie. Jazjon - pierwotnie zapewne bóstwo opiekuńcze urodzajnej ziemi, stąd podanie o jego miłosnym związku z Demetrą. Jako syn Dzeusa i Elektry miał on na ziemi kreteńskiej dać Demetrze syna Plutosa (uosobienie obfitości, bogactwa). Jazon - syn Ajzona, króla Jolkos w Tesalii. Ajzona pozbawił władzy jego przyrodni brat Pelias. Gdy Jazon dorósł i wrócił do Jolkos, Pelias, obawiając się zemsty bratanka, wysłał go w daleką i niebezpieczną drogę do Kolchidy po złote runo. Jazon obwołał wyprawę, w której wzięło udział wielu znakomitych bohaterów greckich. W czasie drogi na okręcie "Argo" spotkało Argonautów wiele niezwykłych przygód, z których główne Homer zapewne już zna (p. Ajetes). Jazyjskie Argos - Peloponez. Jolkos - miasto nad Zatoką Pagasajską w Tesalii (Magnezji). Jutrzenka - po grecku Eos, córka Hyperiona, matka Memnona - uosobienie porannego brzasku, bogini wynurzająca się co dzień z fal Okeanu i zwiastująca światło dnia bogom i ludziom. Kadmos - bohater beocki, może fenickiego pochodzenia, ożeniony z Harmonią, siostrą Jazjona. Według nieco późniejszej tradycji - sławny założyciel beockich Teb. Kasandra - najpiękniejsza z córek Priama, po zdobyciu Troi przypadła jako branka Agamemnonowi, który wziął ją z sobą do Myken; zamordowana przez Klitajmestrę razem z Agamemnonem (p. Ajas, syn Oileusa). Kastor i Polideukes - bliźniacy, synowie Tyndareosa i Ledy, bohaterscy młodzieńcy niosący ludziom pomoc w każdej potrzebie, zwłaszcza w bitwach i w morskich wędrówkach. Podczas jednej z potyczek, jeszcze przed wojną trojańską, poległ Kastor, śmiertelny syn Tyndareosa, wtedy Dzeus, który miał być prawdziwym ojcem Polideukesa, pozwolił swemu nieśmiertelnemu synowi przebywać z bratem na przemian jeden dzień na Olimpie, a jeden w Hadesie (późniejsze wyjaśnienie opowiadania Homera). Kaukonowie - lud pelasgijski w płd. Elidzie na Peloponezie. Kefaleńczycy - mieszkańcy Same, a także Itaki, sąsiednich wysp i części przeciwległego lądu. Kentaurowie - dzicy, włosem pokryci mieszkańcy lesistych gór Pelionu w Tesalii, nieokrzesane a żądne uciech plemię półludzkie, półzwierzęce. Kery - prześladujące człowieka demony, duchy podziemne, wzgl. przeznaczone mu od urodzenia istoty, które kierują jego losem i określają rodzaj jego śmierci. Ketejczycy - lud zamieszkujący Myzję w Azji Mniejszej (p. Eurypilos). Kidonowie - lud zamieszkały na płn.-zach. wybrzeżu Krety. Kikonowie - lud tracki, sprzymierzeńcy Trojan. Kimeryjczycy - mityczny lud na krańcach Zachodu. kitara - starożytny, często ozdobny instrument muzyczny w kształcie trapezu, opatrzony pierwotnie siedmioma strunami (e-d'), w które uderzano pałeczką. Klejtos - syn Mantiosa (p. Melampus). Klimena - żona Fylakosa, matka Ifiklosa. Klimenos - król Miniów w beockim Orchomenos, teść Nestora. Klitajmestra - córka króla spartańskiego Tyndareosa i Ledy, żona Agamemnona, którego wespół z Ajgistosem zamordowała po powrocie bohatera spod Troi. knemidny (gr.) - zamiast: "o pięknych nagolennicach" (epitet przydawany Achajom). Knosos - miasto na północnym wybrzeżu Krety, siedziba Minosa. Kokitos - "Skarga", jedna z rzek w podziemiu, w rzeczywistości dopływ Acherontu w Tesprocji. krater - naczynie do mieszania wina z wodą, najczęściej w kształcie kielicha lub odwróconego dzwonu o dwóch uchach i ścianach zdobionych. Kreont - wuj Amfitriona, król Teb beockich, gdzie przyszedł na świat Herakles. Za pomoc, jaką Herakles okazał Kreontowi w wojnie z Orchomeńczykami, król oddał mu za żonę swoją córkę Megarę. Kreta - największa wyspa na południu między Grecją a Azją Mniejszą. Kreteus - syn Ajolosa, założyciel Jolkos w Tesalii, był dziadem Jazona. Kronida (Kronion) - syn Kronosa, Dzeus. Kronos - syn Uranosa (Nieba) i Gai (Ziemi), ojciec Dzeusa strącony przezeń z tronu niebios w czeluści Tartaru. Kruny - miejscowość w Elidzie. Kyterea - przydomek Afrodyty, od sławnego miejsca jej kultu, wyspy Kytery w Zatoce Lakońskiej. Laertiada - syn Laertesa, Odys. Lakedajmon - Sparta. Lampos - koń w rydwanie Jutrzenki. Lapici - wojownicze plemię tesalskie, wsławione walką z Kentaurami na weselu Pejritoosa. Leda - córka etolskiego króla Testiosa (p. Tyndareos). lekytos - niewielkie, smukłe naczynie z wąską szyjką i szerokim obrzeżeniem otworu, służące do przechowywania oliwy (z kultem zmarłych związane dopiero od w. V). Lemnos - wyspa (u Homera także miasto) w płn. części Morza Egejskiego, wulkanicznego pochodzenia, związana z kultem Hefajstosa. Lesbos - wyspa w płn.-wsch. części Morza Egejskiego, największa u wybrzeży Azji Mniejszej. Leto (Latona) - z beockiego kręgu mitów wywodząca się bogini, dawna towarzyszka Dzeusa, matka Apollona i Artemidy, czczona zazwyczaj wespół ze swymi dziećmi (p. Delos). Leukotea - p. Ino. libacja - ofiara składana bogom z wina, miodu, mleka lub oliwy. Libia - u Homera: Afryka Północna na zachód od Egiptu. Maja - córka Atlasa i Plejony, najstarsza z Plejad, matka Hermesa. Majra - córka wnuka Syzyfowego Projtosa, towarzyszka dziewiczej Artemidy, zginęła od jej strzały, ponosząc karę za swój stosunek z Dzeusem; owocem tej miłości był Lokros, który wespół z Amfionem i Dzetosem zbudował Teby. Maleja - płd.-wsch. przylądek w Lakonii na Peloponezie. Mantios - p. Melampus. Maraton - miejscowość na wsch. wybrzeżu Attyki, w płn. części ciągnącej się tam równiny. Megara - p. Kreont. megaron - główna sala w pałacach i domach tego okresu; strop wsparty bywał na słupach, pośrodku znajdowało się ognisko domowe. Przybliżone rozmiary megaronu w pałacu królewskim: 12 na 11 metrów. Melampus - syn Amytaona z Pylos, pierwszy wieszczek grecki, zdobył dla swojego brata Biasa piękne woły Ifiklosa z Fylaki, których żądał Neleus w zamian za rękę swej córki Pero; Ifiklos i jego ojciec Fylakos uwięzili najpierw Melampusa za próbę kradzieży wołów, po roku jednak dali mu je w nagrodę za jego dar proroczy. Ożeniwszy brata Melampus udał się do Argos, gdzie wyleczył z obłędu córki króla Tirynsu, Projtosa, i jedną z nich, Ifianassę, otrzymał za żonę wraz z częścią królestwa; Ifianassa dała mu dwóch synów: Antifatesa i Mantiosa. Memnon - syn Jutrzenki, walczył pod Troją po stronie oblężonych, zabił Nestorydę Antilocha i sam z kolei poległ z ręki Achillesa. Menelaos - brat Agamemnona, mąż Heleny, objął po teściu Tyndareosie panowanie nad Spartą. Messena - okolica Fer w Messenii lub w ogóle Messenia na Peloponezie. Mimas - przylądek na wybrzeżu Azji Mniejszej na południu od wyspy Lesbos. Minos - syn Dzeusa i Europy, mityczny król Krety czy kreteńskiego Knosos, miał według tradycji żyć ok. 200 lat przed wojną trojańską. Wierzono, że był powiernikiem Dzeusa, i uważano go za właściwego prawodawcę, założyciela kultów i twórcę morskiej potęgi Krety. Wzmianka u Homera o dziewięcioletnich okresach jego panowania (?) jest niejasna. Po śmierci Minos wraz ze swym bratem Radamantysem sprawować miał - jako najsprawiedliwszy z ludzi - sąd nad duszami w podziemiu. (Złośliwość Minosa, o której czytamy w "Odysei" w związku z podaniem o Tezeuszu, jest na pewno późniejszym wtrętem attyckim.) Mojra - Dola, bogini wyznaczająca początek i kres życia człowieka. Homeryckie wyobrażenie nieokreślonej liczby takich bogiń przędących nić żywota ludzkiego skrystalizowało się później w znanym micie o trzech Mojrach, córkach Dzeusa i Temidy: Kloto, Lachesis i Atropos. moly - czarodziejskie ziele; wyraz pozostaje w związku ze staroind. "m~ulam" - korzeń. Muzy - boginie śpiewu i poezji lub różnych sztuk i umiejętności. U Homera Muzy nie są jeszcze zindywidualizowane. Późniejsi wymieniali dziewięć Muz, córek Dzeusa i Mnemozyny, zrodzonych w Pierii. Mykene - córka Inachosa, pierwszego władcy Argos. Mykeny - warowny gród w Argolidzie na Peloponezie, siedziba Agamemnona. Myrmidonowie - lud z tesalskiej Ftiotydy - wiódł ich pod Troję Achilles. Starożytni utrzymywali, że były to mrówki zamienione w ludzi (po gr. "myrmeks" - mrówka). najady - nimfy mieszkające w strumieniach, źródłach i jeziorach. Nejon - płn.-zach. odnoga góry Neriton na Itace. nektar - słodki napój nieśmiertelnych bogów. Neleus - syn Posejdona i Tyro, władca Pylos, ojciec Nestora. Jego pozostałych jedenastu synów, których miał ze swą żoną Chloris, zabił Herakles z zemsty za to, że Neleus nie chciał go przyjąć w Pylos po zabójstwie Ifitosa. Neoptolemos - płowowłosy syn Achillesa i Deidamei, jednej z córek króla Dolopów, Likomedesa, u którego chował się do czasu, kiedy Odys sprowadził go po śmierci Achillesa pod Troję; istniała bowiem przepowiednia, że bez jego udziału Troja nie zostanie zdobyta. Nerikos - miasto na Leukadzie, na północ od Itaki. Neriton - góra w płn. Itace. Neritos - syn Pterelaosa, pierwszy miał wprowadzić na Itace hodowlę trzód i uprawę ziemi. Nestor - syn Neleusa i Chloris, władca Pylos, najstarszy z bohaterów greckich pod Troją, sławny z doświadezenia, rozumu i daru wymowy, najlepszy doradca Agamemnona i wszystkich Achajów. Nestoryda - syn, potomek Nestora. nimfy - pełne wdzięku boginki, zamieszkujące gaje, łąki, strumienie i pieczary, gdzie kąpały się, tańczyły i śpiewały; z ludźmi utrzymywały przyjazne stosunki, ale należało im odpłacać czcią i życzliwością, bo mogły też rzucić zły urok i zaszkodzić. Notos - uosobiony wiatr południowy. Ogigia - wyspa baśniowa; umiejscawia się ją bądź to w pobliżu Krety, bądź też na zachodzie - u wybrzeży Italii. Oikles - syn Antifatesa (p. Melampus) i ojciec Amfiaraosa. Ojchalia - siedziba Eurytosa; doszukiwano się jej w Tesalii nad Penejosem, w Messenii lub na Eubei. Okeanos - odsunięty od wpływu na świat stary bóg, ojciec niezliczonej ilości córek (Okeanid), uosobienie potężnej rzeki opływającej krąg ziemski, z której codziennie wynurza się Helios i Jutrzenka i w której kąpią się gwiazdy. Jako ojciec źródeł i strumieni, Okeanos obejmował nie tylko morza, ale i słodkie wody. Olimp - najwyższa w Grecji góra (2895 metrów), leżąca na pograniczu Macedonii i Tesalii, uważana za siedzibę bogów zwanych stąd olimpijskimi. Orchomenos - miasto w Beocji należące do starego eolskiego szczepu Miniów. Orestes - syn Agamemnona i Klitajmestry, pomścił śmierć ojca zabijając jego mordercę, Ajgistosa, i swą wiarołomną matkę. Orion - syn Hyrieusa z Beocji, wspaniały olbrzym i myśliwy; w czasach pohomeryckich uprócz związku miłosnego z Jutrzenką przypisywano mu kilka innych przygód, które kończyły się jego śmiercią. Wcześnie też zaczęto utożsamiać postać mitologiczną z gwiazdozbiorem Oriona, gdzie ów myśliwy miał znaleźć wieczysty spokój. Ortygia - bajeczna wyspa na zachodzie. Ossa - góra w Tesalii nad Penejosem. Otos i Efialtes - synowie Ifimedei i Posejdona (tzw. Aloadzi, p. Aloeus), para olbrzymów nadludzkiej siły i śmiałości, która pozwalała im porywać się na bogów olimpijskich: uwięzili raz Aresa i trzynaśeie miesięcy przetrzymali go w spiżowym naczyniu. Do nieba chcieli się dostać podobno po to, aby posiąść Herę i Artemidę. Pafos - miasto na Cyprze ze sławną świątynią Afrodyty. Pajeon - stary bóg-uzdrowiciel, lekarz bogów olimpijskich. Pallas Atena - Atena Dziewica (p. Atena). Panachajowie - wszyscy Achajowie, wszystkie ludy należące do greckiej wspólnoty językowej. Pandareos - syn Meropsa, Milezyjczyk, miał ze swą żoną Harmotoe trzy córki: Aedonę, Merope i Kleoterę. Aedona zamieniona została w słowika (p. Itylos), dwie inne porwały Harpie, mszcząc się za kradzież złotego koguta, której Pandareos dopuścił się w świątyni Dzeusa na Krecie. Panopeus - miasto we wsch. Fokidzie w Grecji Środkowej. Parnas - góra w Fokidzie w Grecji Środkowej. Patroklos - syn Menojtiosa z Opuntu, najserdeczniejszy przyjaciel Achillesa, starszy od niego wiekiem. Jego śmierć w pojedynku z Hektorem stanowi moment zwrotny w akcji "Iliady". Żalem i gniewem uniesiony Achilles pragnie pomścić śmierć przyjaciela i podejmuje na nowo walkę z Trojanami, przechylając ostatecznie szalę zwycięstwa na korzyść Greków. Pejritoos - syn Dzeusa i Dii, Lapita, żeniąc się z córką Lapity Atraksa, Hippodameją, sprosił na swoje wesele Kentaurów i wielu znakomitych bohaterów greckich. Wtedy to Kentaur Eurytion, zamroczony winem, usiłował porwać pannę młodą. Hippodameję uratowano, a walka Lapitów i gości greckich z Kentaurami skończyła się klęską Kentaurów. Pelasgowie - pierwotni mityczni mieszkańcy Greeji. Peleus - syn Ajakosa i Ajginy, jeden z najsławniejszych bohaterów tesalskich. Za niego wbrew swej woli, a z woli Dzeusa wydana została boginka Tetyda. Ich synem był Achilles. Pelias - syn Posejdona i Tyro, panował w Jolkos do powrotu Jazona z Kolchidy (p. Jazon). Pelida - syn Peleusa, Achilles. Pelion - łańcuch górski w tesalskiej Magnezji. peplos - długi, czworoboczny kawał sukna, jedyna i wyłączna szata kobiet w epoce homeryckiej. Owinięty wokół ciała, do stóp sięgający peplos spinano na obu ramionach sprzączkami, przepasywano w biodrach i układano w fałdy; ręce pozostawały wolne. Periklimenos - brat Nestora, Argonauta, zginął z ręki Heraklesa. Pero - żona Biasa (p. Melampus). Persefona - córka Dzeusa i Demetry, małżonka Hadesa, budząca grozę władczyni państwa umarłych i wszystkich stworów podziemnych. Pieria - kraj na północ od Olimpu, siedziba Muz. Plejady - córki Atlasa i Plejony, prześladowane przez Oriona, zostały z nim razem przeniesione między gwiazdy, gdzie tworzą gwiazdozbiór swego imienia. Pojas - syn Fylakosa, rodem z tesalskiej Magnezji, ojciec bohatera trojańskiego Filokteta. Polideukes - p. Kastor i Polideukes. Polifejdes - wnuk Melampusa, ojciec występującego w "Odysei" wieszczka Teoklimenosa. Poliktor - brat Itakosa. Posejdon - młodszy brat Dzeusa, z wszystkich bogów zażywał u niego największej powagi i otrzymał w podziale władzę nad morzami. Atrybutem Posejdona był trójząb, którym wzburzał morze i wstrząsał ziemią. pramnejskie wino - mocne, wytrawne wino czerwone; nazwa niedostatecznie jasna. Priam - syn Laomedonta, król Troi, ojciec pięćdziesięciu synów i kilku córek, wśród nich Hektora, Parysa, Kasandry, Polikseny. Zginął w czasie zdobywania Troi. Prokris - córka Erechteusa, żona Kefalosa z attyckiego Torikos. Prokris podarowała Kefalosowi nigdy nie chybiającą włócznię, którą otrzymała od Minosa; kiedy razu pewnego, powodowana zazdrością, śledziła męża na polowaniu, Kefalos usłyszał szelest, cisnął włócznią i zabił kryjącą się w gęstwinie Prokris. Prządki - p. Mojra. Psyria - wyspa na Morzu Egejskim między Lesbos a Chios. Pylos - miasto i kraj przybrzeżny w Messenii na Peloponezie, siedziba Nestora. Pyriflegeton - "Strumień ognisty" - jedna z rzek w podziemiu. Pyto - pierwotna nazwa prastarej sławnej wyroczni Apollona w Delfach u stóp Parnasu w Fokidzie. Radamantys - syn Dzeusa i Europy, król Krety, miał być za życia jednym z najsprawiedliwszych ludzi. Po śmierci bogowie uczynili go sędzią dusz w podziemiu. Rejtron - port w płn. Itace. Salmoneus - syn Ajolosa, wywędrował z Tesalu do Elidy i założył tam miasto Salmone. Same (także: Samos) - wyspa na Morzu Jońskim na zachód od Itaki, zwana później Kefallenią. sardański śmiech - dziś mówimy: "sardoniczny"; według starożytnych był to śmiech nienaturalnie wykrzywiający wargi i obnażający zęby. Wiele prób objaśnienia samej nazwy nie dało zadowalających wyników. Scheria - bajeczna wyspa Feaków; starożytni sądzili, że była to Korkyra, wyspa u wybrzeży Epiru w płn. Grecji. Skyros - wyspa na Morzu Egejskim, na wschód od Eubei. Solimowie - bajeczny lud mieszkający w Libii na południu Azji Mniejszej. Sparta - inaczej: Lakedajmon, stolica Lakonii na Peloponezie, siedziba Menelaosa. Styks - jedna z rzek przepływających czy opływających państwo umarłych, Hades. Sunion - płd.-wsch. przylądek Attyki ze sławną świątynią Ateny. Sydon - miasto w Fenicji; Sydonowie - mieszkańcy Sydonu i okolicy. Sykania - dawna nazwa Sycylii. Sykulowie - lud siedzący na Sycylii. Syntiowie - korsarski lud trackiego pochodzenia, zamieszkujący Lemnos. Syria - u Homera: bajeczna wyspa na Zachodzie. Syzyf - syn tesalskiego Ajolosa, założyciel i król Efiry (Koryntu), osławiony z powodu swej chciwości, sprytu i niegodziwych podstępów. Ale nie wiadomo dokładnie, za co został ukarany w podziemiu. W starożytności przeważnie sądzono, że za zdradę jakiejś tajemnicy bogów. Tafijczycy - mieszkańcy Tafos i wysp sąsiednich, twożących grupę tzw. Wysp Tafijskich między Akarnanią a Leukadą. Tafos - wyspa na Morzu Jońskim, na północ od Itaki. talent - u Homera: pewna, nie dająca się dziś oznaczyć ilość złota na wagę. Tantal - syn czy też ulubieniec Dzeusa, bogaty król Sipylosu we Frygii, uniesiony pychą dopuścił się wobec bogów jakiejś zuchwałej zbrodni. Późniejsi Grecy podawali różne powody kary, jaką wymierzono mu w podziemiu; opowiadali m.in., że Tantal nie chciał zwrócić Pandareosowi złotego koguta, którego ten ukradł Dzeusowi, a nawet przysięgał, że Pandareos nigdy mu go nie powierzał. Teby - tzw. siedmiobramne, główne miasto Beocji w Grecji Środkowej. Teby egipskie - tzw. stubramne, stara stolica górnego Egiptu. Tejrezjasz - Tebańczyk, syn Cheresa i nimfy Chariklo, miał dwukrotnie zmieniać płeć; kiedy rozstrzygnął pewien spór niędzy Dzeusem a Herą, bogini poraziła go za to ślepotą, Dzeus zaś obdarzył darem wieszczym i życiem siedmiokroć dłuższym niż innych ludzi. Po śmierci otaczany był czcią boską. Telepyla - bajeczny gród Lajstrygonów. Temesa - według jednych miejscowość w Brutium w płd. Italii, według innych - na Cyprze. Temida - jedna z najstarszych bogiń, strażniczka obyczaju i porządku, z polecenia Dzeusa zwołująca zgromadzenia bogów; na ziemi - opiekunka i kierowniczka zebrań i narad ludzi. Ten, co ziemią wstrząsa - Posejdon. Tenedos - wyspa na morzu Egejskim. na płd.-zachód od Troi. Tesproci - lud w płd. Epirze (Grecja Północna). Tetyda - córka Nereusa i Dorydy, żona śmiertelnika Peleusa, matka Achillesa. Wychowana przez Herę, była ulubienicą bogów olimpijskich; razem z ojcem i swymi siostrami, Nereidami, mieszkała w głębinach morza. Tezeusz - syn króla ateńskiego Ajgeusa, narodowy heros attycki, joński odpowiednik doryckiego Heraklesa. Z czasem stał się jak Herakles bohaterem niezliczonej ilości podań, którymi Ateńczycy uświetniali jego postać. W "Odysei" zachowała się wzmianka o wyprawie Tezeusza na Kretę, gdzie z pomocą córki Minosa, Ariadny, zabił on potwora Minotaura, któremu Ateńczycy musieli co roku posyłać 7 chłopców i 7 dziewcząt na pożarcie. Uchodząc z Krety razem z Ariadną, Tezeusz zostawił ją na Naksos, gdzie Ariadna umarła czy też została zatrzymana przez zakochanego w niej Dionizosa. Odnośne miejsce u Homera jest zlepkiem obu tych wersji. Titonos - syn króla trojańskiego Laomedonta, śmiertelnik niezwykłej urody, którego Jutrzenka uprowadziła i uczyniła swoim małżonkiem prosząc Dzeusa, by dał mu nieśmiertelność; otrzymał ją, lecz bez daru wiecznej młodości, o co Jutrzenka zapomniała poprosić. Gdy Titonos się zestarzał i zdziecinniał, bogini zamknęła go w pałacu czy też zamieniła w świerszcza. Tityos - olbrzym, syn Ziemi (Gai), miał się targnąć na cześć Latony i zginął z rąk jej dzieci, Apollona i Artemidy. Mękę Tityosa w podziemiu opisuje Homer w XI pieśni Odysei. Toas - syn Andrajmona i Gorgi, król i dzielny wódz Etolczyków pod Troją. Tracja - górzysty kraj na wschód od Macedonii. Tritogeneja - przydomek Ateny, prawdopodobnie od nazwy strumienia Tritonu, który płynął w pobliżu świątyni Ateny w Alalkomenaj w Beocji. Troja - starożytny gród w Azji Mniejszej nad Hellespontem; dziesiąty rok oblężenia Troi przez Greków opisuje Homer w "Iliadzie". trójnóg - kocioł wykonany z gliny lub brązu, na trzech równoległych nogach, służył do gotowania wody. Tropiciel - o Hermesie. Trynakia - mityczna wyspa Heliosa, na której pasły się jego święte krowy. Tydeus - syn króla kalidońskiego Ojneusa, ojciec bohatera wojny trojańskiej, Diomedesa. Tyestes - brat Atreusa, po jego śmierci panował nad Argos, zanim panowanie objął syn Atreusa Agamemnon. Tyndareos - władca Sparty, miał z Ledą kilkoro dzieci, m.in. Klitajmestrę i bliźniaków (Dioskurów) Kastora i Polideukesa. Helena uchodziła za córkę Dzeusa i Ledy. Gdy Dioskurowie wzięci zostali między bogów, Tyndareos oddał panowanie nad Spartą Menelaosowi. Tyro - córka Salmoneusa, matka Neleusa, a babka Nestora. Wyszła za swego stryja Kreteusa. Zefir - uosobiony wiatr zachodni. Ziemia (Gaja) - potężna, czczona od najdawniejszych czasów bogini życia i śmierci, matka licznego potomstwa, zwłaszcza takich posępnych olbrzymów jak Tityos. Wzywano ją obok Dzeusa lub Heliosa na świadka przysiąg i składano jej w ofierze czarne jagnię. Dodatek Przegląd treści "Iliady" I Zaraza - Gniew Poeta zwraca się do Muzy z wezwaniem, aby opiewała klęski, jakie na Achajów sprowadził gniew Achillesa. Na zebranie Achajów przybywa kapłan Apollona, Chryzes, pragnąc wykupić swoją córkę, którą Achajowie niedawno pojmali i jako dar czesny ofiarowali Agamemnonowi. Zelżony i odprawiony z niczym, Chryzes wzywa pomsty Apollona, który zsyła na wojsko greckie śmiertelną zarazę. W celu ubłagania boga Achilles zwołuje zgromadzenie, w czasie którego wieszczek Kalchas ośmielony przez Achillesa oznajmia, że tylko wydanie Chryzeidy może odwrócić klęskę pomoru. Między Agamemnonem a Achillesem dochodzi do ostrej kłótni; Agamemnon godzi się wprawdzie zwrócić córkę Chryzesowi, ale za to, nie bacząc na sprzeciw Nestora, zapowiada, że odbierze Achillesowi brankę Bryzeidę, przyznaną mu poprzednio w nagrodę za męstwo. Gwałtowny młodzieniec, oburzony tą niesprawiedliwością, postanawia wraz ze swoimi Myrmidonami wycofać się z walki. W zamiarze tym umacnia Achillesa jego matka Tetyda, obiecując spełnić prośbę syna i ułatwić mu zemstę. Tymczasem odbywa się przegląd wojska i trwają uroczystości ku czci Apollona: Chryzeida zostaje odesłana do ojca, a przebłagalna ofiara ze zwierząt, złożona bogu, ostatecznie zmazuje winę Achajów. Tetydzie, która przybyła już na Olimp, Dzeus w tajemnicy przed żoną obiecuje, że Trojanie będą teraz zwyciężać dopóty, dopóki Achilles nie otrzyma od Achajów zadośćuczynienia. Wrogo usposobioną dla Trojan Herę drażnią te poufne narady i przy uczcie dochodzi do sprzeczki między nią a Dzeusem. Przykry nastrój wśród zebranych na Olimpie bogów rozprasza jednak swoją wesołością Hefajstos. II Sen - Próba - Katalog okrętów Dzeus mszcząc się za krzywdę wyrządzoną Achillesowi zsyła na Agamemnona marę senną, która łudzi go nadzieją zwycięstwa i nakłania do stoczenia bitwy. Nad ranem Agamemnon wyjawia swój zamiar pierwszym wodzom achajskim; wkrótce też zwołuje zgromadzenie całego wojska. Nie dowierzajac ludowi i chcąc wystawić jego zapał na próbę, Agamemnon pozornie opowiada się za powrotem do ojczyzny. Wojsko jest już wyczerpane długoletnią wojną, toteż słowa wodza wywołują poruszenie i tłum rzuca się natychmiast ku okrętom. Lecz wtedy - tak jak było umówione - Odys za sprawą Ateny tłumi rozprzężenie i zwracając się do jednych z prośbami, innym rzucając obelgi i groźby - przywraca porządek obrad. Dla postrachu ostro karci i okłada berłem szpetnego i złośliwego Tersytesa, który nie przestaje nawoływać do odwrotu. Poskromione w ten sposób wojsko daje się wreszcie przekonać mowom Odyssa i Nestora, którzy powołując się na dawne przepowiednie i znaki budzą nadzieję rychłego zdobycia Troi. Zaczem Agamemnon zapowiada bitwę i wznieca we wszystkich nowy zapał wojenny. Wojsko gotuje się do walki. Najznakomitsi wodzowie wraz z Agamemnonem zabijają Dzeusowi byka na ofiarę i ucztują; także inni posilają się po namiotach i składają ofiary bogom, po czym ludy pod okiem swych wodzów wyruszają do boju. Poeta wylicza szczegółowo okręty, ludy i wodzów, którzy pod naczelnym dowództwem Agamemnona brali udział w wojnie trojańskiej. Na wieść o zbliżaniu się wojsk achajskich Trojanie i sprzymierzeńcy, których poeta pokrótce wymienia, pod wodzą Hektora wyruszają w pole. III Przysięgi - Widok z muru - Pojedynek Parysa z Menelaosem Przed starciem Parys (Aleksander) wyzywa na pojedynek najdzielniejszych Achajów, widząc jednak Menelaosa zeskakującego z rydwanu, traci odwagę i ucieka. Potem, zgromiony przez Hektora, zgłasza gotowość stoczenia z Menelaosem pojedynku, którego wynik ma zadecydować o zwycięstwie jednej lub drugiej strony. Godząc się na to, Menelaos żąda od Trojan uroczystego poręczenia układu w obecności Priama. Wojska porzucają broń, obie strony przygotowują się do złożenia ofiar bogom, a tymczasem z wieży Helena pokazuje Priamowi i starszyźnie trojańskiej wodzów achajskich zgromadzonych na polu bitwy. Wezwany przez posła Priam udaje się tam w towarzystwie Antenora i według starodawnego rytuału zawarty zostaje układ, który zwycięzcy w pojedynku poręcza posiadanie Heleny i jej skarbów, a w razie śmierci Parysa nakłada na Trojan obowiązek zapłaty wysokiego odszkodowania. Po odjeździe Priama Menelaos i Parys chwytają za broń i wstępują w odmierzone szranki. Parys ulega, ale wtedy Afrodyta, okrywszy go chmurą, porywa z placu boju i cało przenosi do jego sypialni. Tam też sprowadza Helenę, która zrazu wyrzuca mężowi tchórzostwo, rychło jednak godzi się na jego uściski. Tymczasem Menelaos na próżno szuka swego przeciwnika w ciżbie Trojan, wobec czego Agamemnon ogłasza zwycięstwo brata i żąda dopełnienia warunków układu. IV Zerwany układ - Przegląd wojska Na skutek porażki Parysa Helena ma być wydana Achajom i wrogie wojska mają zaniechać walki. Atoli na zebraniu bogów Hera, oburzona, że w ten sposób Trojanie ujdą przed jej gniewem, wymusza na Dzeusie obietnicę, że Troję spotka zagłada. Atena, również przeciwniczka Trojan, zachęcona przez Herę, schodzi na ziemię i nakłania Lika Pandarosa, aby ugodził strzałą Menelaosa i zerwawszy układ na nowo rozpętał wojnę. Menelaos odnosi ranę, którą rychło jednak leczy przyzwany lekarz Machaon. Tymczasem Trojanie znowu się zbroją i ruszają do bitwy Agamemnon zaś obchodzi szyki achajskie i niektórych, jak Idomeneusa, Ajasa, Nestora, stojących już w pełnym uzbrojeniu, chwali za gorliwość, innych natomiast, jak Menesteusa, Odyssa, Diomedesa, którzy nie zorientowali się jeszcze w wypadkach, karci za opieszałość. Wkrótce dochodzi do bitwy, w której Trojan wspomaga Ares i Apollon, Achajom zaś na czele innych bogów ducha dodaje Atena; po obu stronach padają trupy. V Przewagi Diomedesa Achajowie szerzą wśród Trojan spustoszenie. Nad wszystkimi góruje męstwem Diomedes, wspierany przez Atenę, która uprowadza Aresa z pola bitwy. Ale i sam bohater raniony przez Pandarosa sroży się coraz bardziej: Pandarosa, który najpierw walczył pieszo, a potem z rydwanu Eneasza, zabija, Eneasza zaś rani głazem w chwili, gdy osłaniał ciało przyjaciela. Afrodycie ratującej syna z niebezpieczeństwa zadaje ranę w rękę. Z kolei Iryda uprowadza boginię w rydwanie Aresa na Olimp, gdzie Afrodytę przygarnia i pociesza jej matka Dione, a inni bogowie z niej szydzą. Porzuconego przez Afrodytę Eneasza Apollon wyrywa z rąk Diomedesa i uniósłszy na zamek trojański uzdrawia, po czym przyzywa w bój Aresa. Za jego zachętą Trojanie walczą coraz dzielniej. Wkrótce też Eneasz wraca na pole bitwy. Achajowie nie ustępują w męstwie przeciwnikom i po obu stronach ginie wielu bohaterów, wśród nich Tlepolemos zabity przez Sarpedona. W końcu Achajowie zaczynają się cofać. Na pomoc przybywają im z Olimpu Hera i Atena i na głos Hery nowy zapał wstępuje w Greków. Napomniany i wsparty przez Atenę Diomedes rani nawet Aresa, który czym prędzej uchodzi z pola bitwy na Olimp, by zaleczyć odniesioną ranę. Za nim podążają boginie. VI Pożegnanie Hektora z Andromachą Gdy z kolei wojsko trojańskie zwróciło się do ucieczki, wieszczek Helenos nakłania Hektora, aby zarządził na zamku trojańskim publiczne modły do Ateny. Hektor, pchnąwszy znowu swoje oddziały do bitwy, udaje się do miasta. W czasie bitwy dochodzi do spotkania między Diomedesem a wodzem Lików, Glaukosem; przed starciem jednak bohaterowie przypominają sobie związki gościnności łączące ich ojców i zamieniwszy broń rozchodzą się bez walki. Za radą Hektora i starszyzny trojańskiej Hekabe i pozostałe matrony składają w świątyni Ateny ofiarny peplos i zanoszą modły o ocalenie ojczyzny. Tymczasem Hektor, złajawszy siedzącego w domu Parysa i poleciwszy mu ruszyć do boju, na próżno szuka w pałacu swej żony Andromachy. Wychodząc z miasta spotyka ją wraz z synkiem Astianaksem u Skajskiej Bramy, gdzie odbywa z nią ostatnią rozmowę. Za bratem wkrótce podąża Parys. VII Pojedynek Hektora z Ajasem - Grzebanie poległych Hektor i Parys wróciwszy na pole bitwy zaczynają nękać Achajów, którzy do tej pory pomyślnie stawiali czoła Trojanom. Atena i Apollon postanawiają przerwać bitwę i przez usta Helenosa nakłaniają Hektora, aby wyzwał na pojedynek najdzielniejszych bohaterów achajskich. Widząc wahanie towarzyszy, pierwszy zgłasza się Menelaos, Agamemnon jednak powstrzymuje brata od walki. Dopiero Nestor pobudza odwagę bohaterów: dziewięciu z nich przyjmuje wyzwanie Hektora. Los pada na Ajasa Telamończyka. Hektor i Ajas walczą zaciekle aż do zmierzchu, pojedynek zostaje nie rozstrzygnięty i bohaterowie, wymieniwszy podarunki, rozchodzą się. W czasie wieczerzy Nestor radzi pogrzebać zwłoki poległych i obwarować obóz. Na zebraniu Trojan Antenor nalega na wydanie Grekom Heleny i jej skarbów, Parys natomiast godzi się zwrócić z nawiązką skarby, ale odmawia wydania Heleny. Następnego dnia Priam poleca zanieść Achajom odpowiedź Parysa i zawrzeć z nimi zawieszenie broni. W czasie trwania rozejmu obie strony grzebią poległych, Achajowie zaś otaczają swoje okręty murem i rowem, czemu z niechęcią przygląda się Posejdon. Wieczerzę zakłóca wojskom nadciągająca burza. VIII Przerwana bitwa Zwoławszy radę bogów Dzeus zabrania im mieszać się do walki i w rydwanie udaje się na Idę. Stąd rankiem przygląda się bezowocnej bitwie, po czym odważywszy losy na szali przeznaczeń, gromami zapowiada klęskę Achajów. Hera widząc, że Trojanie odrzucili Greków aż do umocnień wokół okrętów, na darmo prosi Posejdona o pomoc. Wreszcie Dzeus ulega rozpaczliwym błaganiom Agamemnona i zsyła mu znak pomyślny. Achajowie odzyskują na pewien czas przewagę i odpierają Trojan; wielu z nich pada od strzał Teukra, którego z kolei rani Hektor. Znowu Achajowie rzucają się do ucieczki. Kiedy jednak Hera i Atena gotują się przyjść im z pomocą, Dzeus, dostrzegłszy je ze swej góry, powstrzymuje przez Irydę, po czym sam udaje się na Olimp i ostro karci krnąbrne boginie. Achajom grozi jeszcze cięższymi klęskami w dniu następnym. Nadchodząca noc kładzie kres bitwie. Zwycięscy Trojanie biwakują na polu bitwy, zaciągają straże i rozpalają liczne ogniska, aby uniemożliwić Grekom zasadzkę lub ucieczkę. IX Poselstwo do Achillesa - Prośby Achajowie przybici są poniesioną klęską i przerażeni grożącym jeszcze niebezpieczeństwem: Agamemnon zwołuje po cichu zebranie wodzów i doradza natychmiastowy powrót do ojczyzny. Diomedes i Nestor odwodzą go jednak od tego haniebnego zamysłu. Grecy rozstawiają straże wokół umocnień, Agamemnon zaś wydaje w swoim namiocie ucztę dla starszyzny; po uczcie zebrani żywo rozprawiają o tym, jak przejednać Achillesa i odsyskać jego pomoc. Agamemnon przyrzeka, że zwróci Achillesowi nie tkniętą Bryzeidę i szczodrze go obdarzy jeśli bohater dla dobra wspólnej sprawy zaniecha gniewu. Wybrani przez Nestora mężowie: Fojniks, dawny wychowawca Achillesa, oraz Ajas Telamończyk i Odys jako heroldowie, udają się w poselstwie do Pelidy. Achilles przyjaźnie przyjmuje posłów, ale mimo ich usiłowań nie daje się przekonać i odrzuca wszystkie obietnice Agamemnona; nadto zatrzymuje u siebie Fojniksa i zapowiada, że wkrótce odpłynie z nim do ojczyzny. Ajas i Odys wracają do towarzyszy i zdają im sprawę z nieudanego poselstwa. Diomedes pociesza rozgoryczonych wodzów i zachęca do dalszej walki. X Pieśń o Dolonie Agamemnon i Menelaos, nie mogąc usnąć, budzą Nestora i innych wodzów i razem obchodzą straże rozstawione nad rowem. Wobec krytycznego położenia składają tam radę i postanawiają wysłać szpiegów do obozu Trojan. Zadania tego podejmuje się Diomedes i Odys, którym przelatujący ptak przynosi w drodze pomyślną wróżbę. W tym samym czasie Trojanin Dolon, skuszony przez Hektora obietnicą nagrody, udaje się do obozu Greków, aby wybadać ich zamiary, ale po drodze wpada w ręce Diomedesa i Odyssa. Kiedy za cenę życia opisał im rozkład obozu trojańskiego i wskazał stanowisko króla Traków, Rezosa - Diomedes zabija zdrajcę. Przedostawszy się do obozowiska Rezosa, który dopiero niedawno przybył na pomoc Trojanom, Diomedes zabija króla i jego dwunastu towarzyszy, Odys zaś uprowadza jego znakomite konie. Atena upomina bohaterów, by w nadziei zdobycia dalszych łupów nie czekali, aż Apollon pobudzi Traków i Trojan, zaczem Diomedes i Odys cało wracają do swego obozu. XI Przewagi Agamemnona Rano Agamemnon odziany we wspaniałą zbroję prowadzi swoje wojsko do boju. Po przeciwnej stronie to samo czyni Hektor i inni wodzowie trojańscy. Dzięki niezwykłemu męstwu Agamemnona, które udziela się także reszcie wojska, Trojanie idą w rozsypkę i ponoszą dotkliwą klęskę. Hektor, odparty aż pod mury miasta, na rozkaz Dzeusa unika srożącego się Agamemnona, do chwili gdy ten, raniony, ustępuje z pola bitwy. Wtedy Hektor powraca do walki i wznieca w swoim wojsku nowy zapał. Załamujące się szyki achajskie podtrzymuje Diomedes, Odys i Ajas; Diomedes jednak, raniony przez Parysa, spiesznie uchodzi ku okrętom. Również Odys, raniony przez Sokosa i otoczony przez Trojan, wycofuje się z bitwy pod osłoną Menelaosa i Ajasa Telamońskiego. Machaona i Eurypilosa dosięga strzała Parysa. Achilles, widząc Nestora przejeżdżającego przez obóz z rannym Machaonem w rydwanie, wysyła Patroklosa, aby dowiedział się, kogo Nestor wiezie. Patroklos rozpoznaje Machaona, Nestor zaś opowiada mu o tragicznym przebiegu bitwy i prosi, żeby skłonił Achillesa do przyjścia z pomocą Achajom albo, wdziawszy zbroję Achillesa, sam odstraszył wrogów. Wracając, Patroklos spotyka rannego Eurypilosa, którego odprowadza do namiotu i opatruje. XII Walka o mur Achajowie zostają zepchnięci między mury (które bogowie, niechętni takim budowlom, zniszczyli po upadku Troi) i Trojanie zagrażają już okrętom gotując się do sforsowania rowu. Zrazu cofają się przed trudnością, wkrótce jednak, zachęceni przez Polidamasa, zeskakują z rydwanów i podzieliwszy się na pięć oddziałów, nacierają. Asjos, który z rydwanu próbuje zaatakować jedną z bram, zostaje odparty i traci swoich towarzyszy. Hektor, mimo niepomyślnej wróżby, którą mu wykłada Polidamas, nie przestaje atakować nieprzyjaciół. Ci, nie zważając na burzliwy wiatr, pod przewodem obu Ajasów zażarcie bronią swoich umocnień. Nacierających z przeciwnej strony Sarpedona i Glaukosa powstrzymuje Menesteus oraz przywołani przez niego Ajas Telamoński i Teukros. Ajas rani towarzysza Sarpedona, Epiklesa, a Teukros - Glaukosa; wreszcie Sarpedon rozwala blanki muru. Kiedy Likowie usiłują wedrzeć się przez mur, Achajowie dzielnie ich powstrzymują, ale Hektor ogromnym kamieniem rozbija bramę i otwiera swoim drogę do okrętów. XIII Bitwa przy okrętach Kiedy Trojanie przedarli się przez mur, Posejdon, powodowany litością, postanawia bez wiedzy Dzeusa przyjść Achajom z pomocą i ocalić okręty. Przybrawszy postać ludzką zachęca do oporu najpierw obu Ajasów, a potem pozostałych wodzów achajskich. Oni też wpośród bitwy powstrzymują Hektora od okrętów. Wnet Idomeneus, poduszczony przez Posejdona, bierze ze sobą Merionesa i rusza na pomoc zagrożonemu lewemu skrzydłu. Wywiązuje się stąd zażarta walka, w której Dzeus wspomaga Trojan, a Posejdon Achajów. Szczególnie rzuca się w oczy męstwo Idomeneusa, który kładzie trupem Otrioneusa, Asjosa i Alkatoosa i wspierany przez Merionesa, Antilocha i Menelaosa, pomyślnie potyka się z Eneaszem, Deifobem, Helenem i Parysem. Także Hektor, walczący ciągle w centrum, ledwo może sprostać atakom obu Ajasów i ich towarzyszy. I cofnęliby się Trojanie, gdyby Hektor, usłuchawszy rady Polidamasa, nie zebrał ich nagle i znowu nie poprowadził na wroga. Ajas zażega nowy bój, który wśród krzyków walczących toczy się dalej. XIV Dzeus oszukany Nestor, który opatrywał Machaona w swoim namiocie, zaniepokojony wrzawą bitewną wychodzi, aby wywiedzieć się o losach bitwy. Po drodze spotyka rannego Agamemnona, Odysa i Diomedesa, którzy w tym samym celu opuścili swoje okręty. Agamemnon, od dawna już pełen obawy o wynik wojny, teraz widząc, że przerwano mur, znowu zastanawia się nad ucieczką. Odys gani ten zamysł, Diomedes zaś doradza wodzom, aby powrócili do bitwy i wsparli walczących swoją obecnością i zachętą. Jednocześnie Posejdon pociesza Agamemnona i krzepi wojsko. Tymczasem Hera chcąc ująć trudów Achajom, stroi się i gotuje małżeńską pieszczotą usidlić Dzeusa na Idzie. Pożycza w tym celu od Afrodyty pas wdzięków i wzywa z Lemnos Hypnosa, który sprowadza sen na Dzeusa. Na tę chwilę czyhał Posejdon; uwiadomiony przez Hypnosa, szybko nadchodzi Achajom z pomocą i przywraca ich przewagę. Ajas trafia kamieniem Hektora, którego towarzysze wynoszą z bitwy i opatrują. Achajowie z nowym zapałem uderzają na Trojan i odpędzają ich od okrętów; pościg za uciekającymi prowadzi Ajas Oileida. XV Trojanie zostają ponownie odparci od okrętów Obudziwszy się, Dzeus ujrzał, że Trojanie ustępują pod naporem Achajów wspomaganych przez Posejdona. Gwałtownie przeto łaje Herę i każe jej przywołać z Olimpu Irydę i Apollona. Obojgu poleca skrzepić siły Trojan, a zarazem przepowiada dalsze losy wojny aż do upadku miasta. Po powrocie do siedziby bogów Hera opowiada Aresowi o śmierci jego syna Askalafosa i budzi w nim pragnienie bezzwłocznej zemsty; Atena tłumi wściekłość Aresa. Apollon i Iryda wracają do Dzeusa, którego groźby, powtórzone przez boginię, zmusiły wreszcie opornego Posejdona do ustąpienia z pola walki. Apollon uzdrawia Hektora i wysławszy go do bitwy znowu daje przewagę Trojanom. Kiedy mniej odważni z Achajów wycofali się do okrętów, Hektor, uderzywszy na najdzielniejszych, jednych kładzie trupem, innych zaś zmusza do ucieczki; poprzedza go Apollon, który wstrząsając Egidą rzuca popłoch na Achajów, a Trojanom przez zburzenie muru otwiera drogę do okrętów. Patroklos, widząc to, opuszcza Eurypilosa, wraca do Achillesa i w obliczu najwyższego niebezpieczeństwa błaga go o pomoc. Tymczasem Achajowie, zażarcie bronią okrętów i po obu stronach rośnie liczba poległych. Wreszcie w zwartym szyku ustępują między rzędy naw; Ajas Telamończyk z długim drągiem w ręku nie dopuszcza do podłożenia ognia, Hektor zaś usiłuje podpalić okręt Protesilaosa. XVI Pieśń o Patroklosie Na prośby Patroklosa Achilles pozwala mu w swoim rynsztunku wyruszyć do bitwy, pod warunkiem, że przyjaciel poprzestanie na odpędzeniu Trojan od okrętów i nie będzie się narażał na dalsze niebezpieczeństwo. Osłabiony Ajas nie może już zapobiec podpaleniu okrętu Protesilaosa. Achilles, widząc to, sam nawołuje Patroklosa, by rychlej się zbroił, ustawia swoje wojsko, zagrzewa i odprawiwszy libację i modły, wysyła do boju, Patroklos, zjawiwszy się nagle w broni Achillesa na czele Myrmidonów, wprowadza w błąd zaskoczonych nieprzyjaciół, odbija okręt i gasi pożar. Stoczywszy bitwę w pobliżu okrętów, ściga Trojan, którzy w ślepym popłochu uciekają przez okopy w otwarte pole. Z kolei Patroklos potyka się z Sarpedonem i zabija go. Jego druh i mściciel, Glaukos, stacza z pomocą Hektora i innych Trojan ciężki bój o zwłoki Sarpedona, które odarte ze zbroi przez Achajów ratuje wreszcie na rozkaz Dzeusa Apollon: obmywszy je i namaściwszy poleca unieść do Liku. Patroklos, rozzuchwalony powodzeniem, ściga Trojan pod miasto i wdziera się na mury, skąd jednak Apollon go strąca. Widząc Hektora pędzącego w jego stronę na rydwanie, dzielnie zastępuje mu drogę, obala woźnicę Hektorowego Kebriona, zdziera zeń zbroję i porywa. Potem zabija jeszcze wielu innych wojowników, aż wreszcie obezwładniony i pozbawiony zbroi przez Apollona oraz raniony przez Euforbosa - pada pod ciosem Hektora. Woźnica Automedon, uchodząc przed niebezpieczeństwem, szybko kieruje rydwan w stronę okrętów. XVII Przewagi Menelaosa Euforbos ginie z ręki Menelaosa w chwili, gdy zdziera zbroję z zabitego Patroklosa. Tymczasem Hektor, napomniany przez Apollona, wraca z pościgu za Automedontem i kiedy Menelaos wzywa Ajasa Telamończyka do strzeżenia ciała - porywa rynsztunek. Porwałby także poranione ciało Patroklosa, gdyby Ajas w porę nie nadbiegł. Hektor ustępuje Ajasowi, ale pobudzony wymówkami Glaukosa, wnet wraca w pysznej zbroi Achillesa po zwłoki i najdzielniejszych swych towarzyszy zachęca do ich zdobycia. Jednocześnie nadbiegają najśmielsi z Achajów, przywołani przez Menelaosa. Dochodzi do zaciętej potyczki, w której Menelaos i Hektor na czele swych oddziałów ze zmiennym szczęściem walczą o zwłoki Patroklosa: tamten - by je ocalić, ten - by, móc je zbeszcześcić. Tymczasem Dzeus wraca siły koniom Achillesa cierpiącym nad zgonem Patroklosa i Automedon, przybrawszy sobie za towarzysza Alkimedonta, wprowadza je znowu do bitwy. Hektor, Eneasz i inni Trojanle natychmiast uderzają na rydwan, chcąc zdobyć szlachetne rumaki. Achajowie dzielnie wytrzymują natarcie wroga i nadal bronią ciała Patroklosa; Menelaosowi nowych sił użycza Atena, Hektora zaś za zgodą Dzeusa zagrzewa do boju Apollon. Wreszcie załamują się szyki Achajów - nawet Ajasa ogarnia trwoga. Na jego polecenie Menelaos wysyła do Achillesa wieść o klęsce i śmierci Patroklosa, po czym wespół z Merionesem, pod osłoną obu Ajasów powstrzymujących ataki nieprzyjaciół, próbuje przenieść ciało ku okrętom. XVIII Sporządzenie zbroi Wiadomość o śmierci Patroklosa Achilles przyjmuje płaczem i rozpaczliwą skargą. Jego płacz sprowadza Tetydę, która w otoczeniu Nereid wynurza się z morza, aby pocieszyć syna. Widząc, że on nade wszystko pragnie pomścić się na Hektorze, choć wie, iż z wyroku losu śmierć Hektora zwiastuje jego własną zgubę - Tetyda nie wzbrania mu tego i obiecuje przynieść nazajutrz nową zbroję wykutą przez Hefajstosa; odprawiwszy Nereidy do domu Tetyda spieszy na Olimp. Tymczasem nad trupem Patroklosa wywiązuje się nowa bitwa i Hektor zawładnąłby ciałem, gdyby Achilles wezwany przez Herę nie pojawił się nad rowem: samą swoją postawą i straszliwym głosem tak przeraził Trojan, że na oślep rzucili się do ucieczki. Achajowie wyrywają wreszcie zwłoki Patroklosa i przy zapadającej nocy wnoszą do namiotu Achillesa. Trojanie zwołują naprędce zgromadzenie, na którym Polidamas radzi szukać ocalenia w mieście i nie wystawiać się na rzeź w walce z Achillesem; Hektor wraz z ludem odrzuca jednak tę rozsądną radę. Noc spędzają Trojanie pod bronią. Achajowie opłakują razem z Achillesem poległego Patroklosa, myją i namaszczają zwłoki i układają je na marach. Na Olimpie, gdzie Dzeus znowu złajał Herę za wtrącanie się do bitwy, tej samej nocy zjawia się Tetyda z życzliwością powitana w pałacu Hefajstosa. Ten z łatwością dał się uprosić i boską sztuką sporządza dla Achillesa tarczę i pozostały rynsztunek. XIX Pojednanie O świtaniu Tetyda zanosi Achillesowi zbroję Hefajstosa i nakłania syna do podjęcia walki o wspólną sprawę Achajów. Ciało Patroklosa skrapia Tetyda cudownymi wonnościami, aby do chwili pogrzebu zabezpieczyć je przed zepsuciem. Achilles zwoławszy zgromadzenie wojska publicznie wyrzeka się urazy i proponuje, aby natychmiast ruszyć do bitwy. Agamemnon nawzajem wyznaje swój błąd i by przypieczętować pojednanie, ofiaruje bohaterowi dary obiecane w poselstwie przez Odyssa. Achilles, przejęty myślą o zemście, nie dba o dary i żąda rozpoczęcia bitwy. W końcu jednak ustępuje Odyssowi, który radzi zaczekać, aż wojsko się posili, i przed zgromadzeniem przyjmuje dary oraz przyczynę całego sporu - brankę Bryzeidę; Agamemnon uroczyście przysięga, że zwraca ją nie tkniętą. Dary z miejsca zgromadzeń przeniesione zostają do namiotu Achillesa, gdzie kobiety opłakują Patroklosa; także sam bohater, trzymając się z dala od śniadającego wojska, znowu daje folgę łzom. Wreszcie na polecenie Dzeusa nakarmiony przez Atenę ambrozją i nektarem, Achilles wdziewa nową zbroję i razem z Automedontem wsiada na rydwan wojenny. Wysłuchawszy od jednego ze swych koni przepowiedni swojego losu, mimo to gotów jest poświęcić życie i rusza do boju. XX Walka bogów Gdy oba wojska stanęły w szyku bojowym, Dzeus zwoławszy bogów na naradę pozwala im według chęci pomagać jednej lub drugiej stronie, aby zajadłość Achillesa nie przyspieszyła zguby Trojan. Tak więc na pomoc Achajom ruszają do walki Hera, Atena, Posejdon, Hermes i Hefajstos, Trojan zaś zamierzają wesprzeć Ares, Apollon, Artemida, Latona, Skamander i Afrodyta. Wejściu nieśmiertelnych towarzyszą gromy z niebios i trzęsienie ziemi. Przed bitwą Apollon zamiast Hektora nasyła na Achillesa Eneasza, bogowie zaś za radą Posejdona siadają nie opodal placu boju. Po wstępnych zaczepkach dochodzi do pojedynku Achillesa z Eneaszem; ponieważ Eneasza oczekuje w przyszłości godność królewska, Posejdon w chwili niebezpieczeństwa okrywa go chmurą i ocala. Z kolei Hektor zamierza natrzeć na Achillesa, ale Apollon go powstrzymuje. Achilles kładzie trupem kilku Trojan, między innymi Polidora, syna Priama. Kiedy Hektor chcąc pomścić śmierć brata znowu rusza przeciw Achillesowi, Apollon okrywszy go chmurą uprowadza z pola bitwy. Achilles zapamiętały w swym bólu uderza więc na pozostałych Trojan i ściele na ziemi straszliwy stos trupów i broni. XXI Bitwa nad rzeką Część Trojan Achilles gna do miasta, część ku rzece i w falach Skamandru (Ksantu) urządza rzeź nieprzyjaciół. Dwunastu młodzieńców wiąże i zachowuje na ofiarę dla Patroklosa. Tam też zabija syna Priama, rozpaczliwie błagającego o życie Likaona, wodza Pajonów, Asteropajosa i innych Traków, a nawet szydzi z bezsilności troadzkiej rzeki. Wobec trwającej rzezi, Skamander zawalony stosem trupów każe Achillesowi ustąpić ze swego koryta. Ten, ledwo ustąpił, znowu wskakuje w nurty rzeki. Skamander sroży się, chce go zatopić swymi falami i goni uciekającego. Posejdon i Atena dodają Achillesowi sił do walki z wezbranym nurtem. Uniesiony gniewem Skamander wzywa na pomoc Simoenta, ale Hera wysyła przeciw niemu Hefajstosa, który ogniem wypaliłby pole i wysuszył rzekę, gdyby bogini go wreszcie nie powstrzymała. Następnie dochodzi do potyczek między bogami, Atena walczy z Aresem i Afrodytą, a Hera z Artemidą, Apollon uchodzi przed Posejdonem, a Hermes przed Latoną. Zaczem wszyscy bogowie wracają na Olimp, tylko Apollon udaje się do Troi. Tymczasem Achilles sieje śmierć na polu bitwy i resztę Trojan zapędza pod miasto; Priam każe otworzyć przed nimi bramy. Aby uciekających uchronić od ostatecznej klęski, Apollon najpierw wysyła przeciw Achillesowi Agenora, a potem sam przybrawszy jego postać ucieka i odciąga Achillesa od miasta. XXII Śmierć Hektora Oba wojska wycofują się z pola bitwy, tylko Hektor samotnie oczekuje Achillesa wracającego z pościgu za Apollonem. Rodzice Hektora z płaczem nawołują go z murów. Na próżno - wstyd i inne miotające nim uczucia nie pozwalają mu ruszyć się z miejsca. Na widok groźnego męża ogarnia go jednak trwoga: rzuca się do ucieczki i ścigany przez Achillesa trzykrotnie obiega mury Troi. Tymczasem Dzeus, ulitowawszy się losu Hektora, odważa mu śmierć na szali przeznaczeń. Apollon natychmiast go opuszcza, a Atena pod postacią brata Hektorowego Deifoba zachęca go do walki z Achillesem. Bohaterowie spotykają się w pojedynku: obecna przy tym Atena wspomaga Achillesa, Hektora zaś zwodzi okrutnym podstępem. Walczącego z największym wysiłkiem Achilles przebija wreszcie włócznią, odziera ze zbroi i wydaje swoim na urągowisko i pohańbienie. Potem przywiązuje trupa do rydwanu i wlecze ku okrętom. Cały lud, rodzice na murach miasta i wywołana z domu Andromacha opłakują śmierć bohaterskiego Hektora. XXIII Igrzyska na cześć Patroklosa Prowadzeni przez Achillesa Myrmidonowie w pełnym rynsztunku okrążają mary Patroklosa; Achilles wydaje im stypę, sam spożywa posiłek w namiocie Agamemnona i na następny dzień wyznacza pogrzeb przyjaciela. W nocy, we śnie zjawia mu się cień Patroklosa i domaga się godnego pogrzebu. Rankiem, na rozkaz Agamemnona, Achajowie zwożą drzewo, przynoszą zwłoki Patroklosa pokryte obciętymi włosami Achillesa i towarzyszy i składają je na stosie; Achilles zabija wiele zwierząt ofiarnych oraz dwunastu młodych jeńców trojańskich, po czym zapala stos, który płonie w podmuchach Boreasza i Zefira. Tymczasem Afrodyta i Apollon ochraniają ciało Hektora od psów i zepsucia. Następnego dnia Achajowie zbierają kości Patroklosa i składają do urny, aby według życzenia zmarłego połączyć je później z prochami Achillesa; na koniec usypują bohaterowi mogilny pagórek. Aby uświetnić te uroczystości, Achilles ogłasza igrzyska ku czci Patroklosa. Dla zwycięzców w zawodach przeznacza różne nagrody i upominki, które zdobywają najznakomitsi z Achajów; w wyścigach rydwanów zwycięża Diomedes, Antilochos, Menelaos, Meriones i Eumelos, w walce na pięści - Epejos i Euryalos, w zapasach - Ajas Telamończyk i Odys, w biegu - Odys, Ajas Oileida i Antilochos, w walce orężnej - Diomedes i Ajas Telamończyk, w rzucie dyskiem - Polipojtes, w strzelaniu z łuku - Meriones i Teukros, a w rzucie oszczepem - Agamemnon i Meriones. XXIV Wykupienie zwłok Hektora Po zakończeniu igrzysk Achajowie jedzą wieczerzę i kładą się do snu. Achilles spędza noc bezsennie, rano zaś, uwiązawszy trupa Hektora przy rydwanie wlecze go wokół mogiły Patroklosa. Powtarza to codziennie, przez wiele dni, ku oburzeniu jednych, a radości innych bogów; Apollon, który z litości strzegł dotąd ciało od zepsucia, głośno wyrzuca bogom, że pozwalają na takie pohańbienie zwłok bohatera. Dzeus przez Irydę wzywa więc Tetydę i poleca jej skłonić Achillesa, aby poniechał swego okrucieństwa i nie odmawiał wydania zwłok za okupem. Jednocześnie Iryda na rozkaz Dzeusa zachęca Priama, aby ofiarował okup i odzyskał ciało syna. Dwunastego tedy dnia od śmierci Hektora Priam, oddaliwszy żonę Hekabe i wszystkich przeciwnych tej wyprawie, gromadzi nocą bogate dary i każe przygotować dwa wozy, jeden na skarby, które powiezie herold Idajos, drugi zaś dla siebie. Odprawiwszy libację, z pomyślną wróżbą obaj ruszają w drogę. Dzeus posyła Hermesa, który przez uśpione straże przeprowadza ich do namiotu Achillesa. Bohater, wzruszony błaganiem króla, przyjmuje okup, wydaje mu ciało syna, obmyte już i odziane w nowe szaty, i godzi się na zawarcie jedenastodniowego rozejmu, potrzebnego do pogrzebania Hektora. Potem Achilles ugaszcza starca i wyprawia go na spoczynek. Nazajutrz o świtaniu Priam wiedziony przez Hermesa odwozi ciało do miasta; naprzeciw wylega tłum płaczących Trojan. Wkrótce ciało zostaje złożone w pałacu i Andromacha, Hekabe i Helena wespół z żałobnikami opłakują bohatera. Wzniósłszy stos, Trojanie grzebią Hektora i odprawiają stypę.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Homer Odyseja 1
Homer
Odyseja20
Odyseja1
Odyseja25
Odyseja22
Odyseja21
Odyseja12
Odyseja5
homer
Homer Iliada
Odyseja8

więcej podobnych podstron