The Shadow of Death Rozdział 3


We do not see things as they are&
We see them as we are.
Rozdział 3
PPOV
Resztę dnia spędził na sprawdzaniu podłoża i rozmowie z
inżynierami. Miał już swoją wizję, jak kurort powinien wyglądać. Sam
z resztą był autorem całego projektu. Oczywiście, architekt musiał
jeszcze dokonać wszystkich pomiarów i wymiarów, ale to mogło
poczekać. Jutro będzie musiał porozmawiać z architektem ogrodów i
dekoratorów wnętrz. Nie ominęła go oczywiście ekscytująca, jak
zawsze, dyskusja z ojcem, który musiał koniecznie dowiedzieć się,
jak idzie praca. Musiał trochę skłamać, bo w przeciwnym razie zaraz
by tu się pojawił i zaczął wprowadzać swoje porządki. A tego by nie
zniósł. Pomimo, że był raczej cierpliwym człowiekiem.
Wszystko byłoby wspaniale i być może udałoby mu się trochę
odpocząć, gdyby nie upierdliwa Nicole, która przy każdej tylko okazji
narzekała. W końcu nie wytrzymał i kazał jej wracać do Stanów, bo
nie chce jej na wyspie. Powiedział to tak dosadnie, że odwróciła się
na pięcie i od razu zaczęła się pakować. W ciągu godziny zniknęła z
pola jego widzenia. Uśmiechnął się, kiedy widział odlatujący wraz z
niÄ… helikopter. Wraz z jej odlotem, jego dobre samopoczucie
powróciło niczym bumerang.
Od kilku dobrych godzin miał problem z koncentracją, nie umiał się
na niczym skupić. Przez cały czas myślał o młodej dziewczynie, którą
widział nad strumieniem. W dalszym ciągu nie potrafił wytłumaczyć
sobie skąd mogła pochodzić, w jak się tam znalazła i co właściwie
robiła. Jej obecność na wyspie wydawała się być rzeczą niezwykłą,
bo rzekomo miała być bezludna. Z drugiej jednak strony nie została
ona przez nikogo zwiedzona, więc tak naprawdę nie było pewności
czy aby wyspa nie była zamieszkiwana przez jakiś lud. A co jeśli żyją
tu rdzenni mieszkańcy, którym nie spodoba się budowa wielkiego
ośrodka? Jak wówczas rozwiąże się ten problem? Boże, kompletnie
zwariowałem, pomyślał, przecież to niemożliwe by ludzie nigdy nie
zostali zauważeni.
Podszedł do Patricka, który próbował rozpalić ognisko, ale zupełnie
mu to nie wychodziło. Co chwila wypadał mu kamień to patyk, za
każdym razem burząc skwapliwie ułożoną piramidę drewna. Patrick
nie szczędził sobie w słowach, mruczał pod nosem przekleństwa, ale
zacięcie próbując rozpalić ogień.
- No stary gdybyś był wojownikiem na pustyni to byś raczej
długo nie pożył- powiedział Philip
- Dzięki. Wiesz, zamiast się ze mnie nabijać mógłbyś mi
pomóc.
- Nie, nie. Większą frajdę przynosi mi patrzenie, jak się
męczysz. I do tego to skupienie.  roześmiał się biorąc łyka
coca-coli.
- Wiesz czasami jesteÅ› naprawdÄ™ wkurzajÄ…cy.  Å‚ypnÄ…Å‚ na
niego  i do tego cholernie bezużyteczny!
- Niewątpliwie. Każdy ma swoją rolę w społeczeństwie, stary.
Ty miałeś zaszczyt zająć się rozpaleniem płomienia, a ja&
no cóż jako osoba inteligentniejsza musiałem zająć się
zarządzaniem. Sam rozumiesz  prowokował swojego
kumpla
- Niby od kiedy masz wyższe IQ ode mnie? To ja kończę
inżynierię a nie ty. Ale przyznaję, że jesteś niezwykle
skuteczny w pozbywaniu siÄ™ kobiet&
- To moja specjalność.
- Taa co do tego nie ma wątpliwości, masz talent. Co ty jej
powiedziałeś, że tak szybko wyjechała?
- Nic takiego.
- Jasne uważaj, bo ci uwierzę. Nie ze mną te numery.
Musiałeś jej naprawdę dopiec. Gadaj.
- Czy ja wiem. Powiedziałem jej jedynie, że mnie wkurza i nie
mogę już dłużej na nią patrzeć. Dodałem jeszcze, że jeżeli
nie przestanie narzekać to ją zabiję pierwszym narzędziem,
jakie wpadnie mi w ręce.
- I ty uważasz, że to nic takiego? A tak w ogóle to po jakiego
grzyba, ją tu przywiozłeś? Chyba z nią zerwałeś? Czemu
nie Milly?
- Chciałem ojcu zrobić na złość, bo ten zrobił mi awanturę o
Milly, że bardzo zle ją potraktowałem. I takie tam. Nawet nie
chce mi się tego powtarzać.
- I z tego powodu pomyślałeś, że dobrym pomysłem będzie
przywiezć Nicole?
- Tak mi się wydawało. Lepsza ona niż skwaśniała Milly z
wyrzutem w oczach. Ale jak widać Nicole okazała się równie
beznadziejnÄ… towarzyszkÄ…. Przynajmniej w takich
warunkach.
- No wiesz ona chowa się w luksusie, więc trudno wymagać
od niej, że będzie szczęśliwa mogąc spać w spartańskich
warunkach. - roześmiał się Patrick
- Z pewnością. Mam już dość rozpieszczonych panienek,
które narzekają, kiedy tylko nie jest to hotel pięcio-
gwiazdkowy i brak dobowej obsługi. Stają się zupełnie
bezradne w takich warunkach.
- Koniec z lalkami?  spytał podejrzliwie
- Zdecydowanie. Chcę wreszcie poznać normalną
dziewczynę z charakterem, która będzie wiedzieć czego
chce i nie będzie się bała podjąć nowych wyzwań.
Zwariowaną, ale jednocześnie nteligentną z poczuciem
humoru  rozmarzył się
- Narzekasz na brak zajęć? Bo taka dziewczyna będzie
nieprzewidywalna, co oznacza, że ciągle będziesz w ruchu.
- I dobrze to będzie świadczyło o jej inteligencji.
- Stary, szukasz panny idealnej. A taka zwyczajnie nie
istnieje poklepał go po ramieniu.
- Jest. Gdzieś. Znajdę ją. Kiedyś. Na pewno  zamyślił się
- Bylebyś tego dożył  roześmiał się  ha! Widzisz,
rozpaliłem!  krzyknął triumfalnie Patrick patrząc z
uwielbieniem na coraz większy płomień.
Philip uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie odpowiedział, a jedynie
pokiwał głową. Teraz jego myśli zaprzątała inna rzecz a raczej
osoba. Kobieta znad strumyka.
KPOV
Od ponad 5 miesięcy nie sypiała za dobrze, coraz częściej musiała
walczyć z bezsennością, która powoli zaczęła ją wykańczać.
Kathopei zmęczenie nasilało się wraz z upływem kolejnych dni
wyprawy. Dni stawały się niemal identycznie. Opanowała ją nużąca
monotonia. Zaś owa monotonia irytowała ją i wprowadzała w zły
nastrój, który odbijał się z kolei na innych uczestnikach wyprawy.
Kłóciła się coraz bardziej z Direllem, bo ten ani myślał ustępować.
Ich awantury były tak akustyczne, że za każdym razem ktoś musiał
do nich podchodzić i uspokajać. Marco spośród wszystkich jako
jedyny nie reagował. Nie odzywał się, a jedynie obserwował.
Najwidoczniej doszedł do wniosku, że dopóki nie ma rozlewu krwi
jego ingerencja nie jest potrzebna; wychodził bowiem z założenia,
że Kathopeia i Direll muszą się jakoś w końcu ze sobą dogadać.
I miaÅ‚ racjÄ™. Z upÅ‚ywem 5 ½ miesiÄ…ca Kathopeia i Direll przestali na
siebie krzyczeć i warczeć. Wreszcie zaczęli normalnie ze sobą
rozmawiać. Wydawało się nawet, że nawiązali ze sobą cienką nić
porozumienia  śmiali się, żartowali i wydawali się być zadowoleni
ze swojego towarzystwa. Atmosfera w obozie od razu się poprawiła,
nerwowość zniknęła , a wraz z tym zapanowała cisza i spokój.
* * *
Kathopeia poszła na klif, z którego widać było całą okolicę. Stanęła
niemal na samym jego krańcu tak, że jej palce u stóp wisiały nad
wzburzonym morzem. Bryza co chwilę muskała delikatnie jej twarz.
Z każdą rozbijającą się falą o ścianę klifu czuła się lepiej. Wzięła
głęboki wdech. Wreszcie poczuła się naprawdę wolna, jakby
wszystko od niej zależało. Tylko tak naprawdę jej życie zostało już
zaplanowane, a ona sama nie miała nic do powiedzenia w tej
kwestii. Rodzice zdecydowali za nią. Uważali, że posiadając
doświadczenie życiowe, jakie jej samej brakowało ze względu na
młody wiek, wiedzieli co jest dla niej najlepsze. Próbowała to
zaakceptować, ale nie umiała. Chciała, ale nie mogła. Po prostu nie
uważała, że będzie mogła być szczęśliwa w zaaranżowanym
związku, do tego ze starszym mężczyzną, który jej w ogóle nie
zrozumie. Johimas od zawsze traktował ją z góry i nie udawał, że
uważa ją za równą sobie. Wręcz odwrotnie za każdym razem
pokazywał, że to on jest ważniejszy, mądrzejszy i to jemu należy
usługiwać. Wzdrygnęła się na myśl o dzieleniu z nim życia. Bardzo
kochała i szanowała swoich rodziców, ale nie mogła uczynić czegoś
tak wbrew własnej naturze. Nie chciała być nieszczęśliwa do końca
życia. Nie była gotowa na takie poświęcenie, nawet dla nich.
Myślała nad ucieczką, ale nigdy planu nie zrealizowała. Może
dlatego, że nie bardzo wiedziała dokąd miałaby uciec. Wyspa nie
była aż taka duża. Prędzej czy pózniej by ją znalezli, spotkałaby ją
straszna kara a jej rodzina by się jej wyrzekła. Westchnęła
bezgłośnie. Chciała zmienić coś w swoim życiu, ale nie miała jak
tego zrobić. Dotknęła swojego wisiorka, który dostała od rodziców
na swoje osiemnaste urodziny. Babciu, tak bardzo chciałabym z
tobą porozmawiać, pomyślała.
- Kath- odezwał się głos za jej plecami
Odwróciła się i zobaczyła Dirella. Przez te miesiące stali się
przyjaciółmi. Był to jedyny człowiek, z którym mogła porozmawiać na
każdy temat i liczyć na poradę. Pomimo, że przez pierwsze 5
miesiący wyprawy kłócili się niemal o wszystko, nawet o mały patyk,
który leżał w złym miejscu. Z czasem jednak zaczęli zdawać sobie
sprawę, że zgadzają się w pewnych sprawach, a co najważniejsze
umieli sprzeciwić się starszym. Mieli podobne ideały i marzenia, nie
mówiąc już o wybuchowych charakterach.
- Co jest?- stanął koło niej.
- Nic. Myślę.
- Nad czymÅ› konkretnym?
- Nie, tak ogólnie. Moim marzeniem było się stąd wyrwać-
zaśmiała się
- Z wyspy? Gdzie?
- Tak, nie wiem gdzie. Gdziekolwiek. Nie znam reszty świata i
sama nie wiem czy jest coÅ› za horyzontem. Ale
wyobrażam sobie, że są jeszcze inni ludzie. Czasem
widziałam wielkie statki w oddali, którym zazdrościłam, że
mogą sobie tak po prostu płynąć&
- Wiesz, nic nie jest niemożliwe. Jeżeli będziesz czegoś
naprawdę chciała, to kto wie może kiedyś to marzenie się
spełni. Warto w to wierzyć, Kath.
- Trudno w coś wierzyć jeżeli wydaje się nieosiągalne. 
spojrzała na przyjaciela.
- Czasem to, co nieuchwytne okazuje się być w zasięgu
twojego wzroku. Widocznie nie nadszedł właściwy moment
byś to dostrzegła.
- Możliwe. Tylko czy czasu mi nie zabraknie? Dni przemijają
tak szybko, a życie nie trwa wiecznie. Mamy marzenia, ale
coś przekreśla je nam. Po prostu nie mamy wyboru i
jesteśmy zmuszeni do podążania pewną ścieżką. Jak
możemy być szczęśliwi następnego dnia jeżeli dzisiaj
jesteśmy nieszczęśliwi?
- Może po prostu należy wykorzystać tę chwilę, ten dzień.
Złapać go w obie ręce i nie dać się wymknąć. Wez go
takim jakim jest. Słońce, powietrze, naturę wraz z życiem
bez względu czy z uśmiechem czy bez. Nie ważne.
Wykorzystaj cud każdego dnia.
- Nie powinnam narzekać, prawda? Przecież jestem
księżniczką i mam wszystko. Inni mają gorzej.
- Tak, ale to twoje cierpienie. Twoje uczucia, których nie
można zignorować, bo żyjesz w luksusie. Jesteś przede
wszystkim człowiekiem, który zasługuje na uwagę i
szczęście tak samo jak inni. Pamiętaj o tym.
- Dzięki  uśmiechnęła się i przytuliła.
- Nie ma za co  odwzajemnił uśmiech - Z tego wszystkiego
zapomniałbym po, co przyszedłem. Chciałem powiedzieć,
że za jakieś 15 minut będziemy ruszać.
- Dobrze, za chwilę do was dołączę.
Gdy Direll odszedł odwróciła się w stronę morza. Zauważyła, że fale
stały się spokojniejsze, co zapowiadało piękną pogodę. Wyjęła mały
pakunek z torebki. Otworzyła i wyjęła jedno białe pióro. Złapała za
jego ogonek. Spojrzała na nie, a potem na wschodzące słońce.
- Babciu zawsze mi powtarzałaś, że każdy kiedyś w końcu
odnajdzie swoje szczęście. Chcę w to wierzyć. Proszę daj
mi siłę by do niego dążyć- szepnęła wypuszczając piórko z
ręki.
Wiatr zawiał mocniej. Rozłożyła ręce i wzięła głęboki wdech.
Uśmiechnęła się mając zamknięte oczy. Potem patrzyła jak piórko
tańczy nad falami, pchany przez wiatr.
Odwróciła głowę i wtedy dopiero zobaczyła wycięty pas, na którym
wznosił się niezwykły budynek. U jego podnóża chodzili ludzie, którzy
z tej odległości byli bardzo mali. Z zaciekawieniem zaczęła im się
przyglądać. Ciekawość zaczęła powoli przeradzać się w fascynację.
Jak im się udało zbudować coś tak wielkiego, zadawała sobie to
pytanie przez cały czas, gdy ich obserwowała. Przyglądałaby się
dłużej, a może nawet poszłaby tam, ale została zawołana. Spojrzała
w tamtą stronę raz jeszcze. Schodząc z klifu czuła, że nic już nie
będzie takie same.
PPOV
Podobało mu się to, co widział. Kurort wreszcie nabrał wyrazu i był
już na wykończeniu. Budowa zajęła o wiele mniej czasu niż się
spodziewał. Pogoda im sprzyjała, a ludzie byli bardzo zmotywowani.
Wszyscy naprawdę ciężko pracowali. Projekt okazał się strzałem w
dziesiątkę. Był przekonany, że kurort sprowadzi tłumy turystów i
dzięki temu to miejsce będzie jego własnością.
- Szefie, co mamy zrobić z tym basenem?- zapytał kierownik
budowy
- Wszystko ma być zrobione zgodnie z projektem, Manson-
odpowiedział Philip zajęty czytaniem najnowszego raportu
finansowego.
- Wiem, szefie, ale mamy mały problem.
- Jaki?  spojrzał znad raportu
- Jest za mało miejsca by zrobić basen w wymiarach według
projektu. Nie możemy wyciąć więcej roślinności, bo i tak już
przekroczyliśmy wyznaczony limit.
- Czy da się zrobić basen naokoło paru palem? Myślę, że tak
uzyskamy dość ciekawy i z pewnością oryginalny efekt.
- Zobaczę co się da zrobić, szefie.
- Dzięki- odrzekł- Manson, powiedz chłopakom, że macie
przerwÄ™ za 15 minut.
- Dobrze, szefie.
Raport finansowy przygotowany przez analityka z Nowego Jorku nie
był dobry. Według niego sprzedaż ziemi w Australii spadała z
związku z tym jej wartość się zmniejszała. Taki spadek nie był
koszystny dla jego wcześniejszej inwestycji. Planował sprzedać
zakupione sprzed roku ziemie koło Sydney, ale jeżeli ceny się nie
podniosą nie będzie mógł tego zrobić. Straciłby na tym.
Zbliżał się zachód słońca. Niebo jaśniało pomarańczowo-czerwonymi
barwami. To była ta pora dnia, kiedy chodził pobiegać. Nie mógł tego
robić w ciągu dnia, bo upał dawał mu w kość. Poza tym musiał
pilnować budowy. Mógłby chodzić na jogging o świcie, ale nie należał
do osób, które zrywają się o świcie. Z resztą pora dnia okazywała się
idealna by wybiegać psa. Szczeniaka dostał miesiąc temu od swojej
siostry Aureli i kumpla Jordana. Nie było żadnej szczególnej okazji,
ale dwójka stwierdziła, że dla człowieka, który prowadzi takie
aktywne i samotne życie przyda się towarzysz. Nelix był
szczeniakiem rasy rhodesian ridgeback. Miał dopiero 6 miesięcy, ale
już było widać, że jest odważny, trudno mu się jest podporządkować.
Tak, więc Nelix będzie musiał zostać wychowywany konsekwentnie i
stanowczo.
- Nelix! Spacer!- zawołał
Nie musiał długo czekać, bo szczeniak bardzo szybko przybiegł.
Zauważył, że wybiegał z budynku, do którego nie wolno było mu
wchodzić. Pracownicy o tym wiedzieli, ale jak zdążył zauważyć bali
się szczeniaka. Wystarczyło, że zawarczał i ludzie pozwalali mu
robić, co mu się żywnie podoba. Takie zachowanie bynajmniej nie
pomagała w tresurze.
- Siad- wydał komendę
Pies posłusznie usiadł. Przynajmniej z nim się liczy, pomyślał. Nelix
był cały nabuzowany. Zawsze był podekscytowany kiedy mieli
wybrać się na godzinny spacer. Najpierw jednak musiał przejść przez
szereg wstępnych ćwiczeń.
Szczeniak wykonał wszystkie zadania i był gotowy do biegu. Kazał
mu zostać, a sam zaczął już biec. Widział, że Nelix niecierpliwie
siedzi. Kiedy odbiegł na 500 metrów zawołał do psa  goń , który od
razu się zerwał i zaczął go gonić. Nie zajęło mu za dużo czasu by
dogonić swojego pana. Szczeniak był naprawdę szybki.
KPOV
- Musisz pamiętać, że jesteś córką przywódcy, a więc nie
możesz przynieść rodzinie hańby- naśladowała głos Marco
- Gdybym nie widział kto to mówi, pomyślałbym, że to mój
ojciec- zaśmiał się Direll
- On jest taki wkurzajÄ…cy. Bez obrazy!
- Teraz mnie rozumiesz, jakie to katusze przeżywam od
małego.
- Szczerze ci współczuję. A ja myślałam, że mój ojciec jest
denerwujÄ…cy, ale przy twoim to on jest boski!
- Twój ojciec wydaje się naprawdę porządnym człowiekiem i
nie bardzo rozumiem dlaczego siÄ™ go tak czepiasz-
powiedział, zrywając borówki
- Wszyscy uważają go za jakiegoś niezwykłego człowieka.
Prawda jest taka, że jest taki jak inni. Niczym się nie różni.
Potrafi być życzliwy, ale i niesamowicie irytujący. Są nawet
momenty, że mam go ochotę udusić- zacisnęła pięść
zapominając, że trzyma morelę. Za chwilę ręka ociekała jej
sokiem z owocu- cholera!
- Jako władca jest wspaniały. Nie mog ocenić go jako ojca& -
uśmiechnął się widząc jej ubrudzoną dłoń- wiesz, jako córka
przywódcy powinnaś panować nad agresją i się tak nie
brudzić.
- Oj zamknij się- rzuciła w niego resztą moreli
- Pudło!- krzyknął szczęśliwy Direll- nie masz cela, nad tym
też musisz popracować. W końcu jako córka& - nie
dokończył, bo na twarzy wylądowała morela, a raczej jej
środek.
Kathopeia nie mogła się nie śmiać, widząc niezadowoloną minę
swojego przyjaciela. Kiedy zobaczyła, że morela spływa mu w dół
twarzy, wybuchnęła kolejną porcją śmiechu. Brzuch aż ją zaczął
boleć. Była zbyt pochłonięta śmiechem by zauważyć, że Direll stanął
koło niej, i zdążył odłożyć koszyk uwalniając sobie ręce. Zorientowała
się dopiero kiedy złapał ją w pół i zaczął nieść.
- Puść mnie, wariacie!- wciąż się śmiała
Po chwili jej prośba została spełniona. Została puszczona w sam
środek wielkiego błota. Wylądowała z wielkim pluskiem, brudząc
sobie biały kostium.
- Ups- powiedział, śmiejąc się Direll- bardzo przepraszam.
- Kretyn!
- Takie są właśnie konsekwencje rzucania we mnie rozwaloną
morelÄ….
- Nie dostałbyś, gdybyś miał lepszy refleks!
- Dobra, dobra. To samo mogę tobie powiedzieć.
Zajęło jej trochę czasu wygrzebanie się z błota. Z pięć razy się
wywaliła zanim wreszcie wyszła na trawę. Pupa ją bolała od tych
upadków. Nie próbowała jej jednak rozmasować, bo tylko by ją to
zabolało. Była pewna, że jutro zamiast pupy zobaczy jeden wielki
siniak o pięknym purpurowym odcieniu. Wspaniale, pomyślała.
- Kath, ja muszę wracać do obozu. Zbierz jeszcze jeżyn i
wróć.
- Jasne.
Po chwili już go nie było. Bituel do niej podeszła myśląc, że i one
wrócą do obozu. Poklepała klacz w szyję.
- Obawiam się, że my tu sobie jeszcze posiedzimy- zwróciła
siÄ™ do klaczy
Zerwała kilka długich łodyg trawy i zaczęła pleść koszyk, który miał
posłużyć za pudełko na jeżyny. Zbieranie owoców nie należało do jej
ulubionych zajęć, ale będąc daleko od domu nie mogła odmówić.
Musiała robić to, co jej kazano.
Zbieranie jeżyn okazało się niezwykle długim zajęciem. Co chwilę się
kłuła o kolce, co ją wyprowadzało z równowagi. Kiedy wreszcie
zapełniła drugi koszyk była z siebie zadowolona. Zawołała klacz,
która natychmiast do niej przygalopowała. Zaczęła zawieszać
koszyki, tak by nie musiała trzymać ich w ręku. Z resztą nie byłaby w
stanie utrzymać takiej ilości. W końcu umocowała je wszystkie.
Odeszła na chwilę od klaczy by napić się jeszcze wody ze strumyka.
Ukucnęła i nabrała wody w dłonie. Właśnie wtedy usłyszała
straszliwy huk. Odwróciła się natychmiast i zobaczyła, jak jej klacz
staje dęba i po chwili ucieka spłoszona. Nie zdążyła zareagować.
Stanęła i zaczęła się rozglądać. Ogarnęła ją panika i niepokój. Nigdy
w życiu nie słyszała podobnego dzwięku, więc nie wiedziała, co to
było. Nie była pewna czy powinna uciekać czy też lepiej będzie jeżeli
pozostanie w miejscu. Usłyszała szelest w krzakach. Przestraszona
skoczyła na wielką skałę. Kiedy to zrobiła usłyszała ludzki głos.
- Stój!
Zamarła. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą trzech mężczyzn. Byli
bardzo nietypowo ubrani. Trzymali w dłoni jakąś broń, której nigdy
wcześniej nie widziała. Do tego język jakiego używali wydawał się
inny. Nie był to ten sam, co w jej plemieniu. Była coraz bardziej
przerażona.
- Co my tu mamy- powiedział w innym języku
Doskoczył do niej i złapał za kostkę. Był bardzo silny, więc jej walka
na nic się nie zdała. Szybko ściągnął ją ze skały. Skuliła się.
- Kto to u diabła jest?- podeszła pozostała dwójka
- A skąd ja mam to niby wiedzieć, durniu?- warknął pierwszy
- Ona z nami przyjechała?- zapytał ten trzeci
- Nie sądzę. Kojarzyłbym tę twarz- powiedział ten pierwszy
- Dzikus? Niemożliwe! Szef mówił, że nikt tu nie mieszka.
- No mała, kim jesteś?
Nie odpowiedziała, bo jak miała to zrobić, kiedy nie mogła wykrztusić
słowa. Było dla niej zaskoczeniem, że rozumiała, co ci ludzie mówią,
ale nie potrafiła mówić.
- No dalej! Mów kim jesteś! Chyba nie szpiegujesz dla
konkurencji, co?- powiedział pierwszy
- Szef by się wściekł- dodał drugi
- I posłałby ją do wszystkich diabłów- dokończył trzeci
- Gadaj kim jesteÅ›! Czego tu szukasz!- potrzÄ…snÄ…Å‚ niÄ…
Próbowała się wyrwać, bo uścisk mężczyzny sprawiał jej ból.
- A ty myślisz, że gdzie się wybierasz?! Nie chcesz mówić, nie
mów. Z szefem nie pójdzie ci tak łatwo, ślicznotko- zacisnął
dłoń na jej nadgarstku.
Skrzywiła się z bólu, kiedy pociągnął ją mocno. Próbowała stawiać
opór i walczyć, ale on tylko wzmocnił uścisk. Ciągną ją jakby była
jakąś rzeczą. Nie wiedziała czy robił to specjalnie czy rzeczywiście
nie zdawał sobie sprawy z tego, że trzyma ją za mocno.
Wyszli na plażę i szli dobry kawałek brzegiem morza, kiedy na
horyzoncie pojawił się ten wielki budynek, który widziała 3 tygodnie
temu. Wtedy wówczas podjęła kolejną próbę uwolnienia się. Niestety
i ta zakończyła się klęską. Podchodząc coraz bliżej tego miejsca,
narastał w niej coraz większy strach. Nie była pewna czy powinna się
bać. Nie wiedziała czego się spodziewać. Zadrżała.
Okazało się, że było tu bardzo dużo osób. Zaciekawione spojrzenia
na niej spoczywały. Miała ochotę się skulić. Zauważyła, że jest
prowadzona w stronę mężczyzny, który bawił się z małym
zwierzakiem. Zwierzątko biegało za patykiem, który człowiek rzucał.
- Szefie!- zawołał ten, co ją trzymał
Mężczyzna zwrócił na nich uwagę. Zaprzestał zabawy z zwierzakiem,
kiedy ją zobaczył. Wyprostował się i podszedł do swoich ludzi.
PPOV
Philip nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego ludzie przyprowadzili
mu dziewczynę, którą widział nad strumykiem sprzed paroma
miesiącami. Tylko, co ona tu robi? Podszedł do nich. Przyjrzał się jej
dokładnie. Była cała w błocie, ale widać było, że miała coś na sobie.
- Panowie, co ja widzÄ™?!- zaczÄ…Å‚
- Znalezliśmy ją w lesie- powiedział- niestety nie chciała nam
powiedzieć, co tutaj robi. Nie odezwała się do nas ani
słowem. Jest niemową albo udaje. W każdym bądz razie,
zdecydowaliśmy, że lepiej będzie jak przyprowadzimy ją
szefowi. Nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nie pracuje
dla konkurencji.
- Panowie, era pojmowania jeńców dawno się skończyła-
powiedział- i co ja mam z nią zrobić?
- Nie wiem, szefie.
- Puść ją, Stanley.
- Nie mogę, ucieknie. Próbowała niemal przez całą drogę.
- Obawiam się, że będziesz musiał ją puścić, bo inaczej
odpadnie jej ręka, która i tak jest już sina.
- Ale&
- Czy możemy prosić cię byś nie uciekała?- zwrócił się
łagodnym głosem do dziewczyny- wtedy mój kolega cię
puści.
Kiwnęła głową na zgodę. Philip spojrzał na swojego pracownika, co
wystarczyło by ten ją puścił. Dziewczyna natychmiast złapała się za
uwolnioną rękę. Spojrzał na rękę, która nie wyglądała za dobrze.
Stanley prawdopodobnie zrobił jej krzywdę. Człowiek był
niesamowicie silny.
Kiedy odeszli, podszedł do dziewczyny, która natychmiast cofnęła się
kilka kroków w tył. Bała się go. Do tego te jej piękne oczy,
przepełnione były lękiem. Zatrzymał się więc by nie narażać ją na
większy stres. Stał i przyglądał się jej, dając tym samym jej samej
czas na przystosowanie się do otoczenia. Miał nadzieję, że
dziewczyna zrozumie, że nie ma żadnych złych zamiarów.
Po kilku minutach postanowił zrobić krok do przodu. Tym razem
dziewczyna jedynie spojrzała na jego nogi, ale sama się nie ruszyła.
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy- powiedział
najłagodniejszym tonem na jaki było go stać- chciałbym się
tylko dowiedzieć kim jesteś? Co robisz na tej wyspie?
KPOV
Czuła, że ten młody mężczyzna nie chce jej skrzywdzić. Mówił do niej
spokojnym, łagodnym głosem. Zapewniał, że nie chce jej zranić. Na
samym początku odskoczyła kiedy zaczął się zbliżać, bo myślała, że
znowu zacznie ją gdzieś ciągnąć. Zdawała sobie sprawę, że nie tylko
dla niej sytuacja była ciężka. Dlatego też, kiedy ponownie podjął
próbę zbliżenia się do niej nie odsunęła się. Rozumiała, co do niej
mówił, ale nie potrafiła odpowiedzieć chociaż bardzo chciała.
- Jestem Kathopeia i mieszkam na tej wyspie, a ty kim
jesteś?!- powiedziała w swoim języku
Po jego minie zrozumiała, że nie zna jej języka.
- Nie znasz angielskiego prawda?- powiedział do niej- co to
za język?
- Nie wiem, co to angielski?- odparła
- Podobny do portugalskiego, co by się zgadzało, w końcu
wyspa należy do Portugalii.
O czym ten człowiek mówi, pomyślała. Nie należymy do Portugali.
Przynajmniej tak jej się wydawało. Może kiedy się skupię będę
umiała coś powiedzieć w ich języku. Przecież nie może być bardzo
inny od naszego?!
- Portugalii?- powtórzyła w jego języku
- Tak, Portugalia, takie państwo. Ta wyspa należy do tego
państwa.
- Nie- odpowiedziała w jego języku- ta wyspa należy do nas.
- To ty umiesz angielski??- zdziwił się
- Nie wiem. Rozumiem cię, ale nie potrafię ci odpowiedzieć-
znowu użyła jego języka i nie wiedziała skąd wie, jak ma
mówić
- Niesamowite! TrochÄ™ umiem portugalski, ale jestem kiepski.
Jak długo tu mieszkasz?
- Całe życie.
- Co? NaprawdÄ™? Jak to?
Nie odpowiedziała, bo nie za bardzo zrozumiała jego zdziwienia. Tym
bardziej nie bardzo wiedziała jak powinna zareagować.
- Nie będę cię teraz zamęczać. Chodz, pewnie masz ochotę
się umyć. Pokaże ci gdzie jest prysznic.
Poszła za nim. Prysznic, pomyślała. Nie miała pojęcia o czym ten
człowiek mówi. Weszła niepewnie do wielkiego budynku, w którym
kręciło się bardzo dużo osób. Przestawiali meble, przybijali i
budowali. Wnętrze było piękne. Nie widziała w swoim życiu czegoś
tak ładnego. Prawda była taka, że niewiele widziała w swoim życiu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
The Shadow of Death Rozdział 4
The Shadow of Death Rozdział 6
The Shadow of Death Rozdział 5
The Shadow of Death Rozdział 1
The Shadow of Death Rozdział 2
Aleister Crowley The Rape of Death (pdf)
In the Shadow of the Wall
Dr Who Target 156 The Paradise Of Death # Barry Letts
Karta postaci do systemu The Shadow of Yesterday
M C Beaton [Ar01] Agatha Raisin & The Quiche Of Death
In the Shadow of the Moon
Kim, Ferrin REMOVING THE SHADOW OF SUSPICION
Forgotten Realms The Shadow of the Avatar  All Shadows Fled v1
The Babylon Project Eye of the Shadow
Audioslave Shadow Of The Sun
Shadow of the Vampire
The chronicles of live and death

więcej podobnych podstron