Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 02 Wszystko zaczęło się na przyjęc

background image

background image

Michaela Dornberg

Wszystko zaczęło się na przy-

jęciu

Lena ze słonecznego wzgórza

Tom 2


background image

1


Lena po wyjeździe Thomasa rzuciła się w wir pracy.

Wszystkie czynności wykonywała niemal mechanicznie.
Była w złym nastroju. Nie dostrzegała sensu w tym, co
robi.

Męczyło ją szykowanie pokojów dla gości. Miały jej

zapewnić dopływ gotówki, ale wpływy z wynajmu i tak
nie były w stanie pokryć kosztów utrzymania posiadłości,
nie mówiąc o zysku. Czyżby wszystko zmierzało do tego,
że będzie musiała sprzedać ziemię? Nigdy wcześniej nikt
z rodziny Fahrenbachów czegoś takiego nie zrobił.

Problemy finansowe mogłaby rozwiązać produkcja

Fahrenbachówki. Dostała już nawet kilka zamówień. Ale
nie wiedziała, gdzie jest receptura.

Lena odłożyła papier ścierny, którym czyściła drzwi,

niedbale wytarła ręce o fartuch i wzięła klucz do destylar-
ni czy – jak z dumą mówili Nicola, Aleks i Daniel – do
fabryki likieru. Chciała wszystko dokładnie przeszukać.
Przecież ojciec musiał gdzieś trzymać dokumentację pro-
dukcji. Skoro nie znajdowała się w domu, jej rodzeństwo
i notariusz też jej nie mieli, to powinna być tutaj.

Weszła do budynku. Jak zawsze zafascynowało ją je-

go wnętrze. To skandal, że wszystko leży odłogiem. Coś
trzeba z tym zrobić!

Teraz, kiedy Thomas był daleko, wróciła do codzien-

nych spraw. Strach i problemy ponownie zawładnęły jej

background image

umysłem jak choroba.

Z Thomasem kontaktowała się telefonicznie. Jego ro-

dzice mieli dużo szczęścia. Po trzech, czterech tygodniach
będą mogli opuścić szpital.

W rozmowie telefonicznej był ciepły i czuły. Zapew-

niał ją o swojej miłości. Ale Lenie to nie wystarczało. Nie
można żyć samymi zapewnieniami o miłości. Ich rozmo-
wy były dość powierzchowne. Nie spędzali razem czasu,
nie mieli wspólnych spraw. Jedno nie wiedziało, co robi
drugie, jakie ma zmartwienia. Nie było między nimi tej
ważnej rozmowy. Nie odbyła się, co teraz się mściło.
Obydwoje bali się zapytać przez telefon o to, co zaniedba-
li, będąc razem.

Lena przejechała palcami po jednym z nowoczesnych

błyszczących kotłów. Zastanawiała się, czy nie można ich
wykorzystać w inny sposób. Niestety nie znała się na tym
i nie miała pojęcia, co dałoby się tu zmiksować. Poza tym
rynek był niechętny nowym produktom. No, chyba że
stawały się hitem.

Rozejrzała się wokół, ale nic nie znalazła. Wyszła

z pomieszczeń produkcyjnych. Przeszukała już wszystkie.
Ostatnia nadzieja to biuro ojca.

Usiadła w jego fotelu. Zastanawiała się, czy był tu

szczęśliwy, czy raczej smutny, bo żadne z jego dzieci,
a w szczególności synowie, nie doceniało tego, co było
podstawą sukcesu ich firmy. Ona też nie miała żadnego
dobrego wytłumaczenia. Fakt, że zajmowała się jedynie
reklamą, był tanią wymówką.

background image

Nie protestowała, kiedy za namową jej braci z oferty

wycofano Fahrenbachówkę. Przyjęła to po prostu do wia-
domości. Nikomu z nich nie przyszło nawet na myśl, jak
bardzo zranili tym ojca, jak bardzo musiało go to zasmu-
cać, że podążając za nowoczesnymi, przebojowymi pro-
duktami, odchodzili od tradycji, tych solidnych zasad
i tego, co zapewniło sukces ich firmie. Ale ojciec nigdy
o tym nie mówił. Zaakceptował to, a potem potajemnie
uruchomił małą wytwórnię Fahrenbachówki. To tylko
świadczyło o tym, że była dla niego zbyt ważna i bliska
sercu, aby pozwolić jej odejść w zapomnienie.

Czyżby zniszczył recepturę, bo był przekonany, że

jego dzieci, według niego zwykli ignoranci, w ogóle nie
będą jej chcieli? A może bał się, że dostanie się
w niepowołane ręce?

Lenie trudno było w to uwierzyć. Zaczęła systema-

tycznie przeszukiwać biuro. Znalazła najróżniejsze doku-
menty, wszystkie posegregowane i poukładane. Ale ni-
gdzie nie było poszukiwanej receptury.

Zrezygnowana, wyszła z destylarni. Musiała osta-

tecznie porzucić marzenie o przywróceniu tradycji pro-
dukcji Fahrenbachówki.

Zamiast bawić się w sentymenty, powinna raczej po-

myśleć o sprzedaży kompletnego wyposażenia linii pro-
dukcyjnej. Przynajmniej zdobędzie trochę pieniędzy, któ-
rych pilnie potrzebowała, a te pomieszczenia zawsze mo-
że wykorzystać na apartamenty dla gości.

Sprzedaż jej mieszkania też stanęła w miejscu. Może

background image

rzeczywiście trzeba było zatrudnić jakieś sprawdzone biu-
ro, a nie młodego agenta?

Zdawała sobie sprawę, że to niesprawiedliwe, tak

właśnie myśleć. Sprzedaż mieszkania byłaby dla dużego
biura jedynie dodatkiem do innych zleceń. Ralf Stein na-
prawdę bardzo się starał. Lena była po prostu w złym hu-
morze i szukała ujścia dla swojej frustracji.

Zamknęła drzwi wejściowe do destylarni, przekręciła

klucz w zamku, a potem – wciąż zła na siebie i na cały
świat – poszła do domu.

Nicola patrzyła na nią zatroskana. Nie podobało jej

się to, co się działo z Leną. Była zagubiona jak ptaszek,
który wypadł z gniazda. Zdawał© się, że poświęciła
Thomasowi całą swoją energię.

– Znowu szukałaś receptury?
Lena skinęła głową.
– Oczywiście znowu bez rezultatu. Nie rozumiem oj-

ca. Zostawia supernowoczesną destylarnię, ale nie to, co
jest potrzebne do jej zagospodarowania i wykorzystania.

– Znajdzie się – upierała się Nicola.
Była przekonana, że taki rozsądny człowiek, jak

Hermann Fahrenbach, nie niszczy czegoś tak ewidentnie
ważnego ani nie odkłada w byle jakie miejsce.

– No jasne, spadnie z nieba – palnęła Lena, ale zaraz

potem przeprosiła. – Nicola, wybacz, to nie twoja wina, że
jestem w złym humorze.

Nicola nie była pamiętliwą osobą.
– Dzwoniła Sylvia. Mam ci przekazać, że przyjedzie

background image

po ciebie o drugiej. Chce z tobą spędzić popołudnie.

– Chyba coś źle usłyszałaś. Sylvia nie ma dzisiaj

wolnego.

– O drugiej po ciebie przyjedzie – upierała się Nicola.

– Wiem, co powiedziała.

– Już dobrze, dobrze.
Lena ponownie zajęła się pracą. Jak opętana czyściła

papierem ściernym drewnianą powierzchnię, jakby cho-
dziło o zajęcie pierwszego miejsca w konkursie na najle-
piej wypolerowane drzwi.

Nicola na pewno się przesłyszała. Poza tym ona ni-

gdzie nie pójdzie, z nikim, nawet z Sylvią. Najlepiej niech
ją wszyscy zostawią w spokoju.

Trochę zazdrościła przyjaciółce. Sylvia przejęła po

rodzicach dobrze prosperującą gospodę z bogatymi trady-
cjami. Codziennie miała gości, a to oznaczało codzienny
dochód. A ona miała posiadłość, nawet cudowne jezioro,
ale nie miała pieniędzy.

Sprzedaż jakiejś działki od razu rozwiązałaby jej pro-

blemy finansowe, ale Fahrenbachowie jeszcze nigdy nie
sprzedali żadnej działki. Nie zrobił tego nikt od pięciu po-
koleń. Nie chciała być tą pierwszą, która coś sprzeda. Być
może było to sentymentalne, ale nie umiała inaczej my-
śleć. Musi być jakieś inne rozwiązanie. Ojciec na pewno
miał coś konkretnego na myśli, przepisując jej posiadłość.
Tylko co?

Niewiele brakowało, a zaczęłaby zazdrościć rodzeń-

stwu, które z pewnością nie miało takich problemów.

background image

Spadek przyniósł Grit bardzo dużo pieniędzy. Lena

była pewna, że ona nigdy nie sprzedałaby willi.

Frieder

wprowadzał

w firmie

nowe

zasady

i całkowicie ją przebudowywał. Była przekonana, że ni-
gdy nie postąpiłaby jak on.

Jej brat Jörg urządzał na zamku spektakularne spo-

tkania, zamiast dbać o winnice. Lenie nigdy coś takiego
nie przyszłoby do głowy.

W takim razie dlaczego narzeka?
Nie chciałaby odziedziczyć niczego, co przypadło

w udziale jej rodzeństwu. Posiadłość jest prezentem, który
przyjmuje się bez zastrzeżeń. To jest miejsce, które
w pełni akceptuje, ze wszystkimi plusami i minusami.

Musi znaleźć jakiś rozwiązanie. Miała je przed ocza-

mi, ale nie wiedziała, jak wygląda.

Nicola przyniosła jej telefon.
Dzwoniła Sylvia.
– Chciałam się tylko upewnić, że o drugiej będziesz

gotowa. Zrób się na bóstwo. Pojedziemy do eleganckiego
świata, do Helmbach.

– Sylvio, to bardzo miłe z twojej strony, ale mam ro-

botę. Zresztą nie masz przecież dzisiaj wolnego.

– Ale mam personel, na którym mogę polegać, a ty

przeżyjesz jeden dzień bez pracy. Potrzebna ci odmiana
i to jak najszybciej. Dzisiaj podbijemy Bad Helmbach.
I już bez gadania.

Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, Sylvia krzyknę-

ła do słuchawki krótkie „na razie” i się rozłączyła. Lena

background image

niezdecydowana wpatrywała się w telefon. I co teraz?

Nicola wyjęła jej słuchawkę z dłoni.
– Oczywiście, że idziesz – zdecydowała. – Sylvia jest

bardzo miła. Chce cię odciągnąć od twoich trosk
i ponurych myśli.

To prawda. Odkąd Lena zamieszkała w Fahrenbach,

Sylvia na każdym kroku udowadniała, że jest jej praw-
dziwą przyjaciółką. Poza tym nie przyjęłaby żadnego
sprzeciwu ani odmowy. Tak długo męczyłaby ją prośba-
mi, aż Lena nie miałaby innego wyboru, jak zgodzić się
na jej propozycję.

Schowała papier ścierny i inne narzędzia do skrzynki.

I tak nie mogłaby dłużej pracować. Bolały ją ręce. Miała
spuchnięte pałce, a w niektórych miejscach obtarła sobie
skórę, bo nie była zbyt uważna. „Prawdziwe ręce robotni-
ka”, pomyślała i nagle rozbawił ją ten widok. Nie prze-
szkadzało jej, że dłonie są trochę zniszczone. Żadna praca
nie hańbi, jak mówią. Całkowicie się z tym zgadzała.

– Zrobię ci sałatkę z kawałkami indyka – zapropono-

wała Nicola. – A tymczasem ty się przygotuj. Jest ładna
pogoda. Możesz zjeść na dworze.

– Brzmi nieźle. Dziękuję – powiedziała, chcąc zre-

kompensować swoje nieuprzejme zachowanie.

Teraz cieszyła się już na popołudnie z Sylvią. Ona na

pewno podniesie ją na duchu. Zawsze ma dobre, prak-
tyczne pomysły i wie, jak można rozwiązać problemy. Na
pewno da jej niejedną dobrą radę.

background image

2


Początkowo Bad Helmbach był zwykłą osadą targo-

wą, podobnie jak Fahrenbach. Jedyna różnica polegała na
tym, że w Fahrenbach znajdowały się duże, tradycyjne
gospodarstwa wiejskie i majątki, natomiast w Helmbach
gospodarstwa były stosunkowo małe, a część z nich pro-
wadzono jedynie jako dodatkowe zajęcie, gdyż nie przy-
nosiły wystarczających plonów do utrzymania się z nich.
Z tego powodu rolnicy w Helmbach nie mieli problemu ze
sprzedażą swoich gospodarstw, kiedy okolicę przekształ-
cono w tereny pod zabudowę.

Najpierw zasiedlono obszar wokół jeziora. Nie było

tak duże i tak ładnie położone, jak jezioro Fahrenbach,
gdzie wybudowano hotele, wille, a nawet mały port jach-
towy.

Teren zabudowany ciągle się rozrastał. Powstawały

kolejne domy noclegowe, pensjonaty, restauracje oraz
sklepy i butiki. Kiedy odkryto tam źródła termalne, Helm-
bach przekształcono w Helmbach–Uzdrowisko.

W miejscowości znajdowały się niezliczone kluby

fitness, wellness i salony urody. Osiedlili się tutaj chirur-
dzy plastyczni, którzy mieli bogatą ofertę, począwszy od
wstrzykiwania botoksu poprzez odsysanie tłuszczu, na
całkowitej zmianie wizerunku skończywszy, tak że czło-
wiek po wizycie u nich nie mógł się rozpoznać w lustrze.

Okoliczne miejscowości poszły śladem Helmbach.

background image

Nie były wprawdzie tak eleganckie i aż tak drogie, ale by-
ło widać, że sporo w nie zainwestowano. Jednak zmiany
pociągnęły za sobą spadek jakości życia, w szczególności
w Helmbach. Tak przynajmniej uważała Lena. Wszystko
było tu nastawione na zabawę i robione na pokaz. Ludzie
albo ganiali po polu golfowym, którego oczywiście nie
mogło zabraknąć, albo biegali po korcie, grali w squasha
lub kąpali się w ekskuzowanych basenach.

Aż dziwne, że pobliskie Fahrenbach zachowało pier-

wotny spokój. Oby pozostało tak jak najdłużej. Na pewno
zajdzie jakaś zmiana, bo tak dużo pól i łąk oraz teren wo-
kół jeziora przekształcono w działki budowlane. Początki
zmian można było poznać po domach, które powstały
w ostatnich latach.

Lena nie chciała się teraz nad tym zastanawiać. Nie

było jeszcze powodu do zmartwień.

Sylvia i Lena dojechały do centrum. Znalazły miejsce

parkingowe, co wcale nie było takie łatwe.

– Co najpierw robimy? – zapytała Sylvia. – Pooglą-

damy wystawy? Byłoby to nawet wskazane, bo Martin
ciągle wspomina mój strój na naszym wspólnym grillu.
Może znajdzie się jakiś fatałaszek, dzięki któremu powtó-
rzę tamten sukces. Ale kupię go tylko pod warunkiem, że
nie będzie zbyt drogi – zastrzegła od razu. – Nie mam
ochoty wydawać fortuny na ciuchy, które noszę tylko od
wielkiego dzwonu.

– Może nie powinnaś nosić takich ubrań tylko od

wielkiego dzwonu, jak sama mówisz. Jesteś seksowną ko-

background image

bietą.

– Ty też super wyglądałaś w swojej odjazdowej

spódnicy. A ile razy miałaś ją na sobie, droga koleżanko,
co? Raz.

Lena roześmiała się.
– Może obydwie powinnyśmy coś zmienić.
Były już na deptaku.
– Ten sklep po drugiej stronie jest zupełnie nowy! –

krzyknęła Sylvia. – Chodź najpierw tam. Nazwa brzmi
dość obiecująco. Gypsy. Gdzie znajdziemy bardziej od-
jazdowe ciuchy, jeśli nie tam.

Pociągnęła Lenę za rękę. Przeszły przez ulicę

i zmierzały do sklepu z ogromnym napisem w oknie wy-
stawowym: „Wielkie otwarcie”.

Wystrój wystawy był ciekawy, utrzymany w tonacji

khaki i bieli. Ceny też były przystępne.

Butik nie był duży, ale miał ładne wnętrze,

a ekspedientka, mniej więcej w wieku Leny i Sylvii,
sprawiała wrażenie sympatycznej. Chwilowo była zajęta
klientką, którą interesowały rzeczy zupełnie do niej niepa-
sujące.

Klientka była niska i korpulentna. To wprawdzie nie

wada, ale w szerokiej długiej spódnicy, którą miała
w dłoni, wyglądałaby pękato, jak matrioszka.

– Niech ją odłoży – szepnęła Sylvia przyjaciółce do

ucha. – Dokładnie tego szukam.

Klientka za wszelką cenę chciała przymierzyć spód-

nicę. Ekspedientka usiłowała ją odwieść od tego pomysłu.

background image

– Niestety, ta spódnica jest tylko w jednym rozmiarze

– powiedziała ostrożnie. – Na dodatek rozmiar na metce
jest chyba zawyżony. Proszę spojrzeć, jest naprawdę ma-
ła.

Było to bardziej dyplomatycznie i uprzejmie powie-

dziane niż zwykłe „Ta spódnica nie pasuje do pani”.

Klientka oddała jej spódnicę.
– Dziwne macie tu rozmiary. Widzę, że spódnica jest

w moim rozmiarze, ale straciłam już ochotę na mierzenie.

– Mogę zaproponować pani coś innego – powiedziała

ekspedientka.

– Nie, dziękuję. Inne rzeczy mi się nie podobają.
Wyszła ze sklepu bez pożegnania.
Ekspedientka, trochę zmartwiona, odprowadziła ją

wzrokiem.

– Ta spódnica nie była dla niej odpowiednia – pró-

bowała wyjaśnić.

– Co za szczęście – zaśmiała się Sylvia. – Może na

mnie będzie dobra? Właśnie czegoś takiego szukam.

Spódnica Leny uszyta była z poziomych pasów ko-

lejno do siebie przyszywanych, a każdy pas miał inny
wzór. Spódnica, którą chciała przymierzyć Sylvia, uszyta
była

z rombów

z różnych

kawałków

materiału

i asymetrycznie pozszywanych. Jakby w hippisowskim
stylu.

– Jak moda z włoskiego Positano – powiedziała Lena.
Młoda kobieta roześmiała się.
– Ta spódnica jest z Positano. To ręczna robota. Tyl-

background image

ko tam znają się na modzie łączącej nostalgię, nowocze-
sność i styl.

Sylvia nie mogła się doczekać, aż przymierzy spódni-

cę, chociaż po wysłuchaniu tego wstępu obawiała się, że
cena też może być odpowiednia do marki, Na razie nie
chciała wiedzieć, ile kosztuje.

– Najfajniejsze w tej spódnicy jest to, że jest uniwer-

salna. Latem można do niej nosić bawełnianą koszulkę
lub top. Pasują do niej sandały, a nawet buty sportowe.
Zimą można ją nosić do kozaków lub grubych rozpina-
nych swetrów robionych na drutach. Nadaje się też na
specjalne okazje. Wystarczy założyć do niej elegancką
bluzkę. Dopasować pani coś do niej?

Sylvia pokręciła głową. Chciała wreszcie przymie-

rzyć spódnicę.

– Dziękuję, na razie nie. Najpierw sprawdzę, czy na

mnie pasuje i jak w niej wyglądam.

Ekspedientka zaprowadziła Sylvię do przymierzalni.
– Będzie pasować. Jest jakby specjalnie dla pani

uszyta.

Lena też tak uważała. Kiedy Sylvia mierzyła spódni-

cę, Lena przechadzała się po sklepie. Wybór nie był może
duży, ale były tu same pojedyncze, niebanalne ubrania.
Wyciągnęła czarne dżinsy z namalowanymi na nich czer-
wonymi różami.

– Piękne, prawda? – zapytała ekspedientka.
Lenie dżinsy też się podobały, chociaż nie był to jej

styl. Przytrzymała je przed sobą i zastanawiała się, czy

background image

będą na nią dobre, po czym zniknęła w przymierzalni.
Wyszła prawie równocześnie z Sylvią i prawie jednocze-
śnie podeszły do dużego, szerokiego na całą ścianę lustra.

– Świetnie wyglądasz w tej spódnicy! – krzyknęła

Lena.

– A te spodnie leżą na tobie, jak ulał. Jakby szyte

specjalnie dla ciebie – zrewanżowała się Sylvia.

– Nie uważasz, że wyglądam trochę jak przebiera-

niec? Zresztą, kiedy miałabym je nosić? To nie jest mój
styl.

– Jak Thomas wróci.
Lena od razu straciła humor.
– Jeśli w ogóle wróci – powiedziała smutnym głosem.
Sylvia spojrzała na nią z irytacją.
– Co za głupoty wygadujesz? Oczywiście, że wróci.

Jesteście dla siebie stworzeni i będziecie razem na zaw-
sze.

– Wiesz, Sylvio, mam wrażenie, że to był tylko sen.

Miłość nie z tego świata. Ja żyję swoim życiem, on swo-
im. Nie mamy wspólnego życia i nie mieliśmy. To nie jest
dobry układ. Sen nie trwa wiecznie, liczy się tylko rze-
czywistość, a kiedy Thomas tu był, obydwoje o niej za-
pomnieliśmy.

– Ciesz się, że mogliście siebie na nowo odkrywać

i nie przeszkadzały wam w tym problemy dnia codzienne-
go – powiedziała Sylvia, zwykle trzeźwo patrząca na
świat i twardo stąpająca po ziemi. Przecież musieliście
najpierw sprawdzić, czy nadal jesteście w sobie zakocha-

background image

ni. No i okazało się, że tak. Będzie jeszcze niejedna oka-
zja, by się dowiedzieć, co każde z was robiło w ostatnich
dziesięciu latach.

Odwróciła się do ekspedientki, która dyskretnie sta-

nęła z boku.

– Moja przyjaciółka bierze te dżinsy. Może ma pani

jeszcze jakieś koszulki, które by do nich pasowały? Może
być czarna, czerwona lub zielona, będzie pasować do róż.
Najlepiej koszulkę z wycięciem. Może być trochę głębsze.

– Zaraz pokażę – odpowiedziała ekspedientka.
– Proszę i dla mnie znaleźć coś do spódnicy. Nie je-

stem wybredna, ale może być coś bardziej... seksownego.

Puściła oko do Leny.
– Chyba na tym butiku możemy zakończyć nasze za-

kupy. Potem idziemy na kawę do Parkowego. Ja zapra-
szam.

– Masz na myśli ten hotel?
– Tak. Zwykle tam nie chodzę. To nie w moim stylu.

Ale można tam usiąść przy stoliku na tarasie z widokiem
na jezioro i mają tam wyśmienite ciasto. W szczególności
doskonale smakuje orzechowe.

Gdy wróciła ekspedientka, trzymała kilka rzeczy. Ko-

szulki dla Leny oraz koszulkę bawełnianą, bluzkę, cienki
sweterek i top dla Sylvii.

Ponownie zniknęły w przymierzalni. Po chwili wy-

chodziły ze sklepu, każda z torbą z zakupami. Skierowały
się w stronę samochodu, żeby schować zakupy do bagaż-
nika.

background image

– Jeszcze nigdy za jednym zamachem nie wydałam

tyle pieniędzy na ciuchy – powiedziała Sylvia. – Chyba
zwariowałam.

– Zrobiłaś świetny zakup. W tych ciuchach wyglą-

dasz czarująco. Martinowi oczy wyjdą z orbit.

Sylvia zamknęła bagażnik.
– Może lepiej nie, bo w końcu nie zobaczy, jak wy-

glądam.

background image

3


Na tarasie w Parkowym siedziało wielu gości.
Pewnie z powodu pięknego widoku na jezioro, na

którym panował dość ożywiony ruch.

Sylvia rozglądała się za wolnym miejscem. Akurat od

stolika przy balustradzie oddzielającej taras od parku
i brzegu jeziora wstało starsze małżeństwo.

Lena energicznie pociągnęła przyjaciółkę w stronę

stolika. Lepszego miejsca nie mogły sobie wymarzyć.

Sylvia od razu wiedziała, co chce zamówić. Dzbanu-

szek kawy i słynne ciasto orzechowe. Lena zdecydowała
się na herbatę. Studiowała właśnie w karcie bogaty wybór
różnych gatunków herbat.

Sylvia sięgnęła po kartę win i zaczęła ją przeglądać

z zainteresowaniem.

– Zobacz, jaki tu jest duży wybór win z zamku Dorle-

ac! – zdziwiła się.

– Już niedługo to się skończy – rzucił kelner, który

niepostrzeżenie zjawił się przy ich stoliku.

– Co to znaczy... już niedługo? – zaniepokoiła się Le-

na.

– Będziemy musieli wycofać te wina z naszej oferty.
– Przecież dobre.
– Nawet bardzo dobre – odpowiedział kelner. – To

wyśmienite wina.

Lena spojrzała na niego lekko poirytowana.

background image

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego chcą je pań-

stwo wycofać.

– Bo dostawca jest niesolidny. Nie możemy mieć

w ofercie win, których nie możemy podać gościom.
Wcześniej było zupełnie inaczej, ale teraz zdaje się, że
zmienił się sposób zarządzania firmą. Szkoda, ale mamy
zobowiązania wobec naszych gości.

Spojrzał na Lenę i Sylvię.
– Życzą sobie panie wino? – zapytał. – Polecam

szczególnie...

Zanim zdążył powiedzieć, co poleca, Sylvia machnęła

ręką.

– Nie, nie. Dziękujemy. Trochę za wcześnie na alko-

hol. Poproszę ciasto orzechowe i dzbanuszek kawy. Albo
nie, do ciasta wezmę café latte.

Zanim kelner zwrócił się do Leny, zanotował zamó-

wienie Sylvii. Lena była oszołomiona tym, co przed chwi-
lą usłyszała.

– A co dla pani?
– Przepraszam. Ja też wezmę ciasto orzechowe i do

tego zieloną herbatę. Może chińską Chun Mee.

– Wie pani, że ma bardzo cierpki smak? – dopytywał

kelner.

Lena pokiwała głową.
– Jest też bardzo orzeźwiająca i bardzo aromatyczna.
– To prawda – potwierdził kelner. – Podać filiżankę

czy dzbanuszek?

– Dzbanuszek.

background image

Kelner odszedł, a Lena spojrzała na swoją przyjaciół-

kę, która właśnie odłożyła na miejsce kartę win.

– Słyszałaś?! – prawie krzyknęła.
– Musisz zadzwonić do Jörga i zwrócić mu uwagę na

te niedociągnięcia. Powinien wiedzieć, do czego dopro-
wadził.

Lena pokręciła głową.
– To nie wina Jörga. Winnica zamkowa zaopatruje

tylko hurtownie i klientów z Francji i zagranicy. Rynkiem
niemieckim zajmuje się hurtownia Fahrenbach. Teraz
Frieder jest jej właścicielem.

– W takim razie musisz zadzwonić do Friedera. Dziś

liczy się każdy klient, każdy gość. Twój brat chyba też nie
może sobie pozwolić na utratę klientów. Skoro ci tutaj
mają w ofercie tak dużo waszych win, muszą być poważ-
nym odbiorcą.

Lena przytaknęła.
– Bardzo poważnym. Mój ojciec zna... znał właścicie-

la. Gdyby wiedział, co się dzieje z jego firmą, co się ze
wszystkim dzieje...

– Leno, nie denerwuj się. Nie ponosisz odpowiedzial-

ności za swoje rodzeństwo. Zadzwoń do Friedera
i powiedz mu parę ostrych słów. Ta sprawa dotyczy nie
tylko jego, lecz również Jörga. Jeśli ten klient odpadnie,
Jörg będzie miał mniejsze obroty. Musisz mu wyjaśnić, że
zaszkodzi bratu.

– Myślisz, że mnie posłucha? Czasem mam wrażenie,

że jestem guwernantką, która grozi palcem i wszystkich

background image

upomina, a i tak nikt jej nie słucha.

– W takim razie nic nie zmienisz. Nie jesteś na ich

miejscu i nie musisz ich pilnować. Nikt tego od ciebie nie
wymaga. W końcu każdy jest kowalem swojego losu.

Przyszedł kelner. Podał ciasto, kawę i herbatę.
– Nie rozmawiajmy już o twoim rodzeństwie – zde-

cydowała Sylvia i uraczyła się kawałkiem ciasta.

Lena też spróbowała.
– Sylvio – zaczęła Lena. – Może nie jest to najodpo-

wiedniejszy moment, ale muszę porozmawiać z tobą
o posiadłości. Teraz, po wyjeździe Thomasa, wróciły
wszystkie codzienne zmartwienia. Nie wiem, co robić.
Twój pomysł ze stadniną i z ujeżdżalnią jest bardzo dobry,
ale nie stać mnie na jego realizację. Na razie majsterkuje-
my przy apartamentach, ale to kropla w morzu potrzeb.
Czuję się jak chomik, który biega w kołowrotku i ciągle
jest w tym samym miejscu.

– Nie rozmawiałaś jeszcze z Markusem o drzewach?
– Nie, zupełnie zapomniałam – przyznała nieśmiało

Lena. – Jutro z nim porozmawiam.

– Im prędzej, tym lepiej. Jeśli chcesz, mogę poroz-

mawiać z moim doradcą bankowym. Jest bardzo miły
i być może coś ci poradzi.

Lena przypomniała sobie rozmowę w banku i od razu

odmówiła. Nie, banki dają pieniądze i rozdają parasole
tylko wtedy, gdy świeci słońce. Kiedy pada deszcz, mają
tysiące wymówek.

– To nic nie da. Banki muszą widzieć stałe miesięcz-

background image

ne dochody, a ja nie mogę ich wykazać.

– Lenko, chcesz znać moje zdanie?
– Oczywiście. Proszę, bądź ze mną szczera.
Sylvia bawiła się widelczykiem do ciasta, opierając

się pokusie wsunięcia do buzi kolejnego kawałka smako-
łyku.

– Posłuchaj. Z jakichś powodów twój ojciec przeka-

zał ci wielką posiadłość, ale nie majątek w gotówce. Two-
je oszczędności i zysk ze sprzedaży drzew Markusowi
wystarczą na dłuższy czas. Posiadłość jest zadbana. Nic
nie wymaga pilnego remontu. Nicola, Aleks i Daniel są
zabezpieczeni. Możesz spokojnie krok po kroku realizo-
wać swoje plany. A ty co wyprawiasz? Szarpiesz się, bo
chcesz spełnić oczekiwania twojego zmarłego ojca,
a nawet nie wiesz, jakie miał oczekiwania i czy w ogóle je
miał. Zostawił ci posiadłość ze wszystkim, co do niej na-
leży. Zrobił to bez konkretnych wskazań lub zobowiązań
do wypełnienia jakiegoś planu. To ty sama wyznaczasz
sobie jakieś zadania, sama się stresujesz. Spójrz na swoje
rodzeństwo. Oni robią, co im się żywnie podoba, i są jak
pączki w maśle. Nie pochwalam ich postępowania, bo
zdaje się, że spadek nie ma dla nich większego znaczenia,
poza finansowym. Tylko że oni nie zastanawiają się, co
powiedziałby wasz ojciec albo jak by coś zrobił.

– Oni są inni. Ja chyba jestem jak ojciec i dlatego

mam z nimi same problemy. Sylvio, może masz rację, ale
muszę przecież coś robić, coś musi się wydarzyć.

– To oczywiste. Ale wszystko w swoim czasie. Jak

background image

planowałaś, zrób najpierw remont w czworakach. Apar-
tamenty możesz przecież wynajmować w miarę, jak będą
gotowe. Nie wszystko do razu musi być oddane do użytku
gości. Potem zrobisz kolejny krok. A ty chcesz zrobić
z posiadłości wielki plac budowy i zamienić ją najszyb-
ciej, jak to możliwe, w dochodowe przedsiębiorstwo. Po-
zwól, by sprawy toczyły się własnym rytmem. Nie przy-
spieszaj na siłę. Może przyjdzie ci do głowy jeszcze inny
pomysł. Może wydarzy się coś, czego nie da się teraz
przewidzieć.

– Ale przecież jestem zobowiązana, by...
Sylvia jej przerwała.
– Nie da się robić rzeczy niemożliwych. Każdy robi,

co może. A ja już wiem, co teraz zrobię – roześmiała się.
– Zamówię drugi kawałek ciasta, ryzykując, że nie wejdę
w nową spódnicę.

Lena westchnęła. Czasem chciała być tak praktyczna,

jak Sylvia. To nie znaczy, że nie stąpa twardo po ziemi.
Jest tylko zbyt poważna i sama utrudnia sobie życie.

– Ty też? – zachęcała ją Sylvia. – Szybko tu ponow-

nie nie przyjedziemy. Jakoś niespecjalnie tęsknię za takim
napuszonym pseudoświatem.

– A niech tam! Ja też zjem. Namówiłaś mnie.
Sylvia pokręciła głową.
– Nie namówiłam, a przekonałam – tłumaczyła.

background image

4


Gdyby to Lena siedziała za kierownicą, zjechałaby

z trasy i pojechała nad jezioro. Chciała przemyśleć kilka
spraw. Może sprawę z Thomasem też widziała w złym
świetle i powinna skorygować swoje myślenie.

Tymczasem Sylvia dowiozła ją do posiadłości, ener-

gicznie zawróciła, pomachała na pożegnanie i odjechała.

Spędziły razem miłe popołudnie, mimo incydentu

z winami. Koniecznie musi zadzwonić do Friedera, czy
mu się to podoba, czy nie. Lena szła, wymachując torbą
z zakupami, i zamierzała akurat wejść do domu, gdy zau-
ważyła Nicolę biegnącą przez dziedziniec. Chyba na nią
czekała.

– Jesteś wreszcie! – zawołała. – Twoja siostra dzwo-

niła już kilka razy i była dość... rozhisteryzowana.

– Mówiła, o co chodzi? Coś się stało? Coś z dziećmi?
Nicola pokręciła głową.
– Nie chciała mi powiedzieć. Najlepiej od razu do

niej zadzwoń. Dosłownie wychodziła z siebie.

– Już dzwonię. Na razie. A jeszcze coś, zanim zapo-

mnę. Dzisiaj już nic nie jem. Jestem pełna. Objadłam się
ciastem.

– Ale ty nigdy nie objadasz się ciastem.
– Poza twoją szarlotką. Zadzwonię do Grit.
Ledwo otworzyła drzwi, gdy znowu odezwał się tele-

fon. Dzwonił przeraźliwie i wytrwale.

background image

– Później do ciebie przyjdę. Opowiem ci, jak było,

i pokażę skarby, jakie kupiłam.

Sięgnęła po słuchawkę. Dzwoniła jej siostra.
– Nareszcie jesteś. Już mnie palce bolą od wykręcania

numeru do ciebie – powiedziała Grit na powitanie.

– Co się stało? Coś z dziećmi albo z Holgerem?
Głos siostry niepokoił. Pomyślała, że na pewno wy-

darzyło się coś niedobrego. Grit w ogóle nie odpowiedzia-
ła, tylko od razu zapytała:

– Możesz wziąć dzieci na tydzień?
Lena nie wiedziała, co powiedzieć.
– Leno, jesteś tam?
Grit niczego od niej nie chciała, tylko zostawić u niej

dzieci. Ale chyba nie z tego powodu była taka rozhistery-
zowana.

– Tak, jestem. Oczywiście, że wezmę. Już dawno nie

widziałam Nielsa i Merit.

– Dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś się

nie zgodziła.

– Możesz mi opowiedzieć, co się dzieje i dlaczego

chcesz wysłać dzieci do mnie?

– W ich szkole jest akurat remont. Od jutra mają wol-

ne przez tydzień. Cała klasa miała jechać na wycieczkę,
ale kilkoro dzieci ma jakiś problemy żołądkowe
i wycieczka została odwołana. Opiekunce dałam wolne.
Pojechała na tydzień do przyjaciół w Belgii.

– A Holger i ty?
Grit koniecznie chciała zademonstrować swoje zmar-

background image

twienie.

– Ani słowa na temat Holgera. Właściwie prawie nie

rozmawiamy. Tylko służbowo. Powiedział, że nie zosta-
nie sam z dziećmi. Jest potwornym egoistą.

– A ty?
– No właśnie – zdenerwowała się. – W tym sęk. Ra-

zem z Moną wybieram się do Londynu. Mamy tam zare-
zerwowany pobyt w salonie odnowy biologicznej. Wyob-
raź sobie, oferują tam kremy specjalnie dla danego typu
cery. Rozumiesz? Zrobią krem wyłącznie dla mnie.
Obłęd, prawda?

– Tak – odpowiedziała Lena z pełnym przekonaniem,

ale Grit nie wyczuła sarkazmu w jej głosie.

– Niestety, to wszystko dość dużo kosztuje, nie tylko

kremy, cały pobyt. Ale to coś zupełnie wyjątkowego. Cie-
szę się, że Mona coś takiego wyszukała.

Lena nie wierzyła własnym uszom. To nie może być

jej siostra, która jeszcze niedawno zachwycała się nowym
przepisem na pieczeń cielęcą, a teraz z powodu takiego
głupstwa wywraca świat do góry nogami.

– Kiedy mam przyjechać po dzieci?
Grit odetchnęła z ulgą.
– Nie musisz. Jutro ci je przywiozę. Odkryłam,

a właściwie Mona odkryła, że niedaleko ciebie, w Bad
Helmbach, jest sklep, który ma wyłączność na sprzedaż
w Niemczech Fordaniego.

– A kto to jest Fordani, jeśli można wiedzieć?
Grit nie mieściło się w głowie, że jej siostra o to pyta.

background image

– Nie wiesz?! Buty. To obecnie najlepsze

i najmodniejsze buty na świecie. Oczywiście chciałyby-
śmy je zabrać do Londynu. Kto wie, kogo tam spotkamy.
W końcu będziemy się obracać w eleganckim towarzy-
stwie.

„Na pewno wśród nafaszerowanych botoksem, egzal-

towanych dam”, pomyślała Lena. Głośno zaś powiedziała:

– Na pewno wszyscy będą nosić te buty.
– No właśnie – powiedziała Grit, znowu nie wyczu-

wając ironii. – Dlatego musimy je mieć, żeby wszyscy
widzieli, że też jesteśmy z towarzystwa.

– Tak, Grit, to cholernie ważne.
Lena nie miała ochoty dalej rozmawiać z siostrą. Dłu-

żej nie dałaby rady być miła.

– O której mniej więcej przywieziesz dzieci? – zapy-

tała jeszcze.

– Wyjedziemy wcześnie rano, więc tak w południe,

a może późnym przedpołudniem powinniśmy być na
miejscu. Dziękuję, że się nimi zajmiesz i rozumiesz, jak
ważny jest dla mnie ten wyjazd. Na tobie zawsze można
polegać. Zatem do jutra!

– Do jutra – powiedziała Lena i odłożyła słuchawkę.
Ubolewała nad przemianą, jaka zaszła w jej siostrze.

Grit zatraciła własną osobowość. Zawsze twardo stąpała
po ziemi. A teraz? Wcieliła się w rolę osoby, która niczym
nie różni się od innych. Nawet buty nie wyróżniały jej
z tłumu.

Fordani. Lena nawet nie słyszała takiej nazwy.

background image

Cieszyła

się

na

spotkanie

z siostrzenicą

i siostrzeńcem. Wzięła torbę z zakupami i poszła do domu
Nicoli, by pokazać jej swoje skarby.

– Co się stało? – zapytała Nicola zatroskanym gło-

sem.

– Alarm odwołany – zaśmiała się Lena. – Grit przy-

wiezie nam dzieci na parę dni, bo sama koniecznie musi
pojechać do salonu piękności w Londynie. Tam dostanie
kremy opracowane specjalnie dla jej rodzaju cery i na
miejscu sporządzane dla niej.

– Przecież to zwykłe oszustwo – uniosła się Nicola. –

Musisz jej to wyperswadować.

– To niemożliwe. Znasz buty Fordaniego?
– Co proszę?
Lena roześmiała się.
– Zapomnij. Grit obraca się w innym świecie. Nie są-

dzę, abyśmy musiały znać ten świat.

Nicola podniosła się.
– Muszę przygotować łóżka dla dzieci.
Lena machnęła ręką.
– Masz czas. Przyjadą dopiero jutro. Chodź! Zobacz,

co sobie kupiłam. Ale powiedz szczerze, co sądzisz
o moim zakupie. Inaczej jutro oddam rzeczy do sklepu.

Nicola usiadła i czekała na pokaz. Lena wyjęła dżinsy

i koszulki. Nicola była zachwycona.



Było południe, kiedy Grit i dzieci dotarły do Fahren-

background image

bach. To przez korki i oczywiście przez to, że późno wy-
jechali.

Grit miała nowy samochód. Jeździła teraz wspania-

łym terenowym volvo, który pasował do niej jak pięść do
oka. Samochód oczywiście świetnie się prezentował, ale
Grit źle w nim wyglądała. Kiedy w swoich szpilkach nie-
malże wyskoczyła z samochodu, wyglądała zgoła grote-
skowo. Grit jeszcze bardziej zeszczuplała i zrobiła coś
z twarzą. To było coś więcej niż botoks.

Pierwsza podbiegła do Leny ośmioletnia Merit. Była

podobna do ojca.

– Ciociu, mogę zostać u ciebie cały tydzień. Mama

mówiła, że macie tu zwierzęta, no i psa.

Hektor przybiegł jak na zawołanie, przyjaźnie szcze-

kając. Lecz przerażona Merit uczepiła się swojej ciotki,
a Grit histerycznie krzyczała:

– Zamknij tego psa!
– On ci nic nie zrobi – powiedziała Nicola. – Po pro-

stu się cieszy.

Nicola chciała przytulić Grit, ale ta zrobiła unik

i wystawiła jedynie twarz, żeby dać udawanego buziaka.
Zupełnie jak to się robi w jej towarzystwie.

Niels miał dwanaście lat i coś z postawy matki. Wi-

dać było po nim, że pobyt na wsi w ogóle mu nie odpo-
wiada. Miał nową fryzurę, pewnie taką, jaką teraz należa-
ło mieć. Jego styl ubierania się też się zmienił. Prawdopo-
dobnie matka kupowała mu same drogie rzeczy.

– Cześć, ciociu – powiedział i powrócił do gry kom-

background image

puterowej.

– Cześć, Niels – powiedziała Lena.
Grit westchnęła.
– Nie miej mu tego za złe. Po prostu jest w trudnym

wieku.

– Zjecie obiad? – zapytała Nicola, – Jest sznycel po

wiedeńsku ze smażonymi ziemniakami i warzywa.
Wszystkie dzieci to lubią.

– Nie lubię warzyw – powiedział Niels.
– Nie szkodzi. Zostawisz je na talerzu.
– Lubię sznycle – powiedziała Marit. – Będzie też de-

ser?

– Oczywiście. Będą lody. Ale tylko dla dzieci, które

wszystko zjedzą.

– Ja nie będę jadła – powiedziała Grit. – Wolałabym

już pojechać do Bad Helmbach. Nie mogę się doczekać
wizyty u Fordaniego.

– Ale ja mam ochotę na jedzenie – oznajmiła stanow-

czo Lena. – Poza tym nie chcę sprawiać Nicoli przykrości.
Tak się starała, przygotowując dla nas obiad.

Grit nie miała odwagi się sprzeciwić. Wyraźnie bez

ochoty dziobała w talerzu. W końcu raczyła zjeść trochę
warzyw.

Za to Lena jadła z apetytem.
– Jak dalej będziesz tak jadła, to... w końcu będziesz

gruba.

Lena roześmiała się.
– Nie będę. Tata też przez całe życie był szczupły.

background image

A jak przytyję, to nic złego się nie stanie. Kiedy wracasz?
Jutro?

Grit przerażona załamała ręce. Pierścionki, które mia-

ła na palcach, uderzyły jeden o drugi, a ciężkie bransoletki
zaczęły pobrzękiwać.

– Nie, nie! Wracam jeszcze dzisiaj. Przecież jutro le-

cę do Londynu. Dlatego jedźmy już. Po zakupach
u Fordaniego możemy jeszcze razem pójść na kawę.

Grit odsunęła talerz. Lena zrobiła to samo. Siostra

wprowadzała taki zamęt, że nie dało się zjeść w spokoju.

Niels wyjął swoją grę. Grał z pełną buzią, ale jego

matce to nie przeszkadzało. Dzisiaj Lena nie chciała jesz-
cze reagować, ale postanowiła, że jutro zabroni mu grania
przy jedzeniu.

Merit była grzeczną dziewczynką. Cieszyła się, że

Hektor nie odstępował jej na krok.

– Lubi mnie – powiedziała zadowolona.
Lena nie chciała odbierać dziecku radości, choć wie-

działa, że Hektor zawsze trzymał się blisko każdego, od
kogo mógł dostać coś dobrego.

– Oczywiście, że cię lubi, malutka – powiedziała. –

Po obiedzie możesz się z nim pobawić na dworze.

Merit pokręciła głową.
– Nie mogę, ciociu. Po obiedzie Nicola i ja będziemy

smażyć gofry na popołudnie.

– To jest oczywiście bardzo ważne zajęcie – zaśmiała

się Lena i zwróciła się do swojej siostry.

– Możemy jechać. Weźmiemy mój samochód. Jest

background image

mniejszy. Szybciej znajdziemy miejsce do parkowania.

Grit nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
– Bądźcie grzeczne – upomniała dzieci i poszła za

siostrą.


background image

5


Sklep z butami znajdował się niedaleko hotelu Par-

kowy. Kiedy weszły, w sklepie było już kilka klientek,
które wyglądem i manierami przypominały Grit. Podobnie
jak ona były wychudzone, nosiły buty na wysokim obca-
sie, dużo biżuterii, we włosy miały wsunięte designerskie
okulary przeciwsłoneczne. Każda z nich – jakżeby mogło
być inaczej – miała na ramieniu zwieszoną designerską to-
rebkę, na którą się tak długo czeka.

Lena miała wrażenie, że to jakiś horror. Widziała,

z jaką żądzą kobiety sięgały po buty.

Grit musiała najpierw zrealizować zamówienie Mony,

dopiero potem mogła wybrać buty dla siebie.

Lena spacerowała po sklepie. Nie podobały jej się te

buty. Większość na wysokim obcasie i rzucające się
w oczy. Nagle zobaczyła płaskie sandałki, które miały je-
dynie dwa skórzane paski przyozdobione czerwonymi
kamyczkami. Z tyłu był tylko wąski paseczek przytrzymu-
jący but na nodze.

Wystawiony but był akurat w jej rozmiarze. Przymie-

rzyła go. Był dobry. Sandały pasowały do jej nowo ku-
pionych ubrań. Cena sto dziewiętnaście euro, jak zauwa-
żyła kątem oka. Jeszcze do przyjęcia. Właściwie było to
jedynie kilka skórzanych paseczków, pominąwszy małe
czerwone kamyczki. Poprosiła o odniesienie butów do ka-
sy, potem odwróciła się do Grit, która z wypiekami na

background image

twarzy przymierzała jedną parę za drugą. Obok niej pię-
trzył się już niemały stos butów.

– Zaraz padnę – westchnęła. – Jedne ładniejsze od

drugich. Sama nie wiem, które wziąć. Jak myślisz?

– Mnie nie pytaj. To niekoniecznie mój styl, chociaż

znalazłam niebrzydkie sandały.

– Znalazłaś coś u Fordaniego? – zdziwiła się Grit. –

Nigdy bym nie pomyślała. Sama teraz widzisz, że te buty
są tak piękne, że nawet ktoś tak rozsądny jak ty nie może
przejść obok nich obojętnie.

Wprawdzie Lena nie rozumiała, co to ma wspólnego

z rozsądkiem, ale nic nie powiedziała.

Wreszcie Grit się zdecydowała. Była zadowolona,

ekspedientka nie mniej, bo dostanie porządną prowizję od
takiego zakupu.

Kiedy szły do kasy, Lena pokazała siostrze buty, któ-

re wybrała.

– Ładne – powiedziała Grit – ale za drogie

w porównaniu do zakrytych butów. Poza tym niekoniecz-
nie po nich widać, że to Fordani. Ale do ciebie pasują.
Zresztą ty i tak nie przywiązujesz wagi do tego, by wszy-
scy od razu rozpoznali, jaką markę nosisz.

Ekspedientka przerwała ich rozmowę.
– Od pani poproszę tysiąc sto dziewiętnaście euro.

Płaci pani kartą czy gotówką?

Lena myślała, że się przesłyszała. Ekspedientka chy-

ba się pomyliła.

– Moje są tylko te sandały – powiedziała.

background image

Ekspedientka skinęła głową.
– Tak, wiem.
– Więc ile mam zapłacić?
– Tysiąc sto dziewiętnaście euro – powtórzyła ekspe-

dientka.

– Przepraszam, źle przeczytałam cenę na metce. Re-

zygnuję z zakupu. Tyle pieniędzy za trochę skóry? Nie,
nie jestem skłonna tyle zapłacić.

– Te kamienie są prawdziwe.
– To tylko niewielkie odłamki prawdziwych kamieni.

Przy takiej cenie powinny to być brylanty. Przepraszam,
że panią fatygowałam. Te buty są dla mnie za drogie, sta-
nowczo za drogie.

Grit strasznie się wstydziła za siostrę. Ta sytuacja by-

ła dla niej niezręczna, wręcz kłopotliwa.

– To w końcu Fordani – westchnęła.
– To bez znaczenia. Uważam, że są za drogie.
– Kupię ci je w prezencie – zaproponowała Grit. –

Mam pieniądze. Dla mnie to niewielki wydatek. Sprawisz
mi radość, przyjmując prezent ode mnie. To podziękowa-
nie za to, że zaopiekujesz się dziećmi.

– Dziećmi zaopiekuję się bez prezentu. Dziękuję za

propozycję, ale nie skorzystam. Nie mogłabym założyć
takich butów. Powinno się je raczej od razu odstawić na
wystawę i podziwiać. Nie potrzebuję butów tylko do po-
dziwiania. Jeszcze raz dziękuję za propozycję, ale nie
chcę tych butów. Nie za taką cenę.

Ekspedientka odłożyła na bok pudełko.

background image

– Jak pani chce – powiedziała.
Jej głos nie był już taki miły.
– Łaskawa pani, czy mam liczyć?
– Tak, proszę. Na te buty poproszę oddzielny rachu-

nek, ale zapłacę za wszystko razem – powiedziała Grit
i wyciągnęła z torebki platynową kartę. Obracając ją
w palcach, powiedziała: – Zapłacę kartą.

– Oczywiście, proszę pani.
Ekspedientka była tak uprzejma, że przechodziła sa-

mą siebie. Grit lubiła to.

Lena mało się nie udusiła.
– Zaczekam na zewnątrz – powiedziała.
Wychodząc, usłyszała jeszcze, jak ekspedientka mó-

wi:

– Razem jedenaście tysięcy siedemset dziewięćdzie-

siąt dwa euro.

Lena najchętniej by zwymiotowała. Kilka par butów

Grit kupiła dla Mony i na pewno dostanie zwrot pienię-
dzy. Jednak nawet po odjęciu tej kwoty, jej siostra wydała
na siebie fortunę. Na dodatek na buty, a na świecie ludzie
umierają z głodu.

Można się w życiu nieźle urządzić i tylko wydawać

pieniądze. Mimo wszystko cena tych butów nijak się ma
do ich wartości, jeśli nawet są teraz supermodne. Pan For-
dani siedzi pewnie w jakimś pałacu i śmieje się do rozpu-
ku z wariatek, które wydają majątek na jego buty. Facet
umie po prostu sprzedać własny produkt.

Co to za świat! Lena ubolewała, że jej siostra chce

background image

żyć właśnie w takim otoczeniu. Dla Leny nie było w nim
miejsca. Co się z nią stało? Dlaczego jest taka zaślepiona?
To niemożliwe, że to przez pieniądze ze sprzedaży willi.
Fahrenbachowie zawsze żyli na poziomie, a jej mąż od
zawsze nieźle zarabiał. Już wcześniej zapewnił rodzinie
wysoki standard życia. Mona, jej zwariowana szwagierka,
też nie mogła jej zrobić takiego prania mózgu.

Grit wyszła ze sklepu obładowana torbami.
– Co ty sobie wyobrażasz, żeby mnie tak kompromi-

tować? – ofuknęła siostrę.

– Kompromitować? Ciebie?
– Siebie zresztą też. Co ty sobie myślałaś?
Lena wzięła od siostry kilka toreb ze sprawunkami.
– Już ci mówię. Myślałam, że buty kosztują sto dzie-

więtnaście euro.

– Ale nie Fordani – jęknęła Grit.
Lena zatrzymała się.
– Grit, nie chcę więcej słyszeć tego nazwiska. Są

jeszcze inni producenci poza tym Fordanim. Poza kręgiem
osób, w którym się teraz obracasz, nikt go nie zna, a poza
kobietami, do których ty się niestety teraz też zaliczasz,
nikt, ale to nikt nie wydałby tyle pieniędzy na buty. Robi
mi się niedobrze, jak pomyślę, ile wydałaś pieniędzy. Ale
dajmy temu już spokój. Najwidoczniej nie nadajemy teraz
na tych samych falach. Bardzo tego żałuję. Zanieśmy tor-
by do samochodu i chodźmy na kawę. Spodoba ci się ta-
ras w Parkowym. Jestem pewna, że sprosta też twoim
wymaganiom.

background image

Ostatnie słowa Lena powiedziała z ironią, ale Grit ko-

lejny raz się nie zorientowała.

Udało im się zaparkować niedaleko hotelu. Buty

schowały do samochodu i już po chwili siedziały na tara-
sie. Miały szczęście. Zwolnił się stolik przy balustradzie.
Grit rozglądała się z zadowoleniem.

– Ładnie. Goście też niczego sobie. To dobrze, że tu

przyjeżdżasz, żeby pobyć trochę wśród rozsądnych ludzi.
Życie w posiadłości musi być przygnębiające.

– W posiadłości czuję się bardzo dobrze. Jestem tam

szczęśliwa. Odkąd mieszkam w Fahrenbach, byłam tu tyl-
ko raz.

– Leno, tak nie można. To nie życie, to jest wegeta-

cja.

– O nie, wręcz przeciwnie. Pamiętasz Thomasa Sebe-

liusa? Znowu pojawił się w moim życiu. Jestem z nim
bardzo, bardzo...

Grit jej przerwała.
– Zobacz! Ta rudowłosa kobieta, która akurat weszła

na taras, ma dokładnie taką torebkę, za którą szaleję. Nie
uwierzysz, na dostawę trzeba czekać pięć miesięcy. Mona
staje na głowie, żebyśmy ją szybciej dostały.

To nie może być Grit! Nie jej siostra Grit!
Wcześniej można było z nią przynajmniej porozma-

wiać, a teraz nie umie nawet słuchać.

– Co u Holgera? – zmieniła temat.
Grit wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem. Schodzimy sobie z drogi. Obydwo-

background image

je działamy sobie na nerwy.

– Nie rozumiem. Przecież wcześniej tak dobrze się

rozumieliście.

– Wcześniej byłam szarą myszką, naiwną żoną

i matką. Teraz odkryłam siebie na nowo i wiem, czego
chcę. Chcę żyć, chcę się bawić. Holger zatrzymał się
w miejscu. Nie idzie z duchem czasu i postępu. Nawet so-
bie nie wyobrażasz, jak bardzo mnie rozczarował.

– A ty jego. O ile go znam, to nie potrafi się teraz

z tobą dogadać.

– Trzymasz jego stronę?
– Nie trzymam niczyjej strony. Mówię tylko, co my-

ślę. Dlatego powiem ci teraz, że smutno mi się robi, jak na
ciebie patrzę. Zmieniłaś się.

Grit roześmiała się.
– Przez tę wieś masz mętne spojrzenie na życie.

Sprzedaj ten chłam i wracaj do miasta.

– I co miałabym tam niby robić?
– No cóż, Frieder niepotrzebnie tak bezwzględnie po-

stawił na swoim i wyrzucił cię z firmy. Musisz go zrozu-
mieć. Przez tyle lat żył w cieniu ojca. Teraz chce się po
prostu realizować. I robi to. Nie wyobrażasz sobie, jak
przebudował firmę. Gigantyczna zmiana. Zobaczysz na
otwarciu. Nie poznasz budynku biurowego. Swój dom też
całkowicie przebudował. Parapetówka już się odbyła.
Wszyscy na niej byli.

– Tylko nie ja – zauważyła Lena oschle.
Nie była zła. Na pewno nie wyjechałaby

background image

z Fahrenbach dla jakiegoś tam przyjęcia.

– Leno, przykro mi. Na pewno zapomnieli wysłać za-

proszenie.

– Grit, na pewno nie zapomnieli. Nie wysłali. Po pro-

stu nie chcieli, żebym była.

Ten temat był dla Grit bardzo nieprzyjemny.
– Wiesz... Dobrze, nie będę owijać w bawełnę. Wszy-

scy mamy z tobą mały problem. Zamiast się cieszyć, je-
steś przeciwna wszystkim zmianom. Ty w ogóle nie
umiesz się bawić. Nie umiesz korzystać z życia. Jesteś jak
ojciec. Przy tobie mamy wrażenie, że nas ograniczasz.
Jörg robi z zamku coś wyjątkowego, Frieder ma własne
wizje, jak kierować hurtownią. Początkowo chciał się je-
dynie zadowolić spadkiem. Teraz chce wszystko zmie-
niać. Trzeba przyznać, że ostro się zabrał za zmiany.

Lena nie mogła dłużej słuchać tej gadki.
– Grit, podoba ci się tutaj, prawda? – próbowała

sprowadzić siostrę na ziemię.

– O tak, bardzo.
– W karcie win są wszystkie wina z zamkowej winni-

cy.

– To cudownie.
– Ale już niedługo, kochana siostrzyczko, bo nasz

brat, ten... ten wizjoner, jest niesolidnym dostawcą i straci
klienta, jeśli dalej tak będzie postępował.

– Może nie chce już zaopatrywać małych restauracji.

Co mnie to obchodzi? Sama z nim porozmawiaj, ale
ostrożnie, bo Frieder jest bardzo czuły na tym punkcie.

background image

Jak jest rozdrażniony, to wyżywa się na Monie. W ich
małżeństwie już od dawna nie jest dobrze. Jak myślisz,
dlaczego wysłali Linusa do internatu? Jednym z powodów
było na pewno dobre wychowanie, jakie chłopcu tam
wpoją. Ale to nie wszystko. Wysłali go głównie dlatego,
że ciągle się kłócą.

– Ty chyba nie wyślesz dzieci do internatu?
– Co ci przyszło do głowy? – oburzyła się Grit.
– Przecież wasze małżeństwo też przechodzi kryzys.
– Na tym na pewno nie ucierpią moje dzieci.
Lena smutnym wzrokiem popatrzyła na siostrę.
– Dzieci zawsze cierpią. Zapomniałaś, jak przeżywa-

liśmy odejście mamy?

Grit spojrzała na zegarek.
– Muszę już wracać. Przede mną kawał drogi do do-

mu.

– Szkoda, że nie zostaniesz na noc. Chętnie bym

z tobą jeszcze pogadała.

– Przyjedź do miasta. Mnie denerwuje życie na wsi.

Już wcześniej niechętnie tu przyjeżdżałam.

Przywołała ręką kelnera. Uparła się, że zapłaci rachu-

nek.

– Leno, jeśli potrzebujesz pieniędzy, chętnie ci po-

mogę – powiedziała, gdy wychodziły.

– Nie potrzebuję pieniędzy. Skąd ci to przyszło do

głowy?

– Przede mną niczego nie ukryjesz. Buty były dla

ciebie za drogie, ale jesteś zbyt dumna, żeby przyjąć je

background image

w prezencie.

Lena najchętniej by się roześmiała. To nie może być

prawda, co mówi jej siostra.

– Grit, nie chciałam tych butów, bo były za drogie, bo

nie były warte tej ceny, bo stosunek ceny do usługi nie był
właściwy. To fakty, których nic nie jest w stanie zmienić.
Grit, proszę, skończmy ten temat raz na zawsze.

– Chciałam dobrze.
Grit była obrażona.
Lena ustąpiła siostrze.
– Daj spokój. Nie kłóćmy się. Zaraz wyjedziesz,

a nikt nie powinien się rozstawać w kłótni. Mamy od-
mienne zdania, więc omijajmy tematy, w których się nie
zgadzamy.

Grit w ogóle nie słuchała.
– Zobacz, ta kobieta po drugiej stronie ulicy też ma

taką torebkę. Może jest tu jakiś sklep, w którym można ją
kupić. Zaczekaj, zapytam.

Przebiegła przez ulicę, zagadnęła kobietę z torebką,

porozmawiały chwilę i wymieniły się wizytówkami.

Po chwili Grit wróciła.
– Niestety nie można jej tutaj dostać. Ale ta kobieta

ma

zaprzyjaźnionego

generalnego

przedstawiciela

i spróbuje zdobyć ją dla mnie i oczywiście dla Mony.

– Chodź już, wsiadaj! – powiedziała Lena. – Zaraz

zrobi się późno. Musisz się jeszcze pożegnać z dziećmi.

Grit zaczęła grzebać w torebce. Wyciągnęła telefon.
– Mona? Dobrze, że cię złapałam – powiedziała. –

background image

Kupiłam wszystkie buty z listy. Wyobraź sobie, że przy-
padkowo poznałam kobietę, która może załatwi dla nas
torby firmy Marsson.

Grit zajęła się paplaniem z Moną. A Lena postanowi-

ła zamilczeć. Dopóki Grit się nie zmieni, dalsza rozmowa
nie miała najmniejszego sensu.

Po jakimś czasie Grit skończyła. Dalsza część drogi

upłynęła w ciszy. Obydwie siostry nie miały sobie nic do
powiedzenia.


background image

6


Zdumiewające, że wyjazd matki nie zrobił na dzie-

ciach żadnego wrażenia.

Merit czuła się w posiadłości jak w domu. Bawiła się

z Hektorem, chodziła z Danielem i Aleksem do zwierząt
lub kręciła się przy Lenie. Czasem podbiegała do niej, za-
rzucała ręce na szyję i wołała, cała w skowronkach:

– Ciociu, u ciebie jest tak pięknie! Najchętniej zosta-

łabym tu na zawsze.

Niels natomiast był trochę zamknięty w sobie, jakby

wyłączony. Najchętniej siedział na ławce przed domem
i zajmował się graniem.

Lena wielokrotnie próbowała dotrzeć do chłopca, ale

bez powodzenia.

– Tu jest okropnie. Nie chciałem tu przyjeżdżać.
– Szkoda, ale nic to nie zmieni. Jakoś musisz wy-

trzymać ten tydzień – powiedziała Lena.

Próbowała go też czymś zainteresować, lecz i tu nie

odniosła sukcesu. Nawet przejażdżka łódką nie zrobiła na
nim wrażenia.

Tego przedpołudnia Merit z Nicolą i Aleksem poje-

chali na zakupy. Niels jak zwykle siedział na ławce przed
domem. Lena chciała właśnie wyjść do niego i jeszcze raz
z nim porozmawiać, ale zatrzymała się w drzwiach.

Daniel rozmawiał akurat z Nielsem.
– Musisz mieć całkiem zręczne palce – powiedział

background image

Daniel. – Skoro możesz tak godzinami bębnić w to głupie
pudełko. Powiedz, nie nudzi cię to? Mając takie ręce,
mógłbyś zrobić coś innego.

Niels nagle przerwał grę. To był fakt godny odnoto-

wania.

– A co? – zapytał znudzony.
– Mógłbyś mi pomóc w czworakach. Na przykład

przy heblowaniu, wbijaniu gwoździ młotkiem, przy takich
tam pracach. Przydałaby mi się para sprawnych rąk.

– Nie znam się na tym. Nie umiem tego robić.
Daniel machnął ręką.
– Ktoś taki jak ty mówi takie rzeczy? Wiesz co? Sko-

ro nawet ja trochę się na tym znam, ktoś taki jak ty
z pewnością też to potrafi.

Nagle Niels wykazał zainteresowanie.
– Mówisz serio?
– Inaczej nic bym nie powiedział. Wiem, na co cię

stać. Nie traćmy czasu na głupie gadanie, tylko bierzmy
się do roboty.

Niels odłożył grę.
– No dobrze, skoro tak uważasz, idę z tobą.
– W takim razie przebierz się – powiedział Daniel.
– Mam tylko takie ciuchy. Ale nic nie szkodzi, jak się

ubrudzą. Nie znoszę ich. To mama uważa, że są świetne.

– Może znajdę dla ciebie jakiś fartuch. No więc

chodź, pomocniku. Jestem ciekaw, co potrafisz.

Lena dyskretnie im się przyglądała.
Daniel i Niels szli do dawnych czworaków. Zdawało

background image

się, że prowadzą dość ożywioną rozmowę.

Zadziwiające, jak świetnie Daniel radzi sobie

z dziećmi. Nie podejrzewała go o takie umiejętności. Na
szczęście udało mu się odciągnąć Nielsa od gier kompute-
rowych. Nikt wcześniej tego nie dokonał. Nawet Lena.

Dzieci miały teraz opiekę i zajęcie. Lena postanowiła

więc pojechać do Markusa i zapytać, czy kupiłby kilka
drzew z jej lasu. Jak mówiła Sylvia, nie powinno to sta-
nowić żadnego problemu.

Wzięła torebkę i pobiegła do czworaków, aby poin-

formować Daniela, że wychodzi. Daniel wyjaśniał akurat
Nielsowi, jak należy się posługiwać heblem.

– Daniel, Niels jest na to jeszcze za mały – zawołała,

gdy zobaczyła, co obydwaj wyprawiają.

– Bzdura, chłopak sobie poradzi. Pozwól nam przy-

najmniej spróbować.

– Jak chcecie, już nic nie mówię. Na razie.
Wychodząc, usłyszała, jak Daniel powiedział:
– Kobiety nic nie rozumieją.
– To prawda – zachichotał Niels. – Ale wiesz co?

Ciocia Lena jest właściwie w porządku.

O, co za komplement! Lena była dumna. Najchętniej

odwróciłaby się i uścisnęła Nielsa. Powstrzymała się jed-
nak. Kiedy mężczyźni są we własnym towarzystwie, le-
piej im nie przeszkadzać, nie mówiąc już o okazywaniu
uczuć.

Roześmiana pobiegła przez dziedziniec.
Hektor przyłączył się do niej. Radośnie machał ogo-

background image

nem. Lena go pogłaskała.

– Nie możesz iść ze mną. Pilnuj domu.
Gdy pies zrozumiał, że nici ze spaceru i nic nie dosta-

nie, odwrócił się obrażony, odszedł i położył się w słońcu
na środku dziedzińca.

background image

7


Wizyta Leny zdziwiła Markusa. Jak przewidziała

Sylvia, z kupnem drzew nie było problemu. Markus był
zainteresowany propozycją Leny.

– Twój ojciec też mi sprzedawał drzewa. W lesie jest

jeszcze sporo tych, które razem zaznaczyliśmy. Niestety
zmarł, zanim doszło do transakcji. Jak chcesz, pojadę
z tobą do lasu i pokażę ci je.

– Nie, nie. Nie trzeba. Zetnij najpierw te, które mój

ojciec przewidział do wycinki. Kiedy możesz to zrobić?

– Obejrzę je jeszcze raz i za dwa, trzy tygodnie mogę

zacząć.

Lena skinęła głową.
Chętnie zapytałaby jeszcze o zapłatę. Na szczęście

Markus sam zaczął o tym mówić.

– Jeśli chodzi o płatność, to możemy robić tak, jak to

robiłem z twoim ojcem. Po obejrzeniu drzew przedstawię
ci ofertę, a po ścięciu zapłacę.

Lena pokiwała głową.
Kiedy omówili transakcję, Markus powiedział:
– Szkoda, że ze względu na rodziców Thomas musiał

tak szybko wyjechać. Nie zdążyłaś się nim nacieszyć.

Lena westchnęła.
– No cóż, czasem są takie rzeczy w życiu, których nie

da się uniknąć.

Korciło ją, żeby wypytać Markusa, czym zawodowo

background image

zajmuje się Thomas, jak wygląda jego życie prywatne.
Nie uległa jednak pokusie. Po pierwsze, to głupio wypy-
tywać innego mężczyznę o człowieka, którego się kocha.
Po drugie, miała wrażenie, że dla Markusa jest kimś wię-
cej niż tylko przyjaciółką. Dał jej to do zrozumienia przy
grillu. Był wprawdzie trochę podpity, ale dzięki temu bar-
dziej rozmowny. Jeśli będzie miła, a przy tym będzie się
zachowywać jak przyjaciółka, Markus nie przekroczy
pewnych granic. Oznaczało to jednak, że nie może go
wtajemniczyć w sprawy, które ją najbardziej interesowały,
czyli te związane z Thomasem.

– Jak ci się układa z twoją nową dziewczyną? – zapy-

tała. – Pokażesz ją nam kiedyś?

Markus pokręcił głową.
– Nie. Nie jesteśmy już razem. To nie było to. Ona

oczekiwała czegoś innego. Zresztą, kiedy tak wam się
przyglądałem, tobie i Sylvii, pomyślałem, że wolałbym
mieć kobietę waszego formatu. Jak to się pięknie mówi,
rozstaliśmy się za obopólnym porozumieniem.

Lena położyła dłoń na jego opalonej silnej ręce.
– Kiedyś znajdziesz tę właściwą. Jesteś przecież przy-

stojnym, miłym mężczyzną z charakterem. Moja Nicola
powiedziałaby: „Każda potwora znajdzie swojego amato-
ra”. Ona uwielbia takie powiedzonka. Mówię ci, znaj-
dziesz kobietę, która będzie do ciebie pasować.

Westchnął.
– Najchętniej...
To było dla Leny zbyt niebezpieczne. Spojrzała na

background image

zegarek i podniosła się.

– Markusie, przepraszam, muszę wracać. Mam

u siebie przez cały tydzień dzieci mojej siostry. Muszę się
nimi zaopiekować.

Markus też się podniósł.
– Jak wyjadą, to może pójdziemy razem na piwo i coś

zjeść?

Kiedy zwlekała z odpowiedzią, Markus dodał:
– Jak dwoje przyjaciół. Przysięgam na mój honor. Je-

śli chcesz, to możemy pójść do gospody Sylvii.

– Świetny pomysł. Chętnie. Zadzwonię do ciebie.

Zresztą odezwę się, jak tylko dostanę twoją ofertę.

Chciała po przyjacielsku dać mu buziaka w policzek,

ale powstrzymała się. Uścisnęła mu dłoń.

– Na razie. Dziękuję, że chcesz kupić ode mnie drze-

wa.

– Leno, proszę cię. To przecież mój biznes. Odezwij

się. Już się cieszę na piwko z tobą.

– Ja też. Na razie!
Zanim zniknął w biurze, zdążyła mu pomachać. Oby

Markus nie był zły. Gdyby nie było Thomasa, chętnie bli-
żej by go poznała. Jako mężczyznę, a nie przyjaciela.

Ale w jej życiu jest Thomas, więc Markus pozo stanie

jedynie przyjacielem. Też dobrze. Przyjaciele są w życiu
ważni.

Czuła jego spojrzenie na plecach, gdy szła do samo-

chodu. Szybko wsiadła, jeszcze raz mu pomachała
i prędko odjechała. Ile może zarobić na sprzedaży drzew?

background image

Bardzo ją to ciekawiło. Musi zapytać Sylvię lub przejrzeć
dokumenty ojca. Na pewno znajdzie tam odpowiedź.

Zanim wróciła do posiadłości, skręciła nad jezioro.

Nie było jej tutaj od wyjazdu Thomasa. Dzisiaj miała czas
i ochotę odwiedzić to miejsce. Zaparkowała przed bramą,
potem pobiegła prosto na pomost, żeby usiąść na ławce.

Na szczęście nie potwierdziła się jej obawa, że przyj-

ście tutaj stanie się dla niej bolesne, bo Thomas wyjechał
i tak wiele rzeczy pozostało niewypowiedzianych.

Przypomniała sobie jego czułość. Odczuwała jego

bliskość, jakby siedział obok niej. Wspominała wszystkie
dowody miłości. Jest przecież dorosłą kobietą, która ko-
cha i jest kochana. Musi się uwolnić od niedojrzałych
oczekiwań. Cokolwiek by się wydarzyło w jego przeszło-
ści, nie miało to wpływu na jej miłość. Nieważne też, co
ona przeżyła i czego doświadczyła w ciągu ostatnich dzie-
sięciu lat.

Thomas wróci. Może ona odwiedzi go w Ameryce?

A może Thomas na stałe przeniesie się do Niemiec?
A może to właśnie ona przeprowadzi się do Ameryki,
chociaż trudno to sobie teraz wyobrazić.

Musi pozwolić, żeby życie toczyło się swoim torem.

Musi wierzyć, że wszystko się ułoży. Na nic zda się bunt.
Może jedynie zakłócić bieg wydarzeń, ściągnąć gromy
i spowodować niszczącą powódź.

Marzyła o Thomasie. Na pewno zadzwoni do niej. Ta

myśl napawała ją niepohamowaną radością. Zacznie
ostrożnie opowiadać o swoim codziennym życiu, powie,

background image

że są u niej Merit i Niels. Może zachęci go w ten sposób,
żeby opowiedział coś więcej o sobie.

Lena usłyszała kroki i odwróciła się.
Jakaś para młodych ludzi wchodziła na pomost, trzy-

mając się za ręce. Mogli mieć tyle lat, ile kiedyś ona
i Thomas. Biło od nich szczęście.

– Przepraszam! – krzyknęła dziewczyna. – Spędzamy

tu kilka dni urlopu i nie jesteśmy zorientowani. Można tu
się kąpać czy to teren prywatny?

– Prywatny – odpowiedziała Lena.
– Szkoda. Takie cudowne miejsce musi być czyjąś

własnością. Zresztą jest ogrodzone. Przepraszamy za za-
kłócenie spokoju.

Odwrócili się i chcieli odejść.
– Proszę zaczekać – zatrzymała ich Lena. – Teren jest

wprawdzie prywatny, ale jeśli mi obiecacie, że zawsze
będziecie starannie zamykać bramę, możecie tu przycho-
dzić. Możecie też korzystać z łodzi, jeśli oczywiście wio-
słowanie nie jest dla was problemem. Przejażdżka łodzią
po jeziorze jest naprawdę czymś wspaniałym.

Dziewczyna aż zapiszczała z zachwytu. Młody męż-

czyzna, który do tej pory się nie odzywał, był trochę nie-
ufny.

– Dlaczego pani to robi? To znaczy, dlaczego jest pa-

ni taka wspaniałomyślna? Przecież nie zna nas pani.

Lena uśmiechnęła się.
– Bo kiedyś też byłam młoda i tak bezgranicznie za-

kochana, jak wy teraz, i wiem z własnego doświadczenia,

background image

jak cudowne chwile można spędzić w tym miejscu
z ukochaną osobą.

– Dziękuję – powiedziała dziewczyna, promieniejąc

z radości. – Nazywam się Lisa, właściwie Elisabeth, ale
nikt tak się do mnie nie zwraca, a to Torsten.

Lena roześmiała się.
– Jestem Lena, a mężczyzna, którego kocham, ma na

imię Thomas.

– To ten, z którym była pani tutaj szczęśliwa?
Lena skinęła głową.
– I z którym... – zawahała się i opuściła „znowu”, bo

to wymagałoby dodatkowych wyjaśnień – jestem szczę-
śliwa.

Wstała z ławki i pokazała im serce z inicjałami T + L.
– Proszę spojrzeć! Zrobione jakby specjalnie dla was.

T + L. To chyba jakiś znak.

W związku Lisy i Torstena to chyba Lisa przejawiała

inicjatywę.

– Ja też wierzę w coś takiego. To dlatego przekona-

łam Torstena, żeby panią zagadnąć. Co za szczęście, że to
zrobiłam. Dziękuję, Leno... Mogę tak do pani mówić?

– Oczywiście. Życzę wam miłego wypoczynku. Mo-

żecie tu przychodzić tak często, jak tylko chcecie.

Obydwoje serdecznie podziękowali. Lena zadowolo-

na wsiadła do samochodu i odjechała.

Historia lubi się powtarzać. Życzyła tym dwojgu, że-

by ich miłość nie doświadczyła tak bolesnej rozłąki.

Thomas i Lena – Torsten i Lisa.

background image

Kiedy Thomas zadzwoni, koniecznie musi mu o tym

opowiedzieć.


background image

8


Lena w dobrym humorze wróciła do posiadłości.

Podbiegła do niej Merit.

– Ciociu, zobacz, co dostałam – zawołała i pokazała

okropną lalkę w stylu Barbie. – Zawsze chciałam taką
mieć, ale mama nigdy mi takiej nie kupiła. Dostałam ją od
Nicoli i Aleksa.

Radość dziecka była tak ogromna, że Lena czuła się

w obowiązku wyrazić swój podziw.

– Jest piękna.
– Dostałam jeszcze spodenki kolarskie, bermudy

i dwie koszulki. Nicola mówi, że to rzeczy, w których
mogę się brudzić i które dobrze się piorą w pralce. Nicola
mówi – zachichotała – że na wsi nie można chodzić wy-
strojonym jak koń w cyrku.

Ten koń w cyrku tak ją rozbawił, że zaczęła biegać

w kółko, podnosić nogi i parskać jak koń.

– A gdzie jest Niels?
Merit zatrzymała się i wskazała czworaki.
– Pracuje z Danielem, ale nam nie wolno tam wcho-

dzić. Powiedział, że to męska robota i małe dziewczynki
nie mają tu czego szukać. Aleksa wpuścili, ale mnie
i Nicoli nie. Nie idź tam, bo ci się oberwie.

Zadzwoniła komórka Leny. To młody Stein, któremu

Lena zleciła sprzedaż mieszkania.

– Nareszcie panią złapałem, pani Fahrenbach! –

background image

krzyknął do słuchawki podekscytowany. – Mam wspania-
łe wiadomości. Znalazłem kupca na pani mieszkanie. Za-
kłady Variusa poszukują lokalu dla kadry kierowniczej,
która na jakiś czas przyjeżdża do centrali z różnych filii
firmy.

– To wspaniale – ucieszyła się Lena, bo sprzedaż

mieszkania podreperowałaby jej finanse.

– Ale jest też łyżka dziegciu w tej beczce miodu –

przyznał agent. – Nie chcą zapłacić naszej ceny.

– Ale...
– jednak są zainteresowani kupnem mieszkania

z pełnym umeblowaniem. Są zachwyceni wyposażeniem.
Dają za nie dobrą cenę. Nie wiem...

Tym razem to Lena mu przerwała.
– Panie Stein, bardzo się cieszę, ale chyba mam kilka

dni do namysłu? W weekend będę w mieście, bo odwożę
siostrzenicę i siostrzeńca. Wtedy możemy się spotkać. Na
razie nie wiem, czy chcę sprzedać mieszkanie z meblami,
czy bez. Porozmawiamy o tym, kiedy przyjadę. Nie bar-
dzo mogę teraz rozmawiać. Dziękuję. Świetna robota.

Porozmawiali jeszcze przez chwilę, potem Lena

schowała komórkę.

Merit wciąż biegała w kółko, naśladując konia. Par-

skała z taką siłą, aż Lena przestraszyła się, że dziecko mo-
że doznać szoku tlenowego.

Kiedy Merit spostrzegła, że jej ciocia skończyła roz-

mawiać przez telefon, zatrzymała się i szurając nogą po
ziemi, zapytała:

background image

– Ciociu, dlaczego nie masz koni? Mam na myśli ko-

nie, na których można jeździć.

Lena nachyliła się i podniosła dziewczynkę.
– Jeszcze nie mam, ale kiedyś będę miała. Chodź, coś

ci pokażę. Boksy dla koni już są.

Merit zarzuciła Lenie ręce na szyję i przytuliła się do

niej.

– Ciociu, tak się cieszę, że mogłam tu przyjechać.

U ciebie podoba mi się dużo bardziej niż w domu.

– Kochanie, w domu jest zawsze najlepiej.
Merit pokręciła głową.
– Kiedyś było fajnie, ale od kiedy mama stała się taka

dziwna, już nie jest. Tata mówi, że to przez pieniądze
i przez to, że mama tak dużo czasu spędza z ciocią Mo-
ną... Mama i tata ciągle się kłócą. Uciekam wtedy do mo-
jego pokoju i zatykam uszy, bo nie mogę wytrzymać, gdy
ktoś się kłóci.

Takie słowa w ustach dziecka? Lenie mało serce nie

pękło. Na ogół trzyma się z daleka od kłótni w rodzinie,
ale tym razem postanowiła interweniować. Porozmawia
z siostrą, ze szwagrem też. Powie im, jak bardzo okale-
czyli dusze własnych dzieci.

Doszły do byłej stajni. Lena pokazał siostrzenicy

boksy dla koni. One też wymagały odnowienia.

– Ciociu, jak nazwiemy twojego konia?
Na szczęście dzieci szybko zapominały o smutku. Te-

raz dla Merit liczyły się tylko konie. Były ważniejsze niż
kłótnie rodziców.

background image

– Większość koni ma już swoje imiona, kiedy się je

kupuje. Są zapisane w ich dokumentach, jak imiona dzie-
ci. Rodziców konia też się tam podaje.

– A jak imię jest brzydkie?
– Można też wołać na konia pieszczotliwie, ale nikt

tego nie robi. Jeźdźcy trzymają się z reguły imienia, które
jest w dokumentach konia.

– A kto wymyśla te imiona?
– Imię konia zależy od imienia jego ojca.
Lena zauważyła, że mała nie może tego pojąć. Posa-

dziła dziecko na belce.

– Posłuchaj. Załóżmy, że mama nazywa się Palma,

a tata Pluton. Mają źrebaczka. Jeśli to źrebaczek płci żeń-
skiej, czyli mała klacz, to dostanie imię zaczynające się na
literkę „pe”, na przykład Panna. Jeśli to źrebaczek płci
męskiej, czyli mały ogier, to jego imię też musi się zaczy-
nać na literkę „pe” i nazywałby się na przykład... – zasta-
nowiła się Lena.

– Psotnik! – krzyknęła radośnie Merit. – Mógłby się

nazywać Psotnik, bo jest przecież chłopcem. Ale to nie
jest do końca tak, ciociu. Tatuś też czasem mówi, że ze
mnie jest taki mały psotnik, chociaż jestem dziewczynką.

Do stajni weszła Nicola.
– Tu jesteście. Wszędzie was szukam. Jedzenie goto-

we. Pośpieszcie się, bo wystygnie.

Merit zeskoczyła z belki i podbiegła do Nicoli.
– Nicola, ciocia Lena niedługo będzie miała konie.

Wiesz, skąd konie mają swoje imiona?

background image

Nicola zaprzeczyła. Merit obrazowo jej to wytłuma-

czyła.

Lena szła za nimi i uśmiechała się.
Dzieci są cudowne. Ona też będzie miała dzieci.

Z Thomasem, mężczyzną, którego kocha.

Nie rozmawiali jeszcze o dzieciach. Ale czy to ko-

nieczne? To chyba oczywiste, że ludzie, którzy się kocha-
ją, chcą mieć potomstwo.

Aleks, Daniel i dumny jak paw Niels wyszli

z czworaków. Chłopca należałoby najpierw wsadzić do
wanny. Był cały zakurzony i umorusany. Jego twarz pro-
mieniała radością. Lena jeszcze nigdy nie widziała, żeby
jej siostrzeniec był taki ożywiony i zadowolony.

– Ciociu, nie uwierzysz, ile rzeczy potrafię zrobić. Po

jedzeniu ci pokażę. Zdziwisz się. Daniel powiedział, że
mam wrodzony talent.

Daniel przytaknął.
– Tak powiedziałem i zdanie podtrzymuję.
Niels z dumą spojrzał na Lenę. Ani śladu frustracji,

ani śladu znudzenia. Niels był teraz pełnym zapału chłop-
cem, który uwierzył we własne umiejętności.

– Świetnie, Niels. Nie mogę się doczekać.
Merit była zazdrosna. Nie podobało jej się, że cała

uwaga dorosłych skupiła się na bracie.

– A ja za to wiem, skąd konie mają imiona – powie-

działa dumnie.

– Konie śmierdzą – stwierdził Niels.
– To nieprawda. Ciociu, powiedz mu, że to niepraw-

background image

da.

– Dzieci, nie kłóćcie się – odezwała się Nicola zdecy-

dowanym głosem. – No, chyba że rezygnujecie z deseru.

– A co jest? – dopytywała Merit. – Może te lody, któ-

re dzisiaj kupiliśmy?

– Możliwe. A teraz marsz do domu, myć ręce i siadać

do stołu.

Dzieci pobiegły do domu.

Rozkwitają

tutaj

powiedziała

Nicola

i z uśmiechem na ustach patrzyła za dziećmi.

– Wiesz coś o tym, co Daniel zrobił z Nielsem? Prze-

puścił go przez magiel czy co?

Lena pokręciła głową.
– Nie, znalazł po prostu słowa, które do niego prze-

mówiły.

– Dzieci to dar od Boga – powiedziała Nicola, spo-

glądając na Lenę. – U nas też powinny być jakieś dzieci.
Na pewno będziesz dobrą matką.

– Do tego potrzebny jest mężczyzna.
– Masz przecież Thomasa.
– Kochana, nie zapominaj, proszę, że niestety mój

Thomas mieszka w Ameryce.

– Chwilowo, ale to się zmieni. Na pewno się zmieni.
Thomas... Lena z tęsknotą o nim pomyślała. Co może

teraz robić?

Ze względu na inną strefę czasową musiała najpierw

obliczyć, która jest u niego godzina. Nie ułatwiało to kon-
taktów telefonicznych. Przyszło jej do głowy, że przy na-

background image

stępnej rozmowie musi go poprosić o numer stacjonarny.
Zapomnieli o tym, ale chyba dlatego, że z reguły to Tho-
mas dzwonił.

Na czas pobytu dzieci przyjęło się, że posiłki jadali

w domu Nicoli i Aleksa.

Kiedy weszli do sieni, Nicoli rzuciła się w oczy mała

paczuszka na komodzie. Nie przywiązała do niej większej
uwagi, chociaż trochę się zdziwiła, że Nicola i Aleks do-
stali przesyłkę kurierską.

Lena poszła do łazienki umyć ręce. Dzieci siedziały

już przy stole i hałasowały. Słyszała ich śmiech. Kiedy
szła do kuchni, znowu spojrzała na paczuszkę.

– To dla ciebie – powiedziała Nicola, która też szła

umyć ręce.

Kiedy Lena chciała się rzucić na paczuszkę, Nicola ją

powstrzymała.

– Najpierw jedzenie. Jak dzieci mają się nauczyć za-

sad dobrego wychowania, skoro dorośli dają im zły przy-
kład.

– Powiedz mi chociaż, od kogo? Od Thomasa? – do-

pytywała Lena pełna nadziei.

Nicola pokręciła głową.
– Nie, to z jakiejś firmy. Nie pamiętam dokładnie.

Coś na T. Tiffi... albo jakoś tak.

Nie było to już takie ważne. Skoro przesyłka nie była

od Thomasa, nie miało znaczenia, co w niej jest.

– Ciociu, zajęłam ci miejsce – zawołała Merit, kiedy

zobaczyła Lenę.

background image

Niels dumnie siedział po jednej stronie stołu między

Aleksem a Danielem. Najwidoczniej w towarzystwie
mężczyzn czuł się dużo lepiej.

Ponieważ Nicola ze względu na zakupy nie miała

czasu na wymyślne jedzenie, przygotowała spaghetti bo-
lognese. Rano zrobiła sos, a makaron szybko się gotował.

– Hurra, spaghetti! Uwielbiam – piszczała Merit,

głaszcząc się po brzuchu.

Po Nielsie też było widać, że się cieszy. Ale ponieważ

siedział teraz z mężczyznami, nie wypadało mu tak ży-
wiołowo okazywać radości. Mężczyźni nie pokazują swo-
ich uczuć!

Lena była szczęśliwa, że dzieci zadowolone.
Obiad zjedli w ożywionej atmosferze. Hitem były lo-

dy. Lena nie mogła się nadziwić, że po niemałej porcji
makaronu dzieci znalazły jeszcze w brzuchu miejsce na
nie mniejszą porcję lodów.

Może ze względów wychowawczych powinna inter-

weniować, ale nie dała rady. Aby pozbyć się poczucia wi-
ny, odpowiedzialność zrzuciła na Nicolę. Ale i ona nic nie
powiedziała. Przeciwnie, pozwoliła dzieciom zjeść dodat-
kową porcję deseru.

Aleks i Daniel wypili jeszcze kawę. Niestety nie było

im dane nią się delektować, bo Niels ich popędzał. Chciał
szybko wracać do pracy.

Nicola obiecała Merit, że z resztek materiału uszyje

ubranka dla tej okropnej lalki. Najpierw musiała jednak
pozmywać naczynia.

background image

Lena została sama.
– Pójdę do siebie – powiedziała. – Może coś poczy-

tam.

– Nie zapomnij o przesyłce – przypomniała jej Nico-

la. – Najpierw chciałaś ją prawie rozerwać, a teraz wcale
cię nie interesuje.

– W porządku. Wezmę ją. Bawcie się dobrze – po-

wiedziała i pomachała Nicoli i Merit.

Merit przesłała jej buziaczka.
– Ty też, ciociu.
Lena sięgnęła po paczuszkę. Była lekka jak na swoje

wymiary.

Podrzuciła ją do góry, złapała i spojrzała na nadawcę:

Tiffany, Nowy Jork...

Dziwne. Tiffany to sklep jubilerski na Manhattanie.

Kto by nie pamiętał filmu z Audrey Hepburn „Śniadanie
u Tiffany’ego”. Ona sama widziała go kilka razy. Rozczu-
liła ją bardzo wzruszająca historia miłosna, która na
szczęście dobrze się skończyła. Uwielbiała też nie mniej
wzruszającą piosenkę „Moon River...”. Teraz trzymała
w rękach przesyłkę od Tiffany’ego... Bzdura. Oczywiście
nie od Tiffany’ego, tylko ktoś zlecił firmie Tiffany wysła-
nie do niej przesyłki. Tym kimś mógł być tylko Thomas,
momentalnie zaświtało jej w głowie.

Usiłowała otworzyć paczuszkę, ale nie było to łatwe.

Pobiegła do domu, chwyciła nóż, rozcięła opakowanie,
a potem najzwyczajniej je rozerwała. W piękny turkusowy
papier, który również nie zasłużył na jej łaskę i został

background image

bezwzględnie rozerwany, owinięte było turkusowe pude-
łeczko. W pudełeczku znajdowała się zawinięta w bibułkę
cudowna bransoletka ze srebra sterling. Była to jedna
z tych bransoletek z różnymi zawieszkami. Znajdowały
się wśród nich serduszka, prostokąciki, kwadraciki
i owalne zawieszki z wygrawerowanymi na nich literami.
Poza T, będącym symbolem firmy, były tam też inne. Le-
na tak długo obracała bransoletkę, aż złożyły się w napis:
„Lena i Tom – love forever”.

Wpatrywała się w napis, próbowała założyć branso-

letkę, ale z powodu drżących dłoni nie mogła jej zapiąć.
Najpierw musiała się uspokoić.

Złapała porwane opakowanie. Chciała je zmiąć

i wyrzucić do kosza. Niewiele brakowało, a przeoczyłaby
liścik dołączony do paczuszki. Wprawdzie był to jedynie
niewielki kartonik z papieru czerpanego, ale za to jakiej
treści!

Najdroższa Leni, najchętniej powtarzałbym ci to po

tysiąckroćdzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc
w miesiąc, rok w rok. Chcę ci to mówić przez całe życie:
Kocham cię! Twój Tom.

Chwyciła bransoletkę i razem z liścikiem przycisnęła

do serca. Jak on to robi, że zawsze udaje mu się ją zasko-
czyć? Jest tylko jedno wytłumaczenie – po prostu bardzo
ją kocha.

Lena wzięła głęboki oddech. Wreszcie udało się jej

zapiąć bransoletkę. Pięknie prezentowała się na ręce. Jej
serce waliło jak oszalałe – z radości, ale przede wszystkim

background image

z miłości...



Lena smacznie spała, kiedy poczuła lekkie łaskotanie

po nosie. Po chwili usłyszała potężne kichnięcie i radosny
chichot. Obudziła się. Przez moment mrugała, nie mogąc
się odnaleźć. Przed sobą zobaczyła roześmiane twarze
Merit i Nielsa, dzieci swojej siostry, które przyjechały do
niej na kilka dni. Pobyt w posiadłości sprawiał im wielką
frajdę.

– Dzień dobry. Która to godzina? – zapytała ciągle

zaspana.

– Szósta – powiedział Niels.
– O tej porze mnie budzicie?! Oszaleliście?
– Nie, ale pomyśleliśmy, że wstaniemy wcześnie, że-

by się jeszcze nacieszyć pobytem w posiadłości – powie-
dział Niels. – Dzisiaj wracamy do domu.

– Przecież obiecałam, że wyjedziemy dopiero po po-

łudniu.

Merit wskoczyła do łóżka i przytuliła się do Leny.
– Ciociu, moglibyśmy zostać tu na zawsze? Razem

z tobą, Nicolą, Aleksem, Danielem i Hektorem, no
i z innymi zwierzętami?

Lena pogłaskała dziewczynkę po jedwabistych wło-

sach.

– Kochanie, tutaj też musielibyście chodzić do szko-

ły, a wtedy posiadłość nie byłaby już taka fajna. W ferie
czy wakacje zawsze jest tu piękne, ale gdybyście musieli

background image

tu mieszkać na stałe, zaraz zaczęlibyście narzekać. Wierz
mi.

– Ale mama i tata ciągle się kłócą. To wcale nie jest

fajne.

Dziewczynka ciągle wspominała kłótnie rodziców.

Lena postanowiła porozmawiać z siostrą. Skoro Grit nie
może się dogadać z mężem, bo raptem stała się bogatą
kobietą i straciła rozum z powodu pieniędzy, niech przy-
najmniej oszczędzi dzieciom rodzinnych awantur.

Z trudem pohamowała gniew.
– No więc, co robimy, kochani? Pogadamy czy zjemy

śniadanie?

– Ciociu, jak myślisz, Daniel już wstał? – zapytał

Niels.

Daniel i Niels byli teraz jak papużki nierozłączki. Le-

na nie mogła się nadziwić, że Danielowi udało się dotrzeć
do Nielsa i zainteresować go jakąś pracą. Kiedy Niels
przyjechał do posiadłości, był znudzonym i zamkniętym
w sobie chłopcem.

– Daniel jest rannym ptaszkiem. Na pewno już wstał.
– W takim razie pójdę do niego. Na pewno zrobi mi

jajko sadzone i kakao. Jak wczoraj. Musimy dokończyć
domek dla ptaków.

– Myślałam, że skończyliście. Pokazywałeś mi go

wczoraj. Wyglądał dobrze.

– Tak, ciociu, w zasadzie jest gotowy, ale chcemy coś

poprawić. Daniel zdradzi mi tajemnicę, jak zaokrąglić
i wygładzić kanty.

background image

– Już dobrze, leć. Ale wróć, gdyby Daniel był po

śniadaniu lub nie miał czasu przygotować ci czegoś do je-
dzenia. Zgoda?

Niels uśmiechnął się.
– Daniel jest przecież moim przyjacielem. Na pewno

coś mi przygotuje.

Chłopiec pomachał jej na pożegnanie i wyszedł

z sypialni.

– A my, ciociu, tak sobie poleżymy. Opowiesz mi da-

lej historię o tej małej czarownicy, która nie umiała tań-
czyć i była smutna, bo nigdy nie będzie mogła wziąć
udziału w tańcu czarownic?

Lena westchnęła.
Wymyśliła tę historię na poczekaniu, bo nie miała

ochoty czytać małej bajek. Teraz sama nie pamiętała, co
jej opowiedziała.

– Może tak sobie tylko pogadamy albo opowiem ci

inną historię?

Merit pokręciła głową.
– Nie, ciociu, chcę historię o małej czarownicy. Ona

jest taka piękna. Muszę się dowiedzieć, czy pozna czaro-
dziejskie zaklęcie.

– Czarodziejskie zaklęcie?
Na Boga, co ona temu dziecku naopowiadała? Lena

nie mogła sobie przypomnieć.

– No ciociu, kiedy mała czarownica była razem

z innymi czarownicami na górze czarownic, to nie mogła
z nimi tańczyć, bo zły kruk ukradł jej kartkę z zaklęciem.

background image

Lena coś sobie przypomniała. Wytężyła pamięć,

mocno objęła Merit i zaczęła dalej opowiadać:

– Mała czarownica gorzko płakała...
– Nie, ciociu, to już było. Potem przyszedł do niej

mały kotek i ją pocieszał. Zacznij od momentu, gdy cza-
rownica zastanawia się, jak przechytrzyć kruka.

– No tak. Dobrze, że tak uważnie słuchałaś. Mała cza-

rownica siedziała pod pachnącym dzwonkiem...

– Pod muchomorem, ciociu – poprawiła ją Merit.
„Ciekawe, ile razy jeszcze mnie poprawi”, zastana-

wiała się Lena.

– Skarbie, masz rację, mała czarownica siedziała naj-

pierw pod muchomorem, ale nie podobało jej się to miej-
sce, więc przesiadła się pod dzwonek. Pod pachnącym
dzwonkiem lepiej jej się myślało.

– Dobrze zrobiła. Wolę dzwonki od muchomorów.

Muchomory są trujące. Ciociu, mów dalej.

Lena westchnęła.
– No więc mała czarownica siedziała pod dzwonkiem

i myślała...

Lena miała nadzieję, że Merit nie będzie jej ciągle

przerywać i wystarczy jej fantazji, by opowiedzieć histo-
rię do szczęśliwego końca.

Pomyślała jeszcze, że gdy odwiezie Nielsa i Merit do

domu, wstąpi do księgarni i kupi kilka książek dla dzieci.
Musi być odpowiednio przygotowana na ich kolejną wi-
zytę. Nie dowierzała możliwościom własnej wyobraźni.

background image

9


Lena umówiła się z siostrą, że sama odwiezie dzieci.

Następnego dnia i tak miała spotkanie w mieście.

Była zdziwiona, że nie zastała siostry. W domu był

jedynie szwagier.

Dzieci radośnie przywitały się z ojcem.
Niels chwalił się domkiem dla ptaków, a Merit nową

lalką i ubrankami, które uszyła Nicola. Potem zostawili
dorosłych i zajęli się swoimi sprawami.

– Gdzie jest Grit? Przecież dzisiaj rano miała wrócić

z Londynu.

Holger wzruszył ramionami.
– Przyjedzie dopiero jutro rano. Pewnie organizator

tego śmiesznego turnusu sprzedał za mało kremów
i innych cudownych mazideł, a w końcu przedłużył im-
prezę. Dla Grit i Mony to świetny pretekst, żeby zostać
dłużej.

Lena doskonale rozumiała jego sarkazm. Sama wi-

działa, jak bardzo zmieniła się jej siostra. To było niepo-
kojące.

– Nie rozmawiajmy o Grit – powiedział. – Dziękuję,

że zaopiekowałaś się dziećmi. Widać, że dobrze się
u ciebie czuły.

– Ja też czułam się z nimi dobrze i zawsze chętnie je

do siebie wezmę.

Poszła za szwagrem do domu. W przedpokoju stanęła

background image

jak wryta.

– Co tu się stało?
Kiedy Winckelmannowie wybudowali dom, zmienili

prawie wszystkie meble. Kupili porządny, ładny zestaw,
żadne jakieś tam nowoczesne albo wymyślne. Ich dom był
przytulny, a wystrój wnętrz pasował do Grit i jej męża.

Teraz przedpokój był prawie pusty, zdominowany

przez dwa krzykliwe obrazy namalowane przez dobrze
notowanego artystę. Obrazy były potwornie drogie i, zda-
niem Leny, po prostu ohydne. Nie wierzyła własnym
oczom. Coś takiego w mieszkaniu jej siostry i szwagra!
Zupełnie do nich nie pasowały.

– Obejrzyj salon – dodał Holger.
Kiedy tam weszła, zrozumiała jego uwagę.
Kiedyś pokój był urządzony przytulnie. Stały w nim

piękne meble, trochę antyków, kilka nowoczesnych mebli,
ale dobrze ze sobą skomponowanych. Teraz salon spra-
wiał wrażenie pustego. Utrzymany był w tonacji czerni
i bieli. Pod ścianą stała odrażająca designerska sofa, a nad
nią na białej ścianie wisiał czerwony obraz. Już sam jego
widok wywoływał w Lenie agresję.

W stalowym regale znajdowało się kilka dzieł sztuki,

które pewnie też kosztowały majątek, choć były zupełnie
bez wyrazu. Lena interesowała się sztuką. Chodziła na
wernisaże. Ale jeśli coś kupowała, to tylko dlatego, że jej
się podobało, a nie, że było akurat modne. Salon stał się
teraz pomieszczeniem bez wyrazu, nic nie mówił
o mieszkańcach domu i ich guście. Był urządzony sztucz-

background image

nie.

Można

go

przyrównać

do

ekspozycji

w ekskluzywnym domu meblowym przygotowanej dla lu-
dzi, którzy mają mnóstwo pieniędzy i koniecznie chcą
mieć stylizowane wnętrza.

– Nie mogłeś temu zapobiec? To przecież nie jest

w twoim guście.

Holger ponownie wzruszył ramionami.
– Sama wiesz, jak bardzo Grit się zmieniła. Ona nie

jest sobą. Na dodatek nasza wspólna szwagier – ka krąży
nad tym domem jak zły duch. Spadek nie przyniósł nic
dobrego. Nikomu z Fahrenbachów, chociaż – spojrzał na
nią i uśmiechnął się – tobie chyba posłużył. Jesteś taka jak
zwykle i dobrze wyglądasz.

– Dziękuję. Niestety masz rację. Grit jest nie do po-

znania. Zachowuje się jak kobieta, która wbiła się
w zupełnie do niej niepasującą sukienkę, ale za wszelką
cenę chce ją mieć. O Jörgu prawie nic nie wiem. Podobno
zorganizował jakiś wielki festiwal. Nawet nie chcę my-
śleć, ile ta impreza pochłonęła pieniędzy. A mój brat Frie-
der robi wszystko, by zniszczyć naszą markę i rodzinny
interes.

– Byłoby lepiej, gdybyś została w firmie – powie-

dział. – Powstrzymałabyś go przed robieniem głupstw.

Lena spojrzała na szwagra smutnym wzrokiem.
– Nie wiesz, że Frieder mnie zwolnił?
Holger najwyraźniej nic nie wiedział.
– Co takiego?
– Zwolnił mnie. Zaraz następnego dnia po otwarciu

background image

testamentu dał mi wymówienie i kazał uprzątnąć biuro.
Wiesz, jak się wtedy czułam?

– I ty tak po prostu się zgodziłaś? Przecież miałaś etat

w hurtowni.

– Z prawnego punktu widzenia Frieder mógł tak po-

stąpić. Dał mi wymówienie z natychmiastowym ustaniem
obowiązku świadczenia pracy, ale do końca okresu wy-
powiedzenia płacił mi pensję. Nie miałam żadnych pod-
staw, żeby się odwołać od jego decyzji.

Holger był wstrząśnięty.
– To musiało być dla ciebie straszne. Jak on mógł tak

zrobić? Jest twoim bratem.

– Nie powiem, żeby mnie to nie zabolało. Każdy, kto

niespodziewanie dostaje wymówienie, traci nagle grunt
pod nogami. Gorzej, gdy takie rzeczy dzieją się
w rodzinie. Ale co tam! Było, minęło. Jakoś się pozbiera-
łam, choć przyznaję, że rozczarowała mnie postawa Frie-
dera.

– Po czymś takim więcej bym się do niego nie ode-

zwał – wyrwało się Holgerowi.

– Jest moim bratem. Nie mogę z nim nie rozmawiać.

Spójrz na Grit. Ona też zrobiła i nadal robi rzeczy, które
wcale ci się nie podobają.

Przez chwilę się wahał.
– Gdyby nie dzieci, już dawno bym od niej odszedł.

To nie jest ta sama kobieta, z którą się ożeniłem. Zawsze
myślałem, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem
i odpowiada jej nasz standard życia. Widocznie się pomy-

background image

liłem. Czasem myślę, że jest chora. Człowiek zdrowy na
umyśle nie szasta tak pieniędzmi, a przede wszystkim nie
wydaje na takie bzdety.

Lena przypomniała sobie, w jaki szał zakupów wpa-

dła jej siostra w sklepie z tymi piekielnie drogimi butami
jakiegoś włoskiego projektanta. Zapomniała nawet jego
nazwisko. Nie było dla niej czymś wartym zapamiętania.

– Bardzo bym chciała, żeby się wreszcie opamiętała.

Chociażby z powodu dzieci.

– A ja? Ja ją wciąż kocham. Mogę jedynie czekać

i mieć nadzieję, że się opamięta. Nawet nie można z nią
porozmawiać. Każda próba kończy się awanturą. Nie chce
słuchać żadnych argumentów. Od razu wybucha, kiedy...

Holger nie dokończył zdania. Do salonu przybiegły

dzieci. Najpierw Niels, a za nim Merit z lalką w ręce.

– Tatusiu, ciociu, chodźcie z nami na dwór! Znaleźli-

śmy świetne miejsce na karmnik. I wiecie co? Był już je-
den ptaszek.

– Owszem, przyleciał, ale od razu odleciał – chichota-

ła Merit. – Pewnie dlatego, że nie znalazł nic do jedzenia.

Merit złapała Lenę za rękę i wyciągnęła ją na dwór.
Niels dumnie opowiadał ojcu, jak i gdzie umieścił

domek dla ptaków.

Lena była wściekła na siostrę. Grit ma dwoje cudow-

nych, zdrowych dzieci, miłego męża, a ryzykuje szczęście
rodziny dla powierzchownych i płytkich rzeczy. Niejedna
kobieta zazdrościłaby jej takiej rodziny.

Z reguły nie wtrącała się w sprawy innych. Tym ra-

background image

zem zrobi wyjątek, a przynajmniej spróbuje delikatnie
wyjaśnić siostrze, że wybrała złą drogę.

background image

10


Lena lubiła kiedyś swoje mieszkanie w mieście. Czu-

ła się w nim dobrze. Wtedy jej świat był uporządkowany,
żył ojciec, a ona pracowała w rodzinnej hurtowni.
W urządzenie

mieszkania

włożyła

dużo

serca

i staranności. Miała wrażenie, że to jej wymarzone
gniazdko.

Dziwne, ale kiedy teraz weszła do mieszkania, nie

czuła się w nim jak właścicielka, lecz jak osoba oglądają-
ca mieszkanie.

Postanowiła trochę je przewietrzyć. Otworzyła okna

i drzwi. Wyszła na taras. Wszystkie kwiaty uschły, aż
przykro było patrzeć. Nic dziwnego, nikt nie przychodził
ich podlewać. Zaczęła skubać suche listki. Po chwili
uświadomiła sobie, że to bez sensu. Roślin i tak nie da się
uratować, a jeśli będzie miała szczęście, mieszkanie
wkrótce zostanie sprzedane. Wychyliła się przez balustra-
dę i popatrzyła w dół. Przypomniała sobie, jak bardzo po-
dobał się jej widok z tarasu. Był piękny, ale nie mógł
konkurować z widokami w Fahrenbach. Czy to możliwe,
że tak szybko zmienia się nasz punkt widzenia
i poszerzają horyzonty?

W przypadku Leny można to zrozumieć dosłownie,

w przypadku jej rodzeństwa nie. Po przejęciu dużego
spadku zmienił się ich standard życia W jej przypadku
zmienił się krajobraz, który ją otaczał.

background image

Lena westchnęła i wróciła do mieszkania. Z butelką

wody od Holgera w ręku chodziła od jednego pomiesz-
czenia do drugiego.

Agent poinformował ją, że kupiec jest zainteresowany

mieszkaniem z meblami i całym wyposażeniem, włącznie
z naczyniami.

Przyglądała się wszystkim rzeczom i zastanawiała,

czy chce je zabrać do Fahrenbach. Początkowo chciała je
przeznaczyć na wyposażenie apartamentów dla gości. Te-
raz, kiedy nabrała dystansu, pomysł nie wydał jej się do-
bry. Stwierdziła, że żadna z tych rzeczy nie jest bliska jej
sercu. Tak bliskie stało się obecnie Słoneczne Wzgórze
i wszystko z nim związane.

Zabierze jedynie rzeczy osobiste. To naturalne. Na

przykład obraz, który dostała od ojca z okazji zdanego eg-
zaminu albo stare angielskie świeczniki ze srebra. Pewnie
odkryje coś jeszcze przy ponownym przeglądaniu rzeczy.
Dużo tego nie będzie. Nie musi zamawiać transportu.
Wszystko zmieści się w samochodzie.

Dobrze, że nie będzie wielkiej przeprowadzki. Osz-

czędzi sobie stresu pakowania, przewożenia, rozpakowy-
wania.

Usiadła w fotelu. Ilekroć odwiedzał ją ojciec, siadał

właśnie w tym miejscu.

Znowu pożegnanie...
Po sprzedaniu mieszkania nie będzie miała powodu,

żeby przyjeżdżać do miasta. Owszem, są tu jeszcze Frie-
der i Grit.

background image

Ale Frieder pozbył się jej z firmy jak natrętnej mu-

chy, a na prywatne uroczystości, na przykład z okazji za-
kończenia przebudowy domu, nawet nie została zaproszo-
na. O imprezie związanej z nowym otwarciem firmy do-
wiedziała się nie od niego, lecz od Grit. Pozostałe rodzeń-
stwo zaprosił. Oni byli o wszystkim dobrze poinformowa-
ni, a Lena nie dostała zaproszenia. Było jej przykro. Za-
stanawiała się, dlaczego Frieder ją pominął.

Może miał wyrzuty sumienia? Zrestrukturyzował

i przebudował firmę. Wiedział, że Lena tego nie pochwa-
la. Nie chciał, aby zobaczyła wszystko z bliska, bo nie
zniósłby jej krytyki?

A może dlatego, że wszystko, co mówiła, za bardzo

przypominało mu ojca? Tacie też nie spodobałyby się wy-
czyny jego najstarszego syna. To mogła być jedna
z przyczyn. Kiedy powiedział, że zwalnia ją z hurtowni,
przyznał, że w swoim sposobie myślenia i działania za
bardzo przesiąkła ojcem.

Musi mu jednak powiedzieć, że popełnia poważne

błędy, które szkodzą firmie. Nie może milczeć. Nie może
się biernie przyglądać, jak doprowadza do upadłości firmę
o bogatych tradycjach. Jednocześnie zdaje sobie sprawę,
że teraz to jego firma i tylko jego zdanie się liczy, a uwagi
młodszej siostry są po prostu uciążliwe. Prawdopodobnie
Jörg nie zaprosił jej z tego samego powodu. Nie zniósłby
krytyki. Ona na pewno nie omieszkałaby powiedzieć, że
urządzanie drogiej imprezy jest czystym idiotyzmem
i najpierw powinien się wdrożyć oraz nauczyć zarządzać

background image

tak wielką winnicą.

A jej siostra Grit?
Do niej nic nie dociera. Nie chce słuchać żadnych rad.

Żyje rozrzutnie i zachwyca się wszystkim, co próżne,
płytkie i powierzchowne. Zaniedbuje przy tym rodzinę.

Lena zaczęła wątpić w siebie.
Tych troje trzyma się razem i żyje wystawnie. Nie

tylko akceptują sposób życia pozostałych, lecz uważają go
za imponujący.

Może jej wyobrażenie o życiu nie jest już modne? Ale

ona nie umie inaczej. Ojciec zawsze był dla niej wzorem
do naśladowania. Jego dewiza brzmiała: „Najpierw obo-
wiązki, potem zabawa”.

Z chęcią napiłaby się teraz wina. ‘Niestety w domu

go nie było. Pozostała przy wodzie.

Niezależnie od tego, co robi jej rodzeństwo, nie po-

winna się tym aż tak bardzo przejmować. Mimo wszystko
będzie interweniować, jeśli stwierdzi, że sprawy idą
w złym kierunku. Na pewno zadzwoni do Friedera
i powiadomi, że przez niesolidne dostawy hotel Parkowy
skreśli go z listy dostawców. Wprawdzie nie jest już
współwłaścicielką hurtowni Fahrenbach, ale samo nazwi-
sko do czegoś zobowiązuje. Fahrenbachowie zawsze
uchodzili za wypłacalnych i solidnych partnerów handlo-
wych.

Wstała, zapaliła światło i jeszcze raz przeszła się po

mieszkaniu, w którym kiedyś czuła się tak dobrze, a które
teraz stało się jej obce. Wszystko było tu ładne, ale nie pa-

background image

sowało do jej obecnego życia. Jej domem i małą ojczyzną
było teraz Słoneczne Wzgórze i wszystko, co je otaczało.
Tam było jej miejsce, w tej bogatej w tradycję posiadło-
ści, w tej cudownej okolicy, a przede wszystkim wśród
mieszkających tam ludzi.

Jej przyjaciółka Sylvia bez oporów porzuciła życie

w mieście i wróciła na wieś, by przejąć po rodzicach go-
spodę. Była ona przez całe pokolenia własnością jej ro-
dziny. Mimo że skończyła studia, była gotowa zająć się
nią. Prowadzenie gospody wcale nie stanowiło dla niej
ujmy na honorze, Markus też wrócił do Fahrenbach, żeby
przejąć rodzinny tartak. On również skończył studia i miał
dobrze płatną posadę. Zrezygnował z niej dla tartaku.

Pielęgnowanie tradycji nie może być zatem złym

rozwiązaniem.

Dlaczego jej rodzeństwo odrzuca tradycję i chce

wszystko zmieniać?

Lena nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Dalsze

rozmyślanie nad postępowaniem rodzeństwa nie miało
sensu. Położyła się do łóżka.

Kwadrans później, kiedy przekręcała się na bok –

a zwykle zasypiała na boku – zadzwonił telefon.

Zapaliła światło. Kto może dzwonić o tej porze? To

pewnie pomyłka. Mimo wszystko poszła do salonu, gdzie
stał aparat. Gdyby spodziewała się telefonu, zabrałaby
komórkę.

Odebrała i serce jej zamarło. Dzwonił Thomas.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego, że Tom

background image

zadzwoni do niej na ten numer. Nawet mu go nie podała.
Nie znał też jej mieszkania w mieście. Właściwie, jakie to
ma znaczenie?

Thomas był częścią Fahrenbach. Tu się poznali, tu

byli szczęśliwi i tu ponownie się odnaleźli.

– Wybacz, kochanie, że tak późno dzwonię. To przez

tę zmianę strefy czasowej...

– Możesz do mnie dzwonić o każdej porze! – krzyk-

nęła do słuchawki, co zresztą było prawdą. – Tak się cie-
szę, że słyszę twój głos. Od razu mi lepiej.

Jej słowa go zaniepokoiły.
– Leni, co się stało?
– Właściwie nic. Jestem tylko w pożegnalnym nastro-

ju. Właśnie sprzedaję mieszkanie z całym, no prawie ca-
łym wyposażeniem. To już koniec mojego życia
w mieście. Ale to nie takie ważne. Dużo bardziej martwią
mnie stosunki z moim rodzeństwem, które...

Urwała nagle. Po co mu to mówi? To bez sensu. Od-

kąd Lena i Thomas znowu byli razem, rozmawiali jedynie
o ich miłości, cieszyli się chwilą, nie myśląc o dniu po-
wszednim. Nic o nim nie wiedziała poza tym, że ją kocha;
on nic nie wiedział o niej poza tym, że go kocha.

– Gdzie jesteś? – zmieniła nagle temat.
– W Vancouver.
– Co robisz w Kanadzie?
– Jestem tu służbowo i zaraz jadę dalej. Muszę pole-

cieć do Rio, do Singapuru... Za dużo wyliczania. Lenko,
nie będzie mi łatwo do ciebie zadzwonić, dlatego teraz to

background image

robię. Cieszę się, że Nicola dała mi ten numer i że cię zła-
pałem. Spróbuję się z tobą skontaktować, ale podejrze-
wam, że z dzwonieniem może być trudno. Chciałem ci
tylko powiedzieć, że bardzo cię kocham i żebyś nigdy
o tym nie zapomniała.

Wyjechał służbowo. Czym on się zajmuje? Straszne,

nawet nie wie, co robi miłość jej życia. Jakże mogłaby te-
raz o to pytać!

– Leni? – rzucił do słuchawki, gdy dość długo milcza-

ła.

– Ja też cię kocham – odpowiedziała wreszcie.
Opowiedział

jej

jeszcze,

jak

pięknie

jest

w Vancouver, a ona zapytała o stan zdrowia jego rodzi-
ców. Czuli się już znacznie lepiej.

Dziwne, tak bardzo się kochali, a rozmowa jakoś się

nie kleiła. Brakowało im wspólnych, codziennych spraw.
Zapewnienia

o miłości

piękne,

szczególnie

w połączeniu z czułymi pocałunkami i bliskością. Na od-
ległość to tylko słowa. Słowa, które budzą tęsknotę za bli-
skością drugiej osoby.

Skończyli rozmawiać. Lena czuła się samotna. Była

smutna. Spojrzała na bransoletkę, którą podarował jej
Thomas.

Love forever...
Zadbał, aby nie zapomniała o jego miłości.
A jednak była smutna. Dlaczego? Może nie chce jej

czegoś powiedzieć? Może coś ukrywa? To tylko domysły.
Swoim zachowaniem nie dał jej żadnego powodu do wąt-

background image

pienia. Kiedy los rozdzielił ich na dziesięć lat, cierpiał tak
samo jak ona. Gdy tylko się dowiedział, że rozdzieliła ich
obrzydliwa intryga, wsiadł do pierwszego samolotu
i przyleciał do niej. Potem zafundował jej deszcz róż.
Spadały z helikoptera na ziemię i ten deszcz nie miał koń-
ca.

Jeden dowód miłości za drugim. Czego ona oczekuje?

Gdyby nie wypadek jego rodziców, zdążyliby sobie opo-
wiedzieć o swoim życiu. Miało to być tego wieczoru, kie-
dy dostał wiadomość z Ameryki o wypadku i natychmiast
zdecydował się wracać. Od tego czasu ciągle się z nią
kontaktował i zapewniał o swoim uczuciu.

Co się z nią dzieje?
Bała się. Musiała się do tego przyznać. Bała się, że

w jego życiu może być ktoś lub coś, co nie pozwoli im
być razem. Nie mogła znieść tej myśli.

Thomas był wielką miłością jej życia. Tak bardzo

pragnęła, żeby przeniósł się do Fahrenbach i zamieszkał
z nią w posiadłości. On nie wykluczył takiego rozwiąza-
nia. Nie mieli po prostu czasu, by poważnie porozmawiać
o przyszłości.

Ujęła bransoletkę i obracała ją, składając wygrawe-

rowane litery: Lena i Tom – love forever.

Ściskała bransoletkę, jakby szukała w niej siły

i wsparcia. Zgasiła światło i z bransoletką w dłoni położy-
ła się spać. Długo nie mogła zasnąć. Tej nocy znowu
przyśnił jej się ojciec. Już kiedyś miała taki sen. Ojciec
stał po drugiej stronie rzeki i próbował jej coś powiedzieć,

background image

ale ona nie mogła go zrozumieć. Tym razem obok ojca
stał Thomas. Też coś do niej mówił, ale ona go nie słysza-
ła. W tym śnie nie było jednak zmurszałej łódki. Nie pró-
bowała więc nawet przedostać się do nich. Dzieliła ich
rzeka. Dlaczego żadne z nich nie próbowało przepłynąć
na drugi brzeg?

Płakała przez sen. Zbudził ją własny szloch. Poczuła

coś twardego na twarzy. To bransoletka, z którą zasnęła.
Odłożyła ją na nocną szafkę. Ciekawe, czy odcisnęła się
jej na policzku? Była zbyt leniwa, żeby to sprawdzić. Mu-
siałaby wstać i podejść do lustra, ale jej się nie chciało.

Odwróciła się na drugi bok i próbowała zasnąć.
Thomas i jej ojciec...
Nie chciała się zastanawiać, co ten sen oznacza. Wy-

tłumaczyła sobie, że jej ojciec i Thomas na pewno dobrze
by się rozumieli. Była o tym przekonana.

– Thomasie, kocham cię, na zawsze i na wieczność –

powiedziała cicho i zasnęła, myśląc o nim.

background image

11


Punktualnie o umówionej godzinie zjawił się agent

nieruchomości.

Lena wzruszyła się, kiedy podekscytowany mówił, że

znalazł wypłacalnego kupca. Jednocześnie ubolewał, że
nie udało mu się sprzedać mieszkania za taką kwotę,
o jakiej mówiła Lena.

– Pani Fahrenbach, zrobiłem wszystko, co w mojej

mocy, ale nie udało się – usprawiedliwiał się. – To zły
czas na handel nieruchomościami. Nie jest łatwo znaleźć
kupca. Tyle osób przychodziło oglądać mieszkanie, pomi-
nąwszy niedzielnych gości, którzy dla zabicia czasu cho-
dzą oglądać mieszkania i domy wystawione na sprzedaż.
Dwa małżeństwa były poważnie zainteresowane. Ale jed-
ni nie dostali kredytu, a drudzy chcieli zapłacić dużo
mniej niż zakłady Variusa. Mogę szukać dalej, ale sama
pani powiedziała, że zależy pani na szybkiej sprzedaży.

Lena skinęła głową.
– To prawda, panie Stein, i dlatego zgadzam się na

sprzedaż.

Nie mogła mu przecież powiedzieć, że pilnie potrze-

buje pieniędzy.

– Pani Fahrenbach, zapewniam panią, że zrobię

wszystko, by wyciągnąć więcej pieniędzy za wyposażenie
mieszkania. Wiem, jak bardzo im zależy na kupieniu
umeblowanego i wyposażonego mieszkania, dlatego mam

background image

punkt zaczepienia.

Agent bardzo się starał. Lena kolejny raz się wzruszy-

ła.

– Chciałabym jeszcze w tym tygodniu załatwić

wszystko u notariusza. Wtedy nie musiałabym przyjeż-
dżać kolejny raz.

– Nie ma problemu – powiedział Ralf Stein. – Znam

dobrze notariusza, który sporządza dokumenty dla firmy,
w której kiedyś pracowałem. Umówię spotkanie. Ma pani
może jakieś życzenia co do terminu?

– Nie. Nie mam tu żadnych zobowiązań, więc mam

czas.

Ralf Stein podniósł się.
– W takim razie nie ma na co czekać. Natychmiast

skontaktuję się z Variusem i notariuszem. Jeszcze w tym
tygodniu załatwimy sprawę. Dziękuję pani za zaufanie.
Pierwsze zlecenie zawsze jest swoistym kołem zamacho-
wym, które ma rozkręcić interes. Po pani spontanicznej
decyzji powierzenia mi sprzedaży mieszkania dostałem
kolejne zlecenia. Mam też sygnał z Vajciusa, że chcą sko-
rzystać z moich usług. Dzięki pani wszystko dobrze się
zaczęło.

– Cieszę się. Zasłużył pan na to.
Pożegnali się.
Sprzeda więc mieszkanie, ale po dużo niższej cenie,

niż się spodziewała. Różnica między ceną zakupu
a sprzedaży wynosi aż dziewięćdziesiąt tysięcy euro. To
dużo, ale kupując mieszkanie, słono przepłaciła. Już oj-

background image

ciec ją ostrzegał, że w przypadku sprzedaży nigdy nie do-
stanie sumy, jaką włożyła. Cóż, wtedy za wszelką cenę
chciała mieć to mieszkanie. Teraz zobaczyła, że jej upór
był nieopłacalny. Pocieszała się myślą, że pan Stein wy-
negocjuje dobrą cenę za wyposażenie. Zrobiła sobie kawę.

Postanowiła zadzwonić do brata. Chciała ostrzec

Friedera, że wkrótce straci klienta, jeśli nie poprawi za-
rządzania dostawami.

Wzięła łyk kawy, potem wybrała w telefonie numer

Friedera. W słuchawce słychać było najpierw trzaski,
a potem odezwał się kobiecy głos:

– Sekretariat Fahrenbach. Reni Wolters. W czym mo-

gę pomóc?

Aha, Frieder jako szef sam nie odbiera telefonów.

Robi to teraz jego sekretarka.

– Dzień dobry. Lena Fahrenbach. Czy mogłabym

rozmawiać z bratem?

– Jest pani umówiona?
Przez moment zaniemówiła.
– Muszę być umówiona, żeby porozmawiać

z bratem?

– Przykro mi, ale pan Fahrenbach jest bardzo zajęty.
– Proszę mnie połączyć z bratem.
Ton jej głosu sprawił, że sekretarka, która nie znała

Leny, wykrztusiła:

– Chwileczkę, spróbuję...
Znowu coś trzasnęło w słuchawce i po chwili ode-

zwał się Frieder.

background image

– Cześć, Leno, co za niespodzianka!
Cieszy się? Jest zdenerwowany? Miała nadzieję, że

się cieszy. W końcu jest jego siostrą.

– Cześć, Friederze!
– Gdzie jesteś? Na tym pustkowiu?
– Nie, w mieście. Znalazłam kupca na moje mieszka-

nie, a poza tym odwiozłam Nielsa i Merit. Byli u mnie
przez kilka dni.

– Tak, wiem. Grit mi mówiła. Dlaczego sprzedajesz

mieszkanie?

– Bo mój dom jest teraz w Fahrenbach.
– Doprawdy nikt z nas nie rozumie twojej decyzji.

Jak możesz tam mieszkać? Nie lepiej było wszystko
sprzedać i przenieść się do miasta? Nie możesz zaszyć się
na tym odludziu na zawsze. Jesteś jeszcze taka młoda.
W mieście –miałabyś lepsze możliwości.

– Jednej z tych możliwości sam mnie pozbawiłeś. Nie

pozwoliłeś mi dalej pracować w hurtowni.

Frieder nie chciał, żeby mu o tym przypominać. Miał

wyrzuty sumienia. Wiedział, że podle się wobec niej za-
chował.

– Lena, to stare dzieje. Nie wracajmy do tego.
– Nie mam zamiaru. Sam mnie sprowokowałeś.

Dzwonię z innego powodu. Przez przypadek dowiedzia-
łam się, że hotel Parkowy w Bad Helmbach ma zamiar
skreślić cię z listy dostawców, ponieważ hurtownia Fah-
renbach nie jest solidna w dostawach.

Nie spodobały mu się jej słowa.

background image

– Nie wtrącaj się do moich spraw – uniósł się.
– Nie wtrącam się. Chcę cię jedynie ostrzec. W końcu

każdy klient jest ważny. Można go szybko stracić,
a trudno znaleźć nowego.

– Widzisz, to jest dokładnie to, co mi przeszkadzało

u ojca. Te ciasne horyzonty. Jesteś taka jak on.
W zasadzie to dobrze, że nie pracujesz w firmie. Nie
umiesz myśleć perspektywicznie. Ojciec też tego nie po-
trafił. To wasze wieczne zwracanie uwagi, krytykowanie,
upominanie i grożenie palcem. Nie zniósłbym tego dłużej.
Rozumiesz? Mam własne pomysły, własne wizje.

– Pamiętaj, że ojciec dzięki tym, jak mówisz, ciasnym

horyzontom zarabiał pieniądze. Bardzo duże pieniądze.

– Zarobię jeszcze więcej – odgryzł się. – To wszystko

czy masz jeszcze jakieś zastrzeżenia?

– To wszystko – powiedziała. – Ale niezależnie od

tych spraw, chętnie bym się z tobą spotkała.

– Przykro mi, chwilowo to niemożliwe. Szykuję

wielkie otwarcie. Zaprosiłem wielu gości, ponad sto osób,
a ja...

Urwał nagle, bo uświadomił sobie, że zaprosił ponad

sto osób, ale zapomniał o własnej siostrze. Poczuł się nie-
zręcznie.

– Leno...
– Nie chcę ci już przeszkadzać. Przepraszam, że

z powodu takiej błahostki w ogóle do ciebie zadzwoniłam.
Więcej się to nie powtórzy.

Czuła się mocno urażona. Najchętniej wybuchłaby

background image

głośnym płaczem, ale nie chciała się kompromitować.

– Nie obrażaj się. Nie chciałem, żeby tak wyszło...

Nie wysłałem ci zaproszenia, bo wiem, że nie spodoba ci
się to, co zrobiłem. Poza tym nie wiedziałem, że jesteś
w mieście. Otwarcie jest w czwartek. Goście będą się
schodzić od jedenastej. Możesz wtedy przyjść... Ach,
bzdury opowiadam. Sprawisz mi radość, jeśli przyjdziesz.

Nic nie odpowiedziała.
– Leno, naprawdę sprawisz mi radość swoim przyj-

ściem. Już dawno się nie widzieliśmy.

– Nie wysilaj się. Może to i lepiej, że nie będę musia-

ła patrzeć, co zrobiłeś z firmą.

Wściekł się.
– Wszystkim się podoba. Nawet Bank Regionalny

mnie wspiera.

– Po co ci wsparcie z banku, skoro hurtownia jest

w świetnej kondycji finansowej? Przecież firma ma środki
pieniężne na inwestycje.

– Leno, posuwasz się za daleko. Nie muszę z tobą

o tym rozmawiać. Zatem do czwartku. Zaczynamy
o jedenastej. Za budynkiem będzie ustawiony namiot. Po-
częstunek zamówiłem u Molaniego. To będzie istna uczta
nie tylko dla oka. Jedzenie od Molaniego to niebo
w gębie. Do czwartku!

Rozłączył się.
Lenie drżała ręka, gdy odkładała słuchawkę.
Frieder stracił rozum. Opętała go mania wielkości. Co

on zrobił z majątkiem firmy, którą zapisał mu ojciec? Po

background image

co mu pomoc banku?

Poczęstunek dla gości od Molaniego. To luksusowa

restauracja, gdzie ceny mogą przyprawić o zawał serca.
Po co to wszystko?!

Zbył ją, gdy powiedziała o hotelu Parkowym.
Ciasne horyzonty. Tak nazwał jej sposób myślenia

i sposób myślenia ojca, który przekazał mu solidną firmę
przynoszącą ogromne zyski.

Nie pójdzie na otwarcie. Za nic w świecie.
Najchętniej wsiadłaby od razu do samochodu

i wróciła do Fahrenbach, do jej małego spokojnego świa-
ta, do jej raju. Nie może tego zrobić. Musi uprzątnąć
z mieszkania wszystkie rzeczy osobiste. Zresztą głupotą
byłoby

teraz

wyjechać

i wrócić

na

spotkanie

z notariuszem.

Przyniosła z kuchni worek na śmieci. Z szafy na

ubrania wyciągnęła pierwszą szufladę. Przechowywała
tam pocztówki, pamiątki z wakacji, plany miast
i przewodniki. Nie będzie jej to już potrzebne. Do worka.

Szybko się zorientowała, że nie jest to właściwy spo-

sób porządkowania mieszkania. Nie wystarczy jej wor-
ków, jak będzie tak robić dalej.

Była zła, a w gniewie bezmyślnie wyrzuci wszystko

bez oglądania.

Musi się uspokoić. Potrzebny jej długi spacer. Zresztą

i tak powinna zrobić zakupy na kolejne dni. Przy okazji
pójdzie do sklepu.

Wstała, spojrzała na rzeczy, które wyrzuciła,

background image

i wyciągnęła z worka leżące na wierzchu pocztówki
z Positano. Spędziła tam wspaniały urlop, do którego
chętnie wracała pamięcią. Pocztówki muszą zostać. Wła-
ściwie wszystko powinna przejrzeć jeszcze raz. Ale naj-
pierw musi się uspokoić.

Ciasne horyzonty. Co za bezczelność posądzać ją

i ojca o ciasne horyzonty myślowe.

Lena sięgnęła po torbę, wzięła klucze, potem

z impetem trzasnęła drzwiami. Wciąż była wściekła. Po-
trzebowała świeżego powietrza.

To oczywiste, że nie pójdzie na otwarcie firmy.

Prawdę mówiąc, Frieder wcale nie chciał jej widzieć. Ina-
czej wysłałby jej zaproszenie jak pozostałemu rodzeństwu
lub przynajmniej zaprosił na początku rozmowy telefo-
nicznej. Teraz nie miał po prostu innego wyjścia. Lena
była w mieście, wiedziała o uroczystości, więc zaprosił ją
od niechcenia. Czuła się jak ktoś, kto nie był godny głów-
nej nagrody, więc na otarcie łez dostanie nagrodę pocie-
szenia.

Oparła się o ścianę windy. Łzy napłynęły jej do oczu.

Przepaść między nią a jej rodzeństwem była coraz więk-
sza. Coraz mniej się rozumieli, coraz bardziej oddalali się
od siebie. A przecież są rodziną. Czyja to wina? Jej? Jest
nudna? Ograniczona? Małostkowa?

Lena wierzyła, że się nie zmieniła. To Frieder, Jörg

i Grit zmienili się nie do poznania.

Dlaczego?
Fahrenbachom zawsze żyło się dobrze. Mieli świetne

background image

warunki bytowe i bardzo dużo pieniędzy, lej ojciec był
hojny, ale nie rozrzutny.

Nigdy nie podcinał skrzydeł swoim dzieciom. Pró-

bował je wychować na porządnych ludzi, wpoić im sza-
cunek do pewnych wartości, nauczyć poczucia obowiązku
i rozsądnego podejścia do życia. Ogromną wagę przywią-
zywał do tego, żeby dzieci miały poczucie stabilności
i znały swoją wartość.

Skąd więc teraz u jej rodzeństwa ta nieokiełznana

chęć używania życia i rozrzutność?

Lena w żaden sposób nie umiała sobie tego wytłuma-

czyć.

Jedyne, co jej przyszło do głowy, to spostrzeżenie, że

odziedziczyła charakter po ojcu, a jej rodzeństwo wdało
się w matkę. Ich matka zawsze miała wielki apetyt na ży-
cie. Nieustannie szukała wrażeń, aż wreszcie została żoną
argentyńskiego multimilionera. A może już miliardera?

Lena nie chciała się nad tym zastanawiać. Jakie to

miało znaczenie?

Matka wybrała życie w luksusie i dla takiego życia

porzuciła dzieci.

Im mniej myślała o matce, tym mniej bolała prze-

szłość.

background image

12


W ciągu kolejnych dni Lena zajmowała się

uprzątnięciem z mieszkania osobistych rzeczy.

Sprzedaż wreszcie została poświadczona notarialnie,

więc nie było odwrotu.

Ralf Stein, agent nieruchomości, naprawdę się posta-

rał. Za wyposażenie mieszkania kupiec zapłacił więcej,
niż się spodziewała. Postanowiła, że gdy już urządzi apar-
tamenty dla gości, odwdzięczy mu się darmowym poby-
tem w Fahrenbach.

Nadszedł dzień wielkiego otwarcia u Friedera. Lena

trzymała się swojego postanowienia i nie zamierzała sko-
rzystać z jego wątpliwego zaproszenia. Ale zadzwoniła do
Grit, żeby jej przypomnieć o imprezie, i dodała, że Jörg
przyjeżdża z Francji. Już tak długo go nie widziała. Kiedy
nadarzy się kolejna okazja, żeby spotkać się we czwórkę?
Z pewnością nieprędko.

Lena nie planowała żadnego udziału w przyjęciu,

więc nie miała nic eleganckiego do ubrania. Była przeko-
nana, że jej szwagierka Mona i siostra Grit odpicują się
jak na święto lasu.

Wybrała wąską, czarną sukienkę z lnu. Pasowała do

niej i podkreślała jej figurę. Założyła odkryte buty na wy-
sokim obcasie, które na szczęście znalazła w rzeczach po-
zostawionych w mieszkaniu. Rozczesała swoje blond
włosy, nieznacznie podkreśliła oczy czarnym tuszem, po-

background image

malowała usta i skropiła się ulubionymi perfumami. Go-
towe. Była zadowolona ze swojego wyglądu.

Wyjechała trochę wcześniej. Za budynkiem hurtowni

Frieder kazał rozstawić namiot, a to oznaczało, że mogły
się pojawić problemy z zaparkowaniem. Mimo że była
dość wcześnie, miała problem ze znalezieniem wolnego
miejsca. Chyba większość gości była już na miejscu.
Wszystkie okoliczne parkingi były pełne.

Zostawiła samochód dość daleko od hurtowni, więc

niemały kawałek musiała przejść pieszo. Nie widziała
w tym żadnego problemu.

Hurtownia Fahrenbach mieściła się w secesyjnej wil-

li. Kiedy podeszła bliżej budynku, zauważyła, że zdjęto
stary szyld firmy. Nad wejściem wisiał nowy napis. Wy-
grawerowane w szlachetnej stali współczesne litery ukła-
dały się w nazwisko Fahrenbach. Frieder zrezygnował ze
starego szyldu hurtowni. Zresztą nigdy mu się nie podo-
bał.

Zwykłe „Fahrenbach” na szyldzie mogło oznaczać

wszystko i nic. Poza tym współczesny kształt liter wy-
grawerowanych w jeszcze bardziej współczesnej szla-
chetnej stali nie pasował do stylu willi.

Lena nie chciała się tym denerwować. Co ją to intere-

suje.

Ciągle nadchodzili goście okazujący przy wejściu

swoje zaproszenia.

Lena była już prawie przy wejściu. Do jej uszu do-

biegł gniewny głos starszego mężczyzny ubranego

background image

w szykowny, ciemnoszary garnitur. Od razu było widać,
że to garnitur szyty na miarę.

– Proszę mnie na chwilę wpuścić do pana Fahrenba-

cha. Co to ma znaczyć? Jakie zaproszenie?

– Przykro mi. To impreza zamknięta. Wejście tylko

za okazaniem zaproszenia.

Lena poznała ten głos. Po kilku krokach stała już ob-

ok zdenerwowanego mężczyzny.

– Pan Brodersen. Dzień dobry. Co za niespodzianka.
Mężczyzna spojrzał w bok. Ucieszył się na widok

Leny.

– Pani Leno, dlaczego nie mogę wejść?
– Mój brat całkowicie przebudował firmę i dzisiaj jest

wielkie otwarcie – wyjaśniła mu. – Nie dostał pan zapro-
szenia?

– Nie – warknął. – Gdybym wiedział, co tu się dzieje,

nie przyszedłbym. Muszę poważnie porozmawiać z pani
bratem. To nie potrwa długo.

Lena usiłowała ukryć zdziwienie.
Od kilkudziesięciu lat Brodersen był partnerem han-

dlowym hurtowni. Zawsze robili z nim dobre interesy.
Dlaczego Frieder go nie zaprosił?

– Wejdziemy razem, panie Brodersen.
Wzięła go pod rękę. Niestety ją też zatrzymano.
– Proszę pokazać zaproszenie – powiedziała jakaś

młoda dziewczyna.

– Nie mam.
– W takim razie nie może pani wejść. Bardzo mi

background image

przykro.

– To naprawdę imponujące, jak poważnie traktuje pa-

ni swoje obowiązki, ale jestem siostrą pana Fahrenbacha,
a ten pan jest jednym z naszych najstarszych partnerów
handlowych. Dlatego proszę się odsunąć i pozwolić nam
przejść.

Kobieta niezdecydowana patrzyła na tych dwoje, któ-

rzy chcieli wejść bez zaproszenia.

– Nigdy tu pani nie widziałam. Ostatecznie każdy

może powiedzieć, że jest siostrą czy bratem pana Fahren-
bacha. Niestety...

Kobieta nie dokończyła, bo właśnie w tym momencie

Lena zobaczyła swojego brata idącego przez hol z jakimś
mężczyzną i krzyknęła:

– Frieder! Czy możesz sprawić, żeby nas wreszcie

wpuszczono?

Kiedy zobaczył siostrę, uśmiechnął się, ale gdy jego

wzrok zatrzymał się na starszym mężczyźnie, uśmiech
zniknął z jego twarzy.

Mimo wszystko podbiegł do drzwi.
– W porządku – powiedział do młodej kobiety. –

Świetnie, że przyszłaś – zwrócił się do siostry. – Dzień
dobry, panie Brodersen...

Lena już wiedziała, że Frieder celowo nie zaprosił

pana Brodersena. Teraz czuł się niezręcznie.

– Przykro mi, że wpadam jak bomba. Gdybym wie-

dział, że ma pan dzisiaj uroczystość, z pewnością bym nie
przyszedł. Byłem akurat w mieście i chciałem wykorzy-

background image

stać okazję, żeby z panem porozmawiać.

– To nie jest najlepszy moment...
– Proszę mi dać pięć minut.
Gość, którym zajmował się Frieder, poszedł dalej.

Lena też chciała odejść, ale pan Brodersen ją przytrzymał.

– Niech pani zostanie, Leno. Pani też mam coś do

powiedzenia, bo nie jestem zadowolony z pani pracy.

Frieder zaprowadził ich do małego pomieszczenia za

recepcją. Ruchem ręki dał znać, by usiedli.

Pan Brodersen wolał stać, więc Lena też nie siadła.
– Najpierw pani, Leno. Jestem bardzo rozczarowany.

Wcześniej

regularnie

otrzymywałem

informację

o kampaniach reklamowych moich produktów, sprzedaży
i tak dalej. Od śmierci pani ojca nie dostałem już żadnej
informacji. Uważa pani, że to zbyteczne?

Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, odezwał się

Frieder:

– Moja siostra już nie pracuje w firmie.
– Ale chyba ktoś przejął jej obowiązki.
– Panie Brodersen, owszem wysyłaliśmy takie infor-

macje do klientów, ale uważam, że były zbyteczne. Wy-
starczy, że co miesiąc otrzymuje pan dane o sprzedaży.

– Sprzedaż... No właśnie. Dobrze, że poruszył pan tę

kwestię. To jest właściwy powód mojej wizyty. Za cza-
sów pańskiego ojca odnotowałem wzrost sprzedaży. Od-
kąd pan przejął firmę, najpierw nastąpiła stagnacja,
a potem spadek sprzedaży. Panie Fahrenbach, to jedynie
świadczy o złym zarządzaniu. To nie do zaakceptowania.

background image

– Panie Brodersen, nie pomyślał pan, że przyczyna

może tkwić w pańskich produktach? Nie produkuje pan
niczego nowego. Kto dzisiaj kupuje alkohol o nazwie
Ogień wybrzeża albo Światło wydm. Te trunki nie pasują
do nowych czasów.

Hubert Brodersen poczerwieniał z gniewu.
– Obydwa trunki są produkowane od ponad stu lat

według rodzinnej receptury. Nie da się ich z niczym po-
równać. Są ponadczasowe. Nawet za sto lat będą czymś
wyjątkowym, jak pan więc wytłumaczy wysokie obroty
w sprzedaży za czasów pana ojca? Coś panu powiem. Pa-
na ojciec był wierny tradycji. Pod każdym względem.

Frieder wzruszył ramionami.
– Ja jestem po prostu inny.
Hubert Brodersen wpatrywał się w młodego Fahren-

bacha.

– Jeśli nie poprawi pan sprzedaży moich produktów

przynajmniej do poprzedniego poziomu, to odbiorę panu
licencję na ich dystrybucję.

– Proszę bardzo, panie Brodersen. Przecież nie mogę

sprzedawać produktów, których sam bym nie kupił.

Pan Brodersen wziął głęboki oddech.
– W porządku. Naszą współpracę uważam za zakoń-

czoną. Powodzenia.

Odwrócił się i zdecydowanym krokiem wyszedł

z pomieszczenia.

– Tak nie wolno! – krzyknęła Lena.
– Wolno. Cieszę się, że mam to już za sobą. Niech

background image

kto inny sprzedaje te starocie.

Lena zostawiła brata i szybko wybiegła za mężczy-

zną.

– Panie Brodersen, niech pan zaczeka – wołała.
– Nie możemy się tak rozstać. Nie po tylu latach

współpracy.

Zatrzymał go jej błagalny ton.
– Dlaczego nie pracuje już pani w firmie? Robiła pani

świetną robotę.

– Mój brat postanowił pójść własną drogą. Nie byłam

mu już potrzebna. Poza tym ojciec zapisał mi posiadłość
Fahrenbach, z czego bardzo się cieszę... Panie Brodersen,
po drugiej stronie jest małe bistro. Może usiądziemy tam
i czegoś się napijemy?

Lena chciała go udobruchać. Miała nadzieję, że jej

brat i pan Brodersen dojdą do porozumienia. Frieder
w żadnym wypadku nie może sobie pozwolić na stratę ta-
kiego partnera. Mieli licencję na sprzedaż produktów
Brodersena na giełdzie i w sieciach handlowych, nie mó-
wiąc już o małych odbiorcach. Sprzedaż wódek Broderse-
na przynosiła niemały zysk.

– Dobrze, ale robię to tylko dla pani.
Lena odetchnęła z ulgą.
Usiedli i zamówili kawę. Lena próbowała wstawić się

za bratem. Przekonywała pana Brodersena, że Frieder mu-
si się najpierw wdrożyć, że przebudowa całkowicie go
pochłonęła i tak dalej. Co chwila wymyślała nowe argu-
menty, by usprawiedliwić brata.

background image

– Droga pani Leno, to miło, że staje pani w obronie

brata, ale niech pani posłucha. Nie chodzi tylko
o załamanie sprzedaży. Pani brat nie odpowiadał na moje
pisma i faksy, nie oddzwaniał. Zresztą powiedział jasno
i wyraźnie, że nie jest zainteresowany moimi produktami.

– Zmieni zdanie, panie Brodersen. Przekona się pan.

Proszę nie brać jego słów na poważnie. Frieder już wiele
lat temu zabiegał o wycofanie z oferty naszej Fahrenba-
chówki.

– On zupełnie nie rozumie, co to tradycja.
Hubert Brodersen wypił łyk kawy.
– Nie mówmy o pani bracie. Porozmawiajmy

o czymś przyjemniejszym. Jak się pani wiedzie? Co pani
porabia na Słonecznym Wzgórzu?

Lena zaczęła opowiadać. Znała pana Brodersena dość

długo, więc nie miała obiekcji, by mu powiedzieć o tym,
że ojciec zbudował nowoczesną destylarnię, że chciała
wznowić produkcję Fahrenbachówki, ale niestety ojciec
nie zostawił receptury, że zastanawia się, jak zarobić na
utrzymanie posiadłości, bo w żadnym wypadku nie sprze-
da ani kawałka ziemi. Opowiedziała mu o sprzedaży
mieszkania, żeby mieć pieniądze na urządzenie aparta-
mentów dla gości.

– Pani Leno, ojciec byłby z pani dumny – powiedział.

– Sam bym się cieszył, gdybym miał taką córkę. Świado-
mą tradycji, w której wyrosła, twardo stąpającą po ziemi
i pracowitą.

Zaczerwieniła się, kiedy ją tak chwalił.

background image

– Dziękuję, panie Brodersen.
Dość długo mieszał kawę i się zastanawiał. Nagle od-

łożył łyżeczkę.

– Pani Leno, chce się pani zająć dystrybucją moich

produktów?

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Panie Brodersen...
– Tak właśnie zrobimy – zapalił się pan Brodersen. –

Zna się pani na rzeczy, a ja znam panią od dziecka. Ma
pani w sobie olbrzymi potencjał i... moja droga, potrzebu-
je pani pieniędzy. Zamiast rozglądać się za nowym dys-
trybutorem, spróbuję z panią. Przynajmniej wiem, na
czym stoję.

– Panie Brodersen, nie wiem, co powiedzieć.
Lena była zupełnie zaskoczona i skołowana.
Propozycja Brodersena od razu rozwiązałaby część

jej problemów. Ale był jeszcze ten nerwus Frieder. Naj-
pierw spróbuje ich pogodzić. Friederowi nie wolno zrezy-
gnować z kury znoszącej złote jajka. Sprzedaż produktów
Brodersena to jak wygrana na loterii.

– Niech się pani po prostu zgodzi – zachęcał ją.
– Panie Brodersen, to wspaniała propozycja, szcze-

gólnie dla kogoś w mojej sytuacji, ale to niemożliwe. Nie
mogę sprzątnąć bratu sprzed nosa lukratywnego interesu.
Tak się nie robi.

– Nic takiego pani nie robi. Pani brat wyraźnie dał mi

do zrozumienia, że nie jest zainteresowany dalszą współ-
pracą, bo moje produkty nie przystają do nowych czasów.

background image

– Jestem przekonana, że mój brat nie zdawał sobie

sprawy, co mówi. Hurtownia Fahrenbach i firma Broder-
sen są nierozłączne.

– Lena Fahrenbach też brzmi dobrze – wtrącił.
Widział, jak Lena walczy ze sobą. Nerwowo bawiła

się łyżeczką. Wyciągnął rękę i położył na jej prawej dłoni.

– Pani Leno, lojalność dobrze o pani świadczy. Je-

stem przekonany, że nikt, włącznie z pani bratem, nie za-
chowałaby się tak jak pani. Jeśli pani chce, to proszę
z nim porozmawiać. Z góry wiem, że nie będzie chciał
sprzedawać moich produktów. Zdzwonimy się. Zna pani
mój numer. Daję pani dwa tygodnie do namysłu i liczę na
to, że się pani zgodzi. Zobaczy pani, będzie nam się
świetnie współpracować, jak z pani ojcem. Kiedy żył,
każdy był dumny ze współpracy z hurtownią Fahrenbach.

Wstał, przywołał kelnerkę, zapłacił i położył dłoń na

ramieniu Leny.

– Drogie dziecko, lojalność to piękna cecha, ale są

w życiu sytuacje, kiedy trzeba pomyśleć o sobie. Proszę to
mieć na uwadze. Nie musi się pani czuć odpowiedzialna
za brata i wykonywać za niego brudnej roboty. Jest doro-
sły i sam odpowiada za swoje czyny. Muszę już iść. Do
widzenia. Czekam na pani telefon.

Pomachał jej.
Lena odprowadziła go wzrokiem, a potem głęboko

westchnęła. Nigdy nie pomyślała o utworzeniu własnej
małej hurtowni. Skoro jej brat rezygnuje z dawnych part-
nerów...

background image

Nie! Nawet nie chciała o tym myśleć.
Porozmawia z Friederem. Jej brat musi przeprosić

pana Brodersena.

Wstała i ruszyła w stronę hurtowni, choć najchętniej

wróciłaby do domu.

background image

13


Tym razem nie miała problemu z wejściem. Wpusz-

czono ją nawet bez zaproszenia, a młoda dziewczyna przy
wejściu była dla niej wyjątkowo uprzejma.

W holu trochę się zawahała. Przez otwarte drzwi

z tyłu budynku do jej uszu dobiegł gwar rozmów i śmiech.
Impreza już się zaczęła. Postanowiła najpierw rozejrzeć
się po budynku.

Hol był dużo większy. Frieder kazał wyburzyć ściany

i urządził przestronne wejście. Na podłodze leżał czarny
granit, a na pomalowanych na biało ścianach wisiały te
sztampowe czarne, szare i czerwone obrazy, które widzia-
ła już u Grit. Albo mieli wspólne upodobania, albo dostali
wysoki rabat przy zakupie większej ilości. W holu stało
mało mebli. Głównie były to designerskie fotele z czarnej
skóry, które trochę ginęły w tym wielkim pomieszczeniu.

Recepcję stanowiła wielka lada ze szlachetnej stali

i szkła. Tylko dlaczego taka ogromna?

Lena poszła na górę. Była trochę zdenerwowana. Nie

wiedziała, czego może się spodziewać.

Tu też wyburzono ściany, stało mało mebli, ale za to

były nowoczesne rozwiązania techniczne.

Poszła do swojego starego gabinetu. Teraz korzystała

z niego Mona lub, dokładniej mówiąc, miała korzystać.
Gabinet był umeblowany. Stały tu oczywiście same drogie
designerskie meble. Wyglądał tak, jakby nikt z niego nie

background image

korzystał. Przypominał raczej pomieszczenie, które ktoś
urządził, ale nie znalazło jeszcze przeznaczenia.

Czyżby Mona jeszcze przed rozpoczęciem pracy stra-

ciła na nią ochotę?

Przeszła jeszcze przez dwa gabinety, które świeciły

pustkami. Pewnie cały personel tłoczył się w namiocie.

Weszła potem do dawnego gabinetu ojca. Teraz urzę-

dował w nim Frieder, nowy szef. Stanęła w drzwiach
zdumiona. Nie było tu nic, co przypominałoby jej czasy
ojca.

Ten pokój Frieder też powiększył. Piękny stary par-

kiet zastąpił szlifowaną podłogą z czarnego marmuru.
Jedną ścianę na całej długości zabudował szafą. Była ja-
kaś nijaka, bez wyrazu i sterylna. Na jednej ze ścian wi-
siały – jakże mogłoby być inaczej – dwa obrazy. Oczywi-
ście czarno–białe. Całe pomieszczenie utrzymane było
w czarno–białej tonacji. Szklane biurko na nogach ze
szlachetnej stali, czarny fotel, jakaś olbrzymia egzotyczna
roślina, regał ze szlachetnej stali, jak u Mony w domu,
w którym Frieder ustawił miniaturki starych modeli sa-
mochodów. I to było całe wyposażenie gabinetu.

Każde pomieszczenie wyglądało nienaturalnie. Cały

budynek był stylizowany, w zasadzie przestylizowany,
a w szczególności gabinet Friedera.

Idealny wystrój wnętrza dla agencji reklamowej, ale

nie dla hurtowni. Nic, kompletnie nic z wyposażenia nie
nawiązywało do działalności hurtowni.

Spojrzała na ścianę, na której ojciec wieszał wszyst-

background image

kie dyplomy i certyfikaty.

– Cieszę się, że je dostałem – powtarzał zawsze. –

Ale wiszą tu nie dlatego, że jestem z nich taki dumny. Są
dla mnie bodźcem i zachętą do dalszej pracy, do dalszego
wysiłku, do sumiennego wykonywania zadań, żeby nie
spocząć na laurach, lecz być coraz lepszym.

Co się z nimi stało? Frieder pozbył się ich? To do

niego podobne.

Właśnie chciała wyjść z biura, gdy wszedł Frieder,

dźwigając jakiś karton. Postawił go na biurku.

– Tu jesteś. Obejrzałaś już wszystko?
Skinęła głową.
– I jak? – zapytał dumnie.
– Wszystko tu robi wrażenie, ale...
– Nie zaczynaj znowu – powiedział.
Postanowiła, że już nic nie powie.
– Nie zaczynam. Wszystko jest bardzo ładne. Na-

prawdę.

Nie skłamała. Wszystko było tu ładne, ale nie paso-

wało do hurtowni.

Z zadowoleniem przyjął jej odpowiedź.
– Mieliśmy dużo roboty. Dniami i nocami pracowali-

śmy nad koncepcją. Ale opłaciło się. Wszyscy są pod
wrażeniem. Otwierałaś szafy?

– Skądże. Jakże bym mogła.
– Chodź, coś ci pokażę.
Otworzył drzwi, za którymi schowana była olbrzymia

lodówka. Za innymi drzwiami był ukryty telewizor

background image

z płaskim ekranem. Na szczęście pokazał jej też szafki
z produktami, które sprzedawał.

– Nie każdy od razu musi widzieć, że handluję wódką

– zaśmiał się. – Poczekaj. Dam ci coś do spróbowania.

Wyjął dwa kieliszki, a z lodówki butelkę z alkoholem

o miodowym zabarwieniu.

– To gorzka wódka, coś jak ten włoski aperitif Ape-

rol, ale dużo bardziej szlachetna. Właśnie ubiegam się
o licencję na jej sprzedaż. Producent stawia jednak twarde
warunki, bo chce dużej kampanii reklamowej. Sam okre-
ślił nawet .budżet na reklamę. Ale to szlachetny trunek.

Nalał jej trochę do kieliszka.
– Spróbuj. Jestem ciekaw, co o nim sądzisz.
Lena umoczyła usta. Był niezły, ale niewiele się róż-

nił od innych gorzkich trunków, które podawano obecnie
jako aperitif lub mieszano z winem musującym albo
szampanem.

– I jak?
Patrzył na nią z wyczekiwaniem.
– Niezły.
– Niezły? Trzeba przyznać, że jesteś bardzo oszczęd-

na w pochwałach.

– Frieder, moda na ten trunek szybko przeminie. Wy-

dasz olbrzymie pieniądze na reklamę, a sprzedaż ich nie
zrekompensuje. Sam najlepiej wiesz, co ojciec sądził
o takich produktach.

– No jasne! Ojciec. Jak mogłem zapomnieć, że ga-

dasz zupełnie jak on. Gdyby to zależało od ciebie lub od

background image

niego, to dalej handlowałbym Ogniem wybrzeża albo
Światłem wydm, albo innymi podobnymi trunkami dla
starszych pań i panów. Już na sam dźwięk tych nazw do-
staję drgawek.

– Przy dobrej reklamie produkty Brodersena dawały

dziesięć procent naszych zysków.

– Nowe produkty przyniosą mi dwadzieścia procent

zysku albo nawet więcej. Wszyscy będą o mnie mówić,
bo stawiam na nowoczesność i zmiany. Przede wszystkim
uwolniłem się od zaduchu, jaki tu panował. Stworzyłem
nową atmosferę pracy i tak wyposażyłem biura, by paso-
wały do nowości. Dzięki temu osiągnę sukces.

Przez tyle lat Frieder pracował z ojcem. Co się stało,

że jest taki oderwany od rzeczywistości? Hurtownia
świetnie funkcjonowała, przynosiła zyski. Chce zaprzepa-
ścić dorobek ojca, bo marzy o czymś nowym? Przecież
można wprowadzić nowe, nie rezygnując ze starego.

– Frieder, rozmawiałam z panem Brodersenem. Jest

gotów jeszcze raz podjąć z tobą współpracę.

Takiego partnera jak Brodersen należało hołubić.

Współpraca z nim przynosiła zysk.

– Niepotrzebnie biegłaś za nim, by go o to prosić.

Nie, dziękuję. Temat zakończony. Stopniowo będę wyco-
fywał jego produkty.

– Pan Brodersen zaproponował, żebym zajęła się

sprzedażą jego produktów. Powiedziałam mu, że nigdy
nie zrobię czegoś takiego za twoimi plecami.

Frieder był wzruszony.

background image

– Ach, siostrzyczko, jak miło z twojej strony. Już po-

wiedziałem. Nie chcę dalej sprzedawać jego produktów.
Zrobiłem krok dalej. Moja firma jest zbyt nowoczesna, by
sprzedawać takie starocie. Tobie też odradzam. A gdzie
chciałabyś „założyć swoją hurtownię?

– W Fahrenbach. Mam tam wszystko, co jest po-

trzebne.

Frieder westchnął głęboko.
– Błędem było już samo zamieszkanie na tym odlu-

dziu, a teraz chcesz jeszcze sprzedawać produkty, których
czas minął. Zastanów się.

– Na rynku zawsze znajdzie się miejsce na produkty

Brodersena.

– Naprawdę nie umiesz nic lepszego zrobić ze swoim

życiem?

Lena podniosła się.
– Tata zapisał mi posiadłość. Moim obowiązkiem jest

zarządzać nią najlepiej jak potrafię.

– Sprzedaj to w diabły! Nie pasujesz tam.
– Mylisz się. To jest właśnie moje miejsce. Skoro nie

chcesz sprzedawać produktów Brodersena, ja się nimi
zajmę. Jego propozycja spadła mi jak z nieba. Muszę za-
rabiać.

– Ojciec nie zdawał sobie sprawy, jaką krzywdę ci

wyrządził.

– Dobrze wiedział, co robi. Jestem mu wdzięczna,

naprawdę... Możesz mi dać po butelce Ognia wybrzeża
i Światła wydm?

background image

– Możesz dostać nawet po kartonie, po dziesięć kar-

tonów, ile tylko chcesz.

– W takim razie sprzedaj mi po kartonie.
Machnął ręką.
– Daję ci je w prezencie.
– Dziękuję. W takim razie pokwituję odbiór.
– Leno, dajmy spokój takim głupstwom. Każę przy-

nieść kartony z magazynu. Gdybym zapomniał, przypo-
mnij mi.

Lena przeraziła się, że Frieder wydaje towar

z magazynu bez pokwitowania. Jak on zrobi inwentaryza-
cję?!

Kiedy schodzili na dół, by dołączyć do innych gości,

zapytała:

– Dlaczego nie zaprosiłeś pana Brodersena?
Objął ją ramieniem.
– Nie zaprosiłem nikogo z dawnej drużyny ojca. Tyl-

ko przyjaciół i potencjalnych partnerów biznesowych.
Pomyśl, ludzie, z którymi do tej pory współpracowaliśmy,
padliby z wrażenia, gdyby zobaczyli mój nowy budynek.

Ktoś go zawołał.
– Idź już do gości. Zdziwisz się, jaki Molani przygo-

tował posiłek. Pałce lizać.

Pomachał jej i odwrócił się do mężczyzny, który ko-

niecznie chciał z nim rozmawiać.

– Wszystko panu pokażę, mój drogi. Zdziwi się pan,

co tu zrobiliśmy. Jestem naprawdę dumny z efektu na-
szych prac.

background image

Frieder i jego gość oddalili się.
Brat wydał jej się małym chłopcem, a nie mężczyzną

odpowiedzialnym za firmę i pracowników.

Oby dał sobie radę i nie brnął dalej.
„Nie ma sensu dłużej się zastanawiać nad losem fir-

my”, pomyślała Lena. Musi przestać myśleć o firmie
i postępowaniu Friedera. I tak nikt jej nie słucha.

Zeszła na dół, przeszła przez hol i dotarła do namiotu.

Od razu rzucił jej się w oczy ogromny bufet, za którym
uwijało się kilku kucharzy.

Rozejrzała się. Najpierw zobaczyła Grit i Monę. Stały

w grupie młodych mężczyzn. Chichotały i flirtowały.
Obydwie miały te piekielnie drogie buty na wysokich ob-
casach, na widok których kręciło się w głowie. Obydwie
były ubrane w wąskie kostiumy. Na pewno głodowały,
żeby się w nie wcisnąć. Na ich palcach świeciły pier-
ścionki, na nadgarstkach brzęczały bransoletki. Każda
miała też zegarek, którego po prostu nie wypadało nie
mieć.

Mona odwróciła głowę. Lena zauważyła, że twarz

Mony przeszła gruntowny lifting. Albo było to zupełnie
niedawno, albo chirurgowi zadrżała ręka. Oczy Mony by-
ły nienaturalnie duże, a jej usta przesadnie napompowane.
Chirurg musiał jej wstrzyknąć czegoś za dużo. Nikt do-
browolnie nie dałby sobie aż tak powiększyć ust.

Kiedy Mona złożyła usta w dzióbek, wyglądała jak

karp, który łapie powietrze.

Lena przywita się ze szwagierką i z siostrą, a potem

background image

przeszła dalej, przyglądając się gościom.

Przy barze stała Doris, żona Jörga. Dwoma łykami

opróżniła kieliszek szampana i od razu sięgnęła po kolej-
ny. Podeszła do niej.

– Witaj, Doris. Jak miło znowu cię widzieć – przywi-

tała się.

Doris odwróciła głowę w jej stronę.
– Leno, nikt mi nie powiedział, że przyjdziesz – po-

wiedziała trochę niewyraźnym głosem. – Fajna impreza,
co?

– Dopiero przyszłam.
– Mają doskonałego szampana. Napij się.
– Za wcześnie. Najpierw muszę coś zjeść.
Przyjrzała się szwagierce. Doris przytyła, była jakaś

nabrzmiała. Czyżby za dużo piła? Niewykluczone, znowu
sięgnęła po kieliszek szampana.

Lena odciągnęła ją od baru.
– Opowiadaj, co u was słychać. Jak się mieszka na

zamku?

Doris wzruszyła ramionami.
– Moja droga – zaczęła i opróżniła kieliszek. –

Chwileczkę...

Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę baru, wzięła

kolejny kieliszek i wróciła do Leny. Zapomniała, co
chciała powiedzieć.

– Miałaś mi powiedzieć, jak wam się żyje we Francji.
– Tak, tak. No wiesz, jest różnica, czy spędzasz tam

urlop, czy mieszkasz. Życie na zamku jest nudne, wkoło

background image

sami Francuzi...

Lena roześmiała się.
– To chyba żadna niespodzianka, że we Francji

mieszkają głównie Francuzi.

– Wszyscy są zamknięci w sobie i nas nie lubią.
– Doris, co ty wygadujesz? Znam tych ludzi, którzy

dla nas... to znaczy dla was pracują. Są mili.

– Skąd mam wiedzieć, jacy są? Nie znam francuskie-

go. Nie rozumiem, co mówią. Większość z nich nie zna
niemieckiego.

– W takim razie weź się za naukę francuskiego. Już

dawno chciałaś to zrobić.

Doris znowu poszła do baru. Podbiegł do niej mąż,

wyrwał jej kieliszek i powiedział ostro:

– Przestań pić. Opanuj się.
To był Jörg. Kiedy zauważył Lenę, najpierw się spe-

szył, że była świadkiem tej sceny.

Podszedł do niej i ją objął.
– Witaj, siostrzyczko. Co słychać?
Lena musiała się otrząsnąć z szoku. Jej szwagierka

chyba jest alkoholiczką!

– Dziękuję, u mnie wszystko w porządku. Cieszę się,

że cię widzę.

Jörg dobrze wyglądał, chociaż sprawiał wrażenie ze-

stresowanego. Z powodu Doris? Gdzie ona się podziała?
Nagle zapadła się pod ziemię.

Był jeszcze jeden bar. Może tam poszła.
– Przykro mi, że cię nie zaprosiłem – przyznał.

background image

– W porządku. Pewnie miałeś swoje powody. A może

nie miałabym czasu, żeby przyjechać?

– Bałem się, że będziesz mi robić wymówki. Oj ciec

z pewnością tak by postąpił. Chciałem tego uniknąć. Ten
festiwal był moim marzeniem.

– I co? Opłacało się? – zapytała z ciekawością.
– Było cudownie, ale czy się opłacało, nie wiem. Nie

mam jeszcze kompletnych wyliczeń.

– Przyszło dużo ludzi?
Jörg zwlekał z odpowiedzią.
– Nie tyle, ile się spodziewałem – wyznał szczerze. –

Chyba nie do końca wszystko dobrze przygotowałem. Po-
rozmawiajmy o czymś innym. Powiedz, jak żyjesz? Nie
masz dosyć życia na odludziu?

– Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak źle mówicie

o Słonecznym Wzgórzu i tak bardzo mnie żałujecie.
W Fahrenbach jestem szczęśliwa. Szczególnie teraz, gdy
znowu jestem z Thomasem.

– Wspaniale – powiedział, ale wcale jej nie słuchał,

bo jego wzrok błądził po gościach.

– Leno, przepraszam, muszę sprawdzić, co robi Doris

– rzucił i odszedł.

Lena przechadzała się przy bufecie. Rzeczywiście je-

dzenie było wspaniałe. Same smakołyki. Nie wiadomo, od
czego zacząć. Wzięła talerz i zdecydowała się na krewetki
z grilla i raczki z rusztu. Zastanawiała się, czy wziąć mały
kieliszek białego wina. Nagle obok niej pojawił się jakiś
mężczyzna.

background image

– Nareszcie sama. Cały czas panią obserwowałem.

Dzień dobry, pani Fahrenbach.

Spojrzała na mężczyznę. Teraz sobie przypomniała.

To agent, który chciał odkupić od niej grunt. Przypomnia-
ła sobie jego wizytówkę ze stalorytem, ale nazwiska już
nie.

– Dzień dobry, panie...
– Gerstendorf, Ingo Gerstendorf – dokończył.
Patrzył na nią promiennym wzrokiem.
– Dokonania pańskiego brata to prawdziwe mistrzo-

stwo, prawda? Już po naszym pierwszym spotkaniu wie-
działem, że to człowiek czynu.

Nic nie powiedziała. A on patrzył na nią lekko poiry-

towany.

– I jak? Zastanowiła się pani?
– Nad czym?
– Nad sprzedażą ziemi.
– Nigdy nie chciałam sprzedać, panie... Gerstendorf.

I nigdy nie sprzedam.

– Doszło do moich uszu, że jakiś rolnik z Fahrenbach

sprzedał właśnie ziemię. No cóż, teren nie jest tak pięknie
położony jak Słoneczne Wzgórze, ale jednak. Sama pani
widzi, idą zmiany – pogroził jej palcem. – Może pani cze-
ka, aż ceny jeszcze pójdą w górę?

Nie miała ochoty na dalszą rozmowę z tym mężczy-

zną. Zwykle była uprzejma, ale tym razem po prostu ode-
szła, zostawiając go samego.

– Do miłego, pani Fahrenbach – rzucił.

background image

W jego głosie nie było nic, co by wskazywało, że

czuje się urażony. Ludzie jego pokroju mieli chyba we
krwi, że jak się ich wyrzuca drzwiami, wracają oknem.

Lena poszła po wino jako dodatek do wszystkich tych

pyszności, które miała na talerzu.

Znalazła spokojne miejsce w kącie. Miała stąd widok

na cały namiot. Kobiety wśród zaproszonych gości wy-
glądały jak lalki od jednego producenta i pasowały do
Mony i Grit. Mężczyźni zgrywali ważniaków.

I to mają być przyjaciele Friedera i potencjalni part-

nerzy handlowi? Dla nich urządził takie wystawne przyję-
cie? Nawet nie chciała wiedzieć, ile pieniędzy pochłonęły
przygotowania.

Dlaczego Frieder to robi?
Ojciec by się załamał, gdyby wiedział, co wyprawia

jego syn.

Owszem, jedzenie jest wyborne. Ale ta wystawność

i przepych na pokaz nic Friederowi nie dadzą poza satys-
fakcją, że wszyscy mówią o nim i przyjęciu w samych su-
perlatywach.

Chciała wstać, kiedy do jej stolika podszedł doktor

Fleischer, dyrektor Banku Regionalnego.

– Pani Fahrenbach, miło panią widzieć. Mogę się do-

siąść?

– Proszę.
Postawił na stole talerz z górą jedzenia, potem kieli-

szek i usiadł.

– Wspaniałe przyjęcie – powiedział. – Pani brat do-

background image

konał cudu, przebudowując firmę. Jestem naprawdę dum-
ny, że mój bank udzielił mu wsparcia.

Lena była zadowolona, że już zjadła. W towarzystwie

dyrektora banku chyba niczego by nie przełknęła.

Bank Regionalny był bankiem firmowym Fahrenba-

chów. Jej ojciec blisko współpracował z doktorem Fle-
ischerem. Czy powstrzymanie Friedera nie było obowiąz-
kiem tego człowieka? Nie powinien go raczej namawiać
do

zachowania

solidnego

fundamentu

firmy?

A ewentualne zmiany przeprowadzać jedynie na spraw-
dzonej i mocnej podstawie. Chyba jego obowiązkiem jest
przestrzec Friedera przed utopijnymi zamierzeniami?

– Panie doktorze Fleischer, sam pan najlepiej wie, że

i bez tych zmian firma mojego ojca miała wysokie obroty
i przynosiła pokaźny zysk. Jest pan dumny ze wsparcia,
jakiego pan udzielił Friederowi? W czym? W wydaniu
fortuny na przebudowę siedziby firmy? Nie ma żadnej
gwarancji, że przebudowa przełoży się pozytywnie na ob-
roty i zysk.

– Ależ pani Fahrenbach – oburzył się. – Pani brat ma

wizje, genialne pomysły, które gorąco popieramy.

Lena wstała od stołu. Nie mogła już wytrzymać. Jej

odmówił kredytu, chociaż dawała solidne zabezpieczenie,
a w przypadku Friedera inwestował w wizje. Nie była za-
zdrosna. Bank najwidoczniej sam przyszedł do Friedera
z propozycją wsparcia, a jej najnormalniej w świecie od-
mówił kredytu. Lena po prostu martwiła się o brata.

– Mam nadzieję, że kiedy wizje Friedera prysną jak

background image

bańka mydlana, a genialne pomysły spełzną na niczym,
wciąż będzie pan po jego stronie i będzie go wspierał.

– Nie wierzy pani w możliwości brata?
Spojrzała na doktora Fleischera.
– Życzę mojemu bratu jak najlepiej. Może mi pan

wierzyć. Życzę mu, żeby odniósł sukces i żeby spełniły
się wszystkie jego marzenia, a wizje stały rzeczywisto-
ścią. Ale najbardziej życzę mu rozsądnego doradcy ban-
kowego, który ma trzeźwe spojrzenie na świat i nie za-
chwyca się wizjami, marmurowymi podłogami i obfitym
bufetem. Miłego dnia, doktorze Fleischer, i oczywiście
smacznego.

Tymi słowami pożegnała dyrektora banku. Było jej

wszystko jedno, co sobie o niej pomyśli. Może też powtó-
rzyć Friederowi ich rozmowę słowo w słowo. Nie miało
to dla niej najmniejszego znaczenia.

Dusiła się w tej atmosferze. Koniecznie chciała

wyjść. Nie miała już ochoty na spotkanie z Moną, a do
Grit po prostu zadzwoni i umówi się z nią, zanim wyje-
dzie do Fahrenbach.

Chciała się pożegnać z Jörgiem i Doris, ale nigdzie

ich nie widziała. Pewnie Jörg odwiózł żonę. Szwagierka
za dużo wypiła. Przede wszystkim piła zbyt łapczywie.
Miała zamiar podejść do Friedera, ale przyłączył się do
niego Ingo Gerstendorf. Jego towarzyszka niczym się nie
różniła od innych pań w tym towarzystwie.

Kiedy chciała opuścić to miejsce, przy wyjściu za-

trzymała ją młoda kobieta, ta sama, która najpierw robiła

background image

jej trudności z dostaniem się na imprezę.

– Pani Fahrenbach, brat zostawił to dla pani.
Nie zapomniał o wódce. Na stole stały dwa kartony.

W każdym z nich było po sześć butelek.

– Świetnie.
Usiłowała wziąć jeden karton pod jedno ramię,

a drugi pod drugie.

– Pomogę pani – zaproponowała młoda kobieta. –

Proszę mi dać jeden karton. Zaniosę go do samochodu.

Lena nie miała nic przeciwko temu.
– Cudowne przyjęcie, prawda? – świergotała kobieta.

– Pan Fahrenbach jest wspaniałym szefem. Cieszę się, że
mogę dla niego pracować. Nigdy nie miałam tak wspania-
łomyślnego szefa. Kogo dzisiaj stać na takie przyjęcie!
Wie pani, ile to wszystko kosztowało?

Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, jaki może być koszt

przyjęcia. Wreszcie doszły do samochodu. Lena była wy-
raźnie zadowolona. Schowała karton, podziękowała ko-
biecie, wsiadła do samochodu i odjechała.

Łzy płynęły jej po policzkach. Nawet nie zdawała so-

bie z tego sprawy. Naprawdę życzyła Friederowi jak naj-
lepiej. Ona jest po prostu inna, zbyt praktyczna. Nie jest
typem wizjonerki.

Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie można się

rozstać z partnerem handlowym, skoro współpraca przy-
nosi korzyści.

Frieder ostatecznie zrezygnował. Lena miała wolną

rękę. Mogła zacząć współpracę z Brodersenem. Jakoś nie

background image

umiała się tym cieszyć, choć dla niej było to idealne roz-
wiązanie.

Jeśli i ona zrezygnuje z tej współpracy, Brodersen ro-

zejrzy się za nowym partnerem. Musiała się oswoić
z nową perspektywą, zastanowić. Miała na to dwa tygo-
dnie.

Nie zauważyła, że jedzie w kierunku cmentarza. Do-

piero wtedy, gdy zaparkowała przed bramą, uświadomiła
sobie, gdzie jest.

Wysiadła z samochodu, kupiła bukiet białych róż

i znicz. Poprosiła jeszcze o pożyczenie zapałek, żeby za-
palić znicz.

Grób ojca był zadbany, ale jakiś bez wyrazu. Wyglą-

dał jak inne groby, którymi opiekował się ten sam ogrod-
nik. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś z rodziny tu był.
Lena wyjęła schowany za bluszczem wazon, wetknęła do
niego kwiaty, zapaliła znicz i wspominała ojca.

Była zbyt zmęczona, żeby się zastanawiać, co by po-

wiedział, obserwując poczynania dzieci.

Frieder, mały chłopiec tryskający radością w swoim

nowym pałacu, Mona, modnisia z twarzą ukształtowaną
na karpia, Jörg, zainteresowany wszystkim, tylko nie win-
nicą, Doris, prawdopodobnie alkoholiczka, Grit, opętana
manią kupowania.

Tylko Holger był jeszcze normalny. Siebie też uważa-

ła za taką. Może jednak to inni byli normalni?

– Tatusiu, kochany tatusiu, jeśli jesteś gdzieś w górze

i patrzysz na nas, spraw, proszę, by się opamiętali. Nie

background image

mogą przecież zniszczyć dorobku twojego życia i samych
siebie.

Kucnęła i skubnęła kilka zwiędłych liści.
– Tatusiu, sprzedałam mieszkanie i przenoszę się do

Fahrenbach, a ciebie... ciebie też zabiorę do domu.

Wstała. Tak, tak właśnie zrobi. Przeniesie ojca. Jego

miejsce jest w Fahrenbach, a nie tutaj, gdzie poza opłaca-
nym ogrodnikiem nikt nie dba o jego grób.

Dlaczego pochowali go tutaj, a nie w grobie rodzin-

nym? Lena nie miała pojęcia. Jeśli rodzeństwo będzie jej
robić trudności, postawi na swoim. Zabierze ojca do Fah-
renbach.

– Tatusiu, obiecuję. Zabiorę cię do domu.
Przez chwilę stała jeszcze przy jego grobie.
Wokół bukietu róż fruwał motyl. Usiadł w końcu na

jednym z kwiatów. Wyglądał jak rdzawa plamka na białej
róży. Jaki cudowny widok!

Czy to znak? Chyba zaczyna fantazjować. ,, Odwróci-

ła się i poszła do samochodu.

Zrobi to. Przeniesie ojca do Fahrenbach. Tam jest je-

go miejsce.

Ta myśl była dla niej pocieszeniem.

background image

14


Krążyła po mieszkaniu. Dziwnie się czuła. Już nigdy

tu nie wróci. Wolno spacerowała od jednego pomieszcze-
nia do drugiego i żegnała się. Nie musiała się upewniać,
czy czegoś nie zapomniała. Wszystko już przejrzała.
Mieszkanie było wysprzątane. Nawet okna były umyte.

Jak się czuła? Dziwne, ale chyba dobrze. Co to może

oznaczać? I wszystko, i nic.

To nie mieszkanie budziło w niej nostalgię. Nie. Ra-

czej świadomość, że właśnie kończy się ważny rozdział
w jej życiu.

W tym mieście się urodziła, tu chodziła do szkoły, tu

wróciła po studiach, tu pracowała w firmie ojca, tu kupiła
mieszkanie. Tu zmarł jej ojciec.

Firma należy teraz do jej brata. Mieszkanie sprzedała.

Ojciec nie żyje. Nigdy nie będzie jak dawniej. Wszystko
minęło. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Wszyst-
ko minęło. Brzmi tak ostatecznie, a przecież w życiu nie
ma rzeczy ostatecznych. Tylko śmierć jest ostateczna.
W życiu zawsze jest jakiś początek i koniec.

Jej dziwny nastrój mógł powodować fakt, że wciąż

było to jej mieszkanie. Zwykle przy wyprowadzce na
końcu zostają tylko gołe ściany. Ona zostawiała mieszka-
nie kompletnie umeblowane. Wciąż był tu ślad jej bytno-
ści.

Musiała stąd wyjść.

background image

Jeszcze jedna ostatnia runda, jeszcze jedno ostatnie

spojrzenie na wszystko. Potem zdecydowanym krokiem
wyszła, mocno zatrzasnęła drzwi i szybko przekręciła
klucz w zamku.

Zjechała windą. Dobrze, że nie spotkała żadnego

z dawnych sąsiadów. Już się z nimi pożegnała, a kolejne
pożegnanie nastroiłoby ją zbyt sentymentalnie.

Klucze wrzuciła do skrzynki na listy. Wyjmie je Stein

i wraz z innymi kluczami przekaże nowemu właścicielo-
wi.

Samochód był wyładowany prawie pod sufit. Niewie-

le widziała w lusterku. Biorąc pod uwagę, że wyprowa-
dzała się z jednego życia do drugiego, miała ze sobą na-
prawdę niewiele rzeczy.

Była już prawie na autostradzie, gdy nagle przypo-

mniała sobie, że przecież nie kupiła trufli szampańskich.

Westchnęła, zawróciła i pojechała do centrum.
Trufle szampańskie dla Nicoli, Aleksa, Daniela

i Sylvii były obowiązkowym zakupem. Lena nie przy-
puszczała, że tak szybko wróci do miasta.

background image

15


Przyzwyczaiła się, że wracając z każdej podróży, naj-

pierw zaglądała do Sylvii. Było to dość praktyczne roz-
wiązanie. Wiedziała, że poza dniem wolnym od pracy,
Sylvię zawsze można zastać w gospodzie. Dzisiaj też pod-
jechała w to miejsce. Miała trufle dla przyjaciółki. Sylvia
znowu z radości rzuci jej się na szyję.

Weszła do gospody. W jednej ręce trzymała trufle,

w drugiej swoją torebkę. W środku było pusto. Przez
otwarte drzwi zauważyła, że goście siedzą w ogródku
piwnym. Zobaczyła kelnerkę z tacą zmierzającą do
ogródka. Już chciała ją zapytać o przyjaciółkę, kiedy zau-
ważyła Sylvię siedzącą przy stoliku. Przed nią stał kieli-
szek z wódką.

Poczuła niepokój. Sylvia nigdy nie piła w dzień, a już

na pewno nie w pracy.

– Wróciłam! – krzyknęła w stronę przyjaciółki. – Co

się dzieje?

Objęła przyjaciółkę i pocałowała ją w czoło.
– Cześć. Dobrze, że jesteś. Brakowało ‘mi ciebie...

Pytasz, co się stało? Jak ci powiem, też poprosisz
o wódkę. Może od razu przyniosę ci kieliszeczek Fahren-
bachówki. Trzymam ją na specjalne okazje, a teraz wła-
śnie taka jest.

Chociaż Sylvia była trzeźwo myślącą osobą i twardo

stąpała po ziemi, to umiała czasem odegrać przedstawie-

background image

nie. Chyba nadszedł właściwy moment.

Lena

usiadła,

podsunęła

przyjaciółce

trufle

i powiedziała:

– Dobrze, przynieś mi wódkę, ale potem nie trzymaj

mnie już w niepewności. Chcę wiedzieć, co się dzieje.

Sylvii nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przyniosła

Lenie kieliszek i na wszelki wypadek zabrała całą butelkę.
Byłoby lepiej, gdyby jej nie przynosiła. Na widok dobrze
znanej etykietki Lena dziwnie się poczuła. Tylko nie to!

– Mów! Co się stało?
– Markus był tu przed chwilą. Nie widziałaś go, jak

odjeżdżał?

– Nie, nie widziałam. Szczerze mówiąc, nie zwróci-

łam uwagi. Mów wreszcie.

Sylvia westchnęła głęboko.
– Właśnie dowiedziałam się od Markusa, że Huber

sprzedał swoją posiadłość.

– Ojciec Adama Hubera?
Sylvia przytaknęła.
– Adam wyjechał do Australii, ożenił się tam

i poinformował ojca, że nie ma zamiaru wracać do Nie-
miec.

– To jego decyzja.
– Tak, ale Huber tak się rozgniewał, że sprzedał po-

siadłość.

– Skoro wie, że jego syn nie ma zamiaru wrócić. Mo-

że już nie daje sobie rady. Nie jest najmłodszy.

– Leno, na miłość boską, nie o to chodzi. Mógł sprze-

background image

dać, to jasne.

Teraz Lena już nic nie rozumiała.
– W czym problem? Wyjaśnij mi.
– Sprzedał, nikogo nie informując. Gdyby choć tro-

chę pomyślał... Markus chętnie odkupiłby od niego kawa-
łek ziemi. Chce rozbudować tartak, a jego teren graniczy
dokładnie z posiadłością Hubera. Gräulinger też byłby za-
interesowany. Szuka gospodarstwa dla swojego najmłod-
szego syna. Ale tak...

– Komu Huber sprzedał ziemię?
– Jakiejś firmie budowlanej.
Lena od razu przypomniała sobie słowa Gerstendorfa.
– Posiadłość Hubera jest dość duża.
– To prawda, a on sprzedał wszystko. Dosłownie

wszystko.

– Wiadomo, co planuje nowy właściciel?
Gerstendorf nic na ten temat nie mówił. Nie miał

z tym chyba nic wspólnego.

– Co planuje? Proszę bardzo. Zbuduje supermarket,

trzydzieści domów, włoską restaurację, może też pizzerię.
W każdym razie coś włoskiego.

Lena ze współczuciem spojrzała na swoją przyjaciół-

kę.

– A ty się martwisz, że odbierze ci gości.
– Leno, nie o to chodzi. U mnie nie kupisz pizzy, la-

sagne czy spaghetti carbonara. Włoska restauracja czy
pizzeria nie jest dla mnie konkurencją. U mnie goście
szukają czegoś innego. Chodzi mi o Fahrenbach. Wszyst-

background image

ko się zmieni. Już nic nie będzie jak dawniej. Jeśli nie bę-
dziemy czujni, staniemy się betonową osadą jak okoliczne
miejscowości, a w szczególności Bad Helmbach, gdzie
musisz wyjść na taras hotelu, żeby zobaczyć jezioro.

– Z naszym jeziorem tak nie będzie. Należy do mnie.

Wiesz przecież, że nigdy go nie sprzedam.

Zwykle optymistyczna Sylvia była w kiepskim na-

stroju.

– Chwała Panu, że jezioro należy do ciebie. Gdyby

twoje rodzeństwo także by je odziedziczyło, już dawno
stałyby tu koparki i dźwigi. Opchnęliby całą posiadłość
jak Huber.

Lena wiedziała, że Sylvia jest bardzo przywiązana do

swojej małej ojczyzny. Teraz przekonała się, że to było
coś więcej niż przywiązanie. Ona kochała tę okolicę.

– Sylvio, to smutne, co mówisz. Niestety nic tu nie

zmienimy. Możemy mieć tylko nadzieję, że nie znajdzie
się jakiś drugi Huber. Ludzie dostają kuszące oferty i się
łamią. Bądźmy szczere. Nie możemy skupować ziemi.
Nie stać nas.

– Leno, nie przeszkadza ci to?
Sylvia nie rozumiała przyjaciółki. Miała wrażenie, że

po Lenie ta wiadomość spłynęła jak po kaczce, a ona naj-
chętniej upiłaby się z żalu.

– Owszem, przeszkadza mi. Ale przez wyczyny mo-

jego rodzeństwa zrozumiałam, że nie mam na nic wpływu.
Jak ktoś się uprze, i tak zrobi swoje. Sama dobrze wiesz –
próbowała pocieszyć przyjaciółkę. – Posiadłość Hubera

background image

leży dość daleko ode mnie i od ciebie. Jak już powstaną
tam domy i zamieszkają ludzie, nazwiemy tę część Górne
Fahrenbach.

Pomysł Leny wywołał uśmiech na twarzy Sylvii.
– Niech będzie. Daj mi moje trufle. Muszę ukoić

nerwy.

Sylvia wyjęła z torby ładnie zapakowane pudełko,

rozwiązała wstążkę i bez skrępowania zaczęła się opychać
słodyczami.

– Już mi lepiej po rozmowie z tobą. Pierwszy szok

minął. Myślałam, że pęknę ze złości, gdy Markus przeka-
zał mi takie wieści. Jak dobrze, że wróciłaś.

– Ja też chciałam się z tobą zobaczyć. Pójdę już, sko-

ro lepiej się czujesz. Inaczej Nicola zgłosi na policji moje
zaginięcie.

Właśnie chciała wstać, kiedy wpadł Martin.
– Zamknąłeś gabinet z powodu przepełnienia?
– zażartowała Sylvia.
W godzinach przyjęć Martin tylko w wyjątkowych

sytuacjach przychodził do gospody.

Martin pocałował narzeczoną w czoło, a potem przy-

witał się z Leną.

– Nie. Odwoziłem psa, oczywiście z właścicielką,

i zobaczyłem Lenę.

– Chcesz powiedzieć, że to dla mnie wszystko rzuci-

łeś? Uważaj, bo Sylvia oczy ci wydrapie, a ja jej w tym
pomogę.

Martin roześmiał się.

background image

– Nie, zamierzałem na ciebie napaść.
– Coraz lepiej.
– Zaczekaj – powiedział, odwrócił się, wyszedł na

chwilę i wrócił z małym pieskiem.

– Jaki słodki – zawołała Lena.
– To ona – sprostował Martin.
Postawił zwierzątko na podłodze. Piesek cały drżał.
Lena przykucnęła i zaczęła go głaskać.
– Nie bój się. Tu nikt ci nic nie zrobi.
Piesek zaczął lizać jej rękę.
– Świetnie – zachwycił się Martin. – Mała Lady cię

polubiła.

Kiedy Lena wstała, piesek zaczął skomleć. Lena

wzięła go na ręce i pogłaskała jego jasnobrązową, trochę
kędzierzawą sierść. Piesek z wdzięcznością patrzył na nią
czujnymi, czarnymi oczkami.

– Co to za rasa? – zainteresowała się Lena.
– Chyba mieszaniec dwóch terierów. Pół jack russel,

pół westhighland.

– Jest słodziutka. Wyjątkowa. Nigdy nie widziałam

takiego mieszańca. Skąd ją masz?

– Chłopcy wyciągnęli ją ze studni. Chyba ktoś chciał

się jej pozbyć. Upadek spowodował wewnętrzne obraże-
nia. Operowałem ją. Teraz czuje się już dobrze. Jest nie-
ufna i bojaźliwa. Chyba dość dużo przeszła w swoim
krótkim życiu. Potrzebuje uwagi i miłości.

– Co z nią będzie?
Martin i Sylvia spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

background image

Chyba już od dłuższego czasu zastanawiali się nad losem
pieska.

– Praca w gabinecie i wizyty w gospodarstwach są

dla mnie dużym obciążeniem. Sylvia cały czas siedzi
w gospodzie. Mieliśmy nadzieję, że zlitujesz się nad psin-
ką.

Suczka jakby zrozumiała, że o niej mowa. Swój mały,

drżący łepek przytuliła do Leny i patrzyła na nią wycze-
kująco.

– Masz dużą posiadłość. Zawsze ktoś jest w domu

i może zająć się pieskiem. Chętnie byśmy ją wzięli, ale
prawie całymi dnami byłaby zamknięta w domu, a to nie
za dobrze dla psa.

– U nas jest Hektor. Nie wiem, jak labrador dogada

się z takim małym kudłaczem.

Martin ją uspokoił.
– Nie sądzę, żeby były jakieś trudności. Hektor jest

nadzwyczaj łagodnym psem, jak prawie każdy labrador.
Poza tym to suczka. Nie będzie walki o przewodnictwo
w stadzie.

Lena się wahała.
Suczka wpatrywała się w nią i nawet zaczęła skom-

leć.

Lena wzięła głęboki oddech.
– Zgoda, zabieram ją do posiadłości. Zresztą nie mam

wyboru. No bo co się z nią stanie? Jak ją nazwałeś? Lady?
Ładnie. Mała Lady. Tak zostanie. Jest naprawdę wyjąt-
kowa.

background image

Martin odetchnął z ulgą.
– Dziękuję. Wszystkie porady weterynaryjne

i szczepienia masz za darmo.

– Ja zostanę chrzestną – zaśmiała się Sylvia. – Kupię

jej ładną obrożę. Jest taki duży wybór. Niektóre są na-
prawdę piękne. Szczególnie te z małymi pieskami. Doku-
pię jeszcze smycz.

– Na tej obroży, o której mówisz, są jamniki, kocha-

nie – zaśmiał się Martin.

– To kupię jej taką z koralikami lub ze świecidełkami.

Widziałam w Helmbach sklep z akcesoriami dla psów.
Damulki robią tam zakupy dla swoich superrasowych
czworonogów. Nasza Lady nie będzie od nich gorsza.

– Tymczasem musisz się tym zadowolić – powiedział

i wyciągnął z kieszeni zieloną obrożę z odpowiednią smy-
czą. – Muszę wracać. Poczekalnia jest pełna. Jeszcze raz
dziękuję, Leno.

Pomachał im i wybiegł. Widziały go, jak

z rozwianym białym fartuchem biegł przez parking.

– Dam ci pudełko. Wsadzisz tam Lady. Jakoś ją do-

wieziesz. Na szczęście masz niedaleko do domu – powie-
działa Sylvia.

Wstała i zniknęła w kuchni.
Lena popatrzyła na pieska.
– No cóż, jak to się mówi, zeszłam na psy. Szybko

poszło. To dobry czy zły znak?

Lady zaszczekała. Lena wzięła jej szczekanie za do-

brą wróżbę.

background image

16


Lena postanowiła pojechać na skróty, najpierw

wzdłuż rzeki, potem przez pola. Jadąc tą drogą, kierowała
się prosto na główny budynek w posiadłości. Prezentował
się w całej okazałości. Nie było jej zaledwie kilka dni,
a miała wrażenie, jakby wracała z piekła do raju. Dziecin-
ne porównanie, ale jakże wymowne.

Widok domu ją zachwycił. Zatrzymała samochód

i wpatrywała się w dom skąpany w popołudniowym słoń-
cu. Na balkonach kwitły czerwone pelargonie. Promienie
słońca odbijały się w oknach. Brązowe drewniane balu-
strady na balkonach, rolety i ramy okienne wspaniale kon-
trastowały ze skromną bielą ścian domu. Cudowny widok.
Dawał poczucie bezpieczeństwa, solidnej podstawy ży-
ciowej i spokoju.

I choćby po raz tysięczny jechała drogą na wzgórze,

ten widok zawsze będzie ją zachwycać i zawsze będzie
wdzięczna, że posiadłość należy do niej. Cały stres
z minionych dni nagle ją opuścił. Zrobiło jej się ciepło na
sercu. Pewnie stałaby tak i przyglądała się posiadłości,
gdyby nie Lady, która właśnie przypomniała o swoim ist-
nieniu.

Drapała w pudełko i szczekała.
– Już dobrze. Rozumiem, że nie podoba ci się

w pudełku po papryce – zaśmiała się Lena.

Uruchomiła samochód i pojechała dalej. Przed nią był

background image

ostatni odcinek drogi.

Zauważył ją Hektor. Biegł w jej kierunku, szczekając

radośnie.

Wyjęła ze schowka smakołyki. Zawsze je ze sobą

woziła. Potem wolno podjechała pod bramę, zatrzymała
samochód i wysiadła.

Hektor podskoczył do niej, pozwolił się wytarmosić,

z zadowoleniem zjadł smakołyki i szczekał radośnie. Na-
gle przestał, bo usłyszał szczekanie innego psa. Był zdez-
orientowany.

Lena wzięła Lady na ręce. Hektor dalej wyczekiwał.

Lena wahała się. Zaryzykować czy nie?

Hektor wpatrywał się w to coś, co trzymała na rękach,

zaszczekał, ale nie złowrogo, raczej wyczekująco. Pies był
po prostu ciekaw.

Lena postawiła Lady na ziemi. Hektor wciąż stał nie-

ruchomo, ale mała Lady zaszczekała, pobiegła prosto do
niego i podskoczyła.

Hektor odwrócił się i uciekł. Lady ruszyła za nim.
Z domu wybiegła Nicola.
– Co to? – spytała zaskoczona.
Lena ją objęła.
– Miłość od pierwszego wejrzenia. Zaraz ci wszystko

opowiem, ale pozwól się najpierw uściskać. Jak ja się za
wami stęskniłam! Dobrze być znowu w domu.

Przytuliła się do Nicoli. Jej pełne piersi dawały po-

czucie bezpieczeństwa. Już jako mała dziewczynka lubiła
się do niej przytulać i czuła się przy niej bezpieczna. Tak

background image

było, jest i będzie.

– My też za tobą tęskniliśmy. Posiadłość bez ciebie

jest pusta.

Wrócił Hektor, radośnie szczekając, a za nim przy-

biegła Lady. Szczekała prawie tak głośno jak on. Hektor
patrzył wyczekująco na Lenę, jakby chciał jej powiedzieć:
„W porządku, zajmę się tym czymś, ale należy mi się za-
płata”.

Lena zrozumiała. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła sma-

kołyki. Hektor był zadowolony. Potem kucnęła przy Lady
i podała jej łakocie. Suczka obwąchała je, jakby nie wie-
działa, co się z tym robi. Po chwili zrozumiała i z radością
zaczęła je gryźć.

– A to kto? – zapytała Nicola, wskazując psa.
– To Lady, nowa mieszkanka Słonecznego Wzgórza

– zaśmiała się Lena i wyjaśniła, skąd się u nich wziął ten
pies.

– Jest urocza – powiedziała Nicola. – Pójdę po Aleksa

i Daniela. Niech zobaczą nasz przychówek.

– Gdzie oni się podziewają?
Zwykle witali ją, kiedy wracała z podróży. Nicola

uśmiechnęła się pod nosem.

– Majsterkują w czworakach. Zdziwisz się. Nic wię-

cej ci nie powiem. Sami chcą ci wszystko po ~ wiedzieć
i pokazać. Zapomniałabym, dzwonił Thomas.

– Kiedy? – zapytała Lena bez tchu.
Nicola wzruszyła ramionami.
– Jakąś godzinę temu. Może półtorej.

background image

Była wtedy u Sylvii.
– Zadzwoni jeszcze?
– Nie mógł obiecać. Powiedział, że spróbuje, ale jeśli

mu się nie uda, to masz się nie smucić. Myśli o tobie i nie
wolno ci tego zapominać – przerwała i zaczęła czegoś
szukać w kieszeni fartucha. – Czekaj, zapisałam, bo to po
angielsku, a ja nie znam angielskiego.

Wyjęła

z kieszeni

kartkę,

rozprostowała

i wygładziła, założyła okulary i zaczęła literować:

– L–O–V–E F–O...
– Love forever – powiedziała Lena.
Nicola skinęła głową.
– Tak właśnie zapisałam. A co to znaczy? No, a jak to

brzmi po naszemu?

– To znaczy, że kocha mnie na zawsze, na wieczność

i po wszystkie czasy.

Nicola pokręciła głową.
– Przecież wiem. Nie mógł tego powiedzieć po nie-

miecku? No, może się krępował.

Lena roześmiała się. Nicola była rozbrajająca. Zaw-

sze mówiła, co myśli.

– Mogę już wyrzucić tę kartkę? »
– Możesz.
Nicola schowała okulary i zmięła kartkę.
– A, prawie zapomniałam. Kiedy cię nie było, przy-

szło tu dwoje młodych ludzi. Bardzo mili. Pytali o ciebie.
Byli zawiedzeni, że cię nie zastali, ale zostawili ci małą
paczuszkę. Położyłam ją u ciebie w sieni na komodzie.

background image

Idź, zobacz, co tam jest. Ja zawołam Daniela i Aleksa, że-
by wyładowali rzeczy z samochodu.

Lena była ciekawa. Pobiegła do domu.
Nie musiała się martwić o małą Lady. Suczka szalała

z Hektorem. Zdaje się, że przejęła rządy.

Co za szczęście, że Hektor i Lady się dogadują.
Od razu zauważyła paczkę owiniętą w brązowy pa-

pier pakowy. Pod sznurkiem był list. Wyjęła go
i natychmiast otworzyła. Zaczęła czytać.


Droga pani Fahrenbach,
Tak, tak, dowiedzieliśmy się, jak się pani nazywa,

i chcielibyśmy serdecznie pani podziękować za wspania-
łomyślność. Nad jeziorem, na jeziorze i na pomoście spę-
dziliśmy cudowne chwile i byliśmy szczęśliwi jak nigdy.

Może to dzięki pani miłości i miłości pani ukochanego

Thomasa? Czuliśmy ją w powietrzu.

Szkoda, że pani nie zastaliśmy. Na pamiątkę namalo-

wałam dla pani obraz, a Torsten go zapakował.

Wdzięczni

Lisa i Torste


Lena wzruszyła się. Wpatrywała się w list napisany

przez Lisę zamaszystym pismem, które odpowiadało jej
temperamentowi.

Przypomniała sobie tych dwoje. Była zadowolona, że

tak spontanicznie pozwoliła im korzystać z jeziora.

background image

Na pewno wypływali na jezioro starą łodzią jak ona

i Thomas. Zakochana para w lekko kołyszącej się łódce.
Czego więcej potrzeba młodym zakochanym? Jak odbie-
rała to z Thomasem? Jako chwilę wieczności... Ciekawe,
czy Lisa i Torsten też tak czuli. Na pewno. Lena była
o tym przekonana. Byli tacy promienni, szczęśliwi, zako-
chani.

Miała wrażenie, jakby historia tych dwojga młodych

ludzi była lustrzanym odbiciem historii jej i Thomasa.

Odłożyła list i zajęła się paczką. – Była ciekawa, co

Lisa dla niej namalowała.

Torsten starannie zapakował obraz. Zrobił to tak

sprytnie, że wystarczyło poluzować sznurek, a papier lek-
ko odszedł. Obraz był tak piękny, że Lena zaniemówiła.
Lisa namalowała go farbami olejnymi.

W glinianym naczyniu olbrzymi bukiet niezapomina-

jek. Kwiaty były dziko upstrzone farbą, ale obraz tchnął
taką estetyką i pięknem, że zapierało dech w piersiach.

Lisa, ta pełna temperamentu, dzika dziewczyna, była

artystką. Żaden laik nie namalowałby obrazu z taką siłą
wyrazu.

Lena ubolewała, że nie może osobiście podziękować

za wspaniały prezent.

Jaki trafny wybór! Niezapominajki... Nie zapomni tej

pary. Teraz na pewno nie. Ten cenny prezent zajmie
szczególne miejsce w jej domu.

Gdyby

jeszcze

zadzwonił

Thomas,

byłaby

w siódmym niebie.

background image

17


Z obawy, że nie usłyszy dźwięku telefonu, prawie nie

spała w nocy. Thomas nie zadzwonił. Lena była smutna
i zła na siebie. Gdyby nie pojechała do Sylvii, a od razu
wróciła do domu, nie przegapiłaby jego telefonu. Była
wściekła.

Ale przecież nie może cały czas siedzieć przy telefo-

nie z nadzieją, że zadzwoni Thomas.

Dziwna sytuacja. Ona tu w bajecznym Fahrenbach,

a on w tętniącym życiem wielkim mieście w Ameryce lub
podróży po całym świecie. Nie miała pojęcia, czym się
zajmuje, co go tak gna przez świat.

Zmęczona i w złym humorze zeszła na dół. Nicola

krzątała się w kuchni. Poszła do niej i rzuciła jej mało ra-
dosne:

– Dzień dobry!
– Zły humor? Nic nie szkodzi. Zaraz ci się poprawi.

Pij szybko kawę, zjedz tost i pędź do czworaków. Daniel
i Aleks już na ciebie czekają. Byli zawiedzeni, że nie mo-
gli ci wczoraj pokazać swojego dzieła.

– Co chcą mi pokazać?
– Cierpliwości – rzuciła i nic więcej nie chciała po-

wiedzieć.

Na dworze psy biegały jak oszalałe. Ścigały się.
– Jak pierwsza noc naszej Lady? – zapytała Lena.
Nicola obiecała jej wczoraj, że zabierze suczkę do

background image

siebie.

– Na szczęście Daniel zakochał się w niej i wziął ją

do siebie – zachichotała Nicola. – Całą noc spędził
w fotelu, bujając ją na kolanach... To skutki miłości od
pierwszego wejrzenia.

– Biedny Daniel.
– Jakoś przeżył. Myślę, że jeszcze jedna, dwie noce

i Lady się przyzwyczai.

Lena wypiła kawę i zjadła tost. Była ciekawa, co zo-

baczy w czworakach.

Prędko pobiegła do Aleksa i Daniela.
– Dzień dobry! Wróciłam...
Nic więcej nie mogła powiedzieć. Dosłownie odebra-

ło jej mowę.

Ściany oddzielające poszczególne apartamenty były

gotowe. Gdzie to było możliwe, urządzono łazienki. Pod-
łoga w pomieszczeniach mieszkalnych była po cyklino-
waniu, a ściany ozdobione tapetą. Zawiesili też drzwi,
które tak dzielnie czyścili. Na razie umocowali je prowi-
zorycznie, ale i tak ładnie wyglądały.

Lena przechadzała się od pomieszczenia do pomiesz-

czenia, właściwie można powiedzieć od apartamentu do
apartamentu. Czuła się jak mała dziewczynka, którą na
Boże Narodzenie zasypano prezentami.

To jakieś czary! Daniel i Aleks nie mogli tego

wszystkiego zrobić sami.

– Aleks... Daniel... nie pojmuję. Ja chyba śnię.( Tu

jest jak w bajce.

background image

Ze wzruszenia zaczęła płakać.
Daniel podbiegł do niej, przytulił ją i poklepał po ra-

mieniu.

– To nie powód do płaczu – pocieszał ją. – Raczej do

radości.

Usiłowała się opanować.
– Właśnie dlatego płaczę. To łzy radości – wyjąkała

w końcu.

– No to dobrze.
– Dziękuję. Dziękuję wam z całego serca. Ale jak to

możliwe?

Aleks i Daniel cieszyli się, że sprawili jej taką radość.
– To żadne czary – odezwał się wreszcie Aleks – tyl-

ko szczęście. W końcu do nas też kiedyś musi się
uśmiechnąć.

Lena wciąż nic nie rozumiała. Szczęście szczęściem,

ale przecież od szczęścia ściany same się nie przestawiają,
tapeta sama się nie kładzie, a podłoga sama nie cyklinuje.

– Dłużej nie wytrzymam. Powiedzcie mi wreszcie, co

tu się działo.

– Już dobrze. Nie będziemy cię dłużej męczyć. No

więc Klaus, mój siostrzeniec...

Lena doskonale wiedziała, że Klaus jest architektem.

W końcu to on przygotował nowe plany budynku.

Lena była tak niecierpliwa, że zaczęła drżeć.
– Klaus... – powtórzył Aleks.
„Chyba do południa się nie wygada, co zrobił Klaus”,

pomyślała Lena.

background image

– No więc Klaus przysłał do nas swoją ekipę.
Nagle cała radość ją opuściła. Przecież ekipa kosztu-

je, a ona nie ma pieniędzy, nie teraz, gdy sprawa przepi-
sania mieszkania jeszcze nie jest zakończona.

– Ekipę – jęknęła. – Aleks, z czego ja zapłacę tym lu-

dziom?

Aleks uśmiechnął się od ucha do ucha. Daniel też wy-

szczerzył zęby.

– Kto mówi o płaceniu? – zapytał.
– Przecież nie pracowali za garść ryżu.
– Nie, za trzy skrzynki piwa i kanapki.
– To już trzeba było im postawić.
Najpierw pożartowali, potem spoważnieli.
– Na budowie, gdzie Klaus aktualnie pracuje, są jakiś

opóźnienia. Nie z winy Klausa, lecz zleceniodawcy. Ekipa
budowlana chciała przyjąć inne zlecenie. Żeby temu za-
pobiec, właściciel budowy pozwolił im na czas przestoju
pracować u nas. I tak musiał im płacić, bo mieli to zagwa-
rantowane w umowie. Klaus ich przypilnował i pracowali
u nas. Nie odeszli z tamtej budowy. Czyli wszyscy zado-
woleni. Daniel i ja też mieliśmy na nich oko.

Lena nie mogła tego pojąć.
– Przecież nie mogli tu pracować za darmo...
– Wcale nie za darmo – przerwał jej Aleks.
– Dostawali wynagrodzenie. Już mówiłem. Przestój

był z winy właściciela budowy, więc musiał im płacić.
Przy okazji zrobił dobry uczynek.

– Muszę mu podziękować.

background image

– Nic nie musisz. Nawet nie wie, kim jesteś. Poza

tym Klaus wszystko uzgadniał. Wszystko jest
w największym porządku. Wrzuć już na luz.

Dopiero teraz zaczęła się naprawdę cieszyć. Objęła

obydwu mężczyzn, a oni cieszyli się jak dzieci, że sprawi-
li jej taką niespodziankę.

To cud, prawdziwy cud! Tyle szczęścia naraz. Czy to

możliwe? Najpierw oferta Brodersena, teraz to. Jeszcze
dzisiaj pójdzie do kapliczki i zapali świeczkę, może nawet
dwie lub trzy.

– Za to trzeba wypić – powiedziała.
– Też tak myślę – podchwycił Daniel.
– Wiem już nawet co. Opijemy ten cud, a przy okazji

poznam wasze zdanie na pewien temat. Muszę wam coś
opowiedzieć. Może nie jest to takie spektakularne jak wa-
sza niespodzianka, ale też dobre.

Aleks zaczął się zastanawiać.
– Znalazłaś recepturę naszej Fahrenbachówki!
– Nie... ale to też jest związane z alkoholem – zaśmia-

ła się. – Trzymaliście mnie w napięciu, to ja wam się teraz
odpłacę. Wszystkiego dowiecie się dopiero wieczorem.
Lecę teraz do Nicoli powiedzieć jej, żeby przygotowała
coś wyjątkowego do jedzenia.

– Tylko nic... supernowoczesnego.
– Danielu, bez obaw. Nicola broniłaby się rękami

i nogami.

Zanim wyszła z czworaków, zatrzymała się na mo-

ment przed idealnie odnowionymi dębowymi drzwiami.

background image

Położyła dłoń na czarnej klamce z kutego żelaza.

– Będę powtarzać do upadłego, aż wam obrzydnie.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Aleksie, Danielu... jestem
taka szczęśliwa, że was mam.

Daniel nic nie powiedział. Twarz promieniała mu ra-

dością.

– Już dobrze, dobrze. Pracowaliśmy z prawdziwą

przyjemnością. Przecież musimy trzymać się razem. Każ-
demu z nas zależy na Słonecznym Wzgórzu.

Pomachała im i pobiegła przez dziedziniec prosto do

Nicoli.

Przybiegli do niej Hektor i Lady. Lena nachyliła się,

żeby pogłaskać suczkę. Zauważyła przy tym, że Hektor
patrzy na nią zdziwionym wzrokiem, jakby pytał, dlacze-
go faworyzuje tego szczeniaka.

– Chodź, staruszku. Dla mnie jesteś i będziesz najlep-

szy – zawołała do Hektora.

Hektor podszedł do niej i zniżył łeb, lekko trącając ją

nosem. Doskonale wiedział, że jego pani ma w kieszeni
coś, co bardzo lubi.

Lena, śmiejąc się, obdarowała obydwa psy smakoły-

kami. Bez nich nie ruszała się z domu. Kiedy Hektor
i Lady zauważyli, że nic więcej nie dostaną, stracili zain-
teresowanie i ją zostawili.

Lena, uśmiechając się, odprowadziła ich wzrokiem.

Los chciał, żeby ta mała suczka pojawiła się w jej życiu.
Tak jak ekipa od Klausa i oferta Brodersena.

Zdawało się, że zniknęły wszystkie jej troski

background image

i zmartwienia. Na horyzoncie pojawił się nie tylko cień
nadziei, lecz wyraźny, świetlisty znak.

Aleks ma rację. Musimy trzymać się razem. Każdemu

z nas zależy na Słonecznym Wzgórzu.

Kiedy ojciec żył, było tak również w hurtowni Wszy-

scy pracownicy i właściciele pracowali dla dobra hurtow-
ni. Cieszył ich każdy, nawet najmniejszy sukces. Byli so-
lidarni, stanowili zgrany zespół.

A co zrobił Frieder? Zwolnił wszystkich pracowni-

ków, wymienił ich na młody dynamiczny personel,
w szczególności na ładne młode kobiety. Nie dało się tego
nie zauważyć.

Starzy pracownicy trzymaliby z nim nawet w czasie

kryzysu, jak Daniel, Aleks i Nicola z nią.

Młodzi dynamiczni ludzie...
Zostawią Friedera, pójdą dalej jak ptaki wędrowne,

gdy pojawią się pierwsze problemy w hurtowni. Z całego
serca życzyła Friederowi jak najlepiej, ale nie miała wąt-
pliwości co do tych młodych dynamicznych ludzi. Nic ich
nie zatrzyma, ani podłogi z granitu czy marmuru, ani futu-
rystyczne biurka, ani drogie obrazy. Nie ma się co dziwić.
Ci ludzie nie czują się związani z firmą.

Dlaczego Frieder o tym nie pomyślał, zwalniając

wszystkich starych lojalnych pracowników?

Chwilowo wszyscy są zadowoleni z tak eleganckiego

miejsca pracy. Ale jak tylko okręt znajdzie się w ciężkim
położeniu, natychmiast zejdą z pokładu.

Nie będzie sobie łamać głowy Friederem

background image

i zamartwiać się o niego. Frieder i tak zrobi, jak będzie
chciał. Lena z całego serca życzyła mu sukcesu. Nie za-
służył na porażkę. Nikt nie zasługuje na porażkę. Nie ma
nic gorszego niż widok gruzów własnego bytu.

Jakie to szczęście, że jest tutaj, że mieszka

w cudownej posiadłości, i, co ważniejsze, ma wokół sie-
bie serdecznych ludzi.

Nie umiała wyrazić swojej wdzięczności wobec

zmarłego ojca, który zostawił jej to wszystko.

Jest typową przedstawicielką rodu Fahrenbach, jest

dumna ze swoich korzeni, dumna z tradycji, dumna, że
Fahrenbachowie mieszkają tu już od pięciu pokoleń.

Może zamiast dumna powinna być raczej wdzięczna

i pokorna? Tak, Leno, więcej pokory wobec szczęścia,
które dał ci los!

Lena zaczęła biec.
– Nicolaaaa! – krzyczała, biegnąc przez dziedziniec. –

Wieczorem świętujemy! Wyciągaj wszystko, co znaj-
dziesz w kuchni i piwnicy.

background image

18


Postanowili, że na wieczór wszyscy ładnie się ubiorą.

Było co świętować.

Nicola chciała ugotować coś dobrego, ale zrezygno-

wała z pomocy Leny. Daniel i Aleks pojechali do sklepu
obejrzeć płytki w promocji.

Lena nie miała co robić. Wzięła obydwa psy

i pobiegła z nimi do kapliczki. Chciała dotrzymać złożo-
nej obietnicy.

Fahrenbach nie miało własnego kościoła. Jeden

z Fahrenbachów, chyba jej prapradziadek, wybudował
więc kapliczkę. Ludzie przychodzili do niej, żeby się po-
modlić, zastanowić nad życiem, przemyśleć ważne spra-
wy. Fahrenbachowie brali tu śluby i chrzcili dzieci.

Kapliczka stała na wzgórzu. Była pobielona wapnem

i miała czerwony dach. Ale najładniejsze były duże, pro-
stokątne okna witrażowe. Kolorowe szybki układały się
w religijne motywy.

W kapliczce stały proste, ciemnobrązowe drewniane

ławki. Brązowawa kamienna podłoga była trochę wydep-
tana, ale dzięki temu kapliczka miała swoisty urok. Ołtarz
też był zrobiony z prostego, ciemnego drewna. Czas zo-
stawił na nim ślady. Skromny metalowy krzyż
z inkrustacją z masy perłowej oraz dwa bogato zdobione
kandelabry uzupełniały wystrój kapliczki.

Lena zapaliła świeczkę i postawiła ją na metalowym,

background image

przeznaczonym do tego stole. Usiadła cicho w ławce.

Na zewnątrz świeciło słońce. Jego promienie zała-

mywały się na kolorowych szybkach witraży, rozświetla-
jąc kapliczkę niesamowitą grą kolorów.

Przez otwarte drzwi było słychać niestrudzone, żwa-

we pluskanie przepływającego niedaleko strumyka. Ze
wzgórza spływał do wsi, gdzie łączył się z leniwie płyną-
cą rzeką.

Przejmująca cisza w kapliczce i monotonny szum

wody wprawiły Lenę w stan otępienia. Jej myśli się uspo-
koiły, poczuła nieopisaną błogość. Siedzenie w ciszy
i wsłuchiwanie się we własny oddech były jak medytacja.

Nagle psy wbiegły do kapliczki. Do tej pory bawiły

się na zewnątrz. Swoim radosnym szczekaniem zburzyły
spokój, a na posadzce zostawiły mokre ślady. Lena po-
winna pomyśleć, że nie oprą się pokusie zmoczenia się
w wodzie. Wstała.

– Wam nie wolno tu wchodzić. Już mi stąd! Na dwór!
Zanim Hektor i nieodstępująca go na krok Lady zdą-

żyły zwiedzić całe wnętrze kapliczki, Lena złapała Hekto-
ra za obrożę i wyciągnęła na zewnątrz. W ślad za nim po-
szła mała Lady.

Zamknęła drzwi. Nie na klucz. Nie zamykało się

drzwi kapliczki na klucz.

Wzięła głęboki oddech. Po raz kolejny zachwyciła się

cudownym widokiem roztaczającym się ze wzgórza. Jak
tu pięknie! Przed nią znajdowała się wieś, po prawej stro-
nie jej Słoneczne Wzgórze, po lewej teren, na którym nie-

background image

długo zaczną się prace budowlane. Na szczęście od Fah-
renbach dzieliło go jeszcze jedno gospodarstwo. Lena nie
miała wątpliwości, że nowe budynki zmienią obraz Fah-
renbach i odbiorą mu jego spokój.

Ale na wzgórzach i między nimi wciąż roztaczał się

widok soczystych łąk, pól, pastwisk i lasu, a między nimi
malowniczo położone gospodarstwa, Lena spojrzała
w stronę gospodarstwa Hubera. Trudno sobie wyobrazić,
że niedługo będą tu nowoczesne domy, supermarket
i pizzeria. Gospodarstwo zniknie na zawsze, jakby go ni-
gdy nie było. Kiedy syn Hubera zechce kiedyś pokazać
australijskiej żonie swoją ojcowiznę, nie będzie miała co
oglądać, może jedynie kilka fotografii. Straszne. Taki los
nigdy nie spotka Słonecznego Wzgórza!

Rozejrzała się za psami. To niemożliwe! Znowu plu-

skają się w wodzie.

– Hektor, Lady, już mi z wody! Słyszycie? Idziemy

do domu.

Trochę trwało, zanim psy posłuchały swojej pani. Le-

na dziwiła się, że mała Lady tak śmiało skacze do wody.
Strumyk wprawdzie nie był głęboki, ale ona była małym
pieskiem.

Hektor i Lady wróciły i zaczęły się otrząsać z wody.

Lena musiała się odsunąć. Inaczej byłaby zaraz cała mo-
kra.

Kiedy wróciła na Słoneczne Wzgórze, Aleks i Daniel

byli już w domu. Poszła do nich do czworaków. Na sta-
rym stole kuchennym poukładali różne płytki.

background image

– Jak łowy? – zainteresowała się Lena.
– Nieźle. Zobacz płytki. Od naklejonych cen odejmij

jeszcze pięćdziesiąt procent. Zamykają sklep. Przynosi im
straty. Nie wytrzymuje konkurencji ze składem budowla-
nym.

Wszędzie zmiany. Cóż, taka jest kolej rzeczy. Lena

podeszła do stołu z płytkami.

Początkowo

zamierzała

wyłożyć

łazienki

w apartamentach różnymi płytkami. Teraz zmieniła zda-
nie. Wszystkie będą miały identyczny wystrój. Na ścia-
nach i podłodze muszą być bardzo jasne płytki, bo nie we
wszystkich łazienkach jest okno.

Aleks i Daniel tak poukładali płytki, że do tych na

ścianę dobrali podłogowe. Dołożyli jeszcze prospekty
z kabinami i umywalkami oraz odpowiednią armaturą.

Niektóre były naprawdę ładne. Lena spontanicznie

sięgnęła po ręcznie wykonaną matową płytkę w kolorze
złamanej bieli. Pasował do niej matowy szary fryz ze sty-
lizowanym ornamentem, a na podłogę szara lub biała mo-
zaika. Płytki podłogowe można było układać na przemian
i w ten sposób wydobyć obydwa kolory. Do tego pasowa-
łaby srebrna matowa armatura i włoska umywalka, biała
lub szara. Biała bardziej jej się podobała.

– Te mi się podobają – powiedziała. – Chociaż innym

też nie można nic zarzucić.

– Wiedziałem, że te wybierzesz – roześmiał się Da-

niel.

– Ale te są zdecydowanie najdroższe – zauważył

background image

Aleks.

– Tak?
Lena odłożyła płytkę.
– W takim razie jeszcze raz wszystkie obejrzę – po-

wiedziała.

– Leno, nie bądź niemądra. Dostaniemy pięćdziesiąt

procent upustu, a jeśli weźmiemy większą ilość, rabat mo-
że być jeszcze większy. Przy ośmiu łazienkach, jeśli na-
wet nie są olbrzymie, trochę się tego uzbiera.

Dołączyła do nich Nicola. Była czerwona na twarzy.

Pewnie od uwijania się w kuchni. Miała na sobie biały
fartuszek, a pod pachą trzymała pęk ziół.

– Wybraliście już? – zainteresowała się.
– Które byś wzięła? – zapytała Lena.
Nicola szła od jednej do drugiej płytki, w końcu po-

wiedziała:

– Te.
Dokładnie te płytki wybrała Lena.
– Idę zadzwonić i zarezerwować je dla nas – powie-

dział Aleks wyraźnie zadowolony.

Lena chciała jeszcze powiedzieć, że woli najpierw

wszystko przeliczyć. Tylko po co? Łazienki trzeba wresz-
cie urządzić, żeby zająć się meblowaniem apartamentów
i w końcu zacząć je wynajmować. Zaoszczędziła na ekipie
remontowej, więc wystarczy jej pieniędzy na płytki. Na
szczęście Aleks i Daniel sami je ułożą i zamontują arma-
turę.

– Potem masz się, kochany, ubrać. Jemy

background image

o osiemnastej – powiedziała Nicola do męża. A ty, Leno,
trzymaj się z daleka od jadalni, jasne?

– Rozkaz – powiedział Aleks, ale nie był zły.
Lena jeszcze raz przyjrzała się płytkom. Potem wzięła

jedną do ręki.

– Leno, to dobry wybór. Te są najładniejsze – powie-

dział Daniel.

– To prawda.
Odłożyła płytkę na miejsce.
Podjęła decyzję i nie ma się już nad czym zastana-

wiać. Czasem z nadmiaru myślenia nic dobrego nie wy-
chodzi.

Przy tak wysokim rabacie można sobie pozwolić na

droższą rzecz.

Spojrzała na zegarek. Siedemnasta!
Najwyższy czas zacząć się szykować na uroczystą ko-

lację.

– Na razie! – krzyknęła do mężczyzn. – Dziękuję, że

zajęliście się płytkami. Sama nie zrobiłabym tego tak
szybko.

Aleks i Daniel ucieszyli się z pochwały.

background image

19


Lena jeszcze nigdy nie spędziła w posiadłości świąt

ani nie uczestniczyła w żadnych uroczystościach. Dlatego
nie była przygotowana na to, co zobaczyła.

Mężczyźni założyli ciemne spodnie i białe koszule,

Nicola granatową jedwabną sukienkę. Na stole leżał kre-
mowy obrus i stała biała zastawa stołowa, a przy niej
kryształowe kieliszki i srebrna zastawa. Były też serwetki,
srebrne świeczniki i kremowe róże z ich ogrodu.

Nicola przygotowała też karty dań.
Lena była pod wrażeniem. Wzięła do ręki kartę

i czytała:


Zupa z grysikiem, bazylią i zasmażką Sałatka fasolo-

wa z sosem miodowym Smażony filet z sandacza na blan-
szowanej botwinie i karmelizowanych pomidorkach Pie-
czeń burgundzka z kurkami i zapiekanką ziemniaczaną.
Smażone pomarańcze z cynamonem i pianką waniliową


– Mogę podać aperitif? – zapytała Nicola.
Lena odłożyła kartę.
Nicola podała schłodzony szampan.
– Przepraszam, muszę wrócić do kuchni.
– Pomogę ci – zaproponowała Lena.
– Zabawiaj mężczyzn rozmową, ale nie rozmawiajcie

już o płytkach – roześmiała się. – Są inne, ciekawsze te-

background image

maty.

Nicola zniknęła w kuchni, a oni rozmawiali oczywi-

ście o płytkach. Aleks wynegocjował jeszcze korzystniej-
szą cenę.

Niedługo potem Nicola podała pierwsze danie. Naj-

pierw była zupa. Nie tylko ładnie pachniała, ale była ude-
korowana tak, jak to się widzi w dobrych restauracjach.
Nicola gotowała bardzo dobrze, ale zazwyczaj mniej lub
bardziej proste zwykłe jedzenie domowe. Lena była za-
skoczona jej wyczynami. Sałatka fasolowa składała się
z trzech odmian fasoli, a sos miodowy smakował wy-
śmienicie.

Sandacz

i botwina

były

idealne,

a karmelizowane pomidory po prostu znakomite. Pieczeń
burgundzka była delikatna, kurki doskonałe, podobnie za-
piekanka. Hitem wieczoru były smażone pomarańcze
z nutką cynamonu i pianką waniliową, która wprost roz-
pływała się ustach.

Wszystkie potrawy były umiejętnie udekorowane

listkami lub gałązkami ziół, w smaku wprost idealne. Ta-
kie cuda wychodzą z reguły spod ręki renomowanego ku-
charza. Tym razem wyczarowała je Nicola.

Wybór win również był idealny. Także wino desero-

we. Lena nie była fanką deserów, ale tego wyczarowane-
go przez Nicolę sobie nie odmówiła.

– Zrobiłaś coś niesamowitego. Nie wiedziałam, że tak

świetnie gotujesz – powiedziała do Nicoli.

– Kiedyś świetnie gotowałam. Teraz wyszłam

z wprawy. To stare dzieje. Zresztą Aleks i Daniel lubią

background image

zwykłe jedzenie, coś porządnego, ale niewyszukanego.
Jedynie twojego ojca mogłam od czasu do czasu rozpiesz-
czać. On umiał docenić moje umiejętności.

– Co za stare dzieje? – zainteresowała się Lena.
– Nic takiego.
Widać było, że nie chce o tym mówić. Jednak Aleks

był zbyt dumny ze swojej żony, żeby pozostawić pytanie
Leny bez odpowiedzi.

– Nicola była kiedyś szefową kuchni w bardzo dobrej

restauracji. Zdobyła wiele wyróżnień i pucharów. I to już
w młodych latach.

– Aleks, przestań, to było tak dawno temu...
– Nic nie wiedziałam. Masz taki talent i marnujesz go

na wsi? Mój ojciec wiedział o tym?

– Tak.
– I pozwolił ci się marnować w gospodarstwie? Nie

pasuje to do taty.

– Leno, twój tata nie ma z tym nic wspólnego. Sama

chciałam tu wrócić i nigdy nie żałowałam tej decyzji. Je-
stem tu szczęśliwa, a moje życie spokojniejsze. Ciągłe bi-
cie rekordów jest nie dla mnie. Za duży stres. Dajmy temu
spokój. Zdaje się, że chciałaś nam coś pokazać.

Lena wahała się.
– Możemy to odłożyć na później. Po tak wspaniałej

kolacji to banał.

Kiedy cała trójka nalegała, Lena przyniosła z lodówki

obydwie wódki Brodersena. Zdarła z butelek etykietki,
żeby niczego nie sugerować.

background image

Przygotowała kieliszki.
– Rozchodniaczek? Świetny pomysł! – powiedział

Daniel.

– Spróbujcie proszę obydwu wódek i powiedzcie, co

o nich myślicie.

– Zleciłaś produkcję w zastępstwie naszej Fahrenba-

chówki? Od razu ci mówię, że nic nie jest w stanie jej za-
stąpić – zacietrzewił się Aleks.

Lena roześmiała się.
– Nie, nic nie zleciłam. Zaraz wszystkiego się dowie-

cie.

Wlała alkohol do kieliszków i im podała.
Wypili, odczekali, aż Lena naleje drugą wódkę,

i znowu wypili.

– I co?
– Niezłe.
– Da się pić – powiedział Aleks.
Lena patrzyła na niego rozbawiona. „Udaje, jakby

wiedział, o jaki chodzi alkohol”, pomyślała.

– Danielu, i jak? – zachęciła go do wyrażenia opinii.
– Obydwie wódki są bardzo dobre, wyważone, bogate

w składniki, dużo ziół, w pierwszej nutka kopru włoskie-
go i anyżu, w drugiej wyraźnie czuć obydwa te składniki.
Druga bardziej mi smakuje. Moja ocena. W pierwszej jest
więcej alkoholu, prawdopodobnie około 45 procent
w drugiej mniej, tak mniej więcej 28–30 procent. Ta dru-
ga lepiej się sprzedaje, bo mogą ją pić kobiety.

Lena patrzyła na niego ze zdziwieniem.

background image

– Skąd to wszystko wiesz? Znasz te wódki?
– Nie, skądże znowu.
– To skąd to wszystko wiesz?
– Miałem praktyki zawodowe w fabryce alkoholi, no

a z czasem się nawąchałem, bo zawsze interesowała mnie
produkcja wódki. Mój szef zawsze zabierał mnie ze sobą
na targi.

Powiedział to ot tak sobie, jakby mówił o wodzie.

Daniel znał się na produkcji alkoholu! A od lat pracował
w posiadłości i zamówił się drobnymi i większymi napra-
wami oraz pomagał, gdzie akurat brakowało rąk do pracy.
To nie do pomyślenia!

– Mój ojciec wiedział o tym?
– Oczywiście. Kiedy mnie zatrudniał, musiałem mu

przedłożyć życiorys i wszystkie świadectwa.

Życiorys i świadectwa, żeby pracować jako... paro-

bek.

– Danielu, dlaczego mój ojciec cię nie namawiał, że-

byś wrócił do zawodu, zamiast tu... ?

– Leno, jak już Nicola powiedziała, jestem tu szczę-

śliwy. Podoba mi się życie tutaj.

– Dlaczego zrezygnowałeś z zawodu?
– To długa historia.
– Którą mój ojciec oczywiście znał.
– Oczywiście. w – Opowiesz mi ją?
– Może. Kiedy przyjdzie na to pora. Lepiej nam po-

wiedz, co zamierzasz z tymi wódkami.

Lena opowiedziała im o ofercie Brodersena.

background image

– To świetna propozycja. Wchodzimy w to! Obok na-

szej fabryki likieru jest duża, sucha powierzchnia maga-
zynowa. Stąd będziemy wysyłać alkohol. Wiem, jak funk-
cjonuje dystrybucja.

– Ja też się orientuję – powiedział Aleks. – Przecież

wcześniej zajmowaliśmy się dystrybucją Fahrenbachówki.

– Wreszcie znowu możemy korzystać z naszej fabryki

– powiedziała Nicola. – Będzie świeży dopływ gotówki.
Może znajdziemy jeszcze naszą recepturę i uda się posze-
rzyć działalność. Jak się nazywają te wódki?

– Nazwy nie są najszczęśliwsze. Ta 45–procentowa

nazywa się Ogień wybrzeża, a ta 30–procentowa Światło
wydm.

Daniel trochę się skrzywił.
– Jakieś tam wybrzeże mamy, jeśli można tak powie-

dzieć o brzegu jeziora. A wydmy? No cóż, trzeba tylko
zamiast trawy wyobrazić sobie piasek na wzgórzach. Poza
tym obydwie wódki nie pójdą jedynie do gospody Sylvii.
Wszędzie będą w sprzedaży. To dobre produkty Sama
zresztą powiedziałaś, że hurtownia zarabiała na ich sprze-
daży. Twój brat jest głupi, że wycofuje je z oferty. Podci-
na gałąź, na której siedzi. Albo powiem inaczej. Zacho-
wuje się jak człowiek, który każe sobie amputować zdro-
wą nogę, bo chce sprawdzić, jak się chodzi z drewnianą.
Daniel poznał się na rzeczy, a twój brat wyśmiał te pro-
dukty.

Zanim Lena przyjmie propozycję Brodersena, jeszcze

raz porozmawia z Friederem, jeszcze raz spróbuje mu

background image

uświadomić, jaki robi błąd. Jeśli ponownie odmówi, to
skorzysta z szansy, żeby na sprzedaży wypróbowanego
produktu zarabiać pieniądze.

Siedzieli jeszcze przez jakiś czas i rozmawiali. Lena

nie mogła się jednak skoncentrować. Najpierw musiała
przemyśleć wszystko, czego przez przypadek się dowie-
działa. Nicola była nagradzaną kucharką, a Daniel znawcą
wódek. Jakie niespodzianki jeszcze ją czekają?

background image

20


Lena była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Za dużo

myśli kłębiło się w jej głowie.

Remont...
Wybrała odpowiednie płytki? Nie będzie żałować

swojej spontanicznej decyzji?

Ciągle myślała też o tym, czego się dowiedziała się

o Nicoli i Danielu. Znała tych dwoje przez całe życie i nic
o nich nie wie. Dlaczego porzucili dotychczasowe zajęcia
dla prostego życia na wsi?

Owszem, w jej życiu również nastąpił zwrot, ale to

było coś innego. Ona jest spadkobierczynią. Jej sytuacja
i pozycja są zgoła inne.

Przez dłuższą chwilę przewracała się w łóżku z boku

na bok. Potem wstała i zeszła na dół. Nalała kieliszek
czerwonego wina i wyszła na dwór. Usiadła na ławce przy
drzwiach wejściowych.

Odstawiła kieliszek. Podciągnęła nogi i objęła je rę-

kami.

Była cudowna noc. Niebo usiane gwiazdami. Zdawa-

ło się, że są tak blisko, iż można po nie sięgnąć. U Daniela
było jeszcze zapalone światło. Może znowu śpi w fotelu
z Lady na kolanach?

Daniel. Tak ją zaskoczył.
Sięgnęła po kieliszek, upiła mały łyk wyśmienitego

wina. Oczywiście z zamku Dorleac. Jakże mogłoby być

background image

inaczej.

Pomyślała o Doris, swojej szwagierce. Najwyraźniej

była tam nieszczęśliwa.

Pomyślała o Jörgu, który marnował czas i pieniądze

na organizowanie festiwali.

Nagle zobaczyła spadającą gwiazdę...
Zamknęła oczy i pomyślała marzenie. Dotyczyło

Thomasa.

Chciała, żeby wrócił i został na zawsze. Oby to ma-

rzenie się spełniło.

Bardzo za nim tęskniła.
Byłoby cudownie, gdyby był z nimi wczoraj wieczo-

rem. Pomógłby jej wybrać płytki, zapytałaby go radę
w sprawie propozycji Brodersena.

Niestety, nie mogła dzielić z nim codziennych spraw.
Już tak długo się nie widzieli. Strasznie za nim tęskni-

ła. Jedynie wspomnienia o wspólnych szczęśliwych chwi-
lach podtrzymywały ją na duchu.

Dlaczego życie musi być takie skomplikowane? Dla-

czego nie można przez cały czas cieszyć się szczęściem?

Odnalazła Thomasa i znowu go utraciła. No dobrze,

utraciła nie jest odpowiednim słowem, bo przecież nie
straciła go na zawsze.

Ze

względu

na

jego

życie

w Ameryce

i dotychczasowe zobowiązania musieli żyć w rozłące. Ale
taka rozłąka jest dla zakochanych niemalże utratą ukocha-
nej osoby.

Spojrzała w niebo.

background image

Może Thomas też siedzi gdzieś na ławce, patrzy

w niebo usłane gwiazdami i myśli o niej?

Niestety, nawet to nie jest możliwe. Inna strefa cza-

sowa...

Marzyła o Thomasie. Wyobrażała sobie ich spotka-

nie, o co go zapyta i co mu powie.

Nagle wystraszyła się. Czy to nie dźwięk telefonu

wdarł się w jej marzenia?

Jeśli tak jest, to tylko jedna osoba może dzwonić o tej

porze. Thomas...

Na Boga!
Jak długo już dzwoni?!
Nie chce przegapić jego telefonu.
Zerwała się z takim impetem, że strąciła kieliszek

z winem. Spadł na ziemię i z brzękiem rozbił się
o kamienie.

Jak oparzona popędziła do domu. Podniosła słuchaw-

kę i zadyszana powiedziała:

– Lena Fahrenbach.
Dzwonił Thomas.
Na szczęście w porę dobiegła do telefonu.
– Witaj, najdroższa! Co się tak zasapałaś?
– Biegłam. Byłam na dworze i bałam się, że telefon

umilknie.

– Na dworze? Już późno. Co robisz na zewnątrz o tej

porze?

– Oglądam gwiazdy i marzę o tobie. Tak za tobą tę-

sknię. Okropnie.

background image

– Ja też. Wierz mi.
– Tom..., kiedy przyjedziesz?
Właściwie nie chciała go pytać. Nie chciała, aby po-

myślał, że na niego naciska, ale nie wytrzymała. Tak bar-
dzo za nim tęskniła.

Jeśli powie, kiedy mniej więcej może się go spodzie-

wać, stanie się trochę spokojniejsza i będzie się cieszyć na
spotkanie.

Nie odpowiedział.
Myślała, że po prostu nie zrozumiał jej pytania.
– Tom..., kiedy przyjedziesz? – powtórzyła.
Zwlekał z odpowiedzią.
Teraz wiedziała, że zrozumiał jej pytanie.
– Jest jeszcze jedna sprawa, którą muszę koniecznie

uregulować – stwierdził wreszcie. – To bardzo ważne.

– Nie powiesz mi, jaka to sprawa?
Znowu zwlekał z odpowiedzią.
– Leni, to nie jest dobry pomysł. Nie naciskaj, proszę.

Dowiesz się wszystkiego, ale nie przez telefon. Są
w życiu sprawy, o których można mówić jedynie w cztery
oczy.

Serce waliło jej jak młotem.
Coś przed nią ukrywał, coś bardzo ważnego, o czym

nie mógł i nie chciał mówić.

Ogarnął ją strach. Strach, że go utraci.
– Tom, jesteś chory? – zapytała nagle.
Thomas roześmiał się. Jego spontaniczny śmiech ją

uspokoił.

background image

– Lenko, Lenko! Znowu daje o sobie znać twoja buj-

na wyobraźnia. Nie martw się. Jestem zdrowy jak ryba.
Właśnie potwierdziły to ostatnie badania lekarskie.

Lena odetchnęła z ulgą.
Jednak było coś, czego nie chciał jej zdradzić. Czy

mu się podoba, czy nie, musi się dowiedzieć, o co chodzi.

– Tom, mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz,

coś bardzo ważnego. Niepokoję się. Powiedz mi, proszę,
czy mam jakiś powód do zmartwień?

Znowu zwlekał z odpowiedzią.
– To sprawa rodzinna.
Odetchnęła z ulgą. Że też sama na to nie wpadła!

Wypadek jego rodziców. Musiał ich przecież przewieźć
z Miami do domu.

– Chodzi o twoich rodziców?
Powiedziała to i od razu chciała cofnąć pytanie.
– Leni, dlaczego nie możesz uszanować mojej prośby

i zaczekać na wyjaśnienia do mojego powrotu? – uniósł
się.

– Wybacz, nie umiem pozbyć się strachu, że cię stra-

cę.

– Lenko, rozmawialiśmy już na ten temat. Ani ty nie

jesteś moją własnością, ani ja twoją. Mogę ci jedynie nie-
ustannie powtarzać, że bardzo cię kocham, że jesteś jedy-
ną i największą miłością mojego życia. Gdybym tylko
mógł, złożyłby u twoich stóp wszystkie gwiazdy z nieba.
Sytuacja nie jest łatwa. Przyznaję. Uwierz mi, najchętniej
zostałbym od razu u ciebie. Niestety, przez dziesięć lat nie

background image

było nam dane żyć razem. Każde z nas miało swoje życie,
a ja na nasze nieszczęście wiodłem je z dala od ciebie,
w Ameryce. Muszę uporządkować moje amerykańskie
życie... Obydwoje jesteśmy dorosłymi ludźmi. Nie mogę
tu tak po prostu zamknąć za sobą drzwi i pojawić się
u ciebie z dwiema walizkami i powiedzieć: Jestem.

Niestety, nie mogła mu się przyznać, że takie rozwią-

zanie najbardziej by jej odpowiadało. Nic nie mogła po-
wiedzieć, bo cokolwiek mówiła, było takie dziecinne, nie-
dojrzałe.

Może przesadza?
Może jest zbyt niecierpliwa?
Thomas mówił rozsądnie.
Wierzyła w jego uczucie, ale mimo wszystko nie

umiała się pozbyć strachu. Ciągle tkwił w niej lęk, że go
straci, mimo jego dowodów miłości, jego zapewnień.

– Lenka? Jesteś tam jeszcze? – zaniepokoił się Tho-

mas.

Wzięła się w garść.
– Tak, tak, jestem... Wyobrażałam sobie, jak kła-

dziesz u moich stóp wszystkie gwiazdy nieba... Chyba za-
brakłoby miejsca w posiadłości.

Odetchnął z ulgą.
– Taką właśnie cię lubię. Idź teraz spać Już grubo po

północy – Jest druga w nocy – sprostowała Lena.

– U was jest chyba późne popołudnie lub wczesny

wieczór. Co porabiasz o tej porze? Powiedz mi, żebym
mogła umieścić ten obraz w moich marzeniach.

background image

Thomas znowu się roześmiał.
– Raczej w koszmarach. Siedzę właśnie przy biurku

zawalonym papierami. Przede mną jeszcze kilka godzin
wytężonej pracy. Ale od czasu do czasu robię sobie chwi-
lę wytchnienia i spoglądam na srebrną ramkę, w której
jest zdjęcie pięknej blondynki o oczach jak gwiazdy.
Ogarnia mnie wtedy ogromna tęsknota, bo wolałbym
wziąć tę blondynkę w ramiona, zamiast gapić się na zdję-
cie. Zaraz potem pocieszam się myślą, że nie potrwa to
długo i moje marzenie wreszcie się spełni.

Lena wiedziała, o jakim mówi zdjęciu. Razem je wy-

brali, a potem dokupili prostą srebrną ramkę. Ładnie to
powiedział.

Strach na chwilę ją opuścił. Ale wróci. Była pewna.

Wróci i tak długo nie da jej spokoju, dopóki wszystkiego
sobie nie wyjaśnią i nie zaczną wspólnego życia, o jakim
marzyli, zanim los ich rozdzielił.

– Ładnie powiedziane – zdradziła mu swoje myśli.
– I każde słowo jest prawdziwe. Leno, nie wolno ci

wątpić w moją miłość. Obiecaj mi to.

Znowu wypowiedział zdanie, które zasiało niepokój

w jej sercu.

Z jednej strony mówi o bezgranicznej miłości,

a z drugiej żąda od niej obietnicy. Brzmi to tak, jakby by-
ło coś, co mogłoby zachwiać ich miłością.

Może przesadza. Dręczy ją niepewność.
Po dziesięciu latach rozłąki ich spotkanie było tak

krótkie, że nie zdążyli jeszcze zbudować solidnego fun-

background image

damentu.

– Tom, kocham cię, kocham cię nad życie.
To też była swojego rodzaju obietnica. Musi mu wy-

starczyć.

– Leni, kocham cię. Na różowej chmurce wysyłam ci

przez ocean milion całusków i uścisków i życzę koloro-
wych snów. Cały czas o tobie myślę. Pamiętaj – love fo-
rever... Dobranoc, najdroższa.

– Dobranoc, Tom – wyszeptała, ale nie była pewna,

czy usłyszał jej słowa.

Skończyli rozmawiać.
Lena

wpatrywała się jeszcze przez chwilę

w słuchawkę, jakby na coś czekała, a potem odłożyła ją,
głęboko wzdychając.

Gdyby go tak nie kochała, nie bałaby się, że go straci,

nie byłaby taka niecierpliwa, że jeszcze go tu nie ma.

Właściwie chciała jeszcze pozamiatać rozbite szkło

i wytrzeć rozlane wino, ale na pewno już wsiąkło
w ziemię, a sprzątanie może zaczekać do jutra.

Chciała się położyć i marzyć o jego pocałunkach

i uściskach płynących do niej na różowej chmurce.

Nagle przypomniała sobie, że psy na pewno wcze-

śniej niż ona będą biegać po dworze i mogą się skaleczyć.

Dlatego jednak poszła do kuchni po szufelkę

i zmiotkę.

Wyszła na dwór i zmiotła dokładnie rozbite szkło,

a kamienie polała wodą.

Gotowe.

background image

Wróciła do rzeczywistości. Różowa chmurka odpły-

nęła.

Weźmie zdjęcie Thomasa i będzie na nie patrzeć, my-

śleć o nim i mieć nadzieję, że spełni się jej życzenie wy-
powiedziane przy spadającej gwieździe.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 02 Wszystko zaczęło się na przyjęciu
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 12 Koniec złudzeń (1)
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 08 Promyk nadziei
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 03 Szczere wyznanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 14 Niespodzianka
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 04 Mój osobisty Romeo
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 13 Druga szansa
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 16 Szczęśliwe rozwiązanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 18 Drugi testament
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 07 Rozczarowanie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 06 Pokusa
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 15 Początek czegoś nowego
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 20 Czas decyzji
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 01 Kłopotliwy spadek 41 str
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 17 Między miłością a cierpieniem
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 10 Dwa serca
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 11 Zaproszenie
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 19 Powrót do korzeni
Dornberg Michaela Lena ze Słonecznego Wzgórza 09 Spotkanie

więcej podobnych podstron