Andrews Ilona Grace of small magics [tłum nieofic ]

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

GRACE OF SMALL MAGICS

Ilona Andrews

Kobieta musi spłacić rodzinny dług u zmiennokształtnego magica.

- Nigdy nie patrz im w oczy. - Wuj Gerald mruczał.

Grace pokiwała. Uspokoił się trochę gdy weszli na pokład samolotu, na tyle
by posłać jej uspokajający uśmiech, ale teraz gdy wylądowali, zbladł. Pot
zrosił mu czoło. Trzymając swoją laskę, zeskanował wszystkich ludzi na
lotnisku gdy weszli na terminal. Jego palce zadrżały na cynowej rączce w
kształcie wilka. Widziała jak obezwładniał kilku ludzi o połowę młodszych
od niego tą laską, ale wątpiła czy teraz wyszło by im to na dobre.

Oczyścił gardło, polizał wyschnięte wargi.
- Nie sprzeciwiaj się. Nie zadawaj pytań. Nie mów dopóki nie dostaniesz
pozwolenia i mów tak zwięźle jak to możliwe. Jeśli będziesz miała kłopoty,

kłaniaj się. Uważają że to poniżej ich godności atakować kłaniającego się
służącego.

Grace przytaknęła znowu. Już szósty raz powtarzał jej te instrukcje.

Zrozumiała że go to uspokaja, jak modlitwa, ale jego trzęsący się głos
podniósł jej niepokój na granicę paniki. Lotnisko, tubalne ogłoszenia
rozbrzmiewające z głośników, ścisk tłumu, wszystko to zmieszało się do smug

kolorów i hałasu. Miała gorzki smak w ustach. Głęboko w niej cichy głos
protestował "To jest szaleństwo. To nie może być prawda."

- Wszystko będzie dobrze - Gerald mamrotał ochryple – Wszystko będzie
dobrze.

Minęli bramę i weszli do długiego korytarza. Torba ześlizgnęła się z jej
ramienia, i Grace podciągnęła ją z powrotem. Ta zwykła czynność zwiększyła
jej panikę. Zatrzymała się. Serce waliło, ciągły, ciężki ucisk naciskał na
jej pierś od środka. Miękkie głuche brzmienie zatkało jej uszy. Słyszała
swój własny oddech.

Dwanaście godzin temu obudziła się cztery stany stąd, zjadła śniadanie czyli
jajko i angielską muffinkę, i przygotowała się do pracy, tak jak zawsze
robiła to codziennie. Później zadzwonił dzwonek u drzwi i Wujek Gerald stał

na schodach i dziwną historią.

Grace zawsze wiedziała że jej rodzina jest wyjątkowa. Posiadali moc. Małą
magię – maleńką nawet – Ale to było więcej niż posiadali zwykli ludzie,

Grace bardzo wcześnie zrozumiała że musi ją ukrywać. Wiedziała że na świecie
było więcej osób używających magii, bo mama jej to powiedziała, ale żadnego

z nich nie spotkała. Myślała że są tacy jak ona, uzbrojeni w małą ilość
magii i że nie było ich wielu.

Według Geralda, była w błędzie. Było wiele osób magicznych na świecie.

Rodzin, całych klanów. Byli niebezpieczni, zabójczy, i zdolni do
przerażających rzeczy. I jeden z tych klanów miał ich rodzinę związanych
służbą. Mogli zadzwonić po nich o każdej porze, i robili to przez lata,
domagali się obecności jej matki za każdym razem gdy była im potrzebna. Trzy
dni temu zażądali Grace. Matka nic jej nie powiedziała; po prostu pojechała
zamiast niej. Ale klan Dreoch zadzwonił do Geralda. Chcieli Grace i tylko
Grace. Tak więc poleciała do Midwest, ciągle oszołomiona od kiedy jej świat
obrócił się do góry nogami i wysłuchaniu opowieści Geralda o strasznej magii
opowiadanej trzęsącym się głosem.

Strona 1

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Jej instynkty krzyczały by uciekała z powrotem na lotnisko wypełnione ludźmi
którzy nie mieli styczności z magią. To była tylko zwierzęca reakcja,

powiedziała sobie Grace. Dreochni mieli jej matkę i gdyby uciekła to właśnie
jej matka musiała by zająć jej miejsce. Grace miała 26 lat. Znała swoje
obowiązki. Nie miała wątpliwości, że jej matka nie przeżyje czegokolwiek oni
się domagali, inaczej nie domagali by się jej obecności. Grace wiedziała co
musiała zrobić, ale jej nerwy były w strzępach i po prostu stanęła, nie

umiejąc się ruszyć, jej mięśnie zaciśnięte do sztywnego węzła. Chciała by
ciało podporządkowało się jej, ale ono nie chciało słuchać.

Tłum rozdzielił się. Mężczyzna stał na końcu korytarza. Wydawał się być za
duży, za wysoki, za szeroki, emanujący mocą. Majaczył, plama magii nie z
tego świata między ludźmi którzy uparcie ignorowali jego obecność. Zobaczyła
go z nienaturalną jasnością, Od popielato blond włosów opadających na
ramiona do bladych zielonych oczu wypełnionych smutną melancholią jak oczy
na rosyjskiej ikonie. Jego twarz była twarzą bestii: potężny, uparty,
agresywny, prawie brutalny w swojej bezwzględności.

Patrzył prosto na nią i w głębinach jego zielonych tęczówkach zobaczyła
niewypowiedziane potwierdzenie: on wiedział. On wiedział kim była, dlaczego
tu była, i więcej, Gdyby odwróciła się i uciekła, nie gonił by jej. To był
jej wybór i pozwalał jej go dokonać.

Fala ludzi zasłoniła go i zatoczyła się, uwolniona z czaru jego oczu.

Wujek Gerald wszedł w pole jej widzenia.

- Co się stało? Musisz już iść, nie możemy pozwolić im czekać, my...

Spojrzała na niego, nagle spokojna. Cokolwiek się stanie to się stanie. Jej

rodzina miała dług. Jej matka spłacała go od lat, dźwigając to brzemię sama.
Teraz była jaj kolej.
- Wujku - powiedziała, trzymając się swojego nowo zdobytego spokoju.

- Tak?

- Musisz być teraz cicho. Już tu są.

Spojrzał na nią, oniemiały. Grace poprawiła torbę na ramieniu i poszła.

Dosięgli końca korytarza. Mężczyzna zniknął, ale Grace się tym nie
przejmowała. Skierowała się do podwójnych ruchomych schodów. Za nią Gerald
mamrotał coś do siebie. Zjechali schodami w kierunku strefy bagażowej.

- Grace! - Krzyk dosięgnął jej uszu. Odwróciła się i zobaczyła swoją matkę
na schodach jadącą w górę. Jej matka patrzyła się na nią, na jej twarzy
gościło przerażenie.

- Mamo!

- Grace! Co ty tu robisz?

Matka odwróciła się i zaczęła schodzić trzymając się poręczy, ale dwóch

ludzi w szarym blokowało ją. Napierała na nich.
- Przepuście mnie! Gerald, ty stary głupcze, coś ty zrobił? Ja już

przeżyłam swoje życie, ona nie! Ona nie może tego robić. Do diabła,
przepuście mnie!

Schody ciągnęły ich w przeciwnym kierunku. Grace odwróciła się i pośpieszyła

w górę, zobaczyła mężczyznę z zielonymi oczami blokującego jej drogę.
Górował nad wujkiem Geraldem i był nieruchomo niczym góra. Zielone oczy
spojrzały na nią zachłannie w kolejnym powitaniu. Moc przetoczyła się przez
nich i zniknęła, Miecz pokazany i wsunięty z powrotem do pochwy. Wujek
Gerald odwrócił się, zobaczył go i zbladł jak prześcieradło.

Dojechali do końca. Trzech ludzi w szarym czekali na nich, jedna kobieta i
dwóch mężczyzn. Grace zeszła ze schodów, lekko jakby we śnie.

- Ja zrobiłem... Ja zrobiłem wszystko co mogłem... - Gerald wymamrotał -

Strona 2

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

najlepiej. Ja...

- Postąpiłeś wspaniale - kobieta powiedziała - Nikita odprowadzi cię z

powrotem do samolotu.

Jeden z mężczyzn wystąpił i wyciągnął rękę, wskazując na schody prowadzące w

górę.
- Proszę

Zielonooki mężczyzna przeszedł obok nich. Jego wzrok zatrzymał się na jej
twarzy. niewypowiedziany rozkaz by za nim podążać. Grace zacisnęła zęby.
Oboje wiedzieli że będzie posłuszna jak również że nie będzie jej się to
podobać.

Skierował się nieśpiesznie w kierunku szklanych drzwi. Grace dopasowała
swoje kroki do jego. Przypuszczała że powinna była pokłonić się i trzymać
buzię zamkniętą dopóki jej nie pozwolą mówić ale czuła się zbyt pusta by się
przejmować.
- Okradliście mnie, z prawdopodobnie ostatnich chwil, z moją matką - Grace
powiedziała łagodnie.

- To by w niczym nie pomogło - odpowiedział,cichym i głębokim głosem.

Zgodnie razem wyszli na słońce. Czarny samochód czekał na nich, lśniący i
elegancki. Bagażnik otworzył się. Grace włożyła do niego swoje bagaże.
Człowiek trzymał dla niej otwarte tylne drzwi. Usiadła na skórzanym fotelu.

Mężczyzna usiadł obok niej wypełniając samochód swoją obecnością. Czuła
ciepło jego ciała i prawie niezauważalny dotyk jego magii. Ten delikatny
dotyk zdradził go. Czuła drzemiącą moc krążącą w nim, jak ogromny niedźwiedź

gotowym by zostać obudzonym i rozwścieczonym w jednej chwili. To wysłało
dreszcze wzdłuż jej pleców i wymagało całej siły woli by nie otworzyć drzwi
i nie uciec by ratować swe życie
- Jesteś nim.

Pochylił swoją głowę
- Tak

Samochód oderwał się od krawężnika, odjeżdżając. Grace wyglądała przez okno.
Podjęła swoją decyzję. Była sługą klanu Dreoch i nie było od tego odwrotu.

* * *

Sceneria za oknem, wychudłe krzewy i płaska ziemia, jego oszczędność
odzwierciedlała jej ponury nastrój. Grace zamknęła oczy. Szczypta magii

szarpnęła nią. To było uprzejme dotknięcie, odpowiednik pokłonu. Spojrzała
na niego. Ostrożne zielone oczy studiowały ją.
- Jak masz na imię? - spytał

- Grace.

- To urocze imię. Możesz nazywać mnie Nassar.

Albo Panie, pomyślała i przełknęła słowa zanim zdążyły by uciec.

- Jak dużo wiesz? - spytał.

- Wiem że moja rodzina ma dług u twojej. Jeden z was może zadzwonić to kogoś
z mojej rodziny o każdej porze a my musimy się podporządkować. Jeśli
złamiemy przysięgę, zabijecie nas wszystkich. - Chciałaby żeby powiedzieli
jej o tym wcześniej, chociaż nic by to nie zmieniło.

Jego magia znowu jej dotknęła, odsunęła się od niej.

- Co jeszcze? - Nassar spytał.

Powiedz jak najmniej.

Strona 3

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Wiem czym jesteś.

- A czym jestem?

- Powracającym

- Ato byłoby?

Spojrzała mu w oczy
- Człowiek który umarł i okradł innego z jego ciała, żeby móc dalej żyć.

Przeklęty powracający, tak nazwał go Gerald. Hiena cmentarna. Paskudztwo.
Potwornie potężny, zachmurzony nikczemnymi czarami, Bardziej bestia niż
człowiek.

Nassar nie pokazał żadnej reakcji, ale mała zmarszczka jego magii odsunęła
ją od niego. Wpadła na drzwi.

- Jeszcze trochę a wylecisz z auta - powiedział

- Twoja magia... Dotyka mnie.

- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ty i ja będziemy musieli spędzić
ze sobą kilka najbliższych dni. Będziesz musiała przyzwyczaić się do mojej
mocy. Nasze przetrwanie będzie od tego zależeć.

Wyczuła jego magię kilka centymetrów od siebie, czekającą niepewnie. Była
sługą; mógł ją zmusić. Przynajmniej pozwolił jej na złudzenie wolnej woli.

Grace przełknęła i przesunęła się w jego kierunku. Jego magia otarła się o
nią. Skrzywiła się, oczekując, że jego moc napadnie ją, ale po prostu ją
dotknęła delikatnie, tak jakby jej magia i jego trzymały się za ręce.

- To cię nie zrani - powiedział - wiem jak ludzie w twojej rodzinie mnie
postrzegają. Złodziej ciał, odchyleniec, morderca. Przeklęty. To jak mnie
nazywają nie martwi mnie. Ani ja ani moja rodzina nie będziemy torturować
cię, gwałcić, albo poniżać w żaden sposób. Po prostu mam pewne zadanie które
muszę ukończyć. Potrzebuję cię byś chciała to ze mną ukończyć. Co

przekonałoby cię by mi pomóc?

- Wolność - powiedziała - Uwolnij moją rodzinę a zrobię wszystko co powiesz.

Potrząsnął swoją głową.
- Nie mogę dać ci trwałej wolności. Potrzebujemy waszych usług zbyt mocno.
Ale mogę ofiarować ci chwilową wolność. Jeśli ty i ja osiągniemy sukces

będziesz mogła wrócić do domu, i obiecuję nie dzwonić po ciebie ani twoją
rodzinę przez sześć miesięcy.

- Dziesięć lat.

- Rok.

- Osiem.

- Pięć. - Zdecydowany ton jego głosu powiedział jej że to była jego ostatnia

oferta.

- Zgoda. - powiedziała łagodnie. - Co się stanie gdy zawiodę?

- Oboje zginiemy. Ale nasza szansa na sukces będzie większa jeśli
przestaniesz się mnie bać.

To było zdecydowanie prawdą.
- Nie boję się ciebie.

Jego wargi zakrzywiły się nieznacznie
- Jesteś przerażona.

Podniosła brodę.
- Im szybciej skończymy tym szybciej wrócę do domu. Co chcesz żebym zrobiła?

Strona 4

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics


Nassar sięgnął do swojej marynarki i wyjął zrolowany kawałek papieru.
- Na naszym świecie spory pomiędzy klanami są rozwiązywane przez wojnę albo
arbitraż (sędziowanie).

Grace wygięła w łuk brew.
- Jak wiele jest klanów?

- Dwanaście. Teraz jesteśmy w konflikcie z klanem Roar. Wojna jest krwawa,
kosztowna i bolesna dla wszystkich zaangażowanych, i żadna z rodzin nie może
sobie na to teraz. Wybraliśmy arbitraż. Problem jest pilny i zostanie
rozstrzygnięty przez grę.

Rozwinął obrazek i przytrzymał. Musiałaby się do niego przysunąć żeby
zobaczyć. Grace westchnęła i przesunęła się trzy cale (7,6 cm) w prawo. ich
uda prawie się zetknęły.

Nassar pokazał jej papier. to było zdjęcie miasta ukazane z lotu ptaka.

- Miasto Milligan - Powiedział Nassar. - dokładnie pośrodku dzielnicy
przemysłowej. Kilka dekad temu to było ruchliwe miasto, niebo dla
niebieskich kołnierzyków (chodzi o pracowników produkcyjnych lub
administracyjnych niższego szczebla). Przyjemne życie, przede wszystkim
rodzina.

- Określona przyszłość - powiedziała.

Przytaknął.
- Tak. Później konglomerat przeniósł swoje działania za granicę. Miejsca
pracy znikały, wartości nieruchomości gwałtownie spadły i mieszkańcy

umknęli. Teraz populacja Milligan jest mniejsza o 42 procent. To jest miasto
duch, ze wszystkimi problemami takich miast: porzucone domy, dzicy
lokatorzy, pożary i tak dalej. - zwinął papier - Ta szczególna dzielnica

jest całkowicie opuszczona. Rada miasta jest w desperacji. Przesiedlili
ostatnich dzikich lokatorów do centrum miasta i skazali tą dzielnicę. Za
dziewięć dni buldożery wszystko zburzą robiąc miejsce na park. Arbitraż tu
się odbędzie.

- Kiedy myślę o arbitrażu, myślę o prawnikach. - powiedziała Grace. - Obie
strony przestawiają swoją sprawę osobom trzecim.

- Niestety ten przypadek nie jest czymś, co można rozwiązać przez spór
sądowy - powiedział Nassar - Myśl o tym w ten sposób: Zamiast dużej wojny,
zdecydowaliśmy się na bardzo małą. Reguły są proste. Ten obszar miasta

został odizolowany od reszty, ukryty w kokonie magii i zmieniony. Został
oficjalnie skazany, więc nikt inny nie może się do niego zbliżać. Ci którzy
próbowali zostali stanowczo zniechęceni, ale jeśli ktoś jednak przedostanie

się teren ten pojawi się taki jaki był.

Zastanawiała się nad tymi innymi. Normalni, niemagiczni ludzie. Powiedział
to w taki sposób jakby odnosiło się od cudzoziemców.

- Arbitraż przez grę jest bardzo dużym wydarzeniem. Przy ostatnim
posiedzeniu, reprezentanci dziesięciu klanów pokazali się tylko dla zabawy.

Każdy klan miał dwa tygodnie na umieszczenie na tym rejonie jakiegoś
zagrożenia. Jest pełen rzeczy, które wyskakują nocą.

- Inne klany nie lubią was - powiedziała.

- Żaden z klanów nie lubi innych. Ubiegamy się o to samo terytorium i
biznes. Mamy wojny i krwawe bitwy. I od ciebie i mnie będzie zależało czy

unikniemy wojny tym razem. - dotknął fotografii. - Gdzieś na terenie
arbitrażu jest ukryta mała flaga. Dwie drużyny wejdą na teren gry by zdobyć
tą flagę, gdy reszta osób z klanu będzie obstawiać wyniki w podjadać
popcorn. Pierwszy kto dotknie flagi wygrywa i zostanie deportowany z placu
gry. Czy flaga zostanie znaleziona czy nie, za trzy dni odziały wymiotą
wszelką magię do centrum. Władcy ognia zniszczą ją nadnaturalnie gorącym
ogniem, gdy tutejsi będą smacznie spali.

Strona 5

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Czy jesteśmy jedną z drużyn

- Tak

Teraz zrozumiała. Jej matka miała prawie pięćdziesiąt lat i nadwagę. Nie
byłaby zdolna poruszać się dostatecznie szybko. Potrzebowali kogoś młodszego

a ona pasowała idealnie.
- Czy rywalizująca drużyna będzie chciała nas zabić?

Kolejny lekki uśmiech wykrzywił mu usta.
- Z całą pewnością.

- Nie znam żadnych ofensywnych czarów.

- Jestem pewien. - powiedział - Jesteś na to zbyt uprzejma.

Zajęło jej chwilę załapanie gry słów.
- Jestem niewypałem. Wyczuwam magię i mogę robić małe nic nieznaczące czary,
ale nie mogę przepowiadać przyszłości jak moja matka i nie zostałam
wytrenowana jako wojownik, jak Gerald. Praktycznie, jestem inna, kompletnie
zwyczajna osoba. Nigdy nie strzelałam z pistoletu, nie jestem wyjątkowo
atletyczna, a moja siła i refleksy są przeciętna.

- Rozumiem.

- To dlaczego potrzebujecie...

Magia dźgnęła ją, zimna i ostra, wyszarpując z niej zaskoczony, gwałtowny
wdech. Jej oczy roniły łzy bólu.

- Lilian! - Nassar warknął.

- Szybciej! - Gorąco uderzyło w nią z deski rozdzielczej.

Dach pojazdu odgiął się na bok. Czarna osłona przykryła Nassara.

Ból przekuł żebra Grace, Wdzierając się do środka.

Nassar szarpnął ją do siebie. Zderzyła się z jego piersią niezdolna
oddychać.

Ciemna osłona rozszerzyła się, wypełniając samochód w długiej wstędze,
nabierając kształtu mnóstwa bladych piór.

- Trzymaj się! - warknął Nassar. Grace zarzuciła mu ręce na szyję i
wystrzelili prosto w górę, w niebo. Wiatr uderzał w nią. Ból znikł.

Spojrzała w dół i prawie krzyknęła - samochód był daleko w dole.

- Nie panikuj.

Ciało na szyi Nassara pełzało pod jej palcami, grubiejąc. Spojrzała na niego

i ujrzała morze piór i wyżej olbrzymie szczęki uzbrojone w krokodyle zęby.
Jej ramiona zadrżały pod obciążeniem jej wagi.

- Wszystko jest w porządku - Potwór uspokajał ją głosem Nassara.

Jej uchwyt osłabł. Na cenną sekundę, Grace zaczepiła się pór, ale jej palce
ześlizgnęły się. Spadła jak kamień. Jej gardło zacisnęło się. Krzyknęła i

zdławiła gdy wielkie pazury złapały ją za brzuch.

- Grace? - Pierzasty potwór wygiął szyję. Okrągłe zielone oczy spoglądały na
nią.

Wciągnęła powietrze do płuc i w końcu odetchnęła.
- Twoja definicja porządku jest zła.

Wiatr przyciszył jej głos.

- Co? - wrzeszczał.

Strona 6

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Powiedziałam, twoja definicja porządku jest zła!

Ziemia toczyła się po nimi, niemożliwie daleko. Zacisnęła ręce na ogromnych
pokrytych łuskami szponach przytrzymujących ją.
- Czy jest jakaś możliwość że to jest sen?!

- Obawiam się że nie!

Jej serce waliło jak młot, obawiała się że wyskoczy jej z piersi.
- Co to było?

- Klan Roar - nasi oponenci w grze. Albo jeden z ich agentów, ściśle mówiąc.
Nie są na tyle głupi by atakować cię bezpośrednio. Gdy gra jest zaczęta
wszystkie działania wojenne muszą zostać przerwane. Interwencja tego typu
jest zakazana.

- A co z Lilian?

- Umie o siebie zadbać.

Grace zadrżała.
- Dlaczego w ogóle mnie atakują?

- Jesteś moją obroną. Jeśli cię zabiją, będę musiał opuścić grę.

- To jest śmiesznie! Jesteś Powracającym a ja nawet nie umiem się bronić.

- Wyjaśnię wszystko później. Teraz jesteśmy poza ich zasięgiem i wkrótce

przybędziemy na miejsce. spróbuj się odprężyć!

Była kurczowo trzymana pazurami ogromnej bestii, która w rzeczywistości była

mężczyzną który ratował ją od magicznego ataku przez lot tysiące metrów nad
ziemią. Odprężyć się. Oczywiście.
- Służę szaleńcowi. - wymamrotała.

Daleko na horyzoncie, ukazała się ciemna iglica. Wieża Dreoch, tak nazwał ją
wujek Gerald. Powiedział że Drocheni mieszkali w zamku. Myślała że

wyolbrzymiał.

Nassar przechylił się, obrócił i skierował na wieżę.

* * *

Okrążyli raz wieżę zanim Nassar zanurkował na balkon i upuścił ją do
czekającej grupy ludzi. Ręce złapały ją i została delikatnie postawiona na
ziemię.

Na zachmurzonym niebie, Nassar zamachał skrzydłami w górę i zanurkował w
dół. Grupa rozdzieliła się. Ciemnoskóra kobieta złapała Grace za talię i

pociągnęła w bok z łatwością jakby ciągnęła dziecko.

Nassar zaczął lądować. Jego olbrzymie szpony wpadły w poślizg na balkonie i
wpadł do przylegającego pokoju. Pióra wirowały. Zachwiał się.

- Zostawcie nas.

Ludzie mijali ją w biegu. Chwilę później pokój był pusty.

Grace objęła się. W górze, na wieczornym niebie, zimne powietrze tak ją
oziębiło, nawet jej kości wydawały się być zimne. Jej zęby wciąż szczękały.
Przeszła przez podwójne drzwi i zamknęła je, blokując balkon i wszystko za
nim.

Duży prostokątny pokój był prosty ale elegancko umeblowany: stół z kilkoma
krzesłami, duże łóżko z niebieskim baldachimem, regał z książkami, jakieś

Strona 7

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

stare, solidne fotele przy kominku. Kilka elektrycznych lamp promieniowało
łagodnym żółtym światłem. Orientalny, jedwabny dywanik pokrywał podłogę.

Nassar osunął się przy kominku. jasne, pomarańczowe płomienie rzucały blask
na jego pióra, sprawiając że wyglądały prawie na złote na przedzie. Jego

pióra wydawały się krótsze. Jego szczęka nie sterczała już tak bardzo.

Grace przekroczyła dywan i stanęła przy ogniu, kapiąc się w cieple. Wszystko

to wydawało się jak ze snu. Nierzeczywiste.

- To będzie twój pokój przez kilka następnych dni. - powiedział.

- Nie masz pojęcia jakie to dla mnie dziwne - Wymamrotała.

Jego bystre oczy studiowały ją.
- powiedz mi o tym?

- W moim świecie ludzie nie zmieniają się w... to coś. - wskazała go swoją ręką.
Jego pióra zdecydowanie zmalały. Skurczył się trochę. - Ludzie nie latają, chyba
że mają szybowiec albo jakiś rodzaj metalowego ustrojstwa z silnikiem
zaprojektowanym by im pomóc. Nikt nie próbuje nikogo zabić za pomocą magii. Nikt
nie ma tajemniczego zamku maskowanego na puste pola.

Ostrożne pukanie przerwało jej.

- To twój pokój - Nassar wymamrotał.

- Wejdź - powiedziała

Wszedł człowiek, popychając przed sobą mały wózek z czajnikiem i dwoma
filiżankami, cukiernicą i dzbankiem śmietanki, i półmisek z ciasteczkami. Gdy ją
miną zauważyła że do pasa miał przypięty miecz.

- Twoja siostra zasugerowała herbatę, Panie.

- To bardzo miła z jej strony

Człowiek zostawił wózek, uśmiechnął się do niej i wyszedł.

Grace nalała dwie filiżanki herbaty.

- Jak przypuszczam w twoim świecie nie pija się również herbaty? - zapytał

- Pijemy herbatę - odpowiedziała z westchnieniem. - Ale nie mamy służących

uzbrojonych w miecze którzy je przynoszą. Śmietanki?

- Cukier i cytryna, proszę. - Nassar powrócił do swojej normalnej wielkości.

Pióra były teraz bardziej futrem, a jego twarz wróciła do ludzkiej postaci.

- Co się stało z twoimi piórami?

- Konsumuję je by uzupełnić przynajmniej część zużytej energii. Takie
transformacje nawet dla mnie są trudne. - osunął się na fotel, wziął od niej
filiżankę futrzastymi palcami i napił się. - Doskonała. Dziękuję.

- Żyję by służyć

Usta wykrzywił mu znajomy półuśmiech
- Jakoś bardzo w to wątpię.

Grace usiadła na fotelu i napiła się szokująco gorącej herbaty doprawionej
śmietanką. Ciekłe ciepło ogarnęło ją. Jego magia znowu otarła się o nią, ale ona

przeleciała mile otoczona nią i już zaakceptowała ten dotyk. Była bardzo
zmęczona.
- To jest sen. Obudzę się, i wszystko to zniknie. I wrócę do mojej cichej małej
pracy.

- A co takiego robisz?

Grace wzruszyła ramionami. Wiedział, oczywiście. Jego klan miał na oku jej

Strona 8

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

rodzinę od lat. Kiedy coś posiadasz, chcesz wiedzieć co się z tym dzieje. Pewnie
wiedział jaki nosi rozmiar bielizny i jaki stek lubi.
- Dlaczego ty mi nie powiesz?

- Jesteś łowcą głów. Szukasz innym ludziom pracę. Lubisz to?

- Tak. Jest nudna i czasami stresująca, ale pomagam ludziom.

- Nie wiedziałaś o długu swojej rodziny, prawda? - zapytał.

- Nie. - Ponownie napełniła swoją filiżankę.

- Kiedy się dowiedziałaś?

- Trzy dni temu.

- Czy było to nagle?

- Tak - przyznała - Zawsze wiedziałam o magii. Urodziłam się zdolna do jej
wyczuwania. Na początku mówiono mi że jestem bardzo wrażliwym dzieckiem, a
później, gdy byłam starsza i wiedziałam że muszę zachować to dla siebie,
nastąpiły bardziej skomplikowane wyjaśnienia. Żyłam w świecie bardzo małej
magii. Mogę wyczuć że spóźnię się na autobus. W szkole mogłam przepowiedzieć że
będzie test, ale nie mogłam przepowiedzieć nic bardziej dokładnego. Jeśli
skoncentruję się bardzo mocno mogę przestraszyć zwierzęta. Pies chciał mnie
kiedyś gonić, byłam przestraszona i spowodowałam że uciekł.

Napiła się znowu.
- Drobne sprawy, głównie nieprzydatne. Myślałam że wszyscy magicy są tacy jak

ja. Używają tę odrobinę magii w sekrecie. nigdy nie myślałam że ludzie mogą
latać na otwartej przestrzeni. Albo chodzić po zatłoczonym lotnisku nie zostając
zauważonym. Moja matka jest nabywcą materiałów. Mój wuj mechanikiem który bardzo
lubi broń. mój tata jest normalny pod każdym względem. Moi rodzice rozwiedli się
gdy miałam osiemnaście lat. Tato naprawia zepsute opony w fabryce.

Grace wypiła więcej herbaty. W głowie jej się kręciło. Było jej wygodnie i
ciepło na miękkim fotelu.
- Kiedy wujek Gerald powiedział mi tą dziwną historię o długu krwi, nie

uwierzyłam mu za pierwszym razem.

- Co cię przekonało?

- Był przerażony. Wuj Gerald jest jak skała w czasie burzy: zawsze spokojny pod
presją. Nigdy nie widziałam go tak niestabilnego. - ziewnęła. Była taka senna. -
Myślę, że moja matka miała nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego robić.

- Rozumiem czemu. - Nassar powiedział delikatnie. - Żyjemy w ciągłym
niebezpieczeństwie. Myślę że każda matka chciałaby ochronić dziecko przed nami.

- Ja był ochroniła. Senność ją pochłonęła. Grace płożyła filiżankę na stół i
skuliła się w kłębek na fotelu. - Nawet jeśli twój świat jest taki...

Ledwie dostrzegła że podniósł się z fotela. Podniósł ją, jego magia okryła ją.

To powinno ją zaalarmować, ale nie miała w sobie więcej żadnego zdecydowania.

- Taki?

- Taki magiczny.

Odsunął baldachim i położył ją na łóżko. Jej głowa dotknęła poduszki i uciekła w
sen.

* * *

Nassar wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając drzwi za sobą. Alasdair czekał na
niego w korytarzu, szczupły ostry cień, z szatą udrapowaną na ramionach. Nassar
wziął ją od niego i zarzucił na ramiona, absorbując resztki piór. Jego całe

Strona 9

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

ciało bolało od nadmiaru zużytej zbyt szybko magii. Chodzenie było jak stąpanie
po kawałkach szkła.

- Czy ona śpi? - spytał Alasdair

Nassar przytaknął. Szli razem w dół korytarza.

- Jest ładna. Orzechowe włosy i czekoladowe oczy - miłe połączenie.

Była również opanowana pod presją, mądra i uparta. Kiedy patrzyła na niego tymi
ciemnymi oczyma, Nassar czuł powiedzenia czegoś inteligentnego i głęboko
przejmującego. Niestety, nic takiego nie przychodziło mu do głowy. Wyglądało na
to że jej oczy miały sposób na ogłupianie jego myśli. Ostatni raz kiedy czuł się
taki głupi było jakieś czternaście lat temu. Miał wtedy osiemnaście lat.

- Lubisz tą dziewczynę - zaoferował Alasdair.

Nassar posłał mu ciężkie spojrzenie.

- Lilian powiedziała że w samochodzie próbowałeś być zabawny. Powiedziałem jej
że to nie mogła być prawda. W momencie kiedy spróbujesz zażartować, niebo się
podzieli i Czterej Jeźdźcy wyjadą, zwiastując Apokalipsę.

- Jaki zabawny. Podwoiłeś patrole?

Alasdair pokiwał swą ciemną głową i stanął przy drabinie. Nassar przeszedł obok
niego,kierując się do swojego pokoju.

- Zrobiłeś to? Alasdair zawołał.

- Zrobiłem co?

- Żartowałeś z dziewczyną?

Nassar szedł dalej.

- Śmiała się? - Zawołał Alasdair.

- Nie.

Nassar wszedł do swojego pokoju. Nie oczekiwał że będzie się śmiała. Dziękował
Bogu, że nie padła histeryzując. Jej wuj Bał się każdym calem swojego ciała -

strach wypływał z niego falami. W życiu Geralda, jakieś pięćdziesiąt dziwnych
lat jego służby był proszony tylko dwa razy, ale drugi raz przeraził go na całe
życie. W strefie byłby bezużyteczny.

Matka Grace, Janet, była zawsze drobiazgowa i formalna. nie przejmowała żadnej
inicjatywy. Praca z nią była jak praca z automatem który podporządkowuje się
każdemu słowu będąc ponurym i niechętnym. Branie jej do strefy, nawet jeśli
mógłby zrekompensować jej wieki zdrowie, byłoby samobójstwem.

Nigdy nie czuł się dobrze przy żadnym z nich. Nigdy nie czuł się dobrze z tą

całą ideą związania służbą i robił wszystko by unikać wzywania ich. Ale tym
razem nie miał wyboru.

Pracowanie z Grace przedstawiało swój własny zestaw trudności. Nadal pamiętał
jej zapach: lekki, czysty zapach mydła zmieszany z słabym rozmarynem z jej
ciemnych włosów. Jego pamięć wyczarowała dotyk jej ciała na jego i kiedy

podniósł ją by zanieść na łóżko, nie chciał jej puścić. Nie był idiotą. W tym
było przyciąganie i musiał bardzo uważać. Brak równowagi mocy pomiędzy nimi był
zbyt wyraźny: on był mistrzem a ona Służką. Nie myśl o tym, powstrzymał się. Nie

wyobrażaj sobie jak by to mogło być. Nic nie może się zdarzyć. Ona jest poza
zasięgiem.

* * *

Strona 10

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Grace podążała za służącym do rozległego przedsionka. Poranne słońce
przeświecało przez szklane panele na suficie. Kamienna droga wiła się między
bujną zielenią na podobieństwo strumienia pokryta gładkimi kamieniami rzecznymi.
Iglice bambusowych róż obok fikusów i paproci. Delikatne storczyki na połowie
tuzina cieni pokrywały ziemię. Czerwono pomarańczowe kliwie kwitły wzdłuż

strumienia, odbijały ode bledszych kwiatów krzaka Kamelii. Powietrze miało
słodki zapach.

Droga skręcała rozdzielając się i Grace dostrzegła źródło strumienia:
dziesieciostpowy (3 metry) wodospad na odległej ścianie. Woda spadała kaskadą
ponad olbrzymimi skałami do małego jeziorka. Blisko brzegu stał niski stolik na
kawę otoczony ławami. Ciemnowłosy mężczyzna wylegiwał się na ławie po lewej,
pijąc herbatę z dużego kubka.

Nassar stał obok niego, mówiąc cicho. Nosił niebieskie spodnie od dresu i jasno
szarą koszulkę. Ręcznik wisiał na jego ramionach i jego jasne włosy były mokre i
zaczesane na tył głowy. W takiej postawie wydawał się masywny.
Napięte mięśnie na jego klatce piersiowej gdy poruszał ramionami tylko to
potęgowały. Jego bicepsy rozciągały rękawy koszulki. Jego nogi były długie.
Wszystko w nim, od szerokości ramion od sposobu bycia - opanowany i świadomy
swojej wielkości - informowało o surowej fizycznej sile. nie był typowym
sztangistą,ale raczej niebezpiecznym, mocnej budowy ciała człowiekiem który
potrzebuje muskułów by przetrwać. Jeśli geniusz rzeźbiarstwa miałby wyrzeźbić
posąg o nazwie siła, Nassar byłby idealnym modelem.

Spojrzał na nią. Jego zielone oczy zatrzymały ją i Grace stanęła, nagle zdając
sobie sprawę że chciałaby wiedzieć jak wygląda nagi.

Ta myśl wstrząsnęła nią.

Coś w jej twarzy musiała nim w równym stopniu wstrząsnąć bo zamilkł.

Męczące sekundy mijały.

Zmusiła się by ruszyć. Nassar odwrócił wzrok, wznawiając konwersację.

Nie może mnie pociągać. Zmusił mnie żebym tu przybyła i ryzykował moim życiem i
nawet nie wiem dlaczego. Nic o nim nie wiem. Jest potworem. Ta ostatnia myśl ją

otrzeźwiła. Podeszła do ławek.

- Grace - powiedział Nassar. Jego magia otarła się o nią. - To jest Alasdair,
mój kuzyn.

Alasdair usiadł.
- Oczarowany.

- Witam. - Grace kiwnęła do Alasdaira i odwróciła do Nassara. - Doprawiłeś moją
herbatę.

- Dokładniej mówiąc śmietankę. - powiedział. - i technicznie była to moja
siostra.

- Dlaczego?

- Byłaś w szoku. Chciałem oszczędzić ci załamania i niepokoju gdy z niego

wyjdziesz.

Grace trzymała się prosto.
- Byłabym wdzięczne gdybyś więcej tego nie robił. Mamy umowę. Dotrzymam mojej

części, ale nie będę mogła tego robić gdy będę musiała uważać na wszystko co
zjem i wypiję.

Nassar rozważał to przez dłuższy moment.
- Zgoda.

- Umowa? - Brwi Alasdaira podniosły się. Był szczupły i czujny, jego ruchy
szybkie. Jego spojrzenie ostre. Jeśli Nassar był mieczem to Alasdair Sztyletem.

- Zgodziłam się zrobić wszystko co mogłam by pomóc i w zamian, zostawicie moją

Strona 11

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

rodzinę na pięć lat. - powiedziała.

Alasdair skrzywił się do Nassara.

- To niesamowicie hojnie, zważywszy na to co zrobili. Nic nie jesteśmy im winni.

Nassar wzruszył swymi masywnymi ramionami.

- Jest warte jej pełnej współpracy.

Grace usiadła na ławie.
- Co właściwie zrobiliśmy?

- Nie wiesz? - Alasdair podał jej talerz z bułeczkami.

- Nie.

Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na Nassara, który wzruszył ramionami.
- Ty jej powiedz.

- Przy końcu dziewiętnastego stulecia twoja rodzina i nasz klan byli skłóceni. -
Powiedział Alasdair.

Grace uczyła się rozszyfrowywać ich szyfr.
- Innymi słowy, mordowaliśmy siebie nawzajem.

- Dokładnie. Spór wyrwał się spod kontroli więc nasze rodziny zdecydowały to
zakończyć. Pokój miał być zagwarantowany przez ślub. Jonathan Maillaird z twojej
rodziny miał poślubić Theae Dreoch.

- On był bratem twojego prapradziadka. - dopowiedział Nassar.

- Ślub udał się - kontynuował Alasdair. - Była bardzo ładna recepcja w jednym z
sal Mailliardów, piękny stary hotel. Wszyscy jedli, pili, i było wesoło. Para

poszła na górę, do swojego pokoju, gdzie Jonathan wyciągnął nóż i poderżną thei
gardło.

Grace zamarzła z bułeczką w połowie drogi do ust. Spodziewała się czegoś
takiego. By zmusić jej rodzinę do niekończącej się niewoli, zbrodnia musiała być
okropna. Ale nadal ją to zszokowało.

- Czekał prawie dwie godziny przy jej stygnących zwłokach. - kontynuował
Alasdair. - Dopóki przyjęcie się nie skończyło. Wtedy on i kilku Mailliardów,
mężczyzn i kobiet, obeszli hotel drzwi po drzwiach. Zamordowali siostrę Thei,
jej męża, i ich bliźniacze córki które sypały kwiaty na ślubie. Zabili rodziców
Thei, jej dwóch braci, obaj nieletni, Dokonali by masakry na wszystkich

gościach, ale zostali zauważeni przez służącego Dreochnów, który zaczął
krzyczeć. Nasza magia ofensywna zawsze była silna i byliśmy w środku murów
obronnych twojej rodziny. To była masakra. Każdy członek rodziny Mailliardów

został zabity, poza Thomasem Mailliard, który miał wtedy czternaście lat.
Schował się w szafie i nie został odkryty do późnego popołudnia tamtego dnia,
gdy rzeźnia się skończyła. Ponieważ Thomas był dzieckiem i brał udziału w uboju,
miał do wyboru: śmierć albo dożywotnia służba jego i jego potomków. I dla tego
nam teraz służycie.

Grace siedziała w pełnej odrazy ciszy.

- Masz coś do powiedzenia - Spytał Alasdair.

- To było potworne. - powiedziała.

- Tak, to prawda.

- Jednak, ja nigdy nie znałam Jonathana Mailliarda. Nie znałam nawet jego
imienia. Okropnie się czuję z powodu morderstw i rozumiem odpowiedzialność mojej
rodziny, ale nigdy nikogo nie zabiłam. Nie zraniłam was, ani moja matka, mój
wuj, albo mój pradziadek który skrył się w szafie. - Starała się nadać głosowi
spokój i rozsądek. - Nie wyrządziłam wam żadnej krzywdy, a wy ograniczyliście
moją wolność i zmusiliście bym ryzykowała życie z powodu zbrodni dokonanej wiek
temu przez kogoś kogo nigdy nie spotkałam. Moja rodzina służyła wam przez ponad
sto lat. W którymś momencie ten dług musi zostać spłacony. Według was kiedy to

Strona 12

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

się stanie?

- Nigdy. - Powiedział Alasdair.

Poczuła to jak policzek. Spojrzała na Nassara.
- Więc tak to się u was robi? Zrzucacie winę za krwawy zatarg na

czternastoletniego chłopca który ukrył się w szafie, i ponieważ nie potrafił
powstrzymać dorosłego mężczyznę przez morderstwem, zmuszacie jego potomków do
nieustannej niewoli?

- Ledwie wieczną. - poprawił Nassar. - Odkąd przejąłem odpowiedzialność za klan
piętnaście lat temu, wezwałem twoją rodzinę tylko cztery razy.

- Ale wiemy że możemy zostać wezwani w każdym momencie. Musimy żyć z wiedzą że w
chwili wezwania możemy musieć ryzykować nasze życie dla zupełnie obcego
człowieka bez powodu i możemy już nigdy więcej nie ujrzeć naszych ukochanych.
Nie możemy odmówić. Warunkiem jest posłuszeństwo albo śmierć. Chcielibyście tak
żyć?

- Nie. - przyznał Nassar.

- Czy umiesz mi powiedzieć kiedy dług zostanie spłacony? - Spytała.

- Ten układ jest dla naszej korzyści - powiedział Nassar - Wypuszczenie was nie
ma żadnego sensu dla nas.

- Rozumiem. Więc ja będę musiała to zrobić.

- Naprawdę? - Alasdair zaśmiał się krótko. - Jak dokładnie zamierzasz to zrobić?

- Mój wuj nie ma żadnych potomków a moja matka ma tylko mnie. Z tego co wiem
jestem ostatnim z Mailliardów. Muszę tylko się upewnić że tak pozostanie. -

podniosła się - Wydaje mi się że widziałam toaletę po drodze. naprawdę muszę
opryskać twarz wodą.

- Drugie drzwi na prawo - powiedział jej Nassar.

- Wybaczcie mi.

Grace wyszła. Jej kolana trochę się trzęsły. Jej twarz płonęła.

* * *

Nassar patrzył jak Grace szła przez krętą drogę.

- Wow. - zaoferował Alasdair.

- Tak.

- Myślisz że to zrobi?

- Jest z Mailliardów.

Zobaczył ten sam stalowy błysk w oczach jej matki, zauważył Nassar. Podejrzewał
że był to ten sam który doprowadził ślubną noc do potworności wiek temu. To
umożliwiło jej matce, Janet, by ponuro znosić swą służbę, i było paliwem dla

Grace do walki. Wątpił by doprowadziła do pełnego buntu, nie gdy jej matka i
Gerald żyją, ale wiedział ze sposobu w jaki się trzymała, przez jej twarz, oczy
i głos że prędzej zrezygnuje z dzieci niż pozwoli im odbywać "służbę" u

Dreochnów.

- Lubisz ją. - powiedział Alasdair. - Dlaczego nie wykonasz ruchu?

Brak równowagi mocy pomiędzy nimi był zbyt duży oraz jej niechęć i pogarda dla
Dreochów zbyt oczywista.
- Ponieważ nie może powiedzieć nie.

Strona 13

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

* * *

Gdy Grace wróciła, Alasdaira już nie było. Nassar siedział sam. Będzie łatwiej
jeśli się do tego przyzna, pomyślała Grace. Czasem widzisz pewną osobę gdy cię
mija, oczy się spotkają i już instynktownie wiesz że coś tam jest. Ona poczuła
to samo do Nassara.

To było złe na tylu poziomach, w głowie jej się zakręciło od rozważań. Był
powracającym, stwór bardziej niż człowiek. Brat jej pradziadka wymordował jego
przodków. Jego rodzina trzymała ją na uwięzi. Jeśli naprawdę jej chce, mógłby
zwyczajnie nakazać jej poddanie się. Może to była jakaś dziwna wersja syndromu
sztokholmskiego. Albo zwierzęcy pociąg. On był... nie przystojny, ale męski.
Potężny. Umięśniony. Silny. Ale było coś więcej: Smutek w oczach, grzeczny
sposób bycia, dotyk jego magii. To przyciągało ją do niego i musiała być bardzo
ostrożna by zachować dystans.

- Nadal nie powiedziałeś mi do czego jestem ci potrzebna. - powiedziała.

Powstał - przejdź się ze mną, proszę.

Grace podążyła za nim w głąb atrium. Nassar poprowadził ją na zewnątrz przez
łukowe drzwi do dużej okrągłej sali. Pusta, oświetlona przez padające z góry

światło słońca. Gruba metalowa krata chroniła świetlik. Gładki beton pokrywał
podłogę, ukazując skomplikowany geometryczny wzór z okręgiem pośrodku. Nassar
stanął na brzegu.

- Gdy powracający przejmuje nowe ciało, otrzymuje wspaniałą moc, ale również
słabość tego ciała. Ciało które wziąłem było przeklęte. Gdy dokonałem
transformacji, byłem zdolny wyleczyć uszkodzenia i złamać klątwę. Ale moja
odporność na klątwy zniknęła. Zużyłem ją całą.

- A mężczyzna który urodził się w tym ciele? Co się z nim stało gdy przejąłeś
ciało?

- Umarł. - powiedział Nassar.

Miała nadzieję że tego nie powie.

Kobieta weszła do sali przez drzwi po przeciwnej stronie. Jasna blondynka jak
Nassar. Uśmiechnęła się do nich. Nassar nie dokładnie odpowiedział uśmiechem,

ale melancholia na jego twarzy nieco zelżała.

- To Elizavietta. Moja siostra.

- Mów mi Liza - powiedziała. - Wszyscy tak robią.

- Grace. - powiedziała prosto Grace. - Jesteś tą która doprawiła śmietankę.

Liza przytaknęła.
- Tak. Alasdair ostrzegł mnie że chyba dzięki temu zdobyłam twoją nienawiść. Mam

nadzieję że możemy to zostawić przeszłości. Nie miałam zamiaru zranić twoich
uczuć w żaden sposób.

- Biorąc pod uwagę że jestem tylko służącą, moje uczucia są nieistotne. ale
doceniam to - powiedziała Grace.

Liza zamrugała. Zapadła niezręczna cisza. Nassar chrząknął.

- Liz?

- Tak, racja. - Liza weszła w środek wzoru.

- Każdy powracający ma zgubną słabość. - powiedział Nassar jego wzrok spoczął na
siostrze - To jest moja.

Liza wygięła plecy łuk, rozkładając ramiona. Jej ręce drapały powietrze.

Strona 14

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Zakręciła się w miejscu. Magia rozchodziła się od niej wypełniając linie na
podłodze słabym żółtawym światłem. Liza złączyła ręce, krzycząc, i rozdzielając
z bolesnym grymasem. Masa nakrapianej ciemności pojawiła się pomiędzy jej
palcami. Odsunęła się.

Masa zakręciła się, rosła i rozbiła, wymiotując istotą do okręgu. bestia miała
trzy stopy (90 cm) długości i była szczupła w kształcie ślimaka albo pijawki
oprócz grzywy karminowych lekkich włosów wzdłuż boków. Nalot szarej i klejącej

żółtości wirowała ponad jego ciemną postacią, jak olejna tęcza na powierzchni
brudnej kałuży.

Kreatura zadrżała. Ruda grzywa zatrzęsła się i to wzniosło się w powietrze,
Wślizgując się bezszelestnie stopę (30 cm) nad ziemią. Zimna obrzydliwa magia
emanowała z niego. Dotknęła Grace. Drgnęła w tył i wpadła na Nassara.

- Co to jest?

Położył swoją rękę na jej ramię w uspokajającym geście.
- Dyniowy robak. Żyją w ciemnych miejscach, tam gdzie jest woda stojąca i
rozkład. Żywią się małymi zwierzętami, rybami i starą magią.

Robak wisiał w powietrzu za jarzącym się zarysem koła. Jego głowa była
zaokrąglona i gdy się podnosił, testując ściany niewidzialnej klatki, Grace
zauważyła szparę pyska wyłożoną ostrymi ząbkami od spodu.

Liza podeszła do robaka. Stworzenie spłoszyło się, odsuwając do jarzącej linii

tak blisko jak mógł.

- Myśl o nich jak o zarazkach. Większość ludzi jest na nie uodporniona. Ja nie.

Dla mnie, są śmiertelne. Robiliśmy co mogliśmy by utrzymać ten fakt w ukryciu,
ale nie mam wątpliwości że Roarsi o tym wiedzą. Byli by głupcami jeśli nie.
Niestety, dyniowe robaki można łatwo wezwać.

Stał za nią i była boleśnie świadoma obecności jego dużego ciała kilka cali od
jej. ego magia dotykała ją. Jej każdy nerw drżał, świadom każdego jego ruchu.

Wyczuła jak się pochylał i prawie podskoczyła gdy jego cichy głos rozległ się
tuż przy jej uchu.
- Czy pamiętasz jak spowodowałaś że ten pies uciekł? Chcę żebyś zrobiła to samo.

Grace przełknęła.
- Nie pamiętam co robiłam. To się po prostu stało.

Jego duża ręka napierała na jej plecy delikatnie, sprawiając że zrobiła krok
zbliżając się do koła.
- Spróbuj.

Grace wzięła głęboki wdech i przekroczyła jarzącą się linię koła. Robak szarpnął
się od niej jak mokra wstążka. Grace spojrzała na Nassara.

- To tylko zwykła odporność ludzi. próbuj dalej.

Grace wpatrywała się w robaka. Uciekaj, pomyślała. Zniknij. Chcę żebyś znikł.

Robak pozostał na swoim miejscu.

Grace spojrzała na Lizę.
- Jakieś pomysły na to co mam robić?

Siostra Nassara potrząsnęła głową.
- Żadnych. Dreochni są agresorami. Mamy kilka obronnych zdolności i są one

całkowicie inne od twoich. Przeważnie nasza obrona składa się z tego że Nassar
zmierza się z czymś mając coś dużego i ostrego w rękach.

- Magia którą próbujesz użyć nazywa się Bariera - powiedział Nassar. - To jedna
z naturalnych zdolności Mailliardów. Bardzo utalentowani członkowie twojej
rodziny używali jej zarówno do obrony jak i ataku. Twoja matka uważa że tego nie
można się nauczyć. Po postu to robisz albo nie.

Grace skupiła się na robaku i spróbowała udawać że to duży złośliwie wyglądający

Strona 15

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

owczarek niemiecki.

Godzinę później siedziała wykończona na ziemi. Rokad unosił się na granicy

wzoru.

- To beznadziejne - odkręciła wieczko z butelki wody. Stworzyła chłodziarkę z

napojami ze ściany i teraz stojącej na podłodze. - Dlaczego Janet nie ćwiczyła z
nią jest dla nie niepojęte. Będziemy musieli zmienić plany. Zamiast ciebie i
Grace pójdę ja i Alasdair.

- Nie. - Stal zaprawiła głos Nassara. Oparł się o ścianę.

- Jesteś nierozsądny.

Twarz Nassara była ciemna jak burza
- Oboje zginiecie. Mam odporność i moc by przeciwstawić się atakom Roarów. Wy
nie.

- Nie możesz przeciwstawić się temu.

Nie odpowiedział.

- Dlaczego nie możesz po prostu zamienić się w ptaka i przelecieć przez strefę?

- Latanie jest zakazane w tej grze. - odpowiedział Nassar.

Liza westchnęła.
- Grace, chcesz trochę wody?

- Tak.

Liza rzuciła jej nową butelkę.

- Dziękuję. - Grace złapała ją. - Dlaczego w ogóle walczycie z Roarnami? O co
jest ten spór?

- Chodzi o dzieci. - Powiedział Nassar - i zabicie mnie.

- Nasza ciocia poślubiła członka klanu Roar - powiedziała Liza. - Arthur Roar.
Okazał się być wrzodem na tyłku ludzkiego rodzaju. Obraźliwy, brutalny, okrutny.
Odeszła od niego po ośmiu latach małżeństwa i zabrała troje dzieci ze sobą.

- Powinna odejść wcześniej. - powiedział Nassar. Jego zielone oczy zapowiadały
przemoc, światło w tęczówkach było tak zimne że Grace zrobiła mały krok w tył.

- Miała swoje powody by zostać. - Powiedziała Liza - Był w to zamieszany spory
posag i nie chciała żebyśmy musieli płacić rekompensaty i korzyści. Ale w końcu
było to za dużo. Gdy Arthur złamał ich synowi nogę, zabrała dzieci i wróciła do
domu. Teraz, Dziewięć lat później, nagle chce dzieci z powrotem.

Liza wzięła łyk ze swojej butelki.
- Nigdy nie okazał żadnego zainteresowania nimi. Nie dzwonił, nie pisał, żadnej
kartki. nie zrobił nic by ich wesprzeć. Ale ciocia Bella podpisała ślubną umowę

która określała ile każdy z rodziców ma spędzać czas z dziećmi w razie
separacji. Arthur twierdzi że od kiedy dzieci były tylko z nią przez dziewięć
lat, to teraz on chce mieć tyle samo.

- Dzieci nic go nie obchodzą. To jest tylko sposób Roarnów na przetestowanie
nas. - powiedział Nassar. - Mają kilku silnych ludzi i myślą o przejęciu kilku z

naszych interesów. Zanim to zrobią, chcą nas osłabić. Wiedzieli że jeżeli
wyzwaliby klan ja włączę się do gry, i myślą że mają wystarczającą moc by mnie
zabić. Znokautowali Dreochna o największej mocy i zdobędą respekt innych klanów
za zabicie powstańca i zrobili by to zanim wojna by się zaczęła.

Odsunął się od ściany
- Już prawie lunch. Zróbmy sobie przerwę.

Strona 16

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

* * *

Lunch został wyłożony na długim stole w ogromnym pokoju stołowym. Nassar
przytrzymał krzesło dla Grace i usiadła. Zajął miejsce po jej prawej, gdy Liza
usiadła po lewej obok Alasdaira. Inni ludzie weszli do pomieszczenia - Dwoje

mężczyzn i trzy kobiety. Zajęli swoje miejsca, kiwnęli i uśmiechnęli się,
zaczęli konwersację przyciszonymi głosami. Alasdair powiedział coś a kobieta się
zaśmiała. Byli tacy rozluźnieni i ciepło ich interakcji zaczęło roztapiać jej
postanowienia.

cztery krzesła naprzeciw niej były puste. Zastanawiała się kto będzie tam
siedział i kilka minut później dostała odpowiedź. Troje dzieci weszło do pokoju,
tuż po nich blada kobieta. Oczywiście. Nassar to zaaranżował tak żeby cały
posiłek patrzyła na twarze dzieci których przyszłość zależy od przebiegu gry.

Zajęli swoje miejsca: kobieta z przygnębionymi oczyma, młody chłopak z dziką
czupryną ciemnych włosów, i dwie dziewczynki, jedna szczupła i jasnowłosa a
druga około dziesięciu lat, dzieciak z krótkimi ciemnymi włosami i dużymi
niebieskimi oczami. Najmłodsza zobaczyła Nassara i przebiegła wokół stołu z
uśmiechem.
- Objąć? - spytała poważnie.

- Objąć. - Zgodził się i przytulił masywnymi rękoma.

- I nie umierać - przypomniała mu.

Puścił ją i przytaknął.

Dziewczynka zauważyła ją.
- Cześć, jestem Polina.

Było niemożliwością nie uśmiechnąć się.
- Cześć, jestem Grace.

- Ty masz ochraniać Nassara - powiedziała Polina.

- To samo mi powiedział.
Dziewczynka patrzyła na nią swoimi niebieskimi oczami.

- Proszę nie pozwól mu umrzeć - Powiedziała łagodnie. - Bardzo go lubię.

- Postaram się.

Polina okrążyła stół i usiadła na swoim miejscu. Grace pochyliła się do Nassara

i wyszeptała
- Aranżowanie tego było trochę przesadne, nie sądzisz?

- Nie namówiłem jej do tego. - przytrzymał ją. Spojrzała w jego zielone oczy i

uwierzyła.

Lunch trwał dalej. Potrawy zostały przyniesione i przechodziły z ręki do ręki
wokół stołu: Pieczeń wołowa i puree ziemniaczane, zielony groszek, kukurydza,

zimna herbata i lemoniada. Jedzenie było pyszne, ale Grace jadła niewiele.
Przeważnie patrzyła na dzieci. Chłopiec pochylał się w stronę matki upewniając

się że ma pełną szklankę. Starsza dziewczynka wydawała się być bliska łez. Była
coraz bardziej poruszona, a gdy brzoskwiniowa tarta (placek) przechodziła przez
ręce Grace, upuściła widelec. Zabrzmiał jej głos.

- Co jeśli oni wygrają?

Przy stole zapadła cisza.

- Nie wygrają - powiedział Nassar spokojnie.

- Jeśli Arthur nas Dotknie, Zabiję go. - W głosie chłopca brzmiała stal.

Ich matka oparła łokcie na stole i oparła czoło da dłoniach.
- Nie. Nie jesteś wystarczająco silny. - Powiedziała głuchym głosem - Jeszcze
nie. Musisz zrobić wszystko żeby przetrwać.

Strona 17

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Wystarczy. - Magia Nassara wypłynęła, rozprzestrzeniając się za nim jak
niewidzialne skrzydła. Otarły się o Grace. Oddech uwiązł jej w gardle. Tyle

mocy...

Nassar usadził dzieci swoim spojrzeniem.

- Jesteście nasze. Należycie do klanu Dreoch. Nikt was nam nie zabierze. Każdy
który będzie próbował będzie musiał najpierw przejść prze zemnie.

Z magią górującą nad stołem, perspektywa przejścia przez niego wydawała się
niemożliwa. Jego magia wprawiała w osłupienie. Potrzebowaliby do tego armii.

Niepokój powoli znikał z twarzy dzieci.

* * *

- Spróbujmy jeszcze raz - Powiedział Nassar, gdy oboje weszli do pomieszczenia.

Robak nadal unosił się w okręgu. Grace weszła do środka. Odsunęło się
bojaźliwie.

- Dlaczego powiedziałeś dzieciom o klątwie?

- Nie będę im kłamał. Prawdopodobieństwo przegranej istnieje i muszą się na to
przygotować.

Porażka wydaje się bardzo prawdopodobna w tym momencie.

- Ale będę walczył do śmierci by zapewnić im bezpieczeństwo. I nawet jeśli
przegram, Klan ich nie odda. pójdą na wojnę. Nie oddamy dzieci człowiekowi który

będzie łamał im kości.

Ona również. Nie było ważne kim oni są. Dzieci były dziećmi. Nie mogła pozwolić
by cierpiały, nie po tym jak prawie panikowały ze strachu że musiałyby opuścić

matkę. Ich rodzinę i ich dom, wszystko zostanie rozdarte jeśli Nassar i ona
przegrają.

- Teraz już wiesz dlaczego walczę? - zapytał delikatnie.

Przytaknęła.

Rozpaczliwie potrzebuję twojej pomocy. Proszę pomóż mi, Grace.

- Chciałabym. - powiedziała, głos miała wypełniony żalem.

Nassar przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
- Co pamiętasz ze spotkanie z psem? Co czułaś?

Grace zmarszczyła brwi.
- To było dwanaście lat temu. Pamiętam że bałam się o siebie. I o psa. To był
pies mojego przyjaciela. Wiedziałam że jeżeli mnie ugryzie, trzeba będzie go

uśpić.

Nassar podszedł do niej, determinacja widniała na jego twarzy.

- Co robisz?

Nassar dalej podchodził. Zrozumiała że miał zamiar przekroczyć linię.

- Lizy nie ma żeby cię uratować!

- Nie. - posłał jej półuśmiech. - tylko ty możesz mnie uratować.

Nassar przekroczył linię. Robak przemknął do niego. ominął jego magię w wskoczył
na ramiona. Magia Nassara skurczyła się. Zachwiał się i zrzucił robaka. Grace
krzyknęła.

Strona 18

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Robak okręcił się w powietrzu i wślizgnął na niego. Nassar próbował go strącić,
ale prześlizgnęło się przez jego ręce i przyssało do jego boku. Nassar sapał.

Jego twarz stała się bezkrwawo blada. Zakręcił się, potknął o własne stopy,
ciągnął za wijące się ciało i zataczając w jej kierunku. Robak prześlizgnął się
przez jego palce i zanurkował na niego. Nassar upadł.

Grace rzuciła się do przodu. Maiła zamiar rzucić się przed niego, ale
zamiast tego magia uderzyła od niej w kontrolowanym, krótkim przepływie. Robak
popędził do tyłu, odsuwając się.

Pchnęła bardziej i robak padł w konwulsjach, ściśnięty między jej magią i ścianą
świecącej linii.
- Nassar? - uklękła przy nim. - Nassar, jesteś cały?

Zielone oczy Nassara spojrzały na nią. Nos mu krwawił. Starł krew grzbietem
dłoni.
- Instynkt ochronny. - powiedział. - Zrobiłaś to.
To było wspaniałe uczucie. Jakby ciśnienie wewnątrz niej nagle znalazło ujście.
Więc tego jej brakowało. Przez te wszystkie lata, podejrzewała że było więcej
magii niż pościg z psem i w końcu ją znalazła.

- rzeczywiście mi się udało - wymruczała.

- Bałaś się o mnie?

- Tak. Jak mogłeś to zrobić? To było lekkomyślne. A co jeśli nie umiałabym cię
uratować?

- Miałem nadzieję że ci się uda. - powiedział.

Przez sposób w jaki na nią patrzył miała ochotę go pocałować.

- Twoja rodzina jest wolna. - powiedział.

- Co?

- Uwalniam klan Mailliard - powiedział. - podpisałem zarządzenie przed lunchem.

Osunęła się na podłogę.
- Dlaczego?

Usiadł.
- Ponieważ uznałem że ja tak nie robię. Nie zmuszam ludzi by walczyli w naszej

bitwie. Nie chcę być człowiekiem który zrzuca winę na dzieci za błędy rodziców.
I nie chcę żebyś była ostatnią z Mailliardów. Czy będziesz miała dzieci powinno
zależeć od ciebie. Nie chcę ci tego zabierać.

W końcu to do niej dotarło.
- Więc jestem wolna?

- Tak.

Gapiła się na niego.
- Nawet mnie nie znasz. Mogłabym teraz odejść i pozwolić ci zmagać się z grą

samemu. Czy masz pojęcie jak bardzo się boję? Ja nie chcę umierać.

- Ani ja. - posłał jej kolejny smutny uśmiech.

Zwiesiła swoją głowę, rozdarta. Była głęboko, głęboko przerażona, Ale odejście
od dzieci nie było w niej. Nie mogłaby spojrzeć sobie w oczy. To było tak jakby
oni stali naprzeciw siebie na drodze i wcisnęli gaz do dechy. Jaka osoba nie
zepchnęłaby ich z drogi krzywdy.

- Powinnam więcej trenować. - powiedziała.

- Będziemy potrzebować kolejnego robaka. - powiedział Nassar.

Spojrzała na zwierzę. Leżało martwe, przepołowione na pół.

Strona 19

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- zabiłaś to. - powiedział jej. - Czasem zaklęcie bariery może zmienić się w
ostrze.

- Ale nawet nie wiem jak to zrobiłam.

- Nie musimy się tym martwić. - powiedział. - Tak długo jak będziesz w stanie
mnie obronić, Wszystko będzie dobrze.

* * *

Trzy dni później, o zachodzie słońca, Grace obejmowała się, stojąc na środku
ulicy Millighan. Nassar wyłonił się obok niej. Za nimi nieznani ludzie poruszali
się wraz ze swą magią, ubrani byli w szaty koloru swojego klanu: szary i czarny
dla Dreochów, zielony dla Roarnów, czerwony dla Madridów. Nassar wyjaśnił resztę
kolorów,ale nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego z nich. Z każdym
uderzeniem serca pulsował w niej niepokój.

Przed nimi toczył się pozornie pusty obszar podmiejskiej ulicy. Okrągłe,
czerwone słońce wisiał nisko na horyzoncie, świecące piętno na chmurach.

Znajoma magia otarła się o nią a ciężka ręka delikatnie dotknęła jej ramienia.
Nassar. Nosił szare spodnie wpuszczone w militarne buty. Koszula z długimi
rękawami okrywała jego ramiona a pod nią nosił skórzana kamizelkę która bardzo
przypominała zbroję. Ona nosiła taki sam strój. Skóra była wystarczająco luźna
by nie krępować jej ruchów,ale wystarczająco ciasna by nie przeszkadzała.

- Nie martw się. - Powiedział Nassar.

Jej spojrzenie przesunęło się na duży topór przepięty do jego pasa. Dotknęła
własnego ostrza, długi wąski nóż bojowy. Gerald nauczył ją podstawowych ruchów
przy walce na noże dawno temu ale nigdy nie uczestniczyła w prawdziwej walce.

Męski głos zabrzmiał z boku.
- Czy on może brać służącego do gry?

Zabrało moment zanim to do niej dotarło. Oczywiście, jej status mógł być
upubliczniony ale to nadal cięło jak nóż. Odwróciła się. grupa ludzi stała na
uboczu. Pięciu z nich nosiło ciemno niebieskie szaty. Rozjemcy, pamiętała z
wyjaśnień Nassara. Starsza kobieta w szacie rozjemcy patrzyła na nią poważnymi
oczyma.

- Jeśli chcesz się wycofać,możesz to teraz zrobić. - Powiedziała.

Mogła się wycofać. Mogła odmówić wejścia. Jeśli by to zrobiła, Nassar byłby
skazany. Był już zaangażowany w grę i wiedziała że nie mógłby po prostu zastąpić
siebie kimś innym. Nie on.

Przez noc, jej strach wzrósł prawie w panikę. A teraz mogłaby ich opuścić.

Grace spojrzała na zbiorowisko członków klanów. Jej rodzina kiedyś była klanem.

Jej ludzie powinni teraz stać wśród nich. Zamiast członkiem klanu była uznawana
za służącą. Duma w niej zakuła. Miała takie samo prawo tu być jak inni. Niejasne
uczucie niepokoju które zjadało ją od kiedy Nassar zmienił się w ptaka
skrystalizowało się i teraz w końcu jej zrozumiała: to była zazdrość. Zazdrość z
używania czarów swobodnie. Zazdrość wiedzy. Okoliczności wyrzuciły ją z tego
świata, ale nie chciała dłużej być na zewnątrz.

Grace wyprostowała się na całą swoją długość.
- Dlaczego miałabym chcieć się wycofać.

Rudy człowiek w reorskiej zielonej szacie potrząsnął głową.
- Nie może odmówić. Nie jest nawet odpowiednio przygotowana. Jest służką.

Strona 20

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Już nie. - Nassar powiedział łagodnie tuż za nią.

Nagle zapanowała cisza.

Rozjemcy przez moment lustrowali ich wzrokiem

- Nassar, mam rozumieć że uwolniłeś klan Mailliard ze służby?

- Tak - odpowiedział.

Rozjemca spojrzał na nią.
- Jesteś tu z własnej woli?

- Tak. - Odpowiedziała Grace.

Rozjemca spojrzał na klan Roar.
- Macie swoją odpowiedź. Przyjmijcie więc że klan Mailliardów zdecydował się
asystować klanowi Dreochnów. Możecie kontynuować.

Minęli ją. Grace wypuściła wstrzymywany oddech.

- Dziękuję. - wymruczał Nassar.

- Nie ma za co.

Dwoje młodych ludzi w zielonych szatach Roarów stanęło po drugiej stronie ulicy.
Obaj byli szczupli, silni, twardzi, jakby skręceni ze skóry i szpagatu (dratwy).

Obaj mieli długie włosy związane w koński ogon: jeden rudy, drugi brunet.

Nassar pochylił się do niej
- Conn i Sylvester Roar. Potężni ale brakuje im doświadczenia.

Rozjemcy przeszli między nimi blokując jej widok. Gdy niebieskie szaty
przefrunęły, Grace zauważyła że Conn Roar odwrócił się do niej. Uśmiechnął się,

jego oczy zalśniły zdziczałym ogniem, kłapnął zębami.

Alarm przebiegł przez jej kręgosłup zastawiając za sobą uczucie chłody. Uniosła
brwi.

- Ktoś zapomniał jego kaganiec.

- Widzisz wisior wokół szyi Conna?

Grace spojrzała na mały czarny kamień wiszący na długim łańcuchu.

- To wzywający kamień. Używają jego moc by wzywać stworzenia.

Dyniowe Robaki. Użyją ich by wezwać dyniowe robale. Nassar ostrzegł ją że Roarni
będą chcieli ich zabić. Jego w szczególności. Gra jest tylko pierwszą salwą
wrogości między klanami, i Roarni chcieli przewagi pokonując najsilniejszego
magika Dreochów.

Rozjemcy wznieśli ręce. Kontrolowany przepływ magi spłyną na ulicę.

Rzeczywistość spłynęła w dół jakby była tylko odbiciem w lustrze. Nowa ulica
ukazała się przed nimi. Czerwone i zielone liany zwisały z ciemnych
złowieszczych domów. Winorośl opornika łaktowatego pięły się do i z okien. Na

lewo duża gruda żółtej piany kapała zjełczałym czerwonym sokiem na ulicę. Kałuża
brązowej mazi okrywała asfalt niczym ameba i wsunęła się do kanału burzowego pod

lampą uliczną. Przed nimi coś futrzastego przemknęło przez ulicę: długie,
kudłate ciało ze zbyt wieloma odnóżami.

Gdzieś tam w strefie czekała flaga. Kto pierwszy jej dotknie zostanie

natychmiastowo przetransportowany na zewnątrz. Musieli tyko przetrwać
wystarczająco długo by jej dosięgnąć.

Kobieta rozjemczyni uniosła swą dłoń, pięść zaciśnięta. Obok Grace, Nassar
zesztywniał.

- Niech gra się rozpocznie! - Białe światło pulsowało z palców rozjemczyni. Tłu
wybuchnął okrzykami wiwatu.

Strona 21

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Dwoje członków Klanu Roar krzyknęło zgodnie. Ciało wybrzuszyło się pod ich
skorą. Ich ciała wykrzywiły się ich kończyny pogrubiły. Czarne futro pokryło

skórę. Rogi wyszły z ich grzyw. Ich oczy zalśniły złotem i dodatkowa para
ukazała się obok pierwszej. Jak jeden podnieśli potworne twarze w górę,
spiczaste kły w ich szczękach rysowały się na tle czerwonego nieba. Upiorne
wycia uwolniły się z ich gardeł, nabierając kształtu piosenki dla myśliwych i
morderców.

Roarni zbiegli do sfery na czworakach. Nassar patrzył jak odchodzą, jego twarz
uspokoiła się. Skacząc i warcząc, minęli róg i zniknęli za opuszczonym
budynkiem. Echo ich wraków ucichły. Nassar wyjął topór z pochwy, oparł go o
ramię i wszedł do strefy spokojnym krokiem. Grace przełknęła i podążyła za nim.

Ulica ucichła. Mogli być obserwowani przez magię, gdy byli w strefie, ale teraz
wszystkie spojrzenia skierowane były w jej plecy. Jej nerwy zwinęły się w kłęb.

Doszli do skrzyżowania.

Nieznaczny ruch na dwu piętrowym budynku przykul jej uwagę. Grace zmarszczyła
brwi.

Płaski, szeroki kształt skoczył z dachu prosto na nią. Zauważyła pysk usiany
kłami wśród wybrzuszających się żył. Zbyt ogłuszona by się ruszyć, po prostu
gapiła się.

Olbrzymie plecy Nassara zablokowały pysk. Gorący bat magii wyskoczył z jego
ręki, rozłupując stworzenie na dwie części. Bliźniacze kawałki bestii spadły na
ziemię, rozlewając parujące flaki na asfalt.

- Możesz się uchylać. - powiedział Nassar.

* * *

Olbrzymia niebieska bestia kierowała się na nich. Grace patrzyła jak się zbliża.
Stąpał w dół ulicy, jego sześć klockowatych nóg zostawiało za sobą, wgniecenia
wielkości garnków.

W ciągu ostatnich siedmiu godzin, używała swojej obronnej magi niezliczoną ilość
razy. Krew plamiła jej twarz, częściowo zeschnięta, częściowo jeszcze mokra. Jej
bok palił w miejscu w którym czerwony futrzany wąż ugryzł ją, zanim Nassar

odciął jego dwie głowy. Długie rozcięcie znaczyło jej spadnie ukazując
zmarszczone ciało łydki w miejscu w którym liana ukłuła ją swymi
przyssawkami. To się nigdy nie kończy. Zawsze jakiś owy horror czekał na nich

ukryty w ciemnych szczelinach. Grace zacisnęła zęby i patrzyła jak bestia
szarżuje.

Otarło się o budynek posyłając w powietrze prysznic odłamków, i ciągle się
zbliżał, otchłań pyska otwarta, dźwięk tupania rozbrzmiewał niczym kanonada na
pogrzebie. Boom-boom-boom.

Trzymaj się. Spokojnie.

Boom-boom-boom.

Bestia była prawie przy niej. Dwoje przekrwionych oczu patrzyły dziko. Czarna
gęba otwarta, gotowa by ją pochłonąć.

- Teraz! - krzyknął Nassar.

Trzasnęła magią.

Z zaskoczonym warknięciem, bestia uderzyła w niewidzialną barierę. Jej stopy
cofnęły się pod wpływem napięcia. Rozmach uderzenia odrzucił bestię. Mamucie
ciało opadło, łapami w górę. Nassar przeskoczył to, Zdziczały cień złapany przez

Strona 22

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

światło księżyca. Białe światło wypłynęło z jego ręki niczym olbrzymie ostrze i
Nassar wylądował obok niej. Brudny i zakrwawiony,
wyglądał demonicznie.

Za nim, bestia leżała rozpruta, jak kurczak z pękniętym mostkiem. Powoli, serce
wielkości piłki plażowej zabiło raz, później drugi i stanęło, Grace wpatrywała
się milcząco w padlinę. Nigdy nie zdawała sobie sprawy że noc może kryć takie
rzeczy jak to, straszne, okropne rzeczy. Czuła się jakby zestarzała o jedno

życie.

Delikatne brzęczenie wypełniło jej czaszkę. Potrząsnęła głową.

- Co jest? - Nassar złapał jej twarz i odwrócił do siebie.

- Bzyczenie.

Uniósł głowę, słuchał, złapał ją za rękę.
- Biegnij!

Nauczyła się nie pytać. Biegli, zygzakiem przez labirynt ulic, zarośnięte
trawniki, opuszczony plac zabaw, gdzie małe cosie z okrągłymi czerwonymi oczami
wspinały się po drabinkach ostrymi pazurkami, mijali opuszczone biurowce i
wpadli do parku. Na jego środku leżał staw, otoczony latarniami rzucającymi
pomarańczowe światło. Księżyc ukazał się zza chmur, oświetlając powierzchnię
wody i betonowy basen fontanny na środku.

Nassar wepchnął ją do wody i wskazując fontannę.
- Płyń!

Płynęła przez mroczną powierzchnię wody bez namysłu. Coś miękkiego otarło się o
jej nogi. Spłoszyła się i wycisnęła ze swego wyczerpanego ciała ostatni wybuch
energii. Naszły ją zawroty głowy gdy nagle jej ręka trafiła na betonową
podstawę. Podciągnęła się. Nassar wspiął się obok niej, Złapał za jej talię i
wciągnął do siedmiostopowego (213 cm) basenu. Opadła na zeschnięte liście i

brud.

Bzyczenie stało się głośniejsze, stałe i złowieszcze jak szum gigantycznego

silnika.

Niewidzialny wir magii otoczył Nassara. Stał w kokonie swojej furii, topór

trzymał wysoko. Jego ciało zadrżało od ciśnienia. Cięcia i rany na jego ciele
ponownie się otwarły i krwawiły.

Brzęczenie nasiliło się jak fala przypływu.

Zobaczyła jak topór zatoczył łuk i czubkiem dotknął stawu. Magia wessała się
przez ostrze topora do stawu. Staw stał się nienaturalnie spokojny, jego
powierzchnia była gładka niczym szkło. Bzyczenie ustało.

Nassar zachwiał się. Grace chwyciła go za ramiona i przyciągnęła do krawędzi
basenu, stabilizując go. Jego ręka ścisnęła jej. Obrócił się ostrożnie,
podciągnął i ułożył obok niej.

Rój owadów wylał się z ulice. Zielone i po-segmentowane, jak u pasikonika
uzbrojonego w olbrzymie zęby, były wielkości dużego kota. Niczym potok otoczyły
wodę w cętkowanej masie, ciało na ciele, tłoczące się ale nie dotykające wody.

- Czym one są? - Grace wyszeptała chrapliwie.

- Akora. Czar trzyma ich z dala od wody. Tak długo jak nic nie zakłóci jego

powierzchni, nie mogą nas zobaczyć, ani usłyszeć. Nie martw się. Nie mogą

przetrwać na słońcu. Zostaną tu oczarowane zaklęciem aż do wschodu słońca. -
Położył się na plecy i zamknął oczy.

Po drugiej stronie wody owady pełzały po ławkach, wspinały się na latarnie, i
przeczesywały zarośla które kiedyś były idealnie przyciętym trawnikiem. Otoczyły
staw. Wszędzie gdzie Grace spojrzała, odnóża poruszały się, Ostre żuchwy
obgryzały przypadkowe śmieci, grzbiety pękały ukazując trzepoczące jasne
skrzydła.

Strona 23

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Było ich zbyt wiele.

Czuła się taka pusta. Te siedem godzin które tu spędziła całkowicie ją zużyły:
nic już w niej nie zostało.
- Zginiemy tu. - Wyszeptała Grace.

- Nie.

- Zjedzą nas, i nigdy już nie zobaczę mojej matki. - Jaki cel miało ciągnięcie
tego dalej? Nigdy im się nie uda. Już jej nie obchodziło czy się uda.

Ciepła ręka złapała ją i przyciągnęła z olbrzymią siło do piersi Nassara. Jego
ramiona zacisnęły się wokół niej, ochraniając, napełniając ciepłem jej
zziębnięte ciało. Jego policzek spoczął na jej włosach.
- Nie pozwolę cię zabić, Grace. - wyszeptał - Obiecuję, nie pozwolę cię zabić.

Leżała sztywno w jego ramionach, twarz przy jego szyi, słuchając silnego,
stałego bicia jego serca. Jego usta otarły się o jej policzek.
- Musiałem postradać rozum. - wyszeptał i jego usta zamknęły się na jej
wargach.

Pocałował ją, na początku delikatnie, później mocniej, jakby chciał tchnąć
w nią swoje życie. Popadła w otępienie, ale nie przestawał, całował
namiętnie i dominująco. Jego ramiona uwięziły ją. Jego duże ciało tuliło

jej by nie mogła osunąć się w pustą ciemność. Jego magia otuliła ich oboje.
Całował ją znowu i znowu, zakotwiczając, nie pozwalając odejść. Złapana na
granicy kompletnego otępienia i bolesnej świadomości, Grace chwiała się,

niepewna. Przywrócił ją życiu, rozpaczliwej rzeczywistości. Nie chciała
stawiać jej czoła.

Zadygotała. Zamknęła oczy i pozwoliła mu rozdzielić usta językiem. Chłonął
ją i w końcu się rozluźniła. Chciała żyć, przeżyć by móc poczuć to jeszcze
raz. Chciała Nassara.

Łzy zmoczyły policzki.

Nassar oderwał od niej ust i zmiażdżył ją w uścisku.

- Tak bardzo cie pragnę - wyszeptał, zielone oczy wpatrywały się w dal. - I

nie mogę cię mieć. Naprawdę muszę być przeklęty.

Leżała w jego ramionach przez dłuższy czas.

Węgielna czerń nieba zmieniła się w szarość przedświtu. Grace poruszyła
się.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Spytała łagodnie - Dlaczego stałeś się

powracającym?

- Umierałem - odpowiedział ochrypłym głosem. - mieliśmy zatarg z

Garveysami. Otoczyli mojego brata, Johna, a ja poszedłem po niego. John nie
chciał być wziętym żywcem. Nie wiedział że pomoc nadchodzi, i rzucił klątwę
na siebie i wszystkich w swoim otoczeniu, plagę dyniowych robali.

Samobójcza klątwa jest bardzo potężna. Uwolniłem go z pułapki, ale klątwa
mnie złapała. Obaj umieraliśmy a rodzina nie umiała nic zrobić żeby
utrzymać nas przy życiu. Straciłem przytomność. John wiedział że jeśli
wezmę jego ciało, zyskam tymczasowy przypływ mocy i będę mógł przerwać
klątwę. Zmusił rodzinę by rozpoczęła rytuał.

- Poświęcił się? - wyszeptała.

- Tak. Pamiętam napływ czerwieni, jakbym pływał w morzu krwi i tonięcie,
wtedy zauważyłem kształt unoszący się na głębinie. Myślałem że to moje
ciało, a wiedziałem muszę się do niego dostać by przeżyć. Złapałem je, to
był John... Chęć życia była zbyt wielka. Obudziłem się w ciele mojego
brata.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w policzek.

Strona 24

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

- Zabiłem brata żeby żyć. - powiedział. - Nie może być nic gorszego.

Po prostu przytuliła go.

Cichy pomruk zmroził ich oboje. Grace położyła się na brzuch i wyjrzała
ponad brzeg misy. W nocy, insekty przestały się ruszać. Teraz leżały

bezruchu, oczarowane zaklęciem. ich chityna odbijała trawę i chwasty wokół
nich tak dokładnie, że gdyby nie wiedziała, że tam są, pomyliłby je ze
stertami roślin.

Pochylona muskularna istota truchtała przy brzegu stawu. To coś chwyciło
ziemię czterema przerośniętymi łapami zaopatrzonymi w sierpowe pazury. Jego
wijący się ogon bił swój grzbiet nakrapiany czerwonymi i żółtymi plamami.
Bestia zeszła na brzeg, smoczo podobny pysk ukazywał kły wielkości jej
palców. Spieniona ślina przeciekała między zębami, plamiąc
długie kępy czerwonego i żółtego futra zwisającego z brody. Zatrzymało się,
obwąchało powietrze i odwróciło w stronę basenu. Cztery świecące
bursztynowe oczy patrzyły na nią.

- Sylvester Roar - wymruczał Nassar

Sylvester powąchał wodę. Jego wąski pysk zmarszczył się. Wyglądał jakby
uśmiechał się do nich gigantycznym pyskiem.

Nassar warknął.
- Nie, ty młody idioto! Nie widzisz zaklęcia na wodzie?

Sylvester kłapnął zębami i warknął w zdziczałej wesołości. Upiorny
ochrypły pomruk wychodził z pomiędzy jego zębów.
- Widzę cię Nassar. Nie ukryjesz się przede mną.

Niedoświadczony głupiec. - Nassar sięgnął po topór.

- Idę, Nassar. Idę po ciebie. - Sylvester zawył krótko i skoczył do wody.
Mała fala przebiegła powierzchnię stawu. Bzyczenie wypełniło powietrze.
Sylwester odwrócił się-

Nassar złapał ją i zmusił żeby położyła się na dnie basenu, obok niego.

Schrypnięty krzyk wypełnił ciszę poranka, straszne wycie istoty w
niemożliwej agonii rozrywania na kawałki. Grace zacisnęła oczy. Sylvester

krzyczał i krzyczał, bzyczenie akor w chorobliwym chórze dołączyło do
krzyków, aż w końcu nastała cisza.

Grace leżała nieruchomo, bojąc się oddychać. Powoli otworzyła oczy.

Akora przysiadł na brzegu basenu. zobaczył ją swymi czarnymi oczami. Jego
grzbiet rozdzielił się, uwalniając jasną gazę skrzydeł.

Słońce ukazało się na horyzoncie. Jego promienie dotknęły owada. Maleńkie
pęknięcia pokryły jego tułów. Owad wrzasnął i uciekł, przecinając

powierzchnię stawu. Grace wstała. Wokół stawu horda owadów zamarła i
pokruszyła się w promieniach słońca. W powietrzu unosił się słaby zapach
dymu. Spojrzała ponad stertę roztapiających się owadów i gwałtownie
wciągnęła oddech.

Za parkiem, na prawo, wznosiło się wysokie rumowisko które w poprzednim

życiu było magazynem. Na jego szczycie biała flaga powiewała na wietrze.

- Flaga!

Nassar już ją dostrzegł i wskoczył do stawu. Razem przepłynęli staw. Gdy
dotarła do brzegu, Grace minęła ludzki szkielet obdarty ze wszystkiego -
pozostałość po Sylvestrze.

Nassar poruszał się ostrożnie po chodniku, truchtał lekko z toporem w
gotowości. Podążyła za nim, trzymając nóż.

On pragnął jej a ona jego. Uformował związek między nimi który nie umiała

Strona 25

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

zignorować. Sposób w jaki ją trzymał, dotykał ją sprawiło że chciała być z
nim. Nie miała pojęcia co by z tego wyszło, ale jej instynkt podpowiedział
jej, że może nie mieć możliwości by się dowiedzieć. myśl że może go
stracić, zanim będzie miała szansę wybrać, przerażała ją.

Dotarli do sterty skał. Nassar zatrzymał się, mierząc wysokość gruzu
spojrzeniem. Wysokość sięgała prawie trzeciego piętra. Spojrzał na nią.
Zobaczyła potwierdzenie w jego zielonych oczach: to była zbyt proste.

Spodziewał się pułapki.

- Pójdziemy powoli - powiedział - Musimy dotknąć jej razem.

Przytaknęła.

Wspinali się na sterty, coraz wyżej i wyżej. Wkrótce dotarli do poziomu
pierwszego piętra pobliskich budynków, następnie drugiego. Flaga była teraz
tak blisko, mogła zobaczyć splot materiału.

Zimna magia w nią trafiła. Grace krzyknęła. Szczupły kształt wyskoczył znad
sterty - pół-człowiek, pół-demon, otoczony dyniowymi robakami, przyzywający
kamień na jego szyi świecił na biało. Bestia trafiła w Nassara w pierś.
Nassar zatoczył się, osunął się upadając, czarne robale zakłębiły się nad
nim.

Grace rzuciła się za nimi. Poniżej bestia, która była Connem Roar, szarpała
Nassara, prawie pochowana pod czarnymi wstęgami ciał robaków.

Nie dotarłaby do niego na czas. Grace skoczyła.

Na moment wisiała w powietrzu i spadała na nich następnie jej nogi walnęły
w beton w połowie stoku. Zderzenie wyrzuciło ją w przód. Upadła i stoczyła
się, starając się ochronić głowę rękoma, zderzając się z klocami kamieni i
drewna. Ból uderzył w jej brzuch: Zderzyła się z fragmentem ściany. Kręcił
jej się w głowie. Miała łzy w oczach. Grace sapnęła i podniosła się.

Dziesięć stóp dalej robaki dusiły Nassara

Magia wezbrała w niej w nagłej fali. Podmuch rozdmuchał robaki. Uciekły.

Nassar leżał na plecach, jego oczy spoglądały niewidząco na niebo. Oh nie.

Powstrzymała rodzące się pragnienie by do niego pobiec, przykucnęła i

podniosła jego topór z miejsca w którym leżał. Jej własny nóż zgubiła przy
spadaniu.

Ciemny kształt wyłonił się znad sterty. Zareagowała instynktownie

uderzając. Koszmarne szczęki kłapnęły, jej moc pulsowała i Conn Roar odbił
się od jej tarczy, odrzucony. Jego pały ledwie dotknęły gruzu gdy ponownie
zaatakował. Tym razem była gotowa i znokautowała go, z premedytacją.

Conn warknął.

Cofnęła się w kierunku ciała Nassara.

- Zabił mojego brata, - powiedziała demoniczna bestia.. Jego głos podniósł
włoski na jej karku. - Daj mi Nassara a pozwolę ci żyć.

- Nie.

- Nie możesz mnie zabić. - Conn
okrążył ją. Kulał, oszczędzając przednią lewą łapę, i długie rozcięcie widniało
na jego boku, krwawiąc. Nassar trafił go zanim został pokonany.

- Oczywiście, że cię zabiję - powiedziała mu, kumulując swą moc. - Jestem
Mailliardem.

Miała tylko jeden strzał. Jeśli zawiedzie, rozerwie ją na strzępy.

Strona 26

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Conn naprężył się. Muskuły na jego mocnych nogach napięły. Skoczył na nią.
Patrzyła jak jego futrzaste ciało płynęło przez powietrze, patrzyła jak
jego szczęki rozdziawiły się w wesołości gdy zdał sobie sprawę że nie ma

bariery, następnie zużyła wszystko co miała na jeden pustoszące uderzenie.
Zamiast szerokiej bariery, ścisnęła całą moc w jedno wąskie ostrze.

Przecięło go na pół. Jego ciało upadło, rozpryskując krew. Jego głowa
przeleciała obok niej, oczy przygasły przy jednym z obrotów.

Nie spojrzała na niego powtórnie.

- Nassar?

Upuściła topór i podciągnęła za jego szerokie ramiona, chroniąc słaby
trzepot magi emanującej z niego swoją własną. Był pokryty krwią. Jej pierś
bolała jakby ktoś pchnął ją nożem.

- Wróć do mnie!

Nie odpowiedział

Nie! Grace opadła i przycisnęła ucho do jego piersi. Bicie serce. Bardzo
słabe, słabnące ale nadal bije.

Starła smugę krwi ze swoich oczu brudną ręką by mogła widzieć. Nie mogła mu
pomóc. Nie wiedziała jak Ale jego rodzina może.

Grace spojrzała na stertę gruzu i śmieci, aż na samą górę, gdzie biała
flaga powiewała na wietrze.

* * *

Nassar opierał się o drzewo naprzeciw ceglanego biurowca. Grace była w
środku. Nie mógł jej wyczuć, jeszcze nie, ale wiedział że była w środku.

Przypomniał sobie dokładnie jak odzyskał świadomość i patrzył na znajomy
sufit. Wyszeptał jej imię i odpowiedział mu głos Lizy.
- Żyje. Wyciągnęła cię, i uwolniła siebie i swoją rodzinę, tak jak

chciałeś.

Na początku nie uwierzył. Wiedział ile waży. Żadna kobieta nie byłaby w

stanie przeciągnąć jego ciała na samą górę, ale Grace jakoś się udało.

Nie zostawiła notatki. Żadnego listu, żadnej wiadomości, nic co by

wskazywało że go nie nienawidzi za wciągnięcie jej do tego horroru gry.
Myślał o niej każdego dnia czekając aż jego ciało się uleczy.

Wyleczenie się zabrało mu miesiąc. W końcu trzy dni temu zaczął chodzić.

Wczoraj udało mu się zejść ze schodów bez asysty. Teraz, gdy podpierał się
na starym dębie, jego lewe ramię unieruchomione na temblaku, zastanawiał

się co by powiedział gdyby kazała mu odejść.

Nie powiedziałby nic, zdecydował. odwróciłby się i ruszył z powrotem na
lotnisko i poleciał z powrotem do swojego życia i klątwy powracającego z

wieży Dreoch. Nikt nigdy się nie dowie ile będzie go to kosztować.

Chciał ją objąć, Zabrać ze sobą. Mieć ją w swoim łóżku, by ponownie
zakosztować jej ust, i zobaczyć chytry uśmieszek ukryty w jej oczach, tylko
dla niego.

Drzwi otwarły się. Wyszły trzy kobiety, ale on widział tylko ją.

Grace zatrzymała się. Nassar wstrzymał oddech.

Strona 27

background image

Andrews Ilona - Grace of small magics

Zrobiła niewielki krok w jego kierunku, a później kolejny i kolejny a
następnie przekraczała ulicę, zbliżając się. Nie widział nic poza jej

twarzą.

Jej magia otarła się o niego. Upuściła torebkę. Podniosła ręce i położyła mu

na ramionach. Jej brązowe oczy uśmiechały się do niego.

Pocałowała go.

Koniec.

Albo: (zakończenie zamieszczone na stronie autorki)

Jej magia otarła się o niego. Upuściła torebkę. Podniosła ręce i położyła mu
na ramionach. Jej brązowe oczy uśmiechały się do niego.

- Dobrze wyglądasz - powiedziała mu.

- Chodź ze mną - powiedział. Do diabła, przekręcał to. - Albo pozwól mi iść
z tobą. Żebym mógł cię widywać. Muszę cię widywać. Ja... - To był koniec.

Schrzanił.

- Gotuję mięso z jarzynami - powiedziała. - Nic specjalnego, ale powoli
gotuje się już od rana, więc teraz powinien być gotowy. Chciałbyś zjeść ze

mną obiad? U mnie?

Słowa powoli do niego docierały. Obiad.
- Tak.

Odetchnęła
- Bałam się że powiesz nie.

Wyciągnął swoją rękę a ona podała mu swoją. Razem poszli w dół ulicy.
Dziwne uczucie wypełniło Nassara, coś jakby euforia. czuł się lekki, jakby

ciężar, który dźwigał na ramionach przez ostatnie szesnaście lat, rozpadło
się i zniknęło. Zastanawiał się nad tym, głaszcząc rękę Grace palcami, i
zdał sobie sprawę że pierwszy raz w jego dorosłym życiu poczuł nadzieję na
prawdziwe szczęście.

Koniec

Strona 28


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrews Ilona Days of Swine and Roses [nieofic ]
Andrews Ilona Days of Swine and Roses [nieof]
Hardy, Lyndon Magics 01 The Master of Five Magics
Andrews Ilona A Mere Formality PL
Gini Koch Dotyk obcego rozdz 25 30, tłum nieoficjalne
Lisa Jane Smith Obca potęga [tłum nieoficjalne]
Performance and evaluation of small
,,Nadchodzi sztorm' prolog (tłum nieoficjalne)
,,Nadchodzi Sztorm rozdział 01 (tłum nieoficjalne)
grace of undomiel
the opportunity cost of social relations on the effectiveness of small worlds
,,Nadchodzi Sztorm rodział 03 (tłum nieoficjalne)
Wojczulanis Jakubas, Katarzyna i inni Who bullies whom at a garden feeder Interspecific agonistic i
Andrews Ilona Kate Daniels 03,5 cz 2 3
Andrew Martin ABC of the Sicilian Dragon
andrews ilona the edge 01 na krawedzi
Andrews Ilona Na krawedzi Nieznany
Soltis, Andrew The Art of Defense in Chess
Chong ALAN CHONG 2007 The Foreign Policy Potential of Small State Soft Power

więcej podobnych podstron