Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 7

background image

ROZDZIAŁ 7

JAKĄŚ GODZINĘ PÓŹNIEJ, WARGI MIRY wciąż piekły i mrowiły po niczym

niesprowokowanym pocałunku. Krew wrzała jej w żyłach z powodu gniewu i czegoś

równie gorącego, do czego nie chciała się przyznać. Próbowała zetrzeć z warg

uporczywe wspomnienie dotyku jego ust, kiedy Kellan wiózł ją na południe od

Bostonu, przez miasteczko New Bedford, kierując się w stronę w płaskiego,

ciemnego cypla, który trzema stronami wcinał się w Atlantyk.

- Znam to miejsce - szepnęła, kiedy Jeep toczył się po popękanym, zaniedbanym

asfalcie.

Droga prowadziła do bramy, do czegoś, co kiedyś było parkiem, przed Pierwszym

Świtem i wojnach, jakie po nim nastąpiły. Dużo wcześniej, podczas innej wojny, ta

zarośnięta rozległa przestrzeń i przysadzisty wydłużony budynek o półkolistym

sklepieniu stojący w na jej dalekim krańcu, służyły jako ludzki obiekt militarny.

Mira spojrzała na odrapaną i upstrzoną znakami po kulach tablicę, która niegdyś

witała zwiedzających to historyczne miejsce zwane Fortem Taber. Teraz to miejsce

było nieprzebytym gąszczem chwastów i jeżyn. Widoczna przed nimi, groźna

betonowa bryła bunkra była niemal zasłonięta ciemnymi liśćmi i splątanym dzikim

winem.

Kellan podjechał do budynku i okrążył go gasząc reflektory, kiedy zbliżyli się do

ziejącej czernią paszczy wejścia prowadzącego do twierdzy. Wtoczył się w ciemność.

W głębi zapaliły się słabe światła, oświetlając to, co wydawało się być wnętrzem

starej, nieczynnej zbrojowni. Przed nimi ukazała się czarna furgonetka, której użyto

background image

do uprowadzenia jej i Jeremego Ackmeyera.

- Niezbyt wiele pojazdów parkuje w tym garażu - zauważyła Mira, kierując

sardoniczne spojrzenie w stronę Kellana.

- Nie mamy tak zasobnych kieszeni jak Zakon.

Zatrzymał Jeepa obok furgonetki i zaciągnął ręczny hamulec. - Musieliśmy ciężko

pracować i ciułać na to, co mamy... chociaż rezultaty mogą wydawać ci się mizerne.

Powiedział to nie z oskarżeniem lub skargą, stwierdził jedynie fakt. Ale w jego

głosie dało się usłyszeć nikłą nutę upokorzenia, i zastanowiło ją, czy został w jakiś

sposób wprawiony w zakłopotanie, skoro poczuł się zmuszony, by usprawiedliwiać

to, w jaki sposób żyli on i jego grupa.

Kellan wysunął się z pojazdu i obszedł go, żeby nakazać jej, by zrobiła to samo.

Nie mając innego wyboru, Mira podążyła za nim w mrok tego miejsca.

- Może łatwiej byłoby ci znaleźć sponsorów, gdybyś parał się szlachetniejszą

profesją.

- Myślisz, że nie znaleźlibyśmy ludzi skłonnych nas finansować, gdybyśmy tego

chcieli? - zapytał z szyderstwem w głosie, gwałtownie odwracając się w jej stronę.

- Nie odpowiadamy przed nikim. Widzimy rzeczy, które nie powinny się dziać i

powstrzymujemy je. Nie tańczymy do niczyjej muzyki i nie musimy się martwić, że

nastąpimy na palce jakimś politykom. Czego nie można już powiedzieć nawet o

Zakonie.

- Poczucie misji? - odgryzła się Mira. - Zakon nie zajmuje się uprowadzaniem

cywilów, ani zakłócaniem dyplomatycznych zgromadzeń. Nie sabotuje rozmów

pokojowych, ani nie mianuje siebie sędzią i ławą przysięgłych świata, kiedy mu to

odpowiada.

background image

- Może powinien - oczy Kellana zapłonęły żarem oburzenia w mdłym świetle

bunkra.- Robimy, co trzeba, ponieważ to musi zostać zrobione.

Ruszył przed siebie w kierunku szerokiego tunelu, oddalając się od zaparkowanych

pojazdów. - Co za wiara we własną prawość i nieomylność - zawołała za nim.

- Mam nadzieję, że jesteś gotowy umrzeć za swoje przekonania.

Odwrócił się i ruszył z powrotem w jej stronę, twarz miał mroczną, zamyśloną,

chociaż jego tęczówki płonęły teraz bursztynowym blaskiem. - Taaa, sądzę, że

mógłbym umrzeć za to w co wierzę. Tylko mi nie mów, że ty też nie byłabyś gotowa

tego zrobić.

Stała tam, niezdolna sprzeczać się z nim. Zbyt dobrze ją znał, by dać wiarę

jakimkolwiek zaprzeczeniom, jakie usiłowałaby mu rzucać. Nawet nie dał jej ku

temu okazji. Jego palce zacisnęły wokół jej nadgarstka i pociągnął ją za sobą, przez

mroczny tunel i w górę łagodnej pochyłości, do kolejnego bunkra. Rozpoznała go,

pełnił w bazie rebeliantów rolę kwater mieszkalnych.

Załoga Kellana znajdowała się w skąpo umeblowanym, ogromnym, głównym

pokoju tego budynku. Candice czyściła broń razem z mężczyzną zwanym Vince i

tym drugim, na którego wołano Chaz. Doktorek siedział przy zardzewiałym

metalowym stole, jedząc z cynowej menażki coś, co wyglądało na stare zapasy z

wojskowych przydziałów. Obok niego, okrakiem na odwróconym krześle siedział

niebieskowłosy podrzutek z mnóstwem kolczyków w uszach i na twarzy. Palce

dziewczyny śmigały nad tabletem, nie odrywając się od niego nawet wtedy, gdy

razem z resztą rebeliantów odwróciła głowę, by wpatrywać się w Kellana i jego, co

oczywiste niespodziewaną towarzyszkę.

Candice pierwsza odzyskała zdolność mówienia.- Hmmm... wszystko w porządku,

background image

szefie?

Szorstko skinął jej głową, jego ręka wciąż mocno zaciskała się na nadgarstku Miry.

- Trochę zmieniłem plany. Doszedłem do wniosku, że niczego nie zyskamy w tym

momencie uwalniając jednego z naszych jeńców. Więc postanowiłem, że ona zostaje.

Vince zmarszczył brwi. - Myślisz, że to rozsądne, biorąc pod uwagę kim ona jest i

całą resztę? Przetrzymywanie jednego z ich wojowników, może uczynić z nas cel dla

Zakonu.

Odpowiedź Kellana była szybka i pozbawiona wahania.- Już jesteśmy ich celem.

Gdy tylko dotrą do nich wieści... co jest kwestią niedługiego czasu, najwyżej

godziny... staniemy się wrogami Lucana Thorne i jego wojowników.

Vince zamyślił się przeczesując grubymi palcami swoje skudlone blond włosy. Po

czym kiwnął głową, jakby nagle coś pojął i nieprzyjazny uśmiech wykrzywił kącik

jego ust.- Innymi słowy, myślisz, że potrzebujemy czegoś, czym moglibyśmy

wywierać nacisk na Zakon. Jakiegoś rodzaju karty przetargowej, jeśli coś pójdzie nie

tak z Ackmeyerem?

Kellan warknął, przyszpilając swojego człowieka śmiertelnym, oślepiającym

blaskiem swoich tęczówek. - Ta kobieta... wojowniczka - powiedział, przemawiając

zarówno do Vince'a, jak i reszty - …jest moja i tylko ja będę się nią zajmował. Ona

pozostaje pod moją opieką i wszyscy inni mają się trzymać od niej z daleka. Czy to

jasne?

Odpowiedział mu skwapliwy pomruk zgody, ale Kellan już wychodził razem z

Mirą na korytarz. Poprowadził ją z dala od swojej bandy buntowników, w kierunku

własnej kwatery. Mira nie musiała pytać, czy skromna izba należała do Kellana;

wszędzie dokoła mogła wyczuć jego zapach, mroczne, pikantne ciepło, które już

background image

dawno temu odcisnęło swoje piętno na wszystkich jej zmysłach.

Zamknął za nimi drzwi i wreszcie uwolnił jej nadgarstek. - Jeśli będziesz ze mną

współpracować, Miro, to może uznam, że krępowanie cię nie jest niezbędne.

- Jestem wzruszona twoją troską - powiedziała, patrząc na niego spode łba, jak ściąga

koc z pojedynczego łóżka i rzuca go na podłogę.

- Jednak, jeśli będziesz próbowała ucieczki - ciągnął dalej, nie gubiąc wątku. -

Albo jeśli w jakikolwiek sposób spróbujesz kolidować z celami moich misji,

umieszczę cię w celi do czasu, aż będzie po wszystkim.

Przyglądała mu się, gdy wypowiadał te oschłe słowa, obserwując jego

automatyczne ruchy i sposób, w jaki omijał ją wzrokiem, jego oczy nigdy nie

spoczęły na niej dłużej niż na ulotną chwilę. Nienawidził bycia częścią tej sytuacji,

być może tak samo jak ona. Ale tylko on miał dość władzy, żeby to zakończyć.

- Jeszcze nie jest za późno, żeby się zatrzymać, Kellan. To oczywiste, że twoi

przyjaciele są ekstremalnie spięci z powodu przestępstwa, jakie popełnili,

wystraszeni tym, co Zakon może z nimi zrobić. Oni powinni się bać. Oskarżenie o

zdradę jest bardzo ciężkim przestępstwem, pociąga za sobą ryzyko kary śmierci.

Musisz zdawać sobie z tego sprawę.

Kellan nie odpowiedział, ale zauważyła, jak ścięgno zadrgało nerwowo na jego

zaciśniętej szczęce.

- Możesz przekazać Ackmeyera pod moją opiekę, zanim sprawy zajdą zbyt daleko -

westchnęła głęboko, wciąż próbując dociec, jak to było możliwe, że stała przed

Kellanem Archerem, błagając go, by jako przywódca buntowników zmienił swoją

decyzję, zanim doprowadzi go ona do kolejnej śmierci. - Uwolnij Jeremy’ego

background image

Ackmeyera i mnie dzisiejszej nocy, Kellan. Powiem Lucanowi i Radzie, że miałeś

wyrzuty sumienia. Że ty i twoi zwolennicy traktowaliście nas dobrze.

Rzucił jej krzywe spojrzenie, jedna ciemna brew wygięła się w ponurym

rozbawieniu. - Z mojego punktu widzenia nie byłyby to zbyt obiecujące pertraktacje.

Mira powoli pokręciła głową. Poczuła w piersi ostry ból na myśl o

konsekwencjach, jakie musiałby ponieść Kellan, ale to co uczynił... nawet do tej

pory... nie mogło zostać wybaczone bez pewnego rodzaju zadośćuczynienia. - Lucan

będzie sprawiedliwy, wiesz o tym. Tak sprawiedliwy jak tylko on potrafi być.

Kellan chrząknął. - A jeśli Ackmeyer powinien umrzeć?

Przeszyło ją ostrze paniki.- Powiedziałeś, że go nie zabijesz. Nie mógłbyś...

- Jeśli zgodzi się na moje warunki - przypomniał jej Kellan. - Jeśli jednak tego nie

zrobi...

Gardło Miry zacisnęło się, kiedy usłyszała wyrachowanie w tonie jego głosu. - Jeśli

nie dostaniesz od niego tego, czego chcesz, nie będziesz mieć żadnych skrupułów w

związku z zamordowaniem go z zimną krwią.

Kellan skinął głową. - Aby oszczędzić tysiące, może miliony innych żyć? Pod

sztandarami wojny zabijałem z błahszych powodów. Tak samo jak ty.

Ale teraz nie trwa wojna, jeszcze nie. - Mira gwałtownie podeszła do niego, prawie

nie mogąc się powstrzymać, by nie uderzyć pięścią w jego szeroką pierś. Oparła się

pragnieniu, żeby go uderzyć choćby dlatego, że wiedziała, iż dotykanie go... nawet w

gniewie... skusiłoby ją tylko w kierunku czegoś więcej. Czegoś, na co nie mogła

sobie pozwolić, nie teraz. Może już nigdy. - To nie musi być wojna, Kellan. Nie,

background image

jeśli to zatrzymasz, dokładnie tu i teraz. Jeszcze nie jest za póź...

Przekleństwo, które wywarczał gwałtownie przerwało jej w pół słowa. - Jest za

późno. Było za późno już miesiące temu, kiedy to wszystko się zaczęło. Zaklął

ponownie, tym razem ordynarniej i szybkim krokiem podszedł do kufra znajdującego

się w nogach łóżka. Kucnął, zerwał dłonią blokadę zamka i szeroko otworzył

pokrywę.- Będziesz potrzebowała ubrań na zmianę. - Rzucił w nią złożonym T-

shirtem, a następnie parą znoszonych spodni od dresu. - Jeśli potrzebujesz czegoś

jeszcze, czego nie mam, Candice zdobędzie to dla ciebie.

- Kiedy to się zaczęło? - zapytała Mira, powoli podchodząc do niego. - Co się

wydarzyło?

Wstał, stojąc teraz bezpośrednio przed nią. - Jak dużo wiesz o Jeremym

Ackmeyerze?

Mira potrząsnęła głową. - Poza podstawowymi informacjami pochodzącymi z jego

CV? Niewiele. - Podała skróconą listę jego naukowych osiągnięć i wyróżnień, które

zdołała sobie przypomnieć. Kellan nie wzdrygnął się ani nie zareagował, pozornie nie

słysząc niczego, co by go zaskoczyło. - I oczywiście doskonale zdajesz sobie sprawę,

że został wyznaczony, by otrzymać dużą nagrodę pieniężną od Reginalda Crowe'a na

gali Szczytu, która ma się odbyć za kilka dni.

Obserwowała jego brak reakcji i nagle coś sobie uświadomiła.- Tu nie chodzi o

różnicę politycznych przekonań, ani o zakłócenie obrad Pokojowego Szczytu, mam

rację? Powiedziałeś, że Ackmeyer ma coś, czego chcesz...

Kellan wytrzymał jej badawcze spojrzenie, jego oczy już nie lśniły jaskrawo

bursztynową furią, uspokoiły się i wystygły do koloru orzecha, która to barwa

zawsze wydawała się poruszać coś w głębi jej duszy.

background image

- Trzy miesiące temu w Nowym Jorku, mężczyzna z Mrocznej Przystani został

zastrzelony na ulicy przez ludzkich zbirów. Niewinnego cywila Rasy, zgładzono

niespodziewanie i bez najmniejszego powodu, zrobili to ludzie poruszający się

rządowym pojazdem.

Mira zamyśliła się sceptycznie marszcząc brwi. - Nie odnotowano żadnego takiego

zabójstwa, przynajmniej nie ostatnio. To trafiłoby na pierwsze strony gazet. Cholera,

trąbiono by o tym we wszystkich mediach.

- Niestety nie było ciała, ani żadnych świadków - odpowiedział Kellan. -

Przynajmniej oni tak myśleli.

- Co masz na myśli?

- To wszystko widziała pewna kobieta. Obserwowała to zabójstwo ze swojego

mieszkania, którego okno wychodziło na ulicę - wyraz twarzy Kellana był ponury.

- Miro, nie było żadnego ciała, ponieważ na miejscu zmieniło się w popiół. Kule

tych ludzkich szumowin, którzy go zastrzelili wyprodukowano ze stężonej plazmy

promieni UV

(wiem, że to fizycznie niemożliwe, ale to pomysł autorki ;)

. Te pociski

spreparowano wyłącznie w celu błyskawicznego eliminowania wampirów.

Mira przez chwilę rozważała tą rewelację, po czym wybuchnęła pełnym

niedowierzania śmiechem.- Daj spokój, Kellan. Mogłeś wymyślić coś lepszego.

Rządowi zabójcy używający kul wypełnionych ciekłym światłem UV? Tego rodzaju

technologia jest czystą fikcją. Po prostu nie istnieje.

- Czyżby?

- Definitywnie - upierała się. - Po pierwsze byłoby to katastrofalne naruszenie zakazu

background image

produkcji broni. To nigdy nie zdobyłoby aprobaty Światowej Rady Narodów. A po

drugie, Zakon jest osobiście zainteresowany, żeby taka technologia nie mogła istnieć.

Zniszczyliby ją, zanim pozwolili powstać czemuś tak potencjalnie śmiercionośnemu,

jak kule UV.

Kellan wzruszył ramionami, nieprzekonany.- A jednak to rzeczywiście się

wydarzyło.

- Więc mi to udowodnij.

Nic nie powiedział, jedynie sięgnął do kieszeni ciemnych dżinsów i wyłuskał z niej

łuskę po kuli.- Kobieta wydobyła to z popiołów zabitego wampira. Był jej

kochankiem. Powiedziała, że nie miał jakichkolwiek wrogów, gdy ci ludzie dopadli

go tuż przed świtem, właśnie pieszo wracał do domu. Zaczepili go, zaczęli

prowokować obrzucając rasistowskimi obelgami po czym zastrzelili, potraktowali go

jak psa. A nawet gorzej.

Mira przełknęła, ponieważ gniew ścisnął jej gardło, kiedy patrzyła na

nieoznakowaną, zużytą łuskę i wyobrażała sobie przerażenie kobiety, która kochała

zastrzelonego cywila i to, co musiała ona czuć, widząc, jak mordują go na jej oczach.

- Ona nie wiedziała komu może zaufać i dokąd pójść - powiedział Kellan. - Więc

przyszła do nas.

- Kim ona jest?

- Widziałaś ją kilka minut temu... to Nina. Jest przyjaciółką Candice, teraz należy

do mojego oddziału.

Mira potrząsnęła głową, próbując ogarnąć wszystko to, co usłyszała.- Czy

background image

próbujesz mi powiedzieć, że Jeremy Ackmeyer jest w jakiś sposób za to

odpowiedzialny?

Kellan wziął łuskę po kuli z jej dłoni i wsunął z powrotem to do kieszeni.- To jest

jego technologia. Sporo nam to zajęło, ale w końcu połączyliśmy ten wynalazek z

Ackmeyerem. Planowaliśmy przeprowadzić nalot na jego laboratorium, jednak to

miejsce jest twierdzą... zabezpieczoną dużo dokładniej niż jego dom. Ale udało nam

się dostać cynk, że Ackmeyer ma zamiar się ruszyć i będzie czekał na eskortę, która

ma mu zapewnić bezpieczeństwo podczas podróży.

- To byłam ja - powiedziała Mira, czując tak jak pionek na szachownicy.

- Musieliśmy działać bardzo szybko wyjaśnił Kellan.- Nie miałem pojęcia, że

Ackmeyer oczekiwał na kogoś z Zakonu. To był dzień, a z lekka licząc około 99%

wojowników specjalizuje się raczej w nocnych patrolach...

- Kto sprzedał ci te informacje?

Kellan wpatrywał się w nią. - Mamy swoje źródła w mieście.

- Kogut - zgadła, po czym parsknęła pozbawionym radości śmiechem, gdy temu nie

zaprzeczył.

- Facet jest śmieciem - przyznał Kellan. - Ale czasami się przydaje.

- A czy uświadomił cię, że był powodem przydzielenia mi misji eskortowania

Ackmeyera? - zacisnęła usta i niewyraźnie potrząsnęła głową. - To była kara, jaką

nałożył na mnie Lucan za nadzianie tego małego, czerwonowłosego bękarta na ostrza

moich sztyletów w podziemiach La Notte nieopodal klatki do walk. Powinnam była

celować w jego serce.

background image

Kellan uniósł brew. - Ty naprawdę go nienawidzisz.

- Nienawidzę wszystkich buntowników - odpowiedziała ostro. - Nienawidzę ich za

to, co mi odebrali.

Kellan spotkał i przytrzymał jej pełne furii spojrzenie. Gdy w końcu przemówił,

jego głos był trzeźwy, wypełniony żalem, ale nie przepraszający. - A teraz zaliczasz

do nich również i mnie.

- Nigdy nie chciałam żebyśmy zostali wrogami, Kellanie. To był twój wybór, nie

mój i tylko ty możesz zmienić ten fakt - patrzyła na niego, oczekując, że zapewni ją,

iż to była tylko straszna pomyłka, którą będzie starał się naprawić. Że wciąż ją kocha

i razem znajdą jakieś wyjście z tej pułapki, która otacza ich śmiertelnie ostrymi

zębiskami.

Ale nie powiedział żadnej z tych rzeczy.

- Proszę, żebyś pamiętała, co ci mówiłem o próbach ucieczki albo zakłócaniu mojej

misji. Nie chcę, żeby to okazało się dla ciebie trudniejsze, niż jest obecnie, Mira.

Była przygotowana na nutę żalu w jego głosie, zamiast tego skupiła się na fakcie,

że nic, co powiedziała nie przekonało go do zmiany zdania. Był dla niej stracony,

teraz nawet bardziej niż osiem lat temu.

- Oszczędź mi swojej litości, Bowman. Nie potrzebuję jej. Nie potrzebuję od ciebie

już niczego.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym oddał jej sprawiedliwość niejasnym

skinieniem głowy i zostawił samą w jego kwaterze, podczas gdy sam wyszedł na

background image

zewnątrz i zwołał swój oddział buntowników na spotkanie w celu omówienia

następnych posunięć.

BYŁO JUŻ SPORO PO PÓŁNOCY I nikt nie dostał żadnej wiadomości od Miry.

Nathan otrzymał tylko kilka słów z D.C. gdzie Lucan wkurzał się z powodu jej

zaniedbania, co do raportów z powierzonego jej zadania. Gdy jednak Nathan

usłyszał, że przez cały dzień nie dała znaku życia, zmroziło go podejrzenie, że coś

było szalenie nie w porządku. Właśnie z tego powodu tej samej nocy zebrał swój

oddział i ruszył do wsi w Zachodnim Massachusetts, gdzie mieszkał Jeremy

Ackmeyer.

To co znaleźli w domu naukowca-samotnika był całym pakietem złych wieści i

kłopotów.

Rozświetlony księżycową poświatą trawnik był poznaczony głębokimi bliznami po

śladach opon i szkłem z roztrzaskanych reflektorów. Spalona guma pozostawiła na

wybrukowanym podjeździe smugi czerni. Pół tuzina łusek zaścielało ziemię i Nathan

mógł się tylko domyślać, że pochodziły one ze służbowej dziewiątki, w którą

wyposażył Mirę Zakon.

Żadngo śladu po niej i jej samochodzie.

Żadnego śladu po Jeremym Ackmeyerze.

Wewnątrz domu nie ma większych zniszczeń, ale zauważyliśmy ślady walki -

powiedział Eliasz, przeciągając samogłoski. W ciemnościach jego twarz była

poważna, kiedy on i Jax okrążyli front domu i podeszli do Nathana stojącego w

pobliżu otwartego wjazdu do garażu. - Kimkolwiek byli ci faceci wiedzieli dokładnie

po co tu przyszli, a po wykonaniu zadania nie marnując czasu opuścili to piekło.

background image

A teraz mają też Mirę - głos Nathana nie zdradzał furii, która w nim kipiała na

myśl o tym, że ktoś z Zakonu dostał się w łapy wroga. A fakt, że to była Mira,

kobieta tak mu bliska jak członek rodziny, sprawił, że krew zagotowała mu się w

żyłach.

- Hej, Kapitanie - zawołał do niego Rafe z tej strony trawnika, gdzie wydawała się

mieć miejsce najbardziej zażarta potyczka. - Będzie lepiej, jeśli na to spojrzysz.

Nathan podszedł, jego nozdrza wypełniły się smrodem spalonego plastiku, paliwa i

smaru. Ciepłe nocne powietrze przyniosło też inną woń... słabą i zanikającą, słodką o

zapachu lilii. Woń krwi Miry.

Niewielkie kropelki plamiły trawę i przeoraną kołami ziemię. Nathan przykucnął

na zniszczonym trawniku i przeciągnął palcami po zaschniętej krwi wojowniczki i

Dawczyni Życia u swoich stóp. Mira była ranna, ale założyłby się z wszystkimi, że

nie poddała się bez walki.

- Ona musiała upuścić to podczas potyczki - powiedział Rafe, wyciągając w stronę

Nathana, smukły metalowy przedmiot.

Nie musiał patrzeć, by wiedzieć co to było.

Jeden z pieczołowicie hołubionych sztyletów Miry.

Nathan wziął ręcznie wykonaną broń z ręki Rafe'a. Czubkami palców wyczuł

zgrubienia na rzeźbionej rękojeści. Obrócił ją w dłoni, odczytując słowa, które

misternie zdobiły obie strony ręcznie wykutego ostrza: Wiara. Odwaga.

Wiedział, że Mirze nie brakuje tego drugiego. Co do pierwszego, na pewno nie

byłby sprawiedliwym sędzią. Nathan bazował na logice i sile, zdolnościach, które

background image

opanował jako dziecko, podczas lat tresury w szeregach szaleńca i zabójcy. Wiara

była dla niego równie ulotna, jak czary. W jego postrzeganiu świata, po prostu nie

istniała.

Ale znał nadzieję. A przez jego chłodną logikę, przebijała się teraz lodowata furia.

Czuł, jak się w nim buduje, kiedy wsuwał za swój pas ukochany sztylet Miry.

Żyła, był tego pewny, wiedziałby, gdyby było inaczej. Walczyła z łajdakami, którzy

ją dzisiaj zabrali... kimkolwiek byli, jakiekolwiek były ich powody... jej odwaga

utrzyma ją przy życiu wystarczająco długo, by Zakon zdołał ją odnaleźć?

A kiedy to się stanie, Nathan dopilnuje, by ten kto ją zabrał bardzo cierpiał. Zanim

sprawi, że zapłaci za ten dzień swoim nędznym życiem.

PRZEKŁAD -

wykidajlo

KOREKTA -

VIOLA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 1
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 9
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 15
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 14
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 8
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 2
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 4
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 3
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 6
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 13
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 10
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 5
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 11 Na krawędzi świtu rozdział 11
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 03 Przebudzenie o północy
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 02 Szkarłat Północy
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 05 Welon Północy [ofic]
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 02 Szkatłat Północy

więcej podobnych podstron