Ks Roman Daca

background image


Ks. pułkownik dr Roman Daca (cz.2)

533 / Ludzie
Data:

Mar 06, 2005 - 12:14 AM

Wróćmy jednak do początku wojny, do czasu, gdy 17 września 1939 r. Sowieci przekroczyli polskie
granice, by „bronić” rzekomo uciśnionych i zniewolonych Białorusinów, Litwinów i Ukraińców przed
polskimi „panami”. Wkroczenie Armii Czerwonej wywołało natychmiastową falę bezprzykładnej
nienawiści wobec Polaków. Krwawe żniwo zbierał zwłaszcza nacjonalizm ukraiński, którego ofiarą
padali wszyscy bez wyjątku: mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, duchowni katoliccy etc., bez
względu na wiek i status materialny. Wystarczył jeden powód: bycie Polakiem. Wśród zagrożonych
znalazł się także nasz ksiądz-artylerzysta. Pan nie zapomniał jednak o Swym słudze

Ks. pułkownik dr Roman Daca (23 II 1905 — 18 IX 1994)
— W 100-LECIE URODZIN — cz. II


Dominus dedit, Dominus abstulit, sit nomen Domini benedictum (Iob 1, 21)

Wróćmy jednak do początku wojny, do czasu, gdy 17 września 1939 r. Sowieci przekroczyli
polskie granice, by „bronić” rzekomo uciśnionych i zniewolonych Białorusinów, Litwinów i Ukraińców
przed polskimi „panami”. Wkroczenie Armii Czerwonej wywołało natychmiastową falę
bezprzykładnej nienawiści wobec Polaków. Krwawe żniwo zbierał zwłaszcza nacjonalizm ukraiński,
którego ofiarą padali wszyscy bez wyjątku: mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, duchowni katoliccy
etc., bez względu na wiek i status materialny. Wystarczył jeden powód: bycie Polakiem. Wśród
zagrożonych znalazł się także nasz ksiądz-artylerzysta. Pan nie zapomniał jednak o Swym słudze,
stawiając na jego drodze wielkiego i zacnego człowieka, jakim okazał się być Ukrainiec, Stefan
Semiginowski, lekarz z Chodorowa (powiat Bóbrka, woj. Lwowskie), który ratuje od zguby ks.
Dacę, ukrywając go z narażeniem życia w swym własnym domu. Jak się miało okazać, nie była to
pomoc jednorazowa. Już w rok później (1940) ten sam lekarz ratuje od niechybnej śmierci chorą
na obustronne zapalenie płuc Helenę Dacową, matkę księdza. Oto jak wspomina ten czas sam
ksiądz pułkownik: „Miesiąc przed św. Józefem, patronem parafii w Nowosielcach, odwiozłem ją
(matkę — przyp. aut.) w stanie bardzo ciężkim do szpitala w Chodorowie. Szpital mieścił się w
pałacu księcia Eugeniusza Lubomirskiego, którego wywieziono na Sybir. Dyrektorem tego szpitala
był właśnie dr Semiginowski, którego opiece lekarskiej oddałem Mamę. Leczenie szło opornie,
bardzo powoli, bez żadnej widocznej poprawy. Aż 19 marca, w dzień odpustu w mojej parafii,
dostaję naglącą wiadomość, abym natychmiast przyjechał, bo Mama jest umierająca. Więc
zostawiam wszystko, wszystkich gości i wiernych, jak zwykle przy odpuście licznych, i jadę. Zima
jeszcze trzyma, śniegi, roztopy, drogi zalane, znaczą je tylko przydrożne wierzchołki wierzb, konie
po brzuchy w śniegu i wodzie, sanie też pełne wody. W końcu dobrnąłem do Mamy. Była w agonii.
Wracał od niej ks. Bronisław Gałoński, który był u niej z Panem Bogiem. Dr Semiginowski, czekając
na mnie, powiedział, że jest źle, nawet beznadziejnie. Chciałby jednak ratować jeszcze przez
transfuzję krwi, dlatego mnie wezwał, ale muszę ja na to wyrazić zgodę. «Ależ naturalnie!» —
wykrzyknąłem. «Chodzi o krew księdza. Ksiądz na pewno ma tę samą grupę krwi co mama, ale jak
ją przetoczyć w tych, jak ksiądz widzi, prymitywnych polowych warunkach, gdzie nie ma dosłownie
nic, a to zabieg precyzyjny i niebezpieczny. Czy się ksiądz zgadza?» — Tak! «Więc proszę
położyć się tuż przy mamie po jej lewej stronie»… Niedługo po tej transfuzji (nie wiem jak ją
przeprowadzono i jak długo trwała) Mama otworzyła oczy, a mnie w oczach pociemniało. I tak moja
krew uratowała życie mojej Mamie, podobnie jak po trzech latach później jej krew uratowała moje
życie. Jak przedziwne są, Panie, Twoje zrządzenia opatrzności. Okazałeś mi Swoje miłosierdzie w
młodości mojej, nie opuszczaj mnie, Boże, w starości i wieku sędziwym!” Nikt jeszcze wtedy nie
przypuszczał, że już w niespełna trzy lata później kochająca matka odwdzięczy się synowi, oddając
dosłownie krew za krew… życie za życie… Apogeum zbrodni „bohaterów” spod znaku tryzuba
rozpoczęło się w 1941 r., tuż po ataku Hitlera na Związek Sowiecki. Zbrojne bandy UPA przystąpiły
do zakrojonej na szeroką skalę akcji mającej na celu ostateczną rozprawę z polskimi „panami”.
Masowe mordy przybrały formę czystek etnicznych, w wyniku których wiele rdzennie polskich, a
także mieszanych polsko-ukraińskich miejscowości zostało startych z powierzchni ziemi. Hasło
„riezat’ Lachiw” rozlegało się raz po raz na całych ówczesnych Kresach Wschodnich II RP.
Szczególnie brutalnie obchodzono się z rzymskokatolickimi duchownymi jako głównymi
depozytariuszami polskości na tych niepewnych terenach. Morderstwa były na porządku dziennym,
stosowano odpowiedzialność zbiorową — ginęli wszyscy, którzy mieli jakikolwiek związek z

background image

duchownym. Wyrok śmierci banderowcy wydali również na proboszcza parafii w Nowosielcach —
ks. Romana Dacę (noszącego wówczas pseudonim „Longin”), organizatora i przywódcę okolicznych
oddziałów partyzanckich w powiatach Bóbrka, Chodorów i Rohatyn, który niejednokrotnie musiał
ukrywać się przed prześladowcami i dla ratowania życia często opuszczał parafię. Pamiętnej nocy
28/29 września 1943 r. było jednak za późno, by gdziekolwiek uciekać… Służący za plebanię stary
dwór w Nowosielcach otoczyła tejże nocy zgraja banderowców, by wykonać wydany przez UPA
wyrok. Matka proboszcza Helena Dacowa miała na tyle przytomny umysł, że zdążyła ostrzec syna i
ukryć go w specjalnej skrytce pod podłogą plebanii. Uczyniła to zresztą w ostatnim momencie, gdy
u drzwi do pokoju stali już uzbrojeni po zęby napastnicy. Wybierający się do snu ks. Roman nie
zdążył się nawet ubrać, gdy na całą noc wylądował w zimnej i brudnej dziurze pod podłogą. Oto jak
sam wspomina te pełne grozy godziny: „Co przeżyłem w tym schronie-grobie (mówię grobie, bo
takiej był niemal wielkości, może trochę płytszy), to jedynie Bóg wie! Wszystko, co się działo na
zewnątrz, nade mną, działo się w moim mózgu i sercu. Pod ciężarem kilkudziesięciu stóp ludzkich
wieko schronu coraz bardziej i szczelniej zaciskało się nad tą moją kryjówką-grobem. Nie mogłem
się ruszyć, leżąc w śmierdzącej mazi pleśni, grzybni i wilgoci ściekającej ze starych, grubych
murów plebanii, która do tego wszystkiego, od początku wojny 1939 r. była systematycznie
dewastowana i niszczona (…) miałem wrażenie, że zamiast podłogi z desek jest rozciągnięta nade
mną skóra jak na bębnie, co działało jak najczulsza membrana, dlatego każdy krok, każdy stuk,
głos, słowo, każde wprost drgnienie dudniło, huczało i drgało zwielokrotnione, ogłuszając i
rozrywając mózg i serce. (…) Nagle wśród tego piekła wrzawy, nawoływań, pytań, zło-ści, gniewu i
przekleństw usłyszałem strzały, które przeszyły mnie ogromnym niepokojem i lękiem o życie
Mamy, że może w tym złowrogim piekle zginąć i to przeze mnie. W tej grobowej bezsile mojej i
sparaliżowaniu, i wprost straszliwych wyrzutach sumienia, poczucia winy, że wszystko to przeze
mnie, miałem na tyle jeszcze świadomości, co należy mnie, kapłanowi, w takiej chwili zagrożenia in
articulo mortis zrobić — przesłałem w Jej kierunku rozgrzeszenie. W czasie kiedy wymawiałem
słowa rozgrzeszenia, nastąpił ogromny wstrząs całą plebanią i gwałtowny wybuch, a raczej tępy
huk — zdawało mi się, że cała plebania razem ze mną została wysadzona w powietrze. Co się dalej
działo, nie wiem; straciłem przytomność.” Ów huk, który ks. Roman wziął początkowo za wybuch,
okazał się być wywołany upadkiem sporych rozmiarów butli pełnej wiśni, która zrzucona z
kredensu, wywołała podobny detonacji, straszliwy łoskot. Spod podłogi pomógł wydostać się
księdzu Dacy mieszkający na plebanii Ukrainiec, Fedio Kostyszyn, którego banderowcy o mały włos
nie zakatowali na śmierć, gdy nie chciał wydać miejsca kryjówki „lackiego księdza”. on to pierwszy
pojawił się w zdewastowanych pomieszczeniach i z największym trudem odnalazł i podważył wieko
skrytki. Z wnętrza wyłonił się, skostniały z zimna, pokryty błotnistą mazią, proboszcz i od razu
zapytał o matkę. W odpowiedzi usłyszał mrożące krew w żyłach słowa: „Jejmość zabyły,
Starzewską takoż!” Jak oszalały miotał się ks. Roman po nieprawdopodobnie zdewastowanej
plebanii. Półnagi, pokryty pancerzem błota, usiłował wśród gruzu, szkła, połamanych sprzętów i
rozrzuconego w nieładzie dobytku odnaleźć zwłoki matki. Odnalazł je wreszcie; nieludzko
zbezczeszczone, pokryte zakrzepłą skorupą rozlanych przetworów, rozsypanej mąki, pierza z
pościeli i kawałków szkła. Zanim uciekł z miejsca kaźni, zdążył jeszcze ucałować zakrwawione czoło
rodzicielki i nakreślić znak krzyża nad zwłokami gospodyni Anieli Starzewskiej. „Ale tak naprawdę
nie uciekłem z tej plebanii w Nowosielcach nigdy! — wspominał. — Jestem tam ciągle! Jest już
przeszło 40 lat po tym jak stamtąd „uciekłem”, a ja tam zawsze jestem dzień i noc, bo uciec z tego
miejsca nie potrafię.” Uciekł tak jak stał, ubłocony i zakrwawiony, okryty strzępem łachmanu.
Ludzie, którzy widzieli go gnającego przez opłotki i pola, myśleli, że to upiór jakiś wracający z
nocnych łowów — tak bardzo nie przypominał człowieka. W popłochu kryli się w domach, ci zaś,
którzy poznali nieszczęśnika, żegnali się nabożnie i ze łzami w oczach pozdrawiali nieznacznym
ruchem ręki. Pędząc na oślep, jakimś cudownym niemal trafem, dotarł ks. Roman do Adama
Burdzego, żołnierza AK, mieszkańca przysiółka śurawno należącego do wsi Nowosielce. Burdzy
wraz z żoną Weroniką ukryli księdza Dacę w wygodnej kryjówce, z której jak najprędzej chcieli go
przetransportować w bezpieczniejsze miejsce, wieś była bowiem pod ciągłą obserwacją Ukraińców
czekających ujawnienia się nieugiętego księdza. Wówczas to Burdzy wpada na niecodzienny
pomysł, aby z ks. Dacę opatulić słomą, owinąć powrósłem i po nakryciu derkami i kocami „zrobić” z
niego siedzenie wozu i tym sposobem przemycić przez kordon posterunków ukraińskich. Ludzie
powiadali, że bandyci z UPA przejrzeli plan Adama Burdzego, bali się jednak dokonać mordu w biały
dzień, tym bardziej, że w okolicy pojawiły się tego dnia liczne oddziały hitlerowskiej
żandarmerii. Dzięki brawurowej postawie i szalonemu pomysłowi Burdzego udało się
dotransportować ks. Romana do bezpiecznej kryjówki w Łukowcu Wiszniowskim, polskiej wsi nad
Dniestrem (powiat Rohatyn, woj. Stanisławowskie). Tutaj niezłomny kapelan dochodził do siebie po
ciężkich przeżyciach i trudach ucieczki. Niestety, mimo troskliwej opieki w miejscowej placówce AK,
w rany spowodowane ucieczką wdało się zakażenie i księdzu Romanowi groziła amputacja obu nóg.
Brakowało lekarza, który mógłby w jakikolwiek sposób zaradzić nieszczęściu. Boża Opatrzność
zsyła jednak jakąś babę-zielarkę, która nakazała moczyć nogi w wywarze z mocnych ziół, dzięki

background image

czemu chory odzyskał zdrowie i z powodzeniem mógł udać się w daleką drogę do Lwowa. Do swej
parafii nie powrócił jednak już nigdy… Jak bardzo sprzyjało ks. Romanowi — pomimo wielkich
tragedii — Boże Miłosierdzie świadczy jeszcze jeden fakt cudownego (bez żadnej przesady) ocalenia
z rąk ukraińskich oprawców. Tym bardziej było to zdarzenie niezwykłe, bo zaistniało na oczach
wielu ludzi ukraińskiej wsi Wierzbica. Przejeżdżający tamtędy nocą ks. Daca został zatrzymany z
workiem zboża i oskarżony o działalność na szkodę III Rzeszy, co było karane śmiercią. Działający
tam oddział banderowców dawno już ostrzył sobie zęby na polskiego księdza i teraz nadarzyła się
okazja, by go „sprzątnąć” w majestacie nowego prawa. Do egzekucji przygotowano się bardzo
starannie: zdarto sutannę z księdza i ustawiono go do rozstrzelania pod rozłożystym drzewem,
pluton egzekucyjny odmierzył krok i już miał paść rozkaz strzału… „Aż tu nagle, między mnie
skazańca a „strilciw” wpadły tłumnie kobiety, dużo kobiet i dzieci, chyba z całej wsi. Zrobił się
wielki tumult, zgiełk, krzyk, płacz dzieci, wywoływanie po imieniu z szeregów swoich mężów, synów
i wszystkich „strilciw”, którzy tam byli. W tym tłoku, ciżbie, zamieszaniu, przepychaniu się między
sobą, mną a „strilciami” wołano z krzykiem, płaczem, w zdenerwowaniu i podnieceniu, w którym
padały słowa, które w mowie ruskiej mają mocny, dosadny akcent, aby nie robiono mi krzywdy,
aby nie strzelano „jak psa”, ale puszczono wolno, bo to „polski jegomość z Nowosielec”, który
uzdrawiał ich chore dzieci przynoszone do niego, aby się nad nimi modlił, brały te dzieci na ręce,
podnosiły wysoko w górę, pokazując je w świetle księżyca, oniemiałym i w bezruchu osłupiałym
chłopom. Wyrok śmierci odwołano, egzekucji nie było. Mnie kazano wracać do domu. Dla mego
„osobistego bezpieczeństwa” rota strzelców, która miała mnie rozstrzelać, eskortowała mnie niemal
pod samą plebanię w Nowosielcach (…).” W parafii ks. Dacy powszechny był zwyczaj przynoszenia
przez matki, często z odległych stron, swych chorych dzieci, aby pobłogosławił im polski ksiądz z
Nowosielec. Przybywały matki różnych wyznań: rzymsko- i greckokatolickiego, prawosławnego i
protestanckiego, a powiadano, że i mojżeszowego (!), bo „polski ksiądz na Nowosielcach” miał
posiadać uzdrowieńczą, cudowną moc, której udzielał każdemu potrzebującemu. Właśnie dzięki
wdzięczności owych matek ksiądz Roman po raz kolejny cudem uniknął śmierci. Koniec II wojny
światowej nie przyniósł dzielnemu kapłanowi zasłużonego ukojenia. Wraz z tysiącami rodaków
uchodzić musiał przed nowymi panami jego rodzinnych stron. Bolszewicy, przeciwko którym
zwycięsko walczył jako młody chłopak, wracali jako „wyzwoliciele” nakazani przez postanowienia
jałtańskie. Historia zakpiła z rzesz wygnańców nazwanych, jak na ironię, „repatriantami”, co to niby
wracają do ojczyzny, będąc jednocześnie w perfidny sposób jej pozbawiani. Nową ostoję wygnaniec
znalazł w Krakowie, w Domu Księży Emerytów przy ul. Św. Marka 10, gdzie mieszkał przez blisko
50 lat jako rezydent na wygnaniu z diecezji lwowskiej. To właśnie tu, w domowej kaplicy, pod
obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej zostawił swój Krzyż Virtuti Militari, o którym już była mowa,
krzyż, który stał się swoistym wotum złożonym Matce Zbawiciela w hołdzie za uratowanie życia
podczas wojny. Kapłański żywot upłynął niestrudzonemu księdzu Romanowi na codziennej,
żmudnej posłudze, do której — oprócz głoszenia Słowa Bożego — należało także wizytowanie
katechetów diecezji krakowskiej oraz duszpasterstwo nauczycieli i pedagogów. Traumatyczne
przeżycia z lat wojny i okupacji nie zabiły w nim ducha cierpliwości i pokory, nie wpędziły w
zgorzknienie i cynizm, wręcz przeciwnie — rozbudziły życzliwość do wszystkich ludzi, nawet tych,
którzy kiedyś w bestialski sposób pozbawili życia jego matkę. Chrześcijańskie miłosierdzie pozwoliło
mu na ten wielki wyczyn, jakim jest potrzeba ciągłego wybaczania największym nawet
zbrodniarzom. Wybaczenie, aby miało sens, musi być postawione na solidnym fundamencie
braterskiej miłości, bez której nic nie jest możliwe. Nawoływał więc ksiądz pułkownik do
nieustannego budowania wspólnych dróg i pomostów koegzystencji wielu narodów, niegdyś z sobą
wojujących, dziś — sąsiadów i partnerów. Podczas Mszy za Ojczyznę odprawionej w naszej parafii
11 XI 1985 r. z jego ust padły znamienne, bo potwierdzające ciągłą potrzebę przebaczania,
słowa: „Mury polskiego Jeruzalem w przeszłości budowane były nie tylko ofiarną krwią i mądrością
Polaków, ale także zgodą, braterską miłością i wyrzeczeniem się ambicji niezgodnych z wolą całego
Narodu, ambicji zagrażających jego wolności i suwerenności. Budowano te święte mury polskiego
Jeruzalem we wzajemnym braterskim pojednaniu…” Do końca swych dni pozostał wielkim
orędownikiem Bożego Miłosierdzia, tego samego, które wzbudzało w nim łaskę ciągłego
przebaczania i zaufania człowiekowi. Po długim i pracowitym życiu zasnął w Panu 18 września 1994
r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Salwatorskim.

Piotr Śliwiński

Autor pragnie podziękować Ks. Infułatowi Jerzemu Bryle i p. Stanisławowi Malikowi za wszelkie
informacje i materiały zamieszczone w tekście.

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ks Roman Kneblewski rozpoczyna dziś w swojej parafii Kurs życia
ks Roman Pindel Sprawa Medjugorie
Ks Roman Kempny Całkowicie dla Boga i dla człowieka 2
Ks Roman Kneblewski rozpoczyna dziś w swojej parafii Kurs życia
I Ogólnopolski Kongres Małżeństw red ks Roman Tomaszczuk
wspolczesne przesladowania chrzescijan ks dr roman piwowarczyk(1)
wspolczesne przesladowania chrzescijan ks dr roman piwowarczyk(1)
Pomoc ks wym
(120) leonowiczBukala KS nr 4id 834
105 15 Czynniki cyrkulacyjne ks Nieznany (2)
fr ks młodzi ludzie i starzy ludzie
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
cwiczenia 2 ks, Testy
Bogu czy mamonie, Rekolekcje, rekolekcje ks. Mariusza Pohla (ellena9)
Ks, religia(1)
ŚWIADECTWA O ŻYCIU I POSŁUDZE KS.J.POPIEŁUSZKI
Arystoteles Ks Z VII notatki

więcej podobnych podstron